Władysław Stanisław Reymont Komediantka Maryanowi Gawalewiczowi Autor . Bukowiec , stacya kolei dąbrowskiej , leży w przepysznem miejscu ! … Wycięto krętą linię pomiędzy wzgórzami , okrytemi bukiem i sosną , i w punkcie najrówniejszym , pomiędzy olbrzymią górą , sterczącą nad lasami nagiemi łysinami skal zwietrzałych , a długą i wązką dolinką , pełną wód i błot zarosłych — postawiono stacyę . Dworzec z cegły nietynkowanej , jednopiętrowy , z mieszkaniami zawiadowcy i jego pomocnika na piętrze , drewniany domek z boku dla telegrafisty i niższej służby , drugi taki sam , tuż przy ostatnich wekslach dla dozorcy drogowego , trzy budki strażnicze w różnych punktach terenu stacyjnego , rampa odkryta do ładowania towarów stanowiły wszystko . Las był za dworcem i las szumiał przed dworcem . Kawał niebieskawej opony powietrza , zarzuconej szarawemi chmurami , roztaczał się w górze , niby dach rozciągnięty szeroko . Słońce podnosiło się ku południowi , świeciło coraz bielej i coraz lepiej dogrzewało ; rude zbocza kamienistej góry , o poszarpanym , jakby porytym gwałtownie przez wiosenne potoki , szczycie , opłynięte były światłem słońca . Była cisza wiosennego południa . Drzewa stały bez ruchu i bez szmeru . Zielone , ostre liście buków zwieszały się jakby senne i upojone światłem , ciepłem i ciszą . Ptaki odzywały się z rzadka w gęstwinie leśnej , tylko krzyk wodnego ptactwa z błot i ciche brzęczenia komarów dzwoniły w powietrzu . Nad długą , mocno błękitną linią szyn , ciągnących się nieskończonym łańcuchem w skrętach i zygzakach , mieniło się fioletem rozpalone powietrze . Z kancelaryi zawiadowcy stacyi wyszedł nizki , kwadratowy , o jasnej , prawie konopnej czuprynie , człowiek . Był ubrany , a raczej wciśnięty w surdut elegancki , kapelusz trzymał w ręku i kładł palto , które mu podawał robotnik . Zawiadowca stał przed nim , gładził długą , siwawą brodę ruchem automatycznym i uśmiechał się przyjaźnie . Był tak samo krępy , silnie zbudowany i rozrosły w ramionach , i tak samo , z oczu błękitnych , błyskających wesoło pod rozrośniętemi brwiami i czołem kwadratowem , wyzierała mu stanowczość i silna , nieugięta natura . Nos prosty , usta bardzo pełne i pewien sposób ściągania brwi i spoglądanie proste , uderzanie oczyma , niby sztyletem , znamionowały gwałtowny charakter . — Do widzenia , do jutra ! … — powiedział blondyn wesoło , wysuwając dużą rękę do pożegnania . — Do widzenia ! No , daj pyska … Jutro zapijemy mohorycz ! — Boję ja się trochę tego jutra … — Śmiało chłopcze ! Nie bój się , ja ręczę słowem za dobry skutek . Powiem zaraz Jani o wszystkiem … Przyjedziesz jutro do nas na obiad , oświadczysz się , zostaniesz przyjęty , za miesiąc ślub … i będziemy sąsiadami … hę ! … kocham cię , panie Andrzeju ! Zawsze marzył em , żeby mieć takiego syna ; nie mam ! trudno … to choć zięcia mieć będę ! … Ucałowali się serdecznie ; młody wsiadł w lekką , górską bryczkę , czekającą na podjeździe i ruszył ostro wąziutką drożynką przez las . Obejrzał się , ukłonił jeszcze kapeluszem , przesłał potem drugi ukłon głębszy do okien pierwszego piętra i zniknął w cieniu lasu . Potem zeskoczył z bryczki , kazał furmanowi jechać , a sam poszedł na przełaj . Zawiadowca , skoro tylko mu tamten zniknął z oczu powrócił do kancelaryi i zajął się załatwianiem urzędowych korespondencyi . Był bardzo zadowolony z prośby Grzesikiewicza o rękę córki ; przyrzekł ją , będąc najpewniejszym , że ona się zgodzi . Grzesikiewicz , choć nie porywał pięknością , ale był bardzo rozumny i bardzo bogaty . Lasy , w których stała stacya i kilka sąsiednich folwarków były własnością jego ojca . Stary Grzesikiewicz był to chłop przedewszystkiem , który z karczmarza przedzierzgnął się na handlarza , i na porębach leśnych i handlu opasami dorobił się krociowego majątku . Jeszcze dużo ludzi w okolicy pamiętało , że stary nazywał się za młodu Grzesik . Pokpiwano sobie nieraz z tego , ale nikt mu za złe nie brał zmiany nazwiska , bo się nie sadził na pańskość i nie świecił nikomu brutalnie swoją fortuną . Był chłopem i , pomimo wszystkich zmian , pozostał chłopem nawskróś . Syn odebrał staranne wykształcenie i teraz pomagał ojcu . Przed dwoma laty poznał córkę zawiadowcy po jej powrocie z gimnazyum kieleckiego , i zakochał się w niej gwałtownie . Stary mu nie przeszkadzał , tylko powiedział prosto , że jeśli chce , to niech się żeni . Z panną widywał się często , zakochiwał się w niej coraz głębiej , ale nigdy nie śmiał mówić o miłości . Była dla niego bardzo uprzejma , bardzo mu rada , ale przytem taka dziwnie prosta i otwarta , że jemu zawsze słowa uczucia i wyznania zatrzymywały się ustach . Czuł w niej jakąś wyższą rasę kobiet , niedostępną dla takich „ chamów ” , jak się nieraz sam nazywał otwarcie , ale właśnie przez to chamstwo swoje , kochał ją tem więcej jeszcze . Wreszcie zdecydował się powiedzieć o tem jej ojcu . Orłowski go przyjął z otwartemi rękoma i z góry z całą swoją bezwzględnością , zapewnił słowem , że wszystko będzie dobrze . Myślał teraz , że przecież i Janka mu nie odmówi , że musiała już o tem mówić z ojcem . — Dlaczegożby nie ! — szeptał . Był młodym , bogatym , no — i kochał ją bardzo . — Za miesiąc ślub ! … — dodawał szybko i czuł się tak uradowanym , że leciał przez las szybko , obłamywał gałęzie drzew , kopał stare , spróchniałe pnie , strącał główki grzybom wiosennym i pogwizdywał , uśmiechając się z zadowolenia matki , skoro jej tylko powie o tem , bo matka jego gorąco pragnęła tego małżeństwa . Była to stara chłopka , która prócz stroju nic nie zmieniła pod wpływem pieniędzy ze swoich obyczajów i myśli . O Jance myślała , jak o królowej . Było to jej marzeniem mieć za synową panią prawdziwą , szlachciankę , któraby jej imponowała pięknością i wyższem urodzeniem , bo mąż i jego pieniądze i szacunek , jakim ją otaczano w okolicy , nie wystarczały jej . Czuła się zawsze chłopką i wszystko przyjmowała z niedowierzaniem prawdziwie chłopskiem . — Jędruś ! — mówiła nieraz synowi — Jędruś , ożeń się z panną Orłowską . To pani ! Jak spojrzy na człowieka , to jaże mrówki łażą ze strachu po skórze i chciało by się jej do nóg pokłonić i prosić o co … Dobra być musi , bo ile razy spotka się z ludźmi w lesie , to pochwali Boga , porozmawia , dzieci pogłaska … jensza-by tego nie umiała ! Zawdy co ród , to ród . Posłała m jej grzybów koszyczek , to jak me spotkała potem , to pocałowała me w rękę … Mądra ci ona jest , ho ! ho ! wi , że ja mam synka , kiej malowanie . Jędruś , żeń się . Śpiesz się flisie , póki jest na misie ! — dodawała przysłowiem . Jędruś się zwykle śmiał , całował matkę po rękach i obiecywał prędko skończyć . — Królewnę będziemy mieć , posadzimy ją se w świetlicy ! Nie bój się Jędruś , nie dam ja jej rączków umorusać w niczem ; będę chodzić kole niej , usługiwać , podtykać wszystko … niech se czyta po francusku ino , albo gra na fortypianie . Na to ona i panią ! — ciągnęła dalej matka , rozmarzając się przyszł em swojem szczęściem . — Stara kobieta jestem . Jędruś , wnuczków mi potrza ! … — mówiała często synowi smętnie . I on był takim samym chłopem w głębi ; pod pokostem cywilizowanego człowieka , gładkiego i wykształconego , drżała niepohamowana energia i pragnienie żony — pani . Ten siłacz , co w chwilach uniesienia , sam rzucał na wóz sześciopudowe wory zboża i musiał nieraz robić jak wyrobnik , żeby się zmęczyć i przyciszyć w sobie szalone pragnienie użycia i jakieś burze , podnoszące się w krwi zdrowej i przez dziesiątki pokoleń nie zużytej , — marzył o Jance , przepadał za jej wdziękiem , za słodyczą . Chciał koniecznie pana , któryby go tyranizował swoją słabością . Leciał teraz przez las , jak wicher , a potem prosto przez pola zieleniejące się młodą runią zbóż jarych , — biegł do matki , powiedzieć jej o swojem szczęściu . Wiedział , że ją zastanie w ulubionej izbie , zawieszonej w trzy rzędy obrazami świętych w złoconych ramach ; bo to był jedyny jej zbytek , na jaki sobie pozwalała . Zawiadowca tymczasem skończył pisać raport jakiś , podpisał go , przeciągnął przez dziennik , wsadził w kopertę , zaadresował do „ ekspedytora stacyi Bukowiec ” i zawołał : — Antoni ! Posługacz pokazał się w progu . — Do ekspedytora ! zawołał Orłowski . Posługacz wziął w milczeniu kopertę i z najpoważniejszą miną w świecie położył ją na stoliku , stojącym z drugiej strony okna . Zawiadowca wstał , przeciągnął się , czerwoną czapkę zdjął z głowy i przeszedł do tego stolika ; włożył zwyczajną czapkę z czerwonemi wypustkami i z powagą odpieczętował ekspedycyę pisaną przed chwilą . Przeczytał i na drugiej stronie nakreślił kilka wierszy odpowiedzi , podpisując się znowu ; zaadresował „ do Zawiadowcy stacyi w miejscu ” , i kazał Antoniemu odnieść . Był to maniak , którego kosztem bawiła się cała droga żelazna . W Bukowcu nie było ekspedytora , więc on spełniał obie czynności , ale przy stoliku zawiadowcy sprawy jedne , a przy stoliku ekspedytora — drugie . Jako zawiadowca był swoim własnym zwierzchnikiem , więc miał nieraz chwile rzetelnej , iście waryackiej rozkoszy , kiedy zauważywszy jaką omyłkę w rachunkach , jakieś opuszczenie swoje w służbie ekspedytora , pisał raport sam na siebie i monitował się . Śmiali się wszyscy z niego ; nie zważał na to i robił swoje , mawiając na usprawiedliwienie : — Na porządku i systematyczności opiera się wszystko ; braknie tego , wszystko przepada ! … Skończył teraz robotę , pozamykał szuflady , wyjrzał na peron — i poszedł do mieszkania . Nie wszedł przez przedpokój , tylko przez kuchnię . Musiał wszystko wiedzieć , co się robi i jak . Zajrzał do komina , szturchnął w ogień pogrzebaczem , wykrzyczał służącą za rozlaną wodę na podłodze i poszedł do jadalnego pokoju . — Gdzie Janka ? — Panna Janina zaraz przyjdzie — odpowiedziała Kręska , rodzaj gospodyni i damy do towarzystwa , ładna blondynka o bardzo ruchliwej twarzy . — Cóż robicie na obiad ? — zapytał tym samym inkwizytorskim tonem . — To , co pan naczelnik tak lubi : potrawka z kurcząt z sosem , zupka szczawiowa , kotleciki … — Zbytki ! … przysięgam Bogu , zbytki ! … Zupa i jedno mięso , dosyć chyba dla samego nawet króla ! Zrujnujecie mnie , przysięgam Bogu ! … — Ależ , panie naczelniku … umyślnie tylko dla pana dobrodzieja taki obiad kazała m robić . — Blaga ! przysięgam Bogu , blaga … Wam , kobietom tylko w głowach frykasiki , słodyczki , delikatesiki i nic więcej . Wszystko to tylko fiu ! fiu ! — Niesłusznie pan naczelnik nas sądzi ; oszczędzamy zwykle więcej niż mężczyźni . — Aha ! oszczędzacie , żeby sobie później kupić więcej łachów . Znam to , przysięgam Bogu ! Kręska nie odpowiedziała , tylko zaczęła nakrywać do obiadu . Weszła Janka . Było to dziewczyna dwudziestodwuletnia , wysoka , doskonale zarysowana , o szerokich ramionach , spojrzeniu dumnem i imponującem . Rysy miała niezbyt regularne ; oczy czarne , czoło proste , trochę za szerokie , brwi ciemne , silnie zaznaczone , nos rzymski , usta pełne i czerwone . Oczy miały wyraz głęboki , jakiegoś wewnętrznego zapatrzenia się w siebie ; usta zacinała mocno , co jej nadawało pozór powagi lub złości ukrytej . Dwie zmarszczki głębokie chmurzyły jej jasne czoło . Blond włosy o rudawym odcieniu , przepyszne jako ton , napuszone , osłaniały niby koroną jej głowę okrągłą i małą . Płeć miała złotawą , niby brzoskwinia , głos dziwny ; był to alt , brzmiący chwilami barytonem , o męskich akcentach . Skinęła ojcu głową i usiadła z drugiej strony stołu . — Był Grzesikiewicz dzisiaj u mnie — odezwał się zawiadowca , wolno rozlewając wszystkim zupę , bo on sam zawsze dzielił i rozlewał przy stole . Janka spokojnie spojrzała na niego , czekając , co dalej powie . — Był i prosił mnie o rękę twoją , Janiu . — Cóż mu pan naczelnik powiedział ? — zawołała prędko Kręska . — Jest to nasza sprawa — odpowiedział surowo . — Nasza sprawa … odpowiedział em , że dobrze ; będzie tutaj jutro na obiedzie , no i rozmówicie się … — Niepotrzebnie ! Kiedy mu ojciec powiedział , że dobrze , to niechaj go sobie ojciec jutro przyjmuje i powie ode mnie , że właśnie jest niedobrze … Nie chcę z nim mówić . Pojadę jutro do Kielc ! — odpowiedziała porywczo Janina . — Wlazł na gruszkę , rwał pietruszkę , cebula się rodzi ! … przysięgam Bogu ! — odpowiedział pogardliwie . — Gdyby ś nie była fiksatką , toby ś zrozumiała , co to za człowiek i co to za partya ! … że Grzesikiewicz , choć cham , więcej wart dla ciebie od książąt , bo cię chce … a chce cię , bo jest głupi ; nie taką mógł by dostać ! … Powinna ś mu być tylko wdzięczną . Oświadczy ci się jutro i za miesiąc będziesz Grzesikiewiczową . — Nie będę Grzesikiewiczową ! Kiedy może sobie wziąć inną , niech sobie bierze … — Przysięgam Bogu , będziesz Grzesikiewiczową ! — Nie ! Nie tylko za niego , za nikogo nie pójdę ! Nie pójdę wcale za mąż , nie chcę ! … — Głupiaś ! — przerwał jej brutalnie . — Pójdziesz , bo potrzebujesz jeść , mieszkać , ubierać się jakoś , być czemś … Ja nie myślę się do reszty zrujnować … a jak mnie zbraknie , to co ? … — Mam swój posag ; dam sobie radę i bez Grzesikiewiczów . Aha , więc ojciec chce mi przez to zamążpójście zabezpieczyć utrzymanie tylko ! … — szydziła , spoglądając na niego wyzywająco . — Tak , przysięgam Bogu ! … a dla czegóż innego kobiety wychodzą za mąż ? … — Wychodzą z miłości i wychodzą za tych , których kochają . — Głupiaś , mówię ci ! — krzyknął energicznie , nabierając sobie potrawki . — Miłość , to tylko ten sos , kurczę się zjada i bez niego ; sos , to wymysł , głupstwo , nowy przesąd ! — Nikt się nie sprzedaje pierwszemu lepszemu dlatego tylko , że ten ma na utrzymanie ! — Głupiaś , przysięgam Bogu ! Wszystkie tak robią , wszystkie się sprzedają . Miłość , to jest pensyonarskie gadanie , głupstwo , przysięgam Bogu ! Nie irytuj mnie … — Tu chodzi nie o irytacyę , albo o to , czy miłość jest głupstwem lub nie jest ; idzie tu o moją przyszłość , którą ojciec dowolnie się rozporządza . Powiedziała m już ojcu wtedy , kiedy Zielenkiewicz mi się oświadczył , że nie myślę wcale iść za mąż . — Zielenkiewicz , to tylko Zielenkiewicz , a Grzesikiewicz , to pan całą furą ; chłop , do rany choćby przyłóż ! … serce złote , rozum ma , bo przecież skończył Dublany , mocny jak byk , przysięgam Bogu ; taki chłop , co najdzikszego konia utrzyma , co jak parobka onegdaj lunął w twarz , to mu sześć zębów wybił od razu jest ci niedobry ! Przysięgam Bogu , ideał , najidealniejszy ideał ! — Wspaniały jest ten ojca ideał : okalecza ludzi , i mógł by się pokazywać w cyrku ! — Ty masz fiksacyę , jak i twoja matka . Zaczekaj ! weźmie cię Jędrek na podwójny mundsztuk i da ci radę … Nie będzie żałował bata . Janka gwałtownie odsunęła krzesło , rzuciła łyżkę na stół i wyszła , zatrzaskując drzwi za sobą . — Nie gawroń się pani , tylko każ dawać kotlety ! — krzyknął na Kręską , która z bolejącą miną patrzyła za Janką ; podsunęła półmisek uniżenie i z troską w głosie szepnęła : — Pan naczelnik rozchoruje się kiedy z tej irytacyi . — Trucizna moja ! … — szepnął przeciągle . — Zjeść nie można spokojnie , tylko wieczne hałasy . Zaczął rozwodzić żale i skargi na upór Janki , na jej charakter i na swoje wieczne z nią kłopoty . Kręska przytakiwała mu , podkreślając czasami niektóre szczegóły ; dyskretnie żaliła się , że i ona musi znosić wiele , bardzo wiele z jej przyczyny ; wzdychała ciężko , pochlebiała mu przy każdej sposobności . Przyniosła kawę , postawiła arak , nalewała mu sama , przystawiała , dotykała się niby przypadkowo jego rąk lub ramienia ; spuszczała oczy , kokietowała go ciągle i wytrwale i starała się wykrzesać z niego iskrę jakąś … Miała swoje cele , dla których to robiła . Orłowski klął coraz ciszej , a wypiwszy kawę , rzekł : — Bóg zapłać ! … Przysięgam Bogu , pani jedna mnie rozumiesz … dobra z pani kobieta … — Panie naczelniku , gdyby m tylko mogła okazać , co czuję , co … — jąkała się , spuszczając oczy . Orłowski uścisnął jej rękę i wyszedł do swojego pokoju na drzemkę . Kręska rozkazała sprzątać ze stołu — i później , kiedy została sama , wzięła jakąś robótkę i usiadła przy oknie , wychodzącem na peron ; spoglądała czasami na lasy , na linię , ale pusto i cicho było wszędzie . Wstała , bo nie mogła usiedzieć i zaczęła chodzić naokoło stołu , cichym , kocim ruchem , kołowała , uśmiechając się do myśli swojej : — Będę go miała … będę ! … Nareszcie człowiek odpocznie należycie ! … Skończy się ze wszystkiem ! … — myślała i widziała się już naczelnikową . Widziała się już panią … Zrzucała z ogromną ulgą tę maskę dobroduszności , pokory , uniżenia i oszczędności , którą musiała nosić wobec wszystkich . Obiecywała sobie powetować wszystko … co wycierpiała . Był to jedyny cel , do którego wytrwale dążyła od lat dwóch . Tu znowu przychodziły jej na pamięć obrazy przeszłości : całe lata włóczęgi z teatrem prowincyonalnym … Rzuciła teatr , bo złapała młodego chłopaka , który się ożenił z nią . Żyła z nim całe dwa lata … dwa lata , które wspominała z goryczą . Mąż był zazdrosny do szaleństwa i bijał ją czasami , gdy niedość mocno trzymała swój temperament na wodzy . Została wolną wreszcie , ale już nie pragnęła teatru ; przyzwyczaiła się trochę do względnego dobrobytu , do cichszego życia . Dreszczem przejmowała ją myśl powrotu do tej ciągłej tułaczki z miasta do miasta , do tego ciągłego braku . Widziała zresztą , że brzydnie i starzeje się . Posprzedawała co miała , odebrała jakieś wsparcie od zarządu , w którym jej nieboszczyk służył , i przez pół roku grała rolę wdówki ; chciała się koniecznie wydać za mąż po raz drugi . Zaciągała siecie , ale napróżno ; jej własny temperament stanął na przeszkodzie . Z pieniądzmi , jakie poczuła w kieszeni , zbudziła się w niej dawna aktorka , lekkomyślna , burzliwa , lubiąca się bawić i używać … Była jeszcze ponętną , więc ją otoczył rój rozmaitych lewków , z którymi przebawiła wszystko , co miała , razem z reputacyą , jaką sobie potrafiła przy pomocy swego męża wyrobić . Nie umiała nic , ale miała czelność i sprytu tyle , że nie opuściła rąk biernie , tylko natychmiast , jak ją ostatni z wielbicieli opuścił , ogłosiła w „ Gazecie Kieleckiej ” , że wdowa po urzędniku , w starszym wieku , poszukuje miejsca do wyręczenia pani domu , do towarzystwa , albo do wdowca . Na skutek nie czekała długo . Zjawił się Orłowski , któremu był ktoś koniecznie potrzebny do zarządu domem , bo Janka była w gimnazyum jeszcze , a on nie mógł sobie dać rady ze sługami . Nie pytał się jej o nic , tak mu się przedstawiła cichą , potulną , bolejącą po stracie męża , tylko ją zabrał zaraz ze sobą . Orłowski był wdowcem , miał niezłą pensyę , gotowizny kilkanaście tysięcy , no i jedyną córkę — nieobecną , córkę , której niecierpiał . Chciała na razie bałamucić urzędników stacyjnych , ale się prędko połapała w sytuacji , i już grała nową rolę ciągle , chcąc koniecznie dojść do ostatniego aktu — małżeństwa . Orłowski przyzwyczaił się do niej . Umiała się zrobić niezbędną i umiała zawsze pokazywać tę swoją niezbędność tak zręcznie , że nie raziła . Zresztą , te długie wieczory zimowe , szarugi jesienne , zbliżały ją więcej do celu , bo Orłowski miał lat pięćdziesiąt ośm i reumatyzm , był zawsze maniakiem , ale podczas napadów choroby robił się wprost waryatem . Ona umiała go ułagodzić i prowadzić swoim sprytem , wyostrzonym kilkunastoletnią praktyką sceniczną . Była tylko jedna przeszkoda — Janka . Kręska zrozumiała , że dopóki Janka będzie w domu , nie można nic zrobić . Postanowiła sobie , że zaczeka — i czekała cierpliwie . Orłowski kochał córkę nienawiścią , to jest dlatego ją kochał , że nienawidził . Nienawidził jej , bo była córką jego żony , której pamięć przeklinał gwałtownie , — żony , która po dwóch latach wspólnego pożycia , wyjechała z dzieckiem do rodziny , bo nie mogła dłużej znieść jego tyranii i dziwactw . Procesował się , chciał ją siłą zmusić do powrotu , ale separacya rozdzieliła ich na zawsze . Szalał ze złości , ale jego zaciętość , upór niesłychany , duma waryacka , nie pozwoliła mu prosić żony o powrót , któraby może i wróciła pod dach mężowski , bo to była dobra kobieta . Chorowała tylko ciągle na choroby , nieznane lekarzom prowincyonalnym . Była to dusza mimozy , którą każda łza , każdy ból , czy przykrość , pogrążała w rozpaczy ; do tego bała się grzmotów , deszczów , żab , ciemnych pokojów , dni feralnych i wszelkich głośniejszych dźwięków — więc ten mąż zabijał ją swoją brutalnością . W kilka lat po rozłączeniu umarła z wyczerpania nerwowego , pozostawiając Jankę już wtedy dziesięcioletnią . Odebrał ją siłą zaraz od rodziny żony , albowiem nie chciano mu jej oddać dobrowolnie , ze względu na jego charakter i dziewczynę , wychowaną w innej atmosferze . Nienawidził ją jeszcze i za to , że była dziewczyną . On , przy swojej dzikiej gwałtowności , chciał mieć syna , na którymby mógł próbować nietylko