WACŁAW BERENT DIOGENES W KONTUSZU Był jednym z synów sześciu , córek po staremu nie licząc . Wyrastał wątło : nie nadawał się do pracy na roli ; więc dla słabości zdrowia oddany został do szkół , gdzie musiał zmordować łacinę , poezję i retorykę . Jakaż droga żyda słać się mogła młodzieńcowi polskiemu wyszkolonemu tak starannie — do niczego ? Nie inna w wieku XVIII niż za dni naszych , bo i wyszkolenie odmieniło się niewiele . Nad bakałarkę po szkołach przełożył inspektorstwo nad najmłodszymi paniczami po dworach . Uczynił to zapewne dla lepszej ogłady w towarzystwie pańskiem : dla okwitnienia , — na nic bowiem i pijarska nauka , gdy młody szlachcic pozostał klocem ze szkół . Nie o Puławach oczywiście , ani o Białymstoku marzyć mu było : tak wysoko wypromować go nie zdołały parantele jego rodziny i dobrych sąsiadów . Po prawdzie wolał nawet pobyt w dworach o wiele skromniejszych , przypominających mu progi domowe . Nie miał też powodu użalać się na płacę , ani na obejście . Po roku zaledwie służby we dworze otrzymał oprócz zasług ordynaryjnych i dar od chlebodawcy : sam jaśnie Instygator Ziemski wręczył mu osobiście — z odpowiednią oracją o nauce i literaturze — swój kontusz znoszony . Po śmierci ojca spoważniał bardzo : dąsać się jął pan inspektor nauk na niedostateczne uważanie go przez jaśnie panienki , fukał na cudzą służbę , jął wkońcu przyganiać i robotom w polu . Ledwie się opierzył , zaraz zapiał : dziedzicem się poczuł . Powrócił tedy na ojcowiznę w ziemi podlaskiej , na owe laski , piaski i karaski , nad któremi kraczą — przysłowiowe znów — kawki Podlasia . ( Nie było chyba w Polsce gleby do tyła zlekceważonej w niezliczonych przysłowiach i pogwarkach ) . A że i rody rozpleniały się tam niczem kawki lub karaski , więc w działach familij tak płodnych kurczyła się substancja dziadów , aż zdrobniała , pożal się Boże , w fortunki nie dłuższe od bicza . Cała ojcowizna jego , dzielona teraz między braci wszystkich , przyjmowała w zasiew ozimi żyta ledwie korcy dziewięć , ćwierci trzy i sześć garncy . Tak na schedzie miernej stać się musiał przedewszystkiem liczykrupą — z całą swą łaciną , poezją i retoryką w głowie . — Jaśnie panom dziadom płużyły i te piachy , — mógł był rozmyślać gorzko — boć i źródłem ich intraty była nie ziemia żywicielka , lecz po dawnemu : pańszczyzna , gorzelnie i karczmy ; a nierzadko i Rzeczpospolita sama — za owe dostojeństwa starościńskie , sądowe lub sejmikowe , przez onych przodków nie tyle sprawowane , co piastowane , acz zawsze z godnością szumną i wielce wymownie . Za dobrych czasów saskich tuczyła się szlachta i na piaskach . Legendą gorzką , a zczasem wzgardzoną stawały się w biedzie wnuków i prawnuków te dziadów splendory . W wzgardliwe zapomnienie poszedł i sam klejnot rodowy : pracowite pługi szlachty zagrodowej a wkońcu zagonowej worały i tę legendę w ziemię wszystkochłonącą . Pozostało jeno w duszach głuche poczucie równości wojewodzie . Dziedzictwem szczególnem przekazał się ponadto i pociąg do wymowy publicznej w sprawach Rzplitej . Ale że hołyszów szlacheckich i na sejmikach już wtedy słuchać nie chciano , więc ten i owy z najbardziej piśmiennych spisywał pilnie niewygłoszone oracje licznemu potomstwu na pamiątkę , — bo komużby zresztą ? Gdy na lat kilka przed sejmem wielkim rozgorzała w Warszawie wielka polemika o Reformę , w głuszy podlaskiej niejedna ręka od pługa kreśliła listowne Rady do najznakomitszych statystów w stolicy . Tamci panowie odpisywali im nieraz , owszem : nazwiska tych przygodnych korespondentów były do niedawna szanowne . Konarski wydrukował nawet in extenso list taki w słynnem swem dziele : „ O skutecznym rad sposobie “ . Już to samo świadczy , że nie wstecznym rozżaleniom oddawano się na Podlasiu . Gdzie ledwie żyto wschodziło , wybujał niczem kąkol czerwony jakowyś radykalizm samorodny , zgoła innej prowenjencji niźli francuski , bo zakorzeniony nie w salonach filozoficznych i w brukach miejskich , lecz w zubożałych dworkach na rozdrobnionej do ostatka roli . — Jakżeby to nie miało zastanawiać statystów warszawskich , tak pełnych niezadługo złowieszczych wieści z Paryża ? Bardzo nieskorzy w przedsięwzięciach , niepodróżni , frasobliwi w czynie każdym , — jak to zwykle mieszkańcy samego ośrodka kraju , — byli zdawna ci wszyscy Miłosze i Gniewosze podlascy . Ale gdy obie te cechy dziedziczne , o których mówią one imiona , skojarzyły się przypadkiem w sercu jednem , natenczas miłość gniewna czyniła z owych szaraków porywców płomiennych . — Wściekłe są te podlachy , bo gołe ! — złorzeczyć im będzie szlachta tłusta . Tymczasem świeży dziedzic na zagonach nie zaprzątał bynajmniej wszystkich myśli siewem i orką ; sprawiła to pewnie owa poezja i retoryka , niewydymiałe wciąż jeszcze z głowy niedawnego inspektora nauk . Przy pługu w piachach a z kawkami nad głową żył w duszy jedną tylko nadzieją : ujrzenia rezydencjonalnej Warszawy , której świetność , powiadali bywalcy , ’nie zmieści mu się na umyśle ’ . Ale wielka odległość stolicy ( od Łukowa ! . . ) czyniła wstręt tej podróży . — Napatrzywszy się jednak przykładu starszego brata , który dla powiększenia intraty zabawiał się przekupywaniem nabiału , nabył i on za wszystkie swe oszczędności z pedagogiki cały wóz indyków i kur , by spodziewanym zyskiem z ich podtuczenia i odprzedaży w Warszawie opędzić koszta upragnionej pielgrzymki . I jak to sobie postanowił którejś jesieni , tak też i wyruszył w drogę — coś koło Wielkanocy . . Po grząskich piachach Podlasia i Mazowsza odbywał podróż pieszo u wozu w towarzystwie szlachcica z Ukrainy , co szedł za wołami , a niósł u pasa cynową flaszę gorzałki i wieniec obwarzanków . Przyłączał się do nich niekiedy , złażąc z swej bryki , ktoś wracający do Poznania . ( Ktoś : szlachcic , nie szlachcic ? Bóg go wiedzieć raczy ) . Na postojach nocnych po karczmach suto pożywiał się ów Wielkopolanin , zanim nie spoczął na wiezionym piernacie z poduszką , przykryty kitajkową pierzynką . Wołyniak , skrzepiony gorzałką pod swe obwarzanki , odprawował spoczynek na wojłoku z kulbaką pod głową i z grubym trzosem u biodra . Szlachcic koronny , posiliwszy się skibką chleba razowego z słoniną święconą , na słomie brał się do wczasu . I rozmyślał nad tem , że owe różnice w wieczerzaniu i spoczynku starczyć mogą za ’Sztukę Geograf ji prowincjów polskich ' . Jakież dopiero potkało go zadziwienie , gdy wyjeżdżając wozem z ostatniego lasu przed Pragą , ujrzał Warszawę ’zastępującą brzegi Wisły , jakby jaki las ! . . Czerwone dachy , kominy na domach wysokich równo z kościołami , ludzi nie widać boso , nikt głowy nie spuszcza na ziemię , każdy z miną wesołą , ubrany jak u nas w niedzielę . Tłum snującego się wszędy ludu i przejeżdżających karet robił ustawiczne roztargnienie zmysłom , zarzucał myśli wszystkie , przysmakami ciekawości każąc nieustannie wytrzeszczać oczy ’ . By w dostatkach tych ludzi wesołych nie świecić ubóstwem smutnem , dobył czemprędzej z toboła na wozie swój strój odświętny . ( Niczem Ulisses u szczęśliwych Feaków poczuł się w Warszawie dobry łacinnik od Pijarów w Łukowie ) . Przywdział kontusz fioletowy , niegdyś mu darowany , nicowany świeżo i musułbasem czerwonym podszyty . — Zwiezione indyki , kury i jajca przedał na targu przed kościołem Św . Krzyża z profitem tynfów ośmiu i szóstaków dwóch . — Cóż kiedy mu wpierw ukradli na Krakowskiem Przedmieściu radośniej rozglądał się po Warszawie , mijając zresztą oczami wspaniałe pałace stolicy , które od strony Pragi górowały wtedy nad miastem i stanowiły jedyny splendor ulic . Ku tym to pałacom nadewszystko t wały się oczy kresowca Karpińskiego , chciwe łask pańskich . Szlachcic koronny miał serce na innem miejscu . Nie na dygnitarstw i łask cudzych wyniosłość , okrzepłą w pałacach , lecz na kamienic wysokość , równą z kościołami , kierowały ; się jego wejrzenia . A instynkt małego dziedzica kazał mu kalkulować naprędce : ile też intraty bez siewu i orki dawać może takie dziedzictwo na stu łokciach , budowane nie z pańska wszerz , lecz z mieszczańska wzwyż ? I w tem zagapieniu opróżniono mu kieszenie . A gdy się tą szkodą przeraził do zawodzeń i łez , wydrwili przechodnie , że większa rozpacz od straty . — Tacy ście wy bogaci w tej Warszawie ! . . Choć z żalu i złości na stolicę nie zmrużył oka tej nocy , nad krzywdę czulsza w nim imaginacja podsuwa mu na kupie ? omy w zajeldzie wyobrażenia stołecznych wygód i dostatków , a i tych białych , pulchnych mieszczek — owo za firankami domów wysokich ! Cóż , że zapatrzył się pewnie w tej chwili \ w rozjarzone po nocy okna zamtuza ? i pozazdrościł może mężom tych pań ? — jego dar medytacji , na poezji i retoryce wykarmiony , każe mu żarliwie rozważać w sobie : — A mimo to za nieokwitłych okrzyczano mieszczan : nie można , rzeką , dopuścić takich do rady nad sprawami Rzeczypospolitej pospołu ze Stanami . — Skoro im starszy pień , tem grubszem obrasta łykiem — rozważa dalej — w podobieństwo tego bacz , niejeden baryło kontuszowy , czyś nie ciosany nazbyt grubo z drzewa bardzo stwardniałego wiekami , które żadnych soków życia już nie przewodzi . Ci łyczkowie natomiast są nawet na ulicach spójrz ! i bez muzyki poskoczni — w swych modnych czamarkach , krojonych smukło , i z tym harbajtlikiem , co pod pierogiem każdego z tych ruchliwców merda jak ogonek żwawy . Żwawy bywa nierzadki z tych łyczków i umysłem , a choć u nas nie in litteris , to jak wszędy w kunsztach . — ’Ileż to razy najpiękniejszego dowcipu i pracy dzieło pociągało zmysły moje : sądził by m się szczęśliwym , gdyby je można posiadać , ale natychmiast gardził em rzemieślnikiem takim ’ . I domedytował się wkońcu do tej sentencji szerszej : — ’Idzie miłość własna człowieka za powabem pychy , gruntowanej zawsze na przesądach wieku* . A jednak okradli ! — mógł był posmutnieć w przypomnieniu doznanej szkody . — Oszwabiają też i cyganią ponoć w handlu nawet ; pewnie i w tem coś prawdy będzie , — chociaż i przesady : — ZdzierstwoL ale to facjendarzom zwyczajna ! — drze się każdy szlachcic w mieście , ile razy do trzosa sięgnąć musi . — Gdzież tu gumna ? ! — gulgoce dalej sobie w grdykę , jak ten indor podrażniony , — gdzię ęu spichrze ? gdzie brogi i stodoły ? A narodu w tej Warszawie tyle ! . . Z czegóż to wszystko żyć ma , jak nie ze złodziejstwa ? A kupcy warszawscy , już mocno dufni onemi czasy , na szlachcica równie z pyskiem : - — Tu miasto , nie Podlasze : płacą inni piać i Wasze ! . . Z polityką zasię przystojniejby WćPanu na mównicę sejmową , niż przed lady kupieckie , — bo z Jego rozumu bystrego miarkuję , że Jegomość Dobrodziej jesteś posłem na Sejm . Nie pojmuje bo szlachta ryzyka i niebezpieczeństw w wydatkach kupieckich , obliczonych na częstą stratę , — zastawia się wciąż za mieszczanami ledwie przybyły szlachcic podlaski , mimo tak niegościnnego przyjęcia w Warszawie . — Nie poniósł że on sam wydatków znacznych i nie stracił wszystkiego w niebezpieczeństwach placu targowego przed Sw . Krzyżem ? I gdyby choć jeden indyk pozostał mu jeszcze , nie musiałże by — bez żadnego zdzierstwa w duszy — żądać jaknajwięcej od kupującego ? Oto Sztuka handlu ! . . Są miasta wielkie siedliskiem cnoty i niecnoty ludzkiej , ale w życiu miejskiem , które roztropności uczy , łacniejsze niż gdzieindziej staje się to rozróżnianie człowieka od człowieka , z czego urabiają się cnoty powszednie . — ’A na ten koniec i cnota publiczna , oraz jej głos : to jest chwała . Zostawiła bowiem Opatrzność , mimo fałszywych mniemań naszych , prawdziwą wielkość człowieka w jego jestestwie , nie w zacności stanu , urodzenia , a naostatek i sławy orężnej . -Toć i sama szafarka tej sławy , poezja , bywa prawie zawsze konfiturą pochlebstwa dla ludzi nad ludzi . I Homer i Wirgiljusz nie wspominają w swych wierszach ani słowem tego człeka , co wynalazł przemyślną machinę konia trojańskiego , tylko natomiast piszą o Achillesie , o Ulissesie i o podobnych utrapicielach a mordercach rodu ludzkiego . . . Nie większaż to cnota uczynić wynalazek jaki lub go pracą utwierdzić dla pożytku i szczęścia wszystkich pokoleń ludzkich ? ’ Alić wiek to gotycki dopiero ugruntował na Zachodzie już nie sławę , lecz przywileje i przemoc wszystkich potomnych i niepotomnych stanu rycerskiego , którzy w Polsce właśnie rozmnożyli się nad wszelką miarę , liczbę i dopuszczenie rozsądku . — ’Ja myślę sobie , że choćby jakim przypadkiem zabrakło szlachty we wszystkich narodach , byle się moja ojczyzna została , wystarczyło by zaraz południc kniaziami , milordami , diukami , graffami , baronami , markizami wszystkie królestwa Europy ; a jeszczeby się zostało opatrzyć Hiszpanję w tak bardzo potrzebne jej wielkości . ’ Jakże daleką od dworskiej zjadliwości poetów Stanisławowskich będzie ta ’żartobliwość ’ ludowa , która tu oto kiełkować poczyna z samego pnia swojszczyzny . Dla jaśnie satyryków na Zamku świat kończył się na salonach , przedpokojach i po alkowach . Z tego to kręgu życia wyławiali oni ’ułomności ludzkie ’ , by dowcipem francuskim , a łacińską na nie Indignatio polskie faere versus za dukaty królewskie — w najpiękniejszej zresztą polszczyźnie . Rodząca się satyra nowa chromać będzie gwarami dzielnic wszystkich , grzeszyć obrazowaniem dosadnem aż do brutalności ; będzie się rozlegała po Warszawie śmiechem nago sprośnym , bez finezyjnych osłonek i łechtu lubieżności . Nie na Ezopy , Plauty i Lafontainy zapatrywać się ona będzie , ani sprośne wiersze biskupie przeplatać godnością Tacytową , lub swoje w Polsce istnienie usprawiedliwiać cytatami z łaciny : — przemówi zgoła inna umysłowość , inny obyczaj , inny niż na Zamku duch . Ocknięty z zacofania i ciemnoty gmin drobnoszlachecki otworzy szeroko oczy na kraj cały ( a nie inne było zamierzenie Komisji Edukacyjnej ) . Najwnikliwsze z tego gminu umysły pociągać będzie , między innemi , wciąż owa Sztuka Geografji prowincjów polskich , jakgdyby ta właśnie wielce odrębna rozmaitość Polaków po dzielnicach pobudzić miała w tej szlachcie zmysł delikatniejszy : przenikania serc ludzkich . I przenieść naostatek tę Sztukę w życie publiczne : nauczyć rozumienia namiętności gromadnych , — jak uroczyście przemawia w Polsce sobkosto stanowe , z jakim to namaszczeniem głoszą się w Rzeczypospolitej egoizmy wszelkie . Ówczesna satyra paryska miała tam za instrumenta piosenkę uliczną i karykaturę rysunkową . W Polsce starczyć musiała za nie , i nieledwie za Woltera samego , owa żartobliwość gminu drobnoszlacheckiego . Wycisnęła się też na niej dobroduszność szaraczkowa , niczem to późniejsze „ kąsanie sercem ” ( Wolter z Francuzami sercem nie kąsali ) , a zarazem nieobliczalna