Deotyma Branki w jasyrze Jesień 1240 roku była prześliczna , prawdziwie , jak to mówią , polska jesień . Już zbliżał się święty Michał , a drzewa jeszcze nie żółkły ani nie czerwieniały . Spostrzeżenie to uczynił pielgrzym , idący z wolna brzegiem rzeki Iłżanki . Jak okiem sięgnąć , obie strony wody szumiały ostro pachnącym , nieprzejrzanym borem . Nie była to jednak puszcza w najdzikszym znaczeniu tego słowa ; pod samowładnymi rządami przyrody można było gdzieniegdzie dojrzeć rękę człowieka , wywalczającą sobie bezpieczniejsze schronienie i piękny krajobraz . Był poranek , kiedy pielgrzym przechodził koło Iłży . Pierścień wykarczowanych pól weselił duszę otwartym widnokręgiem , grzędy warzywne i kwieciste bawiły oko bogactwem kolorów , drzewa owocowe , zgięte pod ciężarem plonu , przechylały się za parkany . Powietrze było pełne kurzawy i beczenia owiec . Klekotały drewniane kołatki u szyi opasłych krów , długie rzędy ulów gwarzyły brzęczącym sejmem . Wszystko się krzątało i pośpiewywało , a wśród tych błogosławieństw sam gród rozsiadł się na pochyłości góry , nad niebieskim jeziorem , rad z siebie i spokojny , bo murami opasał się od złych ludzi , a wieżami kościoła wznosił się do Boga . Pielgrzym łamał sobie głowę , kto umiał tak mądrze to wszystko urządzić . Ale kiedy strażnik bramy miejskiej wyjaśnił z niejaką dumą , że Iłża należy do biskupów krakowskich , od razu przestał się dziwić . Obszar pól skończył się bardzo prędko i pielgrzym wszedł znowu między czarne bory , których wówczas było tak wiele , że nikt się nimi nie zachwycał . Toteż w owych czasach karczowanie lasów było prawdziwą zasługą i najgwałtowniejszą potrzebą społecznego życia . Ile razy pień tysiącletni runął pod siekierą , nikt nie miał ochoty nad nim się rozrzewniać , a nawet byli tacy , co się cieszyli z upadku starego szkodnika , który kradł słońce i wysysał ziemię . W lasach , które przemierzał pielgrzym , padło ich także niemało podczas torowania dróg biegnących na wszystkie strony . Jakie to były drogi , pożal się Boże ! Nikomu nawet nie przyszło na myśl , aby można było drogę wyrównać lub czymś wysypać . Stan jej zależał od pory roku , pogody i gruntu . Była zwykle bardzo wąska . Nikt nie potrzebował szerszej ; wasąg chłopski wszędzie się prześlizgnął , zimową porą zmieściły się tam saneczki . Wszystko , co żyło , jeździło konno ; świeccy i duchowni , giermki i królowie , damy , nawet dzieci . A kto nie miał konia , szedł sobie jak nasz pielgrzym , podpierając się kijem i na krok nie odstępując szpary wyciętej w gęstwinie . Kto zboczył , ginął w morzu puszczowym , a kto wiernie trzymał się dróżki , zawsze mógł być pewien , że w końcu dojdzie do zwodzonych mostów jakiegoś zamczyska albo , co jeszcze lepsze , do gościnnej furty klasztoru . Pielgrzym już minął kilka zamków . Przed każdym chwilę przystanął . Głód i zmęczenie mu podszeptywały : może by tu wstąpić … Ale każda z tych siedzib wydawała mu się jakaś groźna i złowróżbna . Czegóż mógł się lękać ? Nic nie posiadał oprócz muszelek przyszytych do płaszcza i kilku medalików przypiętych do kapelusza . Nikt by się przecież nie pokusił na jego krzywy kostur ani łatane sakwy pełne suchych okrajców chleba . Był osobą wszędzie mile widzianą , tak w chacie , jak na książęcych dworach . W czasach kiedy książki stanowiły istotną rzadkość , on był chodzącą księgą , lepszą jeszcze od pisanej , bo dla każdego dostępną . Jedni uczyli się z niej polityki , inni wyciągali powieści i poezje . Bywał za górami , za morzami ! Spotkał papieża , Saracenów , na własne oczy widział cuda dziejące się przy grobach świętych albo znał takich , którzy je widzieli . Był na turniejach kastylijskich , a może na koronacji cesarskiej , znał melodię najnowszej ballady i wiedział , jak na obcych dworach ubierają się białogłowy . Każde odwiedziny takiego wędrowca zostawiały w umysłach ogromny zapas wiadomości , które kontemplowano powoli , bo musiały starczyć na długo . Gdyby pielgrzym był rzeczywiście ubogi , jak się z pozoru wydawało , wszędzie wchodził by z podniesionym czołem . Ale on posiadał skarb nieoceniony i truchlał , jak truchleje każdy , kto się nosi ze skarbem . W płaszczu miał zaszyte relikwie . A wiedział , że ludzie dla zdobycia relikwii na wiele się ważyli . Chodząc po obczyźnie słyszał , że często książęta wypowiadali sobie wojnę , aby zdobyć takie drogocenności , że używano różnych fortelów , aby je wykraść lub wyłudzić . Pielgrzym nie bał się przydrożnych rabusiów , tych , co to pytają , gdzie kiesa , i łańcuchy z szyi zdzierają , ale bał się ludzi mądrych a przewrotnych , którzy przyjmują z otwartymi rękoma , stół zastawiają łakociami , częstują jakimś podejrzanym trunkiem , a gdy biedak uśnie jak zabity , skarby wypruwają z płaszcza , fałdy zaszywają i rano zapierają się wszystkiego . Po południu doszedł do zameczku tak prześlicznego , że od razu powiedział sobie : — Tu chyba sami dobrzy ludzie mieszkają . Znużony siadł w gęstym zaroślu i zaczął się rozglądać z niewinną , ale gorącą zazdrością . Pierwszym powodem zazdrości , jakiej doznał już na widok Iłży i jakiej doznawał wobec każdego grodu albo zamku , było poczucie bezpieczeństwa , takie wówczas rzadkie . W epoce nieustannych napadów , zdrad , odwetów i zasadzek , tylko ten , kto mieszkał w dobrej twierdzy , mógł spać spokojnie . Zameczek , o szarych kamiennych ścianach i pięciu basztach , już z daleka przyciągał oczy . Wznosił się dziwnie hardo na wierzchołku wzgórza . Inne wyniosłości , lasami poszyte , zlewały się za nim w jedno tajemnicze tło . W dole , między zaroślem , przebłyskiwała jakaś rzeczka , może jeszcze Iłżanka , którą podróżny kilka razy tracił z oczu i odnajdywał . Z jej biegiem szła starannie wysadzona drzewami dróżka , która dalej nagłym skokiem przerzucała się na zamkową górę i żółtym wężykiem prowadziła do głównej wieży , najgrubszej i najwyższej . Jej wnętrze wypełniała sklepiona brama z bronami i łańcuchami . Na szczycie powiewała chorągiew ; znak , że pan zamku wrócił z wojny lub jeszcze na nią nie pojechał . Wokół chorągwi krążył nieustannie strażnik wieżowy , jedyny ruchomy element w tym obrazie . Jego broń i trąba to znikały , to migotały w słońcu , kiedy przesuwał się za zębatym murkiem , którym baszta u szczytu była obrębiona . Każda z czterech wież , przykrytych strzelistymi , nierównej wysokości dachami , miała inny kształt i rozmiar . Jedna szczególnie przyciągała uwagę pielgrzyma . Była sześciokątna , prostopadle ze wzgórzem ścięta , a z jej piętra , wysoko , wysuwała się jeszcze okrągła wieżyczka , oparta na podstawie skręconej na kształt ślimaka . Z wieżyczki wybiegał półkolisty ganek , misternie dziergany w kamieniu . Na ganek wychodziło wąskie , długie okno , głęboko osadzone w murze i obramowane grubą rzeźbą , która w górze wiązała się łukiem . Tak , cała ta wieżyczka , bielejąca na ciemniejszym tle murów , wyglądała jakby kropielnica , którą zawiesił tam anioł ; pod nią była tylko przepaść , a nad nią niebo . Ale najbardziej zachwycał maleńki ogródek , rozciągający się na spadzistości góry , a w nim różne zioła , zapewne potrzebne do domowej apteczki , oraz krzewy . Ta ozdoba , i to nie za murami , świadczyła , że mieszkańcy musieli od dawna żyć w spokoju . Zamek chyba od lat nie doznał oblężenia . Wszędzie znać było staranność ręki gospodyni , tak że pielgrzym powiedział sobie : — Musi tu mieszkać piękna i cnotliwa niewiasta . I jakby w odpowiedzi na to przypuszczenie , strażnik wieżowy uderzył w trąbę , oznajmiając nadjeżdżających gości . Po chwili otworzyły się drzwi wieżyczki i na ganek wyszła jasnowłosa , niebieskooka i wiotka niewiasta . Miała suknię lazurową jak niebo , przy szyi wyciętą w trójkąt ze złotym brzegiem , poniżej bioder przewiązaną błyszczącym pasem ozdobionym klejnotami . Na piersiach wyszyte były dwa herby . Jej głowę okrywał płaski biret ze złotej lamy , objęty perłowym futerkiem , spod którego wysuwał się biały welonik . Drugi , pod spodem , obejmował lica i szyję , miękko jak obłoczek . Włosy jednak nie były zupełnie schowane i mimo przytulności osłonek , wiły się przy skroniach złotymi kędziorami . Ów spodni rąbek , nazywany podwijką , i dwoistość herbu na sukni pokazywały , że pani ta jest zamężna . Za nią wybiegło dziecko w błękitnej sukience , z włosami także jasnymi , nawet jeszcze jaśniejszymi niż u niewiasty . Bujność tych włosów przechodziła zwyczajną miarę . Pukle , starannie pozwijane aż do pasa , tworzyły wokół ramion złoty , ciągle ruchomy płaszczyk . Na ganku było dla dwojga za ciasno . Dziecko czepiało się poręczy , więc niewiasta wzięła je na ręce i tak stojąc , oprawiona w rzeźbę wieżyczki , przypominała pielgrzymowi święte posągi , które ówcześni mistrzowie umieli tak lekko i fantazyjnie przystawiać do gotyckich filarów . Z lasu wyjeżdżał orszak myśliwych ; prowadziła go białogłowa . Niósł ją kary koń z białą strzałką na czole i szyją o łabędzich ruchach . Był ognisty , jakby stworzony dla owej amazonki , której uroda łączyła w sobie potęgę i delikatność . Pomimo postawy siedzącej widać , że niewiasta była wysoka i majestatyczna . Suknia , jakby ulana , dokładnie rzeźbiła jej kształty . Rękawy , szczelnie obcisłe , odmienne od całej sukni , mieniły się kolorową jedwabną tkaniną , która była przedmiotem rzadkim i kosztownym . Gęste brwi , długie rzęsy , grube warkocze łowczyni zdawały się sobolowe . Była przetowłosa , bez rąbków i białych obwiązek . Warkocze spuszczały się jak dwie wstęgi od skroni i spadały na piersi , a wokoło głowy biegł cienki , złotolistny wianuszek . Takie upiększenie oznaczało pannę . Niełatwo było jednak te szczegóły dojrzeć , bo osłaniał ją ogromny , zielony płaszcz , z kapturem nasuniętym na głowę . Płaszcz spinały pod szyją dwie klamry , a że nie miał rękawów , dziewczyna odrzuciła go na obie strony , aby uzyskać swobodę ruchów . W jednej dłoni trzymała cugle , a na drugiej , nieco podniesionej i obciągniętej grubą rękawicą , siedział sokół . Tuż za piękną łowczynią , o jakieś półtora kroku , jechał człowiek ubrany na czarno , z szarą drucianą koszulką na wierzchu , z grubym pękiem broni u pasa , z twarzą zwiędłą i posępną , a za nim kilku myśliwych odzianych brunatno , jak przystało ludziom pośledniejszego stanowiska . Uwijało się też dwóch paziów , zgrabnie opiętych w jaskrawe ubiory . Wszyscy długim wężem zaczęli wspinać się ku zamkowi . Wtem jeden z paziów , z figlarnymi oczami i czupurnym piórkiem u czapki , dostrzegł wędrowca siedzącego w gąszczu . Skręcił konia , stanął i