Antonina Domańska Paziowie króla Zygmunta opowiadanie obyczajowe na tle dawnych wieków Pięciu zgrabnych wyrostków , w barwie paziów królewskich , przechodziło gwarząc , podskakując i śmiejąc się przez długi , ciemnawy korytarz , ciągnący się przez całą szerokość drugiego piętra starej , kazimierzowskiej jeszcze części zamku krakowskiego . Za nimi stąpał ciężko pachołek , niosąc na plecach ogromny tłumok z pościelą . — Dobre mi już ! Toć się człek nieszczęsny zgubić może w onym labiryncie … — zawołał pierwszy z paziów z udanym przerażeniem . — Ino łaska boska , że smoka nie masz ! — dodał krępy rudawy blondynek , rzucając czapką na najbliższego kolegę . — Krzysztof Czema mniema , że smoka nie ma ! — zaśmiał się tamten , odrzucając czapkę dalej . — Jak to nie ma ? A stara Papacoda nie smok ? A Marina Arcamone nie smok ? — Hola , hola , nie tak głośno , pomnijcie , że ściany mają uszy ! — Ostroróg własnego cienia się boi ! — Nie boję się niczego ! — krzyknął dumnie zaczepiony , chłopak wysoki , o pięknych regularnych rysach , śniady jak Cygan . — Przecz więc przerywasz nam mowę jakimiś uszami ? — Słusznie czyni — zawyrokował najstarszy z paziów , siedemnastoletni Paweł Szydłowiecki . — Nie tylko ściany mają uszy , ale ostre języki latają po komnatach i donoszą co trza i co nie trza , komu trza i komu nie trza . — Bogiem a prawdą , dzieją się tu od niejakiego czasu różne cudeńka — rzekł z cicha Jaś Drohojowski , oglądając się za siebie . — Taj coże znów takiego ? — Nu gadaj , jakowe cudeńka ? — Mądrze i słusznie , Mikołajku ! — Na miły Bóg … pókiż tymi zaułkami wędrować mamy ? — krzyknął zniecierpliwiony Szydłowiecki . — Gedroyć ! — Jędruś mi chciał pokazać naszą nową sypialnię — odpowiedział Konstanty Gedroyć — i zanimeście się spakowali , jużeśmy tu przybiegli . — Jakżeście trafili ? — Ja by m miał nie znać grodu , każdego krużganka , każdego zakamarka ? — zaperzył się Boner . — Co on się tak buci , ten krasomędrek ? — I nic mu za takowe wścibstwo ? — Słuchajże , Jędrek … dobrze nam tam będzie ? — Coże ? — My na lewo w jednym kącie , a czwarte drzwi na prawo fraucymer . — Wiwat ! — Kamilla ! — Lauretta ! — Beatrycze ! — Hipolita ! — Geronima ! — Niechże cię nie znam z taką nowiną ! — Oho , stary Krabatius głowę beze drzwi wyścibia , widno go przeniesiono , jako i nas , na insze mieszkanie . — Któż to jest ? — spytał Gedroyć , niedawno do Krakowa przybyły . — Medyk pana marszałka Kmity . — Nie znam go ; muszę się mu przypatrzyć . Chłopcy , doszedłszy do drzwi swego nowego mieszkania , pchnęli Kubę z pościelą do izby , a sami nie kwapili się z wchodzeniem , obiecując sobie jakąś śmieszną krotochwilę ze spotkania z magistrem Johannesem Krabatiusem . Przez twarz Jasia Drohojowskiego przeleciało drgnienie złowrogie , zwykła zapowiedź mniej lub więcej szalonego figla . Podbiegł z uprzejmą minką do Niemca : — Moja miłość takoż . — Ach , co za szkoda , że sypialnia pana magistra wychodzi na północ … przy waszym niemocnym zdrowiu … — Ja nigdy nie wychodzę na północ . Dwadzieścia jedna godzina , to ja już dawno śpię . — Słusznie to waszmość czyni : ale co inszego chciał em rzec : powiadam , co okna są od północy . — Ach tak … to jest bardzo niedobrze … od północ … — A zwłaszcza że wasza miłość taki blady od kilku dni ; przymizerniał srodze . — Biedny człowiek … zmienił się nie do poznania . — Co on mówi ? — Nic , nic , niech się wasza miłość ciepło odziewa , o febrę nietrudno . — Kochane chłopcy … poczciwe dzieci … posłucham waszej dobrej rady . Chłopcy tymczasem wpadli z krzykiem i śmiechem do swego nowego mieszkania i zaczęli porządkować swe rzeczy zniesione na miejsce przez służbę i porozrzucane bezładnie . Siedem tapczanów z siennikami twardo wysłanymi słomą stało dokoła ścian ; reszta gratów , co prawda niezbyt misternych i właścicielom jedynie miłych , a niezbędnych , leżała lub stała na podłodze . Jaśkowi w to graj ! Hrymnął podkówkami o podłogę i dalejże kozaka . Czema w niemym uwielbieniu patrzał na nieznany mu , a ze strasznym ogniem wykonywany taniec . Jeden Pawełek Szydłowiecki , nie dbając na wrzaski dokoła siebie , wyjmował z tobołów bieliznę i świąteczne szatki kolegów i jak dobra matka układał je z systematycznym porządkiem w drewnianych , jaskrawo pomalowanych skrzynkach , ustawionych przy łóżku każdego chłopca . Pawełek Szydłowiecki , jedyny , który umiał po włosku , pokłonił się z uszanowaniem i przepraszał za siebie i za towarzyszy , że przez nieuwagę i zapomnienie dopuścili się takiej niegrzeczności . Donna Izabela przestała sapać ; uprzejme słówka płynnie wypowiedziane złagodziły jej furię ; spojrzała nawet dość mile na przystojnego i układnego pazia i całe zajście było by się ku zadowoleniu wszystkich zakończyło , gdyby nie … Kupido ! Nie ten malutki bożek skrzydlaty z zawiązanymi oczkami , ach nie ! Włoszka syknęła przez zęby jakąś specjalną klątwę , chwyciła pieska na ręce i trzasnąwszy drzwiami , aż szyby zadzwoniły , pobiegła do siebie . — Nu , ależ baba wąsata ! Chciał by ja za rok mieć pół takie wąsy ! — dziwował się Montwiłł . — Patrzcie , patrzcie , jak się Czema zaindyczył … — Kto by się spodział , takie to zawżdy potulne … — Jam go miał za ciepłe piwo … — podjudzali malca koledzy . — Durny paź ? Ja wam pokażę durnego pazia ! Jeszcze mnie dotąd nie znali ! — Krzysztofie Czemo , zaklinam cię , wyznaj , co zamyślasz uczynić ? — z udanym patosem zawołał Drohojowski . — Wspomnicie moje słowo ; zapłacę ja onemu Kupidynkowi z nadsypką ; rodzic by się mnie wyparł , gdyby m się nie pomścił . — Na psie ? Cha , cha , cha ! … — Jemu doczynię , a jego pani zapłacze . — A kto on zacz , ten malec ? — spytał z cicha Gedroyć Drohojowskiego . — Syn kasztelana gdańskiego ; ród możny i wielce szanowany w województwie pomorskim . — Ojoj , chłopcy … Odmiwąs idzie ! — krzyknął Montwiłł wskazując na przypiecek . — Cóż znowu ? Co ci się uwidziało ? — A prawda , chrząka na umor , aże grzmi w całym korytarzu . — Chrząka ? To zły znak . — Już mu ta stara jędza nabajała , co wlazło . — Bóg ci zapłać , wolę nie . Hhhrrrum … zahuczało donośnie i jegomość pan Stanisław Odrowąż Strasz wszedł majestatycznie z groźną miną do izby . — Cóż , chłopcy , roztasowali ście się . W skrzynkach groch z kapustą ? Hhhrum . — Nie wie o niczym — mruknął Drohojowski . — A gdzież to Montwiłł ? Raz na zawsze przykazował em , po zachodzie słońca wychodzić nie wolno i basta . — Za moim ? Kiedyżeś mnie o pozwolenie pytał ? A