Wanda Grot-Bęczkowska . KĘDY DROGA ? — Przestańcie już , moje romansowe panny ! — rzekła niecierpliwie Jania Krasnohorska . — To dopiero egzaltowane dziewczyny ! Czy słyszałyście kiedy , aby ptaszęta wypuszczone z klatki kwiliły żałośnie ? — Ptaszyna przedewszystkiem próbuje skrzydeł i do lotu się zrywa . . . — ozwała się Cesia Zielińska . — Tak , tak ! — potwierdziła Jania , klaszcząc w dłonie . — Do lotu , do lotu , w świat , byle prędzej , byle dalej ! Dzisiaj jeszcze ten habit pensyonarski precz odrzucę i w przyzwoitą szatę się ubiorę . Jakie to szczęście ! Niech żyje swoboda ! Koralowe usta Jani uśmiechem się rozwarły . Stanęła na środku salonu i z namiętną w czarnem oku tęsknotą zadeklamowała : Prędzej , prędzej , koniu wrony ! Nieś mnie w step daleki , mglisty , Poza góry , lasy , sioła , Tam , gdzie zewsząd na mnie woła Raj rozkoszy wymarzony , Szlak wybranej drogi szklisty ! . . . Amelka położyła dłoń na jej ramieniu . Głos jej był drżący , lecz pełen zapału , gdy patrząc w oczy Jani , dokończyła : Tam , ku słońcu , kędy wiedza Świetlanemi płynie drogi , Kędy miłość z prawdą w parze Cnocie budują ołtarze . . . Prędzej , prędzej , tam , do słońca ! . . . Panienki rzuciły się ku Amelce . — Ślicznie , ślicznie , Amelciu ! — wołały . — I my tam z tobą pójdziemy , i my ! Jania ostre , białe ząbki pokazała w uśmiechu . — Nowoczesne emancypantki ! — rzekła , dygając z uznaniem . — Idealistki , propagatorki nowych idei et caetera . . . Będą budowały gmachy z miłości , prawdy , miłosierdzia , a na dachu tego wspaniałego budynku zasiędzie cnotami wielkiemi przeładowane : zaparcie się siebie pro publico bono ! . . . Cha ! cha ! Wiecie co , moje panny ? Na samą myśl o tym cudownym gmachu doznaję takiego uczucia przesytu , jak wówczas , gdy połknę od razu dwa funty czekoladek deserowych . Za wiele tego dobrego , moje kochanki , za wiele ! Śmiała się długo , szczerze , a w oczach jej migotały iskry złotawe . Panienki wzruszyły ramionami . — Miały śmy mówić o przyszłości — ozwała się Cesia . — Ostatni wieczór spędzamy razem . . . — A ja przypuszczam , że zebrały śmy się dlatego , aby się zabawić — odparła Janina . — Wszak to pierwszy dzień naszej swobody , naszego wyzwolenia ! . . . — Mnie było bardzo przyjemnie na pensyi — rzekła z przekonaniem Cesia . — I kiedy dzisiaj nasza madame żegnała się z nami . . . — Wiemy , wiemy ! — przerwała szybko Jania . — Przemieniła ś się w fontannę . . . Jesteś bardzo ckliwa , moja Cesiu ! — Bo też najwięcej tracę . . . — szepnęła Cesia . — Każda z was powraca do domu , do rodziców , do braci , sióstr . . . Mnie nikt nie oczekuje , nikt się przyjazdem moim nie ucieszy . . . Amelka utuliła ją w objęciu . — Nie roztkliwiaj się , dzieciątko — rzekła czule . — I dlaczego mówisz , że nie masz siostry ? Czyliż ja za mało cię kocham ? Cesia zarzuciła jej ręce na szyję . — Była ś zawsze dobrą dla mnie , Amelciu — mówiła wzruszona . — Przed tobą z żadną myślą kryć się nie potrzebowała m . Czy ty zawsze kochać mnie będziesz ? Amelka uśmiechnęła się . — Chyba wiesz , że skoro komu ofiaruję przyjaźń . . . — Wiem , wiem ! — przerwała Cesia . — Boleść rozstania czyni mię niesprawiedliwą . . . — Za nic nie powróciła by m na pensyę ! — zawołała znowu Jania . — Bo myślisz tylko o zabawie i używaniu . . . — A o czemżem innem kobieta myśleć może ? Prawda ! O mężu , o mężu przedewszystkiem ! Musi posiadać piękne wąsy , wspaniałą brodę , intelligentne czoło i romansowe oczy . — Tego z brodą i romansowemi oczyma umieścić trzeba na ostatnim planie — ozwała się poważnie Anielka . — Mężczyźni nie mają teraz ochoty żenić się , a kobiety również nie są skore brać pierwszego lepszego z brzegu . . . — E ! już ja się o męża nie boję ! — wtrąciła z wyzywającą minką Jania . — Nie ufaj zbytecznie ! — odezwała się jedna z panien . — Słyszała m nieraz , jak mama mówiła , że teraz i piękne i bogate panny za mąż nie wychodzą . . . — A jeżeli wyjdą , to są nieszczęśliwe — zauważyła Natalka Białecka . — Bo głupiutkie ! nie umieją się wziąć do rzeczy — zakrzyczała ją Jania . — Zobaczycie ! Zemszczę się za was wszystkie ! Będę kokietować , głowy zawracać , dopóki tego szkaradnego męskiego rodzaju nie unieszczęśliwię , nie wymęczę dostatecznie . Życie temu poświęcę ! — To istotnie cel poważny ! — rzekła ironicznie Amelka . — My się pod inny sztandar zapisujemy . Oj , Janiu , Janiu ! co z ciebie będzie ? — Tere fere . . . moja świątobliwa siostro ! Radzę ci zawczasu posypać głowę popiołem , przyodziać się w żałobną szatę i lać łez potoki nad moją zbłąkaną duszą . Wyobrażała ś sobie pewno , kochanko , że , jak poetka opiewa , nieść ją będziesz ponad przepaście , błota i t . d . czystą , nieskalaną . . . a tu tymczasem nic z tego ! Po rozdzieleniu się z materyą niech sobie ta kochana dusza brzydko wygląda , byleby przedtem w eterze wszelakich szczęśliwości się skąpała . — E ! co ty mówisz ! — zawołały panienki oburzone . — Wstydź się , Janiu . — Niepoprawna ! — szepnęła z żalem Anielka . — Cóż to będzie , jeśli z takimi poglądami wstępujesz w życie ? Jania z humorem kiwała głową . — Tak , tak ! stracona , zbłąkana owca — mówiła z komiczną powagą . — Pobożne panny ! Westchnijcie czasem na intencyę tej nieszczęśliwej . . . Po chwili z nagłym smutkiem w głosie dodała : — Może ona kiedy pozazdrości wam waszych dusz kryształowych ? Kto wie ? Dziewczęta rzuciły się ku niej . — Janiu najdroższa ! Ty mówisz dlatego , aby nas drażnić , lecz czujesz wspólnie z nami — mówiły , garnąc się ku niej z uczuciem . Lecz Jania ze zwykłą pustotą wnet im przerwała : — Szkoda , że ście do pensyonarskich szafek nie schowały tych łzawych twarzy i grobowego nastroju . Poco wesołemu światu takie żałobnice ? — Panna " fin de siecle ! " — szepnęła Cesia . — Serce najlepsze , tylko żywość niepohamowana — broniła siostrę Amelka . — Bogata , lecz niezdrowa wyobraźnia — wtrąciła poważna Natalka . Janina chichotała wesoło . — Miały śmy mówić o przyszłości — rzekła ironicznie . — Oczywiście , chociaż wyraz ten nie padł jeszcze między nami jak wystrzał armatni , ale czuję go w powietrzu . Emancypacya ! A więc binokle , stojące kołnierzyki , męskie krawaty , ostrzyżone głowy , wonny dymek papierosa , dobywający się błękitnym obłoczkiem z koralowych ustek . . . Wszak tak ? Czołem przed wami , panowie adwokaci , medycy , sędziowie , ministrowie w spódnicach . . . — Mylisz się ! — przerwała Amelka . — Nie myślały śmy ani o tece ministra , ani o birecie profesorskim , ani o dyplomie medyka . — Taak ? . . . Więc o czemże , moje łaskawe ? — O tem , aby było jak najwięcej małżeństw szczęśliwych , spokojnych ognisk domowych , dużo matek , wychowujących po bożemu dzieci , i gospodyń , umiejących gospodarować — odparła z błyszczącem okiem Amelka . — Dlatego zebrały śmy się tutaj i o tem miały śmy radzić . Z pewnością żadna z nas nie zasiędzie w salonie bezczynnie , oczekując męża tak , jak ty proponujesz , Janiu ! — Jania ma słuszność ! — ozwał się wchodzący do salonu pan Krasnohorski . — Wszak to jedyny cel kobiety : wyjść za mąż . . . Oczywiście wyjść dobrze za mąż — dodał , śmiejąc się . Janina poskoczyła do ojca . — Tak , tateczku ! tak , tak ! — szczebiotała , wieszając mu się na ramieniu . — Czy tatko ma już kogo upatrzonego dla mnie ? Doprawdy , czuję się zupełnie godną uszczęśliwić jakiego ładnego i bogatego chłopca . — O ! nie zazdroszczę biedakowi — rzekła Amelka . — Jaka to szkoda , że się tak lekkomyślnie zapatrujesz na małżeństwo . Z takiemi pojęciami możesz unieszczęśliwić najpoczciwszego człowieka . — Tatko słyszy ? — oburzyła się Jania . — A skądże ty wiesz , że on będzie poczciwy ? Był by białym krukiem w takim razie . Jeżeli są małźeństwa nieszczęśliwe , to zawsze mężczyźni temu winni . — I kobiety , moja droga ! — oponowała Amelka . Pan Krasnohorski śmiał się , roześmiały się też panny . Jania nie dała za wygraną . — Broniu , Miciu , Jadziu , Helenko ! Czy ja nie mam słuszności ? — wołała ożywiona . — Pamiętacie tę piękną powieść angielską ? Bohaterka była śliczną , idealną małżonką jakiegoś niepoczciwego milorda , który się kochał w nauczycielce swoich córek . Więc cóż to są mężczyźni ? . . . Z wyjątkiem mojego drogiego ojczusia naturalnie . . . Czy można im wierzyć ? Niech się tatko nie uśmiecha , bardzo proszę ! Już ja wiem , jacy oni są ! . . . — Ale skądże ? moja Janiu ! — zauważył pan Krasnohorski , przyglądając się z upodobaniem pięknej panience . — Ty przecież mężczyzn nie znasz ? . . . — Znam , ojczusiu ! Mam już taką wrodzoną intuicyę . Amelka ich broni , ale ja , o ! ja ich bez żadnej apelacyi potępiam ! — I kobiety nie są aniołami — odezwała się Amelka . — Pamiętasz , co mateczka i madame powtarzały nam zawsze : „ W rękach kobiety spoczywa szczęście i spokój domowego ogniska . " — A to jakim sposobem ? — spytała Jadzia Zmorska . — Mężczyzna przecież jest głową domu , on powinien i żoną i wszystkiem kierować . Skoro mu wyższość