Teresa Jadwiga . OGNISKO RODZINNE . Powieść dla młodzieży . 1894 . W pobliżu miasta Rz … leżała wieś Kalinówka , własność pana Andrzeja Kalinowskiego , czynnego bardzo człowieka , który nie tylko był rolnikiem , lecz i przemysłowcem : we wsi jego znajdowała się fabryka cukru , którą on sam prowadził . Nad wielkim stawem , wierzbami otoczonym , wznosił się z jednej strony dwór dziedzica Kalinówki , z drugiej fabryka , której wielki murowany komin zdawał się chcieć sięgać obłoków . Po prawej stronie fabryki widać było murowany budynek , w którym mieszkania urzędników się znajdowały : magazyniera , buchaltera , chemika i mechanika ; po lewej stał samotnie , tuż pod lasem , drewniany domek pomocnika pana Andrzeja Kalinowskiego , czyli vice- dyrektora jego fabryki , pana Damiana Dolańskiego . Domek ten otaczał niewielki ogródek , w którym jednak niczego nie brakło . Były tam piękne kwiaty i drzewa cień dające , były zagony z jarzynami i trawniki , na których rosły wiśnie , grusze , jabłonie i śliwy , a wśród tych drzew stały ule , koło których roje pszczół brzęczały od rana do wieczora ; były kanapki darniowe , stoły i ławy dębowe , altanki – czego tam nie było ! Ranek patrzał już jasno na ziemię , przed domem pana Damiana krzątała się młoda dziewczyna , najstarsza z jego dzieci – a sporą miał gromadkę do wyżywienia : aż ośmioro – pięć dziewczyn i trzech chłopaków ; to chłopca , to dziewczynę niebo zsyłało panu Damianowi , raz tylko z kolei przyszły po sobie dwie dziewczyny . Najstarsza z tej gromadki , dorodna , bo zdrowa , Wacława , wysmukła , o czystem i wesołem spojrzeniu , krzątała się już czynnie , lubo wcześnie jeszcze było . Opalona cera jej twarzy , ręce zgrabne , lecz szorstkie , świadczyły , iż jest to pracowita gosposia ; ubiór jej był skromny : ciemna perkalowa suknia , fartuszek jasny – ot i wszystko ; największą jej ozdobą były włosy złociste , miękkie , splecione w szeroki warkocz , upięty wysoko , by sukni nie smolił ; kształtna główka dziewczęcia zdawała się uginać pod tym warkoczem . W domu vice- dyrektora fabryki cukru Kalinówki głęboka cisza panowała : pan Da – mian spał jeszcze ; dzwonek fabryczny dopiero o szóstej budził urzędników , lecz Wacława o piątej wstawała , gdyż ojciec lubił , gdy zawoła : " Śniadanie ! " aby w jednej sekundzie wszystko było gotowe . W altance , dzikiem winem oplecionej , a przylegającej do domu pana Damiana , cień i chłód panowały w najskwarniejsze południe , w niej też jadano obiad , śniadanie i wieczerzę . Wacława krzątała się właśnie koło przygotowania śniadania : na białym obrusem zasłanym stole stawiała różne przybory i przysmaki , służąca Marysia pomagała jej czynnie ; obie chodziły na palcach , mówiły do siebie po cichu , najlżejszy hałas nie dochodził stąd do pokoju pana Damiana . Już samowar kipiał na stole i kłęby pary rzucał dokoła siebie , już Wacława naparzyła herbatę i w jedną szklankę nalała gorącej wody , by ostygła , bo ojciec latem pijał zawsze chłodną herbatę , – gdy w progu drzwi sieni , wiodącej do wnętrza domu pana Damiana , ukazało się dwoje dzieci : chłopiec i dziewczyna , oboje w koszulach , boso , oboje w ręku trzymali ubranie , oboje mieli włosy rozczochrane i zaspane oczy . Zajęta krajaniem chleba dla ojca , Wacława nie spostrzegła ich zaraz ; byli to najmłodsi z jej rodzeństwa : pięcioletni Zenuś i sześcioletnia Zosia . Dzieci spoglądały to na siostrę , to na siebie – zdawały się nie być zdecydowane , co począć z sobą ; nareszcie Zosia zdobyła się na krok stanowczy : położyła paluszek na ustach , jakby komuś milczenie nakazywała , przebiegła cichutko z sieni do altanki i na jedną z ławek tam się znajdujących wskoczyła ; Zenuś za nią podążył . – A to co ? – spytała Wacława , teraz dopiero dzieci spostrzegłszy , i surowo na oboje spojrzała . – Moja Waciuniu , nie gniewaj się ; my się tu ubierzemy prędziutko i cichutko – odparła Zosia , wdzięcząc się do siostry . – Dlaczego nie w pokoju ? – spytała Wacława . – Mama nas wygnała , bośmy się śmieli – szepnęły dzieci nieśmiało . – I tatkę obudzili . Tatko cały dzień pracuje ciężko dla nas , a wy mu sen przerywacie , nie pozwalacie wypocząć – z łagodną wymówką rzekła Wacława . Dzieci spuściły oczy , uśmiech pustoty uleciał z ich ust ; teraz widziały ogrom swego przestępstwa i nie dziwiły się matce , że je wygnała z domu . – Nie przebudził się jeszcze ; tylko mama bała się , by śmy go nie obudzili – tłómaczyła się Zosia . – A może się obudził ! Co ty wiesz … – dodał Zenuś . – Ubierajcie się żwawo – rzekła Wacława z uśmiechem , rozbrojona ich pokorą ; – włóżcie pończochy i trzewiczki , i przejdźcie na paluszkach do kuchni ; tam się umyjecie i dokończycie ubierać . Dzieci spełniły co do słowa rozkaz siostry , a Wacława krzątała się dalej przy śniadaniu ; już dla ojca przygotowała kromki chleba z masłem , rzodkiewki i jajka , teraz krajała chleb dla innych członków rodziny . – Przynieś jeszcze trzy szklanki – rzekła do Marysi : – siedm nie wystarczy . – A bo to goście będą u nas dzisiaj ? – spytała dziewczyna . – Przyniosła m tyle , co zawsze . – Będą goście – odparła Wacia : – tylko ich patrzeć . – Może panicze i panienka z Warszawy przyjadą ? – Nie kto inny . Marysia pobiegła co żywo po szklanki do kuchni , gdzie właśnie Zenuś i Zosia pluskali się w wielkiej miednicy . – Niech Zenuś i Zosia nie marudzą z ubraniem , bo pan Jakób wyśmieje , że śpiochy ; panna Wacława mówi , że go ino patrzeć – rzekła do dzieci . Zosia prędko twarz ręcznikiem otarła i skoczyła do okna , gdzie stało rozbite lusterko , leżały grzebienie i szczotka , i poczęła rozczesywać splątane włosy , drąc je niemiłosiernie . Zenuś pluskał się jeszcze , pewny , że i tak dogoni siostrę , bo jego przystrzyżone przy skórze włosy mniej czasu potrzebowały , by je doprowadzić do porządku . – Nie chciał by m być dziewczyną . Toż to bieda z waszymi włosami . Ja dwa razy musnę szczotką po głowie , i dobrze – mówił tonem wyższości i spoglądał z politowaniem na siostrę . Gdy Marysia przyniosła trzy brakujące szklanki , a Wacia wzięła chleb do ręki , aby dla młodszego rodzeństwa kromki pokrajać , na ulicy , wiodącej od bramy wjazdowej , coś zaturkotało . Żywe rumieńce wybiegły na twarz dziewczęcia , nie rzuciła jednak chleba . – Marysiu , pobiegnij , zobacz , kto jedzie – rzekła tylko i krajała dalej ; gdy porcye były gotowe dla wszystkich , dopiero wtedy podniosła oczy i zwróciła je w stronę , skąd hałas leciał . Drogą , od cukrowni do domku pana Damiana wiodącą , pędziła bryczka , w niej dwóch studentów i dziewczynkę w ciemnofiołkowym mundurku widać było ; przed bryczką biegła zdyszana Marysia , i wpadłszy do altanki , zawołała : – Panicze i panienka przyjechali ! Wacława już widziała jadących . Otarła zawalane przy krajaniu chleba mąką ręce , otrzepała fartuszek i podążyła witać przybyłych . Wyprzedziły ją dwa psy : chudy chart , który imienia nie posiadał żadnego – chartem go zwali wszyscy – i kudłaty Borsuń . Zapomniawszy , że pan Damian nie ukazał się jeszcze w progu drzwi i nie krzyknął : " Teraz sobie szczekajcie głośno , pan już nie śpi ! " co czynił każdego ranka , – psy z radosnem skomleniem rzuciły się na przybywających , a wspiąwszy się na tylne łapy , przednie oparły na ramionach paniczów i panienki , i lizały im ręce i twarze . Wacia nie mogła się dostać do braci i sióstr , lecz najstarszy z przybyłych , młodszy o rok od Waci Jakób , odepchnąwszy charta , wyciągnął ramiona do siostry . – Jak zawsze , pierwsza w domu na nogach – rzekł , całując ją serdecznie . – Co tu słychać ? Ojciec , matka , siostry , Zdzisio … czy zdrowi ? – Zdrowi wszyscy – odpowiedziała Wacia . – Ojciec jeszcze śpi , więc cicho się sprawujcie . Chodźcie do altanki , tam porozmawiamy swobodnie . To powiedziawszy , zwróciła się do młodszej siostry , trzynastoletniej Edzi , i do brata Julka , który liczył lat jedenaście – i ucałowała oboje ; potem poszli do altanki , siedli obok siebie , a Marysia , zdjąwszy z bryczki tłomoczki podróżnych , poniosła je do domu . – Więc ty po dawnemu prawą ręką matki – mówił Jakób , patrząc z miłością na siostrę : – krajesz i smarujesz chleb , gotujesz obiad , siejesz kwiaty i jarzyny w ogrodzie , dzieci uczysz a b c , chwili czasu nie masz dla siebie . Szkoda mi cię , szkoda , siostrzyczko moja ! – Nie żałuj ty mnie , braciszku , bo tak , jak jest , być musi ; bo inaczej być nie może – odparła Wacława z prostotą . – Mama nie dała by sobie rady ; od świtu do nocy pracuje , choć pomagam , jak mogę . Jakób westchnął . – Musi tak być , kiedy inaczej być nie może – powtórzył , całując siostrę . – Przywiozł em ci znowu stos książek . Zimą je czytać będziesz . – Jakiś ty dobry , Kubusiu ! zawsze o mnie pamiętasz – odparła Wacława . – Zima to moje wakacye , twoje książki to moje szczęście wówczas . Wieczory takie długie i ciche u nas . – A we dworze bywasz czasami ? – W niedzielę prawie zawsze . – Cóż panna Jadwiga porabia ? – Śliczna i dobra , jak zawsze . Wczoraj była u mnie , chciała mnie zabrać na spacer , lecz smażyła m poziomki , które ojciec tak lubi ; czasu nie miała m . Złota dziewczyna ! widząc , że mnie nie oderwie od zajęcia , siadła w tej altance i razem ze mną przebierała poziomki ; powiedziała , że jej u nas dobrze , jak w domu . Jakób się roześmiał , oczy mu szczęściem zabłysły . – A Karol , czy przyjechał już ? – zapytała Wacia . – Dopiero za tydzień ujrzymy go tutaj – odparł Jakób . – Nie pytam cię o promocyę , bom pewna , że jest – rzekła . Jakób podniósł dumnie czoło . – Pewno , że jest – odparł ; – słucham ojca rady : co rok o jeden szczebel wdzieram się ku górze ; już teraz wyżej niż ojciec stoję ; ojciec na czwartej klasie skończył , jam już piątą przebył . – Mój brat szóstoklasista ! – z uśmiechem , w którym duma i radość się malowały , rzekła Wacia . – A pan Karol ? – spytała następnie . – Ten ukończył już gimnazyum , teraz do uniwersytetu pójdzie na wydział prawny ; i ja tam z czasem dostać się muszę ; poradzę sam sobie , już ojca pomocy nie chcę ; wstyd było by dalej nadużywać łask jego ; teraz kolej przyszła na młodsze rodzeństwo . – A wy macie promocye ? – spytała Wacława , zwracając się do Edy i Julka . – Eda popisała się – wyręczył siostrę Jakób : – dostała nie tylko promocye do czwartej klasy , lecz i nagrodę . Julek fiasco urządził : promocyi nie dostał . Jasne , pełne wesela oczy Waci posmutniały . – Ciszej , Kubusiu ; lękam się , by ojciec nie usłyszał ; wolę mu sama później o tem powiedzieć ; może nie zapyta zaraz na wstępie o promocye . Julek się poprawi na przyszły rok . Wszak prawda , braciszku ? – dodała , spojrzawszy na młodszego z chłopców . Julek nic nie odpowiedział , siedział ze spuszczonemi w ziemię oczami . Jakób popatrzał na niego surowo i ruszył ramionami . – Ten wyżej iść nie chce – mruknął . – A gdzież nasza Frufru ? – dodał głośniej , rozmowę zwracając na inny przedmiot . – Frufru ma honor sama odpowiedzieć łaskawemu panu na zapytanie – odparł głos wesoły i dźwięczny . Wszystkich spojrzenia zwróciły się w stronę , skąd szedł . U wnijścia altany stała śliczna postać piętnastoletniego dziewczęcia ; jasno ubrana , przystrojona w polne kwiaty , wstążki i paciorki , oblana promieniami słońca , stanowiła bijące przeciwieństwo ze skromnie ubraną Wacią ; była to Fruzia , druga z kolei córka pana Damiana . Bracia i siostry pobiegli ją witać , ona ucałowała każde z kolei . – Odpoczynek po pracy pensyonarskiej wyszedł ci na korzyść : ślicznie wyglądasz ! – rzekł Jakób , obejmując ją wzrokiem pełnym miłości . Fruzia pocałunkiem podziękowała bratu za komplement ; on ujął ją za rękę i posadził obok siebie na ławce ; z drugiej strony miejsce zajęła Wacia . – No , cóż teraz myślisz robić z sobą ? – zapytał Jakób . – Skończyła ś trzy klasy , rok odpoczywała ś : wszystko według programu , zakreślonego przez szanownego pana Damiana Dolańskiego w sprawie wychowania córek . Wacia po takim odpoczynku stanęła obok matki , by pomódz jej w pracy , i stoi do dziś odważnie . A ty co będziesz robić ? – Ja ? Pojadę do Warszawy i uczyć się będę kroju . Tak ojciec postanowił . – To i po moich marzeniach ! – odezwała się milcząca dotychczas Eda i westchnęła . – A cóż ty miała ś za marzenia ? – spytała ją Fruzia . – Iść do czwartej klasy . Fruzia ruszyła ramionami . – Ho ! ho ! czego to się jej zachciewa ! A co ty lepszego od nas ? My przeszły śmy każda tylko trzy klasy , to i tobie dosyć nauki . Edzia spuściła głowę i posmutniała . – Pewno nie żałujesz , że ci się ojciec więcej nie kazał uczyć ? – spytał Jakób Fruzię . – Pewno , że nie – odparła z uśmiechem . – Wolę igłę niż książkę … wyznaję szczerze . – A gdy się nauczysz mistrzowsko igłą władać , przyjedziesz tutaj i magazyn założysz ; będziesz sama się stroić i szyć stroje dla pani buchalterowej i jej córek , dla żony magazyniera i t … d . Potem jaki ładny chłopiec na wronym koniku przyjedzie , konika służbie powierzy , sam pod dach pana Damiana wejdzie , pokłoni się rodzicom , pokłoni panience i o rączkę poprosi ; ty oddasz mu ją z ochotą i zostaniesz panią chemikową , lub czem innem , i szyć będziesz dalej stroje , by podwoić niewielką pensyę męża . Fruzia roześmiała się i pocałowała brata . – To twoje marzenie ; znam je – rzekł Jakób poważnie . – Rozumnie ojciec zrobi , jeśli cię każe szyć uczyć : każdy powinien mieć w ręku jakiś sposób zabezpieczenia się od nędzy ; za przyszłość nikt ręczyć nie może . Co do Waci , zawsze żałuję , że jej ojciec nie pozwolił kończyć nauk ; ona uczyła by się z ochotą . Chciał by m , żeby choć Eda mogła iść wyżej . Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała z wdzięcznością na brata . – A dlaczego , Edziu , chcesz iść do czwartej klasy ? – spytała siostrę Wacia . – Wszystkie moje koleżanki mają się dalej uczyć – szepnęła Eda . Na twarzy Jakóba odmalowało się zdziwienie . – Więc tylko dlatego chcesz się uczyć – rzekł z uśmiechem . Eda podniosła żywo główkę , lecz odpowiedzi dać nie mogła , gdyż w drzwiach domu rozległ się donośny głos pana Damiana : – Gdzieżeście się pochowali ? – mówił tonem wesołym . – Siedzicie cicho , jak myszy w norze ; a przecież ja już dawno nie śpię . Dzieci zerwały się z ławek i wybiegły z altanki witać ojca . Otyły , czerwony , z twarzą promieniejącą radością , pan Damian toczył się zwolna ku nim ; obok niego szła mała , garbata dziewczynka , o bladej twarzyczce i smutnych oczach . Była to Elżunia , pieszczocha ojca . Pan Damian roztworzył ramiona , uścisnął naprzód Jakóba , potem Julka i Edę , następnie skierował się do altany . – No , cóż ? Promocye są . Jestem tego pewien . Jakżeby być nie miały ! Toż wiecie , że ojciec ciężko pracuje na was – rzekł wesoło . I nie czekając odpowiedzi , siadł do stołu przed przygotowanem dla niego śniadaniem , zamieszał w szklance łyżeczką , skosztował herbaty . – Wyśmienita ! – rzekł . – Gdzie moja stara ? I wzrokiem począł szukać najstarszej córki . Wacia przybliżyła się do niego . – Dzień dobry ojcu ! – rzekła , całując go w rękę . – Dzień dobry ! – odparł , gładząc jasne jej włosy . – Pewno pierwsza ich przywitała ś ? – dodał następnie . – Pierwsza , ojczuniu – odparła z uśmiechem zadowolenia . – Kto rano wstaje , temu Pan Bóg daje – rzekł pan Damian . – No , siadaj , Jakóbie , obok mnie – dodał , zwróciwszy się do gimnazisty : – miejsce najstarszego syna przy stole przy ojcu , bo jego następcą kiedyś będzie . Jakób spełnił rozkaz mu dany . – Siadaj i jedz . A ty z drugiej strony obok mnie , bo ty rodzeństwu drugą matką – ciągnął dalej pan Damian , przy ostatnich słowach zwróciwszy się ku Waci . – Siądę zaraz , ojcze , tylko braci i siostry obdzielę – odparła Wacława . – Malcy , do porządku ! miejsca zajmować ! – krzyknął pan Damian . Dzieci zbliżyły się do stołu . Julek chciał siąść obok Jakóba , lecz ojciec go powstrzymał . – Dalej , dalej , mosanie ! – rzekł surowo : – jeszcześ do tego miejsca nie dorósł ; dopiero do drugiej klasy się wdarł eś . To Fruzi miejsce ; lecz ona dziś wyjątkowo ustępuje Elżuni , która patrzy w Jakóba jak w bóstwo . Wszak zrobisz to , Fruziu , dla naszego biedactwa ? – Z ochotą , ojcze – odparła Fruzia wesoło i usiadła na trzecim miejscu po prawej stronie ojca . Na Julka skinęła Eda , siedli po lewej stronie – on zmieszany , z oczami spuszczonemi zajął trzecie miejsce , ona drugie ; pierwsze obok ojca zostawili dla Waci , Elżunia usiadła obok Jakóba . Wacia poczęła rozlewać mleko rodzeństwu i chleb rozdawać . Pan Damian wzrokiem zadowolenia powiódł po dzieciach , zatrzymał go dłużej na Julku i rozśmiał się po chwili . – Cóżeś tak skapcaniał ? – spytał . – Czy tego , że siedzisz niżej od Elżuni ? Naszym obowiązkiem jest słodzić temu biedactwu wszędzie i zawsze smutne jego życie . I słodził je w istocie dobry ten ojciec rodziny . Elżunia nie znała , co łajanie ojca – nigdy na nią głosu nie podniósł , nigdy surowo rozkazu nie wydał ; pieszczoty tylko znała w domu , bo za przykładem ojca bracia i siostry dogadzali jej , jak mogli i umieli ; garbusek w tej rodzinie był Beniaminkiem mamy i taty , braci i sióstr . Julek nie podniósł oczu na ojca , a pan Damian , nie zgadując dlaczego , zwrócił się do starszego syna . – Cóż myślisz teraz robić , chłopcze ? – zapytał . – Pięć klas skończył eś . – Dopiero pięć – odparł śpiesznie Jakób , lękając się , by ojciec tego nie wypowiedział , co domyślał się , że chce powiedzieć . – Jeszcze przede mną trzy lata nauki w gimnazyum – dodał . Pan Damian chrząknął . – Myślał em , że będziesz chciał się wziąć do pracy , któraby ci już utrzymanie zapewniła – rzekł poważnie . – Ja , gdy czwartą klasę skończył em , wziął em się do pracy praktycznej , chlebodajnej . Jakób spuścił oczy . – Mówisz nam , ojcze , zawsze , iż obowiązkiem synów wedrzeć się wyżej o jeden stopień , niż ojcowie ich stali – odparł nieśmiało . – I tak będziesz stał już wyżej , boś pięć klas skończył – rzekł pan Damian . – Ot , powiem ci , jakie ja mam zamiary , a ty potem swoje mi przedstawisz … Dziś wieczorem chcę iść z tobą do pana Kalinowskiego ; będę go prosił , by ci dał zajęcie w fabryce ; praktycznie wyuczysz się fachu cukrowara , a ja z czasem ustąpię ci swego miejsca . Cóż ty na to ? To powiedziawszy , wzrok , w którym malowało się wielkie zadowolenie , zatrzymał na synu . Jakób nic z razu nie odpowiedział – milczał , wahać się zdawał , co rzec ; nareszcie odezwał się : – Czem ja będę z czasem , przemysłowcem , czy czem innem , o tem za lat parę pomówimy ; dziś to wiem tylko , że chcę , że muszę być z czasem pożytecznym człowiekiem ; dziś pozwól mi , ojcze , dalej się uczyć . Pan Damian ściągnął brew , poniósł szklankę do ust , a wychyliwszy haust herbaty , postawił ją potem z hałasem na spodku , chrząknął . – Kochaneczku – odparł , wstrząsnąwszy głową , – nie pamiętasz o tem , żeś u mnie nie jedynakiem . Głos jego , gdy mówił te wyrazy , był ostry , wzrok surowy . – Przeciwnie , ojcze , nigdy o tem nie zapominam – odparł , rumieniąc się , Jakób . – Na dowód powiem ci , iż zapewnił em sobie w Warszawie zajęcie praktyczne u jednego z nauczycieli , który obiecał mi , że jeżeli przywiozę od ciebie , ojcze , pozwolenie , da mi u siebie stół i stancyę , dziesięć rubli płacić mi będzie miesięcznie , a ja za to będę dawać korepetycye trzem chłopcom , co u niego na stancyi stoją . Pan Damian rozchmurzył czoło . – A to mi zuch ! – wykrzyknął . – Chodź-no , asińdźka , posłuchaj , jakiego to masz syna ! Podnieś z dumą czoło i powiedz głośno : " Jam jego matką ! " Pani Damianowa weszła właśnie do altanki , z nią razem Zenuś i Zosia , oboje uczepieni u jej sukni , oboje z oczyma czerwonemi . Była to blada i drobna kobieta , skromnie ubrana , w szarej beżowej sukni , w czarnym fartuchu . Usłyszawszy męża , stanęła , uśmiechnęła się łagodnie , wyciągnęła ramiona do swego pierworodnego , – a gdy ten przybiegł do niej z pocałunkami , objęła go czułym uściskiem . – Jakób od kolebki pociechą był mi zawsze ! – szepnęła . – Puść mnie do mamy ! – zawołała Eda , zerwawszy się także z ławki – ija chlubą jej jestem ! – No , no , ustąp , stary , młodszym – wstawił się za dzieweczką ojciec . Pani Damianowa puściła z objęć syna i Edę do serca przycisnęła , potem nieśmiałego Julka przywołała , a rodzeństwo witało się z sobą . – Cóż to , płakali ście ? – pytał Jakób brata i siostrę , i wziąwszy oboje za ręce , zaglądał im w oczy , lecz odpowiedzi nie otrzymał ; wyrwali mu się z rąk , pospuszczali główki i stali w pośrodku altany zakłopotani . Pan Damian śmiał się . – Oj , było tam coś , było ! – rzekł , patrząc na dzieci . – Matko , powiedz , co zbroili . Dziś święto uroczyste u nas , karać nie bedę ; przytem czerwone oczy świadczą , iż grzesznicy żałują swego przewinienia ; daję przeto absolucyę , z góry . Pani Damianowa , puściwszy z objęć Julka , siadła naprzeciw męża – było to jej zwykłe miejsce przy stole ; Zosia i Zenuś obok niej się umieścili . – Marysia wpadła z tłomoczkami do kuchni , gdy dzieci kończyły się ubierać – poczęła opowiadać . – Dowiedziawszy się od niej , że bracia i siostry już przyjechali , Zenuś i Zosia , nie skończywszy się czesać , nie zmówiwszy pacierza , chcieli biedz tutaj ; weszła m właśnie do kuchni i nie pozwoliła m ; kazała m skończyć się ubierać , zmówić pacierz , za pokutę dłuższy niż zwykle , i dopiero iść pozwoliła m . – Dobrze , bardzo dobrze zrobiła matka – rzekł pan Damian : – o Bogu nie zapominajcie . A od kogóż macie wszystko , co was otacza ? nie od Boga ? To brać chcecie , a dziękować nie ? … Niewdzięcznik tak czyni , a niewdzięcznikiem brzydzi się każdy . Malcy w milczeniu , pokornie przyjęli naukę . Wacia postawiła przed nimi filiżanki z mlekiem , kromki chleba położyła ; przysunęli sobie śniadanie i zabrali się do jedzenia . – No , Jakóbie , powiedz , jakie masz na przyszłość zamiary – odezwał się znowu pan Damian . – Ja kończyć będę śniadanie , gdyż dzwonek w fabryce niebawem się rozlegnie . I począł pić i jeść z apetytem , a Jakób , który powrócił na swoje miejsce , powtórzył matce , co już ojcu powiedział . – Tym sposobem nauka moja i pobyt mój w Warszawie nic ojca kosztować nie będą – mówił coraz śmielej . – Ojciec będzie mógł wysłać Fruzię do Warszawy , by się kroju nauczyła . – Toś już zdążyła mu wyśpiewać o na szych projektach ! Oj , kobiety , kobiety ! jakie to gadatliwe stworzenia ! – odezwał się pan Damian tonem żartobliwym . – Projekt bardzo dobry – odparł Jakób : – Fruzia , tak zręczna do szycia , pewno wykieruje się na znakomitą krawczynią . Pan Damian połknął ostatnią rzodkiewkę , odsunął filiżanki i talerze przed nim stojące , zapalił papierosa , i puściwszy duży kłąb dymu , odezwał się znowu : – Sądzę , że dzieci moje skarżyć się nie będą , iż życie im dał em , a nie zabezpieczył em tego życia od chłodu i głodu . Jakób spojrzał ze smutkiem na Wacię . Spostrzegł to ojciec i rzekł : – Wacia będzie drugą matką rodzeństwa swego , więc wy wszyscy , jak względem matki rodzonej , tak względem niej obowiązki mieć będziecie ; jej przytułku na starość nie zbraknie : siedmioro was jest , ona jedna . Ty , Jakóbie , będziesz pomocnikiem dyrektora fabryki cukru , Fruzia magazyn strojów otworzy , z Julka księdza zrobię , bo ma taką minę potulną , Eda krawiecczyzny się nauczy i razem z Fruzią pracować będzie , Elżunia po wakacyach na pensyę pojedzie . – Czy to nie za wcześnie , ojcze , dla niej ? – rzuciła nieśmiało pytanie Wacia . Pan Damian popatrzał na bladego garbuska – oczy jego powlokły się wyrazem smutku , westchnął . – Lubi książki , uczyć się pragnie , nauka dać jej może szczęście – rzekł zwolna . – Toć może ze mną więcej się uczyć , niż się uczy ; skończyła m przecie trzy klasy – odezwała się Wacia . – " Ja mogę to zrobić , ja to zrobię ! " to zawsze na twych ustach – sarknęła matka . – Tak , tak , za wiele bierzesz na swe młode barki – potwierdził słowa żony pan Damian . W tej chwili rozległy się dźwięki dzwonu , które leciały od dziedzińca fabryki . Pan Damian podniósł się . – Dzwon woła do pracy , trzeba iść – rzekł , skinął głową wszystkim i ruszył wolnym krokiem . Wacia pobiegła po jego czapkę i po laskę , przyniosła mu oboje ; on pocałował ją w czoło – ją jedną … alboż na to nie zasługiwała ? – i poszedł do fabryki . W altanie zawrzało . – Kubusiu ! – wołały dzieci – co teraz będziemy robić ? – Róbcie , co chcecie ; ja z Wacią muszę porozmawiać – odparł Jakób . – Weź dzieci ze sobą , idźcie gdzie na spacer , póki nie bardzo gorąco – odezwała się Wacia . – Ja mam przed obiadem dużo zajęcia i z Julkiem chcę dziś pogadać . My ze sobą wieczorem porozmawiamy . – Zgoda ! – zawołał Jakób . – No , dzieci , bierzcie