WANDA GROT-BĘCZKOWSKA . W MIESZCZAŃSKIM GNIEŹDZIE — Ja kazała m beczkę postawie na wodę deszczową i psie prawo było sąsiadom ruszać . . . — krzyczała pani Sadzikiewiczowa , właścicielka trzypiętrowe ] kamienicy i składu wędlin , najokazalszego w Bąkach . — Nikt od nas nie brał wody , proszę paui — tłómaczyła się grzecznie Kazia Jaworzewska , ładna , młoda dziewczyna o bujnym , czarnym warkoczu i oczach inteligentnych . — Zapewne ! — wtrąciła , zacinając wargi , panna Jadwiga Sadzikiewiczówna . — Wiadomo , że woda deszczowa na piegi dobrze robi . — Jeżeli kto je posiada . . . — odcięła , uśmiechając się , Kazia . — Ojciec słyszy ? — zawołała obrażona Jadwiga . — Piegi mi przymawial Miłe sąsiedztwo , nawet wodę w zębach trzymać trzeba . — Co się tu dzieje ? — spytał nadchodzący Jaworzewski , którego sklep korzenny sąsiadował ze sklepem Sadzikiewicza . — Kokoszą wojna , czy co ? Dalibóg , sąsiedzie — zwrócił się do Sadzikiewicza — niepięknie ci między spódnicami . Sadzikiewicz zaczerwienił się . — Kogo jak kogo , ale pana to się zawsze kiepskie żarty trzymają — rzekł . Jaworzewski się roześmiał . — Niech będą i kiepskie , byle żarty ! O lada głupstwo krew sobie mam psuć ? Spojrzał na córkę . — Kazia , do domu ! — rzekł do niej . — To nie do ciebie należy o wodę się swarzyć . — Szła m właśnie z piwnicy , proszę ojca , kiedy mnie państwo zaczepili — odparła . — Powiem tylko ' ojczusiowi , że od nas nikt ani kropelki wody z beczki p . Sadzikiewiczowej nie ruszył . — Kłamstwo ! — krzyknęła , odzyskując głos , Sadzikiewiczowa . — Brali ście ! — To tak jest zawsze , proszę ojca — zapewniała rozpłomieniona Jadwiga . — Niechno się kwiatek jaki z ogrodu naszego przewinie , niech owoc spadnie , niczego nie uszanuią i biorą , jak swoje . Czy to nie wstyd ? Żydby tego nie zrobił ! Jaworzewski poczerwieniał . — Niechno pani tak dużo nie gada — rzekł , ledwo się hamując . — Kawaler jaki mógł by posłyszeć i zląkł by się takiego huzara w spódnicy . Moje dzieci nauczone od małości cudzego nie ruszać ! Ja jestem człowiek prosty i nie . mam szczęścia serdelkami handlować , ale na honorze się znam i krzywdy swoim uczynić nie pozwolę . Krzyki , awantury o byle z przeproszeniem ziarnko piasku , czy wody kropelką ! Tak i przekupki potrafią . — Mężu ! — jęknęła Sadzikiewiczowa . — I ty pozwalasz ? — Ojciec z zimną krwią słucha , jak godność naszą poniewierają — odezwała się imponująco najstarsza p . Sabina . — Ojciec pozwoli honor nasz szarpać ? — krzyknęła z wyrzutem panna Jadwiga . Sadzikiewicz patrzył kolejno to na jedną , to na drugą , zrobił parę kroków naprzód , parę w tył i , podnosząc rękę , huknął z pełnej piersi : — Pilnuj sąsiad języka , bo dalibóg ! . . Jaworzewski stał już przy nim blisko , tak blisko , że po lewej stronie kamizelki p . Sadzikiewicza poczęło się coś trzepotać . Wzrokiem surowym Ja worze wskiego zamagnetyzowany , z nogi na nogę przystępował , coraz mniej wyraźnie bełkocąc : — Pilnuj sąsiad języka , bo . . . bo . . . I była by ta kłótnia sąsiedzki trwała Bóg wie , jak długo , gdyby na podwórku nie zjawiła się nowa figura . — Pau Dyrdyński , kochany p . Kleofas ! — Kochanych państwa , zacnych dobrodziejówl — kłaniał się przybyły , mały , szczupły człowieczek z żółtemi wąsami sterczącemi do góry , z ruchliwą , pomiętą twarzą , którą ożywiały chytre , żółtawe źrenice , biegające ustawicznie w około , jak gdyby czegoś szukały . — Dyrdyński węszy . . . — mówiono o nim , gdy się ukazał na rynku w Bąkach i , zmrużywszy oczy , przeglądał bryczki , powozy , ba ! nawet wózki chłopskie , zaczepiał przechodniów i czy znał , czy nie znał , usługi swoje ofiarowywał każdemu . Sadzikiewicz bardzo go cenił , Sadzikiewiczowa i panny obdarzały wdzięcznemi uśmiechami . Dyrdy liski — jak to sam twierdził przy każdej sposobności — stosunki miał ogromne i uważanie w okolicy , nie mówiąc już o Bąkach , gdzie — znów według jego zdania — na rękach go noszono . Więc też i dziś p . Sadzikiewiczowa przywitała go podaniem pulchnej czerwone ] ręki , panny słod kiemi spojrzeniami , Sadzikiewicz uściskiem szerokiej prawicy . Dyrdyński uśmiechniony , rozradowany całował ręce , ściskał dłonie , giął się w ukłonach . — Witam , witam ! Szacunek , szacuneczek pokorny pani dobrodziejce . Panienkom pod stopki się ścielę . A ! I pan Jaworzewski tutaj ? I piękna p . Kazimiera ? Ślicznie ! Cudownie ! W miłej sąsiedzkiej zgodzie to się i na podwórku pogawędkę rozwinie . Bodajto harmonia ! Harmonia dusz , serc , rozumu , panie dobrodzieju i — i kieszeni — dodał — rad ze swego pseudo dowcipu , mrugając jednem okiem na prawo , drugietn na lewo . Jaworzewski ramionami wzruszył ; snadź mu ta figura nie do smaku była , bo machnął ręką i odszedł , rad , że się podwórzowa scena ku uciesze gapiów przerwała . Kazia pobiegła do ogródka . Przy sztachetkach stała właśnie Krystyna Sadzikiewiczówna , z rozkwitłego bzu i narcyzów wiążąc bukiety . Spojrzały IIH . siebie porozumiewawczo . Mimo nieciięoi , jakg , rodzina Sadzikiewicza do Jaworzewskich żywiła , Krysia z Kazig , kochały się oddawna , jak siostry . Przywiązanie to jeszcze z pensyonarskich czasów się datowało i trwało wciąż mimo najnieprzyjaźniejszych wpływów . — Cóż , nie zjadła cię Jadwiga ? — spytała smutno Krystyna . — Tak krzyczała , aż się rozlegało po całem podwórzu . — Przywykła m już do tych napaści — odparła Kazia . — Pojąć nie mogę , czego twoje siostry chcą ode mnie . — Ba ! — roześmiała się Krystyna . — Przejrzyjno się w zwierciadle . Kazia oblała się rumieńcem . — Nie żartuj ! Dyrdyński stary przyszedł , więc się awantura prędko skończyła . O jakże ja tego dziada nie cierpię ! Krystyna przysunęła się do przyjaciółki . — Wiesz , co ci powiem ? Dyrdyński swata Sabinę jakiemuś obywatelowi . — Co ty mówisz ? — Jak cię kocham ! Jutro ma go przyprowadzić do nas , aby Sabcię obejrzał . — Jakto ? Tak odrazu , na umówionego ? — Właśnie ! Moja Kaziu , powiedz sama , do czego to podobne ? — Ale i on też ! . . . — dziwiła się Kazia . — Cóż to za jeden ? — Wcale przystojny . Widziała m fotografię . — Czego tam marudzisz , Kryska ! — zawołała z okna Jadwiga . — Lukier do babek nie zrobiony . Krystyna podjęła z ławki bukiety . — Będzie to sądny dzień jutro u nas — rzekła . Nie wiem nawet , czy na sumę wy dążą . Spuściła oczy na kwiaty . — Kaziu ! . . . — szepnęła — zważaj , czy Kożuchowicz po sumie Gargulewskiej towarzyszyć będzie . Coś mi się zdaje , że oni się mają ku sobie . . . — To ci się tylko zdaje . . . — zaprzeczyła Kazia i zaraz dodała figlarnie : — Kożuchowicz wcale gdzieindziej stęskniony wzrok obraca . Gargulewska go łapie , ale żeby mu się podobać miała , to już nieprawda ! Kryska rzuciła jej się na szyję . — Być może ! . . . — mówiła ucieszona i była by o p . Kożuchowiczu rozprawiała w najlepsze , gdyby syczący głos Jadwigi nie odwołał jej powtórnie . Kazia została sama , Słoń le przypiekało mocno , lecz , że rankiem spadł deszcz uleway , krople stały jeszcze na kwiatach i liściach . Dziewczyna między grzędy mło lej sałaty przysialła , by zielsko niepotrzebne wyplenić . Tuż obok rozpościerał się ogródSadzikiewiczów , z altanką winem obrosłą , w której żywa obecnie toczyła się rozmowa . — Kochany panie Sidzikiewbz — mówił głos jakiś , którego na rasie Kazia nie poznała — miejże pan rozum . . . Taki obywatel wysoko urodzony . . . — Obywatel , bo się bez wszystkiego obywa — zaśmiał się Sadzikiewicz . — Tylko , że urodzony wysoko , to ważny corpus delictus jest . Mówił em ci już , panie Dyrdyński , że córki moje za byle kogo nia wyjdą . Edukował em je kosztownie , nie wymawiając . . . — Co tam o tem wspominać ! — przerwał Dyrdy ński . — Grosz jest , to grunt ! Powiedzno pan , ile za córką najstarszą dajesz ? Nie uchybiając , panienka niezbyt młoda i — niech się ojcowskie serce pańskie nie obrazi — urody trochę przyskąpo . Trzebaby oprawę piękng dać . . — Przeznaczył em dla każdego korpusa po sześć ' tysięcy rubli — odezwał się po namyśle Sadzikiewicz . — Jak na te czasy . .