Ludwika Godlewska KATO Powieść współczesna Andrzej Krępic włożył do kuferka ostatnią książkę , a zamknąwszy go , wstał , wyprostował się i powiódł oczami po pokoju . Szeroko otwarta szafa , z której wyglądały opróżnione półki , miała dziwny wyraz , bo zdawała się na coś czekać . Oba łóżka , na których nie pozostało już nic , prócz dwóch szarych sienników , ziejących przez otwory słomą , puste wieszadło , które z rogu pokoju wyciągało czarne ramiona , niedbale rozstawione krzesła , podłoga , zarzucona zmiętemi zwitkami papieru , nawet szare mury , zapisane węglem w różnych kierunkach , mówiły o opuszczeniu i przemawiały jakgdyby żalem za czemś , co odchodzi bez powrotu . Rzeczy martwe tak czasami wyglądają , że bez trudu możnaby o nich napisać coś w rodzaju psychologicznego traktatu . Są chwile , w których one się ożywiają , dostają duszy i przemawiają wymowniej , aniżeli twarz człowieka . Andrzej Krępic siadł teraz na oknie i rozglądał się po pokoju , w którym z kolegą Znamienieckim przemieszkał i przeżył cztery lata pobytu w instytucie , a martwe przedmioty poczęły do niego mówić , przywoływać dawne wspomnienia , skarżyć się i żegnać go zupełnie tak , jakgdyby szmat duszy oderwał się przez lata wspólnej pracy od niego i jego kolegów i napełnił sobą pokój , ściany i wszystkie sprzęty . W oczach młodego studenta było widać rozrzewnienie . „ Prawda jest to kundel , którego wyganiają kijem do budy " , przeczytał na ścianie obok pieca i pomyślał , że kolega Kubacki był we wszystkiem bezwzględny . Na świecie uznawał tylko jednego gieniusza — Szekspira . Wtedy przyszli obadwai z Naftalem . Była dopiero ósma wieczorem , lecz oni nie chcieli zostać na herbacie i nawet nie chcieli siadać , bo mieli w domu pilną robotę . Wpadli tylko na chwilę , ale w paltach i w czapkach stali przy drzwiach i rozmawiali , a raczej kłócili się do trzeciej w nocy , poczem , ku utwierdzeniu swoich przekonań , Kubacki wziął węgiel , wypisał na ścianie sentencję lirowskiego błazna i wypchnąwszy za drzwi Naftala , machającego rękami , poszedł kończyć pilną robotę . Kubacki pozostawił po sobie najwięcej napisów . „ Kruchości ! imię twoje niewiasta " . Sprzeczali się tego dnia o równouprawnienie kobiety , ale z nim nigdy nie było można mówić o tym przedmiocie serjo . Powtarzał zawsze : — „ nie wierz słowom panny , ani żadnej niewiasty , bo ich serce jest jak koło " , a jednak tym niewiastom poświęcał więcej czasu , aniżeli kursom i rysunkom . Nad łóżkami były także napisy . Wakowicz wykaligrafował nad jednem — „ ostatni z romantyków " , a nad drugiem — „ Kato , książę niezłomny " . " Ostatni z romantyków " to przydomek , który nadano koledze Znamienieckiemu . Miał marzący wyraz oczu i deklamował na pamięć „ Przedświt " , zresztą nie był mniej trzeźwym od innych . A Kato , to on — Andrzej Krępic . Nie lubił , gdy koledzy naciągali Naftala na „ biby " , a sarn tylko wtedy brał w nich udział , gdy miał trochę pieniędzy na wyrzucenie , albo też gdy go Naftal uprosił . Poza tem nie uważał , aby go matka natura obdarzyła jaką cechą katonizmu , albo niezłomności . Przyglądając się tym napisom , miał w oczach uśmiech , ale potem skierował wzrok na zdanie , umieszczone pod „ Katonem " i wypisane jego własną ręką , i spoważniał . „ W życiu jest dużo dróg krzywych , ale tylko jedna prosta " . Jak to już temu dawno , a jak on pamięta każdy szczegół ! Są widocznie rzeczy , które się nie zacierają długo , a może nawet nie zacierają się nigdy ? Drobnostka poruszy jedno wspomnienie , a ono , niby fala świetlna cząsteczką eteru , wstrząśnie i zakołysze wspomnieniem drugiem — dziesiątem — setnem aż do wyczerpania wszystkich , jakie były . . . Gdy tę spuściznę odziedziczył po matce , właśnie kwiecień miał się ku końcowi . Rozmiękła ziemia świeciła na polach i drogach jeziorkami , które powstały z zimowego śniegu i z marcowych deszczów . Łany ozimin były od spodu zielone , z wierzchu pocentkowane na żółto przymrozkami i resztkami zeszłorocznej runi . Kaczeniec błyszczał na mokrych łąkach i w rowach zupełnie jak rozsypane złoto ; bór stał czarny , a wierzby i brzozy , podobne do hożych tanecznic , brały się za ręce i powiewne , powyginane , jedne blademi gałązkami , drugie śniegiem pni , śmiały się do słońca i do szafirów . Świat budził się jakby do nadziei i do szczęścia , ale on — Krępic przeklinał go wtedy właśnie za to . Wiosna z całem upojeniem , które zdaje się wówczas płynąć w powietrzu , ze skowronkami w ekstazie , z omdlewającą ciepłotą , z całą orgią seledynu , złota i barw turkusowych , przemawia słodyczą do szczęśliwych lub ukojeniem do tych , którzy już mogą sobie powiedzieć : gorzej nie będzie . Ale on właśnie dążył po owo gorzej . W około niego cały świat dyszał nadmiarem sił i życia , on zaś miał stanąć oko w oko z niemocą i śmiercią . Ta rozterka jego wewnętrznego ja z otoczeniem bolała go , jak rana . Wózek wtoczył się na wzgórek . Jak na dłoni leżała teraz przed nim , wezbrana — srebrnoszara taśma Wisły i długi szereg osad daszowickich , rozrzuconych u falistego brzegu rzeki . Już przy każdej zagrodzie zieleniły się wierzby i płoty z dzikiego agrestu , tylko na samym końcu długiego szeregu chat , pod lasem , sterczał nagiemi gałęziami pęk wysmukłych topoli . Nad osadą jego matki kołowała śmierć , więc wiosna jeszcze nie śmiała położyć na niej swoich ciepłych dłoni . On wtedy patrzał i czuł , że im bardziej zbliża się do celu , tem większy go zdejmuje lęk . Nawet nie wiedział , że tak bardzo kocha matkę i że tak straszną jest myśl o życiu , w którem nie będzie się już miało na własność ani jednego oddanego serca . Żyje , czy nie żyje ? Żeby choć zdążyć choć usłyszeć jedno serdeczne słowo , które już będzie musiało wystarczyć na zawsze . . . Chwilami zrywał się i miał ochotę biec pieszo , bo zdawało mu się , że to będzie prędzej , a potem upadał na siedzenie , rad , że ma jeszcze kilka chwil przed sobą , że zdąży się uspokoić i że nie przerazi jej własną trwogą . Wmawiał wtedy w siebie , że powinien nad sobą panować , bo już nie jest wyrostkiem , czepiającym się matczynej spódnicy , iecz studentem pierwszego kursu — skończonym człowiekiem . Ale równocześnie zachodziły mu oczy łzami , a on , wściekły na własną niemoc , zaciskał zęby i walczył z nowym dopływem bólu . Dojeżdżali już do kolonji , gdy nagle ogarnęła go chęć wypróbowania własnego głosu , więc zwrócił się do chłopaka , siedzącego przed nim na wiązce słomy i popędzającego batożkiem parę wypasionych kasztanów , i zapytał : Kto jest przy matce ? Zdawało mu się , że mówi spokojnie , a tymczasem chłopak odwrócił się tak szybko i popatrzył na niego tak jakoś dziwnie , że jego wzięła wtedy złość . — Czego się na mnie gapisz i nie odpowiadasz ? — rzucił sucho . — A bo . . . a dyć . . . nie urzewniajcie sobie po próżnicy . Stara Bobrzakowa i nasza Nastka cięgiem siedzom , a i cała kolonijo do waszej chałupy zaziro . Wtedy zdjęło go na chwilę wielkie rozrzewnienie i wdzięczność dla Bobrzakowej , dla Nastki i dla całej kolonji , a chłopak tymczasem cmokał na swoje kasztany i wywijał batożkiem . Konie rwały , wózek wpadł między dwa szeregi chat i zaczął podskakiwać na kamieniach , on zaś zamknął oczy i uczuł to , co musi czuć skazaniec , wieziony na miejsce męki . A potem klęczał przy łóżku matczynem . Ona mu gładziła włosy , mówiła długo i cicho , ale on nic nie słyszał , a raczej nie rozumiał , bo wpadł w stan dziwnego zobojętnienia i doznawał takiego uczucia , jak kiedy będąc dzieckiem , sfukany przez ojca i spłakany , usypiał w ogródku między łodygami malw , przy brzęku owadów , uwijających się w słońcu . A tymczasem , choć bez jego wiedzy i woli , jej słowa zapadały mu gdzieś głęboko w serce i potem przypomniały się wszystkie . — Synku , — mówiła — dla tego cię wysłała m do ludzi , żeby ś się nauczył kochania i mądrości . To mię mordowało od młodych lat . Była m głupią dziewuchą , ale rozumiała m i pamiętam wszystko . . . Jak w naszej chałupie ojca i brata nie stało , w inszych chałupach nie brakowało nikogo i jeszcze na nas krzywo patrzyli , że aż mię zdejmowała wielka złość i żałość . Potem zaczęła m się po ludziach rozglądać i do dusz im zazierać , a gdy obaczyła m , że tam jest więcej nędzy , niż złości , że bieda jest jako rdza , co zjada wszelakie dobro , to złość mię ominęła , a żałość ostała i ciągle we mnie rosła . Mój ojciec , a twój dziadek , synku , był szlachcic , choć z obyczaju chłop , twój ojciec był chłop i z ojców i z obyczaju . Oni wszyscy kochają tylko swój grunt i żadnego innego kochania nie zaznali nigdy . Ale ja myślała m , że ty , synku , nie możesz być taki , jak wszyscy w Daszówce , bo bała by m się stanąć na Boskim sądzie i bała by m się spotkać z twoim dziadkiem i wujem . Więc naprzód uczyła m cię sama , a potem Duch najświętszy mnie natchnął , że to mało i że ty powinien eś iść między mądrych ludzi i między książki . dlatego , synku , wysłała m cię do szkoły , choć po śmierci mojego było mi okrutnie ciężko i rady sobie dać nie mogła m , jako że i kradli sporo . Pamiętaj Jędruś o tem , bo inaczej święta ziemia będzie dla mnie jako ciężki kamień . I jeszcze jedno ci powiem . Ludziom się zdaje , że jest tylko jedna droga zła , a dobrych moc — a poprawdzie , złych jest moc , tylko dobra jednaTy o tem Jędruś pamiętaj najbardziej i uważaj , żeby ś się nie zmylił , bo dobra jest tylko jedna , bo jabym wiecznej spokojności nie zaznała , żeby ś ty się zmylił . Ja jestem zwyczajna kobieta i nie wiem , czy dobrze zrobiła m z oną nauką , ale wiem , że możesz żyć na chwałę Boską i możesz nie krzywdzić nigdy . Krzywdy i cudzych łez nie daruje samo Miłosierdzie , i ja ci nie podaruję , Jędruś , spamiętaj ! Wtedy on poczuł na swojej głowie jej ręce , które były bardzo ciężkie i jak przez sen , albo z bardzo daleka usłyszał : — Niech cię ma w swojej opiece Pan Jezus i Przenajświętsza . . . A potem , też jak przez sen , widział dużo bab , dziewuch i gospodarzy , dużo choiny , żółtych świec , czuł , że słońce grzało i że ciepły wiatr całował go we włosy , słyszał nizko nad ziemią jakieś smutne śpiewanie , a w górze , w słońcu , pieśń wesołą , tryskającą szczęściem , ekstatyczną , i widział , że wyrzucili między dwiema białemi brzozami całą moc piasku dziwnie żółtego . Ta żółtość gryzła go w oczy ciągle . wtedy , gdy siedział na wózku i jechał między łąkami przetykanemi kaczeńcem , który widział już kiedyś , niedawno , a może i dawno ? — i wtedy , gdy się zobaczył w wagonie , także żółtym jak piasek . Jakaś żydówka schowała żydziaka pod ławkę . Konduktor krzyczał , ona krzyczała jeszcze głośniej , jego bolała głowa , przejmował dziwny mróz i prócz tego chciało mu się pić . Wyszedł , lecz gdzie , nie pamiętał i pił póty , aż już więcej nie mógł , a potem znowu siedział na ławce , żółtej jak piasek , w głowie turkotał mu pociąg ze wszystkiemi wagonami i zdawał się dokładać wszelkich starań , by rozsadzić nietylko jego mózg , ale i cały świat . Znamieniecki miał minę zdziwioną , Kubacki także , mówili coś , co prawdopodobnie mógł by był zrozumieć , gdyby był chciał koniecznie , a w końcu zrobiło się bardzo cicho i przyjemnie i wyciągnęła się przed nim piaszczysta , mocno żółta droga i ciągnęła jego oczy z sobą gdzieś daleko w nieskończoność . . . Gdy pierwszy raz ta droga znikła mu z oczu , Znamieniecki siedział w kącie na kuferkach i spał , Kubacki , oparty łokciami o stół , uczył się głośno , a on — Krępic leżał na łóżku i dziwił się , że na obu krzesłach stoi tak dużo butelek i że te butelki nie są ani od piwa , ani od wódki . Z początku zapragnął koniecznie dojść , dlaczego Znamieniecki usnął w kącie i co to są za butelki , ale potem sobie powiedział , że nie warto się trudzić dla takiej małej rzeczy i że przyjemniej jest nie myśleć wcale . Gdy się obudził powtórnie , Kubacki leżał w mundurze na swojem łóżku i spał , a Znamieniecki siedział przy stole i uczył się . Wtedy zaczął bardzo powoli myśleć i najpierw przypomniała mu się owa żółta droga , która szła w nieskończoność i jego za sobą ciągnęła , potem żydówka , która się kłóciła z konduktorem , potem , jakieś śpiewanie , jakieś ciche słowa , które ktoś do niego mówił , a w końcu uczuł wielki ból , za pomocą którego zrozumiał wszystko . Chorował wtedy całe ośm tygodni , stracił rok nauki , ale zyskał nowego przyjaciela . Dotąd znał kolegę Znamienieckiego niewiele . Dawał mu lekcje języka rosyjskiego i na tem koniec . Co skłoniło eleganckiego panicza , że dzień i noc , razem z Kubackim dozorował go w tyfusie , nie wiedział i , co prawda , nie starał się dowiadywać . Serca tak samo biją pod batystową , jak i pod zgrzebną koszulą — to przecież rzecz nie nowa . W Znamienieckim odkrył serce , więc uczuł dla niego najpierw dużo wdzięczności , potem dużo pociągu , a wreszcie te uczucia zamieniły się w głęboką i podzielaną przyjaźń , która trwała . Nie rozstawali się prawie od tej pory . Kubacki zamieszkał po wakacjach z Naftalem . Znamieniecki przeniósł się do niego , do Krępica — i tak już pozostało przez wszystkie lata kursów . Były to dobre czasy , choć często z pieniędzmi bywało różnie . Krępic miał stypendjum , którem dzielił się z Kubackim , dawał prócz tego lekcje i co wakacje wyjeżdżał do różnych dworów na wieś , po zarobek korepetytorski , ale pomimo to , zdarzało się , że z mamoną było krucho . Wogóle , brak owego nervus rerum to była choroba , na którą prawie wszyscy w instytucie niedomagali . Kubacki i on , Krępic , parli się przez życie własnemi siłami , Dembosz i Wakowicz mieli z domu zasiłki , ale niewielkie , Znamieniecki i Naftal byli , w porównaniu z innymi , prawdziwymi Rotszyldami , a wszyscy razem mieli wieczyste pustki w kieszeniach . Czemu tak było , nikt nie dociekał , bo dociekanie nie było by zmieniło położenia rzeczy , ale w rzeczywistości kwestja się tak przedstawiała . Kto miał choć trochę zawiele , musiał pożyczać tym , którzy mieli zamało , i stąd się wytwarzała pewna równowaga . Zawartość jednych kieszeni równała się zeru , zawartość zaś drugich — zeru z minusami . Pomimo to , te czasy były dobre , a jak dobre , on , Krępic zrozumiał dziś , gdy z dyplomem w kieszeni powiedział sobie : teraz zacznie się życie . Zdaleka to życie przedstawiało im się , jak jakieś bardzo jasne słońce , pełne czystych ideałów , poświęceń i ofiar , po których , jak po szczeblach drabiny , oni będą iść wciąż w górę i sprawią , że sprawiedliwość odniesie tryumf , a prawda zwycięży . Ale jakie też ono okaże się zblizka ? Krępic czuł w sobie coś nakształt niepokoju , smutku czy żalu . Może to przeczucie , że nie wszystko będzie szło tak , jak oni marzyli ? Znowu utkwił oczy w napisie , który czarnemi literami wyraźnie się rysował na szarej ścianie i przed chwilą odegrał był rolę fali świetlnej . „ W życiu jest dużo dróg krzywych , lecz tylko jedna prosta " . Jego matka była zwyczajną kobietą , ale on teraz widział , że była równocześnie niezwykłą . W myśli napisu kryła się wspaniała filozof ] a uczciwości . Nieraz zastanawiał się , jak ta jego „ święta " rozumiała ową jedyną prostą drogę , ale dopiero niedawno zrozumiał to po raz pierwszy . Brał stypendjum i mógł je brać jeszcze przez kilka miesięcy , gdyby ostatnie roboty odłożył na czas powakacyjny . Tak zrobił Dembosz i tak robili prawie wszyscy , którym zależało na kilkudziesięciu rublach . Jemu na nich zależało także , ale w ostatniej chwili , nie wiedzieć czemu , przypomniał sobie słowa matki i spostrzegł , że nietylko ma przed sobą dwie drogi do wyboru , ale że obie wydają się równie uczciwemi . A matka powiedziała , że uczciwa jest tylko jedna . To był pierwszy szkopuł — pierwsza wątpliwość , jak postąpić . Ostatecznie , kwestja nie była wielkiej wagi . . . niemniej wszakże wątpliwość istniała , niepokoiła go i gniewała . Postanowił zdawać odrazu , zdał , a wewnętrzne zadowolenie , jakie wtedy uczuł , objaśniło go , że dobrze zrobił . — Mam obiecane miejsce u Rotte'go — myślał teraz — z osady powinno mi się jeszcze z jakie kilkadziesiąt rubli okroić , na ubranie tymczasem wystarczy , a potem . . . przecież i do najmniejszej pensji można przystosować swoje potrzeby . U Znamienieckiego wypocznę , nabiorę sił i dalej — w życie ! Zacisnął pięści , wyciągnął ramiona i wyglądał , jakgdyby próbował walczyć z jakimś urojonym wrogiem . Tymczasem wszedł Znamieniecki , rzucił czapkę na .