pięści swojej , ale i codziennego humoru . Marzył o synu . Wyobrażał sobie , że to będzie duży chłopak , na pół dziki , energiczny , mocny jak dąb a tymczasem urodziła się dziewczyna . Był by wszystko żonie darował , ale tego nie mógł . Oddał Jankę zaraz na pensyę i widywał tylko raz na rok , podczas wakacyi , bo Boże Narodzenie i święta Wielkanocne spędzała u wujów . Wakacyi tych , coś już w trzecim roku , czekał z niecierpliwością , bo nudził się sam na odludnej stacyi ; z nikim nie żył bliżej , więc jak tylko Janka przyjechała , zaczynała się pomiędzy nimi wojna . Janka rosła szybko , rozwijała się znakomicie , ale poczęta , urodzona i wychowana w ciągłej wrzawie i kłótni , karmiona płaczem i narzekaniami matki na ojca , znienawidziła go i obawiała się jego szyderstw . Wyrobiło to w niej skrytość i zaciętość . Buntowała się przeciw jego despotyzmowi i skąpstwu . Miała parę tysięcy rubli po matce , i ojciec wręcz jej oświadczył , że procent od tej sumy musi wystarczyć dla niej , bo on nie myśli dać ani grosza . Stała na pierwszorzędnej pensyi , ale po opłaceniu jej i późniejszej nauki w gimnazyum , pozostawało jej tak mało na różne najniezbędniejsze rzeczy , że ciągle musiała myśleć o tem , jak związać koniec z końcem , i wstydzić się to za buciki podarte , to za sukienkę , to za brak jakiejś drobnostki . Wyśmiewano się z niej na stancyi , i to ją najsrożej upokarzało . Po paru latach zaczęto się jej obawiać ; nawet damy klasowe często jej ustępowały , bo miała porywczy charakter ojca , nie znoszący żadnych wędzideł . Nie płakała nigdy i nigdy się nie skarżyła , ale krzywdy gotowa była odbijać pięścią , bez względu , coby ją było spotkało ; przytem była najzdolniejszą uczenicą . Nie lubiono jej szczerze , ale musiano oddawać pierwszeństwo , bo go sobie sama wydzierała , gdy poczuła swoją wyższość nad tłumem koleżanek , które ją , jako córkę urzędnika , traktowały wyniośle , śmiały się z jej podartych bucików i sukienek i nie dopuszczały do poufałości z sobą . Prześladowała potem te córki obywatelskie z zaciekłością . Była to dzika natura , rozwijająca się samotnie . Miała tylko jedną przyjaciółkę , z której zrobiła sobie pieska , służącego na łapkach na każde zawołanie . Nie kochała nikogo , nawet matka zajmowała w jej dzikiem sercu bardzo mało miejsca . — Twój ojciec taki ! … twój ojciec to zrobił ! … twój ojciec taki podły ! … twój ojciec … — Nieustannie jęczała matka wśród potoków łez i histerycznych paroksyzmów . Obrzydły jej te spazmy , znienawidziła wszelką słabość , a postać ojca urosła w jej umyśle do rozmiarów olbrzymich . Wyobrażała go sobie złym , niegodziwym , ale wielkim jakimś i mocnym . Poznała go bliżej po śmierci matki i nienawidziła z bojaźni , jaką czuła wobec niego . Przyjeżdżała na wakacye do Bukowca , bo były tutaj lasy ogromne , góry skaliste , potoki rwące , dzikość , która hypnotyzowała ją czarem swoim i przyciszała jej temperament . Nie lubiła miasta , bo jej przypominało zaraz szkołę , koleżanki i doznane upokorzenia . Tutaj czuła się swobodną i wolną . Kłóciła się z ojcem codziennie , nie ustępując mu w niczem ; a Orłowski robił się podczas tych miesięcy jej odpoczynku wprost niemożliwym : umyślnie ją drażnił i pobudzał do wybuchów gniewu , i rad był niezmiernie , kiedy w paroksyzmie złości robiła się podobną do młodej pantery , gotowej się rzucić na niego i kąsać . Przepadał za siłą i z gorzką rozkoszą widział , że Janka ma tę siłę w temperamencie , wtedy jeszcze ciężej żałował , że była dziewczyną . Mówił jej otwarcie o tem , że się nią brzydzi , ponieważ jest kobietą ; drwił z niej , że prócz szydełka i książki , nie potrafiła by nic w ręku utrzymać ; pokazywał jej swoją strzelbę i odkładał ze smutkiem , narzekając , iż tylko chłopak umiał by ocenić należycie takie rzeczy . Były to smagania , które na jej duszy zostawiły piekące pręgi . Zrywała się wtedy , jak młody źrebiec uderzony batem , chwytała strzelbę i po całych dniach brodziła po moczarach i głuszach leśnych za ptakami ; nauczyła się tak dobrze strzelać , że przynosiła całe pęki kaczek dzikich i bekasów , i rzucała je ojcu pod nogi z tryumfem . Orłowski wtedy dostawał wprost obłędu z wściekłości ; upokarzało go , że wobec jej siły był sam bezsilnym , że nie mógł jej zgiąć i zmiażdżyć — i potem jeszcze więcej żałował , że tyle dzikiej wytrwałości jest w niej — w dziewczynie ! Bywał chwilami dumny z niej i bronił ją z zapał em przed znajomymi , bo cała okolica gorszyła się jej awanturniczością . Spotykano ją po lasach , w nocy , w deszcz , w niepogody , zawsze samą , niby młody warchlak , odbity od stada . Nie żenowało ją wcale łażenie po drzewach za gniazdami , albo wyścigi na oklep z wiejskimi chłopakami po pastwiskach . Uciekała z domu od ojca na dni całe , marząc o powrocie na pensyę , a na pensyi marzyła znowu o domu samotności . Taką była prawie do ośmnastego roku życia . Skończyła gimnazyum i przyjechała na stałe do ojca . Uspokoiła się zewnętrznie , ale głowa jej zaczęła się rozpłomieniać coraz bardziej . Zaczęła marzyć i szukać czegoś , jakiegoś celu , jakiejś idei życia swojego . Z tą swoją przyjaciółką , Helą Walder , idealnie piękną i idealnie rozmarzoną na punkcie samodzielności kobiet , rozstała się . Hela wyjechała do Paryża — na przyrodę ; ona nie chciała , bo nie czuła po prostu potrzeby żadnej wiedzy . Pragnęła czegoś , potężniej działającego na jej temperament … czegoś , coby porwało ją całą i na zawsze . Pozostała zupełnie samą i zaczęła się przypatrywać ludziom . Szukała tej idei , ale towarzystwo okoliczne nudziło ją śmiertelnie . Dla niej za mało było tej okolicy , tych zabaw skromnych i sennych , tych ludzi , którzy ją otaczali . To życie ciche , wymierzone , rozklasyfikowane na wstawanie o jednej godzinie , na śniadanie , obiad , kolacyę ; preferanse we czwartki u nich , w sobotę u pomocnika ojca , w niedzielę u dozorcy — zabijało ją swoją monotonią . Dusiła się w nim . Mężczyzn unikała prawie , bo ją gniewali swoją bezczelnością ; kobiety nudziły ją wiecznem powtarzaniem plotek , skarg , intryżek . Odsunięto się ogólnie od niej . Najrozmaitsze wersye , mniej lub więcej kłamliwe , kursowały na jej conto w okolicy . Była dziwadłem dla wszystkich . A ona tymczasem szamotała się ze sobą , z duszą własną , z pragnieniami , których nie umiała sobie uprzedmiotować . Nie wiedziała , po co żyje i na co ? … Zamęczała się czytaniem , ale spokoju tam nie znalazła . Czuła , że musi znaleźć coś takiego , co ją potrafi porwać , że znajdzie kiedyś … ale tymczasem szalała z męki oczekiwania . Oświadczył się jej Zielenkiewicz , właściciel wioski dosyć obdłużonej . Roześmiała mu się drwiąco w oczy , wręcz mówiąc , że swoim posagiem nie myśli wcale płacić jego długów . Zaczęła rok dwudziesty pierwszy i zaczynała tracić cierpliwość . Mała , zwykła rzecz , zdecydowała o jej życiu . W najbliższem miasteczku urządzano teatr amatorski . Wybrano trzy jednoaktówki , obsadzono role i — utknięto , bo żadna z pań grać nie chciała Pawłowej w „ Marcowym kawalerze ” Blizińskiego . Inicyator i reżyser zarazem , chciał koniecznie , aby ta sztuka była graną , bo pragnął nią dokuczyć jakiemuś sąsiadowi — ale Pawłowej ani Eulalii żadna z pań grać nie chciała . Ktoś rzucił myśl , żeby prosić Orłowskiej , bo wiedziano , że ona nie zważa na nic . Przyjęła rolę Pawłowej dosyć obojętnie , a Kręska , w której zagrały wspomnienia przeszłości , zrobiła tyle , iż Orłowski sam pojechał i oznajmił , że jest amatorka i na rolę Eulalii . Robiono próby coś ze trzy miesiące , bo kilka rad zmieniał się skład grających . Zwykłe hece teatrów prowincyonalnych , gdzie żadna nie chce grać starej , złej , kłótliwej , charakterystycznej , dwuznacznej , ani pokojówki , a wszystkie chcą grać bohaterki . Kręska , którą Janka trzymała dosyć z daleka od siebie , nie zwierzając się jej nigdy z niczem i nigdy nie prosząc o radę , zbliżyła się do niej z racyi przedstawienia . Zaczęła jej dawać lekcye gry scenicznej i była niestrudzoną mentorką ; dopiero za jej wpływem Janka zaczęła się interesować rolą i przedstawieniem . Tak się głęboko przejęła rolą , tak weszła w charakter i tak się nadała do tych ram , że grała bardzo dobrze . Była chłopką , Pawłową w każdym calu , tak , że sala pod koniec sztuki zabrzmiała oklaskami . Poczuła wtedy szaloną , dziką uciechę z tego chwilowego panowania nad tłumem ; schodziła ze sceny prawie ze łzami żalu , że się to już skończyło , i czując , że się w niej gdzieś pod świadomością , coś budzić zaczyna nowego . Kręska zrobiła także prawdziwą furorę ! … Była to rola , którą kiedyś na prawdziwej scenie grywała z powodzeniem . W antraktach mówiono tylko o niej i o Jance . — Komedyantka ! urodzona komedyantka ! — szeptały panie z jakiemś wyniosł em politowaniem . Orłowski , któremu dziękowano i winszowano takiej córki i towarzyszki , machnął ręką . — Żeby to był syn , zobaczyli by ście , coby wam pokazał ! … Był jednak zadowolony , bo poszedł za kulisy , pogładził Jankę po twarzy , a Kręską pocałował w rękę . — Dobrze , dobrze ! … pociecha nie wielka , ale przynajmniej wstydu niema — powiedział im za całą pochwałę . Janka , po tem przedstawieniu zbliżyła się więcej do Kręskiej , i ta , w chwili jakiejś słabości , wygadała się ze swoją tajemnicą , szczelnie trzymaną w ukryciu , i przesunęła przed Janką światy takie nowe , takie dziwne , takie pociągające , że jej serce zabiło gwałtownie . Słuchała z pobożnem skupieniem opowiadania o scenie , o tryumfach , o występach , o barwnem życiu aktorskiem . Kręska się unosiła i obrazowała entuzyastycznie ; już nie pamiętała nędz tego życia , tylko same jasne obrazy pokazywała oszołomionej dziewczynie . Wyciągnęła z kufra pożółkłe zeszyty ról niegdyś granych i czytała przed nią , grała , podniecona wspomnieniem przeszłości . Olśniewało to Jankę , budziło jakieś gwałtowniejsze pragnienia , ale jeszcze ją nie porwało , jeszcze to nie było to „ coś ” , na co czekała od tak dawna . Grała później jeszcze kilka razy , bo już gorączka teatralna zaczęła ją zwolna trapić . Z uwagą zaczęła czytywać w pismach krytyki teatralne i szczegóły o aktorach . Wreszcie , czy to z nudów , czy z instyktownej pobudki sprowadziła sobie Szekspira — i wtedy przepadła ! Znalazła to „ coś ” , znalazła bohatera , cel , ideę — był nim teatr . Pochłonęła Szekspira z całą gwałtownością swojej natury — całego i od razu . Po kilkakrotnem przeczytaniu tych ksiąg