ADOLF DYGASIŃSKI WILK , PSY I LUDZIE . Witajcie mi , witajcie Nadnarwiańskie lasy ! Wasza woń i świeżość zdaje się jeszcze pieścić i upajać mnie dzisiaj , choć już dwadzieścia lat temu , jak was pożegnałem . Obraz boru , jak wszedł w duszę , tak w niej pozostał ze wszystkiemi szczegółami . I oto widzę przed sobą reprezentantkę naszej szpilkowej roślinności , sosnę . U dołu niema ona gałęzi , jest wysokopienna , czerwonawa , leni się cieniutkiemi warstewkami , jakby pieniążkami , rozrzuca swą korę dokoła . Wyżej , pokryta jest sękami i sęczkami ; w górze nosi koronę , jak jeleń , rozsochatą , rzadką w konary , pomiędzy któremi wysoko czernieje gniazdo wronie , jastrzębie lub krucze . Przysiada ją niekiedy zielona jemioła , co ku dołowi opuszcza kołpak swych liści , tak żywo połyskujących , bo na cudzej wypasionych skórze . Przy ziemi sterczą korzeniska , leży mnóstwo szyszek , oraz igieł , tych materyałów budowlanych dla mrówek . Z tych owadów jedne oto dźwigają taką igłę , rozparłszy się całemi siłami jak dwa mocne chłopy ; inne odbywają staranne poszukiwania w szyszkach , zalazłszy w każdy ich zakątek , a inne wybrały jeszcze uciążliwszą podróż het ku wierzchołkowi drzewa . Alić przyleciał piękny , pstry dzięcioł , lekko przysiadł na drzewie , okiem bystro objął pozycyę i zaczął tu swoje gospodarstwo . Strach wielki wśród pracowitego narodu mrówek . Każde stworzenie zna swoich nieprzyjaciół , umie ich dopatrzeć , dosłyszeć , zwietrzyć . Więc te , które były blizko podstawy sosny , czemprędzej na ziemię schodzą , niektóre chronią się na szczyt drzewa i na jego gałęzie , a inne chcą oszukać nieprzyjaciela i chowają się w kryjówkach pod korą . Daremnie ! Dzięcioł należy do drapieżników jawnie napadających na swą zdobycz . Krzyknął głośno — raz — drugi raz . . . potem dziobem stuka , jak młotem , wali w korę . Strach wielki pada na ukryte owady , ten huk ogłusza je strasznie i prawie że pozbawia przytomności umysłu ; wyłażą na wierzch , przerażone , zaczynają zmykać ; ale cóż im to pomoże wobec dzięcioła ? Wiewiórka , przestraszona zgiełkiem , wyskoczyła także jak bomba z dziupli swojej ; podskakuje , niby piłka rzucona , lub sunie w górę zręczniej od dzięcioła ; zadarła swój ogonek , zasiadła na dwóch łapkach i ciekawem okiem przygląda się dzięciołowej pracy . Przy jednem drzewie tyle istot żywych , choć wszystkich policzyć nie zdołamy przecież . I ćmy i pajączki , i chrząszczyki świat tu sobie założyły . Było im dobrze , bezpiecznie , przyjemnie wśród żywicznej woni , aż po chwilę , kiedy nieprzyjaciel wytropił schronienie , zniszczył rodzinne gniazda i rozrzucił je , a założycieli rodzin pozabijał , porozpędzał na cztery wiatry . Nie w prostym kierunku , ale dookoła jak szruba , mknie dzięcioł w górę , nurtuje wszędzie państwo owadów . Taki zły , choć taki piękny : szaty jego jaśnieją i szkarłatem , i jedwabistym połyskiem ! Podchodzi ku szczytowi ; wiewiórka parsknęła i dzięcioł odleciał do innej sosny ; on także boi się widać kogoś . W gęstwinie świerku , po jego szarej korze , między powyginanemi gałązkami , uwija się całe stado popielatych i modrych sikorek , tych kolibrów naszych krajowych ; piszczą i szczebiocą sobie zcicha , jakby wiodły poufną jakąś dysputę , a przytem prowadzą zawzięte łowy na komary poszukujące cienia , na świętojańskie robaczki , sprężyki i t . d . Stary świerk stoi , niby na kopcu , na stosie swych opadłych i uwiędłych szpilek ; niedaleko wyrosło kilku synów jego , którzy podobni są do małych gotyckich wieżyczek , otaczających wielką wysmukłą wieżę w tymże stylu . A dalej czerni się gąszcz młodego drzewstwa , które przysłoniło ziemię swoim parasolem , tak , iż się tu nie przedrą promienie słoneczne i przeto na ziemi gdzieniegdzie tylko kępka wysokiej trawy porasta . Zimą przez gąszcz ten przechodzi główny trakt zwierzyny . Tędy sunie zając , a za nim trop w trop lis ściga ; tutaj wilki zbierają się na wiece ; tu odyniec zakłada legowisko , spodziewając się wytchnienia przed ludzką napaścią . I zwinna kuna przemyka się tędy , i sarna goni pierzchliwa . Historyę nocy może każdy odczytywać w zimowy ranek ze śladów , które mieszkańcy lasu zostawili po sobie na śniegu . Idziesz dalej , a po drodze furknie ci przed nogami z krzykiem drozd , albo się zerwie wrzaskliwa sójka . Wobec wspólnego wroga , wszystkie żywe istoty lasu mimowolnie wchodzą w związek solidarny . Gdy sójka wrzaśnie , wtedy ma się już na baczności i zając zaspany pod krzakiem , i wiewiórka na gałęzi , i motyl się z kwiatka porywa . Kończy się gęstwina szpilkowej młodzi ; widać porębę . Z poręby można się już niebu dobrze przypatrzeć . Słońce świeci tu i przygrzewa . Na słońce wychodzą z lasu węże i jaszczurki , aby się w porębie wylegiwać , o południu zaś gromadzi się wszelki owad leśny , wzdychający do jasnych promieni światła . Brzęczą tu rozmaite muszki ; ważki i szklarze bujają w powietrzu ; motyle przelatują to górnym , to dolnym szlakiem — białe , szare , niebieskie , żółte , duże i małe . I bezskrzydle mrówki , zielone pająki i czarne szczypawki , siedmiokropki albo biedronki — krzątają się raźno . Koniki polne hasają , skaczą ; świerszcz przygrywa do tańca , do zabawy powszechnej . Pod wpływem promieni słonecznych zrodziła się chyba energia i uczucie szczęścia organizmów . Więc nie dziw , iż w dzień biały , ciepły — panuje ruch tak powszechny . Wszystko się kształci , doskonali , wzrasta , każde stworzenie używa życia , jak umie . Niema kwiatka , w którymby jakiś owad nie pracował ; gęsta trawa wstrząsa się od ruchu drobnych stworzeń , które chyłkiem i milczkiem pełzają po samej ziemi . Osy , szerszenie , trzmiele brzęczą . Czasem jak kula , wypada z gąszczu drobna , szara ptaszyna , pogoni za motylem , schwyci go i znika . Niech się tu pokaże człowiek , koń , sarna , w ogóle większe jakie stworzenie , a w mgnieniu oka opadną je krwi chciwe gzy z wielkiemi oczyma , wpiją się w ciało i raczej śmierć przeniosą nad porzucenie swej ofiary . Nastrojona wyobraźnia ludzka nie zawsze w duchu prawdy pojmuje przyrodę . Bawi człowieka ten ruch istot żywych , ale czyż się myśli zawsze , że nie wszystko tu jest szczęściem i weselem ? Przedewszystkiem te stworzenia bardzo ciężko pracują , walczą jedne z drugiemi . Nie każdy głos jest tu głosem szczęścia . Jest także dużo i cierpień i bólu . Miliony jestestw pada w krwawych zapasach o kawałek chleba , o uczucia swoje , o prawa : jedne giną , aby żyły drugie . Każdy się bowiem broni , każdy walczy , ale nie każdy zwycięża . Życie ziemskie , oraz ziemia sama , aby się zapłodnić , potrzebują trupów , aby życie rozwijać dalej . Więc gdy jedni święcą pogrzeby i żałobę , drudzy ich kosztem wyprawiają wesela i uczty . W walce o istnienie znajdujemy tak dobrze trupy mrówek , świerszczów , motyli , jak zwłoki ludzi i różnych ssaków . Bo nic się nie organizuje bez dezorganizacyi . Wszędzie jest wojna , wszędzie bohaterowie , tryumfatorzy i bohaterzy - męczennicy . Pająk usnuł piękną , symetryczną i jakby z jedwabiu siatkę , na którą poeta patrzył by ze zgrozą , gdyby się w niej łowili ludzie zamiast much i komarów . Wśród liściastych drzew i krzewów znów inny rodzaj życia panuje . Rumieni się kalina ; drżą srebrne liście osiki ; biało połyska brzoza ; szumi górą dąb stary , wiązy i grabina ; jeżyna dołem się słania , bujnym swym liściem przykrywa grzyby ; rozłożyste paprocie , gęsto usiane borówki , poziomki , szczawie zajęcze , kępy przylaszczek rosną naprzemian z sasankami , konwalią , pierwiosnkami . W leszczynie cieniuchnym głosikiem śpiewa a śpiewa pokrzewka i zielona żabka wtóruje jej niby grzechotką ; na sęku dębu zięba nuci krótką , lecz powabną piosenkę , a ponad nią wesoło pogwizduje wiwilga , przerzucając się z gałęzi na gałąź , jak kłębek szczero - złotych nici . Tęsknym , urywanym głosem gil w oddaleniu poświstuje , a tęskniej jeszcze od niego jakieś pisklę nawołuje z gniazda ku sobie zabłąkaną kędyś matkę . Wśród gąszczu liści słychać w górze gruchanie gołębi , a ponad tem wszystkiem od czasu do czasu zakraka kruk w przelocie . Nowe znowu obrazy życia roztaczają się około leśnych strumieni , źródeł , moczarów i bieli . Strumień rwie się przez mchy , zarośla , korzenie drzew ; ale tyle spotyka on przeszkód , że wreszcie traci niejako swą siłę , gubi łożysko , spływa po wierzchu , rozlewa się wokoło , wsiąka w ziemię , tworzy bagno . Wody przybywa nieustannie , powstaje jeziorzysko . Rosną dokoła sitowia , rokiciny , wikle , tataraki ; olszyna się rozpuszcza , korzeniami grząski grunt trzyma ; do niej tulą się sztywne trawy , skrzypy , a gdzieniegdzie wykwita storczyk lub bukiet kaczyńcu ; wśród wód wznoszą się tu i owdzie , jak wysepki , zielone kępki , pokryte trawą bujną , rdestem wodnym i niezapominajkami . Ale sam środek jeziorzyska albo bieli , trudny do przejrzenia . Wody zebrało się tu dużo , a żadne jej brzegi nie hamują ; płynąć nie może już dalej , bo oto wzgórze na drodze spotkała , więc cofa się napowrót i rozlewa na wszystkie strony . Lecz nim zalała okoliczne miejscowości , zebrała się głównie w jednej kotlinie . Jest to więc biel . Niegdyś rosły tu drzewa , ale pogniły , tylko nagie , czarne pale sterczą po nich nad wodą , po powierzchni której pływa rzęsa , pływają także szerokie liście grzybienia , a wielkie , białe , oraz żółte kwiaty tej rośliny , unoszą się nad wodą , podobne do starożytnych rozturhanów . Wysmukła trzcina , to rośnie kępami wśród wód , to brzegiem gęsto porasta , woda ją wzrusza , wiatr nią kołysze i ztąd dziwne szumy , skrzyp , oraz gwizd przerywają ciszę tego ustronia . Czasem kurka wodna wypłynie , łyska skrajami się przemyka , cyranka z potomstwem żeruje , zapadają wielkie kaczki krzyżówki i wśród trzcin , oraz tataraków rozpoczynają pilne poszukiwania . W noc księżycową słychać tu ciągłe pluski ; biel nakrywa się mgłą gęstą , jakby przysłonić chciała swoje tajemnice . Latem o świcie ruch i życie zaczyna się po bielach . Kto się przybliży , ten usłyszy gwary i głosy różnorodne . Oto wielki kaczor wzniósł się nad wodę , niby stoi na jej powierzchni , skrzydłami trzepoce w powietrzu , wrzeszcząc donośnie : tak . . . tak . . . tak ! . . . Całe stado niebawem powtarza za nim to samo hasło . Niektóre młode wprawiają się w nurkowanie , inne opuściły dziób i szyję pod wodę , a tył ciała ustawiły pionowo . Na brzegu stoi czapla zadumana jakoś poważnie , zdaje się być obojętną na wszystek ten zgiełk wielki . Dwie bielutkie mewy z dalekich stron przyleciały tu z wiatrem , przenocowały , a rankiem odbywają jeszcze przegląd bieli . Muskają wodę , rzucając się w górę szybują , to znowu jak kule spadają ku dołowi . Nadbrzeżną kałużę obsiadły małe kuliki z pliszkami . Około kępek po błocie gonią bekasy i dubelty . Czasem porwie się który , wzleci , krzyknie i znowu spada na bagno . Wtem nagle na wodę padł cień jakiś olbrzymi , jakoby czarna płachta odbiła się na bieli . Przeciągły pisk zabrzmiał po wszystkich bagienkach , po wodzie zaś rozległ się plusk przeciągły , rzekł by ś , iż jakieś ciężkie cielsko przewlokło tędy . . . to ptactwo wodne się chroni . Wszystko ucichło , pierzchło , bo oto olbrzymi jastrząb , łowca i pierwszy po człowieku tępiciel skrzydlatej zwierzyny odbywa ranne odwiedziny ; potrzeba mu właśnie podatku krwi i życia od istot słabszych . Przeleciał nad samą powierzchnią wody powolnie , ciężko , bacznie dokoła siebie obserwując . Nic nie widać . Pośpieszył ponad zielone kępki , zrywają się kszyki i trwożliwe głosy niosą w powietrze . Ale któż kszyka dogoni ? . . . Zawiedziony łupiezca wzbił się w górę i usiadł na samym szczycie sąsiedniego drzewa . Pod lasem , przy małej drożynce mieszkał Szymon strzelec , chłop stary , mądry , zawołany myśliwy , chodząca kronika boru . Wiedział on , ile sztuk sarn jest w kniei i gdzie się która o każdej porze dnia znajduje . Obyczaje dzików , wilków , lisów i zajęcy były mu dokładnie znane ; z niektórymi osobnikami szczycił się nawet bardzo blizkiemi stosunkami znajomości , to znaczy , iż poznawał w lesie sztuki , które kiedyś uszły przed jego strzał em . Takim zwierzętom przypisywał Szymon niejako związki z siłami nadprzyrodzonemi . Miał on swojego zająca , którego już czterykroć chybił w ciągu dwóch lat przynajmniej . Był i lis taki , co zręcznie omijał wszelkie samołówki , sieci , oraz żelaza , a przed pogonią ogarów ginął nieraz , jakby pod ziemią . Gospodarzył też w tamtejszych lasach osobliwy dzik pojedynek ; z nim to Szymon spotykał się już niejednokrotnie oko w oko , strzelał już do niego nabojem z grubych ćwieków , gdy zwykłe kule nie pomagały . Ale i to się na nic nie zdało . Następnie więc strzelec użył święconej kuli , na której trzechkrólową kredą zaznaczony był biały krzyżyk . Dzik ów znikał niekiedy z boru na jakiś czas , a potem znów się zjawiał , zakładając legowisko to w gąszczach , to na brzegach bieli w bagnach . Latem wyrządzał on niemałe szkody w polach przylegających do lasu , zwłaszcza też pustoszył kartofle . Szymon zasadzał się na zwierza nocami , i on , który w sprawach myśliwskich