Władysław Stanisław Reymont Chłopi Część pierwsza — Jesień Miriamowi ( Zenonowi Przesmyckiemu ) — Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ! — Na wieki wieków , moja Agato , a dokąd to wędrujecie , co ? — We świat , do ludzi , dobrodzieju kochany — w tyli świat ! … — zakreśliła kijaszkiem łuk od wschodu do zachodu . Ksiądz spojrzał bezwiednie w tę dal i rychło przywarł oczy , bo nad zachodem wisiało oślepiające słońce ; a potem spytał ciszej , lękliwiej jakby … — Wypędzili was Kłębowie , co ? A może to ino niezgoda ? … może … Nie zaraz odrzekła , wyprostowała się nieco , powlekła ciężko starymi , wypełzłymi oczami po polach ojesieniałych , pustych i po dachach wsi zanurzonej w sadach . — I … nie wypędzali … jakżeby … dobre są ludzie — krewniaki . Niezgody też nijakiej być nie było . Samam ino zmiarkowała , że trza mi w świat . Z cudzego woza to złaź choć i w pół morza . Trza było … roboty już la mnie nie miały … na zimę idzie , to jakże — darmo mi to dadzą warzę abo i ten kąt do spania ? … A że rychtyk i ciołka odsadzili od maci … a i gąski , bo to już zimne nocki , trza zagnać pod strzechę , tom i zrobiła miejsce … jakże , bydlątek szkoda , Boże stworzenie też … A ludzie dobre , bo mię choć latem przytulą , kąta ani tej łyżki strawy nie żałują , że se człowiek kiej jaka gospodyni paraduje … A na zimę we świat , po proszonym . Niewiela mi potrza , to se u dobrych ludzi uproszę i do zwiesny z Panajezusową łaską przechyrlam , a jeszcze się coś niecoś grosza uścibi — to rychtyk la nich na przednówek … krewniaki przeciech … A już ta Jezusiczek przenajsłodszy biedoty opuścić nie opuści . — Nie opuści , nie — zawołał gorąco i wstydliwie wsadził jej w garść złotówkę . — Dobrodzieju nasz serdeczny , dobrodzieju ! Przypadła mu do kolan roztrzęsioną głową , a łzy jak groch posypały się po jej twarzy szarej i zradlonej jak te jesienne podorówki . — Idźcie z Bogiem , idźcie — szeptał zakłopotany podnosząc ją z ziemi . Zebrała drżącymi rękami torby i kijaszek z jeżem na końcu , przeżegnała się i poszła szeroką , wyboistą drogą ku lasom ; raz wraz tylko odwracała się ku wsi , ku polom , na których kopano kartofle , i na te dymy pastusich ognisk , co się snuły nisko nad ścierniskami — poglądała żałośnie , aż i zniknęła za przydrożnymi krzami . A ksiądz usiadł z powrotem na kółkach od pługa , zażył tabaki i rozłożył brewiarz , ale oczy ześlizgiwały mu się z czerwonych liter i leciały po ogromnych , w jesiennej zadumie pogrążonych ziemiach , to po bladym niebie błądziły lub zatrzymywały się na parobku , pochylonym nad pługiem . — Walek … bruzda krzywa … te … — zawołał unosząc się nieco i chodził już oczami krok za krokiem za parą tłustych siwków , ciągnących pług ze skrzypem . Zaczął znowu bezwiednie przebiegać czerwone litery brewiarza i poruszać ustami , ale co chwila gonił oczami siwki , to stadko wron , które ostrożnie , z wyciągniętymi dziobami podskakiwały w bruździe i raz wraz , za każdym świstem bata , za każdym nawrotem pługa , podrywały się ciężko , padały zaraz na zorane zagony i ostrzyły dzioby o twarde , zeschłe skiby . — Walek ! a śmignij no prawą po portkach , bo zostaje ! Uśmiechnął się , bo jakoż po bacie prawa już równo ciągnęła , a gdy konie doszły do drogi , uniósł się żywo , poklepał je przyjaźnie po karkach , aż wyciągały do niego nozdrza i przyjacielsko obwąchiwały twarz . — Heeet – aa ! — wołał śpiewnie Walek , wyciągnął błyszczący jakby ze srebra pług , uniósł go lekko , pociągnął konie lejcami , że zatoczyły krótki łuk , wraził krój błyszczący w rżysko , śmignął batem , konie pociągły z miejsca , aż zgrzytnęły orczyki — i orał dalej wielki łan ziemi , co pod prostym kątem spadał od drogi po pochyłości i niby długi wątek zgrzebnych skib rozciągał się aż ku wsi , leżącej nisko i jakby zatopionej w czerwonawych i żółtawych sadach . Cicho było , ciepło i nieco sennie . Słońce , chociaż to był już koniec września , przygrzewało jeszcze niezgorzej — wisiało w połowie drogi między południem a zachodem , nad lasami , że już krze i kamionki , i grusze po polach , a nawet zeschłe twarde skiby kładły za się cienie mocne i chłodne . Cisza była na polach opustoszałych i upajająca słodkość w powietrzu , przymglonym kurzawą słoneczną ; na wysokim , bladym błękicie leżały gdzieniegdzie bezładnie porozrzucane ogromne białe chmury niby zwały śniegów , nawiane przez wichry i postrzępione . A pod nimi , jak okiem ogarnąć , leżały szare pola niby olbrzymia misa o modrych wrębach lasów — misa , przez którą , jak srebrne przędziwo rozbłysłe w słońcu , migotała się w skrętach rzeka spod olch i łozin nadbrzeżnych . Wzbierała w pośrodku wsi w ogromny podłużny staw i uciekała na północ wyrwą wśród pagórków ; na dnie kotliny , dokoła stawu , leżała wieś i grała w słońcu jesiennymi barwami sadów — niby czerwono – żółta liszka , zwinięta na szarym liściu łopianu , od której do lasów wyciągało się długie , splątane nieco przędziwo zagonów , płachty pól szarych , sznury miedz pełnych kamionek i tarnin — tylko gdzieniegdzie w tej srebrnawej szarości rozlewały się strugi złota — łubiny żółciły się kwiatem pachnącym , to bielały omdlałe , wyschłe łożyska strumieni albo leżały piaszczyste senne drogi i nad nimi rzędy potężnych topoli z wolna wspinały się na wzgórza i pochylały ku lasom . Ksiądz ocknął się z zapatrzenia , bo długi , żałosny ryk rozległ się gdzieś niedaleko , aż wrony poderwały się z krzykiem i skośnym rzutem leciały na kopaniska — a czarny migocący cień biegł za nimi dołem po rżyskach i podorówkach . Przysłonił ręką oczy i patrzył pod słońce — drogą od lasów szła jakaś dziewczyna i ciągnęła za sobą na postronku dużą , czerwoną krowę ; gdy przechodziła obok , pochwaliła Boga i chciała skręcić , aby księdza pocałować w rękę , ale krowa szarpnęła ją w bok i znowu ryczeć zaczęła . — Na sprzedanie prowadzisz , co ? — Ni … ino do młynarzowego bysia … a stójże , zapowietrzona … Wściekła ś się czy co ! — wołała zadyszana , usiłując powstrzymać , ale krowa ją pociągnęła , że już obie gnały w dyrdy , aż kurz je zakrył obłokiem . A potem wlókł się ciężko po piaszczystej drodze Żyd szmaciarz , pchał przed sobą taczki dobrze naładowane , bo raz wraz przysiadał i ciężko dyszał . — Co tam słychać , Moszku ? — Co słychać ? … Komu dobrze , to i dobrze słychać … Kartofle chwała Bogu obrodziły , żyto sypie , kapusta będzie . Kto ma kartofle , kto ma żyto , kto ma kapustę — temu dobrze słychać ! — Pocałował księdza w rękaw , założył na kark pas od taczek i pchał dalej , lżej już , bo zaczynał się spadek łagodny . A potem szedł środkiem drogi w kurzawie , bo zamiatał nogami , ślepy dziad prowadzony przez tłustego kundla na sznurku . A potem leciał od lasu chłopak z butelką , ale ten ujrzawszy księdza przy drodze okrążył go z dala i biegł na przełaj pól do karczmy . To znowu chłop z sąsiedniej wsi wiózł zboże do młyna albo Żydówka pędziła stado kupionych gęsi . A każdy pochwalił Boga , zamienił słów parę i szedł w swoją drogę , odprowadzany życzliwym słowem i spojrzeniem księdza , któren , że już słońce było coraz niżej , powstał i krzyknął do Walka : — Doórz do brzózek i do domu … na nic się konie zmachają . I poszedł wolno miedzami , odmawiał półgłosem modlitwy i jasnym , pełnym kochania spojrzeniem ogarniał pola … … Rzędy kobiet czerwieniły się na kopaniskach … rozlegał się grochot zsypywanych do wozów kartofli … miejscami orano jeszcze pod siew … stada krów srokatych pasły się na ugorach … długie , popielate zagony rdzawiły się młodą szczotką zbóż wschodzących … to gęsi niby płaty śniegów bieliły się na wytartych , zrudziałych łąkach … krowa gdzieś zaryczała … ogniska się paliły i długie , niebieskie warkocze dymów ciągnęły się nad zagonami … Wóz zaturkotał albo pług zgrzytnął o kamienie … to cisza znowu obejmowała ziemię na chwilę , że słychać było głuchy bełkot rzeki i turkot młyna , schowanego za wsią , w zbitym gąszczu drzew pożółkłych … to znowu śpiewka się zerwała lub krzyk nie wiadomo skąd powstały leciał nisko , tłukł się po bruzdach i dołach i tonął bez echa w jesiennej szarości , na ścierniskach oprzędzonych srebrnymi pajęczynami , w pustych sennych drogach , nad którymi pochylały się jarzębiny o krwawych , ciężkich głowach … to włóczono role i tuman szarego , przesłonecznionego kurzu podnosił się za bronami , wydłużał i pełzał aż na wzgórze i opadał , a spod niego niby z obłoku wychylał się bosy chłop , z gołą głową , przewiązany płachtą — szedł wolno , nabierał ziarna z płachty i siał ruchem monotonnym , nabożnym i błogosławiącym ziemi , dochodził do końca zagonów , nabierał z worka zboża , nawracał i z wolna podchodził pod wzgórze , że najpierw głowa rozczochrana , potem ramiona , a w końcu już był cały widny na tle słońca z tym samym błogosławiącym ruchem siejby ; z tym samym świętym rzutem rozrzucał zboże , co jak złoty pył kolistym wirem padało na ziemię . Ksiądz szedł coraz wolniej , czasem przystawał , aby odetchnąć , to znowu obejrzał się na swoje siwki , to przyglądał się chłopakom , obtłukującym kamieniami ogromną gruszę , aż hurmem przybiegli do niego i chowając ręce za siebie całowali w rękaw sutanny . Pogładził ich po głowach i rzekł upominająco : — Nie łamcie ino gałęzi , bo na bezrok gruszek mieć nie będziecie . — My nie rzucalim na gruszki , ino że tam jest gapie gniazdo — ozwał się śmielszy . Ksiądz się uśmiechnął dobrotliwie i zaraz znowu przystanął przy kopaczach . — Szczęść Boże w robocie ! — Boże zapłać , dziękujemy ! — odpowiedzieli razem , prostując się , i ruszyli wszyscy do ucałowania rąk dobrodzieja kochanego . — Pan Bóg dał latoś urodzaj na kartofle , co ? — mówił , wyciągając otwartą tabakierkę do mężczyzn — brali sumiennie i z szacunkiem w szczypty , nie śmiejąc przy nim zażywać . — Juści , kartofle kiej kocie łby i dużo pod krzami . — Ha , to świnie zdrożeją , bo jaki taki chciał będzie wsadzać do karmika . — Już i tak drogie ; na zarazę latem wyginęły , a i do Prus kupują . — Prawda , prawda . A czyje to ziemniaki kopiecie ? — A Borynowe . — Gospodarza nie widzę , tom i rozeznać nie rozeznał . — Ociec pojechali z moim ano do boru . — A to wy , Anna , jakże się macie ? — zwrócił się do młodej , przystojnej kobiety w czerwonej chustce na głowie , która , że ręce miała uwalane ziemią , przez zapaskę ujęła jego rękę i pocałowała . — Jakże się ma ten wasz chłopak , com go to we żniwa chrzcił ? — Bóg zapłać dobrodziejowi , zdrów się chowa i coś niecoś bałykuje . — No , zostańcie z Bogiem . — Panu Bogu oddajem . I ksiądz skręcił na prawo , ku cmentarzowi , który leżał z tej strony wsi , przy topolami wysadzonej drodze . Długo za nim spoglądali w milczeniu , na jego smukłą , pochyloną nieco postać , dopiero gdy przeszedł niskie , kamienne ogrodzenie cmentarza i szedł między mogiłami ku kaplicy , co stała wpośród pożółkłych brzóz i klonów czerwonych , rozwiązały się im języki . — Lepszego to i na całym świecie nie znaleźć — zaczęła któraś z kobiet . — Juści , chciały go też zabrać do miasta … żeby ociec z wójtem nie jeździli prosić biskupa , to byśwa go i nie mieli … Kopta no , ludzie , kopta , bo do wieczora mało daleko , a ziemniaków mało wiele ! — mówiła Anna wysypując swój kosz na kupę żółcącą się na rozkopanej ziemi , pełnej zeschłych łęcin . Wzięli się chyżo za robotę i w cichości , że ino słychać było dziabanie motyczek o twardą ziemię , a czasem suchy dźwięk żelaza o kamień . Czasami ktoś niektoś wyprostował zgięty i zbolały grzbiet , odetchnął głęboko , popatrzył bezmyślnie na siejącego przed nimi i znowu kopał , wybierał z szarej ziemi żółte ziemniaki i rzucał do kosza przed się stojącego . Ludzi było kilkanaścioro , przeważnie starych kobiet i komorników , a za nimi bieliły się dwa krzyżaki , u których w płachtach leżały dzieci raz wraz popłakując . — A tak i stara poszła we świat — zaczęła Jagustynka . — Kto ? — spytała Anna podnosząc się . — A stara Agata . — Na żebry … — Juści , że na żebry ! Hale ! nie na słodkości , ino na żebry . Obrobiła krewniaków , wysłużyła się im bez lato , to już ją puściły na wolny dech . — Wróci