Hanna Krzemieniecka A GDY ODEJDZIE W PRZEPAŚĆ WIECZNĄ romans zagrobowy Tom pierwszy Szerokie rozłogi łąk zalane porannymi promieniami słońca , rozelśnione i operlone rosą , dyce wilgotną Świeżością , rozbrzmiewające suchem , rytmicznem ćwierkaniem koników polnych , hulaszczo - wesołym brzękiem owadów , — wpółsenne jeszcze , jeszcze na krańchach nawpół otulone w leciuchne rąbki nocnych mgieł , zasnute gaza marzeń sennych , a budzące się raźno , uśmiechnięte do słońca i radością a pragnieniem życia roziskrzone . Przejrzyste , rozwiewne zwoje mgieł porankowych , otulają tumanem zadumy kępy trzcin nadbrzeżnych : nad brylantowo świecącą rzeką , w cichem , rozświetlonem powietrzu płyną tęczową , migotliwą falą , wślizgują się na szczyty brzóz z oddali srebrzystą korą połyskujących , toną w jędrnej soczystej zieleni czeremchy okrytej pękami śnieżnych , woniejących rześką młodością kwiatów . Fale świateł , barw , woni , grają rozedrgane , chaosem świeżej , ożywczej radości zatapiają świat . Nad obszarami góruje wzbita w obłoki pieśń skowronka , dzwoni w niebiosach cichem rozmodleniem zachwytu dusz wierzących , spływa z błękitów wibracyą kornych dziękczynień , leje się jak hejnał pogodnego upojenia . Polne powoje zwijają się w powietrzne arkady . omglone bladym muślinem kwiatów delikatnych i wiotkich jak marzenie ; bujają różnobarwne zawoje grochów , iak tęcza różowych i fijołkowych skrzydeł , uwięzionych na łodygach motyli ; kolczaste żmijowce podnoszą długie szyje opatrzone mnóstwem błękitnych lejkowatych pyszczków , z wysuniętemi purpurowemi żądełkami ; koronkowe kiście mietliczek i rajgrasów chwieją się i drżą . A wietrzyk swywoląc przelatuje nad ziemią , śmieje się i szumi w zaroślach , otrząsa czary kwiatowe , spragnionym oddechem rosy wysącza i miękką pieszczotą ciepłych skrzydeł rozsypuje deszcz barwnych płatków . I colą . ziemie osłania pieściwe rozmarzenie rozkoszy , jak lekkie zwoje illuzji , jak ułuda — jak pragnienie szczęścia i o szczęściu sen . Na ścieżce sunącej wązką miedzą wśród fal zieleni , ukazują się dwie postacie : wysokiej kobiety z wysmukłą kibicią i zadumanem czołem , i pochylonego ku niej mężczyzny . Mężczyzna jest w zaraniu wieku , jak ta wiosna . Ma śniadą , szczupłą twarz , ściągniętą niepokojem , w oczach żar duszy palonej boleścią . Kobieta jest pięknem dojrzał em latem , gorącem południem życia , dostojnem królewską dumą i władzy pełnym spokojem . Z jego ust wyrywają się płomienne protesty , brzmią naprzemian wybuchy skarg i uniesień , sarkazmu i żalu . Serce jego — jak to młode życie w około — wibruje odwieczną cudowną pieśnią rozkwitu żądnej przyrody . Ona , poważna i nieprzenikniona , z cicha potęgą w oczach i zadumą na .smutnem czole , jak chmura płynąca z poszumem fatalizmu i nieszczęścia . W duszy jego burzy się męka , co długo hamowana , tłumiona wysiłkiem rozumu i woli , zerwała wreszcie tamy milczenia i w szale dzikiej tęsknoty pędzi na oślep , znosząc wszelkie zapory . — Jakto ! co pani wyrzekła ? Więc pani naprawdę doradzać może aby m porzucił to , w czem dla mnie zawiera się cała treść życia ! Tylko proszę ! . . . Zaprzestań pani już mówić o mojej przyszłości i o mojej karyerze . Jam długo rozmyślał . Nie idę ślepo za pierwszem wrażeniem . Wszystko roztrząsnął em : zastanowił em się i wybrał em . Wrażenia te . . . któremi teraz żyję . . . nie pochwyciły mię nagle ; ja ich szukał em , one były dla mnie koniecznością , nieodzownym czynnikiem mego duchowego rozwoju . Dla mnie , po za ich obrębem , absolutnie wszystko utraciło wartość . A pani łaskawie doradzać raczy by m je,porzucił . . . jakby to od mojej woli zależnem było ! . . . i po co zresztą by kiedyś nie cierpieć ? A kto dał pani prawo wglądać w moje cierpienia ? rozporządzać się moją przyszłością ? I co to zresztą panią obchodzić może ! czy cierpi taki nędzny robak . . . Miłosierdzie pani jest szczytem ironii . Ale ja nie przypuszczam , by słowa te , któremi mnie pani zgnieść chcesz , były szczere , powiedz mi pani — Zlituj się ! powiedz otwarcie : zażartowała ś sobie z lichego tworu , który wzrok podnosi ku Tobie ? wszak prawda ? tak ? Chce ująć jej rękę , którą kobieta gestem spokojnym usuwa . — Chyba . . . że moja osoba zbyt już jest pani niemiłą — mówi młodzieniec łamiącym się , wzburzonym głosem , — moie wywieram odpychające wrażenie ? . , . O ! o ! wtedy bądź pani spokojną ! ja . . . ja naturalnie . . . natychmiast panią od siebie uwolnię ! Nie będe . natrętnym ! o nie ! odejdę natychmiast . . Wszelako . . . jeśli to o mnie tyle troskliwości . . . cha — cha ! taka czuła przezorność , by mi w przyszłości oszczędzić cierpienia — Proszę mi odpowiedzieć ! proszę odpowiedzieć ! nie jestem zdolny dręczyć się dłużej — milczeć pokornie i czekać — ciągle czekać — i milczeć ! Pozwolisz mi tu pozostać ? mówić z Tobą niekiedy . . . patrzeć na Ciebie ! tak ? Cisnął gorączkowo jej palce . Milczała . Weszli w gaik , na skraju którego srebrnopienne brzozy powiewały kaskadą gibkich gałęzi , połyskujących migotliwie drżącymi listkami w Powietrznem przezroczu . W szmaragdowej gęstwinie dźwięczy figlarnym śmiechem zalotne przekomarzanie się kukułki . Podłoże lasu usłane bujnym , filigranowo rzeźbionym liściem paproci 7 . każdej kępy drzew płyną fale szczebiotu , świegotów , rozgwarów ptaszęcych , drgających nutą wesela , radości bytu . — Więc każesz mi pani oddalić się ? odpędzasz od siebie — dopytywał się z niepokojem . W glosie jego łkał obłęd bólu . Podniosła na ń smutne przepaściste oczy . — Dla pana będzie tak lepiej — wyrzekła . — Znowu dla mnie ' lepiej ! ach Boże ! i pani tak myśli naprawdę ? Lecz jeśli beznadziejna miłość jest cierpieniem — to ja chcę cierpieć ! Wolę tu cierpieć patrząc na panią , niźli tam ginąć w osamotnieniu . . Czyż pani nie pojmuje , że to uczucie uszlachetnia mię , podnosi , że w jeden dzień daje mi przezywać więcej wrażeń , niż poprzednie obojętne lata cale . . . że każe mi odsuwać siej ze wstrętem od wszelkich mętów życia . . . A pani tę jasną , wysoką , cudną gwiazdę " chce zagasić — i po co ? aby m nie cierpiał ? przez tchórzostwo ? Nie ! wolę wybrać ból żywy , co mnie oczyszcza , niż ów kamienny ból odrętwiałości , powrotu do szarych , płaskich , powszednich warunków bytu . Teraz ja żyję tylko myślą , kiedy panią uwidzę : — usłyszę . . . To mie pochłania całego ! Co będzie jeśli mi tego zabraknie ? — Rozumujmy spokojnie . Pana unosi egzaltacya . . . Wysokie konary dębów ogarniają ich swym cieniem i szumem . Leśne dzwonki podnoszą ciekawe kielichy przeświecające grą promieni słonecznych , rumienią się koniczyny , fijołki spoglądają poważnie rzewnemi , łez pełnemi oczyma , smukłe konwalie pochylają rozmarzone , śnieżyste czary , tchnąć wonią dumnej , nieprzystępnej niewinności , śmieją się purpurowymi usty płomienne dzikie goździki , w cienistych wądołach kryją się w melancholijnej zadumie niezapominajki , spuszczając nieutulone w żalu , modre źrenice . Z parowów , gąszczów , jarów , bije bujna , wezbrana siła , tryumfująca pieśń przyrody , hejnał rozkoszy i szczęścia . Oczy młodzieńca przybierają wyraz cichego rozmodlenia , gdy usta silą się na trzeźwe szyderstwo . — Otóżem spokojny — wedle łaskawego rozkazu . Niech mi pani wierzy : kombinuję zupełnie poważnie i logicznie . Co pocznę , skoro wyrzucę z siebie myśl o pani ? Najpierw jest to absolutną niemożliwością , a powtóre pozostał by m pusta łupiną bez jądra . Naraz ciemny obłok zasłania słońce i cień jego wlecze się po ziemi omraczając ją mgłą smutku . Umilkł na chwilę i rozpoczął znów głosem cichym , dziwnie uroczystym i wzruszonym . — Są istoty skazane na to . by kochać po wszelka wieczność . Nie , nie pusta zabawa wlecze mię do pani stóp kocham ; pomimo ciebie samą , pomimo Boga . . . Głos więźnie mu w gardle , lamie się i urywa . Po chwili rozpoczyna cicho , chmurno , prawic niechętnie . — Ja przecież niczego od pani się nie spodziewam . Impertynencją z mej strony było by nawet o tem upewniać . Ale dla mnie niezbędnem jest patrzeć na panią , słyszeć głos pani , rozmyślać nad tem . gdzie mógł by m ją spotkać . Przez cały szereg dni pochmurnych marcowych , szamotał em się w rozmyślaniach i walkach . Całe tygodnie rozważał em w odosobnieniu , wątpił em , rachował em się z sobą . . . Teraz walka skończona . Wybrał em . Kobieta podnosi na ń wielkie , ciemne oczy . — Żal mi pana . Głos ma kontraltowy , melodyjny , słodki , — bardzo poważny i spokojny z wibrującą w głębi gorącą nutą . — Nie pojmujesz pan jeszcze , że te wzruszenia to kapitał , którym raz tylko w życiu rozrządza człowiek . On też powinien być osnową przyszłości . Za jego cenę należy zdobyć szczęście . . . Więc nie trwoń go pan napróżno . Dobądź zań spokój duchowy rodzinnego ukojenia , zamiast — kilku chwil przelotnych . . złudzeń . . . Wzrok jej przeszywa go jak stal , smutny i chłodny . Spojrzał na nią nieledwie ze wściekłością . — Naprawdę ? pani wierzy w to co mówi ? kilka chwil przelotnych ! ' A cóż mi zabroni przedłużyć je w nieskończoność ? Odległość może ? Aa ! czyż pani sądzi że taka przeszkoda istnieje dla mnie ? Oddali się pani na koniec świata — i cóż stąd ? Ja od nikogo moralnie ni leż materyalnie zależnym nie jestem . Dziedzictwa żadnego nie otrzymał em , ale mam ręce , które mi do pracy wystarczą . Gestem porywczym i prawie brutalnym wyciągnął przed siebie obie ręce . — Wyjedzie pani koncertować do Ameryki przypuszczam , do Australii — i cóż stąd ? i pomimo to ja nie ustąpię ! będę pracował z podwójną energją i . . . i choć raz w kilka lat . . . przyjadę jednak na panią spojrzeć ! . . . Głos mu się złamał . — Nie , nie żart to dla mnie , to . . . to całe moje życie ! — I dlatego właśnie że nie żart , powtarzam : oddal się pan ! A jeżeli . . . już do tego stopnia ! . . . jeżeli . . . Stanęła , głowę oparła o pień brzozy i kilka chwil trwała w rozmyśle . — Jeżeli . . . pan tak już pogrążył się w odmęt , że wyjść zeń nie ma sił ani ochoty , — trzeba wbrew panu wtargnąć się w jego życie i niem rozrządzić . Odwrócić od niechybnej zagłady ! przeciąć możność . . . Wparł w nią rozgorzałe oczy . — Boże ! ja chyba oszaleję ! coś pani powiedziała . coś powiedziała ? Jakto ! pani była by ś zdolną . . . pani by ś na to się odważyła ! Ale nie ! to niemożebne . . . ja chyba nie rozumiem . . . Przeciąć ! więc odjąć mi życie , zabrać to czem żyję , czem oddycham . . . I wszystko to dla mego dobra ? Wszak pani żartowała tylko ? wszak zgadłem ! Nie męcz mnie pani napróżno . Kobieta stała blada ale stanowcza . — Nie ! Zaciął zęby jakby bojąc się krzyczeć z bólu . Jej wzrok w roztargnieniu błądził po okolicy , z jakąś okrutną , obojętną słodyczą . — Pan się znajduje obecnie w stanic nienormalnego podniecenia , — wyrzekła pobłażliwie , serdecznie prawie . — Temu , co zachował rozsądek i zimną krew należy postanowić . Dla pańskiej przyszłości , . — Znowu ! proszę , nie troszcz się pani o mnie ! nie trudź się rozmyślaniem o mojej przyszłości . Więc by w przyszłości uniknąć jakichś urojonych nieszczęść , winien em zaraz na pieńku położyć głowę ? Proszę dozwolić łaskawie : o swojej przyszłości będę stanowi ! sam . — A pyta kto tonącego czy życzy sobie zostać wyratowanymi Nie , jego wprost chwytają za włosy i wyciągają na brzeg . — Aa ! więc pani sądzi , że pierwszą myślą owego wbrew woli wyratowanego topielca , wyzwoliwszy się z rąk wspaniałomyślnego opiekuna , nie będzie dokonanie pierwotnego zamiaru , choćby w jaki inny sposób łeb sobie gruchocąc ? — Nie , nie sądzę . Człowiek , który postanowił umrzeć , w tym natężonym wysiłku woli utopił już swoje cierpienie . Wydobywają z wody przerodzonego już , przekształconego człowieka , który zerwał z przeszłością , i zdolnym jest rozpocząć życie na nowo . — Tak ? i pani sądzi że życie to będzie dla niego radością ? że stokroć nie przeklnie nieproszonego wybawcy . że oderwanego od owych rdzennych pragnień , których osięgnąć nie zdołał , czeka pełnia doskonałego żywota , nie zaś bezduszna i mdła wegetacya ? — Nie ! życic jest wielką wartością . Nawet ułomne i niedoskonałe lepszem jest od nicości . Świat go otoczy wirem nowych wrażeń . Otworzą się przed nim szersze horyzonty , pochłoną go inne cele . Schwycił sio za głowę . — Ja nie chcę innych wrażeń , a cele moje przy pani jaśniejsze . . . Aa ! jam myślał , że pochwycił em już tęczowy sen życia . . . i takem się do ń przywiązał . . . tak żyć bez niego już nie potrafię — i nie chcę ! nie moge ! Co ze mną stanie się , gdy pani mię odtrąci ? Mówił nieledwie z przerażeniem , oczy jego przybrały wyraz obłędu . — Przebolejesz pan . Dokończysz świetnie uniwersytetu , zdobędziesz naukę , sławę , znamienita praktykę . . . Mówiła poważnie i spokojnie , chociaż po ustach przewijał się zagadkowy , zarazem smutny i lekceważący uśmiech . Twarz jego przybrała wyraz cierpki i przykry . — Rozumiem , — rzekł z uśmiechem co unosił kąty warg , obnażając duże , ostre zęby , — wywlekła ś pani na mnie cały arsenał szyderstwa . Ciążę pani jak uprzykrzony natręt , ja , — parya , Żyd ! Obecność moja jest wprost dla pani wstrętna . Proste przyznać się wreszcie . . . o ! jeśli tak , oddalę się natychmiast , przestanę raz na zawsze jej się narzucać . . . Zatrzymał się z jakiemś nagł em postanowieniem . — Chce pani tego ? więc tak ? tak ! Proszę raz nakoniec wypowiedzieć się wyraźnie . Ja czekam . Głos drżał mu w brzmieniach chrypliwych , łamał się męką wewnętrzną . Zrozumiała , że jeśli teraz odejdzie to nic powróci żywym , że miał to rozwiązanie na myśli . Stanęła w zadumie , mnąc w palcach jakąś gałązkę , zdawało się iż z osypanemi liśćmi odrzuca jakieś argumenta , że waży coś i postanawia . Patrzał na nią smutnemi , rozgorzał em i oczyma , z gorączką i niepokojem . — Cóż ? — zapytał . Słowa wydobywały mu się z trudnością z suchego gardła . Po twarzy jej niespodzianie przemknął uśmiech . — Nie pojmujesz pan nawet , że los twój jest godnym zazdrości . — Ja sama — doprawdy — zazdroszczę panu . . — Pani ? mnie ! czego ? — Bo to , co pan w tej chwili uczuwa , to prawdziwa miłość . . . Podniosła na ń oczy zamyślone , jakiemś tajemnem uczuciem płonące i bardzo smutne . — Pomyśl pan jak to okropnie , gdy po za illuzya uczucia , które człowiek pragnie w sobie rozniecić , po za wszystkimi majakami wzruszeń , któremi usiłuje się upoić , czuje , ze to nie ona , wielka , promienna , boska , — lecz tylko jej widmo blade : dobrowolne miłości złudzenie . To jakby umierającemu z pragnienia rozkoszować się wyobrażeniem wody . . . . Patrzał w nią z żarem i męką wiernego , zbliżającego się do świętego źródła . Kobieta oparta o pień brzozy , z oczami uwieszonemi w przestrzeni , mówiła śpiewnym , miękkim kontraltem . — Pana wzruszenia te wstrząsają do głębi , śpiewają panu cudowne , słowicze pieśni tęsknoty i zachwytu , pan czujesz , żeś dla nich na świat przyszedł , że są najistotniejszym drgnięciem jego duszy . . . okrzykiem jej samowiedzy . . . To jest sama prawda i rdzeń bytu . . . A inni natomiast znajdują wycięte z kartonu drzewa , malowane niebo i imitacye kwiatów — flirtu , sztuczne dekoracye udanej kłamliwej miłości . Zamiast karty z życia , z całem cierpieniem , z poezyą nieskończoności , nuda , przesyt i ckliwość . Zamiast brylantu , — garść błota i bańka mydlana . — Skąd pani wie o tem wszystkiem ? — dopytywał się topiąc w jej twarzy rozgorzałe spojrzenie . A ona wstrząsnęła się , jak gdyby nagle ogarnięta wrażeniem chłodu , widziadłem wspomnień . — Cenię dyamenty , — rzekła , — i dużo widziała m w życiu baniek mydlanych . . . Wierz mi pan , pierwsze nie mają powodu zazdrościć drugim . — Więc pani w zasadzie uznaje , że można pragnąć cierpienia . ? nic uciekać odeń , lecz dążyć . . . jak ku czemuś , co duszę rozszerza ? że bez tej ukochanej boleści świat szary jest . mdły i nudny , — a życie nic nie warte ? Słowa wyrywały mu się z rzężeniem z suchego gardła . Wzrok nieruchomy wlepiał automatycznie w jakiś niewidzialny punkt , który go pociągał i pochłaniał . Pojęła , że podniecał się własnemi słowami i bezwiednie suggestyonował . W stanie , któremu obecnie podlega , popełni samobójstwo , przekonany że inaczej postąpić nie może . Wilga w gęstwinie migoce złocistemi piórami , rzucając jakby z radosnem , filuternem wyzwaniem , swój tryumfujący triolet . On powtarzał bezprzytomnie prawie . — Pani mie nic wypędza ? pozwala pozostać ? tak ? tak ! Blada , spogląda mu w twarz poważnie , prawie surowo . — Tak ! — jeśli miłość ta dla pana jest dźwignią ; nie ! . . . jeśli ma być burzą i zniszczeniem . . . Wstrząśnienia podobne albo przeradzają człowieka , dobywają mu z duszy utajone bogactwa , rozpalają ją ogniem jasnym i czystym : albo też pozostawiają go na resztę życia zmiażdżonym , zdruzgotanym , unicestwionym , Na silne organizmy leki działają odmiennie , niż na słabe . Zatrząsł się cały . — Złamany , unicestwiony , przypuśćmy ? A pani jakie prawo ma w to wglądać ? To sprawa moja — i do mnie tylko należy ! Ja sam chcę tego i sam wybieram . Przed nimi otworzył się zakręt , topolami wysadzona droga , na krańcu której błysnął biały dworek , otulony festonami dzikiego wina , z połyskującemi wśrod zieleni taflami szyb . Na werendzie dość liczne towarzystwo piło kawę . Przy okrągłym stole prezydował krzepka i silna niewiasta lat czterdziestu , w około bielały jak gołębie suknie dwóch panien i wysmukla sylwetka studenta w letnim jasnym mundurze . Panny zrywają się na widok Izy , i z żywemi gestykulacyami przesyłają jakieś wezwania , — których nie słychać . A student odgarnia niecierpliwie włosy nad wysokiem czołem i wbija oczy pochmurne i niechętne w towarzysza jej porannej wycieczki . Ten zatrzymuje się przed nią . — Jedno słowo szczere — ostatnie . Co pani uczyniła by w mojem położeniu ? Iza milczała . — Proszę powiedzieć prawdę . Bądź pani wspaniałomyślną . — Ogólnego prawidła w tym razie być nie może . . . — rzekła wymijająco , sucho prawie . Lek , który wzmacnia jeden organizm , zniszczy inny . Niech każdy wybiera odpowiedni swym siłom . — Aha ! więc w zasadzie uznaje pani . że tchórzostwo i ucieczka obowiązującymi nie są . . . Lecz dla mnie ważną jest wiadomość , jak na mojem miejscu postąpiła by pani ? Zbliżają się do ganku . Twarz Izy powlekła się mgłą , zamyślonemi oczyma spogląda w przestrzeń , zapominając prawie o istnieniu towarzysza . — Ja . . . ja — przypuszczam , przebiedzbym chciała wszelkie możebne skale wzruszeń , — mówi powoli , jakby do siebie , cicho . I nagle przemocą wybucha z jej piersi . — Tak ! cierpieć ! męczyć się — ale żyć ! — Witajcie ! witajcie państwo ! Z werendy płyną powitania i urywki rozmowy Młoda szatynka z upięta wysoko misterną koafiurą spogląda na nich przymrużonemi oczyma , szepcze kilka słów do jasnowłosego studenta , który w odpowiedzi rzuca jej rozjątrzone spojrzenie , gniewnie miętosząc serwetę . Maleńka szczupła osóbka , z naiwnemi habrowemi oczyma , żółto - różową twarzyczką i siecią drobnych zmarszczek pod starannie utrefioną grzywką , wyskakuje z rozpaczliwym okrzykiem : — Izo ! niedobra . . . co ty wyrabiasz ? kawa stygnie ! — No . siadajcież państwo ! — dobrotliwie i despotycznie odzywa się gospodyni . — Myślała m już , że ście zbłądzili . — Nic nam się nie stało — śmieje się Iza — miała m ochotę na wycieczkę łodzią — i zamarudzili śmy . — Pan Zdzisław czekał i niepokoił się — wycedziła elegancko ładna szatynka , zaciskając usta z ironią . A jasnowłosy student spłonął jak jutrzenka i pochylił twarz nad filiżanką , w niemem zakłopotaniu . — Z czasów dzieciństwa pozostała mi namiętność do przechadzek o świcie , — śmiała się Iza — i przypadkowo spotkali śmy się w gustach z panem Brunonem . — Co ta waryatka wyrabia ! — wydaje panna Ludwisia westchnienie , bolesne jak jęk zranionej duszy . — Niech pani sobie wyobrazi , panno Florencyo ! wczoraj jedna puściła się czółnem po Dnieprze ! — Koło Truchanowskiego ostrowu są niebezpieczne wiry — krótko i poważnie odzywa się Zdzisław , nie patrząc na nikogo . — Jeszcze się kiedy utopi ! — żaliła się panna Ludwisia . — Ja ci to zawsze przepowiadam , Izo ! Oczy Zdzisława nagle pociemniały , ogarniając z troskliwym niepokojem postać Izy . — Siadajże pan nareszcie ! — mówi do Brunona panna Florencya z anielską słodyczą , topiąc w nim rozmarzone spojrzenie , i robi mu uprzejmie miejsce obok siebie . — Musiał eś się pan porządnie zmachać ! — żartuje rubasznie gospodyni , nalewając mu szklankę kawy . Ale Bruno pochmurny , obojętny , z zajęciem studyuję zegarek . — Lubię dalekie piesze wycieczki , — mówi oschle — natomiast widzę , że już mi czas wracać . . . Panie darują , że muszę je pożegnać . . . Spieszę się ! Wzrok panny Florencyi strzela fosforycznym , szmaragdowym blaskiem , poczem odwraca się niechętnie i dumnie milczy . — Mucha go jakaś ukąsiła — śmieje się jowialnie gospodyni , patrząc na migającą wśród drzew szczupłą , nerwową postać oddalającego się Brunona . Panna Florencya wysyła za nim w pogoń błyszczące urazą spojrzenie , z koralowych ustek sycząco i ostro : — Blagier nieznośny , nadziany frazesami ! pyszałek ! Żyd ! — Dusza entuzyastyczna , a umęczona bezsilnymi wzlotami do ideału , migotliwa , jak płomień szarpany wiatrem , który co chwila przekształca postać : wybucha , to przygasa — wymawia cicho w zamyśleniu Iza . A jasnowłosy student podnosi na nią promieniejące uczuciem oczy , i jest w nich morze cichej głębi i bezdennego przywiązania . Promienie zorzy dogasają . Noc gwiaździsta szmerem drzew sennych , mrokiem i ciszą otula biały dworek . W pokoju Izy , panna Ludwisia zakłopotana i uroczysta , skubiąc paluszki , snuje nić zwierzeń . — Przyznam się pani . . . ale tylko pani ! to wielki sekret . Iza spogląda na nią z pobłażliwym uśmiechem . Panna Ludwisia ogląda się twożnie , trzymając palec na ustach . — Chciała by m . . . nie śmiem . . . powiem ja pani wszystko ! taką mam do pani ufność , chociaż znam panią zaledwie od roku . . . Ale to tajemnica ! — Co się stało ? — pyta Iza zaniepokojona . Panna Ludwisia płoni się coraz więcej , spuszczając niezapominajkowe oczęta . — Posłała m mu bukiet kwiatów polnych ! — wyznaje wreszcie , szepleniąc ze wzruszenia — i wierszyk . . . Ach ! nie pisała m sama , aby nie poznał charakteru pisma . . . wycięła m z książki ! Będzie się dziwi ) : skąd . . . Może odgadnie ? Zmięta jej , żółto - różowa twarzyczka rozpromienia się wstydliwym blaskiem . Cichy szept panieńskich zwierzeń , figlarny i wstydliwy chychot , — wreszcie panna Ludwisia wysuwa się . Iza staje w oknie i otwiera je . Cicha noc wionie parna i duszna od woni kwiatowych . Z granatowych głębin niebios , jak oczy wieczności , spoglądają zadumane gwiazdy . Jakże miniaturowe , jak śmiesznie błahe wydają się jej te wyznania , które tu szemrzą jak drobne strumyki oplatające jej stopy ; jak błahe uczucia młodzieńcze , wznoszące do niej spragnione kielichy , jak kwiaty świeże , co jutro zwiędną . Otoczona ich wyziewami , słucha obojętnie i patrzy z pogardą , głodna istotnej , jako smierć silnej miłości . W pamięci jej stają dawne wyrazy , zapisane gdzieś w starym kajecie , słowa , których nie wypowiedziała nigdy , chociaż echo ich do dzisiaj w duszy chowa . . . . . " gdyby on był wygnańcem , szła by m za nim przez śniegi , mrozy , zawieje , nie lękając się trudów , byle tylko nie rozłączać się z nim . by módz , gdy sił mu zabraknie , pocieszać . . . . . . " Gdyby on był wzgardzonym , odepchniętym od świata , jabym od zwątpienia i rozpaczy głowę jego ukochaną strzegła , każdąbym boleść przetrwała , wszystkie ciosy na siebie przyjęła , aby on tylko nie poczuł się smutnym , opuszczonym i nieszczęśliwym . Dla niego nić na świecie nie było by mi ciężkiem , by jemu módz tylko nieść ulgę i osłodę . . . " Uczucia te pierzchły , jak czara kryształowa rozprysła o kamień rzeczywistości , a czar ich jeszcze trwa . . . Pozostał blask wspomnień ; palące pragnienie pojenia się urokiem tych wzruszeń , czystych i świeżych jak woda źródlana , pragnienie wielkich i świętych , jak świat nieobjętych uczuć . Żądza ukorzenia się i uwielbienia czegoś wielkiego , w czem koncentrowała by się dla niej treść bytu , Głód ofiar . . . Pochyla głowę w dłonie . — I dzisiaj jeszcze może była by zdolną iść tak za kimś na koniec świata . . . iść na wygnanie i nędzę . . . Ale musiał by ją porwać moralną wyższością , podniosłością i prawdą przekonań . Musiał by to być Zbawiciel społeczeństwa , nowy Chrystus ludzkości . . . W pamięci jej przesuwają się wspomnienia lat dziecinnych : stary park otoczony rzędem topoli , sperlony poranną rosą , szeregi obszernych pokojów w wiejskim dworze , w narożnej komnacie biblioteka zastawiona szafami starych foliałów , a na tem tle przesuwająca się wysmukła postać dziewczęca , z długimi , ziemi sięgającymi warkoczami , bezdennie cicha , z otchłannemi oczyma zagadkowego dziecka , zmieniającego się niekiedy w ognistą , burzliwą , wesołą trzpiotkę . Bogata sierota , pod opieką krewnych cieszyła się względną swobodą . Wynajmowano dla niej guwernantki , cudzoziemki , po za tem mało się o nią troszcząc . Pamięta ogromne przestwory pól oblanych płomienną łuną zachodu , owiane jakąś melancholią zadumy i majestatem ciszy : niezmierzone obszary , wśród których krzyż gdzieniegdzie wyciągał ramiona , a w oddali wznosiły się opuszczone kurhany ; połyskliwe blaski księżyca srebrzące step ukraiński , rozśpiewany tęsknotą nieskończoności . Nieraz , stojąc wśród pól rozległych , pod kloszem niebios rozlanych po krańce horyzontu czuła jak w okół coś staje