zaczął się przyglądać z rodzajem niedowierzania . Przybysz miał nogi założone na krzyż , a trzeba wiedzieć , że tej postawy , nazbyt wygodnej według ówczesnych wyobrażeń , używali tylko pielgrzymi i uczestnicy wypraw krzyżowych powracający z Ziemi Świętej . Wędrowiec , widząc niepewność pazia , kiwnął głową i odezwał się : — Tak , tak , idę z Jerozolimy , prosto od Grobu Pańskiego . Na te słowa paź zeskoczył z konia , zaczął całować płaszcz pielgrzyma i dopytywać się : — Jak to tam jest w tej Jerozolimie ? Ale pielgrzym nie myślał dla jednego słuchacza szafować skarbami wspomnień . Wolał sam się czegoś dowiedzieć . Zapytał , jak się nazywa zamek , kto go zbudował i do kogo należy . — Miejsce , które widzicie , to jest Żegnana Góra albo inaczej Żegnaniec — wyjaśniał paź . — Od czego powstała ta nazwa , różnie ludzie mówią . Wedle jednych , w dawnych czasach , jeszcze za pogaństwa , stała tu świątynia , w której czarci mieli gniazdo . Ale kiedy król Chrobry sprowadził benedyktynów na Łysą Górę , zdarzyło się , że jeden z zakonników przechodził tędy nocą i zobaczył na górze gmach cały ognisty , od którego biła łuna , jakby od siedmiu księżyców . To czarci z wiedźmami tak się bawili , że od huku wszystkie drzewa się trzęsły . Benedyktyn widząc , iż wołaniem licha nie wypłoszy , przeżegnał górę znakiem krzyża świętego i wnet cały gmach zapadł się z trzaskiem , a miejsce nazwano „ Zażegnanym ” . Inni znowu mówią — ciągnął paź — że sto lat temu książę Henryk Sandomierski , jadąc tędy na łowy , zasnął na tej górze , a we śnie zobaczył świętego Piotra , który go tak ogniście przeżegnał , że mu zostawił na piersiach krwawy krzyż . Jak tylko się książę obudził , zaraz domyślił się , co taki sen znaczy . Ze szkarłatnego sukna wykroił sobie krzyż i zebrawszy towarzyszy , wyprawił się na krucjatę . Jeden z owych towarzyszy wrócił tutaj , zbudował zamek i na pamiątkę sennej przepowiedni dał mu nazwę „ Przeżegnaniec ” . Dziś tu mieszka wnuk , Sulisław na Żegnańcu , waleczny rycerz , pan możny i sprawiedliwy . W domu rządzi zacna żona , pani Elżbieta , ta właśnie nadobna niewiasta , która przed chwilą wyszła na ganek . Sądziła pewnie , że już wraca małżonek , ale on jeszcze zabawił w lasach . Wrócił tylko orszak panny Ludmiły , dziedziczki na Srebrnym Potoku , Białej Górze , Czarnolesiu i wielu innych włościach . Dwa rody się na niej kończą . Sierota chowała się u norbertanek , a teraz stryjowie oddali ją pod opiekę pani Elżbiety . Czas , aby sobie wybrała małżonka , ale ona jakoś nie może się zdecydować , a prawdę mówiąc , i całemu dworowi niezbyt pilno do tej godziny , bo przy naszej pani nam dobrze , a jaki będzie pan — nie wiemy . — Paź chętnie by jeszcze opowiadał , ale podróżny mu przerwał . Dowiedziawszy się , że w zamku bawią same niewiasty , na których miłosierdzie każdy ubogi zwykł liczyć , śmielej poprosił o gościnę . Paź oświadczył , że zapyta o pozwolenie naczelnika zamku , Ruperta , który w czasie nieobecności pana musi o wszystkim wiedzieć , i co żywo puścił się ku bramie . Pielgrzym ukrył twarz w dłoniach i pomyślał : Czym te białogłowy zasłużyły się Bogu , że je tak bez miary obdarował ? A ja , biedak , nigdy nikomu wody nie zamącił em , a los mnie od maleńkości tak prześladuje … Z tych gorzkich rozmyślań zbudziły go obce głosy . Paź wracał podskakując , za nim szedł Rupert , w którym podróżny rozpoznał owego posępnego jeźdźca w drucianej koszulce . Dowódca załogi zmierzył wędrowca od stóp do głów , chcąc zapewne ocenić , czy nie jest to niebezpieczny włóczęga . Niesłychane trudy zamorskich pielgrzymek nadały podróżnemu wiek nieokreślony ; niezatarta pańskość przebijała przez jego biedne szaty i znękane rysy i trochę go onieśmielała . Toteż jeden błysk oka wystarczył biegłemu znawcy , by ocenić gościa . Rupert zaprosił go z uszanowaniem i podprowadził pod górę . Przeszli przez sklepioną , podpartą pękatymi słupami sień i stanęli w drzwiach długiej , wąskiej sali . W jednym jej końcu świeciło strzeliste , podobne do kościelnego okno , a w drugim otwierał się kominek , tak ogromny , że zajmował prawie całą ścianę . Z jego huczącej gardzieli , nastroszonej całą furą drzewa , buchał płomień jak z kuźnicy . Niezmiernie miły był widok ognia . Przy niesłychanej grubości kamiennych ścian , które nigdy nie mogły ogrzać się do rdzenia , przy wąskich oknach , przepuszczających niewielką smugę światła , w zamkach najczęściej panował piwniczny chłód . Środkiem sali biegł długi , wąski , na kozłach układany stół , wokół niego stały dębowe zydle . Na ścianach wisiały rogi różnych leśnych bestii i pęki rynsztunku . Po obu stronach kominka rozpierały się ławy o wysokich oparciach , narzynane we wzory , podobne do stalli . Między nimi , przed samym ogniskiem , siedział na niedźwiedziej skórze śliczny chłopczyk i bawił się z ogromnym , czarnym psem . W środku sali , przy stole , pielgrzym spostrzegł dwie białogłowy , które teraz , na tle czarodziejskiego oświetlenia , wydawały mu się jeszcze piękniejsze . Przyjęły go z czcią należną człowiekowi , który własnymi stopami dotknął Golgoty . I on też , jako doświadczony bywalec , umiał od razu ująć niewieście serca . Kiedy stanął przed chłopczykiem , oświadczył , że jak żyje , nie widział takich pięknych włosów , czym wielce pogłaskał macierzyńską dumę Elżbiety . Ludmile przypatrywał się uporczywie , aż w końcu się zmieszała . Wtedy zaczął ją przepraszać , wyznając na swoje usprawiedliwienie , że mu dziwnie przypomina regentkę Francji , sławną Blankę Kastylską , którą przed rokiem miał szczęście oglądać w Paryżu . A że cały świat wiedział , jakim Blanka była uosobieniem urody i rozumu , piękna łowczyni zarumieniła się i dziękując skinęła głową . Po takim wstępie wszystko poszło gładko . Wprawdzie Rupert stał ciągle przy drzwiach i swoją posępnością gasił zgromadzenie , ale w sali byli też inni , pogodniejsi domownicy , z białymi wąsami i poczciwymi twarzami . Poufałe , czasem i krotochwilne słówka , wtrącane przez nich do rozmowy , dowodziły , że to dom , w którym służba oprócz chleba otrzymuje serce … Najstarsza ochmistrzyni , w siwym kożuszku , obwiązana białymi chustami , siadła w kącie , by prząść kądziel , ale zdaje się , że przez cały czas trzymała ją nieruchomo ; tak była zapatrzona w pielgrzyma . Wkrótce weszła dziewczyna ze srebrną miednicą pełną wody pachnącej lawendą . Mężczyzna z rozkoszą umył ręce i wytarł je w biały , lniany , wykończony prześlicznym haftem ręcznik . Po czym sama pani zamku podała mu złocistą czaszę pełną cypryjskiego wina . W końcu zaproszono go do stołu . Miejsce miał zaszczytne , w najwyższym rogu . Obie panie usiadły po dwóch stronach . Nic nie jadły , ale częstowały jak należy . Zaczęły od pytania : czy gościowi wolno spożywać mięso i łakocie ? Okazało się , ku zadowoleniu gospodyni , że nie jest związany żadnym nadzwyczajnym postem , bo jego pielgrzymka nie była pokutą , ale ślubem złożonym w nieszczęściu . I powoli zaczął opowiadać swoje dzieje … — W niemowlęctwie stracił em matkę . Wychowywał mnie bogaty ojciec w potężnym zamku . Pewnej nocy sąsiad , odwieczny wróg rodu , napadł na zamek , zamordował ojca , a włości zagrabił . Tułał em się po kryjówkach , szukał em pomocy u możnych , ale że było to na Mazowszu , pod rządami księcia Konrada , u którego nikt nie mógł dostąpić sprawiedliwości , odtrącano dziecko , które nie miało czym zapłacić ani jak odsłużyć . Na wzmiankę o księciu Konradzie obie panie smutnie pokiwały głową i zamieniły znaczące spojrzenie . — Otóż — ciągnął pielgrzym — widząc , że u ludzi nic nie wskóram , zwrócił em się ku Ojcu niebieskiemu . Ślubował em , że pójdę aż do Jeruzalem na intencję , aby mi kiedyś zwrócono ojcowiznę . I poszedł em . I oto jestem z powrotem . Ja zrobił em swoje , a teraz — dodał — zobaczymy , czy Pan Bóg zrobi swoje . — Słowa te brzmiały hardo , ale tchnęły ślepym zaufaniem w opatrzność . Pani Elżbieta dolała gościowi wina i z westchnieniem rzekła : — Ach , na ludzi trudno liczyć . Książę Konrad w najlepsze jeszcze gospodarzy i podobno coraz większe sieje zgorszenie . Ale dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych . On i ze skały żywy zdrój wyprowadzi . — To powiedziawszy , zawahała się przez chwilę i zamilkła , wstrzymując na ustach jakieś pytanie . Elżbieta była ciekawa ( i nie tylko ona ) , z jakiego rodu pochodzi podróżny . Jego wspomnienia świadczyły , że ród był szlachetny . Nie wymienił go ani razu ! Czy z chrześcijańskiej pokory ? A może z dumy ? Wstydził się swojego poniżenia ? W każdym razie gościnność i poszanowanie dla nieszczęścia nie pozwoliły Elżbiecie zadać tego pytania . Tymczasem gość używał posiłku sowicie , chociaż bardzo powoli . Po jagłach i rzepie , jakimi go najczęściej karmiono , niezwykle mu smakowały białe , rozpływające się w ustach kuraki , dziczyzna suto przyprawiana korzeniami , a nade wszystko placek przekładany miodem i udekorowany jagodami , do którego roboty sama pani zamku się przyznała . Po krótkiej modlitwie dziękczynnej panie podprowadziły gościa do kominka , ławę wysłały kobiercem , niedźwiedzią skórę podsunęły mu pod nogi , a same siadły naprzeciwko . Kapelan zamkowy , ciekaw wieści z Ziemi Świętej , zajął miejsce przy gościu , na ławie z kobiercem . Nawet mały Jaś , ośmielony pochwałami , zostawił czarnego Burka i zajął się kapeluszem wędrowca . W sali przybywało słuchaczy . Panienki służebne wsunęły się cichutko i zajęły miejsca pod ścianami , przyszło też kilku kuchcików i żołnierzy , a reszta przez otwarte drzwi wsadzała ciekawskie głowy . Przy mroku ogarniającym salę całe to zgromadzenie było by prawie niewidzialne , gdyby nie szmery uwielbienia , podziwu lub strachu , którymi tłum się zdradzał , słuchając pielgrzyma . Bo też niesamowite opowiadał rzeczy ! O sławnym sułtanie Saladynie , który był tak pobożny , że i w podróży , siedząc na wielbłądzie lub jadąc konno na bitwę , czytał Koran . Mówił także , jak to teraz na Wschodzie łatwo zdobyć królestwo . — Korony rosną tam jak grzyby . Pewien prosty rycerz pojechał na krucjatę i nie wraca , nie wraca . Żona w głowę zachodzi , chce już za jego duszę na mszę ofiarować , nie ma czym dzieci żywić , a tu zjawia się od męża poseł z wiadomością : „ Żono kochana , zabieraj się z dziećmi i przyjeżdżaj co żywo . Został em cesarzem Trebizondy ” . Słuchacze otwierali usta , a ich oczy błyszczały z zazdrości . Ale kiedy zaczął opowiadać o mękach , jakie znoszą nieszczęśliwi pielgrzymi od synów piekielnego Mahometa , o trzęsieniach ziemi w Palestynie , o dziwnych owocach , rosnących nad Morzem Martwym , które są podobne do soczystej gruszki , a po nadgryzieniu usta zasypują popiołem , o Tatarach i Mongołach , którzy myślą całą ziemię zawojować , wtedy wszyscy jęknęli , nawet Jaś , wypuściwszy z ręki kapelusz , wlepiał w pielgrzyma osłupiałe oczęta . Mieszkańcy zamku słuchali by do nocy tych opowieści , ale pielgrzym zobaczył przez okno czerwono zachodzące słońce ; czym prędzej zerwał się ku wyjściu , bo został mu jeszcze porządny kawał drogi do klasztoru , w którym miał spędzić noc i z przeorem radzić o swej przyszłości . Ruszyli się wszyscy , a pierwsza pani zamku , aby spakować pożegnalne dary . Rozczulony pielgrzym nie wiedział , jak dziękować i czym się odpłacić . Zdarł ze swego ubrania muszelkę dla Jasia , domownikom dał kilka poświęconych krzyżyków i cały czas zastanawiał się , co ma ofiarować paniom ? Na szczęście przyszła mu do głowy dobra myśl . Sięgnął do zanadrza i wydobył małą paczuszkę . Wszyscy zaglądali ciekawie , a on powoli , ostrożnie odwijał płatek po płatku , aż wyjął gałązkę , zupełnie martwą , szarą jak ziemia , zwiniętą w kłębuszek . — Czym można was obdarzyć , moje zacne i urodziwe dobrodziejki ? Czegóż wam brakuje ? Macie wszystko , czego ciało i dusza zapragnie . Macie życie usłane różami … — zawiesił głos na chwilę , jakby czekał na potwierdzenie ze strony dobrodziejek . Ale one nie wyrzekły ani słówka . Podniosły ku niemu wzrok żałosny , wyraźnie przeczący . — Słyszałyście kiedy o róży jerychońskiej ? — zapytał pielgrzym . — A juści , to podobno kwiat Matki Boskiej — odezwało się kilka nieśmiałych głosów . — Tak , to jest kwiat Matki Boskiej , kwiat niebiański . Otóż to jest właśnie róża jerychońska . Taka , jaka rośnie na ziemi , ale tylko na Ziemi Świętej , pod Jerycho , którego mury rozpadły się na dźwięk trąb Jozuego . Był em tam . Na własne oczy widział em kamienie , leżące jeszcze w poczerniałych kupach . Wokół miasta — pustynia . Gdzieniegdzie kępami rosną palmy . Wszędzie piasek , żółty jak złoto , a na piasku leżą takie oto różyczki . Tę , którą widzicie , własnymi rękami wyjął em , a nie trudno wyjąć , bo ten kwiat wcale nie wrasta w ziemię . Na wierzchu tylko trochę trzyma się piasku , zaczepiony łodyżką jak haczykiem . Toteż lada wiatr go wyrywa i roznosi po Ziemi Świętej . Nie zawsze miał taką nazwę . Dawniej to był kwiat Ewy , matki rodzaju ludzkiego . Powiadają , że kiedy cherubin , uzbrojony mieczem gorejącym , wypędzał pierwszych rodziców z rajskiego ogrodu , biedny Adam był tak przygnębiony , że już na nic nie patrzył . Szedł z oczami wlepionymi w ziemię , więcej podobno żałując straconej łaski Pana Boga niż wszystkich skarbów Edenu . Ale zapobiegliwa Ewa koniecznie chciała coś zabrać na nowe gospodarstwo . Nie było łatwo ! Cherubin patrzył ognistymi oczami . Jednak tuż przy samej bramie rajskiej uszczknęła jedną małą różyczkę , którą schowała w dłoni … Róża , przesadzona z raju na ziemię wygnania , straciła całą krasę , skurczyła się i zupełnie uschła . Jednak nie pozbyła się swej nieśmiertelności . Rosła dalej , ale szara i karłowata . Po wielu tysiącach lat Maryja i Józef wracali z Egiptu . Jezus , biegając po pustyni , zerwał kilka martwych gałązek . Siadł przy drodze i zaczął pleść z nich koronę dla matki . A gdy pomyślał , że to grzech sprawił śmierć owego kwiatka i że przyjdzie go na krzyżu odkupić , to na płacz mu się zebrało . Boskie łzy upadły na gałązkę i stał się cud . Róża ożyła w mgnieniu oka . Pojawiły się liście i kwiaty . I kiedy Jezus włożył matce na głowę koronę , to już zieloną i kwitnącą . Odtąd cud się powtarza , bo w rękach Pana Jezusa klątwa grzechu pierworodnego ustała nad kwiatem i nad ludźmi . Już nawet nie potrzeba łez , ale kilka kropel wody , żeby róża ożyła . — Jak to wody ? Zwyczajnej wody ? — Tak ! Patrzcie , tę gałązkę zerwał em przed dwoma laty . Wszak zeschnięta jest jak wiór . Gdy włożycie ją w miseczkę z wodą , zobaczycie , co się stanie ! — No , co ? Co ? — pytano dokoła . — Nie upłynie połowa , ale gdzie tam , ćwierć dnia , a ten wiórek zmięknie , pokurczone gałązki się wyprostują i rozwiną w szeroki krzaczek . Teraz można go schować w dłoni , a potem dwiema rękami ledwie się go zakryje . Gdy wyjmiecie go z wody , uschnie . Włożycie po raz drugi , znowu się rozwinie . Tak samo będzie za rok , za dziesięć lat , za sto , zawsze . — A to dziwne ! Niepojęte ! — wołali słuchacze . — Proszę dobrodzieja — wtrąciła ochmistrzyni — a nie lepiej tę różę zasadzić na grządce albo włożyć w doniczkę ? — A , moja matulu — odparł pielgrzym z uśmiechem — to nie była by sztuka . Na grządce lub w donicy każde ziele wyrośnie . A tu chodzi o rzecz cudowną ! Ta róża nie jest kwiatkiem ziemskim , więc nie trzeba jej ziemi . Wystarczy , aby kilka kropel przypomniało jej łzy Jezusowe , a budzi się , jakby wskrzeszona . W tym kwiatku jest wielka dla nas pociecha ; umiera i zmartwychwstaje . Pokazuje , czym jesteśmy i czym zostaniemy . Dawniej kwiat Ewy , dzisiaj kwiat Maryi ! Nastało milczenie . Po chwili przerwała je piękna łowczyni : — Jeszcze chciała by m coś wiedzieć … Mówili ście , że róża , włożona w wodę , robi się jak żywa i podnosi gałązki . Ale czy wypuszcza świeże listki , czy kwitnie ? — O … to cud rzadszy — odpowiedział pielgrzym z wahaniem . — Jednak słyszał em , że i to się trafia . Kiedy Matka Boska chce komuś okazać wielką łaskę , pozwala , aby róża wypuściła listki i białe kwiaty . Ale taka łaska jest bardzo rzadka . Błogosławiony ten dom , w którym róża jerychońska zakwitnie — rzekł pielgrzym , wręczając Elżbiecie gałązkę . — Oby wam zakwitła i przyniosła szczęście ! Kiedy minął bramę i znalazł się za mostem , znowu usłyszał trąbę z wieży . Rozejrzał się na wszystkie strony , aby znaleźć przyczynę owego trąbienia i u stóp góry dostrzegł myśliwych , tłumnie wysuwających się z lasu . Na czele jechało dwóch wspaniałych mężów ; jeden w czerwonym , drugi w białym płaszczu . Wiatr czasem igrał z ich połami , a wtedy można było rozeznać uzbrojenie jeźdźców ; u lewego boku świeciły długie , szerokie miecze , z rękojeścią w krzyż , a u prawego wisiały kołczany , w tej chwili puste . Polowanie musiało być udane . Za nimi podążali dwaj giermkowie , trzymający pańskie włócznie i łuki , dalej strzelcy i obławnicy , w kożuszkach i włochatych skórach . Jedni mieli proce , topory , długie noże , inni proste oszczepy w ogniu osmalone . Było ich tak wielu , że pierwsi już zaczęli wspinać się pod górę , gdy ostatni dopiero wyjeżdżali z kniei . Pielgrzym nie miał ochoty spotykać się na wąskiej dróżce z tyloma jeźdźcami , którzy mogli by go stratować . Postanowił zejść z góry inną drogą i szukając jej , zaczął krążyć wokół zamku . Nagle usłyszał jakieś łkanie . Przystanął nasłuchując , skąd ów płacz pochodzi . Wyraźnie szedł od strony zamku . Ciekawość zwyciężyła . Wszedł na wały i przyczajony pod krzakami zaczął wodzić wzrokiem po murach , które sterczały tuż nad rowem . Teraz poznał : głos pochodził z wąskiego , wysokiego okna . Okiennica była otwarta . Pielgrzym , dobrze wpatrując się w kratę , mógł z łatwością poznać wnętrze . Była to ta sama sala , w której go przyjmowano i z której przed chwilą wyszedł . Nieopodal okna obie dobrodziejki siedziały na krzesłach podobnych do tronów biskupich . Ludmiła oparła głowę na piersiach Elżbiety i zanosiła się od płaczu . Tamta starała się ją uspokoić , jednak ciężko jej to przychodziło , bo i z jej oczu spadały perliste łzy . — Co to wszystko znaczy ? — dziwił się pielgrzym . — Czym te białogłowy mogą się martwić ? Pewnie małżonek odmówił jakiegoś klejnotu albo rycerz zgubił wstęgę panny , a te zaraz , jak to białogłowy , w płacz . Nie umieją cenić darów bożych . Zacne , hojne , śliczne , ale cóż po tym , kiedy smutne . Szczęście je popsuło — oto cała rzecz . — Wzruszył ramionami i chciał o tym zdarzeniu zapomnieć , ale nie mógł . Już wszedł w ciemne lasy , już dzwonił do furty klasztornej , a jeszcze powtarzał : — Jak mi Bóg miły , nie rozumiem , dlaczego te białogłowy płaczą . Pan zamku , Sulisław na Żegnańcu , był człowiekiem bez zarzutu . Nie rozbijał się , nie prześladował swoich dłużników , nie oszukiwał wierzycieli . Co wieczór , modląc się głośno , zanosił do Boga jedną tylko prośbę , żeby mu pozwolił umrzeć nie w łóżku , ale w szczerym polu , za kraj i za wiarę . Miał więc pan na Żegnańcu piękne i rzadkie przymioty , miał też i niejedno „ ale ” . Umiłowanie karności sprawiło , że w stosunkach z ludźmi był twardy , a w bliższym pożyciu trudny . Drżała przed nim żona , domownicy , żołnierze i włościanie . Ale Sulisław , porównując się z wielu gorszymi od siebie , sądził , że i tak jest aż nadto łaskawy dla tego „ nędznego świata ” , co tyle dobrodziejstw doznał od jego rodu , a tak mało potrafił je cenić . Chlubił się dziadem , który z Henrykiem Sandomierskim jeździł na krucjatę , chlubił się ojcem , mężnie walczącym z Jadźwingami i Prusami . Zamknięty w ciasnym kółku rodzinnych wspomnień wyrobił sobie przesadzone pojęcie o znaczeniu i ważności swojego domu . Chyba tylko Piastom dawał pierwszeństwo . Nie lubił życia dworskiego , gdzie potężniejsze rody dobijały się zaszczytów . Wolał siedzieć w zamku ; tu nikt nie odważył się przyćmiewać wielkości swego pana . Kiedy się ożenił z Elżbietą , zaczął nieznacznie popuszczać cugli . Sam nie dostrzegał tej zmiany i nikt nie śmiał się z niej głośno cieszyć , w obawie , aby wszystkiego nie popsuć . Elżbieta wydawała się istotą lękliwą , zahukaną , zajętą jedynie pełnieniem mężowskiej woli . Było w niej tyle ciepła i spokoju , że wkrótce otoczyła się atmosferą , w której bezwiednie wszystkie serca miękły . Mąż powoli odkrywał w niej coraz to szacowniejsze zalety : wykształcenie , pracowitość , gospodarność … Na koniec odkrył trafność sądów , nawet w sprawach trudnych . Nieraz potajemnie zasięgał jej rad , i zawsze dobrze na tym wychodził . I tak w żegnanieckim zamku dni płynęły pogodnie . Aż do przyjazdu Ludmiły . Dwóch stryjów , podstarzałych i bezżennych , którzy na Mazowszu słynęli z odwagi i hulaszczego życia , przysłało Ludmiłę do Żegnańca . Byli oni przyjaciółmi księcia Konrada . Od młodości wszystko z nim dzielili ; złe i dobre . Ścinali łby pogańskie Prusakom , szamotali się z Piastowiczami — tymi , co nie chcieli ich kochanego Konrada uznać najwyższym panem , uganiali się za żubrami i niedźwiedziami w nieprzebytej Puszczy Wiskickiej , a w zamku płockim bawili żonę Konrada , sławną księżnę Agazję , która była piękna , ponętna i okrutna jak rzymska