Adolf Dygasiński AS Albin Zabrzeski . - Były właściciel majątku ziemskiego i były nadleśny . - Wyżeł . - Warowanie i aportowanie . - Psy na placu Ewangelickim i na Zielonym . - Sześć sióstr panien . - Czarne oczy Morusieńki . Pan Albin Zabrzeski , warszawski elegant , jeden z takich , co to pierwszy by się nie zawahał chodzić na czworakach , gdyby mu bieżąca moda nakazywała . Przed kilku laty można go było widzieć wystawającego przy szybach różnych modnych sklepów galanteryjnych ijubilerskich . Uperfumowany , z grzywką na czole , z włosami troskliwie przez sam środek głowy rozczesanymi , płaszczyk z pelerynką , laska o rączce z kości słoniowej - wszystko , od kapelusza aż do skarpetek , ostatni żurnal . Na to przyozdobienie swej osoby nie potrzebował wcale pracować . Dzięki spuściźnie po ojcu mógł żyć dostatnio i w bezczynności . Takiemu dobrze na świecie : rzadkie rozrywki i przyjemności innych ludzi są to jego zwyczajne zajęcia . Coś dziesięć lat tak przeżył i w trzydziestym piątym roku życia zaczął się odzywać do ludzi , z którymi żył bliżej : " Słowo honoru daję , nieznośne i głupie jest życie " . Mówił to ziewając i tonem ofiary , która wśród poświęceń odkrywa światu nie znaną dotąd prawdę . Zrobił się kwaśny , w rzeczywistości nic szczerze nie lubił . Do teatru uczęszczał teraz tylko przez nałóg , na balach tańczył jak z musu , w winta przegrywał lub wygrywał obojętnie , zarzucił modny obecnie sport na bicyklu i już nie chciał o nim słyszeć . Ale co tu mówić , on na piękną kobietę spoglądał przez szkiełko w oku z fizjonomią człowieka , który po raz trzeci został wdowcem . Wśród takiego rozbicia pan Albin zaczął poszukiwać ocalenia w knajpach , gdzie niekiedy można znaleźć wesołe towarzystwo i zabawić się cudzym dowcipem . Przypadł mu jakoś dosmaku ten rodzaj spokojnego sybarytyzmu na nowym forum . Zaglądał naprzód dosyć pilnie Pod Daszek , gdzie , jak wiadomo , jadają śniadania i kolacje dziennikarze , literaci , artyści i rozmaity naukowy proletariat , który lubi wydać , a nie może częstokroć zarobić . Nie każdego tam ciągnie półmisek i butelka , więcej chęć spotkania ludzi , uprzyjemnienia sobie nudnego aktu odżywiania . Stosunków przyjaźni , koleżeństwa nikt zapewne nie poszukuje na tejdrodze , ale spotkać się w knajpie z przyjacielem , kolegą jest równie dobrze , jak i gdzie indziej . Jeden drugiemu niemo wtedy mówi : " Bądź moim ulubionym kwiatem podczas biesiady ! " . Niczyim kwiatem nie był Zabrzeski , tylko jemu samemu przez pewien czas było tu dobrze . Śniadanie jadał przy stoliku dziennikarzy i grywał o koniak w tak zwaną " derdymałkę " , co się niekiedy zaciągało do czwartej po południu . Gdy przychodził wieczerzać , zawadzał o inne jakie kolegium i tak mu dzień schodził . Mężczyźni , gdy już przejdą poza okres dojrzałości i zaczynają więdnąć , w rozmowach swoich bardzo chętnie zwracają się ku płci pięknej . Niejeden sam z sobą prowadzi monologi na tenże temat bodaj nie z płaczem , ale odbija się za to w towarzystwie drwiąc wesoło ztakich spraw , które go przed chwilą mocno bolały . Wiele tomów dało by się ułożyć z dowcipów , żartów i anegdot , opowiadanych w kółku artystyczno - literackim Pod Daszkiem , a zawsze stosowanych do rodzaju żeńskiego . Patrząc na tych , po największej części dobrze już podtatusiałych biesiadników , musiał eś mimowolnie pomyśleć : " Co zamiera w życiu , zmartwychwstaje w pieśni " . I to jest dobre jako mały dodatek do życia . Ta sfera jednakże nie była odpowiednia dla pana Albina , który z owym gronem ludzi , oprócz sympatii dla takich rozmów , nie miał zresztą nic a nic wspólnego . Czuł on przy tym , że go tutaj lekceważą , i to wrażenie zatruwało mu rozkosz słuchania dowcipów . Kiedy nareszcie pewien złośliwy literat wyraził się o jakimś budynku , że to jest " styl cielęcej główki z grzywką nad czołem , rozczesanej przez środek i w płaszczyku z pelerynką " , Zabrzeski wziął przycinek do siebie i zakład Pod Daszkiem stracił gościa . Jadał potem śniadania na Miodowej z adwokatami . Ale wśród wszystkich zawodów sybarytyzm palestry jest najmniej powabny : prawnicy jedzą i piją szybko , rozmawiają o rzeczach poważnych i najczęściej są zarozumiali jak prorocy . W głowie przeciętnego warszawskiego adwokata tkwi zawsze podczas śniadania ostatni proces , ostatnia partia winta , ostatnie wielkie bankructwo . Naturalnie , nie brakuje wyjątków . . . Między prawnikami pan Albin znowu zaczął wątpić o wartości życia i postanowił jadać śniadania samotnie . Przeniósł się więc na plac Teatralny do Müllera , gdzie jednak nie zdołał uniknąć znajomości z niejakim panem Wincentym , byłym właścicielem majątku ziemskiego , i zpanem Marcinem , byłym nadleśnym . Ci dwaj nowi towarzysze , jako ludzie bez zajęcia , mieli bardzo wiele czasu do zabicia . Opowiadali oni , że poszukują w Warszawie posad , że tutaj niedawno przybyli , że im się miasto bardzo podoba , chociaż drożyzna itd . Barczyści , ogorzali , prostoduszni wieśniacy nazywali Zabrzeskiego " panem dobrodziejem " i okazywali mu tyle szczerego szacunku ; że go tym dziwnie za serce wzięli . Słuchali uważnie , a śmiali się do rozpuku , kiedy im opowiadał rozmaite anegdoty zaczerpnięte z literackiego kółka Pod Daszkiem . Pochlebiało to wywiędłemu mieszczuchowi , że takie żubry mają dla niego uznanie , którego on gdzie indziej nie znajdował . Kiedy się bliżej już z nimi poznał , a wyczerpał prawie wszystko , co miał do powiedzenia , zaczęli oni dopiero mówić . Doświadcza się znacznej przyjemności czytając różne opisy i opowiadania utalentowanych autorów , ale potęguje się jeszcze zadowolenie , gdy nam ktoś żywym słowem i z talentem przedstawia obrazy przygód , których on sam osobiście doświadczał . Pan Wincenty i pan Marcin byli to zapaleni myśliwi , a w opowiadania swoje myśliwski wkładali cały zapał , całą energią owej namiętności , co to bez względu na niewygody , niebezpieczeństwa pędzi człowieka z kniei w knieję i skazuje go na życie cygańskie . Ustaliło się przekonanie , że myśliwi sławnie kłamią . Jest to przyznanie myśliwym zdolności , jakimi się odznaczali : Homer , Wergiliusz , Tasso , Dante , Cervantes i inni poeci . Niech zmyśla ten , kto umie pięknie zmyślać ! Naga prawda bowiem jest nieraz nudna , gdy jej sztuka nieprzystroi w nadobne szaty zmyślenia . Były ziemianin i były nadleśny posiadali ważne warunki autorstwa : szczerze kochali swój przedmiot opowiadania , znali go na wylot i posiadali język prosty , jędrny . Każdy wie , że mnóstwo arcydzieł nie drukowanych przepada razem z imionami swych twórców . Czyż talent i miłość tworzenia jakiego Sabały koniecznie chodzi w parze z pretensją do drukowania ? Pachniało naokoło rozpróżniaczonego paniczyka , gdy jego towarzysze żywo malowali obrazy kniej , niedostępnych wertepów , jarów w różnych porach roku . Nikt lepiej odmyśliwego nie zna piękności wschodu i zachodu słońca , uroków nocy na pełni księżyca i ciemności pełnej grozy . Cóż mówić o śmiertelnych nieraz zapasach z dzikimi olbrzymami borów , o zgiełku psiarni , rogów myśliwskich , o huku strzałów ? Tak jak przygody Robinsona ogarniają umysł dziesięcioletniego chłopca , podobnież opowiadania myśliwych podbiły zupełnie umysł Zabrzeskiego . Oni ciągle wyczekiwali na jakieś posady , ciągle ich spotykał zawód , ciągle mieli dużo czasu do zabicia i tonęli we wspomnieniach życia przeszłego . On wysysał niejako ich zapał i coraz bardziej przejmował się żyłką myśliwską . Pod takim wpływem pozostawał pan Albin pewnie ze trzy miesiące i został czysto teoretycznym myśliwym . " Myślistwo jest bardzo przyjemną i szlachetną rozrywką , muszę się wziąć do tego sportu ! " - tak sobie nieraz myślał w duszy . Tymczasem owi nieocenieni towarzysze śniadaniowi naprzód zaczęli kwaśnieć i tracić chęć do gawędy , następnie przestali bywać u Müllera , gdzie ich służba nazywała " ćwikami " . Po panu Wincentym i po panu Marcinie zostało tylko wspomnienie , że pierwszy zjadał na śniadanie kopę kołdunów , drugi łokieć kiełbasy z kapustą i że obaj brzydzili się czarną kawą z likierem , a pijali węgrzyna tylko . Gdzież się podzieli ci ludzie ? Może wyjechali z Warszawy , może dostali posady i wzięli się do pracy , a może jadali śniadanie gdzie indziej . Kiedy się teraz Zabrzeski przeniósł do Stępkowskiego i tam na śniadaniach spotkał znowu towarzyszy , ale już nie myśliwych , rozprawiał z nimi tylko o polowaniu . Przejął się zaś do takiego stopnia duchem myśliwskim , że prawdziwe i nieprawdziwe zdarzenia przedstawiał jako własne życiowe doświadczenia ; co więcej , zupełnie samodzielnie tworzył nowe opowieści , anegdoty . Można go istotnie podziwiać z tego względu , iż nigdy w życiu nie był na polowaniu , lasy znał jedynie z okien wagonu kolei żelaznej i z malowanych pejzażów , a strzelał tylko do zawieszonych butelek na Saskiej Kępie , do tekturowych zwierząt w Promenadzie , do jajka na wytrysku fontanny w Bellevue . Jego ciekawe opowiadania wytworzyły atoli w umysłach nowych towarzyszy niezłomne przekonanie , iż mają doczynienia ze znakomitym myśliwym , w co ostatecznie i on sam uwierzył z czasem . Żeby opinii takiej nadać poważny charakter , począł uczęszczać do strzelnicy , gdzie usilnie wprawiał się w celne strzelanie . Następnie poszedł jednego dnia do magazynu Ronczewskiego i sprawił sobie tam wszystko , czego myśliwy potrzebuje , naturalnie oprócz rzetelnie myśliwskiego animuszu . Kupił więc odtylcową dubeltówkę z dwiema parami luf i w mahoniowym pudle , ładunki pierwszego gatunku z prochem cesarskim , torbę myśliwską , trąbkę , świstawkę , kordelas , flaszkę na wódkę i co tam jeszcze . Jakkolwiek nie zarzucił anigrzywki , ani rozczesywania włosów przez środek głowy , nosił teraz jednak niekiedy bury strzelecki kapelusz z piórkiem i polecił krawcowi , aby mu sporządził myśliwskie ubranie . U wszystkich znajomych dowiadywał się , czy kto nie ma na zbycie dobrego wyżła , a gdy go zawodziły te poszukiwania , podał do kuriera treściwe ogłoszenie : " Chcę kupić rasowego idobrze ułożonego wyżła " . Kto posiada dobrego psa , przypadkiem tylko zmuszony może go mieć do sprzedania ; przeto różni ludzie zgłaszający się z wyżłami usiłowali wetknąć panu Albinowi psy pokojowe , które umiały wykonywać najrozmaitsze sztuczki ; jeden skakał przez kij i na zawołanie " ciepło ! " zrywał czapkę z głowy , inny znowu wyciągał z kieszeni chustki do nosa , nosił za panem laskę itd . Mnóstwo było do zbycia tych psich błaznów , a Zabrzeski ciągle się wahał . Nareszcie przyszło mu do głowy , że najlepiej będzie nabyć młodego wyżła i albo gowłasną pracą ułożyć , albo oddać gdzie na naukę . Wpadł mu zaś był w oko bardzo przyjemny z powierzchowności , fertyczny , czarny jak kruk ponter imieniem As . Bywają ludzie z bardzo krewkim temperamentem , ale największy nawet narwaniec - człowiek nie daje się porównać z psem - wariatem , zwłaszcza gdy pies okazuje wesołość , ochotę . Gdy się zdarzy taki sangwiniczny wyżeł wpadający w szały , potrzebuje on wytrawnej ręki wychowawczej , aby go uczyniła dobrym , mądrym psem myśliwskim - i to we właściwym wieku . As stanowił ideał psa - szaleńca . Sprzedał go był jakiś mieszkający na Sewerynowie emeryt , który miał sześć córek i te z młodym wyżłem wyprawiały w domu takie hałasy , że stary nie mógł się oddawać swej nałogowej poobiedniej drzemce . Tyranizowany przez córki , nie śmiał im zabronić swawoli zgiełkliwej i przemyśliwał tylko , jak by się tu pozbyć nadzwyczajnie hałaśliwego psa . Otóż , kiedy wyczytał w kurierze ogłoszenie pana Albina , nikomu nic nie mówiąc wyprowadził potajemnie z domu Asa i sprzedał go szczęśliwie . Zabrzeski niebawem sprawił sobie książkę o układaniu wyżłów i systematycznie rozpoczął domową edukacją psa , polegającą na nauczaniu warowania i aportowania . Wyraz " waruj ! " był teraz ciągle na ustach pana Albina . Jednakże As , który wiek szczenięcego żywota spędził między pannami , karmiony przysmakami i pieszczony do zbytku , uważał sobie takie " waruj ! " za proste wezwanie do figlów i w odpowiedzi na to szczekał zapalczywie , wyskakując jak szalony przed swym nauczycielem . Stosownie do przepisów książki , nauczyciel przyciskał nieraz ucznia ręką do ziemi , z ogromnym naciskiem wykrzykując : " Waruj , waruj ! " Ale skorotylko ręka pofolgowała , As się natychmiast zrywał i w dwójnasób wynagradzał sobie takie przymusowe zahamowanie energii . Co tu począć ? Książka radziła , ażeby - w razie , gdy nie skutkują środki łagodne i pies okazuje upór - użyć sposobów surowych , to jest zastosować powszechnie znaną , a słusznie przez długi czas cenioną metodę patyka . Chociaż niefachowy pedagog , Zabrzeski wiedział , że ból doświadczony na własnej skórze obudza pożyteczne uczucie obawy , która z kolei rzeczy wiedzie do posłuszeństwa , czyli do zaniechania uporu . Zdawało by się , że to spostrzeżenie psychologiczne jest prawdą niezaprzeczoną i że trzeba nie mieć oleju w głowie , aby się zrzec tak skutecznego środka , a jednak . . . Nie wskórawszy nic a nic w pierwszym tym dziale domowej edukacji , nauczyciel uznał za rzecz właściwą przystąpić do działu drugiego , to jest do niezmiernie trudnej nauki aportowania . Dla psa - flegmatyka z usposobieniem leniwym warowanie niewiele nastręcza trudności , gdyż spoczywa ono już w usposobieniu : pies - próżniak i bez nauki kładzie brzuchna ziemi , głowę między wyciągnięte przednie łapy i leży . Wyżeł z żywym , gorącym temperamentem ma już we krwi niejako aportowanie . Och , As okazywał aż nadto pochopności do chwytania w zęby wszystkiego , co się nadarzyło . Gdy raz znalazł na sofie otwartą książkę o układaniu wyżłów , wlazł z nią pod sofę i tam doszczętnie podarł , pogryzł . Za to otrzymał znowu chłostę szpicrózgą i wprawdzie nieutracił chęci do brania w zęby innych przedmiotów , ale sam widok książki napełniał go nieopisaną trwogą . Pokazuje się , że aby oduczyć , trzeba bić za każdą rzecz ; aby nauczyć , bicie często nie pomaga . Mocna wiara w uogólnione teorie prowadzi wychowanie psów namanowce : psy - są to indywidualności . Pan Albin też coś jak by pojmował , iż spełnienie rozkazu " waruj ! " brzmi dla Asa ponuro , przechodzi poniekąd jego siły ; tymczasem " aport ! " pobudza go do czynności . Za podnoskę do aportowania miał posłużyć okaz wypchanej wiewiórki , stary grat wyciągnięty spomiędzy rupieci . Naszemu wyżłowi aż się ślepie zaiskrzyły , gdy pan jego z wyrazem " aport " na ustach trzymał w ręku wiewiórkę . Owe lekcje tak wypełniały czas Zabrzeskiemu , że teraz później jadał śniadania , wcześniej powracał do domu z kolacyj , wstawał regularnie o ósmej z rana i zaraz się zabierał do lekcyj z wyżłem . Już po upływie dwóch dni nauki wydało się panu Albinowi , że As zrobił znaczne postępy w aportowaniu , gdyż jakkolwiek nie odnosił jeszcze panu podniesionego przedmiotu , pozwalał go sobie jednak odbierać . Toteż trzeciego dnia rano nauczyciel , dumny z osiągniętych rezultatów , a pełen nadziei na przyszłość , pod najlepszą wróżbą rozpoczął swojąpracę . Za pierwszym rzuceniem podnoski i na zawołanie " aport ! " As z właściwą sobie skwapliwością i zwinnością poskoczył ślizgając się po woskowanej posadzce , o którą stukały jego pazurki . Pełen zapału pochwycił w zęby upragniony przedmiot , ale ani myślał odnosić go panu , tylko