chciał być nieomylnym , pozwalał się dzikowi oszukiwać ; bo pojedynek właśnie w czasie zasadzki albo wcale nie wyszedł w pole , albo pokazało się nazajutrz , że o trzysta kroków od zaczajonego strzelca skopał i zniszczył kawałek pola . Nie był to więc pospolity odyniec , jakich Szymon corocznie kilku kładł trupem . Nasz myśliwy sądził , że dzik znał jego myśli i zamiary , że więc niepodobieństwem było walczyć człowiekowi ze stworzeniem tak dziwnego rodzaju . Jednakże ani ów mądry zając , ani przebiegły lis , ani dzik , nie mogły iść w porównanie z pewnym wilkiem , albo — jak go Szymon mianował — „ wilkołakiem ” . „ Przed siedmiu laty — są słowa starego myśliwca — przybyło w te strony nad Narew stado wilków , liczące coś trzynaście sztuk . Zima była wówczas bardzo mroźna i śnieżna . W końcu stycznia wilki owe podeszły nocą ku jednej wsi , podkopały się do chlewa i pożarły trzy sztuki świń . Nazajutrz zrobili śmy polowanie ; wyszło w nagankę dużo ludzi z drągami i widłami , a strzelców było ze dwudziestu . Obszedł em tropy , rozstawił em wszystkich , jak należało , i sam nareszcie zajął em własne stanowisko . Nigdy tego nie zapomnę , jak spudłował em wtedy o dwadzieścia kroków . A było to tak : Wilki rozbiły się podczas obławy , nawet jeden wilk z całej gromady zniknął gdzieś bez śladu , jak kamień w wodzie . Ubito już trzech , a z pięciu uszło przez łańcuch i przeprawiło się po lodzie za Narew . Na mnie wyparowały odrazu aż cztery wilki . Z przodu szło ogromne wilczysko , wyższe o głowę od innych ; zwierz ten bynajmniej nie pędził , przestraszony krzykami i hałasem naganki , ale kroczył sobie dość wolno , podskakując zlekka ; paszczę miał otwartą i język z boku wywieszony , a ogon podniesiony w górę jak pies . Karczysko było strasznie grube , porosłe płowemi kudłami . Nieulękły stanął nawprost mnie i bystro wytrzeszczył ślepie ; zdawało się , że pilnie nasłuchuje . Nigdy jeszcze w życiu nie widział em takiego wilka ! Wziął em go dokładnie na cel , będąc ukrytym za drzewem ; jednakże strzelba nie wypaliła , a i łoskot wcale nie przeraził wilka . Szedł prosto ku mnie , jak nigdy nic , podczas gdy inne wilki rozbiegły się na wszystkie strony . Gdy przebiegał koło drzewa , za którem stał em ukryty , słyszał em wyraźnie , jak szczęknął zębami . Sięgnął em po kapiszon , choć mi się zimno zrobiło , bo wilka tak zuchwałego na obławie nie widział em nigdy . Spojrzał em w stronę , gdzie poszedł , a on sobie zwolna postępuje o jakie dwadzieścia kroków odemnie . Celuję i strzelam — chybił em . Przeżegnałem się teraz , ale już nawet nie miał em odwagi poszukać , gdzie upadł nabój ostro nabity loftkami . Wielkie wilczysko uszło w bór , gdyż był to wilkołak , to jest zła dusza w wilczej skórze . „ Jakoś w tydzień przeszło po polowaniu chwyciły cięższe jeszcze mrozy , tak , że ptastwo od nich padało ; wilczych tropów pełno było po polach i koło lasu , choć nie dało się słyszeć , żeby gdzie we wsi stała się komu jaka szkoda od tych zwierząt . Pamiętam , było to w dzień św . Błażeja , wieś złożyła się na wotywę na intencyę sfolgowania mrozów . Po nabożeństwie w Goworowie zebrali się gospodarze na pogwarkę w Małowieskiej karczmie i tak też tam zeszło do zmierzchu . Wyszedł em z karczmy z sołtysem Matusem , miał em się zaś puścić zaraz ku chałupie , ale kum powiada : „ Wstąpcie- no do mnie , Szymonie . ” Zalazł em więc do Matusa i zabawił em chwilkę czasu . Wyjrzał kum na świat i mówi : „ Przenocujcie , Szymonie , bo się jakoś ściemnia , a z Małowieży macie spory kęs drogi do domu . ” — „ Ha to i lepiej , kiedy ciemno — rzeknę — widać dobrze zelżało , pomogła wotywa , może jutro będzie ponówka . A mnie przecie nie dziwno tłuc się nocą do domu . ” I tak puścił em się w drogę , choć było bardzo ciemno . Śnieg zaczął lekko pruszyć , potem padał coraz gęstszy . Myślę sobie o jutrzejszem polowaniu , a tu naraz widzę , żem jakoś zboczył z drogi , którą przecie od jakich czterdziestu lat wracał em do chałupy , bywało i we dnie i nocami . Spojrzę , aż tu ni ztąd , ni zowąd , jestem w wiklinkach na łące . „ Tfu , do licha ciężkiego , co to znaczy ? ” — myślał em sobie w duchu . Zawracam napowrót , śnieg gęsto wali mi w oczy , spoglądam , a ja tu znów jestem po drugiej stronie drogi w krzakach tarninowych . Widocznie kaduk mnie opętał i nosił . Ale z duszą chrześciańską nie tak to łatwo ; odpiął em ja kurtę , sięgam pod koszulę , a szkaplerz na wierzch wykładam i znów ku drodze zawracam . Idę , idę . . . ile mogę , przykładam się okiem do ziemi , do nieba , ciemno okrutnie , tylko płaty śniegu sypią . Zalazł em też w pole na gliniane pałygi , blizko wyrw i wąwozów , któremi corocznie woda z całej okolicy do lasu spływa . Przyszło mi więc do głowy zaśpiewać : „ Kto się w opiekę . ” Czy mi język od zimna zesztywniał , czy też zły już tak gębę zamurował , dosyć , żem ledwie parę z siebie puszczał , a głosu ani rusz dobyć nie mogł em . Wiedział em ci ja dobrze , gdzie jestem : „ tu stoję — myślał em sobie — tam za mną Małowieża , na lewo musi być droga , zaś rychtyk przedemną bór i moja chałupa . ” Trafić jak nie mogł em , tak nie mogł em . „ Może złego nie kusić — rzeknę do siebie — usiądę ot lepiej w jarze i przeczekam aż rozświta . ” Zaczął em też szukać krzaczka jałowcu , żeby mi nazbyt za kołnierz nie napruszyło . Ale coś się nie udawało znaleźć wygodnego schronienia . Więc przebył em wąwóz i zaszedł em pod gruszę , w czystem polu stojącą . Tu usiadł em sobie w zaciszu przed wiatrem a śniegiem ; miał em ochotę teraz zdrzemnąć się kruszynę , ale chciał em przed tem jeszcze rozejrzeć się po świecie . Postawił em strzelbę pod drzewem , przyłożył em rękę do oka i patrzę to na niebo , czy śnieżyca nie ustanie — to przed siebie , czy nie widać czego . W górze ani jednej gwiazdeczki nie ujrzeć : czarno i czarno . W polu za to zdało mi się , że coś świeci ; patrzę pilniej , światełko się przybliża : jedno , drugie , trzecie . . . Zrozumiał em zaraz , że to wilki . „ Źle ze mną , w takiem szczerem polu i przy tak ciemnej nocy . ” Dalejże strzelbę na plecy i myk w górę na gruszę . Ledwiem się dostał na gałęź , spojrzę ku dołowi , a tu wilki z pod drzewa wpatrują się we mnie , jak w obraz . Gdy m je przerachował , naliczył em pięciu . — „ Dobryś , pewno to wilcze wesele , a moje takie psie szczęście , żem się na niem znalazł . ” Cichutko opatrzył em strzelbę , przykładam się , ale nie strzelam . — A czy ja wiem — strzelać , nie strzelać ? Jak się bestye rozeżrą , gotowe i drzewo podgryźć , a wtedy zginę . ” Przypomniał em sobie wówczas , że mam akurat pięć nabojów , to jest tyle , ilu było wilków , chociaż jeden tylko nabój był z kulą , loftek miał em na dwa strzały , na resztę śrót zajęczy . Była to dobra wróżba , dla każdego rozbójnika jeden nabój . I to mnie też — co prawda — tak pokrzepiło , żem zamyślał spróbować szczęścia . Trudno mi było ze strzelbą siedzieć niewinnie , jak ptak na gruszy . Wymierzył em dobrze w dwie świeczki najbliższego wilczury , a choć w ciemności , wytrzymał em tęgą chwilę . Jak nie wytnę , Panie święty — tarach ! . . . Pod gruszą stał się jakiś zamęt okrutny , ale mało co widzieć mogł em , bo i ciemno i przez gałęzie źle było patrzeć . Zmiarkował em i tak przecie , żem strzału nie zmarnował ; wilk się powalił , a kamraci — zamiast go ratować — zaczęli szarpać i tarmosić , przyczem słyszał em straszliwe warczenie i charkanie . Po tem wszystkiem wilki drapnęły na bok w pole ; ale za chwilę przyskoczyły znów do drzewa ; jak gdyby się wściekły , zaczęły pień z wielkim gwałtem podgryzać , tak , że czuł em wstrząśnienia na mojej gałęzi . Pomyślał em wtedy : „ Jeżeli zgryziecie ten twardy orzech , to wam , szelmy , już na mnie zębów chyba zabraknie . ” Srożąc się , podskakiwały w górę , a jeden nawet na bok uskoczył , wspiął się , czy też przy pomocy skoku pochwycił w paszczę gałęź , co ku dołowi opadała , począł nią trząść i szarpać , aż konar pękł . Miał em chęć dać mu naukę , ale z powodu gęstych gałęzi nie mogł em go wziąć na oko ; tem trudniej zaś było strzelać do wilków , tuż pod gruszą będących ; szkoda mi było marnować naboje . Przeziębnięty , prawie skostniały , wdrapał em się , jak można było najwyżej . Spojrzę po niebie , chwała Bogu , znać już tu i owdzie gwiazdeczki , przeszły widać główne śniegowe chmury , zaczynało się przecierać ; pogoda następowała . Opatrzył em strzelbę i szepcząc pacierz , wlepił em oczy w ziemię . Teraz już mi się nie migało przed oczyma , śnieg bielił się wyraźnie i wyraźnie także czerniały cielska wilków . Strzelać jednak prosto z góry na dół nie było podobna ; był em bez oparcia żadnego i otoczony gałęziami na wszystkie strony . Wściekłość też wilków zmalała , bo nie słychać było już takiego zgiełku , jak przedtem . Dopiero jeden z nich jak zacznie wyć , a inne za nim , to cieńszym , to grubszym głosem . Niech Pan Jezus broni , co też to była za kapela ! . . . „ Wypogodziło się , śnieg teraz błyszczał i okolicę widział em daleko . Było mi raźniej w duszy . Wziął em na cel największego muzykanta , wypalił em . . . Wilczysko jak bomba podskoczyło w górę , zwracając ku mnie błyszczące ślepie . . . Poznał em go wtedy , był to wilkołak . . . Puścił się w pole ku wąwozowi , a za nim popędziło trzech innych , jak za wodzem . Nie miał em czasu nabić strzelby nanowo . Na placu pozostał tylko wilk , zwalony na śmierć od pierwszego strzału . ” Biedny Szymon ciężko odchorował opowiedzianą tu przygodę . A nie było to ostatnie jego spotkanie z wilkołakiem . Potwór ten najniespodziewaniej przebiegał nieraz drogę wpoprzek , kiedy strzelec nasz zwiedzał knieję ; innym razem znów ukazał mu w gąszczu osiwiałą paszczę , uzbrojoną w długie zębce i połyskującą parą wściekłych oczu . Nadnarwiański wilkołak już to łączył się z gromadą wilków , już też pojedyńczo pędził samotne życie w kniei . W roku 1866 dobrał on sobie był małżonkę , która go obdarzyła jedynym potomkiem płci męzkiej . Szymon dobrze wiedział o owych związkach , ale nie lubił nawet o tem wspominać . I chociaż zawsze zabierał młode wilczęta , zrodzone w kniei podległej jego rewirowi , jednak tym razem brakło mu skwapliwości i nie kusił się bynajmniej o zdobycz . Los atoli okazał się dla wilkołaków surowym i sprawił to , czego strzelec Szymon nie chciał dokonać z powodu swej zabobonności . Niejaki Wicek Soboń , czternastoletni pasterz krów i koni , zapuszczał się często w bór , mając zamiłowanie do poszukiwania gniazd ptasich . On to przypadkiem natrafił na młodego wilkołakowicza , który , iż był jeszcze w wieku niemowlęcym , nie zdołał pod nieobecność rodziców założyć skutecznej opozycyi i został zupełnie po ludzku anektowany . Przyznam się , że była to czarna niewdzięczność rodzaju ludzkiego , zważywszy okoliczność , iż onego czasu wilczyca przyczyniła się tak wspaniałomyślnie do założenia Rzymu . Nad Narwią wypadki miały wprost odwrotny charakter ; polski Faustulus wziął wilka w jasyr , a później stanął przedemną , proponując handelek . Za marną cenę jeniec świetnego rodu , urodzony w przepysznej miejscowości , zmienił pana — przepraszam — przywłaszczyciela . Wiedział em dobrze , co kupuję , gdyż z łaski Szymona był em wybornie poinformowany o biegu spraw w kniei . Ale stary strzelec , gdy się dowiedział o wszystkiem , co zaszło , przepowiadał smutne wypadki ; zwłaszcza też Wickowi nie wróżył on szczęścia na tym bożym świecie . O ile zaś mogł em wyrozumieć z różnych kiwań głową , wzruszań ramionami , pomrukiwań , słówek rzucanych od niechcenia , to wieszczbę Szymona możnaby było sformułować w ten sposób : „ Wilkołak mści się za doznaną krzywdę , a jeśli sobie kogo upatrzy , zmarnuje mu życie . ” Co się tyczy Wicka , mogę z góry zapewnić , że to opowiadanie całe nie będzie wyzyskane na temat ziszczenia się przepowiedni Szymona , jakkolwiek efekt mógł by mieć powodzenie . Bo cóż kto winien , że Wicek został później dworskim fornalem , a potem ożenił się z jedyną córką zagrodnika z Brzezia i z czasem został spadkobiercą chaty , sadu , stodoły , wozu , czterech krów , pary koni i piętnastu morgów gruntu , nie licząc w to wszystko trzody chlewnej , jałowizny , psa , kota i kilkunastu królików . Wistocie , w parę dni potem wilki porwały chłopską czarną owcę ; ale trudno to uważać za pełne świadomości uczucie zemsty . To samo mniej więcej wypada powiedzieć o zduszeniu pod lasem starej szkapy . Wypadki tego rodzaju miewały zawsze miejsce w Małowieży i jej okolicach nad Narwią , a w czasach dawniejszych drapieżność wilków — podobnie jak ludzi — musiała być jeszcze większa . Szymon atoli złowrogo oceniał wspomniane fakta , a mnie szczerze i wymownie doradzał , aby m zaniechał idei wychowania wilkołakowego syna , lecz już raczej puścił go do lasu , gdzie — mówił — „ znajdzie on swoich . ” Wilczek mój wzrastał . Z początku był dosyć niedołężny , podobnie jak maleńkie szczenięta — stawiał nogi ociężale , często się przewracał , miał duży brzuch wypukły z obu boków , kudełki pomięte , puchowate i miękkie . Przezwał em go Buta , co znaczy po sanskrycku istota żywa ( od pierwiastku