Helena Mniszek Trędowata Część Pierwsza Dniało . Wstawał świt . Jasna smuga na wschodzie rozszerzała się dalej i dalej . Z różowej wpadała w tony blade , coraz świetlistsze , prawie przejrzyste , haftowane na tle złotogłowiu . Powietrze , pełne surowych powiewów nocnych , wchłaniało słoneczne smugi , wilgocią mgły opadając na dół , z każdą chwilą było rzeźwiejsze , jak brylantowe . Zbudzone ptaki dzwoniły niezliczoną ilością świergotów . Drzewa , otulone puchami zieleni majowej , szemrały na powitanie jutrzenki – przedniej straży słońca . Pałac w Słodkowcach stał cichy , błyszcząc w różowych topielach wschodu białymi murami ścian i jaskrawą zielonością strzyżonych lip , które wieńcem stroiły fasadę . Za ogrodem i parkiem przedźwięczał już dzwonek gospodarski . W ciszy poranku brzmiał donośnie , kołatał , roznosząc echo po izbach mieszkań folwarcznych . Ostrym głosem zrywał czeladź z pościeli do roboty . Mieszkańców pałacu dźwięk ten nie obudził . Po chwili jednak na lewym skrzydle parterowym otworzono weneckie okno . Świeży oddech wiosny dmuchnął na delikatne zasłony szyb , muskając puszyste sobolowozłote włosy Stefci Rudeckiej , ciekawie wychylonej na świat . Była w bieliźnie , z warkoczem trochę roztarganym . Obudził ją odgłos dzwonka i kukułki wołającej w parku . Dziewczyna podskoczyła do okna . Ranek zachwycił ją , powietrze orzeźwiło , wciągała je w piersi z lubością . Widok kwiatów , pokrytych blaskiem rosy , świergot ptaków oczarował ją , rozmarzył trochę . Pąsowe usta uśmiechały się majowo jak poranek , ale w dużych fiołkowych oczach pozostał smutek , niezgodny z młodzieńczą postacią i wesołym głosem , jakim zawołała : – Cudny świat ! Już nie zasnę , pójdę do lasu ! Odbiegła od okna i zaczęła się ubierać . Włosy splotła w warkocz i zwinęła w ciężki węzeł z tyłu głowy ; z natury falowały puszysto , osłaniając miękkimi zwojami drobne uszy i kąty ładnie zarysowanego czoła . Narzuciła na siebie skromną suknię z szarego batystu , ozdabiając ją sznurem różowych korali , błyszczących jak duże czereśnie . Ubrana , zajrzała do sąsiedniego pokoju . Ciemny od zapuszczonych firanek , wyglądał , jakby sam spał . Stefcia szepnęła : – Lucia śpi smacznie . Sama pójdę . Na palcach przeszła parę pokoi bogato i gustownie urządzonych . W ogromnej sieni pałacowej zatrzymała się bezradnie , ujrzawszy ciężkie oszklone drzwi zamknięte na klucz . Pomógł jej służący , który właśnie szedł po schodach ze szczotkami w ręku . Szeroko otworzył zaspane oczy na jej widok , ale uprzejmie pospieszył odkręcić zamek . Po chwili wbiegła do parku . Chodząc po żwirowanych uliczkach , zrywała białe smukłe narcyzy . Liliowy bez w bujnych kiściach opadał z krzaków , rozkołysany , pachnący . Kielichy narcyzów , przeczysto białe , wonne , pełne były chłodnej rosy ; żółte oczy kwiatów w czerwonej rzęsie wyglądały jak załzawione . Dziewczyna przychylała do ust białe czarki i piła te łzy ze swawolnym uśmiechem . Pierwsza młodość jej życia i pierwsze poranne blaski słońca złożyły się w potężny hejnał szczęścia , spłynęły do duszy stubarwną tęczą . Podskakiwała do większych bukietów bzu , strząsając z pachnących pióropuszów kroplisty deszcz na swe lśniące włosy . W świetle słonecznych jaśni głowa jej migotała niby w srebrzystej rosie . Z więzią kwiatów wyszła z parku do ogrodu owocowego i tu krzyknęła z zachwytem . Wspaniale przystrojone kwieciem drzewa stały uroczyste . Jabłonie , w różowych pękach , miały wygląd młody , pieszczący wzrok . Wiśnie stały osypane bielą kwiatów , niby szeregi dziewcząt idących do ślubu w białych welonach . Zapach płynął duszący , gałęzie sypały potoki woni . Słońce malowało złotem kwiaty , wiatr niósł szumy , brzęczały pszczoły . Czasem , oderwany z drzewa , biały motyl unosił się w górę jak strząśnięty kwiat . Stefcia , upojona zapachem , odłamała parę gałązek wiśniowych , przypinając je do włosów , do paska , i tak ukwiecona , szła wąską uliczką , wysadzoną krzewami porzeczek . Uliczka wiodła do lasu za ogrodem , zwanego borkiem . Stefcia odchylała zroszone gałęzie , okryte nikłym , jakby spłowiałym kwiatem ; mnóstwo tych seledynowych liszek zwisało na ciemniejsze liście , tworząc malowniczą grę kolorów . Szary batyst pokrywała błyszcząca mgiełka rosy , pryskała na twarz i ręce dziewczyny , lecz ją to bawiło . Biegła do małej bramki w sztachetach , otworzyła ją i brodząc w mokrej , obfitej trawie , przeszła skrawek łąki , przedzielającej ogród owocowy od lasu . Wśród wysokich sosen i rozłożystych drzew liściastych zaczęła śpiewać . Koło nóg jej śmignęła wiewiórka i prędko wskoczyła na drzewo . Ćwierkały wróble , monotonnie stukał dzięcioł . W pobliskiej olszynce ślicznym sopranem wyśpiewywał słowik , z głębi lasu wołała tenorem kukułka , największa próżniaczka między ptakami . Świat leśny wrzał życiem , pełen szczebiotów , nawoływań , fruwań , pełen chrzęstu igieł sosnowych , szumu leszczyny , dźwięczał , huczał , brzmiał . Zbudzone echa szły daleko , rozgwarzone , wesołe . Uśmiechnięta dziewczyna pławiła się w słońcu , nurzając w kwiatach i zieleni . Ale wkrótce jej promienistość znikła . Jakaś chmura zaćmiła młodą jej twarz , matując blask oczu w oprawie bujnych , ciemnych rzęs . Ładne gęste brwi zsunęła na czole i opuszczając na mokry mech suknię , rzekła z niechęcią : – Mam się też czego cieszyć ! Przypomniała sobie , że minął miesiąc , jak jest nauczycielką w Słodkowcach . Jak ten czas długo płynie ! Nigdy nie myślała o zajmowaniu posady , nie potrzebując pracować na siebie . Ale stało się inaczej . Materialnie nic jej do nauczycielstwa nie zmuszało . Była córką zamożnych obywateli z Królestwa , którzy oprócz niej mieli jeszcze dwoje młodszych dzieci . Ona kończyła dziewiętnaście lat . Chodząc po lesie Stefcia wspominała okoliczności , jakie ją wygnały z domu , Piękna postać Edmunda Prątnickiego uwypuklała się głównie i jej dziecinne uczucia dla tego człowieka . Kiedy powrócił ze szkoły dublańskiej , porwał Stefcię siłą urody . Nie badając treści zakochała się pierwszy raz w życiu , gwałtownie , na ślepo , bez odrobiny prawdziwej miłości . Prątnicki odurzył jej głowę nieco romantyczną i egzaltowaną . Stefcia , skończywszy pensję w Warszawie , uczęszczała na kursa zbiorowe . Wówczas miała sposobność poznać trochę młodzieży ze sfer uczących się . Przeważnie byli to chłopcy szlachetni , o idealnych porywach . Stefcia nie wyobrażała sobie innych . Prątnicki wyzyskał jej łatwowierność , a podniecony urodą dziewczyny , chciał ją zdobyć i maskował się zręcznie . Potrafił nawet zjednywać sobie państwa Rudeckich . I trwała sielanka . Ale ojciec Stefci , jakkolwiek wiedział , że młodzi wyznali sobie wzajemnie uczucia , jednakże na urzędowe oświadczyny nie pozwalał . Przeczuwał , że się tu spotkały dwie natury całkiem odmienne . . . W piękne barwy Edmunda stary obywatel nie wierzył . Znał „ papę Prątnickiego " , a ten w mętach społecznych miał pewne zastosowanie . W swej córce Rudecki widział tyle idealnego zapału , takie bogactwo uczuć , że z obawą wyczekiwał zakończenia tej sielanki . Nie wątpił , że to nastąpi , i bał się o Stefcię . . . Przeczucia go nie zawiodły . „ Papa Prątnicki " , sprzyjając zamiarowi syna , zaczął jednak z umiejętnością sędziego śledczego wywiadywać się o posag Stefci . Suma kilkunastu tysięcy oburzyła go . Synowi wytłumaczył bezzasadność takiego związku i namawiał do zerwania . Dowodził mu , że ze swą urodą i nazwiskiem powinien ożenić się z cyfrą stutysięczną . Stefcia w owym czasie zaczynała już wątpić w oślepiający blask swego ideału . Robiła próby , szukając na nim plam . Jej inteligencja i wrażliwość popychały ją do tego . I nastąpił przewrót . Okopcone szkło dał jej w rękę sam „ papa Prątnicki " , rozpoczął bowiem oświadczyny jej ojcu od pytania , ile córka dostanie posagu . Słowa te zniweczyły wszystko . Pan Rudecki odmówił stanowczo , zadowolony , że dość wcześnie odkrył istotne zamiary Prątnickich . Ale Stefcia , pragnąc upewnić się w szlachetności Edmunda , spojrzała śmiało w jego blask duchowy , czarujący ją pełnią uroku . I ujrzała zaćmienie na świetlnej tarczy swych marzeń . Ujrzała wielkie piętna egoizmu i próżności , a zamiast wzniosłych uczuć spostrzegła brutalną naturę , dążącą jedynie do własnego użycia . Edmund przedstawił się jak ów kwiat krwiożerczy , który urodą i silnym zapachem zwabia ku sobie łatwowierne owady , a gdy złudzone poddadzą się magnetycznej sile , wówczas zamyka nad nimi kielich i bezwstydnie odkrywa prawdziwą wartość wewnętrzną . Zabija owady trucizną swych namiętności , wchłania je , aby żywić się ich kosztem . Ona była zaledwo na brzegu zdradnego kielicha . Uratowano ją wcześnie od zguby . Stefcia , myśląc o tym , usiadła na pniu i objąwszy kolana , zwiesiła smutnie głowę . Pierwszy zawód życia pozostawił w jej duszy wiele goryczy ! Dawna , bezgraniczna wiara w ludzi osłabła , znikł zapał do głębokich porywów . We własnym pojęciu dziewczyna nie czuła się już zdolną do uczuć gorętszych , zapominając , że ma lat dziewiętnaście i bujny temperament . Delikatny szron pesymizmu osiadł nikłą warstwą na jej idealnych marzeniach , ale zwiększał się , nawet już w Słodkowcach . Po zerwaniu z Edmundem Stefcia postanowiła wyjechać z domu . Palił ją wstyd i żal , chciała uciec jak najdalej . Śniła o szerokich światach , dalekich przestrzeniach , rwało ją naprzód ! . . . Powodowana żywą naturą , tworzyła w myślach barwne obrazy , pełne fantazji . Bujała w lśniących wizjach , czując pewną ciasnotę w dotychczasowych warunkach . Po krótkiej walce wyjechała z ojcem szukać posady nauczycielki . Wszelkie tłumaczenia rodziców nie odniosły skutku . W końcu ulegli sądząc , że to krótkotrwały kaprys , spowodowany pierwszym zawodem życiowym , ale obawiali się o wybór odpowiedniego miejsca . Szło dosyć trudno . Grymasiła Stefcia i pan Rudecki . Stefcia wydawała się niektórym paniom za ładną , szczególnie gdy same były pełne pretensji lub gdy miały brzydsze córki . Po wielu niepowodzeniach posadę znaleziono . Baronową Elzonowską uroda Stefci nie raziła , przeciwnie – ujęła ją . Jednakże baronowa spytała dziewczyny , czy nie będzie się nudzić w Słodkowcach , gdyż mieszka tam tylko ona z córką , stary ojciec i również stary rezydent , dawny nauczyciel jej brata . Ale Stefcia pragnęła ciszy , nawet zgodziła się na warunek niepowrócenia do domu na wakacje . Przerażały ją odległe Słodkowce , jednak coś ją tam ciągnęło . Pan Rudecki , opowiedziawszy historię poprzedzającą wyjazd córki , prosił pani Elzonowskiej o troskliwą opiekę nad Stefcia , na co otrzymał obietnicę , wypowiedzianą dość wyniośle z odrobiną serdeczności . Niepokoiło go arystokratyczne pochodzenie baronowej . Arystokracji nie chciał dla córki , wiedząc , że nauczycielka nawet w obywatelskich domach bywa rozmaicie traktowaną . Drżał na myśl , że w wielkopańskim pałacu mogą jego Stefcię obrażać . Ale wiedział przy tym , że arystokracja rodowa jest wyjątkowo uprzejmą i że prawdziwy wielki pan starożytnego rodu zawsze jest grzeczniejszy od wielkiego pana parweniusza . Nazwisko baronowej uspakajało pana Rudeckiego . Zauważył w niej typ wielkiej damy , trochę sztywnej , lecz nie pozbawionej sympatyczniejszych stron . Uczennicę swą Stefcia poznała na miejscu . Lucia miała rok szesnasty . Dość wątła , wydelikacona i ładna dziewczynka , o bardzo jasnych włosach i niebieskich oczach , różniła się z matką powierzchownie i usposobieniem . Ze Stefcia zgodziły się . Wkrótce nastąpiła koleżeńska przyjaźń . Stefcia podniosła się z pnia i poszła w głąb lasu . – Czy ja tu wytrwam do końca ? Oj , wątpię ! – szepnęła . Jej miłość do Prątnickiego , błyskotliwa i wątła jak motyl żyjący krótko , zgasła . Niepokoiło ją teraz coś innego . Wszyscy byli dla niej dobrzy , szczególniej stary dziadek Luci , pan Maciej Michorowski , typ magnata , ale miły typ . Okazywał on jej wiele serca , nazywając Stenią . Mówił , że mu takie spieszczenie jej imienia przypomina dobre czasy z młodości . Stefcia nie wiedziała , jaki to rodzaj wspomnień , ale czuła dla starca wdzięczność za sympatię i ojcowską dobroć . Nie lubiła jego wnuka , właściciela Słodkowic , młodego ordynata Waldemara Michorowskiego . Mieszkał o dwie mile w ordynacji Głębowiczach i w Słodkowcach bywał często . Nie ominął nigdy sposobności , aby się z nią nie drażnić zuchwale . Ile razy on przyjeżdżał , Stefcia wpadała w najgorszy humor , złośliwe jego zaczepki zbywając milczeniem lub gniewem . – Ten mnie zmusi do opuszczenia Słodkowic – myślała z żalem . Stefcia , słysząc o nim same pochwały , zdziwiła się . – Więc tylko dla mnie jest takim ? . . . Przypomina Prątnickiego , ale po zdemaskowaniu . Ten się nie krępuje , nie udaje idealnego ; brutalność swej natury odsłania jawnie . A co lepsze : czy świat złudzeń , czy świat marzeń , czy świat rzeczywistości ? . . . To wszystko jak kwiat o pięknej barwie i czarownej woni . Barwa – to marzenie . Woń – to złudzenie . Rzeczywistość – to prosta łodyga i szara ziemia , z jakiej wyrasta . Młody Michorowski jest właśnie rzeczywistością , bez upiększeń . Stefcia biegała w lesie , unosząc się własnymi myślami . Każda sosna , polanka , nawet wiewiórki i kukułka przypominały jej Ruczajew i tęsknota do domu rosła . . . Pierwszy raz przerażona zapytała siebie , jak mogła zgodzić się na warunek , aby na wakacje nie powracać do rodziny . W bagnistym zakątku leśnym znalazła mnóstwo niezapominajek , jaskrów , gorąco żółtych pełników łąkowych i ze łzami w oczach zaczęła je zrywać . Całowała niezapominajki , bo jej przypominały olszynkę ruczajewską . Z pękiem zroszonych kwiatów zawróciła do ogrodu . Słońce , wzniesione już wysoko , wsiąkało w szczelinki pomiędzy liśćmi , zrzucając na puszystą trawę olbrzymi złoty niewód . Wtem na drodze środkowej w borku Stefcia ujrzała sunącego wolno jeźdźca . Aż drgnęła z gniewu . Był to Waldemar Michorowski . Jechał na pysznym , czarnym jak lawa wierzchowcu . Ładnie wyglądało na nim zamszowe siodło , żółty czaprak i uzdeczka . Koń arabski szedł z fantazją , nogi stawiał klasycznie , z wdzięcznie przegiętą szyją niespokojnie gryzł wędzidło . Ordynat siedział jak przymurowany , opięty w elegancki strój do konnych wycieczek , w długich botfortach . Wyglądał zgrabnie i postawnie . Jadąc stępa , młody pan , widocznie zamyślony , patrzał przed siebie , uderzając pejczem po końcach butów . Słońce nieciło iskierki na błyszczących ostrogach . Stefcia cofnęła się za drzewo , lecz nagłym ruchem spłoszyła z gałązki kraskę . Ptak zatrzepotał skrzydłami , kwiląc głośno . Michorowski spojrzał w tę stronę . Stefci krew uderzyła do głowy . – Zobaczył mię ! . . . Boże ! . . . że też ja go zawsze spotkać muszę ! Przyklękła po rozsypane kwiaty , udając , że go nie widzi . Ale on już podjechał blisko , zdjął czapkę i zawołał żartobliwie : – Dzień dobry pani ! Co pani tu robi tak rano ? Gdzie pani zdobyła tyle kwiatów ? Pośród tych drzew jest pani jak rusałka . – Toteż spotkała m wilkołaka – odparła z gniewem bez namysłu . On podniósł brwi i złośliwie uśmiechnięty odrzekł : – Owszem , chcę być wilkołakiem przy pani jako rusałce . Stefcia poczerwieniała gwałtownie . – Czy