co tchu zmykał gdzieś tam na tyły mieszkania . Właśnie o tej porze służący Franciszek powynosił z mieszkania na dziedziniec meble , aby z nich kurze wytrzepać , i zostawił tylne drzwi otwarte , co pozwoliło wyżłowi swobodnie wymknąć się z domu . -As , do nogi ! . . . As , aport ! . . . - wołał Zabrzeski stanąwszy w negliżu przy lufciku . Pies spojrzał parę razy w okna pierwszego piętra , jak gdyby drwił z krzyków swego mistrza , a potem wyciągnął się pod pompą według przepisów o warowaniu i trzymając między przednimi łapami wypchaną wiewiórkę , zaczął ją pracowicie patroszyć . Krzyk pana Albina posłyszał trzepiący meble Franciszek i chciał wyżła zawrócić domieszkania . To mu się nie udało , gdyż zbieg porwał podnoskę i z podniesionym w górę ogonem bardzo raźno , ochoczo derdnął za bramę . Zaraz na ulicy spotkał go inny pies , pudel z pochodzenia , właśnie kończący obwąchiwanie węgła domu , a teraz zaciekawiony w najwyższym stopniu przedmiotem niesionym przez Asa w zębach . - " Co by to mogło być takiego ? " . . . Ponieważ Zabrzeski mieszkał przy Erywańskiej , przeto wyżeł wydostawszy się na ulicę niedaleko miał plac Ewangelicki , dokąd też żwawo się puścił , a za nim pędził w derdy ów rozciekawiony pudel , pragnący namiętnie zajrzeć z bliska Asowi w zęby . Za psami w odległości kilkunastu kroków podążał służący Franciszek z trzepaczką w ręku , złowrogim spojrzeniem w oku i przekleństwem na ustach : - Bodaj jasne pioruny spaliły taką służbę ! . . . Mało kto może zwrócił uwagę na to , że plac Ewangelicki jest od dawna ulubionym punktem zbornym psich schadzek , szczególniej w godzinach porannych . W porze letniej , jak tylko się rozpocznie dzienny ruch miejski , można się tutaj przyjrzeć wielce uciesznym scenom psich figlów . Właśnie i teraz wyprawiał tam harce , skoki , pląsy jakiś nadzwyczajnie zwinny mopsik z ogonkiem w kółko zakręconym i w obróżce z dzwoneczkami . Za współzawodnika w turnieju popisowym miał ten psi akrobata atletę , ogromnego popielatego doga z obciętymi uszyma , w szerokiej metalowej obroży z monogramem swego pana . Kilka innych psów w charakterze widzów zdawało się brać żywy udział w widowisku : opasły , gruby w karku i pysku , z obwisłymi policzkami buldog ; delikatny , wątłej budowy charcik , na którym mimo ciepłych promieni słońca drżała febrycznie skóra przywykła do pokojowej atmosfery ; pudel przez nożyce na lwa wystrychnięty ; wyżeł , co sfilistrzał w mieście używając ze swym panem tylko raz na dzień przechadzki od domu do knajpy ; nareszcie jakiś mieszaniec skrobiący się nieustannie tylną łapą po wełnistym karku . Niektóre z nich stały , inne przysiadły na ogonie , przyległy na brzuchach , a z ich fizjonomii można było wyczytać , że gdyby tylko posiadały ludzkie dłonie , z pewnością biły by mopsikowi oklaski . Inteligencją i pełną wdzięku zręczność malców widocznie psy nawet cenią wyżej aniżeli brutalną siłę olbrzymów . Pojawienie się na placu Asa i pudla nieustannie Asowi zaglądającego w zęby przerwało wesołą zabawę . Wszystkie psy , ile ich tam było , zwróciły ciekawe oczy na przybyszów , a każdy zdawał się wzrokiem zapytywać : " Co też ten wyżeł może nieść w zębach ? " Niebawem wielki dog pierwszy przyskoczył do Asa , nastroszył się okrutnie i musiał mu warknąć do ucha jakąś brutalną groźbę , gdyż młody wyżeł bojaźliwie spuścił ogon , pokornie się przypłaszczył i jednocześnie wypuścił z zębów wiewiórkę . W tejże chwili lotem strzały przyskoczył mopsik , chwycił upuszczoną podnoskę i pognał z nią w cwał przez plac , a za nim popędziły teraz wszystkie psy , nie wyłączając Asa i przybyłego z nim pudla . Cała ta gromada obiegła naokoło kościół , po czym zjawiła się znowu na placu , naprzeciwko pałacu Kronenberga . Już ten , już ów zaskakiwał drogę mopsowi , który jednakże umiał się zawsze zręcznie wywinąć , a w ostatnim razie uchodził popod brzuchami psów większych . Żywym ruchem roiło się to psiarstwo ; z wiewiórki na wszystkie strony wyłaziły jakieś kłaki , a co ją który pies dopadł , skubnął , potem się zatrzymywał , smakował i usiłował wypluć pakuły , oblegające mu podniebienie . Tak się tutaj rzeczy miały , kiedy niespodziewanie wtargnął na plac Franciszek , uzbrojony w trzepaczkę do mebli . Fizjonomia człowieka pełna goryczy , jego chód niecierpliwy , ruchy niespokojne i ta trzepaczka , wyglądająca jakoś podejrzanie w rękach ludzkich , wszystko tosprawiło , że As jakby poczuwając się do winy zaczął rejterować . Inne psy widocznie pozostawały w niepewności , co czynić , i wyczekiwały dalszego przebiegu wypadków . Atolimopsik naraz wypuszcza z pyska podnoskę , odważnie naciera na Franciszka i szczeka zapalczywie . Pozostałe psy , zachęcone przykładem , tak dalece nabrały otuchy , że nawet As , dezerter , zawrócił i dopiero cała ta psiarnia opadła służącego , zuchwale na ń nacierając , zajadle go oszczekując na różne głosy . Zaskoczony Franciszek używał trzepaczki jako broniodpornej , przy tym idąc tyłem wycofywał się z trawnika , pewny , że skoro dotrze do głównej alei placu , psy zaniechają dalszej napaści . Biedak zapomniał , że aleję główną oddzielają od trawnika pręty grubego drutu , przeciągnięte między drewnianymi słupkami ! Skoro więc w swoim cofaniu się natrafił nareszcie nogami na ową zdradliwą przeszkodę , poderwanyznienacka , padł tyłem jak długi na główną aleję nakrywając się nogami . Nie przewrócił on wprawdzie przechodzącej tamtędy właśnie jakiejś otyłej niewiasty , ale upadkiem swoim narobił jej takiego strachu , że baba wrzeszczała jak opętana . Powstały stąd zamęt usposobił psy do odwrotu , do czego może się też przyczynił i widok stójkowego , który już nadchodził w groźnej postawie . Cała czereda z mopsikiem na czele powywieszawszy języki puściła się drogą poza kościołem , następnie przebiegła w skok ulicę Erywańską między snującymi się dorożkami iwypadła na plac Zielony , obiecujący daleko więcej swobody . Markotny , bo potłuczony , Franciszek powrócił do domu , gdzie krótko a węzłowato oświadczył Zabrzeskiemu , że on godzi się tylko do obsługiwania panów , nie myśli zaś na stare lata zbijać psy po mieście , gdyż od tego są stróże , posługacze i inne podlejsze gatunki człowieka . Potem usiadł w przedpokoju i wymrukiwał , że go przepłacano , aby przyjął służbę w Ogrodzie Zoologicznym , a nie chciał , ponieważ uważa sobie za ostatnie upodlenie usługiwanie zwierzętom . Pan Albin , człowiek mało stanowczy , zmilczał udając , iż nie słyszy tych przemów iprzycinków ; wypytał się tylko służącego , gdzie obecnie As przebywa , i sam osobiście wyruszył na obławę . Na Zielonym placu było nadzwyczajnie wesoło . Tym razem w przedstawieniu główne role przypadły Asowi i pudlowi . Oba psy w odległości jakich trzydziestu kroków przywarowały jeden naprzeciwko drugiego i bacznie spoglądały sobie w oczy . Nagle As powstał i czając się szedł noga za nogą w kierunku pudla , ażeby go niby też to znienacka napaść . Ta psia zabawajest jakby prototypem znanej gry dzieci : " bawmy się w zająca " . Mędrszy bierze zwykle na sięw tej zabawie rolę głupiego , a tak się zachowuje , jak gdyby rzeczywisty głupiec był bardzomądry . - As , do nogi ! - krzyknął Zabrzeski , a głos jego rozkazujący na miejscu stropił wyżła i zupełnie mu odebrał chęć do dalszej zabawy . Przyzwany w chwili kiedy właśnie miał się rzucić na rzekomego zająca , a potem go ścigać wypłoszywszy z kotliny , As , spiorunowany znanym sobie głosem , wstydliwie wtulił ogon pod siebie i ciągle się oglądając kłusował w przeciwległą okolicę placu , byle jak najdalej od pana . Pudel jednakże nie stracił przytomności umysłu , chociaż występował w roli lękliwego zająca ; przez chwilę rzucał bystro oczyma to na wyżła , to na przybyłego człowieka , jak gdyby sobie chciał wytworzyć należyty sąd , o co takiego może tu chodzić . Widocznie zrozumiał wszystko i na tej zasadzie postanowił działać , gdyż truchtem pobiegł do Asa i stanął obok niego . Zabrzeski znowu , podobnie jak znaczna większość ludzi , miał przekonanie , że głupiego psa człowiek zawsze może podejść chytrością swego rozumu ; nieznacznie więc zbliżał się , a udawał takiego , który nie ma zamiaru ani interesu te dwa psy niepokoić . Wszystkie zresztą psy , ile ich tam było , wietrzyły widać jakąś zdradę , gdyż poczęły się z placu wynosić , zachowaniem swoim dając mniej więcej do zrozumienia : " Skoro nie można przewidzieć , co za zamiary ma w duszy ten oto człowiek , przeto na wszelki wypadek lepiej się stąd oddalić " . Również i As miał chętkę drapnąć , bo skwapliwie zerkał oczyma za pierzchającymi towarzyszami , ale go widocznie przykuwała do miejsca wiara w przyjaźń i rozum pudla , gdyż pozostał . Co się teraz pan Albin zbliżył na jakie dwadzieścia kroków odległości od obu psów , pudel zaraz brał nogi za pas i gnał na przeciwległy bok placu , a za nim podążał wyżeł . W taki sposób Zabrzeski obszedł trzy razy naokoło plac Zielony i dopiero się stuknął w czołoo zdobione grzywką , gdyż zrozumiał nareszcie , iż pudel demoralizuje Asa . - Czekajcież , nicponie , pokażę ja wami - zawołał i skinął na stojącego przy Hotelu Francuskim posłańca , któremu wydał polecenie w tych słowach : - Ten czarny pies należy do mnie i trzeba go koniecznie oddzielić od tamtego białego pudla ! Dwaj ludzie , jeden w kapeluszu , drugi w czerwonej czapce , obaj uzbrojeni w laski , stanęli teraz naprzeciwko dwóch psów , ażeby rozerwać ich przyjacielski związek . Pudel , jak się zdaje , od razu zrozumiał , że co dwaj nieprzyjaciele , to nie jeden , że więc nienależy się silić na wynajdywanie chytrych środków obrony na małej przestrzeni placu , ale trzeba sobie zdobyć większe terytorium . Pudel rzucił się w Rysią ulicę pozostawiając towarzysza wśród nieprzyjaciół . Głupio się musiało zrobić na sercu Asowi , gdy stracił przyjaciela i przewodnika , a pan jego przyzwał teraz do pomocy aż dwóch nowych posłańców . Tymczasem pudel obiegł tylko naokoło przez Marszałkowską i niebawem zjawił się poza łańcuchem obławy , szczekaniem uwiadamiając wyżła o fortelu . Usłyszany głos sprzymierzeńca dodał wyżłowi otuchy . As rozpędził się , uderzył na słabszy punkt czatnieprzyjacielskich , a choć w przelocie dostał od Zabrzeskiego kijem , złączył się jednak z pudlem . Obaj druhowie puścili się teraz kłusem około cukierni Sztengla , przez krótką tylko chwilę przystanęli na rogu przy domu Blocha , porozumiewawczo spojrzeli sobie w oczy , a potem w cwał uderzyli na bramę Ogrodu Saskiego . Nie zdobyli tu sobie jednak wejścia , ponieważ baczny policjant energicznie zagrodził im drogę , przy czym pudel otrzymał potężne pchnięcie piętą . Z tej przeszkody niewiele sobie widać nasze psy robiły , gdyż podniosły w górę ogony i pobiegły jeden obok drugiego na plac Ewangelicki , stanowiący , jak wiemy , rodzaj psiej resursy . Nie był to czas stosowny do oddawania się zabawie połączonej z ruchem fizycznym , gdyżczerwcowe słońce wysoko już jaśniało na niebie żarem swym piekąc ziemię . Kompania , która teraz przebywała na placu Ewangelickim , składała się głównie z takich psów , co to nie mają gdzie głowy schronić i prowadzą nocny sposób życia , a w upalne dni letnie wysypiają się po placach w cieniu drzew i krzewów - psy bez oznaczonego sposobu do życia , zawsze głodne , gotowe kraść lub przyjąć pierwszą lepszą służbę bez namysłu . Te sponiewierane przez nędzę wywłoki , o ile im los pozwoli ujść ręki oprawcy , żyją nieraz miłosierdziem kucharek , młodszych , nianiek , dzieci ; niekiedy gryzą w śmieciach jaki stary trzewik , są nieśmiałe , bojaźliwe i przed każdym człowiekiem z pokorą merdają uniżenie ogonem . Jeżeli człowiek pędzi taki tryb , nazywa się go upadłym , spodlonym ; psa można nazwać jedynienieszczęśliwym . Kilku takich nieboraków poziewając i z wyrazem obojętności w oku spoglądało na Asa i pudla , które wyglądały zuchwale , butnie , jak gdyby świadomie dumne , iż prowadzą walkę z ludźmi . Wkrótce atoli nadbiegli tu także spoceni , pełni skwapliwości posłańcy , co szli za zbiegami jak woda mając w odwodzie pana Albina . Na ten widok przywykłe do ludzkiego prześladowania psy - żebraki okazały niepokój i jaki taki począł dźwigać swoje zemdlałe kości . Pudel zająwszy najbardziej odkryte stanowisko od razu spostrzegł , że nieprzyjaciele nie zaniechali pogoni , i niedługo się namyślając poskoczył w ulicę Erywańską wraz z Asem , a z Erywańskiej pognał na plac Zielony . Psy odkryły drogę Kolumba , dobrze teraz wiedziały , że z placu Zielonego łatwo się można dostać znowu na Ewangelicki i tak w kółko . Doprowadzony do ostateczności Zabrzeski jeszcze raz krzyknął straszliwym głosem : - As , do nogi ! W odpowiedzi na to oba psy poszły w ulicę Rysią . Zgrzytnął zębami pan Albin , zły , że wszystkie jego usiłowania rozbiły się o psiąprzebiegłość . Głodny , zziajany , chmurny oświadczył posłańcom , iż ich wynagrodzi sowicie , jeżeli mu tylko wyżła dostawią do domu . I poszedł na śniadanie do Stępkowskiego . Przechodząc przez Ogród Saski , ze zdziwieniem spotkał tu pana Wincentego , dawnegotowarzysza śniadań od Müllera , i z miejsca opowiedział mu wszystkie swoje zajścia z Asem . - Ja myślę - mówił stary myśliwy - że pan bierzesz się do nie swoich rzeczy . Ułożenie wyżła , zwłaszcza w starszym wieku , nie jest łatwe . To twierdzenie swoje uzasadniał pan Wincenty różnymi znanymi sobie przykładami . Szli , postawali rozmawiając ciągle i nareszcie , gdy już wyszli na plac Teatralny , Zabrzeski jął zapraszać miłego towarzysza na " wódeczkę " do Stępkowskiego . - Nie , nie pójdę - odrzekł pan Wincenty porównywając swój zegarek z ratuszowym . -Itak się już spóźnił em , a Marcin z każdym dniem staje się drażliwszy . . . Właśnie czeka na mnieu Brajbisza i jeżeli pan chcesz , proszę na gorzałkę , przy czym pogadamy o Asie . Pan Albin nie sądził , aby mu Brajbisz zastąpił Stępka , ale poszedł przez grzeczność i w nadziei znalezienia skutecznej rady , co się tyczy układania wyżła . Rzeczywiście , pan Marcin blisko już od godziny siedział w ogródku głodny i zły , bo nie mógł jeść nie wypiwszy kieliszka wódki , a wódki znowu za nic w świecie nie pił by w pojedynka . Niegdyś pożeracze kołdunów i kiełbasy jedli teraz sztukę mięsa z ogórkiem , a węgrzyna zastępowało piwo . Potoczyła się żywa rozmowa o wyżłach i ich przysposabianiu do polowania ; tylko pan Marcin miał jakiś cierpki humor , ni stąd , ni zowąd przypinał łatki Warszawie mówiąc : - Warszawskie łgarstwo , warszawskie błazeństwo ! . . . Nikomu słowa nie dotrzymać , a ciągle dawać " słowo honoru " , to czysto po warszawsku ! Zabrzeski się nawet parę razy zarumienił nieco , biorąc do siebie niektóre przycinki , a w duszy sobie myślał : " Co się stało z tym człowiekiem ? Taki uprzejmy , grzeczny był dawniej ! " Wysypawszy się i zjadłszy ogromny gnat sztuki mięsa z rurą pan Marcin częściej się odzywał , a gorycz też jego przemówień zmalała cokolwiek . - Muszę panu przede wszystkim powiedzieć - mówił do Zabrzeskiego - że " As " nie jest to właściwa dla wyżła nazwa ! Jakieś asy , winty , fausty , bardy -mogą być dobre dla mopsów , pinczerów , pudlów i innej psiej mieszczańskiej hołoty , ale nie dla psa myśliwskiego ! Następnie , imię wyżła powinno być dwuzgłoskowe , aby pies pojmował , że się go istotnie nazywa . . . Jednę jedyną samogłoskę może myśliwy z