porywczość tej szlachty . Ona to sprawiała nieraz , że śmiech z brzuchów i gardeł uderzał im niespodzianą furją w skronie i kułaki : — Nie do śmiechu nam ! gdy wszystko , czego dotknąć , boli . . . I gdy tylko patrzeć , w jaką przepaść stoczyć się mamy wraz z Rzplitą . Bywało mierzyła ta satyra ponad stany i ludzi : w kraj sam . Oczami swemi nadawać samej naturze kraju taki wyraz , by się w niej odzwierciadlały właściwości narodu , na to trzeba być poetą niemałym . Tamci rymopisami nie byli . więc tylko wejrzeniem wyczuwającem i prawdziw ? szem w sercach Indignatio spoglądali . . . ot ! chociażby na tę Wisłę , która ’płynąc miękką ziemią polską , ma taką wolność jak stan szlachecki w Polsce . I jest obrazem nieporządku krajowego ’ . ( Pisane to było przed półtora wiekiem ) . Chudy dziedzic na zagonach podlaskich , znalazłszy się w stolicy , nie wiedział sam , jakim to cudem stał się pisarzem , polskim . Niewygłoszone to może na sejmikach owe dziadów oracje , w rękopisach dawno zgryzione przez szczury , a i ojca korespondencja z statystami odezwały się w wnuku i synie tym musem . Tylko że potomek zastawi się niespodzianie za miasta i ’stany nieszlacheckie ’ : dopatrzy się bowiem w nich jedynej już w Polsce siły zdolnej uratować od niewoli naród cały . A choć z tejże racji ujmie się i za lud pańszczyźniany , nie będzie przerażał obrazami rozpajanego i batożonego zarazem chłopstwa , ani wzywał za to pomsty gromów niebieskich ( jak to czynił znakomity podówczas pisarz mieszczański ) . Ten spokój i ironję cichą wyniósł zapewne Podlasiak ze znojnej pracy na glebie najniewdzięczniejszej . Warszawa przetrawi zczasem pasjami polityki i jego serce opanowane . Tymczasem przemawia tą chłopską , rzekł by ś , ironją niedopowiadanych goryczy , które w nawarstwieniu dopiero stworzą tak posępny obraz Rzplitej , walącej się w gruzy , że zaniepokoją wkońcu serca najbardziej sobkowskie i skisłe . Za lat kilka wstrząśnie on opinją powszechną . Uśmiech tego pisarza z szlachecka szeroki , ’nikomu nie przykry ’ , zdawało się ludziom , a polszczyzna jego i styl ’tak przyjemne zmysłom ’ przetwarzały się niedostrzegalnie w zadumę zrazu melancholijną , wprędce surową , a naostatek groźną . Oddziaływał w osiemnastowieczu podobnie , jak to czynić będą za romantyzmu poeci : sięgał sumień ludzkich . Niepojętym darem medytacji w samym toku ’żartobliwości ’ potrafił pociągnąć w znaczenie głębsze swych żartów — niekiedy aż po przyczynę ostatnią zakorzenionego u nas zła : po ’samą Naturę narodu polskiego ’ : — ’Stan szlachecki w Polsce jest stanem Pana i stanem pospólstwa razem , kojarząc pychę z łakomstwem w żądzę wsparcia od możnych . Równość i Wolność w tym układzie jest taką trudnością , jak wynalazek kamienia filozoficznego w Chimii ’ . Tak bardzo samodzielnie , acz pod tchnieniem ’ducha francuskiego ’ poczynała sobie rewolucyjna myśl polska . Stolica rolniczej i urzędniczej Rzplitej była wielkim hotelem szlachty z prowincji , popasem urzędników , a siedzibą przyjezdnych z Europy rzemieślników i kupców , — zpradawna niemieckich , za Zygmuntów — włoskich , za Augustów — znów niemieckich , za Stanisława — ponownie włoskich i francuskich , a i szkockich w dodatku . Ledwie zakorzenione pokolenia miejskie wypierali przybysze nowi , niczem zwinniejsze , inaczej zabarwione odmiany wiewiórek po żerowiskach leśnych , lub jak po norach miejskich — równie odmienne gatunki karaluchów . Krótkotrwałe rządy pruskie zdołały dosypać do tego zbiornika narodowości tak potężną dawkę niemczyzny i żydostwa , że obie mowy przeważać wręcz jęły na ulicach . Mimo starcia i tego piętna niewoli w Księstwie Warszawskiem życie stolicy rozwijało się ’już nie z siebie , lecz obok siebie ’ , stwierdzał smętnie Karpiński : — rosło niczem to drzewo egzotyczne , gdzieindziej wysokopienne , gdy ścięte u nas mrozem zamienia się od korzeni w krzew przyziemny . — ’Fortuna obraca w Polsce swe koło tak szybko , że własność tylko miga z rąk do rąk ’ , — powiadał przed półtora wiekiem autor podlaski . — Za własnością odmieniać się będzie nietylko skład , lecz i duch ludności : zniszczeją jej warstwy najcenniejsze , bo najbardziej zżyte z dolą kraju . A stanie się to właśnie na progu Niepodległości — pierwszej po rozbiorach ( za Księstwa ) . Tak z każdem niemal pokoleniem . Gdzież dobą przedrozbiorową i późniejszą mógł się był zakorzenić jakikolwiek sentyment ludności do stolicy ? Wiemy , że jedynie śród rzemieślników i ’szlachty — brukowców ’ . Gdzież poza tą sferą pomierną z jej pieleszy staromiejskiej doszukać się autochtonów Warszawy ? Gdzie pokoleń utrudzonych prace , dole i sentymenty , któremi są dzieje gdzieindziej każdy mur cenniejszy i układa się wzwyż każda cegła nowa ? . . . Odmienność nieustająca , nietylko ponurych dziejów Warszawy , lecz jej zaludnienia , obyczajów i losu tej kultury stołecznej , która u innych narodów stała się mózgiem i sercem każdego państwa : — oto Sztuka Geografji stolicy polskiej ! I godło tego arcyhotelu . Przybysz podlaski po niezadługiem otrzaskaniu się w stolicy rysuje taki jej obraz z końca XVIII wieku , który tym razem wpędzić może w melancholję urbanistów dni naszych : — ’Warszawa jest miastem , ile dopiero ma być niem napotem . . . Jej Stare Miasto wraz z krętemi uliczkami zmieścićby się mogło całe na Rynku Krakowskim , dzielnice zaś nowe są jakgdyby przedmieściami przedmieściów , którym przypadek tylko sam podał plantę . . . Kościołów ma Warszawa trzydzieści kilka ( miała ich wtedy ) ; między niemi nie masz pięknego , oprócz jednego może . . . Domy Panów murowane nazywają się pałacami ; niektóre z nich są w samej prawdzie do pałaców podobne : mają piękne ubieranie wewnętrzne pokojów , są kosztowne , lecz nie trwałe ( dla pokoleń ) , ponieważ budowała je moda ’ . A co z mody powstaje , — powie dalej — staje się wprędce zwyczajne ( pospolite ) ; po latach zaś , gdy nastanie ’odmiana gustu ’ , na cóż się komu zdadzą te pomniki próżności ? Dodajmy , że stały one ’zawsze obok ruder’ , a w czas słoty podmywało je bagno uliczne tak nieprzebyte , że dobrnąć można było do tych pałaców tylko karetą , lub na plecach służby . W takiej to Warszawie ( Vogla i Canaletta , przypomni esteta ) bratała się w sposób bardzo osobliwy temperamentowa beztroska szlachty ’gołej ’ z kwaśnym sceptycyzmem mieszczan na dorobku , wyciska nych istotnie jak cytryny . Zbliżały te oba stany nietylko kose wejrzenia na stolicę karnawałową i sejmową jedynie , dającą ledwie sezonowe zarobki ; łączyła je bardziej wspólna niechęć do ’Panów i Rządów krajowych ’ . — ’Nie masz na świecie rządów jak tylko dwa : zły i dobry . Dobry zawisł na szczęściu wszystkich , zły — na zbyt wielkich przywilejach jednych , a poniżeniu inszych ’ . — ’Najbardziej zaś poniżone w Polsce jest pospólstwo : stan całkiem bez dziedzictwa ! — biada nad nim dziedzic zagonowy . — Ten stan osłaniać jak ręce własne nakazywała by świętość onej prawdy , że wszystko jest z pracy , oraz konieczne tej Prawdy utwierdzenie w Prawie dla przychęcenia ludu do dobra narodowego . Wmiast onego przychęcenia ileż to w Polsce nasłuchać i naczytać się trzeba przeciw ludziom pracy : ile dowodów wziętych z nieba — od 9-ciu chórów anielskich , z Kościoła — od 12-tu apostołów , z Anatomji i układu członków w ciele ludzkiem , z Historji szwedzkiej , duńskiej , angielskiej , rzymskiej ’ . . . . Giną dobre prawdy w braku dobrej obrony . Lecz któż to za pospólstwo zastawiać się zechce ? Jużcić nie poeci na Zamku , ani adwokaci na mieście : nikt przecie nie wystąpi przeciw swym dobrodziejom ani klienteli własnej , zwłaszcza gdy strona przeciwna nic zapłacić nie może . Znaleźli się jednak i u nas prawnicy za darmo , a sędziowie krzywd ludzkich bez urzędu i łańcucha : panowie piśmiennicy w materji publicznej , tudzież ci ocj sztuk teatrów lub romansów dla publiczności , słowem autorowie formujący opinję krajową a nowszego u nas nazwania — literaci . Nad tym ’zaciągiem literatów ’ dla obrony pospólstwa podrwiwał król na Zamku . Lecz jakaż to ich obrona bywa najskuteczniejsza ? I króla nadewszystko zastanowićby mogła ta przedziwna poręka publicznemu słowu : — ’Ponieważ życie każdego człowieka jest siedliskiem prawdy albo nieprawdy , musiał em tu opowiedzieć krótko zebraną historję życia mego , wszakże tyle tylko , ile do zamiaru ściągała potrzeba ’ . Słowa ’z życia mego ’ są tu mimo wszystko tylko przenośnią literacką , nie autobiografją owego pisarza . Główna dlań potrzeba ściągała się tutaj do zobrazowania doli i ducha zubożałej szlachty z samego ośrodka Rzplitej . A z tych właśnie stton wywodzić się będą najradykalniejsi pisarze i działacze ówcześni . Co ciekawsze , że to ubogie Podlasie będzie po dni nasze kolebką długiego szeregu ludzi wielce uzdolnionych i powszechnie znanych . Zataił tu wreszcie autor nie tylko osobę własną , lecz i nazwisko swoje , gdyż — ’książka obyć się nie może bez podpisanego autora , jak niejeden podpisany autor obywa się bez prawdy ’ . — Takim to sofizmatem wmówić potrafił Kołłątaj swym współpracownikom , aby nie podpisywali się nazwiskami . Uczynił to niewątpliwie dla większej swobody słowa zatajonych autorów Kuźnicy , lecz nadewszystko ad majorem gloriam suam . ( Czasu sejmu wielkiego była słynna Kuźnica Kołłątaja i jego ludzi : tyle wiedziano wonczas , tyle też pozostało w tradycji ) . Owo niepodpisywanie się , naśladowane i przez przeciwników , rozpętało oczywiście lidio grafomanji i przewrotności politycznej : publicystów , występujących z ’dziełami ’ ( broszurami ) w tym krótkim okresie lat trzech , doliczono się dziś stukilkudziesięciu , a było ich bodaj więcej . Doszukano się też naszemi czasy po archiwach państw obcych , że expensa na tę bujną literaturę ponosili niekiedy posłowie państw wrychle zaborczych . Tak czy owak w tej największej polemice , jaka od czasu Reformacji rozgorzała na ziemiach polskich , tym razem o ’Reformę ’ państwa , o nową konstytucję , nastrzępiono piór ( gęsich ) tyle , że starczyćby tego mogło na materac dla umęczonej prawdy ’ — dworuje sobie autor podlaski . Wielcy statyści w swych występach wtedy literackich osłaniali się nazwiskiem zmyślonem . Żartobliwy autor z Podlasia pomyślał widać , że skoro ma być zmyślone , niechże będzie przynajmniej bardzo niezwyczajne . I ukrył się pod pseudonimem nader niewybrednego smaku : podpisał się — Jarosz , Dobrogost , Zegota ( trojga imion ) Kutasiński herbu Dęboróg . Ów Diogenes w kontuszu na kupie słomy po zajazdach , — gorszący szlachtę cynizmem dla niej największym , bo wyszydzaniem imion , nazwisk i herbów szlacheckich , — cynik ten starczyć musiał Warszawie za gładkich filozofów francuskich z tak niedawnych salonów Paryża . Wszczynał i on rewolucję — w mózgach tymczasem . A że mimo wszystko zwracał się , jak tamci , do szlachty , tu nad Wisłą surowszej naogół , a na brukach Warszawy ustawicznie jurnej , więc taką wymyślił przynętę na tytułowej karcie książki bądź co bądź agitacyjnej . Bodaj że ^ ukrył w tym tytule i żądło drugie na ’rozkochanych w swem urodzeniu wrogów miast i ludu ’ : owo skąd się rodzi i wywodzi cały .wasz wigor , rezon i dufność ! Mimo zgorszenia , jakie siała , a może dlatego właśnie , książka ta stała się natychmiast rozgłośna ; przepisywano nawet w listach długie jej fragmenty . Kując to żelazo póki gorące , choćby pod miechami coraz to grubszych sensacyj , wypuściła Kuźnica niebawem inne pismo tegoż ( jak rozgłaszano ) autora : Katechizm o tajemnicach rządu polskiego w żartobliwych pytaniach i odpowiedziach ułożony . — ’Dzieło najdowcipniejsze — rekomendować je będzie Kołłątaj — i zamiarowi swemu najlepiej służące . ( O agitację śród wesołej ludności Warszawy szło tu już jawnie ) . Jest to — poleca dalej — zbiór prawd najśmielszych , jakie w teraźniejszych okolicznościach uprzedzonemu narodowi mało kto odważył się podać ’ . Jakoż nie odważył się nawet pan Gróll , księgarz króla JMci , wytłoczyć na tern ’dziele ’ znaku swej oficyny , udając w tytule książki , że pismo jest tłumaczone z angielskiego , a wydane zostało w Samborze ( wtedy , po pierwszym rozbiorze , już w zaborze austryjackim ) . Niechże straż marszałkowska szuka drukarza pod Cesarzem , autora zaś w Anglji . I to ubawiło Warszawę . Książczyna ta , rzekomo zakazana , miała kolejnych wydań cztery : poczytność w Polsce niesłychana , nietylko jak na one czasy . Nowe jej edycje wyrywała publiczność drukarzowi wprost z pod tłoczni w napoły mokrych jeszcze arkuszach . Do dni naszych przechowało się zaledwie kilka egzemplarzy tego pisma , resztę zaczytano dosłownie w strzępy ; dostać je bowiem można było ’nie tylko u drukarzy i w księgarniach , lecz nawet po handlach korzennych i sklepach z wiktuałami ’ , — powiada któryś z pamiętnikarzy . Agitacja Kołłątaj owa działała sprawnie . Cała Warszawa czytała . Skry z Kuźnicy na odległym Solcu osypały stolicę . I tliły się wszędy . Posłowie tymczasem debatowali wciąż w tym sejmie najdłuższym , — mówiono na mieście , — jakie widziały kiedy dzieje narodów . Ktoś postawił wniosek , by w sali sejmowej na Zamku umieścić zegar na powściąganie mówców kurantami wydzwanianemi co kwadrans . We Francji w szeroki gest na mniemanym koturnie antycznym drapowali się przywódcy rewolucyjni , w Polsce natomiast patos i koturn przywłaszczyła sobie szlachta zagrożona . Jakiś tam , wstecznik opętany będzie karykaturą Rejtana czołgał się w obliczu sejmu przed królem , by ratował źrenice wolności ( elekcję i liberum veto ) . Ktoś inny zechce w tymże celu przerazić króla . . . ofiarą Abrahama . I przyniesie na ławy poselskie swe dziecko . ( Gdy dzieciak nietyle przed urojonym stosem histerycznego rodzica swego , ile przed surową powagą króla i izby , no ! rozpłacze się , powiedzmy oględnie , będzie go musiał ojciec zafrasowany wynieść czemprędzej za drzwi ku szalonej wesołości posłów ) . Pociąg do komedjanctwa zaszczepiła retoryka i wychowanie jezuitów w niejedną naturę szlachecką ; ówczesna teatromanja Warszawy bałamuciła do reszty te dusze bardziej naiwne niż zaciekłe , bo gustujące nadewszystko w odegrywaniu siebie samych . — O teatrze i polityce będzie miał co nieco do powiedzenia Diogenes podlaski , czem powiększy tylko wywoływane zgorszenia . Z takim entuzjazmem i nadziejami wielkiemi witani w Warszawie , zdołali posłowie po latach dwu strawić czas i cierpliwość ludzką . Byle kupiec i rzemieślnik natrząsał się teraz nad panami deputatami : — ’Taki z przyjazdem do Warszawy przemienia się z plenipotenta w pana ; tu popija Diogenes w kontuszu — winko , smaczne z sosami zajada obiady , miły słyszy brzęk złota , a ruble i talery zalatują go z boku . . . Znajdzie on wnet