Hanna Krzemieniecka Lecą wichry ! powieść PROLOG . PIEŚŃ WIATRU NA CMENTARZU . " Wijut witry , wijut bujny , Aż derewja hnutsia . " ( Stara pieśń ukraińska . ) Cichy cmentarz wiejski . Warkocze brzóz powiewają , lejąc się szemrzącą połyskliwą kaskadą , wznoszą się rozłożyste dzikie jabłonie , tryskają w górę smukłe kolumny topoli . Powyżej roztaczają się bezbrzeżne tonie szafirów , przepojone blaskami , świetliste , niezgłębione , na krańcach horyzontu spływające się z mgłą sinawą falistej roztoczy łanów zbożowych . Cisza wokół . Bez szelestu usuwają się na mogiły bursztynowe liście klonu , zaledwie rozlega się brzęczenie pszczoły lub ciężki huczący lot żuka . Po podłożu traw , bujnym kobiercem wyściełających stopy mogił , wesoło pląsają i uganiają się blaski słoneczne . Kępy żółtoburych nieśmiertelników i szaroliljowych macierzanek żywemi wieńcami oplotły mogiły . W słońcu jesiennem płomienieją kiście suchaków , a ile razy wiatr cichem skrzydłem nad grobami przeleci , purpurowe liście trzepocą się w powietrzu , spadając jak łzy krwawe . Spokój niezmierny , spokój tak wielki , jakby ci , co tu spoczywają , przecierpiawszy ból świata , znaleźli już rozwiązanie wieczystej zagadki bytu . Po mękach istnienia odpoczywają w światłości snem cichym , nieskończonym . . . Wśrod mniejszych , niepozornych grobów , przyziemnych i szarych jak żywot , który ogarnęły , na wzgórzu , skąd oko obejmuje dalekie horyzonty , wznosi się wysoki krzyż biały . W przestrzeni , zda się , panuje nad drobnym ludem mogił i błogosławi światu , wyciągając umęczone ramiona . Na krzyżu napis : Wanda Drohojowska , umarła na wygnaniu w 27-ym roku życia . Na tle natury bujnej , rozkosznej przesuwa się złowrogi cień doli ludzkiej , echo powszechnego cierpienia . I zdało mi się , że przestrzeń skarży się i żali głosami tych , co tu cierpieli , kochali i żyli , zanim zapadli w przepaść niebytu , że łka tu wszechludzki ból istnienia . Wiatr porwał się , lecąc lekkiemi skrzydły , i cała równina ożyła . Brzozy wionęły kaskadą gałęzi , przeciągle coś szepcąc , dokoła snuje się dziwny tajemniczy rozhowor , górą drzew płynie szum uroczysty i groźny o wieczystych zagadkach bytu . To wieczność przemawia . Słucham tej pieśni natury , którą wiatr cichym pogwizdem zawodzi pomiędzy mogiłami . " Śnijcie w pokoju ! Wy ! co tu odpoczywacie po męce żywota ! żaden wasz wysiłek , żaden trud nie zmarnieje , nie przepadnie żadna ofiara . Jako najmniejsza cząsteczka materji , zarówno żaden atom energji duchowej nie zginie napróżno . Siła przeistoczyć się może - ale trwa . Zniknie pozornie z powierzchni ziemi , lecz w głębi jako siła żywa choć utajona , spoczywa . Jak ziarno , co rzucone w ziemię , nie ginie , lecz po upływie czasu w miarę natury swej zakiełkuje i wedle mocy swej plon wyda . Dusza im głębiej rozdarta pługiem boleści , tem bujniej wyrośnie z niej nowy poczyn życia . . . Siew ducha . Uczucia wasze i myśli trwają jako skarby podziemne , żyją - jako wielka siła twórcza tej ziemi , pchająca wciąż naprzód nowe szeregi potomnych . One oddychają i krzepią się tą mocą i każde nowe pokolenie zrywa się do lotu , zbudzone jej tchnieniem . Z prochów poległych i mogił zapomnianych wstaną przyszli szermierze , obrońcy prawd , za które wyście walczyli . Gdzieście padali w zwątpieniu i niemocy , tam oni trudem waszym zwyciężą , waszą ofiarą się pokrzepią , z nich jak ze źródła , mocy pić będą . I cóż ? że ście padli w proch starci ? . . . niebłogosławieni ? nikomu nieznani ? Oni wami żyć będą . Aż świat zdumieje po latach zamętu i zastoju , skąd nagle się wzięły te niezliczone zastępy , walczące w imię idei pozornie wygasłych , których myśl każda - dążeniem mądrem i zacnem , krok każdy pochodem celowym będzie . Radość bytu dla was stracona , zmartwychwstanie w wyższej , doskonalszej postaci : przestawszy być osobistością , staniecie się powszechnem dobra dążeniem . Mężny bojowniku ! co krwią zrosił eś tę niwę i życie jej złożył eś w ofierze . I ty , pracowniku pokorny i cichy , co mężnie pług swój ciągnął eś po jej męczeńskich zagonach . Wy wszyscy , coście szli na męczeństwo , aby świt ludzkości przyśpieszyć , niczego nie spodziewając się dla siebie , co poszli ście na zagładę za innych , dla innych , przez nich często prześladowani , potępiani , wyklęci , ofiarę swą pełniąc do końca . Skrwawione serce wasze gorzeć będzie jak łuna słoneczna tej ziemi ; myśli starte w proch bezimienny , rozproszony w przestrzeniach , pyłem siewnym spadną na niwy , i stworzą setki , tysiące , szermierzy , co was nie znając , nic o was nie wiedząc , wasze dą - żenia będą w piersiach nosili , o waszych zamiarach nie słysząc , boje za nie będą toczyli . Bo co zmartwychwstać ma na żywot wieczny , wpierw stracić musi życie doczesne , przejść wrota śmierci . Przez stratowany byt osobisty , przez mękę ciał , ofiarę i zagładę , przedzierzgnąć się w wyższy , doskonalszy kształt istnienia . Przez śmierć pozorną - ku nieśmiertelności - excelsior ! Lecą wichry ! zmagają się siły kosmiczne , niosąc siew ducha na swych skrzydłach , rozwiany w miljardy pyłków , rozbity w atomy . Rozproszy się w przestrzeni , zniknie napozór , ku ziemi przypadnie , w niziny wsiąknie . Ale nie zginie ! Odrodzi się wielokroć potężniejszy , ustokrotniony ! " Z oddali płynie dźwięk ligawki pastuszej . Wokoło szemrze świerszczenie koników polnych , opowiadających zasłuchanym niwom " skazkę " cudowną . Niezgłębionym szafirem jaśnieją niebiosa . Siedzę u stóp krzyża na tafli kamiennej grobowca . Wywołane wspomnieniem snują się przed oczyma memi postaci dzielnych , hartownych serc , co skarby swych myśli i uczuć oddały ziemi rodzinnej , rozsiały w duszach ludzkich . Idzie przeciągły zadumany poszum . Spadają bursztynowe liście klonu , z płomiennych jarzębin sypią się na ziemię krople krwi . Wstają roje wywołanych wizyj , życiem dyszących ; echo ich słów spływa się z chrzęstem kłosów , ściele się wonią traw skoszonych , zlewa się z tętnem mej duszy . Zatapiam się w te karty niedawnej przeszłości , świeże jak wiosenny poranek , proste i czyste jak woda kryniczna . Oplatają mię pasma opowieści , wyrzeczeń się i ofiar , które dopełniwszy cokolwiek - odtwarzam . * * * WSPOMNIENIA Z LAT DZIECINNYCH . Powstawszy od stosu zapisanych papierów , usiadła m we framudze otwartego narozcież okna . Noc wionie cicha , świeża , chłodna . Po spadłych niedawno deszczach powietrze tchnie ostrą świeżością , na ciemnem tle nieba rysują się smukłe , nieruchome sylwetki topoli przeciwległego ogrodu . W mroku , długim rzędem bursztynowych płomyków , połyskują światła latarni . Chłodny wiatr przesiąkły wilgocią obwiewa mi twarz , porusza fałdami muślinowych firanek i rozdmuchuje karty książek . Jak rój białych motyli zrywają się wspomnienia chwil tu niedawno przeżytych , odsuniętych , zapomnianych , - otaczają mnie wirem zawrotnym . Z przyległego pokoju donosi się głos Kloci czytającej mamie głośno . Oddzielne wyrazy aż tu zalatują . " Narodowość jest tylko nutą , potrzebną do złożenia akordu harmonijnego ludzkości " . . . Natomiast z pokoju chłopców rozlega się niewyraźne mruczenie , oznaczające iż Mieczyk i Bronek przygotowują jutrzejsze lekcje . Po szumnej , błyskotliwej egzystencji , którą przebywała m u boku kuzynki Matyldy , towarzysząc jej w całorocznej prawie wędrówce po obcych krajach , tem bardziej ocenić mogę spokojną harmonję , mądrąi czujną myśl , którą matka rozpromienia w naszem ognisku . Kilka dni dopiero jak powróciła m , ale kierat pracy mozolnej i żmudnej , niezbędnej dla utrzymania bytu , znów chwyta mię w żelazne tryby . Mama , tak nieugięcie silna duszą , pełna pogodnego hartu , lecz w nogach bezwładna , środki pozostałe z dawnych funduszów - na wyczerpaniu ; cały ciężar zarobkowania spada na mnie i na siostrę . Po kilkoletniem zajęciu w biurze Biełgorodowa i długim pobycie zagranicą , wypadnie znów rozpocząć poszukiwanie jakiejś posady . . . Narazie zdobyła m sobie w księgarni kilka tłumaczeń z obcych języków . Ale to zajęcie mało się opłaca , a co gorsza , trzeba o nie prosić , nieledwie jak o łaskę . . . I znów przez niedomknięte drzwi przypływa melodyjny strumień głosu Kloci , kryształowo jasny i czysty , o miękkiem , melancholijnem brzmieniu , którem ludzi czaruje . " Świętość i nietykalność narodowości . . . zależy na dziejowej przeszłości pełnej walk , prób i ofiar , powtóre na wewnętrznem poznaniu siebie samej , t .j . na poczuciu się do idei , którą ma przeprowadzić przez świat i urzeczywistnić w stosunkudoludzkości . . . " - Ach , to Krasińskiego ! poznaję . . . O stanowisku Polski . W pokoju chłopców rozlegają się teraz odgłosy gonitwy , wesołe śmiechy i raźne uderzenia piłkio podłogę . Cała rodzina moja po pracowicie spędzonym dniu odpoczywa . Cały prawie dzień dzisiejszy też ślęczała m nad pracą . Teraz powinnabym złożyć robotę , i tych kilka godzin odpoczynku wieczornego przepędzić w gronie rodziny . Jednak siedzę tu w oknie , pojąc się chłodnem powietrzem nocy , zbieram rozpierzchłe myśli , - i ociągam się . W duszy mam jakiś dziwny zamęti chaos , który pragnęłabym rozwikłać . . . Dzisiaj , od powrotu widziała m go po raz pierwszy . . . Zmienił się , schudł , zmizerniał . Wygląda jeszcze surowiej i poważniej niż przedtem . Powiadają , iż po moim odjeździe ciężko chorował . Co mu było ? Nie wymieniono mi cierpienia , a sama pytać nie śmiała m . Boję się , iż mię zdradzi dźwięk własnego głosu . . . przypuszczam zresztą , że chyba to nie było nic ważnego . On sam żadnych mi szczegółów nie wymieniał . Powstawszy na powitanie , utkwił we mnie wzrok zasępiony i badawczy . Wyrzekła m cicho , iż znajduję , że jest mocno zmieniony . - Był em chory , - wyrzekł obojętnie , niedbale jakby i urwał . Z pozornym spokojem przewracał karty swoich papierów , ale na czole drgała mu pomiędzy brwiami zmarszczka pionowa , a twarz zabarwiła się ponuro , jakby pociemniała od gniewu . - W sprawie matki pani z Tollim , - zaczął pochmurnie , - mogę poinformować , iż . . . Wymienił kilkanaście słów z wyjaśnieniem naszego długoletniego procesu i ukończywszy , odwrócił się z suchym ukłonem , jakby mu śpieszno było mię pożegnać . Ja też zmieszana się czuła m , ostra i chłodna , zstępując ze schodów miała m ochotę śmiać się z samej siebie i z końca swojej sielanki . A jednak , jak mię każde widzenie się z nim wzrusza , to trudno wprost uwierzyć . . . Po każdem spotkaniu , przelotnem nawet , czuję dziwne wstrząśnienie , sen mię odbiega . Na tle zbudzonych wrażeń całą noc przedumaćbym mogła . Co za dziwną władzę ma nade mną ten człowiek ! Nawet to obojętne , nienawistne spotkanie wstrząsnęło mię do głębi . Wielka zagadka życia . . . co w niej się ukrywa ? W ciszy nocnej jak strumień srebrzysty donosi się głos Kloci : " . . . Ów rozbłysk , objawiający mu tajemnicę własnego bytu , t .j . pod jakiem wiecznem prawem on przez Boga pomyślan i jakiem powołaniem w stosunku do całego człowieczeństwa naznaczon , stanowi myśl narodu , jakoby duszę jego wiedzącą siebie , uznającą cel , ku któremu byt swój nakręcić musi . " Tak , dla nich wszystkich , dla mej rodziny , Polska to " pacierz co płacze i piorun co błyska " , to alfa i omega ich bytu . Gdyby oni wiedzieli . . . Lecz nie ! ja im tego nie powiem ! nie mogę powiedzieć ! Zresztą nie mam co powiedzieć . Żadnych faktów konkretnych . Nastroje - mgła . . . Wszystko stłumiła m w sobie . W chłodnych podmuchach mroku czuję gorące krople , które wolno po twarzy spływają . Żal . . . za tem co minęło . . . czy za tem , czego nigdy nie było ? Wspomnienia przepływają całą falą . Nie śmiem o nich mówić nikomu . . . Biała karta papieru jest najlepszym powiernikiem , cichym , niewymagającym , dyskretnym . Nie robi wymówek , nie prawi morałów , nie wyrzuca nic , nie oburza się , nie przestrzega . Zostawia całą samodzielność i swobodę . Swobodę - rozejrzenia się chociaż w echach tych uczuć , które przemknęły bez śladu jak białe motyle , rozwiały się jak płatki kwiatu , . . . zostawiając tylko nagą , kolącą łodygę . Więc to już koniec wszystkiego ? . . . W sercu mam tylko chłód i obojętność . Słowa nieprzytomnej miłości , które niegdyś burzyły się w sercu i szalały , ucichły niewyznane , zagluchły i odrętwiały . . . Jużbym ich wypowiedzieć nie mogła . Wsłuchując się w echa wspomnień , zdaje mi się , iż widzę nie siebie , lecz inną jakąś istotę : takem już daleko od tamtej uczuciami odbiegła . Patrzę na sylwetki drzew przeciwległego ogrodu , który