Władysław St . Reymont Ziemia obiecana , tom I Łódź się budziła . Borowiecki się obudził , zapalił świecę i równocześnie budzik zaczął dzwonić gwałtownie , wskazując piątą . — Wszystko gotowe . — Panowie śpią jeszcze ? — Idź obudź . — Klucze już brali ? — Sam Schwarc wstępował . — Telefonował kto w nocy ? — Co słychać na mieście ? — pytał prędko , prędzej jeszcze się ubierając . — Dosyć , ruszaj . — Ale , spaliła się też fabryka Goldberga , na Cegielnianej . Nasza straż jeździła , ale wszystko dobrze poszło , ostały tylko mury . Z suszarni poszedł ogień . — Cóż więcej ? — Nalewaj herbatę , ja sam obudzę pana Moryca . — Moryc ! — zawołał do drugiego pokoju . — Nie śpię . Nie spał em całą noc . — Dlaczego ? — Dla mnie to nie nowina — odpowiedział , ziewając . — Skąd wiedział eś ? — Miał dużo towaru ? — Miał dużo zaasekurowane … — Bilans sobie wyrównał . Roześmiali się obaj szczerze . — Morgen ! — krzyknął przebudzony wreszcie Maks . — Nie wstajesz ? Już po piątej . — Nie wychodzisz ? — Maks , także zostajesz w domu ? — Gdzie się będę spieszył ? Do tej parszywej budy ? A zresztą wczoraj się z fatrem pożarł em . Łóżko zatrzeszczało gwałtownie i w drzwiach ukazała się wielka figura Maksa , w bieliźnie tylko i w pantoflach . — A właśnie , że mnie to bardzo obchodzi . Gadał głośno , niskim , silnie brzmiącym głosem . — Gdzie ? co ? jak ? — Powiedział em , a jakże i zawsze to będę mówił . — Ty , Maks Baum , mówić tego nie będziesz , mówić ci tego nie wolno , to ja ci powiadam . — Dlaczego — zapytał cicho i oparł się o stół . — Frazes , stary , wytarty frazes ! — A ty jesteś głupi , syntymentalny Niemiec . — Nasza wczorajsza rozmowa na czym stanęła ? — zapytał spokojnie już Baum . — Zakładamy fabrykę . — Robimy , robimy ! — powtórzyli obaj . — Co to , Goldberg się spalił ? — zapytał Baum . — Albo skończy w kryminale . Maks się nie odezwał . — Zrobimy ! — Zrobimy ! — powiedzieli razem . Uścisnęli sobie mocno , po przyjacielsku dłonie . — Dodaj tam , Maksie , taki nawias , kto z nas najpierw zechce okpić drugich . — A ty nim nie jesteś ? — Ja przede wszystkim mówić o tym nie potrzebuję , bo ja potrzebuję zrobić pieniądze . Wy i Niemcy to dobre narody , ale do gadania . Borowiecki podniósł kołnierz , pozapinał się starannie i wyszedł . — Morgen ! — rzucił ktoś stojącemu , biegnąc dalej . — Morgen … — szepnął i poszedł wolniej . Otwierano szynki i piekarnie , a gdzieniegdzie , w jakimś okienku na poddaszu lub w suterynach , do których sączyło się uliczne błoto , błyskały światła . — Murray dzień dobry ! — krzyknął Borowiecki . — Dobry chłopak . — Co mi do jego dobroci ! Nie cierpię jego rasy . — Drukują już pięćdziesiąty siódmy numer ? — Drukują . Wydał em farbę . — Trzyma się ? — Pierwsze metry nieco lakowała . Przysłali z centrali zamówienie na pięćset sztuk tej pańskiej lamy . — Aha , dwudziesty czwarty numer , seledynowa . — I z filii Bech telefonował o to samo . Czy będziemy robić ? — Telefonowali o barchan numer siódmy . — W apreturze . — Muszę tam zaraz iść . — Chciał em panu coś powiedzieć … Budynek cały drżał od ruchu maszyn . — Ostatnim razem myślał eś pan tak samo . — Tak , ale nie miał em takiej pewności ani w połowie ! — zaręczał gorąco . — Na wszystko przyjdzie czas , na wszystko . — Dlatego też wierzę , iż się pan w końcu ożeni — szepnął drwiąco . — Przyjdę . — Ale kiedy ? — Po obiedzie . — Panie Borowiecki ! — Panie Borowiecki ! Drgnął , bo go ujęto pod ramię . — A , pan prezes — szepnął , poznawszy właściciela fabryki . — Ja pana gonię , ale pan dobrze uciekasz . — Robota , panie dyrektorze . — Idzie , co ? — zapytał po chwili . — Robi się — rzucił krótko i szedł naprzód . — Cóż , te Watsony dobrze działają ? — Po piętnaście tysięcy metrów dziennie drukują . Spotykał się kilkakrotnie z Borowieckim , biegającym ustawicznie po oddziale . Spoglądali na siebie przyjaźnie . — To jest najlepsza moja maszyna w tym oddziale — myślał , patrząc na niego . — Tutaj był ? — Brał pięćdziesiąt sztuk białego towaru . — Dla siebie ? — Nie , na zlecenie Amfiłowa , do Charkowa . Cygarem można służyć ? — Owszem , zapalę , bo jestem diablo zmęczony . — Cóż słychać , panie Szwarc ? — zapytał . — Rosenberg się załamał . — Zupełnie ? — Firma traci ? — To zależy od tego , ile będzie płacił za sto . — Bucholc wie ? — Jego szlag może trafić — szepnął któryś z pochylonych przy robocie . — Była by szkoda ! — Bardzo wielka , niech Bóg broni ! Cisza się zrobiła . W kącie kantoru , nad gazem , zaczął szumieć samowar . — Panie Horn , może pan dać mi herbaty ? — A może pan dyrektor zechce butersznicik ! — ofiarowywał uprzejmie Szwarc . — Tylko trochę koszerny . Horn przyniósł herbatę i zatrzymał się na chwilę . — Wyglądasz pan bardzo źle . — Daj mi pan jeszcze herbaty . Borowiecki chciał go wybadać . Horn herbatę przyniósł i nie podnosząc oczów zawrócił się do odejścia . — Cicho pan bądź ! — zawołał na niego Borowiecki po niemiecku . — A dlaczego niezałatwione ? — Z których wy stron ? — Adyć panie , jaże z pod Skierniewiec . — Dawno w Łodzi ? — A będzie ze dwa roki jak my się tutaj przenieśli na swoje zatracenie . — Chodzicie gdzie do roboty ? — Z czegóż żyjecie ? — Czemu nie wrócicie na wieś do domu ? — Cicho bądźcie , nie macie za co przeklinać — szepnął nieco podrażniony . — Pocóżeście tutaj przyjechali , trzeba było siedzieć na wsi . Miał tego już dosyć , odwrócił się spiesznie i wyszedł , nie czekając podziękowań . Fabryka po chwilowym odpoczynku podwieczorkowym , pracowała znowu z jednaką energią . — Kazał em jej iść do adwokata , niechaj wytoczy proces fabryce o odszkodowanie , bo wtedy prawo zmusi ich do zapłacenia . — Co mnie obchodzi ? — zamilkł na