się , odzywa wibruje . . . Czyste subtelne prądy , niosące w swych drgnieniach echa duszy świata . . Przestrzeń była wypełniona tchem potęgi twórczej , przestrzeń żyła ! W tych srebrnych blaskach i w tej bezbrzeżnej tęsknocie skąpana dusza dziecka , rwała się ku niebu . zlewając się , w jeden ton harmonijny z czarami otaczającej przyrody , jako jej nierozdzielny atom , wzlatywała w tonie Świetlane , czując , że żadna skaza obciążać jej nie powinna , bo inaczej na świecie , ani w zaświatach , pokoju dla siebie nie znajdzie . . . Pamięta ciche rozmodlenie , które wówczas ogarniało jej duszę , płomienne wzloty czystych pragnień ofiarnego żywota , i te łzy ekstazy i zachwytu , co po jej twarzy spływały . I te dziecinne porywy surowego ascetyzmu , po stanowienia bezgrzesznego życia , żądzę poświęceń i wyrzeczeń się , gdy wiejskim dzieciom oddawała upragnione przez siebie zabawki , winy ich przyjmowała na siebie , lub dla zaoszczędzenia im przykrości gotowa była nieustraszenie narazić się na gniew opiekunów , na drwiny ich nawet , bo ją sąd ludzki nic nie obchodził , bo ją wlekła nieprzeparta żądza ideału . Z takich istot jak ona była wtedy , składał się orszak ciągnący za Chrystusem , pierwszych wyznawców idących z rozjaśnionem czołem na mękę . Pamięta ciemne głębie ogrodu , w których z poszumem wiatru leciały echa roztęsknionych ukraińskich melodyi , z kwietnych puchów unosił się czar upajający i słodki , — a przed nią stał ktoś , co był dla niej wcieleniem dobra na ziemi ; gdy w falach upojenia z nieba i ziemi płynących , drgały dźwięki cudownych słów . Słów . co roztaczały przed nią jasne świty podniosłych dążeń , szerokie horyzonty pojęć , całe światy myśli i czynu , — a których ona z głową pochyloną , w religijnem skupieniu słuchała . . . . . W dotychczasowem jej otoczeniu głuszy wiejskiej , na tle dobrodusznej prowincyi , gdzie gospodarze , zebrawszy się , z przejęciem rozprawiali ci nawozach , topieniu żuczków , cenach buraków i pszenicy , z piramidalnym apetytem pochłaniali nieprawdopodobne stosy tłustego jadła , a wreszcie z zamiłowaniem cięli wincika , — mignął , jak nagły błysk światła , gość ze stolicy , mózgu i serca kraju , gdzie ludzie za masy myślą i dążą . Było to zjawisko świetne : błyszczący meteor , lecący nad wyżynami płomienną linią , by zginać gdzieś za kresem horyzontu . Natura artystycznie bogata , z okrutną żądzą " nowych dreszczów " , umysł niepospolicie zdolny i bystry , trawiony ambicyą i wyniosł em przeświadczeniem o własnej wielkości , porywający aktor idei , drapujący się w togę ideałów społecznych , tem niebezpieczniejszy , że przejmując się z umiłowaniem swą rolą , niekiedy seryo sam wierzył w siebie . Estetyczną jego wrażliwość zajęła młoda dziewczyna z oczami gazelli , w ciszy ogrodów wiejskich . Odgadł w niej naturę głęboką , gorącą , a czystą i dumną , może nawet na chwilę pokochał ją ? — o ile kochać był zdolnym . . . — Bądź co bądź , z niepospolitą finezyą i artyzmem odegrał przepysznie rolę bohatera , apostoła i męczennika prawdy , zainteresowany inscenizacyą , partnerką i własną pozą , udrapowany wspaniale w płaszcz wielkiego beznadziejnego uczucia , złożonego w ofierze celom wyższym . A ona wcieliła weń swoje sny nieskończoności , swe nieujęte rojenia , tęsknotę rozległych społecznych dążeń . Nie był już dla niej człowiekiem , ale uosobieniem podniosłej myśli , wszystkich pragnień i uczuć , co tak niejasno i nieokreślenie a potężnie rozpierały jej serce . Dobro — to on . prawda i sprawiedliwość — to on ! Sen był upajający — przebudzenie nielitościwe . Po pierwszych gołębio śnieżnych wzlotach uczuć co wzbiły się z jej piersi żarem skrzydlatych marzeń i blasków promiennych , — ostry cios przygnębienia , rozczarowania i bólu . Wstrząsnął jej wiarą dziecinną , zachwiał dawne zasady , a gdy . chcąc oprzeć się o nowe podstawy , zajrzała mu w dusze , dziecięcemi głębokiemi oczami dostrzegła w niej otchłań ziejącą , — pustkę i nudę , przykrytą szychem migotliwych frazesów . Czar prysł . Wroński odjechał , poetyzując swe postanowienie , strojąc je w płaszcz nieugiętego bohaterstwa i silnej , niezachwianej woli . W rzeczywistości , ona w życiu jego była tylko przelotnym epizodem , jak on w jej życiu motorem , który pchnął w ruch siły drzemiące . Została sama . Serce jej gryzły w ukryciu dotkliwe zwątpienia . Dotychczas on dla niej był tą jasną , przewodnią kolumną , ku której wzrok podnosiła , rozjaśnień spragniony : streszczał dla niej podnioślejsze , przerastające świadomość ogółu dążenia . W chwili , gdy przejrzała , że słowa płyną mu z ust , lecz nie z serca , a kanon przez niego głoszony jego samego nic obowiązuje , — gmach idealnych wierzeń runął . Myśli jej targały się w szalonym zamęcie , napróżno usiłując wytworzyć sobie własne samoistne kryteryum , świat się napełnił chaosem , wszystkie pojęcia waliły się , wikłały , huczały , usuwały się z pod stóp , a znikąd nie miała oparcia . Widząc tę dziewczynę milczącą , bladą , z podkrążonemi oczyma , przesuwającą się jak cień tajemniczy i zrozpaczony , nic domyślano się , iż nie zmarnowanej miłości ona żałuje , ale pojęcia dobra i prawdy , które w niej się zachwiało że boli ją strata nie człowieka — lecz ideału . Życie w ciasnem otoczeniu pokrewnej rzeszy stawało się coraz bardziej dokuczliwe , szpilkami politowania i szyderskich napomnień najeżone . Dotychczas imponowała im powaga i pewność siebie młodej dziewczyny , byli nią obrażeni , dotknięci , ale trzymani w pewnej odległości ; teraz dopiero , czując lukę w fortecy , rzucili się z pociskami ostrzeżeń , ubolewań , domysłów , z całym przygnębiającym arsenałem rad , pocieszeń i przepisów i z wezbraniem wszystko zalewającej , tryumfalnej szarzyzny życiowej , z pod władzy której Iza dotąd tak dumnie usuwała głowę . Teraz za to wszyscy cisnęli się zwycięzko , wszyscy starali się opanować jej życie , urządzić je po swojemu . Każdy niósł jakąś dobrą radę , jakąś niezbitą prawdę , ubolewanie z utajonym , zatrutym kolcem dla opornej . Wrońskiemu wsuwano w usta insynuacje i przechwałki , o których . Bogiem a prawdą , ani mu się śniło . Wszystko to tkały z własnej przędzy , ubarwiały fantazyą , przeinaczały w przeróżnych kombinacyach , podchwytywały rade i niosły dalej , osoby nawet nie złe , wiejskim brakiem wrażeń znudzone , żądne nowin , udręczone własną pustką , ciekawe , pospolite a spragnione twórczości , — i dodać trzeba — nawet Izie przyjazne . Był to wylew dobrych chęci , perswazyi , namów , — potop ; pospolitość się mściła . Zjawił się nowy konkurent , eks-obywatel , dziś zamieszkały w Kijowie , zajmujący się operacyami bankowemi , człowiek poważny , zamożny , stateczny , nie jakiś — uchowaj Boże ! — fircyk latający po obłokach . Nie żądał od krewnych rachunku z opieki . To jedno było dostateczną rekomendacyą : — wystarczało . Rozporządzono jej ręką , jak rzeczą martwą . Zgodziła się obojętnie i apatycznie . — Wieś jej rodzinną sprzedano , dla opłacenia jakichś tam należności i zaległości , głównie dla zaoszczędzenia tej biednej , niepraktycznej Izie kłopotów . Kapitał doręczono nowemu legalnemu opiekunowi , który przyrzekł pomysłowymi obrotami wkrótce go potrać . Opiekunowie spoglądali na siebie z zadowoleniem , radzi z kombinacyi . — Kapitał potrojony ! — to właśnie akurat tyle , ile się jej należało . Wywiązali się więc z obowiązku uczciwie ! Pamięta , jak w bieli całą , martwą i spokojną , prowadzono ją do ołtarza z człowiekiem , równie , jak całe otoczenie jej obcym . Jej było wszystko jedno — bo chciała tylko umrzeć W sercu miała chłód i pustkę grobu . Ptaka stworzonego by bujał w powietrznych przestworach i pieśnią napełniał obszary , zakuto w żelazną obrożę , wprzągnąwszy w kamienny pług ; obowiązków . Iza uważała siebie za umarłą , za bezpowrotnie niezdolną do uczuć i pragnień . Wszystko wokoło było mdłe , powszednie , ona sama marną i lichą , niezdolną do wytworzenia własnych probierzy pojęć , błahą i pospolitą , tylko niepospolicie udręczoną istotą . Nienawidziła siebie za dawne , nieuświadomione wzloty , których rozważanie przynosiło jej tylko gorycz i ból piekielny . Zresztą ogarniała ją niepokonana odrętwiałość i apatya . Życie nic nie było warte . Wśród tej martwoty wewnętrznej i obumarcia , błyskały niekiedy chwile jaśniejsze . On był tym półBogiem , w którego chociaż przestała wierzyć jako w uosobienie dobra i prawdy , niemniej jednak wynosiła nad tłum . W wyobraźni jej dotąd stał na wyżynach , przykuwając niespokojną , zapytań pełną uwagę . — Dokąd on dąży ? — pytała siebie gorączkowo — co wykonywa ? jakiemi drogami ludzkość chce prowadzić ? Występy jego na widowni publicznej śledziła w gazetach , które wśród sprawozdań z działalności młodego dyplomaty pomieszczały lekkie omówienia i przejrzyste aluzyi ; co do jego tryumfów w salonach , umiejętnego grania na strunach serc niewieścich . Były tam kolejne wzmianki o pięknej księżnie rumuńskiej , fantastycznie bogatej amerykance , to znów o jakiejś tanecznicy z cyrku , którą z sobą obwoził po świecie . Iza wieści te przyjmowała ze spokojnym , ironicznym , smutnym trochę uśmiechem . Nie zazdrościła mu tych łatwych zwycięztw : bala się , aby nie obniżyły jego skali moralnej . Jako mężczyzna przestał dla niej istnieć ; zraniona duma kobieca nie dopuszczała nawet nawiązania dawnej znajomości . Istniał dla niej jeszcze tylko , jako duch światły , jako wybraniec myśli Bożej , o którego udoskonalenie była troskliwą , i tej jego nietykalności duchowej , wywyższenia , zdaleka zazdrośnie strzegła . Żyła tą skoncentrowaną myślą . W domu przesuwała się cicha , milcząca , prowadziła mężowi rachunki w jego przedsiębiorstwach , była mu intelligentną wyręczycielką i pomocnicą , dla siebie pragnąc tylko martwego spokoju . Nie odpowiadała jednak w zupełności wymaganiom męża . Pan Kalasanty , z nalaną tłuszczem niezdrowym czerwoną twarzą , obrzękłemi oczyma i grubą byczą szyją , którą co chwila kręcił niecierpliwie , aby wyswobodzić z wiecznie uciskającego wykrochmalonego kołnierza , — obok smukłej , wytwornej żony wyglądający jak gąsiennica na listku róży . — w dobrych chwilach , po załatwieniu jakiegoś zyskownego interesu , np . puszczeniu w ruch zagrożonych akcyi , lubił być jowialnym i starał się być dowcipnym i żądał też , aby słuchacze należycie to ocenili . Iza uprzejmie słuchała jego żartobliwych konceptów , cierpliwie znosiła jego obecność — ale odgrodziła się odeń murom obojętności i nie dopuszczała go w swój świat duchowy . On dla niej nie istniał . Jedyną różdżkę oliwną małżeństwa , maleńką chorobliwą istotkę o żółtej , zwiędłej twarzyczce i przedwcześnie mądrych oczach pod zgrzybiał em dziecięcem czołem , — uniosła epidemia ospy , jak roślinę zwyrodniałą i wątłą , bez siły odporności życiowej , nie przeznaczoną do zapuszczenia w ziemie korzeni . Ostatnia nić łącząca małżeństwo się zerwała : więzy — właściwie nigdy nie nawiązane — pękły . Blada , bez łez i głosu , szła Iza za małą trumienką . To był jedyny płód , jaki wydało jej życie : kwiat nikły i chorobliwy , uschły w samym zaczątku , powstały z ziarna obojętności i niechęci dwóch istot . A jednak serce jej rwało się w strzępy , gdy je traciła . . . Nazajutrz po powrocie z cmentarza cicho ułożyła panieńskie swe rzeczy i milcząc oczekiwała męża z nieruchomemi , w głąb zapadniętemi , przepaścistemi oczami . Pan Kalasanty powracał z biura , burcząc już zawczasu na przypuszczalne opóźnienie obiadu , babskie marudztwo i babskie dąsy . Jego egoistycznej , grubej natury , śmierć dziecka nie wytrąciła z równowagi . Wstydził się prawie wydania na świat tak nędznej , rachitycznej istoty . Tęgi syn o silnych muskułach i mocnych szczękach , był by może poruszył ojcowskie serce żądzą chluby , jako przyszły wspólnik i następca firmy , — ale te mądre , cierpiące oczy w połamanem ciele dziecka , budziły w nim wprost fizyczny wstręt . Dzisiaj był w dniu swego czarnego humoru : papiery , na których grał — spadły . Rzeczy ułożone w przedpokoju nogą złośliwie potrącił . — Co tam za tłomok stoi ? — mówił , otwierając drzwi z hałasem . — Co ci nowego strzeliło do głowy ? Zmierzasz na jakieś wojaże ? co to za nowa babska fantazya ? I uciął nagle . Iza wydala mu sit dziwną ze swym kamiennym , wewnątrz siebie wpatrzonym wzrokiem , jakąś oderwaną od ziemi . Czuł , że zawisło nad nim coś nieuniknionego , — Przebacz mi , — odchodzę ! — mówiła z głębokim , lodowatym spokojem , wynikiem długich walk wewnętrznych , który uniemożliwiał w zaczątku zarówno wybuchy , jak prośby : — a on patrzał na nią zdziwionemi , wyłupiastemi oczyma , które bezwiednie dla niego łzą zachodziły , i szyję poprawiał w kołnierzu , który teraz zdaje się dusił mu gardło i dławił słowa . — Obok siebie