szarzeje nagi , milczący i pusty ; na akacje bezlistne , trzęsące się jakby z wilgoci i chłodu , kiwające smutnie obnażonemi głowami , w powietrzu przesiąkł em białą , przejrzystą mgłą . Jak wszystko to inaczej wyglądało przed naszem rozstaniem ! Rozstaniem niemem , bez pożegnania , bez słów nadziei i ufności . Rok blisko temu ; teraz marzec , - tak . . . jedenaście miesięcy . Pamiętam wówczas noce kwietniowe . Najpiękniejsze noce jakiem w życiu widziała . Takie jasne , ciepłe , ciche i wonne . I te topole wówczas inaczej drżały , jakby w cichej rozkoszy , skąpane w blaskach miesięcznych ; powietrze dyszało wonią rozkwitłych bzów i czeremchy , tchnęło rozmarzeniem , słodyczą i tęsknotą . Po niebie płynęły leciuchne obłoki mlecznie świecące , puszyste , przezrocze , osrebrzone strumieniami księżycowego światła . Z pogodnych rozświetlonych niebios jakiś tajemniczy urok spływał ku sennej rozkochanej ziemi , oplatał ją czarem zachwytów i dreszczem tajemnych upojeń . Pamiętam owe noce wiosenne , którem przesiedziała na tym balkonie , wpatrując się w świat srebrem oblany , woniami rozkołysany , pieśnią rozbrzmiały ; w piersi mej podnosiły się pragnienia szczęścia , ostre do bólu , przeszywały mię straszną tęsknotą , - a serce wyrywało się ku niemu . Myślała m o nim , prowadziła m w duszy długie , nieskończone rozmowy i - unikała m spotkania . Pomiędzy mną a tym człowiekiem stoi cała historyczna przeszłość , pełna łez i krwi ; morze niedolii krzywd rozdziela nasze dłonie , nie dopuszczając do zjednoczenia . A jednak cala moja istota rwała się ku szczęściu i miłości ! - a zarazem miała m niejasne , głucho dolegające przeczucie , że cała radość bytu ode mnie ucieka , i że jej już nigdy , nigdy nie odnajdę ! Jam jej pragnęła do niemocy , do szału i usuwała m się z dumną godnością , z pozornym spokojem , usiłując jej się wyrzec . Miotała m się jak osaczona sarna , szukając wyjścia z matni , jednym zamachem chcąc zerwać wiążące mię sieci . . . przypadek dopomógł . Kuzynka mamy Matylda , bogata , wiecznie chora i zdenerwowana dama , wybierała się w podróż ; szło jej o znalezienie kogoś , coby za nią ponosił zabiegi i kłopoty podróży , o których rozpieszczona zbytkiem kobieta nic wiedzieć nie chciała . Wykwintnie rozkapryszoną damę wprowadzano lub wnoszono do wagonu , otaczano eleganckiemi drobiazgami , czuwano nad jej snem i wygodami , - i u kresu drogi odwożono do wytwornie urządzonego mieszkania . Z miasta do miasta przelatywała jak ptak niebieski niefrasobliwie , nie znając kłopotów , rozkładu pociągów , zmiany biletów , ani ilości mnóstwa pakunków . Znacznie młodsza od mamy , ładna jeszcze i bardzo elegancka jest nam ciotką , chociaż nie pozwala , by śmy ją tak nazywały . Zwykle nie lubiła m towarzystwa wybrednej , rozgrymaszonej kobiety . Teraz jednak zaproponowała m swą pomoc , uzasadniając ją pragnieniem zwiedzenia obcych krajów . Matylda okazała się zachwycona pozyskaniem młodej zaufanej towarzyszki ze swej sfery , zdolnej rozpędzić nudy samotności , a przez dokładną znajomość obcych języków wybawić ją od osobistego porozumiewania się w hotelach i na kolejach , towarzyszki , której mogła bezpiecznie zawie- rzyć zabiegi i koszta podróży . Mama zgadzała się na mój wyjazd . Decyzja zapadła . Bywają chwile takie donośne i pełne znaczenia , które wpływają na bieg życia , nadając całemu istnieniu kierunek odmienny . Cmi się w mej duszy to , com wówczas jasno odczuwała , żem wówczas całe swoje szczęście zabiła . . . Wiosna płynęła . Babka oddawna wzywała mię do siebi , do Horodyszcza , sąsiadującego z majątkami Matyldy , która stamtąd miała mię zabrać . Zbliżała się chwila odjazdu , a razem , szalejąc , wzmagało się pragnienie , potrzeba ujrzenia go . . . Od kilku miesiący , korzystając z pozwolenia Biełgorodowa i własnej nabytej wprawy , robotę biurową zabierała m do domu . Oszczędzało mi to spędzania długich godzin w kancelarji , ograniczając nasze widzenie się do przelotnego spotkania , w którem zaledwie na ukłon i kilka słów było dość czasu . Jednego popołudnia , zebrawszy pliki znajdujących się u mnie aktów , poszła m do Biełgorodowych . W okazałym , lecz urządzonym bez cienia wdzięku salonie , gdzie meble stały porozstawiane sztywno jak szyldwachy , znalazła m tylko przyrodnią siostrę profesora , Agrypinę Iwanównę , wysoką , suchą i sztywną osobę , która ubrana w cynamonowym paltocie i napół męskim kaszkiecie , na krótko obciętych włosach , wybierała się wyjść załatwić sprawunki . - Wstąpiła m na chwilę do państwa - rzekła m , oddając jej papiery , gdy jej piwne oczy zaiskrzyły się niespokojnie . - Pragnęła m pożegnać panią , a zarazem zapytać o teraźniejszy adres baronowej von Linden . Papiery te raczy pani doręczyć bratu . Zwracam robotę biurową , której nadal przyjmować nie mogę . Uprzedziła m sekretarza , aby postarał się o kogo innego na maje miejsce . Wkrótce na dłuższy czas wyjeżdżam . Żółte policzki Agrypiny rozpogodziły się mile zdziwionym uśmiechem . Skinęła uprzejmie głową na znak , iż polecenia moje zapamięta i ściskając mię , ubolewała nad mym odjazdem . W gruncie rzeczy ta osoba , w której emancypowane poglądy nie wytępiły drobnostkowych cech natury kobiecej , zachwycona była moim odjazdem , wznoszącym niespodzianą zaporę pomiędzy jej bratem a czemś , co on mógł by uważać za swe szczęście , a co niem nie jest . . . Kocha go ona i strzeże zazdrośnie , tajemnie zbolała i udręczona . Jest to wiecznie krwawiąca rana jej serca ten człowiek , któremu narzuca swą troskliwość i zamęcza pieczołowitością , a który względem niej żywi wzamian znudzoną obojętność . Dowiedziała m się , gdzie mieszka wspólna nasza znajoma , przybyła na krótki czas do Kijowa dla załatwienia spraw majątkowych , poczem odeszła m . Odnalazła m wskazane mieszkanie w dużym gmachu hotelowym . Baronowa Zenaida wesoła i gadatliwa czterdziestoletnia blondynka , o pulchnej kibici , białych upierścieniowanych rękach i dziwnie uporczywem wejrzeniu zamglonych , rozmarzonych oczu , rada mym odwiedzinom szczebiotała z ożywieniem , śmiechem i gwarem napełniając pokój . Czuła m się dziwnie zdenerwowana i niespokojna , nie zdając sobie sprawy z tego , co mię tak trwoży i gorączkowo podnieca . Wreszcie po upływie godziny dały się słyszeć pośpieszne kroki , lekkie stukanie do drzwi , i męski głos , pod pozorną obojętnością , ożywiony radością i wzburzeniem . - Czy można wejść ? Siedziała m spokojnie przy oknie i nawet głowy w kierunku otwierających się drzwi nie zwróciła m . W tej chwili dopiero uprzytomniła m sobie , że kroku tego spodziewała m się z jego strony i że na ń bez- wiednie wyczekiwała m . Mocne do bólu naprężenie nerwów zelżało . Nagle uspokoiła m się . Wszedł Dymitr . Zapewne ze zmęczenia długo nie mógł przemówić . Oddychał szybko , po twarzy mu przepływała łuna różowa . - Przed chwilą właśnie wrócił em do domu . - Przyszedłszy do słowa zaczął mówić szybko jakoś i bezładnie . - Spotkał em siostrę . . . przypomniał em sobie , iż mam jeszcze kilka słów powiedzieć panio tym procesie , pani baronowo . Słuchała m tego wyjaśnienia , i mimowoli uśmiech przewijał mi się po ustach . Zrozumiała m jasno , że Agrypina , wygadawszy się z mej zamierzonej tu bytności , zataiła natomiast wieść o mym wyjeździe , może lękając się z jego strony jakiegoś stanowczego kroku ? Nie pytając , wiedziała m , iż jeszcze nic nie wie . Gospodyni rozszczebiotana , rozchichotana i rezolutna dziękowała za gorliwość w jej sprawach , i odrzucając koronki rękawów szlafroka z okrągłych utoczonych ramion , częstowała go poziomkami , wbijając weń wzrok przeciągły i uporczywy , który on znosił z kamiennym spokojem . Usiadł . Potoczyła się rozmowa lekka i beztreściwą , w której Zenaida Mikołajówna zachwycała się modnym romansem , malowniczem położeniem Kijowa , artystycznemi skłonnościami siostry profesora i jego własną uczonością . Czuła m utkwione we mnie oczy Dymitra . Odzywała m się mało , słuchając kaskady śmiechu i szczebiotu baronowej , w gwarze rozmowy , w której on brał udział głosem spokojnym i obojętnym , ze szczególnie gorącem zabarwieniem , jakby te chłodne , równe tony wydobywały się z piersi , w której wrzało . - Spędzimy dzisiaj cudowny wieczór w Château de Fleurs ! - wołała baronowa , a gdy uchyliła m się od projektu , zauważyła łaskawie : - Dobrze ! więcwprzód odprowadzimy do domu Wandę Władysławównę . Wyszli śmy . Zmrok już zapadał . Pomiędzy nami szła baronowa . Dymitr zaczął opowiadać o jakichś wykopaliskach archeologicznych i odkryciach , które udało mu się dokonać . Opisywał szczegółowo kształt ich i domniemany użytek . Rozmowa wlokła się ciężka i poważna , przyprószona popiołem uczoności , pod której maską jak pod zastygłą skorupą lawy płynęły żyły żywego ognia . Baronowa udawała , iż interesuje się brzemieniem tej uczoności , i rozentuzjazmowana , nastroiwszy się raz już na ten jaskrawy ton sztucznej młodzieńczości , zachwycała się ciągle . Ciemniało . Po świeżo spadłym deszczu powietrze słało się ciężkiemi oparami , duszne i wilgotne . Wiatr , nabrzmiały wilgocią , pełzał nad ziemią . W mroku świeciły długie sznury gazowych latarni , ginąc w oddali jak rozsypane żółte perły bursztynu . Smukłe kopuły cerkwi św . Zofji bielały w mroku . Roztoczył się plac obszerny , na którym widnieje posąg Chmielnickiego , z ręką wyciągniętą w stronę Moskwy . Przechodząc poślizgnęła m się . Podał mi rękę . - Pójdę sama - wymówiła m cicho , gdy śmy stanęli na trotuarze , - i wysunęła m rękę z pod jego ramienia . Nie zrobił żadnego poruszenia , by ją zatrzymać , i nie przemówił ani słowa . Spochmurniał , przestał opowiadać o wykopaliskach i nagle zamilkł . Szli śmy prędko wąskim chodnikiem . Przed nami roztoczyła się ulica Podwalna , na której naprawiano bruk właśnie . Złomy kamieni i gruzu zagradzały przejście . Baronowa zatrzymała się , wołając , iż nie chce narazić się na połamanie sobie nóg , i że tu zaczeka na Biełgorodowa . Ostrożnie przesuwała m się po chwiejących się , oślizgłych od deszczu płytach kamieni . Dymitr szedł obok , spoglądając na mnie z dumną urazą , jakby chcąc dopomóc i lękając się odmowy . Ręka moja kilkakroć podniosła się , szukając jego opieki , siłą jakąś niewidzialną pociągana ku niemu , i opadła wstrząsana drżeniem nerwowem . I był to bój niedostrzegalny i cichy , walka porywów z hamującą je refleksją , w której ta odniosła zwycięstwo . On nie patrząc śledził ją , uważał i rozumiał . I ja to odczuwała m . Dochodzili śmy do domu , w którym mieszkała m , gdzie wypadało nam rozstać się ostatecznie . U drzwi mych zatrzymał się jakiś niepewny , wahający się , wzruszony . - Nigdy nie widujemy teraz pani u siebie , Wando Władysławówno . Siostrze tak przykro . . . proszę zajść do nas choćby na chwilkę ! Wyperswaduję baronowej tę nieznośną , nudną wycieczkę do ogrodu . Czekamy panią . - Proszę nie czekać napróżno - odparła m lekko i obojętnie . - Mam dzisiaj jeszcze dużo zajęcia . Jutro na dłuższy czas wyjeżdżam . Drgnął i zaiskrzony wzrok wlepił we mnie . - Jakto ? tak nagle ! - wyrzekł zmienionym , zdławionym głosem , - bez uprzedzenia , bez . . . Lecz ja miał em do pomówienia z panią ! ja chciał em . . . Czy - dodał z wściekłością prawie , widząc ruch mój ku odejściu - czy mię pani nie chce wysłuchać ? - Ani słowa - odparła m swobodnie - to zbyteczne . Oczy jego błysnęły zaciętością i obrazą , jakiś kurcz wściekłości dygotał w twarzy , uwydatniając mongolskie jej cechy , zwykle niedostrzegalne , usta drgały cierpieniem . Wbiegła m szybko na schody , gdy on stał w dole , osłupiały jakby i skamieniały , - a serce krwawiło mi się triumfem , rozdzierało boleścią . Od drzwi spojrzała m : on zawahał się , jakby chciał biec za mną , lecz pohamował się , rękę przesunął po czole jak nieprzytomny i odszedł , gdzie u zakrętu ulicy , znudzona i rozgrymaszona czekała na ń baronowa Zenaida . Nazajutrz już mię w mieście nie było . Wyjechała m do Horodyszcza , tej jedynej wsi , raczej jedynego zakątka pozostałego nam z rozległych niegdyś włości , o które teraz właśnie toczy się proces zajadły . Trzy lata upływają od czasu , jak powróciły śmy do stron rodzinnych , z odległych krańców Wschodu . Radość nasza była bezmierna ; wychowane na dalekiej obczyźnie oddawna myślą rwały śmy się w te strony , które w wyobraźni naszej , kołysanej częstemi opowiadaniami mamy , iskrzyły się jak sen cudowny . Inne tam kwiaty pachniały , inne jaśniało niebo , niż tu na zimnych krańcach Syberii ; inni ludzie