chwilę . — Bardzo mnie obchodzi wszelka nędza i wszelka niesprawiedliwość , bardzo … — No jestem praktykantem kantorowym , pan dyrektor przecież wie najlepiej — odpowiedział zdumiony . — No , to panie Horn , pan nie skończysz tej praktyki , jak mi się zdaje . — Wreszcie , to mi jest już wszystko — jedno szepnął dosyć twardo . — Nie jestem maszyną , jestem człowiekiem . — Panie Borowiecki ! — przerwał mu szybko . — Cóż pan chcesz robić ? — wykrzyknął zdumiony . — Ha , ha , ha , pan jesteś wspaniały fioł , nieporównany ! — śmiał się Borowiecki serdecznie . — Do widzenia . — Co ? Horn skłonił głowę i wyszedł . Owionęło go suche , rozpalone powietrze . — Czego ? — zapytał krótko , nie zatrzymując się . — A cóż my będziemy robili ? — A i my robimy już po trzy roki . — Towar idzie na ziemię ! — krzyknął majster . W restauracji hotelu Victoria było pełno . — Kelner , bitte , zahlen ! — Piwa ! — Kelner , Bier ! Krzyżowały się wołania razem z głuchym stukiem kufli . — Mów arcyfioł — wtrącił szeptem jakiś zgarbiony , stary aktor . — Co powiedział ? — zapytał stary aktor , nachylając się do ucha sąsiada . — Żeby ś pan pocałował psa w nos . Wybuchnęli śmiechem . — Panie Bum-Bum , ja jestem za systemem wyrzucenia pana za drzwi . — Chciał em kazać dać … — Pan lepiej każ blagować za siebie . — Ja o pańskim tego nie mogę powiedzieć . — Warum ? — rzucił ktoś od sąsiedniego stolika . — Bo go wcale nie miał . — Parch ! Panno Ani , koniaczek ! — Leon , kiedyś przyjechał ? — Dzisiaj rano . — Myślał em dzisiaj o tobie , a nawet wczoraj z Borowieckim mówili śmy . — Borowiecki ! ten od Bucholca ? — Tak . — Dlatego właśnie mówili śmy o tobie . — I co , wełna ? — Bawełna ! — Sama ? — Co to można dzisiaj wiedzieć . — Pieniądze jest ? — Będą , a tymczasem jest coś więcej , kredyt … — Do spółki z tobą ? — I z Baumem , znasz Maksa ? — Dlaczego ? — Polaczok ! — rzucił dosyć pogardliwie i wyciągnął się prawie na kanapce i na krześle . Moryc roześmiał się wesoło . — A Baum , cóż to ? — Wiem o tym , nie szukaj . Borowiecki mi wczoraj mówił , bo to on poradził ciebie Bucholcowi . — Borowiecki ! Naprawdę ? Dlaczego ? — Bo on jest mądry i myśli o przyszłości . — Szlachcic ! — szepnął z pewnym drwiącym politowaniem Leon i splunął na środek pokoju . — Na ile ? — Razem ze trzy tysiące rubli . — Długi czy krótki towar ? — Krótki . — Weksel czy nachname ? — Co ci mam dać ? — Gotówki teraz potrzebuję na gwałt , mam wypłaty , ale w ciągu tygodnia zapłacę . — Gdzież ten hrabia jedzie ? — Przyjechał do Łodzi robić interes . — On ! Ma widać za dużo ; trzeba się z nim zobaczyć . — Nic nie ma , przyjechał się dorobić czego . — Mniejsza z nim . Napijesz się ? — Warto by przed teatrem . — Jak się pan ma , jakże zdróweczko , jakże interesiki ! — wykrzykiwał , ściskając mu rękę . — Świnia — mruknął Moryc niechętnie . — Lubi dobre rzeczy , a że jest znawcą … — Tak . — Wygląda na Holenderkę , ale krowę , — Keine gadanie . To droga sztuka , stówka za nic . — Dał by m pięć za wyrzucenie jej za drzwi . — Ty zawsze jesteś … no , już nie powiem . — Gut Morgen , panie Müller ! — Morgen ! Jak się pan ma , panie … — odpowiedział niedbale i rozglądał się dalej . — Szukam pana Borowiecki , tylko po to wszedł em . — Müller ! — rzucił z pewną dumą i przysiadł się . — Telefonował em do fabryki , ale mi odpowiedziano , że pan dzisiaj wyszedł wcześniej . — Żałuję teraz bardzo — rzekł uprzejmie . — Nie odebrał em listu , bo zupełnie nie wstępował em do mieszkania . — Zostajesz pan u Bucholca ? — zapytał prędko . — Bawełna ? — Nie powiem nic prócz tego , że żadnej konkurencji panu nie zrobię . Tłumy ludzi szły do teatru . — Teraz dał by mi pan więcej ? — No , bo teraz pan jesteś dla mnie więcej wart . — Dziękuję za szczerość — uśmiechnął się ironicznie . — Wierzę . Skoro zrobię klapę raz , to tylko dlatego , żeby drugi raz jej nie zrobić . — Ładne kobiety te Polki , ale mają . Moda też ładna . — Ja mam myśl ! ja ją panu kiedy indziej powiem — zawołał tajemniczo . — Masz pan miejsce w teatrze ? — Mam krzesło , przysłali mi dwa tygodnie temu . — Nas tylko troje będzie w loży . — Są i panie ? — Z pewnością , będzie to dla mnie bardzo przyjemnym obowiązkiem . — Bum , nie idziesz pan do teatru ? — A zaraz . — Znasz ją bliżej ? Moryc ich poznajomił zaraz . Szare , z niebieskawym odcieniem oczy , twarz sucha , brwi prawie ciemne , czoło twardo modelowane nadawały mu coś drapieżnego . Czuć było w nim silną wolę i nieugiętość . — Karol , ile może być dzisiaj milionów w teatrze ? — zapytał cicho Moryc . — Lucy , czemu się ty tak wystawiasz ? — Uważasz pan ? … — odpowiedział chłodno tamten . — Z czego się śmiejesz ? — pytał ciekawie Moryc . — Panie Borowiecki , ja chciał em z panem pomówić . — On jest wielki pan , teraz nie ma czasu . — Ma rację , tutaj wcale nie miejsce do interesów . — Störch . — Borowiecki . Skrzyżowały się nazwiska i dłonie . Karol usiadł . — Jak się pani bawi ? — zapytał , aby coś powiedzieć . — Powiem to samo : wybornie , doskonale albo : doskonale , wybornie . — Dobrze grają , prawda ? Zapanowało milczenie . — Pan będzie w naszej firmie ? — Niestety , musiał em ojcu pani odmówić . — A papa tak liczył na pana . — Ja sam bardzo żałuję . — Mogęż ją zaraz wysłuchać ? Pochylił głowę ku niej i spoglądał do loży Zukerów . — Dlaczego pani chce tego , po co to pani ? — zapytał dosyć twardo . — A bo chcę — odparła rezolutnie — chcę i proszę o informację . — Brat musi mieć przecież w tym nowym pałacyku i bibliotekę . Zaśmiała się bardzo serdecznie i bardzo cichutko . — Co pani widzi śmiesznego w moim przypuszczeniu ? — Ale , bo Wilhelm tak nie lubi książek , że kiedyś pogniewał się na mnie i gdy