pan jedzie do Słodkowic ? – zapytała chłodno . – Tak . Mam zamiar panią tam odprowadzić . – Ja sama trafię do domu . – Bardzo wątpię ! Przede wszystkim nie udźwignie pani tego zielska . To waży cały pud . Muszę pani ulżyć . Zeskoczył z konia i z wytwornym ukłonem czekał na podanie ręki . Stefcia zawahała się , lecz podała mu ją wzburzona i prędko cofnęła . – Ależ nie objął em palców pani . . . Nie ! Stanowczo jestem zadżumiony ! – zawołał rozkładając ręce komicznym ruchem . Miała go ochotę bić . Michorowski patrzał na nią z ironicznym uśmiechem . Ona drżała z gniewu pod spojrzeniem jego szarych oczu . Zebrawszy kwiaty , kiwnęła mu dumnie głową i rzekła odchodząc : – Zegnam pana . – Hm , pani jest energiczna , ale i ja muszę jechać do Słodkowic . Inna droga nie istnieje . Stefcia skręciła w las , wskazując na bielejący pas drogi . – Proszę , niech pan jedzie . – A pani ? – Ja idę lasem . – Nie mogę pani zostawić w tej puszczy . Pani jest dziś tak nerwową , że zabłądziła by łatwo . Postępował obok niej , prowadząc konia za uzdę . Stefcia zacięła wargi . Szła prędko , milcząc . On mówił wciąż głosem przesiąkniętym złośliwością : – Wie pani co ? Niech pani siądzie na mego konia , a ja będę iść obok jak paź . Albo jeszcze lepiej : siądźmy razem . Na rusałkę i wilkołaka tak stosowniej . Stefcia nie odpowiedziała , przyśpieszając kroku . – Pani ode mnie ucieka jak od straszydła leśnego . Przecie ze mnie wcale ładny chłopczyk , co ? Nie uważa pani ? Żadnej odpowiedzi . – Aha ! Milczenie jest znakiem potwierdzenia . Bardzo mię to cieszy ! Oddała mi pani nareszcie sprawiedliwość . Skłonił się głową żartobliwie , z umyślną uniżonością . – Przede wszystkim jest pan źle wychowany – wybuchnęła Stefcia . – Doprawdy ? Pierwszy raz słyszę ! Zawsze uchodził em za gentlemana . – Pan gentleman ? ! – zawołała ze śmiechem . Gniew zaświecił w jego oczach . Zmarszczył brwi i szarpiąc konia , przeszył ją oczyma . Ale trwało to chwilkę . Odparł z ironią : – W takim razie możemy sobie po koleżeńsku podać ręce , gdyż i pani nieuprzejma . – Panie ordynacie , czy pan uwolni mię dziś od swego towarzystwa ? – O tak , pani : w Słodkowcach . – Boże ! Za co mię karzesz ! – szeptała do siebie . Ordynat wybuchnął śmiechem . – Z czego się pan śmieje ? Czy ze swej niedelikatności ? – O nie , pani ! Ale pierwszy raz widzę młodą pannę , którą widocznie przerażam . Jak mi Bóg miły , tak to dla mnie nowy objaw . – Pierwszy raz jest pan tak niegrzeczny dla młodej panny . Za wiele pan sobie pozwala . – Eee ! Pozwalał em sobie często więcej , ale w żadnej nie wzbudzał em tak panicznego strachu jak w pani . – Ja się pana boję ? Pyszny pan jest ! Ja pana . . . – Nie cierpię – dokończył . – Tak ! – Dziękuję ! Przynajmniej szczerze ! Nikt na spowiedzi większej prawdy nie powiedział . Pani utopiła by mię w łyżce wody . Kto by pomyślał , że w tak delikatnym stworzeniu tyle siedzi złości . Skandal ! Pani mię nie cierpi . . . Ha ! Cóż robić ! Możemy się pomordować w tym lesie , wolę odjechać samotnie . Gdyby mi pani wydrapała oczy , co powiedział by na to cały świat kobiecy ? Zabrakło by krepy żałobnej w sklepach , liczba samobójczyń wzrosłaby zastraszająco , a panią skazały by moje wielbicielki na gilotynę . Wskoczył na konia i wznosząc do góry czapkę , zawołał : – Do widzenia ! Umykam ! Zawrócił do drogi , uderzył konie ostrogami i pocwałował , roznosząc głośny tętent po lesie . Stefcia odetchnęła . – Nareszcie ! . . . Pojechał . . . , obrzydły cynik ! Obraziła m go . . . Tym lepiej , nie będzie mi dokuczał . Spiesznie podążyła w stronę pałacu . Waldemar zrywał konia munsztukiem , smagał szpicrózgą i przez zaciśnięte wargi wyrzucał słowa ostre : – Romantyczka . . . przybiera pozy królewny . Poczekaj ! Zdejmę ja twoją koronę ! . . . Wolę diablice niż mniszki , ale nie mogę cierpieć , gdy diablica pozuje na westalkę . Wzruszył ramionami . – Ona podobna do księżniczki , a ja do szatana . W tym wypadku jestem szatanem . . . No . . . zobaczymy ! I spiął konia ostrogami . W ogrodowej altanie przy stoliku siedziała Lucia Elzonowska ze swą nauczycielką i słuchała z zajęciem wykładu literatury . Stefcia opowiadała barwnie najświetniejsze czasy piśmiennictwa w Polsce , przytaczając ciekawsze ustępy z dzieł sławnych poetów . Wymową i zapał em umiała porwać uczennicę . – Czy ty , Luciu , nigdy nie uczyła ś się literatury ojczystej ? – spytała Stefcia , widząc zaciekawienie dziewczynki . – Owszem , coś tam , ale bardzo mało – odparła Lucia . – Poprzedniczka pani , panna Klara , dowodziła , że w naszej sferze trzeba umieć dużo języków obcych i obcą literaturę , o polskiej zaś mówiła , że mi się na nic nie przyda . – Czy panna Klara jest Polką ? – Tak , ale to wielka arystokratka , przesiąknięta naszymi poglądami . – Jakież są wasze poglądy ? – Nie wiem , czy potrafię wytłumaczyć , ale sądzę , że chyba polegają na . . . Nie , nie umiem tego powiedzieć . – Ja ci pomogę . Polegają na tym , aby mieć cześć dla wszystkiego , co francuskie , niemieckie , słowem obce , byle nie dla tego , co nasze , polskie . Nieprawdaż ? – Skąd pani o tym tak dobrze wie ? – Domyślam się . Czy twoja mama tak samo się zapatruje ? – Naturalnie ! Mama nie czyta nic po polsku , ze mną rozmawia tylko po francusku i wierzy jedynie w zagranicę . – A dziadzio ? – spytała Stefcia . – O , dziadzio przeciwnie ! Zawsze o to sprzeczki z mamą . Dziadzio mówi , że to wstyd zapominać o swej narodowości – że każdy powinien najwięcej cenić i kochać to , co własne . Ale mamy te argumenta nie przekonują . – Twój dziadzio bardzo zacny człowiek . – Pani kocha dziadzia ? – Szanuję go , ufam w jego rozum . – I dziadzio panią lubi , ja to widzę . Ale . . . i Waldy jest tych samych poglądów . Dlaczego pani go nie znosi ? – Moja Luciu , cóż mię pan Waldemar obchodzi ? Lucia odrzekła ze śmiechem : – Wie pani , że między mamą a Waldym wieczne kłótnie . Teraz jeszcze pani przybyła . Biedny Waldy ! – Kończmy lekcję – przerwała Stefcia . – Masz jeszcze napisać wypracowanie . Lucia zarzuciła jej ręce na szyję i rzekła pieszczotliwie : – To jutro , moja droga pani . Dziś nic nie napiszę , czuję to . Tak mnie pani zachwyciła literaturą , że o niczym więcej nie mogę myśleć . Musi mi pani dać do czytania coś naszego , a wszystkich Niemców i Francuzów schowam na dno szafy , niech ich tam mole jedzą . – Nie można wpadać z jednej ostateczności w drugą , moja Luciu . I obcych powinna ś poznać lepiej . – Ale naszych więcej , prawda ? Dziś powiem o tym dziadziowi i Waldy , będą radzi . Waldy zawsze mię nazywał papużką . . . Często , przyjeżdżając , pytał : „ Cóż tam papużkę nauczyli nowego ? " Mama zaraz w dąsy , a panna Klara z milutkim uśmiechem mówiła : „ Vous plaisantez , monsieur le comte " [ 1 ] . Bo ona go nazywała hrabią . Ale Waldy odpowiadał niby grzecznie , lecz z gniewem : „ nie jestem żadnym comte . Racz pani zapamiętać " . – A cóż na to panna Klara ? – Obrażała się . Do mnie mówiła : „ Votre cousin est détestable . Il n'est pas sage " [ 2 ] – i przez parę dni nie wychodziła do niego . Ale potem było znowu : monsieur le comte , a Waldy ją przestrzegał . Tak trwało ciągle . – Widocznie pan Michorowski uważa za ulubiony sport dokuczanie nauczycielkom – rzekła Stefcia z przekąsem . – Ależ co znowu ! Waldy nienawidził panny Klary , a ona się w nim kochała , ja wiem . Panna Klara to już zupełnie stara panna , ale w pretensjach . Jak tylko Waldy przyjechał , fryzowała włosy i pudrowała się , aż na suknię puder opadał . Waldy ją ogromnie wyśmiewał . Razu jednego na obiad przyszła upudrowana