Henryk Sienkiewicz Rodzina Połanieckich Była godzina pierwsza po północy , gdy Połaniecki zbliżał się do dworu w Krzemieniu . Za swoich dziecinnych lat był on dwukrotnie w tej wsi , dokąd jego matka , daleka krewna pierwszej żony dzisiejszego właściciela Krzemienia , woziła go na wakacye . Połaniecki usiłował teraz przypomnieć sobie tę miejscowość , ale przychodziło mu to z trudnością . Po nocy , przy księżycu , wszystko brało kształty odmienne . Nad zaroślami , łąkami i grudzią leżał nizko biały tuman , zmieniając całą okolicę w bezbrzeżne jezioro , które to złudzenie powiększały jeszcze odzywające się w tumanie chóry żab . Noc była lipcowa , bardzo pogodna i oświecona pełnią . Chwilami , gdy żaby milkły , słychać było derkacze , grające po rosie , a czasem z daleka , od błotnistych stawów , ukrytych za olszynami , odzywał się , jakby z pod ziemi , głos bąka . Połaniecki nie mógł się oprzeć urokowi tej nocy . Była mu ona jakaś swoja i tę swojskość odczuwał tem lepiej , że dawniej nieczęsto bywał w kraju , a dopiero przed dwoma laty powrócił na stałe z za granicy , gdzie spędził pierwszą młodość , a później zajmował się sprawami handlowemi . Teraz , gdy wjeżdżał do tej śpiącej wioski , przypomniało mu się także własne dzieciństwo , pamiętne ze względu na matkę , która od pięciu lat nie żyła , i dlatego , że przykrości i troski tego dzieciństwa , w porównaniu do dzisiejszych , wydawały się zupełnie błahe . Bryczka wtoczyła się nakoniec do wsi , którą poczynał krzyż , stojący na wydmie . Pochylił się on już bardzo i groził upadkiem . Połaniecki pamiętał go dlatego , że w swoim czasie pochowano pod tą wydmą wisielca , którego znaleziono na gałęzi w poblizkim lesie , a potem ludzie bali się tamtędy nocą przechodzić . Za figurą poczynały się pierwsze chaty . Ale ludzie już spali . W żadnem oknie nie było światła . Jak okiem sięgnąć , połyskiwały tylko na nocnem tle nieba oświecone księżycem dachy chałup , które w tym blasku wydawały się srebrne i siwe . Niektóre chałupy były umazane wapnem i świeciły jasno - zielono , inne , ukryte w sadkach wiśniowych , w gąszczu słoneczników lub tyczkowej fasoli , zaledwie wychylały się z cienia . Po podwórkach szczekały psy , ale jakby przez sen , dając wtór rzechotaniu żab , graniu derkaczy , bąków i tym wszystkim wołaniom , któremi odzywa się letnia noc , a które potęgują jeszcze wrażenie ciszy . Bryczka , posuwając się zwolna sypką , piaszczystą drogą , wtoczyła się nakoniec w ciemną aleję , popstrzoną tylko tu i owdzie światłem , wdzierającem się przez liście . Na końcu tej alei poświstywali stróże nocni . Przy ujściu bielił się dwór , w którym kilka okien było oświeconych . Gdy bryczka zaturkotała przed gankiem , z domu wybiegł służący chłopak , który począł pomagać Połanieckiemu przy wysiadaniu , a oprócz tego zbliżył się stróż nocny i dwa białe psy , widocznie bardzo młode i łagodne , gdyż , zamiast szczekać , jęły łasić się , wspinać się na gościa i okazywać z jego przybycia radość tak wielką , iż stróż musiał miarkować jej wylew za pomocą kija . Chłopak zdjął z bryczki rzeczy Połanieckiego , on sam zaś znalazł się po chwili w jadalnym pokoju , gdzie czekała na niego herbata . Przy jednej ścianie stał orzechowy kredens , obok zegar z wielkiemi wagami i kukułką , z drugiej strony dwa liche portrety kobiece w strojach z ośmnastego wieku , na środku zaś stół , nakryty białą serwetą , otoczony krzesłami o wysokich poręczach . Pokój ten , oświecony jasno , pełen pary , unoszącej się z samowara , wyglądał dość gościnnie i wesoło . Połaniecki począł przechadzać się wzdłuż stołu , ale skrzypienie własnych butów raziło go w tej ciszy , poszedł więc ku oknu i patrzał przez szyby na oświecone księżycem podwórze , po którem te same dwa białe psy , które witały go z takiem wylaniem , goniły się teraz ze sobą . Po niejakim czasie drzwi przyległego pokoju otworzyły się i weszła młoda osoba , w której Połaniecki domyślił się córki właściciela Krzemienia , urodzonej z drugiej jego żony . Na jej widok wyszedł więc z framugi okna i , zbliżywszy się w swoich skrzypiących butach do stołu , skłonił się i powiedział swoje nazwisko . Panna wyciągnęła do niego rękę i rzekła : — Wiedzieli śmy z depeszy o pańskim przyjeździe . Tatko trochę chory i musiał się położyć , ale jutro rad będzie pana zobaczyć . — Nie moja wina , żem przyjechał tak późno — odpowiedział Połaniecki — pociąg przychodzi dopiero o jedenastej do Czerniowa . — A z Czerniowa jeszcze dwie mile do Krzemienia . Mówił mi ojciec , że pan tu nie pierwszy raz . — Przyjeżdżał em tu z matką , gdy pani nie było jeszcze na świecie . — Wiem . Pan jest krewny ojca . — Ja jestem krewny pierwszej żony pana Pławickiego . — Ojciec bardzo ceni związki rodzinne , choćby najdalsze — odrzekła panna . I zaczęła nalewać herbatę , odganiając od czasu do czasu drugą ręką parę , która , podnosząc się z samowaru , przesłaniała jej oczy . Gdy rozmowa się przerwała , słychać było tylko tyk zegara . Połaniecki , którego interesowały młode kobiety , przypatrywał się pannie Pławickiej . Była to osoba średniego wzrostu , dość wysmukła ; włosy miała ciemne , twarz łagodną , ale jakby zgaszoną , płeć nieco opaloną od słońca , oczy niebieskie i prześliczne usta . Wogóle była to twarz kobiety spokojnej i delikatnej . Połaniecki , któremu nie wydała się brzydka , ale też nie wydała się piękna , myślał jednak , że jest dość miła , że może być dobra i że pod tą powierzchownością niezbyt świetną może posiadać mnóstwo tych rozmaitych przymiotów , które posiadają zwykle wiejskie panny . Jakkolwiek był młody , życie nauczyło go jednej prawdy , że kobiety , przy bliższem poznaniu , wogóle zyskują , mężczyźni wogóle tracą . Słyszał także o pannie Pławickiej , że całe gospodarstwo w Krzemieniu , prawie zresztą zrujnowane , polega na jej głowie , i że to jest jedna z najbardziej zapracowanych istot na świecie . Otóż w stosunku do tych kłopotów , które musiały ją obarczać , wydała mu się spokojną i pogodną . Prócz tego pomyślał , że zapewne jej się spać chce . Widać to było nawet po jej oczach , mrużących się mimowoli pod światłem wiszącej lampy . Egzamin był by wypadł wogóle na jej korzyść , gdyby nie to , że rozmowa z nią szła trochę trudno . Ale tłómaczyło się to tem , że się widzieli po raz pierwszy w życiu . Przyjmowała go przytem sama , co dla młodej panny mogło być kłopotliwe . Nakoniec wiedziała , że Połaniecki przyjechał do nich nie w odwiedziny , ale po pieniądze . Tak było w istocie . Matka jego oddała przed bardzo dawnym czasem dwadzieścia kilka tysięcy rubli na hipotekę Krzemienia , które Połaniecki chciał teraz odebrać , raz dlatego , że zalegano bardzo z procentami , a powtóre , że , będąc wspólnikiem domu handlowego w Warszawie , wszedł w rozmaite interesa i potrzebował kapitału . Z góry też obiecał sobie nie czynić żadnych ustępstw i swoje koniecznie odzyskać . W tego rodzaju sprawach chodziło mu zawsze o to , by okazać się człowiekiem nieugiętym . Nie był on nim może z natury , ale uczynił sobie z nieugiętości zasadę , a zarazem sprawę miłości własnej . Skutkiem tego często przesadzał , jak czynią zawsze ludzie , którzy coś w siebie wmawiają . I teraz więc , patrząc na tę pannę miłą , ale widocznie senną , powtarzał sobie wbrew współczuciu , które się w nim budziło : — Wszystko to dobrze , ale musicie zapłacić . Po chwili rzekł : — Słyszał em , że pani wszystkiem się tu zajmuje : czy pani lubi gospodarstwo ? — Lubię bardzo Krzemień — odpowiedziała . — I ja lubił em Krzemień , gdy był em chłopcem . Ale gospodarzyćbym w nim nie chciał … Takie trudne warunki … — Trudne , trudne … Robimy też , co w naszej mocy . — To jest , pani robi , co w pani mocy . — Pomagam ojcu , który często jest cierpiący . — Ja się na tych rzeczach nie znam , ale z tego , co widzę i słyszę , wnoszę , że większa część rolników nie może liczyć na przyszłość . — Liczymy na Opatrzność … — To wolno , ale wierzycieli nie można do niej odsyłać . Twarz panny Pławickiej pokryła się rumieńcem — i nastała chwila kłopotliwego milczenia . A Połaniecki powiedział sobie : — Skoroś zaczął , to idź dalej . I rzekł : — Pani pozwoli sobie wyjaśnić cel mego przybycia . Panna spojrzała na niego wzrokiem , w którym Połaniecki mógł wyczytać : „ Dopieroś przyjechał , godzina jest późna , ja ledwie żyję ze zmęczenia — że też najprostsza delikatność nie wstrzymała cię od rozpoczęcia takiej rozmowy ” . Głośno zaś odrzekła : — Ja wiem , dlaczego pan przyjechał , ale może będzie lepiej , gdy pan z ojcem o tem pomówi . — Dobrze ; przepraszam panią — odrzekł Połaniecki . — To ja przepraszam pana . Ludzie mają prawo dopominać się o swoje i ja jestem do tego przyzwyczajona . Ale dziś jest sobota ; w sobotę ma się tyle roboty . Zresztą w tego rodzaju sprawach , pojmuje pan … Czasem , gdy przyjeżdżają żydzi , układam się sama … Ale tym razem wolała by m , żeby pan mówił z papą . Będzie nam obojgu łatwiej . — Więc do jutra — rzekł Połaniecki , któremu zabrakło odwagi do powiedzenia , że w sprawach pieniężnych chce być traktowany , jak żyd . — Może pan pozwoli jeszcze herbaty ? — Nie ; dziękuję . Dobranoc pani . I , wstawszy , wyciągnął rękę ; panna zaś podała mu swoją daleko mniej serdecznie , niż na powitanie , tak , że dotknął zaledwie końców jej palców . Odchodząc , rzekła : — Służący wskaże panu pokój … I Połaniecki został sam . Czuł pewien niesmak i był niezadowolony z siebie , choć nie chciał wewnętrznie tego przyznać . Począł nawet wmawiać w siebie , że dobrze zrobił , gdyż przyjechał tu nie dla prawienia grzeczności , ale po pieniądze . Co mu panna Pławicka ? Ani go grzeje , ani ziębi . Jeśli go będzie miała za gbura , to tem lepiej , bo zwykle tak się dzieje , że im wierzyciel jest bardziej przykry , tem się go starają spłacić prędzej . Ale niesmak silniejszy był od tego rozumowania , albowiem jakiś głos szeptał Połanieckiemu , że tym razem nie chodziło tylko o dobre wychowanie , ale trochę o litość nad zmęczoną kobietą . Odczuwał przytem , że , postępując tak obcesowo , czyni zadość swej pozie , nie swemu sercu , ani swym wrodzonym instynktom . Był zły także i na pannę Pławicką , tem bardziej , że mu się podobała . Jak w tej