szczęśliwymi być nie możemy ; mogli by śmy tylko męczyć siebie wzajemnie . Ryknął wielkim płaczem i głowę schował w dłonie . Poczuł nagle , że coś nieodzyskanego w niej traci . . Iza w kapeluszu i płaszczu , ubrana do drogi , patrzyła na ń chłodno . Serce w tej chwili miała kamienne . Alimentów , ofiarowanych sobie jąkającym się , urywanym ze wzruszenia i żalu głosem , nie przyjęła . Zgodziła się na wypłatę procentu od posagu , w sumie , którą mąż uznał za odpowiednią . Usuwała się tak obojętnie i martwo , jak obok niego żyła . Odeszła . — Więc niechże zginie ! marna — huknął pan Kalasanty , uderzając w stół ' pięścią . Twarz mu nabrzmiała sino i oczy krwią zabiegły . Nazajutrz w mieszkaniu na Nestorowskiej , gospodarowała fertyczna młoda kobieta , w czystym białym fartuszku , szeleszczących spódnicach , z filuternie błyszczącem spojrzeniem . Krzątała się , pobrzękiwała kluczykami , nuciła , a mimochodem przygładzała w zwierciadle czarne , lśniące włosy , otaczające twarz rumianą . Pan Kalasanty , powróciwszy z miasta , pierwszy niż od lat wielu znalazł smacznie przyrządzone flaki . zawiesisty barszcz z grzybowemi uszkami i pysznie faszerowane prosię . To też odsapnąwszy parę razy smutno i gniewnie , jakby chciał powiedzieć — " co mi tam ! " — pierwszy raz jadł swobodnie , rozparłszy się łokciami na stole , grzebiąc widelcem w uchu i zębach , i puszczał grube , trywialne koncepta , które też przyjmowano nie powściągliwem milczeniem i pobłażliwą cierpliwością , ale cichym , przymilającym się chychotem i swywolnem ożywieniem całej powabnej postaci gosposi . Po faworkach przyrządzonych przedziwnie , oblanych konfiturami i paru kieliszkami słodkiego a mocnego wiśniaku , pan Kalasanty sapnął , jak miech kowalski z irrytacyi i pracowitego trawienia , jakby na zakończenie jakiejś wewnętrznej medytacyi , machnął ręką z gniewną żałością , życząc w duchu , aby Iza doznała jak najwięcej mizeryi w losie , który sobie obrała — i z dolą swoją się pogodził . Okaleczony ptak odzyskał wolność . Z ruiny ideałów pozostało jej zamiłowanie do sztuki , i głos bajeczny , metaliczny , gorący , i miękki , który pragnęła zużytkować . Oddawna już , podczas długich , samotnych przechadzek . Iza upatrzyła na krańcach miasta domek odpowiedni swym wymaganiom , rozmówiła się z gospodynią , zajmującą się odnajmywaniem pokojów i obiadów i tutaj rozkazała przenieść swój tłómoczek . Dworek w Świętoszynie , lesistem ustroniu , dokąd po rozbiciu rodzinnej nawy schroniła się Iza , czysty , biały i schludny , oddzielony sadem i sztachetami od drogi mało uczęszczanej , porosłej nizką trawą , tłumiącą pyl w czasie przejazdu rzadkich powozów , kryl się cały w kępach bzów , topoli i kasztanów , z po za których połyskiwały wąskie okienka i wsparty na dwóch słupach ganek . Mieścił sześć pokoików z żółto pomalowaną podłogą i tanią jasną tepetą . Meble miał jesionowe , twarde , świecące od czystości , okna przystrojone w świeże firanki i kwitnące w prostych glinianych doniczkach fuksye i geranie . Od strony ogrodu okna jadalni wychodziły na werendę opiętą dzikim winogradem . Światło tu przenikało szmaragdowe , przesiane przez chwiejne liście , po podłodze uganiały się złote smugi i cienie . Dalej ciągnął się ogródek złożony częścią z dzikich drzew leśnych , częścią z owocowych krzewów , pomiędzy któremi zapobiegliwa ręka pani Salomei rozrzuciła zagony kapusty , kartofli i marchwi . Dalej , za linią topoli i płotem z chrustu , rozciągał się gaik brzozowy i szerokie zagony łąk i pastwisk , w tej porze roku błyszczących świeżą zielenią , w końcu majaczyły stoki gór nadbrzeżnych i Dniepr wąską , lśniącą linią odcinał się od horyzontu . W około dworku brzozy rozpuściwszy długie warkocze cicho szumiały , na klombach podnosiły pachnące główki lewkonie , werbeny i gwoździki . Cicho tu było i świeżo . Jakieś poczucie spokoju i odpoczynku ogarniało człowieka , gdy wkraczał do tej zielonej oazy . Tylko duże bąki ze złotymi brzuchami huczały w powietrzu , a wśród drzew migała niekiedy sylwetka rozczochranej dziewczyny , lecącej z samowarem lub drzazgą do podpalenia w piecu . Głos gospodyni rozlegał się też często , podniesiony i nie znoszący przeciwieństwa . Snuła się ona tu wszędzie , jak samowolna a wszechwładna pani , wydając krótkie napomnienia lub rozkazy , którym wtórowało przekomarzanie się i płaczliwy szczebiot jej rezydentki , kuzynki Ludwisi . W każdym kącie było jej pełno . Pani Salomea Dobruczowa , lat czterdziestu , o wesołej rumianej twarzy i jasnem spojrzeniu piwnych , despotycznych a poczciwych oczu , była kobietą bystrą , praktyczną i dzielną . Surowem wdowieństwem opłakiwała stratę wiecznie cherlającego i zgryźliwego męża , który dawniej przy każdem otwarciu okna wołał na żonę , że go chce zgubić , a przy każdej łyżce barszczu ze śmietaną narzekał , że go truje . Zdrowa , wesoła natura żony budziła w nim żal i jakby osobistą urazę , czul się nieledwie pokrzywdzonym od losu . W naiwnym egoizmie uważa ! się niejako za drogocenne , szklane naczynie , z którem należy obchodzić się ostrożnie i z wielką pieczołowitością , kruchość jego poczytując za rodzaj wyższości . Martyryzował też swą małżonkę tysiącznemi wymaganiami , które wypełniając , nigdv nie była w stanie go zadowolić . Po kilkunastu latach pożycia , Bolesław Dobrucz zdecydował się nakoniec opuścić ten padoł płaczu , do czego się przygotowywał przez lat piętnaście , grożąc ciągle tą katastrofą swoim bliskim , przyczem nerwowo gryzł paznogcie , śledząc wywarte wrażenie zapadłemi , zgryzionemi oczyma hypokondryka zrozpaczonego dobrem zdrowiem i wesołym humorem otaczających , nie mogącomu przebaczyć światu swego kataru żołądka , podejrzewając wszystkich o najzdrożniejsze występki przeciwko moralności , której po niewczasie gorliwym był opiekunem , i ścigając nieubłaganem potępieniem najniewinniejszą radość życiowa . Pani Salomea pozostawszy z niewielkim kapitalikiem wśród walącej się zagrody , stosu materaców , spluwaczek i kataplazmów , umiała dzielnie wziąść się do interesów . Pod jej sprężystą dłonią dworek na przedmieściu inną przybrał postać . Odmalowany , oczyszczony , wyświeżony , mile przyciągał oczy ; odnajmywała teraz zbywające pokoje , utrzymywała stołowników . Dwóch synów wysyłała na naukę do gimnazyum , i ani im ani domownikom niczego nie brakło . Pracowała i " harykała się " od świtu do nocy , ale jednocześnie rozsiewała w koło siebie atmosferę wesołości , pracowitości i dobrego humoru . Izę polubiła bardzo , traktowała ją poufale , gderząc często jak na własne dziecko . Pomiędzy temi dwoma kobietami , jedną pełną rubasznej prostoty , drugą subtelną i wytworną , wytworzyła się nić szczerej sympatyi . Pani Salomea owładnęła sytuacyą Izy , dawała jej rady i wskazówki , — a pomimo braku wykształcenia okazywała bardzo wiele taktu , przenikliwości i zdrowego rozsądku . Pomogła urządzić się , ułatwiła formalności zdobycia papierów legitymacyjnych , niezbędnych do oddzielnego zamieszkania . oraz wstąpienia do konserwatoryum : słowem dla wiotkiej istoty była tem co twarda skorupa muszli , chroniąca delikatną miazgę od zetknięcia się z rzeczywistością i brutalnego zgniecenia . Od lat wielu w domu jej gościła mężowska kuzynka , panna Ludwisia jak ją powszechnie nazywano , maleńka szczupła osóbka z siecią zmarszczek na żółto różowej twarzy i dziecinnym wyrazem ciekawych , niebieskich , zamglonych oczu . Po śmierci Dobrucza przyjechawszy w gościnę do wdowy , przywiązała się szczerze do pokrewnej rodziny , wzięła udział w życiu domowem i sprzeczając się często , odkładała jednak wciąż swój wyjazd i pozostawała . Była to jedna z tych istot bezbronnych , zupełnie do walki z losem nieuzbrojonych , których życie składa się ze złudzeń , jałowych nadziei i ciągłych zawodów , — które więdną nie rozkwitłszy . Słabostką panny Ludwisi , niewinną słabostką , bo od niej niezależną , było mijanie się z prawdą . Nie było to kłamstwo rozmyślne , ale bezwiedne prawie fałszowanie rzeczywistości , z czego nawet nie zdawała sobie sprawy . Sądzić by można , że umysł jej przedstawia niejako krzywe zwierciadełko , w którem wszystkie przedmioty odbijają się spaczone i od kształtów naturalnych odmienne . Panią Salomeę mocno ta właściwość irrytowała i wybijała się z sił aby jej dowieść opaczność i bezpodstawność jej sądów . Utarczka w imię obrony odrębnie pojmowanej prawdy , zaczynała się od byle powodu . — Gdzież to mój klucz od szafki ? — pytała pani Salomea , nie mogę go znaleść . — Naturalnie ! — odpowiadała panna Ludwisia , — pani zawsze klucze gubi , kredens pozostawia otwarty , a później napada na mnie . — Dzisiaj tylko mi się to wydarzyło . A na panią napadać , to nawet mi się nie śni . — Już co ja wiem , to wiem . Wczoraj od adjutanta dwa cukierki dostała m , to dzisiaj mogę je pani pokazać . A do pani kredensu ja nie zaglądam . Pani sama wiecznie go zostawia otwartym , ażeby później mieć o co się przyczepiać . — Upamiętaj- że się moja pani ! dlaczego wyrzekasz że cię posądzam , kiedy sama wiesz , że tak nie jest ? A panna Ludwisia w odpowiedzi wykłada cukierki na stół . — Oto są ! oto są ! masz je pani ! obejrzyj , zobacz , że nie pochodzą z twego kredensu , — krzyczała z płaczem żałosnym . — Bóg widzi żem od pani żadnych cukierków nie brała ! — Odczep że się odemnie zmoro ! cóż to ? czy ja cokolwiek wspomniała m o cukierkach ? — Pani mię wiecznie obraża ! Głos panny Ludwisi podnosił się do najbardziej krzykliwego dyapazonu . — To pani sama siebie obraża ! bo podejrzywa wciąż siebie o różne brzydkie rzeczy ! — twierdziła nieubłaganie pani Salomea . Na co panna Ludwisia chwytała się za głowę , piskliwie zawodząc , że wszyscy tu ją męczą , krzywdzą , i prześladują i z płaczem wybiegała do swego pokoju , trzaskając z hałasem drzwiami , poczem spuchnięty nosek i czerwone oczy cały dzień obwieszczały ludziom o rozmiarze doznanej krzywdy i dawały świadectwo uciśnionej niewinności . — Och ! krechtała wzburzona pani Salomea . — Już mi te stare panny kością w gardle stoją ! Poczciwą gosposię obrażone uczucie słuszności wprawiało we wściekłość . Najciekawsze było to , że panna Ludwisia w gruncie miała poczciwe , miękkie serce , skłonne do przywiązania , że szczerze kochała kuzynkę , i że we własnem przekonaniu czuła sit : rzeczywiście pokrzywdzoną i prześladowaną istota . Stałym , aczkolwiek wciąż odnawiającym się kontygensem lokatorów wdowy , było paru studentów zajmujących narożny pokój w oficynie z oddzielnem wejściem do ogrodu . W pokoju zbierało się często liczniejsze grono młodzieży , przy drzwiach zamkniętych szczelnie , toczyły się gorące , ożywione rozprawy , do których nikogo nie dopuszczano . Nawet służącą Awdotię dopominającą się natarczywie o szklanki pozostawione w pokoju paniczów , nie dopuszczano do wnętrza , a natrętnie protestującą , odsyłano żarliwie , — adresując do wszystkich dyabłów . Przygodni goście znikali równie niepostrzeżenie , jak się pojawili , rozchodząc się nieznacznie , nielicznemi grupami . Staią , natomiast mieszkanką białego dworku była panna Florencya , młoda nauczycielka przybyła z Warszawy , odnajmująca u pani Salomei jeden pokoik . Dnie miała zajęte lekcyami , wieczory pozostawały swobodne , co dozwalało jej robić oszczędności na mieszkaniu oddalonem od centrum miasta . Rano wybiegała odwiedzając liczne pensye prywatne , gdzie miewała wykłady , na obiad wracała tramwajem . Ze swej pracy utrzymywała gdzieś w głuszy wiejskiej matkę staruszkę i kilkoro młodszego rodzeństwa , którym odsyłała lwią część swego zarobku . Dziewczyna była istotnie dobra , chociaż mocno pretensyonalna i zmanierowana . Stało się z nią to , co bywa z zakochanym w sobie artystą , który stworzywszy jedno dzieło wartościowe , w bezkrytycznem dlań uwielbieniu staje się do dalszej twórczości niezdolnym , i nadal tylko powtarza się i kompiluje . Toż i ona , wszedłszy w modlę pewnego charakteru , a zarazem wyczerpana jednym czynem rzeczywistego poświęcenia , odtąd symulowała je automatycznie , co chwila okazując poświęcenie niepotrzebne i zbyt natarczywe , i zapominając o sobie zbyt ostentacyjnie . Kokietowała dobrocią , — jak inne wdziękami . Zresztą ciekawa rzecz , czy gdyby wiedziała , że z owym powabem dobroci jej nie do twarzy , nie była by go zmieniła na inny , wręcz przeciwny ? Chociaż ta ponętą doskonale nadawała się do jej miękkiej , biernej natury , i dla przybierania jej nie potrzebowała zadawać sobie zbyt wielkiego wysiłku . Natura obdarzyła ją niskim wzrostem przy krępej budowie , ramionami podniesionymi do góry , wśród których tonęła gruba i krótka szyja , twarzą szeroką o rysach pospolitych , uwieńczoną pysznymi włosami , ale dzięki niezliczonym staraniom wydawała się prawie ładną . Była