ty , Czema , co się tak wciskasz za Mikołkę ? — Nogawicęm rozdarł , proszę waszej miłości . — Pewnikiem z psikusów ? Hhhrrrum . — Nie , widział się z Papacodą … — zaszemrało w stronie Bonera . — Na gwoździu zaczepił em . — Zbędna ciekawość ; dowiesz się jutro . Zresztą drobnostka to , nie tajemnica . Herburt , Zbylitowski , Pieniążek , Stadnicki , Tarnowski , Zborowski , Korybut , Kazanowski , Bielski i Czarnkowski . — Dziękuję waszej miłości . — Barwa odświętna , ciżmy nowe , zachowanie jak najprzystojniejsze , by m się was nie powstydził ! — Panie ochmistrzu , toć … — Wasza miłość nam przygania , zawżdy ino nam … wszak paziów jest dwustu ! — Tamci stu dziewięćdziesięciu trzej to baranki bieluchne naprzeciw was ; Boner jeden obstoi za czterdziestu . — Żeby m ino złapał tego , co o mnie takowe oszczerstwa sieje ! — Bóg łaskaw na sługi swoje … nie widział się z tą czarownicą . — Bo on mnie ugryzł do krwi ! Niech wasza miłość pojrzy … — Ugryzł cię ? A … to co inszego ; ale po cóż kłamał eś , żeś rozdarł na gwoździu ? Dzwonią na wieczerzę , marsz ! I ruszył przodem , a chłopcy w podskokach za nim . Nie wszystkim jednak pilno było : Jędruś Boner i Krystek Czema wlekli się na ostatku , zawzięcie o czymś rozprawiając . — Ehe , a Odmiwąs co na to ? — Wżdy nie łazi za mną jak niańka ; służby jutro nie mam , skoczymy do miasta jak po ogień i w te pędy z powrotem . — A jakże ; nie pomógł by m ? Naczynie jakie dobre masz ? — U Kasprowej ? — Lepiej u Maguliny , co pod Długoszowym domem z garnkami siedzi ; prosto od niej skoczymy na górę i jużeśmy w domu . — Słuchaj no , o kiełbasie nie zabacz . — Ho , ho , kupię choć z pół łokcia . — Czy się ino da zwabić ? — Co się nie ma udać ? Dołoży się wszelkiego starania ; no już moja głowa w tym , że go i rodzona matka nie pozna . Już od pierwszych chwil przybycia swego do Polski założyła sobie królowa Bona szereg zmian , upiększeń , przeróbek w starej , wiekowym trwaniem czcigodnej siedzibie Piastów i Jagiellonów , a Zygmunt , zakochany w młodziutkiej żonie , wszystkim jej zachciankom przytakiwał , na wszystkie nowości pozwalał . Nazajutrz po przeprowadzce paziów dobrze już było z południa , gdy drzwi przedsionka zamkowego , prowadzące na ogród , służba otwarła na rozcież , a w nich ukazała się królowa z orszakiem swych ulubionych Włoszek i kilkunastu paziów . W czasie owym jednak była Bona zjawiskiem przecudnym , jedną z najpiękniejszych niewiast na świecie . Królowa przebierała od niechcenia palcami ogniwa łańcucha , okazując przy tej niby bezwiednej zabawce wąziutką małą rączkę i pierścionki drogocenne na długich , różowo zakończonych paluszkach . W lewej ręce trzymała cieniuchną chusteczkę z szerokim szlakiem koronkowym . — Warto by zajrzeć do nowego ogrodu — rzekła Bona — ciekawam , jak się sprawiają moje pinie i cyprysy i co Paolo obsadził dokoła altany . Bona skinęła z lekka głową i uśmiechnęła się do signory Arcamone ze wzgardliwą litością . Gdy jednak minęły wirydarzyk , przystanęła , coś sobie jakby przypominając , i rzekła do ochmistrzyni : Stara dama zawróciła skwapliwie i pobiegła , o ile jej nogi starczyły , do wirydarza . — Przychodzę z zaproszeniem od najmiłościwszej pani na robótkę i czytanie w nowym ogrodzie — wyrecytowała urzędowym tonem , bez cienia uprzejmości . Dziewczynka skrzywiła się nieznacznie i spojrzała pytająco na niańkę . — Proszę pójść za mną , najmiłościwsza pani czeka . Na twarz Szczepanowej uderzył ciemny rumieniec , płótno zadrżało w jej rękach . Podniosła główkę dumnie , nie racząc spojrzeć w stronę donny Mariny , i wybiegła szybko , ani się na nią oglądając . Włoszka zbladła i zacisnęła pięści w bezsilnej złości … Nie ona jedna , zacisnął je także Konstanty Gedroyć , przechodzący w orszaku paziów za królową . Widział i słyszał wszystko i gniewem wezbrało mu serce . Nowy ogród zawiódł nadzieje Bony : piękne krzewy południowe , z największą troskliwością zasadzone o wczesnej wiośnie , do starannie przyrządzonej i użyźnionej ziemi , strzeżone i pielęgnowane umiejętnie przez ogrodników nie chciały się jakoś przyjąć , wyglądały słabo i wątło , marniały w oczach , a niektóre z nich uschły na dobre i wznosiły w górę nagie , czarne badyle . Królowa spoglądała z gorzkim uśmiechem na biedne karłowate roślinki , obeszła kilka ścieżek , dotknęła ręką więdnących liści , pochyliła się nad grządkami zamorskich kwiatów , wreszcie ruszyła ramionami i rzekła z gniewem : — Najmiłościwsza pani … król jegomość przechadza się po tamtej ścieżce z mistrzem Bereccim ; zapewne ku nam się zwrócą . — To magister Johannes Krabatius , miłościwa pani . — On ? Przecz tak znękany ? — Rozkaże najjaśniejsza pani spytać go ? — Nie trzeba , sama go zagadnę . Jedną ręką wspierając się na lasce , drugą na poręczy ławki , z ciężkim wysiłkiem powstał stary Niemiec na powitanie królowej . — Pokorne służby u stóp waszej królewskiej mości składam ; ze mną jest bardzo źle . — Czy kłopot , czy zmartwienie jakie ? — Nie trapcie się waszmość ; wżdy , jako medyk , łacno zwyciężycie chorobę . — A dziś ? — Życzliwym uchem słucham i chętnie by m ulżyła . Nie próbowali ście żadnych leków ? — Zaraz wieczorem puścił em sobie sześć uncyj krwi ; dziś południe jeszcze jeden raz tak wiele . — Silvius Siculus ? Bona słuchała słów męża ze spuszczonymi oczyma , zmieszana i zawstydzona . — Cóż tam nowego umyślił eś ? — Aha , zgadł eś , królu , o nowość mi chodzi . Wybieram się jutro do Włoch ; dasz mi pieniędzy na drogę ? — A ty tam po co ? — Po błazeństwo . — Zaliż go mało masz w Polsce ? — ostrym głosem spytała Bona . Roześmiał się Zygmunt , zachichotali paziowie , królowa skrzywiła usta z niesmakiem , a panny dworskie , znalazłszy się między młotem a kowadłem , stały sztywne , poważne i bez wyrazu , istne lalki drewniane . Mistrz Berecci rozwinął przed królową plany i tłumaczył , co te lub owe linie oznaczały , a król , zadowolony z delikatnej nauczki , jaką dał żonie za jej niesprawiedliwe mowy , uśmiechał się nieznacznie i w roztargnieniu głaskał po główce małą księżniczkę Jadwigę . Nosił się zazwyczaj ciemno i dziś więc odziany był w szubę z cienkiego , cynamonowej barwy sukna , bramowaną sobolami . Nogawice obcisłe , ciemne , ciżmy naturalnego koloru skóry . Tak przedstawiał się król Zygmunt na zewnątrz . Budowniczy , odebrawszy pewne wskazówki i zanotowawszy sobie życzenia królowej , oddalił się ; król pozostał z całym towarzystwem . — Obawiam się … — Jutro nie omieszkam spełnić