ZYGMUNT KACZKOWSKI GRÓB NIECZUI WSTĘP Ktokolwiek będziesz kiedy w tym oddalonym zakątku podkarpackiej krainy , kędy się schodzą dawnej Małopolski i Rusi Czerwonej granice — oddawszy cześć twoją niepoliczonym tej ziemi pamiątkom przeszłości — nie zapomnij też także zapytać o miejsce , z którego najlepiej widać ruinę zagórskiego klasztoru . Miejsce to znajdziesz z łatwością , bo ci go wskażą karczmy i kopce załuskie , położone przy samym gościńcu ; lecz na górze tak bardzo wysokiej , że z niej widać nie tylko tę ogromną i także na wzgórzu położoną ruinę , jak gdyby na dole , ale widać zarazem i cały krąg ziemi , otoczonej górami dokoła , przerzniętej Sanem przez środek i tak dziwnym urokiem pociągającej ku sobie , że i ty , lubo obcy i żadnym dawniejszym z nią nie związany wspomnieniem , wzrokiem twoim musisz przylgnąć do niej na długo . Ty wszakże niebawem przywiążesz się do niej i sercem i poświęcisz jej cząstkę twojego najtkliwszego uczucia , i niezapomnianą myśl o niej uniesiesz z sobą na zawsze . Ziemia ta bowiem tyle ma w sobie od Boga darowanej piękności , tyle w niej jeszcze nie pogrzebanych pamiątek zamierzchającej przeszłości , a wszystko to jeszcze tak żywe , tak wymowne i tak chwytające za . serce , że zdaje się , jakoby sama śmierć tutaj , żałując życia w grób zepchniętego za wcześnie , pootwierała wszystkie groby i trumny i siedząc przy nich , opowiadała dzieje przeszłości . I jeśli tylko masz serce i umiesz z wiarą przyjmować tułające się po tych grobach wspomnienia , jeżeli umiesz rozmówić się z starą basztą zamkową i sterczącymi kolumnami krużganku , z spróchniałą trumną i zardzewiałym w niej pancerzem lub kordem , z podruzgotaną kopią i zagniecioną w boju ostatnim misiurką , z olbrzymią skałą , zwieszającą się z góry wyniosłej , z wpółrozwaloną kapliczką u dołu i żebrakiem - staruszkiem siedzącym przy niej na głazie — to twój umysł i serce już się stąd nie oderwą i gotów będziesz w pierwszym lepszym dworcu gościny poszukać , ażeby się jak najbliżej obeznać z tą ziemią , która ma tyle czarującej piękności na licu i tyle tajemniczego uroku w swym łonie . Jakoż i o gościnę pewnie ci trudno nie będzie , bo tutaj , w jakiej czci ziemia przechowuje pamiątki ojców i dziadów , w takiej czci także u ludzi są ich cnoty i obyczaje . Więc w każdym domu , do którego cię los twój zawiedzie , czy to będzie starożytne , sczerniałe , niespożyte wiekami zamczysko , czy z gruzów dawnego szlacheckiego zameczku wyświeżone mieszkanie , czy wreszcie stary dwór modrzewiowy , nową strzechą pokryty — wszędzie znajdziesz otwarte serca i progi , wszędzie będziesz powitany po Bogu i wszędzie otoczony tą pradziadowską czcią i miłością , która dziś już nieznana na świecie , tu po staremu chowa się jeszcze dla białowłosych starców i gości . Tutaj też pewnie ci na niczym nie braknie , bo tu stół zawsze dla ciebie nakryty , misy pełne i dzbany niepróżne , i gospodarz serdeczny , i gospodyni uprzejma , i zgoła wszystko ci rade jak bratu . . . a kiedy co wieczór ogień na kominie rozpłonie i już cię w krześle wyzłacanym posadzą , i wszyscy się koło ciebie zgromadzą , i sam gospodarz stoliczek z zapleśniałą butelką węgrzyna ku tobie posunie : to wtedy cisza taka poważna zasiędzie , jak gdyby w kościele , a babunia - staruszka zacznie tobie tak cudne opowiadać powieści , że ci się zdawać będzie , jakoby ś jeszcze nic podobnego nie słyszał . W tych bowiem powieściach wystąpi przed ciebie cały świat dawno umarły , jak żywy , i wystąpią przed ciebie ich sejmy i zjazdy , i czyny , i boje , i pokażą się tobie ich twarze i domy , i serca tak jawnie i żywo , że ci się zdawać będzie , jakoby i w tobie samym ten stary duch wskrzesnął na nowo , jakby ś ty sam miał pancerz na piersiach i szablę u boku , z nimi tu przeżył całe twe życie , z nimi podzielił wszystko aż do grobu nie mając jeszcze ani przeczucia dni łez i niedoli . Ten widok ziemi tak pięknej i tylą pamiątek zasianej , ten dom półstaroświecki do dziś dnia , ta gościnność serdeczna , ten węgrzyn spleśniały , ta babka - staruszka z swoją czarującą powieścią — wszystko to ciebie tak wzruszy , rozciekawi , rozmarzy , że już cię widzę , jako nazajutrz do świtu pniesz się przez gęste zarośle do zawieszonej nad wioską ruiny , tam własnymi rękami oczyszczasz z mchu stare głazy i wyczytujesz z nich wpółzatarte napisy ; potem się spuszczasz do grobów , otwierasz trumny i przypatrujesz się prochom i kościom ; potem zstępujesz do wsi , pytasz się o najstarszych ludzi i z nimi długie rozpoczynasz gawędy . . . zgoła badasz najpilniej i umarłe , i żywe , ażeby ś odgrzebał jeszcze choć kilka odłamków tych czarujących wieści zza grobów , które w tym życiu naszym , zagłuszonym samochwalczymi wrzaski wrzekomego postępu , a przytłumionym nieukojoną tęsknotą i bólem , tyle naszemu sercu przynoszą ulgi i orzeźwiającego wytchnienia . Ale któż wie , azali przyjdzie ci kiedy do tego ? — Kto wie , czy ciebie , mieszkańca puszcz nadniemeńskieh albo równin podolskich lub mazowieckich , albo błyszczącej zabawami Warszawy , jaki los szczególniejszy w to ustronie zaniesie ? — Kto wie zresztą , czy wtedy , kiedy tu będziesz , już i tej ziemi nietkniętej żelazne nie poprzerzynają koleje ? czy tych skał pięknych nie powysadzają w powietrze , czy tych borów odwiecznych nie powycinają do szczętu , czy tych gór samych nie rozorzą lub nie powiercą na wylot ? — O ! to wtedy i nie przychodź tu wcale , bo nic tu już dla ciebie .nie będzie . Kiedy te stare zamki się zamienią na warsztaty i kuźnie , te cudowne ruiny w fundamenta pod wiadukty i mosty , a te dwory i dworki na mieszkania dla tej nowej wędrówki narodów , która tłuszczą przemysłowo - kramarską zalewa świat od zachodu : wtedy stare podania i pieśni już na zawsze umilkną , nie mające przytułku wspomnienie precz za wiekami uleci , a i sama śmierć nawet , jeszcze dziś tak wymowna i żywa , wstąpi do grobu przed tym nowym wprawdzie , lecz niemniej przeto zabijającym życiem . Dlatego dzisiaj , póki czas jeszcze , chodź , ja cię w tej żmudnej ze starymi grobami rozmowie choć w części wyręczę . A jakem cię niegdyś oprowadzał po tych zamkach i dworach i pokazywał dawne ich życie i ludzi , i za ostatnim z ich rodu opowiadał zachowane przez niego powieści , tak ci dziś całą tę ziemię jakby na dłoni pokażę i tego starca grób ci pokażę , i jeszcze jedną powieść o nim samym opowiem . Owóż tedy stoimy na górze wyniosłej , zajmującej prawie środkowe miejsce pomiędzy miasteczkami Sanokiem a Leskiem . Grunt ten , którego się stopa twoja dotyka , należał od najdawniejszych czasów do Kmitów , którzy tu mieli zamek wielki , murowany z kamienia , na szczycie góry Sobieńskiej . Zamek ten , niegdyś warowny i zbrojny , błyszczał znakomitą świetnością . W nim przyjmował Kmita Władysława Jagiełłę po ślubie wziętym w Sanoku z Elżbietą Granowską ; w nim gromadziła się bitna szlachta sanocka przed każdym wyjściem na boje i po każdym zwycięskim powrocie ; w nim odbywały się owe królewskie biesiady , pełne najwymyślniejszych igrzysk i wschodniego przepychu , których wieści jeszcze do dziś dnia błąkają się po chatach tutejszego wiejskiego ludu . . . Tu na takich igrzyskach w broń i odwagę się wprawiał sławny ów Zyndram z Maszkowic , prosty szlachcic sanocki , który wszakże niedługo potem wespół z Witoldem hetmanił wojskom polskim między Grunwaldem i Tannenbergiem ; tu na tym zamku czasu Zygmunta Starego gromadzili się pierwsi luminarze i pierwsi sekciarze Rzeczypospolitej , przebywał tu Klemens Janicki i Marcin Bielski , Przyłuski i Orzechowski , znachodzli na koniec przytułek i tacy , jak Krowicki , sakramentariusz , Pełka , zabójca Drohojowskiego , Odolińscy , Rozborscy , a wreszcie Balowie , wówczas zachwiani w wierze i budujący ariańskie kościoły po swoich dobrach . Wszystko to się gromadziło na zamku u wojewody i marszałka wielkiego koronnego , odbywało ze sobą zawzięte spory , ważyło główne sprawy krajowe , które lubo w Rzeczypospolitej nieraz smutne na długie wieki wywoływały za sobą skutki , tutaj kończyły się zawsze hucznymi biesiadami przy odgłosie trąb i moździerzy , którym cichymi głosy wtórowali różnych narodów lutniści , krwawymi nieraz zgiełkami goszczący rycerze i szlachta , a lud okoliczny oniemiałym podziwem . W tym zamku w owe czasy i inne , ach ! ileż to świetnych się odegrało dramatów , w których miały udział pierwsze Rzeczypospolitej głowy , a o których wieść niepiśmienna utonęła w niepamięci na zawsze ! . . . Dzisiaj z tego wszystkiego tylko kilka głazów olbrzymich pozostało w mchach i zaroślach . Ale i te jeszcze , zawieszone jak gniazdo orle na szczycie jednej z najwyższych gór okolicznych , jak zawsze w orle krainy podnoszą myśl naszą i serce , tak czasem zdają się chwiać w swych odwiecznych podstawach , jakieś głosy chropawe dają się słyszeć pomiędzy nimi , duch zamku wstaje z swojej kamiennej pościeli , wychyla się na świat do połowy , wymawiając słowa powtarzane za życia : Non omnis moriar ! Ta ruina leży po twojej lewej i patrzy nieruchomie na starożytną Grzegorza z Sanoka kolebkę , która jak żebrak - staruszek , położywszy się krzyżem na brzegach Sanu i zwiesiwszy zamek swój stary ze stromej skały nad wodę , z nią szepce razem swojej dawnej świetności wspomnienia i swoje do dziś dnia jeszcze nie wysłuchane skargi . . . Sanok dzisiejszy , o ! jakiż to obraz upadku , zubożenia i nędzy ! Kiedy pełni poświęcenia się i zapału szermierze niezmordowanie walczą o prawa ubogich w świecie koteryj — sami ubodzy , nie wiedząc nic o tym , coraz głębiej się pogrążają w ubóstwo . Wolność i równość dla wszystkich , wchodząca w życie w tych krajach , za kłopoty i trudy , i niezaradność niemowlęcego życia , jeszcze zawsze nic innego nie daje oprócz dalekich nadziei — a dobry byt , spokój i szczęście domowe zabrała z sobą usunięta opieka dawnych panujących i możnych . Tak , samym sobie pozostawione , wyludniają się gminy , upadają wsie i w coraz większe ubóstwo pogrążają miasteczka . Na tej też drodze i stary Sanok doszedł dziś do tej nędzy , że w niej nie tylko coraz więcej się chyli i upada , ale nawet zaciera w sobie wszelkie wspomnienie dawnego szczęścia i zamożności . A przecież dawniej było tu ludno , było bogato , a często nawet i szumno . Zamek tutejszy , którego rok zbudowania utonął w zmroku nierozjaśnionej przeszłości , podczas wojen ruskich zburzony , już Kazimierz Wielki odbudował na nowo i nadał zarazem miastu prawo niemieckie . Król Władysław Jagiełło z okazji tutaj branego swego trzeciego ślubu i w dank za sowite przyjęcie , którego doświadczył od tutejszych mieszczan i szlachty , obdarzył miasto znacznymi przywilejami , które , później przez króla Kazimierza Jagiellończyka potwierdzone i pomnożone , wspomagając jego rzemiosła , rozszerzając jego handel z Węgrami i Rusią i ustalając jego dochody , otworzyły mu drogę do zamożności i wzrostu . Z tej ojcowskiej opieki królów umieli mieszczanie dzielnie i skrzętnie korzystać — a jak rychło przyszli do znakomitej zamożności i siły , i jak szlachetnie umieli tymi wpółnadanymi , a wpółnabytymi środkami rozrządzać , świadczy najlepiej sam Zygmunt Stary , który w przywileju ( z roku 1510 ) pozwalającym im miejskie wodociągi przeprowadzać przez grunta królewskie , mówi o nich wyraźnie : „ ...że do wspomożenia dobra Rzeczypospolitej podług sił swoich r ę k a m i i n o g a m i chwytają wszelką sposobność ” . W późniejszym czasie z łaski swojego brata , króla Zygmunta Augusta , królowa węgierska Izabella ten zamek wraz z miastem posiadła , co się także niemało przyczyniła do jego wzrostu , a podług wieści , jeszcze żywej do dziś dnia , nawet mu szczęście na dalsze czasy przyniosło . Nigdy bowiem już odtąd nie nawiedziła go żadna klęska , omijały go wojny , pomory i głody — a kiedy inne kraje i miasta częstokroć w jednym roku utrącały swoje kilkudziesięcioletnie dobytki i zamieniając się w obraz z samych ruin i zgliszczów złożony , zaledwie w pokoleniach następnych do dawnego wracały stanu — ziemia ta , na ustroniu leżąca i swoimi górami jak murem otoczona dokoła , wraz ze swoją stolicą , tak pracowitą i skrzętną , rosła ciągle w zamożność i zaludniała się gęściej jak inne . To też było powodem , że kiedy indziej ziemie tłuste , pszeniczne nie mogły się nigdy dostatecznie i trwale zaludnić , mniej urodzajne góry tutejsze roiły się ludem pracowitym i szlachtą , która , dzieląc się ciągle swymi nieobszernymi dziedzictwy , dziwna rzecz , w jakich nieraz wertepach budowała swe dworki i jakie nieprzystępne wierzchowiny i wydmy zamieniała w role rodzajne . Ale to także było powodem , że w tej ziemi , nieprzystępnej dla wojen i wichrów światowych , w takiej czystości także chowała się stara cnota , że niezmienione z pokolenia na pokolenie przechodziły : waleczność w boju , poświęcenie się dla wspólnego dobra , religijność uczucia , miłość pomiędzy sobą braterska i owa szczególniejsza pokora , która , zmieszana z dziką czasem fantazją i butą , pozostanie po wieczne czasy najwybitniejszą cechą tutejszego lat dawnych mieszkańca . Ten spokój wewnętrzny , wiekowy tej odgraniczonej od innych ziemi stał się powodem na koniec , że się tutaj uchowała tak czysta domowa i publiczna moralność , że wszystkich sumienia i serca były jak jedno , że sprawa jednego stawała się zaraz sprawą wszystkich , że najmniejsze zgorszenie wywoływało zaraz sąd i oburzenie powszechne , a co największa , że od najdawniejszych czasów do końca pamięć publiczna nie zachowała prawie ni jednej tu popełnionej zbrodni lub głośniejszego występku . Taka była niegdyś ta ziemia , która , strzeżona na zachód obronnymi murami odrzykońskiego zamku i obejmując stąd ku północy odwieczne Junoszów - Załuskich , StrzemieńczykówTrzecieskich , Ossoriów -Bukowskich siedziby , rozciągała się . aż po kopce ziem krasiczyńskich , starożytną Krasickich - Rogalitów kolebkę . Dalej ku północnemu wschodowi strzegła ją swoją cudowną opieką Pacławska Kalwaria , a od samego wschodu wspaniały zamek Dobromilskich Herburtów i równie świetną przeszłość mający gród Maryny Mniszchównej . Wszakże wszystkie te zamki i grody , strzegące niegdyś z swych szczytów granic tej ziemi rozległej , już są daleko za tobą . Barczyste góry , na których dawniej spoczywały ich niezdobyte warownie , nikną stąd w sinych mgłach oddalenia : tylko garby wyniosłe i z nich do góry wystrzelające ruiny rysują ci się jakby jakieś fantastyczne postacie , to na niebieskim tle widnokręgu , to w twojej własnej pamięci . I zdaje ci się , jakoby ś sen miał i widział starców , stojących w daleko zakrojonym półkolu , którzy , splótłszy się ramionami ze sobą , poglądają w milczeniu swoimi pozarastanymi twarzami , czy nie zasłyszą jeszcze choćby echa tej pieśni , którą niegdy takim olbrzymim śpiewali chórem , nie dośpiewawszy do końca . . . Ale za to przed tobą rozwija się okolica , w której , do skał i borów niedostępnych przyrosłe , jeszcze czasem się odzywają ostatnie zwrotki tej pieśni . Jest to obraz prześliczny , mało mu równych na ziemi , a ledwie który piękniejszy . . . Więc najpierwej na ostatnim krańcu południowego nieba malują ci się wspaniałe szczyty Karpat , wielkie , silne , barczyste , zbite gęsto ku sobie i tak czarnymi borami okryte , jak gdyby od dnia stworzenia dopiero im jeden wiek minął i jeszcze ludzka ręka ich nie dotknęła . Spomiędzy tych borów czarnych wyglądają tu i ówdzie ostre i nagie połonin głowy , które niebieskawą obciągnąwszy się barwą , jakby mogiły na ukraińskim stepie , zdają się łączyć ze sobą , uciekać ku wschodowi i ginąć . Patrząc nieraz na tę grupę połonin , które istotnie są jakby w ruchu , zdało mi się , że to są branki zakaukaskie lub greckie , które światoburcy w swoim krwawym na Europę pochodzie prowadzili tędy ze sobą . Pozarastanych , czarnych i strasznych najeźdźców Bóg słowiański powstrzymał w pędzie i w te góry barczyste zamienił — a lekkie branki , wyrwawszy się wtedy z ich straszliwego objęcia , pozarzucały błękitne zasłony na głowy i chciały uciec do domu . Ale żelazne skamieniałych olbrzymów dłonie przytrzymały końce ich szaty i nie puściły od siebie . I tak to tutaj zostało na zawsze . . . Bliżej ciebie występuje w wyrazistszej postaci olbrzymiej objętości Magora , koło niej stoi ostrym grzbietem zjeżony Otryt , a po jej lewej podnosi dumnie poorane zmarszczkami czoło niebotyczny Łopiennik ; przed nią zaś wlecze się krokiem leniwym stary Żuków w podartych szatach , oglądając się nie bez zazdrości na swoją młodszą siostrę Czulnię , już tymczasem młodymi zaroślami okrytą . Na tym tle gór niebotycznych i nieprzejrzanych lasów rysuje się z dawną potęgą i wspaniałością wymurowana na wzgórzu fara leska — a stojąc w takiej ciszy i takiej powadze , jak matka - opiekunka opuszczonych przez ojca sierotek z prawdziwie macierzyńską miłością tuli do siebie całą gromadkę domków podupadłego miasteczka , z których jedne zdają się zbiegać do wielkiej Skały Pogańskiej , stojącej wysoko nad miasteczkiem na górze , drugie od niej uciekać do zamku , który tuż obok , otoczony niezliczoną lip starożytnych gromadą , dumne swe dachy wznosi nad ich najwyższe wierzchołki . Skała , o której tutaj wspominam , jest to ogromna masa jednostajnego albo przez długie wieki zrośniętego ze sobą kamienia , która , stojąc na stromej górze nad miastem , z daleka wygląda jak część starego , zrujnowanego zamczyska , z basztą obronną na przedzie ; z bliska , lubo trudno przypuścić , żeby to mógł być twór ludzkiej ręki , widać tu jednak niby okno , gładko w ścianie północno - wschodniej wycięte , i widać ślady schodów kamiennych . A więc i tutaj kiedyś mieszkali ludzie . Lecz któż wie , jacy i kiedy ? Może tu jaki carzyk lub hetman której z hord najezdniczych założył niezdobytą dla siebie twierdzę ? może jacy zgłodzeni i okrwawieni wygnańcy , uciekający przed jakimi hordami , tu się schowali na chwilę ? może tu niegdy siedzieli zbójcy i stąd wypadali w równiny na łupieże i mordy ? — Dzisiaj tutaj spokojnie i cicho . Mech tylko rośnie w rozpadlinach tych skalisk i pną się po niej karłowate krzewiny — a do mchów i zarośli tulą się roje gminnych podań i pieśni , zwieszając swoje cudowne kwiaty na pokarm duszy wędrowca . Sędziwy zamek , stojący prawie pod miastem na dole , starożytna to jeszcze Stadnickich i Ossolińskich , a później Mniszchów siedziba . Przechodząc zawsze wianem z rodu do rodu , od najdawniejszych czasów prawie w niczym nie zmienił swojej zewnętrznej postaci . Ozdobne wspaniałymi rzędami kolumn i ogromną wystawą piersi obróciwszy ku południowi , barczystymi plecyma swymi obrócił się ku północy i ani patrzy w tę stronę . Czasem tylko , a mianowicie wieczorem , kiedy go słońce zachodzące oświeci , zdaje się niby obracać na prawo i gwarzyć coś z tymi starożytnymi drzewy , które go otaczają z tej strony i chylą się wszystkie ku niemu . Z tej strony także , niby z podziemiów zamku i ogrodu , wypływa San już szeroki , przejrzysty i niebieski jak błękit majowy , a rozlewając się stąd coraz wspanialej i szerzej w zachwycającej piękności dolinę , jednym brzegiem podmywa cały szereg skał ubarwionych powojem i kwitnącymi bluszczami . Od tego obrazu oddziela ciebie pasmo łąk i zielonych pagórków , które zdają się niby falami zastygniętego morza , lecz na których wszędzie znajdujesz zajmujące twe oko przedmioty : tam na stromym pagórku między starymi drzewami stoi samotna cerkiewka , tutaj z falistej przeguby wychyla się wioska , ówdzie osłoniony sadami skromny na wzgórku bieleje dworek , tam przy drodze na skałce stoi krzyż i kapliczka — a w pośrodku San płynie , a Sanem płyną jodły masztowe i tratwy i śpiew flisaków rozlega się po dolinach i górach . . . Oprócz tego , jak po twej lewej wiszą tuż prawie nad tobą sobieńskiego zamku narożne węgły i mury — tak znów po prawej , niby u stóp twoich , uderzają cię swoją wielkością i rozległością ruiny zagórskiego klasztoru , które o ile ocalały z ostatniego pożaru , tak w swej całości się zachowują jeszcze do dziś dnia . Dlatego stoi tu jeszcze nietknięty cały front tutejszego kościoła i wszystkie ściany klasztoru , i mury ogradzające go niegdyś dokoła — a wszystko to jeszcze tak ogorzałe i tak swym nieszczęściem wymowne , że zdaje ci się , jak gdyby ś widział jeszcze dymy unoszące się nad gruzami i widział mnichów , błądzących z pochylonymi głowami pomiędzy mury i szukających niedopalonych swych skarbów po zgliszczach . I mnichy te rzeczywiście błądzili tu długo , i błąkali po świecie : szukali resztek swych skarbów w popiołach i serc litościwych u ludzi ; lecz nie znalazłszy ni jednych , ni drugich , wyszli z tych ruin z bólem w sercu i łzami w oczach , aby już nigdy nie wrócić . . . A w ruinach została cisza ponura jak w grobie . Pomiędzy mury i sterczącymi ku niebu kolumny leżą w nieładzie porozwalane głazy : tam spory kawał marmurowego nagrobku , tu anioł biały , obrócony twarzą do ziemi , indziej rycerz kamienny bez rąk i bez głowy , tam ptak wiecznej ciemności i śmierci , sowa bez nóg i bez skrzydeł . . . Nad tym straszliwym polem podwójnej śmierci wiecznie ze samej siebie się odradzająca natura odnosi swoje nieodbite zwycięstwo i okrywa te łomy głazów mchem i zielenią , i tu i ówdzie wypędza w górę olbrzymie chwasty i krzewy . Przez rozwalone dachy całym swym blaskiem świecące , słońce ogrzewa swym ciepłem to nadgrobowe życie tak samo , jak życie róży