niemożliwie i opowiadała , że zwiedzały śmy młyn turbinowy . Waldy , wówczas czegoś zły , rzekł bez wahania : „ Znać to na pani " . – „ Dlaczego ? " – spytała . – „ Bo pani cała w mące " . Wtedy gniewała się na niego przez tydzień . Stefcia wzruszyła ramionami , pomagając Luci składać książki i kajety , i myślała o smutnej doli nauczycielki , która w dodatku jest starą panną . O pannie Klarze słyszała już wiele rzeczy , kpili sobie z niej wszyscy , ile chcieli . Kiedyś może i ją będą wyśmiewać , choć nie jest starą panną . A Lucia powolnym głosem mówiła dalej , kręcąc jasną głową : – Chciała by m się kiedy zakochać , wie pani ? To musi być przyjemne . Ale w kim ? W Słodkowcach nie ma kandydata . Chyba pan Ksawery . Ha ! ha ! On ma za dużą łysinę i mówi do mnie : „ moje dziecko " . Bardzo tego nie lubię . Jest tu w Ożarowie hrabia Trestka , ale w nim się nie zakocham , bo ma taką gapiowatą minę . Zresztą on stara się o pannę Ritę . Ot ! szalała by m na pewno za Waldym , ale on jest moim wujecznym bratem . On bardzo przystojny i elegancki , ale za poważny , czasem się tylko rozdokazuje . – Moja Luciu , nie myśl o takich rzeczach – wtrąciła Stefcia . – Jesteś za młoda . Przyjdzie czas i na to . Im później , tym lepiej . – Pani tak mówi , bo sama z tego powodu miała dużo smutków . – Skąd wiesz ? – Wiem od mamy . Stefcia poruszyła głową . – Mama czasem wszystko mi mówi , ale czasem nic . Zresztą cóż w tym złego ? Przecież nie zawsze bywa taki koniec rozpaczliwy , zwykle doznaje się dużo szczęścia . – Ty już o tym wiesz ? – spytała Stefcia ubawiona . – Ja , czytając dużo powieści francuskich , wiem , co znaczy miłość , lecz na sobie nigdy jej nie doświadczyła m . Kiedyś zapytała m Waldemara , co się wówczas czuje – bo on już może być doświadczony . – I cóż ci odpowiedział ? Lucia machnęła ręką . – Ech , Waldy zawsze żartuje . Powiedział mi tak : „ Kochać się to jest zupełnie to samo , co odrabiać lekcję arytmetyki " – bo wie , że najgorzej nie lubię rachunków . Pani mogła by mi coś powiedzieć , ale pani nie powie . Będę czekać na podobne wiadomości z własnej praktyki . – Tylko nie zaprzątaj głowy oczekiwaniem . Powtarzam : to za wcześnie . Lucia zrobiła ruch , jakby sobie coś przypominając , i z wesołą mimiką szepnęła : – Już wiem ! Otóż i zakocham się , nawet prędko , może za tydzień lub za dwa . Ma tu przyjechać praktykant , mówił Waldy . On ma takich kilku w Głębowiczach , z dobrych rodzin . I ten , co tu przyjedzie , jest podobno z dobrej rodziny , taki , co mu nic nie płacą i on nie płaci . Będzie mieszkał w pawilonie , ale jadał z nami . Chciał tu się dostać hrabia S . , lecz podobno okropny laluś , więc Waldy odmówił . – A ten może nie zadowoli twego gustu ? – rzekła Stefcia , myśląc o czym innym . – No , zapewne ! Ale jeśli ładny , to się zakocham . W tej chwili wszedł do altany młody pokojowiec i rzekł służbowo : – Jaśnie pani prosi do stołu . Po czym , nie czekając rozkazu , zabrał książki i niósł do pałacu z wielką czcią . W sali jadalnej , stylowej , z sufitem w płyty mahoniowe , wszyscy już byli zebrani . Pani Elzonowska , siedząc w krześle , oczekiwała na córkę . W ręce gniotła serwetę , miała wygląd zirytowany . Poruszała ustami z grymasem i podnosiła jedną brew prędko , co u niej oznaczało niezadowolenie . Obok niej siedział pan Maciej Michorowski , starzec osiemdziesięcioletni . Szczupły i trochę pochylony , robił sympatyczne wrażenie rozumnym wyrazem twarzy bladej , ozdobionej siwym wąsem i dwojgiem miłych szarych oczu . Rysami twarzy przypominał cesarza Franciszka Józefa i dziwną ufność wzbudzał w każdym . Pociągającym uśmiechem ujmował wszystkich , jakby mówiąc : „ Szanujcie mię i kochajcie " . Teraz słuchał wnuka , rozważając każde jego słowo . Staruszek widział w nim swe odrodzenie , młodość . Waldemar , oparty o wysoką poręcz krzesła , rozdrażniony , ze zmarszczonymi brwiami , dowodził coś , na coś się nie zgadzał , co oburzało panią Elzonowska . Czwartą osobą przy stole był pan Ksawery , emeryt , stary i łysy , wielki smakosz . Ten , widząc , że ordynat nie siada , stał również , z miną nieszczęśliwą . Nie zajmowała go rozmowa Waldemara z ciotką : on pożerał oczyma wazę , stojącą na bocznym stole , z której ulatywała woń zupy à la reine [ 3 ] . Zerkał strapiony na baronową i na wyfrakowanego lokaja . Lecz i ten oczekiwał hasła rozlewania zupy . Nareszcie Stefcia i Lucia weszły . Pani Idalia spojrzała bystro na Waldemara , dając mu do zrozumienia , że czas zakończyć rozmowę . Ale ordynat sam umilkł . Prędko podszedł do panien i ucałowawszy Lucię , skłonił się Stefci z wyszukaną elegancją . Ironiczny uśmiech od razu osiadł mu na ustach . – Po takiej poezji , jak las i kwiaty , spotykamy się przy prozaicznym obiedzie . Gzy to pani nie razi ? - spytał . Stefcia poczerwieniała . Jego słowa zniweczyły jej humor w jednej chwili . – Nie myślała m o tym odparła chłodno . – Szkoda ! A ja wątpił em , czy panią zobaczę . W tej puszczy mógł by panią porwać jaki szczęśliwy wilkołak , połknąć żywcem lub unieść do swych komyszy . Bardzo rad jestem , że pani ocalała . – Czy i ty , Waldy , był eś rano w borku z panną Stefanią ? - spytała Lucia . Pani Elzonowska popatrzała na Stefcię zmrużonymi oczyma jak szpareczkami i z odpowiednim grymasem ust spuściła je znowu na talerz . Waldemar zauważył przykrość na twarzy Stefci , spojrzał bystro na Lucię i odpowiedział swobodnie : – Jadąc przez las widział em pannę Stefanię spacerującą . Stefcia uczuła wdzięczność dla niego . Służący obniósł zupę . Zaczęto ją spożywać w milczeniu . Takie ciche obiady zdarzały się tu rzadko , ale bywały ciężkie jak gradowa chmura . Stefcia poznała , że chmura i dziś wisi nad stołem . Pani Idalia , siedząc bez słowa , wyglądała , jak gdyby połknęła kij . Sztywna jej postać , chłód bijący z twarzy oziębiał i pana Macieja . Staruszek chciał rozweselić wszystkich , rzucał od czasu do czasu jakieś zdanie , ale rozmowa nie kleiła się . Zły humor pani domu działał przygnębiająco . Nawet pan Ksawery , chociaż nie tracił apetytu , spoglądał na baronową z obawą . Tylko ordynat zachował swobodę , lecz także milczał . Wypił dwa kieliszki starki . Po zupie lokaj ciągle dolewał maderę , zdziwiony , że młody pan ma tak wyjątkowe pragnienie . Po polędwicy Waldemar pił na umor burgunda , lecz zdziwienie służącego wzrosło , gdy podano szparagi . Zwykle ordynat nie lubił tej potrawy , ale dziś drugi raz kazał sobie podawać . Pani Elzonowska spojrzała na niego z miną istoty wyższej , która by nie potrafiła dobierać jednej potrawy . Uważała to za nieestetyczne , w ich sferze niesłychane . Jej zły humor znalazł ujście , nie wytrzymała . Bez podniesienia oczu rzekła po francusku , głosem trochę syczącym , ciągnąc wyrazy : – Nie rozumiem , jak można dwa razy brać z półmiska . Bierze się tylko raz odpowiednią ilość dla zaspokojenia apetytu . Pan Maciej patrzał na córkę z wymówką w oczach . Nie rozumiał rozdrażnienia posuniętego aż do niegrzeczności . Ale Waldemar nie zawstydził się , przeciwnie , rozweseliło go to . Zerknął na ciotkę złośliwie , na Stefcię figlarnie , uśmiechnął się i zawołał do lokaja : – Jacenty ! podaj mi jeszcze szparagi . Pani Idalia zacięła usta . Pan Maciej teraz na wnuka spojrzał z wymówką . Stefcia i Lucia wstrzymywały śmiech , tylko lekkie drganie kącików ust Stefci wskazywało , że ją ta scena ubawiła . Jednakże Waldemar to zauważył . Zaczął dowcipkować z panem Ksawerym , wreszcie rzekł : – Zapraszam pana do Głębowicz na całe lato , dobrze ? Będzie pan miał wszystko , czego dusza zapragnie . Co dzień zupa à la reine , szparagi , bo ja pasjami polubił em szparagi – co dzień gra w szachy , dzienniki ilustrowane . Nawet na pańską intencje urządzę iluminację , którą pan tak lubi . Cóż , zgoda ? Pan Ksawery wyjął z przepaścistej kieszeni surduta ogromną chustkę , dokładnie wytarł sobie łysinę i dopiero wówczas odpowiedział : – Co panu po mnie , panie ordynacie ? Dobędę już w Słodkowcach . – W Słodkowcach będzie ktoś inny . . . młodszy . Pan nie potrafisz bawić dam ! To , widzi pan , wyłączna zdolność . My obaj . apostołowie celibatu , trzymajmy się razem w Głębowiczach . Tu moja pani ciotka życzy sobie kogoś zabawniejszego . Pani Idalia wzruszyła ramionami . – Zechciej łaskawie nie narzucać mi własnych kaprysów – rzekła kwaśno . Waldemar poważnie pochylił głowę . – Zawsze jestem na twoje usługi , kochana ciociu . Po czym rzekł do Stefci : – Pani wyrocznią , pani głosuje , czy pan Ksawery ma zostać w Słodkowcach , czy go mam zabrać do Głębowicz ? – Moje zdanie zbyteczne – odparła Stefcia podrażniona . Waldemar utkwił w niej szare , przenikliwe oczy z wyrazem trochę szatańskim . Potrząsnął głową i zawołał z udanym żalem : – Desperacja ! Nie mam weny do pani . Co krok to rekuza ! Pani jest dla mnie okrutną . Luciu , czemu nie nawrócisz panny Stefanii na moją stronę ? Powinna ś tego dokazać . Dziewczynka spojrzała na matkę i spuściła oczy . Widocznie chciała coś odpowiedzieć , lecz surowa twarz matki onieśmieliła ją . Wtem przemówił pan Maciej , chcąc nadać inny kierunek rozmowie : – Czy będziesz nocował . Waldy ? – Broń Boże ! A to po co ? Wydam ostatnie polecenia Kleczowi i jadę . Spojrzał na Stefcię i dodał : – Chyba panna Stefania zechce , aby m został jako partner do tenisa . W takim razie zapominam dziś o Głębowiczach i . . . – Waldy , proszę cię , nie żartuj – przerwał pan Maciej ; bardzo niezadowolony . – Ależ ja wcale nie żartuję ! Panna Stefania może mię skłonić do zostania . Więc . . . słucham wyroku ? I pochylony patrzał na Stefcię zuchwałym wzrokiem . – Słucham wyroku ! – powtórzył . Stefcię oblała gorąca krew oburzenia . Z jaką przyjemnością cisnęła by w twarz tego magnata serwetką lub talerzem . Podniosła na niego oczy pełne gniewu i odrzekła : – Mówiła m panu , że nie grywam w tenisa , i jeszcze raz to powtarzam . – Ach ! więc zostanę nauczycielem pani . Ręczę za świetne rezultaty . – Zbytek łaski – rzuciła gniewnie . Waldemar mówił dalej : – Pani jest niesłychanie do twarzy w koralach . Wyglądają apetycznie , jak dojrzałe wiśnie . Gdyby m był wróblem , nie odpędziła by mię pani od siebie , objadł by m wszystkie . Tymczasem tylko ślinkę łykam . Stefcia zbladła , zagryzła usta i obrzuciwszy Waldemara chłodnym wzrokiem , spuściła oczy . Obiad skończył się . Baronowa wstała nie spojrzawszy na nikogo i prędko wyszła z sali . W Słodkowcach przy powstaniu od stołu nie dziękowali sobie . Taki panował zwyczaj . Stefcię on raził i stale oddawała wszystkim ogólny ukłon . Pani Idalia z zasady na ukłon taki nie odpowiadała , a pan Maciej zawsze nawet podawał Stefci rękę , co ją krępowało ze względu na panią Idalię . Ordynat dla dokuczenia ciotce i dla własnej przyjemności również podawał Stefci rękę , wiedząc , że ją tym rozgniewa . Ale dziś Stefcia , chcąc uniknąć podziękowania , powstała prędzej od baronowej i skłoniwszy się ładnie głową panu Maciejowi , podążyła w stronę drzwi . Waldemar zręcznie zastąpił jej drogę i wyciągając dłoń przemówił : – Dziękuję pani za miłe vis-a-vis . Stefcia cofnęła się i nie podając mu ręki przeszła , nawet na niego nie patrząc . Młody magnat patrzał na Stefcię zdumiony . Kiedy znikła za drzwiami , szarpnął ładne złotawoblond wąsy i nic nie mówiąc poszedł do swego gabinetu . Usiadł na fotelu przed biurkiem , wyjął z kieszeni kosztowną cygarniczkę , wydobył cygaro i zaczął zapalać z nadzwyczajną uwagą i namaszczeniem . Pełne , barwne , zmysłowe usta wydymał lekko , pykając z cygara błękitnym dymkiem . Z brwią namarszczoną siedział , z widocznym skupieniem w szarych oczach . Świeciły w nich złowrogie płomyki . Po chwili poruszył się , wsunął ręce w kieszenie , założył nogę na nogę i rozparty wygodnie w fotelu , rzekł głośno , nie wyjmując z ust cygara : – Po prostu dała mi w pysk . Ubawiony własnymi słowami , szepnął znowu : – Zuch dziewczyna ! Ale temperament ma piekielny ! . . . W parę godzin potem ordynat powstał od biurka i podając rękę rządcy rzekł grzecznie : – Skończyli śmy . Jeśliby zaszło coś niespodziewanego , proszę telefonować , będę cały czas w domu . Rządca Klecz skłonił się z uszanowaniem , z pewną czcią dotykając ręki Michorowskiego , zapytał zdziwiony : – Pan ordynat nieprędko będzie w Słodkowcach ? – O tak ! do tygodnia , może dłużej . – W takim razie muszę jeszcze trudzić pana w jednej kwestii . – Proszę . – Chcę mianowicie spytać , jaką czwórkę przeznacza pan ordynat na wyłączny użytek pałacu : karą , kasztany czy gniade ? – Dlaczego pan o to pyta ? – Bo kare są to konie bardzo delikatne . Pani baronowa często jeździ do Szal , do hrabstwa Ćwileckich . To jest przecie cztery mile i nietęga droga , Konie , do naszych dróg przyzwyczajone , przychodzą jak haki . Pani baronowa ostro jeździ . Ja sam nie mogę przedstawić , ale wolał by m , żeby jedna czwórka była wyłącznie przeznaczona do rozjazdów , bo wówczas już by m nie odpowiadał za konie . Waldemar słuchał prędkiej mowy rządcy , przekładając papiery na biurku . Podniósł głowę , spojrzał na Klecza ze zdziwieniem i rzekł spokojnie : – Przede wszystkim stangret odpowiada za konie po takiej wycieczce , nie pan . Klecz zmieszał się . – Tak , właściwie . Ależ ja mogę odpowiadać za to , że je daję . Michorowski przesunął ręką po czole i rzekł z akcentem : – Proszę pana , czy mej ciotce wszystko jedno , jakimi końmi jedzie ? Klecz zmieszał się mocniej . – Nie , pani baronowa zawsze sama dysponuje i rozmaicie : czasem kare , czasem kasztany . – A więc musi pozostać tak , jak jest . Klecz zrozumiał , że niezręcznie poruszył tę sprawę i że powinien już odejść . Spojrzał na ordynata : widok jego zsuniętych brwi i wydętych ust dotknął rządcę niemile . Oczów ordynata nie widział , gdyż były spuszczone na papiery , ale domyślał się , że wyraz ich nie jest zachęcający . Klecz zawsze podziwiał grzeczność tego magnata względem podwładnych . Lecz wiedział , że zmarszczenie brwi , charakterystyczne wydęcie ust i wielkopańskie zaniedbanie w całej postaci nie jest u niego oznaką zbyt dobrego humoru . Rzekł z ukłonem : – Przepraszam , że się ośmielił em . – O , proszę pana ! – odrzekł Michorowski szczególnym tonem jakby przebaczenia i zarazem oburzenia za te przeprosiny . Wypowiedział te słowa wspaniałomyślnie i karcąco . Podniósł przy tym głowę i błyskawicznie spojrzał na Klecza . Ten pragnął już nie być w gabinecie . – Moje uszanowanie – rzekł kłaniając się powtórnie . – Do widzenia ! – rzucił ordynat krótko , z odpowiednim kiwnięciem głowy . Podniósł przy tym brwi nerwowym ruchem . Klecz wyszedł . Ordynat odetchnął . – Wiecznie skargi na ciotkę – mruknął zły – i zawsze Klecz . No , ale już dziś zrozumiał . Nie lubię dawać takich nauk . Przeszedł się po gabinecie i pokręcił głową . – Ten ją lubi ! – rzekł prawie głośno . Zjawił się kamerdyner Jacenty . – Starszy pan prosi jaśnie pana do siebie . – Dobrze . Każ siodłać konia . Pan Maciej czytał u siebie w gabinecie , zagłębiony w staroświeckim fotelu . Na widok wchodzącego wnuka położył księgę na stoliku . – Przepraszam , że cię wezwał em . Chcę z tobą pomówić . Może był eś zajęty ? Waldemar uśmiechnął się . – Choćby nawet . Czy