Eliza Orzeszkowa Meir Ezofowicz Wszystkim ziomkom moim z dobrą wiarą i wolą pragnącym światła i pokoju , bez względu na to , gdzie i jak oddają oni cześć Bogu — powieść tę poświęcam . AUTORKA Patrycjat i plebs , przeistaczając z upływem czasu naturę swą i rację swego bytu , zamienili dziś dawne swe role . Pierwszy stał się obrońcą i krzewicielem równości , drugi uparcie trwa przy wyróżnieniach i odrębnościach . I jeżeli niegdyś przemoc i uciski przybywały od tych , którzy stali wysoko , ku tym , którzy w prochu i pokorze roili się na głębokościach , teraz z głębokości podnoszą się niezdrowe wyziewy te i ciężkie kamienie obrazy , które zatruwają życie i utrudniają drogi wybrańcom cywilizacji . Nieszczęsne i unieszczęśliwiające doliny takie , otoczone i z resztą świata rozdzielone grubym łańcuchem gór z mgieł i ciemności , istnieją w społeczeństwie izraelskim również jak w innych , więcej nawet niż w innych . Zbyt przedłużone istnienie ich wynikiem jest wielu przyczyn dziejowych i cech plemiennych . Dziś są one zjawiskami wabiącymi ku sobie wzrok myśliciela i artysty niezmiernym wpływem , który wywierają dokoła , i niepospolitością kolorytu swego , na który składają się mroki tajemnicze i przerzynające je jaskrawe ognie . A jednak — któż bada je i zna ? Ci nawet , których jedność krwi i tradycji pociągać by powinna ku miejscom tym zagubionym w ciemnościach , nie posyłają ku nim malarzy ani apostołów , nie zawsze nawet wierzyć chcą w ich istnienie . Jakże , na przykład , zdziwionym było by towarzystwo izraelskie zgromadzone w największym z miast krajowych , złożone z panów wykształconych , uczonych , oddających się zawodom stojącym na czele umysłowości ludzkiej , i pań , które we wdzięku , wykwintności , dowcipie nie ustępują częstokroć najwydatniejszym postaciom kobiecym innych społeczeństw — jakże zdziwionym było by towarzystwo to ubrane w czarne fraki i jedwabne suknie , gdyby ktokolwiek opowiadać mu zaczął nagle o tym , co to jest Szybów i co się dzieje w Szybowie ! Otóż , czytelnicy , podejmuję się zaznajomić was z tą głęboką , bardzo głęboką doliną społeczną , która nosi tylko co wymienioną nazwę . Niedawno odegrał się w niej dramat ciekawy , godzien życzliwego spojrzenia waszego , silnego uderzenia serca i długiej , smętnej chwili zadumy . Że jednak dla pełnego uwydatnienia faktów i postaci należy ukazać je na tle , śród którego powstały one i rozwinęły się i w którego głębokich perspektywach mieszczą się żywioły będące przyczyną ich bytu , pozwólcie , aby m przed odsłonięciem zasłony ukrywającej pierwsze sceny dramatu opowiedziała wam w krótkich rysach zawartą historię małego miasteczka . * Daleko , daleko od tej gałęzi kolei żelaznych , która przerzyna białoruskie strony , daleko nawet od przebiegającej je spławnej rzeki Dźwiny , w jednym z najustronniejszych zakątków , jakie dotąd jeszcze istnieć mogą w Europie , pośród gładkich , cichych , rozległych równin , na zbiegu dwóch szerokich piaszczystych dróg , które wywijając się spod skłonów bladego nieba znikają w głębiach czarnego lasu — szarzeje gromada kilkuset domostw mniejszych i większych , tak ściśle zbliżonych ku sobie , że patrząc na nie można by rzec , iż były one kiedyś w wielkiej jakiejś trwodze i zbiegły się tak ku sobie , aby we skupionej gromadce móc łatwiej zamieniać się szeptami i łzami . Jest to Szybów , miasteczko zamieszkiwane przez izraelską ludność wyłączniej jeszcze niż wiele innych miejsc podobnych , całkiem prawie wyłącznie , bo z wyjątkiem jednej tylko uliczki znajdującej się na samym skraju miasteczka , przy której w kilku chatach i dworkach mieszka kilkudziesięciu bardzo ubogich mieszczan i bardzo cichych , starych emerytów . Jedyna też to jest uliczka , śród której panuje cisza i w lecie kwitną skromne kwiaty . Gdzie indziej nie ma kwiatów , ale panuje wielki i nieustanny gwar . Gwarzą tam ludzie i ruszają się nieustannie , zapobiegliwie , namiętnie we wnętrzach domostw i na ciasnych , błotnistych przejściach noszących nazwę ulic , i na okrągłym , dość obszernym rynku pośrodku miasteczka umieszczonym , dokoła którego otwierają się niskie drzwiczki cuchnących kramików , na których po cotygodniowych targach sprowadzających okoliczną ludność pozostaje niezmierzona i nieprzebrana ilość błota i śmiecia , nad którym na koniec panuje wysoki , ciemny , dziwnego kształtu dom modlitwy . Budowa ta jest jednym z rzadkich już okazów architektoniki izraelskiej . Malarz i archeolog mogą zatrzymywać na niej wzrok swój z jednostajną ciekawością . Od pierwszego zaraz rzutu oka poznać można , że jest to świątynia , jakkolwiek pozór jej czyni ją niepodobną do wszystkich innych świątyń . Cztery jej grube , wysokie , ciężkie ściany zarysowują monotonne linie ogromnego czworokąta i mają ciemną , brunatną barwę przyoblekającą ją piętnem powagi , starości i smutku . Stare też to są , odwieczne ściany niezawodnie , bo podłużnymi pasy porasta je tu i ówdzie zielonawy mech . U góry , wysoko , przerzyna je szereg długich , wąskich , głęboko osadzonych okien , przypominających kształtem swym strzelnice warownych murów ; powyżej zaś całą budowę okrywa dach , którego trzy ciężkie , wzajem na siebie opadające piętra podobne wydają się do trzech brunatnych , omszonych , olbrzymich grzybów . Wszystko , co tylko pokaźniejszy posiada pozór i do ogólnego użytku służy , skupia się tu i chroni pod osłoną brunatnych ścian świątyni i grzybiastego jej dachu . Tu , dokoła obszernych dziedzińców , stoją przyszkółki , chedery , miejsca zgromadzeń zwierzchności kahalnej ; tu przysiadł niziuchny , czarny domek o dwóch okienkach , istna lepianka , którą od kilku już wieków i wielu pokoleń zamieszkują rabini ze słynnej w gminie i daleko poza gminą rodziny Todrosów pochodzący ; tu na koniec panuje zawsze czystość wzorowa , a choć gdzie indziej , w jesiennych szczególnie i wiosennych porach , ludzie topią się niemal w błocie i zakopują w śmieciu , podwórze szkolne okrywają zawsze suche i białe kamienie ; źdźbła słomy nawet trudno by na nich dopatrzeć , bo jeśli i znajdzie się kiedy jakie , wnet podnosi je ręka przechodnia dbałego o piękność miejsc ścielących się do stóp świątyni . Jakie znaczenie Szybów posiada dla ludności izraelskiej zamieszkałej w stronach białoruskich , a nawet dalej jeszcze , na szerokich przestrzeniach Litwy , wnieść można z kłopotliwego dość wydarzenia , które spotkało szlachcica pewnego , więcej wesołego niż mądrego , w rozmowie z pewnym Żydkiem - faktorem pokornym , więcej jednak dowcipnym niż pokornym . Pan był w dobrym humorze i żartował z Żydka . — Chaimku — mówił — czy był eś ty w Krakowie ? — Nie był em , jaśnie panie ! — Toś ty , Chaimku , bardzo niemądry ! Chaimek ukłonił się . — Chaimku , czy był eś ty w Rzymie ? — Nie był em , jaśnie panie ! — Toś ty , Chaimku , bardzo niemądry ! Chaimek ukłonił się powtórnie , ale zarazem o dwa kroki bliżej pana przystąpił . Na ustach zaigrał mu jeden z tych uśmiechów właściwych ludziom jego plemienia , sprytnych , przebiegłych , o których powiedzieć na pewno nie można , czy pokora w nich maluje się albo tajemny tryumf , pochlebstwo albo szyderstwo . Szybów odległym był od miejsca , na którym toczyła się rozmowa , o jakich mil dwadzieścia . Szlachcic odpowiedział : — Nie był em . — A co teraz będzie ? — ciszej jeszcze szepnął Chaimek . Podanie zamilcza o tym , co na kłopotliwe pytanie to odpowiedział wesoły szlachcic , ale z posłużenia się Szybowem jako argumentem odpierającym ubliżające twierdzenia , a raczej wywzajemniającym się za nie , wnieść można , iż dla Chaimka Szybów był tym , czym dla szlachcica były Kraków i Rzym , więc miejscem skupiającym w sobie i przedstawiającym cywilne i religijne powagi . Gdyby ktokolwiek zapytał był podówczas Żydka - faktora , dlaczego tak wysokie znaczenie przywiązuje do mieściny małej , zapadłej wśród głuchych równin , wymienił by on prawdopodobnie dwa tylko nazwiska będące nazwiskami dwóch rodów od wieków w Szybowie zamieszkałych : Ezofowiczów i Todrosów . Pomiędzy dwoma rodami tymi taka zachodziła różnica i taki wytworzył się podział , że Ezofowiczowie przedstawiali sobą do wysokiego stopnia spotęgowany żywioł świeckich świetności , jako to : licznego rozrodzenia się i zestosunkowania , bogactwa i bystrej zręczności w robieniu interesów i powiększaniu majątku — Todrosowie zaś przedstawicielami byli żywiołu duchownego : pobożności , religijnej uczoności , surowej aż do ascetyzmu czystości życia . Być może nawet , iż Chaimek zapytany o przyczynę znaczenia przywiązywanego do małej mieściny zapomniał by o wymienieniu Ezofowiczów ; jakkolwiek bowiem bogactwem i wpływami rodu tego chlubili się Izraelici wszyscy na wiele dziesiątków mil dokoła niby jedną ze swych chwał narodowych , blask ten , czysto światowy , bladł przy promieniach duchowej świętości , którymi otoczonym było od niezmiernie dawna imię Todrosów . Natenczas w piątkowe i sobotnie wieczory panowała w miasteczku głucha cisza i ciemność , karaici bowiem wbrew talmudystom nie spotykali świętego dnia sabatu światłem rzęsistym , gwarnym weselem i obfitymi ucztami , ale witali go ciemnością , milczeniem , smutkiem i rozmyślaniem nad upadkiem świątyni chwały i mocy ojczystej . Wtedy z czarnych wnętrzy domostw , zza małych mętnych okienek , wypływały na zewnątrz przyciszone , przeciągłe , śpiewne i żałośliwe dźwięki , którymi ojcowie opowiadali dzieciom swym o prorokach , którzy nad rzekami Babilonu tłukli harfy swe i ucinali palce u rąk , aby nikt zmusić ich nie mógł do śpiewu w niewoli o błogosławionej krainie Chawili , kędyś na południu Arabii położonej , w której dziesięć pokoleń izraelskich mieszkało w swobodzie , szczęściu i pokoju , nie znając , co to kłótnia albo miecz , o świętej rzece Sabationu , kryjącej izraelskich tułaczy przed oczami ich wrogów . Przyszła jednak pora , w której tu i ówdzie w piątkowe wieczory okienka domków błyskać poczęły światłami i rzucać na zewnątrz gwar głośnych rozmów i chóralnych modlitw . Rabbanici przybywali . Czciciele talmudycznych powag , przedstawiciele ślepej wiary w podania ustne zebrane i przekazane przez kohenów , tanaitów i gaonów nachodzili i wypierali z siedlisk garstkę kacerzy - rozbitków . Pod wpływem najścia tego gmina karaicka topniała z wolna ; ostatni cios zadał jej mąż znany w dziejach Izraelitów polskich , Michał Ezofowicz , Senior . „ My , Zygmunt , z Bożej łaski itd . , wiadomo czynimy wszystkim Żydom zamieszkałym w państwie , Ojczyźnie naszej … Zważywszy na wierne ku nam usługi Żyda Michała Ezofowicza , i bacząc , aby ście w sprawach waszych z Nami w niczym nie doznawali przeszkody i opóźnienia , według sprawiedliwości stanowimy : aby Michał Ezofowicz wszystkie wasze sprawy przy Nas załatwiał i był nad wami wszystkimi starszym , a wy macie za jego pośrednictwem do Nas się udawać i być jemu we wszystkim uległymi . Będzie on was sądzić i rządzić wami według zwyczaju waszego prawa , i winnych karać z przyzwoleniem Naszym , każdego według zasługi … ” . Pod uderzeniem ciosu tego egzystencja dawnych mieszkańców Szybowa , dość smutna , uboga i bezczynna przedtem , ostatecznemu uległa rozprzężeniu . Potomkowie chazarskich władców , kacerze , stanowiący , jak zwykle bywa , śród społeczeństwa swego ogromną mniejszość i będący dlań przedmiotem niechęci i wstrętu , znękani i biedni , z upartym swym a wyłącznym przywiązaniem do Biblii w sercu , ze swymi poetycznymi legendami na ustach , opuścili miejsce , które im dało chwilowy przytułek . Rozeszli się w świat szeroki i nieprzyjazny , za cały ślad dwuwiekowego pobytu swego w szarej gromadce domostw rzuconej śród białoruskich rozłogów pozostawiając kilka rodzin wytrwalszych , namiętniej przywiązanych do starych grobów , które schroniły kości ich ojców , i do wzgórza usianego gruzami świątyni ich , obalonej przez zwycięskich rabbanitów . Rabbanici zajęli Szybów w posiadanie zupełne i , co prawda , czynnością swą , zapobiegliwością , ścisłą spójnością działań swych , które źródło siły swej czerpały z bezprzykładnej niemal wzajemnej pomocy , zamienili szarą mieścinę z miejsca ciszy , smutku i ubóstwa w miejsce ruchu , gwaru , zachodu i bogactw . W ogóle zresztą dobrze się działo w czasach onych Żydom poddanym władzy Seniora . Oprócz materialnych powodzeń świtać dla nich zaczęła nadzieja wydźwignięcia się z umysłowej ciemnoty i ze społecznego poniżenia . Senior posiadać musiał umysł bystry i jasny , skoro zza wiekowych uprzedzeń i przesądów dojrzeć potrafił ducha czasu i potrzeby ludu swego . Nie przez fanatyzm religijny zapewne , ale dla czysto administracyjnych lub i szerzej społecznych celów odrzucił on był karaitów od Izraelowego łona , jakkolwiek bowiem rabbanitą był , więc obowiązanym do bezwzględnej czci i wiary względem religijnych powag , skeptycyzm , najlepsza ta , a może i jedyna droga ku mądrości , nawiedzał niekiedy umysł jego . W jednym z podań swych do króla , odpierając zarzuty , które czyniono sprawiedliwości dokonywanych przezeń sądów , smutnie i nieco ironicznie pisał on : „ Księgi nasze różnie i różnie nakazują ; nie wiemy często , jak postąpić , kiedy Gamaliel tak , a Eliezer inaczej rozkazują . W Babilonie jedna , w Jerozolimie druga jest prawda . My słuchamy drugiego Mojżesza , a nowi nazywają go kacerzem . Zachęcam ja uczonych do pisania takich mądrych rzeczy , aby rozumni i głupi słuchać ich mogli ” . Cztery wieki minęło , odkąd zniknęła z powierzchni świata poważna , słodka , wysoce sympatyczna postać izraelskiego myśliciela , który zresztą był jednym z największych w ogóle myślicieli średnich wieków . Olbrzyma z orlim wzrokiem i płomiennym sercem zastąpiły karły o piersi zmęczonej i przesyconej goryczą , o spojrzeniu spoglądającym na świat mętnie , ciasno , podejrzliwie . „ Strzeż się mądrości greckiej — wołał do syna swego Józef Ezobi — albowiem podobną ona jest do sodomskiej winnicy lejącej w głowę człowieka pijaństwo i grzech ” . „ Obcy ludzie wciskają się w bramy Syjonu ! ” — wyrzekł Abba - Mazi na wieść o żydowskiej młodzieży uczącej się u innowierczych mistrzów . A wszyscy społem , rabini i naczelnicy gmin żydowskich na Zachodzie , wydają rozkaz , ażeby nikt przed skończeniem trzydziestu lat życia nie imał się zajęć około nauki świeckiej . „ Ten tylko bowiem — powiadają — który napełnił już umysł swój Biblią i Talmudem , posiada prawo ogrzewania się przy obcych płomieniach ” . „ Rabbi ! — odpowiadali na to śmielsi nieco , lubo niemniej poddający się kornie rozporządzeniu duchowych zwierzchników swych — a jakoż będziemy badali wiedzę świecką po trzydziestu latach naszego życia , skoro do czasu tego umysły nasze stępieją , pamięć umęczy się i nie będziemy już mieli ochoty i siły młodości ? ” Stało się przecież tak , jak nakazanym było . Umysły ich stępiły się , pamięć zmęczona omdlała , opadły z nich siły i chęci młodości . Grób Majmonidesa , milczący i nieruchomy , stał pośród morza ciemności , które rozlało się na lud , przez niego wiedziony ku światłu . Na pamięć jego rzucono klątwę , a zuchwała ręka starła mu z grobowca napis pełny wdzięczności i chwały , zastępując go słowami suchymi i okrutnymi jak ciemnota i fanatyzm : „ Tu spoczywa Mojżesz Majmonides , wyklęty kacerz ” . Też spory w tymże samym czasie powstały i wśród Izraelitów w Polsce osiadłych , tylko że nie tyle znużeni udręczeniami , których doświadczyli nieskończenie mniej niż współbracia ich na Zachodzie , swobodniejsi , pewniejsi praw swych do bytu i przyszłości , mniej namiętny wstręt okazywali oni do „ obcych płomieni ” . Owszem , utworzyło się śród nich dość liczne stronnictwo , które wielkim głosem wołało o naukę świecką , o pobratanie się z resztą ludzkości w umysłowych trudach i dążeniach . Jednym z ludzi stojących na czele stronnictwa tego był Senior litewski , Ezofowicz . Za jego to przeważnie staraniem wydaną została przez synod żydowski w czasie tym zgromadzony odezwa do wszystkich Żydów polskich , której główny ustęp brzmiał , jak następuje : „ Jehowa ma liczne sefiroty , Adam miał różne doskonałości wypływy . Izraelita też na jednej nauce ( religijnej ) przestawać nie powinien . Pierwsza jest święta nauka , ale dlatego inne nie opuszczają się . Najlepszy jest owoc rajskie jabłko , ale dlatego czyliż nie mamy mniej smacznego jeść jabłka ? … Byli Żydzi u królów na dworze , Mardochej był uczonym , Ester była mądrą , Nehemiasz był radcą perskim — i lud wybawili z niewoli . Uczcie się , bądźcie użytecznymi królowi i panom , a będą was szanować . Ile gwiazd na niebie , ile piasku w morzu , tyle jest Żydów na świecie ; ale nie świecą oni jako gwiazdy , lecz każdy ich depcze jako piasek … Jednak rzuca wiatr nasiona różnych drzew i nikt się nie pyta , skąd najpyszniejsze drzewo ma pochód . Czemuż by i z nas cedr libański miasto tarniny powstać nie mógł ? ” Mąż , pod którego natchnieniem napisaną została odezwa wzywająca Żydów polskich , aby obracali się twarzami w stronę , z której nadchodziły światła przyszłości , spotkał się oko w oko z człowiekiem zapatrzonym w przeszłość i w ciemność . Był nim świeżo przybyły z Hiszpanii do Polski , a w Szybowie osiadły Nehemiasz Todros , potomek owego słynnego Todrosa Abulaffi Haleviego , który przez czas jakiś słynąc z talmudycznej mądrości swej i prawowierności , dał się potem uwieść ponurym tajemnicom kabalistyki i wspierając ją powagą swą , przyczynił się znacznie do wytworzenia w Izraelu jednego z najsroższych obłędów , jakiemu duch narodu ulec może . Wieść niesie , że tenże Nehemiasz Todros , noszący tytuł książęcy nassi , pierwszy przywiózł do Polski księgę Zohar , zawierającą w sobie wykład , a raczej kwintesencję zgubnej doktryny , i że odtąd właśnie datuje się w Polsce zmieszanie nauk talmudycznych z kabalistyką , które coraz ogólniej i szkodliwiej działać miało na umysły i życie polskich Żydów . Historia milczy o rozterkach i walkach wznieconych innowacją tą wśród ludu , który już , już wybić się miał z ogarniających go długo ciemności , ale podania świętobliwie przechowywane w łonach rodzin opowiadają , iż w walce , która długo i zawzięcie toczyła się pomiędzy Michał em Ezofowiczem , Żydem z dawna polskim , a Nehemiaszem Todrosem , hiszpańskim przybyszem , pierwszy zwyciężonym został . Strawiony zgryzotą , którą sprawiał mu widok ludu jego zwracającego się na drogi błędne , gnębiony intrygami wzniecanymi przeciw niemu przez posępnego przeciwnika , umarł on w sile lat i wieku . Imię jego przechowywanym było w rodzie Ezofowiczów z pokolenia na pokolenie . Wszyscy oni szczycili się wspomnieniem tym , jakkolwiek z upływem czasu coraz mniej rozumieli istotne jego znaczenie . Od czasu to owego datuje się wielka powaga duchowa Todrosów i stopniowe umniejszanie się wpływów moralnych wywieranych przez Ezofowiczów . Ci ostatni , wyparci przez pierwszych z dziedziny szerokich społecznych działań , wszystkie zdolności swe zwrócili na pole starań i zabiegów mających na celu dobra materialne . Spławne rzeki okrywały się rokrocznie statkami będącymi ich własnością , a wiozącymi ku dalekim portom ogromne zasoby przeróżnych przedmiotów handlu ; dom ich stojący wśród lichej mieściny stawał się coraz bardziej głównym ogniskiem krajowego kredytu i przemysłu ; ku nim , jak ku nowoczesnym Rotszyldom , zwracali się wszyscy ci , którzy dla powodzenia zamiarów swych i przedsiębierstw potrzebowali złotej podpory . Ezofowicze dumni byli zdobytą potęgą kruszcu i przestali całkiem troszczyć się o inną , o tę potęgę wpływów na ducha i los narodu , którą posiadał pradziad ich , a którą na zawsze , zda się , wydarli im z rąk Todrosowie , ci Todrosowie , którzy ubodzy wiecznie , nędzarze niemal , zamieszkujący lichą chatkę u stóp świątyni przysiadłą , gardzący wszystkim , co miało pozór wykwintu , piękna , a choćby wygody , słynęli przecież szeroko na wsze strony kraju i pociągali ku sobie najpobożniejsze westchnienia , najgorętsze marzenia i tęsknoty ludu swego . I raz tylko w ciągu dwóch wieków jeden jeszcze Ezofowicz pokusił się nie już tylko o materialne , ale i moralne dostojeństwo . Zdarzyło się to u końca zeszłego stulecia . W Warszawie zasiadał wielki Sejm Czteroletni . Odgłosy toczonych tam obrad doszły aż do białoruskiej mieściny . Ludność zamieszkująca ją ciekawie nadstawiła ucha , słuchała , czekała . Z ust do ust biegła wieść nabrzmiała nadzieją i trwogą : radzą tam i o Żydach ! — Co tam o nas gadają ? Co tam o nas piszą ? — zadawali sobie wzajem pytania długobrodzi przechodnie ciasnych uliczek Szybowa , ubrani w długie chałaty i w wielkie , futrzane czapki . Ciekawość wzrastała z dniem każdym tak bardzo , że aż powstrzymywała w sposób zupełnie niezwykły ruch pieniężnych i handlowych interesów . Niektórzy puszczali się nawet w daleką i trudną podróż do Warszawy , aby znaleźć się bliżej źródła , z którego wychodziły wiadomości , a znalazłszy się tam , przesyłali współbraciom pozostałym w białoruskiej mieścinie długie listy , zmięte i wyplamione dzienniki , kartki powydzierane z rozlicznych broszur i książek . Spomiędzy tych wszystkich , którzy pozostali w miasteczku , najpilniej i najniespokojniej nadstawiali ucha dwaj ludzie : Nochim Todros , rabin , i Hersz Józefowicz , bogaty kupiec . Stosunek wzajemny tych dwóch ludzi zawierał w sobie głuchą , tajemnie wrzącą niechęć . Nie lubili się . Na pozór zostawali ze sobą w zgodzie , ale przy każdej ważniejszej sposobności wychodził na jaw i burzliwie nieraz wybuchał antagonizm zachodzący pomiędzy prawnukiem Michała Seniora , Majmonidesowego ucznia , a potomkiem Nehemiasza Todrosa , fanatyka kabalisty . Raz na koniec przybyła z Warszawy do Szybowa kartka papieru zżółkłego i zmiętego w długiej podróży , a na niej wypisanymi były następujące wyrazy : „ Wszelkie różnice w ubiorze , języku i obyczajach pomiędzy Żydami a miejscową ludnością zachodzące znieść . Wszystko , co się religii tyczy , pozostawić nietykalnym . Sekty nawet tolerować , jeżeli te nie będą wpływać szkodliwie na moralność . Żadnego Żyda , zanim dojdzie dwudziestu lat życia , do chrztu nie przyjmować . Prawo do nabywania gruntów Żydom udzielić , a nawet tych , którzy by się rolnictwem zatrudniać chcieli , na pięć lat od podatków uwolnić i inwentarzem rolnym obdarzyć . Wzbronić zawierania małżeństw przed rokiem dwudziestym dla mężczyzn , a osiemnastym dla kobiet ” . Kartkę tę noszono po ulicach , placach i domach , czytano po setne razy , powiewano nią w powietrzu niby chorągwią triumfu lub żało by dopóty , aż w tych tysiącach rąk niecierpliwych i drżących rozpadła się ona w drobne szmatki , ulotniła się w żółtawy pył i — zniknęła . Zdania jednak o tym , co przeczytanym zostało , ludność Szybowa nie wyrażała zrazu . Część jej , znacznie mniejsza , pytające spojrzenia zwróciła ku Herszowi , inna , ogromnie większa , badała twarz reba Nochima . Reb Nochim wyszedł przed próg swej lepianki i chude ręce swe w znak grozy i rozpaczy wznosząc nad głowę okrytą siwymi włosy , zawołał po razy kilka : — Asybe ! Asybe ! Dajge ! — Ofenung ! Ofenung ! Frajd ! Ale stary rabin słuch miał dobry . Usłyszał . Biała broda jego zatrzęsła się , czarne oczy rzuciły w stronę Hersza wejrzenie pełne błyskawic . — Rozkażą nam brody golić i krótkie suknie nosić — zawołał żałośnie i gniewnie . — Rozum nasz uczynią dłuższym i serca w piersiach naszych rozszerzą — odpowiedział mu od drzwi świątyni doniosły głos Hersza . — Zaprzęgą nas do pługów i każą nam uprawiać krainę wygnania ! — krzyczał reb Nochim . — Otworzą przed nami skarby ziemi i rozkażą jej , aby ojczyzną nam była ! — wołał Hersz . — Zabronią nam koszery zachowywać i z Izraela uczynią lud chazarników ! — Dla dzieci naszych szkoły pobudują i z Izraela uczynią cedr libański miasto tarniny ! — Twarze synów naszych brodami porosną , zanim wolno im będzie żony pojąć sobie ! — Kiedy pojmą oni swe żony , rozum w ich głowach i siła w ich rękach będą już wyrosłe ! — Rozkażą nam grzać się przy obcych płomieniach i pić z sodomskiej winnicy ! — Przybliżą do nas Jobel-ha - Gadol , święto radości , w którym jagnię bezpiecznie spoczywać będzie obok tygrysa ! — Herszu Ezofowiczu ! Herszu Ezofowiczu ! Przez usta twoje mówi dusza pradziada twego , który wszystkich Żydów zaprowadzić chciał do cudzych płomieni ! — Reb Nochim ! Reb Nochim ! Przez oczy twoje patrzy dusza twego pradziada , który wszystkich Żydów zatopił w wielkich ciemnościach ! Tak wśród ogólnej głębokiej ciszy tłumu , z dala od siebie stojąc , rozmawiali ze sobą dwaj ci ludzie . Głos Nochima stawał się coraz cieńszy i ostrzejszy , Hersza brzmiał coraz silniejszymi , głębszymi tony . Żółte policzki starego rabina okryły się plamami ceglastych rumieńców , twarz młodego kupca zbladła . Rabin trząsł nad głową wyschłymi dłońmi , rzucał postać w tył i naprzód , a srebrna broda jego rozwiała mu się na oba ramiona ; kupiec stał prosto i nieruchomo , w szarych oczach jego błyskało gniewne szyderstwo , a ręka za pasem tkwiąca odbijała białością od głębokiej czerni atłasu . Parę tysięcy oczu szybkimi spojrzeniami biegało od twarzy jednego z dwóch przywódców ludu ku twarzy drugiego , parę tysięcy ust drżało , lecz — milczało . Na koniec rozszedł się po podwórzu świątyni przeszywający powietrze , ostry , przeciągły krzyk reb Nochima : — Asybe ! Asybe ! Dajge ! — jęczał starzec z łkającą piersią i załamanymi nad głową rękami . — Ofenung ! Ofenung ! Frajd ! — podnosząc w górę białą rękę i głosem radością brzmiącym wykrzyknął Hersz . Tłum milczał jeszcze chwilę i stał nieruchomy , potem głowy jego pochylać się zaczęły ku sobie na kształt fal kołysanych w przeciwne strony i na kształt wód szemrzących szemrać poczęły usta , aż nagle parę tysięcy rąk podniosło się w górę z gestem trwogi i bólu i parę tysięcy piersi wydało chóralny ogromny okrzyk . — Asybe ! Asybe ! Dajge ! Reb Nochim zwyciężył . Hersz powiódł okiem dokoła . Stronnicy jego otaczali go ściśnionym kołem . Nie powtarzali wprawdzie okrzyków tłumu , ale — milczeli . Pospuszczali głowy i nieśmiałe wzroki utkwili w ziemi . Po ustach Hersza przeleciał uśmiech wzgardliwy i kiedy lud tłumną , jęczącą falą cisnął się do świątyni , kiedy reb Nochim , biegnąc na czele jego , potrząsał wciąż nad siwą głową żółtymi rękami i przed progiem świątyni jeszcze rozpoczynał wielkim głosem modlitwę odmawianą w godzinę niebezpieczeństwa , kiedy na koniec brunatne ściany domu modlitwy rozbrzmiały ogromnym , łkającym krzykiem : „ Boże , ratuj naród Twój ! Zbaw od zguby ostatki Izraela ! ” — młody kupiec stał długo nieruchomy , z głęboką zadumą w ziemię wpatrzony , potem wolnym krokiem przeszedł obszerny rynek miasteczka i zniknął w głębi stojącego przy nim obszernego i pokaźnego domu . Dom był to najobszerniejszy i najpokaźniejszy z całego miasteczka , nowy jeszcze zupełnie , bo przez Hersza samego zbudowany , żółtymi ścianami i jasnymi oknami błyszczący . We wnętrzu jego , w izbie dużej , na bardzo prostym drewnianym sprzęcie Hersz przesiedział długo z chmurnym wzrokiem i z czołem w dłoniach ukrytym . Podniósł potem głowę i zawołał : — Frejda ! Frejda ! Na wołanie to otworzyły się drzwi sąsiedniej izby i w złotym oświetleniu ogniska szeroko tam płonącego ukazała się w progu młoda , wysmukła kobieta . Na głowie miała ona wielki biały zawój , biały fartuch spadał od szyi jej , zdobnej w kilka sznurów pereł , aż ku dołowi kwiecistej spódnicy . Ogromne , czarne oczy jej świeciły wesoło i płomiennie pośród ściągłej , łagodnej twarzy . Stanęła naprzeciw męża i zapytywała go wzrokiem tylko . Hersz wskazał jej oczami