żyli , inaczej myśleli i cierpieli . W tych szerokich , napół dzikich przestworzach , odległych od świata cywilizowanego , w oddaleniu od swoich , a zupełnem niemal odosobnieniu od otoczenia , mama nas wychowywała sama , jedynie przy pomocy książek . Dzieciństwo moje i Klaudji upłynęło bezbarwnie i smutno , wśród ścian obcego miasta , za któremi rozciągały się olbrzymie stepowe , bezludne prawie przestrzenie , gdzie wszyscy mówili odmiennym od naszego językiem , a patrzyli na nas obojętnie lub nieprzyjaźnie . W tych to warunkach wrogich , wśród otoczenia usposobionego niechętnie , matka musiała pracą zarabiać na nasze utrzymanie . Podziwiam siły tej wątłej napozór kobiety , wzrosłej w atmosferze zbytku , teraz pozbawionejwszelkiej pomocy , która umiała stawić czoło wszelkim przeszkodom , niepowodzeniom i troskom i mężnie podołać wszystkiemu . Wówczas jednak patrzyła m na jej wysiłki jako na rzecz powszednią , okiem stępionem przez przyzwyczajenie . Zżyła m się z tym widokiem , i uważała m go za zwykły i naturalny . O rannym brzasku , zimą nawet jeszcze przy świecy , widziała m ją krzątającą się koło naszego miniaturowego gospodarstwa , zręcznie , lekko i cicho . Gdy na ulicy ruch się budził , wychodziła , pozostawiając nam przygotowane śniadanie i oznaczone lekcje , które w jej nieobecności miały śmy przygotować . Przejęte ważnością tego zadania obie z siostrą sprawiały śmy się poważnie i gorliwie . Nigdy pranie dziecinna swawola nie zawieruszyła nam głowy , nie pociągnęła do zabaw hałaśliwych i pustego wesela . Na pierwszym planie stał zawsze obowiązek , później zaś jako najwyższa uciecha i nagroda , możność " dopomagania mamie " . Po ukończeniu zadań , z jakąż skwapliwością i dumą naprawiały śmy swoję sukienki , a nawet z zamieraniem serca sięgały śmy po jej własną , potrzebującą odświeżenia garderobę . - Mama ucieszy się gdy zobaczy ! - to były magiczne słowa , przyśpieszające bicie serc naszych i streszczające rozkosze naszego dzieciństwa . I mama cieszyła się . O zmroku przybiegała z lekcji zmęczona , zziębnięta , strudzona , ale patrząc na czysto sprzątniętą izdebkę , stół biało nakryty , lampę wesoło płonącą i nasze głowy pochylone w trwożnej nadziei i wyczekiwaniu , rychło li dostrzeże nową " niespodziankę " , którąśmy jej dla oszczędzenia czasu urządziły , uśmiechała się słodko , przywoływała do siebie i tuliła nas do piersi , nazywając swą jedyną pociechą . Skromniuchny obiad , przygotowany przez babę Agafję , która codziennie na parę godzin przychodziła , wydawał się nam ucztą rozkoszną . Szcze- biotały śmy też na wyścigi , udzielając mamie całodziennych spostrzeżeń . Kos w klatce cały dzień gwizdał , usiłujemy uczyć go tej oto piosenki . Wiśnia , stojąca na oknie w wazonie wkrótce zakwitnie , już ma takie drobniuchne , karminowo zaróżowione pączki . Klocia wybrała jeden kwiatek , o , ten najwięcej rozwinięty , aby go posłać babuni w liście . Na dziedzińcu pojawił się nieznany pies kudłaty . Brzoza na przeciwległej stronie domu zaczyna wyłaniać kiście i bazie kwiatowe , otaczające ją na tle śnieżnym niby dymem sinawym . Wróble dzisiaj szczególnie radośnie ćwierkały , a jeden , podleciawszy , dzióbkiem stuknął w okno , dopominając się o zwykłe pożywienie . Wszystkie te wydarzenia opowiadane były bardzo wyczerpująco . Mama słuchała je z uśmiechem i zainteresowaniem , wzajemnie opowiadając o swych całodziennych przygodach . Zastanawiając się później nad tym nieograniczonym wpływem , który na nas wywierała , bez zawiłych i skombinowanych umiejętności pedagogicznych , zrozumiała m jego przyczynę i źródło . Oto w niej samej nie było ani jednej myśli egoistycznej i brudnej , a całą siebie nam oddawała . Była cała światłością , umiłowaniem i poświęceniem , i takie też uczucia w nas budziła , równie naturalnie i bez sztucznego wysiłku , jak brzmienie każdego tonu wywołuje odpowiedni oddźwięk . Po obiedzie dopiero rozpoczynała się dla nas praca na serjo ; w mgnieniu oka uprzątały śmy z Klocią stół obiadowy , na miejsce obrusa rozpościerały śmy starą , zieloną ceratę , poczem rozpoczynały się lekcje , trwające nieraz do późna w nocy . Świetnie niegdyś wychowana panna ani przypuszczała , że ta jej w ucieczce przed pustką światową chwytana wiedza , stanie się kiedyś chlebem jej dzieci , podstawą ich istnienia , może jedynem oparciem przyszłości . W niedzielę zato po obiedzie odpoczynek bywał zupełny . Mama otoczona nami siadała w głębokim , jedynym w naszem mieszkaniu , fotelu , brała jakąś książkę z zapasu przywiezionego przez nią przed laty , odświeżanego niekiedy przesyłkami babuni , i w wyobraźni naszej przesuwała się cudna , barwna tkanina przeszłości dziejowej . Otaczały nas groźne rycerskie postacie mężów , niosących życie w obronę ojczyzny , niewiasty dzielne jak bojownice a kryształowo czyste , historja poświęceń , walk , dzielności i odwagi . A potem dzieje martyrologii narodu , bohaterskich wzlotów , krwawych upadków i męczeńskich ekspiacyj . Rzeź Pragi , krwawe pola Grochowa i Wawra , święte złudzenia 63 roku , za które mój ojciec głowę położył , a my zostały śmy wygnane z rodzinnego gniazda . Bohaterski odruch niewolnika , który ze skrępowanemi rękoma porwał się bronić swych ideałów , i jego kaźń okrutna . Postaci Sierakowskiego , Padlewskiego , Langiewicza , Traugutta i cały tłum szarych , nieznanych światu bohaterów , których nazwiska na kartę dziejową niewpisane żyją jedynie we wspomnieniach osieroconych rodzin , a pamięć ich zwolna rozprasza się i wsiąka w ziemię . Cały splot bohaterskich porywów , udręczeń i mąk . A ponad ich wysiłkami , jak gwiazda przeświecająca z obłoków , która prowadziła ich kroki , odwieczne ideały sprawiedliwości , wszechumilowania i braterstwa , a jako droga ku nim wiodąca , walka ze złem , nie gwoli własnej korzyści , lecz dla zbawienia świata , walka ze złem tamującem ewolucję ludzkości . Otaczały nas idealne postaci wieszczów : Grażyna , prowadząca zastępy rycerzy przeciwko krwiożerczym gadom krzyżactwa , Konrad pragnący dźwignąć i uszczęśliwić naród cały , Irydjon . . . Ksiądz Marek , gromiący przeniewierców słowem natchnionem , i tylu innych , którzy jak proroki biblijne krzepiliserca narodu w długiej tułaczce po pustyniach niedoli . A my słuchały śmy prawie bez tchu , z ustami wpółotwartemi i rozpłomienionemi oczami , cisnąc się do kolan matki . Snuła się dalej przędza opowieści , przesuwała się ciżba szarych , nieznanych , zapomnianych postaci , które padły w obronie ideału : Sylwan Bobiński , uczestnik sprawy Konarskiego , osaczony przez żandarmów , podarł listę spiskowców i przełknął ją w ich oczach , zanim mu zdążyli przeszkodzić , poczem go wzięto na męki . Peszyński , głoszący hasło braterstwa z ludem , otoczony pod Sołowjówką przez gromadę chłopów , dał się posiekać , wzdragając się użyć przeciw nim broni , i tylu , tylu innych . Niekiedy głos łamał się w jej piersi , a w oczach łzy błyszczały . Wówczas siedziała chwilę nieruchoma , a my z zaciśniętemi drobnemi pięściami , z głową płonącą łuną heroicznych postanowień rozmyślały śmy nad życiem leżącem przed nami , a serce bilo nam uniesieniem , żądzą niebezpieczeństw i ofiar . - Ach ! iść tak z szumem chorągwi na bój ! iść naprzód ! wśród niebezpieczeństw przedzierać się z rozkoszą radosną ! Rzucić się w ogień , zwyciężyć i zginąć ! - wołała m zapalona . - A później co ? - pytała rozważna Klocia . - Nie , wpierw grunt dla zwycięstwa przygotować należy . Przedewszystkiem trzeba budować i wzmacniać . - Później ? to już wasz udział , mrówki robocze , gromadzić po ziarnku , po okruszynie , wznosić budowę . My , duchy wolne , burzyć będziemy ! niszczyć zło ! - przygotowywać grunt pod nowe formy życia . Klocia zaciskała ironicznie usteczka . - Och ! zginąć dla idei ! to bardzo łatwo . . . Daleko trudniej i pożyteczniej jest żyć . Na dworze , tymczasem wiatr leciał i huczał , niosąc z przestrzeni jakieś jęki i skargi , szum zgrozy , ścieranie się zapamiętale sil wrogich . Rozlegały się odgłosy serc omdlewających z trwogi , płacz mordowanych i ryki wściekłości . Wstrząsał posadami naszego domku , jakby go chciał wywrócić , rwał go i targał , obrzucał kłębami śniegu . Ział nienawistnym życiu lodowatym oddechem , przeciskał się wewnątrz igłami szronu , dyszał groźbą zagłady , - i leciał dalej jak żywioł zniszczenia z wyciem dzikiej wściekłości i zemsty . W piecu paliły się i trzaskały pnie sosnowe , purpurowe iskierki rozpryskiwały się wokoło , w zacisznym kąciku biała lampa lała ciche , zadumane światło , a z ust mamy płynął wątek przejmującej opowieści . Opowiadanie setki razy powtarzane , zawsze słuchane z zajęciem o ojcu naszym . . . o ojcu naszym , męczenniku i bohaterze . Emisarjusz rządu narodowego , budzący sumienia spółbraci , po bitwie pod Worobijówką odkomenderowany z obozu dla wydobycia zapasu broni , której pewna ilość przechowywała się zakopana w sadzie w jego rodzinnym majątku , schwytany został przez oddział kozaków i osadzony w kazamacie . A później duszne , wilgotne więzienie z kratami , dokąd nigdy nie zaglądało słońce , i szybką we drzwiach , przez którą przezierał karabin szyldwacha . Smrodliwe powietrze celi , w rogu garść słomy , na której poprzedni więzień , nie wytrzymawszy badania , gardło sobie poderżnął . Mrowie robactwa , strawa więzienna , niekiedy skrzepła i zastygła , z pływającemi zamiast okrasy karaluchami . Miesiące przebyte w samotności , gdy jedynym znakiem życia były tajemnicze pukania w ścianę towarzyszów niedoli , któremi sobie wzajemnie wieści dawali , i podstępne badania , udręczenia śledcze , wykrętne pytania , wymagające naprężenia całej czujności , by się nie zdradzić . Gdy po upływie kilku miesięcy wyprowadzono go na sąd , rękawy miał przywiązane sznurem dosurduta , odzież w łachmanach , ale postawę hardą i pełną godności , a w oczach ogień . Nie trzymał się dawnej taktyki milczenia , którą dotychczas przeciwstawiał wszelkim naciskom , usiłującym skłonić go do złożenia zeznań . Natomiast przemówił . Przemówił bez trwogi jak człowiek wolny , nie obawiający się kar , nieustraszony , a zatem niepodległy . On , człowiek w łachmanach i okuciu , przemówił dojmująco i potężnie , groźnie jak sumienie . Rozwinął przed nimi mękę mordowanego narodu , bunt ducha , który dławiony , tłumiony nie ulega , ale z każdego ucisku powstaje coraz silniejszy . Groźne " Mane - Tekel - Fares " - zawisłe nad budową ciemięzców , wicher dziejowy , co wstrząśnie podstawami państwa przemocy i strąci je w bezdeń upadku . Zwalą się w proch sklepienia ucisku , jak czegoś , co stając na przeszkodzie ewolucyjnym prądom wszechświata , w trzewiach swych nosi piętno zagłady , samo na siebie wydaje wyrok , i runąć musi . Słuchali go z podstępną nadzieją podchwycenia z tej nieustraszonej , ognistej mowy jakichś rozjaśnień , później zmieszani , z trwogą i nieledwie zabobonnem przerażeniom . Oto przyszedł ktoś , co wstrząsnął ich dusze lekiem . Stanął przed nimi okuty a straszliwy jak duch narodu , smagając piorunnemi słowami , budząc w zmurszałych sercach jakieś zamarłe echa . Sędziowie drżeli : zahipnotyzował ich potęgą swego wulkanicznego wybuchu . Cóż mogli mu zrobić ? On śmierci się nie bal ! Kazali go okuć w mocniejsze kajdany , odprowadzić do celi , zdwoić straże , poczem pomiędzy nimi nastąpiła chwilowa cisza , wahanie . . . . Ten nieugięty charakter im zaimponował . Czuli , że w ręce ich dostał się przedmiot ceny bezmiernej . W sumieniu ich , słowami jego wywołany , pełzał jeszcze strach ohydny . - Ten człowiek - to wcielony Duch Narodu . Gdyby . . . przechylać go na swoją stronę ? zwabić obietnicami ? To przecież potęga ! omamić go . . . za nim pociągną tłumy , on pokieruje opinją , poprowadzi dokąd zechce . Trzeba go oszczędzać ! Wówczas podniósł się urzędnik do szczególnych poruczeń wydelegowany na śledztwo Bazyli Bezuchow . Nie wiem , kto z murów gmachu wyniósł tę tajemnicę narady , jakim sposobem stała się światu wiadomą : słowem wieść przedostała się przez ściany jak nieraz przenika najpilniej strzeżona tajemnica , co staje się własnością ogólną . W powszechnem zmieszaniu ten jeden pozostał niewzruszony . Chłodnemi jak cięcia miecza słowy , udowodnił konieczność usunięcia fanatyka buntu , i w imię całości i bezpieczeństwa państwa zażądał natychmiastowego skazania go na śmierć . Opierać się możnemu faworytowi było ryzykownie . Ci słabi ludzie drżeli przed perspektywą utraty łaski carskiej , wszyscy ulegli . Nazajutrz