kapelusze . Pójdziemy do lasu . Ja ze strzelbą , wy z czem chcecie . Dziatwa z okrzykami radości do domu pośpieszyła , za niemi Jakób poważnie . Niebawem ścieżyną , wiodącą z domu pana Damiana do lasu , dążyła gromadka dzieci . Prowadził ją student piętnastoletni , ze strzelbą na ramieniu ; za nim szedł Zenuś z łukiem i dziewczęta z koszykami – tym przodowała Fruzia . Tymczasem Wacia , objąwszy ramieniem Julusia , który ze smutkiem za odchodzącymi spoglądał , pociągnęła go w głąb ' ogródka , co za krzewami jaśminu się rozścielał , pod wielką lipę , która rosła na małem wzgórzu na samym końcu ogrodu , na darniową kanapkę , tam się znajdującą , i siedli na niej obok siebie . – Powiedz mi , Julku , ile masz dwójek ? – zapytała go łagodnie . – Jedną – odparł cicho chłopiec . – A zatem masz promocyę , tylko warunkową . Sprawa jeszcze tak bardzo smutno nie stoi . Przy szczerych chęciach zaradzimy złemu . Z czegóż ta dwójka ? – Z arytmetyki . – Posłuchaj mego projektu i powiedz , czy ci się podoba . Od piątej do szóstej jestem zwykle swobodną , w tych godzinach będziemy przeto przez całe lato pracować nad arytmetyką ; wszakżem skończyła trzy klasy , ty dopiero w pierwszej jesteś , będę mogła ci być pomocą . Julek podniósł spojrzenie pełne wdzięczności na siostrę . – Ty dobrą , bardzo dobrą jesteś , Waciu ! – rzekł . – Każda najstarsza siostra w rodzinie jest taką , jak ja – odparła z wdzięczną prostotą . – Więc masz ochotę przygotować się przez lato i zdać po wakacyach egzamin ? – spytała następnie . Julek uśmiechnął się . – Naturalnie , że mam . Wacia pochyliła się do niego z pocałunkiem . – A zatem od dziś zaczniemy – rzekła wesoło . – Wiesz co , siostrzyczko , czego ja się jeszcze boję ? – szepnął Julek , cicho westchnąwszy . – Czego ? – spytała Wacia , gładząc ciemne jego włosy . – Ojca . Strasznie się boję jego gniewu – rzekł Julek , nie podnosząc na siostrę oczu . Wacia zamyśliła się poważnie . – Musisz go znieść pokornie – odezwała się po chwili , – bo gniew ten słusznym będzie . Grzech karę pociąga zawsze za sobą . Wiedz o tem zawczasu . Już pokutujesz w tej chwili za swoją opieszałość w arytmetyce , bo siedzisz tutaj ze mną , słuchasz kazania , a bracia twoi i siostry bawią się wesoło ; pokutować będziesz całe lato , bo co dzień będziesz musiał siedzieć godzinę nad arytmetyką , którą nie bardzo lubisz ; ojciec cię złaje : to nieuniknione ; będzie to trzecia pokuta za całoroczne lenistwo . Lecz trudno , trzeba z pokorą przyjąć następstwa winy i winę naprawić . " A za grzech własny ? O , jest pokora ! Jest do poświęceń chęć bardziej skora , Jest pobłażanie drugim cierpliwsze I są pokutne prace gorliwsze " – powiedziała nasza poetka , Żmichowska . Ty weźmiesz się gorliwie do pracy . Wszak prawda ? Naprawisz złe . Nauka potrzebna człowiekowi : ona mu ułatwia życie ; będzie ci lepiej na świecie , gdy skończysz szkoły . – Ojciec przeszedł tylko cztery klasy , i dobrze mu – szepnął Julek . – Aleś ty do drugiej jeszcze nie doszedł – rzekła poważnie Wacia . – A powtóre , wiedz o tem , że dziś ludzkie wymagania wzrosły . Dawniej , kto skończył cztery klasy , mówiono , że człowiek wykształcony , dawano mu posady w fabrykach , w biurach rządowych ; dziś każdego pytają o świadectwo ukończonych szkół . i na to jeszcze zwróć uwagę , Julku , że dziś ojciec zdrów , pracować może i łożyć na waszą naukę ; a któż ręczy , co rok przyszły przyniesie ? Korzystaj , póki możesz , i ucz się ; ucz się dla siebie i dla ojca . On taki dobry dla nas , tak nas kocha . Martwić go … to brzydko z naszej strony , to niegodnie ! Julek się pochylił do ręki siostry z pocałunkiem . – Mówisz jak matka – rzekł . – Powiedział dziś przecie ojciec , żem waszą drugą matką – odparła poważnie Wacia . Julek rozśmiał się . – Młoda mateczka ! – rzekł i objął ją ramieniem , pocałował czule . – No , moja ty mateczko , przyrzekam ci , że się tak pilnie będę uczyć co dzień z tobą , iż zachwycać się mną będziesz – dodał żartobliwie . Wacia pocałowała go w czoło . – Pogoń teraz za Jakóbem i odrzuć troski z myśli – rzekła . Julek zasępił się znowu . – Wolał by m zostać w domu – szepnął nieśmiało . Wacia odgadła , że myśl rozmowy z ojcem jeszcze mu cięży na sercu ; nie namawiała go przeto dłużej . – Przyniosę ci jaką książkę do czytania – rzekła . – Znasz " Pamiętnik chłopca " Amicisa ? – Nie znam – odparł Julek . – Śliczna rzecz ! To powiedziawszy , dobra ta siostra oddaliła się do domu po książkę , a Julek został sam , rozmyślając nad tem , co mu powiedziała . Wróciła niebawem , podała mu książkę . – Gdy usłyszysz dzwonek fabryczny , to przyjdź na obiad – rzekła . – Każę nakryć w altance . Teraz pójdę zająć się gospodarstwem . I odeszła , Julek zaś roztworzył książkę i zatopił się w czytaniu , a tak go mocno zajęła , iż ani się spostrzegł , jak minęło parę godzin ; zdziwił się wielce , gdy usłyszał głos dzwonu – zdziwił się i uczuł niespokojne bicie serca ; nie wątpił , że ojciec zapyta teraz o cenzurę ; wstał jednak , książkę złożył i skierował się ku domowi . W środku drogi spotkał Jakóba . – Wacia przysłała mnie po ciebie . Obiad już podają . Cóżeś robił przez całe rano ? – spytał starszy brat . Julek podał mu książkę . – Czytał em Amicisa – odparł . – Podobał ci się ? – Bardzo . – To książka nie zawsze wstręt w tobie budzi ? – rzekł Jakób z uśmiechem . – No , kiedy tak , to może ty jeszcze na człowieka wyrośniesz . Julek zaczerwienił się , lecz nic nie odpowiedział . W altanie wszyscy już byli zebrani , gdy Jakób z Julkiem weszli do niej ; każdy zajął miejsce przy stole wedle starszeństwa , Elżunia na zwykł em siadła . Podano obiad : ulubioną zupę Jakóba – czerninę , potem kaczki które również Jakób bardzo lubił ; pan Damian się śmiał , iż zdegradowanym został na drugie miejsce , gdyż obiad obmyślanym był dla Jakóba , nie dla niego ; nie miał jednakże za złe Waci , że pomyślała , by dogodzić bratu : wszakże on był dziś gościem tutaj i z gości najstarszym . Wesoła gawędka toczyła się przy stole . Jakób opowiadał o figlach gimnazistów , Eda o psotach pensyonarek ; śmieli się , żartowali , docinali sobie wzajemnie ; wszyscy , prócz Julka , byli ożywieni ; nawet cicha zawsze pani Damianowa brała udział w żartach i rozmowie . Pan Damian więcej słuchał , niż mówił , śmiał się jednak razem z dziećmi wesoło ; lecz Wacia zauważyła , iż rzuca co chwila spojrzenie ku Julkowi i surowy wzrok zatrzymuje na nim . – Czy się domyśla czego ? – pytała siebie , i serce jej niepokój przejmował . Julek widział również , że ojciec przypatruje mu się badawczo ; bladł i czerwienił się na przemian , a oczów od talerza nie podnosił ; jadł półgębkiem , jak wyrażał się pan Damian , gdy kto kosztował tylko potrawy . Wreszcie obiad się skończył , dzieci ucałowały ręce rodzicom i Waci – taki tu był bowiem zwyczaj ; pan Damian żądał , by pełnej poświęcenia siostrze rodzeństwo szacunkiem płaciło . – Teraz pójdę z matką i Wacią pod lipę , a Jakób , Julek i Eda niechaj przyniosą nam tam swoje cenzury – rzekł pan Damian . Zwykle po obiedzie odpoczywał on pod lipą , paląc papierosy , drzemiąc , lub słuchając " Kuryera , " jaki mu żona czytała ; dziś zmienił zwyczaj : wezwał dzieci ze sobą – więc i młodsze pociągnęły pod lipę . W domu została tylko Fruzia . Elżunia wzięła za rękę Zenusia i Zosię , i poszli do ogrodu bawić się na trawniku , rozścielającym się u stóp wzgórza , na którem stała ławka darniowa pod lipą rozłożystą ; na trawniku rosły kwiaty polne – Zenuś i Zosia zrywali je pełnemi dłońmi i przynosili Elżuni , która , siedząc cichutko w cieniu wielkiej gruszy , wieńce z nich układała dla Chrystusa , co na drodze , do dworu wiodącej , miał kaplicę . Pan Damian rozsiadł się wygodnie na darniowej kanapie , obok niego Wacia , niespokojna o Julka , dalej matka , która nie domyślała się wcale , jaka troska cięży na sercu Waci . Chmurny siedział pan Damian – prawie był pewny , że Julek go zmartwi : ani razu nie spojrzał mu w oczy podczas obiadu . – Ręczę , iż ma jakiś grzech na sumieniu – myślał sobie i puszczał gęste kłęby dymu , lub chrząkał głośno , lecz nic nie mówił . Wreszcie stanęli przed nim : Jakób , Eda i Julek . Eda prócz promocyi trzymała w ręku książkę , w czerwony safian oprawną . Pan Damian naprzód z rąk najstarszego syna cenzurę odebrał . Przejrzał ją – podniósł głowę , wzrok jego był jasny . – Tak być powinno – rzekł ; – chwalić niema za co ; gdyby trójki były , gderał by m ; same piątki i czwórki , sprawowanie chwalebne … tak być powinno ! … Więc chcesz kończyć gimnazyum ? A potem czem będziesz , to jeszcze nie wiesz ? … – Nie wiem , ojcze – odparł Jakób ; – to tylko wiem , że chcę być pożytecznym człowiekiem . – I sam sobie radzić będziesz od roku szkolnego ? – Sam , ojcze . – A zatem daję ci moje pozwolenie i błogosławieństwo – rzekł uroczyście pan Da – mian . – Kończ gimnazyum ; potem zobaczymy , co dalej z sobą zrobisz . Oczy Jakóba zabłysły radością ; przystąpił do ojca , pocałował go w ramię . – Dziękuję ojcu za pozwolenie – rzekł . Pan Damian położył rękę na zgiętym przed nim synu . – Ucz się ; w każdym zawodzie dziś nauka potrzebna . Choćby ś cukrowarem został , lepiej , że będziesz ją posiadał – odezwał się łagodnym głosem . Jakób raz jeszcze ojca w ramię pocałował i ustąpił miejsca siostrze , która czekała nie – cierpliwie , by pochwalić się przed rodzicami swą cenzurą i nagrodą . Pan Damian podał cenzurę Jakóba żonie , która przeglądała ją z oczyma pełnemi łez – bo radość często u niej łzy wywoływała , – sam zaś zwrócił się do Edy i wyciągnął rękę po jej cenzurę . Dziewczynka , zarumieniona ze wzruszenia , podała mu ją śpiesznie . Pan Damian przypatrywał się jej długo , kręcił głową , gładził wąsy i mruczał : – Pięknie , pięknie ! same piątki . Dziewczynka wpatrywała się w ojca oczyma pełnemi niepokoju i powoli rękę z książką w czerwony safian oprawną wyciągnęła ku niemu . Spostrzegł ją wreszcie pan Damian . – A to co ? – zapytał , odbierając książkę z rąk córki . – Nagroda – odparła Eda , oblawszy się jeszcze żywszym rumieńcem . – Pięknie , bardzo pięknie ! – powtórzył znowu pan Damian ; przyciągnął dziewczynkę do siebie i pocałował ją w czoło . – Schowaj starannie tę książeczkę , by się nie zniszczyła , by ś długo się nią chwalić mogła – dodał . – Teraz po pracy należy ci się odpoczynek ; będziesz go cały rok używać do syta w domu ; potem , gdy Fruzia powróci , ty pojedziesz do Warszawy , nauczysz się szyć i razem pracować będziecie . Promieniejąca szczęściem twarzyczka Edy naraz posmutniała ; zwiesiła głowę , słowa wszakże nie rzekła , tylko dwie łzy wielkie spadły jej z oczu na rękę ojca , gdy go całowała . Te łzy wymownym były protestem przeciw jego postanowieniu . – Płaczesz ? – spytał zdumiony pan Damian . – Czegóż ty chcesz ? – Uczyć się jeszcze na pensyi – szepnęła nieśmiało Eda . – Pozwól jej , ojcze . Wszakże ja cię w roku przyszłym już nic kosztować nie będę – odezwał się Jakób , – wszakże zawsze troje z nas jedzie do Warszawy na naukę . – I troje też pojedzie – odparł pan Damian : – na Elżunię kolej . Dogodne mi to , by w tym roku jechała , bo Fruzia nad nią czuwać będzie . Biedna kaleka , lepiej , by wśród obcych siostrę miała . Jednej z dziewcząt postanowił em pozwolić kończyć nauki i Elżunię wybrał em ; zdolna jest , wiecie o tem wszyscy , bo w niespełna miesiąc nauczyła ją Wacia czytać ; zdolna , a nieszczęśliwa . Nauka wynagrodzi jej kalectwo . Eda otarła oczy , pocałowała ojca w rękę i już ani jedna łza nie pociekła z jej oczu – wstydziła by się teraz płakać . Przysunęła się do matki i siostry , by pochwalić się przed niemi nagrodą , a one obie ją uścisnęły i między sobą umieściły . Teraz zbliżył się Julek do ojca : blady był jak płótno , gdy cenzurę podawał . Pan Damian przebiegł ją szybko oczyma , zatrzymał surowy wzrok na dwójce , potem groźny i pełen wymówki podniósł na syna . – Tak płacisz ojcu za trudy i mozoły , jakie podejmuje , by cię wychować , niewdzięczniku jakiś ! – wykrzyknął i rękę z cenzurą wyciągnął do syna . – Weź ją sobie ; lepiej było wcale mi jej nie pokazywać , próżniaku jakiś ! … Twój ojciec zrywa się o szóstej z pościeli , pracuje do nocy , potem się oblewa , odmawia sobie wszelkich rozrywek , by płacić za twą naukę , a ty mi dwójki w nagrodę przynosisz ! … Julek drżący