Emma Dmochowska JAK ODŁAMANA GAŁĄŹ Północ dawno już wybiła , i cisza panowała w wielkim i ponurym gmachu seminaryjnym . A tylko Szymon spać nie mógł . Ciasno mu było , źle na żelaznem łóżku , duszno w celi . Równy oddech śpiącego obok towarzysza drażnił go . Zielone światło nocy letniej męczyło mu oczy . Gorąco mu się robiło nagle , zrzucał z siebie przykrycie . I myśl jedna , jak gwóźdź , wbijała mu się w mózg , coraz głębiej , coraz głębiej . Jutro . . . na wieki ! Jutro . . . na wieki ! Tak . Na wieki . Na życie całe , aż do godziny śmierci . I na wieczność całą , czy na królowanie w niebie , czy na piekielne męki ogniste — on kapłanem bedzie . Znaku , który na nim położą , nie zetrze już nigdy nic , nic . Kapłanem będzie , Bożym pomazańcem , sola ziemi , światłością świata . Panem i królem nad wielu duszami . Ale też i sługą , zaprzedanym sługą Kościoła . Niewolnikiem , który głosu nie podniesie , ani zdania nic wypowie , lecz któremu , gdy powiedzą : Idź — pójdzie , a gdy powiedzą : Wróć się ! — to się wróci . Niewolnikiem . . . Przeleciały po nim dreszcze . War go oblał od stóp do głowy . I znowu ogarnęło go zimne drżenie . Coś mu na dnie szepnęło : Zaprzedajesz duszę swą ! — Nie , nie ! odrzekł zaraz . Przyjmuję dobrowolnie wielką godność , wpisuję się dobrowolnie w szeregi idę walczyć za Kościoł , matkę naszą . Będę mu służył z wolnej i nieprzymuszonej woli . Z wolnej i nieprzymuszonej . . . ? I nagle roztworzyła się przed nim przeszłość . Powstały wspomnienia . Oto małym kilkoletnim dzieciakiem , w koszuli i spodenkach , wygania gęsi na łąkę . A one mu się rozlatują niesfornie , z gęganiem , z wrzaskiem , z wielkim skrzydeł białych trzepotem , rozlatują się po opłotkach . A on biega , zapędza , woła i krzyczy , nie umie się do nich wziąć , nie umie ich w karności utrzymać . Aż zjawia się ojciec i łaje : Ty , do niczego , niedołęgo ! Duży taki , a nawet gęsi paść niezdatny ! Tfu , do licha ! Co z ciebie wyrośnie ? Maślane łapy ! Chyba na księdza pójdziesz , czy co ! I patrzy na swoje maślane łapy , prawda , że jakieś drobniejsze i chudsze , niż u innych dzieci . I myśli : Chyba na księdza pójdę , czy co ! Ot , pięknie było by ! Śpiewał by m sobie przy ołtarzu i chodził by m z procesją pod baldachimem . Ot , pięknie ! A oto od panienki ze dworu , dokąd na naukę przez zimę chodził , wraca po egzaminie do chaty i niesie nagrodę — zawiniętą w chustkę książkę do nabożeństwa , dużą i ciężką , w czarną skórę ze złoceniami oprawną . A na pierwszej stronie napisano : Szymkowi Broniczowi za postęp i pilność w naukach pierwsza nagroda . Niesie książkę z uszanowaniem i na stole przed rodzicami kładzie . Ojciec bierze ją w obie ręce ostrożnie i ogląda . Matka spracowaną ręką gładzi , rodzeństwo młodsze usta otwiera i paluszkami dotyka . I tak , Szymek , całą , jak jest , przeczytać potrafisz ? — pyta ojciec z odcieniem niedowierzania . — O jej ! — odpowiada śmiało . — A na innej także potrafisz ? — Ja teraz to na każdej potrafię . Chwila milczenia . On czuje , że coś się w powietrzu waży , że oto doj* rzewa jakaś myśl i słowem wnet wystrzeli . I coś mu wewnątrz zaczyna drżeć . Czuje , że rodzice patrzą na niego uważnie , długo . Aż matka cicho się odzywa : — A na księdza . . . chciał by ś . . . ? I oboje z ojcem czekają odpowiedzi . — Na księdza ? — powtarza on . I pod badawczemi spojrzeniami rodziców spuszcza oczy i milczy . Przesuwają mu się w wyobraźni chorągwie złote , szaty lite , białe welony i dymy kadzideł . Błyszczą w promieniach słońca monstrancje i krzyże , dzwony dzwonią pieśń wybucha , grzmi organ , wysoko nad głową wznoszą się sklepienia , i grają barwami malowane stropy . Pięknie , błogo , wspaniale . — Chciał by ś , Szymek , na księdza ? — słyszy znowu głos matki . I znowu widzi wpatrzone w siebie oczy rodziców . — Czemu . . . chciał by m . . . — odpowiada bardzo cicho . I nagle czuje na sobie ramiona matki , a na głowie ojcowską rękę . I jest mu tak słodko i miło , jak nigdy . Lecz za mały jest na księdza , więc idzie do narodnej szkółki . I przez cztery lata ślęczy nad obcą , niezrozumiałą książką , wtłacza usilnie do swej głowy formuły różne , wyrazy , określenia i wiersze . Kuje zawzięcie . Niema dla niego zabawy , niema odpoczynku , ani dziecinnej pustoty . Niech tylko głowę z nad książki podniesie , już słyszy głos ojca lub matki , mówiący : Ucz się Szymek , nie trać czasu , księdzem będziesz . I niedzieli niema , ani święta żadnego , bo wtedy idzie raniutko do parafjalnego kościoła i tam cały dzień , przy proboszczu służąc , przebywa . Czasem , gdy słońce świeci wesoło , i wróble na dachu ćwierkają a z nad strumienia , z łąki zielonej i pachnącej dochodzą wołania i krzyki chłopaków , jego porywa szalona chęć wylecieć na powietrze , na słońce i wytarzać się w zielonej trawie , i biec brzegiem szumiącej wody , i pędzić z wiatrem przez pola , i z chłopakami hukać i krzykać , jak oni . Lecz zaledwie się podniesie i za czapką obejrzy , już słyszy głos mówiący : Ucz się Szymek , księdzem będziesz . I głowa pochyla mu się znowu nad książką lub zeszytem , i znów majaczą mu w oczach obce litery , a mózg posłuszny wchłania formułki i wyrazy , i myśl usypia , ukołysana dźwiękami słów bez treści , bez znaczenia dla niego . Coraz lepiej pamięć się tresuje , coraz łatwiej wyucza się stronic całych , nieskończonych wierszowanych kolumn . I jest on pierwszym uczniem w klasie , ulubieńcem nauczyciela , wzorem dla kolegów . A także pociechą rodziców , którzy , choć łożą na książki i na lepsze ubranie i kupować muszą zeszyty , atrament i pióra , choć wzdychają często i w głowę się drapią , nie żałują tego jednak , bo nie idzie to na marne i nie przepadnie , gdyż Szymek księdzem zostanie . A wtedy . . . O , wtedy . . . I Szymek się uczy . Mętnieją mu źrenice i ciemnemi obwódkami są podkrążone . Pochylają mu się plecy , i skóra na twarzy robi się blada , mdła . Spać mu się chce ciągle , ale sen jego lekki i przerywany . Kończy jednak szkołę z odznaczeniem i przynosi do domu świadectwo . Więc nazajutrz rodzice wkładają czyste koszule , myją się długo przy studni , przybierają się w najlepsze suknie i idą do proboszcza na naradę . Matka niesie pod pachą pięknego kogutka . Stoi Szymek przy płocie i patrzy za nimi długo , długo . Wie , że o nim radzić będą , i ciekaw jest co też tam uradzą ? Co z nim teraz zrobią ? dokąd wyszlą ? Bo wysłać gdzieś chyba muszą , jeśli ma na księdza się uczyć . Ale spać mu się chce tak bardzo , że przestaje o tem myśleć , idzie pod grusza , wyciąga się na trawie w jej cieniu i zasypia . Muszki nad nim brzęczą , a jemu śnią się organów grania . Słońce przez liście wypuszcza na niego złote strzały , a on widzi w marzeniu jakieś malowane sklepienia i anielskie skrzydła . A oto ciasny , brzydki pokoik w wielkiem mieście , huczącem turkotem powozów i dzwonkami tramwajów . Na ścianach , brudnożółtą farbą pociągniętych , wilgoć rozłożyła się w plamy szerokie . Przez małe okienko widać tylko mur stary i oślizgłe kamienie chodnika . Słońca niema , niema też zapachu kwiatów , ani brzęczenia owadów . Nudno , szaro i zimno w małym pokoiku , gdzie czterej aspiranci kują od rana do nocy . I nietylko ci czterej , bo na stancji jest ich kilkunastu , chłopskich przeważnie synów , przeznaczonych od maleństwa na księży . Przychodzą nauczyciele , przychodzi codziennie ksiądz , a czuwa nad nimi stale panna Apolońja . Chuda , długa , płaska , z szarą twarzą i przenikliwemi oczkami , prawie nie kobieta , dobra jest dla swoich chłopców . Karmi ich obrzydliwie , lecz obficie , nie gdera , nie zrzędzi , owszem , nawet pożartuje czasem i pogładzi , po krótko strzyżonej głowie . Pacierz z nimi odmawia rano i wieczór , w codziennym rachunku sumienia dopomaga , nawet czasem , nie czekając na księdza , niektóre wątpliwości sama rozstrzyga i niektóre grzechy odpuszcza . Budzi , co prawda , z niezłomną srogością o piątej , wodą oblewając tych , którzy się nie zrywają na rozkaz , o dziewiątej lampy gasi bez pardonu , papierosy prześladuje i na żadne książki , oprócz naukowych i pobożnych , absolutnie się nie zgadza , całą literaturę podciągając pod nazwę masonerji . Dla gazet ma również lekceważenie zupełne i gniewa się , gdy dojdzie tam czasem wiadomość ze świata . Ale za to niech który zachoruje , jakże czułą otacza go opieką ! Niech któremu się co nie uda , jak umie mu szczerze współczuć ! Lubią chłopcy swoją pannę Apolońję , i ona ich lubi . Wolą ją stokroć od namaszczonego księdza , który ich codzień odwiedza i lekcje katechizmu daje . Ach , ten katechizm ! Cały w pytaniach niejasnych i w odpowiedziach niezrozumiałych ! Cały splątany w jakiś motek oderwanych pojęć , w jakiś kalejdoskop figur i symbolów , gdzie wszystko co innego oznacza , niż to , na co wygląda , gdzie czarne jest białem , a białe okazać się może zielonem , gdzie idziesz myślą po trzęsawisku , w obawie , że lada chwila zapadniesz się w jakąś głąb , i gdzie jedynym ratunkiem i jedyną podporą są słowa . Tak , słowa , słowa . . . Nie przerażały one Szymka bynajmniej . Mózg jego umiał już , odłożywszy na bok myśl wszelaką , wchłaniać w siebie tysiące i miljony słów . Umiał wyucząc się tak dokładnie , że ani jeden wyraz nie został opuszczony , ani jedna litera przestawiona . Stronice całe tkwiły w jego pamięci , jak na fotograficznej płycie . Lecz inni nie umieli . — Kiedy ja nie moge , kiedy ja nie rozumiem , kiedy tu żadnego sensu niema — narzekał kolega jego , mały Antek Rolecki . A Szymek odpowiadał spokojnie : Co tobie do tego ! Byleby ś wydał gładko . On sam zawsze wydawał gładko i był znowu pierwszym w klasie . Ojciec , który co miesiąc przyjeżdżał ze wsi drabiniastym wózkiem i przywoził miesięczną opłatę , piętnaście rubli ! — cieszył się z tego , co mu panna Apolońja o synu mówiła . Tak , była pociecha . I pieniądze nie szły na marne . A pieniądze tak ciężko zdobyte ! Jeszcze w pierwszym roku było troche zapasu , a i panienka ze dworu dała rubli , i tercjarki w parafji rubli złożyły . Jakoś wystarczyło . Ale w drugim — wypadło wieprza na święta ukarmionego sprzedać i nikt w domu przez całe święta ani mięsa , ani kiełbasy nie zakosztował . Dzieci aż płakały , a i matka troche pociągała nosem . A potem było coraz trudniej i trudniej . Proboszcz dał wprawdzie raz rubli , niby pożyczki , ale więcej , dopóki Szymek w seminarium nie będzie , lękał się poźyczyć . We dworze nie było nikogo , a choć matka sprzedała trochę płótna , a i z jaj , i z grzybów i z masła coś tam zebrała , a tercjarki znowu kilkanaście rubli złożyły , to coż to znaczyło wobec tak wielkich potrzeb ! A tu czekały jeszcze egzaminy , oporządzenie na kleryka i choć pierwsza opłata w seminarjum . I nie było innej rady , jak od Żyda na duży procent pożyczyć . Kiedy proboszczem zostanie , to wypłacić będzie miał z czego , myślał ojciec . I to samo powtarżała matka . Kiedy proboszczem zostanie . . . wzdychała w każdej ciężkiej chwili , gdy zarobione złotówki i miedziaki wysypywała z chusty na stół , licząc mozolnie , aby do miesięcznej opłaty dołożyć , gdy do krupniku lub zacierek coraz mniejsze , coraz cieńsze odkrawała słoniny plasterki , gdy , zmęczona całodzienną pracą , zapalała wieczorem lampkę i zasiadała do prząśnicy , aby cudzą wełnę uprząść i choć parę groszy zarobić . I w wieczornej ciszy owo probostwo syna stawało przed nią w marzeniu , jak żywe . Plebańja obszerna z dużym sadem , za nią pola , łąki , a w obórce krów kilka , a w stajence para koni rosłych , wypasionych . Proboszcz , choć młody , ale wszyscy go szanują , całują po rękach , kłaniają się , przynoszą podarunki , kurki tłuste , jaja , masła osełki , sery i miody . I ruble płyną , płyną ku plebańji i zapadają cicho w głąb szuflad . A ona , matka , przy nim mieszka sobie , przy synu , i gospodarstwem jego rządzi , dziewkę sobie trzyma do posługi i chodzi w białym czepku na głowie , i w kościele w pierwszej ławce zasiada . I reszta rodziny zabezpieczona . Siostry proboszcza znajdują łatwo mężów , braciom to i owo kapnie z dostatków , zabezpieczeni i szczęśliwi . — Ach ! — wzdycha , kręcąc wrzeciono — kiedy proboszczem zostanie ! . . . I Szymek dobrze wie o tych marzeniach . Wie od ojca , który mu co miesiąc historję zdobywania pieniędzy opowiada szczerze , kończąc zawsze temi słowy : My staramy się dla ciebie i nie dojemy i nie dośpimy , aby ś ty miał co trzeba . Staraj się i ty ! A kiedy proboszczem zostaniesz , to już odpoczniemy sobie . Wie od braci , którzy , gdy go widzą podczas wakacji , co chwila mu mówią : Ot , Szymek , kiedy proboszczem zostaniesz , to kupisz nam konia i malowaną bryczkę , co ? Prawda , że kupisz ? Wie i od tercjarek , zbierających pomiędzy sobą składki na jego naukę , bo nie spotka żadnej , aby mu nie powiedziała : Naszym księdzem będziesz , naszym . Już my to innego nie chcemy . Będziesz nam piękne nabożeństwa odprawiał , a my przed tobą ołtarzyki nosić bedziemy na procesjach . I spowiadać nas będziesz i komunikować . I wie najbardziej od matki , która co chwila , przy każdej trudności pociesza się myślą , że przecie już niedługo tej biedy i niedostatku , bo Szymek proboszczem zostanie i wszystko będzie dobrze . Wie Szymek i odczuwa to coraz wyraźniej , że jest dla rodziny swej jakby osią , około której obracają się wszystkie jej myśli , jakby czarą , napełnioną napojem uszczęśliwiającym , czarą zamkniętą jeszcze , lecz do której tęsknią usta , jakby lampą , która dziś jeszcze nie płonie , ale wnet , wnet zapali się i rzuci dokoła siebie ogromny snop ciepła i jasności . I , wiedząc o tem , czuje czasem Szymek coś jakby obawę , czy ich nie zawiedzie , tych swoich , których z całej duszy kocha . Czy napewno zostanie proboszczem ? Robi , co może . Uczy się i kuje do zupełnego zapamiętania , do wyczerpania niekiedy . Ale ostatecznie , nie od niego jednego to zależy . Może coś przeszkodzić , może coś się stać . A gdyby m umarł nagle . . . myśli czasem , leżąc w łóżku , gdy światło zgaszone i koledzy śpią , a on jeszcze zasnąć nie może — a gdyby m umarł nagle . . . I strach go ogarnia , Cóżby się stało z rodzicami ? z pożyczonemi od Zyda pieniędzmi ? z tem wszystkiem , co ma być , gdy on proboszczem zostanie ? Boże ! oto byioby nieszczęście ! Ale nietylko śmierć . Wszak mogą go nie przyjąć do seminarjum . To się zdarza . A wtedy co ? Ciężkie i niepokojące bywały strachy , które na Szymka napadały czasem . Ale to tylko czasem . Bo naogół i on miał jak najlepsze nadzieje . Zda egzamin , wstąpi do seminarjum , tam pięć lat przebędzie , wyświęci się i naznaczą go gdzieś na wikarego , a potem i na proboszcza . I będzie sobie panował w obszernej może i murowanej plebańji , będzie nabożeństwo odprawiał , będzie śpiewał u ołtarza i Pana Boga chwalił . A pozatem gospodarkę sobie porządną zaprowadzi , konie trzymać będzie piękne i jeździć resorowym wózkiem . Wszystko będzie dobrze i mogą rodzice być o niego spokojni , że im wstydu nie zrobi . Dnie szły za dniami , podobne do siebie , jak paciorki tego różańca , który codziennie z panną Apolońją odmawiał . Wstawanie , pacierz , śniadanie , lekcje , pół godziny używania świeżego powietrza na podwórku , murami otoczonem , bo dalej nie wolno wychodzić , potem obiad , sprzątanie w stołowym pokoju , znowu pół godziny spaceru na podwórku , znowu lekcje , podwieczorek , przygotowanie zadań na jutro , wieczerza , pacierz — i do łóżka . Tylko w niedzielę i święta było trochę inaczej . W niedzielę wstawano później i robiono staranniejszą toaletę . A przed dziesiątą zjawiał się ksiądz i chłopców parami i trójkami wyprawiał do kościoła . Nie szli razem aby uwagi nie zwracać , lecz w kościele mieli wspólne miejsce , gdzie się wszyscy zbierali i ksiądz , siedzący opodal , miał ich ciągle na oku . Ale przejście przez parę ulic bez opieki i nadzoru sprawiało już niektórym bardzo wiele przyjemności . A i nabożeństwo w kościele , pełnym ludzi , brzmiącym muzyką , była to niemała rozrywka , i wszyscy aspiranci wyczekiwali jej z upragnieniem . Nawet Szymek , chociaż miał skrupuły , że gdy rodzina nie doje i nie dośpi , on tu przez cały dzień nic nic robi , lubił świąteczne dnie , a zwłaszcza przechadzkę we dwuch do kościoła . Szli zwykle z Antkiem Roleckim , i ten rozgadywał się wtedy . — Jak będę dorosły — mówił — to sobie tak włożę ręce w kieszenie , albo nie , kupię laskę i będę nią wywijał . Wąsa podkręcę , o tak . . . Jakiego wąsa ! — przerwał Szymek — kiedy ty księdzem będziesz ! Antek robił drwiącą minę . — A niech tam moje księdzostwo psy jedzą ! Ani myślę . — Co — ani myślisz ? — Księdzem być . Szymek przerażony spoglądał na niego . Taki bunt nie mieścił mu się w głowie . Antek nie zwierzał mu się z poważnymi zamiarami w jakimkolwiek kierunku , żartował i śmiał się tylko . A Szymek , myśląc , że może go zły duch do złego kusi , modlił się za niego . Wogóle w te niedzielne poranki , w rozśpiewanym i brzmiącym muzyką kościele , pod malowanem sklepieniem , wśród świateł i barw , dusza jego doznawała dziwnego wrażenia otwierania się i wzlotu . Kiedy ukląkł na zimnej posadzce , a dokoła widział pochylone plecy i gęste jedna przy drugiej głowy , on podnosił oczy do góry ku złoceniom , ku płomykom świec , ku postaciom , wyglądającym z obrazów . Podnosił oczy do góry i patrzał . Czasem promień słońca uderzył w kolorowe szyby , i powietrze całe , i święci i aniołowie , i głowy dokoła zaczynały się mienić szafirem , karmazynem i fioletem . Czasem z kądzielnic wyleciał obłok wonny i , jakby lekki duch , niósł się wysoko , coraz wyżej . A organy grzmiały . A chór śpiewał . A w duszy rozlewała się słodycz niezmierna . Zapatrzony , zasłuchany , Szymek nie mógł się modlić z książki , tak jak inni , i potem musiał z modlitwami śpieszyć i dopędzać , za co go też ksiądz strofował . Nie modlił się wcale i chociaż nieraz postanawiał prosić Boga o to i owo podczas mszy , jakoś nie wychodziło . Msza się kończyła , a on jeszcze o nic nie poprosił . Czuł jednak , że był blizko bardzo blizko Boga przez te chwile , czuł , że oto stoi w Jego obecności , milcząc , gdyż słów znaleźć nie może do rozmowy z Nim , lecz blizko Jego tronu . Czuł , że gdy ciało jego klęczy tu w dole na posadzce kościelnej wśród tłumu , coś zeń się wydziela : jakaś substancja czysta i lotna , i szybuje w górę wysoko , wysoko . I czuł się szczęśliwym . Wracając z kościoła , nie mógł już słuchać tak uważnie żartów i uwag Antka , bo zdawało mu się , jakby go jeszcze otaczała mgła jakaś , czy senność , i jakby widział i słyszał przez zasłonę jakąś . Ale później rozpraszała się mgła , i wracał do porządku . Pewnego razu jednak , było to wkrótce po powrocie z wakacji , Antek powiedział mu nagle bardzo serjo ; — Wiesz , nie powtarzaj tego innym , ale ja postanowił em już sobie — księdzem nie będę . Szymek się zdumiał . — Więc jakże Antek ? Nie będziesz ! Dlaczego nie będziesz ? — A dlatego — odparł Antek bardzo stanowczo — bo przekonał em się już , że to wszystko , czego nas tu uczą — to kłamstwo . — Kłamstwo , Antku ! — A tak . Teraz , kiedy był em na wsi , to mi jeden student to wytłumaczył . I teraz wiem , że to wszystko kłamstwo . Nawet jest dużo księży , co tak samo myślą , ale nic nie mówią , żeby ludzie nie przestali ich słuchać . Bo oni chcą zawsze pierwszymi być i wszystkiem na świecie kierować . — A jakże oni mogą nie być pierwszymi , kiedy ich sam Pan Jezus na to miejsce postawił i kazał , żeby papież i księża wszystkiem rządzili na świecie ? . . . Tu Antek uśmiechnął się szyderczo i zaczął tłómaczyć , że to wszystko właśnie wymyślili księża , aby ludzi tumanić i wyzyskiwać , a że to jest nieprawda , bo jeśli Pan Jezus był , to zupełnie czego innego chciał i mówił , niż to , czego dziś uczą , a że wogóle te wszystkie historje o grzechu pierworodnym i o odkupieniu to są bajki , w które uczeni dziś wcale nie wierzą . Szymek był jak obuchem rażony . Pierwszy raz w życiu słyszał takie słowa , nie rozumiał ich , nie obejmował , i na razie nie znalazł żadnej odpowiedzi . Ale potem , gdy w ciszy nocnej zaczął nad niemi rozmyślać , wydało mu się , że Antek jest opętany przez djabła . Nic innego , tylko opętany . Wiadomo przecie , że djabeł czyha na dusze , krąży nieustannie i czatuje , i wysyła posłów swoich , niedowiarków i masonów , aby dusze mu łapali . Ten student to pewnie był taki poseł djabelski i złapał duszę Antka . Biedny Antek ! pójdzie pewnie do piekła . I postanowił codzień na jego intencję zmówić trzy Zdrowaś Marja , a towarzystwa jego i gawęd wystrzegać się pilnie . Jakoż nie rozmawiali więcej o tem . Jednak w umyśle Szymka owo pierwszy raz usłyszane twierdzenie , że to wszystko kłamstwo , nie przebrzmiało bez śladu . Męczyć go zaczęła jakaś dziwna niepewność . A może ? A gdyby ? . . . Ale gdyby to wszystko było kłamstwem , jak mówił Antek , to cóżby było prawdą ? Jakaś prawda być musi . Któż ją zna ? Czy Antek ze swoim studentem , a poza nimi masoni i rewoiucjoniści ? — Czy też księża , panna Apolońja , panienka ze dworu , wreszcie — ojciec i matka , ci wszyscy , ktorzy są dobrzy , zacni , a których on całą duszą kocha ? Nie może tu być wątpliwości . Ci mają prawdę , a tamci są opętani . Ci mają prawdę jasną , prostą , w której jedno drugiego doskonale się trzyma , która już jest urządzona jak najlepiej i której trzymać się trzeba oburącz . Ci mają prawdę . W ciszy nocnej wywoływał Szymek przed pamięć swą wszystkie słyszane argumenty katechizmowe i inne , na korzyść prawdy tej przemawiające . Powtarzał je sobie i w nich się utwierdzał , i postanawiał silnie , niezłomnie nigdy żadnych niedowiarków nie słuchać , lecz zatykając uszy od nich uciekać , a prawdę swoją przed nimi strzec i ochraniać , jak skarb najdroższy . I zdawało mu się , że idzie przez wązka kładkę ponad przepaściami bez dna , bez miary . Idzie i nie śmie głowy na bok odwrócić , i nie śmie spojrzeć ani w górę , ani w dół , aby się nie zachwiać i skarbu nie uronić . Idzie z oczami w skarb swój wlepionemi . — I otom doszedł — rzekł prawie głośno Szymon , I zerwał się z łóżka . Podszedł do okna , otworzył je i wyjrzał na seminaryjne podwórko . Spało jeszcze wszystko dokoła , lecz niebo paliło się już wschodniemi barwami , u góry zielone było , w dole coraz czerwieńszc i złote . Małe różowe obłoczki płynęły po nim leciuchno . — I otom doszedł — powtórzył Szymon , i spojrzał w to niebo jasne . — Oto za godzin kilka kapłanem będę , namaszczonym nieodwołalnym , na wieki oddanym Panu . Na wieki . . . Tak ! Na życie i śmierć , na wieczność całą . Otom doszedł do celu . Doniosł em wiarę niezachwianą i czystą , nie dał em jej zmącić nikomu , nikomu . Za kilka godzin kapłanem będę i już żadnym złym mocom niedostępnym . Doszedł em do celu . A niezawsze droga była prosta i jasna . Były chwile , w seminarjum zwłaszcza , dziwnego zamętu w duszy , dziwnej ciemności dokoła . Chwile , gdy się zdawało , że przepaście , pod wązka kładką ziejące , ozwały się głosem tajemniczym a ponętnym i wołają , i ku sobie ciągną . Ze z ich głębi wysuwają się świetlane mary i wizje czarowne , i że ku sobie wabią . Ze tam na dnie płomień goreje i wielka się ściele jasność , i wre życie , i rodzi się moc , i wstaje czyn . Chwile , gdy on , niosąc wciąż ostrożnie skarb swój po ważkiej kładce , czuł , że szarpie go ciekawość i unosi tęsknota . Trzymał oczy na skarb zwrócone i , ostrożnie po ważkiej kładce stąpajac , szedł i szedł . Ale czasem ręce mu mdlały , nogi odmawiały posłuszeństwa , a oczy musiał gwałtownie zamykać , aby nic widzieć nie pragnęły . I czuł , że nie wytrzyma , i skarb swój ciśnie , a rzuci się głową w dół , w ziejące pod nim otchłanie , i lecieć w nie będzie , lecieć rozpętany , bez więzów , może szczęśliwy , może przeklęty , lecz wolny . Na szczęście były to krótkie chwile , zapewne djabełskie pokusy . Odpędzała je modlitwa , spowiedź , komuńja , a może najbardziej wspomnienie rodziny . Jakto oni tam wszystkiego odmawiają sobie , oni tam i nie dośpią i nie dojedzą , na to , aby go prędzej księdzem i proboszczem ujrzeć , aby wreszcie przy nim odpocząć i trudy i biedę sobie wynagrodzić , a on by tu . . . Onby dla jakichś wizji i przywidzeń miał ich i swoje szczęście opóźnić ? stracić może ? Jakto ! posiada skarb pewny , bezpieczny i ogromny , skarb , którym się zadawalnia tysiące ludzi , i to najlepszych ludzi , skarb , oceniony już i uznany od wielu wieków , i miał by go dla niepewnych mar porzucić ? Co za niedorzeczność ? Więc odpędzał pokusy . Zatulał uszy , zamykał oczy na wszystko inne , a szedł prosto przed siebie , nie oglądając się na strony , nie tracąc czasu na prożne zaciekawienia , a cały jednej myśli oddany , ku jednemu wyprężony celowi . Szedł pilnie , niezmordowanie . Przez pięć przeszło lat seminaryjnego życia nie opuścił ani jednej lekcji , nie przekroczył żadnego przepisu , nie lekceważył żadnej zaleconej pobożnej praktyki . Był znowu pociechą nauczycieli i wzorem dla kolegów . Znowu mózg jego , jak fotograficzna płyta , przyjmował na siebie stronice całe , tomy , znowu układały się w nim miljony słów , kolumny dat , nazwy , cytaty , paragrafy , figury , argumenty całe długie i skomplikowane rozdziały polemik , z wielu punktów złożone scholastyczne dowodzenia . Znowu umysł jego , na bok odsunąwszy myśl własną , pracował nad przyswajaniem sobie cudzej , nad przejęciem się z nią i zlaniem się z nią zupełnem . Pamięć przedziwnie się wyrabiała , ćwiczyła się w używaniu zasłyszanych zwrotów i zdań , w mówieniu stylem i słowami nie swemi , w przytaczaniu całych ustępów powag różnych . Cała istota jego przesiąkała pojęciami oderwanemi , nie mającemi nic wspólnego ze zwykł em życiem ludzkiem . Bez wahań , bez wątpliwości , bez cienia krytycyzmu brał i brał w siebie seminaryjną naukę , gorliwie , żarłocznie , jakby i okruszyny obawiał się uronić , jakby każdej straconej minuty żałował i z chłopską zawziętością chciał ją do dna wyzyskać . Eijan . Jak odłamana gałąź . Pociechą był dla nauczycieli i wzorem dla kolegów . A dla matki i ojca osłodą starości i nadzieją w życiu najdroższą . Podczas wakacji odwiedzał ich , szanowany już przez wszystkich . Przyjeżdżał zawsze na bardzo krótko , najwyżej na dni parę , bo kleryków na lato rozsyłano po probostwach , lękając się odmiennych wpływów , jakieby domy rodzinne wywierać mogły . Ale i tych dni parę , było to w chacie rodzicielskiej święto największe . Bo oto widziano ziszczające się marzenie , przekonywano się , iż pieniądze i ofiary nie poszły na marne , i błoga przystań z plebańją , gospodarstwem , obszernym sadem i zapewnionem jutrem zbliżała się coraz wyraźniej . Biedni moi kochani rodzice ! — westchnął Szymon , i rozczulenie ogarnęło go na myśl o nich . Tyle pracy , tyle poświęceń , ofiar , trudów i przez tyle lat ! I tak cicho , wytrwale znoszonych ! To wszystko na to , aby mu zapewnić szczęście i godność tu na ziemi , a sobie nagrodę w niebie . Bo oni to — przez swoje starania i pracę — zrobili z niego kapłana . Gdyby nie oni , pewnieby na równi z braćmi orał wązkie zagony , możeby za parobka gdzie służył , w najlepszym razie wykierował by się na rzemieślnika . Szymon drgnął . Spojrzał na swe białe ręce . Z luboscia na nie spojrzał . — Tak , gdyby nie oni . . . Im po Bogu winien em wszystko — pomyślał . — I pamiętać o tem będę , i wynagrodzę , gdy tylko będę mógł . . . Tak , tak — ułatwiać im , wspierać , dopomagać . . . O , był by m ostatnim z ostatnich , gdyby m zawiódł takie nadzieje . Nie , nie zawiedzie tych dobrych , kochających rodziców . A i przyrzeczeń Bogu składanych , i przysiąg , i ślubów nie złamie . Za łaski otrzymane , za tę najwyższą łaskę powołania , za tę królewską i więcej niż królewską godność , za to namaszczenie jego , niegodnego , na kapłana , on odda się Panu cały . Każdą chwilę , każdą minutę dnia , każdą myśl i siły wszystkie , i woię , i serce , i rozum , wszystko , wszystko obróci na chwałę Kościoła świętego . To jedno , to jedyne przed nim będzie . Nic dla siebie , a wszystko dla Boga ! Dusze łowić , zjednywać , do owczarni zapędzać , pasterzem dobrym być i rybakiem na burzliwem morzu tego świata . Owieczki paść , zbłąkane odszukiwać , sieć zapuszczać w głębokie fale , i zagarniać i brać , i zdobywać , i zapełniać owczarnię , zapełniać . . . Nagle , jakby usłyszał nad sobą wyraźnie wymówionę zdanie : Ach , owczarnia ! Tylko głupie owce tam idą . Lwów i orłów do niej nie zapędzisz — nie ! Zdanie to kiedyś wypowiedział jeden z kleryków , bo i tacy byli w seminarium . Wzbudziło ono gwałtowną dyskusję , a potem przebrzmiało i zapadło się w przeszłość . Czemuż teraz , w takiej chwili , odezwało mu się w pamięci ? I to tak wyraźnie , jakby je rzeczywiście któś tuż obok wymówił . Tylko głupie owce tam idą . Lwów i orłów do niej nie zapędzisz , nie ! I jakby tchnienie burzy powiało . Zapadły się obrazy piękne i uczucia wzniosłego oddania się Bogu i miłosci dla ludzi . I dusza Szymona jakby się nawpół rozdarła , ostrym bólem szarpnięta . A z tej rozdartej duszy wyjrzała Tęsknota . Tęsknota za czemś nieznanem , niewiadomem , dalekim . Tęsknota bolesna , jak dotknięcie rozpalonego żelaza , tęsknota , wysysająca jak wąż i jak orzeł spętany rwąca się do lotu . Jak orzeł . . . Jak orzeł . . . A orłów przecie do owczarni nie zapędzisz , nie ! Orły mają swoje niebo bezgraniczne , po którem latają swobodnie , i burzy się nie boją , i oko w oko patrzą na siebie ze słońcem , i nie lękają się światła , i są wolne . O ! choć