Gabriela Zapolska Kaśka Kariatyda Przedmowa Ignacy Krasicki W tych kilku słowach cała moja obrona . „ Poczciwość prawdy się nie lęka ! ” Jak wielka to myśl , jaka niezwalczona ! Dlatego stawię ją jako straż przednią , niech ona wita każdego , kto roztworzy tę książkę . Poczciwość prawdy się nie lęka , więc śmiało , Czytelniku lub Czytelniczko , podajcie mi rękę i zajrzyjmy wspólnie do tych nędz wielkich , do tych nieszczęść kończących się zbrodnią , do tego kału — według wyrażeń naszych dobrych znajomych … Nie bój się , kobieto , czytaj śmiało te karty , kał nie dotknie twej białej szaty , bo tylko brud lgnie do brudu , a chorzy boją się ran swoich . Niedola takich jak Kaśka istot , ich stopniowy upadek , na koniec śmierć — toć nie kał , nie brud , lecz prawda tak wielka , że jak promień słońca przedziera się przez tajemniczą zasłonę , jaką by fałszywi poczciwcy osłonić ją chcieli . Tuż obok Ciebie może jest taka Kaśka , walcząca z pokusami świata , ciemna , nieświadoma , pełna najlepszych chęci , ale i najgorszych , wrodzonych już instynktów . Ta istota cierpi , walczy , wyciąga nieraz ramiona , szukając bezwiednie punktu moralnego oparcia , i nigdzie nie znajduje podpory i rady , żaden głos ją nie pokieruje , nikt nie zapyta , co jej dolega . Czyż od chlebodawczyni swej ma prawo żądać tylko łyżki strawy i regularnej zapłaty ? Czyż po zgotowaniu rosołu i uprasowaniu bielizny taka Kaśka przestaje istnieć dla swej pani ? Wszak to kobieta , kobieta taka sama , jak i Ty , piękna Czytelniczko , ale ileż od Ciebie nieszczęśliwsza ! Sponiewierana , rzucona na bezdroże , bezustannie pracująca jak wół w jarzmie , upada wreszcie , nie umiejąc zaczerpnąć w sobie samej siły do odparcia pokusy . I gdyby na tym był koniec ! Ależ nie — upadek takiej kobiety ciągnie za sobą cały szereg nędz , a często i zbrodni . Wszak największy procent dzieciobójczyń dają służące . Jest to fakt stwierdzony . Dlatego to podjęła m tę niewdzięczną pracę . Wiele już musiała m przecierpieć od ludzi małej inteligencji i jeszcze mniejszego serca . Według nich jedynie chęć rozgłosu skłania mnie do pisania „ Kasiek ” i „ Małaszek ” . Dziwią się , że kobiety nie wahają się odsłonić najstraszniejszej nędzy innych kobiet i zawołać wielkim głosem : „ Patrzcie ! W ten sposób konają istoty , za którymi gonicie , odbierając im krasę , młodość , a dając im w zamian nędzę i cierpienie ! ” . O , zaprawdę ! poczciwy prawdy się nie lęka . Ten , kto nie ma na sumieniu zgonu takiej „ Kaśki ” , śmiało przeczyta ją do końca . I te „ studia położnicze ” , jak nazwał moją powieść pewien brukowy świstek , może pozostawią w jego umyśle trwalsze wspomnienie niż stosy romansów bezcelowych , tworzonych w niezdrowej woni źle umeblowanych buduarów , które jako główny cel mają do wykazania , że kobiety owijają się w jedwabie i mają niezmiernie długie rzęsy , a mężczyźni — wyniosłe czoła i masy pustych frazesów w ustach . Dlatego to ludziom „ poczciwym ” polecam śmiało moją biedną Kaśkę . Czytajcie ją sercem , tak jak ja ją sercem pisała m . Niech was forma zbyt szczera nie trwoży . Wszakże to nasz Skarga powiedział : „ prawda , jak uczciwa niewiasta , w lada sukni piękna jest i przyjemna ; nieprawda jako nierządnica słowy się przybiera i muszcze ” . Niech Was także nie dziwi rodzaj sentymentalizmu wiejący chwilami z tych kartek . To „ prawda ” także , to życie , tak jak ono jest , z tym , co nam daje pięknego i nędznego , z poezją i prozą swoją . Ja biorę wszystko , co jest pod ręką , a skarby to nieprzebrane , tkane czarną i złotą przędzą . Nie naśladuję nikogo , choć mi i plagiaty zarzucono . Spisuję to , co zobaczę , to co mi w serce się wgryzie nędzą swoją lub ukołysze czarem prawdziwej poezji . Oryginalnością rozgłosu nie pragnę się dobić , bo smutny to rozgłos , gdy najlepszą myśl źli ludzie spaczą i brudną duszą szukając brudu , jedynie tylko formę widzą , o treść i cel nie pytając się nawet . Czyż ta osławiona Nana Zoli nie tłumaczy swego istnienia tym jednym krzykiem : „ á Berlin ! ” kończącym cały ten tak zohydzony romans ? Nanę usprawiedliwił upadek Francji , moją biedną Kaśkę niech uniewinnią trupy dzieci znajdywane prawie codziennie . Wiem , że w oczach tych ludzi , którzy zwykli wyszukiwać we wszystkim kału i bezwstydu , nawet trup dziecka zgładzonego przez własną