łatwością niedbale wymawiać , co psa tropi tak samo jak człowieka . . . Skoro więc wprowadzasz pan do myślistwa karciarstwo , nazwijże swojego wyżła przynajmniej As - pik ! - Pedantyzm , posunięty do drobiazgowości ! - odezwał się pan Wincenty . - Lepiej być pedantem aniżeli fanfaronem , lekkoduchem ! - powiedział z naciskiem były nadleśny poprawiając sobie włosy , które mu nieustannie odsłaniały łysinę , narażoną przez to na dokuczliwość much . - Jak na myśliwego masz za dużo pedantyzmu i przesądów - rzekł były dziedzic tonem , z którego znać było , że domawiając ostatnich słów , żałował , iż je wymówił . - Za dużo pedantyzmu i przesądów jak na myśliwego ? - zapytał pan Marcin spoglądając jadowitym wzrokiem na swojego towarzysza . - A czy to mój pedantyzm i moje przesądy wylęgły się w kolanie czy łokciu , że o nich z lekceważeniem mówi mój kolega myśliwy ? . . . Mnie się zdaje , iż one powstały w mózgownicy , gdzie się wpisuje wszystko , czego człowiek myślący doświadcza w ciągu życia . O , panie Wincenty , znać na tobie kilkumiesięczny pobyt w Warszawie ! . . . Spudłował eś już dzisiaj dwa razy : uczynkiem , boś się o godzinę spóźnił na stanowisko , i -językiem , mierząc do zwierzyny , do której nie należy strzelać . Powiedziawszy to pan Marcin na wpół z uśmiechem , na wpół poważnie zwrócił się do Zabrzeskiego z tymi słowy : - Myśliwy powinien siebie ułożyć przedtem , nim chce wyżły układać ! A cóż to jest ułożenie myśliwego ? Jego pedantyzm i przesądy ! Przesądy musi mieć rolnik , żeglarz , rybak ; przesądy są koniecznością wszędy , gdzie człowiek szczerze i z przejęciem się pracuje . - Szczerość i przejęcie się pracą może sobie człowiek zostawić , pedantyzm i przesądy odrzucić , a będzie pracował z tym większym rezultatem - mruknął pan Wincenty . - Mówisz czysto po warszawsku ! Słowo w słowo jak ten szlifibruk w okularach , który mięprzed kilku dniami chciał gwałtem ubezpieczyć na życie . Ja mu powiadam : " Panie , to jest niemoralnie , ażeby żona , dzieci , krewni wyczekiwali na śmierć ubezpieczonego w nadziei zagarnięcia po nim spadku ! " A on mi odpowiada : " Przesądy , przesądy , przesądy ! Trzeba raz przełamać przesądy i iść z duchem czasu , z postępem ! " Innym razem dał em się wciągnąć na jakiś wieczór , gdzie miano jakoby o czymś bardzo ważnym rozprawiać . Patrzę , występuje jegomość chudy , zdechlak wysuszony w bibule , i pali przemowę o oszczędności , przezorności . Kiedy ten skończył , występuje drugi i przedstawia różne przykłady oszczędności we Francji , Anglii , w Niemczech , mówi , że odkładając dziennie złotówkę można mieć za trzydzieści lat tyle a tyle , za czterdzieści - jeszcze więcej . . . Zapytuję kogoś , co to wszystko znaczy , i odpowiadają mi : " Będziemy się zapisywali do przezorności składając codziennie po złotówce " . A i po to się zbierać ? Przecież ja tę sztukę znam dawno , a jeżeli nie odkładam , to dlatego , że nie mogę i nie chcę robić oszczędności niedorzecznej , bo na własnym organizmie . " Działalność kolektywna jest cechą czasów nowożytnych , precz z przesądami jednostek ! " - wrzasnął mi nad uchem jakiś elegant . . . Otóż do tego zmierzam , że co jest przesądem dla takich krzykaczy , stanowi dla mnie zasadę życia . - O pedantyzmie i przesądach w myślistwie była mowa , a ty , Marcinie , w zapale Bóg wiedokąd zajechał eś ! - zrobił uwagę były właściciel ziemski i zwracając się do pana Albina tak mówił : - Mój przyjaciel twierdzi na przykład i upiera się przy swoim twierdzeniu , że wyżeł , którego bodaj raz dotknęła ręka kobiety , jest już zupełnie stracony dla myśliwego . Ponieważ nie mogę pojąć , co za związek zachodzi między kobietą , wyżłem i myślistwem , nazywam to przesądem i będę tak nazywał ! . . . - No , ale ja rozumiem bardzo dobrze , a to nawet mogę z góry przepowiedzieć , że taki pies bawidamek jest niezawodnie przez naturę upośledzony ! . . . Do niewiast zbliżają się i lgną wyżły z dolnym wiatrem , nicponie noszące łeb nisko , które się co chwila zatrzymują i tak głośno węszą w tropach , jak gdyby tabakę niuchały . . . Jest to moja obserwacja , nie żaden przesąd ! Pytajcie się natury , nie mnie , dlaczego wytworzyła ten związek między kobietą a wyżłem ! . . . Ho , ho , wyrazem " przesąd " nikt mnie nie stropi , gdyż ja wolę swoje własne przesądy aniżeli cudze prawdy ! Co się zaś tyczy pedantyzmu , to punktualność , drobiazgowość w myślistwie . . . Tu pan Marcin machnął lekceważąco ręką , jakby chciał powiedzieć : " Głupim nie ma co o tym mówić " , nie dokończył zdania , zapalił zgasłe cygaro i zamilkł . Zabrzeski zwracał się teraz z zapytaniami dotyczącymi wykształcenia Asa i otrzymywał odpowiedzi głównie od pana Wincentego . Dopiero przy pożegnaniu , gdy się mieli rozchodzić , przemówił też i pan Marcin , jakoś już udobruchany . - Niechże się już nazywa i As , choć mi to przypomina pierwsze litery wyrazu asinus ! . . . Tylko żeby się na nim taki prognostyk - nomen omen - nie sprawdził , daję panu dobrą radę : jest w Kościejowej Wólce leśniczy , niejaki Benedykt Ochota , ogromny majster , można śmiało powiedzieć profesor od układania wyżłów ; oddaj że mu pan swego wyżła na wyćwikę , a za dobry skutek poręczam ! . . . Ale widzisz pan , ja jestem pedant , nie lubię nic robić pstrum - brum ; więc proszę tu zaraz zapisać sobie adres : " Benedykt Ochota w Kościejowej Wólce , ostatnia poczta Skierniewice " . Możecie się porozumieć listownie czy osobiście , jak pan wolisz ! . . . Kiedy nareszcie pan Albin po tym pożytecznym dla siebie śniadaniu wrócił do domu , zastał tam już wszystkich trzech posłańców , którzy mu teraz na wyścigi , jeden przez drugiego , opowiadali zajmującą historią swoich przygód z Asem . Najciekawszy atoli z tego wszystkiego był koniec . Jak się pokazało , oddzielili oni naprzód pudla , obili go i odpędzili ; a wtedy wyżeł , strudzony niezmordowaną pogonią , uchodząc przed obławą zapędził się aż na Sewerynów . Tam - opiewało sprawozdanie posłańców - wpadł do sieni jednego domu i naraz stał się tak śmiały , jakby na swoich własnych śmieciach : biegał po podwórzu , szczekał , wpadał do różnych sionek , ujadał . Wkrótce też ukazały się jakieś panie i zaczęły go witać zogromną radością wołając : - Asiunio , Asiunio , kochany Asiunio ! Wówczas najenergiczniejszy z posłańców śmiało się postawił i otwarcie zażądał od tych pań , aby wydały wyżła , którego ściganie kosztowało już tyle trudów . Zadziwił się atoli posłaniec , gdy owe panie nie tylko nie uwzględniły jego słusznego , jak mniemał , żądania , ale okryły go obelgami i zagroziły przyzwaniem policji . - Niesłychane rzeczy ! - zawołał ze zgrozą pan Albin . - Cóż to znowu ? Kto śmie przywłaszczać sobie moję własność ? . . . I zapalony gniewem , wzburzony , pośpieszył co tchu na Sewerynów , gdyż powątpiewał nieco o prawdziwości zeznań posłańców i postanowił je osobiście sprawdzić . W samej rzeczy As uchodząc przed natarczywymi posłańcami schronił się na Sewerynów do domu emeryta , którego córki z niezmierną radością powitały ulubionego psa , nakarmiły przysmakami i okryły pieszczotami . Najstarsze trzy nosiły imiona : Luta , Guta i Niuta ; średnie - Anusia i Franusia ; najmłodszą , najprzystojniejszą zwano Morusieńka . Luta , przeszło czterdziestoletnia dziewica , nazywana wdomu " aniołem stróżem rodziny " , trzęsła całym gospodarstwem , ubierała się w jasne barwy , paliła namiętnie papierosy , należała pośrednio do Towarzystwa Przyjaciół Zwierząt i lubiła często powtarzać : -Moim obowiązkiem jest poświęcać własne szczęście dla dobra ojca i młodszego rodzeństwa . Tylko jeden ojciec wiedział , że Lucie zaczął się piąty krzyżyk , ale się z tym nigdy nieodzywał , siostry zaś zawsze ją uważały jako pannę w sam raz na wydaniu , a nie wychodzącą za mąż dlatego tylko , że " teraz takie czasy , mężczyźni się nie żenią " . Guta chorowała na literatkę i cała rodzina uwielbiała ją jako " inteligencją " , która zawsze stanowczo rozstrzygała kwestie , jak : " Kto pisze lepiej - Syrokomla czy Kraszewski ? " Obecnie wszystkie siostry wpadały w zdumienie i nie mogły odgadnąć , dlaczego As na widok książki w rękach Guty ze strachem krył się po kątach , trwożliwie pomrukując . Było to wspomnienie chłosty , otrzymanej od pana Albina za pogryzienie książki o układaniu wyżłów - wstręt dający się łatwo usprawiedliwić . Kiedy się tutaj zjawił Zabrzeski , As , przybrany w błękitną wstążkę z kokardą na szyi , siedział na kanapie między Lutą i Gutą , a inne panny zbliżały się do niego nieustannie , głaskały rączkami , nazywały pieszczotliwie " Asiuniem " , o mało go nie całowały . Panu Albinowi natychmiast się przypomniały uwagi byłego nadleśnego o demoralizowaniu psów myśliwskich przez kobiety . Wyżeł też ujrzawszy swego pana i wychowawcę przypomniał sobie widać rozmaite z nim zatargi , gdyż w oka mgnieniu się porwał z tego ogrójca rozkoszy iw skok dał nura pod kanapę . Domyśliły się zapewne panny , że nieznajomy gość jest tym , którego posłańcy wypominali jako właściciela wyżła ; Luta bowiem natychmiast oceniła trafnie przestrach Asiunia i szepnęła Gucie na ucho : " To niezawodnie ten przywłaściciel , tyran ! " Guta niebawem powtórzyła to samo na ucho Niucie i wieść się rozeszła . Widok licznego grona kobiet uspokoił jakoś pana Albina , który w sposób wielce uprzejmy zaczął niebawem usprawiedliwiać swoje przybycie , a następnie uzasadniać prawa własności wyżła . Czyniąc to spotkał się niejednokrotnie z pięknymi , wielkimi i czarnymi oczyma Morusieńki . Umyślnie czy przypadkiem najmłodsza z sióstr zajęła miejsce niedaleko okna , przez które promienie słońca padały na jej głowę i prześlicznie ją oświetlały nadając niezwykle uroczy blask hożym licom , a granatowy odcień lśniącym , kruczym warkoczom . Wyglądała jak nadludzkie zjawienie świętej . Najniezawodniej ta okoliczność sprawiła , że gość przedłużał tutaj swój pobyt i pod wpływem uroczych oczu Morusieńki począł nawet rozwodzić się o takich rzeczach , które zdaną sprawą nie miały żadnego związku . Co tu długo mówić ? Nasz myśliwy uległ sile wzroku niewieściego i zdemoralizował się podobnie jak jego wyżeł . Atoli Luta i Guta dały mu wnet do zrozumienia , że zrobiły dla niego wielkie już ustępstwo przyjmując nieznajomego mężczyznę w domu , gdzie są same kobiety , że więc on , pan Albin , powinien by to umieć ocenić i co żywo się wynosić . Gość , jakkolwiek dobry kawałek filistra , nie był , widać , jeszcze skończonym nosorożcem , gdyż pociski wymierzone przez dwie stare panny ugodziły go w serce , ale kiedy znowu spojrzał w te wielkie , wyraziste oczy Morusieńki , dostał jak gdyby zawrotu głowy , ciężaru w nogach , zaplątania języka . Chciał powiedzieć , że mu sprawi przyjemność pozostawienie Asa w tym mianowicie domu ; chciał koniecznie wyjechać z jakim nadzwyczajnie grzecznym komplementem , co to w nim ciągle się powtarzają wyrazy : " Uważam sobie za nieskończenie miły obowiązek . . . Będę się i czuł nieograniczenie szczęśliwym " . Pragnął właśnie tak przemówić , a powiedział , że się dobrowolnie zrzeka swojej własności , że tym bardziej nie ważył by się teraz myśleć o dochodzeniu praw swoich na drodze sądowej . . . Luta nie pozwoliła mu już kończyć i wyjąwszy z ust papierosa zawołała z twarzą zapłonioną od gniewu : - Jakiejże to własności pan się zrzekasz ? . . . Dochodzenie praw na drodze sądowej ? Owszem , bardzo prosimy ! A to doskonałe ! Kupić psa od jakiegoś złodzieja i oddanie go właścicielowi uważać za łaskę ! Obie najstarsze siostry powstały teraz z kanapy , a za nimi uszykowały się niebawem trzy inne i ta niewieścia falanga wyraźnie sprawiała takie wrażenie , jak gdyby chodziło o wyparcie wspólnego nieprzyjaciela . As także wychylił głowę spod kanapy . Tylko jedna Morusieńka nie opuściła swego miejsca pod oknem , a w spokoju pełnych rysach dziewiczej twarzy przebijało niejakie pomieszanie ; przynajmniej tak się wydawało panu Albinowi . Wśród nieprzerwanego potoku słów wypadających z ust " anioła stróża rodziny " i " inteligencji " Zabrzeski nie miał możności przemówić ani słówka na swoję obronę . Najprzód Luta wytrajkotała wszystko , co tylko wiedziała o sądowej odpowiedzialności , przy czym nie omieszkała nadmienić poważnie o stosunkach swoich z Towarzystwem Przyjaciół Zwierząt . Potem zabrała głos Guta i na poczekaniu zacytowała przypadek kary sądowej , świeżo spadłej na jakiegoś winowajcę , który podpadł pod kodeks zwierzęcej kryminalistyki . Jednocześnie wszystkie pięć ławą zbliżały się coraz więcej do pana Albina , a on w pomieszaniu składał nieustannie ukłony i z kapeluszem w ręku krok za krokiem cofał się tyłem , przesyłając spojrzenia Morusieńce . Kiedy nareszcie uderzył piętą o drzwi przedpokoju , uważał za właściwe skłonić się z wielkim uszanowaniem i rzucić okiem w kierunku okna po raz ostatni . Wyszedł , a za drzwiami jeszcze słyszał wielki gwar niewieści zmieszany teraz z tryumfalnym poszczekiwaniem Asa . Dopiero po wyjściu Zabrzeskiego Morusieńka opuściła swe miejsce pod oknem . Można przypuszczać , że dlatego siedziała tam tak uparcie , ponieważ starsze siostry uważały ją za małoletnią mimo skończonych lat ośmnastu i przynajmniej w domu nie pozwalały jej nosić długiej sukienki . Niby kwiat z pączka wyglądała dziewczyna ze swego pensjonarskiego ubrania , usiłując całą pełnią kształtów dziewiczych rozedrzeć ten wąski powszędy worek barwy ciemnoorzechowej . Ramiona , ściśnięte wąskimi rękawami , sprawiały zaczerwienienie i obrzęknięcie bardzo kształtnych rączek ; piersi , zapięte pod szyję , zbyt widocznie wznosiły się i opadały , ale najbardziej ze wszystkiego raziła krótkość sukni pensjonarskiej , gdyż Morusieńka ukończyła pensją przed dwoma laty , nadzwyczajnie rosła i rozwijała się fizycznie , a ciągle nosiła tę samę odzież . Otóż wobec osób obcych wstydziła się tego ubioru i ciągle siedziała w jednym miejscu . Zresztą , starsze siostry nazywały ją " smarkaczem " , niepozwalały jej nigdy zabierać głosu przy gościach , a i bez gości nie powinna była wyjawiać swego zdania , gdyż to oznaczało - podług Luty i Guty - złe wychowanie . Nieraz , kiedy zaczęła mówić , starsze siostry spoglądały na nią surowo i niechętnie , a As jej się wtedy przypatrywał ze zdziwieniem . Od niejakiego czasu atoli Morusieńka buntowała się przeciw despotyzmowi starszych sióstr , coraz częściej bowiem spoglądała w zwierciadło i ciemnoorzechowa sukienka stawała jej się coraz wstrętniejsza . Chciała ona koniecznie chodzić w długiej sukni nie tylko do kościoła , do Saskiego Ogrodu , ale i w domu . Rzecz szczególna , skoro gość już odszedł , a panny pozostały same i robiły spostrzeżenia nad tymi odwiedzinami , milcząca dotąd Morusieńka niespodziewanie odezwała się w te słowa : - Jestem pewna , że on ma jakąś podstawę upominania się o Asa , skoro tu przyszedł ! . . . Być może kupił psa od złodzieja , a kto wie , czy nie od papy ? . . . Wyście się bardzo źle zachowywały z tym nieznajomym : jakieś cierpkie przycinki , wymówki ! . . . Przez cały czas niepozwoliłyście mu się wytłumaczyć . Co on sobie pomyśli ? Ta uwaga dziewczyny , wypowiedziana dosyć cichym , nieśmiałym głosem , wywołała straszliwy rejwach . Wszystkie razem otwarły usta , łajały Morusieńkę powtarzając nieustannie " smarkacz " . Nareszcie gdy ją już dobrze zgromiły , zaczęły