raz polecieć z nimi ! Szymon spojrzał na seminaryjne mury i ciasne między nimi podwórze . O ! wylecieć stąd , zrzucić z siebie więzy i przepisy , strząsnąć łańcuchy , zrzucić czarne szaty , wyciągnąć ramiona do góry szeroko , szeroko , wyzwolić się z tych myśli , z tych praw , z tych zobowiązań , wyzwolić się i z ciała nawet , i lecieć w błękit ! I spojrzeć na to wszystko , co się dotychczas widziało , z innej strony , z innego punktu . Wznieść się ponad ten gmach , którego wnętrze się tylko oglądało , i spojrzeć na ń z góry . I z umysłu choć na chwilę strząsnąć ten ciężar i te okowy , co go tłoczą , i pomyśleć , zastanowić się , pomyśleć nie wedle wzorów i formuł , lecz własną myślą , tą wolną i niepodległą , co tam na dnie tkwi , co teraz z wysiłkiem i bólem w górę się rwie , co , gnębiona i zabijana , żyć jednak chce , i żyć ma prawo . . . Ach , orł em być ! . . . A on — czemże jest , czemże będzie przez życie całe ? Niewolnikiem , sługą , zaprzedaną duszą , pionkiem w czyjemś ręku na szachownicy nieznanej , ustami , przez które któś inny przemawia , numerem , narzędziem , sługą , i niczem więcej . Nie ! nie ! — próbował się bronić — przecie ja z wolnej i nieprzymuszonej woli . . . Z wolnej i nie przymuszonej ? O , kłamstwo , kłamstwo ! Gdzież była moja wolna wola , gdy mnie , małemu jeszcze , kładziono wciąż w uszy : księdzem będziesz , proboszczem będziesz ? Gdzie była moja wolna wola , gdy mnie w zamknięciu i w odosobnieniu trzymano przez lata całe w jednej atmosferze , a do głowy wtłaczano to tylko , co księdzu , a nie człowiekowi , potrzebne ! Coż ja mogł em wiedzieć ? O czem mogł em sądzić ? Alboż ja własny sąd mam ? Albo ja mam własny rozum ? A moja wola gdzie ? Wolna , nie przymuszona . . . O , Boże ! . . . A za godzin parę kapłanem będzie . I na wieki , aż w godzinę śmierci , i po śmierci nawet , na wieczność całą . Za godzin parę . . . A tymczasem stoi tu bezradny , targany , jak liść jesienny , przez wicher . I wicher w nim straszny się zrywa , wicher buntu i nienawiści . I tęsknota go gna , gdzieś daleko , wysoko . Byle nie tu ! . . . Byle nie tu ! . . . I żal w nim wzbiera , żal nad sobą , nad młodem życiem swojem , nad dolą niewolniczą . I zbierają się w oczach wielkie jasne łzy , i toczyć się zaczynają po policzkach jedna za drugą , jedna za drugą . . . I płacze . . . O , dajcie mi jeszcze trochę czasu ! Dajcie mi pomyśleć ! Niech sam się zastanowię . Nie mówcie do mnie , nie mówcie , nie przekonywajcie ! Już wiem wszystko , co macie do powiedzenia wiem . Ja teraz tylko chcę odejść od was , i w ciszy pobyć , i posłyszeć , co moje własne serce mówi . Chcę siebie posłyszeć , nie was . Dajcie mi odejść . Czekajcie ! Załzawione oczy podniósł Szymon ku wiszącemu na białej ścianie krzyżowi . Patrzał na ń chwilę , a potem ukląkł i , pochylony nizko , zaczął się modlić . A w mjarę jak się modlił , ukojenie spływało mu na duszę . Zycie jest krótkie , a wieczność nieskończona . Dla tej wieczności zatem jedynie żyć warto . A jakież życie lepsze nad kapłańską służbę takiemu Panu ! Nie ludziom przecie , lecz Jemu — Bogu na wysokościach — służyć będzie . Bogu , co go stworzył i odkupił krwią własną , kieruje nim i prowadzi , i sam go wzywa do służby swojej . Słyszy przecie głos Jego . Kapłanem mu być każe On , więc nie oprze się wołaniu Jego . Odda Mu siebie całkowicie i bez żalu , i wierny mu będzie do ostatniego tchu , do ostatniej kropli krwi . Z miłością i z oddaniem się Jemu poświęci . A On , ojciec miłosierny , wynagrodzi dobre chęci spokojem sumienia na tym świecie , wiecznem królowaniem na tamtym . On wynagrodzi , wesprze , i nie opuści . Panie ! Panie ! — modlił się Szymon gorąco — idę . . . idę na głos Twój ! Powołał eś mnie do służby Twojej , do ołtarza Swego kazał eś mi się przybliżyć . Chcesz mnie mieć kapłanem w świątyniach Twoich . Idę , Panie , na głos Twój ! I przynoszę Ci dobrą woię moją . Chcę być Ci wiernym do śmierci . Chcę . Ale Ty , Panie , osłaniaj mnie od pokus , oddalaj odemnie złe myśli , aby m wytrwał i nie uległ . Niech lepiej będę nieuczony i głupi , niżbym miał w myśli sprzeciwić się zasadom Kościoła Twego . Strzeż mnie , Panie od pokus ! Ukojenie coraz większe duszę jego ogarniało . I radość . Tak , oto za godzin parę zawinie do portu , wejdzie w przystań cichą . Bo łaską sakramentu wzmocniony , namaszczony chryzmem świętem , obleczony w najwyższą godność , on , kapłan , stanie się już odpórnym na wszelkie pokusy . Gdyż pokusami są , i niczem więcej , te buntownicze myśli , i te tęsknoty , i te pożądania gwałtowne , i ta ciekawość , co go porywa . Pycha się w nim odzywa , djabelska pycha , co więzów nie lubi . Tak , znane to są rzeczy . Ale za godzin parę djabłu da odprawę i łódź swą do portu wprowadzi , i skarb , niesiony po ważkiej kładce , ponad przepaściami w bezpieczne doniesie miejsce . I w duszy jego zrobi się cisza wielka i zapanuje spokój . I życie całe zejdzie zacnie , szczęśliwie , godnie , na służbie kapłańskiej najlepszemu z Panów , pracowite życie ale szczęśliwe . Przed oczami Szymona obrazy przesuwać się zaczęły . Świątynie , od świateł jaśniejące , pochylone głowy tłumów , plebańja pod cienistemi lipami , a za nią sad kwitnący , matki twarz ukochana , pełna uśmiechów i radości , ojca stara głowa , bracia i siostry , długi łańcuch dni cichych i jasnych , a poza nimi wieczność w niebieskiem królestwie . I wielka szczęśliwość napełniła mu serce . A gdy wreszcie , wciąż pochylony przed krzyżem , usłyszał dzwon , wzywający do kościoła , żwawo z klęczek się porwał i , z ogniem w duszy i z płomieniem w oczach , szedł na przyjęcie swej wielkiej i nieodwołalnej godności . Ksiądz Szymon Bronicz zaraz po swem wyświęcęniu powrócił do dawnego seminarjum i tam miał czekać , aby nim wyższa władza rozporządziła . Odprawił prymicję , na którą przyjechali rodzice . Widział ich wzruszone twarze , widział łzy radości , płynące z oczu matki , gdy , zbliżywszy się do niej , uświęconemi wielką ofiarą dłońmi dotykał jej skroni , a ona dłonie te całowała . Poczuł na swych palcach dotknięcie drżących ust ojcowskich . Czuł w sobie własne ich szczęście . Aż naraz ogarnęła go słabość tak wielka , że , ledwie rozebranego z szat kościelnych odprowadzono do celi , upadł na łóżko i zemdlał . Długo nie można go było docucić . A gdy wreszcie ocknął , miał silną gorączkę . Sprowadzony lekarz przez kilka dni nie mógł zrozumieć choroby , aż po konsyljum okazało się , iż jest to wyczerpanie nerwowe , wskutek przepracowania i życia zbyt zamkniętego , że grozi neurasteńją i innemi jeszcze komplikacjami , jeśli nie będzie zaraz pilnie leczone . A leczęnie polega jedynie na wypoczynku absolutnym , na świeżem powietrzu , na dobrem odżywianiu i na tem , aby przez dłuższy czas ani mowy , ani wspomnienia nie było o żadnym obowiązku . Obowiązkowa bowiem , pilna praca , gwałtowne wtłaczanie do mózgu nauki i to pod ciągłym strachem — te właśnie przyczyny spowodowały chorobę . Więc teraz żadnych książek do ręki nie brać , brewjarz nawet , jeśli można , odrzucić , żadnych kapłańskich czynności nie pełnić , o ile podobna , zmienić otoczenie , niczego się nie uczyć , nigdzie nie śpieszyć , niczem się nie krępować , a jak najwięcej spać , jeść , wiejskiem powietrzem oddychać , powolnych i niemęczących przechadzek używać , i o niczem , ale to absolutnie o niczem nie myśleć . Takim był wyrok lekarzy , który ksiądz Szymon przyjął obojętnie , gdyż leżał teraz nieruchomy , w półśnie pogrążony i niezdolny nic odczuć , ani myśleć . Prawie nie słyszał tego , co przy nim mówiono . Jedyną jego troską było , aby nie kazano mu wstać i gdzieś iść , i coś robić . Czuł bowiem w każdej kosteczce znużenie . Ale przełożeni seminaryjni zatroszczyli się nie na żarty . Co z nim dalej robić ? Seminarjum zamykało się na lato , gdyż wakacje już nadeszły , a rozpoczynały się coroczne remonty , malowania i reparacje . U rodziców nie miał by ani spokoju , ani wygód . Na każdem probostwie toż samo groziło . Najwłaściwszem było jakieś sanatorjum . Lecz gdzie i za co ? Biedzili się przełożeni , a tu pora wyjazdu nadchodziła , i gmach opróżnić należało . Aż jednego dnia ks . inspektor powrócił z miasta zadowolony . — Wiecie — rzekł — bodaj że się coś znalazło dla Bronicza . Moi krewni , Głuszyńscy , założyli tu niedaleko u siebie na wsi pensjonat i letników przyjmują . Ich interesy nieświetne , pałac i park mają olbrzymie , więc w ten sposób się ratują . Właściwie — ona . Bo on to niedołęga skończony ! Chętnieby przyjęli na lato Bronicza i dadzą mu wszelkie wygody . — A drogo tam , pani moja ? — spytał ks . rektor . — Trzydzieści rubli miesięcznie ze wszystkiem . I droga niedaleka . — No , to niedrogo . Ja , pani moja , daję na pierwszy miesiąc . Złóżcie się na drugi i coś mu tam na wydatki dajcie . I niech jedzie . — Powinien oddać , gdy dostanie posadę — wtrącił ks . ekonom . I wyciągnął z kieszeni dziesięciorublówkę . — Ma się rozumieć , niech oddaje . — Ale tymczasem , niech jedzie . Właśnie Głuszynska jest w mieście i jutro wraca do domu . Może go zabrać z sobą . — A to najlepiej . Bo tak samego , pani moja , wysyłać możeby i nie można jeszcze . Dziwny stan . I od czego mu się tak zrobiło . — Nerwy , powiadają . . . — At ! jakie tam nerwy ! Zeby taki , pani moja , prosty chłop miał chorować na nerwy , to doprawdy skończenie świata . Ale doktorowie — wiadomo — jak czego nie rozumieją , to zaraz mówią : nerwy . — No , co tam jest , to jest . Niech jedzie do Głuszyna . — Niech jedzie . — Ale , ale — zaczął ks . rektor , i zamyślił się . — Czy jednak tam , pani moja , ręczysz , tak . . . co do morałności ? co ? a ? Bo żeby nie zepsuć człowieka . Dotychczas to on sobie niczego . . . owszem . . . A tam , kto wie , pani moja , kogo spotka , co posłyszy . . . Ks . inspektor obruszył