nad nami przyznają , niechże jej dowiedzie . Pan Krasnohorski żartobliwie zasłonił rękoma uszy . — Uciekam ! — wołał . — Rejteruję ! Oczywiście , należało by mi bronić napadniętych , ale nie chcę narażać się na niełaskę pięknych dam . Sejmikujcież sobie dalej , moje panie . Zobaczę , czy żona nie wróciła . Amelka z niepokojem spojrzała na zegarek . — Mama powinna już wrócić . . . — szepnęła . — Nie zapominaj , kochanko , że miała dużo pożegnalnych wizyt do oddania . Jutro wyjeżdżamy ! Jania klasnęła w ręce . — Ach , jak się cieszę ! A czy tam wesoła okolica , tateczku ? Czy dobrze się bawią ? Czy dużo jest młodzieży ? — Przekonasz się sama — odparł , wychodząc , pan Krasnohorski . — Jania nie pozwoli mówić nikomu — odezwała się żałośnie Cesia . — Tyle planów , projektów miały śmy dzisiejszego wieczora rozpatrzyć . . . — Co tam mamy rozpatrywać ! — przerwała Janina . — Apostołkami być nie chcemy ! Nam potrzeba kochać , bawić się , być uwielbianemi , podziwianemi . . . Ci brzydale na łapkach służyć nam powinni ! — Bardzo trzeźwy pogląd ! — przywtórzyła Natalka Białecka . — Mężczyzn trzeba krótko trzymać . Ilekroć przyjeżdżała m z pensyi do domu na święta lub wakacye , pięknych rzeczy się napatrzyła m i nasłuchała m . Były to oczywiście moje osobiste obserwacye , bo mama ściśle przestrzegała idealnych poglądów ; com widziała jednak , tom widziała , i twierdzę , że zamążpójście nie stwarza bynajmniej dla kobiety szczęścia . Więc i ja jestem za tem , aby brać do niewoli panów mężów . Niech te niedołężne karki , bo dumnymi nazwać ich niepodobna , ugną się przed nami ! — Brawo , brawo ! — zawołała Janina . , — Tyranizować się nie pozwolimy . Kobieta powinna być traktowana i uważana jako istota myśląca i czująca ; nie jako dopełnienie mężczyzny , lecz jako dorównywająca mu umysłem , a przewyższająca sercem . A skoro , o ile wiem z przykładów życia . . . — Skądże i kiedy je zaczerpnęła ś ? — wtrąciła , śmiejąc się , Amelka . — I z tego , co piszą — kończyła niezmieszana Jania , — oni nam tego odmawiają , to pobudzają nasze złe instynkta , a w tej walce o odrobinę wpływu rodzi się bardzo zresztą naturalne pragnienie . . . — Ujarzmienia tych panów stworzenia i pokazania im , co potrafi błękitny , różowy , czy żółty pantofelek ? — przerwała , śmiejąc się , Jadzia . — Bez kwestyi ! I powiadam wam , że oni sobie nie przykrzą w tej niewoli . Tacy mazgaje ! Bo w rzeczywistości są to mazgaje , mimo rogów , które nam pokazują . — Uspokój się , Janiu — zawołała zniecierpliwiona Amelka . — Nie po to chyba zebrały śmy się dzisiaj , aby kruszyć kopię w obronie sprawy , której nie rozumiemy jeszcze . Miały śmy radzić o przyszłości użytecznej , bo salonowemi lalkami być nie chcemy . Jest o czem mówić i myśleć , bo musimy mieć własne zdanie w sprawie nas dotyczącej . Cały świat o niej mówi . Natalka , z rękami założonemi po napoleońsku , przechadzała się po salonie . — Na mnie — rzekła — cała ta wrzawa sprawia wrażenie szopki . Ile ja razy słyszała m już u nas w domu te rozprawy ! Sami nie wiedzą , czego chcą ! „ Kobieta powinna pilnować dzieci i kuchni " woła Paweł . „ Kobieta powinna pomagać w pracy mężowi poza domem " dowodzi Gaweł . Powinny śmy wreszcie wyrzec ostatnie słowo . — Dobrze powiedziane ! — odparła Janina , zajadając z apetytem lody . — Ale ja już objawiła m , co myślę ! Mąż i pantofel , pantofel i mąż ! . . . oto alfa i omega w życiu rozsądnej kobiety tegoczesnej . Cesia śliczne , błękitne oczy ciemną rzęsą nakryła . Głos jej drżał lekko , gdy rzekła . : — Nierozerwalny związek dwóch dusz , które się wzajemnie rozumieją , to chyba najwyższe szczęście , jakiego pragnąć można . . . Amelka popatrzyła na schyloną jej głowę i westchnęła . — Tak ! — odparła po chwili — lecz znaleźć ducha pokrewnego nie jest rzeczą łatwą . Częstokroć szych za złoto bierzemy . . . A zresztą , dzieciątko , są przecież inne jeszcze cele , inne drogi do szczęścia ? . . . Pogładziła , z pieszczotą delikatną twarzyczkę Cesi . — Dzieciątko zanadto pozwala bujać fantazyi — szepnęła . — Mniej poddawaj się marzeniom , Cesiu , aby ś nie wyrobiła w sobie zbyt wrażliwego , czułostkowego usposobienia . — Duch powinien być jędrny , mocny ! — odezwała się ze zwykłą rezolutnością Jania . — W krzepkiem i zdrowem ciele — dodała Cesia ze smutkiem . Panienki spojrzały na siebie . Cesia Zielińska była bardzo wątłą i delikatną . Matka jej w młodym wieku zmarła na suchoty , ojciec na delirium . Dziecko z pokarmem matki wyssało gorycz i łzy niewypłakane ; jeszcze w kolebce miewało spazmy , nerwowe drgawki i ataki . Z wiekiem wprawdzie , przy kuracyi stosownej , organizm wzmocnił się , nie była to jednakże zdrowiem i wesołością kwitnąca dziewczyna , lecz nikłe , drobne stworzonko z zarodkiem melancholii . po śmierci rodziców , bogata , bezdzietna stryjenka zabrała Cesię do siebie . Pani ta posiadała wszystkie przymioty , prócz serca ; więc i sierocie obco tam było i smutno , chociaż niczego jej nie brakło . Cesia , uboga , żyjąca na łasce krewnych , chorowita , niepiękna , choć sympatyczna i dobra , najmniej właśnie na znalezienie takiej pokrewnej duszy liczyć mogła . A tymczasem natura ludzka pożąda zwykle tego , co się niełatwo zdobywa . Więc i Cesia marzyła i wzdychała , gorycz napływała do jej serca , a życie samotne wydawało się biedaczce smutnem , bezcelowem . Anielka pojmowała ją i lękała się . . . W ciągu sześciu lat , razem na pensyi spędzonych , przywiązaniem i troskliwą opieką usiłowała zniszczyć melancholijny nastrój koleżanki . Cesia , niestety ! nie miała prawa do marzeń . — Trzeba jej cel jaki w życiu wynaleźć , pracę niezbyt łatwą a pożyteczną , któraby wymagała całkowitego oddania się — dumała Amelka , zakłopotana o swoje „ dzieciątko . " I gdy teraz , w rozmowie z koleżankami , ucho jej uderzył smutny dźwięk głosu Cesi , na nowo rozmyślać nad tem zaczęła . — Wiecie co , moje drogie ? Najlepiej będzie , gdy każda z nas powie , do czego ma ochotę i zdolności — rzekła po chwilowym namyśle , zwracając się do zadumanych dziewcząt . — Niech tam sobie emancypacya szybkim krokiem bieży na przód , my pozostańmy skromnemi pracownicami , o których świat głośno krzyczeć nie będzie , ale które tem , co umieją i co czują , podzielą się z innemi chętnie . Gdyby ś ty , Cesiu , na przykład , zajęła się sierotkami na wsi ? Sama sierota , znalazła by ś rodzinę , serca wdzięczne i przywiązane , i toby ci duszę rozgrzało . Cóż , dzieciątko ? Zgadzasz się ? W rozległ em dziedzictwie twoich stryjostwa było by obszerne do działania pole . Rozmarzone oczęta Cesi ogniem rozbłysły . — Dobra myśl , Amelciu — szepnęła . — Bardzo dobra ! Idzie sobie pacholę Przez zagony , przez pole . . . Zanuciła dźwięcznym sopranem Jania , bujając się w fotelu . — Szczytne posłannictwo , Cesiu ! — ozwała się ze zwykłą sobie żartobliwą ironią ; spojrzenie jednak , pełne nieograniczonej miłości , ku Anielce pobiegło . — Więc już jedna ofiara , która swoje ja poświęca dla drugich . Natalko , na ciebie kolej . . . Panna Białecka szare , intelligentne oczy w suficie utkwiła . — Chciała by m oddać się niepodzielnie nauce — rzekła z powagą , zabawnie odbijającą od młodziutkiej , różowej twarzyczki . — A może chcesz zostać misyonarką i w Państwie Niebieskiem szerzyć światło i moralność ? — spytała Jania , chichocząc . — Czemużby nie ? — odparła tamta . — Cel pożyteczny i piękny ! — No , z Natalką już skończone ! — zadecydowała Janina . — Oczyma duszy widzę ją w olbrzymiej bibliotece , z piórem założonem za ucho , w okularach nosie , grzebiącą się w starych szpargałach , zapytaną , rozfilozofowaną i szukającą tego czegoś , czego nie tacy jak ona szukali , szukają i znaleźć nie mogą . O , świątobliwe panny ! jakże was żałuję ! Zrobiła m już dwa węzełki na stare panny . . . Cóż dalej ? Jadzia Zmorska w pół ją objęła . — Ja do ciebie należę , Janiu — rzekła . — Chcę mieć męża , rodzinę . . . Bo trzeba wam wiedzieć , moje drogie , że dzieci lubię namiętnie . Co zaś do pana rnęża , wszystko mi jedno , jaki będzie , byleby tańcował , jak ja mu zaśpiewam — dorzuciła hardo . — Jestem spokojną o ciebie — zawyrokowała Jania z powagą . — Ale co będzie z Amelką ? Lękam się o nią ! Onaby chciała cały świat utulić , uszlachetnić , ukształcić . To także jest kandydatka na starą pannę . Robię węzełek . . . Niema co ! — Jaśnie pani na herbatę prosi — ozwał się wchodzący lokaj . Ruch się wszczął w salonie . No więc cóż ? Jakże ? — wołały jedna przed drugą . — Nic jeszcze nie ułożyły śmy . Amelka zabrała głos . — Słuchajcie ! Przyrzeknijmy sobie , że po upływie lat ośmiu spotkamy się w kościele Karmelitów . Tymczasem uczmy się , badajmy , wspierajmy się listami i radami . Każda z nas niech pisze pamiętnik . Życie samo wskaże nam potem kierunek , jaki mu nadać mamy . Cóż wy na to ? — Zgoda , zgoda ! Jakież to rozkoszne będzie spotkanie ! — zawołały chórem . Uściskały się wzruszone i wkrótce potem wesołe gronko