żywym dowodem cudów , jakie z organizmem ludzkim może wytworzyć silna wola . Nikt . patrząc na te z pozoru skromną koafiure , sztucznie podnoszącą czoło i zwężającą twarz , nie był by odgadł ile trudów i skomplikowanych wysiłków kosztowała ona pannę Florencyę . Za pomocą gorsetu i stosownej dyety , krępą swą kibić wycisnęła tak . że z najsmuklejszymi mogła cienkością współzawodniczyć . Biust pełny i apetyczny nosiła wysoko , szeroka twarz codziennie na noc pokrywana maścią z żółtka , białą była gładką i delikatną , a ileż misternych uczuć wyrażać umiała ! oczy puszczała w przestrzeń mdlejące . to nadawała im wyraz subtelny i pieszczotliwy , główką kręciła z wdziękiem : wydawała się wciąż uosobieniem miłosnego czaru . Czasem pogrążała się w zadumę , a po chwili milczenia , podnosząc rękę do oczu , końcem palców jakby wyciskała zatajoną w kącie oka łzę . Tajemnica zawierała się w tem , że w owym kąciku tuliły się kawałki zgęszczonej materyi , szpecące stale niezapominajkowe oczy panny Florencyi , o których usuwanie niezmiernie była troskliwą . Wymawiała przytem kilka słów przesiąkłych melancholią , świadczących niezbicie sceptycznym niedowiarkom , że dusza jej pławi się w mytach tęsknoty , które skropliły się rosą żalu . Od najwcześniejszego rana w białym dworku wrzało życie , zewsząd donosiły się odgłosy żwawego krzątania . Pani Salomea uwijała się w fartuchu , dzwoniąc kluczami i donośnym , rozkazującym głosem , a gdziekolwiek się przemknęła , tam zaraz zjawiał się ład i porządek . Przed jej groźnem obliczem , lenistwo i opozyzycya nie śmiały tchnąć . Kucharka Marta łagodnym , płaczliwym głosem zdawała relacyę ze swych zakupów , — z których zwykle okazywało się . że czegoś zapomniała , i daremnie łamała głowę nie mogąc doliczyć się pieniędzy . Uczciwą była i pełną dobrych chęci , ale po powrocie z targu stale okazywał się niedobór kilkunastu groszy . Dla jej biernej , apatycznej natury było by to wypadkiem normalnym i zwyczajnym , zakończonym tylko bezradnem ruszeniem ramion i gamą wyrzekań na wyzysk i chciwość ludzką , gdyby nie to , że bała się jak ognia swojej pani , pod wpływem czego przezwyciężała swoje niedbalstwo i wstręt do rachowania . Czasem głosem pieściwym i miękkim podawała ostrożnie wyższą cenę przedmiotów , dla zaoszczędzenia sobie trudu pamiętania drobiazgów , które jej głowy trzymać się niechciały , rozłażąc się jak rój dokuczliwego robactwa . Ale nieodmiennie okazywało się , że pani Salomea doskonale jest poinformowaną o fluktuacyach cen rynkowych , i surowym głosem nawoływała biedną delikwentkę do porządku , — poczem ta z jękiem cichym i śmiertelnym potem na czole zgarniała znowu stado rozpierzchłych cyfr , odbywające do końca a codzienną mękę , co do wyników , których gospodyni była nieubłaganą . Po odbyciu tej gorącej arytmetycznej łazni , Marta wyskakiwała jak z ukropu , odświeżona i orzeźwiona na dzień cały i szła zapamiętać się z zamiłowaniem w smarzeniu i siekaniu , pokrzepiając się otuchą , ie będzie mogła w przeciągu dwudziestu czterech godzin o zdawaniu wszelkich rachunków zapomnieć ; . Natomiast pokojówka , histeryczna Awdotia , latała , prała i prasowała z szybkością opętanej ; jej nerwowe palce chwilę nie mogły spoczywać spokojnie . Język też próżnować nie mógł i w nieobecności pani jeśli nie kłóciła się z Martą , która jej łagodnem , bezradnem chlipaniem odpowiadała , to zawodziła chrypliwym głosem jakieś żałosne melodyi .- , od których wszystkie psy w dziedzińcu wyły . Z powodu niespokojnego charakteru i krnąbrnej niesforności nigdzie nie była lubianą , i nigdzie dłużej dwóch miesięcy przebyć nie mogła . Pani Salomita pierwsza , dostawszy do rąk tę perlę szybkości i pracy , uśmierzyła jej buntownicze porywy , jak się poskramia dzikie zwierze ; w klatce , a okazując jej trochę współczucia , nawet ją do siebie przywiązała . Około dziewiątej rano domek pustoszał . Jaś i Franek spieszyli do gimnazyum . Iza do konserwatoryum panna Florencya na pensyę . W pokojach rozlegały się tylko odgłosy szorowania podłóg , rąbania drew , siekania , czyszczenia i trzepania ; donosił się wysoki ' żałosny głos panny Ludwisi , drobne kroczki jej bieganiny , zjadliwe docinki Awdotii , którymi dopiekała biednej Marcie , — tamtej płaczliwa obrona , — i szyderski śmiech jej dręczycielki . Wówczas rozlegał się spokojny , rozkazujący głos pani Salomei — i niesforne żywioły w mig powracały do milczącego pośpiechu , czynności i porządku . Gdy goście schodzili się na obiad , pokoje już lśniły od czystości , z kuchni płynęły apetyczne zapachy , zapłakana twarz Marty wychylała się z za drzwi ciekawie , a Awdotia z twarzą świeżo wymytą , rozognioną od wzruszeń , już leciała z dymiącą się wazą w objęciach . Naprzód spieszyli ze szkoły synowie wdowy , Jaś i Franek o wesołych oczach i zdrowiem tchnących policzkach , udani w matkę , obiecujący wytrwale borykać się na twardej glebie społecznej . później nadciągali inni stołownicy , i pokój jadalny napełniał się wrzawą i gwarem . Wszystkie te osoby znające się dobrze i spotykające codziennie , tworzyły niejako koło jednej rodziny . Rozgałęziona sieć tramwajów ułatwiała komunikacye z centrum miasta , do tego ustronia pociągającego urokiem wiejskiej ciszy . Dziennikarz miejscowej gazety , adjutant umieszczonego w pobliżu pułku i paru studentów , których w te strony ściągnęła taniość mieszkania , składali to zwykłe grono . W jadalni panował gwar i hałas . Dziennikarz Rakowicz wiecznie zaaferowany , opowiadał o zajściach w mieście , o najnowszych wiadomościach politycznych , o swoich i cudzych literackich pomysłach i natchnieniach . Adjutant chrząkał niecierpliwie , poprawiał włosy , a oczy wlepiał natarczywie we drzwi , z których miała ukazać się waza . Nierozmownym był dopóki się nie najadł i nie mogł skryć , że kwestya obiadu najbardziej go zajmowała . Gdy wykrochmalona i rozpłomieniona Awdotia wskakiwała z dymiącym kapuścianym nektarem , chrząkał z zadowolenia , a nawet za plecami gospodyni ukrycie dawał jej jakieś znaki . Zasadą jego , którą , rżąc końskim śmiechem w męskiem towarzystwie udowadniał , było : żeby żadną kobietą nie pogardzać , a pomiędzy wszystkiemi różnicy nie robić . Franek ożywiony i głośny , Janek cichy i poważniejszy zdawali relacyę ze swych szkolnych wrażeń , z których wynikało niezbicie jakimi naturalnymi wrogami malców są profesorowie , czychający niezmordowanie na ich zgubę , i jak zręcznie a dzielnie zwierzyna w mundurkach unika matni . Wszystkie wykręty , podstępy , wybiegi dla oszukania tych wrogów , przyjmowane były okrzykami szczerego uznania , uważały się nieledwie za rodzaj bohaterstwa . i malcy dumni się czuli ze zwycięstw , jak zające , którym udało by się zmylić pościg i wywieść łowców w pole . Bruno czarnemi , ognistemi oczyma tonął w talerzu , posępny , złośliwy , pstrykając się od czasu do czasu szyderskimi docinkami z Rakowiczem , z którym się serdecznie nie cierpieli , i rozpromieniając się jak zorza przy ukazaniu się ciemnej sukni Izy . Ostatnia pojawiała się zwykle panna Florencya ; po zdjęciu kapelusza i okrycia , długą jakąś i tajemniczą odbywała siestę przed lustrem , przy drzwiach szczelnie zamkniętych , poczem wpływała promieniejąca świeżością , skromnie spuszczając oczy , niby niechętna , niby trwożąca się ściągnąć zbyt zachwyconych spojrzeń , niby zawstydzona . Ruchem pełnym gracyi oddawała ukłony , podnosiła oczy rozmodlonej madonny , na śniadą , szyderską twarz Brunona , drażniąc przytem jedwabnie przyciszonemi słówkami Rakowicza i sznurując usta w dyskretnym uśmiechu do adjutanta , który na nią wyłupiał pełne zachwytu źrenice . Ale już donośny glos pani Salomei wzywał do stołu , nawołując do pośpiechu . Porządek nastawał , gwar cichł i dopiero po spożyciu pierwszego dania i zaspokojenia głodu , wybuchał znowu wesołością , żartami i śmiechem . Najwymowniejszy z biesiadników , dziennikarz , usiłował być przedstawicielem literatury i prasy , rzecznikiem postępowych dążeń , starał się wyobrażać coś , jakby reformatora społeczeństwa . Gest miał okrągły , wymowę płynną , frazesy lały mu się z ust niepohamowanym potokiem . Nosił troche przymięty tużurek , sterczące białe kołnierzyki , które podejrzewano o pochodzenie papierowe : w natchnieniu wymowy wichrzył ręka . włosy , układając je w artystycznym nieładzie , pozował to na tryumfalnego Nitsche - anistę , to na zrozpaczonego Szpopenhaurzyste , na nad - człowieka , którego sercem bóle wszechludzkości targają . Publicysta — poeta — nad człowiek , gardził ziemskiem mrowiem , pluł na podlą moralność burżujów , chrzcząc ją ogólnem mianem filisterstwa . Wtem klasycznem " pluciu " , przeszkadzały mu trochę wrodzone aspiracye do elegancyi , ale radził sobie w ten sposób , że wymawiając brutalne frazesy , wytwornie wykrzywiał usta . zmieniając przytem dzwięki , zdaniem jego zapewne trywialnych samogłosek " a " , " u " . na misternie ściągnięte i wycedzone " e " . Brzmiało to fenomenalnie wykwintnie , a przytem imponująco pogardliwie : " Gdy tak ściągał e- usta Aby wyrazić co czuje pierś pe-usta . " W gruncie rzeczy dobry chłopak , zadowolony z życia , zwłaszcza gdy mu spora liczba rublówek wpłynęła do kieszeni , blagier z zawodu i zamiłowania , roztapiający się w górnych frazesach , mający dość dziennikarskiego sprytu , pretensyonalny a płytki . Dołmatow siedział sztywnie wyprostowany , opięty w ciasnym mundurze , w błyszczących szlifach , lotnych akselbantach i ze starannie przylizanymi pachnącą pomadą włosami . Niedawno dostał Ś-tą Annę na czerwonej wstążeczce i był przekonanym , że to go wywyższa na niedościgłą wysokość nad innymi gośćmi białego dworku . Był on zawsze doskonale poinformowanym o wszystkich awansach , nagrodach i orderach , które ktokolwiek dostał , lub dostać się spodziewał i mówił wyłącznie o tem , w sposób poważny i imponujący , jak nauczyciel , który po dziecinnych igraszkach swywoli , dopiero przystopuje do spraw istotnych i ważnych . Nie przypuszczał też . aby dla kogo na świecie mógł istnieć bardziej zajmujący i poważny temat . On sam był zdecydowanym zrobić świetną karyerę w świecie : jego blade , bezrzęsne oczka srogo i bezlitośnie na towarzyszów broni patrzały . Wszystko to byli współzawodnicy do rang i orderów , których prześcignąć zamierzał . Pomimo swej imponującej , uroczystej powagi , wielkim był ochotnikiem do miejskich ploteczek i skandalów , i jeśli wpadł na ten temat , nieruchoma twarz jego ożywiała się , oczy figlarnie błyszczały , nawet mały , krągły nosek czerwienił się mile z przyjemnego podniecenia . Człowiek ten w kole swych dowódców , był uważanym za zdolnego , akuratnego i niestrudzonego pracownika . Mógł całe wieczory ślęczyć nad nieczytelnem pismem naczelnika , układać jego urywkowe rozkazy , w ściśle systematycznym porządku przenosząc je na papier , a wszelkie prawidła i niezliczone formalności swego urzędu znał jak na palcach . Głównym rysem jego charakteru była ambicya . W imię owej ambicyi codziennie wstawał rano , pracował w kancelaryi jak czarny wól , nie dawał się pociągnąć kartom ni trunkom . Człowiek ten chciał sobie drogę w świecie utorować i miał przyszłość przed sobą . Gwar rósł . Szczebiotała panna Ludwisia podsuwając różne Sosy i przyprawki adyutantowi . będącemu o ich dobór niezmiernie troskliwym i cieszącemu się opinią znawcy . Rakowicz bujał na wysokościach piętrowych frazesów , którymi olśniewał biesiadników ; panna Florencya odpowiadała urywanymi wykrzyknikami i przeciągłemi westchnieniami , mającymi dowieść towarzystwu , że wzniosły jej umysł zdolny współczuwać wysokim ideom i zrozumieć apostoła , który je wygłaszał . Zdzisław siedział zwykle z oczami wbitemi w talerz , puszczając mimo uszu potoki wymowy reformatora . Czasem tylko , gdy jakie zbyt przewrotnie przedstawione pojecie go zadrasnęło , budził się z obojętności i głosem jąkającym się , ale z niezbitą logiką , zbijał twierdzenia przeciwnika , dowodząc ich płytkości i chaotycznego powikłania . Rakowicz wówczas milkł obrażony , odrzucał w ty ! głowę , dozwalając tylko olimpijskim , drwiącym uśmiechom igrać na twarzy . Bruno też uśmiechał się jak Mefistotel . Zdzisław milkł również , jakby zawstydzony i wycofywał się z utarczki z niezgrabnemi przeprosinami . Panna Florencja usiłowała popierać Rakowicza w owych wysokich materyach , ale o ile była wymowną , w głębokich spojrzeniach i tajemniczych uśmiechach , o tyle w słowach wydawała się dziwnie ograniczoną . Nie pomagało tu nawet modulowanie głosu , pretensyonalne przeciąganie końcówek i wyszukany dobór wyrazów . Zdanie wychodziło , ni przypiąć , ni przyłatać . Piękna panna , znużywszy się prędko gimnastycznymi łamańcami frazesów , milkła jakby obrażona i tylko ruchem łabędzich ramion i kręceniem