wolę waszej miłości ; dziś zda mi się już za późno . — Zapewne . Aa … księgi na stole ! Jejmość panna Beltrani przeczyta nam coć pięknego . Zasiądźmy i słuchajmy . — Na czymżeśmy to stanęli ? — spytała Bona . — Czytała m wczoraj , jako Rugier zwyciężył Eryfilę dziewięsiłkę i szedł do pałacu Alcyny — odpowiedziała Laura . — Ariosto ? — spytał król . — Tak jest , proszę waszej królewskiej mości , Orland szalony . — A Jadwisia rozumie do tyla włoską mowę ? — Przysłuchuję się ciekawie i rozumiem bez mała , najmiłościwszy ojcze — odpowiedziała dziewczynka , całując króla w rękę . — Zacznijcie , proszę , słuchamy . Laura szukała chwilę po strofach oczami i tak zaczęła : Zbiwszy bohatyr z konia sprosną białogłowę Dobył miecza … — To już było … — przerwała czytanie królowa . Mrucząc półgłosem , lektorka przebiegła parę strof i czytała dalej : Sama tylko Alcyna wszystkich zaś pięknością Przechodzi , jako słońce , gwiazdy swą jasnością . Stan tak piękny i tak ma dobrze pomierzony , Jaki tylko zmaluje malarz nauczony ; U długiej i na węzły powiązanej kosy Lśniły się jako złoto jej żółtawe włosy . Róże się , wychowane w sabejskich ogrodach , Z fijołkami rozeszły po gładkich jagodach ; Z gładzonych alabarstrów ma wyniosłe czoło , Którem po wszystkich stronach obraca wesoło . Pode dwiema cienkiemi , czarnemi łukami Są dwie oczy , ale je lepiej zwać gwiazdami , Oczy , pełne litości , samy w się ubrane , W których skrzydlata Miłość gniazdo ma usłane , I widać prawie dobrze , kiedy z nich wychodzi I łuk ciągnie , i w serce widomie ugodzi . Twarz dzieli nos tak piękny — wolę was nie bawić — Że sama Zazdrość nie wie , gdzie by go poprawić . Pod niem wdzięczne , w nie mniejszej zostawując chwale , Są usta , w przyrodzone ubrane korale . W nie dwa rzędy wybranych pereł … — Morisco ! … Dio mio … sono morta ! … — przeraźliwy pisk Lukrecji Caldorry przerwał czytanie . — Czego krzyczysz ? A na samym końcu ścieżki , tuż za wirydarzykiem królewny Jadwigi , poruszało się ciężko jakieś istotnie niesamowite stworzenie … — Idźże waść , zobacz , co tam takiego ! — krzyknął na Stańczyka . Ale ten padł na trawnik i tarzał się ze śmiechu , wierzgając nogami jak źróbek , rozhukany w szale wesołości . — Co za uszy kłapciaste ! — wołała jedna . — Czerwone jak płomień ! — wrzeszczała druga . — Pysk biały , ślepia w krwawych orbitach ! — Cielsko obmierzłe ! — Pręgi jak u tygrysa ! — Co za sierść niewidzianej maści ! — Zielona niczym trawa , a smugi po niej ceglaste ! — Ogon ptasi ! — Na nogach guzy jakieś czy narośle ! — Guardate che disgrazia ! Pomalowali cudni Kupidu ! Uszy doprawili … do śliczny ogonek pióry kogutu … la mia povera bestiolina ! Lapeczki mala owiązali con conce … Briganti ! Lazzaroni ! Maladetti ! — Nie domyślasz się , wasza miłość , kto może być sprawcą tak niecnego figla ? — spytała królowa ochmistrzynię . Król spojrzał surowo na żonę , lecz nie odpowiadając wprost na niesłuszny zarzut , dał znak ręką jednemu z paziów : — Słucham , najmiłościwszy panie ! Paziowie , zajęci cały dzień na służbie u króla jegomości i u najmiłościwszej pani , nie wchodzili oczywiście w rachubę , gdyż ani na krótki czas nie opuszczali pokoi królewskich . Tak więc nazwiska tych dwudziestu czterech szczęśliwców wypisano na karcie papieru , a resztę zwołano . Pokazało się , że wszyscy mieli lekcję łaciny zaraz po obiedzie aż do godziny czwartej , czyli podług ówczesnych zegarów do godziny szesnastej ; następnie grali w palcaty na wielkim podwórcu i prosto stamtąd zawołani przybiegli do ogrodu . Pan bakałarz , mistrz Ambroży z Olkusza , zaręczał , że na początku lekcji czytał ich nazwiska i nie brakowało żadnego ; to jest właściwie trzech tylko nie stawiło się . — Aha … hhhrrrum — odchrząknął ochmistrz — którzyż to ? — Dymitr Montwiłł , Andrzej Boner i Krzysztof Czema . — Nie mówiła ? Nie mówiła ? — krzyczała Papacoda , wznosząc w górę pięści i dysząc zemstą . — Taj czego oni chcieli ode mnie ? Coże mnie wykręcali na wszystkie boki ? Ot , tobi masz z taką robotą ! Nagle stanął , uderzył się ręką w czoło … — Teraz nie ma co dłużej popasać , drała nad rzekę ! — zakomenderował Boner . — Jak to … bez mur ? Wżdy nas kto pewnikiem spostrzeże . — Głupiś … czy ci kazuję bez mur ? Stoi przy furtce i pyta się . — Nie zamknięta ? — Po zachodzie słońca dopiero straż zamyka wszystkie wyjścia na kłody ; teraz ino zasunięte na skubel . — A z koszem co ? — Weźmiemy go do rzeki , wypłukać trzeba dobrze , bo się ano cudnie usmarował i mógł by nas niechybnie zdradzić . Wymknęli się tedy przez furtkę i zbiegli pędem po pochyłości góry nad Wisłę . Tam Jędruś , który miał w całym mieście przeróżne stosunki , skoczył do znajomego rybaka . — Pożyczcie mi dwóch wędek , Szymonie . A śpieszcie się na miły Bóg ! — Toli są , paniczku ; ledwiem co z Frankiem od wody powrócił . — Rety … ryby może macie ? — Juści mam , pełen koszyk . — Co za nie ? — Ile ta paniczek dadzą , tyle wezmę . — Dwa złote chcecie ? — Dorzućcie ta parę groszy , bo ładnie mi się ułowiły . — Na , macie ; dawajcie chyżo . A niech was Bóg broni jedno słówko pisnąć komukolwiek , że ście je nam sprzedali ! Złamanego szeląga nie dał by m wam już nigdy zarobić ! — Co by m miał gadać , pojem se ano i spać legnę , bo od rana w gębie nic nie miał em . — Pamiętajcież ! Zbiegli chłopcy trzydzieści kroków nad sam brzeg rzeki , wypłukali kosz skrzętnie , przesypali do ń ryby , kobiałkę Szymona wrzucili do jego łodzi , a sami zasiedli do pracy i zapuścili wędki . — Pst … widzisz ich waszmość ? — Toli siedzą z wędkami , jak niewiniątka … — Ha ! Tuście mi , niewstydniki ! Ciężki sąd i kara was nie minie ! — Ach , najdroższy panie bakałarzu ! Wżdy nigdy nie jesteście srogim dla nas ! — Miłościwy panie ochmistrzu ! My się jutro wszystkiego wyuczymy expedite … — Tak nas coś kusiło dzisiaj na rybki … — Niechże nas Bóg broni przed takowym pomnażaniem ! Wżdy błagamy o przebaczenie po stokroć , że śmy lekcję łaciny opuścili , ale na cześć naszą przyrzekamy powetować to jutro w dwójnasób . — Milczeć ! Hhhrrrum … o pieska donny Papacody chodzi , niecnoty jedne ! — Dość już wykrętów … nie na gadanie do was przyszedł em ; marsz na górę ! Król jegomość wie o wszystkim i będzie was sądził . — Co ? Za parę werbów ? — Za jedną lekcję ? Sam król ? — Milczeć ! Marsz na górę , powiadam . — Ale idziemy , idziemy , ino kosz z rybami trza zabrać . — Z jakimi rybami ? — A o … tyle ślicznych karpi , karasi , nawet dwie szczuki … — Od samego obiadu człek siedzi , pełen kosz nałowili śmy . — Wżdy ich nie wrzucimy na powrót do wody — burknął zuchwale Boner . — Wasza miłość pozwoli odnieść to do marszałkowskiej kuchni . — Chcieli śmy się Serczykowej podchlebić ; pięknieśmy wyszli ! — Za taką błahostkę do samego króla ! — Gdyby wasza miłość nie był tak zagniewanym , przysiągł by m , że sobie ino dworuje . — Jak Boga kocham , nijakiej uciechy biedny paź zażyć nie może ! — Alibi … — westchnął ochmistrz . — Alibi … — westchnął bakałarz . — Słyszał eś , co mówili ? — w samo ucho syknął Jędruś Krystkowi . — No , to jakże … czegóż czekamy ? Idziemy na tę górę czy nie ? — domagał się Czema z odwagą męczennika wiedzionego na tortury . — Idźcie precz na złamanie karku ! Niech was moje oczy nie widzą ! — Bóg zapłać waszej miłości ; trzymajże i ty kosz , bo ciężki . — Chodźmy — rzekł Strasz — trzeba królowi jegomości zdać sprawę . — Właściwie rzekłszy , to chyba nie między paziami szukać trzeba winowajcy — zauważył Ambroży . — I mnie się tak zdaje . Chwała Bogu . W zamkowym ogrodzie tymczasem niewesoło się bawiono : królowa , rozdrażniona do najwyższego stopnia , mówiła niby do swych towarzyszek , lecz co drugie zdanie wtrącała jakiś przytyk do męża , tonem szorstkim , zjadliwym . Robiła to jednak o tyle zręcznie , że można było nie rozumieć tych przykrych słówek i król Zygmunt , nie chcąc doprowadzać do poważniejszego nieporozumienia , starał się nie słuchać i nie słyszeć tej niebezpiecznej rozmowy . Signora Papacoda pobiegła z ukochanym zwierzątkiem do swej komnaty , by za pomocą wody , mydła i ścierek przywrócić Kupidynkowi jego pierwotną urodę . Poczciwy Stańczyk coraz to nowymi konceptami silił się zabawić króla , ale w powietrzu ciągle jeszcze wisiała burza . — Raczcie , najmiłościwszy panie — zaczął , jąkając się — raczcie rozkazać , by m został ukarany , bo … to … ja zawinił em . — Ty ? Wszak ochmistrz … — Jam to uczynił ; przyznaję się waszej królewskiej mości . — Dlaczegożeś to zrobił ? Powiedz szczerze . Montwiłł milczał . A Stańczyk , wsparty na poręczy ławy królewskiej , rzucał badawcze i przenikliwe spojrzenie w twarz klęczącego chłopaka . — Wiedziałżeś , że to koń miłościwej pani , gdyś mu obcinał ogon ? — spytał . — Wstań i pójdź bliżej — rzekł król łagodnie . Położył rękę na ramieniu Dymitra i spytał : — Dlaczego kłamiesz ? — Ja … praw … Chłopak milczał . I znowu runął do nóg królowi . Zygmunt spojrzał przeciągle na żonę i rzekł : — Zbyt pochopne sądy najczęściej okazują się mylnymi . A gładząc dobrotliwie płową czuprynę Dmytrusia dodał : — Zaiste warto paziem zostać , by zyskać takiego przyjaciela ! Nazajutrz rano w izbie paziów żywa toczy się rozmowa przy ubieraniu . — Wiesz , Jędruś — zagadnął Kostuś Gedroyć Bonera — że o włos , o pajęczynę , a było by się wszystko wydało . — Juści , jakim sposobem ? — Co nas miało zdradzić ? Ciekaw jestem — puszył się Boner . — Zaraz ci powiem : pani Szczepanowa . — Ona ? Ani śmy jej nosa nie widzieli . — Za to ona widziała wasze oba i koszyk , i Kupidynka . Zahaczyli ście o wirydarzu królewny ; babina tam siedziała cichuśko , no i miała sobie najpiersze miejsce w onym teatrum , jakieście Papacodzie sprawili . — Rety … — wyrzucą nas ze służby ! — wrzasnął Krystek . — Et … nie marudził by ś . Cożeś zaczął o Szczepanowej ? — Oho , w gębieście mocni , robotym nie widział ! — To zobaczysz . Słuchajcie wszyscy , zali wam się zda , co powiem . — Pst ! — Czego chcesz ? — Coś się szmera za drzwiami … — Podejdźmy wszyscy na palcach … dość już tego podsłuchiwania , trza ptaszka złapać . Ostroróg , Montwiłł , Czema , Drohojowski i Boner parsknęli śmiechem szyderczym , a Gedroyć pokłonił się w pas jak przed królową . — Prosimy , prosimy ! — wrzasnął chór jednogłośnie . — A tośmy babę przyhaczyli ! Cha , cha , cha … — Nieprędko się chyba drugi raz odważy . — Dobrze jej tak , niech nie myszkuje . — A co tam wygadywała na nas ? Nie słyszał eś , Pawełku ? — Przezwała nas niewstydnymi głupcami i osłami — przetłumaczył Szydłowiecki . Gedroyć uderzył silnie pięścią w stół . — Poczekaj , stara sowo ! Jużem ci wczoraj nakarbował w pamięci za królewnę Jadwigę , dziś znowu … osły ! Doznasz ty mojej wdzięczności , aż ci one osły bokiem wylezą ! — Słuchamy pilnie . — Powtarzam swoje : w gęboście mocni ! — Tedy ustanówmy związek alboli bractwo i niech każdy własnym pomysłem , własnymi siłami popisze się , jako zdoła najlepiej . — Figlikowe turnieje ! — zawołał Gedroyć . — A po włosku jak ? — Nie wiem : concorso chyba . — Jak się zwie , tak się zwie , ja przystępuję do bractwa ! — zawołał Jaś Drohojowski . — Nu , to i ja — zawtórował dziwnie ożywiony od wczoraj Montwiłł . — Ja także ! — I ja ! — wołali wszyscy . — Ojoj ! — E … ja tak nie chcę … — Wielka mi łaska być sędzią … — Ale zaszczyt nie lada ! — A to ci go darujemy ! — A gdyby tak sędziego do pomocy w robocie wołać ? — O , nie wolno ! Sprawiedliwy sędzia nie może się w takie rzeczy wdawać . — Rety … co by m to ino ja nie był ! — Róbcie gałki , śpieszcie się ! — Już są . — Czarna także ? — Juści , o … niczym diabeł . — Ale , ale , jedną odrzucić , bo Krystek już wczoraj swoje spełnił . — Biała ! — Biała ! — Biała ! — Biała ! — O nieszczęsna godzino ! — jęknął Szydłowiecki . — Taj dosyć , bo mnie na ostatku takoż biała znalazła się . — Więc , Czema , ad acta . — Szkoda ! — Przyzwalamy ! Pierwszy tedy numerus : Krzysztof Czema , drugi : Jan Drohojowski . Kto się zgłasza dalej ? — Ja proszę o trzecie miejsce . — Konstanty Gedroyć . Już wpisane . — Zapisz wasza wielmożność : Mikołaj Ostroróg — czwarty . — O , ty Judaszu ! — Pan sędzia nie wierzy ? — Mikołka , chodź ze mną do Krabatiusa ; wczoraj mu już wszelakie niemoce dolegały , godzi się odwiedzić biedaka . — A my ? — Was się później przywoła albo sami z własnej woli zgłoście się do pielęgnowania . No chodźże ! — Niech pan magister daruje moją śmiałość , ale czy nie pomnażacie swej słabości imaginacją ? — Żadną drogą . Przytomność mam , Bogu dzięki , stale pełną i z każdego uderzenia pulsu zdaję sobie sprawę … bije coraz słabiej . — Signora Bisantizzi ? Odpocząwszy chwilę , chory mówił dalej żałośnie : — A ten drugi medyk nic wam nie zalecił ? — spytał Ostroróg . — Santa Croce ? O , to jest jeden mąż także niepomiernej nauki ! Ale jego metoda jest cale jedna inna ; przepisał mi ciepłe kataplazmy na całe ciało , twierdzi bowiem , że wszelakich dolegliwości przyczyną są wilgotne wapory , dają się które