bhu = być , istnieć , rosnąć , żyć . ) Bez względu na legendarne swoje pochodzenie , lubił namiętnie igrać z maleńkiemi pieskami . — Zdaje się , że w tych najmłodszych chwilach życia nie miał w sobie poczucia różnicy gatunku ; wilk i szczeniaki były wtedy jakoby jeden gatunek . Podobnie i maleńcy patrycyusze zabawiają się z synkami fornali , ekonomów , karbowych , a jednym i drugim nie zależy wówczas na tem , kto kogo rodzi . Mniemam też , że i dziatwa bezbożnych czerwonoskórców chętnie igrała by z malcami chrześciańskich europejczyków ; małe jakie francuziątko bawiło by się w najlepsze z eskimosiątkiem . Jednakże w Małowieży stara ogarzyca Śpiewka , matka psich szczeniąt , zwietrzyła odrazu pochodzenie Buty , a widząc go ze swojem potomstwem , strojącego figle na poły wilcze , na poły psie , obwąchała najprzód troskliwie od stóp do ogona , potem zaś najeżyła sierść na grzbiecie , a nareszcie ucięła dotkliwie w pośladek . Krzyknął i jęknął , zaskomlił żałosnym , wilczym dyszkantem mój wychowaniec ; był to pierwszy cios , jaki otrzymał na łonie cywilizacyi , co mówię — pierwszy policzek . Chwilowy impuls uczuciowy pobudzał mnie , aby m surowo skarcił Śpiewkę , wprowadzając równouprawnienie między zwierzęta . Niebawem atoli przyszła mi na myśl filozofia i historya , pomyślał em sobie o tradycyjnej nienawiści ras , a nawet pobratymczych plemion . Wprawdzie w epoce wychowania przezemnie Buty nie istniał jeszcze antisemityzm , ale żydem pogardzali chrześcianie już i wtedy . Otóż takie i tym podobne refleksye usposobiły mnie mniej wrogo względem ogarzycy . Pomyślał em był sobie : jak tu wymagać od zwierząt równouprawnienia , kiedy ono dla ludzi jest niedostępne ? Niech mój wilk wcześnie pozna gorycz życia cywilizowanego , niechaj ma w historyi swego żywota i tragiczne elementa . Skończyło się na powiedzeniu Śpiewce moralnego kazania , któremu z mojej strony towarzyszyła pewna poważna gestykulacya . Mniej więcej suka zrozumiała , o co chodzi , jednak w imię swego psiego przesądu nie chciała się nigdy i za nic w świecie zgodzić , ażeby Buta w jej obecności igrał w wesołem towarzystwie niemowlęcego psiego pokolenia . Szanował em w granicach mojej możliwości tradycyę na tym punkcie . Niechajże i psom wolno będzie mieć przesądy . Z drugiej strony nie chciał em się dopuszczać oszustwa względem matki własnych dzieci , więc też nigdy nie pozbawiał em ich samowolnie macierzyńskiego wpływu na edukacyę . Bo — myślał em sobie — przecież ona lepiej chyba odemnie potrafi wychować swoje psięta . Ale ilekroć Śpiewka oddaliła się od potomstwa , nie bronił em też szczeniętom i wilczkowi robić , co im się podobało . Jakkolwiek Buta był młodszy wiekiem od psów , jednak zęby i wogóle siły jego fizyczne , jako też inteligencya zwierzęca , organizowały się u niego widocznie wcześniej , aniżeli u kolegów i towarzyszów zabawy . Gdy się rozigrał , wpadał jakby w dziki szał i nielitościwie rozbijał wtedy psiaków . Kiedy już miał mniej więcej trzy miesiące wieku , wspólne zabawy stały się niepodobieństwem ; wówczas psy same unikały igraszek , a jeśli sobie pozwoliły czasem swawolić z wilkiem , to niebawem zmuszone były uchodzić , skomląc i unosząc na skórze ślady jego zębów . Te zaś okoliczności wbijały im się w pamięć tak silnie , że w późniejszym czasie na widok Buty zmykały po kątach , tuląc pod siebie ogony . Nie lepsze uznanie zyskał sobie wilk i u innych psów , dojrzalszych w latach . I tak , ulubieniec mój , duży buldog duński , Jork , tolerował Butę jedynie przez wzgląd na jego poufałe ze mną stosunki . Inny znów wielki , biały pies węgierski , z rasy owczarskiej — nazwiskiem Milord , nie przeszedł nigdy około wilka bez pomrukiwania , warczenia , wyszczerzania zębów , rzucania piorunujących spojrzeń i tym podobnych oznak niezadowolenia , gniewu , oraz pogardy . Niepodobieństwem też było , aby w ważnej chwili spożywania darów bożych psy znajdowały się razem z wilkiem ; zmuszony był em unikać tego przezornie . Bo gdy się psy między sobą o kość pogryzą , to zawsze tylko swój swego pokaleczy , a potem się pogodzą ; ale na wilka były by się one wszystkie jednozgodnie rzuciły i śmierć mu przedwczesną zgotowały . Wycieczki w pole i do lasu odbywały się specyalnie pod moim nadzorem i kierunkiem ; w takich razach wilk szedł przywiązany na łańcuszku , psy używały wolności . Jeżeli zaś chciał em dać swobodę wilkowi , musiał em psy w domu uwięzić . Trudne to jest położenie kierownika i wychowawcy w takim stanie rzeczy ! Skoro już Buta liczył jakie trzy kwartały wieku , wziął em go był jednego dnia na przechadzkę razem z węgrzynem Milordem . Nałóg i wspólna dola istot coś jednak znaczą na tej naszej planecie . Do pewnego stopnia można się zżyć nawet z wrogiem . Na łące dał em wilkowi swobodę , co widząc Milord , przyskoczył skwapliwie , a pomerdując poważnie swoim bogatym ogonem , starannie na wszystkie strony obwąchał Butę ; ten ostatni parę razy jakby uśmiechnął się fałszywie , podnosząc do góry czarne wargi , przykrywające mu zęby ; poczem puścili się oba w zawody na harce po polu . Gonitwa trwała długo ; wilk pędził za psem , przesadzając śmiało rowy ; obaj się zziajali , obaj wywiesili języki . Jeżeli Milord wietrzył co na ziemi , Buta przypadał do niego i także węszył . Chociaż nie mogł em zblizka obserwować , jak się to wszystko odbywało , wnoszę jednak , iż przy takiej to właśnie czynności tropienia i wietrzenia , zaszło jakieś nieporozumienie między zwierzętami owymi . Nieporozumienie było grube . Usłyszał em tylko z jednej strony błagalny głos wilka , wołający o pomoc , kto w Boga wierzy — z drugiej — gniewny , imponujący krzyk Milorda . Pędzę , ile sił starczy , przynosząc dla miłości zgody interwencyę osoby , szpicrózgi ciętej , oraz łańcuszka . Ujrzał em w trawie powalonego w znak Butę , pies zaś łapami przyciskał go potężnie do ziemi , zadając od czasu do czasu szarpiące razy . Wobec walki zachował em się bardzo groźnie i piorunującym głosem wrzasnął em na cywilizowanego tryumfatora : „ Milord , do nogi ! “ Pies , usłyszawszy nieubłagany głos kodeksu prawodawczego , natychmiast zdjął silne łapy z piersi przeciwnika i cały zapieniony , począł się cofać . Ale zaledwie popuścił ofiarę , gdy ta porwała się wściekle , a dopadłszy kudłatego karku wroga , zatopiła w nim wściekłe zęby . Z kolei pies upadł na ziemię wskutek natarczywej napaści , a zupełnego ze swej strony nieprzygotowania . Nie było się co namyślać ; wprowadził em w ruch bat , ten czynnik pokoju , i zadał em wilkowi kilka razów dotkliwych ; lecz wnet się przekonał em , że są na świecie skóry wytrzymałe , na których kije się łamią . Zbliżam się tedy , chwytam Butę obiema rękami za uszy i na bok odciągam . Zaledwie rozjął em dwóch zapaśników i , chcąc rozjuszonego wilka przykuć na łańcuchu , popuścił em jedną ręką , gdy oto Buta zajadle sięgnął paszczą do mego ramienia i zadał mi dotkliwą ranę . Prawdopodobnie był to odwet za ciosy wymierzone szpicrózgą . Moich usiłowań w interesie zgody wilk nie pojął tak jak pies i potraktował mnie niby wroga , przyczem uporczywie oponował przeciw zakuciu swojej szyi w łańcuch . Milord ciekawie , ale i niecierpliwie przyglądał się całej operacyi poskramiania wilka ; zdawał się on oczekiwać skinienia mego , aby po żandarmsku wziąć za kołnierz dzikiego towarzysza . Sądził em , iż nie wypada szczuć poczciwym psem także poczciwego , choć zuchwałego wilka . Sądził em , że każde zwierzę , mające za szeląg rozumu , musi ostatecznie zrozumieć taką szczerą politykę i odpłacić za nią tą miarą przywiązania , na jaką zwierzę dane w danych warunkach zdobyć się jest zdolne . Zupełnie innego zdania trzymał się strzelec Szymon , który nietylko , że był zwolennikiem absoluti dominii , ale doradzał mi nawet dopuszczenie się haniebnego czynu : „ Niech pan tę bestyę wypuści w pole i zaszczuje psami nim dorośnie , bo z tego nigdy nie będzie pociechy . “ „ Mój Szymonie — mówił em mu — cóż wilk temu winien , że się wilkiem urodził i nie na naszą pociechę ? “ Myśliwy wstrząsał ramionami , kiwał głową , przyczem uśmiechał się dosyć zarozumiale i lekceważąco . Nie tylko psy i Szymon uczuwali wstręt do Buty . Nie lubili go także wszyscy służący we dworze i wszyscy chłopi w całej wsi . Kiedym przechodził w towarzystwie wilka , słyszał em mniej lub więcej głośno wypowiadane zdania : „ Widzicie go , jak ta psia wiara teraz spokojna ! A do lasu , ha ! ” Czuł em za mojego wilka upokorzenie , wstydził em się także za ludzi , znosił em cierpliwie te i inne jeszcze obelgi . Ale cóż robić ? Nie można przeinaczyć wilka , psów , ludzi i wszystkich stworzeń . One się same przemieniają w ciągu czasu . Największą nieprzyjaciółką Buty była kobieta , stara panna , nazwiskiem Trukawska , ochmistrzyni dworskiego drobiu , oraz jej pomocniczka , rodzaj kurnikowego sekretarza , dziewka Jagna . Pokazuje się , że wszelka nawpół cywilizacya jest jeszcze równie dzika , co i stanowcze barbarzyństwo . Tem się chyba tłómaczą nieokiełznane fanatyzmy , kłamstwo , pycha , zarozumiałość małych ludzi w wieku naszym , tak chełpliwym z dzieł swoich . Cnota ludzka widocznie musi przejść przez te przywary , zanim się istotną cnotą stanie . Nie można tego odnosić do jednostek , ale do dziejów całych pokoleń . Przyczem godne jest uwagi , iż wspomniane przymioty nietylko od woli człowieka nie zależą , ale go unieszczęśliwiają , podobnie jak głupota . Jednostka przewrotna jest przez całe życie prześladowana i chłostana , często przez ludzi gorszych nawet od siebie . Nasz wilk , potomek rodu wilkołaków nad Narwią , nie był ani kłamcą , ani zarozumialcem , ani fanatykiem , był jednak popychany i poniewierany przez wszystkich . Dlaczego ? Trudno jest rozwiązywać doraźnie tak ważną kwestyę . Buta , jak każde inne żywe stworzenie , urodził się pod pogodnem okiem słońca . Znam jego ojczyznę nad piękną rzeką i wśród pysznych krajobrazów . Mimo to wszystko , sądzone mu było na ziemi przekleństwo , jako szkodliwemu ! . . . Nie wymienię tu stworzeń najszkodliwszych , bo przekleństwo może od nich zależeć . Pani Trukawska w poufnych rozmowach z Jagną oczerniała Butę w sposób nielitościwy [ 1 ] Jagna dolewała oliwy do tego zarzewia . Widział em konspiracyę nietylko przeciw wilkowi , ale i przeciw mojej osobie , zajmującej w społeczeństwie już i tak dosyć lekceważone stanowisko prywatnego nauczyciela domowego . Razem więc z wilkiem znosili śmy prześladowania od ludu . Nie w moim , ale w Buty interesie , chciał em raz tłómaczyć pani Trukawskiej zasady demokratycznej etyki , atoli niewiasta owa ofuknęła mnie , że : „ chłop między ludźmi znaczy tyle , ile wilk między zwierzętami , smaruj jednego i drugiego miodem , nic nie pomoże : chłop — chłopem , wilk — wilkiem . ” Trzeba się mieć na baczności — pomyślał em , oczekując spokojnie biegu wypadków i starając się o utrzymanie harmonii z wilkiem , psami , oraz ludźmi , wszyscy mieli własne przesądy , na których opierali uczucie osobistej godności . Właśnie wskutek swoich przesądów , Buta szybko posuwał wypadki do krańcowości . Z wiekiem rozwielmożniały się w nim wszystkie jego wilcze cnoty , oraz przywary , a jedne i drugie Trukawska , jako też Jagna , łaskawie zapisywały na karb grzechów śmiertelnych , jak gdyby wilk był człowiekiem i miał obowiązek znać dekalog , oraz uczyć się na pamięć „ Małego Katechizmu ” ks . Putiatyckiego . Aż nareszcie nadszedł dzień pamiętny , w którym stronnictwo , spiskujące przeciw wilkowi , stanęło na stopie wojennej . Rzecz tak się miała . Buta przez cały dzień wylegiwał się w ciemnym klombie na dziedzińcu . Tam zatopiony on był w jakiemś dumaniu , którego naturę — o ile się dało — poznał em . Do klombów przychodziły gwary ze świata stanowiącego otoczenie . Słychać tu było rżenie koni , szczekanie psów , rozmowy ludzi , gęganie gęsi , gdakanie kur , nawoływanie się indyk , perlic , pawi , kaczek , kwik prosiąt i t . d . Buta słuchał tego wszystkiego z jak największą uwagą i kombinował sobie ztąd może obraz zewnętrznego świata , oraz przemyśliwał nad zajęciem w tym świecie pozycyi odpowiedniej dla siebie i swoich wymagań . Niekiedy zdrzemnął się , ale gdy mu na nosie usiadła mucha lub komar , przerywał sen i obserwował dalej , nastawiając bacznie uszy , a wślad za spostrzeżeniami uszu posyłając na wszystkie strony wzrok swój bystry . Karmił em go , dosyć obficie i głównie raz na dzień po obiedzie ; wtedy to pożerał parę talerzy mięsa , oraz kości , resztek , pozostałych z obiadu . Na zawołanie : „ Buta ! ” zrywał się i pędził co tchu z klombu w ganek , wiedząc dobrze , iż się go wzywa po odebranie racyi . Żarłoczność wilka była duża ; połykał nieraz całe kości , więc też niejednokrotnie musiał em robić operacyę , wyjmując mu za pomocą nożyczek kość utkwioną w gardle . Przypuszczam , że w stanie dzikim wypadki tego rodzaju przytrafiają się wilkom mniej często . Cokolwiekby m mógł powiedzieć na rzecz mojej dbałości i wogóle pedagogicznych zabiegów gwoli uprzyjemnienia wilkowi połykania różnych gorzkich owoców cywilizacyi , muszę jednakże przyznać , iż zapewne