na zwiesnę , to im naznosi w torebeczkach , a to i cukru , a to i harbaty , a to i grosza coś niecoś ; zaraz ją będą miłowały , każą spać w łóżku , pod pierzyną , robić nie dadzą , coby se wypoczena … A wujna , a ciotka jej mówią , póki tego ostatniego szelążka od niej nie wyciągną … A jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie . Ścierwy , psie krewniaki i zapowietrzone — wybuchała Jagustynka i taki gniew ją przejął , że stara jej twarz posiniała . — Biednemu to zawsze na ten przykład wiatr w oczy — dorzucił jeden z komorników , stary , wynędzniały chłop z krzywą gębą . — Kopta no , ludzie , kopta — popędzała Anna nierada tokowi rozmowy . Jagustynka , że to długo nie mogła bez gadania , to spojrzała na siejącego i rzekła : — Te Paczesie to stare chłopy , że jaże im już kłaki na łbach puszczają … — Ale kawalery zawdy — rzekła insza kobieta . — A tyle dziewuch się starzeje albo i służby szukać idzie … — Przeciech , a one mają cały półwłóczek i jeszcze łączkę za młynem . — Juści , abo to im matka da się żenić … abo to im popuści … — A kto by krowy doił , kto by opierał , kto by kole gospodarstwa abo i śwyń chodził … — Obrządzają se matulę i Jagusię , bo jakże , Jagna kiej pani jaka , kiej i druga dziedziczka , ino się stroi … a myje , a w lusterku przegląda , a warkocze zaplata . — I patrzy ino , kogo by puścić pod pierzynę , któren aby mocny ! — dorzuciła znowu ze złym uśmiechem Jagustynka . — Józek Banachów posyłał z wódką — nie chciała . — Cie … dziedziczka zapowietrzona . — A stara ino w kościele siaduje , a na książce się modli , a na odpusty chodzi ! — Prawda , ale czarownica to też jest ; a Wawrzonowym krowom to chto mleko odebrał , co ? A jak na Jadamowego chłopaka , co jej śliwki w sadku obrywał , jakieś złe słowo powiedziała , to mu się zaraz taki kołtun zbił i tak go pokręciło , Jezus ! — I ma tu błogosławieństwo Boże być nad narodem , kiej takie we wsi siedzą … — A drzewiej , kiej jeszcze krowy pasała m tatusiowe , to baczę , że takie ze wsi wyganiali — dodała znowu Jagustynka . — Tym się krzywda nie stanie , bo ma ją kto strzec … — i zniżając głos do szeptu , a patrząc z ukosa na Annę , co kopała na przedzie pierwszą z kraja redlinę , szeptała Jagustynka sąsiadkom : — A pono pierwszy do obrony to ano chłop Hanki … cieka się on za Jagną kiej ten pies … — Laboga … moiściewy … cudeńka prawicie … Hale ! to by już grzech i obraza boska była … — szeptały do siebie kopiąc i nie podnosząc głów . — A bo to on jeden … a to jak za suką , tak chłopaki za nią ganiają . — A bo też urodę ma , to ma ; wypasiona kiej jałowica , biała na gębie , a ślepie to ma rychtyk jak te lnowe kwiatki … a mocna , że i niejeden chłop jej nie uradzi … — A bo to co robi , ino żre a wysypia się , to nie ma urodna być … Milczały długą chwilę , bo trzeba było kartofle wysypywać na kupę . A potem już z rzadka pogadywały to o tym , to o owym , aż i zamilkły , bo któraś dojrzała , że od wsi rżyskiem bieży Józka Borynianka . Jakoż i ta nadbiegała zziajana i już z daleka krzyczała : — Hanka , a chodźcie ino do chałupy , bo krowie się cosik stało . — Jezus Maria , a której ? … — A to ci graniastej … a to ci … tchu złapać nie mogę … — Loboga , aże mnie zatknęło , myślała m , że mojej … — zawołała z ulgą Anna . — Witek ją co dopiero przygnał , bo gajowy ich wypędził z zagajów . Krowa się zlachała , bo taka śpaśna … i zaraz przed oborą upadła … i ani pić nie pije , ani żreć nie żre , ino się tarza , a ryczy , że loboga ! — Ojca to nie ma ? — Ni , tatulo jeszcze nie przyjechali . O Jezus , mój Jezus , taka krowa , co na raz dobrze i garniec mleka dawała . A chodźcież rychło . — Duchem ci lecę , w to oczymgnienie . Jakoż i wyjęła dziecko z płachty , nadziała mu czapeczkę z kutasikami , okręciła zapaską i poszła żywo , a taka była strwożona wieścią , że nawet nie opuściła wełniaka , zapomniała do cna , aż jej odsłonięte do kolan nogi bieliły się po roli . Józka biegła przodem . A kopacze , każdy okrakiem nad swoją redliną , posuwali się z wolna , kopiąc leniwiej , jako że nikt nie pilił i nie poganiał . Słońce już się przetaczało na zachód i jakby rozżarzone biegiem szalonym czerwieniło się kołem ogromnym i zsuwało za czarne , wysokie lasy . Mrok gęstniał i pełzał już po polach ; sunął bruzdami , czaił się po rowach , wzbierał w gąszczach i z wolna rozlewał się po ziemi , przygaszał , ogarniał i tłumił barwy , że tylko czuby drzew , wieże i dachy kościoła gorzały płomieniami . A niektórzy ściągali już z pól do domów . Głosy ludzkie , rżenia , porykiwania , turkoty wozów coraz ostrzej brzmiały w cichym , omroczonym powietrzu . Sygnaturka na kościele zaczęła dzwonić Anioł Pański spiżowym świegotem , że ludzie przystawali i szept pacierzów , niby szemranie opadających listków , padał w mroki . Ze śpiewami a pokrzykami wesołymi spędzano bydło z pastwisk , co ciżbą szło drogami w tumanach kurzawy , że tylko raz wraz wychylały się z niej głowy potężne i rogi krzaczaste . Owce pobekiwały tu i owdzie , to gęsi zerwały się z pastwisk i stadami leciały , całe w zorzach zachodu zatopione , że tylko krzyk przenikliwy znaczył je w powietrzu . — Ale szkoda , ta graniasta to sielna krowa . — I … nie na biedaka trafiło . — A tak i bydlątka żal , co się zmarnuje . — Gospodyni Boryna nie ma , to wszystko leci kiej przez sito . — A bo to Hanka nie gospodyni ? — La siebie … jakby na komornym u ojca siedzą , to juści patrzą , aby ino na swoją stronę coś niecoś urwać , a ojcowego niechta pies pilnuje . — A Józka , że to jeszcze skrzat głupi , to i cóż poradzi ? — Hale , albo to Boryna nie mógł by gront oddać Antkowi , co ? — A sam pójdzie do nich na wycug , co ? … Starzyście , Wawrzku , a do cna jeszcze głupi — zaczęła żywo Jagustynka . — Ho , ho , Boryna jeszcze krzepki , może się ożenić , a głupi by był , żeby dzieciom zapisywał . — Hale , krzepki to juści , że jest , ale już ma ze sześćdziesiąt roków . — Nie bój się , Wawrzku , każda młódka pójdzie za niego , niechby tylko rzekł . — Już dwie żony pochował . — Niech se pochowa i trzecią , Panie Boże mu pomóż , a niech dzieciom , póki żyw , nie daje ni staja , ni liszki jednej , ni tyle , co trepem przydepnie . Ścierwy , wyrychtowały by go , kiej moje mnie . Dały by mu wycugi , że na wyrobek by chodził , z głodu by zdychał abo i na żebry , po proszonym szedł . Oddaj ino , co masz , dzieciom — to ci oddadzą ; rychtyk ci tego starczy na sznureczek abo i na ten kamień do szyi … — Ludzie , a to czas do domu , mroczeje . — Czas , czas ! Słońce już zaszło . Pozbierali prędko motyczki , koszyki , to dwojaki od obiadów i szli wolno gęsiego miedzą , pogadując coś niecoś , a tylko stara Jagustynka wykrzykiwała wciąż namiętnie na dzieci własne , a potem już i na wszystkich pomstowała . A równo z nimi jakaś dziewczyna gnała maciorę z prosiętami i śpiewała cienkim głosikiem : Aj , nie chodź kiele woza , Aj , nie trzymaj się osi , Aj , nie daj chłopu gęby , Aj , choć cię pięknie prosi . — Cie , głupia , wrzeszczy , kiejby ją kto ze skóry obdzierał . Na borynowym podworcu obstawionym z trzech stron budowlami gospodarskimi , a z czwartej sadem , który go oddzielał od drogi , już się zebrało dość narodu ; kilka kobiet radziło i wydziwiało nad ogromną czerwono – białą krową , leżącą przed oborą na kupie nawozu . Stary pies , kulawy nieco i z oblazłą na bokach sierścią , oganiał graniastą , obwąchiwał ją , szczekał , to wypadał w opłotki i gnał dzieci na drogę , co się były wieszały na płotach i zazierały ciekawie w obejście , albo docierał do maciory , co legła pod chałupą i rozwalona jęczała cicho , bo ssały ją białe , młode prosięta . Hanka nadbiegła właśnie zziajana , przypadła do krowy i jęła ją głaskać po gębuli i łbie . — Granula , biedoto , granula ! — wołała łzawo , aż buchnęła płaczem i lamentem serdecznym . A kobiety radziły raz wraz nowe ratowanie chorej ; to sól rozpuszczoną wlewali jej w gardło , to topiony z poświęcanej gromnicy wosk z mlekiem ; radził ktosik mydła z serwatką — insza znowu wołała , żeby krew puścić — ale krowie nic nie pomagało , wyciągała się coraz dłużej , niekiedy podnosiła łeb i porykiwała długo , jakby o ratunek , boleśnie , aż jej piękne oczy o białkach różowych mętniały mgłą i ciężki , rogaty łeb opadał z wysilenia , że ino wysuwała ozór i polizywała ręce Hanki . — A może by Ambroży co poradził ? — zaproponowała któraś . — Prawda , na chorobach on jest znający — zawtórowali . — Bieżyj no , Józia ! Na Anioł Pański dzwonili , to musi jeszcze być przy kościele . Laboga , a jak ociec nadjadą , będzie to pomstowanie , będzie . — A przeciech my niczego niewinowate ! — narzekała płaczliwie . A potem siadła na progu obory , wsadziła chłopakowi w usta , bo popłakiwał , białą pełną pierś i z trwogą niezmierną spoglądała na krowę rzężącą , to przez opłotki na drogę i nasłuchiwała . W pacierz abo i dwa wpadła Józia z krzykiem , że Jambroży już idą . Jakoż i przyszedł zaraz dziad może stuletni , prosty jak świeca , choć o nodze drewnianej i o kiju ; twarz miał suchą , pomarszczoną jak kartofel na zwiesnę i szarą takoż , wygoloną i pociętą szramami , włosy białe jak mleko kosmykami opadały mu na czoło i kark , bo był z gołą głową . Poszedł prosto do krowy i dokumentnie ją obejrzał . — Oho , widzę , że świeże mięso jedli będzieta . — A dyć jej pomóżcie co , wylekujcie , a toć krowa ze trzysta złotych warta — i dopiero po cielęciu , a dyć pomóżcie ! O mój Jezu , mój Jezu ! — zawołała Józia . Ambroży wyjął z kieszeni puszczadło , powecował je po cholewie , przyjrzał się pod zorzę ostrzu i przeciął granuli arterie pod brzuchem — ale krew nie trysnęła , a ciekła wolno czarna , spieniona . Stali wszyscy dokoła pochyleni i patrzyli bez oddechu . — Za późno ! Oho , bydlątko ostatnią parę puszcza — rzekł uroczyście Ambroży . — Nic to , ino paskudnik albo i co innego … trza było zaraz , kiej zachorzała … ale te baby to ino juchy do płakania są mądre , a jak trza radzić , to w bek kiej owce . — Splunął pogardliwie , obszedł krowę , zajrzał jej w oczy , przyjrzał się ozorowi , obtarł zakrwawione ręce o jej miękką , lśniącą skórę i zabierał się do odejścia . — Na ten pochówek dzwonił nie będę ; zadzwonita w garki sami . — Ociec z Antkiem ! — krzyknęła Józka i wybiegła na drogę naprzeciw , bo głuchy , ciężki turkot rozległ się z drugiej strony stawu , gdzie w rozczerwienionej zorzami zachodu kurzawie czerniał długi wóz i konie . — Tatulu , a to … graniasta już zdycha — wołała , dobiegając do ojca , który skręcał właśnie na tę stronę stawu . Antek szedł w końcu i podtrzymywał , bo wieźli długą sosnę . — Nie pleć byle czego po próżnicy — mruknął podcinając konie . — Jambroży puszczali krew i nic … i wosk topiony lali jej w gardziel i nic … i sól … i nic … pewnie paskudnik … Witek pedał , co borowy wygnał ich z zagajów i co granula zara się pokładała i stękała , jaże ją i przygnał … — Graniasta , najlepsza krowa , ażeby was , ścierwy , pokręciło , kiej tak pilnujecie ! — rzucił lejce synowi i z batem w garści pobiegł przodem . Baby się rozstąpiły , a Witek , który cały czas coś najspokojniej majstrował pod chałupą , skoczył w ogród i przepadł ze strachu , nawet Hanka podniosła się na progu i stała bezradna , strwożona . — Zmarnowali mi bydlę ! … — wykrzyknął wreszcie stary , obejrzawszy krowę . — Trzysta złotych jak w błoto ! Do miski to ścierwów aż gęsto , a przypilnować nie ma kto . Taka krowa , taka krowa ! A to człowiek ruszyć się z domu nie może , bo zaraz szkoda i upadek … — Dyć ja od połednia samego była m przy kopaniu — tłumaczyła się cicho Hanka . — A bo ty co kiej widzisz ! — krzyknął z wściekłością . — A bo ty stoisz o moje ! … Taka krowa , taki haman , że i drugiej nie w każdym dworze by znalazł ! Wyrzekał coraz żałośniej i obchodził ją , próbował podnieść , ciągał za ogon , zaglądał w zęby , ale krowa dyszała chrapliwie i coraz ciężej , krew przestała płynąć , tylko krzepła w czarne , spieczone żużle — wyraźnie już zdychała . — Nie ma co , ino ją trza dorznąć , choć tyla się wróci ! — rzekł w końcu , przyniósł kosę ze stodoły , poostrzył