wyprowadzić i precz usunąć przez gorące jedynie okłady . — No , to chyba nieszkodliwe — szepnął Jaś do Mikołki i zaraz tonem pełnym przekonania prawił : — Może i dobrze radzisz , mój kochany chłopiec ; będę tedy zostać przy kataplazmach . Zaiste , już pierwsza doza mikstury omdlenie mi przyciągnęła , a przykazał mi z sześciu flaszek kolejno co godzina trzy łyżki … lecz gdy nadejdzie Bisantizzi , a spostrzeże żaden ubytek leków … — Z głodu , panie magister , z głodu . — Ha … ja zaryzykuję … rosołu parę łyżeczki . — Zobaczycie , jak się wam polepszy ! Lecę , a wrócę jak najrychlej . Spokój i ciepłe okłady ! Tymczasem zaś przyjdą moi koledzy posługować waszej miłości , grzać i odmieniać kataplazmy . — Zaliżby chcieli ? — Oni ? Jeszcze nas , panie magister , nie znacie : zabawę rzucą , a do was przybiegną . — O co chodzi ? O co chodzi ? — terkotała jak na kołowrotku . — Niech się panicze nie trudzą , ja usłużę . — Bóg zapłać pani gospodyni ; rosołu mocnego i wina potrzebujemy — odpowiedział Drohojowski . — Co pani Serczykowa powiada ? — A tak , tak , święta prawda , jak nieboszczykowi memu wiecznego zbawienia pragnę . — Cóż jej się stało ? — Od pazia ? — To niechże pani gospodyni ściśnie zęby i ucieka czym prędzej . — Powiadajcież prędzej , bo nas pali ! — Cóż za uciecha niewczesna ? — Nie może być ! — Wcale to nieładnie przeczyć starszym , a nawet grzech , a jakże . Wżdy całemu światu wiadomo , że smoki i insze ludożery rade rzucają się ino na leciwe niewiasty . O , święte panny i wdowy … czegóż ja po rosół i po wino nie idę ! — Niech się pani gospodyni śpieszy ! — A dla kogo rosołek ? Dla kogo ? Czy który z paniczów może ? A Drohojowski dodał ciszej : — Uroki . — Naprawdę ? — Każde jadło kamieniem , każde picie smołą diabelską się staje . — A to kłopot ! — Powiedz waszmość raczej śmierć , a nie zmyślisz . — Więc jakaż rada ? — Odczynić . — Nie umiemy . — Szczepanowa umie . — Aaaa ! — Ach , to wybornie ! — Juści , juści , nie zabaczymy ! — Zaprawdę … jedno nowe życie wstępuje we mnie … żołądka kurcz minął , lżej mi oddychać … — A widzi pan magister ? To wszystko sprawiły kataplazmy ; trzeba słuchać doktora Santa Croce . — Kto by pomyślał — szepnął Drohojowski do Ostroroga — że taka pchełka potrafi człeka o ziemię powalić . — Witam , witam , sługa oddany pana magistra ! Cóż tam słychać dobrego od wczoraj ? — Nie lepiej , powiada wasza miłość ? Był em tego pewny … za słabe dozy przepisał em , za delikatne kombinacje . A jednak powinny były leki choć nieco poskutkować ; widział em , przechodząc , że z ordynowanych sześciu flaszek sporo ubyło . Czy waszmość co godzina zażywał eś ? — Skrupulatnie — jęknął chory . — Uhum — odezwało się coś z kącika . — Jak to … i nic ? — Ale gdzież nic ! Straszne cierpienia ! — To ślicznie ! — Mdłości … — To mi się podoba . — Osłabienie śmiertelne … — Otóż to , otóż to właśnie , czego było potrzeba . Zatem wzmocnię ino dozę i nie sześciu , a z siedmiu flaszek będziesz kolego zażywał ! — Tylko co trzy łyżki ja wypił em — zaświadczył chory z wdzięcznym spojrzeniem na swego młodego opiekuna . — A , to oczywiście można się wstrzymać ; ale za godzinę koniecznie . — Nie omieszkam . — Błogosławieństwo boskie , że królowa jejmość żelaznym zdrowiem się cieszy i dla zwyczaju ino medyka nadwornego utrzymuje , bo … — Zaszkodzi … — Tanti saluti … tanti saluti … zanim odjadę , raz jeszcze przychodzę do kolegi . Posłuchali ście , jak widzę , dobrej rady , kataplazmy się grzeją , benissimo . Cera zaróżowiona , oczy żywe , bardzo ładnie , benissimo ! Grzać , okładać , nie przestawać przez tydzień co najmniej … benissimo . A leków wewnętrznych ani się ważyć ! Mikstury do cebrzyka , proszki wszelkie , pigułki za okno … benissimo ! Są jeszcze — prawił dalej — nieuki , idioty , co zalewają pacjentów laurami , nadziewają pigułkami , trują , zabijają ; na hak z nimi , pod topór , na pal … benissimo ! Do widzenia ! Kataplazmy od rana do nocy , benissimo ! — To był … ten drugi ? — spytał Gedroyć . — Uhum … — zaszemrał Krabatius prawie przez sen . — Kostuś , nie poszedł eś pod Grunwald ? — E … miał em coś ważniejszego do roboty . — Skrzynię ze złotem ? — Więc cóż takiego ? — Kości ludzkie . — O rety … a bardzo stare ? — Dosyć ta sczerniałe , ze sto lat mają . — Ino kużden głowę miał pod stopami . — Wielką głowę czy małą , proś Pana Jezusa , coby ś jej o północku nie nadybał . Ino tyle ci gadam . — A więc śpieszmy , bo już blisko siedemnasta godzina . — Śpieszmy , śpieszmy ! — Łatwo to powiedzieć , ale mnie jeszcze wielka przeprawa czeka . — Cóż takiego ? — A ty , Dmytruś , wierzysz ? — Ojce i praojce wierzyli , ja takoż . — Dajcie mu spokój … łzy ano ma w oczach . Cicho ! — Wszystko to dobrze , ale … — Nie gadać dużo , a brać się do roboty ! — Chodźmy ! — Ani się waż ! Król jegomość nigdy by ci tego nie darował . — Panie magister … — Co , Jasiu ? — Prefacja zacna , słucham oracji . — Dzieciństwa pleciesz ; wstydził by ś się ! — Co gadać … taże wiadomo , nasamprzód w głowie kręci się … — Miał eś waszmość zawrót głowy ? — No tak , ale … — Cóż dalej , Dmytruś ? — Później ciężkość , nudność , wstręt do jadła . — Było tak ? — Ależ to nie dowodzi ! — I tu , i tu . — Do takie niemądre praktyki nie mogą ja się zgodzić . — Ależ , chłopcy … pozwalacie wam za wiele ! — Jędruś … dam ja tobie ! — jęknął Krabatius . — Co wasza miłość rozkaże ? — Jeśli wasza wielmożność zgadza się , to nie zwlekając możemy rozpocząć , bowiem dłuższego czasu potrzeba na próbę , przekonanie i odczynienie , a ja muszę się kwapić do mojej królewny . — W alkierzu na półce stoją szklane kielichy — z westchnieniem rezygnacji objaśnił chory szukającego po kątach Jasia . — Gdzie świece , panie magister ? — W alkierzu na oknie — jęknął męczennik . — Teraz proszę być cicho i nie kręcić się po izbie . — Ochmistrzyni dworu ? Panna Arcamone ? — krzyknął Krabatius , zapominając na śmierć , że w zabobony nie wierzył . — Biegnę , lecę , zaraz coś dobrego przyniosę ! — Biedaczysko ! Z głupstwa zachorzał , błazeństwem się uleczył … ot i koniec krotofili … — Słucham , miłościwy panie . — Słucham , miłościwy panie . Druga komnata równie obszerna jak pierwsza , zastawiona dokoła ścian wysokimi szafami i stanowiąca część archiwum królewskiego , była siedzibą regenta kancelarii , jegomości pana Marcina Niemętowskiego , i wicesekretariusza , pana Floriana Rylskiego . — Nie ma go jeszcze ? — spytał Mikołka . — Ale pan wicesekretariusz Rylski jest