stoliki karciane , kobietki dowcipne , muzykę wyborną , teatralność rozwalniającą obyczaje : słowem poznaje się ze stolicą ’ . Lecz że za najgorszych płacą obywatele najlepsi , — taki porządek ustali się w republikach — więc wielu ludzi prawych przypłaci pilne i ofiarne posłowanie nieraz ruiną swych majątków . Boć poseł poczciwy musiał się zadłużać na kosztowny pobyt w Warszawie , na popieranie kunsztów i literatów ; zasiadał też w komisji do fundowania fabryk w kraju i t . d . . . . Po latach dwu ’nie miał już dokąd i poco -i . wracać ’ : wszystko poszło pod młotek . Te przykłady odstraszające wywołały u innych popłochowy odwrót na wieś . Liczba deputatów zmalała ogromnie . Gapie i słuchacze najwytrwalsi przestali pchać się na salę sejmową , zwłaszcza odkąd nie tajnem się stało , że wielogodzinne mowy piszą nieraz panom posłom literaci na mieście , płatni nieopatrznie od stronnicy . Daleko zabawniejsze ich płody mogła wtedy usłyszeć publika tyleż po dymnych bawamiach i ’billardusach ’ , co po roziskrzonych kafehauzach saskich . Tam ’duchy lekkie , jakich nie brak w Warszawie ’ , owe ’komedjanty luźne ’ , nałażące w stolicę pod każdy zjazd wielki , zgoła — ’kupy płochych roznosicielów potwarzy ( powie król ) szerzyły śmiech nad rządem ’ . Wszystkie te określenia duchów lekkich narzucają wręcz wyobraźni taki przebieg owych scen wesołych po kafehauzach tamtoczesnych : Nieśmiertelny mimus wesołej Warszawy wyprzyjemniał się ku publice , jak i dziś , swą twarzą gumową ; tylko że nie wypuszczał on , jak dziś , baniek mydlanych z pianki tylko i szumowin życia politycznego , lecz mieszał swym kaduceuszem kadź całą — po dno . Oto trzyma w ręku ledwie wypuszczony z druku Katechizm o tajemnicach rządu polskiego i podkreślając jego koncept zabawny w tytule , że pismo to jest rzekomo tłumaczone z angielskiego , — ? pyta z wyniosłością indagującego lorda : — ’Jaki jest handel Polaków z sąsiedniemi krajami ? ’ Z miną wysłużną a w doskoku informuje mimus urojonego Anglika : ? — ’Zaprzedawanie zdania sąsiednim Gabinetom . Ten handel czynią tylko senatorowie , ministrowie i urzędnicy ; drobna szlachta jest w tym handlu jak przekupnie i kramarze ’ . — ’Jaki jest handel wewnętrzny Polaków ? ’ — ’Przedawanie sprawiedliwości , wynajmowanie się na sejmiki , przedawanie dostojeństw i urzędów ’ . Wprawdzie dowcip polityczny wszelkich czasów więdnie z dnia na dzień , zdumiewa jednak sumaryczna , formułkowa suchość tego pamfletu . Ów algebraista paszkwilu piętrzy formuły swej inwektywy z taką zaciekłością , że nie starczyło mu tchu na jakikolwiek obraz , porównanie , światłocień rzeczy . Mógłże to napisać autor podlaski , którego tok myśli , rzekło się , ’tak przyjemny zmysłom ’ mieni się wręcz od zaskakujących żartów i niespodzianej zadumy ’nad naturą rzeczy ludzkich ’ ? — a jedyny to akcent , który zdoła zachować w pamięci czasów dowcip polityczny . — Tamto ’dzieło ’ spłodzić musiał umysł całkiem innego pokroju i cięższego kalibru od polotniejszych bądź co bądź piór literackich . Niech ta bardzo uzasadniona wątpliwość , choć sprzeczna z poręką Kołłątaja , wystarczy tu na razie . Luźnemu komedjantowi spieszno było tymczasem zakończyć rzecz swoją , by z resztkami zakazanego jakoby druku popędzić do następnej kawiarni . Więc zamyka swój katechizm , jak przystało , pacierzem : Wyznaniem Wiary : — ’Wierzę i wyznaję wolność stanu szlacheckiego w Polsce , stworzycielkę nierządu , ucisku i ohydy , która wyzuła chłopów z Prawa Człowieka , a mieszczan z Prawa Obywatela i wyrządza niezgodę , podłość oraz podział szlachty na partje , idące za duchem szalbierstwa i zuchwalstwa możnych . . . Wierzę w przekupienie Senatu i posłów . Wierzę w ich obcowanie z postronnymi ministrami za przyczynieniem się ich łakomstwa . Wierzę w zmartwychwstanie cudzej przemocy i nierządu . Wierzę w odpuszczenie krzywoprzysięstwa i zdrady ’ . Lecz że takie zakończenie choćby parafrazy modlitewnej było by za ciężkie dla sumienia nawet publiki kawiarnianej , więc mimus wznosi obie dłonie i łączy je gestem kapłańskim na to westchnienie ostatnie : — ’Wierzę przecie w otrzymanie lepszego rządu w Polsce . Amen ’ . Nad ’Odkrytemi tajemnicami rządu polskiego ’ ( tak będzie brzmiał tytuł owego Katechizmu w wydaniu drugiem ) zatrzęsły się znów mieszczan brzuchy zażywne , zwolnione w ostatniej chwili od docisku sumień . Gdy wyjdą na ulice , bardziej niżli wprzódy zadzierać się będą ich głowy , których i bez tego nikt w Warszawie ku ziemi nie spuszczał . Za kusemi peruczkami mieszczan tylko patrzeć jak się podrzucą podgolone czupryny szlachty - brukowców . Lecz ona nawet satyrę literacką z kawiarni przeżuć zdołała na sposób swoisty jedynie : w zwidzeniach , w obrazach , w urojeniach poczwamych , od których mąci się tylko w oczach , bo ani wyobraźnia tych czerepów tego nie ogarnie , ani ich słowo rzeczy nie wypowie . Piersi tylko wzdymają się im od tych wyobrażeń coraz to wyżej w sapce ciężkiej , póki z wyrzuceniem obu ramion nie okrzyknie się któryś z nich znienacka : — Ratujmy Matkę , panowie ! Kto w Boga wierzy , bij szlachtę tłustą ! . . . — Ale panów mieszczan nie było już na sali , gdzie zresztą poczynano już gasić świece . Tak oto we wszystkiem niewczesna i na ostatek wyrywna , jak ten Filip , bywała zawsze owa szlachta z samego serca Rzplitej . W kafehauzie dogaszano tymczasem świece ostatnie . — Szubienice ? ! . . . namawiasz tam któryś z ciemnego kąta . Tfy ! Wieszaj , lokaju , swych panów sam . A nie dorwiesz się do stryków wprzódy , zanim my . . . Już nie źrenice same , łysków gorączkowych pełne , lecz białka tych oczu chyba , od długiego namysłu głowy tak przekrwione , wymierzają przed sobą szabli rozmach , młyniec w starciu i cios . w ducha satyry i paszkwilów polskich wejrzał szczególnym trafem i Zachód europejski . Poecie Węgierskiemu przytrafiło się nieszczęście : przy zielonym stoliku nakryto mu ręce na kartach fałszywych . To zdemaskowanie , po wielu innych zawodach , doznanych także i na dworze królewskim , zniewoliło go ostatecznie do opuszczenia kraju na zawsze . Zagranicą poprawił mu się los : poznał osobiście Księcia Walji ( późniejszego Jerzego III ) , ’który bardzo go sobie polubił , a widząc w biedzie , nietylko wsparł , lecz otworzył mu swój dom książęcy , dając mu tem i przystęp do gry wielkiej ’ , — powie po latach rektor uniwersytetu wileńskiego Śniadecki ; w nader częstych za młodu rozjazdach po Europie zetknął się on z poetą w takich właśnie okolicznościach . Jakoż Węgierski wygrał niezadługo bardzo znaczną sumę , a opuszczając Londyn , skwitował swego dobroczyńcę ’najzłośliwszą satyrą , chociaż nadzwyczaj dowcipną ’ ( po angielsku zresztą ) . Tym postępkiem wilczym zohydził w tamecznej społeczności nie tylko siebie , lecz i imię Polaków . Autor podlaski mógł by raz jeszcze stwierdzić chama i pana w duszy najwybitniejszych nawet rodaków . Oraz pomedytować nad źródłem w naturze ludzkiej tego ’nadmiaru ’ ( jak skarżył się Trembecki ) potwarzań wierszem i prozą , który zalewał wręcz stolicę Polski . — ’Mistrz’ m . Warszawy otrzymywał osiem złotych dodatku do pensji za palenie satyr i paszkwilów najbardziej wyuzdanych . Nie brak było w tem zapewne i nadzwyczaj dowcipnych . Ale kat , zwłaszcza tak łagodny , nie wychował jeszcze żadnej społeczności do wyższej kultury obyczaju i serca człowieczego . Misja ta przypadła już w średniowieczu kobietom ( począwszy od surowo germańskiej Tischzucht , skończywszy na skodyfikowanych zalotnościach francuskicho u r d’amour’ów ) . Odżyło to na stokroć wyższym poziomie , bo promieniowaniem już nie na obyczaje , lecz na umysły , w czasach Rokoka . Kto z czytelników dni naszych nie zna tak słynnych w wieku XVIII dam francuskich : przyjaciółek starszych panów , muz Encyklopedji , a wieszczek Rewolucji ? Zrodzić się może natomiast wątpliwość , czy znana jest równie powszechnie podobna rola kobiet polskich , — bodajże nie niższych duchem , a napewno nie uboższych w przeżycia cour d’amour’owe . Ośrodkiem nowej kultury towarzyskiej o mocnym nastroju społecznym , — ’filozoficznym ’ , mówiło się wtedy , — był w Warszawie czasu sejmu wielkiego dom mądrej pani Lanckorońskiej oraz jej siostry Granowskiej . Po debatach w sejmie czy w klubie lub po teatrze u Bogusławskiego szło się do pań , mawiano tout -court a z respektem dużym . Rywalizowały z gościnnością tych niezbyt wysokich progów assamble dla wybrańców jedynie w ’najdostojniejszych po domu królewskim ’ salonach księżnej de Nassau ( z pierwszego małżeństwa Sanguszkowej ) , księżnej de Ligne ( z domu Massalskiej ) , księżnej - następczyni Kurlandzkiej ( ur . Krasińskiej ) , oraz w . księżnej Wirtemberskiej ( Czartoryskiej , pierwszej powieściopisarki polskiej ) . Urodą . królowały na tych salonach choćby takie piękności europejskiej famy , jak ’cudna ’ — głoszono w kraju i zagranicy — Julja z Lubomirskich Potocka , lub pełna uroku jak jej brat Tyszkiewiczom wa , siostra ks . Józefa . Towarzystwo chyba nie podlejsze od najwytworniejszej sosjety po salonach diuków i markiz paryskich ? Paniom tym spodobało się zagrać „ Wesele Figara “ , jakgdyby dla pokazania satyrze swojskiej nadzwyczajnego dowcipu nieco innej zuchwałości niż u Węgierskiego i sięgającego nieco dalej od własnego nosa autora . Beaumarchais , znany tym damom z wojażów paryskich i z salonów Wersalu , ’pospieszył z wysłaniem rękopisu tej komedji . . . encyklopedystycznej ’ , — powiada dość ścisły w informacjach pamiętnikarz polski . ( Mogło to być w latach 1786 do 89 , w których to król francuski , mimo istniejącego już druku tej sztuki , nie zezwalał na jej wystawienie ) . Dzięki większej w Polsce wolności ?owa , odegrano tedy po raz pierwszy „ Wesele Figara “ , — nie z druku , lecz z swobodniejszego zapewne rękopisu , — w warszawskiej rezydencji księstwa de Nassau ( Dynasy , wymawiał lud : stąd nazwa podzisiejsza , zresztą ledwie części tej dzielnicy niegdyś . Wspomniany pamiętnikarz dodaje : ’Niektórzy statyści paryscy uważali tę sztukę za prolog do wielkiego dramatu rewolucji ’ . Któż tego prologu nie zna ? — ’Śmiejmy się ! kto wie , czy świat potrwa trzy tygodnie ! ’ — Glob że to ziemski miał się tak nagle zatracić w bezmiarach ? Czy tę wróżbę , wymierzoną w Paryż , nie skierowały raczej wieszczki nadobne na swą własną ojczyznę ? Chciało przeznaczenie , że wystawiły jej gruzom pomnik ruin właśnie . Cała ta rezydencja o rzadkim i w Europie przepychu , przewyższająca jakoby Łazienki królewskie , oraz liczne jej pawilony pałacowe w olbrzymich ogrodach aż po Wisłę — wszystko to padło niezadługo pastwą pożaru . Vogel , dość suchy w architektonicznych widokach Warszawy , daje tym razem w kilku akwarelach minjaturową jakgdyby wersję zakątków Palatynu , czy też Villi Hadriana : tyle w tych szczętach kolumn i łukach zawisłych nad zgorzelą piętna quasi -antycznej wielkości i zadumy czasów . Sterczały te fantastyczne rumowiska w środku stolicy aż po powstanie 30 roku ; lęgły się w nich sowy i straszyły upiory przyszłego romantyzmu . Tymczasem po tak świetnym prologu wszczęła się niezadługo drama . Na ulicach Warszawy pojawiła się niespodzianie posępnym korowodem , ni to pokutników na miserere , istna procesja dwustukilkudziesięciu delegatów Miast ( przez duże M ) : wszyscy oni byli w strojach czarnych , aby ta żałoba w oczy rząd kłuła , i z wyzywającem u mieszczan przypasaniem szabel . Wezwał ich tu z całego obszaru Rzplitej starym wzorem wszystkich buntów szlacheckich — istnym uniwersał em konfederackim — prezydent Warszawy Dekert . Rząd , stropiony tem naocznem już wyklęciem ’ducha francuskiego ’ z ziemi polskiej , myślał tylko o tem , jakby tych przybyszów na razie ułagodzić , zanim się w ich sprawie coś postanowi . Marszałek Małachowski na wyznaczonej audjencji próbował ich ugościć czekoladą i ciastkami , których ci panowie zresztą nie tknęli , zhardzieli widać od przypasanych szabel . Król może w swej gotowalni ściskał piąstki na ten bunt , przyjął jednakże samozwańczych deputatów , w tymże celu ich ułagodzenia , również na słodko i na lepko : wymową swą — przy nieodłącznym geście dłoni szczodrobliwej . Z nawyku dał ją nawet przodownikom i tej delegacji do ucałowania . Trudno ! — pomyślano widać — gdy wlazł eś na Zamek , kracz jak dworaki : więc chylono do tej ręki głowy siwe . Przy tej jednak ceremonji wypadło Naj . Panu uderzyć w tony łaskawsze : — Najsłuszniejsze , święte prawidła wyłuszczał eś tu Wasze , panie Dekiert , jako Moich mieszczan rzecznik tu przede mną , — ale przedwczesne ! mogły by wszystko zepsuć . Co mianowicie zepsuć ? nikt nie odgadywał , ani pytać oczywiście nie śmiał . Tyleż wskórano i u ministrów , których obchodzono kolejno : Rząd obiecywał , lecz nie przyrzekał , — jak to na audjencjach gromadnych . — ’Ministrowie monarchów — jednowładców łżą poważnie , ministrowie rodów wolnych kłamią z przymilającą miną ’ , — żartował nie Figaro paryski tym razem , lecz warszawski Diogenes w kontuszu na kupie słomy po zajazdach . Delegacja Koalicji Miast wręczyła ministrom wszystkim memorjał , zgotowany przez główną za kulisami sprężynę tego zjazdu , Kołłątaja . Jego świetna swada adwokacka , celność argumentów zwięzłych , a nadewszystko jasność tego umysłu pociąga i dziś jeszcze miłośników literatury prawniczej . Ze wszystkiego jednakże , co pisał ten wielki statysta , przebija „ rachuba polityczna “ , — przyznaje jeden z jego wielbicieli . Niestety , rachuba kłóciła się w nim nierzadko i z polityką samą . Sprawca buntowniczego Sejmu Miast na ratuszu stolicy wystawił miastom polskim słony rachunek za zgotowany memorjał , a jako adwokat biegły postanowił ściągnąć swą należność od najbardziej zainteresowanego i najbliższego z klientów : od Warszawy . Musiano mu zapłacić rozległym placem na Solcu , przylegającym do jego posesji . Ten patron naszych patronów ( adwokatów , wedle dawnego w Polsce nazwania ) świeci im przykładem niegrzeszenia opieszałością w sprawach pieniężnych . Nawet z dziejowych swych zasług dla Rzplitej potrafił wygarnąć już nie zyski , lecz majątek olbrzymi — ten wrychle złamany katorgą Austryjaków i zubożony przez nich doszczętnie ’Richelieu polski ’ . Ostatnie słowa pochodzą od starego Niemcewicza , który za młodu , w śledczych zeznaniach petersburskich , najwyraźniej gardził Kołłątajem . Tak między wzgardą i czcią dla niego każe nam i dziś jeszcze oscylować tradycja skłócona . Po dziś dzień bowiem wokół zasług i win dziejowych Kołłątaja — stwierdza badacz literatury : — „ wrą namiętności “ . . . historyków . Tu mówi literatura przedewszystkiem , nie historja , choćby tak mało stateczna ; idzie zatem wręcz przeciwnie : o żywe