ją nieco na taczalniku , co stał pod okapem obory , rozdział się ze spencerka , zawinął rękawy koszuli i zabrał się do zarzynania … Hanka z Józią buchnęły płaczem , bo granula , jakby czując śmierć , uniosła z trudem łeb , zaryczała głucho i … padła z przerżniętym gardłem , grzebiąc ino nogami … Pies zlizywał krzepnącą na powietrzu krew , a potem skoczył na doły od kartofli i szczekał na konie stojące z wozem w opłotkach , bo tam je zostawił Antek , a sam spokojnie przyglądał się jatce . — Nie bucz , głupia ! Ojcowa krowa to nie nasza strata ! — powiedział ze złością do żony i zabrał się do wyprzęgania i rozbierania koni , które już Witek ciągnął za grzywy do stajni . — Ziemniaków w polu dużo ? — zagadnął Boryna , myjąc pod studnią ręce . — A bogać tam mało , będzie ze dwadzieścia worków . — Trzeba dzisiaj zwieźć . — Hale , zwoźcie se sami , ja już kulasów nie czuję ni krzyża … a i licowy kuleje na przednią . — Józka , zwołaj no Kubę od kopania , niech źróbkę założy za licowego i trza dzisiaj zwieźć . — Deszcz ano być może . Ale wrzał złością i zmartwieniem , bo coraz to przystawał przed krową i klął siarczyście , a potem łaził po podwórzu i zaglądał to do obory , to do stodoły , to pod szopę i sam nie wiedział , czego szuka , żarła go ano taka strata . — Witek ! Witek ! — jął wołać i odpinał szeroki rzemień z bioder , ale chłopak się nie pokazał . Ludzie się porozchodzili , bo rozumieli , że taka szkoda i taka markotność musi się skończyć bitką , jako że do niej Boryna był skory zazwyczaj , ale stary klął tylko dzisiaj i poszedł do izby . — Hanka , a daj no jeść ! — krzyknął na synową w otwarte okno i poszedł na swoją stronę . Dom był zwykły , kmiecy — przedzielony na przestrzał sienią ogromną ; szczytem wychodził na podwórze , a frontem czterookiennym na sad i na drogę . Jedną połowę od ogrodu zajmował Boryna z Józią , a na drugiej siedzieli Antkowie . Parobek z pastuchem sypiali przy koniach . W izbie było już czarniawo , bo przez małe okienka , przysłonięte okapem i zagajone drzewami , mało przeciskało się światła , a i mroczało już na świecie , że tylko połyskiwały szkła obrazów świętych , co rzędem czerniły się na bielonych ścianach ; izba była duża , ale przygnieciona czarnym pułapem i ogromnymi belkami pod nim , i tak zastawiona różnym sprzętem , że tylko koło wielkiego komina z okapem , co stał przy siennej ścianie , było niecoś swobodnego miejsca . Boryna się rozzuł i poszedł do ciemnego alkierza , zamykając drzwi za sobą , odsunął z małej szybki deskę , że zachodnie światło krwawym brzaskiem zalało alkierz . Izdebka pełna była różnych rupieci i statków gospodarskich , na drążkach , w poprzek przewieszonych , wisiały kożuchy , czerwone pasiaste wełniaki , białe sukmany , to całe pęki motków szarej przędzy i zwinięte w kłęby brudne runa owiec i worki z pierzem . Wyciągnął białą sukmanę i pas czerwony , a potem długo czegoś szukał w beczkach napełnionych zbożem , to w kącie pod stosem starych rzemieni i żelastwa , aż usłyszawszy Hankę w pierwszej izbie , zaciągnął deskę na okienko i znowu coś długo grzebał w zbożu . A na ławie pod oknem już się dymiło jadło ; od ogromnego tygla z kapustą rozchodził się zapach słoniny , jak i od jajecznicy , której niezgorsza miseczka stała obok . — Gdzie Witek pasł krowy ? — zapytał , krając potężny glon chleba z bochna , jak przetak wielkiego . — Na dworskich zagajach i borowy go stamtąd wygonił . — Ścierwy , zmarnowali mi bydlę . — Przeciech , tylo krowa , to się zlachała w tym gonieniu , że się w niej cosik zapaliło . — Dziadaki , psiekrwie . Paśniki są nasze , w tabeli stoi kiej wół , a one cięgiem wyganiają i pedają , co ich . — Drugich też powyganiali , a chłopaka Walkowego tak zbił , tak zbił … — Ha ! do sądu trza abo i do komisarza . Trzysta złotych warta , jak nic . — Pewnie , pewnie — przytakiwała rada niezmiernie , że ociec się udobruchali . — Powiedzcie Antkowi , że skoro ziemniaki zwiezą , to niech się wezmą do krowy , trza ją obłupić i poćwiertować . Przyndę od wójta , to wama pomogę . W sąsieku u belki ją powiesić — będzie przespiecznie ode psów lebo jenszej gadziny … Skończył wrychle jeść i wstał , bych się nieco przyogarnąć , ale takie ociążenie poczuł w sobie , takie ciągotki w kościach , taką senność , że jak stał , rzucił się na łóżko , by się z pacierz przedrzymać . Hanka poszła na swoją stronę i krzątała się po izbie , i coraz to wychylała się przez okno spojrzeć na Antka , który pożywiał się na ganku , przed domem ; odsadził się od miski obyczajnie i z wolna ciągnął łyżkę za łyżką , skrzybiąc mocno o wręby i spozierając czasami przed się na staw — bo zachód już był i na wodzie czyniły się złotopurpurowe tęcze i płomienne koliska , przez które niby białe chmurki przepływały z gęgotem gęsi , rozlewając dziobami sznury krwawych pereł . Wieś zaczynała się mrowić i wrzeć ruchem ; na drodze , z obu stron stawu , ciągle podnosiły się kurzawy i turkoty wozów , i porykiwania krów , które wchodziły do stawu po kolana , piły wolno i podnosiły ciężkie łby , aż cienkie strugi wody , niby bicze opali , opadały im z szerokich gębul . Gdzieś , od drugiego końca stawu , słychać było trzask kijanek bab piorących i głuchy , monotonny łopot cepów w jakiejś stodole . — Antek , urąb no pieńków , bo sama nie poradzę — prosiła nieśmiało i z obawą , bo nic to nie było u niego skląć abo i zbić z leda powodu . Nie odrzekł nawet , jakby nie słyszał , że ona nie śmiała powtórzyć i już sama poszła udziabywać trzaski z pni — i milczał zły , zmęczony całodzienną pracą srodze , i patrzył teraz na staw , na drugą stronę , w duży dom , świecący białymi ścianami i szybami okien , bo zachód bił w niego . Pęki czerwonych georginii wychylały się zza kamiennego płotu i paliły jaskrawo na tle ścian , a przed chałupą , w sadzie , to między opłotkami uwijała się wysoka postać , ale twarzy rozeznać nie można było , bo co chwila ginęła w sieni , to pod drzewami . — Śpią se kiej dziedzic , a ty , parobku , rób — mruknął ze złością , bo ojcowe chrapanie rozlegało się aż na ganku . Poszedł na podwórze i raz jeszcze przyjrzał się krowie . — Juścik , ojcowa krowa , ale i nasza strata — rzekł do żony , która , że to Kuba przywiózł ziemniaki z pola , rzuciła łupanie drzewa i szła do woza . — Doły jeszcze nie wyporządzone , to trza zesuć na klepisko . — Kiej ociec mówili , żeby ś na klepisku krowę z Kubą obdarł i wyporządził . — Zmieści się i krowa , zmieszczą się i ziemniaki — szeptał Kuba , otwierając wierzeje stodoły na roścież . — Ja ta nie jestem drzyk , co by m krowę obłupiał ze skóry — rzucił Antek . I już nie mówili , słychać było tylko grochot zsypywanych na klepisko ziemniaków . Słońce zgasło , wieczór się robił , świeciły jeszcze zorze łunami zakrzepłej krwi i ostygłego złota i posypywały na staw jakby pyłem miedzianym , że wody ciche drgały rdzawą łuską i szmerem sennym . Wieś zapadała w mrokach i w głęboką , martwą ciszę jesiennego wieczora . Chałupy malały , jakby się przypłaszczały do ziemi , jakby się tuliły do drzew sennie pochylonych , do płotów szarych . Antek z Kubą zwozili ziemniaki , a Hanka z Józią uwijały się koło gospodarstwa , bo gęsi trza było zagnać na noc , to świnie nakarmić , bo z kwikiem cisnęły się do sieni i wsadzały żarłoczne ryje do cebratek , gdzie stało picie dla bydląt , to krowy wydoić , bo właśnie Witek przygnał resztę z pastwiska i zakładał im za drabiny po garści siana , żeby spokojniej stały przy dojeniu . Jakoż Józia zabrała się doić pierwszą z brzegu , gdy Witek wylazł od żłobów i spytał cicho , trwożnie : — Józia , a gospodarz źli ? … — O Jezu , spiera cię , chudziaku , spiera … tak pomstowali — odpowiedziała , wytykając ku światłu głowę i osłaniając ręką twarz , bo krowa chlastała ogonem , oganiając się od much . — Ale … bom to winowaty … ale … borowy mię wygnał i jeszcze chciał kijem sprać , inom uciekł … a granula zarno się jęła pokładać , a porykiwać , a stękać , żem do chałupy przygnał … Zamilkł , ale słychać było ciche , bolesne chlipanie i siurkanie nosem . — Witek … a nie bucz kiej ciele , bo ci to pierwszyzna , że cię ociec spiera ? … — Juści , że nie pierwszyzna , ale zawdy tak się bojam … bo nijakiej wytrzymałości na bicie nie mam … — Głupiś , parobek tyli , a boja się … już ja przełożę tatusiowi … — Przełożysz , Józia ? — zawołał radośnie — bo to borowy mię wygnał z krowami , bo … — Przełożę , Witek , ino się już nie bojaj ! … — Kiej tak … to naści tego ptaka ! — szepnął z radością i wyjął z zanadrza drewniane cudło . — Obacz ino , jak się sam rucha . Postawił go na progu obory , nakręcił , i ptak zaczął się kiwać , podnosić nogi długie i spacerować … — Bociek , Jezu a dyć się rucha kiej żywy ! — zawołała zdumiona , odstawiła szkopek , przykucnęła przed progiem i z najżywszą radością i zdumieniem patrzyła . — Jezu ! to z ciebie mechanik ! I to się sam tak rucha , co ? — A sam , Józia , ino go kołeczkiem nakręcę , to już se spaceruje kiej dziedzic po obiedzie — o … — odwrócił go , i ptak poważnie a śmiesznie zarazem podnosił długą szyję , podnosił nogi i szedł . Zaczęli się śmiać serdecznie i bawić się jego ruchami , tylko Józia czasami podnosiła oczy na chłopaka — podziw w nich był a zdumienie . — Józia ! — rozległ się głos Boryny sprzed chałupy . — A czegój ? … — odkrzyknęła . — Chodzi ino . — Kiej dojem krowy . — Pilnuj tu , bo idę do wójta — powiedział , wsadzając głowę do ciemnej obory — nie ma tutaj tego znajdka , co ? — Witka ? … ni , pojechał po ziemniaki z Antkiem , bo Kuba miał urżnąć sieczki dla koni … — odpowiedziała prędko i trochę niespokojnie , bo Witek przycupnął za nią ze strachu . — Ścierwa ten chłopak , to ino pasy drzeć , żeby zmarnować taką krowę — mruczał powracając do izby , gdzie się odział w nową kapotę białą , wyszywaną na wszystkich szwach czarnymi tasiemkami , nadział wysoki czarny kapelusz , okręcił się czerwonym pasem i poszedł drogą nad stawem ku młynowi . — Roboty jeszcze tyla … zwózka drzewa … siew nie skończony … kapusta w polu … ściółka nie wygrabiona … podorać by trza na kartofle … dobrze by i pod owsy … a tu jedź na sądy … Laboga , że to człek nigdy obrobić się nie obrobi , ino cięgiem jak ten wół w jarzmie … że i wyspać się nie ma czasu ni odpocząć … — rozmyślał . — A tu i ten sąd … Tłumok ścierwa , hale , ja z nią sipiał em … żeby ś ozór straciła … lakudro jakaś … suka … — splunął ze złością , nabił fajeczkę machorką i długo pocierał zwilgotniałe zapałki o portki , nim zapalił . Pykał od czasu do czasu i wlókł się wolno ; bolały go wszystkie kości i żale za krową raz wraz go markociły i rozbierały . A tu ani odbić się na kim , ani wyżalić , nic … sam jak ten kołek ; sam o wszystkim myśl , sam deliberuj łbem , sam kiele wszystkiego obiegaj kiej ten pies … a do nikogój słowa przemówić i rady znikąd ni pomocy — a ino strata i upadek … a wszystkie to kiej te wilki za owcą … a ino skubią , a patrzą , kiedy ozerwą w kawały … Ciemnawo już było we wsi , przez przywierane drzwi i okna , że to wieczór był ciepły , buchały smugi ognisk i zapach gotowanych ziemniaków i żuru ze skwarkami ; gdzieniegdzie jedli w sieniach albo i zgoła przed domami , że ino skrzybot łyżek słychać było a pogadywania . Boryna szedł coraz wolniej , bo ociężało go rozdrażnienie , a potem przypomnienie nieboszczki , co ją na zwiesnę był pochował , ułapiło go za grdykę … — Ho ! ho ! … przy niej , co ją wspominam wieczorem w dobry sposób , nie przygodziło by się tak granuli … gospodyni to była , gospodyni ! … Juści , że i mamrot , i przeklętnica też , że i dobrego słowa nikomu dać nie dała i cięgiem się z babami za łby wodziła … ale zawżdy żona i gospodyni ! — Tu westchnął pobożnie na jej intencję , i żal go jeszcze większy dusił , bo przypominał , jak to bywało … Przyszedł z roboty , spracowany — to i jeść tłusto dała , i często gęsto kiełbasy podtykała kryjomo przed dzieciskami … A jak się wszystko darzyło ! … i cielaki , i gąski , i prosiaki … że co jarmarek było z czym jeździć do miasta , i grosz był zawsze gotowy , na zakład z samego przychówku … A już co kapusty z grochem , to już jensza zgoła tak nie potrafi … A teraz co ? … Antek ino na swoją stronę ciągnie , kowal też wypatruje , aby co chycić , a Józka ? Skrzat głupi , któremu plewy jeszcze we łbie , co i nie dziwota , bo dzieusze mało co na dziesiąty rok idzie … Hanka kiej ta ćma łazi , a choruje jeno , i tyle zrobi , co ten pies zapłacze … Toć i marnieje wszystko … granule trza było dorznąć … we żniwa wieprzak zdechł … wrony gąski tak przebrały , że z połowa ostała ! … Tyle marnacji , tyle upadku ! … Przez sito wszyćko leci , przez sito … — Ale nie dam ! — wykrzyknął prawie głośno — póki rucham tymi kulasami , to ani jednej morgi nie odpiszę i do waju na wycug nie pójdę … Ino Grzela z wojska do dom powróci , to niechta se Antek na żoniną gospodarkę wróci … nie dam … — Niech będzie pochwalony ! — zabrzmiał jakiś głos . — Na wieki ! … — odrzucił machinalnie i skręcił z drogi w szerokie i długie opłotki , bo wójtowa osada leżała trochę w głębi . W oknach się świeciło i pieski ujadać poczęły . Wszedł prosto do świetlicy . — Wójt doma ? — zapytał tłustej kobiety , klęczącej przy kołysce i karmiącej dziecko . — Zarno wrócą , pojechał po ziemniaki . Siadajcie , Macieju , a dyć i ci też czekają na niego — wskazała ruchem brody na dziada siedzącego przy kominie ; był to ten stary ślepiec , wodzony przez psa ; czerwonawe światło szczap ostro opływało jego ogromną , wygoloną twarz , łysą czaszkę i szeroko otwarte oczy , zasnute bielmem , nieruchomo tkwiące pod siwymi , krzaczastymi brwiami … — Skąd to Pan Bóg prowadzi ? — zapytał Boryna , siadając po drugiej stronie ognia . — Ze świata , a skądże by , gospodarzu ? — odpowiadał wolno rozlazłym , jęczącym , iście proszalnym głosem i nadstawiał pilnie uszów , a wyciągnął tabakierkę . — Zażyjcie , gospodarzu . Maciej zażył rzetelnie i kichnął raz po raz trzy razy , aż mu łzy w oczach stanęły . — Tęga jucha ! — i rękawem tarł załzawione oczy . — Niech wam będzie na zdrowie . Peterburka , dobrze ano robi na oczy . — Wstąpcie jutro do mnie , krowem dorznął , to się tam jaka sztuczka la was znajść znajdzie . — Bóg zapłać … Boryna , widzi mi się , co ? … — — A juści , że ście to rozeznali ? … no , no . — Po głosie ino , po gadaniu . — Cóż ta we świecie słychać ? Wędrujecie cięgiem ? — Moiściewy , a cóż by ! — A to źle , a to i dobrze , a to i różnie , jak we świecie . A wszyscy piszczą , a narzekają , jak przyjdzie dziadowi co dać abo i drugiemu , ale na gorzałę mają . — Prawdę rzekli ście , bo ano tak i jest . — Ho , ho ! tyle roków się człek telepie po tej świętej ziemi , to się i wie różnie . — A gdzieście to podzieli tego znajdę , co was prowadzał łoni ? — zapytała wójtowa . — Poszedł se ścierwa , poszedł , wyłuskał on mi dobrze torbeczki … Miał em coś grosza od ludzi ochfiarnych , com go niósł na wotywy do Częstochowskiej Panienki , to mi jucha podebrał i poszedł we świat ! Cichoj , Burek ! bo to pewnikiem wójt ! — pociągnął sznurkiem i pies warczeć przestał . Zgadł , bo wójt wszedł , bat rzucił w kąt i od progu wołał : — Żono , jeść , bom głodny kiej wilk — jak się macie , Macieju ; a wy czego , dziadu ? … — Ja do was , Pietrze , wedle tej mojej sprawy , co ma być jutro . — Ja zaś se poczekam , panie wójcie . Każecie w sieniach — dobrze i tam będzie , a ostawicie przy ogniu , że to stary jestem , ostanę , a dacie tę miseczkę ziemniaków abo i chleba skibkę , to pacierz za was zmówię jeden abo i drugi … jakby ście dali gotowy grosz abo i dziesiątkę … — Siedźcie se , dostaniecie i kolację , a chcecie , to zanocujcie … I wójt siadł do miski , okrytej parą świeżo utłuczonych ziemniaków i polanych obficie skwarkami , w drugiej donicy stało zsiadłe mleko . — Siadajcie , Macieju , z nami , zjecie , co jest — zapraszała wójtowa , kładąc trzecią łyżkę . — Bóg zapłać . Przyjechał em z boru , tom se już dobrze podjadł … — Bierzcie się ano za łyżkę , nie zaszkodzi wam , teraz już wieczory długie … — Długi pacierz i duża miska , jeszcze bez to niktoj nie pomarł — rzucił dziad . Boryna wzdragał się , ale w końcu , że słonina mocno raziła mu nozdrza , przysiadł się do ławki i pojadał z wolna , delikatnie , jak obyczaj kazał . A wójtowa raz wraz wstawała i dokładała kartofli , to mleka przylewała . Dziadowski pies się kręcił i skamlał zdziebko do jadła . — Cichoj , Burek , gospodarze ano jedzą … i ty dostaniesz , nie bój się … — uspokajał go dziad i wciągał nozdrzami smakowitą woń , a przygrzewał ręce przy ogniu . — To Jewka was podobno zaskarżyła — zaczął wójt , podjadłszy nieco . — A ona ci ! Żem to jej zasług nie wypłacił ! Zapłacił em , jak Bóg w niebie , i jeszczem ponadto z dobrego serca księdzu za chrzciny dał worek owsa … — Ona powieda , że ten dzieciak to … — W imię Ojca i Syna ! Wściekła się czy co ? — Ho , ho , stary z was , a jeszcze majster ! — Wójtowie poczęli się śmiać . — Staremu prędzej się przytrafi , bo praktyk ci jest i znający ! — szeptał dziad . — Cygani jak ten pies , anim ją tknął . Jeszcze by , taki tłumok … taka pode płotem zdychała , a skamlała , coby ją za samą warzę a kąt do spania wziąć , bo na zimę szło . Nie chciał em , ale nieboszka pedo : „ Weźmiem , przyda sie w domu , co mamy przynajmować ? będzie swoja pod ręką … ” Nie chciał em ja , jako że zimą roboty nijakiej , a jedna gęba więcej do miski . Ale nieboszka pedo : „ Nie turbuj się , umie pono wełniaki i płótno tkać , zasadzę ją i niechta se ścibie , zawżdy coś uścibie . ” No i ostała , odpasła się ino i zarno się postarała o przychówek … A kto w spółce , to już różnie gadali … — Ona skarży na was . — Zakatrupię ścierwę , cygana pieskiego ! — Ale do sądu trza wam iść . — Pójdę . Bóg zapłać , że ście mi powiedzieli , bo wiedział em ino , że o zasługi — ale zapłacił em , na co świadków mam ! A pyskacz zapowietrzony , a dziadówka ! Loboga , tyle umartwienia , że jaż chyba udzierżyć nie udzierżę — a to mi i krowa padła , że dorznąć musiał em , roboty nie pokończone , a tu człowiek sam kiej ten palec . — U wdowca to kiej między wilkami owca — powiedział znowu dziad . — O krowiem słyszał , mówili mi już na polu … — To dworska sprawa , bo pono borowy wygnał z zagajów . Najlepsza krowa ! Ze trzysta złotych wartała , zegnała się , bo ciężka była , zapaliły się w niej wątpia , żem dorznąć musiał … Ale dworowi tego nie daruję … Podam do sądu . Ale wójt zaczął mu tłumaczyć i przekładać , żeby się wstrzymał , jako w pierwszej złości zawsze się źle radzi , bo stał za dworem , a w końcu , żeby zwrócić rozmowę w inną stronę , mrugnął na żonę i powiedział : — Boby ście się , Macieju , ożenili i miał by kto gospodarstwa pilnować . — Kpicie czy co ? … A dyć na Zielną skończył em pięćdziesiąt i osiem roków . Co wama też w głowie , jeszcze tamta dobrze nie ostygła … — Weźcie kobitę do swego wieku , a zaraz się wam zgoi wszystko — dodała wójtowa i jęła sprzątać ze stołu . — Dobra żona głowy mężowej korona — dorzucił dziad , obmacując miski , które przed nim postawiła wójtowa . Żachnął się Boryna , ale zamedytował głęboko , że mu to samemu do głowy nie przyszło . Boć jaka się tam kobieta nadarzy , a zawżdy z nią lepiej niźli samemu biedować … — Która i głupia jest , i niemrawa , która znów kłótnica , która do chłopskich kołtunów sięgająca , która paparuch a latawiec po muzykach i karczmach , a zawżdy chłopu z nią lepiej i wygoda — ciągnął dziad , pojadając . — Dopiero by na wsi wydziwiali — powiedział Boryna . — Hale — ludzie wama zwrócą krowę abo i co poradzą , abo i kiele gospodarstwa chodzić będą , abo się nad wami użalą — zagadała gorąco wójtowa . — Albo i ciepłą pierzynę narządzą — zaśmiał się wójt . — A we wsi tyle jest dziewuch , że jak się idzie między chałupami , to bucha kiej z pieca . — Ale , widzisz go , rozpustnik … czego mu się zachciewa … — A Zośka Grzegorzowa na ten przykład , śmigła , piękna i wiano niezgorsze . — A cóż to Maciejowi potrza wiana , nie gospodarz to pierwszy we wsi ? — Kto by ta miał dobra a i grontu dosyć — zaoponował dziad . — Ni Grzegorzowa nie la nich — podjął wójt — za mdła i młódka to jeszcze . — A Jędrkowa Kasia ? — wyliczała dalej wójtowa . — Zmówiona . Wczoraj Rochów Adam posyłał z wódką . — Jest ci jeszcze Stachowa Weronka . — Mamrot , latawiec i jedno biedro ma grubsze . — A wdowa po Tomku , jakże to jej ? … całkiem jeszcze do żeniaczki … — Troje dzieci , cztery morgi , dwa krowie ogony i stary kożuch po nieboszczyku . — A Ulisia tego Wojtka , co to za kościołem siedzi ? … — I … to la kawalera … z przychówkiem , chłopak mógł by już być do pasionki , ale Maciejowi tego nie potrza , ma już pastucha swojego . — Jest ci jeszcze , jest tego nasienia pannowego , ale ino wybieram takie , co by pasowały la Macieja . — A zabaczyła ś o jednej , co by była la nich w sam raz . — Którna ? … — A Jagna Dominikowa ? — Prawda , całkiem o niej przepomniała m . — Sielna dziewucha , a rosła , że bez płot nie przejdzie , bo żerdki pod nią pękają … a piękna , biała na gębie , a urodna kiej jałowica . — Jagna — powtórzył Boryna słuchający w milczeniu wyliczania — a to powiedają o niej , że łasa na chłopaków . — Ale , był to kto przy tym , to wie ! Pleciuchy pletą , byle pleść , a wszystko ino przez zazdrość — broniła mocno wójtowa . — Ja też nie powiedam sam z siebie , ino tak pogadują . Ale trza mi iść — poprawił pasa , wraził węgielek we fajkę i pyknął parę razy . — Na którą to w sądzie ? — zapytał spokojnie . — Na dziewiątą napisane w powiestce . Musicie do dnia wstać , jeśli na piechty . — I … źróbką se wolno pojadę . Ostańcie z Bogiem , dziękuję wama za pożywienie i somsiedzką radę . — Idźcie z Bogiem , a pomyślcie , cośwa wama raili … Powiecie , to z wódką pójdę do pani matki i jeszcze przed Godami sprawim wesele … Boryna nie odrzekł nic , łypnął ino oczami i wyszedł . — Jak stary młódkę bierze , diabeł się cieszy , bo profit z tego miał będzie — rzekł dziad poważnie , skrobiąc głośno po dnie miski . Boryna wolno wracał i żuł w sobie rozważnie , co mu raili . Nie dał poznać po sobie tam u wójtów , że mu się ta myśl strasznie udała , bo jakże , gospodarz był , a nie żaden chłopak , co to ma jeszcze mleko pod nosem , a na wspominek o żeniaczce aże kwiczy i z nogi na nogę przedeptuje . Noc już ogarnęła ziemię , gwiazdy srebrną rosą pobłyskiwały z ciemnych , głuchych głębin , cicho było we wsi , psy tylko niekiedy poszczekiwały , a tu i owdzie spoza drzew mżyły się słabe światełka … czasem wilgotny podmuch zawiał z łąk , że drzewa poczęły się lekko chybotać i z cicha poszmerywać listkami . Boryna nie wrócił drogą , jaką był przyszedł , a tylko puścił się w dół , przeszedł most , pod którym woda z bełkotem przelewała się do rzeki i waliła głucho na młyn , i nawrócił na drugą stronę stawu — wody leżały ciche i lśniły się czarniawo , pobrzeżne drzewa rzucały na taflę czarne cienie i jakby ramą obejmowały brzegi , a w pośrodku stawu , gdzie jaśniej było , odbijały się gwiazdy niby w zwierciadle stalowym . Maciej sam nie wiedział , dlaczego nie poszedł prosto do domu , a wybrał dłuższą drogę , może aby przejść koło domu Jagny ? a może aby zebrać nieco myśli i pomedytować . — Juści , że było by niezgorzej ! juści ! A co tam o niej mówią , to taka prawda . — Splunął . — Sielna kobieta ! — Dreszcz nim wstrząsnął , bo i chłód wilgotny szedł od stawów , a u wójtów gorąc był silny . — A bez kobiety trza zmarnieć abo dzieciom gospodarkę odpisać — myślał — a duża jucha i kiej malowana . — A krowa najlepsza padła , a kto wie jutra ? … Może to i trza poszukać żony ? Tyle obleczenia po nieboszce jest — przygodziło by się . Ale stara Dominikowa to pies … a cóż , mają chałupę i gront , to by na swojem ostała . Troje ich , a mają piętnaście morgów , to niby na Jagnę pięć i spłata za chałupę i lewentarz ! Pięć morgów to rychtyk te pola za mojem kartofliskiem , żyto , widzi mi się , posiały latoś , tak … Pięć morgów do moich to … trzydzieści i pięć bez mała ! Karwas pola ! … Zatarł ręce i poprawił pasa . — To ino młynarz ma więcej … złodziej , krzywdą ludzką a precentami , a oszukaństwem tyla nabrał … A na bezrok podwiózł by m gnoju , a uprawił i pszenicy posiał na całym kawale ; konia by trzeba przykupić , a i po granuli krowinę jaką … Prawda , krowę by dostać dostała … I tak rozmyślał , liczył , rozmarzał się gospodarsko , aż czasem i przystawał z ciężkiej deliberacji . A że mądry chłop był , to wszystko zasię zbierał w sobie i głęboko w głowę patrzył , coby czego nie prześlepić i nie przepomnieć . — Wrzeszczały by juchy , wrzeszczały ! — pomyślał o dzieciach , ale wnet fala mocy i pewności zalała mu serce i skrzepiła głuche jeszcze , wahające postanowienia . — Gront mój , wara komu drugiemu do niego . A nie chceta , to … — nie skończył , bo stanął przed chałupą Jagny . Świeciło się u nich jeszcze i przez otwarte okno padała szeroka smuga światła i szła przez kierz georginiowy i niskie drzewa śliwkowe aż na płot i drogę . Boryna stanął w cieniu i zapuścił wzrok w izbę . Lampka tliła się nad okapem , ale w kominie musiał się buzować tęgi ogień , bo słychać było trzask świerczyny i czerwonawe światło zapełniało ogromną , mroczną po kątach izbę ; stara , skulona przed kominem , czytała cosik głośno , a Jagna przeciw niej twarzą do okna siedziała ; w koszuli była tylko i z podwiniętymi do ramion rękawami — podskubywała gęś . — Urodna jucha , to urodna ! — myślał . Podnosiła czasem głowę , nasłuchiwała matki , wzdychała ciężko , to znowu brała się skubać pióra , aż gęś zagęgała boleśnie i rwać się poczęła z krzykiem z jej rąk , i bić skrzydłami , że puch się rozwiał po izbie białym tumanem . Uspokoiła ją rychło i mocno ściskała kolanami , że gęś jeno pogęgiwała z cicha a boleśnie , i odpowiadały jej inne gdzieś z sieni czy z podwórza . — Piękna kobieta — pomyślał i odszedł spiesznie , bo mu uderzyło do głowy , aż się podrapał , zapiął pętlę i pasa przyciągnął . Już był w swoich wrotach i wchodził w opłotki , gdy się obejrzał na jej dom , bo rychtyk stał naprzeciw , tylo że po tamtej stronie wody . Ktoś akuratnie wychodził , bo przez drzwi uchylone lunęła struga światła i jak błyskawica zamigotała i padła aż na staw , potem czyjeś mocne stąpania zadudniły , i rozległ się chlupot wody nabieranej , a w końcu wskroś ciemni i mgieł , co się były zwlekały z łąk , śpiew się ozwał przyciszony : Ja za wodą , ty za wodą , Jakże ja ci buzi podom ? … Podam ci ją na listeczku , A naściże , kochaneczku … Słuchał długo , ale głos rychło przepadł i światła wkrótce pogasły . Na niebo wtaczał się zza lasów księżyc w pełni i rozsrebrzał czuby drzew , i siał przez gałęzie światło na staw , i zaglądał w okna chat , co mu były naprzeciw . Psi nawet pomilkli , cichość niezgłębiona objęła wieś całą i stworzenie wszelkie . Boryna obszedł podwórze , zajrzał do koni , parskały i gryzły obroki ; wsadził głowę do obory , bo drzwi dla gorąca stały otworem . Krowy leżały przeżuwając a postękując , jako to jest zwyczajnie u bydlątek . Przywarł wrota do stodoły . Zdjąwszy kapelusz , szedł do izby i mówił półgłosem pacierz . A że spali już wszyscy , rozzuł się po cichu i zaraz legł spać . Ale zasnąć nie mógł , to pierzyna go parzyła , że nogi spod niej wysuwał , to mu po głowie chodziły sprawy różne , a turbacje , a pomyślenia … to mu brzuch ano ciężył srodze , że postękiwał i mruczał . — Zawżdy mówię , że zsiadłe mleko ino rozpiera brzucho , coby na noc nie dawać … A potem jął myśleć o Jagnie ; jak by to dobrze było , bo i urodna , i gospodarna , i tyle pola … To znowu przypominał sobie dzieci , to te gadania na Jagnę , że mąciło się w nim wszelakie rozeznanie , i już nie wiedział , co począć , że uniósł się nieco , i jak to było zwyczajnie , chciało mu się do drugiego łóżka zawołać i poradzić : — Maryś ! Żenić się czy to się nie żenić z Jagną ? … Ale w czas sobie przypomniał , że Maryś już od zwiesny na cmentarzu , a tam se śpi Józka i chrapie , a on jest sierotą , która poradzić się nikogo nie ma ; to ino westchnął ciężko , przeżegnał się i jął mówić zdrowaśki za nieboszczkę i wszystkie dusze w czyścu ostające . Już świt ubielił dachy i zgrzebną , szarą płachtą przysłonił noc i gwiazdy pobladłe , gdy ruch się uczynił w Borynowym obejściu . Kuba zwlókł się z wyrka i wyjrzał przed stajnię — szron leżał na ziemi i szaro było jeszcze , ale już zorze rozpalały się na wschodniej stronie i czerwieniły czuby drzew oszroniałych — przeciągnął się z lubością , ziewnął parę razy i poszedł do obory , aby krzyknąć na Witka , że czas wstawać , ale chłopak uniósł nieco senną głowę i szepnął : — Zaraz , Kuba , zaraz ! — i przytulał się do legowiska . — Pośpij se zdziebko , biedoto , pośpij ! — Przyokrył go kożuchem i pokusztykał , bo że nogę miał kiedyś przestrzeloną w kolanie , kulał srodze i ciągnął ją za sobą ; umył się pod studnią , przygładził dłonią rzadkie , wyleniałe włosy , co mu się były pozwijały w kołtuny , i klęknął na progu stajni odmawiać pacierze . Gospodarz spali jeszcze , w oknach chałupy zapalały się krwawe brzaski zórz , a gęste , białe mgły zwlekały się z wolna ze stawów , kołysały ciężko i posuwały w górę podartymi szmatami . Kuba przesuwał w palcach koronkę i modlił się długo , a biegał oczami po podwórzu , po oknach chałupy , po sadzie omroczonym jeszcze na dole , po jabłonkach , obwieszonych jabłkami niby pięście ; rzucił czymściś do budy , co stała zaraz koło drzwi , w biały łeb Łapy , aż pies zawarczał , zwinął się i spał dalej . — Ale , do samego słońca spał będziesz , jucho ! — i rzucił w niego raz , drugi , że pies wylazł , przeciągał się , ziewał , machał ogonem , przysiadł w podle i jął się drapać i czynić zębami w gęstych kudłach porządek . …I ochfiaruję ten pacierz Tobie i wszystkim świętym . Amen ! — Bił się długo w piersi , a powstając , rzekł do Łapy : — Hale ! aligant jucha , wybiera se pchły kiej baba na wesele ! A że robotny był , to się zajął obrządkiem — wóz wytoczył ze stodoły i nasmarował , napoił konie i przyłożył im siana , aż parskać zaczęły i bić kopytami , a potem przyniósł z sąsieka nieco zgonin , dobrze okraszonych owsem , i wsypał to klaczy do żłobu , bo stała w gródce , osobno . — Żrej , stara , żrej ; źróbka mieć będziesz , to ci mocy trza , żrej ! — Pogładził ją po nozdrzach , aż klacz położyła mu łeb na ramieniu i pieszczotliwie chwytała wargami za kołtuny . — … Ziemniaki do połednia zwieziemy , a pod wieczór do lasu , po ściółkę — nie bój się , ściółka letka , nie zgonię cię … — A ty , wałkoniu , batem dostaniesz , widzisz go , owies mu pachnie , próżniakowi — mówił do wałacha , co stał obok i łeb wtykał między deski przegrody , do żłobu klaczy — grzmotnął go pięścią w zad , aż koń uskoczył w bok i zarżał . — Hale , parob żydowski ! Żreć to by ś choć i czysty owies żarł , a do roboty cię nie ma , bez bata , jucho , z miejsca nie ruszysz , co ? Wyminął go i zajrzał do źróbki , co stała przy ścianie samej i już z daleka wyciągała do niego kasztanowaty łeb ze strzałką białą na czole i rżała cicho . — Cichoj , mała , cichoj ! Podjedz se ano , bo pojedziesz z gospodarzem do miasta ! — Uwił kłak siana i wyczyścił jej bok zawalany . — Tyla klacz , że już do ogiera czas , a świniaś . Utytlesz się zawdy kiej maciora — pogadywał wciąż i poszedł do chlewów wypuścić świnie , bo kwiczały , a Łapa chodził za nim i zaglądał mu w oczy . — Zjadł by ś i ty , co ? To naści – że chlebaszka , naści ! — Wyjął zza pazuchy kawałek i rzucił , pies pochwycił i schował się do budy , bo świnie ano leciały mu wydrzeć . — Hale , te swynie to kiej człowiek niektóry , aby ino chycić cudze i zechlać … Zajrzał do stodoły i długo patrzył na wiszącą u belki krowę . — Głupie to jeno bydle , a i temu na koniec przyszło . Widzi mi się , co jutro zgotują mięsa … Tyle i z ciebie , biedoto , że człek se podje w niedzielę … Westchnął do tego jadła i powlókł się budzić Witka … — Słońce ino , ino — zarno się pokaże … Krowy trza wypędzać . Witek mamrotał coś , bronił się , przykładał do kożucha , ale w końcu wstać wstał i łaził ociężały i senny po podwórzu . Gospodarz zaspali dzisiaj , bo słońce już weszło i rozczerwieniło szrony , i zapaliło łuny w wodach i szybach , a z chałupy nikt się nie pokazywał … Witek siedział na progu obory i podrapywał się zajadle , i przeziewał , a że wróble poczęły zlatywać z dachów do studni i trzepać się w korycie , to przyniósł drabkę i wlazł pod okap zajrzeć do gniazd jaskółczych , bo cicho tam jakoś było . — Pomarzły czy co ? I jął wyciągać delikatnie pomorzone ptaszki i kłaść je za pazuchę . — Kuba , wiecie , nie żyją , o ! — Pobiegł do parobka i pokazywał sztywne , pogasłe jaskółki . Ale Kuba wziął ino w rękę , przyłożył do ucha , dmuchnął w oczy i rzekł : — Zdrętwiały , bo przymrozek galanty . Ale że to głupie nie poszły jeszcze do ciepłych krajów , no , no … — I poszedł do swojej roboty . A Witek siadł pod chałupą , w szczycie , bo słońce już tam dochodziło i oblewało bielone ściany , po których i muchy łazić poczynały ; wyciągał zza koszuli te , które już ogrzane nieco jego ciałem , gmerały się trochę , chuchał na nie , rozdziawiał im dziobki , poił z ust własnych , aż ożywiały się , otwierały oczy i poczynały wydzierać się do ucieczki ; wtedy prawą ręką czaił się po ścianie i raz wraz zagarnął jaką muchę , nakarmiał nią i puszczał . — Lećta se do matuli , lećta — szeptał , patrząc , jak jaskółki siadały na kalenicy obory , czesały się dziobkami i szczebiotały jakby dziękczynienia . A Łapa siedział przed nim na zadzie i skomlał uciesznie , a co który ptaszek wyfruwał , rzucał się za nim , biegł kilka kroków i zawracał z powrotem stróżować . — Ale , złap wiater w polu — mruczał Witek i tak się zatopił w rozgrzewaniu jaskółek , że ani widział , kiedy Boryna wyszedł zza węgła i stanął przed nim . — Ptaszkami się , ścierwo , zabawiasz , co ? Porwał się , by uciekać , ale już gospodarz chycił go krótko za kark i drugą ręką szybko odpasywał szeroki , twardy pas rzemienny . — A dyć nie bijcie , a dyć ! — zdążył krzyknąć jeno . — Takiś to pastuch , co ? Tak to pilnujesz , co ? Najlepsza krowa się zmarnowała , co ? … Ty znajdku , ty pokrako warsiaska ! Ty ! — I bił zapamiętale , gdzie popadło , aż rzemień świszczał , a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał : — Nie bijta ! Loboga ! Zabije mię ! Gospodarzu ! … O Jezu , ratujta ! … Aż Hanka wyjrzała z chałupy , co się dzieje , a Kuba splunął i schował się do stajni . A Boryna łoił go rzetelnie , wybijał mu na skórze swoją stratę tak zajadle , że Witek miał już gębę posinioną i z nosa puściła mu się krew , krzyczał wniebogłosy i cudem jakimś się wyrwał , chwycił się obu rękami z tyłu za portki i gnał w opłotki . — Jezu , zabili mę , zabili mę ! — ryczał i tak pędził , aż mu reszta jaskółek wylatywała zza pazuchy i rozsypywała się po drodze . Boryna pogroził jeszcze za nim , opasał się i wrócił do chałupy , i zajrzał na Antkową stronę . — Słońce już na dwa chłopa , a ty się jeszcze wylegujesz ! — krzyknął na syna . — Zmogł em się wczoraj kiej bydlę , to muszę się wywczasować . — Do sądu pojadę … Zwieź ziemniaki , a jak ludzie skończą kopanie , to zagnać je do grabienia ściółki , a ty mógł by ś kołki pozabijać do ogacenia . — Ogaćcie se sami chałupę , nama tutaj nie wieje . — Rzekł eś … to swoją stronę ogacę , a ty marznij , kiejś wałkoń . Trzasnął drzwiami i poszedł na swoją stronę . Józka już rozpaliła ogień i szła doić krowy . — Rychło daj jeść , bo trza mi jechać … — Przecięch się nie ozedrę , dwóch robót razem nie poradzę — i poszła . — Spokojnego oczymgnienia nie ma , ino kłyżnij się ze wszystkimi ! — myślał i wziął się do obleczenia , ale zły był i zgryziony . Jakże , ciągła wojna z synem , słowa nie można rzec , bo zaraz do oczów z pazurami skacze albo rzeknie coś , co jaże we wątpiach poczujesz . Na nikogo się spuścić , ino haruj i haruj ! Złość w nim zbierała , aż poklinał z cicha i rzucał szmatami po izbie a butami . — Słuchać się powinny , a nie słuchają ! Czemu to ? — myślał . — Widzi mi się , co bez kijaszka z nimi obyć się nie obędzie , bez twardego ! Dawno się im to należało , zaraz po śmierci nieboszczki , kiej kłyżnić się zaczęły o gronta , ale się jeszcze wagował , żeby zgorszenia we wsi nie czynić . Gospodarz był przeciech nie leda jaki , na trzydziestu