Emma Jeleńska OBRĄCZKA powieść Jestem starą , zupełnie już starą kobietą . Życie moje skończone — już mię nic spotkać nie może — oprócz śmierci . Gdy zaś ona przyjdzie , powiem : Bądź błogosławiona ! Tymczasem jednak żyję , i to moje żelazne zdrowie każe przypuszczać , iż długo jeszcze żyć będę . Tak jestem silną , że kamienie przy drodze mogła by m rozbijać — a gdyby m miała wnuki , to by m je nosiła na rękach i huśtała wysoko — wysoko . . . Ale nie mam wnuków . Nie mam nikogo na świecie — nikogo i nic . Bo wszystko com , miała najlepszego , tom rozdała , rozdarowała , poświęciła . . . Dzisiaj usiadła m przy kominku nad stosem gazet i tygodników . Miała m zamiar spokojnie wieczór spędzić na ich przeglądaniu . Oparła m nogi o stołek , poprawiła m ogień , przysunęła m lampę i otworzyła m pierwszą z brzegu gazetę . Cicho było ciepło — przytulnie w tym moim saloniku zapełnionym ładnymi sprzętami . Firanki były spuszczone i tylko czasem z za okien dochodziło wycie jesiennej nocy — takie przeciągłe , smutne wycie , jakby dusz potępionych a błagających zmiłowania . Ale do mnie nie dochodziło ani zimno ani wiatr i mogła m siedzieć spokojnie w cieple i w ciszy , wtulona w miękki fotel . Wszakże tak siedzę co wieczór i nie słyszę i słuchać nie chcę wycia tego wiatru — czy tych potępieńców . A dziś nie mogła m . Zdawało mi się , że oni tam do mnie mówią , że mnie wołają po imieniu , że dla mnie tu przyszli gromadą , że się zlecieli tu po mnie i chcą unieść mnie z sobą — porwać i unieść . A potem , zdało mi się , że lecę z niemi razem , że spuszczony ze smyczy duch mój hula tam w przestrzeni i goni z wichrem , i pławi się w śnieżnej zamieci , i wyje rozpaczliwą , niewymowną pieśń swą , tę , co miała być pieśnią radości i potęgi , tę pieśń za życia zaczętą i urwaną , a teraz zmienioną w zgrzyt . Zdało mi się , że te wszystkie żmije i żmijki , co zwykle , zwinięte w kłębek , śpią cicho na dnie mej istoty , że się naraz wyprężyły , wysunęły głowy jadowite , że im skrzydła wyrosły i że poleciały w ciemną noc z gwizdem , z sykiem i wyciem . Poleciały ze skargą , poleciały z gniewem i z buntem . Walą w świat biczem swojego gniewu , rozdzierają przestrzenie sykiem i krzykiem , chcą bić , rozbijać , drzeć , szarpać i łkać , i żalić się , i jęczeć , i świat cały poruszyć swym jękiem — i mścić się . . . — i mścić się . . . Babo stara , co siedzisz pod piecem — co się dzisiaj stało ? Bunt ? A to paradne ! Ty , którą wielki wóz Dżagernauty zmiażdżył już dawno , ty , coś się sama przecie i dobrowolnie podeń rzucała , ty , coś palec w złotą obręcz kładła i kajdany brała na siebie z uśmiechem , ty , którą Los włożył wcześnie do życiowego moździerza i usilnie tłuczkiem swym ścierał na proch , tłukł na miazgę , ty jeszcze masz coś w sobie ? Jeszcze tam jakiś duch — i to duch wolny — kołacze się w tobie ? i łeb podnosi — i w taką jesienną noc hasa po świecie — i woła o sprawiedliwość ? . . . Ach , babo stara ! nie bądź- że śmieszną ! Pilnuj swoich reumatyzmów i wytrzepuj pacierze . To jedyne właściwe dla ciebie zajęcie . Daj pokój głupim buntom . Nie ciebie pierwszą , nie ciebie ostatnią zmiażdżyło życie . Po to ono jest przecie , aby miażdżyć , gnieść , z dusz i ciał robić sobie klepisko — dobrze ubitą szosę , po której się toczy naprzód . Po to ono jest przecie . . . Czyś się o tem jeszcze nie przekonała ? Tak , bywam śmieszna czasami . Ot i dzisiaj , zamiast czytać sobie spokojnie i grzać stare kości przy kominku , takie hece wymyślać ! niema sensu ! I to mówią , że na starość uczucia tępieją ! Ach ! nieprawda ! Ot i teraz , od pewnego czasu chwyta mnie chęć opisania swego życia . Wiem , że to wyskok jakiś niepotrzebny . A przytem . . . moja przysięga . . . Złamać przysięgę ? A cóż ? Komuż to zaszkodzi ? Wtedy było co innego . Ale teraz . Wszakże dla siebie tylko pisać zamierzam . Tak , tylko dla siebie . Wiem , że " interesującą " być nie mogę dla nikogo . Naprawdę , to nigdy " interesującą " nie była m , nawet wtedy , gdy miała m oczy " jak płatki burzliwego nieba " , a włosy " jak bogate runo rdzawego złota " a cała była m " liljowa i świeża , zasłuchana w grające gdzieś w duszy melodye " . Ach , biedny , dobry Wiktorze ! Tyś jeden poetyzował mnie czasami . Ale i tyś mię nie znał do gruntu . Właściwie , czy może dusza jednego człowieka być do gruntu poznana przez drugiego ? Zdaje mi się , że nie . Bo to , co w nas jest najbardziej doniosłe — wszelkie narodziny i wszelkie zamierania — to się odbywa w ciszy , w ciemności i w milczeniu . Moja dusza , bardziej jeszcze od innych , zasnuła się ciemnością i milczeniem . Tego , co się w niej działo , żadne ludzkie oko nie dostrzegło nigdy . Do jej zaklętych pałaców nie weszła nigdy żadna druga dusza . Bo któżby tam się o to starał i zaprzątał sobie głowę takiemi rzeczami . Dobre to jako środek do flirtu z interesującemi kobietami . A ja interesującą nie była m bodaj nigdy . Nie znała m matki wcale . Umarła , kiedy była m malutka i pamiętać jej nie mogła m . Edzio , o cztery lata odemnie starszy , imponował mi zawsze przez to , że " mamę widział " . Rosła m , przez nikogo nie kochana . Bo ojciec zaledwie wiedział o mojem istnieniu dopóki była m brzydkiem i niezgrabne dzieckiem i dopiero gdy , około lat szesnastu , rozwinęła m się w świeżą i dość zgrabną dziewczynę , spostrzegł moją obecność i zaczął mną się zajmować i zachwycać . Pamiętam , że brał moją rękę , gładził ją , pieścił , patrzał w moje oczy , dotykał włosów , kazał przechadzać się po pokoju i powtarzał , oblizując swoje wydatne wargi : " No , wcale . . . wcale " . . . Oświadczył , że się już uczyć nie potrzebuję , odprawił nauczycielki i pojechał zemną najprzód na bardzo huczne wesele mojej kuzynki , a potem na karnawał do Warszawy . Śmieszne to było , owo karnawałowanie w szesnastym roku życia i wyobrażam sobie , że być musiała m przedmiotem drwin całego towarzystwa . Nie rozbawiła m się wcale . Ale za to ojciec , którego serce i fantazya pozostały młodemi , bawił się wyśmienicie , nie ustępując w niczem złotej młodzieży , robił długi , flirtował na prawo i na lewo i używał , co się zmieściło . Ów karnawał odniósł wręcz przeciwny skutek , niż to było w zamiarach ojca . Ja miała m świetnie i bogato wydać się za mąż , moja przyszłość miała być ustaloną i dzieło uwieńczone . Stało się jednak całkiem inaczej . Nie wiem , czy kto na seryo pomyślał o żenieniu się ze mną , ale ja stanowczą powzięła m odrazę do małżeństwa . Widok panien na wydaniu , matek szukających zięciów , głuchej walki , toczącej się dokoła każdej grubszej ryby , zawiści , plotek , dyplomatycznych zabiegów , kłótni , zamaskowanych słodkimi uśmiechami , fałszów i kłamstw , widok suffizancyi tych , którzy się czuli pożądanymi , ich pewność siebie , ich kompletne odrzucanie na bok serca i sympatyi , a najbardziej może same panny z ich robioną naiwnością , płytkie , banalne a interesowane te panny , których jedynym celem i pragnieniem było okazać się dobrym towarem na rynku małżeńskim , które , gdy mówiły o najświętszych rzeczach , to z takim właśnie uśmiechem , z jakim wiedziały , że im jest do twarzy , to wszystko razem wzbudziło we mnie obrzydzenie , wstręt i poraz pierwszy w życiu , niestety , nie ostatni ! — wściekły bunt . Ta zima w Warszawie nauczyła mię bardzo wiele . Odrazu dojrzała m i zmądrzała m . W naszych zapadłych Lubiniewiczach , ślęcząc nad książkami , w samotnych marzeniach i rozmyślaniach , zdążyła m już sobie wyrobić pewne sądy , pewne ideały , które mi się wydawały niewzruszonymi . O miłości zwłaszcza myślała m wiele , wertując bez wyboru wszelkie romanse , co mi w rękę wpadły i wyrobiła m sobie o niej pojęcie tak wzniosłe , tak szczytne , że potem widok płytkich i interesowanych zabiegów karnawałowych przejął mię oburzeniem . O ludzkiej swobodzie , o kobiecej godności , o potrzebie walki z przesądami , o wyzwoleniu się z więzów niesłusznych , o tem wszystkiem myślała m często i głęboko . Tu zaś spotkała m mnóstwo starszych odemnie kobiet , dla których owe wielkie kwestye były obcemi zupełnie . Żyły one jak ładne i syte papużki , które nauczono wymawiać słowa : cnota , religia , ojczyzna , miłosierdzie , miłość , grzech , obowiązek , dusza , ale które znaczenia tych słów nie rozumiały wcale . Skakały one po pręcikach swej klatki , muskały piórka i ćwirkały przyjemnie , jadły , piły , kręciły główkami , a potem łączyły się w pary , przenosiły się do innej klatki , gdzie w dalszym ciągu mogły sobie ćwirkać i skakać . I takiemi były kobiety dziś . Dziś , gdy się otwierały przed niemi tak wspaniałe drogi , gdy mogły iść , walczyć , zdobywać , wstępować na najwyższe szczyty i żyć pełnią życia i ducha . Nie ! Ja się przynajmniej do tych złotych klatek nie dam zamknąć , ja w tę małżeńską niewolę się nie wprzęgnę , takiej miłości nie chcę i tych ludzi nie chcę , tych samolubów i zjadaczy chleba , i tego świata nie chcę , ani jego fałszu , ani jego komedyi , ani tych praw , ani tego szablonu , ani tych więzów . — Nie chcę . Ja chcę być wolną , być człowiekiem , być działającem kołem w maszynie tego świata i iść , chociażby przebojem , naprzód ku wiedzy , ku światłu . Porzucę to wszystko , wyzwolę się — i pójdę w świat . Wiedziała m z częstych narzekań ojca , iż matka moja zostawiła testament , którym swój posag zapisała Edziowi i mnie , ale z tem zastrzeżeniem , że tylko procenty będą wypłacane tymczasem ojcu , a po naszem dojściu do ośmnastu lat , nam samym . Kapitał zaś dopiero w dwudziestym piątym roku życia mieli śmy prawo podnieść . Nad tym funduszem czuwał wuj Biniński , brat matki i pomimo niejednokrotnych usiłowań ojca , święcie wykonywał zlecenie . Edzio pobierał już procenty od swojej części , co mu też umożliwiło wyjazd do wyższego zakładu naukowego . Ja postanowiła m doczekać lat ośmnastu , wziąć pieniądze i zrobić to samo . Myśl ta skrystalizowała się we mnie ostatecznie podczas owego karnawału warszawskiego . Wróciwszy , potrafiła m sobie zdobyć programy , książki , nawet nauczyciela do potrzebnych mi przedmiotów . Naturalnie , musiała m zdobywać to przebiegłością i sprytem kobiecym , wmawiając ojcu , że to damskie fantazye , że ja się na wsi nudzę , że matematyka mnie bawi i tym podobne głupstwa . Ale raz mając wszystko , czego mi było potrzeba , zatopiła m się w pracy z tą jedyną myślą : zdać egzamin i dostać gimnazyalną maturę . Gdy wspominam teraz te minione lata , widzę , że nieraz dążenie jest szczęściem większem , niż posiadanie . Jak ja się czuła m szczęśliwą wtedy ! Jak ja przyszłość swą widziała m w jasnych , promiennych barwach ! Zwłaszcza była jedna chwila w dniu , najmilsza ze wszystkich . Po kolacyi na dole — lekcye już umiała m na dzień następny doskonale — mówiła m ojcu dobranoc , zostawiała m go z Niemką , Matyldą , która mu zaczynała czytać gazety , zamykała m za niemi drzwi i szła m do siebie na górę . Już to zamknięcie drzwi za niemi sprawiało mi niewymowną rozkosz . Oddzielała m się od wszystkiego co było płytkie , ciasne i nudne , wyzwalała m się z wszelkiej władzy i kontroli . Była m panią swej istoty aż do dnia następnego . Oni zapadali się dla mnie w głąb , nie chciała m o nich ani myśleć , ani wiedzieć . Była m sama — i wolna . Otrząsała m proch ze stóp moich i szybko wbiegała m na ciemne schody . Ach , to pędzenie w górę przez ciemność ! Jeszcze dziś czuję to bicie serca radosne ! Potem stawała m w balkonowem oknie i patrzała m w noc . Zatem wstępowała m na balkon i brała m w siebie wyziewy zroszonej ziemi . I to była chwila , gdy we mnie coś roztwierało się szeroko i duch mój wylatywał jak ptak z gniazda i leciał aż pod samo niebo — pod gwiazdy . Potem szła m do swego pokoju , zamykała m drzwi na klucz i do późnej nocy czytała m , a częściej jeszcze pisała m . Bo wtedy właśnie rozpoczęła m pierwszą swą powieść . Tytuł jej dała m : " Wiecznie samotna " . Było to ogromnego zakroju powieścidło — bomba romantycznonaturalistyczno - ideowa . Jednak , nie bez pewnego talentu pisana . A z jakim zapał em ! Ach , te noce natchnione ! te błogosławione noce , pełne widm , grające od wewnętrznych moich melodyi ! pełne szczęścia , zachwytów , przeczuć , rozanieleń , szału . Ach , te moje noce samotne , te moje wigilie święte , gdy , jak młody rycerz , czuwała m przed jutrzejszem pasowaniem , przed pasowaniem na wielkie dzieła , na wielkie czyny , na trud krwawy , lecz luby . . . Ach , noce moje piękne ! . . . Tak minęło półtora roku . Przez cały ten czas tak była m pochłonięta przygotowaniem do egzaminów i wewnętrznym swoim światem , że mało wiedziała m , co się dokoła mnie dzieje . A działo się dziwnie . Ojciec , który nigdy nie był wzorowym ani mężem , ani ojcem , teraz pod starość bynajmniej się nie reformował . Przeciwnie , jego dawne , nigdy zbyt wytworne gusta stały się jeszcze mniej wytwornymi , a ostatnie pozory przyzwoitości zaczął uważać za niepotrzebny całkiem przesąd . Zaczęły się więc dziać w domu rzeczy bardzo dziwne i trzeba było mojej prawdziwej niewinności i , pomimo naczytania się , naiwności wyjątkowej , aby nic nie widzieć i nie słyszeć . Dopiero przyjazd Edzia na wakacye trochę mi w oczach rozjaśnił . On , sam zawsze wzorowy , naszpikowany moralnością , " Książę Niezłomny " , jak go zwali koledzy , nie mógł znieść tego , co tu widział . Odbyło się z ojcem parę scen przykrych , które naturalnie , że do niczego nie doprowadziły . Ze mną Edzio miał obszerną rozmowę , starając się mnie skłonić do wyjazdu . — Jestem pewny — mówił — że wujostwo Binińscy przyjęliby cię chętnie do siebie tymczasem . Zimą zaś ciocia Leonowa nie odmówi zabrania cię z sobą do Warszawy . Może ci się tam trafi jaki mąż . Ostatecznie brzydka nie jesteś , masz dobre nazwisko , no i . , to na ciężkie czasy , niezły kawał grosza . A w naszych rodzinnych warunkach , to im prędzej , tem lepiej . Mam nadzieję , że to zrozumiesz . Cóż ? Chcesz , to cię odwiozę do wujostwa ? Musiała m wszystko mu wyznać . Nie , ani do wujostwa Binińskich , ani tembardziej do cioci Leonowej , ani na karnawały warszawskie jechać nie chciała m . Miała m zupełnie co innego na myśli . Tu , ucząc się i pracując , doczekam końca moich lat ośmnastu . Wtedy pojadę zdać egzamin gimnazyalny i stamtąd prosto ruszę na uniwersytet do Krakowa . O zamążpójściu nawet słuchać nie chcę , do łapania męża nie mam żadnych zdolności , tylko chcę się uczyć — uczyć — i uczyć . Jak przewidywała m , moje zamiary wzbudziły w Edziu nadzwyczajne oburzenie . Wytoczył przeciwko nim cały arsenał moralnych , religijnych , naukowych , ironicznych i praktycznych argumentów . Nie żałował fatygi i wyszukał mi mnóstwo artykułów po gazetach i książek zbijających " emancypacyę " kobiet . Ja czytała m wszystko , co mi dawał i słuchała m pół- uchem jego wywodów . Ale prawie nie odpowiadała m na nie . Budziła się we mnie coraz wyraźniej świadomość mego odosobnienia , tej absolutnej samotności , co się koło mnie czyniła , samotności tak wielkiej , jak gdyby m żyła na odrębnej jakiej i bezludnej planecie . Nie miała m na świecie nikogo , nikogo , coby mój język zrozumiał i moje myśli podzielił . Jeśli zaś czasem kto o mnie się zatroszczył , to właśnie widział we mnie to , czego nie było , a tego , co było , dojrzeć nie mógł . Jeśli kto zapragnął kiedy zrobić mi co dobrego , to z pewnością robił to właśnie , co było dla mnie najgorsze . Edzio , ze swemi dobremi chęciami , był dla mnie najnieznośniejszy . Wolała m już mieć do czynienia z ojcem . Pozostała m jednak przy swojem . Z Lubiniewicz nie wyjechała m i uczyła m się na zabój . Zimą ojciec mi zaproponował przejażdżkę do Warszawy , ale się wymówiła m , nie wiem już czem i pojechał sam . Nareszcie doczekała m się końca moich ośmnastu lat . Była m , wedle prawa , pełnoletnią . O , i zamierzała m z tego korzystać ! Wuj Biniński wezwał mnie do siebie dla dopełnienia jakichś prawnych formalności . Postanowiła m , nic ojcu o dalszych projektach nie wspominając , udać się do wujowstwa — i już nie wracać . Z pokojową wyjechała m , niby na parotygodniowy pobyt . Po niejakim czasie odesłała m pokojową z obszernym listem wyjaśniającym moje postanowienie , a sama , z papierami w porządku , z kwartalnym procentem w kieszeni , z niewielkim kuferkiem , w skromnej szarej sukience , z sercem , które szczęście rozpierało , i piersią pełną przeczuć wiośnianych , ruszyła m w świat . Przebyła m w Krakowie lat pięć . I dziś , gdy patrzę na życie swoje jakby z boku , powiedzieć mogę , to jedno było w niem doskonale piękne , harmonijne i szczęśliwe . Tak w tych latach cudownych dni moje płynęły jak wspaniała , przeźroczysta rzeka , o głębokiej fali , płynęły raźnie , ochoczo naprzód , przeskakując kamyki , niosąc na sobie barwy nieba . Muł , brud , szlam i brzydkie porosty , jeśli były , to gdzieś zostawały na dnie , niewidzialne . A fala czysta i przeźrocza szła wciąż naprzód , coraz chyżej i radośniej . Zadna nizka troska , żaden marny i poziomy frasunek , żadna zawiść , żadne kłamstwo nie skalały mej duszy przez te błogosławione lata . Rozkwitała moja istota jak kwiat , zasiany na dobrej grzędzie , gdzie go słońce grzeje , a ziemia sokami zasila , a deszcze ciepłe polewają , a wietrzyk z szerokich pól osusza i świeży , na grzędzie , gdzie wokoło kwitną takież kwiaty i wspólnie z nim kołyszą swe korony w podmuchu wieczornym , i wspólnie ciągną pożywienie z matki- ziemi , i wspólnie otwierają kielichy swe ku ciepłu , ku światłu . A dla wszystkich wystarcza , a wszystkie mają do syta i karmią się i rosną i pięknieją i są szczęśliwe . Była m i ja szczęśliwa . Nauka przedstawiała dla mnie nieopisany urok , coraz to nowy czar , codzień otwierający się szerszy i piękniejszy horyzont , codzień nowa walka do stoczenia , walka w której wiedziała m , że zwyciężę . I samo to wytężenie sił , sama ta gimnastyka umysłu i ta praca szlachetna , jakież to było szczęście ! I te głębie niezgruntowane , zawrotne głębie , nad któremi się pochylała moja dusza z lękiem i z czcią , i z drżeniem , nad któremi stawała , wstrząśnięta świętym