niezupełnie dobrze zbadał em jego szeroki apetyt , oraz dobrze uregulowaną funkcyę trawienia . Albowiem wspomniane powyżej samotne rozmyślania wilka w klombie i rozważanie gwarów świata zewnętrznego doprowadziły go były do nadzwyczajnie radykalnego przedsiębiorstwa . Tuż za klombem , ku polu , znajdowała się bardzo piękna łączka , porosła bujną trawą i skropiona strumieniem . Jak zauważył em , Buta w tę stronę najczęściej posyłał swoje słuchy , a za słuchem zwracał też pełne dziwnej pożądliwości oczy . Zdaje się , że i delikatny zmysł wilczego węchu odgrywał niejaką rolę w tych zwiadach a rozmyślaniach . Gwar z łączki , zaledwie dający się słyszeć dla mnie , człowieka , wśród największej ciszy , dla Buty był już jakimś upajającym koncertem , którym on się lubował po całych dniach ; aż wreszcie wytworzone na drodze tego zachwytu uczucia i skojarzone z niemi wyobrażenia , popchnęły go na pole czynu . Na strumieniu w łączce codziennie pluskały się i prowadziły poufale spokojną pogwarę kaczki dworskie , istne oko w głowie panny Trukawskiej i jej powiernicy , Jagny . Owo zachowywanie się kaczek , pływających po strumyku , nie uszło uwagi Buty , jakkolwiek terytoryum jego znajdowało się w odległości jakich trzystu kroków od łączki . Gdy się już dobrze nasłuchał kaczych rozmów , które może i rozumiał , zdecydował się na czyn . Pewnego więc dnia przed samym wieczorem zeszedł z klombu na łączkę i położył się cichutko przy samej ścieżce , którą kaczki wydeptały i po której codziennie rano z kurnika szły do strumienia , a wieczorem tędy również do kurnika powracały . Zarówno panna Trukawska , jak i Jagna , potrzebowały tylko zdaleka zawołać : „ taś , taś , taś ! ” a kaczki zaraz , jak która mogła , gramoliły się z wody na brzeg i dalejże pędzić , co im kaczych sił starczyło . Posiadały więc i kaczki pewną ilość zdolności , którą ludzie zowią wnioskowaniem . Cóż dopiero mówić o wilku , zwierzęciu wyższego rzędu ? Buta już w klombie skombinował sobie , że kaczki muszą wracać do domu wieczorem i że będą przechodziły po ścieżce ; według tego ułożył plan kampanii i we właściwej porze zaczaił się przy kaczym gościńcu . A było tam ptactwa przeszło sto sztuk ; szły sznurkiem , przechylając się na krótkich nóżkach to na prawo , to na lewo , a paplając , jakby salonowe towarzystwo w Warszawie po francusku . Dzikie kaczki zwietrzyły wroga swej krwi w zasadzce , ale inteligencya kaczek domowych zmarniała ; pozostało jej tylko tyle , ile potrzeba , aby się utuczyć na pieczeń dla człowieka . Straciły one węch , słuch a po części i wzrok : zmysły ich się stępiły . Przecież za nie panna Turkawska i Jagna patrzyły , słuchały , wietrzyły i myślały . Buta z zadowoleniem przyglądał się sunącemu po ścieżce kordonowi ; może on i liczył sztuki , a najprędzej upatrywał najpulchniejszej . Zresztą , przydługi namysł mógł mieć miejsce z tego powodu , że wilk po raz pierwszy miał się dopuścić rozboju na własną rękę . Każdy się namyśla w takich razach . Więc też Buta porwał dopiero jedną z ostatnich kaczek , wyskoczywszy nagle z ukrycia , poczem szybko oddalił się z cennym łupem w gęstą trawę i tam go spożył . Przelękły się kaczki okrutnie ; ostatnie z nich wydały okrzyk trwogi , który rozszedł się natychmiast po całym szeregu . Co która miała w sobie tchu , rwała do kurnika . A kiedy wpadły przed kurnik , nie uspokoiły się bynajmniej , ale sprawiły wśród rozmaitego drobiu rwetes nielada . Wystraszyły się niezmiernie sangwiniczne kury i perlice , nawet flegmatyczne indyczki powyciągały swe szyje , spoglądając dokoła pełnemi niepokoju oczyma . Najwięcej zaś temu popłochowi nadał wyrazu paw długopióry , który , porwawszy się w górę , frunął na dach kurnika i tam zawołał : „ ewuś , ewuś ! ” Zajście tego rodzaju uważnem okiem oceniła Jagna . „ Coś się takiego stało — mówiła — wlała m oto kaczkom do korytka naci buraczanej ze serwatką , a te psie nogi jeść nie chcą , ale , jakby się wściekły , uciekają do kurnika . ” Panna Trukawska , jako osoba rządząca się raczej głębokiem , czystem myśleniem , niż powierzchownemi spostrzeżeniami , bodaj czy nie zgromiła nawet Jagny za jej przypuszczenia . — „ A cóżby się znów stać mogło ? Czy mnie to tu niema przy drobiu , czy co ? Kaczki , jak kaczki , głupie stworzenia i koniec . Leci to , a samo nie wie dokąd . ” Taka mądra perswazya i wykład rzeczywistego stanu rzeczy wystarczyły Jagnie najzupełniej , przekonały ją i uspokoiły do szczętu . Bo w samej rzeczy , cóżby się kaczkom mogło stać złego w dzień , kiedy Trukawska , oraz Jagna czuwają pod kurnikiem ? . . . Co innego w nocy , kiedy oba te duchy opiekuńcze zasypiają , wtedy tchórze , kuny , lisy , szczury , a także niektórzy chłopi , słowem — różni złodzieje mogą drób niepokoić , a nawet przywłaszczać sobie . To też w myśl powyższej argumentacyi porachunek drobiu w małowieskim kurniku odbywał się zawsze o piątej godzinie rano latem , a o ósmej zimą . W kurnikach ościennych dworów powszechnie przyjętą była metoda wieczornego rachowania , czemu Trukawska nie omieszkała bardzo surowo przyganiać . Nazajutrz więc rano , przy obrachunku drobiu , okazał się brak jednej kaczki . Liczyła panna Trukawska , liczyła Jagna i znów panna Trukawska i znów Jagna ; kaczki jak niema , tak niema . O fakcie takiej doniosłości toczyły się przez cały dzień rozmowy w kuchni . Przypominano tu sobie różne dnie w roku , kiedy zginęła kura czarna , kiedy — jarzębata , kiedy przepadła gęś , a kiedy gąsior , indyk i t . d . Przy tej sposobności wyliczano także rozmaitych domniemanych i rzeczywistych złodziei , zarówno ze świata ludzi , jak i państwa zwierząt . W obecnej chwili najwięcej podejrzeń padało na Bartka , pastucha świń , a to nie z powodu , żeby go kiedy schwytano na gorącym uczynku , ale ponieważ chłopak ów był zupełnie głupi i niczemu nigdy nie zaprzeczał . Fukała na niego panna Trukawska , lżyła go Jagna , kucharz , lokaje , pomywaczka — wszyscy , kto chciał . On zaś cierpliwie i obojętnie znosił wszystkie zarzuty , wyrzuty , obelgi i obwinienia , a nawet niekiedy uśmiechał się dobrotliwie . Panna Trukawska , bezpośrednia zwierzchniczka Bartka , twierdziła dosyć stanowczo , że chłopak ten jest tylko „ z głupia frant , ale szelma wie , jak trawa rośnie . ” Rzeczywiście pasterz świń był roztropnym chłopcem i w zawodzie swoim niepospolicie biegłym . Do pewnego stopnia przypominał on Eumajosa , świniarza sławionego przez Homera . Jako człowiek fachowy , z gorliwością poświęcał się obowiązkom powołania , dosyć trudnego ze względu na świnie , i na tym punkcie nikt mu imponować nie zdołał . Wiedział on dobrze , które zwierzę z trzody jest uparte , a które złośliwe , szkodne i t . d . Jako człowiek uczuwał też dla jednych osobników predylekcyę , do innych był źle uprzedzony . Zdarzało się nieraz , że któraś nierogata sztuka , ni ztąd , ni zowąd , wyrywała się z gromady i jak szalona puszczała się w cwał ku cudzemu zbożu lub kartoflom ; wtedy Bartek pędził jak wiatr za świnią , gonił , gonił , aż wreszcie zwierzę z sił opadło i pozwoliło już sobą powodować . Ponieważ atoli chłopaczyna nigdy się nikomu nie odcinał , a mimo to dawał często dowody znacznego sprytu , więc i kucharz , pan Drożdżewicz , trzymał z panną Trukawską , mówiąc , że Bartek jest „ z cicha pęk . ” Od tak ugruntowanych podejrzeń do posądku o złodziejstwo na kuchni dworku Małowieskiego nie było daleko . Więc też panna Trukawska , chcąc poniekąd i z siebie zrzucić odpowiedzialność za utratę kaczki , wsiadła z krzykiem na Bartka . „ Słuchajno , ty mądralo — wołała — kaczka dworska zginęła , wiesz ty chamie , czem to pachnie ? ” — A bo co ? ” — bąknął Bartek , uśmiechając się naiwnie . — „ Widzicie go , uśmiecha się jeszcze ; ukradł kaczkę , pewno w polu upiekł i pożarł . Jaki mi piesek boloński ! . . . Cóż to ja dla ciebie będę pański drób chowała ? . . . Ty , ty huncwocie jeden ! . . . Poczekaj , powiem ja to panu ekonomowi . ” — Bartek podrapał się tylko w głowę . Aż tu dopiero , jak na niego nie wsiądzie Jagna , za Jagną pomywaczka , dziewka od krów , kucharka , co dla czeladzi strawę warzy , jej pomocnica , cały kuchenny fraucymer : — „ A ty taki , ty owaki ! Ty maszkaro ! . . . ” — wołano zewsząd . Bartek ledwie zdołał usta otworzyć , zakrztusił się , chciał powiedzieć : „ Bójcie się Boga , niesprawiedliwe kobiety ! ” kiedy mu zagrożono ożogiem , pogrzebaczem , warząchwią , polanem drzewa i różnemi narzędziami kuchennemi . Wymknął się więc i poszedł rozmyślać nad swym losem do obory . Ale i tam już rozniosła się wieść o jego niegodziwym uczynku , a skotak , wolarze — każdy , kto koło niego przechodził , to splunął , to wyrzucił jakieś przekleństwo lub obelgę . Na drugi dzień zginęła znów jedna kaczka . Tym razem oburzona wielce panna Trukawska zaniosła już skargę do ekonoma . Ten zaś wezwał przed siebie zalękłego Bartka . Chłopak , na widok strasznego majestatu władzy , stracił najzupełniej przytomność i trząsł się jak osika , kiedy ekonom groźnie do niego przemawiał : „ Cóż to ty sobie myślisz , łajdaku , jeszcze tego brakowało , żeby ś szarpał pański majątek ? Ja ciebie tu zaraz nauczę ! . . . ” Przyczem ujął chłopca za ucho , tak , że ten jęknął zcicha : „ boli ! ” — Ekonom ciągnął dalej : „ Od jutra nie masz służby we dworze ! Ruszaj precz , gałganie ! ” — Biedny Bartek nie czuł wcale swojej niewinności , owszem , zdawało mu się , że jest winnym . A gdzieżby on się śmiał tłómaczyć wobec tak wysokiej instancyi ? Chłopiec istotnie wyglądał jak gałgan . Nogi miał czerwone , pokaleczone od kamieni , podrapane od rżyska , pokłute od cierniaków , pełne blizn , rysów , nawet krwi świeżo przyschłej . Głowy jego nie tknął nigdy grzebień , z pod włosów rzadkich widać było strupy ; mydło też nie postało na rękach , karku i twarzy opalonej jak węgiel . Chociaż liczył blizko ośmnaście lat życia , wyglądał jednak na dwunastoletniego dzieciaka ; był niezmiernie wątły . Nosił na sobie kawałek kitli , której brakowało jednej poły , a z pod której dołem ukazywały się źle przyodziane i chude uda , górą zaś pod dziurawą , jak przetak koszulą , widniały opieczone przez słońce piersi . Głowę ubierał w kapelusz , pozbawiony barwy , oraz formy , z dziurą w środku i obszarpany dokoła . Największą wagę przywiązywał do kozika , to jest nożyka składanego , z żółtym , drewnianym trzonkiem , a zawieszonego na rzemyku u pasa . Bartek miał starą matkę komornicę , która regularnie zabierała całą jego pensyę , nie troszcząc się o przyodziewek syna . Wypędzony ze dworu , wzgardzony , przybył na łono rodziny , ale tu też o mało , że nie odebrał basarunku . — „ Wychowała m takiego drągala — wołała , trzęsąc się ze złości komornica — i nigdzie , nicponiu , miejsca zagrzać nie możesz . ” Tymczasem Buta znów spożył kaczkę trzecią , czwartą i był by zapewne ciągnął dalej korzyści z tego samego źródła , ale Jagna poczęła teraz na seryo myśleć nad całością i bezpieczeństwem stada kaczek . Puściła się ona w łąkę i tutaj poznajdowała porozrzucane pierze nieboszczyków ; ponieważ zaś wilk wydeptał sobie był własną ścieżkę aż do swego legowiska , przeto bez wielkiego natężenia władz myślenia , na zasadzie powyższych przesłanek , łatwo już dał się wyprowadzić wniosek ostateczny . Jagna pozbierała starannie różne pierze , poznane przez nią jako należące do rozmaitych nienaturalną śmiercią zgasłych kaczorów , oraz kaczek i , dzierżąc te dokumenta w ręku , stanęła na progu kuchni . — „ Widzita — mówiła — posądzaliśta to świniarza , to fornali , a to ta psia jucha wilk narobił tyle szkody i posądku . ” — „ A no — zawołała kucharka — czy to ja nie mówiła m , że wilk jeno kiedy szkody narobi i koniec . ” — Niebawem ciekawa publika otoczyła Jagnę . Przyzwano do kuchni w sposób gwałtownie nagły pannę Trukawską , która właśnie w swoim pokoiku stawiała kabałę i wypadał jej zawsze , jako szkodnik , walet pikowy , z którego zaś wnosiła ona prawie napewno , że w braku Bartka , winowajcą być musi fornal Sobek , człowiek bardzo hardy , jak na fornala i chłopa . Sprawa kradzieży kaczek miała tego dnia nanowo być wytoczona i to u władzy wyższej niż ekonom , bo u pana rządcy ; nie dziw przeto , że Trukawska za pomocą kabały starała się zbadać stan rzeczy i zaczerpnąć pewne niezbite poszlaki przeciw obwinionemu . Już była na dobrej drodze , kiedy nagle wezwano ją do kuchni . Wbiegła , dzwoniąc zdaleka pękiem kluczy , wysłuchała sprawozdań Jagny , przyjrzała się uważnie zebranemu pierzu i rzekła tonem niewiasty , mającej za godło życia : „ niczemu się nie dziwić : ” — Moi państwo , dała by m była głowę , że ten podły wilk stanie się przyczyną wielkiego nieszczęścia w domu . ” A w myśli dodała : „ nie napróżno w kabale stał niżnik pikowy . ” — Chwalić Boga jeszcze — zagaił poważnie kucharz — że się na tem skończyło ; cztery kaczki , niewielka parada . — Szczęście , że psia noga nie udusił karmnego wieprzka — rzekła kucharka . — Albo i krowy — przemówiła dziewka od krów . — Oho ! Taki słowik , to lubi dusić i kobyłki — skonstatował dowcipnie lokaj Szczepan . — O la Boga żywego ! — krzyknęła Jagna , przerażona tym strasznym obrazem poduszonych w imaginacyi tylu pożytecznych zwierząt . — I co tu teraz robić z tym fantem ? — odezwała się widocznie zakłopotana panna Trukawska . — Jakto — co robić ? — rzecze pan Drożdżewicz z determinacyą męża stanu . Trzeba całą sprawę przedstawić dziedzicowi , bo to nie żarty wilk w domu . Żeby to jeszcze zwyczajny wilk ! . . . — dodał po namyśle i z miną tajemniczą . — My tu wszyscy ludzie życia nie jesteśmy pewni . . . — Mówiąc to , wdział na głowę białą szlafmycę , zrobił gest , kręcąc głową , a rękami wykładając jakoby na wierzch groźne położenie . Jęknęły wszystkie kobiety głosem przerażenia i lękliwie spojrzały ku drzwiom otwartym od podwórza . A kucharz dodał jeszcze : „ Nawet psy nie trzymają z takiem stworzeniem ! . . . Wiem ja o tem dużo , wie też dosyć Szymon strzelec . ” I z temi słowy stuknął od niechcenia w stół dużym nożem kucharskim . Poważny głos i gestykulacya sprawiły ogromny efekt . — O mój Jezusiczku najmilejszy ! — szepnie ostatecznie steroryzowana i prawie płacząca ze strachu , najnaiwniejsza w całem zgromadzeniu Jagna . — A niechże też panienka co rychlej poleci do dziedzica i wytłómaczy , co tu pan Drożdżewicz gadają . Panienką nazywały dziewki pannę Trukawską , która , choć liczyła już pięć krzyżyków , bardzo jednak lubiła odbierać ten przydomek od swoich podwładnych . Nawiasem mówiąc , fornal Sobek nie miał względów i z tego także powodu , że przemawiał poprostu „ jejmość . ” Wieść o zbrodni Buty rozeszła się lotem błyskawicy po Małowieskim dworze , a z nią razem krążyła także nieobjaśniona , tajemnicza zagadka o jego pochodzeniu i naturze . Na piętrze rozmawiały o tem panny służące z boną , w czem znać było wyraźnie palec Trukawskiej i magnetyczny wpływ Drożdżewicza . Na dole w kredensie lokaje i chłopcy pokojowi trwożliwie , a jednak nienawistnie spoglądali ku klombowi , będącemu schronieniem Buty . Nawet guwernantka francuska , osoba wyższa nad przesądy , starała się dnia tego unikać ze mną rozmowy , jako z człowiekiem , mającym jakieś stosunki mocno skompromitowane w narodzie . Ja sam nie wiedział em jeszcze o niczem . Dopiero po południu , chłodem , wziąwszy wilka na łańcuch , szedł em na przechadzkę i widział em , że służba dworska wyległa do drzwi , do okien ; poporzucano robotę , gapiąc się na nas , jakby to było osobliwe widowisko . Gdy m przechodził przez wieś , dzieci uciekały z drogi , porzucając zabawę , a baby przyglądały się z okien . Uderzyło mnie to wszystko , bo przecież mieszkańcy Małowieży już się byli oswoili z widokiem Buty . Wilk zachowywał się karnie , głos mój wywierał już na niego wpływ większy . Gdy m dnia owego wracał z przechadzki , spotkał em za wsią na drodze Szymona , który od dworu zdążał ku lasowi . Przywitał mnie grzecznie , ale widocznie miał zamiar uniknąć rozmowy i ledwie go zatrzymał em , mówiąc : — Cóż to , Szymonie , chcecie już , widzę , zapomnieć o naszych przyjacielskich stosunkach ? — Ej nie — odpowie strzelec — ale — dodał , szepcąc mi na ucho — niech mnie pan posłucha i tego łajdaka zastrzeli , albo zwiąże i w stawie utopi , bo będzie z tego nieszczęście we wsi . — Co też mówicie , Szymonie . . . . — Ja to panu powiadam ! — twierdził ze stanowczością Szymon . — Cóż to , mało już lamentu we dworze narobił ? A co będzie dalej ? Niech ręka boska broni ! — A cóż on takiego zrobił ? Nic nie wiem . — Ba , ludzie panu nie powiedzieli jeszcze ? A to tam piekło we dworze : kaczek huk naginęło , Bartek pastuch już przez niego ze służby wyleciał . Co się jeszcze stać może , Bóg raczy wiedzieć — rzekł strzelec , wzdychając . Jakby na nieszczęście , Buta przy tych słowach Szymona wyszczerzył zęby i warknął na starego . Ja sobie to tłómaczył em , iż przyczyną warknięcia była szczególnie uderzająca postać myśliwego , jego osobliwe ubranie , jako też ciągłe zbliżanie się do mego ucha i poszeptywanie . Nosił bowiem Szymon na sobie w lecie i w zimie lisią czapkę olbrzymich rozmiarów , w której zatknięte były krzywe sierpy piórek cietrzewi , jarząbków , srok , kruków i t . d . Miał na sobie krótką kurtę barwy niegdyś ciemno - zielonej , ale wypłowiałej przez wpływ promieni słonecznych , oraz deszczów , tak , że przybrała odcienie różnych stopni żółtości , zieloności , brunatności , przyczem zrudziała i poszarzała . Przy tej kurcie był niegdyś kołnierz futrzany zajęczy , lecz sierść z niego zupełnie zniknęła , a skóra goła pomarszczyła się , tworząc około głowy krezę bardzo sztywną . Miejsce guzików zastępowało tu skórzane sznurowadło . Dolna część toalety Szymona zaledwie że zasługiwała na nazwę ubrania . Były to jakieś resztki rajtuzów , kryjących się w cholewach butów , z których każdy odznaczał się inną miarą wysokości ; bo gdy jedna cholewa sięgała za kolano , druga opadała na łydki , tworząc niby fantastyczny kosz na nogę . Widać ciągłe tułanie się strzelca po wodach , oraz bagnach sprawiło , iż buty jego robiły wrażenie obuwia z głazu twardego ; przypominały one miejscami z barwy już to maść konia kasztanowatego , już stary parkan drewniany lub zaśniedziały samowar . To obuwie było w najrozmaitszych miejscach pozszywane i pościągane szpagatem . Niegdyś byłe obcasy nadały napiętkom kierunek zbyt odległy od pionowego , a tak zwane nosy zadzierały się w górę . Z końców owych nosów , oraz z pod podeszew wyglądały źdźbła połamanej słomy , czyli wiechcie , stanowiące tu dla nogi tarczę przeciw wilgoci , upałom i mrozom . Na jednem ramieniu zwieszał Szymon torbę borsuczą , obarczoną mnóstwem sznurków i sznureczków , służących do przyczepiania ubitej zwierzyny ; wisiały też przy torbie różne grubsze i cieńsze druty , służące jako przetyczki i zatyczki w celach mniej wiadomych ludziom nieobeznanym z fachem łowieckim . Na drugiem ramieniu głośny ten na całą okolicę myśliwy zaszczytnie dźwigał strzelbę , a raczej słabą podobiznę strzelby . Stanowiła ją gruba rura żelazna , osadzona w kawałku drzewa dębowego , nieociosanego należycie , a przytwierdzonego do lufy w różnych miejscach kawałkami skóry lub grubemi sznurkami , które się na końcach strzępiły we frendzle i kutasy . Do tego kostyumu , godnego jakiego rozbójnika z wieków średnich , dodajmy postać nizką , krępą , o szerokich barach , krótkiej szyi , na której osiadła wielka głowa z twarzą barwy naprzemian czerwonej , pomarańczowej lub fioletowej . Pod małym , płaskim nosem naszego bohatera sterczał jeden wąs , a raczej kosmyk siwych i rudych włosów , podobny do zajęczego ogona , który nie spadał na wargi wypłowiałej burakowej barwy , ale zakrzywiał się do góry hakowato i jakby z nozdrzy wyrastał . Z pod lisiej czapy wyglądała para małych burych oczek , które nadzwyczajnie żywo poruszały się na wszystkie strony . Nietylko pies , wilk lub inny zwierz , ale człowiek musiał wydać jakiś głos zdziwienia , czy przestrachu , widząc przed sobą po raz pierwszy tę postać na poły śmieszną , a na poły straszną . Nic więc dziwnego , że i Buta warknął dosyć złośliwie , nie wiedząc z kim ma do czynienia . Zwłaszcza też , że i zapachy tytoniu , gorzałki , oraz prochu strzelniczego , któremi Szymon był cały przeniknięty , musiały mocno drażnić delikatne węchowe błony wilka . Strzelec źle przyjął warczenie Buty , spojrzał na niego wzrokiem pełnym zarówno podejrzliwości , jak wzgardy , oraz nienawiści , skłonił mi się dosyć obojętnie i poszedł do domu . Teraz dopiero , będąc poinformowanym przez Szymona , z rozmaitych źródeł zebrał em troskliwie wszelkie wiadomości , dotyczące postępowania wilka , i poznał em nagą prawdę . Co prawda , przekonał em się , że wilk oswojony jest szkodnikiem , ale że szkody , których się dotąd dopuścił , nie były proporcyonalne do nienawiści , jaką przeciw sobie obudził . Czy podobna jest w tym stanie rzeczy oswoić dzikie zwierzę ? A jeżeli wilkiem będzie tu nowa jakaś idea , czy los jej nie będzie zupełnie podobny ? Czy psy i wilk nie są plemionami pobratymczemi , a ludzie , czy nie przedstawiają się jako interesa stronnictw , koteryj , osób , jako przesądy i fanatyzmy i t . p ? Czy wilkami wreszcie nie są rozmaite dzikie ludy , które niby to ciągnie się gwoli ich szczęścia na łono cywilizacyi , a tymczasem giną one nieuchronnie zarówno wskutek przesądów cywilizowanych swoich bliźnich , jak i własnych gatunkowych przymiotów , nabytych w ciągu wieków ? Co się tyczy idei wilkołaka , nie jestże to prastary mit , stanowiący tradycyę przekleństwa , rzuconego na cały gatunek istot , których losem ostatecznym musi być zagłada ? Wszakże jedne i te same istoty pielęgnują zgodę i braterstwo , nie zaniedbując jednocześnie nienawiści , obłudy i złości . Któż zdoła zresztą zaprzeczyć , iż wszystko , co przechodzi przez alembik ludzkiego umysłu lub uczucia , jest nieprawdą ? Człowiek bowiem ma tylko mały i jedynie swój własny świat , nieprzeznaczony bynajmniej na siedlisko prawdy . Ta ostatnia znajduje się po za nami w realnych stosunkach bytu . W zwierciadle zaś naszej duszy odbija się świat egoistyczny , ludzki . Nie jest to świat istotny . Dopiero prawdą jest pojęcie takiego stosunku człowieka do świata . Nie w poczuciu dumy czerpie istota ludzka najwyższe duchowe siły , ale w cichem i skromnem poczuciu swej małości . Najmniejszą rzecz zrobić dobrze — jest trudno . Aby iść naprzód , trzeba być oględnym , jeżeli krok niema być zmarnowany . Na tym punkcie rodzi się oportunizm , którego musiał em się chwycić , aby nie zgubić wilka , nie drażnić jego stosunków z psami , nie narazić go na śmierć z ręki pierwszego lepszego dworusa , a przytem utrzymać własny dobry stosunek z psami , ludźmi i wilkiem . Czyż mogł em mieć widoki powodzenia , idąc na przebój ? Wszakże psy mogły stracić do mnie przywiązanie , a ludzie już zaczęli mnie lekceważyć . Tylko Buta był w porządku , stał on się oswojonem zwierzęciem , o ile wilk niem stać się może . Gdy jednak zewsząd brzmiały głosy : „ zabij , otruj , utop , rozstrzelaj , ” musiał em coś zrobić dla przesądów mego społeczeństwa , aby w niem wyżyć . Przeprowadził em więc Butę do drugiego klombu na dziedzińcu , położonego zdala od łączki , a przylegającego do stodół . Myślał em sobie : Nie trzeba ani wilkowi , ani ludziom dawać sposobności , aby byli źli . Wilkowi więc stworzył em świat cichy , wśród którego nie było pola dla łakomstwa i drapieżności . Dla ludzi zrobił em tyle , że wilka przywiązał em na łańcuszku do pnia drzewa . Takie zastosowanie się moje wywarło dobry wpływ na publiczność . Jeżeli ludzie są niechętni dla jakiejś sprawy , wtedy mówią , że do tej niechęci mają prawo ; a jeżeli ich złości stanie się zadość , powiadają , że ich prawo ma zadośćuczynienie . Była to właśnie pora żniw , zwożono snopy z pola do stodoły położonej na wzgórzu . Z początku Buta gryzł swój łańcuszek , gdy go atoli usiłowania zawiodły , topił zęby w pniu drzewa akacyowego . Osięgał ztąd pewną satysfakcyę , jednakże gryzienia zaprzestał i począł się godzić ze swoim losem . To sobie leżał , przypadłszy do ziemi , to postawał na wszystkich czterech nogach , to znów na przednich tylko . Najczęściej znajdował em go w tej ostatniej postawie , wsłuchującego się przytem , jak i poprzednio , w różne odległe głosy . Ze stodoły dochodził tu gruby , jednostajny głos mazurskiego parobka , liczącego snopy : „ jeden dwadzieścia , dwa dwadzieścia , trzy dwadzieścia i t . d . ” To znów przejeżdżał koło klombu wóz , ciężko naładowany snopami , który trzeszczał i skrzypiał w różnych swych częściach pod naciskiem ciężaru . Na koniach brzęczały łańcuszki naszyjników i rozmaite żelazne przybory ; w powietrzu świsnął niekiedy przeciągle długi bicz fornala , lub rozległ się głos „ wio ! . . . ” na co konie odpowiadały parskaniem . Gdy znów próżny wóz wyjeżdżał ze stodoły , wtedy brzmiał głośny turkot około klombu , rozlegało się trzaskanie i strzelanie z bata , a czasem , niby akompaniament , słychać było rżenie klaczy , zaniepokojonej po drodze nieobecnością źrebaka , co pozostał w stodole , strojąc figle i psoty na gumnie . Usłyszawszy atoli głos stęsknionej i troskliwej matki , źrebczyk puszczał na wiatr grzywkę , oraz wiotki ogonek i w susach a skokach przelatywał , tętniąc nóżkami , rżąc cieniutkim głosem , niedaleko od ukrytego w gęstwinie Buty . Wtedy wilkowi zmieniała się barwa oczu , które pałały i stawały się lśniące jak szmaragdy ; wtedy przywarował do ziemi i czaił się w stronę źrebięcia . Dawały się też niekiedy słyszeć ze stodoły raźne śpiewy dziewek : „ dana ino dana ! Oj dana , dana , dana ! ” Czasami znów grzmiał donośny i groźny głos karbownika lub dochodziły śmiechy , wesołe krzyki , gwary . Mniej często przebiegało koło klombu jakie prosię , które przed zmierzchem odbiegło od stada i pomrukując zcicha , pokwikując głośniej , gnało ku stodołom ; postawało , popatrzyło , pomruknęło i poszło dalej . Nieraz , ni ztąd , ni zowąd , zjawiało się stado gęsi , wiedzionych zapewne wonią świeżego zboża , które niejednemu zwierzęciu robi ślinkę w ustach . I one szły koło klombu , konwersując : „ gę , gę , gę , ” lub głośniej : „ tarata - tata , ” a niekiedy i posykując między sobą . Te