morgach , i z rodu nie bele chto — Boryna , wiadomo . Ale dobrością z nimi się nie skończy , nie ! … — Tu przyszedł mu na myśl zięć , kowal , któren wszystkich po cichu burzył , a i sam wciąż nastawał , żeby mu sześć morgów odpisać i morgę lasu , a już na resztę chciał poczekać … — To niby kiej zamrę ! Poczekaj , jucho , poczekaj — myślał ze złością . — Póki się ino rucham , nie powąchasz ty ani zagona ! Widzisz go , mądrala ! Kartofle już mocno perkotały w kominie , gdy Józka przyszła od udoju i wnetki narządziła śniadanie . — Józka ! A mięso sama przedawaj . Jutro niedziela , ludzie się już zwiedziały , to się ich tu naleci ; ino nie borguj nikomu . Pośladek ostaw la nas ; zawoła się Jambroża , to zasoli i przyprawi … — A dyć i kowal umieją … — Ale , podzielił by się kiej wilk z owcą . — Magdzie będzie markotno , że to nasza krowa , a ona nawet nie obaczy . — To la Magdy wytnij jaką sztuczkę i zanieś , ale kowala nie wołaj . — Dobryście , tatulu , dobry . — Hale , córuchno , hale ! Pilnuj tutaj , a już ci bułeczkę przywiezę abo i co . Podjadł se niezgorzej , opasał się pasem , przygładził poślinioną dłonią zwichrzone i rzadkie włosy , ujął bat i jeszcze się rozglądał po izbie … — By m czego nie przepomniał . — Chciało mu się zajrzeć do komory , ale się powstrzymał , bo Józka patrzała , więc się przeżegnał i ruszył . A już z wasąga , zbierając w garść parciane lejce , rzekł Józce na ganek : — Skończą ziemniaki , to zaraz iść grabić ściółkę , kwitek jest za obrazem . A niechta zetną jakiego grabka albo i chojkę — przyda się . Wóz ruszył i już był w opłotkach , gdy Witek mignął pod jabłoniami . — Zahaczył em … prru … Witek ! Prru ! Witek , puść krowy na łąki , a pilnuj , bo cię , jucho , spierę , że popamiętasz ! — Ale , pocałujta mę gdzieś … — odkrzyknął hardo znikając za stodołą . — Będziesz tu pyskował , jak zlezę , to obaczysz … Skręcił z opłotków na lewo , na drogę wiodącą ku kościołowi ; podciął batem źróbkę , że podyrdała truchcikiem po wyboistej , pełnej kamieni drodze . Słońce było już chyla tyla nad chałupami i świeciło coraz cieplej , bo z oszroniałych strzech podnosiły się opary i woda skapywała , tylko w cieniach — pod płotami w sadach , po rowach , leżał jeszcze siwy mróz ; po stawie wlekły się ostatnie zrzedłe mgły i woda poczynała spod bielm wrzeć brzaskami i odbłyskiwać słońce . We wsi poczynał się już zwykły ruch : poranek był jasny i chłodny , a że zaś przymrozek orzeźwił powietrze , to i raźniej się poruszali , i zgiełkliwiej ; wychodzili gromadnie na pola , którzy do kopania szli z motyczkami a koszykami na ręku , dojadając śniadań ; którzy z pługiem ciągnęli na ścierniska ; którzy na wozach brony wieźli a worki pełne ziarna siewnego ; którzy znów zasię wykręcali ku lasom z grabiami na ramionach , ściółkę grabić — że ino dudniło po obu stronach stawu i krzyk się wzmagał , bo drogi były zatłoczone bydłem ciągnącym na paszę , szczekaniem psów , pokrzykami , co wybuchały raz wraz z niskiej , ciężkiej kurzawy , jaka się była wznosiła z orosiałych dróg . Boryna wymijał trzody ostrożnie , czasem śmignął po wełnie jakie jagniątko głupie , co się nie usuwało przed źrebicą , to cielę jakie , aż i wyminął wszystkich i koło kościoła , który stał osłonięty potężnym wałem lip żółknących i klonów , wjechał na szeroki gościniec , obsadzony z obu stron ogromnymi topolami . A że w kościele była msza święta , bo sygnaturka przedzwoniła ofiarę i huczały przyciszonym głosem organy , zdjął kapelusz i westchnął pobożnie . Droga była pusta i zasłana opadłym liściem tak obficie , że wyboje i głęboko powyrzynane koleiny pokryły się rdzawozłocistym kobiercem , pociętym gęstymi pręgami cieniów , jakie rzucały pnie topoli , bo słońce z boku świeciło . — Wio , maluśka , wio ! — Świsnął batem i źrebica przez kilka stajań poszła raźniej , ale potem opadła i wlekła się wolno , bo droga , choć nieznacznie , szła pod wzgórza , na których czerniały lasy . Boryna , że go ta cisza mroczyła sennością , to poglądał przez kolumnadę topoli na pola , pławiące się w różowym , porankowym świetle , albo myśleć usiłował o sprawie z Jewką , to o granuli — ale nie mógł sobie dać rady , tak go śpik morzył … Ptaszki ćwierkały w gałęziach , to czasem wiatr przegarnął leciuchnymi palcami po czubach drzew , że ino jaki taki listeczek , kieby motyl złoty , odrywał się od maci , spadał kolisto na drogę abo i na zakurzone osty , co zaognionymi oczami kwiatów hardo patrzyły w słońce — a topole zagwarzyły , poszemrały z cicha gałązkami i pomilkły kiej te kumy , co na Podniesienie oczy podniesą , ręce rozłożą i westchną modlitewnie , a padną wnetki w proch przed Majestatem , ukrytym w tej złotej monstrancji , zawisłej nad ziemią świętą , nad rodzoną … Dopiero pod lasem przecknął na dobre i wstrzymał konia . — Wschodzi niezgorzej — szepnął , przyjrzawszy się pod światło szarym zagonom , ordzawionym krótką szczotką wschodzącego żyta . — Kawał pola , a przyległo do mojego , kieby kto z umysłu narządził ! Żyto , widzi mi się , wczoraj posiały . — Ogarnął pożądliwym spojrzeniem zbronowane zagony , westchnął i wjechał w las . Poganiał często konia , bo droga szła po równym i twardsza była , tylko gęsto przerośnięta korzeniami , na których wóz podskakiwał i turkotał . Ale już nie drzemał , owiany surowym i chłodnym dechem lasu . Bór był ogromny , stary — stał zbitą gęstwą w majestacie wieku i siły , drzewo przy drzewie , sama sosna prawie , a często dąb rosochaty i siwy ze starości , a czasem brzozy w białych koszulach , z rozplecionymi warkoczami żółtymi , że to jesień już była . Podlejsze krze , jako leszczyna , to karłowata grabina , to osiczyna drżąca tuliły się do czerwonych , potężnych pni tak zwartych koronami i poplątanych gałęziami , że ino gdzieniegdzie przedzierało się słońce i pełzało niby złote pająki po mchach zielonych i paprociach zrudziałych . — Zawżdy mojego tu są cztery morgi ! — myślał i pożerał oczami las , i już na oko wybierał co najlepszy . — Przeciech Pan Jezus nie da nas ukrzywdzić — abo i same się nie damy , nie … Dworowi widzi się dużo , a nam mało . Zarno … moje ze cztery , a Jagusine z morga … cztery i jedna…Wio ! głupia , sroków się będzie bojała ! — Trzepnął ją batem , bo na suszce , co dźwigała Bożą Mękę , kłóciły się sroki tak zajadle , aż źrebica strzygła uszami i przystawała . — Srokowe wesele — deszczu będzie wiele . — Przypiął parę batów źrebicy i jechał kłusem . Dobrze było już po ósmej , bo ludzie na polach siadali do śniadaniowych dwojaków , gdy wjeżdżał do Tymowa , na puste uliczki , obstawione pozapadanymi domostwami , co przysiadły niby stare przekupki nad rynsztokami , pełnymi śmieci , kur , Żydziąt obdartych i nierogacizny . Zaraz na wjeździe obstąpili go Żydzi i Żydówki i nuż zaglądać do wasągu , macać pod grochowinami , pod siedzeniem , czy nie wiezie czego na sprzedanie . — Poszły , parchy ! — mruknął , wjeżdżając na rynek , pod cień starych , poobdzieranych kasztanów , konających na środku placu , gdzie już stało kilkanaście wozów z wyprzęgniętymi końmi . I swój wasąg tam umieścił , źrebicę wyłożył łbem do półkoszka , nasuł jej do kobiałki obroku , bat schował na dno , pod siedzenie , otrzepał się ze słomy i ruszył prosto do Mordki , tam gdzie błyszczały trzy mosiężne talerze , aby się nieco przyogolić — wyszedł wkrótce czysto ostrugany i tylko z jednym zacięciem na brodzie , zalepionym papierem , przez który sączyła się krew . Sądy nie były jeszcze zaczęte . Ale przed domem sądowym , co stał zaraz w rynku , naprzeciw ogromnego poklasztornego kościoła , czekało już sporo narodu . Siedzieli na wydeptanych stopniach , to kupili się pod oknami i raz wraz zaglądali do środka , kobiety zaś przykucnęły pod bielonymi ścianami , opuściły czerwone zapaski z głów na ramiona i rajcowały . Boryna , że dojrzał Jewkę z dzieckiem na ręku , stojącą w gromadzie swoich świadków , to się zeźlił zarno , jako że skory był do złości , splunął i wszedł do sieni drugiej , biegnącej na przestrzał sądowego domostwa . Po lewej stronie był sąd , a po prawej mieszkał sekretarz , bo jakoż właśnie Jacek wyniósł samowar przed sam próg i tak go rozdmuchiwał cholewą zawzięcie , że dymił niby komin fabryczny , a co chwila ostry , gniewny głos krzyczał z głębi zadymionej sieni : — Jacek ! buciki panienkom ! — Zaraz , zaraz ! Samowar już niby wulkan huczał i buchał płomieniami . — Jacek ! wodę panu do mycia . — Dyć zara , zrobi się wszyćko , zrobi ! — I spocony , nieprzytomny , ganiał po sieni , aż dudniło , powracał , dmuchał i znowu leciał , bo pani krzyczała : — Jacek ! kulfonie jeden , gdzie moje pończochy ? ! … — Ale ! ścierwa , nie samowar ! Trwało to wszystko dobrych parę pacierzy , abo i z koronkę , aż wreszcie drzwi sądowe się otwarły i naród począł napełniać dużą , wybieloną izbę . Jacek , już teraz jako woźny , boso , w modrych portkach i takimże lejbiku z mosiężnymi guzikami , z czerwoną , spoconą twarzą , którą raz wraz obcierał rękawem , uwijał się za czarnymi kratami , dzielącymi izbę na dwie połowy , i rzucał łbem niby koń , kiej go giez ukąsi , bo płowe włosy spadały mu grzywą na oczy , to zaglądał ostrożnie do sąsiedniej stancji i potem siadał na chwilę pod zielonym piecem . A narodu się nawaliło , że ani palca wetknąć , i parli się coraz krzepciej na kraty , aż trzeszczały ; gwar zrazu cichy podnosił się z wolna , szemrał , przewalał po izbie , huczał czasami , przechodził miejscami w kłótnię , że jakie takie mocne słowo padało coraz gęściej . Żydzi szwargotali pod oknami , a jakieś baby na głos opowiadały swoje krzywdy i jeszcze głośniej popłakiwały , ale nie można było rozeznać , kto i gdzie , bo ciasnota była i głowa przy głowie , jako ten zagon pełen maków czerwonych i kłosów żytnich , co go to wiater żenie , a on się zakolebie i gwarzy , i szumi , a potem staje równo kłos przy kłosie . To znowuj Jewka , dojrzawszy Borynę wspartego o kraty , jęła dogadywać i wykrzykiwać na niego , że zeźlony odrzekł ostro : — Zamilknij , suko , bo ci gnatki porachuję , że rodzona nie pozna . A na to Jewka rozsrożona nuż pazury wyciągać i drzeć się do niego przez gęstwę ludzką , aż jej chustka spadła z głowy i dzieciak się rozkrzyczał , że nie wiada , na czym by się skończyło , gdy naraz Jacek się zerwał , otworzył drzwi i krzyknął : — Cichojta , ścierwy , bo ano sąd idzie ! … Jakoż i sąd wszedł ; najpierw gruby , wysoki dziedzic z Raciborowic , a za nim dwóch ławników i sekretarz , który usiadł przy bocznym stoliku pod oknem i rozkładał papiery a patrzył na sędziów , jak stanęli przy wielkim stole , okrytym czerwonym suknem , i nałożyli złote łańcuchy na grube karki … Cicho się zrobiło , że słychać było tych , co na ulicy pod oknami gwarzyli . Dziedzic rozłożył papiery , chrząknął , spojrzał na sekretarza i grubym , donośnym głosem oznajmił , że sądy się rozpoczynają . Potem sekretarz przeczytał sprawy na dzień dzisiejszy , coś szepnął pierwszemu ławnikowi , ten oddał to siędziemu , który kiwnął głową potakująco . Sądy się rozpoczęły . Pierwsza szła sprawa ze skargi strażnika na jakiegoś łyczka o nieporządki w podwórzu . Skazany zaocznie . Potem o pobicie chłopaka za wypasanie końmi koniczyny . Pogodzili się — matka dostała pięć rubli , a chłopak nowe portki i lejbik . Sprawa o woranie się . Odłożona z braku dowodów . Sprawa o kradzież leśną w borze sędziego ; stawał rządca — oskarżeni chłopi z Rokicin . Skazani na kary pieniężne lub odsiedzenie w areszcie po dwa tygodnie . Nie przyjęli wyroku , pójdą do apelacji . I tak głośno zaczęli wykrzykiwać na niesprawiedliwość , bo las był wspólny , serwitutowy , aż sędzia skinął na Jacka , i ten zagrzmiał : — Cichojta , cichojta , bo tu sąd , nie karczma . I tak szła sprawa za sprawą , kieby skiba za skibą , równo i dość spokojnie , czasem tylko podnosiły się skargi abo chlipanie , abo i przekleństwo , ale te Jacek wnet przyciszał . Z izby ubyło nieco ludzi , ale w ich miejsce przybyło tyle nowych , że stali zbici kieby w snop , że nikto poruszyć się nie mógł i zrobił się taki gorąc , iż ani odetchnąć , aż sędzia polecił otworzyć