uśpionej wiosce , jak w tej nocy księżycowej , tak i w tej pannie znalazł coś swojskiego , czego napróżno szukał w kobietach zagranicznych , a co wzruszało go więcej , niż się spodziewał . Ale ludzie wstydzą się często uczuć bardzo dobrych . Połaniecki wstydził się często wzruszeń , więc postanowił być nieubłaganym i przycisnąć nazajutrz starego Pławickiego z pominięciem wszelkich względów . Tymczasem chłopak zaprowadził go do sypialni . Połaniecki odprawił go zaraz i został sam . Był to ten sam pokój , który mu dawano , gdy za życia pierwszej żony pana Pławickiego przyjeżdżał do nich z matką . Więc wspomnienia opadły go znowu . Okna wychodziły na ogród , za którym był staw ; w wodzie przeglądał się księżyc — i staw widać było lepiej , niż za dawnych czasów , bo wówczas przesłaniał go wielki stary jesion , który musiała złamać burza , gdyż w tem miejscu sterczał tylko pień ze świeżem odłamaniem na wierzchu . Światło księżyca zdawało się zbierać na tem odłamaniu , które też błyszczało bardzo mocno . Wszystko to razem czyniło wrażenie ogromnego spokoju . Połaniecki , który żył w mieście wśród zajęć handlowych , zatem w ustawicznem natężeniu władz umysłowych i fizycznych , a zarazem w ustawicznym niepokoju , mimowoli odczuwał ten nastrój otaczającej go wsi , tak , jak się odczuwa ciepłą kąpiel po wielkim trudzie . Wnikała w niego ulga . Próbował myśleć o swoich sprawach , o tem , jak się one obrócą , czy dadzą straty , czy zyski , wreszcie o swoim wspólniku Bigielu , i o tem , jak on załatwi rozmaite interesa podczas jego niebytności — ale nie mógł . Natomiast zaczął myśleć o pannie Pławickiej . Osoba jej , jakkolwiek uczyniła na nim dobre wrażenie , była mu obojętną , choćby dlatego , że dopiero co ją poznał . Ale zajęła go , jako typ . Miał lat trzydzieści kilka , był zatem w wieku , w którym instynkt z siłą niemal nieubłaganą popycha mężczyznę do założenia ogniska domowego , pojęcia żony i stworzenia rodziny . Największy pesymizm jest bezsilny wobec tego instynktu ; nie broni od niego ani artyzm , ani żadne zadania życiowe . Skutkiem tego żenią się mizantropi , pomimo swej filozofii , artyści , pomimo sztuki , jak również wszyscy tacy ludzie , którzy twierdzą , że swoim celom oddają nie pół , ale całą duszę . Wyjątki potwierdzają zasadę , że ogół nie może żyć konwencyonalnem kłamstwem i płynąć przeciw prądom natury . Po większej części nie żenią się tylko ci , którym do małżeństwa stanęła na przeszkodzie ta sama siła , która małżeństwa tworzy , to jest ci , których miłość zawiodła . Stąd starokawalerstwo , jeśli nie zawsze to najczęściej , jest ukrytą tragedyą . Połaniecki nie był ani mizantropem , ani też człowiekiem , wygłaszającym przeciwne małżeństwu teorye . Przeciwnie : chciał się ożenić i był przekonany , że powinien to uczynić . Czuł , że przyszedł na niego czas , więc szukał naokół siebie kobiety . Z tego wypływało to ogromne zajęcie , jakie budziły w nim kobiety , a zwłaszcza panny . Jakkolwiek spędził kilka lat we Francyi i w Belgii , nie szukał miłości u mężatek , chyba u nazbyt łatwych . Był to człowiek żywy i czynny , który utrzymywał , że romansować z mężatkami mogą tylko próżniacy , i że wogóle obleganie cudzych żon jest możliwe tam , gdzie ludzie mają bardzo wiele pieniędzy , mało uczciwości , a nic do roboty , zatem w społeczeństwach , gdzie istnieje cała klasa od dawna zbogacona i pogrążona w wytwornej bezczynności towarzyskiego a zarazem i szelmowskiego życia . On sam był istotnie bardzo zajęty , że zaś kochać chciał po to , by się ożenić , więc tylko panny budziły w nim zarówno psychiczne , jak i fizyczne zaciekawienie . Gdy spotykał jaką na swej drodze , przedewszystkiem i od pierwszej chwili zadawał sobie pytanie : „ Czyby nie ta ? ” — albo przynajmniej : „ Czyby nie taka ? ” Obecnie myśli jego kręciły się w podobny sposób koło panny Pławickiej . Poprzednio słyszał o niej wiele od jej krewnej , zamieszkałej w Warszawie — i słyszał rzeczy dobre , a nawet wzruszające . Obecnie jej cicha , łagodna twarz stawała mu przed oczyma . Przypomniał sobie jej ręce , bardzo ładne , o długich palcach , choć nieco opalone ; jej ciemno - niebieskie oczy , oraz małe , czarne znamię , które miała nad ustami . Podobał mu się także jej głos . Przytem , jakkolwiek powtarzał sobie przyrzeczenie , że nie poczyni żadnych ustępstw i musi swoje odebrać , jednakże zły był na los , który przyprowadził go do Krzemienia , jako wierzyciela . Mówiąc do siebie językiem kupieckim , powtarzał w duchu : gatunek jest dobry — ale nie będę „ reflektował ” — bom nie po to przyjechał . Jednakże „ reflektował ” i to tak dalece , że rozebrawszy się i położywszy , długi czas nie mógł zasnąć . Koguty poczęły piać , szyby blednieć i zielenieć , on zaś widział jeszcze pod zamkniętemi powiekami pogodne czoło panny Pławickiej , jej znamię nad ustami i ręce , nalewające herbatę . Potem , gdy już sen począł go morzyć , zdawało mu się , że trzyma te ręce w swoich i przyciąga je ku sobie . Nazajutrz zbudził się późno i , przypomniawszy sobie pannę Pławicką , pomyślał : „ Aha ! to ona tak wygląda ! ” Właściwie zbudził go chłopak , który przyniósł mu kawę i wziął do czyszczenia rzeczy . Gdy z niemi powrócił , Połaniecki spytał go , czy niema w domu zwyczaju schodzić się w jadalnym pokoju na śniadanie . — Nie — odpowiedział chłopak — bo panienka rano wstaje , a starszy pan śpi do późna . — A panienka wstała ? — Panienka w kościele . — Prawda : dziś niedziela . A panienka nie jeździ ze starszym panem ? — Nie ; starszy pan jeździ na sumę , a potem idzie do kanonika , więc panienka woli jeździć na ranną mszę . — Co państwo w niedzielę porabiają ? — Siedzą w domu . Na obiad przyjeżdża pan Gątowski . Tego Gątowskiego Połaniecki znał małym chłopcem . Za owych czasów przezywał go „ niedźwiadkiem ” , był to bowiem chłopak tłusty , niezgrabny i mrukliwy . Służący objaśnił , że ojciec pana Gątowskiego umarł od lat sześciu i młody sam gospodarzy w sąsiednim Jałbrzykowie . — I przyjeżdża tu co niedziela ? — spytał Połaniecki . — Czasem i w powszedni dzień wieczorem . — Konkurent ! — pomyślał Połaniecki . Po chwili spytał : — Starszy pan wstał już ? — Musiał pan dzwonić , bo Józef poszedł do pana . — Jaki Józef ? — Kamerdyner . — A ty czem jesteś ? — Ja jemu do pomocy . — Idź-że się spytać , kiedy można będzie widzieć się z panem . Chłopak wyszedł i po chwili wrócił . — Starszy pan kazał powiedzieć , że jak się ubierze , to poprosi . — Dobrze . Chłopak wyszedł ; Połaniecki został sam i czekał , a raczej nudził się dość długo . Wreszcie zaczęło mu braknąć cierpliwości i chciał już wyjść do ogrodu , gdy ów Józef przyszedł mu oznajmić , że starszy pan prosi . I przez sień poprowadził go do pokoju , leżącego z drugiej strony domu . Połaniecki wszedł i w pierwszej minucie nie poznał pana Pławickiego . Pamiętał go mężczyzną w sile wieku i nader pięknym , obecnie stał przed nim człowiek stary , z twarzą pomarszczoną , jak pieczone jabłko , której małe , uczernione wąsiki próżno usiłowały nadać pozór młodości . Tak one , jak również czarna , zaczesana z boku czupryna , oznaczały tylko niewygasłe dotąd pretensye . Lecz pan Pławicki otworzył ramiona : — Stach ! Jak się masz , drogi chłopcze ! Chodź tu ! I , wskazawszy na swą białą kamizelkę , objął głowę Połanieckiego i przycisnął ją do piersi , która poruszała się szybkim oddechem . Uścisk trwał przez czas długi , a nawet dla Połanieckiego mocno za długi ; wreszcie pan Pławicki rzekł : — Niechże ci się przypatrzę . Wykapana Anna , wykapana Anna ! Moja biedna , kochana Anna ! I pan Pławicki zaszlochał , następnie otarł serdecznym palcem prawą powiekę , na której zresztą nie było łzy — i powtórzył : — Wykapana Anna ! … Twoja matka była zawsze dla mnie najlepszą i najżyczliwszą krewną . Połaniecki stał przed nim zmieszany , oraz nieco odurzony i przyjęciem , jakiego się nie spodziewał , i zapachem fiksatuaru , pudru i różnych perfum , któremi pachniały twarz , wąsy i kamizelka pana Pławickiego . — Jak się wujaszek ma ? — spytał wreszcie , sądząc , że ten tytuł , jaki zresztą dawał w latach dziecinnych panu Pławickiemu , będzie najlepiej odpowiadał uroczystemu nastrojowi przyjęcia . — Jak się mam ? — powtórzył pan Pławicki — nie długo mi już ! nie długo ! Ale właśnie dlatego witam cię tem serdeczniej w moim domu … po ojcowsku ! … I jeśli błogosławieństwo człowieka , stojącego nad grobem , a zarazem najstarszego członka rodziny , ma w twoich oczach jaką cenę , to ci je daję . I , chwyciwszy powtórnie za głowę Połanieckiego , ucałował ją i przeżegnał . Młody człowiek zmieszał się jeszcze bardziej i na twarzy jego odbił się przymus . Matka jego była krewną i przyjaciółką pierwszej żony pana Pławickiego . Z nim samym nie łączyły jej nigdy , o ile pamiętał , serdeczniejsze stosunki , więc ta uroczystość przyjęcia , do której jednak mimowoli musiał się dostrajać , była mu ogromnie przykra . Sam Połaniecki nie miał najmniejszych uczuć rodzinnych dla pana Pławickiego , więc myślał w duchu : „ Ta małpa błogosławi mnie , zamiast gadać o pieniądzach ” — i chwyciła go pewna złość , która mogła mu być pomocną do postawienia jasno rzeczy . Tymczasem pan Pławicki rzekł : — Siadaj teraz , drogi chłopcze , i bądź , jak u siebie . Połaniecki siadł i zaczął mówić : — Kochany wuju , bardzo mi jest przyjemnie wuja odwiedzić ; był by m to pewnie zrobił , nawet nie mając interesu , ale wuj wie , że przyjechał em także w tej sprawie , którą moja matka … Tu pan Pławicki położył mu nagle rękę na kolanie : — A kawę pił eś ? — spytał . — Pił em — odpowiedział zbity z tropu Połaniecki . — Bo to Marynia rano wyjeżdża do kościoła . Przepraszam cię także , żem ci nie odstąpił mego pokoju , ale ja , stary , przyzwyczaił em się tu spać . To moje gniazdo … To rzekłszy , okrągłym ruchem ręki wskazał na pokój . Połaniecki powiódł mimowoli oczyma za ruchem ręki . Niegdyś ten pokój był dla niego ustawiczną pokusą , wisiała w nim bowiem broń pana Pławickiego . Od dawnych czasów zmieniło się w nim tylko obicie , które teraz było różowe , przedstawiające w nieskończonej ilości kwadratów młode pasterki , ubrane à la Watteau i łowiące ryby na wędkę . W oknie stała tualeta , biało