się . A cóż ja moge ręczyć ! Czy ja wiem , kto tam jest ? Na kogo może trafić ? Sama Głuszyńska nie wie , bo dziś ten , jutro tamten . Teraz , mówi , ma ze trzydzieści osób , porządni ludzie , mówi . Nauczycielki , urzędników paru z rodzinami z Warszawy , studenci , literaci , nawet i doktór jest . A jacy oni co do moralności — któż ich wie ! — I przyznam się — rzekł ks . ekonom — że to już do nas nie należy . Niech sam siebie pilnuje . Póki klerykiem był trzymali śmy na pasku . Już , zdaje się , dość oni nasłuchali się . Teraz — basta . No , tak , pani moja — tak . Juści prawda . Niech sam siebie pilnuje . No , ale że to zawsze strach o tych młodych . Ciało , pani moja , wiadomo , mdłe . A i rozum ich , to jeszcze niebardzo ubezpieczony . Broń Boże złego wpływu . . . — My już na to nie poradzimy . Przez całe życie nie można ich pilnować . I stanęło na tem , że na drugi dzień zrana ks . Szymon Bronicz pod opieką pani Głuszyńskiej wyjedzie na wieś . Gdy mu to zapowiedziano , trochę się zdziwił , trochę przeraził , ale przystał na wszystko obojętnie i wedle rozkazu wstał , aby swoje rzeczy zbierać do drogi . Podróż kilkogodzinna odbyła się szczęśliwie . Zasunięty w głąb kanapy , ks . Szymon drzemał prawie przez cały czas , a pani Głuszyńska , widząc to jego osłabienie i niechęć do rozmowy , bynajmniej mu się nie narzucała i sama zatopiła się w czytaniu gazet . Dopiero w powozie , który ich unosił ze stacji kolejowej do Głuszyna , po drodze , wijącej się wśród zbożowych pól i łąk , otulonych już w wieczorne mgły , Szymon ożywił się trochę , i zawiązała się , urywana wprawdzie i długiemi pauzami poprzecinana , rozmowa . Gdy jednak powóz minął piękną murowaną bramę , na widok wspaniałych murów , zdobnych w wysoką wieżyczkę , ogromnych alei parku , wielkiej sieni i szerokich schodów , na widok kilku obcych postaci , które wyszły na spotkanie gospodyni , stropił się znowu i wpadł w nieśmiałe milczenie . Pewna zażyłość , która się wytworzyła między nim a panią Głuszyńską , znikła . I poczuł się ogromnie samotnym i nieszczęśliwym . Dopiero gdy się znalazł w swoim pokoiku na górze , i drzwi się za nim zamknęły , odetchnął . Jakieś miłe uczucie bezpieczeństwa ogarnęło go za temi zamknietemi drzwiami . Rozejrzał się dokoła . Pokój był malutki , oklejony jasnem obiciem . W rogu stało zasłane łóżko szerokie z biało polakierowanego drzewa , dalej takaż szafka , umywalnia , zastawiona mnóstwem dzbanków , miseczek większych i mniejszych , a nad nią wielkie zwierciadło w białej ramie . Pod oknem biurko , dwa przepaściste fotele i mały między nimi stoliczek , na którym paliła się lampa , osłonięta różowym , kwiecistym abażurem . Od tego różowego abażuru światło padło na cały pokoik wesołe i do zorzy podobne . A w głębi otwierały się drzwi szerokie , prawie całą ścianę zajmujące , na balkon . Otwarte były właśnie na ciemniejący w dole ogród , na gładką i cichą taflę jeziora i na niebo , roziskrzone gwiazdami . Szedł przez nie zapach skoszonej trawy , zmieszany z wonią lewkońji . Szymon nigdy w życiu podobnego mieszkania nie widział . Jakże się różnił ten mały i jasny pokoik od rodzicielskiej chaty , i od kwatery u panny Apolonji , i od seminaryjnych cel , i od wszelkich nawet plebańji , które kiedykolwiek oglądał . — Będę tu mieszkał przez całe dwa miesiące , — pomyślał , zasiadając w fotelu i wyciągając się wygodnie . — Będę w tem łóżku spał , i pisał przy tem biórku , i mył się w tych miednicach . I będę sobie siedział na tym balkonie . Przez te dwa miesiące żyć będę , jak człowiek cywilizowany . Bo tak mieszkają ludzie cywilizowani . I wszystko to się nazywa komfortem . Słyszał czy czytał kiedyś ten wyraz , i teraz mu się przypomniał . Komfort , z komfortem — powtórzył . I oczy jego zaczęły krążyć po przedmiotach i zatrzymywać się na drobiazgach . Obeszły raz i drugi cały pokój , aż wywędrowały przez otwarte drzwi balkonu ku gwiaździstemu niebu . I tam już zostały . Długo w noc paliła się lampa w małym pokoiku na górze . A ks . Szymon , jak zahypnotyzowany , siedział nieruchomo na balkonie i patrzał . Ogarnęła go piękność i cisza letniej nocy i oczarowała . Gwiazdy na ń mrugały i krążyły mu nad głową . Porwały z sobą jego duszę . I poleciała ona wysoko , ponad gwiazdy i słońca , i leciała coraz wyżej , szczęśliwa i wolna . A gdy z za światów na ziemię wróciła , pokochała tę ziemię , śpiącą pod mgłami i rosa , te zboża i trawy pachnące , te drzewa ciemne , w których ptaszęta spały po gniazdach , te nizkie chatki , kryjące spracowane istnienia , te wody jeziora , lśniące w ciemnościach , i te białe u stóp jego lewkońje , które mu woń swą dawały . I nigdy może jeszcze dusza jego nie odczuła takiej wielkiej , wielkiej miłości , nigdy tak się nie roztworzyła szeroko , i w takie dalekości się nie porwała , nigdy jeszcze nie czuła w sobie takiej mocy , i potęgi , i lotu , i nie czuła się tak blizką Bóstwa i tak Jemu pokrewną , jak w tę cudną noc letnią , gdy wszystko dokoła spało , a ona , samotna i wolna , rozwijała do lotu skrzydła swe młode . Świtało już , gwiazdy zaczynały gasnąć na bielejącem niebie , i z za drzew przeglądała różowa zorza , gdy ks . Szymon wstał i wyprostował się . Podchodziła don fala życia , młodości , siły , podchodziła potężna , urocza , porywała go i podrzucała wysoko , wysoko . Dawał się jej unosić z rozkoszą , dawał się porwać i leciał z nią w górę . Nieznana dotychczas radość życia , nieznana potęga kipiały we krwi jego . Otworzył ramiona , pierś naprzód wystawił i szeroko się roześmiał . — Zdrów jestem , młody jestem ! I tak mi dobrze , dobrze żyć na świecie ! — zawołał . Ale choroba nie była jeszcze zupełnie zwalczona . Nazajutrz odezwała się osłabieniem tak wielkiem , że okazało się rzeczą niemożliwą wstać i ubrać się . Na szczęście wśród letników głuszyńskich był i lekarz . Ten zajął się Szymonem . Skazał go na leżenie w łóżku , na forsowne odżywianie , na bezwzględny spokój . Drzwi od jego balkonu jak najszerzej otworzył , aby i w dzień i w nocy ożywcze powietrze wiejskie działało i nosiło siłę swą i słodycz . Szymon nie opierał się . Znowu ogarnęła go obojętność i znużenie takie , że nawet wyciągnięcie ręki z pod kołdry i podniesienie do ust podawanej szklanki wydawało mu się pracą olbrzymią . Leżał więc nieruchomy wśród białej pościeli , drzemiąc prawie dzień cały , a nad oknem jego ćwierkały jaskółki w gniazdach , a z grządek na dole dolatywał zapach lewkońji . Aż po tygodniu takiego leżenia uczuł się nagle zdrów i silny . I wchodzący zrana lekarz zastał go przy urnywalni , oblewającego plecy , pierś i ramiona wielkiemi strugami zimnej wody . — O ! a któż to pozwolił ? — zaśmiał się doktór . — Przepraszam . Ale nie mogł em wytrzymać — rzekł Szymon . — Dziś obudził em się z tem uczuciem , że muszę wstać , ruszać się , biegać , krzyczeć . A woda w miednicy tak mnie do siebie ciągnęła , ciągnęła ! — Mówiąc to , podnosił do góry głowę , pokrytą czarnym , krótko ostrzyżonym włosem i wystawiał naprzód młodą pierś błyszczącą jeszcze kropelkami wody . — To i dobrze , spodziewał em się tego , — Doktór był zadowolony . — Ale jeszcze przez dni kilka — dodał — trzeba być ostrożnym i nerwy szanować . Nie wdawaj się , ksiądz , z towarzystwem , bo jak zaczną gadać , to i w głowie się przewraca . Książek też tymczasem żadnych . Ot tak , pospacerować trochę , posiedzieć pod drzewami , ale bez wrażeń , bez żadnych wrażeń , cicho , spokojnie . . . I tak we dwa tygodnie dopiero po swym przyjeździe do Głuszyna ks . Szymon zapoznał się z całem towarzystwem . Przed obiadem przedstawiła go pani Głuszyńska zebranej na werendzie gromadzie gości , jako : naszego rekonwalescenta . Mnóstwo rąk wyciągnęło się do niego z powitaniem , ujrzał mnóstwo twarzy nieznanych , sumiaste wąsy , błyszczące guziki mundurów studenckich , jasne suknie pań , warkocze podlotków . Ten i ów zapytał go o zdrowie , wyraził radość z polepszenia . I wszyscy przeszli do ogromnej sali jadalnej . Pałac głuszyński , budowany przez jakiegoś pradziada dzisiejszych dziedziców , choć mocno już zrujnowany i wielu przeróbkami zepsuty , nosił jeszcze ślady dawnej wspaniałości . Freski , stiuki , prześliczne gipsatury zdobiły ściany i sufity . Posadzki były dobierane z rzadkich i cennych materjałów drzewnych . Kominki marmurowe , a nad nimi wielkie zwierciadła lub płaskorzeźby . Meble , prześliczne kiedyś , najwięcej ucierpiały i niewiele z dawniejszych służyć mogło do użytku . Zastąpiono je z biegiem czasu tanimi i brzydkimi wyrobami dzisiejszymi — i ze sklepień malowanych boginie i amory patrzeć musiały teraz na wiedeńskie krzesełka i na kanapy tandetne . Pani Głuszyńska , postanowiwszy ratować interesy majątkowe , które mąż jej zaniedbywał z iście pańską nonszalancją , wpadła na myśl zużytkowania niepotrzebnych murów pałacowych , a także i produktów olbrzymiego ogrodu i gospodarstwa kobiecego , zakładając płatne letnisko . Wiedziała dobrze , ile pracy i trudu własnego włożyć w to będzie musiała . Ale ona trudu i pracy nie lękała się nigdy . Na nogach od świtu do późnej nieraz nocy wszędzie była sama i sama do wszystkiego się dotknęła . Wiedząc jednak , że widok zapracowanej gospodyni jest dla gości i domowników nieznośny , gdy przychodziła do towarzystwa , miała zawsze minę damy , która tylko co wstała od gotowalni i o niczem innem nie myśli , jak o miłej i wytwornej konwersacji . Jej ładne rączki , zdobne w pierścionki , nie zdradzały nigdy przed nikim swych pokątnych zajęć , a twarz biała i różowa , dyskretnie przypudrowana , nigdy — zdawało by się — nie nachylała się nad kuchenną płytą . I teraz , gdy po przejściu całego towarzystwa do jadalnej sali zajęła swoje miejsce przy stole i , rozkładając serwetę na kolanach , pytała uprzejmie profesora Szulca , czy otrzymał wreszcie z poczty te broszury , o które mu chodziło , mogło się zdawać , że kwestją ta jest dla niej jedynie ważną i blizką . Jakoż profesor Szulc z zapał em powiadać zaczął o tem , co w otrzymanych broszurach wyczytał , o nowych odkryciach wśród tabliczek glinianych , wykopanych w gruzach dawnego Babylonu . Zawiązała się rozmowa z panem Głuszyńskim , który wyjątkowo dnia tego był na obiedzie . Naogół bowiem nie lubił pensjonarzów swojej żony , traktował cały ten interes lekceważąco , pogardliwie patrzał na tych mieszczan , dopuszczonych do panoszenia się w jego gnieździe rodzinnem i , o ile mógł , unikał z nimi zetknięcia . Ale dzisiaj był w dobrym humorze i raczył się zainteresować assyrjologią i jej odkryciami , a gdy poetka Liniecka poprosiła profesora o trochę szczegółów i zaczęła się pytać z zaciekawięniem , do jakich rezultatów dochodzą uczeni w odczytywaniu klinowego pisma , profesor Szulc ożywił się i piękną mową rozpoczął wykład . W tej stronie stołu towarzystwo zamilkło i słuchało . U drugiego końca , gdzie się młodzież przeważnie skupiła , rozmowa odrazu przybrała ton bardzo żywy . Młody Andrzej , najstarszy syn państwa Głuszyńskich , przyniósł wiadomość o jakiejś nowej uchwale parlamentu angielskiego o długości dnia roboczego w kopalniach węgla . Uchwała ta była wedle niego z krzywdą robotników . Skąd powstała dyskusja , w którą zaraz wmieszała się wielka , chuda i płaska osoba , o wieku nieokreślonym , o brzydkiej lecz dobrej twarzy , panna Marja Dorszówna , z ogniem dowodząc , że tam , gdzie mogą istnieć związki robotników i jawne organizacje , gdzie robotnicy są oświeceni , to żadne uchwały nie są zbyt groźne , gdyż na niekorzystne i niesprawiedliwe zawsze moge oni odpowiedzieć strajkiem , lub układami , lub wreszcie tworzeniem syndykatów , kół , i t . d . W organizacji leży siła niezwyciężona . Zaczęła też zaraz cytować przykłady z dziejów walki kapitalizmu z proletarjatem w Belgii , we Francji , we Włoszech i w Ameryce . Ale Andrzej Głuszyński nie zgadzał się na jej wywody . Strajki ? — zapewne — była to broń tymczasem jedyna . Ale dopiero ogólna rewolucja i gruntowny przewrót społeczny mógł rzeczy postawić tak , jak stać powinny , mógł zburzyć twierdze burżuazji i kapitalizmu i wyzwolić lud . Pogląd ten zyskał poklask kilku młodzieńców i prawie wszystkich panienek , któremi ten koniec stołu był obsadzony . Dorszówna napróżno siliła się przekonywać i przytaczała coraz to dobitniejsze argumenty , rewolucja zwyciężyła na całej linji . Powstał też stąd niemały hałas , który chwilami zagłuszał nawet piękny wykład profesora . Nie przeszkadzało to jednak , że olbrzymie półmiski pieczeni , obnoszone dokoła stołu przez dwie fertyczne pokojowe i przepaściste salaterki z sałatą wypróżniały się szybko i dokładnie . Szymon został posadzony przez gospodynię mniej więcej w środku stołu , pomiędzy niemłodą , czarno odzianą panią a wysokim i chudym panem , który wydawał się chory , znudzony , kwaśny , i do rozmowy nie mieszał się wcale . Naprzeciw siedziało rzędem kilka młodych panien . Były tam jasne bluzki , odsłonięte białe szyje , śmiejące się buzie i fryzury staranne , a szczególniej błyszczące życiem oczy czarne , szare , niebieskie , i spojrzenia , kierujące się wciąż ku przeciwnej stronie stołu , gdzie zaraz za znudzonym panem rozsiadła się studenterja z młodymi Głuszyńskimi na czele . U szczytu w głębi zajmowała miejsce Dorszówna . Trochę onieśmielony , trochę odurzony ks . Szymon z początku wpatrywał się zawzięcie w swój talerz i rad był , że nikt do niego nie mówi . Starzejąca się pani z prawej strony rozpoczęła bowiem odrazu szeptaną rozmowę ze swoją sąsiadką , a znudzony pan nie zdradzał żadnych towarzyskich zachcianek . Po chwili , gdy się cokolwiek z gwarem dokoła oswoił , zaczął Szymon łowić uchem strzępy rozmów , tu i tam prowadzonych . Profesor Szulc mówił : — Zwłaszcza ciekawe są zestawienia prawa Hamurabiego z prawem Mojżeszowem . W wielu miejscach są one prawie identyczne i co do treści i co do porządku w układzie . A ponieważ powstały one około roku przed Chrystusem , wszelkie więc prawdopodobieństwo , że był pierwowzorem prawa Mojżeszowego . Wogóle ostatnie odkrycia w Assyrji dokonane , rozjaśniają nam pochodzenie podań biblijnych . Odnajdujemy tam też same legiendy o raju utraconym , o Adamie i Ewie , o potopie . Jest to zapewne źródło , z którego czerpał autor , czy też autorowie Pięcioksięgu . — Jakież to ciekawe ! — ozwała się Liniecka . Aż w głowie się mąci , gdy myśl zagłębi się w takie odległe czasy ! — Tak , tak ! Trzy i pół tysiąca lat przed Chrystus sem . I już istniały państwa , przemysł , handel , prawa plsane , świątynie bibljoteki . . . Ileż lat potrzeba było na wytworzenie tego ? na przejście od pierwotnego stanu do tak wysokiej cywilizacji ! — Od małpy do człowieka , wedle szanownego Darwina — zaśmiał się ironicznie pan Głuszyński . — Tak , właśnie — od małpy do pierwotnego człowieka , a potem od tego pierwotnego człowieka do takiego , który pisał kodeksy praw i układał hymny na cześć Bóstwa . Ileż to lat ! Ile lat ! — I jak bledną wobec tego nasze niewzruszone pojęcia ! Jak się chwieją powagi wszelkie ! — szepnęła Liniecka . — Chociażby i ten Mojżesz — wtrącił doktór — inaczej się nam przedstawia . Trudno już go wyobrazić sobie , mówiącego z Jehową wśród błyskawic i grzmotów , gdy się wie , skąd czerpał swoje wiadomości . — Nie przestaje on , o ile istniał , być wielkim prawodawcą . — Tak , ale brał mądrość z drugiej ręki . — O ! to niezawodnie . — A ja państwu powiem — przerwał p . Głuszyński — że to wszystko są bzdurstwa . Dziś jeden uczony odkryje to , a jutro drugi wręcz przeciwną rzecz . Co oni wiedzą ! Blaga , proszę państwa , duża blaga ! Woię ja wierzyć w Mojżesza i w objawienie Boskie , niż we wszelkich Hamarabich . No , nie ? — Święte słowa ! Święte słowa ! — zawołała siedząca obok Szymona starzejąca się dama . Ale dokoła nastała chwila ciszy i na kilku twarzach pojawiły się uśmiechy . Szymon podniósł oczy . I oto spotkał się ze wzrokiem siedzącej naprzeciw dziewczyny . Dziewczyna była młoda , szczupła i blada , ani ładna , ani brzydka . Tylko oczy miała prześliczne , czarne , głębokie , tonące w cieniu rzęs aksamitnych , pełne dziwnej melancholji , strwożone jakieś i pytające , czegoś szukające , czegoś pragnące , niespokojne , głodne oczy . Teraz spoczęły one na twarzy Szymona i przez chwilę on w nie się wpatrywał . Było w nich zapytanie , była ciekawość , było jakby wahanie . Ciągnęły ku sobie . Lecz oto obok siedząca pani wprost do niego się zwróciła i , chcąc potwierdzenia dla wyrzeczonych przed chwilą słów swoich , spytała : — Prawda , księże dobrodzieju ? Prawda ? Lepsze objawienie Boskie od wszelkich uczonych ? — Zaśmiała się ostro i czekała na odpowiedź . Szymon się stropił . — Ależ tak . . . zapewne . . . — zaczął — objawienie . . . tak , ma się rozumieć . . . Nagle przypomniał sobie gotowe , może nieraz słyszane zdanie i , jakby ciesząc się , iż znalazł lapidarny i stanowczy argument , wypowiedział głośno : — Nauka o tyle jest coś warta , o ile się zgadza z objawieniem . Tu i owdzie przy stole wybuchnął śmiech . Profesor machnął ręką lekceważąco , a Liniecka obrzuciła młodego księdza badawczem spojrzeniem . Nikt lapidarnego argumentu nie podniósł . Tylko pan Głuszyński okazał zadowolenie . — O , to , to ! — zawołał — Nauka ! Teraz wszyscy tą nauką wojują . A co ona warta , jak Boga kocham ! Nauka nie zastąpi nam nigdy tradycji , zasad , tych fundamentów mocnych . . . tego , tego , cośmy od przodków naszych otrzymali w spadku . . . — Spojrzał po ścianach pięknej sali , na których wisiały portrety uzbrojonych rycerzy — Tak , tak , od antenatów . . . — dodał z lubością i umilkł . A pani Głuszyńska , czując jakiś dysonans wśród obecnych , zaczęła ratować sytuację . — Ach , mój Boże ! — rzekła — przecież to takie różne rzeczy ! Nauka nauką , ale wszakże wierzyć możemy we wszystko , czego nas Kościół święty naucza . To , ze istniał Hamurabi , coż to przeszkadza ? My powinni śmy słuchać katechizmu . Nieprawdaż ? Przecież to bardzo łatwo pogodzić . — Ach , proszą pani , nie tak to łatwo , niestety — zaczęła Liniecka . — Przecież to jest jak ogień i woda . To się z sobą kłóci . — Więc — odezwał się nagle głos młody , trochę drżący jakby stłumionem wzruszeniem — więc jakże ? Kto szanuje naukę , ten musi . . . odrzucić . . . zupełnie odrzucić Objawienie ? Ks . Szymon zwrócił się ku młodemu głosowi . I znowu spotkał się ze wzrokiem przepaścistych , czarnych oczu dziewczyny . Ona to rzuciła stanowcze pytanie . I czekała odpowiedzi ! A w tem oczekiwaniu czuć było wyraźnie mękę i ból . Czuć było , że pytanie to , rzucone teraz ludziom , nieraz już w samotności nad jej młodą głową zawisło , i że te oczy , które teraz nieśmiało przesuwały się po twarzach obecnych , wyczytując z nich odpowiedź , już nieraz same zapatrywały się w nieskończone tajemnice bytu . Była przy stole chwila ciszy . Nikt nie śpieszył z odpowiedzią . Aż z przeciwnego końca , z pośród młodzieży , padła odpowiedź : — Musi . Andrzej Głuszyński odpowiadał na pytanie dziewczyny . I nagle — w jej twarzy coś się zmieniło . W smutnych oczach rozgorzały iskry , na usta wypłynął uśmiech i cała pochyliła się w stronę , skąd jej przyszła odpowiedź , i przylgnęła wzrokiem do jego oczu , a czoło jej i policzki pokrywać zaczął świeży , jak zorza , rumieniec . Ładną była w tej chwili , pięknością otwierającego się ku słońcu kwiatu . I tak się w tamtego zapatrzyła , tak się ku niemu całą swą istotą podała , iż nie słyszała jak starzejąca się pani , sąsiadka ks . Szymona , zaczęła na nią wołać z nieukontentowaniem : — Ot , Hela ! także sens ! Pytać jeszcze będzie ! Tu niema pytania wierzyć i słuchać , a nie decydować . Skończenie świata ! Jeszcze od ziemi nie odrosną , a już