nieśmiertelnych , powiedziała sobie , że zostanie aktorką , że musi nią zostać koniecznie , bo te sprawy codzienne wydały się jej tak marnemi , ludzie tak nikłymi , że się dziwiła , iż wcześniej tego nie spostrzegła . Poczuła że jest artystką , że jakiś płomień oświecił ją błyskawicą i zbudził ; że to sztuka jest tem dobrem dla niej , tak wyczekiwanem i tak upragnionem . Zaczęła ją przepalać gorączka teatru i pragnienia nadzwyczajnych wzruszeń . Zimy wydały się jej za ciepłe , śniegi za małe ; wiosny szły za powolnie , upały były zimne , jesienie zbyt suche , za mało mgliste ; ona to wszystko miała w mózgu stokroć potężniejszem . Chciała mieć piękno — szczytnem , zło — choćby zbrodnią , czyn wszelki — tytanicznych rozmiarów . — Mało ! … jeszcze ! … — wołała nieraz jesienią , kiedy wichry zginały z szumem buki i liście leciały , niby płatki krwi czerwonej na ziemię , kiedy deszcze lały całymi tygodniami , że wszystkie drogi , rowy , dolinki stały pod wodą , a noce były wprost straszne ciemnością i szamotaniem się żywiołów . W dni , w które się zdawało , że wszystko na niebie i na ziemi zagasło , starło się , pomieszało , że tylko szarzeją pyły światów rozbitych i zewsząd się sączy w świat szarość posępna i targająca duszę smutkiem bezbrzeżnym konania — uciekała do lasu , kładła się nad potokami , albo na odartem z roślinności wzgórzu i wystawiona na deszcz , na smaganie wichury i zimno , dawała się porywać swojej wyobraźni i leciała w światy olbrzymów ; bywała wtedy szczęśliwą aż do utraty przytomności . Szalała razem z huraganem , co bił i brał się za bary z lasami , co pod konarami drzew wył i skomlił żałośnie , niby dzikie zwierzę na uwięzi . Kochała się w takich dniach i nocach , przepadała za tym przejmującym płaczem żałosnym przyrody konającej w błocie jesieni . Wyobrażała sobie wtedy Leara , i głosem , którym napróżno chciała zagłuszyć burzę i szum lasu , rzucała w świat zamglony tragiczne przekleństwa … Żyła wtedy życiem dusz Szekspirowskich . Było to prawie szczytne obłąkanie duszy . Pokochała z całą gwałtownością te wielkie , tragiczne postacie dramatów . Orłowski trochę wiedział o jej chorobie , ale śmiał się z tego pogardliwie . — Komedyantka ! — rzucał jej prosto w twarz ze swoją brutalnością . Kręska podsycała ten ogień , bo za co bądź chciała się jej z domu pozbyć . Zaczęła w nią wmawiać talent i gorąco zachwalała teatr . Janka nie mogła się jakoś zdobyć na ten krok decydujący . Bała się tych ciemnych , nieokreślonych przeczuć i trwogi , jaka ją chwilami napadała . Wiedziała , że musiała by zerwać ze wszystkimi i iść sama w świat , w świat , którego się bała instynktownie . Nie żyła nigdy samodzielnie . Mroziła ją myśl o tem otwieraniu sobie drogi kułakami . Dotychczas prowadzono ją : ręka , co ją wiodła , była twarda i nielitościwa , ale ją prowadziła i mniej więcej czuwała nad nią . Tutaj miała swój kąt , swój las , swoje miejsca ulubione , do których organicznie się już przystosowała — a tam , gdzieś w świecie szerokim , co tam znajdzie ? … Nie ! nie mogła się zdobyć na stanowczość . Musiała jakaś burza przyjść , wyrwać ją i wyrzucić daleko stąd , jak wyrywała drzewa i rzucała po polach pustych . Czekała już teraz wprost na przypadek . Kręska tymczasem informowała ją ciągle o towarzystwach prowincyonalnych . Z pism zresztą wiedziała nazwiska dyrektorów i opinie , jakie mieli . Robiła pewne przygotowania i oszczędności . Ojciec wypłacał jej procent od posagu regularnie i zdołała przez rok zaoszczędzić z niego przeszło dwieście rubli . To oświadczenie Grzesikiewicza i zapewnienie ojca , że musi wyjść za niego , wzburzyło ją . — Nie , nie i nie ! — myślała teraz , chodząc po swoim pokoiku . — Nie pójdę za mąż ! O zamążpójściu nigdy na seryo nie myślała . Czasami miłość jakaś wielka , wstrząsająca , snuła się jej w myśli , marzyła o niej przez chwilę , ale o małżeństwie nie pomyślała nigdy . Dosyć lubiła nawet Grzesikiewicza , bo jej nigdy nie mówił półsłówkami o uczuciach , nie grywał przed nią miłosnych komedyi , do jakich ją przyzwyczaili inni wielbiciele ; lubiła go za prostotę , z jaką opowiadał , co musiał przecierpieć w szkołach , jak mu wymyślano od chamów , od karczmarskich synów , jak go upokarzano i , jak im płacił za to pięścią — po chłopsku . Śmiał się przy tych opowiadaniach , ale miał w śmiechu jakiś akcent żalu , czy urazy . Chodziła z nim nieraz na spacery , bywała z ojcem w ich domu , lubiła bardzo starą Grzesikiewiczową , ale żeby wyjść za mąż za niego ! … roześmiała się z tej myśli , tak się jej wydała śmieszną i dziwaczną . Otworzyła drzwi do pokoju ojca , aby mu powiedzieć ostro i stanowczo , że Grzesikiewicz niema po co przyjeżdżać ; ale Orłowski spał już po obiedzie , w swoim fotelu , z nogami opartemi o parapet okiennicy . Słońce świeciło mu prosto w twarz , prawie już miedzianą od opalenia . Cofnęła się . Przeczuwała po niepokoju , jaki rósł w niej , że burza będzie straszna , bo ojciec nie będzie chciał ustąpić , ale czuła , że i ona nie ustąpi . — Nie , nie i nie ! … Choćby przyszło uciekać z domu , a nie pójdę za mąż ! … Ale ją zaraz chwytała bezradność czysto kobieca po takiej stanowczej myśli i spoglądała prawie ze strachem w przestrzeń , w której zdawała się widzieć siebie samą , uciekającą z domu . — Pojadę do wujów … tak ! … a stamtąd do teatru … Nikt mnie nie zmusi , aby m tutaj pozostała . I aż zawrót głowy uczuła z oburzenia na myśl , że może ją kto chcieć zmuszać i zaraz potem hardo patrzyła w przyszłość — i była już zdecydowaną na wszystko , byle nie ustąpić . Słyszała , jak ojciec wstał , potem z okna przyglądała się pociągowi osobowemu , który odchodził ; słyszała dzwonki stacyjne , szwargot kilku wsiadających żydków ; widziała czerwoną czapkę ojca , żółte wypustki telegrafisty , rozmawiającego przez okno wagonu z jakąś panią ; widziała i słyszała wszystko , ale nie rozumiała nic z tego.Ta stanowcza chwila , to jutro , wywierała na nią już swój wpływ . Kręska przyszła i swoim zwyczajem , zaczęła kołować po pokoju cichym , kocim ruchem , nim się odezwała . Miała w twarzy wyraz współczucia i rzewność w głosie . — Panno Janino ! Janka spojrzała na nią i przeczytała wyraźnie jej obawę . — Nie ! możesz mi pani wierzyć , że nie ! — odpowiedziała silnie . — Ojciec dał słowo … będzie chciał koniecznie posłuszeństwa … co to będzie z tego ? … — Nie ! nie pójdę za mąż ! … Może sobie ojciec odwołać słowo ; mnie nie zmusi … — Tak … ale zacznie się to dopiero wojna , zacznie ! . . — Przetrzymała m już tyle , przetrzymam i więcej . — Ja się boję … to się tak gładko nie skończy . Ojciec taki gwałtowny … Ja nie wiem , jak tam pani może znosić tyle … Gdyby m była na miejscu pani , to wiem , co by m zrobiła … i to zaraz , dziś , natychmiast ! — Ciekawam … niech mi pani da jaką radę . — Wyjechała by m przed wszystkiem , żeby uniknąć hecy . Pojechała by m do Warszawy … — No i cóż dalej ? — pytała Janka ze drżeniem w głosie . — Zaangażowała by m się do teatru i niech się co chce dzieje ! — Tak , to dobra myśl , ale … ale … I nie dokończyła , bo dawna bezradność i dawneobawy znowu wróciły ; siedziała już , nie odpowiadając Kręskiej , która widząc , że projekt jej nie zostanie wykonany , wyszła zirytowana . Janka włożyła jakiś kaftan , filcową czapkę , kij i poszła do lasu , ale dziś nie mogła się tam bezmyślnie włóczyć , ani znaleźć rozkoszy w obcowaniu z samą sobą , nawet marzyć o scenie nie mogła . Poszła na szczyt tej góry kamienistej , skąd się otwierał rozległy widok na lasy , na wsie za nimi i na nieskończony obszar przestrzeni . Patrzyła się , ale ta cisza w przestrzeniach , niepokój , to przeczuwanie burzy , jakaś trwoga , denerwowały ją silnie . Wiedziała , że jutro coś się zdecyduje , coś się stanie takiego , czego pragnęła i bała się jednocześnie … Wróciła o zmroku do domu . Nie rozmawiała ani z ojcem , ani z Kręską , tylko zaraz po kolacyi poszła do swojego pokoju i czytała bardzo długo Consuelo Jerzego Sanda . W nocy sny ją trapiły ciężkie , że się co chwila budziła spocona i jeszcze przede dniem obudziła się zupełnie i nie mogła spać . Leżała z szeroko otwartemi oczyma i patrzyła w sufit , na którym rysowała się plama światła , oderwana od latarni peronowej . Pociąg jakiś szedł z hukiem , słyszała długo jego łoskot rytmiczny i całe chóry głosów przeciskały się przez szyby strumieniami dźwięków . W głębi pokoju , zalanej zmrokiem , pełnej jakichś błysków , snujących się , niby oderwane promieniowanie świateł dawno zagasłych — zdawała się widzieć widma , zarysy jakichś scen , postaci , dźwięków … Mary mózgu zmęczonego napełniały pokój halucynacyami . Spostrzegła jakiś gmach ogromny , długi , z szeregami kolumn , jak się zaczął zarysowywać i wyłaniać z mroków … nie wiedziała co to jest , ale patrzyła … Potem szły sceny i postacie jakieś tragiczne , przestrzenie zalane światłem , głosy muzyki , ciżba ludzka , miasto wielkie , ulice długie , domy wysokie , tłok na ulicach . Rano wstała , tak zdenerwowana , że się na nogach utrzymać nie mogła . Słyszała , że ojciec dysponuje wystawny obiad , że robią przygotowania do uroczystego przyjęcia . Kręska chodziła koło niej na palcach i uśmiechała się , subtelnie drwiącym uśmieszkiem , który Jankę drażnił . Odurzona była wyczerpaniem i burzą , jaka wrzała w niej . Przyglądała się wszystkiemu obojętnie , bo myśl jej była ciągle o tej oczekiwanej walce z ojcem . Chciała coś czytać , zająć się czemś , ale wszystko wysuwało się jej z rąk bezwładnych . Poszła do lasu , ale zaraz zawróciła z powrotem , bo nie wiedziała , po co tam iść ? … Nuda jakaś rozlała się po niej i niepokój przysłaniał jej serce mgłą coraz większą . Nie mogła się w żaden sposób otrząsnąć z tego nastroju . Zaczęła grać machinalnie gamy , ale monotonne , usypiające szmery dźwięków , denerwowały ją jeszcze więcej . Grała później nokturny Chopinowskie , grała długo , wsłuchiwała się w te tony nieokreślone , co były jakimś śpiewem zaświatów , co miały w sobie akcenta łez , cierpień , krzyków , rozpaczy bezsilnej ; blaski zimnych nocy księżycowych , jęki podobne do szeptów dusz konających , szmery , światła , uśmiechy rozłączeń , drgania życia subtelnego i smutnego … I rozpłakała się spazmatycznie . Płakała długo , nie wiedząc , dlaczego płacze , ona , która od śmierci matki nie wylała ani łzy jednej . Poczuła się znękaną pierwszy raz w życiu , które dotychczas było tylko ciągłym buntem protestu i szamotania