była m z mamą w mieście , spalił mi wszystkie moje książki . Borowiecki popatrzył zimno na Störcha i rzekł : — Dobrze , przyślę pani jutro spis tytułów . W korytarzu spotkał się ze starym Szają Mendelsohnem , prawdziwym królem bawełnianym , którego nazywano krótko — Szaja . — Witam pana . Nie ma dzisiaj Hermana , dlaczego ? — zapytał ohydną polszczyzną . — Żegnam pana — rzucił sucho i pogardliwie Szaja . W loży było nadzwyczaj wesoło i bardzo ciasno . — Nasza mała ślicznie gra , prawda panie Borowiecki ? — My go mamy , podadzą jej po drugiej sztuce . — Weselej to pewnie nie , ale że ciaśniej , to z pewnością — zawołał Moryc . — To wyjdź , będzie zaraz więcej miejsca . — Mogę ci to ułatwić . — Mocna panna ! Ja by m się puścił na ten interes — szepnął Moryc . — Przysuń się pan bliżej , to coś opowiem — szepnęła liliowa i pochyliła nisko głowę , tak , że jej ciemne , puszyste włosy , dotykały skroni nachylonego do niej Borowieckiego . Zasłoniła się wachlarzem i szeptała mu długo do ucha . — No , nie powtórzyła by tego przy wszystkich — szepnęła barokowa . — Panna Mada Müller raczy nas lornetować , o ! — Wygląda dzisiaj jak młoda , tłuściutka , oskubana z piórek gęś , okręcona w nać z pietruszki . — Przecież stać ją nawet na dwa sklepy jubilerskie — wtrącił Moryc , wpakował binokle na nos i patrzył na dół , w lożę Mendelsohnów , gdzie siedziała z ojcem jego najmłodsza córka ubrana z niesłychanym przepychem z jakąś drugą panną . — Któraż kulawa ? — Róża , ta po lewej stronie , ruda . — Czy jesteś pan zamówiony do Müllerów ? — szepnęła trochę cierpko . — To załatw się z nim pan w teatrze , musi przecież być . Zdziwił wszystkich fakt , że w czasie sztuki wywołano z loży Knolla , zięcia Bucholca , który siedział samotnie w loży , na wprost Zukerów , a potem , że wyniósł się z teatru cichaczem Grosglik , największy bankier łódzki . Przynieśli mu depeszę , z którą poleciał do Szai . — Co się stało ? — zapytywano , nie znajdując odpowiedzi na razie . Knoll , wszechpotężny Knoll , zięć i następca Bucholca także słuchał z uwagą . — Papo , tak nie można . — Zapłacił em , to się bawię — rzucał jej w odpowiedzi i istotnie bawił się zupełnie . A nikt nie umiał sobie wytłumaczyć , dlaczego , chociaż wszyscy byli pewni , że się coś stało ważnego . Z wolna to zdenerwowanie udzielało się tym nawet , którzy nie obawiali się żadnych złych wieści . Wszyscy trzej byli to kupcy en gros , jedni z największych odbiorców łódzkich . — Jest jeszcze jeden . Rogopuło w Odessie . Murowane firmy , same murowane ! — Wysoko leżą ? — Landau , a jak Landau mówi , to Landau wie . — Kto traci ? — Wszyscy po trochu , a Kessler , Bucholc , Müller najwięcej . — A Frumkin i Ałpasów ? — Nic nie wiem , mówił em tyle , co było w depeszy . Teatr bardzo opustoszał . — Ładnie Łódź trzeszczy . — Nastanie ciepły sezon . — Tak , tak . Straż ogniowa będzie mieć robotę . — Zrobi się cieplej , to prędzej wiosna będzie . — Warto by , węgle takie drogie . — Pan się śmiej zdrów , bo to pana nic nie kosztuje , taka zabawa . — Kto najlepiej leży ? — Bucholc , Kessler , Müller . — Tym się nigdy nic nie stanie , co im kto zrobi . Tak się krzyżowały uwagi , zapytania , cyfry , spojrzenia prawie wesołe i zadowolone z ruiny innych , przypuszczenia i drwiny . — Mayer podobno na całe sto tysięcy rubli zaangażowany ? — Będą tanio do sprzedania różne familijne brylanty . — Niech jeszcze poczeka . Tak wrzał parter , tłum . Królowie siedzieli spokojnie . — Słyszał eś pan ? — Słyszał em — i zaczął wyliczać firmy . — Głupstwo . — Głupstwo , dwa miliony rubli na samą Łódź ? — Nie my tracimy ; przed chwilą był Bauer i mówił , że jakieś kilkanaście tysięcy . — W teatrze mówią , że z pół miliona . — W każdym razie odbije się to na Łodzi porządnie , firmy będą lecieć jak muchy . — Na pewno nie wymieniają nikogo prawie . — Prawdziwe nieszczęście . Borowiecki patrzył się na niego i słuchał z pewną niecierpliwością , nie lubił Knolla i jego dumy szalonej , płynącej z poczucia swoich milionów . — Za kilka minut jedenasta . — O której odchodzi kurierski do Warszawy ? — Wpół do pierwszej . — Zdaje mi się , ale nie rozumiem związku … — Ta Zukerowa to śliczna kobieta . — Ma ładne brylanty . — Więc pan jutro przyjdzie do starego ? — Ależ z pewnością . — Najzupełniejsza . — Czy to możebne ? — Dla pana jest wszystko możebnym . — Potępia mnie pani , na wiarę przyjaciół i nieprzyjaciół . — Do teatru , zapomniał pan czego . — Do pani . — Pan tak do mnie nigdy nie mówił . — Ale dawno tego pragnął em . Ogarnęła spojrzeniem całującym jego twarz , aż poczuł coś jakby powiew ciepły na ustach . — Pan mówił o mnie tam w krzesłach z panem Weltem , czuła m to . — Mówili śmy o pani brylantach . — Prawda , że tak pięknych żadna nie ma w Łodzi ? — I o czym jeszcze mówili ście ? — O pani piękności ! — Pan ze mnie żartuje . Ubierała się w milczeniu . Wyrwała mu się szybko z objęć . — Odprowadzi mnie pan do powozu — powiedziała , nie patrząc na niego . — Chociażby na koniec świata . — Zapnij mi pan rękawiczki . Doprowadził ją do powozu , wsadził , a ujmując jej rękę i całując gorąco , szepnął : — Niech mi pani przebaczy , błagam na wszystko . Konie ruszyły z kopyta . — Pani mi przebaczy , — powtórzył ciszej , przysuwając się do niej . Drżał cały , nie mógł więcej mówić i nie otrzymując odpowiedzi , szepnął bardzo cicho i bardzo głęboko . — Lucy ! Lucy ! Oddawał jej tak pocałunki , że mu chwilami zwisła na rękach jak martwa . — Nie mów nic , całuj mnie ! — Nie mów nic , całuj mnie — wołała w najwyższym uniesieniu . — Lucy ! — Pocałuj mnie . — Kochasz ? — Pocałuj mnie . Rwały się im tylko takie słowa z piersi przepełnionych przerażającym