ławę , na której też wnet usiadła . — Frejdo ! — zaczął — czy ty słyszała o tym , co u nas działo się w miasteczku ? — On chce mnie zjeść , tak jak pradziad jego zjadł mego pradziada . W czarnych oczach Frejdy odmalowała się trwoga . — Hersz ! — zawołała . — Ty z nim nie kłóć się ! On wielki i święty ! Za nim wszyscy będą . — Nu — po chwili milczenia odpowiedział z uśmiechem mąż — już ty nie lękaj się ! Teraz już inne czasy idą ! On mnie nic nie zrobi . A ja nie mogę zamykać moich ust , kiedy moje serce głośno krzyczy na mnie , żeby m ja gadał ! I ja nie mogę patrzeć na to , jak ten człowiek mówi , że to , co dobre jest , złe jest , a głupi naród patrzy jemu w oczy i krzyczy potem to , co i on , choć nic nie rozumie . Nu ! A skąd on ma co rozumieć ? Czy Todrosy uczyli jego kiedy rozpoznawać złe od dobrego i to , co było , z tym , co będzie ? Po chwilowym milczeniu Hersz zaczął znowu : — Frejda ! — Co , Herszu ? — Czy ty nie zapomniała ś jeszcze tego , co ja tobie opowiadał em o Michale Seniorze ? Kobieta splotła nabożnie ręce . — Na co ja miała m zapominać ! — zawołała . — Ty mnie piękne historie o nim opowiadał ! — To był wielki , bardzo wielki człowiek ! Todrosy go zjedli . Żeby go oni nie zjedli , on by wielkie rzeczy dla Żydów zrobił . Ale to nic . Ja jego zapytam się , jak on chciał robić ; to on mnie nauczy — i ja zrobię ! Frejda zbladła . Tajemniczy uśmiech przeleciał po cienkich wargach kupca . — Już ja wiem jak ! Czasem Pan Bóg tak daje , że i ci , którzy dawno nie żyją , gadać mogą i uczyć prawnuków swoich . — Frejda ! — zaczął po chwili — Czy ty wiesz , co Michał Senior robił , jak poczuł , że Todrosy zjedzą go i że on umrze wprzód , nim inne czasy przyjdą ? — Nu , co on robił ? — On zamknął się w izbie sam jeden i długo tam siedział , nic nie jedząc i nic nie pijąc , i nie śpiąc i — tylko pisał . A co on pisał ? Tego jeszcze nikt nie dowiedział się , bo on pisanie swoje gdzieś schował bardzo głęboko ; a kiedy jemu już źle przyszło i on poczuł , że będzie po nim , to on swoim synom powiedział : „ Ja napisał wszystko , co ja wiedział i co ja czuł , i co ja zrobić myślał , ale pisanie moje schował em przed wami , bo teraz takie czasy przyszły , że ono na nic się nie przyda . Todrosy panują i długo panować będą , i tak zrobią , że ani wy , ani wasze dzieci i wnuki pisania mego zobaczyć nie zechcą ; a żeby i zobaczyli , toby rozszarpali je i wiatrom dali na zniszczenie , i mówili by , że Michał Senior był kofrim ( niedowiarek ) , i wyklęliby go tak , jak wyklęli drugiego Mojżesza . Ale przyjdzie znów czas taki , że praprawnuk mój będzie bardzo chciał pisanie moje mieć , żeby u niego zapytać się , co myśleć i jak robić , żeby Żydów z niewoli Todrosów wybawić i ich do tego słońca zaprowadzić , przy którym grzeją się inne narody . Ten praprawnuk mój , co tego bardzo zechce , pisanie moje znajdzie , a wy tylko wszyscy mówcie w godzinę śmierci waszej najstarszym synom waszym , że ono jest i że w nim bardzo mądre rzeczy napisane stoją . I nich tak będzie z pokolenia na pokolenie . Ja wam tak rozkazuję . Pamiętajcie posłuszni być temu , którego dusza zasłużyła sobie na to , ażeby być nieśmiertelną ! ” . Hersz skończył mówić . Frejda siedziała nieruchoma , wpatrzona w twarz męża wzrokiem pełnym ciekawości . — Ty tego pisma będziesz szukał ? — zapytała z cicha . — Ja jego będę szukał — powtórzył mąż — i ja je znajdę , bo ja jestem ten praprawnuk , o którym mówił Michał Senior , kiedy umierał . Ja pisanie to znajdę . Ty , Frejda , szukać mi pomagaj ! Kobieta stanęła wyprostowana , rozpromieniona radością . — Ty dobry jesteś , Hersz ! — zawołała z głębi piersi . — Ty dobry jesteś , że mnie , kobietę , do takich ważnych interesów i do takich wielkich myśli przypuszczasz ! Szkarłatnym płomieniem oblała się biała twarz młodej Izraelitki . Spuściła oczy , ale koralowe usta jej szeptały z cicha niedosłyszalne wyrazy jakieś — miłości czy dziękczynienia . Hersz wstał . — Gdzie my pisania tego szukać będziem ? — zaczął w zamyśleniu . — Gdzie ? — powtórzyła kobieta . — Frejda — mówił mąż — Michał Senior pisania swego schować nie mógł w ziemi , bo on wiedział , że gdyby je schował w ziemi , robaki by go zjedli albo zamieniło by się ono w proch . Czy te pisanie jest w ziemi ? — Nie — odpowiedziała kobieta — jego w ziemi nie ma ! — I w ściany on go schować nie mógł , bo on wiedział , że one spróchnieją prędko i ich zrzucą , ażeby nowe postawić . Ja te nowe ściany sam stawił i w starych ścianach szukał bardzo , ale pisania w nich żadnego nie było . — Nie było ! — z żalem ozwała się Frejda . — I w dachu on go schować nie mógł , bo on wiedział , że dach zgnije i że jego rozrzucą , żeby nowy zrobić . Jak ja urodził się , to już na starym domu naszym był dziesiąty może dach , ale mnie zdaje się , że pisania tego w dachu żadnym nie było . — Nie było ! — przywtórzyła kobieta . — To gdzie ono może być ? Zamyślili się oboje . Nagle po długiej chwili kobieta zawołała : — Hersz ! Ja już wiem ! Te pisanie jest tam ! Mąż podniósł głowę . Kobieta wyciągniętym palcem wskazywała wielką , oszkloną szafę stojącą w rogu izby i napełnioną od góry do dołu wielkimi księgami w szarej , opylonej oprawie . — Tam ? — zapytał Hersz wahającym się głosem . — Tam — stanowczo powtórzyła kobieta . — Czy ty mnie nie mówił , że to książki Michała Seniora i że je tu wszyscy Ezofowicze na pamiątkę po nim chowali , ale że ich nikt nigdy nie czytał , bo takich książek Todrosy czytać nie pozwalają ! Hersz powiódł dłonią po czole , kobieta mówiła dalej : — Michał Senior mądry był człowiek i przed oczami jego widna była przyszłość . On wiedział , że tych książek długo nikt czytać nie będzie i że ten tylko , kto czytać ich zechce , będzie tym praprawnukiem jego , co innych czasów doczeka i pisanie jego znajdzie ! — Frejda ! Frejda ! — zawołał Hersz . — Ty jesteś mądra kobieta . Pod śnieżnym zawojem czarne oczy kobiece skromnie spuściły się ku ziemi . — Herszu ! Ja pójdę , zobaczę dzieci nasze i zakołyszę najmłodsze , które zapłakało . Rozdam robotę sługom naszym i zgasić każę ognisko , potem przyjdę tu pomagać tobie w robocie twojej . — Przyjdź ! — rzekł Hersz , a gdy kobieta odchodziła do izby , w której gwarzyły głosy dzieci i domowników , wiódł za nią wzrokiem i półgłosem mówił : — „ Mądra żona droższą jest nad złoto i perły . Przy niej serce męża spokojne ” ! Wróciła po chwili , zasunęła rygle u drzwi i z cicha zapytała męża : — A gdzie klucz ? Hersz znalazł klucz od szafy pradziada , otworzył ją i zaczęli oboje zdejmować z półek wielkie księgi . Kładli je potem na ziemi , przysiadali nad nimi i powoli , z uwagą nadzwyczajną , odwracali jedną po drugiej karty zżółkłe od wielkiej starości . Chmury pyłu podnosiły się ze stosów papieru nietkniętych przez wieki ręką niczyją , osiadały na śnieżnym zawoju Frejdy i szarą warstwą przysypywały złotawe włosy Hersza . Oni jednak pracowali niezmordowanie , a z tak uroczystym wyrazem na twarzach , że mogło się zdawać , iż rozkopywali grób pradziada , aby wydobyć zeń zagrzebane z nim razem wielkie jego myśli . Dzień już miał się ku końcowi , kiedy nareszcie z piersi Hersza wydobył się krzyk podobny do tego , jakim ludzie witają szczęście i zwycięstwo . Frejda nic nie rzekła , tylko z ziemi powstała i splecione ręce wyciągnęła wysoko nad głowę dziękczynnym ruchem . Potem widziano Hersza modlącego się długo i żarliwie przed oknem , z którego widać było wschodzące na niebo pierwsze gwiazdy nocy . Potem przez noc całą w oknie tym światło nie gasło , a przy stole , z głową na obu dłoniach wspartą , Hersz wczytywał się w żółte jakieś , wielkie , rozwarte przed nim arkusze . O świcie zaś , zaledwie wschodni kraniec nieba płonąć począł różowymi barwami , wyszedł on przed próg domostwa swego ubrany w płaszcz podróżny i wielką swą czapkę bobrową , usiadł na wóz usłany słomą i odjechał . Odjeżdżając był tak zamyślony , że ani dzieci swych , ani domowników tłoczących się w sieni domu nie żegnał , tylko głową skinął ku Frejdzie , która stała na ganku w białym zawoju swym zróżowionym od świateł jutrzenki i czarnymi oczami pełnymi smutku i dumy zarazem ścigała długo odjeżdżającego męża . Kiedy potem Frejda wróciła do wnętrza domu i zamyślona stanęła u rozpalonego przez sługi kuchennego ogniska , przybiegł do niej najstarszy syn jej , kilkoletni Saul , i zapytał : — Dokąd tate pojechał ? — A po co on tam pojechał ? — dopytywało się dziecię . — On tam pojechał , ażeby wielkie rzeczy robić ! — odparła matka . Mały Saul myślał długo , potem wspinając się ku szyi matczynej , tak aby dosięgnąć zdobiących ją pereł , zapytał jeszcze : — Czy tate dużo złota stamtąd przywiezie ? Frejda uśmiechnęła się , ale nic nie odpowiedziała . Czuła ona zapewne , wiedziała , że są na ziemi rzeczy ważniejsze i droższe nad złoto , lecz dla określenia rzeczy tych synowi umiejętności i słów jej zabrakło . Dokąd Hersz pojechał ? Za góry , za lasy , za rzeki … W daleką stronę kraju , kędy wśród bagnistych równin i czarnych borów Pińszczyzny mieszkał wymowny poplecznik sprawy równouprawnienia i cywilizacji Żydów polskich , poseł sejmowy , Butrymowicz . Szlachcic , karmazyn to był i — myśliciel . Widział jasno i daleko , nietajnymi mu były , tajne dla innych , związki , czynniki i konieczności dziejowe . Kiedy Hersz , wprowadzony do wnętrza szlacheckiego dworu , stanął przed poważnym obliczem mądrego posła , pokłonił mu się nisko i w sposób następujący mowę swą zaczął : — Jestem Hersz Józefowicz , kupiec z Szybowa , praprawnuk Michała Ezofowicza , co nad wszystkimi Żydami starszym był i nazywał się według rozkazu samego króla Seniorem . Przyjechał em ja z daleka . A po co ja tu przyjechał em ? Po to , żeby zobaczyć wielkiego posła i pogadać z wielkim autorem , z którego słów upadł na oczy moje i twarz blask taki jasny , jak od promieni słońca . Blask ten jest bardzo wielki , ale mnie nie oślepił , bo jak roślinka ziemska okręca się koło gałęzi wysokiego dębu , tak ja chcę , żeby myśl moja okręciła się około twojej wielkiej myśli i żeby one obie rozpostarły się nad ludźmi jako tęcza , po której nie będzie już na świecie kłótni ani ciemności ! Kiedy na przemowę tę poseł odpowiedział uprzejmie i zachęcająco , Hersz ciągnął dalej : — Jasny pan to powiedział , że trzeba zrobić wieczną zgodę pomiędzy dwoma narodami , które na jednej ziemi toczą ze sobą wojnę ? … — Powiedział em to — przytwierdził poseł . — Jasny pan to powiedział , że Żyd , porównany z chrześcijaninem we wszystkim , nigdy szkodliwym nie będzie ? — Powiedział em to . — Jasny pan to powiedział , że Żydów ma za obywateli polskich i że trzeba , ażeby oni dzieci swoje do świeckich szkół posyłali i żeby oni mieli prawo ziemię kupować , i żeby między nimi skasowane były różne rzeczy , które ani dobre są , ani rozumne ? — Powiedział em to — powtórzył poseł . Wtedy wysoki , okazałej postaci Żyd , z dumnym czołem i rozumnym wejrzeniem , pochylił się szybko i zanim poseł miał czas obejrzeć się i obronić , rękę jego do ust swych przycisnął . — Ja tu przybysz — rzekł z cicha — gość w tym kraju , młodszy brat … Wyprostował się potem i sięgnąwszy do kieszeni atłasowego ubrania , wydobył z niej zwój zżółkłego papieru . — Cóż to jest ? — zapytał poseł . Hersz uroczystym tonem odpowiedział : — To testament przodka mego , Michała Ezofowicza Seniora . Przez całą noc siedzieli we dwóch i przy świetle świec woskowych czytali . Potem przestali czytać , a zaczęli rozmawiać . Rozmawiali z cicha , z blisko ku sobie pochylonymi głowami , z twarzami pałającymi . Potem , przy świetle dnia już , powstali obaj , razem , jednocześnie wyciągnęli ku sobie dłonie i spoili je w silnym uścisku . O czym przez całą noc czytali , o czym mówili , co uradzili , jakie uczucia zapału i nadziei połączyły ich ręce uściśnieniem przymierza ? Nikt nie dowiedział się nigdy . Zapadło to w tę ciemną noc tajemnic dziejowych , na dnie której skryło się przed nami wiele słonecznych pragnień i myśli . Przeciwności je tam strąciły . Skryły się one , lecz nie przepadły , bo gdy zapytujemy siebie nieraz : skąd błyskawice te myśli i pragnień , których nikt wprzódy nie znał ? — nie wiemy , że źródłem ich bywają często chwile , których na kartach żadnych nie zapisał żaden kronikarz … Nazajutrz przed ganek szlacheckiego dworu zajechała sześciokonna karoca . Wsiadł do niej dziedzic dworu wraz z izraelskim gościem swym i pociągnęli w drogę daleką — do stolicy kraju . Z Warszawy Hersz wrócił do Szybowa po paru miesiącach . Wróciwszy ruszał się po miasteczku i okolicy żwawo i gorliwie , mówił , opowiadał , tłumaczył , przekonywał , jednał stronników dla przygotowujących się zmian i przekształceń we wszechstronnym życiu jego ludu . Potem wyjeżdżał znowu , wracał i wyjeżdżał … Trwało tak lat parę . Nagle Hersz z podróży jednej , ostatniej wrócił zmieniony bardzo , z mętnym wzrokiem i z czołem zoranym troską . Wszedł do domu swego , ciężko opuścił się na ławę i podparłszy głowę ręką , głośno wzdychał . Frejda stała przed nim zasmucona , niespokojna , lecz cicha i cierpliwa . Pytać nie śmiała . Oczekiwała spojrzenia i zwierzenia męża . Podniósł na koniec wzrok mętny , smutny i wymówił : — Wszystko przepadło ! — Dlaczego przepadło ? — z cicha szepnęła Frejda . Hersz uczynił ręką gest oznaczający upadanie czegoś wielkiego . — Kiedy budowa jaka rozpada się w kawałki — rzekł — tym , którzy w niej mieszkają , belki padają na głowy i pył zasypuje oczy … — To prawda ! — potwierdziła kobieta . — Jedna wielka budowa rozpadła się … Belki pospadały na wszystkie wielkie żądania i wielkie prace nasze , a proch przysypał je … na długo ! Wstał potem , spojrzał na Frejdę oczami , w których wielkie łzy stały , i rzekł : — Trzeba schować testament Seniora , bo on znów na nic się teraz nie przyda … Chodź , Frejda , schowamy go bardzo głęboko … Może go prawnuk jaki nasz szukać będzie i znajdzie … Od tego dnia Hersz starzał się widocznie . Oczy jego gasły , plecy garbiły się . Siadywał często na ławie godzinami całymi , przechylając postać całą z boku na bok , wzdychając głośno i z cicha powtarzając : — Asybe ! Asybe ! Asybe ! Dajge ! Nieszczęście ! Nieszczęście ! Nieszczęście ! Biada ! Dokoła smutnego człowieka tego cicho i troskliwie krążyła smukła postać niewieścia w kwiecistej sukni i białym zawoju . Czarne oczy jej często napełniały się łzami , a krok był tak ostrożnym i lekkim , że perły nawet zdobiące jej szyję nie przerwały nigdy zadumy jego najlżejszym dzwonieniem . Niekiedy Frejda ze zdumieniem patrzała na męża . Smutek jego zasmucał ją , ale nie rozumiała go dobrze . Nad czym że biadał ? Bogactwa jego nie umniejszyły się , dzieci wzrastały zdrowo , wszystko było jak przedtem , jak przed dniem owej wielkiej kłótni z reb Nochimem i wynalezienia owych starych , zżółkłych papierów ! Nie rozumiała dobrze kobieta , kochająca i roztropna , lecz cały świat swój widząca w czterech ścianach swego domu , że duch męża jej porwany został w krąg wielkich idei i upodobał sobie w płomiennym tym świecie , a wygnany zeń siłą wrogich wypadków uleczyć się nie mógł z tęsknoty i żalu po nim . Nie wiedziała ona , że są na ziemi tęsknoty i żale nietyczące się ani rodziców , ani dzieci , ni żony , ni majątku , ni domu własnego i że z takich tęsknot i żalów duchowi ludzkiemu , który zaznał ich raz , uleczyć się najtrudniej … W czarnej lepiance reb Nochima tymczasem rozlegały się z kolei wykrzyki radości . — Frajd ! Frajd ! Frajd ! — wołał do ludu stary rabin , dowiedziawszy się , że „ wszystko przepadło ” , że zatem ci , którzy mieli rozkazywać Żydom , aby brody golili i krótkie suknie nosili , krajowym językiem mówili i w szkołach krajowych się uczyli , roli się imali i w dziecinnym wieku małżeństw nie zawierali — rozkazywać już prawa nie mają . — Frajd ! Frajd ! Frajd ! Zbawione są brody i długie chałaty ; zbawione kahały , chajrymy , koszery , zbawione od zetknięcia się z nauką Edomu święte księgi Miszny , Gemary i Zohar ! Zbawionymi od ciągnięcia pługu dłonie wybranego ludu ! Zbawionym więc od zagłady lud Izraela ! Radował się Todros i do radowania się wzywał wierzącą w mądrość jego i świętość swą trzodę . Tryumfował , ale chciał tryumfować bardziej jeszcze . Zniszczyć Ezofowiczów znaczyło by to zniszczyć prąd dążący w przyszłość i walczący z tym , który usiłował wciąż zamienić lud w skamieniałość przeszłości . Któż wie , co stać się może kiedyś ? czy z przeklętego rodu tego nie powstanie kiedy człowiek dość mocny , aby zniszczyć całą długowiekową robotę Todrosów ? Wszak gdyby wypadki przyjęły były inny obrót , dokonał by już tego Hersz sam wraz z swymi możnymi przyjaciółmi , edomitami ! Na Hersza Ezofowicza , jak niegdyś na przodka jego , Michała , posypały się ze stron wszystkich oskarżenia , niechęci , przeciwności wszelkiego rodzaju . W domu modlitwy wykrzykiwano na ń głośno , że sabatów nie strzeże , że z gojami się przyjaźni i do stołu z nimi zasiadając , trefne mięso spożywa , że w zajściach interesowych sądów żydowskich unika , a do krajowych się udaje ; że rozporządzeń kahalnej zwierzchności nie słucha i nieraz nawet głośno przyganiać im śmie , że cadyka nie szanuje , reb Nochimowi należnej czci nie oddając … Dumnie bronił się Hersz , odpierając niektóre czynione mu zarzuty , do innych przyznając się , lecz usprawiedliwiając je pobudkami , których przecież ani lud , ani przodownicy jego za słuszne uznać nie chcieli . Trwało tak dość długo , w końcu trwać przestało . Umilkły obwinienia , zniknęły intrygi ; umilkł bo też i zniknął moralnie ten , kto był ich przedmiotem . Zestarzały przedwcześnie , zgorzkniały , zmęczony jałowymi walkami Hersz zamknął się szczelnie w obrębie prywatnego życia , zajmował się znowu handlem i różnymi interesami , które jednak nie szły mu tak dobrze , jak innym , bo nie posiadał , tak jak inni , sympatii i pomocy swych współbraci . Co czuł , o czym myślał w tych ostatnich latach życia swego , nikt nie wiedział , bo nie zwierzał się z tym nikomu . Przed śmiercią tylko miał on z Frejdą długą rozmowę . Dzieci jego były jeszcze zbyt małe , aby powierzyć im mógł tajemnicę zawiedzionych pragnień swych , zmarnowanych starań i stłumionych bólów . Przekazywał ją im przez usta swej żony . Ale czy Frejda zrozumiała i zapamiętała słowa konającego męża ? Czy chciała i potrafiła powtórzyć je potomkom jego ? Nie wiadomo . Co pewna , to że ona jedna pozostała w posiadaniu wiadomości o miejscu , w którym ukryty został testament Seniora , owo pisanie odwieczne będące dziedzictwem nie tylko rodu Ezofowiczów , ale całego izraelskiego ludu , dziedzictwo nieznane i zapoznawane , lecz w którym — kto wie ? — mieściły się może skarby stokroć większe niż te , które napełniały spichrze i skrzynie bogatej kupieckiej rodziny . Ostatnie żądania i myśli Seniora spały więc kędyś w ukryciu , czekając znowu śmiałej i wiedzy chciwej ręki jakiego prawnuka , która by przebudzić je i na jaw wydobyć zapragnęła , a w miasteczku tymczasem po śmierci Hersza nie pozostał już ani jeden duch tęskniący za światłością , ani jedno serce , które by uderzało dla czegoś więcej jak dla własnej żony , własnych dzieci i własnego przede wszystkim majątku . Gwarno tam stało się od zabiegów i starań mających za cel jedyny pieniężne zdobycze , ciemno od mistycznych trwóg i rojeń , ciężko i duszno od nieubłaganej , drobiazgowej , bezdusznej prawowierności . W oczach jednowiernego plebsu w kraju całym ludność Szybowa uchodziła za potężną materialnie i moralnie , mądrą , przeprawowierną , świętą niemal … Sądy kryminalne krajowe rekrutowały spośród niej ogromny corocznie procent winowajców : fałszerzy , kontrabandzistów , podpalaczy , oszustów … Nad całą tą głęboką , zapadłą doliną społeczną zawisła chmura złożona z najciemniejszych żywiołów , jakie istnieją w ludzkości , a jakimi są : cześć dla litery , z której duch umknął , kazuistyka sroga , gruba niewiedza , podejrzliwe i nienawistne obwarowanie się przeciw wszystkiemu , co płynęło z szerokich , słonecznych , lecz „ cudzych ” światów . Było to przed trzema laty . Wilgotne mgły podnosiły się z błotnistych ulic miasteczka i ciemnym czyniły przezroczysty gdzie indziej zmierzch gwiaździstego wieczora . Marcowe powiewy wraz z wonią świeżo zoranych gruntów leciały nad niskimi dachami , lecz nie mogły rozegnać mętnych i dusznych par kłębiących się u drzwi i okien domostw . Pomimo jednak mgły i wyziewów , które je napełniały , miasteczko miało pozór wesoły i świąteczny . Zza szarych , kłębistych zasłon tysiące okien błyskało oświetleniem rzęsistym , a zza oświetlonych okien wydobywały się na zewnątrz odgłosy gwarnych rozmów lub zbiorowych modłów . Ktokolwiek by przechodząc ulicami zajrzał z kolei przez to i owo okno do wnętrza tego i owego domostwa , ujrzał by wszędzie wesołe rodzinne sceny . Pośrodku izb mniejszych lub większych rozpościerały się długie stoły świątecznie nakryte i zastawione , dokoła nich krzątały się kobiety w barwistych czepcach , przynosząc , ustawiając i z uśmiechami na twarzach podziwiając umieszczone na stołach dzieła rąk własnych ; brodaci mężowie trzymający w ramionach małe dzieci przykładali usta swe do ich pulchnych policzków lub z głośnym cmokaniem podrzucali je aż pod niskie sufity ku wielkiej uciesze doroślejszych i dorosłych członków rodziny ; inni zasiadali na ławach w licznej gromadce i z żywymi gestami gwarzyli o sprawach minionego tygodnia ; inni jeszcze , okryci miękkimi fałdami białych tałesów , stali twarzami zwróceni ku ścianom , a szybkimi ruchy podając postacie swe w tył i naprzód , żarliwą modlitwą gotowali się na spotkanie świętego dnia sabatu . Był to albowiem wieczór piątkowy . I jedno tylko znajdowało się miejsce w całym miasteczku , w którym panowały ciemność , pustka i cisza . Była nim mała , szara chatka , pochyłą , niziuchną ścianą przylepiona jakby do niezbyt wysokiego wzgórza , które wznosiło się z jednej strony miasteczka i stanowiło naokół , pośród ogromnej równiny , jedyną wypukłość gruntu . Wzgórze to zresztą nie było naturalnym . Podanie niosło , iż usypali je tu niegdyś dłońmi własnymi karaici i wznieśli na nim swoją świątynię . Dziś świątyni kacerskiej nie było już ani śladu ; wzgórze , nagie i piaszczyste , osłaniało od wichrów i śnieżnych zamieci małą tylko lepiankę , która też kornie jakby i wdzięcznie tuliła się do stóp jego . Nad dachem jej , na pochyłości wzgórza rosła wielka grusza dzika . W gałęziach jej wiatr z cicha szumiał i migotało kilka małych gwiazd . Znaczna przestrzeń gruntów pustych albo pod uprawę jarzyn zaoranych rozdzielała miejsce to z miasteczkiem . Cisza nad nimi panowała głęboka i leciały tylko niewyraźne , przytłumione echa dalekiego gwaru ; po czarnych w zmierzchu zagonach czołgały się i ciężko ku chatce płynęły wydobywające się z uliczek miasteczka grube szlaki pary i mgły . Wnętrze chatki zza dwóch malutkich okienek , sklejonych z drobnych , różnokształtnych szkiełek , ukazywało się czarne jak przepaść , a w czarnym wnętrzu tym brzmiał i na zewnątrz zeń wychodził zgrzybiały , trzęsący się , lecz dość donośny głos męski : — Za dalekimi morzami , za wysokimi górami — mówił spośród grubych ciemności głos ten — płynie rzeka Sabation … Nie wodą ona płynie , nie mlekiem i nie miodem ! Płynie ona żwirem żółtym i wielkimi kamieniami … Chrypiący , trzęsący się , zgrzybiały głos umilkł i w czarnej otchłani widnej zza dwóch małych okienek przez chwilę panowało głębokie milczenie . Przerwały je tym razem dźwięki zupełnie inne : — Zejde ! mów dalej ! Wyrazy te wymówionymi zostały głosem dziewiczym , dziecinnym prawie , lubo przeciągłym i zamyślonym . Zejde ( dziadek ) zapytał : — A czy oni jeszcze nie idą ? — Nie słychać ! — odparł bliżej okna odzywający się głos dziewczęcy . — Za świętą rzeką Sabationu mieszkają cztery pokolenia … cztery pokolenia izraelskie : Gad , Asur , Dan i Neftali … Te pokolenia uciekły tam od strachów i ucisków wielkich , a Jehowa … niech będzie pochwalone święte imię Jego … schował ich przed nieprzyjaciołami rzeką ze żwiru i kamieni … . A ten żwir tak wysoko podnosi się jak bałwany wielkiego morza , a te kamienie tak huczą i szumią jak wielki las , kiedy nim wielkie burze kołyszą … A jak przychodzi dzień sabatu … Tu nagle urwał się znowu głos zgrzybiały , a po krótkiej chwili zapytał ciszej : — Czy oni jeszcze nie idą ? Długo nie było odpowiedzi . Mogło się zdawać , że druga istota znajdująca się w czarnym wnętrzu lepianki przed daniem odpowiedzi nadstawiała ucha , słuchała . — Idą ! — wymówiła na koniec . W głębi czarnego wnętrza rozległ się przyciszony , przewlekły jęk : — Aj ! aj ! aj ! waj ! aj ! waj ! aj ! waj ! — Zejde ! Mów dalej ! — rzekł bliżej okna głos dziewczęcy , tak samo czysty i dźwięczny jak wprzódy , mniej tylko dziecięcy w tej chwili , silniejszy . Zejde nie mówił dalej . Od strony miasteczka ku lepiance przypartej do wzgórza leciał i zbliżał się wciąż wrzask dziwny . Złożony on był z biegu kilkudziesięciu par nóg ludzkich , z piskliwych krzyków i srebrnych , zanoszących się śmiechów dziecinnych . Wkrótce na pustej przestrzeni ukazał się w zmierzchu wielki punkt ruchomy , toczący się jakby po powierzchni czarnych gruntów . Wkrótce punkt ten znalazł się tuż obok lepianki , rozproszył się na kilkadziesiąt drobnych cząstek , które wszystkie z krzykiem , piskiem , śmiechem i wrzaskiem nieopisanym rzuciły się do ścian pochyłych i niskich okienek . Były to dzieci , chłopcy różnego wieku . Najstarszy z nich mógł mieć lat czternaście , najmłodszy — pięć . Ubioru ich w ciemności dojrzeć nie było podobna , ale spod małych czapek albo wielkich splątanych włosów oczy ich połyskiwały blaskiem namiętnej swawoli i innych jeszcze , może żywo rozbudzonych uczuć . — Gut Abend ! Karaite ! — wrzasnęła jednogłośnie zgraja ta , stukając pięściami w drzwi z wewnątrz zaryglowane i wstrząsając ramami okien , w których słabej oprawie dzwonić poczęły drobne szyby . — A czemu ty światła w sabat nie zapalasz ? A czemu ty jak diabeł w czarnej norze siedzisz ? Kofrim , iberwerfer ! Niedowiarku ! Odszczepieńcze ! — krzyczeli starsi . — Aliejdyk giejer ! Oreman ! Miszugener ! Hultaj ! żebrak ! wariat ! — z całej piersi swej wrzeszczeli młodsi . Łajania , śmiechy i trzęsienie drzwiami i oknami wzmagały się z każdą chwilą , gdy we wnętrzu lepianki ozwał się znowu głos dziewczęcy , spokojny jak wprzódy i dźwięczny , ale tak silny , że przebił sobą kipiącą dokoła wrzawę . — Zejde ! Mów dalej ! — Aj , aj ! aj waj ! — odpowiedział z głębi głos zgrzybiały . — Jak ja będę mówić , kiedy oni tak krzyczą ! Tak krzyczą ! I tak łają ! — Zejde ! Mów dalej ! Tym razem głos dziewczyny brzmiał niemal rozkazująco . Nie był już wcale dziecinnym . Czuć w nim było ból , wzgardę i walkę o zachowanie spokoju . Jak smutny śpiew wmieszany w ryk i wycie wzburzonych żywiołów , tak w dziką wrzawę dziecięcej tłuszczy , łającej , miauczącej , wyjącej i śmiejącej się , wmieszały się drżące , jękliwe słowa : — A w święty dzień sabatu Jehowa , niech będzie pochwalone święte imię Jego , daje spoczynek świętej rzece Sabation … Żwir przestaje płynąć jak wielkie bałwany i kamienie nie huczą jak las … tylko znad rzeki , co leży i nie rusza się , powstaje wielka mgła , taka wielka , że aż wysokich obłoków dostaje , i chowa znów przed nieprzyjaciołami cztery pokolenia izraelskie : Gad , Asur , Dan i Neftali … Niestety ! Dokoła lepianki z pochyłymi ścianami i czarnym jak otchłań wnętrzem nie płynęła święta rzeka Sabationu i ani bałwaniącym się żwirem , ani wysoką