o wschodzie słońca ojciec mój już nie żył . Dzięki tym opowieściom mamy , niosącej nam żywe tradycje , przebywając na odległych krańcach Sybiru , wzrastały śmy jednak w atmosferze czysto rodzinnej . Gdy wokół roiło się mrowie ludzkie bezideowe , kupczące , zaprzątnięte powszedniemi zabiegami , szalały śnieżyce i srożyły się wichury , myślą przebywały śmy wśród stron ojczystych , rozległych Janów i pól , mlekiem i miodem płynącej Ukrainy , słuchały śmy pieśni skowronka nad zbożem chrzęszczącemi niwami , brały śmy udział w sprawach tamtych ludzi . Wyobraźnia podsycana wytężonem oczekiwaniem , chciwie chwytała najlżejsze przejawy ży - cia narodowego . Najdrobniejsze szczegóły i fakta , dostarczane przez dzienniki , miesiącami przez olbrzymie syberyjskie przestrzenie do nas wędrujące , a czytane pomiędzy wierszami , z niedomówieniami ocenzurowanego tekstu , wzbudzały żywe zajęcie , dostarczały wątku tysiącznym przypuszczeniom , nadziejom i wnioskom . Klocia z natury była pesymistką , niedowierzającą uniesieniom i sceptycznie względem nich usposobioną , ostrożną , rozważną i trzeźwą . Do czynu przystępowała po gruntownej rozwadze , zato w wykonaniu go była nieugiętą i wytrwałą . Ja zaś przejmował em się silnie i gorąco , zapalała m się entuzjastycznie , jeśli zaś przewidywania moje się nie ziszczaly , równie łatwo poddawała m się przygnębieniu . Charakterem zarówno jak powierzchownością różniły śmy się z sobą znacznie . Przy pięknej mojej siostrze wyglądała m nieledwie jak kopciuszek . Wysoka , smukła , złotowłosa , posągowo kształtna , biała jak lilja , o cudnie wyrzeźbionym profilu , z odcieniem chłodnej dumy w spojrzeniu , Klaudja zapowiadała się jako piękność wyjątkowa . Znać w niej było potomka arystokratycznej rasy , cały dyplom szlachectwa nosiła w swym spokojnym , wytwornym układzie , pełnym naturalnej wrodzonej dystynkcji . Ja , mniejsza i szczupła , z wichrem niespokojnie wijących się ciemnych włosów i drobną , śniadą twarzą , nawet mierzyć się z nią nie mogła m . Patrząc na mnie widziało się tylko moje oczy , nad miarę wielkie , bo większe od ust , ogniste , pełne wciąż zmieniającego się wyrazu , poza któremi reszta rysów , dość regularnych zresztą , ginęła . Pod względem charakteru jeszcze większe istniała pomiędzy nami różnica . O ile ona była spokojna , powściągliwa , panująca nad objawami swych uczuć , o tyle ja burzliwa , porywcza i gwałtowna ; gdzie ona uśmiechała się z wyniosł em lekceważe- niem , tam ja nienawidziła m , miała m ochotę gryźć i szarpać . Między sobą kochały śmy się bardzo i nie zgadzały śmy się nigdy : ona z odcieniem łaskawej dumy i protekcji dla " maleńkiej " - ja z wybuchami buntu przeciw jej władzy lub uwielbienia . W dzieciństwie uważała m za oznakę godności nie poddawać się jej wpływowi , i miała m za punkt honoru nie uginać się jej woli , chociaż wobec innych zawsze gotowa była m bronić gorąco jej praw pierwszeństwa . Poprostu pomimo zewnętrznych objawów buntu , w istocie była m z niej dumna : szczyciła m się nią . Ona zaś wyglądając jak księżniczka , wymagała ode mnie posłuszeństwa i uległości , panowała tak naturalnie i spokojnie , jak lilja kwitnąca obok ostu . To było niejako jej przyrodzone , królewskie nade mną prawo . Inną też miarę przykładała do własnych wysiłków niż do wymaganych ode mnie , wprost ze spokojnem przeświadczeniem o swej bezspornej wyższości . Klaudja od dzieciństwa objawiała niezwykle rozwinięty zmysł muzykalny . Mama z niewypowiedzianym trudem sprowadziła dla niej fortepian i zajmowała się nią gorliwie . - Pracuj ! - mówiła - muzyka to może jedyna radość twego bytu , a prawdopodobnie i jedyny sposób zdobycia kawałka chleba w przyszłości . Mama sama nieledwie artystką była , ale czegóż bo ona nie umiała ? Nie spotykała m dotąd nikogo o tak szerokiej inteligencji i tak rozległej wiedzy . W wędrówce mej po stolicach Europy , nieraz zdarzyło mi się spotkać z gromkiem imieniem i błyszczącą sławą , do których biegła m jak do źródła poznania , i odchodziła m w zniechęceniu . Pod świetnemi pozorami wiedzy , talentu , dowcipu , taiła się nieraz pustka duchowa , gdy u mamy ze zdziwieniem odkrywała m wprost niezgłębione bogactwa . To dusza ognista , wielkie serce ofiarne i wytrwałe . Przedludźmi milcząca i w sobie zamknięta , napozór surowa i chłodna . Czarne oczy poważne i głębokie , które czasem ogarniają spojrzeniem dziwnie łagodnem i miękkiem , choć badawczem . Ciemne włosy przyprószone siwizną , gładko przyczesane na skroni , blada ściągła twarz o zarysie łagodnym , stanowczym i bardzo smutnym , taka jest matka moja . Córka bogatej arystokratycznej rodziny , od dzieciństwa otoczona najwymyślniejszym zbytkiem , wykwintna i samowolna panna , otoczona rojem wielbicieli , z nudów szukała rozrywki w filozofii i naukach ścisłych . Była by może zbłąkała się w tym kierunku , powiększając szeregi dyletantek , błyszczących umysłów i serc pustych , gdyż w domu jej rodziców panowała atmosfera kosmopolityczna , a kultura estetyczno - umysłowa przeważała nad kierunkiem moralnym , który traktowano z tolerancyjnym sceptyzmem , ale spotkała mojego ojca . Ten energiczny i pełen zapału człowiek porwał jej wyobraźnię i zapalił duszę . Potrafiła oprzeć się woli rodziny , dla której zamężcie patrycjuszki ze zwykłym szlachcicem - ziemianinem było czemś w rodzaju mezaljansu , ugięła głowę przed jego wyższością moralną , pokochała jego ideje i przekonania , zlała się z nim całkowicie i odtąd życie jej stało się wcieleniem Jego zasad . Bo mężczyzna tworzy idee , ale wciela je , życie im daje - kobieta . . . Ojciec od kilkunastu lat spoczywa już w grobie , a mama kocha go równie silnie , żyje dla celów przezeń wytkniętych i dzieło jego dalej pełni . Miłość wytrysła z pobudek duchowych , a niedotknięta rozczarowaniem , nie ma jak gdyby kresu . . . To , zdaje mi się , było głównem źródłem jej siły moralnej , podstawą i opoką jej czynów . Kiedy nas wychowywała , pomimo miłości ze spartańską surowością wymagań , nawet kiedy tuliła do siebie nasze głowy , wpatrując się w nie z rozrzewnionemzamyśleniem , zdaje mi się , że jeszcze kochała w nas i szukała ojca . A dni , miesiące , lata płynęły . . . Śnieg włosy marny przyprószył siwizną , i dotąd tak dzielna , wytrwała i mężna , coraz częściej zaczęła zapadać na zdrowiu . Ciężkie przejścia , praca nadmierna i tęsknota za krajem , rozwinęły w niej zaczątki choroby sercowej , która zczasem wzmagała się wciąż , chociaż objawy heroiczne skrywała przed nami . Pomimo jej stoicyzmu i milczenia często niepokoiła nas jej twarz blada i nogi widocznie opuchnięte boleśnie . Patrzyły śmy wówczas na siebie z trwogą , w obawie niebezpieczeństwa . Ale w miejscowych warunkach rady nie było . My dorastały śmy . . . Z kraju dochodziły wieści coraz rzadsze . Od najbliższych krewnych mamy niekiedy po roku listów nie było ; stosunki niepodtrzymywane osobistem widzeniem się powoli stygły . Najwytrwalszą korespondentką była matka ojca . Od niej tylko listy dochodziły regularnie . Prawie każdego czwartku pocztyljon przynosił staroświecką kopertę , zaadresowaną dużem , pochyłem pismem . Listy babuni były bardzo proste , a zarazem wyczerpujące , donosiła o sprawach krajowych i okolicznych , o zmianach w sąsiedztwie , o własnem gospodarstwie , dowiadywała się troskliwie o najdrobniejsze szczegóły naszego otoczenia , które skutkiem tego znała tak dokładnie , jak gdyby z nami przebywała . Znać było , że główne jej ukochanie i interes życiowy w nas spoczywał . Sama niemało też miała trosk i kłopotów . Majątek ojca sprzedany przymusowo nabywcy stojącemu blisko kół rządowych , który zań fantastycznie niską cenę zapłacił . Z sekwestru wyłączony zostałtylko stary dwór , zapisany babci w testamencie przez bardzo dawno zmarłego dziadunia , wraz ze wszystkiem , co się w nim znajdowało , rozległym parkiem , łąką i warzywnym ogrodem , których nie można było pod własność ojca podciągnąć . Z tych drobnych resztek energiczna staruszka potrafiła ciągnąć dochody , starczące nietylko na jej utrzymanie , ale skąd i nam stale przysyłała zasiłki . Na łące pasło się kilkanaście krów holenderskich , których mleczywo babunia , niegdyś sławna gospodyni , umiała na rozmaite sposoby przetwarzać i korzystnie zbywać . W ogrodzie , gdzie pracował kulawy Archip , corocznie zbierano niezłe plony , ananasowe truskawki , olbrzymie kalafiory i szparagi , melony , kantalupy pokryte subtelną siatką , renklody , mirabele i renety przepysznych gatunków , ze szczepów ongi przez dziadunia z Krymu sprowadzonych . Z inspektów już w początkach marca pojawiała się sałata , ogórki i rzodkiewki , a bliskość miasta ułatwiała zbyt tych produktów . W zagrodach tuczyło się kilkadziesiąt indyków , które przed świętami , ulokowane na wozie , pod wodzą Archipa uroczyście wędrowały do miasta , a wyśmienite wędliny , wiśniaki i nalewki babuni też znajdowały licznych amatorów i wielbicieli . Słowem babunia pomimo swych lat sześćdziesięciu krzątała się żywo , pracując głową i rękoma , nastarczając wszystkiemu i nie dając doprowadzić do ruiny starego dworu . Między sąsiadami pamiętającymi ją niezbyt dawno jeszcze panią rozległych włości , była poważana jako rozumna niewiasta , a czczona jak święta . Przed domem samotnej staruszki zatrzymywały się często karety i wykwintne powozy , których właściciele przyjeżdżali odwiedzić ją i zasięgnąć porady , gdyż słynęła z bystrej przenikliwości i przezorności niezwykłej . Ona była teraz centrem i relikwią tej oko - licy , w której niegdyś przodowała wspaniałością i bogactwem . Od pewnego czasu listy babci stały się jakieś zagadkowe , pełne niedomówień , jakby ukrywała przed nami jakąś tajemnicę . Czasem tryskała z nich i iskrzyła się radość , niekiedy grał dziwny niepokój . Nakoniec zagadka wyjaśniła się . Gdy u steru rządu powiał wiatr pomyślniejszy , babcia używając swych licznych stosunków i wpływów , z niezmordowana zabiegliwością , starała się o wyrobienie dla nas pozwolenia powrotu . Przytem prawnicy , z którymi się naradzała , ukazali jej możebność odzyskania choćby okruszyn naszego majątku . - Bała m się zwodzić was pustą nadzieją - pisała ona - ale teraz już mam pewność ! Wkrótce zostanie wam udzielona amnestja . Powrócisz , Andziu ! Zobaczę was wreszcie najmilsze moje wnuczęta , wyśnione , nieoglądane . . .Klociu ! Wandziu ! czy pamiętacie mię choć trochę ? Czy kochacie waszą starą babunię ? Czy śmy ją kochały ? o bardzo ! każdem biciem serca były śmy z nią złączone . Czy pamiętały śmy ? - mniej znacznie . Kocia towarzyszyła wysłanej mamie , będąc czteroletnim dzieckiem , ja jako nowonarodzone niemowlę , pozostała m na jej opiece i wychowywała m się pod jej skrzydłem do lat siedmiu . A jednak i ja pamiętała m tylko jak przez sen siwe włosy , okrągłą twarz babuni , jej piwne , młodzieńczo żywe oczy i rześkie ruchy . Znacznie już lepiej tkwiły mi w pamięci sylwetki młodszych ode mnie braci stryjecznych , stałych towarzyszów mych zabaw : orli profil Mieczyka i głębokie , cicho zadumane jeziora źrenic Bronka . Babcia z natury była weselsza , pogodniejsza , nieledwie młodsza usposobieniem od cichej i wytrwałej , ale smutnej i surowej mamy . Była to dusza młodzieńczo żywa , dziecięco świeża i prosta . Dziecię tych czasów , gdy myśl kroczyła prostą ścieżką , nie zatapiając się w subtelnościach analizy , gdy serca biły żywo w zgodzie z rozumem , a po nieskomplikowanem rozumowaniu i skorej decyzji jak piorun wypadał czyn . Babunia z przyrody i temperamentu była wielką optymistką , w najcięższych okolicznościach nie traciła otuchy i nadziei , przeciwności chwytała za bary i najczęściej wychodziła z nich zwycięsko . W naturze jej nie leżały rozmyślania , skargi lub żale , zato w działaniu była przytomna , energiczna i bystra ; największym niebezpieczeństwom mężnie umiała stawić czoło i w chwili gdy inni rozpaczali lub omdlewali z bólu , ona nie tracąc nigdy głowy , wykonywała co należało . Z książkami miała wogóle mało do czynienia , lekceważąc literackie upodobania i trochę pogardzając " literaturą " za jej rozmijanie się z życiem . Chętnie wprawdzie czytała , a raczej słuchała czytania , z zajęciem śledząc losy Numy i Pompiljusza , współczuła ich romantycznym perypetiom , ale do słowa drukowanego była wogóle bardze sceptycznie usposobiona . Lubiła nadewszystko poezje Bohdana Zaleskiego , którego wiersz niezawiły i harmonijny , kryształowo dźwięczny i czysty jak strumień wody , wykwitły na bujnym ukraińskim