Michał Bałucki BIAŁY MURZYN W miasteczku powiatowym , Okolu , między godziną piątą a szóstą zabębniono na rynku . Rynkiem nazywano tu plac kwadratowy , nierówny , wysypany w kilku miejscach kupami kamieni , między którymi leżały błotniste kałuże i śmietniki z ostatniego jarmarku . Naokoło tego placu stały szeregi domków drewnianych , na kamiennych podmurowaniach , z podsieniami i staroświeckimi facjatkami , spośród których wyskakiwały , na kilka łokci długie , drewniane rynny , wyrzucające w czasie deszczu obfite strumienie wody w kałuże i doły . Pośrodku rynku , obok figury świętego Jana Nepomucena , stał na wzniesieniu budynek , podobny do lamusa , który miał przedstawiać ratusz . Z tego to budynku wyszedł policjant , w starym wypełzniętym mundurze , który był kiedyś niebieskim , i stanąwszy w jednym rogu rynku , uderzył w bęben . Odgłos rozległ się wśród pustych ścian rynku , mieszczanie bowiem zajęci byli w polu zbieraniem siana , i mało kto pozostał w miasteczku . Kilku tylko małych chłopców w spodenkach , zawieszonych na kawałkach krajek , kilka piastunek z nie umytymi , rozczochranymi bachorami żydowskimi i jakiś stary rzemieślnik z zieloną umbrelką otoczyli policjanta , który z uroczystą powagą , po dwukrotnym uderzeniu w bęben , odezwał się podniesionym głosem : — Wszem wobec i każdemu z osobna , wam , szlachetni rycerze , wysoka szlachto , postronni obywatele , mieszczanie , chłopi i inni ludzie , jako też i wam Żydzi , magistrat miasta czyni wiadomo , jako iż wczoraj na drodze między majętnością jaśnie wielmożnego pułkownika Jana Lipskiego , dziedzica Zarzecza z przyległościami , a miastem zgubiono pugilares z czerwonej skóry , ozdobiony bogatym haftem , w którym to pugilaresie oprócz różnych papierów , dokumentów i fotografii — znajdowało się sześćset guldenów w banknotach austriackich . Łaskawy znalazca zechce się zgłosić bądź do tutejszego magistratu , bądź do wyżej wyrażonego jaśnie wielmożnego Jana Lipskiego , gdzie otrzyma nagrodę w kwocie pięćdziesięciu guldenów . Odrecytowawszy jednostajnym głosem to ogłoszenie , policjant przeszedł na drugi róg rynku i znowu uderzył w bęben . Ta sama publika , którą on według starej formuły tytułował szlachetnymi rycerzami i wysoką szlachtą , pociągnęła tam za nim , z tą tylko różnicą , że zamiast starego rzemieślnika , który już poszedł do domu , stanęła jakaś kucharka z zakasanymi i omączonymi rękami i chłop , który z jajami zajechał był właśnie przed żydowski sklepik . Zresztą nikt więcej nie pojawił się na rynku . Nawet Icek Fajgełes , właściciel owego sklepiku , zatytułowanego na szyldzie handlem win i korzeni , nie raczył pofatygować się dla wysłuchania tego ogłoszenia , a to nie przez brak ciekawości , jeno że Icek Fajgełes o wszystkich sprawach magistrackich miał wiadomości z pierwszej ręki , bo od samego burmistrza , który w chwilach wolnych od urzędowania , a takich miał bardzo wiele , rezydował stale w handlu win i korzeni . I teraz właśnie tam się znajdował z panem poczmistrzem i księdzem wikarym , i gawędził z nimi przy lampeczce wina . Treść ogłoszenia była przedmiotem ich rozmowy . Dziwiono się , że taki dumny pan zdecydował się ogłaszać zgubę kilkuset guldenów . Burmistrz utrzymywał , że o ile zna pułkownika , to wie , że tego by nie zrobił , gdyby mu chodziło tylko o pieniądze ; że w pugilaresie miał się podobno znajdować jakiś ważny dokument familijny , a i pugilares sam miał dla pułkownika wartość pamiątkową , bo haft na nim był roboty nieboszczki żony . Ksiądz wikary także był tego zdania ; tylko poczmistrz , który nie lubił pułkownika za jego lekceważące traktowanie ludzi , przypuszczał , że bieda zmusiła go do zrobienia tego ogłoszenia . — Dawniej — mówił — był by tego pewnie nie zrobił , ale teraz krucho z nim . Toż wszyscy wiemy , w jakich on interesach ; długów po uszy ! — Mówią , że stara teściowa ma majątek — " odezwał się wikary . — Ma , ale go nikt nie zobaczy , chyba po śmierci . Stara się boi grosza ruszyć , bo wie , że i to poszło by na różne fantazje pańskie , jak cała fortuna , a fortuna była nie lada . — No , jeszcze tak źle z nim nie jest — odezwał się znowu burmistrz , biorąc w obronę pułkownika . — Przez zamęście córki interesa jego znowu się poprawią . Narzeczony ma znaczne dobra na Podolu . — Któż to taki ? — spytał znowu wikary . — Sikorski — znany ród , stara szlachta . — Bo też i Lipscy niczego . — Tylko goli — wtrącił znowu poczmistrz . — Toteż pono rodzina pana młodego nie bardzo życzyła sobie tego związku . Ale młody zakochał się po uszy w pannie i nie było rady . — Czy taka piękna ? — spytał wikary , który jako świeżo przybyły w te strony nie znał ani stosunków miejscowych , ani osób . — Można by śmiało o niej powiedzieć : piękny , bo to więcej chłopiec niż dziewczyna , jeździ konno jak najlepszy kawalerzysta , strzela , poluje , podobno nawet na pałasze się rąbie . Będzie miał mąż niemałą pracę okulbaczyć taką żonę . — Jeśli ona go nie okulbaczy . — To pewniejsze . — I kiedyż wesele ? — Na szwenti Michał — odezwał się Icek Fajgełes , który stojąc tuż przy stoliku pana burmistrza , przysłuchiwał się przez cały czas rozmowie . A odezwał się z pewną dumą , że mógł pochwalić się tą wiadomością o terminie wesela , była zaś to wiadomość pewna , bo miał ją od samego pana pułkownika , który mu polecił sprowadzić na ten czas wina z Węgier . Podczas kiedy tak rozprawiano w handelku , policjant przeszedł na trzeci róg miasta , dokąd mu już tylko paru chłopców , niestrudzonych amatorów bębnienia , towarzyszyło . Ale i ci wnet porzucili go , wracając pod mur ratusza , do przerwanej zabawy w guziki . Policjant pozostał sam jeden . To go jednak nie wstrzymało od dopełnienia formalności , która wymagała , aby każde postanowienie magistratu wybębnione i wygłoszone było na wszystkich czterech rogach rynku . I z pełną ważności miną przeszedł na róg czwarty . Po dwukrotnym uderzeniu w bęben , gdy się zbierał właśnie do wygłoszenia obwieszczenia i już odchrząknął , splunął i zaczerpnął powietrza , jakiś podróżny , w lichym ubraniu , mocno zakurzony i z zawiniątkiem w ręku , wyszedł z bocznej ulicy na rynek . Policjant rozpoczął rozporządzenie . Podróżny zatrzymał się i wsparty na kiju , słuchał . Był to mężczyzna mogący mieć lat dwadzieścia kilka , rosły , barczysty i wcale pięknej , sympatycznej twarzy , na której jednak mało było życia i wyrazu . Była w niej jakaś leniwa ospałość ; znamionująca przytępiony umysł ; ruchy jego były ciężkie , niezgrabne , a krój ubioru robił go podobnym do jakiegoś organisty lub kościelnego z małego miasteczka . Ubiór ten był do tego mocno zakurzony z drogi , którą widocznie odbywał piechotą , twarz opalona , zroszona potem , świeciła , jakby była z brązu odlana . W dużych oczach , poruszających się leniwo i obojętnie , malowało się znużenie i ospałość . Policjant zdawał się nie widzieć podróżnego , stojącego tuż przed nim . Recytując bowiem ogłoszenie , błądził oczami w przestrzeni , jakby miał przed sobą niezmierne tłumy ludu , i wzrok jego nie zatrzymywał się szczegółowo na nikim . Dopiero kiedy skończył czynność swoją i złożył urzędowe pałki do rzemiennego futerału na piersiach , zeszedł z kupy kamieni , z których wysokości przemawiał był do narodu , i zbliżywszy się do podróżnego , powitał go skinieniem głowy . — Jak się masz , Antku ? — spytał go głosem już zwyczajnym , rozebranym z urzędowej powagi — a ty skąd ? — A z miasta , ze szkół — odrzekł podróżny . — A to cię diabelnie długo w tych szkołach trzymają . Toż to już będzie sześć czy siedm lat , odkąd tam siedzisz . — Ośm lat się skończyło . — A no ; musiał eś już pojeść wszystkie rozumy . Podróżny uśmiechnął się jałowo i odrzekł : — Już teraz skończył em . — No , czym że myślisz zostać ? — Albo ja wiem ? Zobaczę , co ojciec powie . — I dziedzic , boć to on przecie łożył na ciebie . — A tak , pomagał mi . Czy to jemu zginął ten pugilares , coście go obwoływali ? — A jemu . Jak będziesz szedł do domu , patrz pilnie po drodze ; może ci się uda znaleźć ; dostała by ci się nagroda . — Pięćdziesiąt guldenów piękny grosz ; ale to pewnie już kto znalazł i schował , kiedy się do tego czasu nie odszukał . Pugilares nie szpilka , zobaczyć nie trudno . — Tak się zdaje , że go ktoś wziął sobie . Chwilkę milczeli , nie wiedząc , o czym dalej mówić . Wreszcie podróżny zapytał : — I cóż nowego u was ? — A cóż ? Wszystko po dawnemu ; klepie się biedę i basta . — A mój stary zdrów ? Dawnoście go widzieli ? — A był tu na Boże Ciało . Asystowali śmy w mundurach księdzu celebransowi na procesji . Stary krzepko się trzyma , wygląda lepiej ode mnie , choć znacznie starszy . — Chwała Bogu . Umilkli znowu . Podróżny grzebał laską w ziemi i kreślił jakieś zygzaki , policjant zażywał tabakę . — No , trzeba będzie iść , żeby przed nocą dociągnąć do domu . Mam jeszcze sporo drogi przed sobą . Bywajcie zdrowi ! — Szczęśliwa droga ! A pozdrów tam starego ode mnie . — Bóg wam zapłać . Skinął głową policjantowi i poszedł dalej za miasto . Droga prowadziła z początku wzdłuż wysokiego brzegu , skąd rozległy i wspaniały był widok na szerokie równiny , pełne lasów i wiosek , leżących z drugiej strony rzeki . Że jednak gliniasty brzeg odrywał się często , przeto , dla bezpieczeństwa , odsunięto drogę w głąb płaskowzgórza , przez co trzeba było robić wielkie koło . Piesi jednak , szczególnie wieśniacy , chodzący na targi do miasteczka , używali starej drogi , jako bliższej . Z czasem drożyna zamieniła się w ścieżkę , która szła tuż brzegiem rzeki , prosto na przełaj przez parowy , strumienie i jary . Tą ścieżką poszedł także nasz podróżny . Czas jakiś szedł grzbietem wzgórza , kolosalna jego postać rysowała się jak ciemna sylwetka ostro na tle złocistym zachodu . Potem zeszedł w parów i zniknął wśród krzaków leszczyny . Przechodząc środkiem tych zarośli , usłyszał za sobą szelest , jakby ktoś szybko przedzierał się przez krzaki . Rozciekawiony zatrzymał się . Szelest prędko zbliżał się ku niemu , już tylko parę kroków przedzielało go . Podróżny spojrzał w tę stronę i zobaczył ze zdziwieniem sarnę , która na jego widok zatrzymała się w biegu , wpatrzyła na niego lękliwe , wilgotne oczy a potem , spłoszona , rzuciła się nagłym skokiem , uciekając na powrót w gęstwinę . Podróżny mimowiednie poskoczył za nią i chciał ją ścigać , wnet jednak spostrzegł się , że było by to dzieciństwem gonić sarnę po zaroślach z gołymi rękami , zatrzymał się więc . Czas jakiś przysłuchiwał się cichnącemu coraz bardziej tętentowi kopytek , potrącających o gałęzie krzaków i korzenie drzew , a gdy szelest całkiem ucichł , wrócił