nie uważasz dziadziu , że jesteś pierwszym ? Staruszek podał mu rękę . – Dobry jesteś , bardzo dobry . Tym bardziej mi przykro , że ci muszę dać burę . Siadaj tu , nieznośny chłopcze . Wskazał mu fotel , stojący naprzeciw . Waldemar nie usiadł . Przez okno zaglądał do parku , gdzie śpiewały słowiki . Spytał z żartobliwym odcieniem w głosie : – Doprawdy ? Cóż zawinił em ? – Mój drogi chłopcze , niepotrzebnie drażnisz Idalkę . – Ach , więc już ciotka dziadzia przekabaciła . Winszuję ! – Ale cóż znowu , mój Waldy ! Tylko widzisz , ja nie lubię nerwów , a ona je posiada w wysokim stopniu . Gdy je podrażnisz , mamy takie obiady jak dzisiejszy , co miłym nie jest . – No dobrze . Ale ostatecznie jakiego zdania jest dziadzio ? – spytał Waldemar porywczo . – Ja stanowczo trzymam twoją stronę . Ten hrabia S . jest niepoczytalny . Idalka sądzi inaczej . Ona mówi , że powinni śmy zawsze trzymać się naszej sfery i dopomagać jedni drugim , zamiast szukać obcych bogów . Po części mówi prawdę , ale w tym wypadku . . . Waldemar wybuchnął ironicznym śmiechem . – Wspaniała teoria ! Altruizm ciotki rozczula mię ! Ale to jest pseudoaltruizm . Ciotce ten hrabicz zaimponował , jakby sama była parweniuszką . Hrabia S . praktykantem w Słodkowcach – to ciotkę łechcze . Ale ja jestem krańcowym egoistą i takiego poliszynela nie wezmę na praktykanta , po części swego pomocnika . Ja szukam nie sfery , lecz tęgości , energii , o czym ten pan pojęcia nie ma . Ze jeden z praktykantów w Głębowiczach jest hrabią , to nie dowodzi , by m szukał drugiego i brał bez względu , jaki on . Tamten w Głębowiczach pracuje jak każdy inny , a hrabia S . jest do niczego . Może ciotka myśli , że praktykant będzie tu odgrywał rolę panicza na wodach , będzie grywać w tenisa , w bilard i czytać głośno romanse francuskie . Pewnie , do takich zajęć hrabia S . był by zdolnym , ale ja wymagam praktykanta innego i takiego mieć muszę . Zresztą już mam , jest umówiony , a umowy nie zerwę dla . . . idiosynkrazji ciotki . Mówił żywo , gestykulując i chodząc po gabinecie . Stanął przy oknie . – Czy dziadzio wie , jaką ja odbywał em praktykę u książąt Łozińskich po skończeniu Halli ? – spytał gwałtownie . – Jeśli hrabia S . jest zdolny do podobnej , niech przyjeżdża zadowolić ambicję cioci . Pan Maciej machnął ręką . – Dajże spokój , znam dobrze tego gagatka . Uperfumowany laluś , ma dwadzieścia kilka lat i już sporą łysinę . Sama tualeta zajmuje mu pół dnia czasu . Był by ci zawadą , nie pomocą . – Eee ! ja by m nie robił ceremonii . Nie chcesz , paniczu , wstawać o piątej , to jazda do Monte Carlo na ruletkę . Ja chcę , aby moi praktykanci korzystali . W Słodkowcach i Głębowiczach mają do tego wielkie pole . Ale brać pierwszego dudka nie mam zamiaru . Ten S . nie skończył żadnej szkoły rolniczej . Cóż on chce , żeby m mu wykładał agronomię od a do z , i to wtedy , jak mu przyjdzie ochota lub jak go znudzi tenis ? Podobnym filantropem dla sfery nie jestem . Niech ciotka założy tu szkołę dla takich filistrów , sferzystów , gogów , tenisistów , a wówczas ja poślę karetę po hrabiego obitą poduszkami , żeby się nie rozbił jak pusty flakonik od perfum . Pan Maciej zaśmiał się . – Tego by tylko brakowało , żeby ś to Idalce powiedział . – A powiem ! Jeśli ciotka zacznie mi wmawiać miłość do naszej wyłysiałej sfery , to powiem . Na szczęście mieszkam w Głębowiczach , mogę tu rzadziej bywać , jeśli tak ciotkę irytuję . – No , mój drogi , nie myśl o tym . Ale wiesz co ? Ten pan praktykant mógł by naprawdę mieszkać w Głębowiczach i był by spokój . Jak myślisz ? – Ależ w Głębowiczach mam trzech praktykantów , a tu żadnego . Wreszcie z Głębowicz do Słodkowic jest z górą dwie mile , więc tam jeździł by na obiady i noclegi ? Głupstwo ! to jest niemożliwe ! – Więc może niech jada u Klecza ? Waldemar usiadł i pochylony do pana Macieja rzekł poważnie , biorąc go za rękę : – Dziadziu , proszę być szczerym : czy dziadzio to mówi pod wpływem ciotki , czy z własnej niechęci , aby ten praktykant przebywał z nami ? Jeśli dziadzio sam tego nie życzy , jeśliby mu to sprawiło przykrość , proszę mówić otwarcie . Cofnę umowę z tym panem i rzecz skończona . Tobie , dziadziu , nie chcę przyczyniać przykrości . Pan Maciej objął wnuka , ucałował go serdecznie i rzekł : – Jesteś , Waldy , bardzo kochanym chłopcem . Dziękuję ci za troskliwość . Będę szczerym : ten pan nie sprawi mi najmniejszej przykrości , owszem , lubię towarzystwo młodych . Zresztą wiem , że nie przyjmujesz człowieka bez wychowania , bo ci na to nie pozwoli twój własny smak , dobry , wytworny gust . Ja nic nie mam przeciw temu , nawet podzielam twe zdanie . My powinni śmy cywilizować , wszczepiać dobrą rasę w mniej rasowych , podnosić kulturę – a skoro jesteśmy do tego zdolni i powołani , nie możemy się usuwać , to nasz obowiązek jako przewodników w społeczeństwie . Hrabia S . nie skorzystał by u nas , a ten pan z pobytu w naszym gronie może wynieść dużo atomów , które z czasem mogą być dla niego pożytkiem , upiększeniem w życiu , za co pozostanie nam wdzięcznym . Waldemar wiedział , że dziadek mimo trzeźwości i rozsądku był zagorzałym fanatykiem własnej sfery i cześć dla niej posuwał aż do fetyszyzmu . Wyobrażał sobie , że arystokracja jest batutą w ręku Boga , że kieruje masą ludzi niżej umieszczonych , orkiestrą ludzkich wrażeń : że nadaje im odpowiednie hasło , każe tłumom patrzeć na siebie , zmusza do kierowania się śladem jej ruchów . Jednej wady pan Maciej nie mógł darować swej fikcyjnej batucie , to jest zamiłowania do cudzych farb , co ją czyniło podobną do maskaradowej pstrokacizny , zakrywającej właściwy grunt . Na wzmiankę pana Macieja , że obcując z nimi , ludzie innych sfer mogą korzystać wiele , Waldemar zawołał z humorem : – A tak , skorzysta , będzie nam wdzięczny . Po co ma nabywać atomami ? Może przejąć gremialnie nerwy i kwasy ciotki , jej wytworne i dystyngowane minki . Nauczy się makaronizować , uważać zagranicę za wyrocznię , dowie się , że człowiek , który szanuje swą godność , powinien uważać literę „ r " za barbarzyński zabytek w alfabecie ; wreszcie przekonamy go , że można być skazanym na utratę czci i honoru nie tylko po spełnieniu podłości ale i za . . . dobieranie drugi raz z półmiska . Wspaniałe nabytki cywilizacji , in summo gradu [ 4 ] ! Pan Maciej , zarażony żartobliwym głosem wnuka , śmiał się również . Wszystkie punkta wyszydzane przez Waldemara raziły go w córce . Zgadzał się z nią jedynie w bałwochwalczej czci dla arystokracji , lecz i tę pojmował inaczej . – Mój chłopcze – rzekł z uśmiechem – mówił eś tylko o Idalce , a czym że ja cywilizować by m potrafił ? – Och ! Dziadzio wywołuje komplimenty . Gdyby śmy byli wszyscy do dziadzia podobni i do babki Podhoreckiej , sądził by m o nas inaczej . Wówczas może stał by m się kapłanem składającym ofiary na ołtarzu naszej sfery . Śpiewał by m na naszą cześć hejnały i był by m pionierem naszych czcigodnych haseł , ultra humanitarnych zasad , wyborowej etyki . Lecz ponieważ u innych nie widzę nic podobnego , więc nie śpiewam wraz z ciotką hymnów pochwalnych . Wysokie czoło starego magnata zmarszczyło się , spuścił głowę i westchnął ciężko . Słowa wnuka wywołały w jego duszy niepokojący szept . Coś w sumieniu cichutko się odezwało , jakaś mała komórka wspomnień , pokryta pleśnią , drgnęła sprawiając ból . Tę smutną chwilę życia można by wytłumaczyć młodością , ale pan Maciej nie należał do ludzi , co dla załagodzenia własnych błędów wynajdują powody i stawiając je przed sobą jak barykady , żyją spokojnie . Siedział