mgłą nie zasłaniała mieszkańców jej przed nieprzyjaciółmi ! Głos zgrzybiały , bardziej jeszcze usunięty w głąb , jakby istota ludzka , do której należał , tuliła się gdzieś w najdalszym kącie , trzęsąc się i chrypiąc coraz bardziej krzyczał : — Aj waj , aj waj ! Jehowa ! Jehowa ! Głos dziewiczy , dźwięczny zawsze , powtarzał nieustannie : — Zejde , sza ! Zejde , nie krzycz ! Zejde , nie lękaj się ! Nagle z tyłu dziecięcej zgrai uczepionej do ścian , drzwi i okien lepianki ktoś donośnie i nakazująco zawołał : — Sztyl , bube ! A co to wy wyrabiacie tutaj , niegodziwe bachory ! Precz ! Dzieci umilkły nagle i odpadać zaczęły jedne po drugich od belek , klamek i ram . Człowiek , który donośnym i rozkazującym dźwiękiem głosu swego sprawił to uciszenie się , wysoką miał i kształtną postawę . Długie ubranie jego obcisłe było i dostatnio obłożone futrem . Twarz jego w zmroku wydawała się białą , a oczy połyskiwały tak ogniście , jak młode tylko oczy połyskiwać mogą . — Nu , a co wy tu wyrabiacie ? — powtórzył głosem gniewnym i stanowczym . — Czy tu , w tej chacie , wilki mieszkają , żeby tak na nich krzyczeć i łajać , i okna im tłuc ? Chłopcy milczeli zrazu i skupili się w jedną ścisłą gromadkę . Po chwili wszakże jeden z nich , najwyższy wzrostem i najśmielszy znać także , sarknął : — A czemu oni w szabas światła nie zapalają ? — A co wam do tego ? — rzekł przybyły . — Nu , a co tobie do tego ? — bronił się krnąbrny chłopiec . — My tu co tydzień przychodzim i tak samo robim … To i co ? — Ja wiem , że wy co tydzień tak robicie … to ja i pilnował , żeby was kiedy tu złapać … ot i dopilnował … Nu , gej do domów ! Żywo ! — A czemu ty , Meir , sam do swego domu nie idziesz ? Twoja bobe i twój zejde dawno już rybę i łokszynę bez ciebie jedzą … Czemu ty nas stąd pędzasz , a sam sabatu nie pilnujesz ? Oczy młodego mężczyzny ogniściej jeszcze zapłonęły . Uderzył nogą o ziemię i takim gniewnym głosem krzyknął , że młodsze dzieci rozbiegły się wnet w różne strony i tylko najstarszy chłopak , w znak jakby wzgardy dla otrzymywanych przestróg i połajań , pochwycił grudkę błotnistej ziemi i podnosząc z zamachem rękę cisnąć ją miał do wnętrza chaty . Ale dwie silne dłonie pochwyciły go za rękę i za kołnierz od spencerka . — Chodź ! — rzekł młody przybyły . — Już ja ciebie sam do domu odprowadzić muszę . Chłopiec wrzasnął zrazu i targnął się . Ale trzymała go dłoń silna i silny , spokojny już głos nakazał mu milczenie . Umilkł i trzymany wciąż za odzież pochylił głowę . Dokoła chatki było już cicho zupełnie . Z głębi ciemnego wnętrza wychodziły ciężkie , chrapliwe westchnienia bardzo starej piersi jakiejś , a u samego już okienka o kilku stłuczonych szybkach zabrzmiał stłumiony głos dziewczęcy : — Dziękuję ! — Nie ma za co — odpowiedział młody mężczyzna i oddalił się , wiodąc z sobą swego małego więźnia . Więzień i karciciel przebyli w milczeniu parę uliczek miasteczka i wszedłszy na plac środkowy , zmierzali ku jednemu z umieszczonych przy nim domostw . Domostwo to było niskie , długie , zaopatrzone w podjazd oparty na drewnianych słupach i w głęboką sień przez całą długość domu ciągnącą się , których istnienie z daleka już zapowiadało tak zwany dom zajezdny . Toteż okna umieszczone z jednej strony budowli , a należące do izb przeznaczonych dla podróżnych gości ciemne były zupełnie . W innych za to , w tych , które znajdowały się tuż naprzeciw mizernych , źle pobielonych słupów podjazdowych i o pół łokcia zaledwie wzniesione były nad ziemią przysypaną grubą warstwą siana , słomy i wszelkiego rodzaju śmiecia — mętnie zza brudnych szyb połyskiwały sabatowe światła . Zajezdny dom ten był własnością Jankla Kamionkera , męża zajmującego wysoki urząd w zarządzie kahalnym , a wśród ludności izraelskiej miasteczka i okolic wysoko poważanego dla wielkiej nabożności swej , uczoności i nie mniejszej też umiejętności , z jaką wiódł on interesy swe i powiększał swój majątek . Młody mężczyzna wraz z dzieckiem , które wiódł za rękę i które zresztą nie tylko nie zdawało się zmartwione swym położeniem , ale owszem , podskakiwało idąc co kilka kroków i nuciło sobie swobodnie — przebył miękki od śmiecia i elastycznie pod stopami uginający się grunt , wśród słupów podjazdowych i okien oświetlonych położony , wszedł do głębokiej sieni , w której ciemnych zapadłościach koń jakiś uderzał kopytem o ziemię i krowa jakaś zapewne głośno przeżuwała , omackiem wynalazł drzwi , ku którym wstępowało się po trzech spróchniałych , chwiejących się wschodkach , i na wpół je otworzywszy , wepchnął przywiedzionego malca do wnętrza mieszkania . Uczyniwszy to , nie cofnął się jednak , ale wsunąwszy głowę przez na wpół otwarte drzwi , zawołał : — Rebe Jankiel ! Ja tobie Mendla przyprowadził . Połaj go albo i ukarz swoją ojcowską ręką . On włóczy się w ciemnościach po miasteczku i na niewinnych ludzi napada ! Przemowa ta , donośnym głosem wypowiedziana , nie otrzymała żadnej odpowiedzi . Z wnętrza mieszkania wychodziło tylko na zewnątrz nieustające i zawodzące mruczenie półgłosem i żarliwie modlącego się człowieka . Przez drzwi , które młody człowiek trzymał wciąż na wpół otwartymi , widać było izbę dość dużą , o ścianach bardzo brudnych i ogromnym piecowisku , czarnym od pyłu i sadzy . Pośrodku izby stał długi stół nakryty płótnem wątpliwej czystości , lecz rzęsiście oświetlony siedmiu płomykami świec , palącymi się w zawieszonym u sufitu świeczniku . Uczta sobotnia jeszcze się była nie rozpoczęła , bo jakkolwiek z dalszego wnętrza mieszkania dochodził wielki gwar głosów kobiecych i dziecinnych , znamionujący liczną rodzinę , w izbie z piecowiskiem i długim stołem nikogo nie było prócz człowieka , który stał w kącie izby , plecami zwrócony do drzwi od sieni , a twarzą do ściany . Człowiek ten był średniego wzrostu , bardzo chudy i nadzwyczaj giętki . Wyrażenie stał niedobrze określa położenie jego postaci , na które wszakże odpowiedniego wyrażenia znaleźć by trudno . Nie chodził on wprawdzie i nie skakał , a jednak w ustawicznym i gwałtownym zostawał ruchu . Głowę swą , okrytą silnie rudymi włosy , rzucał on w tył i naprzód , pochylał giętką i cienką swą postać aż prawie do samej ziemi i odrzucał ją znów w tył z nadzwyczajną szybkością . Od gwałtownych ruchów tych szeroko rozwiewały się białe fałdy tałesu , którym był okryty , trzęsły się i rozwiewały długie przewiązki ściskające rękę jego nieco powyżej pięści , trzęsła się i za ramiona rozwiewała się długa , gęsta , ruda broda , opadała mu prawie na czoło tefila spoczywająca , a raczej podskakująca na jego głowie . Z gwałtownymi ruchami tymi zgadzały się też odgłosy wychodzące z ust jego i piersi , to szemrzące z cicha , to wybuchające namiętnymi krzyki , to wylewające się przeciągłym , żałosnym , zawodzącym śpiewaniem . Młody człowiek stojący u progu dość długo patrzał na postać tę modlącą się tak całą duszą albo raczej całym swym ciałem . Czekał widocznie przerwy w modlitwie lub jej końca . Wiadomym jednak było powszechnie , że długo czekać by musiał ten , ktokolwiek chciał by widzieć reba Jankiela kończącego modły swe , gdy raz modlić się on zaczął . Oczekującemu na to w tej chwili młodemu człowiekowi na sercu znać leżała złośliwa swawola małego Mendla . Był on może zresztą z natury już swej niecierpliwym i porywczym . — Rebe Jankiel ! — rzekł głośno po dość długiej chwili . — Twój syn włóczy się po nocach i na niewinnych ludzi napada ! Nie było odpowiedzi . — Rebe Jankiel , twój syn łaje niewinnych ludzi bardzo brzydkimi wyrazami ! Rebe Jankiel modlił się wciąż z jednakową gorliwością . — Rebe Jankiel ! Twój syn biednym ludziom biedne , małe ich szyby po nocach tłucze ! Rebe Jankiel przewrócił kilka kart dużej księgi , którą trzymał w obu rękach , i śpiewnie , tryumfująco rozgłośnie zawiódł : — Śpiewajcie Panu pieśń coraz nową , albowiem On stworzył wszystkie cuda ! Śpiewajcie ! Grajcie ! Na arfach grajcie z głośnym przyśpiewywaniem ! W trąby i rogi dzwońcie przed Królem , Panem ! … Ostatnim wyrazom towarzyszyło zamknięcie się drzwi od sieni . Młody człowiek szybko zbiegł z kołyszących się pod stopami jego schodków i opuściwszy ciemną , ogromną sień , brnął znowu po wyściełającym podjazd śmiecisku . Kiedy mijał ostatnie z oświetlonych okien , do uszu jego doszedł śpiew półgłosem nucony . Zatrzymał się , i każdy na miejscu jego znajdując się uczynił by to samo . Śpiew to był męski , młody , czysty jak dźwięk pereł , miękki jak szmer skargi , nabrzmiały prośbą , smutkiem i tęsknotą . — Eliezer ! — szepnął przechodzień i stanął u niskiego okna . Okno to miało szyby czystsze daleko jak te , które znajdowały się w innych oknach — zupełnie nawet czyste . Widać było przez nie malutką izdebkę , w której prócz łóżka , stołu i szafy z księgami nic więcej nie było . Na stole paliła się mała , żółta świeczka , a przy nim łokciami o stół wsparty i z głową w dłoniach siedział młody , dwudziestoletni chłopak z nadzwyczaj białą , ściągłą , łagodną twarzą . Na twarzy tej nie było śladu rumieńca , ale wydatne usta jego , wolne od wszelkiego zarostu , posiadały koralową barwę . Z ust tych wychodził ów śpiew prześliczny , który zwrócić by mógł na siebie zachwyconą uwagę największego choćby z mistrzów muzyki . Nie dziw też ! Eliezer , syn Jankla , był kantorem gminy szybowskiej , piewcą ludu i Jehowy . — Eliezer ! — powtórzył się za oknem szept miękki i przyjazny . Śpiewak szept ten usłyszeć musiał , bo szyby w oknie były pojedyncze , a on blisko nich siedział ; podniósł też powieki i zwrócił ku oknu źrenice błękitne , omglone , łagodne i smutne . Nie przerwał jednak śpiewu swego , ale owszem , podniósł w górę obie dłonie białe jak alabaster i w ekstatycznej postawie tej , z zachwyconym wyrazem twarzy zanucił głośniej : — Ludu mój ! Zrzuć z siebie kurzawę dróg ciężkich ! Powstań i przywdziej szatę piękności swojej ! Pośpiesz , ach , pośpiesz z ratunkiem ludu Twego , Jedyny ! Niepojęty ! Boże ojców naszych ! Stojący u okna młody człowiek nie wzywał już więcej po imieniu piewcy modlącego się za lud swój . Odszedł on , z ostrożnym uszanowaniem tłumiąc odgłos swych kroków , a idąc pustym , ciemnym placem ku znajdującemu się nie opodal wielkiemu , rzęsiście oświetlonemu domowi , spoglądał na kilka gwiazd blado zza wilgotnej , dusznej mgły nad placem świecących i z cicha , w głębokiej jakby zadumie nucił : — Pośpiesz ! ach , pośpiesz z ratunkiem ludu Twego , Jedyny ! Niepojęty ! Boże ojców naszych ! Wielki , rzęsiście oświetlony dom stojący naprzeciw brunatnej świątyni i całą szerokością placu z nią rozdzielony był tym samym , który zbudował był Hersz Ezofowicz i w którym żył on z piękną żoną swą , Frejdą . Stuletnie ściany jego , od dawna już poczerniałe od słót i kurzawy , stały jednak prosto i wysokością swą górowały nad wszystkimi innymi w całym miasteczku . Od godziny już we wnętrzu domu tego , w izbie dużej i ostawionej staroświeckimi , niezmiernie prostymi ławami i stołami , rozpoczął się już był obchód spotykania świętego dnia sabatu . Spomiędzy kilkudziesięciu osób różnej płci , które przybywały stopniowo i napełniały izbę , powstał gospodarz domu i naczelnik rodziny , Saul Ezofowicz , syn Hersza , i przybliżył się do ogromnego stołu , nad którym wisiały dwa ciężkie , szczerosrebrne , siedmioramienne świeczniki . Starzec ten , z którego pochylonej nieco , lubo barczystej postaci , zoranej twarzy i brody białej jak mleko odgadnąć można było osiemdziesiąt z górą lat wieku , wziął z ręki najstarszego z synów swoich , siwego też męża , płomyk migocący na długim drągu i podnosząc go ku świecom umieszczonym w świecznikach , suchym od starości , lecz silnym jeszcze głosem zawołał : — Błogosławionym bądź , Boże , Panie światła , któryś oświecił nas przykazaniami Twoimi i rozkazał nam zapalać światła w dzień sabatu ! Zaledwie to wymówił , w świecznikach zapłonęło kilkanaście jasnych świateł , a kilkadziesiąt piersi wybuchnęło zbiorowym okrzykiem : — Pójdźmy ! Pójdźmy spotykać oblubienicę ! Z witaniem dobę sabatu spotkajmy ! … Zapłoń ! zapłoń , światło królewskie ! Z gruzów swych powstań , stolico ! Dosyć ci mieszkać w dolinie płaczu ! … Ludu mój ! Strząśnij z siebie kurzawę dróg ciężkich ! Przyodziej się szatą piękności swojej ! Pośpiesz , ach , pośpiesz z ratunkiem ludu Twego , Boże ojców naszych ! … Pójdźmy ! Pójdźmy spotykać oblubienicę ! Z witaniem dobę sabatu spotkajmy ! Długi , śpiewny , gorący gwar modlitw , które następowały jedna po drugiej , napełniał wielką izbę i wezbranymi falami rozchodził się poza okna , daleko po obszernym , ciemnym i pustym placu . Dosłyszał go już z dala młody człowiek w zamyśleniu plac przebywający i przyśpieszył kroku . Kiedy przeszedłszy ganek , wzniesiony nad ziemię kilku wschodami , i długą wąską sień , rozdzielającą dom na dwie połowy , otworzył drzwi od izby , która płonęła cała od świateł — modlitwy zamieniły się już w niej na rozmowy , a zgromadzone towarzystwo ze śladami jeszcze uroczystego nastroju ducha na twarzach , lecz i z wesołymi już uśmiechami stało przy ławach i stołkach otaczających stół długi , z wielką obfitością zastawiony . Towarzystwo to składało się z różnych postaci i fizjonomii . Byli tam dwaj synowie Saula wraz z ojcem swym mieszkający , Rafał i Abram , siwiejący już , czarnoocy , o surowych i zamyślonych twarzach mężowie , i zięć jego , jasnowłosy , blady , z łagodnym okiem Ber ; były córki , synowie i wnuczki gospodarza domu , niewiasty dojrzałe , z okazałymi kibiciami i wysokimi czepcami na starannie uczesanych perukach , lub młode dziewczęta o śniadych licach i ogromnych warkoczach , spod których błyskały młode oczy rozweselone świętem i świątecznym strojem . Kilku młodych bardzo mężczyzn do rodziny należących i kilkanaścioro dzieci