Stefan Grabiński Salamandra Powieść fantastyczna Nieszpory w kaplicy — pomyślał em , odkrywając głowę . — Halszko , Halszko moja ! Spogląda wzruszona silnie , lecz i z odcieniem zdumienia na twarzy … Właśnie odczytywał em tytuł na grzbiecie książki jakiegoś hinduskiego filozofa , gdy usłyszał em za sobą głos Andrzeja : — Wybaczy pan brak mięsnej przekąski , lecz jestem jaroszem , a gości się dziś wieczorem nie spodziewał em . Uśmiechnął się : Po pewnym czasie rzekł , patrząc mi bystro w oczy : Spojrzał em na ń , niedobrze rozumiejąc . Mimo woli zarumienił em się . Andrzej w tajemniczy sposób odgadł intencję , którą sobie sam w ciągu dyskusji tylko bardzo niewyraźnie uświadamiał em . — Istotnie — przyznał em pochylając głowę . — Zwrócił mi pan uwagę na rzecz , z której sobie sam nie zdawał em jasno sprawy . Pan czytał w moich myślach — dodał em po chwili z odcieniem niepokoju w głosie . Podniosł em głowę i utkwił em badawcze spojrzenie w jego twarzy : — Czy być może ? Szczególne ! — Raczej oczu — chciał pan powiedzieć — i to fizycznych oczu , wyrażając się ściśle . — Przyszłość okaże . Jestem starszy od pana , doświadczeńszy — mogę mu się na coś w życiu przydać . Położył mi łagodnie rękę na ramieniu i rzekł po prostu : — Bądźmy przyjaciółmi , Jerzy ! — Dziękuję . — Choćby tym , że pozwoli mi pan rozciągnąć nad sobą rodzaj duchowej opieki . — Widział pan ? — Widział em . — Czy ona jest tu może u pana , w tym domu ? Uśmiechnął em się pobłażliwie : — Kocham już inną ; mam narzeczoną . — Wyłaniają się powoli tajemnicze związki . — Lecz co to było ? Halucynacja ? — Nie . Ona w tej chwili myślała o tobie . — Czy to wystarcza ? — Więc uważasz tę wizję za rodzaj projekcji myśli ? Zadrżał em , odruchowo obracając się w stronę biblioteki : — Czyżby coś podobnego było możliwym ? Wierusz uśmiechnął się smutno : Grał , nie patrząc na klawisze . Może zasnął ? — Ach , lulaj mi , lulaj , dziecino kochana — oczęta słodkie zmruż ! … — Para przeźroczych rąk , strojnych w pierścienie , wiotkich rąk kobiecych wysunęła się z ram okiennych i spocząwszy na głowie Andrzeja aktem błogosławieństwa , cofnęła się w przestrzeń nocy … Nagle muzyka umilkła . Fantom rozwiał się gdzieś w czeluściach nocy … — Bądź spokojny — zapewnił em wspierając go ramieniem . — To nasza wspólna , święta tajemnica . Głos wydał mi się jakiś znajomy ; gdzieś już raz w życiu z tym człowiekiem mówił em , ale gdzie i kiedy , nie mogł em sobie przypomnieć . — Prosił em o najbliższy taniec moją narzeczoną — odpowiedział em po prostu , składając jej ukłon . — Nie powinna na mnie czekać . — Ach , tak ! — zaśmiała się nerwowo . — Jest pan wzorowym narzeczonym ! Nie przeszkadzam . Odpowiedział krótki , urwany śmiech kobiety . — Kim pani jesteś ? ! Tamta , nie zmieniając pozycji w fotelu , odparła spokojnie : — Wszyscy korzystamy tu z prawa masek . Proszę uszanować i moją . Zresztą nikt pani nie zmuszał do pokazywania ręki . — Zupełnie słusznie — poparło ją parę głosów . I przystąpił em do chiromantki , wyciągając lewą dłoń : — Może mnie z kolei zechce pani wywróżyć coś z ręki ? — Panu ? — zapytała z wahaniem w głosie . — Wolała by m wstrzymać się od wróżby . — Jerzy ! — usłyszał em za sobą błagalny szept Halszki . — Sama ci odradza . Chodźmy stąd , Jerzy ! — Dość tej zabawy , Jur ! Proszę cię , nie pytaj o więcej ! — Za późno — odpowiedział em szeptem — nie wypada mi już teraz cofać się . I podnosząc ku mnie swą zagadkową , pod koronką maski ukrytą twarz , dodała dobitnie : — Nie ufaj też pięknej jasnowłosej osobie , która chwilowo zdołała cię opętać . — Wody ! — zawołał em , rozglądając się bezradnie wokoło . — Gdzie ta kobieta ? — zapytała rozglądając się z trwogą . — Komu mam zawdzięczać