* — To zero jest . . . — dokończył Dyrdyński . — Któżby Chciał sprzedać się zi marne 6,000 . To nie interes , panie kochany ! Sadzikiewicz aż się z ławki poderwał . — Co ? Mało jeszcze ? Bój się pan Boga ! — Właśnie , że się boję Bo ?a , nie chcę klientów moich krzywdzić . Zapanowało milczenie . Kazia , zapomniawszy o sałacie , słuchała zdziwiona . — Że to niby Sabcia korpus najstarszy jest — zaczął po chwili Sadzikiewicz — możeby m i co postąpił . . . Ale . . . — Namyśl się pan odrazu — przerwał Dyrdyński . — Ja się nie mogę na kpa wystawiać . Obywatel , papiery rodowe ’ z pieczęciami ma . . . Co pan chcesz ? Może się z milionową panną ożenić . — Dam 8/ OJ — zadecydował wreszcie Sadzikiewicz . — Ale te drugie jeno po 5,000 dostaną . Co to , panie kochający , wychować , wypielęgnować . . . — Jeszcze zapłać komu , żeby to wziął z domu . . . — zaśmiał się Dyrdyński . — Z tem wszystkiem ja i z ośmioma do interesu się nie wezmę . Mój klient myśli o 50000 co najmniej . — Sabcia przecie i po matce chrzestnej majątek ma zapismy . . . — Także pan gadaj ! — ucieszył się faktor . — He ? Tylko prawdę . Tu się na nic blagowanie nie przyda . — Uważa pau , kamienica na przedmieściu jest trzypiętrowa , ż oficynami , z ogrodem . . . — Gdzie ? — W Bykach . W miasteczku Bykach , kochający panie ! Tam czcigodny ów korpus mieszka . I gotówka jest . . . Musi być ! Imość ze skąpstwa znana . Cóżby z pieniędzmi robiła i że to na najpierwsze potrzeby sobie żałuje . Zaczęli cicho szeptać , poczem Dyrdyński rzekł głośno , pieczętując umowę uderzeniem dłoni w dłoń Sadzikiewicza . — Jutro tedy rekomenduję państwu mojego klienta . Phi , splendor dla domu nie byle jaki ! Ale pierwiej pan kochany rewersik mi napisze . Przysłowie mądre powiada : Kochajmy się jak bracia . . . Każdy z nas śmiertelny ! Wyiął zabrudzony notes z kieszeni i ołówek . — Panu Kleofasowi Dyrdyńskiemu — czytał głośno , pisząc — obowiązuję się wypłacić w dzień ślubu córki mojej Sabiny z panem Sewerynem PistułaPistulińskim rubli pięćset . . . — Co , co ? — krzyknął Sadzikiewicz , zrywając się z ławki . — rubli ? Miejże pan sumienie , p . Dyrdyński ! A to ci zaśpiewał ! Dyrdyński wzruszył ramionami . — Co się pan tak dziwisz ? Kawaler z przydomkiem , herbem , dziedzic Pistulina z przyległośoiami . . . — S.ime ś pan mówił , że długów więcej , niż czego . . . — A mówił em , bom człek uczciwy i godziwie jeno interesy prowadzę . Tak też i tu . Rzekł em panu wręcz : Pan masz córkę i grosze , a tamten wysoko się rodził , choć goły , i genealogią ma na papierze prostą jak drut . . Hrabiowie , książęta , koligaci — ot , co jest . . . Sadzikiewicz się wahał . — Weź pan 300 rubli — prosił . — Sam o tem wiem , że najstarszy korpus najdroższy jest , ale . . — A widzisz pan — przerwał Dyrdyński , mrugając przebiegle okiem . Żeby to chociaż „ delictus “ był , no . . . Po oicowsku nawet kwestyę biorąc , sam pan mówisz , że tam niedobory rozmaite są . . . Targowali się , sprzeczali , wreszcie umowa podpisaną została . Kazia , mimowolny świadek tych układów , o ile z początku śmiech tłumiła , o tyle później posmutniała . — Ach , jakie to wstrętne ! — wyszeptała oburzona . — Biedna Sabina ! Zadzwoniono na Anioł Pański u Fary . — Co , już południe ? — zdziwiła się Kazia i dalejże zielsko wyplenione ze ścieżki odrzucać , obrównywać grzędy . Wyrwała potem trochę różowej dla ojca rzodkiewki i do domu pobiegła . Była to wigilia Zielonych Świątek i ruch w mieście niemały . Przed sklepem Sadzikiewicza i sąsiadującego z tymże po stronie lewej Arona Fiszla zatrzymają się bryczki i powozy . U Jaworzewskiego pusto . On sam stoi w oknie zadumany , i gdy od Fiszla wynoszą chłopcy sklepowi głowy cukru , bakalie , kosze z winem i t . p . , Jaworzewski wzdycha i oblicza w myśli , ile go kosztowało sprowadzenie świeżego to wara na zbliżające się święta i jak wszelkie rachuby zawiodły . — Dalibóg , Tereniu — z wrócił “ się do siedzącej za kontuarem żony — pustki w naszymj sklepie ; - to Sadzikiewicza sprawa . On Fiszla rekomendaje , Fiszla chwali . Taki sąsiad gorszy od wroga . Jak myślisz , Tereniu ? — Myślę , że cię żałość zbyt podejrzliwym czyni — odparła . — Sadzikiewicz gorączka , ale po co by nam miał szkodzić ? — Pocom ja tyle towaru sprowadził — ozwął się po chwili ciężkiego dla obojga milczenia , zbliżając się znów do okna , Jaworzewski . — O , o ! Patrz tylko , żono . . . I z Rupuiewa kareta , przed Fiszlem stoi , i z Wilkoszewa . . Nic innego , tylko Sadzikiewicz buty mi szyje . Niemało pewno lampek wina z Fiszlem wyciągnął . Jaworzewska złożyła robotę . Na pogodną zwykle jej twarz padł cień smutku i zniechęcenia . — Wagę dajemy uczciwą — rzekła , jakby myślom swoim odpowiadając — towar w dobrym gatunku , dla kupujących , choćby dusza płakała , zawsze się uśmiech wesoły i słówko uprzejme znajdzie . . Więc nie pojmuję czemu omijają nas , jak zapowietrzonych , i do żyda idą ? . . . A tu komorne na karku i — wiadoma rzecz — Sadzikiewicz nie poczeka , choćby mćgł . . . Podeszła do okna . Spojrzawszy na twarz smutną męża , wnet swoją w wesoły uśmiech przybrała . — Słuchaj no , stary ! — rzekłanie należy nigdy rąk opuszczać . Trudno z urzędnika odrazu się stać sprytnym kupcem . Inaczej trzeba radzić . Właśnie mówiła mi Kazia , że marzy tylko o tem , żeby nauczyć się buchalteryi , obznajmić z handlem i samej w sklepie stanąć Niechby spróbowała , możeby poszło inaczej . My , albo szczęścia nie mamy , albo nie potrafimy . Cóż robić ! — Co ? Kazia do sklepu ? Kazia ? Jeszcze czego ! Dziwno mi , Tereniu , że mi te głupstwa powtarzasz . — A cóż ty w tem złego widzisz ? Dziewczyna sprytna , pensyę skończyła i w domu siedzieć ma bezczynnie ? Posagu niema , to i męża trudno będzie znaleźć . . . Niech o sobie myśli . — Ale bo widzisz — mięknąc już ozwał się Jaworzewski — Kazia w sklepie to jakoś nie tego . . . Ten i ów przyjdzie niby coś kupić , a tymczasem chce mu się tylko dziewczynę gładką zobaczyć , albo i co gorszemu ! Jaworzewska uśmiechnęli się . — E ! Już ja tam o Kazię jestem spokojna . Pracować musi , a w każdym fachu coś nieprzyjemnego się znajdzie . Na to trudno uważać . Oparła rękę na ramieniu męża i , patrząc mu w oczy , dodała : — Kazia chce rychło do Warszawy jechać . . . — O , o ! Już jakieś konszachty , jakieś projekty , licho wie co . . . — oburzył się Jaworzewski . — A matka na wszystko gotowa pozwolić . . Do Warszawy ! Proszę ja kogo i cóż to jej z tej Warszawy przyjdzie . . . — Nauczy się tego , co w jej fachu będzie potrzebnełagodnie odparła Jaworzewska . — My , starzy , mój Ludwiczku , to się bardzo na tem nie rozumiemy , ale młodzi , widzisz , torują sobie nowe drogi . Tego im bronić nie wolno . Prawda , kochasiu ? Jaworzewski się zamyślił i , chociaż przed sklepem Piszla zatrzymywały się coraz to inne pojazdy i uwijały się sługi z koszykami , on już tego nie widział i nie zazdrościł , pochłonięty myślą jedną : Kazia chce odjechać , Kazia chce pracować w sklepie . . . Inną przyszłość dla niej roił . . . Z czworga dzieci , któremi go Bóg obdarzył , Kazię kochał najwięcej . Nazajutrz wstał dzień jasny , pogodny . W miasteczku cisza . Sklepy pozamykane , ua rynku ani jednego stragana ani furmanki nie widać . Bąki lśnią