się … Obudziło się w niej głębokie pragnienie podzielenia się smutkami duszy : zapragnęła wyszeptać na jakiem sercu życzliwem , te myśli obłędne , strzępy uczuć , cierpienia nieokreślone i obawy … Łaknęła współczucia , czując , że to znękanie było by mniejszem , ból cichszym , łzy nie tak palące , gdyby mogła otworzyć serce przed jaką serdeczną przyjaciółką . Poznała , że samotność jest nieszczęściem w pewnych stanach duszy . Kręska zawołała ją na obiad , objaśniając , że Grzesikiewicz już czeka . Wytarła ślady łez , poprawiła włosy — poszła . Grzesikiewicz pocałował ją w rękę i usiadł obok niej . Orłowski miał humor świąteczny i coraz domyślniki i tryumfujące spojrzenia rzucał na Jankę . Pan Andrzej był milczącym i niespokojnym ; czasami się odzywał , ale tak cicho , że ledwie Janka usłyszeć mogła . Na Kręskiej znać było zdenerwowanie . Jakaś posępna atmosfera wisiała nad wszystkimi . Obiad wlókł się ciężko i nudnie . Orłowski chwilami wpadał w zadumę i wtedy marszczył brwi , targał gniewnie brodę i mordercze spojrzenia rzucał na córkę . Po obiedzie przeszli do saloniku . Podano czarną kawę i koniak . Orłowski wypił szybko kawę i wychodząc pocałował Jankę w głowę i mruknął coś niezrozumiale . Zostali sami . Janka patrzyła w okno ; Grzesikiewicz czerwony , rozstrojony , dziwny , zaczął coś mówić i popijał kawę małymi łykami , wreszcie wypił ją od razu , filiżankę odsunął , że się aż przewróciła wraz ze spodkiem na stół . Janka roześmiała się z tej gwałtowności i z miny , z jaką się tłómaczył . — Niech się pani nie dziwi , ale w takiej chwili człowiekby lampę połknął , nie zauważywszy … — Trudno by było — odpowiedziała , i znowu ją śmiech pusty i bezmyślny zatrząsł . — Pani się ze mnie śmieje ? — zapytał , patrząc jej niespokojnie w oczy . — Nie , tylko tak mi komiczną wydawała się myśl połknięcia lampy . Milczeli . Janka skubała abażur , a Grzesikiewicz szarpał rękawiczki i bezmyślnie , odruchowo przygryzał sobie wąsy ; wzruszenie dławiło go po prostu . — Ciężko mi … okropnie mi ciężko ! … — zaczął , podnosząc na nią oczy błagalnie . — Dlaczego ? — zapytała krótko i wymijająco . — No , bo … bo … Jak Boga kocham , nie wytrzymam już dłużej ! … Nie , już nie mogę się dłużej męczyć , powiem po prostu : kocham panią i proszę o jej rękę — zawołał głośno , i aż odetchnął z ulgi ogromnej , ale uderzył się w czoło i , biorąc rękę Janki , zaczął znowu : — Kocham panią dawno , bał em się pani mówić o tem , i teraz także nie umiem się wygadać , nie umiem tak określić i wypowiedzieć , jakby m chciał … Kocham panią i błagam , bądź moją żoną … Pocałował ją gorąco w rękę i patrzył się w nią swojemi niebieskiemi , poczciwemi oczyma , z których buchało ślepe przywiązanie i miłość szczera i głęboka . Usta drżały mu nerwowo i bladość pokryła twarz . Janka podniosła się z krzesła i , patrząc mu prosto w oczy , odpowiedziała wolno i po cichu : — Nie kocham pana . Zdenerwowanie gdzieś zniknęło ; wiedziała , że ta chwila oczekiwania już się zaczęła , więc była gotową . Spokojne zdeterminowanie przeglądało w jej oczach chłodno patrzących . Grzesikiewicz odsunął się gwałtownie , jakby go kto uderzył silnie w piersi , ale powrócił na miejsce i nie rozumiejąc jeszcze znaczenia słów usłyszanych , mówił drżącym głosem : — Panno Janino … bądź pani moją żoną … Kocham panią ! … — Nie kocham pana … nie mogę przeto za pana wyjść … nie pójdę wcale za mąż ! … — odpowiedziała tym samym głosem , ale przy ostatnim wyrazie głos jej zadrgał jakimś akcentem litości dla niego . — Jezus , Marya ! — wykrzyknął Grzesikiewicz , chwytając się za głowę . — Co pani powiedziała ? … Co to jest ? ! … Pani nie pójdzie za mąż ! … nie chce pani być moją żoną ! ? … Pani mnie nie kocha ! … Ukląkł raptownie przed nią , schwycił ją za ręce , i , okrywając je pocałunkami , prawie przez łzy strachu gorączkowego , zaczął ją błagać tak silnie , tak pokornie , tak mu głos drżał łkaniem miłości ogromnej , że chwilami zatrzymywał się , aby zaczerpnąć powietrza i zebrać myśli . — Nie kocha mnie pani ? … Pokocha mnie pani . Przysięgam , że ja i matka moja i ojciec będziemy jej niewolnikami … Poczekam wreszcie … Niech pani powie , że za rok … za dwa … za pięć … będę czekać . Przysięgam pani , będę czekać ! … Ale niech mi pani nie mówi , że nie ! … Na miłość Boską , niech mi pani nie mówi tego , bo się wścieknę z rozpaczy ! Jakto ? … nie kocha mnie pani ! … ale ja panią kocham … my wszyscy panią kochamy … my nie potrafimy już żyć bez pani ! … nie … Ojciec mi powiedział , że … że … a tutaj ! … Jezus Marya ! ja się wścieknę ! … Co pani robi ze mną ! … co pani robi ! … Porwał się z ziemi i chwytając się za głowę rozczochraną , krzyczał prawie z bolu . Janka miała łzy w oczach i żal się jej robiło ; ta jego szczera i taka prosta rozpacz , objawiająca się tak targająco , podziałała na nią dziwnie . Była chwila , w której poczuła we własnem sercu te łzy jego i rozpacz — i jakaś sympatya litosna targała ją , że już odruchowo podać mu chciała ręce i powiedzieć , że będzie jego żoną , — ale to trwało krótko . Stała znowu ze łzami rozczulenia w oczach , ale z obojętnością w sercu i patrzyła się zimno . — Panno Janino , błagam o odpowiedź ! … Niech pani pomyśli , że odmową zabija pani mnie , matkę moją , ojca , wszystkich … — Wolał by ś pan , żeby m ja się zabiła dla wszystkich ! — odpowiedziała chłodno i usiadła z powrotem . — A ! ! … — wyrwało mu się z gardła i odchylił głowę nieco w tył , jakby z obawy , że sufit runie natychmiast . Machinalnie zerwał rękawiczki z rąk , podarł , a raczej poszarpał je i rzucił na podłogę , zapiął surdut na wszystkie guziki , a wreszcie siląc się na spokój , powiedział : — Żegnam panią … ale … że zawsze … że wszędzie … że nigdy … — szepnął z trudem , pochylił głowę i szedł ku drzwiom . — Panie Andrzeju ! … — zawołała silnie . Grzesikiewicz odwrócił się ode drzwi z jakimś błyskiem nadziei w oczach . — Panie Andrzeju — mówiła prosząco — nie kocham pana , ale go szanuję … nie mogę wyjść za pana , nie mogę … ale zawsze … będę o panu wspominać , jak o człowieku szlachetnym . Pan mnie rozumie , iż to było by podłością iść za człowieka niekochanego … Pan się brzydzi obłudą i kłamstwem — i ja go nienawidzę . Przebaczy mi pan , ale ja sama cierpię … sama także nie jestem szczęśliwą … o nie ! … — Panno Janino … gdyby ś tylko … gdyby ś … Spojrzała na niego tak boleśnie , że zamilkł i wyszedł wolno . Janka siedziała jeszcze , patrząc na drzwi , któremi wyszedł — i jeszcze miała w mózgu dźwięki jego słów , gdy wszedł do pokoju Orłowski . Spotkał się z Grzesikiewiczem na schodach i z jego twarzy dowiedział się o wszystkiem . Janka aż krzyknęła ze strachu , tak ojciec zmienił się strasznie . Twarz miał brudno - siną , oczy wysadzone , głowa mu się trzęsła jakimiś poprzecznymi ruchami . Usiadł przy stole i cichym , przyduszonym głosem zapytał : — Co powiedziała ś Grzesikiewiczowi ? — To , co mówiła m ojcu wczoraj , że go nie kocham i nie pójdę za niego — odpowiedziała śmiało , ale się zlękła tej cichości i pozornego spokoju , z jakim ojciec przemawiał : — Dlaczego ? — rzucił krótko , jakby nie rozumiejąc . — Powiedziała m : nie kocham i nie chcę wcale wyjść za mąż . — Głupiaś ! … głupiaś ! … głupiaś ! … — syczał przez zaciśnięte zęby i podnosił się zwolna z krzesła . Patrzyła na niego spokojnie i dawna jej zaciętość wracała . — Powiedział em , że pójdziesz za niego … dał em słowo , że pójdziesz za niego , to pójdziesz ! — Nie pójdę ! … nikt mnie nie potrafi zmusić ! … — odpowiedziała ponuro , z mocą patrząc się w błyszczące oczy ojca . — Zaciągnę cię do ołtarza . Zmuszę cię ! … musisz ! … — wołał głucho . — Nie ! — Wyjdziesz za Grzesikiewicza ; ja ci to mówię , ja twój ojciec , rozkazuję ci to zrobić ! … Usłuchasz mnie natychmiast , bo cię zabiję ! … — Dobrze , niech mnie ojciec zabije , ale nie usłucham . — Wypędzę cię z domu ! … — krzyczał już głośno , odzyskując siły i ściskając nerwowo poręcz krzesła . — Dobrze ! — Wyrzeknę się ciebie ! — Dobrze ! — odpowiadała coraz silniej . Czuła teraz , że z każdem słowem ojca dusza jej twardnieje i nasyca się coraz większą stanowczością . — Wypędzę cię ! … słyszysz ? … i choćby ś konała z głodu , choćby ś skomliła u drzwi , nie wpuszczę , nie zechcę nigdy wiedzieć o tobie ! … — Dobrze … — Janka ! ty mnie nie doprowadzaj do ostateczności . Ja cię proszę , idź za Grzesikiewicza , moja córko , dziecko moje ! … przecież to dla twojego dobra , ja chcę tego małżeństwa . Nie masz nikogo oprócz mnie na świecie ; ja jestem stary … umrę … zostaniesz sama , bez opieki , bez utrzymania … Janka , tyś mnie nigdy nie kochała ! … Żeby ś ty wiedziała , jaki ja jestem przez całe życie nieszczęśliwy , toby ś się ulitowała ! … — prosił , ale w głosie miał akcenta krzyku i groźby . — Nie ! … nigdy ! … — odpowiedziała , nie poruszona ani na chwilę jego prośbą i skargami . — Ostatni raz cię pytam ! — krzyknął onieprzytomniony jej odpowiedzią . — Ostatni raz mówię , że nie ! Orłowski z taką siłą rzucił krzesłem o ziemię , że się rozleciało w kawałki ; rozerwał sobie kołnierz koszuli , bo go dusił spazm wściekłości i , z poręczą w ręku rzucił się do Janki , by ją uderzyć , ale jej zimny , prawie pogardliwy wyraz twarzy , oprzytomnił go w jednej chwili . Odrzucił od siebie tę poręcz . — Precz ! ! … — wrzasnął wskazując drzwi — precz ! … słyszysz ? Wypędzam cię na zawsze z mego domu ! … Nie przestąpisz nigdy tego progu , póki żyć będę , bo cię zabiję , jak psa wściekłego i wyrzucę za bramę ! … Nie mam już córki ! … — Dobrze , pójdę precz … — odpowiedziała machinalnie . — Nie mam już córki ! Nie chcę cię znać , nie chcę słyszeć o tobie ! … zgiń … Zabiję ! … zabiję ! … — krzyczał , biegając po pokoju , jak szalony . Jego waryactwo wybuchało teraz w całej sile . Wybiegł potem z mieszkania , i widziała przez okno , jak leciał do lasu . Siedziała głucha , niema , zlodowaciała … Spodziewała się wszystkiego , ale nigdy , że ją wypędzi z domu , własny ojciec . Poczuła straszny ból do niego , ale ani jedna łza nie błysnęła w jej oku . Oglądała się nieprzytomnie , bo wciąż słyszała ten chrapliwy krzyk : „ precz ! precz ! ” — Pójdę precz , pójdę … — odpowiadała pokornym , złamanym głosem przez łzy , które jej zalewały serce — pójdę … Było jej jednak tak ciężko , tak strasznie ciężko na duszy , że siedziała zamierając z bólu : zdawało się jej,że to „ precz ” ojcowskie smaga ją , jak prętem żelaznym i że