rumieniejącej się z brzegu na skale i lilii białej , wychylającej twarz swoją z topielisk , i pieszczonego w grządeczce fijołka . Jakóż i tutaj już nad murami zaczynają wspinać się róże i wiążąc gałązki swoje z listkami bluszczów zielonych i trawek , plotą z nich długie festony i wieńce . Tak już i na tym olbrzymim grobie zaczyna we dnie nowe maluczkie życie przygłuszać wielkie wspomnienie śmierci . . . Lecz kiedy słońce się schowa za góry i chłodna noc ziemię okryje , i blady księżyc wypłynie na niebo , wtedy tu inna gra się zaczyna . Wtedy tu wszystkie te mnichy wracają nazad , którzy stąd wyszli na wiekuiste sieroctwo . Jedni z nich usiadają , na głazach i opierają swe twarze zgrzybiałe na rękach , jak gdyby chcieli ukryć łzy swoje albo się oddawali wspomnieniom ; drudzy idą w gmach dawnego kościoła i tam się gubią między murami . Na widok dawnych swych opiekunów kamienny rycerz wstaje na nogi i miecz podnosi do góry , sowa uderza w skrzydła i unosi się w górę , a biały anioł otwiera groby i budzi ze snu umarłych . Ci , jedni w skórach lwich i lamparcich , drudzy w pancerzach i hełmach , inni w delie i długie żupany odziani , wstają na nogi , przecierają swoje kościane czoła , gromadzą się w środku dawnej świątyni i razem z mnichami długi rozpoczynają rozhowor ; i tak razem coś gwarzą i radzą , i oglądają smutne gruzy pysznej niegdyś świątyni , i łzy wylewają na gruzach . . . Inni przez murów wyłomy i bramy wyglądają w świat żywych ; radzi by widzieć , jaki to świat jest i gdzie się podziało to wszystko , co mu pozostawili puścizną ? . . . Aż nagle światła się zapalają na ołtarzach , kapłan staje na stopniach i poczyna się nabożeństwo jak dawniej — a oni wszyscy uklękają na grobach , kościste ręce w krzyż składają na piersiach i komę głowy pochylają ku ziemi . . . I tak garstka umarłych modli się Bogu za żywych . Widzi to zawsze lud okoliczny i z tego rankiem dziwne wieści roznosi po chatach . Widzi to czasem przejeżdżający podróżny i z niemą trwogą z miejsc tych straszliwych ucieka . Lecz słyszy o tym człowiek myśli i serca , rozważa pilnie i mówi : Jeszcze ta pamięć śmierci ma więcej siły żywotnej , niżeli sztuczne maluczkie życie . Jakoż tak jest w istocie . Jeszcze tu bowiem w tej ziemi , nie zawianej powietrzem materialnego postępu , nie zalanej gwarliwą czeredą wielbicieli dnia dzisiejszego nie umilkły ze wszystkim te głosy , które wieki pozostawiają wiekom , pokolenia podają pokoleniom jako najdroższą po sobie puściznę . Jeszcze tutaj w tej ziemi każden kamień coś gada , każda wąska drożyna ma swoją żywą powiastkę , każden dom swoje dzieje , nieprzerwanie się ciągniące do dziś dnia , a ginące swoim początkiem w zapomnianej już gdzie indziej przeszłości . Tak jeszcze tutaj cała przeszłość ma żywe życie , a lubo to życie , wzięte w karby wprost mu przeciwnych warunków , rozbryzgnęło się w drobne cząsteczki i objawia się tylko w nader maluczkich i rozproszonych odłamkach , toć tych odłamków jeszcze zawsze jest tyle , że z nich myśl ludzka z kochającym sercem we spółce wiąże długie i nieprzerwane całości z taką samą łatwością , jak zgrabna i prawdziwym uczuciem piękności kierowana ręka dziewicy wije wieńce z luźnie rosnących w ogrodzie kwiatów . Patrząc z tej góry na ten obraz gór , wiosek , zamków , kościołów i dworów , któren w swojej całości staje przed twymi oczyma i przedstawia ci serce , główne niegdyś tętno sanockiej ziemi , razem z nim i ta myśl staje widomie przed tobą . Będąc obznajomiony z każdym podaniem , błąkającym się po tych miejscach , wtajemniczony w dzieje każdego zamku , kościoła i domu , pamiętając gawędy wszystkich starców tej ziemi do niedawna jeszcze żyjących — kiedy to wszystko w dziwnym bezładzie i sprzeczkach kłębi się w twojej pamięci — tutaj stajesz się panem tego wszystkiego , porozrywane wieści dzielą się same z siebie na oddziały i grupy , pokrewne łączą się z sobą i wszystko razem potem zbiega się w całość tak jednolitą i spójną , a tak bogatą i rozmaitą w swych częściach , że w niej ani jednego nie brakuje ogniwa — i ten duch owych wieków , którego promienie zdały ci się tak rozpierzchnione i połamane , tutaj staje w całej potędze swojej przed tobą i dla każdego głazu ma nowe tchnienie i życie . Reszty dokona serce i na widok tego obrazu samo z siebie się budzące przeczucie . . . Odkąd też luźne podania , gawędy starców i pradziadowskie notaty nazbierały się u mnie w takiej ilości , żem je zaczął grupować i składać w powieści , nigdy nie pominął em tego miejsca , ażeby m na nim chwil kilku nie spoczął . Czasem po kilka godzin tutaj bawił em ; nieraz dopiero zmrok mnie napomniał , że już nie czytam w tej księdze olbrzymiej , rozpostartej przede mną , tylko we własnej pamięci i sercu . . . Wszakże i takie czytanie , jak się odbywało miłością , tak nie było bez znamienitej korzyści . Słowa bowiem tej księgi i słowa pamięci zlewały się wówczas w jedno , objaśniały i dopełniały się wzajem i obudzając coraz większą ciekawość , posuwały ją coraz dalej i dalej . Tym sposobem pomimo woli zapuszczał em się nieraz w te czasy , które tylko jak widma senne występują z nieprzetartej mgły oddalonych od dziejowej jasności wieków ; czasy te , kiedy Wielkopolska roi się jak ul pszczelny pracowitym ludem i szlachtą herbową , w Małopolsce mniej szlachty , lecz za to coraz więksi i coraz możniejsi powstają panowie — a tutaj ledwie pierwsze i to w równinach na brzegach Sanu się pokazują osady . Zaledwie wiek jeden upływa , Wielkopolska już prawie przeludnia się szlachtą i po pięćdziesięciu rycerzy jednego herbu stawia pod jedną chorągwią — w Małopolsce już nieledwie tak samo się rozradzają panowie , tytułują się komesami , murują zamki obronne nad granicą węgierską i aż do brzegów Sanu zasięgają po ziemi — tutaj wtedy dopiero powstaje Sanok , poniżej niego zasiadają Kmitowie i zakładają kamień węgielny do zamku na Sobniu . Wszakże odtąd zaczyna się ta ziemia już coraz żwawiej zaludniać : przychodzą Balowie z Węgier i zabierają całe góry aż po sam Bieszczad pod swoje dziedzictwo , na żyźniejszych dolinach zasiadają niewyposażeni u siebie małopolscy przybysze i wszystko rośnie , i wzmaga się . Wkrótce potem sobieński zamek jaśnieje już najwykwintniejszą świetnością , a domy szlacheckie rozradzają się do takiej potęgi i liczby , że dają królom własną chorągiew na boje i spomiędzy nich wychodzi taki Zyndram z Maszkowic , który z księciem Witoldem dzieli się władzą hetmańską . Jednak jeszcze naówczas jak ziemia , tak ludzie mają swój własny , całkiem do innych wieków niepodobny charakter . Na ziemi role rzadkie , a gęstsze pasieki , bory ciemne i nieprzebyte , pełne dzikiego zwierza i zbójców — a pomiędzy borami tu i ówdzie z daleka od siebie dwory , murowane z kamienia albo na wysokich podmurowaniach drewniane , a wszystkie obronne . Każdy dwór jak forteca , a każdy szlachcic nie rolnik jeszcze , ale wciąż żołnierz albo myśliwy . Kiedy jest za domem , to się bije z Ordą , z Krzyżaki , Węgry albo zdradliwą Wołoszą — a kiedy w domu , to poluje na dziki , niedźwiedzie i zbójcę . Czasem się pokazuje na zamku sobieńskim i tam uczestniczy w biesiadach , igrzyskach i burdach . Zamek ten wówczas jest pełen bajecznej już dla nas świetności , ale ta świetność przedstawia dziwną zaiste mieszaninę wschodniego przepychu z rodowitą prostotą . I jak w charakterze ówczesnego szlachcica czy pana miesza się społem niewieścia tkliwość z barbarzyńską dzikością — tak w jego domu obok prostej lawy dębowej błyszczy przepyszna złotolita makata — tak i on sam wreszcie w dzień powszedni w baranim kożuchu i grubych butach , a w święto kąpie się w sobolach , jedwabiach i złocie . Pomimo tej pozornej sprzeczności wszakże była tam niezrozumiała dziś wielkość w tych ludziach , nie dlatego tak wielka , że od nas daleka , ale że wielka w istocie . Pomimo tej pozornej sprzeczności bowiem każdy mąż wówczas był z jednej sztuki , i jeden , i ten sam zawsze i wszędzie . Zatonął on czasem w miękkościach i zbytkach i ugrzązł nad miarę w biesiadzie , ale były to tylko przemijające fantazje , które nie miały żadnego wpływu na hart jego duszy i surowe sumienie . Toteż kiedy głos surmy bojowej albo jęki o pomoc wołającego ucisku doleciały do jego uszu , porzucał on bez namysłu swoje biesiadnicze rozkosze , kładł pancerz na siebie i siadał na konia . Sprawowanie rycerskich obowiązków było daleko większą dla niego rozkoszą niżeli najwymyślniejsza biesiada . Toż równie święte były mu wszystkie obowiązki , których go nauczono z pacierzem . Zaledwie umiał on czytać , rzadko sam stawiać litery , ale w tym wszystkim , co należało do jego zawodu , był mistrzem nieporównanym i dlatego rycerski swój zawód nazywał r z e m i o s ł e m . A tego rzemiosła duszą były dwa najświętsze uczucia jakich godne jest serce ludzkie : była to wiara święta i miłość ojczyzny . W tych świętości obronie walczyć było najpierwszym obowiązkiem tego rzemiosła , a w ich obrębie zginąć najpiękniejszym zaszczytom . Dlatego rzemiosło to już sami starzy nazywali zakonem i jak po zakonnemu wykonywali prawa tego zakonu , tak też i godni byli tego nazwiska . Rycerze niemieckiego zakonu tak zwani Krzyżacy , nosili krzyż na swych szatach ; ale ci go nosili w sercu : toteż ci tylko byli w rzeczy zakonnymi rycerzami świętego krzyża , za krzyż walczyli do ostatnich dni swego życia i krzyż im się dostał w nagrodę po śmierci . Głównym słońcem , pod którego promieniami i ciepłem wzrósł i wychował się ten zakon rycerski , nie mający równego sobie na ziemi , była bez żadnej wątpliwości i mogła być tylko tak czysta , głęboka i niezachwiana wiara chrześcijańska , która naówczas zastopowała sobą całą wiedzę i filozofię i na swych rękach kołysała wszystkie uczucia . Wiara też taka chowała się zrazu i na zamku kmitowskim . Lecz z czasem , kiedy z powodu różnych rzeczywistych i urojonych nadużyć zaczęła się szerzyć po Europie środkowej wolnomyślność , a za nią tworzyć różne sekty religijne , i kiedy toż sekciarstwo już bez powodu zaczęło znachodzić i w Polsce dla siebie odgłos i oparcie , to i zamek sobieński zachwiał się w wierze i stał się niebawem jakby gospodą nie tylko dla apostołów i kaznodziejów kacerskich , ale nawet dla wszystkich głów niespokojnych całego państwa . Z tą zmianą na zamku , który był i najwyższym , i środkowym punktem całej ziemi sanockiej , cała ta kraina wstępuje w wigilię zmian wielkich i cale nowej dla siebie epoki . Kmita bowiem przyjmuje kacerzy i libertynów u siebie , biesiaduje z nimi , rozprawia i rzuca pomysły różnych rokoszów i niespokojów — a na te biesiady przyjeżdża także i szlachta i bierze udział gorący w tym wszystkim . Lecz kiedy Kmita po owych ekscentrycznych biesiadach , uśpiony szmerem woniejących wód , tryskających z marmurowej fontanny , pod bisiorami złotolitej kotary jak najspokojniej usypia , kiedy jego żona , pobożna i zacna Górkówna , modląc się na przetłumaczonym przez Wróbla dla siebie psałterzu , gorące prośby zanosi do Boga o oświecenie tych głów oszalałych — szlachta nic może strawić tych pociągających ku sobie nowinek i jeżdżąc po nocach od dworu do dworu , rada by na tuj drodze jak najprędzej przystąpić do czynu . Z tego powodu robi się niesłychany rozgwar po całej ziemi , wszczynają się spory pomiędzy sąsiady , powstają na się najlepsi dotychczas przyjaciele , burzą się dzieci przeciw rodzicom i zgoła przygotowuje się epoka najswarliwszej anarchii . . . Najgoręcej wszakże ze wszystkich chwytają się tych nowinek Balowie . Są oni możni naówczas i rozrodzeni ; dziedziczą na Nowym Tańcu , Średniej Wsi , Hoczwi i dalej aż po sam Bieszczad ; na swoich dobrach trzymają liczną czeladź wojskową , mają znamienite koligacje w Krakowskiem i Sędomirskiem i prawie się równoważą z Kmitami . Ci tedy stają się głównymi przywódcami różnowierczych zastępów , odstępują uroczyście od wiary , osadzają kacerzów w Hoczwi , po wielu miejscach budują zbory , a później nawet stawiają całkiem nowe kościoły , z których jeden , ariański , wybudowany w Średniej Wsi , stoi jeszcze w swojej pierwotnej postaci do dziś dnia . Ci nowowiercy znamionują się takim zapał em i wytrwałością , że w końcu , kiedy w całej ziemi sanockiej już nikomu się nie śni o nowej wierze , oni wszyscy chowają się w dawnym odstępstwie , utrzymują ciągłe stosunki z kalwinami w kraju i za granicą , dzieci swe wysyłają na nauki do Niemiec i z taką gorliwością przestrzegają swej nowej wiary , że uczuwających chęć nawrócenia się swoich synów i wnuków nawet przeklęctwami i gwałty do wytrwałości w odstępstwie zmuszają . I w ich to rodzinie zdarza się ten wypadek , że kiedy młodzieniec , konający na łożu śmiertelnym , rozpaczającym głosem błaga o katolickiego kapłana , rodzona matka przenosi raczej śmierć jego , niżeliby miała go widzieć odstępującego od wiary , w której żyli jego rodzice . Ta śmierć straszliwa była jednak już ostatnim ważniejszym wypadkiem sekciarskiego żywota Balów . Od dłuższego czasu już bowiem cala sanocka fortuna Kmitów przeszła była w ręce Stadnickich , a z tym przejściem i cała ziemia sanocka zaczęła przechodzić pomału w tę nową fazę swojego życia , do którego się przygotowywała już od czasu śmierci Zygmunta Starego . Jakoż całkiem inna postać rzeczy już teraz , niżeli była za Kmitów . Zamek sobienski już jest w ruinie , a w jego miejsce podniósł się , nie taki wprawdzie dumny i wzniosły , ale niemniej poważny i wiele gładszej powierzchowności zamek leski . Powstało przy nim , wzniosło się i zamurowało po części miasteczko Lesko ; w nim stanął kościół piękny , obmurowany i uposażony dostatnio . W miasteczku Lesku osiadają rękodzielnicy i kupcy , zaczyna ożywiać się handel i przemysł i zgoła wszelka możliwa cywilizacja osiada w mieście i stamtąd rozprzestrzenia się na wsie . A wszystko to ma źródło swoje w Stadnickich . Stadniccy wprawdzie sami pod owe czasy liczą pomiędzy sobą niemało głów niespokojnych . Dziedzicząc na Żmigrodzie , Łańcucie , Lesku i mnóstwie innych majątków , utrzymują tysiączne na swoich zamkach milicje . Tymi milicjami prowadzą prawie wojny domowe z Herburtami i Drohojowskimi , oblegają i zabijają się wzajem , a na zamku leskim chowa się nawet przez jakiś czas krótki ów sławny Stanisław , nazwany „ Diabłem ” , który później całą prawie Europę sławą swojego junactwa napełnia , staje się jednym z najgłówniejszych filarów Zebrzydowskiego rokoszu , a w końcu ginie w wojnie domowej , zażegnionej przeciwko Opalińskiemu . Pomimo to wszakże Stadniccy wpływami swymi o wiele pod każdym względem przenoszą Kmitów . Chowa się bowiem u nich już europejska oświata , pielęgnują się poważne i stateczne nauki i kwitnie w całym blasku owa miłość braterska dla uboższej od siebie braci , która jest jedną z głównych cech różniących nasze rody zamożne od zagranicznych książąt i grafów . Coś z tej nieswojskiej pańskości chowało się w zamku Kmitów i dlatego tak bardzo ich pamięć tutaj zaćmili Stadniccy . I słusznie . Kiedy bowiem Kmita chował na swoim zamku wędrujących śpiewaków , ci chowali uczonych i sami się oddawali naukom . Tamten utrzymywał zbrojną czeredę pancernych sług i junaków , ci chowali dwór liczny z zacnych przyjaciół złożony . Tamten spraszał szlachtę sąsiednią do siebie i wyprawiał im uczty , igrzyska i pląsy , ci z bracią uboższą dzielili się chlebem powszednim i trwałym . Jakoż już w owych czasach państwo leskie liczyło przeszło dwudziestu dzierżawców i zastawników , z których każdy trzymał wieś za bezcen albo gdy trzymał ją drożej , to kwit na odebraną tenutę dostawał rokrocznie w darunku . Tak już naówczas , ojcowską opieką możniejszego od siebie brata nęcona , zaczęła się ściągać w te strony szlachta i zaludniać wsie okoliczne ; później osadzały się z wolna i dalsze wioski , a pomiędzy je wszystkie rozprzestrzeniała się z zamku oświata , gładkość obyczajów i te wszystkie tradycjonalne cnoty domowe , które później , nabrawszy jednolitego ducha i form wyrobionych , stały się dla młodzieży szkołą tak wyborną i odpowiednią swym celom , że ją żadna nie zdołała zastąpić wszechnica . . . Stadnickich wpływ na tę ziemię jest ciągle zbawienny i ważny . Za ich powodem bowiem ściągają się tutaj nie tylko dzierżawcy i zastawnicy przez nich zapomagani , lecz osiadają także na wsiach dziedzicznych rody już znane gdzie indziej . Jakoż już wtedy , to jest około końca panowania Zygmunta III , znachodzimy około państwa leskiego ugrupowanych KorabitówLaskowskich , Gryfitów - Bobowskich , Jastrzębców - Strzeleckich , Leliwitów - Krajewskich Górskich . Lecz około tego czasu już zasługami około ucywilizowania i zaludnienia tej ziemi zaczynają się dzielić ze Stadnickimi i inni , a Balowie nawet sami na własną rękę puszczają się z nimi w zawody . W familii Balów zachodzi wtedy wielka zmiana . Przechodzą oni bowiem wszyscy na powrót na łono kościoła i stają się najgorliwszymi katolikami . W tym zdarzeniu występuje najjaśniej pełna zacności , powagi i poświęcenia się postać Piotra Bala , później podkomorzego sanockiego i głowy familii . Z odstępczych w wierze urodzony rodziców , będąc na nauki wysłany na jakąś nowowierczą wszechnicę do Niemiec , sam się przeniósł do Ingolsztadu , już tam na łono katolickiego kościoła powrócił i przywiózł ze sobą do kraju niezachwiane postanowienie wszystko ze swojej strony poświęcić , ażeby całowiekowe grzechy swojego rodu zatrzeć i imieniowi dawną , niepokalaną sławę przywrócić . Walki te , jakie zwodził ze swymi rodzicami , uporczywie trzymającymi się błędów kacerskich , i to zwodził w ten sposób , że ani przeciwko swojemu postanowieniu , ani przeciwko powadze rodzicielskiej nie zgrzeszył , przedstawiały obraz tym więcej zajmujący i wzniosły , ile że w końcu przecie uporczywość ich ugiął i zamarłą wiarę w nich wskrzesił . Za staruszkami , rewokującymi swe religijne odstępstwo , powracają do dawnej wiary i inni , a młody Piotr pierwszy wstęp swój w świat rzeczywisty uświetnia czynem tak wzniosłym i pięknym , że całą familię swoją , składającą się z głów kilkudziesięciu , własną ręką do pańskiej świątyni wprowadza i oddaje na powrót na usługi Matce Najświętszej i jej ukrzyżowanemu Synowi . Tak pięknie zacząwszy , zachęca on się jeszcze tym więcej do usług krajowi i wierze . Jakoż zamiast zasiadać wygodnie na którym ze swoich zabudowanych i zaopatrzonych we wszystko majątków , idzie on w głąb gór i borów i tam zakłada miasteczko Balogród . Tam zmurowuje zamek i osadziwszy go licznym zaciągiem zbrojnych , za ich pomocą całe góry sanockie na zawsze oczyszcza z opryszków . Jednocześnie w Balogrodzie muruje kościół , zakłada liczne wsie w okolicy , stawia wszędzie kościoły i przy nich s z k ó ł k i dla ludu buduje . Wykonując te prace ogromne w górach , nie zapomina on i o całej ziemi sanockiej ; jakoż on to jest także , który w Nowym Tańcu nowy funduje kościół , z Hoczwi resztę kacerzy kalwińskich wyrzuca , jezuitów sprowadza do Krosna , muruje im dom i zaopatruje w dochody , a na koniec i klasztor Franciszkanów w Sanoku , spalony do gruntu , odbudowuje na nowo i zakonników do niego sprowadza . Śród tak pracowitego i pełnego poświęceń zawodu doczekuje się późnej starości , której lata ostatnie poświęca pracom piśmiennym o religii i dziejach Kościoła . Tak oczyściwszy góry tutejsze z niebezpiecznych włóczęgów i zbójców i pobudowawszy wsie w głównych miejscach , ubezpieczył on komunikację z Węgrami i założył fundamenta do zaludnienia tych borów , dotychczas ledwie zagorzałym myśliwym dostępnych . Jakoż od tego czasu zaczynają się rzeczywiście zaludniać te góry , a zaludnienie to postępuje jak na owe czasy w sposób tak szybki , że zaledwie półtora wieku potrzeba na to , ażeby cały ten obszar ogromny aż po sam Bieszczad zasiadł się dobrze osadzonymi wsiami , i to wsiami takimi , z których prawie na każdej mieszkał osobiście jej właściciel , a później nawet i kilku . Za panowania Augustów góry tutejsze r oą s i ęu ż s z l ah t ą o s iadłą i lude m — a za konfederacji barskiej , kiedy Pieniążek pierwszy jej sztandar tu w górach podnosi , to zaraz w pierwszym dniu z samych okolic Balogrodu zbiega się do niego sto szlachty zbrojnej , którymi ima dnia tego sto Węgrów zaciężnych wojewodzińskich , uciekających tędy za Bieszczad . Nim tenże Pieniążek ze twoim oddziałem do Sanoka dochodzi , ze setki szlachty robi mu się d w i e s e t e k — a kiedy we trzy dni później konfederacja całej już ziemi sanockiej zebrała się pod Rymanowem , to liczyła już 6000 zbrojnego ludu , pomiędzy którym było 600 ludzi zaciężnych księcia Marcina Lubomirskiego , 100 Tatarów , a 2000 samej szlachty sanockiej . To są już fakta dziejowe , liczebne , które tutaj nadmienić o tyle więcej miał em sobie za obowiązek , ile że takie zaludnienie nieurodzajnych gór tutejszych w porównaniu z ówczesnym zaludnieniem innych , daleko żyźniejszych okolic , łatwo mogło by zrodzić powątpiewanie w prawdę mojego podania . A tymczasem prawda ta nie tylko się opiera i na piśmiennych , i ustnych swego czasu dowodach , ale te dowody są jeszcze do tego stopnia szczegółowe i jasne , że nie zostawiają pola najmniejszemu wątpieniu . Jakoż sam przyznać to muszę , że gdyby nie tak całkiem niezaprzeczone , bardzo często by przyszło zwątpić o prawdzie ich podań , bo nieraz takie przynoszą wieści , które dziś w oczach znającego położenie tego kraiku tracą wszelkie pozory prawdy i wyglądają nieraz jakby poprzetwarzane cienie dziejowych zdarzeń , błąkające się między chatami wiejskiego ludu . Tak na przykład jest wieść jakaś niepewna o jakimś panu bogatym i wielkim , który kiedyś przed laty miał mieszkać pod samym Bieszczadem , w małej wiosce Żubracze . Wieść ta opisuje ze szczegółami wyniosły i uzbrojony dwór jego i dziwne rzeczy rozpowiada o jego córce . Tej wieści dziwnej , już na pierwszy rzut oka niepodobna dać wiarę , bo wieś Żubracze jest ostatnią wsią pod samym Bieszczadem , leży w tak nieprzystępnym wertepie i pomiędzy tak ogromnymi borami , że jeszcze dziś można by tego nazwać odważnym , kto by sobie ją obrał na stałe mieszkanie . A tymczasem owa wieść niby niepodobna do prawdy jest samą prawdą — na tej wsi bowiem w r . 