znowu ku ścieżce , z której był zboczył . Torując sobie laską i ręką drogę przez zarośla , potrącił o jakiś ruchomy przedmiot , schylił się i zobaczył pugilares , w czerwoną skórę oprawny , z pięknym haftem po jednej stronie . Serce uderzyło w nim gwałtownie ze wzruszenia ; otworzył skwapliwie pugilares , z którego posypały się na ziemię jakieś papiery i fotografia . Przedstawiała ona głowę młodej kobiety , brunetki , w dość dużym formacie . Głowa była wzniesiona nieco w górę , z wyrazem dumy i pewnej brawury . Włosy gęste , krótko obcięte , kręcące się lekko nad szerokim czołem , angielski stojący kołnierzyk i krawat nadawały jej pozór ślicznego chłopca , przebranego za kobietę . Szczególnie zwracały uwagę duże , czarne , błyszczące oczy , które śmiało i imponująco patrzały wprost na patrzącego . Była w nich taka jakaś przeszywająca siła i urok magiczny , że sprawiały wrażenie spojrzenia żywej osoby . Podróżny czuł się wobec tego spojrzenia zakłopotany i nieśmiały . Owładnął go jakiś dziwny niepokój , połączony z rozkosznym odurzeniem . Doznawał podobnego uczucia , jakie ma człowiek , gdy mu się śni , że lata w powietrzu , ten lot łaskocze mu nerwy , a zarazem przejmuje grozą i obawą upadku . Spojrzenie to więziło jego oczy i długo nie mógł ich oderwać od fotografii . Stał nad nią z oczami zapatrzonymi i otwartymi ustami . Pierwszy to może raz w życiu tak śmiało wpatrywał się W twarz kobiecą , bo pomimo że kilka lat przepędził w mieście , żył jak zakonnik w klasztorze Karmelitów , gdzie obsługiwał księży w domu i w kościele , za co dostawał darmo pożywienie i mieszkanie . Resztę czasu zajmowała mu nauka . Nie znał prawie innej drogi prócz tej , która od klasztoru prowadziła do szkoły , a choć na tej drodze spotykał nieraz kobiety , nawet może piękniejsze od tej , której fotografię teraz w ręku trzymał , to albo nie uważał na nie , albo nie miał śmiałości przypatrywać się im . Jak koń w kieracie , tak on obracał się w kole swych codziennych zajęć i pracy , nie patrząc dalej , nie znając prawie życia ani uciech młodości . Teraz , po ośmiu latach , odprzęgnięto go od tego jarzma i puszczono . Szedł , sam nie wiedząc , co dalej będzie , gdzie się obróci . Przyzwyczajony do ślepego posłuszeństwa ojcu , który go trzymał ostro i surowo , szedł bezmyślnie poddać się jego woli , nie mając żadnych własnych pragnień ni zamiarów . Na tej drodze spotkał kobietę , a choć to była tylko martwa podobizna rysów kobiecych , to jednak dziwne na nim zrobiła wrażenie , jakiego przedtem nigdy nie doznawał , i którego nie umiał by nazwać . Było to pierwsze poruszenie zamarłych i uśpionych jeszcze pragnień młodości . Prawa natury poczęły działać , jak słoneczne promienie na wiosnę . Owo sam na sam z fotografią , wśród zarośli , silniej działało na dziewiczą , niepokalaną młodość niż najpoważniejsza rzeczywistość na zużytych rozpustników ; wobec kawałka zamalowanego papieru doznawał wrażenia większego , niż niejeden wobec pięknej , żywej kobiety doznawać może . Długiej chwili trzeba było , żeby się opamiętał i ośmielił dotknąć fotografii i podnieść ją z ziemi wraz z papierami . Nim je włożył na powrót do pugilaresu , zajrzał do środka i zmieszał się . W pugilaresie nie było pieniędzy . Był całkiem próżny . Przejrzał papiery , wytrząsał jeden po drugim , ale i tam pieniędzy nie było . Teraz dopiero przypomniał sobie , że gdy podnosił pugilares z ziemi , był on już otwarty . Prawdopodobnie więc ktoś inny miał go już przedtem w rękach i wyjął pieniądze , a potem rzucił go w krzaki . Radość , jaką mu sprawiło znalezienie zguby , przemieniła się wnet w trwogę i niepokój . Trzymał pugilares w ręku i nie wiedział , co począć . Bał się oddać go właścicielowi , by go nie posądzono o skradzenie pieniędzy ; z natury nieśmiały i lękliwy , a przy tym chowany surowo , nie posiadał owej odwagi , z jaką prawda zwykła się tłumaczyć przed ludźmi ze swych czynności ; bał się podejrzeń , badań , z których nie umiał by się wyplątać . Ta obawa skłoniła go , że położył znaleziony pugilares na ziemię , tam , gdzie przedtem leżał , i oddalił się . Uszedłszy jednak kilkanaście kroków zatrzymał się i namyślał . W ruchach jego było wahanie się , niepewność ; to chciał wracać , to znowu i stawał . Nareszcie wrócił w zarośla , drżącymi rę kami wziął pugilares do ręki , wyjął z niego fotografię i schowawszy ją do zanadrza oddalił się spiesznie , oglądając się trwożnie wokoło , czy go kto nie widział . Zaledwie przebył zarośla i zadyszany wydobył się z parowu na równe pole , ujrzał cwałującą pędem miedzą wśród łanów zboża amazonkę w czarnej sukni i popielatym kapeluszu , z niebieską , przezroczystą woalką , która , rozwiana wiatrem , płynęła jak gazowy obłoczek za głową amazonki ponad złocistymi falami zboża . Amazonka minęła żeńców , co sznurem szli ku wsi , i w szybkim galopie zbliżała się do drogi . Szeroki dosyć rów przedzielał pola od drogi ; amazonka bez namysłu przesadziła rów . Przy tym gwałtownym wstrząśnieniu kapelusz spadł jej z głowy , czym spłoszony koń poniósł ją szalonym pędem . W tejże chwili wypadła spomiędzy zboża sarna , przesadziła także rów i pognała jak chart za koniem na wyścigi . Podróżny zaraz domyślił się , że to musiała być ta sama sarna , którą niedawno przedtem widział w zaroślach . Myśląc o tym , tak się zagapił , że zapomniał o kapeluszu , który tuż obok niego leżał na ziemi . Nawet gdy amazonka zatrzymała konia i odwróciła się , nie domyślał się jeszcze , dlaczego stanęła i czeka . Amazonka energicznym ruchem ręki wskazała na ziemię i odezwała się : — Hej , człowieku , podaj mi kapelusz ; no , prędzej ! Podróżny , ruszony z miejsca tym rozkazem , podskoczył skwapliwie , pochwycił kapelusz , pobiegł do amazonki . Ale gdy się przybliżył , żeby podać kapelusz , i podniósłszy oczy do góry zobaczył twarz amazonki , osłupiał ; fotografia żywa stała przed nim . To go tak zmieszało , że nieprzytomny zaplątał się nogami w woalce i rozdarł ją . — Ach , to niezgrabny ! — rzekła amazonka z gniewem , wyrwała zniecierpliwiona kapelusz z rąk nieprzytomnego podróżnego i zaciąwszy konia szpicrutą , popędziła naprzód . Podróżny stał jak przykuty do ziemi i patrzał na cwałującą , patrzał , choć już zniknęła wśród chat wioski ; nawet tumany kurzu , wzbite kopytami końskimi , opadły na zielone łąki , a on stał jeszcze zapatrzony , jakby czekał jeszcze na coś . Dopiero rozmowy nadchodzących żeńców wyrwały go z tego osłupienia . Poruszył się , obejrzał wokoło ; potem podniósł spod nóg kawałek niebieskiej woalki i poszedł dalej . Żeńcy zrównali się z nim . Podróżny podsunął się do wieśniaczki , idącej na przedzie , i zapytał nieśmiało : — Nie wiecie przypadkiem , kto była ta pani na koniu ? — To nasza panienka dziedziczka . — Córka tutejszego dziedzica ? — No jużcić tak . — Córka dziedzica — powtórzył sobie półgłosem podróżny . Wiadomość ta widocznie go uspokoiła ; był on bowiem dosyć zabobonny . Niezwykły tok wypadków , które w taki dziwny sposób łączyły się z sobą , przypisywać był gotów jakimś nieczystym siłom . Uspokoił się , gdy się dowiedział , że to zjawisko , które widział przed chwilą , było tylko kobietą , i do tego córką dziedzica Zarzecza . Na samym końcu wsi , w niejakim oddaleniu od chat wiejskich , stał domek na pagórku . Szeroka zaspa piasku oddzielała wzgórek od rzeki , która w tej porze wąskim płynęła korytem . Ale na wiosnę lub po ulewnych deszczach , rzeka rozlewała się szeroko i podchodziła aż do stóp wzgórka , który wtedy wyglądał jak półwysep , gdyż tylko wysoka grobla łączyła go z lądem . Że takie wylewy często zdarzać się musiały , świadczyły o tym grube pale , sterczące z jednej strony wzgórza , do których przywiązywano zwykle prom i łodzie . Teraz one spoczywały daleko od domku na piaszczystej ławie , przywiązane łańcuszkami do palików , jak brytany , tylko że brytany na noc , a łodzie na dzień spuszczano z łańcuszków . Czynności tej dopełniał codziennie mieszkaniec domku na wzgórku , stary Jakub Sikorski , niegdyś żołnierz , dziś dzierżawca przewozu . Była to figura wysoka , chuda , żylasta , jedna z tych natur łykowatych , co to na pozór wątłe , a jednak niespożyte , wytrwałe , które czas żuje i gryzie , ale pogryźć ani połknąć nie może . Mimo późnego wieku trzymał się ostro , pracował jak koń i był zdrów . Ubiór jego był mieszaniną mieszczańskiego gustu i żołnierskich wspomnień . Nosił czamarę płócienną latem , a sukienną szaraczkową zimą , z pętlicami i sznurami , buty juchtowe po kolana , żołnierską furażerkę i wysoki halsztuk . Twarz opalona i ospowata miała wyraz buńczuczny , jakby się ciągle srożył i zżymał , a sumiaste , podstrzygane wąsy , sterczące jak szczotki pod krótkim nosem , potęgowały jeszcze bardziej to wrażenie . Kiedy mówił , to krótko i głośno , jakby komenderował . Umiał tylko słuchać i rozkazywać ; do gawędki i pożycia dłuższego był z niego nieszczególny towarzysz , toteż gdy wszedł między znajomych , wolał grać w straszaka lub mariasza , niż rozmawiać . Szczególnie mariasz był jego ulubioną zabawą i jedynie dlatego szukał towarzystwa ludzi dworskich , by mógł z którym pograć w mariasza do puli . Tej zabawki jednak pozwalał sobie tylko wieczorem , gdy swoją psiarnię , jak nazywał łodzie , przywiązał już był na łańcuszki . W dzień był ciągle zajęty przy przewozie , bo ruch tam był ciągły i było co robić . Szczególnie kiedy był odpust lub jarmark w miasteczku , na przewóz tyle szło ludzi , fur , bryczek , że Jakub nieraz kilku chłopów najmować musiał do pomocy . Ale ten trud opłacał się nieźle . Icek Fajgełes od dawna kroił na zabranie tego przewozu w dzierżawę , obiecywał dziedzicowi daleko większy czynsz , ale dziedzic nie chciał na to przystać i pozbyć się Jakuba , który dawniej służył w jego pułku . Była to łaska pańska , którą Jakub tym bardziej cenić umiał , że przedtem dobrze się nabiedował i nakłopotał w życiu . Po skończonej bowiem kampanii osiadł był na Litwie , ożenił się z jakąś szlachcianką litewską i dzierżawił propinację w miasteczku . Ale żona przy połogu umarła , gospodarstwo bez gospodyni szło coraz gorzej , Jakub stracił na karczmie , musiał posprzedawać resztę chudoby i iść na służbę . Służbista był z niego dobry , pracowity i trzeźwy , ale że był drażliwego usposobienia i ambitny na swoją godność eks- sierżanta i pochodzenie szlacheckie , więc nigdzie długo nie zagrzał miejsca . Pochodził on rzeczywiście z jakiejś szlacheckiej rodziny , która podupadła , i to podupadła dość dawno , gdyż Jakub urodził się już w dymnej chacie i chodził wraz z ojcem w chłopskiej siermiędze na odrobek do dworu . Ale tradycja