się oblewa krwią męki … — Boże mój , Boże ! za cóż ja jestem tak nieszczęśliwa ? … — zawołała później . Kręska , która wszystko słyszała , przybiegła do niej ; ze łzami w głosie zaczęła ją pocieszać , lecz Janka odsunęła ją łagodnie . Nie tego jej było potrzeba : nie takich słów i nie takiej pociechy . — Ojciec mnie wypędził … muszę wyjeżdżać … — rzekła , dziwiąc się w duszy tym krótkim dźwiękom , które zamykały w sobie tak wiele . — Ależ to niemożebne ! … Ojciec da się przeprosić … — Nie ; nie zostanę już tutaj dłużej . Dosyć mam męki , dosyć … — Pojedzie pani do wujów ? Janka się zamyśliła na chwilę , lecz nagle jej twarz posępna rozjaśniła się blaskiem stanowczości . — Pojadę do teatru . Stało się ! Kręska spojrzała na nią , zdziwiona niby , i zaczęła jej odradzać . — Niech mi pani pomoże pakować rzeczy . Pierwszym pociągiem odjadę … — Osobowy teraz nie idzie do Kielc . — Pojadę do Strzemieszyc , a stamtąd drogą wiedeńską do Warszawy . — Niechże się pani namyśli jeszcze … taki krok , to na całe życie . Można później żałować … — Stało się ! … Już tak musiało się stać , to i nie będzie inaczej . I zaraz spiesznie , nie odpowiadając na uwagi Kręskiej , zaczęła się gorączkowo pakować . Bieliznę , garderobę , książki , nuty , drobiazgi , różne — wszystko to układała ze starannością do swojego , jeszcze z pensyonarskich czasów kufra , jakby wyjeżdżąja po wakacyach . Nie myślała już nic ponad to i nie czuła , tylko , że musi zaraz , natychmiast wyjeżdżać ; że musi się znaleźć jak najdalej od Bukowca , jakby wewnętrznie obawiała się , że może jej zabraknąć później sił i odwagi . Pożegnała się z Kręską obojętnie . Wydawała się spokojną i zimną na pozór , i była nią , tylko jakieś drganie ust i to drżenie wewnętrzne , którego nie mogła przyciszyć , były śladami tej burzy niedawnej . Kazała zanieść rzeczy na dół , a mając jeszcze z godzinę czasu do pociągu , poszła do lasu . Usiadła pod rozłożystym bukiem i zapatrzyła się przed siebie . — Na zawsze ! … — odpowiedziała półgłosem jakby gęstwinie , co zaczęła trząść liśćmi , szemrać i pochylać się ku niej . — Na zawsze ! … — szeptała , wpatrzona w czerwonawe błyski słońca , chylącego się do zachodu , co przeciekały przez splątane gałęzie buków i lśniły się na ziemi . Las stanął w wielkiej ciszy , jakby słuchał tych jej słów ostatniego pożegnania , jakby dziwił się w milczeniu , że może ktoś , co się w nim urodził i wychował , co żył z nim jednem uczuciem , co tyle łez w jego objęciach wylał , tyle przemarzył w jego ciszy — żegnać się i odejść — na zawsze ; szukać lepszej doli i przyjaciół szczerszych . Żałośnie zaszemrały drzewa … Coś , niby pieśń pożegnania i wyrzutu smętnego , przeleciało po lesie ; poruszyły się zielone wachlarze paproci , młode listki leszczyn zaczęły się trzepotać , sosny cienkiemi igiełkami zaszeleściły cicho — i zadrgał , ożywił się las jękiem przeciągłym . Ptaki zaśpiewały urywanymi , przestraszonymi głosami , a po niebie , po ziemi zasianej liśćmi , mchami złotymi , konwalijkami białemi , po lesie zielonym przebiegały jakieś cienie , jakieś dźwięki , jakieś hukania , podobne do ech łkań żałosnych … — Zostań ! … ja ci starczę za wszystko … zostań ! … zdawał się mówić las mocnym głosem miłości ojcowskiej . Potok szumiał zgiełkliwie , burzył się , podważał pnie i kamienie , co mu tamowały drogę , wymijał , okrążał , spadał i rozbity w pianę , w kaskadę pyłów , mieniących się w słońcu wszystkiemi barwami tęczy , biegł ciągle naprzód niepowstrzymanie , szemrał zwycięsko i zdawał się szeptać : — Idź … idź … Cisza się potem zrobiła ogromna , przerywana brzęczeniem komarów i chrzęstem spadających szyszek zeszłorocznych . Kukułka kukała gdzieś daleko . — Na zawsze ! … — szeptała Janka . Podniosła się i szła z powrotem na stacyę . Szła wolno , rozglądała się miłośnie po drzewach , po ścieżkach , po zboczach wzgórz , i z rozrzewnieniem głębokiem , z bólem dziwnym , żegnała je spojrzeniami . Czuła , że ją łzy zalewają : łzy żalu , odrywania się cierpkiego od tych miejsc , z któremi się zżyła tak głęboko i z któremi się musi rozstać na zawsze … Teraz , w tej chwili dopiero , poczuła całą gorycz swojego wyjazdu , i teraz poznała , że to nieprawda , iż ona tutaj nic nie kochała , i nic i nikogo nie zostawi tutaj drogiego ! … Zostawiała te lasy , co były cząstką jej duszy najdroższą . Zostawiała góry , polanki , niebo czyste , to życie burzliwe , ale swobodne — te chwile samotności — przeszłość całą , pełną walk , burz rozszaleń , zachwytów i marzeń … Zostawiała więcej , niż mogła zrozumieć na razie . Patrzyła z gorzką zawiścią na wszystko , że wszystko to zostanie — i myślała posępnie , że tak samo słońce będzie świecić nad tym drogim kawałkiem ziemi , tak samo lasy będą szumieć i wołać tysiącami głosów w noce burzliwe jesieni ; wiosny iść będą , kwiaty kwitnąć — i ta pustka , to dobro jej , pełne melancholii , te noce księżycowe , zadumy lasów — wszystko to będzie … tylko ona odejść musi … tylko ją los wyrywa i rzuca daleko … i na zawsze … Potem myślała o tem nowem życiu , do jakiego szła — i żale za przeszłością przycichły , i podnosiła się w niej zwolna jakaś świadoma siebie siła życia i przejmowała ją mocą , że się wyprostowywała , patrzyła coraz śmielej przed siebie i coraz bardziej podnosiła głowę . Zobaczywszy ojca na peronie , nie drgnęła nawet : już się pomiędzy nimi rozciągał ten nowy świat , do którego uciekała i pociągał ją obietnicami szczęścia i sławy . Znajomi przystępowali do niej , witali się , pytali o zdrowie , dokąd jedzie i t . d . Odpowiadała , że do rodziny i nie traciła spokoju . Miała go nawet tyle , że poszła sama do kasy po bilet . Stanęła przed okienkiem i zażądała go głośno . Orłowski ( bo on sam sprzedawał bilety ) podniósł głowę gwałtownie ; coś , jakby cień czerwony , przeleciało mu po twarzy , ale nie odezwał się . Wydał jej resztę , spokojnie i zimno się patrzał , gładząc brodę , jakby jej nigdy nie znał . Odchodząc , odwróciła głowę i spotkała się z jego rozpalonym wzrokiem . Odsunął się gwałtownie od okienka , zaklął głośno , a ona poszła , tylko , że szła wolniej jakoś i nogi pod nią drżały . Ten błysk oczów , jakby zakrwawionych łzami , uderzył w nią i zaciężył na sercu . Pociąg przyszedł — wsiadła . Jeszcze z okien wagonu patrzała na stacyę . Kręska powiewała z mieszkania chustką i udawała , że łzy obciera . Orłowski , w czerwonej czapce , w niepokalanie białych rękawiczkach , ze sztywną miną urzędową chodził po peronie ; nie spojrzał w jej stronę ani razu . Dzwonek uderzył , rozległ się świst maszyny , potem gwizdka nadkonduktora i pociąg ruszył . Telegrafista żegnał ją ukłonami ; nie widziała — widziała tylko , jak ojciec wolno i ciężko odwrócił się i wszedł do swojej kancelaryi . — Na zawsze ! … — szepnęła , wychylając się z okna i ogarniając wzrokiem wszystko : lasy , wsie , wzgórza , moczary i znów to samo , przemykały się , niby cienie fantastyczne , — a ona patrzała , czując , że ją jednocześnie porywa jakaś siła ogromna , że jest już na łascei niełasce jakiejś mocy wielkiej , co ją wyrwała z gniazda , i niesie w nieznane światy , ku nieznanym przeznaczeniom . Noc zapadła . Księżyc płynął po ciemnym granacie przestrzeni , niby łódź srebrzysta po morzu nieskończoności , — a ona wciąż wychylała się przez okno i patrzyła w stronę Bukowca , szepcąc od czasu do czasu sucho i bezdźwięcznie : — Na zawsze ! … na zawsze ! … Orłowski o zwykłej godzinie przyszedł na kolacyę . Kręska , pomimo radości , była niespokojną ; patrzyła mu w oczy trwożnie , chodziła jeszcze ciszej , była teraz jeszcze pokorniejszą i mniejszą . A on , jakby się mocował sam ze sobą , bo nie wybuchał klątwą i nie wspominał nic o Jance . Na drugi dzień tylko zamknął pokój Janki na klucz i schował go do biurka . Nie spał w nocy : oczy miał wpadnięte i cerę trupią . Kręska słyszała , że przez całą noc chodził po swoim pokoju , ale służbę pełnił , jak zwykle . Przy obiedzie , Kręska ośmieliła się sama z czemś odezwać . — Aha ! … z panią się muszę jeszcze załatwić ! … Kręska zbladła . Zaczęła mu mówić o Jance , o swojej życzliwości , o tem , jak ona ją odwodziła od wyjazdu , jak ją serdecznie błagała … — Głupiaś pani ! … pojechała , bo chciała … Niech tam kark skręci ! … Kręska zaczęła się rozwodzić nad osamotnieniem jego . — Suka ! … — mruknął , spluwając pogardliwie . — Pani możesz sobie jeszcze dzisiaj odjechać . Zapłacę , co się należy i precz mi z domu , bo , przysięgam Bogu , że przez robotników wyrzucić każę ! … Jak sam to sam … bez opiekunek ! … Suka ! … przysięgam Bogu ! … Rozbił szklankę o stół i wyszedł . Ogródek teatralny się budził . Kurtyna ze skrzypem poszła w górę i ukazał się rozczochrany chłopak , bosy i w koszuli , i wziął się do zamiatania przybytku sztuki . Kurz tumanami płynął na ogródek , osiadał na czerwonem suknie krzeseł i na rzadkich liściach kilku suchotniczych kasztanów . Garsoni i służba restauracyjna robili porządki pod olbrzymią werandą . Słychać było stuk mytych kufli , trzepanie chodników , suwanie krzeseł i ciche szepty bufetowej , rozstawiającej z pewnem namaszczeniem szeregi butelek , talerzyki z przekąskami i ogromne bukiety à la Makart , podobne do mioteł zasuszonych . Z boku zaglądało słońce jaskrawe i banda czarnych , ruchliwych wróbli , wisiała na gałęziach , trzepotała się na poręczach krzeseł , dopominając się krzykiem okruchów . Dziesiąta wydzwoniła na bufetowym zegarze wolno i uroczyście , gdy na werandę wpadł wysoki , szczupły chłopak ; podartą czapkę miał na czubku głowy , obsypanej rudawymi pierścionkami poskręcanych włosów , twarz miał piegowatą i śmiejącą się , nos zadarty nieco . Leciał wprost do bufetu . — Ostrożnie Wicek , bo buty zgubisz ! … — zawołała bufetowa . — Nic to , każę je tylko przefasonować ! — odparł wesoło , spoglądając na swoje buty , które w nieznany sposób trzymały się jego nóg , pomimo , że nie miały podeszew , ani wierzchu . — Proszę pani o naparsteczek muślinu ! — zawołał , kłaniając się zamaszyście . — Gotówka jest ? — spytała bufetowa , wyciągając rękę . — Nic , a będzie … Wieczorem oddam , jak panią szanuję , oddam rzetelnie — prosił , akcentując charakterystycznie . Bufetowa ruszyła tylko ramionami pogardliwie . — Niech pani da … zaproteguję panią do szacha perskiego … Oj , oj ! taka obszerna facetka , to pewne angażma … Garsoni wybuchnęli śmiechem , bufetowa trzasnęła silniej metalową podstawką . — Wicek ! — zawołał