pomoc i okazaną nam sympatię ? — zapytał em zatrzymując się pod arkadą przedsionka . — Moje imię : Jerzy Drzewiecki . W odpowiedzi doża zdjął maskę , wyciągając równocześnie przyjaźnie rękę . — Więc to ty , Andrzeju ? ! — zawołał em zdziwiony , poznając zamyśloną twarz Wierusza . — Do widzenia , najdroższa ! Powóz ruszył , zanurzając się w poranną mgłę . — I ja oczekuję w sobotę . Kocham pana i dlatego musisz być moim . Oto mój adres . — Kama Bronicz . Parkowa 6 . Kobieta z mostu Św . Floriana mieszkała w domu Wierusza ! … — Las działa jak narkotyk ; można się upić jego duszą . — Ojciec jest przy tym człowiekiem nadzwyczaj przesądnym . — Dotychczas nie zauważył em tego rysu . — Ty , Halszko ? — Dziś właśnie rano , zanim przyszedł eś , miała m sposobność przekonać się o tym . — Czy mogę dowiedzieć się bliższych szczegółów ? — Owszem . Odczuwam potrzebę zwierzania ci się nawet z najbłahszych przeżyć . Spojrzał em na nią z wdzięcznością . I z cichym , zjadliwym chichotem zbiegłszy po stopniach , zniknęła za bramą wchodową . — Szczególna przygoda … Więc pieniędzy nie przyjęła ? — Hm … tak by wyglądało . — Ależ , Halszko , jesteś przeczulona ! Lepiej nie myśleć o tak błahym zdarzeniu . Westchnęła z uczuciem ulgi i podała mi ramię : — Wysiadamy ? — Koniecznie ? Czy nie lepiej obserwować stąd , z łódki ? Widok wspaniały ! — Lubię ten szum , Jerzy . Odchyliła ku mnie głowę . — Dobrze ci tutaj ? I pochylił em się ku jej słodkiej twarzy . — Halszko ! Co za dziwna godzina ! — Zasnęła m ? — zapytała rumieniąc się jak jutrzenka . — Na krótką chwilę — odpowiedział em pieszcząc pukle jej włosów na skroni . — Tylko na bardzo krótką chwilkę . — Miała m taki dziwny sen … — Musiał być chyba przyjemny , bo przed samym przebudzeniem uśmiechnęła ś się . — Szczególne ! … — Tak mi czegoś smutno , Jur — poskarżyła się . Milcząc , spuścił em łódkę z łańcucha . W pół godziny potem wstępowali śmy na stopnie tarasu , na którym oczekiwali nas już zaniepokojeni trochę naszą długą nieobecnością starzy Grodzieńscy . W przedsionku Halszka chwyciła mnie za rękę , przyciskając ją mocno do serca : — Ależ to willa Wierusza ! — uświadomił em sobie , jakby budząc się z ciężkiego uśpienia . — Może to jego kochanka ? Ogarnęła mnie wesołość . Lecz mimo wszystko bilet wskazywał ten adres . Uczuł em coś w rodzaju niechęci do przyjaciela . Stanął em przed willą . Przede mną rozciągał się w półmrocznej amfiladzie kolumn koryncki krużganek . — Gdzie jestem ? — usłyszał em pytanie , rzucone między marmurowe trzony . — Gdzie jestem ? ! — Andrzeju ! — krzyknął em , opasując ramieniem gładki , obły trzon . — Andrzeju , co to znaczy ? ! Odpowiedziało mi echo dziwnie zniekształcone … — Nareszcie ! — usłyszał em głos jej idący skądś , z nieskończonej dali i uczuł em , jak zęby jej wgryzają się w moje wargi . — Tyś mój ! — szeptała oplątując się dookoła mnie skrętem bluszczu . — Teraz tyś już mój ! Kochasz mnie ? — Kocham — odpowiedział em spętany czarem jej namiętności . — Jakżeś piękna dziś , Kamo ! — Chodź do mnie , Jerzy ! — wezwała kusząco . — Jak śmiesz ? ! — Przepraszam cię , Kamo . Przycisnęła mocno dłonią szarfę i rzekła stanowczo : — Nie wolno . — Dlaczego ? Zaśmiała się przekornie : I zaczęła wodzić ręką po mej piersi . — Masz skórę delikatną i białą jak u młodej dziewczyny . Czy zmywasz się czasem mlekiem ? — Co za przypuszczenie ! To trochę za kosztowny kosmetyk . — Kamo ! — zawołał em w pewnej chwili . — Przy tobie można oszaleć z rozkoszy ! Położyła go sobie na dłoni i otworzyła wieczko . — Zostaw to , Kamo , proszę cię . — A ! Włosy ! Jasnopopielate włosy ! Wyrwał em jej z rąk przedmiot . — Tak — to włosy z warkocza mej narzeczonej . — Cha , cha , cha ! Co za sentyment ! — Przestań , Kamo ! — A to dlaczego ? Któż mi zabroni ? — Proszę cię — dodał em łagodniej — nie mówmy teraz o tym . Dobrze ? — Nie cierpię jej ! — szepnęła mściwie . Mimo woli zadrżał em . — Co robiła ś w chwili , gdy wchodził em do tego pokoju ? — zapytał em , by sprowadzić rozmowę na inny temat . — Czekała m na ciebie . — Woda . Czysta woda , tylko w stanie namagnetyzowania . — A te znaki tu , na obwodzie koła ? — Na nim skupiła ś swą uwagę , gdy wchodził em ? — Nie . Ten moment operacyjny zaszedł znacznie wcześniej . Gdy wchodził eś , wyglądała m już wyników na powierzchni wody ; szukała m w niej wizerunku twej twarzy . Spojrzał em na nią przerażony . — Ty mnie przyciągnęła ś do siebie w sposób magiczny ! To nieuczciwie , Kamo ! I cóż ci po takim zwycięstwie ? — Zbyt pewna jesteś swego osobistego uroku — zauważył em podrażniony . Roześmiała się swobodnie : — Tak , mówię to otwarcie . Ponadto poznała m cię dzisiaj dokładnie . Tyś już mój , Jerzyku ! Ona tymczasem wyjęła z kredensu flaszkę i dwa kieliszki . — Nie — odpowiedziała , nie patrząc mi w oczy . — Teraz mieszkam w nim ja i to niech ci wystarczy . W głosie jej brzmiała nuta triumfu i dumy . — Co to wszystko znaczy ? Gdzie ja właściwie jestem ? — Przyjdę . — Rozumiem . Więc to wszystko było tylko snem ? ! Niemożliwe ! Czuł em przecież wciąż jeszcze słodką niemoc miłosnego wyczerpania . — Kamo ! Kamo ! — Spał eś ? — Tak i nie . — Uśmiechnął się . — Która godzina ? — Minęła ósma . — Więc potrzebował em aż trzech godzin … — O piątej widział em cię w korynckim krużganku . Wychodził eś z domu . — Tak — tu , w twoim domu na dole . A potem poszedł em schodami na piętro . Patrzył mi przenikliwie w oczy i wyczytał resztę . — Czy uważasz , że ona posiada zdolności nadprzyrodzone ? — Skądże mam wiedzieć ? Nie mam najmniejszego pojęcia o tych rzeczach . Wierusz potrząsnął przecząco głową : — Skądże znowu ? Przecież wiesz , że w ogóle nie palę . — To szczątek twego cygara . — Czy tylko ten szczegół powtarza ci się w tym pokoju ? — I nic więcej ? — Owszem ; lecz reszta urządzenia zdawała się pochodzić z twoich pokoi bibliotecznych . — All right ! — Nadzwyczaj sprytnie umiała wyzyskać elementy mego mieszkania — rzekł z uznaniem . Uśmiechnął się pobłażliwie : — Nie bardzo . — Poczekaj chwilę … Tak — przypominam sobie … złotą czarę … — Która stała w środku koła z wpisanym w nie znakiem septenera , co ? — Septener ? Co to takiego ? — Tak . Widział em istotnie ten symbol nakreślony kredą na stole … Patrzyła w głąb tej czary , gdy wchodził em . — Naturalnie była woda ? Oczy Andrzeja nagle ożywiły się . I uważnie zaczął badać płytę stołu . — Jest ! — zawołał po czasie z triumfem . — Heureka ! — Cudownie ! — Znalazł em nareszcie punkt zaczepienia . Patrzył em na jego ruchy osłupiały . — Co to wszystko ma znaczyć ? ! — Znasz to ? — pokazał mi z daleka . — Talizman ? — Nie — pantakl . — W każdym razie coś pokrewnego . — Czym są w takim razie pantakle ? — Pozwól , chcę go obejrzeć dokładniej . I wyciągnął em rękę po krążek . Wierusz cofnął się przerażony , skwapliwie usuwając pantakl . — Nie waż się go dotykać ! — ostrzegł surowo . — Dlaczego ? — Co ? — Co w takim razie ? — Ty i porażka ! Czy to możliwe ? — Jak to rozumiesz ? — Mówisz do mnie rzeczy tak dziwne … I wpatrzył em się zamyślony w tajemnicze znaki „ pieczęci ” . Po dłuższej chwili przerwał em milczenie pytaniem : — Znamienne połączenie wizerunków ! — Dla mnie najstraszliwszą zagadką będzie zawsze geneza zła we wszechświecie . — A zatem — przerwał em mu — nie wierzysz w absolutną doskonałość Przedwiecznego ? — Mówił eś coś o momencie uwstecznień … — Więc ostatecznie ciągle idziemy naprzód ? — A my wraz z nim ? — A my wraz z Nim