dreszczem i bladła , jak blednie podróżny , gdy w przepaść wzrok zapuści . . . I te światy nowe , bezgraniczne , wśród których ziemia nasza była ziarnkiem prochu , rzuconem w przestrzeń , te światy , w które duch mój leciał , jak orzeł leci ku słońcu i patrzał w nie ognistym , pytającym wzrokiem i objąć usiłował od krańca do krańca . I te zagadki bytu , nęcące jak zakazane owoce , co " piękne oczom i na wejrzeniu rozkoszne " . I Sztuka naga , promienna , ponad światem stojąca — sama dla siebie pani i prawodawczym . I te uczucia wzniosłe — święte uczucia przyjaźni , ufności , braterstwa , tak czyste , jak kryształowa woda tatrzańskiego potoku , tak żywe i radosne jak ona . I myśl . . . myśl ludzka , co , jak wicher pustynny , lata po świecie i wstrząsa jego posadami , co , jak powódź , wzbiera pod lodową skorupą i zatapia miasta i pola , co , jak płomień , wznieca pożary i zostawia zgliszcza , a na tych zgliszczach nowe rzuca nasienie i nowe zbiera plony . I ciche zakątki serc . . . I marzenia ogniste . . . I ukochania ogromne — płomienne — ofiarne i czyste . I niezłomne ślubowania — i przysięgi wzniosłe . I ta radość życia — potężna , szalona radość — rozpierająca pierś , wlewająca w żyły krew bujną i gorącą , zapalająca głowy do czynu , do boju , unosząca dusze , szepcąca im wciąż : " Młodości , ty nad poziomy wylatuj ! " . . . Tak przebyła m pięć czarownych lat . Przez cały ten czas , tylko dwa razy , i to na krótko , wracała m do domu , gdzie stosunki były coraz cięższe , a nikt bardzo do mnie nie tęsknił . Zamierzała m jednak stanowczo , po skończeniu studyów , wrócić w swoje strony , gdyż zawsze zdawało mi się , że to jest obowiązek sumienia . Kwestya ta i wogóle kwestya obowiązków , była jedną z najgoręcej roztrząsanych w naszem kółku i jedną z tych , w których zawzięcie głos zabierała m , za co też otrzymała m od kolegów przezwisko : " disciplina minor " . " Discipliną major " nazywano bowiem starego naszego rektora , namiętnego wyznawcę filozofii scholastycznej , nad której zanikiem biadał corocznie w inauguracyjnej przemowie . Wreszcie nadszedł koniec moich szczęśliwych lat uniwersyteckich , zdała m egzamin na doktora filozofii , otrzymała m pergaminowy patent , wysłuchała m pochlebnych słów profesorów i wróciła m do swojej izdebki . Był to skwarny dzień letni . Zegrzała m się idąc przez planty , a na mojej górce , w półcieniu spuszczonych rolet , panował miły chłodek i zapach polnych kwiatów , których wiązkę przynieśli mi wczoraj koledzy . Weszła m , zamknęła m drzwi , zrzuciła m kapedusz i odetchnęła m głęboko . — " Koniec " . . . — wyszeptała m . Aż nagle ze wszystkich kątów pokoju obskoczyły mnie mary widma — upiory . . . Mroczne ciągnąc się cienie , rozwłóczone ramiona , pajęcze nitki i wilgotne , szare płachty ogarnęły mię , nakryły , owinęły się dokoła mojej duszy i zaczęły ją ssać . . . Koniec . . . koniec . . . koniec " . . . skrzeczały mi w uszach . " A teraz co ? . . . A teraz co ? " . . . I przyszła Melancholia w ciemnym płaszczu i przytuliła mię do siebie i pochyliła głowę moją nizko , niziutko i płaszczem swoim mię okryła . I przed moim wzrokiem rozsunęła zasłonę , którą ludzie tak szczelnie przed sobą zaciągnęli , aby nie widzieć i módz zapomnieć i zajrzała m , może poraz pierwszy tak głęboko w głąb istnienia . Przesiedziała m tak skulona do wieczora , nieruchoma jak skała nad brzegiem oceanu i jak ona wpatrzona w ten ocean życia , który przedemną się rozlewał . Bo w tej chwili widziała m to życie tak wyraźnie , tak ostro się rysujące , takie poziome , nudne , głupie życie , a tak nieubłaganie pochylające się wciąż niżej i niżej aż do czarnej w końcu grobowej jamy . To życie , jak droga , przez którą szła m samotna , w towarzystwie jednej tylko śmierci . Ona mi była jedyną przyjaciółką , piastunką , towarzyszką — i Aniołem Stróżem . Pierwszy raz zobaczyła m ją tak blizko siebie — pierwszy raz na ramieniu poczuła m jej dłoń , popychającą mię naprzód . . . naprzód . . . Dokąd ? . . . Słońce już zachodziło i jego czerwone promienie zaczęły się wdzierać ukośnie przez zasłonięte okna , gdy zapukano do drzwi . Nie odezwała m się wcale . Zapukano powtórnie . — Proszę wejść ! — odparła m . — Otwarte . — Nie poruszyła m się jednak . Wszedł Wiktor . Spokojnie powiesił kapelusz na wieszadle , ciupagę w kącie postawił i stanął przedemną . Spojrzeli śmy sobie w oczy . Odrazu przejrzał mię nawskróś . — O ? cóż to ? — rzekł cicho — dyabliki czarne latają ? — Przysunął sobie krzeszło , usiadł bliziutko i wziął obie moje ręce . — No ? — spytał z poczciwym swym uśmiechem . — A bo . . . na co mi to wszystko ! — wyrwało mi się prawie z płaczem . — Co mi z tego głupiego patentu , co mi z tego ! Wszystko już się skończyło . I teraz co ? — Jakto co ? Teraz żyć trzeba . — Na co ? Po co ? Dla kogo ? — Ach , wy baby ! baby ! Nic wam i doktoraty i filozofie nie pomogą ! Wy się najprzód zawsze pytać będziecie dla kogo macie żyć . A dla czegoż , to nie ? — Eee ! — Pani , co ma talent . . . — Dał by mi pan pokój z tym talentem ! Ja nic o nim nie wiem jeszcze . Nie wiem , czy go wogóle mam . Któż to powiedział , że mam talent ? Pan i Czerwony . Wielcy mi sędziowie ! — Pani mówi mi impertynencye , aby się módz pokłócić . Ale niedoczekanie ! Nie mam na to czasu , bo muszę panią zabrać i przyprowadzić do cioci Buzi , gdzie czekają . . . — Kto czeka ? Ja nigdzie nie pójdę . — Nie cierpię kiedy panna Hania grymasi , jakby jaka hrabina . Proszę zaraz włożyć kapelusz i idziemy . Wziął z łóżka mój kapelusz i próbował mi go na głowę włożyć . — A któż tam będzie ? — No , cała paczka . Niedźwiedź , Czerwony Poeta , Benda i Kuliszyński , " Budowniczy Solmness " , panna Tola ze swemi feministkami i już nie wiem kto . Mówię , że cała paczka . Będzie bardzo wesoło . No , panno Haniu , prędzej ! Proszę zrobić przyjemny wyraz twarzy i — do licha ! — Przypiąć raz ten kapelusz ! — Żeby pan wiedział , jak mi źle . — Wstała m jednak i zaczęła m się zbierać . Wyszli śmy . Ulice były ciche , puste i zasnute już cieniami wieczoru . Pod drzewami plant było prawie ciemno . Mnie melancholia prawie nie opuściła jeszcze , ale czuła m ulgę w obecności Wiktora , tego najlepszego przyjaciela , przed którym myśli skrytej nie miała m . Zaczęła m znowu . — Bo , widzi pan , ja doprawdy nie wiem , co robić teraz ? Mam już ten patent nieszczęsny , a dalej co ? — Dalej ? Ja zawsze powtarzam : niech pani osiądzie np . tu gdzie pod Krakowem i niech pani pisze . Ja to seryo mówię . Że pani ma talent , to pewno , ale trzeba dla niego coś zrobić , trzeba mu dać odpowiednie otoczenie , to się dopiero rozwinie . — Osiąść tu ? Nie wracać ? Ach , nie wiem , czyby to było dobrze . . . — Dlaczego ? — Bo . . . Ach , mój Boże ! przecie pan wie , co ja myślę . Ja myślę , że trzeba wracać do kraju , to niedobrze tak uciekać z tamtych stron . . . Tu i tak jest ognisko i bezemnie się obejdzie . . . a tam . . . ach , tam nic , nic ! Ja sama nie wiem , Pan się zawsze śmieje , ale ja myślę , że to obowiązek . Wiktor rzucił się niecierpliwie . — A no , jak pani na teren obowiązków wjeżdża , to proszę z kim innym gadać . To nie moja specyalność . Dla mnie najpierwszy obowiązek , to talent , sztuka , piękno , własna indywidualność , moje ja , które chce się wypowiedzieć . Reszta dobra dla mydlarzy . Gwiżdżę na resztę . — A ja nie . I nawet , nie wiem , co ważniejsze . . . jak być powinno . . . — Ja nie pytam o to , co być powinno . Ja pytam o to , co jest . O to , co mnie niesie , co mnie pchnie naprzód . Nie wiem , czy to być powinno , ale jest . To dosyć . — Ach , panie Wiktorze ! czy dosyć ? — Znała m od dawna jego zapatrywania w tym względzie i nieraz już staczała m z nim o to zażarte walki . Lecz teraz szczególniej mi chodziło o wylanie na zewnątrz myśli , które mnie gnębiły . Wszakże i sama nie była m tak zupełnie pewną swego , chciała m dyskusyi . — Bo , widzi pan — ciągnęła m dalej — ja myślę , że są na świecie rzeczy ważniejsze od sztuki . . . — Tak ! tłusta pieczeń i miękkie pantofle — mruknął . — Zwłaszcza u nas , panie Wiktorze . I że , jeśli się zdobyło pochodnię do ręki , to trzeba nią przyświecać takim kątom , gdzie mrok panuje . zgasi i będzie po wszystkiem . — O , nie ! — I nagle porwała mię fala siły , męstwa , pewności siebie , melancholia odleciała gdzieś na krańce świata , poczuła m się niezwalczoną . Nie , nie zgaśnie moja pochodnia ! Pójdę z nią w mój kraj biedny i wysoko trzymać ją będę ponad głowami tych , co są w ciemnościach . Niech będzie światło ! Niech będzie ciepło ! I rozwidnią się ciemne kąty , i rozpalą się inne pochodnie , i ogniska się rozniecą , ciepłe , ożywcze . A talent ? Talent , jeśli go mam , będzie właśnie najżywszym płomykiem w tem ognisku . — Wymieni go pani wkrótce na korzec węgli do podpalenia w tym społecznopatryotycznym piecu . — Nie ! Nie ! Jeśli go mam , to nie zginie . A świat , ludzie , naród , dobro , czyn , oto co jest największego ! Pchnąć naprzód bryłę świata , to dopiero robota . No , nie ? — Zdaje mi się , że pani robi literaturę — rzekł zimno Wiktor . — A pan jest wstrętny —- odparła m ze złością — i nie rozumiem doprawdy , jak ja mogła m choć przez chwilę być z panem w przyjaźni . Odeszła m na drugą stronę ulicy i już więcej nie mówili śmy do siebie . W ogródku cioci Buzi , gdzieśmy się często latem zbierali , powitało nas grono już rozweselone i wieczór zszedł na bardzo ożywionej gawędzie . Ja , po całodziennem melancholizowaniu , czuła m potrzebę reakcyi , śmiała m się , dowcipkowała m , rzucała m paradoksami , nawet flirtowała m po trochu z Czerwonym Poetą , który już zdawna beznadziejnie we mnie się kochał . I tak była m miła dla wszystkich , że nawet Niedźwiedź raczył nad moim wyjazdem rozpaczać . Wyjechać zaś miała m w nadchodzący czwartek , a wilią na herbatę wszystkich do siebie zaprosiła m . — Będzie to pożegnanie górki — westchnęła jedna z feministek . — I " discipliny minor " — rzekł Kuliszyński . — Pannę Hanię jeszcze do grobu nie składamy — wtrącił Niedźwiedź — a górka przepadła na wieki . — Oj , bodaj że naszą pannę Hanię na wieki żegnamy — rzekł Wiktor trochę smutnie , a trochę zjadliwie . Umilkli wszyscy i jakiś cień nad nami przeleciał . Aż Poeta Czerwony , który coś w cieniu mruczał sobie pod nosem , wysunął się na światło ze szklanką piwa w ręku i zabrał głos : — Opowiem państwu bajkę . Za siedmiu ulicami , za siedmiu placami , wznosi się niebotyczna góra . Góra to bogata , herbatodajna i serdelkopłodna , dymem z papierosów buchająca i dysputami dzwoniąca . Na tej górze żyła sobie studentka nie studentka , panna nie panna , królewna nie królewna — Cud - Dziewica ! U stóp jej klęczeli młodzianie — studenty , malarze , poety , doktory , klęczeli i błagali : Cud - Dziewico , pokochaj nas ! Lecz dziewica powiada : Odczep się , paskudny męski rodzie ! Nie potom z domu się rwała , do Krakowa uciekała , na wszechnicę uczęszczała , aby do waszej miłości się zniżać . Jam mądrości głodna , filozofii córa godna , nic mi po waszych wzdychaniach ! Będę po obłokach bujała , a serca wasze deptała . Młodzieńcy się popłakali , discipliną ją nazwali . Lecz ona ich odprawiła , w nauce się pogrążyła , to też patent wnet zdobyła , laurem skronie swe owiła i do domu wraca . Młodzianom łzy z oczu płynęły , i tak obficie płynęły , że aż Wisła wezbrała , straszna powódź nastała . A tymczasem Cud - Dziewica do domu powraca . Jedzie , jedzie , nie dzień i nie dwa , przez góry wysokie , przez lasy szerokie , przez rzeki głębokie . Przyjechała , ojca swego powitała , wkoło siebie popatrzyła i mówi : co ja tu będę robiła ? A ojciec się odzywa : Nie frasuj się , moje dziecię , kawalerów dość na świecie . Wybiorę ci pięknego , bogatego , dobrze urodzonego i pobłogosławię was . Jak powiedział , tak się stało , zjechało się kawalerów niemało . Wszyscy zdrowi , tędzy , syci ludzie całkiem przyzwoici . Cud - Dziewica , jak spojrzała , wnet jednego pokochała , największego , najtłustszego , obywatela tęgiego . Przed nim staje , rączki składa i czułym głosem powiada : Oto luby , jestem twoją . Cud - Dziewico , dzięki tobie ! lecz cóż z twą mądrością zrobię ? Obie razem brać za ciężko . A Cud - Dziewica tak rzecze : Jestem ciałem twego ciała , na nic mi się filozofia zdała ! Jestem twojej kości kością , a więc , luby , precz z mądrością ! Jako rzekła , tak się stało . Ojciec młodym błogosławił i wesele wnet wyprawił . I ja tam był em , wino , miód pił em , po brodzie ciekło , a w gębie nic nie było . I podłem piwskiem muszę wznieść zdrowie Cud - Dziewicy , naszej panny Hani ! Wszyscy zaczęli się śmiać , a ja oburzyła m się . — Jakto ! taki okropny koniec mnie przepowiadać ! Ależ to niegodziwe ! I to kto ? Czerwony ! o którym była m pewna , że jest moim przyjacielem , że nawet ma mnie za ideał . A to ładnie ! No , dobrze . Na złość , pójdę za pierwszego lepszego i już nigdy do Krakowa nie przyjadę . — Niech pani nie żartuje , bo tak może być naprawdę — rzekł Kuliszyński . — Z nudy najczęściej panny idą za mąż — zdecydował Niedźwiedź . — Ależ , co za gadanie ! — zawołała któraś z feministek . I druga zaraz dodała : — To tylko salonowe gąski . Prawdziwa kobieta , jeśli już ma nieszczęście pójść za mąż , to przynajmniej . . . — Hanna z nudy nie pójdzie — rzekła Tola Stażycówna , wyciągając się wygodnie na ogrodowym fotelu — ale większe jeszcze głupstwo zrobi , ona się zakocha . Ja zawsze mówiła m , że ona ma filisterską duszę . — Ja ! filisterską duszę ! — A tak . Na przykład to mała rzecz , ale to cechuje człowieka , twoje mieszkanie : wszystko stoi na swojem miejscu , łóżko nietylko zasłane , ale jeszcze i koronkową kapą przykryte , bukiet na stole , na ścianach jakieś malowanki , kurzu ani zdziebełka . — Dlategoż tam i tak przyjemnie . . . — wtrącił nieśmiało " Budowniczy Solmness " . — No , bo ja lubię , żeby było porządnie . — A no , właśnie , porządnie ! Albo na herbatę poprosi , to każdy dostanie filiżankę , spodek , łyżeczkę . . . — O ! łyżeczkę , to nie każdy ! — A bułki na jednym talerzu , a szynka na drugim , o mało , że serwetek nie daje ! — Ah , przesadzasz . Ale to prawda , że brudu , nieładu znieść nie mogę . — Strzeż się , to są okropne skłonności . Za lat parę mężowi skarpetki cerować będziesz . Zaśmiała m się . — No , to pewno — odparła m — że gdyby m kiedy miała męża , to by m mu w podartych nie dała chodzić . Powstał gwar i ogólna na mnie napaść . " O , ozdobo cnót niewieścich ! Przykładzie dla białogłowskiego stanu ! I pocóżeś dyplom zdobywała ? Doktorze scholastyki . Disciplina minor ! Poetko ! Literatko ! Gwiazdo wschodząca na niebie piśmiennictwa ! Taki będzie twój koniec . Marna karyera . A my śmy w tobie widzieli filar , taran do rozbijania przesądów " . — Kolubrynę — rzekł " Budowniczy Solmness " . — Bombę — dorzucił Niedźwiedź . — A ty już nas zdradzasz . Marzysz o mężowskich skarpetkach ! Mydlarko ! Filisterko ! Wstecznico ! Kuro domestica ! — Cicho ! Czekajcie ! Ja wam powiem . . . — broniła m się . — Powiem naprawdę , co myślę . . . — Słuchajmy ! Niech mówi ! Niech swą burżuazyjną duszę obnaży ! — No , słuchamy . Ciekawość ! — rzekła Tola i zapaliła papierosa . — Bo wy się wszyscy ze mnie śmiejecie . A ja zupełnie seryo powiem . Nie o sobie , ani o tem , co zrobię w życiu , bo tego ja nie wiem . Ale o kobiecie . Ja myślę , że nie jest ona nietylko niższą od mężczyzny , ale przeciwnie , ma nad nim tę wyższość , że jest lotniejsza i prędzej i łatwiej umysł swój przerzuca od jednej rzeczy do drugiej . Może nie tak do dna gruntuje , może nie tak ogarnia szeroko , ale stanowczo lepiej od mężczyzny umie godzić najsprzeczniejsze sprawy , jest odporniejsza od niego i bardziej żywotna . Więc też myślę , że kobiecie przeznaczonem jest na świecie . . . Zawahała m się , bo miała m wypowiedzieć ukochane swoje zdanie , teoryę wypiastowaną na dnie duszy , prawie , że marzenie moje . Tamci słuchali , mężczyźni dość uważnie , Tola z ironicznym uśmiechem . Jedna z feministek przerwała : Hanna zawsze w błękitach . . . I zachichotały wszystkie . — Niech pani mówi dalej — rzekł Poeta Czerwony . — Otóż myślę , że rolą nowej kobiety na świecie , niby celem tego , co się zwie emancypacyą , będzie osiągnąć to , czego mężczyźni dotychczas nie zdołali zrobić , będzie pogodzenie idei piękna z obowiązkiem . Niech się pan nie śmieje ! warknęła m na Wiktora , chociaż on bodaj , że nie śmiał się wcale . Mężczyzna , gdy jest artystą , poetą , uczonym , czy i społecznikiem , czy politykiem , to czuje się w prawie kopnąć wszelkie zasady i wszelką cnotę , bo on jest ponad wszystkiem . Kobieta pokaże w przyszłości , że można być wielkim duchem i wielkim działaczem , a nie przestać wypełniać ludzkich obowiązków tych prostych , zwyczajnych . Nie wiem , jak kobiety to robią , bo to strasznie trudne zadanie , ale myślę , że to właśnie jest ich przeznaczeniem . Wierzę , ach ! najmocniej wierzę , że gdy przyjdzie czas i kobiety wezmą im należny udział w rządzeniu światem , to wtedy życiem ludzkości przestanie rządzić , tak jak dotąd pięść silniejszego i spryt podlejszego , a rządzić nią zacznie Braterstwo i Miłość . I wtedy takie barbarzyństwo idyotyczne , jakiem jest wojna , albo takie ogładzanie pół narodu ; z powodu wygórowanych podatków , albo taka walka socyalna , albo te wszystkie głupie systemy celne , które odejmują chleb biedakom , albo takie okropności , jak handel dziewczętami , a chociażby tylko krzywdy nieszczęśliwych żon przy dzisiejszych prawach , a także te więzy , które nakładają zawsze na każdą myśl śmielszą , to wszystko już nie będzie mogło istnieć . Runąć wtedy musi panowanie siły , pięści , bagnetów , konkurencyi , dyplomacyi , fałszu i obrzydliwych kłamstw . Już się te męskie rządy chwieją , kobiecie danem będzie zburzyć ten wstrętny gmach , a na jego miejsce postawić . . . — No , co ? No , co ? — spytał Poeta Czerwony . — Postawić Miłość , prawdziwą Miłość ludzką . Była chwila ciszy . Potem wybuchła namiętna dyskusya . Wszyscy naraz zaczęli mówić . Panowie , a najbardziej " Budowniczy Solmness " , próbowali wvdrwić babskie rządy , które im przepowiedziała m . Tola zażarcie się broniła , feministki trajkotały . Lecz po chwili uciszyło się i Niedźwiedź rzekł smutnie : — Nie dziwię się pannie Hannie i jej horoskopom . Kto choć przez chwilę popatrzy uważnie na świat , tego zaraz taka abominacya zeprze , iż coprędzej oczy odwraca . Od dłuższego patrzania możnaby się doprawdy obrócić w głowę Meduzy . A kto tak pięknie światem zarządził ? Mężczyźni . Może babska gospodarka okaże się lepszą . Znowu zamilkli śmy wszyscy . Aż się Tola odezwała : — Ale cóż to ma do owych mężowskich skarpetek , o których marzy Hanna ? — A prawda ! Pani się jeszcze nie wytłómaczyła . — Proszę , proszę , dalszy ciąg wywodów . — Dobrze ! Wywód taki , że kobieta nie powinna starać się być podobną do mężczyzny , bo to żaden ideał . Przeciwnie ! powinna swoje właściwości rozwijać i po własnej drodze iść naprzód . Więc np . jeśli ma męża i dom , to ją nic naprzód nie posunie , że w tym domu będzie brudno i że mąż będzie oberwany . — Kobieta , która chce iść naprzód , nie powinna mieć męża i domu — rzekła Tola i bardzo zalotnie spojrzała w oczy Bendy , który za nią siedział . Ten westchnął głęboko . I nachyliwszy się do jej ucha , zaczął coś szeptać , a ona się śmiała , trzepała białemi , wypieszczonemi rękami i powtarzała : — Nie ! pan jest niemożliwy ! — Ja się na ten raz zgadzam z panną Tolą — rzekł Wiktor . — A ja nie ! — zawołała m . — Ale dajmy już temu pokój . Ja tak dużo gadała m , że już nie mogę . Proszę , jeśli jest , o herbatę . Rozmowa przeszła na inne przedmioty . I była już bardzo późna godzina , gdy mię Wiktor i Niedźwiedź odprowadzili do domu . Powiedzieli śmy sobie pode drzwiami dobranoc i miała m już wejść do sieni , gdy Wiktor nagle się wrócił . — Panno Haniu ! — zawołał — proszę poczekać ! Ja przyjdę jeszcze raz pomówić o tem . . . — O czem . . . pomówić ? — No , o tej kwestyi wychodzenia za mąż . Pani może się ze mną zgodzić albo nie , ale ja swoje muszę powiedzieć . Dobranoc . Jakoż przyszedł . Przez kilka dni dzielących mię od wyjazdu , była m bardzo zajęta i na żadne kwestye nie miała m czasu . Więc Wiktor ostatniego wieczoru , gdy cała paczka rozeszła się po pożegnalnej u mnie herbacie , pozostał . — Nie idziecie z nami ? — spytał Niedźwiedź . — Nie . Mam do pogadania z panną Hanią . — Tak późno ! Skompromitujesz ją pan ! — zaśmiała się Tola . — O , ja się tego nie boję — rzekła m . — Zresztą , co mi tam ! Jutro wyjeżdżam . Wyszli wszyscy , a my śmy zostali we dwoje , Pokój był pełen dymu , lampa blado się paliła . Otworzyła m okna . Wpłynęła do pokoju cicha noc letnia . Usiedli śmy przy oknie i zapadli śmy w długie milczenie . Mnie smutno było odjeżdżać , rozstawać się z tymi dobrymi przyjaciółmi , z tem otoczeniem znanem i kochanem i wracać do ludzi , blizkich może krwią , ależ tak dalekich duchem i myślami ! I niepewność , i żal , i nieokreślony niepokój mnie ogarniał , wprost lęk przed tą przyszłością , co się otwierała przedemną . Ach , gdyby nie przekonanie , iż obowiązkiem moim jest wrócić , jakżeby m chętnie tu pozostała ! Wiktor pierwszy przerwał milczenie . — Chcę panią o jedną rzecz spytać , panno Haniu — zaczął . — Zdaje mi się , mam do tego prawo . Czy pani się już kiedy kochała ? — Ja ? — pomyślała m chwilkę . — Nie , naprawdę , to się nie kochała m nigdy . — Co znaczy to : naprawdę ? — To znaczy , że czasem mi się ktoś podobał , ale zawsze na krótko . Zawsze miała m coś innego do zrobienia , więc tamto jakoś przechodziło sobie . Może , gdyby m nic nie miała do robienia , to by m się rozkochała . — I nigdy nikt . . . na dłużej ? . . . — Na dłużej ? Owszem . . . raz . . . Ale teraz już przeszło . — Urwała m i czuła m , że się czerwienię . — Co ? Jakże to było ? — No , nic . Było bardzo zwyczajnie . Przed dwoma laty , gdy była m w domu , spotkała m jednego pana i on mi się ogromnie podobał , tak odrazu . Trochęśmy z sobą rozmawiali i tańczyli . No , i potem często o nim myślała m . Ale teraz już przeszło . Dlaczego pan o to pyta ? Wiktor westchnął . — Bo mi pani żal , panno Haniu . . . — Urwał , popatrzał w niebo gwiaździste i zaczął znowu : — Bo takie kobiety , co , jak pani , upierają się przy tak zwanych zasadach , takie są w położeniu bez wyjścia . Dwie mają tylko drogi przed sobą : albo małżeństwo , to głupie , mieszczańskie małżeństwo , pobłogosławione oficyalnie przez mamę , papę , ciocie , wujaszków i księdza proboszcza , a dające na życie całe akompaniament dzieci , chorób , pisków , garnków , kucharek , brudnej bielizny , złych humorów i trosk najmarniejszych , które muszą zabić wszelką myśl wyższą , albo staropanieństwo , to jest istnienie ciasne , nudne , bez miłości , bez pełni życia , słowem , pół - istnienie ! Innej alternatywy dla takich kobiet niema . Mniejsza ostatecznie o to , jeśli ta kobieta jest taką sobie pierwszą lepszą z brzegu kwoką czy gęsią . Lecz jeśli taka kobieta ma talent , ma jakąś ambicyę . . . to — to . . . przepadła . . . — No , ja tego w tak czarnych kolorach nie widzę . Można przecież . . . — Ja wiem . Pani się łudzi , że potrafi być idealną żoną , dobrą gospodynią , mamką , niańką , kucharką , a razem pisać , kształcić się , tworzyć . Ale proszę poczekać dziesięć lat , zobaczymy wtedy . Wszystko , co w pani jest dobrego , pójdzie . . . na podściółkę dodziecinnej kołyski . — Nie , nie , nie ! Proszę mi takich rzeczy nie mówić ! — Była by jeszcze droga jedna , ale o tem i wspominać pani nie warto . — Jaka droga ? Ciekawam ! — Pani się oburzy , wiem . Ale ja zawsze powtarzam , jedyna droga dla kobiet , które chcą być czemś , to wolna miłość . — Panie Wiktorze ! — A co , mówił em , że się pani oburzy . — Spodziewam się ! — A niema czego . Podobał się pani taki pan , wzięła by go sobie pani . Póki dobrze , to dobrze , A źle ? Wielka bieda ! Do widzenia ! Bywaj zdrów i rzecz skończona . Fantazya podniecona , prąd życia spotęgowany , a więzów żadnych . Bo wolna miłość jest tylko miłością i nie prowadzi za sobą rodziny , gospodarstwa , domu , towarzyskiej reprezentacyi , pozycyi etc . My , mężczyźni , przeważnie tak robimy i cóż ? albo nam z tem źle ? Wstała m z krzesła . — Nie lubię takiego gadania — rzekła m zimno . — Pan doskonale rozumie , że my a wy , to zupełnie co innego . — Gadacie o równouprawnieniu , a jak przyjdzie do rzeczy , to nie macie odwagi . — O , przepraszam ! Jest wiele takich , które tej odwagi mają aż zanadto . Co do mnie , mężczyźni tak dalece mi nie imponują , aby m ich aż w tem miała naśladować . I przyznam się — dodała m po chwili — że jeśli to jest jedyna przyjacielska rada . . . — Jedyna , nie . Ale może najważniejsza . — Wiktor wstał także i mówił trochę miększym głosem : — Bo mi pani żal , panno Haniu . Widzę przyszłość . Pani poczuje się tam samotna , zapragnie przyjaznej duszy . Wtedy pierwszy lepszy facet wydaje się właśnie takąż duszą . Zakocha się pani , wyjdzie za mąż , a wtedy skończone . Przepadło wszystko , co się tu z trudem zdobyło , przepadł talent , a także przepadło szczęście . Tak , tak ! i szczęście . Takie kobiety , jak pani , nie mogą znaleść szczęścia w poświęceniu swego ducha człowiekowi , jednemu człowiekowi . . . — Pan zapomina , że jest miłość . — Nie zapominam . Owszem , niech będzie . Ale bez tych kajdan , bez tych dozgonnych obrączek ! Ach , panno Haniu ! nie wychodź pani za mąż ! Zamilkła m i smutno mi się zrobiło . Ach ! tak smutno ! Przez otwarte okna płynęła fala ciszy , leciutkie szmery liści i gdzieś zdala zapachy kwietne . Płynęły promienie mrugających gwiazd . Wiktor westchnął znowu . — I co pomoże moje gadanie ! — rzekł . — Nie my kierujemy losem , ale los nas pchnie naprzód i rzuca nami , jak piłką , głupi , ślepy los . Ja mówię , bo mi tak każe moje przyjacielskie sumienie , a pani pójdzie za głosem tego ślepego losu . I co na to poradzić ? Lepiej iść spać . Wziął kapelusz i miał już iść , aż się od drzwi odwrócił i rzekł ; — Mam coś pani powiedzieć , o małom nie zapomniał . Oto co jest : Grubickiemu dał em te pani nowele , umieści to w " Strażnicy " . Bardzo zachwycony ! Koniecznie chciał wiedzieć , kto to pisał . Ma się rozumieć , że nie powiedział em . Ale kto wie , możeby lepiej ? . . . — Nie , nie ! Gdyby się dowiedzieli , że to pisze kobieta , panna , i to młoda , toby lekceważyli . . . — Może być . Oni tu kobiet autorek nie lubią . — Tak . A zresztą , to . . . takie maleństwa . . . — Maleństwa , ale prześliczne . Pani sobie nie dowierza jeszcze , a to także źle . Suggestya tu dużo znaczy . Gdy sam jestem przekonanym , że jestem niezrównany , to i inni w to uwierzą . — , ja tego przekonania nigdy mieć nie będę ! chybabym przestała czytać i porównywać . A zresztą o publiczność jeszcze mi tak bardzo nie chodzi . Sam akt pisania mi wystarcza i uznanie kilku najbliższych . Więc pan mówi , że Grubickiemu się podobało ? — Bardzo . — Ach , to dobrze ! Bardzo rada jestem . — A z " Pokrzywdzonymi " co słychać ? — spytał Wiktor po chwili . — Ach , wie