Emma Dmochowska DWÓR W HALINISZKACH Nad Wiecznym Miastem powoli zachodziło słońce . Po niebie nie błądziła ani jedna chmurka . Było ono ogromne , szafirowe , nieruchome jak szklana kopuła . Powietrze drgało rozpalone . Od dalekich bagien za Tybrem niosły się czasem wilgotne tchnienia . Pył , wznoszący się tu i ówdzie z ulic , złocił się w powietrzu . Pod bramą San Paolo , której średniowieczne baszty i mury , zrudziałe latami , ostro rysowały się na błękicie nieba , było gwarno . Ku miastu wracały powozy odwożące turystów , wyjeżdżały dwukołowe wózki , ciągnione przez muły , na których gromadami zasiadali wieśniacy . Kilku cyklistów przemykało ostrożnie pośród tłumu . Strażacy w popielatych mundurach wiedli głośne rozmowy . Opodal szara i ciężka piramida Cestiusza , zieleniejąca u dołu plamami pleśni , wznosiła się na tle drzew protestanckiego cmentarza . Był to zakątek świeży i cichy jak oaza . Pod wiecznie bujną zielonością zapadały się powoli w ziemię groby zmarłych tu cudzoziemców . Na grobach tych bujnie rosła trawa i rozkwitały chwasty , wabiąc ku sobie pszczoły i inne owady . Panna Teresa Leonia Halicka szła do miasta . Wracała z bazyliki Świętego Pawła za murami — i czuła się już mocno zmęczona całodziennym chodzeniem . Bo też była to prawdziwa pielgrzymka — wotum uczynione na uproszenie łask Boskich i światła Ducha Świętego . Od tak dawna szukała drogi , a wszystkie były jakby zamknięte przed nią . Od tak dawna łaknęła światła , a w duszy jej była ciemność , chwiejność , dziwny jakiś zamęt . Mówiła do Boga : — Mów , Panie ! Rzeknij słowo , a wszystko uczynię wedle Twojej woli . Ale dokoła panowało milczenie , słyszała tylko głos własnej duszy , niepewny i drżący . Wiedziała , że musi iść , że furta klasztorna na nią ezeka , że przysięga uczyniona w latach młodości obowiązuje ją nadal , Czuła , że nie jest już z tego świata . Była gotowa iść . Lecz dokąd ? Dokąd ? Przeszła pod ciemnym sklepieniem bramy . Po tamtej stronie słońce jeszcze jaśniej świeciło nie zasłonięte przydrożnym murem i przed oczami roztaczała się rozległa przestrzeń . Ulice były już wytyczone , ale jeszcze nie zabudowane , na wprost wznosiło się zielone wzgórze Awentynu , uwieńczone kościółkiem Maltańskim . Zwróciła się na lewo i szeroką , pustą ulicą szła ku rzece , widniejącej za kamiennym ocembrowaniem . Dokoła było cicho . Myślami wróciła znów do wspomnień , do chwili najważniejszej w jej życiu . Tak , było to kilka lat temu . Była młodziutką , dojrzewającą dziewczyną , gdy zaczęła ją dręczyć choroba dziwna , nieokreślona . Przykuta do łóżka , w strasznych cierpieniach traciła powoli władzę we wszystkich członkach , traciła mowę i słuch , i tylko jej wielkie oczy , nabrzmiałe i przerażone , świadczyły , że wciąż jeszcze żyje . Ale i w oczach zaczynało się mącić i co dzień mniej widziała , co dzień ogarniała ją większa ciemność . Aż wreszcie przyszła taka noc , że zwątpiono , czy będzie żyć . Przywołany ojciec Maks stanął nad nią wymawiając słowa absolucji , ale ona go już nie widziała . Matka i kilkoro przyjaciół klęczało dokoła , czekając ostatniego tchnienia . Szmer litanii za konających rozlegał się w smutnym pokoju . Gromnica , którą dano jej do ręki , paliła się żółtym płomieniem . Ona zaś zapadała wciąż głębiej i głębiej w noc jakąś bezbrzeżną , w przepaść , w pustkę . . . Aż nagle poczuła , że musi powstać , że coś ją podnosi , rzuca na kolana i ręce składa do modlitwy . I zrobiła się jasność wokół niej , jasność cudowna , niebiańska , i spłynęła z góry Madonna z promienistą aureolą nad czołem . Rozkrzyżowawszy złożone na piersiach ręce wyciągnęła je do niej i rzekła słodkim głosem : — Pójdź za mną . Rozsunąwszy fałdy szaty ukazała jej serce krwawe , siedmiu mieczami przeszyte . A potem wszystko znikło i Teresa Leonia poczuła , że spada gdzieś całym swym ciężarem , że czyjeś ręce ją chwytają , że na skronie leją jej wodę . Więcej nie zapamiętała . Ale gdy nazajutrz przyszła do siebie , przyczyna choroby była usunięta , organizm rozpoczynał normalne funkcjonowanie . Życie jej zostało ocalone . Podniosła głowę i rozejrzała się wokół siebie . Była już na placyku przed kościołem Santa Maria in Cosmedin , którego sczerniała wieżyczka przecinała niebo wąską linią . Za sobą zostawiła zielony Awentyn . Opodal ładna świątynia Słońca , jak cacko delikatne i wątłe , wznosiła swe kolumienki leciuchne i daszek na nich oparty . Po lewej stronie Tyber ujęty w kamień szumiał żółtymi wodami . Podeszła do brzegu . Była znużona chodzeniem , całodziennym postem , upał em , wrażeniami , jakich doznawała w tej pielgrzymce do siedmiu bazylik . Rada była spocząć na chwilę . A przy tym taki urok szedł od tego świętego miasta , od ruin , które widniały przed nią ! Tyber płynął leniwie u jej stóp , tocząc mętne wody , zmęczone tylu wiekami wędrówki . Były ciężkie i ciemne , jakby kryły w swej głębi jakieś tajemnice i zbrodnie . Lecz dalej , ku zachodowi , w promieniach słonecznych przybierały barwy jaśniejsze , białomleczne i żółtawe , rozlewały się szeroko okrążając wysepkę Świętego Bartłomieja z jej czerwonawym szpitalem Bonifratrów i poprzecinane ciemnymi liniami mostów szły pod słońce odbijając przybrzeżne domy i kościelne wieże , za którymi leżał Transtewer z ciasnymi uliczkami i wąskimi domkami . W oddali wznosiły się zieleniejące wzgórza . A nad całym tym skupiskiem domów , kościołów , dachów , wieżyczek i murów królowała na niebie kopuła bazyliki Świętego Piotra . Słońce coraz szybciej chowało się gdzieś za Monte Mario i na ziemi zaczynał panować zmrok fioletowy i chłodny . Ale szczyty wież , z górującą nad nimi jasną , zwycięską kopułą bazyliki , ciągle złociły się nad Wiecznym Miastem . — Tu es Petrus — szepnęła Teresa Leonia i z dumą patrzyła przed siebie . Tak , Rzym cały — to miasto o wielkich losach — był to proch i marność , pyłek nikczemny pod stopami tej świątyni . Nie Rzym tylko — świat cały czym że był wobec tej największej potęgi , tej najświętszej władzy , co od tej kopuły szła przez wieki całe , zwycięska , niezwalczona , wieczna — co brała swój początek u tronu samego Boga , a słowem Chrystusa zatwierdzona , objęła całą kulę ziemską i przyświecała jej , jak pochodnia wiodąca ku niebu . . . — Tu es Petrus — powtórzyła i czuła , jak jej serce wzbiera miłością i przywiązaniem , jak wchodzi w nie moc niezwyciężona , a zarazem i wielka duma , że ona — słabe dziewczę — została wybrana przez Pana i powołana ku wielkiemu celowi . Wybrana ! Tak , od chwili , gdy nad jej łożem zajaśniała słodka twarz Madonny , gdy usłyszała słowa : — Pójdź za mną ! — życie jej przestało do niej należeć . Czuła i rozumiała , iż jest powołana do spełnienia jakiegoś dzieła — i żyła , czekając znaku . Pierwszą jej czynnością , po dźwignięciu się z choroby , było złożyć przysięgę i ofiarować Bogu swe serce czyste , żadną ziemską miłością nie skalane , ciało dziewicze , myśli i wolę , i całą swą istotę . Była zbyt młoda i jeszcze zbyt osłabiona , aby jakiekolwiek zgromadzenie zakonne mogło ją przyjąć . Musiała czekać i przysposabiać się do życia , które miało się stać jej udziałem . Czekała więc , a tymczasem poznawała reguły różnych zakonów i w obcowaniu z mniszkami , w częstych rekolekcjach , odbywanych w rozmaitych klasztorach , starała się poznać , gdzie wola Boska chce ją mieć . Tak minęło lat kilka — a wybór ciągle nie zapadał . Miała już lat dwadzieścia parę — dłużej zwlekać nie mogła . Głos wewnętrzny powtarzał jej wciąż : — Idź ! , a nie wiedziała dokąd . Więc za radą ojca Maksa udała się na pielgrzymkę do siedmiu bazylik — i teraz , gdy wszystkie siedem obeszła , wracała do Świętego Piotra dla odprawienia końcowych modlitw . — Może tam , u grobu Apostołów , znajdę światło ! — westchnęła . Podniosła głowę i ruszyła dalej . Szarzało już , ale Tyber , płynący od zachodu , niósł z sobą fale barw jasnych i niebo nad nim było u góry zielone , a złote u spodu . Tylko kopuła ze złocistej zaczęła zmieniać się na lazurową i , jak zawieszona w niebie , zdawała się garnąć pod siebie całe miasto . Teresa Leonia szła brzegiem rzeki . Choć zmęczona , przyśpieszyła kroku , aby za dnia móc jeszcze ukończyć pielgrzymkę . Idąc , znów rozmyślała . Przypominała sobie jedne po drugich zgromadzenia , które poznała . Więc pierwotne , ostre reguły benedyktynek , cysterek , klarysek , karmelitanek Świętej Teresy , wielkich pokutnic oddanych umartwieniu ciała , ubóstwu i kontemplacji — prawdziwe to były ofiary na ołtarzach Pańskich , baranki niewinne , przelewające dobrowolnie krew swą na odkupienie ludzkich grzechów , na przebłaganie gniewu Bożego . Ale ani jej zdrowie , ani usposobienie nie pozwalały się jej ku nim skierować — ascetyzm jej nie pociągał . Następnie reguły czynne , działające , biorące udział w życiu nieszczęśliwej ludzkości — franciszkanki , oddane maluczkim i ubogim , siostrzyczki ubogich , których szare habity znane były dobrze poddaszom i suterenom , Siostry Świętego Józefa , utrzymujące ochronki , bohaterskie Siostry Miłosierdzia , istna armia idąca wszędzie , gdzie grozi niebezpieczeństwo — i wszystkie inne zgromadzenia misyjne , które szły na koniec świata lub przenikały najniższe warstwy społeczne , głosząc naukę chrześcijańską i walcząc ze złym duchem . Były to święte dusze — pracowite , odważne , korne i cierpliwe — godne najwyższego uznania . Ale , widziane z bliska , jakże były ordynarne , pozbawione wszelkiej osobistej inicjatywy , ślepe narzędzia w ręku przełożonych , prozaicznie wykonujące pospolite czynności ! Bez wychowania , bez polotu ! Nie , wśród takich nie mogła by wytrzymać . Był jeszcze cały szereg zakonów nowszych , liczących się bardziej ze współczesnymi warunkami — wizytki , sercanki , niepokalanki , nazaretanki , urszulanki , Zgromadzenie Sióstr de Sta Maria Reparatrice , Zgromadzenie des Dames de la Retraite i wiele , wiele innych jeszcze — zakony przeważnie dla osób „ z towarzystwa " , dla zamożnych i wykwintnych dam , które , pomimo najgłębszej pokory , nie mogły być narażone na brutalne zetknięcia z rzeczywistością , a uprawiały pobożność w przystępniejszej formie , i taką , która licowała z ich subtelną i wyrafinowaną naturą . W ich progi nieraz już wstępowała . Próbowała nowicjatu w SacreCocur ; odprawiła u nazaretanek rekolekcje ; zwiedziła kilka domów wizytek ; wreszcie prawie się