ogniem . — Weź mnie Karol , weź mnie całą i na zawsze . Nie wiedzieli nawet , kiedy stanęli na miejscu . Zajechali przed pałacyk Zukerów , stojący w okolicy miejskiego lasku . — Chodź , nie ma nikogo , on — mówiła z naciskiem — pojechał . Nikogo prócz służby nie ma w domu . Puściła jego rękę , bo służba otwierała drzwi . — Zapalić światło w saloniku wschodnim . Podawać zaraz herbatę . Biały dywan ze skór baranów , nadzwyczaj puszysty , tłumił zupełnie kroki . — Ciekawa kobieta , ciekawa scena — myślał i zaczął się rozglądać po pokoju . Zapach ambry i violettes de Perse , pomieszany z różami , rozwłóczył się po pokoju . Karol uśmiechnął się tylko i poszedł do jadalnego . Lucy nie było jeszcze . Usłyszał tylko przytłumiony murami krzykliwy jakiś głos z dalszych pokojów . — Co to ? — zapytał bezwiednie Borowiecki , nasłuchując . Część jedna stołu była przygotowaną do herbaty . Borowiecki znał ten klucz i zdziwił się niepomiernie . — Co tu robi ten telegram ? Odwrócił blankiet , adres był : „ Bucholc — Łódź ” . Więc się już dalej nie krępował tylko czytał : — Czekał eś , daruj mi , musiała m się przebrać zupełnie . Wiadomość ta paliła go jak ogień . — Jestem szczęśliwy ! — szepnął jej po francusku . — Może przejdziemy do buduaru — szepnęła cicho , gdy się herbata skończyła . Nie mógł się oprzeć jej urokowi . Wreszcie zwyciężyła . Poddawał się huraganowi i z rozkoszą pełną denerwującej ciekawości , pozwolił mu się nieść . — Kocham cię — wołała co chwila . — Napisz mi to , mój najdroższy , napisz — prosiła z dziecinnym uporem . „ Kocham cię , Lucy ” . Wreszcie przypatrując się herbowi , zapytała : — Co to jest ? — Mój herb . — Co to znaczy ? Wytłumaczył jej jak mógł , ale nic nie zrozumiała . — A co cię obchodzi . — Kocham cię . Zamknęła mu usta pocałunkiem . Stangret nie doczekawszy się , odjechał do stajni . — Kurowski musi już spać — szepnął kwaśno przypominając sobie , że miał iść do niego do Grand- Hotelu zaraz po teatrze . — Żeby m czasem za tę zabawę nie zapłacił fabryką — szepnął i zaczął biec prędko , już nie zważając na błoto i na wyboje . — Pan Moryc w domu ? — Pan Moryc , niby ja rozumiem , pan Moryc , aha ! — Bydle ! — krzyknął i uderzył go w twarz z całej siły . Chłop się potoczył i utkwił twarzą w drzwi , którymi wszedł do mieszkania Borowiecki . — Kto ci zbił pysk ? Wyglądasz jak świnia . — Był pan Moryc ? — pytał cierpliwie dalej . — Był . — Gdzie pojechał ? To znaczyło w Grand Hotelu . — Kto tutaj był ? — Nikt mnie nie bił . Pomacał się bezwiednie po twarzy i głowie i syknął z bólu . — A skądże masz te dziury we łbie , co ? — Idź spać — zawołał Borowiecki , pogasił światła , zaprowadził go do kuchni i pojechał szukać Moryca . W Victorii było zamknięte , w Grand Hotelu także . — Pan Kurowski już śpi ? — zapytał numerowego . — Pan Welt był u was wieczorem ? Objechał kilka jeszcze knajp , gdzie zwykłe młodzież łódzka się bawiła , ale nigdzie go nie znalazł . — Zaraz tam będziemy , panie ! A zresztą , gdyby tak było , już by o tym ktoś wiedział i mówił z pewnością . — Bądź co bądź , gra warta świeczki — pomyślał . Dorożkarz zakręcił i stanął zaraz przy rogu Spacerowej , przed synagogą . Mała oficynka parterowa stała w głębi , pod samym murem i buchała oświetlonymi oknami i wrzaskliwą , podobną do ryczenia osłów wrzawą . Agato ! Ty interes fajny masz — Agato ! Agato ! Ja całuję ciebie w twarz — Agato ! Agato ! To mi za to piwa dasz — Agato ! — Agato ! Agato ! — Agato ! Agato ! — Pan potrzebujesz być cicho , my płacim ! Panienko , proszę jedno piwo ! — Ależ to widzę cała banda wesoła . — Cały nasz komplet burszów . — Opaszmy brzuchy albo inną galanterię — wtrącił ktoś z boku . — Może dyrektor usiądzie . Napijem się , a ! wódeczka jest , koniaczek jest , a ! — Każcie mi dać jeść , bo głodnym jak wilk . Borowiecki zaczął jeść , nie zważając na towarzystwo całe , które porozdzielane na grupy , piło i gadało . — Kuzyn , nie śpij ! — Pan się nie chwal ! Pan jesteś gruba symulacja człowieka — drwił Feluś . — Dobrze , to jest ważna kwestia , choćby z punktu socjalno - psychologicznego . — To pewno pańskie pacjentki , pan je powinien eś chwalić . — Mówię przecież panu . — Dobrze , dobrze ! Zaraz panu dam fakty : Borowska , Amzelowa , Bibrychowa , bo co ? — Pan się nie śmiej , to są porządne kobiety — krzyczał zaperzony . — Skąd pan to wiesz , miał eś je pan w komis ? — rzucił cynicznie Feluś . — Ja nie powiem nic . — Etykę , co to jest za towar ? Kto w tym robi ? — wołał , zanosząc się od śmiechu . — Feluś , powiedział eś witz na sto procent — krzyknął przez stół Leon Cohn , klaszcząc w dłonie . — Pytam się , co mecenas myślisz o kobietach ? — szturmował doktor i nastawiać zaczynał twarz do nowej walki o cześć kobiet . — Co to redaktor swoją szpulkę wstawia ? — Bo pan blagujesz , aż się krochmal sypie — odpowiedział ktoś za nazwanego redaktora , który zirytowany wyniósł się do bufetu . — Kuzyn , nie śpij — krzyknął Bum . — Niech mi pan da spokój , niech mnie pan puści — i szarpnęła się energicznie . — Panie Cohn , ja miał em do pana mały interes — szepnął Borowiecki . — Ile pan potrzebuje ? Mlasnął językiem , trzasnął w palce i już wyciągnął pugilares . — Ja jestem Leon Cohn ! Ile ? — Bardzo dziękuję . Termin nie dłuższy jak trzymiesięczny . — Daj mi sodowej — mruknął Moryc . Gdy mu przyniósł , pił wprost z syfonu . — Drogi towar , jeśli chcesz kupić teraz . — Może tysiąc , może pięć , nie wiem . — Nie płacisz ? — Wiesz , to jest genialne ! — Słyszysz pan , panie Cohn , co mówią za nami ? — Chcesz , żeby m jechał do domu ? — pytał Moryc . — I to natychmiast , bardzo pilny interes . — Nasz interes ? — Nasz , niesłychanie ważna rzecz , niesłychanie . — Jak interes , to ja jestem prawie trzeźwy . Chodźmy . Dzień zapowiadał się pogodny . Moryc wdychał całą piersią to chłodne , zimne powietrze i przychodził coraz bardziej do siebie . — No , ciekaw jestem , co to może być . — Na nic wszystko , śpi jak zabity . Tak mi zresztą pilno , że nie będę czekał . — Ba , kiedy nic nie rozumiem — cyfrowana ! — Prawda . Zaraz ci przeczytam . — Daj spokój Moryc . Nam potrzeba teraz gotówki , nie pocałunków . — Czym więcej kupimy , tym więcej zarobimy . — Moryc to moja tajemnica , to moja nagroda . — Uśmiechnął się do siebie , bo przyszła mu na myśl Lucy . — Co takiego ? — Toś mnie nie znał . — Ja go nie widzę , nie rozumiem , co chcesz powiedzieć przez to . — Bo każdy jest dobry , który pomaga . — To właśnie jest semicką filozofią . — Droga ambicja . — Liczysz ? — Bo wszystko się oblicza . — Ileż liczysz naszą dawną zażyłość ? Borowiecki śmiał się serdecznie , zadowolony głęboko ze słów Moryca . — To , co ja robię , zrobił by ś i ty , zrobił by i Baum . Zaczął gładzić brodę i nasadzać binokle , żeby pokryć wyraz ócz i ust , które mówiły zupełnie co innego . — Nie budź mnie ! — ryczał wściekły , wymachując nogami . — Karol , po co go budzisz — szepnął cicho Moryc . — We trzech przecież musimy się naradzić … — Nie pójdziesz spać , jeno się dowiesz . — Nie pyskuj . Karol przeczytał mu telegram . Podniósł się z krzesła , aby iść z powrotem spać . — Zaczekajże ! Musimy się przecież porozumieć . Wyśpisz się jeszcze . Usiadł niechętnie i zaczął nabijać fajkę . — Moryc , ile dajesz ? — Więc i ja tak samo . — Zyski i straty będą równe . — Ale który z nas pojedzie ? — zapytał Baum . — Dobrze , pojadę . Co dacie gotówki zaraz ? — Kto twoje weksle będzie żyrował , Baum ? — Dam gotówkę . — A jak się ten interes nie uda — szepnął , cofając się z okna . — A no to stracimy , psiakrew , i nic więcej — mruknął Maks obojętnie . — Boicie się ? — szepnął Moryc . — Nie gadaj , mam narzeczoną , którą kocham . — Ale jest wyjście . Zarobicie również i bez ryzyka . — W jaki sposób ? — zapytał Karol , przystając . — Świnia — mruknął Maks . — Daj pokój Maks , on to robi z przyjaźni . — A gdzie moja pewność , że mnie nie wyeliminujecie ze spółki , co ? — Świnia — zawołał głęboko dotknięty Maks , uderzając pięścią w stół . Było w niej wszystko przewidziane . — Świnia — powiedział po raz trzeci Maks i wykręcił drugą stronę twarzy na słońce . — Idź do diabła , stergnij . — No , zgoda , nie kłóćcie się ciągle . Jedziesz kurierem w nocy ? — Tak . — Alboż my wiemy , co ? — Taka tajemnica w trzech nie jest już tajemnicą . * Było już po dwunastej , gdy Karol się obudził . Słońce świeciło prosto w okna i zalewało blaskami cały pokój , umeblowany z najwyszukańszym wykwintem . Mateusz umyty , wystrojony po niedzielnemu , wsunął się na palcach . — Jest co ? — zapytał Karol , bo często w nocy Bucholc przysyłał różne rozporządzenia . — Niech zaczekają , przynieś list , a im daj herbaty . Wytrzeźwiał eś już ? — Jestem już na glanc , proszę pana dyrektora . — Już tak nie będzie . Uderzył się w piersi , aż się rozległo . — Nie boli cię głowa ? — Takiś to mściwy ? … — Nie , nie mściwym , ale sponiewierania , ale swojej utoczonej krwi katolickiej — nie daruję . Karol ubrał się i poszedł budzić przyjaciół . Nie było już nikogo . — Mateusz , panowie dawno wyszli ? — No , no , cuda się dzieją . — Niech będzie pochwalony . Odwrócił się do wchodzących . — A , to wy z Kurowa . Macie list od panienki ? Wyciągnął rękę i zauważył , że mu pożółkła . Przeleciał szybko oczami list i pytał : — Wy się nazywacie Socha ? — Juścić o robotę , rzeknij no matka od początku . — Właśnie pisze mi tu ojciec i panienka o waszym nieszczęściu . Spalili ście się , co ? — Juścić , że spalili , opowiedzże , jak było , matka . — Prawda , rzekł em tak , mów dalej matka . — A kiedyż was spaliła ? — Znacie tu kogo w Łodzi ? — Juści , że są , ino niewiada , kaj ich szukać . — No , idźcie z Bogiem , a we wtorek przyjdźcie . — Przyjdziewa , mów no matka . Ale kobieta schyliła się do nóg Karolowi i obejmując je , prosiła : — No , dobrze , dziękuję wam , przyjdźcie we wtorek . Zostawił ich i poszedł do drugiego pokoju . Mój drogi panie Karolu ! — Anka moja droga — szepnął porwany uczuciem i rozjaśnionymi oczami czytał dalej : — Złota dziewczyna ! — Jeszcze jeden niedołęga ! — szepnął niechętnie . Ma jakiś projekt wielkiego wynalazku i obiecuje sobie , że na nim w Łodzi zrobi majątek . — Idiota ! nie pierwszy i nie ostatni . Anka . W przypisku było jeszcze gorące polecenie oddawców listu . Przeczytał raz jeszcze list i schował go do biurka . Park był smutny i niedbale utrzymywany . — Gdzie pan prezes ? — Na górze w swoim gabinecie . Bucholca znalazł Borowiecki w narożnym gabinecie . Karol usiadł tuż obok niego , plecami do ściany . — Ciągle to samo ? reumatyzm ? — Tak , tak — szeptał i jakiś bolesny skurcz skrzywił mu szaro - żółtawą , okrągłą twarz . — Kto by ich nie miał . — Cała Łódź wie o tym . — Słucham pana — mruknął szorstko . — Mówili śmy o Szai . — Słyszał em , pan Knoll mówił mi w teatrze . — Pan bywasz w teatrze ? Oczy mu zaświeciły urągliwą złośliwością . — Nie rozumiem nawet pytania prezesa . — Prawda , że pan Polak , prawda , że pan von — zaczął się krzywić jakby do śmiechu . — Przecież i pan prezes bywa w teatrze . — O bankructwach ostatnich . — Tak , tak … Wyjechał za pilnym interesem i właśnie proszę pana o zastąpienie go na cały czas nieobecności . Morrys zastąpi pana w drukarni . — Uważasz pan to za niepotrzebne ? — pytał , patrząc na niego z uśmiechem dobrotliwym . — Jak komu i jak gdzie . — I ta robocza masa to ludzie . — Tak , ale oni