siedziało przy herbacianym stole w jadalni państwa Krasnohorskich . Biały , wysmukły pałacyk , jak gniazdo jaskółcze przyczepiony na urwisku skały , przeglądał się w zwierciadlanej tafli jeziora . Z wieżyczki pałacowej , żelazną , galeryjką obwiedzionej , otwierał się widok rozległy na sioła i rzekę , po której uwijały się łodzie i berlinki z białymi żaglami . Okolica była piękna , ludna , wesoła . Za jeziorem , po lewej stronie , strzelały w górę wysokie kominy fabryk , lśniły się w słońcu czerwone dachy , połyskiwała wieża kościoła i widać było wianek lip starych , okalających cmentarz . Dalej szereg chat spuszczał się ku rzece ; ona dopiero skrępowała chęci nowych osadników , którzy w ciągu lat kilku zaludnili i zabudowali odłogiem dotąd leżący szmat ziemi nadrzecznej . — Budujta się , budujta ! — mówili okoliczni chłopi , patrząc niechętnie na przybyszów . — Jak wam woda chudobę zabierze , będzie uciecha ! — Nam woda nie straszna . . . — odpowiadali . — Znamy się z falą dobrze . I powstawały coraz to nowe chaty , zieleniły się ogrody , stanęła szkółka , szpitalik i para sklepów Porządnych . — Sprytne bestye ! — mruczeli chłopi z zawiścią . — Pewnikiem Miemce , bo cóżby ? Mylili się . Nie byli to Niemcy , jeno ludzie , którzy wartość ziemi znali , a nie mając mieszkań przy fabryce , komornego wsiom okolicznym płacić nie chcieli . Panu Krasnohorskiemu , gdy przybył obejrzeć wystawione na sprzedaż Zarzecze , nie podobało się sąsiedztwo cukrowni , — lecz że wszelkie inne warunki korzystne były , zdecydował się wreszcie , dobra nabył , piękny pałac na górze odświeżył i umeblował z przepychem . Pan Krasnohorski nie miał potrzeby odmawiać sobie czegokolwiek . Wysokie stanowisko w hierarchii urzędniczej , pensya , przynosząca mu , rubli rocznego dochodu , prócz innych nadzwyczajnych dodatków , pozwalała na zaspokajanie wygórowanych nawet wymagań . Pamiętano go przed laty skromnym buchalterem w biurze , gdzie teraz godność prezesa piastował . Ambicye jego sięgały zawsze wysoko , a ożenienie z córką naczelnika wydziału , w którym pracował , wywołało w swoim czasie wiele uwag i zazdrości . Panna była piękna , wykształcona , posażna , więc dziwiono się ogólnie . A tymczasem rzecz się tak miała : Wypieszczona jedynaczka pomiędzy młodzieżą , starającą się o jej względy , szukała przedewszystkiem człowieka . Rodzice pozostawili jej wolność " wyboru , a młoda , niedoświadczona istota na panu Klemensie poznać się nie umiała . Pozowanie brała za prawdę i skromnego na pozór a dumnego młodzieńca , sama nieledwie do oświadczenia się skłoniła . Dzięki temu związkowi Krasnohorski piął się po szczeblach drabiny urzędniczej coraz wyżej i wyżej , aż dosięgnął zaszczytu i pieniędzy . W tym pochodzie gniótł słabych , a mocnym się kłaniał , a gdy mu to i owo zarzucano , śmiał się tylko . „ Pieniądz wszystko zdobywa " — mawiał zwykle do żony i jemu wyłącznie hołdował . Pani Helena Krasnohorska ani zapatrywań swego małżonka nie podzielała , ani też nie odczuwała jego wysokich dążeń i ambicyi . Złudzenia jej rozwiały się szybko , bo pan Klemens od chwili ślubu przestał grać komedyę . Miejsce ich zajęła oziębłość " . W niczem zgodzić się nie mogli , bo się nie rozumieli wzajemnie . Rozdiwięk w pożyciu domowem uwydatniał się tak wyraźnie , że pani Helena zatrwożyła , się o wychowanie dzieci . Pozostając przy rodzicach , wzrastały by pomiędzy dwoma sprzecznymi prądami ; młodociany ich umysł błąkał by się wobec pojęć i zdań wręcz sobie przeciwnych . Kiedy więc Jania i Amelka podrosły , pani Helena wymogła na mężu , iż pozwolił oddać " córki na pensyę , pod opiekę światłej i zacnej kobiety . Panienki po sześciu latach nauki powróciły do rodzicielskiego domu takiemi , jakiemi je pani Helena mieć chciała . Ojciec widział w nich tylko olśniewającą urodę i marzył , jaką siłą przyciągającą staną się dla jego salonów , jakie świetne zrobią partye . O nic się więcej nie troskał . Nazajutrz po wieczorku pożegnalnym Krasnohorski powiózł żonę i córki do Zarzecza . Dumny był i rad ze świeżo nabytego dziedzictwa ; imponował mu pałac i nazwa obywatela , z którą nie miał się jeszcze czasu oswoić . — Wszak nie przesadzał em ? — powtarzał , zacierając ręce zadowolony . — Caceczko mająteczek ! . . . Nieprawdaż ? Stali właśnie w sali balowej , urządzonej z wytworną elegancyą i gustem , bo Krasnohorski , nie pozwoliwszy nawet odpocząć żonie i córkom po Podróży , oprowadzał je po całym pałacu , cuda jego pokazując . — Śliczna , prawdziwie pańska siedziba ! — rzekł , malując z galanteryą rękę pani Heleny . — Sądzę , że i ty , Heleniu , mimo niezbyt przyjemnego dla mnie zwyczaju potępiania ryczałtem wszystkich moich planów i czynów , pochwalisz mój wybór . Przejedna cię okolica bardzo malownicza , najzupełniej odpowiednia romantycznym twoim poglądom . Mówił głosem słodkim , modulowanym , ale czuć w nim było ironię złośliwą . Z uprzedzającą grzecznością jednak poprowadził żonę ku oknu . — Spójrz tylko , Heleniu ! — prosił uprzejmie . — Park duży i piękny i jaka rozległa perspektywa ! Ach ! gdyby nie te kominy fabryczne na przeciwległym brzegu jeziora ! — zawołał naraz z niechęcią . — One psują efekt ! . . . Wcale nie , ojczulku ! — ozwała się żywo Anielka . — To właśnie uroku dodaje . Widać ludzi krzątających , się jak mrówki . . . jak oni starannie utrzymują swoje chaty i ogródki ! — No , no , idealistko ! — zaśmiał się ojciec . — A ja ci powiem prawdę , że z powodu tych oto kominów właśnie namyślał em się długo , czy mam nabyć Zarzecze . Delikatny smak hrabiego Brunona od razu zarzuci mi niestosowność takiego sąsiedztwa . — Czyżby ś zaprosił tutaj hr . Brunona ? — spytała przestraszona pani Helena . — Tak , duszko ! I księcia Rafała także — odpowiedział z dumą Krasnohorski . Po twarzy pani Heleny przemknął cień . — Nie wspomniał eś mi o tem , Klemensie — rzekła po chwili . — Przypuszczała m , że po gwarze miasta przyjemnie nam będzie odpocząć . — O , mateczko ! ja bardzo lubię gości ! — zawołała z żywością Jania . — Jesteś moją nieodrodną córeczką , Janiu ! — ozwał się pan Klemens , pogładziwszy policzek córki . — Posiadamy oboje wrodzone poczucie gościnności , tej dawnej , szlacheckiej gościnności , która , niestety ! wobec takiego usposobienia i dziwacznych pojęć , jak u ciebie , Heleniu , zaginąć musi . — Ależ , mój Klemensie ! . . . — Nie unoś się , Heleniu ! Czyż to twoja wina ? — mówił tonem wyrozumiałym małżonek . — To krew niemiecka twoich pradziadów odzywa się w tobie . Pani Helena zarumieniła się . — Zbyt odległa to przeszłość ! — szepnęła z przykrością . — A zresztą , chociażby nawet cechą narodu niemieckiego była niegościnność , to im z tem lepiej . . . Przyznasz , mężu , że nasza nieoględność i łatwość w zawieraniu znajomości i bliższych stosunków nie zawsze wychodzi na dobre . — " Szlachcic bratłata z każdym się zbrata . . . " — wtrąciła żywa jak iskra Jania . — Czytali śmy to w jakiejś powieści historycznej . . . prawda , Amelko ? Amelka miała oczy spuszczone i wyraz pognębienia na twarzy . Patrz , wieżę kościoła widać wśród drzew . ..rzekła , pociągając siostrę ku drzwiom otwartym na balkon . Ładny widoczek ! Czy zabrała ś penzle i farby Janiu ? Skorzystamy z naszych malutkich talentów . — Hrabia Brunon wam dopomoże odezwał się pan Krasnohorski.To skończony artysta ! Zobaczcie , jaką sensacyjkę wywoła w okolicy przyjazd ks . Rafała i hrabiego . A mamy tu znajomych w sąsiedztwie , Heleniu . Malscy , Zdrojowscy , Zabrzezińscy ! Będą ogólnie zazdrościli — dodał , zacierając ręce . — Czego , ojczulku ? podchwyciła ciekawie Jania . Pan Klemens się roześmiał . — O , naiwne dziecię ! Stare , mitrą czy koroną zdobne nazwisko . . . to magnes , to potęga ! — odparł . — Chyba nie w teraźniejszych czasach , ojczulku ! — wtrąciła nieśmiało Amelka . — Zawsze , moja egzaltowana córeczko ! zawsze ! — dowodził pan Klemens z przekonaniem . — Oczywiście plebs będzie z rozkoszą opowiadał , że cześć dla starych , magnackich rodów to już rzecz przebrzmiała , że teraz innym bożkom kłaniać się należy i t . d . , ale my dobrze wiemy , co o tem sądzić . — Wcale tego nie uznaję ! — wtrąciła odważnie pani Helena . — Nie mogę szanować ani hr . Brunona , ani ks . Rafała . . . Dlatego dziwię się , żeś ich zaprosił , mężu ! — Znam twoje dziwactwa , Heleniu — odparł przez zaciśnięte zęby Krasnohorski . — Nie mówmy lepiej o tem ! Jakkolwiek Zarzecze niemało już gotówki pochłonęło , czekają mnie jeszcze rozmaite ulepszenia i koszta — dodał , aby zmienić przedmiot rozmowy . — Wieś zaniedbana okropnie — odezwała się pani Helena . — Pomiędzy ludem musi być nędza ! . . . Smutny kontrast z pałacem . . . — Ach , ojczulku ! — zawołała , podbiegając do ojca , Amelka . — Trzeba się nimi zająć , dopomódz . . . — Chyba po to , aby tem łatwiej ograbili potem swoich dobroczyńców . . . — przerwał niechętnie . — Chłopa trzeba ostro trzymać , ale nie psuć pieszczotami . . . Stosunki