śnieżnej szyi wyrażając opozycyę lub aprobacyę , — dalej myśl swoją kontynuowała . Dołmatow przerywał spór , zwracając się do gospodyni z jakąś głęboką refleksyą , np . że dziś na dworze bardzo gorąco , lub , że te flaki są przesolone ; co wymawiał zawsze z niewzruszoną powagą , głosem uroczystym i przejętym , jakby odkrywał światu nieznaną prawdę . Pani Salomea lubiła jeśli kulinarne jej zabiegi były należycie ocenione . Zwracała się też często do obecnych z zapytaniem i zachętą do aprobacyi . Najwięcej w tym względzie dogadzał jej sercu adjutant , który chłonął w skupieniu i z zastanowieniem , nie skąpiąc się na wyrażenie swoich spostrzeżeń i uwag . Zdzisław jadł milcząco , powoli , ale dokumentnie ; Iza niewiele , lecz z apetytem ; Rakowiez szybko pożerał , chociaż nie był wolnym od pewnych gastronomicznych predylekcyi i słabostek : smakoszem był z natury , ale mu pośpiech i żywość przeszkadzały . Bruno ledwo dotyka ! jedzenia ; zdawało się , że jego ognista natura i płomienny temperament nie potrzebują w żywności pokrzepienia . Zarówno też zaledwie dotykała talerza panna Florencya , jedząc mało , powoli i z wdziękiem , wymawiając się co chwila i wciąż jakby zwracając uwago na swój ptaszęcy apetyt . Wprawdzie złośliwa Awdotia utrzymywała , że ów miniaturowy apetyt rósł w nieobecności świadków pici męskiej , i że , zaglądając od niechcenia do kredensu z pozostałemi resztkami , kryjomo go zaspakajała . Zima upłynęła monotonnie . Dworek na prziedmieściu otoczyły zaspy śniegowe , splamione kłębami uschłych liści . Ptactwo uleciało , tylko głodne wrony unosiły się nad dworkiem wieszające się na szkieletach drzew , charkały głośno , chciwie i żałośnie . Okna były otulone szczelnie warstwą waty , w której tkwiły gałązki jedliny i piętrzyły się kwiatki z kolorowej włóczki , świadcząc o pracowitości i estetycznych upodobaniach panny Ludwisi . Wewnątrz jednak jasno było , ciepło i pogodnie . Piece aż trzeszczały od nadmiaru pochłoniętego paliwa ; w oknach na tle śnieżnych koronkowych kwiatów mrozu , w obramowaniu białych muślinów firanek , zieleniły się geranie i fuksye . Odsunięty teraz od świata , z powodu dróg w czasie zimowym niełatwych do przebycia , gości letnich biały dworek widywał rzadko , Bruno przebywał w dalekiej prowincyi pogrążony w jakichś sprawach rodzinnych . Dziennikarz i adjutant pochłonięci wirem światowych rozrywek , ukazywali się rzadko . Rakowicz wpadat na chwilę , z jakąś fenomalną wiadomością , która zbyt go rozpierała , aby wywnętrznieniem jej sobie ulżyć ; kręcił się jak fryga i wylatywał jak bomba . Dolmatow przychodził regularnie co tydzień , w niedziele i w imię znajomości spożywa ] obiad darmo . Wchodziło to w zakres jego oszczędności , której był systematycznym zwolennikiem . Panna Florencya o ile nie wychodziła na pensyę , dnie całe ziewała otulona flanelowym szlafroczkiem , patrząc żałośnie w okno , z zadąsanemi habrowemi oczętami i twarzyczką , która przestawszy wyrażać gamę misternych uczuć , nabierała natomiast coraz więcej okrągłości i pokaźnej tuszy . Uciekała tez z tej ciszy wiejskiej i często cale wieczory i noce przepędzała u znajomych w mieście . Natomiast do pustego pokoiku w oficynie przeniósł się z tłomoczkiem swym Zdzisław . Była to natura , prawa , prosta i szczera , a mil cząca i dumna . Ogromna siła woli , umysł ścisłe logiczny , żądny nieosłoniętej barwnemi mamidłami prawdy , gorący temperament łagodzony marzycielstwem i wielka moc życiowa . Matkę straciwszy wcześnie , wyrósł bez miłości i pieszczot od dzieciństwa nieledwie wciągnięty do zapasów o ciężki chleb powszedni . W walkach ciągłych i przeciwnościach , charakter zahartował sit ; iak stal wśród ognia , nieskazitelnie czysty , nieugięty i hardy . Wytrwały był , cierpliwy a zamknięty w sobie . Mógł głodzić siebie całymi miesiącami dla kupienia potrzebnych książek lub przesiania pomocy rodzinie , wysilając przytem swą chłopięcą dumę . aby udręczeń tysiącznych nikt nie dostrzegł . Pomimo tych trosk i nie wygód , wyrósł silny i krzepki jak młody dąb i na świeżej młodzieńczej twarzy nikt-by wyczytać nic mógł biedy co go wypiastowała , Parła go naprzód energia niezmarnowanej młodości . Milczący był przytem i napozór chłodny . Nikomu nie zwierzał się ze swych kłopotów i zawodów . Życie nie przyzwyczaiło go do miękkich użalań . Do Izy pociągnęło go uczucie wyjątkowej ufności . Z tą smutną milczącą kobietą , patrzącą na ń dobrym , wszystko pojmującym wzrokiem , mogł być bezwzględnie otwartym i szczerym . Dziwił się , skąd mu się biorą zwierzenia . Najbardziej utajone gorycze , zatarte wspomnienia odległej przeszłości , przed nią wykrywał . Zdawało się , że odrętwiałe struny miękkiej czułości rodzinnej , drgnęły nagle i życiem zatętniły . Przy niej było dobrze i lekko . W stosunku obustronnym panowała wzajemna ufność i prostota . Był młodszym od niej o lat kilka i ona spoglądała na ń z pobłażliwością kobiety co wiele cierpiała , na niedorosłe pachole . Jego młodzieńcza , gorąca wrażliwość , tęcze rojeń , jej — która sama tyli ; niegdyś marzyła , wydawały się gruntu pozbawionem ! , dziecinnemi majaczeniami . Niesprawiedliwość niegdyś sobie wyrządzoną , hojną miarą odpłacała innym . Przy pierwszem spotkaniu dojrzała w jego oczach coś , jakby zdziwienie , osłupienie , — spełnienie czegoś zdawna upragnionego i oczekiwanego . Wpatrzył się w nią badawczo z zachwyceniem , bardzo poważny i wzruszony pierwszem drgnięciem miłości duszy młodzieńczej i świeżej , nie walczącej jeszcze z żadnym " dawnym cieniem . Odgadła , że jest spełnionym snem tego człowieka . Wpatrywał się w nią jak zaczarowany , — nie zbliżał sio , nie śmiał by przemówić ani słowa . . . Intuicyą kobiecą odgadła , że jest to ktoś , kto ją będzie najwięcej w życiu kochał . Iza z początku mało na ń zwracając uwagi , z czasem przyzwyczaiła się do ń jak do istoty , bez której obejść się nie można . Było to uczucie przyjazne , bardzo szczere i proste zarazem . Nic ukrywała przed nim swojej apatyi , zniechęcenia i goryczy . Gdy inni oglądali strój przybrany , nieprzeniknioną twarz sfinksa , on jeden widział oblicze prawdziwe . Po za posępnym , wyniosłym chłodem tej dumnej , milczącej kobiety , z królewskiem dostojeństwem noszącej czarne szaty , w głębi taiło się bezbrzeżne zniechęcenie , kamienny , odrętwiały smutek , najwyższy cel , jedyną nadzieje i przystań dostrzegający w niebycie . Ciężka rzeczywistość odsłaniała przed nią swe kolce . Pan Kalasanty , oswobodziwszy z więzów małżeńskich żonę , zatrzymał jednak w niewoli jej majątek , o którym bijąc się w piersi , przysięgał , że jest unieruchomiony w zyskownem przedsiębiorstwie . Dla wydobycia pozwolenia na zamieszkanie oddzielne , Iza musiała zgodzić się na niziutki procencik , który jej pobłażliwie ofiarował . " Ha ! trudno ! człowiek potrzebuje żyć " — z opornej żony choć tyle mieć korzyści , aby obracać jej funduszami . . . Pogodzony z losem za pośrednictwem wygodnej gosposi , pan Kalasanty przybierał togę wspaniałomyślnego sędziego , który mogąc zmusić krnąbrną winowajczynie do szanowania praw boskich i ludzkich , ściągnąć " ją z powrotem do opuszczonego domowego ogniska , pozwala jednak łaskawie jej żyć . Widywali się niekiedy w sprawach majątkowych , podglądani przez dziurkę od klucza przez czarnooką Klarę , która bojąc się powrotu żony serdecznie jej niecierpiala , i wówczas on okazywał się tak polnym rozjątrzonego dostojeństwa , pokrzywdzonym i obrażonym , że po odejściu łzy długo musiała go pocieszać balsamem złorzeczeń i potwarzy ciskanych na niewdzięcznicę , zanim zdołała go utulić i wzburzone nerwy doprowadzić do równowagi . Klarcia lubiła kosztowną biżuteryę : miała w tem prawdziwe zamiłowanie , i z rozkapryszonymi minkami figlarnej koteczki , szepleniąc pieszczotliwie , dopominała się o coraz nową broszę , bransoletę , lub kolce do swojej kollekcyi . Posiadała nienasyconą chciwość handlarek miłosnych , charakteryzującą te istot ) - . Drapieżność jej rosła , " przedsiębiorstwo zyskowne " wciąż więcej zagrożone , dozwalało na wypłatę coraz mniejszych procentów Izie . która po ograniczeniu do minimum wydatków , musiała pracą na życie zarabiać . Nikt w otoczeniu dumnej kobiety nie znal tych komplikacyi . Zdzisław tylko , współczuciem wiedziony , zrozumiał je i o nic nie pytając dopomógł w wyszukaniu firm , co jej powierzyły zdobnictwo malarskie wachlarzów , pudełek , waz kwiatowych i innych przedmiotów . W każdym kłopocie znajdowała go obok siebie jakoś tak naturalnie prosto , że od pierwszego słowa wszystko pojmował , był w pogotowiu przeciw jej troskom , a porozumienie się z kimś na odległym krańcu miasta , zaspy śniegowe , noc niedospana , wcale mu nie ciążyły . Przy niej dobrze mu było i lekko . Nieraz , gdy na dworze deszcz hulał i wyła wichura , wiatry leciały ze świstem rwąc w strzępy białe opary mgieł rozpostarte po krańce widnokręgu , i zziębłe nagie gadzie w okno łopotały — w pokoju Izy płonęła mleczna lampa i jasny ogień trzaskał na kominku . Iza wróciwszy zziębnięta z miasta , owinięta w szal ciepły spoczywała na fotelu , patrząc nieruchomemi oczami w ogień , Zdzisław , siedząc na niskim stołeczku prawie u jej stóp , podnosił na nią jasne , szczere oczy , i snuł nić odległych wspomnień z okresu dzieciństwa i późniejszej , trudnej walki o byt . — I tak , musiał em czasowo opuścić wykłady w szkole — ciągnął opowieść — by pierwej na naukę i chleb zarobić . Zwykle popołudniowe godziny musiał em pracować dla innych , dla własnej nauki miał em tylko noce . . . Aż nadszedł czas , gdy m musiał na dłuższy przeciąg szkoły rzucić , by seryo o egzystencyi pomyśleć . Był em wówczas w czwartej klasie , posada otwierała się . świetna , na wsi , mogł em nic na siebie nie wydawać . Na tej korepetycyi , tom zebrał osiemdziesiąt rubli . Dwa lata wpisu ! Ale ojciec właśnie stracił miejsce , oddał em mu . Zawahał się zmieszany . — Ale sani nie wiem , po co ja to opowiadam , — dodał zawstydzony . — Nikomu nigdy nic nie wyjawiam , ale z panią . . . Zdaje mi się , że pani i tak w duszy mej czyta . . . Iza wyciągnęła do ń rękę w ciepłym uścisku . — Odpłacam panu wzajemną ufnością panie Zdzisławie — rzekła . — Wiem , że ci można bezwzględnie zaufać i oprzeć się bez obawy zawodu . Oczy studenta błysnęły cichą radością . A ona miała wówczas ochotę usta przycisnąć do jego czoła , szyję otoczyć ramieniem , w pocieszę za całą niedolę dzieciństwa , za całą gorycz nędz przecierpianych . Kochała go w tej chwili , jak dobrą czystą istotę której prawa , kryształowo jasna dusza ani jednym fałszywym tonem nie razi . On zatopiony w swoich wspomnieniach , zwierzał się dalej . — Nigdy jeszcze przed panią nie potrącał em dziejów mego serca . . . — Dziejów serca ? — uśmiechnęła się Iza — więc one u pana istnieją ! ' — O tak ! zresztą . . . może to niezupełnie . . . Kiedyś , zdawało mi się , że kocham jedną . . Świetnego , barwnego motyla . . Pani zna może ? Panna Felicya . — Słyszała m . — Ale prędko przeniknął em jej istotną wartość . . . Ja bo , widzi pani , nie mógł by m długo trwać w zaślepieniu . . . Łudzi przeglądam jasno , nie jakimi wydawać się pragną , lub za kogo sami siebie biorą , lecz czem są w istocie . Bo pani wie , że człowiek łudząc innych . często sam siebie oszuka , i w końcu kłamie z dobra wiarą . Ot ! naprzykład : Rakowicz . Toż i panna Felicya , zwodząc wszystkich nikogo nie oszukiwała świadomie , bo sama nie wiedziała czego chce . To był taki błędny ognik skaczący na moczarach . . . Zginął przez nią jeden zacny człowiek . . Doktór Horlicz . Pani słyszała ? — Tak . Gdzież ona teraz ? — Wyjechała z mężem do Petersburga . Hula tam , mówią , i kupami ludzi bałamuci . Takie nic nie czują . . . Oparł twarz na ręku patrząc na nią wiernemi , oddania pełnemi oczami . — A pani ? ja nic nie wiem o pani ! — szepnął . — Mówiła m panu przecież , Zna pani dzieje mojej młodości , małżeństwa . — Nie ! nie to . . nie o fakty mi idzie ! ale co pani myśli ? co czuje ? Pochylał się i jakby przepraszając za śmiałość , kraj . sukni jej nieznacznie całował . A Iza z oczami utkwionemi w blaski płomienia , mówiła głosem bezdźwięcznym i martwym , jakby do siebie . — Co czuje teraz ? Nic , nieskończoną apatyę , boski stan bezpoźądań i bezpragnień . Stopniowe zatracenie uczuć chęci i myśli , zatracenie siebie samej , wszystkich swych sił duchowych : zapamiętanie się zupełne . Śmierć bezsilnych marzeń i męczących nadziei , ii nawet brak sił do ich pragnienia , a nawet brak sił do ich odczucia , gdyby kiedyś , w dalszem życiu na ziemi , mogły się urzeczywistnić . Brwi jej zsunęły się , nadając twarzy wyraz tragicznego bólu . Zdzisław wpatrywał się w nią ze współczuciem . — I nic już ? nic pani od życia nie pragnie ? — Skamienieć ! — próbowała się uśmiechnąć . — To stan bardzo wygodny i mity , do którego wielu dąży z wysiłkiem , a wielu innych jak Tantal pożąda . Ja już go zaczynam osiągać . Cisza była . Ogień trzaskał na kominie i zziębłe gałęzie łopotały w okno . . . — Tak , skamieniałość ! sen bez przebudzenia i bez marzeń , — mówiła , wyciągając ramiona , jakby ku zawieszonej w przestrzeni wizyi . To taki błogi spokój i cisza ! — Cisza martwa . . . — szepnął Zdzisław . — Martwa ! — powtórzyła . — Cóż może być nad to pożądańszego ? Znów pogrążyła się w zadumę wpatrzona w płomień . Nagle zwróciła się ku niemu ruchem gwałtownym . — Chyba burza i rozbicie okrętu ! — rzekła , jakby odpowiadając samej sobie . Wstrząsnęła płową , aż długie , ciężkie warkocze , zerwawszy się z więzów śpilek , ciemną strupa popłynęły ku ziemi . Z oczu strzeliły błyskawice . Statua kamienna na chwile ożyła . I znów siedzieli milcząc , zasłuchani we własne myśli , bez słów . Pomiędzy nimi wibrowała cisza wyłoniona z chaosu duszy , wiał czar wzajemnej obecności , tęsknota porywając się w zaświaty , osnuwała ich nieprzepartą potęgą , w której serca otwierały się do najtajniejszych głębin , jak czary mistycznych kwiatów , ziejąc niby woń rozwiewną i słodką , urok łączności . Jak uroczysta nawa kościoła otaczała ich ta zaklęta potęga ciszy , gdy umysł nie sili się na kaskady słów błyskotliwych , rakiety dowcipów , migotliwe fajerwerki spostrzeżeń , nie snuje logicznych wywodów i wniosków , ale wgłębiając się w świat wewnętrzny , przenika , pojmuje i wyczuwa . Wtedy w osłonie milczenia i tajemnicy wschodzi i rośnie coś niepożycie trwałego , żywego . . . Kwiat cięty w wazonie odrazu wabi blaskiem , lecz ziarno , aby dać kiełek , potrzebuje głębi podziemnej i ciszy . Zima miała się ku końcowi . Po ulicach płynęły teraz kaskady szarej i mętnej wody , w których śmiały się figlarnie i igrały promyki słońca . W powietrzu pachło świeżością , błękit nieba omyty z chmur uśmiechał się czystym , pogodnym szafirem . W zagłębieniach , rowach przydrożnych i zacienionych miejscach lśniły jeszcze tafle lodu , ale tuż obok , na wzgórkach oblanych słońcem , wyglądały ciekawie cieniutkie , zielone piórka traw . Nawet wrony nie otaczały teraz dworku posępną , zgłodniałą gromadą , ale z wesołym wrzaskiem , wzbijały się w powietrze , czarnymi kręgi opasując dzwonnicę , która na czystem tle niebios jaśniała wysmukla i lekka . Nadciągały święta wielkanocne , z całym orszakiem przygotowań gospodarskich i kuchennych , które obyczaj prowincyonalne ' wynosi nieledwie do poziomu kul tu tradycyjnego , nadając świętu odrodzenia , — cechę forsownych popisów kulinarnych . W patryarchalnym dworku święta obchodzono bardzo uroczyście , t . j . w przeciągu całego poprzedniego tygodnia kuchnia zostaią przekształconą na warsztat dla wypiekania mażurków , placków i bab , na arenę niestrudzonych walk . ambitnych rywalizacyi i zapasów niewieścich . W owe pieczywo kobiety wnosiły całe poszanowanie dla tradycyi , pieczołowitość staranną , troskliwość nieledwie macierzyńską ptaka doglądającego wylęgu pisklęcia . W nieckach tych rosła ich chluba , ich duma , nieledwie cześć ich własnej istoty . Powodzenie napełniało je przeświadczeniem własnej wartości , nieudanie się przygnębiało i upokarzało . Pani Salomea uwijała się szybko i dzielnie , sypiąc zamaszyście do ciasta różne ingredyencye i nie bardzo się kłopocąc o miarę i wagę . Awdotia latała jak opętana odgryzając się i przekomarzając , gotowa stanąć wszystkim do pomocy i do kłótni . Marta rozczulała się zawczasu nad dolą bab nieudanych , ale wypełniała nabożnie wszystkie wskazówki , i jęcząc cicho miesiła ciasto gorliwie . Panna Florencya z anielskim uśmiechem poświęcenia , w aureoli cnót domowych , wyzierającą z oczu przejętych i natchnionych , z niezrównaną gracyą i samozaparciem się dopomagała , rozsypując cukier , lejąc w drożdże wrzące mleko , mieszając pakiety , lub używając jednego w miejsce drugiego . Panna Ludwisia opasana bialutkim fartuszkiem , skrupulatnie ważyła , mierzyła , wzdychała , z zaognionemi powiekami nad oczyma , których blask febryczny świadczył o nerwowem podnieceniu . Przyglądała się robocie niedowierzająco , podejrzliwie i krytycznie , pełna zawsze drobiazgowych przepisów i reminiscencyi z dawnych szczęśliwych czasów własnego gospodarstwa . — U mnie baby wychodziły — ot takie ! — mówiła stopniowo coraz to wyżej rękę podnosząc , śledząc przytem zawistnem okiem produkcye pani Salomei . — Ale też ja nie szczędziła m zabiegów ani trudów . Cukier musi być koniecznie przez jedwabny muślin przesiany . . . — Widać kochana pani nie miała nic lepszego do roboty ! — odpowiadała słodko pani Salomei , wysiłkiem woli utrzymując się w granicach uprzejmości , ale wewnętrznie kipiąc i wrząc cala , w duchu odsyłając natrętną mistrzynię do wszystkich dyabłów . Chłopcy , korzystając z rekreacyi przedświątecznych , również uwijali się w kuchni . Melancholijny Jaś pozbywał się uczoności i powagi , oczy błyszczały mu szczęściem , a twarzyczkę pokrywał rumieniec , gdyż z przejęciem dokonywał powierzone mu formy do placków . Franek gorliwie uciera ! mazurki , rozprawiając jak szpak , docinając i chychocąc , a ukradkiem ściągając rodzynki i migdały . Pomimo drobiazgowej staranności baby panny Ludwisi chronicznie niedomagały : miały zapadłe boki , zakalcowate łono , kwaśne były i ciężkie . Równie też misterne płody cierpliwych paluszków panny Florencyi pomimo eleganckiego wyglądu , cierpiały stale na bardzo dotkliwe defekta , gdy proste ciasto pani Salomei bez wielkich zachodów wychodziło jędrnie i zdrowo . Ono też szło na pierwszy ząb i znikało w ciągu paru dni , gdy kunsztowne arcydzieła panien długo jeszcze stały jako ozdoba stołu , i dopiero w końcu tygodnia Jaś wzdychając posępnie , a Franek sarkastycznie dogadując , ostatecznie się z niemi załatwiali . W tej atmosferze ciszy , pogody i wesołości , Iza zaczęła powoli odżywać . Na smagłych policzkach pojawiły się rumieńce , kibić nabrała giętkości , oczy zapłoniły zdrowym blaskiem , usta zabarwiły się purpurą . " A chociaż w olbrzymich ciemnych włosach błysnęło kilka srebrnych nici , była tak młodą , świeża , i pociągającą , że nieraz pani Salomea przerywając składanie bielizny lub liczenie talerzy , zapatrzyła się na nią ze zdziwieniem . Nie poznawała zgnębionej , suchej i sztywnej kobiety z zapadłymi policzkami , która tu weszła przed rokiem , w tej rozkosznie rozkwitającej istocie . Po powrocie z konserwatoryum . nie przesiadywała teraz godzinami ze wzrokiem nieruchomym i ustami zaciśniętemi bólem , ale poruszała się szybko , krokiem elastycznym i żywym , dopomagała pani Salomei w tysiącznych gospodarskich zatrudnieniach , okazując przytem trafne oryentowanie się wśród nawału drobiazgowych szczegółów , dużo doskonałych pomysłów i kombinacyi . Często przytem rozlegał się jej głos metaliczny i piersiowy , czasem nawet wybiegał śmiech dźwięczny jak piosenka . Panna Florencya ze swą osią talią , bladą cerą i powłóczystemi oczyma , patrzyła na nią coraz częściej , zaciskając usta i krygując kibić . Jej eleganckie poruszenia pełne wyszukanego wdzięku i gracyi i ciągłe kręcenie główką , zdradzały teraz niechęć i urażoną dumę . Była przepojona obrazą : zdawało by się , że dzika ukrainka rozkwitem swoim wyrządza jej dotkliwą , osobistą zniewagę . Gdy wśród obiadowych rozmów , Iza nie siedziała smutna i zamyślona jak dawniej , ale zrzuciwszy skorupę zobojętnienia brała w nich żywy udział , wówczas panna Florencya milkła i tylko obrażonem kręceniem główki i zaciśniętemi ustami wykazywała , jak bardzo czuje się dotkniętą wtargnięciem w jej prawo , ciągłego zajmowania sobą wszystkich . Z miną ironiczną i niesłusznie skrzywdzoną przypatrywała się Izie . — Cóż w niej jest ? — myślała — taki niewystylizowany uśmiech , takie . . . takie jakieś proste . . . szczere słowa , ani śladu finezyi , wdzięku . . . szyku ! I sama przysłaniała oczy powiekami , znów je podnosiła z naiwnym , zdumionym wyrazem , ściągała usta w tajemnic pełnym uśmiechu , migała błyszczącemi źrenicami , to kryła je za rzęs firanka ze skromnem zawstydzeniem . Cała jej twarz mieniła się , wyrażając to poetyczną zadumę , to płochą figlarność lub słodkie rozmarzenie . gdy Iza patrzała zawsze tak spokojnie i prosto . Panna Florencya pogardzała tą naturalnością , bez żadnych subtelnych podstępów , sztucznych wybiegów i minek misternie przybieranych ; w gruncie jednak ta niezmienna prostota żenowała ją i niepokoiła , nawet trochę imponowała . — " Ma minę królowej , której cały świat nie obchodzi , bo się odeń czuje wyższą " . — A w słowach jej było tyle prawdy , że Iza nie starała się nikomu przypodobać i była tylko sobą . A jednak z prostoty tej biło pełne źródło poezyi , z tych szczerych oczu , skorych do uśmiechu ust i rozumnego , wysokiego czoła . Rakowicz od powrotu wiosny znów częsty gość białego dworku od pewnego czasu zaczął jej uważnie się przypatrywać . Kłaniał się jej teraz szarmancko przy powitaniu , suwając z wielką elegancyą nogami , stroszył swoje kołnierzyki , starał się nadać ciemnym wąsikom układ jak najpowabniejsza . W rozprawach olśniewał wymową , wyobrażenia miał coraz więcej nieokreślone , niebosiężne i pessymistyczne , na mrowie filisterskie i na ich sprawy " pluł " teraz ze zdwojoną energią , do niej zwracając się o potwierdzenie , czego dawniej nigdy nie czynił . Znalazł przytem , że nuty są zbyt ciężkie , a Iza nie dość silną dla przenoszenia ich na pulpit , w czem ofiarował swoje stałe usługi , i gwoli pełnienia tej wzruszająco chrześcijańskiej cnoty , coraz częściej przekraczał progi jej saloniku . Zainteresował się sprawą jej zamierzonego występu na estradzie , ofiarując łaskawie protekcyę , sypał zarazem masę rad i uwag z zakresu muzyki , której był dokładnym znawcą , jak zresztą wszystkiego . Patrzył przy tem na nią zabójczo i deklamował cytaty swoich i cudzych poezyi . Adjutant też zalecanie się do łzy postawił sobie jako obowiązek regulaminu i uroczyście odsiadywał swoje godziny , milcząc , chrząkając , pociągając wyfiksatuorawane wąsy , i odzywając się od czasu do czasu z jakiemś głębokiem spostrzeżeniem . Ataki te mocno irrytowały Rakowicza , który imponująco starał się zaznaczyć przed intruzem wyłączność praw swych . — Proszę to śpiewać ! tamto zaniechać ! to dobre dla szarej masy , dla tłumu — mówił wydymając pogardliwie wargi i posyłając lekceważące spojrzenie w stronę Dolmatowa , który słuchając rozmowy , siedział wyprostowany , czupurny , rżąc od czasu do czasu bezmyślnym śmiechem . Wysiłki jednak tych uczestników w steeple- chasse szły na marne . Iza zdawała się ich nie dostrzegać . Obdarzała wszystkich jednakową obojętnością ; zbyt była w swój cel zapatrzoną , aby ją mógł ten marny flirt interesować . Z życzliwością odnosiła się do " sinych kołnierzyków " Brunona i Zdzisława , którzy wydzielali się wśrod innych swą indywidualnością : jeden migocący entuzyazmem , błyskotliwy jak fajerwerk , drugi cichy , małomówny a głęboki . Zdzisław był jej szczególnie sympatycznym , i ceniąc artystyczną naturę , Brunona , tego lubiła nieledwie : jak brata . Entuzyastyczne frazesy Brunona odbijały się od niej jak od tafli lodowej ; od milczącego Zdzisława płynął jakby powiew wiosenny duszy szczerej , jasnej i czystej ; prąd magnetyczny , co ją przenikał . A może dusza rasy zespalała się łatwiej z podobną sobie ? On ciągle był przy niej i patrzył na nią swemi wiernymi , oddania się pełnemi oczami . Ona go pochłaniała i przepełniała . To nad nią nie istniało dla niego nic . Było to bezgraniczne uczucie młodzieńcze , jakie raz tylko w życiu nawiedza wyjątkowo czystych lud/i . Nie pragnął nic . Wystarczało mu patrzeć na nią , serce upajać jej rysami , wzrokiem pochłaniać to dumne czoło , smutne usta i zadumane oczy , w których zawierała się dla niego cała zagadka życia ; wieczory spędzać w jej saloniku , gdzie lampa rzucała blade światła i fantastyczne cienie na smukłą postać owiniętą szalem , patrzącą w przestrzeń zamyślonemi . jakby w głąb siebie wpatrzonemi oczami . Niekiedy ożywiała się ; wówczas rozkrywała fortepian , z piersi jej wylewała się kaskada wibrujących , spienionych namiętnością tonów . Słuchał jej milcząco , drząc w zazdrosnem wzruszeniu . Nie lubił jej talentu . On odrywał od niego tę kobietę , oddawał ją jakby na własność tłumowi . Każdy dźwięk przeszywający mu piersi byt własnością intruza , który go pochwyciwszy , czul się wprawie zapłacić zań komplimentem . Z niechęcią myślał o niedalekiej chwili , gdy miała wystąpić na estradzie . Zamknięty w sobie , nie wydający niczem nazewnątrz kryształowych uczuć , które się w nim burzyły , na pozór byt zwyczajnym dobrym chłopcem z radością wypełniającym