w słońcu . Kamienice , szeregiem w rynku stojące , wszystkie świeżo pomalowano ; okna błyszczą , jak zwierciadła . I w kamienicy Sadzikiewiczów panuje nastrój odświętny . Czynią się tam przygotowania do przyjęcia wysoko urodzonego konkurenta . Sadzikiewicz siedzi przy śniadaniu , dzwoniąc niecierpliwie łyżeczką w pustą już szklankę . Na stole przykrytym ceratą stoi koszyk z Chlebem i bulkami . Nie widać pięknych , lekkich jak piórko babek i placków z posypką , które dla gościa p . Sadzikiewiczowa upiekła . Wprowadza to w melancholijny nastrój przepadającego za słodkiem ciastem Sadzikiewicza . Czarne , jakby zaspane oczy , okrążone czerwonemi obwódkami , zatrzymują się , wyrzutem brzemienne , na twarzy małżonki , przyrządzającej farsz do indyka . — Cóż , Brygisiu ? — odzywa się wreszcie — babki wyrosły ? Nawet na sprobowanie nie pokazała ś nikomu . — I bez próby wiem , że zdarzone — odparła nachmurzona czegoś Sadzikiewiczowa . — Bójże się Boga , kochasiu , zkądże takowa pewność ? Może zakalec w środku jest , albo co . . . Z okazyi dnia dzisiejszego możnćby pokosztować . . . — Skosztujesz przy gościach . Tylko mój Adamie , zapowiadam ci . aby ś łapczywie nie jadł . To tak wygląda , jak gdyby ś nigdy nic lepszego nie jadał . — Bo i prawda ! Smaczue kąski jeno dla gości chowasz . Na to weszła panna Sabina . — Chciała m pomówić z rodzicami — ozwała się zwykłym , szorstkim tonem . — Przy p . Pistulińskim musi ojciec na siebie uważać . — To jest jak , kochasiu , bo nie rozumiem . — Dlatego właśnie , że ojciec wielu rzeczy nie rozumie , nie trzeba się odzywać . P . PistułaPistuliński w towarzystwach porządnych bywa i wykształcony , niechże ojciec pamięta , że cala przyszłość moja zależy od tego , aby śmy mu się jak najlepiej przedstawili . — Wiem , wiem , rozumiem , kochasiu ! Corpus delictus wysoko urodzony jest , obywatel . . — Iz tym korpusem niech ojciec nie wyjeżdża . . . Sensu niema . Sadzikiewicz spojrzał na córkę obrażony . ~ Eli pleciesz ! — mruknął . — Babom się zawsze zdaje , że wszystkowiedzą . Sensu niema ! Proszę ja kogo ! A wieszże ty , ja to od samego sędziego słyszał em . Rozumiesz ? Jakem był za świadka w tej sprawie co to sądzili Marcińskiego o pobicie z Otalińskim , pamiętasz ? Sędzia , kiedy się Marciński zapie4 rał , pokazał mu guza nad okiem u ( Malińskiego i mówi : „ Patrz , corpus delictus jest “ . . . A skoro tak sędzia powiedział , widać , że jest i mądrze i dobrze i nie takim jak ty , kochasiu , korpusy takie poprawiać . — Mówno spokojnie , mężu , i nie wydziwiaj , bo Sabcia ma racyę — odezwała się protekcyonaloie Sadzikiewiczowa . — Lubisz dużo gadać , wiadomo , a tu przy takim familiancie , jak ten pan , trzeba baczenie ciągłe na gębę mieć , żeby czego niepotrzebnego nie splotła . Sabina oczy wzniosła do góry . — Jestem pewna , że p . Pistuliński ucieknie od nas , gdzie pieprz rośnie — rzekła , wybuchając gniewem . — Po co ja się łudzę ? Czyżby człowiek tak wysoko urodzony chciał wejść w rodzinę , gdzie nawet mówić nie umieją ? Przysłoniła oczy chustką . Sadzikiewiczową uraziły jej słowa . — Ty , bo zaraz i w calem dziurę znajdziesz . Cóżem tak wielkiego powiedziała ? Tylkoś się tak nauczyła rodziców strofow*ać . — Tu o moją przyszłość chodzi — załkała Sabina . — A no , więc cóż chcesz ? — rzekł obrażony również Sadzikiewicz . — Dyrdyński rewers na 500 rb . kazał sobie wystawić i posag większy wytargował z krzywdą innych dzieci . . . Sabina wciąż łkała za chusteczką . — Nie płacz ! — wtrąciła matka . — Znów sobie farbę pod oczami zmażesz , jak zeszłej niedzieli . Ot , wyglądasz dziś doskonale w tej sukni ; niktbyciwię cej nad 20 lat nie dał . Sabina odjęła chustkę od twarzy . — Taak ? — mówi . — A ja Marczewskiej awanturę zrobić chciała m , że się stanik marszczy ! — Gdzie zaś ! Figurę masz , jak ulaną . Sadzikiewicz z dobrodusznym uśmiechem obejrzał córkę . — Korpus odrazu głowę straci — rzekł . Udobruchana p , Sabina odezwała się już łagodniej : — Wie mama ? Najlepiej będzie , skoro po przywitaniu matka się w kuchni kolacyą zajmie . Będzie pretekst . Ojciec niech się bardzo do rozmowy nie miesza . . . — Ale , moja kochana , czy ja ryba jestem , żeby m wciąż niemy siedział . . . — A ja też w kuchni nie mam co robić , bo wszystko przygotowała m . Wydziwiasz , moja Sabciu ! — Więc rodzice dla szczęścia dziecka nie chcą nic uczynić ! — zawołała p . Sabina . — A to pięknie ! Sadzikiewicz wzruszył ramionami . — Tyle ceregieli , ża które jeszcze zapłacić trzeba — mruknął . — Niechże ojciec sobie wyperswaduje , żeby m ja za pierwszego lepszego wyszła . . . Edukacyę mam i taleut ! — Kożuchowicz młody po ojeu warsztat weźmie — odezwał się Sadzikiewicz . — Ręczę ci , że poczci wy i talentby twój uszanował , boć sam przecie w kościele na chórze śpiewa . * Tu już oburzenie Sabiny przeszło granice . — Co ojcu w głowie ? Ja i Kożuchowicz ! A toż.bym wolała starą panną zostać . Cóżem ja gorszego od sędzianki , albo Gargulewskiej ? " W kościele zadzwouiono na sumę , i Sabina spójrżała na zegar . — Niechże rodzice się śpieszą , bo czas do kościoła . . Ojciec jeszcze do rosołu . . . — A matka , jak sztukamięsa . . . — zaśmiał się Sadzikiewicz . — Jaki to z tej Sabci korpus dowcipny , panie kochający ! Sabina uśmiechnęła się łaskawie . — Czasu nie tracąc , trzeba się ubierać . Krysia może zostać . Pójdzie na nieszpory . Ktoś musi domu przypilnować ! Sadzikiewicz zawrócił się ode drzwi . — A czemu to Krysia ? Wczoiaj jeszcze prosiła , że chce na sumę pójść . Sadzikiewiczowa , która jeno przed starszemi córkami kapitulowała , obces na męża wpadła . — Co się ty tu będziesz do dziewcząt wtrącał ! To nie twoja rzecz ! Czeladników sobie pilnuj . Kryśka lizus , to ją bronisz . Ja tu jestem matka , rozumiesz ? — A czyja przeczę ? Czyja nie wiem , żeś ty matka ? Niech tam zresztą Krysia zostanie ! W półgodziny później samym środkiem rynku kroczyła rodzina Sadzikiewiczów . Ulica roiła się od przechodniów , bo każdy na sumę śpieszył . Na plebanii przy furtce stał ksiądz proboszcz i rozmawiał z młodym paniczem , zgrabnie o sztachety opartym . Garnitur popielaty leżał na kształtnej figurze młodzieńca bez zarzutu . Kapelusz zielony z piórkiem , z fantazyą przekręcony na bok , przykrywał płową , gęstą czuprynę . Szafirowe oczy z pod białego czoła śmiały się pogodą , zdrowiem , weselem , wąs bujny o złotawym odcieniu okalał ponsowe wargi drobne , jak u kobiety . Proboszcz na powitanie przechodzących Sadzikiewiczów skinął głową uprzejmie . — Przez zrkrystyę państwo nie przejdziecie . — Ksiądz kanonik ze Świętnej celebrować będzie i księży multum zjechało . Zakrystya zamknięta , bo by się ludek poczciwy tłoczył , a nie można . Panna Sabina , skoro urodziwego chłopca przy boku proboszcza spostrzegła i z podobizny fotograficznej , którą jej Dyrdyński podarował , Seweryna Pistulińskiego poznała , złożywszy w dzióbek usta , dygnęła pięknie i odezwała się : — Niech ks . proboszcz pozwoli przez zakrystyę . . W kościele tłok ogromny , nie przepuszczą . Do księdza mówiła , oczyma w nadobnego kawalera strzelając tak ogniście , że się uśmiechać począł i wąsikami ruszać . Traf atoli zrządził , że w tej chwili właśnie Kazia Jaworzewska z rodzicami przy furtce się zatrzymała . Proboszcz ją lubił niezmiernie , bo i pięknemi haftami nieraz się kościołowi przysłużyła . — Bóg z tobą , dzieweczko ! — zawołał wesoło . — Zobaczno , jak ładnie obrus twój na ołtarzu Świętego Antoniego wygląda . To najpracowitsza panna z całych Bąków . . . — śmiał się poczciwie , wskazując dziewczynę PisUilińskiemu . Rozmarzone oczy kawalera , od rozpłomienionej jego widokiem panny Sabiny , zwróciły się szybko na Kazię . P . Seweryn Pist . ułaPistuliński zapatrzył się na nią i płomyk różowy po twarzy mu szedł coraz wyżej i wyżej , oblewając czoło białe . Jadwiga pociągnęła Sabinę za suknię . — Patrz , jak go ta sroka urzekła — szopnęła . — Pójdźmy ! Widok Kazi humor im skwasił . Po obiedzie wpadł Dyrdyński . — Jest , jest ! — wołał ode drzwi . — Przyjechał i u proboszcza obiaduje ze wszystkimi kanonikami , hrabiami , dziedzicami . . . Widzicie państwo , co to znaczy na drzewie genealogicznem się urodzić . Wszędzie drzwi otwarte ! — Widzieli śmy go ! — rzekł Sadzikiewicz . Dyrdyński pochylił się ku Sabinie . — A eo ? Nie mówił em , przesadził em ? Chłopak jak lalka , jak cukierek , nieprawdaż ? Bąki dopiero huczeć będą , skoro p . Sabina panią PistułaPistułińską zostanie . Niejednaby z tutejszych panien staremu Dyrdyńskiemu buzi dała , żeby jej takiego Lowela sprowadził . — Kogo ? — spytał dobrodusznie Sadzikiewicz . — Cóż to za nowy korpus ? — To jest , tego . . . 