pomiędzy dworem a wsią bywają trudne i nieprzyjemne . . . Ale ja mam zamiar od razu u siebie nowy system zaprowadzić . Żadnych względów , żadnej miękkości . . . Pani Helena we wzroku starszej córki dostrzegła zdumienie ; Jania słuchała ciekawie . Matkę wciąż teraz gnębiła myśl , że każda Sprzeczka , czy zdanie lekkomyślnie rzucone , odsłaniać będzie dzieciom i przykry stosunek domowy i moralną wartość ojca , którego niezmiernie kochały . Istotnie , miała się czego lękać . Pragnęła , aby dla dziewcząt szlachetnych i dumnych , szukających w rodzicach wzoru dla siebie , ojciec pozostał uosobieniem prawego i rozumnego człowieka . Tymczasem pan Klemens ciągle się zdradzał . — Kochany mężu . . . — zaczęła po chwili , wskazując oczyma córki . — Wiem , wiem , co chcesz powiedzieć . . . — przerwał zniecierpliwiony . — To się na nic nie przyda ! Z pewnością w romanse bawić się nie będę ! Chłop zawsze chłopem pozostanie . . . Spotkał em już nie jednego pijanego . . . Ot i i źródło nędzy ! . . . Amelka przytuliła głowę do ramion o ^ jca . — Oni mają umysł ciemny , tateczku ! — rzekła słodko . — Nic nie rozumieją , nic nie wiedzą . . . — Więc cóż z tego ? Czy chcesz , aby m pensyonaty dla nich zakładał ? — A moja siostra będzie ochmistrzynią — wtrąciła żartobliwie Jania . — Ja się na nic nie przydam , bo lud wiejski bywa zwykle brudny , dzieciaki nieuczesane , obdarte . . . Nie znoszę brzydoty . . . — Obmawiasz się , Janiu ! — upomniała matka . — Tak , tak , mateczko ! — potwierdziła Amelka . — Jeszcze na pensyi będąc , nieraz myślały śmy nad tem , czemby pożytecznie zapełnić życie . Widzę teraz , że nam materyału nie zbraknie , skoro wieś nasza taka uboga . . . Nie posiada oczywiście ani szpitala , ani szkoły . . , Jania i ja powinny śmy się tem zająć . . . Pan Klemens się roześmiał , ale śmiech to był Sztuczny . — Czy nie mówił em , Heleniu ? — zwrócił się do żony z błyskiem złośliwym w oczach . — Czy nie Przepowiadał em ? Dzięki twojemu pomysłowi , duszko , córki nasze , jak to miał em sposobność zauważyć , mają nieco przewrócone pojęcia . Mówię nieco , bo zbyt krótko jeszcze na nie patrzę . Nie jestem bynajmniej wdzięczny za te nadprogramowe do ich edukacyi dodatki . — Nie rozumiem cię , Klemensie . . . — odezwała się dotknięta pani Helena . — Ależ , drogi ojcze ! — zawołała z żywością Anielka . — Nasze przewrócone pojęcia objawiają się w jednem tylko pragnieniu : stać się pożytecznemi w jakikolwiek sposób i na nazwę pasożytów nie zasłużyć . Pan Klemens z wyrazem pobłażania pogładził warkocze córki . — Co za romansowe ideje ! — rzekł na pozór żartobliwie . — Wygórowana miłość bliźniego , urojone jakieś względem społeczeństwa obowiązki ! . . . Bawi mnie to ! — Ojczulku ! — zawołała zdumiona Anielka . Jania ciekawe oczęta utkwiła w ojca . — Zastanówcie się . . . — podjął w tym samym tonie pan Klemens . — Szpitale obejdą się bez was , bo służbę przy chorych pełnią zakonnice ; w szkołach są nauczyciele . . . Gdzież tam jest miejsce dla takich wykwintnych panien , jak moje córeczki ? Eleganckie salony , zagranica . . . oto tło odpowiednie . . . Muzyka , taniec , lekka belletrystyka , suknia strojna lub piękny kapelusz . . . oto rozrywki właściwe . . . Cel : wyjście za mąż ! . . . — Ojczulku ! — odezwała się zdumiona i rozżalona Amelka . — Ojczulek sobie z nas żartuje . Czyż podobna , aby takie czcze , puste życie mogło kobiecie wystarczyć ? Duch ludzki szerszych kręgów wymaga ! — Frazesy ! — rzekł kwaśno pan Klemens , ucinając rozmowę . — Czy oglądałyście już swoje wierzchowce ? A konie do wyjazdu ? Każda z was ma swoją parę kucyków . . . Hr . Brunon nauczy was z chęcią konnej jazdy . . . Znakomity z niego jeździec ! . . . Dziewczęta ucałowały ręce ojca . — Jesteś bardzo dobrym , ojczulku , ale nie chcemy , aby ś nas psuł i rozpieszczał . . . — mówiły . — Mogłyby śmy za bardzo w rozrywkach zagustować , lub zgnuśnieć w przyjemnej bezczynności . . . — O bezczynności mowy tu być nie może — zauważył pan Klemens . — Życie towarzyskie ma swoje wymagania . Czekają was bale , wizyty ! . . . — Salony nasze w Warszawie muszą ześrodkować powagi rodowe , finansowe , a dla dodania wdzięku zabawie , żywioł literacki i artystyczny . Jednem słowem muszą to być salony „ modne " i wy , moje piękne córeczki , musicie matce dopomódz . Nie należy zapominać , coście stanowisku ojca winny . Człowiek zawsze piąć się w górę powinien . Pan Klemens z miną wyższości przeszedł się po salonie , pogładził przed zwierciadłem faworyty i zwrócił się ku żonie . — Mam nadzieję , że i ty , Heleniu , ożywisz się przy naszych dzieweczkach . Wcale ci melancholia nie do twarzy . Tak wyglądasz , jakby ś się na cały świat dąsała . . . Wyznaję , że sprawia mi to pewien rodzaj niesmaku . Zamiast być uwielbianą królową salonów , co przy twojej urodzie i wykształceniu jest rzeczą łatwą , odgrywasz rolę ofiary , czy niuńki . — Bądź łaskaw , Klemensie , nie posądzać mnie o odgrywanie jakiejkolwiek roli odparła pani Helena . — Znasz moje usposobienie i wiesz , że inną nie będę . — A jednak , gdyby ś zechciała , duszko , skopiować panią Kamillę na przykład ? — Nigdy i w żadnym razie pani Kamilla za wzór służyć mi nie może — odparła , opanowując wzburzenie . Jania pytające spojrzenie rzuciła Amelce . Amelka głowę miała spuszczoną ; każde ostrzejsze słowo ojca twarz jej oblewało rumieńcem . — Dowiedzioną jest rzeczą , że nic niema trudniejszego , niżeli upór kobiecy zwalczyć — skarżył się pan Klemens . — Szkoda , że przed ślubem nie okazujecie się nam takiemi , jakiemi w istocie jesteście , piękne panie . Jest to pewien rodzaj maleńkiego , niewinnego na pozór oszustwa , do którego wszakże kobietki szczególny pociąg czują . Wszak mam słuszność , Heleniu ? Kłuł szyderstwem , ale słodko w oczy żonie patrzył i uśmiechał się do niej . Pani Helena spuściła głowę . Tłoczył ją ciężar wspomnień , które stojącego przed nią małżonka wymownie oskarżały . " Wszak to ona , tylko ona miała prawo czynić mu wyrzuty . Mąż jej kłamał od pierwszej chwili , kiedy go poznała , kłamał wciąż przez długi , długi przeciąg lat dwudziestu , które przeżyli z sobą . — Jadę do Krzemienia — rzekł po chwili swobodnie . — Jakiż to dom miły ! Kiedyż się wybierzesz z córkami do pani Kamilli , żoneczko ? Jej się należy przed innymi pierwszeństwo , jako dawnej znajomej . . . Pani Helena wzrokiem przenikliwym spojrzała na męża i odrzekła : — Pomówimy o tem później , Klemensie . . . Wzruszył ramionami . — Nowa serya grymasów . . . — mruknął niby do siebie . Chłodnemi usty dotknął czoła żony , córkom w powietrzu pocałunek rzucił i wyszedł . Jania i Amelka patrzyły za nim , gdy przechodził salon , giętki , wytworny . Bujne jego kształty , chociaż rozrosłe wspaniale , wolne jednak były od otyłości i o krzepkiej jeno sile świadczyły . We włosach kruczej czarności nie srebrzył się ani jeden biały włosek , a twarz zawsze pogodna wolna była od zmarszczek . Widział eś , że człowiek ten żył przedewszystkiem dla siebie i w sobie . Cóż dziwnego , że czas go oszczędzał ? — Mamo ! mateczko ! — rzuciły się ku matce dziewczęta , gdy tylko drzwi za ojcem się zamknęły . Ale pani Helena odsunęła łagodnie córki od siebie . — Zmęczona jestem . . . — rzekła , siląc się na spokój . — Odpocznę w swoim pokoju . Ucałowała pobladłe i zmartwione panienki i szybko odeszła . Za wiele goryczy wezbrało w jej Piersi . — Amelko — spytała szeptem Jania , bo się nieledwie brzmienia słów własnych lękała , — co to wszystko znaczy ? Czyżby ojczulek gniewał się o co ? Tak mi dziwno . . . Ojczuś jest jakiś inny . . . Doprawdy , pojąć nie mogę . . . — Najlepiej nie zwracaj na to uwagi — odparła Amelka , ukrywając przed siostrą łzami zamglone oczy . — Widocznie rozmaicie bywa między małżeństwami , ale wiemy przecież , że ojczulek mamę kocha . . . — Oczywiście . . . — mówiła nieprzekonana Jania . — Ale to smutne , Amelko , bardzo smutne ! Widziała m , że mateczka była zmartwiona ! E ! nie mam już ochoty wyjść za mąż . . . — dodała rozżalona . — A cóż ten z brodą i romansowemi oczyma ? — usiłowała żartować Amelka . W oczach Jani stały krople łez . Instynktownie odczuła , że w bogatych , wspaniale umeblowanych salonach rodziców niczego nie brakło , prócz obopólnej sympatyi i ciepła domowego ogniska . I w pojęciu Amelki o słodkim związku dwóch dusz pokrewnych coś się psuć zaczęło . Nad jeziorem zachodziło słońce . Każda kropelka wody mieniła się złotem i purpurą i powierzchnia cała wydawała się jakby jedna połyskująca fala tęczowych blasków . Wiatr przynosił balsamiczną woń sosen , porastających wzgórza , marszczył lekko toń kryształową , szumiał łagodnie między drzewami parku , który się ku brzegowi jeziora spuszczał . Łódź wysmukła kołysała się na wodzie . Stary przewoźnik Walenty wygrywał na fujarce ; od rzeki smętna pieśń flisaków płynęła . Pomiędzy wonnym kwiatem okrytemi lipami ukazały się jasne suknie panien Krasnohorskich i delikatne