już . — My też ino do niego mamy sprawę . I weszli do drugiej komnaty . — Za godzinę będzie ? — spytał Bogusz . — Może . — Chodźcie , chłopcy ! — Jak to waszmość rozumie ? „ Oho , bratku , toś ty taki ! … — przeleciało , jak iskra , przez głowę Mikołki — to mi woda na mój młyn ! ” — Nie obawiacie się grzechu , czcigodny panie ? — spytał strojąc zalęknioną minę . — Niewidzialnego świata ? ! — krzyknął paź . — Nie , nie , mówcie śmiele , to ino pierwsza chwila . — Cóż to za jedne ? — Rozumiem — kiwając poważnie głową , rzekł Mikołka — z samego uprzykrzenia a nudów , aby ino nie latać z kąta w kąt . — Nie pomnisz waść tytułu ? — Zaraz … aha , na pierwszej karcie stało napisane : Arcana magiej białej , Czyli zaklęcie przednie , By cię , człeku , słuchały Wszelkie duchy pośrednie . — Okropnie . — Przynieś mi ją waszmość zaraz jutro . — Oho , ho , ani myślę — butnie sprzeciwił się Ostroróg — pierwej sam spróbuję onych zaklęć , może mi się uda przywołać jakiego ducha . — Ależ dziecko nierozważne , bez długoletnich przygotowań nic nie sprawisz , a ja już niejedną tajemnicę zgłębił em . — Więc gadaj waszmość , ile chcesz ? — Co ? Podarunek najmiłościwszego pana ? Nigdy ! Pan Łukasz wścibił głowę przeze drzwi . — Kartelusze gotowe ; mogą waszmościowie zabrać . Pokłonili się grzecznie i wylecieli jak wicher . * Oparł głowę o jedną z potężnych belek rusztowania i czekał . — Jadą już , jadą ! — dały się słyszeć okrzyki . — Kwiaty po niej aksamitne , na podobieństwo żółtych róż . — Juści prawda . — Córeczka po nieboszczce stoi wedle niej za krzesłem . — Ta bledziuchna , w niebieskim aksamicie ? — Gdzie , gdzie ? — E , nie dojrzycie . To będzie chyba synuś najukochańszy … ani chybi królewicz Zygmunt . Najmiłościwszy pan rękę na główce mu położył . — A mnie w uszach dzwoni i huczy . — A mnie ręce i nogi drżą — rzekł Szydłowiecki . — Mnie z tego czekania tak nudno , aż spać się zachciało . — Montwiłł , zmiłuj się , nie ziewaj tak głośno ! — Cicho ! Już się zaczyna … — Baczność ! Sześćdziesiąt par oczu wlepionych w twarz jego czekało znaku . Opuścił ręce z krzykiem : — E — hej ! — Ot , zamiast lamentów i wyrzekań , radować się ano powinien eś — odmruknął Jędrek — ale nie każdego Pan Jezus roztropnością obdarował . — Co gadasz ? — Cichaj ; pan hetman po sól sięga , muszę mu podsunąć . Signora Papacoda , bardzo jeszcze mizerna po przebytych cierpieniach moralnych , siedziała smętna obok starego Bonera i choć ją namawiał a częstował , ledwie jak ptaszek dzióbnęła dwa listeczki karczocha i jeden strączek fasoli . Za to panna Arcamone z Justusem Deciusem szermowała zawzięcie językiem , lecz przy rozmowie nie zapominała o żołądku i jadła za dwie . Inne damy dworu siedziały poniżej i … uczyły się po polsku od swych młodych sąsiadów . — Koniecznie ci potrza na głos wszystkie nazwiska wykrzykować ? — Ale gdzieżby słyszała ! — A dasz radę ? — Klucz weźmij , na mnie mrugnij … — A ty Drohojowskiego z sobą zabierz ! — Ostroroga nie trzeba ? — E , wystarczy nas trzech . Aż tu wniesiono kurczęta ze śmietaną i włoską soczystą sałatę . — Gotów jestem do ustępstw : zmieszamy je z wodą . — Już , już idę po świeży chleb do kredencerza . I pobiegł ku drzwiom od sieni . — I cóż ? Jest ? — spytali z biciem serca Gedroyć i Drohojowski . — O ! — lakonicznie odparł Jędruś , uchylając poły . — O rety … po cóżeś wszystko zabierał ? Nie lepiej ino klucz ? — Szmaty grube masz ? — Starą derkę ze strychu zabrał em . — Podrzyj na czworo . — A nie wierzga ? — Owińcież mu kopyta starannie , coby szedł cicho po kamieniach i po schodach . — Ja sam poprowadzę — rzekł Kostuś — ty mu podawaj chleb . — No , to otwieraj na gwałt , bo czas ucieka ! — Już ? — Już . — A nie będzie ryczał ? — E , ciemna izba , ciepło , najadł się , pewnikiem zaśnie . — Na dwa spusty muszę zamknąć , tak , jak było . — A kto znamienity może zaświadczyć , że cię widział ? — A nie zauważyła ? — Ani krzty . — No , a ty Drohojowski ? — No , a mnie także niezgorzej się działo — dodał Szydłowiecki — bo sama panna Papacoda przyzwała mnie do siebie i prosiła , by m się nie oddalał , bowiem ze służbą nie umie się zgadać , a ja po włosku rozumiem . To i stał em trzy godziny wedle niej . A ty , Dmytruś , nie boisz się posądzenia ? — Gdzie ? Nie słyszę . — Aha , jakieś dziwne głosy , niby w samym końcu korytarza — rzekł Stadnicki . — Coś krzyczy … co za ryk piekielny ! — W istocie nic teraz nie słychać . — Zupełna cisza . — Dobrej nocy życzymy waszym miłościom ! „ Ehe , ehe , pogadasz ty o niejednym jutro z miłościwą panią … ” — szydził z niej w duchu Gedroyć , wyzierając przez szparkę . — Congiuro te … va via ! va via ! — zatoczyła się i padła w objęcia Lauretty i Stadnickiego , którzy stali najbliżej . — Może niemoc nagła ? — szepnął Korybut do Beatryczy , pokazując palcem na czoło . — Nie uspokoję się , póki … on … tam jest ! — Kto ? — Hi haaaau ! Nazajutrz król Zygmunt wstał raniej niż zwykle . Ledwie doczekał wschodu słońca , tak mu pilno było dostać się na wieżę i własną ręką zbudzić do życia śpiącego olbrzyma . Miłe było zdziwienie króla , gdy wyszedłszy po stromych schodkach na dzwonnicę , zastał tam nie tylko mistrza Hansa , co było zupełnie naturalnym , a nawet koniecznym , ale hetmanów : Tarnowskiego , Firleja i marszałka Kmitę . — Witajcie waszmościowie , z wielkim rozradowaniem was widzę — rzekł król łaskawie . — Czegóż się obawiacie ? — pytał król . — Więc po co się długo dręczyć ? Zaczynajmy w imię Boże ! I król dał znak pachołkom , by zaruszali dzwonem . Stanęli czterej rzędem , ujęli za liny i pociągnęli co sił … ani drgnął . — Posłać ? … gdzie … a tak … to jest nie … nie trzeba , pomogę . Raz , dwa , wszyscy razem … trzy ! I uderzyło ! Dzwon przemówił ! Hans Behem płakał . Oddano sznury dzwonnikom ; król stanął w oknie zwróconym wprost na miasto , słuchał modlitwy dzwonu , patrzał … — Z prośbą ? — spytał krótko Zygmunt . — O sprawiedliwość ! — równie krótko odpowiedział szlachcic . — Idź waszmość za mną ; wysłucham i rozważę . — Czemu lub komu zawdzięczam tak miły dnia początek , że waszą królewską mość u siebie widzę ? — Raczcie mi wskazać takiego człowieka . — Ksiądz kanonik Stanisław Borek odpowie godnie waszemu zaufaniu ; mąż to dziwnej przenikliwości , bywalec i polityk wielki , a wymowy niepospolitej i dowcipu bystrego . Jemu zawierz , wasza miłość , a czego by nikt nie zdolił , on sprawi . — Zaiste , zaciekawiacie mnie , miłościwy panie . — Słusznie użyli