1765 mieszkał w istocie szlachcic możny i znamienity , a do tego jeszcze princeps nobilitatis , bo podkomorzy sanocki , Hieronim Bal , urodzony z Justyny Stadnickiej ze Żmigroda , fundatorki wołkowyjskiego kościoła , która później była za Orzechowskim , a mający za sobą , tak jak jeden z jego przodków , Tarłównę , której było Jadwiga na imię . I nie mieszkał tu wcale dla jakiegoś osobliwego powodu , bo oprócz tej posiadał on jeszcze wsi kilkanaście w samej ziemi sanockiej i utrzymywał dwór najznakomitszy wśród wielki , bogaty i ludny , i urzędował na podkomorstwie aż do ostatnich dni swego życia . I tak samo jak Bal na Żubraczem , mieszkał pod owe czasy na Jabłonkach Urbański , podstoli , a później jenerał ; na Smereku , Kalnicy i Łuhu Łoś młody , a dalej inni , którzy wszyscy się dadzą wyliczyć i wymienić imiennie , a wielu z nich nawet opisać ze szczegółami . Patrząc dziś na te wioski , jak są opuszczone , nieintratne i biedne , zaprawdę pojąć jest trudno , jak w owe czasy mogli tu mieszkać ludzie tacy , którzy się ubierali w aksamity , jedwabie i złoto , utrzymywali dwory liczne , otwarte , wesołe , trawili życie na biesiadach i ucztach i jeszcze synom swoim i wnukom zostawiali nie znane już dzisiaj dostatki . Ależ czyż to tylko tę jedną rzecz z owych czasów pojąć nam trudno ? Całe te czasy dzisiaj już nam są dziwne ! niezrozumiałe nigdy zupełnie , a domniemane li tylko wtedy , jeżeli im z góry przyznamy miłość braterską , dziś już wcale nie znaną , patriarchalną prostotę i błogosławieństwo Boże , spoczywające bezustannie nad nimi . Wróćmy wszakże do Zubraczego . Do tego Bala bowiem , naówczas tam zamieszkałego , wiąże się szczególniejsze zdarzenie , które o tyle jaśniejsze rzuca światło na tamte czasy i tamtych ludzi , ile że samą prawdę w sobie zawiera . Opowiem je tak , jak się do mnie dostało . Podkomorzy , żeniąc się z Jadwigą Tarłówną , miał już włosy przyprószone siwizną . Małżeństwo to przez lat kilka Pan Bóg żadnym nie błogosławił potomstwem . Dojmowało to podkomorzego o tyle głębiej , ile że miał się już za ostatniego potomka tej zamożnej i tak znakomitej rodziny , bo lubo był jeszcze jeden Bal , jego brat lub synowiec , dziedziczący na Nowosiółkach , lecz ten poszedłszy na kresy , od lat długich żadnej o sobie nie dawał wieści . Wszak Pan Bóg nareszcie ulitował się nad podkomorstwem i dał im córkę , która się urodziła dnia 4 grudnia w roku 1765 . Wielka stąd radość w domu , sute chrzciny , przy których nowo narodzone dziecię dostaje imię Barbara . Jednakże wielkie to wesele zmienia się nagle w jeszcze daleko większą żałobę . Po chrzcinach bowiem rozweseleni goście zabierają podkomorzego na dni kilka ze sobą , a tymczasem podkomorzyna nagle zapada w słabość i umiera . Podkomorzy powraca do domu , a zastawszy żonę na katafalku , apopleksją rażony , upada przy jej zwłokach nieżywy . Dziesięć dni życia dopiero licząca Basia zostaje wprawdzie panią wsi kilkunastu , ale zarazem i sierotą , w najnieszczęśliwszym pozostawioną stanie . Nigdzie bowiem w bliskości nie było krewnych bliższych , a chociaż jacy byli , to ci , przy zatamowanej przez zaspy i burze zimowe komunikacji , może i długo nic nie wiedzieli . Tak to dziecię pozostawione dworowi , który po śmierci podkomorstwa jeszcze się jakiś czas trzyma , lecz niebawem już się zaczyna rozłazić . Wkrótce wszakże zjawiają się skądeś dwaj dalecy krewni podkomorzego imieniem Karszniccy , którzy kto wie , azali nawet z dala byli mu krewni . Karszniccy - Leliwici byli wprawdzie po kilkakrotnie spokrewnieni z Balami , a najbliżej przez Franciszka Karsznickiego , podkomorzego halickiego , który miał za sobą Balównę , a którego córka jedyna była za Bobowskim ; ale jak ci wszyscy już naówczas nie żyli , tak o tamtych nikt nic prawie nie wiedział . Pewną rzeczą jest jednak , że jakimkolwiek pieczętowali się herbem , byli to wielcy hultaje , nie mający żadnej własności i hultający po świecie od dawna . Przybywszy oni do Żubraczego , zaczęli w nim zaraz gospodarować . Jakoż iście hultajskie było to gospodarstwo , do którego stanowczo i głównie dopomogły im burze zimowe tak gwałtowne i trwałe , że po ich przybyciu do Żubraczego przez kilka tygodni nie było tam żadnego przystępu . Te kilka tygodni było dostatecznymi dla Karsznickich do uskutecznienia tego wszystkiego , co leżało w ich niecnych zamiarach . Jakoż przez ten czas popakowali oni wszystkie złota , srebra i kosztowności , które zapełniły kilka sań drabnych ; przez ten czas porozpędzali resztę sług wiernych nieboszczykowskich , wyprawiając ich w większej części do bliskich Węgier ; przysposabiając zaś ostatki ruchomego majątku do tym łatwiejszego wywozu , spędzonymi z Zubraczego chłopami torowali tymczasem drogi do jak najprędszego wyjazdu . Niebawem też powyprawiali naprzód wyładowane kosztownościami sanie , za nimi inne sprzęty większej wartości , a wreszcie i sami , niemowlęcą Basie w pieluszkach zabrawszy z sobą , wyruszyli w drogę . Jednakże jadąc , zapewnie dobrze podchmieleni na burzę i więcej transportem dóbr zrabowanych , niżeli ich właścicielką zajęci , dziecię to drobne w jakiejś zamieci około Jabłonek zgubili i nie wiedząc nic o tym , dalej odjechali . Wszakże nad tą dzieciną , pozbawioną ludzkiej opieki w tej chwili , czuwa wyraźnie opieka Boska . Maluczką Basię bowiem , zagrożoną zmarznięciem w śniegowej zaspie , znajduje poczciwa wieśniaczka z Jabłonek , przynosi ją do swej chaty , ogrzewa , odkarmia i otacza macierzyńską miłością i pieczą . Karszniccy , ujechawszy mil parę , spostrzegają się , że dziecię zgubili , wracają nazad i odszukują je dnia drugiego w wieśniaczej chacie , lecz na prośbę usilną cieszącej się nią nad wszelki wyraz jej przypadkowej matki , zostawiają ją u niej do czasu z dodatkiem wprawdzie znacznej nagrody , ale też i z najsroższym rozkazem niewyjawienia tej tajemnicy . Po uciszeniu się burz i przywróceniu komunikacji dowiaduje się szlachta o wszystkim , co się stało w Żubraczem . Zawsze jak najsurowiej i z zakonną prawie solidarnością przestrzegająca zacności obywatelskiej , burzy się taż szlachta tym niesłychanym wypadkiem ; burzy się , zjeżdża po domach , wykrzykuje i grozi krwawą zemstą Karsznickim ; lecz w braku bliższych krewnych ukrzywdzonej dzieciny , w braku nawet krewnych takich , którzy by dla zysku pragnęli dla siebie tak korzystnej nad ogromną fortuną opieki , sprawa ta pomału upada i gaśnie . A kiedy wreszcie szlachta doprowadza do tego , że przez obranych do tego pełnomocników odszukuje gdzieś na Podolu Karsznickich , to już się to staje po czasie : Karszniccy bowiem wtedy wykazują sądownie im przyznaną opiekę . O małej Basi nikt nic nie wie i o nią nie pyta . Karszniccy wszakże pamiętają o niej aż nadto dobrze ; jakoż po dwóch leciech odbierają ją milczkiem od przybranej matki wieśniaczej i równie milczkiem oddają ją na wychowanie do klasztoru panien benedyktynek w Przemyślu . Jakie w sprawie tego wychowania pomiędzy Karsznickimi a przełożoną klasztoru zawarte zostały umowy , pokażą to dalsze tej historii wypadki — na teraz całą tę sprawę pokrywa nieprzerwane milczenie i podczas kiedy Karszniccy wedle swojego upodobania gospodarują na pozostałych po podkomorzym majątkach , o młodej Balównie tylko bajeczne jakieś wieści krążą przez lat całych czternaście . Przez cały ten przeciąg czasu młodziutka Basia zostaje na wychowaniu w pomienionym klasztorze . Ale jakież to jest wychowanie ! Oto zakonnice obchodzą się z nią wprawdzie łagodnie , ale utrzymują ją w jak najzupełniejszej niewiadomości wszystkiego , co się dzieje na świecie . Basia nie umie ani czytać , ani pisać , Basia nie ma o niczym pojęć najmniejszych , ani o Bogu , ani o ludziach , ani o tym wszystkim , co żywie na świecie . Basia nawet nie wie , azali jest świat jaki . Jej oko nie wyglądnęło nigdy za mury klasztoru , nie widziało nigdy żadnego obcego człowieka . Cały świat jej znajomy , to klasztor — a cała ludzkość , to zakonnice . Wychowana w takiej niewiadomości wszystkiego , nie usposobiona nawet o tyle , ażeby mogła zostać siostrą zakonną , zdaje się , że już daje najpewniejszą rękojmię Karsznickim , że się o majątek swój nigdy już nie upomni . Ale nad Basią czuwa ciągle opatrzność Boska . Zdarza się tedy na jednym dniu letnim , w skwarne południowe godziny , że kiedy w klasztorze jest jakieś niezwyczajne zajęcie , furta klasztorna zostaje na chwilę otwartą . Czternasty rok wtedy licząca już Basia znajduje się w pobliżu tej furty i po raz pierwszy w życiu przez nią w świat zaklasztorny wygląda . Na widok tego świata , o którym dotychczas nie miała ani marzenia , młodziutka dziewczyna staje zdziwiona jak wryta i całym wzrokiem , całą duszą , całym sercem obejmuje ten obraz , który jej się wydaje jakimś cudownym zjawiskiem . A ten obraz do tego jeszcze tak piękny cudownie ! Przed samą furtą bowiem płynie San jasnobłękitny i przejrzysty jak kryształ . Szeroki on jest nad jej wszelkie pojęcia , a na jego drugim brzegu widać ogrody i domy , a dalej miasto murowane z kamienia , rozścielające się ku górze , a nad miastem widać dwa wielkie ze złoconymi krzyżami na wieżach kościoły , a nad kościołami na górze , już prawie pod niebem , widać zamek wspaniały i wielki ! — Wszystko to Basie dziwnie ku sobie pociąga , sama nie wie , co robi , i mimo woli wybiega za furtę . Wszakże tam z większą daleko ciekawością niż miastu przypatruje się wodzie i widząc ją tak błękitną , tak chłodną , tak czystą , że w niej policzyć można wszystkie najpiękniejsze kamyczki , dziwny do niej uczuwa pociąg ; chciała by koniecznie użyć tej wody do syta . Jakoż nie namyślając się długo , zstępuje z brzegu i wstępuje w koryto rzeki , a pojąc się rozkoszą jej chłodu i igrając z jej drobniutkimi falami , postępuje coraz dalej i dalej przy brzegu pod wodę i zapomniawszy o klasztorze zupełnie , mknie gdzieś z dala od furty . W niedługo chwilę spostrzegają się panny , że Basi nie masz , lecz nie mogąc przypuścić , ażeby wyszła za furtę , która pod ową porę już była na powrót zamknięta , szukają ją w obrębach klasztoru . A kiedy wreszcie klasztorni słudzy wybiegają za furtę , to znów , nie mogąc przypuścić , ażeby Basia się odważyła wejść do wody , szukają ją tylko na lądzie , krzyk tedy , płacz i rozgwar w klasztorze , ale zgubionej Basi jak nie było , tak nie ma . Chcącym odszukać tę zajmującą nas zgubę , nie należy nam trzymać się mniszek , które ją nie znalazły , ale wejść raczej na tę drogę , na której istotnie znalezioną została . A droga to zaprawdę i daleka , i dziwna . Owóż tedy na granicach ziemi sanockiej , od strony województwa sędomirskiego a pilznieńskiego powiatu , leży miasteczko Niebylec . Na tym Niebylcu , na Lutczy , Konieczkowej i przyległościach dziedziczył pan Marcin Junosza Łempicki , łowczy nurskiej ziemi , który z pierwszej żony , Kaczkowskiej , podkomorzanki bełskiej , miał jedynego syna — z drugiej , niewiadomej z nazwiska , żadnego nie zostawił potomstwa — a z trzeciej , Elżbiety z Brześciańskich , miał jedenaście córek i jednego syna , Konstantego . Kiedy Konstanty był jeszcze w pieluszkach , pan łowczy nurskiej ziemi pożegnał się z tym światem , zostawując żonę z trzynaściorgiem dzieci i z znakomitym wprawdzie majątkiem , ale bez żadnej opieki . Wszakże pani Łempicka , prawdziwy typ matki , gospodyni i obywatelki swojego czasu , obchodzi się snadnie bez opieki , a nawet bez cudzej porady . Zarządza ona pozostałą po mężu fortuną wybornie i wychowuje drobne jeszcze swe dzieci z nadzwyczajną troskliwością i oględnością na przyszłość ; lecz przy tym nie zapomina także i o obowiązkach macochy i równie zapobiegliwie stara się o to , ażeby mogła najstarszego syna swojego męża , z pierwszej żony urodzonego , jak najlepiej ożenić i przyszłość mu ubezpieczyć . Syn ten , przyszły dziedzic Niebylca , a dziś już namiestnik w królewskiej chorągwi , liczy już lat blisko trzydzieści i stoi ze swoją chorągwią w Przemyślu . Obmyśliwszy mu kilka stosownych partyj , jedzie pani Łempicka do niego do Przemyśla , ażeby go do wyboru jednej z nich skłonić . Pan namiestnik wszakże się waha i postanowienie swoje na czas późniejszy odkłada . Nie zadowalnia to jego macochę , lecz widząc , że na ten raz musi od swego zamiaru odstąpić , wybiera się z rezygnacją na powrót do domu . Jednakże w samą wigilię wyjazdu , robiąc różne sprawunki w mieście , każe się wieźć także do klasztoru p.p . benedyktynek , ażby tam , wybornie przez nich sporządzanych , pierników nakupić . Dzieje się to prawie w tę samą chwilę , kiedy Basia zniknęła . I trzeba właśnie takiego zdarzenia , żeby pani Łempicka sama ją tuż przy moście znalazła . Uderzona widokiem pięknej i ślicznie wyrośniętej panienki , kąpiącej się w sukienkach w Sanie , zatrzymuje swój powóz i wdaje się z nią w rozmowę . Na zapytanie : Kto by była ? — dowiaduje się pani Łempicka od zalęknionej dziewczynki li tyle , że się nazywa Basia i że jest z klasztoru . Trudna jest dalsza z tą szczególniejszą dziewczyną rozmowa , bo pomimo wzrostu i wieku , jest ona dzieckiem , zaledwie umiejącym szczebiotać i nie mającym o niczym wyobrażenia . Dowiaduje się przecież pani łowczyni od niej na koniec , że jej myślą nie było wcale od zakonnic uciekać , a jeśli nie powróciła do klasztoru dotychczas , to tylko dlatego , iż się obawia słusznie zasłużonej kary za przestąpienie furty klasztornej . Pani łowczyna wszakże , przez to tym bardziej poczuwająca się do obowiązku zasłonienia swoją powagą tej dziecięcej winowajczyni , prędko tę bojaźń w niej uspokaja i sama ją do klasztoru odwozi . Tymczasem w klasztorze w samej rzeczy ogromna burza się zebrała na Basię . Przełożona i starsze panny , zamiast się szczerze ucieszyć powrotem zgubionej dziewczynki , koniecznie ją chcą ukarać . Przestraszona dziewczyna tuli się z drżeniem i płaczem do pani łowczynej , która też z całym zapał em bierze ją w swoją obronę i w końcu rzeczywiście od kary ochrania . Wypadek ten przywiązuje Basie do tej nowej opiekunki tak mocno i tkliwie , że kiedy przychodzi do pożegnania , zaledwie się zdoła od niej oderwać . Ale to także pozyskuje dla Basi całe serce pani Łempickiej , która po części z litości nad biedną nieznajomą sierotą , po części z ciekawości okrywającej ją tajemnicy , pozostaje umyślnie jeszcze dni kilka w Przemyślu i skarbiąc sobie różnymi sposobami serce zakonnic , codziennie Basię odwiedza . Doświadczonej i biegłej w podobnych sprawach matronie nietrudno było już od dni kilku odkryć całą tajemnicę , otaczającą Basię i zamierzony cel jej pobytu w klasztorze . A po wykryciu tego i ona także stawia sobie cel względem Basi i zwierza się z niego tylko swojemu pasierbowi . Nieskory do ożenienia Łempicki nie bardzo rączo chwyta się tego , lecz ciekawością wiedziony , z chęcią przystaje na to , ażeby i on z macochą odwiedził Balównę u kraty , na co pozwolenie u przełożonej przez zapobiegliwą łowczynę już wyrobione . Pani Łempicka nawet przez te dni kilka zrobiła daleko więcej , usposobiła ona bowiem całkiem do swoich zamiarów Basię i widziała się nawet po dwakroć z owoczesnym biskupem przemyskim , Józefem Skierskim , i miała z nim długie narady . Dosyć że : „ . . . tak ułatwiwszy wszystko — pisze sam pan Junosza - Łempicki , wówczas namiestnik , później rotmistrz chorągwi pancernej — przywiodła mnie moja macocha do furty , a ja , zachwycony anielską pięknością osieroconej dzieciny , a nawet jej niewiadomością nęcony , od razu przylgnął em do usnutego projektu pani matki i bez najmniejszego oporu ze strony panny , pod pretekstem przewiezienia ją na spacer na górę zamkową , Przemysława imię noszącą , wywieźli śmy młodą Balównę z klasztoru wprost do katedry , gdzie ówczesny biskup przemyski , Skierski , herbu Jastrzębiec , dal nam ślub za indultem ” . Tym sposobem ta nieszczęśliwa ofiara drapieżności krewniaków w oka mgnieniu prawie uwolnioną została z wiekuistego więzienia i los jej przyszły , odpowiedni jej ogromnej fortunie , jej imieniowi i wrodzonym przymiotom umysłu i serca , zabezpieczony na zawsze . Wszakże nie koniec na tym , dziwne bowiem jeszcze koleje miało przejść to małżeństwo , zanim wolno mu było w spokoju pożywać owoce bólów , poświęceń i szczęścia . Łempicki , wziąwszy ślub w katedrze przemyskiej , lubo żona jego była mu już przez kościół oddana , ucieka z nią jednak czym prędzej , jak z ukradzionym towarem . Jeszcze dnia tego samego wyjeżdża on do Niebylca , gdzie na zamku murowanym , odziedziczonym wraz z majątkiem po ojcu , siada . Obwarowuje on się zewnątrz od wszelkich spodziewanych napadów , a pod tą obroną z dziwnie tkliwym i bogobojnym uczuciem używa szczęścia , które o tyle jest większym i czystszym , i świętszym od zwykłych dni majowych małżeńskich , ile że żona tutaj nie jest jeszcze kobietą , lecz dzieckiem , a mąż jest nie tylko kochankiem i mężem , ale zarazem nauczycielem i prawie ojcem . Z najtkliwszym też uczuciem pisze sam o tym Łempicki : „ Sądzę , że Ewa , na świat przyszedłszy — są jego słowa — więcej się wszystkiemu nie dziwiła , wszystkim nie bawiła , jak młodziuchna żonka moja , która prócz ołtarzy w kościele i kurytarzy w klasztorze nic nie znała . Ale poczciwe to było serce , serdecznie mnie pokochała . Pod przewodnictwem mojej macochy kształcić się zaczęła , a nauki od abecadła z nią zacząć musiał em . Lecz wszystko , co jej pokazywał em , pojmowała sercem i wyrabiał się w niej powoli ten duch szczytny , ten rozsądek i ta godność , które były głównymi cechami późniejszego jej życia ” . To szczęście wszakże , mające tak głębokie podstawy moralne , nie miało trwać długo . Niebawem bowiem dowiadują się Karszniccy o wykradzeniu Balówny i jej ślubie z Łempickim . Karszniccy do tego czasu jak najhaniebniej pogospodarowali w majątkach swojej pupilki . Oprócz zabranych kosztowności i sprzętów cennych roztrwonili oni cały i wszelki jej majątek ruchomy , co większa ! wsie takie , jak Hoczew z przyległościami , Teleśnicę , Sannę , Zawoż i Zwierzyń posprzedawali zupełnie , a inne powypuszczali w zastaw lub w długoletnie dzierżawy . A od takiego męża , jakim był Łempicki , pan na Niebylcu , towarzysz chorągwi pancernej , a do tego jeszcze sławny swojego czasu legista , należało im się spodziewać sprawy niełatwej , bo nawet liczyć mogli na to z pewnością , że nie tylko ich o rachunki z dóbr wezwie do sądu i z sądu nie puści , ale jeszcze i za takie obejście się z Basią zadośćuczynienia poszuka . Wszakże pomimo to wszystko nie tracą jeszcze serca Karszniccy . Ich pokalane sumienia nie kaja się najpodstępniejszych intryg i na nieszczęście służą im dobrze po temu towarzyszące czasowi stosunki . O owych czasach wiele by dzisiaj powiadać , bo to były pierwsze lata po tak zwanej rewindykacji Galicji — istna wieża Babel opinij , uczuć , wyobrażeń , władz , sądów itd . — pole , jak najrozłożyściej otwarte wszystkiemu i wszystkim — toteż je krótko charakteryzuje Łempicki , mówiąc : „ I pod samą miarę siedzimy w tym kale , ani w nim się utopić , ani wygrzebać się zeń nie możemy ” . Toteż takie pole jak najlepiej posłużyło Karsznickim . Wkrótce bowiem Łempicki , obwiniony o tajemne knowania przeciwko cesarzowej - królowej , wzięty jest na swym zamku , otoczony strażą i odwieziony na zamek krakowski . Zaledwie zaś jego wzięto , Karszniccy zbrojno napadają na zamek w Niebylcu , palą go , a śród pożaru porywają Basie i osadzają znowu w klasztorze . Tymczasem Łempicki , uwięziony w Krakowie , przechodzi męki piekielne . Oderwany od żony , od majątku i swojej własnej rodziny , dręczy on się kolejną niespokojnością o wszystko , bo wszystko teraz zostawione jest na pastwę dowolną Karsznickim . Dobywa też on wszelkich sił z siebie , ażeby się uniewinnić i jak najprędzej wolność odzyskać , ale jakoś mu to nie idzie . „ Indagowany , odpowiada jak na prawego szlachcica przystało ” — ale mu to najmniej pomaga . Po ukończeniu śledztwa papiery odesłane do Wiednia , z tych papierów żadna wina się nie pokazuje na niego , lecz pomimo to więzień pozostawiony w więzieniu . Śród tego czasu Karszniccy , niezadowoleni jeszcze tym wcale , co już uskutecznili , nie zasypiają zgoła swej sprawy . Posiadają oni na powrót Balównę w swych ręku , ale chcą jeszcze prawność tego posiadania mieć po sobie . W tym celu podali oni o unieważnienie jej ślubu z Łempickim , wkrótce też sami jadą do Wiednia , mataczą , kręcą i w końcu — po kilkumiesięcznych zabiegach — uzyskują w istocie wyrok unieważniający samowolny ślub małoletniej Balównęj . Z tym wyrokiem śpieszą się oni czym prędzej do Przemyśla i już są w Przemyślu , i już biegną z nim do biskupa , kiedy wstępując w progi biskupiego pałacu , dostrzegają w nim niezwyczajną żałobę . Przerażeni pytają : co by to było ? — i dowiadują się , że biskup przemyski , Skierski , zgasł przeszłej nocy . Przybyli więc o dzień jeden za późno , albowiem w prawie kościelnym jest powiedziano wyraźnie : że kiedy ksiądz , który złączył małżeństwo , umiera , ślub dany przezeń pozostaje ważnym na zawsze . Tak więc i wyrok Karsznickich istnym zrządzeniem opatrzności Boskiej , czuwającym wciąż nad sierotą , spełza na niczym . Po usunięciu jednej przeszkody , stojącej złączeniu się na powrót małżeństwa na drodze , z równą szybkością usuwa się i druga . Wszakże i Łempickiego nie uwalnia z więzienia ani jego niewinność , ani zdolność prawnicza , ani jaki bądź przewidziany koniec tej sprawy , tylko także taki sam nieprzewidziany przypadek , także zrządzenie tej samej opatrzności , czuwającej bez przerwy nad Basią . Łempicki bowiem wciąż siedzi i żadnej nie ma nadziei . Lecz zdarza się , że Stanisław August , król polski , odwiedza Kraków naówczas . Lubo Kraków należał podtenczas jeszcze do krajów pozostałych pod rządem Stanisława Augusta , cesarzowa - królowa trzymała na zamku krakowskim swych więźniów — takie to były czasy i takie stosunki ! — król , będąc w Krakowie , odwiedza zamek i w zamku się dopytuje o więźniów . Korzysta z tego szczęśliwego zdarzenia Łempicki , uzyskuje posłuchanie u króla i opowiada mu całe swoje położenie . Wzruszony tym położeniem monarcha obiecuje więźniowi wstawić się za nim do cesarzowej - królowej i na jego szczęście dotrzymuje swej obietnicy , po czym w istocie wkrótce Łempicki , uniewinniony zupełnie , wypuszczony na wolność . Pierwszym krokiem Łempickiego po odzyskaniu wolności było oczywiście połączenie się z żoną . Jakoż w istocie z Krakowa jedzie on wprost do Przemyśla , odbiera swoją najukochańszą żonę z klasztoru i uwozi ją z sobą do Niebylca . Szczęście jego domowe powraca nazad , które teraz jeszcze o tyle większą ma cenę , o ile jeszcze większymi trudami i cierpieniami jest odkupione . Nie jest to szczęście wszakże bez dni pochmurnych . Pomiędzy wonne kwiaty miłości i wzajemnego szacunku plotą się także piołuny . A tymi są głównie majątkowe straty i zawikłania . Łempicki bowiem , ożeniwszy się z jedną z najbogatszych panien swojego czasu , nie tylko za nią rzeczywiście nic nie wziął , ale jeszcze przez nią niemało ze swego uronił . Na Niebylcu spalono mu zamek i wszystkie gospodarskie budynki , zrabowano mu wszystkie zasoby i poniszczono dobytki . Wraca on z żoną do domu , ale w domu zastaje tylko ruinę , pustkę i zniszczenie . Wszakże go to wcale nie zraża . Bez skargi na ustach , a z ufnością w błogosławieństwo Boże , podaje on sobie z żoną rękę do obopólnej wytrwałości i pracy . I praca mu idzie sporo , i Pan Bóg mu błogosławi . Wkrótce też odbudowuje swój zamek , stawia nowe budynki i gospodarstwo swoje do dawnego przywodzi ładu . Jednocześnie wytacza proces Karsznickim o żonine majątki . Krząta on się około tego umiejętnie i zręcznie , ale już tu idzie oporniej . „ Sto procesów przeprowadza kolejno ” — ale nie każden z nich pożądane przynosi owoce . Sądownictwo ówczesne służy więcej krzywdzącym niż ukrzywdzonym i w tym największa przeszkoda . W kilka lat także umierają Karszniccy , a z ich śmiercią niektóre sprawy same przez się padają . Inne rozwlekają się jeszcze bardziej , przedłużają się w lat dziesiątki i dalej ! . . . Jednakże po leciech dwudziestu i kilku kończy on te procesy i z majątków żoninych odbiera w całości Średnią Wieś , Zubracze , Solinę , Polanczyk i inne . Rozległe te posiadłości , wyniszczone do najwyższego stopnia , wymagają jak najstaranniejszego zarządu , aby mogły do dawnego bytu powrócić . Z dala nie da się taki zarząd prowadzić i są już wtedy te czasy , w których o wierne sługi równie trudno , jak o dobrych przyjaciół . Dlatego Basia a dzisiejsza pani Łempicka proponuje mężowi , ażeby odtąd w Średniej Wsi zamieszkali . Mąż na to zezwala , ale nie mogąc znieść rozdziału ze swoim ukochanym Niebylcem , wkrótce sam do niego . powraca . Odtąd pani Łempicka sama w Średniej Wsi mieszka — i tu dopiero występuje ta osobliwszych cnót pani w całej swojej wielkości i blasku . Całym majątkiem swoim ona sama zarządza . Nie trzyma żadnego rządcy ani podstarościego , lecz wszędzie rządzi przez włodarzów , przez chłopów . I wszystko pod jej ręką rośnie , rozwija się i przychodzi do stanu bogactwa . Na wszystkich wsiach stają nowe budynki , wszystkie role obfitują w urodzaj , wszystkie gromady przychodzą do zamożności . Z gromadami osobliwie umie się ona obchodzić . Nie jest ona ich panią , lecz opiekunką i matką . Zna ona każdego gospodarza , każde dziecko we wsiach swoich i wie , co się dzieje pod każdą strzechą . Nie znosi nigdzie głodu i niedostatku i wszystkich własną wspomaga ręką . Zaprowadza spichrzę gromadzkie i nadzór starszyzny nad pracą i rządzeniem się wszystkich , i tym sposobem ubezpiecza ich dobry byt materialny . Szczególniejszy wszakże wzgląd jeszcze ma ona na ich stronę moralną . Nie cierpi nigdzie lenistwa , pijaństwa , kradzieży i ażeby te chwasty wyplenić z gruntu , osobne ku temu tworzy instytucje . Tymi instytucjami .są wszędzie sądy gromadzkie , które nie tyle mają na celu karę , ale głównie poprawę , a w razie niepoprawności banicję . Tym sposobem staje się ona fundatorką nie tylko dobrego bytu swych włościan , ale podnosi ich z czasem do tego stopnia moralnie , że nie masz u nich przykładu żadnego występku , a oni sami stają się w długie czasy pamiętnym przykładem dla swoich braci sąsiednich . Lecz takich celów dopiąć może tylko taki charakter , jakim pod każdym względem jaśnieje osierocona niegdyś Balówna . Była ona pobożną całą duszą i sercem , ale bez ostentacji i wielomówstwa . Modliła się Bogu nie godzinkami , lecz uczynkami , modliła się całym życiem swoim . Dobro bliźnich było u niej zawsze na pierwszym miejscu , jej własne na miejscu ostatnim . Hojna i szczodrobliwa dla wszystkich , dla siebie była oszczędna i wyrachowana ; pobłażająca wszystkim , a najsurowsza dla siebie , nie położyła się nigdy do snu , jeżeli , obliczając się z swoim sumieniem , nie wyrachowała się przed sobą z dokonanego na tym dniu poczciwego uczynku . Jej serce było zawsze w zgodzie z rozumem , a jej rozsądek umiał po prostu rozwiązywać wszystkie najzawikłańsze trudności . Nie mieszkając z mężem w latach ostatnich , odwiedzała go często i jego przyjmowała u siebie , otaczając go zawsze najtkliwszą miłością i głębokim szacunkiem . Jej dom należał do najgościnniejszych w okolicy , a jej umiejętność przyjmowania wszystkich gości z równą uprzejmością , lecz przy tym z godnością a bez próżnej i niezmierzonej wystawy , żyje w pamięci sędziwych sąsiadów do dziś dnia . Śród tak cichego w swoim rodzinnym zakątku , a przecie pełnego takich cnót świetnych zawodu , umarła ta świątobliwa matrona w roku 1823 . Jej pogrzeb należy do najświetniejszych i wystawnością podejmowaną przez męża , i mnogością mów pogrzebowych , lecz głównie owym płaczem tysiąco - głośnym jej licznych gromad , które jednym , nieutulonym jękiem , jakby lamentem całej ziemi , napełniły powietrze . Mąż o kilka lat jeszcze ją przeżył , umierając dopiero W roku 1830 . Z tego małżeństwa pozostała li jedna córka Zofia , która była za hrabim Ankwiczem . Tak więc te góry tutejsze , nie tylko że były tak zaludnione , jakimi się pokazują w Nieczujowych powieściach , ale nawet się rodzili i mieszkali w nich ludzie tacy , na jakich dzisiaj wzmóc się nie umieją nawet najpołożystsze doliny . I te cnoty domowe i publiczne , i owe obyczaje dawne , na mocy których utrzymywał się tak nieporównanie piękny stosunek włościan do panów , dlatego właśnie , że ta kraina była tak górzysta i obcym żywiołom tak nieprzystępna , chowały się tutaj w takiej czystości , że tak jak w powieściach Nieczui , tak i w nietkniętych piórem późniejszych podaniach , wszystko , co dobre , poczciwe i czyste , to swoje , a co tylko występne lub tylko dziwaczne , to pewnie jakiś z krain obcych tu przywleczony niestatek . Rozpatrując się tak w pisanych , jak ustnych pamiątkach domowego życia tej ziemi , dziwić się trzeba zaiste , jak surowo przestrzegano tutaj zacności i cnoty , i jak silną i czynną była pod tym względem opinia publiczna . Wszyscy mieszkańcy tutejsi byli tu niby jakimś zakonnym stowarzyszeniem , w którym kapituła , złożona ze starszych , bezustannie czuwała nad moralnością stowarzyszenia . Jej policja była tak czujna , że najmniejsza drobnostka nie uchodziła jej wiedzy , jej sąd był zawsze doraźny , często nawet tak srogi , że śmierć przynosił obwinionemu . Niżej opowiem wypadek , stwierdzający to podanie , tutaj zaś wspomnę o tym , że nie kto inny , tylko tak silna opinia publiczna sprawiła to , że od najdawniejszych czasów , aż do ostatnich , dzieje tutejsze nie przypominają ani jednego głośniejszego występku , ni jednej zbrodni . W ostatnich latach dopiero , kiedy rozwiązłość obyczajów za Sasów rozgrzeszyła całą Rzeczpospolitą do tego stopnia , że owoczesne dzieje domowe składają się niemal z samych burd , zajazdów , zabójstw i innych gwałtów , i tutaj także popełnioną została zbrodnia , która wszakże , lubo niemniej jasne rzuca światło na stan ówczesnych obyczajów i moraliności publicznej , zawiera w sobie jeszcze jeden rys taki , że dla niego samego zdarzenie to powinno wzbudzić nasze zajęcie . Zdarzenie zaś to było następujące : Jan Prosper na Załuskach , Gostkowie i Łasku , Junosza z Tabaszów Załuski , kuchmistrz Wielkiego Księstwa Litewskiego , Chęciński , zawistowski starosta i Orła Białego kawaler , dziedziczył w ziemi sanockiej na miasteczku Jasienicy i okrążających go wsiach kilkunastu . Dobra te wszystkie były niegdyś częścią dóbr odrzykońskich , czyli kamienieckich , które po Kamienieckich , Betmanach , Bonerach przeszły do Firlejów , przez Firlejównę do Tarnowskich , przez Tarnowską do Wierzbowskich , a przez Ludwikę Wierzbowską dostały się Hieronimowi Załuskiemu , kasztelanowi rawskiemu , który był ojcem kuchmistrza . Pan kuchmistrz sam , mający Szołdrską za sobą i z nią dzieci siedmioro , rezydował na Jasienicy . Był to co do imienia i co do majątku pan znakomity , bo oprócz Jasienicy posiadał jeszcze tu Jabłonicę z przyległościami , a w Sieradzkiem państwo łaskie i państwo gostkowskie na rozgraniczu Sieradzkiego i Łęczyckiego . Przy tym wszystkim jednak był on umysłu spokojnego , a zamiast hucznym ówczesnym biesiadom , raczej naukom , rodzinie i gospodarstwu oddany , sam też wszystkie swoje majątki administrował . Pomimo to wszakże wieś Jabłonica z przyległościami dostała się około roku 1740 imć panu Antoniemu Baranowskiemu , stolnikowi dobrzyńskiemu , za małą sumę w zastaw trzechletni . Ten Baranowski , jaki człowiek był , trudno wiedzieć ; pewna rzecz tylko , że przybył tutaj z ziemi dobrzyńskiej , że szukał tędy wsi do dzierżawy lub kupna , że mu się Jabłonica podobała nad inne , że ją chciał kupić koniecznie , a kiedy tego otrzymać nie mógł , poty męczył pana kuchmistrza , póki jej nie otrzymał w zastaw trzechletni . Jakoż ją trzymał trzy lata , a po trzech leciech wyprosił sobie rok czwarty : lecz kiedy po czwartym chciał jeszcze pozostać dalej , pan kuchmistrz nie chciał na to żadną miarą zezwolić . Po długich prośbach wszakże zezwala Załuski jeszcze na rok jeden , ale pod tym warunkiem , ze na rok przyszły o świętym Janie ma mu być Jabłonica oddana bez żadnych kwestyj . Baranowski zostaje , lecz już w biegu tego piątego roku daje się słyszeć z tym wszędzie , że z Jabłonicy za nic się nie ustąpi . Niecierpliwi to dosyć kuchmistrza , lecz zniecierpliwia daleko więcej , kiedy wysławszy na kilka dni przed świętym Janem swego rachmistrza , imć pana Jełczyckiego , do Baranowskiego z wezwaniem , ażeby sobie sumę zastawną odebrał , dostaje od niego stanowczą odpowiedź , że sumy tej nie odbierze , że ma inne do niego pretensje i Bóg nie wie , co jeszcze , a w końcu , że z Jabłonicy żadną miarą się nie ustąpi . Pisarzem grodzkim sanockim był naówczas imć pan Józef Malicki , późniejszy kasztelan , Wojciech Wielogórski regentem , a susceptantem Aleksander Rzepicki — do nich się tedy , jako do siedzących ciągle w Sanoku , udaje pan kuchmistrz , jak ma sobie w tej sprawie postąpić . Imć pan Malicki , przejrzawszy dokumenta , zapewnia kuchmistrza , że byle tylko sumę zastawną wraz z kontraktem zastawu złożył w kancelarii grodzkiej sanockiej , to pan Baranowski najniezawodniej będzie zmuszony oddać mu Jabłonicę natychmiast . Pan kuchmistrz tedy , zabrawszy z sobą to wszystko , zabiera także swego rachmistrza Pełczyckiego i w sam dzień nawrócenia świętego Piotra i Pawła udaje się do Sanoka , pewny tego , że wszystko jak najlepiej załatwi , nazajutrz do domu wróci , a w kilka dni potem Jabłonicę odbierze . Nie była to wszakże sprawa tak łatwa . Baranowski bowiem , lubo sam może nie tyle zły i mniej zręczny , ma jednak dziwnie sprężystą podporę w plenipotencie swoim , imć panu Mietelskim . Ten Mietelski jest to szczwany lis palestrancki , który całe życie przepędził na trybunałach i sądowych kadencjach , to jako plenipotent , to delator , to wreszcie świadek lub poplecznik najęty . Przez tego Mietelskiego śledzi Baranowski każdy krok Załuskiego , jakoż się dowiaduje i o tym , jaką on odpowiedź odebrał od Malickiego . Dowiaduje się wreszcie , że z deportacją sumy zastawnej sam pan kuchmistrz w dniu świętego Piotra i Pawła ma udać się do Sanoka . To mu też odbiera ostatnią nadzieję , jakoż do przynoszącego mu tę wiadomość Mietelskiego powiada z żalem : — Jużeśmy teraz całkowicie przepadli . Lada jaki rajca z ciebie , Mietelski ! a inną drogą może by m się przecie usiedział był w Jablonicy , boćby bez niej nie zgłodniał pan kuchmistrz . Ale na to Mietelski : — I tak się waszmość jeszcze usiedzisz . Mam . ja sposoby na wszystko . Owo więc i na to jest sposób , a ma się tam oprzeć o kogo pan kuchmistrz , mam i ja się też oprzeć o kogo w Sanoku . Toż to nie tylko tam pan Malicki i panowie grodowi ; jest tam przecie i chorągiew pancerna , a w tej chorągwi są tam Kunicki i Waryczeńko , a jegomość masz zasie swoich . — Więc cóż powiadasz , Mietelski ? — Pojedziemy i my do Sanoka — odpowiada Mietelski — a tam obaczymy . — Jakoż rzeczywiście , kiedy pan kuchmistrz dopiero na dzień świętego Piotra i Pawła wybiera się do Sanoka , Baranowski z Mietelskim już w wigilię tam przybywają . W Sanoku wówczas stoi rzeczywiście chorągiew pancerna . Jest to chorągiew jw . Józefa Mniszcha , kasztelana krakowskiego , której namiestnikiem jest imć pan Ludwik Lubieniecki , Antoni Osuchowski chorążym , a z towarzystwa bawią przy niej naówczas imć pan Kosobucki , Jan i Mikołaj Bukowscy , Józef Siedliski , Witski i kilku innych . Pomiędzy tymi wszakże znajdują się jeszcze dwa indywidua , jeden Kunicki , a drugi Waryczeńko , zwany czasem Waręzki , o których trudno przypuścić , ażeby byli istotnymi towarzyszami chorągwi , bo na to nie zezwalają ich późniejsze uczynki . Towarzystwo w chorągwi było tak znamienitym zaszczytem , że o niego ubiegały się najpierwsze imiona ; towarzyszem chorągwi nie mógł być wówczas , tylko szlachcic herbowy , znanego powszechnie domu , a nawet i dla takich jeszcze uzyskanie tego zaszczytu było pod owe czasy taką trudnością , że nawet szlachcic osiadły i piastujący już ten albo ów urząd w powiecie miał siebie za szczęśliwego , jeżeli go za pomocą instancyj i długich zachodów uzyskał . W takiej chorągwi zresztą , której każdy prosty towarzysz nie mógł pójść pod komendę nawet jenerała cudzoziemskiego autoramentu i która przeto składała się prawie z samego kwiatu ówczesnego obywatelstwa , nawet za Sasów przestrzegano z taką surowością honoru , zacności i czystości spraw wszelkich , że o tym , ażeby się .pod nią jako istotny towarzysz mógł znajdować człowiek podejrzanego charakteru i wolnego sumienia , nie można ani pomyśleć . Kunicki i Waryczeńko , lubo ich manifest pani kuchmistrzowej litewskiej takimi zowie , nie mogli być jednak towarzyszami chorągwi . Jakoż inaczej i całkiem prawdziwie wyjaśnia nam to tradycja . Chorągiew taka , konsystująca w Sanoku , jeżeli się samowolnie nie mieszała w sprawy powiatowe albo prywatne , nie miała właściwie nic do czynienia . Lubo więc obowiązkiem było , ażeby chorągiew taka była o każdej porze przynajmniej w trzeciej części towarzystwem okryta , towarzysze jej jednak , będąc po największej części szlachtą osiadłą , mającą w domu swoje własne zajęcia , nie siedzieli nigdy w chorągwi , kontentując się tym , że się po kilka razy do roku zbierali na koło rycerskie , że swoich luzaków , czyli pocztów utrzymywali w Sanoku i zresztą sami byli na każde zawołanie gotowi . Porucznikowi jednak albo namiestnikowi , komenderującemu chorągwią , przykro było siedzieć w miasteczku z samym tylko chorążym ; asystując zresztą wedle zwyczaju sądowym kadencjom , procesom kościelnym i wszystkim innym miejscowym obchodom , rad by był mieć zawsze przy sobie choć taką z towarzystwa reprezentację . Nie mogąc jej zaś mieć ze strony towarzyszów chorągwi , których najwięcej kilku przy nim bawiło , przysposabiał ją sobie sztucznie . O to zaś wcale nie było trudno . Albowiem wówczas , przy długoletnim spokoju i ogromnym rozmnożeniu się szlachty , mnóstwo było młodzieży w kraju , którzy żadnego nie znachodzili zajęcia . Było też wielu ludzi , którzy , śród powszechnego nieładu przywłaszczywszy sobie nazwisko , stopień wojskowy lub urząd jaki , włóczyli się z miejsca na miejsce , szukając utrzymania dla siebie w powszechnie zachowywanej gościnności . Drudzy , posłużywszy czas jaki na Kresach , porzucali ciężką tamtejszą służbę i na lekszą w kraj się puszczali ; inni dla jakiego łotrostwa wykluczeni z chorągwi lub z regimentu , ze zmyśloną historią niewinnego prześladowania zaciągali się w jakiej dalekiej krainie do nowej służby . Tacy więc goście , lubo zresztą niewielką ich obdarzano ufnością i w chorągwiach okrytych , konsystujących po wielkich miastach , żadnego im nie dawano przystępu — w chorągwiach jednak takich , którym zwykle brakowało nie tylko okrycia , ale nawet reprezentacji , częstokroć łatwego doznawali przyjęcia . Jakoż za takich gości także należy mieć Kunickiego , a przede wszystkim już Waryczeńka , który nawet nie miał ustalonego nazwiska . Jakoż imć pan stolnik dobrzyński , przybywszy wraz z swoim Mietelskim do Sanoka , nie udał się wcale do nich ; tylko rozkazawszy w gospodzie zgotować obiad i nakupiwszy win różnych gatunków , jak gdyby nic nigdy nie było , całą chorągiewną starszyznę do siebie zaprosił . Na tę fetę stawili się z chęcią namiestnik , chorąży i wszyscy towarzysze . Jedzono , pito i bawiono się aż do rana ; rano zaś imć pan Lubieniecki , mający swe gospodarstwo we wsi Zahutyniu , o ćwierć mili od Sanoka odległej , do siebie znów wszystkich zawezwał . Wkrótce też zajechały przed gospodę karabony i kałamaszki i widzieli to wszyscy , jak całe to towarzystwo , śród rozgłośnie śpiewanych pieśni i gęstego strzelania z rusznic i pistoletów , wyjechało precz z miasta . W Zahutyniu de noviter repertis gościna — i tu dopiero stolnik dobrzyński , zostawiając Mietelskiemu robotę około Kunickiego i Waryczeńka , sam przed starszyzną zaczyna rozwodzić żale na pana kuchmistrza , opowiadając , jako go gnębi i zdziera , i teraz jeszcze chce z posiadanej prawnie dzierżawy wyrzucić . Burzą się na to winem i bezsennością porozgrzewane umysły — lecą klątwy i groźby na wszystkich koronnych i litewskich kuchmistrzów — dostaje się przy tym wojewodom , starostom i kasztelanom — a wrzekomo ukrzywdzonemu szlachcicowi dostaje się ręka bratnia i obietnica pomocy . Dzieje się to już w sam dzień świętego Piotra i Pawła . W ten dzień też w samej istocie przyjeżdża do Sanoka i kuchmistrz . Ale pan wielki , z wielkim jeżdżący dworem , przyjeżdża późno i nim dla siebie miejsce znajduje w gospodzie , słońce już bliskie zachodu . Obawiając się , aby go z przyjęciem deportowanych pieniędzy nie odroczono do jutra , posyła Pełczyckiego do pana pisarza . Pan pisarz , grzeczny i uprzejmy dla wszystkich , uprzedzającym jest dla tak znakomitego dygnitarza i odpowiada przez Pełczyckiego , że czekać będzie w kancelarii i deportowane pieniądze przyjmie — choćby też i przy świecach . Pan kuchmistrz tedy się wybiera powoli i nim się wybrał , zmrok już zapada na dworze . O zmroku dopiero wychodzi on z swojej gospody , idzie z nim razem Pełczycki , a za nim hajducy na noszach drewnianych niosą sumę zastawną . Kiedy tak idąc do grodu , którego kancelarie znajdowały się w przyziemiach zamku , położonego na drugim końcu miasta , przychodzi na rynek , w rynku , śród nieprzejrzanego już zmroku , z niewiadomego miejsca daje się słyszeć jakiś gromki głos , wołający : — Śmierć to niosą , nie pieniądze ! Pan kuchmistrz nie zrozumiał sam dobrze , ale zrozumiał Pełczycki i powtórzywszy mu te słowa , mówi do niego : — Jw . panie ! bodajby tu na nas nie było jakiej zasadzki . Ale Załuski , w swoim czystym sumieniu i dobrym rozumieniu o ludziach , zbywa niczym Pełczyckiego i tak w milczeniu dochodzą wszyscy do zamku . W zamku , w kancelarii grodzkiej , zastali istotnie światło i pp . Malickiego , Wielogórskiego i Rzepeckiego czekających z aktami . Wszakże ledwie pan kuchmistrz , wszedłszy do kancelarii , zaczął się witać z imć panem pisarzem — daje się słyszeć tumult jakiś na dziedzińcu