już dała uwieść urokowi przepięknych Sióstr Reparatrices , których poetyczne nabożeństwa , w kaplicy przybranej liliami , zawsze nadzwyczaj silnie na nią działały . Wszystkiego tego już próbowała — i wszędzie doznała zawodu . Z bijącym sercem wchodziła w progi każdego nowego klasztoru , mówiąc sobie : — Tu znajdę odpoczynek i światło , a wychodziła z zawodem , z jakimś dziwnym niesmakiem . — Nie , i to nie dla mnie — powtarzała sobie , i szukała dalej . Bo wszędzie widziała jakieś braki , jakieś „ ale " , coś mąciło tę harmonię , którą sobie wymarzyła . I niepokój ogarniał ją coraz dotkliwszy i boleśniejszy , bo sumienie odzywało się ostrzegając , że czas upływa , a przysięga pozostaje nie wykonana . — Boże , wybaw mnie , ratuj , wskaż drogę ! — szepnęła . Rozejrzała się wokół siebie . Wychodziła już z wąskiej uliczki na plac Św . Piotra . Zatrzymała się . Tyle razy widziała ten plac i kościół , a nigdy nie mogła na niego spoglądać bez zachwytu , zawsze , gdy wstępowała na schody krużganka , przepełniało ją uczucie dumy . Czuła się pewniejsza , śmielsza w tym wspaniałym otoczeniu , wśród tej kolumnady , co dwoma ramionami sięgała w świat , jakby go chciała objąć i rzucić do stóp ołtarza . — I teraz otucha zaczęła znowu wstępować w jej serce . Weszła do kościoła w przekonaniu , że tu ją czeka pożądana łaska . W olbrzymiej świątyni panował już zmrok , kontury rozpływały się i ginęły w półtonach . Pod sklepieniem zalegały cienie . Gdzieś wysoko ponad głowami rozety , kasetony , barwne marmury i postacie aniołów , a niżej kolosalne figury świętych , mozaiki jaskrawe , złocenia i rzeźbione kapitele zlewały się w monotonną szarość . Oko nie dosięgało już granic tej szarości i oprzeć się nie mogło na żadnym określonym kształcie . Czuło się tylko dokoła olbrzymią przestrzeń , jakieś obszary bezgraniczne , jakieś kształty nadludzkiej miary , potęgę i wielkość wlaną w mury i w kamienie . Wśród tego ogromu spowitego w mroki paliły się z dala żółtą łuną lampki u grobu apostołów . Gdy się znalazła w świątyni , Teresa Leonia poczuła się tak słaba , że musiała oprzeć się o ścianę , aby nie upaść . Chwilę stała z przymkniętymi oczami , w chłodzie marmurów , przejęta dreszczem oczekiwania — samotna w zapadającym zmroku . Kościół był pusty . Tylko gdzieniegdzie przemykała w oddali ku zakrystii postać posługacza w długiej sutannie albo jakiś spóźniony turysta dążył ku wyjściu . W głębi , przed posągiem św . Piotra oświetlonym płomykiem lampy , modliło się kilkoro ludzi . Czarna postać świętego siedziała na tronie , z nimbem wokół głowy , sztywna , wyprostowana i sroga , dzierżąc w ręku klucze od Królestwa Niebieskiego . Chłód , pustka i smutek wiały z tych olbrzymich murów nie ożywionych teraz barwnym rysunkiem mozaik ani grupami świętych , ani ruchliwym i głośnym zazwyczaj tłumem cudzoziemców . Smutek ten przenikał i Teresę Leonię i serce jej się ściskało , jakby w przeczuciu czegoś tajemniczego , co się miało stać za chwilę , czegoś nieznanego , co szło ku niej z tej ciemności . Gdy Teresa Leonia wróciła wreszcie do domu , pani Alina Halicka zerwała się z krzesła i zawołała : — Ach , mój Boże , taka była m niespokojna . . . Je craignais quelque accident . . . Musisz być głodna i zmęczona ? Już po siódmej . — Ale spojrzawszy w twarz córki zrozumiała , że zaszło coś niezwykłego i zamilkła , patrząc na nią pytającymi oczami . Teresa Leonia zdjęła kapelusz i powoli osunęła się na krzesło . Była blada , ciemne obwódki podkrążały jej błyszczące oczy . — I cóż ? — spytała wreszcie matka . Ona zwróciła twarz ku matce i rzekła stanowczym , spokojnym głosem : — Bóg objawił mi swą wolę . Zakładam nowy zakon , zakon Sióstr Bolejących , na pamiątkę siedmiu mieczów , które przeszyły serce Matki Najświętszej . — Zakładasz nowy zakon — wyszeptała pani Alina w osłupieniu — nowy . . . un ordre nouveau ale jak ? Jakże to zrobisz ? — Nie wiem , nic nie wiem jeszcze . Ale to pewne , że Bóg tego chce — i tak będzie . Dotąd błądziła m w niepewności i w trwodze , bo nie widziała m drogi przed sobą . Ale dziś , gdy tylko weszła m do Świętego Piotra , uczuła m , że zbliża się chwila objawienia . Straciła m przytomność . . . i ukazała mi się znowu Madonna , tak samo jak wtedy , i tak samo pokazała mi swoje serce . Usłyszała m głos , który mówił wyraźnie : — Założysz nowy zakon , zakon Sióstr Bolejących . Zamilkła , wyczerpana i bezsilna , lecz po chwili podniosła się i prędko , gorączkowo , zaczęła mówić : — O , teraz , gdy już wiem , co mam robić , nic już mnie nie wstrzyma , nic nie zatrwoży . Dość tych namysłów , dość zwlekania ! Pójdę prosto przed siebie za tym głosem , który mnie woła i nikt nie ma prawa stawać mi w poprzek drogi . Niech się nikt nie waży ! Niech nie próbuje , bo wszystkich złamię , zdepcę , zwyciężę ! Ostatnią kroplę krwi oddam , ostatnie tchnienie , ale dzieło dokonać się musi , dzieło wielkie , święte , które mi sam Bóg w ręce włożył . Nic mnie nie zniechęci , nic nie zrazi , czuję się tak silna , tak potężna ! To musi być wielki zakon , prawdziwy filar Kościoła , gwiazda na niebie katolickim , tarcza przeciwko niewierzącym , dom Boży pełen cnót i światła , i mądrości , przybytek doskonałości i wiary niepokalanej . . . Zakon Sióstr Bolejących prawdziwie nad grzechami świata , i nad losem naszym . Będzie to obrona dla tych , co się do ń schronią . . . , przytułek , port bezpieczny . . . O , ja czuję dobrze , jaki on być musi , jakim Bóg chce go mieć . . . Widzę , widzę teraz , co jest do zrobienia — i już nic w świecie mnie nie powstrzyma , nie wróci z drogi , nic mnie . . . W tej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi . — Entrez ! — zawołała pani Alina i do pokoju wszedł monsinior Żurowski . Był to jeszcze młody , wysoki mężczyzna , o kształtach wyraźnie zaokrąglonych i bladej , niezdrowej twarzy , którą oświecała para mądrych oczu i rozjaśniał uśmiech pogodny , pełen finezji . Ubrany był w czarną sutannę , doskonale skrojoną , ożywioną fioletowymi guziczkami . — Przepraszam , że może o niewłaściwej porze przybywam — zaczął od drzwi , ale pani Alina rada była jego przybyciu i nie dała mu skończyć . Ale cóż znowu ! w samą porę przychodzi . Owszem , nigdy nie był tak pożądany jak właśnie teraz , gdy tak ważne zmiany , lak nadzwyczajne objawienia . . . Tylko , że Therese Leonie taka wyczerpana tymi wrażeniami — ces saintes emotions — że doprawdy . . . Lecz zwróciwszy się do niej , pani Halicka urwała w pół zdania , widząc wyraz niezadowolenia na jej twarzy . Monsinior zrozumiał , że panna nie była rada z gadulstwa matki , więc chcąc dyskretnie się znaleźć i rzecz odwrócić na inne tory , zaczął : — Ja właśnie przyszedł em w ważnej sprawie i chciał em się z paniami jak najprędzej podzielić wiadomościami . . . Położył kapelusz na konsoli i usiadł przy stole . Panie też zajęły miejsca . Pani Alina , trochę speszona chłodnym zachowaniem córki , spuściła głowę i bawiła się złotą obręczą , którą nosiła na ręku . Wszyscy troje czuli jakieś skrępowanie , coś , co ich wzajemnie onieśmielało . Ksiądz wyjął z kieszeni list ze stemplem austriackim i położywszy na kopercie swe białe , bardzo ładne ręce , zwrócił się do Teresy Leonii : — Rzecz dotyczy powołania do stanu duchownego , o którym rozmawiali śmy . Kiedyś radziła się mnie pani w tym względzie i ja rekomendował em Zgromadzenie Niepokalanek w Galicji , tak miłe dla naszych polskich serc ! Otóż , pisze mi teraz przełożona . . . — Przepraszam — rzekła spokojnym głosem Teresa Leonia — ale dziś nie obchodzą mnie już wcale dawne projekty . Zakładam sama nowy zakon , zakon Sióstr Bolejących . Taki rozkaz otrzymała m od samego Boga . Zdumienie odmalowało się na twarzy księdza Zurowskiego , wyrwał mu się krótki okrzyk : — A ? ! Po czym nastało milczenie . Teresa Leonia oparła zmęczoną głowę o poręcz fotela i siedziała nieruchoma , zimna , z zaciśniętymi ustami , gotowa — w razie ataku — do zaciętej obrony . Pani Alina coraz bardziej nerwowym ruchem okręcała obręcz dokoła dłoni . Na usta cisnęły jej się tysiące słów , ale nie śmiała się odezwać . A ksiądz , w pierwszej chwili zdziwiony , powrócił do zupełnej swobody , nawet leciuchny uśmiech podniósł kąciki jego ust . Siedział nieruchomy , jakby czekając wyjaśnienia . Wreszcie Teresa Leonia odezwała się : — Niech mama opowie . . . , ja nie mogę . . . Pani Alina poruszyła się żywo . O , tak , ona opowie wszystko . Gdzieżby jej , biednej , wymęczonej myśleć o mówieniu . Ona taka wyczerpana , na wpół żywa . I powstrzymywane dotąd słowa popłynęły potokiem , a opowiadanie było barwne i przejmujące . Monsinior słuchał uważnie , pochylony trochę do przodu . Na starannie wygolonej twarzy nie można było odczytać śladu żadnej myśli . Lekki uśmieszek znikł , a jego usta przybrały zwykły , łagodny , lecz stanowczy wyraz . Gdy pani Alina skończyła mówić , powoli podniósł głowę , a wyjęty list włożył na powrót do kieszeni . — Skoro tak — rzekł — nie pozostaje mi nic innego , jak przeprosić raz jeszcze za niewłaściwość mych odwiedzin i pożegnać szanowne panie , życząc im wszelakich łask Boskich . Tu zrobił ruch , jakby chciał powstać . Zawód odbił się na twarzy pani Aliny . Czyżby o tak ważkim projekcie nie miał nic do powiedzenia ? Wyciągnęła ku niemu ręce . — O monsiniore — zawołała — zostań jeszcze z nami ! W chwili tak ważnej potrzebna nam opieka i rada , oui , quelques bons conseils — ludzi świątobliwych i Bogu oddanych . — Tak — rzekła Teresa Leonia . — Proszę o pomoc . Bóg mi objawił swą wolę i pewnie światła swego nie odmówi , ale i ludzka rada potrzebna . Monsinior Żurowski usiadł więc i znowu przez chwilę panowało milczenie . Wszyscy troje czuli , że między nimi stanęło coś , co im odbiera swobodę wyjawienia prawdy . Pierwsza odezwała się Teresa Leonia : — Proszę powiedzieć mi szczerze , co monsinior myśli o tym , jakie jest jego zdanie ? — Mogę być zupełnie szczery ? — Najzupełniej . — Otóż , jeśli tak , to naprzód zadam pytanie : jaki ma być specjalny cel owych Sióstr Bolejących ? — Jaki cel ? Chwała Boga i Kościoła . Zresztą , bliższe szczegóły określimy później . Przede wszystkim ma to być polski zakon , na dowód , że duch katolicki nie zaginął wśród naszego narodu , że jesteśmy zawsze przywiązani do tronu papieskiego . . . — O , proszę pani , w to nikt nie wątpi ! To jest prawda , której dowodzić