łóżko , siadł na stole i puściwszy w ruch nogi , począł mówić : — Wyobraź sobie , licho mnie poniosło koło instytutu i zepsuło humor . Nie masz pojęcia , co tam teraz za pustka ! Próbował em sobie wyobrazić , że po wakacjach znowu się brama otworzy , a podwórze zaroi nowymi ludźmi , i nie mogł em . Co za głupie usposobienie ! Równie dobrze mogł em sobie powiedzieć , że gdyby tak niespodzianie śmierć zmiotła mnie , ciebie i resztę naszych , ziemia by stanęła jak słup i nie miała by sił ani na jeden obrót więcej . Przesunął cienkie palce po brunatnych włosach , a Krępic się zgodził , że i on doznaje tego samego wrażenia , choć nie widział zamilkłego instytutu i jego zamkniętej bramy i że prócz tego jest mu jakoś głupio . Dotąd wiedział , czego chce i dokąd dąży , a teraz się przekonał , że głównie dążył do dyplomu , bo reszta gdzieś się zaprzepaściła , a właściwie oddaliła i tylko majaczy zdaleka , jak coś nieokreślonego i nieujętego . — Prawdopodobnie — kończył — jest to chwilowy odruch nerwów , spowodowany nadmiarem pracy i osiągnięciem upragnionego dyplomu ; ale pomimo to , fakt faktem , jest mi jakoś nieswojo i najwyraźniej głupio ! Tu siadł na krześle , jak na koniu , nawprost Znamienieckiego , oparł brodę na poręczy i kiwał się w takt ruchu nóg tamtego . Milczeli teraz , obadwaj — zamyśleni , patrzyli wprost przed siebie nie widząc i drgnęli równocześnie , gdy się drzwi otworzyły z wielkim impetem , a do pokoju wpadł Wakowicz . — Chodźcie „ Pod Planetę " na bibę ! — wrzasnął i sapiąc oparł się plecami o ścianę . Znamieniecki zeskoczył ze stołu . — Dobra myśl ! — zawołał uradowany . — Chodź , Kato , zapijemy robaka głupoty , a jutro w drogę po wypoczynek ! Zobaczysz , jak w nas energia odżyje , byle nam tylko zaszumiały nasze kłosy , zapachniały nasze lipy , byle nas nasze wiatry owiały ! Chodźcie ! Chwycił za czapkę , ale Krępic się ociągał i wahał . — Ani ty nie masz za wiele pieniędzy , ani ja — zauważył . Wakowicz patrzył na niego zdziwiony , chwilę stał milcząc i nagle uderzywszy się pięścią w czoło , krzyknął : — Ot ! wieczysta głupota i sentymentalizm , jak mówi Kubacki . Na co ci pieniądze ? Nafta funduje wszystkim . Pomyśl , że to już ostatni raz , a Kubacki powiada , że choćby Nafta ani jednej biby nam nie wyprawił , ani dziadzio Naftal , ani ojciec Naftal o grosz nie podniosą robocizny w swoich fabrykach — tak ! No , Kato , raz złóż ofiarę na ołtarzu koleżeństwa i chodź ! Wakowicz machał rękami , starał się mówić patetycznie i wyglądał zabawnie ze swą krępą figurką , gęstą czupryną , podobną kolorem do dojrzałego owsa i wielką twarzą , pocentkowaną piegami . Ale Krępic stał wciąż nachmurzony i widocznie zły , co spostrzegłszy tamten , zmienił ton i mówił teraz prawie żałośnie : — Bój się Boga , Kato , nie psuj nam ostatniego dnia ! Przecież i my nie jesteśmy już takie ostatnie psy , bez ambicji . Naftę naciągnęli śmy , to prawda , ale on ma , a my nie mamy , a przytem to taki poczciwy chłopak ! Jakby nie wydał na bibę , toby puścił na co innego . Chodźcie , bo zrobicie rzetelną przykrość i jemu i nam . — Nie filozofuj , Kato ! — poparł kolegę Znamieniecki i z prośbą popatrzył w oczy Krępicowi . — Chodź , ostatni raz ! Chwilę czekali w milczeniu , wreszcie Krępic wziął wolno czapkę i mruknąwszy , że Naftal jest zawsze osioł , a oni wszyscy świ. .ce łojowe — wyszedł . Na ulicy wzięli się pod ręce i utworzyli trójkę dość niezwykłą . Krępic szedł w środku . Był najwyższy i najlepiej zbudowany , włosy i oczy miał czarne , czoło nizkie , prawie prostokątne , rysy może trochę za grube , ale bardzo regularne , chód zręczny , pewny , prawie żołnierski . Głowę niósł wysoko , niemal sztywno i patrzył przed siebie z chmurną powagą , który to wyraz nadawały mu brwi bardzo proste i blizko schodzące się nad nosem . Znamieniecki szedł po jego prawej stronie i tworzył z nim uderzający kontrast . Jeżeli tamten był istnem wyobrażeniem siły w jej estetycznem znaczeniu , twarz tego mogła być natchnieniem dla rzeźbiarza , marzącego o pięknie idealnem . Był niższy i szczuplejszy , włosy miał wijące się , ciemne , z odcieniem bronzu i błyskami złota , rysy bez zarzutu , delikatne jak piękna kamea , a oczy szafirowe , z długiemi rzęsami i z takim wyrazem , jaki czasami miewają młode dziewczyny , zapatrzone w gwiazdy . Obaj byli uważani przez kolegów za najprzystojniejszych chłopaków w całym instytucie , Krępicowi wszakże oddawano pierwszeństwo , uważając twarz Znamienieckiego za nazbyt kobiecą . Ale niewiasty były innego zdania . Każda , mijając trójkę studentów , zatrzymywała wzrok na urodziwej postaci Krępica i uśmiechała się , lecz gdy jej oczy spotkały się następnie z oczami „ ostatniego z romantyków " , widać w nich było wprost zdumienie . Minąwszy go , wszystkie jeszcze raz odwracały głowy ; młodsze się rumieniły i wzdychały , same nie wiedząc czego . Wakowicz nie wywoływał rumieńców na niewieścich twarzach , ale pomimo to nie wydawał się strapionym . Z fantazją kołysał się na krótkich nóżkach , z fantazją giestykulował wolną ręką i z fantazją opowiadał o „ kawale " , jaki urządzili Nafcie . — Zastali go przy fortepianie — mówił . — Wyparł się sztuki , jak Piotr Chrystusa i przyrzekł dziadkowi z Łodzi , że będzie fabrykował artystyczne perkaliki , ale dziś został sam , więc nie mógł wytrzymać i zaczął się żegnać z Szumanem . Niech djabli wezmą jego — Wakowicza , jeżeli ten Nafta nie jest większym artystą , niż będzie kiedykolwiek fabrykantem ! Tak go dzisiaj wzruszył , że choć język przysechł mu do podniebienia , a żołądek do krzyża , stracił ochotę do piwa i do całej biby . Ale Kubacki jest widać wrażliwy tylko na fizjonomje babskie . Wyrwał Naftę z objęć zachwytu i opowiedział mu — a bestja wspaniale udaje wzruszenie — że wszyscy jechali tramwajem , że Kato wyskoczył ostatni i złamał nogę , że go odwieźli do szpitala , ale pieniędzy nikt nie ma etc . . . Tak łgał , że aż się ckliwo robiło , a jego , to jest Wakowicza , zdjął lęk , żeby aby naprawdę który gnata w nodze nie złamał . Czasem się tak staje . . . ale główna rzecz , było wtedy widzieć Naftę ! Poprostu , coś piramidalnie — pomidorowego ! Zbladł jak wyprana chustka do nosa , gęba mu latała , nie mógł trafić do kieszeni , a w końcu powyrzucał wszystką mamonę , jaką miał , i powypychał ich za drzwi , krzycząc , żeby się śpieszyli i na doktorów nie żałowali . Mało co nie poumierali od powstrzymywanego śmiechu . Obiecał , że zaraz za nimi przyleci , tylko wprzód wyśle do ojca depeszę o nową flotę , oni zaś zleźli na dół i dopiero z podwórza Kubacki zaczął się drzeć z całego gardła , pokazywać pieniądze i zapraszać Naftę na bibę . Kto nie widział gęby Nafty w oknie , a Kubackiego na dole , jak mu wymyślał od podłych kolegów , którzy dlatego się wściekają , że przyjaciel naprawdę nogi nie złamał , ten nic nie widział i jest wprost litości godną osobą . Brali się pod boki i wyli ze śmiechu . Nafta w końcu także się śmiał , a kucharki powytykały głowy z lufcików i wszystkie razem wymyślały im od małp i „ migilistów " . To był „ figowy kawał " i Kuba już chyba nigdy nic lepszego nie spłodzi . Tymczasem Naftal , Kubacki i Dembosz siedzieli w niewielkim pokoju „ Pod Planetą " i , gwoli skrócenia niemiłego oczekiwania , zabawiali się w różny sposób . Naftal kołysał się na dwóch nogach krzesła , puszczał regularne kółka dymu i cały się zatopił w obserwowaniu szarobłękitnych obrączek , które goniły jedna za drugą , powiększały się , nacierały na siebie , a w starciu traciły pierwotny kształt i nikły w przestrzeni . Jego oczy , które , trzeba przyznać , były bardzo ładne , podłużne i miały kolor błyszczącego kasztana , świeżo wypadłego z dojrzałej łupiny , patrzyły na obrączki dymu z takim wyrazem , jaki prawdopodobnie miał Newton , gdy mu się zdarzyła sławna przygoda z jabłkiem . Były to oczy myśliciela , osadzone w twarzy o rysach wybitnych , silnie zdradzających rasę . Kubacki , szczupły , anemiczny , z rzadkim zarostem blondynek , oparł się obu łokciami o stół , twarz wsparł na dłoniach i w tej wygodnej pozycji ziewał nader szeroko . A Dembosz chodził wzdłuż i wszerz pokoju , zajadle muskał ciemny wąsik i krótko przystrzyżoną bródkę , czasami stawał przed zakurzonem lustrem , przyglądał się odbiciu swojej kształtnej figury i , dla urozmaicenia nudnego czekania , od czasu do czasu klął . Wreszcie stanął przy stole , popatrzył uważnie na Kubackiego , ziewającego stoicko , ziewnął także i rzucił niecierpliwie : — Ręczę , że Kato robi głupie awantury i nie chce przyjść , a Znamieniecki udaje , że mu przyznaje rację . — Skądżeż wiesz , że udaje ? — zapytał flegmatycznie Kubacki . — Zabawnyś ! On we wszystkiem udaje Katona , jak kos papugę , a że wy , pogrążeni w bezwzględnej adoracji , tego nie widzicie , to tylko dowód , że macie kurzy wzrok , nic więcej . — Przedewszystkiem — wtrącił Naftal — nikt tu szczególnie nie uwielbia Znamienieckiego , a że umie sobie zjednywać więcej przyjaciół , niż naprzykład ty , to tem lepiej dla niego . Na to Dembosz wzruszył ramionami . — Też coś nowego ! — mruknął . — Od chwili , jak się zapisał em do instytutu , słyszę na wszystkie strony : Kato i Znamieniecki , Znamieniecki i Kato , dwa świeczniki jednem słowem , jeżeli nie słońca . Ale Naftal odrzekł , że co do Krępica , to się zgadza , bo nawet on , Dembosz , przyzna chyba , że tak samo nie jest wart smarować mu butów , jak zresztą wszyscy . Co zaś do Znamienieckiego , to sympatja , jaką mu okazują , pochodzi prawdopodobnie stąd , że mił em obejściem umie zjednywać sobie wszystkich i że go lubi Kato . Po tych słowach Dembosz oburzył się jeszcze więcej i zawołał niecierpliwie : — Właśnie tego nie rozumiem ! Kato jest demokratą z krwi , z kości i z przekonań , a Znamieniecki to w gruncie paniczyk , arystokrata , szlachcic filozof , z twarzą lalki , który wie , że mu teraz równie pięknie w demokratycznej bluzie , jak będzie później w czerwonym , albo niebieskim fraku ! Kubacki uważnie słuchał , z wielkim spokojem przyglądał się ożywionej twarzy Dembosza , a gdy ten skończył mówić , wysunął jeszcze więcej łokcie na stół i rzekł : — Zawsze był eś płochy , kolego , a teraz widzę że głębia waszego mózgu równa się głębi mielizn wiślanych . Ale mniejsza o to , powiedzcie mi , za co właściwie nie cierpicie Znamienieckiego ? — Ja nie cierpię Znamienieckiego ? Ależ i owszem , przyznaję że to jest miły i dobry chłopak , tylko nie mogę pojąć , że wy na niego liczycie — oto wszystko . Na to Kubacki wzruszył ramionami , poczem zaczął kiwać głową . — Oj , nie dał Pan Bóg świni rogów , bo też bodła by , bodła . . . — Co przez to rozumiesz ? — krzyknął teraz Dembosz i zaczerwieniony przyskoczył do stołu . Sprzeczka się zaostrzyła , więc Naftal , który , lubił „ pianissima " i nie protegował życiowych dysonansów , zaczął ich godzić , przekładając , żeby sobie dali pokój , że ile razy się zejdą , zawsze muszą sobie do oczu skakać i że spokojna dysputa należy do najprzyjemniejszych rzeczy właśnie dlatego , że jest rzadkością . Ale Kubacki mu przerwał : — Czekaj Nafta — rzekł — i pozwól , niech mu się . wytłumaczę , bo to już mnie dawno korci . Tu się zwrócił do Dembosza i tak mówił : — Słuchajcie , kolego ! Po niechęci , jaką pałacie ku Znamienieckiemu , widzę , że primo : albo mu zazdrościcie przyjaźni Katona , co jest nieprawdopodobne , bo było by dziecinne , albo też nie możecie mu darować jego ładnej gęby , wielkopańskich manier , czy jak je tam . . . możności wydawania pieniędzy , mówiąc nawiasem , na rzeczy niegłupie , i tam dalej i tym podobne . A teraz wiecie , jaką mi to wszystko myśl nasuwa ? Oto , gdyby do waszego nazwiska spadł wam na nos , ergo do kieszeni , jaki gruby kapitał , spadek , lub coś podobnego , odrazu zakwitnęli by ście temi wszystkiemi przymiotami , w które teraz garnirujecie „ ostatniego z romantyków " , jak kucharz garniruje w gwiazdki z marchwi majonez z ryby . W dodatku wtenczas nie spojrzeli by ście na Katona , bo on się nie zna na szlacheckich delikatnościach . Jakby wam zaczął mówić po swojemu , uraził by was w arystokratyczne nerwy , a romantyka nie razi . Romantyk umiał domacać w nim takich rzeczy , że dla nich darowywa mu więcej , niż my wszyscy . Tak . Ale teraz Dembosz parsknął śmiechem . — Wyobraź sobie , Kuba , że jesteście niezrównani ! — wołał . — Stawiacie hipotezę , że ja był by m zdolny , w sprzyjających okolicznościach , wyprzeć się zasad i przekonań i pomimo to uważacie mnie za swego przyjaciela , czy nie tak ? — Tak , stawiam hipotezę i uważam cię za mego przyjaciela , a nawet , pomimo uprzedzeń do Znamienieckiego , za porządnego kolegę . Ale mówię „ teraz " , bo co czas zrobi z ciebie , z Nafty , z reszty i nawet z Katona , to nie wie nikt