Teresa Jadwiga SZLACHETNE MARZENIA . Była to godzina druga w nocy , po nierównej drodze , wiodącej do Gdowa , jechała kareta pocztowa , zwana zwykle kuryerką ; na niebie świecił blady księżyc i gwiazdy migotały , w powietrzu zupełna cisza panowała , wszystko zdawało się być uśpione . Kareta wlokła się zwolna , bo zmęczone konie zwiesiwszy łby postępowały leniwie , pocztylion drzymał , a podróżni spali , nie wszyscy wszakże . Pomiędzy siedzącymi w powozie , widać było trzynastoletnią dziewczynkę , czarno ubraną , o drobnej , bladej twarzyczce i dużych , ciemnych oczach ; ta jasną swą główkę co chwila wychylała przez okno karety i wzrok niespokojny ciekawie w dal posyłała , chociaż w dali nic ciekawego widać nie było . Za i przed jadącymi z prawej i lewej strony ciągnęły tylko pola i łąki , z prawej za łąkami siniały wyniosłe łańcuchy Karpat , z lewej ciemniał las długi na milę . Kareta wlokła się zwolna po szosie , tym – czasem na niebie gwiazdy poczęły blednąc pomału , księżyc coraz słabiej świecił , aż powoli znikł zupełnie ; wtem od wschodu na niebie pokazały się różowe smugi , jutrznia zaświtała … Pocztylion zbudzony , klasnął z bicza i zagrał na trąbce , ten i ów podróżny począł przecierać oczy , a dziewczynka wychyliwszy się przez okno , zapytała pocztyliona : – Czy daleko do Gdowa ? – Pół mili – odparł zapytany . – Pół mili tylko – szepnęła do siebie i rzuciwszy się wgłąb powozu , westchnęła . W pół godziny potem zarysowały się mury miasta . – Gdów ! Gdów ! – zawołali podróżni . Dziewczynka podniosła się żywo i wychyliła przez okno . Niewielka przestrzeń , pół wiorsty najwyżej , dzieliła od miasta ; już było widać bielone dworki jego przedmieścia , murowane kamienice i wieżyce kościoła . Nad temi zabudowaniami w górze rozpostarte było szare sklepienie , a na niem w jednym tylko punkcie świeciła krwawa czerwona kula wschodzącego słońca , które w purpurę odziane przychodziło panować ziemi . Niebawem widok ów znikł , zaturkotały koła po bruku miejskim , wjechano na rynek ; kareta pocztowa zatrzymała się przed domem zajezdnym : pocztylion otworzył drzwiczki i podróżni wysypali się na ulicę , kazawszy posługaczom hotelowym zabierać ich kufry i tłomoczki . Czarno ubrana dziewczynka wysiadła także , lecz ona miała tylko mały tłomoczek przy sobie , który udźwignąć była w stanie , więc nie zawołała na posługacza . Wysiadłszy , obejrzała się niespokojnie w około , widocznem było , iż nie wie w którą zwrócić się stronę . Podróżni , jedni podążyli pieszo w ulicę miasta , inni weszli do domu zajezdnego , inni jeszcze , wskoczywszy na bryczki , których kilka czekało na rynku , znikli niebawem w tumanach kurzawy , kareta pocztowa powlokła się dalej i dziewczynka została sama ; trzymając w ręku tłomoczek , smutnie rozglądała się w około , miała minę bardzo zakłopotaną . Wtem w drzwiach domu zajezdnego ukazała się średnich lat kobieta w kwiecistej sukni . – Czy nie ma tutaj kogo do Tworek ? – zapytała . – Do Tworek – powtórzyła dziewczynka – ja właśnie mam tam jechać – i podeszła ku stojącej we drzwiach . Ta uśmiechnęła się przyjaźnie . – To proszę za mną – rzekła – powóz tam czeka niedaleko – i odebrawszy z rąk podróżnej tłomoczek , zapytała : – A gdzie więcej rzeczy ? – Nie mam więcej – odparła dziewczynka . Kobieta spojrzała jakby z politowaniem , lecz nic nie powiedziała . Minąwszy sień , znalazły się niebawem z drugiej strony domu zajezdnego ; tam czekał powóz w cztery konie zaprzęgnięty . Przywoławszy woź – nicę kobieta w kwiecistej sukni , oddała mu tłomoczek , poczem zwróciła się do małej towarzyszki . – Pojedziemy zapewne zaraz – rzekła tonem pytania . – Dobrze – odparła dziewczynka , i wsiadły obie . – Czy daleko ztąd do Tworek ? – zapytała , gdy konie z miejsca ruszyły . – Za dwie godziny będziemy na miejscu – odpowiedziała . Czy panienka pierwszy raz tam jedzie – zapytała następnie starsza z jadących . – Tak jest , pani , pierwszy raz . – Pan Ludwik Konarski jest wujem panienki , bratem rodzonym jej matki , wszak prawda ? Dziewczynka skinęła głową potwierdzająco . – Zacny człowiek , bardzo zacny , a żona jego to istota rzadka ; drugiej podobnej chyba niema na ziemi . Słodka , łagodna , grzeczna ; już piąty rok jestem gospodynią w Tworkach , a złego słowa jeszcze nie słyszała m … Bo też co prawda , że pani Maryanna Walicka , tak się nazywam , umie pełnić swoje obowiązki i stara się niczem nie zasłużyć na naganę . Pochwała ta wywołała mimowolny uśmiech na usta dziewczęcia , lecz pani Maryanna nie spostrzegła go i dalej ciągnęła : – W Tworkach każdemu dobrze jak w niebie , i panience źle też nie będzie . Nasze dzieci istne aniołki , nikomu najmniejszej przykrości nigdy nie uczynią , a przyjazdu panienki wyczekują niecierpliwie . " Walisiu , droga , złota " powiedziała mi wczoraj Zosieczka , " przywieź tylko prędko Anielcię i powiedz jej od nas , że chociaż nie znamy jej jeszcze , już kochamy ją z całej duszy . " Moja śliczna Zosieczka , jakże ja ją kocham , jak własną córkę , a może i więcej : doprawdy sama nie wiem . Anielcia słuchała z zajęciem gadatliwej kobiety i smutna jej twarzyczka uśmiechnęła się nawet kilkakrotnie , lecz kiedy pani Maryanna zaczęła następnie mówić o sobie , o swojem całem gospodarstwie : kurach , kurczątkach , kaczkach , a wychwalać je , unosić się nad niemi mimowoli , choć nie chciała tego zrobić , zdrzymnęła się nieco . Widząc ją uśpioną , pani Maryanna za jej przykładem przymknęła tez oczy i niebawem chrapać zaczęła ; to zbudziło dziewczynkę , otworzyła oczy , spojrzała wokoło , słońce rozprószyło właśnie szarą osłonę rozpostartą w górze , błysnęły jasne błękity , wszystko zdawało się do nich uśmiechać . Nigdy jeszcze nie widziała tak pięknego obrazu . Powóz właśnie wtoczył się w las . Oblany złotemi promieniami słońca , ustrojony brylantowemi kroplami rosy , las świecił i migotał cały . Zbudzone ptaszęta świergotały wesoło , powietrze było pełne woni aromatycznej ; wśród zieleni mchu bieliły się dzwonki konwalii , kraśniały purpurowe gwoździki , a niżej od nich rumieniły się poziomki . Anielce aż weselej zrobiło się na sercu , rada była , iż gadatliwa towarzyszka śpi , że jej nie przeszkadza podziwiać pięknej natury . Myśl jej uleciała w wyższe krainy , do Tego , który stworzył tyle cudów i z serca jej popłynęła modlitwa gorąca , rzewna , niewinna , jak niewinnemi były kwiaty , na które patrzała . – Boże daj , aby m potrafiła zaskarbić sobie serca tych , pod których dachem będę teraz mieszkać – szepnęła podniósłszy załzawione oczęta w niebo – daj , aby m mogła stać się kiedyś podporą mej matki , opiekunką siostry i braci . Anielka Liwska , takie było imię i nazwisko naszej podróżnej , miała jeszcze matkę i rodzeństwo , maleńką siostrzyczkę Wandzię i dwóch braci , młodszego o rok od siebie Karola i Wicusia liczącego dopiero cztery lata . Kochała ich wszystkich i była nawzajem kochaną ; ale musiała rozstać się z rodzeństwem , bo pani Liwska nie była w stanie łożyć na jej naukę . Jechała teraz do wuja , aby razem z jego dziećmi pobierać wychowanie ; dom wszakże , do którego dążyła , lubo tak blizko spokrewniony z jej matką , dla niej był zupełnie obcy . To też z wyraźnym niepokojem w twarzy wychylała się co chwila z powozu i patrzyła w stronę Tworek , jakgdyby sądziła , że te drzewa , pola i łąki , które mijała , powiedzą jej coś o jej mieszkańcach . Z dziecinnych wspomnień utkwiło w jej pamięci bardzo wyraźnie wspomnienie Dolińca , rozległej majętności niegdyś jej rodziców . Wszystko tam było piękne , wytworne , dwór piętrowy , salony obszerne , ogród starannie urządzony ; na wzór więc owego Dolińca i w Tworkach w bujnej swej wyobraźni wybudowała dwupiętrowy pałac , a ogród ustroiła w kamelje i cyprysy , oraz inne rośliny oranżeryjne . Nic w nim nie brakło , nawet posągów , nawet strzyżonych szpalerów . Tymczasem las począł powoli rzednąć , ukazały się pola , za niemi zabieliły mury jakiegoś domostwa . Pani Maryanna obudziła się . – Otóż i Tworki ! – zawołała – najdalej za kwadrans będziemy na miejscu . Jakoż w istocie powóz zatrzymał się wkrótce przed dworem wsi Tworki . Inaczej wyglądał on wszakże niżeli w wyobraźni dziewczęcia : parterowy z drzewa modrzewiowego miał okna niewielkie , drzwi nizkie , werendę dzikiem winem oplecioną . " Jak mi też tutaj będzie ? " pomyślała Anielka , przypatrując się ciekawie domowi . Wtem z sieni naprzeciw przybyłych wybiegł chłopak w szarym kubraczku , w butach wysokich , za nim dwa brytany . Chłopak podskoczył do powozu , brytany przybiegły do wysiadających ; jeden oparł wielkie swe łapy na ramionach pani Maryanny , drugi kręcił się koło Anielki i łeb swój kudłaty o jej suknię ocierał , jak gdyby prosił o pieszczoty . Serdeczne to przyjęcie rozjaśniło smutne oczy dziewczęcia , wyciągnęła rączkę do brytana i kudłatą jego sierć pogłaskała , a on zaszczekał radośnie . Szczekanie psa wywołało nową postać przed dom . Pod werendą ukazał się mężczyzna okazalej postawy ; twarz jego ogorzała miała wyraz poczciwy , włos miał nieco przyprószony siwizną , na sobie lekki kitel płócienny i chustkę na szyi luźno zawiązaną . – Anielka ! – zawołał wesoło – witaj mi dziewczyno . Chodź do mnie , niech cię uściskam ; Jakżeś wyrosła , a toż panna już prawie z ciebie . Anielka podbiegła do wuja , on objął ją ramieniem i pocałował w czoło . – Już od godziny czekamy na ciebie – mówił dalej – chodź do ogrodu , siedzimy właśnie wszyscy przy śniadaniu … Lecz cóż tam u was słychać ? mama , bracia , Wandziulka czy zdrowi ? – Wszyscy zdrowi – odparła Anielka – mam parę słówek od mamy do wuja . To powiedziawszy sięgnęła do kieszeni , wyjęła list i podała go panu Konarskiemu . – Przeczytam mimoto po śniadaniu – rzekł , i ująwszy dziewczynkę pod rękę , poprowadził ją przez pokoje do ogrodu . Tam pod wielką , rozłożystą lipą , przed stołem białym obrusem zasłanym , siedziało kilka osób : dwie panienki , jedna prawie już dorosła , druga młodsza lat parę i dwie starsze kobiety , z których jedna była panią domu , druga nauczycielką . Na widok przybywających , panienki porwały się z krzeseł . – Anielka ! Anielka ! – rozległo się radosne wołanie i dziewczynka ujrzała się naraz otoczoną Wszyscy pośpieszyli ją powitać ; wujenka złożyła na jej czole pocałunek macierzyński , dziewczęta zawisły jej na szyi , nauczycielka dłoń przyjazną podała . Wzruszona tem przyjęciem , słowa wymówić nie mogła , tylko na pocałunki pocałunkami odpowiadała . Nareszcie pan Konarski wezwał do porządku : – Siadajmy napowrót do stołu – rzekł – na całusy będzie jeszcze czas ; teraz matka podróżną nakarmi , a Zosia przeczyta nam list przywieziony przez Anielkę . Na to wezwanie wszyscy powrócili do stołu , pani Konarska postawiła przed Anielką szklankę kawy , a Zosia , panienka już piętnastoletnia , smagła szatynka o jasnych błękitnych oczach , czytać głośno zaczęła : " Bracie mój najdroższy ! – pisała pani Liwska – opiece twojej skarb mój oddaję , twojemu sercu dziecię me ukochane powierzam … bądź dla niej ojcem , którego już nie ma na ziemi , bądźcie wy wszyscy dla niej rodziną , którą pożegnać musiała … Ile cierpiała m , rozstając się z nią , tego pisać nie będę ; dla jej dobra trzeba było wszakże spełnić tę ofiarę . To też nie narzekam , wdzięczną ci jestem tylko , bracie , za to co chcesz uczynić dla mych biednych dzieci . Anielka moja , mam nadzieję , potrafi pozyskać sobie wasze serca i sercem odpłacić wam nawzajem ; w Bogu tez ufam , że lubo oddalona , nie zapomni o mnie , że chociaż pod innym wychowa się dachem , mnie i rodzeństwo moje zawsze kochać będzie , że za tę ofiarę , którą dziś dla niej czynię , miłością równą kiedyś mi odpłaci . " Zosia przerwała czytanie , gdyż łzy stłumiły jej mowę : wszyscy byli wzruszeni . Pani Liwska donosiła bratu w dalszym ciągu o sobie i dzieciach , co wszyscy porabiają , jakie ma projekty co do ich przyszłości . Po śniadaniu wuj oddalił się w pole , gdzie rżnięto właśnie żyto . – Najlepiej ci będzie , Anielko – odezwała się pani Konarska do siostrzenicy – gdy zaraz pierwszego dnia poznasz zwyczaje naszego domu . Pójdziesz zatem z dziećmi i panną Natalią do szkoły . Anielka ucałowała rękę wujenki a Marynia młodsza z kuzynek podała jej ramię . – Teraz godzina lekcyi botaniki – rzekła panna Natalia – odbywamy ją zwykle w ogrodzie , chodźmy tam zatem . Obszerny kawał ziemi zajmował ogród w Tworkach ; jedna tylko aleja była w nim cienistą , olbrzymie lipy poplątane w górze konarami , tworzyły w niej szpaler prześliczny . Reszta ogrodu pociętą była na równe zagony , na jednych widać było jarzyny , na innych kwiaty , z każdego kawałka ziemi umiano tu korzystać . Na trawnikach rosły grusze i czereśnie , gałęzie drzew aż uginały się pod ciężarem owoców : Anielka rozglądała się ciekawie wokoło . – Dziwi cię pewno , że kląbów i trawników u nas niema – rzekła starsza jasnooka Zosia – lecz rodzice utrzymują , że ponieważ Tworki posiadłość niewielka , powinni śmy przeto wszyscy pracować i starać się przysparzać coś do ogólnego dochodu . Każde z nas ma tu swoją część , którą wyłącznie się zajmuje . Marynia hoduje brzoskwinie , ja objęła m w tym roku winnicę , mama jarzyn dogląda i ty pewno dostaniesz swoją cząstkę . Co piątek , stary Szymon ogrodnik tutejszy , który nam w pracy pomaga , zawozi jarzyny , a pieniądze , jakie za nie przywozi , oddaje nam ojciec na nasze osobiste wydatki . Zwiedziwszy wszystkie części ogrodu , dziewczęta zasiadły następnie w lipowej alei koło stołu dębowego , znajdującego się na samym końcu szpaleru , do lekcyi botaniki . Godzina zbiegła im tutaj jak jedna chwilka , poczem Marynia i Anielka obeszły jeszcze dworek . Wszędzie taż sama prostota panowała co i w ogrodzie . Ściany w pokojach były bielone , stoły i krzesła dębowe , w oknach wisiały siatkowe firanki . Ale za to nigdzie pyłku kurzu widać nie było , wszędzie czystość wzorowa ; pomyślano też i o stronie estetycznej : po ścianach pięły się bluszcze , w oknach migały purpurowe gieranie , a na stole przed kanapą leżały książki : Mickiewicza , Krasińskiego i Słowackiego . – Dziwnie tu u was – rzekła Anielka – tak skromnie a tak ładnie . Wtem dzwonek dał się słyszeć . – Panna Natalia wzywa do klass na drugą godzinę – zawołała Marynia – chodź Anielciu . Pokój zwany klassa , najobszerniejszym był ze wszystkich : w pośrodku stał stół dębowy , wokoło krzesła , pod ścianą półki z książkami , nad temi zawieszone były karty geograficzne , poczet królów i wielki zegar z kukułką . Panna Natalia już czekała pochylona nad kartą geograficzną . Dziewczynki zasiadły spokojnie wokoło , rozpoczęła się znowu nauka i znowu czas leciał Anielce jak na skrzydłach . Gdy kukułka oznajmiła dwunastą , nauczycielka podniosła się , dziewczęta pochowały książki i poprawiwszy ubranie , udały się do jadalni , gdzie oboje państwo Konarscy siedzieli już przy stole . – No , cóż Anielciu , jakże ci się zdaje , będzie ci u nas dobrze ? – zapytał wuj . Anielka spuściła oczy w ziemię i zbliżyła się z pieszczotą . – Gdyby m nie czuła się zadowoloną , byłabym istotą niewdzięczną – rzekła – okazali mi tu wszyscy tyle serca . Te słowa podobały się panu Konarskiemu : uścisnął dziewczę . – To jeszcze nie koniec dnia – rzekł wesoło – trzeba będzie jeszcze po obiedzie przygotować zadania na dzień następny , a wieczorem mnie coś przeczytać , bo w ogrodzie niema dziś podobno nic do roboty , deszcz wczorajszy zrosił ziemię , a stary Szymon zagony poczyścił . Po skończonym obiedzie dziewczęta zasiadły znowu w szkole , do szóstej pilnie nad książkami pracowały , poczem , gdy słońce przestało już dopiekać , udały się pod werendę . Siadłszy na schodkach do niej prowadzących , zajęły się krajaniem grzybów , które im pani Konarska przez gospodynię przysłała . Z werendy szedł widok rozległy na pola , łąki i wieśniacze zagrody . Z prawej strony dworu wznosiły się zabudowania gospodarskie , stajnie , obory , spichrze nie zasłonięte krzewami , bo pan Konarski , siedząc w swem wygodnem krześle pod werendą , chciał mieć ztąd baczne oko na wszystko . " Pańskie oko konia tuczy " było jego ulubionem przysłowiem . Na podwórzu ruch panował wielki : zajeżdżały co chwila wozy wyładowane sianem , kręcili się ludzie to z grabiami na plecach , to poganiając bydło lub trzodę . Z lewej strony dworu widać było kilka uli , pracowite pszczoły uwijały się koło nich ; wszędzie znać było pracę i życie , wszędzie najprzykładniejszy porządek panował . Dziewczęta zajęte , gawędziły z Anielką , pytały ją o matkę , siostrę , braci , których jeszcze nie znały . Tymczasem siódma wybiła , ludzie z pola zaczęli powracać , całe gromady przechodziły koło werendy , za nimi zjawił się pan Konarski ' Był widocznie zmęczony , lecz twarz miał pogodną ; siadł na wypłatanem krześle i czoło chustką otarł . – No – rzekł – żniwa dobrze idą , dzisiaj sporo żyta położyli śmy . Zosia i Marynia , które tak się zagawędziły , iż nie spostrzegły przybycia ojca , porwały się ze schodków i śpiesznie pobiegły do pokoju ; niebawem pojawiły się znowu pod werendą , jedna niosąc koszyk z owocami , druga krótką fajeczkę i worek z tytuniem . Pan Konarski uśmiechnął się , owoce postawił przed sobą na stole , fajkę nałożył i zapalił , poczem rozparł się wygodnie w fotelu i puszczając gęste kłęby dymu , okiem zadowolenia wodził wokoło . Zosia i Marynia usiadłszy obok niego , ubiegały się w przysługach . Śliczny to był obrazek , Anielka przypatrywała mu się z prawdziwą przyjemnością , a w jej myśli utworzyło się jego odbicie nieco tylko odmienne . Widziała własną matkę z włosami również jak wuja siwizną przyprószonemi , siebie , siostrę i braci obok niej . " O ! gdyby tak być mogło jak najprędzej , westchnęła ; lecz czy dojdę kiedy do takiego szczęścia ? " Tu łza cicha zawisła na jej rzęsie , otarła ją wszakże szybko , spojrzała śmiało przed siebie . " Muszę dojść – rzekła z mocą – muszę koniecznie ; wytrwałą , pilną pracą dopnę swego , dokażę . I trzynastoletnia dziewczynka sięgnęła myślą w przyszłość , widziała się już kobietą z czołem uznojonem pracą , a pod jej opiekę tulące się młodsze rodzeństwo i siwą matkę jej błogosławiącą . Cicho ale przyjemnie upłynął wieczór w Tworkach , na miłej gawędce , na czytaniu głośnem pism peryodycznych ; około dziesiątej wszyscy udali się na spoczynek : Anielka była zupełnie zadowoloną z całego dnia . Mile płynie tutaj życie , rzekła sama do siebie , gdy głowę na poduszce położyła ; tak jakoś cicho , równo , dobrze : doprawdy , dzionek jak błyskawica przeleciał . Potem pomyślała o matce , kiedyto ona doczeka się takiego życia , i z temi myślami usnęła , a gdy rankiem otworzyła oczy , już jasne słońce świeciło na niebie . Zosia i Marynia były prawie ubrane , pospieszyła zatem , aby wuja opóźnieniem nie rozgniewać . Dnie następne niczem zupełnie nie różniły się od pierwszego . Czasami tylko ktoś z gości przybył , a wtedy zmieniały się nieco zwyczaje , bo zamiast nauki trzeba było krzątać się około gospodarstwa lub bawić gości . Najmilszym dniem z całego tygodnia był dla Anielki piątek , bo w tym dniu stary Szymon przywoził z miasta dzienniki i listy od jej ukochanej matki , które dziewczynka , ' zanim jeszcze otworzyła , pocałunkami okrywała . Dwa lata upłynęło od dnia , w którym Anielka do Tworek przyjechała ; dwa lata to długi przeciąg czasu . Było to coś w pierwszych dniach kwietnia , śniegi już znikły , błota nawet oschły , a drzewa pokryły się pąkami , które lada dzień rozkwitnąć miały . Dzień był chłodny , po niebie przesuwały się szare obłoczki , które wiatr ustawicznie rozpędzał ; drożyną wiodącą od dworu do wsi szły dwie osoby , otulone w ciepłe płaszczyki : jedna z nich lat piętnaście liczyć najwyżej mogła , szczupła , wysmukła , o dużych ciemnych oczach ; druga starsza od niej miała ciemne włosy , zato oczy jasne z wyrazem pogody i wesołości . Była to Anielka i Zosia , lat dwa zmieniło je nieco : nie były to już dziewczynki ale dziewice . Obie dążyły śpiesznie , obie miały twarze zarumienione od zimna . – Czy ty doznajesz czasami tego uczucia , co ja ? – mówiła Zosia . Są dnie , iż wydaje mi się , że mam siły olbrzyma , że mogła by m świat cały dźwignąć na ramionach i gniewam się wtedy , iż mężczyzną nie jestem . Kobiecej pracy pole tak zacieśnione … cóż ja robię naprzykład ? No , prawda , krzątam się około mej winnicy , lecz co cięższa robota , to stary Szymon za mnie odrobi ; krzątam się z mamą około gospodarstwa , czytam , uczę biedną Joankę i natem koniec . Gdyby m była mężczyzną , o ileż mogła by m być użyteczniejszą społeczeństwu , krajowi , rodzinie mojej ? – Ja również , – odparła Anielka – czuję w sobie zasób sił wielkich i zdrowia , lecz i to wiem , że to co czynię obecnie , to tylko przygotowania do wielkiej użytecznej pracy , do której siły te będą mi kiedyś potrzebne . Mam być podporą mojej rodziny , opiekunką młodszego rodzeństwa , pociechą matki . – Tak , ty masz cel życia już nakreślony , jakby z góry wypisany , ale ja ? – Sądzę , że i ty również . – Gdzież go widzisz ? powiedz mi , proszę , . cóżby ś zrobiła na mojem miejscu ? – To tylko , co ty robisz obecnie , i nie wybiegała by m pragnieniem dalej . Twój cel życia taki piękny , jesteś jakby królową w tym małym świecie w którym wzrosła ś . Tworki to twoje państwo , mieszkańcy jego to twoi poddani . Myslisz o ich losie , wspierasz ich w niedoli , radzisz w zmartwieniu ; czyż może być piękniejsze za danie ? Ciemnowłosa dziewczyna uścisnęła dłoń towarzyszki . – Powtarzaj mi często , jak najczęściej te słowa , Anielko – rzekła . – Mam nieznośną naturę , nie zadawalniam się nigdy tem , co mam ; zawsze mi się zdaje , że tam gdzie nie jestem , byłabym użyteczniejszą ; że to czego nie czynię , lepiejbym spełniła . – Czyż nie pamiętasz , co ci panna Natalia napisała w książeczce , – przerwała młodsza towarzyszka . – Nauczyła m się tych słów na pamięć : " Umiejętność życia zasadza się natem , aby zadawalniać się stanowiskiem , na jakiem los nas postawił i starać się być , o ile tylko można , na niem jak najwięcej użyteczną . " Właśnie domówiła tych słów , gdy na skręcie drogi , którą ciążyły , ukazała się chata , biedna , nędzna i smutna . Stała ona samotnie zupełnie wśród tej rozstajnej drogi , najmniejszego śladu życia około niej widać nie … było . Okna miała papierem zaklejone , płot okalający ogródek nawpół obalony . – Jak tutaj okropnie , – odezwała się starsza z idących ; – zdaje się jakby w chacie żywej istoty nie było . Lękam się , co usłyszymy : wczoraj biedaczka była tak osłabioną ! To mówiąc weszła za ogrodzenie i zbliżyła się do chaty , uchyliła drzwi ; zupełna cisza panowała wewnątrz : jak przed chatą , tak i tutaj śladu życia najmniej … mimo to posunęła się dalej do przyległej i jedynej w chacie izby , a za nią jej towarzyszka . W izbie na łóżku czysto usłanem , leżała kobieta z oczyma nawpół przymkniętemi ; twarz miała tak białą , jak białemi były płótna jej poduszek … U jej nóg trzyletnia dziecinka tylko w koszulce , z bosemi nóżkami , z główką pełną złotych kędziorków spała smacznie . – Magdaleno , – szepnęła starsza z przybyłych , pochylając się nad łóżkiem bladej kobiety . Lubo cicho wymówiła te słowa , zbudziła się wszakże kobieta , otworzyła szeroko oczy , błyszczące gorączkowym blaskiem . – Paniątka – szepnęła , – Bóg wam zapłać ! – i głowę dźwignęła ; chciała się podnieść , lecz głowa opadła bezsilnie napowrót na poduszki . Chora jęknęła . Zosia , ona to bowiem przyszła tutaj z Anielką , położyła dłoń na rozpalonych rękach kobiety . – Nie męczcie się , Magdaleno – rzekła – cierpliwości , siły przyjdą powoli . Smutny uśmiech ukazał się na ustach chorej . – Bogać tam przyjdą – szepnęła – nie wrócą pono nigdy ; cała już teraz nie mogę , i krzyże bolą i nogi i ręce . Tu zatrzymała się , w piersiach głosu jej zabrakło , po chwili poczęła wszakże znowu : – Żeby nie ten dzieciak , to niechby i śmierć przyszła , ale jak pomyślę o mojej Maryś , to serce zda się w kawały szarpie . Co to pocznie biedactwo , gdy mnie niestanie ; chyba z głodu zamrze . Znowu głosu jej zabrakło , zamilkła : dziewczęta patrzały na nią wzruszone . – Męczycie się niepotrzebnie smutnemi myślami – odezwała się po chwili Anielka – a ja nie wątpię , iż zdrową niedługo będziecie : przyniosła m wam lekarstwo . To mówiąc wyjęła z kieszeni flaszeczką z jakiemiś kroplami , napuściła ich kilka na łyżkę i zbliżyła do ust chorej . Kobieta ruszyła ręką z niedowierzaniem . – Spróbujcie – poczęła namawiać Anielka . – Leki nie pomogą , gdy woli Boga niema – szepnęła chora . Dźwignęła się mimo to , lecz kiedy Anielka zbliżyła łyżkę do jej ust , suchy kaszel wyrwał się raptem z piersi kobiety , poczem nagle zachwiała się i padła na poduszki . Twarz jej pokryła się jeszcze większą bladością , przymknęła oczy , poruszyła ustami , jakby chciała coś przemówić ; lecz widocznie głosu wydobyć nie mogła , ręką wskazała tylko śpiącą dziecinę . Domyślając się , że o dziecię jej chodzi , Anielka wzięła na ręce śpiącą dziewczynkę i posadziła ją obok chorej . Magdalena otworzyła oczy , położyła dłoń na główce małej , coś szepnęła niewyraźnie , poczem ręka jej zsunęła się i opadła bezwładnie . – Umarła ! – krzyknęła Zosia odsuwając się od łóżka . Anielka pochyliła się nad leżącą bez ruchu kobietą i dłoń do serca przyłożyła . – Umarła ! – powtórzyła głosem smutnym . Cisza zaległa izbę , przerażone dziewczęta stały jakby skamieniałe , niemogąc z miejsca się ruszyć ; wtem mała Marynka zaczęła płakać Nie mogła jeszcze zrozumieć , co się stało , lecz wylękłe twarze paniątek przestraszyły ją ; poczęła zrazu ciągnąć matkę za rękę , domagając się aby przytuliła ją do siebie , a gdy nie mogła jej zbudzić , do płaczu się uciekła . Zosia i Anielka oprzytomniały , kwilenie dziecka wróciło je do rzeczywistości . – Trzeba iść do dworu powiedzieć co się tu stało – rzekła pierwsza Zosia . – A dziecko , cóż z dzieckiem zrobimy ? – spytała Anielka – trudno je tutaj same zostawić . Zosia zamyśliła się chwilę , potem nagle przystąpiła do łóżka umarłej kobiety . – Chodź , Marychno do mnie – rzekła łagodnie – matka śpi , nie trzeba jej budzić . Marychna obróciła główkę , popatrzyła wielkiemi błękitnemi oczami na panienkę , potem uśmiechnęła się do niej i ręce wyciągnęła . Zosia wzięła dziecię w objęcia , otuliła ' chustką wełnianą , która leżała na łóżku i razem z niem uklękła : toż samo uczyniła Anielka . Krótką była modlitwa , która obie do Boga posłały . " Wieczny odpoczynek , racz jej dać Panie , " – rzekły tylko , a ciche łzy tym słowom towarzyszyły . Wyszedłszy z chaty , dziewczęta przez chwilę nic nie mówiły do siebie , Marynka także zachowywała się cicho , wysuwała tylko co chwila główkę i patrzyła ciekawie to na jednę panienkę , to na drugą ; lecz spotkawszy której wzrok , chowała się natychmiast . – Co myślisz zrobić z tem dzieckiem ? – zapytała nareszcie Anielka . – Poproszę ojca , aby pozwolił wziąść ją do dworu : zajmę się jej wychowaniem . Po tych słowach znowu zapanowało milczenie między niemi . Tymczasem ośmielona Marynka poczęła szczebiotać , uśmiechać się , i coraz śmielej spoglądać na panienki . Łzy stanęły w oczach Zosi . – Biedna sieroto – rzekła , przytulając ją tkliwiej do siebie – nie wiesz nic , jakie nieszczęście cię spotkało … O ! Anielko – dodała zwróciwszy się do siostry – miała ś słuszność , piękniejszego zadania jak te , które ja mam przed sobą , nie może być dla kobiety . Teraz dopiero widzę , jak niedorzeczną była m mówiąc , że pole mej pracy ograniczone . Obie mamy cel życia wytknięty przed sobą , ku niemu dążyć , do ń się gotować , jedynem zadaniem naszem być powinno . To powiedziawszy zatrzymała się i podała rękę Anielce . – Wspierajmy się wzajemnie , przypominajmy sobie nasze obowiązki , zachęcajmy się do pracy – dodała głosem wzruszonym . Młodszą jesteś wiekiem , lecz tak dojrzałą umysłem , iż możemy śmiało zostać przyjaciółkami . Anielka uścisnęła podaną sobie dłoń , poczem obie ucałowały się serdecznie i weselsze już nieco , podążyły do domu , odpowiadając uśmiechem na szczebiotania Marynki . Niebawem ukazał się modrzewiowy dworek . – Patrz , Anielko – rzekła Zosia , przystając nagle – jakiś ruch przed domem ; widzę wyraźnie powóz i ludzi kręcących się : chyba gości mamy . Idźmy prosto na podwórze , tam Walickiej oddam Marychnę , może nam powie kto przyjechał . To mówiąc z szerokiego gościńca wiodącego wprost do dworu skierowała się na boczną ścieżynę , która prowadziła między zabudowania dworskie . Jeszcze nie weszły na dziedziniec , gdy z maleńkiej oficynki gdzie mieściła się służba i oficyaliści , wybiegła pani Maryanna Walicka w perkalowym szlafroczku , w czerwone bukiety , w czepcu z zielonemi wstążkami . – Panno Anielo – wołać już od drzwi poczęła – pani Liwska przyjechała . – Mama ! – krzyknęła Anielka i zapominając o wszystkiem innem , zawróciła coprędzej na drogę wiodącą ku dworowi . – Mama ! Wandzia ! – wyrwało się z jej piersi , gdy przybiegłszy pod werendę spostrzegła siedzącą tam matkę i maleńką siostrzyczkę . Scenę powitania trudno opisywać , były tam łzy i uśmiechy , były serdeczne uściśnienia i słowa pełne miłości . Pani Liwska napatrzyć się nie mogła swój córce . – A toż z ciebie już kobieta – mówiła przyglądając się jej z rozkoszą – taka duża prawie jak ja . – A jaka dobra , rozumna – dodała pani Konarska – kobieta już z niej dojrzała ; doprawdy , siostro , tak zasługuje na to miano . Anielka nie mogła się znowu napatrzeć Wandzi , maleńką ją pożegnała , jeszcze dobrze mówić nie umiała a teraz wyrosła tak ślicznie ; ciągle coś jej opowiadała , bo też już piąty rok liczyła . Gdy przecież z kolei przypatrzyła się matce , zrobiła uwagę , iż źle wygląda i dopytywać poczęła , czy nie chora . Pani Liwska miała w istocie cerę bladą i oczy zapadłe , lecz pocieszała córkę , iż czuje się zupełnie dobrze . Powoli jednakże , wśród dalszej rozmowy wydała się mimowoli , iż całą zimę niedomagała , że wezwała rady lekarza , a ten kazał koniecznie jechać do Szczawnicy , lub gdzie dalej w góry . – Powiedziała m mu , iż nie mam na to zasobów – mówiła cicho westchnąwszy – złajał mię za tę odpowiedź , lecz nic sobie z tego nie robię ; jestem pewną , że gdy posiedzę kilka dni z wami , przyjdę do siebie . Obecność Anielki , świeże powietrze sprawią jeszcze lepszy skutek niż Szczawnica . Lecz pan Konarski był innego zdania . – Rozbierzemy