najróżniejszego wieku otaczało niższy koniec stołu ; u miejsca najpokaźniejszego stał stary Saul i z wyrazem oczekiwania na twarzy spoglądał na drzwi wiodące do dalszych izb domostwa . Po chwili we drzwiach tych zjawiły się dwie kobiece postaci , od jednej z których posypały się i zaiskrzyły tęczowe , olśniewające niemal blaski . Była to kobieta bardzo , bardzo stara , wysoka jednak i bynajmniej nie zgarbiona , owszem , trzymająca się prosto i wyglądająca silnie . Głowę jej otaczał zawój barwisty , którego końce spięte były nad czołem ogromną klamrą z diamentów . Diamentowe spięcie zamykało naszyjnik , który z mnóstwa sznurów ogromnych pereł złożony opadał na pierś jej aż po związanie śnieżnego fartucha okrywającego z przodu kwiecistą , szeleszczącą ciężkim jedwabiem spódnicę . Diamentowe też kolce , tak długie , że aż dotykały ramion kobiety , a tak ciężkie , że przytrzymywać je trzeba było nićmi uczepionymi do jej zawoju , mieniły się i migotały blaskami brylantów , szmaragdów , rubinów i za każdym poruszeniem z dźwięcznym szmerem uderzały o perły i połyskujący zza nich gruby , złoty łańcuch . Podobną ilością kosztownych i świetnych ozdób jaśnieć mogą tylko książęce niewiasty na balach albo — święte relikwie w świątyniach . Stuletnia ta izraelska niewiasta , przybrana we wszystkie kosztowności od wieków nabywane i zgromadzone w jej domu , była znać dla wszystkich ludzi tych , pośród których teraz wchodziła , wysoką cześć budzącą relikwią rodzinną . Kiedy prowadzona przez jedną z prawnuczek swoich , dziewczynę o smagłej twarzy i kruczym warkoczu , stanęła na progu izby , wszystkie oczy zwróciły się ku niej , wszystkie usta uśmiechnęły się i zaszemrały : — Bobe ! — albo : — Elte Bobe ! Babka ! Prababka ! Większość osób wymówiła wyraz ostatni , albowiem więcej tu było prawnuków i praprawnuków jej niż wnuków . Jeden tylko gospodarz domu i naczelnik rodziny całej rzekł do niej z cicha : — Mame ! Dziwnie słodko jakoś i uroczyście zarazem zabrzmiał wyraz ten , dziecięcym ustom zwykły , w zwiędłych żółtych wargach Saula , poruszających się wśród białego jak mleko zarostu . Pod białymi też jak mleko włosami , okrytymi aksamitną jarmułką , wygładziło się też przy wymawianiu wyrazu tego zorane czoło jego . Teraz , ramieniem ubranym w biały , bufiasty rękaw otaczając szyję hożej i silnej dziewczyny , stanęła ona przy rodzinnym stole i , zza mrużącej się od rzęsistych światełek powieki powiódłszy spojrzeniem po wszystkich otaczających twarzach , wymówiła głośnym szeptem : — Wo ist Meir ? Prababka przemówiła . Zgromadzenie całe poruszyło się od słów jej niby drzewa od powiewu wiatru . Mężczyźni , kobiety i dzieci oglądali się jedni na drugich i po wielkiej izbie rozszedł się szept gromadny : — Wo ist Meir ? Wśród wielkiej ilości zebranych tu członków rodziny nieobecność jednego z nich zauważoną dotąd nie została . Stary Saul nie powtórzył pytania matki , ale czoło jego zmarszczyło się bardziej jeszcze , a oczy z surowym i gniewnym nieco wyrazem patrzały na drzwi od sieni . Drzwi te otworzyły się w tej samej chwili . Do izby wszedł wysoki i kształtny mężczyzna w długim ubraniu przybranym u szyi i piersi kosztownym futrem . Wszedł , zamknął drzwi za sobą i stanął tuż u proga , onieśmielony jakby czy zawstydzony . Spostrzegł , że spóźnił się , że wspólne rodzinne modlitwy odmówionymi zostały bez niego , że oczy dziada jego , Saula , dwóch stryjów jego i kilku starszych kobiet spotkały go wejrzeniem surowego wyrzutu i badawczego pytania . Tylko złotawe źrenice prababki nie błysnęły na widok wchodzącego gniewem ni niepokojem . Owszem , powiększyły się one i zajaśniały radością . Zmarszczone powieki jej nawet drżeć i mrużyć się przestały , a żółte , wąskie wargi poruszyły się i wymówiły takim , jak wprzódy , szeptem głośnym , choć bezdźwięcznym : — Ejnykłchen ! Kleiniskind ! Wnuczku ! Dzieciątko ! Na dźwięk szeptu tego brzmiącego radością i pieszczotą zamknęły się usta Saula , które otwierały się już były dla wymówienia surowych słów zapytania lub wyrzutu , spuściły się ku stołowi pytające i gniewne oczy dwóch synów jego . Spóźnionego przybysza powitało tylko ogólne milczenie , które jednak przerwała znowu prababka , powtarzając raz jeszcze : — Kleiniskind ! Saul wyciągnął ręce nad stołem i półgłosem podał obecnym motyw modlitwy odmawianej przed ucztą sobotnią . — Błogosławionym niech będzie Pan … — zaczął . — Błogosławionym niech będzie … — rozszedł się po izbie gwar przytłumiony i wszyscy stali przez minut kilka dokoła stołu , modlitwą poświęcając znajdujące się na nim potrawy i napoje . Przybyły młody człowiek nie połączył się jednak z chórem ogólnym , lecz usunąwszy się w głąb izby odmawiał opuszczone przez się dnia tego modlitwy sobotniego kiduszu . Czyniąc to , nie dokonywał ciałem swym żadnych poruszeń , ręce spokojne miał skrzyżowane na piersi , a wzrok nieruchomo utkwiony w okno , za którym wisiała głęboka ciemność wieczoru . Kiedy młody człowiek ukończył swe modlitwy i zbliżył się do stołu , aby zająć przy nim zwykłe swe miejsce , spośród zgromadzonych odezwał się głos chrapliwy nieco i zanoszący się w taki sposób , jakby mówiący człowiek każdy wyraz swój nie wymawiał , lecz wyśpiewywał : — A gdzie ty , Meir , był dziś tak długo ? Co ty tak późno robił w mieście , kiedy już sabat rozpoczął się i nikomu nic robić nie wolno ? Dlaczego ty dziś sobotniego Kiduszu z całą swoją familią nie odprawił ? Czemu u ciebie czoło takie blade i oczy takie smutne , kiedy dziś sabat , wesoły dzień , w niebie cała niebieska familia cieszy się , a na ziemi wszyscy pobożni ludzie cieszyć się powinni i dusze swoje utrzymywać w wielkiej radości ? Wszystko to wypowiedzianym zostało przez człowieka dziwnie wyglądającego . Był to człowieczek raczej mały , chudy , suchy , z wielką głową jeżącą się twardymi , ciemnymi włosy , z twarzą ciemną , okrągłą , opatrzoną wielkim , splątanym zarostem , wielką brodą zdradzającą śmiertelny wstręt do grzebienia i szczotki i okrągłymi oczami , które zza wypukłej powieki ruszały się z szybkością nieporównaną , rzucając dokoła przelotne , ostre błyski . Chudość i suchość ciała człowieczka tego uwydatnionymi były strojem dziwniej jeszcze niż on sam wyglądającym . Był to też strój prostoty niezwykłej , bo składający się z jednej koszuli tylko , a raczej z woru , który zszyty z szarego , szorstkiego płótna , u szyi i w pasie grubym sznurem z konopi przewiązany , opadał aż do ziemi i na wpół przykrywał ciemne , bose zupełnie nogi . Kim był człowiek ten w stroju ascety , z oczami fanatyka , a z ustami pełnymi wyrazu mistycznego , głębokiego , pijanego niemal rozradowania ? Był to reb Mosze , mełamed , czyli nauczyciel religii i hebrajskiego języka , doskonały pobożny ; w wichry , słoty , mrozy i upały jednostajnie bosonogi , w płócienny swój wór przyodziany , na wzór ptaków niebieskich żyjący nie wiedzieć czym — ziarnem jakimś chyba tu i ówdzie rzuconym ; prawe oko zresztą i prawa ręka wielkiego rabina szybowskiego , Izaaka Todrosa , i pierwszy po rabinie tym przedmiot czci i podziwu dla gminy całej . Usłyszawszy tłumnie wychodzące z ust mełameda , a ku niemu zwrócone pytania , Meir Ezofowicz , prawnuk Hersza , a wnuk starego Saula , nie usiadł jeszcze przy stole , ale wyprostowany , ze spuszczonym ku ziemi wzrokiem , głosem przytłumionym widoczną nieśmiałością odpowiedział : — Rebe ! Ja nie był tam , gdzie weselą się albo dobre interesy robią . Ja był tam , gdzie ciemno i gdzie w ciemnościach bardzo biedni ludzie siedzą i płaczą … — Nu ! — zawołał mełamed . — A gdzie to dziś smutno być może ? Dziś sabat , wszędzie światło i wesoło … gdzie dziś może być ciemno ? Kilku starszych członków rodziny podniosło głowy i chóralnie powtórzyło zapytanie : — Gdzie dziś może być ciemno ? I wnet potem chóralne znowu wybuchnęło pytanie : — Gdzie ty był Meir ? Meir nie odpowiadał . Na twarzy jego , o spuszczonych powiekach , malowały się nieśmiałość i wewnętrzne wahanie . Nagle jedna z dziewcząt siedzących u niższego końca stołu , ta sama , która przed chwilą wprowadziła była do rodzinnego koła starą prababkę , dziewczyna ze smagłą twarzą i czarnym , figlarnym okiem , zawołała , wesoło uderzając w dłonie : — Ja wiem , gdzie dziś jest ciemno ! Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niej i wszystkie usta zapytały : — Gdzie ? Pod wpływem ściągniętej na siebie powszechnej uwagi Lija zarumieniła się i ciszej już , z niejakim zawstydzeniem rzekła : — W chacie Abla karaima , tej , co tam przy karaickim pagórku stoi . — Meir ! Czy ty był u karaimów ? Pytanie to wymówionym zostało przez kilkanaście głosów , spośród których wyróżniał się wszakże wszystkie inne przenosząc piskliwy , ostry głos mełameda . Na onieśmieloną dotychczas twarz młodego człowieka wybijać się począł wyraz przykrego i gniewnego nieco rozdrażnienia . — Ja u nich nie był — odpowiedział głośniej już nieco niż wprzódy — ale ja ich od wielkiej napaści obronił . — Od napaści ? Od jakiej napaści ? A kto na nich napadał ? — drwiącym tonem zapytał mełamed . Tym razem Meir podniósł powieki i błyszczące źrenice utkwił w twarzy pytającego . Zatrzymał się i spuścił znowu oczy . Obawa i gniewne uczucie walczyły w nim widocznie . — Nu ! Co oni wiedzą ! Dlaczego ty , Meir , nie skończył ? Co oni wiedzą ? — śmiał się reb Mosze . — Wiedzą , że ty , rebe Mosze , pochwalisz ich za to … Mełamed przypodniósł się na krześle , oczy jego zaiskrzyły się i szeroko rozwarły . Wyciągnął ciemną , chudą rękę i chciał coś mówić , ale nie dopuścił go tym razem do słowa silny już i dźwięczny głos młodego człowieka . — Reb Mosze — mówił Meir , pochylając nieco przed mełamedem głowę , która widocznie z trudnością podawała się kornym pokłonom — reb Mosze , ja szanuję ciebie … ty mię uczył … ja ciebie nie pytam , dlaczego ty swoim uczniom nie zabronisz biednym ludziom w ciemnościach gwałty wyrządzać … ale ja sam na te gwałty patrzeć nie mogę … mnie serce boli , jak na nie patrzę , bo do głowy mi myśl przychodzi , że z takich złych dzieci będą źli ludzie i że kiedy one teraz trzęsą biedną chatę starca i kamienie na niego przez okna rzucają , to potem będą domy podpalać i ludzi zabijać ! Oni by dziś tę biedną chatę rozwalili i tych biednych ludzi pozabijali , żeby m ja tam nie przyszedł i nie obronił … Ale ja przyszedł i obronił … Przy ostatnich wyrazach Meir usiadł za stołem na przeznaczonym dla siebie miejscu . Nie było już na twarzy jego obawy ni nieśmiałości . Głęboko znać czuł słuszność swej sprawy , bo śmiałym wzrokiem spojrzał dokoła i tylko usta jego zadrgały w sposób właściwy naturom świeżym i wrażliwym . W tejże jednak chwili stary Saul i dwaj synowie jego podnieśli ręce w górę i jednogłośnie wymówili : — Sabat ! Głosy ich były uroczyste , a wzroki , które na Meira zwracali , surowe i niemal gniewne . — Sabat ! Sabat ! — podskakując na krześle swym i szeroko rozrzucając rękami podchwycił i krzyczał mełamed . — Ty , Meir , w święty wieczór sabatu , zamiast Kidusz odmawiać i ducha swego wielką radością napełniać , i oddawać jego w ręce anioła Matatrona , co pokolenia Jakuba przed Bogiem broni , ażeby on go oddał w ręce Sar-ha - Olama , co jest aniołem nad aniołami i książęciem świata , ażeby Sar-ha - Olam oddał go dziesięciu sefirotom , co takie wielkie siły są , że cały świat stworzyły , ażeby przez te dziesięć sefirotów duch twój dostał się aż do tego wielkiego tronu , na którym siedzi sam En-Sof , i z nim pocałunkiem miłości złączył się , ty , Meir , zamiast to wszystko robić , chodził bronić jakichś ludzi od jakichś napaści , domu ich pilnował i życia ich strzegł ! Meir ! Meir ! Ty sabat naruszył ! Tobie trzeba iść do szkoły i przed całym ludem oskarżyć się głośno , że ty wielkie grzechy i wielkie zgorszenia wyrabiasz ! Przemowa ta mełameda wywarła na zgromadzeniu całym silne wrażenie . Saul i synowie jego wyglądali groźnie , kobiety zdumione były i przerażone ; w czarnych oczach Lii , która pierwsza zdradziła tajemnicę stryjecznego brata , kręciły się nawet łzy . I tylko zięć Saula , łagodny , błękitnooki Ber , spoglądał na oskarżonego ze smutnym jakby współczuciem , a kilku młodych ludzi , rówieśników Meira lub młodszych od niego , patrzyli w twarz jego jak w tęczę , z ciekawością i niepokojem przyjaznym . Meir odpowiedział drżącym trochę głosem : — W świętych księgach naszych , rebe Mosze , w Torze ani w Misznie , nie ma nic o sefirotach ani o En - Sofie . Ale tam za to wyraźnie stoi , że Jehowa , choć sabat święcić rozkazał , pozwolił jednak , aby dwudziestu ludzi naruszyło go dla ratowania jednego człowieka . Samo już odpowiadanie mełamedowi , doskonałemu pobożnemu i prawej ręce rabina Todrosa , było zuchwałością niesłychaną i zdumiewającą . Cóż dopiero , gdy w odpowiadaniu tym mieściło się niewyraźne chociażby zaprzeczenie sądom jego ! Toteż wypukłe oczy mełameda zaledwie nie wystąpiły ze swych zagłębień , tak roztworzyły się szeroko i tak rozjątrzonym spojrzeniem okryły pobladłą nieco wśród utarczki twarz Meira . — Karaimy ! — krzyczał , miotając się na swym stołku i rękami chwytając się brody swej i włosów . — Ty karaimów ratował ! Odszczepieńców ! Niedowiarków ! Wyklętych ! Na co ich ratować ? Dlaczego oni w sabaty świateł nie zapalają i w ciemnościach siedzą ? Dlaczego oni zwierzęta i ptaki , co do jedzenia służą , nie z przodu , ale z tyłu szyi zarzynają ? Dlaczego oni Miszny , Gemary i Zoharu nie znają ? Zachłysnął się z uniesienia wielkiego i umilkł , a w przerwie tej ozwał się czysty i dźwięczny głos Meira : — Rebe ! Oni są bardzo biedni ! — En-Sof mściwy jest i nieubłagany ! — Oni cierpią wielkie prześladowania od ludzi ! — Niepojęty ich prześladuje — krzyczał rebe . — Przedwieczny prześladować nie każe . Rabbi Huna powiedział : „ Jeżeli prześladujący sprawiedliwym nawet jest , a prześladowany złoczyńcą , Przedwieczny ujmuje się za prześladowanym ” . Reb Mosze płomienne miał rumieńce na ciemnych policzkach . Oczy jego zdawały się zjadać i pożerać bladą twarz młodzieńca o pałającym , śmiałym już teraz wejrzeniu i ustach drżących mnóstwem niedopowiedzianych , przemocą w piersi stłumionych wyrazów . Zebranie całe miało pozór zdumienia , przerażenia , smutku . Sprzeczka podobna z mełamedem jednym wydawała się grzechem , innym wstydem , innym jeszcze niebezpieczeństwem dla zuchwałego młodzieńca lub i dla jego całej rodziny . Toteż Saul spod siwych swych brwi najeżonych wlepił groźne wejrzenie w twarz wnuka i przeciągle ku niemu syknął : — Szaaa ! Meir pochylił przed dziadem głowę w znak pokory i poddania się , a jeden z synów Saula dla złagodzenia gniewu reb Mosza , a zapewne też i dla własnego zbudowania , zapytał go , jakie różnice zachodzą pomiędzy powagą i świętością ksiąg talmudycznych i Zoharu , księgi Kabały , i czy doskonały pobożny zajmować się powinien badaniem pierwszych raczej czy drugich . Wysłuchawszy zapytania tego , mełamed obu łokciami szeroko rozparł się na stole , oczy swe nieruchomo i z wyrazem głębokiego namysłu utkwił w przeciwległej ścianie i z wolna , uroczystym głosem mówić zaczął : — Simon ben Jochai , wielki rabbi , co żył okropnie dawno temu i wiedział wszystko , co w niebie i na ziemi dzieje się , powiedział : „ Talmud — to nikczemna niewolnica , a Kabała — to wielka Królowa ” . Czym Talmud napełniony ? On napełniony bardzo małymi , podrzędnymi rzeczami . On uczy , co czyste jest , a co nieczyste , a co pozwolone , a co niepozwolone , co skromne , a co nieskromne . A czym Zohar , księga blasku , księga Kabały , napełniony ? On napełniony wielką nauką : czym jest Bóg i jego sefiroty . On ich wszystkich imiona zna i naucza , co oni robią i jak oni świat budują . W nim napisane , że Bóg nazywa się En-Sof , a drugie jego imię — Notarikon , a trzecie jego imię — Gematria , a czwarte jego imię — Zirufi . A sefiroty , co są wielkimi niebieskimi siłami , nazywają się : źródło człowiecze , narzeczona , biała głowa , wielka twarz , mała twarz , lustro , piętro niebieskie , piętro ziemskie , lilia i ogród jabłeczny . A Izrael nazywa się Matrona , a Bóg dla Izraela nazywa się Ojciec . Bóg , En-Sof , nie stworzył świata , tylko stworzył jego siły niebieskie , sefiroty . Pierwszy sefirot urodził siłę boską , drugi wszystkich aniołów i Torę ( Biblię ) , z trzeciego wyszli prorocy . Czwarty sefirot urodził z siebie boską miłość , a piąty boską sprawiedliwość , a szósty taką siłę , co wszystko rwie , drze i niszczy . Z siódmego sefirota urodziła się piękność , z ósmego wspaniałość , z dziewiątego przedwieczna przyczyna , a z dziesiątego — takie oko , co nad Izraelem ciągle czuwa i za nim po wszystkich drogach jego chodzi i nóg jego strzeże , ażeby nie zraniły się , a głów — aby na nie wielkie nieszczęścia nie spadały . Tego wszystkiego uczy Zohar , księga Kabały , i ona jeszcze uczy , skąd te sefiroty wzięły się i jak one rozdzielają się , i jak z liter , które składają ich imiona , i z tych , które imiona Boga składają , wszystkie tajemnice świata odgadywać . I to jest wielka nauka , pierwsza nauka dla każdego Izraelity . Wiem ja , że wielu Izraelitów mówi , że Talmud ważniejszy , ale oni wszyscy , co tak mówią , głupi są i nie wiedzą o tym , że póty ziemia trząść się będzie od wielkich boleści i póty Bóg i Izrael , Ojciec i Matrona , nie połączą się pocałunkiem miłości , dopóki niewolnica nie ustąpi przed królową , Talmud przed Kabałą . A kiedy ta pora przyjdzie ? Ona wyjdzie wtedy , jak na świecie zjawi się Mesjasz . Wtedy będzie dla wszystkich ludzi pobożnych i uczonych Jobel-ha - Gadol , wielkie święto radości ! Wtedy Pan Bóg każe ugotować rybę Lewiatan , co taka wielka jest , że na niej cały świat stoi , a wszyscy do wielkiej uczty usiądą i rybę tę jeść będą , pobożni i uczeni od głowy , a lud prosty i nieuczony od ogona ! … Skończył mełamed , odetchnął głęboko po długim mówieniu i spuściwszy wzrok ku stołowi , spadł nagle z mistycznych wysokości ku ziemskim realnościom . Na talerzu bowiem przed nim woniała pieprzem i korzeniami różnymi część wybornej ryby , nie Lewiatana jeszcze wprawdzie , ale zawsze smacznego wielce jakiegoś mieszkańca wód . Mełamed zaś w ascetyczny sposób całe życie swe pędząc , uczty sobotnie lubił i obficie ich używał , przekonanym był bowiem , że utrzymywanie ciała i ducha swego we wszechstronnej radości obowiązkiem było do dnia sabatu przywiązanym jak długie i żarliwe modły . Z resztą więc mistycznej ekstazy w okrągłych oczach i z błogim uśmiechem na ustach począł ciemnymi rękami rozrywać i do ust nosić podany mu przysmak . Zgromadzenie przecież całe długo jeszcze po umilknięciu jego — milczało . Mądra przemowa jego sprawiła na wszystkich prawie obecnych silne wrażenie . Stary Saul słuchał jej z wyrazem głębokiego uszanowania na twarzy . Grube zmarszczki okrywające jego czoło drgnęły kilka razy pod wpływem jakby tajemniczej , nerwowej trwogi . Synowie jego utkwili w stół zamyślone oczy i w skupieniu ducha rozważali mądre nauki reb Mosza , mimo woli może i z pewnością z szacunkiem dla nich nieograniczonym szukając w mrocznych tych przepaściach rozbujałej fantazji ludzkiej przewodniego promyka , który by je widniejszymi nieco uczynił . Kobiety posplatały pobożnym gestem dłonie na piersiach , przechylały w znak podziwu głowy swe z jednej strony na drugą i usmiechnionymi od zachwytu usty szeptały cichuteńko : — Nauczny człowiek ! Mądry człowiek ! Doskonały pobożny ! Prawdziwy uczeń wielkiego rabbi Izaaka ! Ktokolwiek by jednak badał w tej chwili uważnie fizjonomie osób stół obsiadujących , spostrzec by musiał dwa spojrzenia , które szybkie jak błyskawice , niedostrzegalne wszystkim obecnym , strzeliły wzajem ku sobie w czasie przemowy mełameda . Spojrzenia to były Bera i Meira . Pierwszy rzucił ku drugiemu smutnym wzrokiem , drugi odbłysnął mu oczami pełnymi powściąganego gniewu i szyderstwa . Kiedy mełamed mówił o rybie Lewiatanie , tak wielkiej , że cały świat stoi na niej , a którą w dzień Mesjaszowy uczeni spożywać będą od głowy , a nieuczeni od ogona — po cienkich , inteligentnych wargach Meira przemknął uśmiech . Był to uśmiech podobny do sztyletu . Ukłuł on z pewnością boleśnie tego , na czyich ustach się ukazał , zdawało się też , iż rad by był ukłuć i tego , kto go wywołał . Ber na uśmiech ten odpowiedział westchnieniem . Ale dostrzegli go trzej czy czterej młodzi ludzie , którzy naprzeciw Meira siedząc , często na ń z wyrazem pytania w oczach spoglądali ; spostrzegli go i po twarzach ich przebiegły jak odblaski lub echa Meirowego uśmiechu … Po chwilowej ciszy przerywanej tylko dzwonieniem nożów o talerze i głośnym poruszaniem się szczęk mełameda stary Saul głos zabrał : — Wielkie to są rzeczy , mądre i bardzo straszne rzeczy , o których nam reb Mosze , niech dzięki jemu będą , opowiedział . Słuchajcie ich , dzieci , wnuki i prawnuki moje , i napełniajcie nimi głowy wasze jako winem , które rodzi życie , a zabija grzech , szanujcie uczonych mężów , którzy wielką mądrością swoją utrzymują chwałę i moc Izraela , bo napisane stoi , że „ uczeni są fundamentem świata ” . Kto szanuje ich i o mądre rzeczy , które oni wiedzą , często ich zapytuje , temu przebaczone będą wszystkie grzechy jego życia . A kto z nas grzechów nie ma ? Kto nie zatrzęsie się ze strachu , kiedy umierać będzie i przypomni sobie wszystko , co on przez całe życie złego zrobił ? Tu urwał się nagle suchy , stary głos Saula , lekkie drgnienie przebiegło po całym ciele jego , a siwe , gęste brwi zsunęły się i zjeżyły . Miał wtedy pozór człowieka przejętego tajemną trwogą . Czyliżby w pamięci jego istniały dokuczliwe wspomnienia popełnionych kiedyś grzechów , które odkupić pragnął zatapianiem się w mistycznej nauce i czcią dla jej mistrzów ? Reb Mosze podniósł twarz znad talerza i ustami pełnymi jadła , które spożywał , wybełkotał : — Dobre czyny człowieka sprowadzają na niego nieprzerwany potok łaski i przebaczenia . One otwierają przed nim tajemnice nieba i ziemi i dusze jego zanoszą pomiędzy sefiroty ! Pełne czci i skupienia ducha milczenie odpowiedziało słowom tym pełnym obietnic , lecz po kilku sekundach przerwał je , u niższego końca stołu brzmiący , dźwięczny głos młodzieńczy : — Reb Mosze ! A co nazywa się dobrym czynem ? Co czynić trzeba , aby duszę od grzechu wybawić i ściągnąć na siebie wielki strumień łaski ? — głośno zapytał Meir . Mełamed podniósł wzrok na pytającego . Spojrzenia ich spotkały się znowu ze sobą . Bure oczy mełameda zaiskrzyły się gniewnie i groźnie ; po szarych , przezroczystych źrenicach młodzieńca przelatywały srebrne błyski tajonych jakby uśmiechów . — Ty , Meir , uczniem moim był i o takie rzeczy pytać się teraz możesz ! Czy ja wam nie mówił i nie powtarzał tysiące tysięcy razy , że najlepszym uczynkiem człowieka jest zagłębianie się w świętej nauce ? Kto robi to , temu wszystko przebaczonym będzie , a kto tego nie robi , ten przeklętym zostanie i od łona Izraela i od świata czystych duchów odepchniętym , choćby ręce jego i serce czyste były jako śnieg i choćby on pierś sobie rozdarł , aby ciałem swoim głodnych nakarmić , a krwią swoją napoić tych , którzy pragną … Wymówiwszy to , zwrócił się do Saula i ciemnym palcem swym wskazując Meira , rzekł : — On nic nie umie i nie wie ! On zapomniał już wszystkiego , czego ja jego nauczył ! Starzec pochylił nieco przed mełamedem zbrużdżone swe czoło i pojednawczym głosem rzekł : — Przebacz jemu , rebe , to jeszcze dziecko ! Jak jemu rozum do głowy przyjdzie , on pozna , że usta jego były bardzo zuchwałe , kiedy on śmiał sprzeciwiać się tobie , i on będzie z pewnością taki nauczny i taki pobożny , jak byli wszyscy ludzie z familii naszej … Wyprostował się , duma zaświeciła mu w przymglonych od starości oczach . — Słuchajcie mię , dzieci , wnuki i prawnuki moje ! — wyrzekł . — Familia nasza , familia Ezofowiczów , to nie byle jaka familia . My , dziękować Bogu , niech pochwalonym będzie święte imię Jego , wielkie bogactwa mamy w skrzyniach i w spichrzach , i na wicinach naszych , ale większe jeszcze są te bogactwa , które my mamy w przeszłości familii naszej . Prapradziad nasz był Seniorem , starszym nad wszystkimi Żydami , co w kraju tym mieszkali , i bardzo ulubionym od samego króla , a tate mój , Hersz , wielki Hersz , miał przyjaźnie z największymi purycami i oni go do swoich karet sadzali , i dla wielkiej mądrości jego wozili go do króla i do sejmu , co wtedy w Warszawie siedział … Umilkł starzec na chwilę i rozjaśnionymi dumą i tryumfem oczami spoglądał dokoła . Zgromadzenie całe utkwiło weń oczy jak w tęczę ; mełamed schmurzył się i z wolna popijał wino ze sporego kielicha , a stara , drzemiąca już prababka obudziła się nagle i zza mrużących się powiek błyskając złotawą źrenicą , głośnym swym , bezdźwięcznym szeptem zawołała : — Hersz ! Mój Hersz ! Mój Hersz ! Po chwili Saul mówić zaczął znowu : — W naszej familii jest jeden wielki skarb , taki skarb , jakiego nie ma w całym Izraelu . A skarb ten to długie pisanie , które zostawił pradziad nasz , Michał Senior , i w którym bardzo wielkie i mądre rzeczy napisane stoją … Tam napisane stoi , jak człowiek robić powinien i jak Izrael cały robić powinien , ażeby bardzo bogatym i bardzo potężnym zostać , wszystkich nieprzyjaciół swoich zwyciężyć i na ich miejscu na tronie całego świata zasiąść . Żeby my te mądre pisanie mieli , toby śmy bardzo szczęśliwi byli , w tym tylko bieda , że nie wiadomo , gdzie to pisanie jest … Od czasu jak Saul mówić począł o mądrym pisaniu dziada swego , pomiędzy patrzącymi na niego kilkudziesięciu parami oczu dwie pary źrenic zaiskrzyły się namiętnym , ale całkiem sprzecznym uczuciem . Były to oczy mełameda , który chichotał z cicha i zjadliwie , i Meira , który wyprostował się na swym siedzeniu i z palącą ciekawością wpatrywał się w twarz opowiadającego . Tu palcem wskazał na matkę swą i dokończył : — I ona jedna wie , gdzie on te pisanie znowu schował , ale ona tego nikomu jeszcze nie powiedziała … — A dlaczego ona tego nikomu nie powiedziała ? — chichocząc wciąż zjadliwie i z cicha zapytał mełamed . Saul odpowiedział smutnym głosem : — Reb Nochim Todros , niech błogosławioną będzie pamięć jego , mówić jej o tym zabronił . — A dlaczego wy , reb Saulu , nie szukali ście sami pisania tego ? Saul jeszcze smutniej odrzekł : — Reb Baruch Todros , syn reb Nochima , i reb Izaak , niech sto lat żyje , syn reb Barucha , szukać mi go zabronili ! Głębokie milczenie nastąpiło po słowach tych z nadzwyczajnym uniesieniem przez mełameda wymówionych , a wśród milczenia tego dało się słyszeć długie , drżące , namiętne westchnienie . Wszyscy obejrzeli się wkoło siebie , chcąc dowiedzieć się , czyja pierś wydała z siebie ten szmer rozrywającego jakiegoś pragnienia , lecz nikt nie dowiedział się o tym . Ujrzano tylko Meira , jak w wyprostowanej postawie , z pobladłą twarzą , gorejącymi oczami wpatrywał się w twarz prababki . Ona odczuwając jakby ten przeszywający ją wzrok ulubionego dziecięcia , podniosła zmarszczone powieki i wymówiła : — Meir ? — Bobe ? — odparł wezwany głosem nabrzmiałym miękką pieszczotą . — Kleiniskind ! — szepnęła prababka i uśmiechając się błogo , usnęła znowu . Uczta sobotnia bliską była końca , gdy u stołu zaszedł wypadek , który dziwnym wielce wydać by się musiał wszelkiemu obcemu oku , ale dla zgromadzonych tu osób stanowił zupełnie zwykły i powszedni widok . Reb Mosze , którego ciemne policzki pałały od kilku kielichów wina gościnnie mu przez gospodarzy podawanych , porwał się nagle ze stołka swego i kilku szerokimi