i ja nie wiem . — Aa ! nie wiesz ? Nie wierzysz ani w siebie , ani w Katona , ani zresztą w nic , prócz w owego mistrza — życie , które , gdy zechce , zrobi z tchórzów bohaterów , a z takich ludzi , jak Kato , złodziei ! Powinszować ! Ale ja ci powiadam , że każdy z nas ma już od urodzenia pewne cechy , których nie zmienią ani okoliczności , ani najdłuższe życie . Jeżeli we mnie do tej pory nie dopatrzył eś szlachetczyzny , to już jej nigdy nie dopatrzysz , Nafta zaś , choćby pękł , będzie zawsze lepszym artystą , niż fabrykantem , będzie zawsze sobie wyrzucał , że wyzyskuje innych , a tymczasem jego wyzyskają . — Wakowiczowi nic nie odejmie jego ciężkiego myślenia i nic go nie wyrobi na aferzystę , dajmy na to , choćby nawet prócz aferzystów żadnych innych ludzi nie widział , a Kato może nic nie zrobi , ale pozostanie uczciwym do szpiku , bo w uczciwości on jest granit , stal ! — Granit wietrzeje , stal się utlenia i ja nigdy nie mam do nich pretensji — zauważył flegmatycznie Kubacki i ziewnął . Lecz teraz wtrącił się Naftal i zawołał z ogniem : — Mniej niż ktokolwiek masz prawo wątpić o Katonie . Gdyby nawet tacy mieli zawodzić , pierwszyby m przeklął podłe życie i chybabym sobie palnął w łeb ! Kubacki tylko dzięki energicznej opiece Krępica i lekcjom odstępowanym mu przez niego skończył instytut . Gdy Naftal mówił , przyglądał mu się z widocznem zadowoleniem , ale pomimo to zaraz potem zauważył , iż kolegaartysta nigdyby się nie targnął na swoje cenne życie , choćby tylko dlatego , że biblijny naród boi się krwi i że w najgorszym razie tylkoby wydał na świat jaką desperacką appassionatę i zaćmił by Beethovena , czego on , Kubacki , życzy mu z całego serca . Poczem zwrócił trochę smutny , trochę ironiczny wzrok na Dembosza i rzekł : — Kiedy już usiadł eś na trójnogu i zaczął eś patrzeć w przyszłość , jak na twoją wrodzoną płochość nawet dość logicznie , to może zechcesz także udzielić przepowiedni mnie i romantykowi . Mów , Pytjo ! — A ! Znamieniecki . . . On , a raczej jego gwiazdka postara się już o to , by z życia i z ludzi , którzy go będą otaczali , niby z wosku , ulepić dla niego szczęście . On będzie miłym , ujmującym i zawsze estetycznym filistrem , któremu jest na świecie dobrze . — Daj mu Boże to wszystko , prócz filisterstwa — mruknął Kubacki . — No ! a ja ? — Ty ? Dembosz się zamyślił . — Ty jesteś dziwny człowiek — rzekł po chwili . — Właściwego twego gruntu chyba nikt nie zna , a najmniej ty sam ; ale strzeż się , bo zanadto lubisz krańce ! Może być , że pierwszy staniesz z pochodnią na okopach Świętej Trójcy , ale równie dobrze możesz odrazu pójść na dno , albo się rozpić , jeśli notabene wcześniej nie wpędzi cię w suchoty głupia adoracja dla spódnicy . — Bredzisz ! — roześmiał się Naftal i wstał , bo do pokoju weszli Krępic , Znamieniecki i Wakowicz . Odrazu zrobiło się gwarno . Kubacki zaczął walić nożem w karafkę i przywoływać kielnera , Naftal i Wakowicz wołali , żeby Znamieniecki układał porządek biby , Znamieniecki zlewał tę godność na Dembosza , krzyczeli wszyscy , a gdy wreszcie przyniesiono wódkę i przekąski , gwar zmienił się w chaos urywanych zdań " wyrazów i śmiechów , zmieszanych z brzękiem szkła i porcelany . Kubacki miał słabą głowę , więc po pierwszym kuflu piwa począł krzyczeć najgłośniej . — Słuchajcie ! — wołał — przed waszem przyjściem Dembosz przepowiedział przyszłość i orzekł , że Nafta będzie fabrykował nędzne perkale , że „ romantyk " sfilistrzeje , Wakowicz nie wymyśli prochu , że Kato zostanie do śmierci Katonem , bowiem w razie przeciwnym , Nafta spłodzi rozpaczliwą „ fugę " i świat wysadzi z posad , że ja umrę na delirium tremens , a on , Dembosz . . . Lecz tu sobie przypomniał , że Dembosz nic o własnej osobie nie mówił , więc zaczął go namawiać do dalszych przepowiedni , gdy tamten zaś odesłał go do Lucypera , rozgniewany , począł wołać jeszcze głośniej : — Słuchajcie ! Ja przepowiadam przyszłość Dembosza ! Spadnie na niego deszcz mamony w postaci skarbu , odkopanego po francuzach , poczem wielki demokrata założy trwałe podwaliny , tego . . . ten . . . jakiejś kolosalnej sprawy , ale wpierw kupi sobie tytuł hrabiowski i sprowadzi z Paryża jedwabne skarpetki . — Dembosz ! — wołał , wyciągając przed siebie ręce — ja ciebie chrzczę przezacnym hrabią Majtaszko ! Zdrowie hrabiego Majtaszki ! Podniósł kufel w górę i przy wtórze chóralnego śmiechu zbliżył go do ust , ale Krępic przytrzymał jego rękę . — Czekaj — rzekł — spijesz się odwiecznym zwyczajem , a chyba dzisiaj my powinni śmy sobie jeszcze cośkolwiek innego powiedzieć . — Słusznie — poczęto zaraz wołać — Kato ma głos , słuchajcie ! Kubacki się skrzywił , lecz postawił kufel , a Krępic się wyprostował i tak mówił : — O celu , który nas łączy , niema co wspominać ! Że nie sprzeniewierzy mu się żaden , że wytrwa każdy , wierzymy wszyscy . Na jakikolwiek grunt naszej ziemi losy nas rzucą , pracować można . Zawsze naprzód , prosto , nigdy w bok , ani w tył ! W naturze nie ginie nic , ani materja , ani myśli , ani czyny i to niech nam będzie umocnieniem w chwilach zniechęcenia . A teraz stawiam wniosek , aby śmy dali słowo , że zawsze będziemy wiedzieli o sobie , wspierali się wzajemnie i moralnie i materialnie i od czasu do czasu zjeżdżali wszyscy , gdzie się da . Skończył ; reszta w milczeniu wyciągnęła do niego ręce , lecz Znamieniecki nagle rzekł : — Przyrzeczmy sobie jeszcze , że stawimy się zawsze i wszyscy na ślub każdego z nas . A ten wniosek odrazu starł powagę i skupienie z twarzy zebranych . Kubacki wrzasnął : — Pyszny projekt ! Wiwat śluby i ozdoby życia , kobiety ! Dembosz zaś zaproponował przejść do porządku dziennego nad toastem , który wniósł Kubacki i radził wypić na wiwat koleżeństwa i dzisiejszej umowy . Na to zgodzono się jednogłośnie , a Naftal skinął na kielnera , poczem rzekł do kolegów , że takie zdrowie trzeba co najmniej wypić benedyktynem . Wtedy Kubacki uczuł się nowym wnioskiem tak rozrzewniony , że wlazł na krzesło i podnosząc w górę kufel , którego mu dotąd wypić nie pozwolono , zawołał : — Niech żyje Nafta , najczystsza z naft , jaką kiedykolwiek wydała ropa Izraela ! Poczem śpiesznie wypróżnił kufel , zeskoczył z krzesła i począł z ogromnem wylaniem ściskać przyszłego fabrykanta perkalików , którego następnie całowali wszyscy . Ale kielner wniósł czarną kawę i pękatą flaszę benedyktyna , zaczem Kubacki z wielkiem skupieniem otworzył ją własnoręcznie , a potem napełnił wszystkie kieliszki , które opróżniono w milczeniu , ściskając sobie wzajemnie dłonie . Po chwili poważnego nastroju gwar począł się znów zwiększać i rósł w stosunku prostym do próżni , która zwolna wypierała z flaszki benedyktyna . Dembosz płakał szczeremi łzami , przepraszał Znamienieckiego za podłości , jakie względem niego popełniał i przysięgał , że odtąd nigdy w nikogo , chyba w jednego Katona , nie będzie wierzył tak , jak w niego , ostatniego z romantyków . Rozczulony romantyk deklamował w odpowiedzi : „ Czy pamiętasz nad Alp śniegiem . . . " Naftal przekładał Kubackiemu , że istnienie rozumu dowodzi istnienia prawdy i sprawiedliwości , których przeczuciem są idee i aspiracje , a choć tamten odpowiedział z przekonaniem , że rozum artysty chorego na filozofa jest to młyn , który miele próżnię , Naftal nie zwracał na to uwagi , machał rękami niby wiatrak i co chwila chwytając słuchacza za klapę od mundura , starał się w niego wlać przekonanie , że prawda jest pojęciem identycznem ze sprawiedliwością , a sprawiedliwość jest równoznacznikiem dobra , które jest celem rodzaju ludzkiego i do którego jedyną drogą jest sztuka , płynąca z miłości . Na to Kubacki znowu zauważył , że choć Nafta od urodzenia nosi „ dowcip w brzuchu , a kiszki w mózgu " , ostatnia jego hipoteza co do sztuki , płynącej z miłości , jest wprost gienialną . Miłość jest osią , wokoło której obraca się cała ziemia i pewno cały wszechświat , a choć kobieta jest właściwie zlepkiem błota , w którem słońce , gwiazdy i księżyc — ergo złudzenia , rozniecają fałszywe brylanty i perły , on jednakże proponuje na zakończenie biby , wypić za zdrowie „ najnędzniejszego i najrozkoszniejszego tworu natury " . Ale Krępic , który pod wpływem alkoholu zawsze się stawał milczącym i już od chwili siedział z oczyma , utkwionemi bezmyślnie w sufit , teraz się zerwał i zawołał z gwałtownością niespodziewaną : — Ty , Kubacki , jesteś szuja , jeżeli mając matkę , śmiesz w podobny sposób i do tego w knajpie , wymawiać taki wyraz jak kobieta ! Ja ci tego zabraniam , rozumiesz ! Tamten drgnął , otworzył usta , przez chwilę zdawało się , że także bryzgnie brutalnem słowem w twarz kolegi i odrazu zapanowało przykre milczenie , tylko dym wydobywał się Kłębami z ust siedzących studentów i chwilami zupełnie przesłaniał im twarze . Oczy wszystkich tkwiły teraz z niepokojem w twarzy Kubackiego , który po widocznej walce z sobą nagle ochłonął i rzekł ze zwykłą flegmą : — Wyobraź sobie , przezacny Katonie , że jesteś pijany jak indor , który się nałykał śliwek , wyrzuconych ze spirytusu , inaczej bowiem , wepchnął by m ci tego szuję w gardło i zmusił do połknięcia . To jedno ; drugie , że wcale nie myślę cofać swoich słów , pomimo , że , jak zgadł eś , miał em matkę i do tego bardzo poczciwą kobiecinę ; trzecie zaś , na dowód , że już nie pamiętam twego uniesienia , mam ochotę przy rozstaniu dać ci koleżeńską radę . Tu rozparł się na stole i patrząc w oczy zmieszanego Krępica , tak dalej ciągnął : — Ty , Kato , jesteś naiwny , jak nowonarodzone dziecko , a ja ci powiadam , nim ci to samo powtórzy życie , że kobiety wszystkie są licha warte . Jeżeli się zdarzy uczciwa , to tylko dlatego , że jej się nie trafiła sympatyczna sposobność powalania , ale niechby się tylko trafiła , a dobra , słuchaj Kato i wierz mi , żadna nie wytrwa , żadna ! Niema między niemi bogiń i aniołów , a ty się strzeż , jeśli kiedy spotkasz anioła , żeby ci on nie połamał skrzydeł i przypadkiem nie obryzgał cię błotem . Wszyscy słuchali w jakiemś smutnem milczeniu . Po twarzy Znamienieckiego przeleciał gorący płomień i znikł , Krępic zaś , z początku zmieszany , teraz zamyślił się , stał i słuchał mowy Kubackiego z uwagą , a gdy ten skończył , oparł się rękami o stół i rzekł dobitnie : — Fałsz . Ty poznał eś tylko takie kobiety , które ciebie brudziły , albo które tobie się udało wciągać w kałużę . Po nich sądzisz o wszystkich , ale ja czuję i wierzę , że to fałsz . Wy wszyscy umiecie się odzywać o kobietach z lekceważeniem , albo ze wzgardą , ale pomyślcie , czy , jeśli pomiędzy niemi zdarzają się zwierzęta lub lalki , nie jest to winą naszych zwyczajów i obyczajów . Czy kobieta jest winna , że małżeństwo stało się handlem , kiedy tylko ten handel zapewnia jej własny kąt i byt materjalny ? że miłość to tylko sześć liter — pusty dźwięk , w który ona , dla przypodobania się mężczyźnie , tak samo się stroi , jak się ubiera w wycięte staniki ? Czy jej kto wskazuje inne cele ? czy jej kto daje możność zwycięstwa w walce o byt ? czy jej kto mówi , że tylko miłość uświęca małżeństwo , które bez uczucia jest prostytucją tem podlejszą , że ubraną w nimb świętości ? czy ją kto naucza , że i bez męża może żyć i być użytecznym członkiem społeczeństwa ? To są fakty , a pomimo wszystko , świat niewieści wydaje z pomiędzy siebie prawdziwe gieniusze uczucia bohaterstwa . Czyż to nie dowód wyższości tego świata ? Odetchnął , ręką przesunął po oczach i mówił dalej : — O kobiety upadłe dość już rzucano grochu na ścianę , ja zaś sądzę , że jeśli cywilizacja przyznała kobiecie człowieczeństwo , to chcąc być logiczną , powinna teraz mieć dla wszystkich ludzi jedną etykę , nie dwie . Czego wymagamy od kobiety , to samo powinni śmy jej dawać . A ty , Kubacki , nie myśl , że ja nie znam kobiet dlatego , że nie znoszę zapachu błota , którem ty się lubujesz , by potem pluć na czystość i świętości . Ja się dość włóczył em po świecie , dość patrzył em i słuchał em i , prócz tego , miał em — matkę . Głos złamał mu się i urwał . Znamieniecki siedział z twarzą wspartą na dłoni i patrzał na obrus , Kubacki tonął w gęstych kłębach dymu , który zajadle z ust wyrzucał , reszta patrzała z uwagą na Krępica . On zaś chwilę milczał , a potem , głosem zniżonym , w tym pokoju dusznym i od dymu ciemnym , nad stołem zlanym winem i zastawionym kuflami , począł przed oczami kolegów roztaczać czyste lazury , błyszczące nad daszowiecką osadą i malować gorącem i barwami świętą postać swej matki , prostej , zagonowej szlachcianki , która wyszła za chłopa , która uczyła go czytać i kochać na „ Żywotach Świętych " i na „ Wieczorach pod Lipą " , która wysłała go w świat po światło dla ciemnych i w ostatniej chwili uczyła , że złych dróg jest wiele , ale dobra tylko jedna . Gdy skończył , podniósł się i stanąwszy w otwartem oknie , począł patrzeć w noc gwiaździstą . Kubacki już dawno przestał się uśmiechać , wszyscy mieli na twarzach poważne zamyślenie , tylko Znamieniecki siedział wciąż nieruchomy , z twarzą wspartą na dłoni . W kilka dni potem , na jedną z małych stacji kolei Wiedeńskiej wpadł pociąg pośpieszny , wyrzucił z siebie dwóch podróżnych i odsapnąwszy , poleciał dalej . Podróżnymi byli Krępic i Znamieniecki . Nie wchodząc do poczekalni , obadwaj z kuferkami w rękach przeszli korytarz i stanęli na cementowych schodach , wychodzących na podwórze , a w tejże chwili wąsaty stangret , siedzący na koźle węgierskiego wózka , rozwinął bat nad czwórką szpaków , zajechał z wielką fantazją przed owe schody i z uśmiechem widocznego zadowolenia zdjął ceratową czapkę . Krępic i Znamieniecki zdjęli także swoje , a ten ostatni zawołał : — Jak się macie , Pipczyński ! — A dobrze , proszę jaśnie . . . proszę wiel . . . proszę pana — brzmiała zadowolona odpowiedź . Znamieniecki parsknął wesołym śmiechem i rzuciwszy : — ..coś wam nie idzie , obywatelu Pipczyński ! " — ulokował w wózku najpierw kuferki , a potem kolegę i siebie . Konie pomknęły rżąc i wyrzucając głowami i zaraz za stacją wpadły na wązką , twardą drogę , z której dwóch stron ciągnęły się dwa łany żyta , rozkołysanego w słońcu i podobnego to do szarego stepu , to znów do migotliwego oceanu . Młodzi się rozejrzeli , całą piersią wciągnęli nieokreślony , lecz upajający zapach pól , a Znamieniecki , co chwila przesuwając ręką po kłosach , które to się nachylały , to podnosiły i prawie muskały koła węgierskiego wózka , zwrócił się do wąsatego woźnicy : — Co słychać , Pipczyński ? — A nic — odparł stary , nie odwracając głowy . — Wej nie dali jak wczora , przedaliśma Górki . . . Znamieniecki drgnął lekko i dopiero po pewnej chwili rzucił nowe pytanie : — Cóż to , nie urodziło się , czy co ? — Ee ! ni . Fur była moc i sypało nikiej mak , ale jak te psie pary żydy się zawzieni i cięgiem dają niecałe trzy ruble za żyto , a bez mała po śtyry ruble za pszenicę , nikto nie wstrzymo i Miemiec by zbenkrotował . Pipczyński podrapał się frasobliwie koło ucha , zaklął na podręczną i nie mogąc się doczekać żadnej nowej uwagi ze strony młodego pana , począł ciągnąć dalej sam : — Bezmała dwadzieścia pięć lat , tośma mieli Karolówkę , Górki i Wygróbkę ; potem zamanówszy przybywało , to Leszczyny , to Karniki , to Przyręba , a tero to już wej cięgiem na ocip . Poszła Przyręba , djabli wzieni Karniki , chłopi Wygróbkę , tero Miemiec Górki i tylo ! . . . Zeby tak , z pseproseniem , jasna pani ockła , toby pewnikiem znowuk się . . . zamerła od żałości . Stary huknął z bata , zaklął na podręczną , poczem mruczał : — Psie krwie żydy parchy , wyszczuć psami , abo co ? Znamieniecki nie chwytał już ręką kłosów , tylko siedział zamyślony , Krępic od czasu do czasu na niego spoglądał , a konie tymczasem rwały na wyścigi z wiatrem , minęły wspaniały las dębowy i wydostały się na wzgórze , z którego oko widza mogło objąć przestrzeń znaczną . Po lewej stronie drogi ciągnął się wciąż las dębowy , naprost i po prawej nieprzejrzane łany i łąki , a z pysznej zieleni tych łąk spoglądało w niebo olbrzymie , połyskliwe oko , jezioro . To jezioro leżało jakby w szerokim jarze , na którego przeciwległych , łagodnych stokach widać było zdała zabudowania , ogrody i białe chaty dwóch dużych folwarków . Ten , z rozległym ogrodem , dochodzącym do samego brzegu jeziora , to Kamionka Olchowiczów ; drugi , z błyszczącemi wieżyczkami kościoła i płaskim dachem dworu , to Karolówka , rodzinny majątek Znamienieckich . Teraz droga zakreśliła wielkie półkole , jakiś czas jeszcze się wiła między łanem żyta i pszenicy , poczem skręciła pod kątem prostym , na lewo . Wózek mknął po łagodnej pochyłości , tuż koło parkanu ogrodów Kamionki , a potem wpadł w jar i posuwał się przez łąki , cicho jak ptak . Znamieniecki odwrócił głowę , rzucił wzrokiem na gontowy , śpiczasty dach , wyglądający ciekawie z morza zieleni , i znów rozpoczął gawędę z Pipczyńskim . — A cóż tam nowego w Kamionce ? — zapytał . — A nic . Jak pan Bodziewicz zbenkrotował , to i tam się tero wylizać nie mogą . Pani Bodziewiczowa przyjechała z dziećmi na lato i panienka ze śkoły tyz . — Pamiętasz Bodziewiczów ? — zwrócił się do Krępica Znamieniecki . A Krępic , który przed czterema laty spędził był wakacje w Karolówce , ujrzał teraz przed oczami jak żywych , grubego Olchowicza , szczupłą i suchą panią Olchowiczową , słodką twarz pięknej panny Marji Olchowiczówny i wesołą , junacką jej narzeczonego , Jana Bodziewicza . — Pamiętam , — rzekł — ale nie rozumiem , bo przecież Bodziewicz uchodził za zamożnego . — Tak , ale tylko uchodził . Ta opinia o wielu obywatelach została jeszcze z czasów , kiedy płacono szesnaście , albo i więcej rubli za parę . Jak zaczęto brać po ośm , medale poczęły się odwracać z zadziwiającą szybkością . Umilkł i po małej chwili ciągnął dalej w zamyśleniu : — Trochę to jednak dziwne , że oni jakoś nie umieją się przystosować do nowych warunków . Przecież powinna być jakaś rada , aby jeśli nie dorabiać , to choć utrzymać w rękach to , co mają . No ! co prawda mój ojciec trzymał w rękach za dużo , bo miał po prostu pasję nabywania ziemi . . . ale ja właściwie nie znam ani jego rachunku , ani też stanu majątkowego . Nad zmianą warunków zastanowił em się pierwszy raz dopiero wtedy , gdy ojciec odwołał mię z Lipska i miał do mnie długą przemowę o konieczności posiadania w ręku produkcyjnego fachu , na wypadek , gdyby się złe czasy nie poprawiły . Wtedy to mi się wydało trochę dziwne , trochę zabawne , ale jeśli teraz jeszcze sprzedał Górki , hm . . . Urwał i zamyślił się głęboko . Krępic wpadł także w zadumę , a wózek , minąwszy jezioro , począł się teraz wspinać na przeciwległe wzgórze , poczem skręcił i wtoczył się w długą aleję kasztanową , na której końcu migotały białe ściany i cynkowy dach pałacyku . Teraz Pipczyński huknął z bata ze wszystkich sił , wielkim kłusem przejechał aleję , okrążył wielki klomb , na którym kwitły wieńcem sztamowe róże i pięły się festony dzikiego wina , i pod kolumnami podjazdu osadził konie na miejscu . Młodzi wyskoczyli , a w tej samej chwili po białych stopniach ganku zbiegł chłopak w szarej liberji , zabrał rzeczy i w chłodnej sieni zdjąwszy z obu przyjaciół zwierzchnie ubranie , oznajmił , że iaśnie pan jest w gabinecie . Więc Znamieniecki nacisnął klamkę drzwi prawych i puścił kolegę przed sobą . W dużym , bezsłonecznym pokoju o dwóch oknach , zasłoniętych szaremi roletami , przy wielkiem , dębowem biurku , na którem piętrzyły się stosy papierów i szarych ksiąg rachunkowych , siedział ojciec Zygmunta , Stanisław Znamieniecki . Na widok młodych ludzi położył pióro , wstał i bez uśmiechu , z jednakim wyrazem na twarzy , podał rękę obudwom . Był wysoki i szczupły , włosy miał jasne , gdzieniegdzie przeświecające srebrem i przerzedzone nad czołem , oczy bladoniebieskie , bystre i chłodne , nos rzymskiego patrycjusza i bardzo wązkie usta . Wzbudzał coś w rodzaju poszanowania , czy bojaźni , ale przeważnie szedł od niego chłód . Krępic się skłonił i uścisnął podaną rękę , Zygmunt podniósł ją do ust i patrzał w oczy ojca z wyrazem , w którym , obok zwykłego rozmarzenia , widać było teraz radość . Ale twarz chłodnego mężczyzny pozostała niewzruszenie spokojną . Zlekka ścisnął palce syna , ustami musnął jego włosy , poczem , ruchem ręki wskazując młodym miejsce na szezlongu , który stał wysunięty na środek pokoju , siadł w swoim fotelu i zapytał głosem zadziwiająco dźwięcznym i czystym : — Podróż musiała was , panowie , zmęczyć , bo zdaje mi się , że dziś jest upał . — Nie — zaprzeczyli obadwaj , a Krępic dodał , że czas jest bardzo ładny , że oni zatrzymali się w Warszawie dwa dni i że po takim wypoczynku , podróż nie mogła ich zmęczyć żadną miarą . Wtedy , po dość długiem milczeniu , Znamieniecki rzekł : — W takim razie , byli ście pewno panowie u Rotte'go ? — Byli śmy — odparli równocześnie , szybko się podnosząc , a Zygmunt wyciągnął do ojca rękę i zawołał żywo : . — Jesteśmy ci bardzo wdzięczni , że pamiętał eś nietylko o mnie . Andrzej był tak przejęty twoją dobrocią . . . Ale Znamieniecki nie dał mu skończyć . Wzruszył ramionami obojętnie , utkwił swoje iście stalowe oczy w twarzy Krępica i rzekł wolno : — Tylko nie poczuwaj się pan do żadnej wdzięczności , bowiem ja w każdym interesie przeważnie mam własną korzyść na celu . Uważam pana za człowieka praktycznego i trzeźwego , a że dla Zygmunta wpływ takiego towarzysza jest nader pożądany , że pragnę , byście panowie byli razem jaknajdłużej , przeto tylko w tym celu mówił em o panu z Rotte'm . Jeżeli kiedykolwiek będzie kto komu dłużny , to prawdopodobnie tylko ja panu . Młodzi usiedli w milczeniu na dawnem miejscu , Znamieniecki zaś , dodawszy jeszcze obojętnie — że panu Krępicowi niepotrzebna protekcja , bo zbyt dobre pozostawił wspomnienie w fabryce — umilkł także i z wielką uwagą począł się przyglądać swoim paznogciom , które miały kształt migdałów i były bardzo starannie oszlifowane . Zygmunt utkwił oczy w dywanie , zaścielającym pokój , Krępic w krajobrazie Klaudjusza Lorrain'a , wiszącym nad biurkiem gospodarza domu ; obadwaj doznawali wrażenia , którego najściślejszem określeniem był by prawdopodobnie wyraz — zimno ; i w tym dużym , przyćmionym pokoju zapanowała teraz cisza tak zupełna , że brzęczenie jedynej muchy , która się rozbijała rozpaczliwie o szyby okna , stawało się wprost denerwującem . Gospodarz domu przerwał milczenie pierwszy . Oderwał oczy od swych cienkich palców , zwrócił je w stronę szezlonga i zapytał głosem , jak zwykle miarowym : — Czy nie będzie to z mej strony zbyt niedyskretnem , jeśli zapytam obu panów o ich najdalsze plany i nadzieje na przyszłość ? Wiem , że młodzi , a zwłaszcza też pionierzy pewnych klas , są ambitni , mają zazwyczaj szerokie skrzydła i dążą wysoko . Ja tego nie ganię , chciał by m i w Zygmuncie odkryć podobne dążenia i dlatego był by m panu , panie Krępic , bardzo obowiązany , gdyby ś zechciał choć częściowo wtajemniczyć mnie w swoje zamiary co do przyszłej karjery . Krępic podniósł na pytającego wzrok , w którym wyraźnie się malowało zdziwienie i jakby wahanie , i rzekł po krótkiej chwili namysłu : — Moje zamiary są bardzo proste i zwyczajne , więc łatwo mi być szczerym . Chcę przedewszystkiem pracować w kraju , a o karjerze nie marzę , bo wiem , że ją trudno zrobić . Znamieniecki zaczął znowu oglądać paznogcie i nagle zwrócił się do syna . — Czy i ty hołdujesz tym samym ideałom , co pan Krępic ? — zapytał , nie patrząc na niego . A Zygmunt zaczerwienił się , lecz odparł dość stanowczo : — Tak , ojcze , i mam zamiar nie sprzeniewierzyć się im . — Taak ? — powtórzył Znamieniecki przeciągle , a w tym jednym wyrazie zmieściło się i zdziwienie , i coś w rodzaju zawodu , i ciekawość , a przedewszystkiem szyderstwo . W pokoju zapanowała znowu cisza , przykrzejsza teraz , niż poprzednio , i trwała póty , póki Znamieniecki , nie skończywszy nowego przeglądu palców , nie podniósł się , mówiąc : — Mam nadzieję , że jeszcze pomówimy o tym interesującym przedmiocie , tylko później . Teraz idźcie panowie odświeżyć się po podróży i za małe pół godziny przychodźcie na obiad . Porządek u mnie nie zmieniony . Obiad o szóstej , poza tem , proszę , nie krępujcie się zupełnie i po pracy odpoczywajcie w taki sposób , jaki wam się wyda najodpowiedniejszy . Zygmunt i Krępic podnieśli się także i wyszli . W przedsionku , u wejścia na szerokie schody , wiodące na pierwsze piętro , czekała na nich pani Kulasińska , zwana Bonią . Zobaczywszy młodych , najpierw dygnęła głęboko , poczem , gdy ją Zygmunt za ręce schwycił , z wielkiem uszanowaniem nachyliła się i pocałowała go w ramię . Zygmunt uczynił to samo , ale rąk jej nie puszczając , począł teraz z wesołym uśmiechem patrzeć w jej oczy , wyblakłe i mrugające z zadziwiającą szybkością . Wtedy stara się rozpłakała , wyrwała ręce i objąwszy go za głowę , całowała w oczy , w czoło i we włosy . A Zygmunt wciąż się uśmiechał i mówił żartobliwie : — Otóż to ! Bonia chciała się już wyprzeć Zygmusia , chciała go przywitać tak samo , jak pana Olchowicza z Kamionki , ładnie — bardzo ładnie , Boniu . . . Na to Bonia rozpłakała się jeszcze rzęsiściej i przez łzy zaczęła powtarzać , a głos jej się urywał co chwila : — Ładny mi Zygmuś . . . mężczyzna jak się patrzy . . . wielki pan . . . wąsy już widzę urosły , a Bonia głową nawet do ramienia nie sięga . . . tak . Za każdym powrotem młodego Znamienieckiego próbowała go witać z szacunkiem , należnym przyszłemu dziedzicowi , i za każdym razem płakała z rozczulenia , odkrywając w nim niezmienionego , dawnego Zygmusia . Teraz oczy fartuchem obtarła i uśmiechając się do własnych myśli a sapiąc , poczęła obu młodych prowadzić na górę . Była to osoba okazałej tuszy i posiadała poczciwą twarz o szerokości niezwykłej . Ongi , jak to twierdziła sama , miała być przystojną i obfitującą w konkurentów ; ale za mąż nie wyszła , bo zanadto ceniła swoją godność szlachecką i za bardzo się przywiązała do swej wychowanki , przy której spełniała urząd bony i z którą się nie rozstała nawet wtedy , gdy pan Stanisław Znamieniecki wywiózł młodą żonę z domu rodziców i uczynił panią Karolówki . Matka Zygmunta przywykła uważać swoją dawną wychowawczynię więcej za przyjaciółkę , niż za sługę , a gdy młodej kobiety nie stało , Bonia wszystkie tkliwsze uczucia , mieszczące się w jej szerokiej piersi , przeniosła na Zygmunta . Do gospodarza domu miała pewne uprzedzenia , a właściwie bała się go ; że jednakże okazał jej wielkie zaufanie i w jej ręce złożył zarząd całego dworu karolowieckiego , nie opuszczała go i bez wielkiej energii , ale z nieposzlakowaną uczciwością , przyjęte obowiązki wypełniała . W długim korytarzu młodzi minęli drzwi kilkoro , poczem Bonia otworzyła jedne i pierwsza wtoczyła się do dużego , balkonowego pokoju , który drzwiami przysłoniętemi portjerą , łączył się z drugim podobnym . Czysto tu było jak w szklance ; na biurku i na stole przed kanapką stały wielkie bukiety żółtych róż , widocznie rękami Boni ułożone , bo niezbyt zgrabne ; zapuszczone rolety powstrzymywały nawałę słoneczną , a gorące półświatło , atmosfera przesycona zapachem kwiatów i miły chłód czyniły wrażenie przyjemne i wręcz przeciwne temu , jakie się odbierało w gabinecie gospodarza domu . Bonia obrzuciła oba pokoje badawczym wzrokiem , sprawdziła , czy właściwe materace włożono w łóżka i nie znalazłszy nic do poprawienia , rzekła : — Rozgośćcie się , chłopcy i zaraz przychodźcie na obiad , bo niedługo każę podawać . Poczem wyszła , sapiąc i oddychając ciężko . Zygmunt tymczasem poskoczył do okna , podniósł roletę , a gdy złotawy potok światła zalał ściany , meble i posadzkę , otworzył jeszcze drzwi balkonowe i wybiegł . Krępic poszedł za nim i ujrzał widok , który już przed czterema laty zachwycał go , kolegę , zaś zawsze rozmarzał . Jezioro leżało im u nóg , a było tak błękitne i takie ciche , jakgdyby zahipnotyzowane światłem i milczeniem . Na przeciwległym brzegu Kamionka , cała w zieleni i w blaskach , wygrzewała się na słońcu i przeglądała w wodzie . Na prawo świeżo skoszone łąki ciągnęły się aksamitnym szmatem , aż hen , pod stopy dąbrowy ; na lewo , błękit i błękit bez końca , pocentkowany gdzieniegdzie srebrem skrzydeł mewy , a nad tem wszystkiem jakaś mgławica nieuchwytna , niedojrzana , ale przemawiająca rozmarzeniem , zadumą i tęsknicą słodką , choć bezdenną . Zygmunt wyciągnął ramiona , jakgdyby chciał to wszystko przygarnąć do siebie i wchłonąć , a potem je zarzucił nad głową i począł mówić rozmarzonym głosem : — Nie masz pojęcia , jaka jest we mnie olbrzymia siła kochania ! Konserwowano mnie w lodzie , ale wystarczą łzy Boni , albo ot taki szmat jeziora , by wszystko we mnie tajało i rozpływało się w jakąś słodycz , w jakąś tęsknotę , sam nie wiem za czem . Opuścił ręce , stał tak chwilę i nagle położył dłoń na ramieniu Krępica . — Słuchaj ! — zawołał z żalem i nie odwracając oczu od szyby wodnej — gdyby m teraz nie miał ciebie i Boni , może palnął by m sobie w łeb . . . Niech co chce mówi Kubacki , ale idea i miłostki , które jemu wypełniają życie , nie każdemu są w stanie wystarczyć za wszystko . Aby być szczęśliwym , trzeba jeszcze mieć choć jedno ciepłe , ludzkie serce , mniejsza z tem , ojca , siostry , czy żony , byle wiedzieć , że się je posiada , byle w nie wierzyć . . . Na to Krępic uścisnął mu rękę silnie i rzekł : — I ja nie mam ani jednego takiego serca , a jednak mam ochotę żyć . Przytem bardzo wierzę w tamtych i w ciebie i może dlatego nie czuję się zupełnie sam . — ja także wierzę w ciebie — szepnął Zygmunt , poczem umilkli i nie puszczając rąk , stali tak poty , aż we drzwiach ukazał się służący i cichym głosem poprosił ich na obiad . Obiady , jak to niedługo zauważył Krępic , były jedyną niesłoneczną chwilą w Karolówce . Siedząc nawprost spokojnej , jakby zakrzepłej postaci ojca Zygmunta , zdawało mu się zawsze , że zupa jest za mało gorąca . Patrząc na śnieżny obrus , na sztywne kryształy i cicho się snującą służbę , mimowoli zwracał się myślą w przeszłość , do nizkiej matczynej zagrody , do fajansowego z szafirową obwódką talerza , do różowego barszczu , któremu podobnie dobrego nie jadł potem nigdzie , i myślał , że szczęście , zamiast się ślizgać po wykwintnych posadzkach , woli się czasem ukryć pod słomianą strzechą , bo tam cieplej . Ale poza obiadami przyjaciele nie widywali prawie gospodarza domu . Całemi dniami przesiadywał w gabinecie , samotnie , albo w towarzystwie licznych interesantów i wyjeżdżał często , oni zaś zrzucali wtedy z siebie lodową powłokę , która na nich krzepła pod spojrzeniem jego starych oczu . Już przed czterema laty zachwycał go , kolegę zaś zawsze rozmarzał . Jezioro leżało im u nóg , a było tak błękitne i takie ciche , jakgdyby zahipnotyzowane światłem i milczeniem . Na przeciwległym brzegu Kamionka , cała w zieleni i w blaskach , wygrzewała się na słońcu i przeglądała w wodzie . Na prawo świeżo skoszone łąki ciągnęły się aksamitnym szmatem , aż hen , pod stopy dąbrowy ; na lewo , błękit i błękit bez końca , pocentkowany gdzieniegdzie srebrem skrzydeł mewy , a nad tem wszystkiem jakaś mgławica nieuchwytna , niedojrzana , ale przemawiająca rozmarzeniem , zadumą i tęsknicą słodką , choć bezdenną . Zygmunt wyciągnął ramiona , jakgdyby chciał to wszystko przygarnąć do siebie i wchłonąć , a potem je zarzucił nad głową i począł mówić rozmarzonym głosem : — Nie masz pojęcia , jaka jest we mnie olbrzymia siła kochania ! Konserwowano mnie w lodzie , ale wystarczą łzy Boni , albo ot taki szmat jeziora , by wszystko we mnie tajało i rozpływało się w jakąś słodycz , w jakąś tęsknotę , sam nie wiem za czem . Opuścił ręce , stał tak chwilę i nagle położył dłoń na ramieniu Krępica . — Słuchaj ! — zawołał z żalem i nie odwracając oczu od szyby wodnej — gdyby m teraz nie miał ciebie i Boni , może palnął by m sobie w łeb . . . Niech co chce mówi Kubacki , ale idea i miłostki , które jemu wypełniają życie , nie każdemu są w stanie wystarczyć za wszystko . Aby być szczęśliwym , trzeba jeszcze mieć choć jedno ciepłe , ludzkie serce , mniejsza z tem , ojca , siostry , czy żony , byle wiedzieć , że się je posiada , byle w nie wierzyć . . . Na to Krępic uścisnął mu rękę silnie i rzekł : — I ja nie mam ani jednego takiego serca , a jednak mam ochotę żyć . Przytem bardzo wierzę w tamtych i w ciebie i może dlatego nie czuję się zupełnie sam . — Ja także wierzę w ciebie — szepnął Zygmunt , poczem umilkli i nie puszczając rąk , stali tak póty , aż we drzwiach ukazał się służący i cichym głosem poprosił ich na obiad . Obiady , jak to niedługo zauważył Krępic , były jedyną niesłoneczną chwilą w Karolówce . Siedząc nawprost spokojnej , jakby zakrzepłej postaci ojca Zygmunta , zdawało mu się zawsze , że zupa jest za mało gorąca . Patrząc na śnieżny obrus , na sztywne kryształy i cicho się snującą służbę , mimowoli zwracał się myślą w przeszłość , do nizkiej matczynej zagrody , do fajansowego z szafirową obwódką talerza , do różowego barszczu , któremu podobnie dobrego nie jadł potem nigdzie , i myślał , że szczęście , zamiast się ślizgać po wykwintnych posadzkach , woli się czasem ukryć pod słomianą strzechą , bo tam cieplej . Ale poza obiadami przyjaciele nie widywali prawie gospodarza domu . Całemi dniami przesiadywał w gabinecie , samotnie , albo w towarzystwie licznych interesantów i wyjeżdżał często , oni zaś zrzucali wtedy z siebie lodową powłokę , która na nich krzepła pod spojrzeniem jego stalowych oczu , ze śmiechem spożywali we dwóch ranne śniadania i późne wieczerze , przy których zawsze im asystowała Bonia , po całych dniach wygrzewali się na słońcu , gadali bez przerwy i bez zmęczenia i było im we dwóch dobrze . Najwięcej godzin spędzali w parku , w miejscu , gdzie pod staremi świerkami słońce się przedzierało z trudem i kładło na murawę żółte , drgające plamy i gdzie między gałęziami drzew błyskało jezioro . Oni leżeli w hamakach , patrzyli w skrawki błękitu nieba albo wody , snuli wielkie projekty , marzyli głośno i nierzadko sprzeczali się zawzięcie . Za zobopólną zgodą nie czytali nic , ale po kilku dniach Krępic , silniejszy fizycznie , uczuł , że ten bezmyślny wypoczynek zaczyna go nudzić i nużyć . Więc począł rzucać różne projekty , mające służyć do racjonalniejszego zabicia czasu , ale natrafił na silny opór Zygmunta . — Daj mi pokój — mówił tenże — nie jestem jeszcze zdolny do niczego i sama myśl o jakimkolwiek wysiłku myślowym czy fizycznym przeraża mnie . Krępic przestał rzucać projekty , ale za to , nie mogąc już sypiać tak długo , jak Zygmunt , począł wstawać wcześniej i zaglądać coraz częściej do biblioteki karolowieckiej . Ta biblioteka był to duży , o trzech oknach pokój , położony obok wielkiego , parterowego salonu i sali bilardowej . Obicia w nim były ciemne , szafy i stoły dębowe , duże i ciężkie , meble bardzo stare , pokryte bronzową , złoconą skórą . Czystość tu była wielka , ale chłód jeszcze większy , niż w całym karolowieckim dworze . Krępic przed czterema laty zapoznał się był bliżej z tym pokojem i teraz strzeliła mu nagle myśl uporządkowania biblioteki i pokatalogowania książek . Zwierzył się ze swoim zamiarem koledze , ale Zygmunt wzruszył ramionami i rzekł : — Ojca się o to spytaj , bo , jak widzisz , ja tu jestem prawie takim samym gościem , jak ty . Więc Krępic podniósł swój projekt podczas obiadu i sankcję najwyższą uzyskał nader łatwo . — Jeżeli pan nie masz nic lepszego do roboty — mówił Znamieniecki — proszę , rób pan , co ci się tylko podoba . A po chwili dodał : — Tam nawet powinny gdzieś być dawne katalogi , lecz wątpię , aby się teraz na co przydały . Kiedyś , już dawno , wychodząc z zasady , że książki są do czytania , pożyczał em je na wszystkie strony , ale że nikt nie oddawał , zamknął em w końcu szafy i teraz to wszystko leży bezużyteczne . Przypuszczam , że znajdą się tam wielkie braki . Mówił dłużej , niż zwykle , co mu się rzadko zdarzało , i był , zdaje się , zadowolony z prośby Krępica , bo miał na wązkich ustach coś , jakby życzliwy uśmiech . — Czy pana już znudził wypoczynek ? — zapytał jeszcze po krótkiem milczeniu . — Trochę — odparł Krępic szczerze — jestem zanadto zdrów i silny , by absolutnie nic nie robić , a czytanie jeszcze mnie męczy . — Zupełnie to rozumiem — zgodził się gospodarz — bo w wieku pana był em tak samo energicznym i czynnym , ale Zygmunt wdał się ww . . . , nie we mnie . Krępic słuchał go trochę zdziwiony . — Zygmunt nie jest energiczny ? — powtórzył . — No , może się źle wyraził em ; czasami on umie być energiczny , nawet zanadto , ale to słomiany ogień , płomień duży , a popiołu potem jeszcze więcej . Zygmunt się uśmiechnął trochę smutnie . — Nie wiedział em — rzekł — że ojciec się stara zbadać moje wewnętrzne ja i że je ocenia tak trafnie . A Znamieniecki zwrócił na niego oczy , które teraz były trochę mniej błyszczące i dodał : — Zresztą nie mam o to do ciebie pretensji , bo pretensja nie zmieni stanu rzeczy , przytem nie twoja w ten wina . Umilkł i wpadł w zwykłe zamyślenie , które fałdowało mu gładkie czoło w dwie pionowe zmarszczki , biegnące tuż przy sobie nad wydatnym nosem . Więc Krępic spędzał teraz całe ranki w bibliotece . Zygmunt niemal przemocą musiał go codziennie odrywać od zakurzonych foljałów , poczem go prowadził na śniadanie i na miłe farniente pod świerkami . Dobre to były dni , pogodne , ciche i właśnie takie , o których później wspomnienie , zamiast zachodzić mgłą , złoci się i ubiera w uroki nie istniejące nigdy , a zawsze świeże . Ale jednego dnia , biblioteka zrobiła Krępicowi niespodziankę . Zauważył na dnie szafy wielkie , płaskie pudło i wyciągnął je z trudem . A gdy zdjął wierzch i sporą ilość arkuszy papieru , pokrywających zawartość pudła , z ciemnego wnętrza , z prześlicznie rzeźbionych w róże i rumiany dębowych ram spojrzały na niego rozmarzone oczy Zygmunta , osadzone w twarzy młodej dziewczyny , idealnie pięknej . Główka w wieńcu białych róż na bronzowych włosach , z wielkiemi szafirowemi oczami , z ustami wyciętemi nakształt łuku amora , w najmniejszym szczególe przypominała mu kolegę , a pomimo to , była głową anioła . Krępic nie miał pojęcia , by natura była w stanie uwięzić w twarzy ludzkiej tyle pierwiastku poezji , marzenia , ideału , jednem słowem zaświatowości . Patrzył , przecierał obraz ścierką i znów patrzył prawie zamodlony , dziwiąc się po trochu , że anielska twarz dziewczyny nie rozpływa się w mgle , że nie odlatuje z ziemi do swej właściwej dziedziny , w błękity . — Matka Zygmuntai — pomyślał i nagle stanęła mu przed oczami postać kobiety , którą wyobraził był sobie dawniej pod wpływem opowiadań pani Olchowiczowej z Kamionki . — To nie była kobieta — mówiła pani Olchowiczowa — to był żyd w spódnicy . Znamieniecki żył pieniędzmi i skupowaniem ziemi , to prawda , ale ona przeszła nawet jego . Razem z nim siadywała nad regiestrami , wiedziała o każdym interesie , lepiej od gieometrów znała pomiary każdego majątku , lepiej od adwokatów i rejentów przepisy prawne , ujadała się z żydami i z kupcami , a on był dumny z tego i nie robił nic bez niej , bo przewyższała go sprytem i chciwością . Ale gdy potem kupili Przyrębę od Bassiniego , karta się odwróciła i pokazały się jeszcze inne rzeczy . Bassini był chłopak ładny , pół Włoch , pół Polak , więc się pani zakochała i naraz jak grom spadła wiadomość , że Znamieniecka uciekła od męża za granicę . Miała dziecko , mąż ją kochał , była bogata , niczego jej nie brakowało , ale jak kobieta raz przestanie być kobietą i zacznie się wdzierać w prawa mężczyzny , zawsze się w końcu stoczy w błoto . Ona , Olchowiczowa , wiecznie jej przepowiadała smutny koniec i przepowiedziała . Znamieniecka po kilku dniach napisała do męża , żeby jej pozwolił wrócić do dziecka , w głowie takich kobiet nawet takie rzeczy się mieszczą , jej się to wydawało możliwem , no ! ale Znamieniecki naturalnie nie pozwolił , a ona . . . zastrzeliła się , prawdopodobnie dlatego , że i tamten ją rzucił . Tego ostatniego szczegółu pani Olchowiczowa nie była pewna , zwłaszcza , iż chodziły wieści , że i Bassini w łeb sobie palnął , ale fakt faktem , że to była kobieta bez serca , bez zasad moralnych i bez religii . Taki był obraz matki Zygmunta , kreślony przez panią Olchowiczowa , która była kobietą dobrą i rzadko mówiła źle o innych , Krępic więc starał się wyobrazić sobie panią Znamieniecka , targującą się z kupcami , piszącą kontrakty , asystującą przy pomiarach ziemi , a tymczasem z rzeźbionych ram patrzyły na niego prześliczne oczy Zygmunta , a idealna główka zdawała się mówić : — jam jest kwiat uczucia , jam jest natchnienie , jam jest ideał , którego nic nie zdoła ściągnąć na ziemię . Klęczał przed portretem i jak urzeczony , wpatrywał się w czyste czoło dziewczyny uwieńczone różami , w to czoło , na które później miała się targnąć samobójcza dłoń zrozpaczonej kobiety . Zimny dreszcz przeszedł go od stóp do głowy , a w tejże chwili wszedł do biblioteki Zygmunt . Stanął za plecami Krępica , spojrzał i równocześnie schwycił go za ramię , mówiąc zniżonym głosem : — Czemu ty to wyjął eś ? A Krępic się podniósł , z wysiłkiem dźwignął ciężki portret , oparł go o ścianę i wskazując Zygmuntowi , rzekł : — Gdyby m był tobą , nie rozstawał by m się z tem ani na chwilę . Ta twarz , gdyby nawet nie była twarzą mojej matki , dla mnie była by wsparciem , bodźcem do wszystkiego , co dobre . Zygmunt się roześmiał , a ten śmiech był dziwny . — Czy ty wiesz , co mówisz ? — zawołał — Kubacki miał by tu jeszcze jeden dowód więcej na poparcie swoich twierdzeń o kobietach , więcej nic . — To nie prawda ! — odparł Krępic z przejęciem . — Popatrz ty w te oczy , zupełnie takie jak twoje , spójrz na to czoło i na te niewinne , zupełnie dziecinne usta i pomyśl , że ta kobieta jest , a raczej była tem , o co ją obwiniają . To jest niemożebne , to jest wprost przeciwne naturze ! He ona miała lat , gdy wyszła za mąż ? — Siedmnaście , ten portret jest właśnie z tych czasów . — Siedmnaście . . . — powtórzył Krępic i znowu utkwił oczy w obrazie — siedmnaście , dziecko , może o gorącem sercu i rozmarzonej głowie , a przy niej twój ojciec , Zygmuncie . . . Popatrzył na przyjaciela i począł mówić szybko , jakby w gorączce : — Słuchaj , nie mam prawa poruszać tajemnic twojej rodziny , nie dotykał em ich nigdy , pomimo iż wiedział em więcej , niż przypuszczał eś , ale nieraz raziły mnie twoje słowa , w których może bezwiednie zdradzał eś się z żalem do twojej matki , mało z żalem , prawie z pogardą . Może ci to nie trafi do przekonania , ale mojem zdaniem , dzieci nie powinny sądzić rodziców , a zwłaszcza matki , i tobie było by lepiej , gdyby ś , zamiast się truć żalem , przebaczył i kochał jej wspomnienie . Tak myślał em dawniej , a teraz , gdy m zobaczył tę twarz , wprost cię nie pojmuję . Toż ona nie mogła być winna , toż to musiał być anioł , któremu wyskubano pióra ze skrzydeł i kazano żyć . . . pieniądzem ! Powiedz , czy ty możesz sobie wyobrazić dwudziestoletnią kobietę , z zamiłowaniem uprawiającą handel i ciułającą grosze ? Ja nie , a jeszcze , gdy patrzę na twarz twojej matki , po sto razy nie ! To musiała być nieszczęśliwa kobieta , to może była ofiara , która w szale , porwana miłością tamtego , spragniona jej , jak kwiat rosy , rzuciła wszystko i o wszystkiem zapomniała . A teraz pomyśl , jak ona musiała ciebie kochać , kiedy się opamiętała tak prędko i miała odwagę napisać list do twego ojca . Toż to było straszne upokorzenie dla kobiety , która umiała się zdobyć na samobójstwo ! Zygmunt stał oparty o poręcz wyzłacanego krzesła , a po jego twarzy , jak światła i cienie , przesuwały się różnorodne wrażenia