tę sprawę poźniej , ze zdrowiem niema co żartować – odezwał się z uśmiechem . – Masz asińdżka dla kogo żyć : dwie córki , dwóch … synów , to gromadka spora – i w przystępie dobrego humoru ucałował siostrę . Przybycie Zosi dało inny obrót rozmowie , najprzód nastąpiły powitania , potem Anielka przypomniała sobie biedną Magdalenę i jej córkę . – Cóżeś zrobiła z Marynką ? – spytała . – Oddała m ją Walickiej – odparła Zosia – zrazu zrzędziła , iż nie ma czasu zająć się dzieckiem , bo musi piec ciastka ; lecz jak prosić poczęła m tak zmiękła , i pozwoliła małej zostać w izbie , a nawet znalazła jakąś dziecinną spódniczkę i kaftanik , aby ją cieplej ubrać . – Cóż to za Marychna ? – zapytał pan Konarski . Zosia spuściła oczy i zarumieniła się . – Dowie się zaraz ojczyk – rzekła siadając obok pana Konarskiego i pocałowawszy go w ramię nieśmiało , wyznała wszystko . Pan Konarski znał dobrze Magdalenę ; była to biedna wyrobnica , która przybyła niedawno do Tworek z maleńkiem dzieckiem i ze starym ojcem ; ojciec parę tygodni temu wybrał się do Lwowa , gdzie jak mówiono miał rodzinę : spodziewano się , że powróci , choć wieści o sobie nie dawał . Wysłuchawszy opowiadania Zosi zadumał się poważnie , poczem rzekł do córki : – Dobrześ zrobiła , dzieweczko , zabierając Marychnę ze sobą ; lecz czy nie pomyślała ś czasami , że mogła by ś coś więcej uczynić dla tej biednej sieroty , jak przynieść ze sobą i w oficynie umieścić … Nie wątpię , wychowa się to tam z innymi ; Walicka nie dozwoli jej z głodu umrzeć , przyda się jej też niezawodnie ; gdy podrośnie , każe dziewczęciu pasać gęsi lub kaczki : ale ja myślał em , że moja Zosieczka w innym celu zabierała z chaty Marynkę , i gdyś o niej mówiła , już uścisnąć cię chciał em : tymczasem … – Ojcze – odezwała się wzruszona Zosia – przyznaję , w innym celu zabierała m dziecko z chaty Magdaleny ; chciała m sama zająć się jego wychowaniem , lecz nieśmiała m mówić . Kiedy wszakże sam o tem wspominasz , wyznam szczerze moje zamiary : mam obecnie swój własny pokoik , wstawiła by m do ń małe łóżeczko , Marynka spała by u mnie , ubierała by m ją własnym kosztem , uczyłabym jak podrośnie ; mam przecież własne dochody z winnicy , idzie tylko o wasze pozwolenie – tu wzrok proszący podniosła na rodziców . Pan Konarski objął córkę ramieniem i pocałował w białe czoło . – W szlachetnych zamiarach nigdy dzieciom przeszkadzać nie będę – rzekł wesoło – bądź pewną iż na twoje marzenia veto nie położę . – I ja też nie myślę się sprzeciwiać – odezwała się pani Konarska – dam wszakże przestrogę . Łatwo jest , Zosieczko , coś postanowić , ale trudniej daleko wytrwać w postanowieniu … Zbadaj się dobrze , ważny bierzesz obowiązek na siebie : lepiej nie przedsiębrać go wcale , jak rzucać w połowie . – O ! niech mama będzie spokojną – odparła Zosia , zbliżając się z podziękowaniem do matki – lekkomyślną nie jestem . Pani Liwska przysłuchiwała się z zajęciem całej tej rozmowie , a przytem rozglądała w około ciekawie . Wszystko tutaj niemal obcem jej było : urządzenie , obyczaje , nawet mieszkańcy , których prawie nie znała . Raz tylko była w Tworkach i to w pierwszych latach po ożenieniu się brata , kiedy Anielka nie była jeszcze na świecie ; potem odjechała z mężem w dalekie strony , bo aż na Podole : tam wiodła życie wesołe , wśród którego nawet na listowne stosunki z bratem czasu nie miała . Smutnie skończyło się to wesołe życie : majątek runął , mąż umarł i czworo sierot zostało bez chleba . W Krakowie mieszkali krewni męża , tam podążyła , sądząc , że los jej wzruszy ich . W istocie w pierwszych latach pan Wincenty Liwski , rodzony brat jej męża , człowiek bardzo majętny , przyszedł w po – moc nieszczęśliwej rodzinie , lecz potem wyjechał za granicę i zapomniał zupełnie . Pani Liwska udała się wtedy do brata rodzonego , którego tak długo zaniedbywała ; ten lubo niemiał wiele , pomocy nie odmówił ; tylko żądał aby i rodzina pana Liwskiego coś czyniła . Porozumiał się z nimi listownie i za wspólną zgodą ułożono , że pan Konarski weźmie na siebie edukacyą dzieci , a tamci utrzymanie rodziny . Pani Liwska pozostała przeto w Krakowie , a córkę najstarszą odesłała do Tworek ; synowie w mieście kosztem wuja do szkół uczęszczali , Wandzia jeszcze się nie uczyła . Po latach wielu , pierwszy raz zjechała tu dzisiaj , i dziwnie skromnem wydało się jej w Tworkach wszystko , po wspaniałych salonach jakie miała w Dolińcach i wspanialszych jeszcze pokojach , w jakich bywała u krewnych męża w Krakowie . Wiedząc , co brat dla niej czyni , wyobrażała sobie wcale inszem jego otoczenie . Czuła się też słodko wzruszona , a wzruszenie to bardziej jeszcze wzmogło , gdy usłyszała jak chętnie pozwala Zosi , wziąść do domu biedną sierotę . Tymczasem pani Konarska , udzieliwszy przestróg córce , podniosła się , by wydać rozporządzenie do obiadu . Za nią rozpierzchła się i reszta towarzystwa : Anielka zabrawszy Wandzię , pobiegła z młodszą z kuzynek do ogrodu , Zosia pospieszyła do starego Szymona powiedzieć mu , by dał znać proboszczowi o śmierci Magdaleny : pani Liwska została sama z bratem . – Może przejdziemy do pokoju – rzekł pan Konarski – bo wiatr jakoś chłodny dziś dokucza . To mówiąc podał siostrze ramię i przeprowadził ją przez kilka izb do swego gabinetu , który równie , jak całe mieszkanie skromnie był urządzony . Jedynemi sprzętami zbytkowniejszemi , jakie w nim stały , były : biórko z bronzowemi antabami i safianem kryta kanapka , do której gospodarz siostrę poprowadził . Naprzeciw kanapki znajdowało się okno , po za niem ogród , śpiew ptasząt dolatywał od niego . – Naumyślnie przyprowadził em cię tutaj , Wikciu – rzekł pan Konarski – aby pomówić z tobą na osobności . Widzę cię mizerną , schudła ś , pobladła ś ; doktor musi mieć słuszność : potrzebne ci powietrze górskie , musisz zaraz jechać i to niezwłocznie . – Ależ , bracie – poczęła pani Liwska – zkądże na to wziąść ? Pan Wincenty dosyć już często mi powtarza , że tyle czyni dla nas ; nie mam odwagi go prosić . – To też prosić nie będziesz – odparł pan Konarski , – Bóg pobłogosławił zeszłorocznym żniwom , mam trochę grosza zaoszczędzonego , podzielimy się . To mówiąc odsunął jednę ze skrytych szufladek biórka , wyjął z niej storublowy papierek i podał go siostrze . Pani Liwska ze łzami przypadła do ręki brata , lecz on nie dozwolił jej całować . – Wszakże siostrą mi jesteś – rzekł uścisnąwszy ją czułe . – Nie wątpię , iż będąc na mojem miejscu , toż samoby ś uczyniła . Przez cały tydzień bawiła pani Liwska w Tworkach , a każdy dzień w nich spędzony uczył ją więcej kochać i szanować brata . – Anielko – mówiła co wieczór do starszej córki – naśladuj twego wuja , kochaj siostrę i braci , jak on mnie ; bądź dla nich dobra , jak oni dla mnie . Anielka w miejsce odpowiedzi , okrywała matki ręce pocałunkami . Nastał wreszcie dzień rozstania . Pani Liwska uściskawszy serdecznie córkę odjechała znowu do Krakowa , razem z Wandzią , błogosławiąc brata i bratowę . Anielka miała wielką ochotę , żeby Wandzia na lato w Tworkach została , ale pani Liwska ani słyszeć o tem nie chciała . – Nie umiała by m źyć bez niej ; Cóżbym robiła sama w Szczawnicy – tłumaczyła panu Konarskiemu . Po jej odjeżdzie wszystko wróciło znowu do zwykłego trybu życia ; przerwane lekcye z panną Natalią rozpoczęły się , zajęcia w ogrodzie również , ta tylko zaszła różnica , że do pokoiku Zosi , który ona jako uznana za dorosłą wyłącznie dla siebie posiadała , wstawiono dawne jej łóżeczko dziecinne a z niem przybyła mała Marychna , córka biednej wyrobnicy . Niemało miała Zosia zrazu z nią kłopotu , był to dziki ptaszek , którego trzeba było przyswoić , ułaskawić , ugrzecznić ; lecz przy pomocy Jagusi , dziewczyny do posługi , która wdzięczna zato , iż ją Zosia czytać nauczyła , całą duszą była jej oddaną , powoli przerobiła dziecinę . Marynka liczyła dopiero lat trzy , o nauce nie mogło być mowy , Zosia starała się wszakże rozwijać jej umysł , przysposabiać do nauki ; uczyła ją z obrazków nazw rozmaitych ptaszków , owadów i zwierząt , opowiadała o ich obyczajach : dziecina słuchała z uwagą i z każdym dniem stawała się milszą , pojętniejszą . Sąsiedzi dziwili się Zosi , nazywali to fantazyą , chwilowym kaprysem niewieścim ; lecz gdy przekonali się z czasem , że sierotka zawsze w jednakich łaskach , że Zosia coraz czynniejszą rozpościera opiekę nad całą wsią , żarty ucichły : poczęto uwielbiać to co zrazu wyśmiewano . Byli wszakże tacy , co jeszcze chcieli ją zniechęcić . – Próżne twoje zabiegi – mówili – jeśli myślisz , że postępowaniem swojem pozyskasz serca tych prostaków , zawiedziesz się z pewnością . Ja nie leczę chorych , nie wspieram biednych , dzieci nie uczę , aby mi miłością koniecznie zato płacili – mówiła – pełnię tylko to , co uważam za swój obowiązek . Los mię postawił jako naturalną opiekunkę tych ludzi , powinna m przeto starać się podnosić ich moralnie , przyczyniać się do ich uszczęśliwienia . Po takich rozmowach bywała wszakże smutniejszą , lecz gdy pomodliła się serdecznie , gdy z Anielką pogawędziła , smutek się rozpraszał i znowu pełniła z miłością zadanie , które sobie za cel życia postawiła . Cicho i dobrze płynęło wciąż życie w Tworkach , powoli dziewczęta ukończyły nauki , wyrosły pięknie zdrowo i poczciwie , przynosząc chlubę i pociechę rodzicom . W całem sąsiedztwie mówiono o nich , że są miłe , dobre i rozumne : jednem słowem , starannie wychowane panny . To też niedługo po odjeździe z Tworek nauczycielki , jeden z sąsiadów , niejaki Julian Szanorski , ujęty wdziękami i słodyczą młodszej z córek państwa Konarskich , szesnastoletniej Maryni , zajechawszy pewnego dnia do Tworek , prosił o jej rękę . Nie odmówili mu rodzice , a że Marynia chętnie do ich życzeń się przychyliła , ślub odbył się w parę miesięcy po oświadczeniu w pierwszych dniach grudnia , w sam dzień urodzin Maryni . Widząc jak państwu Konarskim we wszystkiem się powodzi , jak Bóg błogosławi im w pracy i w wychowaniu dziatek , sąsiedzi poczęli nazywać Tworki " Gniazdem szczęścia . " I rzeczy – wiście , nazwa ta należała się im słusznie . Nieznano w Tworkach , co to zmartwienie , nigdy w modrzewiowym dworku nie widziano też smutnych lub gniewnych twarzy , nigdy nie słyszano wymówek , łajań lub sprzeczek . Ale niedarmo któryś z naszych poetów powiedział , iż " ciągu życia nie można przerobić na wieniec różany , że cierń jest takowego wieńca zasadniczym splotem . " Jednego wieczora Zosia i Anielka siedząc pod werendą , żywą zajęte były rozmową : Anielka dowiedziała się właśnie tego dnia , że państwo Milescy , blizcy sąsiedzi , poszukują nauczycielki ; mówiła przeto Zosi , iż chętnie przyjęła by to miejsce , że sąsiedztwo Tworek zachęcą ją wielce . Zosia nie odradzała , jednakże z odpowiedzi jej znać było , iż niechętnie mówi o zamiarach przyjaciółki . – Nie taję się z tem – rzekła smutnym głosem – iż rozstanie z tobą będzie pierwszem zmartwieniem , jakiego doznam w życiu : jestem zepsutem dzieckiem szczęścia . – I ja bez żalu nie pożegnam Tworek – odparła Anielka – lecz wiesz przecie , jaki cel postawiła m sobie za zadanie życia . Twoje marzenia już się spełniły : jesteś użyteczną społeczeństwu ; moim jeszcze daleko : trzeba wziąść się raz do pracy chlebodajnej , aby urzeczywistnić się z czasem mogły . – Ja też nie zatrzymuję cię – odparła Zosia – bierz się do pracy : pragnę całem sercem , aby marzenia twoje spełniły się jaknajprędzej . To mówiąc pochyliła się do przyjaciółki i uścisnęła ją tkliwie . – Nie będę cię zatrzymywać – dodała – ale cierpieć będę nad naszem rozstaniem . Anielka serdecznym pocałunkiem odpowiedziała na pieszczotę siostry : obydwom łzy błysnęły w oczach . – Będziemy pisywać często do siebie – szepnęła Zosia . – O ! tak , będziemy – odparła wzruszonym głosem Anielka . I ująwszy się za ręce , obie zamyślonym wzrokiem wpatrzyły się w gwiaździste sklepienie nad niemi rozpostarte , gdzie wśród miliona świateł widać było iskrzącą gwiazdę , z długą smugą za sobą . Naraz jakiś głuchy huk zbudził je z cichych marzeń : porwały się obie , spojrzały na siebie wzrokiem pytając , coby to być mogło ? – Jakieś nieszczęście stało się w domu – przemówiła pierwsza Zosia – czy słyszysz ten hałas ? … Rzeczywiście , z pokojów dochodził głuchy gwar , słychać było bieganie tu i tam , rozmowę i płacz . Nienamyślając się dłużej , obie minąwszy sień , wpadły do pokoju jadalnego : tam przedstawił im się okropny obraz : na kanapie stojącej pod jednem z okien , siedział pan Konarski , nawpół omdlały , krwią zbroczony ; obok niego klęczała żona łamiąc ręce i płacząc : służba biegała tu i tam nieprzytomna , wylękła . – Co się tu stało ? – spytała Zosia przestąpiwszy próg . Mała Marynka , która także znajdowała się tutaj , wskazała na okno . – Ktoś strzelił , pannusiu – rzekła – kula trafiła pana w ramię i omdlał ; ponieśli śmy go na kanapę i wodą obleli śmy , cóż , kiedy nie przychodzi do życia . – Octu ! wody ! – zawołała Zosia , i przypadłszy do ojca , poczęła z płaczem całować jego ręce . Służba podała jej ocet , ona natarła skronie zemdlonemu ; tymczasem Anielka pobiegła do starego Szymona , aby go wysłać do miasta po doktora . Wreszcie pan Konarski otworzył oczy , spojrzał wokoło . – Uspokójcie się – rzekł – rana nie jest niebezpieczna ; poleżę parę tygodni i wstanę zdrów . Czy posłał kto po lekarza ? – Posiała m starego Szymona – odparła Anielka . – To dobrze : siądźcie przy mnie , służbę odeślijcie – rzekł chory . Pani Konarska podniósłszy się z kolan , siadła obok męża ; Zosia tuż przy niej , Anielka z przeciwnej strony : służba się rozeszła . Minęła długa godzina oczekiwania , wreszcie przed domem zatętniało : to doktor przyjechał . Rana rzeczywiście nie była niebezpieczną , tylko bardzo bolesną : obojczyk był strzaskany . Opatrzywszy chorego , doktor oświadczył , iż życiu jego , żadne obecnie nie zagraża niebezpieczeństwo ; zalecił wszakże , aby czuwać troskliwie i unikać wszelkich wzruszeń , które mogły by silną gorączkę wywołać . Kazawszy przenieść męża do jego gabinetu , pani Konarska siadła obok niego , doktor pozostał przy nich Zosia i Anielka poszły wydać służbie potrzebne rozporządzenia . – Czy panienka wie , co ludzie mówią we wsi – rzekła jedna z dziewcząt folwarcznych – pono to Krysztof strzelił ; miał złość do pana , że mu młyna nie wypuścił w dzierżawę , ino Walentemu i zemścił się . Odgrażał się on już dawno : słyszała m ja nieraz , jak mówił , że … Ale Zosia nie dała dokończyć gadatliwej dziewczynie . – Nie posądzaj , nie mając dowodów – rzekła surowo – to grzech wielki ! Lecz kiedy wróciła do pokoju , rzuciła się z płaczem siostrze na szyję . – O , Anielko ! Anielko ! jakie to okropne nieszczęście ! – zawołała . Więc za to co ja czyniła m dla nich , oni mi ojca zabić chcieli ? Anielka ucałowała ją czule . – Oni biedni , ciemni i ślepi jeszcze ; trzeba im wiele przebaczać – rzekła . Zosia otarła łzy . – Rozsądnie mówisz , nie przeczę – odparła z goryczą – mimo to nie potrafię stłumić w sercu żalu , który czuję do nich . Poczem udała się do pokoju ojca , czuwać nad nim z matką . Noc minęła spokojnie , chory nawet drzymał trochę , lekarz