namiętności onych czasów i ludzi wtedy działających ( raz jeszcze : nie o logos , lecz o bios historji ) . A przytem nie o Kołłątaja samego , lecz o dwóch jego najbardziej zapoznanych w tradycji współpracowników : — w Kuźnicy i na ratuszu warszawskim . Tymczasem dla całej sprawy Miast skuteczniejsze od Kołłątaj owego memorjału , choćby przez donośny rezonans w opinji i rządzie , stało się to , co chudy literat z Kuźnicy , a Diogenes podlaski , pisał wtedy gratis : — ’Gdy się przejeżdża po naszym kraju , dają się widzieć mury Kazimierza Wielkiego właśnie jak skielety Polski umarłej ( ! pisane to było na lat pięć przed ostatnim rozbiorem ) . Zapytawszy , kto te mury fundował , zaraz usłyszy się odpowiedź : Królowa Bona . . . A kto spustoszył ? powiedzą natychmiast : Szwedzi . . . Nie Szwedzi spustoszyli miasta polskie , ale przesądny sposób myślenia jednego stanu przeciw drugiemu utrzymuje one rozwaliny i gruzy bez zrumienienia czoła . . . Tam są tylko bogate narody , gdzie miasta są ludne , a ich mieszkańcy poważni w zaszczytach obywatelstwa . . . Miasta wydawały bohaterów , prawodawców , zwycięzców , filozofów , miasta zostały ozdobą narodów i okazałą świetność wyrządzały swoim mieszkańcom , — tak Ateny , Kartagina , Rzym ’ . . . — ’Gdzie była Rawa , Płock , Sandomierz , Sieradz , — zamyśli się innym razem — są tylko rozwaliny i gruzy , ale imiona tych stolic obróciły się w imiona województw , z których utworzyła się Rzeczpospolita szlachecka ’ . W onych zaś województwach , oprócz najnędzniejszych w Europie wsi i karczem zato murowanych opodal dworów świetnych , widać tylko obrzydliwość miasteczek naszych , ’zaludnionych mrowiem obcej mowy , obyczaju i wiary , jakgdyby coloniae Palestyny w pustce krajowej* . Pod to ’przywołanie na pamięć smutnego wyobrażenia miast polskich ’ zdawać się mogło niejednemu , że na spóźnione już może sądy nad Rzplitą szlachecką rozdzwoniły się po całym kraju dzwony Płocka , Sandomierza , Rawy . . . Uporczywy Dekert dobił się dla swej delegacji uroczystej audiencji u sejmu samego . W wyzywającym wciąż stroju żałobnika , tym razem nie na szabli , lecz na lasce burmistrzowskiej wsparty , w peruce z lamusa magistrackiego chyba dobytej , bo tak wysoko utapirowanej , z białemi lokami , spadającemi po pas — widział się jak ten sędzia angielski . I prawdziwie , sędzią nad Stanami wystąpił tu , u źródła praw Rzeczypospolitej . . . Kto zacz ? ! — szeptali między sobą na ławach mniej obyci w Warszawie posłowie z prowincji . — Kupczyk niedawny , — objaśniano ich — który każdego , co mu nieco grosza na ladę wysypał , odprowadzał w lansadach pogiętego grzbietu . W sejmie , gwarnym zazwyczaj i podczas mów poselskich , oczekiwano jakowejś pogrozy zuchwałej z ulicy — na modłę francuską . Omylono się całkowicie . Takim mógł bywać na ratuszu , gdy gadał do ludzi swoich . Przed Stanami wystąpił mężem Rady , o którym powie niezadługo poeta , że ’powagą światła i roztropnej cnoty zostawił przykład naczelnikom ludzi ’ . Gdy marszałek udzielał mu głosu wzniesieniem laski , uniósł zlekka i on swoją , burmistrzowską : laskę na laskę , godność na godność , skoro z pod tego znaku przemówi tu wnet Warszawa imieniem wszystkich miast polskich . I wtedy dopiero podjął głosem tak donośnym , że tłumił złośliwy rozgwar na sali : — ’Czarniecki , Żółkiewski , Zamoyski , Potocki nie wstydzili się z mieszczanami na jednej zasiadać ławicy . Ichmości zaś jesteście napuszeni ciuchem nieludzkości ’ . To było wyzwanie ; przyjęto je pomrukiem i ciszą gniewną . Osiągnąwszy w ten sposób posłuch na stopie równej , ’perorował ’ ( pomrukiwano ) o upadku i znikczemnieniu miast polskich od czasów Unji , odkąd na Rzplitę tchnęło duchem Ościennych ze wschodu . Prawił o tem , jakto niegdyś mieszczanie pospołu ze szlachtą podpisywali dyplomata elekcji królów i do wszystkich obrad publicznych należeli . Nie podlegając starostom , ani też starościńskim jurydykom , tylko prawom własnym , formowali u nas już wtedy — przed laty dwustu — tak groźny dziś gdzieindziej stan trzeci , w Polsce niegdyś wolny . Co we Francji , w Szwecji , w Danji i Holandji przewrót dopiero stwarza , u nas przywrócić tylko należy . Więc nie duchem buntu francuskiego natchnione występują tu Miasta polskie przed Stanami . I świadczą się przed Bogiem , jako mające w sercu to główne żądanie : wpisać się ponownie w dzieje Naj . Rzplitej mieniem i krwią , gdy potrzeba . Rozbroił tem całkowicie gniewne zaczajenia się z przed chwili : Polakom bo tylko gadać o tem , jak to u nich było wszystko zdawna lepsze , rozumniejsze , wolniejsze , niż wszędzie na świecie . Nie dziw też , że dąs srogi niejednego prowincjała roztopił się ze szlachecka w tkliwość ( — ’Mospanie , wstrzymać łez od czułości nie mogł em , widząc lud tak przywiązany do kraju ’ ) . Łezka łezką , a na debaty sejmowe wprowadziły całą sprawę dopiero pusty skarb i odnowiona troska o nieobronności granię . Któż to czynem i przykładem narzucał Stanom tę troskę naczelną ? Uczyniła to znów Dekertowa Warszawa , nie tylko doraźną daniną niemal połowy miliona ówczesnych złotych na wojsko , lecz nieskończonem znoszeniem ciepłych darów pracy warsztatowej na uzbrojenie i zaopatrzenie żołnierza . Musiały te dary ujmować nawet serca poetów na Zamku , skoro chłodny Trembecki zaszczycił odą rzemieślników warszawskich . Nad wymową posłów zaciążyła opinja krajowa : więc na kwaśno , a bez obliga ’raczył Sejm najłaskawiej ( jak brzmiało ) wyłonić z siebie delegację względem miast* . Wszczęły się w niej , jak to w komisjach sejmowych , natychmiastowe podkopy osobistości wpływowych i urażonych ambicyj . Obraził się przedewszystkiem kanclerz sam , że Koalicja Miast w swych zabiegach nie rozpoczęła , jak należało , od niego , lecz poszła na ciastka do Marszałka i na całowanie rączek króla . Przechylił też kanclerz na swoją stronę większość sejmową powiadomieniem , jakto najczcigodniejsze miasto Rzplitej , dawna stolica Kraków , wyrzeka się buntu Koalicji jak grzechu śmiertelnego , by zosobna polecać się łaskom i opiece Rządu . — A wtedy to właśnie wybuchły pierwsze rozruchy warszawskiego ludu . Sejm , w swych afektach tak nagle odmieniony , obwołał Dekerta faryzejskim podszczuwaczem tłumów . — ’Za kraty ! do Prochowni z nim ! ’ — darł się poseł ziemi nurskiej . By ocalić , co się jeszcze ocalić dało , mąż rady roztropnej układa z prawnikami bardziej ’umoderyzowany ’ projekt ustawy o miastach . się go wprost na ręce królewskie : i on nie raczył wzamian mieć więcej do czynienia z Sejmem . Przeciwny zrazu Dekertowi , skłaniał król powoli ku niemu serce miękkie ; wiedział bowiem i baczył zdała , jak po rozjeździe delegatów miast — ich rzecznik pozostał nieledwie sam , z wielkiemi długami w ich sprawie i wystawiony ’na sztych wszystkich niesmaków i afrontów ’ . A nie inna była ponoć dola króla i jego kabzy . Więc wezwał go do siebie i w łasce wielkiej uścisnął go nawet zlekka . — ’Najsłuszniejsze , święte prawidła wyłuszczasz mi w tem piśmie , mój panie Dekert , ale przedwczesne ! ’ — powtarzał król swoje jak szpak . I z serca jął mu przekładać konieczność projektu ’jeszcze umoderyzowańszego ’ . Zbiera się wreszcie sesja sejmowa na wysłuchanie relacji komisyjnej , a w ukrytym zamiarze odesłania wszystkiego ’na sumienniejszą deliberację ’ , czyli na ostateczne zaprzepaszczenie sprawy . Król , który tym razem przejął się nią istotnie , spieszy na sejm w całej ornamentacji wstęg i orderów , by osobą własną osłaniać tę lichą resztkę praw miejskich , jaką chciał zratować . I śle czemprędzej adjutanta wojskowego : — ’Biegaj do Dekerta i powiedz , by zrobił jak mówił em , a będzie dobrze ’ . Z odpowiedzią nieprędko przycłapał do kancelarji królewskiej stary woźny z ratusza : — ’Jegomo ^ pan Dekiert kazali powiedzieć , że nie będzie inaczej , tylko tak , jak jest ’ . ’Rewolucja łagodna ’ , o jakiej marzyło się Dekertowi w trosce o nieobronność kraju , zawodzić poczynała przedewszystkiem na ratuszu . Prezydent Warszawy wyczerpał cierpliwość i urastał zuchwałością . Bo nie siłami . Miał teraz przeciw sobie i sejm wrogi , i obrażonego zdawna kanclerza , i dotkniętego króla . Jakaż droga pozostawała mu teraz ? Ta rysowała się już groźnie — z paryska . Odmienić się potrafił , a lękliwy nie był ; powiadano nawet , że jął wtedy zabiegać usilnie o nawiązanie porozumienia z wojskiem , zwłaszcza z oficerami pochodzenia mieszczańskiego . Lecz by się zahazardować na tę drogę ostateczną , należało mieć za sobą inny ponoć lud . Całe to wzburzone przezeń mieszczaństwo zawisło niebawem na jego barkach . Z niemiecka ciężkie , pracujące solidnie lecz drogo , nie obstawało się w swych handlach i warsztatach przed nowym najazdem szczwanych Włochów i faworyzowanych wszędy Francuzów , a coraz to liczniejsze zagnieżdżanie się kramów żydowskich w Warszawie doprowadzało je wręcz do bezradnej rozpaczy . Więc dalejże molestować Dekerta , by kazał wytrąbić Żydów z Warszawy , co z kolei doprowadzało do desperacji jego : — Tu cała Rzplita ma się przebudować od podstaw , a oni kramarzą mi się o swe kramy . Mieli swe racje i mieszczany , tłumacząc mu , jakto po niedawnych rugach wracają Żydzi w potrójnej , poczwórnej liczbie : ciągną oto całemi taborami po wszystkich szlakach wiodących do stolicy . — Mimo ciągłych zakazów straży marszałkowskiej , — użalano się na ratuszu — ukrywają Panowie litewscy i ruscy tych przybyszów dla korzystnej , wiadomo , spółki . Sprowadzają bo ci Żydzi hurtem wielkim towary zagraniczne , niby to na potrzeby pańskie , a więc bez opłaty , i puszczają to na miasto po cenach , które podcinają nam nogi . Szlachta ruska , małopolska , a najbardziej litewska , ’wykarmiona od dziecka na obwarzankach żydowskich ’ , nie zna bo stanu miejskiego innego wzięcia i uważania , — skarżono się z obrazą gorzką . I wyniszcza ludność stołeczną . Ileż warsztatów stoi już bezczynnie , towarem nagotowanym dzieci nie wyżywim ; niezadługo przyjdzie nam zamknąć fabryki ostatnie i klucze odnieść na ratusz : niech nas wszystkich magistrat za bankrutów ogłosi ! Tym biadaniom kupców i mistrzów na ratuszu wtórzyły pogrozy czeladzi bezrobotnej , wypełniającej nieraz głowa w głowę Rynek cały i sąsiednie zaułki . Wdarła się raz kupa tego ludu siłą na ratusz i wrzaskiem swym brała udział w naradach . Tylko patrzeć , mówili posłowie , jak ciżba taka wtargnie na salę sejmową . I ogłosi Konwent . Pospólstwo jęło wnet kotłować się na placu zamkowym i po dalszych ulicach . Myszkowało w tych tłumach ochoczo i ’hultajstwo miejskie ’ , rade wszystkim ruchom w stolicy , niczem te raki , wypuszczone z kobiały w wodę mętną . Skończyło się , jak się skończyć musiało : plądrowaniem kramów żydowskich . Wszczęło się to w ich pieleszy na Tłumackiem i , jak od iskier na wichrze , przerzuciło się wraz na drugą : pod pałac jaśnie panów Pociejów , naczelnych zdawna protektorów żydostwa w Warszawie . Wnet trzecia i czwarta ich siedziba w dzielnicach ' odległych stawała w ogniu , bo i ogień podkładano gdzieniegdzie . Straż marszałkowska , pędzona to tu , to ówdzie , wszędzie guzy tylko zebrała , a gdzieniegdzie i rany . Nie pozostało nic innego , jak ruszyć z koszar konną i pieszą gwardję koronną , które oczyściły ulice . To pierwsze chyba w dziejach starcie wojska z ludem warszawskim działo się nie tylko w obronie mienia i zdrowia ludności żydowskiej : — ’Niech no Dekert swe pospólstwo na Żydach zaprawi , natenczas weźmie się do nas , szlachty ’ , — szeptano nietylko po pałacach i w sejmie , lecz między ministrami , którzy przecież wiedzieć muszą najwięcej . Pan poseł ziemi nurskiej podsłuchał widać na salonach jakowyś sekret krajowy ( tajemnica stanu , mówimy dzisiaj ) , więc czemprędzej ogłosił to drukiem . Baje tedy : — ’Był bunt na Żydów i Neofitów ( frankistów ) umówiony , ale Komisja Wojenna , ostrzeżona , wszystkie Komendy stolicy na całą noc ruszyła , armaty wytoczyła i projektowany bunt utłumiła . Wkrótce nastąpił rabunek , za co niby pryncypiów ukarano , a pierwszy herszt ( w jego mniemaniu Dekert , oczywiście ) ocalał ’ . — ’Pospólstwo dostało febry , więc trzeba się z niem obejść jak z chorym ’ , — perswaduje mimo to sobie i swoim pan kasztelan a poseł ziemi nurskiej . I wstecznik dotychczasowy gotów jest nagle ’dla wygodzenia choremu ’ głosować za jaknajwiększem rozszerzeniem praw miejskich , od czego przecie zaczęły się wszystkie te zamęty . Najprzód poznali śmy twardą rękę , a teraz — łaska . Znaj Pana ! Tak pod pierwszą , acz chybioną , pogrożą ulicy większa febra ogarnęła szlachtę . Bo gdy temu majaczyła się ni to noc św . Bartłomieja na ulicach Warszawy , jakowyś anonimowy Obywatel Rzeczypospolitej , omijając wszystkie dostojności krajowe , alaramuje wprost Komisje Wojenną : chwila bowiem , jak mniema , jest ostateczna i nie cierpi zwłoki . Ten zwiedział się innego sekretu — na ulicach — ’a w pospólstwie mocno o tem słychać , że osoby zdatniejsze do broni już po cechach destynowano , pouczywszy , skąd brać mają broń w przypadku wyznaczonym , jak cehauz opanować , koszary obtoczyć i zatarasować oficjerów . . . Przysięga od gemajnów przez niektórych mnichów jest brana , że do swoich braci strzelać , ani onych zabijać się nie godzi . . . Lud liczbą 8000 ludzi , do rewolucji zdeterminowanych , nawet na wezwanie o północy , przysięgę już złożył w ręce prezydenta ’ ( Dekerta ) . Anonimowego Obywatela opanował demon polityki i teatru : zaklina J . Oś . P . K . W . ( panów komisarzy wojennych ) ’na rany wielkich przodków waszych ! na miłe dzieci wasze ! ’ Ku czemuż to ? ! Do zapobiegawczego zalania krwią ulic Warszawy . — ’Lud bowiem — kończy swój alarm — pozór ten tylko uczynił , że na Żydów wybuchnął . ’ Pozór ten jął w Warszawie przysłaniać rewolucyjną istotę rzeczy . Ów , w mniemaniu szlachty kresowej rzekomy stan trzeci ( w kapotach ) , acz całkowicie bierny wtedy poza myślą o zysku , siłą gromadnego istnienia swego na tej ziemi włączał się w dziejową dramę narodu polskiego . Co więcej , stawał się jego wewnętrznej tragedji zarzewiem śród ludu pierwszem , gdy zewnętrzna przyjść mogła lada rok . Wywołało to oczywiście falę nienawiści , która z ulic spłynęła na biurka . Uległ jej , wiadomo , i najpłomienniejszy wtedy Staszic . Jednym z nielicznych , którzy się temu oparli , był autor podlaski , wnikający najdalej w dziejową perspektywę sprawy : — ’Ktoby chciał przystąpić w Polsce do reformy Żydów , musiał by wprzódy zreformować sposób myślenia szlachty i chłopów* . Ludność żydowska otrząsnęła się wprędce po przejściach doznanych i jęła ’rozdawać na ulicach rozmaite pisma ’ , które psuły krew na ratuszu . Tymczasem spochmurzyły się