różowe twarzyczki w obramowaniu lekkich jak obłoczek koronkowych „ budek . " — Ach , jak tu pięknie ! — zawołała zachwycona Jania , stając na brzegu . — Patrz , patrz , Amelko ! — Istotnie , widok wspaniały ! — szepnęła wzruszona Amelka . — Jaka szkoda , że mama nie popłynęła z nami ! — Jaśnie panienki chciały pono do Zambrówki ? — spytał Walenty , odwiązując łódkę . — Tak , mój Walenty ! Ale jak mi raz jeszcze powiecie „ jasna panienko , " to Jakóba na miejsce wasze przy łódce umieszczę . . . — mówiła Amelka , uśmiechając się dobrotliwie . Walenty poskrobał się w ucho . — Człowiek nie dzisiejszy , proszę jasnej panienki — rzekł z wahaniem . — Każdemu trza oddać co się należy . A i od dziedzica wyraźne pono nakazanie szło . . . Dworscy mówili . . . — Nie lękajcie się , staruszku ! Inni niech sobie mówią , jak im kazali , ale wy , gdy jesteśmy na jeziorze , zapomnijcie o tem ! . . . — Rzekłszy to , wskoczyła do łódki . Jania z pękiem pachnącego lipowego kwiecia zajęła miejsce przy siostrze . Łódź pomknęła szybko . — Panienki nie były jeszcze w Zambrówce ? — spytał Walenty , zręcznie kierując wiosłem . — A to akuratnie przed nami . . . . Cukier tam robią , proszę panienek . . . Siła ludzi pracuje od rana do nocy , ale też i płacę niezgorszą mają . . . Jakie to sobie chaty pobudowali ; a baby z nabiał em i z warzywami do miasta jeszcze na targi chodzą . . Okrutnie ci chciwy naród te cukierniki . . . — Dobrze robią , mój Walenty ! — ozwała się energicznie Jania . — Dlatego mają i chaty porządne i dobytek . U nas w Zarzeczu aż strach , jaka bieda ! Płakać się chce , gdy się przez wieś przejeżdża . . . — To prawda ! — rzekła Amelka . — Chaty się walą , płoty rozebrane . Dzieci biegają samopas , obdarte , a twarzyczki ich głodem wyniszczone . . . Walenty głową pokiwał . — Proszę panienki — wyrzekł po chwili , patrząc nieśmiało w oczy Amelce , — juści bieda jest , bo jest . . . Na przednówku to już ani kartofla nie ujrzy , ani krup . . . Chybaby u tych bogatszych , ale ci , wiadomo , nikomu nie dadzą . Zwyczajnie jak chłopi , proszę panienki . Każden aby dla siebie . . . Żeby u nas zamiast karczmy kościół był na ten przykład , a w pałacu jenszy dziedzic był siedział , jako w Broniszówce albo i w Maliszewie , toby i na przednowku ludziskom pomógł i o zbudowaniu kościoła Pańskiego pomyślał . Strach , jakiego my tu dziedzica mieli ! — Więc taki był zły ? — spytała zaciekawiona Jania . — I czemuż to ? — O , panieneczko ! Dużoby o tem gadać ! — odparł niechętnie stary . — Bywało , jeździ i jeździ po jakichś dalekich krajach , a w Zarzeczu jeno ekonomy rządzą . . . Wiadomo : taki rządca czy ekonom aby ino do siebie ciągnie . . . Juści teraz oni na swoich wsiach siedzą , ale u nas bieda , coby siekierą nie uciął . . . — Jakież to smutne ! — szepnęła Amelka . — Ale czemuż nie zabrali ście się do pracy , nie ratowali walących się chat ? . . . Jak to Zambrówka ślicznie wygląda ! Jakby miasteczko jakie ! Wszędzie znad pracowite i troskliwe ręce . . . Stary głową pokręcił . — Jensza to rzecz , panienko ! U nas lud głupi , bo , jak Zarzecze Zarzeczem , szkoły nie bywało . Do Muliszewa albo do Broniszówki iść . . . daleko ! Gromada się na szkołę składać nie chciała , dwór takoż , i tak zeszło . — Ileby tu dobrego zrobić można ! . . . — szepnęła Amelka siostrze . — Ojczulek nie pozwoli . . . — odparła Jania . — Musisz się z tem pogodzić zawczasu . Łódka mknęła lekko , zataczając kręgi po wodzie . Jak daleko sięgnąć okiem , wszędzie roztaczał się widok czarowny . Ukazały się już wyraźnie wieżyczki kościoła w Zambrówce , gwar doleciał ode wsi . Wkrótce do brzegu przybito . Amelka wyskoczyła , rozglądając się ciekawie wokoło . Jania kołysała się w łódce . Zdjęła kapelusz i czarne warkocze spuściła na plecy swobodnie . Amelka , żartując , wianek z lipowego kwiecia włożyła jej na głowę i młode a urodziwe dziewczę w sukience jasnej wyglądało jak boginka . Wieczór letni rozkołysał marzeniami żywą wyobraźnię dziewczyny . Rojenia skrzydlate , niepojęta tęsknota , niewyraźne pragnienia rozpierały jej serce . Ostatnie blaski słońca gasły zwolna , jezioro przybrało mocno szafirową barwę . Od strony Zambrówki , drogą , młodemi drzewkami wysadzoną , zbliżało się ku brzegowi dwóch mężczyzn . Jeden z nich wzrostu średniego , szczupły i giętki , w popielatej marynarce i takimże kapeluszu o szerokich skrzydłach , szedł szybko naprzód , potrącając laską kamyki przydrożne , jak człowiek czemś zaniepokojony i wyłącznie myśli jednej oddany . Za nim w pewnej odległości postępował młody chłopak w bluzce robotnika fabrycznego , niosąc szkatułkę , którą ostrożnie do piersi przyciskał . Zbliżyli się do brzegu prawie niepostrzeżeni . — Niema łódki , proszę pana doktora — ozwał się głośno chłopak , i wtedy dopiero Amelka drgnęła i odwróciła się , stary zaś Walenty skłonił się czapką przybyłemu . Nastąpiło obopólne zdziwienie i zakłopotanie . Lekarz uchylił grzecznie kapelusza i odebrał z rąk chłopca szkatułkę . — Wracaj do roboty — rzekł . — A pamiętaj , żeby Izydor miał ciągle zmieniane okłady . Już ja sobie znajdę łódkę . — Pewniuśko do naszej Gwiaździny wielmożny pan doktor chce się przeprawić ? — rzekł Walenty , kłaniając się .I po księdza już rankiem jeździli . . . Cóż , kiej łódki niema ? . . . Roi się na jeziorze od rybaków . . . Młody lekarz obejrzał się niespokojnie . W oddali uwijały się łódki , nie tak blizko jednakże , aby rybacy znaki spostrzedz , lub głos usłyszeć mogli . Amelka zarumieniona podeszła ku lekarzowi . — Jeżeli pan życzy sobie dostać się do Zarzecza , możemy popłynąć razem — odezwała się uprzejmie . — Wyobrażam sobie , z jaką niecierpliwością chora oczekuje pańskiego przybycia . Za dwadzieścia minut będziemy w Zarzeczu . — Z wdzięcznością przyjmuję zaproszenie — odparł ucieszony lekarz . — Istotnie był em w kłopocie . . . Domyślam się , że mam przyjemność rozmawiać z p . Krasnohorską ? — Tak , panie ! a oto młodsza siostra moja . Doktor spojrzał na kołyszącą się w łódce Janię ; w oczach jego odbił się wyraz zachwytu , natychmiast atoli zapanował nad wrażeniem . — Edward Dembiński ! — rzekł , kłaniając się powtórnie . — A skoro panie jesteście tyle na mnie łaskawe , prosił by m o pośpiech . Rankiem jeszcze przysłano po mnie , ale obowiązkowe zajęcie w fabryce zatrzymało mnie aż do tej pory . Lękam się , aby m nie usłyszał bardzo bolesnego dla lekarza słowa : „ Za późno . " Wypłynęli na jezioro . — Jaki pogodny zachód ! — zauważył Dembiński , rozglądając się wokoło . — Panie bez wątpienia więcej posiadają czasu do podziwiania cudów przyrody i piękności tutejszych okolic . Mnie nader rzadko sposobność taka się zdarza . . . — Czy tak wiele jest zajęcia w fabryce ? — spytała Amelka , którą irytowało milczenie siostry . Nim zdążył odpowiedzieć , łódka przechyliła się gwałtownie . Amelka krzyknęła , Jania się roześmiała . — Jezioro w tem miejscu bardzo jest głębokie . . . — zauważył Dembiński . — Pan się lęka ? — spytała Jania z szyderczym błyskiem pięknych oczu . Były to pierwsze słowa , jakie do niego wyrzekła . Dembiński uśmiechnął się lekko . — Tak , pani ! — odparł szczerze . — Przyznaję , żem się przeląkł . . . Jania stała się jeszcze weselszą . — Podoba mi się pańska otwartość , panie doktorze ! — rzekła . — Nie stworzonyś pan na bohatera . — Janiu ! — zawołała karcąco Amelka . Dembiński patrzył spokojnie w czarne , błyszczące źrenice , badawczo w niego utkwione . Ledwo dostrzegalny uśmiech błąkał się na jego ustach . — Pozwoli pani przypomnieć sobie — rzekł z wytworną grzecznością , — że życie lekarza w pewnych chwilach ma wartość ogromną . Pacyentka , do której dążę obecnie , jest matką sześciorga dzieci . — Aa ! — mimowolnie wyrwało się z piersi Jani . Zarumieniła się . Amelka serdecznie spojrzała na Dembińskiego . — Pan musisz bardzo kochać swój zawód ? — spytała . — Tak , pani ! — odparł z pewnem wzruszeniem . Zamyślił się i wzrok jego w dal pogonił . Jania śledziła go ukradkiem . Czy dlatego , że dotąd mało mężczyzn widziała , czy istotnie tak było , ale Dembiński wydał jej się bardzo pięknym mężczyzną . Ciemny blondyn , o dużych oczach piwnych , o czystych rysach a myślącem czole , posiadał coś nader ujmującego w twarzy i układzie . Miał przytem swobodę salonowca i rodzaj dumnej powagi , która imponowała wesołej Jani . — Jakiś tam doktor z fabryki ! — myślała niezadowolona . — Amelka zbyt pochopnie zawiera znajomości . I harda dziewczyna zasklepiała się w milczeniu , a ilekroć uczuła na sobie spojrzenie Dembińskiego , odwracała się z lekkim marsem na czole . Łódka , zatrzymała się przy pierwszych drzewach parku . Tam już zmrok zapadł zupełny . Dembiński pochwycił szkatułkę i skłonił się pannom . — Stokrotne dzięki ! — rzekł , zwracając się ku Amelce . — Jeżeli uda mi się uratować chorą , pani właściwie będzie zawdzięczała życie . — Niechże pan nie przecenia takiej drobnostki . . . — broniła się Amelka zarumieniona . — Walenty będzie do pańskiego rozporządzenia , panie doktorze , jeśli zechcesz powracać wodą . — A jakżeby inaczej , panienko ? — zauważył przewoźnik . — Gwiazda koni nie ma , a choćby miał , to trzebaby wokół jezioro okrążać , hen , przez maliszewskie pola . Już ja poczekam na wielmożnego pana . Dembiński skłonił się pannom raz jeszcze . Jak się to stało , sam nie wiedział , ale oczy jego zamiast z wdzięcznością spocząć na miluchnej twarzy Amelki , pogoniły ku Jani , która stała opodal obojętna z pewnem lekceważeniem wydymając usteczka i wciąż do pośpiechu siostrę nagląc . Wtem , kiedy się najmniej tego spodziewał , czarne , błyszczące oczy skierowały się ku niemu i przy łagodnym już zmierzchu ustępującego dnia zaświeciły nieporównanym blaskiem . Zmieszał się , ogarnięty wzruszeniem . Stów mu na ustach zbrakło . . . Te promienne oczy nieznany dotąd ogień rozpaliły mu w piersi . Młody Dembiński niewiele dotąd obcował z kobietami i prawie ich nie znał . Życie upływało mu w twardej pracy , bo do zawodu swojego przywiązał się jak mało który lekarz . Pomimo rozległej praktyki i zajęcia w fabryce , wciąż grzebał się w książkach , uczył się , badał ; medycynę wyobrażał sobie jako nigdy nie zgłębioną kopalnię , z której całe życie czerpiąc , niczego się jeszcze dość nauczyć nie można . Posiadał charakter tęgi , wyrobiony , nie pozwalający sobie na słabostki żadne , a przedewszystkiem uczciwy . Ojciec jego , zacny i popularny lekarz , zmarł w roku życia , zaraziwszy się w szpitalu tyfusem . Gdy na krótką chwilę przed śmiercią odzyskał przytomność , wskazując dziewięcioletniemu naówczas Edwardowi mdlejącą z rozpaczy matkę , rzekł : „ Pamiętaj o matce . . . " Chłopak mądre nad wiek oczy utopił w twarzy ojca z taką siłą świadomości tego , czego od niego żądają , że gasnący wzrok umierającego rozjaśnił się radością , a na martwych rysach uśmiech słoneczny zastygł . Wiele ciężkich dni , miesięcy , lat od tej chwili upłynęło ; dziecko , potem mężczyzna , nie zapomniał nigdy , jaki obowiązek na ń włożono . Matka znalazła w nim opiekuna prawdziwego , przywiązanego i posłusznego syna ; społeczeństwo człowieka , na którego młode życie spłynęło już wiele błogosławieństw i łez wdzięczności . Całą treść jego wewnętrzną można było z twarzy wyczytać . Ogólnej harmonii nie psuła żadna zniewieściałość , ani pogoń za efektem . Prostota i skromność w połączeniu z dumą szlachetną i urok łagodnej jak u dziecka dobroci cechowały każdy jego postępek , jednały mu serca . Blady , senny księżyc wypłynął na niebo , rzucając srebrne na wodę odblaski , gdy łódka mknęła z powrotem ku Zambrówce . Gwiaździna była uratowaną . Operacya , aczkolwiek trudna , udała się szczęśliwie . Lekarz , zmęczony , z prawdziwą rozkoszą wciągał w płuca świeży powiew nocy , czasem dłonią wody zaczerpnął i zwilżył rozpalone czoło , a wzrok bezwiednie zwracał się ku białemu pałacowi na górze , którego rzęsiście oświetlone okna ukazywały mu się niekiedy wśród drzew . Piękna twarz Jani nie schodziła mu z myśli . Z promiennych oczu dziewczyny padł na ń jakiś dziwny urok . Namiętna moc uczucia , nie zmarnowanego dotąd w lekkich , krótkotrwałych miłostkach , wstrząsnęła nim do głębi , uderzyła jak piorun niespodzianie . Surowy dotąd dla siebie , pełny hartu woli i umysłowej wyższości , śnić zaczął naraz sen złoty o szczęściu podzielonem z drugą istotą , o miłości wielkiej , bezgranicznej . Bladawe promienie gwiazd migotały drżąco nad jego głową , fale szemrały łagodnie . . . cisza była wokoło , i tylko w sercu Edwarda odzywała się najpiękniejsza pieśń w życiu , pieśń tak słodka i kusząca , że komu raz dźwięki jej duszę przenikną , wiecznie będzie tęsknił do niej . Rozmarzony wzrok jego padł na małą wiązankę skromnych żółtawych kwiatków , spoczywającą na dnie łódki , prawie u jego stóp . Czarnooka dziewczyna miała pęk kwiecia takiego w rękach i na foremnej główce , gdy po raz pierwszy spojrzał na nią . Machinalnie , nie zdając sobie sprawy z tego , co czyni , Dembiński pochylił się , i nawpół zwiędłe , wilgocią przesiąkłe kwiaty znalazły się głęboko na jego sercu ukryte . — Był em w krainie czarów — szeptał potem , idąc drzewami wysadzoną dróżką ku Zambrówce . — Śnił em o gwiazdce , zawieszonej na błękitach . . . Szaleństwo ! Gdy jednak , powróciwszy do domu , przyłożył usta do pomarszczonej dłoni matczynej i spojrzał w rozjaśnione jego widokiem oczy , mimowoli uśmiech wesoły wybiegł mu na twarz i rzekł z przejęciem : Jakie to życie piękne , matko , jakie piękne ! — List od Cesi . . . list od Cesi ! — wołała rozpromieniona Amelka . — Była m już niespokojna o moje dzieciątko . . . — Cóż pisze ? — spytała ciekawie Janina . „ Najdroższa moja ! — zaczęła czytać Amelka . — Smutno mi i tęskno w Zaliszewie , dokąd stryjostwo na tygodni kilka zjechali . Ale bo też doprawdy pozbawiono mię zupełnie swobody , i wydaje mi się , jako by m była pieskiem faworytem , na jedwabnym sznureczku przywiązanym , od którego nic nie wymagają , byle krótki swój żywot na pluszowej poduszce przespał , objadłszy się sucharków ze śmietanką . " Jania wybuchnęła śmiechem . — A to oryginalna dziewczyna ! — zawołała . — Więc dlaczegóż narzeka ? Toć to jedwabne życie ! Amelka spojrzała na nią z wyrzutem . — Poco ta komedya ? — spytała . — Bo przecie nie myślisz tego , co mówisz . . . „ Moja droga Amelcia — czytała dalej — skarci mnie pewno za ten wstęp szyderskogorzki . . . Cóż , kiedy porównanie niechcący z pod pióra mi się wymknęło . . . Człowiek stworzony jest chyba na to , aby coś robił . Bezczynność i przeświadczenie , że się nikomu nie jest potrzebnym , wyradzają myśli niewesołe . . . Choćbym pragnęła ukryć to przed tobą , nie mogę ! Smutno mi , obco i tęskno ! I powiesz może , Amelciu , że to moja wina , że nie umiem przywiązać się , być wdzięczną . Nie zaprzeczam , ani przyznaję ! Dotąd jest to wątpliwość , którą może sama kiedyś rozjaśnisz . Tymczasem kilka próbek . Znasz moje marzycielskie usposobienie , wiesz , że chętniej przestaję z przyrodą i z książkami niżeli z łudźmi . To jest , właściwie , jak z jakimi . Chorzy , cierpiący posiadają całkowicie moje współczucie . Zdrowi , szczęśliwi , z maską obojętności na ogólnoludzkie sprawy , budzą nieledwie wstręt . . . Nie pragnę wydawać się lepszą , niż jestem ; prawdopodobnie i osobista zazdrość rolę tu odgrywa . Gdy widzę zdrowe , tęgie dziewczyny , uwijające się po łąkach i polach , obejmuję okiem moją drobną , schorzałą postać i — ty mnie zrozumiesz , Amelko ! — nie mogąc rozwiązać pytania , dlaczego tak jest , jak jest , rozgoryczam się i radabym sama od siebie , od myśli swoich , uciec jak najdalej ! " — Biedna , kochana Cesia ! — szepnęła zasmucona Jania . Amelka miała łzy w oczach . „ Czy chcesz , aby m ci opisała , jak czas przepędzam na wsi ? — w dalszym ciągu pisała Cesia . — Wszystkie dnie do siebie podobne ! I tak : nieprzebrana troskliwość stryjenki trzyma mię w łóżku do godziny jedenastej codziennie . Żaluzye spuszczone , wszyscy chodzą na palcach . Czuję przedsmak śmierci ! „ Las , ogród , pola rozbrzmiewają echem tysiącznych objawów zdrowego , pożytecznego istnienia ; wspaniałe słońce uśmiecha się do ziemi , ziemia do słońca . . . ludzie uwijają się jak mrówki , pracują , zabiegają . . . Ja to czuję , ja to widzę poprzez zamknięte żaluzye , poprzez łzy , zalewające mi oczy . . . „ O jedenastej godzinie , z miną tajemniczą , wystraszoną , zjawia się nakoniec stryjenka i hygieniczne śniadanie . Amelciu , niech cię Bóg strzeże od hygienicznych śniadań ! Gdyby nie obecność stryjenki , to wodniste kakao i wysuszone grzanki wy wędrowały by z pewnością za okno . Tymczasem , cedząc szary płyn po łyżeczce , zazdroszczę dziewkom z czeladnej posilnego żuru ze skwarkami i smacznego chleba razowego , odpowiadając jednocześnie na troskliwe pytania stryjenki : Może mi się co śniło , może się zrywała m w nocy , może nawiedziło mię bicie serca , a może . . . — i wówczas oczy stryjenki rozszerzają , się trwogą — może czuję , spodziewam się , oczekuję , przewiduję , że . . . że dziś właśnie nawiedzi mię atak histeryczny — jak stryjenka każdą moją migrenę nazywa , a którego czułe jej serce tak się lęka ! . . . Gdyby m się nie wstydziła samej siebie , wybuchnęłabym płaczem . „ Po śniadaniu , pod osobistym dozorem stryjenki , zaczyna się szczotkowanie , polewanie , masowanie w różnorodnych formach i gatunkach . Poczem , owinięta w worek flanelowy , zmasakrowana , potłuczona , spoczywam znów na łóżku , złorzecząc nieledwie Kneippowi i jego wyznawcom . „ Między pierwszą a drugą godziną w południe — spacer . Ubrana w wełnę od końca palców do czubka głowy , mając z jednej strony stryjenkę z wodą kolońską lub amoniakiem , z drugiej Joasię pokojówkę z pledem i szalem , na wypadek nagłej zmiany temperatury , przechadzam się po ogrodzie w miejscu najbardziej odkrytem na działanie słońca , póki dzwonek na obiad nie zawoła . „ W sali jadalnej spotyka