okna . Teraz szła sprawa Bartka Kozia z Lipiec o kradzież świni u Marcjanny Antonówny Pacześ . Świadkowie : taż Marcjanna , syn jej Szymon , Barbara Piesek itd . — Świadkowie czy są ? — zapytał ławnik . — Jesteśmy ! — zawołali chórem . Boryna , który dotąd samotnie a cierpliwie stał przy kracie , przysunął się nieco do Paczesiowej przywitać , boć to była Dominikowa , matka Jagny . — Oskarżony , Bartek Kozioł , bliżej , za kratę . Niski chłop przepychał się ze środka tak gwałtownie , aż kląć poczęli , że depcze po kulasach i przyodziewek ozdziera . — Cichojta , ścierwy , bo prześwietny sąd mówi ! — krzyknął Jacek , wpuszczając go . — Wy Bartłomiej Kozioł ? Chłop drapał się frasobliwie po gęstych , równo obciętych włosach ; głupowaty uśmiech skrzywiał mu suchą , wygoloną twarz , a małe rudawe oczki chytrze skakały po sędziach niby wiewiórki . — Wy Bartłomiej Kozioł ? — zapytał znowu sędzia , bo chłop milczał . — Dyć juści , on ci Bartłomiej Kozioł , dopraszam się łaski prześwietnego sądu ! — piszczała ogromna kobieta , wpychając się siłą za kraty . — A wy czego ? — Dopraszam się łaski , a dyć ja żona tego chudziaka , Bartka Kozła — i kłaniała się ręką do ziemi , aż wyrurkowanym czepcem zawadzała o stół sędziowski . — Świadkujecie ? — Niby to za świadka ? ni , jeno dopraszam się … — Woźny , wyrzuć ją za kratę . — Wychodźta , kobieto , bo nie la was tu miejsce … — Chwycił ją za ramiona i pchał zadem . — Dopraszam się prześwietnego sądu , kiej mój ano nie dosłyszy na ten przykład … — krzyczała . — Wychodźta , póki po dobremu — i aż jęknęła , tak ją ciepnął na kratę , bo ani kroku po dobroci ustąpić nie chciała . — Wyjdźcie , będziemy głośno mówili , to choć on Kozioł , a usłyszy ! Zaczęło się wreszcie badanie . — Jak się nazywacie ? — Hę ? … a , przezywam ? … Przeciech wołali mę , to niby wiedzieć wiedzą … — Głupiś . Jak się nazywacie ? — indagował nieubłaganie sędzia . — Bartek Kozioł , prześwietny sądzie — rzuciła żona . — Ile lat ? — Hę ? … a , lat ? … bo ja to pomnę ! Matka , wiele to ja mam roków ? … — Pięćdziesiąt i dwa , widzi mi się , będzie na zwiesnę . — Gospodarz ? … — I … trzy morgi piachu i ten jeden krowi ogon … sielny gospodarz . — Był już karany ? — Hę ? … karany ? … — Czy siedzieli ście w kozie ? — To niby w kreminale ? … karany ? … Matka , był em to w kreminale , hę ? … — A był eś , Bartku , był eś , a to cię te ścierwy dworskie o to zdechłe jagniątko … — Juści , juści … na paśniku znalazł em zdechłe jagnię … wzionem , co miały psy rozwłócyć … poskarżyły , przysięgły , com ukradł , sąd przysądził … wsadziły mę i siedział em … Niesprawiedliwość jest ino , niesprawiedliwość … — mówił głucho i obzierał się nieznacznie na żonę . — Oskarżeni jesteście o kradzież maciory Marcjannie Pacześ ! Wzięli ście ją z pola , zagnali do domu , zarżnęli i zjedli ! Co macie na swoją obronę ? … — Hę ? Zjadł em ! Żeby m tak Boga przy skonaniu nie oglądał , że nie zjadł em … Moiściewy , zjadł em ! … o świecie , świecie rodzony , ja zjadł em ! — wołał żałośnie . — Cóż macie na swoją obronę ? — Obronę ? … miał em to co rzec , matka ? … Juści , baczę ; niewinowatym , świni nie zjadł em , a Marcjanna Dominikowa , na ten przykład , szczeka bele co , kiej ten pies , że ino chycić za ten paskudny pysk a sprać … a … — O ludzie , ludzie ! … — jęknęła Dominikowa . — To już sobie później zrobicie , a teraz mówcie , jakim sposobem świnia Paczesiowej znalazła się u was ? … — Świnia Paczesiowa … u mnie ? … Matka , co to wielmożny dziedzic rzekli ? … — A dyć , Bartku , to o tym prosiaku , co to za tobą przylazł do chałupy … — Baczę , juści , że baczę , bo prosiak to był , a nie świnia żadna ; dopraszam się łaski wielmożnego sądu , niech słyszą , com ano rzekł , i przywtórzę ; prosiak to był , a nie świnia ; białny prosiak , a kiele ogona abo i zdziebko poniżej czarno łaciaty . — Dobrze , ale skąd się wziął u was ? — Niby u mnie ? … Zarno wszyćko dokumentnie rzeknę , z czego się pokaże la prześwietnego sądu i la zgromadzonego narodu , co jestem niewinowaty , a Dominikowa cygan jest baba , pleciuch i ozornica zapowietrzona ! — Ja cyganię ! A dyć tej Najświętszej Panienki uproszę , żeby was pierun bez świętej spowiedzi nie trzasnął ! — rzekła cicho , z westchnieniem ciężkim do obrazu Matki Boskiej , wiszącego w rogu izby , Dominikowa , a potem , że to już ścierpieć nie mogła , wyciągnęła zwiniętą , chudą pięść do niego i syknęła : — Ty złodzieju świński ! ty zbóju ! ty ! … — i rozczapierzyła palce , jakby go chycić chciała . Ale Bankowa rzuciła się do niej z krzykiem . — Co ! biła by ś go , suko jedna , biła by ś , czarownico , kacie synowski , ty ! — Uciszyć się ! — zawołał sędzia . — Stulta pyski , kiej sąd mówi , bo waju wyciepnę na osobność ! — poparł Jacek , podciągając parcianki , bo mu się był obertelek oberwał . Uciszyło się zaraz , a baby , że to blisko było do chwycenia się za łby , stały już cicho , ino się oczami jadły a wzdychały ze złości … — Mówcie , Bartłomieju , mówcie wszystko a prawdę . — Prawdę ? … Samą czystą kiej szkło prawdę rzeknę , rzetelnie powiem , kiej na spowiedzi , kiej gospodarz do gospodarzy , kiej swój do swojaków , bom gospodarz z dziada pradziada , a nie komornik , nie prefesjant jaki abo i jenszy miescki zdzier . To tak było . — Patrz dobrze w głowę , by ś czegój nie przepomniał — radziła . — Nie przepomnę , Magduś , nie . To było tak . Szedł em se … a baczę , że to rychtyk zwiesna była … i za Wilczym Dołem , wedłe Borynowej koniczyny … idę se i mówię pacierz , bo na ten przykład przedzwonili już na Anioł Pański … nocka też szła … idę se … jaż tu słyszę : głos nie głos ? … Loboga , myślę se : chrząka albo i nie chrząka ? … Oglądnął em za się — niczegój nie widno , cicho całkiem . Złe mę kusi czy co ? … Ide dalej i że mę zdziebko mrówki oblazły ze strachu , mówię se Pozdrowienie Anielskie . Chrząka znowu ! Cie ! myślę sobie , nic , jeno swynia to abo i zasie prosiak . Zlazł em zdziebko w bok , w koniczynę i obejrzał em się … juści , że cosik lizie za mną , przystanął em ja — przystanęło i to , a białne , niskie i długie … a ślepie świeciły się kiej u żbika abo zgoła u złego … Przeżegnałem się , a że i skóra mi ścierpła , tom ruszył lepszym krokiem — jakże , abo to wiadomo , co się po nocach tłucze ? … A wszyscy w Lipcach wiedzą , co na Wilczych Dołach straszy . — Juści , że prawda , bo łoni , kiej Sikora przechodził tam nocą , to go ułapiło za grdykę i rzuciło o ziemię , i tak zbiło , że chłop chorzał dwie niedziele — objaśniała żona . — Cichoj , Magduś , cichoj ! Idę , idę … idę … a to fort lezie za mną i chrząka ! A że to był rychtyk miesiączek wylazł se na niebo , to patrzę , a to ino prosiak , nie złe . Ozgniewał em się , bo co se ten głupi myśli — straszyć , tom rzucił na ń patykiem i idę ku domowi . Szedł em se miedzą , między Michałowymi burakami a pszenicą Borynową , a potem między jarką Tomka a owsem tego Jaśka , co go łoni do wojska wzieni , a którego to kobieta akuratnie wczoraj zlegla … Prosiak fort za mną kiej pies , to se idzie obok , to wlazł w kartofle Dominikowej i tu pysknie , i tam pysknie , i chrząknie , i kwiknie , a nie ostaje , ino za mną … Skręcił em na ścieżkę , co bieży na przełaj — ona za mną . Gorąco mi się zrobiło , bo laboga , taka świnia , co może nie świnia ! Skręcił em na drogę wedle figury , prosiak za mną … Widział em , białny był , a kiele ogona , poniżej zdziebko , czarno łaciaty ! Ja bez rów — ona za mną , ja na te mogiłki , co za figurą są — ona za mną , ja na kamionki , a ona kiej mi się nie rzuci pod kulasy — rymnął em kiej długi . Opętana czy co ? … Ledwiem się pozbierał , a ona kiej nie zadrze ogona i w skok przede mną ! A lećże se , zapowietrzona , pomyślał em . Ale nie uciekła , ino wciąż przede mną leciała — aż do samej chałupy — aż do samej chałupy , prześwietny sądzie , aż w ogrodzenie weszła , aż do sieni wlazła , a że drzwi do izby były wywarte , to i do izby poszła … Tak mi Panie Boże dopomóż . Amen ! — A potem zarżnęli ście i zjedli , prawda ? — rzekł sędzia rozbawiony . — Hę ! Zarżnęli i zjedli ? … A cośwa zrobić mieli ? Przeszedł dzień — prosiak nie odchodzi ; przeszedł tydzień — jest , ani jej wygonić , bo z kwikiem wraca ! … Moja podtykała jej , co mogła , bo jakże głodem morzyć , Boże stworzenie też … Prześwietny sąd jest mądry , to sprawiedliwie se wymiarkuje , że com z nią biedny sierota miał zrobić ? Niktoj po nią nie przychodził , a w domu bieda — a żarła , że i dwie drugie tyle nie zechlają … Jeszcze z miesiąc , to by nas zeżarła i z bebechami … Co było radzić ? Miała ona nas — tośwa my ją zjadły , a i to niecałą , bo na wsi się zwiedziały , a Dominikowa poskarżyła , że to jej , przyszła ze sołtysem i zabrała wszyćko … — Wszystko ? … a cały zad to gdzie ? … — syknęła złowrogo Dominikowa . — Gdzie ? Spytajta się Kruczka i drugich piesków . Wynieśli śmy na noc do stodółki . Psy , że to czujne psie pary , a wrota były dziurawe , wyciągnęły i bal se sprawiły moją krwawicą , że chodziły obżarte kiej te dziedzice . — Hale , świnia sama poszła za nim , głupi uwierzy , ale nie sąd . Złodziej jucha , a barana młynarzowi , a gęsi dobrodziejowi to kto pokradł , co ? … — Widziała ś , co ? Widziała ś ! — wrzasnęła Kozłowa , przyskakując z pazurami . — A kartofle z organistowego dołu to kto ? … A cięgiem cosik komuś we wsi ginie , to gąska , to kury , to sprzęt jaki — ciągnęła nieubłaganie . — Ty ścierwo ! Coś ty robiła za młodu , a i co twoja Jagna teraz wyprawia z parobkami , to ci tego nikt nie wypomina , a ty kiej ten pies … — Wara ci od Jagny ! Wara , bo ci ten pysk tak spierę , że … Wara ! … — ryknęła wielkim głosem , ugodzona jak w żywe mięso . — Cichojta , pyskacze , bo za drzwi wyciepnę ! — uciszał Jacek , podciągając parcianek . Zaczęło się przesłuchiwanie świadków . Najpierw świadczyła poszkodowana , Dominikowa — a zeznawała cichym , nabożnym głosem i przysięgała co chwila przed tą Częstochowską , jako świnia jej , i żegnała się , i biła w piersi , że prawda jest , jako ją ukradł z pastwiska Kozioł , i nie żądała od prześwietnego sądu kary na niego , niech mu już tam Jezusiczek czyśćca za to nie pożałuje — ale domagała się wielkim głosem sądu i kary za to , że tak spostponował ją i Jagnę wobec całego narodu . Świadczył potem Szymek , syn Dominikowej ; czapkę powiesił na rękach złożonych jak do pacierza , oczów nie spuścił z sędziego i jękliwym , nieprzytomnym głosem zeznawał , że świnia była matczyna , że białna była cała , a ino kiele ogona czarną łatę miała , a ucho rozerwane , bo ją był Łapa Borynowy chycił na zwiesnę , a tak kwiczała , że chociaż w stodółce był — usłyszał … Potem zawezwano Barbarę Piesek i innych . Świadczyli po kolei i przysięgali , a Szymek wciąż stał z czapką na rękach , wpatrzony pobożnie w sędziego , a Kozłowa darła się za kratę z krzykiem zaprzeczań i złorzeczeń , a Dominikowa ino wzdychała do obrazu , a poglądala na Kozła , który skakał oczami , nasłuchiwał , a obzierał się na swoją Magdusię . Naród słuchał uważnie i raz wraz szmer , to uwagi złośliwe albo śmiech się rozległ głuchy pod powałą , aż Jacek musiał przyciszać groźbą . Sprawa ciągnęła się długo , aż do przerwy , w której sąd poszedł do sąsiedniej izby na naradę , a naród wysypał się do sieni i przed dom odetchnąć nieco : kto pojeść zdziebko , kto ze swoimi świadkami się zmówić , kto wywodzić krzywdy swoje , a jenszy znowuj wyrzekać na niesprawiedliwość a pomstować , jak to zwyczajnie bywa na rokach . Po przerwie i odczytaniu wyroków przyszła na stół sprawa Boryny . Jewka stanęła przed sądem i pohuśtując dziecko , obwinięte w zapaskę , jęła płaczliwie wywodzić krzywdy swoje i żale ; jako służyła u Boryny i pracowała , jaże jej kulasy ustawały , a nigdy dobrego słowa nie usłyszała , kąta nie miała na spanie ani jadła dość , że się u sąsiadów pożywiać musiała , a potem zasług nie zapłacił i z jego własnym dzieckiem wygnał ją w cały świat … buchnęła w końcu ogromnym płaczem i rzuciła się na kolana przed sędziami z krzykiem : — Krzywda to moja , krzywda ! a dzieciak jego , prześwietny sądzie ! — Cygani