czoła i tej większości mieszkańców , która w zamętach ulicznych nigdzie udziału nie bierze , mało się niemi przejmując . Choć to może strachy na Lachy , myśleli ci ludzie roztropni , niema przecie dymu bez ognia , który lada chwila buchnąć może . Kto szlachcic , przypasywał szablę , podejrzliwem okiem wypatrując krucicy za pazuchą każdej czamary lub sukmany nawet ; już tylko kapoty wzbudzały ufność . Coraz to groźniejsze wieści z Paryża , który był dotychczas w Warszawie miarą rzeczy wszelkich , paraliżowały rozterką wolę sejmu i króla . Wojsko , spełniwszy swoje , wycofało się za mury ; straż marszałkowska goiła guzy , przycupnąwszy roztropnie po kątach . Oczekiwano , co czas przyniesie , nic ponadto . Rządy nad stolicą objęła plotka . Nastały dni takie , powiada któryś z pamiętnikarzy niepłochliwych , że w Warszawie spodziewano się wybuchu rewolucji lada dzień . Plotka wyznaczała nawet datę : 25 listopada . Urzekł poprostu Warszawę Paryż daleki . Sejm przestał obradować dla braku quorum . Jego marszałek drugi , książę Sapieha , spotkawszy Dekerta na ulicy , nisko zdjął przed nim czapkę , a zapytany przez zdumionych posłów , czemu to robi , odpowiedział z flegmą litewską : — ’Bo nie chcę wisieć ’ . Pamięć o tym mężu , który wysunął się na czas krótki nad sejm , senat i króla , przechowała tradycja w konfiturze patrjotycznej na słodko . Pod równie ckliwym jego portretem u Fary widnieją jednak po dziś te słowa , w których czuć Tacytową rękę Naruszewicza : w ofiarach niezrównany , w stateczności do grobu niezachwiany ’ . Był i ten kupczyk warszawski z najrzadszego w Polsce rodu uporczywców wielkich w dążeniu do wysokiego celu , jak niezadługo Dąbrowski . Tylko że dola jego mieszczańska była o wiele żałośniejsza . Nie orężem bowiem walczył o Rzecz , którą wziął na siebie do samozaparcia . Rewolucja łagodna , a więc przewlekła , wynosić może statystów , strawia natomiast działaczy z dołu , od ludu , karmiąc człowieka tym bezlikiem ’codziennych niesmaków i afrontów ’ , jakie w doli tego przywódcy ludu wyczuwał przecie i król o sercu miękkiem . Sprawa Miast zachwiała się całkiem przez odstępstwo Krakowa i pierwsze rozruchy ludu warszawskiego . Pognębiony w polityce Dekert stał się głównym celem nie tylko inwektyw publicystyki i owych pism , rozdawanych przez Żydów na ulicach , ale znów nieokiełzanych ’satyr ’ i paszkwilów . Doszło do tego , że w obronie czci swego prezydenta musiał magistrat angażować suto płatnych . . . satyryków odwetowych . Wybiło się nad nich nadzwyczaj dowcipne pióro jakiegoś literata z byłych kryminalistów , a niezadługo tajnego agenta rosyjskiego od subtelniejszych spraw politycznych . Oto jedyny pod koniec obrońca czci Dekertowej w jego Warszawie . Wpłynęło z obcych archiwów po stuleciu i to : pisał wonczas król pruski do swego posła w Warszawie : — ’Dobrze robisz , że zwalczasz skrycie dążenie miast polskich ’ . — Kto wie , czy nie była to skryta sprężyna wszystkich ówczesnych napaści na Dekerta , tyleż żydowskich , co i swojskich ? W gorączce czasów i utrudzeń , śród nieustannych szargań i potwarzań , jęła trawić Dekerta gorączka cielesna , widna na twarzy jego , jak kreda białej . Nie przypominaż to późniejszej doli Dąbrowskiego we Włoszech ? Tylko że mieszczanin mniejszego hartu i zdrowia nie wytrzymał tego na sobie : zapadł ciężko na zdrowiu . Nie spoczął przecie mimo to ani na chwilę . Namawiającym go ku temu odpowiadał — rzecz dziwna ! — niemal dosłownie późniejszą goryczą doświadczeń Dąbrowskiego . . . ’ z Polakami ’ : — ’Dzielnie i żwawo — powiadał — rozpoczynają oni wszystko , kończą zaś rzecz każdą aż się serce kraje ’ . Więc utrudzał się za wszystkich . Oczy jego , tak do niedawna żarliwe , traciły lustr , zachodząc bielmem udręki nie tylko fizycznej . Ratusza bowiem warszawskiego mniemana potęga , wzburzonych Miast pogrożą nad Rzplitą szlachecką , wszystko to zawisło siłą rzeczy ludzkich na pieniądzach : na jego kredycie u bankierów , którzy zamykają już przed nim swe kasy ; nadmiar długów przekreślił w ich księgach jego fortunę byłą . Pod młotek pójdzie niezadługo jego willa parkowa w najwytworniejszej wtedy dzielnicy ’na Faworach ’ ( podle Żoliborza ) ; przeprowadzi się do domu miejskiego na ulicy Nowomiejskiej , gdzie za kilka pokojów na którymś tam piętrze ( powiada jeden z pamiętnikarzy ) płacił jakoby ten prezydent Warszawy dość duży czynsz miastu swemu . — ’...Ci , których niełaska tak duszę moją ścisnęła , żem się z żalu choroby , a teraz i bliskiej śmierci doczekał ’ , — napisze niezadługo . Do wszystkiego , co z siebie dał , wypadło mu przyłożyć i nieuniknioną nędzę swych dzieci . Najstarszego syna oddał Rzplitej samej — prawdziwą ofiarą Abrahama , gdyż jako ’syn miejski ’ nie mógł on liczyć w wojsku na awans wyższy od szarży kapitańskiej . Tymczasem na chudym żołdzie tego stick - junkra z artylerji litewskiej zawisnąć miał los całego rodzeństwa . Tą nieuniknioną ruiną rodziny swej utrapiał się po nocach bezsennych , bo za dnia nie miał na to czasu . Pochłonięty działalnością w interesie miast wszystkich , musiał ustokrotniać siły zamierające — aż któregoś dnia zgasł niespodzianie phtision sumpto . Nad wszelkie oczekiwania ludzkie uderzono wtedy po całym kraju w dzwony żało by narodowej . Polski sentyment sprawiedliwości zawsze nierychliwej doganiał teraz cień jego na ’Polach Elizejskich ’ , by tam choćby zaświadczyć tej duszy przyjaźń i cześć spóźnioną . Czemuż ci przyjaciele liczni nie zastawiali się zań w porę , pozwalając na to , by go zaszczuto w ich oczach ? Każdy ma u nas tyle kłopotów własnych i familijnych ! a przytem szargają go znów inni . Przyjaciele Dekerta świadczyli mu współczucie przygodnie , w spotkaniu na ulicy lub w listach niekiedy — i tyle . Tem gorliwiej zabiegali poniewczasie . Czyniono to w modnej podówczas formie dialogów zaświatowych : to Dekerta z Ministrem , to znów Sołtysa Z Dekertem . Pouczano zaś w tych pismach , że ubył Polsce ktoś , co chciał dolać oliwy do gasnącej lampy Rzeczypospolitej : jej nikłe siły obronne wesprzeć potęgą niezwalczonego ludu , — ’gdyby ten lud polski przygarnęła do się w porę macocha ślepa* . Skoro tak ostro rozprawiano w zaświatach , nie dziw , że Diogenes podlaski uderzy w gorętszy ton życiowy i powie wręcz , jak to ’ludowi polskiemu drogę działań przetorował Wielki Dekert ’ . Brzmi to emfazą pobudki rewolucyjnej . U proga zaświatów natomiast któryś z biskupów koił cień jego w pokój wieczny : — ’Takiego obywatela prochy nawet same tchną jeszcze miłością ’ . Po raz to drugi od tej postaci i imienia wionęło w miękkie serca polskie ułudnem : kochajmy się ! Nawet w salonach jaśnie pańskich nastała moda wyrzewniania się nad Dekertem . Losem jego dzieci zajęły się wraz z magistratem damy z arystokracji . Jakżeby tej nagminnej zarazie żało by niespodzianej oprzeć się miał poeta : JCnotliwy Janie , z płuczącymi szczyrz ? I moja tkliwość łzy Tobie wylała Ostatnie chwile zmarłego nie były bynajmniej tak ułukrowane łzami , jak to sobie wyobrażały damy wraz z poetą . W goryczy przedśmiertnej napisał on na ręce marszałka Małachowskiego ’List do S emu ’ , w którym obzywa Polskę — Rzplitą szlachecką ( w intencji obraźliwej , komentowano w sejmie ) i ślepą właśnie , grożąc jej naostatek buntem ludu nie mniej krwawym niż we Francji . Sejm nie zamierzał ’ścigać konającego ’ , uznawszy ten list za głos ’zuchwałej rozpaczy ’ . — ’Daj Boże — pisał — żeby m był fałszywym prorokiem , . . .żeby trzymanie ludu w zbytecznem upodleniu nie zapędziło desperacje do wymagania kiedyś daleko więcej nad to , o co teraz pokornie prosimy ’ . Gwałt nad Stanami : terror rewolucyjny ! — taki był krzyk jego zuchwałej rozpaczy . I ostatnie słowo cnotliwego Jana . P od hiobowe wieści z Paryża , ’któż to w Warszawie otwierał te wrota piekielne , które zawrzeć się już nie dadzą ?* — przerażał się król potylekroć . I znajdywał odpowiedź jedną tylko : — literaci . — ’Któż bo najwięcej czernił i potwarzył ? — pytał siebie . — Kto tej sprężyny używał aż do obłąkania publiczności ? ’ — ’Mgła pisarków ’ , — powie z iście królewską wzgardliwością . To odęcie warg kilerowało się w myślach jego głównie ku ’polskim hersztom literackim ’ , bowiem ’hac copulae erant conjuncti ’ . Kołłątaj to nadewszystko ’uwziął się szkodzeniem cudzej sławie rozszerzać własną ’ , wysługując się przytem zawsze cudzemi piórami . Miał król środki łatwe dla dowiedzenia się o wszystkiem , o czem zwiedzieć się pragnął . Powiadomiono go niebawem , co to za autor nowy ukrywa się anonimem wKuźnicy za plecami Kołłątaja . — Aha ! — przypominał . A było to tak : Zachwycony Naruszewiczowym przekładem Tacyta , upraszał król poetę i nalegał usilnie , aby przystąpił niezwłocznie do pisania dziejów polskich . Ku pomocy przy tym ogromie zadania wyszukał sobie biskup aż pięciu ’chudych literatów ’ , jak na ubawienie króla mówił o nich sam autor wiersza o takimż tytule . ’Patres esuritionis ’ , — dodawał jeszcze zabawniej : ojcowie niedojadki , lub zprosta : głodomorki . Tym nowym konceptem na literatów zabawiał biskup kwochy królewskie przy stole biesiadnym w Łazienkach . Rozwodził się zwłaszcza nad wiedzą , talentem i dowcipem jednego z nich . Król na to słowo ’talenta ’ zawsze nadstawiający uszu , nie widząc człowieka , nakazał z miejsca , by mu wyznaczono izbę na Zamku i dosyłano strawę z kuchni dworskiej . Niechże się choć najada niedojadek . Ta częsta wonczas łaska Naj . Pana dla najzdolniejszych ubożąt dostała się na złe języki : ’pieczeń królewska ’ , mówiono , wytapiając z niej istne sadło do zalewania za niejedną skórę . A że złośliwość Warszawy miała coś i z wyszydzań lokajstwa , więc szerzyła te wydwarzania przedewszystkiem służba , takim bezlikiem rozpleniona wtedy i rozwydrzona swem wszechwładztwem na przedpokojach . Oto jakowyś poseł uboższy spieszy pilnie na sesję sejmową w swym koczyku skromnym z fornalem za stangreta i wjeżdża na dziedziniec sejmowy między szumne karoce posłów innych . Jak oparzony wyskoczy z bryki , by czemprędzej ukryć swe wstydliwe ubóstwo w pierwszym przedsionku za plecami gwardji . I w tejże chwili chłopskiego woźnicę jego pojazdu witają — tuż pod oknami króla — świsty i wrzaskliwe wyszydzania lokajstwa : — Te ! . . . Spóźnił eś się ze swym panem na pieczeń ! Odjeżdżaj ! Truchtem miał się chłop na bryce ku wyjazdowym wrotom z Zamku . I rozmyślał pewnie nad tem , jaki to wstyd człowiekowi służyć małemu panu . Chudego literata , brnącego na piechotę przez błoto gościńca , zostawiano w spokoju . Tyle mu się dostawało , że ten i owy z pokojowców przymrugnął ku niemu pogardliwem kamractwem . Pod piórem Naruszewicza urastać niezadługo poczęły one tomy ’Historji narodu polskiego ’ , które odrodziły , jak wiemy , dziejopisarstwo polskie . Ile w tem było przyłożenia ’bezimiennej ręki ’ pomocnika , pomyśleć się mogło i królowi samemu . Pracowitością bowiem nie dał się on prześcignąć mistrzowi . Czeladnik u poety i historyka poza pomocą , udzielaną mu sumiennie , napisał w tych bodajże latach ( wydane później anonimowo ) aż trzy książki wielce osobliwe , bo spisane — jak wyznaje — to ’z widoku sennego ’ , to ’z rękopisu , znalezionego na gościńcu ’ . m Słowem , stał się powieściopisarzem . — I ’kaleczył dzieje ! ’ — oburzał się król . Kaleczył istotnie bardzo , bo czynił je wręcz narzędziem swej zawziętości politycznej . Padają oczy króla na takie oto słowa w jednej z tych książek : — ’Wszystko , co poniżyć może sławę Polaków przed narodami , tego wszystkiego przyczyną i skutkiem stało się przewództwo Panów bogatych w Polsce ’ . — Lub o kilka kart dalej : ’Kiedy dziedzic tej ziemi , na której pracujesz , jest złośliwy dla ciebie , pamiętaj chłopie , że masz żagiew w kalecie , a kamienia lada gdzie dostaniesz ’ . Jakżeby te książki nie miały wypadać z rąk Naj . Pana ? A miewał już meldunki od starostów , że mieszczanie nie wiadomo po co przybyli , wałęsają się po wsiach i buntują chłopów . Pewnie nie innemi ?owy to czynią . One powieści — myślał — dalsze to Katechizmy i Wyznania Wiary dzisiejszego buntu . Mimo indygnacji i niesmaku zdołał jednakże zauważyć mimochodem , że — ’przez tego autora przemawia niekiedy szczególna zdolność naśladowania stylu dawnych czasów ’ . ( Jakoż on pierwszy wprowadził ten „ styl “ do powieściopisarstwa polskiego ; . pierwszym zaś , który to wyczuł , był król - esteta ) . Każe sobie ponownie podać książki przed chwilą odrzucone : chce widać przypomnieć coś sobie . Tak sprzecznie z swym duchem potwarczym ( przypisywał jemu i król autorstwo Katechizmu ) zdobywa się ten autor na te niespodziane słowa — że Oświecenie , idąc z Południa i Zachodu na Północ i Wschód , ominęło by Polskę na koło , gdyby Muz wszystkich nie przywabił do nas król sam . — ’Opatrzność — powiada innym razem — niezbyt częstem przytrafieniem nadarza Wielkich Poetów . Wiek Zygmunta Augusta miał Kochanowskich ( obu ! ) ; ma Trembeckiego , Naruszewicza , Krasickiego wiek Stanisława Augusta ’ . — ’Wiek ’ , pisze : wagi historji nastawiać mniema terminator u Naruszewicza , — odyma król wargę na pochwalę tak małego autorytetu . — Niechby lepiej ze swym mistrzem przemyślał , jaki to stan narodowi temu wyrąbał szablami miejsce pośrodku Europy ? . . . Czem się ten naród stał , ciałem państwa i przez swe talenta plemienne , któż że to sprawił , jeśli nie polski stan szlachecki ? . . . — Potwarzyć nakoniec i plugawić całą przeszłość narodu : oto ku czemu jątrzy tam w Kuźnicy wasze pióra ten wasz herszt : Hugo graf von Stumberg Kołłątaj , aby tem pewniej ziściła się dlań nowa Równość francuska . — Która i dwóch dni by u nas nie przetrwała ! ’ — bił już pięścią w stół . Nie przetrwała by zaś nadewszystko przed drapieżną ambicją tego tygrysa w szatach kapłańskich . Coraz to niżej zwisała w zadumie ciężka warga króla , naostatek już tylko z żałosnego politowania nad literatem , którego talent — nie osobę całkiem mu nieznaną — przygarniał niegdyś . Skoro pod jego pieczą królewską odrodziła się w Polsce poezja wielka , może z młodych omylności tamtego autora dojrzećby zdołała u nas i powieść polska ? Ale życzący Polsce inaczej herszt Kuźnicy potrafił odtargnąć to pióro w służbę swoją . Odtąd ’wszystkie druki i najjadowitsze rękopisma tego talentu ’ płużyć będą komuż to ? ! I czemu ? ! . . . ? — Obłąkany swą wiarą literacką w bałwana Rewolucji , a ślepy na wielką grę interesów i ambicji w polityce , cudzej pysze nad narodem służyć odtąd będzie ów ’autor bezimiennej ręki’Jako jeden z najbaczniejszych czytelników onej doby , a nawet przygodny krytyk w Monitorze , wiedział król dobrze , iż podlaskiego autora wyprzedził w Kuźnicy ktoś o