Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem Rok 1647 był to dziwny rok , w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia . Współcześni kronikarze wspominają , iż z wiosny szarańcza w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich Pól i zniszczyła zasiewy i trawy , co było przepowiednią napadów tatarskich . Latem zdarzyło się wielkie zaćmienie słońca , a wkrótce potem kometa pojawiła się na niebie . W Warszawie widywano też nad miastem mogiłę i krzyż ognisty w obłokach ; odprawiano więc posty i dawano jałmużny , gdyż niektórzy twierdzili , że zaraza spadnie na kraj i wygubi rodzaj ludzki . Nareszcie zima nastała tak lekka , że najstarsi ludzie nie pamiętali podobnej . W południowych województwach lody nie popętały wcale wód , które podsycane topniejącym każdego ranka śniegiem wystąpiły z łożysk i pozalewały brzegi . Padały częste deszcze . Step rozmókł i zmienił się w wielką kałużę , słońce zaś w południe dogrzewało tak mocno , że — dziw nad dziwy ! — w województwie bracławskim i na Dzikich Polach zielona ruń okryła stepy i rozłogi już w połowie grudnia . Roje po pasiekach poczęły się burzyć i huczeć , bydło ryczało po zagrodach . Gdy więc tak porządek przyrodzenia zdawał się być wcale odwróconym , wszyscy na Rusi , oczekując niezwykłych zdarzeń , zwracali niespokojny umysł i oczy szczególniej ku Dzikim Polom , od których łatwiej niźli skądinąd mogło się ukazać niebezpieczeństwo . Tymczasem na Polach nie działo się nic nadzwyczajnego i nie było innych walk i potyczek jak te , które się odprawiały tam zwykle , a o których wiedziały tylko orły , jastrzębie , kruki i zwierz polny . Bo takie to już były te Pola . Ostatnie ślady osiadłego życia kończyły się , idąc ku południowi , niedaleko za Czehrynem od Dniepru , a od Dniestru — niedaleko za Humaniem , a potem już hen , ku limanom i morzu , step i step , w dwie rzeki jakby w ramę ujęty . Na łuku Dnieprowym , na Niżu , wrzało jeszcze kozacze życie za porohami , ale w samych Polach nikt nie mieszkał i chyba po brzegach tkwiły gdzieniegdzie „ polanki ” jakoby wyspy wśród morza . Ziemia była de nomine Rzeczypospolitej , ale pustynna , na której pastwisk Rzeczpospolita Tatarom pozwalała , wszakże gdy Kozacy często bronili , więc to pastwisko było i pobojowiskiem zarazem . Ile tam walk stoczono , ilu ludzi legło , nikt nie zliczył , nikt nie spamiętał . Orły , jastrzębie i kruki jedne wiedziały , a kto z daleka dosłyszał szum skrzydeł i krakanie , kto ujrzał wiry ptasie nad jednym kołujące miejscem , to wiedział , że tam trupy lub kości niepogrzebione leżą … Polowano w trawach na ludzi jakby na wilki lub suhaki . Polował , kto chciał . Człek prawem ścigany chronił się w dzikie stepy , orężny pasterz trzód strzegł , rycerz przygód tam szukał , łotrzyk łupu . Kozak Tatara , Tatar Kozaka . Bywało , że i całe watahy broniły trzód przed tłumami napastników . Step to był pusty i pełny zarazem , cichy i groźny , spokojny i pełen zasadzek , dziki od Dzikich Pól , ale i od dzikich dusz . Czasem też napełniała go wielka wojna . Wówczas płynęły po nim jak fale czambuły tatarskie , pułki kozackie , to chorągwie polskie lub wołoskie ; nocami rżenie koni wtórowało wyciom wilków , głos kotłów i trąb mosiężnych leciał aż do Owidowego jeziora i ku morzu , a na Czarnym Szlaku , na Kuczmańskim — rzekł by ś : powódź ludzka.Granic Rzeczypospolitej strzegły od Kamieńca aż do Dniepru stanice , „ polanki ” i — gdy szlaki miały się zaroić , poznawano właśnie po niezliczonych stadach ptactwa , które , płoszone przez czambuły , leciały na północ . Ale Tatar , byle wychylił się z Czarnego Lasu lub Dniestr przebył od strony wołoskiej , to stepem równo z ptakami stawał w południowych województwach . Wszelako zimy owej ptactwo nie ciągnęło z wrzaskiem ku Rzeczypospolitej . Na stepie było ciszej niż zwykle . W chwili gdy rozpoczyna się powieść nasza , słońce zachodziło właśnie , a czerwonawe jego promienie rozświecały okolicę pustą zupełnie . Na północnym krańcu Dzikich Pól , nad Omelniczkiem , aż do jego ujścia , najbystrzejszy wzrok nie mógł by odkryć jednej żywej duszy ani nawet żadnego ruchu w ciemnych , zeschniętych i zwiędłych burzanach . Słońce połową tylko tarczy wyglądało jeszcze zza widnokręgu . Niebo było już ciemne , a potem i step z wolna mroczył się coraz bardziej . Na lewym brzegu , na niewielkiej wyniosłości podobniejszej do mogiły niż do wzgórza , świeciły tylko resztki murowanej stanicy , którą niegdyś jeszcze Teodoryk Buczacki wystawił , a którą potem napady starły . Od ruiny owej padał długi cień . Opodal świeciły wody szeroko rozlanego Omelniczka , który w tym miejscu skręca się ku Dnieprowi . Ale blaski gasły coraz bardziej na niebie i na ziemi . Z nieba dochodziły tylko klangory żurawi ciągnących ku morzu ; zresztą ciszy nie przerywał żaden głos . Noc zapadła nad pustynią , a z nią nastała godzina duchów . Czuwający w stanicach rycerze opowiadali sobie w owych czasach , że nocami wstają na Dzikich Polach cienie poległych , którzy zeszli tam nagłą śmiercią w grzechu , i odprawują swoje korowody , w czym im żaden krzyż ani kościół nie przeszkadza . Toteż gdy sznury wskazujące północ poczynały się dopalać , odmawiano po stanicach modlitwy za umarłych . Mówiono także , że one cienie jeźdźców , snując się po pustyni , zastępują drogę podróżnym , jęcząc i prosząc o znak krzyża świętego . Między nimi trafiały się upiory , które goniły za ludźmi , wyjąc . Wprawne ucho z daleka już rozeznawało wycie upiorów od wilczego . Widywano również całe wojska cieniów , które czasem przybliżały się tak do stanic , że straże grały larum . Zapowiadało to zwykle wielką wojnę . Spotkanie pojedynczych cieniów nie znaczyło również nic dobrego , ale nie zawsze należało sobie źle wróżyć , bo i człek żywy zjawiał się nieraz i niknął jak cień przed podróżnymi , dlatego często i snadnie za ducha mógł być poczytanym . Skoro więc noc zapadła nad Omelniczkiem , nie było w tym nic dziwnego , że zaraz koło opustoszałej stanicy pojawił się duch czy człowiek . Miesiąc wychynął właśnie zza Dniepru i obielił pustkę , głowy bodiaków i dal stepową . Wtem niżej na stepie ukazały się inne jakieś nocne istoty . Przelatujące chmurki przesłaniały co chwila blask księżyca , więc owe postacie to wybłyskiwały z cienia , to znowu gasły . Chwilami nikły zupełnie i zdawały się topnieć w cieniu . Posuwając się ku wyniosłości , na której stał pierwszy jeździec , skradały się cicho , ostrożnie , z wolna , zatrzymując się co chwila . W ruchach ich było coś przerażającego , jak i w całym tym stepie , tak spokojnym na pozór . Wiatr chwilami podmuchiwał od Dniepru sprawując żałosny szelest w zeschłych bodiakach , które pochylały się i trzęsły , jakby przerażone . Na koniec postacie znikły , schroniły się w cień ruiny . W bladym świetle nocy widać było tylko jednego jeźdźca stojącego na wyniosłości . Wreszcie szelest ów zwrócił jego uwagę . Zbliżywszy się do skraju wzgórza począł wpatrywać się w step uważnie . W tej chwili wiatr przestał wiać , szelest ustał i zrobiła się cisza zupełna . Nagle dał się słyszeć przeraźliwy świst . Zmieszane głosy poczęły wrzeszczeć przeraźliwie : „ Hałła ! Hałła ! Jezu Chryste ! ratuj ! bij ! ” Rozległ się huk samopałów , czerwone światła rozdarły ciemności . Tętent koni zmieszał się ze szczękiem żelaza . Nowi jacyś jeźdźce wyrośli jakby spod ziemi na stepie . Rzekł by ś : burza zawrzała nagle w tej cichej , złowrogiej pustyni . Potem jęki ludzkie zawtórowały wrzaskom strasznym , wreszcie ucichło wszystko : walka była skończona . Widocznie rozegrywała się jedna ze zwykłych scen na Dzikich Polach . Jeźdźcy zgrupowali się na wyniosłości , niektórzy pozsiadali z koni , przypatrując się czemuś pilnie . Wtem w ciemnościach ozwał się silny i rozkazujący głos : — Hej tam ! skrzesać ognia i zapalić ! Po chwili posypały się naprzód iskry , a potem buchnął płomień suchych oczeretów i łuczywa , które podróżujący przez Dzikie Pola wozili zawsze ze sobą . Wnet wbito w ziemię drąg od kaganka i jaskrawe , padające z góry światło oświeciło wyraźnie kilkunastu ludzi pochylonych nad jakąś postacią leżącą bez ruchu na ziemi . Byli to żołnierze ubrani w barwę czerwoną , dworską , i w wilcze kapuzy . Z tych jeden , siedzący na dzielnym koniu , zdawał się reszcie przewodzić . Zsiadłszy z konia zbliżył się do owej leżącej postaci i spytał : — A co , wachmistrzu ? żyje czy nie żyje ? — Żyje , panie namiestniku , ale charcze ; arkan go zdławił . — Co zacz jest ? — Nie Tatar , znaczny ktoś . — To i Bogu dziękować . Tu namiestnik popatrzył uważnie na leżącego męża . — Coś jakby hetman — rzekł . — I koń pod nim tatar zacny , jak lepszego u chana nie znaleźć — odpowiedział wachmistrz . — A ot , tam go trzymają . Porucznik spojrzał i twarz mu się rozjaśniła . Obok dwóch szeregowych trzymało rzeczywiście dzielnego rumaka , który tuląc uszy i rozdymając chrapy wyciągał głowę i poglądał przerażonymi oczyma na swego pana . — Ale koń , panie namiestniku , będzie nasz ? — wtrącił tonem pytania wachmistrz . — A ty , psiawiaro , chciał by ś chrześcijanowi konia w stepie odjąć ? — Bo zdobyczny … Dalszą rozmowę przerwało silniejsze chrapanie zduszonego męża . — Wlać mu gorzałki w gębę — rzekł pan namiestnik — pas odpiąć . — Czy zostaniemy tu na nocleg ? — Tak jest , konie rozkulbaczyć , stos zapalić . Żołnierze skoczyli co żywo . Jedni poczęli cucić i rozcierać leżącego , drudzy ruszyli po oczerety , inni rozesłali na ziemi skóry wielbłądzie i niedźwiedzie na nocleg . Pan namiestnik , nie troszcząc się więcej o zduszonego męża , odpiął pas i rozciągnął się na burce przy ognisku . Był to młody jeszcze bardzo człowiek , suchy , czarniawy , wielce przystojny , ze szczupłą twarzą i wydatnym orlim nosem . W oczach jego malowała się okrutna fantazja i zadzierżystość , ale w obliczu miał wyraz uczciwy . Wąs dość obfity i niegolona widocznie od dawna broda dodawały mu nad wiek powagi . Tymczasem dwaj pachołkowie zajęli się przyrządzaniem wieczerzy . Położono na ogniu gotowe ćwierci baranie ; zdjęto też z koni kilka dropiów upolowanych w czasie dnia , kilka pardew i jednego suhaka , którego pachoł wnet zaczął obłupywać ze skóry . Stos płonął , rzucając na step ogromne , czerwone koło światła . Zduszony człowiek począł z wolna przychodzić do siebie . Przez czas jakiś wodził nabiegłymi krwią oczyma po obcych , badając ich twarze ; następnie usiłował powstać . Żołnierz , który poprzednio rozmawiał z namiestnikiem , dźwignął go w górę pod pachy ; drugi włożył mu obuszek w dłoń , na którym nieznajomy wsparł się z całej siły . Twarz jego była jeszcze czerwona , żyły jej nabrzmiałe . Na koniec przyduszonym głosem wykrztusił pierwszy wyraz : — Wody ! Podano mu gorzałki , którą pił i pił , co mu widocznie dobrze zrobiło , bo odjąwszy wreszcie flaszę od ust , czystszym już głosem spytał : — W czyich jestem ręku ? Namiestnik powstał i zbliżył się ku niemu . — W ręku tych , co waści salwowali . — Przeto nie waszmościowie schwycili mnie na arkan ? — Mosanie , nasza rzecz szabla , nie arkan . Krzywdzisz waść dobrych żołnierzów podejrzeniem . Złapali cię jakowiś łotrzykowie udający Tatarów , których jeśliś ciekaw , oglądać możesz , bo oto leżą tam porżnięci jak barany . To mówiąc wskazał ręką na kilka ciemnych ciał leżących poniżej wyniosłości . A nieznajomy na to : — To pozwólcie mi spocząć . Podłożono mu wojłokową kulbakę , na której siadł i pogrążył się w milczeniu . Był to mąż w sile wieku , średniego wzrostu , szerokich ramion , prawie olbrzymiej budowy ciała i uderzających rysów . Głowę miał ogromną , cerę zawiędłą , bardzo ogorzałą , oczy czarne i nieco ukośne jak u Tatara , a nad wąskimi ustami zwieszał mu się cienki wąs rozchodzący się dopiero przy końcach w dwie szerokie kiście . Twarz jego potężna zwiastowała odwagę i dumę . Było w niej coś pociągającego i odpychającego zarazem — powaga hetmańska ożeniona z tatarską chytrością , dobrotliwość i dzikość . Posiedziawszy nieco na kulbace , wstał i nad wszelkie spodziewanie , zamiast dziękować , poszedł oglądać trupy . — Prostak ! — mruknął namiestnik . Nieznajomy tymczasem przypatrywał się uważnie każdej twarzy kiwając głową jak człowiek , który odgadł wszystko , po czym wracał z wolna do namiestnika , klepiąc się po bokach i szukając mimowolnie