nielitościwie szydzić , jakoby usiłowała zwrócić na siebie wszelkimi sposobami uwagę Zabrzeskiego , co Guta w uniesieniunazwała " bezczelną kokieterią " . Teraz piękne oczy dziewczyny napełniły się obfitymi łzami i wybuchło owo łkanie , które u płci pięknej stanowi cechę równie charakterystyczną jak i język . Te krzyki , płacze sprowadziły tu ojca , który gdzieś poza kuchnią zajmował oddzielny pokoik . Córki w jaskrawych barwach przedstawiły emerytowi całe zdarzenie odnoszące się do odzyskania wyżła , a przy tym oskarżyły " smarkacza " Morusieńkę . Głównie przemawiała Luta , dzielnie ją popierała Guta , inne dorzuciły swoje . Starzec , jakkolwiek się bał swychcórek i był u nich takim samym pantoflarzem jak niejeden mąż u swej żony , tym razem jednakże ujął się za " smarkaczem " , a potępił " anioła stróża rodziny " i " inteligencją " . Co więcej , ku nadzwyczajnemu zdziwieniu i zgorszeniu starszych córek , oświadczył , że istotnieon sam Asa sprzedał , że więc prawy właściciel musi go niezwłocznie odzyskać . Luta , Guta i Niuta powstały teraz na ojca wyrzucając mu samowolę , despotyzm i chciały go zakrzyczeć . Ale widać , że cierpliwość dobrodusznego staruszka wyczerpała się nareszcie , gdyżpoczerwieniał z gniewu , tupnął nogą i zawołał : - Hola , moje panny , na oszusta się wykierować nie pozwolę ! . . . Pies należy do tego , kto go ode mnie kupił , i basta ! To rzekł i wyszedł z pośpiechem , ponieważ wiedział dobrze , iż nad kobiecym uporem nie odnosi się tak łatwo zwycięstwa . Luta natychmiast dostała spazmów z biciem serca ; ratowały ją wszystkie siostry , niewyłączając Morusieńki , wśród nadzwyczajnych szlochów . As rozłożył się w kłębek na fotelu i z wielkim spokojem spoglądał na wszystko , co się działo . Już cały ten dzień był bardzo żałosny . Emeryt musiał jeszcze nazajutrz stoczyć z córkami zaciętą walkę i dopiero potem wziąwszy na sznurek wyżła zaprowadził go na Erywańską , ponieważ uważał sobie za obowiązek , ażeby osobiście przeprosić pana Albina . Zabrzeski , któremu w tej chwili wywietrzały z głowy myślistwo i wyżeł , a za to czarne oczy Morusieńki nie dawały spokoju , przyjął starca z wyszukaną grzecznością i po kilkakroć powtórzył , że dozna " niewysłowionej " rozkoszy , jeżeli panny zechcą uważać Asa i nadal jako swego własnego psa " . Atoli Swojewski - tak się zwał emeryt z Sewerynowa - ani słyszeć nie chciał o tym , ażeby wyżeł znowu powrócił do jego domu . Pan Albin rozmyślnie przeciągał rozmowę , prosił staruszka siedzieć , częstował go cygarem mając ciągle na pamięci , że to jest rodzony ojciec pięknych czarnych oczu . Jakoż rozwiązał się język emerytowi i nastąpiły owe dobroduszne wylania , o które tak łatwo u ludzi gadatliwych i naiwnie myślących . - Ja - mówił stary na wpół z uśmiechem -od trzydziestu lat przywykł em sypiać po obiedzie , a te moje dziewczyny rozpieściły psa , swawolą z nim . . . Ach , gdyby ś pan wiedział , jak to jest przykro nie mieć na starość spokojnego kącika ! Zabrzeski więc nalegał grzecznie , ażeby jego As przynajmniej w godzinach przedobiednich służył pannom za rozrywkę , ale stary się na to nie chciał zgodzić i odszedł . Mało który z mężczyzn nie wie , co to jest opętanie przez piękne oczy . Nie myślimy opisywać tego stanu duszy , ponieważ każdy człowiek odczuwa go po swojemu . Pan Albin nosił czarne , wielkie oczy w swoim mózgu i stamtąd patrzyły one na ń nieustannie : widywał jew powietrzu , na niebie , na suficie , na swych białych jak śnieg mankietach , a nawet kiedy zamknął oczy . Polowanie , lekcje z wyżłem , wszystko to wywietrzało mu z głowy pod wpływem owych oczu . As , wyciągnięty pod stołem , śledził nieraz ruchy swego pana , jak gdyby się obawiał , czy znowu jakie warowanie i aportowanie nie wejdzie na porządek dzienny . Widząc atoli , iż pan głęboko o czymś się zamyśla , pies polował na przelatujące muchy szczękając zębami . Czasem mu się tu sprzykrzyło , wyłaził wtedy spod stołu , przeciągał się , ziewał i w braku towarzystwa do zabawy wymyślił sobie igraszkę , która polegała na obracaniu się w kółko i usiłowaniu schwycenia w zęby własnego ogona . Polowanie z wyżłem po ulicy . - Zatarg Asa z przekupką . - W której z trzech kocha się panAlbin ? - Najserdeczniejsze kółko . - Szewc Kąskiewicz . - Żebrak Pyta . - Wyrok sądu iskutki jego . - Scena miłosna na ulicy . - Ryszard Lwie Serce . - Miłość także się sprzykrzy . O wiele więcej niż Zabrzeski zajmował się teraz Asem służący , Franciszek , który za każdą psotę wymierzał wyżłowi karę , zwłaszcza w nieobecności pana , a oprócz tego nie skąpił mu ustnych nauk , zaprawionych całą gderliwością i żółcią starca niezadowolonego z życia . Pies bowiem skwapliwie uprzątał rogale , bułki , serdelki , wypijał mleko , śmietankę , a przy tym bardzo lubił gryźć różne przedmioty zaprawiając sobie młode zęby do przyszłych czynów . Franciszek sprawił sobie był raz nowe kalosze i strzegł ich jak oka w głowie , gdyż nawet w czasie zbyt wielkiego błota nie wychodził w nich na ulicę , aby nie straciły połysku . As dobrał się do owych kaloszy i pogryzł , porozrywał . Skargi , zanoszone do pana po każdym przestępstwie psa , pozostawały teraz bez żadnych skutków i Franciszek z goryczą powtarzał : - Cóż tu dziwnego , że się taka bestia z każdym dniem bardziej uzuchwala ? Atoli pan Albin zapatrywał się obecnie na Asa z innego punktu widzenia , mianowicie też uważał on psa niejako za pośrednika , który go łączy z domem , gdzie przebywają czarne oczy . Istotnie jest to brutalne , gdy człowiek w epoce zakochania się bije psa , którego pieściła luba dziewica . W miłości jest moralność sui generis : współzawodnika można postrzelić , sprzymierzeńca się głaszcze . Dumając tak , z głową potężnie zagwożdżoną czarnymi oczyma , Zabrzeski stworzył nareszcie plan przynoszący mu zaszczyt jako początkującemu myśliwemu . Brał on codziennie Asa na łańcuszek i wychodził z nim jakoby na przechadzkę , żywiąc nadzieję , że wcześniejczy później musi nareszcie spotkać Morusieńkę . Stanowiło to przedsięwzięcie rodzaj polowania z wyżłem , ponieważ pies spostrzegłszy czy poczuwszy swoję niedawną jeszcze panią niezawodnie zapragnął by ją powitać ; pan Albin , naturalnie , nie stawiał by temu żadnychprzeszkód i zyskał by sposobność zbliżenia się do swego ideału . Niektórzy zakochani puszczają się jeszcze na niedorzeczniejsze hazardy . As częstokroć zupełnie niespodziewanie skoczył , szarpnął się jak szalony i wtedy gwałtownie zabiło serce pana Albina mniemającego , iż pies rwie się do którejś z sześciu panien Swojewskich . Niestety , po największej części powodem niepokoju wyżła bywał inny jakiś pies , spostrzeżony w oddaleniu ! - Przecież one muszą nieuchronnie z domu wychodzić ! - mówił Zabrzeski sam do siebie , obkładając ulice przyległe do Sewerynowa , więc stanowiska , na które musi zawsze wyjść zwierzyna ruszona ze swej kotliny . " Cierpliwość przezwycięża wszystko ! " - myślał pan Albin przypominając sobie , że tę maksymę zna z wzorów kaligraficznych . Podczas tych przechadzek z Asem on sobie przypominał rozmaite rzeczy . Będzie temu cztery lata , zasadzał się w podobny sposób przy rogu Alei Jerozolimskich i ulicy Marszałkowskiej na niejaką Wandzię , z którą się przypadkiem zaznajomił na stacji kolei Warszawsko - Wiedeńskiej przed samym odejściem wieczornego pociągu ku Granicy . Żegnała kogoś , podobno narzeczonego , ze łzami i upuściła chustkę do nosa ; on byłszczęśliwym znalazcą , odprowadził właścicielkę chustki do domu , a przy tym dowiedział się , że ma ojca , matkę , siostry i narzeczonego . Coś przez dwa tygodnie upatrywał Wandzi w tamtych okolicach , aż ją nareszcie spostrzegł z werandy cukierni Zawistowskiego i odnowił znajomość . Skończyło się na tym , że jedli na kolację raki , a rozczarowało go naoczne sprawdzenie , że Wandzia nie miała ani ojca , ani matki , ani sióstr , ani narzeczonego i że jej naimię było Zuzia . Ale teraz zupełnie co innego : jest ojciec , są siostry , kto wie - może inarzeczony . . . Och , nie , nie ! Narzeczonego sobie wcale nie życzył . Maksyma z wzorów kaligraficznych dobrze mówiła . Niekiedy w klasie pierwszej malec dowiaduje się rzeczy pożytecznych w dojrzałym wieku męskim . Jednego dnia Zabrzeskispostrzegł z daleka Morusieńkę , idącą do kościoła z Gutą i Niutą . Dodajemy tu nawiasem , że rodzina nazywała Niutę " gołąbkiem " . Rzecz godna uwagi , iż " smarkacz " dziewczyna także spostrzegła Zabrzeskiego i jakby od niechcenia przesłała mu spojrzenie zdające się mówić : " Była m pewna , że cię tu spotkam " . - Przechodziły przez plac Kopernika ; on był przy samym rogu Oboźnej i od razu puścił Asa ze smyczy . Oswobodzony wyżeł miał już atoli upatrzonego psa , który troskliwie obwąchiwał rogi pomnika wielkiego astronoma i natychmiast poskoczyłku niemu sprawiając srogi zawód swemu panu . Dobry rzut oka może wiele rzeczy ogarnąć od jednego razu , resztę dopowie tak zwana domyślność serca . Wchodząc na balkon przed drzwiami kościoła Morusieńka tak właśnie rzuciła okiem i jak gdyby uśmiech zadowolenia przebiegł po jej ustach . Oby jej to wszystko nie zakłócało modlitwy ! Teraz trzeba było pojmać wyżła , który znudzony jednostajną , przymusową przechadzką , pragnął pohulać i wcale nie myślał wracać " do nogi " . Wezwany przez swego pana popatrzył na ń zdziwionym wzrokiem , potem pobiegł na Nowy Świat i po drodze zawiązując stosunki ze spotkanymi psami , a mimo to nie pozwalając się dopędzić Zabrzeskiemu , wpadł na Ordynackie i dostał się na Sewerynów . Znowu pies ! Tych psów wszędzie pełno i wyżeł nie mógł się opędzić zawieraniu coraz to nowych stosunków . Człowiek człowieka mija obojętnie ; psi altruizm nie pozwala na obojętność . Właśnie teraz w bramie stał jakiś psina , barwą przypominający pierniki , z bujną czupryną na łbie , z brodą , wąsami , bokobrodami . Spoglądał na ulicę z taką miną , jak gdyby sobie zadawał pytanie : " Czy oprócz wystraszania pcheł z kudłów jest jeszcze co do zrobienia na tym świecie ? " - Wtem nadbiegł As z całym zapał em psa , który dobrze używa życia . Fertnęły się wdzięcznie dwa psy około siebie , jak gdyby sobie wzajemnie składały grzeczny ukłon na powitanie . Psia ceremonia , widać , wymaga , ażeby głowa każdego z dwóch witających się była blisko miejsca , gdzie jest ogon drugiego . W tejże bramie miała pewna przekupka swój sklepik , handlując z ościennymi domami . Na długim stole leżało świeżuteńkie pieczywo i stały brudne słoje z cukierkami , podobnymi do świeczek stearynowych w szafirowe i purpurowe pasy ; przepadają za tą łakocią muchy , dziecii niektóre kucharki , młodsze . Kiedy się dwa psy witały z sobą , przekupka w drugim końcu stołu zawierała bardzo ważne przymierze z kucharką , która się zaklinała , że bez względu na zakaz swej pani , nie gdzie indziej , tylko właśnie tu , w bramie , będzie kupowała chleb , bułki , sól , drzewo na podpałkę i tym podobne artykuły . Dwie te niewiasty jeszcze się były nie porozumiały co do wszystkich punktów traktatu , a dwa psy zaledwie skosztowały rozkoszy obcowania , gdy delikatny węch Asa podrażniła woń świeżych kajzerek . Uczuł głód i może sobie pomyślał , że przyjaźń przyjaźnią , a o sobie nie trzeba nigdy zapominać , bo się wspiął na stół przednimi łapami i chwycił w zęby ciepłą jeszcze kajzerkę . Ale i najzręczniejszy pies nie zdoła ukraść tak zręcznie jak człowiek : Aszwalił na ziemię słój ze słodyczami . Zgiełk tłuczonego szkła sprawił , że przekupka i kucharka raźno poskoczyły za wyżłem , który - nie głupi czekać - zmykał teraz do domu , gdzie mieszkał emeryt Swojewski z sześciu córkami . Żółty psina wypadł też z przekupką i kucharką przed bramę , udawał , że jest bardzo zły : szczekał groźnie , drapał ziemię wszystkimi czterema nogami , coś jak gdyby się strasznie gorszył i odgrażał : " Dał by m ja tobie , żeby ś nie byłszczęśliwie uciekł ! " Zrobił się teraz przed bramą jarmark , gdyż około przekupki i kucharki zaczęły się zbierać dzieci , chłopaki zwane łobuzami , zatrzymywały się przechodzące młodsze . Naraz kucharka radośnie klasnęła w dłonie i zawołała : " Wiem , wiem ! . . . " Po czym podała do wiadomości całego zgromadzenia , że ów bezecny pies , co narobił tyle szkody , pochodzi z tejże samej kamienicy , gdzie i ona mieszka , że nadto jest on własnością niejakich panien Swojewskich , sióstr , których jest tak dużo , iż nikt w kamienicy nie może się ich doliczyć . Zgromadzenie uchwaliło teraz , ażeby panny Swojewskie natychmiast wynagrodziły przekupce szkodę przez psa zrządzoną : " Niech nie wypuszczają na ulicę takiego szkodnika ! " Jakoż pokrzywdzona przekupka niebawem osadziła " na chwileczkę " w swoim kramiku sprzymierzoną kucharkę , sama zaś w towarzystwie niektórych świadków podążyła do mieszkania emeryta powtarzając nieustannie : - Ooo , znam ja te muńki ! Za grosz u mnie nic nie kupią . . . Choćby mi nawet nie zapłaciłyza szkodę , to im aby nawymyślam co się zmieści . . . Ma być na świecie chrześcijański handel ! Tymczasem Zabrzeski , o ile mógł , podążał za wyżłem i gdy wychodził z Ordynackiej na Dynasy , mignął mu się tylko w oczach As , skręcający na Sewerynów . Pan Albin nie miał już teraz najmniejszej wątpliwości , dokąd pies jego poszedł . Przystanął , ażeby się namyśleć , co należy przedsięwziąć . W każdym razie chciało mu się korzystać ze zdarzonej sposobności wejścia w bliższe stosunki z rodziną " czarnych oczu " . Najprzód miał zamiar czekać , dopókinie ujrzy Morusieńki wracającej z kościoła , ale potem znowu przyszło mu do głowy , żebyło by może lepiej iść zaraz teraz i ująć sobie Lutę nadzwyczajną grzecznością , powiedzieć jej na przykład : " Pani , racz mię w niewysłowionej swej dobroci uważać jedynie za strażnika i opiekuna Asa ! . . . Niech mię pani zaszczyci swoim zaufaniem , a będę się uważał za prawdziwie szczęśliwego " . Czyby się to jednak nie dało powiedzieć jeszcze lepiej , tak żeby kobietę za serce istotnie ująć ? . . . Bijąc się tak z myślami przybył na Sewerynów właśnie w chwili , kiedy przekupka ze świadkami i pretensjami wyruszyła do mieszkania emeryta . Pozostała jako zastępczyni kucharka siedziała już przy kramiku w bramie i chrupiąc cukierek z rozbitego przez Asa słoja bardzo głośno rozmawiała o pannach Swojewskich , o wyżle , o szkodzie , którą poniosła przekupka . Ta przejrzysta rozmową zaciekawiła Zabrzeskiego , a zaledwie rzucił pytanie , już się dowiedział o sprawkach wyżła i o ich następstwach . Los mu wybornie sprzyjał . Aby zostać bohaterem , dosyć było iść , zrobić siebie odpowiedzialnym za uczynki psa , wynagrodzić szkodę i uwolnić panny Swojewskie od natrętnej przekupki . Potężny pojedynek na języki odbywał się między Lutą a przekupką . Miejscem , gdzie się potykały , był przedpokój , ale odgłos walki wybiegał do sieni , rozlegał się w całym domu , nawet na ulicy . Świadkowie przybyli stali wprawdzie za drzwiami , słyszeli jednak dobrze przebieg rozprawy i bili przekupce brawo , ilekroć energiczniej dotknęła Lutę . Z dumą zwycięzcy przeszedł między tą hołotą pan Albin i śmiało do drzwi zadzwonił . Na widok mężczyzny , kroczącego z wielką pewnością siebie , niektórzy świadkowie uważali za właściwe zemknąć , inni spoważnieli . Kiedy mu drzwi otwarła Franusia , witał ją najuprzejmiejszym ukłonem ; następnie , założywszy jedną