i w Nim : drobne ogniwa gigantycznej vivarthy ! — Lecz nie rozstrzygająco ? — Mianowicie ? — A czy to możliwe ? — A ty kochasz życie , Jerzy ? — Życie , mimo wszystko , jest przedziwnie piękne . — Oto masz odpowiedź … Powstał em : — Czas już na mnie . Wzruszony , z opuszczoną nisko głową wyszedł em . — Uderz , uderz w pierś moją , jeżeli potrafisz ! I rozbraja mnie od razu … Ktoś dotknął lekko mego ramienia . — No , cóż , idziemy ? Spod bobrowego kołpaczka patrzyła na mnie para szatańsko pięknych oczu . — Prowadź , Kamo ! — Jesteśmy na miejscu . Podeszli śmy gliniastym wydrożem pod próg . Było cicho i samotnie . Ze zbutwiałego okapu sączyły się łzy szronu , uderzały w szyby okienek nagie pręty leszczyny . Kama , zrzuciwszy futrzaną świtkę , ubrała się w szeroki , biały fartuch . — Musisz mi pomagać , Jur — obiecał eś . — Co za biały kruk ! — zauważył em , biorąc dzieło z zainteresowaniem do ręki . — Obiecujący tytuł ! Magiae naturalis libri XX . Autor : Jan Baptysta Porta . Znany , stary demonolog ! — Szukaj przepisu na maść czarownic ! Przeszedł em uważnie okiem parę kartek . — Mam ! Są dwa . — Przeczytaj pierwszy ! — Dobrze . A drugi ? Kama wydobyła ze skrytki pod okapem piecowym małą prostokątną szkatułkę z drzewa orzechowego . — Co to jest ? — To właśnie mandragora - android . — Android ? — Dziwna roślina ! Zupełnie przypomina kształtem kłącza małego człowieczka . — Czyżby przyroda utrwaliła tu jedno ze stadiów ewolucyjnego pochodu ? Byłżeby ten korzeń - karzełek przeczuciem człowieka w roślinie ? — Może . W każdym razie wygląda jak jego zapowiedź . — Jestem na czczo . — W takim razie możemy zaczynać . Wywinęła mi się z uścisku : — Dzisiaj nie . — Dlaczego ? — Dzisiaj mamy być tam . — Jeśli chcesz być ze mną tam , musisz robić to samo . — Dobrze . Lecz gdyby ś ty mnie uprzedziła ? Wieś — nie wieś , Po tłumie w dole poszedł szmer : — Oddaj należny pocałunek Panu twemu ! I z obrzydzeniem spostrzegł em , jak dotknęła ustami jego lewej nogi i ręki . Kozioł obrócił się do niej tyłem i podniósł kitę ogona . — Całuj ! — ryknął dominując nad rechotem wyznawców . — Całuj ! — Przyjętaś w poczet sióstr i braci mojego zakonu . — Huś , hejja ! Huś ! Hejja ! — Czha-hyk … czha-hyk … Dreszcz grozy przejął ludzką trzodę . — Co to było ? Skąd ten głos ? — Panie ! Przeczżeś mnie odtrącił ? … Olśniony tęczą świateł i blasków upadł em twarzą na ziemię i po raz wtóry stracił em przytomność … — Czyżbym zostawił tam , w tej diabelskiej lepiance ? — Proszę pana — tłumaczyła mi tajemniczo — panience ktoś to paskudztwo „ wrzucił ” . — Nie rozumiem . — Et , plecie Kasia androny ! Lecz sługa nie dała zbić się z tropu . — Porro ! — rozkazał powtórnie . Chora wydała cichy jęk : — Boli … Pręga ropy zesunęła się przedramieniem ku dłoni . — Teraz musisz podtrzymać rękę tam w górze . — Ani trochę — odpowiedziała cudownie zapłoniona . — Jak się pani czuje ? — zapytał po ukończeniu operacji . I ze łzami w oczach uścisnęła mu dłoń . — Jutro wyjeżdżamy . — Tak . Wszystkie poszlaki prowadzą w jedną stronę . — Jestem na twoje rozkazy . — Naturalnie ; zebrał eś ją wtedy do retorty i schował eś w niszy Athanora . — Więc woda ma też swoje widmo astralne ? — Jak każdy żywioł i każdy pierwiastek . Czy czytał eś Teofrasta Paracelsusa ? De ente astrorum i Archidoxis magica ? — Czy udało ci się zdobyć jakiś wpływ na nią ? — Na razie nie , lecz otrzymał em nader ciekawe wskazówki . — W jakim kierunku ? — Truphat wody namagnetyzowanej przez Kamę zdradza rozgałęzienia . — Nic nie rozumiem . — Jedna z nich jest znacznie krótsza od drugiej . — I ona właśnie posłuży nam za drogowskaz . — Chyba nie zechcesz we mnie wmówić , że to naczynie zawiera astral wody ? — Więc co jest w