110 , takiego w najlepszym , wyborowym gatunku — uśmiechnął się stary filut i zwrócił się do Sadzikiewieżowej . — Kazał em tu mojej dziewce wpaść z koszyczkiem do pani dobrodziejki . Goście się do mnie zapowiedzieli na herbatę i żona ma kłopot , bo pusteczki w kieszeni , szczerusieńkie pusteczki . Jak honor kocham , tak prawda ! Niechże tam dobrodziejka moja szyneczki każe przygotować , serdeleczków lub kielbaseczki krakowskiej , bo to mój przysmak nad wszystkie przysmaki . Zwrócił się do Sabiny . — Proszę pilnować , p . Sabino , aby wszystko było pro forma ; przyjęcie sute , eleganckie ! O szóstej przyjdziemy . O kawusi proszę pamiętać . Dyrdyński kożuszki lubi . Po jego odejściu , Sabina rozpoczęła jeneralny przegląd mieszkania . Na przybycie gościa odświeżono salon i trzeba przyznać , że wcale pięknie wyglądał . Garnitury dwa pluszowe , na ścianach kilka chów nietuzinkowych , fortepian , w oknach deli1e firanki , dużo roślin i ładnych . Sabina jednakże ze wszystkiego czuła się niezadowoloną . Piękny twarz Sewerka w pamięci mając , pragnęła by skarby Golkondy rozrzucić w około , byle go zająć , przyciągnąć . Pan Kleofas Dyrdyński wraz z uderzeniem godziny szóstej pociągnął za dzwonek w przedpokoju . — Idą ! — wrzasnęła Sadzikiewiczowa , wyjrzawszy z kuchni , uzbrojona w trzepaczkę od bicia piany , cała fioletowa od ognia . Szesnastoletni Kostek , jedyny spadkobierca nazwiska Sadzikiewiczów , popchnięty kułakiem Jadwigi , wyleciał z salonu do przedpokoju , jak z procy . — Otwieraj ! — cichym szeptem syczała Jadwiga . — A utnij gapia i nie ukłoń się ! — wołała za nim p . Sabina i załamała ręce z rozpaczą : — Mama wszystek swąd z indyka wypuściła z kuchni do przedpokoju — jęczała zgnębiona . — Potrzebnie było drzwi otwierać ! Chciała gderać jeszcze i na Sadzikiewicza , że pędził na oślep z otwartemi rękoma , lecz Kostek właśuie drzwi rozwarł szeroko i p . Seweryn , z Dyrdyńskim , ukazał się zgromadzonym . Czerwony był i zmieszany , co odrazu w oczy biło . — Mara houor przedstawić . . . — zaczął hałaśliwie z właściwym sobie humorem Dyrdyński i obejrzał się na Seweryna , mrugając jednem okiem na prawo , drugiem na lewo . — Bardzośmy obowiązani , panie kochający , za taki zaszczyt , takiego oto wysoko urodzonego w domu swoim tego . . . — jąkał , pusząc się i wznosząc na piętach Sadzikiewicz . Sabina czerwona , jak burak ćwikłowy , wysunęła się szybko naprzód . — Niech pan będzie łaskaw , prosimy dalej — zapraszała . Wytoczyła się z kuchni jeszcze czerwieńsza Sadzikiewiczowa , szeleszcząc jedwabną suknią i nakrochmalonemi spódnicami . Pistuliński się kłaniał , Dyrdyński hałasował , Kostek pędem zbiegł do ogrodu po Krystynę , by gościa przyszła obejrzeć . Rozmowa wciąż się rwała . Czuć było przymus , zmieszanie , i wszyscy doznali ulgi , gdy Sadzikiewiczowa zaprosiła do stołowego pokoju na podwieczorek . — Panie Pistuliński — mówił p . Kleofas , zajadając babkę przy kawie — przyjmij życzliwą od starego radę : żeniąc się , bacz , aby ci magnifika takie oto przysmaki wypiekać umiała , jak Pana Boga kocham , prawda ! Pani Sadzikiewiczowej dobrodziejce przezacn6 ręce ze czcią ucałować należy . Tak gruntownie wychowanych panien daleko szukać ! — Pan dobrodziej zna Ryki ? — spytał Sadzikiewicz Putulińskiego , który , że to już zakłopotanie pierwszej chwili go opuściło , zezował ku pannom , w myśli wdzięki ich szacując . — Nie , panie ! Gdzież te Ryki leżą ? — Nad Wartą , panie kochający ! 20 mil ztąd . . . Tam właśnie korpus należący do familii mieszka . Sabinie krew do twarzy napłynęła . — Podobno teatr zjeżdża do Bąków ? — zagadnęła szybko . — Pan lubi teatr ? — Wolę cyrk , proszę pani ! — odparł szczerze Seweryn . — Będąc niedawno w Warszawie , ani jednego przedstawienia nie opuścił em . Jakie konie , jakie panny ! Aż miło patrzeć ! Za miss Arabellą cała złota młodzież szalała . — I pan ? Seweryn się zmieszał . — Ja . . . t , . j . właściwie . . . Ale , że miss Arabella dobrze konia ujeżdża , to fakt ! . I oczy ma bardzo ładne ! — Czarne , czy niebieskie ? — Niebieskie , proszę pani ! Prześliczne ! Sabina przygryzła wargę . — To pan lubi oczy niebieskie ? — indagowała dalej , bystro się w niego wpatrując . — Niech pani nie wierzy . . . — pośpieszył uratować niezręczność Seweryna Dyrdyński . — Miljon razy p . Pistuliński powtarzał , że czarne jeno lubi i nigdyby się nie ożenił z panną , coby niebieskiemi patrzała . Cóż , kłamię może ? Powiedzże gam , mój łaskawco ! — Co tam oczy ! wtrącił Sadzikiewicz , bo mu już milczenie ciężyć zaczynało . — Byle cnotliwa była , a grosze miała , niechby sobie , jakiemi chce , patrzała . — Phi ! pan kochany wierszami mówi — śmiał się Dyrdyński , a Pistulińskiemu szepnął ; — Bierzże się pan do panny , bo pomyśli , żeś lala malowana . Po podwieczorku przeszli wszyscy do salonu . Sadzikiewiczowa wybiegła do kuchni dojrzeć piekącego się indyka , Dyrdyński dyplomatycznie usunął się na cygarko z gospodarzem domu , Jadwiga brzdąkała po fortepianie , Sabina z Sewerem zostali w salonie prawie sami . Sewer znalazł się w kłopocie . Sabina siedziała przy oknie i blask zachodzącego słońca twarz jej oświecił . Pod tą niedyskretną pieszczotą wystąpiły zmarszczki , drobne pryszczyki i skazy szpecące płeć . . . Więc , patrząc na ni § , myślał , co on powie tej brzydkiej pannie , boć przecie coś powiedzieć musiał . — Budzę pana ! — zawołała nagle p . Jadwiga . Roześmiał się . — Myślał em właśnie o tych Bykach , o których ojciec pani wspominał — rzekł , otrząsając się z zadumy . Panny spojrzały po sobie rozpromienione . Skoro myślał o Rykach , to i o Sabinie . . . Jadwiga wnet zaczęła cuda niestworzone o zamożności matki chrzestnej i zarazem ciotki ich najukochańszej opowiadać . Kawaler rozgrzał się trochę . Spoglądał życzliwiej na Sabinę i — o dziwo ! mniej mu się teraz brzydką wydała . Zbladł nawet obraz Kazi Jaworzewskiej , prześladujący go od rana . Z fantazyą kawalerską zaczął komplementy pannom prawić , popierając je spojrzeniami tak wymownemi , że wzruszona p . Sabina marzyła już tylko o tem , by termin zostania p . Pistulińską jak najprędzej przyśpieszyć . Traf atoli w rozmaity sposób lubi ludziom dokuczać . Pistuliński , czy że już wątek do rozmowy stracił , czy go mordercze westchnienia i spojrzenia Sabiny zmęczyły , spacer do ogrodu zaproponował . Sabina z wdzięcznym uśmiechem białą koronkową chusteczkę narzuciła na utrefioną głowę i poszła przodem , wiodąc kawalera za sobą . Ledwo ich dostrzeżono , ruch się wszczął niemały . Niezwykły wypadek przybycia w progi Sadzikiewiczów arystokratycznego