zamyślony , milczący , aż zwrócił uwagę Waldemara . Ordynat przystanął obok dziadka i zaglądając mu w twarz zapytał z uśmiechem : – O czym dziadzio tak marzy ? wolno wiedzieć ? Słowiki wprawdzie do tego usposabiają , bo na przykład ja nie jestem romantykiem , a słucham tych ćwierkań z przyjemnością . Gdyby nie perspektywa kolacji w towarzystwie cioci , został by m na noc , ale ta myśl odbiera mi humor i apetyt . – Bo też zostań ! Co tam Idalka ! Pogodzicie się z sobą . – Nie , wolę jechać . Wszyscy mię dziś zmęczyli , nawet i ta makolągwa , ta królewna przebrana za pasterkę . – Co za makolągwa ? Jaka pasterka ? – Ano ta – panna Stenia . . . Pan Maciej drgnął . – Stenia ? Co ty mówisz , Waldemarze ? Ordynat spojrzał zdziwiony . – Mówię o pannie Stefanii Rudeckiej . Dziadzio ją przecież tak nazywa . – Ach , ta ! . . . Istotnie tak ją nazywam , bo to ładnie . Ale czym że ona ci dokuczyła ? Ty raczej męczysz ją zawsze i dziś także . Waldemar zaśmiał się głośno . – Och ! nie zmęczę jej , to ostrodzioba ! – Jednak źle robisz , Waldy , że ją drażnisz . Miłe to i bardzo dobre dziecko . Jest z dobrej rodziny i wiesz przecie , w jakich warunkach została nauczycielką . Pracuje pilnie , choć to nie jej fach właściwy . Trzeba to cenić . Po co jej robić przykrości ? – A cóż , kochany dziadziu , jeszcze jedna cecha naszej sfery : robić sobie zabawkę z takich istot zabłąkanych wśród nas , mieć je za przedmiot żartów , ostrzyć na nich dowcip . Pan Maciej popatrzał na wnuka z obawą . – Wątpię , żeby ś tak mówił na serio . – Owszem , zupełnie serio mówię . To także jeden klejnot z drogocennego skarbca naszych przymiotów . – Waldy , co tobie dziś jest ? – Jestem wyjątkowo prawdomówny . – Jesteś tylko rozgoryczony i skutkiem tego niesprawiedliwy nawet dla siebie . Niezdolnym był by ś do zabawy , o jakiej wspominasz . – Być może . Zresztą wszystko mi jedno . – Więc czemu tak postępujesz ? Waldemar podniósł rękę do góry . – Dla tradycji , kochany dziadziu ! – Ech ! zawsze kpisz . – Więc powiem prawdę . Ja jej nie cierpię ! – Kogo ? Panny Steni ? – Tak , jej we własnej osobie . – Za co ? Takie to piękne , dobre , inteligentne ! Waldemar wzruszył ramionami . – Prawdopodobnie za to samo , za co i ona mnie . Czy ja wiem , za co ? Mniejsza o to . Muszę jechać , konia dawno oprowadzają . W nocy zajadę do Głębowicz . Za tydzień przyjeżdżam z praktykantem , ku wielkiemu zadowoleniu cioci . – Jak to ! wcześniej nie będziesz ? – Zapewne . Mam dużo zajęcia . Pan Maciej uścisnął serdecznie wnuka . – Jakże ty sam pojedziesz ? Czemu nigdy nie weźmiesz masztalerza ? – Nie lubię mieć za sobą gapia . – Weź stajennego . – Ależ , dziadziu ! czyż jestem dzieciak , żeby m się miał bać nocy ? Uścisnął dziadka , wyprostował swą męską postać i zaśmiał się głośno . – Idę pożegnać ciocię . Ale czy mię nie zrzuci ze schodów ? – Dajże spokój . Idalka śpi . Pożegnam ją od ciebie . – Tym lepiej . Do widzenia ! Waldemar wyszedł z gabinetu . Pan Maciej widział przez okno , jak wskoczył na konia i ruszył kłusem . Za nim w podskokach biegł duży , pyszny dog Pandur , ulubieniec ordynata . W bramie Waldemar spotkał Stefcię i Lucię , wracające ze spaceru . Lucia zaczęła coś mówić , a Stefcia na jego ukłon odpowiedziała skinieniem głowy i szła wolno w głąb dziedzińca , nie uważając na niego . Lucia wkrótce podążyła za nią . Waldemar stał w bramie , patrząc uporczywie na Stefcię , dopóki nie znikła mu z oczu . Wówczas uderzył konia szpicrózgą , świsnął na psa i pomknął jak wicher . Pan Maciej uśmiechnął się . – Mówi , że jej nie cierpi , a jednak interesuje go – szepnął do siebie . Życie Stefci płynęło w Słodkowcach spokojnie . Lekcje , rozmowy z Lucią , muzyka , spacery i czytanie wypełniało każdy dzień . Panią Idalię Stefcia widywała najczęściej przy stole , w innych godzinach dnia można ją było spotkać w gabinecie . Rozłożona wygodnie na szezlongu lub na bujającym fotelu , czytała , ciągle czytała . Na stolikach , konsolach , krzesełkach walało się pełno dzieł Jakuba Rousseau , Zoli , Dumasa , Bourgeta , nawet Voltaire'a obok Rochefoucaulda i Chateaubrianda . Najwięcej książek francuskich – czasem błysnął Dickens , Walter Scott lub zamajaczył Shakespeare . Niemieckie tomy spotykały się rzadko , z polskich ani jednego . Pani Elzonowska wystarczała sobie najzupełniej . Córkę oddała pod opiekę Stefci , rzadko udzielając jej posłuchania . Ojca pani Idalia odwiedzała jedynie w chwilach dobrego humoru , grywając z nim w szachy . W takich razach znosiła nawet obecność pana Ksawerego , codziennego partnera . Bywały dnie , że pod wpływem wrażeń zaczerpniętych z literatury stawała się przesadnie czułą dla córki , ojca , nawet dla Stefci . Z miłym uśmieszkiem wypytywała ją , czy jej czego nie brak , i po takim występie była przekonaną o swej anielskości . Wyjeżdżała często do Szal , do siostry męża , hrabiny Ćwileckiej , lub do Obronnego , gdzie mieszkała księżna Podhorecka , babka Waldemara po kądzieli . Więcej sąsiedztw Słodkowce nie posiadały , gdzie by pani Idalia mogła bywać bez uchybienia sobie w jej przekonaniu . Kilka domów obywatelskich odwiedzało Słodkowce , uważając to za obowiązek towarzyski , a głównie dla dogodzenia własnej ambicji . Pan Maciej przyjmował ich uprzejmie , pani Idalia grzecznie , ale rewizytował ich tylko Waldemar . Pana Macieja tłumaczył wiek , panią Idalię własny pewnik : pas pour moi [ 5 ] , co wszyscy rozumieli , wmawiając w siebie , że pani Idalia często cierpi na nerwy . Jadąc do Szal lub Obronnego , wstępowała czasami do sąsiadów będących poza obrębem jej dążeń . Ale nie zapomniała nigdy nadmienić , że tylko wstąpiła , jak w jej słowniku brzmiało : par politesse [ 6 ] . Pani Idalia miała swe zasady wyłączne . W Słodkowcach goście zdarzali się często , z nieuprzywilejowanych jedni dążyli tam w celu odwiedzenia pana Macieja , innych wiodła próżność , a jeszcze innych nadzieja zastania ordynata . Ten młody magnat i milioner miał na siebie zwrócone oczy całej okolicy . Przedstawiał partię jedną z najpierwszych w kraju , dla wielu niedoścignioną . To tłumaczyło u niektórych żywą sympatię dla pana Macieja oraz łatwe składanie na nerwy i migrenę niechęci pani Idalii do życia towarzyskiego . Stefcia pomimo pracy tęskniła za domem . Listy jej nie wystarczały , ogarniał ją smutek . Obie z Lucią często widywały pana Macieja , odwiedzając go w jego gabinecie . Stary ten człowiek dziwnie ją rozrzewniał . Miał nadzwyczaj miły uśmiech . Rozmawiając z nim doznawała złudzenia , że to nie arystokrata z tej samej sfery , co pani Idalia . Nawet urządzenie jego mieszkania różniło się od urządzenia pałacu . Wszystko tu było staroświeckie , ale wesołe i bez sztywności panującej w wytwornych salonach przesiąkniętych etykietą . Pan Maciej często siadywał w ogrodowej altanie , słuchając czytania Stefci . Lubił jej muzykę . O szarej godzinie grywała mu Chopina i ulubione arie z oper . Stefcia dogadzała staruszkowi , z każdym dniem przywiązując się do niego więcej . Ale pan Maciej wpadał w melancholię , gdy Waldemar długo nie przyjeżdżał . Tęsknił do wnuka , bo jego wesołość , młodzieńcza postać pełna życia ożywiała starca . Cieszył go widok jedynego potomka ich rodu z linii głębowickiej . Po tygodniu nieobecności swego ulubieńca pan Maciej zaczął już wpadać w smutny nastrój . Nie bawiły go szachy ani czytanie , nawet muzyka Stefci . Słuchał z roztargnieniem nokturnu Chopina , kręcąc się niespokojnie w fotelu , posyłał Lucię do okna , czy nie jedzie Waldemar . Na przeczącą odpowiedź mruczał : – Co to jest ? Co to znaczy ? . . . Gdy