naczyniu ? — To wszystko nie wyjaśnia jeszcze znaczenia wywołanego przez ciebie zjawiska . — Zaczynam domyślać się . — Tak . Widocznie istnieje tu podwójny rapport magnetyczny . — Którą wybrał eś ? — Pójdziemy w kierunku słabszego wychylenia astralu . — Tak . A wiesz , dlaczego ? — Nie domyślam się . — Spodziewasz się zatem przy pomocy tego drogowskazu dotrzeć do czegoś innego . — Oryginalny pomysł ! — Lecz w jaki sposób skorzystasz ze wskazówki ? Naczynie cię chyba samo nie weźmie za rękę i nie zaprowadzi ? — Coś w tym rodzaju . Odegra ono rolę astralnego kompasu , który odpowiednio ustawiony zawiedzie aż na miejsce . — Za to owo nieznane X zdaje się być punktem stałym . — Rzeczywiście ? — Po części to , po części intensywność jego zasięgu . — W takim razie przyrząd odgrywa tylko rolę czynnika pomocniczego . — A zatem ostatecznie „ kompas ” będzie tobą kierował ? — Rozumiem . Bądź spokojny ; potrafię . — Nie odstąpię cię ani na krok . — Pójdę wszędzie z tobą . — Jeszcze jedno . Gdy staniemy u celu , obudzisz mnie . — Dobrze . Czy mam zacząć ? — Zaczynaj ! — Czy odczuwasz ból ? Uśmiechnął się przez sen . — Ani śladu . — All right ! — szepnął em zadowolony . — Teraz wstaniesz i pójdziesz za mną . I wyprowadził em go przez ogród na ulicę . — Odpocznij chwilę — rzekł em , przysuwając mu stołek . — Jak to ? — Mamy towarzysza . I puścił em snop czerwonego światła w kąt izby . — Jakiś uduszony rybak . Wierusz porwał się z miejsca ku zwłokom . — To jest człowiek , którego szukamy — zawołał , wlepiając w twarz leżącego swe głębokie , badawcze spojrzenie . — Niestety , człowiek ten nie żyje . — Mylisz się , Jerzy ! On tylko śpi . — Żartujesz . I przyłożył em ucho do piersi nędzarza . — Masz zamiar go obudzić ? — Na razie nie leży to w mojej mocy . — Więc może go stąd wynieść ? — W rezultacie zatem musimy czekać na zmianę stanu . — Czy nie podzielisz się ze mną swoimi przypuszczeniami ? — Rzecz dziwna — odezwał em się pierwszy — wchodzili śmy przez jakąś plugawą sień w jednym z nadrzecznych domów , wychodzimy zaś tą piwnicą o parę kilometrów na wschód , w czystym polu ! — Widocznie jest podwójne wejście . — Widocznie . — I to drugie bezpieczniejsze od tamtego , bo poza miastem i dobrze ukryte w chaszczach . — Rzeczywiście . Jesteśmy otoczeni wkoło zwartym żywopłotem , przez który trzeba się będzie przemocą przedzierać . — Znać od dawna już nikt nie używał tej ścieżki . — Niewątpliwie . Lecz może się jakoś tędy przebierzemy . Toruj drogę jako młodszy ! I zdjął z wieszadła fałdzisty płaszcz w kolorze ognistordzawym , ściągnięty w połowie pasem ze stali . — Znamienna barwa — zauważył em , oglądając strój . — Krwawa — jak na Marsa przystało . Garnitur uzupełniają stalowe naramiennice i tiara opasana wstęgą z żelaza . Zamknął szafę i przewiesiwszy płaszcz przez poręcz fotelu , wydobył z biurka zgrabny , łosiową skórą obity kufereczek . — A to co ? — To znaczy na dzisiaj ? — Rozumiem i wynoszę się . — Ale wieczorem , koło dziewiątej , musisz wrócić koniecznie ! Pamiętaj ! Do widzenia , Jur ! — Do widzenia ! Stawię się w słowie . I wyszedł em . — Dzień dobry panu ! — pozdrowił uprzejmie , zdejmując ciapkę . — Broń Boże ! To letnisko Jastronia . — Kolega po zawodzie ? — Nie . — Był to jeden z najtęższych w okolicy „ szczurów wodnych ” . — „ Szczur wodny ” — to niby rybak , co ? Nieznajomy przymknął filuternie oko : — Tylko pewna osobliwa odmiana . W dzień robi usadkę na ryby , a nocami poluje na grubszego zwierza . — Hm — chrząknął em domyślnie . — Rodzaj korsarza rzecznego , uważa pan , gatunek rabusia - pirata , który operuje na słodkich wodach . — Rozumiem . — Jak to podobno ? — Niewielka była by strata . — Do widzenia ! Szczęśliwego targu ! Wiadomość o Jastroniu przyjął z zainteresowaniem . — Przypuszczenie twoje — rzekł — ma dużo cech prawdopodobieństwa . — Czy tylko możliwym jest , by letarg trwał tak długo ? — Tak się domyślam . — Dlaczego ? — Co ? Ten „ szczur ” , ten rzezimieszek ? — I zapada w sen … — Czy grozi mu wskutek tego jakie niebezpieczeństwo ? — Dobrowolnie ? — Z własnej woli lub wskutek tego , że jakaś inna monada duchowa spragniona inkarnacji skorzysta z nieobecności właściciela i wkradnie się w opuszczone chwilowo przezeń ciało . — Wtedy chyba następuje przebudzenie ? — To są szalone hipotezy ! — Nie , mój kochany , to są fakta — rzadkie wprawdzie , ale fakta . — Kto to być może teraz , o tej godzinie ? Pukanie powtórzyło się . — Proszę — odpowiedział Andrzej z niechęcią . Wierusz powstał z krzesła : — Tak . Z kim mam przyjemność ? Nieznajomy uśmiechnął się dziwnie . — Słucham pana . Wierusz drgnął . — Dziękuję panu . Gość wyciągnął do ń rękę : — Żegnaj mi ! Uścisnęli się w milczeniu . Po chwili znów pozostali śmy samowtór z Andrzejem . Usiłował em rzecz obrócić w żart . Spojrzał na mnie poważnie , prawie surowo . Więc zmieszał em się i zamilkł em … — Tibi sunt Malchut et Geburah et Chesed per aeonas ! — szeptały usta sakramentalne słowa rytuału . — Michael , Gabriel , Rafael , Anael ! — Zastosuję się do twej rady — odpowiedział em , zajmując wskazane mi miejsce u dolnego węgła trójkąta . — Caput mortuum ! — rozkazał mocnym głosem , skierowując dwa rogi pięcioramiennej gwiazdy ku trójnogowi . — Imperet tibi Dominus per vivum et devotum serpentem … Cherub ! Imperet tibi Dominus per Adam - Jotchavah ! … Aquila errans ! Imperet tibi Dominus per alas Tauri ! . . Michael , Gabriel , Rafael , Anael ! Fluat Udor per spiritum Eloim ! Maneat terra per Adam - Jotchavah ! Fiat firmamentum per Jahve - Zebaoth ! Fiat iudicium per ignem in virtute Michael ! … — Aniele o oczach zamarłych , posłuchaj mnie lub odpłyń z tą świętą wodą ! Potem , wytrząsając w czaszę resztki popiołu z kadzielnicy , mówił słowa poświęcenia : Wtedy czyniąc w powietrzu znak czarą , zawołał donośnie : — Czego chcesz ode mnie ? I rzuciwszy w konchę trójnoga kadzidło , żywicę , kamforę i siarkę , po trzykroć zawołał : — Dżin ! Samael ! Anael ! Następnie uczyniwszy w powietrzu znak trójzębem Paracelsa , powtórzył rozkaz dobitniej : — Dżin ! Samael ! Anael ! — grzmiał wśród szelestu czerwonych jęzorów głos maga . Lecz w drodze zatrzymało mnie stalowe ramię Andrzeja : — Ani kroku dalej ! I obaj wybiegli śmy z kagankami w korytarze podziemia . — Jak to ? — Pełnia winy może być tylko tam , gdzie istnieje premedytacja . — A zatem chyba zemsta ? — Skądże znów to przypuszczenie ? Baron i ten pospolity szczur rzeczny mieli na to za mało powierzchni zetknięcia . — A więc ? — A to dlaczego ? — A zatem przypuszczasz , że nosił się z zamiarem zamordowania kogoś w wigilię swego fatalnego zaśnięcia ? — Tak . I to zamordowania kogoś , kto miał przechodzić w pewnej oznaczonej porze przez most Św . Floriana . — Więc baron miał poniekąd rację , przychodząc do ciebie ze słowem przebaczenia ? — Co za zagadkowy splot wydarzeń ! — Masz słuszność … Lecz Andrzej nie dowierzał . — Jastroń przebudził się — powtarzał em z przekorą . — Termin dla mnie niezupełnie jasny . — Z góry obiecuję spełnić wszystko co do joty . — Musisz sam rozmówić się z Jastroniem . — Ależ owszem ; proszę o to . Bylem go tylko odnalazł . — Drogę wskaże ci przewodnik . — Przewodnik ? Kto nim będzie ? — Wędrowiec - pustelnik . — Gdzie mam go szukać ? Andrzej uśmiechnął się : — Przyjdzie tu sam ; poznasz go od razu . Za nim pójdziesz . — A ty ? — Dobrze . Czy mam cię zamknąć na klucz ? — Kiedy ? — Zaraz . Tu masz klucz . Przyćmij lampę ! … Tak ! A