śmiałe gąski należały zapewne do jakiego urzędnika , mającego blizki stosunek ze stodołami . Jeżeli pod kurnikiem Jagna się zadrzemnęła , a panna Trukawska w swoim pokoiku stawiała kabałę , to i indyki jedna za drugą zabierały się z przed kurnika na małą wędrówkę ku lubej stodole , owemu celowi westchnień i marzeń rozmaitego zwierza . Indyki szły , kwękając , utyskując , biadając jakby na złe losy , niby ziemianin , gdy go nawiedzi nieurodzaj ; przed indykami puszył się z wielkim nosem suty indyk , strojąc wielkie fumy , jak bankier między ludźmi , a gotów zawsze przy okazyi do burdy , do impertynencyj i wymyślań od ostatniego . Miał więc Buta czem napaść swoje ucho , a nawet oko , gdyż przez gęste krzewy umiał on przebić się bystrym i pewnym wzrokiem . Nie mówiąc już o tem , że częstokroć wpadła w krzaki sroka jedna i druga , a widząc wilka , leżącego na ziemi , narobiła hałasu , wrzasku , nawrzeszczała się , naskrzeczała i poleciała dalej . Nie zachowywały się też skromnie i sikory ; ale wilk w tych razach pozostawał stoicznie cierpliwym , słuchał , nie dając żadnej oznaki niezadowolenia lub obrazy . Bywało , że i kot , ulubieniec francuskiej guwernantki , wpadał w gęstwinę ; lecz ten szedł tak delikatnie w swych jedwabistych pantofelkach , zerkał oczkami tak bystro na wszystkie strony , że zwykle ominął Butę . Tyko pierwszy raz , gdy ujrzał wilka przyczajonego , mienił to być atakiem , wymierzonym ku swej osobie ; więc o sześć kroków stanął , grzbiet wygiął w kabłąk , ogon w półkole i fuknął parę razy ; ale widząc , iż wilk ciągle leży dosyć obojętny , wdrapał się na najbliższe drzewo i z wysoka przyglądał się Bucie . Upływały znojne czasy żniw w Małowieży , gdy dnia jednego przed ich ukończeniem zaszedł następujący wypadek z indykami . Jagna na progu kurnika długo walczyła z porywającym ją w swoje objęcia Morfeuszem : to się zdrzemnęła , kiwnęła głową i uderzyła o ścianę , to znów otwarła nawpół oczy i znów zasnęła . Wreszcie popadła w sen twardy , w czasie którego człowiek zwykł głośno chrapać . Dziewczyna wyciągnęła przed siebie nogi bez trzewików i pończoch , oparła na ścianie zadartą do góry głowę , otworzyła usta , z których widać było dokładnie piękne , białe zęby , zwiesiła ku ziemi bezwładne ręce i spała na słońcu . Spostrzegły to indyki i dalejże się wynosić chyłkiem do stodoły . Nie szły one , ale biegły na wyścigi , jak człowiek nie mający czasu do stracenia , aż się indyk zadyszał . Jakoś wtedy właśnie był ekonom w stodole , więc wrzasnął na chłopaka , który skręcał powrósła : — Maciek , rozpędź mi to łajdactwo na cztery wiatry ! Tego też tylko Maciusiowi było potrzeba . Znalazł on sobie zaraz dobrą wić , rzucił się na stado indyk i począł je tak natarczywie prześladować , że strwożone ptaki , pędząc gnane ze stodoły , w rozpędzie prosto z bramy wpadły do klombu , służącego za mieszkanie wilkowi . Do tej zawziętości ze strony Maciusia przyłożyła się nietylko okoliczność , iż odebrał od pana ekonoma rozkaz , w którym indyki nazwane zostały łajdakami , ale chłopak miał żal do indyka , gdyż ten zawsze malców zaczepiał ; chodziło więc o to , aby napastnikowi przyłożyć co witką . Ani się spodziewał Buta takich miłych gości , spojrzał , a tu koło niego na prawo , na lewo , pomykają biedne indyczki , a zziajany indyk pod sam nos mu włazi . Tego już było za wiele nawet na najcnotliwszego wilka , cóż dopiero takiego , który między antenaty liczył zuchwałego wilkołaka . Jak więc nie schwyci indyka za łeb . . . chrust . . . chrust . . . chrust — i po wszystkiemu . Maciuś nie wiedział o niczem , zrobiwszy swoje , wrócił do powróseł ; indyki zaś rozproszyły się po wszystkich klombach , niektóre nawet wypadły aż na pole . To wszystko działo się w chwili , kiedy pannie Trukawskiej w kabale po raz trzeci stanęły : ósemka , dziewiątka i dziesiątka pikowa razem , a tuż przy nich as tejże maści , co należy do wypadków znacznie rzadszych , aniżeli wielki szlem w wiście licytowanym , a z czego najniezawodniej wnosi się , że jakieś wielkie nieszczęście nastąpi w domu . Zacna białogłowa została tedy niepomiernie wzruszona , ze skupieniem ducha złożyła karty i wyszła pod kurnik . Patrzy , a tu miła Jagusia błogo zasypia . Rzecz prosta , że już ten tak powszechnie antropologiczny fakt był dla Trukawskiej równoważnikiem nieszczęścia . Najprzód więc mruknęła sama do siebie : „ A co , nie mówiła m ? “ potem zaś zapalczywie przyskoczyła do śpiącej dziewczyny i wrzasnęła jej nad uchem : „ A ty co robisz ? A gdzie indyki ? . . . Dam ja tobie , darmozjadzie ! “ Już przy pierwszych dźwiękach głosu swojej „ panienki “ zerwała się Jagna z miłego uśpienia i w cwał popędziła ku stodole , podczas gdy Trukawska uważała za właściwe rzucić jeszcze za nią te słowa : — „ Czegóż tu można dokazać przy takiej służbie ? . . . Wszystko na nic . . . chłopstwo ciemne i rozpuszczone , jak dziadowskie batogi . “ Dziewczyna , jak oparzona , wpadła do stodoły , a tu dopiero chłopaki w śmiech , Maciek najpierwszy przedrzeźnia ją , wołając : „ Zgadnij Jagula , gdzie jest złota kula ! . . . ha , ha , ha ! “ Od śmiechu , aż się stodoła trzęsie . Śmieje się i sam karbownik , mówiąc z szyderstwem : „ Ho , ho ! te bestye dworskie baby , wszystkie dobre do pilnowania — ale — miski . “ Tej zachęty tylko trzeba było dla drwiącej rzeszy ; znów się wyśmiewają i wykpiwają . Strapiona Jagna prawie ze łzami w oczach wyszła ze stodoły ; była by ona lamentowała na cały głos , ale z tego śmieli by się ludzie jeszcze bardziej . Idzie i woła : „ truś ! truś ! truś ! ” Nasłuchuje , lecz nic się nie odzywa . Przeszła koło klombu , w klombie nic nie słychać ; idzie za bramę , spojrzy , a tu kilka indyk spłoszonych , z opuszczonemi skrzydłami wałęsa się po drodze i pod płotem , a jedna nawet wpadła do rowu i nie może się wydobyć . — „ O mój Jezusiczku złoty , ratujże mnie też w mojem nieszczęściu ” — zaszlochała Jagna , spuszczając się z wysokiego brzegu w rów , aby wyratować i pojmać indykę . Niełatwo to spędzić do kupy rozpłoszony drób ! Indyka w nogi , Jagna pędzi za nią rowem i popłakuje szczerze a gorzko ; ona , co przed chwilą tak przyjemnie zasypiała , może i słodko marzyła . Dopadła nareszcie indyki , wzięła ją pod pachę , wydobyła się z rowu , a zaganiając przed sobą pozostałe sztuki , powróciła z bijącem sercem przed kurnik . Ale gdzie reszta ? . . . Do wieczora znalazły się wszystkie , brakowało tylko — naturalnie — indyka . Zdaje się , iż zbytecznem było by opowiadać , że po zajściu wspomnianych powyżej wypadków , Buta został znienawidzony do szczętu . Teraz już i ekonom , dotychczas dosyć obojętnie traktujący kwestyę wychowania wilka , zdawał się przechodzić stanowczo do obozu nieprzyjacielskiego i to w jego radykalne centrum . Powiadają , że wysłuchawszy opowieści panny Trukawskiej o tragicznem zejściu z tego świata indyka , odezwał się na cały głos : „ Bo też trzeba być na to waryatem , żeby wilka w domu chować . ” Była to rękawica rzucona dla mnie . Drożdżewicz przytakiwał , dodając od siebie , że „ dobra pigułka ” będzie skutecznem lekarstwem na pozbycie się zbrodniarza . — „ Naturalnie — konkludował ekonom — w dzisiejszych czasach jeszcze tego brakuje , żeby sobie człowiek z wilkami robił ceregiele . ” Zdanie zatem osobistości tak powszechnie szanowanej , jak pan ekonom , sankcyonowało propozycyę otrucia Buty . A trzeba wiedzieć , iż Drożdżewicz odznaczał się niepospolitym talentem i zamiłowaniem do zadawania pigułek szkodnikom , to jest psom , oraz kotom , które odważyły się nie przestrzegać regulaminu kuchennego . Kucharz wyprowadzał takiego winowajcę za drzwi i tam rzucał mu kulkę siekanego mięsa z jakimś proszkiem w środku . Każde zwierzę , zwłaszcza też głodne , może być w dobrej wierze wzięte na ten podstęp . Czyżby trucicielstwo w połączeniu z oszustwem nie miało hańbić ludzi , jeżeli jest zastosowane do zwierząt ? A jednak biedne zwierzęta taką bezgraniczną ufność pokładają w człowieku ! Bo też , im więcej kto posiada dobrej wiary , tem snadniej zawiedziony zostaje . Właśnie dlatego to jest wielką cnotą , że za nią czerpie się w życiu gorycz , miasto nagrody . Drożdżewicz nienawidził wilka , a sam przyzwyczajony był do podrzynania gardła indykom , kurczętom , bażantom , oraz innym niewiniątkom żywym . Nie zmarszczył się nigdy , ani pochmurzył , gdy pod nożem jego skakały w górę , żywcem operowane ryby lub kiedy żywe raki wrzucał do wrzącej wody . Tego zimnego okrucieństwa nie dała przyroda żadnemu stworzeniu . Każde zwierzę , popełniając morderstwo , popada w szał wściekłości . Wyrafinowanym zimnym mordercą może być tylko człowiek . Kucharz w Małowieży łowił też na sidła drobne ptaszki , które dusił w palcach ; jeżeli więc chodziło o życie wilka , to nie było co żartować z takim zimnym oprawcą . Okrom tych zewnętrznych niebezpieczeństw , obawiał em się nadto , aby wilk nie zadusił kiedy prosięcia , albo wogóle jakiejś wyżej przez ludzi cenionej istoty żywej , bo wtedy wyrok na niego był nieodwołalny . Zaczął em więc rozmyślać , co mam przedsięwziąć . Tymczasem zaś dla chwilowego zażegnania burzy za pośrednictwem lokaja , Szczepana , który mnie obsługiwał , rozpuścił em wieść , iż z wilkiem sprawa „ w tych dniach się skończy . ” Wiadomość tego rodzaju zrobiła w kuchni duże wrażenie i w duchowym organizmie wszystkich członków owego społeczeństwa miejsce nienawiści zajęło teraz oczekiwanie pełne żywej ciekawości , a to tembardziej , iż Szczepan nie powtórzył słów moich literalnie , ale jakoby od siebie samego dał do zrozumienia , że „ dziś a jutro dyabli wilka wezmą na pewnika . ” Drożdżewicz łypnął oczyma podejrzliwie na Szczepana , bo upatrywał on w takiem przemówieniu wyraźną prywatę lokaja ex-re kości , dosyć troskliwie po każdym obiedzie usuwanych ze stołu , a między kośćmi nierzadko też i wcale smacznych kąsków . Tak to dzikiemu zwierzęciu trudno wyżyć wśród uspołecznionych i należycie zorganizowanych ludzi ! Co ja tu zrobię ? — myślał em , łamiąc sobie głowę ciągle a nadaremnie . Aż błysnęła mi myśl niebotyczna . Był w sąsiedztwie leśniczy , kawaler , pan Izydor Wywiałkiewicz , jak to mówią , dobra dusza , człowiek uprzejmy , szczery , wylany , gotów zawsze zrobić dla każdego wszystko , czegoby od niego zażądano . Mieszkał on na ustroniu , zdala od świata — w lesie ; pomyślał em więc , iż u niego Buta przechowa się jakiś czas , a co należy zrobić potem , pomyślimy innym razem . Zadowolony z mego postanowienia , zasiadł em zaraz i napisał em list krótki , a już w czasie pisania tego listu oblegała mnie niepewność , czy aby Wywiałkiewicza posłaniec z pismem w domu zastanie , bo co prawda , pan Izydor był po trochu pędzi - wiatrem . Rzeczony list tak brzmiał : „ Szanowny i kochany panie Izydorze ! Zawsze Cię lubię oglądać i zawsze czuję potrzebę tego , jednakże zwykle mam mało czasu , albo go wcale nie mam , aby cię odwiedzić . Dzisiaj zaś szczególniej , dla wielu ważnych względów , nie mogę przybyć na Leśniczówkę . Zlituj się , panie Izydorze , przyjedź Ty do Małowieży , choćby o północy . Oprócz bowiem pragnienia zobaczenia się z Tobą , mam nadto bardzo ważny osobisty interes , wymagający Twej rady i pomocy . ” Konny posłaniec popędził cwał em na Leśniczówkę , unosząc moje pismo . „ Dwie mile drogi , to najwyżej dwie godziny — obliczał em — tyleż z powrotem , przeto za jakie pięć godzin Wywałkiewicz może już być tutaj ; przecież przez ten czas Buty nie otrują , choćby też dla prostej ciekawości , wzbudzonej przez Szczepana , co się stanie z wilkiem . ” Tymczasem poszedł em do klombu , aby odwiedzić samotnika . Rzecz prosta , iż moje własne usposobienie nakazywało mi widzieć jakiś niezwykły psychiczny stan duszy zwierzęcej . Wydawało mi się , jakoby Buta utracił zupełnie swoją dzikość i okazywał mi nadzwyczajne oznaki przywiązania . Usiadł em przy nim pod drzewem , kładłem jego głowę na swoich kolanach , brałem w rękę łapy , głaskał em go , wyjmował em mu z wełniastej szyi liście , oraz słomę . Buta zachowywał się spokojnie , a gdy m miał odchodzić , spojrzał na mnie tak wymownie , że sądził em , iż chce , aby m jeszcze pozostał , więc pozostał em . Milord i Jork najczęściej mi towarzyszyli , kiedym odwiedzał wilka , ale oba te psy pozostawały zwykle przed klombem ; zapewne wstręt nie pozwalał im zbliżać się ku legowisku swego współplemieńca . Przez cały więc czas moich odwiedzin , przysiadłszy na tylnych łapach , obaj oczekiwali odwrotu , a na ich fizyognomiach malowało się najwyraźniejsze niezadowolenie . Gwiżdżąc , nawołując po imieniu , przyzywał em nieraz dzielne psy do siebie , wówczas odzywały się , poszczekując , niecierpliwiły się , przyskakiwały do samych krzaków klombu , ale nigdy nie chciały wejść do wnętrza . Nawet ręka moja , jeśli nią przed chwilą głaskał em wilka , miała jakąś złą woń dla psów , bo żaden do niej nie chciał się przybliżyć . Swoją drogą Buta , słysząc moje gwizdanie i oszczekiwanie klombu przez psy , jeżył sierść , podnosił się , wyciągał naprzód głowę , wyszczerzał ostre białe zęby , gotując się do przewidywanej walki . Podobał