ście słowa „ nieporozumienie ” , miłościwy małżonku — odpowiedziała powoli i dobitnie Bona — lecz istnieje ono li między wami a mną , co zaraz wyjaśnię . Czynsze dzierżawne , za życia ojca waszej królewskiej mości ustanowione , a sądzę , że nie zaręczyli by ście mi słowem , czy jeszcze nie za dziada waszego , króla Jagiełły , są śmiesznie niskie . Nakazała m memu pełnomocnikowi Grzymale przed trzema laty , by je podniósł , a w tym roku otrzymał takież samo polecenie i rozkaz , by wolę moją ściśle wypełnił . — I nic nie mogę … nic … muszę słuchać … wszystko się stanie , jako rozkazał … — krzyczała biegając po komnacie jak szalona . Za upokorzenie , za niemoc swoją chciała wywrzeć zemstę na kimś czy na czymś , zadać ból , zranić , podeptać … Szarpnęła oburącz korale na szyi , pękła nić jedwabna , a korale rozsypały się z suchym łoskotem po posadzce … Na swe nieszczęście donna Arcamone nie mogła dostrzec jej twarzy ; pewna dobrego przyjęcia , odezwała się słodko : — Najuniżejsze służby moje składam u stóp miłościwej pani . Milczenie . „ Zamyślona , nic nie szkodzi , zacznę wprost … ” — Ze skargą przychodzę do mej ubóstwianej monarchini … — przerwała . Lecz nie mogąc doczekać się słówka od królowej , mówiła dalej : Bona odwróciła się ruchem gwałtownym od okna i krzyknęła , nie hamując furii : — Najjaśniejsza pani … Bona tupnęła nogą . — Gdzie lecisz ? Czemu nie na górę ? — pytał Jerzy Opaliński Stacha Czarnkowskiego , który zamiast do szkoły , skręcił w bok na korytarz . — Mam sprawę do kancelarii . — Tak , to co inszego , muszę cię puścić . — O Jezu … Jasiek , Jędrek , na pomoc ! — Co się dzieje ? — Aha , z onego , co to w czary i w magię wierzy ? — Więc cóż ? — To może by się najpierw lekcji nauczyć ? — Myślę , że nie , bo strasznie zawzięty do onej łaciny . — No to chodźcie , spróbujemy . — Marek , mójeś ty , poczwórna suplika do ciebie idzie . — Nijakiej supliki nie słucham , znam się na waszych wykrętach , zabierajcie się do roboty ! — Słuchajże , musisz nas wypuścić na dwie godziny koniecznie . — Ani myślę . — Mamli zawierzyć ? — Niech no by ś nie wierzył ! — Zatem zgoda ; ale podajcie każdy rękę . Teraz idźcie ! — Bóg zapłać ; nie zrobimy ci wstydu . — Oj , licho nadało Serczykową ! — Uciekajmy ! — Dobrze , ino stańmy tuż przy schodach , coby dawać pozór . — Niechże pani gospodyni mówi , co się stało ? — Gadajcież raz ! — O cóż pani Serczykowej chodzi ? — Jeszcze paniczek nie wyrozumiał , że o upiorach gadam ? — Przeszkadzają ? Naprawdę ? — Szczury . — Przeciąg naturalnie . — Do izby wlazły ? — Tłukły się ? Ojoj … — Jakżeście widzieli , kiedy ciemno było ? — Jak to … miało język ? Widziała pani Serczykowa ? — No i jakże się skończyło ? — Zapaliła m gromnicę , zmówiła m trzy „ zdrowaś ” za dusze zmarłych , kur zapiał na to szczęście i gdzieś się podziały . Ino się łyskało kilka razy i spokój . — Całą noc była burza — mruknął Drohojowski . — Takaż to mocna ona Nastusia ? — Co pani Serczykowa wygaduje ? — Jakże to może być ? — My ją ! — To ci kołowrot dopiero ! — Ktoś idzie z dołu … — szepnął Szydłowiecki . — Uciekajcie na drugie piętro , zostańcie na schodach i poglądajcie bez barierę . — A , a , pan Mikołaj ! Co tu waszmość na schodach porabiasz ? — Jak to , cofasz się waszmość ? Pięknie to ? — No tak , ale … — I już słowa nie rzekłszy , pokłonili śmy się waszmości i pobiegli na miasto z królewskimi inwitacjami . Więc nie obiecował em nic i srodze temu rad jestem , bo … — Bo co ? — A cóż waszmości po mnie ? — Pogadać chciał by m . — Ino teraz bacznie uważajcie , jako mu czary będę pokazował . — A nie boisz się , że go pogniewasz ? — Ot żeś prawie jak dziecko — rzekł Szydłowiecki — zda ci się , że takiemu co pomoże ? Rylski do śmierci czarów będzie szukał , tak jak Serczykowej upiorów z głowy nie wybijesz . — Oho , uciekam , bo muszę jeszcze załatwić , co najważniejsze . — Jestem … — zawołał nadbiegając Rylski . — Bo nie macie takiej księgi zacnej , jak moja . — W takie drobiazgi anibym się bawił . Szukajcie co trudniejszego . — Czekajże waść , co by tu umyślić ? — Dobrze , dobrze , ale ja chcę zakładu . — Zgoda ; i te same stawki co kiedyś ; ty księgę , ja pierścień . — Ot , ludzie chodzą po ulicy , zaczaruj waszmość którego . — Dobrze , ino kredy święconej trzeba . — Ja mam ! Zawżdy noszę przy sobie . Czasem próbuję wywoływać duchy ( jako dotąd nadaremno ) , to się należy w poświęconym kole stać . A wiesz , jak to się robi ? — A jakże , co do jednego , cały kram . — Bilitis , wzywam cię , przybądź ! — To ją odwołaj ! — Zginęli śmy ! … król jegomość … Istotnie , w otwartych drzwiach , wiodących z komnat do przedsionka i dalszych pokoi , ukazał się król Zygmunt , a za nim wielkorządca Boner . — Wszystko w porządku , miłościwy panie — zająkliwie odpowiedział Rylski . — Najjaśniejszy panie … — Przez długich ceregielów , ino prosto gadać ! — To nie ja … — Co nie wy ? — To Ostroróg … Arcana magiej białej … czyli zaklęcia przednie … — Ależ ten człowiek chory jest ciężko , od rzeczy plecie — wmieszał się Boner do sprawy . — Cóż ten przykry trafunek ma wspólnego ? Zygmunt spojrzał bacznie na pazia , a Boner coś mu szepnął do ucha . — Zbliż no się , mości czarodzieju — rzekł król surowo . Lecz uradowany Mikołka dojrzał uśmiech na twarzy króla . — Widzę miłościwy panie . — Stanie się wedle rozkazu waszej królewskiej mości , ale dopiero jutro . — Ja chcę dziś . — Dziś nie potrafię . — Dlaczego ? — Bo muszę wpierw z oną pogadać i garnki jej zapłacić . — Trefny psotnik z waści — rzekł król śmiejąc się i pożegnawszy Bonera , udał się do łazienki . — Daj waszmość pokój ! Drugi raz nie dam się złapać ! — Panie Mikołaju … — A co , panie sekretariuszu ? — Jak to ? Wszak nawet … znowu się waszmość wykręcasz ? — Jako żywo ! — A tytuł ? — Zmyślił em . Chłopcy ! Hej , łacina ! Czwał em do szkoły ! — I milczysz , jak ten kamień ? — Za co , miły Boże ! Kto cię krzywdzi ? — A jakie to zawzięte Litwinisko ! — zapiszczał Krystek Czema . — Rzeknij choć dwa słówka ! — Serczykową ? — Serczykową . — Szydłowiecki , Ostroróg , Boner i ja widzieli śmy ją wczoraj — rzekł Drohojowski . — Nu dobrze ; tak co ona wam gadała ? — O strachach , upiorach , takie tam brednie prawiła . — A o Nastusi wspominała co niebądź ? — O jakiej Nastusi ? Aha , o tej , co się jej nijaka przygoda nie ima ? — Nie rozumiem . — Taj obejdzie się , że to ja rozumiem . — Mój złoty , mój śliczny ! — Mojaś ty jagódko rumieniuśka ! — A cóż Nastusia ? — A