imperatorowa . Na nieustannych bitwach , obławach i biesiadach życie schodziło stryjom całkiem wesoło i byli by zupełnie z tego świata zadowoleni , gdyby nie jedna troska , która się ich z dziwnym uporem trzymała . Wiecznie im brakowało pieniędzy . Dopóki żył ojciec Ludmiły , człowiek nadzwyczaj bogaty , a przy tym mądry i gospodarny , w każdej trudnej sytuacji zwracali się do niego . Mogli nawet mieć nadzieję , że ich los się odmieni ; zanosiło się na lepszą przyszłość . Ojciec Ludmiły miał kilku synów , którzy zmarli w dzieciństwie . Została tylko córka . Stryjowie nie życzyli nikomu śmierci , dobrze jednak wiedzieli , że gdyby po najdłuższym życiu „ kochany bratunio ” w drodze na tamten świat ich wyprzedził — mogli by , zgodnie z prawem , jedynaczkę wyposażyć ruchomościami i gotówką , a sami zagarnąć wsie , zamki i całą spuściznę . Jednak ojciec Ludmiły tak skrzętnie zbieranego majątku nie miał ochoty oddawać w ręce marnotrawnych braci . Po stracie kilkorga dzieci całą miłość , dumę i marzenia złożył w jedynaczce . Sporządził obszerny testament , gdzie za wiedzą i zgodą księcia Leszka Białego wszystkie swoje włości zapisał ukochanej córce , po czym zaczął dla niej upatrywać małżonka , co mógł czynić długo i z rozmysłem , bo Ludmiła była jeszcze dzieckiem . Ale nim oblubienica dorosła , nim nad wyborem oblubieńca zastanowił się ojciec , przyszła po niego śmierć i dziewczyna została bez ojca i matki , tylko pod opieką stryjów , którzy sierotę umieścili u norbertanek w Witowie , a sami zajęli się gorliwie zarządzaniem majątku . Wolę ojcowską znali wszyscy i przez dwór książęcy była zaakceptowana . Stryjowie nie mogli się jej sprzeniewierzyć ; postanowili przynajmniej w pełni korzystać z lat opieki . Jednak mimo nowych dróg do bogactwa , mimo nie przebierania w tych drogach , jeszcze nie mogli oczyścić własnych rachunków . Jeden zwłaszcza dług okrutnie im doskwierał . Zaciągnęli go niegdyś u Zyndrama z Czerwonej Rudy , rodzonego brata Sulisława z Żegnańca . Zyndram był potomkiem Kaina . Nie zadowalały go , jak stryjów Ludmiły , hulanki i popisy czczej odwagi ; on lubił walkę — dla mordu , sprawy pieniężne — dla oszustw , przewrotności i zdrady . Pastwienie się nad innymi nazywał słusznym zwycięstwem siły nad słabością , a rozumu nad głupotą . W epoce powszechnych zamieszek nietrudno było znaleźć pole dla takich upodobań , a że swój swego i w korcu maku wyszuka , przyłączył się do szajki Bolesława Łysego , który tak nadokuczał ludziom , że go przezwano „ rogatym diabłem ” lub „ Rogatką ” . W tej chwili Bolesław nie miał jeszcze tak osławionego imienia ; był bardzo młody i rozpoczynał swoją złą sławę od różnych rabusiowych wypraw . Zyndram pomagał mu całą duszą . Brat Sulisława był wdowcem . O tym wdowieństwie krążyły różne wieści . Mówiono , że śmierć jego żony nie była przypadkowa ; że lochy jego zamku pełne są więźniów , a pan chętnie bawi się w kata . Niektórzy twierdzili nawet , że duszę zaprzedał Belzebubowi za złoto ; bo jak człowiek , który nie gospodarował , tylko służył nie panującemu jeszcze księciu , mógł rok rocznie nowe wsie do dawnych przyłączać i do swego skarbczyka coraz to cięższe skrzynie zwozić ? Stryjowie Ludmiły , przy jakiejś wspólnej uczcie , poprosili Zyndrama o pożyczenie ośmiuset grzywien , które nie wiadomo kiedy w ich rękach stopniały . Wkrótce Zyndram zaczął się o dług upominać , nastawać , grozić , a groźby jego to nie były żarty . Ale pewnego wieczora , znów przy wspólnej uczcie , słysząc o wielkiej urodzie Ludmiły i jeszcze większych jej majętnościach , pan na Czerwonej Rudzie zaproponował : — Dajcie mi — rzekł — waszą synowicę za żonę , a ja zapomnę o wszystkim . Wasz dług w jej posagu przyjmę i już nic sobie nie będziemy winni . Pomysł niezmiernie spodobał się stryjom . Przystali , ledwo kryjąc radość tryskającą im z oczu . Wytargowali nawet jakąś drobną dopłatę za trudy opieki . Zyndram , zapalony opisem wdzięków i bogactw dziedziczki , chciał jak najszybciej zakończyć transakcję . Podano sobie ręce , kilkakrotnie potwierdzając obietnicę i tak na pijackiej uczcie został rozstrzygnięty los sieroty . W każdym innym razie stryjowie odkładali by zamęście Ludmiły . Teraz , napierani przez niecierpliwego Zyndrama , postanowili co prędzej zabrać ją z klasztoru . Pozostało tylko pytanie , gdzie ją tymczasem umieścić i urządzić swaty ? Młodszy stryj miał ochotę zawieźć ją na dwór księżnej Agazji . Starszy zadrżał na myśl , aby gołąbkę wepchnąć w gniazdo wężowe i zapytał , czy nie było by najstosowniej oddać ją pod opiekę brata Zyndrama , Sulisława , i jego przezacnej małżonki . Dom był szanowany , a Zyndram u brata mógł bez przeszkody widywać swoją przyszłą żonę . Niespodziewanie stryjowie pojawili się w witowskim klasztorze , zabrali zdumioną Ludmiłę i z licznym , prawdziwie pańskim orszakiem zawieźli do Żegnańca . Tam , po kilku dniach wesołej gościny , pewnego poranka zamknąwszy się na osobności z panem domu , oświadczyli uroczyście , że Zyndram poprosił o rękę synowicy , a oni , stryjowie i opiekunowie , zgodzili się na ten związek . Teraz już tylko przychodzą prosić o pozwolenie Sulisława , który będąc starszym bratem oblubieńca , też ma prawo głosu . Sulisław z radością przyjął tę wiadomość ; nie wahając się , dał swoje braterskie przyzwolenie . W głębi duszy niesłychanie odpowiadał mu ten układ , co spokrewnieniem z chlubnymi imionami i wniesieniem ogromnych bogactw pomnażał świetność rodu i zarazem zapewniał bratu szczęście . Nie zastanawiał się , czy brat na to zasługuje . Trzeba też dodać na usprawiedliwienie Sulisława , że nie miał jasnego pojęcia o zasadach i postępkach brata . Zyndram od wczesnej młodości rozpoczął zbrojną włóczęgę i dawno zszedł rodzinie z oczu . Osiadł gdzieś w Wielkopolsce . Przez całe lata nie utrzymywał kontaktów z bliskimi . Sulisław , zagospodarowany w swoim Żegnańcu , niewiele wiedział o bożym świecie , a jeśli czasem w obozie lub od kogoś z przejezdnych usłyszał o bracie jakąś niepochlebną wieść , brał ją za potwarz i kładł na karb zawiści , jaką , według niego , pałały do nich inne możne rody . Uważał , że jego rodzinnym obowiązkiem jest bronić brata przed wszystkim i pomimo wszystko . Dzisiejszy wypadek utwierdził go w szacunku dla Zyndrama ; możliwość zawarcia tak świetnego związku wydała mu się jeszcze jednym dowodem , na to , jak ludzie wysoko go cenią . Gładko więc i jednomyślnie załatwiono sprawę . Nikomu nawet przez myśl nie przeszło , aby się pytać o zdanie Ludmiły . Prawie wszystkie stadła kojarzyły się za pomocą takich rodzinnych umów i zaocznych swatań . Jednak bywają wyjątki . Wyjątkowy był charakter Ludmiły i wyjątkowe jej położenie . Bardzo wcześnie utraciła matkę . Wychowana pod wyłącznym kierunkiem rycerskiego ojca , rozwijała w sobie siły fizyczne i duchowe . Wojny krzyżowe w wielu kobietach rozbudzały bohaterstwo . Sławna rycerka , Małgorzata , długo kierowała obroną Jerozolimy przed Saladynem , a gdy wróciła do Europy , okazało się , że zabrała ze sobą tylko hełm , procę i psałterz . Piękna Floryna , córka księcia burgundzkiego , zginęła na polu chwały w Palestynie , walcząc u boku narzeczonego , Swenona , królewicza duńskiego . Ludmiła słyszała o rycerkach krzyża i zazdrościła im serdecznie . Jakże zmienił się dla niej świat od chwili śmierci ojca , jakże grobowym wydał się jej w murach witowskiego klasztoru ! Porażona stratą , z początku uważała to miejsce za stosowne dla swej boleści . Nowe dla niej , czysto kobiece zajęcia skracały nieco czas , jednak nigdy nie potrafiła się do nich przyzwyczaić . Robota szła opornie , czytanie jeszcze oporniej . Zacne mniszki robiły , co mogły , aby nauczyć ją abecadła . A kiedy wyszła z pierwszego osłupienia , gdy jeden rok i drugi minął głucho , czuła niepokój w głębi piersi , jakby trzepotanie źle związanych skrzydeł . Zaczęła niezmiernie tęsknić do szumiących lasów , do szalonego pędu koni , do wolnego powietrza , do przeszłości i przyszłości . Mimo przestróg swoich wychowawczyń , była ciekawa życia , jego uciech i niebezpieczeństw , a nawet cierpień . Toteż odetchnęła radośnie , gdy ją przewieziono do Żegnańca . Tam jednak czekało ją rozczarowanie . Życie w zamku niewiele różniło się od klasztornego . Sulisław , wiedząc , że jest obiecana Zyndramowi , nie miał ochoty , by pokazywała się światu . Cały czas spędzała w towarzystwie jedynej przyjaciółki i powierniczki , Elżbiety . Przylgnęła do niej całą duszą . Uczestniczyła we wszystkich zajęciach ; troszczyła się o Jasia , opiekowała biednymi i nieszczęśliwymi , a nawet , o dziwo , po kilku miesiącach gładko czytała księgę ozdobioną złocistymi klamrami . Pewnego dnia niezwykły ruch powstał w zamku . Sulisław czynił wielkie przygotowania na przybycie dawno niewidzianego brata . Wreszcie zjawił się Zyndram , w licznym poczcie , z brzękadłami u koni , w złoconym stroju . Na jego obliczu odbijał się obraz duszy . Fałszywe oczy i rysy twarzy czyniły ją podobną do głowy drapieżnego ptaka . Po wieczerzy , przy której małomówny gość wprawiał Ludmiłę w zakłopotanie natarczywością roziskrzonych spojrzeń , obaj bracia siedli przed kominkiem i dopijając resztę zawartości dzbana , weszli w poufałą pogawędkę . Sulisław nieśmiało przekazywał bratu przykre wieści , jakie o nim krążą . Zaklinał go , aby się ustatkował , aby zazdrosnym sławnym rodom nie dawał broni do ręki . Zyndram oblał się ceglanym rumieńcem ; mimo że nauka pochodziła od starszego brata , przyjął ją z najwyższym oburzeniem . Sulisławowi podobała się taka reakcja , wziął ją za znak niewinności fałszywie oskarżonego . Skończyło się na braterskich przeprosinach ze strony Sulisława , po czym nieco ułagodzony Zyndram przystąpił do sedna sprawy , do głównego powodu swoich odwiedzin . Ludmiła sprostała jego oczekiwaniom , była nawet jeszcze piękniejsza , niż mówiono . Teraz pozostało tylko urządzić dom na przyjęcie żony i zakończyć rachunki ze stryjami , a potem wrócić już prosto na wesele . Wspomniał o darowanym długu , ale tylko mimochodem , jakby o dobrym uczynku , którym nie wypada się chwalić . Sulisław , zadowolony i uspokojony , uznał , że właściwie już teraz może Ludmiłę powiadomić o jej przyszłym losie . Nazajutrz po śniadaniu , gdy Zyndram wyszedł do koni , gospodarz został sam na sam z paniami . Dawno już nie widziano go w takim humorze . Cały czas stroił żarciki , przedrzeźniał panienkę weselnymi przymówkami , na koniec wstał , ukłonił się z rycerską powagą i oświadczył , że to wcale nie są żarty , albowiem opiekunowie Ludmiły