pasa , za który widocznie chciał zatknąć rękę . Nie podobała się młodemu namiestnikowi ta powaga w człeku oderżniętym przed chwilą od powroza , więc rzekł z przekąsem : — Rzekł by kto , że wasze znajomych szukasz między owymi łotrzykami albo że pacierz za ich duszę odmawiasz . Nieznajomy odparł z powagą : — I nie mylisz się waść , i mylisz : nie mylisz się , bom szukał znajomych , a mylisz się , bo to nie łotrzykowie , jeno słudzy pewnego szlachcica , mego sąsiada . — Tedy widocznie nie z jednej studni pijacie z onym sąsiadem . Dziwny jakiś uśmiech przeleciał po cienkich wargach nieznajomego . — I w tym się waść mylisz — mruknął przez zęby . Po chwili dodał głośniej : — Ale wybacz waszmość pan , żem mu naprzód powinnej nie złożył dzięki za auxilium i skuteczny ratunek , który mnie od tak nagłej śmierci wybawił . Waści męstwo stanęło za moją nieostrożność , bom się od ludzi swoich odłączył , ale też wdzięczność moja dorównywa waszmościnej ochocie . To rzekłszy wyciągnął ku namiestnikowi rękę . Ale butny młodzieńczyk nie ruszył się z miejsca i nie spieszył z podaniem swojej ; natomiast rzekł : — Chciał by m naprzód wiedzieć , jeżeli ze szlachcicem mam sprawę , bo chociaż o tym nie wątpię , jednakże bezimiennych podzięków przyjmować mi się nie godzi . — Widzę w waszmości prawdziwie kawalerską fantazję — i słusznie mówisz . Powinien em był zacząć od nazwiska mój dyskurs i moją podziękę . Jestem Zenobi Abdank , herbu Abdank z krzyżykiem , szlachcic z województwa kijowskiego , osiadły i pułkownik kozackiej chorągwi księcia Dominika Zasławskiego . — A ja Jan Skrzetuski , namiestnik chorągwi pancernej J . O . księcia Jeremiego Wiśniowieckiego . — Pod sławnym wojownikiem waść służysz . Przyjmże teraz moją wdzięczność i rękę . Namiestnik nie wahał się dłużej . Towarzysze pancerni z góry wprawdzie patrzyli na żołnierzy spod innych chorągwi , ale pan Skrzetuski był na stepie , na Dzikich Polach , gdzie takie rzeczy mniej szły pod uwagę . Zresztą miał do czynienia z pułkownikiem , o czym zaraz naocznie się przekonał , bo gdy jego żołnierze przynieśli panu Abdankowi pas i szablę , i krótki buzdygan , z których go rozpasano dla cucenia , podali mu zarazem i krótką buławę o osadzie z kości , o głowie ze ślinowatego rogu , jakich zażywali zwykle pułkownicy kozaccy . Przy tym ubiór imci Zenobiego Abdanka był dostatni , a mowa kształtna znamionowała umysł bystry i otarcie się w świecie . Więc pan Skrzetuski zaprosił go do kompanii . Zapach pieczonych mięs jął właśnie rozchodzić się od stosu , łechcąc nozdrza i podniebienie . Pachoł wydobył je z żaru i podał na latercynowej misie . Poczęli jeść , a gdy przyniesiono spory worek mołdawskiego wina uszyty z koźlej skóry , wnet zawiązała się żywa rozmowa . — Oby nam się szczęśliwie do domu wróciło ! — rzekł pan Skrzetuski . — To waszmość wracasz ? skądże , proszę ? — spytał Abdank . — Z daleka , bo z Krymu . — A cóżeś waszmość tam robił ? z wykupnym jeździł eś ? — Nie , mości pułkowniku ; jeździł em do samego chana . Abdank nastawił ciekawie ucha . — Ano to , proszę , w piękną waść wszedł eś komitywę ! I z czym że do chana jeździł eś ? — Z listem J . O . księcia Jeremiego . — To waść posłował ! O cóż jegomość książę do chana pisał ? Namiestnik popatrzył bystro na towarzysza . — Mości pułkowniku — rzekł — zaglądał eś w oczy łotrzykom , którzy cię na arkan ujęli — to twoja sprawa , ale co książę do chana pisał , to ani twoja , ani moja , jeno ich obydwóch . — Dziwił em się przed chwilą — odparł chytrze Abdank — że jegomość książę tak młodego człowieka posłem sobie do chana obrał , ale po waścinej odpowiedzi już się nie dziwię , bo widzę , żeś młody laty , ale stary eksperiencją i rozumem . Namiestnik połknął gładko pochlebne słówko , pokręcił tylko młodego wąsa i pytał : — A powiedzże mi waszmość , co porabiasz nad Omelniczkiem i jakeś się tu wziął sam jeden ? — Nie jestem sam jeden , jenom ludzi zostawił po drodze , a jadę do Kudaku , do pana Grodzickiego , któren tam jest przełożonym nad prezydium i do którego jegomość hetman wielki wysłał mnie z listami . — A czemu waść nie bajdakiem , wodą ? — Taki był ordynans , od którego odstąpić mi się nie godzi . — To dziw , że jegomość hetman taki wydał ordynans , gdyż właśnie na stepie w tak ciężkie popadł eś terminy , których wodą jadąc , pewno był by ś uniknął . — Mosanie , stepy teraz spokojne ; znam ja się z nimi nie od dziś , a to , co mnie spotkało , to jest złość ludzka i invidia . — I któż to na jegomości tak nastaje ? — Długo by gadać . Sąsiad to zły , mości namiestniku , który substancję mi zniszczył , z włości mnie ruguje , syna mi zbił — i ot — widział eś waść , tu jeszcze na szyję moją nastawał . — A to waść nie nosisz szabli przy boku ? W potężnej twarzy Abdanka zabłysła nienawiść , oczy zaświeciły mu posępnie i odrzekł z wolna a dobitnie : — Noszę , i tak mi dopomóż Bóg , jako innych rekursów przeciw wrogom moim szukać już nie będę . Porucznik chciał coś mówić , gdy nagle na stepie rozległ się tętent koni , a raczej pośpieszne chlupotanie końskich nóg po rozmiękłej trawie . Wnet też i czeladnik namiestnika , trzymający straż , nadbiegł z wieścią , że jakowiś ludzie się zbliżają . — To pewnie moi — rzekł Abdank — którzy zaraz za Taśminą zostali . Jam też , nie spodziewając się zdrady , tu na nich czekać obiecał . Jakoż po chwili gromada jeźdźców otoczyła półokręgiem wzgórze . Przy blasku ognia ukazały się głowy końskie z otwartymi chrapami , prychające ze zmęczenia , a nad nimi pochylone twarze jeźdźców , którzy przysłaniając rękoma od blasku oczy patrzyli bystro w światło . — Hej , ludzie ! kto wy ? — spytał Abdank . — Raby boże ! — odpowiedziały głosy z ciemności . — Tak , to moi mołojce — powtórzył Abdank zwracając się do namiestnika . — Bywajcie ! bywajcie ! Niektórzy zeszli z koni i zbliżyli się do ognia . — A my śpieszyli , śpieszyli , bat'ku . Szczo z toboju ? — Zasadzka była . Chwedko , zdrajca , wiedział o miejscu i tu już czekał z innymi . Musiał podążyć dobrze przede mną . Na arkan mnie ujęli ! — Spasi Bih ! spasi Bih ! A to co za Laszek koło ciebie ? Tak mówiąc spoglądali groźnie na pana Skrzetuskiego i jego towarzyszów . — To druhy dobre — rzekł Abdank . — Sława Bogu , całym i żyw . Zaraz będziemy ruszać dalej . — Sława Bogu ! my gotowi . Nowo przybyli poczęli rozgrzewać dłonie nad ogniem , bo noc była zimna , choć pogodna . Było ich do czterdziestu ludzi rosłych i dobrze zbrojnych . Nie wyglądali wcale na Kozaków regestrowych , co nie pomału zdziwiło pana Skrzetuskiego , zwłaszcza że była ich garść tak spora . Wszystko to wydało się namiestnikowi mocno podejrzane . Gdyby hetman wielki wysłał imci Abdanka do Kudaku , dał by mu przecie straże z regestrowych , a po wtóre , z jakiejże by racji kazał mu iść stepem od Czehryna , nie wodą ? Konieczność przeprawiania się przez wszystkie rzeki idące Dzikimi Polami do Dniepru mogła tylko pochód opóźnić . Wyglądało to raczej tak , jakby imć pan Abdank chciał właśnie Kudak ominąć . Ale zarówno i sama osoba pana Abdanka zastanawiała wielce młodego namiestnika . Zauważył wraz , że Kozacy , którzy ze swymi pułkownikami obchodzili się dość poufale , jego otaczali czcią niezwyczajną , jakby prawego hetmana . Musiał to być jakiś rycerz dużej ręki , co tym dziwniejsze było panu Skrzetuskiemu , że znając Ukrainę i z tej , i z tamtej strony Dniepru , o takim przesławnym Abdanku nic nie słyszał . Było przy tym w twarzy tego męża coś szczególnego — jakaś moc utajona , która tak biła z oblicza , jak żar od płomienia , jakaś wola nieugięta , znamionująca , że człek ten przed nikim i niczym się nie cofnie . Taką właśnie wolę w obliczu miał książę Jeremi Wiśniowiecki , ale co w księciu było przyrodzonym natury darem , właściwym wielkiemu urodzeniu i władzy , to mogło zastanowić w mężu nieznanego nazwiska , zabłąkanym w głuchym stepie . Pan Skrzetuski długo deliberował . Chodziło mu po głowie , że to może jaki potężny banita , który , wyrokiem ścigany , chronił się w Dzikie Pola — to znów , że to watażka watahy zbójeckiej ; ale to ostatnie nie było prawdopodobne . I ubiór , i mowa tego człowieka pokazywały co innego . Zgoła więc nie wiedział namiestnik , czego się trzymać , miał się tylko na baczności , a tymczasem Abdank kazał konia sobie podawać . — Mości namiestniku — rzekł — komu w drogę , temu czas . Pozwólże podziękować sobie raz jeszcze za ratunek . Oby Bóg pozwolił mi odpłacić ci równą usługą ! — Nie wiedział em , kogo ratuję , przetom i na wdzięczność nie zasłużył . — Modestia to twoja tak mówi , która jest męstwu równa . Przyjmijże ode mnie ten pierścień . Namiestnik zmarszczył się i krok w tył odstąpił mierząc oczyma Abdanka , ten zaś mówił dalej z ojcowską niemal powagą w głosie i postawie : — Spojrzyj jeno . Nie bogactwo tego pierścienia , ale inne cnoty ci zalecam . Za młodych jeszcze lat w bisurmańskiej niewoli będąc dostał em go od pątnika , który z Ziemi Świętej powracał . W tym oczku zamknięty jest proch z grobu Chrystusa . Takiego daru odmawiać się nie godzi , choćby i z osądzonych rąk pochodził . Jesteś waść młodym człowiekiem i żołnierzem , a gdy nawet i starość bliska grobu nie wie , co ją przed ostateczną godziną spotkać może , cóż dopiero adolescencja , która mając przed sobą wiek długi , na większą liczbę przygód trafić musi ! Pierścień ten ustrzeże cię od przygody i obroni , gdy dzień sądu nadejdzie , a to ci powiadam , że dzień ten idzie już przez Dzikie Pola . Nastała chwila ciszy ; słychać było tylko syczenie płomienia i parskanie koni . Z dalekich oczeretów dochodziło żałosne wycie wilków . Nagle Abdank powtórzył raz jeszcze , jakby do siebie : — Dzień sądu idzie już przez Dzikie Pola , a gdy nadejdzie — zadywytsia wsij swit bożyj … Namiestnik przyjął pierścień machinalnie , tak był zdumiony słowami tego dziwnego męża . A ten zapatrzył się w dal stepową , ciemną . Potem zwrócił się z wolna i siadł na koń . Mołojcy jego czekali już u stóp wzgórza . — W drogę ! w drogę ! … Bywaj zdrów , druhu żołnierzu ! — rzekł do namiestnika . — Czasy teraz takie , że brat bratu nie ufa , przeto i nie wiesz , kogoś ocalił , bom ci nazwiska swego nie powiedział . — Więc waść nie Abdank ? — To klejnot mój … — A nazwisko ? — Bohdan Zenobi Chmielnicki . To rzekłszy zjechał ze wzgórza , a za nim ruszyli mołojcy . Wkrótce okryły ich tuman i noc . Dopiero gdy odjechali już z pół stajania , wiatr przyniósł od nich słowa kozackiej pieśni : Z tiażkoj newoli , Z wiry bisurmanskoj — Na jasni zori , Na tychi wody , U kraj wesełyj , U mir chreszczennyj — Wysłuchaj , Boże , u prośbach naszych , U neszczasnych mołytwach , Głosy cichły z wolna , potem stopiły się z powiewem szumiącym po oczeretach . Nazajutrz z rana przybywszy do Czehryna pan Skrzetuski stanął w mieście w domu księcia Jeremiego , gdzie też miał kęs czasu zabawić , aby ludziom i koniom dać wytchnienie po długiej z Krymu podróży , którą z przyczyny wezbrania i nadzwyczaj bystrych prądów na Dnieprze trzeba było lądem odbywać , gdyż żaden bajdak nie mógł owej zimy płynąć pod wodę . Sam też Skrzetuski zażył nieco wczasu , a potem szedł do pana Zaćwilichowskiego , byłego komisarza Rzplitej , żołnierza dobrego , który , nie służąc u księcia , był jednak jego zaufanym i przyjacielem . Namiestnik pragnął się go wypytać , czy nie ma jakich z Łubniów dyspozycji . Książę wszelako nic szczególnego nie polecił ; kazał Skrzetuskiemu , w razie gdyby odpowiedź chanowa była pomyślna , wolno iść , tak aby ludzie i konie mieli się dobrze . Z chanem zaś miał książę taką sprawę , że chodziło mu o ukaranie kilku murzów tatarskich , którzy własnowolnie puścili mu w jego zadnieprzańskie państwo zagony , a których sam zresztą srodze zbił . Chan rzeczywiście dał odpowiedź pomyślną : obiecał przysłać osobnego posła na kwiecień , ukarać nieposłusznych , a chcąc sobie zyskać życzliwość tak wsławionego jak książę wojownika , posłał mu przez Skrzetuskiego konia wielkiej krwi i szłyk soboli . Pan Skrzetuski wywiązawszy się z niemałym zaszczytem z poselstwa , które już samo było dowodem wielkiego książęcego faworu , bardzo był rad , że mu w Czehrynie zabawić pozwolono i nie naglono z powrotem . Natomiast stary Zaćwilichowski wielce był zafrasowany tym , co działo się od niejakiego czasu w Czehrynie . Poszli tedy razem do Dopuła , Wołocha , który w mieście zajazd i winiarnię trzymał , i tam , choć była godzina jeszcze wczesna , zastali szlachty huk , gdyż to był dzień targowy , a oprócz tego w tymże dniu wypadał w Czehrynie postój bydła pędzonego ku obozowi wojsk koronnych , przy czym ludzi nazbierało się w mieście mnóstwo . Szlachta zaś gromadziła się zwykle w rynku , w tak zwanym Dzwonieckim Kącie , u Dopuła . Byli tam więc i dzierżawcy Koniecpolskich , i urzędnicy czehryńscy , i właściciele ziem pobliskich siedzący na przywilejach , szlachta osiadła i od nikogo niezależna , dalej urzędnicy ekonomii , trochę starszyzny kozackiej i pomniejszy drobiazg szlachecki , bądź to na kondycjach żyjący , bądź na swoich futorach . Ci i tamci pozajmowali ławy stojące wedle długich dębowych stołów i rozprawiali głośno , a wszyscy o ucieczce Chmielnickiego , która była największym w mieście ewenementem . Skrzetuski więc z Zaćwilichowskim siedli sobie w kącie osobno i namiestnik począł wypytywać , co by to za feniks był ten Chmielnicki , o którym wszyscy mówili . — To wać nie wiesz ? — odpowiedział stary żołnierz . — To jest pisarz wojska zaporoskiego , dziedzic Subotowa i — dodał ciszej — mój kum . Znamy się dawno . Bywali śmy w różnych potrzebach , w których niemało dokazywał , szczególniej pod Cecorą . Żołnierza takiej eksperiencji w wojskowych rzeczach nie masz może w całej Rzeczypospolitej . Tego się głośno nie mówi , ale to hetmańska głowa : człek wielkiej ręki i wielkiego rozumu ; jego całe kozactwo słucha więcej niż koszowych i atamanów , człek nie pozbawiony dobrych stron , ale hardy , niespokojny i gdy nienawiść weźmie w nim górę — może być straszny . — Co mu się stało , że z Czehryna umknął ? — Koty ze starostką Czaplińskim darli , ale to furda ! Zwyczajnie szlachcic szlachcicowi z nieprzyjaźni sadła zalewał . Nie jeden on i nie jednemu jemu . Mówią przy tym , że żonę starostce bałamucił : starostka mu kochanicę odebrał i z nią się ożenił , a on mu ją za to później bałamucił , a to jest podobna rzecz , bo zwyczajnie … kobieta lekka . Ale to są tylko pozory , pod którymi głębsze jakieś praktyki się ukrywają . Widzisz waść , rzecz jest taka : w Czerkasach mieszka stary Barabasz , pułkownik kozacki , nasz przyjaciel . Miał on przywileje i jakoweś pisma królewskie , o których mówiono , że Kozaków do oporu przeciw szlachcie zachęcały . Ale że to ludzki , dobry człek , trzymał je u siebie i nie publikował . Owóż Chmielnicki Barabasza na ucztę zaprosiwszy tu do Czehryna , do swego domu , spoił , potem posłał ludzi do jego futoru , którzy pisma i przywileje u żony podebrali — i z nimi umknął . Strach , by z nich jaka rebelia , jako była Ostranicowa , nie korzystała , bo repeto : że to człek straszny , a umknął nie wiadomo gdzie . Na to pan Skrzetuski : — A to lis ! w pole mnie wywiódł . Toć ja jego tej nocy na stepie spotkał em i od arkana uwolnił em ! Zaćwilichowski aż się za głowę porwał . — Na Boga , co wać powiadasz ? Nie może to być ! — Może być , kiedy było . Powiadał mi się pułkownikiem u księcia Dominika Zasławskiego i że do Kudaku , do pana Grodzickiego , od hetmana wielkiego jest posłany , alem już temu nie wierzył , gdyż nie wodą jechał , jeno się stepem przekradał . — To człek chytry jak Ulisses . I gdzieżeś go wać spotkał ? — Nad Omelniczkiem , po prawej stronie Dnieprowej . Widno do Siczy jechał . — Kudak chciał minąć . Teraz intelligo . Ludzi siła było przy nim ? — Było ze czterdziestu . Ale za późno przyjechali . Gdyby nie moi , byli by go słudzy starostki zdławili . — Czekajże waszmość . To jest ważna rzecz . Słudzy starostki , mówisz ? — Tak sam powiadał . — Skądże starostka mógł wiedzieć , gdzie jego szukać , kiedy tu w mieście wszyscy głowy tracą nie wiedząc , gdzie się podział ? — Tego i ja wiedzieć nie mogę . Może też Chmielnicki zełgał i zwykłych łotrzyków na sług starostki kreował , by swoje krzywdy tym mocniej afirmować . — Nie może to być . Ale to jest dziwna rzecz . Czy waszmość wie , że są listy hetmańskie przykazujące Chmielnickiego łapać i in fundo zadzierżyć ? Namiestnik nie zdążył odpowiedzieć , bo w tej chwili wszedł do izby jakiś szlachcic z ogromnym hałasem . Drzwiami trzasnął raz i drugi , a spojrzawszy hardo po izbie zawołał : — Czołem waszmościom ! Był to człek czterdziestoletni , niski , z twarzą zapalczywą , której to zapalczywości przydawały jeszcze bardziej oczy jakby śliwy na wierzchu głowy siedzące , bystre , ruchliwe — człek widocznie bardzo żywy , wichrowaty i do gniewu skory . — Czołem waszmościom ! — powtórzył głośniej i ostrzej , gdy mu zrazu nie odpowiadano . — Czołem , czołem — ozwało się kilka głosów . Był to pan Czapliński , podstarości czehryński , sługa zaufany młodego pana chorążego Koniecpolskiego . W Czehrynie nie lubiano go , bo był zawadiaka wielki , pieniacz , prześladowca , ale miał niemniej wielkie plecy , przeto ten i ów z nim politykował . Zaćwilichowskiego jednego szanował , jak i wszyscy , dla jego powagi , cnoty i męstwa . Ujrzawszy go , wnet też zbliżył się ku niemu i skłoniwszy się dość dumnie Skrzetuskiemu zasiadł przy nich ze swoją lampką miodu . — Mości starostko — spytał Zaćwilichowski — czy wiesz , co się dzieje z Chmielnickim ? — Wisi , mości chorąży , jakem Czapliński , wisi , a jeśli dotąd nie wisi , to będzie wisiał . Teraz , gdy są listy hetmańskie , niech jedno go dostanę w swoje ręce . To mówiąc , uderzył pięścią w stół , aż płyn rozlał się ze szklenic . — Nie wylewaj waćpan wina ! — rzekł pan Skrzetuski . Zaćwilichowski przerwał : — A czy go wać dostaniesz ! Przecie uciekł i nikt nie wie , gdzie jest ? — Nikt nie wie ? Ja wiem , jakem Czapliński ! Waszmość , panie chorąży , znasz Chwedka . Owóż Chwedko jemu służy , ale i mnie . Będzie on Judaszem Chmielowi . Siła mówić . Wdał się Chwedko w komitywę z mołojcami Chmielnickiego . Człek sprytny . Wie o każdym kroku . Podjął się mi go dostawić żywym czy zmarłym i wyjechał w step równo przed Chmielnickim , wiedząc , gdzie ma go czekać ! … A , didków syn przeklęty ! To mówiąc znowu w stół uderzył . — Nie wylewaj waćpan wina ! — powtórzył z przyciskiem pan Skrzetuski , który dziwną jakąś awersję uczuł do tego podstarościego od pierwszego spojrzenia . Szlachcic zaczerwienił się , błysnął swymi wypukłymi oczyma , sądząc , że mu dają okazję , i spojrzał zapalczywie na Skrzetuskiego , ale ujrzawszy na nim barwę Wiśniowieckich , zmitygował się , gdyż jakkolwiek chorąży Koniecpolski wadził się wówczas z księciem , wszelako Czehryn zbyt był blisko Łubniów i niebezpiecznie było barwy książęcej nie uszanować . Książę też i ludzi dobierał takich , że każdy dwa razy pomyślał , nim z którym zadarł . — Więc to Chwedko podjął się waci Chmielnickiego dostawić ? — pytał znów Zaćwilichowski . — Chwedko : I dostawi , jakem Czapliński . — A ja waci mówię , że nie dostawi . Chmielnicki zasadzki uszedł i na Sicz podążył , o czym trzeba pana krakowskiego dziś jeszcze zawiadomić . Z Chmielnickim nie ma żartów . Krótko mówiąc , lepszy on ma rozum , tęższą rękę i większe szczęście od waci , który zbyt się zapalasz . Chmielnicki odjechał bezpiecznie , powtarzam waci , a jeśli mnie nie wierzysz , to ci to ten kawaler powtórzy , który go wczoraj na stepie widział i zdrowym go pożegnał . — Nie może być ! nie może być ! — wrzeszczał targając się za czuprynę Czapliński . — I co większa — dodał Zaćwilichowski — to ten kawaler tu obecny sam go salwował i waścinych sług wygubił , w czym mimo listów hetmańskich nie jest winien , bo z Krymu z poselstwa wraca i o listach nie wiedział , a widząc człeka przez łotrzyków , jak sądził , w stepie oprymowanego , przyszedł mu z pomocą . O którym to wyratowaniu się Chmielnickiego wcześniej waci zawiadamiam , bo gotów cię z Zaporożcami w twojej ekonomii odwiedzić , a znać nie był by ś mu rad bardzo . Nadtoś się z nim warcholił . Tfu , do licha ! Zaćwilichowski nie lubił także Czaplińskiego . Czapliński zerwał się z miejsca i aż mu mowę ze złości odjęło ; twarz tylko spąsowiała mu zupełnie , a oczy coraz bardziej na wierzch wyłaziły . Tak stojąc przed Skrzetuskim puszczał tylko urywane wyrazy : — Jak to ! waść mimo listów hetmańskich ! … Ja waści … ja waści … A pan Skrzetuski nie wstał nawet z ławy , jeno wsparłszy się na łokciu patrzył na podskakującego Czaplińskiego jak raróg na uwiązanego wróbla . — Czego się waść mnie czepiasz jak rzep psiego ogona ? — spytał . — Ja waści do grodu ze sobą … Waść mimo listów … Ja waści Kozakami ! … Krzyczał tak , że w izbie uciszyło się trochę . Obecni poczęli zwracać głowy w stronę Czaplińskiego . Szukał on okazji zawsze , bo taka była jego natura , robił burdy każdemu , kogo napotkał , ale to zastanowiło wszystkich , że teraz zaczął przy Zaćwilichowskim , którego jednego się obawiał , i że zaczął z żołnierzem noszącym barwę Wiśniowieckich . — Zamilknij no wasze — rzekł stary chorąży . — Ten kawaler jest ze mną . — Ja wa … wa … waści do grodu … w dyby ! — wrzeszczał dalej Czapliński nie uważając już na nic i na nikogo . Teraz pan Skrzetuski podniósł się także całą wysokością swego wzrostu , ale nie wyjmował szabli z pochew , tylko jak ją miał spuszczoną nisko na rapciach , chwycił w środku i podsunął w górę tak , że rękojeść wraz z krzyżykiem poszła pod sam nos Czaplińskiemu . — Powąchaj no to waść — rzekł zimno . — Bij , kto w Boga ! … Służba ! — krzyknął Czapliński chwytając za rękojeść . Ale nie zdążył szabli wydobyć . Młody namiestnik obrócił go w palcach , chwycił jedną ręką za kark , drugą za hajdawery poniżej krzyża , podniósł w górę rzucającego się jak cyga i idąc ku drzwiom między ławami wołał : — Panowie bracia , miejsce dla rogala , bo pobodzie ! To rzekłszy doszedł do drzwi , uderzył w nie Czaplińskim , roztworzył i wyrzucił podstarościego na ulicę . Po czym spokojnie usiadł na dawnym miejscu obok Zaćwilichowskiego . W izbie przez chwilę zapanowała cisza . Siła , jakiej dowód złożył pan Skrzetuski , zaimponowała zebranej szlachcie . Po chwili jednak cała izba zatrzęsła się od śmiechu . — Vivant wiśniowiecczycy ! — wołali jedni . — Omdlał , omdlał i krwią oblan ! — krzyczeli inni , którzy zaglądali przeze drzwi , ciekawi , co też pocznie Czapliński . — Słudzy go podnoszą ! Mała tylko liczba stronników podstarościego milczała i nie mając odwagi ująć się za nim , spoglądała ponuro na namiestnika . — Prawdę rzekłszy , w piętkę goni ten ogar — rzekł Zaćwilichowski . — Kundys to , nie ogar — rzekł zbliżając się gruby szlachcic , który miał bielmo na jednym oku , a na czole dziurę wielkości talara , przez którą świeciła naga kość . — Kundys to , nie ogar ! pozwól waść — mówił dalej zwracając się do Skrzetuskiego — aby m mu służby moje ofiarował . Jan Zagłoba herbu Wczele , co każdy snadno poznać może choćby po onej dziurze , którą w czele kula rozbójnicka mi zrobiła , gdy m się do Ziemi Świętej za grzechy młodości ofiarował . — Dajże waść pokój — rzekł Zaćwilichowski — powiadał eś kiedy indziej , że ci ją kuflem w Radomiu wybito . — Kula rozbójnicka , jakom żyw ! W Radomiu było co innego . — Ofiarował eś się waść do Ziemi Świętej … może , aleś w niej nie był , to pewna . — Nie był em , bom już w Galacie palmę męczeńską otrzymał . Jeśli łżę , jestem arcypies , nie szlachcic . — A taki breszesz i breszesz ! — Szelmą jestem bez uszu . W wasze ręce , panie namiestniku ! Tymczasem przychodzili i inni , zawierając z panem Skrzetuskim znajomość i afekt mu swój oświadczając , nie lubili bowiem ogólnie Czaplińskiego i radzi byli , że go taka spotkała konfuzja . Rzecz dziwna i trudna dziś do zrozumienia , że tak cała szlachta w okolicach Czehryna , jak i pomniejsi właściciele słobód , dzierżawcy ekonomii , ba ! nawet ze służby Koniecpolskich , wszyscy wiedząc , jako zwyczajnie w sąsiedztwie , o zatargach Czaplińskiego z Chmielnickim , byli po stronie tego ostatniego . Chmielnicki bowiem miał sławę znamienitego żołnierza , który niemałe zasługi w różnych wojnach położył . Wiedziano także , że sam król się z nim znosił i wysoce jego zdanie cenił , na całe zaś zajście patrzono tylko jak na zwykłą burdę szlachcica ze szlachcicem , jakich to burd na tysiące się liczyło , zwłaszcza w ziemiach ruskich . Stawano więc po stronie tego , kto sobie więcej przychylności zjednać umiał , nie przewidując , by z tego takie straszliwe skutki wyniknąć miały . Później