ugorze , jak polny mak na łanie zboża , tchnący rzeźwą wonią stepowej macierzanki , najwięcej odpowiadał jej duszy prostej , świeżej i poetycznej . Jednak pomimo skłonności do poezji , a zarazem pogodnej i wesołej ofiarności , babunia w poglądach swych była surową realistką ; pogardzała sentymentalizmem , nie znosiła obłudy , frazesu i pozy , a przedstawicieli ich obdarzała bardzo ostremi uwagami . A że przytem miała tę słabość , iż lubiła prawdę mówić w oczy każdemu , a rżnęła ją wprost , bez ogró- dek , więc ceniąc jej trafny sąd , obawiali się jej jednak trochę ludziska . - Zły czy dobry , oszust czy sprawiedliwy , niech każdy wie , co wart ! i co ja o nim myślę - mówiła . - Niech pani wstaje wcześniej , gospodarstwa dojrzy i dzieci dopilnuje - radziła wytwornej rozżalonej damie , roztaczającej przed nią zwierzenia swych domowych nieszczęść . - W każdym zatargu niech pani się zastanowi , czy sama w czemkolwiek nie winna , i siebie naprzód poprawi . Gorsetu niech pani tak nie zaciska , powietrza świeżego użyje , to i bezsenność przejdzie i nerwy się uspokoją . Słucham ot panią i dobrze uważam : i widzę doskonale , że wszystko to są próżne wymysły , z nudów i bezczynności . Proszę mi wierzyć ! A względem ludzi niech pani postara się mieć więcej cierpliwości i dobrej woli . Babunia wogóle nie wierzyła w zdenerwowanie i miała w wielkiej pogardzie tę nowoczesną chorobę . - To , panie , wprost złość nieokiełznana ! nie zaś jakieś tam nerwy - twierdziła . - Tobie , moje serce , coś źle z oczu patrzy - mówiła innemu . - Ani chybi , że masz coś złego na myśli . Oczy ci tak latają i wzrok niespokojnie odwracasz . Pewno chcesz kogoś oszukać ! Delikwent kręcił się jak na rozżarzonych węglach , usiłując słowa staruszki w żart obrócić , niemniej po pewnym czasie okazywała się trafność jej przewidywań i babunia triumfowała . Rzeczywiście dzięki bystrej spostrzegawczości i niezwykłemu darowi intuicji odgadywała trafnie tam , gdzie wszyscy plątali się w wątpliwościach i mylili się pozorami . - Rób co ci sumienie każe ! i swoje obowiązki pełnij ! - to ci i lekko będzie na duszy - miała gotową odpowiedź na wszelkie jękliwe skargi chaotycznego weltschmerzu . Ona sama z najcięższym obowiązkiem nie targowała się nigdy ; robiła co jej kazało sumienie , i pomimo wielu ciężkich przejść i strat bolesnych pogodna była , rzeźwa , a nawet wesoła . Dzieci otaczała szczególniejszą opieką , do dzieci miała słabość . Jeżeli zżywszy się z miejscową ludnością , miała dla niej naturalną przychylność , to dzieci kochała . Stanowiły one prawie jej rodzinę . To też wioskowe maleństwa mając w niej naturalną opiekunkę , hurmem leciały za " starą panią " , która je szczodrze orzechami i jabłkami z sadu obdarzała . Zaglądała do niemowląt , łajała mołodyce za nieczyste ich utrzymywanie . Jej pierwotne pojęcia o higienie wystarczały krzepkiej jak dąb ukraińskiej ludności ; kwiat lipowy , spirytus mrówczy , ogrzewające kompresy i tym podobne środki wchodziły w zakres jej niezawiłych medykamentów , któremi szafowała umiejętnie i ze zrozumieniem rzeczy , a mleko które mniej zasobnym wydawała ze dworu , wchodziło też w skład jej leczniczych przepisów . Lekarz miejscowy miał w niej dzielną pomocnicę w udzielaniu pomocy w nieszczęśliwych wypadkach , w czem poza niezwykłą przytomnością umysłu odznaczała się dziwną intuicją w wyborze prostych , lecz trafnych środków . Kiedy w okolicy wybuchła epidemja tyfusu , babunia dzielnie stanęła do walki z zarazą , odwiedzała chorych , spełniając przepisy lekarskie . Niczego się też nie obawiała i wogóle miała to przekonanie , że jej bez woli Boskiej włos z głowy spaść nie może . - A jeśli już takie zrządzenie Boże , to co pomoże i ukrywać się napróżno ? Dzięki temu przekonaniu nie była wprost dostępna wrażeniom strachu , okolica zaś nie miała energiczniejszej od niej obronicielki . Podczas częstych na wsi pożarów , bez trwogi i utyskiwań stawała na czele ratunku i dzielnie ko- menderowała armją wiejskich parobków , którzy bez szemrania spełniali jej rozkazy , i na skinienie " starej pani " w ogień skoczyć byli gotowi . To też sama jedna , osamotniona pod starość , pozbawiona materialnych środków , była opatrznością okolicznej ludności i najwyższą instancją rozstrzygającą jej sprawy , a jeśli sąsiedzi poważali w niej zacną staropolską matronę , to chłopi czcili ją jak wspólną MATKĘ . W pamięci mej żywo stoją te chwile , gdy zmęczone i skołatane podróżą , stanęły śmy u kresu wędrówki . Przed wzrosłemi w pustyni pysznie roztoczył się Kijów po stokach gór , tonący w zieleni , migocący w oddali złocistą kopułą ławry . Pociąg szumiał i huczał , lecąc po moście zawieszonym nad przepaścią rzeki , szybko migały w oknach arkady i wiązania i razem z rzeźw m powietrzem porankowem płynęły migocące odblaski wody , kołysały się sine / ile Dniepru , obramowane złotą pianą iskier . Na przeciwległym brzegu , spowite jeszcze w mgłę poranną , tuliły się domy uczepione stoków stromych wzgórzy , wznosiła się umajona góra Włodzimierska z kamienną figurą u podnóża , i altaną zawisłą u jej szczytu jak jaskółcze gniazdo ; roztaczał się gorący przepych nawpół południowej natury , oblanej wesołemi potokami słońca . Po długiej rozłące ujrzały śmy babunię . Te lata , które mamę złamały i zestarzały , nas z dzieci przekształciły w dorosłe dziewice , na niej prawie się nie zaznaczyły . Dużo dobroci i rzeźwości w twarzy okolonej siwemi włosami , wesoły , dziecięco ufny oczu promieniejących miłością , głos dźwięczny , donośny , ruchy prędkie i żwawe : ujrzała m ją takąż , jaką sobie wyobrażała m . Nad nami odrazu zagarnęła władzę patrjarchalną , gotując się pomagać z energja , prostotą i wesołością . Kuzynka mamy Matylda , nie mieszkająca w Kijowie , lecz utrzymująca tam stale swe pied-a - terre , ustąpiła nam swego mieszkania , na którego progu babunia nas witała rozjaśnioną twarzą , poczciwemi trzęsącemi się ramiony kolejno przyciskając do piersi nasze głowy . - Trzeba ci zająć się sprawą majątkową , Handziu - zadecydowała . - Będziemy broniły się do upadłego . Sprzedaż była nielegalna , las nie wymieniony w umowie i natychmiast odprzedany wynosił dwakroć tyle , co suma zapłacona przez Tollego za cały majątek . Wszystkie dowody są za nami . Kilka podobnych procesów toczy się w różnych stronach kraju . Niewiadomo jak się zakończą , ale i to dużo znaczy , że pozwolono je wszcząć . Wiem , że brak wam obecnie stosunków , doświadczenia i pieniędzy . Trudno wam będzie . . . Cóż robić ? trzeba spróbować , za nami prawda ! Ale sprawa w teorji tak jasna i słuszna , w praktyce nie okazała się wcale łatwa . Babunia wróciła do swego gospodarstwa , ożywiona nadzieją odzyskania rodzinnego gniazda . Latem miały śmy podążyć do niej , tymczasem wypadło osiedlić się w mieście dla rozpoczęcia sprawy . Ale prawnicy jeden po drugim uchylali się od jej prowadzenia . Przeciwnik nasz zbyt był potężny i działał z ramienia rządu . Ostatecznie , pomimo zupełnej słuszności , sprawa nasza miała wszelkie szanse niepowodzenia . Przytem zasoby nasze były bardzo szczupłe , co wielce utrudniało sytuację . Niewielki zasiłek , zostawiony przez babunię , zaczynał się wyczerpywać , bezowocne narady i konsultacje szybko pochłaniały resztę . Mama , z początku ożywiona radosną nadzieją , zgnębiona , coraz ciężej zapadała na zdrowiu . Postanowiły śmy z Klocią własnemi siłami zarabiać na utrzymanie . Ona dość prędko dostała lekcje obcych języków i muzyki , w czem dopomogła jej okazała postawa i pełne godności ułożenie . Mnie po wielu staraniach i trudach przyobiecano posadę początkującej nauczycielki , która jednak wciąż wymykała się z rąk moich . Szczupła była m , dzika jak wzrosła w puszczy sarna , nieśmiała do ludzi , chociaż w gronie poufał em wielka śmieszka , - i nie wyglądała m jeszcze na moje nieukończone wprawdzie lat siedmnaście . Wówczas to jednego poranku zjawił się u nas Biełgorodow . Ojciec jego , podobno wysoki dostojnik , cieszący się względami monarchy , - syn natomiast , demokrata , naprzekór rodzinie , nie używający nawet tytułu hrabiowskiego , udzielonego ojcu za zasługi państwowe . Zresztą nigdy o tem nie wspominał , a stosunków jego rodzinnych nikt bliżej nie zna . W adwokaturze kijowskiej pojawił się niedawno , ale odrazu zajął miejsce wybitne . Małomówny i nietowarzyski , odznacza się niezwykłą pracowitością i sumiennością . Pod jego zarządem znajdują się zbiory archiwalne miejskie , prowadzi przytem wykłady w uniwersytecie . Mama dnia poprzedniego była u niego jak u tylu innych ; nie zastawszy go , sprawę wyłożyła dependentowi i nadmieniając , że zły stan zdrowia utrudnia jej ponowną bytność , pozostawiła swój adres , zresztą bez jakiejkolwiekbądź nadziei na pomyślne wyniki tego kroku . - Słyszał em wiele o sprawie pani - rzekł bez żadnej przedmowy wprost - i wiem , że koledzy uchy - Przestwór ten , pusty dla oka , zaludniony jest chaosem niewcielonych kształtów , echem przebrzmiałych dziejów , wirem zawiązków przyszłości , przestrzeń żyje , życiem swoistem , sobie właściwem . I owa dusza przyrody , spragniona objawienia się i głosu , czeka na organizację pokrewną sobie , by na jej strunach własną swą pieśń wydzwonić . . . . Obecność ludzi rozpraszała te prądy , w ich nieujęcie subtelne wibracje , wtłaczając grube , ciężkie pierwiastki , jak gdyby pieśń harfy powietrznej , przygniatając krzykliwemi , jaskrawemi odgłosami dnia powszedniego . - Zdawało mi się wówczas , że coś jest ode mnie odjętem , jakieś nadzwyczaj delikatne dalekonośne narzędzie optyczne , zastąpione przez pospolite , z ordynarnego szkła okulary . Że nic już wokoło nie wibruje , nie staje się , nie odzywa : przestrzeń wokoło mnie jest pusta , ja zaś wśród niej jak ogłuchły ślepiec . . . Jak gdyby ściana przegradzająca zmysłową świadomość od otchłani wrażeń bezwiednych , była u mnie przejrzystszą i gibszą niż u innych osobników . - Niekiedy na chwilę rozsuwa się , a wówczas ja przenikam i widzę . Znów rozesłały się przed nami łany bez końca i ukwiecone łąki , zaszumiały zarośla oczeretów , zapachniały czereśnie białem kwieciem wyściełające jary . Na mogiłach zaczerniały krzyże . W siołach błysnęły zielone szybki chat bialutkich w sadach wiśniowych , tonących w powodzi kraśnych maków , malw wysmukłych i żółto - burych nagietków . Jakżeż wesoło wówczas mi było ! jak wesoło ! jak miło i szczęśliwie ! - Gdy wspomnę te chwile odległe o trzy lata , tę świeżość wrażeń napół dziecięcych , gdy świat przedstawiał mi się jak cudowna , pełna fantastycznej a tajemniczej prawdy bajka , zdaje mi się , że jakąś inną istotę mam przed sobą , takem już daleko od tamtej wrażeniami mojemi odbiegła . . . Co rano zrywała m się przed świtem i przebiegała m park senny jeszcze , zasnuty wilgotnym mrokiem nocy . Blady rożek księżyca tonie w szafirze , blado migocą i mdleją gwiazdy , tając jakby i roztapiając się we wzbierającym rozlewie brzasków , a z ziemi buchają orzeźwiające wonie , jakby każdy kwiat , każda kępa trawy była czarą balsamu . Cichy wiatr pełga zrywając welony mgieł i rześki chłód poranku przejmuje świeżością . Drgająca , przezrocza lekkość powietrzna , na krańcach mieniąca się seledynem , a później wspaniały hejnał wschodu , powódź różowych i złocistych blasków i cała kaskada brylantowych promieni lejących się w przestwory . Zewsząd donoszą się chóry radosnych szczebiotów i świergotań , a kiście traw pełne rosy lśnią , płoną i chybocą tęczami jak rojem brylantów . W tych lśniących falach rzeźwego powietrza , lubiła m biec szybko , szybko , dzwoniąc kaskadą śmiechu , radującego się życiu , lub zawrotnej , lecącej w przestrzeń jak dzwon rozbujały piosenki . Kąpała m się we mgle porankowej - i chwilami zdawało mi się , iż unoszą mię skrzydła , że bujam jak motyl nad kępami kwiatów , fruwam jak jaskółka i przelatuję nad pióropuszami traw , strząsając z nich tęczę rosy , a włosy wichrzą mi się nad czołem , a za mną jak wicher lecą ciemne i długie strugi warkoczy . Zdyszana sfruwała m na wąską ławeczkę przysiadłą u skraju parku , na wzgórku zarosłym puszystą murawą . Za mną szumiała aleja jesionów , jak szereg strażujących hajduków podwójnym rzędem obiegająca ogród , pijnując jego granic . Na wzgórzu krzew głogu bujał delikatnie rzeźbionemi gałązkami , osypując mię całą śnieżnemi , lekko zaróżowionemi płatkami , o gorzkim migdałowym zapachu . Przede mną , po krańce horyzontu ciągnęły się bezbrzeżne łany , płynące falą zbóż , dźwięczące