pan , teraz miała m tyle roboty z egzaminami . Od czasu , gdy , zimą jeszcze , napisała m pierwszy rozdział , ten , co to pan czytał , to ani razu do nich nie zajrzała m . I wie pan , sama nie wiem , niech mi pan poradzi , tak jakoś raptem strzeliło mi do głowy . . . Bo to tak było : Śpię sobie w najlepsze , aż coś mi się majaczy , zaczynam się budzić , coś widzę , coś słyszę i nagle widzę tych swoich " Pokrzywdzonych " na scenie ! Doprawdy ! Jakby objawienie jakieś , czy co ! Więc leżę cichutko i widzę , no , zupełnie wyraźnie . Więc . . . zaczęło to we mnie . . . kiełkować jakby . . . I teraz mam w głowie gotowy dramat . Tylko , panie Wiktorze , jak pan myśli ? Czy odważyć się na dramat ? — Albo ja wiem ? — odrzekł — namyślając się . — Od noweli do dramatu skok niemały . Ale niech pani ryzykuje . . . — Cóż ! korona mi z głowy nie spadnie . A wielką mam ochotę . — No , tak , pewnie , niech pani ryzykuje . — Teraz w Lubiniewiczach , będę miała mnóstwo czasu . Pójdę sobie do boru , siądę na zielonych mchach , nademną będą szumiały sosny , będą świergotały ptaszki , słońce będzie rzucało swe strzały to tu , to tam przez liście , muchy będą się kręciły dokoła . A ja pisać będę , pisać , pisać ! Ach , panie ! . . . ach , panie . . . Zamilkli śmy . Ja nic już więcej powiedzieć nie mogła m . Patrzali śmy oboje w ciemną noc i w gwiazdy . Taka cisza była dokoła , taki spokój w tych uśpionych tam drzewach ! Tyle wieków się przesunęło po tych omszałych murach ! Takie ukojenie szło od tej przeszłości ! Ale ja wtedy nie pragnęła m spokoju . Chciała m czynu , walki , działalności , potęgi . Ach , czuła m się tak silną ! Mogła by m góry przenosić , wyrywać dęby , rozkazywać morzu i dusze ludzkie tak brać garściami i ciskać to tu , to tam , i rzucać , i miotać niemi , i wstrząsać , i zapalać je płomieniem , i wyrzucać w górę wysoko , wysoko ! Ach , i sama lecieć i lecieć coraz wyżej ! Chciała by m objąć ramionami całą tę ziemię moją , chciała by m przytulić ją do łona , i żeby to łono było szerokie jak morze bezdenne , niezmierzone . I chciała by m pracować i tworzyć dzieła wielkie , wziąć w siebie ból i radość , nadzieje i zachwyty swego narodu , przetopić je w złoto i w stal , rozlać je potokiem rubinów i pereł , w pieśni je wyśpiewać , w żywe postacie zamienić i tworzyć jak Bóg . . . jak Bóg ! . . . Wróciła m do Lubiniewicz . Znalazła m tam zmiany niemałe . Ojciec odstąpił zupełnie Edziowi majątki , sam zaś mieszkał w Warszawie i prowadził życie klubowozakulisowo - światowe , które mu ogromnie zdawało się dopadać . W przejeździe , chcąc okazać synowskie przywiązanie , zatrzymała m się u niego przez dni parę , ale prędko zmiarkowała m , że na dłuższy czas byłabym gościem krępującym i bardzo niepożądanym . Ojciec przyjął mię z otwartemi rękami , ale żegnał z jeszcze większą radością . Wydał mi się o lat dziesięć odmłodzonym , nadzwyczaj elegancki , w najmodniejszych , jakie być mogły , szatach , z kwiatkiem w butonierce , z wąsem dyskretnie wyczernionym , z monoklem w oku , giętki , sprężysty , tryskający życiem i ochotą do życia . Narzekał wprawdzie na Edzia , który wedle niego , był skąpcem i wyzyskiwaczem , powiadał , że renta , którą pobiera , jest wprost śmiesznie marna , rs . rocznie ! z takich Lubiniewicz ! To prawie nędza . Tylko ojcowskie serce mogło się na coś podobnego zgodzić . Ale swoją drogą , ciężko jest człowiekowi szanującemu się wyżyć za takie psie pieniądze . W Lubiniewiczach Edziowie powitali mnie bardzo serdecznie , ona szczególniej . Chociaż dotychczas prawieśmy się nie znały , stosunek nasz stanął odrazu na stopie blizkiej . Idalka , dobre , potulne , ciche , pracowite i gospodarne stworzenie , wychowane w karności przez bardzo praktyczną matkę , zakochana ślepo w Edziu , który się jej przedstawił jako pierwowzór wszelkiej doskonałości , pomimo swego stutysięcznego posagu , umiała odrazu zastosować się do skromnego życia , jakie on postanowił prowadzić , zanim , jak mówił , majątku z długów nie oczyści . Wziął bowiem Lubiniewicze w opłakanym stanie , z mnóstwem długów , z lasami w pień wyciętymi , z gospodarstwem zrujnowanem , z całą masą zaległych procesów , z walącymi się budynkami , z inwentarzem wyniszczonym . . . Trzeba było być Edziem , aby się na to odważyć . Ale on zaraz po skończeniu nauk , wejrzał w interesy , zapoznał się z ich fatalnym stanem , obliczył wszystko najdokładniej i zaczął się z ojcem układać . Tymczasem zaś upatrzył sobie pannę , bogatą a skromnie wychowaną , która mu ważną pomocą być miała . I udało mu się . Ojciec ustąpił , wprawdzie za dobrą cenę , żona okazała się prawdziwym skarbem . Zaprzęgli się oboje do pracy , garścią i pazurami chwycili się swej ziemi , odwrócili wzrok od wszystkiego innego na świecie , pogrążyli się w sobie i we własnej trosce i pracowali . A było i dla kogo pracować . Przed trzema laty się pobrali , a już dwoje wrzaskliwych bębnów reprezentowało młodsze pokolenie Lubińskich . Wszystko zaś kazało przypuszczać , iż na tem się nie skończy . I Idalka mówiła zupełnie poważnie : — O , ja chcę mieć przynajmniej sześcioro ! A choćby i do tuzina dojechać , to nic wielkiego . — Nie lękasz się kłopotu ? — pytała m . — Ach , moja droga ! Czy troje czy sześcioro , to już zupełnie wszystko jedno . — I to ci do szczęścia wystarcza , Idalko ? — A czegóżbym więcej pragnąć mogła ! Byleby się interesy trochę poprawiły , a Edzio i dzieci były zdrowe ! Gdy pójdziesz za mąż i będziesz miała dzieci , to się sama przekonasz , że w tem jest początek i koniec świata . — Może . . . tylko , że ja prawdopodobnie za mąż nie pójdę . — O , dlaczego ? Doskonale możesz pójść . Na tobie prawie nie znać , żeś doktorem filozofii . Idalka to mówiła tonem najwyższej pochwały . Więc ja zaczęła m się śmiać . Ona zrozumiała i tłómaczyła się : — A no , pewnie , tak jest . Mężczyźni obawiają się tych bardzo mądrych panien . I przyznaj , Haniu , że mają trochę racyi . — Dlaczego ? — Bo najczęściej z mądrością przychodzi niedowiarstwo , socyalizm , niemoralność , emancypacya i wszystkie takie okropności . A zresztą na cóż to kobiecie potrzebne , taka wielka mądrość ? — Ach , Idalko ! dużoby o tem mówić ! Ale jedno muszę zauważyć , to , że skończyć uniwersytet , to nic tak nadzwyczajnego . Mnóstwo mężczyzn kończy , mają patenty , są doktorami i t . d . i nic sobie z nich nie robimy . Naprzykład Edzio i ja , on ma więcej odemnie nauki , on dłużej się uczył , i jak porządnie ! A wszakże nikt go nie ma za wyjątkowego mędrca . I takich dużo . . . — Ależ , Haniu ! To są mężczyźni ! I nie było rady . Na tym punkcie Idalka była nieprzekonana . Tembardziej , że i jej wyrocznia , Edzio , wcale nie uznawał potrzeby głębszej nauki dla kobiety . Nawet był jej przeciwny . Do rodzenia i karmienia dzieci , do gospodarowania i zarządu domem , uniwersytet nic się nie przyczyniał , mężowi mądrość żony była całkiem niepotrzebną . Więc po cóż ? Na takie argumenty ja nie miała m już żadnej odpowiedzi . Milkła m zdumiona . Gdyż przez pięć lat mego pobytu w Krakowie odwykła m zupełnie od tego świata i od tych poglądów . Spadała m jakby z innej planety . Edzio lubił jednak tematy takie poruszać . I bodaj , że uważał to za obowiązek starszego brata wpływać na błądzącą siostrę . On się bowiem z moją " emancypacyą " nigdy nie pogodził . W swoim czasie robił co mógł , aby mnie ze " złej drogi " nawrócić , pisał , przekonywał i gromił i z bólem widział , że wszelkie jego słowa odbijają się odemnie , jak groch od ściany . Ale że o nawróceniu grzesznika nigdy wątpić nie można , więc dziś , mając mnie pod ręką , postanowił próbować jeszcze , czy moja dusza nie da się wyrwać z tej otchłani , w której była pogrążoną . Edzio był to człowiek , którego niecenić było niepodobna . Tak często nadużywamy wyrażenia " porządny człowiek " , że już przestało ono mieć głębsze znaczenie . W stosunku do Edzia było ono ze wszystkich najwłaściwsze , główną bowiem cechą jego wewnętrznej istoty był porządek . Myślał , kochał , czuł , pracował , sądził , marzył nawet wedle stałych i nieodmiennych praw . Nie było w nim miejsca dla rzeczy niepewnych , niewiadomych , dla zwątpień , dla buntów , dla wahań lub urojeń . Znak zapytania dla niego nie istniał . Nie było w nim nawet miejsca dla żadnej niewiadomości . On miał w umyśle swoim doskonale ułożone szuflady z wypisanemi etykietami . Wiedział , że gdy wyciągnie np . " Cnotę " , to znajdzie w niej takie a takie uczynki , " Prawdę " , to takie a takie niezbite i niewątpliwe wiadomości , " Grzech " , to takie a takie czyny , " Obowiązek " , to już całe pęki pojęć i rozkazów i tak dalej . Nigdy zawartość jednej szuflady nie była z drugą w rozterce , nigdy żadna kolizya się nie zdarzała . Wszystko , co tylko wszechświat w sobie zawierał , wszystko , co było pod słońcem i poza słońcem , wszystko , o co duch ludzki z trwogą i z drżeniem pytał , czego z nieśmiałością pożądał , do czego bezwiednie tęsknił , rwał się i o czem marzył , wszystko to jemu było już wiadomem , ułożonem , nazwanem , określonem i w księgi zapisanem . I to od wieków wiecznych i przez mędrców , którym wierzyć należało ślepo . Pytanie samo było już nonsensem , stratą czasu i myśli i pychą . A Pycha zajmowała poczestne miejsce w szufladzie pod etykietą " Grzech " . Gdy teraz przypominam sobie całokształt pojęć tego najporządniejszego człowieka , to nie mogę zaprzeczyć , że miał nieocenioną zaletę : był skończony w sobie , cały zaokrąglony , porządny . I nie dziwię się , wziąwszy pod uwagę nasze dwie natury , że jemu wystarczał , a mnie doprowadzał do szaleństwa . Ja nie umiała m wtłoczyć swej duszy do tych szufladek i wypisywać na niej etykiety i nazwy . Zresztą nauka nie mówiła , że ten najporządniejszy system mego porządnego brata nie stoi na zbyt mocnej podstawie i że każdy bodaj z jego lapidarnych argumentów dał by się zakwestyonować . To też słuchała m sceptycznie wykładów , których mi nie szczędził , gdyż " błądzącym dobrze radzić " i " nieumiejętnych oświecać " było ważną pozycyą w szufladzie " Obowiązek " . I pod jednym względem uznawała m jego niezaprzeczoną wyższość nademną : on miał system , ja tylko przypuszczenia . On wiedział , ja nie . Z początku mojego pobytu w Lubiniewiczach zasady Edzia i moje " przewrotowe teorye " często się ścierały . On zanadto gorliwie chciał mię nawracać , ja zbyt gwałtownie się broniła m . Ale wkrótce przekonali śmy się oboje , że to do niczego nie prowadzi , a wzajemną robi nam przykrość . On nie przestał " wpływać " , ale zastosował się do innego paragrafu swojego kodeksu " łagodnością zdobywaj dusze " . Ja zaś dała m pokój dysputom , gdyż zmiarkowała m , że dwie trzecie moich zdań były wprost niezrozumiane , wzięte na wspak i przekręcone . Nie dlatego , aby Edzio nie był zdolnym mnie zrozumieć , ale że stanowisko , na którem stał , a z którego ruszyć się i nie chciał i nie mógł , uniemożliwiało mu wszelką wycieczkę w moje krainy . Że okulary , które miał na oczach , a których zdjąć nie mógł ani na chwilę , oświecały mu wszystko własnem światłem , odrębnem zupełnie od mojego , że wreszcie po prostu , nie byli śmy sprowadzeni do jednego mianownika . Zrozumiała m też wtedy jedną wielką prawdę , to , że człowiek , który posiada skarb tak cenny , jakim jest dogmat , strzeże go usilnie , nie tyle może z powodu wiary w jego objektywną prawdziwość , ile ze względu na własny spokój i bezpieczeństwo . Bo przecież dogmat , to ciche schronienie , to pochodnia w noc ciemną , to utorowana droga wśród ciemnego lasu , to ciepła owczarnia , to przystań bezpieczna , to spokój dni i nocy . Nikt , zwłaszcza w dojrzalszym wieku , dobrowolnie skarbu takiego się nie pozbywa . Owszem , rękami i pazurami się go trzyma . Nie tylko jednak oderwane kwestye zasad i zdań nas z Edziem rozdzielały . Znalazły się wkrótce bardziej życiowe sprawy , o któreśmy się pogodzić nie mogli . Wszakże wróciła m do kraju , aby pochodnią zdobytą rozświecać panujące tu mroki . Więc cóż miała m robić ? Uczyć , pisać , poruszać drętwiejące umysły , zawiązywać stowarzyszenia , namawiać , popychać do czynu , niecić światło , zapalać ogniska , dmuchać na tlejące iskry . Zabrała m się do dzieła . Wieś , okoliczne miasteczka , oficyaliści , dzierżawcy , parobcy i gospodynie , a przedewszystkiem dzieci , oto , jak mi się zdawało , moje pole działalności . Z ogromnym zapał em rozpoczęła m cały szereg prac , a snuła m jeszcze inne plany społeczne , aż Edzio się przeraził , zaczął mię zimną wodą oblewać i różnemi groźbami straszyć . — Zmiłuj się , Haniu ! chcesz nas wszystkich wprowadzić w ładną awanturę ! To są niebezpieczne zabawki . Z tem nie żartują . Ani się obejrzysz , jak to wszystko może bardzo smutno się zakończyć . — - Mój Boże ! Taka niewinna działalność ? — A taka właśnie . To się im wcale niewinnem nie zdaje . — Jednak doprawdy , coś robić trzeba dla ludzi . . . — Moja Haniu , najmędrszy ten , kto swego obowiązku pilnuje , a coraz to nowych rzeczy nie wymyśla . Te wszystkie dzisiejsze modne działalności do niczego nie prowadzą , a wiele mogą szkody przynieść . Nie chciała m uledz . Próbowała m dalej robić swoje , aż mi Edzio raz dość gniewnie powiedział : — Moja Haniu , proszę cię , przestań . Dopóki przynajmniej jesteś w moim domu , nie narażaj nas na przykrości . A chcąc mi się wytłómaczyć poniekąd z tak stanowczego zakazu , mówił dalej : — Bo w naszym kraju najpożyteczniejszymi są ci , którzy własnego nosa pilnują , a nie wtrącają się w to , co do nich nie należy . Nasze położenie jest tak trudne , że potrzebujemy wytężyć wszystkie siły , aby się w jakiej takiej pozycyi utrzymać i swoje rodziny wychować . A te wszystkie wasze uświadamiania , budzenie ducha , oświaty i tym podobne socyalizmy , to wedle mnie głupstwo jest i bardzo nam niepotrzebne zawracanie głowy . Wobec tego ustąpiła m . Trudno mi przecie było rozporządzać mu się w jego własnym domu . Aby żyć wedle swych przekonań , przedewszystkiem wypadało być u siebie . Mając tę drogę zamkniętą , zwróciła m wszystkie myśli moje ku " Pokrzywdzonym " . Tego przynajmniej nikt mi zabronić nie mógł . Tak się odrazu urządziła m , aby módz im jak najwięcej czasu poświęcać . Wstawała m wcześnie i od samego rana biegła m do lasu . Zaraz za ogrodem rozciągał się suchy las na wyniosłym brzegu rzeki . Tam siadała m na mchu pod szumiącemi sosnami z teką na kolanach i pisała m . Moi " Pokrzywdzeni " szli raźno naprzód . Gdy wspominam dziś te dnie , to widzę , iż były one najbardziej natchnione w życiu mojem . Potem zdarzyło mi się napisać parę rzeczy , o których ludzie mówili , iż są dobre , lecz nigdy już , wyjąwszy może te parę miesięcy samotności , gdy pisała m " Dziką Mańkę " , nigdy nie była m tak ponad światem , ponad sobą samą , nigdy nie patrzała m na rzeczy z takiego oderwanego szczytu , z tej przestrzeni podniebnej , w której pływała m wtedy , jak ptak , rozpuściwszy skrzydła szerokie . . . Ach , lesie mój ! lesie chłodny , szumiący ! Com ja przeżyła pod twemi sosnami ! Ach , rzeko moja ! czysta , ruchliwa rzeko ! wieleż ty myśli moich uniosła ś do oceanu wieczności ! Co było we mnie najlepszego , tyś zabrała i uniosła . " Pokrzywdzeni " postępowali szybko naprzód . Nieraz , gdy się krwawo napracowała m nad jaką sceną , gdy trudności zwalczyła m , rzucała m tekę pod drzewem i szła m w głąb lasu . Nigdy tam nikogo nie było . Bydła nie pasano w tej stronie , grzyby tu nie rosły . Była m więc zawsze pewna swej samotności . Ale las nie był pusty , nie ! W olchach nad rzeką gnieździły się niezliczone ptaki , po ziemi biegły tam i sam mrówki skłopotane , w promieniach słońca , co ukośnemi strzałami przelatywały wśród drzew , wirowały muszki i pająki upinały swe siecie srebrne na krzakach jałowcu , czasem na wyższem miejscu , gdzie piasek był gorący , mała jaszczurka o zalęknionych oczach cichutko grzać się przychodziła , a wysoko po sosnach przemknęła wiewiórka . Znała m tych wszystkich sąsiadów moich , znalam las stary i on mnie znał . I życie moje wewnętrzne coraz to bardziej odgradzało się od otaczającego mnie życia , coraz bardziej zasuwała m się w swoją samotność . I znowu , jak w dziecinnych latach , ludzie przezemnie tworzeni byli mi jedynymi przyjaciółmi . I znowu jak wtedy , ogarniała mnie szalona tęsknota do żywego , kochanego przyjaciela , z którymbym się duszą podzielić mogła . Zastanawiając się czasem nad sobą , rozumiała m jedno , to , że takie życie , jakie teraz prowadziła m , było na dłuższy czas niemożliwe . Niepodobna było tak pozostawać w tej dziwnej i skrępowanej pozycyi prawie gościa , bez żywej duszy , do którejbym swoim językiem zagadać mogła . Tymczasem , dopóki miała m dużo pracy nad " Pokrzywdzonymi " , a prócz tego chciała m dokompletować niejedno w swych filozoficznych studyach , dopóki w moim pokoju piętrzyły się nieprzeczytane jeszcze książki i nieuporządkowane notatki , a w tece arkusze rękopisów były czarne od przekreślali , dopóty nic mię do wyjazdu nie nagliło . Ale potem co będzie ? myślała m czasem . Miasto , czy wieś ? Oddanie się wyłączne literackiej pracy ? Czy jakaś społeczna , użyteczna działalność ? " Zobaczymy " , kończyła m swe rozmyślania i wracała m do pracy . W końcu sierpnia otrzymała m od Wiktora list i paczkę dzienników . Były to numery " Strażnicy " z mojemi nowelami . Przytem było kilka wycinków z innych pism z pochwałami i najpochlebniejszemi przepowiedniami na przyszłość . Wiktor także chwalił i winszował , ale bezwzględnie się nie zachwycał , " Jeszcze za wiele tam literatury " , pisał , " ale trochę to wylizane panieńskim języczkiem . Nie trzeba hołdować wiecznie temu , co już było , co kto inny zrobił , nie trzeba się lękać nowych dróg i nowego słowa . Pani jeszcze zupełnie nie wyszła z powijaków . Bardzo jestem ciekawy " Pokrzywdzonych " i proszę o przysłanie mi ich , gdy tylko będą gotowi . Że pani talent ma , o tem , kiep , kto wątpi . Ale czy się ten talent nie roztłamsi i nie skiśnie w tym tam obywatelskim morbadzie ? to jeszcze kwestya . Ja siedzę w Zakopanem , gdzie