odjechał ; gdy rankiem świtać poczęło , pan Konarski zbudził się , skinął na Zosię i rzekł do niej : – Będziesz musiała mnie dziś zastąpić , dzieweczko ; matka ma swoje zajęcia , od niej tego wymagać nie mogę : pójdziesz na pole , zajrzysz do stodół i zdasz mi sprawozdanie z wszystkiego ; pierwej wszakże udasz się do Krysztofowej : wiem , że jest chorą ; trzeba się dowiedzieć , czy jej nie brak czego . Lekki rumieniec wybiegł na twarz Zosi , potem nagle pobladła . Pan Konarski spojrzał na nią uważnie . – Wiem o co ci idzie – rzekł , biorąc jej dłoń . Musiała ś słyszeć co ludzie mówią ojej mężu . Zbiegł podobno niegodziwiec : nie ulega wątpliwości , że to on godził na moje życie ; lecz trudno karać za niego żonę i dzieci ; tego prawo nawet nie wymaga : idź zatem , dzieweczko , i dowiedz się co tam słychać . Zosia nic nieodpowiedziawszy , wyszła z pokoju , w godzinę była z powrotem . – Zrobiła m coś chciał , ojcze – rzekła wchodząc – ale wierzaj mi , ta kobieta nie zasługuje na twoję dobroć . Gdy m przyszła do niej , siadła na łóżku i poczęła krzyczeć , wyrzekać ,ie ludzie niesłusznie posądzają jej męża , że on niewinny , że to prędzej Walenty strzelił , a teraz rozsiewa pot warze na Krysztofa aby go zgubić ; żeś ty , ojcze , był zawsze dla nich niesprawiedliwy i inne tym podobne brednie wykrzykiwała . Pan Konarski westchnął . – Nie dziw się jej – rzekł – kocha męża i jak pojmuje , jak może , tak go ratuje . A nie zapytała ś się , jak tam z jej zdrowiem ? – Owszem , podobno miała dziś znowu paroksyzm febry . – Zanieś jej więc chiny , jak będziesz szła w pole . Zosia pochyliła się z pocałunkiem do ręki ojca , poczem zbliżyła się do apteczki stojącej w tym samym pokoju , wzięła z niej lekarstwo i poszła znowu do Krysztofowej . W jadalni zabiegła jej wszakże drogę Anielka . – Idź prosto w pole – rzekła – ja do Krysztofowej podążę . Zosia ścisnęła jej rękę ; lubo ojcu nie sprzeciwiała się , a nawet uznawała słuszność jego żądania , niechętnie je jednak spełniała , i z sercem przepełnionem boleścią szła do Krysztofowej . Ująwszy się pod ręce , otuliwszy w chustki podążyły obie ku wsi . Właśnie zbliżały się ku furtce sztachet otaczających dziedziniec , gdy spostrzegły zdala gromadę ludzi dążącą ku dworowi . Obie mimowoli zatrzymały się : ciemne brwi Zosi zmarszczyły się . – Czego oni chcą ? – rzekła niechętnie . Tymczasem gromadka przysunęła się do furtki : byli to sami starsi gospodarze Tworek . Ujrzawszy panienki , pozdejmowali czapki i pokłonili się im do nóg . Zostając jeszcze pod wpływem wczorajszego smutnego wypadku , dziewczęta już coś złego przypuszczać zaczęły , gdy stary Jakób , najwymowniejszy z gromady , wystąpił naprzód . – Wielmożny dziedzic – rzekł głosem uroczystym – jest pono ciężko chory , a to czas żniw , kłopotać się będzie o robotę . Otóż zeszli śmy się tutaj , aby wam , dobra pani , powiedzieć : " Nie troskajcie się o pola , łąki i bydło , my strzedz wszystkiego pilnie będziemy . Zwieziemy zboże do stodół , zaorzemy niwy , bydłu upaść nie damy : nad wszystkiem jak nad własnem czuwać będziemy . Byłyście dziatek naszych i chorych opiekunką , ojciec wasz niejednego wsparł w nędzy , niejednego radą zdrową od nieszczęścia wybawił ; wypłacimy mu ten dług , który od lat tylu względem niego zaciągnęli śmy . " Te proste lecz poczciwe słowa wzruszyły serdecznie dziewczęta , łzy zabłysły im w oczach : Zosia zbliżyła się do gromady . – Dziękuję wam , dobrzy ludzie – rzekła podając dłoń gospodarzom – dziękuję serdecznie i przyjmuję waszą usługę . Niechaj Bóg ją wam nagrodzi ! A gdy się oddalili , obróciła się do Anielki z rozjaśnioną twarzą . – A więc nie jest jeszcze tak źle jak sądziła m ; Krysztof to tylko wyjątek ; zyskała m ich miłość : teraz i do Krysztofowej chętniej pójdę . I obie pobiegły z lekarstwem do chorej . Kiedy około południa pan Julian Szanorski , szwagier Zosi , oraz kilku sąsiadów , dowiedziawszy się o zaszłym wypadku , przybyli do Tworek , ofiarując się z pomocą , Zosia zmuszoną była podziękować za ich uprzejmość . – Inni was ubiegli – rzekła wskazując ręką pola , na których , jakgdyby we wsi nic ' nie zaszło , uwijali się jak zwykle ludzie , rżnąc zboże , wiążąc je w snopki i składając na wozy . I tak już działo się codnia ; Konarski leżał ciężko chory , lecz żniwa nic natem nie ucierpiały : wszystko odbywało się w swoim czasie . Zosia czuwała wszakże zdaleka . Często wziąwszy duży słomiany kapelusz na głowę , szła w czasie gdy skwar jeszcze dopiekał do pracującej rzeszy . Marynka towarzyszyła jej zawsze w tych wycieczkach , niosąc za nią koszyk z owocami , lub gąsior chłodzącego napoju . Przeszedłszy na pole , młoda pani częstowała wszystkich z kolei , poczem dopytywała jak idzie robota , co słychać u każdego w domu , czy jej obecność gdzie niepotrzebna ? Wieśniacy dziękowali za poczęstunek , a gdy który miał co na sercu , to zaraz o radę z prośbą do niej się udawał ; następnie obsypywali ją pytaniami : – Panieneczko , co tam nasz pan porabia ? czy mu lepiej ? kiedy wstanie ? To były słowa , które Zosia niemal codziennie tam słyszała , ale niestety , nic pocieszającego odpowiedzieć nie mogła , bo panu Konarskiemu lepiej nie było ; przyszła gorączka , i lekarz , który zrazu był spokojny , teraz lękał się jaki obrót choroba weźmie . – Gdyby był młodszy , był by m spokojniejszy – powtarzał ustawicznie . Zosia często łzy potajemnie ocierała , lecz wobec matki okazywała się spokojną . Cała wieś była rozżaloną na Krysztofa ; nie ulegało wątpliwości , iż to on był sprawcą niegodnego czynu , gdyż przepadł bez wieści po owej fatalnej nocy . Własna żona jego nieśmiała go już teraz bronić ; ucieczka go zdradzała . Każdemu przytem było wiadomem , że Krysztof oddawna odgrażał się dziedzicowi . Pan Konarski posiadał w folwarku poblizkim Tworek , młyn wodny , który postanowił puścić w dzierżawę . Znalazło się jednocześnie dwóch konkurentów , którzy wspólnie poczęli czynić zabiegi o wydzierżawienie owego młyna . Obaj byli dobrze znani we wsi , lecz jeden jako człowiek uczciwy i pracowity , drugi przeciwnie , jako chytry samolub . Pierwszy zwał się Walenty , był ojcem licznej rodziny ; drugi nosił imię Krysztofa . Mając do wyboru między takimi ludźmi , pan Konarski przełożył naturalnie pierwszego , a przez wzgląd na jego liczną rodzinę , wypuścił mu młyn w dzierżawę pod bardzo korzystnemi warunkami . Krysztof zapałał zazdrością i zemścić się postanowił , a wziąwszy strzelbę , zakradł się nocą do ogrodu i przez okno wypalił cło pana Konarskiego , który siedział wtedy w jadalni , zajęty czytaniem dzienników . Nie było jednego mieszkańca w Tworkach , któryby nie posądzał Krysztofa o popełnienie zbrodni ; wszyscy wrzeli gniewem nietylko na niego , lecz na całą jego rodzinę , i byli by z pewnością niejednę przykrość wyrządzili żonie , gdyby nie przykład ze dworu . Widząc panienki odwiedzające codzień chorą , ludzie nie śmieli im dokuczać , a Krysztofowa już nie wyrzekała teraz ani na Walentego , ani na dziedzica , spokorniała jakoś bardzo i gorąco modliła się , żeby Róg zdrowie panu przywrócił . Tak minęło parę tygodni . Sierpień zbliżał się do końca , gdy dnia jednego zajechała niespodzianie pani Liwska . Powróciwszy ze Szczawnicy , zastała list Anielki , uwiadamiający ją o chorobie brata . Przerażona , korzystając z ostatnich dni wakacyi , pospieszyła do Tworek , zabrawszy ze sobą wszystkie dzieci . Anielka nie mogła się nacieszyć rodzeństwem i matką , chociaż biedaczka miała trochę przykrości z powodu tego przyjazdu . Pani Liwska ustawicznie płakała , trzeba ją było ciągle pocieszać , odwagi dodawać . Anielka lękała się o matkę , aby płacz jej nie zaszkodził , i o wuja , którego widocznie te łzy drażniły . Z rodzeństwem także miała rozmaite zmartwienia : brat jej Karol przyjechał bez promocyi ; wprawdzie matka tłómaczyła go , że nie ma zdolności , lecz Anielka sądziła , że przy szczerych chęciach mógł by takową otrzymać . – Karolu – mówiła często do niego – my majątku nie mamy , pracować powinni śmy , szczególniej my starsi oboje . Czas było by już o tem pomyśleć , aby nie być drugim ciężarem ; miała m przyjąć już w tym roku obowiązki nauczycielki , korzystne miejsce nawet mi ofiarowywano , czterysta guldenów rocznego wynagrodzenia : to sumka , która skusić może . Układała m sobie , że za sto ubierać się będę , dwieście mamie oddawać , aby Wandkę zaczęła posyłać na pensyą ; sto chciała m odkładać na przyszłość , ale okoliczności nie dozwoliły . Nieszczęście jakie spotkało wuja , zmieniło plany : muszę jeszcze czekać dopóki do zdrowia nie przyjdzie . Ty więc przynajmniej pracuj i rąk nie opuszczaj , pokaż wujowi , żeś wart łask , jakie nam świadczy . – Dobrze ! dobrze , siostruniu – odpowiadał Karol – wierzaj mi , jam nie winien zupełnie : to ta łacina nieznośna , do której nie mam głowy , popsuła wszystko . – To pracuj nad nią ; tutaj u wuja książek nie brak , masz czas wolny – radziła Anielka – może zdał by ś powtórnie egzamin : pocóż czas marnować ? … – Jutro wezmę się do niej – odpowiadał znowu Karol – z pewnością jutro . Ale to jutro nie nadchodziło jakoś ; mijał dzień za dniem , chłopiec polował , harcował na koniach , zabiegał w pole , aby popatrzeć na żniwa , a gdy wieczorem rzucał się zmęczony na wyplatany fotel wuja , mówił zawsze do matki : – Codzień przekonywam się lepiej , że mam wyraźne powołanie do zawodu rolnika . – Karolu – odezwała się raz na to Anielka – mnie się zdaje , że to nie powołanie do zawodu rolnika w tobie się objawia , ale nieszczęsna żyłka próżniacza . Chciało by ci się polować , jeździć konno , a o pracy nie myśleć ! Raz tylko wszakże uczyniła tę surową uwagę bratu , gdyż matka spojrzała na nią z taką wymówką , że nie chcąc jej przykrości robić , więcej go już nie strofowała ; Wandzia martwiła ją również . – Lękam się , czy mama nie pieści jej nadto , czy w złoconych salonach stryjów , w których przebywa niemal codziennie , nie przywyka do zbytków – rzekła raz do Zosi – wszystko nie podoba się jej tutaj : co to będzie potem ? – Moja ty poważna osobo – rzekła Zosia , uścisnąwszy siostrę serdecznie – nie przewidujże naprzód złego ; toż to dziecko jeszcze : gdy dorośnie , rozumu nabierze . Anielkę te słowa nie zaspakajały przecież . – Boże mój ! – mówiła sama do siebie – gdyby m to ja mogła pracą własną zapewnić sobie kącik , chociażby najskromniejszy , wziąść matkę , Wandzię i braci do siebie , zmieniła by m może jeszcze moję dzieweczkę i na Karola-bym wpłynęła . . Lecz szlachetne te marzenia jak nateraz , zbyt były trudne do urzeczywistnienia , przynajmniej tak się jej zdawało . – Z czasem może dojdę do tego , muszę dojść – powtarzała niemal codziennie – ale to jeszcze nie tak prędko . Jeden tylko Wicuś nie dawał Anielce powoda do zmartwienia : przywiózł dobrą cenzurę , czytywał codzień z siostrą , dla matki był czuły i serdeczny , Karol zaś i Wandzia często zapominali się względem niej . Minął wreszcie sierpień , w szkołach nauki się rozpoczęły , pani Liwska uścisnąwszy wszystkich serdecznie , odjechała do Krakowa . Zajęcia w polu i ogrodzie ukończyły się powoli , około domowego gospodarstwa mniej było też do czynienia ; Zosia spędzała przeto większą część dnia razem z matką i Anielką przy łóżku ojca , który czuł się już teraz o wiele lepiej i z przyjemne – ścią gawędził z niemi . Nareszcie i zima nadeszła , mroźny wiatr ogołocił drzewa i trawniki ogrodu Tworek , śnieg prószyć począł , posępne mgły rozpostarły się na widnokręgu : szaro , smutno było w Tworkach , głucho i pusto . Jednego wieczora , kazawszy w gabinecie pana Konarskiego rozniecić ogień na kominku , Zosia i Anielka siadły przy nim , pierwsza z robotą , druga z książką w ręku , obok nich Marynka z kołowrotkiem zajęła miejsce . Pani Konarska , która czuła się tego dnia nieco słabą , udała się wcześniej na spoczynek . Na dworze cisza głęboka panowała , niebo iskrzyło się od gwiazd , ziemia zasłana była grubo śniegiem . Rozłożony w miękkim fotelu , pan Konarski słuchał z zajęciem czytania ; już prawie całkiem czuł się zdrów , pozostało mu tylko lekkie osłabienie . Naraz poza oknem na ogród wychodzącem dal się słyszeć szelest , jakby kroków ludzkich ; nie wiedzieć czemu , dreszcz trwogi przeszedł dziewczęta : Anielka przerwała czytanie , wszystkie trzy spojrzały ku oknu , jakiś cień przesunął się poza niem , poczem znikł i szelest kroków ucichł także . Dziewczęta spoglądały na siebie niespokojnie . – Cóż wam się stało ? patrzycie na siebie jakby ście coś strasznego zobaczyły – rzekł pan Konarski i rozśmiał się głośno – czytajże dalej niedługo dziesiąta wybije , to wam powiem dobranoc . Anielka pochyliła się do książki , już chciała zacząć czytać , gdy wtem roztwarły się drzwi gabinetu i stanęła w nich pani Maryanna Walicka , blada , wylękła , czyniąc jakieś znaki tajemnicze dziewczętom . Porwała się Zosia i wybiegła . – Panienko – rzekła Walicka – w sieni stoi Krysztof , powiada , że musi się z panem widzieć . Zosia zachwiała się na nogach . – Czyż tu niema Szymona , lub kogo z mężczyzn ? – spytała . – A nacóż wam Szymon potrzebny ? – odezwał się pan Konarski , którego uwagi tajemnicze znaki i strwożona mina Walickiej nie uszły ; więc dźwignął się z szesląga i powlókł za Zosią , a za nim Anielka i Marychna . Zosia spojrzała na ojca , ale prawdy powiedzieć nie miała odwagi ; pan Konarski słyszał wszakże wszystko . – Przywołaj go tutaj – rzekł do gospodyni . – Ależ on gotów na pana się rzucić – odparła Walicka . – Ojcze , pocóż marny cię narażać ! – prosiła Zosia . – A więc sam pójdę , kiedy przywołać go nie chcecie . To powiedziawszy , postąpił parę kroków : Zosia i Anielka zabiegły mu drogę , błagając , by tego nie czynił . Zapomniały jednakże , że drzwi od sieni nie były na klucz zamknięte ; Krysztof usyszał głos pana , przypadł do klamki i wszedł nieproszony do pokoju . Kobiety struchlały , tylko pan Konarski nie stracił przytomności ; odsunął je i postąpił ku winowajcy . – Czego chcesz odemnie ? – zapytał . – Oddać się w ręce pana – rzekł Krysztof , oczu nie podnosząc – Godził em na wasze życie , a wyście za to moją żonę leczyli w chorobie ; wracam właśnie od niej : powiedziała mi to wszystko . Jestem niegodziwiec , niech mię sąd ukaże : zasłużył em na więzienie . Pan Konarski wyciągnął do niego rękę . – Żałujesz , a zatem rozgrzeszam cię – rzekł – wrócił eś do nas , nie odchodź więcej ; pracuj i bądź uczciwym , a ja cię od kary uwolnię . Krysztof rzucił się do nóg mówiącemu , łzy szczerego żalu popłynęły mu z oczu . – O , panie ! czem ja się wywdzięczę za waszą dobroć ? – rzekł głosem przerywanym od łkań . – Wracając na drogę cnoty – odparł pan Konarski . Wzruszone tą sceną Anielka i Zosia , od łez także powstrzymać się nie mogły . Walicka i Marynka ocierały oczy . – Wróć teraz do domu – odezwał się znowu pan Konarski – a jutro przyjdź jeszcze tu do mnie . Krysztof podniósł się z kolan i pokorny cichy wyszedł z pokoju . – O ! jakiś ty dobry , jaki szlachetny , jaka ja szczęśliwa , że mam takiego ojca – zawołała Zosia , rzuciwszy się panu Konarskiemu na szyję . On uśmiechnął się łagodnie , przycisnął ją do serca . – Spełnił em tylko swój obowiązek – rzekł – silniejsi słabszych dźwigać powinni ; mam nadzieję , że łagodnością pociągnę go na prawą drogę . I wistocie nie omylił się . Krysztof odtąd poszedł drogą uczciwą . Głód i zimno zmusiły go do opuszczenia lasów , w których się kilka miesięcy ukrywał , zajmując się kradzieżą ; przyszedł nocą do swojej chaty , aby się posilić i ogrzać , poczem chciał wracać znowu do kryjówki ; . lecz posłyszawszy od żony o postępowaniu dziedzica , nawrócił się i postanowił przeprosić go , zdać się całkiem na jego łaskę i zostać uczciwym człowiekiem , odpokutowawszy winę cierpliwie . Widzenie się z panem Konarskim utwierdziło go w tem postanowieniu , zwolniony został od pokuty , lecz nie zhardział przez to ; przeciwnie tem więcej czuł się upokorzonym , tem uczciwiej chciał żyć , aby tym sposobem winę swą zmazać . Ludzie zrazu szemrali , że Krysztof spokojnie siedzi w chacie , ale gdy im Zosia przypomniała , iż Chrystus największym grzesznikom każe przebaczać , jeśli żal okażą , przestali , a nawet odtąd więcej jeszcze szanowali i kochali dobrych państwa . Tymczasem pan Konarski przyszedł powoli całkiem do siebie ; minęła zima , wiosna zawitała , Anielka postanowiła rozmówić się ze stryjem . Państwo Milescy , z któremi porozumiewała się listownie , czekali na nią jeszcze ; szło tylko o pozwolenie pana Konarskiego : nie chciała już dłużej zwlekać . Ale jakież było jej zdziwienie i zmartwienie zarazem : pan Konarski stanowczo oparł się jej zamiarowi . – Kładę veto na projekta panny – rzekł z uśmiechem . – Nie puszczę cię jeszcze , ptaszku , z mego gniazdka ; wychował em cię : musisz mi być posłuszną . Widząc wszakże , że Anielka zasmuciła się jego odpowiedzią , usiadł koło niej bliżej i położywszy dłoń na jej dłoni , badać począł po ojcowsku , dlaczego tak spieszy opuścić jego dom ; a Anielka przyznała się wówczas poraz pierwszy wujowi do marzeń , które od lat dziecinnych pieściła w sercu . Wzruszony jej opowiadaniem pan Konarski , uścisnął ją najprzód czule , potem zamyślił się głęboko . – Anielko – rzekł po chwili – jeśli masz takie zamiary , musisz myśleć o czem innem jak o tem , żeby się umieścić jako nauczycielka w prywatnym domu : to ci przyszłości nie zapewni . – Więc cóż będę robić ? wszak nic innego nie potrafię ? – zawołało dziewczę niespokojnie . – Obmyślimy coś powoli , trzeba mieć tylko troche cierpliwości – odparł pan Konarski . – Twoja przyszłość obchodzi mię również żywo , jak moich własnych dzieci : wierzaj mi Anielko . – O moje jestem już spokojny : Maryni z Juliuszem wszędzie i zawsze dobrze będzie , Zosi w Tworkach pracy i chleba nie zbraknie , a piękny cel życia , jaki ma przed sobą , zastąpi jej niezawodnie osobiste szczęście . . O tobie tylko muszę jeszcze pomyśleć , muszę dopomódz poczciwym twoim zamiarom . To powiedziawszy powstał i oddalił się do swego pokoju . Anielka rada nie rada , musiała zastosować się do jego woli . W tydzień może po tej rozmowie , pan Konarski powróciwszy późnym wieczorem z sąsiedztwa , kazał przywołać do siebie Zosię i Anielkę . – Mam ważne dla was nowiny – rzekł z uśmiechem . – Siadajcie i słuchajcie uważnie . Jedziemy do Krakowa i to bezzwłocznie , we środę , we czwartek najdalej . – A to zkąd ? – zapytały obie ze zdziwienia . – Chcę koniecznie , aby Anielka zdała w Krakowie egzamin i otrzymała patent nauczycielki . – Po co ? – spytała Zosia – czy Milescy tego żądają ? – Spotkał em dziś u Juliusza – ciągnął dalej pan Konarski , nieodpowiadając na pytanie Zosi – dalekiego naszego sąsiada Zagrzebskiego . Jestto człowiek już w wieku , lecz pełen jeszcze życia i ochoty do pracy . Otóż podniosł em dzisiaj projekt zakładania po wsiach nietylko elementarnych szkółek dla drobnej dziatwy , lecz i wyższych zakładów naukowych . " Słyszał em wiele o twej siostrzenicy , sąsiedzie – rzekł do mnie – i wiesz co przyszło mi na myśl , aby poradzie jej : niech założy taki właśnie pensyonat , dopomogę jej w tem dziele … Poczciwe jej zamiary względem matki tak mię ujęły za serce , iż ofiaruję jej murowany domek na moim folwarku Lisice , aby je mogła prędzej urzeczywistnić , niechaj tylko postara się o patent i o uczennice . " Anielka przypadła do ręki wuja , on przycisnął jej głowę do piersi . – Pojedziemy przeto do Krakowa – ciągnął dalej – będziesz przez rok cały pracować nad sobą , potem zdasz egzamin i wyrobisz sobie pozwolenie założenia pensyonatu , oraz zamówisz nauczycielki do pomocy , boć trudno było by samej jednej tak wielkiej pracy podołać . Naszym zamiarem jest wszakże , aby ś nietylko córki obywatelskie , lecz i oficyalistów przyjmowała także ; idzie nam bowiem nietylko o to , żeby tobie przyszłość zapewnie , lecz , żeby zarazem światło tak potrzebne u nas , w niższych warstwach rozszerzać . Będziesz miała , dzieweczko , jak pragnę – łaś , dla matki twej dach , dla rodziny utrzymanie , a przytem będziesz użyteczną społeczeństwu . Anielka w miejsce odpowiedzi okryła wuja ręce pocałunkami , w ciemnych jej oczach zaświeciły Izy , rumieńce wystąpiły na blade zwykle policzki . – Czy i ja , ojcze , będę zdawać egzamin na nauczycielkę ? – zapytała Zosia . – Względem ciebie mam inne zamiary – odparł pan Konarski . – Chcę aby ś kształciła się także , lecz w celu zupełnie odmiennym . Idzie mi o to , żeby ś potrafiła kiedyś , gdy zostaniesz jedyną panią Tworek , sama całym majątkiem zarządzać , żeby ś mogła przytem iść z postępem czasu . Pojedziemy zatem do Krakowa , będziemy się tam razem uczyć , bo i mnie zbywa na niejednych wiadomościach , a powróciwszy do Tworek , będziemy razem powtarzać to , co nam książki powiedzą . Dozwalamy cudzoziemcom wzbogacać się na naszej ziemi , patrzymy obojętnie , jak oni podnoszą się materyalnie naszym kosztem , jak nas wyprzedzają na każdem polu : to niegodnie . Weźmy się wszyscy gorliwie do nauki , do pracy ; przekonajmy świat , iż nie jesteśmy niedołężniej si od drugich . Nie natem wszakże koniec , dzieweczko , postanowił em coś jeszcze więcej … Chcę , aby ś zaczerpnąwszy praktycznych wiadomości w Krakowie , udzielała ich potem mieszkańcom Tworek . Niema większego nieprzyjaciela światła i moralności nad nędzę , a tem nauczymy naszych sąsiadów ubożuchnych , jak mają korzystać z każdego kawałka ziemi , jak mają szczepić drzewa , zakładać ogrody : jednem słowem będziemy polepszać ich byt materyalny . – Ojcze ! – zawołała Zosia – odgadł eś pragnienia serca mego … – i przypadłszy w objęcia pana Konarskiego , z wdzięcznością ucałowała jego ręce . W kilka dni potem państwo Konarscy oboje , Zosia i Anielka pożegnani ze łzami w oczach przez mieszkańców Tworek , podążyli do Krakowa . Anielce podwójnie biło serce do tej podróży : miała zobaczyć matkę , miała zacząć urzeczywistniać marzenia , które jeszcze w latach dziecięcych wzbudziły się w jej sercu . Gdy po całodziennej podróży ukazały się jej oczom stare mury kamienic Krakowa , gdy pociąg zatrzymał się przy dworcu , a ona wyskoczywszy z wagonu , znalazła się w objęciach matki , łzy słodkiej radości puściły się jej z oczu . . Pani Liwska zajmowała w Krakowie wygodne , choć szczupłe mieszkanie w jednej z kamienic znajdujących się na rynku ; lubo wiele miejsca nie miała , zaprosiła wszakże państwa Konarskich do siebie . Szczupło wam bedzie , lecz wygodniej niż w hotelu , a ja skorzystam natem , bo moję dzieweczkę będę miała przy sobie – rzekła do brata . Długo tego wieczora Anielka z matką gawędziły , układając plany przyszłości . – Gdy urządzę domek – mówiła , całując matki ręce – przyjedziesz wówczas do mnie , matusiu , razem z Wandką . Mateczka zajmie się gospodarstwem , ja wykładem nauk i dobrze nam będzie razem . Karol i Wicuś odwiedzać nas będą na każde święto , Wandzia uczyć się ze mną … Cóż , nie ucieszysz się mateńko ? – Dobre , poczciwe moje dziecko – odpowiedziała pani Liwska , pieszczotami okrywając córkę – więc nie przestała ś nas kochać , chociaż wychowała ś się zdala ? Tak zeszło im prawie do północy , gdy zegar wydzwonił dwunastą , pani Liwska podniosła się przestraszona . – Ależ to późno bardzo , ja cię zatrzymuję , a tyś pewno zmęczona i będziesz nią teraz pewno często , biedaczko moja – dodała , ocierając łzę – będziesz się trudzić dla mnie . Anielka uśmiechnęła się łagodnie . – Nic a nic nie czuję się znużoną – rzekła podnosząc się zwolna . – Jestem tak szczęśliwą , a szczęście sił podobno dodaje . To mówiąc objęła matkę ramieniem i ucałowała ją tkliwie . – Przerosła m cię , mateczko – rzekła – to też jako większa , obejmę teraz z kolei opiekę nad tobą . Jak ty niegdyś nademną , tak ja teraz czuwać będę nad tobą ; tylko proszę cię , nie myśl nigdy , że ja trudzę się dla ciebie . Trudem nie można nazwać pracy tak sowicie wynagrodzonej ; czyż może być dla mnie słodsza nagroda , jak być z tobą razem , z tobą , za którą lat tyle tęskniła m ! Było - to w owej porze , kiedy pierwsze noce jesienne zmienią zieloną barwę , w którą całe lato i wiosnę stroi się natura na złotawą , a miejacami purpurową , kiedy słońce dogrzewa , we dnie jeszcze ciepło , lecz wieczorem z pojawieniem się w górze chmur smużystych , już chłód dobrze dokucza . Długim gościńcem ciągnącym się na milę , wśród pól ogołoconych ze zboża i łąk , na których pasło się bydło , toczył się mały powozik , ciągniony przez dwa rącze rumaki , które pędząc kłusem , raźno parskały . Tu masy kurzawy , wzbijając się z pod kół i kopyt końskich , tworzyły wokoło niego szare obłoki . – Co za szkoda , że taka kurzawa – odezwał się z głębi powozu głos kobiecy – nic nie można widzieć przed sobą – i jednocześnie wysunęła się z niego śliczna główka młodej osoby , o ciemnych włosach , gładko zupełnie zaczesanych . – Cierpliwości , panienko , zaraz zjedziemy z gościńca w prawo na tę wązką drożynę ; tam kurzu nie będzie – odparł głos drugi – ztamtąd zobaczymy Lisice jak na dłoni . Jakoż rzeczywiście powóz skręcił niebawem na prawo i potoczył się wązką drożyną , wijącą się malowniczo wśród wierzb długim rzędem stojących , których cienie łamały się po parowie , co z obu stron drogę otacza ! … – Ach ! jak tam pięknie – zawołała młoda kobieta , wychylając się powtórnie z powozu . – Wuju , patrz co za widok prześliczny – i ciemne jej oczy z zachwytem wpatrywały się wda ] , gdzie na zielonem wzgórzu wznosiły się białe mury jakiegoś domostwa . U stóp wzgórza tu i owdzie rozrzucone chaty , ogródki i wijąca się wśród nich rzeczka , tworzyły razem prześliczny obrazek . Na ten wykrzyknik radosny wychyliła sio z powozu i druga postać , mężczyzna z włosem oproszonym siwizną , z czołem poważnem . Był to pan Konarski , młodą zaś osobą siedzącą obok niego , Anielka . Półtora roku minęło już od owego dnia , w którym zajechawszy do Krakowa , rzuciła się matce ze łzami w objęcia . Wyrobiwszy sobie patent i otrzymawszy pozwolenie założenia pensyonatu , jechała teraz do Lisic . Konie raźno parskały , powóz toczył się z hałasem po nierównej drodze , pola i łąki przesuwały się naprze – mian przed jej oczami ; ona nic prawie nie widziała , tylko to jedno wzgórze zielone z białym domkiem , w którym miała teraz mieszkać i pracować , ciągnęło jej wzrok . – Jak tam pięknie – szeptały ciągle jej usta , a w myśli wyobrażała sobie jak urządzi wewnątrz ów domek , skromnie , czyściutko , zupełnie jak w Tworkach było ; jak matce najwygodniejszy kącik odstąpi , jak w ogrodzie drzewek nasadzi a z wiosną i kwiatów nasieje : jak cały dzień czynnie będzie zajętą . Już miała zamówioną rodowitą francuzkę , oraz polkę , kobietę wysoce wykształconą , a pan Zagrzebski napisał jej , że może liczyć na pewno na pięć uczennic . Jechała z dobrą przeto otuchą i nadzieją w sercu , żwawe koniki zwalniać tymczasem w biegu zaczęły , dojechano bowiem do wzgórza i trzeba było im piąć się na nie . Po kilku minutach powolnej jazdy , wdarły się wreszcie na wierzchołek , tam woźnica zatrzymał je i Anielka wyskoczywszy z powozu , ujrzała się przed małym , biało bielonym domkiem , którego ganek stroiły festony dzikiego wina , mieniące się różnemi barwami , gdyż jedne z liści były żółte , inne purpurowe , inne jeszcze zielone , gdzieniegdzie zaś czerniały winne jagody . – Witam panią w jej własnym domu – odezwał się miły , lecz silny głos męzki z progu drzwi prowadzących z ganku do wnętrza domu . Anielka podniosła wzrok , pod festonami dzikiego wina stał mężczyzna wyniosłej , prawdziwie pańskiej postawy . Czoło jego wysokie w górę było podniesione , biała broda spływała na piersi , białe włosy starannie miał uczesane . Ubiór jego równie był pański jak cała postać , mimo wieku trzymał się prosto . Złożywszy przybyłym ukłon pełen uszanowania , zbliżył się następnie do Anielki , podał jej rekę poczem zwrócił się do pana Konarskiego : – Pozwolisz panie Ludwiku – rzekł – iż dziś twoją siostrzenicą zajmę się wyłącznie , a ciebie na drugim planie zostawię : muszę pokazać jej dom , ogród i całe gospodarstwo . Pan Konarski w miejsce odpowiedzi uścisnął dłoń Zagrzebskiego , a ten obrócił się znowu do Anielki i podając jej ramię , rzekł : – Chodźmy zatem , mam nadzieję , iż pani będzie zadowoloną z wszystkiego . Anielka szczęśliwa , zarumieniona , podała mu rękę , a on z usłużonością człowieka prawdziwie salonowego , wprowadził ją po schodkach wiodących pod ganek , ztamtąd do pierwszego pokoju . – Tutaj będzie jadalnia – rzekł – uczennice pani będą w niej mogły w zimowej porze używać do woli swobody , bo izba duża i widna . Można im będzie na szarą godzinę rozniecić troche ognia na kominie , aby im było weselej . Anielka obejrzała się wokoło , zdawało się jej , iż jest w Tworkach . Ściany izby były bielone , na środku stał duży stół dębowy , wokoło niego krzesła proste zupełnie , w dwóch rogach pokoju dwa olbrzymie drzewa oleandrowe . – Jakże one muszą pięknie kwitnąć w lecie ? – rzekła zbliżając się do nich . – To też dlatego kazał em je przywieźć tutaj , aby pani uprzyjemniały pracowite dnie – odparł pan Zagrzebski . Anielka uśmiechnęła się wdzięcznie . Z izby jadalnej prowadziło czworo drzwi w różne strony domu : jedne do niewielkiej kuchenki , drugie do dwóch dużych pokojów , które pan Zagrzebski na szkołę przeznaczył , trzecie do mniejszych już o wiele , gdzie miały być sypialnie . Czwarte drzwi zamknięte ominął , dopiero , gdy już cały domek zwiedzili , poprowadził młodą gosposię do nich . – Tu będzie pani gniazdeczko – rzekł – klasy i sypialnie urządzisz jak będziesz chciała , lecz tym pokoikiem pozwolił em sobie sam się zająć . To mówiąc otworzył drzwi . Anielka aż krzyknęła z radości ; ślicznym bo też był pokoik de którego weszła : obicie miał różowe , w oknach białe firanki i mnóstwo roślin kwitnących . Pod jedną ze ścian stała kanapka wygodna , przed nią stoliczek do roboty , a na nim kilka książek ; dalej maleńkie biurko , istne cacko wyrobu stolarskiego , z wszelkiemi przyborami do pisania , przed nim fotelik miękki , wygodny , a z okna , pod którem owe biurko stało , jakże piękny , rozkoszny widok . Rozległa zielona równina , niby kobierzec olbrzymi rozciągała się daleko , niżej pod nią bieliły się chaty , z których gwar wesoły dochodził aż do okna , zachodzące słońce złotem oblewało ten wdzięczny obrazek . – Jakże mam panu podziękować za to wszystko ? – rzekła