nakryta , z lustrem w srebrnych ramach , zastawiona mnóstwem słoików , pudełek , flaszeczek , szczotek , grzebieni , pilniczków do paznokci i t . d . Obok , w kącie , fajczarnia — z bursztynowemi głowami cybuchów ; na ścianie , nad kanapką , dzicza głowa , pod nią dwie dubeltówki , torba , trąbki , i wogóle przybory myśliwskie ; w głębi stół z papierami , dębowe półeczki z pewną ilością książek , wszędy pełno gratów , mniej więcej potrzebnych i ładnych , zwiastujących jednak , że mieszkaniec tego pokoju jest osią , naokoło której obraca się wszystko w domu , i że sam o siebie dba wielce . Jednem słowem , był to pokój starego kawalera i egoisty , pełnego drobiazgowej troskliwości o swą wygodę i pełnego pretensyi . Połaniecki nie potrzebował też wiele domyślności , by odgadnąć , że pan Pławicki za nic i dla nikogo nie odstąpił by swego pokoju . Lecz gościnny gospodarz pytał dalej : — Było ci tam dosyć wygodnie ? Jak spędził eś noc ? — Dziękuję ; doskonale : wstał em późno . — Z tydzień jaki przecie u mnie zabawisz . Połaniecki , który był bardzo żywy , podskoczył na krześle . — Chyba wuj wie , że ja mam interesa w Warszawie i wspólnika , który sam jeden pilnuje teraz całej roboty . Dlatego muszę wyjechać jak najwcześniej i pragnął by m dziś jeszcze załatwić sprawę , dla której przyjechał em . Na to pan Pławicki odezwał się z pewną serdeczną powagą : — Nie , mój chłopcze . Dziś jest niedziela , a oprócz tego uczucia rodzinne powinny iść przed interesami . Dziś witam cię i przyjmuję , jako krewnego — jutro , jeśli chcesz , wystąpisz jako wierzyciel . Tak jest . Dziś przyjechał do mnie mój Stach , syn mojej Anny ! Do jutra ! Tak być powinno , Stachu . Mówi ci starszy krewny , który cię kocha i dla którego powinien eś to zrobić … Połaniecki zmarszczył się nieco , ale po chwili odrzekł : — Niechże będzie do jutra . — Teraz przemówiła przez ciebie Anna … Czy palisz fajkę ? — Nie . Palę tylko papierosy . — Wierzaj mi , że źle robisz . Ale mam dla gości i papierosy . Dalszą rozmowę przerwał turkot powozu przed gankiem . — To Marynia przyjechała z rannej mszy — rzekł pan Pławicki . Połaniecki , spojrzawszy w okno , dojrzał różową panienkę w słomianym kapeluszu , wysiadającą z powoziku . — Poznał eś Marynię ? — spytał pan Pławicki . — Miał em przyjemność — wczoraj . — Drogie dziecko . Nie potrzebuję ci mówić , że żyję tylko dla niej … W tej chwili uchyliły się drzwi i młody głos spytał : — Można ? — Można , można : jest tu Stach ! — odpowiedział pan Pławicki . Marynia weszła szybko z kapeluszem , przewieszonym na wstążkach przez ramię , i uściskawszy ojca , podała rękę Połanieckiemu . W różowej , perkalowej sukni wyglądała nadzwyczaj zgrabna i ładna . Było coś w niej z nastroju niedzielnego , a przytem z rzeźwości poranku , który był pogodny i jasny . Włosy miała nieco roztargane przez kapelusz , policzki zarumienione — młodość biła od niej . Połanieckiemu wydała się dziś i weselsza , i ładniejsza , niż była wczoraj . — Suma będzie dziś trochę później — rzekła do ojca — bo kanonik zaraz po rannej mszy pojechał do młyna dysponować Siatkowską . Ona bardzo źle . Ma papa jeszcze z pół godziny czasu . — Dobrze — odrzekł Pławicki — przez ten czas poznacie się bliżej ze Stachem Połanieckim . Mówię ci , wykapana Anna ! Ale tyś jej nigdy nie widziała . Pamiętaj też Maryniu , że on jutro , jeśli zechce , będzie naszym wierzycielem , ale dziś , to tylko krewny i gość . — Dobrze — odpowiedziała panna — będziem mieli wesołą niedzielę . — Pani tak późno poszła spać wczoraj — rzekł Połaniecki — a dziś była na rannej mszy . A ona odrzekła wesoło : — Na rannej mszy bywam ja i kucharz , żeby śmy mieli czas potem pomyśleć o obiedzie . — Zapomniał em wczoraj powiedzieć — rzekł Połaniecki — że przywożę pani ukłony od pani Emilii Chwastowskiej . — Nie widziała m Emilki już półtora roku , ale pisujemy do siebie dość często . Ona ma wyjechać do Reichenhall , dla swojej małej . — Była na wyjezdnem . — A mała jak się ma ? — Na swoje dwanaście lat wyrosła nad miarę i bardzo anemiczna . Nie zdaje się , żeby była bardzo zdrowa . — Pan często bywa u Emilki ? — Dosyć . To prawie jedyna moja znajomość w Warszawie . I przytem bardzo lubię panią Emilię . — Powiedz mi , mój chłopcze — spytał pan Pławicki , biorąc ze stołu parę świeżych rękawiczek i wkładając je do kieszeni na piersiach — czem ty się właściwie zajmujesz w Warszawie ? — Ja jestem tem , co nazywają „ aferzysta ” . Mam dom komisowo - handlowy na spółkę z niejakim Bigielem . Spekuluję na zbożu , na cukrze , czasem na lasach i na czem się da . — Bo ja słyszał em , że ty jesteś inżynier ? — Jestem technik . Ale nie mogł em po powrocie znaleźć zajęcia przy żadnej fabryce i puścił em się na handel , tem bardziej , że miał em i o tem jakie takie pojęcie i że we współce był em już od lat czterech , choć interesa prowadził sam Bigiel . Ale właściwym moim zawodem jest farbiarstwo . — Jak powiadasz ? — spytał pan Pławicki . — Farbiarstwo . — Teraz takie czasy , że trzeba się do wszystkiego brać — rzekł z godnością pan Pławicki . — Nie ja ci to będę brał za złe . Byle zachować dawne uczciwe tradycye rodzinne — żadne zajęcie nie hańbi człowieka . A Połaniecki , któremu na widok panny powrócił dobry humor i którego rozbawiła nagle grandezza pana Pławickiego , pokazał swoje zdrowe zęby w uśmiechu i odpowiedział : — To chwała Bogu . Panna Marynia uśmiechnęła się również i rzekła : — Emilka , która także pana bardzo lubi , pisała mi kiedyś , że pan doskonale prowadzi swoje interesa . — Bo tu tylko z żydami trudno , a zresztą konkurencya łatwa . Ale i z żydami , byle nie wydawać manifestów antysemickich i spokojnie swoje robić , można trafić też do ładu . Co do pani Emilii jednak , ona się tyle zna na interesach , ile jej mała Litka . — Tak , ona nigdy nie była praktyczna . Żeby nie brat męża , pan Teofil Chwastowski , była by straciła cały majątek . Ale pan Teofil bardzo Litkę kocha . — Kto Litki nie kocha ? Ja pierwszy przepadam za nią . To takie dziwne dziecko i takie kochane . Mówię pani , że mam do niej zupełną słabość . A panna Marynia spojrzała uważniej na jego szczerą , żywą twarz i pomyślała : — Musi być trochę raptus , ale ma dobre serce . Pan Pławicki zauważył tymczasem , że czas na sumę i począł się żegnać z panną Marynią tak , jakby wyjeżdżał w kilkumiesięczną podróż , następnie uczynił jej na głowie znak krzyża i wziął kapelusz . Panienka uścisnęła rękę Połanieckiego żywiej , niż przy porannem powitaniu , ten zaś , siadając do powoziku , powtarzał sobie w duchu : — O , mocno ładna ! mocno sympatyczna ! … Za aleją , którą Połaniecki przyjechał dnia wczorajszego , powozik wytoczył się na drogę , gdzieniegdzie tylko wysadzoną staremi i popróchniałemi brzozami , stojącemi w nierównych odstępach . Po jednej stronie ciągnęło się pole kartoflane , po drugiej jeden ogromny łan żyta , z ociężałymi już i pochylonymi kłosami , który zdawał się spać w spokojnem powietrzu i w pełnem świetle słonecznem . Między brzozami przelatywały przed powozem sroki i dudki . W dali widać było , idące ścieżkami przez płową toń zbóż i zanurzone w niej po pachy , dziewki wiejskie , w czerwonych chustkach na głowie , podobne do kwitnących maków . — Dobre żyto — rzekł Połaniecki . — Niezłe . Robi się , co w ludzkich siłach , a co Bóg da , to da . Jesteś młody , mój drogi , więc dam ci jedną przestrogę , która ci się w przyszłości przyda . Zrób zawsze , co do ciebie należy , a resztę zdaj na Pana Boga . On najlepiej wie , czego nam potrzeba . Urodzaj tego roku będzie dobry — i wiedział em to z góry , bo jak mnie ma Bóg czem dotknąć , to mi zsyła znak . — Co takiego ? — spytał ze zdziwieniem Połaniecki . — Za fajczarnią — nie wiem , czy uważał eś , gdzie ona stoi — ile razy ma być coś złego , tyle razy pokazuje mi się mysz przez kilka dni z rzędu . — Musi być dziura w podłodze . — Niema dziury — rzekł , przymykając oczy i potrząsając tajemniczo głową , pan Pławicki . — A żeby kota sprowadzić ? — Nie sprowadzę , bo jeśli taka jest wola Boża , żeby ta mysz była dla mnie znakiem i ostrzeżeniem , to nie chcę iść przeciw tej woli . Otóż tego roku nic mi się nie pokazało . Mówił em to Maryni … Może Bóg zechce w jakikolwiek sposób okazać , że czuwa nad naszą rodziną . Słuchaj , mój drogi : wiem , że ludzie gadają , że jesteśmy zrujnowani , a przynajmniej w bardzo złych interesach . Otóż sam osądź : Krzemień , wraz ze Skokami , z Magierówką i Suchocinem , ma około dwustu pięćdziesięciu włók . Jest tam około sześćdziesięciu tysięcy rubli Towarzystwa — i nic więcej , i około stu tysięcy długów hipotecznych , wraz z twoją sumą . Więc mamy już sto sześćdziesiąt tysięcy . Liczmy teraz tylko po trzy tysiące rubli za włókę , to uczyni siedmset pięćdziesiąt tysięcy — razem : dziewięćset dziesięć tysięcy … — Jakto ? — przerwał ze zdumieniem Połaniecki — to wuj liczysz długi do swego majątku ? — Żeby majątek był nic nie wart , toby mi nikt grosza na niego nie dał , więc muszę doliczyć dług do wartości majątku … A Połaniecki pomyślał : „ Waryat , z którym niema co gadać ” — i słuchał dalej w milczeniu . Pan Pławicki zaś mówił : — Magierówkę chcę rozparcelować . Młyn sprzedam , a w Skokach i Suchocinie mam margiel — i wiesz , na ile go obliczył em ? Na dwa miliony rubli . — Ma wuj kupca ? — Dwa lata temu przyjechał tu niejaki Schaum i rozpatrywał pola . Wprawdzie pojechał , nic nie wspominając o interesie , ale jestem pewny , że wróci . Inaczej , była by mi się pokazała mysz za fajczarnią … — Ha ! niechże wraca . — Wiesz , co mi także przychodzi do głowy . Skoro jesteś „ aferzystą ” , weź ty się do tego interesu . Znajdź sobie tylko wspólników . — To za gruba dla mnie sprawa . — Więc znajdź mi kupca : dam ci dziesięć procent od zysków . — Co panna Marya myśli o tym marglu ? — Marynia , jak to Marynia . Złote dziecko , ale dziecko ! I ona jednak wierzy , że Opatrzność czuwa nad naszą rodziną . — Słyszał em to od niej wczoraj . Tymczasem zaczęli się zbliżać do Wątorów i do leżącego na wzgórzu wśród lip kościoła . Pod wzgórzem stało kilkanaście chłopskich drabiniastych wózków , oraz kilka bryczek i powozików . Pan Pławicki przeżegnał się . — To nasz kościółek , który musisz pamiętać . Wszyscy Pławiccy tu leżą i ja wkrótce będę leżał . Nigdzie nie modlę się lepiej , jak tu . — Widzę , że będzie sporo ludzi — rzekł Połaniecki . — Jest bryczka Gątowskiego , kocz Zazimskich , powozik Jamiszów i kilka innych . Jamiszów musisz także pamiętać . Ona niepospolita kobieta , on , niby wielki agronom i radca , ale safanduła , który nie rozumiał jej nigdy . W tej chwili poczęto dzwonić na wieżyczce kościelnej . — Spostrzegli nas i dzwonią — rzekł pan Pławicki — suma zaraz wyjdzie … Zaprowadzę cię po mszy na grób mojej pierwszej żony ; pomódl się za nią , bo to przecie twoja ciotka … Zacna była kobieta , świeć jej Panie ! Tu pan Pławicki podniósł znów palec , by obetrzeć prawe oko , Połaniecki zaś spytał , chcąc zmienić nastrój rozmowy : — A pani Jamiszowa była kiedyś bardzo piękna ? Czy to ta sama ? Twarz pana Pławickiego rozjaśniła się nagle . Na chwilę wysunął koniec języka z uczernionych wąsików , następnie zaczął klepać Połanieckiego po łydce i rzekł : — Warta jeszcze grzechu , warta , warta ! … Tymczasem zajechali i , obszedłszy kościół , weszli bokiem do zakrystyi , nie chcąc przeciskać się przez tłum . Panie siedziały w bocznych ławkach , tuż przed stallami . Pan Pławicki zajął ławkę kollatorską , w której byli tylko państwo Jamiszowie : on , człowiek , wyglądający bardzo staro , z twarzą inteligentną i zgnębioną , ona , kobieta dobrze pod sześćdziesiąt , ubrana niemal tak , jak panna Marynia , to jest w suknię perkalową i słomiany kapelusz . Pełne grzeczności ukłony , jakie jej począł składać pan Pławicki , i uprzejmy uśmiech , z jakim mu je oddawała , wskazywały , że panują między nimi blizkie i oparte na wzajemnej adoracyi stosunki . Po chwili pani , podniósłszy lornetkę do oczu , zaczęła przyglądać się Połanieckiemu , nie rozumiejąc widocznie , kto mógł panu Pławickiemu towarzyszyć . W tylnej ławce za nimi , jeden z sąsiadów , korzystając z tego , że msza jeszcze nie rozpoczęta , kończył jakieś opowiadanie o polowaniu , powtórzył bowiem kilkakrotnie drugiemu sąsiadowi : „ Moje psy dobrze goniom … ” ; potem obaj przerwali tę rozmowę i zaczęli obmawiać Pławickiego i panią Jamiszową tak głośno , że każde słowo dochodziło do uszu Połanieckiego . Potem wyszedł ksiądz ze mszą . Na widok tej mszy i tego kościółka pamięć Połanieckiego znów wróciła do lat dziecinnych , gdy bywał tu z matką . Mimowoli rodziło się w nim zdziwienie , jak dalece na wsi nic się nie zmienia , prócz ludzi . Jednych składają na księżej grudzi , drudzy się rodzą , ale nowe życie podstawia się w dawne formy , i kto przyjeżdża po długiej niebytności , z daleka , temu się zdaje , że to wszystko , co poprzednio widział , było wczoraj . Kościół był ten sam ; nawa była równie pełna płowych głów chłopskich , szarych sukman , czerwonych i żółtych chustek , oraz kwiatów na głowach dziewek ; tak samo pachniało kadzidłem , świeżym tatarakiem i wyziewami ludzkimi . Za jednem z okien rosła ta sama brzoza , której cienkie gałązki wiatr , gdy się podniósł , rzucał na okno i , przesłaniając je , napełniał kościół zielonawem światłem ; tylko ludzie byli nie ci sami : część tamtych rozsypywała się sobie spokojnie w proch , lub wydostawała się trawą z pod ziemi ; ci zaś , którzy zostali jeszcze , byli jacyś pochyleni , zgarbieni , mniejsi , jakby powoli zasuwali się pod ziemię . Połaniecki , który chlubił się tem , że unika wszelkich zagadnień ogólnych , a który w gruncie rzeczy , mając jakby nie wyłonioną jeszcze dostatecznie z wszechbytu słowiańską głowę , zajmował się niemi mimowoli ciągle , myślał teraz , że jednak jest okropna przepaść między tą wrodzoną ludziom namiętnością życia , a koniecznością śmierci . Myślał także , że może dlatego wszystkie systemy filozoficzne mijają , jak cienie , a msza po staremu się odprawia , iż ona jedna obiecuje dalszy i nieprzerwany ciąg . Sam , wychowany za granicą , nie bardzo weń wierzył , przynajmniej nie był go pewny . Czuł on w sobie , jak wszyscy dzisiejsi , najnowsi ludzie , niepohamowany wstręt do materyalizmu , ale wyjścia jeszcze nie znalazł , i co więcej , zdawało mu się , że go nie szuka . Był nieświadomym pesymistą , jak ci , którzy szukają czegoś , czego nie mogą znaleźć . Odurzał się zajęciami , do których przywykł , i tylko w chwilach wielkiego przypływu owego pesymizmu pytał siebie : na co to wszystko ? na co się zdało robić majątek , pracować , żenić się , płodzić dzieci — skoro wszystko kończy się przepaścią ? Ale to było czasem i nie zmieniało się w stałą zasadę . Ratowała go od niej młodość — nie pierwsza — ale też jeszcze nie gasnąca , pewna tęgość duchowa i fizyczna , samozachowawczy instynkt , przyzwyczajenie do pracy , żywość charakteru i wreszcie ta siła elementarna , która popycha mężczyznę w objęcia kobiety . I teraz więc od wspomnień dziecinnych , od myśli o śmierci , od zwątpienia o celowości małżeństwa , przeszedł do myśli właśnie o tem , że tego , co w nim jest lepsze , nie ma komu oddać , a dalej przeszedł do panny Maryni Pławickiej , której perkalowa suknia , pokrywająca młode i wysmukłe ciało , nie schodziła mu z oczu . Przypomniał sobie , że gdy wyjeżdżał , pani Emilia Chwastowska , wielka przyjaciółka jego i panny Maryni , powiedziała mu , śmiejąc się : „ Jeśli pan , będąc w Krzemieniu , nie zakocha się w Maryni , to zamknę przed panem drzwi ” . On jej odpowiedział z wielką fantazyą , że jedzie tylko wydusić pieniądze , nie zakochać się , ale to nie była prawda . Gdyby w Krzemieniu nie było panny Pławickiej , był by zapewne dusił pana Pławickiego w dalszym ciągu listownie , albo sposobami prawnymi . Myślał też o niej i o tem , jak ona wygląda , już w drodze , i był zły , że jedzie także po pieniądze . Wmawiając w siebie wielką stanowczość w takich razach , postanowił przedewszystkiem dochodzić swej należności i raczej gotów był przesadzić , niż nie dosadzić w terminie . Obiecywał to sobie , zwłaszcza pierwszego wieczora , gdyż Marynia , jakkolwiek podobała mu się dosyć , nie uczyniła na nim tak wielkiego wrażenia , jak myślał , a raczej uczyniła inne . Ale dzisiejszego rana bardzo wpadła mu w oko . „ Sama jest , jak ranek — mówił sobie — ładna , i wie , że ładna ! Kobiety zawsze to wiedzą ! ” To ostatnie odkrycie usposobiło go dość niecierpliwie , albowiem pragnął wrócić jak najprędzej do Krzemienia , by dalej obserwować kobiety na tym okazie , który w Krzemieniu mieszkał . Jakoż msza skończyła się niebawem , pan Pławicki wyszedł zaraz po przeżegnaniu , miał bowiem jeszcze przed sobą dwa obowiązki : pierwszy , pomodlenia się na grobach obu żon , które leżały pod kościołem , drugi — odprowadzenia pani Jamiszowej do powozu ; że zaś żadnego nie chciał opuścić , więc musiał się liczyć z czasem . Połaniecki wyszedł z nim razem , i wkrótce znaleźli się przed płytami kamiennemi , wprawionemi tuż obok siebie w ścianę kościelną . Pan Pławicki klęknął i modlił się przez chwilę w skupieniu , potem , wstawszy , obtarł łzy , które naprawdę zawisły mu na rzęsach , a wreszcie , wziąwszy Połanieckiego pod ramię , rzekł : — Tak ! stracił em obie — i żyć muszę . Tymczasem przed kościelnemi drzwiami ukazała się pani Jamiszowa w towarzystwie męża , tych dwóch sąsiadów , którzy ją obmawiali przede mszą i młodego pana Gątowskiego . Na jej widok pan Pławicki pochylił się do ucha Połanieckiego i rzekł : — Jak będzie wsiadała do powozu , uważ , jaką ma jeszcze nogę . Po chwili złączyli się obaj z towarzystwem ; rozpoczęły się ukłony i powitania . Pan Pławicki przedstawił Połanieckiego , potem , zwracając się do pani Jamiszowej , dodał z uśmiechem człowieka , przekonanego , że mówi coś , na co nie byle ktoby się zdobył : — Mój krewny , który przyjechał wujaszka uścisnąć i … przycisnąć … — Pozwalamy tylko na pierwsze , inaczej będzie z nami sprawa — odrzekła dama . — Ale Krzemień , to twarda rzecz — mówił dalej Pławicki — połamie sobie na nim zęby , choć młody . Pani Jamiszowa przymknęła oczy . — Ta łatwość — rzekła — z jaką pan temi iskrami sypie … c'est inoui ! Jak dziś zdrowie pana ? — W tej chwili czuję się zdrów i młody . — A Marynia ? — Była na rannej mszy . Czekamy państwa o piątej . Moja mała gosposia łamie sobie tam główkę nad podwieczorkiem . Śliczny dzień … — Więc przyjedziemy , jeśli moja newralgia mi pozwoli … i jeśli pan mąż pozwoli . — Sąsiedzie ? jakże ? — spytał pan Pławicki . — Zawsze chętnie , owszem ! — odpowiedział zgnębionym głosem sąsiad . — Zatem , au revoir ! — Au revoir ! odpowiedziała pani . I , zwróciwszy się do Połanieckiego , wyciągnęła do niego rękę : — Miło mi było poznać pana . Pan Pławicki podał jej ramię i odprowadził do powoziku . Dwaj sąsiedzi odjechali również , Połaniecki został przez chwilę sam z panem Gątowskim , który przypatrywał mu się dość niechętnie . Połaniecki pamiętał go niezgrabnym chłopakiem , teraz zaś z „ niedźwiadka ” wyrósł mężczyzna duży i może przyciężki w ruchach , ale raczej przystojny , z bardzo pięknym , jasnym wąsem . Połaniecki nie zaczynał z nim rozmowy , czekając , aż tamten pierwszy się odezwie , lecz ów , zasadziwszy ręce w kieszenie , milczał uparcie . — Dawne maniery mu zostały — pomyślał Połaniecki . I z kolei uczuł także niechęć do tego mruka . Tymczasem pan Pławicki , wróciwszy od powozu Jamiszów , spytał naprzód Połanieckiego : „ Uważał eś ” ? — a potem rzekł : — No , Gątosiu , pojedziesz swoją bryczką , bo w koczu tylko dwa miejsca . — Pojadę bryką , bo wiozę psa dla panny Maryi — odpowiedział młody człowiek . I , skłoniwszy się , odszedł . Po chwili Pławicki i Połaniecki znaleźli się na drodze do Krzemienia . — Ten Gątowski , to też podobno jakiś powinowaty wuja ? — spytał Połaniecki . — Dziewiąta woda po kisielu . Oni bardzo podupadli . Ten , Adolf , ma jeden folwarczek i pustki w kieszeni . — Ale w sercu pewnie nie pustki ? Pan Pławicki wydął usta : — Tem gorzej dla niego , jeśli mu się coś marzy . Może on i dobry człowiek , ale symplak . Ani to wychowania , ani wykształcenia , ani majątku . Marynia lubi go — raczej : znosi . — A , znosi ? — Widzisz , jest tak : ja poświęcam się dla niej i siedzę na wsi , ona poświęca się dla mnie i siedzi na wsi . Tu są pustki ; pani Jamiszowa jest znacznie od niej starsza , młodzieży wogóle niema , życie nudne , ale co robić ? Pamiętaj , mój chłopcze , że życie to szereg poświęceń . Trzeba tę zasadę nosić w sercu i w głowie . Zwłaszcza ci , co należą do uczciwych i trochę widniejszych rodzin , nie powinni o niej zapominać . A Gątowski bywa zawsze u nas w niedzielę na obiedzie — i dziś , jak słyszał eś , wiezie psa . Umilkli i jechali wolniej po piasku . Sroki przelatywały teraz przed nimi z brzozy na brzozę w stronę Krzemienia . Za powozikiem jechał na bryczce pan Gątowski , który , rozmyślając o Połanieckim , mówił sobie : — Jeśli przyjechał ich gnębić , jako wierzyciel , nadkręcę mu karku , jeśli jako konkurent — nadkręcę mu też . Z dziecinnych lat miał on nieprzyjazne dla Połanieckiego uczucia . Niegdyś spotykali się oni czasem i wówczas Połaniecki go wyśmiewał , albo , jako starszy o parę lat , nawet bijał . Wreszcie przyjechali i w pół godziny później znaleźli się wszyscy wraz z panną Marynią w jadalnym pokoju przy stole . Młody psiak , przywieziony przez Gątowskiego , korzystając z przywileju gościa , kręcił się pod stołem , a czasem wspinał się na kolana obecnych z wielkiem zaufaniem i radością , objawianą za pomocą kiwania ogonem . — To jest Gordon , ceter — mówił Gątowski — on jest jeszcze głupi , ale to mądre psy i przywiązują się okrutnie . — Śliczny jest i bardzom panu wdzięczna — odpowiedziała panna Pławicka , patrząc na lśniąco - czarną szerść i żółte piętna nad oczyma psa . — Zanadto przyjemny — dodał pan Pławicki , pokrywając kolana serwetą . — Do pola też takie lepsze od zwyczajnych ceterów . — Pani i poluje ? — spytał Połaniecki . — Nie , nigdy nie miała m do tego ochoty . A pan ? — A ja czasem . Zresztą żyję w mieście . — Dużo bywasz ? — spytał pan Pławicki . — Prawie nigdzie . U pani Emilii , u mojego wspólnika Bigiela , u Waskowskiego , który był niegdyś moim profesorem , a który teraz jest dziwakiem — i oto wszystko . Oczywiście czasem chodzę do ludzi , gdy mam do nich interesa . — To źle , mój chłopcze . Młody człowiek powinien mieć i utrzymywać dobre stosunki towarzyskie , zwłaszcza , gdy ma do nich prawo . Kto się potrzebuje piąć , to co innego , ale ty , jako Połaniecki , możesz wszędzie bywać . Ja ci to powiadam . Z Marynią wiecznie mam te same historye . Dwa lata temu , gdy skończyła ośmnaście lat , zawiozł em ją w zimie do Warszawy . Rozumiesz , że tego się darmo nie robi i że to wymagało pewnych ofiar z mojej strony . No i cóż ? Siedziała po całych dniach u pani Emilii i czytawały książki . Dzikus mi się urodził i dzikus pozostanie : możecie sobie podać ręce . — Podajmy sobie ręce ! — zawołał wesoło Połaniecki . A ona odrzekła , śmiejąc się : — Kiedy , sumiennie , nie mogę , bo to niezupełnie tak było : czytywała m książki z Emilką , prawda , ale bywali śmy z papą dużo i wytańczyła m się na całe życie . — Niech się pani nie zarzeka . — Nie ! ja się nie zarzekam , tylko nie tęsknię . — To widocznie nie wywiozła pani wspomnień . — Widocznie . Została mi tylko pamięć , ale to jest co innego . — Tego ja , pani , nie rozumiem . — Bo pamięć , to jest skład , w którym leży przeszłość , a wspomnienie ma miejsce wówczas , gdy się do tego składu wchodzi , żeby coś wydobyć . Tu panna Marynia przestraszyła się nieco własną odwagą , z jaką zapuściła się w filozoficzny wywód nad różnicą pamięci i wspomnień , skutkiem czego zaczerwieniła się dość mocno ; Połaniecki zaś pomyślał : — I niegłupia , i śliczna . Głośno zaś rzekł : — Mnie to do głowy nie przyszło , a to takie łatwe . I objął ją oczyma , pełnemi sympatyi . Była rzeczywiście bardzo ładna , bo uśmiechnięta , nieco zmieszana pochwałą , a zarazem i uradowana nią szczerze . Zarumieniła się jeszcze więcej , gdy śmiały młody człowiek rzekł : — Jutro , przed wyjazdem , poproszę o miejsce … choć w składzie . Ale on mówił to tak wesoło , że nie można się było na niego gniewać , i że panna Marynia odpowiedziała mu nie bez pewnej kokieteryi : — Dobrze , ale i ja wzajemnie … — W takim razie musiał by m schodzić do składu tak często , że wolę od razu w nim zamieszkać . To wydało się pannie Pławickiej nieco za śmiałe na tak krótką znajomość , ale tymczasem pan Pławicki ozwał się : — Podoba mi się Połaniecki . Wolę go od Gątosia , który siedzi , jak mruk . — Bo ja umiem mówić tylko o tem , co się da wziąć w rękę — odpowiedział z pewnym smutkiem młody człowiek . — To weź w rękę widelec — i jedz . Połaniecki uśmiechnął się , panna Marynia nie , gdyż żal jej się zrobiło Gątowskiego , skutkiem czego skierowała rozmowę na rzeczy , które dadzą się wziąć w rękę . — Albo kokietka , albo ma dobre serce — pomyślał znów Połaniecki . Lecz pan Pławicki , który widocznie przypomniał sobie ostatni pobyt zimowy w Warszawie , spytał : — Powiedz mi Stachu , ty znasz Bukackiego ? — Jakże . To przecie mój bliższy krewny , niż wuja . — My z całym światem jesteśmy krewni — literalnie z całym światem . Bukacki , to był najgorliwszy tancerz Maryni . Obtańcowywał ją na wszystkich wieczorach . Połaniecki zaczął się znowu śmiać . — I za całą nagrodę poszedł do składu , w kurz . No , ale tego przynajmniej odkurzać nie trzeba , bo taki koło siebie staranny , jak np . wujaszek . To największy elegant w Warszawie . Co on porabia ? Administruje świeżem powietrzem , to się znaczy , że jak pogoda , wychodzi lub wyjeżdża na spacer . Przytem jest oryginał , który ma jakieś szczególne zakomórki w głowie . Ten człowiek podpatruje takie rozmaite rzeczy , któremi nikt innyby się nie zajmował . Kiedyś , po jego powrocie z Wenecyi , spotykam go i pytam , co tam widział , a on mi odpowiada : „ Widział em na Riva degli Schiavoni , jak raz płynęło pół skorupki od jajka i pół cytryny : stykały się , potrącały , oddalały , zbliżały , wreszcie — paf ! pół cytryny wpadło w pół jajka i popłynęły razem . Patrz , co to znaczy harmonia ! ” Oto , czem zajmuje się Bukacki , choć dużo umie i np . na sztuce zna się dobrze . — A mówią o nim , że bardzo zdolny ? — Może , ale do niczego . Zjada chleb — i na tem koniec . Żeby przynajmniej był przytem wesoły , ale on jest w gruncie rzeczy melancholik . Zapomniał em powiedzieć : i kocha się w pani Emilii . — Emilka dużo przyjmuje ? — spytała panna Marynia . — Nie . Bywam ja , Waskowski , bywa Bukacki , no i jeszcze Maszko , adwokat , ten , co to kupuje i sprzedaje majątki ziemskie . — Ona pewnie i nie bardzo może przyjmować , bo dużo czasu musi poświęcać Litce . — Biedactwo drogie — rzekł Połaniecki — Pan Bógby dał , żeby jej przynajmniej pomógł ten Reichenhall ! I wesoła twarz jego pokryła się w jednej chwili prawdziwym smutkiem . Teraz panna Marynia spojrzała na niego oczyma , pełnemi sympatyi — i z kolei pomyślała po raz drugi : — On jednak musi być naprawdę dobry . A pan Pławicki zaczął mówić , jakby sam do siebie : — Maszko , Maszko … Ten także kręcił się koło Maryni . Ale ona go nie lubiła . Co do majątków , ceny teraz takie , że pożal się Boże . — Właśnie Maszko twierdzi , że w tych warunkach dobrze jest kupować . Tymczasem obiad się skończył i przeszli do salonu na kawę , podczas której pan Pławicki dworował sobie z pana Gątowskiego , co zwykł był czynić w chwilach dobrego humoru i co młody człowiek znosił cierpliwie ze względu na pannę Marynię , ale z miną , która zdawała się mówić : „ Ej , żeby nie ona , wytrząsł by m z ciebie wszystkie kości ! ” Po kawie panna Marynia siadła do fortepianu , podczas gdy ojciec kładł pasyansa . Grała nieszczególnie , ale jej jasne i spokojne czoło ładnie rysowało się nad pulpitem . Koło piątej pan Pławicki spojrzał na zegarek i rzekł : — Jamiszowie nie przyjeżdżają . — Przyjadą jeszcze — odpowiedziała Marynia . Ale on od tej pory ciągle spoglądał na zegarek i co chwila ogłaszał nowinę , że Jamiszowie nie przyjeżdżają . Nakoniec koło szóstej rzekł grobowym głosem : — Musiało się zdarzyć nieszczęście . Połaniecki stał w tej chwili koło panny Maryni , która rzekła przyciszonym głosem : — Oto i bieda ! Tam się pewnie nic nie stało , ale papa będzie do wieczora w złym humorze . Połaniecki chciał w pierwszej chwili odpowiedzieć , że za to nazajutrz , jak się wyśpi , to będzie w dobrym , ale widząc istotną troskę na twarzy panny , odrzekł : — To , ile pamiętam , niedaleko : niech pani pośle kogo dowiedzieć się , co się stało . — Możeby posłać kogo , papo ? Lecz on odpowiedział z goryczą : — Zbytek łaski . Pojadę sam . I , zadzwoniwszy na służącego , wydał polecenie , by zaprzęgano . Poczem zastanowił się przez chwilę i rzekł : — Enfin , na wsi zawsze może się trafić , że ktoś przyjedzie i zastanie moją córkę samą . To nie miasto . Przytem jesteście krewni . Ty , Gątowski , możesz mi być potrzebny , więc bądź łaskaw pojechać ze mną . Wyraz najwyższej niechęci i niezadowolenia odbił się na twarzy młodego człowieka . Przeciągnął ręką po swej płowej czuprynie i rzekł : — Nad stawem jest wyciągnięte czółno , którego ogrodnik nie może zepchnąć ; obiecał em pannie Maryi , że je zepchnę , tylko ostatniej niedzieli nie puściła mnie , bo lało , jak z cebra . — To skocz i spróbuj , do stawu trzydzieści kroków , za parę minut wrócisz . Gątowski , rad nie rad , wyszedł do ogrodu , pan Pławicki zaś , nie zwracając uwagi na Połanieckiego i córkę , powtarzał , chodząc po pokoju : — Newralgia w głowie , założył by m się , że newralgia w głowie ; Gątowski , w razie potrzeby , może skoczyć po doktora . Ten safanduła , ten radca bez rady , pewno by nie posłał . I , potrzebując widocznie wywrzeć na kimś swój zły humor , dodał , zwracając się do Połanieckiego : — Nie uwierzysz , co to za cymbał ! — Kto taki ? — Jamisz . — Ale , papo … — zaczęła panna Marynia . Lecz pan Pławicki nie dał jej skończyć i rzekł ze wzrastającym złym humorem : — Wiem ! Nie podoba ci się to , że ona okazuje mi trochę przyjaźni i troskliwości . Czytaj sobie artykuły rolnicze pana Jamisza , uwielbiaj go , stawiaj mu posągi , ale pozwól mi mieć moje sympatye . Tu Połaniecki mógł podziwiać istotną słodycz panny Maryni , gdyż , zamiast się zniecierpliwić , podbiegła do ojca i , podsuwając czoło pod jego uczernione wąsiki , rzekła : — Zaraz zaprzęgną , zaraz ! Może trzeba , żeby m i ja pojechała , a tymczasem niech się brzydki tatuś nie gniewa , bo sobie zaszkodzi . Pan Pławicki , który rzeczywiście był do niej mocno przywiązany , pocałował ją w czoło i rzekł : — Wiem , że w gruncie rzeczy masz dobre serce , ale co tam znów Gątowski robi ? I przez otwarte drzwi ogrodowe począł wołać na młodego człowieka , który też powrócił niebawem zmęczony i rzekł : — W środku stoi woda i za daleko wyciągnięte ; próbował em i nie mogę . — To bierz czapkę i ruszajmy , bo słyszę , że zajechali . W chwilę potem młodzi ludzie zostali sami . — Papa przywykł do trochę wykwintniejszego towarzystwa , niż jest na wsi — rzekła panna Marynia — więc dlatego lubi panią Jamiszową , ale i pan Jamisz jest bardzo zacny i rozumny człowiek . — Widział em go w kościele . Wydał mi się , jakby przybity . — Bo naprawdę , to on jest chory , a przytem bardzo zapracowany . — Tak , jak pani . — Nie . Pan Jamisz doskonale prowadzi gospodarstwo , a przytem dużo pisuje o rzeczach rolniczych . Naprawdę jest to lumen naszej okolicy . I taki zacny człowiek ! Ona również dobra kobieta , tylko dla mnie nieco przesadna . — Ex-piękność ! — Tak . Przyczynia się też do jej przesady i to ciągłe życie na wsi , przez które się trochę rdzewieje . Myślę , że w mieście wszystkie dziwactwa ludzkie i śmieszności ścierają się wzajemnie , a na wsi łatwiej ludzie zmieniają się w oryginałów . Zwolna odwyka się od towarzystwa , zachowuje się jakiś przestarzały sposób w obejściu z ludźmi i dochodzi się do przesady . My wszyscy musimy się ludziom z wielkich miast wydawać zardzewiali i trochę śmieszni . — Nie wszyscy . Bynajmniej ! — odpowiedział Połaniecki . — Pani naprzykład — bynajmniej ! — Więc to przyjdzie z czasem — odpowiedziała z uśmiechem . — Czas może także przynieść zmiany . — U nas tak mało się zmienia — i najczęściej na gorsze . — Ale w życiu panien wogóle zmiany są przewidywane . — Chciała by m naprzód , by śmy z papą mogli przyjść do ładu z Krzemieniem . — Więc ojciec i Krzemień , to dwa główne , jedyne cele w życiu pani ? — Tak . Ale mało mogę pomódz , bo się mało znam na czemkolwiek . — Papa , Krzemień — i nic więcej ! — powtórzył Połaniecki . Nastała chwila przerwy w rozmowie , po której panna Marynia spytała Połanieckiego , czy nie zechce pójść do ogrodu . Poszli i wkrótce znaleźli się nad brzegiem stawu . Połaniecki , który za granicą należał do różnych stowarzyszeń sportowych , zepchnął na wodę czółno , któremu Gątowski nie mógł poradzić , ale pokazało się , że jest dziurawe i że nie można niem pływać . — Oto przykład , co jest moje gospodarstwo ! — rzekła , śmiejąc się , panna Marynia . — We wszystkiem i wszędzie woda przecieka . I nie wiem , jak się usprawiedliwić , bo ogród i staw należą wyłącznie do mnie . Ale przed spustem każę czółno naprawić . — Bodaj , że to jeszcze to samo , w którem zakazywano mi jeździć , gdy był em małym chłopcem . — Bardzo być może . Czy pan uważał , że rzeczy daleko się mniej zmieniają i dłużej trwają , niż ludzie . Czasem smutno o tem myśleć . — Miejmy nadzieję , że będziemy trwali dłużej , niż to czółno zmurszałe i nasiąknięte , jak gąbka , wodą . Jeżeli to samo , co za moich dziecinnych lat , to nie mam do niego szczęścia . Dawniej nie pozwalano mi na niem jeździć , a teraz skaleczył em sobie rękę o jakiś spróchniały gwóźdź . To rzekłszy , wydobył z kieszeni chustkę i począł lewą ręką owijać palec prawej . Ale szło mu tak niezgrabnie , że panna Marynia , widząc to , rzekła : — Nie da pan sobie rady , trzeba pomódz . I poczęła obwiązywać mu dłoń , którą on kręcił nieznacznie , by jej utrudnić zadanie , bo miło mu było czuć jej delikatne palce przy swoich . Ona spostrzegła , że jej przeszkadza i spojrzała na niego , ale w chwili , gdy ich oczy się spotkały , pojęła powód i , zarumieniona , schyliła się , chcąc niby wiązać uważniej . Połaniecki uczuł ją blizko , uczuł ciepło , bijące od niej , więc i jemu serce zabiło żywiej . — Mam bardzo miłe wspomnienia — rzekł — z dawnych moich tutejszych wakacyi , ale teraz wywiozę jeszcze milsze . Pani jest bardzo dobra , a przytem zupełnie , jak jaki kwiat , w tym Krzemieniu . Pod słowem , nie przesadzam . Panna Marynia zrozumiała , że młody człowiek mówi to szczerze , może nieco za śmiało , ale raczej przez wrodzoną żywość , niż dlatego , że został z nią sam na sam ; więc nie obraziła się , tylko zaczęła niby gderać żartobliwie swoim miłym , przyciszonym głosem : — Proszę mi nie mówić grzeczności , bo naprzód źle obwiążę rękę , a powtóre ucieknę . — To niech pani źle obwiąże rękę , ale zostanie . Taki śliczny wieczór . Marynia skończyła robotę z chustką i poszli dalej . Wieczór rzeczywiście zapowiadał się śliczny . Słońce zniżało się , staw , nie marszczony powiewem wiatru , lśnił ogniem i złotem . W dali , za wodą , majaczały spokojnie olszyny ; bliższe drzewa rysowały się w zarumienionem już powietrzu bardzo czysto . Na podwórzu , za domem , klekotały bociany . — Miły Krzemień , bardzo miły ! — powtarzał Połaniecki . — Bardzo — odpowiedziała Marynia . — To też ja rozumiem pani przywiązanie do tego miejsca . Przytem , jak się w coś wkłada pracę , to to jeszcze bardziej przywiązuje . Rozumiem też , że na wsi można mieć dobre chwile … Ot , jak teraz . Przecie tu jest tak dobrze . W mieście ogarnia czasem zmęczenie , zwłaszcza tych , którzy , jak ja , siedzą po uszy w rachunkach , a przytem są samotni . Bigiel , mój wspólnik , ma żonę i dzieci — to dobrze ! Ale ja co ? Ja nieraz mówię sobie : Ot , pracuję i co mi z tego ? Dajmy na to , że będę miał trochę pieniędzy — i co dalej ? — nic . Jutro zawsze takie same , jak dziś , robota i robota ! Widzi pani , jak się człowiek wciągnie w coś , jak idzie tym pędem , np . robienia pieniędzy , to mu się zdaje , że to cel . Ale przychodzą chwile , w których myślę , że mój oryginał Waskowski ma słuszność , i że nikt , kto się kończy na ski , albo na wicz , nie potrafi włożyć w to całej duszy i poprzestać na tem wyłącznie . On powiada , że w nas jeszcze za świeża pamięć poprzedniego istnienia , i że wogóle Słowianie mają inną misyę . To jest wielki oryginał i filozof i mistyk . Ja się z nim sprzeczam i robię pieniądze , jak mogę , ale teraz naprzykład , jak tak chodzę z panią po tym ogrodzie , to , doprawdy , zdaje mi się , że on ma słuszność . I przez chwilę szli w milczeniu . Światło stawało się coraz bardziej rumiane i twarze mieli jakby zanurzone w czerwonym blasku . Przyjazne , wzajemne uczucia wzrastały w nich z każdą chwilą . Było im z sobą dobrze i spokojnie . Połaniecki odczuwał to widocznie , gdyż po niejakim czasie rzekł : — Co mnie pani Chwastowska mówiła i co jest prawda , to , że do pani ma się w godzinę po poznaniu więcej ufności i bliżej się jest z nią , niż z kim innym w miesiąc . Teraz to sprawdził em . Zdaje mi się , że panią znam od dawna . Myślę , że tylko osoby niezwykle dobre robią takie wrażenie . A panna Marynia odpowiedziała z prostotą : — Emilka kocha mnie bardzo i dlatego mnie chwali . Choćby to była prawda , co ona mówi , to jednak przypuszczam , że nie ze wszystkimi taka być potrafię . — Wczoraj , rzeczywiście , zrobiła pani na mnie inne wrażenie , ale była pani zmęczona i senna . — Była m trochę . — I czemu pani spać nie poszła ! Służący mógł mi zrobić herbaty , a wreszcie było by się i bez tego obeszło . — Nie , tak mało gościnni nie jesteśmy . Papa mówił , że wypada , by które z nas pana przyjęło . Bała m się , że zechce sam czekać , a jemu to szkodzi , więc wolała m go zastąpić . Połaniecki pomyślał : „ Pod tym względem mogła ś być spokojną , ale jesteś poczciwa , że starego egoistę osłaniasz . ” Następnie rzekł : — Przepraszam panią i za to , że zaraz zaczął em mówić o interesach . To kupieckie przyzwyczajenie . Ale też potem sam sobie powiedział em : „ Jesteś taki , owaki ! ” — i ze wstydem przepraszam . — Niema za co , bo niema winy . Panu powiedziano , że ja się wszystkiem zajmuję , więc pan udał się do mnie . Zwolna zorze rozpalały się coraz mocniej . Po niejakim czasie wrócili ku domowi , o ile że wieczór zapowiadał się piękny , więc siedli na werandzie ogrodowej . Połaniecki wszedł na chwilę do salonu , poczem wrócił ze stołeczkiem od nóg i , przyklęknąwszy , zaczął go podsuwać pod stopy panny Maryni . — Dziękuję , bardzo dziękuję — odpowiedziała , pochylając się i obejmując rękoma suknię — jaki pan dobry ! dziękuję bardzo ! A on mówił : — Ja jestem z natury nieuważny , ale wie pani , kto mnie nauczył trochę troskliwości ? Litka . Ją trzeba nadzwyczaj ochraniać i pani Chwastowska musi o tem pamiętać . — I ona pamięta — odrzekła panna Marynia — i wszyscy będziemy jej w tem pomagali . Gdyby była nie wyjechała do Reichenhallu , byłabym ją zaprosiła do nas . — A jabym przyjechał za Litką bez zaproszenia . — Więc zapraszam pana w imieniu papy raz na zawsze . — Niech pani tego lekko nie mówi , bom gotów nadużyć grzeczności . Mnie tu jest bardzo dobrze , więc , ilekroć będzie mi źle w Warszawie , to tu ucieknę — pod opiekę pani … Teraz Połaniecki wiedział już , że słowa jego przeznaczone są na to , by ich zbliżyć , by nawiązać między nimi sympatyę , i mówił je równie umyślnie , jak szczerze , a mówiąc , patrzył na tę łagodną , młodą twarz , która , oświecona zachodzącem słońcem , wydawała się jeszcze spokojniejsza niż zwykle . Panna Marynia podniosła też na niego swe niebieskie oczy , w których było jakby pytanie : „ Czy mówisz to wypadkiem , czy umyślnie ? ” i odrzekła nieco ciszej : — Dobrze . I oboje umilkli , czując , że istotnie coś zawiązuje się między nimi . — Dziwi mnie , że papa nie wraca — rzekła wreszcie panna Marynia . Rzeczywiście słońce zaszło ; w czerwonym zmierzchu począł krążyć cichym lotem lelek , a w stawie ozwały się żaby . Lecz Połaniecki nie odpowiedział na uwagę panienki i , jakby pogrążony we własnych myślach , zaczął mówić : — Ja nie analizuję życia , bo nie mam na to czasu . Gdy mi jest dobrze , jak naprzykład w tej chwili , to czuję , że dobrze , gdy źle , to źle — ot i wszystko . Ale przed pięciu lub sześciu laty było inaczej . Była nas cała paczka ludzi , którzy się schodzili na rozprawy o znaczeniu życia . Było kilku uczonych i jeden literat , dziś dość znany w Belgii . Zadawali śmy sobie pytania : dokąd idziemy , jaki wszystko ma sens , jaką wartość i jaki