zamkowym . Nie można zrazu rozpoznać , co się to dzieje , ale słychać wyraźnie brzęk szabel , różne pomieszane hałasy jakby pijanych ludzi , a między nimi i głosy : bij , zabij ! takiego a takiego syna ! — Kuchmistrz spogląda z zdziwieniem na pana pisarza , ten zaś nawzajem na niego — a tymczasem drzwi od samejże kancelarii otwierają się z wielkim łoskotem i cała ta hurma krzykaczy wpada wewnątrz do izby . Na jej czele widać najpierwej Lubienieckiego , Baranowskiego i Kunickiego , za nimi wpada Mietelski i Waryczeńko , a dalej kilkunastu jeszcze uzbrojonych , których wszakże już niepodobna rozpoznać . Przeciwko tym napastnikom powstaje z pasją imć pan pisarz grodzki , lecz ci wszczynają od razu taki tumult i hałas , że jego głos ginie śród wrzawy . Tymczasem Baranowski rzuca się na kuchmistrza , lżąc go śród tego rozgwaru najbrzydszymi słowami ; Załuski się cofa za stół do kąta , ale w tej chwili napadają na niego Kunicki i Waryczeńko , i kiedy jeden rozmachanymi rękami strąca mu z głowy kapuzę , drugi dobytą spod kierci szablą , tnie go w głowę tuż koło lewego oka . Cięcie to nie tylko że trafia kuchmistrza w miejsce tak słabe , jak skronie , lecz jest zarazem tak silne , że go od razu powala na ziemię . . . Widząc to imć pan Pełczycki , dobywa szabli i na czele kuchmistrzowskich hajduków rzuca się z wściekłością na napastników , ale w tej chwili od nich już żadnego nie doznaje oporu , bo wszyscy oni , obaczywszy kuchmistrza leżącego na ziemi , sami się jak najprędzej wynoszą . Wkrótce potem cisza już jest w kancelarii grodzkiej sanockiej — panowie grodowi zaciągają w akta deportację sumy zastawnej i sporządzają akt eksposesji Baranowskiego , a kuchmistrzowscy hajducy na tychże samych noszach , na których przynieśli pieniądze do zamku , odnoszą teraz zranionego swojego pana do jego gospody . Złożywszy Załuskiego na łożu w gospodzie , Pełczycki przywołuje natychmiast felczerów , przywozi lekarza zamkowego z Leska , posyła po jakiegoś mnicha lekarza do Krosna i jednocześnie rozsyła konnych posłańców z zawiadomieniem o dokonanej zbrodni na wszystkie strony . Zabiegi te jednak niewiele pomagają choremu . Załuski leży bez przytomności przez noc całą aż do rana , a rano lekarze oświadczają sfrasowanemu Pełczyckiemu , że tylko jeden Bóg może mu pomóc , a i od Boga będzie to cudem . . . Nazajutrz wszakże jeszcze w czas przed południem zjeżdża się do Sanoka niemało szlachty sąsiedniej i przybiega także rozstawionymi przez Pełczyckiego końmi pani kuchmistrzowa litewska . Pani kuchmistrzowa pada z rozdzierającym serce lamentem na kolana u łoża męża — a oburzona tą zbrodnią szlachta , rzuca się w miasto za odszukaniem Baranowskiego , Mietelskiego , Kunickiego i Waryczeńki . Poszukiwania ich są daremne , ani jednego z nich bowiem nie masz już w mieście — szlachta rzuca się w pogoń za nimi , drudzy czepiają się pozostałych w mieście namiestnika i chorążego , z czego wszczyna się tumult , hałas i rąbanina , przy czym pomiędzy innymi , poznaczonymi z lekka , jeden z młodych Gumowskich jest tak zesiekany , że do sześciu tygodni potem goi się z ran swoich w Sanoku . Przez następne dni ciągle nowa szlachta się zjeżdża do miasta , a do czwartego dnia rano wszystko , co tylko żyje , co tylko szablę nosi w całej ziemi sanockiej , jest zgromadzone w mieście . Szczupły Sanok rozpiera się pod tym niespodziewanym zjazdem , jego domki nie są w stanie wszystkich gości pomieścić — wszakże ci goście nie są wybredni i mieszczą się na poddaszach i w sieniach , drudzy się kwaterują w chatach wiejskich na sanockiej posadzie , inni się nawet rozkładają obozem nad Sanem . Szlachta ta , zgromadzona ze wszystkich kątów , przez całe dnie oblega gospodę , w której leży Załuski , a co znaczniejsi idą go naocznie oglądać ; drudzy , uraczywszy się po winiarniach na ten niespodziewany frasunek , wywołują po ulicach pomstę Bożą na zbrodniów , inni nawet wpadają na zamek , to znów do kwatery chorągwi i grożą tak panom grodowym , jak i Lubienieckiemu srogim rozsiekaniem i śmiercią . Poplecznicy i przyjaciele Załuskich nie zaniedbują niczego , ażeby usposobienie szlachty na swojej stronie utrzymać , jakoż co dzień , co godzina , dają tu i ówdzie ognia poostrzone szabelki . Jednak ażeby nigdzie do tumultu nie przyszło , czuwa pilnie chorągiew pancerna . Chorągiew ta już od dni kilku jest całkowicie okryta , ani jednego nie brakuje w niej towarzysza , ani jednego luzaka . Główną komendę ma nad nią imć pan Marcin Nieczuja - Ślaski , który przez swoje życie już niejednej porucznikował chorągwi i tu też postępuje sobie dziwnie surowo . Wszyscy towarzysze są ciągle pod bronią ; odwach jest utrzymany porządnie ; Lubieniecki i Osuchowski wraz z pocztowymi , na których pada podejrzenie wspólnictwa zbrodni , obłożeni , to honorowym , to rzeczywistym aresztem ; bezustanne ronty przeciągają ulice i zgoła cala ziemia sanocka za pomocą porozsyłanych komend wzięta jest w czujną policję , ażeby w niej choć jednego z zbrodniarzy wyśledzić . Takie naprężenie trwa przez dni siedem . Siódmego dnia wieczór kuchmistrz , wycieńczony na siłach , umiera . Wieść ta jak błyskawica rozbiega się po mieście . Wskutek niej nowy rozruch się robi . Zbija się w tłumy szlachta , grozi i tym , i owym , i w swej zapamiętałości grozi nawet samemu miastu . Niewiele brakowało do tego , żeby rozżartym tłumom trza było poświęcić jednego z uwięzionych towarzyszów , dlaczego zapewne Lubieniecki wraz z Osuchowskim zaraz po śmierci kuchmistrza znikają także bez wieści . Czujna wszakże i ciągle czynna chorągiew utrzymuje spokój powszechny , późną nocą rozchodzą się tłumy na swoje leże , a tymczasem pani kuchmistrzowa litewska wraz z przybyłymi krewnymi i całym dworem przygotowuje się do solennego aktu oskarżenia , mającego się odbyć nazajutrz . Jakoż w istocie nazajutrz zaraz rano zaczyna się ten akt pompatyczny . Wtedy corpus exsangue śp . kuchmistrza ubrane jest w szaty jego imieniowi i tytułom odpowiednie . Ciało to , położone na mary , kirem obwieszone dokoła , niosą w żałobę poubierani hajducy z nieboszczykowskimi herbami . Za ciałem z rozgłośnym jękiem i niepowstrzymanymi łzami , ciężką żałobą okryta , postępuje pozostała po zmarłym wdowa ; koło niej idzie , wtórząc głośno i łzom , i jękom matczynym , siedmioro drobnych , osieroconych dziatek . Dalej kilku krewnych przybyłych , cały dwór nieboszczyka kuchmistrza i wszyscy słudzy , wszystko to w ciężkiej po swoim panu żałobie . Za nimi wreszcie ciągnie kilkaset szlachty , jedni z głowami pochylonymi w smutku ku ziemi , drudzy z okiem pałającym zemstą i szukającym zbrodniarzy . Około tego ogromnego konduktu ciśnie się lud pospolity tłumami , pomiędzy które przeciągają konne i piesze poczty towarzystwa chorągwi . Wszystko to ciągnie krokiem powolnym na zamek i wchodzi wreszcie na zamkowy dziedziniec . Tam przeciw nim wychodzą starosta i sędzia , i pisarz , i zgoła cały sąd grodzki . Okryta kirem i łzami zalana wdowa śp . kuchmistrza , prezentuje sądowi jego wybladłe zwłoki : w imieniu swoim , w imieniu sierot , przyprowadzonych za sobą , i całej nieboszczyka familii , zanosi ona żałosną skargę na to srogie zabójstwo do sądu , prosi o sądowne obejrzenie zwłok nieboszczyka , o wyraźne uznanie i ogłoszenie dokonanego na nim zabójstwa , a wreszcie błaga o ukaranie zbrodniarzy . Tym skargom i prośbom towarzyszy rozgłośny płacz samej wdowy , jęk dzieci , szlochanie krewnych , sług i przyjaciół zmarłego , a nareszcie i stokroć jeszcze głośniejszy gwar zgromadzonej tak tłumnie szlachty , z ust której tutaj wyrywają się tylko niezrozumiałe groźby , tam wyraźniejsze przeklęctwa , ale gdzie indziej także i wcale zrozumiałe przeciw samemu sądowi zarzuty : jakoby i on był winien w części tej zbrodni , będąc ze zbrodniarzami w zmowie i odbywając umyślnie dlatego sprawę kuchmistrza w nocy ! . . . Na taką skargę i prośbę dobitną , popartą jakimi dwiema lub trzema setkami szabel , sąd jest dziwnie usłużny . Ogląda on natychmiast ranę nieboszczyka kuchmistrza i uznaje ją bez wątpienia śmiertelną ; ze swej strony , wedle sił wszelkich , utula w żalu wdowę i płaczące sieroty ; jakoż także bezzwłocznie deleguje od siebie urodzonego imć pana Pawła Cieszanowskiego z Grabówki , ażeby tenże zbrodnię tę za spełnioną , a imć panów : Baranowskiego , Mietelskiego , Kunickiego i Waryczeńkę za zabójców śp . kuchmistrza swoim czystym i zrozumiałym głosem ogłosił . Na tym się kończy akt ten solenny , po czym pani kuchmistrzowa zabiera zwłoki mężowskie do dóbr familijnych , szlachta się pomału rozjeżdża do domów i tylko chorągiew pancerna pozostaje w Sanoku . Chorągiew zostaje cała , po zniknieniu bowiem rzeczywistych zabójców , o nią tu chodzi najwięcej . U jej namiestnika i chorążego motorowie tej zbrodni znaleźli dla siebie oparcie , a to jest plama niemała . Chorągiew nie może tego sobie zapomnieć i dlatego zbiera się na koło . Koło to jest burzliwe i gwarne , bo każdy czuje , jak wielką jest ta plama , a nikt nie widzi na nią żadnego środka . Wszakże wśród tej rozgwarnej narady zdobywa sobie znowu główny głos imć pan Nieczuja - Ślaski i powstawszy za stołem tak mówi : — Mości panowie i bracia ! dawnymi czasy służba w chorągwi pancernej była najpiękniejszym w Rzeczypospolitej zazczytem . Chorągiew była tak jako kościół : kto do niej wstąpił jakby się zbliżył ku samemu Bogu . Na chorągwi nie mogła być żadna skaza ani nawet cień żaden , a każdego jej towarzysza słowo ważyło tak jak przysięga . Toteż wówczas chorągiew stawała i za rząd , i za sądy , i nieraz za to , czego by żaden sąd nie potrafił . W dzisiejszych czasach cóż się to między nami nie dzieje ? Oto chorągiew nasza , zamiast czuwać nad całością Rzeczypospolitej , nad sądów powagą i zacnością obywateli , jeszcze sama daje pochop zbrodniarzom ! Powiadają wszyscy , że to jest wypadek : ale tak nie jest , panowie bracia ! Plama ta nie jest wypadku skutkiem , jeno skutkiem tego , że śmy wszyscy , jako jesteśmy , zmaleli , że śmy podupadli na duchu i zubożeli na cnotach ojcowskich , że śmy zgoła z olbrzymów poszli w niedorostki i karły ! Zamiast stać mężnie na straży najpierwej wiary świętej , a potem ojczyzny , pilnujemy głównie naszej własnej szkatuły i gardła — zamiast przestrzegać surowo czystości sumienia , popuszczamy sobie cugli codziennie więcej i rozpasujemy na wszystko — zamiast się ćwiczyć w dawnym rycerskim rzemiośle i po staremu rwać się choćby i z łańcucha domowych obowiązków do posługi publicznej , zastawiamy się pierwszym lepszym przybyszem , dajemy zjadać rdzy nasze misiurki i kordy , a sami się rwiemy do pierzyn ! Z żelaznych mężów zeszli śmy na łątki słomiane , z opatrznych i pracowitych ojców w słabe i niezaradne dziecięta . Huc decrevere gigantes ! Tak mówi Nieczuja i powiada na koniec ze smutkiem , że co się stało , to się już odstać nie może . Ale potrzeba przynajmniej , ażeby drugi raz się co podobnego nie stało . — A pewni tego będziemy dopiero wtedy , jeżeli służbę około chorągwi będziemy pełnić wedle starego zwyczaju . Więc ani nam się w tej służbie dać zastępować nieznajomym adwenom , ani zezwalać na to , ażeby się lada kto chlubił tytuł em towarzysza , ani przy kielichu i za przekupstwem afektów odprawować obiory . A kiedy w choragwi nie będzie namiestnikował ten , który mieszka najbliżej Sanoka ; ani do egzakcji podatków wybrany ten , który przychudł na swojej wiosce , ażeby się też na egzakcji podkarmił ; ani chorągwi naszej nie będzie nosić ten , który nie ma co nosić u siebie w domu — tedy i ład będzie , i bezpieczeństwo pod każdym względem i nie stanie się nigdy podobny teraźniejszemu wypadek . Tak skończywszy swą mowę , proponuje najpierwej zupełną puryfikację chorągwi i całkiem nowe obiory , potem napisanie listu o tym do jw . rotmistrza ; a wreszcie , ażeby odtąd przynajmniej przez czas jakiś kilkunastu towarzyszów mieszkało wciąż przy chorągwi . Lubo cierpkie zaiste są prawdy powiedziane przez starego imć pana Nieczuję , nikt jednak się przeciw nim nie odzywa i wszyscy jednogłośnie zgadzają się na poczynione przez niego wnioski . Puryfikuje się tedy chorągiew w ten sposób , że z niej wychodzą na zawsze nieobecni już Lubieniecki , Osuchowski , Kunicki i Waryczeńko i nawet z pocztowych , którzy byli przy owym zabójstwie , żaden nie pozostaje w chorągwi . Następują natychmiast wybory i te wypadają najlepiej . Namiestnictwo bowiem dostaje się imć panu Ossorii - Bukowskiemu z Nozdrca , który później był podkomorzym tej ziemi , a chorąstwo imć panu Błońskiemu z Bereski , który później był stolnikiem sanockim i którego pierwsza konfederacja chciała mieć koniecznie marszałkiem . Po napisaniu o tym relacji do Mniszcha kilkunastu towarzyszy zostaje przy chorągwi — wszyscy inni się rozjeżdżają do domów — i dawna cisza rozlega się w mieście Sanoku . Taka też sama cisza zalega i w Jasienicy , na dawnym dworze nieboszczyka kuchmistrza . Po jego pogrzebie , odprawionym z wielką pompą owemu czasowi właściwą , pozostała wdowa wynosi się stąd na zawsze i zamieszkuje w miasteczku Łasku w województwie sieradzkim . Opiekę nad pozostałymi majątkami , nad sobą samą i siedmiorgiem sierotek porucza ona stryjeczno - rodzonemu bratu śp . męża , Jędrzejowi Stanisławowi Załuskiemu , podówczas już biskupowi krakowskiemu , który z ojcowską troskliwością zajmuje się wychowaniem starszych jej dzieci . Popiera on także całym wpływem swoim proces przeciwko zabójcom kuchmistrza , lecz dla ich niebytności i nawet zaginionych zupełnie o nich wieści , nie doprowadza do żadnego skutku . Pani kuchmistrzowa więc wreszcie zarzuca dalsze poszukiwania , nosi sama przez lat kilka grubą po mężu żałobę ; tę żałobę zamienia później na habit zakonnicy i w tak wiernej pamięci nieodżałowanej swej straty , oddana wychowaniu dzieci , modlitwom i miłosiernym uczynkom , pomstę za krzywdy swoje pozostawia samemu Bogu . Od tego czasu mija lat kilkanaście . Zajęta po większej części hucznymi biesiadami i biesiadniczymi burdami szlachta , zapomina już całkiem o dokonanej na śp . kuchmistrzu litewskim zbrodni . Zapomina ona o niej tym bardziej , ile że dotychczas żaden z jej motorów ni wykonawców nigdzie na jaw nie wyszedł ; nawet o samym Baranowskim , który tu przecież swoje dobytki i ową sumę zastawną zostawił , nie dała się słyszeć żadna wieść nigdy . Wszystko to gdzieś się podziało , zniknęło , przepadło . Aż dnia jednego , kiedy pani kuchmistrzowa litewska , już późnymi latami zgarbiona matrona , lecz zawsze jeszcze habit zakonny nosząca i mieszkająca naówczas w Lasku , o wieczornej godzinie z kilką pań innych w wielkiej dworu swojego komnacie , daje jej znać służący , że jakiś pielgrzym , powracający ze Ziemi Świętej , prosi o wstęp i posłuchanie u pni . Świątobliwa matrona chętnie zezwala na to — jakoż wkrótce otwierają się drzwi i wchodzi przez nie starzec białowłosy , z długą po pas białą brodą , w strój zwyczajny pielgrzymów przybrany , który się zbliża wprost , do pani Załuskiej i prosi , ażeby mu pozwoliła pomówić z , sobą słów kilka na osobności . Zniepokojona tym cokolwiek staruszka , namyślała się trochę , lecz na usilne prośby pielgrzyma odchodzą do przyległej komnaty przytomne damy , a ona , pozostawszy sama z pielgrzymem , pyta go , czego by żądał . Wszakże natenczas pielgrzym rzuca się przed nią na kolana i mówi przerywanymi słowy : — Nie powstanę ze ziemi , póki mi nie przebaczysz , — Któż jesteś ? cóżeś mi winien ? — pyta pani Załuska . — Jestem Baranowski — powiada starzec klęczący . Na wspomnienie tego nazwiska , ba , nawet wprost na widok samego zabójcy męża przerażoną matronę porywa tak gwałtowne uczucie zgrozy i żalu , że przez długą chwilę stoi nad starcem jak gdyby niema i nie jest w stanie ani słowa przemówić . Jednak po chwili , powróciwszy do władzy nad sobą , wymawia z łkaniem te słowa : — Bóg mi każe przebaczać , przebaczam , bodajby i On ci tak samo przebaczył . Po czym pielgrzym powstaje z ziemi i znika . Co się później stało z tym Baranowskim , rzecz niewiadoma . Tutaj w Sanockiem żadna wieść o nim nic nie przynosi . Zapewne resztę swojego pokutniczego życia skończył w jakim klasztorze . Taka jest powieść rzetelna o zabitym Załuskim . Podaję ją tak , jak się sama składa z manifestu pani Załuskiej , wniesionego do grodu , i z żywej tradycji . Jakoż wszystko tu jest prawdziwe : i owo podstępne wmieszanie w to towarzyszy chorągwi , i napad wieczorny , i owe rącze ujęcie się całej szlachty za zabitym , i puryfikacja chorągwi , i nawet owo podanie o zjawieniu się Baranowskiego po powrocie ze Ziemi Świętej , które nie tylko się utrzymuje w domu tak słynnym z oświaty , rozumu i nauk , jak dom Załuskich , ale powtarzane mi było niemal przez wszystkich starców tej ziemi , przechowujących dawne tradycje . Chcąc też główne mementa tego zdarzenia rozebrać , wiele by się dało powiedzieć o owych czasach , które po tysiąckroć już sądzone i obrabiane , jednakże jeszcze różnie się przedstawiają u różnych . . . To wszakże , o ile by mnie zawiodło na szerokie pole obyczajowo - dziejowej rozprawy , o tyle niewłaściwym jest skromnemu wstępowi do jeszcze skromniejszej powieści . . . Jakoż natomiast przejdę raczej do jeszcze jednego wspomnienia z domowych dziejów tej ziemi , które , tak samo jak poprzednicze , powinno nie tylko dać nam prawdziwe i jasne wyobrażenie o potędze i sile owoczesnej opinii publicznej , lecz przez powłokę , dziś tak okrzyczanego ( powszechnie za szeczero - polskie mianego , a w rzeczy żywcem z Niemiec do nas przeniesionego ) saskiego pijaństwa i biesiadniczości przepuścić nas w głąb ówczesnego narodowego sumienia , które zaprawdę jeszcze daleko godniejszym jest tego , ażeby śmy dzisiaj zawiązali w nim na powrót dawnego pokrewieństwa stosunki , niżeli bezwzględną obrzuciwszy go klątwą , na zawsze go się wyparli . Zdarzenie to odnosi się do familii Chojnackich , zamieszkałej naówczas w Sanockiem . Nazwisko to występowało już nieraz w różnych rymowanych i nierymowanych powieściach i Chojnackiego figura różne już przybierała postacie . Figura ta wszakże nie wszędzie jest taką samą , jaką była niegdyś w istocie ; gdzieniegdzie nawet jest ona zlaną z trzech różnych osób całością , z których każda miała w rzeczy wcale odrębne znaczenie i stanowisko , i swój właściwy charakter . Nie wspominam tu o tym dlatego , ażeby m , na wzór własnego popisu łaknącej i uboczne względy na celu mającej krytyki , chciał prostować poetyczne zmyślenie , często wiele piękniejsze od prawdy , ale głównie dlatego , że do zrozumienia rzeczywistego faktu niezbędną jest znajomość rzeczywistych premisów . Owóż tedy Chojnaccy , piszący się z Chojnat , a używający klejnotu Trzaska , jak dawno byli zamieszkali w Poznańskiem , Sędomirskiem i Rawskiem , tak niedawno w Sanockiem . Dopiero Józef Ossoliński , wojewoda wołyński , żeniąc się , a ( jak wówczas mówiono ) przystając do Stadnickiej , wojewodzianki także wołyńskiej , osiadając na żoninym majątku Lesku i przyprowadzając tutaj ze sobą kilku szlachty , swoich dworzan , czyli przyjaciół , przyprowadził także i Chojnackich . Przybyły z nim był to pan Maciej Chojnacki , stolnik rawski , potem pisarz , a w końcu nawet tytułujący się sędzię grodzkim sanockim . Był to mąż nadzwyczaj poważny i po staremu stateczny , nie był nigdy dworzaninem , lecz za to szczególnie wiernym przyjacielem Ossolińskiego . Takim zawsze się mienił i miał nawet wszelkie prawo do tego , bo nie tylko nie odstępował nigdy Ossolińskiego w żadnej opinii ani w żadnej przygodzie , ale nadto był on sam nawet spokrewniony z znakomitymi domami , i kiedy jeden z jego przodków miał za sobą Ogińską , drugi ożeniony był z Ossolińską , wdową po Korytku . Jakoż pan stolnik , przyszedłszy tutaj , lubo wziął zaraz Zagórz , jedną z najpiękniejszych wsi państwa leskiego w dzierżawę , kupił jednak natychmiast wieś Strwiążyk , ażeby miał i własne w tej ziemi dziedzictwo . Ten Chojnacki , z Gostomskiej albo może nawet Stadnickiej , miał dwóch synów , Edmunda i Antoniego . Młodszy o wiele Antoni nie odznaczył się żadną osobliwością i dożywszy w spokoju bardzo późnej starości , ledwie trzydzieści lat temu , jak umarł — starszy zaś Edmund , nie posiadający nigdy żadnego urzędu i tytułujący się zawsze tylko stolnikowiczem rawskim , to jest właściwie ów zawołany junak swojego czasu , do którego tak mnogie i tak charakterystyczne się wiążą powieści . Jaka była jego młodość najpierwsza , niepodobna powiedzieć z pewnością . Według niedokładnego podania miał on być w różnych szkołach i już w szkołach miał się odznaczać swoim charakterem burzliwym i zręcznością w robieniu bronią ; miał też być także przez jakiś czas krótki na dworze samego króla , gdzie jednak jego charakter niesforny nie dopuścił mu dłuższego pobytu . Pewna rzecz wszakże , że kiedy wrócił w progi ojcowskie , był to młodzieniec , który wzrostem przenosił najsłuszniejszych o głowę , który rwał postronki jak nici i konie wywracał , lecz przy tym także posiadał wielką ogładę światową , nieobce mu były nauki i umiejętność kilku języków . Jego dzieje publiczne , że je tak nazwę w braku innego wyrazu , są już skądinąd dostatecznie znajome . Nie miał on równego w całej sanockiej ziemi , i to nawet pod żadnym względem , bo jak zręcznością , odwagą i siłą przenosił wszystkich , tak górował nad nimi sprężystym charakterem , niepokalanym sumieniem i głową . Jakoż jest to rzecz