nas stryj . Przy zupie ( oczywiście dla mnie menu obiadowe składa się z potraw ściśle określonych przez hygienę i homeopatyę , co sprawia , że zawsze głodną jestem ) kochana stryjenka niewyczerpaną jest w opowiadaniu o moim języku , spieczonych wargach , podsiniałych oczach i t . p . Stryj słucha , zajadając pasztet , indyka , roladę lub dziczyznę , a ja ogryzam udko niewinnego kurczęcia i znów złorzeczę hygienie i homeopatyi . Po wetach stryj wstaje od stołu , całuje z namaszczeniem rękę stryjenki i powtarza stereotypowe : „ Matką jesteś dla sieroty , Wacuniu . " Poczem i ja otrzymuję pocałunek ojcowski ze słowami : „ Wdzięczność jest jedną z najpiękniejszych cnót , Cesiu . " Na tem się kończy obiad . „ Żywot pieskafaworyta coraz jaśniej przemawia do mojego melancholijnego nastroju . Uciekam do siebie , do fortepianu , do książek . Zaledwie grad zaczęła m , aliści aniołstróż w postaci stryjenki zjawia się u mego boku . „ Cesiu , muzyka denerwuje . . . Ten biedny Chopin najlepszym tego dowodem . . . Do grobu go wpędziła . Zlituj się , dziecko , zaprze ~ stań ! . . . " „ Z głuchą rozpaczą wstaję od fortepianu . Tak mi było potrzeba czegoś kojącego , słodkiego , wszystka gorycz z serca była by się rozpłynęła w tonach pieśni , miała by m chwilę ukojenia , zapomnienia ! . . . ( „ Toż samo dzieje się z książkami , których mi bez uprzedniego zezwolenia stryjenki dotknąć nie wolno . Zaledwie godzinkę w dniu pracować mogę nad sobą i ta właśnie godzina pokrzepia mię i umacnia ducha , który słabnie . . . " Amelka złożyła list . — Cesia jest zgubioną , jeżeli dłużej pod takim kierunkiem zostanie — rzekła do siostry . — Pomyślno , Janiu , jakie to okropne życie . . . Ciągły przymus , ciągła niewola ! Biedne moje dzieciątko ! Amelka łzy otarła ; Jania , zadumana smutnie , patrzyła w ogród . — I nam niewesoło . . . — rzekła . — Wiesz , Amelko ? zupełnie inaczej wyobrażała m sobie powrót nasz do domu . . . — Tobie się już pewno balów zachciewa ? — Nie ! — odparła . — Wierzaj mi , że nie ! Tak mię życie zaraz na wstępie zniechęciło . . . — No , no ! nie przesadzaj ! Cóż w takim razie biedna Cesia o swojem powiedziećby mogła ? — rzekła smutno Amelka . — Żal mi jej ! Jania zamyśliła się chmurnie . — Amelciu ! — ozwała się po chwili , zmieszana bardzo , unikając wzroku siostry . — Czy przypuszczasz , że mama jest szczęśliwą ? Ostatnie wyrazy wybiegły szybko z jej ust pobladłych , jak gdyby się lękała je wymówić . Amelka drgnęła . — Oczywiście — szepnęła z wahaniem . Jania , zdobywszy się już na odwagę , stała się śmielszą i postanowiła rozwiązać nurtującą ją od pewnego czasu wątpliwość . — Bo , widzisz , Amelciu — mówiła , — zupełnie inaczej wyobrażała m sobie ojczulka i miłość jego dla mamy . . . Zdawało mi się , że rodzice należą do tych wybranych , szczęśliwych małżeństw , gdzie niema miejsca na żadne sprzeczki , kolące docinki , co bez wątpienia sprawia jednej stronie przykrość głęboką , a drugiej . . . Zawahała się . Amelka położyła jej dłoń na ustach . — Nie kończ ! — szepnęła pobladła i wzruszona . — Nie do nas należy sądzić . . . Możemy się mylić zresztą , nie posiadając doświadczenia . Jania zaprzeczyła energicznie . — Trudno pozbyć się wzroku i słuchu — odparła , przygryzając wargi , żeby się nie rozpłakać ; wreszcie , wzruszeniem zwalczona , rzuciła się w objęcia siostry . Sprawa Cesi nie została przecież zaniedbaną . Dziewczęta tak wymownie wyłuszczyły ją rodzicom , że pan Klemens ( poparcia matki z góry były pewne ) zgodził się , aby Cesia przyjechała do Zarzecza na czas nieograniczony . — Z tego , co opowiadacie — nadmienił , — nie mam nadziei , aby owo uosobienie troskliwości , godna pani stryjenka pozbyć się chciała przedmiotu czułych starań swoich i opieki . Torturowanie biednego dziecka musi jej sprawiać przyjemność . — Tak , tak ojczulku ! — zawołała żywo Jania . — Szkaradna kobieta ! Mnieby taki system kuracyjny zaprowadził prościuteńko do zakładu obłąkanych . . . — Nie unoś się , dziecko ! — napomniała córkę pani Helena . — Zapalasz się i gorączkujesz , nie poznawszy dobrze rzeczy i nie zastanowiwszy się nad nią . Wszakże postępowaniem stryjenki Cesi kieruje troskliwość o jej zdrowie ? . . . — Lecz sposób , w jaki się do tego bierze , jest idyotyczny ! — odparła z uporem . — I ja to jej pierwsza powiem , skoro tylko znajdziemy się razem . . . — Jestem pewną , że tego nie uczynisz . . . — rzekła z powagą pani Helena . — Czemu , mateczko ? Ktoś przecie na świecie zdobyć się musi na wypowiedzenie prawdy ludziom ; niech im się nie zdaje , że są idealni . . . Trudno by mi przyszło odmówić sobie przyjemności zdzierania z ich niewinnych , anielskich twarzy maski obłudy i fałszu . — Boże ! Cóż ty mówisz , dziecko ? — zawołała oburzona matka . — Pogląd starej , zgorzkniałej panny — śmiał się rozweselony pan Klemens , — Heleniu ! Ta mała jest nieporównaną ! Cha , cha , cha ! Czy to także pensyonarski nabytek ? No , oczywiście , tedy winszuję ci , żoneczko , świetnych , a przypuszczam , niespodziewanych rezultatów edukowania dziewcząt na pensyi . . . Nie zapominaj , że był em temu przeciwny . Żartował z córki i w gruncie rzeczy lekceważył jej wyskok , lecz rad był ze sposobności dokuczenia żonie . Zapał Janiny ostygł w jednej chwili . — Ojczulek się myli — rzekła rezolutnie . — Nasłuchała m się dosyć na pensyi o miłości dla ludzi , o ich doskonałych przymiotach , o anielskości kobiet , a prawości mężczyzn . Cóż , kiedy te piękne frazesy nie trafiały do mego przekonania , bo dość jest mieć uszy i oczy otwarte , aby widzieć i słyszeć więcej , niżeli się chce nawet . . . — Ja cię nie poznaję , Janiu ! — szepnęła pani Helena . — " Widzę , że będę miała dużo , dużo pracy z tobą . . . Bierz przykład z Amelci . Dziewczyna z figlarnym błyskiem oczu pokiwała głową . — To właśnie nieszczęście , mateczko , że pragnę mieć o wszystkiem swoje zdanie . . . To nic nie szkodzi , niech mateczka mi wierzy . . . Przecież Amelka sama dowodziła niedawno , że kobiety umieją teraz myśleć same za siebie i muszą myśleć , żeby się od krzywd , jakie im się dzieją , uchronić . — Nie było mowy o krzywdach — zaprzeczyła Amelka . Janka śmiała się , jak dziecię rozswawolone . — Wszystko mi tam jedno ! — rzekła wreszcie . — Świat jest bardzo piękny i ludzie na nim bardzo dowcipni , ale ja ich nie lubię i wierzyć nikomu nie będę ! Pani Helena , słuchając córki , zostawała wciąż pod wrażeniem dziwnego niepokoju . Jania wydała jej się inną , niżeli dawniej , a w roztrzpiotaniu jej odczuwała smutek . — Nie umiem udawać — myślała pognębiona . — Jania jest bystra i oczywiście odkryła prawdę ; sądzi , że jestem nieszczęśliwą , i potępia ojca . Ach , jakież to bolesne ! Postanowiła być jeszcze uleglejszą , baczniejszą w stosunku do męża , by zniweczyć domysły dziewczęcia . Rozmowa ta jednak spędziła jej sen z powiek , i wschodzące słońce zastało ją jeszcze czuwającą , z oczyma od łez nabrzmiałemi i twarzą zmęczoną , pobladłą . — Jaśnie pani kazała przygotować dla panienek suknie creme i liliowe atłasowe szarfy — mówiła zgrabna pokojówka Józia , układając na toalecie drobiazgi . — A jakie prześliczne kapelusze ! Całe ze złotawej słomki , a na wierzchu bzy liliowe . . . Śliczności ! — Bzy ? Nie lubię bzów ! — zawołała Janina . — Poproszę mamy , aby nam zmieniła kapelusze . Jania była dziś nie w humorze . Od samego rana — jak twierdziła — wszyscy się jej sprzeciwiali . . . Choćby i ta wizyta ! Nie jest przecież dzieckiem i widzi dobrze , ile ona matkę kosztuje . . . Więc po co do Krzemienia jadą ? Że ojciec sobie tego życzy ? Ależ mama powinna była tak ojca przyzwyczaić , żeby zawsze tego sobie tylko życzył , czego mama chce . . . Myślom tym oddana , przeciągała się leniwie na otomanie z książką w ręce , z której wszakże ani litery nie przeczytała . Amelka , smutna , rozstrojna , machinalnie układała przed lustrem warkocze . — Nie kłopocz mamie głowy — skarciła siostrę . — Radzę ci także : skończ swoje farniente ! Spójrz na zegar . . . — Jaśnie pani już ubrana — wtrąciła Józia . Jania rzuciła książkę . — I żeby m ja choć wiedziała , po co my tam jedziemy ? — zawołała z niesmakiem . — Czy panienki gotowe ? — spytała pani Krasnohorska , wchodząc do pokoju córek . — Jakto ? Jania jeszcze w negliżu ? Co to znaczy ? Jania w odpowiedzi w dłonie klasnęła . — Ach , jaka mateczka sliczna ! — zawołała . Istotnie zachwyt jej był usprawiedliwiony : pani Helena w czarnej sukni atłasowej , bogato dżetami haftowanej , i w maleńkiej kapotce liliowej z piórami wyglądała młodo i wspaniale . Miała ona jedną z tych rzadkich twarzy , którą cierpienie idealizuje dziwnie pociągającym , smętnym wyrazem , nie ryjąc brózd , ani ze świeżości odzierając . Smutek , nurtujący głęboko zawiedzioną w najdroższych uczuciach panią Helenę , cichy był i łagodny i równie łagodnie do rysów jej się przykleił . Było coś w jej twarzy i postaci , co uderzało od pierwszego rzutu oka i zatrzymywało