mi się w tej gniewnej postaci , w gotowości na wszelki wypadek . Podczas przechadzek żaden z psów nigdy do mnie nie przybliżył się , jeżeli prowadził em wilka . Wszelkie zaś przypadkowe zbliżenia się groziły zwykle wybuchem wściekłości ze stron obu . Trzeba było wtenczas widzieć Milorda , jak stawał naprzeciw Buty . Jego piękne , łagodne oczy pałały iskrami , wielki ogon , ozdobiony białym jedwabnym a długim włosem , wznosił się niby bojowy sztandar ; pies ten przechodził wówczas z nogi na nogę , posuwając się powoli bokiem , a z piersi swej wydawał straszne dźwięki , wyrażające jego nieubłagane uczucie nienawiści . Buta był już wilkiem w pełnym rozwoju sił ; każde jego szarpnięcie uczuwał em mocno , wiedząc , iż gdyby raz zapragnął koniecznie stoczyć walkę z psami , nie był by m w możności stawić skutecznego oporu . Łańcuszkiem więc , na którym prowadził em wilka , owijał em sobie dobrze lewą rękę , a w prawej nosił em przygotowany na wszelki wypadek żelazny pręt grubości ołówka . Dzięki losowi i taktowi moich zwierząt , nie użył em jednak nigdy tego strasznego narzędzia kary . Nie jest to żadna pedagogiczna chluba , ale jest to wielka nagroda wychowawcy . W niewiele godzin po wysłaniu listu , jak to przewidywał em , Wywiałkiewicz przybył do Małowieży . Spostrzegł em go już zdaleka na gościńcu , jechał w tak zwanej biedzie , to jest w wózku o dwóch kołach , do którego zaprzągnięty był dzielny siwek . Wywiałkiewicz był chłopem rosłym , w wieku lat przeszło trzydziestu , urodził się i wychował wśród Nadnarwiańskich borów , bo i ojciec jego był leśniczym . Mój przyjaciel miał bujną czuprynę jasnoblond , prawie że białą i takąż długą hiszpankę , oraz śpiczaste wąsiki , bary szerokie , piersi wypukłe , małe ręce i nogi , uśmiechniętą a zawsze pogodną fizyognomię , której charakter nadawało szerokie czoło i poczciwe niebieskie oczy . Przez cały czas jak go znał em , starał się zawsze o rękę jakiejś panny , ciągle się zakochiwał , odkochiwał i znów się nanowo kochał ; tak ciągle bez przerwy . Wiedzy książkowej nie posiadał prawie żadnej , ale pisywał podobno świetne romansowe listy , przytem tańczył wybornie , jako tako grał w preferansa , jeździł konno dobrze , strzelał nieźle , pił uczciwie , mówił dużo i płynnie , choć nie zawsze dbał o należyty związek myśli . Był to więc człowiek pospolity , ale pospolity tak naturalnie , iż niejednemu pospolitość tego rodzaju przychodzi z trudem dopiero po długich doświadczeniach , studyach i rozmyślaniach nad życiem . Bardzo zdolni , wykształceni ludzie , jeżeli tylko umieją wyleczyć się z zarozumiałości , w jakim czterdziestym roku życia stają się Wywiałkiewiczami dla stosunków towarzyskich . Pan Izydor przyszedł już na świat jakoś tak dobrze i tak się szczęśliwie rozwijał , że wszystkie jego przymioty harmonizowały z sobą w dobrej mierze . Umiał on się zastosować właściwie do Drożdżewicza , do mnie , do Trukawskiej i t . d . Robił to zaś bez przymusu , swobodnie i szczerze . Kochali go wszyscy , nawet Milord i Jork . Nie kochał go Buta , gdyż ten w swoich ocenach osób stawał zawsze na stanowisku rzetelnych faktów . Niktby sobie nie zdołał był zjednać wilka miłemi słówkami lub głaskaniem ; nawet zamiar głaskania traktował on tak samo , jak gdyby go kto chciał uderzyć . Bezkarnie pieścić lub bić Butę mogł em tylko ja jeden , który dawał em mu codziennie jeść , pić , który mu wyjmował em kości z gardła , gdy się udławił , kolce z nogi , który go uwalniał em od pasożytów , bronił em przed psami i ludźmi . Uścisnęli śmy się serdecznie z Wywiałkiewiczem , a ten odrazu zaczął mówić : — Dostał em wczoraj odkosza , ale za to dzisiaj mogę się nacieszyć przyjaźnią . — Cóż znowu ? — rzekł em — w takim razie wspólna nasza przyjemność zbyt drogo jest opłacona i to głównie twoim kosztem . — Co tu mówić — zawołał Wywiałkiewicz — kobiety są jak chorągiewki na dachu . A potem dodał : Ale to nic ; nie smuć się moim losem ; pojadę niezadługo w Mławskie i tam się ożenię . — Jesteś już zdecydowany ? — pytam . — A nie inaczej ; kuzynka moja dawno mnie tam swata . — Więc dobrze , żeś dostał odkosza ? Widocznie nie umiano cię ocenić . — Dobrze , niedobrze , ale co robić ? Emilka podobała mi się bardzo , kochał em ją nawet , jednakże wszyscy tam z góry patrzą na konkurenta leśnika . Zdawało mi się , iż w głosie Izydora jest dźwięk goryczy , więc się w duszy szczerze użalił em nad jego losem . Tymczasem on przystąpił do mnie z dobrą miną i patrząc mi w oczy , rzekł z uśmiechem : — — Daruj mój kochany , że przedewszystkiem pali mnie ciekawość , co u licha za ważny i niecierpiący zwłoki interes masz mi przedstawić . Pierwsze zawiązanie rozmowy naszej zbiło mnie poniekąd z tropu . Może Wywiałkiewicz i kochał szczerze , może z tego powodu cierpi , może pragnął być sam ze swoim smutkiem , a ja go wywlokł em z domu , aby obarczać własnemi kłopotami . Prawie że już zapomniał em o niebezpieczeństwach , na jakie Buta był narażony . Zebrał em atoli myśli i opowiedział em Izydorowi cały stan rzeczy , dodając usilną prośbę , aby zechciał przez jakiś czas przechować wilka u siebie . Wywiałkiewicz nie pojmował i nie podzielał mojego interesu dla rozmaitych zwierząt . Moje gile , zięby , czyżyki , sikory , wróble , sowy , psy , oraz wilk , mogły go zajmować chwilowo i rozweselać . Ale co to jest niepokoić się losem psa , wilka lub ptaka , tego Wywiałkiewicz nie rozumiał . Gdyby mu nawet był zdechł piękny jego koń , siwek , żałował by go jedynie z powodu pieniężnej straty , oraz dobrego kłusa lub stępa ; lecz zapomniał by niebawem o siwku , jeżeliby się znalazł w posiadaniu innego równie dzielnego konia . Większość znaczna ludzi jest pod tym względem podobna do mego przyjaciela . Tylko patryarchowie rodzaju ludzkiego , którzy oswajali dzikie zwierzęta i z niemi żyli , mogli w duszy przechowywać uczucia istotnej sympatyi dla zwierząt . My dla tych istot , bezwzględnie nam oddanych , nie mamy ani wdzięczności za ich pracę , ani przychylności . Służba zwierząt wydaje nam się jako mus pańszczyzniany , poddaństwo , za które zwierzęciu należą się tylko baty jedynie , oraz licha strawa , na tyle pożywna , ażeby zwierzę wyżyło , jeżeli go sami zjeść nie mamy . To też rysów szlachetniejszego obcowania ze zwierzętami możnaby jeszcze dopatrzeć jedynie wśród poczciwego rolniczo - pasterskiego ludu . Ale zepsuty motłoch służby dworskiej stanowi tu bezwarunkowy wyjątek . Służba ta stoi hierarchią : pan rozkazuje rządcy , rządca ekonomowi , ekonom karbowemu i polowym , ci zaś parobkom , a parobcy i dziewki pastwią się nad domowemi zwierzętami , aby te zadowoliły cały szereg rozkazodawców onych . Bezprawia niema tu o tyle , o ile tego przestrzegają prawa . Że zaś zwierzęta praw są pozbawione , mogą więc być tyranizowane . Jakkolwiek z powagą , przedstawił em swoją prośbę Wywiałkiewiczowi , zauważył em , iż słucha mnie jednem uchem , myśląc o niebieskich migdałach . — Ależ dobrze — zawołał — zabiorę twego Butę dziś jeszcze do mojego samotnego zamku , stanę się jego pedagogiem , obrońcą , przyjacielem , czem chcesz . Rozmowa nasza przeciągnęła się do północy , musiał em bowiem przedsięwziąć dokładny i szczegółowy wykład o potrzebach , oraz zwyczajach wilka , ażeby do zmiany miejsca i otoczenia nie przyłączyła się całkowita zmiana sposobu życia , przez co mogło by się było zwichnąć wychowanie Buty w warunkach cywilizowanego bytu . — Chodzi o to tylko — rzecze Izydor — jak ja go tu zabiorę . — Nie będzie to łatwa sprawa — odparł em — gdyż Buta nie pójdzie za tobą dobrowolnie ; w charakterze jego , jako wada lub cnota wilcza , jest upór ; przywiązywać go do wózka nie można , bo ucierpiał by dużo , opierając się przez całą drogę ; musisz go więc wziąć w swoją biedę i w tem właśnie sęk , czy się da namówić . Wywiałkiewicz przygotował swój ekwipaż do podróży , a ja tymczasem udał em się do klombu , zkąd wyprowadził em wilka na drogę . Wlazł em sam na biedkę i próbował em zachęcić Butę , aby za mną wskoczył . Nadaremnie ! Przywiązany z tyłu , iść nie chciał , stawiał opór i mógł by się był nawet udusić . — Już wiem , co zrobię — zawołał Izydor — wsadzimy go w worek . Czas naglił , nie było się co namyślać . A teraz przypatrzmy się Leśniczówce , rezydencyi Wywiałkiewicza , gdzie Buta miał przez jakiś czas pozostawać jako niestały mieszkaniec . Wśród szumiącego na piaszczystym gruncie sosnowego lasu , przy wązkiej drożynie , stoi skromny , drewniany , wybielony domek , z ganeczkiem od frontu i czterema oknami . Z boku przylega do domku mały budynek ; jest to stodółka i zarazem stajnia , mieszcząca skromny inwentarz pana Izydora . Przed owym budynkiem widać różnego rodzaju aż trzy wehikuły : małe saneczki , znaną nam biedkę o dwu kołach i poniewiera się też zepsuta jednokonna bryczka o czterech kołach ; ale ta bryczka jest tak zrujnowana , że oto włażą na nią wygodnie gęsi , troskliwie poszukujące niewymłóconego ziarna w słomianem siedzeniu . Kilka kur przyległo do ziemi w piasku i wygrzewa się na słońcu , podczas gdy przed niemi miarowym krokiem przechadza się , jak feldfebel , kogut potrząsający dumnie grzebieniem na łbie i piórami w ogonie . W ganku , na ławeczce leży łaciasty pies Trezor , który wszelkiemi sposobami i dosyć nieskutecznie walczy z owadem skrzydlatym i bezskrzydłym , to zapuści zęby gdzieś pod sierść , to znów tylną nogą skrobie skórę , bębniąc po ławce , to łapie w powietrzu muchy , szczękając zębami i wstrząsając uszami ; a gdy wszystko nic nie pomaga , wtedy wstaje i przenosi się na drugą ławeczkę . Pod oknami białego domku znajduje się też coś nakształt ogródka , otoczonego sztachetkami ; rośnie tu jednak najwięcej pokrzyw , z któremi walczą o przestrzeń nogietki , malwy i słoneczniki , dorastające wysokości okien . Zresztą znajduje się tu jeszcze studnia przy drodze i las dookoła . Gospodynią w domu Wywiałkiewicza jest niejaka Kalasanta , niewiasta w wieku lat przeszło czterdziestu , chuda , wysoka i despotyczna względem wszystkich mieszkańców Leśniczówki , nie wyłączając pana Izydora . Trudno było by osądzić z powierzchowności , do jakiej klasy społecznej należy owa białogłowa . Wprawdzie bowiem nosiła ona na głowie chustkę , ale jednak nie upinała tej chustki w ten sposób , co zwykłe wieśniaczki ; przytem na rzeczoną ozdobę głowy dobierała sobie materyału o barwach , nie będących w modzie u ludu . Czarny flanelowy kaftan dystyngował już Kalasantę bardzo wyraźnie ; dzięki też zapewne głównie owej części ubrania chłopstwo , przybywające po zbierkę do lasu , tytułowało ją „ jejmością “ , która to godność ma przywilej na pewnego rodzaju adoracyę ; przed jejmością zdejmuje się już czapkę i oddaje się ukłon po kolana , podczas gdy tytuł „ wielmożna pani “ wymaga ukłonu po pięty . Kalasanta trzymała się krzepko , cały dzień była w ruchu ; mawiała też zwykle , że się zarabia , choć całe gospodarstwo składało się tylko z dwóch krów , psa , konia , czterech gęsi , sześciu kur łącznie z kogutem , a pan Izydor gościem bywał w domu . Robiła ona sama jedna wszystko : doiła krowy , zganiała gęsi , żęła w lesie trawę dla krów , doświadczała kur , czy nie są w trakcie znoszenia jaj ; przytem była kucharką , kamerdynerem , sekretarzem , praczką i szwaczką . Wywiałkiewicza trzymała krótko , naganiając zwykle całe jego postępowanie . Była zaś do niego przywiązana nadzwyczajnie , jakby matka do syna ; chociaż podaję tu ten ostatni fakt na wiarę słów pana Izydora , a to z następujących przyczyn : Istotą zagadkową i potrzebującą pieczy macierzyńskiej na Leśniczówce był mały jedenastoletni chłopak , zwany powszechnie Laksender ( Aleksander ) . Niby to Kalasanta była jego matką , ale on , gdy do niej przemawiał , nazywał ją po prostu „ Kalasanta “ , nie używając tytułów : „ matko , matusiu , matulu “ . Ona też , kiedy mówiła o nim lub się do niego zwracała , wyrażała się : „ Laksender “ i nic więcej . Kalasanta dopiero od dwóch lat znajdowała się w domu Wywiałkiewicza , który , równie jak ja , był szczerze dyskretny na punkcie zbadania rodowodu chłopca . To pewna , iż ta rzeczywista , czy przybrana matka nosiła na sobie ślady znacznych wdzięków , które uwiędły razem z ubiegłą młodością ; musiała to być osoba kiedyś nader piękna . Jeżeli okoliczność tego rodzaju może stanowić jaki przyczynek do rozjaśnienia tajemniczej genealogii Laksendra , nie mam nic przeciw temu , ale sam też nic stanowczego nie twierdzę , zwłaszcza , że chłopiec nie zdradzał w rysach najmniejszego podobieństwa do Kalasanty . Ona , chociaż dzisiaj dobrze już siwiała , była kiedyś brunetą i czarnooką , o smagłej , jakby przypalonej nieco cerze ; za młodu musiała robić wrażenie ciemno - ponsowej róży . Chłopiec był bladym , pożółkłym blondynem o konopiastych włosach i burych , głęboko zapadłych oczach ; na jego drobniutkiej , okrągłej twarzyczce wznosił się zadarty nosek . Garderoba Laksendra nie odznaczała się bynajmniej skomplikowaniem . Miał na sobie grubą , jakby z tektury uszytą konopną koszulę , a przytem na nogach pantaliony , zastosowane z pana Izydora do jego figury w ten sposób , iż