osobliwa w Chojnackim , że jak był z charakterem dziwnie namiętnym i nawet gwałtownym , jak całą ziemią tą trząsał , rwał sejmiki w Sądowej Wiszni albo na przekór zrywać je chcącym , własną wolą je utrzymywał lub składał ; jak się zrywał do sądów , do napadów i miewał nieraz najwybredniejsze różnych wojen pomysły ; jak wyraźnie jakiś duch dziki , nieokiełzany wichrzył nim ciągle i podpalał w nim głowę i serce — tak w rzeczy samej był to człowiek najdelikatniejszego sumienia , najtkliwszych uczuć i z wszystkich o nim krążących , zapewne nieraz różnie poprzekręcanych , podań ani jedno go nie obwinia o żadną krzywdę wyrządzoną drugiemu , ani nawet o cień takiej krzywdy . Wyświeca to jeszcze daleko jaśniej pogląd na jego życie domowe i familijne stosunki , o które nam głównie tu chodzi . Owoż tedy ten Edmund , który powróciwszy do rodzicielskiego domu , stał się niebawem ulubieńcom , ba , prawie bożkiem całej sanockiej ziemi , jednę miał przecie osobę , która nie dzieliła wcale tego tak powszechnego afektu . A tą osobą był na jego nieszczęście jego rodzony ojciec . Poważny i stateczny pan stolnik , na poły niby jakiś surowy Rzymianin , a na poły roztropny polityk i dworak , nie podobał sobie od razu w synie , który obdarzony wcale innymi przymiotami umysłu i serca , wcale też inną obrał sobie swego żywota drogę . Pan Maciej , dumny ze swoich tak bliskich z wojewodą stosunków i pamiętny swych dawnych tak znakomitych koligacyj rodowych , chciał by był widzieć swojego syna całkowicie na owej drodze , na której się przychodziło do znamienitych fortun i szumnego znaczenia . W tym , a nie innym celu zapewne posyłał on tego syna do szkół , utrzymywał go tam z niemałym kosztem na stopie wyższej , wkręcił go potem na dwór królewski i za protekcją Ossolińskiego i innych panów torował mu drogę do dalszej sobie upodobanej promocji ; a tymczasem ten Edmund , nie tylko z pracowitych zabiegów ojcowskich nic a nic nie korzystał , lecz jeszcze , powróciwszy do domu , okazał się od razu na drodze zamysłom ojcowskim diametralnie przeciwnej . Zamiast gładkiego i ugrzecznionego młodzieńca , szermierz rycersko - junacki — zamiast roztropnego i układnego dworaka , człowiek prosty i prawdomówny — zamiast kornego i aplikującego się panom stronnika , niezawisły w swych zdaniach , śmiały , odważny obrońca osobistej swobody — nie podobał się Edmund ojcu do tego stopnia , że w krótkim czasie stał się nie tylko obojętnym dla niego , ale miejsce obojętności zastąpił nawet pewien rodzaj odrazy . Jakoż w podob29 nym razie , a z innym synem był by sobie pan stolnik postąpił zapewne inaczej , ale Edmunda osobiste przymioty i jego tak doraźnie zdobyte i tak znamienite znaczenie w powiecie , wynikający stąd zresztą o tyle jeszcze przykrzejszy stosunek jego do ojca , zniewoliły nawet nienawistnego pana stomika do tak oględnego obejścia się z nim , że zamiast mu jawnie okazywać swą niechęć , oddał mu swoją dziedziczną wieś Strwiążyk w bezwarunkową dzierżawę . Na tej wsi siedząc i mając za sobą niemal całą sanocką szlachtę , wszedł on dopiero zupełnie w swoją rolę właściwą . Jakoż ciągle na koniu , trząsając sam sejmikami i szlacheckimi zjazdami , polując tu na niedźwiedzie i dziki , a gdzie indziej na stronników wichrzącej po kraju Familii , opierał on się nieraz w swoich wycieczkach o Węgry , a nawet aż o Kresy . Tak minęły dwa lub trzy lata ostatnie panowania Augusta III i pierwsze cztery lata panowania nowego króla . Z wybuchem konfederacji barskiej Edmund oczywiście jest pierwszy , który się jej chwyta z zapał em . W wystąpieniu zbrojnym tutejszej ziemi uprzedza go wprawdzie zrządzeniem przypadku Pieniążek , ale Chojnacki już za moment jest przy niej i kiedy inni ciągną przez Sanok na pola rymanowskie , on z osobnym oddziałem puszcza się na werbunek do Bukowska , Nowego Tańca i Dukli . Od zebrania się pod Rymanowem służy on ciągle przy tej konfederacji aż do jej końca . Ale i tutaj zdradza się głównie jego z jednej strony niesforny , a z drugiej całkiem dla siebie bezinteresowny charakter . Pomimo to bowiem , iż w tych rozpierzchnionych rozruchach , gdzie kto nie chce ozdabia się szumnym tytuł em marszałka albo regimentarza , o nic by łatwiej nie było jemu , jak o okrycie się takim lub tym podobnym błyskotliwym honorem : nie widać go nigdzie sięgającego ani po tytuł , ani po wyłączną dla siebie władzę ; — przeciwnie nawet , on to sam pierwszy proponuje na marszałka konfederacji sanockiej imć pana Bronickiego z Nowego Tyńca i proponuje go właśnie dlatego , że jest „ mężem oględnym i ma doświadczenie wojenne ” . Edmund sam dla siebie rezygnuje z wszystkiego — on chce „ się bić tylko ” przy tej niezmiernie szczęśliwej okazji . Jakoż bije się on teraz do syta . A ażeby mógł się wybić na wszystkie strony , nie wiąże się z nikim na długo . Podczas konfederacji widać go niemal wszędzie , gdzie tylko dobrej bitwy nadzieja . Jest on więc przy Kazimierzu Puławskim i przy Franciszku , jest jakiś czas przy księciu Marcinie Lubomirskim , wiesza się potem przy Bierzyńskim i ma szczęście być czynnym w owej sławnej bitwie w miasteczku Pilznie , którą tam z taką chwałą stoczył pułkownik Sawa . Takie miotanie się we wszystkie strony , takie gorące pragnienie boju , znamionuje jego charakter rycersko - junacki , ale to świadczy także o dawnej tego charakteru niestałości i jakby jego wewnętrznym rozdarciu . Jakoż nie można powiedzieć inaczej , jak tylko , że był to człowiek obdarzony znamienitymi przymiotami , lecz jego duch nie miał spójni , nie miał więzi wewnętrznej . A takich wielu było naówczas — od Ksawerego Branickiego i pana Szczęsnego aż do takich Kirkorów i Dzierżanowskich było ich prawie tysiące i wszyscy w gruncie rzeczy byli jednacy — bo takie głównie owoce wydawał ówczesny , równie ni spójni wewnętrznej , ni więzi swej nie mający duch czasu . Pośród konfederacji trwającej przybywa Chojnacki po kilka razy w Sanockie . Czy przybywa na wypoczynek po trudach wojennych ? Nie , nigdy ; lecz zawsze po to , ażeby obaczyć , co też robi szlachta sanocka , i aby tych , którzy istotnie przyszli odpocząć , na nowo do pracy napędzić . Jakoż za każdym jego przybyciem wiąże się nowa konfederacyjka w Sanockiem i rusza w pole . . . Po upadku konfederacji wszyscy , którzy zostali przy życiu , już powrócili do domu , lecz Chojnackiego długo jeszcze nie ma . Już myślano , że zginął , ale nic , wcale . Jak mawiał zwykle : „ Od tych much ani bąków ( tak nazywał dla rozróżnienia kule karabinowe i działowe ) ja pewnie nie zginę ” — tak też się stało w istocie . Nic zginął od nich i po skończeniu konfederacji udał się za jej jeneralnością aż do Bawarii . Nienasycony pięcioletnią rozrywką , miał jeszcze dalsze nadzieje . Wszakże w Bawarii przekonał się aż nadto prędko , że już czas żadnych nie mieć nadziei . Więc wrócił i wrócił prosto do kraju . Na świętego Szymona i Judy jarmark roczny odbywa się w Krośnie . Na tym jarmarku jak zwykle zgromadzona jest mnoga liczba szlachty sanockiej . Słońce jesienne już się schyliło ku zachodowi i prawie zmrok już zapada . Szlachta , pokończywszy swe jarmarkowe zajęcia , gromadzi się tu i ówdzie po dwóch , po kilku , po kilkunastu . Ci się wypytują o wzajemne nowiny , tamci opowiadają o wkraczających wojskach cesarzowej - królowej , inni przypominają sobie ostatnie boje , przypominają rannych i płaczą poległych . Dostaje się tam pewnie niejedno wspomnienie i Chojnackiemu , o którym do .dziś dnia nie masz ni jednej wieści . . . kiedy wtem , jakby czarnoksięskim przywołany zaklęciem , zjawia się żywy i cały Chojnacki na rynku . W tej podróży towarzyszy mu pan Adam Cieszanowski , łowczyc podobno sieradzki , ale także z ziemi sanockiej , który z ran odniesionych w jednym z ostatnich bojów goił się tam . gdzieś nad Dunajcem czy Wisłą i odtąd nieodstępnym jest przyjacielem Edmunda . Poznawszy szlachta swego ulubionego Chojnackiego , nie może się posiąść z radości . Szał jakiś osobliwy napada wszystkich . Porywają go na ręce i niosą do gospody w tryumfie . Do gospody , zbiega jaka pięćdziesiątka ciekawych . Długo w noc trwa gawęda , ożywiona zapewnię niejednym wiwatem na cześć przybyłego . . . Wszakże nie koniec na tym . Nazajutrz rano wszyscy Sanoczanie wybierają się razem w podróż do domu . Biorą pomiędzy siebie Chojnackiego i wiozą go jakby jakiego zbawcę lub naczelnika nowej konfederacji . Po drodze gęsto wstępują do dworów i zapraszają się sami jakby z kuligiem w gościnę . Współziemianie ich przyjmują z zwykłą sobie ochotą i podejmują u . siebie wedle możności . Dosyć że robi się z tego jakiś rodzaj tryumfalnego obchodu , który zapewne w rzeczy uczcić miał pamięć samej konfederacji , lecz że jej wyobrazicielem najlepszym i ostatnim jej losów ostatnich zwiastunem był tutaj Chojnacki , więc wszystkie wieńce tego tryumfu dostają się Chojnackiemu i stąd do tego już dawniej tak czczonego bohatera teraz jeszcze nowa przywiązuje się chwała i cale nowym otacza go blaskiem . Cały też oświecony promieniami tej chwały i blasku , osiada on znowu w Strwiążyku i po staremu , lubo teraz o wiele już cichszy i spokojniejszy , używa czci i miłości braterskiej po całej ziemi . Jednak niestety ! głośny ten tryumf jest już ostatnim echem jego głośnego życia . Nieodrodny syn swego czasu , kiedy ten czas się spełnił do ostatniej godziny , nie ma już także w sobie warunków życia . Nad uwieńczoną głową bohatera swojego czasu wisi już wtedy straszliwy wyrok nieodwołalnych przeznaczeń , który bądź co bądź musi się spełnić koniecznie . Jakoż spełnia on się w istocie — i Chojnacki niebawem wypełnia dni swoje tak samo , jak ten duch , który go zrodził i utrzymywał przy życiu . Na jego śmierć wprawdzie składają się całkiem proste wypadki , ale wszystko to dziwnie Boża prowadzi ręka , tak dziwnie , że nie zostawia nam nic jak pokorne milczenie . Owoż tedy Chojnacki , zasiadłszy na powrót w Strwiążyku , używa czci i miłości całej tej ziemi jak dawniej . Cześć ta jest nawet teraz jeszcze daleko większa , bo krom nowego blasku jest on dziś poważniejszy , doświadczeńszy i tak w znajomość ludzi , jak wiadomości bogatszy . Pomimo to jego stosunek do ojca jest taki sam , jak dawniej , a nawet w rzeczy jeszcze cokolwiek gorszy . Pogorszyły go bowiem różnice politycznych opinij , które , dawniej różne tylko w zarodzie , dziś wyszły na jaw w najrzeczywistszej praktyce . Edmund , jeden z najgorliwszych stronników konfederacji barskiej — a jego ojciec , lubo może nie całkiem stronnik Stanisława Augusta , ale wraz z wojewodą stronnik spokoju i dawnego porządku . Im zaś więcej się dają uczuwać skutki panowania nowego króla , które stolnik wraz z zgodnymi ze sobą w opinii nazywa wprost skutkami konfederacji barskiej , im przez to więcej się wzmaga jego niechęć ku dawnym konfederatom — tym jego serce jeszcze więcej się burzy przeciw swemu konfederackimu synowi i stosunek ten wreszcie przybiera aż tak wyraźne formy , że Edmund , czując to , jak dalece niemiłym jest ojcu , wcale nie bywa u niego . Zachodzą wszakże wtedy cale nowe okoliczności . Oto klucz seredeński , należący do państwa leskiego , a wcale niedaleko od Zagórza odległy , trzyma prawem zastawu alboli też dzierżawy imć pani Salomea Strzelecka , skarbnikowa gostyńska . Jest to młoda , nie więcej jak dwudziestodwuletnia wdowa , nie tylko znamienita niezwykłą pięknością , ale przy tym i znamienicie bogata , posiadająca prócz rozległego i zasobnego gospodarstwa jeszcze i znaczne sumy gotowe , pozostałe i zapisane jej testamentem po mężu . Na świętą Katarzynę tegoż samego roku jest dany wielki bal na zamku leskim , na który zaproszona jest nie tylko prawie cała szlachta okoliczna , ale zjeżdżają się także i znakomitsi panowie , jako Józef Potocki , krajczy koronny , i Józef Mniszech , chorąży wielki koronny a starosta sanocki obadwa starający się o córki wojewody Ossolińskiego . Pomiędzy zaproszonymi liczy się także i pani Salomea Strzelecka . Przybywa ona wcześnie , ażeby znaleźć gospodę dla siebie i znachodzi ją u jednego z mieszczan tutejszych , który na pomieszczenie się i rozłożenie toalety balowej odstępuje jej swoich obudwóch izb , sam się wynosząc czy do szopy odległej , czy też do którego z sąsiadów . Ludzie pani Strzeleckiej umieszczają się w stajni , a ona sama tylko ze swoją służebną , zakwaterowawszy się w izbach , zaczyna zabierać się do ubierania . Pod ową porę , upatrzywszy ją wprzódy zapewne , wchodzi do tych izb jakiś człowiek pijany , wrzekomo niegdyś przez nią nie zaspokojony a oddalony sługa , i upomina się tytuł em zatrzymanej zapłaty o jakąś sumę , tak znaczną , że pani Strzelecka , pomimo całego przestrachu , widzi się być zmuszoną stanowczo mu jej odmówić . Napastnik wszakże nie myśli wcale odstąpić i po gwałtownym swarze rzuca się na wystraszone niewiasty . Powstaje stąd krzyk , płacz i hałas , który przez nie domknięte okna rozchodzi się po ulicy . . . Na ten bal zamkowy do Leska przyjechał także i Edmund . A czy to mając jeszcze dość czasu do swego pojedynczego ubrania , czy może dla jakiej innej sprawy istotnej , wychodzi wieczór w miasto i w ową porę właśnie znajduje się pod oknami owego domku , do którego zajechała pani Strzelecka . Słysząc jakiś krzyk i płacz kobiet , i wyraźny przy tym glos napadającego na nie mężczyzny , nie namyśla się ani chwili i wpada w tym momencie do izby . Obaczywszy zaś na własne oczy , co się tam dzieje , porywa owego napastnika w swoje żelazne ręce i nie pytając wcale , kto , co i tam dalej , rzuca nim z taką siłą do okna , że ten , strzaskawszy sobą ramy i szyby , z głuchym jękiem pada na środek ulicy . . . Pani Strzelecka , przestraszona może jeszcze więcej takim ratunkiem niżeli samą napaścią , nie umie ani słowa wymówić i opuszczając ku ziemi i przestrachem , i wstydem zapłonione oblicze , tuli się milcząc do ściany . . . Pan Edmund także jakoś niewiele więcej ma do mówienia , a widząc się już tu wcale niepotrzebnym , kłania się pięknie i równie milcząc odchodzi . . . Jednakże cudne wdzięki pani Strzeleckiej pozostają mu tak widomie w pamięci , że tylko o nich myśli aż do samego balu . Cóż dopiero powiedzieć o nim , kiedy te same wdzięki ujrzał podniesione po dwakroć świetną toaletą balową ? a co nareszcie o tym , kiedy na sali balowej na jej własne wezwanie musiał do niej przystąpić i z jej ust najpiękniejszych usłyszeć dziwnie wymowne podziękowanie za tak dzielny i taki prędki ratunek ? . . . Pan stolnikowicz rawski , lubo naówczas miał już pewnie lat ze trzydzieści kilka , nie znał jeszcze żadnej miłości . Zajęty ciągle sejmikami , zjazdami i dalekimi wyprawami za bitwą , a przez pięć lat ostatnich bezustannie konfederacją barską , nie miał ani sposobności , ani nawet czasu do tego . A miłość późna , zwłaszcza u ludzi tak gwałtownego serca i namiętnej kompleksji , zwykła mścić się surowo za lata bez niej przeżyte . Toteż w tak mściwe objęcia chwyciła ona teraz tego rycerskiego junaka . Do podniesienia tej namiętnej miłości przyczyniło się zapewne niemało jego usposobienie ówczesne . Upadek konfederacji barskiej , sprawy takiej , do której był przywiązany całą duszą i sercem , napełnił go dziwnie głębokim smutkiem i przygniótł ciężkim żalem jego wrażliwe serce . Tenże upadek konfederacji wraz z nowym rządem i ładem w kraju odebrał mu także jego dotychczasowe zajęcie — przy żalu więc dawny wódz niespokojnej szlachty , pogromca wichrzycieli krajowych i sędzia doraźny powiatowych konfliktów , uczuł teraz dziwną czczość w duszy i niewymowne znudzenie . Do tego jeszcze ów naprężony stosunek z ojcem napełniał go ciągłą , nieosłodzoną niczym goryczą . . . Bądź jak bądź jednak , pewną jest rzeczą , że Edmund , powróciwszy z owego balu do siebie , nie wytrzymał ani dni kilku , ażeby nie odwiedzić pani Strzeleckiej . Przyjęty wdzięcznie i mile , w krótkim czasie po kilkakroć swoje odwiedziny powtórzył , a znajdując z każdym dniem coraz lepsze przyjęcie , stał się niebawem jej gościem ledwie że nie codziennym . Wszakże ta rzecz , tak jak była , ani mogła , ani na pozór potrzebowała trwać długo . Edmund , jak wszędzie , tak i tutaj , miał najczyściejsze zamiary . Obustronne okoliczności byty jak najzupełniej odpowiednie i równe . Obustronna wzajemność wskazywała sama dalszego postępowania drogę — jakoż nie było wcale nad czym się długo namyślać . A jak to wówczas nad takimi rzeczami namyślano się jeszcze daleko mniej niżeli dzisiaj , więc i Edmund nie ociągał się długo i dnia jednego z deklaracją formalną wystąpił . Deklaracja jego została bez kwestii przyjętą . Radość tedy z obu stron wielka , a jeszcze większa dlatego , że taki osobliwszy przypadek , jakby wyraźne zrządzenie Boże , zbliżył ich dotąd nieznajomych do siebie , że ta znajomość tak szczęśliwie i z takim zadowolnieniem stron obu zamieniła się w miłość i że uświęceniu tej miłości ślubem małżeńskim żadna nie zagroziła przeszkoda . Wszakże kiedy się tak cieszą oboje i układają już przyszłe urządzenie się swoje , a może nawet dzień ślubu , pyta pani Strzelecka nawiasem , czyli nie postawi Edmundowi jakiej trudności ta okoliczność , że ojciec rodzony , imć pan stolnik rawski , od niejakiego czasu po kilkakroć do Seredniego przyjeżdżał , występował zawsze dosyć paradnie , koni nie kazał wyprzęgać , prawił jej różne komplementy , a nawet już ją kazał zapytywać z daleka , ożyli by miał trwać dalej na tej nader mu miłej drodze , czyli wszelką porzucić nadzieję . Na tę wiadomość Edmund zbladł jakby ściana . Ocuciwszy się trochę , pyta swojej oblubienicy : — I jakiż respons dała ś mu waszmość pani ? I odbiera na to odpowiedź , że pani Salomea , nie chcąc sobie narazić takiego personata , a do tego jeszcze tak bliskiego przyjaciela jw . wojewody , jakim jest imć pan stolnik , nie dała mu właściwie żadnego responsu , tylko tak sobie rzecz tę zostawiła do jakiej szczęśliwej okazji . . . To objaśnienie dobiło stolnikowicza do reszty . Stał on jak ściana blady i jak ściana milczący przez długą chwilę , a potem westchnął głęboko i rzekł te słowa : — Ha ! Bóg to sam związał i On sam tylko rozwiąże ! Kiedy pan Edmund po tej scenie u pani Strzeleckiej wrócił do siebie , dziwnie był smutny i rozstrojony . Gdyby w tej miłości i konkurencji był znalazł dwóch , dziesięciu , dwudziestu współzawodników innych , to było by go pewnie tylko o tyle więcej cieszyło . Pewny swojej miłości , był by z nich wybił połowę , a drugą połowę wystraszył . Ale współzawodnikiem ojciec i jeszcze taki ojciec do tego ! . . . to mu odebrało nie tylko wszelką chęć dalszego współzawodnictwa , ale tak pomieszało w nim wszelkie uczucia i myśli , że sam nie wiedział , co czynić . Jakoż naówczas był by pewnie odstąpił , lecz miłość . . . miłość go trzymała na żelaznej uwięzi i nie dała ani pomyśleć o odstąpieniu . Trzeba więc było myśleć o rozmówieniu się z ojcem i myślał o tym pan Edmund . Lecz myślał tak mozolnie i długo , że minął jeden tydzień i drugi , i już trzeci zaczynał , a on jeszcze ani jednego słowa nie wymyślił , którym , miał przemówić do ojca . Nie zastanawiający się nigdy dotychczas nad niczym i nie potrzebujący nigdy więcej jak mgnienie oka na to , ażeby się rzucił sam jeden na cały tłum nieprzyjaciół albo się zdecydował na jakąś ukraińską wyprawę — dzisiaj nie mógł się zdecydować na jedną krótką rozmowę — z rodzonym ojcem . Zdecydował się wszakże nareszcie i do ojca pojechał . Obaczywszy go stolnik , wiedzący zapewnię już o wszystkim , o czym i cała ziemia wiedziała , przyjął go jeszcze surowiej niż zwykle i już przy drzwiach zapytał , czego żąda od niego ? To zmieszało tym bardziej Edmunda , lecz zebrawszy się , powiedział wszystko , co miał do powiedzenia . Jednak o ile zręczny szermierz każdą bronią żelazną , o tyle całkiem nieświadomym był on szermierstwa myślą i słowem . Nie wiadomo jest wprawdzie , w jakiej formie on ojcu rzecz , swoją przedstawił , ale z odpowiedzi ojcowskiej się pokazuje , że go się spytał w końcu : azali to prawdą jest , że on sam zaczął konkurować o panią Strzelecką ? — pan stolnik bowiem , zapominając całkiem swojej zwykłej powagi , wpadł wówczas w złość tak gwałtowną , że zawołał do niego : — I waść jeszcze śmiesz mnie się pytać o to ! Idź ! i żeby cię oczy moje więcej z tym nie widziały ! Taka była odpowiedź ojca . Z nią , jak mnich kwestarz od zamkniętej bramy bogatego pałacu , powrócił Edmund do domu . Był to cios zabójczy dla niego . Nie wiedział on teraz już wcale , co począć . Wszystko był by potrafił , ale sprzeciwić się woli ojcowskiej w tej sprawie , o tym nie umiał nawet pomyśleć . . . Dziwnym się to może wydawać komuś , że ten hardy junak swojego czasu , którego całe stanowisko społeczne i niemal wszystkie polityczne opinie były niezgodne z rozumieniem ojcowskim , dzisiaj przeciwko woli ojcowskiej nie miał odwagi wykroczyć w rzeczy na pozór mniejszej . Wszakże nie powinno to dziwić nikogo ; jest to bowiem jeden z najcharakterystyczniejszych rysów owoczesnego wychowania i wyobrażeń . Według nich syn dorosły , już sam w sobie jednostka w składzie społecznym , już obywatel , nie miał wcale obowiązku w swoich opiniach politycznych lub sympatiach stronniczych oglądać się na takież opinie i sympatie ojcowskie , bo na tym właśnie zależała owa osobista swoboda , owa tak zwana źrenica ówczesnej wolności , którą sam każdy chciał mieć nietykaną dla siebie i stąd jej nie odmawiał nikomu do tego stopnia , że