nie potrzeba . Ale czy ten zakon będzie należał do kontemplacyjnych , czy też do czynnych ? — Nie wiem jeszcze . Trudno tak . . . od razu . . . Powiadam monsiniorowi , że szczegóły określimy później . Znowu leciuchny uśmiech pojawił się na twarzy księdza , ale rzeki poważnie : — Widzę , że plan nowego zakonu nie jest jeszcze wyraźny . . . — Bo jakżeby . . . tak zaraz . . . — wtrąciła pani Alina . — A zatem skorzystam z pozwolenia i powiem szczerze swoje zdanie . Chwilę siedział ze spuszczonymi oczami , jakby skupiając myśli , wreszcie zaczął mówić : — Bóg w swej mądrości niezbadanej dla dobra dusz ludzkich i dla chwały Kościoła swojego od dawna świętych swoich pobudzał do fundowania zakonów . Ale każdy nowy zakon był zawsze umotywowany jakąś nową potrzebą , powstawał nie wskutek osobistych zachceń tego lub owego , a wskutek jakiegoś ogólnego stanu ludzkości lub jakiegoś niebezpieczeństwa . Z czasem , gdy się zmieniały warunki , upadały też i niektóre zakony , co dowodzi , że odpowiadały one potrzebom realnym świata , a nie były tworem indywidualnej fantazji lub ambicji . Dziś rzeczy tak stoją , że na każdym prawie polu działalności duchowej albo społecznej stoi zakon specjalnie tej działalności poświęcony . Braków doprawdy nie widzę w tej wewnętrznej organizacji naszego Kościoła . Jest on dobrze obsługiwany przez cnotliwe , karne i czynne legie zakonników . Przy tym w tej tak mądrej ekonomii jest miejsce dla wszystkich . Wszelkie odcienie charakteru , wszelkie usposobienia , każdy stan duszy może sobie w istniejących dziś zakonach znaleźć odpowiednie miejsce . W pełnym rozwoju są zakony ascetyczne , są łagodniejsze reguły oddane pracy umysłowej , pedagogicznej , filantropijnej , są wreszcie całe zastępy misjonarzy oddane szerzeniu wiary świętej . Jest w czym wybierać . I nie myślę , aby dusza szukająca Boga i życia doskonałego nie mogła wśród istniejących reguł znaleźć takiej , która odpowiadała by jej usposobieniu . Po cóż więc tworzyć nowe dzieła , których żadna nowa przyczyna — o ile wiem — nie powołuje do życia ? Czy nie lepiej dołożyć starań , aby utrzymać to , co już istnieje , niż rozpraszać je w produkowaniu rzeczy nowych , ale czy koniecznie potrzebnych ? — My nigdy dość zakonów mieć nie możemy — rzekła Teresa Leonia . — Przede wszystkim powinni śmy pracować na miejscu , u siebie , w kraju . — A wola Boska ? A rozkaz tak wyraźnie dany mi z nieba ? Monsinior uśmiechnął się pobłażliwie . — Nie jestem kierownikiem sumienia pani — odrzekł — więc trudno mi osądzić , czy te objawienia i te rozkazy pochodzą rzeczywiście z nieba , czy są tworem wyobraźni . Wyobraźnia , tak zwana dziś autosugestia , nieraz płata nam figle . — Więc monsinior wyobraża sobie ! — zawołała pani Alina . — Ja , szanowna pani , nic sobie nie wyobrażam , bo nic nie wiem . To są kwestie trudne do zbadania . Nie odważył by m się wypowiadać swojego zdania bez długiego namysłu . Ale . . . jesteśmy wszyscy ludźmi , a zatem podlegamy omyłkom , błędom , fałszywej nieraz ambicji . A wróg naszego zbawienia czuwa i nie traci żadnej sposobności , aby nas wyprowadzić na manowce . — O , monsiniore ! — wybuchnęła znowu pani Alina . — Jakże można ! Takie czyste , wzniosłe intencje . . . , chcieć rzucać na nie cień . . . une insinuation si blessante ! Przecież Therese Leonie od najmłodszych lat . . . — Niech mnie mama nie broni — przerwała panna Halicka powstając . — Monsinior mi nie wierzy , na to nie ma rady . Wiem , że jestem istotą grzeszną i omylną , ale wiem również , że Bóg wybrał mnie na fundatorkę nowego zakonu i nic już nie może mnie zachwiać w tym przekonaniu . A ludzka krytyka ! Niestety , jestem na nią przygotowana . — Panie nie chcą mnie zrozumieć . Nie krytykuję , a jeszcze mniej wątpię w szczerość pani , ale ostrzegam . W sprawach nadprzyrodzonych nigdy nie można być dość ostrożnym . A teraz — dodał wstając i biorąc kapelusz — muszę panie pożegnać . Żałuję najmocniej , jeśli to , co powiedział em , sprawiło im przykrość . Po wyjściu monsiniora Żurowskiego nastała cisza . Teresa Leonia siedziała zagłębiona w fotelu . Po jej twarzy przebiegały to gniewne chmury , to odbłyski zapału . Pani Halicka zajęła się przyrządzaniem herbaty . Zamyślona także , dzwoniła łyżeczkami , ustawiała talerzyki z ciastem i zimnym mięsem , nie zauważając , że woda kipi i wylewa się z imbryczka . — Mamo , woda już kipi — rzekła Teresa Leonia . — Ah , mon Dieu , c'est vrai I wylało się . . . Taka jestem tym wszystkim zaabsorbowana . . . — I zaczęła gwałtownie gasić ogień . — Ten nowy zakon — mój Boże ! A ten Giacomo nieznośny , nie przyniósł śmietanki , choć mu dwa razy przypominała m . — Jeśli dla mnie , to nie trzeba , mamo . — Musisz być głodna , śniadanie jadła ś tak wcześnie . Weź przynajmniej szynki . Monsinior myśli , że to wszystko imaginacja . Mój Boże , jak to ludzie sądzą niesprawiedliwie ! Ty . . . taka rozsądna , spokojna . . . gdzieżby ś sobie takie rzeczy wyobrażała ! — Mogę się mylić nieraz , to pewne . Ale tym razem nie mylę się . — Pewnie , że nic . Ach , co ja robię ! Od tych wszystkich wrażeń w głowie mi się już kręci i drugi raz wrzucam cukier do herbaty . Bo wiesz , powiem ci , co mi na myśl przychodzi . Pani Alina odsunęła filiżankę , i złożywszy ręce na stole , patrzyła w twarz córki . — Mam projekt , ciekawam , co powiesz . II y va de ma vie . Widzisz , dzisiaj ja także przez cały dzień modliła m się za ciebie , moje dziecko najdroższe , i za siebie . . . Wiesz dobrze , jakie ciężkie było moje życie , smutne , samotne . . . A cóż dopiero będzie , gdy ciebie utracę . I prosiła m Boga , aby mnie natchnął dobrą myślą . Otóż , jak wróciła ś z tym postanowieniem , od razu poczuła m w sobie głos Boży , pomyślała m : pójdę i ja , wstąpię do tego nowego zakonu . . . — Mama do zakonu ? ! . . . — Tylko nie dziw się i nie zaprzeczaj tak od razu — prosiła pani Alina składając ręce — przecież nie ma w tym nic nadzwyczajnego . Czemuż by m nie mogła pójść ? — Ale to będzie zakon zupełnie na serio . — Tak , dobrze . Czy myślisz , że nie byłabym zdolna . . . ? Starzeję się , poważnieję z każdym dniem . — Pewnie , owszem . Ale nigdy nie myślała m , aby mama . . . — Widzisz , ja sama nie wiem , skąd mi to przyszło na myśl . Ale , ostatecznie , dlaczegóż by nie ? Przecież nie byłabym ci chyba przeszkodą ? — O , nie . W niczym . — A widzisz . A mnie by tam było najlepiej . Nie uwierzysz , jak mnie już życie zmęczyło . Je suis lasse . Tak pragnę cichego zakątka klasztornego . Nie odmawiaj mi tego . — Ależ , moja mamo , dla mnie to było by najlepiej . Nawet ze względów finansowych wstąpienie razem z mamą będzie bardzo korzystne . — A prawda , masz rację . Możemy obie wnieść swoje fundusze , zawsze będzie ich więcej . Tylko , cóż ja pocznę z Zosią ? — Z Zosią ? — powtórzyła Teresa Leonia . — I z tym nieszczęsnym Białym Dworem ! Zamilkły i zamyślone wróciły do herbaty . — Zosia powinna wyjść za mąż , jak najprędzej — rzekła po chwili Teresa Leonia . — Z Białym Dworem trzeba koniecznie coś zrobić — wydzierżawić , sprzedać , odstąpić stryjowi Józefowi , cokolwiek bądź , byle nasze części jak najprędzej spieniężyć i mieć wszystko w ręku . — Tak , ale nim to wszystko się zrobi ! — westchnęła pani Alina i posmarowała sobie bułeczkę . A Teresa Leonia rzekła : — Ojciec Maks poradzi . — Tak , ojciec Maks ! Mówił , że przyjdzie dziś wieczorem . Jakoż około dziewiątej ojciec Maks , przezwany przez swe penitentki il padre nero , zasiadł w jednym z foteli pod lampą i słuchał opowiadania pani Aliny . Tym razem panie nie mogły się uskarżać na chłodne przyjęcie wielkiej nowiny . Czarne oczy ojca Maksa pałały blaskiem , na jego wąskich ustach pojawiały się uśmiechy rozanielone , a ręce wznosiły się ku niebu z zachwytem . — Vous etes benie , mon enfant — vous etes predestinee — powtarzał głosem drżącym ze wzruszenia . A gdy się dowiedział , że i matka zamierza wziąć udział w budowie wielkiego dzieła , radość jego i entuzjazm nie miały granic . Mówił o potędze natchnienia Bożego , wobec którego wszelkie dążenia i cele są niczym . Mówił o duszach wybranych , które poświęceniem i ofiarą zbawiają świat i prowadzą wciąż dalej dzieło odkupienia . Mówił i miłości Bożej , która wszystko zniesie , wszystko przetrwa i w końcu zwycięży . Potem mówiono już wspólnie o rozmaitych zakonach , o potrzebach współczesnych , o grożących Kościołowi niebezpieczeństwach , o środkach i drogach do prędkiego osiągnięcia celu . Zarysy nowego zakonu Sióstr Bolejących zaczęły przybierać coraz wyraźniejsze kształty . A kiedy już późnym wieczorem ii padre nero wychodził od pań Halickich , zostawiał je pełne ufności w przyszłość i we własne siły , pełne nadziei w powodzenie zamierzonego przedsięwzięcia . A sam ojciec Maks czuł się dumny , że wykształcił takie wzniosłe dusze i powtarzał zachwycony : Quelles saintes femmes ! quelles saintes femmes ! CZĘŚĆ PIERWSZA Słońce wzeszło nad jeziorem . Mgły poranne uleciały w górę i rozwiały się . Zapowiadał się prawdziwie letni , skwarny dzień . Parę białych chmurek płynęło jeszcze tu i ówdzie , ale wietrzyk je rozpędzał , biegły więc skryć się za lasami . Czyste i szafirowe niebo objęło wieś litewską , oparło się z jednej strony na sosnowej ścianie lasu , z drugiej na pagórkach zieleniejących w dali i słało jej swe promienie , swą jasność , swe ciepłe podmuchy . Dwór w Haliniszkach stał biały i jaśniejący w słońcu , oblany wodami jeziora , w których odbjał się razem z zabudowaniami folwarcznymi , starymi drzewami ogrodu , ze strzelającymi wysoko topolami . Życie powoli zaczynało się budzić . Z folwarku wyjechały w pole skrzypiące wozy , parobcy i najemne robotnice wychodzili gromadami gwarząc głośno . Koło obór i stajen uwijać się zaczęli fornale i pastusi . Gruby głos ekonoma dźwięczał donośnie . W domu otworzyły się drzwi od kredensu i wyjrzał stary lokaj , a potem chłopiec z dzbanem wybiegł po wodę . Koło garderoby słychać było krzątaninę , wreszcie sama pani marszałkowa wyszła na swą codzienną gospodarską wędrówkę . Wyszła i zatrzymała się na ganku . Była mała i bardzo zgarbiona . Ubrana w czarną , kamlotową suknię i w czepeczek tiulowy bez żadnej ozdoby . Spod niego wysuwały się dwa pasma siwych , gładko przyczesanych włosów , które opasywały zmarszczkami poorane czoło i chudą zżółkła twarz o dużym orlim nosie , szarych , poważnych , rozumnych i spokojnych oczach surowo patrzących spod gęstych brwi . Podniosła twarz ku niebu , popatrzyła chwilę w jego gorący szafir , który się nad nią roztaczał , i szepnęła : — Dziękować Bogu , będzie już ładna pogoda , żyto zwieziemy . — I powoli , stukając laską o stopnie , zaczęła zstępować z ganeczka . — Barometr od wczoraj poszedł w górę — dodała po chwili . Powolnym krokiem skierowała się ku folwarkowi . Niedaleko domu , zaraz za oficyną kuchenną , stały zabudowania gospodarskie : obory , chlewy , ptaszniki , piekarnia , mieszkania ochmistrzyni , dziewek i parobków , ale pani marszałkowa umyślnie wybierała zawsze drogę dłuższą , naokoło klombów . Idąc odmawiała pacierze . I teraz zawróciła ku krzakom jaśminowym i zaczęła półgłosem : — Kiedy ranne wstają zorze , Tobie ziemia , Tobie morze , Tobie śpiewa żywioł wszelki , bądź pochwalon . . . Ale tu pieśń została przerwana . Na dębie , wznoszącym się pośród klombu , zrobiło się wielkie zamieszanie , słychać było łopot skrzydeł i klekot , szum i piski młodych bocianiątek , a z dala ukazał się w powietrzu bocian z rozpostartymi skrzydłami , niosący w dziobie jakąś grubą zdobycz . Pani marszałkowa stanęła i podniosła głowę . — Ot , już wraca do dzieci . A jakie one już duże ! Wkrótce wylecą z gniazda . Najwyraźniej widzę , jest ich czworo , a dziewczynki sprzeczały się , że tylko troje . Na drzewie przez chwilę trwała kłótnia , odzywały się głosy i szumiały skrzydła , aż wreszcie się uciszyło i staruszka poszła dalej , rozpoczynając na nowo : — . . . Tobie śpiewa żywioł wszelki , bądź pochwalon , Boże wielki ! A człowiek , który bez miary , obsypany Twymi dary . . . Szła teraz obok rabatek kwiatowych , gdzie , skropione rosą poranku , podnosiły główki jaskrawe petunie , lewkonie , groszek pachnący i ciemne bratki , a rezeda bujnie rozsyłała dokoła przenikliwą woń . Gdzieniegdzie wyrastały ciemne krzaki georginii i wznosiły się wysoko cienkie i sztywne malwy , błyszcząc delikatnymi , niby z papieru wykrojonymi , kwiatami . — . . . Obsypany Twymi dary , coś go stworzył i ocalił , jakże by Ciebie nie chwalił . . . Od kwiatów wionęło słodkim zapachem . Parę pszczół przyleciało z brzęczeniem i usiadło na kielichach . Staruszka zatrzymała się znowu , obie ręce oparła na lasce i przyglądała się jaskrawym barwom kwiatów , ale nie przerywała modlitwy : — Ledwie oczy przetrzeć zdoła m , już do mego Pana woła m , do mego Boga na niebie i szukam Go . . . — A pójdziesz ! — zawołała nagle , gdy wielka wyżlica , biała w żółte plamy , wyskoczyła z bocznej ścieżki i pędziła prosto przed siebie poszczekując radośnie na widok pani . — A pójdziesz ! — powtórzyła . Ale Dianka wiedziała bardzo dobrze , że na staruszkę skakać nie można , więc tylko przypadła jej do nóg kręcąc ogonem , skomląc radośnie i ocierając grzbiet o jej czarną suknię . — . . .I szukam Go koło siebie . Wielu snem śmierci pomarli , co się wczora spać pokładli . . . Westchnienie wyrwało się z piersi staruszki . Oj , niedługo tu już , niedługo na tym świecie przebywać ! Siedemdziesiąt lat to nie żarty . Już i nogi nie służą , i sił z każdym dniem ubywa , i pamięć słabnie . Koniec się zbliża . — . . . My się jeszcze obudzili . . . Wkrótce przyjdzie taki dzień , że się nie obudzi , że spocznie na wieki na cmentarzu parafialnym , w cieniu kamiennego krzyża , który już tylu bliskich osłania . Bo i czas po temu , oj , czas wielki ! — . . . My się jeszcze obudzili , by śmy Cię , Boże , chwalili . Amen . — Niechaj pani obaczy , jakiego szczupaka dal Bóg dziś złapać — odezwał się tuż obok męski głos . Z przeciwnej strony nadchodził wysoki mężczyzna w długich butach niosąc spory ceberek z wodą . Zdjął czapkę , zaświecił w słońcu łysiną , i mówił dalej : — Poszedłja dziś skoro świt buczę wytrząsać . W pierwszym — same raki siedzą , w drugi płotek nalazło — paskudztwo ! Wziął to , nazad w jezioro wrzucił . A w trzecim — patrzę , cości dużego siedzi . Aż ot — ten szelma był wlazłszy . Ha , zdrowy szczupak ! Pani marszałkowa pochyliła się nad ceberkicm . — Piękna sztuka ! — rzekła . — I w samą porę , toż dziś pani Antoniowa przyjeżdża . — Aha , wiem . Ja zaraz i pomyślał , że damy jutro na obiad . A czy z niego lepiej marynatę zrobić , czy tak , do jakiego sosu ? — To zobaczymy , pomyślimy , jak dogodzić . Nie wiadomo , jaka tam za granicą moda . — Pójdęż ja teraz , do lodowni jego zaniosę . A czy u pani klucze ? Pani marszałkowa wyjęła z kieszeni wielki pęk kluczy . — A powiedz , Aleksandrze , niech Werusia wcześnie ogień zapali w kawiarni i niech śmietankę sparzy . — A dobrze , powiem . Rozeszli się . Józef pobrzękując kluczami ruszył ku dworowi . Dianka pobiegła za nim . Pani marszałkowa okrążyła kuchenną oficynę i znalazła się na folwarku . Pół wieku już minęło , jak codziennie swój gospodarski spacer odbywała . Przed pięćdziesięciu laty jako piętnastoletnią dziewczynę przywiózł ją tu , do tych samych Haliniszek mąż , oddał jej wielki pęk kluczy i rzekł : — Anuleczko , królowo moja , w ręce twoje składam moje bogactwa . Rządź , rozkazuj , panią tu jesteś , a my wszyscy twoi słudzy . I wzięła wtedy klucze w dziecinne jeszcze rączki , i dotąd je dźwiga w zestarzałej dłoni . Panią była w tym domu , ale też — jak to sama często lubiła powtarzać — i sługą wszystkich sług swoich . I nie było człeka w całym ludnym dworze , żeby nie miał do niej spraw i interesów ; nie było biedy , nie było frasunku , których by dzielić z nimi nie musiała . Czy kto zachorował , czy były niesnaski w rodzinie , czy piorun chatę spalił lub zaraza bydło wygubiła , czy nie wiedziano , jak dzieckiem pokierować , czy potrzebowano rady lub zasiłku — szło się wprost do pani marszałkowej . Ona zawsze była w domu , zawsze " na służbie " . O każdej porze dnia przyjmowała , wstając od rozpoczętego listu , nie kończąc szklanki herbaty , przerywając rozmowę — wychodziła do przedpokoju i słuchała . Nikt , choćby najbiedniejszy , nie bywał od jej drzwi odtrącony , nikt nie odchodził od nich bez pomocy lub pociechy . Była surowa , ale sprawiedliwa , a sąd jej uważany był w okolicy za najwyższą instancję , od której już nie śniło się nikomu szukać apelacji . Pierwszy mąż głowę skłaniał przed jej zdaniem : — Anuleczko , pani moja , co rzekła ś , to święte — mówił . — Salomonem jesteś , jak mi Bóg miły . Na to jej poważna twarz rozjaśniała się uśmiechem i groziła mu palcem , mówiąc : — Oj , ty , ty , pochlebco ! Wyszła , mając lat piętnaście , za pięknego Stefana Halickiego , którego wykształcenie , uroda , fortuna , stosunki , a nade wszystko wdzięk w obejściu i dar ujmowania sobie ludzi czyniły pierwszą partią w powiecie . Wyszła z gorącej miłości i oddała mu się całą duszą , dumna , że jest żoną człowieka , który w całym kraju znany był ze swych cnót obywatelskich , z popularności , z gotowości do służby publicznej . Widziała w nim wielkiego człowieka i , szanując tę wielkość , poświęciła się jej pielęgnowaniu . Mąż jeździł z zebrania na zebranie , a ona siedziała w domu , chowała dzieci , doglądała gospodarstwa , dbała o dobrobyt i powoli brała w swe ręce zarządzanie całym domem . On romantyk , poeta , filozof , rad był pozbyć się nieznośnej troski o byt , wstrętną mu życiową prozę odsunąć daleko od siebie . Więc coraz chętniej powierzał jej gospodarstwo i interesy i mieszać się nie chciał do niczego , oddany innym sprawom . A ona , skrzętna i pracowita , zapobiegliwa i roztropna , silną dłonią dzierżyła swe berło . Fortuna rosła , pieniądze się pomnażały , dostatek i obfitość panowały w Haliniszkach . Dbając o przyszłość synów dokupiła parę pobliskich wiosek , potem otrzymane w spadku poleskie dobra , Olanowicze , ogromne , ale zniszczone doszczętnie , uporządkowała i oczyściła z długów . Nawet wtedy , gdy pan Stefan , obrany marszałkiem , przeniósł się do Wilna i zaczął tam prowadzić dom otwarty , zyskując sobie coraz większą popularność i coraz liczniejsze zastępy przyjaciół , pieniędzy starczało na jego wystawne życie , nigdy nie odczuł materialnych braków . — Gdyby nie ty , królowo moja — powtarzał nieraz — z torbami by m poszedł , jak mi Bóg miły , z torbami . Toteż i jej znaczenie rosło i powaga w rodzinie stawała się tak wielka , że nie ustępowała w niczym mężowskiej . Dla synów każde jej słowo było rozkazem i świętością . Rośli w karności , w czci dla rodziców , prowadzeni surową , ale kochającą dłonią . Było ich pięciu : Juliusz , Stefan , Józef , Antoni i Adam , jak pięć klejnotów w koronie . Józef ożenił się i objął w posiadanie odległe Olanowicze . Marszałek z czasem wrócił do rodziny , zestarzały i złamany , szczęśliwy już tylko , że ma kąt własny , z jedynym pragnieniem : spokoju . Wdowa po Antonim , której charakter wiecznie żądny wrażeń narażał często na przykrości całą rodzinę , wyjechała za granicę ze starszą córeczką , zostawiając młodszą Zosię pod opieką dziadków i oddając Adamowi w zarząd mężowski majątek , śliczny Biały Dwór . Adam też pomyślał o ożenku . Wybrał na żonę kobietę młodą i piękną i pokochał ją gorąco . Ale szczęście mu nie dopisało , narzeczona umarła niedługo przed ślubem , a on już na zawsze pozostał samotny . Nie oddalał się odtąd z Haliniszek . Zajął się pilnie gospodarstwem , pomagał matce , zarządzał Białym Dworem , pracował i krzątał się , nie myśląc więcej o własnym szczęściu . I życie szło naprzód zwykłą koleją . Starzy coraz bardziej chylili się ku mogile , młodzi rośli hartowani przez życie . Rozkwitały uczucia nowe , mężniały serca , dłonie wyciągały się do pracy , umysły zwracały się ku skarbom nauki . Życie , prawie wstrzymane przez chwilę , znowu zaczynało tętnić . W Haliniszkach , pod opieką babuni , rosły dwie młode gałązki i rozwijały się prześlicznie : Zosia — zdrowa , pełna sił i wesołości — była promieniem słonecznym w rodzinie , i Ania — sierota , którą marszałkowa przygarnęła i wychowała , a która dziś płaciła za doznane dobrodziejstwa miłością , wdzięcznością , poświęceniem . Była córką pięknej Celiny Halickiej , stryjecznej siostry tutejszych Halickich , która w młodości zakochała się w jakimś pięknym oficerze i wbrew woli całej rodziny wyszła za niego . Była to ciemna historia — gdzie , jak i z czego żyli , nikt nie wiedział , dość , że po kilku latach smutnej włóczęgi Celina wróciła do kraju jako wdowa , z malutką córeczką , bez środków do