teraz proszę cię , nie mów nic do mnie ; potrzebuję bezwzględnego spokoju . — Stój , bo strzelę ! Zatrzymał się tuż przede mną , dysząc ciężko . — Usiądź tam przy stole po drugiej stronie , naprzeciw — rzekł em rozkazująco . Usłuchał pokorny jak baranek . — Ile chcesz ? — warknął zagryzając wąsa . Roześmiał em się głośno . Ten człowiek brał mnie oczywiście za szantażystę . Nędznik odetchnął z uczuciem ulgi . — Chciał by m z tobą trochę pogawędzić . — Nie mam czasu — odburknął . — O co panu chodzi ? — zapytał z rezygnacją . Jastroń popatrzył na mnie zaskoczony pytaniem . — No , tak — pamiętam — odpowiedział ponuro . — Przebudził eś się i poszedł eś , by wykonać swój zamiar . — Czy wiesz , jak długo spał eś w podziemiu ? — Nie . — Przeszło dwa lata . W oczach Jastronia zaświtało ponurym brzaskiem . — Derkacz — rzekł chrapliwie . — Derkacz … — Kto to taki ? — Towarzysz po zawodzie . — Aha — domyślił em się — wspólnik wypraw nocnych na Druczy , co ? — Niby tak . — Coś w ten deseń — uśmiechnął się zjadliwie . — Pewnego wieczora … — poddał em mu , ułatwiając wyznania . — Hm … — chrząknął em — mieli ście się zejść na moście Św . Floriana . — Właśnie . Koło dziewiątej wieczorem . I wtedy powziął em zamiar … — Rozumiem . Postanowił eś usunąć go z drogi . — He , he , he ! Pan bardzo domyślny ! — Mniejsza o to . Tymczasem zasnął eś . — Zasnął em ? … — wytrzeszczył na mnie oczy . — W każdym razie nie zabił eś Derkacza . — Nie . Gdzieś mi sczezł bez śladu . — Miał dobry węch . Musiał coś przeczuwać . — Prosta ciekawość i nic więcej . Chciał em tylko stwierdzić prawdziwość swoich domysłów . Zresztą nie przystąpili śmy dotychczas do właściwej rzeczy , która mnie tu sprowadza . — Zaraz się dowiesz . Tymczasem zapalmy sobie papierosa . — A i owszem . I wyciągnął rękę ku mej papierośnicy . I zapaliwszy sam , schował em papierośnicę do kieszeni . — Obejdzie się — odburknął upokorzony . — Mam własne lepsze . Pytanie wydało mu się śmieszne . — Nie wiem , o co panu właściwie idzie . — A może zauważył eś coś niezwykłego w czasie snu ? — Hm … Niby pyta mnie pan o moje sny , co ? — We śnie ? — No tak . Może coś ci się w nim ciągle powtarza ? Przez oczy Jastronia przesunął się cień niepokoju . — Jaki ? — Ciekawy sen ! — Co dalej ? — Otóż widzisz , Jastroń — mógł by m cię od niej uwolnić . — Od tej jaszczurzycy ? — Wymknął mi się powtórnie — mruknął em , zawracając zły i zbity z tropu ku wyjściu . Bez namysłu schował em kukłę do wewnętrznej kieszeni żakietu … W parę minut później pożegnali śmy się . Byłażby nią i moja demoniczna kochanka ? … — Po co ? — zapytał em przygnębiony . — Zdaje mi się , że ta figurka może ci się na coś przydać . Wydobywszy z kieszeni lalkę , podał em ją Andrzejowi : — Czy wiesz , kogo ta figurka ma wyobrażać ? — Nie . — Twoją narzeczoną . — Wolne żarty . — Przypuszczam , że sztuczne , zrobione z jakiejś masy . — Ja , przeciwnie , sądzę , że też należą do Halszki . Kama musiała je zdobyć w jakiś sprytny sposób . Słowa Wierusza rozdarły ostrym błyskiem przypomnienia półcień chwil ubiegłych . — A zatem miał em słuszność . — Ale jaki właściwie związek ma to wszystko z chorobą Halszki ? — Astralne remanenty — szepnął em zamyślony . — Tak . Im to właśnie zawdzięczamy cały szereg zjawisk zakresu tzw . psychometrii . Zamiast odpowiedzi Andrzej przybliżył mi do oczu kukłę . — Widzisz te otworki porozrzucane w rozmaitych punktach ciała woskowej pałuby ? — Właśnie . To są ślady magicznej operacji , przedsięwziętej przez Kamę w celu zniszczenia znienawidzonej rywalki . — To niemożliwe ! To nonsens ! — Cóż to znów za książka ? — Byłyżby te zjawiska współmiernymi z gusłami półobłąkanych histeryczek średniowiecza ? — Śmiech i groza — szczególne