gościa nie mógł przejść obojętnie . Szeptano o nim i w sklepie i w kuchni , gdzie się dało . Dzień był świąteczny , więc czeladnicy , parnia sklepowa , kucharka , nawet parobek od koni do sieni wyszli . — Po gębie z" ra widać , co wielki pan . . . — mówiła Franka pokojówka , trącając w łokieć Marcynę . — Bójcież się Boga . ludzie moi kochani , toć on chyba o dziesiątek lat od naszej panny młodszy — dziwiła się stara Jacentowa , a że była mocno głucha , więc mówiła głośno i zdanie to jak najdokładniej do uszu przechodzących wpadło . Sabina spłonęła szkarłatem , Pistuliński nachmurzył się widocznie . Chodzili po ogrodzie , milcząc . — Trzymaj , chwytaj ! — rozległy się naraz glosy w sąsiednim ogrodzie i śmiech wesoły . Pistuliński przystanął i rzucił okiem poprzez zielone sztachety . — A ! to ta ładna panienka , co to S . Antoniemu obrusy wyszywa — odezwał się zaintrygowany Seweryn . — Jak to ona się nazywa , proszę pani ? Sabina skrzywiła się . — E ! to ze sklepu korzennego , Jaworzewska . A że Ś . Antoniemu obrusy wyszywa , to nic dziwnego . Mężaby złapać rada . — Przecież młoda jeszcze . . . Dziecko prawie ! . . . — Gdzież tam ! — zaprzeczyła zbliżająca się ku nim p . Jadwiga . — 24 lata mając , nie pora chyba na dziecko pozować . Pistuliński zdziwił się . — Niepodobna ! — rzekł . — Ledwo na szesnaście wygląda . Ale to ładna panna ! Co się zowie ładna ! — Bywają inne , cenniejsze przymioty — zauważyła p . Sabina , tłumiąc wzburzenie . — Panie znają pewno bliżej p . Jaworzewską ? — pytał Pistuliński , zapatrzony w ogród Jaworzewskich . — Nie znamy ! — ucięła krótko Sabina . A Jadwiga dodała : — To nie dla nas towarzystwo . Ona ma różne sklepowe znajomości , i ojciec zabronił nam . . . — Hm ! To bardzo dziwne ! — mruknął niezbyt grzecznie Seweryn . Przechodzili właśnie starannie wy graco waną ścieżką , biegnącą tuż koło niskiego płotku , rozdzielającego dwa ogrody . Z rozplecionym do połowy warkoczem , z rumieńcami na twarzy jaśniejącej weselem , ukazała im się Kazia , stojąca na ławce . — Do pana zajączka , do pana zajączka ! — powtarzała głosem dźwięczącym , jak metal , i klaskała w dłonie . Po przez zagony młodej cel uli , marchwi i pietruszki biegło ku niej dwóch małych chłopczyków z bławatnemi , jak u siostry , oczami , z ciemnemi czuprynami , które wiatr rozwiewał . Pistuliński przystanął i tak się zapatrzył , iż coraz bardziej wzburzona Sabina białym narcyzem uderzyła go w rękę , pytając : — Czy pan bardzo lubi kwiaty ? A on , nie zastanowiwszy się , wskazał Kazię i odparł szczerze : — Jeśli takie , jak ten , to okropnie ! Lecz wnet się opamiętał . — Kpem jestem ! Hpowiedział sobie i zwrócił się grzecznie do panny . — Wszystkie kwiaty lubię , proszę pani ! — rzekł . — I białe i czerwone i zielone . . . A postrzegłszy żółtą barwę sukni p . Sabiny , dodał szybko : — Żółte przed innemi ! Żółte bywają najpiękniejsze . . Sabina skromnem spuszczeniem powiek komplement przyjęła i w zupełnej zgodzie powrócono do salonu . Przy kolacyi jednakże Seweryn ciągle wpadał w zadumę , mając wciąż Kazię przed oczyma . Zżymał się na siebie , bo Sabina patrzała w niearo , jak w obraz , Dyrdyński rozmaite dowcipne aluzye czynił , a on siedział niemy , jak gdyby trzech zliczyć nie umiał . Wtem odezwał sięSadzikiewicz : Sprobójno , panie łaskawy , tego korpusa na półmisku . Pysznie upieczony . — Cóż ? Jakże ? — pytał Dyrdyński rozmarzonego winem Seweryna , gdy w parę godzin potem , opuścili gościnny dom Sadzikiewiczów . — Panna w dobrym gatunku , to pan musisz przyznać . Jest rozum , jest talent i panie dobrodzieju , wzięcie się okazałe . . . Cóż ? Pistuliński zrazu milczał . Poświstywał jeno aryjki wesołe i uśmiechał się . — Indyk był pikantny ! rzekł po chwili . — Wino pewno od Fiszlowej , bo takie smaczne , jak ona , a panna . . . Hm ! Wiesz pan co ? Zróbmy tak : ożeń mnie pan z tą śliczną Jaworzewską , ale żeby posag miała Sadzikiewiczówny , Rozumiesz pan ? Dyrdyński skamieniał . — Co pan wygadujesz ? Co panu się zdaje ? — wołał oburzony . — Widzę , żeś pan już o Pistulinie zapomniał . — Ee ! nie zapomniałemAle żeby się znowu dla niego sprzedawać . . . „ Corpus delictus “ obrzydliwy jest . . . Posprzeczali się na dobre . Dyrdyński atoli nadziei nie tracił . — Poślę ja mu żydków z wyroczkami — myślał . — Zje licha , jeśli bez Sadzikiewicza pieniędzy radę sobie dać potrafi . Wśród uroków księżycowej nocy , p . PistułaPistuliński parą gniadoszów w mocno podniszczonym wolancie podążał do domu . Był dziwnie rozmarzony i piękna Kazia w myślach jego majaczyła . Gdy wszakże wesoły Wojtek , z fantazyą trzasnąwszy z bata , przed ganek w Pistulinie zajechał , Seweryn , wyrzuciwszy z wezbranej piersi westchnienie , rzekł sobie : — Pilnuj serca Sewerciu i nie bądź głupi . Tamta nie dla ciebie , więc tę bierz , skoro z nią i talarki papy Sadzikiewicza do kieszeni twojej przejdą . V . Od kiedy Pistuliński w roli starającego się dom Sadzikiewiczów odwiedzać zaczął , dużo się tam zmieniło . Stary głową kręcił , wzdychał , bo coraz nowe wydatki wypędzały grosz z kieszeni . W salon’e natomiast przybył nowy garnitur mebli , w stołowym piękny kredens , a gdy Dyrdyński w tym właśnie czasie do Warszawy jechał , Sabina prosiła go o kupienie pająka i świeczników , oraz innych drobiazgów . — Każ też kupić i dwa posągi — radziła Jadwiga — i postaw w rogach salonu na słupkach . U Krzyckich widziała m . Zaraz modniej będzie salon wyglądał . W skutek propozycyi tej , Słowacki z Moniuszką zjechali do Bąków . Sadzikiewicz , gdymup . Kleofas rachunek przedstawił , za głowę się chwycił . — Targował em się , jak żyd . . . — opowiadał . — Ale co modne , to kosztowne ! Sławni ludzie , pamiątki ! — Et ! burknął z niechęcią Sadzikiewicz — nikt takim panom poczciwości i rozumu nie ujmuje , ale żeby po śmierci korpusy tyle za siebie płacić kazali , to już grzech ! Dyrdyński wzruszył ramionami . — Pan własnego interesu nie rozumiesz . . . — d.ówił . Gdy idzie o pozyskauie takiego zięcia , jak Pistuliński , niczego żałować nie trzeba . W miasteczku już coś przewąchali . Mogą zepsuć , i dla tego radzę pośpiech ! Nie zasypiał też sprawy . Ale Pistulińskiego trudno było do oświadczyn nakłonić . Do Sabiny czuł wstręt nieledwie ; z całej rodziny jedna tylko Krysia do serca mu przypadła . — Powiedzże mi pan z łaski swojej , o którą się starasz ? — pytał po wielekroć Dyrdyński srodze zaniepokojony . — Ta sroka choć gładka , prócz kilku tysięcy nic więcej nie dostanie . Pistulina to nie uratuje . Niechże się pan zastanowi . — Zrób pan tak , żeby Sabiua zrzekła się swego spadku po matce chrzestnej na korzyść siostry , to się wnet ożenię z Kryśką — żartował Seweryn . — A no to Bo ?u dziękować , żeś pan już o Jaworze wskiej zapomniał — podsunął Dyrdyński , chcąc jeden ogień drugim zagasić . Seweryn westchnął . — Tębym i be ? posagu może wziął , żeby nie ci żydzi , co mi na karku siedzą — mruknął . — Ba ! — zaśmiał się ucieszony Dyrdyńsld — nie t ^ lko na karku , panie kochany ! Oni już za kołnierz panu powłazili . Rozmawiał em wczoraj z Lewim . Słuchać nie chce o zwłoce . Mówi , że wyroki w kieszeni ma . a Jakóbski pieni się ze złości . „ Kpiny sobie z nas robi “ — powiada . — Idź pan do licha , ze swoim Lewim i Jakóbskimrozgniewał się Seweryn . Jak mi się spodoba , to się ożenię , a jak nie , to żaden Lewi ani pański przyjaciel Jakóbski nie pomoże . — A inni ? — pyta cierpliwie Dyrdyński . — Czy pan kiedy swoje długi obliczał ? — Głupł by m był ! Niech ci obliczają , co mi dali . . . — Piękna zasada , mądra zasada ! Oni też obliczają , a jakże ! Jakóbski i Lewi wyroki mają