dopiero zapłonęły serca nienawiścią ku Chmielnickiemu , ale zarówno serca szlachty i duchowieństwa obydwóch obrządków . Przychodzili tedy do pana Skrzetuskiego z kwartami mówiąc : „ Pij , panie bracie ! Wypij i ze mną ! — Niech żyją wiśniowiecczycy ! Tak młody , a już porucznik u księcia . Vivat książę Jeremi , hetman nad hetmany ! Z księciem Jeremim pójdziemy na kraj świata ! — Na Turków i Tatarów ! — Do Stambułu ! Niech żyje miłościwie nam panujący Władysław IV ! ” Najgłośniej zaś krzyczał pan Zagłoba , który sam jeden gotów był cały regiment przepić i przegadać . — Mości panowie ! — wrzeszczał , aż szyby w oknach dzwoniły — pozwał em ja już jegomości sułtana do grodu za gwałt , którego się na mnie w Galacie dopuścił . — Nie powiadajże waćpan lada czego , żeby ci się gęba nie wystrzępiła ! — Jak to , mości panowie ? Quatuor articuli judicii castrensis : stuprum , incendium , latrocinium et vis armata alienis aedibus illata — a czyż nie była to właśnie vis armata ? — Krzykliwy z waści głuszec . — I choćby do trybunału pójdę ! — Przestańże wasze … — I kondemnatę uzyskam , i bezecnym go ogłoszę , a potem wojna , ale już z infamisem . — Zdrowie waszmościów ! Niektórzy wszelako śmieli się , a z nimi i pan Skrzetuski , bo mu się z czupryny trochę kurzyło , szlachcic zaś tokował dalej naprawdę jak głuszec , który się własnym głosem upaja . Na szczęście dyskurs jego przerwany został przez innego szlachcica , który zbliżywszy się , pociągnął go za rękaw i rzekł śpiewnym litewskim akcentem : — Poznajomijże waćpan , mości Zagłobo , i mnie z panem namiestnikiem Skrzetuskim … poznajomijże ! — A i owszem , i owszem . Mości namiestniku , oto jest pan Powsinoga . — Podbipięta — poprawił szlachcic . — Wszystko jedno ! herbu Zerwipludry … — Zerwikaptur — poprawił szlachcic . — Wszystko jedno . Z Psichkiszek . — Myszykiszek — poprawił szlachcic . — Wszystko jedno . Nescio , co by m wolał , czy mysie , czy psie kiszki . Ale to pewna , że by m w żadnych mieszkać nie chciał , bo to i osiedzieć się tam niełatwo , i wychodzić niepolitycznie . Mości panie ! — mówił dalej do Skrzetuskiego ukazując Litwina — oto tydzień już piję wino za pieniądze tego szlachcica , któren ma miecz za pasem równie ciężki jak trzos , a trzos równie ciężki jak dowcip . Ale jeślim pił kiedy wino za pieniądze większego cudaka , to pozwolę się nazwać takim kpem , jak ten , co mi wino kupuje . — A to go objechał ! — wołała śmiejąc się szlachta . Ale Litwin nie gniewał się , kiwał tylko ręką , uśmiechał się łagodnie i powtarzał : — At , dał by ś waćpan pokój … słuchać hadko ! Pan Skrzetuski przypatrywał się ciekawie tej nowej figurze , która istotnie zasługiwała na nazwę cudaka . Przede wszystkim był to mąż wzrostu tak wysokiego , że głową prawie powały dosięgał , a chudość nadzwyczajna wydawała go wyższym jeszcze . Szerokie jego ramiona i żylasty kark zwiastowały niepospolitą siłę , ale była na nim tylko skóra i kości . Brzuch miał tak wpadły pod piersią , że można by go wziąć za głodomora , lubo ubrany był dostatnio , w szarą opiętą kurtę ze świebodzińskiego sukna , z wąskimi rękawami , i wysokie szwedzkie buty , które na Litwie zaczynały wchodzić w użycie . Szeroki i dobrze wypchany łosiowy pas , nie mając na czym się trzymać , opadał mu aż na biodra , a do pasa przywiązany był krzyżacki miecz tak długi , że temu olbrzymiemu mężowi prawie do pachy dochodził . Ale kto by się miecza przeląkł , wnet by się uspokoił , spojrzawszy na twarz jego właściciela . Była to twarz chuda , również jak i cała osoba , ozdobiona dwiema zwiśniętymi ku dołowi brwiami i parą tak samo zwisłych konopnego koloru wąsów , ale tak poczciwa , tak szczera , jak u dziecka . Owa obwisłość wąsów i brwi nadawała jej wyraz stroskany , smutny i śmieszny zarazem . Wyglądał na człeka , którego ludzie popychają , ale panu Skrzetuskiemu podobał się z pierwszego wejrzenia za ową szczerość twarzy i doskonały moderunek żołnierski . — Panie namiestniku — rzekł — to waszmość od księcia pana Wiśniowieckiego ? — Tak jest . Litwin ręce złożył jako do modlitwy i oczy podniósł w górę . — Ach , co to za wielki wojennik ! co to za rycerz ! co to za wódz ! — Daj Boże Rzeczypospolitej takich jak najwięcej . — I pewno , i pewno ! A czyby nie można do niego pod znak ? — Będzie waści rad . Tu pan Zagłoba wtrącił się do rozmowy : — Będzie miał książę dwa rożny do kuchni : jeden z waćpana , drugi z jego miecza , albo najmie waści za mistrza , albo każe na wasanu zbójów wieszać lub sukno na barwę będzie waspanem mierzył ! Tfu , jak się waćpan nie wstydzisz , będąc człowiekiem i katolikiem , być tak długim , jak serpens lub jak pogańska włócznia ! — Słuchać hadko — rzekł cierpliwie Litwin . — Jakże też godność waszeci ? — spytał pan Skrzetuski — bo gdyś mówił , pan Zagłoba tak waści podrywał , że z przeproszeniem nic nie mogł em zrozumieć . — Podbipięta . — Powsinoga . — Zerwikaptur z Myszykiszek . — Masz babo pociechę ! Piję jego wino , ale kpem jestem , jeśli to nie pogańskie imiona . — Dawno waść z Litwy ? — pytał namiestnik . — At , już dwie niedziele w Czehrynie . Dowiedziawszy się od pana Zaćwilichowskiego , że waść tędy ciągnąć będziesz , czekam , by pod jego opieką księciu moje prośby przedstawić . — Powiedzże mi waszmość , proszę , bom ciekaw , czemu też taki katowski miecz pod pachą nosisz ? — Nie katowski to , mości namiestniku , ale krzyżacki , a noszę , bo zdobyczny i dawno w rodzie . Już pod Chojnicami służył w litewskim ręku — tak i noszę . — Ale to sroga machina i ciężka być musi okrutnie — chyba do obu rąk ? — Można do obu , można do jednej . — Pokażże wasze ! Litwin wydobył i podał , ale panu Skrzetuskiemu ręka zwisła od razu . Ni się złożyć , ni cięcia wymierzyć swobodnie . Na dwie ręce poradził , ale jeszcze było za ciężko . Więc pan Skrzetuski zawstydził się trochę i zwróciwszy się do obecnych : — No , mości panowie — rzekł — kto krzyż uczyni ? — My już próbowali — odrzekło kilkanaście głosów . — Jeden pan komisarz Zaćwilichowski podniesie , ale krzyża i on nie uczyni . — No , a waćpan ? — pytał pan Skrzetuski zwracając się do Litwina . Szlachcic podniósł miecz jak trzcinę i machnął nim kilkanaście razy z największą łatwością , aż powietrze warczało w izbie , a wiatr powiał po twarzach . — A niechże waści Bóg sekunduje ! — zawołał Skrzetuski . — Pewną masz służbę u księcia pana ! — Bóg widzi , że jej pragnę , bo mi miecz w niej nie zardzewieje . — Ale dowcip do reszty — rzekł pan Zagłoba — gdyż nie umiesz waść tak samo nim obracać . Zaćwilichowski wstał i obaj z namiestnikiem zabierali się do odejścia , gdy naraz wszedł do izby biały jak gołąb człowiek i spostrzegłszy Zaćwilichowskiego rzekł : — Mości chorąży komisarzu , ja tu do pana umyślnie ! Był to Barabasz , pułkownik czerkaski . — To chodźże waszmość do mnie na kwaterę — rzekł Zaćwilichowski . — Tu już się tak ze łbów kurzy , że i świata nie widać . Wyszli razem , a Skrzetuski z nimi . Zaraz za progiem Barabasz spytał : — Czy nie ma wieści o Chmielnickim ? — Są . Uciekł na Sicz . Oto ten oficer spotkał go wczoraj na stepie . — To nie wodą pojechał ? Pchnął em gońca do Kudaku , by go łapano , ale jeśli tak , to na próżno . To rzekłszy Barabasz zatknął rękami oczy i począł powtarzać : — Ej ! spasi Chryste ! spasi Chryste ! — Czego wać trwożysz ? — A czy waszmość wiesz , co on mi zdradą wydarł ? Czy wiesz , co to znaczy takie dokumenta w Siczy opublikować ? Spasi Chryste ! Jeśli król wojny z bisurmanem nie uczyni , to iskra na prochy … — Rebelię waszmość przepowiadasz ? — Nie przepowiadam , bo ją widzę , a Chmielnicki lepszy od Nalewajki i od Łobody . — A kto za nim pójdzie ? — Kto ? Zaporoże , regestrowi , mieszczanie , czerń , futornicy — i tacy ot ! Tu pan Barabasz wskazał na rynek i na uwijających się po nim ludzi . Cały rynek był zapchany wielkimi siwymi wołami pędzonymi ku Korsuniowi dla wojska , a przy wołach szedł mnogi lud pastuszy , tak zwani czabanowie , którzy całe życie w stepach i pustyniach spędzali — ludzie zupełnie dzicy , nie wyznający żadnej religii — religionis nullius , jak mówił wojewoda Kisiel . Spostrzegał eś między nimi postacie podobniejsze do zbójów niż do pasterzy , okrutne , straszne , pokryte łachmanami rozmaitych ubiorów . Większa ich część była przybrana w tołuby baranie albo w niewyprawne skóry wełną na wierzch , rozchełstane na przodzie i ukazujące , choć była to zima , nagą pierś spaloną od wiatrów stepowych . Każden zbrojny , ale w najrozmaitszą broń : jedni mieli łuki i sajdaki na plecach , niektórzy samopały albo tak zwane z kozacka „ piszczele ” , inni szable tatarskie , inni kosy lub wreszcie tylko kije z przywiązaną na końcu szczęką końską . Między nimi kręcili się mało co mniej dzicy , choć lepiej zbrojni Niżowcy wiozący do obozu na sprzedaż rybę suszoną , zwierzynę i tłuszcz barani ; dalej czumacy z solą , stepowi i leśni pasiecznicy oraz woskoboje z miodem , osadnicy leśni ze smołą i dziegciem ; dalej chłopi z podwodami , Kozacy regestrowi , Tatarzy z Białogrodu i Bóg wie nie kto — włóczęgi — siromachy z końca świata . W całym mieście pełno było pijanych , w Czehrynie bowiem wypadał nocleg , więc i hulatyka przed nocą . Na rynku rozkładano ognie , gdzieniegdzie paliła się beczka ze smołą . Zewsząd dochodził gwar i wrzaski . Przeraźliwy głos piszczałek tatarskich i bębenków mieszał się z ryczeniem bydła i z łagodniejszymi głosami lir , przy których wtórze ślepcy śpiewali ulubioną wówczas pieśń : Brate mij ridnyj , Ty wysoko łetajesz , Ty dałeko widajesz . A obok tego rozlegały się dzikie okrzyki : „ hu ! ha ! — hu ! ha ! ” , Kozaków tańczących na rynku trepaka , pomazanych dziegciem i pijanych zupełnie . Wszystko to razem było dzikie i rozszalałe . Dość było Zaćwilichowskiemu jednego spojrzenia , by się przekonać , że Barabasz miał słuszność , że lada podmuch mógł rozpętać te niesforne żywioły skłonne do grabieży , a przywykłe do boju , których pełno było na całej Ukrainie . A poza tymi tłumami stała jeszcze Sicz , stało Zaporoże od niedawna okiełznane i w karby po Masłowym Stawie ujęte , ale gryzące niecierpliwie munsztuk , pomne dawnych przywilejów , nienawidzące komisarzy , a stanowiące uorganizowaną siłę . Siła ta miała przecie za sobą sympatię niezmiernych mas chłopstwa mniej cierpliwego niż w innych Rzplitej stronach , bo mającego pod bokiem Czertomelik , a na nim bezpaństwo , rozbój i wolę . Więc pan chorąży , choć sam Rusin i gorliwy wschodniego obrządku stronnik , zadumał się smutno . Jako człek stary , pamiętał dobrze czasy Nalewajki , Łobody , Kremskiego , znał ukraińskie rozbójnictwo lepiej może jak ktokolwiek na Rusi , a znając jednocześnie Chmielnickiego wiedział , że on wart dwudziestu Łobodów i Nalewajków . Zrozumiał tedy całe niebezpieczeństwo jego na Sicz ucieczki , zwłaszcza z listami królewskimi , o których pan Barabasz powiadał , że były pełne obietnic dla Kozaków i zachęcające ich do oporu . — Mości pułkowniku czerkaski — rzekł do Barabasza — powinien by ś waszmość na Sicz jechać , wpływy Chmielnickiego równoważyć i pacyfikować , pacyfikować ! — Mości chorąży — odparł Barabasz — powiem tylko tyle waszmości , że na samą wieść o ucieczce Chmielnickiego z papierami połowa moich czerkaskich ludzi dzisiejszej nocy także na Sicz za nim zbiegła . Moje czasy już minęły — mnie mogiła , nie buława ! Rzeczywiście Barabasz był żołnierz dobry , ale człowiek stary i bez wpływu . Tymczasem doszli do kwatery Zaćwilichowskiego ; stary chorąży odzyskał już trochę pogody umysłu właściwej jego gołębiej duszy i gdy zasiedli nad półgarncówką miodu , rzekł raźniej : — Wszystko to furda , jeśli , jak mówią , wojna z bisurmanempraeparatur , a podobno że tak i jest , bo choć Rzeczpospolita wojny nie chce i niemało już sejmy królowi krwi napsuły , wszelako król może na swoim postawić . Cały ten ogień można będzie na Turka obrócić , a w każdym razie mamy przed sobą czas . Ja sam pojadę do pana krakowskiego i zdam mu sprawę , i będę prosił , by się jak najbliżej ku nam z wojskiem przymknął . Czy co wskóram , nie wiem , bo chociaż to pan mężny i wojownik doświadczony , ale okrutnie w swoim zdaniu i swoim wojsku dufny . Waść , mości pułkowniku czerkaski , trzymaj w ryzie Kozaków — a waszeć , mości namiestniku , po przybyciu do Łubniów ostrzeż księcia , by na Sicz baczność