Anielka zwracając się do pana Zagrzebskiego – pan tyle dla mnie uczynił eś . – Spełnij pani tylko swoje zadanie sumiennie – odparł pan Zagrzebski – a najlepiej mi podziękujesz . Nie wątpię wszakże , iż tak będzie – dodał biorąc jej rękę . Anielka uścisnęła mu dłoń na znak obietnicy . – Mam prośbę do pani – począł znowu pan Zagrzebski – wystarał em się dla niej o pięć uczennic , jak na początek to nie źle wcale ; otóż sądzę , iż mogła by ś przyjąć do swego pensyonatu jeszcze dwie , lecz któreby bezpłatnie nauki pobierały : są to córki moich oficyalistów , ubogie zupełnie , ale starannie wychowane dziewczątka . – I pan mnie prosisz o to ? pan , który tyle dla mnie uczynił eś – odparła Anielka . Pan Zagrzebski uścisnął jej rękę . – Przyślę je zatem – rzekł . – Już tylko jeden pokoik mamy do zwiedzenia – dodał następnie – w myśli przeznaczył em go dla mamy pani . To mówiąc skierował się do przyległego pokoju . Była to maleńka izdebka , z oknem na podwórze , lecz widna i ustawna . – Jest więc kącik dla każdego – odezwał się milczący dotychczas pan Konarski . – Szczęśliwem dzieckiem jesteś , Anielko : rzadko komu spełniają się tak życzenia jak tobie . Powróciwszy do jadalni , pan Zagrzebski udał się następnie do ogródka . Było tam kilkanaście drzew owocowych , kilkanaście krzewów porzeczek i malin ; reszta ogrodu pociętą była na zagony , które przy starannej pracy mogły przynieść spory dochód . – Z wiosną przyślę ci tutaj Zosię – rzekł pan Konarski – ona ci ogród urządzi ; obecnie pracuje u siebie , nie ma zatem czasu . Wierzaj mi sąsiedzie – dodał zwracając się do pana Zagrzebskiego – iż codzień więcej wdzięczny sobie jestem za tę myśl szczęśliwą , która mi doradziła kształcić córkę na tej drodze . Kobieta z niej doprawdy dzielna , z całym zapał em wzięła się do ulepszeń w ogrodzie i domowem gospodarstwie , a wieśniaczki , które ją swoim aniołem nazywają i wierzą jej jak świętej , naśladują ją powoli . Późnym wieczorem pożegnawszy Anielkę i poleciwszy ją opiece starej Wardelskiej , dawnej gospodyni pana Zagrzebskiego , która tutaj na łaskawym chlebie mieszkała , panowie opuścili folwark dążąc każdy w swoję stronę . Wardelska zajęła się serdecznie panienką : przyrządziła jej najprzód wieczerzę , następnie przygotowała wszystko , co było potrzebnem do spoczynku , a gdy dziewiąta wybiła , rzekła do Anielki : – Teraz pójdę się położyć , stare kości potrzebują spoczynku ; jutro sprowadzę panience dziewczynę do posługi , aby mi w robocie pomogła , to żwawiej wszystko pójdzie . Po jej odejściu Anielka stanęła w oknie zadumana . Już cienie nocy otaczały wioskę , uroczysta cisza panowała w powietrzu , od chat dochodziły tylko naszczekiwania psów , na niebo wysuwał się powoli księżyc , rzucając srebrne światło prosto w okna bielonego domku : prześliczny był to widok . Anielka była by chętnie całą noc przesiedziała w oknie , wiedziała jednakże , iż nie może pozwolić sobie tej przyjemności ; czekało ją wiele zajęć nazajutrz , potrzebowała nowych sił nabrać do pracy . Rzuciwszy przeto raz jeszcze tęskny wzrok na wioskę , udała się na spoczynek , lecz gdy pierwsze promienie rannego słonka oświeciły Lisice , zerwała się natychmiast z łóżka . Zaledwie zdążyła załatwić się z ubraniem , gdy pod wzgórzem ukazały się wozy wyładowane najrozmaitszemi rzeczami . Cały dzień miała co do czynienia : państwo Konarscy zaopatrzyli tak hojnie jej spiżarnię w rozmaite przysmaczki , kredens i kuchnię w sprzęty gospodarskie , iż ustawianie samej kuchni i spiżami zabrało jej połowę dnia . W pokojach dosyć było też do czynienia , bo młoda gosposia każdemu chciała znaleźć stosowny kącik i wygodę zapewnić . Wandka musi się mieścić razem z innemi uczennicami – mówiła sama do siebie – już ja z niemi sypiać będę , żeby pieszczoszce krzywdą ten rozdział z mamą się nie wydał . Co do mamy , oddam jej mój własny pokoik , wstawię tylko łóżko na miejscu kanapki , innych rzeczy nie ruszę wcale . Jej potrzeba wygody , światła , powietrza , wesołego widoku , mnie praca i młodość to wszystko zastąpi . Tak rozmawiając sama ze sobą , krzątała się po pokojach , ustawiała meble , zmieniała ich porządek ; zaledwie miała czas zjeść obiad , który jej Wardelska przyrządziła , tyle miała zajęcia . Kiedy jednakże około godziny siódmej zajechał pan Konarski , żeby dowiedzieć się jak sam powiedział wysiadając z bryczki : " Co pani na Lisicach porabia ? " już we dworku wszystko było ustawionem na właściwem miejscu . Okrzykiem radości powitawszy gościa , Anielka pociągnęła go następnie do wnętrza domku , aby się pochwalić całodzienną pracą . Uścisnął ją pan Konarski serdecznie , za oddanie własnego pokoiku matce , pochwalił urządzenie szkoły , poczem przymówił się o posiłek . – Przez ciebie ominął mnie w domu podwieczorek – rzekł wesoło – musisz mi zatem krzywdę wynagrodzić . Anielka nie zakłopotała się bynajmniej tą przymówką , dzięki pani Konarskiej , spiżarnia jej pustą nie była poprowadziwszy gościa do jadalni , roznieciła ogień na kominku , poczem rozłożywszy na stole biały obrus , przyniosła co tylko miała najprzedniejszego w domu : miód , orzechy , jabłka i chleb razowy . Pan Konarski uścisnął gościnną gosposię i zaprosił ją przed rozstaniem do Tworek na niedzielę . – Zosia przyjedzie po ciebie – rzekł , kiedy już wsiadał do bryczki – pojedziecie razem do kościoła , a ztamtąd do nas . – Zatem do widzenia – odparła wesoło Anielka – zlecą mi te dwa dni szybko , nie wątpię o tem , bo mam jeszcze dużo do czynienia . Stosownie do obietnicy , w niedziele , rano przed bielony domek folwarczny zajechała Zosia . Nie znała ona jeszcze Lisic , zachwyciła się niemi ; dzień był jasny i ciepły , słońce pięknie świeciło , więc obiegłszy domek , obie przyjaciółki udały się następnie na ganek . Na nabożeństwo czas był jeszcze wielki , gdyż proboszcz pana Zagrzebskiego dopiero około jedenastej odprawiał wotywę , siadły przeto gawędzić o planach przyszłości , o wielkiej pracy jaka je czekała , o pięknym celu , jaki każda miała do spełnienia w życiu . – Czy pamiętasz . Anielko – mówiła Zosia – ten dzień , kiedy idąc do chaty Magdaleny , po – wiedziała m ci , iż żałuję , że mężczyzną nie jestem … Dziś śmieję się z dawnych moich przekonań , tylko lat czternaście , jakie wówczas miała m , usprawiedliwić mogą podobnie niedorzeczne wyrzekanie . Dziś czuję się zupełnie zadowoloną ; coraz szersze pole pracy widzę przed sobą , coraz więcej przekonywam się , że choć zamknięta w maleńkim światku Tworek , będę przecież mogła sobie kiedyś powiedzieć : " Nie darmo żyła m . " Wiesz co zamyślam jeszcze uczynić ? oto wyrobić sobie pozwolenie założenia w Tworkach szkółki elementarnej . Gdy Marynka podrośnie , oddam jej nadzór nad nią , będziemy uczyć drobną dziatwę , a która z dziewcząt okaże wyższe zdolności , tobie ją następnie odeśle i ty nią dalej pokierujesz . Tak gawędziły , roiły i marzyły , a godziny tymczasem leciały ; wybiła dziesiąta i trzeba było podnieść się , by nie spóźnić na nabożeństwo . Kazawszy furmanowi jechać naprzód , dziewczęta postanowiły iść pieszo . Droga prowadziła brzegiem ruczaju , wśród wierzb garbatych i pochyłych , chciały ukończyć rozmowę zaczętą i użyć przechadzki . Nigdy jeszcze Anielka nie czuła się tak szczęśliwą , nigdy jeszcze nie modliła się tak serdecznie w kościele . Dziękowała Bogu gorąco za ziszczone marzenia … teraz już nie wątpiła , że wpłynie na siostrę i że brata przerobi . Trudniejsze do urzeczywistnienia nadzieje spełniły się , dlaczegóżby te spełnić się nie miały ? Za tydzień spodziewała się przyjazdu matki z Wandzią , Karol miał je odwieźć do Lisic Anielka układała sobie przeto jak przemówi do serca siostry i brata , jak oboje zachęceni jej przykładem , wezmą się do pracy i oszczędności . Wesoło i szybko zbiegła jej niedziela w Tworkach , wesoło i szybko mijały jej następne dnie w Lisicach . Wreszcie zawitała sobota tak upragniona , owa sobota , w której pod własnym dachem miała powitać matkę . Już o czwartej zerwała się z pościeli , wybiegła na ganek i wpatrzyła się w krętą ścieżynę pod wzgórze prowadzącą . Za najmniejszym turkotem rumieńce wybiegały na jej lica , a serce biło niespokojnie ; dłużył się jej dzień niesłychanie , co chwila wracała na ganek i patrzyła w dal , chociaż wiedziała , że przed piątą z wieczora nie mogą stanąć w Lisicach . Powoli słońce poczęło pochylać się ku zachodowi , w pokojach robiło się coraz ciemniej , więc Anielka kazała rozniecić w jadalni ogień na kominku i lampę zapalić , poczem nakryła ze służącą do stołu . Właśnie kończyły to zajęcie , gdy rozległ się przed domem trzask z bicza ; rzuciwszy serwetę , którą składała , Anielka pobiegła na ganek . Tym razem nie napróżno serce jej zabiło , wyczekiwani nadjechali ; odsunąwszy śpieszącą służące , sam podskoczyła drzwiczki karety otworzyć , podniosła wysiadająca Wandzię w górę i okryła ją pocałunkami , poczem rzuciła się matce na szyję . – A Wicuś co porabia ? – pytała , zwróciwszy się z kolei do starszego brata . – Zdrów , kazał cię uściskać – odparła pani Liwska . – Pan Piwarski , u którego jest na stancyi , zawsze z niego zadowolony : chłopiec dobrze się uczy . – Dzięki Bogu – szepnęła Anielka , zdejmując z matki ramion futro , weszli bowiem właśnie do sieni . Trudno opisywać całej sceny powitania , zapytania sypały się gradem tak z jednej jak z drugiej strony , pocałunki co chwila się powtarzały . Po tak długiej rozłące miały być znowu razem , wierzyć się im nie chciało . Pani Liwska obchodziła cały domek wokoło , lecz nic prawie nie widziała , oczy jej wlepione były ciągle w Anielkę . Zato Wandzia i Karol jak najdokładniej wszystko obejrzeli . Wandzię bawiła nowość , więc cochwila klaskała w ręce z radości . Matki pokoik podobał się jej bardzo , cieszyła się ogródkiem ; przystała chętnie na to , iż razem z innemi uczennicami sypiać będzie , dziwiło ją tylko , iż salonu nie widziała dotychczas . – A gdzież gości będziemy przyjmować ? – zapytała . Wchodzili właśnie do jadalni i Anielka pochyliła się z pocałunkiem do siostry . – Tutaj , dzieweczko moja – rzekła z łagodnym uśmiechem – tutaj jest nasz salon ; w Lisicach zbytków niema , to nie mieszkanie stryja Wincentego . Wandzia skrzywiła usteczka . – Śliczny mi salon – odparła . Anielka nic nie rzekła , udała że nie słyszy odpowiedzi siostry , tylko po jej pogodnej twarzy przebiegł cień smutku , pierwszy może od czasu , jak w Lisicach mieszkała . Smutek był to wszakże przelotny . Wniesiono obiad ; Anielka pamiętała jakie potrawy lubi Wandzia : gdy waza ukazała się na stole , mała kapryśnica rozjaśniła chmurne czoło . – Poczciwa siostrunia pamiętała o mnie – rzekła z uśmiechem . Słowa te wynagrodziły odrazu Anielce przykrość , której przed chwilą doznała , uścisnęła dziewczynkę , poczem zaprosiła wszystkich wesoło do stołu . Już obiad się skończył , posprzątano półmiski , nikt wszakże ani myślał odchodzić , mieli sobie tyle do powiedzenia . Anielka opowiadała siostrze , jak cały ranek w szkole będzie zajętą , jak potem wolno jej będzie biegać w ogródku , kopać , grabić i siać na wyznaczonym dla niej kawałku ziemi . Wandzia na wszystko się zgadzała , to jedno nie podobało się jej , iż córka ekonoma pana Zagrzebskiego , ma z nią razem się uczyć i mieszkać . – Przyznam się , iż dziwne ma ten pan wymagania – odezwał się Karol , mieszając się do rozmowy – na twojem miejscu , Anielko , odmówił by m mu stanowczo : niema w tem sensu najmniejszego . – Dziecko ! dziecko ! – poczęła uspokajać go pani Liwska – stawże się w jej położeniu ; pan Zagrzebski tyle dla niej uczynił , czyż ona może urn odmawiać ? – W żadnym razie i nikomu nie odmówiła by m podobnej prośbie – odparła żywo Anielka . – Dziewczynka jest przyzwoita i zdolna , grzechem było by nie chcieć jej przyjąć . – Szczególne zasady wpojono w ciebie w Tworkach , widzę , iż nigdy zrozumieć się nie będziemy mogli – rzekł gniewnie Karol . Poraz wtóry pogodna twarz Anielki zasępiła się dzisiaj . – Nie wątpię , iż z czasem zrozumiecie mię – odparła jednak łagodnie . Karol za całą odpowiedź roześmiał się głośno . Gdy wieczorem udali się wszyscy na spoczynek , Anielka zapewniwszy się , że siostrze i bratu niczego nie braknie , wsunęła się następnie do pokoju matki . Pani Liwska nie spała jeszcze , ujrzawszy ją wchodzącą , wyciągnęła do niej rękę . – Mam do ciebie wielką prośbę – rzekła , całując ją w czoło . – Dlaczego przemawiasz do mnie , mateczko , w ten sposób – odparła Anielka , na pieszczotę pieszczotą odpowiedziawszy – możesz tylko żądać czegoś odemnie , lecz nigdy prosić ; powiedz więc czego chcesz . – Żeby ś była pobłażliwą dla twego rodzeństwa – rzekła cicho pani Liwska . – Pamiętaj zawsze na to , dziecko moje , że oni w innych od ciebie wychowali się warunkach : ty nauczyła ś się w Tworkach oszczędności i pracy , oni przeciwnie , tylko do zbytków nawyknąć mogli u pana Wincentego . Co tobie zwyczajnem się wydaje , ich przeraża , co ty uważasz za obowiązek , oni za krzywdę poczytują sobie . Anielka westchnęła cicho . – Bądź spokojną , mamo – rzekła – będę pamiętać o tem , co mi w tej chwili powiedziała ś , uznaję słuszność twej uwagi . Poczem podniósłszy się z kolan zapytała : – Co Karol zamyśla dalej czynić z sobą ? – Karol – odparła zwolna pani Liwska , jak gdyby ociągając się z odpowiedzią – jak wiesz , promocyi znowu nie dostał . Stryj Wincenty wystarał się dla niego o miejsce u jednego z bankierów . Chłopiec posiada języki , ładnie przytem pisze , może na tej drodze przyszłość sobie zapewni . Ma obiecane , że jeżeli zyska sobie zadowolenie bankiera , to na przyszły rok otrzyma już 300 guldenów wynagrodzenia rocznego . – Będzie miał zatem na swoje potrzeby – odparła Anielka . – Marzyła m wprawdzie dlań coś innego , roiła m , iż ukończy uniwersytet , następnie … Lecz cóż o tem mówić co się nie ziści – dodała ze smutkiem , nie kończąc przerwanej myśli . – Niechaj weźmie się tylko do pracy szczerze i poważnie , a może być z niego jeszcze człowiek zacny ; trzeba wszakże wpłynąć koniecznie na jego sposób myślenia . – Tylko ostrożnie – wtrąciła pani Liwska . Anielka uśmiechnęła się łagodnie i pochyliła do matki z pocałunkiem . – Będę wyrozumiałą dla tych dwojga pieszczochów , przyrzekam ci to , mateczko – rzekła . Nazajutrz przed wieczorem Karol opuścił Lisice . Anielka nie czyniła mu już żadnych uwag , tylko kiedy siadał na bryczkę , szepnęła : – Karolu , pisuj często do nas , odwiedzaj gdy czas ci pozwoli i pamiętaj zawsze o tem , że masz matkę oraz młodsze rodzeństwo , o których przyszłości wspólnie zemną powinien eś myśleć . – Niechaj tylko dostanę u bankiera ową obiecaną pensyę , zobaczysz , że pomagać wam będę – rzekł Karol , podając siostrze rękę na pożegnanie . Nazajutrz , to jest w poniedziałek rozpoczęło się czynne życie dla Anielki ; codzień jedna z uczennic przybywała , bielony domek zaludniał się powoli . W końcu tygodnia już nikogo nie brakło , obie nauczycielki i ośm uczennic stawiło się podług zawartych układów : nauki rozpoczęto . Pani Liwska , chcąc ulżyć córce w pracy , wzięła na siebie dział domowego gospodarstwa , a było się czem zająć , bo pan Zagrzebski podarował dwie krówki , trochę drobiu i nawet