połączenie ! — Szczególne , a tak przecież częste . Czyż to nie charakterystyczne , że trupie głowy są zawsze uśmiechnięte ? — Czytaj dalej ! — A teraz poszukaj na stronicy 323 ! — Jest . — Czytaj od trzeciego wiersza z góry ! — Co dalej ? — Fragment bez końca . Obrócił em znów kartę i czytał em dalej : — Rzeczywiśaie : ciekawy związek między kukłą , zwierzęciem i ofiarą . — Przecież jest w naszych rękach ! Opuścił em bezradnie głowę . — Co robić zatem ? Czy nie ma już ratunku ? — Śmierć ? — Śmierć względnie powrót w dziedzinę żywiołu , z którego pochodzi . — Wybieram to drugie . — Niestety , wybór nie od ciebie zależy . — Więc od kogo ? — Czyń więc , jak sam uznasz za stosowne . — Dobrze zatem . Lecz uprzedzam , że walka , którą podejmujemy w tej chwili , jest rozstrzygającą i dlatego ryzykowną ; narażamy życie obaj . Andrzej uścisnął mi rękę . Postawił puszkę na stole . — Lecz to dopiero początek . — Co zamierzasz ? — Dlaczego nam ? — Z tego wynikało by , że szkodliwe prądy idące od Kamy powinny do niej powrócić , czy nie tak ? — Przyszło mi na myśl szczególne skojarzenie ze znaną historią z Nowego Testamentu o demonach wypędzonych z ciała opętanego w świnie . — Nie rozumiem . Przecież Kama nie ma chyba zamiaru wypuszczać Halszki spod swej władzy ? — W jaki sposób ? — Widzisz tę araukarię ? … Mój ulubiony krzew — pamiątka po niej , jedyny , ostatni upominek w dzień rozstania . Jest mocna i pełna soków . Ona nas ocali . Może wytrzyma wicher trującego jadu … Patrzył em zdumiony , nie wiedząc , o czym myśli . — Czy się to na co przyda ? — Popatrz tam ! — Co to ? — Rysują się mury mego domu — odpowiedział bezdźwięcznie . Jak przez sen zabrzmiały mi jeszcze w uszach ostatnie , westchnieniu konającego podobne słowa Andrzeja : — Jego wybrała … — Andrzeju ! — zawołał em głosem bezradnego dziecka . — Andrzeju ! Wśród blasków pastwiącego się nad pustką słońca wypełzła spod rumowia duża , złoto - czarna jaszczurka , przebiegła w poprzek ciało Jastronia i wśliznęła się z powrotem pomiędzy gruzy … Stracił em przytomność … — Nie wolno się ruszać ! — mówił ktoś pochylony nade mną . — To pan , panie doktorze ? — zagadnął em , przemagając ogromne znużenie , które przyciskało mi powieki żelaznymi palcami . Wbrew zakazowi usiadł em na łóżku . Poznał em dr . Biegańskiego . — Gdzie jestem ? Czy Wierusz wrócił ? — U siebie w domu . Pana Wierusza nie znam . — Kto mnie tutaj przyniósł ? Czy od dawna tu leżę ? — Którego mamy dzisiaj ? — rzucił em okrążające pytanie . — 26 lipca . Policzył em dni i zrobiło mi się nieswojo . — Więc aż cały miesiąc leżał em w malignie ? — Co to było ? Chyba zapalenie mózgu ? Co ? ! — Jestem straszliwie wyczerpany . — Naturalnie . Przez parę tygodni żywił eś się pan niemal wyłącznie kwaśnym mlekiem w dawkach minimalnych . — Czy był tu Wierusz ? — Dziękuję panu , doktorze ! Ocalił eś mi życie . Uścisnął em mu rękę . Ledwo wyszedł , wyskoczył em z łóżka . — Listy , listy ! Drżącą ręką rozłamał em pieczęci . Pierwszy był od pani Stanisławy Grodzieńskiej z datą 28 czerwca . Szczerze życzliwa Stanisława Grodzieńska ” — Państwo w domu ? — rzucam śmieszne pytanie . — Wyjechali za granicę . — Na długo ? — Nie wiem , proszę pana … Podnoszę palec i naciskam kontakt . — Halo ! Andrzeju , jesteś w domu ? … O ironio ! O mocy przyzwyczajenia ! Słyszę głos swój chrapliwy , zmieniony , obcy : — Andrzeju ! Andrzeju ! — Kogo pan szuka ? — Czy pan Andrzej Wierusz wyjechał ? — Nie znam tego pana . I ruchem ręki wskazuję ruiny . — A potem ? Kto odbudował dom ten potem ? — Nikt . Od 10 lat miejsce leży odłogiem . Z królestwa zmory , z mrocznych snu krużganków wyniosł em na światło dnia tę jedną , tę jedyną pamiątkę … Jesienią i zimą r . 1922 .