sądzą i krytykują . Hela ! słyszysz , co ja mówie . . . ? Hela niechętnie oderwała oczy od Andrzeja i przykryła je powiekami . Rumieniec powoli znikać zaczął z jej twarzy i zwykły wyraz powagi i smutku na nią powracał . Spokojnie lecz zimno odrzekła : — Słyszę , marno . — I zamilkła . A matka jej zwróciła się do Szymona i , korzystając z wrzawy , jaka się znów przy stole podniosła , zaczęła półszeptem do niego mówić . Bardzo , ale to bardzo była nierada z tego , co tu w Głuszynie znalazła . Przyjechała tu dla Heli , której zdrowie potrzebowało wypoczynku . Mieszkają w Warszawie , Hela daje lekcje i sama jeszcze coś studjuje , chodzi na jakieś tam kursą . No , i wyobrażała sobie , że znajdzie tu trochę miłego towarzystwa , że Hela będzie miała rozrywkę , ale godziwą rozrywkę , odpowiednie , porządne , dystyngowane towarzystwo . Tymczasem — Boże odpuść ! cóż to za młodzież ! Same socjalisty ! I nietylko młodzież ! Taki profesor , taka Liniecka , taka Dorszówna ! Doprawdy , niema do kogo słowa przemówić . Mniejsza już o rozrywkę . Ale jakiż to wpływ mieć może na Helę ! Ona , co nigdy na złe wpływy narażoną nie była , nigdy ! Już to przyznać sobie musi , czuwała nad dzieckiem , jak nad okiem w głowie , chroniła ją , osłaniała tę duszyczkę , którą jej Pan Bóg powierzył , sama dla niej wyrzekała się wszystkiego , młodość swą i życie całe jej poświęciła . I dochowała się pociechy . Tak niewinnej , czystej i nieświadomej dziewczyny trudno spotkać w naszych zepsutych czasach . Tak pobożnej , tak przesiąkniętej pobożnością ! Wprost anielska duszyczka ! Ale teraz co będzie ? Czy te wszystkie paplaniny nie przewrócą jej w głowie ? Bardzo o to się niepokoi . Ale coż robić ! Heli wieś służy . Zresztą w Warszawie udało się na cały kwartał mieszkanie odnająć , wrócić niema możliwości . Wprawdzie zapraszali je blizcy krewni , hrabiostwo Wyżynieccy . . . Ach , czemuż tam nie pojechały ! Ale teraz zapóźno . A coraz to przykrzejsza robi się atmosfera . — Dziwię się nawet — dodała — że ksiądz dobrodziej zdecydował się tu przyjechać . Kościół oddalony o całe pięć wiorst , koni dostać nigdy nie można . Będzie ksiądz zmuszony obchodzić się bez mszy świętej . — Chory był em . Kazano mi wypocząć . A że tu mieć mogł em wszelkie wygody . . . — Wygody ! Jakież to wygody , proszę księdza ! Za tak drogie pieniądze karmią nas ohydnie , zalokowani jesteśmy , jak śledzie w beczce . Służby dowołać się nie można . — Doprawdy ? A ja znajduję , że tu wszystko doskonale . . . Matka Heli uśmiechnęła się pobłażliwie . — Znać , że ksiądz jeszcze bardzo młody ! Przecież ta dzisiejsza cielęcina — tu bardziej jeszcze głos zniżyła — toż na szmalcu pieczona . Za tak drogie pieniądze mogli by nam na maśle dawać . Ja , proszę księdza , znam się na tem , bo sama miewała m stołowników , gdy po śmierci męża wdową została m z małem dzieckiem i musiała m jako tako sobie pomagać . Ale nigdy , nigdy nie byłabym im dawała szmalcu . O ! to — to nigdy ! Ale coż , ta pani woli wydawać na stroje . Bo ja , proszę księdza , nie ratowała by m swoich interesów kosztem cudzego zdrowia , jak to robią niektóre osoby . . . Nie , nie — tego by m nie potrafiła — nie ! Szymon nie miał nic do odpowiedzenia . Ale okazało się , że odpowiedź nie jest konieczna . Starzejąca się pani na nią nie czekała , lecz wdała się w szerokie omawianie interesów państwa Głuszyńskich i w wyczerpującą krytykę ich postępowania . Tymczasem jednak uwaga Szymona oderwała się od niej i znowu zaczął słuchać tego , co mówiono przy stole . — I ja się z tem nie zgadzam — mówiła Dorszówna — odrębności narodowe oparte są na przyrodzonem prawie , mają źródło swoje w fizycznych właściwościach człowieka . Czemużby miały z czasem znikać ? — A chociażby dlatego , że silniejszym węzł em dla ludzi jest wspólność interesów — odparł jeden z młodych mężczyzn . — Nie wszystko się opiera na chlebie i dobrobycie . Są także idealne bodźce . — A nawet bodaj , że te idealne bodźce ludzkością miotają silniej od realnych potrzeb . — O , chyba nie ! — Ależ tak . Miewali śmy przecię takie wojny krzyżowe , takie wojny religijne . — O ! to dawniej ! — A wyprawy do bieguna — czemże są ? Tam dobrobytu się nie znajdzie , a idą jedni za drugimi . — To wyjątki . To dobre dla sytych . Ogół dba najprzód o chleb . I dlatego walka klas ma rację bytu . A walka narodów — to nonsens i szczątkowy zabytek barbarzyństwa . — Ubi bene , ubi patria . — O , nie , nie ! I właśnie nasze dzieje są dowodem , że tak nie jest . — Bośmy głupi . Kilka głosów razem zaczęło mówić . Powstał hałas . A gdy się wreszcie uspokoiło trochę , poetka Liniecka zaczęta deklamować : Obca ziemia to macocha , niby pieści , niby kocha , lecz te wszystkie polne kwiatki nie zastąpią serca matki . Nie przytuli cię do łona , ni lubości nie obudza — bo to bracie , obca strona , bo to , bracie , ziemia cudza . I naraz , przed obiadowym stołem , ponad rozgrzanemi głowami , przeleciało tchnienie jakieś dalekie z lepszej krainy . Zjawił się duch wielki . I zrobiło się cicho . Gdy Szymon po obiedzie wrócił do swego pokoju , w głowie mu się kręciło . Przez tę jedną godzinę , którą z ludźmi spędził , jakież nieznane całkiem krainy przed nim się otworzyły ! Istnieją więc obce mu całe światy , on o nich nic nie wie . Assyrja , Babylon , starożytność tajemnicza , która teraz z grobowców swoich wstaje i mówić o sobie zaczyna ! Setki , tysiące lat , państwa dawno wymarłe , ludy , prawa , tradycje ! Inne światy , inne światy ! A tu znów proletarjat , walka klas , kapitalizm , narodowość , realne potrzeby , czy też idealne bodźce ? . . . I Co silniejsze ? I czem się ludzkość bardziej kieruje ? I jak być powinno ? I jak jest ? A Mojżesz . . . Więc on od ludzi mądrość czerpał , nie od Boga samego ? Więc gdzież objawienie , gdzie pewność ? Więc to wszystko , co zawierają księgi jego , było by jedynie tylko powtórzeniem dawnych podań ? . . . , Boże ! Przecież musi istnieć jakaś prawda pewna , stała i raz na zawsze postanowiona . Bo inaczej . . . jak żyć ? Przecie Bóg , stwarzając człowieka , musiał mu dać prawidła do życia na tym świecie . Przecież go stworzył na obraz i podobieństwo Swoje i na to , aby Go znał , kochał , wiernie Mu służąc , żywota wiecznego dostąpił . Więc objawienie być musi . A jeśli człowiek naprawdę pochodzi od małpy . E , bzdurstwo ! — jak mówi pan Głuszyński . Przecież wiadomo , bo to i ks . inspektor nieraz powtarzał , że ten Darwin , który to wymyślił , to był niedowiarek skończony . Gdyby człowiek pochodził od małpy , toby nie mógł się wznieść na takie wysokości , do jakich niektórzy dochodzą , święci zwłaszcza , poeci , bohaterowie . A chociażby i ten , co napisał ten piękny wiersz : Obca ziemia to macocha . . . Szymon wstał i półgłosem zaczął wiersz powtarzać . I ogarnęła go dziwna słodycz , jakby promień piękna w duszę jego uderzył i rozgrzał ją , i coś w niej roztopił . Zbliżył się do otwartych drzwi balkonu i , patrząc na zielone w polu trawniki , na drzewa poważnie nad nimi zadumane , na gładką szybę stawu , w której się odbijało niebo , a dalej na zorane pola , na wioskę , szarzejącą w cieniu sadów , na lasy przesłonięte już niebieskawą mgłą oddalenia , mówił znowu pocichu : Obca ziemia to macocha . . . — Ciekawym , kto to napisał ? — pomyślał — może sama Liniecka ? — I postanowił ją o to zapytać . Ale potem przyszło mu na myśl , że może napisał to któś bardzo znany i że wstyd tego nie wiedzieć . I zaniepokoił się . Przykro okazać swą niewiadomość , a księdzu to nawet nie wypada . Ksiądz , kapłan , przecież u samego źródła wiedzy stoi i czerpie . On to powinien naprawdę wiedzieć wszystko . On , powołany do nauczania innych , on sędzia , prawodawca , który ma moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi , on , przed którym otwierają się najskrytsze tajniki dusz ludzkich , aby mógł niezbite swe wyroki nad niemi wydawać , on , pan nad sumieniami , on , kierownik , wódz , sól ziemi , światłość , co w ciemnościach świeci , on , którego niebo słucha , on miał by . . . pytać ! A tymczasem , od pierwszego zaraz dnia , tyle rzeczy nowych ! Aż w głowie się mąci . . . Ks . Szymon przeszedł się po pokoju i postanowił wakacji swych użyć na czytanie . Niech sobie doktór mówi , co chce , a on codzień po śniadaniu pójdzie do ogrodu , daleko nad staw , do świerkowego lasku , i czytać będzie aż do obiadu . Ale co wybrać , aby się jaknajprędzej , najkorzystniej oświecić ? Zapytać kogo o radę . . . Czy to wypada . . . księdzu ? Jeszcze gotowi pomyśleć , że w seminarjum nic nie uczą . A przecież sam ks . rektor czytywał klerykom kawałki z Mickiewicza , z Syrokomli , nawet Sienkiewicza ustępy całe . I literatury potrochu uczono się przecie . Pytać . . . księdzu . . . nie wypada . O ! gdyby nie ta suknia kapłańska , było by łatwiej ! Ale tak , trzeba sobie samemu radzić . Nagle , pod balkonem usłyszał Szymon skrzypiące na żwirze kroki . Szła Hela powolnie , bawiąc się trzymaną w ręku wiązanką kwiatów , a przy niej Andrzej Głuszyński . On ku niej się pochylał , ona podnosiła na niego swe przedziwne oczy , w których znowu paliły się iskry . Znać było , że w tej chwili poza nim świat cały dla niej nie istnieje . — Zakochani . . . — pomyślał ks . Szymon , przeprowadzając ich wzrokiem , gdy się zagłębili w cienisty szpaler i tylko biała bluzka Heli od czasu do czasu migała wśród drzew . — Zakochani . . . — powtórzył . I nagle gniew go porwał , jakaś straszna złość . — Głupcy , głupcy ! — powtarzać zaczął . Pięście mu się zaciskały i rumieniec czoło mu oblewał . Był zły ! ach , taki zły ! A potem , równie nagle ogarnęła go tęsknota . Uczuł się samotnym , ach , tak zupełnie samotnym wśród tych ludzi obcych , myślących o nieznanych mu sprawach , żyjących w innym , wcale nie jego , świecie . Byli to inni , różni od niego ludzie , nic , nic , go z nimi nie łączyło . Myśleli o kapitalizmie , o Assyrji i Babylonie , o jakichś poezjach , wreszcie o . . . miłości . Tak , tak ! o miłości ! Tu , pod jego oczami ! Zakochani , szli gruchać w cieniste szpalery . Patrzali sobie w oczy z bezczelnem pożądaniem . Bezwstydni ! Ach ! wstrętne ! wstrętne ! I tych kobiet tu tyle ! Tych otworów nieczystych , tych piekielnych podwoi , tych istot , które , chociaż same pełnymi ludźmi nie są , o , jakże ludziom szkodzić umieją . A jakie pewne siebie , jak zabierające głos , nawet te najmłodsze , jak śmiało rozprawiające z mężczyznami ! Tam , w seminaryjnych wysokich murach jakże było inaczej ! Tam człowiek , gdy swoje zrobił spokojny był . I wszystko było wiadome , pewne , ustanowione od wieków . Żadnych wątpliwości ! A tu , mój Boże ! zaledwie godzina rozmowy , a już w głowie się kręci . A jednak wrócić tam czyby chciał ? . . . Ks . Szymon podniósł oczy na świat przed nim rozesłany we wspaniałej krasie letniego dnia . Czyby chciał powrócić do ciasnego podwórza , otoczonego murem , gdzie się rozwijają w miejskim kurzu biedne , suchotnicze drzewka ? Do smętnej celi , do refektarza , do tych klas twardych ławkach , do tego klasztornego zamknięcia , do rygoru ? Tak , było tam spokojnie . Ale on teraz czuł , że nie spokoju pożąda jego dusza . Czuł , że się ona rwie do ruchu , do życia , do walki , że się namiętnie rwie naprzód . Czuł , że dotychczas była więziona i układana w formy , że jej nie dano rozrosnąć się i wybujać po swojemu , a że teraz powstaje w niej chęć gwałtowna wzięcia za przeszłość odwetu . . . Więc myśl jego tylko przez mgnienie oka cofnęła się ku dawnemu życiu i zatęskniła do tego , co było . Lecz zerwała się wnet i poleciała naprzód . Ciekawa , żądna , młoda jego myśl . Przez kilka dni następnych przysłuchiwał się ks . Szymon w milczeniu rozmowom , które się koło niego toczyły . Zaczął też pilnie czytywać gazety . Ale jakże wiele i tu i tam spotykał rzeczy zupełnie dla siebie niezrozumiałych ! Chciał pytać , ale się wstydził . Ksiądz nie mógł przecie wobec ludzi świeckich okazywać swej ignorancji . Suknia kapłańska obowiązuje . Ale coraz jaśniej widział jedno . Dotychczas uczono go i żył w tem przekonaniu , iż Kościół katolicki dlatego zwie się powszechnym , że w sobie mieści wszechświat cały , całokształt wiedzy , mądrości , dobra , że wszystko to ogarnia , czego dusza ludzka zapragnąć może , że wszystkie jej pragnienia jest w stanie zadowolić , że od chwili grzechu pierworodnego , t . j . prawie od stworzenia świata , jest obiecany ludzkości i przez nią oczekiwany , że ludzkość ta przygotowywała się do jego przyjęcia przez całą starożytną erę , a teraz jedynym jej celem jest zlanie się w nim w jedną wiarę , w jeden Kościół , w jedną katolicką rodzinę , aby była , jak obiecuje Pismo Św . , jedna owczarnia i jeden pasterz — Ojciec święty . Poczem już ziemia nasza , a może i świat cały istnieć nie będą miały powodu ani potrzeby . Nadejdzie ciał zmartwychwstanie , sąd ostateczny i albo szczęście w niebie , albo piekielne męki na całą wieczność . Niebo dla dobrych katolików , piekło dla odszczepieńców . Tak go uczono i tak wierzył . Teorja ta była zbudowana mocno , tworzyła doskonałą całość , i nie było w niej miejsca na żadne wątpliwości , gdyż wszystko miało swoje znaczenie , wszystko było ułożone i uporządkowane , zdecydowane i zatwierdzone . Tak więc katolicyzm był wiarą powszechną , na wszechświat cały ! na przeszłe , na teraźniejsze i przyszłe wieki , na wszelkie ludy ! na wszelkie warstwy , na wszystkie dusze . Dla niego jedynie świat został stworzony , gdyż w nim jedynie Bóg może być należycie chwalony . Dla niego świat istniał , a z chwilą jego tryumfu tracił rację bytu . Tak go uczono . A więc , dlaczegóż tak niewielu obejmuje ten Kościół katolicki , dla którego stworzonym został świat cały ? Dlaczegóż tak znacznie więcej jest i było tych , którzy nigdy o nim nie słyszeli nawet ? Dlaczegóż przez setki i tysiące lat czekała na ń świadomie tylko mała garstka ludzi , żydowski naród wybrany , a inni tworzyli państwa , kulturę , nadawali prawa , Bogu i bogom składali cześć , wznosili dusze swe do ideałów i tęsknili do prawdy , i szukali jej wytrwale i szczerze , a znaleźć nie mogli ? Czemuż dziś jeszcze Kościół powszechny obejmuje zaledwie dwieście kilka miljonów dusz — i to ile wśród nich obojętnych lub nawet zbuntowanych ! kiedy buddystów samych jest na świecie przeszło siedemset miljonów , a innych — mahometan , pogan , izraelitów , a chrzęścijan schizmatyków ! Czyż być może , aby dla tej garstki — bo garstką są katolicy wśród tej nieskończoności wieków , wśród tych ludów teraźniejszych i przeszłych , na szerokich przestrzeniach ziemskiej kuli — czyż być może , aby dla tej drobnej garstki był stworzony świat ! Tak go jednak uczono . I więcej jeszcze . Uczono go , iż tylko w jednym katolickim kościele zbawienie być może . A zatem ci inni , ci mędrcy , ci poeci , ci prawodawcy , ci pracownicy , którzy spędzili życie w znoju i w trudzie , ci ludzie , może dobrzy i zacni , te tłumy nieprzebrane cichych , cierpiących , prześladowanych , dla tych zbawienia niema ? Tylko dla tej małej garstki ? dla tych nielicznych wybranych ? Więc gdzież jest Sprawiedliwość i Miłość ? I dlaczego te całe tłumy , te pokolenia liczne nawet tem nie wiedzą ! Przychodzi na świat jakiś Chińczyk czy Hotentot , żyje jak się trafi , dobrze może i poczciwie , nie poczuwa się do żadnych obowiązków względem katolickiej wiary , bo o niej nigdy nie słyszał , umiera — zostaje na wieki potępiony . Gdzie tu sens . Czemuż go coś nie ostrzegło ? Czemu , jeśli to jedynie dać może zbawienie , i jeśli to zbawienie naprawdę jest , czemuż nic dana człowiekowi od przyrodzenia dążność ku temu ? Tak , jak niemowlęciu od przyrodzenia dany jest instynkt szukania matczynej piersi . Czemu ? ach ! czemu ? W tem jest coś . . . Tu jest jakaś szpara , jakiś w doskonałym gmachu błąd . Tu się coś jedno drugiego nie trzyma i coś się chwieje . Bóg dał człowiekowi rozum i wolną woię , aby świadomie wybierał i dążył do zbawienia . Ach , wolne żarty ! Jakąż miał w tym kierunku wolną woię Hamurabi , który żył na lat przed Chrystusem ? Jakaż jest wolna wola dzisiejszych Chińczyków lub Hotentotów ? Tacy winni nie są , więc potępieni nie będą tłómacza liberalni katolicy . Bóg nie może karać za grzechy niepopełnione . Jeśli Chińczyk , luter , Hotentot , Zyd są w sumieniu swojem pewni , że ich religia jest prawdziwa , i przykazania jej wypełniają , to Bóg ich karać nie może i będą zbawieni . A więc — Kościół katolicki nie jest jedyny ? A więc i inne religje , jeśli uczą dobrze żyć i mogą dać zbawienie , są dobre ? A więc świat nie dla religji katolickiej stworzony ? I w cóż się zatem obraca idea Mesjanizmu ? Więc wiara w Boga , stającego się człowiekiem , aby odkupić ludzkość i dać jej kościół jeden prawdziwy , niema już racji bytu , bo można otrzymać zbawienie w każdym innym Kościele , a nawet — jak jakiś tam poczciwy Hotentot — i bez żadnego Kościoła ? Więc coż to wszystko znaczy ? Gdzie sens ? Gdzie logika ? Gdzie prawda ? Ks . Szymon biedził się z myślami temi , które go teraz napadać zaczęły , jak natrętne muchy . Postanowił , gdy wróci do miasta , porządniej się wczytać w dawne swe seminaryjne książki . Tam pewnie będzie wszystko dobrze wyłożone i wszelkie wątpliwości rozstrzygnięte . Postanowił bronić się przeciw tym myślom , a zająć się bardziej realnemi kwestjami . Znalazłszy na stole w salonie parę książek treści społecznej , zabrał się do ich czytania . Ale często spotykał się z czemś , czego zrozumieć nie mógł . To go drażniło . Czuł , że są wiadomości elementarne , któreby poznać powinien , chcąc iść dalej . Ale nie wiedział , skąd je wziąć . A pytać było tak niezręcznie . Dorszówna przyszła mu na ratunek . Pewnego dnia , gdy w głębi parku biedził się nad jakąś Historją Cywilizacji , którą był sobie wybrał z bibljoteki , ona usiadła przy nim na ławce i , spojrzawszy na książkę , rozpoczęła od niedyskretnego pytania : — A czyż ksiądz to rozumie wszystko ? Szymon zaczerwienił się po uszy , jakby na gorącym uczynku złapany . I zaraz przyznał się do winy . Nie , wszystkiego nie rozumiał , nawet bardzo mało . Mnóstwo było wyrazów , których znaczenia dokładnie nie pojmował , no , i myśli ogólnej jakoś uchwycić nie mógł . — Bo to na początek za trudne — zdecydowała Dorszówna . — Na początek ! Ależ ja skończył em seminarjum — zaprotestował ks . Szymon . Ona machnęła ręką dość lekceważąco . I zaczęła mówić , że , chcąc dojść do jakiegoś wykształcenia , trzeba zaczynać od początku . Są przecież doskonałe , przez najuczeńszych ludzi ułożone Poradniki dla samouków , za pomocą których każdy może sobie zastąpić szkołę , a nawet zdobyć uniwersyteckie wiadomości w każdej gałęzi wiedzy , byleby miał wytrwałość i pilnował się wskazówek . Dodała , że ponieważ te książki posiada , chętnie niemi służyć będzie . Szymon z radością przystał na to . I rozpoczęły się jakby wykłady , jakby pogadanki , w których ona z zapał em wzięła na siebie rolę profesora . Elementarne to było bardzo , ale właśnie tego mu było potrzeba . Powoli zaczynało się trochę rozjaśniać i porządkować w jego głowie . Z dziedziny cudów schodził na zie mię i uczył się widzieć ją taką , jaką jest , i uczył się odnajdywać naturalne przyczyny wszelkich zjawisk , a nie szukać ich w tajemniczych i nadziemskich krainach . Dorszówna gorliwie mu w tem dopomagała . I po niejakim czasie godziny z nią spędzane pod cieniem starych drzew , nad gładką szybą jeziora , w ciszy i ukojeniu letnich poranków , stały się dla ks . Szymona najmilszemi w ciągu dnia całego . Myślą przygotowywał się do nich , układał zapytania , argumenty , czytając , notował trudniejsze rzeczy , aby o nie nazajutrz zapytać .