wybrali Zyndrama na jej małżonka , z którego to związku on , brat i przyszły szwagier , wielce się cieszy i chlubi . Po czym jeszcze raz złożył ukłon i zwrócił się ku wyjściu , nie oczekując żadnej odpowiedzi . Ludmiła stanęła w płomieniach , zerwała się , wyprostowała jak cięciwa i rzekła z gorączkowym drżeniem w głosie : — To nie może być prawda … Ja nie mogę , ja nie chcę być żoną waszego brata … — urwała przestraszona , widząc przepaść , w jaką spada , i wybuchnęła gwałtownym płaczem . Piorun trzaskający u stóp Sulisława nie zdziwił by go bardziej niż ta odpowiedź . Zbladł i wyjąkał niewyraźnym głosem : — Panna nie chcesz iść za mojego brata ? — Spojrzał na żonę . Elżbieta struchlała . Widziała , że została zraniona jego rodowa duma , najczulsza struna duszy , jedyna , której nie można było zadrasnąć . — Co to znaczy ? — zapytał zwracając się do żony . — Doprowadźże ją do opamiętania , inaczej ciężko odpowiesz przed Bogiem , i przed mężem . Ja takich słów bratu nie powtórzę ! Nadto mnie i jemu ubliżają , a przy tym i z miłosierdzia nie powtórzę ! Srogo panna mogła by je w przyszłości opłacić — powiedział i wyszedł , trzasnąwszy drzwiami , aż zadzwoniły puchary na półkach . Elżbieta podeszła do płaczącej , zapytując łaskawie , ale z głębokim zdziwieniem , o przyczynę jej zachowania . Ludmiła padła do jej kolan , oparła o nie głowę i zaczęła się zwierzać . Opowiedziała o Zyndramie wszystko , a wiedziała wiele strasznych rzeczy , może więcej , niż zdarzyło się naprawdę . Między witowskimi mniszkami znajdowała się rodzona siostra pierwszej żony Zyndrama . Norbertanka twierdziła stanowczo , że jej siostra zginęła śmiercią tragiczną , i to z rąk męża . W Witowie uwierzono norbertance , a ta , pod wpływem rozżalenia , opowiadała o Zyndramie niesamowite rzeczy . Jego postać urosła w klasztorze do groźnej legendy i Ludmiła wychowała się w postrachu tego imienia . Kiedy w Żegnańcu powiedziano jej , że Zyndram jest bratem Sulisława , przelękła się i zmartwiła szczerze . Jednak przez uszanowanie dla gospodarza domu o niczym nie wspomniała . Ale teraz , kiedy tego zabójcę i potępieńca , który duszę piekłu zaprzedał , chciano jej przeznaczyć na męża , teraz już nie mogła milczeć . Elżbieta , wysłuchawszy długiego opowiadania Ludmiły , uśmiechnęła się niedowierzająco . Właściwie nie znała przeszłości Zyndrama . W żegnanieckim zamku nikt nie śmiał mówić o nim takich rzeczy , zapewniała więc Ludmiłę , że wieści muszą być fałszywe . Radziła jej pokorę i cierpliwość , pocieszała , jak mogła . Jednak zwierzenia dziewczyny zostawiły w jej sercu niepokój … Sulisław dotrzymał obietnicy , nie rzekł ani słówka bratu , który po kilku tygodniach , wypełnionych ucztami i polowaniami , odjechał spokojny o serce i posag nadobnej dziedziczki . Ludmiła w dziecinnym niedoświadczeniu odetchnęła z ulgą . Zdawało się jej , że byle zyskać na czasie , a wszystko samo się odmieni . Przyjdą nowe swaty , pan domu się rozmyśli , słowem zajdzie jakiś cudowny wypadek , który ją wyzwoli z tego nie chcianego małżeństwa . Zyndram przyjechał po raz wtóry z jeszcze większą pompą , z bogatymi darami dla swej przyszłej żony . Dumna dziedziczka nawet nie spojrzała na nie . Niechęć do ofiarodawcy była tak widoczna , że oblubieniec , mimo zarozumiałości , nie mógł jej przeoczyć . Zdumiony zapytał brata o jej powód , a ten , chcąc nie chcąc , musiał go powiadomić o złej woli dziewczęcia . Czynił to nieśmiało , przekonany , że Zyndram wpadnie w szalony gniew . Tymczasem ten uśmiechnął się i odpowiedział : — To jeszcze lepiej . Kot lubi długo bawić się z myszką , zanim ją złowi . Uciec mi przecież nie ucieknie ! Tymczasem Ludmiła właśnie planowała ucieczkę . Panowie prawie co dzień polowali . Dziewczyna nigdy nie miała ochoty uczestniczyć w tych wyprawach , ale pewnego wieczoru uległa namowom Zyndrama . Wielka obława miała się odbyć następnego dnia . Ludmiła całą noc nie zmrużyła oka ; nazajutrz postanowiła zrealizować swój plan , korzystając ze zwykłego zamieszania w trakcie łowów . Ze starym sługą ojca , Rafał em , który z nią przybył do Żegnańca , chciała nieznacznie wymknąć się manowcami i uciekać do Krakowa , do króla . Co prawda było to śmiałe przedsięwzięcie , ale w bajkach opowiadanych przez nianie takie rzeczy zdarzały się niejednej królewnie . Wreszcie zaświtał dzień . Ludmiła dosiadła konia gorączkowo rozweselona . Początki łowów szły raźno ; Sulisław cieszył się , że dziewczyna przezwyciężyła dzikość , a Zyndram tylko dziwnie się uśmiechał . Około południa , kiedy zapał myśliwych dosięgnął szczytu , gdy wszyscy rozbiegli się i potracili z oczu , Ludmiła skinęła na starego sługę . — Jedź za mną — rzekła i nie tłumacząc niczego , puściła konia w cwał . Od dzieciństwa była przyzwyczajona do harcowania w puszczy , toteż zręcznie poruszała się w gęstwinie . Już nawet nie chodziło jej o żaden wytknięty kierunek ; pragnęła znaleźć się jak najdalej od zamku i dopiero tam wypytać o drogę do stolicy . Popędzała konia , jak mogła najostrzej , ale gałęzie , pniaki i leśne zakręty utrudniały drogę , a wierzchowiec nauczony łagodnej jazdy , przy całej swej piękności , posiadał niewiele siły . Dziewczyna stwierdziła z przestrachem , że jego szybkość nie odpowiada jej wymaganiom . Zyndram , uderzony chorobliwą wesołością Ludmiły , zaczął zastanawiać się nad przyczyną tej nagłej przemiany . Od rana ją śledził . Trzymał się nieopodal , nie spuszczając jej z oka . Kiedy na koniec dostrzegł , że obrała wręcz przeciwny kierunek do prądu łowów , skinął na brata . — Ludmiła chce uciec . Tylko patrz ! — E … nie , musiała zabłądzić , spostrzeże się i zawróci — odparł Sulisław . Ale kiedy lasy się skończyły , a ona wciąż gnała , ogarnął go niewymowny gniew . Ludmiła usłyszała za sobą głuchy tętent . Bała się obejrzeć . To już nie był jeden koń Rafała , lecz dwa , trzy … — A gdzie to ? — Sulisław ściągnął cugle . — Panna uciekasz od nas ? A to pięknie ! Jeszcze nigdy taka obelga nie spotkała mojego domu ! Zyndram żelazną prawicą chwycił jej rękę . Ścisnął tak okrutnie , że aż ból przeniknął ją do kości . — Wszystko to kiedyś będzie odpłacone ! — wycedził przez zaciśnięte zęby . Ludmiła miała dosyć odwagi na zaplanowanie i zrealizowanie ucieczki , ale nie była przygotowana na porażkę . Zmieszała się ; gwałtowny rumieniec potwierdził domysły mężczyzn . I chociaż później starała się wszystko obrócić w żart , panowie zawrócili konia i wieźli ją między sobą w złowróżbnym milczeniu . Wkrótce spotkali oddział strzelców , którym Sulisław powierzył dziewczynę . — Odprowadźcie pannę do zamku , bo zmęczona — powiedział głośno pan na Żegnańcu , a Rupertowi szepnął : — Nie spuszczaj oka z tej dziewki , odpowiesz mi za nią ! Było to ogromne upokorzenie . Ludmiła została odesłana jak krnąbrne dziecko , które psuje zabawę . Nie chciała wobec tylu świadków poniżać się do sprzeczki . Oddaliła się z głową podniesioną , jakby wracała z własnej woli . Dopiero w zamku , w objęciach Elżbiety , uderzyła w płacz i wyznała wszystko . — Ach , drogie , nieostrożne dziecko , czemu się mnie nie poradziła ś ? — Były to jedyne słowa napomnienia , które wyszły z ust Elżbiety . Wzruszona i zmartwiona zgryzotą dziewczyny , nie potrafiła robić jej wyrzutów . Niewiasty postanowiły nie rozpamiętywać tego , co już się stało . Zaczęły radzić między sobą , co tu dalej robić , kiedy nagle rozmowę przerwała niespodziewana wiadomość . Rupert oznajmił , że przed bramą stoi pielgrzym proszący o gościnę . Spojrzały na siebie wyraźnie niezadowolone . Lubiły gości , ale ten przychodził nie w porę . Jednak nie wypadało odpędzić pielgrzyma , zwłaszcza takiego , który wędrował z Ziemi Świętej . Elżbieta kazała co prędzej zaprosić podróżnego , a do Ludmiły szepnęła : — Trudno . Przyjmijmy tę przeszkodę . Może nam to zostanie policzone i dobrą myślą natchnie ? Rozjaśniły , jak mogły , czoło i przyjęły gościa . Żadne jednak wysiłki nie zdołały rozpędzić smutku . Opowiadania o dalekich krajach , zwykle za krótkie dla słuchaczek , dziś dłużyły się im jak wieczność . Kiedy pielgrzym odszedł , wybuchnęły dotąd tłumionym płaczem . Uciekły do swego ustronia , truchlejąc na myśl o powrocie zagniewanych panów . Sulisław nie chciał nawet patrzeć na dziedziczkę , a kiedy został tylko z żoną , zaczął gorzko wyrzucać jej obojętność i bezczynność w sprawie Ludmiły . — Jeszcze nigdy taka obelga nie spotkała mojego domu ! — powtarzał . — Czy ta dziewczyna ma nas uczyć rozumu , nas , posiwiałych na polu i w radzie ? Czyż to nie wiemy , co jest najlepsze dla szczęścia i świetności rodów ? Dlaczego nie odpowiadasz ? Milczy i milczy , jakby z tamtą trzymała … — Nie gniewaj się , mężu mój i panie . Milczę , bo mam wyrzuty sumienia . Nie wiem , czy to , co czynimy , zgadza się z wolą boską . Słuchaj ! Gdyby ktoś ci powiedział , że w czarnym lochu jęczy sierota zakuta w łańcuchy , co prędzej włożył by ś rynsztunek , chwycił włócznię i na skrzydłach poleciał , aby ją ratować , bo przysięgał eś , że będziesz bronił sierot , wdów i pokrzywdzonych . Otóż ja biję się z myślami , czy przymus duszy nie jest czasem cięższy od łańcuchów ? Kiedy sierota czuje się skrzywdzona , choćby nie miała słuszności , jej głos mnie trwoży … Ja nie chcę rozsądzać … Ty , jako mąż , lepiej wszystko rozumiesz . Mam przeczucie , że ten związek nie przyniósł by nam szczęścia … Będę się modlić , może Pan raczy oświecić moje myśli — powiedziała z nadzieją w glosie , zostawiając męża nie tyle zagniewanego , co zaniepokojonego . Elżbieta rozumiała położenie Ludmiły . Wiecznie pochylona nad krosnem sprawiała wrażenie , że tylko dobiera jedwabie , a tymczasem uważnie słuchała . Z przelotnych słówek zgadywała skryte myśli , zestawiała na pozór odrębne zdania . Rozmówcy sami przyczyniali się do tego , że rozjaśniło się jej w głowie . Zyndram , uważając ją za istotę , z którą nie warto się liczyć , kilka razy zdradził się niebacznymi słowami . W końcu Elżbieta odgadła , że wieści zasłyszane przez Ludmiłę musiały zawierać wiele prawdy . Sulisław powiedział o darowaniu długu . Sądził , że podniesie brata w oczach żony , a dla niej właśnie ten szczegół stał się promieniem rzucającym niespodziewane światło na całą tę sprawę . Zrozumiała , że swaty stryjowskie były po prostu zwykłym handlem zamiennym . Wzdrygnęła się na myśl , że oni , uczciwi ludzie , mieli by maczać ręce w takim niecnym spisku . Od dawna to zrozumiała i od dawna roniła skryte łzy , ale nie śmiała mówić ani działać z obawy przed mężem , z obawy o spokój w rodzinie . Modliła