je obcięto po kolana . Ponieważ ta część ubrania była i znacznie szeroka i głęboka , przeto chłopak w spodniach robił wrażenie kąpiącego się w beczce . Kawałek grubego szpagatu reprezentował tu przytem jedyną szelkę , utrzymującą dosyć niedostatecznie równowagę grubych kortowych spodni , których przynajmniej część niezawieszona świadczyła nieustannie , że prawo powszechnego ciążenia nigdy nie pozostaje w spoczynku . Policzki malca pokryte były zwykle czarniawemi plamkami , pozostawionemi przez muchy , a niezmywanemi przez wodę , chyba , że go deszcz ulewny zastał kiedy w szczerem polu . Pod nosem też jego zawsze można było spostrzedz niezawodny symptomat zakatarzenia błony węchowej . Czapki lub kapelusza , butów , oraz wszelkich innych dodatków toaletowych Laksender nie znał wcale od przyjścia swego na świat ; on widywał tylko , że i w takie rzeczy ludzie się ubierają . Chłopak żył lasem tylko , wspinał się zręcznie na najwyższe drzewa , przenikał wszystkie gąszcze , wdzierał się na bagna , zwiedzał zarośla trzcin , sitowia i tataraków po bielach . Przyroda schwyciła go w swoje objęcia i wychowywała prawie bez ludzkiej interwencyi . Kalasanta miała w zapasie cały słownik różnych przezwisk dla malca , a najzwyczajniej nazywała go urwipołciem , oraz obibokiem ; przytem suszyła mu często skórę i zamykała na kołek w chlewiku z krowami . Laksender beczał wtedy na cały głos , aż mu się echo odbijało w lesie . Wypłakawszy się wreszcie dowoli i na wszystkie tony , zasypiał zwykle i tak przeczekiwał dokuczliwe chwile uwięzienia . Trezor był psem za ciężkim , aby mógł podzielać wycieczki Laksendra , przeto chłopiec nie miał towarzysza ; nie było w całym domu jednej duszy , któraby go rozumiała , jak się należy . To też kiedy na Leśniczówkę przybył Buta , nastąpiło szczere porozumienie pomiędzy oswojonym wilkiem a dzikim chłopakiem . Bo choć długie szeregi wieków ewolucyi leżą pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem , to jednak nie zatarły się w zupełności liczne punkta , w których człowiek ze zwierzętami , a zwierzęta z człowiekiem porozumieć się mogą . Ma to zaś miejsce wówczas mianowicie , jeżeli w całym tym stosunku znika idea wojny . Kalasanta zukosa i z kwaśną miną spoglądała na wilka , zwłaszcza gdy się dowiedziała od Wywiałkiewicza , że Buta karmi się tylko mlekiem i mięsem . — „ A jakże tu takiej bestyi będzie można u nas nastarczyć ? “ — wołała z gorzkim wyrzutem . Laksender to wszystko wiedział daleko lepiej i zaraz podsunął panu Izydorowi myśl , że w okolicznych wsiach zdychają barany , konie i t . d . , że on się zawsze postara o mięso . Co do baranów zdechłych , Wywiałkiewicz oponował ze względów zdrowotnych , ale nie miał nic do zarzucenia przeciw zdrowej koninie , dodając , iż na utrzymanie wilka ustanawia się stały fundusz , a Laksender ma od czasu do czasu pobiedz do miasteczka , albo i przejechać na siwku , aby tam zrobić zakup wątroby , jelit , łbów , kości lub i droższego mięsa . Prawie od pierwszego dnia chłopiec i wilk byli już na stopie poufałości , każdy zaś nowy dzień wzmacniał tylko ich przyjacielski stosunek . Laksender stał się żywicielem i prawdziwym opiekunem Buty ; wobec takiego zaś faktu , ani wilk , ani nawet tygrys nie może pozostać nieczułym . Kalasanta wykonywała nieustannie swoje nieprzerobione nigdy zajęcia , Wywiałkiewicz pojechał w Mławskie na zaloty , Buty nie spuszczono dotąd ani jeden raz z łańcuszka , a Trezor stał się typem zwierzęcia , które już zmarnowało wszystkie swoje naturalne władze , oraz zdolności : spał ciągle , rzadko kiedy szczeknął , nie oddalał się nigdzie z domu , a pod jesień garnął się do ciepłego kąta . Na Leśniczówce nigdy nie było wesoło ; w jesieni zaś , kiedy ciągle lały deszcze , miejscowość ta zamieniała się prawie w kałużę . Laksender wystawił wilkowi budę , usłał mu ją miękkiem sianem , biegał do miasta po mięso , ilekroć zaszła tego potrzeba . Skończyła się i pora deszczów , a nastały zimne przymrozkowate poranki , oraz wieczory . Chłopczyna nosił na sobie ciągle jeden i ten sam kostyum , pomimo znacznej różnicy w temperaturze i jakkolwiek zwierzęta wszystkie przywdziały już cieplejsze szaty . Jednego dnia wybrał on się rankiem do miasteczka , a powrócił dopiero późno wieczorem . Kalasanta , według zwyczaju , wyłajała go bardzo surowo i w przystępie pasyi potraktowała nawet szturchańcem . Laksender wysłuchał reprymandy , przyjął cios po stoicku , a potem zajął się wydzieleniem porcyi wilkowi . Chłopak powrócił dziś z miasta wybladły , prawie zzieleniały , jakieś kłucie i bolenie dolegało mu straszliwie ; nie wiedział atoli gdzie i co ; postawał w drodze lub przysiadywał , dlatego też bardzo późno wrócił do domu . Teraz właśnie , kiedy do budki przyniósł wilkowi żywność , zrobiło mu się bardzo zimno , dreszcze przebiegały po całem ciele i ogarnęła go nieprzezwyciężona śpiączka ; wlazł przeto w legowisko wilcze , gdzie też odrazu zasnął . Przespał tak noc całą . Około północy powrócił do domu Wywiałkiewicz : otwarła mu drzwi Kalasanta , strofując za włóczenie się po nocy . Zwykle nie troszczyła się ona , gdzie sypia Laksender — u krów , czy u siwka . Ale trzeba było teraz chłopaka poszukać , aby wyprzągł konia i wprowadził do stajni , a jeżeli wypadało , to także napoił , założył za drabinę siana lub nasypał w żłobie obroku . Nie mogła go znaleźć tym razem , a wołanie wszelkie okazało się daremnem . W tym właśnie czasie Laksender miał bardzo silną gorączkę w wilczej budzie . Nazajutrz rano Wywiałkiewicz przywołał Kalasantę i rzekł : „ Zawołajcie mi tu Laksendra , dam mu kurtę , buty i czapkę , bo coś bardzo zimno , miał em to zrobić już dawniej , ale jakoś przepomniał em . “ Na to rzekła gospodyni : „ Szkoda dla bestyjnika takiego stroju , wielki z niego nicpoń ; oto i dziś w nocy gdzieś się zawieruszył , tak , że sama musiała m siwka wyprzęgać . “ — Jakto , nie nocował na Leśniczówce ? To chyba się zabłąkał gdzie w lesie ? — Ej , gdzietam ! Skrzyczała m go wczoraj setnie , bo jak poszedł rano do miasta , tak dopiero późno wieczorem wrócił ; żadnej zaś wysługi , ani wyręki nie ma człowiek w domu z takiego gałgana . Wywiałkiewicz dnia tego miał zamiar w domu pozostać , przynajmniej do południa . Wypiwszy kawę i wypaliwszy parę fajek tytoniu , zdjął ze ściany gitarę , prześpiewał sobie jakąś miłosną aryę , poczem wyszedł przed dom na ganek . Tu zapewne przypomniał sobie Butę i chciał go zobaczyć , postąpił przeto ku budzie , z której doleciały go jakieś ludzkie stękania . Jak w psie pozostaje zawsze trochę wilka , tak w wilku jest sporo psiej natury . Buta rozciągnął się na chorym Laksendrze i ogrzewał go swojemi kudłami . Wywiałkiewicz przeraził się niezmiernie , sądził bowiem , że wilk poszarpał chłopaka , tymczasem oto chłopiec umierał , rzec można , z poświęcenia dla zwierzęcia , które się niem teraz opiekowało w sposób dla siebie tylko zrozumiały . Buta z wielkiem swojem niezadowoleniem , a nawet z oznakami gniewu , zaledwie pozwolił zabrać z budy chłopca , który majaczył i był nadzwyczajnie rozpalony na całem ciele . Na trzeci dzień chłopiec już nie żył . Skończył właśnie wtedy , kiedy Wywiałkiewicz wybierał się do miasta po felczera , aby ten Laksendrowi bańki postawił . Leżało w izbie zimne , wychudłe i sińcami pokryte ciało dziecka . Po śmierci ubrano je w czystszą koszulę i dano mu całkowitą odzież . . . obmyto twarz , oraz ręce . Nie było żadnego płaczu po Laksendrze . Kalasanta mówiła tylko , że jej jest markotno , bo — co prawda — psotnik był wielki , ale możeby się ustatkował . Wywiałkiewiczowi zrobiło się też przykro , bo śmierć w domu nigdy nie jest przyjemna . Trezor w gnuśności swojej dawno utracił wszelkie poczucie , był to pies idyota . Tylko Buta czuł nieobecność malca , więc kręcił się niespokojnie przy swojej budzie . Jeżeli znalazł przyjaciela , czemużby nie miał tęsknić za nim ? . Przyszedł grabarz z parafii , przyniósł trumienkę , włożył w nią z zimną krwią zwłoki Laksendra i zabił wieko ćwiekami . W parę dni Buta urwał się z łańcucha , pobiegł w las , wietrzył , szukał , zawył , przyzywał przyjaciela jak umiał i znów wrócił do budy na Leśniczówkę . Wybiegł na drogę , wietrzył na wszystkie strony , szukał , pędził ; ale potem powrócił do domu i smutny znów legł w swojej budzie . Może jeszcze wyczekiwał przybycia chłopca . Wywiałkiewicz włóczył się , jak zwykle , Kalasanta zaś najczęściej zapominała o wilku i morzyła go głodem , chociaż po śmierci Laksendra gajowy dosyć regularnie przynosił dla niego żywność z miasta . Trudno , żeby ludzie dbali o wilka . Jednego dnia Buta wybrał się w dłuższą podróż do lasu ; ale przebył las i przyszedł do wsi , przebiegł wieś całą i znalazł się we dworze , gdzie mieszkał pan Wojecki , dzierżawca Ostrowisk , dobry mój znajomy . Po obroży poznał on odrazu Butę i ugościł go sowicie . Na drugi dzień , prawie o tej samej godzinie , wilk znów przybył do dworu i tu został znów bardzo dobrze przyjęty . Odwiedziny takie powtarzały się nieustannie ; ale po odwiedzinach Buta stale powracał na Leśniczówkę i kładł się w budzie . Miejsce widocznie go przywiązywało , może i wspomnienia , ale potrzebował także pokarmu , którego poszukiwał jak umiał . Pan Wojecki jednakże nie zawsze bywał zawiadamiany o odwiedzinach Buty ; służący częstokroć wypędzali z sieni za drzwi natręta , grożąc dokumentnie kijami . Jednego zimowego dnia tak odprawiony powracał nasz wilko przez wieś o samym zmierzchu , głodny i smutny . Śnieg dął duży , chaty były pozamykane ; niktby nie wpuścił do domu wilka , choćby wilk z głodu umierał . Wszakże i człowiekowi nie zawsze się robi tę przysługę . Wśród zawiei Buta nasłuchiwał i rozglądał się w przyrodzie całej ; prawie już był wyszedł za wieś . Gdyby był spotkał teraz swoich leśnych ziomków , możeby ich nie zrozumiał . A oni , czyżby przyjęli do swego społeczeństwa rodaka , co się wyrzekł ojczystych zwyczajów , co się zżył z ludźmi . W opłotkach , tuż za wsią , Buta spotkał zabłąkanego wieprzaka , który pędził prosto drogą pod wiatr , pokwikując . O dwa kroki od siebie , jeden naprost drugiego przystanęły — wilk z wieprzakiem . Wieprzak umilknął , wilk także milczał ; wieprz pierwszy skręcił na bok , ale wilk znów mu zaszedł drogę . Magnetyczny wpływ oczu Buty osadził wieprzaka w miejscu , tembardziej , że opłotki były zawiane śniegiem . Złodziej , który pierwszy raz kradnie przyciśnięty głodem , musi być drżący , choć nikt na ń nie patrzy ; drży on i później , gdy drugi , trzeci raz sięga ręką po cudzą własność . Pierwiastki uczuć , składających się , na wyrób ludzkiego sumienia , muszą istnieć w całej żywej naturze , jako nieodłączne od procesu życia . Bo zkądżeby się wzięło ludzkie sumienie ? Z niczego zapewne ono nie powstało . Rozległo się wkrótce kwiczenie wieprzaka , kwiczenie przeciągłe , długie , głos boleści dotkliwej , wzywającej ratunku spiesznego . I tego rodzaju głos rozlega się także w całej żywej przyrodzie . Tak jęczy ptaszę , mordowane w szponach jastrzębia — sarna duszona w kniei przez wilki — człowiek pod ciosami bliźniego mordercy . Jeżeli ryki gniewu , oraz wściekłości , usłyszane zdaleka , wprawiają słuchaczów w odrętwienie , wobec którego milknie rozum , a nieograniczenie włada przestrach całego organizmu , to błagalny krzyk rozpaczy i cierpienia uzbraja za to naszą sympatyę , współczucie i pobudza do niesienia ofierze czynnej pomocy . Kiedy jęknie zraniony mors , fale oceanu niosą jęk ten podwodnym mieszkańcom i zbiera się w mgnieniu oka rzesza mścicieli gotowych do odwetu . Gdy kot zabiera pisklęta słowiczej matce , a jedno z nich boleśnie krzyknie , ona się zjawia i jakby pada na kolana przed kotem , żebrząc litości . Kto wie , czy niema przykładów zmiękczenia mordercy , jeżeli jego głód , silniejszy od uczuć litości , został już zaspokojony ? Bo zkądżeby ptaszynie przyszło używać tego środka ? Usłyszano we wsi kwiczenie wieprzaka , bo właśnie — pomimo zawieruchy śnieżnej — poszukiwała go wyrobnica , której on był własnością . Wpadła w zapłotki i widzi , co się dzieje . . . Przelękła , zawraca do wsi , a bijąc silnie we drzwi każdej chaty , woła : „ wilki ! wilki ! wilki ! “ Ona , biedna kobieta , miała zjeść kiedyś tego wieprzaka , a tu przyszedł wilk głodny i wprzód go zjada . Nie o zbrodnię więc morderstwa tu chodzi , gdyż wcześniej , czy później wieprzak zamordowany być musiał . Wszakże po to żył na świecie , dlatego wykształcano jego organizm . Chodziło o to jedynie , kto wieprzka zjadł . . . Każdy , co się we wsi poczuwa na siłach , chwyta drąg , widły , cepy ; wypadają ze spokojnych chat ludzie silni , ludzie czynu , a każdy pyta — okiem , uchem , słowem : „ gdzież są wilki ? “ Już tylko słabe jęki umierającego wieprzka dochodzą do uszu . Pędzą gospodarze , widzą wielką zbrodnię , mszczą się energicznie . . . Buta nie walczy wcale , nie uchodzi ; on się wychował wśród ludzi , oswoił się i wśród ludzi zginął . Zginął za to , że był głodny . Bo też zwykle z tej przyczyny walczy się i umiera na świecie . Ktoś zawsze jest głodny czegoś , aby . . . istniał .