życia i z początkiem suchot . Nie śmiejąc się pokazać rodzinie , osiadła w Warszawie , próbując zarabiać na swe utrzymanie . Ale szczęśliwy traf zrządził , że pan Adam przypadkowo ją spotkał , a widząc , w jakim jest położeniu , zabrał i przywiózł do Haliniszek . Wprawdzie pani marszałkowa skrzywiła się dość ostro na jej widok , bowiem w legalność ślubu Celiny nie wierzyła nigdy , i wszelkie jej życiowe przejścia traktowała zawsze pogardliwie jako skandal rodzinny . Ale teraz Celina była taka zabiedzona , a przy tym tak chora , że trzeba było zapomnieć o wstydzie , jaki przyniosła rodzinie . Została więc . Cicha , blada , złamana , dogorywała w kąciku , aż na koniec zgasła , nie robiąc nikomu kłopotu i poszła odpocząć w rodzinnym grobie po swym burzliwym i gorzkim istnieniu . Nazwiska mężowskiego na kamieniu nagrobnym nie wyryto . Pozostała po niej sześcioletnia Ania wyglądała tak , jakby też niedługo zamierzała na tym Bożym świecie przebywać . Jej drobna twarzyczka świeciła tylko dziwnym i trochę gorączkowym ogniem olbrzymich , czarnych oczu . Jej zapadłe piersi , drobne rączki , jej krótki oddech , jej nerwowość , wrażliwość , jakaś przedwczesna uczuciowość — to wszystko nie dawało nadziei na przyszłość . — I co my z nią zrobimy ? — spytał pan Adam matki , gdy wieczorem , po pogrzebie Celiny , mała , zmęczona płaczem , zasnęła na jego kolanach . — A cóż , kochanie moje , wychowamy — odparła pani marszałkowa . I wychowali . Odtąd obce dziecko , zrazu nieufnie powitane , wcieliło się w ten dom . Zapomniano ojej niepewnym pochodzeniu , o przeszłości . Mała wkrótce też sama o tym zapomniała . Znalazła rodzinę , dom i najczulszą opiekę . Znalazła babunię , u której za parawanem spała w łóżeczku , a która jej czasem robiła sanki z kart albo latawce z długimi ogonami , a wkrótce też brała na kolana i w wielkiej gazecie pokazywała litery . Znalazła stryja , którego miała prawo ciągnąć za wąsy i rozwiązywać mu krawat . Miała swoją Franusię , swojego pieska Amisia na dziedzińcu i wózek mały , a z czasem i ogródek swój dostała , a w nim własne rzodkiewki , ogórki i trochę kwiatów . Wreszcie i siostrę dał jej los , zsyłając do Haliniszek Zosię . I odtąd dziewczynki nie rozstawały się wcale . Zosia , młodsza o rok od Ani , była wyższa , silniejsza , żywa i ruchliwa jak chłopiec . Ale za to Ania , pilna w naukach , rozmiłowana w czytaniu , imponowała Zosi i rozbudzała w niej ambicję . Z latami zdrowie Ani poprawiło się cokolwiek , tylko ani gwałtownych ruchów , ani zmęczenia , ani silniejszych wrażeń nie mogła znosić bezkarnie . Bujna młodość Zosi i wdzięczne serce Ani opromieniały stary dom i ogrzewały skołatanych życiem jego mieszkańców . Marszałek nie mógł się obejść bez rannych odwiedzin obu wnuczek , które codziennie musiały go bawić podczas picia kawy . Pan Adam na ich widok rozjaśniał chmurną zwykle twarz . Babunia wodziła wzrokiem pełnym zachwytu za Zosią , a nad Anią kiwała smutno głową , martwiąc się jej złym zdrowiem . Nawet stary służący Grzegorz i panna Borsakówna apteczkowa wstrzymywali się od gderania na panienki . Były one ukochanymi dziećmi całego dworu , młodymi gałązkami , które strzaskany pień zdobiły świeżością i zielenią . Gdy pani marszałkowa weszła na dziedziniec folwarczny , zbliżyła się jedna z gospodyń i pocałowawszy ją w rękę , mówiła długo o jakimś własnym interesie . Obok zaś stał już stary owczarz , przybyły także z prośbą do pani . Załatwiwszy się z nimi , poszła dalej . Na folwarku było już spokojnie . Parobcy i robotnicy dawno wyszli w pole , bydło przed świtem wypędzono na pastwisko . Pani marszałkowa zajrzała do kurnika , kazała wypędzić młode indyki i pochwaliła , że się dobrze chowają ; weszła do chlewu i wyznaczyła parę sztuk na podkarmienie , spytała o ranny udój i o tę krowę , co to wczorajszego dnia zakulała wracając z pastwiska . A że cielętom niosły właśnie dziewki jadło , więc zaszła do ich zagrody i , oparta na kijku , patrzyła z przyjemnością na ich ładne , białe łebki , zanurzone w korytach , na ich uszy odstające , którymi co chwila potrząsały odpędzając muchy , na tłuste ich ciała , pokryte płową sierścią . — Jak wylizane — rzekła ochmistrzyni — a strach , jakie żarłoczne , co im nic dać , zawsze mało . — Dziękować Bogu , tegoroczne udały się — odparła pani i zwróciła się ku wyjściu . Z piekarni doleciał zapach świeżego chleba , więc zatrzymała się jeszcze i spytała , z jakiej ilości rozczyniono , a ochmistrzyni skorzystała ze sposobności i rozpoczęła długą skargę na pisarza , że niegodną mąkę daje , same plewy , i to nic doważa , a potem łaje sieją , że chleb kiepski , tak że ona z tej przyczyny i zdrowie straciła , i przez to ludzkie gadanie dłużej nie może wytrzymać , ale pani marszałkowa przerwała : — Daj pokój , Marcinowo , już ja znam twoje skargi . Pisarz daje , co kazano , a ty masz niespokojny charakter . I zawróciła ku dworowi . Ochmistrzyni została na drodze z rozpoczętym opowiadaniem i otwartymi ustami . Widząc przechodzącą staruszkę , kilkoro dzieci , które dotąd siedziały na ganku od piekarni , puściło się pędem za nią . Były bose , z rozwianymi lnianymi czuprynami , młodsze w koszulach tylko , a starszych parę w spodenkach i w ojcowskich czapkach . Za nimi szła siedmioletnia może dziewczynka niosąc na ręku duże dziecko i uginając się pod jego ciężarem . Spieszyła się bardzo , aby nie zostać w tyle . Dzieci zabiegły drogę pani i stanęły nieruchomo zbite w gromadę . Nic nie mówiły , tylko oczy ich , błękitne jak niezapominajki , patrzyły pytająco , jakby na coś czekały . Pani musiała dobrze znać te obyczaje , bo stanęła , chwilę także na nie patrzyła , a potem zaczęła szukać czegoś w kieszeni . Powoli wyjmowała z niej po kawałku cukru i podawała dzieciom , a one przytykały brudne buzie do jej ręki i prędko niosły cukier do ust . — A cóż matka , chodzi już ? — spytała dużego , pyzatego chłopaka . — Jeszcze nie chodzi . Wczoraj z nogą było lepiej , ale dziś znowu haniebnie boli . — Przyjdź do dworu po południu , to panienka znowu maści przyprawi . Zwróciła się teraz do starszej dziewczynki , dźwigającej dziecko : — A czemuż to jego nosisz ? Czy to on chodzić nie umie ? — Kiedy płacze . — Popłacze i przestanie . Nie wolno go nosić . No , masz . Czemuż wczoraj nie przyszła ś do panienki ? Dziewczynka spuściła głowę zawstydzona , bo musiała mieć grzech na sumieniu . — Przyjdźże dzisiaj , taka duża , a jeszcze czytać nie umie ! Fe ! Pani marszałkowa ruszyła w swoją stronę , a kilka kroków za nią szły i dzieci . Co dzień tak było i co dzień , po otrzymaniu przysmaku , odprowadzały ją aż pod kuchnię . Dalej , do pałacu , wolno było chodzić tylko w niedzielę na pacierze i to tylko starszym . Koło oficyny zatrzymał marszałkowa nadchodzący pan Adam . — Dzień dobry mamci — rzekł schylając się do ręki staruszki , a ona pogładziła go po głowie . Był to mężczyzna ogromnego wzrostu i okazałej ttiszy . Miał opaloną twarz i nierówne , twarde wąsiska opuszczone w dół melancholijnie . W ogóle wyraz jego twarzy , pomimo okrągłości i jaskrawej cery , był smutny , frasobliwy , przygnębiony , jakby martwy . Tylko szare oczy , do oczu matki podobne , patrzyły rozumnie . — Jakże ty , kochanie moje , ze zdrowiem ? — spytała matka . Marszałkowa mówiła głośno i wyraźnie , a on ucho przechylał i oczami starał się zgadywać słowa . Słuch miał tępy od dzieciństwa , a teraz , po różnych przejściach , nieszczęściach i chorobach , które przebył , pogorszył się jeszcze i ciężko było z nim rozmawiać . Był to najmłodszy z pięciu synów marszałkostwa i może najukochańszy , chociaż pani marszałkowa nigdy się do tego nie przyznawała . Ale gdy patrzyła na niego , oczy jej wilgotniały z rozrzewnienia , uśmiech ukazywał się na zapadłych ustach i wygładzał zmarszczki . Czasem wzdychała ciężko i głową kiwała nad jego dolą . — Jakże ty , kochanie moje , ze zdrowiem ! — powtórzyła głośniej . — A nic , mamciu . Dobrze . To głupstwo ! Ale ładną pogodę mamy na koniec . — Chwała Bogu . — Będziemy mogli żyto zwozić nareszcie . Chwilę milczeli oboje , patrząc na zalane słońcem podwórze , na dom bielejący w głębi , na zieleń i kwiaty i na błyszczącą taflę jeziora , które leżało tam w dali błękitne i przezrocze . — Pięknie dziś ! — rzekła pani marszałkowa . — Pięknie , mamciu . Nie ma nic na świecie nad nasze Haliniszki . Uśmiechnęła się do syna i zauważyła : — A ot , Antoniowej nie w guście . Woli zagranicę . On zasępił się , ściągnął brwi i rzekł krótko : — Bo głupia . I znowu stali milcząc obok siebie , a oczy ich z lubością oglądały otaczające przedmioty . — A wysłał eś konie ? — A jakże , wyszły rankiem . Faeton i bryka . — Zobaczymy , jakie to te nowe projekty Antoniowej . Może tu osiądzie ? Ale on , choć słyszał , tylko ręką machnął lekceważąco , jakby o takich rzeczach i mówić nie było warto , a spostrzegłszy opodal łowczego , ku niemu się zwrócił . Pani marszałkowa też skierowała się w swoją stronę , ku lodowni , spiżarni i apteczce , gdzie Aleksander z rondlami czekał na wydanie obiadu , a rudy Żydek na opłacenie mięsa , i gdzie ten i ów zaczął krążyć z różnymi interesami . Jeden przyszedł po pieniądze na pensję , drugiemu wypadło dać lekarstwo , ten przyniósł jaja i kurczęta do sprzedania , tamten prosił o przyjęcie dziewczynki na służbę , leśniczy przyniósł parę sztuk zwierzyny , a prosił o sok dla chorej żony , ekonomowa z drugiego folwarku przysyłała ogórki , a ekonom skarżył się na pachciarza ; ogrodnikowa przychodziła pytać , ile truskawek zebrać na konfitury , a przy tym donosiła , że chłopaki ze wsi plądrowali w nocy po ogrodzie , wkradłszy się przez dziurę w płocie . Nagle przybiegł chłopak kredensowy z oznajmieniem , że Marcela kuchenna wylała sobie na nogę cały garnek gorącego mleka , a teraz jęczy i krzyczy wniebogłosy . Pani marszałkowa od jednego do drugiego szła spokojnie , miarowym krokiem . Tu weszła do garderoby i wydała jakiś rozkaz , tu wróciła do biurka i zapisała coś do księgi , z apteczki coś wydała , tego wysłuchała , tamtemu zrobiła wymówkę , temu wypłaciła należność . To się schyliła do szafki z lekarstwami , to wyciągnęła z szuflady rejestry gospodarskie , obrachowała coś , uporządkowała to i owo . I jak czółenko w krosnach , tak krążyła tam i na powrót , od swego gabinetu do przedpokoju , od garderoby do spiżarki , nie spiesząc się ani