ktoś od wejścia . — Słucham pana reżysera . — Są już wszyscy na próbie ? — Oho , nic a będzie ! … — zawołał , śmiejąc się łobuzowato . — Zamawiał eś ? … był eś z okólnikiem ? … — Był em . Wszyscy się podpisali . — Był eś z afiszem u dyrektora ? — Kiedy dyrektor był jeszcze za kulisami : leżał w łóżku i but sobie oglądał . — Trzeba go było dać dyrektorowej . — Kiedy pani dyrektorowa załatwiała się z dziećmi ; trochę było za głośno , więc dał em nura . — Polecisz z listem na Hożą , wiesz … — Parę razy . Zacna niewiasta ! jak wczoraj jeden pan w krzesłach powiedział na pannę Nicolete . — Zaniesiesz , dostaniesz odpowiedź i przylecisz natychmiast . — Panie reżyserze , zarobię , co , prawda ? … bo takim biedny , psiakość słoniowa , że … . . — Dostał eś przecież wieczorem à conto . — I … fajgla ! Rozmienił em go zaraz na piwonię i serdelansy . Zapłacił em z reszty komorne , dał em à conto swojemu szewcowi , ratę na premiówkę i czysto ! — Małpa zielona jesteś ! … Masz za drogę . — Błogosławione ręce , co dają czterdziestki ! — zawołał komicznie , szasnął butami i zniknął , podskakując z uciechy . — Ustawić scenę do próby ! — krzyknął reżyser i usiadł pod werandą . Towarzystwo schodziło się powoli . Witali się w milczeniu i rozchodzili po ogródku . — Dobek ! — zawołał reżyser na wysokiego mężczyznę , idącego wprost do bufetu — chlapiesz od rana , a na próbie nic cię nie słyszę , suflujesz pod psem ! … — Reżyserze ! miał em taki sen : Noc … studnia … potykam się … lecę w głąb … Strach mnie ścisnął … krzyczę … ratunku niema … chlup ! … jestem w wodzie … Brr ! … tak mi teraz zimno , że niczem się rozgrzać nie mogę . — Nie zawracaj swoimi snami . Pijesz od rana do nocy . — Bo nie mogę pić , jak wszyscy : od nocy do rana . Zimno … obrzydliwe zimno ! … — Każę ci dać herbaty . — Jestem zdrowy , panie Topolski , a ziółek używam tylko w chorobie . A herbu teus , team , czy herbateum … ziółka ! Moszcz … wyciąg , pierwiastek żytni , to godne tylko pełnego człowieka , a za takiego mam się honor mieć , panie reżyserze . Wszedł dyrektor , a Dobek poszedł do bufetu . — Obsadził eś Nitouchę ? — zapytał reżysera po przywitaniu . — Jeszcze niezupełnie . Te baby , to … są trzy kandydatki na Nitouche . — Dzień dobry , dyrektorze ! zawołała jedna z filarów teatrzyku , Majkowska , aktorka przystojna , w jasnej sukni , w jasnej jedwabnej okrywce , w białym kapeluszu z ogromnem strusiem piórem . Była różowa od wypoczynku nocnego i od niedostrzegalnej warstewki różu . Oczy miała wielkie , ciemnobłękitne , usta pełne i ukarminowane , twarz klasyczną i bardzo dumne ruchy . Grywała pierwsze role . — Chodź-no dyrektor , mam interesik … — Zawsze na usługi pani . Może pieniędzy ? … — rzucił frasobliwie dyrektor . — Tymczasem … nie . Co dyrektor pije ? — Ho ! ho ! poleje się tutaj czyjaś krew ! — zawołał , podnosząc komicznie rękę do góry . — Co dyrektor pije , pytam się ? … — Bo ja wiem . Wypił by m koniaku , ale … — Boisz się pan żony ? … Nie gra przecież w Nitouche . — To pewne , ale … — Dwójka ! … koniak i przekąska . — Dasz dyrektor rolę Nitouchy , Nicolecie , co ? … Proszę cię o to , dyrektorze ; zależy mi na tem ogromnie . Pamiętaj Cabiński , że ja nigdy o nic nie proszę i zrób to … — To już czwarta ! … Boże , co ja cierpię przez te kobiety ! — Któraż chce tej roli ? — A no , Kaczkowska , dyrektorowa , Mimi , a teraz Nicoleta . — Dwójka ! … dalszy ciąg ! … — zawołała , stukając kieliszkiem w tackę . — Dasz dyrektor Nicolecie . Ja wiem z pewnością , że ona nie przyjmie , bo ze swoim drewnianym głosem mogła by tańczyć , a nie śpiewać , ale , widzi dyrektor , w tem leży cały interes , żeby jej dać tę rolę . — No — pominąwszy moją babę , ale Mimi i Kaczkowska urwą mi głowę ! — Nie wiele dyrektor straci na tem . Ja biorę na siebie wytłómaczenie im tego . Będziemy mieć pyszną farsę , bo widzisz pan , będzie tu dzisiaj ten jej obywatel . Wczoraj chwaliła się przed nim , że to ją miał eś dyrektor na myśli , ogłaszając w pismach , że rolę Nitouchy grać będzie najpiękniejsza i fertyczna XX . Cabiński zaczął się śmiać cicho . — Tylko ani słowa . Zobaczysz dyrektor , co się zrobi . Pozornie , przy nim , ona przyjmie , aby się popisać . Halt ją zaraz weźmie na próbę i sypnie … przy wszystkich ; dyrektor odbierzesz jej rolę i dasz komu ci się podoba . — Straszną pani jesteś w nienawiści . — Ba , w tem i nasza siła leży . Poszli na ogródek , gdzie już kilkanaście osób towarzystwa czekało na próbę . W krzesłach grupami siedzieli dramatyczni i dramatyczne . Śmiechy , żarty , opowiadania , skargi , rozlegały się ze wszystkich stron , na tle strojenia instrumentów w orkiestrze . Pod werandę przybywało coraz więcej gości . Podnosił się gwar , brzęk talerzy , skrzyp odsuwanych krzeseł . Dymy z papierosów unosiły się obłoczkami aż pod żelazne wiązania dachu . Zapanowała codzienna atmosfera restauracyi licznie odwiedzanej . Weszła Janka Orłowska . Usiadła przy jakimś stoliku i zapytała garsona : — Proszę pana , czy już przyszedł dyrektor teatru ? — Tam ! — Który ? — Co pani każe ? — Przepraszam , który z tamtych panów jest Cabińskim ? — Siódemka ! … cztery wódki ! — zawołano z boku . — Zaraz , zaraz ! — Piwa ! — Który z tamtych panów jest dyrektorem ? — zapytała Janka po raz drugi cierpliwie . — Zaraz pani będę służył ! — odpowiedział , kłaniając się na wszystkie strony i nasłuchując . Czuła się ogromnie onieśmieloną . Wydało się jej , że patrzą na nią wszyscy , że garsoni , przechodząc obok z rękoma pełnemi kufli lub talerzy , przechylają się i rzucają takie dziwne spojrzenia , że się rumieniła bezwiednie . Siedziała dosyć długo , zanim garson przybiegł , przynosząc zarazem zamówioną kawę . — Chce się pani widzieć z dyrektorem ? — Tak . — Siedzi w pierwszym rzędzie krzeseł , od ogródka . Ten gruby , w białej kamizelce , o ! … widzi pani ? … — Widzę . Dziękuję ! — Może poprosić ? — Nie . Zresztą zajęty … — Rozmawia tylko . — A ci panowie , z którymi rozmawia ? … — To także nasi : aktorzy . Zapłaciła za kawę , dając czterdziestówkę . Długo szukał reszty , ale widząc , że ona patrzy w inną stronę , ukłonił się za napiwek . — Pójdę poprosić … — Dobrze , ale jak ci panowie trochę odejdą … — Rozumiem ! — powiedział z głupim uśmiechem i odszedł . Janka wypiła śpiesznie kawę i poszła na ogródek . Przeszła obok dyrektora i przyjrzała mu się pobieżnie . Zobaczyła tylko dużą twarz o bladości anemicznej , z sinawemi plamami , niezbyt sympatyczną . Kilku aktorów , stojących obok niego , sprawiło na niej wrażenie ludzi pięknych . Zobaczyła w ich gestach , twarzach wygolonych , śmiechach swobodnych , coś tak wyższego od znanych dotychczas mężczyzn , że z pewnem skupieniem wsłuchiwała się w ich głosy . Scena odsłonięta , zaległa mrokiem , ciągnęła jej oczy swoją tajemniczością . Widziała po raz pierwszy teatr z blizka i aktorów nie na scenie . Teatr wydał się jej niby świątynia grecka , a tych ludzi , których profile miała przed sobą i których dźwięczne głosy słyszała co chwila , wzięła za prawdziwych kapłanów sztuki , o jakich marzyła nieraz . Oglądała to wszystko po raz pierwszy i oczyma entuzyastki . Czuła się bardzo zadowoloną już tem , że mogła oddychać powietrzem prawdziwego teatru . Rozglądała się ciekawie po wszystkiem , gdy nagle zobaczyła , że ten sam garson coś szepce do dyrektora i nieznacznie wskazuje na nią . Przeszedł ją jakiś dreszcz obawy , dziwnej i denerwującej ; nie patrzyła już , czując , że ktoś idzie do niej , że jakieś spojrzenia ciążą na jej głowie i okrążają jej postać . Nie wiedziała jeszcze , od czego zacznie , co powie , jak to zrobi , a czuła , że musi się rozmówić . Podniosła się , gdy zobaczyła Cabińskiego przed sobą . — Jestem dyrektor Cabiński … Stała , nie mogąc słowa przemówić z gwałtownego wzruszenia . — Pani raczyła mnie wezwać ? … — wyrzekł i ukłonił się z godnością , na znak , że gotów jest słuchać . — Tak … proszę pana … dyrektora . Chciała m prosić … możeby … — jąkała się , nie znajdując na razie słów odpowiednich . — Proszę , niech pani spocznie … niech się pani uspokoi … Czy to co tak ważnego ? … — szeptał , pochyliwszy się ku niej , a jednocześnie mrugał znacząco na patrzących się aktorów . — O , bardzo ważne ! … — odpowiedziała podnosząc twarz na niego . — Chciała m prosić pana dyrektora o przyjęcie mnie do teatru . To ostatnie zdanie wypowiedziała szybko , jakby obawiając się , aby jej odwagi i głosu nie zabrakło . — A ! … tylko tyle ? … angażować się panna chciała ? … Wyprostował się i przymrużonemi lekceważąco oczyma wpatrywał się krytycznie w jej twarz . — Umyślnie przyjechała m … Pan dyrektor nie odmówi mi , prawda ? … — U kogo pani była ś ? — Kiedy nie rozumiem … nie wiem , co … — W czyjem towarzystwie ? … gdzie ? … — Nie była m jeszcze w teatrze . Przyjechała m z prowincyi umyślnie . — Nigdzie ! ? … Nie mam miejsca ! I zawrócił się do odejścia . Jankę pochwycił jakiś rozpaczliwy strach , że odejdzie z niczem , więc z odwagą i prośbą ogromną w głosie zaczęła mówić z pośpiechem : — Panie dyrektorze ! … Umyślnie przyjechała m do pańskiego towarzystwa . Tak kocham teatr , że żyć bez niego nie potrafię ! … Nie odmawiaj mi pan ! Nikogo tutaj w Warszawie nie mam . Zgłosiła m się do pana , bo czytała m o nim tak wiele w pismach . Czuję , że mogła by m grać … Umiem na pamięć tyle ról ! … Zobaczy pan , aby m tylko zagrać mogła … zobaczy pan ! … Cabiński milczał . — To może jutro przyjść ? … parę dni mogę poczekać … — dodała jeszcze , widząc , że nie odpowiada , a przypatruje się jej tylko z uwagą . Mówiła krótko , urywanie , głos drżał prośbą i temperamentem , modulował się z łatwością i miał tyle oryginalności w dźwięku , tyle ciepła , że Cabiński słuchał jej z przyjemnością . — Teraz nie mam czasu , ale po próbie rozmówimy się lepiej — odpowiedział . Chciała mu uścisnąć rękę i podziękować za obietnicę , ale zabrakło jej do tego odwagi , gdyż patrzyło na nią w tej chwili coraz więcej osób . — Hej , Cabiński ! — Człowieku ! — Dyrektorze ! cóż - to ? … randka ? … w biały dzień , w oczach wszystkich , zaledwie o trzy piętra od Pepy ? … Wołano do niego z krzeseł kiedy się rozstał z Janką . — Jaka tam randka ! … — Któż to taki ? … — Dyrektor nie mydlij , uwaaż … Tylko to nieostrożnie , tak na proscenium … — Mamy cię ! … Udawał eś kryształ , mój bursztynie ! … wołał jeden z towarzyszy , chudy , o ustach wiecznie skrzywionych i jakby ciekących żółcią i złośliwością . — Idź-że