rękę za klapę surduta , a w drugiej trzymając z wdziękiem kapelusz stanął w odległości trzech kroków przed rozindyczoną Lutą , skłonił się trzy razy z wielkim uszanowaniem , ale i godnością , i rzekł : - Honor , obowiązek nakazały mi przybyć tutaj , ażeby odeprzeć brutalną napaść , którą szanowna pani znosi tak niesprawiedliwie , dając jedynie przez to dowód swojej anielskiej dobroci i nadludzkiej cierpliwości . Powiedziawszy to zwrócił się teraz do przekupki i mówił tonem wielkiego pana : - Na ile się ocenia szkoda zrobiona w kramie przez mojego wyżła ? Ta uroczystość w mowie , ruchach sprawiła , że przekupka straciła przytomność umysłu i zaczęła bojaźliwie jakoś bąkać ; - Szkoda . . . hm , szkoda niemała ! . . . Wielki słój . . . buldegony ! . . . Pewnie z rubla , a kajzerki tam i inne . . . Pan Albin wydobył trzy ruble i podał je przekupce , po czym sam otwarł drzwi mówiąc z przyciskiem : - Proszę się zaraz wynosić ! Zupełnie stropiona baba wyszła , ale zaraz za drzwiami znowu szeroko rozpuściła gębę : - Wiem ja , wiem - wołała - co znaczy taki przyjaciel , który za szkodę panieńskich psów płaci - ho , ho , ho ! . . . Zachowanie się Zabrzeskiego nie tylko ujęło , ale rozrzewniło Lutę , a najwięcej jej się podobała wyniosłość , z jaką pan Albin za drzwi wyprosił babę , która przed chwilą była jeszcze tak zuchwała . Toteż dziewica , anioł stróż rodziny , ze łzami w oczach po trzykroć podawała rączkę swemu rycerzowi , który za każdym razem powtarzał : - Uważam to sobie za niewysłowione szczęście , iż mi los pozwolił odebrać z ust pani podziękowanie . . . Właściwie ja to mam obowiązek być pani nieograniczenie wdzięcznym , ponieważ raczyła ś pani poczytać mi za zasługę to , co mi zrobić nakazywał honor i cześć , którą dla pani żywię . Jakoś wkrótce potem trzy inne siostry powróciły z kościoła , a ich fizjonomie na widok Zabrzeskiego wyrażały zdziwienie , które u Morusieńki miało charakter zdziwienia przyjemnego . Naturalnie rycerskie zachowanie się pana Albina pozyskało trzy nowe wielbicielki . On zaś , zawsze skromny czy udający skromnego , grzecznie się tylko kłaniał imówił , że jest " niewypowiedzianie szczęśliwy " . Odtąd As należał do dwóch domów : zamieszkiwał stale na Erywańskiej , niestale na Sewerynowie , gdzie go już teraz znała robocza ludność tej dzielnicy nie z najlepszej strony . Pies atoli tracił coraz więcej na wziętości u sześciu panien Swojewskich w miarę tego , jak jego pan w ich łaski się wdzierał i zyskiwał codziennie wyższe uznanie . W domu emeryta niejednokrotnie można było teraz słyszeć wyrażenie : " wyżeł pana Albina " . Zabrzeski również tym więcej zapominał o Asie , im bardziej wzrastała jego miłość dla Morusieńki , w której zkażdym dniem odkrywał nowe wdzięki , nowe zalety . Dziwnie to niekiedy układają się sprawy naszego życia , gdy przerozmaite względy niewolą człowieka , ażeby do upragnionego celu nie dążył drogą prostą , lecz bocznymi ścieżkami . Pan Albin chcąc sobie zapewnić możność widywania Morusieńki musiał się starać nieuchronnie o względy Luty i Guty , które były paniami domu . Sadził on się na okazywanie grzeczności obu tym pannom , okazując im względów daleko więcej aniżeli nawet Morusieńce . Wiedział czy przeczuwał , że były by one nadzwyczajnie niebezpieczne , gdyby się zwróciły przeciw niemu , i usiłował je sobie wszelkimi sposobami zjednać , ująć . To jego zachowywanie się wytworzyło bardzo osobliwą dwuznaczność : dwie starsze siostry , już dlatego samego , że starsze , poczęły sobie tłumaczyć zabiegi pana Albina każda na swą własnąkorzyść . Co więcej , Morusieńka , obdarzona bardzo przenikliwym wzrokiem i niepospolitą domyślnością serca , ona nawet miewała przelotne chwile wątpliwości . Niewdzięczna , nieumiała ocenić , że on przecież tylko dla niej , dla niej jednej , przymusza się do odgrywania roli niezmiernie uciążliwej ! . . . Dopóki sympatia panien Swojewskich zwracała się ku Asowi , w domu panowała harmoniai każda z sześciu sióstr nie budząc uczucia zazdrości w innych mogła sobie psa zjednywać . Teraz nie trudno było dostrzeć , że Luta i Guta prowadzą z sobą milczącą wojnę , gdyż każda z nich mniej więcej tak myślała : " On by tylko mnie jednę kochał , gdyby nie siostra moja ! . . . " Zabrzeski otrzymał od panien Swojewskich zaproszenie , ażeby stale bywał u nich w soboty , ponieważ w dni te wieczorem " zbiera się zwykle kilka osób na herbatę - serdeczniejsze kółko " . Prócz tego , najprzód Luta , następnie Guta powiedziały mu poufnie i wsposób nadzwyczajnie znaczący , iż dla takich jak on gości " drzwi i serca domu stoją zawsze otworem " . Stary wieczorami ciągnął zwykle pasjansa , a córki dotychczas , nawet w soboty , nie odrywały go od tej czynności , ale teraz , ile razy pan Albin był na herbacie , Luta nagliła ojca do pokazania się gościowi , co podług jej zdania nadawało domowemu życiu charakter rodzinny . Guta nie dawała się pod tym względem prześcignąć starszej siostrze i również wyciągała ojca z jego izdebki mówiąc pieszczotliwym głosem : - Tatuńciu , tatuńciu , trzebaż coś robić dla swoich córek ! Nieobecność kochanego ojczulka wystrasza nam gości z domu ! Dziwiła emeryta tkliwość córek , które przedtem wprost przeciwnie z nim się zachowywały . Toteż kiedy pierwszy raz wystąpił na takim wieczorze z herbatą i zastał tutaj pana Albina , bardzo się zamyślił , co to ma za znaczenie . Nagle , jak gdyby mu się w głowie rozświeciło , spojrzał na Zabrzeskiego i zaraz potem na Morusieńkę , która spiekła raki ; widocznie odgadywała , o czym ojciec myśli i dlaczego na nią spojrzał . Jest instynkt ojcowski , a nikt lepiej od córki nie zdoła sięgnąć głęboko w duszę ojca . Ze wszystkich córek swych Swojewski najbardziej kochał „ smarkacza ” . Prawdopodobny bieg myśli emeryta był taki : „ Jeżeli ten młody człowiek przyszedł tutaj dla którejś z moich córek , mógł to uczynić jedynie z powodu najmłodszej ” . Ha , może też staremu ostatni pasjans coś podpowiadał ! Dosyć na tym , że pod wpływem jego spojrzenia Morusieńka spłonęła . „ Najserdeczniejsze kółko osób ” bywających zwykle na sobotnich herbatkach u panien Swojewskich właściwie ograniczało się do liczby dwojga . Bywał tu najregularniej bratanek emeryta , student trzeciego kursu medycyny , zwany przez panny Zdobciem , ponieważ miał imię Zdobysław , i sąsiadka , pani Konstancja Garlewska , od dwudziestu pięciu lat już żyjąca w separacji z mężem . Zdobcio Swojewski był to chłopiec wesoły , trzpiotowaty , powiadał , że w soboty zwykle nie jada obiadów , ponieważ wieczorem jest pewny wyżerki u swych siostruń . Chodził często do teatru , naśladował wybornie aktorów i czasami przez cały wieczór bawił panny używając zwrotów wyrywanych na chybił trafił z rozmaitych utworów scenicznych . Pani Garlewska miała nerwowy tik w prawym policzku , a lewym znowu okiem ciągle mrugała , co chwila roniąc łzę z niego , i to jej nadawało fizjonomią osoby stale wzruszonej ; mówiła przez nos tak niewyraźnie , że prócz nosowego bąkania żadnego dźwięku nie mogło ucho słuchacza dobrze rozróżnić . A jednak biada temu , kto się dostał na język pani Konstancji ! Zabrzeskiemu sobotnia herbata nie przypadła do smaku , gdyż Zdobcio wpadłszy na temat miłości bezładnie przytaczał oświadczenia i wyznania różnych kochanków ze znanych sobie sztuk teatralnych . Już to się zwracał do Morusieńki i patetycznie deklamował : On , co znając kobiece finty i obroty , Igrał był z kokieterią , a żartował z cnoty ; On , który zwykle bywał zanadto zuchwały , Czemuż przy tobie siedzi drżący i nieśmiały ? To znowu nachyliwszy się do Guty mówił : - Słuchaj , Hortensjo , nie chcę ci prawić morałów , ale źle robisz igrając z podobnymi uczuciami . Powiadam ci jak przyjaciel , dotąd była ś tylko lekkomyślną , ale będziesz nieszczęśliwą , jeśli się nie zatrzymasz . Do Luty zaś stosował z jakiejś francuskiej komedii : - Przeminęły już lata , w których się żenimy na oślep , pozostaje tylko zawrzeć małżeństwo z rozsądku , a niesłychanie trudno znaleźć kobietę , którą by rozsądek zaślubić pozwolił . Ten trzpiot nie chciał zapewne nikogo dotknąć , a ciągłym odzywaniem się w taki sposób narobił wiele przykrości . Pan Albin postanowił sobie unikać , o ile można , „ najserdeczniejszego kółka ” . Codziennie około godziny jedenastej przyprowadzał teraz Zabrzeski Asa na Sewerynów i przed miejscem zamieszkania córek emeryta oswobadzał psa z łańcuszka . O wpół do trzeciej punktualnie znowu się tu zjawiał , aby zabrać wyżła , którego niewidzialna ręka także punktualnie wypuszczała z domu . Czas był dlatego tak wyliczony , ażeby i panny mogły się z psem ubawić , i emeryt bez przeszkód odbył swą poobiednią drzemkę . Niech nikt jednak nie myśli , że właściciel psa za swoję uczynność nie odbierał żadnej nagrody ! Zarówno kiedy przyprowadzał Asa , jako tez gdy po niego przychodził , zawsze spotykał w oknie parę pięknych , czarnych oczu . Oprócz Morusieńki nikt w domu jakoś sobie nie zdawał jasno sprawy z tego , skąd się tu As bierze i gdzie się podziewa . Dawniejsza też troskliwość o psa , dbałość wyziębła teraz . Panny Swojewskie prawie już nie zwracały na ń uwagi , a pan Albin i Morusieńka pamiętali o nim o tyle tylko , ile im obojgu leżało na sercu porozumiewanie się oczyma przez okno . To zapomnienie przez ludzi otwarło swobodzie Asa bardzo obszerne pole . Biegał tu i owdzie wypowiadając wojnę wszystkim spotykanym kotom ; ścigał zapalczywie kury samopas chodzące , a jeśli były zamknięte w kojcu , to stawał do takiego kojca jak do zwierzyny lub przy nim warował , dopóki go nie odpędzono ; nazawiązywał wiele znajomości z licznymi psami ościennymi . Ale od czasu pamiętnego zajścia z przekupką w bramie nasz wyżeł zwracał na się szczególną uwagę pewnego żebraka , który w tym odludnym ustroniu , chroniąc się zapewne przed bacznością policji , dni całe spędzał pod przeciwległym parkanem w zaułku , którędy się z Sewerynowa schodzi ku Oboźnej . Wszyscy mieszkańcy znali Pytę , wiedzieli , że jest kaleką , i przeto litościwsze gospodynie , kucharki oddawały mu nieraz różne ochłapy spadłe ze stołu . W braku zajęcia Pyta z całym spokojem umysłu robił spostrzeżenia nad mieszkańcami Sewerynowa i nad przechodniami , którzy się tutaj pojawiali stale , jak na przykład Zabrzeski . Historia zatargu Swojewskich z przekupką i zakończenie tej sprawy dały żebrakowi domyślenia . - Gdyby mię ten niespokojny , przez wszystkich mych przyjaciół nielubiony pies pokąsał , musiał by mi ktoś za to zapłacić - mówił Pyta sam do siebie , i ile razy spostrzegł Asa , zawsze go drażnił , usiłował pobudzić do wściekłości . Pies w prawdzie szczekał , dopadał , nigdy się jednak nie posunął tak daleko , żeby na żebraku spróbować swoich zębów . Tylko weszło to wnet w jego zwyczaj , że skoro wypadł przed dom , zawsze już naprzód pędził pod parkan i zapalczywie oszczekiwał owę kupę brudnych , zrudziałych i wypłowiałych łachmanów , w których się poruszało ciało ludzkie barwy może jeszcze szpetniejszej od łachmanów . Już ten , już ów zwracał uwagę na zapędy wyżła mówiąc : - Co to za szelma pies , biednemu człowiekowi nie daje spokoju ! Przekupka zaś nieraz na takie szczekanie stawała przed swoją bramą i wołała z daleka na cały głos : - Pyto , a chwyćcież za kamień , rozbijcie łeb temu łajdakowi ! Będziecie mieli zasługę przed Panem Bogiem ! Wtedy żebrak odpowiadał jej płaczliwym i stękającym głosem : -Moja pani , czy ja też to , nieszczęśliwy kaleka , mam siły , żeby się z miejsca dźwignąćalbo kamieniem cisnąć ? . . . Niech sobie tam szczeka na biednego , żeby jeno nie kąsał ! Raz na krzyk taki zrobiony przez szczekanie Asa i łajanie przekupki , wyszedł też przed dom z warsztatu swego szewc Kąskiewicz i jego żona , kobieta znana na Sewerynowie z tego , że męża odjadała i bardzo utyła . Za tym stadłem małżeńskim wysypało się czworo drobnych dzieci - wszystko chciwe jakiego widowiska . Kąskiewicz widząc , co się dzieje , miał sobie za święty , chrześcijański obowiązek ukarać wyżła , który napada na bezbronnego kalekę ; podszedł przeto nieznacznie do Asa , a z tyłu trzymał potężną trzcinę . Tymczasem tak prędko , tak niezręcznie się zmierzył i uderzył , że psa chybił , a z wielkim rozmachem ugodził trzciną swoję otyłą małżonkę , która szła za nim nie postrzeżona i właśnie mu się nawinęła pod rękę . Szewcowa upadła na ziemię z ogromnym wrzaskiem i ciężarem swoim przygniotła pięcioletniego synka . Wrzask baby , płacz dziecka sprawiły , że wyżeł niezwłocznie pierzchnął . Od tego czasu Kąskiewicz stał się zawziętym wrogiem nie tylko Asa , lecz całej rodziny emeryta . Byli tacy , którzy na własne uszy słyszeli , jak po tym zdarzeniu pani szewcowa przy zamkniętych drzwiach ogromnie wytrzaskała majstra w warsztacie i dlatego w niedzielę nie wychodził z domu ani do kościoła , ani nigdzie . Ten miał się za co na psa gniewać . Różnych takich i tym podobnych pretensyj do Asa dosyć urosło tam na Sewerynowie . Musiał Pyta pomiarkować , że już był czas , aby go wyżeł nareszcie pokąsał , gdyż jednego dnia , kiedy As na niego napadł ze szczekaniem , dziad narobił ogromnego krzyku , lamentu : wrzeszczał wniebogłosy , łez nie skąpiąc . Na taki nadzwyczajny hałas garną się ludzie zewsząd . Kucharki z zakasanymi rękawami , młodsze , czeladź warsztatowa z głowami odkrytymi , w fartuchach i bez fartuchów , góral z wiązką łapek na myszy , to znowu taki , co handluje słomiankami , inny z pękiem baloników , jeszcze inny , co lody obnosi , Żydówka z koszykiem rzodkiewek , kościarka i szmaciarka - wszyscy pędzili do Pyty , który się darł jak opętany , pokazywał okrwawione łachmany , rany na nodze i rękach , ciężko oskarżając Asa coram populo . Zgroza ogarnęła ten cały tłum , posypały się obelgi , przekleństwa wymierzone do psa ; kobiety i młodzież ogarnął fanatyzm jednocześnie litości i zemsty ; ogłaszano na nieobecnego wyżła wyrok śmierci ; więcej umiarkowani , rozsądniejsi , doradzali żebrakowi oddanie sprawy do sądu . - Z zabicia psa - mówili - nie będzie żadnego pożytku , a sąd oto przyzna niezawodnie wynagrodzenie i przynajmniej się taki nieborak odrobinę zapomoże . - Ehe , którędy ! - rzekł cicho na ucho Kąskiewiczowi ślusarz z Sewerynowa . - Pyta to ryba ! Znam ja go ! . . . Gardło dał by m , że on sobie sam tych ran narobił ! Ciężko za takim świadczyć w sądzie ! - Co pan mówisz , panie Trzaskalski ? - zapytał szewc z groźną powagą , jak by dotknięty w najdroższych swoich interesach . - A choćby też nawet i tak było , to diabli panu do tego ! Niech korzysta , skoro ma rozum ! W każdym procederze człowiek za korzyścią przecie goni ! - I to jest prawda , niech korzysta ! Ma się rozumieć , niech korzysta - co mi tam do tego ! Upłynęło chyba z pół godziny , zanim się ten tłum począł rozchodzić . W tym czasie , kiedy sprawa Pyty wchodziła na drogę sądową , Luta zaczęła się rozczarowywać do Zabrzeskiego , a „ smarkacza ” podejrzewać i śledzić z chytrością właściwą zazdrosnej kobiecie . Czy jej czyste przeczucie coś poszepnęło , czy może i wpadła na jakieś wyraźniejsze dane , dosyć że była na tropie potajemnych , więc tym samym zakazanych stosunków najmłodszej siostry z panem Albinem . Jako „ anioł stróż rodziny ” , a właściwie jako zawiedziona w uczuciach , Luta nie spuszczała z oczu „ smarkacza ” . Jednakże Morusieńka , choć młodsza od siostry , a może dlatego że młodsza , była jeszcze chytrzejsza i z całą przytomnością umysłu miała się na baczności . Bardzo się musiał zdziwić Zabrzeski , gdy przybywszy pewnego pięknego dnia na Sewerynów zamiast pięknych , czarnych oczu ujrzał w oknie złośliwie uśmiechnięte i zacięte usta Luty . Zmieszało go to cokolwiek , ukłonił się jednak bardzo grzecznie , spuścił psa z łańcuszka i żeby się uwolnić od niemiłego wrażenia , poszedł na śniadanie do Lijewskiego . O wpół do trzeciej znowu przyszedł po psa i znowu w oknie stała Luta , zdająca się przemawiać : „ Teraz już wszystko wiem , odgadła m ! ” Nazajutrz pan Albin postanowił nie chodzić na Sewerynów , chociaż go to kosztowało bardzo wiele , i nie poszedł . Mimo to As już przywykł , zwlókł się , uciekł z domu i sam poszedł na Sewerynów , a następnie o oznaczonej godzinie wrócił na obiad do domu . Trzeciego dnia było zupełnie to samo . W podobny sposób jeszcze jeden dzień minął i potem już Zabrzeski nie mógł wytrzymać . - Niech się dzieje , co chce , a muszę ją zobaczyć ! - powiedział sobie , wziął psa na łańcuszek i poszedł . Tym razem w oknie stała Morusieńka , tylko jakaś posępna , zamyślona . Jeszcze ją widział , kiedy przyszedł zabrać wyżła , i wydawało mu się wtedy , że jakiś znak dawała mu ręką . Wrócił do domu , usiadł , pogrążył głowę w obu dłoniach i myślał , a ciągle jedno tylko pytanie go oblegało : „ Na czym się to wszystko skończy ? ” Ocknął się z zamyślenia i spostrzegł leżącego naprzeciwko Asa , który uważnymi oczyma wpatrywał się w swego pana , jak gdyby chciał odgadnąć jego myśli . „ Szczęśliwy pies ! ” - mruknął pan Albin i znowu mu się narzuciło pytanie : „ Na czym się to wszystko skończy ? ” W duszy tego człowieka żyło tylko uczucie czy namiętność , nie pozwalająca na żadną logiczną działalność wyższego rzędu . Widnokrąg takiego duchowego stanu można porównać do widnokręgu podróżnika w pustyni lub na morzu : piasek i piasek , woda i woda , kobieta i kobieta . Czyż już nic więcej nie ma na świecie ? Owszem , jest jeszcze pytanie : „ Kiedy i jak się to wszystko skończy ? ” Prawa odwieczne działają i tak czy inak muszą się spełnić , a człowiek mniema , że to on działa , czuje , myśli . . . Ostatecznie , on jest tylko zadowolony lub niezadowolony ; bieg wypadków pcha go w jednym albo drugim kierunku . I nikt a nikt nie jest tak mądry , aby posiadł klucz logiki szczęścia i nieszczęścia , aby konsekwentnie przewidział , ku jakiemu kresowi zmierza . Głupi ma nawet pod tym względem wyższość nad mądrym : głupiec nie tak często błądzi , za to mądry nigdy popełnionych błędów swoich nie opłakuje . Nie będziemy tu opisywali przebiegu sprawy sądowej wytoczonej przeciw emerytowi o pokąsanie przez Asa żebraka i kaleki Szymona Pytaja , zwanego pospolicie Pytą . Świadkowie byli wiarogodni począwszy od szewca Kąskiewicza , a kończąc na przekupce z bramy , dowody też całkiem oczywiste . Ojca sześciu córek skazano wyrokiem sądowym na zapłacenie Pycie pewnej sumy pieniężnej i poniesienie kosztów procesu . Grzeczność , przyzwoitość towarzyska nie pozwalały na wprowadzenie w tę sprawę Zabrzeskiego , istotnego właściciela wyżła . Ale też stary narobił za to w domu piekła ! . . . Zemdlała Luta , zemdlała Guta , zemdlała Niuta i o mało nie zemdlała Morusieńka , a ojciec wpadł w jakiś szał , biegał po pokoju , sapał wykrzykując : - Dosyć mam tego psa ! Już mi kością w gardle stanął ! Słowo honoru daję , słowo honoru - w łeb mu strzelę , jeżeli się tylko pokaże w moim domu ! . . . Słyszycie , mówię jasno , w łeb strzelę ! . . . Szczęściem Asa nie widział , gdyż Morusieńka nosiła już teraz długą suknię i siedząc na krzesełku zalewała się łzami , a nóżkami tak psa przygniotła , że się nie mógł ruszyć . Jakie to szczęście , że nie zemdlała ! Nareszcie stary wybiegł do swojego pokoiku , gdzie wydobył jakiś bardzo stary , zardzewiały pistolet , który nabił równie starym prochem , starą kulą i nałożył aż zielony od starości kapiszon . Prawdopodobnie broń nie zagrażała najmniejszym niebezpieczeństwem , Swojewski jednak włożył pistolet w kieszeń surduta i tak uzbrojony , groźny wrócił do córek . Ten ojciec , zwykle malowany i pod pantoflem córek będący , naraz odzyskał energią , ukazał się w świetle strasznie surowej powagi . Naturalnie w czasie jego nieobecności chwilowej z pośpiechem wypchnięto za drzwi Asa . Kiedy teraz panny spostrzegły wystający z kieszeni ojca straszny oręż , nadzwyczajna trwoga ogarnęła ich dziewicze serca . Zemdlałe powróciły do przytomności i wszystkie padły na kolana błagając starego , żeby się rozbroił . Jak gdyby chciał się zemścić za deptaną przez nie powagę ojcowską , zachowywał ciągle bardzo groźną postawę , a od czasu do czasu macał ręką kolbę pistoletu , co przerażało córki . Pisk , łkanie , szlochy niewieście -nic nie pomagało . Naraz Swojewski zwraca się do Morusieńki , wyciąg aku niej wskazujący palec i z wielkim naciskiem w te słowa przemawia : - Tyś powinna wiedzieć , dlaczego ja tego psa zabić muszę ! I trzy razy powtórzył : " zabić muszę " . Morusieńka zakryła twarz rękoma i wybuchnęła płaczem podobnym do kwilenia dziecka . Słowa te wywarły na nią t akie wrażenie , jak gdyby rozgniewanemu ojcu nie o samego psa chodziło , ale jeszcze i o coś innego . Wtem z przedpokoju doleciał odgłos dzwonka . Porwały się panny , prędko otarły łzy z zaczerwienionych od płaczu oczu i spokojnie pousiadały w kątach . Ktoś przyszedł - i do przedpokoju na przyjęcie podążył sam ojciec . Była chwila oczekiwania , w której Morusieńka śmiertelnie pobladła . " Jeżeli , dajmy na to , przypadkiem zadzwonił pan Albin i przyszedł z Asem ? . . . Nie , nie , chwała Bogu ! " W przedpokoju dał się słyszeć wesoły głos Zdobcia . Naprzód witał stryja słowami z " Consilium facultatis " , później , śpiewając " Jeszcze raz , jeszcze raz . . . " z " Ptasznika z Tyrolu " , spieszył do panien , aby im oznajmić , że dzisiaj nie można dostać biletów na " Carmen " . Gniewna i poważna fizjonomia starego , wystraszone , zafrasowane miny panien - wszystko to zadziwiło Zdobcia . Zaczął przemawiać słowami Szumbalińskiego z " Posażnej jedynaczki " : " Jakiż konkurent o moje niebożątka się zgłosi ? " A kiedy i to nikogo tu nie rozweselało , przysiadł się do Morusieńki i na ucho zapytał , co takiego zaszło . Okiem i ruchem ukazała mu pistolet w kieszeni ojca . " Ooo , źlee ! " - poszepnął Zdobcio , po czym zbliżył się do stryja , rzekomo całował go w rękę na pożegnanie , a jednocześnie wyciągnął z kieszeni pistolet . Spostrzegł to emeryt , zmarszczył się i położywszy rękę na ramieniu młodzieńca rzekł głosem bardzo poważnym , surowym : - Mój kochany , nie zawsze można żartować ! . . . Są rzeczy , które nie znoszą żartów . . . - Ej , stryjek dziś taki surowy , kto to widział ! - odrzekł Zdobcio . - Tak jest , jestem surowy , bo takim być muszę , bo innym dziś być nie mogę , bo ojciec rodziny ma obowiązek być surowym , jeśli widzi , że dzieci mogą kiedyś płakać na jegodobroć , że . . . że . . . bo . . . bo . . . Zaciął się stary , jakieś słowo nie mogło mu przejść przez gardło , odebrał pistolet z rąk Zdobcia i szybkim krokiem poszedł do swego pokoju . Odetchnęły teraz panny Swojewskie , a Morusieńka mimowolnie zbliżyła się do okna i rzuciła okiem w nadziei , że ujrzy Zabrzeskiego . Nie było go już , widać zabrał wyżła i poszedł do domu . To lepiej , lepiej się tak stało ! Oby jutro nie przyprowadzał Asa , póki nie przycichnie ta burza ojcowskiego gniewu ! - Żeby też o psa robić takie sceny w domu ! - zawołała Guta przerywając milczenie . - Ależ to nie o psa chodzi ojcu ! - odpowiedziała Luta wzruszając ramionami i wskazując okiem Morusieńkę zwróconą ku oknu . - I , co prawda , ojciec się zupełnie słusznie gniewa . . . Przecież to jasne jak słońce , że się smarkacz bałamuci . Chociaż te słowa ostatnie powiedziano głosem cichym , Morusieńka je słyszała i spłonęła , jak by ją kto wrzątkiem oblał . Najmłodsza siostra zrozumiała teraz , że ma w domu wszystkich przeciwko sobie . Przez całą noc nie spała i rozmyślała nad tym , co robić należy w takim położeniu . Źle jest , kiedy się kobieta zastanawia , myśli . Wydawało się Morusieńce , że koniecznie powinna dać panu Albinowi jakiś znak , ażeby nie przychodził już z wyżłem na Sewerynów , i taki sobie plan ułożyła : " Ponieważ wiem , o której on tu godzinie przychodzi , przeto wybiegnę kilka minut przedtem , a gdy go spotkam , powiem te tylko słowa : " Na miłość Boga , nie przyprowadzaj pan już do nas Asa , gdyż może być nieszczęście ! " Tyle mu powiem i natychmiast wrócę do domu , bo wiem , że to nie jest przyzwoicie rozmawiać z mężczyzną na ulicy " . Dziewczyna zapaliła się do swego przedsięwzięcia , uważała je za niezbędne , chwalebne i nazajutrz w oznaczonym czasie niepostrzeżenie wymknęła się z domu . Jakoż niebawem na Krakowskim Przedmieściu przy samym rogu Oboźnej spotkała pana Albina z wyżłem . As się łasił do niej , merdał jej ogonem , jego pan złożył ukłon nadzwyczajnie uprzejmy . Morusieńka otwarła usta , chciała wypowiedzieć ostrzeżenie , ale przedtem się obejrzała niespokojnie i nagle szkarłat oblał twarz jej całą : na przeciwległym chodniku ujrzała Lutę , która ją bacznie śledziła . W najwyższym pomieszaniu , zupełnie nie wiedząc , co robi , z pośpiechem rzuciła się w ulicę Oboźną , ażeby tamtędy powrócić do domu . Zabrzeski , oczarowany wdziękami dziewicy , którą przestrach jeszcze piękniejszą uczynił , pośpieszył za nią i kiedy już skręcała w odludną uliczkę wiodącą z Oboźnej na Sewerynów , przemówił w te słowa : - Pozwól mi , pani , aby m ci uczynił wyznanie , od którego życie moje zależy ! Strwożyło to dziewczynę jeszcze bardziej , gdyż była pewna , że Luta za nimi podąża . Doznała zawrotu głowy , czuła , że jej się ziemia spod nóg usuwa , wytężyła wszystkie siły , ażeby przyśpieszyć kroku , gdy się nagle potknęła , jęknęła „ Ach ! ” . . . i upadła . Powszechnie wiadomo , że zakochani umieją korzystać z każdego przypadku . Lekkuchno i w okamgnieniu Zabrzeski postawił Morusieńkę na nogach , błagał ją jednocześnie , zaklinał , ażeby się go nie obawiała , i przy tej sposobności złożył niezmiernie gorący pocałunek na pięknej rączce bez rękawiczki . Wyrwała mu się jak ptaszek strwożony , biegła co tchu , a przed nią wyskakiwał , radośnie poszczekując , As , który skorzystał z chwili i razem z łańcuszkiem wymknął się swojemu panu . Odebrawszy tyle niespodziewanych a silnych wrażeń przystanął teraz pan Albin jak człowiek , który nieuchronnie potrzebuje chwilki czasu , aby sobie powierzchownie zdać sprawę z tego , co tak nagle zaszło . Nie miał na to czasu , gdyż właśnie spostrzegł przechodzącą mimo Lutę . Chwycił się za kapelusz , zdjął go do ukłonu , ale ona miała fizjonomią sztywną , pogardliwą i przeszła , jak gdyby go wcale nie widziała , podążając za Morusieńką i Asem . Ta niespodzianka najzupełniej stropiła Zabrzeskiego ; nie jadł wcale śniadania , lecz poszedł prosto do domu na Erywańską . Usiadł i przebiegał myślą dzieje swojego uczucia . Wszystko poszło z Asa ; marny pies może jednak w życiu człowieka odegrać znaczną rolę . Rzecz dziwna , zakochani ludzie mają najwyższą skłonność do rozmyślań , a wcale nie są zdolni myśleć , oglądać myślą swojej własnej duszy . Dusza ta jest wprawdzie jak by cyrkiem czy teatrem , gdzie sobie najrozmaitsze uczucia urządzają przedstawienia , ale zupełnie brakuje widzów . „ No i cóż dalej ? Na czym się to wszystko skończy ? ” Tymczasem na Sewerynowie było istne piekło . Dopiero teraz się wydało , że Luta to nieustannie podżegała starego , ażeby się uzbroił w ojcowską powagę i dał dobrą naukę „ smarkaczowi ” . Proces o pokąsanie przez Asa Pyty dolał tylko oliwy do duszy emeryta , zaniepokojonego o najmłodszą z córek . Luta bowiem wyraźnie powiedziała ojcu , że Morusieńka jest bardzo zalotna , może łatwo zostać kokietką , pójść po drodze zgubnej dla siebie i rzucić „ cień na całą rodzinę ” . Czy to była zwyczajna złośliwość starej panny , gotowej każdemu dokuczyć , czy fortel , ażeby w taki sposób Zabrzeskiemu przeciąć drogę zabiegów względem „ smarkacza ” , a napędzić go ku sobie , czy nareszcie istotna troskliwość o nienaganne postępowanie i dobre imię najmłodszej siostry ? Pytań tych nikt zapewne nie zdoła rozstrzygnąć stanowczo . Wszystkiego bowiem w pobudkach działania „ anioła stróża rodziny ” mogło być po odrobinie . Po doznanej przygodzie ulicznej z panem Albinem Morusieńka przed drzwiami mieszkania odzyskała przytomność , nie wpuściła za sobą wyżła , tylko weszła sama , usiadła spokojnie i , czego dotąd nigdy nie robiła , zaczęła czytać książkę : „ Żywoty znakomitych Polek ” . Wkrótce wpadła za nią Luta jak bomba , zatrzymała się chwilkę i powiedziała z gorzkim uśmiechem : - Pięknie , bardzo pięknie ! . . . Skinęła na Gutę i Niutę i wszystkie trzy poszły do ojca . - Ojcze , jest źle , bardzo źle ! - zawołała Luta wchodząc do pokoju . Emeryt z przerażeniem spojrzał na najstarszą córkę i trwożliwym głosem spytał : - Co się stało ? A ona zaraz zaczęła w najstraszniejszych barwach przedstawiać , że Morusieńka miała umówioną na ulicy schadzkę z Zabrzeskim , że się wraz z nim schroniła na odludną ulicę , gdzie słuchała jego miłosnych wyznań , że nareszcie upadła , a on ją podniósł i całował . Guta i Niuta dodawały niemało okropności temu opowiadaniu swoimi wykrzykami , ruchami rąk i twarzy . - Niech ojciec radzi ! Niech ojciec radzi ! - wykrzykiwały na gwałt trzy stare panny . Zdawało się , że starca opuściła dzisiaj owa energia i stanowczość , którą okazywał wczoraj jeszcze , uzbrojony w pistolet . Pobladł nadzwyczajnie , miał łzy w oczach , usta mu drgały , nogi się chwiały pod nim i wyrzekł tylko : - Tak , tak , trzeba złemu zaradzić ! Nieszczęście ! Swojewski miał w Warszawie przyjaciela z lat dawnych , kolegę biurowego , dziś jak i on emeryta , Ryszarda Bodzęckiego , którego koledzy przezwali byli niegdyś Ryszardem Lwie Serce . Nie lwie , ale prawe ludzkie serce posiadał ten człowiek , jeden z takich , co się to o nich mówi : „ Można na nim polegać jak na Zawiszy ! ” Bodzęcki , przeszło siedemdziesięcioletni starzec , ostatki życia swojego poświęcał obecnie rozmyślaniom nad tym , jak ulepszyć ustawy w różnych towarzystwach dobroczynnych , ażeby wsparcia otrzymywali tylko rzeczywiście ubodzy ludzie , a spomiędzy wszystkich stowarzyszeń w Warszawie najwyżej stawiał Archikonfraternią Literacką , której był członkiem . Chudy , kościsty , zawsze wyprostowany , miał wzrok surowy , wyraz pociągłej zmarszczonej twarzy niezwykle ostry . Mimo starości nie był gadułą , lecz mówił zawsze krótko , zwięźle , wyraźnie . Do niego to przybył Swojewski z ojcowskim bólem w sercu i bez żadnych ogródek wyznał otwarcie , co zaszło , a na zakończenie dodał ze wzruszeniem : - Dajże mi radę , Ryszardzie , co mam przedsięwziąć ! Ryszard Lwie Serce uważnie wysłuchał całej przemowy kolegi , żądał wyjaśnienia co do niektórych szczegółów , po czym rzekł : - Zawsze się działy takie rzeczy i zapewne dziać się będą ; na to nie ma lekarstwa , żaden ojciec , żadna matka nie upilnuje ! Swoją drogą , ty nie możesz tego brać lekko i owego zalotnika musimy do odpowiedzialności pociągnąć . . . Kto pannie naznacza schadzkę , oświadcza jej się i całuje ją przy