niecierpliwiąc , zawsze ta sama , spokojna i drugim na usługi oddana . I tak było co dzień , przez długie lata . II Panienki jeszcze spały . W ich pokoiku , na górze , cicho było zupełnie , przez nie zasłonięte okna dzień wpadał swobodnie . Nawet przez dzikie wino , które dom pokrywało , wdarł się promień słoneczny i kładł drgające blaski na bielonych ścianach i na podłodze . A panny wciąż spały . Zosia , biała i pełna , leżała w gęstwinie swych złotych włosów , wyciągnięta na stale za krótkim łóżku . Głowę , wspartą na ramieniu , odrzuciła w tył , zsunęła na bok kapę , którą była okryta , i bose jej stopy wyglądały spod długiej koszuli . Spała twardo , nieruchoma jak posąg złożony na puszystym sienniku i jak posąg biała w swych płóciennych draperiach , bezduszna i nieświadoma . Tylko fałdy na jej piersiach podnosiły się równo , tylko włosy jej rozsypane na poduszce falowały i lśniły , a przez jej młode i zdrowe ciało przepływała fala gorącej krwi , która różowiła jej okrągłe policzki i wydęte podczas snu usteczka . Pod przeciwległą ścianą stało drugie żelazne łóżeczko . Na nim , wtulona w poduszki , czerniała chuda i drobna twarz Ani . Jej ciemne rzęsy rzucały cień na policzki , na ustach pojawił się wyraz cierpienia , chorobliwe jakieś skrzywienie , które mógł rozwiać uśmiech , a które uwydatniało się teraz boleśnie na tej tak młodej jeszcze twarzy . Przez rozchylone nieco usta przedzierał się nierówny , przyspieszony oddech . Czasem lekkie drżenie przebiegało po całym ciele Ani , poruszała się niespokojnie i westchnienie jej się wyrywało , jakby skarga . Promień słońca , wdarłszy się przez liście dzikiego wina , błądził po pokoju , rozświecał kąty , dobywał blaski ze zwierciadła , ze srebrnych lichtarzy , wreszcie położył się wielką smugą na łóżku Zosi . Naprzód połechtał jej stopy , potem ozłocił fałdy jej koszuli , okrągłą linią światła zarysował jej biodra , wspiął się ku szyi , która odbiła się różowym blaskiem od białości płótna , rozsypał tysiące iskier w jej warkoczu i zaczął całować jej usta . Zosia poruszyła się leniwie , odwróciła do ściany i próbowała zasnąć . Chwilę leżała spokojnie i już , już zapadała w twardy , młodzieńczy sen , gdy nagle zerwała się . — Wszak to dziś mama przyjeżdża ! — zawołała . — Ach , Boże , a ja śpię sobie , jak gdyby nigdy nic . Aniu , wstawajmy ! Na drugim łóżku , pod kołdrą , poruszyła się wątła postać . — Co ? Co się stało ? Ach , to ty . . . — Mama dziś przyjeżdża — powtórzyła Zosia . — Zaraz , zaraz , poczekaj . . . Ja tak chcę spać . . . — Ej , nie można , trzeba wstawać . Tyle jeszcze roboty ! Ale Ania nie słyszała . Znowu oczy zamknęła i głowę oparła o poduszki . Zosia przeciągnęła się , ziewnęła szeroko i usiadła na łóżku . — Ciekawa jestem , jaka dziś pogoda — szepnęła . Podniosła się żywo i boso pobiegła ku oknu . Otworzyła je szeroko i słońce całym potokiem wlało się do białego pokoiku , a z nim tchnienie letniego dnia , zapachy pól i rozgrzanej ziemi , odgłosy ludzi , szczekanie psa w oddali . — Ach , jak ładnie — myślała Zosia i wzrok jej pobiegł w dal . . . — Dobrze być w domu ! Jakie śliczne to jezioro w słońcu ! Ciepło ! Miło ! Dobrze będzie wykąpać się dzisiaj . Ale tymczasem nie o kąpieli i nie o rozrywkach , ale o robocie wypada pomyśleć . Mama ma przyjechać nad wieczorem i babunia kazała przygotować jej pokoje . A te właśnie wyklejano nowym obiciem i wszystko się zabrudziło , więc trzeba będzie na nowo zapastować i wyfroterować posadzki , zawiesić świeże firanki , bo przecież musi być elegancko na przyjazd mamy i Tereni , za granicą przywykły do pięknego mieszkania i do wygód . I kwiatów trzeba narwać i porobić bukiety . O , teraz właśnie kwitną niezapominajki , a mama je tak lubi ! Tam , za Pasznią , na łące , jest ich mnóstwo . Gdyby tak jeszcze przed obiadem zdążyć i pojechać z Anią ! Więc nie trzeba tracić czasu . Zosia jednak nie odchodziła od okna i patrzyła przed siebie zamyślona . Więc to dziś miała przyjechać mama , ta mama taka śliczna i pobożna , i doskonała , i Terenia , Terenia , którą wszyscy tak szanowali jak świętą . I doprawdy musiała być trochę święta , jeśli od najmłodszych lat myślała tylko o zakonie . Już trzy lata , jak ich nie widziała . Wtedy była jeszcze dzieckiem , mój Boże , dzieckiem w krótkiej sukience . Więc ocenić ani zrozumieć nie mogła mamy i Tereni . Ale teraz ma lat osiemnaście , skończyła wychowanie , była przez cały rok w Warszawie . Teraz to zupełnie co innego , teraz potrafi pojąć te natury tak wzniosłe , tak wyjątkowe , te dusze tak święte . To są pobożne i gorliwe katoliczki , i chociaż z daleka , ale bardzo kochają swój kraj i wszystko , co polskie . Więc cóż łatwiejszego , jak się porozumieć i połączyć wszystkie myśli i dążenia . — Teraz już pewnie będę zawsze razem z mamą . Terenia może wstąpi do klasztoru , ale my pewnie tu zostaniemy , może w Białym Dworze . I pewnie kiedyś pojadę gdzieś za granicę , do Włoch . O , gdyby tak pojechać do Włoch ! Zobaczyć Rzym i Koloseum , i te wszystkie ruiny , i miejsca święte , i samego papieża ! Boże , jak to musi być przyjemnie . Ale jeśli nie za granicę , to może i tak gdzie pojadę , na karnawał do Warszawy , bo i mama o tym w listach wspomina i stryjcio ciągle powtarza , że pannę trzeba pobawić trochę i świat jej pokazać , i za mąż wydać . Już to na zamążpójście dość będzie jeszcze czasu , ale pobawić się było by bardzo przyjemnie . Bywać na balach , mieć suknie jedwabne , czesać się modnie , jeździć karetą z wizytami i tańcować , tańcować , tańcować ! A potem , kiedyś , wyjść za mąż . Ale to jeszcze nieprędko , tak , może za pięć lat , ale nie prędzej . I to tylko z miłości , bo inaczej — za nic w świecie . — Ale tak czy inaczej , jak to będzie miło być już ciągle z mamą . Wszystkie panienki w Warszawie miały swoje mamy , a tylko ona i Ania nie miały . No , Ania , to nic dziwnego , bo sierota , biedna Ania ! Ale jak się naprawdę ma mamę , to już trzeba być razem . Dobrze , że już teraz będą razem . I Zosia przeciągnęła się w słońcu , ziewnęła raz jeszcze i zaczęła się ubierać . Ania też się nareszcie obudziła , ale leżała cicho patrząc na krzątającą się Zosię . — Aniu , wiesz — rzekła Zosia , stając przed nią z wysoko podniesionymi rękami , gdyż upinała sobie włosy do mycia — wiesz , zaraz po śniadaniu założymy kuce i pojedziemy do Paszni po niezapominajki dla mamy . — Dobrze . — A ty dzisiaj będziesz zdrowa ? — O tak . Nic mnie nie boli . — Siądziesz sobie spokojnie w sadzie , pod tą dużą gruszą , możesz nawet wziąć książkę , a ja pobiegnę na łąkę , tam , wiesz , gdzie olchy , tam ich pełno rośnie . A tymczasem trzeba jeszcze pokoje urządzić , bo pewnie ta wrona — Julka — palcem nie kiwnie bez nas . — Mówiła wczoraj , że wszystkiego dopilnuje . — Et , już jej dopilnowanie ! A teraz , Aniu , nie patrz w moją stronę , bo będę się myć . Rozmowa się urwała , ale za to w jednym końcu pokoju rozległo się zawzięte pluskanie , mydlenie , szorowanie szczoteczką , potem chwila ciszy i znowu energiczne wycieranie się ręcznikiem . Tymczasem Ania podniosła się na łóżku i zabrała się do wielkiej i męczącej czynności ubierania się . A widocznie czynność ta była dla niej ciężka , bo co chwila musiała odpoczywać . Pomimo że jej zdrowie znacznie się poprawiło , sił ciągle jej brakowało i każdy ruch ją męczył . Była „ niedołęgą " , jak sama mówiła , a wątłość ta raziła tym bardziej że obok rozkwitała jak kwiat w słońcu hoża i silna postać Zosi . Zosia skończyła swe ablucje i różowa od chłodnego dotknięcia wody , z mokrymi jeszcze kosmykami włosów nad czołem , stanęła przed lustrem i zabierała się do czesania . — Już . babunia siedzi przy herbacie — rzekła — bo widziała m , jak nieśli masło z lodowni . A dziś świeże sucharki pieką . . . — Wszak miała ś upięć sama na przyjazd cioci ? — Tak , ale cóż , kiedy nie miała m czasu . Przecież wczoraj przez cały dzień smażyła m agrest i wiśnie . Ale wiesz , Aniu , co ci powiem — tu Zosia z grzebieniem w ręku zwróciła się do Ani — pamiętasz naszą przysięgę , że będziemy pożyteczne ? Otóż największym pożytkiem teraz było by osiąść w Białym Dworze i tam coś robić wkoło siebie , tak jak babunia w Haliniszkach . Bo jednak to grzech tak opuścić ten nasz Biały Dwór ! — Skąd ci to przyszło na myśl ? — To , widzisz , tak było : wczoraj przyjechała stamtąd Bartłomiejowa i zaczęła m z nią rozmawiać i pytać o wszystko i o tę Katarzynę , co to jej się niedawno urodziło dziecko . Otóż wiesz — dziecko urodziło się bardzo słabe i nikogo rozsądnego przy tym nie było , więc zanim się wybrali z nim do kościoła , dziecko umarło . I wiesz , Aniu , bez chrztu umarło . — Ach , mój Boże ! Czemuż go nie ochrzcił ktokolwiek ? — Czemu , właśnie dlatego , że tam nie ma nikogo takiego , coby myślał . Oni tam wszyscy żyją bardzo źle . A jak napadła m na Bartłomiejową , że ona powinna by takich rzeczy pilnować , powiedziała mi na to : ajej , panienko , tam taki „ drenny " naród , oni i Boga nie znają , i do kościoła nie chodzą , a z dzieci we dworze to żadne nie umie pacierzy . Zosia zamilkła . I stały naprzeciw siebie obie dziewczynki ze zgorszeniem na twarzach . Wreszcie Ania zaczęła : — Może by teraz ciocia . . . — I ja tak myślę — dokończyła Zosia — i to by było najlepiej . Przecie można wyjechać czasem na krótko czy do Warszawy , czy za granicę — ja by m nawet bardzo chciała , szczególnie do Rzymu , ale mieszkać trzeba w Białym Dworze . I tak naprawdę , to doskonale można by tam się urządzić , dom trochę zrujnowany , ale to łatwo można naprawić . — Ale czy ty myślisz , że twoja mama chciała by tu zostać ? — spytała Ania niedowierzająco . — Czy ja wiem ! Chociaż . . . może . . . Pisze , że ma jakieś nowe projekty , a zresztą i pieniędzy za mało na te ciągłe jazdy . Stryj mówił . . . — Zobaczymy . — Zobaczymy . I Ania westchnęła , a Zosia usłyszała smutną nutę w jej głosie i zawołała : — Tylko ty się nie smuć , mój Niuczku drogi ! Bo co by się stało , my zawsze będziemy razem . Rozumiesz , robaczku , rozumiesz ? I obejmowała ją ramieniem , i pochylała nad nią głowę , macierzyńskim trochę ruchem gładząc jej włosy . Ale Ania uśmiechnęła się i odparła : — Dajże pokój , ja się nie smucę . Ale to , co mówisz , że zawsze będziemy razem , to tylko ładne marzenie , a naprawdę będzie zupełnie inaczej . Ty pójdziesz gdzieś w świat i pewnie