do dyabła , mój kochany ! … ani mi się śniło ! … pierwszy raz ją widzę … — Ładna kobieta ! … Czegóż chce ? … — Adeptka jakaś … chce się angażować . — Weź dyrektor . Ładnych kobiet nigdy nie jest za dużo na scenie . — Dosyć tych krowient ma dyrektor . — Ba , a chóry ? … — Nie bój się , Władek , nie obciążają one budżetu , bo Caban ma zwyczaj niepłacenia , szczególniej kobietom młodym , przystojnym i początkującym . — Glas zawsze przesadza … to jego największa wada ! … — Zapomniał eś dyrektor o najważniejszej wadzie : że cię duszę o gażę . A może to zaleta , co ? … — Oj , co nie , to nie ! … zaprotestował gorąco Cabiński . Wybuchnęli śmiechem . — Każ dyrektor dać sznapsa , to coś powiem — zaczął znowu Glas . — No , co ? — Że reżyser każe dać po drugim … — Mój śmieszny panie , twój brzuch rośnie kosztem dowcipu … gadasz już głupstwa . — Tylko dla głupich … — odciął złośliwie Glas Władkowi i poszedł za kulisy . — Meches , skórka na buty ! — mruknął za nim Władek . — Jasiu ! … — zawołała dyrektorowa z pod werandy . Cabiński pobiegł na spotkanie . Była to wysoka , tęga kobieta , o twarzy pełnej śladów wielkiej piękności , starannie malowaniem podtrzymywanej ; rysy miała grube , oczy wielkie , wązkie usta i czoło bardzo nizkie . Ubrana była przesadnie młodo i jasno , tak , że z daleka sprawiała wrażenie młodej kobiety . Była bardzo dumną z męża dyrektora , ze swojego talentu dramatycznego i z dzieci , których miała czworo . Lubiła w życiu grać rolę matrony , zajętej tylko domem i wychowywaniem dzieci , a była największą komedyantką w życiu i za kulisami : na scenie grywała matki dramatyczne i wszystkie starsze , nieszczęśliwe kobiety , nie rozumiejąc nigdy dobrze ról swoich , ale grywała z przejęciem i patetycznie . Była straszną dla sług , dla dzieci własnych i początkujących aktorek , w których podejrzewała talent . Miała złośliwy temperament maskowany wobec ludzi jakimś przesadnym spokojem , oraz udawaniem słabości i choroby nerwów . — Dzień dobry panom ! … — wołała , uwiesiwszy się z niedbałością u ramienia męża . Otoczyło ją towarzystwo . Majkowska ucałowała ją na przywitanie serdecznie . — Jakże dyrektorowa ślicznie wygląda dzisiaj ! — zawołał Glas . — Poprawił ci się wzrok , bo dyrektorowa zawsze ślicznie wygląda ! — rzucił Władek . — Jakżeż zdrowie ? … bo wczorajsze przedstawienie musiało dyrektorową dosyć kosztować ? … — Nie powinna dyrektorowa brać takich ról męczących . — Grała dyrektorowa pysznie ! … stały śmy wszystkie w kulisach … — Prasa płakała … Widział em , jak Żarski wycierał oczy chustką . — Kichał przedtem … ma ogromny katar — zawołał jakiś głos z boku . — Publiczność była wprost olśniona i porwana trzecim aktem … wstawali w krzesłach . — Chcieli uciekać od tej przyjemności . — Ileż bukietów dyrektorowa dostała ? — Spytajcie się dyrektora , on rachunek płacił . — Ach ! … mecenas jesteś dziś niegodziwym ! — zawołała słodko dyrektorowa , siniejąc ze złości , gdyż aktorzy krzywili się już z powstrzymywanego śmiechu . — To z dobrego serca … Wszyscy mówią same piękne rzeczy , niechże ja powiem … rozsądne . — Impertynent z mecenasa ! … jak można ? … a zresztą cóż mnie obchodzi teatr ! … Grała m dobrze , to Janka zasługa ; grała m źle , to wina dyrektora , że mnie zmusza do występów , do przyjmowania coraz nowych ról ! . . Jabym tak chciała zamknąć się z mojemi dziećmi , nie wychodzić poza sprawy domowe … Mój Boże ! … sztuka to wielka rzecz , a my śmy wszyscy przy niej tacy mali , tacy mali , że każdego występu boję się , jak ognia ! … — deklamowała przed mecenasem dyrektorowa . — Dyrektorowo , proszę na słóweczko — zawołała Majkowska . — Widzi mecenas , nawet o sztuce niema czasu pomówić ! — westchnęła ciężko i poszła . — Stary koczkodan ! — Wieczna krowienta ! … zdaje się jej , że jest artystką ! — Wyła tak wczoraj na scenie , że … jak Boga kocham , można się było wściec ! — Rzucała się po scenie , jak w wielkiej chorobie ! — Cicho ! … bo to według niej jest realizm ! … — Już mógł by Caban , bez szkody dla siebie i dla teatru , puścić ją na trawę … — Tyle dzieci ! … — Myślisz , że ona się niemi zajmuje ? … a jakże ! … Dyrektor i niania . Takie zdania i uwagi krzyżowały się po odejściu dyrektorowej z Majkowską . Komedya uniesień , zachwytów , życzliwości trwała tylko chwilę . Pod werandą Majkowska kończyła rozmowę . — Daje mi dyrektorowa słowo ? — Dobrze , zrobi się zaraz . — Musi tak być . Nicoleta zrobiła się po prostu niemożliwą w towarzystwie . Ośmiela się już krytykować grę pani ! … Wczoraj słyszała m , jak wygadywała przed redaktorem — mówiła Majkowska . — Jakto ? … mnie się czepia ? … — zapytała ze złością dyrektorowa … — Nigdy się w plotki nie bawię , nie umiem siać zawiści , ale … — Cóż ona mówiła ? … przed redaktorem , mówi pani ? … Nędzna kokietka . Majkowska uśmiechnęła się nieznacznie , ale prędko odpowiedziała : — Nie powiem … nie lubię głupstw powtarzać ! … — Zapłaci się jej za nie ! … Damy jej radę ! … — szepnęła dyrektorowa . — Dobek ! sufler … do budy ! — Próba ! — Na scenę ! na scenę ! … — zaczęto wołać z widowni . — Chodźmy ! … Czy dyrektorowa dzisiaj co gra ? … — Nie . — Dyrektorze ! — zawołała Majkowska — już można … dyrektorowa się zgadza . — Dobrze moje robaczki , dobrze … Poszedł pod werandę , gdzie już siedziała Nicoleta z jakimś niemłodym jegomością , ubranym bardzo starannie . — Prosimy na próbę … Dzień dobry dziedzicowi dobrodziejowi ! … — Z czego próba ? — spytała Nicoleta . — Z Nitouche … przecież ją pani grasz … ogłaszał em już o tem w pismach … Kaczkowska , która w tej chwili przyszła i patrzyła , zasłoniła się szybko parasolką , żeby nie parsknąć śmiechem z komicznego zakłopotania Nicolety . — Nie jestem usposobiona teraz do próby … — rzekła , przypatrując się Gabińskiemu i Kaczkowskiej . Przeczuwała widocznie jakiś podstęp … ale Cabiński z najpoważniejszą miną wręczył jej rolę . — Proszę pani rolę … Zaczynamy zaraz — rzekł , odchodząc . — Dyrektorze ! … mój złoty dyrektorze , róbcie teraz próbę beze mnie ! … tak mnie jakoś głowa boli , że nie wiem czy będę mogła śpiewać — prosiła . — Nie można , zaraz zaczynamy . — Niech pani śpiewa ! … ja przepadam za śpiewem pani ! … — prosił obywatel , całując ją po rękach . — Dyrektorze ! — Co , mój sopranie ? … I dyrektorowa wskazała na stojącą w kulisie Jankę . — Adeptka . — Angażujesz ? — Potrzeba do chórów … Siostry z Pragi odpłynęły , bo robiły tylko skandale . — Dosyć sobie brzydka ! … — zaopiniowała Cabińska . — Ale bardzo sceniczna twarz ! … ma głos ogromnie ładny ale dziwny … Janka nie straciła ani słowa z tej rozmowy , prowadzonej półgłosem ; słyszała także chór chwalący dyrektorową i drugi chór — drwin … Patrzyła się zdziwionym wzrokiem na wszystkich , nic nie rozumiejąc , co to znaczy ? … — Ze sceny ! ze sceny ! Usunęli się wszyscy w kulisy , bo wpadł na scenę cały tłum w galopie . Kilkanaście kobiet , przeważnie młodych , ale o twarzach wymalowanych , suchych , przygryzionych nerwowością i gorączkowem życiem teatru . Były tam blondynki , brunetki , małe , wysokie , szczupłe i tłuste , jakaś pstra zbieranina ze wszystkich warstw życia . Były pomiędzy niemi twarze madonn o wyzywających spojrzeniach i twarzą płaskie lub okrągłe , bez wyrazu i inteligencyi , dziewczyn z ludu . Dwie cechy tylko miały wspólne : były wszystkie ubrane mniej lub więcej przesadnie , modnie i miały w oczach to coś , co się tylko nabywa na scenie — jakiś wyraz swobodnej beztroski i cynizmu znudzonego . Zaczęły chórem śpiewać . — Halt ! … Na nowo ! — ryczały prawie olbrzymie bokobrody i wielka , czerwona twarz dyrektora orkiestry . Cofnęły się i weszły ociężale , zawodząc jakąś zbiórową kankaniadę , ale co chwila rozlegał się trzask batuty o pulpit i skrzek : — Halt ! … na nowo ! Bydło ! … mruczał pod nosem , wywijając pałeczką . Próba chórów ciągnęła się dosyć długo . Aktorzy , rozproszeni po krzesłach , ziewali znudzeni , a ci , co brali udział w wieczornem przedstawieniu , chodzili za kulisami , obojętnie czekając na swoją kolej próby . W męskiej garderobie Wicek czyścił buty reżyserowi i śpiesznie opowiadał o rezultacie wycieczki na Hożą . — Oddał eś ? … odpowiedź masz ? … — Ojej ! … I podał Topolskiemu długą różową kopertę . — Wicek ! … jak słowo piśniesz o tem kulfonie , to wiesz , co cię czeka . — Nie nowina ! … Ta pani to samo mi powiedziała , tylko , że z dodatkiem rubla . — Morys ! — zawołała ostro Majkowska , stając we drzwiach garderoby . — Zaczekaj … z jednym oczyszczonym butem nie pójdę przecież ! … — Czemu służąca nie oczyściła ? — Służąca jest właściwie u ciebie ; ja się jej nigdy o nic doprosić nie mogę . — To przyjmij sobie drugą . — Dobrze , ale tylko dla siebie . — Nicoleta , na scenę ! — Zawołać tam ! … — krzyknął ze sceny Cabiński w krzesła . — Chodź , Morys , będziemy mieli hecę ! — Nicoleta , na scenę ! — wołano z krzeseł . — Zaraz ! Jestem … Nicoleta z butersznytem w zębach i pudełkiem cukierków pod pachą , biegła , aż podłoga dudniła . — Cóż u dyabła ! … próba … czekamy … — mruknął gniewnie dyrektor orkiestry „ Halt ” , bo go tak przezywano w teatrze . — Na mnie nie czekacie tylko . — Właśnie tylko na panią , a pani wiesz , że nie przyszli śmy tutaj na gadanie … Zaczynać ! — Ja nic jeszcze nie umiem . Niech Kaczkowska śpiewa … to dla niej partya ! — Dostała ś pani rolę , tak ? … no , to niema co mówić ! … Zaczynajmy . — Dyrektorze , możeby po południu ? … ja teraz … — Zaczynać ! — krzyknął gniewnie Halt , uderzając w pulpit . — Niech pani spróbuje … ta partya leży w głosie pani … Ja sama mówiła m dyrektorowi , aby ją dał pani — zachęcała z przyjaznym uśmiechem Cabińska . Nicoleta słuchała , wodząc oczyma po towarzyszach , ale wszystkie twarze były nieruchome , tylko ten jej obywatel uśmiechał się miłośnie z krzeseł . Halt zrobił ruch pałeczką , orkiestra się ozwała , sufler poddał pierwsze słowa . Nicoleta , która była znaną z tego , że nigdy się roli nauczyć nie mogła , teraz utknęła od razu na pierwszym frazesie i zaśpiewała , jak tylko można , fałszywie . Zaczęli po raz drugi ; szło już lepiej , ale Halt umyślnie sfałszował takt , że ucięła niesłychanego kiksa . Jednogłośny chór śmiechów podniósł się na scenie . — Krowa muzykalna ! — Do baletu z takim słuchem i głosem ! — Dobry do zwoływania kur , jak zostanie dziedziczką ! Nicoleta prawie z płaczem podeszła do Cabińskiego . — Mówiła m , że teraz nie mogę śpiewać … nie miała m czasu nawet zajrzeć w rolę .