nawet ojciec jej nie odmawiał synowi . Ale przy takiej wolności , że tak powiem , na polu , cale inny obyczaj zachowywał się w domu . Dom szlachecki ówczesny , dom , czyli rodzina , była to instytucja tak ścisłymi i surowymi prawami rządzona , że nie wiedzieć , do czego ją snadniej porównać , do małego państwa czy do małego zakonu ? Była ona wszakże na poły jednym , na poły drugim . Bo jakby państwo jakie , każdy dom taki miał swoją odrębną tradycjonalną politykę , jak zakon mnisi swoją regułę , a jak obydwa rządzony był samowładnie . Rządził nią zwykle ojciec , a jego wola była tak dalece świętą nie tylko dla dzieci , ale i dla powszechnej ówczesnej opinii , że każde przeciwko niej wykroczenie , nawet w takim razie , kiedy by słuszność była po stronie wykraczającego , uważane było za grzech po prostu śmiertelny i pociągało za sobą rodzaj hańby publicznej . Jakoż pomimo niezliczonych przysłowiów i form mówienia , potwierdzających prawdę tego stosunku ojca do swojej rodziny , jak np . : „ Kto nie słucha ojca , matki . . . ” , „ Krzywda ojcowska nie boli ” , „ Ojciec wybije , a Pan Bóg wygoi ” itd . rzeczą jest wiadomą powszechnie , że komu przydano miano „ zły syn ” , ten nie mógł nigdy i nigdzie mieć oka , bo ciążyła na nim jakby połowa infamii — Władzę zaś tę wykonywali najsurowiej ojcowie w sprawach czysto domowych , pomiędzy którymi oczewiście najpierwsze trzymały miejsce wyjście za mąż i ożenienie . Jakoż w tej zwłaszcza surowości nikt im . przeszkadzać nie miał ani prawa , ani widział potrzeby , a jeżeli już z końcem może nie wszędzie indziej , tu jednak zawsze każdy ojciec miał słuszność , a każde dziecko przeciwne nigdy nie miało słuszności . . . Taki był wówczas obyczaj i w nim , jak w drugiej religii , wychowywały się pokolenia ówczesne . W nim też także wychowany pan Edmund , nie śmiał ani pomyśleć o tym , ażeby bez ojcowskiego błogosławieństwa mógł do ślubu przystąpić . Będąc zaś z drugiej strony prawie więcej jak pewnym , że błogosławieństwa tego nigdy nie otrzyma od ojca , znalazł on się w tym położeniu , w którym koniecznie trzeba było postanowić czarno lub biało : więc albo złamać siłą wszystkie przeszkody i bez błogosławieństwa ojca do ślubu przystąpić , albo zrzec się swej narzeczonej na zawsze . Jakoż według wszelkiego prawdopodobieństwa jeżeli kto , to najpewniej taki junak odważny , mąż zdecydowanych przymiotów , powinien by się był w oka mgnieniu przechylić i zrobić jedno lub drugie . Ale jak często prawda zdaje się niepodobną do prawdy , tak i prawdopodobieństwo nie zawsze prawdą . W Chojnackim zamiast rączej decyzji zaczyna się walka długa , bardzo chwiejna i zapewne niepospolicie bolesna . Albowiem z jednej strony większa w nim wiara niżeli odwaga — z drugiej silniejsza miłość niżeli władza nad sobą samym . I tak targany to w jedną stronę , to w drugą , jedzie on na radę do swej narzeczonej . Ale cóż za radę dać może kobieta , przywiązana najżywszą miłością ? — oczewiście spokojną i skuteczną naradę zastępują płacze i jęki , a zamiast stanowiącego środka występuje półśrodek , zamykający się w słowie : Czekajmy . — Ha ! więc czekajmy — odpowiada pan stolnikowicz — i czeka . Jednakże czekając , niepodobna mu jest nie odwiedzać tej , której odtąd poświęca wszystko , co tylko może poświęcić . Pan stolnikowicz odwiedza więc swoją narzeczoną od czasu do czasu i zapewne dość często . Lecz odwiedziny takie teraz , po odmówionym błogosławieństwie przez ojca , nie są na swoim miejscu . Są one bowiem dzisiaj prawie połową przekroczenia zakazu ojca . Odwiedziny te nawet mogą być przez złośliwych uważane jeszcze daleko gorzej ; pani Salomea bowiem jest młodą wdową , pozostawioną samej sobie , i nawet nie ma nikogo z starszych w swym domu . . . Czuje to wszystko Edmund i dlatego nie zastanawia swoich odwiedzin , ale stara się je odbywać kryjomo . Jeździ on więc po nocach , tam w dzień przyjeżdża , bawi godzinę lub więcej i wraca . . . lecz aby go nikt nie widział , czeka gdzieś w lasach do nocy . Czasem o kilka mil naokoło objeżdża , aby ślad zatrzeć za sobą . . . Czasem po kilka tygodni przesiaduje u swego przyjaciela , pana Adama Cieszanowskiego w Płonnej , i stamtąd do Seredniego dojeżdża . . . I tak to trwa resztę zimy i całą wiosnę , i lato . Przejdźmyż teraz do opinii publicznej , do szlachty . Szlachta , oczewiście , więcej sobą zajęta wzajemnie niźeli jakim bądź innym zajęciem , wiedziała o wszystkim od samego początku . Lecz jakaż była tej szlachty o tej sprawie opinia ? Oto już od samego początku Edmundowi wprost nieprzychylna . Szlachta ta bowiem , lubo wcale nie miała dla pana stolnika sympatii , pamiętała jednak o tym , że to jest ojciec . Szlachta ta zresztą nie mogła tego przypuścić , ażeby Edmund nie wiedział o tym , że jego ojciec zaczął konkurować o panią Strzelecką , boć się to działo publicznie i wszyscy o tym wiedzieli . W jej oczach tedy stanął tylko fakt nagi , że Edmund puszcza się z własnym ojcem w zawody , fakt zaiste już sam w sobie dość nieprzyjazne rzucający światło na syna , wszakże niebawem jeszcze o wiele nieprzyjażniejszy dlatego , że się nim tak powszechnie zajęto . A zajmowano się nim oczewiście tak samo , jak się zajmowano dotychczas samym Edmundem . Jakoż już wtedy zaczęły z wolna otwarte występować głosy przeciwko niemu , a głosy te podnieśli naprzód wszyscy ojcowie dorosłych synów , niektóre matki zapewne , a nareszcie i ci , którzy i dawniej może tylko przymusowo Edmundowi przychylni , dzisiaj , po zaszłych zmianach w rzeczy publicznej i przy przypisaniu tych zmian konfederacji barskiej , której Edmund najwybitniejszym był zwolennikiem w Sanockiem , nie widzieli wcale potrzeby tajenia się z swoją ku niemu niechęcią . Bohaterowie sprawy upadłej , najnieszczęśliwsi to ludzie zazwyczaj — jeżeli nieprzyjaciele pozwolą im odjąć od ust przeznaczony dla nich kielich goryczy , to przyjaciele im go przychylą na nowo — i muszą go spełnić do dna koniecznie . A takim bohaterem sprawy upadłej był Edmund . Owóż więc i to jedno , i tamto drugie postawiły go zaraz z samego początku w takim stosunku do ogółu szlachty , że dawny blask jego zaczął blednąć z niesłychaną szybkością i dawne sympatie ziębić się także tym torem . Wkrótce wszakże Edmund się udał po błogosławieństwo do ojca i ojciec mu go stanowczo odmówił . To zastanowiło dotychczasowe szemrania — czekano dalszych kroków Edmunda . Lecz kiedy Edmund potem zaczął na nowo bywać w Seredniem , kiedy te odwiedziny zaczęły się stawać coraz częstszymi i kiedy je jeszcze do tego odwiedzający pokrywał coraz misteniejszą tajemniczością — to nie tylko głos opinii publicznej przeważył się stanowczo przeciwko niemu , ale sprawiło to jakiś rodzaj tak powszechnego . wzburzenia , jak gdyby tu chodziło o jaką z spraw najważniejszych . I jakkolwiek zdarzenie podobne dzisiaj , przy dzisiejszym zupełnym rozchwianiu się publicznego sumienia , zaledwie by mogło obudzać dwuznaczne tu i ówdzie uśmiechy i obojętne poszepty , wówczas jednak stało się ono sprawą całego powiatu publiczną i nawet rzeczywiście sprawą tak ważną , że się nią najpowszechniej zajęto . Było to naturalnym skutkiem tej moralności ówczesnej , która upadając już wtedy stopniowo gdzie indziej , tu jednak , w tym odosobnionym ód świata powiecie , chowała się jeszcze w starodawnej czerstwości i sile . Moralność ta była tu wówczas jeszcze tak nawet surowa i krzepka , a sumienie społeczne było tak jednolite i jędrne , że jako morze trupa w swoich bałwanach , tak ono żadnej moralnej zgnilizny nie mogło znieść w swoich granic obrębie . Tu zaś poczuwało się jeszcze o tyle więcej do wykonania swojego prawa , ile że ta zgnilizna pokazała się na człowieku , który stał tak wysoko nad innymi i który , jak ze swej wysokości dotąd przyświecał wszystkim swoimi cnotami , tak teraz z tejże samej wysokości zaczął rozsiewać zaraźliwe promienie złego . Do tego powszechnego wzburzenia przyczynił się zapewne niemało surowymi cnotami jaśniejący dom Ossolińskich , dom , który miał główną nad całą szlachtą przewagę , w którym było dwie dorodnych już córek i którego nieodstępnym przyjacielem był ojciec Edmunda — i przyczyniły się zapewne swym groszem wdowim uboższe , starsze i mniej szczęśliwe sąsiadki młodej , bogatej i pięknej Strzeleckiej . Cokolwiek bądź , wielkie stąd powstało wzburzenie po całej ziemi . Zjeżdżano się , krzyczano , hałasowano i o niczym nie mówiono jak o tym . Śród tego czasu odsuwano się coraz bardziej od uwielbianego do niedawna Edmunda , a na niektórych zjazdach dziwne nieraz dawały się słyszeć względem zawziętego grzesznika zamiary . Jakoż z innym , kto wie , do czego by było przyszło , ale do takiego stolnikowicza , który konie wywracał i butami swymi mógł był połowę szlachty wydeptać , niełatwo było przystąpić — i szlachta cała tylko ponurym , lecz zaprawdę zabijającym milczeniem objawiła swe potępienie . . . Tego usposobienia opinii publicznej dla siebie nie mógł Edmund nie uczuć już wtedy , kiedy dopiero jej pierwsze zaczęły na jaw występować znamiona . Żyjący dotychczas w tak nieustannych uściskach miłości braterskiej , czuł on każde najmniejsze tych uścisków zwolnienie . Uczuwszy zaś je w samej istocie , uczuł je zaraz głęboko i uczuł nawet istny ból z tego powodu . Im dalej wszakże , tym dobitniej zaczęło się to usposobienie wyjawiać ! Z początku dalsi , później i bliżsi znajomi zaczęli go wyraźnie unikać . Odstąpili go wreszcie nawet i najbliżsi . Dom jego , dawniej jak ul pszczelny rojący się gośćmi , stanął pustką bezludną . On sam , pierwszy gość każdej fety , każdego zjazdu , dziś omijany przez wszystkich . Tyloletni , nieodbity rozjemca sporów sąsiedzkich , pierwszy ukrzywdzonych obrońca , super- arbiter wszystkich spraw powiatowych , dziś , jakby nie żył na świecie . Co większa nawet ! Kiedy się gdzieś przypadkowo pokazał na jakim odpuście , jarmarku lub targu , gdzie było mnogo szlachty jak zwykle , nie tylko go po staremu nie okolili wszyscy za pierwszym dojrzeniem , ale nikt zgoła nie podał mu nawet ręki , ledwie dziesiąty go pozdrowił z daleka , a zresztą każdy uciekał od niego , jak od pomoru lub głodu . . Tak samo z drugiej znów strony postępowano z Strzelecką . . . I dopiero wtedy Edmunda porwał ból tak silny , że mu nie był już mocen . Szarpany przezeń , zmienił się cały do niepoznania . Z wesołego młodzieńca stał się mężem ponurym i chmurnym , z hałaśliwego często junaka milczącym mnichem . Jego twarz , rumiana i świeża , wychudła i zżółkła , broda się zaostrzyła jakby u suchotnika , ogniste oczy w głąb policzków zapadły — z olbrzymiego budową i wzrostem męża zrobił się szkielet olbrzymi . . . Wówczas to nieszczęśliwy ten człowiek , siedząc nieraz wieczorem w ganku swojego domu , był dziwowiskiem przechodniów . Siedzącemu z głową spuszczoną ku ziemi łzy się czasem puszczały z oczu i dużymi kroplami spadały po wychudłych policzkach . Budził się wtedy z swych marzeń bolesnych , podnosił oczy do góry i nieodstępnemu od siebie Cieszanowskiemu skarżył się z żalem : — Hej ! panie Adamie ! co się to ze mną stało ! Gdzież przyjaciele moi , gdzie poplecznicy , gdzie cała szlachta moja ? Gdzie ci , których całymi setkami wodził em po sejmikach i bitwach ; gdzie drudzy , którzy się za szczęśliwych mieli , kiedy ich w ogniu tylko cień mój zasłonił ; gdzie wszyscy , którzy by byli dla mnie krwi utoczyli spod serca ? ! . . . Wszakże tyle wszystkich skarg jego było . Bo zresztą tylko zęby zacinał i milczał . Ufał jeszcze sobie i myślał , że zniesie i przetrwa to wszystko . A kiedy doznał jakiego nowego tej srogiej klątwy dowodu , burzył się jeszcze , zrywał się i mówił z zawziętym gniewem do przyjaciela : — Hej ! niech no tylko nie grają ze mną dalej w tę grę diabelską ! Boć ja wiem dobrze , czego im braknie . Zapomnieli już mojej ręki ! Lecz biada temu , biada ! mówię , kto mi pierwszy w nią wpadnie ! Jakoż wtedy jak gdyby umyślnie , a było to prawie gdzieś z końcem łata , przeznaczenie nieszczęsne nadarzyło właśnie po temu sposobność . Miało się to stać w sposób następny : Jednym z obojętnych wszystkim drobnym sprawom miejscowym , a więc i sprawie stolnikowicza , był podstoli pomorski , mieszkający na murowanym zameczku w Hoczwi . Do niego dnia jednego wieczorem Chojnacki , czy to z domu umyślnie , czy powracając ze Seredniego , wstąpił w gościnę . Oprócz gospodarza zastał tam kilku szlachty , pomiędzy którymi znalazł się także i Deręgowski , stolnik ostrzeszowski . Deręgowski była to prawie druga edycja Chojnackiego . Równy mu wzrostem , niekiełzaną fantazją i siłą , był on także jednym z najpierwszych junaków ; — zachodziła wszakże pomiędzy nimi ta ważna różnica , że jeżeli Chojnacki był wydany na białym papierze , to tamten na prostej bibule . Był on bowiem niepowściągliwym burdą i haniebnie sławnym bibułą . Był wszakże przy tym niegdyś jednym z najbliższych przyjaciół Edmunda , Dziś odstąpił go tak samo , jak wszyscy , a będąc najgłośniejszym krzykaczem i więcej ufającym swej sile niż inni , może też jeszcze głośniej powstawał przeciwko niemu . Po długim niewidzeniu spotkawszy się dzisiaj , tylko się wzrokiem zmierzyli i nic więcej . Lecz kiedy gęste zaczęły krążyć kielichy , Deręgowski nie mógł się powstrzymać od równie gęstych do Chojnackiego przycinków . Chojnacki zrazu wszystko to milcząc połykał , lecz kiedy go tamten nazwał bisurmanem , zaprowadzającym modę serajów — rzucił się na niego i wyzwał go zrazu na rękę . Przez długą chwilę trwał jeszcze spór i usiłowanie pogodzenia zwaśnionych , ale na próżno . Śród tego sporu Deręgowski się trochę otrzeźwił i wspomniawszy na żonę i dzieci , zmiękł był cokolwiek i miał powiedzieć do podstolego : — Bitwy mu nie odmówię , ale żeby mi stolnikowicz dał fryszt do trzech dni , to by m go przyjął z wdzięcznością . Ale stolnikowicz nie pozwolił ani na dzień , ani nawet do jutra . Porozbierawszy się tedy z kontuszów i żupanów , szli w dziedziniec natychmiast . W tym pochodzie Deręgowskiemu wypada szabla z ręki , co już bardzo złym było znakiem , lecz kiedy się chylał po nią , wysunął mu się zza otwartej koszuli szkaplerz , noszony zawsze na piersiach . Szkaplerz ten wziął Deręgowski do ręki , pocałował i rzekł : — Panie Boże ! przyjm to za spowiedź świętą ode mnie . Przytomni temu tak tym wzruszeni zostali , że jeszcze raz usiłowali przywrócić zgodę . Ale Chojnacki na to obrócił się tylko do Deręgowskiego , już stojącego na placu , i zawołał : — Bisurmaństwa nie zlizać językiem . Panie Józefie , czas ! Z tymi słowami natarł . Zwarli się tedy te dwa olbrzymy ze sobą , jakby dwie całe chorągwie . Wszakże niedługo trwała bitwa . Po kilkunastu cięciach Deręgowski się zachwiał i powalił się z jękiem na ziemię . Przyskoczono do niego i znaleziono na nim dwie wielkie rany , a jego samego bez zmysłów . Wzięto go na kobierzec i zaniesiono do zamku . Posłano po felczera i uczyniono wszystko , co trzeba , ale wszystko na próżno . Deręgowski umarł jeszcze tej samej nocy . Zdarzenie to , lubo niedawno upragnione przez Chojnackiego , nie przyniosło mu jednak żadnej ulgi ani pociechy . Owszem , nawet po trzeźwiejszym namyśle przygniotło go jeszcze bardziej do ziemi . Co zaś do ogółu szlachty , to stało się ono u niej ciosem dla niego zabójczym . Nikt już teraz nie hałasował ani krzyczał przeciwko niemu , bo najstraszliwsza zgroza zdjęła umysły wszystkich . Nikt nie pragnął losu Deręgowskiego dla siebie i dlatego wszyscy milczeli . Ale było to milczenie już zaprawdę zabójcze . Chojnackiego postać dzisiejsza zmieniła się w jakiegoś straszliwego upiora , w jakąś plagę powiatu tak straszną , że nikt nie śmiał jej dotknąć ani wspomnieniem , lecz wszyscy pragnęli jak najprędszego od niej zbawienia . . . Ostateczna ta zmiana opinii doszła wprędce do uszu Edmunda i powaliła ducha jego do reszty . Jego boleść wewnętrzna rozlała się po całej krwi jego i zamieniła się w zabijającą truciznę . Pod jej morderczym działaniem zaczął schnąć już i padać . Nie brakowało już — tylko jednego silniejszego weń uderzenia , ażeby ostatnie wydobyć zeń tchnienie i zmieść go z tej ziemi na zawsze . Ale niedługo trza było czekać i na to . Śród tego czasu wkrótce jesień nadeszła . Z jesienią zaczęły się polowania . Polowania były to niegdyś najulubieńsze Chojnackiego zabawy , było to w domu najpiękniejsze pole jego junackich popisów . Nie obchodziło się też dawniej żadne polowanie bez niego , a jego myśliwska powaga była tak znamienita , że dopiero obietnica jego przybycia dawała każdemu z sąsiadów hasło do zapraszania innych . To go jeszcze raz ocuciło , pokazując mu pewnie jakiś nowy promień nadziei . Myślał może , że polowania staną się mimowolnym środkiem zbliżenia go na powrót do szlachty . Smutna to była pociecha dla tego , który niegdy sam trząsał tą całą szlachtą , ale jeszcze smutniejsza przez to , że była tylko nowym złudzeniem . Jakoż zaraz po św . Michale kilka się odbyło polowań , a o nim nikt ani pomyślał . Zapowiedziane zostały nareszcie wielkie łowy u Brześciańskich , kasztelaniców lubaczewskich w Ustianowej , i zaproszono na nie prawie całą szlachtę sąsiednią . Dawniej czyniący zaszczyt każdemu , komu dał się zaprosić , dzisiaj wyczekiwał on tych zaprosin jakby zbawienia . Ale minął już dzień ostatni , a zaprosiny nie przyszły . Pomimo to wszakże nabrał on jeszcze jakiejś osobliwszej odwagi — i postanowił na to polowanie pojechać . Odwaga taka była to już rozpacz ostatnia , ale w tym położeniu nawet i rozpacz niedziwna . W Ustianowej w dzień polowania jeszcze może godzina była do dnia , kiedy kilkudziesięciu szlachty było zgromadzonych w komnacie . Właśnie co kończono śniadanie i cisza panowała powszechna , jak to zwykle przed czynem , kiedy się drzwi otworzyły i wszedł do komnaty ów straszliwy dla wszystkich Chojnacki . Gdyby który nieboszczyk z grabu , gdyby upiór z nadgranicznej mogiły , gdyby żywa postać morowej zarazy była stanęła pomiędzy nimi — nie było by to na nich tak przerażającego zrobiło wrażenia , jak kiedy teraz stanął przed nimi Chojnacki . Wystraszonymi też oczyma wszyscy spojrzeli na niego , niektórym pomimo woli powypadały z rąk łyżki i noże , wszyscy zgrabieli na miejscu — i w całej komnacie grobowe zapanowało milczenie . Tymczasem Chojnacki z założonymi rękami przed siebie , z głową pochyloną ku ziemi stał i milcząc patrzał na wszystkich . Bóg sam wie tylko , jaki tam wyraz wtedy był w jego twarzy ! Scena ta trwała przez krótką chwilę , a na nią szlachta nie umiała odpowiedzieć inaczej — jak tylko pełnym grozy milczeniem . Powalony moralnie bohater , żebrał już wtedy tylko litości dla siebie — ale już i litości nawet nie było dla niego . , Wkrótce też , kiedy w tym tłumie jeden się znowu ocucił , zerwali się razem wszyscy i jakby po śnie jakim lub przywidzeniu powybiegali w dziedziniec do koni . Chojnacki sam został w komnacie . Wtedy po chwili zbliżył się ku niemu wraz z Cieszanowskim ktoś litościwy , zapewne młodszy z kasztelaniców , i przyniósłszy mu jakieś martwe słowo pociechy , namówił go , aby pojechał wraz ze wszystkimi na łowy . Chojnacki , ledwie widzący dobrze , co się z nim dzieje , wszystko dał zrobić ze sobą . Wyjechawszy na miejsce łowów , zostawili go jego towarzysze na jakiejś wysoko położonej polanie , a sami odjechali dalej . Siedząc na koniu ze spuszczoną ku ziemi głową , słuchał przez jakiś czas psów grania i gwarów myśliwskich . Lecz kiedy te się oddaliły od niego , zlazł z konia , zdjął z niego kułbakę , a oparłszy głowę na niej , położył się na murawie . Przez długą chwilę tak leżał , lecz pomału siły go zaczęły opuszczać , nieodpędzony sen zaczął gnieść mu powieki — i wreszcie zasnął . Polowanie tymczasem trwało przez cały dzień . O samym zachodzie słońca nawołali się wszyscy myśliwi i zaczęli się zbierać na oznaczone miejsce . Zbiegając się ku sobie , kilku z nich wpadło na tę polanę , a między nimi i Cieszanowski . Ten , obaczywszy Edmunda leżącego na ziemi , zbliżył się ku niemu i zaczął wołać na niego , ażeby wstawał . Ale Edmund się nie odzywał . Cieszanowski się schylił i dotknął go ręką — a Edmund był zimny jak lód . Na jego wołanie zbiegła się wkrótce niemal cała szlachta przytomna i okrążyła półkolem dawnego swego bohatera zakrzepłe zwłoki . Wszyscy na niego patrzali śród powszechnego milczenia . Wszakże w tej ciszy poważnej po niejakim namyśle miał się dać słyszeć z tłumu głos jakiś mówiący : — Sic transit gloria mundi . Na to zaś Cieszanowski , spojrzawszy groźnie temu tłumowi w oczy : — Mości panowie — rzecze — nie wiem , azali nie będziecie zdawać ciężkiego rachunku z tej śmierci ! Ale na to znów odezwał się jakiś głos z tlumu : — Nie mamy sobie nic do wyrzucenia . Vox ; populi , vox Dei ! Te słowa były jakby mową pogrzebową na grobie tego , który , niedawno pierwszy pomiędzy całą tą szlachtą , był przez nią w tryumfie obnoszony na rękach . . . Kara to straszna zaprawdę w porównaniu z nagrodą ! Pogrzeb jego był taki sam prawie , jak koniec życia . Za jego trumną szedł tylko Cieszanowski i kilku sług wiernych nieboszczykowskich . . . Pan stolnik , ojciec , wytrwał w swoim nieprzebłaganym gniewie do ostatniego momentu i żył jeszcze kilka lat potem w najlepszym zdrowiu . Pani Strzelecka zakończyła resztę dni swego życia w klasztorze . Owóż więc takie są te żywe tradycje , te ostatnie zwrotki owej niedokończonej pieśni , które jeszcze tu i ówdzie błądzą po tych sanockich