i myśli . Krępic popatrzał na przyjaciela , jeszcze raz rzucił wzrokiem na twarz jego matki , idealnie dziewiczej , a jednak podobnej do syna , jak są do siebie podobne dwie bliźnie krople wody , i wyszedł cicho , bardzo wzruszony . A wieczorem tegoż dnia , Bonia , ujrzawszy nad łóżkiem Zygmunta portret swej dawnej wychowanki , stanęła jak wryta , poczem tak się rozpłakała , że młodzi nie wiedzieli , co z nią robić . Zygmunt posadził ją na kanapie , dał jej się napić wody , a potem zaczął ją prosić głosem , któremu trudno było się oprzeć : — Boniu , powiedz mi co o matce ! Powiedz prawdę , wszystko ! To poskutkowało odrazu . Bonia wytarła oczy i nos , utkwiła przygasły wzrok w portrecie i nie patrząc na młodych , którzy usiedli obok siebie i oczami zawiśli na jej ustach , poczęła mówić zupełnie tak , jakgdyby opowiadała bajkę . — Zabroniła jej mówić Zygmusiowi o sobie , bo się bała , że ją będzie przeklinał , ale była taka dobra , że płakała nad każdym obdartym dziadem , i raz , a miała wtedy z dziesięć lat , zdjęła pantofelki , dała je babie , co przyszła z dzieckiem po prośbie , i sama poszła do dworu boso . A potem była taka ładna , że gdy się modliła w kościele , ludzie , zamiast na święte obrazy , patrzyli na nią . Tylko była trochę inna , niż wszystkie panny . Śmiać , to się śmiała jak dzwonek i tańczyć lubiła okrutnie ; ale jak czasem przyszła noc ciepła i na pełni , to nie szła spać , choć ją Bonia prosiła , tylko stawała w oknie , patrzyła na ów księżyc i ciągle gadała do siebie głośno , a do wiersza : Czemu mi smutno ? Czy że wiatr jesieni Lasy i pola już odarł z zieleni . . . Bonia nie pamiętała dobrze ani tego wiersza , ani tego drugiego , który panienka widać lubiła najwięcej , bo najczęściej powtarzała : Ach ! być „ paetom " — czy wiesz , dziewczyno , Co to „ paetom " być znaczy ? To nawet nie było zupełnie do sensu , ale panienka wyglądała wtenczas zupełnie tak , jakby jej tylko brakowało skrzydeł , i Boni najlepiej wtedy szło z pacierzami . A potem przyjechał pan . Był ładny i mówili jeszcze , że mądry i bogaty . Panienka zawsze bladła , jak wchodził ; przy ślubie to się trzęsła jak osika i wyglądała niby święty opłatek , a starsza pani mówiła , że u państwa tak wypada . Bonia pojechała z rzeczami do Karolówki , a państwo młodzi do ciepłych krajów . Kończył się maj , jak wrócili . Wtenczas w Karolówce było pięknie , jak w niebie , tak pięknie , że nawet Boni chciało się czasem płakać , gdy w wieczór wyjrzała przez okno . Kwiatów była wielka moc , a pachniały , że aż dusiło , słowiki śpiewały jeden przez drugiego i jezioro wyglądało , jakby kto srybra nalał do jaru . Myślała , że panienka całe noce teraz będzie gadała do księżyca : — Ach , być „ paetom " — ale panienka dzień i noc pieściła pana , ciągle siedzieli razem , nic nie widzieli i kochali się , jak turkawki . Potem urodził się Zygmuś , pani długo chorowała , a pan kupował Karniki i ciągle jeździł . Na to jeżdżenie pani się z początku gniewała , potem płakała , a jeszcze potem wzięła i dawaj z panem rachować i jeździć i tak już było ciągle . Bonia wolała to , niż żeby się złościła , albo nie sypiała po nocach z płaczu , ale czasem serce ją bolało , bo takie rzeczy to przecie nie dla pani . I pani nie było z tem dobrze . Często przychodziła do dziecinnego pokoju , ściskała małego tak mocno , że aż krzyczał , albo razem z nim siadała przy niej , tuliła się jak kociak i skarżyła jak dziecko : zimno mi , Boniu , zimno ! Czasami ją Bonia prosiła , żeby częściej zaglądała do Zygmusia , ale ona się wtenczas podnosiła , marszczyła brwi i mówiła , że Zygmusiowi to wszystko jedno , bo Zygmuś jej nie kocha i nikt jej nie kocha . A potem przyszło nieszczęście . Ten antychryst , co ją urzekł , oczy miał jak węgle i jeżeli pan był jako lód , tamten był jako ogień . Jak i kiedy się to stało , Bonia nie wiedziała . Pani jeździła do Przyręby z panem , albo i sama ; ten gałgan także tu przyjeżdżał i przesiadywał , aż gdy pojechali pisać kontrakt , przyszła noc , której Bonia nie zapomni nigdy , choćby żyła sto lat . Pani weszła do dziecinnego pokoju w futrze i w kapeluszu , blada jak nieboszczyk . Uklękła przy dziecku , całowała je tak , że chyba i jednego miejsca nie przyzostawiła , a płakała , a trzęsła się jako liść na wietrze . Nie mogła się oderwać , wstawała i znów wracała , w końcu ją , Bonie , schwyciła za rękę i wciągnęła do sypialnego pokoju . Tam kazała jej uklęknąć przed krzyżem i przysiąc , że nie opuści dziecka do śmierci i że mu nigdy nie będzie mówiła o matce . Bonia dopiero wtedy zrozumiała , że się ma stać jakieś wielkie nieszczęście , więc , choć nie wiedziała jakie , u nóg pani się włóczyła i puścić jej nie chciała . Ale akurat konie zaszły , pani się wstrząsła , wyrwała , wyleciała przed dom jak wiatr i tyle ją Bonia widziała . Pan przyjechał dopiero w trzy dni . Jak przeczytał list , co pani na biurku zostawiła , podobno stanął jak słup , a z oczu to mu szedł ogień . Zaraz pojechał do Przyręby , ale i tam już nie było nikogo . . . Bonia zakryła szeroką twarz tłustemi rękami i długo siedziała w milczeniu , którego nie przerywali jej ani Krępic , ani Zygmunt , ale po chwili znowu zwróciła oczy na obraz anioła dziewczyny i mówiła dalej , tylko głosem cichszym i jakby złamanym : — Żeby choć jej dał czas na odpokutowanie . . . toż ten antychryst z djabelskiem nazwiskiem po prostu ją urzekł . . . ale u wielkich państwa jest jakiś honor , a pokuty nijakiej niema . Sama przyniosła panu list z czerwonemi markami , bo poznała , że to od niej , i choć jej nogi dygotały od strachu , przy drzwiach stała i czekała , czy się czego nie dowie . Ale nie dowiedziała się nic . Pan przeczytał , roześmiał się tak , że aż ją mrowie przeszło , długo chodził po pokoju , jakby nigdy nic , a potem na nią spojrzał i krzyknął : — Marsz , do dziecka ! A w dziesięć dni potem przyjechali państwo Olchowiczowie oboje , u pana siedzieli długo , w pałacu zaś wzięli gadać , że pani się zabiła . Jako i zastrzeliła się , a w gazetach ponój pisało , że i ten antychryst także . Pan wziął znowuk jeździć i rachować , jak dawniej , na dziecko nie chciał patrzeć , jako że było takusieńkie jak matka , i wszystko było jak było , tylko już nie stało jej biednej , zabitej na duszy . Bonia załkała głośno , mówiła jeszcze , że dwa razy do roku zakupuje msze święte i pości co środa , żeby dla niej choć czyściec wyprosić , w końcu tak się rozszlochała , że wyszła z pokoju , w pośpiechu klapiąc wielkiemi pantoflami . Przyjaciele zostali sami . Zygmunt siedział zapatrzony w posadzkę , Krępic zaś wstał i począł latać po pokoju , co chwila zatrzymujac się przed portretem . Wreszcie stanął przed kolegą . — Widzisz ! Gdyby nie głupie przesądy , nie wykrzywione pojęcia honoru i oschłość serca , ta biedna , krucha istota była by dziś może zacną i nawet szczęśliwą kobietą , twój ojciec miał by w sobie więcej ciepła , a ty nie był by ś bez matki ! Lecz Zygmunt nic mu na to nie odpowiedział ' Siedział bez ruchu , bez słowa , rozebrał się i położył spać i przez parę dni chodził jak senny . Krępic , pomimo pozornej szorstkości , czuł głęboko i czasami umiał się zdobyć na subtelność uczuć prawie kobiecą . Teraz mu się nie narzucał , czekał i dopiero po paru dniach rzekł : — Słuchaj , Zygmuncie , pogoda jest ciągle wspaniała , a my prawie z niej nie korzystamy . Nie masz pojęcia , jak mnie dziś ciągnie jezioro . . . Popłyńmy do Górek . — A popłyńmy — odparł Zygmunt apatycznie , poczem poszli do parku i w parę minut już się kołysali na wodzie . W powietrzu unosiła się senność , niebo było raczej szare niż błękitne , jakby spłowiałe od żaru słońca , woda pod uderzeniami wioseł przelewała się , jak płynna masa szafiru o postrzępionych rąbkach ze śniegu i srebra , a młodzi wiosłowali zawzięcie , lecz w milczeniu . Nagle Zygmunt puścił wiosło , rozejrzał się i rzekł : — Żyjemy jak we śnie ; to jezioro jest także jak sen , a mnie teraz przydał by się na głową zimny prysznic . . . Zadumane oczy utkwił w przeciwległym brzegu i nagle rzucił : — Jedźmy do Kamionki ! — Czy to ma być prysznic ? — uśmiechnął się Krępic . Nie , ale przecież jakieś życie , ruch , jednem słowem zmiana . . . Ta Karolówka , to coś zupełnie oderwanego od świata , można w niej zostać poetą , albo warjatem . . . Począł wiosłować z podwójną energią , a w kwadrans potem przybili do przeciwległego brzegu w tem miejscu , gdzie w ogrodzie Kamionki jest grabowa altana . W piasku nadbrzeżnym bawiło się dwoje dzieci , trzechletni chłopiec i dwuletnia dziewczynka , w altanie zaś były trzy kobiety , młode , lecz różnego wieku . Gdy Krępic i Znamieniecki wyskoczyli z łodzi , dzieci poczęły klaskać w ręce , kobiety zerwały się z darniowej ławeczki , a najstarsza , z ujmującym wyrazem ust , delikatną twarzyczką i ciemnemi włosami , uśmiechnęła się do nich , wołając : — Śliczni , uprzejmi sąsiedzi ! Podobno już od trzech tygodni siedzi się w Karolówce , a do Kamionki zupełnie jak za morze . . . — Za może , jak za morze , kuzyneczko , ale za jezioro ! — odparł jej równie wesoło Zygmunt i poniósł do ust rączkę pani Bodziewiczowej , poczem obrzucił wzrokiem jej towarzyszki . Jedna z nich , panienka z krótkiemi włosami , które w czarnych pierścieniach spadały na ramiona i tworzyły ramę do główki o nosku wschodnim , czarnych oczach i bardzo pąsowych ustach , wyglądała jak cyganka i ciekawie patrzyła na nowoprzybyłych . Druga , jeszcze dziewczynka , może lat trzynastu , a może piętnastu , biała , przezroczysta , miała piwne oczy , niezwykle duże , włosy jak len , a na twarzy apatję , właściwą dzieciom , chorym na bezkrwistość i skrofuły . Zygmunt i Krępic przywitali dziewczynkę , a gdy potem obadwaj skłonili się przed panienką , podobną do cyganki , pani Bodziewiczowa wybuchnęła wesołym śmiechem : — Jakto — wołała — pan jej nie poznaje , panie Zygmuncie ? Maniusi Sławskiej pan nie poznał ? Z twarzy Zygmunta znikł wyraz , okraszony niepewnym uśmiechem , który sili się mówić : ależ wiem , poznaję , a właściwie nic nie wie i nic nie poznaje . Widocznie uradowany , wyciągnął teraz rękę do panny Maniusi i mówił : — Przepraszam , rzeczywiście nie przypuszczał em . . . Nie trzeba widocznie nigdy zapominać , że młode panienki są jak poczwarki , w których siedzi przyszły motyl . — Co znaczy , że była m poczwarką . . . śliczny kompliment — roześmiała się panna Sławska . — To tylko szczerość , tem przyjemniejsza , że teraz można mówić tylko o motylu . Ale pani pozwoli , że jej przedstawię mego kolegę i przyjaciela . Andrzej Krępic . Panienka wyciągnęła rękę do uścisku , potem całe towarzystwo opuściło altanę i skierowało się ku domowi , do którego wiodła bardzo stara aleja grabowa . Ta aleja była tak szeroka , że wszyscy mogli zupełnie swobodnie postępować obok siebie w szeregu , ciągnęła się wokoło całego ogrodu i kończyła tuż przed werendą salonu . Zygmunt postępował obok panny Sławskiej pytał : — Czy pani już dawno bawi w Kamionce ? Czy rodzice są także ? A ona patrzyła na niego uśmiechniętemi oczami , opowiadała , że przyjechali wszyscy , ale tylko na parę dni , że są w przejeździe , że lato spędzą w Ischlu i że , ponieważ ona w tym roku dorosła , więc rodzice obiecali jej pokazać Paryż i Wenecję . Śmiała się przytem , jak rozbawione dziecko i co chwila błyskała na niego czarnemi oczyma . Tymczasem pani Bodziewiczowa mówiła do Krępica , że jej bardzo żal męża , który nigdy razem z niemi nie może odpocząć na wsi i jest strasznie zapracowany , i wypytywała go o egzamina , oraz o sposób , w jaki obaj przepędzają czas w Karolówce . Blada dziewczynka zaś postępowała tuż obok siostry , patrzyła wprost przed siebie i nie odzywała się wcale , a gdy przez oszklone drzwi wszyscy weszli do salonu , umeblowanego trochę po staroświecku , natychmiast znikła . Lecz salon nie był pusty . Obok jednego z weneckich okien stał stolik do kart , a przy nim siedziało dwóch mężczyzn i dwie kobiety . — Jak ty nędznie grasz ! — wołał właśnie wysoki , tęgi pan w szarym kitlu do szczupłej , jakby zasuszonej blondynki , w ciemnej , perkalowej sukni . — Ale skądże ! — broniła się pani Olchowiczowa — przecież leży bez jednej . A pan Łamkowski , ojczym panny Maniusi , zanosił się od śmiechu i wołał : — Bez dwóch był by m , bez dwóch , kuzynko ! Dziękuję ci i proszę o częściej . — Eh ! Poco bez dwóch . . . dla mnie i bez jednej dosyć — zaczęła pani Olchowiczowa i urwała , zobaczywszy we drzwiach gości . Zaraz też podnieśli się wszyscy . Gospodyni pocałowała Zygmunta w głowę i bardzo serdecznie powitała Krępica , a gospodarz wycałował obudwóch i począł mówić ogromnie głośno : — Wyobraźcie sobie , wychodzi pod drugą rękę w najmocniejszy kolor i obrabia senatorowi króla . Przecie gracie w preferansa ? Nie gramy — odparł Zygmunt , który właśnie przedstawiał państwu Łamkowskim Krępica . — Co ? Ani be ? — Ani be . — Aha ! Nauczyli ście się w winta , ba , postępowcy ! Ale my tu jeszcze na partykularzu uprawiamy prefka i wiścika . Pan Łamkowski zaś wyprostował swoją szczupłą figurkę , poprawił na palcu pierścionek z wielkim brylantem i gładząc ręką siwe faworyty , rzekł : — Daj im pokój , oni świat przerabiają , a ty im każesz grać w winta . Jakże ? Dyplomy przywieźli śmy , teraz odpoczywamy , a potem co ? — A potem będą robili miljony ! — przerwał mu Olchowicz i westchnął . — Bodajto być młodym i w dodatku inżenierem , dyrektorem , albo administratorem paru fabryczek ! Takiemu nic nie doje , ani deszcz , ani susza , ani ceny , ani serwituty , pan całą gębą i kwita ! Zygmunt na to odparł z powagą : — Daj Boże , żeby ś pan to wymówił w szczęśliwą godziną ! Jak tylko zostaniemy administratorami paru fabryczek , zaraz tu gdzie w sąsiedztwie kupimy sobie włości i razem będziemy narzekali na ceny , na żydów i na serwituty . Olchowicz popatrzył na niego ze zdziwieniem , które jego wypukłe oczy jeszcze wypuklejszemi uczyniło . — Jakto , co , kpisz , czy o drogę pytasz ? Kapitały topił by ś w ziemi , warjacie ? — Nie przypuszczam , aby m kiedykolwiek zrobił kapitały , gdyby jednak . . . w ziemi jest dużo do roboty . — To pocóż u djabła ta nauka i wydatki ? — wybuchnął Olchowicz . — Trzeba było odrazu z ojcem siedzieć i gospodarować ! — Mój ojciec jeszcze nie chce pomocy , więc ja tymczasem popróbuję sił na innem polu . Ale Olchowicz wziął go pod ramię i zbliżywszy się razem z nim do Łamkowskiego , począł mówić zniżonym głosem : — Właśnieśmy tu mówili z senatorem , że twój ojciec jest zwarjowany maniak , wiesz ? Nikt w takich krytycznych czasach nie