jednego konika ; miała przeto o czem myśleć i zaczem się krzątać , nie wyrzekała wszakże . – Zdaje mi się , że przy pracy zdrowszą się czuję – mówiła często do Anielki – a przytem tak mi dobrze pod twoim dachem . – Pod naszym – poprawiała ją ze słodkim uśmiechem Anielka – wszakże wspólnie pracujemy . Gdy wieczorem po skończonych zajęciach siadały we dwie przy świetle lampy , jedna z robotą , druga z książką w ręku , gdy jeszcze czasami ułatwiwszy się wcześniej od nauk , Wandzia przybiegła do nich , wtedy pani Liwska czuła się tak szczęśliwą , iż łzy słodkiego wzruszenia napełniały jej oczy i kładąc robotę na stole , przyciskała obie córki do serca . – Dzieci moje – mówiła drżącym głosem – czemże ja zasłużyła m sobie na tyle łaski u Boga ! Takie chwile wynagradzały Anielce wszystkie trudy , zmartwienia i kłopoty codziennego życia , których niestety , niebraknie nigdy nikomu . O tych zmartwieniach i kłopotach jakie miała do znoszenia , nikt wszakże nie wiedział w Tworkach , nawet Zosia , ta serdeczna jej przyjaciółka . Nikt nie domyślał się , że często wieczorem , cicho płacze w swoim pokoju i że przyczyną tych łez jest jej mała siostra . Wandzia była niezłą dziewczynką ; ale tak rozpieszczoną przez matkę , tak zepsutą zbytkami przez stryjów , iż nie mogła przyzwyczaić się do skromnego życia jakie w Lisicach prowadzono i nieraz siostrze mimowolną przykrość wyrządziła . To narzekała na nudy , to na złe jedzenie , lub żądała nowych sukienek . Anielka znosiła cierpliwie jej kaprysy , przed nikim nie skarżyła się , tylko łagodnie przestrzegała siostrę . Przypominała sobie codzień obietnicę uczynioną matce i starała się być wyrozumiałą ; chociaż wieczorem zapłakała na siostrę , wstawszy rano , całowała ją znowu czule na dzień dobry . Zacne jej serce nie umiało do nikogo chować żalu , a tembardziej do Wandzi , którą kochała tak bardzo . Wandzia nie umiała wszakże oceniać tej dobrej i wyrozumiałej siostry , narzekała na nią w listach , narzekała przed koleżankami . Oceniali ją za to inni : Zosia i oboje państwo Konarscy kochali ją teraz więcej jeszcze niż dawniej . Co niedzielę śpieszył z Tworek do Lisic powóz po panią Liwską , Anielkę i Wandzię , a gdy zbliżyły się święta Bożego narodzenia , wtedy pan Konarski zabrał siostrę na cały ty – dzień do siebie i Wiecusia nawet z Krakowa sprowadził ; Karol , lubo był zaproszony , nie przyjechał , obowiązkami się wymawiając . – Bierze się zatem do pracy twój Karol – rzekła Zosia do Anielki – próżne były twoje obawy … Lecz Anielka westchnęła . – Daj Boże , aby tak było jak mówisz – szepnęła – daj Boże , aby tak on , jak Wandzia zmienili się na dobre . Nie powiedziała wszakże , iż zaczyna teraz tracić tę nadzieję , że Karol coraz rzadziej do niej pisuje , a Wandzia coraz częściej kaprysi , nie poskarżyła się na nich ani jednem słówkiem . Wśród pożytecznej pracy , cichych uciech i cichych smutków zbiegło kilka miesięcy . Drugie wakacye się zbliżały : święta Wielkiej Nocy , uczennice miały się rozjechać , pan Konarski zaprosił przeto siostrę znowu na kilka dni do Tworek . Z wdzięcznością przyjęła to zaproszenie pani Liwska , Anielka ucieszyła się niem również , bo w Tworkach najmilej czas jej upływał . Właśnie radzono nad tem , którego dnia z domu wyjechać , gdy stara Wardelska wszedłszy do pokoju , położyła na stole dwa listy , świeżo przez jednego z gospodarzy przywiezione z miasta . Pani Liwska poznała natychmiast na jednym z nich rękę pana Wincentego , rozłamała pieczątkę i czytać zaczęła ; lecz zaledwie przebiegła parę linii , opuściła ręce i ze smutkiem spojrzała na Wandzię . – Wiesz co , pieszczoszko ? – rzekła – stryj zaprasza cię do siebie na święta ; pisze mi , że Cesia tak tęskni za tobą , że musisz te dwa tygodnie wakacyi spędzić z nią razem . Cóż ty na to ? – Pojadę – odparła Wandzia bez namysłu , ale potem spojrzawszy na matkę i siostrę , zmieszała się cokolwiek ; ich smutne oczy zdawały się czynić jej wyrzuty , że tak chętnie je porzuca . – Sama nie wiem – szepnęła . – Jedź – rzekła Anielka – rozerwiesz i ucieszysz się z Cesią , może zato z większą ochotą będziesz potem pracować . Tegoż jeszcze wieczora suknie i bielizna Wandzi zostały zapakowane , a nazajutrz Anielka odwiozła siostrę do Gdowa , gdzie wysłana przez pana Wincentego garderobiana , czekała na Wandzię . Przy rozstaniu dziewczynce stanęły łzy w oczach , Anielce również kilka stoczyło się po twarzy ; lecz ponieważ jedna nie objawiła chęci pozostania , przeto druga nie powiedziała tego , co gwałtem cisnęło się jej na usta : " Nie jedź siostrzyczko , bo smutno nam będzie bez ciebie " i Wandzia uściskawszy siostrę , podążyła do Krakowa . Nie wesoło tym razem zbiegły Anielce święta w Tworkach , tęskno jej było za siostrą , tęskno za braćmi , którzy również zaproszeni przez pana Wincentego , przyjechać nie mogli . Napróżno Zosia usiłowała rozweselić ją żartami . – Nie dziw mi się – rzekła dnia jednego – przyznam ci się szczerze , iż lękam się , że Wandzia nie wróci więcej do nas . Stryjostwo niechętnie widzieli , gdy odjeżdżała od nich , Cesia płakała podobno przy rozstaniu . – Jeśli nie wróci , powiem o niej , że nie warta twej miłości – rzekła ze zwykłą sobie żywością Zosia – powinna już rozumieć , że ma względem ciebie obowiązki wdzięczności i że najwłaściwsze dla niej miejsce jest tam , gdzie mieszka jej matka . Było to wieczorem w drugie święto , gdy obie przyjaciołki tę rozmowę prowadziły . Anielka chciała właśnie coś jeszcze odpowiedzieć , aby ująć się za Wandzią , gdy na dworze dał się słyszeć turkot kół , podniosły się przeto żywo i do okna podbiegły . – Karol ! – krzyknęła Anielka , wychyliwszy się przez okno – Karol , doprawdy nie mylę się . Przed modrzewiowy dworek zajechał wistocie starszy jej brat ; Anielka uszczęśliwiona tą miłą niespodzianką , wybiegła naprzeciw i z okrzykiem radosnym wyciągnęła do niego ręce : lecz Karol zwykle wesoły i żartobliwy , dziś wysiadłszy poważnie z bryczki , uścisnął w milczeniu siostrę , poczem zwrócił się do Zosi . – Gdzie wuj ? – zapytał , podając jej rękę . Amelka spójrzała na niego zdumiona . – Czy Wandzia słaba ? – odezwała się tonem niespokojnym – ty jakąś złą wieść przywiozł eś Karolu , mów prawdę . Karol obrócił się do niej . – Stryj Wincenty umarł – rzekł – niechaj mama wszakże nie dowie się o tem zbyt nagle . Anielka odetchnęła . Tak była pewną , iż usłyszy coś złego o Wandzi , że ta wiadomość , choć smutna bardzo , ulżyła niemal jej sercu . Poprosiwszy Zosię , aby uwiadomiła matkę o przybyciu Karola , poprowadziła go następnie do wuja . Pan Konarski czytał właśnie dzienniki , ujrzawszy wchodzących , powitał Karola wesoło ; lecz , gdy ten powtórzył mu smutną nowinę , zmartwił się widocznie . Nie wiele znał on pana Liwskiego , nie mógł przeto cierpieć nad jego stratą , stanęła mu wszakże siostra na myśli . Pan Wincenty przysyłał 30 rubli miesięcznie pani Liwskiej , przy skromnych dochodach , jakie praca Anielki dostarczała , stanowiło to ważną pomoc . – Czy stryj zostawił jakie rozporządzenia względem twej matki ? – zapytał niespokojnie . – Wczoraj czytali śmy testament – odparł Karol – zapisał mi 20 , 000 guldenów . – A innym ? – Nic . – Na ciebie więc spada obowiązek dopomagania matce . Karol skinął głową . – Nie zapomnę o niej – odparł . Wejście pani Liwskiej przerwało rozmowę ; chcąc ją powoli przygotować do smutnej wiadomości , Karol powiedział jej , że pan Wincenty jest niebezpiecznie chory i że pragnąc się z nią zobaczyć , wysłał go po matkę do Tworek . Trzeba było jednakże w końcu prawdę powiedzieć ; pani Liwska mniej spokojnie od córki przyjęła smutną wiadomość , bo jakkolwiek pan Wincenty był względem niej czasami dumny , czasami wyniośle oziębły , w tej chwili pamiętała wszakże tylko o tem , że był to brat jej męża i że nieraz w chwili trudnej podawał jej rękę pomocy . Nazajutrz rano , zaraz po śniadaniu pani Liwska pośpieszyła z synem do Krakowa ; Anielka nie mogła jechać , gdyż obowiązki nie pozwalały jej na to . W kilka godzin po odjeździe matki , pożegnawszy mieszkańców Tworek , sama do Lisic podążyła . Dziwnie pustym wydał się jej teraz domek , dziwnie smutnym i głuchym . Już uczennice powróciły , już nauki rozpoczęły się , jej przecież ciągle jeszcze czegoś w nim brakło . Minął tydzień , z Krakowa żadnych wieści nie było , minął drugi , toż samo . Anielka napisała do matki , prosząc o jaknajrychlejszą odpowiedź . Już miała wysyłać z tym listem posłańca , gdy dano jej znać , że pani Liwska przyjechała ; uradowana pobiegła przed dom , pani Liwska już wysiadła z bryczki : bladą była , zmienioną na twarzy , znać było po niej smutek i zmęczenie . – Mateczka ! – wyrwało się z piersi Anielki tonem , w którym radość i długo stłumiona tęsknota brzmiały jednocześnie . – Mateczka kochana ! – powtórzyła , całując jej ręce – przecież wróciła , tak tu smutno było bez ciebie ; lecz gdzież jest Wandzia ? – dodała po chwili , rozglądając się wokoło . Pani Liwska podniosła smutny wzrok na córkę . – Wandzia – powtórzyła wahająco – Wandzia została . – Została ! – krzyknęła Anielka i ręce załamała . Pani Liwska zbliżyła się do niej , ujęła ją za rękę . – Anielko – rzekła łagodnie – Wincentowa i Cesia prosiły mię tak usilnie , iż nie umiała m odmówić . Może też i lepiej się stało : ubywa ci jeden ciężar . Trzydzieści rubli , które pan Wincenty dawał mi miesięcznie , już pobierać nie będę ; wprawdzie Karol ma teraz nam pomagać , ale ja na Karola nie liczę . – Mamo ! – zawołała z wymówką Anielka – czyż sądzisz , że ja liczę … Na niczyją pomoc nie oglądam się i nie oglądała m nigdy , na własną tylko pracę . Wandzia nie przyspożyła by nam wydatków , cóż znaczyć może jej osóbka przy tylu innych , a tam przywyknie do zbytków , zapomni o nas . Tu łzy gorące popłynęły z jej oczów . – Ja ją tak kochała m – dodała po chwili . – Ciężką jest praca , której się podjęła m , lecz myśl , że dzieweczka moja korzysta , że mam ją pod swoją opieką i mogę wpływać na nią , wynagradzała mi wszystko . – Cóż miała m zrobić , gdy ona sama chciała tego – odparła pani Liwska – wśród łez wyznała mi , iż woli zostać . Anielka zasłoniła twarz rękoma , chwilę tak stała nic nie mówiąc , nie poruszając się nawet ; zdawać się mogło , że słowa matki zmroziły w niej nagle życie . – Dziecko moje – szepnęła przestraszona pani Liwska – co tobie ? Anielka odsłoniła twarz , była bladą jak marmur , uśmiechnęła się jednak do matki . – Chodźmy dalej – rzekła zwykłym słodkim swoim głosem . Pani Liwska spojrzała niespokojnie na córkę , lecz Anielka odzyskała jaż zwykłą pogodę . – Póki mam ciebie , mateczko , przy sobie – szepnęła pochylając się z pocałunkiem – nie wolno mi narzekać . Mam przytem pracę , którą lubię , przez którą jestem użyteczną społeczeństwu , o ! jam jeszcze bardzo bogata . Wzruszona tą odpowiedzią pani Liwska , uściskała ją czule . – Ty będziesz miała wieczny żal do Wandzi – rzekła . – Nie , mamo – odparła Anielka – dziecko z niej jeszcze , do dziecka żalu mieć nie można . Będę do niej pisywać dwa razy na tydzień , będę zdala ją przestrzegać i czuwać nad nią . Wieczorem przecież płakała długo , ale płacz jej był spokojny ; nie było w nim goryczy , tylko cichy , pełen poddania się smutek , a gdy nazajutrz przyjechała Zosia do Lisic i usłyszawszy , że Wandzia pozostała w Krakowie , objawiła głośno swoje oburzenie , Anielka rzekła do niej : – Nie sądź ją za surowo , Zosiu ; ją tu i tam ciągnęło serce … ona bardzo kochała Cesię . – Już co ty , to każdego usprawiedliwić chcesz zawsze – odparła Zosia – co do mnie , powtórzę raz jeszcze to co już powiedziała m : " Wandzia nie warta jest twej miłości , bo nie odpłaca ci równem przywiązaniem . " Anielka uśmiechnęła się łagodnie : " Od ukochanych nie żądaj by dali Równy dział serca i tak cię kochali , Jakeś ty ich ukochała , " odparła słowami poetki . Pięknemi były Lisice , gdy wiosna stroiła je w świeżą zieloną szatę , lub gdy latem szumiały na ich polach zboża ; pięknemi były , gdy wichry jesienne miotały zżółkłemi liśćmi po drogach i łąkach , ale podobno najpiękniejszemi , kiedy mroźny grudzień białym całunem je przyoblókł . Tak przynajmniej myślała Anielka , gdy stojąc w oknie jadalnego pokoju , patrzyła tęsknym wzrokiem na białe wzgórze , błyszczące zdala sople lodów , strojące dachy skromnych lepianek , na leciuchnym puchem pokryte gałęzie drzew i kryształową wstęgę , wijącą się wśród nich . Smutny był to obraz , niemniej wszakże piękny : ulatujące w górze gromady wron , kracząc żałośnie , czyniły go bardziej jeszcze posępnym ; lecz jej ten smutek przyrody przypadał do duszy , i w jej sercu było dziś nie wesoło . Tęsknym wzrokiem ścigała białe dachy domostw , a myślą cofnęła się w lato minione . Przypomniała sobie ów dzień , kiedy poraz pierwszy jechała z wujem do Lisic . Słońce świeciło wówczas jasno i ciepło , a w jej duszy świeciła tez jasno nadzieja . Wyobrażała sobie jak szczęśliwą będzie w owym białym domku na zielonem wzgórzu , jak mile upływać jej tam będą święta razem z matką i rodzeństwem . Wystawiała sobie jak ochotnie pracować będzie w tym domku , widząc jaka ją za to czeka nagroda . I pracowała rzeczywiście z ochotą , pracowała pilnie i sumiennie , ale niestety nie zyskała tej nagrody , jakiej się spodziewała . Dziś była to wigilia , ona miała przecież spędzić ją samotnie z matką tylko . Pani Liwska przeszła przed kilku tygodniami ciężkie zapalenie płuc , nie wolno jej było jeszcze wyjeżdżać z domu , o Tworkach marzyć nie można było ; ztamtąd również nikt do Lisic przybyć nie mógł , bo pani Konarska czuła się niezdrową tej zimy , więc tak mąż jak córka w dzień tak uroczysty odstąpić jej nie chcieli . Anielka była pewną , że Wandzia z braćmi przyjedzie , tymczasem rano dostała listy uwiadamiające ją , iż nie przybędą , bo Cesia prosiła , żeby Wandzia i Wicuś z nią święta , spędzili , a Karol nie powrócił jeszcze z Paryża . Już od dwóch lat nie widziała ona starszego brata : otrzymawszy spadek po stryju , Karol pojechał do Francyi w celu kształcenia się wyższego , jak mówił . Zrazu przysyłał matce dwadzieścia rubli miesięcznie i pisywał regularnie , ale powoli począł się zaniedbywać w obowiązku , a teraz już od pół roku nie dawał znaku życia o sobie . Pani Liwska płakała nad tą obojętnością syna , Anielka lubo niemniej bolała , pocieszała ją wszakże to pieszczotami , to słowami nadziei : – Nie ma może czasu – mówiła – na święta pewno przyjedzie . Ale sama w sercu nie miała tej nadziei . Zapomniał o nas – myślała , stojąc w oknie i zapłakała cicho . Tak wierzyła , iż wpłynie na niego , że go przerobi , tymczasem nietylko że tego uje dokonała , ale Karol zmienił się widocznie na niekorzyść . Nikt nie przyjechał do Lisic , nikt z rodzeństwa , a przecież wiedzieć musieli , że matka podniosła się niedawno z ciężkiej choroby , wszakże pisała im o tem . U stryjenki przyjemniej im święta upłyną – mówiła do siebie z goryczą – u nas nie mieli by ani takich przysmaczków , ani przyjemności , jakich tam używają … Jeszcze stała w oknie , gdy naraz dał się słyszeć na dworze dźwięk dzwonków : ktoś jechał widocznie . Może to oni – szepnęła i serce jej zabiło , wytężyła wzrok . Na krętej