w kieszeni . Piękna zasada ! — chytrze — potakiwał stary . Za to ja , ot tak , przez życzliwość po prostu , zrobił em sobie mały obrachunek . ' Dobył notes z kieszeni i uie zważając na skrzywienie Pistulińskiogo , czytać począł : — Natanowi Lewi 3,000 , półroczny procent zalega . Wojciechowi Jakóbskiemu 8,000 z procentami od lat trzech , Moszkowi Glrynszpanowi 800 , Fiszlowi za wybrane towary 650 , Gawelkiewiczowi 1,300 . . . — Skończ pan do licha tę litanię — zawołał z gniewem Pistuliński . Nie ciekawym ! Dyrdyński nie ustępował . — Ekonom piszczy , że robocizna nie płacona , służba też się naprzykrza . . . W Lutym nadchodzi nowa rata Towarzystwa . Dalibóg nie pojmuję , co pan myślisz ? — Myślę , że pan plotek głupich słuchasz — łagodniej już odpowiedział Pistuliński . Sam wiem , że przed Lutym coś zrobić trzeba . Ale ta panna Sabina ! Pan też niedołęga jesteś ! Niepodobna , aby się w okolicy , czy w mieście partya jakaś uczciwsza nie znalazła . — Pistulin na sercu mi leży odparł rzewnie Dyrdyński . Nie spocznę , dopóki go nie uratuję . Panie Pistuliński kochany ! Panie Sewerynie ! Jeśli Boga kochasz nie ociągaj się , nie zwłócz . . . Pannę ci kto z przed nosa capnie , a wtedy co ? Myślisz , że się ' znajdzie druga głupia , coby posag w Pistulin wpakowała ? Sewerek się obraził . — A cóż to Pistulin ? Nie kawał ziemi ? Żyiniówka wprawdzie , ale jaka ! Zresztą , skoro ci tak pilno , oświadcz się za mnie . Dyrdyński wrzał gniewem , lecz w cierpliwość zbroić się musiał , a tymczasem święta Bożego Narodzenia nadeszły . — Trzeba w Sty Szczepan wydać bal , ojcze . . . zaprojektowała panna Sabina . — Niech ojciec pieniędzy nie żałuje , bo musimy wystąpić z przyjęciem i zaimponować . — A zaraz wystąpić , zaraz imponować — krzywiąc się , odparł Sadzikiewicz . — Pęknie znowu kilkadziesiąt rubli . . — Ojciec już zawczasu skąpi i wyrzeka . . . — mruknęłaSabina , a Jadwiga dodała : — Ojciec tak zawsze . My dlatego mężów dostać nie możemy . Każda się wyda , nawet taka Jaworzewska , choć na własne oczy widziała m , jak ją w sieni młokos jakiś po rękach całował . — Albo to jeden ? — wtrąciła Sabina . Sadzikiewiczowa wzniosła oczy do góry . — Widzisz , Adamie , jakie to córki nieraz bywają , — odezwała się do męża . — Jakeś ty powinien Panu Bogu dziękować . — Za co ? Że kawalerowie po rękach ich nie całują ? Tożbym wolał , żeby całowali . Możeby prędzej do ołtarza który korpus zawędrował . — Niepotrzebnie się ojciec sadzi na koncepty — odezwała się Sabina . Są poważniejsze rzeczy . Więc cóż ten bal ? — Ha ! jak trzeba , to trzeba ! — mrukną } . — Byle z kredką , panie kochający . Rozpoczęto przygotowania . W Śty Szczepan mroźno było , śnieżno , ale sucho , Przed domem Sadzikiewiczów gromadka gapiów już od godziny szóstej oczekiwała gości . Ci już by U zebrani , gdy sanki Pistulińskiego , przy akompaniamencie dzwonków i wystrzałów z bata , których sobie | Wałek woźnica nie żałował , zajechały przed dom . Woniejący zapachem najmodniejszych perfum , z kwiatem w butonierce , z miną tryumfatora zjawił się w salonie pan Seweryn . Gdy wszedł , nawiasem mówiąc , we fraku , z monoklem w oku , wspaniale wyglądał , wszyscy się ku niemu ciekawie zwrócili . Sabina raki spiekła , młodzież patrzyła z zazdrością , panny strzelały w kawalera pełnemi uwielbienia spojrzeniami . Nastapiły powitania , prezentowanie się wspólne . Seweryn się kłaniał naprzód kanapowym i fotelowym paniom , kłaniał się potem młodzieży płci obojej , niekiedy dłoń podając do uścisku , z miną wielce pańską . — Bardzo mi miło , bardzo przyjemnie . . . powtarzał . Przystojny , o poczciwem spojrzeniu i szczerym uśmiechu Stach Kożuchowicz szepnął Krystynie , której twarz różowa wychylała się z białych falbanek muślinowej sukni , jak polny mak z bujnej fali żyta : — Lalka od perukarza , nieprawdaż ? Matki , spoczywające na kanapie , poglądały na Pistulińskiego z zachwytem , Zasiadła tam pani poczthalterowa , obok niej żona kasyera miejskiego , da ^ ej wdowa po starszym felczerze , którą , przez pamięć dla nieboszczyka , doktorową tytułowano , dalej jeszcze sekretarzowa z powiatu . Pani Kajetanowa Gargulewska , że to już dla niej miejsca na kanapie brakło , rozpierała się w fotelu z miną imponującą . Głos jej piskliwy górował nad innymi ; sefcundowała jej wiernie pani Grylska , posiadająca browar w Bak ; ch , osoba wielce ruchliwa , rozpoczynająca zwykle rozmowę od : „ Moja ty,u chociażby mówiła do kobiet nieznanych , które się znowu o tę poufałą nazwę śmiertelnie obrażały . Przy fortepianie zgromadziła się młodzież płci obojej ; panna Sabina , w zieloną z różami suknię przybrana , wygrywała najnowsze walce i polki , zachwycając kawalerów , do żeniaczki skłonnych , nietyle swoim talentem , ile cyfrą posagową w dziesięćkroć powiększoną nadzieją spadku po matce chrzestnej . Psuło to humor pannie Jadwidze , mocno dekoltowanei i tak czerwonej , jak burakowego koloru jej suknia . Rozgoryczona , oglądała się tylko , gdzieby komu łatkę przypiąć . Sadzikiewicz , w poczuciu podwójnych obowiązków bogatego obywatela i ojca córki , o którą szlachcic karmazynowy konkurował , z godnością honory gospodarza czynił ; małżonka jego rzadko ukazywała w salonie , pilnując kuchni . Pistuliński ogólnie wywarł wrażenie najlepsze . — Moja ty ! — ozwała się pani Grylska do sąsiadki — to wcale przyzwoity kawaler . Czy pani myśli , że on się z Sabiną ożeni ? Ja powiadam , moja ty , że to tylko próżne bałamuctwro . Pani poczthalterowa , do której apostrofa ta wystosowaną była , bez uwzględnienia okoliczuości , że się wcale bliżej nie znały , zapłonęła rumieńcem oburzenia . Grylska zwróciła się do kasyerowej . — Moja ty , — zaczęła , ale ta zerwała się i uciekła do panien . Gargulewska , tłumiąc śmiech , przesiadła się szybko na opróżnione po kasyerowej miejsce i dalejże górnym stylem z doktorową rozmawiać . — Jak się też pani doktorowej gwiazda dzisiejszego balu podoba ? — pytała . Różnice społeczne nigdy się jednak nie zacierają . Dobre urodzenie zaraz się na człowieku odbije . Sadzikiewicz , który obok stał , wtrącił ze śmiechem : — A jakże , odrazu . Korpus klapsa bierze , skoro się tylko urodzi . Panie kanapowe uśmiechnęły się półgębkiem . Gargulewska ramionami wzruszyła . — Tylko to nieszczęście — ciągnęła dalej — że teraz popularność w modę wchodzi . Przez to się i porządek społeczny psuje . Każdy powinien swojej sfery się . trzymać i w górę się nie piąć . Doktorowa rozsądna , cicha niewiasta odparła : — Co nam tam do tego , proszę pani . — Sąsiad zaręczyny wyprawiasz ? — pytał posesor Mordalski . — Aleście pono wysoko sięgnęli , hę ? Gadają , że kawalera księżna jakaś , czy hrabina ro dzi . Prawdaż to ? Sadzikiewicz wspiął się na palcach . Duma go tak w górę podsadziła . — Ślicznie się rodzi . . . — odparł . Drzewo i herb ma , wszystko z pieczęciami , z podpisami . . . Korpus , panie kochający , arystokrata ! — Hm ! — mruczał Mordalski — takie korpusy to czasem niepewne bywają . Pilnuj się sąsiad , bo to podobno Dyrdyński swata . Lgarz wierutny ! — O , o ! Cóż znowu! bąkał zmieszany Sadzikiewicz . — Któż to tę plotkę urodził ? — Któżby , jak nie kobieta ? — śmiał się rubasznie Mordalski . W mieście aż huczy . Niech gadają . Mnie tylko dziwno , bo podobno cały ten Pistulin kopiejki nie wart , tyle na nim żydowskich pijawek siedzi . Sąsiad chyba o tem nie wiesz ? Na te ciężkie czasy grosz w zaniedbane gospodarstwo kłaść . . . A niechże zięciaszek straci i żonine , jak stracił swoje , to mu to wcale nie pomoże , że go księżna clbo hrabina urodziła . Sadzikiewicza coś w okolicy wątroby kolnęło . Już nie