pracują dosyć dobrze na to żywienie , zarabiają . — Zdechliby z głodu , panie Borowiecki , jak psy . — Panie prezesie ! — Cicho , Hamer , nikt cię o to wcale nie pyta . Doktor ukłonił się i wyszedł . — Łagodny człowiek z tego doktora , ma obwatowane nerwy ! — zaśmiał się Borowiecki . — Pozwoli pan prezes ? Bucholc kiwnął niedbale głową . — Wariatka ! — szepnął , uśmiechając się ironicznie na stronie . — Dzień dobry . Istotnie , odczuł rozpryśnięte mlaśnięcie , jakby odgłos pocałunku . Telefon zamilkł . Borowiecki spojrzał pytająco . Odłożył za siebie broszurę . — Kundel , dawaj ! Bucholc z szybkością nieporównaną przeglądał koperty i rzucał za siebie razem z objaśnieniem : — Kantor ! Lokaj w powietrzu chwytał wielkie koperty , opatrzone firmami . — Knoll ! — Listy z adresem zięcia . — Fabryka ! Na tych był adres firmy dla doręczenia pracującym w fabrykach . — Osobno ! — Czytaj pan , czytaj — szepnął , widząc , że Borowiecki przez dyskrecję się ociąga . Jaśnie wielmożny panie prezesie ! Bóg wie , komu dawać miliony ! — Niech zdechnie ! — rzucił twardo . — On ma humor . Ha , ha , ha , wesołe bydlę . — Daj pan , o tym trzeba się przekonać . Schował list do kieszeni . Karol chodził po pokoju , nie chcąc nic mówić i chociaż zaczynało się w nim wszystko trząść z gniewu , milczał i udawał obojętnego , wiedział , że Bucholca nie przekona , a nie chciał mu się narażać . Przerwał mu wreszcie lokaj , meldujący obiad . — Pan umiesz słuchać , pan jesteś mądry człowiek ! — szepnął do Karola , idącego tuż obok . W jadalni była już Bucholcowa i gdy męża ustawili przy stole , pocałowała go w głowę , podając w zamian swoją rękę do ucałowania , usiadła naprzeciwko . Doktor był także , przystąpił pierwszy do Borowieckiego i przedstawił się . Rozmowa toczyła się po niemiecku . Hamerstein poruszył się niecierpliwie , rzucił pogardliwe spojrzenie spod wypukłych , niebieskich okularów i rzekł sucho . — Każda prawda bywa zawsze z początku wyśmiewaną . — Pan ma dużo zwolenników w Łodzi ? — Co Łódź , co cała Polska , barbarzyństwo ! — Dlatego pan przyjechał . Dobre pole do apostolstwa . — Pan prezes to samo mówił z początku , a teraz … — Kto daje nowe prawdy , bierze w nagrodę męczeństwo — szepnął sentencjonalnie , dmuchając w mleko . Umilkli . Dla Borowieckiego tylko podano koniak i kilka gatunków win , które mu sam Bucholc nalewał , zachęcając : — Pij pan , panie Borowiecki , to jest dobre wino . Koniec obiadu szedł milcząco i nudnie . Smutnie tam było i brzydko . Borowiecki był chemikiem - kolorystą , Baum tkaczem i przędzalnikiem , a Welt skończył kursa handlowe . — Myślał em , że pan już wcale nie przyjdzie . — Przecież obiecał em . — Handlowiec , zakłada jakąś agenturę . — To też się w Łodzi robi gęsto . — Ba , żeby ci nowi byli kolor , ale to bejc najpodlejszy . — Nasz kolega z Rygi . — Widzę , że tutaj cała Sodoma i Gomora — wykrzyknął Kozłowski , mieszając herbatę . — A cóż w Warszawie słychać , wciąż Mikado ? — zapytał Karol drwiąco . — Mówi pan o dawnej przeszłości , o bardzo dawnej . Zaczął nucić bezwiednie i z lubością . — Cóż to za dama ? — Panie Robercie , pokażcie mi to nowe urządzenie — prosił Karol . I wyszli zaraz na drugą stronę domu . — Ale to cały magazyn pięknych mebli ! — wykrzyknął zdziwiony . — Ależ pan o niczym , jak widzę , nie zapomniał eś . Wrócili do saloniku , Karol usiadł i patrzył z uczuciem podziwu na niego . — Znać , że pan kochasz głęboko — szepnął . — A ona ? Cisza ich ogarnęła senna . Kozłowski wciąż śpiewał i brzdąkał na fortepianie . — Z jakiej operetki ? — Morgen ! — rzucał na odpowiedź i na przywitanie tym , których spostrzegł i zagłębiał się w najniemożliwsze kombinacje . — Kogo wziąć na żyro ? — to mu się teraz tłukło po mózgu . Zegar z kukułką wykukał pierwszą . — Jest co ? — Nic nie ma . — Powinien em był to wiedzieć rano . Rubinroth zaczął się usprawiedliwiać dosyć gorąco . — Kelner ! Zal ! — wołał , wyjmując portmonetkę . — Co pan płaci ? Słońce przygrzewało coraz lepiej . Wrzawa napełniała ulice , przepychano się ze śmiechem , tłoczono , spacerowano w górę ulicy aż do Przejazd lub Nawrot i z powrotem . — Patrzcie , patrzcie , jakie nóżki ! — wołał , cmokając ustami . — Ta ma dwa patyki w pończochach ! — Aj ! jak się Salcia dzisiaj wypchała ! Kiwnął im głową . — On wygląda jak stara „ resztka ” . — Panienko , bo suknia się błoci ! — wołał za jakąś dziewczyną Bum-Bum . — O co idzie , o tę troszkę … — Moryc , chodź do nas ! — zawołał Leon , zobaczywszy nadchodzącego Welta . Liczne rusztowania , stojące przed nowo wznoszonymi lub nadbudowywanymi domami , spychały wszystkich w błoto ulicy . Z boku fabryki był wielki parterowy dom z facjatami , otoczony ogródkiem . — Pan w domu ? — pytał Moryc starego robotnika , który mu otwierał drzwi . — A jest . — Któż tam jest jeszcze ? — Są wszystkie . — Co za wszystkie ? — A no , te Żydy familianty — mruknął pogardliwie . — Parszywiec ścierwo ! Bił by polski naród — splunął za nim . Cygaro trzymał w ozdobionej sygnetem ręce , pociągał rzadko , wydymał wydatne , czerwone usta , powąchał z uwagą . — Gross-familien - Pleiten-fest — rzucił . — Piętnaście tysięcy rubli . — Niedołęga ! — Wielki kupiec , aj ! aj ! — Ty powinien eś się ułożyć , ty powinien eś zarobić na tym pięćdziesiąt procent . — Regina ma rację ! Krzyczeli wszyscy , wyciągając ku niemu ręce i twarze rozognione . Nie , Moryc miał coraz mniej zaufania do niego . — Sza , sza , państwo . Napijemy się teraz herbaty — zawołał Grünspan , gdy służąca wniosła samowar szumiący . — Poprosić jaśnie panienkę Melę ! — rzucił wyniośle do Franciszka . Przyciszyło się trochę . Weszła Mela , kiwnęła wszystkim głową na przywitanie