się żarliwie , prosząc Boga o pomoc . Wreszcie usłyszała wyraźny wewnętrzny głos : „ Nie bój się , stań w obronie Ludmiły ” . Rano skropiła wonnościami złote włosy , przyozdobiła się najpiękniejszymi szatami , łańcuchami i rąbkami i w pełnym blasku weszła do sali . Sulisław był prawym człowiekiem . Jak tylko znalazł się ktoś , kto potrafił otworzyć mu oczy , uznał swoje zaślepienie . Gryzł się myślą , że użyto go za narzędzie w nieczystej sprawie , a gryzł się tym więcej , że nie wiedział , jak zło naprawić . — I co tu teraz zrobić ? Zabrnęli śmy za daleko … Za długo czekała ś z radami . Dał em słowo stryjom Ludmiły , dał em słowo Zyndramowi . Zapytają mnie , i słusznie , dlaczego je cofam ? Pięknie , że ujmujesz się za bezbronną sierotą , ale pomyśl , że trzeba też ocalić sławę domu , chociażby dla syna . Jakże to wszystko pogodzić ? — Nie troszcz się tak bardzo , mój kochany . — Elżbieta oparła piękną dłoń na jego ramieniu . — Wszystko biorę na siebie . To się da naprawić ; w takich sprawach Bóg pomaga . — Być może — odparł Sulisław — ale pamiętaj , że ludzie mogą przeszkodzić . Stryjowie Ludmiły właśnie teraz wybrali się do Krakowa . Onegdaj odebrał em od nich pismo , w którym donoszą o wyjeździe . Chcą od króla co prędzej otrzymać pozwolenie na to małżeństwo i otrzymają , nie wątpię . Pamiętaj , że będą mieli za sobą głos księcia Konrada . Nie znam nikogo na świecie , kto by miał powód albo ochotę przeszkadzać w tej sprawie . Jeśli dostaną pozwolenie , to już wszystko przepadło . — Czy wiesz — rzekła po długiej chwili namysłu Elżbieta — co mi przyszło do głowy ? Jest sposób … Mój brat , ksiądz Maciej , donosi mi z Wrocławia , że także jedzie do Krakowa , gdzie ma towarzyszyć księciu Henrykowi . A gdyby m i ja się tam wybrała ? Mogę pojechać niby dla spotkania z bratem , którego rzeczywiście od dnia naszego ślubu nie widziała m . Taka podróż nikogo nie zdziwi . Może przy boskiej pomocy wszystko się pomyślnie ułoży . Może odmowa tego związku wyjdzie nie od nas i nie od Ludmiły , ale wprost od samego króla ? Sulisław przeszedł się kilka razy po komnacie . — Mądry pomysł , nie ma co mówić ! — Stanął przed żoną i dodał głosem , w którym odnalazła kroplę goryczy : — Weź ze sobą dziewczynę . Niech zostanie przy swoim dostojnym opiekunie . Nasz zamek niegodzien takiej dziedziczki , co z niego ucieka … Nieszczęsna godzina , w której ta dziewczyna weszła pod mój dach . Wieczorem Elżbieta odbyła długą rozmowę z Zyndramem . Usunięcie przeszkód , przynajmniej chwilowe , poszło jej łatwiej , niż sądziła . Zyndram od kilku dni wyczuwał jakiś chłód w stosunkach rodzinnych . Zmianę tę przypisywał Ludmile i drżał , by w końcu nie przekabaciła Sulisława . Pobyt w zamku stawał się dla niego coraz bardziej nieprzyjemny . Wszyscy od niego uciekali . Postanowił zmienić szyki i przyśpieszyć sprawę u króla . Kiedy Elżbieta zaczęła mu opowiadać , jak to było by mądrze z jego strony , gdyby teraz spróbował innej drogi , zechciał zostawić Ludmile nieco czasu na przemyślenie wszystkiego , Zyndram oświadczył , że taki właśnie miał zamiar i że nie myśli gwałtem brać żony . Nazajutrz opuścił zamek , obiecując sobie prędki powrót , ze stryjami , pismem królewskim i co najważniejsze , z dobrze uzbrojonym hufcem . Ludmiła o mało nie odeszła od zmysłów z radości na widok odjeżdżającego Zyndrama i na wiadomość , że Elżbieta wywozi ją do stolicy pod opiekę króla . Rozpoczęto przygotowania do podróży . W drodze do Krakowa każdej z pań towarzyszył liczny orszak , za którym szły objuczone konie i fury ze skrzyniami pełnymi najpiękniejszych strojów . Ksiądz Maciej aż się rozpłakał z radości na widok siostry . Bardzo żałował , że nie może jej ugościć . Mieszkał na zamku z orszakiem księcia Henryka Pobożnego , a Elżbieta wolała na razie nie pokazywać się na dworze . Razem z Ludmiłą zatrzymała się w mieście u znajomych . Postanowiła nie przedstawiać się na dworze , dopóki dobrze nie zbada gruntu . Nie wyjaśniła bratu prawdziwego celu swojej podróży . Przez kilka dni słuchała jego opowieści o życiu dworskim i tak , bez żadnych szczegółowych pytań , wkrótce dowiedziała się wszystkiego ! Ksiądz Maciej , okrągluchny prałat o dobrotliwym uśmiechu i dowcipnych oczach , miał złote serce dla ludzi prostych i biednych . Przy tym w pajęczy sposób chwytał ludzkie przewrotności . Był też biegły w polityce ; Henryk Pius i jego ojciec , Henryk Brodaty , nieraz zasięgali jego rad w trudnych przedsięwzięciach . Z opowiadań wynikało , że stryjowie Ludmiły bawili w Krakowie już od tygodnia . Ksiądz Maciej wiecznie ich widział w otoczeniu króla . Obecność księcia Henryka , ojca Bolesława Łysego , zwiększała niebezpieczeństwo . — Kto posiada największy wpływ na króla ? — zaczęła podpytywać Elżbieta . — Jedyną istotą , która ma wpływy bez granic , jest młodziutka królowa Kinga — oznajmił ksiądz Maciej . — Książę ją nie tylko miłuje , ale czci z rodzajem nabożeństwa . Zrobił by wszystko , aby ją pogodzić z doczesnością . A ona , choć jeszcze nie umarła , więcej żyje w niebie niż na ziemi . Elżbiecie błysnęła myśl . Poprosiła brata , aby umożliwił jej spotkanie z królową . Ksiądz Maciej wywnioskował , że siostra musi mieć jakąś ważną sprawę , ale sam mając wiele sekretów , potrafił szanować cudze . O nic nie pytał , niczym nie wprawił jej w zakłopotanie . Gorliwie zajął się otrzymanym zleceniem . Już nazajutrz wieczorem przybył z radosną wiadomością . — Kochana siostruniu , masz się stawić jutro przed południem o godzinie dziewiątej . Spotkasz się sam na sam z królową . Możesz iść śmiało , bo cię tam dobrze przedstawił em i sądzę , że niezgorzej będziesz przyjęta . Przesiedział cały wieczór z paniami , bawiąc je rozmową . Opowiadał o składach najlepszych bławatów i złotogłowiów , objaśniał , na jakiej ulicy mieszka złotnik wyrabiający najwykwintniejsze pierścienie i kolczyki . — Nie dosyć zwiedzić gmachy Krakowa — stwierdził ksiądz Maciej — obejść jego kamienne świątynie . Są tu żyjące kościoły , dusze osobliwe , którym trzeba się z bliska przyjrzeć . Na przykład ojciec Paweł ; Paweł - pokutnik , Paweł - prorok , cały Kraków go zna . Może zauważyłyście , przechodząc koło kościoła świętego Wojciecha , małe okienko , przy którym zawsze jest pełno ludzi . Otóż ten osobliwy człowiek przed dziesięciu laty kazał się tam zamurować . Żyje tylko z datków , jakie mu pobożni ludzie do okienka przynoszą . Latem i zimą w celi tak małej , że ledwo może się obrócić , między kamieniami zzieleniałymi od wilgoci , bez ognia , w jednej , nigdy nie zmienianej sukni , na dawno zgniłej słomie , zupełnie jakby żywcem w grobie . Ile razy widział em ojca Pawła , przez kilka dni nie mogł em spokojnie jeść wieczerzy ani zasnąć na wygodnym łożu … Kiedy ksiądz Maciej odszedł , Ludmiła podbiegła do Elżbiety i szepnęła : — A więc jutro ? — Tak , jutro … Czy wiesz , Ludmiłko , co mi przyszło do głowy ? Chciała by m poprosić ojca Pawła o modlitwę . Może mi wyprosi odwagę i natchnienie ? Musimy tam pójść bardzo rano , póki jeszcze ludzie nie tłoczą się przy okienku … Nazajutrz wstały raniutko . Przy świetle kaganka włożyły obuwie , ciepłe suknie i futrzane szubki , bo ranny mróz mocno ścinał powietrze . Zakryły twarze woalkami i wyszły z pachołkiem , który niósł przed nimi pochodnię . Ulice nie były puste , jak się spodziewano z powodu wczesnej godziny . Adwentowe roraty zbudziły wielu mieszczan . Gromadki otulonych ludzi przesuwały się w mroku ciasnych uliczek z głuchym szmerem przy blasku czerwonych pochodni . Oświetlenie kłóciło się z widokiem nieba , które z jednej strony jeszcze mrugało zimowymi gwiazdami , a z drugiej już majaczyło niebieskawą szarością świtu . Na tym tle spiczaste dachy i drewniane ganeczki wspinały się strzelistymi kształtami i majaczyły w powietrzu . — Jakie to wszystko osobliwe , piękne jak sen ! — westchnęła Elżbieta . Weszły na uliczkę okalającą kościółek świętego Wojciecha . Łatwo rozpoznały celę ; przybudówka wyglądała jak nabrzmiałość muru . Na ścianie wisiał wizerunek Pawła Pustelnika , a nad nim lampa , tak umieszczona , aby światło padało prosto w okienko . Był to pomysł kilku pobożnych mieszczek , które chciały rozjaśnić pustelnikowi długie zimowe noce . Elżbieta i Ludmiła podeszły nieśmiało do okna . Przez otwór kraty wsunęły koszyk z jedzeniem i dwoma srebrnymi monetami . Koszyk wciąż stał w kamiennym wyżłobieniu ; pustelnik nie sięgnął po niego . Zaniepokojone niewiasty zaczęły spoglądać do środka . Długo nie mogły niczego dojrzeć . Spuszczając oczy coraz niżej , zobaczyły śnieżnobiałą brodę , aureolę srebrnych włosów rozwichrzonych nad czołem i dwa łuki białych brwi , spod których patrzyły przerażającej głębokości oczy . Pokutnik siedział na ziemi , owinięty białym kożuchem , oparty o ścianę , nieruchomy jak kamienny posąg . Pierwsza odezwała się Elżbieta z wielką pokorą : — Przychodzę prosić , ojcze … Módl się za nas … Potrzebna nam pomoc w trudnym przedsięwzięciu … — zamilkła , oczekując znaku albo słowa . — Dobry ojcze — dodała Ludmiła drżącym głosem — ty widzisz przyszłość … Uspokój nas … Powiedz , czy to przedsięwzięcie szczęśliwie się zakończy ? Pustelnik wstał , wyrósł na kształt kolumny i podszedł do kraty . Wpatrzył się przenikliwie to w jedną , to w drugą . Potem podniósł oczy do nieba i rzekł przytłumionym głosem : — Gdyby ście wiedziały , co was czeka , nie troszczyłyby ście się o dzień dzisiejszy . Miłujcie się w Panu , albowiem On złączył wasze dusze jedną cierniową gałązką . Jako Izrael czterdzieści lat błąkał się na pustyni , taki i wasz los . A kiedy wrócicie , nie poznacie ani nieba , ani ziemi , ale odnajdziecie skarb utracony . W kościele odezwał się dzwonek ; rozpoczynała się msza . Elżbieta i Ludmiła , rozdawszy ubogim jałmużnę , weszły do środka i zatopiły się w modlitwie tak strzelisto lecącej ku niebu , że wnętrze niskiej świątyni wydawało się za ciasne . Kościółek świętego Wojciecha był przerobiony ze starej pogańskiej kontyny . Pod ołtarzem jeszcze przechowywano popioły ogniska , które niegdyś palono na cześć bogini Niji . Ugasił je św . Wojciech święconą wodą . Elżbieta przymknęła oczy . Marzyła o świątyni tak wysokiej , aby jej szczytu nie można było dojrzeć , która miała by filary plecione z giętkich niebotycznych lilii , mury z przejrzystych klejnotów i błękitne sklepienie w gwiazdy . Właśnie taka świątynia powstawała nie opodal . Kościół Wniebowzięcia Panny Maryi zadziwiał ogromem . Budowę rozpoczęto czternaście lat temu . Mury podciągnięto pod tymczasowy drewniany dach , trudny