wyznaniu miłosnym , ten się nieodwołalnie musi z nią ożenić ! . . . No , a gdyby odmówił , powinien eś się z nim koniecznie strzelać jako obrońca honoru swojej córki . Emeryt spuścił głowę usłyszawszy wyrok sprawiedliwego kolegi i odrzekł : - Słusznie mówisz , nie ma żadnego innego wyjścia ! Niech się żeni albo będzie miał ze mną do czynienia ! . . . Cóż robić ? Dla dobra rodziny trzeba się nawet dać zastrzelić , jeśli potrzeba . Pan Ryszard okazał się bardzo uczynny i przyjął na siebie obowiązki pierwszych zagajeń w tej drażliwej sprawie o honor Morusieńki . Zabrzeski ciągle był czegoś niespokojny , oczekujący , i choć już było po szóstej , nie jadł jeszcze śniadania . Nareszcie otrząsnął się z bezmyślnej zadumy i pomyślał , że bez względu na wszystko człowiek koniecznie jeść musi . Przyzwał Franciszka i zapytał go , czy nie wie , co się dzieje z Asem . Służący odpowiedział : - Trudno taką bestią pilnować na każdym kroku ! Franciszek skłamał , chciał bowiem ukarać wyżła za jakąś nową psotę i zamknął go w ciasnej komórce oczekując wyjścia z domu pana Albina . Wtem ktoś zadzwonił ; służący pośpieszył do drzwi i widząc jakiegoś gościa , który gotów pana dłużej jeszcze w domu zatrzymać , a tu aż ręka świerzbi , żeby psu „ skórę wytatarować ” , odrzekł : - Nie ma pana w domu - i drzwi przybyłemu zamknął przed nosem . Bodzęcki - on to był bowiem - dopiero nazajutrz rano porozumiał się z panem Albinem . Rozmowa trwała bardzo krótko , a o jej treści najlepiej świadczyło to , że się Zabrzeski ożenił z Morusieńką . Otóż i w taki sposób można się też ożenić . Gdy już panna Swojewska została panią Zabrzeską , wnet cicha , spokojna dziewczyna zmieniła się na wielce ruchliwą i energiczną mężatkę , okazując nieustannie tkliwą miłość mężowi . I było to , co bywa zwykle : naprzód „ dwie dusze w jednym ciele ” , potem duszy płci męskiej robi się ciasno , a dusza żeńska trzyma ją obiema rękoma za poły . Dawniej panu Albinowi ciągle się nastręczało pytanie : „ Na czym się to wszystko skończy ? ” Obecnie , jeśli wpadł w zadumę , stawało przed nim pytanie : „ Czy ja jestem szczęśliwy ? ” Sam sobie odpowiadał : „ Zdaje się , że jestem ” . Później wahał się , co sobie odpowiedzieć ; jeszcze później odpowiedź brzmiała : „ Zdaje się , że szczęścia nie ma na świecie ” . Ona zyskała swobodę , on ją stracił . Uwolniła się od tyranii rodzinnej sióstr i została sama tyranką męża . Jako pannie było jej źle na Sewerynowie , a sądziła , że mężowi powinno być dobrze na Erywańskiej . Miłość ich , nie przeplatana żadnym innym uczuciem , nie przerywana obowiązkami , w które człowiek wkłada kawałek duszy , stawała się chlebem powszednim , a nie przysmakiem . Zabrzeski usiłował nieraz wydobyć się z domu , ale żona inaczej pojmowała święty małżeński związek . „ Kocham cię i chcę być zawsze z tobą ” - mawiała . Ten piękny klejnot zaczynał być kamieniem młyńskim u szyi . Zmęczony , przesycony miłością pan Albin znowu zwrócił uwagę na Asa , gdyż zachciało mu się teraz polować . „ Ach ! wyrwać się na cały dzień z domu w pola , w lasy ! ” Odnalazł adres Benedykta Ochoty i postanowił osobiście odwieźć wyżła na naukę . - Bardzo dobrze , to i ja z tobą pojadę ! - zawołała żona . - Strzęsiesz się , moja duszko , lepiej w domu zostań . Na nic się nie zdały wszystkie przedstawienia i jednego dnia młoda para wsiadła na pociąg kolei , aby dojechać do stacji najbliższej od Kościejowej Wólki , po czym trzy mile jeszcze podróżowali końmi . Sarmata i filozof . -Ajnemerowa , jej dzieci , Wiktusia . - Olfąs,psi mentor . - As się wykierował na łapikurę . - Gospodynie i wyrocznia . -Awans . -Kury Ajnemerowej . - Jasnowidząca . - Dziękowanie za służbę . - Rosół Sarmaty . -Kara i ucieczka . - Gdzie się Olfąs schronił ? Wyobrażenia , poglądy pana Ochoty na cele wychowywania psów bardzo się podobały i Zabrzeskiemu , i jego małżonce ; obojgu im się wydawało , że nie można było zostawić Asa w lepszych rękach . Zbójecka - tak się zwała rezydencja leśniczego - leżała w lesie odległym przeszło o pół mili od Kościejowej Wólki . Był tutaj duży dom drewniany , ozdobiony od frontu wielkim łbem dzika , obok - inny budynek , stanowiący stajnię , chlew , kurnik , drwalnię ; po drugiej stronie przystawka , a wszystko to otoczone naokoło drewnianym parkanem z tarcic . Sam pan Ochota , chłop - olbrzym , z długimi czernionymi wąsami , z brwiami sprawiającymi wrażenie ostu . Liczył z górą lat pięćdziesiąt i nosił przed sobą wypukłość , która przypominała kopkę siana lub kopiec graniczny . Mimo to okazywał dużo krewkości , energii , co przypisywał piciu na czczo piołunówki . W rozmowie bardzo często powtarzał : - Ja , chwalić Boga , jestem sobie Sarmata ! Nie było to u niego pojęcie etnograficzne , ale pojęcie zucha , któremu pod każdym względem dopisują siły fizyczne ; przez „ Sarmatę ” rozumiał więc Ochota uosobienie zdrowia i wytrzymałości . Drżeli przed nim okoliczni złodzieje leśni nazywając go „ zbójem ze Zbójeckiej ” , bo biada temu z nich , który się dostał w srogie łapy Sarmaty . Sarmatą nie był w takim znaczeniu słowa młodszy o kilka lat od Benedykta brat jego , Julek , łysy , żółty jak wosk na twarzy , niskiego wzrostu i chudziutki . Starszy brat nazywał młodszego „ filozofem ” . Harmonia między tymi dwoma Ajaksami była doskonała : siła fizyczna uznawała inteligencją , a inteligencja żyła na koszt siły fizycznej , gdyż Julek , skończony próżniak , nic a nic nie robił w domu brata . Młodszy Ochota imponował swojemu otoczeniu nie tylko nadzwyczajnymi pomysłami , ale także i językiem , którego tutaj nikt po największej części nie rozumiał . O złodzieju mawiał ; „ psiakrew , komunista ” . Smutnego człowieka nazywał mizantropem , kłamstwo - improwizacją , złość - irytacją , głupstwo - herezją . Przy tym mawiał niekiedy o ludziach „ z niższym poznaniem ” , dając do zrozumienia , że on sam jest „ człowiekiem z poznaniem wyższym ” . Tylko Julkowi dzięki pojawiały się na Zbójeckiej pytania świadczące o głębszej przenikliwości umysłu ludzkiego , jak na przykład : „ Wierzyć czy nie wierzyć , że dusza po śmierci ciała błąka się i straszy ? ” Sarmata nigdy by się nie odważył na własną rękę coś stanowczego orzec pod tym względem , mówiąc : - Do takich zamysłowatych rzeczy trzeba mieć głowę Julka ! On filozof , on co innego , zna różne takie kawałki . . . Trzeba wiedzieć , że pan Benedykt miewał dni takie , w których go napadało niezwykłe pragnienie piołunówki ; wtedy odosabniał się zupełnie w swojej izbie i pił dopóty , póki go „ nie ominęło ” , co trwało niekiedy trzy , cztery dni . Mawiano wówczas w domu , że „ pan słabuje ” . Gdy raz tak chorował , weszła do niego w nocy gospodyni , wiedziona zapewne troskliwością o zdrowie pana . Ochota widać jej nie poznał , przestraszył się widma w bieli , porwał wiszącą na ścianie dubeltówkę i wypalił do kobiety . Na szczęście w naboju był śrut kaczy ; skończyło się na wybiciu zębów i zeszpeceniu twarzy gospodyni . Ta gospodyni nazywała się Ajnemerowa , a dzierżyła na Zbójeckiej ster zarządu gospodarstwa domowego i każdej prawie nocy albo widziała , albo słyszała , że „ coś chodzi ” . Straszyło tam na Zbójeckiej . Ajnemerowa pochodziła z Galicji i , jak podanie głosi , była wdową po strażniku rogatkowym - Einnehmer - stąd poszło później jej nazwisko . Przed osiemnastu laty była podobno bardzo powabną niewiastą , przynajmniej sama tak twierdziła , ale obecnie ani śladu wdzięków : wysoka , chuda , rozczochrana wiedźma z twarzą cygańską , pokrytą bliznami . Miała Ajnemerowa przy sobie dwoje dzieci : dwudziestoletniego syna Olfąsa ( zapewne Alfonsa ) i dwudziestoczteroletnią córkę Polusię . Olfąs , długi , cienki drągal , odznaczał się czubatą głową z rudymi włosami , dużym nosem jak by przełamanym w środku i skrzywionym w prawą stronę , ustami przypominającymi otwór słoika , z których wyglądały zęby , podobne do zajęczych . Powoli i ociężale chodził na długich a płaskich stopach , nieustannie poprawiając krótkie , lecz szerokie spodnie , które na jednym tylko ramieniu utrzymywał kawałek krajki . Główną siłę roboczą w całym domu stanowiła Polusia , dziewka rumiana , silna , zdrowa i pracowita . Oprócz tych wymienionych osób znajdowało się jeszcze na Zbójeckiej dziecko , pięcioletnia Wiktusia , o której pochodzeniu nikt nigdy nie mówił , choć przecie musiała mieć ojca i matkę . Zabrzeski ułożył się o warunki i zostawił Asa w domu Ochoty , a pani Zabrzeska poleciła go szczególnej opiece Ajnemerowej , gdyż , jak mówiła , wyżłowi temu zawdzięczała swoje szczęście małżeńskie . Gospodyni na Zbójeckiej z miłym uśmiechem przyjęła zapewnienie młodej mężatki , że dobra opieka nad Asem będzie oddzielnie wynagrodzona . Właściwie mówiąc Sarmata nie posiadał żadnego oryginalnego sposobu układania wyżłów , ale Julek każdemu mówił : - Mój brat ma swoję własną metodę ! Mój brat nie trzyma się niczyjej metody ! I stąd powstało , że ludzie mówili o metodzie pana Benedykta nie zdając sobie sprawy , co to jest metoda w ogóle i w szczególe . Nawiasowo nadmieniamy tutaj , że „ filozof ” i innych wyrazów nadużywał w podobny sposób : polityką nazywał grzeczność , krytyką - obmowę . Ta metoda starszego Ochoty była bardzo prosta , brał on z sobą wyżła w pole , a powróciwszy do domu Wołał Olfąsa i oddawał mu psa pod wyłączną opiekę : - Tylko żeby mi dobrze „ dociągał ” , „ wypychał ” jak należy - rozumiesz , kondlu ? . . . Olfąs to więc był rzeczywistym pedagogiem , który wyuczał psy warować , aportować , szukać zguby , chodzić przy nodze itd . Jeżeli zaś zaszła potrzeba , on je także oduczał od różnych psom niedozwolonych nałogów . Gdy wyżeł włóczył nos po ziemi , nauczyciel zakładał mu widełki zniewalając do górnego wiatru . Innym razem należało psa wyprowadzać w pole na otoku i w koralach , aby go zmuszać do należytego dociągania po zwietrzeniu zwierzyny . Uczeń Olfąsa musiał wybornie rozumieć znaczenie wyrazów : „ są-tu , dalej , tiazad , fuj , szukaj , aport , zguba , lekko , pst ” ; nadto musiał pojmować rozmaite tony i sposoby poświstywania czy pogwizdywania . Ciężką szkołę przechodził pies , którego chłopak ten wziął w swoje ręce ! Ale on tylko oddawał psom to , co sam odbierał od ludzi . Pierwsza Ajnemerowa bardzo nie lubiła syna i głośno wyjawiała zdanie ; - Wiem ja , wiem dobrze , co za ziółko jest ten obwieś , gotowy sprzedać rodzoną matkę ! Polusia też „ żarła się ząb za ząb ” z bratem i nienawidziła go równie jak matka . - Na wilka jacy patrzy abo na innego jeszcze gorszego zwierza - mawiała . Wiktusia , ile razy się oddaliła od domu , a spotkała gdzie na ustroniu Olfąsa , zawsze uciekała z przerażeniem , powiadając , że się „ boi okrutnie , aby jej czego złego nie zrobił ” . Panowie Benedykt i Julek uważali go też za istotę nie mającą ani żadnych moralnych uczuć , ani fizycznego czucia nawet , I wszystkie , jakie tylko są , obelżywe , wzgardliwe przezwiska stosowano tam na Zbójeckiej do Olfąsa . A ile razy on dostał od Sarmaty po grzbiecie harapnikiem , ile go nakopano nogami , wydarto za łeb , za uszy , nabito w gębę ! Już matka , już siostra zanosiły na ń skargi , za co brał wały . - Dosyć tego kondla zobaczyć , a już się bić chce , aż ręka świerzbił - odzywał się pan Benedykt , gdy Julek powiadał , że to jest „ in summo gradu figura antypatyczna ” . Łatwo zrozumieć , że Olfąs też nikogo nie kochał i , o ile mu tylko pozwalało bezpieczeństwo własnej skóry , na wszystkich wywierał swą nienawiść . Już to najmniejszej rzeczy nie można było zostawić bez zamknięcia , gdyż kradł on wszystko , co mu tylko pod rękę podpadło ; pieniądze , kawałek chleba , mięsa , szmatę jaką , nóż , śrut , proch , kapiszony . Jeśli się przypadkiem dorwał do flaszki z gorzałką , wysączał ją do dna , a po każdej znaczniejszej kradzieży miał zwyczaj na krótszy lub dłuższy czas zmykać do lasu . Wracał , odbierał srogą karę i przy sposobności znowu robił swoje , ale nigdy nie przyznał się do winy , choćby go do śmierci bito . - Co by to był za charakter , żeby szelma chciał być uczciwym ! Słowo honoru daję , bohater - mówił nieraz filozof . Tym lepiej ćwiczył pan Benedykt chłopaka w nadziei zrobienia bohatera . Ten brudny nędzarz , skrobiący się nieustannie w plecy , był postrachem psów , które brał pod swój dozór i władzę . Pod jego wpływem najgorętsze nawet wyżły stawały się uległymi flegmatykami , a powolne nabierały ognistego temperamentu . Tajemnicę owego wpływu stanowił przede wszystkim bat , następnie - rozmaite tortury , wymyślane przez Olfąsa w celach wykształcenia , a nie pozostawiające psu żadnego innego wyjścia , jak tylko bezwarunkową uległość . Może atoli i różne narzędzia męczarń nie wywarły by pożądanego wpływu na niejedno zwierzę , gdyby nie sama indywidualność tego chłopaka , jakaś wola zacięcie niewzruszona , nieubłagana , dzikie i zimne okrucieństwo wyglądające z każdego jego ruchu i przerażające każdego psa nieopisaną trwogą . Miał on zwierzęcy instynkt w odgadywaniu przyczyn zwierzęcego uporu , a ludzką zmyślność w wynajdywaniu środków karnych . Ażeby zrozumieć to jego dzikie okrucieństwo , trzeba go było widzieć , gdy z gniazd ptasich nawybierał pełne kieszenie piskląt , potem spokojnie , z uśmiechem zadowolenia dusił w palcach jedno po drugim , piekł na patyczkach nad roznieconym w polu ogniem i zjadał . Gdy Olfąs spojrzał w oczy psa swymi piwnymi oczyma , pies brał ogon pod siebie , kurczył się , przylegał na ziemi i kornie spełniał rozkazy - rzekł by ś - jeden drugiemu zajrzał głęboko w duszę . Wśród ludzi syn Ajnemerowej wyglądał jak idiota , nieczuły na wszelkie wrażenia będące skutkiem obcowania z bliźnimi . Widok i głos pana Benedykta zdawał się go paraliżować , odbierać mu przytomność umysłu . Zupełnie inną już istotą stawał on się na samotności albo mając do czynienia z psami . Biada wyżłowi , który nie chciał szukać zguby , aportować , iść w wodę , i doprowadził Olfąsa do niecierpliwości ! Ten psi mentor miał swój własny słownik na oznaczanie wyżłów , które posiadały jakieś niepożądane właściwości . Pies , wąchający po ziemi , zwał się podług tego słownika " mysiarz " , jeżeli stawał do lada ptaszka , " skowroniarz " , gdy się rzucał w pogoń za wypchaną zwierzyną , był to " świniarz " . Do każdego z tych przezwisk Olfąs dodawał epitet zdobiący - " ścierwo " . Bywały czasy , w których na pensjonacie u pana Benedykta kształciło się jednocześnie kilka wyżłów i wtedy Julek z dumą się odzywał , że jego brat jest " specjalistą mającym sławę europejską " . Obecnie był tu tylko jeden As , zwany potocznie przez otoczenie " psem warszawskim " . - Nie jest to bez ale , jeżeli już Warszawa psy do nas przysyła ! - mówił filozof wyprowadzając wniosek z faktu pojawienia się Asa na Zbójeckiej . Ajnemerowa otaczała względami warszawskiego psa , gdyż - według obietnicy pani Zabrzeskiej - spodziewała się " wdzięczności " , jeżeli wyżeł po odbytej edukacji wróci do domu mądry , zdrowy i niechudy . Olfąs od razu spostrzegł , że matka tego psa nadzwyczajniej wyróżnia . Swoją drogą As miał poza sobą bogatą przeszłość stosunków z płcią piękną i posiadał właściwe sobie sposoby wkradania się w serce niewieście . Wszystko to gotowało mu niełaskę pedagoga , tym bardziej że pies warszawski był jednocześnie " mysiarzem " , " skowroniarzem " i " świniarzem " , a oprócz tego pozyskał przydomek " ścierwa lizucha " . Im atoli dokuczliwszą była metoda Olfąsa , z tym większym sentymentem i zwracał się pies do Ajnemerowej , Polusi , nawet i Wiktusi . Przedtem , nim As przybył na Zbójecką , używał tutaj niewieścich względówAwans , rosły , łaciaty wyżeł z rasy , która obecnie zupełnie wyszła z mody , ale że pies ten był już bardzo stary i nie okazywał najmniejszej pochopności do nadskakiwania , więc teraz dano pierwszeństwo zręcznemu warszawiakowi . Kobiety niestałe są w swych uczuciach . Częstokroć nawet kijem wypędzano teraz Awansa z izby , gdyż gospodyni twierdziła , że rozpuszcza on pchły nadzwyczajnej wielkości , które w nocy spać jej nie dają . Do tej hipotezy o pchłach skłoniło Ajnemerową głównie odezwanie się pana Benedykta , który publicznie zrobił raz Julkowi taki wyrzut : - Chodzisz oto filozofować między baby , niczego ich nie nauczysz , a pchły tylko do mnie znosisz i ja potem w domu wysiedzieć nie mogę ; pijawki tak nie dokuczą jak te bestie ! Na Zbójeckiej były aż trzy teorie co do powstawania owych pasożytów . Sarmata otwarcie utrzymywał , że pchły pochodzą z płci pięknej , a stają się wtedy dopiero dokuczliwe , kiedy przejdą na psa lub mężczyznę . - Kobieta pcheł nic a nic nie czuje , choćby ją obsiadło największe mrowisko - powiadał Benedykt . Zdaniem Ajnemerowej pchły pochodzą tylko z psów , rozchodzą się po świecie i są dokuczliwe tak dla mężczyzn , jak dla kobiet . Julek jako filozof chciał być oryginalny , więc się nie zgadzał na żadną z tych teoryj , ale nie chciał też zbijać przekonań brata , a znowu praktyczne względy odżywiania nakazywały mu pozostawać w przymierzu z gospodynią i przeto twierdził : - Pchły powstają głównie z trocin i paprochów siana , a mogą też powstawać z psów , z kobiet . To pewna , że w tej części mieszkania , którą zajmowały Ajnemerowa , Polusia i Wiktusia , pchły były bardzo wielkie , bardzo dokuczliwe i niezmiernie liczne . - Gryzą bestie jak kuny - mawiał starszy Ochota . Za pośrednictwem Polusi do uszu Ajnemerowej dochodziły wieści , jakoby Olfąs podczaslekcji w polu tak katował Asa , aż się w Kościejowej Wólce ludzie litowali słysząc skomlenie wyżła . Opowiadano , że okrutny nauczyciel krępował Asa własnymi spodniami , wieszał go na gałęzi drzewa i strasznie ćwiczył batem . Skrępowany i za grzbiet zawieszony pies nie miał żadnego punktu oparcia , a jego oprawca bił , potem odpoczywał i znowu bił . Gospodyni niebawem zaniosła skargę do najwyższej instancji , ale Sarmata wysłuchawszy jej rzekł : - Nie ma w tym nic złego , kiedy się bije takiego psa albo człowieka , co z posłuszeństwa będzie miał kawałek chleba : tylko na dobre mu to wyjdzie ! Żeby zaś słowom swoim nadać większą siłę , pan Benedykt przywołał Olfąsa , schwycił go swoją olbrzymią łapą za ucho , zakręcił silnie i spytał : - A co , boli ? Chłopak ani pisnął , tylko zmrużył oczy , wyszczerzył zęby i skurczył się cały . - Łajdaku , to ty musisz psa wieszać , kiedy go ukarać trzeba . I z tymi słowy starszy Ochota , podbiwszy Olfąsa piętą jak piłkę , wyrzucił za drzwi . Ajnemerowa zaś , Julek i Polusia radzili we troje , że " takie państwo z Warszawy pewnie nie potrzebuje psa do zajęcy , które przecie w mieście można łatwo na targu kupić , jeno więcej im chodzi o różne takie » polityczne « sztuki dla zabawy " . Młodszy Ochota basował babom , gdyż mu było z tym dobrze : dogadzały mu we wszystkim . Obecnie nawet miał on ważny powód do schlebiania , gdyż pod jesień zabito na Zbójeckiej wieprza , a filozof przepadał za słodką kiszką z kaszą i rodzynkami . Sprawy tego porządku były w ręku Ajnemerowej , która mogła to robić w domu , co chciała , a niczym się łatwiej nie dała ująć jak pochlebstwem -i gdy ją kto pocałował w brudną rękę . Uśmiechała się wówczas bardzo wdzięcznie , okazywała skłonność do ustępstw . Kary , które As otrzymywał z ręki swego mentora , uwieńczył przynajmniej dobry skutek , wyżeł bowiem okazywał nareszcie całkowitą uległość i roztropność w spełnianiu rozkazów Olfąsa . Mówmy wyraźnie . Chłopak wychodził z psem i podążał polami w kierunku ludnej , zamożnej wsi - Kościejowej Wólki . Stojąc na wzgórzu , z daleka śledził on bystrymi oczyma , co się na około tej wsi dzieje . Wyobraźmy sobie sielski krajobraz w pogodny dzień jesienny . Wzdłuż drogi ciągnie się długa wieś , w jasnym słońcu pięknie odbijają bielutkie ściany chat spoglądających na zielone błonie , po którym uwija się gromada różnobarwnego bydła rogatego , koni , owiec , gęsi , a na strumieniu tu i owdzie pluska się , nurkuje stadko białych iszarych kaczek . Na tyłach chat - złote rżyska , porozdzielane miedzami , ciągną się ku lasowi ito , co tutaj krajobrazowi dodaje wdzięku , ruchu : na rżyska powychodziły poza chatygromadki kur ze swymi kogutami . . . Właśnie z całego krajobrazu t ylko te kury obchodziłyOlfąsa . To grzebiąc , to poszukując żeru , a nigdy się zbytecznie od chat nie oddalając , spokojne domowe ptaki chodziły sobie po rżysku . Skoro je As tylko zoczył , przykurczał siętak , że go zaledwie w bruździe można było spostrzec , podchodził chyłkiem , pełzał nabrzuchu , nareszcie wyskakiwał nagle , chwytał upatrzoną kurę i w skok pędził z nią do swegomistrza , przyczajonego gdzie bądź za krzakiem tarniny . Polowanie kończyło się roznieceniemognia w boru , upieczeniem i zjedzeniem kury . Daleko łatwiejsze bywały łowy na kaczki , które z biegiem strumienia nieoględnie precz poza wieś odpływały . Gęsi również niestanowiły trudnej zdobyczy . Spostrzegły to niebawem gospodynie z Kościejowej Wólki , że codziennie przepada gdzieśjuż kura , już gęś , już kaczka , ale wobec faktu takiego zachowywały się podobnie jak ludnośćstarożytnej Grecji : zapytywały o przyczynę i radę wyroczni . Wyrocznią w KościejowejWólce była stara baba , niejaka Wypychowa , lekarka , wróżka , zażegnywaczka , której mądrośćpolegała głównie na tym , ażeby nic nie robić , a zawsze mieć się czym pożywić . Pytana o przyczynę znikania ze wsi drobiu , życzyła sobie , aby jej zostawiono siedem dni czasu donamysłu . Skoro ten przeciąg czasu upłynął i siedem nowych sztuk przepadło , gospodynie pośpieszyły do wróżki znowu z zapasami chleba , sera , jaj , kaszy , grochu i otrzymały odpowiedź mniej więcej taką , jaką Grekom dawano w Delfach . - Ptak nie ptak , zwierzę nie zwierzę , może cosik gorszego jeszcze , a zawdy trza dawać baczenie od Zbójeckiej . Przez takie powiedzenie wróżka ukazywała na położenie lasu jako prawdopodobne miejsce pobytu potwora , pobierającego haracz z Kościejowej Wólki . Rozumie się , pożeracz ptaków tylko w boru mógł przemieszkiwać . Tymczasem na Zbójeckiej warszawski pies , który zrazu był w takich wielkich łaskach u płci pięknej , zaczął coś stawać się istotą podejrzaną , a zaczęło się od małej rzeczy . Jednego dnia rano Ajnemerowa , Polusia , za nimi i Wiktusia poszły do krów , które noc przepędzały pod zamknięciem aż na dwie kłódki . Wchodzi do krowiarni pierwsza Ajnemerowa , krowy się na nią oglądają , porykują , a wtem spod żłobu wyłazi As , przeciąga się w najlepsze i ziewa . - Dla Boga świętego , skądże się tu zaś wziął ten pies ? -powiada gospodyni do córki . - Miastowy taki , to pewnie kóli większej wygody i ciepła wlazł między krowy - odrzekła Polusia . - Czy ty , głupico , nie pamiętasz , żem go wczoraj wypędziła stąd przed zamknięciem krowiarni i wyszedł z nami ? - Jużci , prawda , mamusiu ! . . . Gdzieżbym nie miała pamiętać ? . . . - Kiedy pamiętasz , to nie gadaj , że wlazł . . . Z czegóż mu się ślepie tak świecą ? . . . Ajnemerowa żywiła niezłomne przekonanie , iż zły duch , ile razy mu się zachce niepokoić ludzi , włazi albo w czarnego kota , albo w czarnego psa . Niespodziewane pojawienie się w krowiarni wyżła obudziło jej podejrzliwość , ale nie była pewna siebie , czy psa wypędziła z krowiarni na noc , czy nie . W takiej samej niepewności pozostawała także Polusia , jednak wolała matce przyświadczyć , niż się z nią spierać . Nie można powiedzieć , że warszawski pies z wyżej przedstawionego powodu zasłużyłsobie na prześladowanie ze strony kobiet ; bynajmniej , tylko teraz pozostawiano go coraz wyłączniej opiece Olfąsa , od którego zależało wreszcie i karmienie wyżła . Głód , miłość , brak swobody - wieczne przyczyny cierpień życiowych . Zwykle wesoły , poszczekujący As zaczął posępnieć , spoglądać ponuro i pożądliwymi oczyma badać , czy gdzie nie leży jaki kawałek czegoś , mającego wartość . Ta jego mina , te różne zachcianki , pokusy utwierdzały gospodynię w podejrzeniach , odnoszących się do czarnych psów i kotów . Sama Ajnemerowa za nic w świecie nie wypędziła by takiego psa ze swej izby , gdyż mógł by się potem zemścić , ale polecała to czynić istocie niewinnej , do anioła zbliżonej , nad którą zły nie ma jeszcze żadnej siły - Wiktusi . Dziecko spełniało wolę gospodyni bardzo skrupulatnie iz przyjemnością . Nasz pies , zupełnie zaniedbany przez swego opiekuna , używany przezeń jedynie jako łapikura i nieraz surowo karany , a przy tym wypędzany gorliwie z kuchni i izby gospody nibył by się targnął na własny ogon , gdyby wiedział , że go to nasyci . Okruchy i ochłapy , które pozostawały z ludzkiego stołu , już Wiktusia uprzątała bardzo starannie , a Awans , jakkolwiek pies stary i gnuśny , zawsze od początku obiadu był już przed drzwiami na stanowisku zabezpieczającym mu gruntowe kości i odpadki . Jako pies miejscowy , znający na wylotordynek domu , czuł on , że prawo kości służy mu tak bezsprzecznie , iż najmniejszej kostki gotów był bronić do wyłamania sobie ostatniego zęba . Stanowczość , z jaką ów starzec zjadał twarde szczątki pańskiego obiadu , była tak wielka i miała w sobie tyle powagi , że As spojrzał tylko i widział bezsporność praw Awansa . Cienko śpiewał ! . . . Nieraz znalazł starą kość wybielała , czaszkę końską lub baranią , brał to w zęby , kładł się na ziemi i chrupał . Dobre i takie naiwne łudzenie samego siebie ! W takim położeniu rzeczy wyżłowi pozostawały tylko tajne i bardzo ryzykowne drogi zaspokajania głodu , jak na przykład - upatrzyć chwilę dobrą , wpaść piorunem do kuchni , porwać tam bodaj z garnka flak jaki , i w nogi . Udawało się niekiedy , a w takim razie już Olfąs bezwarunkowo odbierał plagi , bo któż inny mógł ukraść tak zręcznie ? Jemu było obojętne dostać wały raz więcej czy raz mniej w życiu . Innym razem mógł znowu As dostać harapnikiem za niego i rachunki się wyrównały . Jakoż nastąpiło to niebawem . Nie udały się jednego dnia łowy w Kościejowej Wólce , baby bowiem spostrzegły wyżła uchodzącego z gęsią ciężką , opierającą się psu resztkami życia ; rzuciły się w pogoń i As musiał porzucić zdobycz , ażeby ujść z psią duszą . Widząc rabusia zmykającego ku Zbójeckiej gospodynie ogłaszały tryumf Wypychowej . Urwało się łatwe i korzystne polowanie , a nawet obawa przejmował a Olfąsa , czy mieszkańcy z Kościejowej Wólki nie zwrócą się do pana Benedykta z żądaniami wynagrodzenia strat poniesionych w kurach , kaczkach i gęsiach . Oj , dostał by on wtedy zaopiekę nad wyżłem ! . . . Ale takiemu , który przywykł do smacznych kąsków , na samo ich wspomnienie idzie do ust ślinka . Któż by wrażenia takiego nie doznał na widok pięknych kur Ajnemerowej ? Okazałe , tłuste , obiecywały one rozkosze zadowolenia najwybredniejszemu smakoszowi ! StarszyOchota spojrzawszy nieraz na te kury połknął ślinkę i zwracał się do gospodyni mówiąc : - Zjadł by m talerz dobrego rosołu z kurzyny tylko żeby to było , jak ja lubię ! . . . Esencjonalne - z pięć ziarek pieprzu , trochę bobkowego liścia , kawałeczek imbiru , a powierzchu niech sobie pływa natka z pietruszki ! Jeżeli Ajnemerowa była w dobrym humorze , co filozof przez pochlebstwo nazywał " anielskim humorem " , odpowiadała : - Cóż by zaś nie ? . . . Toć wszystek drób jegomościni ! Niebawem gotował się taki rosół w oddzielnym garnuszku , a z całej kury nie mogło go być więcej , broń Boże , niż dwa talerze . Ale czasem baba miała muchy w nosie , chciała dokuczyć jegomości i wtedy ze złością odpowiadała : - Ja kur nie stwarzam , jaj nie będę wysiadywała i tego , co zostawione na chowanie , nie myślę w brzuchy wkładać ! Wtedy pan Benedykt odchrząknął tak mocno , aż się w lesie rozległo , szedł do swojej izby i wypijał dwa kieliszki piołunówki , aby utwierdzić swój sarmatyzm . Olfąs spode łba spoglądał na wałęsające się koło domu kury i jak od zmory nie mógł się uwolnić od myśli ciągle mu podszeptującej : " Zjadł by m taką pieczoną kurę ! " Teraz wystarczało pokazać tylko Asowi palcem jednę z kur i iść sobie do lasu , a wyżeł resztę sam załatwił by , gdyż brał kury tak cicho , lekko , zręcznie , bez najmniejszego hałasu . . . Chłopakowi chodziło jedynie o to , że brak kury w domu ściągnie na ń podejrzenie ; i otóż pytanie : ile batów można dostać za zjedzenie takiej kury , to jest , czy się opłaci ? Natura ciągnie wilka do lasu , przeto jednego dnia przepadła w gospodarstwie bardzo jajonośna , biała kura , jedna z tych kur ukochanych , jedynych na kwoki , zawsze nieodstępnietowarzyszących swemu kogutowi . Żałość ogromna ! Trajkotała gospodyni , trajkotała Polusia , a filozof pykał fajeczkę , słuchał i od czasu do czasu postawił wniosek . Opinia wahała się tym razem co do prawdopodobnego winowajcy , gdyż Ajnemerowa mocno uderzała okoliczność , że zginęła kura ulubiona i biała , a w domu znajduje się pies czarny . Nie wypowiedziała ona głośno swej uwagi , jednakże z mniejszym naciskiem niż Polusia oskarżała Olfąsa . Przed wieczorem atoli sądy zyskały bardzo ważną podstawę , ponieważ z nauki powrócił do domu tylko wyżeł , a jego nauczyciel już nieobecnością podkreślił swą winę . Do późnej nocy przeciągnęły się rozprawy o zuchwalstwie przestępstwa , a kobiety gorycz swojego , oburzenia w małej tylko części złagodziły nadzieją kary , którą Sarmata poprzysięgał wywrzeć na grzbiecie złoczyńcy w imię sprawiedliwości . - Za taką kurę śmiało można oddać koguta i dwie inne kury ! - mówiła Polusia do matki wchwili , kiedy już klęknęła do pacierza przed udaniem się na spoczynek nocny . Ajnemerowa nic na to nie odpowiedziała , raz - że ją pod noc zawsze męczyła czkawka , następnie - że mimo wszystko nieustannie narzucał się jej umysłowi związek międzyzniknięciem z domu białej kury a obecnością w domu psa czarnego . Nazajutrz od samego rana gospodyni zabrała się do nadziewania kiełbas i kiszek ; Julek uprzyjemniał jej to zajęcie opowiadaniem o krajach , gdzie się rodzą rodzynki , ryż , cynamon , pieprz i inne rzeczy potrzebne w kuchni ; Wiktusia klęczała na ławce przy oknie , śliniła sobiepalce i rysowała nimi różne figury po szybach . Naraz mała porwała się , przybiegła doAjnemerowej i poczęła jej z zapał em opowiadać , iż widziała w tej chwili przez okno , jakczarny pies pochwycił w pysk czarną kurę , aż się z niej pióra posypały , i poszedł do boru . Na wieść o tym zrywa się gospodyni od kiełbas , kiszek , bierze w rękę garstkę kaszy , wybiega przed dom , nawołuje ; " Tiu , tiu , tiu , tiu ! " Odgłos ten sprowadził niebawem do jednego punktu wszystkie kury i teraz je dopiero Ajnemerowa przeliczyła wzrokiem parę razy . Istotnie , znowu brakowało jednej sztuki , i właśnie tej , którą Wiktusia wymieniła , czarnej kury . Wróciła , a stając przed filozofem z założonymi rękoma rzekła :