pochodzenia zachowała się w pamięci ludzi , i ojciec Jakuba , choć biedny komornik , doznawał we wsi pewnego poważania i względów . Jakub wychował się w tym dobrym mniemaniu o swoim rodzie , a stopień sierżanta , którego się dosłużył w wojsku , wraz ze znaczkiem orderowym za waleczność , jeszcze więcej rozdmuchał jego próżność . Nie każdy dom , nie każda służba przypadały mu do smaku ; panom stawiał się nieraz buńczuczno , miewał swoje fantazje i kaprysy , nie licujące często z obowiązkami i stanowiskiem służącego . Pozbywano się go więc chętnie albo też sam dziękował za służbę , za co niezbyt pochlebne świadectwa wypisywano mu w książeczce służbowej . Doszło do tego , że go potem bano się przyjmować . Wałęsał się wtedy od dworu do dworu ze swoim synkiem , na próżno szukając służby i przez taką włóczęgę zeszedł w końcu na dziada . Dopiero pułkownik dobył go z tej nędzy przez wzgląd na dawną jego służbistość i waleczność w wojsku ; zatrzymał go u siebie we dworze , oporządził i dał mu miejsce karbowego , potem oddał mu w zarząd folwark pod lasem , a nareszcie , gdy się miejsce otworzyło , puścił mu w dzierżawę przewóz , a oprócz tego zajął się jego synem i co rok na ręce ojca dawał dla niego pewną sumę , aby mógł kończyć szkoły . Stary Jakub umiał cenić tę łaskę , toteż nie było rzeczy , której by się dla pułkownika nie podjął . Jak pies był posłuszny i przywiązany i jak pies rzucał się na ludzi , którzy chcieli w czym pokrzywdzić pułkownika . Nie wstydził się tej uległości , nie ubliżała ona nawet jego szlacheckiej ambicji , bo — mówił — to pan z panów , a takiemu nie wstyd i nie żal służyć . I pułkownik ze swej strony umiał ocenić tę służbistość i adorację starego sierżanta i umiał ująć go sobie łaskawą pamięcią i podarunkami . Czy to imieniny , czy to święta , zawsze ze dworu kapnął Jakubowi jakiś upominek : to fajka porcelanowa z Napoleonem , to dubeltówka , to kożuszek barani lub zegar ścienny z kukułką . Stary Jakub chował te prezenty jak relikwie , ceniąc nie tyle ich wartość , ile pamięć dziedzica , i rad z tym chlubił się przed ludźmi . Szczególniej w wielkim poszanowaniu miał zegar z kukułką . Nikomu nie pozwolił się go dotknąć , sam go regulował , nakręcał , omiatał z kurzu . Nawet przywiązywał do tego zegara pewną zabobonną wiarę , że dopóki on będzie szedł dobrze , dotąd pułkownik będzie zdrów i będzie mu się dobrze wiodło . Pamiętał więc o zegarze i chodził koło niego jakby koło samego pułkownika . Zegar ten stanowił zarazem największą ozdobę jego izby ; reszta sprzętów była z prostego , nie malowanego drzewa , ale wszystko było utrzymane w czystości i w porządku prawdziwie żołnierskim . W drugim pokoiku stało łóżko , także z białego drzewa , nakryte kocem wełnianym . Nad łóżkiem sztych , przybity gwoździkami , przedstawiający Napoleona pod Waterloo , a poniżej obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i gromnica z palmą na krzyż . W kącie koło pieca stał stołek z miską do mycia się i dzbanek gliniany , a pod ścianą zielony kuferek , obity żelazem . Mówiono , że w kuferku tym było już sporo uciułanego grosza , można to było śmiało przypuszczać , bo stary miał niezłe dochody , za dzierżawę płacił mało , a żył dość oszczędnie . Syn najmniej wiedział o zamożności ojca , gdyż w listach stary zawsze mu pisał , aby pamiętał , że jest biednym , i uczył się wcześnie pracować na siebie . W ostatnich latach nie posyłał mu nawet pensji , którą pułkownik był wyznaczył aż do ukończenia szkół . Stary prawdopodobnie umieścił te pieniądze także w zielonym kuferku , a synowi zamiast pieniędzy posłał naukę , że już jest w tych latach , w których pracować na siebie powinien . W tym rodzaju były wszystkie listy ojca ; pełno w nich było napomnień , morałów , nauk , ale nigdy żadnego czulszego słowa , które by świadczyło o miłości rodzicielskiej , o przywiązaniu lub tęsknocie . Dodać tu jeszcze potrzeba , że przez tych ośm lat , które Antoni był w szkołach , ojciec ani razu nie wezwał go do siebie , a to , jak mówił , aby go nie rozpieszczać i nauczyć żyć między ludźmi . Takie długie rozłączenie i krótkie , groźne listy , podobne do wojskowych ordynansów , nie mogły w synu obudzić delikatnych , serdecznych uczuć rodzinnych . Znał on tylko jedno uczucie , to jest ślepego posłuszeństwa dla woli ojca , którego nauczył się bać i słuchać . I teraz , kiedy już był zaledwie o kilkadziesiąt kroków od domu , nie doznawał wcale tych wzruszeń , jakie owładają człowieka , gdy się zbliża do rodziny . Szedł , aby dojść ; myśl nie wyprzedzała nóg , a uczucie , jakie najsilniej przemawiało w nim w tej chwili , było to uczucie głodu . Był głodny jak wilk , a uczucie to tym przykrzejszym się stało , gdy zobaczył , że z komina w domku jego ojca wcale się nie kurzyło . To było złą zapowiedzią dla jego żołądka i bez zapału , obojętnie zbliżał się ku domowi . Drzwi zastał zamknięte . Zapukał parę razy ; jakaś baba , co prała chusty nad stawem , zobaczywszy go stojącego przed domem , podniosła głowę i spytała : — A do kogo to ? — Do Jakuba Sikorskiego ; czy go nie ma w domu ? — To się wie , że nie ma ; a wy co chcieli od niego ? — Ja syn jego . — A ! Wstała i mokrymi rękami dobywszy zza pasa klucz , rzekła : — Weźcie klucz i otwórzcie sobie do kuchni , bo klucz od izby pan Jakub ma przy sobie . Posiedźcie tymczasem w kuchni . Antoni otworzył drzwi i wszedł do wnętrza domu ; ale nie miał ochoty czekać w kuchni . Wyszedł więc po chwili i siadł na progu , patrząc bezmyślnie na babę , wieszającą chusty na płocie , na rzekę i na las za rzeką . Patrzał obojętnie ; nic go tu nie zajmowało , żadne wspomnienia nie wiązały go do tych stron . Przypomniał sobie tylko , że w kuchni we dworze , gdy był jeszcze małym chłopcem , często udawało mu się ściągnąć kucharzowi spod ręki to kawał mięsa , to resztki leguminy jakiej , lub dostawał rondle do wylizywania . To były jedyne miłe wspomnienia , które teraz przy pustym żołądkuj tym silniej na jego fantazję działały . Innych miłych wspomnień nie miał w tych stronach . Ojciec trzymał go ostro , krótko , na zabawy z innymi dziećmi nie pozwalał ; pędził go tylko do książki albo kazał sobie pomagać na przewozie . Antoni , patrząc na łodzie przy brzegu , przypominał sobie , ile się nabrał bicia za to , że źle nieraz steru używał lub wiosła , że nieprędko pojmował naukę ojca , który był niecierpliwy i gwałtowny . Wspomnienia te niezbyt przyjemnie go bawiły . Toteż bez żalu oderwał się od nich i wracał do obecności , która jednak także nie była bardzo powabna . Za długo mu było czekać z próżnym żołądkiem na ojca , więc zwróciwszy się do baby , spytał trochę niecierpliwie : — A może wy wiecie , gdzie ojciec poszedł ? — Ba , co by m zaś nie wiedziała . A no w osterii siedzi — odrzekła baba , a widząc , że Antoni podniósł się z miejsca , dodała : — ale wam nie radzę iść po niego , bo oni strasznie nie lubią , żeby im przeszkadzać , jak grają w karty . Ta uwaga zatrzymała znowu Antoniego . Nie chciał się narażać na gniew ojca i znowu usiadł . — A czy wy już po wieczerzy ? — spytał po chwili . — Gdzie tam po wieczerzy ; a no dopiero warzyć będę dla siebie . — A dla ojca ? — Pan Jakub jadają w osterii wieczerzę . — To nieprędko wróci ? — Różnie bywa ; czasem się zabawią i do północka . Ta wiadomość nie bardzo pocieszyła Antoniego . Zdecydował się bądź co bądź iść do karczmy . Karczma stała pode dworem przy drodze ; było do niej z parę tysięcy kroków . Ciemno już było dobrze , ale Antoni znał drogę i poszedł , kierując się ku wysokim topolom , które sterczały na tle zielonkawego nieba . Przyszedłszy pod karczmę , zajrzał przez okno . W drugiej izbie siedzał za stołem jego ojciec z drugim jakimś , prawdopodobnie dworskim człowiekiem , i grał w karty , popijając czasem herbatę . Obok herbaty stała jakaś przekąska . Antoni odważył się wejść do środka i podszedł ku ojcu . Było to właśnie w chwili , gdy stary zajęty był rachowaniem punktów , a że mu jakoś źle szło w karty , więc był w nie bardzo dobrym humorze . Toteż , gdy syn wziął go za rękę , w której właśnie trzymał karty , ofuknął się opryskliwie i zawołał : — Któż to u diabła ? A , to ty ? Jak się masz ? Zaraz . . . nie przeszkadzaj no mi — i liczył dalej : dwadzieścia siedem , trzydzieści , trzydzieści pięć , a król cztery , to trzydzieści dziewięć . — Nie ma dubli — odezwał się grający z nim , który , jak się pokazało , był kucharzem . — A skąd by się wzięła ? Potasujcie no karty ; zobaczymy jeszcze , jak to będzie . — Więc nie dajecie za wygraną ? — Ani myślę ; tasujcie no , tasujcie . Podczas gdy kucharz mieszał karty , Jakub spojrzał na stojącego przed nim syna i zapytał : — No cóż , kiedy żeś przyszedł ? — Teraz , przed chwilą . — I nie było Gertrudy w domu , żeś tu przyszedł ? — Owszem , ona mi powiedziała , że ojciec tu jesteś . — No , siadaj sobie , zaraz skończymy . Wziął karty i grał dalej . Antoni tymczasem , patrząc na przekąskę , pożerał ją oczyma . Stary musiał to spostrzec , bo spytał nawiasowo : — A może ty głodny ? — Od obiadu nic w ustach nie miał em . — To daj pani mu tam herbaty i co przetrącić . Takie było przywitanie ojca z synem po ośmiu latach niewidzenia się . Wydawszy ten rozkaz karczmarce , Jakub zajął się znowu kartami i , nucąc pod nosem , grał dalej . Czasami tylko , w przerwach miedzy jedną grą a drugą , mierzył poważnym wzrokiem syna , zajadającego chleb z serem , i rzucił mu jakie pytanie . — A może dość będzie na dzisiaj ? — spytał kucharz . — A to czemu ? — Może , myślał em , będziecie się chcieli nacieszyć synem , może macie co pogadać ? — Będzie na to czas jeszcze . A to by mi się podobało , żeby ojciec na wyskok zaraz był na usługi syna . Niech czeka . — Z drogi , to i może znużony . — Albo to nie młody i nie zdrów ? Może zaczekać . Zrobimy jeszcze jedną pulkę , ja muszę się odegrać . No , rozdajcie karty . Ale jakoś na odegranie się nie zanosiło . Karta dziś jakoś nie szła Jakubowi , toteż klął i rzucał się gniewnie . Wtem wszedł do karczmy leśniczy ze strzelbą na ramieniu . Grający powitali go z uciechą . — A gdzież to siedzieli ście , Szymonie ? — spytał Jakub — myślał em , że sobie zagramy we trzech , bo we dwóch jakoś źle mi idzie . Siadajcie no , może się szczęście odwróci — a zwróciwszy się do kucharza , spytał : — no , może zaczniemy na nowo ? — Ha , jak chcecie — i zmieszał karty . — Gdzie że ście to tak długo byli ? — spytał tymczasem Jakub przybyłego . — A u wielmożnego , bo jakiś pastuch znalazł pugilares i przyniósł go do mnie . — Więc znalazł się ? — Ba , znalazł , ale bez pieniędzy . Chłopiec , co pasł na wyrębowisku , gdy już zganiał