jeszcze do uchwycenia okiem , bo zewsząd okratowany ogromnym rusztowaniem . Zabierano się właśnie do ogromnych czworobocznych podstaw pod wieże , które miały być do siebie podobne jak bliźniacze siostry , bo też ich budową kierowali dwaj bracia , mistrzowie sztuki mularstwa . Nie byli pierwszymi ; wielu do tej pracy wzywał założyciel świątyni , biskup krakowski , Iwo Odrowąż . Poza kościołami i główną częścią zamku cały Kraków był drewniany . Dla Pana Boga i królów krakowianie zdobywali się na kamień lub tak modną cegłę , sami jednak woleli po staroświecku żyć w modrzewiowych i sosnowych dworkach . Wprawdzie każdy pożar stanowił dla nich zagrożenie , ale dworki miały dwie nieocenione pod niebem północnym zalety , były suche i ciepłe . Wszystkie domostwa z fantazją odwracały się od siebie pod najśmielszymi kątami . Właściwe ulice jeszcze nie istniały ; były to jakieś wąskie przesmyki i węzły , które splatały się na kształt siatkowych żyłek . W godzinach rannych panował tu ruch i gwar nie do opisania . Ludmiła , która nigdy nie widziała dużego miasta , była zupełnie odurzona . Stawała przed każdym domem i szeroko otwierała oczy . Mieszczanki , otulone kożuchami , raźno wracały z targu . Za nimi szły dziewki , które niosły kosze z czosnkiem , rybami i chudymi postnymi struclami . Bogate panie , zakapturzone , w kamelinowych szubach podszytych kunami albo popielicami , jechały konno . Elżbieta i Ludmiła z trudem przeciskały się przez tłum . Przed nimi szedł pachołek z pochodnią i torował drogę , rozpychając ciżbę . Ale w pewnej chwili mocne pięści przestały wystarczać ; na skrzyżowaniu uliczek jakaś przeszkoda zatamowała przejście . Niewiasty podeszły bliżej i spostrzegły ogromny wóz z materiałami do budowy kościoła Panny Maryi . Leżały na nim cegły , belki , a na wierzchu rzeźby , misterne krzyże , korony i palmy do ozdoby filarów . Przed wozem szedł diakon z wysokim krucyfiksem . Po obu stronach stąpali bracia , seniorowie budowy . Jeden był jasnowłosy , pogodny jak poranek , drugi jak noc czarny i posępny . Nie było koni ani wołów . Ze sto osób różnego stanu , płci i wieku , zaprzęgniętych rzędami do długich i grubych lin , ciągnęło wóz , śpiewając litanie . W pewnym momencie , na zakręcie uliczki , koło zaczepiło o narożnik . Cały stos materiałów szczęknął i zadrżał . Jeden mały element rzeźbiarski upadł tuż pod stopy Elżbiety i Ludmiły . Była to cierniowa korona wyrżnięta z szarego kamienia . Rzuciły się ku niej , delikatnie wzięły ją w dłonie i z szacunkiem położyły na wozie . Jeden z budowniczych , ten jasnowłosy , spojrzał na nie łagodnymi jak niebo oczami i skłoniwszy głowę powiedział : — Dziękuję w imieniu Najświętszej Panienki ! Wóz ruszył i zniknął na zakręcie . Przejście było wolne . — A więc i my przyłożyły śmy rękę do świętego dzieła ! — zawołała radośnie Ludmiła . — Tak , to prawda , ale ten znak potwierdza słowa ojca Pawła — westchnęła Elżbieta . — Bóg nas łączy cierniową gałązką , i to jeszcze kamienną ! — Tym bardziej będziemy się kochać — powiedziała wesoło Ludmiła , przyśpieszając kroku . Wkrótce znalazły się w domu . Szybko zjadły gorącą polewkę . Dochodziła dziewiąta ; zbliżał się czas audiencji u królowej . Sala była wielka i ciepła . Kamienne wnętrze ozdabiały grube normandzkie tkaniny , a w głębi , na frontowej ścianie , wisiał kosztowny arabski kobierzec , tak zwany saracynowy , który nie tylko chronił od chłodu , ale bawił oczy fantazyjnymi arabeskowymi motywami . W zagłębieniach pułapu , między snycerszczyzną dębowych belkowań , gnieździły się srebrne orły . W oknach , zasiatkowanych ołowianymi obrączkami , widniały szybki z zielonkawego szkła , które mimo śnieżnej zamieci rzucały na salę majowe światło . Od czasu do czasu strojni pacholęta przyklękali przed kominkiem , a nabrawszy czerwonych węgli na łopatki , nosili je po sali . Sypali bursztyn i drzewo sandałowe , którego niezwykły żywiczny aromat nasycał powietrze zapachem lasu . Zgromadzenie było osobliwe . Monarchinie i panny dworskie , wystrojone jak święte obrazy , a między nimi prości chłopi w kożuchach , z koszykami i jagniętami na ręku , przy nich panicze , ubrani suto jak do ślubu , a pod kominkiem staruszek podobny do żebraka , ubogi , siwy , oparty na kiju , ze złotą aureolą nad głową . Na stole , w fałdach purpurowej poduszki , leżało Dzieciątko z ogromnym złotym kołem wokół główki . Nadchodziły święta . Królowa ze swoim dworem organizowała jasełka . Wszystkie krakowskie kościoły przedstawiały takie widowiska , a mieszkańcy miasta prześcigali się w ich przystrajaniu . Królowa postanowiła , że jasełka w katedrze wawelskiej muszą być najpiękniejsze . Już kilka miesięcy temu zamówiła u snycerzy drewniane posągi , przedstawiające Dzieciątko , Maryję , świętego Józefa , pasterzy , Trzech Króli , Heroda ze śmiercią i cały chór aniołów . W głębi sali , pod arabskim kobiercem , stał duży stół hebanowy , wysadzany perłową masą . Księżna Kinga przywiozła go z wyprawą . Była to pamiątka po matce , cesarzównie bizantyjskiej . Przy nim stały cztery tronowe krzesła ze stopniami i baldachimami . Na jednym z nich , pod ścianą , siedziała księżna Grzymisława , matka panującego księcia , wdowa po Leszku Białym . Niegdyś hoża i dorodna , teraz smutna i przybita troskami . Cera jej zwiędła , pożółkła , włosy posiwiały i choć nie skończyła pięćdziesięciu lat , wyglądała na matronę . Wdowi strój dodawał jej powagi . Przymrużając powieki , szyła czerwony kaftan dla Heroda , którego tułów leżał pod tronem . Obok niej siedziała księżna Kinga . Niedawno szesnasty rok zaczęła , a już jej umysł równał się z klerykami , a nieugiętym hartem duszy służyła za wzór rycerzom . Na dworze ojcowskim odebrała staranne wychowanie . Piękność jej była tak słynna , że nawet dziejopisarze nie potrafili o niej milczeć . Nic dziwnego , wszak pochodziła z ziemi węgierskiej , a przy tym po matce odziedziczyła urok Greczynki . Przed nią , na hebanowym stole , stał anioł w niebieskim ornacie , z tęczowymi skrzydłami i „ grał ” na skrzypeczkach . Królowa splatała dla niego wianek ze stokrotek i co chwila mu go przymierzała . Wianek był za duży , spadał aniołkowi na szyję , a wtedy , mimo wszelkich dworskich manier , panienki wybuchały srebrzystym , niepohamowanym śmiechem . Panny , w kwiecistych jasnych sukniach i wieńcach na głowie , przygotowywały pracę dla starszych , bardziej doświadczonych kobiet . Czasem same coś upięły lub zszyły . Młodzieńcy podawali nożyce . Jeden z nich ofiarował się nawlec igłę , a robił to tak nieudolnie , że stał się powodem żartów , przekomarzań i śmiechu . Jedyną panną cichą i zalęknioną była Ludmiła , która zachowywała się pewniej na koniu w szczerym polu niż na dworskich kobiercach . Wprawdzie królowa przyjęła ją łaskawie , ale Ludmiła jeszcze nie wiedziała , jak król ją powita . Poza tym w sali znalazł się ktoś , kogo dawno nie widziała . Jego obecność odebrała dziewczynie całą odwagę . Michał Przedwojowic dowiedział się , że po świętach na zamku wawelskim ma się odbyć turniej . Ta wieść ściągnęła go do Krakowa . Przyszedł prosić , aby jego imię wpisano w poczet walczących , i właśnie wtedy spostrzegł Ludmiłę . Nagle w progu wysokich drzwi stanął zakonnik w brunatnym habicie , przepasany powrozem , z twarzą młodą , ale zwiędłą i przejrzystą jak przydymione topazy królowej . — A ! Braciszek Benedykt ! — zewsząd rozległy się radosne okrzyki . Elżbieta podniosła ręce w geście powitania i szepnęła : — Władzio ! — Jej twarz oblał rumieniec , nikły jak na kwiecie jabłoni . Ale braciszek Benedykt nie pokłonił się nikomu . Podszedł do Dzieciątka , leżącego na purpurowej poduszce , i powiedział : — Bądź uwielbiona , moja Dziecino . Chciała ś zakosztować głodu i chłodu , by osobiście się przekonać , czym pachnie bieda . Teraz ludzie kładą ci szkarłaty pod głowę , ale w Betlejem tak nie było , tam cię kłuła słoma . — ucałowawszy drewniane nóżki , potoczył oczami po sali . Zbliżył się do monarchiń i zaczął przepraszać . — Wybaczcie , łaskawe panie , że najpierw wam się nie pokłonił em , ale musiał em przywitać się z Królem królów , kiedy go tu zastał em . — Nagle zatrzymał oczy na Elżbiecie . Wzruszenie błysnęło na jego dobrotliwej twarzy . Po chwili zgasło ; mnich opanował się i rzekł wesoło : — A ! Siostrzyczka Elżbieta ! Przepraszam , może już się nie godzi nazywać siostrzyczką ? — A czemuż by się nie godziło ? — odparła Elżbieta . — Wszak to najświętsza nazwa , tym bardziej , że ten , którego żartem nazywała m braciszkiem , teraz naprawdę nim został . — Więc wy się znacie ? — zapytała królowa . — A jakże ! Ojciec pani Elżbiety , świeć panie nad jego zacną duszą , był moim dobroczyńcą . Chował em się w jego domu , miłował em ich wszystkich jak syn i brat rodzony … — Ładny mi brat ! — przerwała z uśmiechem Elżbieta . — Niech sobie wasza królewska mość wyobrazi , że pewnego dnia , bez powodu , jak syn marnotrawny wyszedł z domu . Nawet nie chciał poczekać na moje wesele . I jak wyszedł , tak nie wrócił . Od owej chwili lata upłynęły . Dziś dopiero po raz pierwszy go widzę . — I cóż to się stało ? — zaciekawiła się księżna Grzymisława . — Co się stało ? Co się stało ? — pomrukiwał braciszek . — No , jeśli już kogo pytać , to nie mnie . Po ślubach zakonnych człowiek zupełnie zapomina o przeszłości , jakby ręką odjął . Starsi mnie tu przysłali — zmienił temat — do króla w sprawie kościoła , jaki nam , z łaski swojej , stawia . Gdzie król jegomość ? — Tylko go patrzeć ! — rzekła królowa . — Tak — dodał ksiądz Maciej — książęta za chwilę skończą naradę . Przesiedział em tam parę godzin , ale jak ze spraw śląskich przeszli do Tatarów , wymknął em się pierwszy , bo już mam tych Tatarów po uszy . — Ażeby wreszcie przyszli ! — zawołał Przedwojowic . — By śmy ich raz wytłukli i przestano by nas nimi straszyć , jak straszy się dzieci obdartym dziadem . — Ja myślę , że wszystko skończy się na gadaniu — wtrącił jakiś młodzieniaszek . — Przecie to dzicz niesforna , dobrze im wojować z Pieczyngami i innymi dzikusami , ale z rycerstwem chrześcijańskim nie ośmielą się stanąć oko w oko . Od dzieciństwa słyszę : idą , idą , a do tej pory ich nie widać ! — Są blisko — westchnęła księżna Kinga . — Listy z Węgier przynoszą groźne wieści . Coraz to jakiś książę rusiński zjawia się tam , błagając o ratunek albo przynajmniej o schronienie … Dwór mego ojca jest pełen takich wygnańców , którzy straszne rzeczy opowiadają … Wszyscy zamilkli . — Dziś rano idę sobie najspokojniej do mszy służyć — przerwał ciszę młody giermek — a tu na progu katedry jeden z dziadków kościelnych zachodzi mi drogę . Był przerażony i blady jak trup . Powiedział mi , że o północy dziwne rzeczy się działy . Słyszał płacz , szczękanie , jakby ktoś szlochał kamiennymi piersiami albo załamywał żelaziste ręce . A kiedy rano przyszedł otworzyć kościół , przy schodach do podziemia przesunęło się koło niego coś ogromnego , podobnego do grubego , wysokiego rycerza , ale to było szare i szło cicho , zupełnie jak mgła . Słowa giermka sprawiły głębokie wrażenie . Wszyscy zaczęli szeptać : — Chrobry … Duch z kaplicy świętego Leonarda … To wielki znak ! A księżna Grzymisława dodała smutnym głosem : — Jakieś niebezpieczeństwo grozi Piastom … — Kiedy mamy się już bawić w gminne powiastki , to i ja państwu coś opowiem — odezwał się ksiądz Maciej . — U nas , w Legnicy , od jakiegoś czasu dzwony same dzwonią . — Jak to ? Same dzwonią ? I tak co noc ? — dziwili się słuchacze . — Nie , czasem tylko późnym wieczorem , kiedy ludzie pierwszym snem zasną . Jak tylko się rozbudzą , wszystko cichnie ; ledwo zaczną drzemać , znowu rozlega się bim ! bom ! Ja sam nie słyszał em , bo mieszkam we Wrocławiu , ale mnóstwo ludzi przysięgało , że to prawda . A ja powiadam , rozgłaszanie takich wieści między pospólstwem jest grzechem , osłabia serce i mąci rozum . Niedługo usłyszymy , że Tatarzyny mają psie głowy albo smocze skrzydła . Otóż właśnie dla rozeznania prawdy i obmyślenia mądrej obrony , gdyby stała się kiedyś potrzebna , książęta dziś tak długo radzą . Wezwali nawet kanonika krakowskiego , Jacka Odrowąża , który najlepiej może radzić , bo przecie widział Tatarów . — Widział Tatarów ? ! — krzyknęły prawie jednocześnie Elżbieta i Ludmiła . — A jakże , był w Kijowie podczas oblężenia i zdobycia miasta . Aha ! O wilku mowa , a wilk tuż ! … W drzwiach pokazało się mnóstwo mężów . Na czele dwaj Piastowicze w mitrach . Książę Henryk szedł po prawej stronie jako gość i potomek starszej linii , o czym władcy śląscy nigdy nie zapominali . Był to człowiek trzydziestoletni , z obliczem energicznym i rycerskim . Nosił brunatną tunikę ze złotą obręczą w pasie i ciemnoczerwony płaszcz spięty na ramionach klamrami w kształcie malutkich tarcz herbowych , na których bielił się piastowski orzeł . Trzecia tarcza , nieco większa , wisiała na rękojeści miecza , owiniętego złotą taśmą . Książę Bolesław miał popielatą tunikę , na niej purpurowofioletową szatę , zwaną dalmatyką , z orł em na piersi wyszytym perłami . Strój niezwykle pasował do jego dziewiętnastoletniej twarzy , płowych włosów i turkusowych oczu . Za książętami szło dwóch duchownych ; Jacek Odrowąż w dominikańskim habicie , wysoki , kościsty , ze spuszczoną pokornie głową i Jan Prandota , biskup krakowski . Dalej szli dygnitarze i rycerze . — Udadzą się jasełka ! — stwierdził Prandota podchodząc do królowej . — Figury jak ulane , ale nie widzę bydlątek . A przecież i to potrzebne … — O ! — zawołała królowa . — Cieszę się , księże biskupie , że humor wam dopisuje . Kto by tam strugał z drzewa bydło , którego są pełne obory ? W naszym żłóbku będą żywe woły i osiołki jak tam , w Betlejem . — Będzie jeszcze coś dowcipnego — dodał znacząco król . — Ach , proszę , przestań . Przecież to misteria dla całego Krakowa — szepnęła księżna i chcąc , by król dochował tajemnicy , położyła na ustach wysmukły , blady paluszek . — Misteria … misteria … — powtarzał Bolesław z przekąsem . — Moja złota królowo , pozwól powiedzieć . On nikomu nie wygada , daję za to głowę . Otóż słuchaj , dobrodzieju — dodał zwracając się do biskupa i zniżając tajemniczo głos — w orszaku Trzech Króli będzie … no , zgadnij co … Na pewno nie zgadniesz ! Wielbłąd ! Ten wielbłąd , którego Daniel Halicki przysłał nam w podarunku . — Słyszał em , że przysłał , ale do tej pory nie wiem , skąd on go wziął . — To bardzo ciekawa historia . Wielbłąd jest zdobyczą po Tatarach . Pierwszą i kto wie , czy nie jedyną , bo nie ma im co zabierać , chyba że to , co drugim pokradli . Leżał na pobojowisku między trupami i był ranny . Ale naszym okrutnie się to monstrum spodobało . Zaczęli go nacierać , leczyć jak konia , a może nawet jak człowieka . Tak się i wylizał , biedaczysko . A poczciwy Daniel pragnął się nim jak najszybciej pochwalić i dał nam go w prezencie . — A to będzie przednie ! — zawołał radośnie biskup . — Nie tylko przednie — odparł skory do żartów Bolesław — to będzie tak , jak się kiedyś zdarzyło . Wszyscy gotowi pomyśleć , że to jeden z owych Trzech Króli prosto z pustyni na nim przycwałował . Po drugiej stronie stołu księżna Grzymisława rozmawiała z księciem Henrykiem siedzącym na tronie . — Cóżeście tedy uradzili ? — spytała z zainteresowaniem . — Boleś na wiosnę zwoła sejm w Kalinie odparł książę — a ja , prócz moich Ślązaków , chcę wziąć do pomocy sąsiadów . Może nie będzie to potrzebne , ale na pewno nie zaszkodzi . Strzeżonego Pan Bóg strzeże . Tymczasem młody król kazał sobie podać genueński kobierczyk i rozłożywszy go na ziemi , usiadł przy stopach królowej . — Już mnie nudzą ci wszyscy mądrale powiedział , całując jej delikatne dłonie . — Najlepsza filozofia to miłować się w Bogu . Nieprawdaż ? — Tak , byle w Bogu ! — królowa zarumieniła się i zaczęła z lekka oglądać , jakby szukała pomocy . Chciała przerwać tę drażliwą dla niej rozmowę . Nagle zerwała się wołając : — Ach , że też zapomniała m ! Panno Ludmiło , chodź no tu , moje dziecko , niechże cię przedstawię twojemu opiekunowi i ojcu . Bolesław wstał i pocałował Ludmiłę w czoło , według praw opiekuna i króla . — A i owszem — zapewnił Bolesław — będziemy sierocie ojcowali , byle nasza małżonka chciała matkować . Wtedy Krystyn z Niedźwiedzia , który dla swoich synalków szukał bogatej dziedziczki , podszedł do króla i rzekł : — Zdaje mi się , miłościwy panie , że niedługo będziecie ojcowali , bo jak słyszał em od jej stryjów , ta panna już po zrękowinach . — To źle słyszeli ście — odrzekł król z powagą w głosie . — Co beze mnie postanowione , to się nie liczy . Gdzie król opiekunem , tam tylko z ręki królewskiej mogą być zrękowiny . Elżbieta i Ludmiła z wdzięcznością podniosły wzrok na królową i spostrzegły w jej oczach wyraz tryumfu . Tymczasem Bolesław zbliżył się do Elżbiety i łaskawie z nią rozmawiał . Chciał jej zapewne osłodzić , jak sądził , bolesną dla rodziny Zydrama odmowę . — Czy bardzo pannę zmartwiły słowa króla ? — zapytał Michał Przedwojowic , podchodząc do Ludmiły . — Wcale — rzekła zdecydowanie . — Muszę się przyznać , że słowa królewskie są powodem mojej radości . — A , to co innego , a więc zacna panna pozwoli , aby m na turnieju walczył pod jej godłem ? Dziewczyna skinęła głową . — A jakie godło dostanę ? Ludmiła ściągnęła jedną ze swoich bransolet i podała rycerzowi . Schował ją ze czcią jak relikwię . Potem zaczął opowiadać o wszystkim , co się zdarzyło na turniejach , na których kruszył kopię . Przy kominku powstało zamieszanie . Słychać było okrzyki i śmiech . Okazało się , że ksiądz Maciej dostał mata . Król , wesół z wygranej , powstał . Na to hasło wszyscy się ruszyli i z pokłonami zaczęli opuszczać salę . Ludmiła , biorąc pod uwagę rady Elżbiety , zatrzymała stryjów i ostatnia stanęła przed królem . Pokłoniwszy się nisko prosiła , aby jej pozwolił rozporządzić jedną ze swoich włości . — Według starych zwyczajów , stryjowie mają prawo do ojcowizny , ale uczcili wolę mego ojca . Niechże za trudy opieki otrzymają choć małą cząstkę , i niech im ona będzie pamiątką mojej wdzięczności . Podobał się królowi pomysł dziewczyny . Był rad , że dzięki jej wspaniałomyślności może okrasić stryjom suchą odprawę . Stryjowie o mało nie ucałowali rąk własnej synowicy . Prosto z zamku poszli do gospody , gdzie do świtu pili za jej zdrowie , drwiąc sobie ze wszystkich długów i z samego Zyndrama . Po turnieju Michał Przedwojowic opuścił stolicę . Musiał dostarczyć rozkazy wojewody Klemensa do stanowisk wojennych . Wyjechał ze wschodem słońca , ale rozstanie z wybranką serca opromieniała jutrzenka różowej przyszłości . Ludmiła wiedziała , że nie musi się już bać tego , co jej do niedawna zagrażało . Po tak cudownym ocaleniu wierzyła , że spełnią się jej marzenia … Najbardziej bolesne było rozstanie z Elżbietą . Przyrosła do niej jak bluszcz do drzewa , tysiącem gałązek swej duszy , zaufaniem , czcią dla jej cnót oraz najgłębszą dozgonną wdzięcznością . Elżbiecie też było smutno żegnać się z Ludmiłą , ale musiała co prędzej odjechać . Już nie było żadnej wymówki . W kilka dni po turnieju odjechał książę śląski , a z nim ksiądz Maciej . Po spełnionym obowiązku względem sieroty doszły do głosu po stokroć bliższe obowiązki żony , matki i pani domu . Ludmiła raz jeszcze objęła Elżbietę w serdecznym uścisku . — Kochana Elżbieto ! Nigdy nie zapomnę tego , co dla mnie zrobiła ś . Boże , daj , aby m kiedyś mogła ci się odwdzięczyć ! — powiedziała na pożegnanie i wybuchnęła płaczem . Karnawałowe szaleństwo ogarnęło Kraków . Na ulicach bawili się przebierańcy , wokół miasta dzwoniły kuligi , a w zamku rozbrzmiewał śmiech , trwały widowiska i bale . Ludmiła zamieszkała w zamku . Koronna pani była dla niej łaskawa , a król rozmawiał z nią jak z młodszą siostrą . Nieraz żartował , rając jej najstarszych i najnudniejszych dostojników , ale tak naprawdę miał wobec niej zamiar wielkiego wyniesienia . Zdawało by się , że panienka , która lubi taniec i stroje , która ma do syta zabaw i hołdów , powinna być szczęśliwa . Jednak było inaczej . Cóż po tym wszystkim , kiedy miłość i przyjaźń rozbiegły się w dwie różne strony … A przy tym nowe nieprzewidziane troski zaprzątały myśli Ludmiły . W poufałych rozmowach królowa usiłowała nakłonić ją do życia zakonnego , a król miał zamiar ją wyswatać . Z królem cięższa sprawa niż z Sulisławem . Takiemu opiekunowi trudno się wywinąć . — Moja Ludmiło , dziwna z ciebie dziewczyna — stwierdził król z wyrzutem . — Nie chcesz korony niebieskiej . Nie chcesz korony książęcej . Czegóż więc chcesz ? Ludmiła milczała . Wiedziała , że złota bransoletka poplątała jej przyszłość . I żeby przynajmniej ta przyszłość mogła się stać teraźniejszością . Ale wszystko było wątpliwe . Słyszała , jak dworzanie mówili między sobą , że pan Michał udał się z poselstwem do księcia halickiego , Daniela , a później ma jechać z wyprawą na Prusaków . Jak długo to potrwa . Oprócz Ludmiły wszyscy o nim zapomnieli . Na dworze co dzień przyjmowano nowych gości , w turniejach nowi zwycięzcy zbierali oklaski . Nie miała nawet z kim pomówić o tym , co kryła w głębi serca .