pierwszy raz kolki tam uczuwal , od kiedy hypotekę Pistulina ząbaczył . Trwoga o posag córki , ciężką pracą zdobyty , psuła mu rozkosz nazywania zięciem swoim Seweryna Pistułę Pistulińskiego . — Młode piwo się wyburzy , a esencya na spodzie zostanie — odrzekł z wahauem . — Korpus jest szlachcic uczciwy , wstydził by się panie kochający . . . żonine tracić . — Może być ! — mówił z powątpiewaniem Mordalski . — Jabym zawsze wolał takiego , co ma grosz w kieszeni . Niechby go tam choćby ślepa wrona rodziła . Ozwała się muzyką , i Pistuliński walcem z panną Sabiną bal rozpoczął . Pistuliński pięknie tańczył . Szeptały o tem pomiędzy sobą panienki z zazdrością , bo widocznem było , że młody obywatel szczerze o Sabinie myśli . Musiały też przyznać , że ta Sabcia niepoczciwa ładnie dziś wygląda . Majowa suknia z różami odmłodziła ją , a może uczucie , które jej serce rozgrzało . Przy kolacyi , że to mięsiwa były smaczne i wino dobre , więc z czupryn się kurzyło i fantazya podbudzona wszystko w jaśniejszych kolorach przedstawiała ; Pistuliński naprzeciw Sabiny siedząc , miny robił czułe i oczyma przewracał . — Czemu pani kompotu nie je ? — co chwila pytał . — A może galaretki ? Grylska ni znacznie trąciła w łokieć Gargulewską . — Moja ty — szepnęła . — Widzi to pani , jak o niej pamięta ? Prcszę , proszęl Anim przypuszczała , bo między nami mówiąc , cóż ona ? Skóra i kości . Moja ty , czy pani nie wie , ile ona ma lat ? — Bodajże z Małgosią paniną rówieśniczki . . Grylska udała , że nie słyszy . — Co pan tej osobie życzy ? — spytała Jadwiga , podsuwając Sewerynowi gałkę z chleba . — A czy ładna , proszę pani ? Mordalski wtrącił złośliwie : — Ale bogata . Co tam ładność , fraszka ! Sadzlkiewicz dobrze już podpiły , pokiwał głową z uznaniem . — I ja tak mówię , panie kochający . Młodość , gładkość , czas zabierze , a pieniądz , aby go tylko dobrze ściskać , zostanie . Zawsze Sabci powtarzam : „ Nie bój się , choćby ś sto razy brzydsza była , wezmą cię ! A w zęby ci też korpus taki , panie kochający , zaglądać nie będzie , jeno w kieszeń . Ot co jest ! Twarz panny Sabiny z czerwonej stała się fioletową . Jadwiga zakrztusiła się galaretą , Mordalski wraz z innymi śmiał się do rozpuku . — W tej naszej mieściuie — mówiła do sąsiadki pani kasyerowa — życie towarzyskie jest niemożliwe . Poświęcenie robi się ze swoich przekonań i prawie zapomnieć trzeba , do jakiej sfery się należy . i — Człowiek pleśnieje na takiem pustkowiu — ojparła poczthalterowa . — Czy pani widzi , co oni tu z tym Pistulińskim wyprawiają ? Nazwała by m go idyotą , gdyby się dał złapać . — Tak ! potwierdziła kasyerowa . Powiem pani szczerze , dla niego tylko jesteśmy tu dziś z mężem . Chcę go zaprosić do nas na Gromniczną . — Czemu to pani p . Jaworzewskiej nie zapro siła ? — spytał Seweryn . — Taka śliczna panna , dopieroby śmy hulali ! . . . Pomiędzy pannami powstał szmer . Najpiękniejsza w całem mieście Kazia Jaworzewska ogólną w pici jadobnej wzbudzała nienawiść . — Jaworzewska śliczna ? — dziwiła się Marynia Gargulewska . — Gdzie też pan śliczność tę wypatrzy ! ? . . . — Uroda , to rzecz powierzchowna , — odezwała się z niewinną minką panna Jadwiga . — I bardzo źle jest , jeżeli się o tem wie i zamiast przy pracy spędza się czas w sklepie , kokietując kupujących . Mordalski , który się przyjaźni ! z Jaworzewskim i często na gawędę o polityce do niego zachodził , spojrzał na Jadwigę niechętnie i rzeki : — Rzadko ona w sklepie siedzi , prawie nigdy , a do zwierciadła też wątpię , aby miała czas zaglądać , i matka słabowita , sklepem zajęta , cały dom ta poczciwa Kazia ma na głowie . — A co ? Czy nie mówił em ? — zawołał Sadzikiewicz , do córek się zwracając . — Wyście zawsze na nią historyę wymyślały ! Ja przecie chciał em Jaworzewskich zaprosić . Niechby sobie dziewczynina poskakała trochę , bo to korpus uczciwy jest . . . — I delictus ! Oo ! jeszcze jaki ! — rozśmiał się Pistuliński podchmielony . Sabina przygryzła wargi . — To nie dla nas towarzystwo . . . — odrzekła . Krysia zirytowana , kręciła się na krześle , czerwona , jak burak . Judka , wyspawszy się nieźle podczas kolacyi , pociągnął energicznie smyczkiem , i dziarski mazur młodzież od stołu ruszył . Sewerek , tańcząc w pierwszą parę z Sabiną , coraz nowe wymyślał figury , coraz goręcej na Sabinę spoglądał . Wino w nim szumiało , więc ją tak za rękę ściskał , że ledwo nie krzyczała z bólu . — Cóż ? Cóż ? — pytała matka , gdy w przerwie między figurami mazurowemi Sabina na chwilę przy niej się znalazła — Oświadczył się ? . . . — Co matka znowu ? — oburknęła , przyciskając pierś wklęsłą , bo jej tchu brakowało . — W tańcu ? przy wszystkich ? Jakżeby ! — To możeby go do drugiego pokoju tak niechcący wy wołać ? — proponowała Sadzikiew’czowa . — Jabym ci radziła nie zwlekać . . . — Para za parą ! — huknął z obywatelskiej piersi Sewerek i porwał w taniec pannę Sabinę . Cały pokój już z nim tańcował . Czarne oczy panny Sabiny . szafirowe źrenice Krysi , słodka twarzyczka Kazi Jaworzewskiej pomieszały mu się razem i , ściskając rękę Sabiny , pewnym był , że wszystkie razem ściska . — Niech mi pani wierzy mówił potem , uprowadzony zręcznie do jadalni , gdzie sami odpoczywając , siedzieli — że dziśbym się ożenił , gdyby nie te nieznośne ceremonie : oświadczyny , zapowiedzie , ślub . . . A ludzie zaraz z radami : to taka , to owaka ! . . . — Ludzie i w całem dziurę znajdą . . . — odezwała się z prostotą p . Sabina . — Nie trzeba na nich zważać . Zazdroszczą . . . — Tak pani mówi ? Oczywiście zazdrościli by — ucieszył się Scwerek . . . Olkowski z Głębina , zna go pani ? Ten wysoki z bakami , co to o Zapilską w Korytówce się starał , tenby pękł z zazdrości . E ^ istulin postawili by śmy na nogi . . ; Te kare cugowce kupił by m od Anatolskiego i karetę . . . Zadali by śmy szyku , co ? Panna Sabina uśmiechała się milutko . Wprawdzie w rojeuiach tych nie było o miłości słowa , ale dojrzała panna bardzo rozsądnie tojsobie wyperswadowała . Mąż młody , przystojny , da jej szlacheckie nazwisko i godność obywatelki . W drzewie genealogicznem , o którem cuda opowiadał jej Dyrdyński , wynajdzie jakiego hrabiego i na bieliźnie , koronę hrabiowską umieścić każe . Czyż to nie dosyć . O ! jakże się pysznić uędzie nad tą arystokratką poczthalterową , doktorową , sędziną , a p . aptekarzównie za to , że jej się w kościele nie odkłoniła , chociaż na jednej ławce szkolnej siedziały , dopiero pokaże ! Więc rozpromieniona spojrzała na Pistulińskiego takim wymownym wzrokiem , że Sewerek . nie namyślając się , schwycił ją za rękę i całować począł zapamiętale . — Jak Boga kocham , panno Sabiuo , tak mi się pani dzisiaj nad wszystkie podoba ! — opowiadał z zapał em . A wtem Marynia Gargulewska , która ich podpatrywała , stanęła przed nimi niespodziewanie . — Cóżeście się państwo tak odosobnili ? — spytała złośliwie . A tymczasem p . Mordalski projekt podał , żeby śmy kulig urządzili i krakowskie wesele . Kazia Jaworzewska ma być panną młodą , a pan , panie Pistuliński , musisz się roli pana młodego podjąć . — Co pani mówi ? — zawołał ucieszony Sewerek . — Pójdę go uściskać za ten projekt cudowny . Czar pierzchnął . Prócz Kazi , o nikim już teraz nie myślał . Rumiany świt poranku w okna zaglądał ; jakże bladem w obec niego wydawało się świaiło lamp i kinkietów , jakie zmięte twarze i tualety pań , jak postarzałą panna Sabina w majowej sukai i postrzępionych różach . — Aleś mi pan dorodną pannę młodą wybrać . . — mówił do Mordalskiego ucieszony Seweryn . — Wdzięczny jestem bardzo ! — Co ty na to ? — spytała Jadwiga Sabiny . — Już