jej polecenia , zazdrosnym o wyłączność drobnych względów , którymi go darzyła . Obok tych cichych codziennych poświęceń , Iza przechodziła spokojnie , nie zważając na nie , nie " dostrzegając nic , nie domyślając się ich prawie . Za niesprawiedliwość niegdyś sobie wyrządzoną , ona teraz hojną miarą innym odpłacała . W tej gromadce ludzi nie związanej z sobą węzłami pokrewieństwa , dzięki długiemu zżyciu się panowała doskonała harmonia . Jak w kręgu powiększającego szkła lornety , zacieśnionym do wąskiego lecz dokładnego pola widzenia , każdy obserwował cechy umysłu i charakteru osób składających towarzystwo , oglądając je niejako przez szkło powiększające . A chociaż od czasu do czasu dogryzali sobie wzajemnie i kąsali się zawzięcie , było w tych walkach i sporach jakieś zacięcie dobroduszne i nie pozbawione humoru , jak gdyby słono - pieprzny smak utarczki stanowił nieodzowną przyprawę zupy , czemś nieszkodliwie podniecającem apetyt i trawienie , rozgrzewającem werwę , pośredniem miedzy ostrą przekąską a kieliszkiem mocnego wina . Bez owego deseru piekących słówek i kostycznych przycinkow , wszystkim biesiadnikom czegośby brakło . Dysputę rozpoczynał zwykle Rakowicz . Zadarłszy pretensyonalnie głowę i patrząc z góry na obecnych mężczyzn , pytał : — Zgadnijcie panowie , co za kolosalne zjawisko wwierciło się dzisiaj w tajnię mej psychiki ? przejmując epizodycznym dreszczem ! — Może pies pana napadł ? — dziecinnym , naiwnym śmieszkiem wrywa się panna Ludwisia . Panna Florencja wyniosł em podniesieniem ramion wyraża oburzenie na tak poziomo postawioną kwestye . — Co też ja mówię ! — oryentuje się zawstydzona panna Ludwisia . — Gdzieżby też pana mógł pies . . . Pan taki wykwitny ! — Tylko najsubtelniejsze impresye mogły wzruszyć pana Zenona — objaśnia pobłażliwie towarzystwo panna Florencya . — Pies ? czy był wściekły ? — wcina się w rozmowę adjutant . — Ale cóż znowu ! zaręczam iż pan Rakowicz nic wspólnego z tak ordynarnym zwierzęciem nie ma ! — ujmuje się przycinając usteczka panna Florencya , i wzrokiem karci zapłonioną Ludwisię . — Uciekł ? u nas po obozie włóczy się tych huncwotów co niemiara . Ujadają bestye , ze moje uszanowanie ! — Ale ja na nich sposób wynalazł : bierze się rozszczepiona deska . — Z głośnym śmiechem wyjaśnia jakąś manipulacyę zaciekawionej pannie Ludwisi . — No ! więc cóż pan ujrzał takiego ciekawego ? — dopytuje się gospodyni . Rakowicz pretensyonalnym wzrokiem patentowanego geniusza obwodzi towarzystwo . — Człowieka , który uznał nicość bytu . . . który kopnął nogą świat i wszystkie jego podle urządzenia . . . który plunął na społeczeństwo filistrów . . . No jednem słowem . . . Surowy wzrok toczy po obecnych , jakby wyzywając do odgadnięcia pytania , poczem oznajmia tryumfująco : — Samobójcę ! Panna Florencya podnosi oczy ku niebu , i delikatnie wstrząsa ramionami , na znak podziwu i jednocześnie leciuchnego wstrętu . — Biedak ! musiał dużo wycierpieć nieszczęśliwiec ! — wzdycha ze szczerą litością pani Salomea . — I zgadnijcie tez państwo , co go do tego fenomenalnego kroku skłoniło ? — Ba ! gdyby to była kobieta , sądziła by m , że nierozerwalność związków małżeńskich , — domyśla się Dobruczowa . — — Gdyby dziewczyna , — to uwiedzenie . A że mężczyzna — dodaje z pobłażliwą pogardą — to pewno jakaś nieuleczalna choroba . . . — Boże ! jakież to straszne ! — strwożonym głosikiem piszczy panna Ludwisia . — Odebrać sobie życie ! jabym się nigdy nie odważyła . . . Chociaż pojmuje , że można tę straszną , tę okropną rzecz zrobić . . . Twarzyczka jej ciemnieje . — . . . Pod wpływem kłótni . . . Kiedy rodzina bardzo dokucza , lub też ukochany zdradzi ! Lękliwym , niespokojnym wzrokiem spoziera w stronę adjutanta , który z powagą ogryza nóżkę kurczęcia . Rzęsy panny Florencyi trzepocą , jak strwożone , zachwytu i lęku pełne motyle . — Och ! " co leż znów mówi panna Ludwisia ! straszne ? ależ przeciwnie ! to bajkowe ! to wzniosłe . . . Kościół zapełniony kwiatami , światłem , ludzie się tłoczą , i obok plącze kobieta w czerni , dla której . . . Ileż poezyi ! ja sama . . . chciała by m . . . — Pani Florencya zapomina , że trupa samobójcy do kościoła nie wnoszą . . . sceptycznie zauważył trzeźwy Zdzisław . — Efekt stracony ! — podszepnął złośliwie Franek . — Dlaczego uważa pan . że samobójca na życie plunął ? — pyta spokojnie Iza . — Dlatego że odeń uciekł ! — odpowiada Rakowicz . — Więc pan uznaje , że samobójstwo jest negacyą pragnienia życia ? — odzywa sio sardonicznie Bruno , z szatańsko utajonem znaczeniem . — Naturalnie , iż uznaję ! — dawał się wziąć na kawał Rakowicz , i tonem doskonalej pewności i wysokiego przekonania o sobie dodawał : — Człowiek , co plunął na ten podły świat i jego urządzenia , co dał w ten sposób dowód , iż nic dba o rozkosze życia i że niemi pogardza , człowiek taki , niezależny od losu . jest rzeczywiście wyższym gatunkiem zwierzęcia , prawdziwym typem -homo sapiens . — Wnikam w myśl pańską . . . Cóż to jest śmierć ? — koniec niedorzecznego , często nieznośnego bytowania . A ponieważ dla nas obu hamletowskie pytanie : co czeka za grobem ? — nie istnieje , bośmy je dawno rozstrzygnęli negatywnie ; — tedy powinni śmy , logicznie rzeczy biorąc , dawno już łby sobie poukręcać , a i ludzkości całej , przy pewnej konsekwencyi pojęć , w zbiorowem samobójstwie należało by szukać ratunku . Istnieje tu jednak pewna przeciwna rozumowi . — nie przeczę — a jednak prawic nieprzezwyciężona przeszkoda : ot taki ciemny , niewytłómaczony instynkt samozachowawczy , lęk może bólu fizycznego , obawa zagłady . — Najpowszedniejsze rozkosze życia , pod grozą utraty , nabierają spotęgowanej ceny . Pomyśl pan tylko , co znaczy np . wyrzec się powietrza , słońca , — mówi Bruno z szatańską złośliwością wyprowadzając w pole przeciwnika . — To właśnie ! O ! te usta zsiniałe , wyciągnięte , które już powietrza schwycić nie mogą . . . Te oczy zaszłe bielmem , co nic już nie widzą . . . ciało stoczone robactwem . . . Smierć jest ohydnem zjawiskiem w oceanie bytu ! — brzmiał sąd Rakowicza tak imponujący , że panna Klorencya przechodziła na jego stronę , delikatnie modulując głosik i sznurując usta . — Wszystkie ustawy zarówno religijne jak świeckie , potępiają samobójstwo — i dlatego unikać go należy ! Bruno spojrzał na nią zabójczo . Odpowiedziała mu wzrokiem tkliwej ofiary . — Pociągnąć -by do odpowiedzialności takiego zuchwalca , co idzie przeciw prawu ! — odzywa się adjutant , który zawsze trafia jak kulą w płot . — Nie , ja chcę wiedzieć czy zgadza się pan , że dla przemożenia tych wszystkich okropieństw , które pan tak niezwykle barwnie , wymownie opisuje , potrzeba silnego impulsu : nieznośnego , niepokonanego cierpienia duchowego , — ciągnie , zwracając się do Rakowicza jak kot zaczajony , nieubłagany Bruno . — Zbolały duch człowieka , szarpany wirami życia , w ciszy huraganu nicości znajduje ukojenie , — wyniosłym gestem odrzucając włosy z czoła , odpowiada Rakowicz . — W ciszy — co zgrzyta i wyje ! — słowiczym głosikiem wtóruje panna Florencya . — Sam sobie winien , głupi . Trzeba mu było pilnować się przepisów . Nie , tylko umiarkowanie i akuratność ! — pomagał po swojemu adyutant . — Więc zgadza się pan , że istnieje pewien antagonizm pomiędzv cierpieniem , a instynktem samozachowawczym ? Ze zarówno jak w katuszy fizycznej człowiek obojętnieje na dolegliwości duchowe , tak samo też potężna , pochłaniająca tortura moralna znieczula ból fizyczny , którym się w owej chwili pogardza , wprost nie zwraca na ń uwagi . . . Przypuszczam nawet , że w chwili nadmiernego natężenia takiej męczarni duchowej , ból fizyczny przynosi wprost pożądaną interwencyę , jako cos odciąga uwagę , niejako ulgę . . . I że to właśnie poniekąd samobójstwo ułatwia ? — badał Bruno . — Zgadzam się najzupełniej . Właściwie , to pan zgadza się ze mną ! pod warstwą falistego chaosu wnika pan nakoniec w ukrytą myśl moją ! . . . Bruno wybucha głośnym śmiechem . — Więc znaczy , że instynkt samozachowawczy ustępuje wobec silnego cierpienia duchowego . A wie pan , kiedy człowiek cierpi tak strasznie , tak pożerająco iż woli raczej ból zagłady ? Oto kiedy całą mocą , całą potęgą uczucia pragnie czegoś , pożąda nieziszczalnego szczęścia . Rakowicz zaczyna się gniewać . — Jakto ! pozwól pan . . . Jeśli ja utrzymuję , że człowiek szamotany otchłannym wirem ducha , może odebrać sobie życie , to znaczy . . . — To znaczy , iż pragnął rozkoszy życia — nie zaś pluł na nie ! — mówił Bruno . — Za pozwoleniem ! pan usiłujesz wibracyom mego intellektu nadawać ? obrót groteskowy ! Pan kołowrotem rozumowań obezwładniasz polot mych skrzydeł — przerywał prawie krzycząc Rakowicz . — Przyjąwszy przesłankę , musimy tez zgodzić się na logicznie wyprowadzony z niej wniosek , — podsuwał jadowicie Bruno . — He ! chciał by ś pan , widzę , niejako mnie obalić ! ale ja się . . . tego . . . trzymam dość mocno . . . Zresztą , już czuję się znużonym tem zmorowem dreptaniem po tajniach własnego ducha . . . Skończmy już raz z tem ! — Więc samobójstwo jest najenergiczniejszcm wypowiedzeniem się woli życia , stwierdzeniem chęci życia , nie zaś jego przeczeniem , — brzmiał szyderczy , entuzyastyczny głos Brunona . Samobójca pragnie życia , odrzuca tylko cierpienie ! — To paraliż woli . Ucieczka przed zagadnieniami życia , dobrowolne złożenie broni na placu boju , — zwolna , zająkliwie , odzywał się Zdzisław . Bruno zwracał w jego stronę rozgorzałe , rozjątrzone spojrzenie . — Jakto ! wiec gdy człowiek spragniony szczęścia , co przed nim jak miraż umyka , przekonany o niedosięgalności owego mirażu , strawiony bezpłodną męką , ma odwagę i siły zmódz lęk zagłady ciała , instynkt samozachowawczy , i targnie się na swe życie , kolega nazywasz to paraliżem woli ? — Naturalnie ! — odpowiadał miękko , spokojnie Zdzisław , tylko twarz jego rumieniła się to bladła , a jasne oczy nieugiętośclą błyskały . — Życie jest ciężkiem zadaniem nałożonem przez naturę , którego zakres rozciąga się po za granice osobistego szczęścia jednostki . To może ekspiacya , lub próba , jak chce religia ; w każdym razie kółko ogniwa społecznego : — obowiązek . A ucieczka zeń dobrowolna to niewykonanie zadania , często ciężkiego , niemniej jednak niezbędnego : — tchórzostwo . — Dlaczego niezbędnego ? — pytał Bruno . — Bo każdy atom w przyrodzie ma swój cel , najmniejsze kółko w trybie społecznym swoje znaczenie i zastosowanie . Odrzucić go nic można bez szkody dla całości . Należy własne pragnienia podporządkować dobru całości , popędy erotyczne opanować wolą rozumną , świadomą szerszych celów . Dołmatow . który dłuższy czas siedział z pochylona głową , milcząc wbrew swemu zwyczajowi , — obruszył się żywo . — Ot tak , to rozumiem ! — zawołał , — Zdzisław Antonowicz ma racyę ! Człowiek powinien mieć rozum i wolę , i dążyć tam gdzie chce . A przy silnej woli wszystkie przeszkody przełamać można . Czy myślicie państwo , że ja naprzykład , w karyerze mojej nie doznał em przeszkodź niechętnych , zawistnych , miażdżących prawie przeszkód ! A jednak przełamał em wszystko ! i dzisiaj — tu z dumą palcem w pierś się stuknął — na mojem stanowisku . . . stoję twardo , idę naprzód , i zajdę jeszcze daleko . . . Przeszkody żadne mię nie powstrzymają , a jakie zdarzą się — to zdepcę ! powodzenie zawsze jest w mocy człowieka . Rakowicz wydął pogardliwie usta . — Mój panie ! nie mówimy tu o przeciętnych zwierzętach , wedle zwykłych norm przyrody o strawę walczących , lecz o ludziach , którzy nie tylko o własną korzyść lub karyerę dbają . . . Panna Horencya spuściła rzęsy i rzekła falcetem : — Ja zawsze myslę tylko o innych ! Po chwili dodała głosem cichym i drżącym : — Nigdy o sobie . . . — Spytaj jej , czy i te loczki zawija tak misternie nie dla siebie ? — szepnął złośliwie Bruno . — Naturalnie że z myślą o innych ! To tylko potwierdzenie jej teoryi , — odparł Zdzisław . — Myślę , że natura , stwarzając istotę wkłada na nią obowiązek właściwego rozwoju indywidualności , t . j , szczęścia — cicho , w zamyśleniu odezwała się Iza , jakby odpowiadając sobie na własne pytanie . — Przyroda to niewyczerpana skarbnica uciech : zgodność z jej prawami jest błogością , każde zaczerpnięcie oddechu — rozkoszą . Jeśli zaś czyja organizacya fizyczna lub duchowa , wykoślawiona tak ułomnie , że brak jej zdolności do wyczuwania radości bytu , — najlepiej uczyni jeśli swe kalekie istnienie ze świat i usunie . Staje się to nawet poniekąd obowiązkiem , jak oczyszczenie drzewa z wilków , lub nadłamanych i uschłych gałęzi . Społeczeństwu oszczędzą się całe zastępy zatruwających je duchowych kalek , suma szczęścia ludzkości tylko zyska na tem . Bruno nagle zamilkł , wpatrując się w twarz jej gorejącemi źrenicami .