jak gdyby rozmodloną szczęściem pieśnią skowronka . Nic nie pragnęła m wówczas , niczego nie pożądała m , o niczem nie myślała m nawet . Jak roślina lub ptak poiła m się bezwiednie życiem wszechnatury , wszystkie struny serca dźwięczały żywiołowo hymnem cudownym , i była m tak bardzo , tak nieskończenie szczęśliwa ! Czasami tylko jak cień złowrogiej chmury przesuwała się nade mną groźna mara losu , który za owe chwile bezpamiętnej błogości kiedyś mi każe odpokutować . Zdawało mi się wówczas , że w piersi mej drzemią jakieś straszne siły , nieznane mi jeszcze , co kiedyś zerwą się niepohamowane jak burza . . . I przyrzekała m sobie przejść życie w kryształowych jasnościach prawdy , w słonecznych blaskach piękna , chociażby przez ciernie i głogi , odważnie i wytrwale drogą prostą . Postanawiała m sobie znieść mężnie złą czy dobrą dolę , nie uginając się pod żadnemi ciosami , nie popełniwszy żadnego czynu , którego by m z podniesionem czołem wyjawić nie mogła , ażeby kiedyś , pomiędzy sobą a takiem świetlistem świtaniem , rozdźwięku nie poczuć . . . Gdyż inaczej , w tym ani w tamtym świecie , nie zaznam pokoju . . . Tymczasem jednakże , i te mgły ścielące się po polach , i brzaski różane , i cisze porankowe , i krwawe pożogi zachodów , - wszystko to było moje , z tem wszystkiem stanowiła m jedność . Upajała m się życiem natury , bez myśli o jutrze , bez pamięci . . . Niekiedy wstydziła m się , żem taka jeszcze dziecinna , iż wciążbym rada śpiewać i latać , chociaż już jestem dorosłą panną , bo w lipcu już miała m skończyć lat siedmnaście . Nosiła m już długą suknię , co mię niezmiernie w dumę wbijało , a znajomi tytułowali mię " panią " . Rozumiała m , że taka godność nakłada pewne obowiązki , i że nietylko z wieku , lecz i z ułożenia , powinna m być dorosłą panną . Starała m się też powściągać dziecinne wy- bryki , chociaż ze wstydem wyznać muszę , że niektóre postępki panny Wandy były wcale naganne i niestosowne . Lubiła naprzykład z młodszymi o lat kilka braćmi stryjecznymi Mieczykiem i Bronkiem grać w piłkę , latać z nimi na wyścigi , lub zdjąwszy obuwie biegać boso po deszczu . Niedoścignionym też wówczas dla mnie wzorem były moje kuzyneczki : Emcia Podhorska , Madzia Prószyńska i Tecia Zaleska , które często odwiedzały babunię . Te umiały trzymać się prosto , mocno w pasie gorsetem ściśnięte , uśmiechać się dystyngowanie końcem ust i chodzić " d'un pas mesuré " . Włosy ich nigdy nie były roztargane jak u mnie , lecz w regularnych lokach spływały na szyję , podnosząc się nad czołem w gładkich puklach . Umiały zręcznie unosić sukienek , obciskając figurę i ukazując nóżki elegancko obute , sznurować delikatnie usteczka i modulować głos , przeplatając szczebiot cudzoziemskiemi frazesami . Babunia nazywała to wprawdzie papuzim wdziękiem , ale ja pocichu zdecydowała m , że babcia nie zna się na szyku . Bo jeśli szyk na tem właśnie polega , aby być do papugi podobną , więc co ? Właśnie wypadały imieniny babuni , i okolica zjechała się w komplecie . Od rana ciągnęły karety , landary , bryczki jak na odpust . Od najbogatszych da najbiedniejszych szaraczków wszyscy tu byli . Zjawiła się nawet kapela żydowska , którą niewiadomo kto z Białej Cerkwi w niespodziance sprowadził . Zaroiło się w starym dworze od dorodnych , ogorzałych postaci męskich , i smukłych kibici a urodziwych twarzyczek niewieścich . Winszowano mamie powrotu , cieszono się , a pocichu nas oglądano . . . Kuzyneczki prosiły mię , aby świeżemi kwiatami przystroić im suknie i włosy . Nieumiejętna była m w toalecie , ale wiązanki kwiatów jakoś niezwykle i ślicznie z moich rąk wychodziły . Wszyscy mi to przyznawali : dowód w tem , iż tak eleganckie osobyzgodziły się , by m swemi ciemnemi palcami we włosach ich majstrowała . Aż cieszyła m się , że wyszło tak ładnie , tak uroczo , a niby od niechcenia . Emcia , zwiędła blondynka , w ciemno fiołkowych bratkach , które niby zamyślone nad czołem jej leżały . Żywa Madzia w purpurowych goździkach , które wokoło jej ciemnej główki śmiały się jak figlarne płomyki . Spokojna , krąglolica Tecia w girlandzie z bladoróżowych kwiatów głogu wyglądała świeżo i wiosennie . Każda w tych kwiatkach miała uwydatniony swój odrębny typ , wyidealizowanie swej indywidualności . Kuzyneczki przyrzekły mi się odwdzięczyć . A był to właśnie dzień dla mnie feralny . Klocia wołała mię do pomocy w gospodarskich zabiegach , odrzekła m : - Zaraz ! - i uciekła m do ogrodu . A trzeba wyznać , iż miała m brzydką myśl zostawić ją samą , wybrnąć z kłopotu , co się też i stało . Co mię też tam kompoty , ciastka i lody obchodzić mogły ? Uważała m iż jest to poniżeniem dla mego wzniosłego ducha , że zresztą ludzie nie powinni zwracać zbytniej uwagi na to co jedzą , a tem bardziej jak to jest podane . Miała m właśnie inną troskę : Bronek przez swawolę popsuł mi widoczek parku , który dla babuni wyrysowała m , i już nie miała m czasu go przerobić . Połamał mi przytem ołówki i ! kredki i porozdzierał szkice . Ujrzawszy niespodziane spustoszenie , uniosła m się gniewem , krzyknęła m " osioł jesteś i osłem pozostaniesz " - i . . . w popędliwości dała m mu w bok porządnego szturchańca , poczem on z bekiem głośnym popędził do babuni na skargę . Praca kilkutygodniowa zniszczona , brzydki czyn popędliwości i zemsty osobistej popełniony , przytem egoistyczne uchylenie się od obowiązku , i złożenie wszelkich ciężarów na barki siostry : - na taką to przygniecioną brzemieniem win , żałującą i skrycie żądną ekspiacji istotę , napadły śliczne moje kuzyneczki . - Kto widział nosić jak ty rozpuszczone warkocze ? Nikt w twoim wieku tego nie robi.Jeste ś już dorosłą panną , a czeszesz się jak cyganka ! - Kiedy to tak wygodnie biegać , nie zważając , że coś tam może rozrzucić się na głowie - odparła m skruszona . - Ależ to nieprzyzwoicie , nieszykownie , prostacko ! - W twoim wieku to zupełnie nie uchodzi ! - Nie zwracasz żadnej uwagi na modę ! A przecież nie żyjemy gdzieś na pustyni . - Musisz koniecznie się poprawić ! - Kiedyż bo widzicie moje drogie moda mię doprawdy nic a nic nie obchodzi , a przytem tak mi się nie chce o tem rozmyślać . . . - Nie chce się jej ! Słyszycie ! Wielka rzecz , iż ci się nie chce . . . Trzeba umieć przezwyciężyć siebie . To zdanie mi zaimponowało . Czuła m , żem rzeczywiście winna , że potrzebuję się poprawić . Przytem i mama powtarzała mi niejednokrotnie : " należy umieć władać sobą " . - Spełnię więc co należy - rzekła m pełna żalu i skruchy . Po długich szeptaniach i poufnej naradzie panienki przyprowadziły swą nauczycielkę francuskę pannę Beaupré , która wystąpiwszy z przekonywającą przemową na cześć triumfu cywilizacji nad dziką przyrodą , zabrała się do dzieła , usiłując uczynić ze mnie , przynajmniej zewnętrznie , dobrze wychowaną pannę . Wykazawszy jeszcze raz całą niestosowność noszenia rozpuszczonych do kolan warkoczy , ubliżających dobremu tonowi , rozdzieliła moje ciemne , wichrzące się niespokojnie włosy , ściągnęła je i spięta mocno na czubku głowy . Poczem zlepiwszy je gładko tłustą pomadą , poskręcała je w różne misterne gugle i gugielki ( takie brzydkie że aż pfe ! ) . Siedziała m spokojnie i prosto , mężnie poddając się męczeństwu , i tylko od mocnego ściągania włosów oczy mi na wierzch wyłaziły . Do panieńskiego pokoju wbiegła Klaudja , smukła i piękna jak Djana złotowłosa . U sukni jej była rozerwana falbana , i szwaczka Teosia , brzydka tęga dziewczyna , z twarzą poznaczoną ospą i lśniącą od potu , klęcząc na podłodze z ustami pełnemi szpilek , grubemi czerwonemi rękoma usiłowała rozdarcie usunąć . - Prędzej ! prędzej ! - wołała Klocia . Przez uchylone drzwi jakiś głos męski też naglił do pośpiechu . Teosia zaś czołgała się po podłodze na kolanach dokoła falbany , śmiejąc się śmiechem podobnym do rżenia . W tej chwili Klocia , odwróciwszy głowę , dostrzegła mię udręczoną w ręku panny Beaupré . Spojrzała na mnie ze zdumieniem i zbierała się zaoponować , ale w tej chwili zabrzmiały pierwsze takty mazura , za drzwiami rozległ się żałosny jęk i . wsunęła się stroskana głowa dyrygującego tańcami ; - przyciąwszy więc usta tłumionym uśmiechem , wypłynęła na ramieniu swego tancerza Wacława Dymszy , pięknego , wytwornego pana Wacława , z którym wyglądała jak para bogów . Wpatrzony w moją siostrę i ku niej pochylony , pan Wacław potrącił nogą zbierającą na klęczkach szpilki tęgą Teosię , która zerwała się ciężko , a z oczu jej posypały się złe błyski . Nakoniec panna Beaupré wypuściła mię . Boże , jakżeż ja wyglądała m ! Nie wiem , dlaczego misterna ta koafiura uwydatniała nietylko moją twarz opaloną , ale i ręce czerwone i podrapane , wyglądające niemal jak ręce Teosi . Niedawno na wsi pod dyrekcją babuni gaszono pożar , i ja usiłowała m brać czynny udział w ratunku , pomagając usuwać chłopskie kuferki . Nawet , Panie odpuść , jakieś cielę , zamknięte w obórce , własnoręcznie wyprowadziwszy , od śmierci uratowała m . Były to niezaprzeczenie próbki mej bohaterskości , ale teraz te ręce popalone i podrapane , wysunęły się niejako najaw i zadominowały w mej toalecie . Z wieżą Eifel na głowie i temi rękoma musiała m wyglądać bardzo zabawnie . Kuzyneczki , spoglądając po sobie , winszowały mi trochę ironicznie postępu na drodze cywilizacji . Wyszła m do gości jak delikwentka skazana na potępienie . Każde spojrzenie paliło mię wstydem , czuła m się jak pod pręgierzem . Wreszcie powiedziała m sobie , że nie należy dbać o taką drobnostkę , że śmieszna koafiura nie poniża człowieka , że zresztą taka niepozorna i nieznaczna osoba jak ja ginie w tłumie , i niepotrzebnie wyobraża sobie , iż wszyscy nią się zajmują . A zresztą , ostatecznie " co mi tam " . Przyłączyła m się do grona innych panienek , które na mnie trochę ironicznie spoglądały , i starała m się być wesołą . Śmiała m się nawet głośniej nad inne , bo mi się płakać chciało . Patrzyła m na Klaudję wspaniale piękną , zaróżowioną i rozpromienioną , dostojną jak królewska dziewica , prowadzącą tańce z panem Wacławem , wpatrzonym w nią rozmarzonemi oczyma poety , i ciesząc się tym widokiem , zapominała m nieledwie o własnem nieszczęściu . Bolek Pawłowski , mój kuzyn , ( juści też tych kuzynów i kuzynek mamy bez liku ) , wesoły inteligentny brunecik , o szczerych poczciwych oczach przyjrzawszy mi się uważnie , rzekł : - Wyglądasz dziś kuzyneczko jak istne czupiradło ! Parsknęli śmy śmiechem oboje , i odtąd bawiła m się nieźle , jakby oprzytomniona tem określeniemi wdrożona we właściwe mi karby , dopóki nie poczuła m na sobie spojrzenia mamy , patrzącej na mnie z chmurną brwią . - Idź do swego pokoju - rzekła mi sucho , nieznacznie do siebie wezwawszy . Oddaliła m się , żalu ale zarazem dziwnej ulgi pełna . Uprzedzając przypuszczalny rozkaz mamy , przebrała m się szybko w codzienną suknię , zwaliła m wieżę Eifel , powracając do zwykłego wyglądu , poukładała m porozrzucane drobiazgi , a dla dokończenia ekspiacji , wezwała m zadąsanego Bronka i pogodziwszy się z nim naprędce , pogrążyła m się z nim w misterje łaciny , z której po wakacjach miał " dryndę " . Po pewnym czasie posłyszała m kroki mamy , i mimowoli schowała m się jak po występku Kain . . . - Gdzie jesteś Wandziu ? czemuś tak się uczesała cudacko ? co to znaczy ! W głosie mamy drgał gniew . Tego już było zanadto ! Wyskoczyła m z ukrycia i rzuciła m się do jej kolan . - Mamo ! - mówiła m tuląc się do jej ręki ustami - ty gniewasz się na Wandzię , a ona już wszystkie szuflady uporządkowała , szkice i książki ułożyła ! lekcję z Bronkiem przygotowała , a nawet po odjeździe gości we wszystkich porządkach gospodarskich babuni dopomogę ! Gospodarstwo domowe , to był szczyt kary , którą sama sobie wymierzała m . . . - A uczesała mię tak panna Beaupré . Kuzynki wyśmiewały mój niemodny układ włosów , i ot , myślała m że tak lepiej będzie . . . Tylko ty się , mateczko , na mnie nie gniewaj . - Już się nie gniewam . Cicho , Zuzulo , cicho ! Położyła mi rękę na ramieniu i w twarz spojrzała łagodnemi zamyślonemi oczami . - Popełniła ś bezsensowny wybryk - mówiła . - Martwi mię ta twoja nierozwaga i nieprzezorność . Dzisiaj uległa ś ślepo niedorzecznej zachciance , okrywającej cię śmiesznością , jutro nie zdołasz okiełznać porywów fantazji , gdy będzie o najważniejsze zasady życia chodziło . A ja niezawsze będę przy tobie , dzieweczko moja ! To pierwsze lato wśród pól rodzinnych przemknęło jak sen czarowny . Jak mi żal było odrywać się od tych ugorów