i zajęła się rozlewaniem herbaty . — I tak co rok jeździsz do Ostendy , będziesz teraz miała przynajmniej po co jeździć . — Grosman , ty tak nie gadaj , to moje dziecko ! — zawołał energicznie Grünspan . — Kłaniała m się wszystkim , nie widział eś ? — szepnęła , posuwając herbatę Zygmuntowi . — Wolał by m , żeby ś się ze mną osobno przywitała — mówił cicho , mieszając herbatę . — Na cóż ci to ? — podniosła na niego szaroniebieskie , smutne oczy i twarz bardzo ładną o niesłychanie regularnych rysach . — Na co ? bo ja by m bardzo chciał , żeby ś zwracała na mnie uwagę ; mnie zresztą robi wielką przyjemność patrzeć na ciebie i mówić z tobą , Mela . — Czy cię to gniewa , Mela ? — Pogadajmy spokojnie , zawsze się można porozumieć — zaczął znowu Zygmunt , przyczesując maleńkim grzebykiem czerwoną jak miedź brodę . — Cicho , Regina . — Niech się ułoży na pięćdziesiąt procent — rzucił poważnie Landau . — Nie rozumiesz , Regina . Pokażcie , Grosman , aktywa i pasywa — rzekł Zygmunt , rozpinając mundur . — Dać dwadzieścia pięć procent najwyżej — szepnął stary , dmuchając w spodek . — Pięćdziesiąt tysięcy rubli winien ! — zawołał . — To jest interes do zrobienia . — Pieniądze jakby były w kieszeni . — Regina , nie potrzebujesz się martwić ? — Kiełbie we łbie — rzucił prędko i zniecierpliwiony miał ochotę iść do Meli . — Albert , nie gadaj ! — Cicho , Żydy ! — To nie jest wcale wesoła operetka — powiedział znużony Moryc i zaniechawszy już zupełnie interesu z Grünspanem , poszedł w głąb mieszkania szukać Meli . Zastał ją u babki , którą cała rodzina otaczała nadzwyczajną czcią i opieką . — Kto to , Mela ? Nie poznawała już nikogo , prócz najbliższych . — Moryc Welt , brat mojej matki , Welt — powtórzyła z naciskiem . — Kłócą się jeszcze ? — Sądny dzień się zrobił . — Biedny ten Albert . — Żałujesz go ? — Cóż się dzieje ? dobrze się dzieje , robią się pieniądze i basta . — Ale jak , jakimi sposobami ! — Jesteś cynik — szepnęła jakby z wyrzutem . — Kto to ? Mela . — O czym myślisz ? — zapytał po chwili cicho . — Nie , ja go znam i jestem tego pewna , że zapłaci . — Założę się z tobą , że będzie się układał . — A ja by m nie wiem , co dała , że nie zrobi . — Któż jest w twoim typie ? — Borowiecki , tak , z pewnością , w nim się wszystkie kobiety łódzkie kochają . — Oskar Meyer , baron , milioner i piękny , wprawdzie taki baron z meklemburskiej rasy , ale za to milioner najprawowitszy . — To jest dziki i wściekły człowiek , to jest prawdziwe pruskie bydlę ! — mówił z nienawiścią . — Aż tak ? Zaczyna być interesującym . — Żydziak ! — szepnęła pogardliwie . Zaraz też wyszli . Konie ruszyły ostro . — A swoją drogą , ty mnie dziwisz , Mela . — Czym ? — Ja się z tobą nie kłócę o to wszystko — przerwała mu prędko . — Prawda , ale pozwól mi skończyć ; otóż była najidealniejszą idealistką , ale jak wyszła za swojego Rosenblatta , to o wszystkich głupstwach zapomniała , idealizm to nie była jej specjalność . — Tobie się to podoba ? — Więc jesteś przekonany , że to tylko dla zabawy ? — Czy to czasem nie nazywa się duszą — powiedziała wesoło , wyskakując na trotuar . — To za duży szemat . — Pójdziemy Średnią , chcę się przejść trochę . — Najbliżej będzie dojść do Widzewskiej , a stamtąd do Cegielnianej . — Wybierasz krótsze , żeby prędko odbyć pańszczyznę . — Wiesz przecie , Mela , że ja z wielką przyjemnością ci towarzyszę . — Czy dlatego , że tak cierpliwie słucham ? — Komplement twój jest mniej piękny , bo tak en gros podany . — Lubisz warszawskie en detaile , a na krótkie terminy i z dobrem żyrem . — Wystarczy dobre wychowanie i uczciwość . — A , tuś doprowadził ! — szepnęła niezadowolona . — Chciała ś ! — Ja by m cię wszędzie doprowadził , gdyby ś zechciała ! — zawołał , pokrywając pewne dziwne wzruszenie , jakie nim owładnęło , ostrym śmiechem . — Znudziła m cię , żeś zamilkł ? — szepnęła po pewnym czasie . — Równocześnie zrobiła ś , Mela , dwa interesy , mnie dała ś szczutka i sama się pochwaliła ś . — A chciała m tylko jedno — powiedziała z uśmiechem . — Mnie uderzyć , prawda ? — Tak i zrobiła m to z przyjemnością . — Ty mnie bardzo nie lubisz , Mela ? — pytał trochę dotknięty . — Ale mnie i nie kochasz ? — Nie , Moryc . — I ty dajesz biednym ? — zdziwiła się — Ty się z cynizmu już nie wyleczysz ! — szepnęła , przyśpieszając nieco kroku . — Mam jeszcze czas i żeby m miał jeszcze sposobność i takiego , jak ty , doktora … — Do widzenia , Moryc . — Szkoda , że już . — Ja nie żałuję zupełnie . Będziesz dzisiaj w kolonii ? — Nie wiem , ponieważ w nocy wyjeżdżam z Łodzi . Uścisnęli sobie ręce i rozeszli się . — Miała m już posłać po ciebie powóz , bo nie mogła m się doczekać . — Przesyła ci ukłony bardzo uniżone . — Wilhelm jest ? — A Wysocki ? — zapytała ciszej i trochę niepewnie . — Przecież nie będziemy sprawdzać … — Musimy wierzyć na słowo — przygryzła usta . — Co robisz , Róża ? — Nudzę się i udaję przed gośćmi , że mnie bawią , a ty ? — Nic nie udaję przed nikim i także się nudzę . — Okropne życie ! — szepnęła Róża z westchnieniem . — I dokąd się to ma ciągnąć ? — Ty wiesz najlepiej dokąd , do śmierci chyba . — Siebie i miliony w dodatku . — Chciała ś powiedzieć : miliony i siebie w dodatku — powiedziała cierpko a drwiąco . — Róża ! — szepnęła Mela z wyrzutem . Pokój robił wrażenie kaplicy przedpogrzebowej . — No tak , ale ty Mieciek jesteś nudny ! — skarżyła się żałośnie blondynka . — Zapłacę , Róża , zaraz zapłacę — zaczął się rozpinać i szukać po wszystkich kieszeniach . — Ja za ciebie zapłacę , jeśli nie masz pieniędzy . — Róża , dlaczego ja się potrzebuję nudzić ? — jęknęła Toni z fotelu biegunowego . — Will , zabaw Toni , słyszysz , próżniaku ! — Dlaczego ciebie boli krzyż ? — Trzeba go wymasażować . — On jest młody — wołała Fela . — Wolisz Wysockiego ? — Kiedy Wysocki ma takie cienkie nogi . — Cicho , Fela , nie gadaj głupstw . — Dlaczego ? — No , wprost dlatego , że nie wypada . — On się wstydzi ! ha , ha , ha ! — zerwała się z kanapki , zaczęła biegać po pokoju jak wariatka , przewracała sprzęty , zataczała się na Tonię . — Fela , co ty wyrabiasz ? — Ja się nudzę . Róża , ja się wściekam z nudów . — O kobietę ? — Powiedz Bernard . — Mów , Wilhelm , wyjdę za ciebie za mąż w nagrodę — rozśmiała się dziwnie . — I jeszcze grubszy posag — rzuciła drwiąco . — Zrób świnię , Will , zrób świnię ! Wilhelm stanął na czworakach , wygiął grzbiet i zaczął w krótkich , sztywnych podskokach , doskonale imitujących ruchy starej świni , oblatywać pokój , pokwikując od czasu do czasu . — Nieporównany ! Wyborny ! — wołały z uniesieniem rozbawione panny . — Błazen . — Z jakiego punktu ? — zapytała Mela , która najpierw się uspokoiła . — Uciekasz , Mieciek ? — pytała zdumiona jego surowym spojrzeniem . — Muszę iść , bo muszę się wstydzić tego , że jestem człowiekiem . — François , otworzyć wszystkie drzwi , bo obrażone człowieczeństwo wychodzi — wołał drwiąco Bernard , który przez cały czas popisów Müllera leżał najspokojniej i palił papierosy . — Róża , Mieciek się obraził i chce wyjść , nie pozwól mu . — Mieciek , zostań ! Co ci się stało ? dlaczego ? Zapanowała zupełna cisza . — Róża , ja się nudzę , ja się śmiertelnie nudzę zajęczała Toni . — François , każ dawać herbatę ! — rzuciła Róża . — Róża , nie chodź , ja ci dokończę kawał . — Ze strachu zaczął się żegnać — szeptał głośniej Will . — Cóż to — on katolik ? — Nie , ale co to szkodzi się zabezpieczyć . Wysłuchała reszty kawału i nie roześmiała się znudzona . Ocknęli wszyscy z milczenia i nudy . Toni leżała w fotelu i znudzonym wzrokiem goniła za ruchami Willa . — Mieciek , ale ty o mnie źle nie myślisz ? — przerwała , gładząc mu ręce . — Usiądź , Róża przy nas . — Zaraz przyjdę , zajrzę do ojca . Poza oknami panowała cisza . Śpiew ciągnął się do zupełnej nocy . — Masz , Mendel , rubla ! Skoro tylko wyszli śpiewacy , nacisnęła guzik i światło elektryczne zalało pokój . — Róża ! — Potrzeba ci czego ? — pytała , siadając na poręczy fotelu , przy ojcu . — Nie . Twoje goście przyszły . — Są wszyscy . — Bawią cię dobrze ? Zaczął głaskać ją po włosach . — Nie bardzo . Nawet Müller nudny dzisiaj . — Uczony ? — On napisał książkę , za którą mu jakiś uniwersytet w Niemczech dał złoty medal . — Duży medal ? — Nie wiem . Zżymnęła pogardliwie ramionami . — Dużo płacisz ? — Kazał eś Stanisławowi zaprosić do nas Borowieckiego ? — Ale przecież to Polak . — Przysłać ci herbatę ? Róża pocałowała ojca w policzek i wyszła . Chodził i myślał o wiecznej swojej zmorze — o Bucholcu . On go nienawidził całą potęgą żydowskiego fanatyzmu ; nienawidził , jako fabrykanta - współzawodnika , którego nie mógł przewyższyć niczym . Potem zniknął nagle z trotuaru , na którym żył . On prawie pierwszy wprowadził , rozwinął i udoskonalił cały system wyzysku wszystkich i wszystkiego . Bucholc zawsze był większym , nie mógł go prześcignąć . Nienawidził go za to jeszcze więcej . Otworzył lufcik i słuchał . Bawiono się wesoło . Szaja nacisnął guzik elektryczny na lokaja . — Zaraz się dowiem , jaśnie panie . Irytował się coraz bardziej . Borowiecki zatelefonował i przeglądał jakieś potężne kolumny cyfr . — To wydział prawny załatwił tę sprawę ? — Pan prezes ma konie w domu ? Lokaj z powrotem przysunął go do biurka i stanął z boku . — Pan nie śpij ! Ja panu nie za spanie płacę — i mocno stukał kijem w podłogę . Telefon zaczął dzwonić . Karol odtelefonował natychmiast i słuchał znowu . — Czego on jeszcze chce ? — Mówi , że ma ważny , osobisty interes . — Spiesz się pan ! — zawołał ze złością na Horna . — Obu rękami pisać nie umiem . — Co to znaczy ? — Nie mogę prędzej pisać , niż piszę . W kantorze zrobiło się cicho . Borowiecki już w palcie stał pod oknem i niecierpliwie czekał na konie . Konie wreszcie przyszły i za wychodzącym spiesznie Borowieckim zawołał Bucholc : — Zajrzyj pan jeszcze po przyjeździe . Kazał stangretowi jechać do lasku Milscha . — Kocham cię , Karl ! — szeptała , całując go namiętnie . Porywało ją to romantyczne spotkanie z kochankiem . — Karl , masz rewolwer — zapytała . — Mam . — O , możesz być pewną . Ale czego się boisz ? — Ja nie wiem czego , ale się bardzo boję , bardzo — i oczy jej biegały szybko po lesie . — Tutaj nie ma zbójców , daję ci słowo . Zaczął ją całować . — Zamoczysz się , bardzo mi żal , że na taką pogodę jesteś wystawiona . — Karl , ja to bardzo lubię . — Jeszcze się przeziębisz i rozchorujesz . — To było by dobrze , leżała by m w łóżku i mogła by m ciągle , ciągle myśleć o tobie . — Tak , ale ja nie mógł by m cię wtedy widzieć . — Kocham , wątpisz ? — Wierzę ci , że będziesz mnie kochał zawsze . — Zawsze . — Kocham cię , chciała m ci to powiedzieć , chciała m cię widzieć ! — Pan za mocno akcentujesz swoje słowa — szeptał Bucholc , wyciągając się w fotelu . — Nie umiem inaczej mówić — warczał Horn . — To mi jest Schwam- drüber , panie prezesie — mówił prawie spokojnie , tylko usta mu drgały nerwowo , a niebieskie oczy pociemniały nagle . — Do kogo to pan mówisz ? — podniósł nieco głos . — Do pana prezesa . — Nie przerywaj pan , kiedy ja mówię , kiedy Bucholc mówi ! — Pan u mnie miejsca nie masz , ja pana wyrzucam — szepnął Bucholc . Wsadził drugi kalosz . — Prócz tego , każę cię wyrzucić za drzwi . — Kundel , za drzwi z nim ! — szepnął jeszcze ciszej Bucholc , ściskając nerwowo kij . — Verflucht ! Za drzwi z nim ! — zakrzyczał .