z pola , znalazł pugilares w leszczynie , ale pieniędzy w nim nie było . Antoni przestał jeść i zmieszany , to blednąc , to czerwieniejąc na przemian , słuchał mówiącego . — Wyjął jakiś gałgan — zawołał Jakub , uderzając pięścią w stół . — Pewnie jakiś przechodzień . Pastuch nawet mówił , że widział nad wieczorem jakiegoś podróżnego , który wychodził z zarośli i pakował coś do kieszeni . — I kiedyż to było ? — Przed dwiema godzinami tuż nad wieczorem . Stary Jakub podniósł głowę i spojrzał przenikliwym wzrokiem na syna . Antoni nie mógł znieść tego spojrzenia i zmieszany spuścił oczy ku ziemi . Na twarzy jego zbyt widocznym był przestrach , aby stary nie miał spostrzec tego . Chrząknął , zmarszczył brwi i grał dalej , ale znać było po minie , że coś innego zajmowało myśl jego . Co chwila mylił się , zapominał , co mu się nigdy przecież nie zdarzało . Na syna nie spojrzał już ani razu ani przemówił do niego . Gra przeciągnęła się z godzinę . Jakub był podczas niej bardzo małomówny i chmurny , choć szło mu nieźle . Gdy skończyli , nie zatrzymał się dłużej ; krótko pożegnał swych towarzyszów i wyszedł . Antoni poszedł za nim , choć go nie wołał . Zdawało się , że zapomniał całkiem o synu . Przez drogę milczał uparcie ; szedł naprzód , nie zwracając uwagi na syna . To ponure milczenie zapowiadało groźną burzę . Antoni domyślał się , co staremu jest ; był pewnym , że podejrzenie ma na niego względem tych pieniędzy , ale nie mógł sam rozpocząć usprawiedliwiać się , nie będąc zapytany . Czekał więc , aż ta burza , co się gotowała w piersiach ojca , rozwiąże się w słowach . Ale stary długo jeszcze po przyjściu do domu nie wymówił ani słowa i gwałtownymi , nierównymi krokami mierzył podłogę w milczeniu . Antoni stał pod oknem i przewracał kartki kalendarza . Wahadło zegara wtórowało w takt krokom starego . Chodził , kręcił wąsa i nad czymś myślał . Na koniec zatrzymał się tuż przed synem , tak blisko , że piersiami dotykał jego piersi i , zapuszczając w niego groźne spojrzenie , pokiwał mu palcem i rzekł : — Antoni , pamiętaj , że źle robisz ! — Co takiego ? — Jak to , nie domyślasz się ? — Nie . — Kłamiesz . Ty wiesz , o czym ja myślę , o tych pieniądzach , które były w pugilaresie pułkownika . Ty je wziął eś , prawda ? Mów zaraz ! Przyznaj się ! — Nie wziął em , ojcze . Tyle zaledwie potrafił odpowiedzieć na swoje usprawiedliwienie . Wobec surowości ojca brakło mu odwagi mówić więcej . — Nie wziął eś ? Zaraz się przekonamy ; pokaż zawiniątko . I nie czekając , porwał zawiniątko z ławki , rozerwał niecierpliwie i począł przetrząsać każdy kawałek . Antoni przypomniał sobie ze strachem o fotografii . Miał ją w kieszeni surduta . Był pewnym , że ojciec będzie szukał i znajdzie ; to by go zdradziło . Chciał więc nieznacznie wyjąć ją stamtąd i ukryć między kartkami kalendarza . Ale ojciec , spostrzegłszy ten ruchu ukryty , podskoczył ku niemu i chwycił silnie za rękę , w której trzymał fotografię . — Co to jest ? Co tam chowasz ? Antoni usiłował ukryć na powrót fotografię , ale ojciec wyrwał mu ją z ręki i przypatrzywszy się jej zawołał : — To fotografia panny Jadwigi ! Skąd ty ją masz ! Ona była w pugilaresie ; a więc prawdą jest , że ty skradł eś te pieniądze ! — Nie wziął em ich . — Milcz , nie przyprowadzaj mnie do pasji — rzekł i uderzył syna w policzek . Krew wystąpiła na twarz Antoniemu , ale milczał i stał . Stracił już odwagę bronienia się . To milczenie więcej jeszcze utwierdziło ojca w podejrzeniu i podniecało gniew jego . — Ty śmiesz się jeszcze zapierać ? Ty . . . A , łotrze ! Tu powtórzył uderzenie i zawołał z wściekłością : — Gdzie te pieniądze ? Gdzie je schował eś ? Daj je ! I począł nim trząść , szarpać i przewracać kieszenie jego , rozdzierać odzienie . A wśród tych czynności ciągle gadał rozirytowany : — Pięknej doczekał em się pociechy ! Nie ma co mówić . Po ośmiu latach nauki wyuczył się brać cudze pieniądze . I to czyje ? Opiekuna , dobroczyńcy swego ! A wiesz , ty gałganie , że gdyby nie on , był by m dziadem , żebrakiem , ja i ty . Co mamy , to jemu winni jesteśmy . I pięknie mu się za to odpłacasz ! Sprawię ja się z tobą za to ; stłukę na kwaśne jabłko ! Jak mi Bóg miły ! Ja cię oduczę kraść . Żeby ś pod ziemię schował te pieniądze , to ja je dobędę . Dotąd będę tłukł i walił , aż wyśpiewasz wszystko . Ze mną żartów nie ma . Popamiętasz ty , co to ojciec ! Wśród tego gadania szukał starannie po kieszeniach , za koszulą , za podszewką , ale nic nie znalazł . — Gdzieś podział te pieniądze , łotrze , he ? — Ja nie brałem żadnych pieniędzy — odrzekł syn ponuro , głosem rozmiękłym od żalu . — A gdzież się podziały ? — Ja nie wiem ; skąd ja mogę wiedzieć ? — A to skąd się do ciebie dostało ? — spytał Jakub , wskazując na fotografię . — To znalazł em . — Gdzie ? — W leszczynie . — I nic tam więcej nie było ? — Nie , tylko papiery jakieś i pugilares . — A czemuś ich nie wziął , nie przyniósł do domu , he ? Czemuś jedno wziął , a resztę nie ? Antoni nie wiedział , co odpowiedzieć . Skulił ramiona i odrzekł : — Bo ja wiem , czemu ? — Ale ja wiem . Zabrał eś pieniądze , a pugilares rzucił eś , by cię po nim nie odkryto , i myślał eś , że ci się udało . Ale Pan Bóg , co zbrodnie karze , zrobił , że mały ślad cię zdradził . Ta fotografia cię zdradziła , rozumiesz ? Ona pokazała cię jakby palcem i powiedziała : Ten złodziej , tego chwytajcie ! To mówiąc , przyłożył mu prawie do samych oczu fotografię i tłukąc nią syna po twarzy , wołał z gwałtownością : — I schwycimy cię , ptaszku ! Musisz wyśpiewać , gdzie te pieniądze ; będę bił , dopóki nie powiesz . — Bijcie , bijcie , choćby ście mnie zabili , ja więcej nie powiem . — Zobaczymy . Poszedł do drugiego pokoju i wyniósł grubą trzcinę . Syn na widok tego narzędzia egzekucyjnego zbladł ; strach go ogarnął na myśl tego , co przecierpieć trzeba będzie , i chciał uciekać . Ale stary chwycił go za rękę i odepchnąwszy od drzwi , podniósł laskę do góry . Antoni usiłował się zasłonić i wystawiwszy rękę , pochwycił laskę w zamachu . Ten upór roznamiętnił starca , wyrwał laskę z rąk syna i począł go okładać bez litości , machając nią na oślep . Razy padały na nieszczęśliwego jedne po drugich . Jedno takie uderzenie padło na skronie i ogłuszyło go . Zemdlał i padł na ziemię z łoskotem . To dopiero zreflektowało rozgniewanego starca i zatrzymało jego rękę . Upuścił kij i z przestrachem spojrzał na leżącego , który nie dawał znaku życia . Jakub schylił się , dotknął czoła jego , było zimne ; potrząsnął nim gwałtownie i zawołał drżącym nieco głosem : — Antoni ! Antoni ! Wstań ! Słyszysz ? Leżący nic nie odpowiedział ; usta miał zaciśnięte , a na martwej twarzy wyraz bolesnej skargi . Okropnym była wyrzutem dla starca ta twarz nieruchoma , z zamkniętymi oczami , bladosina . Nie mógł patrzeć spokojnie na nią , odwrócił się , pobiegł ku drzwiom i zawołał : — Wody ! Na miłość boską , wody ! Długo musiał krzyczeć , zanim zaspana Gertruda wpadła do izby . — Co się stało ? Wszelki duch Pana Boga chwali ! — Wody ! — wrzasnął Jakub rozpaczliwie . — Pali się ! O , święty Florianie ! Pobiegła do kuchni po wodę i powróciła wnet z konewką . — Gdzie się pali ? — Stul gębę , stara , nie wrzeszcz ; idź polej mu na głowę . Tu wskazał na leżącego . Baba teraz dopiero spostrzegła , co się stało . — O , dla Boga , a toć on nieżywy ! — Kłamiesz stara ! — wrzasnął Jakub rozpaczliwie , przyskoczył do syna , odepchnął Gertrudę i chwyciwszy w garść wody , prysnął nią na twarz jego i potarł czoło i skronie . Potem odjął rękę od twarzy i czekał na skutek , wpatrując się w leżącego . Oczekiwanie zatrzymało mu oddech w piersiach , chwile wydawały mu się okrutnie długimi . Nareszcie leżący dał znak życia , usta lekko się poruszyły , jakby coś chciał mówić . Stary odetchnął ; niebezpieczeństwa już nie było . W miarę jak syn przychodził do siebie , czułość starego Jakuba i troskliwość nikły , a rysy jego zaostrzyły się znowu i spochmurniały . Wstał , zanim syn oczy otworzył , i odwracając się do Gertrudy , rzekł chłodno i szorstko : — Jak przyjdzie do siebie ten gagatek , to zaprowadź go do sieni i pościel mu tam , niech się prześpi , to mu będzie lepiej . To powiedziawszy , poszedł do drugiej izby i zamknął drzwi za sobą . Antoni tymczasem powoli przychodził do siebie i otworzył oczy . Potrzebował czasu , żeby się zorientować , co się z nim stało , gdzie jest . . . Wypatrzył dziwnie oczy na klęczącą przy nim Gertrudę i spytał z przestrachem : — Ktoś ty ? — Ja jestem Gertruda , kucharka waszego ojca ; przecie widzieli ście mnie już dzisiaj . Trzeba było mu to przypomnieć , bo w pierwszej chwili pomarszczoną , żółtą twarz baby , oświeconą łojówką , brał za jakieś potworne widzenie . Dopiero , gdy mu wspomniała o ojcu , przypomniał sobie , gdzie jest i co się stało przedtem . Obejrzał się z przestrachem wokoło i spytał : — A gdzie on ? Stara pokazała na drzwi i szepnęła : — Poszedł spać . Chodźcie i wy , pościelę wam w sieni , tam chłodniej , to wam będzie zdrowiej . Nie odpowiedział nic , dał się podnieść babie i poszedł za nią osłabiony i zmęczony do sieni . Tu zrzuciła mu ze strychu parę wiązek słomy i prześcieradłem nakryła . Antoni powalił się na posłanie jak kłoda i niezadługo zasnął . Śniło mu się , że gdzieś w lesie jacyś złoczyńcy opadli go i zabić chcieli . Jeden bił go pałką po głowie , drugi dusił go za gardło . Wtem zobaczył amazonkę na koniu , tę samą , którą widział był tego wieczora i której fotografię znalazł w leszczynie . Amazonka pędziła szybko , sarna biegła za nią . Chciał krzyknąć , by go ratowała , wyciągał ręce za nią , ale głos nie mógł się przedrzeć przez ścieśnione gardło , ręka skrępowana opadła na dół — amazonka nie słyszała nic , nie widziała nic i pojechała dalej , sarna tylko na chwilę zatrzymała się , popatrzyła na niego dziwnie litościwie i pobiegła za swą panią . On jęknął boleśnie , że nawet nie widziała , iż ginął przez nią i dla niej ; dlaczego przez nią i dlaczego dla niej , tego mu sen nie wytłumaczył , żadne z sennych widziadeł mu tego nie powiedziało , a jednak takie miał przekonanie , że zjawienie się jej w lesie miało bliski związek z napadem morderców , którzy go dobijali . Nazajutrz , nim się Antoni obudził , stary Jakub wstał i wyszedł do rzeki . Odwiązał łodzie i przewiózł się na drugą stronę po ludzi , którzy szli na targ do miasta . Niedługo jednak pozostał u przewozu . Zawołał z sąsiedniej chałupy chłopa , który go zwykle wyręczał , oddał mu wiosło , a sam poszedł ku dworowi . Był zamyślony i nieswój ; wczorajsza scena z synem tkwiła mu w pamięci . Stary niekontent był z siebie , żałował swojej zbytniej gwałtowności wczorajszej , i dlatego może nawet wcześniej wyszedł z domu , aby uniknąć spotkania z synem . Sam nie wiedział , co mu teraz zrobić wypadało , i dlatego szedł po radę do księdza proboszcza . Przekonał się , że kijem nie wymoże na synu wyznania . Chciał , aby proboszcz w imię religii nagadał mu do serca i skłonił do mówienia prawdy . Bo że syn wziął te pieniądze , o tym był jak najmocniej przekonany , i to go gryzło bardzo . — Kto wie , z jakimi ludźmi się to zadawało w mieście i zepsuło się . Gdyby m go był miał więcej pod okiem , był by m może ustrzegł go od tego . W tych rozmyślaniach doszedł do plebanii . Proboszcz był już w kościele i miał mszę . Jakub poszedł tam i wysłuchał mszy świętej , prosząc Pana Boga o dobrą radę i modląc się do Przemienienia Pańskiego . Po mszy poszedł do zakrystii i na powitanie pocałował księdza w rękę . — A co tam , mój Jakubie , co powiecie ? — Przyszedł em do dobrodzieja poradzić się . — W czym ? Jakub zawahał się i spojrzał na kościelnego . Ksiądz domyślił się , że tu idzie o coś sekretnego , i rzekł : — A może to dłuższa historia , to chodźcie do mnie . Poszli więc przez kładkę , co szła ponad drogą do plebanii , gdzie gospodyni czekała już na księdza z kawą . — A może szklaneczkę kawy pozwolicie ? Wy pewnie jeszcze na czczo . — Dziękuję ślicznie księdzu dobrodziejowi ; mnie się już i jeść odechciało . — O ! Cóż takiego ? Więc macie jakiś kłopot , zmartwienie ? — I duże . Mój chłopak wrócił wczoraj do domu . — I może dowiedzieli ście się , że się źle uczył ? — Tego nie wiem , nie widział em jeszcze jego świadectw . Ale to mniejsza ; wolał by m , żeby mniej umiał , a był uczciwym człowiekiem . — A podejrzewacie go , że nim nie jest ? Któż wam to mówił ? — Wszystko się tak jakoś składa na to . Ksiądz dobrodziej wie o pugilaresie dziedzica ? — No cóż , nie znalazł się ? — Znalazł go pastuch i przyniósł go wczoraj do dworu , ale bez pieniędzy ; tak go już znalazł pastuch . . . Mówił przy tym , że w miejscu , gdzie znalazł pugilares , widział przedtem jakiegoś człowieka podróżnego . — I nie wiecie , kto to był ? — Otóż to moje nieszczęście , że wiem , bo to był mój syn . Ksiądz przestał pić kawę i przysunął się do Jakuba . — On ? Więc on zabrał te pieniądze ? — Jestem pewny . — Czy się przyznał ? — Nie , choć go porządnie przetrzepał em . — Więc skądże pewność ? — Przetrząsając jego kieszenie , znalazł em tę fotografię . Tu podał księdzu fotografię córki dziedzica , pogiętą nieco przy wczorajszym szamotaniu się z synem , i dodał : — Fotografia ta była w pugilaresie wraz z pieniędzmi . Ksiądz wpatrywał się w fotografię , ale widocznie nie o niej myślał . Na twarzy jego był frasunek i mówił jakby do siebie : — Szkoda chłopaka ! — A co gorsza , co mnie najwięcej boli , to , że takiego haniebnego czynu dopuścił się względem dobroczyńcy swego . To nie proste złodziejstwo , ale i niewdzięczność sromotna . To świadczy o bardzo złym sercu . Chował em go umyślnie ostro i w biedzie , myślał em , że przez to wyrobi się na uczciwego i pracowitego człowieka . . . tymczasem inaczej się stało . — Przyślijcie go do mnie jutro — rzekł ksiądz po namyśle — ja go wybadam po dobroci . Wy , Jakubie , jesteście trochę za gwałtowny ; może się chłopak zaląkł i dlatego bał się przyznać . — A może nie zechce pójść . — Nie powinien wiedzieć , że ście mówili ze mną w tej sprawie ; powiedzcie mu , żeby przyszedł mi do mszy posłużyć albo świadectwa pokazać . — O mój dobrodzieju ! — rzekł Jakub , wstając i całując księdza w rękę — otóż właśnie o to prosić chciał em . — Nie macie za co dziękować ; mnie samemu idzie o przekonanie się , by śmy chłopaka bez powodu nie potępiali . Bo jeżeli on niewinny , to takie podejrzenie okropnie go boleć musi , a nawet szkodliwie wpłynąć może na całe życie . No więc do jutra . Jakub pożegnał księdza i wrócił do domu . Zastał syna siedzącego na progu , zapatrzonego gapiowato , bezmyślnie w gniazdo bocianie . Ujrzawszy nadchodzącego ojca , zerwał się żywo i podszedł nieśmiało pocałować go w rękę . Ten dowód pokory nie bardzo ułagodził starca , bo sobie tłumaczył , że jest takim dlatego , iż czuje się winnym . Nie patrząc na niego wcale zapytał : — Jadł eś śniadanie ? — Gertruda zgotowała mi mleka . — No , to czegóż siedzisz ? Nie możesz wziąć się do jakiej roboty ? Idź , pomóż Maćkowi przewozić ; tu u nas próżnować nie można . Antoni poszedł bez szemrania . To ślepe posłuszeństwo podobało się staremu żołnierzowi i rozmiękczyło trochę jego serce . Patrzał za idącym ku rzece i mruczał : — Diabli wiedzą , co myśleć o tym chłopaku . Zdaje się niezłym i poczciwą ma minę , a jednak . . . Ha , może tylko zły przykład , to by jeszcze dało się naprawić ; ale jeżeli ta jego pokora tylko udaniem . . . ? Boi się , więc się przyczaił . Zobaczymy , co ksiądz proboszcz powie ; to człowiek mądry i zna serca ludzkie , on go wybada . Uspokojony tym , wszedł do izby i wziął się do porządkowania papierów , potem omiótł zegar , nakręcił go , a następnie zasiadł do kalendarza . Było to zwykłe jego i jedyne czytanie . Wyczytawszy kiedy nów , jaką pogodę kalendarz obiecuje , wziął się do czytania anegdot i ciekawszych wypadków , które szły tuż po wykazie jarmarków . Jakub czytał , ale mało myślał o tym , co czytał , i mało co widział z tego . Anegdoty wydawały mu się jakoś niezabawne , śmiać się z nich nie mógł dzisiaj i prędko przechodził je oczyma . Podobnie i ciekawe zdarzenia nieciekawymi mu się wydawały i nie zatrzymywał się przy nich długo . Ale jedno zdarzenie więcej go jakoś zajęło . Przerzucił je był tak jak inne , ale po chwili znowu się zabrał do przeczytania go z większą uwagą . Był to opis wypadku jakiejś kradzieży w południowej Francji , o którą podejrzewano służącego zamku . Poszlaki były tak przekonywające , że posądzonego na mocy tego skazano na siedm lat więzienia . Nie przetrzymał tych lat i w piątym roku umarł . Dopiero po jego śmierci w lat parę odkryto przypadkiem istotnego złoczyńcę , który , przy śledztwie o jakąś wielką zbrodnię , przyznał się do tej kradzieży . Artykuł ten zastanowił Jakuba nie tyle może treścią , jak tym , dlaczego dziś właśnie ten wypadek przyszedł mu pod oczy . Położył kalendarz i począł rozmyślać nad owym zdarzeniem , i mimo woli nasunęło mu się porównanie z obecną chwilą . Jeżeli mądrzy sędziowie mogli się tak pomylić w potępieniu człowieka niewinnego , to któż mu zaręczy , że i on się nie myli ? Wszak i tam były pewne poszlaki , które mówiły przeciw nieszczęśliwemu , a jednak pokazały się fałszywymi . — Bóg by dał , żeby i tu tak było — mówił sobie — przecież to krew szlachecka w tym chłopcu . Te uwagi , lubo nie przekonały w zupełności , ale znacznie ułagodziły starego i usposobiły go lepiej względem syna , tak że już przy obiedzie więcej z nim mówił i mniej surową miał twarz . O wczorajszym zajściu nic nie wspominał . — A trzeba będzie — rzekł przy końcu obiadu — żeby ś poszedł do księdza proboszcza i przedstawił mu się . To się należy : on pasterz nasz . Może cię będzie potrzebował do posługi do mszy świętej ; możesz pójść zaraz jutro do niego . — A może i do dworu wypadało by mi iść podziękować dziedzicowi ? Pytanie to było z taką szczerością i spokojem zrobione , że starego zmieszało i zastanowiło . Spojrzał na syna i pomyślał sobie : albo bezczelny , albo niewinny , inaczej nie mówił by z taką śmiałością o dziedzicu . A potem , widząc , że syn czeka na odpowiedź , dodał głośno : — Nie ma nic pilnego , do pałacu pójdziemy później . Nie mówił więcej o tym , by nie dotknąć drażliwej kwestii , o której chciał milczeć zupełnie aż do decyzji księdza proboszcza . Nastąpiło to wcześniej , niż się spodziewał , bo proboszcz , nie czekając jutra , zaszedł niby przypadkiem do domku Jakuba . Stary ucieszył się bardzo tym dowodem pamięci plebana i nie mógł mu się dość nadziękować , całując go po rękach . Następnie przedstawił mu syna , który także z pokorą ucałował rękę księdza . Proboszcz przypatrzył się uważnie chłopcu i pierwsze wrażenie , jakie na nim zrobił , było bardzo dobre . — Pan podobno skończył eś już gimnazjum ? — spytał , chcąc zawiązać rozmowę . — Co mu dobrodziej będzie panował ? Co za pan ? Student smarkacz i basta . — A ileż ma lat ? — Dwadzieścia pięć . — No to już nie taki smarkacz — rzekł proboszcz z uśmiechem . — Należy mu się już trochę respektu , bo to przecież akademik . Czy już po maturze ? — spytał , zwracając się znowu do młodego , który stał wyprostowany , jakby miał odpowiadać lekcję . — Już — odrzekł . — Jakże poszło ? — No , pokażże księdzu dobrodziejowi świadectwa . Antoni poszedł po zawiniątko , dobył z niego książkę , i wyjąwszy z niej świadectwa , podał księdzu . Ksiądz przejrzał je uważnie , niektóre odczytywał szczegółowo , a potem odezwał się : — To matura poszła z wyszczególnieniem ? Powinszować ! Świadectwa wszystkie jak najlepsze . Widzę , nie darmo się jadło chleb w szkołach . Najlepiej jednak szła filologia . Łacinnik z pana tęgi zapewne ? No , może na profesora pójdziemy , co ? Antoni skromnie ruszył ramionami i spojrzał na ojca . — To się zobaczy , to się zobaczy — mruczał stary . — Pogadamy o tym kiedy dłużej ; może mnie odwiedzisz pan czasem ? — Mógł by i do mszy posłużyć — wtrącił ojciec . — Kiedy to dzisiejsza młodzież nie bardzo lubi zasługiwać się Panu Bogu . — A dyć by ja jemu kości połamał , żeby nie chciał chwalić Pana Boga ! — wybuchnął stary . — To byście się źle przysłużyli Panu Bogu ; zła to już rzecz , kijem napędzać do kościoła . Przymusowy pacierz Panu Bogu niemiły . — No , gadajże bałwanie , umiesz służyć do mszy czy nie ? — Umiem . U księży Karmelitów służył em i do mszy i do sumy , a nawet przy celebrze księdza biskupa posługiwał em . — No to bardzo dobrze . To jutro zaraz będziemy korzystać z tego . Mój Szymek ma teraz w polu robotę , to i posłużyć nie ma kiedy . Dlatego muszę ranniej odprawiać mszę . Więc jutro czekam . Powstał i zabierał się do odejścia . Naraz coś sobie przypomniał i rzekł : — Powiem wam nowinę . Mówiąc to jednak nie patrzał na Jakuba , tylko na syna jego . — Cóż za nowinę ? Dobrą jaką ? — spytał Jakub . — Pieniądze dziedzica się znalazły . Twarz Antoniego rozjaśniła się na te słowa . — Chwała Bogu ! — zawołał ucieszony , a łzy radości zaszkliły się w oczach jego . Ksiądz widział to i gdy Antoni odwrócił się , by ukradkiem otrzeć łzy , których się wstydził , ruchem głowy pokazał Jakubowi syna , jakby mówił : — Masz dowód . Ksiądz nie wątpił o niewinności młodego człowieka . Znawca serc ludzkich nie dał się byle czym zmylić . Znał fałszywe łzy , widział i prawdziwe