spowitych melancholijną mgłą jesieni , nad któremi blade słońce sennie wstawało , złocąc mgły podnoszące się powoli i lśniące topiele stawów szumiączych oczeretem . Lecz sierpień kłonił się ku końcowi , sprawa czekała na nas , czekało życie . . . Jeszcze kilka dni gorących , skwarnych rzuciło nam lato jakby na pożegnanie . A później nagle w przeddzień odjazdu niebo zawlekło się ciemnemi chmurami i złowrogi pomruk burzy wstrząsnął powietrze . Wybierała m się właśnie na odległą przechadzkę , aby swe ulubione miejscowości pożegnać . Babunia wstrzymywała mię obawą nadciągającej burzy , ale jej odparła m ze śmiechem : - Jakto , babciu , ja miała by m bać się deszczu ? Wkraczam w życie . . . Niech przyjdzie burza ! Eureka ! Nie ustąpię . Nie jestem ulepioną z wosku , nie roztopnieję ! Nie jestem też tak delikatną damą , jak Klocia . . . Okazało się jednak , że Klocia też nie boi się roztopić . . . I ona chciała Horodyszcze pożegnać . Burza spotkała nas na lewadzie , nad rzeką Krasną , śpiewnym poszumem lecąc po oczeretach i rykiem odzywając się z głębi lasu . Zwały chmur przeleciał wąż ognisty , załopotały gałęzie , w gąszczu drzew huknęło i trzasłoi duże krople z łoskotem zaczęły sypać się na ziemię . Strumyk , przecinający nam drogę , zwykle bełkocący skromnie i nieśmiało , teraz spieniony i zuchwały , płynął z hałasem . - Ładnieś nas urządziła ! - karciła mię Klocia , która poddała się memu przewodnictwu . - Jakżeż tu przejść teraz ? - Najpyszniej ! Zdjąć tylko potrzeba obuwie ! Trzymając je w ręku jako trofeum odrzuconychzdobyczy cywilizacji , pierwsza wskoczyła m w wodę , Klocia gniewając się i śmiejąc - za mną ! Woda bieżała hucząca i spieniona choć niegłęboka . Przebrnęły śmy strumień . Lecz raz zakosztowawszy dzikiej rozkoszy przeprawy , nie chciało mi się naginać do pęt cywilizacji , wkładając na mokre nogi zwilżone obuwie , - i smagane biczem ulewy pomknęły śmy dalej boso . Deszcz perlił nam włosy , srebrną strugą przewijał się przez ramiona , topole nadbrzeżne strząsały na nas całe potoki . Nastawiła m dłonie i z lubością pochylała m ku sobie kaskady zimnych kropel : Co za rozkosz ! Deszcz szumiał , bełkotał , chlustał . W chmurach turkotały kopyta dzikich rumaków , puszczonych za nami w pogoń , rozlegał się gruchot tysiąca wozów pędzących w dzikim pościgu . Co chwila błyskawica przerzynała powietrze i trzask gromu leciał za nami . - Prędzej ! nie dajmy się . . . prędzej ! Leciały śmy tak obie , wśród błysku i huku piorunów , z rozpuszczonemi włosami , śmiechem dzwoniące , krzykiem radości napełniając powietrze , aż wreszcie przez firankę trzęsących zmokł em liściem jesionów , zamigotały białe ściany dworu . Wspominam o tej swawolnej wyprawie , która sama przez się bez znaczenia obfitowała w ważne następstwa . W kilka dni później były śmy już zamknięte w murach miasta , pogrążone w nawale powszednich kłopotów , zaabsorbowane przebiegiem rozpoczętej już sprawy sądowej . Ze wsi przywiozły śmy z sobą Teosię , jako osobę " do wszystkiego " . Zajęły śmy mieszkanko cioci Matyldy ; postanowiono , iż Mieczyk i Bronek zamieszkają z nami i uczęszczać będą do szkół . Potoczyła się szara egzystencja . Niekiedy odwiedzali nas znajomi ; najczęściej przychodził pan Wacław Dymsza , a wówczas alabastrowa twarzyczka Kloci ozjaśniła się uśmiechem szczęścia . Wycieczka nasza nie minęła bez śladu . Uszła bezkarnie dla mnie , która pomimo szczupłej i wątłej napozór budowy , odznaczam się zdrowiem żelaznem . Ale Klocia , chociaż dorodna i okazała , lecz wydelikacona , przeziębiwszy się , dostała chrypki i nieludzkiego kataru , o co naturalnie zaraz mnie obwiniła . - Wandzia ma zawsze szalone pomysły - mówiła . - Jej nic , a ja muszę pokutować . - Widzisz ! kto chce , by mu szaleństwa się udawały , powinien popełniać je stale , - zauważyła m , - mieć do nich wprawę . Dyletantyzm tu na nic się nie zda . . . jak we wszystkiem ! Klocia naturalnie wyłajała mię za ten wynalazek . Czyż ona co rozumie ? - Moja droga ! Ty wiesz tylko to , o czem z książek się dowiesz , - odparła m urażona . - Jesteś niewnikliwa ! . . . Mniejsza o to zresztą . Nabrała m lepszego o tobie wyobrażenia , gdy przekonała m się , że umiesz boso biegać po deszczu , śpiewając . Klocia zakatarzona uśmiechała się jak sfinks . - Biegać , zapewne , umiem ; zwłaszcza gdy mię kto mocno za rękę ciągnie . . . Lecz co się tyczy śpie- wu , to moja Wandziu , krzyczała ś i śpiewała ś właściwie ty jedna . - Ja tylko ? Doprawdy , zdawało mi się , że śpiewamy obie . Burza też wtórowała . - To też ty z nią śpiewała ś w duecie , zawodząc chóralnie jakąś dziką sarabandę , nawet bardzo oryginalną . . . Ale dla mnie to partnerka nieodpowiednia . Nadszedł termin oznaczony przez Biełgorodowa , należało omówić przebieg sprawy . Ale mama leżała dzisiaj blada i bezsilna z bezkrwistą twarzą i zbolałemi obrzękłemi nogami . - Dzisiaj o czwartej popołudniu adwokat nas czeka , - zauważyła Klocia . Mama zrobiła wysiłek , by powstać , i z cichym jękiem opadła na poduszki . Patrząc na jej niemoc , gotowa była m iść na całopalenie dla ulżenia jej . - Nie mogę wstać dzisiaj . Klociu , ty mię wyręczysz , moje dziecko ! Pójdziesz sama do Biełgorodowa rozmówić się o sprawie . Klocia na znak zgody zrobiła grymas żałosny . - Jeśli tak każesz , mamo , ale tak się czuję niedobrze - kichnęła zawzięcie i głosem ochrypłym - proszę o dokładne wskazówki . . . Wysunęła m się naprzód i rzekła m z błyszczącemi oczami : - Pozwól , mamo , ja pójdę . Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i przeciągnęła delikatną , wychudłą rękę po mej twarzy . - Ty ? moja dzieweczko ? ty , taka roztrzepana i nieznosząca przymusu ! Schwyciła m w powietrzu jej rękę i przylgnęła m do niej ustami . - Ja , mamo ! Nie uważaj Wandzi za wieczne dziecko ! Potrafi ona przemóc swoją nierozwagę , kiedy trzeba dopomóc tobie , któraś dla nas tyle lat pracowała ! Głos mój złamał się łkaniem . Mama głowę moją przycisnęła do piersi , wzruszona . - Niech i tak będzie . Zgadzam się na twe poczciwe chęci . Idź . Wyszła m , podniesiona we własnych oczach , uradowana jakby mię kto na sto koni wsadził . - Mama mi powierzała nasze sprawy ! Mama mię uważała za dorosłą ! Ja jej dowiodę , że się nie pomyliła , że zasługuję na zaufanie , że można mi dowierzać ! Teraz ja wszystko , wszystko . . . - Trzecia dopiero ? jeszcze pół godziny . . . A tymczasem po drodze wstąpić można , dowiedzieć się o rezultacie tej lekcji , którą mi obiecano ! Szła m triumfująco , z zadartą głową . Ulicą wóz pusty pędził i woźnica nawoływał " z drogi ! " - Usunęła m się na bok z uśmiechem politowania : czyż ten gbur wiedział , z jak ważną osobą ma do czynienia ? Pełna nadziei wstąpiła m na schody i pociągneła m taśmę od dzwonka . W progu spotkało mię rozczarowanie . W żółtym salonie , na wyplatanych krzesełkach , siedziało już sześć kandydatek spoglądających na siebie wzajemnie , jedne z apatją , inne z niechęcią . Oczy ich zwróciły się na mój granatowy kapelusik ze zmiętem piórkiem , zbyt ciężki na tę porę roku , i na wyszarzany paltocik . Siedząca bliżej drzwi strojna blondynka z jaskrawemi włosami , z mocno ściśniętą talją , szeleszcząca jedwabiami podszewek , zwróciła się ku drugiej z zaciśniętemi ustami i zirytowaną twarzą , i patrząc na mnie coś szepnęła , poczem uśmiechnęły się obie , oglądając mię od stóp do głowy . Czuła m , że udzielano sobie spostrzeżeń o mojej powierzchowności i ubioru , bynajmniej nie krępując się moją obecnością . Na twarzy strojnej blondynki igrał złośliwy półuśmiech . Zwróciła głowę w moim kierunku , znowu coś szepnęła i obejrzałamię przymrużanemi oczyma . Krew uderzyła mi do głowy . Czuła m , że mogę się rozpłakać . Z przyległego gabinetu wyszła przełożona biura : wysoka dama , w czarnych dżetach , z dystynkcją , jak mi się wydało , trochę nienaturalną i wymuszoną . Za nią żwawo wybiegła elegancka , fertyczna osóbka , pełna koronek , kwiatów , piór i wstążek , i stojąc na uboczu a rozglądając się po zgromadzeniu , żywo coś rozprawiać zaczęty . Pod ścianą nagle zrobiła się cisza . . . i tylko blondynka , zwróciwszy się do sąsiadki z rozmyślnie przybraną niedbałością , jakieś francuskie frazesy cedzić zaczęła . Właścicielka zakładu z największą uprzejmością wpuściła naprzód do gabinetu damę w koronkach , otaczając ją tak delikatnemi , dyskretnemi względami jak naczynie z najkruchszej porcelany . Poczem obejrzała się , okiem dowódcy obwodząc hufiec . - Panna Kulikowska zechce pójść na rozmowę , - rzekła głosem zupełnie innym zmienionym , który nagle stracił całą swą melodyjność brzmienia , był ostrym i suchym . Szczupła kobieta w czarnej sukni , z wklęśniętą piersią i zgryzioną twarzą powstała , niby strwożona i poszła . Po kilku minutach wróciła , mocno czerwona , głośno ucierając nos , narzuciła okrycie , i stuknąwszy drzwiami , odeszła . Ja była m drugą z brzegu . - Panna Drohojowska . Powstała m . Ale w tej chwili z gabinetu wyskoczyła dama w koronkach i obrzuciwszy nas wszystkie biegłym wzrokiem jak stado owieczek , strzepnąwszy rękami zaczęła coś przekładać . Dyrektorka podniosła głos powtórnie . - Panna Drohojowska może pozostać . Wyzwaną jest panna Lemarre . Ruda blondynka wstała niedbałym ruchem , rzucając na mnie w przelocie pogardliwie uśmiechnięte zwycięskie spojrzenie . Drżącemi rękami zapinała m paltocik . Więc pocóż mi obiecywano ? dlaczego kazano przyjść ? Przez drzwi donosiła się rozmowa prowadzona paryskim charkocącym akcentem . Poczem panna Lemarre ukazała się rozpromieniona i kłaniająca się , gdy gospodyni uprzejmie ją odprowadzała . Zgnębiona teraz i upadła na duchu szła m wolno po huczących nieznośnym , urągliwym turkotem ulicach i wchodziła m do obszernej sali zastawionej rzędem stołów , przy których zajęci urzędnicy , pilnie coś , nie podnosząc głowy , pisali . Jeden , do którego zwróciła m się z cichą prośbą , milczącym gestem wskazał mi drzwi osobnego gabinetu , gdzie nad stosem papierów siedział sam jeden surowy , pochmurny mężczyzna . - Czwarta już minęła od trzech kwadransy - zauważył lakonicznie , patrząc na zegar umieszczony na kominie . - Daruje pan - zająknęła m się zdławionym głosem - była m właśnie tu , w biurze rekomendacyjnem naprzeciw . . . Kazano mi przyjść , zatrzymano . . . i ot ! wybrano inną ! poco było obiecywać ? Była m tak rozżalona swojem nieszczęściem i tak jeszcze dziecinną ( działo się to przeszło przed trzema laty ) , że nie zdołała m zapanować nad wylewem uczuć , doskonale zdając sobie sprawę z tego . że go moje niepowodzenie nic nie może obchodzić . Spojrzał na mnie zdziwiony , z lekceważeniem . Po wargach przesunął mu się uśmiech szyderski . Zdołała m już zapanować nad swojem wzruszeniem ; ściskając rękoma zbolałą głowę , przymusiła m się do pohamowania . Kiedy po chwili rzucił na mnie zza aktów ciekawy stalowy połysk , siedziała m jużwyprostowana , przytomna i gotowa do udzielania wszelkich informacyi . Pochylił głowę nad papierami , i znowu sarkastyczny uśmiech , tem dotkliwszy iż mimowolny , jak żmija przesunął mu się po wargach . - Majątek został sprzedany przymusowo po śmierci ojca pani ? - pytał . - Formalności , o ile uważam z aktów , dokonane były bez udziału jej matki ? - Tak , bez udziału , a nawet bez jej wiedzy , chociaż miała zastrzeżoną na majątku swą posagową sumę , dzięki czemu majątek był wspólny - odpowiedziała m głosem , w którym czuć jeszcze było wzburzenie i obrazę . - Czy włada pani poprawnie i biegle językiem urzędowym ? - Dziesięć lat spędziła m na wygnaniu w głębi Rosji , więc język ten znam . Gramatyki uczyła mię matka , ale przy zdawaniu egzaminu w szkole miejscowej otrzymała m stopień celujący . - Czy potrafi pani układać samodzielnie okresy i myśl zawierać w formę przejrzystą i jasną ? - - Z tematów przedstawionych do wypracowania na egzaminach dostała m najlepszy stopień w okręgu - odrzekła m surowo , z dumą . Zwrócił się do mnie na serjo jak do poważnej osoby . Pochlebiała mi ta zmiana tonu , odpowiadała m sucho i dokładnie , trzymając się ściśle treści zapytań . Stopniowo przestawał widocznie zwracać uwagę , z jaką osobą ma do czynienia , mówił spokojnie , jasno , wyjaśniał wyczerpująco punkta , na jakich zamierza oprzeć motywy obalenia aktu sprzedaży . Wreszcie podsunął mi pióro . - Matka pani powinna wystosować prośbę treści następującej . Szybko wymówił kilka sądowych zwrotów , które odznaczając się dobrą pamięcią , ściśle zapamiętała m . - Forma mniej więcej taka . Odwrócił