Stefcia skończyła grać , podziękował jej i poszedł do siebie . – Dziadzio dziś smutny – rzekła Lucia – a czy pani wie , dlaczego ? Bo Waldy marudzi z przyjazdem . Dziadzio go okropnie kocha . – Niechby już przyjechał – odrzekła Stefcia . Lucia poszła do matki , Stefcia do swego pokoju . Stanęła w otwartym oknie i z rozkoszą pochłaniała oczyma grę promieni słonecznych , dziergających w złote nitki rozpyloną wodę fontanny . Z cichym szumem spadała fala do kamiennego basenu , jak różowo - złota chmurka , strzepując drobne kropelki na rosnące obok kwiaty . A one zdawały się podnosić spragnione główki , barwne , pachnące . Słońce przesuwało czerwony krąg ku zachodowi , sypiąc na ziemię jaskrawe pyły . Oblewało ciepłym tchnieniem pysznie rozwinięte drzewa i wspaniałe dywany aksamitnych roślin . Była w powietrzu promienność , lenistwo nadchodzącego wieczoru , rozmarzająca ociężałość . Spokój wiał z natury w powodzi gorącego światła , bez podmuchu wiatru . Nagle w ciszę , mąconą jedynie chórami ptaków i szeptem fontanny , wpadł inny głos . Najpierw rozległ się turkot kół , tupot wielu koni , wreszcie zabrzmiały wesołe głosy ludzkie i zza gęstwiny krzewów wjechało na żwirowany podjazd pałacu kilka pojazdów . Pierwsze powozy zaprzężone w czwórki były poważniejsze , wolant i brek wypełniony po brzegi wyglądały weselej . Rozmowy i śmiechy dochodziły głównie z breku . Tam jasne kapelusze i suknie pań zaćmiewały sobą ciemne sylwetki panów . Stefcia , cofnięta w głąb pokoju , patrzała ciekawie . Powozy stanęły przed gankiem , brek i wolanty zatrzymały się w szeregu i naprzeciw jej okna towarzystwo zaczęło wysiadać . Wtem spojrzeli w stronę wjazdu . Panie , wymachując parasolkami , wołały : – Spóźniony ! Spóźniony ! pobili śmy pana . Po bielejącej wśród trawników drodze pędziła wyciągniętym kłusem czwórka w lejc karych lśniących koni , kierowana przez ordynata . Siedział na koźle małego jak cacko wolancika i unosząc w górę kapelusz wymachiwał nim na powitanie . Na siedzeniu przyczepiony jechał stangret w czarnej liberii z czerwonym . Waldemar obok breku zatrzymał konie prawie na miejscu , a łagodnie . – Prześcignęli ście mnie państwo – wołał rzucając lejce stangretowi . – Ale proszę pamiętać , że jadę cztery mile . To coś znaczy . Przy tym Brunon lazł jak żółw , musiał em go zsadzić z kozła i wówczas zaczął em was dopędzać . To mi musicie przyznać . – Konie pańskie ogrzewały nam plecy oddechem – zawołała młoda przystojna panna o minie zuchwałej i wesołych oczach . – Próbowała m je gładzić , ale zbrudziła m tylko rękawiczkę . O , niech pan patrzy ! I wyciągnęła do Waldemara rękę opiętą w jasną dunkę . – Przepraszam , to nie brud , tylko pot koński . Moje konie są zawsze przeczyste – odrzekł Waldemar . – Pan się kocha w swych koniach , prawda ? – Tak , to jedyna moja miłość . – Bez wzajemności – dodała młoda panna z wdzięcznym uśmieszkiem . – Voyons , monsieur , vous avez de la chance ! [ 7 ] – zawołała jedna z pań . Waldemar ukłonił się żartobliwie . – Jestem rozczulony , szanowne panie . Nie rozumiem tylko , po co tu stoimy . Rada starszych dawno w objęciach ciotki . Chodźmy również . Towarzystwo znikło w ogromnych drzwiach głównej sieni . Waldemar szedł ostatni , trochę się ociągając . Kiedy mijał okno Stefci , zwolnił kroku i spoza lip rzucił prędkie , ciekawe spojrzenie . Stefcia myśląc , że wszyscy przeszli , wyjrzała również i spotkali się oko w oko . Dostrzegła jego zaciekawienie . Na jej widok spoważniał , zdjął kapelusz i poszedł dalej . Stefcia postanowiła nie wychodzić . Nikt jej nie zna , a przynajmniej uniknie żartów Waldemara , może i docinków pani Idalii , bo to był dzień jej złego humoru . Uszczęśliwiona własnym pomysłem , Stefcia zaczęła nucić . Z góry dochodził przytłumiony gwar głosów męskich i kobiecych . Czasem dźwięknął fortepian krótko , urywanie , jakby ktoś przechodząc uderzył parę akordów . Niekiedy zabrzmiał głos dominujący , a potem głośny wybuch śmiechu . Widocznie bawiono się tam doskonale . Po godzinie do pokoju Stefci wpadła Lucia zdyszana , zarumieniona i zaczęła mówić z niebywałym ożywieniem : – Czy wie pani ! Szesnaście osób przyjechało , licząc z Waldym . Jest i ciocia Ćwilecka z córką Michalą , bo Pauli nie ma w domu , i księżna Podhorecka , babka Waldemara , i młodzi księstwo Podhoreccy , i Żyżemscy , i hrabia Trestka , i dużo , dużo gości . – Skądże tak nagły zjazd ? – A tak sobie , taki traf . Wszyscy do nas jechali osobno i na drodze dopiero połączyli się . Najwięcej osób z Obronnego : jeden powóz i brek . Waldy jechał także do nas i jego spotkali . On nawet chciał prześcignąć brek , ale przegrał . Teraz się z niego panna Rita wyśmiewa . – Któż to panna Rita ? – Szeliżanka . To jakaś kuzynka czy przyłatana siostrzenica księżnej Podhoreckiej , ale że sierota , więc stale mieszka w Obronnem . Ona tu bardzo często przyjeżdża , tylko teraz długo bawiła w Wiedniu i dlatego jej pani nie zna . Bardzo miła i wesoła . Stefcia pomyślała , że to ta sama szykowna panna , która pokazywała Waldemarowi zbrudzoną rękawiczkę . – To przystojna panna . Prawda ? – Tak , ładna . Waldy tego nie uznaje , ale mu trudno dogodzić . Pani ją dziś sama pozna . – Ja nie wyjdę wcale . Lucia otworzyła szeroko oczy . – Czemu ? Jak to ! Pani nie wyjdzie ? Ja już chwaliła m się panią przed wszystkimi . . . – Ach , moja Luciu ! – A bo ja panią bardzo kocham . Stefcia ucałowała dziewczynkę . – Bardzo mię to cieszy . Dziś już sama bądź z gośćmi . Mnie masz na co dzień . – E ! co pani mówi ! Ani dziadzio , ani Waldy nie zgodzą się nigdy na to , żeby pani sama została . Stefcia wybuchnęła śmiechem . Zapewnienie Luci , że Waldemar chciał by ją widzieć , ubawiło ją . Szczególniej on ! A zresztą , może : gdyby nie wyszła , nie miał by na kim ostrzyć dowcipu . Ta myśl rozweseliła ją . Jak rozdokazywane dziecko porwała Lucię wpół i zaczęła walcować po pokoju , śpiewając . Lucia tańczyła zapamiętale . Obie prawie jednego wzrostu , fruwały , kręcąc się w wirze walca i śpiewając jedna przed drugą . Latał za nimi jasny warkocz Luci i trzepotała batystowa suknia Stefci . Na twarzy jej wykwitały rumieńce , fiołkowe oczy spod ciemnozłotawych obsłon błyskały ogniskami , rozchylone różowe usta chwytały szybko powietrze , skutkiem czego śpiewany głośno walc wychodził urywanie . To jednak nie przeszkadzało tancerkom . Rozbawione , nie słyszały dwukrotnego pukania do drzwi , nie spostrzegły , że je ktoś otwiera . Dopiero po chwili w zawrocie tańca Stefcia osłupiała z przerażenia . We drzwiach stał Waldemar . Z uśmiechem patrzał na tańczące panienki i na zmieniony wyraz twarzy Stefci . Patrzał na jej rumieńce , na błyszczące oczy , na rozrzucone w tańcu włosy i dziwiła go ta przemiana . Nie widywał jej dotychczas tak wesołej . Umyślnie stał cicho , chcąc , by go sama spostrzegła . Wyobrażał sobie jej przestrach i bawiło go oczekiwanie . Jak też ona będzie wyglądała ? Nie czekał długo . Stefcia na jego widok oniemiała . Ognista łuna zapaliła jej twarz , w oczach zalśnił gniew , każdy nerw zadygotał w niej z irytacji . Waldemar z przyjemnością napawał się grą jej rysów i błyskawicami w oczach . Patrzał na nią z zachwytem . Lucia przerwała niemą scenę wybuchając śmiechem . Podbiegła do Waldemara i ciągnąc go za rękaw na środek pokoju zawołała : – Złapał eś nas , Waldy , na gorącym uczynku . My śmy sobie tak pysznie tańczyły , jakby nam orkiestra przygrywała . Ale żeby ś ty wiedział , jak panna Stefania tańczy ! Jak baletnica . Waldemar ukłonił się Stefci wytwornie i rzekł , przerywając mowę Luci :