boleści ; najzręczniejsi komedianci odsłaniali przed nim tajniki swej duszy , umiał więc odróżnić udanie od prawdy . Gdy wszedł do sieni , Jakub wysunął się za nim . — Czy doprawdy znalazły się te pieniądze ? — Nie , to był fortel , ale mogli ście się z niego przekonać , że syn wasz nie popełnił grzechu . — A jednak ta fotografia . . . — Dowiemy się o wszystkim . Przyjdźcie jutro wieczorem do mnie , powiem wam bliższe szczegóły . Dziś tylko mogę wam powiedzieć , że niesłusznie posądzali ście syna waszego . Jakub nic nie odpowiedział ; uszanował zdanie księdza , ale tym razem nie polegał na nim całkowicie i był pewnym , że ksiądz sam zmieni zdanie do jutra wieczora . Ale pomylił się , bo jeżeli tego dnia ksiądz rozgrzeszał jego syna i uniewinniał , to na drugi dzień , po dłuższej z nim rozmowie , mówił o nim z uwielbieniem . — Wstydźcie się , stary — mówił , gdy Jakub według umowy stawił się u niego wieczorem — obmówili ście syna . Ja się zabrał em do niego jak do grzesznika , a tymczasem przekonał em się , że on nam wszystkim mógł by dać rozgrzeszenie . To chłopak czysty , nie zepsuty , to dusza dziecka w dorosłym człowieku . Wyspowiadał mi się ze swego życia i mam szacunek dla tego chłopaka . Takich teraz niewielu się spotyka . — Ale skądże ta fotografia ? — powtórzył uparcie stary . — Znalazł ją przy pugilaresie , w którym już pieniędzy nie było . Podobała mu się i zabrał ją , zwyczajnie jak młody . . . — A czemu pugilaresu nie wziął ? — O to spytajcie siebie samego . Wychowali ście chłopca pod batem , trzymali ście ostro , toteż teraz nie ma do was zaufania i boi się was . — Chował em go tak , jak mnie chowali — odezwał się Jakub na swoją obronę . — Inne były czasy , a i wy może inni . Inaczej , mój Jakubie , trzeba się obchodzić ze szkł em , a inaczej z drzewem . Są różne natury : jedną bat poprawi , drugą znarowi . Wasz syn ma duszę piękną , ale ta dusza , nie rozgrzewana miłością i dobrocią , skurczyła się , pokrzywiła . Trzeba łagodnego i długiego obchodzenia się z nią , by przyprowadzić do zdrowia i naturalnego stanu , by to , co dziś wydaje się kalectwem moralnym , wyprostowało się . Jakub wytrzeszczył oczy na księdza , ale zdawał się niewiele z tego rozumieć . Ksiądz spostrzegł to , że mówił trochę niejasno i ogólnie , więc dodał prędko : — Oto wczorajszy wypadek pokazuje , jak złe poprowadzenie wychowania skrzywiło ten młody umysł . Syn wasz znalazł ten pugilares , pieniędzy w nim nie było , on ich nie wziął , był przekonany , że jest niewinny , a jednak nie zrobił tak , jak uczciwy człowiek zrobić był powinien , nie odniósł właścicielowi . Czemu ? Bo się bał , żeby go nie posądzono . Ta obawa , ta nieśmiałość nie pozwoliła zrobić mu dobrze , wstrzymała jego uczciwość . Surowość więc wasza , Jakubie , źle się przysłużyła synowi . Wychowany w postrachu , stracił wiarę w siebie , brak mu woli , pewności , śmiałości ; to nawet stępiło trochę jego myślenie . Umie wiele , wie mało . W rozmowie z nim przekonał em się , że w głowie jego jest skarbnica różnych wiadomości ; com sięgnął pytaniem , tom dobył z niego jakiś cenny przedmiot , ale on sam tego dobyć z siebie nie umie . Wydaje się jakby prostym dozorcą swoich własnych skarbów , samodzielność w nim się jeszcze nie rozbudziła . Powinni ście mu pofolgować , dać mu zupełną wolność działania . To jest konieczne , jeżeli nie chcecie , by wam zmarniał chłopak . — I cóż mu tak złego z tym , że ojca słucha ? Wszak to religia nakazuje . — Ale nie nakazuje traktować dziecka jak bydlę . Toż to wczoraj ledwieście go życia nie pozbawili . — Mówił i to ? — Mówił , nie skarżąc się wcale . Opowiadał mi tylko wszystko , co zaszło wczoraj . On tego nie uważa za coś nadzwyczajnego i z pokorą przyjął wszystko , ale ja , jako kapłan , muszę zwrócić waszą uwagę , że źle robicie ; z człowieka zrobili ście maszynę . Chłopiec ma lat dwadzieścia pięć i nie wie czym będzie ; nie ma żadnych pragnień , żadnych zamiarów , i powtarza tylko : ojciec coś postanowi , ja nie wiem . Czy to jest dobrze ? Stary Jakub nic nie odpowiadał , ale w duszy odpowiedział sobie : tak . Przyzwyczajony do rygoru wojskowego uważał posłuszeństwo za największą cnotę i nie mógł zgodzić się na zdanie księdza , że surowość szkodzić może . — On nigdy nie był ojcem , to nie wie , jak dzieci prowadzić należy — pomyślał sobie i niewiele zważał na słowa księdza , które nawet były dla niego po większej części niezrozumiałe . Z tego wszystkiego pojmował tylko tyle , że syn jego nie wziął pieniędzy , i to go zadowalniało , więcej nie chciał wiedzieć . Nie bawił tedy długo i podziękowawszy księdzu za zajęcie się chłopcem , wrócił do domu . Syna zastał u przewozu . Nie odwoływał go od tej roboty . — Niech pracuje — mówił do siebie — praca go nie zepsuje . Wszedł do izby i nałożywszy fajkę , usiadł . Ale słowa księdza , jak natrętne komary , brzmiały mu ciągle nad uchem i prześladowały go . Opędzał im się jak mógł , własnymi uwagami : — Czego ten ksiądz chce ? Żem wyprał chłopca za to , iż myślał em , że wziął pieniądze , toć przecież nie ma w tym nic złego . To go odstraszy na drugi raz od złego , gdyby mu przyszła pokusa . Toć to dawniej gorzej było . Ojciec , puszczając w świat syna , dodawał mu do nauk i morałów kilkanaście batów , aby lepiej zapamiętał sobie przestrogi . I nikt się tym nie gorszył , i było dobrze , ludzie byli lepsi , pobożniejsi niż teraz . Mówi ksiądz , że chłopak dobry ; a kto wie , czyby był taki , gdyby m go za młodu nie był krótko trzymał . Ot , gadanie księdza i nic więcej . Tłumaczył się sam przed sobą stary , jak mógł , i jak rozumiał , ale słowa księdza niepokoiły ciągle jego sumienie wyrzutami . Zżymał się i rzucał , że mu to niepotrzebnie zaprząta myśli , ale nie mógł nie myśleć o tym . Pomimo że uparcie stał przy swoim , jednak rozmowa z księdzem wpłynęła o tyle na niego , że gdy wieczorem znalazł się razem z synem , był już o wiele łagodniejszym w postępowaniu z nim , to jest o tyle , że próbował nawet rozmawiać z nim jak z człowiekiem . Ale mu jakoś nie szło , nie wiedział , o czym z nim mówić , by nie naruszyć swojej powagi ojcowskiej . Syn , również nie przyzwyczajony do poufałej rozmowy z ojcem , odpowiadał krótko jak student . Toteż rozmowa wnet się urwała , jakby między ludźmi obcymi , którzy się nie znają i nie wiedzą o czym mówić . Stary czuł , że cały wieczór trudno by tak przebyć . Zabrał się więc i poszedł do karczmy na partyjkę . Tylko odchodząc , polecił Gertrudzie , aby synowi zgotowała wieczerzę dobrą , bo się napracował z wiosłem , to mu się należy . A do Antoniego rzekł : — Jutro pójdziemy do pałacu . Musisz podziękować dziedzicowi za opiekę i poradzić się go , co masz robić dalej . On nakładał na ciebie , on ma prawo kierować i rozporządzać twym losem . Pałac pana Lipskiego , dziedzica Zarzecza , stał na wzgórzu , w wieńcu wysokich , włoskich topoli , które są nieodłącznymi towarzyszami wszystkich naszych dworów szlacheckich . I tu dawniej topole te otaczały duży , stary modrzewiowy dwór , a za dworem był ogród , otoczony cienistą , topolową aleją , poprzerzynany prostymi ścieżkami na różne kwadraty , w których za gęstą obsadą agrestów rosły bujnie włoskie jarzyny . Ale pan Lipski , objąwszy majątek w posiadanie , obrócił dwór na mieszkanie dla służby , a sobie zbudował wspaniały pałac w stylu Odrodzenia , z kamiennymi " balkonami , salą jadalną i balową , gdzie była galeria dla muzyki , z kaplicą o marmurowych ołtarzach ; sienie i schody wyłożył także marmurem i ubrał posągami , a do pokojów sprowadził meble z Paryża . Włoski ogród przemienił w park angielski , a oranżerię urządził z niesłychanym przepychem . Taka pańska fantazja grubo go kosztowała . Trzy wsie : Prędocin , Zielona Wola i Zalesie , poszły na opędzenie kosztów urządzenia pałacu . Było to jeszcze za życia żony , która odradzała , na ile mogła , mężowi takie zbytkowne wydatki , ale pułkownik uparł się przy swoim . Taką już miał naturę , że im więcej mu co odradzano , im bardziej uznawał słuszność rad cudzych , tym uparciej stał przy swoim przez jakiś fałszywy wstyd . Upór to był dosyć kosztowny , szczególniej gdy się przekonał , że nie było dla kogo stawiać takiego pałacu . Sąsiedztwa były nieliczne , i nie ze wszystkimi , które były , żyć wypadało , na utrzymanie pałacu trzeba było dużo pieniędzy i służby , i zapełnić go nie mógł dostatecznie trzema osobami , to jest sobą , żoną i matką żony . Zaledwie kilka pokoi zajmowali , reszta musiała zostać nie zamieszkaną . Ogromna sala balowa i jadalnia stały pustką , mało kto kiedy zajrzał tam przez rok , wyjąwszy służbę , która je z obowiązku odwiedzać i oczyszczać musiała . Pułkownik wiedział , że głupstwo zrobił , i dał sobie pokój z budownictwem . Ale niezadługo przyszła mu inna fantazja . Pułk huzarów stojących w okolicy urządził był raz wyścigi pod miasteczkiem . Pułkownik wystąpił ze swoim bułanym wierzchowcem i wziął udział w wyścigach . Ale bułanek , choć znakomity wierzchowiec do zwyczajnej jazdy , pokazał się do wyścigów za ciężki i przegrał . To ubodło dumę pułkownika i obudziło w nim pasję do koni . Sprowadzał je z Anglii , sprzedawał , wymieniał , przyjął do nich groma i wysyłał je do Wiednia , Warszawy i Lwowa na wyścigi . Namiętność ta połknęła niemało fortuny , a niegospodarność wyniszczyła resztę . Przy śmierci żony pułkownik już resztkami gonił , wsie jedna po drugiej szły na licytację , a dłużnicy chcieli zabrać jeszcze Zarzecze i folwarki . Wtedy matka żony stanęła w obronie zagrożonej fortuny . Spłaciła swoim majątkiem dłużników , ale ocalone w ten sposób wsie przepisała w tabuli na siebie , a raczej na wnuczkę swoją . Wzięty w ten sposób w kuratelę pułkownik umitygował się trochę i nie mając już co puszczać , przysiadł cicho w domu , prawie na łasce swej teściowej . Nie był to wcale zły człowiek , owszem , jeden z tych ludzi , którzy się kochać każą , którzy umieją sobie zdobywać serce dobrocią i uprzejmością ; ale był nadzwyczaj lekkomyślny , a raczej nie umiał się rachować z jutrem i wydatkami , szczególniej , gdy szło o pokazanie się . Ambicja górowała w jego czynnościach , podsycana pańską fantazją . Wszystko , co robił , robił nie tyle dla własnego zadowolenia , jak dla utrzymania świetności rodu i rozgłosu . Rzucał pieniądze garściami , nie licząc się z nimi , a rozrzutność swoją uważał za rodzaj powinności , do której go urodzenie jego obowiązywało . Rozrzucał , póki mógł , a gdy kieszeń się wypróżniła , z taktem i spokojem człowieka dobrze wychowanego złożył władzę , abdykował na rzecz swojej teściowej i znosił swoją niewolę z godnością , jak Napoleon