jak ten pies — mruknął Boryna ze zgrozą . — Ja cyganię ? ! A dyć wszystkie , a dyć całe Lipce wiedzą , że … — Żeś suka i latawiec … — Wielmożny sądzie , a przódzi to mi ino mówili : Jewka , Jewuś , i jeszcze słodziej , a to mi paciorki przywieźli , a to często gęsto bułkę z miasta i mówili : „ Naści , Jewuś , naści , boś mi najmilejsza … ” — a teraz , o mój Jezu , mój Jezu ! … — poczęła ryczeć . — Cygan , jucha , możem cię jeszcze pierzyną przyodział i mówił : „ Śpij se , Jewuś , śpij ! … ” Izba zatrzęsła się śmiechem . — Abo nie , co ? Abośta nie skamłali , jako ten pies przed drzwiami , abośta mało obiecowali , co ? — Loboga , ludzie , że to pierun nie zabije taką pokrakę ? — zakrzyknął zdumiony . — Wielmożny sądzie , cały świat wiedział , jak to było , całe Lipce mogą przyświadczyć , co prawdę mówię . Służyła m u nich , to mi cięgiem spokoju nie dawał . O biedna ja sierota , biedna ! … O dola moja nieszczęśliwa ! … Abo tom się mogła obronić przed tylim chłopem ? … Krzyczała m , to mę sprał i zrobił , co chciał … A gdzież ja się podzieję z tym dzieciąteczkiem , gdzie ? … Świadki powiedzą i przyświadczą ! — wołała wśród płaczu i krzyków . Ale świadkowie w rzeczywistości nic nie zeznali prócz plotek i domysłów , więc znowu jęła dowodzić i przekonywać , aż w końcu jako ostatni dowód rozpowiła dziecko i położyła je przed sędziami ; dziecko wierzgało nagimi nóżkami i krzyczało wniebogłosy . — Wielmożny sąd sam obaczy , czyje ono ; o , ten ci sam nos kiej kartofel , te same bure ślepie i kaprawe … Kropla w kroplę nikt jenszy , jeno Boryna ! … — wołała . Ale już i sąd nie mógł powstrzymać się od śmiechu , a naród aż huczał z uciechy , przyglądali się dziecku , to Borynie i raz wraz ktoś powiedział : — To ci pannica , kiej ten pies odarty ze skóry ! — Boryna wdowiec , ożenił by się z nią , a chłopak zdał by się do pasionki … — Lenieje ci ona kiej krowa na zwiesnę . — A urodna ! jeno grochowinami przytrząść i w proso wsadzić — wszystkie gapy uciekną … — Już i tak psy uciekają , kiej Jewusia bez wieś idzie ! … — A gębusię ci ma kiej pomyjami wymalowaną … — Bo gospodarna , raz w rok się myje , coby na mydło nie wydawać … — Żydom w piecach pali , czasu nie ma , to i nie dziwota ! Dogadywali coraz złośliwiej i okrutniej , a ona zmilkła i nieprzytomnymi oczami psa zgonionego patrzyła po ludziach i ważyła coś w sobie … — Cichojta ! To grzych tak się naśmiewać nad biedotą ! — krzyknęła Dominikowa tak mocno , aż pomilkli , i jaki taki drapał się po łbie ze wstydu . Sprawa skończyła się na niczym . Boryna poczuł niezmierną ulgę , bo chociaż nie był winien , ale zawżdy bojał się ludzkiego obmówiska , no i tego , że przysądzić mogą , by płacił — bo prawo juści jest ci takie , że nikiej nie wiada , kogo za łeb chyci , winowatego czy sprawiedliwego . Bywało już tak nie raz , nie dwa , nie dziesięć … bywało . Wyszedł zaraz ze sądu i czekając na Dominikową , jął medytować i rozważać w sobie całą tę sprawę . Nie mógł zrozumieć , po co i dlaczego skarżyła . — Ni , to nie jej rozum i głowa , to jenszy , ktoś drugi przez nią sięga , ale kto ? … Poszli z Dominikową i z Szymkiem do karczmy napić się i przegryźć coś niecoś , bo było już dobrze po południu , i chociaż mu Dominikowa napomykała z lekka , że cała ta Jewczyna sprawa to musi być robota kowala , zięcia jego , nie mógł uwierzyć . — Co by mu z tego przyszło ? — Tyla , żeby was pokłyźnić a podać na pośmiewisko i umartwienie . Drugi człowiek jest taki , że z jenszego la samej uciechy pasy by darł . — Dziwno mi tej zawziętości Jewczynej ! Bom nie ukrzywdził w niczym , a jeszczem za chrzest tego jej bękarta dał dobrodziejowi worek owsa … — Służy ona u młynarza , a ten w kompanii z kowalem chodzi … miarkujecie ? ! … — Miarkuję , ino że nic rozeznać nie mogę ! Napijwa się jeszcze ! — Bóg zapłać , pijcie przódzi , Macieju ! Napili się raz i drugi , zjedli drugi funt kiełbasy z półbochenkiem chleba , stary kupił rządek bułek dla Józi i zabierali się do powrotu . — Siadajcie , Dominikowa , ze mną , ckno samemu , pogwarzym … — A dobrze , ino skoczę jeszcze do klasztoru zmówić pacierz . Poszła , ale w dobre dwa pacierze już była z powrotem , i zaraz pojechali . Szymek wlókł się za nimi wolno , bo w jedną szkapę i piachy były srogie , ale rozebrało go nieco , że to nie był zwyczajny picia i oszołomiony sądem , to się ino kiwał sennie w półkoszkach i raz wraz przecykając zdzierał czapkę ze łba , żegnał się nabożnie i wpatrzony nieprzytomnie w ogon szkapy , jakoby w dziedzicową twarz na sądzie , mamrotał : „ … Świnia matczyna , białna cała , a ino kiele ogona czarną łatę miała … ” Słońce się już było przetaczało ku zachodowi , gdy wjechali w las . Mało wiele pogadywali , choć siedzieli w podle siebie na przednim siedzeniu . Czasem któreś zagadnęło jakimś słowem , że to nieobycznie siedzieć jak te mruki , ale ino tyla tego było , żeby śpik nie morzył i język nie zasechł … Boryna poganiał źróbkę , bo wolniła , że to już do pół boków spotniała z umęczenia i gorąca , czasem pogwizdał a milczał , i coś żuł , coś ważył w sobie , coś kalkulował i często a niewidnie poglądał na starą , na jej suchą kieby z blichowanego wosku twarz , całą w podłużnych bruzdach zastygłą — poruszała bezzębnymi wargami , jakby się modliła po cichu ; czasem pociągała czerwoną zapaskę barzej na czoło , bo słońce świeciło prosto w oczy , i siedziała nieruchomo , ino jej bure oczy gorzały . — Wykopali ście ta już , co ? — zagadnął wreszcie . — A juści . Obrodziły latoś niezgorzej . — Przychować będzie wama łacniej . — Wsadziła m też wieprzka do karmika , bo w zapusty może się zdać … — Pewnie , pewnie … mówiły , że Walek Rafałów przysyłał z wódką ? … — Nie on jeden , nie … ale po próżnicy ino grosz tracą … nie la takich Jaguś moja , nie . Podniosła głowę i jastrzębimi oczami wpiła się w niego , ale Boryna , że człek był w latach , nie wicher żaden , to twarz pokazał zimną i spokojną nie do rozeznania . Długo nie rzekli ni słowa , jakby się tą niemotą mocując ze sobą . Borynie nijako było zaczynać pierwszemu , bo jakże , w latach już był i gospodarz na całe Lipce pierwszy ; no i mógł to zasię tak prosto rzec , co mu się Jaguś udała ? … Honor przeciech swój miał i pomyślenie — ale że krwie gorącej był z przyrodzenia , to aże go złość porywała , że musi tak baczyć na siebie , tak kołować a zabiegać . Dominikowa przezierała go coś niecoś i miarkowała zasię , co go tak markoci i rozbiera , ale ni słówkiem nie pomogła , ino raz wraz poglądała na ń , to w ten świat i te dalekości niebieskie , aż i rzekła niechcący : — Gorąc ci taki , kieby we żniwa . — Rzekli ście . Jakoż i tak było , bo drogę otaczały potężne ściany boru , że żaden wiater ni przewiew nijaki nie przedzierał się z pól , a słońce wisiało prosto nad głowami i tak dogrzewało , że rozprażone drzewa stały bez ruchu i omdlałe czuby pochylały nad drogą , i tylko raz wraz puszczały bursztynowe igliwo , co kołujący spływało na drogę . Grzybny zapach bajorów i liścia dębowego aż wiercił w nozdrzach . — Wiecie , dziwno to mnie , a i drugim , że taki gospodarz , co to i pomyślenie nie bele jakie ma , i grontu tela , i posłuch u narodu — kiej wy na ten przykład , a do urzędu ambitu nie macie … — Utrafili ście , że ambitu nijakiego nie mam . Co mi po tym ? Sołtysem był em bez trzy roki , tom dopłacił gotowym groszem . A com namarnował siebie i konisków ! com się nakłyźnił i nabiegał , że i ten pies polowy nie więcej … A upadek w gospodarstwie był i marnacja , że jaże mi moja nie dała dobrego słowa … — Miała i ona swój rozum . Urzędnikiem być zawżdy to i honor jest , i profit . — Bóg zapłać . Strażnikowi się kłaniaj , pisarza obłapiaj za nogi i bele ciaracha , co z urzędu — też … Wielgi mi honor ! Nie płacą podatków , most się popsowa , wścieknie się pies , który weźmie kłonicą po łbie — kto winowaty ? … Sołtys winowaty , do śtrafu sołtysa ciągają ! Hale , jest profit . Dosyć ja pisarzowi i do powiatu nanosił i kur , i jajków , i gąskę niektórą … — Prawdę mówicie , ale Pietrkowi wójtostwo do grdyki nie wraca , nie ; grontu już dokupił i stodółkę dostawił , i konie ma kiej te hamany ! … — Juści , ino nie wiada , co mu z tego ostanie , kiej się urząd skończy … — Myślicie … — Oczy swoje mam i miarkuję se zdziebko … — Dufny ci on w siebie i z dobrodziejem koty drze . — A że mu się darzy , to ino bez kobietę ; on se wójtuje , a ona w garści wszyćko dzierży . Milczeli znowu z pacierz dobry . — A wy to nie poślecie z wódką do której ? … — zapytała ostrożnie . — I … nie bierą mę już ciągotki do kobiet , za starym … — Nie powiadajcie po próżnicy ! Ino ten stary , co się ruchać nie może , łyżki sam do gęby nie doniesie i na przypiecku se dochodzi … Widziała m , kiejście worek żyta nieśli . — Juści , żem w sobie krzepki jeszcze , ale która by ta poszła za mnie ? … — Któren nie probant , co wie ? Obaczycie ! — Starym , dzieci dorastają … a pierwszej z brzegu nie wezmę … — Zróbcie ino zapis , a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią … — La zapisu ! Kiej te świnie ! Za tę morgę to i młódka najczystsza a pójdzie choćby za dziada spod kościoła … — A chłopy to za wianem nie patrzą , co ? Nie odrzekł już , jeno skropił batem źrebicę , że ruszyła z miejsca galopem . Milczeli długo . Dopiero gdy wyjechali z lasu na pola , między przydrożne topole , Boryna , który cały ten czas burzył się w sobie i przegryzał , wybuchnął : — Na psy takie urządzenie we świecie ! Za wszystko płać , choćby i za to dobre słowo ! Źle jest , że i gorzej być nie było . Już nawet dzieci na ojców nastają , posłuchu nie ma nijakiego , a wszystkie się żrą ze sobą kiej psy . — Bo głupie , nie baczą , że wszystkich jednako ta święta ziemia pokryje . — Leda jeden abo drugi od ziemi odrósł , a już do ojców z pyskiem , coby mu jego część dawali . Ze starszych się ino prześmiewają ! Ścierwy , we wsi im ciasno , porządki stare im złe , ubieru nawet wstydzą się niektórzy ! — To wszystko bez to , że Boga się nie boją … — Bez to i nie bez to , a źle jest . — Nie idzie na lepsze , nie . — Ma iść , kto ich ta zniewoli ? — Kara boska ! Bo przyjdzie ta godzina sądu Panajezusowego , przyjdzie . — Ale co się przódzi narodu namarnuje , tego nikt nie odbierze . — Czasy takie , że lepiej , coby mór przyszedł . — Czasy ! Juści , ale i ludzie są winne . A kowal to co ? A wójt ? Z dobrodziejem się drą , ludzi buntują a tumanią , a głupie wierzą . — Ten kowal to moja trucizna , chociaż i zięć też … I tak se już społecznie wyrzekali na ten świat , poglądając na wieś , co była już coraz bliżej widna , przez topole . Pod smętarzem czerwienił się już z dala rząd kobiet pochylonych i zasnutych delikatną mgłą dymów , a wkrótce i głuchy , monotonny trzepot miądlic jął raz wraz dopływać z powiewem , co się był podnosił z nizinnych łąk . — Dobry czas na miądlenie . Zlezę przy nich , bo jest tam i Jaguś moja . — Nic mi z drogi , to was podwiezę … — Dobrzyście , Macieju , że jaże mi dziwno … — uśmiechnęła się chytrze . Skręcił z topolowej na polną dróżkę , co biegła do smętarnich wrótni , i podwiózł pod smętarz , gdzie pod kamiennym szarym płotem , w cieniu brzóz , klonów i tych krzyżów , co się z mogiłek pochylały ku polom , kilkanaście kobiet miądlilo zawzięcie suchy len , aż mgła pyłów wisiała nad nimi i długie włókna czepiały się żółtych listków brzóz i wisiały u czarnych ramion krzyżów ; w podle , na prętach rozpiętych , nad dołami , w których paliły się ognie , przesuszano len mokrawy jeszcze . Miądlice ostro kłapały , aż cały rząd kobiet pochylał się ciągle w krótkich a prędkich drganiach , i tylko coraz któraś się prostowała , roztrzepywała przygarść lnu z ostatnich paździerzy , zwijała ją w kukłę libo w chochoła i rzucała na rozpostartą płachtę przed siebie . Słońce , że się już było przetoczyło nad lasy , świeciło im prosto w twarze , ale nic to — robota , śmiechy , wesołe słowa nie ustawały ani na to oczymgnienie . — Szczęść Boże na robotę ! — zawołał Boryna do Jagny , która miądliła z kraja zarno ; w koszuli była ino a w czerwonym wełniaku i w chustce na głowie od kurzu .