ta Nastka to krewna twoja ? — A jak przyjechała , to i ostała potem w Krakowie ? — A jakże . Trafiło się , że do szatni szukała Grzybowska robotnicy . Nastusia szyje , haftuje , łata pięknie , tak ją wzięli i już trzeci rok tu jest . — No i co dalej ? — A to u was na Litwie wolno kłamać ? — Nie rozdziawiaj się na mnie , kiedym jeszcze nie skończył . — Aha , a borsucze gniazdo ? — Ojoj , jakiż ty niedomyślny ! Taże Bajduny , wieś pana podstolego Borsuka , z dziadów pradziadów oni tam rodzą się , żyją , umierają … zali nie borsucze gniazdo ? — No , dobrze , ale na co to wszystko ? — Tak wam już powiem na co : mnie zachciało się wynieść gospodynię w nocy z łóżkiem na podwórze . — Czyś oszalał ? — To niepodobieństwo ! — Ona ma strasznie letkie spanie ! — Obudzi się ! — Skąd wiesz ? — Po cóż ją budziła ? — Wszystko rozważasz , przewidujesz , statysta z ciebie , kanclerzem kiedyś zostaniesz . — Dobrze , dobrze , ale gdzie oną nieszczęsną niewiastę wyniesiemy ? — Oho , dosyć powiedział em . Nad miaręś ciekawy , nie uchowasz się . — Wżdy najpilniejsi jeszcze na podwórzu stoją … widzisz ? Opaliński , Korybut , Potocki , Fredro , Russocki … jak oni pójdą , to my za nimi . — A kiedyż to zamyślasz wykonać swój zamiar , Dmytruś ? — Jak będę miał nocną służbę u króla . — Coooo ? — Dobrze , słusznie gadasz , no a my ? — Z wami gorzej . Chyba Kubę po was poślę na górę . — Kubę ? A niechże Bóg broni ! Wygada się . — Jako Litwie z koroną . — Ot i dlaczego Kuba nam do pomocy stanie . — Tyle lat pod jednym dachem i dopiero teraz wiem , coś ty wart . — Beczkę soli trza zjeść razem , zanim się poznawszy . — Chłopcy , szkoła ! — Nie pożałujesz ! * Przeczytawszy parę kart , odwrócił je wstecz i westchnął : Wszedł paź i stanął przy drzwiach . — Czego chcesz ? — Jego przewielebność ksiądz biskup Tomicki , jego przewielebność ksiądz biskup Krzycki , jego wielmożność pan hetman Tarnowski , pragną się pokłonić najmiłościwszemu panu . — Żywot Pana Jezusa Krista . Król klasnął w dłonie , dwóch paziów poskoczyło na usługi . — Podsuńcie zydle tu do stołu . Usiądźcie , mili goście , powiadajcie , co słychać . — Ale mu Ostroróg grzecznego figla spłatał ! — dodał hetman . — Już to wszyscy oni raźni do psot wszelakich — rzekł król — w ostatnich dniach za wiele nawet tego dokazywania . O pomalowanym piesku słyszeli ście waszmościowie ? — A jakże ! — zawołali wszyscy ze śmiechem . — Uderzcie ją , wielebny panie , palcem po nosie , to was natychmiast w spokoju zostawi — rzekł król . — Srodze jest obraźliwa . Widzicie , już uciekła . — Cały dzień ją tak cierpicie przy sobie , miłościwy panie ? — Wypuszczę ją — rzekł Krzycki . — Pomnijcie , że mu wujem jestem . — I ja mój głos łączę z głosem hetmana — rzekł biskup Tomicki . — Czyliż to jego wina ? — spytał Krzycki . — Widzę — rzekł król smutnie — że nie znajdę nawet u przyjaciół moich ulgi w tej ciężkiej wewnętrznej rozterce . Wszystko to , co mi mówicie , mości hetmanie , i wy , księże biskupie , ja sam sobie po stokroć powtarzam , a jednak … nie mam spokoju . Głos cesarza Ferdynanda i króla Ludwika za Albrechtem przemawia , głos krwi na jego stronę wolę moją przeciąga ; toczę walkę sam z sobą i nie wiem jeszcze , co postanowię . To jedno wiem , że raz postanowiwszy , nie cofnę się . Towarzysze jego uczynili to samo , a król pożegnał ich łaskawie . * — Jak to o Kubie ? Co takiego ? — Wiesz ty , że to wyborne ; jak ona przygoda Serczykową spotka , nie będzie się źlić na Nastusię . — Już ja to myślał . — Kogo ? — Wszystkich siedmiu . — Pewno się poskarżysz samemu królowi — dokończył Chodkiewicz ze śmiechem . — Myślał em , że wolisz wyciągnąć się i chrapać we własnym łóżku , niż drzemać w antykamerze na ławie . — Nu , ma się rozumieć , że wolę ; nie o to mi chodzi , a o sprawiedliwość , już czwarty raz mnie Odmiwąs pomija … najspokojniejszemu cierpliwość urwie się . — A gdzie jest ? — W swojej komnacie . — Ino nas kazał wołać ? Nikogo więcej ? — spytał Szydłowiecki . — Już nie rozmazuj sprawy , bo nieczysta ! — Dość próżnej gadaniny ; uczynić , com rozkazał ! — Słuchamy waszej wielmożności . — Cicho … antykamera blisko ! — poskromił jego radosne wybuchy Boner . — Właśnie dziś — dodał Drohojowski — nakazana jest senatorska powaga . Szydłowiecki przodem , trzy dwójki po żołniersku wyprostowane za nim , weszli do antykamery . Ze względu na sąsiedztwo gabinetu króla nie wdawali się przybyli z odchodzącymi w rozmowę ; podano sobie ręce , parę ust szepnęło „ dobranoc ” , drzwi się otwarły i zamknęły , zostali sami . Przysiedli na ławach blisko drzwi od komnaty i nasłuchiwali . — A ja drugi ! — prosił Czema . — Idźcie , idźcie , a przypilnujcie , by wszystko było pod ręką . Za kwadrans byli z powrotem . — Nie zabaczyli ście niczego ? Kubek z wodą przy łóżku jest ? — A jakże . — Światło w sypialni ? — Okiennice zamknął eś ? Szary brzask gotów króla zawczasu zbudzić . — Chciał em , ale nie zezwolił . — A o cóż ci chodzi ? — A jak śpi i nie usłyszy ? — Już ja poczekam , póki rygiel nie stuknie . No , nie baraszkować , przyłożyć się do ławy i spać , a najstarszy z najmłodszym straż trzyma . — Chłopcy … jak najciszej … na miłość boską … — szeptał przezorny Gedroyć . — Czema ! Nie szurgaj nogami ! Nie umiesz chodzić jak człowiek ? Stanęli . — Otwarte ? — Uhum . — Pst … Nastuś … — Co ? — Śpi twardo ? — A łóżko szerokie ? Mierzyła ś , jakom ci kazał ? — O rety … Dmytruś … — jęknął Drohojowski . — Czegóż ? — Może nas psy obskoczą . — A my tam po co ? — Ani okiem nie mrugnę , panoczku . — Matko … ktoś idzie … — Gdzież ten Dmytruś nas prowadzi ? — Zwariował eś ? Do sadzawki ? — Nu , a gdzież dla niej lepiej było by ? — Woda bryźnie i baba zbudzi się . — To nie bryzgaj … sto razy powtarzam : ostrożnie ! — Głęboko … — Chi , chi , chi , chi … — Biegajmy do siebie i zmieńmy . — Ot , przyśniło ci się i tyla — zgromił go stary kucharz . — Jeszcześ nie dospał , to sobie oczy przemyj , a po drwa mi w te pędy biegaj ! — Nie pójdę , boję się . — Serczykowa ! — Cóż Serczykowa ? — Ano śpi w łóżku na wodzie . W sypialni królewskiej także dzień się poczynał . — Otwórz okno — rzekł król do Bonera . — Słońce już weszło ? — Już , miłościwy panie … . chi , chi , chi , przrzsk . — Zali w tym co śmiesznego widzisz , że słońce weszło ? — Darujcie miłoś … przrzsk … — Stańczyk , miłościwy panie . — Wołaj go . Cóżeś tak rano przybieżał ? — spytał król zdziwiony . — Nie zwykł eś pojawiać się równo ze słońcem . — O cóż chodzi ?