górach . . . Ale i one nie istnieją już dzisiaj w swojej dawnej całości . Jak lamowe kontusze , jak złote pasy ówczesne tylko w porozdzieranych kawałkach dadzą się dzisiaj znachodzić po starych skrzyniach i trumnach ; tak i żywe podania o tych , którzy je niegdyś nosili , żyją już tylko w porozrywanych ułamkach . A niektóre z nich rdza wiekowa poprzeżerała na wylot , drugich złoto brantowne nieoddartą okryło się pleśnią , z trzecich zaś zgoła została się tylko garść prochu . Trzebaż było dopiero Bóg sam wie tylko po jakich kątkach odszukiwać te rozpierzchnione atomy , trzeba je było z rdzy i pleśni oczyszczać i ich prawdę na starych księgach próbować — a dopiero te , które wytrzymały tę próbę , składać mozolnie w całości , ożywiać je starym , z grobów wskrzeszonym , duchem i do nowego obudzać życia . Praca to nudna i żmudna zaprawdę , choć tak maluczkie tylko zwykła wydawać owoce . Wszakże wszedłszy raz na tę drogę , nazbierawszy szczegółów dosyć i znalazłszy klucz , jak je wiązać ze sobą , samo się to już jakoś rozwijało ze siebie i jedna podań gromadka , związana z sobą i ożywiona , dawała związek i życie drugiej . Tak powstawały z martwych niegdyś istotnie żywe , lecz dziś już dawno popróchniałe postacie , tak odżyły na nowo te stare i już tak zardzewiałe prawdy , że świat dzisiejszy ledwie je sercem pojmuje i we czci swojej kładzie tylko na równi pamiątek . . . Wszakże jak w wieńcu pomiędzy liście zielone i kwiaty wije się barwna nitka tej ręki , która je z sobą wiązała , tak w wiązankach tych podań pomiędzy stare i znalezione prawdy wije się nitka dzisiejszego marzenia . . . Jest to grzech wielki — mówią niektórzy sędziowie . Grzech to jest wielki w istocie , ale pomimo to usprawiedliwienie z niego nietrudne . Czyjaż to bowiem wina , że tak już bardzo popróchnieli umarli ? czyjaż to wina , że ich prochów i kości na całe postacie już nie wystarcza ? Mając zaś do wyboru albo dawać drobniutkie , nie mające związku ze sobą ni znaczenia ułamki , albo wedle gotowych w naturze wzorów pospajane ze sobą , dawać je w składnych całościach — wybór mój nie mógł być wcale wątpliwym . Rzeczy te zresztą dzieją się zwykle same ze siebie i całkiem pomimo woli . Patrząc bowiem na owe szkielety ludzi , ruiny zamków i domów , na blade cienie obyczajów , praw i społeczeństw , martwe i nieme już dzisiaj , lecz takie , które żyły niegdyś życiem istotnym — sam ze siebie jakiś duch wstaje , który głos za nie zabiera i w naszych oczach dawne wraca im życie . Tak widząc w marmurowym grobie kości zmarłego człowieka , widząc kawałek złotogłowiu z szat jego , strzaskaną pochwę wydartego mu z grobu oręża i wpółzatarty napis na jego trumnie , całkiem pomimo woli naszej zmarły ten człowiek wstaje przed nami jak żywy , przywdziewa nazad na siebie swoje bogate szaty , przypasuje oręż do boku i już się poty od nas nie ustępuje , póki go z naszej strony nie ubierzemy w to wszystko , co nam o nim przynosi wiedza i przypomnienie . Wszakże nie koniec na tym : zbudzona bowiem tym wyobraźnia zrywa się coraz silniej i postępując dalej o własnych siłach , wiedzie nas w całe tego zmartwychwstałego męża życie . A kiedy potem ta wyobraźnia zaprowadzi nas do jego murowanego zameczku , zapozna nas z jego całą rodziną i krewnymi , i sąsiadami i z nich ułoży cały szereg tak rozmaitych scen i obrazów , że w nim się znajdą i bitwy , i krwawe zajścia domowe , miłość i zawiść , prywata i poświęcenie , śmierć i ciche życie domowe , poświęcone rodzinie , ojczyźnie i Bogu . . . a co wiedzieć natenczas , czyli to było tak w rzeczy , czy być musiało , czyli tylko być mogło ? . . . Czemu się zaś to dzieje , czemu ten jakiś duch niewidomy , będący w nas albo z nami , wszystko martwe , co znajdzie , zaraz na powrót powołuje do życia i to prawdą , to snem , to marzeniem wiąże w nierozerwane całości , Bóg to sam wiedzieć raczy — ja nie wiem . . . Tak nie wiem także , czemu mi się jawią raz po raz dawno już pogrzebane postacie , czemu znam ludzi , których nigdy nie widział em na życiu , czemu słyszę w głos ich rozmowy , perory , waśnie , czemu widzę częstokroć całe zjazdy i sejmy , i bitwy tak jakby się działy przede mną , chociaż nigdy przy nich nie był em ? . . . Tak nie wiem także , czemu z tych różnych ludzi , ich spraw i rozmów , i waśni , niektóre tylko pozostają mi trwale w pamięci , a inne się zacierają i giną ? . . . Ale wszystko to ma swój grunt i przyczynę , która się z czasem wyjaśnia . . . Tak przez lat parę nie wiedział em zaprawdę czemu , ile razy spojrzał em na ruinę zagórskiego klasztoru , zawsze widział em tam mego starego Mieczuję . Był on już bardzo stary natenczas , tylko wieniec białych jak mleko włosów okrążał jego sędziwą głowę i był już przygarbiony i drżący . Miał na sobie wypłowiały kontusz z granatowego sukna , pas wystrzępiony na biodrach i białą czapkę na głowie . W takim stroju i takiej postaci siadywał on tam przed klasztorem na głazie , a jakichś kilku ludzi było zgromadzonych około niego , którzy słuchali , co mówił . Ale nie było tak zawsze . Czasem opierał swoją zgrzybiałą głowę na ręce i myślał . Potem znowu się budził i udzielał słuchaczom swych myśli . I jakby m go dziś jeszcze widział , jak po dłuższym namyśle patrzy przez chwilę przytomnym w oczy , potrząsa z zwątpieniem głową i mówi głosem pełnym powagi i żalu : — Nie masz nic smutniejszego , jak być starcem w dzisiejszych czasach . Pięćdziesiąt lat wojen , prowadzonych bronią żelazną i umysłową , uczyniły to , że nowy naród osiadł na starej ziemi . Z dawnego państwa zostały się pod każdym względem tylko ruiny i zgliszcza . Nad szkieletami starych zamków i grodów unoszą się szkielety starych opinij i wyznań . Niektóre z nich bywają wywlekane stamtąd na krotochwilę żakom i swawolnikom , inne , przystrojone w teatralne koturny , odgrywają komedie dla wynarodowionej i bezbożnej gawiedzi — starzec tylko białowłosy , z przytępionym wzrokiem i trzęsącą się głową , uklęka czasem pod tymi świętymi murami i złożywszy ręce w pokorze , oddaje tam cześć dawnym bogom narodu , dla których nie masz już nigdzie kościoła . . . I tak mówiącego obskakują go znowu wąsate pacholęta nowego wieku , przypatrują mu się , skaczą około niego , szarpią go za pas i za żupan i mówią : — Starcze ! powiadaj nam co , bo nam się nudzi ! I dobroduszny starzec kończy z pośpiechem swoje myśli pobieżne , poprawia się na swoim omszonym głazie i zaczyna powiadać powieści . Zgromadzona rzesza , oczy wlepiwszy w niego , słucha go zrazu ciekawie , powtarza sobie jego słowa , dziwi się jemu , że znał wszystkich jej ojców i dziadów . . . Starzec się zapala i mówi bez przerwy ; jemu się zdaje , że uwięziwszy ich oczy i uszy przy sobie , uwięził zarazem i serca . . . i głos jego podnosi się coraz wyżej , biała czapka się na bok przewiesza , wyciągają się ręce , w tył odlatują wyloty . . . Lecz wkrótce dostrzega on poniewolnie , że jego słuchacze śmieją się tam , gdzie on by płakał , gdyby miał jeszcze łzy w piersiach ; inni zasie udają litość i współczucie nad tym , z czego się śmiano po wszystkie czasy — i pokazuje się jawnie , że słuchaczów do mówcy nie wiąże serce , tylko oko i ucho . Wtedy nagle starcowi urywa się mowa , głowa jego opada na piersi , oczy wlepiają się w ziemię , a z jego ust pobielałych wymykają się słowa : — Barbarus hic ego sum , quia haud intelligor illis ! . . . Po takim wyznaniu nie otwiera on więcej ust swoich ani patrzy nawet w tę stronę , gdzie po bezdrożach błądzą nowych pokoleń gromady . . . ale natomiast wraca pomiędzy mury swej celi , owija się w resztki wypłowiałego żupana , owija się w stare modlitwy swoje i tak czeka w spokoju , póki anioł śmierci nie uderzy brunatnym skrzydłem w jego łoża wezgłowie , mówiąc : — Czasy twoje się dopełniły ; chodź , zawiodę cię aż do onej marmurowej pościeli , w której śpią twoi hetmani i rotmistrzowie . . . Tak widząc zawsze postać mego starego skarbnika pod murami klasztoru , nie wiedział em przecież , dlaczego mi się właśnie tu zjawia i zjawia w ten sposób , jak gdyby to miejsce zawierało w sobie historię ostatnich dni jego życia albo nawet jego kości i prochy ? Miałżeby tu być w samej rzeczy grób jego ? . . . Ta myśl wszakże nawijała mi się wtenczas li tylko przelotnie . Zajęty jego życiem i tym , co się działo za jego życia , i mając tego tyle do opowiadania , że ledwie cząstkę zdołał em złożyć i spisać , zajęcie się jego śmiercią i grobem zostawiał em sobie na później . Wszakże niebawem nauczyło mnie doświadczenie , że nie wszystko , co się znalazło w ówoczesnych podaniach i pismach , da się opowiedzieć w dzisiejszych czasach . . . Niektóre rzeczy , lubo w części już zapomniane , są jednak jeszcze za świeże ! . . Inne mogły by się na jaw okazać , lecz dopełniwszy pierwej różnorakich warunków . . . A ponieważ o wszystkich przedmiotach dziejowych za sławnym naczelnikiem równie sławnego zakonu musiał em sobie powiedzieć z góry : Sint ut erant , aut non sint ! — więc na bardzo wielką część owych podań musiał paść wyrok : Non sint ! Tym sposobem daleko prędzej , niżeli się spodziewał em , zbliżył em się piórem do ich dna i do końca . Przyszła więc kolej na ostatnie dnie i na śmierć mego starego Nieczui . O tych rzeczach natenczas , jako odłożonych na później , mało jeszcze wiedział em . Głuche tylko wieści i niepewne wspomnienia snuły mi się po pamięci . Wszakże przyszła mi na myśl także i owa postać jego , jawiąca mi się pod murami klasztoru . Jak tedy niegdyś za jego żywą postacią szedł em w ślad , aby znalezione już wiązać i nowe odszukiwać albo dopełniać podania , tak dziś za jego sennym zjawiskiem poszedł em , ażeby porozrzucane nici tych podań jeszcze raz schwycić i skończyć . Jakoż pokazało mi się niebawem , że owa postać senna nie na próżno mi się zjawiała pod murami zagórskiego klasztoru . Imć pan skarbnik bowiem miał rzeczywiście pod koniec życia niemałe z tymi miejscami styczności . I tak najpierwej jego siostra Jadwiga , podkomorzyna sędomirska , utraciwszy męża i znaczną część jego i własnego majątku , przeniosła się była tutaj i około roku 1781 kupiła była też samą wieś Zagórz na własność , w której zaraz po śmierci imć pana Macieja Chojnackiego , jej dotychczasowego dzierżawcy , stałe sobie obrała mieszkanie . U swojej siostry , z którą zawsze w najlepszych żył stosunkach , bywał często pan skarbnik i nawet jako jej opiekun stawał w jej imieniu na sądach . Oprócz tego miał on jeszcze i z samym klasztorem osobiste relacje , a nawet zakonnikom tamtejszym jeszcze za życia swego krom innych dobrodziejstw sumę jakąś zapisał , o czym sam pisze w jednym z swych listów , mówiąc : — „ Pobożnym zakonnikom zagórskim , którzy się tak troskliwie opiekują zbawieniem duszy mojej , lubo z pomocą Boską już się dla nich uczyniło cokolwiek , co ma i pewne znaczenie , i pewną niesie prowizję , przecież trza będzie i nadal nie umykać pamięci . . . ” Z dalszego ciągu tego listu , którego tylko jedna kartka została , zdaje się także wypływać , jakoby skarbnik miał był myśl już natenczas kiedyś na stare lata osiąść w jakim , a najpodobniej w tymże samym klasztorze . Domysł ten także potwierdzała i wieść jakaś niepewna , że w tym klasztorze był w samej rzeczy jakiś stary szlachcic na dewocji , który całe życie strawiwszy na wojnach , tam na modlitwach przeżył resztę dni swoich . Wszakże to było wszystko , co mi się dało odszukać . Pod koniec drugiego dziesiątka teraźniejszego wieku klasztor zagórski się spalił do szczętu , a w nim spłonęły wszystkie jego papiery i wszystkie pamiątki ; osieroceni zakonnicy rozeszli się po świecie , a z nimi zaginęły i wszystkie wieści na zawsze . . . Pomimo to wszakże postanowił em zwiedzić jeszcze raz tę ruinę . Nie mogł em się wprawdzie i po niej nader wiele spodziewać , bo od lat przeszło trzydziestu była ona zostawiona burzom i słotom , lecz przecież . . . może jeszcze jaki kawałek nagrobka ? może jaka blacha ze starej trumny ? może choć myśl jakaś , jeśli nie całkiem prawdziwa , to przynajmniej podobna do prawdy ? . . . Jednakże błądząc między tymi murami , nie dojrzał em nic , co by odpowiedziało choć w części moim poszukiwaniom . Zimne i nieme głazy dokoła , pomiędzy nimi zielska i chwasty , i owóż wszystko , co tam widział em . . . Wszakże zmęczywszy się bliższym opatrywaniem głazów , kiedy wychodząc stamtąd , aby piersi napojone zgnilizną i pleśnią świeżym odżywić powietrzem , wszedł em w dawny klasztorny kurytarz , w jednym miejscu musiał em się zatrzymać na chwilę , bo mi się zdawało widzieć ślad jakiejś żyjącej i tu zamieszkałej istoty . Kurytarz ten nie miał nad sobą już ani dachu , ani nawet sklepienia i prawa jego ściana była już na wpół zwalona , lecz za to w lewej , która mieściła w sobie niegdyś cały rząd cel klasztornych , pomiędzy drzwiami powywalanymi na wylot , ujrzał em jedne niby na powrót sprawione i na kłódkę żelazną zamknięte . To mnie zastanowiło cokolwiek , lecz wiedząc dobrze , że przed rokiem i dawniej żadnej żywej istoty tutaj nie było , odwrócił em od tego szczegółu moją uwagę , a natomiast zwrócił em ją całą na drzwi same , a właściwie na odrzwia . Odrzwia te bowiem były z jakiegoś ciemnego i twardego kamienia bardzo ładnie wykute i mając rozmiar daleko większy niżeli wszystkie drzwi inne , miały na sobie nawet jeszcze dość widne ślady zręcznie rzeźbionych floresów , przedstawionych wypukło . Z tych odrzwi wszakże pozostało teraz już tylko dwa słupy poboczne — całego wierzchu nie było . Na widok tego przejęło mnie jakieś smutne uczucie żalu , bo mi się zdawało ( jak to zwykle się zdarza w podobnych razach ) , że ten wierzch musiał być daleko piękniejszy niż słupy boczne i że go ktoś wyjął umyślnie . . . Już mi się zaczęły nawijać różne domysły , różne ciemne przeczucia , kiedy wtem gdzieś opodal ode mnie usłyszał em suchy i ciężki kaszel jakiegoś starego człowieka . Obrócił em się w tę stronę i ujrzał em staruszka , zgarbionego pod ciężarem wiązki suchych gałęzi , który krokiem powolnym wchodził właśnie w kurytarz . Obaczywszy mnie stojącego pod drzwiami , zastanowił się cokolwiek , lecz potem zbliżył się ku mnie pomału i zrzucił ciężar swój tuż koło mnie na ziemię . — Niech będzie pochwalony . . . — Na wieki wieków . — To wy tu mieszkacie , staruszku ? — Ja , panie ! — odpowiedział z westchnieniem starzec — a cóż robić , mój panie , kiedy człek nie ma innego przytułku . . . — Jakże ? to nie macie już żadnych krewnych ni bliskich ? — Może i są tam gdzie jeszcze ! ale któż ich tam teraz odszuka , kiedy śmy się ze trzydzieści lat nie widzieli ? I nie poznali by mnie już teraz i nagnali by mnie od siebie ! — A dlaczegoż tu właśnie wybrali ście sobie mieszkanie ? wszakżesz lepiej by było gdziekolwiek bądź indziej , byle pomiędzy ludźmi . — Pomiędzy ludźmi ! — powtórzył staruszek z dziwnie gorzkim uśmiechem — o ! już to , panie , nie ludzie , którzy dziś mieszkają na świecie . Wolę już tutaj . Tutaj przeżył em moje lata młode , niechże już tutaj i grób znajdę dla siebie . — Tuście przeżyli lata młode ? — powtórzył em prędko i zaczął em dalej i niecierpliwie wybadywać staruszka . I jakież było w pierwszej chwili zdziwienie moje , kiedy się dowiedział em od niego , że przez lat kilkanaście był ogrodniczkiem klasztornym i był w tej służbie prawie aż do spalenia klasztoru . . . Wszakże zdziwienie to i wynikająca stąd uciecha były tylko chwilowe ; niebawem bowiem przekonał em się aż nadto dowodnie , że staruszek miał pamięć jak najzupełniej starganą . W jego całym umyśle nawet był taki nieład , że mi plótł rzeczy nie mające ze sobą żadnego związku , a o czymkolwiek bądź zaczął , przechodził zaraz na Węgry , gdzie trzydzieści lat bawił i których pamięć przygłuszyła w nim wszystkie jego wspomnienia dawniejsze , a nawet i wspomnienia młodzieńcze , które zwykle u starców najżywiej się przechowują w pamięci . Nie tracąc wszakże jeszcze nadziei dowiedzenia się choć czegoś przynajmniej , wyłożył em mu krótko i zrozumiale , o co mi chodzi , i starał em się sam mu te czasy tak żywe przypomnieć , żeby już plótł , co mu się będzie podobać , byleby nie zajeżdżał na Węgry . Wysłuchawszy mnie z bardzo poczciwą , a nawet natężoną uwagą , oparł się o krawędź rozwalonego komina i bardzo długo coś myślał , lecz nareszcie się zebrał i opowiedział mi to , co wiedział , prawie w następujących słowach : — Onego czasu , ale to bardzo już dawno , bo i niedobrze pamiętam , jeno jakby sen jakiś mi się to kręci . . . otóż onego czasu przyjechał tu był do klasztoru jakiś pan wielki i żołnierz wielki , ale już stary , bo był siwy mało nie tak , jak i ja teraz . A ten pan był bardzo bogaty i przywiózł ze sobą znaczne skarby we wielkich skrzyniach , a ojcowie go bardzo grzecznie przyjęli . A potem wybrał sobie jedną celę i dał do niej dorobić drzwi wielkie żelazne i odrzwia kamienne . — A to pewnie ta sama cela ? — Może i ta — odpowiedział staruszek — ale już tego nie pomnę . . . Otóż w tej celi schował on swoje skarby i sam w niej zamieszkał , i tak Panu Bogu ślubował , że już tu swego życia dokona na modlitwach i na pokucie . Ale jakoś nie dotrwał w tym ślubie . Bo jako to żołnierz był z niego wielki , tak też zaraz , jak tylko nowa się wojna zaczęła , zabrał się stąd i poszedł . A swoją celę zamknął i swoje skarby w niej zamknął , a tak przykazał , że jeśli zginie na wojnie , wszystkie te skarby mają się dostać ojcom , aby się Bogu modlili za jego duszę . Pomnę to nawet , że nade drzwiami tej celi był jakiś napis , co my to nieraz go oglądali , bal nawet i goście różni go oglądali z podziwem , bo to tam były snadź wypisane te wszystkie skarby . . . A już co potem się stało , tego nie pomnę . Jeno tak mi się widzi , że ten rycerz już nie powrócił . . . O ! i pewnie nie wrócił , bo pamiętam to dobrze , że w tej celi mieszkał potem ksiądz kaznodzieja , który się lubiał bawić ogrodem i nieraz nawet we współkę ze mną robił rydlem na grządkach . . . A już też wtedy i owego napisu nie było , bo też i skarbów nie było . . . Zastanowiwszy się chwilę nad tym tak smutnie poszarpanym podaniem , nie mogł em wątpić jednak , że w nim jest jakiś cień prawdy , a że ta prawda się nie odnosi do nikogo innego , jak tylko do nieboszczyka skarbnika , był em więcej jak pewny . Widząc wszakże , że już się więcej od tego staruszka nie dowiem , usiłował em przynajmniej go naprowadzić na przypomnienie sobie koniecznie , gdzie się podział ów napis znad owej celi , którym nie mogło być nic innego , jak tylko ów wierzch brakujący tym odrzwiom kamiennym , które dopiero co oglądał em . Usiłowanie moje nie dawało mi żadnej nadziei , wszakże rozmawiając z nim dalej , jakże się nie zdziwił em , kiedy spomiędzy głazów , leżących w kącie tej samej celi i poprzyrastanych chwastami i trawą , na jednym z nich zdawało mi się jak najwyraźniej widzieć wyrzeźbioną tarczę herbowną , a na niej pień o pięciu sękach z mieczem wbitym weń z góry . Przystąpił em w ten moment bliżej i znalazł em tam ten sam wierzch owych odrzwi kamiennych , który tak , jak go sobie przerysował em na prędce , kładę tutaj poniżej Oparłszy się plecyma o wyłom muru , zastępujący okno w tej celi , stał em tam nad tym głazem , sam tego nie wiem , jak długo . Tysiące myśli snuło mi się przez głowę , tysiące uczuć odzywało się w sercu . Rzeczy prawdziwe zdawały mi się całkiem niepodobne do prawdy , a prawdopodobnych nasuwało się tyle ! Smutek ciężki przejął mnie wreszcie , że rzeczy takie jeszcze niedawne już tak niezdartą pokryte pleśnią ! . . . Czy tak jest także i u innych narodów ? . . . O ! tam wcale inaczej ! . . . przechowują tam najmniejsze drobnostki , przechowują nawet błędy przeszłości w niezatartej pamięci dlatego tylko , że były niegdyś własnością ich ojców i dziadów . I taką pamięć każdy tam rozumie , i nikt jej znaczenia nie paczy , i nikt jej nie sława na drodze . Dlatego żyją oni ciałem i duchem , a mając przeszłość , mają i przyszłość przed sobą . My , czym że dzisiaj jesteśmy ? Żyjemyż przynajmniej duchem w nierozerwanej spójni z tymi , którzy nas porodzili ? Nie sąż pomiędzy nami tacy , którzy ten związek ducha i serca własnymi rozrywają rękami ? Nie sąż , którzy z lekceważeniem rzucając przeszłość , niespokojną swą myślą przenoszą się w kraje cudzoziemskich idei i w nich szukają zbawienia ? . . . Nie wiem i tak nie sądzę . Było by to zaprawdę szaleństwem , z którego zanadto straszne wyniknęły by skutki , ażeby o nich można pomyśleć bez zgrozy . Tak myślącemu mimowolnie nasunął mi się obraz życia tego staruszka , którego teraz miał em przed mymi oczyma . Staruszek ten urodził się tu na tej ziemi i znalazł chleb i zajęcie w klasztorze . I było mu tutaj zapewne nieźle . Ale klasztor się spalił , a z jego spaleniem zaszła zmiana i w jego losie . Ustało jego dotychczasowe zajęcie i trzeba było innego poszukać . Ale zamiast go szukać w tej samej ziemi , o jeden zagon dalej albo o jedną wieś dalej , albo i te same grzędy uprawiać , których przecież pożar nie zniszczył — porzucił on lekkomyślnie wieś i ziemię rodzinną i poszedł w kraj daleki i cudzy , aby tam szukać chleba na dzisiaj i nadziei na przyszłość . Trzydzieści lat błądził po owych krajach nieznanych , przedeptał jego wszystkie ścieżki i drogi i pewnie niejednego się chwytał rzemiosła — ale cóż stąd za skutek ? Oto stargał swe siły w krwawych z losami zapasach , doczekał się ciężkiej , niezaradnej starości i wrócił .