spekuluje ziemią , a on znów sprzedał Górki i podobno kupuje dwa folwarki od Stobickiego , które chce parcelować . Warjat ! Ja ci to mówię . Jeśli masz rozum , pieniądz rób , ale z nim od ziemi daleko , rozumiesz ? Zygmunt pokręcił głową . — To będzie trudno , — rzekł bo przecież choć przy Karolówce i Leszczynach chyba zostanę . — Phi . . . niewiadomo ! — skrzywił się Olchowicz — Karolówka , ładny kawał ziemi i lasu , trzysta lat w ręku Znamienieckich , ale . . . jabym się w takie romanse nie bawił . Póki jeszcze czas , sprzedał by m wszystko i postawił by m fabrykę , rozumiesz ? Jak postęp , to niech będzie postęp i kwita . Na to Łamkowski się uśmiechnął : — Tak się to mówi ; jakby przyszło co do czego , Kamionki by ś nie sprzedał . — Co , nie sprzedał by m ? Proponował em Znamienieckiemu , ale jemu teraz parcelacja w głowie ; chłopi by mi graby wycięli , a przecie nie dla nich ojciec sadził . Słuchaj , daj mi ty dwa tysiące rubli za włókę , a jutro Kamionka będzie twoja . Mam już tego wszystkiego po sam nos — i żydów , i tej pszenicy po cztery ruble , i serwitutów , a najwięcej tych kochanych chłopków , co to podobno w powieściach ładnie gadają , ale z kłonicą w garści nie , o , nie ! Łamkowski , który mieszkał w Warszawie , umieszczał swoje kapitały na domach i sam miał ich dwa , tylko wzruszył ramionami , więc Olchowicz znowu się zwrócił do Zygmunta . — Twój ojciec w tem jednem rozum pokazał , że cię na fachowca wykierował , a ty się tego trzymaj i na ziemię pluj . Poczem go za ramię ujął i zniżywszy głos , zapytał : — Czy prawda , że Rotte zakłada w Moskwieczy też w Odesie filję swojej fabryki i ciebie z Krępicem wysyłał na reprezentantów ? Znamieniecki parsknął śmiechem . — Ładnieby wyglądał , gdyby go tam reprezentowali tacy studenci jak my — rzekł i po chwili dodał serjo : — My zresztą mamy zamiar pracować w kraju . A Łamkowski na to pogładził faworyty i kiwnął głową . — Masz rację ; ja także dawniej miał em myśl wynieść się za granicę , ale potem przyszedł em do przekonania , że i tu wiele można zrobić . — No i cóż ty robisz ? — zapytał Olchowicz bardzo zdziwiony , wiedział bowiem , że jego kuzyn prowadził w Warszawie dom otwarty , że codzień chodził do Stępkowskiego na kawior i na ćwiartkę porteru , skutkiem czego przezwano go „ ćwiartką " , i że poza tem niczem więcej się nie zajmuje . Lecz senator wydął usta trochę wzgardliwie i zwracając się raczej do Zygmunta , niż do gospodarza domu , tak mówił : — Nie myślcie , żeby arystokracja nie rozumiała , iż antagonizm klas to gordyjski węzeł . Ona wie o tem , ale wie także , iż go nie należy przecinać . Cięcie pokaleczyło by wiele palcy , a zgodne rozwiązanie nikomu nie zrobi krzywdy ; i my śmy to zrozumieli . — Więc ? — zapytał Zygmunt , bardzo ubawiony nie tyle namaszczonym tonem senatora , ile oczami Olchowicza , który teraz przypominał wołu . — Więc to jest pole , na którem dzisiejsza arystokracja ma bardzo wiele do roboty i dla którego ja pozostał em w kraju . Moje salony to teren , na którym gromadzą się wszystkie żywioły i ścierają wszystkie zdania . Ja równie uprzejmie witam u siebie adwokata , literata , studenta , jak i księcia , barona i finansistę . Mogą się porozumiewać , a jeśli się nie porozumieją , to już nie będzie moja wina . — Wobec tego , tatko musi i pana Znamienieckiego zaprosić na nasze soboty ! — zawołała panna Maniusia , która , znudziwszy się rozmową pań z Krępicem , stanęła za krzesłem ojczyma i rączkami objęła jego szyję . — A naturalnie , to się samo przez się rozumie . Pamiętaj o naszych sobotach , Zygmuncie , i kolegę także przyprowadź . Zobaczysz ! Nawet tacy burzyciele tronów i ołtarzy , jak wy , nie znudzą się u nas , nie mówiąc , że mogą się wiele nauczyć . A tymczasem pani Olchowiczowa badała Krępica , czy rodzina jego ojca nie pochodzi przypadkiem z Litwy , na co Krępic odparł spokojnie , że nie , bo Krępice na Litwie piszą się przez m i są szlachtą , a jego ojciec był chłopem i zwyczajnym Krępicem przez ę . Wtedy pani Olchowiczowa się zmieszała i spojrzała na panią Łam kowską , poczem obie zaczęły ukradkiem wodzić oczami po twarzy i całej postaci młodego inżeniera i jakby się dziwić , skąd chłop doszedł do takich rysów , takiej figury i ruchów , w których nie było wprawdzie nic szczególnego , ale które niczem nie raziły w salonie . A pani Bodziewiczowa , cała zarumieniona , tłumaczyła mu , że mama bardzo lubi wyprowadzać rodowody , że zna na palcach gienealogię mnóstwa rodzin i że na wsi ludzie jeszcze zachowali trochę starych przyzwyczajeń , które ostatecznie nikomu nie szkodzą . Krępic wszakże nie był urażony . Trochę go bawiło zakłopotanie pani domu i badawczy wzrok pani Łamkowskiej , a delikatność uczuć , widoczna w rumieńcach i w słowach pani Bodziewiczowej , nawet go rozrzewniła . Przytem podobało mu się w Kamionce . Te wszystkie twarze były jakieś cieplejsze , niż twarz Zygmuntowego ojca , od ścian nie wiało takim chłodem , jak w Karolówce . Właśnie zachodziło słońce , weneckie okna zapaliły się czerwonym ogniem , napoiły gorącą barwą spłowiałe obicia ścian i mebli i atmosfera pokoju stała się niewymownie spokojną . Krępic rozmawiał z paniami , a równocześnie wodził wzrokiem po starożytnych sprzętach i z przyjemnością patrzył to na charakterystyczną postać Olchowicza obok delikatnej Zygmunta , w którego włosach migotało złoto zachodu , to na angielską twarz senatora obok cygańskiej buzi jego pasierbicy . Ale czerwone blaski gasły i uciekały przed zmrokiem , pan Olchowicz począł bardzo głośno skarżyć się na serwituty i przysięgał , że na przyszły rok zasieje przelot , a szelmy chłopy niechaj wtedy pasą na drugoletniem koniczysku ! — wniesiono zapalone lampy , poczem blada dziewczynka ukazała się na progu i oznajmiła podanie kolacji . Wszyscy przeszli teraz do jadalnego pokoju i przy wtórze wesołego śmiechu dzieci i panny Maniusi , zabrali się do spożywania kurcząt z sałatą . Panna Sławska była widocznie usposobienia żywego , mówiła dużo i lubiła , aby się nią zajmowano . Siedząc obok Zygmunta , namawiała go teraz , by im towarzyszył za granicę , a gdy się śmiał , ubawiony tym projektem , gniewała się jak dziecko , które nie rozumie , by mu można cośkolwiek odmówić . Łamkowski patrzył na nią prawie z uwielbieniem , a jego żona jakby z prośbą i niepokojem . Z całego towarzystwa tylko dwie osoby milczały : blada dziewczynka i gospodarz domu . Pan Olchowicz nałożył sobie na talerz piramidę z kurcząt , z wielką systematycznością ogryzał kostki i nie mieszał się wcale do ogólnej rozmowy , lecz gdy piramida zamieniła się w stos ruin , otarł usta na dowód , że proces pożywiania bynajmniej nie stoi na drodze procesowi myślenia . — Tak , tak — rzekł nagle , jakby w odpowiedzi na wątpliwości , które mu w czasie rozprawy z kurczętami mózg przetrawiły — gadajcie co chcecie , ale teraz niema jak fach w garści ! Znamieniecki w tem jednem rozum pokazał , a i ja zrobił by m tak samo , gdyby m miał syna . Tu machnął ręką ze zniechęceniem i dodał : — Tylko . . . czy to Pan Bóg wie , komu synów dawać ? Taki osioł Stobicki ma aż czterech a wszyscy jołop w jołopa , na gospodarzy idą , żeby potem żydom buty pucować . Na to Zygmunt rzekł : — Pan zato może mieć zięcia fachowca . — O , to z pewnością . Mam już dość jednego gospodarza , co teraz łapy liże , drugi może być goły , byle miał fach . Prawda , Emilciu , ty weźmiesz sobie inżeniera , albo chociaż doktora , co ? Po tych słowach pani Bodziewiczowa się zaczerwieniła i poczęła drżącemi rękami odwiązywać serwetę z szyi swego syna , panna Sławska błysnęła oczami najpierw na Zygmunta , potem na bladą dziewczynkę , ta zaś podniosła oczy na ojca i rzekła spokojnie : — Dziękuję ci , tatku . . . ja wcale nie wyjdę za mąż . Powiedziała to wolno i apatycznie , ale nagle rozbłysłe oczy zdradziły , że była podrażnioną . Krępicowi te oczy wydały się teraz niezwykle ładne . A Olchowicz się roześmiał , ogromnie ubawiony , poczem zapytał : — A cóż ty , mała , będziesz robiła , sprzedawała rutę , hę ? Panna Emilcia spuściła oczy , usta jej drżały , ale w końcu podniosła główkę i rzekła dość pewnym głosem : — Ja będę aktorką . Wszyscy wybuchnęli śmiechem , a najgłośniej i najserdeczniej śmiał się Olchowicz . — Dał by m ja ci . . . dał by m ja ci . . . — powtarzał wśród wybuchów dobrego humoru i ocierał łzy , które mu płynęły z oczów gradem . Tylko Krępic się nie śmiał i z zajęciem obserwował dziewczynkę . Na jej buzię najpierw buchnęły rumieńce , potem wystąpiła bladość , a w oczach ukazały się kolejno zdziwienie , gniew i wreszcie dwie wielkie łzy , z któremi panienka się nagle zerwała i uciekła . — Niedobry pan jesteś ! — zawołała wtedy panna Sławska i wybiegła także . A Olchowicz przeprowadził obie wzrokiem aż do drzwi , poczem rzekł : — Jakby m tylko ja się śmiał ! . . . i miała się też czego rozbeczeć . . . Z temi pensjonarkami nigdy nie można trafić do ładu . Gospodyni zaś westchnęła i poczęła się żalić do pani Łamkowskiej na dzisiejsze pokolenie panien , na pensje i wogóle na świat , który był zupełnie inny , gdy one były młode . — Taki piętnastoletni smarkacz — kończyła — twierdzi teraz , że małżeństwo jest ubliżeniem dla kobiety . Dorastające panny czytają książki , przy których dawniej mężatki się rumieniły , i wyciągają z nich wnioski , które mnie się zupełnie nie mogą w głowie pomieścić . Lecz Olchowicz tylko wzruszył ramionami . — Masz też czem sobie głowę zawracać ! Jak dorośnie , a zjawi się konkurent , pójdzie za mąż i będzie taką samą żoną , jak wszystkie . — Ale musicie ją koniecznie zawieźć do Ciechocinka — odezwała się pani Łamkowska . — Usta jej zgrubiały , nos się robi jakiś niekształtny i skrofuły mogą jej zupełnie twarz popsuć . Na to pani Olchowiczowa westchnęła i spojrzała z wymówką na męża , ten zaś trochę spochmurniał , wreszcie wstał i zawołał raźno : — Dał by m ja jej , żeby mi była brzydka ! Poczem wszyscy przeszli do salonu , gdzie obie panny wpół się objąwszy chodziły i rozmawiały bardzo żywo . Młodzi zbliżyli się do nich , panna Emilcia zrobiła ruch , jakgdyby chciała uciekać , ale towarzyszka ją przytrzymała . — Ona nie cierpi mężczyzn — zawołała śmiejąc się do Zygmunta . — Jakto , wszystkich ? — zdziwił się Znamieniecki i patrzył na dziewczynkę z komicznym wyrazem przygnębienia . — Co my śmy pani zrobili , panno Emilciu ? — Nic — odparła krótko . — Więc za cóż pani nienawidzi mnie i biednego Krępica ? — Wcale panów nie nienawidzę , tylko . . . nic mnie nie obchodzicie . — Więc obojętność ! Ależ to gorsze , niż nienawiść . Nie odpowiedziała mu , tylko odwróciła głowę , a panna Sławska rzekła : — Ona dowodzi , że mężczyźni są tyrani , że gnębią kobiety i że kochać trzeba tylko słabych , nie mocnych . — A pani jak myśli ? — Tak samo . — Niepodobna ! Niech pani zrobi wyjątek dla jednego mężczyzny , tylko dla jednego . . . — prosił . — Ani myślę ! Pojedzie pan do Ischlu ? — Aha ! już pani zrobiła . — Wcale nie ! Ale pojedzie pan ? — Na przyszły rok . Sprzeczali się dalej , a tymczasem Krępic postępował obok panny Emilci i dokładał starań , by przemóc jej uporczywe milczenie . Po części mu się to udało , bo zaczepił o temat pensji , koleżanek i profesorów . — To może pan zna i Mejcherta ? — pytała dziewczynka już z pewnem zajęciem . — A znam , to mój kolega gimnazjalny . Cóż on paniom wykłada ? Skrzywiła się . — Wykłada arytmetykę , ale to osioł ! — Tu zmieniła ton mowy i naśladując potępionego Mejcherta , zaczęła mówić słodko : — Dostanie pani dziesięć groszy , z jedną trzecią pójdzie pani po bułeczki . . . Krępic się roześmiał , panna Emilcia także , a pani Bodziewiczowa przesłała mu z daleka spojrzenie , w którem chłopak wyczytał wdzięczność . Gdy młodzi opuścili Kamionkę , była już godzina dwunasta . Pan Łamkowski zapowiedział na jutrzejszy dzień swoją wizytę w Karolówce , a panna Maniusia , uczepiona u jego ramienia , rzekła : — Pozwolę ci , tatku , jeżeli nie powrócisz sam . — Tylko z nimi ? A jeśli nie będą chcieli ? — Muszą , bo ja chcę . Łamkowski się śmiał i ściskał ręce obu przyjaciół . — Nie macie pojęcia , co to za tyranka ! A w chwilę potem łódź płynęła cicho po jeziorze i ciągnęła za sobą srebrzysty warkocz drgających fal , gwiazdy zapalały w wodzie długie płomyki , księżyc przyglądał się bezmyślnie nocnym urokom , a młodzi wiosłowali w tej ciszy i mieli w duszach także ciszę . Lecz po chwili Zygmunt przerwał milczenie : — Wiesz , ta mała jest zabawna , Olchowicz ciekawy okaz jako mamut , a ten wuj Łamkowski , to istna małpa zielona . Ani myślał em , że się tak ubawię . Opowiedział o społecznych zasługach senatora i o węźle gordyjskim , lecz Krępic był nastrojony na ton pobłażliwy . — Tacy ludzie przynajmniej nie są szkodliwi — mówił — i , kto wie , czasami mogą nawet zrobić coś dobrego , bo mają serce . — Gdzieżeś ty je dopatrzył ? — W jego przywiązaniu do panny Sławskiej . — A ładna , co ? — Tak sobie , dzieciak ! — Phi . . . flirtować umie . Znowu zamilkli ; Krępic myślał , że panna Emilcia stanowczo dziwnie odbija na tle Kamionki i że pani Bodziewiczowa jest tak cicha i spokojna , jak dzisiejsza noc letnia , a fale pluskały im pod wiosłami i przelewały się srebrem . Pomimo wyjazdu państwa Łamkowskich , Zygmunt i Krępic bywali teraz w Kamionce dość często . Takie wycieczki urozmaicały jednostajność wiejską , przytem państwo Olchowiczowie zawsze ich witali serdecznie , pani Bodziewiczowa była stanowczo pociągająca , a panna Emilcia zabawna . I ani się opatrzyli , jak minęło lato . Zwieziono do stodół ostatnie fury grochu , poczerniałe ścierniska rozwlokły po ogołoconych polach pustkę i smutek , suchy wiatr wzdymał szare łona podorywek i bałwanił po nich chmury ciemnego pyłu , niebo wyblakło i zionęło żarem , od którego kupki zgrabionej tatarki poczęły tracić barwę krwistą i stawały się prawie czarne , i nastała pora , która jest może najsmutniejsza w roku . Natura zapadła w zupełny letarg , a ziemia , z piersią spaloną , odartą z zieleni i złota , nawet westchnieniem nie zdradzała życia , które tam wewnątrz , głęboko , tkwiło przecież , a im bardziej niedostrzeżone pod pozorną martwotą , tem większe może zapowiadało nadzieje w tęgich piórach młodej runi . — Głębia ziemi nie zawodzi nigdy , byle ziarna i rąk nie brakło ! — myślał Krępic , patrząc na rozpaczliwie smutne i szare pola . W Kamionce pani Bodziewiczowa i panna Emilcia zabierały się do odlotu , przyjaciele także już o nim myśleli . W przeddzień wyjazdu , przy obiedzie , pan Znamieniecki ożywił się niezwykle . Wspominał o ideałach , które