wziął cenzurę z rąk ojca , stał przed nim ze spuszczonemi oczami i milczał . Wacia pochyliła się do ramienia ojca z pocałunkiem . – Nie gniewaj się tak bardzo , ojczuniu – szepnęła ; – on żałuje winy ; obiecał , że będzie się przez całe lato uczyć ze mną , że zda powtórnie egzamin . Pan Damian rzucił o ziemię niedopalony papieros , powstał z kanapy i przechadzać się począł pod lipą . – Próżniak , niewdzięcznik , marnotrawca ! – powtarzał . – Nie wstawiaj się za nim , bo nie wart tego ; za miłość i starania ojca płaci niewdzięcznością , krwawą pracą zarobiony przeze mnie grosz wyrzuca za okno , wyzyskuje miłość siostry , która , obarczona nad siły , będzie się jeszcze trudzić z nim całe lato … Ladaco z niego ! … Głos pana Damiana huczą ? , jak grom groźny , a że w strunach , które go tworzyły , były i takie , co żal i smutek wyrażały , więc tem większe czynił wrażenie . Wacia umilkła , nikt głosu zabrać już nie śmiał , a pan Damian , chodząc wszerz wzgórza , coraz boleśniejszymi wyrzutami syna obarczał , aż załkał w końcu . Julek boleśnie przypadł do nóg ojcu , nie wystraszony teraz , ale skruszony i żałujący objął jego nogi i , klęcząc , zawołał : – Jam winny , bardzo winny , ojcze ! ale naprawię mą winę , odpokutuję ją , przyrzekam ci , ojcze ! W głosie jego szczerość brzmiała – uwierzył mu przeto pan Damian . – Raz pierwszy i ostatni przebaczam podobne przestępstwo – rzekł i pozwolił synowi rękę swą ucałować . – Jakóbie – dodał , zwróciwszy się do najstarszego syna , – Wacia ma dosyć zajęcia … ty co dzień od dziesiątej do dwunastej będziesz miewał z Julkiem w moim pokoju lekcye arytmetyki ; tam spokojnie , tam wam nikt przeszkadzać nie będzie . Wrócisz z nim wcześniej do Warszawy , by zdał powtórny egzamin ; będziesz miał krótsze niż zwykle wakacye ; niema rady : gdy jedno z rodzeństwa zawini , drugie pokutuje … to zwykła rzecz ; zawczasu wiedz o tem i , jako najstarszy z braci , czuwaj , by nie błądzili . Dzwonek fabryczny zajęczał – pan Damian skinął głową żonie i dzieciom . – Czas wracać do pracy – rzekł . – Ładnie dziś wytchnął em ! – dodał , z wyrzutem na Julka spojrzawszy ; tu westchnął , nacisnął czapkę na głowę i oddalił się wolnym krokiem . Julek , otarłszy oczy , przystąpił do brata . – Przepraszam cię – rzekł nieśmiało . – Ucz się tylko porządnie , a gniewać się nie będę – odparł Jakób , kładąc rękę na jego ramieniu . – Skrócone wakacye toć nie nieszczęście ; bardziej przykrem było by dla mnie , gdyby ś nie przeszedł do drugiej klasy . Julek ucałował rękę brata . – Będę się uczyć – rzekł z siłą . I wstali wszyscy , by się rozejść . Wacia z matką do gospodarstwa podążyły . – Kiedy wolną będziesz ? – zawołał za siostrą Jakób . Wacia przystanęła , – O szóstej – rzekła . – Pojedziemy łódką razem po stawie i dzieci weźmiemy ze sobą . Czy dobrze ? – Dobrze – odparł Jakób i poszedł czytać do pokoju ojca . Eda , usłyszawszy wesołe śmiechy Zosi i Zenusia , do nich podążyła ; Julek za nią pociągnął zwolna . Słońce mocno jeszcze grzało , gdy Jakób i Wacia wsiedli na łódź , a z nimi Eda i Elżunia . Elźunia lubiła niezmiernie tego rodzaju spacery , Wacia woziła ją co dzień o tej godzinie po stawie . Stare wierzby , które wokół stawu rosły , nachylone przez czas , wichry i burze , szeroko ponad brzegiem wody cień rzucały , tylko w pośrodku przeglądały się w nich błękity i kąpały się promienie słońca . Lekki wietrzyk poruszał taflą wody , zamkniętą dookoła szmaragdowym wałem ; poruszała się ona cicho , zwolna , a w drgających falach środkowych turkusy i złoto zdawały się toczyć ; brzeg stawu był zato zielony – gałęzie wierzb tutaj przeglądały się . Jakób i Wacia śmiało wiosłami robili , łódź posuwała się równo i szybko ; Elźunia , położywszy się w łodzi , wpatrzona w wodę , leżała cichutko . Lu – biła ona bardzo te spacery , spokojna , że Wacia umie wiosłem władać ; nie lękała się ich i zachwycała się swobodnie pięknością natury . Urwawszy gałązkę wierzby , zanurzała ją w wodę , i ciągnąc z sobą , cieszyła się , gdy koło łodzi tworzyła się szemrząca struga , z której drobne , świecące niby brylanty kropelki wzlatywały w górę ; wówczas zwykle smutna jej twarzyczka ożywiała się . I w tej chwili Elżuni oczy pogodą jaśniały , jednakże nie zdawała się ona dziś zachwycać ulubionym obrazem , nie wzięła różdżki do ręki , wody nie mąciła ; gdy jętki ukazywały się nad stawem i delikatnemi skrzydełkami uderzały mokrą toń stawu , nie śmiała się do nich , nie śmiała się do srebrzystych rybek , co wyskakiwały z pod wody , jakby się jej przyjrzeć chciały ; leżała cicho , zamyślona , lecz myśli jej snać były dobre , bo w oczach garbuska smutku nie było , a tak często w nich on siedział ! Nie smutno dziś było w istocie Elżuni na sercu . Siedząc na trawniku pod cieniem gruszy , słyszała , co ojciec mówił o niej . Szczęście ? Ona o niem dotychczas nigdy nie marzyła . Dziś po raz pierwszy w sercu jej obudziła się nadzieja , że ono mogło by stać się jej udziałem . Ojciec powiedział : " Elżuni szczęściem będzie nauka " – i leżąc teraz cichutko w łodzi , Elżunia marzyła o tem szczęściu poważnem " Jętki uganiały się nad jej główką , rybki pluskały koło łodzi , fale wody drgały , szemrząc cichutko , – ona na nie patrzała , ale marzyła o szczęściu , jakie miało stać się jej udziałem . Starsze rodzeństwo nie przerywało jej myśli : Eda siedziała czegoś smutnie zamyślona , wpatrzona w błękity wzrokiem , w którym cichą skargę można było czytać ; Jakób i Wacia uważnie łodzią kierowali , łódź płynęła równo , spokojnie . Wtem Jakób położył wiosło , siadł , by odpocząć , powiódł wzrokiem po stawie , a potem po siedzących w łodzi i zatrzymał spojrzenie na Edzi . – Czegoś tak smutna ? – zapytał ją . Eda westchnęła . – Pytasz ? albo nie wiesz , czego ? – rzekła . – Czy tego , że masz w domu pozostać ? – zapytał znowu Jakób . – Więc powiedz mi , dlaczego chcesz iść do czwartej klasy ? – Dlaczego i dlaczego ? ciągle jedno ! – wybuchnęła Eda . – Ależ dlatego , że kocham naukę ; dlatego , żem ciekawa tego wszystkiego , czego jeszcze nie wiem ; że chciała by m się dowiedzieć wszystkich tajemnic świata , które już ludzie zbadali , przeczytać wszystkie książki , jakie napisali . Dlaczego i dlaczego ? Ależ dlatego , że chciała by m być tak szczęśliwą , jak jest panna Marya . – Któż jest ta panna Marya ? – zapytał Jakób . – Nasza nauczycielka – odparła Eda . – Udziela nam nauk przyrodzonych . Żeby ś ty wiedział , Kubusiu , jaka ona mądra : niema pytania , na któreby nie odpowiedziała … Były śmy u niej , cała nasza klasa , na imieniny . Jaki ona ma śliczny pokoik , a co w nim ptaków , muszli , roślin , owadów , jak w gabinecie zoologicznym ! a co książek ! … Taki pokoik to moje marzenie ! A nikt jej nie pomaga . Sama zarabia na swoje utrzymanie : daje lekcye zimą , wiosną i jesienią ; latem jedzie za granicę . Teraz do Norwegii pojechała : zobaczy te fiordy wspaniałe , o których nam opowiadał profesor geografii , a uczy się ciągle jeszcze . Ach ! jaka ona szczęśliwa ! Czemu mnie ojciec kazał się uczyć , gdy dalej nie pozwala ! Gdyby m była nie zakosztowała tego szczęścia , nie tęskniła by m za niem ; dobrzeby mi było w Kalinówce , przy stoliku krawieckim ; a tak … czuję , że mi źle będzie . Przy tych słowach łzy błysnęły w jej oczach i stoczyły się po jej twarzy . Elżunia widziała te łzy , słyszała wszystko , co powiedziała siostra . Gdy Eda zaczęła mówić , zbudziła się z marzeń , siadła w łodzi i słuchała jej uważnie ; ujrzawszy , że płacze , zarumieniła się raptem , położyła się napowrót w łodzi , i przymknąwszy oczy , leżała znowu cicho . Twarz jej straciła teraz wyraz pogody , który ją upiękniał przed chwilą ; zwykły wyraz smutku , przygnębienia , wystąpił na nią ; zamknęła oczy , bo czuła , że zbierają się w nich łzy , a nie chciała , by ktokolwiek je zobaczył . Tymczasem Eda otarła oczy . – Wiem , że inaczej być nie może – mówiła dalej . – Elżunia uczyć się powinna . Nie powtarzaj tego ojcu , co mi się z serca wyrwało , i nie pytaj więcej , dlaczego pragnę iść do czwartej klasy … Ja już nie chcę iść , bo nie mogę , nie powinna m iść . – Ja zaś sądzę , że twoje marzenia z nauką Elżuni możnaby najzupełniej pogodzić – odezwała się Wacia . – I ja również – przytwierdził Jakób . – Posłuchajcie , jaki mam plan w głowie . Otrzymał em dziś od ojca pozwolenie kończyć gimnazyum ; mam nadzieję , że gdy radzić sam sobie będę dobrze , pozwoli mi potem ojciec skończyć uniwersytet i obrać sobie zawód nauczycielski . Eda przy mnie mieszkać będzie , pracować i kształcić się ; a teraz ty , Waciu , namów ojca , by jeszcze Elżunię zatrzymał przez ten rok w domu , a Edę posłał do Warszawy . Na przyszły rok , gdy Fruzia powróci do Kalinówki , Elżunia pojedzie . W Warszawie Fruzi nie będzie , lecz będę ja i zaopiekuję się Elżunią , a zarozumiałym nie będę chyba , jeśli powiem , że mnie więcej ufać będzie można pod tym względem , niż temu poczciwemu naszemu trzpiotowi ; to nie dla Frufru rola opiekunki . Elżunia , słysząc , że o niej mowa , znowu się podniosła ; twarzyczka jej rozjaśniła się powoli ; w czarnych oczach dziewczynki , które na brata zwróciła , malowała się wielka wdzięczność . – Jak tylko znajdę stosowną chwilę , zaczepię ojca natychmiast i przedstawię mu ten projekt , chociażby dziś jeszcze – ciągnął dalej Jakób . – Po wieczerzy powiem , że mam do niego prośbę , i usunę się z nim na samotną pogadankę . W oczach Elżuni odmalował się wielki niepokój – zdawała się być nierada postanowieniu brata . – Dziś nie , Jakóbie , nie dziś – odezwała się Wacia – i nie jutro nawet ; daj mu czas zapomnieć o cenzurze Julka , odzyskać humor , wypogodzić czoło . Dziś nicby ś nie wskórał ; ja znam lepiej ojca , niż ty . Julek będzie się dobrze uczył , jestem tego pewną ; po tygodniu , po dwóch , gdy przekonasz się , że czyni postępy , pójdziesz do ojca ; naprzód zapewnisz go , że Julek zda egzamin , a potem projekt swój co do Edy i Elżuni przedstawisz . – Słuszna uwaga – rzekł Jakób . – Edo , rozpogódź czoło , bądź wesołą po dawnemu ; jestem pewien , że twoje marzenia się spełnią ; uczysz się pilnie , nagrodę przywiozła ś , przypomnij sobie , że stanowczego veto ojciec twym prośbom nie położył . Wszystko to dobre wróżby . Eda pochyliła się do brata i pocałowała go , uśmiech powrócił na jej usta . – My troje pójdziemy zatem drogą nauki – rzekła : – ty , ja i Elżunia ; będziemy razem mieszkać i razem pracować … o ! będziemy wtedy szczęśliwi , będzie nam dobrze razem ! I mała entuzyastka roiła głośno o przyszłości . Jakób i Wacia przysłuchiwali się jej z uśmiechem . Elżunia leżała znowu pogodna ; urwała kąpiącą się w stawie gałązkę wierzby i pruła nią wody . Wody się rozstąpiły , dwa srebrne wały utworzyły koło gałęzi , pryskały świecącemi kroplami i szemrały cicho , a garbusek uśmiechał się do nich , uśmiechał do jętek , co lekkie swe skrzydełka maczały w wodzie , – do rybek , co pluskały wesoło w stawie , i myślał sobie : – O ! dobrym jest Jakób … o ! dobrą jest Wacia . Ta zawsze o drugich myśli . A łódź suwała się chyżo i równo po stawie , a słońce wesoło im wszystkim świeciło . Eda , wyspowiadawszy się ze swych marzeń , umilkła , zamyślili się wszyscy – i cicho było na łodzi , cicho nastawie i jasno ; wesoło było na niebie , jasno , wesoło na stawie – i jasne , wesołe były twarze jadących łodzią . Wtem rybka figlarka plusnęła głośniej wodą – Wacia zbudziła się ze słodkich marzeń , w których rodzeństwo całe Szczęśliwem widziała ; zwróciła się do Jakóba . – Napisał eś co nowego ? – spytała go . Chłopiec , zaskoczony niespodzianie tem pytaniem , zarumienił się i głową tylko skinął . – Pokaż ! – prosiła go Wacia . Jakób dobył z kieszeni mundurka mały pugilares i podał go siostrze . Wacia otworzyła go i znalazła arkusz papieru , starannie złożony ; rozwinęła go i czytać poczęła po cichu . – Co tu złotych , pięknych myśli ! – rzekła po chwili , podniósłszy na brata wzrok , błyszczący radością i dumą . – Zatrzymam to i przeczytam ojcu podczas wieczerzy . Jakób sięgnął ręką po papier . – Po co ? – rzekł . – Ruszy ręką i powie : " Dał by ś pokój tym bazgrotom . " – Tak mówi , a myśli co innego . Nieraz widziała m , że gdy mu czytał eś swe wiersze , to wzrok jego lśnił łzami wzruszenia i całował cię zawsze wówczas na dobranoc … Pozwól , przeczytam