obrócił . Choćby mieli co począć — repeto : mamy czas . Na Siczy teraz ludzi niewiele : za rybą i za zwierzem się porozchodzili i po całej Ukrainie we wsiach siedzą . Nim się ściągną , dużo wody w Dnieprze upłynie . Przy tym imię księcia straszne i gdy się zwiedzą , że na Czertomelik oczy ma obrócone , może będą cicho siedzieli . — Ja z Czehryna choćby we dwóch dniach ruszyć gotowy — rzekł namiestnik . — To i dobrze . Dwa i trzy dni nic nie znaczą . Waszmość , panie czerkaski , pchnij też gońców z oznajmieniem sprawy do pana chorążego koronnego i do księcia Dominika . Ale waszmość już śpisz , jak widzę ? Rzeczywiście , Barabasz złożył ręce na brzuchu i zdrzemnął się głęboko ; po chwili nawet chrapać zaczął . Stary pułkownik , gdy nie jadł i nie pił , co oboje nad wszystko lubił , to spał . — Patrz , waszeć — rzekł cicho do namiestnika Zaćwilichowski — i przez takiego to starca warszawscy statyści chcieli by Kozaków w ryzie utrzymać . Bóg z nimi ! Ufali też i samemu Chmielnickiemu , z którym kanclerz w jakoweś układy wchodził , a który podobno srodze ufność zawiedzie . Namiestnik westchnął na znak współczucia staremu chorążemu . Barabasz zaś chrapnął silniej , a potem mruknął przez sen : — Spasi Chryste ! spasi Chryste ! — Kiedyż waść myślisz z Czehryna ruszyć ? — spytał chorąży . — Wypada mi ze dwa dni Czaplińskiemu poczekać , któren pewnie będzie chciał konfuzji , jaka go spotkała , dochodzić . — Nie uczyni tego . Prędzej by na waści sług swoich nasłał , gdyby ś barwy książęcej nie nosił — ale z księciem zadrzeć straszna rzecz nawet dla sługi Koniecpolskich . — Oznajmię mu , że czekam , a w dwa lub w trzy dni ruszę . Zasadzki też nie obawiam się , mając przy boku szablę i garść ludzi . To rzekłszy namiestnik pożegnał starego chorążego i wyszedł . Nad miastem świeciła tak jasna łuna od stosów nałożonych na rynku , że rzekł by ś : cały Czehryn się pali , a gwar i krzyki wzmogły się jeszcze z nastaniem nocy . Żydzi nie wychylali się wcale ze swych domostw . W jednym kącie tłumy czabanów wyły posępne pieśni stepowe . Dzicy Zaporożcy tańczyli koło ognisk rzucając w górę czapki , paląc z piszczeli i pijąc kwartami gorzałkę . Tu i owdzie zrywała się bijatyka , którą uśmierzali ludzie starostki . Namiestnik musiał torować sobie drogę rękojeścią szabli i słuchając tych wrzasków i szumu kozaczego , chwilami myślał sobie , że to już rebelia tak przemawia . Zdawało mu się także , że widzi groźne spojrzenia i słyszy ciche , zwracane ku sobie klątwy . W uszach brzęczały mu jeszcze słowa Barabasza : „ Spasi Chryste , spasi Chryste ! ” i serce biło mu żywiej . A tymczasem w mieście czabanowie zawodzili coraz głośniej chorowody , a Zaporożcy palili z samopałów i kąpali się w gorzałce . Strzelanina i dzikie „ u-ha ! u-ha ! ” dochodziły do uszu namiestnika nawet wówczas , gdy już położył się spać w swojej kwaterze . W kilka dni później poczet naszego namiestnika posuwał się raźno w stronę Łubniów . Po przeprawie przez Dniepr szli szeroką drogą stepową , która łączyła Czehryn z Łubniami idąc na Żuki , Semi - Mogiły i Chorol . Drugi taki gościniec wiódł ze stolicy książęcej do Kijowa . Za dawniejszych czasów , przed rozprawą hetmana Żółkiewskiego pod Sołonicą , dróg tych nie było wcale . Do Kijowa jechało się z Łubniów stepem i puszczą ; do Czehryna była droga wodna — z powrotem zaś jeżdżono na Chorol . W ogóle zaś owe naddnieprzańskie państwo — stara ziemia połowiecka — było pustynią mało co więcej od Dzikich Pól zamieszkaną , przez Tatarów często zwiedzaną , dla watah zaporoskich otwartą . Nad brzegami Suły szumiały ogromne , prawie stopą ludzką nie dotykane lasy — miejscami , po zapadłych brzegach Suły , Rudej , Śleporodu , Korowaja , Orżawca , Pszoły i innych większych i mniejszych rzek i przytoków , tworzyły się mokradła zarośnięte częścią gęstwiną krzów i borów , częścią odkryte , pod postacią łąk . W tych borach i bagniskach znajdował łatwy przytułek zwierz wszelkiego rodzaju , w najgłębszych mrokach leśnych żyła moc niezmierna turów brodatych , niedźwiedzi i dzikich świń , a obok nich liczna szara gawiedź wilków , rysiów , kun , stada sarn i kraśnych suhaków ; w bagniskach i w łachach rzecznych bobry zakładały swoje żeremia , o których to bobrach chodziły wieści na Zaporożu , że są między nimi stuletnie starce , białe jak śnieg ze starości . Na wysokich , suchych stepach bujały stada koni dzikich o kudłatych głowach i krwawych oczach . Rzeki roiły się rybą i ptactwem wodnym . Dziwna to była ziemia , na wpół uśpiona , ale nosząca ślady dawniejszego życia ludzkiego . Wszędzie pełno popieliszcz po jakichś przedwiecznych grodach ; same Łubnie i Chorol były z takich popieliszcz podniesione ; wszędzie pełno mogił nowszych i starszych , porosłych już borem . I tu , jak na Dzikich Polach , nocami wstawały duchy i upiory , a starzy Zaporożcy opowiadali sobie przy ogniskach dziwy o tym , co się czasami działo w owych głębinach leśnych , z których dochodziły wycia nie wiadomo jakich zwierząt , krzyki półludzkie , półzwierzęce , gwary straszne , jakoby bitew lub łowów . Pod wodami odzywały się dzwony potopionych miast . Ziemia była mało gościnna i mało dostępna , miejscami zbyt rozmiękła , miejscami cierpiąca na brak wód , spalona , sucha , a do mieszkania niebezpieczna , osadników bowiem , gdy się jako tako osiedli i zagospodarowali , ścierały napady tatarskie . Odwiedzali ją tylko często Zaporożcy dla gonów bobrowych , dla zwierza i ryby , w czasie bowiem pokoju większa część Niżowców rozłaziła się z Siczy na łowy , czyli , jak mówiono , na „ przemysł ” po wszystkich rzekach , jarach , lasach i komyszach , bobrując w miejscach , o których istnieniu nawet mało kto wiedział . Jednakże i życie osiadłe próbowało uwiązać się do tych ziem jak roślina , która próbuje , gdzie może , chwycić się gruntu korzonkami i raz w raz wyrywana , gdzie może , odrasta . Powstawały na pustkach grody , osady , kolonie , słobody i futory . Ziemia była miejscami żywna , a nęciła swoboda . Ale wtedy dopiero zakwitło życie , gdy ziemie te przeszły w ręce kniaziów Wiśniowieckich . Kniaź Michał po ożenieniu się z Mohilanką począł starowniej urządzać swoje zadnieprzańskie państwo ; ściągał ludzi , osadzał pustki , zapewniał swobody do lat trzydziestu , budował monastery i wprowadzał prawo swoje książęce . Nawet taki osadnik , który przymknął do tych ziem nie wiadomo kiedy i sądził , że siedzi na własnym gruncie , chętnie schodził do roli kniaziowego czynszownika , gdyż za ów czynsz szedł pod potężną książęcą opiekę , która go ochraniała , broniła od Tatarów i od gorszych nieraz od Tatarów Niżowców . Ale prawdziwe życie zakwitło dopiero pod żelazną ręką młodego księcia Jeremiego . Za Czehrynem zaraz zaczynało się jego państwo , a kończyło het ! aż pod Konotopem i Romnami . Nie stanowiło ono całej kniaziowej fortuny , bo od województwa sandomierskiego począwszy ziemie jego leżały w województwach : wołyńskim , ruskim , kijowskim , ale naddnieprzańskie państwo było okiem w głowie zwycięzcy spod Putywla . Tatar długo czyhał nad Orł em , nad Worsklą i wietrzył jak wilk , nim ośmielił się na północ konia popędzić ; Niżowcy nie próbowali zatargu . Miejscowe niespokojne watahy poszły w służbę . Dziki i rozbójniczy lud , żyjący dawniej z gwałtów i napadów , teraz ujęty w karby , zajmował „ polanki ” na rubieżach i leżąc na granicach państwa jak brytan na łańcuchu groził zębem najeźdźcy . Toż zakwitło i zaroiło się wszystko . Pobudowano drogi na śladach dawnych gościńców ; rzeki ujęto groblami , które sypał niewolnik Tatar lub Niżowiec schwytany z bronią w ręku na rozboju . Tam gdzie niegdyś wiatr grywał dziko nocami na oczeretach i wyły wilki i topielcy , teraz hurkotały młyny . Przeszło czterysta kół , nie licząc rzęsiście rozsianych wiatraków , mełło zboże na samym Zadnieprzu . Czterdzieści tysięcy czynszowników wnosiło czynsz do kas książęcych , lasy zaroiły się pasiekami , na rubieżach powstawały wsie coraz nowe , futory , słobody . Na stepach , obok tabunów dzikich , pasły się całe stada swojskiego bydła i koni . Nieprzejrzany , jednostajny widok borów i stepów ubarwił się dymami chat , złoconymi wieżami cerkwi i kościołów — pustynia zamieniła się w kraj dość ludny . Jechał tedy pan namiestnik Skrzetuski wesoło i nie śpiesząc się , jakoby swoją ziemią , mając po drodze wszelkie wczasy zapewnione . Był to dopiero początek stycznia 48 roku , ale dziwna , wyjątkowa zima nie dawała się wcale we znaki . W powietrzu tchnęła wiosna ; ziemia rozmiękła i przeświecała wodą roztopów ; na polach zieleniała ruń , a słońce dogrzewało tak mocno , że w podróży o południu kożuchy prażyły grzbiet jak latem . Orszak namiestnika zwiększył się znacznie , w Czehrynie bowiem przyłączyło się do niego poselstwo wołoskie , które hospodar do Łubniów wysłał w osobie pana Rozwana Ursu . Przy poselstwie było kilkunastu karałaszów eskorty i wozy z czeladzią . Prócz tego z namiestnikiem jechał nasz znajomy pan Longinus Podbipięta herbu Zerwikaptur ze swoim długim mieczem pod pachą i z kilkoma czeladzi służbowej . Słońce , cudna pogoda i woń zbliżającej się wiosny napawały wesołością serca , a namiestnik tym był weselszy , że wracał z długiej podróży pod dach książęcy , który był zarazem jego dachem , wracał sprawiwszy się dobrze , więc i przyjęcia dobrego pewny . Ale wesołość jego miała i inne powody . Oprócz łaski księcia , którego namiestnik z całej duszy kochał , czekały go w Łubniach jeszcze i pewne czarne oczy , tak słodkie jak miód . Oczy te należały do Anusi Borzobohatej - Krasieńskiej , panienki respektowej księżny Gryzeldy , najpiękniejszej dziewczyny z całego fraucymeru , bałamutki wielkiej , za którą przepadali wszyscy w Łubniach , a ona za nikim . U księżny Gryzeldy mores był wielki i surowość obyczajów niepomierna , co jednak nie przeszkadzało młodym spoglądać na się jarzącymi oczyma i wzdychać . Pan Skrzetuski posyłał tedy swoje westchnienia ku czarnym oczom na równi z innymi , a gdy , bywało , zostawał sam w swojej kwaterze , wówczas chwytał lutnię w rękę i śpiewywał : lub też : Ale że to był człek wesoły i przy tym żołnierz wielce w swym zawodzie zamiłowany , więc nie brał zbyt do serca tego , że Anusia uśmiechała się tak samo do niego , jak i do pana Bychowca z chorągwi wołoskiej , jak do pana Wurcla z artylerii , jak do pana Wołodyjowskiego z dragonów , a nawet do pana Baranowskiego z husarii , chociaż ten ostatni był już dobrze szpakowaty i szeplenił mając podniebienie potrzaskane kulą z samopału . Nasz namiestnik bił się już nawet raz z panem Wołodyjowskim w szable o Anusię , ale gdy przyszło za długo siedzieć w Łubniach bez jakowejś wyprawy na Tatarów , to sobie nawet i przy Anusi przykrzył , a gdy przyszło ciągnąć — to ciągnął z ochotą , bez żalu , bez wspominków . Za to też i witał z radością . Teraz więc oto , wracając z Krymu po pomyślnym rzeczy załatwieniu , podśpiewywał wesoło i czwanił koniem , jadąc obok pana Longinusa , który siedząc na ogromnej inflanckiej kobyle , strapiony był i smutny jak zawsze . Wozy poselstwa , karałasze i eskorta zostały znacznie za nimi . — Jegomość poseł leży na wozie jak kawał drzewa i śpi ciągle — rzekł namiestnik . — Cudów mi naprawił o swojej Wołoszczyźnie , aż i ustał . Jam też słuchał z ciekawością . Nie ma co ! kraj bogaty , klima przednie , złota , wina , bakaliów i bydła dostatek . Pomyślał em sobie tedy , że nasz książę rodzi się z Mohilanki i że ma takie dobre prawo do hospodarskiego tronu , jak kto inny , których praw przecie książę Michał dochodził . Nie nowina to naszym paniętom Wołoszczyzna . Bijali już tam i Turków , i Tatarów , i Wołochów , i Siedmiogrodzian … — Ale lud tam miększy niż u nas , o czym mi i pan Zagłoba w Czehrynie opowiadał — rzekł pan Longinus — a gdyby m jemu nie wierzył , to tedy w książkach od nabożeństwa potwierdzenie tej prawdy się znajduje . — Jak to w książkach ? — Ja sam mam taką i mogę ją waszmości pokazać , bo ją zawsze wożę ze sobą . To rzekłszy odpiął troki przy terlicy i wydobywszy niewielką książeczkę , starannie w cielę oprawioną , naprzód ucałował ją pobożnie , potem przewróciwszy kilkanaście kartek rzekł : — Czytaj waść . Pan Skrzetuski rozpoczął : — „ Pod Twoją obronę uciekamy się , Święta Boża Rodzicielko … ” Gdzież zaś tu jest o Wołochach ? co waść mówisz ! — to antyfona ! — Czytaj waść dalej . — „ … .Aby śmy się stali godnymi obietnic Pana Chrystusowych . Amen . ” — No , a teraz pytanie … Skrzetuski czytał . — „ Pytanie : Dlaczego jazda wołoska zowie się lekką ? Odpowiedź : Bo lekko ucieka . Amen . ” — Hm ! prawda ! Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie . — Bo to jest książka żołnierska , gdzie obok modlitw rozmaite instructiones militares są przyłączone , z których nauczysz się waść o wszystkich nacjach , która z nich zacniejsza , która podła ; co do Wołochów zaś , to się pokazuje , iż tchórzliwe z nich pachołki , a przy tym zdrajcy wielcy . — Że zdrajcy , to pewno , bo pokazuje się to i z przygód księcia Michała . Co prawda , to i ja słyszał em , iż żołnierz to z przyrodzenia nieszczególny . Ma przecie książę jegomość chorągiew wołoską bardzo przednią , w której pan Bychowiec porucznikuje , ale stricte to w owej wołoskiej chorągwi nie wiem , czy i dwudziestu Wołochów się znajduje . — Jak też waszmość myślisz , panie namiestniku , siła książę ma ludzi pod bronią ? — Będzie z ośm tysięcy nie licząc Kozaków , co po pałankach stoją . Ale powiadał mi Zaćwilichowski , że teraz nowe zaciągi są czynione . — To może Bóg da jakową wyprawę pod księciem panem ? — Tak mówią , że wielka wojna z Turczynem się gotuje i że sam król z całą potęgą Rzplitej ma ruszyć . Wiem też , że upominki Tatarom są wstrzymane , którzy przecie od strachu nie śmią zagonów ruszyć . O tym słyszał em i w Krymie , gdzie bodaj dlatego przyjmowano mnie tak honeste , bo jest wieść , że gdy król z hetmany pociągnie , książę ma na Krym uderzyć i całkiem Tatarów zetrzeć . Jakoż to jest pewna , że takowej imprezy innemu nie powierzą . Pan Longinus podniósł do góry ręce i oczy . — Dajże , Boże miłosierny , daj takową świętą wojnę na chwałę chrześcijaństwu i naszemu narodowi , a mnie grzesznemu pozwól w niej wota moje spełnić , aby m in luctu mógł być pocieszony albo też śmierć chwalebną znaleźć ! — To waść ślub wedle wojny uczynił ? — Tak zacnemu kawalerowi wszystkie arkana duszy mojej otworzę , choć siła mówić , ale gdy waćpan ucha chętnego skłaniasz , przeto incipiam : Wiesz waszmość , że herb mój zwie się Zerwikaptur , co z takowej przyczyny pochodzi , że gdy jeszcze pod Grunwaldem przodek mój Stowejko Podbipięta ujrzał trzech rycerzy w mniszych kapturach w szeregu jadących , zajechawszy ich , ściął wszystkich trzech od razu , o którym to sławnym czynie stare kroniki piszą z wielką dla przodka mego chwałą … — Nie lżejszą miał on przodek od waści rękę , ale i słusznie Zerwikapturem go nazwali . — Któremu też król herb nadał , a w nim trzy kozie głowy w srebrnym polu na pamiątkę owych rycerzy , gdyż takie same głowy były na ich tarczach wyobrażone . Ten herb wraz z tym tu oto mieczem przodek mój Stowejko Podbipięta przekazał potomkom swoim z zaleceniem , by starali się splendor rodu i miecza podtrzymać . — Nie ma co mówić , z grzecznego rodu waszmość pochodzisz ! Tu pan Longinus zaczął wzdychać rzewnie , a gdy na koniec ulżyło mu trochę , tak mówił dalej : — Będąc tedy z rodu ostatni , ślubował em w Trokach Najświętszej Pannie żyć w czystości i nie prędzej stanąć na ślubnym kobiercu , póki za sławnym przykładem przodka mego Stowejki Podbipięty trzech głów tymże samym mieczem od jednego zamachu nie zetnę . O Boże miłosierny , widzisz , żem wszystko uczynił , co było w mocy mojej ! Czystości dochował em do dnia dzisiejszego , sercu czułemu milczeć kazał em , wojny szukał em i walczył em , ale szczęścia nie miał em … Porucznik uśmiechnął się pod wąsem . — I nie ściął eś waćpan trzech głów ? — Ot ! nie zdarzyło się ! Szczęścia nie ma ! Po dwie na raz nieraz bywało , ale trzech nigdy . Nie udało się zajechać , a trudno prosić wrogów , by się ustawili równo do cięcia . Bóg jeden widzi moje smutki : siła w kościach jest , fortuna jest … ale adolescentia uchodzi , czterdziestu pięciu lat dobiegam , serce do afektów się wyrywa , ród ginie , a trzech głów jak nie ma , tak nie ma ! … Taki i Zerwikaptur ze mnie . Pośmiewisko dla ludzi , jak słusznie mówi pan Zagłoba , co wszystko cierpliwie znoszę i Panu Jezusowi ofiaruję . Litwin począł znowu tak wzdychać , że aż i jego inflancka kobyła , widać ze współczucia dla swego pana , jęła stękać i chrapać żałośnie . — To tylko mogę waszmości powiedzieć — rzekł namiestnik — iż jeśli pod księciem Jeremim nie znajdziesz okazji , to chyba nigdy . — Daj Boże ! — odparł pan Longinus . — Dlatego i jadę prosić o łaskę księcia pana . Dalszą rozmowę przerwał im nadzwyczajny łopot skrzydeł . Jako się rzekło , zimy tej ptactwo nie szło za morza , rzeki nie zamarzały , przeto szczególniej wodnego ptactwa wszędzie było pełno nad błotami . Właśnie w tej chwili porucznik z panem Longinem zbliżyli się do brzegu Kahamliku , gdy nagle zaszumiało im nad głowami całe stado żurawi , które przeciągały tak nisko , że można by niemal kijem do nich dorzucić . Stado leciało z wrzaskiem okrutnym i zamiast zapaść w oczerety , podniosło się niespodziewanie w górę . — Mkną jakby gonione — rzekł pan Skrzetuski . — A o ! widzisz waść — rzekł pan Longinus ukazując na białego ptaka , który tnąc powietrze ukośnym lotem starał się podlecieć pod stado . — Raróg , raróg ! przeszkadza im zapaść ! — wołał namiestnik . — Poseł ma rarogi — musiał puścić . W tej chwili pan Rozwan Ursu nadjechał pędem na czarnym anatolskim dzianecie , a za nim kilku karałaszów służbowych . — Panie poruczniku , proszę na zabawę — rzekł . — Czy to raróg waszej cześci ? — Tak jest , i zacny bardzo , zobaczysz waść … Popędzili naprzód we trzech , a za nimi Wołoch sokolniczy z obręczą , który utkwiwszy oczy w ptaki krzyczał z całych sił , zachęcając raroga do walki . Dzielny ptak zmusił już tymczasem stado do podniesienia się w górę , potem sam wzbił się jak błyskawica jeszcze wyżej i zawisł nad nim . Żurawie zbiły się w jeden ogromny wir szumiący jak burza skrzydłami . Groźne wrzaski napełniały powietrze . Ptaki powyciągały szyje , powytykały ku górze dzioby jak włócznie i czekały ataku . Raróg tymczasem krążył nad nimi . To zniżał się , to podnosił , jak gdyby wahał się runąć na dół , gdzie na pierś jego czekało sto ostrych dziobów . Jego białe pióra , oświecone słońcem , błyszczały jak samo słońce na pogodnym błękicie nieba . Nagle , zamiast rzucić się na stado , pomknął jak strzała w dal i wkrótce zniknął za kępami drzew i oczeretów . Pierwszy Skrzetuski ruszył za nim z kopyta . Poseł , sokolnik i pan Longinus poszli za jego przykładem . Wtem na skręcie drogi namiestnik wstrzymał konia , gdyż nowy a dziwny widok uderzył jego oczy . W pośrodku gościńca leżała na boku kolaska ze złamaną osią . Odprzężone konie trzymało dwóch kozaczków . Woźnicy nie było wcale , widocznie odjechał w celu szukania pomocy . Przy kolasce stały dwie niewiasty , jedna ubrana w lisi tołub i takąż czapkę z okrągłym dnem , twarzy surowej , męskiej ; druga była to młoda panna wzrostu wyniosłego , rysów pańskich i bardzo foremnych . Na ramieniu tej młodej pani siedział spokojnie raróg i rozstrzępiwszy pióra na piersiach muskał je dziobem . Namiestnik osadził konia , aż kopyta wryły się w piasek gościńca , i rękę podniósł do czapki zmieszany i nie wiedzący , co ma mówić : czy witać , czy o raroga się dopominać ? Zmieszany był jeszcze i dlatego , że spod kuniego kapturka spojrzały na ń takie oczy , jakich jak życie swoje nie widział , czarne , aksamitne , a łzawe , a mieniące się , a ogniste , przy których oczy Anusi Borzobohatej zgasły by jak świeczki przy pochodniach . Nad tymi oczami jedwabne ciemne brwi rysowały się dwoma delikatnymi łukami , zarumienione policzki kwitnęły jak kwiat najpiękniejszy , przez malinowe wargi , trochę otwarte , widniały ząbki jak perły , spod kapturka spływały bujne czarne warkocze . „ Czy Juno we własnej osobie , czy inne jakoweś bóstwo ? ” — pomyślał namiestnik widząc ten wzrost strzelisty , pierś wypukłą i tego białego sokoła na ramieniu . Stał tedy nasz porucznik bez czapki i zapatrzył się jak w cudowny obraz , i tylko oczy mu się świeciły , a za serce chwytało go coś jak ręką . I już miał rozpocząć mowę od słów : „ Jeśliś jest śmiertelną istotą , a nie bóstwem … ” — gdy w tej chwili nadjechał poseł i pan Longinus , a z nimi sokolnik z obręczą . Co widząc bogini nadstawiła rarogowi rękę , na której ten zaraz , zszedłszy z ramienia , usadowił się przestępując z nogi na nogę . Namiestnik , uprzedzając sokolniczego , chciał zdjąć ptaka , gdy nagle stał się dziwny omen . Oto raróg , pozostawiwszy jedną nogę na ręku panny , drugą chwycił się namiestnikowej dłoni i zamiast przesiąść się , począł kwilić radośnie i przyciągać te ręce ku sobie tak silnie , że się musiały zetknąć . Po namiestniku mrowie przeszło , raróg zaś dopiero wtedy dał się przenieść na obręcz , gdy sokolnik nałożył mu kaptur na głowę . A wtem starsza pani poczęła wyrzekać : — Rycerze ! — mówiła — ktokolwiek jesteście , nie odmawiajcie pomocy białogłowom , które zostawszy na drodze bez pomocy , same nie wiedzą , co począć . Do domu nam już nie dalej jak trzy mile , ale w kolasce osie popękały i chyba nam nocować w polu przyjdzie ; woźnicę posłała m do synów , by nam choć wóz przysłali , ale nim woźnica dojedzie i wróci , ciemno będzie , a na tym uroczysku strach zostać , bo tu w pobliżu mogiły . Stara szlachcianka mówiła prędko i głosem tak grubym , że namiestnik aż się zadziwił , wszelako odrzekł grzecznie : — Nie dopuszczajże jejmość tej myśli , by śmy panią i nadobną jej córkę mieli bez pomocy zostawić . Jedziemy do Łubniów , gdyż żołnierzami w służbie J . O . księcia Jeremiego jesteśmy , i podobno nam droga w jedną stronę wypada , a choćby też nie , to zboczymy chętnie , byle się nasza asystencja nie uprzykrzyła . Co zaś do wozów , to ich nie mam , bo z towarzyszami po żołniersku komunikiem idę , ale pan poseł ma i tuszę , że jako uprzejmy kawaler , chętnie nimi pani i jejmościance służyć będzie . Poseł uchylił sobolowego kołpaka , gdyż znając mowę polską , zrozumiał , o co idzie , i zaraz z pięknym komplimentem , jako grzeczny bojar , wystąpił , po czym rozkazał sokolniczemu skoczyć po wozy , które były znacznie z tyłu zostały . Przez ten czas namiestnik patrzył na pannę , która pożerczego wzroku jego znieść nie mogąc opuściła oczy na ziemię , a dama o kozackim obliczu tak mówiła dalej : — Niech Bóg zapłaci imć panom za pomoc . A że do Łubniów droga jeszcze daleka , nie pogardzicie moim i moich synów dachem , pod którym radzi wam będziemy . My z Rozłogów - Siromachów , ja wdowa po kniaziu Kurcewiczu Bułyże , a to nie jest moja córka , jeno córka po starszym Kurcewiczu , bracie mego męża , któren sierotę swą nam na opiekę oddał . Synowie moi teraz w domu , a ja wracam z Czerkas , gdziem się do ołtarza Świętej - Przeczystej ofiarowała . Aż oto w powrocie spotkał nas ten wypadek i gdyby nie polityka waszmościów , chybaby na drodze nocować przyszło . Kniaziowa mówiła by jeszcze dłużej , ale wtem z dala pokazały się wozy nadjeżdżające kłusem wśród gromady karałaszów poselskich i żołnierzy pana Skrzetuskiego . — To jejmość pani wdowa po kniaziu Wasylu Kurcewiczu ? — spytał namiestnik . — Nie ! — zaprzeczyła żywo i jakby gniewliwie kniahini . — Jam wdowa po Konstantynie , a to jest córka Wasyla , Helena — rzekła , wskazując pannę . — O kniaziu Wasylu wiele w Łubniach rozpowiadają . Był to żołnierz wielki i nieboszczyka księcia Michała zaufany . — W Łubniach nie była m — rzekła z pewną wyniosłością Kurcewiczowa — i o jego żołnierstwie nie wiem , a o późniejszych postępkach nie ma co wspominać , gdyż i tak wszyscy o nich wiedzą . Słysząc to kniaziówna Helena zwiesiła głowę na piersi właśnie jak kwiat podcięty kosą , a namiestnik odparł żywo : — Tego waćpani nie mów . Kniaź Wasyl , przez straszliwy error sprawiedliwości ludzkiej skazany na utratę gardła i mienia , musiał się ucieczką salwować , ale później wykryła się jego niewinność , którą też promulgowano i do sławy go jako cnotliwego męża przywrócono ; a sława tym większą być powinna , im większą była krzywda . Kniahini spojrzała bystro na namiestnika , a w jej nieprzyjemnym , ostrym obliczu gniew odbił się wyraźnie . Ale pan Skrzetuski , choć człowiek młody , tyle miał w sobie jakowejś powagi rycerskiej i tak jasne wejrzenie , że mu zaoponować nie śmiała , natomiast zwróciła się do kniaziówny Heleny : — Waćpannie tego słuchać nie przystoi . Idź oto dopilnuj , aby toboły u kolaski były przełożone na wozy , na których z pozwoleniem ichmościów siedzieć będziem . — Pozwolisz jejmość panna pomóc sobie — rzekł namiestnik . Poszli oboje ku kolasce , ale skoro tylko stanęli naprzeciw siebie po obu stronach jej drzwiczek , jedwabne frędzle oczu kniaziówny podniosły się i wzrok jej padł na twarz porucznika jakoby jasny , ciepły promień słoneczny . — Jakże mam waszmości panu dziękować … — rzekła głosem , który namiestnikowi wydał się tak słodką muzyką , jak dźwięczenie lutni i fletów — jakże mam dziękować , żeś się za sławę ojca mego ujął i za tę krzywdę , która go od najbliższych krewnych spotyka . — Mościa panno ! — odpowiedział namiestnik , a czuł , że serce tak mu taje , jako śnieg na wiosnę . — Tak mi Pan Bóg dopomóż , jako by m dla takiej podzięki w ogień skoczyć gotowy albo zgoła krew przelać , ale gdy ochota tak wielka , przeto zasługa mniejsza , dla której małości nie godzi mi się dziękczynnego żołdu z ust imć panny przyjmować . — Jeżeli waszmość pan nim pogardzasz , to jako uboga sierota nie mam jak inaczej wdzięczności mojej okazać . — Nie pogardzam ja nim — mówił ze wzrastającą siłą namiestnik — ale na tak wielki fawor zarobić długą i wierną służbą pragnę i o to tylko proszę , aby ś mnie imć panna przyjąć na ową służbę raczyła . Kniaziówna słysząc te słowa zapłoniła się , zmieszała , potem przybladła nagle i ręce do twarzy podnosząc odrzekła żałosnym głosem : — Nieszczęście by chyba waćpanu taka służba przynieść mogła . A namiestnik przechylił się przez drzwiczki kolaski i tak mówił z cicha a tkliwie : — Przyniesie , co Bóg da , a choćby też i ból , przeciem ja do nóg waćpanny upaść i prosić o nią gotowy . — Nie może to być , rycerzu , aby ś waćpan dopiero mnie ujrzawszy , tak wielką miał do onej służby ochotę . — Ledwiem cię ujrzał , jużem o sobie zgoła zapomniał i widzę , że wolnemu dotąd żołnierzowi chyba w niewolnika zmienić się przyjdzie , ale taka widać wola boża . Afekt jest jako strzała , która niespodzianie pierś przeszywa , i oto czuję jej grot , choć wczoraj sam by m nie wierzył , gdyby mi kto powiadał . — Jeśliby ś waszmość wczoraj nie wierzył , jakże ja uwierzyć dzisiaj mogę ? — Czas o tym najlepiej waćpannę przekona , a szczerości choćby zaraz nie tylko w słowach , ale i w obliczu dopatrzyć się możesz . I znowu jedwabne zasłony oczu kniaziówny podniosły się , a wzrok jej napotkał męskie i szlachetne oblicze młodego żołnierza i spojrzenie tak pełne zachwytu , że ciemny rumieniec pokrył jej twarz . Ale nie spuszczała już wzroku ku ziemi i przez chwilę on pił słodycz jej cudnych oczu . I tak patrzyli na siebie , jak dwie istoty , które spotkawszy się choćby na gościńcu na stepie , czują , że się wybrały od razu , i których dusze poczynają zaraz lecieć wzajemnie ku sobie jak dwa gołębie . Aż tę chwilę zachwytu przerwał im ostry głos kniahini Konstantowej wołającej na kniaziównę . Wozy nadeszły . Karałasze poczęli przenosić na nie pakunki z kolaski i za chwilę wszystko było gotowe . Pan Rozwan Ursu , grzeczny bojar , ustąpił obydwom niewiastom własnej kolaski , namiestnik siadł na koń . Ruszono w drogę . Dzień też miał się już ku spoczynkowi . Rozlane wody Kahamliku świeciły złotem od zachodzącego słońca i purpury zorzy . Wysoko na niebie ułożyły się stada lekkich chmurek , które czerwieniejąc stopniowo , zsuwały się z wolna ku krańcom widnokręgu , jakby zmęczone lataniem po niebie , szły spać gdzieś do nieznanej kolebki . Pan Skrzetuski jechał po stronie kniaziówny , ale nie zabawiał jej rozmową , bo tak z nią mówić , jak przed chwilą , przy obcych nie mógł , a błahe słowa nie chciały mu się przez usta przecisnąć . W sercu jeno czuł błogość , a w głowie szumiało mu coś jak wino . Cała karawana poruszała się raźno naprzód , a ciszę przerywało tylko parskanie koni lub brzęk strzemienia o strzemię . Potem karałasze poczęli na tylnych wozach smutną pieśń wołoską , wkrótce jednak ustali , a natomiast rozległ się nosowy głos pana Longina śpiewającego pobożnie : „ Jam sprawiła na niebie , aby wschodziła światłość nieustająca , i jako mgła — pokryła m wszystką ziemię . ” Tymczasem ściemniało . Gwiazdki zamigotały na niebie , a z wilgotnych łąk wstały białe tumany jako morza bez końca . Wjechali w las , ale zaledwie ujechali kilka staj , gdy dał się słyszeć tętent koni i pięciu jeźdźców ukazało się przed karawaną . Byli to młodzi kniaziowie , którzy zawiadomieni przez woźnicę o wypadku , jaki spotkał matkę , śpieszyli na jej spotkanie prowadząc z sobą wóz zaprzężony w cztery konie . — Czy to wy , synkowie ? — wołała stara kniahini . Jeźdźcy przybliżyli się do wozów . — My , matko ! — Bywajcie ! Dzięki tym oto ichmościom nie potrzebuję już pomocy . To moi synkowie , których polecam łasce mości panów : Symeon , Jur , Andrzej i Mikołaj — a to kto piąty ? — rzekła przypatrując się pilnie — hej ! jeśli stare oczy widzą po ciemku , to Bohun — co ? Kniaziówna cofnęła się nagle w głąb kolaski . — Czołem wam , kniahini , i wam , kniaziówno Heleno ! — rzekł piąty jeździec . — Bohun ! — mówiła stara . — Od pułku przybył eś , sokole ? A z teorbanem ? Witajże , witaj ! Hej , synkowie ! Prosiła m już ichmościów panów na nocleg do Rozłogów , a teraz wy im się pokłońcie ! Gość w dom , Bóg w dom ! Bądźcież ichmościowie na nasz dom łaskawi . Bułyhowie uchylili czapek . — Prosimy pokornie waszmościów w niskie progi . — Już mi też obiecali i jego wysokość pan poseł , i imć pan namiestnik . Zacnych kawalerów będziemy przyjmowali , tylko że przywykłym do specjałów na dworach , nie wiem , czyli będzie smakowała nasza uboga pasza . — Na żołnierskim my chlebie , nie na dworskim chowani — rzekł pan Skrzetuski . A pan Rozwan Ursu dodał : — Próbował em ja już gościnnego chleba w szlacheckich domach i wiem , że i dworski mu nie wyrówna . Wozy ruszyły naprzód , a stara kniahini mówiła dalej : — Dawno to , dawno już minęły lepsze dla nas czasy . Na Wołyniu i na Litwie są jeszcze Kurcewicze , którzy poczty trzymają i wcale po pańsku żyją , ale ci biedniejszych krewnych znać nie chcą , za co niech ich Bóg skarze . U nas prawie kozacza bieda , którą nam waszmościowie musicie wybaczyć i szczerym sercem przyjąć to , co szczerze ofiarujemy . Ja i pięciu synów siedzimy na jednej wiosce i kilkunastu słobodach , a z nami i ta jeszcze jejmościanka na opiece . Namiestnika zdziwiły te słowa , gdyż słyszał w Łubniach , że Rozłogi były niemałą fortuną szlachecką , a po wtóre , że należały ongi do kniazia Wasyla , ojca Heleny . Nie zdało mu się jednak rzeczą stosowną pytać , jakim sposobem przeszły w ręce Konstantyna i jego wdowy . — To jejmość pani pięciu masz synów ? — zagadnął pan Rozwan Ursu . — Miała m pięciu jak lwów — rzecze kniahini — ale najstarszemu , Wasylowi , poganie w Białogrodzie oczy wykapali pochodniami , od czego mu też i rozum się nadwerężył . Gdy młodzi pójdą na wyprawę , ja sama w domu zostaję , z nim tylko i z jejmościanką , z którą większa bieda niż pociecha . Pogardliwy ton , z jakim stara kniahini mówiła o swej synowicy , tak był widoczny , że nie uszedł uwagi porucznika . Pierś mu zawrzała gniewem i o mało nie zaklął szpetnie , ale słowa zamarły mu na ustach , gdy spojrzawszy na kniaziównę ujrzał przy świetle księżyca oczy jej zalane łzami … — Co waćpannie jest ? czego płaczesz ? — spytał z cicha . Kniaziówna milczała . — Ja nie mogę znieść łez waćpanny — mówił pan Skrzetuski i pochylił się ku niej , a widząc , że stara kniahini rozprawia z panem Rozwanem Ursu i nie patrzy w tę stronę , nalegał dalej : — Na Boga , przemów choć słowo , bo Bóg widzi , że i krew , i zdrowie by m oddał , byle ciebie pocieszyć . Nagle uczuł , że jeden z jeźdźców napiera go tak silnie , że aż konie poczynają się trzeć bokami . Rozmowa z kniaziówną była przerwana , więc pan Skrzetuski zdziwiony , ale i rozgniewany , zwrócił się ku śmiałkowi . Przy świetle księżyca ujrzał dwoje oczu , które patrzyły na niego zuchwale , wyzywająco i szyderczo zarazem . Straszne te oczy świeciły jak ślepie wilka w ciemnym borze . „ Co , u kaduka ? — pomyślał namiestnik — bies czy co ? ” — i z kolei zajrzawszy z bliska w te pałające źrenice , spytał : — A czego to waść tak koniem najeżdżasz i oczyma we mnie wiercisz ? Jeździec nie odpowiedział nic , ale patrzył wciąż równie uporczywie i zuchwale . — Jeślić ciemno , to mogę ognia skrzesać , a jeślić gościniec za ciasny , to hajda w step ! — rzekł już podniesionym głosem namiestnik . — A ty odlitaj , Laszku , od kolaski , koły step baczysz — odparł jeździec . Namiestnik , jako był człowiek do czynu skory , zamiast odpowiedzieć , uderzył tak silnie nogą w brzuch konia napastnika , że rumak jęknął i w jednym szczupaku znalazł się na samym brzegu gościńca . Jeździec osadził go na miejscu i przez chwilę zdawało się , że pragnie rzucić się na namiestnika , ale wtem zabrzmiał ostry , rozkazujący głos starej kniahini : — Bohun , szczo z toboju ? Słowa te miały natychmiastowy skutek . Jeździec zwrócił konia młyńcem i przejechał na drugą stronę kolaski do kniahini , która mówiła dalej : — Szczo z toboju ? Ej , ty nie w Perejasławiu ani w Krymie , ale w Rozłogach — bacz na to . A teraz skocz mi naprzód i prowadź wozy , bo jar zaraz , a w jarze ciemno . Hodi , siromacha ! Pan Skrzetuski równie był zdziwiony , jak rozgniewany . Ten Bohun widocznie szukał okazji i był by ją znalazł , ale dlaczego szukał ? skąd ta niespodziewana napaść ? Przez głowę namiestnika przeleciała myśl , że tu kniaziówna wchodziła do gry , i utwierdził się w tej myśli , gdy spojrzawszy na twarz jej ujrzał mimo mroków nocnych , że twarz ta była blada jak płótno i że widocznie malowało się na niej przerażenie . Tymczasem Bohun ruszył z kopyta naprzód wedle rozkazu kniahini , która spoglądając za nim rzekła wpół do siebie , wpół do namiestnika : — To szalona głowa i bies kozaczy . — Widać , niespełna rozumu — odpowiedział pogardliwie pan Skrzetuski . — Czy to Kozak w służbie synów imci pani ? Stara kniahini rzuciła się w tył kolaski . — Co waćpan mówisz ! To jest Bohun , podpułkownik , przesławny junak , synom moim druh , a mnie jak szósty syn przybrany . Nie może też to być , aby ś waszmość o nazwisku jego nie słyszał , bo wszyscy o nim wiedzą . I rzeczywiście , panu Skrzetuskiemu dobrze było znane to nazwisko . Spośród imion różnych pułkowników i atamanów kozackich wypłynęło ono na wierzch i było na wszystkich ustach po obu stronach Dniepru . Ślepcy śpiewali o Bohunie pieśni po jarmarkach i karczmach , na wieczornicach opowiadano dziwy o młodym watażce . Kto on był , skąd się wziął , nikt nie wiedział . To pewna , że kolebką były mu stepy , Dniepr , porohy i Czertomelik ze swoim labiryntem cieśnin , zatok , kołbani , wysp , skał , jarów i oczeretów . Od wyrostka zżył się i zespolił z tym dzikim światem . Czasu pokoju chodził z innymi „ za rybą i zwierzem ” , tłukł się po zakrętach Dnieprowych , brodził po bagniskach i oczeretach wraz z gromadą półnagich towarzyszów — to znów całe miesiące spędzał w głębinach leśnych . Szkołą były mu wycieczki na Dzikie Pola po trzody i tabuny tatarskie , zasadzki , bitwy , wyprawy przeciw brzegowym ułusom , do Białogrodu , na Wołoszczyznę lub czajkami na Czarne Morze . Innych dni nie znał , jak na koniu , innych nocy , jak przy ognisku na stepie . Wcześnie stał się ulubieńcem całego Niżu , wcześnie sam zaczął wodzić innych ; i wkrótce odwagą wszystkich przewyższył . Gotów był w sto koni iść choćby do Bakczysaraju i samemu chanowi zaświecić w oczy pożogą ; palił ułusy i miasteczka , wycinał w pień mieszkańców , schwytanych murzów rozdzierał końmi , spadał jak burza , przechodził jak śmierć . Na morzu rzucał się jak wściekły na galery tureckie . Zapuszczał się w środek Budziaku , właził , jak mówiono , w paszczę lwa . Niektóre jego wyprawy były wprost szalone . Mniej odważni , mniej ryzykowni konali na palach w Stambule lub gnili przy wiosłach na tureckich galerach — on zawsze wychodził zdrowo i z łupem obfitym . Mówiono , że zebrał skarby ogromne i że trzyma je ukryte po Dnieprowych komyszach , ale też nieraz go widziano , jak deptał zabłoconymi nogami po złotogłowiach i lamach , koniom słał kobierce pod kopyta albo jak , ubrany w adamaszki , kąpał