się do swego biurka i zatopił się w pracy . Pragnąc czem prędzej skończyć z uprzykrzoną bytnością , pisała m prędko według podanego mi wzoru , zmieniając określenia w stosownych miejscach , wedle wskazówek od niego otrzymanych . Wogóle mam dar do łatwego odgadywania i orientowania się w zawiłych kombinacjach i dość bystre pojęcie . Zapamiętała m główne wyciągi jego przemowy , dostosowała m je do tekstu podanej mi formy i właściwie ułożyła m : w kilka minut robota była gotowa . Podniosła m głowę i spotkała m się z ostremi źrenicami wlepionemi we mnie . Profesor nie pracował , ale śledził mię wzrokiem badawczym . Wyrwał mi arkusz z ręki . - Jaki pani ma czytelny charakter pisma ! - rzekł po chwili . Chciał jeszcze coś zauważyć , ale milczał . Chwilę chodził po pokoju , targając brodę w zamyśleniu . Wreszcie wyjął z teki jakiś papier i położył go przede mną . - Przepisze pani na czysto te notatki , - rzekł . - Poco ? - spytała m zdziwiona . - Proszę pisać ! - krzyknął prawie , niecierpliwie . Rzuciła m okiem . Był to szkic nagryzmolony pośpiesznie i nieczytelnie , z masą przekreśleń i poprawek . Pióro zaskrzypiało mi w palcach . Bystre oczy dzielnie mi dopomagały . Przeskakiwała m przekreślenia , szukała m nawiasów i odpowiednich odsyłaczy , wstawiała m opuszczone słowa , układając je w prawidłowe okresy . Całość złożyła się wcale foremnie . Skończywszy , spojrzała m na niego pytająco . Stał tuż obok i przez ramię spoglądał na mą robotę . - Tak , tak - mruczał - zrozumienie trafne , myśli nieprzekręcone , wyrażone jasno i treściwie . Nieznajomość terminów technicznych widoczna , ale zczasem to przyjdzie . . . Ten osioł Mikulicz przez pięć lat nie nauczy ! się tak mię odgadywać . . . Czy pani terminowała gdzie w kancelarji adwokata ? Miała m ochotę parsknąć śmiechem , lecz duma mię powstrzymała , i tylko sucho i poważnie wyrzekła m : - Nie . Ale on sam się już spostrzegł , spojrzał na mnie , jakby nagle przypominając sobie z kim ma do czynienia . - Cóż ja mówię ! . . . może ktokolwiek , ojciec pani chociażby , udzielił jej wskazówek ? . . . Aha ! otóż błąd świadczący o zupełnej nieznajomości zwrotów technicznych . Chociaż znowu . , nie ! doprawdy , to jest zadziwiające . . . - Ojciec mój zginął przed mojem urodzeniem - rzekła m - w okolicznościach ściśle związanych z procesem . Cień ponury przesunął się po jego twarzy . Odwrócił się i niecierpliwym krokiem chodził po pokoju , kombinując coś i targając brodę . Czekała m zaniepokojona i zdumiona . - Mianuję panią swoim osobistym sekretarzem , jeśli naturalnie zechce pani przyjąć tę mizerną posadę , z płacą sześćdziesięciu rubli miesięcznie za sześciogodzinną dziennie robotę . Za pracę ekstra , dopłata osobno . Uprzedzam panią , że wymagam wielkiej ścisłości w wykonaniu obowiązków , że mam bardzo niewyraźny charakter pisma , i że lubię , aby mię pojmowano wlot . Miała m ochotę podskoczyć z radości . Sześćdziesiąt rubli ! osobna dopłata za robotę ekstra ! Będę , o będę pracowała gorliwie ! Na noc zabierać mogę papiery do domu ! Toż się dopiero mama ucieszy , kiedy taką kupę pieniędzy jej przyniosę ! A ja , która rozpaczała m za marną dziesięciorublówką . . . W uniesieniu zapomniała m się o tyle , że schwyciwszy jego rękę , rzekła m głosem nabrzmiałym radością : - Och , jakże moja mama błogosławić pana będzie ! jak się ucieszy ! Twarde surowe rysy nagle zmiękły , opromienione jakimś rzewnym wyrazem i oczy jakby się zamgliły . . . Ale za chwilę patrzał znów badawczem , ostrem . jak stal spojrzeniem i mówił ucinkowo i chłodno . - Na pierwszy raz przepisze mi pani te akta . Na jutro rano mają być gotowe . Sekretarz od osobistych mych poleceń dzisiaj odszedł ; miejsce jego niezwłocznie musi być zastąpione . Oprócz sekretarza , w archiwum miejskiem , pod moim zarządem pracuje jeszcze trzech dependentów . Wymagam , aby wszyscy byli na stanowisku od ósmej zrana . Wyszła m krokiem radosnym i lekkim . Leciała m do domu jak uskrzydlona . Nacisnęła m dzwonek . Długo mi nie otwierano . Klocia w tej porze nie była w domu , ale przecież przy chorej mamie pozostawała Teosia . Nie mogąc opanować niecierpliwego wzruszenia , targała m dzwonek gwałtownie lecz bez skutku . Teosia wybiegła wreszcie drzwi otworzyć , zdyszana i zaczerwieniona . W salonie na kanapie siedział pan Dymsza i spokojnie palił papierosa . Powitawszy go naprędce pobiegła m do mamy , leżącej w odległej sypialni z obwiązaną głową . - Od jutra pracować będę w kancelarji Biełgorodowa ! dostała m posadę sekretarza ! - były pierwsze w progu wymówione przeze mnie słowa . Potrząsnęła m zwitkiem papierów pod pachą z niejaką fanaberją . Mama patrzała na mnie ze zdziwieniem i niedowierzaniem . - Znowu swawolisz Wandziu ! A obiecała ś , że będziesz rozsądną . Rzuciła m parasolkę i papiery n a stół , aż się zatrząsł , i dopadłszy do matki , zaczęła m pocałunkami pokrywać jej ręce . - Aha ? a widzisz , mamo ? ! Twoja Wandzia jest człowiekiem . Nie chcę uczyć francuskiej gramatyki tego wymuskanego Adalberta i dogadzać jego napuszonej mamusi . Będę pracowała w biurze jak urzędnik i pracą swą utrzymywać rodzinę . Co za szczęście ! Głowę tak zadrę do góry , pióro za ucho : " pan sekretarz idzie ! pan sekretarz ! " A dla mamy wybiorę fotel wygodny z oparciem pod nogi , wyściełany miękko , miękko . . . I pled ciepły mamie kupię , brunatny , puszysty , albo może popielaty ? Mateczka moje będzie jak królowa ! . . . Aha ! Skakała m po pokoju z nadmiaru ukontentowania . Boże , jaka ja wówczas jeszcze była m dziecinna . . . Paliła mię ochota pochwalić się przed Klocią , która wróciła wreszcie i słyszę , że rozmawia z tym nudziarzem Wacławem . Oby już wyszedł sobie prędzej ! Stanęła m we drzwiach , chrząkając żałośnie , dla zwrócenia na siebie jej uwagi . Lecz Klocia tak była przejęta , zasłuchana w to , co jej mówił pan Wacław , że patrząc na jej rozanieloną wzruszeniem jakiemś głowę , stała m jak zaczarowana , nie śmiejąc się odezwać . Śmielszą ode mnie okazała się Teosia , która stąpając ciężko , jak tabun koni i kołysząc się w szerokich biodrach , wniosła samowar . Pan Dymsza spojrzał na nią i w oczach mu zamigotały dziwne ogniki : zapewne czuł gniew do dziewczyny , iż mu przerwała upragnioną rozmowę . Nazajutrz rano udając się do biura radosna i wzruszona , przechodząc obok pokoju mamy , usłyszała m jej ciche stłumione łkania . Zatrzymała m się jakby nagle oblana wrzątkiem . Cały mój radosny nastrój pierzchnął bez śladu . Nie mogąc pojąć , co mamę tak smuci , sama gotowa była m zapłakać . Mama taką świętością była dla nas i taką wyrocznią ! Rozkazy jej wszystkie spełniały śmy bez rozumowania , wierząc , iż muszą być słuszne . Nie przekroczyła m przecież w niczem jej woli ? Czegóż ona martwi się , czy niepokoi ? Z obawą badała m twarz jej , gdy wyszła . Zapewne myliła m się : powieki miała wprawdzie zaczerwienione , ale twarz spokojną jak zawsze . - W świat idziesz już , dziecino moja . Taka nieoględna jeszcze i młoda ! Odtąd sama jesteś odpowiedzialna za swą przyszłość . Sama musisz czuwać nad sobą ! Pochyliła m się do jej ręki wzruszona . - Płakała ś mamo ? - pytała m cicho , spoglądając w jej oczy głębokie jak morze , zamglone , smutne i stanowcze , w których świecił jakiś odblask bólu . Położyła rękę na mem czole . - Myślała m o ojcu twoim , Wandziu . Nie zapominaj o nim nigdy ! Pochyliła m głowę . Rój posępnych myśli zmienił wesołe przed chwilą usposobienie . - Pamiętaj , by ś godną była jego spuścizny . Niech cię Bóg błogosławi i strzeże ! Poszła m . W archiwum sądowem pod bezpośrednim zarządem Biełgorodowa , w sali obszernej , widnej i pustej , bez firanek u zakurzonych okien , pracowało już trzech aplikantów . U pierwszego stołu siedział mały , szczupły człowieczek , z twarzą pomarszczoną , bez zarostu , bardzo pilny , wiecznie zajęty i sklopotany . Śpieszył się ciągle , szeplenił trochę i prychał mówiąc . Opodal pracował poważny , dobroduszny blondyn , z długą jasną brodą i łagodnemi oczyma . Pod oknem siedział młody człowiek z głową krótko ostrzyżoną , fizjonomią energiczną i ruchliwą , bardzo imponujący i ostry . Małe wąsiki wyfiksatuarowane sterczały groźnie , oczy patrzały trochę arogancko na towarzyszy , przemawiał sucho , rzucając zdania ucinkowe i krótkie . Na mnie spoglądał ze szczególnem lekceważeniem , zgóry , mrużąc oczy , krzywiąc usta i zakładając ręce w kieszenie z niewysłowioną pogardą . Pierwsze dwa stoły podawały mi akta , które miała m wpisywać w księgi , wciągając w osobne rubryki . Do małomównego człowieka z jasną brodą , odzywającego się obojętnie i życzliwie , z pobłażliwym uśmiechem , zresztą mało zwracającego na mnie uwagi , odrazu powzięła m pewne zaufanie , i w moich wątpliwościach do niego udawała m się po objaśnienia . Młody człowiek ciskał mi papiery na stół , świdrując mię oczyma impertynencko , przyjmując zaś je napowrót prychał w sposób równie wyniosły i oburzony jak szyderski . Rzucał przytem sarkastyczne uwagi , podnosząc pogardliwie ramiona i wydymając wargi . Czuła m , że jestem bardzo blada , ale milcząc wykonywała m wskazane wzgardliwem niedomówieniem poprawki , nie odzywając się do ń wcale . Stał mierząc mię blademi , złemi oczami . Wreszcie jakby pragnąc zniweczyć mię ostatecznie , wyciągnął z pomiędzy aktów jakiś osobliwie zagryzmolony arkusz , którego marginesy pokryte były niezrozumiałemi , krzyżującemi się hieroglifami i szczególniej niedbałym ruchem cisnął mi go przez ramię , patrząc na mnie wzrokiem wyzywającym i złośliwym . Traciła m coraz bardziej cierpliwość i zimną krew , w oczach mi ciemniało . Pochyliła m się nad nieczytelnemi komentarzami jakichś paragrafów czy ustaw , i zaczęła m pisać . Czuła m , że w głowie mi się mąci . On stał za mojem krzesłem , wyprostowany , czyhający i pełen triumfu . - Co to jest ? - nagle zakrzyknął . - Jakiemiś bzdurstwami zapełniasz pani papiery ! Czy ja to kazał em pani pisać ? Dlaczego zmylona treść paragrafów ? Lalki wam stroić i przed lustrem się mizdrzyć , nie zabierać miejsca pracownikom poważnym . Żeby mi więcej tego niedouczonego niedbalstwa nie byto ! Krzyczał wypluwając z radością całą pogardę , jaką go napawała moja niewieścia osoba . Zdawało się , iż radby mię podeptał . Nagle obok niego , jakby z pod ziemi , wyrosła wysoka figura Biełgorodowa . Milcząc , biegłym wzrokiem obrzucił zgromadzonych , zmieszanych , trochę wystraszonych dependentów , Afonasowa , który zmieniwszy naprędce wyzywającą postawę , w oczach miał jeszcze wyraz impertynencji i złości ; mnie z twarzą płonącą obrazą i wzburzeniem , z oczyma , w których łzy błyszczały . Afonasow z ustami drgajacemi grymasem , w usiłowaniach udania uśmiechu , chciał zwrócić się do zwierzchnika z przedstawieniem sprawy . Ten nie mówiąc ani słowa , wziął zapisany przeze mnie papier na którym nakreślił kilka poprawek , poczem zwrócił go mnie . - Chciał em przedstawić właśnie panu profesorowi . . . - zatrajkotał niepohamowanie Afonasow , z twarzą jeszcze zaognioną złością , ale jakby truchlejącą . Ten milcząc spojrzał mu w oczy spokojnie , ale tak dobitnie , że pierwszemu dependentowi zamknęły się nagle szluzy wymowy . - Panna Drohojowska pracować będzie pod bezpośrednim kierunkiem Ujma , który jej niedokładności roboty wskaże . Wyszedł spokojny , nie patrząc na nikogo , i znów zamknął drzwi za sobą . Ale w obejściu ze mną kolegów odczuła m zaraz , iż coś się zmieniło . Przemawiali miękcej jakby i ostrożniej , udzielali objaśnień niepytani . Czuła m nad sobą milczącą opiekę " władcy " . Odetchnęła m swobodniej . Godziny przesuwały się monotonnie i ciężko , ale teraz mogła m przynajmniej dotrwać . Odtąd zaczęło się dla mnie terminowanie w kancelarji sądowej . Dni szare , monotonne , pełne suchego a wyczerpującego zajęcia . Powoli nawykała m do tej pracy . Nie dostawała m już gorączki , śpiesząc się rano , z obawy spóźnienia ; nie dotykała m dzwonka z zabobonną trwogą ; słysząc otwierające się drzwi nie doznawała m szalonej ochoty uciekać bez pamięci , lub zapaść się pod ziemię . Siadała m u stołu jak stary urzędnik , ze znudzeniem ale rezygnacją i wytrwałością rozwiązywała m przez oznaczoną liczbę godzin pogmatwane , zagryzmolone hieroglify , które mi podawana , układając je w odpowiednie księgi spokojnem równem pismem . Coraz rzadziej prosiła m o objaśnienia i coraz mniej potrzebowała m pomocy . Wiedziała m do jakich ustaw zwracać się po objaśnienia odpowiednich formalności , gdzie szukać właściwych wskazówek .