ja mu za to zapłacę ! — Jej , jej , nie jemu ! Taka to nia warta po ziemi chodzić . A Krysia , to posłyszawszy , szepnęła : — Pewno , bo za ładna ! Pistuliński , jak gdyby nigdy czułych zwrotów do Sabiny nie czynił , myślą o kuligu pochłonięty , żegnać się zaczął . — Kiedy pan przyjedzie ? — spytała szeptem Sabina , czule na młodzieńca patrząc . — Nie skończyli śmy rozmowy . . . Sewerek wąsa niecierpliwie targnął . — Może w tygodniu wpiinę . . . odparł od niechcenia i , uścisnąwszy ^ Iiiodno jej rękę , wyszedł . W godzinę potem do domu jadąc , o Kazi rozmyślał . Kazię to wbił sobie w mózg , jak gwóźdź w ścianę . — Ozłocił by m Mordalskiego . . . — myślał uspokojony . — Toż będę miał uciechę . Napatrzę się do syta i — jako pannie mlodej , a niby moiej kuligowej żonie i rączkę mogę ścisnąć i słodkie słówko szepnąć . Gdyby m był wiedział , że takie śiiczności na świecie są , to by m był pierwszego zaraz żyda , co mi pieniędzy pożyczył , żywcem ze skóry odarł . Niegodziwcy , gałgany ! Wrota mi do raju zamknęli . Sabina ledwo mnie nie połkuie oczami , a ja , dalibóg , wolę , aby Pi* stulin dyabli wzięii , aniżeli w taką niewolę mam się zaprzedać . Otuliwszy się szczelnie futrem , rozsiadł się w szerokich saniach wygodnie . San mu kleił powieki , wino szumiało w głowie . — Wojtek ! — szepnął , przymykając oczy — bacz jeno , żeby ś nie wysypał . . . — kiwnął się raz , drugi i zasnął . Wojtek znał służbę . Oglądając się niekiedy na śpiącego pana , jechał wolno , poświstując , to wrony przedrzeźniał , to baby drogą idące zaczepiał . Dziwną błogość czuł w piersiach . W kieszeni od kamizelki spoczywały , starannie w bibułę szarą zawinięte , dwa papierki , które od panny Sabiny dostał . Niby to z okazyi świąt , i że to często z panem do nich zajeżdżał . Wójtek , macając się po kieszeni , mruczał pod nosem : — Bez to mi dała , co by m ją przed naszym panem chwalił . . . Głupibym był . Takie , to się potem dobrze człowiekowi dadzą we znaki , bo jej złość z oczu patrzy i skąpstwo . Miarkuję , żeby te dwa papierki odbiła na mnie . Nie potrza nam w Pistulinie takiej marmozeli . Gdy wjeżdżali na mostek przez groblę rzucony , Pistuliński się ocknął . Słońce wysoko ku południowi się podniosło i Pistulin stał przed nimi w promieniach jego skąpany . Wioska to była niewielka ale ładna . Kilkadziesiąt chat rozrzuconych bezładnie , kawałek sosnowego lasu z jednej , młyn i staw niewielki z drugiej strony , dalej dworek na wzgórzu , do którego dróżka młodą jarzębiną wysadzona wiodła . Starań i pracy ze strony dziedzica nigdzie tu widać nie było . Przeciwnie . Ze sztachet , okalających sad , wyrwano kilkanaście desek , litościwa dłoń pękiem chrustu dziurę zasłoniła , ale o reparowaniu nikt nie pomyślał . Dach na stodole przeświecał , dopominając się poszycia , oficyna wśród nagich drzew bezlistnych pokazywała odrapane mury , a przecie wielkich rzeczy nie trzeba było , aby to wszystko dla oka i własnej wygody opatrzyć przyzwoicie . Sewerek na te drobiazgi nie zwracał uwagi . — Pośpieszaj no , Wojtek ! — wołał na chłopaka . — Wleczesz się , jak ze smołą . Na ganku gromadka ludzi oczekiwała . Wieśniacy , którym nędza dojadła , przyszli z kwitkami po wypłatę . Zyd pachciarz chciał wytargować ciołka , oczywiście w procencie , bo z dziedzicem zdawna rachunki miał ; fornale wyprosić się na jarmark . — Niechże was pioruny jasne trzasną ! — zaklął , zoczywszy ich , Pistuliński . Wyskoczył szybko z sanek , chcąc zemknąć . Zastąpili mu drogę . — Pochwalony Jezus Chrystus ! My do pana dziedzica . . . — ozwali się chłopi z pokłonem . — Kłaniam wielmożnemu panu — witał słodko pachciarz , gnąc się ku ziemi . — Niech będzie wielmożnemu panu na zdrowie . . . — Śmiem się łaski pańskiej dopraszae . . . — rzekł stary Gula , obejmując kolana dziedzica . — Chcielibyśwa pokłonić się wielmożnemu dziedzicowi o furkę gałęzi . Jucha mróz trzyma w chacie , nieprzymierzając jak na dworze . — Od kopania jescek kwitki przynieśliśwa . . . — ozwał się nieśmiało Brodzik , z brudnej szmaty dobywając zwitek kolorowych kwitków . Pistuliński się rozgniewał . — Dajcież mi odpocząć , do pioruna ! Ledwom z sanek zlazł . . . — Nu , pan dżedżyc prawdę mówi . . . łasił się żyd , usuwając chłopów . — Co się tak pchacie , gospodarze ? Pfuj ! Pan dżedżyc ucieka , a to co ? Głupie ludzie ! Pfuj ! — A Lejbuś czego tu chce ? — spytał śmielszy Gula Lejbuś pewno po tego ciołka od graniastej ? . . . Toć i tak go nie wyszachrujeta od dziedzica , bo za młody . Chłopi się rozśmieli , żyd Gulę za kapotę pociągnął , dając znaki , by milczał . Pistuliński zwrócił się do Brodzika . — Dziś nie płacę . Idź stary do domu , a trzymaj kwity , żeby ci nie uciekły . . . dodał , żartując . Brodzik się w głowę poskrobał . — Dopraszam się łaski wielmożeego dziedzica . . ' — Nie zawracaj głowy ! Powiedział em , że nie płacę , to dość . A ty czego ? Z książką ? Oszalał eś ? Ja ci będę dzisiaj książkę obliczał . . . Jarmark , powiadasz ? Proszę ! Obejdzie się bez ciebie . Będę tam tacy , co i za ciebie i za siebie się upiją . Ruszaj do roboty . — Wielmożny dziedzicu , buciska się zdarły ze szczętem , duchemby potrza nowe . . . Baba skrzeczy , że do garnka niema co wsypać . Jeszcze świętojańska zasługa stoi . . . Pistuliński przygryzł wąsa . — Powiedz ekonomowi , niech ci wyda ze śpichrza jęczmienia ćwiartkę — rzekł do fornala . — I żyta , wielmożny dziedzicu . . . prosił chłop , obejmując pańskie kolana . Dzieciskom bez chleba ckni się okrutnie . — Tyby ś zaraz cały spichlerz zagarnął . . . odparł Pistuiiński znudzony . — Bierz i żyto , a głowy nie zawracaj . Brodzik , widząc wspaniałą hojność dziedzica , nabrał odwagi . — Dopraszam się łaski wielmożnego pana — zaczął — jabym też korczyk jaki żyta , czy jęczmienia . . . Bieda ze wszystkich dziur ślepie na człowieka wywala . . . Na kwitkach stoi sześćdziesiąt dwie złotówek , że to ich troje z jednej chałupy chodziło do kopania . Pistuiiński wbiegł szybko do sieni ; Lejbuś pośpieszył za nim . — Aj , wielmożny dziedzicu , czi to warto tych gałganów chłopów paść ? Po co jemu jęczmień , po co jemu żyto ? Aj , szkoda ! — Dużo się robi dla spokoju , mój kochany . . . odrzekł obojętnie Pistuiiński . — Co tam zresztą trochę jęczmienia znaczy . — Ekumon dwa razy tyle wyda . . . — mruknął żyd . Z fornalem wódki sobie napije . . . — Lejbuś , Lejbuś , pleciesz jak na mękach . Nie trzeba podejrzewać nikogo . Choćby tam nawet skradli jaką ćwiartkę . . . Głupstwo ! Każdy gospodarz musi być na to przygotowany . — Podatków nie płacone . . . — wtrącił żyd . Do siewu może zbraknąć . . . i : ^ Lejbuś był doradcą i , w gwałtownej potrzebie , duchem opiekuńczym dziedzica , więc w każdej okoliczności miał prawo głosu . Pistuiiński , barszcz zadysponowawszy , położył się na sofie z cygarem . — Słuchajno , Lejbuś , nie psuj mi ty humoru . . . — odezwał się łagodnie . — Pal dyabli ^ siew i podatki . Mam ważniejsze rzeczy na głowie . — Nu , — mrukuął żyd . Towarzystwo . . . — Zgadł eś ! Takżeby m miał czem głowę sobie przedwcześnie zaprzątać . . . śmiał się Pistuliński . Towarzystwo w Lutym , a teraz początek karnawału . Kulig się w Bąkach szykuje i krakowskie wesele . Pieniędzy nie mam , ot co jest . Lejbuś milczał , zmrużywszy okrągłe , żółtawe oczy . Pistuliński spojrzał na niego z pod oka . — No i co ? — spytał ? Zyd z miną pogrzebową patrzył w ziemię . — Zkąd wziąć ? — mruknął wreszcie . Wielmożny pan wie , co teraz pieniądz ciężki . Kto teraz czem handluje ? Czi z wełną , czi ze zborżem . . . Aj bieda ! . . — No , no ! Lejbuś , już ja cię znam ! Jak będziesz chciał , wynajdziesz .