koniec ? Czytywali śmy pesymistów i gubili śmy się w rozmaitych pytaniach , bez dna , tak jak mój jeden znajomy , asystent przy katedrze astronomii , który , jak zaczął się gubić w przestrzeniach międzyplanetarnych , tak zgubił w nich mózg … I potem mu się zdawało , że jego głowa krąży po paraboli w nieskończoności … Później wyzdrowiał i został księdzem . My również nie mogli śmy do niczego dojść , na niczem odpocząć … Zupełnie jak to ptactwo , które leci przez morza i nie ma na czem usiąść . Ale ja wreszcie spostrzegł em dwie rzeczy : oto naprzód , że moi Belgowie biorą to wszystko mniej do serca , niż ja … my jesteśmy naiwniejsi … Powtóre , że mi się ochota do roboty psuje i że robię się niedołęgą . Wówczas wziął em się za uszy i zaczął em na umor farbować perkaliki . Potem też powiedział em sobie tak : życie jest w prawach natury — czy mądrych , czy głupich , mniejsza z tem — ale jest . Żyć trzeba , więc trzeba z życia wydobyć , co się da . I chcę coś wydobyć . Waskowski powiada wprawdzie , że my , Słowianie , nie potrafimy na tem poprzestać , ale to się tak gada . Że na samych pieniądzach nie potrafimy — na to od biedy zgoda . Ale ja sobie powiedział em , że prócz pieniędzy są jeszcze dwie rzeczy : spokój — i wie pani co ? — kobieta . Bo trzeba , żeby człowiek miał się z kimś wszystkiem podzielić . Potem musi być śmierć — dobrze ! ale gdzie się zaczyna śmierć , tam się ludzka głowa kończy . „ That's not my business ! ” jak powiada Anglik . Tymczasem trzeba mieć komu to oddać , co człowiek ma i zdobywa — czy to pieniądze , czy zasługę , czy sławę … Jeśli są dyamenty na księżycu , to wszystko jedno , bo niema nikogo , ktoby uznał , że one coś warte . Tak samo i człowiek musi mieć kogoś , ktoby go uznawał . A ja sobie myślę : kto mnie uzna , jeśli nie kobieta — byle była ogromnie dobra , ogromnie pewna i bardzo moja i bardzo kochana . To wszystko , czego można chcieć , bo z tego idzie spokój — i to jest jedyna rzecz , która ma sens . Ja to mówię nie jako poeta , ale jako człowiek pozytywny i kupiec . Mieć przy sobie drugą głowę — to jest i cel . A potem niech będzie co chce . Oto moja filozofia . Połaniecki twierdził , że mówi jak kupiec , ale mówił także jak człowiek rozmarzony , bo tak podziałał na niego i ten wieczór letni , i obecność tej młodej dziewczyny , która pod tak wieloma względami odpowiadała tym wygłoszonym przed chwilą poglądom . Połanieckiemu również musiało to przyjść do głowy , gdyż , zwróciwszy się wprost do niej , rzekł : — Ja tak ot myślę , ale i z tem się zwykle przed ludźmi nie wygaduję . Dziś mi się jakoś na to zebrało , bo powtarzam , że pani Emilia ma słuszność : z panią się jest w jeden dzień bliżej , niż z innemi w rok . Pani musi być bajecznie dobra ! Oto , był by m głupstwo zrobił , gdyby m nie przyjechał do Krzemienia . I będę przyjeżdżał tak często , jak pani pozwoli . — Niech pan przyjeżdża … często . — Dziękuję . I wyciągnął rękę , a panna Marynia podała mu także dłoń , jakby na znak przymierza . Ach , jak i on się jej podobał , ze swoją twarzą szczerą , męską , ze swoją ciemną czupryną i pewną dzielnością w całej postawie , ze swemi żywemi oczyma ! Przywiózł przytem tyle tych tchnień , których jej w Krzemieniu brakło ; jakieś nowe widnokręgi , wybiegające daleko poza staw i olszyny , które zamykały widnokrąg krzemieński . Zrobili też jednego dnia tyle drogi , ile jej można było zrobić . Siedzieli więc znowu jakiś czas w milczeniu i wędrowali dalej , w milczeniu równie pospiesznie , jak w rozmowie . Marynia wskazała wreszcie ręką na światło , które się zwiększało za olszynami , i rzekła : — Księżyc . — Aha ! księżyc ! — powtórzył Połaniecki . Ów zaś rzeczywiście wysuwał się zwolna z za olszyn , czerwony i wielki jak koło . Ale tymczasem psy zaszczekały , powozik zaturkotał z drugiej strony domu , i po chwili , w salonie , do którego poprzednio już wniesiono lampy , ukazał się pan Pławicki . Marynia weszła do salonu , Połaniecki za nią . — Nic się nie stało — rzekł pan Pławicki . — Zajechała ich Chromecka , że zaś myśleli , że odjedzie wkrótce , więc nie dawali znać . Jamisz trochę chory , ale jutro wybiera się do Warszawy . Ona obiecała się tu pojutrze . — Więc wszystko dobrze ? — spytała Marynia . — Dobrze . A wy coście tu porabiali ? — Słuchali śmy żab — odpowiedział Połaniecki — i dobrze nam było . — Pan Bóg wiedział na co i żaby stworzył , więc choć mi spać po nocy nie dają , nie narzekam . Ale tymczasem niech Marynia da herbaty . Herbata czekała gotowa w drugim pokoju . Pan Pławicki opowiadał przy niej o swojej wizycie u Jamiszów . Młodzi byli milczący , tylko od czasu do czasu spoglądali na siebie pełnemi światła oczyma i na dobranoc uścisnęli się bardzo mocno za ręce . Panna Marynia czuła pewną ociężałość , rozbierając się , jakby ją ten dzień zmęczył ; ale było to dziwne jakieś i miłe zmęczenie . Potem , gdy już jej główka wsparła się na poduszce , nie myślała o tem , że jutro poniedziałek , że zaczyna się nowy tydzień powszedniej roboty , tylko myślała o Połanieckim i w uszach jej brzmiały jego wyrazy : — Kto mnie uzna , jeśli nie kobieta , byle była ogromnie dobra , ogromnie pewna , bardzo moja i bardzo kochana . Połaniecki zaś mówił sobie , zapalając w łóżku papierosa : — Dobre to , śliczne , miłe — gdzie taka druga ? Lecz nazajutrz był szary dzień i panna Pławicka obudziła się z wyrzutami . Zdawało jej się , że wczoraj dała się unieść jakiemuś prądowi dalej , niż należało i że wprost była z Połanieckim kokietką . Przejmowało ją to szczególnym niesmakiem z tego głównie powodu , że jednak ów Połaniecki przyjechał jako wierzyciel . Wczoraj o tem zapomniała , dziś zaś mówiła sobie : „ Niechybnie przyjdzie mu do głowy , żem go chciała ująć lub ułagodzić ” — i na tę myśl krew napłynęła jej do policzków i czoła . Miała ona naturę prawą i wiele ambicyi , która wzburzała się na każde przypuszczenie , że może być posądzoną o wyrachowanie . Teraz , uwierzywszy w możliwość takiego posądzenia , uczuła z góry jakby urazę do Połanieckiego . Jedna jeszcze przytem myśl była nad wszelki wyraz przykrą : oto wiedziała , że wogóle w kasie krzemienieckiej grosz nie może grosza dogonić , że pieniędzy niema , i że , jeżeli , wskutek zamierzonej parcelacyi Magierówki , były na nie w przyszłości widoki , to ojciec będzie się wykręcał , gdyż inne długi uważa za pilniejsze od długu Połanieckiego . Obiecywała sobie wprawdzie , że zrobi wszystko , co będzie w jej mocy , by Połaniecki został koniecznie i przed innymi spłacony , ale wiedziała , że niewiele może wskórać . Ojciec wyręczał się nią chętnie w gospodarstwie , ale w sprawach pieniężnych rządził się sam i rzadko kiedy słuchał jej zdania . Rola jego pod tym względem polegała wprawdzie na wykręcaniu się wszystkim ze wszystkiego , na obietnicach nigdy niedotrzymywanych , na zwłokach i na przedstawianiu urojonych obliczeń i nadziei za rzeczywistość . Ponieważ dochodzenia wierzytelności , opartych na hipotekach ziemskich , same przez się są trudne i powolne , a obrona daje się przedłużać niemal dowolnie , przeto pan Pławicki trzymał się istotnie przy Krzemieniu dzięki swemu systemowi . W końcu groziło to wszystko równie nieubłaganą , jak zupełną ruiną , tymczasem jednak stary człowiek uważał się za „ głowę od interesów ” i tem niechętniej słuchał zdań i rad córki , że zaraz posądzał ją , iż wątpi o jego „ głowie ” — to zaś obrażało w najwyższym stopniu jego miłość własną . Panna Marynia przeszła już z powodu tej „ głowy ” i jej sposobów przez niejedno upokorzenie . Życie jej wiejskie było tylko pozorną sielanką pracy i gospodarskich zajęć . Nie brakło w niem ani przykrości , ani bolów , i jej spokojna twarz mogła oznaczać nietylko słodycz charakteru , ale i jego siłę , a przytem wielkie wyrobienie duchowe . Lecz upokorzenie , które groziło teraz , wydało się jej trudniejsze do zniesienia od innych . — „ Niechże on przynajmniej mnie nie posądza ! ” — mówiła sobie . Ale jak mogła na to poradzić ? Pierwszą jej myślą było wezwać Połanieckiego na rozmowę , wprzód nimby się widział z jej ojcem , i wyznać mu cały stan rzeczy , jak się wyznaje człowiekowi , do którego się ma ufność . Następnie przyszło jej do głowy , że taka rozmowa była by nie czem innem , jak prośbą o wyrozumiałość , litość , a zatem upokorzeniem . Gdyby nie to , że panna Marynia , jako kobieta odczuwająca wszystkie drgnienia swego serca i innych , czuła nawpół świadomie , nawpół instynktowo , że między nią a tym młodym człowiekiem coś się odrazu zapowiedziało , coś się już prawie zaczęło — a zwłaszcza , że coś mogło i musiało stać się w przyszłości nieuniknionem , była by się jednak chwyciła tej drogi . Lecz wobec takiego stanu rzeczy zdawało jej się , że nie może . Pozostawało jej tylko jedno : zobaczyć się z Połanieckim , zatrzeć swojem obejściem się z nim wczorajsze wrażenia , porozrywać te nici sympatyi , które wzajem między sobą nawiązali , i dać mu zupełną swobodę postępowania . Taki sposób wydał jej się najlepszy , więc dowiedziawszy się od służącej , że Połaniecki nietylko już wstał , ale wyszedł po herbacie ku gościńcowi , postanowiła go odszukać . I przyszło jej to łatwo , on bowiem wrócił już z rannej przechadzki i , stojąc za boczną ścieżką ganku , porośniętego dzikiem winem , rozmawiał z tymi samymi dwoma psami , które w dniu przyjazdu tak się do niego łasiły . Nie spostrzegł też jej od razu , i Marynia , stojąc na stopniach , słyszała , jak mówił do psów : — To psiska żołd biorą za pilnowanie domu — co ? osypkę jedzą — co ? a na obcych nie szczekają , jeszcze się łaszą . A głupie kundysy , a próżniaki ! I klepał je po białych głowach . Następnie , ujrzawszy ją przez szpary w winie , skoczył , jak wyrzucony z procy , i stanął przed nią wesoły i rozjaśniony . — Dzień dobry pani . Ja sobie tu z psami rozmawiam . Jak pani spała ? — Dziękuję . I chłodno wyciągnęła ku niemu rękę , on zaś patrzył na nią oczyma , w których najwyraźniej widać było , jak wielką i głęboką przyjemność czyni mu jej widok . I on nie mniej podobał się biednej pannie Maryni . Po prostu podobał jej się z całej duszy . Serce też ścisnęło się jej żalem , że na jego serdeczne „ dzień dobry ” wypada jej odpowiadać tak