uwagę . Piękne oczy matowe , jak aksamit czarne , miały wyraz słodyczy , a mimo to , jak twierdziła Jania , dosyć było jednego ich błysku , aby poskromić zuchwalca . Pani Helena posiadała przytem postawę pełną godności , ruchy lekkie i swobodne , szlachetną prostotę układu i wrodzoną dystynkcyę . Amelka była bardzo do matki podobna . Tylko oczy miały kolor odmienny . Zielonawe , mieniące się szafirowymi odbłyskami źrenice przypominały oczy ojca , chociaż różniły się wyrazem . Pani Helena wykrzyknik Jani przyjęła pobłażliwym uśmiechem . — Pośpiesz się , kochanko , czas jechać . . . — rzekła , odsuwając z czoła córki powichrzone loczki . — Cóż to ? Grzywka ? To zbyteczne , Janiu ! — Mateczko , przecież moda . . . — Czy istotnie córeczka moja ma ochotę ślepo we wszystkiem do mody się stosować ? Jania się zawstydziła . Wnet czarne loczki ułożyły się posłusznie w tył głowy , ukryły za uszyma i odsłonione białe czoło zajaśniało pogodą , nadając twarzy całej urok młodzieńczy . Pani Helena usiadła . Żywa sprzeczka z " mężem przy śniadaniu upokorzyła ją i boleśnie dotknęła . Pan Klemens od dni kilku był już czemś zirytowany i o zwykłej , chociaż zaprawnej żółcią słodyczy zapomniał . O co poszło ? O wizytę do Krzemienia . Pani Helena chciała pojechać z mężem tylko , pan Klemens stanowczo przy zabraniu córek się uparł . Jania , słuchając rozmowy rodziców , nie spuszczała ciekawych oczu z twarzy ojca i w duchu złorzeczyła owej pani Kamilli , nie pierwszy raz powód do Sprzeczki nastręczającej . Amelka starała się zająć ją opowiadaniem , odwrócić uwagę , lecz napróżno . W czarnych oczach dziewczyny tliły się iskry ledwo tłumionego oburzenia . „ Gdyby m to ja była na miejscu mamy " nie ustąpiła by m — myślała , uderzając niecierpliwie nóżką w posadzkę . — Kobieta , jeśli wie , czego chce , powinna umieć wytrwać przy swojem . . . " A tymczasem pani Helena musiała ustąpić . Ustępstwo to jednak kosztowało ją wiele i pogłębiło żal do męża . Jakże bo on nie mógł zrozumieć jej macierzyńskiej trwogi , jak mógł nie uznać , że dom przyjaciółki jego , pani Kamilli — bo ona , Krasnohorska , uważać ją za taką nie chciała — jest wprost niewłaściwem miejscem dla jego córek ? Pani Kamilla Malska była kobietą na wskróś światową i lekkomyślną . Wydana młodo za mąż , piękna , zalotna i bogata , bawiła się , stroiła , budziła zazdrość kobiet i zachwyt mężczyzn , gdziekolwiek się pokazała . Mąż jej ( wobec pięknej pani nikt się o niego nie troszczył ) miał czas przeżyć się , nim się ożenił . Młodej , tryskającej zdrowiem i młodością małżonce ofiarował zniedołężniały umysł i niczem niezwalczoną apatyę . Dlaczego pani Kamilla , poznawszy go takim , oddała mu swoją rękę , dlaczego wówczas , kiedy stanął przed nią wybladły i z cynicznemi słowy : „ Nie mam już nic do ofiarowania prócz złota " — nie odrzuciła go ze wzgardą , — na to niech odpowiedzą wszystkie młode panny , które z równą Kamilli obojętnością przyjmują pierwszego lepszego konkurenta , jak gdyby przysiądz u ołtarza znaczyło tyleż , co przejść się do ogrodu Botanicznego . Piękna pani Kamilla , nie wymagając niczego od męża , wymagała wiele od życia . . Skoro natura sama uposażyła ją w powaby i wdzięki , skoro mężczyźni głowy i serca dla niej tracą , czemuż nie ma się bawić ? To przecież rzecz niewinna ! . . . Płeć brzydka brała ją zawsze w obronę . — „ Taki mąż ! — mówiono z litościwem wzruszeniem ramion kobieta młoda , pełna życia . . . " Poza flirtem pani Kamilla uprzyjemniała sobie czas pisaniem artykułów o „ niepodległości kobiet , " odczytami o „ nowych prądach , " wygłaszanymi w kółku znajomych i wielbicieli , dla których czerwone , pełne jej usta stokroć większy miały powab , niżeli słowa górnobrzmiące bez treści . Złośliwi przebąkiwali nawet , że Krasnohorski kupił Zarzecze dla blizkiego sąsiedztwa Krzemienia . Podczas karnawałów , spędzanych w Warszawie , zalotne oczy pani Kamilli goniły często eleganckiego i świetnie zakonserwowanego prezesa ; spotykano ich razem w teatrze i na spacerach , i prezes z uwielbieniem dla pani Malskiej bynajmniej się nie ukrywał . Co o tem sądziła pani Helena , świat nie wiedział . Była ona dla wszystkich niemal zamkniętą , księgą , której poważna treść nie zaciekawiała nikogo . Mąż również był pewnym , że „ niuńka , " jak nazywał żonę , niczego się nie domyśla . Dopiero od powrotu córek zaszła w niej zmiana . . . Stała się nad wyraz zważającą nawet na pozory , wymagającą dla siebie należnego od męża szacunku , a już kiedy szło o dzieci , występowała samoistnie i narzucała mu swoje prawa matki , na nic się nie oglądając . Oburzyło go to oczywiście , postanowił więc nie czynić ustępstw żadnych . Dzisiejsza o wizytę w Krzemieniu sprzeczka skończyła się zwycięstwem głowy domu . Pan Klemens nie krępował się wobec dzieci i jakby naumyślnie wszczynał zwykle spór przy nich . Miał w tem swoje wyrachowanie ; pani Helena musiała nieledwie ważyć słówka , nie chcąc córkom oczu na niewłaściwości poglądów ojca otwierać . Ale też życie , dotąd smutne tylko , teraz stało się dla niej męczarnią . Siedząc w pokoju córek , przemyśliwała właśnie nad tem , jakby im powód niechęci względem pani Kamilli wytłómaczyć . One przecież umieją się zastanawiać , tworzą domysły . . . Nie uszło jej uwagi , że były smutne i patrzyły na nią wzrokiem niezgłębionej miłości i współczucia . — Krzemień ma okolice prześliczne — zaczęła wreszcie , gdy panienki stały już przed nią ubrane i pokojówka opuściła pokój . — Droga z Zarzecza wiedzie wciąż ponad rzeką . . . Pod Krzemieniem czeka nas przeprawa promem . . . Czy nie będziecie się lękały ? — Nie , mamo ! — odparła spokojnie Amelka . Jam oczy zamigotały . — Przeprawa promem ? — zawołała zachwycona . — Ach , jak to dobrze ! Wokoło głębia niezgruntowana , tajemnicza , a my na łasce fal i wątłego promu , w oczekiwaniu niebezpieczeństwa ! . . . Jak to będzie przyjemnie ! Takie wzruszenie ! trwoga ! — Janiu , Janiu , spokojnie ! — uśmiechnęła się pani Helena . — Uważała m już po wielekroć , że lubisz się unosić nad drobnostkami . . . Postaraj się panować nad sobą , dziecko ! — Ach , mamo ! kiedy ja mam taki zapalny temperament . . . — usprawiedliwiała się Jania . — Jak ty się wyrażasz ? — odezwała się z przykrością pani Helena . — Jesteś trochę egzaltowaną , dzieweczko . . . Nic więcej ! — Słyszała m , jak ojczulek mówił , że mam temperament . . . — usprawiedliwiała się zakłopotana . — Ojczulek twierdzi , że Amelka podobna jest do mamy , a ja do ojczulka . Po twarzy pani Heleny przepłynął rumieniec . Chciała go ukryć przed córkami , więc pochyliła głowę i szarfę Janiny poprawiać zaczęła . — Dom państwa Malskich dość przyjemny podobno . . . — rzekła , odwracając na inny przedmiot rozmowę . — Mnóstwo osób tam bywa , zabawy bardzo ożywione . . . Pani Kamilla piękną jest niepospolicie . . . Ale nie lubię kobiet , uganiających się wyłącznie za zabawą . Wogóle układ jej cały nie podoba mi się . . . Jest to właśnie jedna z tych emancypantek szkodliwych , którym się zdaje , że ekscentryczne wybryki i obojętność na pozory wyrabia kobiecie wyjątkowe , wyższe jakieś stanowisko w społeczeństwie . — Ach , jak ja takich kobiet nie cierpię ! — zawołała Jania z wybuchem — a pani Kamilli szczególniej . Nieraz już była powodem przykrości dla mamy . Nie pojmuję , dlaczego ojczulek tak ' ją chwali ? . . . — Jak ty lubisz dużo mówić ! . . . — szepnęła z wyrzutem Amelka , zauważywszy nagłe zmieszanie na twarzy matki . — Mężczyźni mniej na wszystko zwracają uwagi — rzekła pani Helena . — Ojciec zresztą uprzejmym jest dla każdego i nie chce uchybiać sąsiedzkim i towarzyskim obowiązkom . — Wyrzekłabym się z ochotą zabaw i towarzystw , gdyby one pęta jakieś nakładać miały . . . — wtrąciła Janina ze zwykłą rezolutnością . Pani Helena mimowolnie się uśmiechnęła . Wzrok jej z rozkoszą i dumą zatrzymał się na pięknych twarzyczkach i zręcznych postaciach córek . — Więc jesteście gotowe ? W takim razie nie zwlekajmy ! — odezwała się , powstając . — Chciała by m pozbyć się tej wizyty . W godzinę później kareta Krasnohorskich zatrzymała się przed pałacem w Krzemieniu . — Jaśnie pani pisze w swoim gabinecie — oznajmił lokaj , wprowadzając gości do salonu . — Jaśnie pan odpoczywa w oranżeryi . . . Panny z ciekawością rozglądały się wokoło . Jania pogardliwie skrzywiła usta . — Istny skład rupieci . . . — szepnęła . — Oczy bolą od barw jaskrawych i złoceń . . . Nadszedł Malski . . . Trudno było istotnie wyobrazić sobie coś bardziej zniewieściałego i skarlałego , niż ten szkielet człowieka w eleganckiem ubraniu , z kwiatkiem w butonierce a nagą czaszką , usiłującego zachować pozory zdrowia i młodości dla ludzi , bo zbyt wiele miał doświadczenia , aby siebie łudził . I nic go też z życiem nie wiązało . Ulubionym frazesem „ głupie życie " zamykał sobie drogę do podźwignięcia się moralnego , do wyswobodzenia z karygodnej apatyi , która się wżarła w jego istnienie ,