mu sama . Jakób ruszył ramionami . – Bo ja wiem ; no , zrób zresztą , jak chcesz ; nie powinien em kryć się przed ojcem z tem , co robię – odparł . Wacia schowała papier do kieszeni . – Dobij do brzegu , Kubusiu – rzekła : – czas wracać do domu , gospodarstwo mnie woła . Jakób spełnił jej życzenia . Dobili do brzegu i do domu podążyli ; idąc , spotkali Julka , który , już wesół zupełnie , prowadził z sobą Zosię i Zenusia : szli naprzeciw ojca do fabryki ; Eda połączyła się z nimi . Od domu leciał czysty , dźwięczny śpiew dziewczęcia : " Po Kwietnisej , po Świetnej z Przewodnią niedziela Rozrosną sie w słońcu kwiateczku I w pączki się zwiną " rozwiną , wystrzela W czerwone , niebieskie listeczki . O ! milsze krosienka I milej z okienka Zadzwoni piosenka – La , la , la , piosenka ! " Nuciła Fruzia . Jakób podążył do niej . Wacia z Elżunią do kuchni weszły . Fruzia siedziała sama w pokoju , coś pilnie szyła i śpiewała . – Czemu nie pojechała ś z nami ? – spytał ją Jakób . – Bo się śpieszę – odparła , podniósłszy zarumienioną twarzyczkę . – Cóż tak pilnego masz do roboty ? – Stroje – rzekła Fruzia , śmiejąc się , i pokazała bratu stos wstążek i koronek . – Co z tego będzie ? – Posiedź z dziesięć minut przy mnie , a zobaczysz – dodała . To powiedziawszy , wzięła do ręki wstążki i koronki , i składać je , a potem zszywać razem poczęła . – Ot , widzisz , była tu przed chwilą panna Jadwiga i powiedziała , że ma nadzieję , iż ją jutro odwiedzimy ; zaprosiła nas na podwieczorek . Pan Karol przyśpieszył przyjazd , wraca jutro rano , przywozi dwóch kolegów ; muszę się przecież przystroić na taką wizytę . Błękitne oczy Fruzi i koralowe jej usta śmiały się figlarnie , gdy to mówiła ; różowe paluszki żwawo się zwijały przy robocie . Jakób przypatrywał się jej z zadowoleniem . – Jak to koniecznem jest , obierając zawód , obrać sobie taki , do którego w sercu czujemy zamiłowanie – rzekł naraz poważnie . – Toć ja przeklął by m życie , gdyby mi kazali zszywać te wstążki i koronki ; ty cieszysz się z tego zajęcia , tobie ono miłe . – Bo też takie przyjemne ! – odparła Fruzia : – myśl buja swobodnie , z serca piosnka leci , a palce piękne rzeczy tworzą … No , spójrz , czy nie piękne ? … – Tu podniosła rękę do góry . – Małe arcydzieło , wszak prawda ? – zapytała . – Artystką jesteś w swym zawodzie ; w istocie , pięknego motyla stworzyła ś – odparł Jakób . – Ale co za pożytek będzie z niego ? … proszę , wytłómacz mi , bom w twej sztuce prostaczek . Fruzia przypięła sobie kokardę do stanika . – Ot , taki , panie poeto ! – rzekła , białe ząbki pokazując . – W istocie , ładnie ci w tem ! No , więc jutro tak się wystroisz do panny Jadwigi i chcesz , by śmy tam poszli wszyscy ? – Jeśli nie masz ochoty , możesz zostać w domu . – Albożem ci powiedział , że nie mam ochoty ? – żywo zaprotestował Jakób . Fruzia się rozśmiała . – Pójdziemy we troje : ty , ja i Wacia – rzekła ; – lecz pierwej trzeba poprosić ojca o pozwolenie . Oj , bieda z naszym ojcem ! trzyma nas krótko ! Lecz niema obawy . Wacia będzie miała ochotę pójść : ona za Jadwinią przepada . Poprosi ładnie i ojciec pozwoli . Prośbom jej ojciec nigdy nie odmawia . – Przyznaj , iż prawie nigdy nie prosi o nic dla siebie . Fruzia położyła głowę na dłoniach , łokcie o stół oparła i zamyśliła się poważnie . – Powiedz mi , Jakóbie , jak ci się zdaje : czy można być szczęśliwym , nigdy o sobie nie myśląc ? – spytała naraz . – Nie wiem – odparł Jakób . – Nasza Wacia zawsze pogodna , wesoła , jak gdyby szczęśliwą była bardzo . A cóż ona używa ? … zawsze tylko zajęta drugimi : budzi się z myślą , by ojcu herbatę przygotować ; potem idzie do kuchni i myśli , co na obiad zgotować dla wszystkich ; potem : co powie przy lekcyi Zenusiowi i Zosi , by ich zająć i nauczyć czego nowego ; potem wozi Elżunię po stawie , bo garbusek to lubi … I tak wciąż tylko o drugich pamięta , dla drugich pracuje … Ja , gdy oczy otworzę , to pierwsza myśl moja : w co się dziś ustroję , a potem : jak sobie dzień urządzę , by zbiegł przyjemnie … A ty , Jakóbie , co ciebie głównie zajmuje ? – Mnie twoje życie zbrzydło by – rzekł Jakób , – zaziewał by m się , takie dnie pędząc , jakie ty pędzisz ; w życiu Waci czuł by m się więźniem … Ja , gdy się obudzę , myśli rojem cisną mi się do głowy , rojem pytania : a czemu to tak , a nie inaczej na ziemi ? czemu ludzie na niej płaczą , jęczą ? czemu doli złotej Bóg wszystkim nie dał ? I szukam w książkach odpowiedzi na me pytania . A gdy nie znajdę i znużę się szukaniem , kładę się spać z myślą , że może jutro przyniesie mi odpowiedź . Fruzia pokiwała główką . – Po co to męczyć myśl tem , na co odpowiedzi nie znajdziemy – rzekła . Tak gawędzili oboje do zmierzchu . Tymczasem Wacia z matką krzątały się koło wieczerzy , młodsze dzieci z ojcem fabrykę zwiedzały , a Elżunia dążyła sama jedna drogą , wijącą się wśród pól , szumiących zbożem . Wbiegła po to tylko do kuchni , by zabrać ze stojącego tam cebra z wodą wieniec , jaki uwiła pod gruszą ; śpieszyła z nim teraz do kaplicy . Mała , niekształtna jej postać budziła w sercach wieśniaków u jednych litość , u drugich szyderstwo : jedni wzdychali , patrząc na nią – " biedactwo " mówili ; drudzy ze śmiechem ją sobie pokazywali i rzucali za nią pogardliwy wyraz : " garbus . " Ona ni śmiechów , ni westchnień nie słyszała , ni słów pogardy , ni słów litości ; szła poważnie zamyślona , na twarzy jej był spokój , w oczach pogoda . Śpieszyła z wieńcem do Chrystusa . Opodal dworu , przy gościńcu , wznosiła się mała kaplica . Wzniosła ją jeszcze matka dziedzica Kalinówki , na podziękowanie Panu Bogu , iż w chwili wielkiego niebezpieczeństwa ją i dzieci cudownie ocalił . W tej kaplicy każdego ranka i wieczora modliła się Elżunia ; co rano , zanim jeszcze do śniadania zasiadła , zapalała w niej lampkę przed Chrystusem na krzyżu rozpiętym i wieńcem ze świeżych kwiatków zakrywała cierniową koronę Zbawiciela ; co wieczór do lampki dolewała oliwy , by przez noc nie zgasła , by smutni mogli tu trafić każdej chwili i u stóp krzyża złożyć swe troski , prosić o pociechę i siłę Tego , który tak odważnie swoje cierpienia dźwigał ; co wieczór zwiędły przez skwar wieniec kwiatów na świeży zmieniała . I teraz przyszedłszy , naprzód weszła na stopnie , prowadzące do ołtarza , wspięła się na palce , zdjęła zwiędły wieniec z głowy Chrystusa i świeży na jego miejsce włożyła ; potem dobyła z za krzyża fłaszeczkę z oliwą , tam ukrytą , i do lampki dolała , poprawiła knot ; a gdy lampka zapłonęła jaśniej , uklękła przed ołtarzem , i złożywszy ręce , tak modlić się poczęła : – O , dobry Chrystusie ! zmień Ty moje serce ; daj mi takie , jakie ma Wacia : niechaj nigdy nie myślę o sobie , nie pragnę nic dla siebie , niechaj myślę tylko o mych braciach i siostrach , ich kocham , nie siebie … O , dobry Chrystusie , daj mi takie serce ! Już wszyscy byli zebrani na wieczerzę w altanie , gdy weszła Elżunia . Miejsce jej było niezajęte – usiadła cicho ; nikt jej nawet nie zapytał , czemu się spóźniła ; wiedziano , że wraca z kaplicy – i któżby był tyle okrutnym , by bronił modlić się dłużej tej nieszczęśliwej kalece , gdy czuła tego potrzebę ? Pan Damian i dzieci jego zajadali z wielkim smakiem kwaśne mleko z kartoflami . Wacia krążyła koło stołu , pytając , czy kto nie chce więcej . Słabego zdrowia pani Damianowa piła herbatę . Cisza panowała w altanie , tylko brzęk łyżek słychać było ; jedni głód zaspokajali , a myśl ich spała tymczasem , – drudzy , choć jedli , myśleli każdy o czem innem : Fruzia o wizycie we dworze , Eda o powrocie do Warszawy , Jakób o różnych rzeczach , a najwięcej o wierszu , co spoczywał w kieszeni Waci ; żałował teraz , iż zgodził się , by go siostra ojcu przeczytała . – Pewno wyśmieje – myślał sobie w duszy . Nareszcie pan Damian zjadł wieczerzę , odsunął talerze od siebie , zapalił papierosa i puścił gęsty kłąb dymu ; Wacia , która właśnie usiadła obok ojca , by rozpocząć wieczerzę , jaką wszyscy kończyli , zwróciła się do niego z uśmiechem , i dobywszy z kieszeni wiersz Jakóba , podała mu go . – Przeczytaj to , ojcze – rzekła ; – mnie się ten wiersz bardzo podoba . Pan Damian , rozłożywszy papier , przebiegł wzrokiem po literach . – Toś się jeszcze nie wyleczył z wierszomanii ? – mruknął , podniósłszy spojrzenie na najstarszego syna . Poczem począł czytać po cichu ; gdy skończył , poniósł papieros do ust , puścił nowy kłąb dymu , i oddawszy wiersze Jakóbowi , rzekł : – W każdej szesnastoletniej głowie podobne myśli kiełkują , krzewią się , a potem przekwitają i więdną , często żadnego owocu nie wydawszy . Jakób zaczerwienił się , spuścił oczy i milczał ; postanowił nic nie odpowiadać ojcu , tylko pokornie wysłuchać jego zdania . – Każdemu , gdy ma lat szesnaście , zdaje się , że on Atlasem , że dźwignie ziemię na swoich barkach , że ją popchnie tam , gdzie mu się podoba ; każdemu , gdy ma lat szesnaście , wydaje się , że ramiona jego tak wielkie,iż obejmie niemi całą ludzkość i do swej piersi przyciśnie ; że w sercu jego tyle miłości , iż nie zbraknie jej nigdy dla najlichszego robaczka , a potem przyjdą troski , przyjdzie praca na chleb powszedni , przyjdą lata , z niemi siwizna , zmarszczki , różne dolegliwości starości … i przekona się , że barki jego nie takie silne , serce nie tak wielkie . Jakób podniósł czoło , oczy mu blaskiem świeciły ; chciał coś ojcu powiedzieć , lecz rozmyślił się i zaciął wargi , a pan Damian ciągnął dalej : – Takie jest moje zdanie co do treści tego utworu ; co do formy zaś , to ci powiem : Takich wierszydeł , jak twoje , moc się ciągle rodzi i umiera nazajutrz , pogrzebana w niepamięci . Jeśli twój talent nie jest takim posągiem spiżowym , którego żadne wichry nie obalą , któremu niczyja krytyka nie zaszkodzi , to lepiej daj pokój poezyi , bo to za kosztowna zabawka dla ciebie , a wiersze takie , jak twoje , chleba i sławy ci nie zapewnią . – Wiem o tem , ojcze , i nie dlatego piszę , by wieniec laurowy włożyli mi na czoło , lecz , że czuję potrzebę wypowiedzenia mych myśli , mych pragnień – odparł wreszcie Jakób . – Prócz pracy obowiązkowej , potrzebna człowiekowi przyjemność ; inny w chwilach odpoczynku gra w karty z kolegami lub w bilard , ja wiersze piszę . Czy to grzech taki odpoczynek ? … Pan Damian wypogodził czoło . – Nie , chłopcze , to nie grzech – rzekł o wiele łagodniejszym tonem . – Jeśli nie jesteś tyle zarozumiałym , by ś sądził , że twój talencik zapewni ci sławę i utrzymanie , to w chwilach odpoczynku po pracy na chleb pisz sobie wiersze , czytaj je kolegom , rzucaj im zacne myśli w duszę . A kiedyżby kochać świat cały , jak nie w waszych latach ? … Ja ci powiem więcej : pracuj nad sobą , a kto wie , do czego dojdziesz … Masz lat szesnaście dopiero ; talenty od razu się nie rodzą , lecz pracą się rozwijają … Zapewnij sobie naprzód chleb , a pisz i czytaj po trosze tyle , ile ci ta przyjemność uszczerbku w pracy praktycznej nie przyniesie , a potem zobaczymy . – Ja też tak czynię , ojcze – odparł Jakób : – piszę tylko w chwilach wolnych od nauki , nie zaniedbuję moich obowiązków ; najlepszy na to dowód , że promocyę dostał em . – Dlatego też owych wierszydeł nie podarł em . Kiedy dziś umiesz godzić naukę szkolną z ową przyjemnością , to i później będziesz umiał godzić z nią pracę na chleb . A gdyby , przypuśćmy , świat cię uznał geniuszem i począł bić czołem przed twym talentem i złotem płacić twe utwory , to rzucaj wówczas cukrowarstwo i pisz sobie . Jakób uśmiechnął się . – Czem ja będę z czasem , tego jeszcze nie wiem – odparł wesoło ; – lecz to wiem , że złota nie pragnę , skromne utrzymanie zadowolni mnie ; pragnę tylko stać się z czasem użytecznym członkiem społeczeństwa . – Każdy , kto pracuje i sam sobie wystarcza , jest pożytecznym członkiem swego społeczeństwa – odparł pan Damian . – Więcej lub mniej – szepnęła Wacława ; – dlatego ludzie jednym pomniki stawiają i wieńczą ich , o drugich milczą . – Matko ! Zenuś i Zośka drzemią . Odeślij ich spać – rzekł pan Damian , przerywając naraz rozmowę ; i wstał , bursztynowy cybuszek schował do cygarnicy . – Pójdźmy na spacer – dodał , zwróciwszy się do starszych dzieci . Pani Damianowa , stosując się do rozkazu , ujęła najmłodsze dzieci i do sypialni je poprowadziła . Pan Damian wziął Wacię pod rękę , skinął na Jakóba , Fruzię i na Edę , i poszli w pole , a idąc , gawędzili o sprawach codziennych . W altanie została tylko Elżunia . Siedziała cichutko , patrzała w gwiazdy i myślała . O czem ? – Nie powiedziała by tego nikomu . O dziesiątej pan Damian powrócił z przechadzki , wezwał Jakóba i udali się na spoczynek . Jakób wziął ze sobą " Szekspira , " którego lubił niewypowiedzianie , i położywszy się do łóżka , czytał przy świecy ; pan Damian wertował " Gazetę Warszawską " i mruczał po cichu . Obaj jeden pokój zajmowali . Dom cały powoli ciemność i cisza zaległy ; słychać było w pokoju pana Damiana , jak mały budnik coś gadał do siebie . Wtem zdało się im obu , że słyszą jakiś szmer w sąsiednim pokoju . – Kto tam ? – tubalnym głosem krzyknął pan Damian . Jakób złożył książkę , czekał odpowiedzi – nie było jej wcale , szmer ponowił się wszakże . – Kto tam ? – krzyknął powtórnie pan Damian , a Jakób gotował się wstać i przekonać naocznie , co szmer ów znaczy . – To ja , ojczuniu – ozwał się cichy głos Elżuni . – Czy mogę wejść ? – A czemużby nie ? – odparł pan Damian . Drzwi skrzypnęły i garbusek wszedł nieśmiało do pokoju ojca . – Czemu ty nie śpisz jeszcze ? – zapytał pan Damian . – Nie mogę spać , tatuniu … myśli mi nie dają . Przyszła m wyspowiadać się z nich przed tobą – odparła Elżunia . – To chodź bliżej do mnie . Elżunia zbliżyła się do ojca ; on objął ją ramieniem , w czoło pocałował . – Cóż to za myśli ? – zapytał . – Nie posyłaj ty mnie , ojcze , na przyszły rok do Warszawy – szepnęła Elżunia , tuląc się do ojca ; – pozwól mi zostać jeszcze choć ten rok w domu ; mnie tu dobrze ze swymi , ż tobą , ojcze , z mamą , z Wacią … wy mnie kochacie ; tam obcy , więc obojętni , mnie otoczą ; kto wie , czy szydzić z mego kalectwa nie będą ; tu nikt się nie śmieje ze mnie . Jakób słuchał zdziwiony . – Więc wcale nie chcesz jechać i uczyć się ? – zapytał pan Damian . Elżunia żywo podniosła głowę . – O , nie , ojcze , tego nie mówię – rzekła ; – pragnę pojechać i uczyć się , ale nie teraz jeszcze ; poczekaj , ojcze , gdy starszą będę , za lat dwa , za trzy może . – Z kimże ja cię wtedy zostawię ? Wolał by m , żeby ś którą z sióstr starszych miała przy sobie , gdy pierwszy raz pojedziesz . – Będzie Eda – odparła Elżunia . – Ty pozwolisz jej skończyć sześć klas , ojcze ! Ona ma taką ochotę do nauki , nagrodę przywiozła , a mnie z nią będzie tak dobrze , ja ją tak kocham ! – Kto cię tu przysłał ? – spytał podejrzliwie pan Damian . – Nikt , ojczuniu , nikt , wierzaj – odparła żywo Elżunia . Pan Damian po tonie głosu czuł , że w tych wyrazach jest prawda ; uwierzył dziewczęciu . – Proszę cię , ojcze , żeby nikt , prócz was dwóch , nie wiedział o tem , że tu była m dziś wieczorem – mówiła dalej Elżunia , – by nikt nie wiedział , żem cię prosiła , by m nie jechała w tym roku do Warszawy ; jak starszą będę , ojczuniu , pojadę , ale nie teraz jeszcze . – Bądź spokojną , nie pojedziesz – odparł pan Damian , całując ją w czoło ; – a teraz idź spać . Już złe myśli dręczyć cię nie będą pewno . – A Edzie pozwolisz kończyć nauki ? – spytała Elżunia . – Czyś ty nie zapłacony Edy adwokat ? – spytał znowu . – Ja nigdy nie kłamię – odparła , rumieniąc się , dziewczynka . – No , tak , wiem o tem . Więc ty w domu zostaniesz w tym roku , a Eda pojedzie . – I skończy pensyę – dodała Elżunia . Pan Damian pogładził ją po główce . – Idź spać – rzekł łagodnie . Elżunia ucałowała ojca w rękę i zwróciła się ku drzwiom . – Dobranoc ci , Elżuniu ! – zawołał za nią Jakób . Chodź , pocałuj mnie . Elżunia przysunęła się do brata – on objął ją ramieniem , pocałował czule . – Coś mi się zdaje , że masz tak dobre serce , siostrzyczko , jak Wacia – szepnął jej do ucha . – Jeszcze nie takie , braciszku – odparł garbusek , – ale chcę mieć takie . – Co wy tam szepczecie ? – rzekł pan Damian – może spiski knujecie ? Elżunia uściskała Jakóba i wyszła z pokoju . – Jak ci się zdaje , chłopcze , nie wpłynął tam kto na nią , by się poświęciła dla siostry ? – spytał pan Damian . – Los już zrobił z niej ofiarę , kalectwo utrudni jej życie ; nie chcę , by rodzeństwo z niej także ofiarę czyniło . – Ręczę ci , ojcze , iż nikt na Elżunię nie wpłynął ; ona sama z siebie przyszła tutaj – odparł Jakób . – Anim ja winien , ani matka , ani nikt z was , że ona kaleką – począł znowu pan Damian . – Przyszło to zdrowe , wesołe na świat , jak wy wszyscy , lecz nieuważna piastunka ją upuściła i garb urósł ; garb ten złamie jej dolę . My temu nie winni , ale naszym obowiązkiem jest temu nieszczęśliwemu dziecku osłodzić tę dolę , dać jej coś takiego w nagrodę jej kalectwa , co rzuci choć jeden promień złoty w smutne jej życie , jedną nitkę jasną w szare pasmo jej życia wplecie . Powinni śmy to zrobić … ona naszem dzieckiem , waszą siostrą . Żądać , by się poświęciła dla któregokolwiek z was , było by okrucieństwem . – Nie wątpię , że tym promieniem złotym , tą jasną nitką , stanie się z czasem dla Elżuni nauka – odparł Jakób ; – lecz jeszcze czas na nią ; niechaj się pierwej wzmocni , niechaj starszą będzie . Pan Damian zgasił lampę i nic nie odpowiedział . Jakób zmuszony był zamknąć książkę , gdyż ciemność zaległa pokój , a głośne chrapanie , jakie się w nim rozległo po chwili , przekonało go , że ojciec już śpi ; pod wrażeniem tego chrapania i on usnął niebawem . Tymczasem Elżunia weszła cicho do pokoju matki ; przywykła pani Damianowa , że garbusek czasem dłużej od innych pozostawał w altance , że lubi patrzeć na gwiazdy , lub rozmawia z Wacią , gdy jej ojciec na spacer nie zabierze , – więc usnęła spokojna . Zosia i Zenuś ani się zatroszczyli o garbuska – chrapali na przemian ; jedna tylko Eda nie spała , lecz nie o Elżuni myślała ona , tylko o sobie : o tem , czy ojciec pozwoli jej jechać do Warszawy i uczyć się dalej . Elżunia weszła do sypialni – ona nie zapytała ją nawet , gdzie była i skąd wraca ; uklękła do pacierza , modliła się długo , łzy ciche płynęły po jej bladej twarzy – ona tych łez nie widziała , – a że modli się długo , nie zwracała na to uwagi . – Boże , daj mi takie serce , jak Waci … takie , by mi łzy z oczów nie płynęły , gdy czynię ofiarę z siebie dla tych , których kocham – szeptała Elżunia , klęcząc , a Eda marzyła o nauce . Nareszcie garbusek podniósł się i położył do łóżka . Wkrótce sen skleił mu powieki i przyniósł dobre widzenie . Zdawało się Elżuni , że Chrystus zbliżył się do niej , położył dłoń na jej sercu i rzekł : " Spełniam , o coś prosiła : oto radość drugich wywoła tylko uśmiech na twoją twarz , a radość twoja będzie ci – obojętną ; oto niedola twoja nie będzie cię boleć , a nad niedolą drugich płakać i cierpieć ty będziesz . " To powiedziawszy , znikł , a na twarz garbuska wyraz cichego spokoju wystąpił . Nazajutrz przy śniadaniu pan Damian , wypiwszy herbatę , rzekł do Edy : – Życzenia twoje będą spełnione : pozwolę ci się dalej uczyć , pojedziesz do Warszawy . Elżunia jeszcze w domu zostanie czas pewien . Na pomocnicę Fruzi Zosię wykieruję ; ona lubi stroić lalki , zawsze im coś szyje : pewno będzie rada z zawodu , jaki jej obieram . Zosia uśmiechnęła się do ojca , a z ust Edy wyrwał się krzyk radości ; zerwała się z ławki , przypadła do kolan ojca i ręce jego poczęła całować . Wzruszyła ta radość dziewczęcia pana Damiana . – Kochasz naukę , oddaj się jej przeto – rzekł głosem poważnym i położył rękę na ramieniu dziewczynki ; – oddaj się jej całą duszą – powtórzył , – lecz niechaj nauka serca twego nie wystudzi , bo córki bez serca mieć nie chcę . To powiedziawszy , wzrok podniósł na Elżunię . Szczęście świeciło z jej oczu . Był rad z tego , co postanowił . Wacia , zdziwiona tem , co usłyszała , badawczo patrzała na Jakóba , – zdawało się jej bowiem , że on wie , dlaczego ojciec tak prędko się zdecydował pozwolić kończyć nauki Edzie , – lecz Jakób odwrócił spojrzenie od niej i nie powiedział jej o bytności garbuska u ojca – spełnił życzenie Elżuni . Serdeczne stosunki łączyły pana Andrzeja Kalinowskiego , właściciela Kalinówki , z panem Damianem Dolańskim , jego pomocnikiem . Znali się oni od lat najmłodszych . Rodzice pana Damiana mieli w sąsiedztwie Kalinówki majątek niewielki . Przyszła burza , zabrała , im wszystko , a ich oboje zmusiła w dalekie strony pojechać . Został synek maleńki , Damianek ; sierotę przygarnął ojciec pana Andrzeja i chował razem z synem swoim . Chłopiec był dobry , pracowity , lecz nie bardzo zdolny , więc na praktyczną drogę go wprowadził – namówił , by nauczył się fachu cukrowarstwa . Wspomnienia młodości to potęga wielka ! Pan Andrzej nie zapomniał wesołych chwil , spędzonych razem z sierotą , przez ojca przygarniętym ; pamiętał , jak , chłopiętami będąc , ślizgali się razem po wielkim stawie ogrodu Kalinówki ; razem brnęli po w śniegu , by do lasu zimą się dostać ; razem psoty różne płatali . Pamiętał , jak razu jednego wpadł w dół pełen śniegu – i był by może tam zginął , gdyby nie przytomny Damianek , który , odpiąwszy szybko rzemienny swój pasek , podał mu go i wydobył z przepaści . Pamiętał , jak , innym razem , uniósł go wierzchowiec – on stracił w pędzie równowagę , z siodła się zsunął i głową tłukł o ziemię ; wtem , ni stąd , ni zowąd , zjawił się Damian , oklep na koniu , co pasł się na łące , zabiegł rozszalałemu rumakowi drogę , za uzdę konia schwycił i uratował przyjacielowi życie . Pamiętał wiele innych podobnych przygód i życzliwym był zawsze panu Damianowi . Dał mu w swej fabryce zajęcie korzystne , żył z nim w przyjaznych stosunkach , odwiedzał często i zapraszał do siebie . Dzieci , za przykładem rodziców , żyły tez w przyjaznych stosunkach . Dwoje ich miał tylko pan Andrzej : syna i córkę . Syn , starszy , w wieku był Waci , lecz przyjaźnił się z młodszym od siebie Jakóbem , bo poważny umysł syna pana Damiana czynił go starszym nad wiek . Jadwiga była w wieku Jakóba , a przyjaźniła się z Wacią ; obie miały tyle wspólnego ze sobą , obie , prócz Kalinówki , innego świata prawie nie znały . Wprawdzie Wacia przebyła trzy lata w Warszawie , lecz , zajęta nauką na pensyi , miasta i mieszkańców jego poznać nie miała czasu ; wróciwszy do Kalinówki , nie spodziewała się kiedykolwiek z nią rozstać . Jadwiga domową otrzymała edukacyę – pan Andrzej , owdowiawszy wcześnie , w dzieciach mając jedyną pociechę , nie miał odwagi z córką się rozstawać . Obie średnie otrzymały wykształcenie , lecz rozmowy z braćmi , książki , jakie im przynosili , a jakie w chwilach wolnych czytywały chciwie , dopełniły to , czego szkoła im nie dała ; obie inteligentne , czytać umiały z korzyścią ; nie zasklepiły się w ciasnem kółku uczuć egoistycznych – uczucia wyższe , szlachetne , tlały w ich sercach ; ich ja nie było dla nich ideałem i celem jedynym ich życia ; nie były też ich ideałem stroje i bale – jak u wielu kobiet , którym nauki nie dano , – choć zamknięte w małej Kalinówce , umiały stać się drugim pożyteczne . Ideałem i celem życia Waci była rodzina , Jadwigi – Kalinówka . Jak Wacia rodzinę , tak ona swą wioskę kochała całem sercem , chlubiła się nią , myślała wciąż o niej ; kochała swe pola , swój las , swoją rzeczułkę , swój ogródek ; nie zbrakło jej serca dla ojca , brata i dla Waci . Jakóba lubiła też bardzo . Miłe , najmilsze dla niej chwile bywały , gdy chłopcy na wakacye przyjeżdżali . Prawie wszystkie wolne chwile spędzała wówczas razem z Damianami . Dziś od rana czyniła przygotowania na przyjęcie zaproszonych gości na podwieczorek . Karol , który przybył o świcie z dwoma kolegami , pomagał jej czynnie ; na chwilę odbiegł on wszakże siostrę , by powitać Wacię oraz jej rodzinę i zapewnić się , że przyjdą , na podwieczorek – lecz wrócił niebawem i znowu krzątał się razem z Jadwigą . Różne uciechy przygotowywano : Karol opatrzył łódź , by przewieźć gości po stawie ; ustawił w cienistej alei ogrodu krokiet , ulubioną zabawę Fruzi ; fajerwerki przygotował . Jadwiga koło podwieczorka się krzątała . Z uderzeniem piątej godziny zjawili się wyczekiwani : Wacia , Jakób i Fruzia ; nastąpiły powitania głośne , serdeczne , potem Karol przedstawił pannom Dolańskim swoich kolegów : – Stefan Oliżarowski , dzielny myśliwy ; Franciszek Orłowski , muzyk znakomity – rzekł , ręką wskazawszy obu . Chłopcy szastnęli nogami , skłonili przed pannami głowy , poczem wszyscy zajęli krzesła