susami , z głośnym okrzykiem i z twarzą ku sufitowi wzniesioną , wyskoczył na środek izby . Tańczył i skakał , wzdłuż i w poprzek przebiegał szerokimi kroki pustą przestrzeń znajdującą się dokoła stołu , przysiadał do ziemi i nagle zrywając się podskakiwał wysoko , wyciągniętymi w górę rękami dotykając niemal belek sufitu . Policzki jego pałały , oczy płonęły namiętną ekstazą , bose nogi z głuchym łoskotem uderzały o podłogę , a zza szorstkiego płótna długiej koszuli widać było , jak konwulsyjne drgania przebiegały wszystkie członki jego ciała . — Sabat ! Sabat ! Frajd ! Frajd ! — rzucał okrzyki z dyszącej gwałtownie piersi i coraz szerszymi susy przebiegał izbę , coraz niżej ku ziemi pochylał się , a potem coraz więcej wyprężał w górę ramiona i twarz ku sufitowi podnosił . Coraz też ciężej i głośniej ciężkie , nagie stopy jego , plączące się w wąskiej pochwie płóciennej , opadały na drżącą pod nimi podłogę . Dla wszelkiego obcego oka ciekawym był by widok uczuć , które odbijały się na twarzach ludzi obecnych temu ekstatycznemu tańcowi . Stary Saul i dwaj synowie jego spoglądali na tańczącego z nadzwyczajną powagą i uwagą . Najlżejsze drgnienie uśmiechu nie poruszyło ich ustami . Zdawać by się mogło , że na szalone skoki mełameda patrzali oni , jak wierzący zwykli patrzeć na dokonywanie mistycznego , lecz świętego obrządku . Wprawdzie w przyćmionym latami , lecz mądrym jeszcze oku Saula migotały od czasu do czasu światełka jakieś do tajonych , przykrych uśmiechów szyderstwa podobne , lecz nikt ich dostrzec nie mógł , bo starzec przykrywał na wpół źrenice swe zżółkłymi powieki . Ber z płowymi włosy i głębokim wejrzeniem siedział wyprostowany i poważny także , lecz czoło jego zmarszczyło się w sposób niemal bolesny , a oczy tkwiły w ziemi . Meir na obu dłoniach wsparł głowę i zdawać się mogło , że nie słyszał i nie widział lub usiłował nie słyszeć i nie widzieć tego , co działo się dokoła . Kobiety za to dziwowały się wielce tańcowi reb Mosza , kołysały postacie swe w takt wybijany przez bose stopy jego , cmokały zachwyconymi usty i oczami dawały sobie wzajem znaki podziwu i uwielbienia . Przy niższym końcu stołu , tam gdzie siedzieli najmłodsi chłopcy i młode , hoże dziewczyny , słychać było cichutki szmer przemocą tłumionych w piersi chichotów … Zmęczył się na koniec reb Mosze , wyczerpały się siły jego , drgające od uniesienia i zapału ciało jego runęło ciężko na ziemię u podnóża wielkiego pieca z zielonych cegieł . Przypodniósł się jednak po chwili , odetchnął ciężko , zaśmiał się głośno i rękawem szarej , szorstkiej swej koszuli ocierać począł pot bujnymi kroplami opływający mu szkarłatem zaszłe czoło i policzki . Wtedy powstała od stołu Sara , najstarsza córka Saula , i poczęła wszystkim obecnym podawać do umycia rąk pełen wody srebrny dzbanek i srebrną miednicę . Szepcząc dziękczynne modlitwy , obecni ręce swe oblewali wodą i ocierali je ręcznikiem wiszącym na ramieniu Sary , białym jak śnieg i w hafty zdobnym . Uczta sobotnia skończoną była . W kilka minut potem sprzątniętymi zostały ze stołu okrywające go srebrne naczynia . Towarzystwo całe podzieliwszy się na kilka grup oddzielnych napełniło izbę gwarem głośnych i ożywionych rozmów . Meir , który przez kilka chwil stał samotnie u okna , z zamyśleniem wpatrując się w ciemności wieczoru , zbliżył się do najpoważniejszej wiekiem grupy , która zgromadziła się dokoła najparadniejszego w izbie miejsca przyozdobionego staroświecką kanapą z wielką , żółtą poręczą . Tu Abram i Rafał , synowie Saula , i Ber , zięć jego , zdawali sprawę ojcu z interesów w ciągu tygodnia dokonanych , zapytywali go o rady i prosili o pomoc . Tu brzmiały nazwy cyfr przerozmaitych przy wyliczaniu nabytych beczek zboża i zapłaconych za nie pieniędzy , poruszały się szybko palce kilku par rąk . Tu przy wzmiankach o zagranicznych portach i panujących w nich cenach zboża i drzewa zapalały się oczy uczuciem nadziei , obawy i — żądzy zysku . Stary Saul wyglądał tak , jakby teraz dopiero znalazł się we właściwym sobie żywiole . Jakkolwiek wysokie i mądre nauki mistycznych mędrców gminy obudzały w nim cześć i trwogę , a raczej cześć z trwogi wypływającą , interesy świeckie zdawały się być umysłowi jego bardziej bliskimi , żywotnymi i znanymi . W oku jego , które rozbłysło bystrą i ożywioną myślą , nie było już znać starości i tylko białe włosy jego i biała długa broda czyniły go podobnym do patriarchy i dostojnika rozdzielającego pomiędzy członków rodziny swej rady , pochwały i sądy . Meir stał przez kilka minut przy gromadce ludzi tych rozprawiających o handlu , zarobkach i stratach z wyrazem twarzy zupełnie obojętnym . Znać było , że w sprawach podobnych nie brał on jeszcze nigdy osobistego udziału i że świeżej natury jego nie dotknęła jeszcze i nie napoczęła gryząca gorączka zysku . Z niejakim zdziwieniem popatrzał on na flegmatycznego Bera , który zdawał się być w tej chwili przemienionym w innego człowieka . Opowiadając teściowi o sprawach swych i zamiarach handlowych i przekładając mu konieczną potrzebę , w jakiej zostawał , zaciągnięcia u braci swej żony znacznej pożyczki , stał się on wymownym , ruchliwym , zapalczywym niemal . Oczy jego płonęły , usta poruszały się z niezmierną szybkością , ręce drżały . Meir dotknął dłonią ramienia Bera , jakby chcąc przekonać się , że był to ten sam człowiek , który przy wieczerzy w czasie mistycznych rozpraw mełameda postawę miał i fizjonomię apatyczną aż do senności i martwoty , potem oddalił się i stanął przy grupie innej . W grupie tej , zebranej u końca drugiego stołu zasłanego jeszcze białym obrusem , panował mełamed . Otaczało go osób kilkanaście , a on , jak zwykle obu łokciami rozpierając się na stole , uroczyście i wśród skupionej uwagi słuchaczów prawił : — Wszystko , co jest na świecie , każdy człowiek i każde zwierzę , i każda trawa , i każdy kamień korzenie swe mają wysoko , w kraju tym , gdzie mieszkają duchy . I dlatego cały świat jest jak drzewo ogromne , którego korzenie znajdują się pomiędzy duchami . I jest on jak ogromny łańcuch , którego ostatnie koła wiszą tam , gdzie mieszkają duchy . I jest on jak ogromne morze , które nigdy nie wysycha , bo leci weń nieprzebrany strumień duchów i ciągle je napełnia … Meir odszedł od grupy słuchającej mełameda i zbliżył się ku oknu . Tam dwaj młodzi ludzie z czołami w dłoniach , z głębokim zamyśleniem rozprawiali o tym , gdzie i jak napisane stoi , że człowiek , który w noc świąteczną idąc cienia swego nie ujrzy , w tym samym roku umrze … Meir obejrzał się dokoła . W przyległej izbie starsze niewiasty zebrawszy się skupionym kółkiem toczyły głośną rozmowę o gospodarstwie swym i wielkim rozumie swoich małych dzieci ; młode dziewczęta , przysiadłszy w kąciku nisko przy ziemi , szeptały pomiędzy sobą , rozplatały długie warkocze swe , chichotały i nuciły z cicha . Z twarzy Meira widać było , że nie czuł się on pociąganym do żadnej z licznych jednak gromadek ludzkich dom napełniających . Znajdował się pomiędzy swoimi , pomiędzy tymi , którzy najbliżsi mu byli krwią i sercem , a jednak … Można by rzec , iż znajdował się na pustyni , tak samotnie stanął na środku izby i takim smutnym , znudzonym okiem powiódł dokoła . Wkrótce nie było go już w izbie . Zstępował ze wschodów gankowych i przez plac ciemny skierowywał się ku długiemu , niskiemu domostwu reba Jankiela … * Po rzęsiście oświetlonych , obszernych , czystych i ludnych izbach domu dziada jego mieszkanie reb Jankla , właściciela największej w Szybowie oberży , handlarza gorzałką i urzędnika kahału , wydać się musiało Meirowi ciasnym , ciemnym , brudnym i smutnym . W czasie gdy tam uczta sobotnia zaledwie przed chwilą ukończoną została , tu od dawna już sprzątnięto z rodzinnego stołu wieczerzę , która krótko trwała , bo była szczupłą i odbywała się w postnym milczeniu , przerywanym tylko gderliwym swarzeniem i złośliwymi ucinkami ojca rodziny . Wiadomym było zresztą powszechnie , że reb Jankiel skąpym był , wielkie pieniądze zbierał , a o porządki i wygody domowe mało dbał , bo sam w domu przebywał bardzo rzadko , trudniąc się dzierżawieniem gorzelni i karczem po wsiach sąsiednich , a do miasteczka zaglądając wtedy tylko , gdy wymagały tego religijne obchody albo kahalne interesy . Żona jego , Jenta , i dwie dorastające jej córki trudniły się gospodarstwem zajezdnego domu , nie zasiadały nigdy do wspólnego stołu z męskimi członkami rodziny , pełniły funkcje i zajmowały stanowisko pierwszych służebnic domu . Przyjazne gwarne pogadanki , które napełniały ściany Ezofowiczów , tu znanymi nie były . Dostatek ukazywał się wtedy tylko , gdy jeb Jankiel przyjmował dostojnych gości jakich : świętego rabina , którego był ulubieńcem , kahalnych swych kolegów lub bogatych kupców . Czystość i wesołość nie ukazywały się tu nigdy . W pierwszej izbie , do której wszedł Meir przez drzwi otwierające się do przepaścistej , ciemnej sieni , dopalał się na stole jeden tylko ogarek żółtej świeczki tkwiący w otłuszczonym mosiężnym lichtarzu . Zapach jadła tylko co sprzątniętego ze stołu mieszał się tu ze stęchlizną brudnych ścian i tłuszczowymi wyziewami okopconego komina . Cicho tu było i pusto zupełnie . W drugiej za to izbie , w której żadne już nie paliło się światełko , rozlegało się głośne chrapanie pana domu zasypiającego już snem twardym . W trzeciej , małej i tak zastawionej łóżkami i kuframi , że zaledwie wyminąć je było podobna , przy chwiejnym światełku lampki płonącej na piecu obwieszonym suszącymi się szmatami , Meir ujrzał niewyraźną wśród mroku postać niewieścią , która kołysząc nogą kolebkę , cichym nuceniem usypiała dziecię z cicha , też płaczące . Powitał ją przechodzący skłonieniem głowy i przyjaznym słowem . Pozdrowiła go wzajemnie i wśród miarowego stuku kolebki , jak też chrapania kilku śpiących w izbie osób nuciła dalej . Za niskimi drzwiczkami słychać było stłumiony gwar kilku rozmawiających męskich głosów . Meir otworzył drzwiczki te i znalazł się w izdebce Eliezera , kantora o białej twarzy i cudownym głosie . Eliezer nie był sam jeden . Wraz z nim przy stole , na którym paliła się żółta świeczka , siedziało kilku młodych ludzi , którzy należeli do rodziny Ezofowiczów i wraz z Meirem jedli dnia tego wieczerzę . Meir odetchnął szerzej , dlatego może , iż w izdebce kantora mniej duszne i cuchnące jak w innych częściach mieszkania tego panowało powietrze albo że znalazł się wśród twarzy , na które patrzeć lubił i które też na widok jego oświeciły się przyjaznymi uśmiechy . Eliezer podniósł turkusowe swe oczy na twarz przybyłego , gdy ten w milczeniu zajął miejsce przy stole . — Meir ! — rzekł miękkim głosem . — A co ? — zapytał gość . — Ty dziś nie miał cierpliwości i niepotrzebne rzeczy mełamedowi gadał ! Mnie o tym oni już opowiedzieli . Wskazał na obecnych młodych chłopców . Meir przenikliwy i drwiący nieco wzrok utkwił w białej twarzy piewcy . — Czy ty , Eliezerze , naprawdę mówisz , że te rzeczy , które ja dziś mełamedowi powiedział em , niepotrzebne były i złe ? — zapytał z wolna . Kantor pochylił głowę . — One były dobre — rzekł — ale ty ich nie powinien eś mówić , bo na ciebie za to wielkie nieprzyjemności mogą spaść . Zaśmiał się młody człowiek z przymusem jakoś i smutnie . — Nu ! — rzekł z determinacją . — Niech spadają ! Ja dłużej już wytrzymywać nie mogę i milcząc patrzeć i słuchać , jak oni wszystkim nam zawrót w głowach robią … — Dziecko ! Dziecko ! A co ty na to poradzisz ? — ozwał się za rozmawiającymi głos przeciągły i leniwy . Eliezer słuchał w milczeniu i z pochyloną twarzą . Długo nie odpowiadał , potem podniósł z wolna głowę i rzekł : — Czytajcie Torę ! Tam napisane stoi : jeden jest Bóg ! Jehowa ! Nie znajduje On zadowolenia swego w ofiarach waszych , śpiewach i kadzidłach , ale żąda od was , aby ście miłowali prawdę , bronili uciśnionych , nauczali ciemnych i leczyli chorych , bo te są pierwsze powinności wasze ! Dwaj młodzi ludzie szeroko roztworzyli oczy . — Nu ! — zawołali jednogłośnie — czy mełamed nieprawdę mówił ? Eliezer milczał znowu długo . Widać było , że rad by był nie odpowiadać . Ale młode , niecierpliwe ręce szarpały go za rękaw odzieży , domagając się odpowiedzi . — Nieprawdę ! — odrzekł na koniec nieśmiałymi usty . W tej chwili Meir położył mu dłoń na ramieniu . — Eliezer ! — rzekł . — Ty mnie tak samo powiedział dwa lata temu , kiedy z wielkiego miasta , gdzie ciebie śpiewać uczyli , wrócił eś . Ty wtedy otworzył eś oczy moje , co same już zaczynały szukać światła , i nauczył eś mię , że my nie jesteśmy prawdziwi Izraelici , że wiara nasza nie jest już tą wiarą , którą nam dano na górze Synaj , że judaizm zmącił się i zabrudził jak woda , kiedy w nią garść błota rzucą , i że od tego błota poczerniały głowy nasze i serca . Ty mnie to powiedział eś , Eliezerze , i ja przejrzał em . Od tego czasu ja kocham ciebie jak brata , który dopomógł mi wyjść z ciemnicy , ale od tego czasu także ja czuję na sercu wielką ciężkość i wielką tęsknotę … — Eliezer uczył ciebie , Meirze , i Eliezer milczy … A ty , uczeń jego , gadać zaczynasz — ozwał się głos Bera , w którego leniwych dźwiękach przebrzmiewało szyderstwo . — Żeby m ja umiał gadać ! — zawołał młody człowiek z roziskrzonym okiem . — I żeby m ja wiedział , co i jak robić ! I po chwili dodał ciszej : — Ale ja ani gadać , ani robić nie umiem … Ja prosty , ciemny Żyd ! Mam tylko w sercu wielką nienawiść dla tych , co oszukują , i wielką miłość dla oszukiwanych … Przez kilka chwil panowało milczenie . Przerwał je Meir . — Ty szczęśliwy jesteś , Eliezerze ! — A czemu ja szczęśliwy ? — Na szerokim świecie był eś , rozumne rzeczy widział eś , mądrych ludzi słuchał eś … Aj , aj ! Żeby to mnie na szeroki świat ! … — Eliezer !