na Wyspie Świętej Heleny . Tego porównania sam nieraz używał w przystępie dobrego humoru . — Mógł by m — mawiał wtedy — zebrać resztki mojej rozproszonej armii i walczyć jeszcze choćby ze sto dni , zanimby mnie zatrzymało jakie Waterloo , ale dla szczęścia mojej drogiej Francji nie zrobię tego . Mówiąc to , patrzał na swoją drogą Francje , którą przedstawiała jego córka , z uśmiechem pełnym szczęścia i dumy . Ona była rzeczywiście teraz jedyną dumą jego , jedynym wielkim marzeniem . Nie mając już za co budować pałaców , budował w imaginacji różne plany , tyczące się przyszłości Jadwini . Małżeństwo jej miało nagrodzić poświęcenie , jakie zrobił dla niej , zgadzając się na życie pod kuratelą teściowej . Pragnął , by zrobiła świetny los , by znalazła partię odpowiednią staremu rodowi Lipskich . Marzenia jego teraz sprawdzić się miały . Pałace jego marzeń stawały się rzeczywistością i miało to nastąpić niezadługo . Narzeczony pochodził z dobrej familii , był bogaty , młody , przystojny , zakochany w pannie i nawzajem bardzo kochany — czego więcej mógł sobie życzyć ? Narzeczony miał przybyć za parę tygodni , zabawić u nich z miesiąc , potem mieli wyjechać dla dokompletowania wyprawy za granicę , następnie pan młody miał jechać po błogosławieństwo do sędziwych rodziców na Podole i wraz kilkoma krewnymi przybyć na dzień świętego Michała do Zarzecza na obrzęd weselny . Taki był program przedślubny , który pułkownik zmieniał , poprawiał i ulepszał z prawdziwym zamiłowaniem . O niczym teraz nie myślał , tylko o tym . I w tej chwili właśnie zastajemy go w alei grabowej , rozmawiającego z leśniczym o polowaniu , które miano urządzić po przyjeździe pana młodego . Stary leśniczy , z ogromnymi wąsiskami , ze strzelbą przewieszoną przez ramię , stał z odkrytą głową przed dziedzicem i słuchał jego rozkazów . Jadwinia stała obok i układając bukiet z polnych kwiatów , które przyniosła ze spaceru , przysłuchiwała się i brała nawet czasem udział w układaniu programu . Aleja , w której stali , szła wysoko ponad murem ogrodowym . Był z niej widok na drogę i łąki leżące z drugiej strony drogi . Spod ogromnej lipy , pod którą właśnie Jadwinia złożyła kwiaty , do bramy wjazdowej było ledwie kilka kroków , tak że można było widzieć każdego wchodzącego lub wjeżdżającego w bramę . Były nawet między krzakami bzu małe kamienne schodki , po których można było zejść do furtki przy bramie lub wejść nią do ogrodu , omijając pałacowy podwórzec . Tą drogą przed chwilą właśnie Jadwiga wróciła ze spaceru . Była godzina dwunasta . Słońce lipcowe dopiekało mocno , nawet pod cieniem drzew powietrze było rozgrzane , w polach było cicho , natura zdawała się usypiać i omdlewać wśród upału ; ludzi nawet niewielu było po polach , bo zeszli na południe do domów . W taką porę stary Jakub wybrał się z synem do pałacu . Już byli zaledwie kilkanaście kroków od bramy , gdy naraz z ogrodu , spod lipy , doleciał ich głośny krzyk : — Moja Leda ! Ratujcie ! Był to krzyk kobiecy . Antoni podniósł głowę i zobaczył swoją amazonkę , stojącą pod lipą , z twarzą okropnie bladą , oczami zapatrzonymi z trwogą przed siebie i wskazującą palcem na pola . Mimo woli zwrócił oczy w kierunku jej ręki na łąki , przez które pędziła wystraszona sarna , a za nią duży pies jakiś . Pies tuż tuż doganiał sarnę — za małą chwilkę mógł ją dopaść i rozszarpać . Sarna z wysileniem pędziła prosto ku bramie , gdzie słyszała głos swej pani , ale coraz bardziej zwalniała biegu ze znużenia i pies zrównał się już z nią prawie . Jadwiga z otwartymi ustami , bez oddechu patrzyła na tę gonitwę , zdawało się , że oczy wyskoczą jej z oprawy . Pies już miał pochwycić sarnę , gdy wtem jakiś człowiek rzucił się na niego , chwycił silnie za gardło i zatrzymał . Pies począł go szarpać i szamotać się , a sarna , tymczasem uwolniona od napastnika , pomknęła szybko w bramę pałacową . Jadwiga zbiegła ku niej z otwartymi rękami i schwyciwszy ją za szyję , tuliła , głaskała i całowała z radości . — Moja biedna , moja poczciwa Leda ! Biedaczka , jak jej serce bije ! Nie bój się , już ci nic nie zrobią teraz — mówiła , tuląc do siebie drżącą i spoconą łanię . — Obrzydliwe psisko , chciało mi zagryźć moją pieszczotkę . Czyj to pies ? Pytanie to zwróciła do leśniczego , który wraz z pułkownikiem nadchodził właśnie . — To nietutejszy pewnie — odrzekł leśniczy . Tutejsze psy znają Ledę i żaden by się na nią nie rzucił . To będzie pewnie jakiś rzeźnicki pies , bo wczoraj rzeźnicy chodzili tu po wsi za cielętami . W tej chwili wszedł Jakub na podwórze . — A więc to ty wyratował eś Ledę ? — spytał go pułkownik . — Nie , to mój syn . — A gdzież on ? — Obmywa sobie skaleczoną rękę w potoku , bo go pies poszarpał trochę . A , otóż idzie , do usług jaśnie wielmożnego pana pułkownika . No , chodźże raźniej , mazgaju , i pokłoń się jasnemu panu . Antoni zbliżył się i niezgrabnie ukłonił się pułkownikowi i jego córce , która jednak nie uważała tego , zajęta jeszcze Ledą . Czapką , którą zdjął z głowy , obcierał krew ze skaleczonej ręki . — Czy mocno cię ukąsił ? — spytał pułkownik . — E , bagatela , proszę jasnego pana . — Czy tylko pies nie był wściekły ? — Co mówisz , ojcze ? — spytała z przestrachem Jadwiga i poczęła troskliwie oglądać sarnę , czy pies jej nie skaleczył . — Czy jej nie ukąsił ? — spytał ojciec . — Nie , dzięki Bogu , ale jeżeli to pies był wściekły , to niech ten człowiek wychodzi zaraz stąd : ojcze , każ mu odejść , ja się boję , żeby nam co złego nie zrobił . Antoni poglądał głupowato na mówiącą , na pułkownika , na ojca , i nie wiedział , co ma zrobić ze sobą , czy odejść zaraz , czy zostać . Szczęściem leśniczy odezwał się : — Jaśnie panie , nie ma obawy , pies widocznie zdrowy . O , widać go na okopowisku , jak idzie ; wściekły pies inaczej wygląda . — Gdzie on jest ? — spytała Jadwiga , podnosząc się i zasłaniając ręką oczy od blasku słońca , by lepiej zobaczyć mogła . — Tam , jasna panienko — rzekł leśniczy , wskazując na pole . — To nie będzie więcej jak dwieście kroków , twoja strzelba go dostanie ; zastrzel go zaraz , żeby mi więcej nie napastował mojej Ledy . Leśniczy zdjął strzelbę z ramienia , złożył się i strzelił . Równocześnie prawie rozległo się za dworem skomlenie psa . Postrzelono go widocznie , a nie zabito , bo powlókł się parę kroków , upadł i jęczał przeraźliwie . — Idź go dobij — rzekła Jadwiga . Spokój , z jakim mówiła te słowa , przeraził Antoniego . Przerażenie tym było większe , im piękniejszą mu się wydawała w tej chwili . A że świeżo miał w pamięci jeszcze mitologię , więc córka dziedzica , z czołem lekko zachmurzonym , oczami spokojnie groźnymi , z tą sarną , co po wystrzale przestraszona tuliła się do niej , przypominała mu obrażoną Dianę , gdy Akteona na śmierć skazuje . Doznawał wobec niej wrażenia , jakie się ma wobec wyższej jakiejś potęgi , i patrzał za odchodzącą ku pałacowi ze świętobliwą trwogą . Obudził go z tego zapatrzenia pułkownik pytaniem : — A ty kiedy wrócił eś ze szkół ? — Przedwczoraj — odrzekł z trudnością , bo mu zaschło w gardle . — Przedwczoraj — dokończył za niego ojciec — aleśmy wczoraj nie śmieli naprzykrzać się jasnemu panu , jako iż goście byli . — No i skończył eś szkoły ? — Skończył , proszę łaski pana pułkownika — odezwał się znowu ojciec — i właśnie przyszli śmy podziękować jasnemu panu za . . . Nie dał mu pułkownik dokończyć , chcąc uniknąć podziękowań , i prędko spytał : — I cóż myśli robić ? — Właśnie przyszli śmy po rozkazy jaśnie wielmożnego pana . — A cóż ja tu mam do rozkazywania ? — spytał pułkownik ze śmiechem i ruszył ramionami . — Ta to jasny pan nakładał na niego i wyprowadził go na ludzi . — Z tego nie wypada , żeby m mu narzucał swoją wolę . Radzić mogę , ale nie rozkazywać . — Rada jasnego pana będzie przykazaniem dla nas . — Może by dobrze było , żeby poszedł na księdza . To teraz najpewniejszy i najłatwiejszy kawałek chleba daje . — Stanie się po woli jaśnie wielmożnego pana pułkownika . — Jak się będzie dobrze prowadził , to może i kanonikiem zostać . Mało to przykładów mamy , że synowie prostych chłopów wyszli na dygnitarzy w kościele ? — A on przecież coś więcej jak prosty chłop . — Prawda , ta to wy podobno ze szlachty ? — rzekł na pół ironicznie pułkownik , przypomniawszy sobie słabą stronę Jakuba . — Do usług jaśnie wielmożnego pana . — Może nawet jaki krewny mego przyszłego zięcia , bo i on także Sikorski . — Albo ja wiem ? Może . — No , no , nie bredź stary . Widzę , że ci się w głowie przewraca — rzekł pułkownik , zgorszony nieco tą zarozumiałością starego , i aby przerwać tę rozmowę , zwrócił się znowu do Antoniego i mierząc go od stóp do głowy , spytał : — Tylko może on nie zechce zostać księdzem ? — A czemu , nie ? A to by mi się podobało ! Musi i basta ! — No , cóż ty na to , co ojciec mówi ? Antoni ruszył ramionami , skłonił się pokornie dziedzicowi i odrzekł : — Ha , cóż by ? Ta to nic złego być księdzem . — Podobasz mi się za tę uległość ; zaraz widać , żeś wyszedł ze szkoły twego ojca . Był z niego dzielny służbista , umiał słuchać ; dziś nie umieją już tak słuchać . Stary Jakub rósł jak na drożdżach wobec tej pochwały , oczy mu się zaiskrzyły z radości i wyprostował się , jakby stawał przed frontem do apelu . Pułkownik mówił dalej do Antoniego . — Zapatruj się na twego ojca , a wykierujesz się na człowieka . Jak będziesz miał odjeżdżać do seminarium , przyjdź do mnie ; pomyślimy o tym , żeby ś z próżnymi rękami w świat nie poszedł . — No , ukłońże się przecież do nóg jasnemu panu . . . z przeproszeniem łaski pana pułkownika , to jeszcze cielę straszne . Antoni objął za nogi pułkownika , ale ten usunął się i tylko poklepał po ramieniu . — No , no , już dobrze . — A może by przydał się jasnemu panu we dworze przez te parę miesięcy , co będzie tutaj ? Może by co posłużył ? — Posłużyć jak posłużyć , ale gdyby tak umiał dobrze pisać . . . Jakub wydobył z kieszeni list syna i pokazał . — Pismo jest równe i czytelne , nawet ładne , to bardzo dobrze . Będę go mógł używać do korespondencji , bo mój pisarz teraz często musi wyjeżdżać z domu za interesami . Możesz za parę dni przyjść do pałacu ; powiedz , żeby cię do mojej kancelarii zaprowadzono . Pożegnał ich skinieniem głowy i odszedł . Jakub z synem zabrali się do odwrotu . Byli już przy bramie , gdy ich dopędziła służąca . — Który to z was — spytała — uratował Ledę naszej panny ? — Ja — odrzekł Antoni . — Panna wam kazała dać tę nagrodę . Rzuciła mu zwitek papieru i pobiegła ku pałacowi . — Cóż ci dała ? — spytał ojciec , widząc , że syn zacietrzewił się czegoś i nie myślał otworzyć papieru . Antoni rozwinął papier . Były w nim dwa banknoty pięcioreńskowe . — No , widzisz — rzekł ojciec — nieźle ci się poszczęściło na początek we dworze . Powinien eś się uczyć z tego . Antoni jednak jakoś nie cieszył się bardzo . W mieście nieraz , gdy mu się zdarzyło zarobić taką sumę , był bardzo uszczęśliwiony . A trzeba było ciężko pracować na dziesięć reńskich , trzeba było albo po nocach siedzieć i przepisywać , albo po przedmieściach łazić cały miesiąc na lekcje i namęczyć się z chłopcami . A tu za jedną krótką chwilę zapłacono mu taką sumę . A jednak tamte pieniądze więcej go cieszyły . Tu nawet doznawał pewnej przykrości , że mu zapłacono . Ale czemu to przykrym mu było , tego sobie wytłumaczyć nie umiał . Tak więc słowa pułkownika zadecydowały o przyszłości Antoniego . Przyjął on tę decyzję spokojnie i obojętnie , bo sam nie miał żadnych planów ani pragnień . Dusza jego była jak gładka szyba w kamerze fotografa , na której teraz pod działaniem rady pułkownika i woli ojca poczęła się rysować przyszłość jego ; a wyobrażał ją sobie w kształcie jakiejś cichej plebanii , w której widział siebie z brewiarzem z paciorkowymi zakładkami i z klapką na muchy . Takich widywał proboszczów i tak samo wyobrażał siebie , a nawet z pewnym upodobaniem myślał o takim życiu cichym , wygodnym . Toteż zdziwił się niepomiernie , gdy proboszcz zarzecki , którego zawiadomił był o postanowieniu pułkownika , spytał go , czy ma powołanie na księdza . Pytanie to wydawało mu się tak dziwnym , że spojrzał na księdza dużymi oczami , nie mogąc pojąć , o co mu idzie . Według jego bowiem mniemania , aby być księdzem , trzeba było umieć po łacinie i móc powiedzieć kazanie , a do tego czuł się dostatecznie uzdolnionym , i w ten też sposób księdzu odpowiedział . Ksiądz uśmiechnął się z tak dobrodusznej odpowiedzi i rzekł : — Nie wątpię , że masz zdolności odpowiednie i kwalifikacje , aby zostać księdzem , ale nie o to mi idzie . Ja pytam się ciebie , czy masz powołanie ? Wiem , że wielu jest takich w naszym stanie , którzy nie zadali sobie tego pytania i zostali księżmi przeważnie dla zabezpieczenia sobie losu . Stąd też rzadko który z nich odpowiada swemu powołaniu i , zamiast przyczynić się do pomnożenia moralności i krzewienia religii , przyczyniają się tylko do jej upadku , życiem swoim dając broń w rękę nieprzyjaciołom naszym . Dziś ksiądz w pojęciach ludzi jest personifikacją ospałości umysłowej , sknerstwa ; bezmyślna gra w karty , obiady odpustowe i piwniczka ze starym węgrzynem osładzają mu przykrości celibatu . Za wyrzeczenie się jednej namiętności , hołdują kilku innym . A czy wiesz dlaczego ? Bo żaden z nich nie zadał sobie pytania przed przyjęciem sukni duchownej , czy miał powołanie ? A powołanie to ciężkie i trudne ; życie księdza powinno być jego kazaniem , a czyny jego modlitwą . Wobec tylu najsprzeczniejszych prądów , które dziś szarpią i rozrywają ludzkość , kapłan , jako stróż duszy ludzkiej , musi silnie dzierżyć ster , który mu powierzono , mieć doświadczenie , znać i rozróżniać błędne szlaki , by sam nie zbłądził i drugich nie zgubił . Musi on uczyć się anatomii serca ludzkiego i znać leki na nie . Więc oprócz moralności musi mieć naukę , a obok nauki — doświadczenie , a przy doświadczeniu — roztropność . Antoni patrzał na mówiącego i w głowie mu się mieszało . Między tym , jak on sobie wyobrażał powołanie na księdza , a tym , jak je przedstawiał proboszcz , była taka wielka różnica , jak między przedmiotem , jaki w naturze , a widzianym przez mocno powiększający mikroskop . Tam gdzie on wprzódy widział pojedynczą nitkę , zobaczył teraz zawikłaną kombinację najrozmaitszych powiązań , skrętów , wśród których myśl jego się zabłąkała . — Jeżeli tyle potrzeba na księdza — rzekł pomieszany — to ja chyba nie będę mógł być księdzem . Ja nie mam ani tyle rozumu , ani doświadczenia . — Źleś mię zrozumiał . Tu nie idzie o to , aby ś je miał , ale aby ś chciał mieć , aby ś miał zamiłowanie do tego . Miłość jest potęgą , jasnowidzeniem . Widzisz , matka , choćby to była młoda bardzo i niedoświadczona kobieta , pielęgnując swoje dziecko , robi często więcej i lepiej ku jego ochronie i wychowaniu niż doświadczony doktor lub uczony pedagog . Kto ją tego nauczył ? Miłość macierzyńska . Otóż jeżeli ty taką miłością ukochasz lud , powierzony twojej pieczy , i będziesz chodził koło niego , to miłość twoja będzie twórcza i rozumna ; — Jeżeli tak , to ja będę księdzem — odezwał się Antoni , a oczy jego rozjaśniły się , jak temu , przed którym nagle mgły się rozstąpiły i odsłoniły szeroki , słoneczny krajobraz . Ksiądz rozpędził mu te mgły i poza brewiarzem , plebanią i klapką z muchami pokazał mu rozległe pole działalności , na przebycie którego życie wydawało mu się za krótkie . Ksiądz zauważył to rozpromienienie , ten zachwyt przebudzonej duszy , i ucieszył się tym wielce . — Widzę — rzekł — że ci na chęciach dobrych nie zbywa ; ale chęć sama to jeszcze bardzo mało . Chęć to ostroga , co bodzie nas do czynu , to błyskawica , co rozjaśnia ciemności . Ostroga jednak to nie siła żadna , a błyskawica nie światłość . Oprócz chęci , trzeba wytrwania , walki ciągłej , uporczywej , niezmordowanej ze złymi namiętnościami , skłonnościami , i to walki cichej , aby świat widział na czole twoim tylko rezultat zwycięstwa . Człowiek zwyczajny może podnosić się i upadać , kapłan nie powinien upadać , życie jego powinno wlewać wiarę w zwycięstwo . Tak samo w boju . Jedne pułki atakują , inne się cofają ; jedne tracą odwagę , drugie jej nabywają ; ale wódz nie może się cofać , nie może nawet twarzą zdradzać obawy , zwątpienia , jeżeli nie chce zdemoralizować całej armii . — Ja będę miał taką odwagę — rzekł Antoni głosem natchnionym i silnym . Słowa te mimowolnie wyrwały mu się z ust , aż się zawstydził za swoją śmiałość . Pierwszy to może raz w życiu tak się odezwał ; ale bo też pierwszy raz w życiu tak przemawiano do niego . Dotąd spotykał albo obojętnych , albo surowych , których słowa i nauki podobne były do drogowskazów przy drogach . Podróżny patrzy , przeczyta , co na nich napisano , i idzie dalej . Teraz dopiero przemówiono do niego po ludzku . W słowach czuł serce . Ciepło , które ogrzało słowa czcigodnego kapłana , owiało jego duszę zamrożoną i roztopiło ją , a słowa , które mu się wyrwały z ust , były pierwszym rzutem samodzielnym przebudzonej duszy . Ksiądz utopił w nim łagodne spojrzenie i długo tak patrzał , jakby chciał nasycić się widokiem tego czystego , młodzieńczego zapału , który wywołał , który odkrył . Kolumb , wstępując na ląd Ameryki , nie doznawał piękniejszego wzruszenia nad to , jakiego doznawał zacny kapłan , odkrywając pod szorstką i niepozorną powłoką duszę dziewiczą i pełną szlachetnych , choć jeszcze nierozkwitłych pragnień . Chwilę jakąś trwało milczenie , milczenie uroczyste , poważne . Nagle ksiądz zapytał : — Wiele masz lat ? — Dwadzieścia sześć . — I kochał eś kiedy . . . kobietę jaką ? Czy nie miał eś dotąd jakich znajomości w podobnym rodzaju ? Antoni zarumienił się jak dziewczyna i rzekł : — Nie . — Nie kochał eś ? — Nie miał em czasu , a przy tym nie było sposobności — odrzekł niby usprawiedliwiając się . Odpowiedź była tak pełna naiwności , że ksiądz nie mógł się nie uśmiechnąć . — I nie myślał eś nigdy o tym , jakby to było dobrze ożenić się ? Antoni pomyślał chwilę , jakby chciał sobie dokładnie przypomnieć , a potem odrzekł głosem pewnym : — Nigdy . Ksiądz spojrzał na niego wzrokiem pełnym miłości , zadowolenia i podziwu , położył rękę na jego ramieniu , pochylił się ku niemu i złożył pocałunek na jego czole , a potem rzekł z powagą : — A więc zostań księdzem ; będzie miał z ciebie pożytek i Kościół i ludzkość . Od tego czasu widywano często Antoniego z proboszczem . Albo Antoni zachodził do niego i siadywał tam po kilka godzin , albo też proboszcz wstępował po Antoniego i zabierał go z sobą wieczorem na przechadzki w pole . Ksiądz zajął się szczerze młodym człowiekiem , widział w nim bowiem surowy , ale dobry materiał , z którego umiejętna ręka mogła by zrobić piękne arcydzieło człowieka . Grunt serca był nie zepsuty , praca i wytrwałość żelazna , a natura podatna , miękka , bez uporu i zarozumiałości . Toteż ksiądz zabrał się z zamiłowaniem do polerowania tego brylantu . Po kilku rozmowach z nim przekonał się , że posiada bardzo wiele wiadomości , że pilnie uczył się tego wszystkiego , co wykładano w szkołach . Ale wiadomości te leżały jak sprzęty lub suknie w magazynie , naskładane , bez użytku ; właściciel sam nie znał ich wartości , nie umiał ich zastosować w życiu . Potrzeba więc było to wszystko dobywać z niego , oczyszczać i uczyć go sposobów używania tego . Szczególniej zauważył proboszcz , że estetyczne uczucia całkiem były nierozwinięte W Antonim . Wiedział wprawdzie , że była jakaś sztuka , że istnieli poeci , znał dramaty Sofoklesa , poetów niemieckich , wiersze Mickiewicza , wiedział nawet coś o Szekspirze , ale to tylko dlatego , że musiał uczyć się tego w szkołach , że go o to pytano . Ale ani zachwycał się pięknością tych utworów imaginacji , ani pojmował głębokie ich znaczenie . Ksiądz powziął sobie za pierwsze zadanie obudzić w nim te estetyczne poczucia , w wiadomości jego nagromadzone tchnąć ducha ożywiającego , i to nie przez suchy wykład kursu estetyki , ale praktycznie . Chodząc z nim po polach , zwracał uwagę na to , co piękne , podniosłe , cytował mu ustępy z poetów , dawał mu do czytania niektóre ich dzieła i rozmawiał z nim potem o nich : Niedługiego trzeba było czasu , aby wpływ księdza błogie wydał skutki . Wszystko bowiem znalazł przygotowane w duszy ucznia , potrzeba było tylko rozjaśnić głębię jego duszy , a sam zdziwić się musiał nad pięknością tego , co dotąd wydawało mu się martwym i suchym . Dziwną może wyda się komu ta nagła przemiana , to nagłe jasnowidzenie duszy ; przypomnimy mu , że zapewne w życiu kiedy zdarzyło mu się być w jakiej okolicy powabnej , ale w dzień posępny , słotny , który mu i humor skwasił , i widok zbrzydził . Ale niechby nagle ołowiane niebo rozstąpiło się i przez błękitną szczelinę padły słoneczne promienie na okolicę , ten sam widok jakże inaczej się przedstawi , jak pod działaniem tych kilku promieni wszystko zacznie naraz grać i żyć , i tęczować ! Twarz człowieka rozjaśnia się , a usta muszą się zdobyć na okrzyk podziwu i zachwytu . Otóż coś podobnego było tutaj . Ksiądz rzucał słowa , jak słoneczne promienie , pełnymi garściami , i wydobywał w duszy ucznia cudowną grę uczuć i wrażeń . — To poczucie piękna — mówił mu jednego razu — to jedna z najtrwalszych rozkoszy duszy .