ceremonialnie i zimno . — Może pani idzie do gospodarstwa ? To , jeśli pani pozwoli , pójdę razem . Dziś muszę wracać do miasta , więc dobra mi jedna więcej chwila w towarzystwie pani . Bóg widzi , że gdyby m mógł , to by m został tu dłużej . Ale znam teraz drogę do Krzemienia . — Prosimy zawsze , jeśli panu kiedykolwiek czas pozwoli . Połaniecki zauważył teraz chłód bijący od jej słów , od jej twarzy , i zaczął patrzeć na nią ze zdziwieniem . Jeśli jednak panna Marynia liczyła , że uczyni on tak , jak zwykle ludzie czynią , i dostroi się natychmiast do jej tonu , to się zawiodła . Połaniecki zbyt był żywym i śmiałym , by od razu nie spytać o przyczynę . Jakoż , patrząc jej ciągle w oczy , rzekł : — Coś pani jest ? Marynia zmieszała się : — Pan się myli . — Nie . I ja dobrze widzę , i pani dobrze wie , że się nie mylę . Pani jest dla mnie taka , jak była pierwszego wieczoru . Ale wtedy ja zawinił em , bom zaczął nie w porę mówić o pieniądzach . Wczoraj przeprosił em panią za to i było dobrze — i jak dobrze ! Dziś znów jest inaczej — niechże mi pani powie dlaczego ? Żadna , najzręczniejsza dyplomacya nie zdołała by bardziej zbić z tropu panny Maryni . Oto jej się zdawało , że zdoła go swem postępowaniem oziębić i oddalić , on zaś , pytając tak wręcz , raczej zbliżał się jeszcze bardziej . I mówił dalej tonem człowieka , któremu wyrządzają niesprawiedliwość : — Niech mi pani powie szczerze , co to jest ? niech pani powie ! Ojciec pani mówił , że wczoraj miał em być gościem a dziś wierzycielem . Ale to jest głu … . to jest nic ! Ja się na takich różnicach nie rozumiem , a wierzycielem pani nigdy nie będę , chyba dłużnikiem , bom już pani dłużny i wdzięczny za tę wczorajszą dobroć — i Bóg widzi , jak mi chodzi o to , by m zawsze mógł być dłużny . I znów patrzył w jej oczy , pilnie bacząc , czy w nich nie zjawi się wczorajszy uśmiech ; lecz Marynia , której serce ściskało się coraz bardziej , szła dalej drogą , którą obrała , raz dlatego , że ją już obrała , a powtóre i z obawy , by przyznawszy , że dziś jest inną , nie była zmuszoną do wyjaśniania przyczyn . — Upewniam — odrzekła wreszcie z pewnem wysileniem — że albo się pan mylił wczoraj , albo się myli dziś . Ja jestem zawsze jednakowa i zawsze będzie mi miło , jeśli pan wywiezie od nas dobre wspomnienie . Słowa były grzeczne , ale mówiła je panienka tak niepodobna do wczorajszej , że na twarzy Połanieckiego zaczęło się przebijać zniecierpliwienie i gniew . — Jeśli pani chodzi o to — rzekł — by m udawał , iż w to wierzę , to niech będzie , jak pani chce . Wyjadę jednak z przekonaniem , że na wsi poniedziałek bardzo się różni od niedzieli . Marynię dotknęły te słowa , wyglądały one bowiem tak , jakby Połaniecki rościł sobie już jakieś prawa z powodu jej wczorajszego obejścia się z nim . Ale odpowiedziała raczej ze smutkiem , niż z gniewem : — Cóż ja na to poradzę ! I po chwili odeszła , oświadczywszy , że musi pójść powiedzieć dzień dobry ojcu . Połaniecki został sam ; odpędził psy , które znów próbowały łasić się , i zaczął się złościć . — Coto jest ? — pytał w duchu . — Wczoraj dobrze , dziś źle ! Zupełnie inna kobieta . Jakie to wszystko głupie , jakie marne ! Wczoraj krewny — dziś wierzyciel . Co jej do tego ? Czemu mnie jak psa traktuje ? Czym kogo ograbił ? Wiedziała i wczoraj , po com przyjechał . Dobrze ! Chcecie mnie mieć wierzycielem , nie Połanieckim — dobrze ! Niechże to piorun trzaśnie ! Marynia tymczasem wbiegła do pokoju ojca . Pan Pławicki wstał już i siedział przybrany w szlafrok przed biurkiem zapełnionem papierami . Na chwilę odwrócił się , by odpowiedzieć na dzień dobry córki , poczem zaraz zajął się nanowo czytaniem papierów . — Papo — rzekła Marynia — przyszła m pomówić o panu Połanieckim … czy papa … Lecz on jej przerwał , nie przestając patrzeć na papiery . — Twojego Połanieckiego ugniotę w ręku , jak wosk . — Wątpię , czy to będzie łatwo . Wreszcie jabym chciała , żeby on przed innymi był spłacony , choćby z największą naszą stratą . Wówczas pan Pławicki odwrócił się od biurka i zaczął na nią patrzeć . Potem spytał zimno : — Proszę . Czy to opieka nad nim , czy nademną ? — To jest kwestya naszego honoru … — W czem , jak sądzisz , potrzebuję twojej rady ? — Nie , papo , ale … — Co za patetyczny dzień nam nastał ! Co tobie jest ? — Ja tylko proszę papy na wszystko … — A ja cię także proszę , by ś to zostawiła mnie . Usunęła ś mnie od gospodarstwa — i ustąpił em , bo o te parę lat , które mi do życia zostają , nie chcę się sprzeczać z rodzonem dzieckiem . Ale zostawże mi choć ten kąt w domu , choć tę jedną izbę , i pozwól mi załatwiać te sprawy , które się w niej załatwić dają . — Papo drogi , przecie ja tylko proszę … — Żeby m się przeniósł na folwark ? któreż czworaki mi wyznaczasz ? Tu pan Pławicki , który mówiąc o „ patetycznym ” dniu , widocznie nie chciał tylko , by ktoś dzielił z nim monopol , powstał w swoim perskim szlafroku , jak król Lear , i chwycił za poręcz fotelu , dając przez to do zrozumienia okrutnej córce , że inaczej , rażony jej okrucieństwem , padł by jak długi na ziemię . Lecz jej łzy cisnęły się do oczu , a gorzkie poczucie własnej bezsilności napływało do serca . Przez chwilę stała w milczeniu , walcząc z żalem i ochotą do płaczu , poczem rzekła cicho : — Przepraszam papę … I wyszła z pokoju . W kwadrans potem wszedł do niego , na żądanie pana Pławickiego , Połaniecki , ale zły , rozdrażniony , lubo usiłujący nad sobą panować . Pan Pławicki , powitawszy się z nim , usadził go przy sobie na krześle , z góry przygotowanem i , wziąwszy go dłonią za kolano , spytał : — Stachu , wszak tego domu nie spalisz ? Wszak mnie , którym ci ręce otworzył , jak krewny , nie zamordujesz ? wszak mi dziecka nie uczynisz sierotą ? — Nie — odrzekł Połaniecki — domu nie spalę , wuja nie zarznę i żadnego dziecka nie uczynię sierotą . Proszę nawet , by wuj w ten sposób nie zaczynał mówić , bo to do niczego nie doprowadzi , a dla mnie jest nieznośnem . — Dobrze — odpowiedział pan Pławicki , nieco jednak dotknięty tem , że jego styl i sposób wyrażania się tak małe zyskują uznanie ; — pamiętaj tylko , że do mnie i do tego domu przyjeżdżał eś jeszcze dzieckiem . — Przyjeżdżał em , bo przyjeżdżała matka , a matka po śmierci ciotki Heleny przyjeżdżała dlatego , że wuj nie płacił procentów . To wszystko nie ma się nic do rzeczy . Suma tkwi na hipotece od dwudziestu jeden lat . Z procentami zaległymi wynosi około dwudziestu czterech tysięcy rubli . Dla okrągłości niech będzie dwadzieścia równo — ale tych dwadzieścia muszę mieć , bo po to przyjechał em . Pan Pławicki pochylił głowę z rezygnacyą . — Po to przyjechał eś ? … Tak . Ale czemu ty był eś wczoraj taki inny , Stachu ? Połaniecki , który pół godziny temu zadał to samo pytanie pannie Maryni , aż podskoczył na krześle , ale pomiarkował się jeszcze i rzekł : — Proszę o przystąpienie do interesu . — Ja się przed tem nie cofam , tylko pierwej pozwól mi powiedzieć parę słów i nie przerywaj mi . Mówił eś , żem procentów nie płacił . Prawda . Ale czy wiesz dlaczego ? Matka twoja nie oddała mi przecie całego swego majątku i nie mogła tego bez pozwolenia rady familijnej uczynić . Może gorzej dla was , że się tak nie stało , ale mniejsza z tem . Ostatecznie , wziąwszy te kilkanaście tysięcy rubli , powiedział em sobie tak : kobieta została sama na świecie , z jedynem dzieckiem — niewiadomo , jak sobie poradzi , niewiadomo , co może wypaść — niechże te pieniądze , które ma u mnie , będą jej funduszem żelaznym , niech rosną , by w danym razie miała o co ręce zaczepić . I od tej pory był em jakby waszą kasą oszczędności . Matka dała mi dwanaście tysięcy rubli — dziś masz u mnie przeszło dwadzieścia cztery . Oto rezultat . A teraz : czyż zapłacisz mi za to niewdzięcznością ? Na to Połaniecki rzekł : — Kochany wuju Pławicki : proszę mnie nie brać ani za głupszego , niż jestem , ani za waryata . Powiadam po prostu , że na takie plewy ja się nie złapię — bo za grube . Powiadasz wuj , że mam dwadzieścia cztery tysiące rubli — więc gdzież są ? Proszę o nie — bez gadaniny i jeszcze takiej ! — A ja cię proszę o cierpliwość i umiarkowanie , choćby dlatego , żem starszy — odrzekł z urazą i godnością pan Pławicki . — Mam wspólnika , który za miesiąc wnosi dwanaście tysięcy rubli na umówiony interes — ja muszę wnieść tyleż . Powiadam to jasno i oświadczam , że po dwóch latach kołatania listami — nie mogę i nie będę dłużej cierpliwy . Pan Pławicki wsparł rękę na biurku , czoło na dłoni — i milczał . Połaniecki patrzył na niego , czekając odpowiedzi — patrzył z wzrastającą niechęcią i w duszy zadawał sobie pytanie : Czy to jest kręciciel ? czy bzik ? czy egoista , tak zaślepiony w sobie , że dobro i zło mierzy tylko własną wygodą ? — czy wreszcie wszystko razem ? Tymczasem pan Pławicki trzymał czoło ciągle ukryte w dłoni i milczał . — Nareszcie chciał by m coś wiedzieć … — zaczął Połaniecki . Lecz tamten potrząsnął ręką , dając znać , że chce być jeszcze sam ze swemi myślami . I nagle podniósł rozjaśnioną twarz . — Stachu — rzekł — po co my się kłócimy , kiedy jest tak prosty sposób wyjścia . — Jaki ? — Bierz margiel ! — Co ? — Sprowadź tu swego wspólnika , sprowadź jakiego specyalistę , oszacujemy mój margiel i zrobimy we trzech współkę . Twój … jak się tam nazywa ? Bigiel ? spłaci mi tyle , ile na niego wypadnie , ty albo coś dopłacisz , albo nie — i pójdziemy razem , a zyski mogą być olbrzymie . Połaniecki wstał . — Proszę pana — rzekł — do jednej rzeczy nie jestem przyzwyczajony , mianowicie , żeby ktoś drwił ze mnie . Ja nie chcę pańskiego marglu — tylko moich pieniędzy , a to , co mi pan mówisz , uważam po prostu za niegodne , albo bezrozumne wykręty . Nastała chwila ciężkiej ciszy . Jowiszowy gniew zaczął się zbierać w brwiach i na czole pana Pławickiego . Przez chwilę piorunował śmiałka oczyma , poczem , przysunąwszy się szybko do kołków , na których wisiała broń , zdjął myśliwski nóż i , podając Połanieckiemu , rzekł : — A więc jest inny sposób : uderzaj ! I otworzył szeroko szlafrok , lecz Połaniecki , nie panując już nad sobą , odtrącił rękę z nożem i zaczął mówić podniesionym głosem : — To jest licha komedya — nic więcej !