ścieżynie pnącej się pod wzgórze , widać było sanki ciągnione przez parę żwawych koników , a w nich kogoś otulonego futrem : nie była to Wandzia ani Wicuś . – Może Karol – rzekła już smutniej Anielka , lecz i teraz się zawiodła . Siwe koniki wdarły się na wzgórze , a ona poznała siedzącego w sankach proboszcza . Westchnęła cicho i poszła powitać gościa . – Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus ! – rzekł proboszcz , roztwierając na rozcież drzwi – a to zawieja straszna , myślał em że nie dojadę . To mówiąc siwy jak gołąbek starzec , podał obie dłonie Anielce . – Cóż słychać , jakże zdrowie , bracia , siostry czy przyjechali ? – zapytał , – Same jesteśmy – odparła Anielka – mama właśnie zdrzymnęła się nieco , lecz pewno już się zbudziła ; może ksiądz proboszcz pozwoli dalej i otworzyła drzwi do przyległego pokoju . – Mateczko , gościa mamy – rzekła – ksiądz Jan przyjechał . Pani Liwska , która drzymała rzeczywiście , podniósłszy się spiesznie z kanapki , rozjaśniła przygaszoną lampę , poczem podała rękę proboszczowi , prosząc , aby zajął miejsce w fotelu . – Coś smutne mi jesteście , moje panie – rzekł ksiądz , przypatrując się uważnie matce i córce – coś wam dolega ; przyznajcie się przyjacielowi , a lżej wam będzie . Samotne dumanie rozdrażniło nieco Anielkę , słowa księdza wywołały łzy w jej oczach ; nie chcąc zdradzać się z niemi , oddaliła się szybko pod pozorem , iż musi poczęstować gościa przysmaczkami własnej roboty . – Biedne dziecko – westchnęła za nią pani Liwska – pracuje ciężko od rana do wieczora i nie ma nawet tej nagrody , żeby święta wesoło spędzić mogła . – Nie ma nagrody za swoją pracę ; a , nie bluźnijcie dobrodziejko – odezwał sic proboszcz z ożywieniem . – Czyż może być piękniejsza nagroda od tej , którą to poczciwe dziecko zyskało . Ludzie ją cenią , szanują , kochają , gdzie pójdę tam tylko słyszę : " Cóż to za zacna osoba ta panna Aniela ! " – Tak , obcy ją cenią i kochają , ale swoi płacą obojętnością . – Ha ! nie każdemu Bóg jedno dał – odparł ksiądz . W tej chwili weszła Anielka z tacą pełną przysmaczków i postawiła ją na stole . – Te wszystkie specyały – rzekła z uśmiechem – z Lisic pochodzą : orzechów i jabłek dostarczył nam nasz ogródek , ciasta mojej własnej są roboty . Liczyła m na gości , ale się zawiodła m … Ostatnie słowa wymówiła z widocznem rozżaleniem . – Domyślam się , liczyła ś na siostro i braci – rzekł proboszcz – no , ależ to się nie zmarnuje ; braci i siostr nie brak w Lisicach , poszukaj ich tylko w ubożuchnych chatkach . Wiesz co , dziecie , zostanę z wami na wigilii , a potem zejdziemy ze wzgórza i przysmaczki między dziatwę Lisic rozdzielimy . Anielka uśmiechnęła się wesoło . – Dziękuję wam , księże Janie , za tę radę – odparła – aż mi jaśniej na sercu myśląc , jaką dziś radość sprawię w Lisicach . I ożywiona tą szlachetną myślą zajęła się przygotowaniem do wieczerzy , a gdy na niebie błysnęła pierwsza gwiazdka , zaprosiła do stołu matkę i proboszcza . Pani Liwska patrząc na uśmiechniętą twarz córki , rozpogodziła powoli zasępione czoło i z zajęciem słuchała nowinek , jakich udzielał jej proboszcz . Był to zacny , wesoły a przytem rozumny starzec , mile upływał czas w jego towarzystwie ; bo i pożartować umiał i radę serdeczną udzielić i rozmowę poważną poprowadzić . Więc chociaż tylko we troje siedli do wigilii , nie nudzili się przecież ; raz poważnym , raz żartobliwym tonem prowadzona gawędka , nie ustawała ani na chwilę . Po wieczerzy wyładowawszy spory koszyk przysmaczkami , Anielka zwróciła się do proboszcza . – Pójdziemy zatem ? – zapytała . – Pójdziemy – odparł podnosząc się od stołu – mam przy sobie kilkanaście elementarzy z obrazkami : kto z dziatek pacierz zmówi bez omyłki , elementarz dostanie . Otuliwszy się w futra , spuścili się niebawem ze wzgórza , Anielka żwawym krokiem szła naprzód , za nią podążał proboszcz ; cisza uroczysta panowała wokoło , tylko śnieg skrzypiał im pod nogami , a od wioski dochodziły echa nuconych pieśni kolędowych w chatach . Ciemno było wokoło , śnieg grubemi płatami padał ; tylko maleńkie okna chatek błyszczały tu i owdzie , bo dzisiaj w najuboższej lepiance Lisie świecił ogień na kominie , w najskromniejszej chatce obchodzono pamiątkę narodzenia Zbawiciela . Wreszcie dotarli do jednej , Anielka zatrzymała się , proboszcza naprzód puszczając . Starzec pchnął drzwi i wszedł do wnętrza , tam jakże miły przedstawił się im obrazek . Przy kominie , na ławie dębowej siedział średnich lat mężczyzna z łokciem opartym o , z ręką w bujne włosy zapuszczoną ; nucił na głos kolędę , a nogą poruszał kołyskę , w której maleńka leżała dziecina . Dwoje starszych dziatek , siedząc pod kominem , wtórowało mu w pieśni , a młoda jeszcze kobieta uwijała się po izbie , misy sprzątając ze stołu , pod którym wiązka siana leżała . – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ! – rzekł proboszcz , posuwając się naprzód . Słowa te sprawiły zamięszanie w chacie : dzieci ścisnęły się w jednę kupkę i oczy szeroko rozwarły ; mężczyzna porwał się z ławy , kobieta stanęła w środku izby . – Na wieki wieków ! – odparli oboje , nie poznając jeszcze proboszcza . – Przyszli śmy z kolędą dla dziatek – odezwała się Anielka – każcie im matko pacierz zmówić . Teraz dopiero domyśliła się kobieta , kto zawitał w progi ich chaty . – Maryś ! Franek ! chodźta tu ino . – Dzieciątko Jezus przysłało swego aniołka , trzeba pacierz zmówić – zawołała . Nie znały dzieci Anielki , bo zajęcia nie dozwalały jej zabiegać do chat . Spojrzawszy na słodko uśmiechnięte usta dziewczęcia , na pełne dobroci oczy , uwierzyły matce . Zesłany anioł miał białą błyszczącą szatę , tak się im przynajmniej zdało , bo śnieg ustroił wspaniale Anielkę ; więc zalęknione poklękły i złożywszy pobożnie rączęta , zmówiły pacierz bez omyłki , poczem dostały każde książeczkę , a w dodatku jabłuszek i pierników . Idąc od chaty do chaty , Anielka wszędzie wywoływała zrazu zdumienie , a potem głośną radość . Wszędzie dziatki brały ją za anioła Bożego , i aniołem była rzeczywiście , który zstąpił z bielonego domku wzgórza między chaty wieśniacze , aby siać wśród nich szczęście i wesele . Wróciwszy do domu dowiedziała się , że matka poszła już do swego pokoju , proboszcz pożegnał ją przeto , wsiadł do sanek i ruszył do pana Zagrzebskiego a ona pośpieszyła do matki . Pani Liwska nie spala jeszcze , wyciągnęła do niej ręce . – Nie źle zeszła nam wigilia – rzekła , westchnąwszy smutnie – wszak prawda , dziecię ? poczciwy proboszcz rozweselił nas trochę ; jakby to było pięknie , gdyby oni byli przyjechali . Anielka przyklękła przy łóżku matki , ujęła obie jej ręce i do ust przycisnęła . – Nie myślmy już o tem , mateczko – rzekła – wszakże im dobrze u stryjenki , nie brak im niczego . I mnie już teraz dobrze na duszy , tyle radości sprawiła m moją kolędą . Jutro dziatwę zaproszę do siebie na podwieczorek : wszak pozwolisz mateczko ? Stół zastawię suto , zagram im krakowiaka , niechaj użyją święta ; zapomnimy o sobie , patrząc na ich szezęście i będzie nam znowu dobrze razem . – Poczciwe moje dziecko – szepnęła pani Liwska i wzruszona uścisnęła córkę czule . Już godzina dziesiąta wybiła na wielkim zegarze ściennym w jadalnym pokoju , Anielka przecież jeszcze nie spała ; pisała list do Tworek , do swej ukochanej Zosi , z którą chciała się podzielić wrażeniami dnia minionego . " Ty pewno równie spokojnie spędziła ś wigilią – kreśliła żywo po papierze – i równie też przyjemnie jak ja … Nie zapomniała ś pewno o mieszkańcach Tworek , a teraz cieszysz się nagrodą jaka cię spotkała za spełnienie dobrego uczynku . Przekonała m się , Zosiu , że gdy w sercu mamy zadowolenie z siebie , to niema wtedy dla nas smutnego położenia . " Nagle przeraźliwe jakieś krzyki przerwały jej pisanie ; rzuciwszy pióro , zerwała się od stolika i do okna pobiegła . – Ogień ! – krzyknęła – ogień w Lisicach ! Krwawe słupy płomienia wznosiły się z pod wzgórza : jedna z chatek wioski płonęła . Czerwona łuna już roztoczyła się na niebie , jasno oświecając Lisice ; zbudzone wrony zrywały się z drzew ze złowrogiem krakaniem , wieśniacy lamentując głośno , biegali tu i owdzie , wołając o ratunek . Pierwszą myślą , jaka obudziła się w sercu Anielki było , iż matka przestraszy się zapewne tego zgiełku ; pobiegła przeto do niej : pani Liwska nie spala jeszcze . – Co się stało ? – spytała przerażona . – Niech mateczka będzie spokojną – rzekła Anielka – pali się we wsi , lecz ludzie już pobiegli z pomocą ; ja zaraz tutaj wrócę . To powiedziawszy udała się śpiesznie do kuchni i zarzuciwszy na siebie futro , kazała starej Wardelskiej iść do pokoju matki , czuwać nad nią , sama zaś podążyła w stronę , zkąd widać było krwawe słupy . Na końcu wioski stała obszerna chata , dwie rodziny mieściły się w niej , ta to chata paliła się . Ludzie leli ogień wodą , ale ogień buchał coraz mocniej : słaba była nadzieja , aby go przytłumić mogli . Chata zdawała się już być skazaną na spalenie , a w tej chacie spało dziecię maleńkie ; tak przynajmniej wołała młoda kobieta wyrywając się do niej z pośród otaczających ją niewiast , które zapewne z obawy , aby nie rzuciła się w płomienie , otoczyły ją wokoło . Troje drobnych dziatek trzymało ją przytem mocno za suknię , krzycząc by nie odchodziła : był to widok rozdzierający serce . Wtem od strony gościńca dał się słyszeć tętent koni . Anielka spojrzała : drogą szeroką pędził oddział konnych , na jego czele jechał młody mężczyzna , postawy wyniosłej , zimny wiatr rozwiewał mu włosy z czoła ; koń jego zrywał się niespokojnie , on głaskał go ręką i pochylał głowę ku niemu , jakby mu coś mówił ; za nim pędzili ludzie z pochodniami , mając przy boku topory , za konnych oddziałem beczki z wodą : zagrożonym pomoc przybywała . – Panie , ratuj mi dziecko ! – krzyknęła nieszczęśliwa kobieta i wydarłszy się otaczającym ją kobietom , wyciągnęła ręce do nadjeżdżającego . Młody mężczyzna zeskoczył z konia . – Gdzież ono ? – zapytał . – Tam – odparła kobieta , wskazując na palącą się chatę – ogień już dosięga izbę , w której śpi mój maleńki . Jedno okno nie było jeszcze zajęte płomieniem , to które wskazała nieszczęśliwą matka , lecz syczące języki już próbowały je dosięgnąć . Przybyły spojrzał wahająco , niebezpieczeństwo groziło wielkie temu , coby się ważył dziecię ratować , lada chwila dach mógł się zapaść . Lecz w tej samej chwili , z głębi chaty wydarł się krzyk dziecięcy , taki rozdarty i taki okropny , iż najtwardsze serce ścisnąć się musiało . Młody człowiek skoczył ku palącej się chacie , pchnął silną dłonią zabite okienko , a potem bez namysłu wsunął się w otwór . Głucha cisza zaległa wokoło , przez chwilę słychać tylko było trzask płomienia i łamanie się belek . – Żyje ! żyje ! – rozległo się naraz w powietrzu . W oknie ukazał się znowu młodzieniec , trzymał w objęciach maleńką dziecinę i wyciągnąwszy z nią ręce , podał ją matce , która nie wstrzymywana przez nikogo , przypadła do niego . Dziecię zostało uratowane , lecz czyjego wybawca wyjdzie cało , na to nikt jeszcze nie umiał odpowiedzieć . Płomień dosięgnął już okna : bez narażenia życia nie można było przez nie się przedrzeć . Ale ten co w niem stał , odważnego snadź był ducha ; osłoniwszy głowę zwilżoną płachtą , jaką w izbie znalazł , rękoma uzbrojonemi w grube rękawice , schwycił się okopconej już dymem ramy okna . – Boże , ratuj go ! – szepnęła Anielka , zasłaniając od przykrego widoku oczy rękoma . Próżne wszakże były jej obawy : głośny okrzyk radości wydany jednocześnie przez kilkadziesiąt piersi , oznajmił jej , iż szczęśliwie minął niebezpieczeństwo … Odsłoniła oczy : stał już w pośród swoich łudzi i rozkazy wydawał . Woda lała się strumieniem , topory rozrywały palące się belki : obejrzała się wokoło , czy i dla niej nie było tam co do czynienia . O ! było dużo do roboty : tu dzieci drżały od zimna , a nad niemi kobiety łamały ręce ; tam , nieco dalej na śniegu , leżał chory starzec i jęczał cicho . Anielka pochyliła się do dwojga najmniejszych dzieci , wzięła je na ręce i futrem otuliła ; zrzuciła z głowy wełnianą chustkę i podała ją trzeciemu , aby się okryło ; poczem wezwawszy dwóch wieśniaków , kazała im podnieść chorego starca . – Niechaj który z was pomoże mu iść na wzgórze – rzekła – mam miejsca teraz dosyć , moge chorym i dzieciom dać u siebie na parę dni schronienie . Spełniono natychmiast jej życzenie : dwóch żwawych parobczaków ująwszy starca pod ręce , poprowadziło go za Anielką , która tuląc dwoje maleńkich , w objęciach i wołając starsze za sobą , podążyła na wzgórze . Po długich , pełnych poświęcenia usiłowaniach , ogień wreszcie ugaszonym został : część chaty ocalała . Osmalony dymem , uznojony potem , młody człowiek co dziecię uratował , obrócił się do swych ludzi : – Wracajmy teraz – rzekł – jużeśmy nie potrzebni – poczem wskoczywszy na konia , podążył na gościniec , a ludzie za nim . – Czy nie wiesz , Bartoszu , kto była ta panna , która pogorzelców zabrała ze sobą ? – zapytał nagle , zwracając się do jednego z jadących bliżej niego . – Nauczycielka ze szkoły – odparł zapytany – starszy pan ją zna . *** W trzy dni po tej strasznej nocy , Anielka siedziała znowu sama jedna , zadumana , cicho , w oknie ; pani Liwska drzymała w przyległym pokoju : wtem przed ganek zajechały niespodzianie czyjeś sanki . Ciemno już było na dworze , trudno było przeto rozpoznać , kto przybył ; będąc pewna że to z Tworek goście zawitali , Anielka pobiegła do sieni . Omyliła się wszakże , jakiś młody nieznajomy , którego rysy twarzy nie były jej wszakże zupełnie obce , stał w sieni . Widziała już gdzieś tę twarz , nie tyle piękną , ile szlachetną ; lecz gdzie ? … nagle rozjaśniło się w jej myśli . – Jeżeli mnie pamięć nie myli , widzę przed sobą tego , który w czasie pożaru ratował mieszkańców Lisic – rzekła , wyciągając uprzejmie rękę . – Ratowali śmy ich wspólnie ! – odparł młody człowiek , biorąc dłoń sobie podaną . – Właśnie w sprawie pogorzelców przybywam do pani , od jej przyjaciela i sąsiada – mówił dalej – od pana Zagrzebskiego , którego synem jestem . – Pan jego synem ? – powtórzyła zdumiona Anielka – proszę dalej , do pokoju : to nasz dobroczyńca . I wprowadziwszy gościa do jadalni , pobiegła , oznajmić matce radosną nowinę . Wiedziała ona , iż pan Zagrzebski ma syna , ale słyszała , że mieszka aż na Podolu w rodzinnych jej stronach , gdzie rodzice pierwsze lata szczęśliwego pożycia spędzili ; zdziwiła się przeto , zkąd teraz zjawił się tutaj . Nie czekając aż matka będzie mogła wyjść , pośpieszyła z powrotem do jadalni i prosząc gościa , aby zajął miejsce około kominka , pytać go poczęła o ojca . Nie wesołą wszakże otrzymała odpowiedź : pan Zagrzebski był słaby , chciał sam odwiedzić Anielkę , lecz nie był w stanie ; prosił ją przeto , aby przyjechała do niego , gdyż chce z nią pomówić o losie pogorzelców , Anielka miała jeszcze kilka dni wolnych , obiecała przeto , iż nazajutrz stawi się na wezwanie . – Ojciec przyśle po panią konie – rzekł pan Stanisław , takie było imię gościa – a zaraz wieczorem będziesz mogła pani powrócić do Lisic , gdzie jej obecność zapewne potrzebna .