wiele odeń młodszy . Sięgnął po pisma młodego , jakie ukazały się temi czasy . Zniecierpliwiony wprędce , jął bębnić palcami po stole : ledwie czytać się dała ta fantasmagorja młodzieńcza , która przeraża rozsądek . — ’Widzę ! . . . widzę ! ’ — wykrzykuje raz po raz ów pisarek w obłąkaniu mniemanej Apokalipsis swojej . I cóż to mu się jasnowidzi ? Widzi ksiądz Staszic — ’tron polski oblężony od mnóstwa ludzi , z których każdy trzymał w ręku kartę ( skargi do króla ) . . . Jak niegdyś Charon przebrzydły na brzegach Styksu groził , odpychał i nie dawał umarłym wiecznego spokoju , — tak twardy na warcie dragan kolbą odtrącał i odpychał wszystkich ( od króla ) . . . Przybiegł em do jednego z nich — gorączkuje autor dalej — i zapytał em , co cierpi ? — Miał em trzech synów ( skarży się chłop ) ; średni , nic mi nie mówiąc , odszedł uczyć się rzemiosła . Po oddaleniu się jego , pan , surową karą mi grożąc , jeżeli mu syna nie przystawię ( na pańszczyznę ) , owszem zaraz do więzienia osadziwszy , nie wypuścił mnie , dopóki mu kilkaset złotych za własnego syna nie zapłacił em . Wkrótce potem , spodziewając się więcej ode mnie pieniędzy , kazał mnie znów wziąć w kłody . . . Gdy m wołał o sprawiedliwość , nazwał pan ten żal mój zuchwałością , kazał mi wszystko z domu pozabierać , a okrutnie mnie skatowawszy , w kajdany zakutego wrzucił mnie do chlewa* . Zrzedła królowi mina gniewna : tam , w kancelarji królewskiej stoi cała szafa takich ’żalów ’ , — którym żaden dragan zresztą przystępu nie wzbraniał . Ów szaleniec literacki bierze tymczasem na się Danta samego postać , bo , jak tamten niegdyś , przysłania twarz swą oburącz i pomyka w dalsze kręgi polskiego czyśćca . A goni go zewsząd — ’przeraźliwy rozpaczających jęk , wołanie do nieba o pomstę i przekleństwa , że owo ci , którzy ostatnią zgębę chleba wydzierają ludowi , są jeszcze i sędziami jego ’ . . . Więc zatuliwszy oczy i uszy ( powiada o sobie ów Dant polski ) , gdy m już nikogo nie słyszał , rzekł em sam do siebie : — ’Polska dopiero w piętnastym , gdy Europa wiek osiemnasty kończy . . . Z takiemi prawami długoż to Rzplita utrzymać się sądzi , mając za sąsiada króla pruskiego ? ! . . . ’ Pochodził Staszic z ostatnich kresów zachodnich , przybrandeburskich : wrogiem nad wrogi , sępem , czyhającym nad narodem polskim , był dlań ’dom Hohenzollernów ’ . — ’Od was to zalężone — wybucha znów na szlachtę polską — i od was wyhodowane straszydło , które ma wielką głowę . Jego ciało w pomierze do tej głowy rozrastać się usiłuje . Ze wszystkich stron ma przeszkody znaczne , sama tylko Polska wolne mu miejsce zostawia . Więc to straszydło pilnie czuwać będzie na okoliczność , w której mu się rozciągnąć do Polski łatwo przyjdzie . . . Żadne traktaty z obcemi mocarstwy od tej grabieży uwolnić nas nie potrafią , — bowiem wojna jest dla tych despotów ich łakomstwa i dumy żywiołem : płużą krwią ludzką , bez bo jaźni wmawiając w ludzi , że Bóg lubi wojnę , że Bóg jest okrutnym tyranem ’ . . . Więc już nie w traktatach z obcemi mocarstwy szuka ostatecznego ratunku dla narodu swego . Myślą rozproroczoną w ekstazie wywołuje dziwacki dla króla zwid jakowegoś ’Zgromadzenia narodów ’ . . . Tu król przerzucił niecierpliwie kart kilka ; pomińmy więc także , co ów cień widział i słyszał na ’Posiedzeniu ’ tego Zgromadzenia . Niech nam wystarczy to , że znów z Dantowem przysłonieniem oczu umknął i z owego kręgu czyśćca , a z tym krzykiem rozpaczy : — ’Boże mój , Boże , który naród ludzki stworzył eś , czyli to być może , aby ś Ty był niszczycielem jego ? ! . . . ’ Ocknął się przecie i otrzeźwiał . I tern żarliwiej — powiada — ’myśleć muszę ustawicznie , jak zmienić ustrój rządu i wzmocnić siły obronne Rzplitej ’ . Lecz do czegóż to naostatek Europę całą dowiedzie ? — zamyślał się w Onych chwilach , gdy najbardziej mówił ’sam z sobą ’ . Zbroją się tak i państwa inne : jakież to nowe gwałty i zburstwa oczekują naród ludzki ( ludzkość ) , gdy morze krwi przelanej za grabieżą ziem i niewolą ludów rozmnoży jeszcze i te najgnuśniejsze stwory despotyzmu : fałsz i obłudę powszechną . . . W tej bezradności ducha nad żywiołami przemocy rozum ziemski nie znajdzie już ludom nadziei . Rozpacz zaczerpnąć ją może już tylko z innego świata : — ’Ty Światłości Najwyższa , oświeć wojska ziemskie ! Niech żołnierz czuje , że wtenczas tylko , kiedy łoży życie W obronie praw rodzaju ludzkiego , dopełnia swego powołania . I staje się narzędziem Twojem . . . ’ Przerażał króla ów literat nowy . Na toż najświatlejsi mężowie całym trudem życia rozpraszali w Polsce mroki średniowiecza , by w ich własnych szeregach wynurzyło się to mroczne widmo dantejskie ? Ten wróż niepojęty z mieszczan wielkopolskich porywał gromione przezeń serca szlacheckie nadewszystko : niedarmo retoryka jezuitów i sejmiki wychowywały zdawna te rzesze na mówców burzliwym patosie . W żarliwe dysputacje ze Staszicem wdawała się w nieprzeliczonych wtedy pismach szlachta dzielnic wszystkich . Mieszkańcy stolicy milczeli głucho w onej polemice i o ich skórę przecie . Patos nie imał się widać całkiem trzeźwych mieszczan Warszawy . Klucz do ich sentymentu znalazł naodwrót : szlachcic właśnie — ów z Podlasia , — że każdą rzecz swoją wszczynał żartobliwie . A choć pociągnął ich wnet w swych zamyśleń melancholję , — do melancholji , porówno jak do żartobliwośd nad sprawami publicznemi , skłonniejsze bywają przytyte mieszczany od szlachty wraz burzliwej . Tak odmienne drogi wiodą do serc obu stanów . Król był w tem widać natury połowicznej , bo choć wzburzyło go owo kaznodziejstwo wróżbity , dziwnie prędko zdołał się z niego otrząsnąć . Z perspektywy tronu , obleganego nieustannie przez łakomstwo ludzkie , w labiryncie matactw politycznych , a nakoniec intryg i plotek kobiecych , maleli dlań ludzie wszyscy . Tym razem naszeptały rr ) y w ucho damy , że wielce przystojny ksiądz Staszic jest zdawna ulubieńcem pani Andrzejowej Zamoyskiej . Ubawiło to króla . Więc łaskotano dalej ciekawość jego , że niemłoda już ex-kanclerzowa nie cieszy się wiernością swego faworyta ; ledwie zjechał on z Zamościa do Warszawy , jął zabiegać o łaski dam młodszych , a skarcony za to przez którąś z pań pobożnych , odpowiedział rezolutnie : ’O ! j’ai refusé au mariage , Madame , mais jamais aux femmes ’ . Na takie słówka zawsze łasy , król aż zastrzygł uszami . I rozbiegały mu się palce pod koronką manszetów w oczekiwaniu na dalsze sekreta księżych amorów z znajomemi mu paniami . Ale się zawiódł . Plotką własną podniecona kwocha , czy też kwoczka królewska oczekiwała w tym momencie czegoś więcej nad rozpytywania ciągłe o innych . Cóż , kiedy Naj . Pan nawet w chwilach intymnych przekładał już takie pogwarki nad wszystko inne . Starzał się bowiem wcześnie w omiękłościach swego życia : więdła mu twarz w grubych fałdach i próchniały zęby . Staszica zaś wielkość cała , która wtedy ledwie kiełkować poczynała , jest rzeczą czasów późniejszych . Tymczasem , młody , fermentuje zaledwie zuchwałym temperamentem w pismach i w życiu . Lecz gdy się znalazł , bywało , znów ’sam z sobą ’ i imał pióra , wtenczas ( powie dziś jeden z czołowych badaczy literatury ) „ wyrazem uczuć najgorętszych wznosił się do godności największej poezji serca “ . — Mimo to zaprzeczyć się nie da , że ów Trybun ludu i ksiądz , a nieodrodny syn XVIII wieku , żwawo krzątał się za młodu po salonach i alkowach pańskich ; co więcej : zabiegał już wtedy o majętność przyszłą . Tamten drugi natomiast — ów żartobliwiec piórem , a dla się melancholik w samotności — wyzbył się nie tylko dbałości o życia potrzeby , lecz wzgardził nawet chwałą swoją , tak bezimiennie rozgłośną . Wzbudzał tem tylko niesmak i odęcie warg u króla szczodrobliwej kabzy : — Ubóstwo niezabiegliwe jest nikczemne . Nie jest też i rewolucyjne , by się z wami dogadać zadęciem w dudy wasze . ’Wolność i Własność ’ widnieć winno na waszych sztandarach , bowiem ’bez własności niemasz wolności ’ . ( Tak lapidarnie ujmował król ducha czasów swoich ) . — Uznanie zaś u ludzi , miłość , dostatki i chwała . . . Oto zdarł eś z siebie te człowieczeństwa ozdoby i znamiona aż po pierwiastkową nagość Adama . I k’woli czemu ? By naostatek swą samotność gołą ukryć za plecami Kołłątaja . Wystarczyło królowi przypomnienie wstrętnego mu herszta Kuźnicy , by omierzić sobie tamtych obu jego najsłynniejszych pomocników . Jakże innego człowieczeństwa tchnieniem oddychało się w ustroniu Łazienek w enem towarzystwie luminarzów Polski , rozpieszczanych przez Muzy , damy i króla . Wywołanie tak kontrastowych zestawień sprawiło , że ręce same drżeć mu poczęły z dysgustu do literatów . By je czemś zająć , przystanął u konsoli , na którą doniedawna podrzucał mu Krasicki książki najświeższe na przypadek , gdyby swym dowcipem i rozumem zechciał je oświetlić anonime na szpaltach Monitora . Dziś Krasicki wysiaduje złote jaja łask obcych w Berlinie i Poczdamie ; ktoś inny podrzuca mu nadal książki . Z starego nawyku sięgnął po którąś z nich . Spodziewał się rozproszyć niesmak słodkodźwięcznemi rymami jakowejś sielanki nowej , alić w tejże chwili jakby octu się napił : zionęło na ń czadem najgnuśniejszego wstecznictwa . Słowo „ szata n “ szczerzy się i chyca z karty na kartę tego książczyska . — Jakżeby mogło być inaczej ? — zamyślił się , mimo odrazy , krytyk na tronie . — Literaci , zmąciwszy kadź całą , wydobyli z niej na wierzch i najsmrodliwsze osady niedawnego zastoju . Za magją białą musiała nastać magja czarna : tak za owym jasnowidzem z księży — ten ciemnowidz z mnichów . Pojrzał na kartę tytułową : — ’Jeszcze o Pythonie , djable warszawskim ’ . — Jeszcze ? ! Czyli że inni pisali już o tem bardzo wiele . . . Miotnął książkę z taką pasją o ziemię , że rozpadła się oprawa i stargały karty . Zenerwował się Naj . Pan wejrzeniem na ^ wrota piekielne ’ ludowego buntu , otwierane przez owe pisma . Nie dziw , że za wrotami piekieł natknął się na djabła . To zdenerwowanie rozbudziło w nim , jak to bywa , wszystkie instynkty zatajonych zdawna niepokojów . One to widać sprawiły , że wstrząsnął się całem ciałem , usłyszawszy nagle za oknami rytmiczny trucht mnogiej konnicy . Aż tu na pokoje dochodzi pokrzyk komendy , zrazu rozlewny , szeregom na baczność i wraz słowo krótkie , jak zerwane uderzenie w bęben . — Das ganze Re..gi . ..ment . . . halt-an ! Ta kaducza mustra egzercerunku niegdyś saskiego , zaczem frydrychowskiego wzoru , ’nie wiem , czemu tak się Polakom podobały ’ , powie jeden z anonimów , dopominający się gwałtownie , by przywrócono wreszcie z dawnej chwały polski język komendy wojskowej . Pod tamten zakrzyk warkotny w mowie niemieckiej i pozgrzyty dobywanych szabel rychtuje się wojsko w szeroką podkowę pod ścianą Zamku . Przybyło tu ono najwyraźniej z nagłego alarmu ku ochronie króla . Rzucił się ku szybom . — Kto was tu prosił ? ! — zalewa go aż po czoło gniew czerwony . — A w dodatku ten właśnie regiment konnej artylerji koronnej cudzoziemskiego autoramentu ? . . . Kto w te dni tumultów ulicznych tak chytrą nade mną opieką jątrzy afekta publiczności przeciw Mojej osobie ? ! Daremnie szamotał się w tej sieci król republiki . Jakoż tumulty uliczne nie ustawały w Warszawie ; któryś z pamiętnikarzy naliczył ich trzy czy cztery w ciągu miesiąca . Przynosiły one ludności po prawdzie więcej guzów niż ran , wojsko bowiem ’nie zaciekało się na nurzanie w krwi ludzi swoich ’ : płazowano , — chyba że w tych starciach ktoś wzajem zażył broni siecznej lub palnej . O właściwym przebiegu tych momentów grozy za osłoną koni i kurzu mało kto wiedział , a najmniej król sam ; plotka natomiast szerzyła o tych chwilach wieści okropne . Kierowały się zaś one zbiegowiska ludu , teraz już widać czyjąś ruszane ręką , bynajmniej nie w stronę kramów żydowskich . ( Anonimowy ’Obywatel Rzeczypospolitej ‘ przewidywał , mimo wszystko , słusznie ) . Z krętych zaułków staromiejskich , z niezliczonych ruder po rozległościach onych ’przedmieściów przedmieści ’ wyraja się oto znów takie mrowie głów nieprzeliczonych , że aż dziwno było , ile tego pospólstwa mieści się w świetnej Warszawie . — Na taką to widać chwilę zjechał trafem do stolicy znakomity poeta z swego zacisza pod Puławami . Największa bodaj śród ówczesnych poetów , tragiczna wrażliwość Kniaźnina porwała go nieodpornie żywiołem nowym , równym dlań ’morzu i wulkanom* . Przyjaciel zmarłego Dekerta staje się tą chwilą , i dla się może niepojętą , jakgdyby ludu polskiego zastępczym przywódcą i rzecznikiem . Już go wiedzie ( w wyobraźni ) hen , pod Zamek sam , przed obnażone szable , — by tu wysrożyć swe oczy gołębie : Rządzie ! pamięta ] , że jak nasze lata , Tak pokolenia , tak mienią się wieki ; Że tego twoja nie obejdzie strata , Kto twojej nie zaznał opieki Mierzył oczywiście nie w króla i jego ministrów , ani w sejm , lecz w krótkie już może rządy władzy rodzimej na tej ziemi : przyszłą oziębłość ludu polskiego na tę stratę wróżył wieszczek białoruski . — Hab - acht ! — targnął znów króła nerwami okrzyk przed Zamkiem . — Das ganze Re . ..gi . ..ment . . . — zawodził służbiście wciąż tenże oficer na placu . Strzał że to padł tam — jeden i drugi — czy też głos komendy wystrzelił podwakroć z taką furją ? . . Już tylko cwał tej konnicy wkoło , zakosami i przeraźliwy krzyk ludu . Król , nad miarę dziś rozdrażniony , nie wytrzymał tego widoku : nie oczy , twarz cała stanęła mu we łzach . Odbiega na pokoje dalsze i łopoce wzniesionemi dłońmi — z tą upartą już tylko myślą w głowie : — Szatan was , literatów , na Polskę powołał ! Któryś z posłów , utrudzony ciągiem sejmowych obrad , umyślił użyć rozrywki . Afisze na mieście zapowiadały gdzieśa 1 i k . Nie były to wtedy zabawki godziwe , ale posła tak udręczyły kwieciste perjody , wygłaszane z mównicy Sejmu Wielkiego , że za wszelką cenę zapragnął odprężenia , ‘ wiedząc , że łuk natężony zwykł pryskać ’ . Nawet osoby wysokiej kondycji rade wymykały się ’od ciągłego zbawiania Rzplitej ’ na baliki właśnie , gdzie Nimfy swywolne goni Echo , — echo wszystkiego , czem żyła i o czem myślała stolica polska . ( Oto początek najosobliwszej z satyr ówczesnych . Jak wszędzie na tych kartach każdy cudzysłów górny ( ’ ’ ) oddaje najwierniej słowa oryginału ) . Idąc za przykładem wielu innych , nabył tedy ów poseł wraz z swym kolegą sejmowym zwykłe maski i jakowyś przyodziewek w guście szwedzkim , — wszystko co szwedzkie uchodziło wtedy za staromodne i starorycerskie , nadawało się zatem w sam raz na strój redutowy . — Odszukawszy na mieście ’fiakra ’ , wyruszyli za Bramę Krakowską — właśnie jak rycerze na przygody — gdzieś , hen , a wraz stromo wdół , ku Wiśle samej . Dworek wcale okazały ; dwoiste aż jego latarnie rzucały w ciemności nocy blaski pokus zwodniczych , ścieląc zarazem jakgdyby kobierzec złoty do pałacu nimf . Nabyli bilety u Niemca w budce . Pobok stało dwóch sążnistych draganów z karabinami w ręku , aby bez opłaty nikt się tu nie wciskał . W głębi przedsionka natknęli się na jeszcze sążnistego Szwajcara , który tu , jak wszędzie w Warszawie , ’zwał się Herr Johann , choć na chrzcie było mu pewnie Iwa n \ Gałką złotą na wielkim drągu wskazał on gościom drogę . Przez liczne wschody , korytarzyki i galerje przechodnie tego labiryntu do niecnoty , mijając nowe znów szyldwachy , wydostali się wreszcie na salę rozjarzoną od świeczników , gdzie szumiał jak w ulu rój tancerzy pod dudlenie kapeli . Ani się rozejrzeć w ścisku . Ledwie mignął przed nimi Tatar z Prusakiem , już oto Hiszpan pląsa z dońskim Kozakiem : oczom i myślom zamęt jeden ! Choć innego widoku nie spodziewali się chyba , obaj starsi panowie poczuli się tu na wstępie nieswojo . Dopiero w drugiej sali , gdzie było nieco luźniej , przywabił ich bardziej stateczny i swojski widok kredensu , czyli po warszawsku : bufetu . Ledwie przystąpili , już mieszano im usłużnie do małych kieliszków ’jedne trunki z drugiemi ’ , bo taka moda teraz w piciu . Snują się tu wszędzie dziewczęta , ’prawda nieszpetne , — stwierdzili — lecz płoche ’ . I coś nazbyt przymączone pudrem . Gdy z tego tłoku dziewcząt wynurzyła się znienacka ’twarzyczka krasa z ciałkiem , jak to powiadają , świeżem ’ , pan poseł , jak umiał , nawiązywał angaż , — do tańca tylko , — zastrzegł się smutnie człek żonaty . I zawirował mu w oczach tancboden cały : — ’jeden gość garbaty , drugi kulawy , trzeci z nosem żórawim , czwarty kaprawy , ten żółty , tamten czarny , ów z brodą do pasa ’ . . . Wybiegają na salę i ’Galateusze ’ ( czy nie Narcyzy za kochankiem Galatei ? lub może od starego ’galić ’ : strgczyć ? ) , pobudzacze animusów , naczelni w tańcu podrygacze i excytatorzy publiki na expensa przy bufecie . Te fircyki w pstromerengowatych fraczkach , nóżki takt w tak układając , suną krzętnie po parkiecie wszędy i donikąd , jak ryby w wodzie . A kapela to anglezy i ankatry na basetlach rżnie , to wykaprysza ich takty , rytmy i modulacje na najnowsze do tańca ’szlagiery ’ . W obyczajów odmienności ustawicznej nawraca wszystko : żadna moda nie nowa . . . . ’Nagle zjawił się widok osobliwy , który przytomnych i gniewał i bawił : ksiądz w komży z kropidłem w ręku ’ . Mógłże być w Warszawie kiedykolwiek czas taki , by widok podobny , gniewając , bawił publikę ? ! Oto rysunkowa karykatura z ulic Paryża , przeniesiona żywcem na balik warszawski . A był w Rewolucji francuskiej moment taki , że ów stan pierwszy zwalczano niemal zacieklej , niźli stan szlachecki . Kilku znienawidzonych w Polsce biskupów , po których szyje sięgną niezadługo stryczki , dawało dosyć podsycenia i temu tchnieniu ’ducha francuskiego ’ . Tylko że paryska lekkość nawet w rozkiełzaniu stawała się na brukach Warszawy koszmarem dla gustu . Posłowie , których zrazu rozśmieszyło zjawienie się tego niby - księdza , na widok jego pląsów grubych odwrócili oczy z niesmakiem . I wycofali się do sali sąsiedniej , gdzie pracowicie przygotowywano im niebawem coraz to wymyślniej mieszane trunki do kieliszków maleńkich . Więc popijając te ’kordjaliki ’ na stojący , jak każe moda , wiedli posłowie ze sobą dyskurs taki : — ’Tyle ów ksiądz potrzebny jest tu na baliku , Ile był by u siebie w sejmie lub sejmiku . — ’Potrąć go przypadkiem , zaraz klątew rzuci ’ . — ’Może też Pan Bóg od nas tę biedę odwróci . Ale gdy mają już gwałtem wliźć w obrady nasze , Niechże za nami przypaszą pałasze’ , — ’Niechay jadą na wojnę , niechay żonki mają ’ . — ’Tegoć im nie staje ’ . — ’To niech się starają ’ . To chichotem w kułaki swe , to potrącaniem się palcami na śmiechy rubaszne , wysączyli posłowie kordjalik jeden i drugi . Za piątym patrzą : wkraczają na salę dwie maski przebrane za francuskich labbusiów w mocno już kusych sukienkach , w pończoszkach i w pantofelkach z klamrami . Ledwie weszli , już tańczą obaj , młody i stary ; tył eś ich widział w pląsach , że ’ręka ma dziewczynę a nos okulary ’ . W braku popularnej karykatury rysunkowej wysyłała , buntem francuskim objęta , Warszawa wszystkie swe pasje , przedrwiny i wyśmiechy ’widokiem ’ żywym na baliki , czyniąc z nich najosobliwszą w Europie satyrę żywą . Jakoż posłów , popijających przy bufecie , objęła tem żarliwsza troska publiczna , by księża i biskupi ’nie wleźli ’ gromadnie do Sejmu : — ’Rzymby nam prawa pisał ’ . . . — ’Królów dawał nieraz* — ’Darł by z nas jeszcze więcej , niżeli drze teraz ? . — ’Tak Polskę — sługą , Rzymby panem zrobił — ’Polskę kościołami , nie rządem ozdobił ’ . Któż to jednak na widok hultajów , przebranych w komżę lub sutannę przykusą , wszczynał tak dalekie rezony i dyskursy ? ! Któżby , jak nie masony ? Oto , ująwszy się pod pachy , dla większej równowagi po onych kordjalikach , krążą ustronniejszemi miejscami po sali i szepczą do się tem masonów wtajemniczaniem się w zagadki trwożne : — W ten czas , by to intrygom pole się zrodziło , W ten czas , by się Ojczyznę przedawać godziło , Xiądzby na złe namówił i samby rozgrzeszył Resztę sumienia* . . . — Cii ! . . . Niewtajemniczeni krążyć tu zaczęli zbyt gęsto w pobliżu . Ale tajemnice i grozy masońskie rozwiewają się wprędce jak czcze dymy ; już rozdzieliły przyjaciół dziewczyny . Jednemu z nich niedopity kieliszek pozostał wiernie w ręku a wobec tłumu gości na sali tanecznej dopomniał się w nim o toast : rozbudził w pośle wenę oratora . Wsparty oto dla nóg niepewności o pośrodkowy filar salonu , patrzy teraz na tańczących już nie z pobłażaniem , lecz z rzewnością ; a wyczekawszy chwili nieco cichszej , podejmie dłoń z kielichem : — ’Patrzcież panowie ! wszystkie tu stany na sali , a jeden drugiemu nie uwłóczy , jeden drugim nie gardzi , — bowiem kościół i karczma pana nie znają ’ . — Wiwat Równość ! — odkrzykną mu z poklaskiem maski co bliższe . — Wiwat karczma ! — wtrącił chytrą fintą sejmową ktoś dalszy , kierując śmiechy i poklaski w swoją stronę . Ale poseł , znający się już na takiem podstawianiu nóg mówcom , nie dał *się wybić z toku : — ’I baczcież ! w takich to dopiero u nas miejscach człowiek równym się być okazuje drugiemu ’ . . . Zebrał burzliwe oklaski za to przyganienie panom , co u publiki zawsze sukcesem się odpłaca . On zaś , jak każdy deputat z małą jeszcze praktyką , pierwszym impetem wygadał wszystko , a potem nie było już z czego kroić : więc zmieszała mu się oracja , — właśnie jak posłom w Sejmie . Postrzegł to chytrze jeden z owych Galateuszów w pstromerengowatym fraczku a z przypudrowaną twarzą arlekina . Podbiegł i , chwyciwszy mówcę wpół , podjął go — drab mocny — jak piórko : — ’Wiwat przyjaźń ! Hey , dawaj ponczu ! ’ Zawtórzyły temu już nie śmiechy , lecz wrzaski ochoczości grubej . Najbardziej zapewne ubawiło ludzi to , że szczupła napozór figurka cywila unosi tak leciutko posła - wojaka w srogich butach rajtarskich i z pióropuszem u kapelusza . Niehonorowo szlachcicowi odmawiać poczęstunku na zabawie , a jak równość to równość , osobliwie gdy ją sam ledwie obwieścił . Za równością zasię idzie przyjaźń z ludem , jak tamten okrzyknął . Nie - * zbyt zaszczytny przyjaciel nadarzył się tu jednak , — trudno ! Choć wlewał w niego , a wraz i w siebie , jedna za drugą szklenice ponczu , nie zdołał poseł demokratyczny z Wołynia zbyć nieukontentowania z takiego towarzystwa , nazbyt już warszawskiego . O czem ta Świnia chrząchała przy piciu ani baczył , ani zapamiętać raczył . Po chwilowej przerwie w tańcach , muzykantom na odpoczynek , spocony mistrz grajków z lisiurą zsuniętą z czoła zakołacze niezmordowanie w pudło swych skrzypiec . I podniesie smyczek . . . Więc kapela za nim w pędy na basetlach rżnie , dmucha w trąby , wali w bębny , na korwety zwie ! . . . Po tygodniu jeszcze bzykać będzie niejednemu w uszach ten szlagier z balika , jak mucha naprzykrzony . Długo coś trwało z tym ponczem , zanim poseł nie ukazał się znów na sali . Tą właśnie chwilą w samopląs wyskoczyła z koła postać Turczyna w szarawarach nazbyt już ponsowych i bufiastych a w turbanie jak bania meczetu . Sunął w takty bez maski , którą z fantazją wymachiwał przed sobą . — Kto zacz ? . . . Kolega z Sejmu ! — Obaj posłowie , zapomniawszy o swem tu incognito pod maskami , żwawo chwycili go pod ramiona : — Oto gdzie płochość przywiodła najmłodszego z posłów ! — Aby tu przydybał najstateczniejszych wiekiem . Tak sobie przygadując , wyśmiewali się wzajem . — Nie proszono mnie na assambl do Zamku , więc obrażony kazał em zajechać tutaj , — huczał na obie sale młody szlachcic z Litwy . — I już miał em awanturę ! — obwieszczał głosem tubalnym . — Nadarzyła bo mi się nimfa ambitna : pchała się koniecznie w pierwszą parę . Popsuł nam zabawę panicz jakowyś , który pchał się również na pierwszego i to z moją damą 4 właśnie , którą rzekomo angażował wcześniej , tylko że się tymczasem zawieruszył z inną . Panicz przybył tu w swoim mundurze oficera konnej gwardji koronnej , więc zaraz odgrażał mi Manifestem : jakimś tam pono reskryptem królewskim . — Niema żadnej władzy — krzyczę — Manifest na baliku ! — Niema ? Ja ci go zaraz na skórze wypiszę ! — Tak z szastem i praskiem , przy ostróg pobrzęku i wykrzykach , już mu szabla sama wyłaziła z pochwy . Ułagodziła go moja , czy tam nasza , dama , miękką rączką ujmując nas kolejno za podbródki . — Słusznie ! — szastnął przed nią oficer grzeczny — możem z tym panem rozmówić się potem , na uboczu . — ? Musiał em tedy obnażyć się z pod larwy , ile że on bez niej . Przyjął em wyzwanie . Jakaż to zabawa u nas może obyć się bez tego ? — I jutro będziesz się bił ? — Odniechcenia . Bardzo prędko uprzykrzyło mi się to zwycięskie suwanie się przodkiem po sali . Machnął niedbale maską , trzymaną wciąż w ręku . — Powiem wam całkiem szczerze : ’Owo dobijanie się w pierwszą parę wydało mi się — kandydactwem na poselstwo , taniec wkoło — materją obrad , a moja dama , godząca spory — z tych jakgdyby , co wpływają w interesa Kraju , a dla których miłości niejeden odstąpił wszystkiego ’ . — Hm ? . . . — trudno było posłom przytakiwać tej przymówce , mierzącej w ich własną godność deputacką . Urażeni , już mieli się na stronę , gdy pobok wszczęło głośną rozwowę aż czterech Ichmości w maskach , a przeodzianych w peruki i togi niby sędziowskie . Rozsiedli się oni szeroko na krzesłach i z rezonem wielkim jęli rozwodzić się i natrząsać . . . nad czemże to ? Nad rządem ! Któż nie nadstawi uszu ? ’Wszystko cokolwiek w rządzie uchwalone było rozumnie czy nierozumnie , słusznie czy niesłusznie krytykowane było przez onych Solonów ’ . Każdy mógł się łacno domyślić , że pod owemi togami ukrywają się wyższe urzędniki Rzplitej , krytykujące zwyczajnie rząd swój . doradzali , Oficerów , aby im komendantami nie byli : słowem , całą stanu naszego klasę ( inteligencję mieszczańską , powiedzieli by śmy dziś ) zniszczono . O , polityko , przeklęta polityko ! ’ To przekleństwo polityki i tę obłudę dziejowy wziął najgłębiej do serca drugi szlachcic prawdziwy , — ów z Podlasia . Gdy Dekerta nie stało , postanowił , widać , dokończyć wszczęte przezeń dzieło : ’przetorować ludowi polskiemu drogę działań ' . Odrzuci precz pióro : pisze oto słowa ostatnie , już się więcej nie odezwie w życiu . I występuje teraz już nie z żadnem ’dziełem ’ literackiem , pod egidą Kuźnicy , lecz z ulotką bez tytułowej karty , zwróconą wręcz do ludu . Ulotka owa liczyła kilkanaście stronnic . By ją zestroić z krótszym oddechem dni naszych , należało ją tu uzwięźlić do rozmiarów jakiejś tam płachty dzisiejszej , przylepianej chyłkiem po nocach do murów miejskich . — ’Głos naprędce . Do Mieszczan : . . . Przewidujesz-że , Stanie Miejski , do czego to dobrodziejstwo arystokratów zmierza ? . . . Byście , kupieni tak obfitą nobilitacją , nie oswobodzili z niewoli miljonów uboższych Braci waszych . . . Przewidujecież Oficerowie , nie - szlachta , dlaczego wylano tę łaskę i na was , nie spodziewających się szlachectwa ? Oto dlatego , aby was ubogie miasta nie użyły do rewolucji . . . . ’O , nieszczęsny Rządzie ! Albo Rewolucja , którą ci groził stan miejski , miała początek i poparcie Sprawiedliwości , albo jej nie miała . Jeżeli miała , czemuś Sprawiedliwości nie oddał ? Jeżeli nie miała , czemuś nie pokarał ? czemuś przeciwnie wysypał hojne nagrody ? ’ . . . ’Obywatele ! jedyne nadzieje i światła niezmiernego ludu ! pokażcież się niezwyciężeni w tej cząstce serca waszego , w którą uderzono blaskiem i świetnością ! . . Stańcie przed Trybunałem Sumień ! . . Dajcie dowody przed całą Europą , iż nie macie innej ambicji , tylko celować przysługami dla dobra powszechnego ’ . . . Każde tu zdanie rozbrzmiewa stentorem trybunów paryskich . Niewczesny dobosz rewolucji polskiej tak żarliwie grzmiał ich pobudką w Warszawie , że nie zdążył obejrzeć się , zali pośpiesza za nim dość rychło owe z urojonej legendy osiem tysięcy zdeterminowanych na rewolucję . Lecz oglądanie się za siebie niegęsta mina i pewny siebie głos krytyków przywabia ludzi zawsze na skore aplauzy ; więc za nową przerwą w tańcu okoliły ich niebawem maski wszystkie : — i Tatar z Prusakiem , i Hiszpan z dońskim Kozakiem i tenci garbaty , i drugi kulawy , trzeci z nosem żórawim , czwarty kaprawy , ten żółty , tamten czarny , ów z brodą do pasa , a przy nim ta z ciałkiem świeżem twarzyczka krasa . Po bokach ustawił się istny , bo taneczny , horus towarzyszek Bachusa o licach przybladych i nazbyt przymączonych pudrem . Tuż za nimi , nie mogąc ustać spokojnie , przebierali takt w takt nóżkami przodowni w tańcach dryganci czyli Galateusze . Słowem , stanął pod laską niczyją Sejm Wielki masek , na którym każda mogła się wypowiedzieć najtajniej , — bo z obliczem pod zasłoną , najbezpośredniej , — bo zgoła bez posłów , i najrówniej wreszcie , — niedarmo okrzyknięto , że jedyna to u nas Oaza równości wszystkich pod maskami . . . . ’A że z dyskursu wpada się w dyskurs , stanął i Tron polski na placu’ : ci za Elekcją , owi za Sukcesją . Głos najpewniejszy siebie , a mina najgęstsza pretendują , wiadomo , zawsze i wszędzie do przecinania wątpliwości wszelkich . Takim to głosem zagrzmiał jeden z owych czterech Ichmości : — ’Krzyczcie wy i gardła rozdzierajcie sobie , nic z Sukcesji nie będzie . Naród jest naszym panem , więc Narodu słuchać należy . Przepisał on posłom naszym większością Instrukcyj ( sejmikowych ) utrzymanie Elekcji ; a zatem ona się utrzyma , bowiem Wolność nie znosi Tyrana ’ . . . — Czyjaż to wolność ? — zapytał urągliwym basem ów z brodą do pasa . I w napiętem oczekiwaniu wszystkich na tę opozycję basową nie rzekł więcej ani słowa . — Czyja ? — powtórzył dyszkantem ten z nosem żórawim , przyklejonym na masce zdumionej nieustannie . — Krzyczę ? ! — bił się w piersi , zdumiewał i pytał , a raczej niuchał wszystkich . Wobec tak małej elokwencji przedmówców temperament polityczny i zdolności oratora wyrzuciły posła litewskiego na krzesło przyszarpnięte sobie z opodal : Obywatele ! — dłoń wzniesionego ramienia powtórzyła sama palców rozczapierzeniem : Obywatele ! . . . — ’Jeżeli Wolność z niewolą zgodzić się nie może , dlaczegóż my tylko chcemy być wolnymi , zapominając o niewoli innych ? ’ . . . Jak się zerwie na to jeden z owych Ichmości , — ’jak krzyknie , jak tupnie ’ : — ’Do Paryża Mospanie ! do Paryża z takowem zdaniem ! bo tu , zamiast otrzymania bustum , osiądziesz w Prochowni ! ’ Na ten krzyk srogogroźny cisza posiała się w kole sejmowem . Kto tak huka , tak tupa , — myślano — ma pewnie władzę wysłania do Prochowni . Już ktoś trwożliwszy sumituje się zawczasu , nie własne zdanie tu wygłaszał , powtarzając jedynie , co się na mieście mówi głośno i powszechnie . Inni milczeli głucho . Pogróźca musiał wyczuć w tej ciszy przykre dla się ’vim repulsiva m ’ , gdyż oddalił się coprędzej . Pod nowe hasło muzyki ustawiały się powoli , bo w niehumorze chwili , dwa sporne szyki masek na kontradanse : rzekł by ś , na nieme dalej dyskursy w pląsach sprzecznych . Sejm to najmniej komu przykry ; nie wywoła pogróżek niczyich . Gorączkowo wypatrywał na sali swego pogróżcę z przed chwili poseł litewski , rozgorzały tyleż doznaną zelżywością , co przerwaną mu oracją . Gotowo wyniknąć coś groźniejszego od awantury . Bo oto gdzie go ujrzał po chwili : w towarzystwie swej damy niedawnej , która miękką rączką godziła spory . W niszy podokiennej ’siedziały na ławeczce dwie Damy , po angielsku ubrane , w sukniach czarnych , nieskąpo gamirowanych wstążkami ’ . Bliźniacze strojem jedynie , jedna płowa , druga kruczowłosa , zastygły w umyślnej niedbałości wejrzeń z pod powiek . Jeśli to nie cudzoziemki , to panie wojażowe i bywałe ! — rozpłomieniał teraz dopiero Litwin do tak niedawnej znajomej z tańca ( u Litwina afekt gorący zawsze późny ) . Ów zaś jegomość w todze kazał służbie podać sobie fotel i , rozkraczywszy się na nim , przysuwa się nogami do jej nóg na konwersację w wiadomym celu . Tak zaczął swoje Engage stroić , to głaskać jej kolanka , to szczypać , to w oczy zaglądać ’ . Ni miejsce tu , ni ludzie na zgorszenia cnotliwe , więc znosiła to niedbale , — ’wreszcie , by zrozumiał , że nie tak łatwo jak u innych po jej cukierki sięgać , złajanym został , usłyszawszy nie najlepiej ucho głaszczące wyrazy ’ . ’Co gdy się stało , odchylił na piersiach wstęgę ( poprzeczną ) , a przy niej u boku maleńkie błyskadełko ( orderu ) — cechę dumy i ambicji , — aby Dama tem oślepiona okazała mu się powolna . Lecz ona , ledwie kiwnąwszy głową raz i drugi , rzekła ’ : — ’Ja trzydzieści łokci mam wstążek przy sukni , a przecież się nie chlubię . W . Pan zaś , trzy łokcie tylko mając , wyjeżdżasz z niemi , jak Cygan z kobyłą na targ ’ . ’Temi słowy cechowany , zakrywszy czemprędzej swej pychy znamię , oddalił się na stronę ’ . Ona ma ambit i dowcip ! — podrzuciło Litwina , a oczy jego wybłysły ku niej . X przylgły jak do lepu do głębokiego dekoltu jej sukni czarnej . — Po czasie dopiero i zimnem przypatrywaniu mu się zdała opuściła dama rzęsy ciężkie , na znak , że jego Engage , owszem , przyjmuje , choć się dziwi , czemu tak późny , bo w tańcu niedawnym nie rzekł ani słowa . Tak bez powiadamiania przez gońców wezwał on ją ’na Konferencję sekretną w interesie niemałej znać wagi , gdyż jeszcze tej nocy ’ . Czujną baczność nakazywał mistrz nieutrudzony , kołacąc tym razem długo w pudło skrzypiec , zanim nie podjął smyczka tak wysoko , że aż na pałce się piął i zadem pod kapotą ruszał : aby szumnie ! aby hucznie ! — wzywał tem muzykantów wraz z publiką całą . I gruchnęła kapela w rytmy ’Polaka ’ : roztupotały się na obu salach temperamenta narodowe , aż się strzęsły mury . Ranek znaczy się nastaje . Powracać do domu zdecydowali posłowie stateczni , zwłaszcza że jeden z nich zakwasił sobie humor tamtemi ponczami . Nie dla ich ilości bynajmniej : popitki warszawskie zawsze były fraszką dla szlachcica z Wołynia . Te ich tu kordjaliki wymyślnie mieszane oraz poncze niezliczone tyle mu w głowie zdziałały , że ’zwilżyły suche żyłki ’ w nosie i w czeluściach , — a nos miał , miarkować z tego , wołyński . Ambarasowne bardzo było jednak to ustawiczne pchanie się z kraciatą chustą pod maskę . — ’Mój Boże ! — wzdychał — jakże ci ludzie wytrzymać mogą , którzy maski , raz wdzianej , przez całe życie zdejmować nie zwykli ’ . — Owóż tacy właśnie ! — wskazywał mu kolega z Sejmu dwie maski w żółtych płaszczach mandarynów . — ’Pawi krok i miny indycze ’ tych panów wzbudzały w ludziach natychmiastowy domysł : excellencye ! . . . Jakoż trybem osób takich grodzili się oni od ciekawości tłumów bądź mową francuską , bądź też ’natychmiast w innej materji traktować poczynali , nawracając do swego już tylko sekretnemi kreskami ’ . — I oni mieli się już ku wyjściu . Ludzie odruchowo ustępowali przed nimi na boki , robiąc im przestęp wolny . Tak mimowoli uczyni i posłowie . Choć skinieniem głowy nawet nie podziękowano im za grzeczność , mogli zato podsłuchać sprawnem uchem poselskiem , w jakiej materji traktują teraz ze sobą Panowie Rząd krajowy . Kroczą . A z rezonem wystawiając dłonie , cedzą rzecz swoją powoli w respektowaniu słów własnych , na których ważą się losy kraju : — ’Już też u nas na wiosnę Woyna niemylnie nastąpi , albo z Moskwą , albo z Cesarzem ’ . Przerażeni tą zapowiedzią , omal że nie wykrzykną posłowie . I dalejże rozgadywać na tyłach ów sekret krajowy ( tajemnica Stanu ) każdemu , kto chciał czy nie chciał słuchać . — Posępniały powoli taneczniki pod maskami , rozwiązywały się pary i urywały pląsy ’Polaka ’ . Już tylko pijaki tupotały uporczywie . Patrzeć : ’ten z brodą do pasa w korwetach z swą kochanką jak hasał , tak hasa ’ . Imże to jedynie miał grać mistrz muzyki , który niemałym wkładem duszy gorącej rozegrał w taką huczność kapelę swoją ? Więc wzniesionemi dłońmi wymachuje nad nią jak skrzydłami : niży , scisza , tłumi tony . Niewidzialny antreprener tego baliku w wynajętym na ten wieczór pałacu bardziej od pożaru bał się ciszy na zabawie ; więc pchnął czemprędzej między smutnie zaszeptane maski jednego z Galateuszów o najzwinniejszym języku . Już oto powiewając połami fraczka , właśnie jak ta ryba skrzelami , gdy nad wodą duszno się staje , wyskoczy przed publikę komedjant luźny . I zaśmieje się kredową twarzą wesołka : — ’Policzcież tylko , Wielmożni Panowie , dla przekonania się własnego i dla zabawki , to i na tym baliku dwie części kobiet , a ledwie trzecią część mężczyzn znajdziecie . A gdy więcej rodzi się dziewcząt niż chłopców , pokoju to znakiem nie Woyny ’ . W tem posmutnieniu społecznem potrzebowano widać bardzo zabawki i żartu : do aplauzów domieszały się śmiechy coraz to rozgłośniejsze , zasłyszany bowiem koncept podbijała publika dowcipem własnym jak dzieci rzuconą im piłkę . — Ale komu w drogę . . . — przynaglali się posłowie — co powiedzą żony ? — Zanurzyli się jak przy wejściu w galerje przechodnie , na wschody i schodki tego błędnika , aż w miejscu najciaśniejszem ujrzą niespodzianie onąć jasnowłosą w czarnej sukni angielskiego kroju . Przywarowała tu ’jak chart na przebiegu ’ . Poseł litewski wracał również do domu ; szedł polityk bardzo przygnębiony zapowiedzią wojny na wiosnę : o swym afekcie płomiennym zapomniał całkiem — po raz drugi tego wieczora . Ujrzawszy ją znienacka , popatrzał zrazu z roztargnieniem , by za chwilę rzucić się ku niej z otwartemi ramionami . Ona jednak , dotknięta do żywa tą raz po raz niepamięcią wygrymaszań nad jej urodą , jak mniemała , nie tylko uścisnąć , ale zbliżyć mu się nawet nie pozwala . Wobec tej przeszkody ’zapala © n się ku niej najżywszemi słowami , Wenerą nazywa ’ . — Gdy za ten komplement mógł ją wreszcie objąć w talji , dama pocałować się , uchroń Boże ! wciąż jeszcze nie pozwala , cofając głowę coraz to dalej wtył . Ten ruch oporności skrzepiał tylko i zjędmiał jej piersi białochłodne , w czarnym obłamie sukni , stroczonej mocno . Żonaci świadkowie tej zalotności umiejętnej niby to śmiali się do rozpuku nad wigorem młodego , a w gruncie zazdrościli . — Jutro będzie się o nic strzelał , — pocieszali się conieco . Pomnąc przytem na niedawne urażenie ich godności poselskiej , chłodno pożegnali kolegę . On tymczasem , za wskazaniem damy , nabyć musiał znów jakoweś bilety u Niemca w budce . A że przytem żmudził coś w zadumie ponownej i nie mógł się dorachować , więc zniecierpliwiona wyrwała mu sakiewkę i , wyliczywszy co się należało , zwraca mu w garść jego trzosik : na ! Zaczem modą paryską każe mu ująć siebie pod ramię , by go poprowadzić . — Z tymi politykami inaczej nie uładzi , — myślała widać Warszawianka . Olbrzymi Herr Johan n , — czyli Iwan , kto woli , — złotą gałką na drągu wskazał tej parze korytarz , wiodący na apartamenta Konferencyj poufnych . Widziane za dnia okiem trzeźwem okazywały się te apartamenta poprostu zamtuzem łaziebnym . Przybytek ten , założony z rozmachem iście pańskim a z polska szeroko , zajmował olbrzymi czworobok , w którym mogło by się i dziś pobudować osiedle całe . Właścicielem jego był jaśnie kasztelan łukow- ^ ^ ski , poseł ziemi nurskiej , głośny mówca sejmowy , rąt autor ’dzieł ’ licznych , dziedzic na Sarnowie , Kierzkowie i Burcu , a Pan na lupanarze warszawskim . Przytrafiło się kasztelanowi na jednym z assamblów wielkopańskich zapłonąć afektem do damy . znakomitej , mało ukontentowanej zalotami starszego pana o reputacji dla kobiet tak przykrej . Za odprawę conajprędszą przerwała ona jego ciche na uszko komplementaq ’e jeszcze cichszym znagła zaszeptem : — ’Jak się miewają kasztelanki ? ’ — ’Źle ! — odparsknął — bo wy , panie , robicie im konkurencję ’ . — Tak gburnie parował jej delikatną przymówkę z pod wachlarza . Dmuchać bo sobie w nos nikomu nie pozwalał , choćby to była dama wysoko urodzona . Zadzierał podgoloną czuprynę nad głowy wszystkie , nie wyłączając królewskiej . W swych mowach sejmowych i na zamkowych przyjęciach okazywał Naj . Panu pobłażanie z domieszką nonszalancji . Interesów do jego szkatuły nie miewał . Król to , przeciwnie , zabiegając nieustannie o pożyczki , robił mu awanse uprzejmości i orderów . Podstawą jego wielkiej fortuny było — wiedzieli wszyscy — częściowe wywłaszczenie prymasa Podoskiego , którego dobrami zarządzał jako patron . ’Takimże sposobem jurystowskim — powiada któryś z pamiętnikarzy — wydarł kawał substancji pewnej damie , twierdząc potem , że mu się ten awantaż należał za wysługi miłosne tej pani świadczone ’ . Darł też i z worka Rzplitej pod pozorem wynalezienia ’jakowejś soli’ : — w górnictwie i chemji grzebał się istotnie z umiłowaniem . Krescencję tak zdobytego majątku zawdzięczał dzierżawie monopolu tytuniowego i solnego , zakładaniu fabryk , do których się pasjonował , a nawet kopalni żelaza i miedzi , — osobliwy poprzednik Staszica w uprzemysłowieniu kraju . Kopalnię złota otworzył sobie w owych ’domkach Wenus przy wodzie ’ . Jedynem utrapieniem jego były ’gryzipiórki , co nas szarpią , gdy my tu radzim ’ ! — użalał się w sejmie . Głównego z onych satyryków anonimowych Kuźnicy , nazwanego przez króla autorem bezimiennej ręki , znał kasztelan doskonale , był to bowiem jego krewniak bliski — z kuzynów ubogich . Więc nie kwapił się przyznawać do niego . Miał ponadto jedną tylko kartę do zatajenia , jak zwykle gracze podobni : przeszłość swą . A była wcale ciekawą : zaświadcza sam Diarjusz sejmu z roku 1773 , że on to pierwszy przekroczył leżącego we drzwiach Rejtana . Po latach , on to również obwołał Dekerta faryzejskim podszczuwaczem ludu , obiecując ’zbrodniarzowi ’ osadzenie za kratami Prochowni . ( Kto komu nie groził wtedy tą niegroźną nikomu Bastylją polską ? ) Jak się w pismach swoich rozprawiał z mieszczanami , napomknęło się już poprzednio . Na wieżę również skazuje w innem swem ’dziele ’ gorszego dlań od Dekerta — znów ’zbrodniarza ’ , jak pisał — wielce utalentowanego krewniaka swego z Kuźnicy . Z młodym Staszicem rozprawi się dość pobłażliwie , „ Zgodą i niezgodą “ w ’dziele* , poświęconem jemu wyłącznie . — Słowem , skazywał na turmę w swych broszurach , lub conajmniej monitował , najlepszych ludzi pokolenia . Jemu przypisują też niektórzy poczytne wtedy pismo : „ Wszyscy błądzą " : tytuł wielce wymowny dla jego osoby i pióra . ’Ja wam mówię — pisał nieraz — ja ! ’ Rozpętana wówczas anarchja dufności szlacheckiej była do niedawna istną puszką Pandory w rękach nietylko historyków lecz i powieściopisarzy - — od Rzewuskiego po Kraszewskiego . Wmiast jakiegoś tam znów sampana i samodura z magnatów kresowych , lub kogoś z jego bujnych opojów , warto dziś bardziej przypomnieć mniej epicką postać magnata warszawskiego . Psychika tamtych typów zamarła w narodzie bezpowrotnie wraz z ziemią straconą ; ta druga jest z bruków stolicy samej . Głowa kasztelana , tak przemyślna i giętka w interesach , zamieniała się na arenie publicznej w czerep twardy , przebijający się miedzianem czołem przez wszystkie zapory . Pomagała mu w tem szerokogębna swada patrona , zaczem posła i działacza , szermującego także i piórem . Spłodził go , rzecby , szlachcic- brukowiec z ’kasztelanką ’ : pycha z nierządem . Nie dziw , że takie „ ja “ wpadało w furję , jak osaczony dzik , gdy je obskoczyła ( niczem maski redutowe ) żartobliwość szlacheckiego gminu i gruby za nią śmiech warszawskiego tłumu . Jesteśmy o krok od ulicznych piosenek ówczesnego Paryża , brakło im u nas tylko nutki muzycznej . Oto inwektywa sprośna , która słyszy się niemal w rytmie swym niczem rapsod niewybrednej legendy z ulic Warszawy : ’Przy wiślanym moście gospodarz jedyny Częstuje francą przybyłe Litwiny ’ . Wściekły kasztelan miota się na mównicy sejmu , grożąc znów , że bezimienne ręce plugawych pismaków zdemaskuje i przybije do pala : — tak obrazowoi mocno zwykł się wyrażać swym stylem karmazynowym . Lecz były to już pogróżki ostatnie : pajacem lub szarlatanem zwać go poczynali i posłowie ( może reminiscencją wrażeń na jego balikach ? ) . Ostatecznie osadzi dzika już nie uliczna , lecz literacka satyra anonimów Kuźnicy . Najjadowitszy Zabłocki mierzy weń strzałą równie niewybredną , jak ludowa , czyni to jednak w formie arcyliterackiego pamfletu . A wyraża mu nadewszystko . . .