zaraz wyjdziesz za mąż , a ja . . . — Ach , kiedy to będzie ! Ja teraz nie chcę wychodzić za mąż . Kiedyś może , ale nie teraz . A może zostanę starą panną . Kto wie ? Zaśmiały się obie . — Starą panną ! Ty ! I Ania patrzyła z uwielbieniem na Zosię . Dla niej nie było piękniejszej , lepszej , doskonalszej na świecie . Pewna była , że równego ideału dotąd natura nie wydała — i w myśli jej nigdy nie powstało porównywać się do niej , a tym bardziej być o nią zazdrosną . — Ciebie zaraz ktoś porwie — rzekła . — I mnie , i ciebie , i każdą . Wiadoma rzecz : każda wrona znaleźć musi swojego gawrona — zaśmiała się wesoło Zosia . — Nie , ja nie . Nigdy . . . — Ale dlaczego ? — Dla wielu różnych powodów , a między innymi i dlatego , że jak się jest biedną , brzydką i wiecznie cherlającą , to lepiej o zamążpójściu nie myśleć . — Ot , Aniu , gadasz ! A ja ci mówię , że masz cudne oczy i jesteś bardzo interesująca . I gdyby m ja była chłopcem . . . Miała ochotę coś dalej mówić , ale w tej chwili doleciał z podwórza stary , piskliwy głos , a także tak głośne szczekanie i ujadanie psów , że Zosia pobiegła do okna , aby zobaczyć , co się dzieje . — Aniu , zobacz ! Toż Kostucha , naprawdę Kostucha , a mówili , że ona umarła , ach , jak to dobrze ! Poczciwa moja — kochana . . . — Prawda , Kostucha . A ja za nią już dziesięć razy zmówiła m Wieczne Odpoczywanie . — O , to jej się przyda na drugi raz . Ale musiała chorować , bo widzisz , jak się postarzała , i torbę już ledwie dźwiga . Ach , jaka jestem rada ! Zaraz lecę ją przywitać ! A te psiska jakby jej nie znały , szczekają jak na obcą żebraczkę . — Cicho , pieski ! — Zosia wychyliła się przez okno — a do nogi , leżeć mi zaraz , nie znacie Kostuchy , czy co ! — Jak się masz Kostucho ! To ty nie umarła ś ? — krzyczała dalej przez okno kończąc zapinać stanik — dawno nie była ś . . . Jakieś niewyraźne mruczenie doszło z podwórza i Zosia odbiegła od okna . — Aniu , pożycz mi kilka groszy , bo ja nie mam , a przecie trzeba jej coś zanieść . I wziąwszy miedziaki , wybiegła z pokoju , zostawiając otwarte drzwi . Ale zatrzymał ją głos Ani : — Zosiu , Zosiu , a pacierze ? Zapomniała ś ? — Ach , prawda , zapomniała m . Ot , głowa ! — I wróciwszy pośpiesznie , uklękła przy łóżku i półgłosem zaczęła : Ojcze nasz , któryś jest w niebie . Oczy przymykała , marszczyła brwi i ręce mocno ściskała , aby skupić uwagę i myśli . Ale zanadto było słońca dokoła i zapachów , i szmerów w powietrzu , i krew młoda zanadto jakoś kipiała , i życie wołało , a myśli , jak gromada motyli , fruwały po świecie . I nie szła modlitwa , i nie mogło się serce oderwać od tej ziemi , gdzie mu tak dobrze było . Więc tylko usta trzepały jedną po drugiej codzienne modlitwy , a myśli były daleko , daleko . . . . . .Jak było na początku , teraz i zawsze , i na wieki wieków . Amen . Boże , bądź miłościwi Boże , bądź miłościwi Boże , bądź miłościwi Trzy razy uderzyła się w piersi , przeżegnała się prędko i wstała . — No , skończyła m . A Kostucha pewnie już poszła . Ale nie . Żebraczka stała jeszcze przed gankiem , więc Zosia uspokojona pobiegła na dół . Ania zaś kończyła ubieranie , a potem również uklękła przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej . Ale jej nie przeszkadzały odgłosy z podwórza ani myśli nie rwały się na zewnątrz . Z głową opartą na splecionych dłoniach modliła się długo i z całej duszy , a słowa wyuczonych pacierzy przeplatała westchnieniami i prośbami , których w żadnej książce nie wyczytała . Tymczasem Zosia już się rozgadała z Kostuchą , dowiedziała się szczegółów jej choroby i wyprosiła dla niej u panny Borsakówny kieliszek wina . Spotkawszy się ze stryjem Adamem , uwiesiła mu się na ramieniu i z nim razem weszła do stołowego pokoju . Pani marszałkowa siedziała przy samowarze , popijając herbatę , a stary Grzegorz stał za jej krzesłem i opowiadał o wszystkim , co się wydarzyło . To był odwieczny jego przywilej , zdobyty kilkudziesięcioletnią służbą u marszałka i wiernym przywiązaniem . Co rano powtarzała się ta pogawędka , zaczynająca się od stereotypowych słów : — A cóż tam , Grzegorzu , słychać ? — A nic , jaśnie pani . Tak żeby co słychać było , to nic można powiedzieć , może jak dla kogo , ale , że ja plotek nie ciekawy . . . Za tą służbą człowiek czasu nic ma ni zjeść , ni wyspać się — a to jeszcze plotki zbieraj ! Następowała chwila milczenia , po czym Grzegorz zaczynał : — A jaśnie pani wic , że stary Kwaksza umierający , testament , mówili , pisze . On kiedyś na służbie nieźle sobie zarobił . . . ma teraz co rozpisywać . . . — I tak dalej szły opowiadania . Pani marszałkowa słuchała , niewiele do nich wagi przywiązując . — At , plotkarz stary ! — mówiła o Grzegorzu . Ale jednak do tych plotek jego tak przywykła przez tyle lat , że może nawet bawiły ją trochę . Po ukazaniu się pana Adama i Zosi Grzegorz znikł zaraz . Zosia , po przywitaniu się z babunią , zabrała się do gotowania kawy . Był to jej stały obowiązek . Marszałek innej kawy pić nie chciał , tylko zrobioną i przyniesioną przez Zosię . Toteż , co dzień z rana musiała mu Zosia zanosić śniadanie do kancelarii i bawić go , zanim się posilił . Ustawiła więc porządnie na tacy garnuszek prażonej śmietanki , filiżankę , nasmarowaną masłem bułeczkę i dwa sucharki , zwykłą codzienną porcję , i szła pod drzwi kancelarii . — Dzień dobry dziadziuniowi — wołała . — Czy można wejść ? — Dzień dobry , promyczku , chodź , chodź ! — odzywał się z wnętrza głos stary . Marszałek przed obiadem nie wychodził z kancelarii . Szlafrokował sobie , jak mówił . Szlafrokowanie to jednak było bardzo eleganckie — ogolony od rana , umyty , wyperfumowany , przechadzał się po pokoju w jedwabnym kitlu i w czapeczce na głowie , przeglądał ogromne stosy gazet , palił cygara , czytał i odpoczywał . Odpoczywał po całym życiu , po trudach i nadziejach , zawodach i bólach . I niczego już nie pragnął , niczego się nie spodziewał , o niczym nie marzył , tylko o odpoczynku . Chciał zapomnieć . Za młodu poświęcił wszystko , nie żałował siebie , ale teraz , w złamanym starcu egoizm wziął górę , i choć na dnie duszy pozostała krwawa rana , on bał się wszystkiego , co mogło by tę ranę podrażnić . — Dujcie mi pokój — mówił czasem , gdy ktoś zaczynał mu opowiadać jakiś ciekawy fakt , „ de publicis " — i słyszeć nie chcę , i widzieć nie chcę . Ja swoje zrobił em . Po co wy mi to opowiadacie ! Ja nic nie chcę wiedzieć — nic , nic . Ja już leżę w grobie , rozumiecie , w grobie . Swoje zrobił em . Czasami jednak , gdy jakiś smutny fakt doszedł przypadkiem do jego uszu , wpadał w rozpacz . Rany serca otwierały mu się z szalonym bólem i z całą młodzieńcza , siła . cierpiał i miotał się , i zaciskał pięści . . . Takie napady były straszne . . . Więc , jak przy chorym , wystrzegano się poruszania kwestii poważnych , a mówiono o fraszkach codziennych , żartowano , zabawiano go opowiadaniami . Najmilsze były mu panienki . Odpoczywał przy nich naprawdę . — Ja zawsze lubił em panienki — mówił podkręcając wąsa — i panienki mnie lubiły . Jak mi Bóg miły , nie przechwalam się , Anuleczko , pani moja , nie gniewaj się i nie bądź zazdrosna — dodawał zwracając się do żony — wszakże wiesz dobrze , żeś ty mi była pierwsza przez całe życie , nie pierwsza nawet — jedyna ! I pani marszałkowa uśmiechała się trochę łzawo do starego małżonka , a czasem gładziła go po twarzy . Obie dziewczyny musiały mu więc dotrzymywać towarzystwa , zabawiać go , czytać mu czasem , grać z nim w domino lub w warcaby . A chociaż nie zawsze to je bawiło , nie uchylały się od tych obowiązków , bo bardzo kochały swojego dziadunia i , nauczone od dzieciństwa , uważały go zawsze za wielkiego człowieka . Tego ranka jednak Zosia , wchodząc z tacą w rękach do pokoju dziadunia , rzekła od razu : — A wie dziadunio , że ja dziś niedługo posiedzę . Proszę prędko zabierać się do śniadania , bo ja nie mam czasu . — O , patrzcie państwo ! A gdzież to , promyczku , wybierasz się , co ? Zosia postawiła tacę na stoliczku pod oknem i objęła staruszka za szyję . — Wybieram się w świat — mówiła i przylgnęła różową buzią do jego twarzy — daleko , daleko — i znowu go pocałowała — niech dziaduś zgadnie dokąd ? — A nie zgadnę . — To ja powiem . Naprzód , po śniadaniu , pójdę do błękitnego pokoju i będę czyścić , szorować , zamiatać , bo dziś mama przyjeżdża i trzeba , żeby tam było pięknie . A potem pojedziemy z Anią do Paszni i tam nazbieram na łące niezapominajek i porobię bukiety . — Fiu , fiu , jaka z ciebie gospodyni ! — A tak , dziaduniu . Ja strasznie lubię gospodarować . Ale teraz niech dziaduś siada , o , tu , pod oknem , i niech prędziutko pije kawę , a ja dziadunia zabawię . I Zosia prowadziła staruszka do stolika , nalewała kawę do filiżanki , sypała cukier , dolewała śmietanki i , usiadłszy przy nim , patrzyła , jak dziaduś śniadanie spożywał , a tymczasem bawiła go gawędą . On odpowiadał , uśmiechał się do niej , przekomarza ! się z nią , gdy nadeszła Ania i też się do rozmowy wmieszała . Siedziały razem na małej kanapce i obejmowały się ramionami . Złota czupryna Zosi mieszała się z ciemnymi włosami Ani , obie twarze , jak dwa różne kwiaty , pochylały się ku dziaduniowej , obie się uśmiechały , biło od nich ciepło wiosny i budzącego się życia . — No , dziadunio już skończył , więc pójdziemy sobie — rzekła Zosia wstając . — Poczekajcie jeszcze , niech cygaro zapalę . — A prawda , cygaro ! Gdzież są zapałki , popielniczka ? Przebiegła przez pokój szukając , ale Ania już miała zapałki i podawała dziaduniowi cygaro . — O , teraz dziaduś ma wszystko , proszę sobie siedzieć tu wygodnie i palić , a my pójdziemy . — Już ? — Już trzeba . A może okno otworzyć ? — Otwórzcie . — I gazetę podać ? — Podajcie . — To już wszystko . . . — A pocałować ? — O , tak ! Trzeba dziadunia pocałować . I obie razem zarzuciły mu ramiona na szyję i całowały jego pomarszczoną twarz . A staruszek mrugał oczami z zadowoleniem , bo mu dobrze było w ich objęciach . Gdy panienki wróciły do jadalnego pokoju , zastały tam pana Adama i pana Szrotta kończących śniadanie . Pan Napoleon TulimaSzrott był to tłuściutki człowieczek lat około czterdziestu , niezmiernie ruchliwy i gadatliwy . Niegdyś pan niezłej szlacheckiej fortunki , dzisiaj metr muzyki , jak to każdemu , zaraz po przedstawieniu się , lubił meldować . Do