się w dziegciu , umyślnie kozaczą pogardę dla onych wspaniałych tkanin i ubiorów okazując . Miejsca długo nigdzie nie zagrzał . Czynami jego powodowała fantazja . Czasem przybywszy do Czehryna , Czerkas lub Perejasławia hulał na śmierć z innymi Zaporożcami , czasem żył jak mnich , do ludzi nie gadał , w stepy uciekał . To znów otaczał się ślepcami , których grania i pieśni po całych dniach słuchał , a samych złotem obrzucał . Między szlachtą umiał być dwornym kawalerem , między Kozaki najdzikszym Kozakiem , między rycerzami rycerzem , między łupieżcami łupieżcą . Niektórzy mieli go za szalonego , bo też i była to dusza nieokiełznana i rozszalała . Dlaczego na świecie żył i czego chciał , dokąd dążył , komu służył — sam nie wiedział . Służył stepom , wichrom , wojnie , miłości i własnej fantazji . Ta właśnie fantazja wyróżniała go od innych watażków grubianów i od całej rzeszy rozbójniczej , która tylko grabież miała na celu i której za jedno było grabić Tatarów czy swoich . Bohun brał łup , ale wolał wojnę od zdobyczy , kochał się w niebezpieczeństwach dla własnego ich uroku ; złotem za pieśni płacił , za sławą gonił , o resztę nie dbał . Ze wszystkich watażków on jeden najlepiej uosabiał Kozaka - rycerza , dlatego też pieśń wybrała go sobie na kochanka , a imię jego rozsławiło się na całej Ukrainie . W ostatnich czasach został podpułkownikiem perejasławskim , ale pułkownikowską władzę sprawował , bo stary Łoboda słabo już trzymał buławę krzepnącą dłonią . Pan Skrzetuski dobrze tedy wiedział , kto był Bohun , a jeśli pytał starej kniahini , czy to Kozak w służbie jej synów , to czynił to przez umyślną pogardę , bo przeczuł w nim wroga , a mimo całej sławy watażki wzburzyła się krew w namiestniku , że Kozak poczynał sobie z nim tak zuchwale . Domyślał się też , że skoro się zaczęło , to się na byle czym nie skończy . Ale cięty to był jak osa człowiek pan Skrzetuski , dufny aż nadto w siebie i również nie cofający się przed niczym , a na niebezpieczeństwa chciwy prawie . Gotów był choćby i zaraz wypuścić konia za Bohunem , ale jechał przy boku kniaziówny . Zresztą wozy minęły już jar i z dala ukazały się światła w Rozłogach . Kurcewicze Bułyhowie był to stary książęcy ród , który się Kurczem pieczętował , od Koriata wywodził , a podobno istotnie szedł od Ruryka . Z dwóch głównych linii jedna siedziała na Litwie , druga na Wołyniu , a na Zadnieprze przeniósł się dopiero kniaź Wasyl , jeden z licznych potomków linii wołyńskiej , który , ubogim będąc , nie chciał wśród możnych krewnych zostawać i wszedł na służbę księcia Michała Wiśniowieckiego , ojca przesławnego „ Jaremy ” . Okrywszy się sławą w tej służbie i znaczne posługi rycerskie księciu oddawszy , otrzymał od tegoż w dziedzictwo Krasne Rozłogi , które potem dla wielkiej mnogości wilków Wilczymi Rozłogami przezwano , i stale w nich osiadł . W roku 1629 , przeszedłszy na obrządek łaciński , ożenił się z Rahozianką , panną z zacnego domu szlacheckiego , któren się z Wołoszczyzny wywodził . Z małżeństwa tego w rok później przyszła na świat córka Helena ; matka umarła przy jej urodzeniu , książę Wasyl zaś , nie myśląc już o powtórnym ożenku , oddał się całkiem gospodarstwu i wychowaniu jedynaczki . Był to człowiek wielkiego charakteru i niepospolitej cnoty . Dorobiwszy się dość szybko średniej fortuny pomyślał zaraz o starszym swym bracie Konstantynie , który na Wołyniu w biedzie został i odepchnięty od możnej rodziny , zmuszony był chodzić po dzierżawach . Tego wraz z żoną i pięcioma synami do Rozłogów sprowadził i każdym kawałkiem chleba się z nimi dzielił . W ten sposób obaj Kurcewicze żyli w spokoju aż do końca 1634 roku , w którym Wasyl z królem Władysławem pod Smoleńsk ruszył . Tam to zaszedł ów nieszczęsny wypadek , który zgubę jego spowodował . W obozie królewskim przejęto list pisany do Szehina , podpisany nazwiskiem kniazia i przypieczętowany Kurczem . Tak jawny dowód zdrady ze strony rycerza , który aż dotąd nieskazitelnej sławy używał , zdumiał i przeraził wszystkich . Na próżno Wasyl świadczył się Bogiem , że ni ręka , ni podpis na liście nie są jego — herb Kurcz na pieczęci usuwał wszelkie wątpliwości , w zgubienie zaś sygnetu , czym się kniaź tłumaczył , nikt wierzyć nie chciał — ostatecznie nieszczęśliwy kniaź , pro crimine perduelionis skazany na utratę czci i gardła , musiał się ucieczką salwować . Przybywszy nocą do Rozłogów , zaklął brata Konstantyna na wszystkie świętości , by jak ojciec opiekował się jego córką — i odjechał na zawsze . Mówiono , że raz jeszcze z Baru pisał list do księcia Jeremiego z prośbą , by nie odejmował kawałka chleba Helenie i spokojnie ją w Rozłogach na opiece Konstantyna zostawił ; potem głos o nim zaginął . Były wieści , że zmarł zaraz , to że przystał do cesarskich i zginął na wojnie w Niemczech — ale któż mógł co wiedzieć na pewno ? Musiał zginąć , skoro się więcej o córkę nie pytał . Wkrótce przestano o nim mówić , a przypomniano go sobie dopiero , gdy wyszła na jaw jego niewinność . Niejaki Kupcewicz , Witebszczanin , umierając zeznał , jako on pisał pod Smoleńskiem list do Szehina i znalezionym w obozie sygnetem go przypieczętował . Wobec takiego świadectwa żałość i konsternacja ogarnęła wszystkie serca . Wyrok został zmieniony , imię księcia Wasyla do sławy przywrócone , ale dla niego samego nagroda za mękę przyszła za późno . Co do Rozłogów , to Jeremi nie myślał ich zagarniać , bo Wiśniowieccy , znając lepiej Wasyla , nigdy o jego winie nie byli zupełnie przekonani . Mógł by on był nawet zostać i drwić z wyroku pod ich potężną opieką i jeżeli uszedł , to dlatego , że niesławy znieść nie umiał . Helena chowała się więc spokojnie w Rozłogach pod czułą opieką stryja — i dopiero po jego śmierci zaczęły się dla niej ciężkie czasy . Żona Konstantyna , z rodziny wątpliwego pochodzenia , była to kobieta surowa , popędliwa a energiczna , którą mąż jeden utrzymać w ryzie umiał . Po jego śmierci zagarnęła w żelazne ręce rządy w Rozłogach . Służba drżała przed nią — dworzyszczowi bali się jej jak ognia , sąsiadom dała się wkrótce we znaki . W trzecim roku swych rządów po dwakroć zbrojno najeżdżała Siwińskich w Browarkach , sama przebrana po męsku , konno przywodząc czeladzi i najętym Kozakom . Gdy raz pułki księcia Jeremiego pogromiły watahę Tatarów swawolącą koło Siedmiu Mogił , kniahini na czele swoich ludzi zniosła ze szczętem kupę niedobitków , która się aż pod Rozłogi zapędziła . W Rozłogach też usadowiła się na dobre i poczęła je uważać za swoją i swoich synów własność . Synów tych kochała jak wilczyca młode , ale sama będąc prostaczką , nie pomyślała o przystojnym dla nich wychowaniu . Mnich greckiego obrządku , sprowadzony z Kijowa , wyuczył ich czytać i pisać — na czym też skończyła się edukacja . A przecie niedaleko były Łubnie , a w nich dwór książęcy , na którym by młodzi kniaziowie mogli nabrać poloru , wyćwiczyć się w kancelarii w sprawach publicznych lub — zaciągnąwszy się pod chorągwie — w szkole rycerskiej . Kniahini miała wszelako swoje powody , dla których nie oddawała ich do Łubniów . A nużby książę Jeremi przypomniał sobie , czyje są Rozłogi , i wejrzał w opiekę nad Heleną albo sam dla pamięci Wasyla tę opiekę chciał sprawować ? Przyszło by chyba wówczas wynosić się z Rozłogów — wolała więc kniahini , by w Łubniach zapomniano , że jacy Kurcewicze żyją na świecie . Ale też za to młodzi kniaziowie hodowali się wpół dziko i więcej po kozacku niż po szlachecku . Pacholętami jeszcze będąc , brali udział w poswarkach starej kniahini , w zajazdach na Siwińskich , w wyprawach na kupy tatarskie . Czując wrodzony wstręt do książek i pisma , po całych dniach strzelali z łuków lub wprawiali ręce we władanie kiścieniami , szablą , w rzucanie arkanów . Nie zajmowali się nawet i gospodarstwem , bo go nie puszczała z rąk matka . I żal było patrzeć na tych potomków znakomitego rodu , w których żyłach płynęła krew książęca , ale których obyczaje były surowe i grube , a umysły i zatwardziałe serca przypominały step nieuprawny . Tymczasem powyrastali jak dęby ; wiedząc wszelako to do siebie , iż są prostakami , wstydzili się żyć ze szlachtą , a natomiast milszym im było towarzystwo dzikich watażków kozackich . Wcześnie też weszli w komitywę z Niżem , gdzie ich za towarzyszów uważano . Czasem po pół roku i więcej siedzieli na Siczy ; chodzili na „ przemysł ” z Kozakami , brali udział w wyprawach na Turków i Tatarów , które w końcu stały się głównym i ulubionym ich zajęciem . Matka nie sprzeciwiała się temu , bo często przywozili zdobycz obfitą . Wszelako na jednej z takich wypraw najstarszy Wasyl dostał się w ręce pogańskie . Bracia przy pomocy Bohuna i jego Zaporożców odbili go wprawdzie , ale z wykapanymi oczami . Od tej pory ten w domu siedzieć musiał ; a jako dawniej był najdzikszy , tak potem złagodniał bardzo i w rozmyślaniach a nabożeństwie się zatopił . Młodzi prowadzili dalej wojenne rzemiosło , które w końcu przydomek kniaziów - Kozaków im zjednało . Dość też było spojrzeć na Rozłogi - Siromachy , by odgadnąć , jacy w nich ludzie mieszkali . Gdy poseł i pan Skrzetuski zajechali przez bramę ze swymi wozami , ujrzeli nie dwór , ale raczej obszerną szopę z ogromnych bierwion dębowych zbitą , z wąskimi , podobnymi do strzelnic oknami . Mieszkania dla czeladzi i kozaków , stajnie , spichlerze i lamusy przytykały do tego dworu bezpośrednio tworząc budowę nieforemną , z wielu to wyższych , to niższych części złożoną , na zewnątrz tak ubogą i prostacką , że gdyby nie światła w oknach , trudno by ją za mieszkanie ludzi poczytać . Na majdanie przed domem widać było dwa żurawie studzienne , bliżej bramy słup z kołem na szczycie , na którym siadywał niedźwiedź chowany . Brama potężna , z takichże bierwion dębowych , dawała przejście na majdan , który cały był otoczony rowem i palisadą . Widocznie było to miejsce obronne , przeciw napadom i zajazdom zabezpieczone . We wszystkim też przypominało kresową pałankę kozacką , a lubo większość siedzib szlacheckich na kresach takiego , a nie innego była pokroju , ta przecie bardziej jeszcze od innych wyglądała na jakieś drapieżne gniazdo . Czeladź , która naprzeciw gości wyszła z pochodniami , podobniejsza była do zbójów niż do ludzi służbowych . Wielkie psy na majdanie targały za łańcuchy , jakby chciały się urwać i rzucić na przybyłych , ze stajen dobywało się rżenie koni , młodzi Bułyhowie wraz z matką poczęli wołać na służbę , rozkazywać jej i przeklinać . Wśród takiego harmidru goście weszli do środka domu , ale tu dopiero pan Rozwan Ursu , który widząc poprzednio dzikość i mizerię siedliska , prawie żałował , iż się dał zaprosić na nocleg , zdumiał prawdziwie na widok tego , co ujrzały jego oczy . Wnętrze domu zgoła nie odpowiadało jego lichym zewnętrznym pozorom . Najprzód weszli do obszernej sieni , której ściany całkiem prawie pokryte były zbroją , orężem i skórami dzikich zwierząt . W dwóch ogromnych grubach paliły się kłody drzewa , a przy jasnym ich blasku widać było bogate rzędy końskie , błyszczące pancerze , karaceny tureckie , na których tu i ówdzie świeciły drogie kamienie , druciane koszulki ze złoconymi guzami na spięciach , półpancerze , nabrzuszniki , ryngrafy , stalowe harnasze wielkiej ceny , hełmy polskie i tureckie oraz misiurki z wierzchami od srebra . Na przeciwległej ścianie wisiały tarcze , których już nie używano w wieku ówczesnym ; obok nich kopie polskie i dziryty wschodnie ; siecznego oręża też dosyć , od szabli aż do gindżałów i jataganów , których głownie migotały różnymi kolorami jak gwiazdki w blasku ognia . Po kątach zwieszały się wiązki skór lisich , wilczych , niedźwiedzich , kunich i gronostajowych — owoc myślistwa kniaziów . Niżej , wzdłuż ścian , drzemały na obręczach jastrzębie , sokoły i wielkie berkuty sprowadzane z dalekich stepów wschodnich , a używane do pościgu wilków . Z sieni owej goście przeszli do wielkiej gościnnej komnaty . I tu na kominie z okapem palił się rzęsisty ogień . W komnacie tej większy był jeszcze przepych niż w sieni . Gołe belki w ścianach pookrywane były makatami , na podłodze rozścielały się przepyszne wschodnie kobierce . W pośrodku stał długi stół na krzyżowych nogach , sklecony z prostych desek , na nim zaś roztruchany całe złocone lub rznięte ze szkła weneckiego .