zapewne całą zimę przebędę i zbieram do kupy swoje nerwy . Jest i Niedźwiedź maluje tylko świerki i plwa na wszystko inne . Czytał em mu nowele pani . Powiada , że pastel , ale dobry . Ja kończę " Wizye " . Mam apetyt na szereg literackich portretów . Co pani na to powie ? No , do widzenia , uszy do góry i trzymać się raźno ! a plwać na wszystko inne , tak jak Niedźwiedź . Przyjaciel W . P.S . A cóź tam słychać w panieńskiem sercu ? Cóż ten pan , co to się kiedyś " ogromnie podobał " ? Co ? Może nam weselisko sprawicie " ? List ten mnie wzruszył do głębi . Uciekła m z nim do swego pokoju i długo nad nim płakała m . Czego ? Nie wiedziała m sama , ale łzy jakoś płynęły i płynęły . A przytem i radość była i trochę dumy , i zaraz potem gwałtowny impuls do dalszej pracy . Tego dnia do białego świtu siedziała m pochylona nad biurkiem i gdy wreszcie rzuciła m się na łóżko , ogromna , kulminacyjna scena w " Pokrzywdzonych " była napisana . " Wierzą we mnie . . . Sprzyjają mi . . . " , mówiła m do siebie nazajutrz , idąc do swego ulubionego lasu z teką pod ręką . " Żebyż ich nie zawieść ! " . . . Wyjęła m raz jeszcze list Wiktora z kieszeni i odczytała m . " A cóż słychać w panieńskiem serduszku ? Cóż ten pan , co to się pani kiedyś ogromnie podobał " ? Zabawny Wiktor ! Pamięta o tem . . . Ale prawda ! Co słychać z Żarskim ? Chyba , że wcale tego lata nie przyjeżdżał w te strony , bo nikt o nim ani wspomniał . I w myśli zarysowała mi się postać " tego pana , co mi się ogromnie podobał " i który , tego nie powiedziała m Wiktorowi , na mnie też spoglądał dość czuł em okiem . Ten pan , był to wysoki , pysznie zbudowany mężczyzna , w którego ruchach znać było elastyczność i siłę , dobrą szkołą gimnastyczną rozwinięte , a zarazem wytworną nonszalancyę , nabytą po salonach i buduarach . Miał otwarte czoło , błękitne oczy pod zrośniętemi brwiami , nos orli o ruchomych , dobrze otwartych nozdrzach , pyszny jasny wąs do góry zaczesany , a pod nim czerwone , pełne , soczyste wargi i zdrowe zęby , ukazujące się chętnie w uśmiechu . Nosił głowę do góry trochę dumnym i zaczepnym ruchem . Ale w głosie jego były takie nuty miękkie , zwłaszcza , gdy mówił z kobietami , a w śmiechu tyle szczerości i dobroci , że , gdy m go poraz pierwszy ujrzała na jakichś tańcujących imieninach przed dwoma laty u jego krewnych a Lubiniewickich sąsiadów , to odrazu powiedziała m sobie : " Oto jest śliczny typ ! Prawdziwie polski , swój ! " I z przyjemnością spoglądała m na niego , gdy w gronie młodzieży stał w środku salonu , górując nad wszystkiemi swą jasną , krótko ostrzyżoną głową . Nagle on się obejrzał i oczy nasze się spotkały . Zwrócił się prosto do mnie i usiadł na pustem przy mnie krześle . — Co pani tak na mnie patrzy ? — spytał wesoło . — Pewnie jakaś złośliwa obserwacya , co ? Bo to te mądre panienki , to nas biedaków zawsze biorą na kawał . Ja tak ich się lękam , że aj ! aj ! aj ! No , co pani o mnie myślała ? — Stropiła m się cokolwiek . Śliczne były jego oczy ! — Ależ , nic złego nie myślała m , doprawdy . A chce pan , to powiem . — Myślała m , że panu trzeba zbroję nosić , husarską zbroję z szumiącemi skrzydłami , a nie ten głupi frak . — A ! tak pani myślała ? To bardzo ładnie ! — Zatrzymał się chwilę , a potem rzekł : — A pani doskonale trafiła ! Był by m husarzem dobrym , słowo daję ! Takby m siekł , rąbał , ha ! . . . A to , muszę siedzieć w tem wstrętnem biurze i gnić nad papierami . Ot , los ! — Zamyślił się , ale krótko . Porwał się wnet i głowę do góry wyrzucił . — E , co tam ! Teraz wakacye . Poflirtujmy trochę . — O ! z tem niech pan się zwróci do innych panien . Ja nie umiem flirtować . — Oj , taka to prawda ! Ale pani nie chce . Takie mądre panny , to . . . — Niechże pan mi da pokój z tą mądrością ! Teraz wakacye . . . — On się roześmiał szeroko . — A to dobre ! Więc i mądrość wisi na kołku ? Szczęście dla mnie ! No , to i rozmowa pójdzie łatwiej . — I rzeczywiście rozmowa poszła łatwo , tak łatwo , że cały wieczór przegawędzili śmy ze sobą . Potem jeszcześmy się parę razy spotkali , ale krótko . Żarski wrócił do swego " wstrętnego biura " , ja do swoich nauk . I na tem się skończyła nasza znajomość . Wiedziała m też o nim nie wiele . Wiedziała m , że Żarscy byli to bogaci obywatele na Litwie , że matka pana Michała była z domu hrabianką Orwiczówną i że o tem nie wolno było zapominać . Rodzina była to liczna i chcąc się utrzymać w " pozycyi " musieli pracować albo bogato się żenić . Pan Michał zaś rozpoczął jakoby karyerę od przehulania całego swego funduszu wśród złotej młodzieży krajowej i zagranicznej . Musiał więc teraz pokutować za grzechy i " gnić nad papierami we wstrętnem biurze " . Zresztą to wszystko mało mię naprawdę obchodziło i prędko wywietrzało z głowy . Gdy czasami przychodził mi na myśl Żarski , myślała m sobie : " Toby był mój typ " . . . i przechodziła m nad nim do porządku dziennego . I teraz , odczytując list Wiktora , uśmiechnęła m się nad jego nieśmiał em zapytaniem : , może być spokojny ! Akurat ! w głowie mi teraz amory , teraz gdy " Pokrzywdzeni " potrzebowali skupienia całej mojej myśli i wszystkich sił . Jakoś w połowie listopada skończyła m swój dramat . Przepisywanie i różne poprawki zajęły mi jeszcze kilka tygodni , aż poczuła m , że nic już lepszego zrobić nie zdoła m , że im dłużej poprawiać będę , tem bardziej stanie się rzecz " wylizana " , więc spakowała m rękopis i wysłała m pod adresem Wiktora . I naraz zrobiło się dokoła mnie dziwnie pusto . Gdy wchodziła m do swego pokoju , nie witały mię już te twarze tak znajome , to smutne , to zrezygnowane , to znów szarpiące się w walce , to rozkochane w jakimś ideale . Nie słyszała m już ich głosów ciągle we mnie przemawiających , nie czuła m ich obecności . Była m sama . Pierwszego dnia , nie mogła m usiedzieć na miejscu . Zaszła m do dziecinnego pokoju i pobawiła m się z Waciem w koniki , pohuśtała m na ręku malutką , przeczytała m trochę zaległych dzienników , ale była m jakaś nieswoja i miejsca sobie znaleźć nie mogła m . — Co się dziś stało Hani ? — rzekła wreszcie Idalka , zauważywszy mój dziwny niepokój . — Ty zwykle taka zajęta , dziś wałęsasz się z kąta w kąt ! Nic nie robisz ! Co się stało ? Sama była nadzwyczaj zajęta , gdyż odbywała się wielka robota , bicie wieprzy i przyrządzanie wędliny . — Daj mi jaką robotę , Idalko — poprosiła m . — Jaką robotę ? Cóż ja ci dam ? A , dobrze . . . Gdyby ś mogła skroić mi sukienki dla dworskich dzieci . Ciągle sama się zbierała m , ale czasu nie mam . — Czy potrafię ? — O , ja ci dam formy papierowe . To tylko potem trzeba do wzrostu przystosować , o , wedle tej notatki . Idalka się zakrzątnęła . Po chwili w stołowym pokoju pod lampą stała m przy stole z ogromnemi nożycami w ręku . Po jednej stronie , rozrzucone na krześle , mieniły się różnobarwne sztuki barchanu , po drugiej białe zwitki foremek papierowych . Idalka tłómaczyła : — O , tu , widzisz , karczek , to przód , to plecy . Zapinane z tyłu , to zawsze porządniej . A bryty daję do mniejszych trzy , do większych cztery . Masz tu długość w centymetrach , rozumiesz ? A to pół kołnierza , a to rękaw . Do każdej sukienki trzeba skroić kieszeń i lisztwa , o z tego mamisu . . . — A bluzy dla chłopców ? — Bluzy wedle tej formy . Tylko nie zapinane z boku , bo to brzydko , ale pośrodku . — Naturalnie ! — No , dobrze . Ja tymczasem muszę iść . Dziś szynki do beczek układamy , jutro kiełbasy i salcesony zrobię . Ach , bardzo rada będę , gdy się te sukienki skroją . Przynajmniej na święta dzieci porządnie wyglądać będą . No , to idę . Ach , cóż to za okropna pogoda ! Lękam się , aby Edziowi co złego się nie stało , słyszysz ? Jaki wicher ! Nie daj Boże co złego ! Ale , wiesz co , włóż fartuch , te barchany tak strasznie brudzą ! W dużym gospodarskim fartuchu Idalki zabrała m się do krajania . Po chwili weszła niańka z Waciem . — Niechaj panienka dziecka póki co popilnuje — rzekła . — Mała śpi , to w dziecinnym pokoju nie można , a ja muszę iść sukienki na jutro wyprać . Tak niechaj on tu pobędzie przy panience . — Dobrze . Wacio przy cioci się pobawi . Wacio będzie grzeczny , prawda ? — Nana bat zlobi . . . — Nie ! Nana zajęta . Wacio dawnym bacikiem się pobawi . Dobrze ? Niańka poszła i zostali śmy z Waciem . Dziecko z bacikiem biegało dokoła stołu , hukało na urojone koniki , gadało coś do mnie . Potem on się wdrapał na krzeszło i zaczęli śmy śpiewać oboje . On swym cieniutkim głosikiem wywodził coś o " ziabkach " i " wjubelkach " , a ja mu pomagała m . A gdy tylko skończyła m jedną piosenkę , on zaraz wołał : — Eście , Nana , eście . . . Naraz coś zastukało , zatupotało . Drzwi od przedpokoju otworzyły się szeroko i stanęła w nich jakaś postać ogromna , w futro ubrana i zaśnieżona od stóp do głowy , a głos wesoły zawołał : — Litościwa osobo ! zlituj się nad biednym podróżnym ! Urwała się nasza piosenka i oboje z Waciem przestraszyli śmy się porządnie . On z krzykiem do mnie się przytulił , a mnie serce mocno zabiło .