Haliniszek przybył przed dwoma laty , a że właśnie wówczas rada rodzinna , złożona z marszałka , pana Adama i pani marszałkowej , dostrzegła u Zosi wielki talent do muzyki , więc zatrzymano go dla niej na rok . Ale rok minął , dziewczynki oddano do Warszawy dla dokończenia wychowania , a pan Szrott został . Dwieście rubli rocznej pensji za naukę muzyki też zostały , chociaż lekcje odbywały się tylko podczas lata , i to coraz rzadziej . — Odliczać mu przecie nie będziemy — zdecydował pan Adam . — Biedny człowiek , niech sobie siedzi . Siedział więc i coraz bardziej wrastał w grunt Haliniszek , ale i wymagania jego wzrastały z każdym dniem . Już innych papierosów nie mógł palić , jak tylko najlepsze , wino pił co dzień i to dobre , nie byle jaką lurę . W jedzeniu przy marszałkowej nie śmiał wybrzydzać , ale gdy jej nie było przy stole , zaczynał opowiadać o kucharzach , jakich dawniej miewał u siebie , i z pogardą patrzył na podawane potrawy , co mu jednak nie przeszkadzało zajadać je z apetytem . Pannie Borsakównie robił wymówki , że mu nie dość cienkie daje prześcieradła , a gdy raz odważyła się posłać mu perkalową poszewkę , zrobił jej prawdziwą scenę . Podobało mu się bardzo krótkie futerko pana Adama , a że nic miał swego , zdjął je z wieszaka , przymierzył , uznał , że nieźle wygląda i odtąd stale je nosił . Pan Adam , zrazu trochę zdziwiony , nie protestował jednak , ręką machnął i zaśmiał się . Mimo to jednak pan Szrott umiał zachować pewną miarę , tak że na otwartą wymówkę nie naraził się nigdy . Nawet , ze względu na tę przeszłość , o której tak pięknie mówił , szanowano go i starano się mu dogodzić . Marszałka bawiła jego blaga i chociaż mówił o nim : — Ot , łgarz , jak mi Bóg miły ! — lubił go szczerze . — A wie pan — rzekła Zosia , podając mu rękę — że dziś nie będzie lekcji . Nie mam czasu , muszę przygotować wszystko dla mamy . — Ależ , panno Zofio , doprawdy , tak nie można . Przecież darmo jeść chleba nie będę . — Cóż ja zrobię , kiedy nie mam czasu . Przecież to wakacje . I usiadłszy obok babuni , Zosia wypijała co prędzej herbatę i zjadała bułki , a zarazem mówiła o niezapominajkach i o spacerze , i o pokoju mamy , i o firankach . Marszałkowa słuchała z zaciekawieniem , czasem spytała o coś , zrobiła uwagę . A tymczasem pan Adam , po przywitaniu się z Anią , wziął obie jej ręce w swoje i uważnie na nią patrzył . — No cóż , jakże spała ś ? — Dobrze , stryjciu . — A nie kasłała ś ? — Tylko trochę . — A głowa nie boli ? — Nie , stryjciu . — Bierzesz proszki ? — Biorę , stryjciu . — No , pamiętaj , żeby ś mi dziś pięknie wyglądała , ciocia Antoniowa przyjeżdża , żeby ś nam nie zrobiła wstydu przed nią . Ania uśmiechnęła się . — Dobrze stryjciu . Wieczorem uróżuję sobie twarz , żeby stryjowi dogodzić . Tu wdał się w rozmowę pan Szrott . — A czemu nie ! Toż ja , panie , znał em za dawnych czasów księżnę Andrzejową z Kołynicz . Blada była z natury , ot , tak trochę podobna do panny Anny , to z rana , póki nie ubrana , nic , ale do obiadu , panie , regularnie co dzień uróżuje sobie twarz , i taka ładna , że padam do nóg ! Więc mówię do niej : czemu księżna od rana nie chce . . . Ale tu Zosia przerwała opowiadanie pana Szrotta : — Stryjciu , a stryj chciał by pojechać do Włoch ? — Nie . — O , czemu nie ? Tam tak ślicznie ! A ja by m chciała . . . — Winszuję . — I jeśli mama kiedy znowu pojedzie , to poproszę , aby i mnie zabrała . — I cóż tam we Włoszech zobaczysz ? — Wszystkov i papieża , i Rzym , i Forum , no i wszystko . — I wyjdziesz za mąż za jakiegoś Włocha . — O , to to nie ! Nigdy za żadnego obcego nie pójdę . — Obcego ! — zaśmiał się pan Szrott . — Cha , cha , paradne , obcego , cha , cha , cha , to dobre , panie ! — A pewnie , nigdy by m nic poszła . Ale tylko tak pojechać , zobaczyć , to by m chciała — nic na długo . — At , nie potrzeba — rzekł pan Adam dopijajcie kawę i zapalając papierosa — siedź , grzybic , póki cię nie zdybie tu jaki chłopiec . — Ej , stryjciu , kiedy ja nie chcę żadnego chłopca , stryjcio zawsze z . tymi chłopcami . . . Stryj zaśmiał się głośno , a pan Szrott mu zawtórował . Wtem weszła pokojowa Werusia i , stanąwszy przy drzwiach , oznajmiła : — Jakaści baba jest przyszedłszy z Czykiszek i chce panią widzieć . — Marszałkowa natychmiast wstała i powolnym krokiem ruszyła ku wyjściu . Zosia zerwała się : — Babuniu , więc możemy pojechać do Paszni ? — Czym że wy , kochanie moje , myślicie jechać ? — Kucami , babuniu , i kałamaszką . — A czy to Ani nie zmęczy ? — Nie , babuniu — rzekła Ania — mnie dziś zupełnie dobrze . — A pokoje dla mamy i dla Tereni gotowe ? — Zaraz wszystko tam zrobię . — No to jedźcie . Tylko uważajcie na moście , jakoby dziurawy . — Ja wiem , babuniu , nic strasznego . Wczoraj przejeżdżały śmy . III Panienki wyjechały wkrótce po śniadaniu . W taki upał nie można było zbytnio pędzić kuców , a należało w porę wrócić na obiad , babunia bowiem nic cierpiała spóźniania się . Tak zwana kałamaszka był to wygodny wózek resorowy , umyślnie sporządzony przez pana Adama , aby Ania mogła , nie męcząc się , używać przejażdżek . Kuce spokojne były jak baranki , tak że nie mogło być mowy o żadnym niebezpieczeństwie . Zresztą Zosia nie takimi kucami powoziła , od dzieciństwa miała pasję do koni , a że była na przyjacielskiej stopie ze wszystkimi stangretami , więc nieraz już na koźle od faetonu siadywała i powoziła całą czwórką . A do konnej jazdy też się jej serce rwało . Ale o tym i wspominać nie warto przed babunią , która powiada , że kobieta na koniu tak wygląda , jak pies na płocie . Dosiadała , co prawda , czasem konia i hasała , siedząc choćby na męskim siodle , ale to było pół przyjemności . No , ale z babunią nie było rady . Panienki jechały słoneczną drogą przez dworskie pola , gdzie po jednej stronie dojrzewał jęczmień wąsaty , a po drugiej żyto zżęte stało w snopach . Właśnie korzystając z ładnej pogody składano je na wozy i zwożono do gumien , więc ruch panował wielki — na żółtym ściernisku jaśniały spódnice perkalowe i białe koszule , skrzypiały wozy , krzyczeli stojący na nich parobcy , konie skubały wyrastającą spośród słomy trawę , ekonom podjeżdżał to tu , to tam na swojej siwej szkapie , popędzając i strofując , a ponad tym wszystkim płynęła przez pola pieśń smętna , przeciągła . Gdy panienki przejeżdżały obok pracującej gromady , wychylały się i wołały do ludzi : „ Boże dopomóż ! " A oni podnosili czapki , kobiety kiwały głowami okręconymi w chustki i odpowiadali : " Bóg zapłać ! " , i stali przez chwilę , patrząc za oddalającym się wózkiem , i znowu spocone karki pochylały się ku ziemi , a ręce czarne i zgrubiałe zagłębiały się między snopy . Gdzieś wysoko na niebie świergotały skowronki . Za polami haliniskimi był lasek , gdzie wśród białawych pni i zieloności brzóz czerniały z rzadka sosny . Ziemia była pokryta wrzosem , a gdzieniegdzie strzelały w górę ku słońcu białe , anemiczne rumianki , i delikatne dzwonki liliowe . Dzikie krzaki malin rozrzucały wysoko swe girlandy , a słońce przyćmione przesiewało przez gałęzie jakby deszcz złoty , mieniący się i ruchomy . Panował tam cień i chłód . Więc Zosia zwolniła kucom biegu , a sama opuściła lejce na kolana i wyciągnęła się . — Ach , dobrze na świecie ! — rzekła . — Taki śliczny dzień , tak ładnie , tak wesoło ! Zobacz , Aniu , nawet muchy są w dobrym homorze , widzisz , jak się lam kręcą i tańcują w słońcu . Tylko szkoda , że śmy nie wzięły ogórków , pić się chce . — Szkoda , ale pewnie znajdziemy coś do picia w Paszni . Stary Nikodem miewa doskonały kwas brzozowy . — Może się coś znajdzie . — Zosia westchnęła . — Ale wiesz , Aniu , że mi się jakoś dziwnie robi , gdy pomyślę , że dziś mama przyjedzie . . . i Terenia . . . — Przecież — zaczęła Ania — rada jesteś ? — O , naturalnie ! Bardzo rada . Ale zawsze . . . to tak . . . jakoś . . . I co będzie dalej ? Mama przyjeżdża z jakimiś projektami , bo w listach ciągle o tym pisze , jakby nas chciała na coś przygotować . Co to za projekty ? Zosia zamyśliła się . Kuce szły wolno , machając ogonami i opędzając się od much . — Zdaje mi się — rzekła Ania — że Terenia już wstępuje do klasztoru , a ciocia gdzieś z tobą zamieszka . — Może — odparła Zosia i znowu zamilkły . Niepewność jutra mąciła im chwilę obecną , i wnosiła w ich jednostajne dotąd życie jakiś zamęt , wahanie się i niesmak , ale i ciekawości trochę . — Najlepiej w Białym Dworze ! — nareszcie rzekła Zosia , kończąc swe długie rozmyślania . Ale Ania tymczasem myślała o czym innym i tak daleko odbiegła myślami od poprzedniej rozmowy , że już się połapać nie mogła . — Co — rzekła jak zbudzona ze snu — co najlepiej ? Zosia roześmiała się . — Gdzie ty była ś ? Budzę cię ! Powiedz , o czym myślała ś , co ? — Myślała m . . . że może . . . że ona ma rację . — Kto ma rację ? W czym ? — Terenia . Zosia spojrzała pytająco . — Nie dziw się , ale może lepiej , naprawdę i szczęśliwiej , wyrzec się od razu wszystkiego , nie chcieć niczego dla siebie , zapomnieć o sobie , a oddać się Bogu zupełnie , zupełnie ! Poświęcić wszystko , a w zamian mieć spokój , szczęście i tę błogość niewysłowioną , której święci doznają . Na bladą twarz Ani wystąpił rumieniec i oczy jej zaświeciły , gdy to mówiła , i wzrok wznosiła przed siebie , ku ciemnemu szafirowi nieba , przebijającemu przez koronkę liści . — Bo my szukamy szczęścia na tym świecie , a tu nie ma szczęścia , nie ma radości ! Po cóż mamy się szamotać i rwać się na próżno do tego , czego nigdy nie możemy posiąść . Więc lepiej , lepiej raz sobie powiedzieć : nic nie chcę , niczego się nie spodziewam , niczego nie czekam tu na ziemi . I nie przywiązywać się do niczego , zrobić ofiarę zupełną i żyć tylko dla tamtego świata . . . i może utonąć w miłości Bożej . . . — Ale , Aniu , to lepiej od razu pójść do klasztoru . — Do klasztoru ? Może . . . Zamilkły znowu i myślały . Ania z oczami zwróconymi ku niebu , Zosia ze spuszczonej głową . Słońce świeciło złotymi plamami , muszki brzęczały w powietrzu , kuce stąpały powoli . Pachniały trawy i zioła , i sosnowa żywica — świat się uśmiechał , owiany lipcowym żarem , tylko one siedziały zamyślone i poważne . Słowa Ani wywołały świat inny jakiś , zaziemski , nieznany , wzbudziły jakiś smutek , jakąś wielką tęsknotę , jakąś grozę . Tu nic ma szczęścia , nie ma radości . Tylko tam . . .