wyniańczyły jego pokolenie , o złudzeniach , które zrodziły dużo łez i krzywd , o filozofji życiowej , której się nabywa tylko własnem rozczarowaniem , i w końcu tak mówił : — My jesteśmy teraz niby słoje z cienkiego kryształu , które los puścił na bystrą wodę życia w towarzystwie żelaznych garnków . Wobec parcia ze wszystkich stron , gwałtowne eksperymenty chyba nie mogą być szkodliwe dla żelaza , a korzystne dla kryształu , lub nawet dla glinianych garnków , czyż nie tak ? Ale gdy nie otrzymał odpowiedzi , ciągnął dalej : — Ludzie wierzą w istnienie Ameryki , choć ją niewielu widziało naocznie , nie sprawdzają każdego wyniku nauki , bo na to nie stało by ani sił , ani życia , i wierzą na słowo , bo muszą wierzyć . Ale wyjątkiem jest filozofja życia . Tu musu niema , więc każdy chce sam robić doświadczenia i robi je , na nieszczęście , nietylko własnym kosztem Nie bronię mojego pokolenia , bo i ono było takiem , ale myślę , że po niem powinna była pozostać nauka , któraby wystarczyła przynajmniej dla paru następnych pokoleń . Młodzi siedzieli wciąż w głębokiem milczeniu , ale było widać , że im to nie przychodzi łatwo , Znamieniecki zaś patrzył na nich bystro i miarowo , spokojnie wciąż mówił : — Wynikiem naszej filozofji była praca , praca i jeszcze raz praca . Jednostki myślące o własnym dobrobycie , tem samem podnosiły dobrobyt ogólny i były uważane za jednostki zupełnie uspołecznione , a choć ten prąd może się wydać wielu nazbyt praktycznym , pomimo to był dobrym i jeszcze trwać powinien . — Był bardzo wygodnym ! — wybuchnął nagle Zygmunt . Poczem , jakgdyby prysła tama , popłynęły słowa i zawiązała się gorąca dysputa , w której Krępic odzywał się niewiele i która skończyła się na tem , na czem się zwykle kończą wszelkie usiłowania , skierowane ku przelaniu własnych przekonań w inne głowy . — Nie rozumieli śmy się z ojcem nigdy i nie zrozumiemy nigdy ! Stoimy na przeciwległych biegunach ! — wołał z uniesieniem Zygmunt . Krępic w milczeniu przygryzał wąsy , a Znamieniecki tak zakończył : — Bardzo pięknie ! Pomówimy jeszcze o tem , lecz za parę lat . wyszedł , nadmieniwszy tylko , że pragnął by przed wyjazdem pomówić z synem o interesach . A nazajutrz obaj przyjaciele znowu siedzieli na węgierskim wózku , lecz tym razem dążyli w stronę stacji . — Czy wiesz , do czego była skierowana wczorajsza mowa ojca i nasza dzisiejsza rozmowa o interesach ? — zapytał Zygmunt , gdy już Karolówka pozostała za nimi daleko . Był nachmurzony i widocznie zły , gdy zaś Krępic spojrzał na ń pytającym wzrokiem , począł mówić szybko i niecierpliwie : — Ojciec wbił sobie w głowę , że ja powinien em zrobić koniecznie duże pieniądze , przeczekać przesilenie rolne i odkupić wszystką ziemię , której on nie mógł utrzymać w rękach . Odpowiedział em na to , że nie mam do niego pretensji , że ma prawo stracić wszystko , prócz Karolówki i Leszczyn , które kocham i których za nic się nie wyrzeknę , ale groszorobem i handlarzem ziemi nie będę , gdyż do tego nie mam kwalifikacji . Przemówili śmy się tak , jak nigdy , to jest głównie ja się uniosł em , bo gdy ciebie niema , nie umiem nad sobą panować , no i dowiedział em się w końcu , że już teraz żadnej pomocy z domu mieć nie będę . Umilkł i nachmurzone oczy utkwił w dębowym lesie , który już przeświecał bursztynem i bronzem , a Krępic rzekł spokojnie : — Chyba się nie obawiasz , by ś sobie sam nie dał rady ? Zygmunt wzruszył ramionami . — Cóż znowu ! Potrafię się ograniczyć , gdy trzeba , ale mnie to wszystko doprowadza do pasji . Przyzwyczaił mnie do dużych wydatków , teraz chce na tem grać i . . . omyli się . Na chwilę szyderstwo mu wykrzywiło usta , poczem westchnął . — Dwóch ludzi , bardziej sobie dalekich , jak ja i ojciec , chyba niema na ziemi . Ale tu Krępic poklepał go po ramieniu i rzekł , zawsze spokojnie : — Dramatyzujesz , mój drogi . Różni was wiek i przekonania , to wszakże jest rzecz stara , jak świat . Ja na twojem miejscu był by m rad z pozostawionej swobody . Jest wielka przyjemność iść o własnych siłach , zobaczysz ! — A zobaczę — mruknął Zygmunt , niezupełnie przekonany , lecz już spokojniejszy . Zajechali na podwórze stacyjne , gdzie z wielkiej karety wychylała się właśnie pani Bodziewiczowa i podawała służącej małą Marysię , a potem wszyscy wsiedli do jednego przedziału . Dzieci się śmiały zadowolone , że jadą , panna Emilcia była ożywiona niezwykle i bez względu na Zygmunta , który jej zawsze dokuczał nienawiścią ku rodzajowi męskiemu , z przejęciem opowiadała Krępicowi o koleżankach , które zastanie napewno , i o tych , które się zawsze spóźniają . Tylko pani Bodziewiczowa była mniej spokojna , niż zwykle . — Trochę się spodziewam , że Jaś wyjedzie na nasze spotkanie — mówiła do Zygmunta , jakby się tłumacząc z ciągłego wyglądania na stacjach przez okno . I w istocie , w Rudzie Guzowskiej się okazało , że miała dobre przeczucie . Wyjrzała , zarumieniła się i prędko spuściwszy okno , zawołała radośnie : — Jasiu , my tu ! Prawie w tej samej chwili wpadł do wagonu mężczyzna jeszcze młody , ale . znużony , blady , z czołem pofałdowanem , z czarnemi wąsami , zwieszonemi ku dołowi , wysoki i szczupły . To był Bodziewicz . Nie spojrzał na nikogo , porwał żonę w objęcia i począł ją całować niemal z dziką namiętnością . Odsunęła go od siebie i cała zarumieniona rzekła : — Jasiu , pan Krępic i pan Znamieniecki . Dopiero wtedy spojrzał na towarzyszów podróży żony , powitał ich z niezbyt ukrywanem niezadowoleniem , podał rękę pannie Emilci , a potem , jakby już dla niego nie istnieli , zwrócił się do dzieci i począł ustami wpijać się w ich twarzyczki , tak samo , jak przedtem w twarz żony . Chłopak z pomocą rąk i nóg starał się odsunąć jego głowę , Marysia się rozpłakała , ale po chwili wszyscy czworo siedli przy sobie i tak się zatopili we własnej radości , że poza tem nie zdawali się już nic widzieć . — Tęsknili ście do tatusia i do Warszawy ? — pytał Bodziewicz i patrzył na dzieci z takim wyrazem , jakby z tych drobnych ust miał na niego paść wyrok życia , lub śmierci . — Nie — odparł Janek stanowczo i dodał ze wzgardą : — A czy ty masz jeziolo , muśle i osiola , co ? ! — Osiola , co ! — powtórzyła Marysia . A twarz Bodziewicza skurczyła się prawie tragicznym bólem . Spojrzał na żonę z wyrzutem , lecz gdy ona popatrzyła na niego swoim słodkim wzrokiem i coś mu zaczęła tłumaczyć , rozpromienił się i znowu całował dzieci . Panna Emilcia przyglądała im się z minką , która mówiła wyraźnie , że jej właścicielka czuje całą swoją wyższość nad podobne słabości i że do pobłażania wcale nie jest skłonna . Nie odzywała się do nich wcale . Na szwagra patrzyła z oburzeniem , a Zygmunt , ubawiony jej zachmurzonemi oczami , rozpoczął rozmowę na temat małżeństwa i obowiązków dobrej żony i pokładał się od śmiechu , gdy panna Emilcia rzekła z głębokiem przekonaniem : — Aby być dobrą żoną według wymagań mężczyzny , trzeba przedewszystkiem albo być idiotką , albo też zupełnie się wyprzeć własnego ja tak , jak wół w jarzmie . Poczem odwróciła się od niego i stale patrzyła w okno , pomimo że dokładał wszelkich starań , by ją przekonać do instytucji małżeńskiej . W Warszawie rozstali się , pożegnani bardzo serdecznie przez panią Bodziewiczową , która już z dorożki wołała : — Zaglądajcie , panowie , do nas . Mój mąż jest zapracowany , nigdzie nie bywamy , ale gdy przyjdziecie , będziemy radzi oboje . A w trzy dni potem siedzieli nad rajsbretami , w obszernej , dość widnej , lecz trochę brudnej sali biura , należącego do fabryki odlewów i wielkiej stalowni Rottego et C . Licząc inżenierów , ich pomocników i zwykłych kopistów , pracujących w tej sali , było osób około piętnastu . Krępic i Znamieniecki przedstawili się swoim wszystkim kolegom po cyrklu , począwszy od szefa biura , pana Aromackiego , podobnego do szarej , pomarszczonej renety , a skończywszy na inżenierze Rańkowskim , najstarszym przedstawicielu firmy , piastującym od lat dwudziestu godność pomocnika z pensją , która dopiero w tym roku doszła do siedmdziesięciu rubli miesięcznie . Pan Aromacki powitał ich dość obojętnie , choć z nieznacznem wyróżnieniem dla Znamienieckiego , poczem nie zajmował się nimi bardziej , aniżeli resztą kolegów , czyli nie zajmował się wcale . Zasiedli przy swoich biurkach i teraz ciszę , która zalegała wielką salę , przerywał tylko skrzyp pióra kopistów , szelest papieru i wielkich rulonów kalki , czasem poruszone krzesło , przesunięty rajzbret , lub metaliczny dźwięk rzuconych cyrkli . Ale jeden z kopistów podniósł się , podszedł do biurka , przy którem siedział młody , bardzo wysoki blondyn i położył na niem plan . — Gotowe — rzekł . Inżenier przebiegł oczami karton i nagle zerwał się zaczerwieniony . — Cielęta paść , nie plany kopiować ! — krzyknął . Poczem schwycił papier i szybko podbiegł do Aromackiego , ktory właśnie ukazał się we drzwiach swego gabinetu . — Masz pan transmisję dla Bruchów ! Miała być na jutro , zależało firmie , żeby nam nic nie mogli zarzucić i oto jest ! Ja nie biorę na siebie odpowiedzialności , bo nie chciał em takiej roboty dawać panu Cimaszce . Roześmiał się i zwrócił do kolegów . — Na boku planu nabazgrał em sobie parę trójkątów i on też , aby to jedno przekopiował ze ścisłą dokładnością ! Wszystkie oczy były teraz skierowane na szefa i wszystkich usta uśmiechały się złośliwie , Aromacki zaś przejrzał rysunek , poczem widocznie zmieszany , zwrócił się do kopisty . — Plan jest zły i pomimo najlepszych chęci . . . — Plan jest tylko kopią tego , co mi dał inżenier Matelski . Nie odpowiadam za niedokładności tych panów — odparł śmiało kopista i mrugającemi oczami wodził po twarzach zebranych . — Może dla pana jest dobry , nie pójdzie wszakże na pański rachunek , chyba że się na to zgodzi pan Rotte . Aromacki mówił spokojnie , ale było znać , że się hamuje . Poczem chybiony plan oddał innemu kopiście , w biurze znowu zapanowało milczenie i trwało póty , póki z niego szef nie wyszedł . Gdy drzwi wchodowe za nim się zamknęły , fizjonomja sali technicznej poczęła się zmieniać . Ten i ów zapalił papierosa i zabrał się do studjowania kurjera , wyjętego z kieszeni , inni rozmawiali rysując , albo też siedząc bezczynnie z rękami , głęboko wsuniętemi w kieszenie , jakby na znak , że je nieprędko myślą stamtąd wydobyć ; inżenier Galewicz zaś wyjął z szuflady czapkę , jakby dla sprawdzenia rzucił okiem na cylinder , spoczywający na biurku i wyszedł . Nie przerywali zajęcia tylko kopiści i pomocnik Rańkowski , którego biurko sąsiadowało z biurkiem Znamienieckiego i Krępica . — Pan nie odpoczywasz ? — zwrócił się do niego Krępic i podał mu papierośnicę . Zapalili obadwaj , poczem stary inżenier rzekł : — Ja , widzisz pan , uważam , że kiedy za robotę płacą , to za płacę trzeba naodwrót dawać robotę ; tylko naturalnie , pan nie potrzebujesz się stosować do takich przedawnionych przesądów , bo źleby ś na tem wyszedł . Skrzywił usta i po krótkiem milczeniu mówił dalej z wyraźnem szyderstwem : — Ot , wzoruj się pan na Galewiczu , Siedzi na rogu w cukierni , ale ponieważ cylinder na biurku jest i świadczy o obecności swego właściciela w fabryce , więc mu wczoraj podnieśli pensję do stu rubli . Umilkł , gdyż zbliżył się do nich Matelski i usiadłszy naprost starego , rzekł zniżonym głosem : — Takie tchórzostwo , to podłość , do której niewiadomo właściwie , po co my ręki przykładamy . — A któż wam każe przykładać ? — mruknął Rańkowski i z papierosem w ustach rysował dalej . Matelski coś jeszcze mówił , lecz zupełnie cicho , a Krępic przyglądał się staremu z uwagą , poczem pochylił się nad rejzbretem i myślał , że jednak to jest głowa charakterystyczna . Wązkie i mocno zaciśnięte usta mówiły , że ich właściciel umie być upartym i zaciętym , wysokie czoło , choć pokryte mnóstwem zmarszczek , znamionowało człowieka dumnego , a niebieskie oczy miały taki wyraz , jaki mają oczy jagnięcia , albo czasem dziecka . O drugiej biuro się opróżniło , wszyscy poszli na obiad , wrócili , aby znowu siedzieć do szóstej , lub nawet do siódmej , i tak było codziennie . Ten zegarkowy tryb życia był Zygmuntowi trochę przykry z tego głównie powodu , że już o ósmej rano trzeba było być w biurze . Jednak nie przyznawał się do tego , bo mu było trochę wstyd Krępica , który , choć niezupełnie zachwycony otoczeniem , był wielce zadowolony ze swoich dziewięciu godzin pracy i sześćdziesięciu rubli miesięcznie . Zamieszkali razem w dwóch dużych pokojach , na trzeciem piętrze przy ulicy Marszałkowskiej , nie bywali nigdzie , bo nie mieli ani ochoty , ani czasu , czytali dużo i coraz więcej się sprzeczali . — Wspaniałe życie ! — zaczynał zawsze Zygmunt , ile razy wrócili z fabryki i zmęczeni pokładli się na łóżka . A Krępic się uśmiechał . — Dla mnie tak , bo wiele więcej się nie spodziewał em . Lecz ten spokój wyprowadzał tamtego z granic cierpliwości . — Naturalnie ! Widzę ! — wołał . — Inni filistrzeją dopiero wtedy , gdy mają krocie , twoje potrzeby są mniej rozwinięte , więc sfilistrzał eś przy sześćdziesięciu rublach miesięcznie . Powinszować ! Tymczasem od kolegów przychodziły listy , także niebardzo różowe . Kubacki dostał zajęcie mechanika w przędzalni Naftala dziadzi w Zawierciu , był cały przejęty badaniem miejscowych stosunków i oburzony na brak urodziwych niewiast . Dembosz , jako pomocnik chemika , praktykował za dwadzieścia pięć rubli miesięcznie w cukrowni Koniłówka w Lubelskiem i stwierdził , że mu język mchem porasta , bo nie ma do kogo gęby otworzyć . Nafta pojechał za granicę kształcić się na farbiarza , chodził do konserwatorjum i jeszcze nie opuścił żadnego koncertu , a wszyscy razem zgadzali się na jedno , że zazdroszczą Katonowi i Romantykowi Warszawy , że im żal instytutu , że tęsknią do porządnego wygadania się z porządnymi ludźmi i że życie jest stanowczo głupsze , niż myśleli . Wakowicz umieścił się w warsztatach kolejowych na drodze Dąbrowskiej i ze wszystkich on jeden był zadowolony . Donosił , że napewno zrobi karjerę i że ma przed sobą wielką przyszłość , z którą będzie wiedział co zrobić ; ale mu nie wierzono . — Takiemu najlepiej ! — roześmiał się Zygmunt . — Do samej śmierci będą mu wystarczały złudzenia . I czegóż chcieć więcej ? Tego dnia trochę spóźnili się do fabryki . Gdy weszli , zastali w sali technicznej ruch i gwar niezwykły . Tylko sam Rańkowski siedział na swojem miejscu , wszyscy inni stali , a Galewicz wołał podniesionym głosem : — Zdaje mi się , panie dyrektorze , że ten dowód wystarczy . Zresztą , ja go sam wpakuję do kozy !