i posypały się pytania wzajemne , odpowiedzi , – a że nie widzieli się cały kwartał , było co opowiadać . Na takiej rozmowie upłynęło kilka kwadransów . – Zamiast siedzieć w pokoju , siądźmy lepiej na łódź – ozwał się naraz Karol ; – wszakże , płynąc po stawie , będziemy mogli rozmawiać . Projekt przyjęty został z zapał em – pośpieszyli nad staw , dosiedli łodzi i puścili się w okrąg wody , – lecz przerwana rozmowa jakoś się nie zawiązywała na nowo . Świegot ptasząt wzbudził w nich chęć zawtórowania im – wesoła piosnka zabrzmiała chórem , przeleciała staw i obiła się o szyby okien cukrowni ; posłyszeli ją pan Andrzej i pan Damian , i wyszli obaj przed fabrykę , uśmiechnęli się do płynących w dali , a pan Damian , zwróciwszy się do pana Andrzeja , rzekł : – Czyż może być większe szczęście na ziemi nad szczęście , jakiego ojciec rodziny doznaje ? Czyż to nie zadowolenie wielkie patrzeć na to młode , pełne zdrowia i wesołości życie , które nam swój początek winno ? … patrzeć i mówić sobie : " Ty nie umrzesz , ty przez nich źyć będziesz dalej . " – Zadowolenie wielkie , nie przeczę – odparł poważnie pan Andrzej , – ale wtedy , gdy , jak powiedział eś , Damianie , to życie jest zdrowe , gdy , jak ów czysty strumień , ze skały tryskający , płynąc , orzeźwia co omdlałe , krzepi ze znużenia , zdrowie innym daje , życie krzewi ; lecz gdy zgniliznę rozszerza , a z nią śmierć , o ! wtedy lepiej stokrotnie samotnie kończyć życie i , kładąc się do trumny , powiedzieć sobie : " skończone wszystko ! " – Nie przeczę ; lecz my obaj obawiać się nie potrzebujemy , aby przez synów i córki nasze zepsucie mogło się szerzyć na ziemi – odparł pan Damian . – Ufam w Bogu , że będziemy mogli tak zawsze powiedzieć sobie – rzekł pan Andrzej . I wrócili obaj do pracy , a młodzież czas jakiś jeszcze śpiewała i jeździła po stawie . Wróciwszy do domu , pośpieszyli do ogrodu i poczęli się bawić w krokieta . Wesoły śmiech Fruzi najczęściej słychać było : odnosiła ciągłe zwycięstwa , – cieszyła się tem , jak dziecko , bo też była niem jeszcze – miała lat dopiero piętnaście . Nareszcie znużyli się zabawą , więc przeszli do altanki , gdzie wezwała ich Jadzia na podwieczorek ; zastali tam stół , przysmakami wiejskimi zastawiony . Młodzież okrzykami radości powitała poziomki , mleko kwaśne i śmietanę , chleb razowy i ser domowej roboty . Zasiedli do stołu i jeść poczęli z apetytem , – lecz jedząc , gawędzili . Mówiono o rzeczach bardzo poważnych , gdy naraz odezwała się Fruzia : – Panie Karolu , czy pan często bywa w teatrze ? Ten nagły zwrot rozmowy wywołał uśmiech na wszystkich ustach , lecz Fruzia , jako naj – młodsza z grona , była uważaną tutaj za dziecko , przebaczono jej przeto . – Dość często – odparł Karol uprzejmie ; – lecz dlaczego pani mnie pyta o to ? – Pan jeszcze nie wie , że ja na przyszły rok będę mieszkać w Warszawie – odparła z zadowoleniem Fruzia , rada , że może mówić o sobie ; – będę stać u cioci Gałeckiej i uczyć się kroju i szycia strojów . Musimy wtedy często chodzić do teatru : ja , pan i Jakób . Czy zgoda ? – Zgoda – odparł Karol , śmiejąc się szczerze ; inni mu zawtórowali , tylko Wacia się nie śmiała . – Zapomniała ś wymienić ciocię Gałecką – rzekła tonem lekkiego napomnienia , zwróciwszy się do siostry . Fruzia nie chciała uznać , iż pomyłkę popełniła . – Jeśli zechce , będzie mogła iść – odparła ; – mnie nigdy na ochocie nie zbraknie , to zaręczyć mogę . Ile razy pan brat bilety przyniesie , pójdę zawsze z ochotą ; tylko zamawiam sobie , byście panowie na tragedyę biletów nie przynosili . Nie lubię płakać , tylko się śmiać . Kiedy się bawić , to bawić , – Poprowadzimy panią na " Wojnę wśród pokoju " – rzekł Karol , patrząc z przyjemnością na ożywioną twarzyczkę dziewczęcia ; – mogę panią upewnić , że się pani uśmieje na tej komedyi … Był em zły , chmurny , kwaśny pewnego dnia ; Jakób rzekł do mnie : " Chodź , rozruszam cię . " Poszedł em ; poprowadził mnie do Małego Teatru ; dawano tego dnia " Wojnę wśród pokoju . " Podczas pierwszego aktu siedział em groźny , jak posąg komandora ; w drugim usta poczęły mi drgać do śmiechu , w trzecim wybuchłem śmiechem homerycznym ; bił em głośne oklaski i zapomniał em całkiem o troskach , które mnie gryzły . Wyszedł em z teatru z twarzą widną jak dzień , pogodną jak niebo , gdy się wypłacze . – To mi teatr ! – rzekła Fruzia . – Ale co to za turkot ? Słyszycie państwo ? Ktoś jedzie … Może z sąsiedztwa ? – Byle nie tutaj ! – wykrzyknęła Wacia . – A to dlaczego ? – spytała Fruzia . – Bo nam tak dobrze , jak jesteśmy ; obcych nie pragniemy . Fruzia wybiegła z altany , wspięła się na palce , by lepiej się przyjrzeć powozowi , który jechał od gościńca , drogą , wijącą się koło sztachet , otaczających ogród dziedzica Kalinówki . – Jakiś jegomość otyły , czerwony ; nie znam go – rzekła . – Może Babski z Babic – rzekł Karol i powstał z ławki . – Tak , to on , on na pewno – dodał po chwili . – Boże mój , byle nie do nas ! Taka nudna postać ! – wykrzyknęła Jadwiga , ręce składając . Fruzia wróciła do altanki , gdyż spostrzegła , że Babski ją zobaczył i że się jej przypatruje . – To pewno ten nowy nasz sąsiad – rzekła , – o którym ojciec opowiadał pewnego dnia , że po wielu latach wędrówki po obcych krajach wrócił z rodziną i osiadł w starem swojem gnieździe . – Ten sam – potwierdziła Jadwiga . – Dlaczegóż boicie się tak państwo jego odwiedzin ? – zapytał Oliżarowski . – Albożeś nie słyszał ? Mówiła przecież panna Jadwiga , że nudny – odparł Franciszek Orłowski . – Bądź co bądź , ja pragnęłabym go poznać . Był za granicą , widział niejedno – odezwała się Fruzia . Jadwiga , zwrócona twarzą ku drodze , śledziła tymczasem powóz Babskiego . – Nie , nie do nas jedzie – rzekła po chwili . – Chwała Bogu ! – zawołało kilka głosów . – A gdzie ? – spytała Fruzia . – Podobno do was – odpowiedziała Jadwiga , a ciszej dodała : – Więc to pewno prawda ? – Co takiego ? – spytali jednogłośnie wszyscy . Jadwiga się uśmiechnęła . – Nie tajemnica to , bo pan Babski głośno wszakże mówi o swoich zamiarach – rzekła po chwili namysłu ; – nie tajemnica , więc i ja wśród przyjaciół głośno mogę powtórzyć to , com słyszała . Pan Babski ma syna , dwudziestopięcioletniego młodzieńca , dorodnego i wielce wytwornego , pana Hipolita , którego pragnie ożenić z panną Wacławą Dolańską . Wacia oblała się żywym rumieńcem . – Dajże pokój takim żartom ! – odparła . – Pana Hipolita na oczy nie widziała m i on mnie również . – Pewno , że dała by ś pokój takim żartom – z urazą widoczną powtórzył Karol . – Hipolit Babski to pusta głowa i puste serce , to piękny panicz , nic więcej ; nie takiemu odda rękę panna Wacława . – Czy odda , czy nie odda , ja tego nie powiedziała m – broniła się Jadwiga ; – powtórzyła m tylko to , co w całem naszem sąsiedztwie opowiadają sobie . Podobno na imieninach u Jeżewskich pan Babski wobec licznie zebranych przy karcianym stoliku sąsiadów miał powiedzieć : " Mój syn ożeni się z córką Dolańskiego : gniazdo poczciwe , krew dobra , panna dorodna i praktycznie wychowana ; takiej synowej pragnę . " – Dziwna pewność siebie ! – mruknął Jakób . – W istocie – potwierdził Karol ; – stary ani przypuszcza , by jego piękny Hipolitek mógł kosza dostać ; a ja mam nadzieję , że go dostanie ? Z temi słowami zwrócił pytające spojrzenie na Wacię . – A któżby mamie pomagał ? – rzekła Wacia , spuściwszy oczy . – Nie chcę ani pana Hipolita , ani żadnego ; dobrze mi w domu . – Wiecie co , państwo , pójdę zobaczyć , czy w istocie do nas pojechał – szepnęła Fruzia z minką filuterną ; – może w tej chwili oświadcza się w imieniu syna ? To bardzo ciekawe . I nie czekając odpowiedzi , wybiegła z altany . Pan Babski , dziedzic Babic , pięknej wioski , graniczącej z Kalinówką , zatrzymał się w istocie przed domem pana Damiana , zapytał , czy jest w domu , a gdy zdziwiona niezwykłemi odwiedzinami Marysia odparła , że pan w fabryce , wysiadł z powozu , kazał dziewczynie iść po pana , mówiąc , że z ważnym przybył interesem , sam zaś wszedł nieproszony do sieni , a ponieważ znalazł w niej drzwi otwarte do skromnego saloniku państwa Dolańskich , tam się przeto zwrócił , postawił kapelusz na fortepianie , pod ścianą stojącym , sam usiadł na miękkim fotelu w kącie pokoju . Zdziwiony , co za interes Babski może mieć do niego , pan Damian poszedł oznajmić pryncypałowi , iż oddala się na chwilę i przyczynę mu wyłuszczył . Uśmiechnął się znacząco pan Andrzej , lecz słowa nie rzekł , skinął tylko głową – i pan Damian do domu pośpieszył . Tam zdziwienie jego jeszcze się powiększyło : pan Babski , ujrzawszy go , porwał się z fotelu , pośpieszył naprzeciw niego z wyciągniętemi ramionami , wycałował go w oba policzki , jakby serdecznymi byli przyjaciółmi , wytrząsł mu ręce tak , iż mu niemal ich nie oberwał , potem rozsiadł się w fotelu , i sapiąc , a chustką wyperfumowaną spocone czoło ocierając , rzekł : – Słyszał em , panie Damianie , że pan masz córkę rzadkich zalet : pracowitą , oszczędną , rozumną , dobrą i nie szpetną , nie kapryśną , słowem ideał kobiety ; ja mam syna , Hipolit mu na imię , piękny jak Adonis , dobry , ułożony , gra umiejętnie na fortepianie , po francusku mówi jak Paryżanin , no , i pracy się nie lęka , i zajęcie ma . Jutro jedzie do Hrubieszówki ; hrabia Chubienic powierzył mu jej zarząd , a jam rad temu , bo lepiej , gdy sił swoich spróbuje ; nie dobrze jest , gdy syn z ojcem na jednym zagonie siedzą , bo jeden na drugiego się ogląda i gospodarstwo cierpi natem . Dobry to chłopak , jak rzekł em ; lecz któż jest bez ale ? Hipolit jest trochę letkiewicz , szasta pieniędzmi … matka rozpieściła go nadto … aj , te kobiety ! Trzeba złemu zaradzić … " nigdy za późno , " mówią ludzie ; ufam temu zdaniu i radzę złemu : szukam żony poważnej , rozumnej i oszczędnej dla Hipolita . Ta go nawróci . Słyszał em dużo o przymiotach panny Wacławy i proszę o jej rękę dla mego syna … Pan Damian był widocznie zakłopotany . – Ależ , panie , partya taka nie dla Waci . Ona majątku żadnego nie ma , skromnie wychowana – począł , jąkając się . Babski położył mu dłoń na ramieniu . – Co tam majątek ! Jak kobieta lekka , płocha , to w przeciągu paru lat miliony przetrwoni – rzekł ; – wiem ja coś o tem z doświadczenia i powiedział em sobie : " będę szukał pracowitych i oszczędnych żon dla synów , nie bogatych . " A przytem Hipolit nie taka znów świetna partya . Zamydlać oczu panu nie będę . Te nasze wycieczki za granicę obciążyły hipotekę Babic ; każde z moich dzieci za życia mego dostanie tylko 10 , 000 rubli gotówką , gdy dom tworzyć będzie , a drugie dziesięć po mojej śmierci ; 10 , 000 to nie miliony , ale od głodu i chłodu zabezpieczą , przy 2,000 rs . rocznej pensyi , jaką ma hrabia płacić Hipolitowi . Cóż pan na to ? Pan Damian chrząknął , wąsy pogładził . – Bardzom wdzięczny panu , iż z pomiędzy tylu posażnych panien wybrał eś moją córkę – rzekł nareszcie , – lecz Wacławy nie dam . – A to dlaczego ? – spytał zdumiony Babski , odmowy ani przypuszczał bowiem ; Wacia posagu żadnego nie miała , a sióstr aż cztery . Czyż mógł przypuszczać , że Dolański drożyć się będzie ? Pan Damian chrząknął znowu . – Nie mogę jej dać – począł , – nie mogę , bo mi potrzebna w domu : matka słabowita , doktorzy długiego życia jej nie wróżą ; Wacława rodzeństwu matkę zastąpi . – Więc pan ją poświęcasz ? – Muszę , bo drobne , dzieci zmarniały by , na lada co wyrosły bez jej opieki … Ja pracuję na chleb , myślę , by miały co jeść ; nad ich sercami czuwać nie mam czasu . Babski nadął wargi i czoło nachmurzył . – I ludzie krzyczą , mówią : " postęp ! postęp ! " Gdzie tam , mości dobrodzieju , ja tego postępu nie widzę : jak było , tak jest na ziemi ; były i są ofiary krwawe , okrutne ; pan jesteś , panie Damianie , greckim Agamnenonem , a córka pańska Ifigenią . Pan Damian wstrząsnął głową . – Były i są i będą ofiary ; masz pan słuszność – rzekł : – postęp tego nie zniesie ; jednostka dla dobra większości poświęcać się powinna … na to każdy zacnie myślący się zgodzi . Lecz niech mi pan wierzy , że moja Ifigenia z wesołą twarzą spełnia swoją ofiarę : nie jęczy , nie skarży się , nie ubolewa nad sobą ; śpiewa i śmieje się , jak każda zdrowa i młoda istota . Gdy to mówił , drzwi saloniku się rozwarły i w progu jego stanęła jasna , śmiejąca się i zarumieniona Fruzia . Stanęła , udała zdziwienie , że kogoś obcego zastaje , dygnęła grzecznie gościowi , potem przestąpiwszy śmiało próg saloniku , zbliżyła się do ojca . – Panna Jadwiga prosi , by śmy na cały wieczór u nich zostali – rzekła . – Czy pozwalasz , ojcze ? – Powiedz pannie Jadwidze,ie sam przyjdę po was – odparł pan Damian . Fruzia pocałowała ojca w rękę , gościowi dygnęła powtórnie i oddaliła się szybko . – W istocie , panna Wacława wygląda na bardzo szczęśliwą – rzekł Babski . – To nie Wacława , to druga moja córka , Eufrozyna – odparł pan Damian . – Więc pan masz już dwie dorosłe córki … zatem nie był by ś pewno przeciwny , gdyby m poprosił pana o rękę drugiej jego córki , panny Eufrozyny ? – Ależ ona nie zna syna pańskiego ; toć dziecko przytem jeszcze , jeszcze uczyć się będzie – niecierpliwym już tonem odezwał się tym razem pan Damian . – Zamiast do ołtarza , mam zamiar zawieźć ją do Warszawy , by się nauczyła kroju i szycia . – Nie zna , toć poznać może ; pozwól tylko pan , by się poznali . Taki śliczny kwiatuszek z panny Eufrozyny ! … nie zechcesz go pan przecież zasuszyć w domu . Do szczęścia stworzona . Nie zagrodzi jej pan drogi do niego , boć przyznaj : gdzie najpewniejsze szczęście dla kobiety , jeśli nie przy ognisku rodzinnem ? Pan Damian zadumał się – w myśli stanął mu wdzięczny obrazek : Fruzia , przyjmująca w swoim własnym domu , Fruzia , rnęża opieką otoczona . – Dla tego trzpiota opiekuna trzeba znaleźć – rzekł sam do siebie i uprzejmiej zwrócił się do gościa : – Powodu nie mam bronić , by się poznali – odparł , – lecz na Fruzię pan Hipolit musiał by trochę poczekać , boć to dziecko jeszcze . – Zatem do widzenia – rzekł wesoło Babski i rękę wyciągnął do pana Damiana , uścisnął mu dłoń . – Zjawię się wkrótce z Hipolitem – rzekł ; – oddajemy wizyty sąsiadom po powrocie z za granicy , i tu przyjedziemy . To powiedziawszy , podniósł się i pożegnał gospodarza domu . Pan Damian odprowadził go do powozu ; tu raz jeszcze uścisnęli sobie dłonie , Babski ucałował ojca przyszłej synowej , poczem każdy w inną stronę podążył . Pan Damian wracał zamyślony do fabryki . – Kleine Kinder , kleine Sorgen ; grosse Kinder , grosse Sorgen – mruczał , idąc wolnym krokiem . Mignęło mu w wyobraźni ognisko rodzinne Fruzi i zapragnął go dla niej , a jednocześnie lękał się czegoś ; czego ? – sam nie wiedział . Tymczasem Fruzia wpadła zdyszana do altany . – Wyobraźcie sobie , naprawdę jest u nas ! – wołała już zdala – siedzi w saloniku z ojcem , coś mówią ze sobą , a mają obaj takie tajemnicze miny , jakby coś ważnego radzili . – Tu padła na ławkę , odetchnęła głęboko . – Oj , zdaje mi się , że to wszystko prawda , co Jadwiga powiedziała – dodała , zwróciwszy się do siostry . – Proszę cię , mówmy o czem innem – tonem zirytowanym rzekł Jakób . – Jadwiniu , zaśpiewaj- no co , potem Franuś zagra na skrzypcach , urządzimy koncert – zaproponował Karol . I przeszli wszyscy do salonu – koncert się rozpoczął . W godzinę potem zjawili się pan Damian i pan Andrzej ; młodzież powitała ich z szacunkiem , oni czas jakiś przysłuchiwali się pięknej grze na skrzypcach Orłowskiego , potem przeszli razem z dziećmi na wieczerzę do jadalni , gdzie wezwała ich Jadwiga . – Zapraszam cię , Damianie , z całą twoją rodziną do lasu na podwieczorek , który wyprawiam w niedzielę o godzinie trzeciej – odezwał się naraz pan Andrzej do przyjaciela ; – pojedziemy drabiniastym wozem ; panny niechaj nóżki przygotują , zamówię bowiem muzykę i młodzież zaproszę . Fruzi twarzyczka oblała się żywym rumieńcem , oczy radością błysnęły ; reszta towarzystwa z uśmiechem zadowolenia projekt przyjęła . Nikt nie zgadywał , że pan Andrzej nie bez celu zabawę urządza . Rano był w poblizkiem mieście , spotkał tam Babskiego , który zwierzył mu się z zamiarami względem Waci i prosił o poparcie . Babski miał opinię zacnego obywatela , zarzucano mu tylko zbyteczną słabość dla żony , która lekką była kobietą i zbytki lubiła ; nie wątpił pan Andrzej , że syn zacnego ojca takim być musi ; mówiono wprawdzie o Hipolicie , że próżny , ecz pan Andrzej pobłażliwy zawsze dla drugich , powiedział sobie : " próżność z latami minie . " Mówiono , że szkół nie skończył , " ale i Wacia edukacyi wyższej nie otrzymała , bo trzy tylko klasy skończyła " – mówił sobie ; a że była wyższą sercem i umysłem od wielu panien z sąsiedztwa , o tem on nie wiedział , bo z nią rzadko rozmawiał ; zato wiedział , że jest biedną dziewczyną , że pan Damian ma aż pięć córek i że Hipolit posiada majątek . Postanowił przeto popierać życzenia sąsiada , nie zdradzając się z tem przed p . Damianem ; nie zapytał go nawet , czego chciał od niego Babski ; udawał , że o niczem nie wie . Pan Damian postanowił też nikomu , prócz Waci , nie powtórzyć rozmowy , jaką miał z Babskim ; gdy wrócili do domu , wezwał ją do altany , i siadłszy na ławie , a jej obok siebie miejsce wskazawszy , rzekł : – Oświadczył się dziś o twą rękę , w imieniu syna , pan Babski . Cóż ty na to ? Wacia pobladła . – Czym ja ci ciężarem w domu , ojcze ? – szepnęła – nie wypychaj mnie z niego , jeśli tak nie jest ; mnie dobrze wśród swoich . – Ja też mu powiedział em , żeś ty rodzinie potrzebna , że cię nie dam – odparł pan Damian , gładząc z zadowoleniem złotą główkę córki . Wacia pochyliła się do ręki ojca , rumieńce wróciły na jej twarzyczkę . – Dziękuję ci , ojcze – rzekła . I więcej nie mówili o tej sprawie ani słowa ze sobą ; o zamiarach Babskiego względem Fruzi nie wspomniał wcale pan Damian – były to rzeczy , według niego , tak jeszcze niepewne . Wacia nikomu jednego słowa nie powtórzyła z rozmowy , jaką miała z ojcem ; gdy ją Jakób i Fruzia nazajutrz zapytali , co jej ojciec powiedział , odparła im : – Nie pytajcie mnie , bo nic nie powiem . Jakób domyślał się odpowiedzi i rad byłz niej ; Fruzię ciekawość paliła i żal miała do siostry , że taka skryta ; czekała tem niecierpliwiej niedzieli , mając nadzieję , że pozna wówczas pana Hipolita , boć nie wątpiła , że kiedy pan Andrzej wszystkich sąsiadów zaprosił , to właścicieli Babic nie pominął . Czyniła pilne przygotowania do zabawy : przeglądała suknie , przymierzała , przerabiała , pytała po kolei ustawicznie każdego , czy tak dobrze , czy tak lepiej ; jednego tylko ojca się nie radziła , bo wiedziała , że namarszczyły się i powiedział : " tobie tylko stroje w głowie . " Wacia spokojnie myślała o niedzieli . I ona domyślała się , że panowie z Babie będą proszeni , a może już są , – lecz cóż ją to mogło obchodzić ? Karol powiedział , że pan Hipolit to pusta głowa i puste serce , nie ciekawa go była przeto , a ojciec zapewnił ją , że jej nie odda panu Hipolitowi , więc się go nie bała . Spokojnie myślała o niedzieli i czyniła także do niej przygotowania : przeglądała sukienki młodszych sióstr , boć i one były zaproszone ; trzeba je było trochę przystroić . Eda ze swojej świątecznej sukni wyrosła – musiała ją podłużyć ; Elżunia swoją pomięła – wyprasowała ją ; Zosia splamiła swoją – kazała ją uprać . Matka zająć się tem wszystkiem przecież nie mogła , miała już dosyć zwykłego zajęcia na swe słabe siły . Wacia sama o młodszych siostrach pomyślała , a potem dopiero o swoim stroju : miała prawie gotowy – jasna perkalowa suknia toć dostateczny strój do lasu , odprasowała ją tylko . Była pewną , że i w tej skromnej sukni dobrze się będzie bawić ; będzie Karol , Jadwiga ; w ich towarzystwie zawsze się dobrze bawi ; będzie trochę obcych ludzi – ciekawa ich była . Nareszcie niedziela nadeszła . Druga wybiła na zegarze , pan Damian donośnym krzyknął głosem : – Czyście już ubrani ! ? – Już , ojcze ! – odparły dzieci i zbiegli się wszyscy do jadalni . – Zatem matkę pożegnać i marsz ! Spełnili polecenie ojca i ruszyli razem , gromadką , ku dworowi ; pani Damianowa odprowadziła ich za próg domu ; choć zaproszona , iść nie chciała . – Mnieby to nadto zmęczyło – rzekła do męża , gdy ją pytał , czy pojedzie – i domu lękam się pod opieką Marysi zostawić . Pan Damian nie nalegał – z góry był przygotowany na taką odpowiedź . Już wszyscy prawie z sąsiedztwa byli zebrani we dworze , gdy panny Dolańskie weszły z ojcem i bratem do salonu , młodsze dzieci na werendzie zostały . – Otóż i wyczekiwani ! – wykrzyknął pan Andrzej , ujrzawszy przybywających , i pośpieszył ich witać , a z nim razem Karol i Jadwiga . Karol zabrał Jakóba , by go z młodzieżą poznać ; Jadwiga Wacię i Fruzię do panien , siedzących pod ścianą salonu , poprowadziła , i przedstawiwszy , wskazała im miejsce między niemi . Pan Damian , rozejrzawszy się po sali , widząc , że w niej przeważnie kobiece towarzystwo , poszedł do drugiego pokoju , gdzie panowie się zebrali . Zaledwie próg przestąpił , ujrzał wytaczającą się z pomiędzy mężczyzn otyłą i czerwoną postać pana Babskiego , który , jak wówczas u niego , tak i teraz , zbliżywszy się z wyciągniętemi ramionami , naprzód wycałował go w oba policzki , poczem ręce mu na trząsł , następnie rzekł : – A ! jakżem rad , kochany panie , że cię tu spotykam ! Pozwól przedstawić sobie syna mego , Hipolita … Hipciu ! – krzyknął , zwróciwszy spojrzenie ku oknu , gdzie kilku paniczów , paląc cygara , zabawiało się rozmową , i uwiesiwszy się na ramieniu pana Damiana , którego oblicze wcale zachwytu nie wyrażało , pociągnął go ku oknu . Jednocześnie z pomiędzy młodzieży , tam stojącej , wysunął się jeden , brunet , przystojny , o twarzy nic niemówiącej , i skłonił się panu Damianowi . – Oto mój syn – rzekł z pewną dumą Babski . – A teraz , kochany panie , poprowadź nas do córek , boć sam tu pewno nie przyszedł eś ; poprowadź i przedstaw nas . Rad nierad , pan Damian powiódł ich do sali , szukając wzrokiem Waci i Fruzi . Siedziały obok siebie – to mu ułatwiło prezentacyę ; zbliżył się do nich . – Pan Babski z synem – rzekł . Wacia oblała się rumieńcem i oczy spuściła ; zwykle pogodna jej twarz zachmurzyła się ; skinąwszy niezbyt uprzejmie głową panom Babskim , odwróciła się do sąsiadki i rozmowę z nią zawiązała . Fruzia , przeciwnie , spojrzała ciekawie na przedstawionych im , uśmiechnęła się filuternie i obydwom bardzo wdzięcznie się ukłoniła ; panowie oddalili się natychmiast , a ona pochyliła się do Waci i szepnęła : – Atak rozpoczęty . – Proszę cię , nie mów do mnie o nich – odparła Wacia . – Panie i panowie , jedziemy ! – ozwał się w salonie głos pana Andrzeja . Zebrani podążyli na werendę ; zajechały naprzód powozy – te dla starszych były przeznaczone ; panie i panowie , z panem Andrzejem na czele , wsiedli do nich ; pojazdy ruszyły ku lasowi . Teraz przed werendę zajechał wóz drabiniasty , sianem i dywanami wysłany , a za nim zbliżyły się dwa kabryolety : jeden pana Hipolita Babskiego , drugi sąsiada o miedzę Kalinówki , Jana Jeźewskiego . – Kto chce wozem jechać , niechaj siada ! – krzyknął Karol , który obecnie miejsce ojca zastąpił . – Kto woli kabryoletem , niechaj zaczeka , aż wóz odjedzie . – Ja wozem jadę ! ja wozem ! – wołały na przemian głosy męskie i żeńskie . Panny , panowie , dzieci cisnęli się na wóz . Wacia jedna z pierwszych umieściła się na nim , zabrawszy z sobą najmłodsze z rodzeństwa : Zosię i Zenusia . Eda za nią wskoczyła , Karol i Jakób tuż koło nich się umieścili . Na werendzie czekało jeszcze kilka osób , wahając się w wyborze między wozem i kabryoletami – pomiędzy temi były Fruzia i Jadwiga : Jadwiga chciała z razu wsiąść na wóz , gdyż Wacia ją wołała , lecz sąsiadka jej , panna Ewa Jeżewska , prosiła na wszystko , by wsiadła z nią razem do kabryoletu jej brata . Fruzia miała wielką ochotę wsiąść do kabryoletu pana Hipolita , przyszłego swego " szwagierka , " jak go w duchu nazywała , szukała tylko wzrokiem towarzyszki . Wtem spostrzegła Elżunię , o której Eda zapomniała i nie zabrała jej ze sobą na wóz . – Wyśmienicie ! – rzekła sama do siebie – mam towarzyszkę . Waci nie uchodziło wsiąść do jego kabryoletu , bo to jej konkurent , lecz ja mogę . Elżuniu ! – zawołała – my razem pojedziemy . I ujęła garbuska za rękę , a obróciwszy się do stojącego obok niej pana Hipolita , rzekła , krzywiąc usteczka : – Nie lubię wozów drabiniastych , wolę jechać kabryoletem . – Służę pani moim – odparł – i pośpieszył do kabryoletu , wskoczył na kozioł , odebrał z rąk woźnicy lejce , usiadł obok niego i zajechał przed werendę .