matkę łaski nie znajdzie , — ale o zdanie takich jednostek , które lubią prawdę nakręcać do swych upodobań , które w Nanie , zamiast szczytniej przewodniej myśli francuskiego pisarza , widzą tylko nagie ciało i zakrywają przed nim obłudnie przygasłe od rozpusty oczy — o zdanie takich ludzi nie dbam wcale . Nie piszę dla nich , piszę dla „ poczciwych ” , bo ci się „ prawdy nie zlękną ” . Gabriela Śnieżko - Zapolska Dnia 18 lipca 1887 r . Warszawa Kaśka Kariatyda „ I choćby z krzykiem rwał włosy na głowie , Nikt się — co robi , jak żyje — nie spyta . Choćby padł trupem , nikt słówka nie powie — Wolny najmita ! ” Maria Konopnicka „ Stajała przed bramu i buła piskate ! … ” — kończyła pani domu , spoglądając z niechęcią na książkę służbową . — Nieszczególna rekomendacja — dodała po chwili , zamykając książeczkę , i usiadła na wyplatanym krześle , jedynym możliwym meblu z rozlicznych sprzętów przepełniających ciasną i ciemną kuchenkę . Była to niska , młoda jeszcze kobieta , rozlana w swym niebieskim szlafroku , z głową zgniecioną , płaską , pokrytą włosami żółtymi . W ciemnej przestrzeni kuchennej jaśniały te włosy światłem matowym , łącząc się dość harmonijnie z żółtawą cerą twarzy i oczami barwy niepewnej . Uszy tłuste , leniwe , niezdrowe , obciągnięte ku szyi ciężarem czarnych lawowych kolczyków i usta wąskie , blade ukrywały równie blade dziąsła i świadczyły dostatecznie o niedokrewności tej masy ciała , rozrastającej się wśród wilgotnych ścian szczupłego mieszkania . Całe bezczynne życie żon urzędników płynęło leniwą falą pod tą skórą zżółkłą , przezroczystą i delikatną jak gaza jedwabna . Tylko usta zaciśnięte , prawie zsiniałe od wilgoci spadającej z murów , tylko ręce płaskie , o pełnych dłoniach i oczy niewielkie , ciężkimi przysłonione powiekami , miały jakieś drganie , zdradzały ukrytą namiętność pantery — właściwą kobietom anemicznym , których życie , wbrew higienicznym przepisom , upływa wśród atmosfery sąsiadującej z kuchnią sypialni . — Nazywasz się ? … — pytała dalej pani domu , a głos jej leniwy , tłusty , rozlewał się wśród cienia jak ona sama i drgał długo wśród fal powietrznych , przeciągając się bez końca . Stojąca przy drzwiach dziewczyna podniosła głowę . — Nazywam się Kaśka Olejarek — odpowiedziała lękliwie , a głowa jej opadła natychmiast na piersi . — Masz rodziców ? — ciągnęła dalej indagację pani domu . Po twarzy Kaśki przemknęło coś na kształt smutku … Nie odpowiedziała wcale . Woźny z kantoru , mały , niepokaźny człowiek , ubrany w szary surdut beżowy , uznał za stosowne wmieszać się do rozmowy . — To jest sierota , proszę wielmożnej pani … Nie ma nikogo … Niedawno przyszła do miasta … Była tylko w jednym obowiązku u państwa Lewi … — U Żydów ! — przerwała pani , a usta jej wykrzywiły się z pogardą . Nastała chwila milczenia . Woźny umilkł , przygnieciony antysemickim usposobieniem pani , a Kaśka nie dodała nic na swoje usprawiedliwienie , tylko jeszcze więcej pochyliła głowę . W umyśle jej przesuwało się tysiące przykrych myśli . Odprawiona wczoraj nagle , prawie bez powodu , od Pinkusa Lewi , znalazła się na bruku ; mając zaledwie dwa złote w kieszeni . Nocleg znalazła u swej przyjaciółki , Rózi , posługującej w mleczarni , ale nadużywać gościnności tej nie mogła . Rózia żyła „ na wiarę ” z czeladnikiem krawieckim . Para ta miała tylko jedną izdebkę , a obecność mężczyzny żenowała Kaśkę . Budziły się w niej nieokreślone pragnienia , a dziwny przestrach ściskał jej serce … Nie ! ona tam stanowczo więcej nocować nie mogła . Cóż pocznie , jeśli ta pani nie zechce przyjąć jej natychmiast ? W tej chwili ciemna i smutna kuchenka przedstawiała się w oczach dziewczyny jak port bezpieczny i cichy , a brudny sufit zdawał się jej być pożądanym dachem , pod którym pragnęła by złożyć swą głowę . — Jesteś jeszcze bardzo młoda — rzekła pani , rozbierając wzrokiem sformowane kształty dziewczyny . — Mam lat dwadzieścia — odpowiada Kaśka , a jej ręce spracowane i czerwone zaciskają się ruchem nerwowym pod fałdami szarej , zniszczonej chustki . — Przysuń się bliżej , pragnę cię zobaczyć — mówi pani , podnosząc się z krzesła . Kaśka stoi nieruchoma , z plecami przyciśniętymi do ściany . Następuje interwencja woźnego . — Idź , głupia , kiedy cię wielmożna pani woła . Kaśka postępuje kilka kroków i staje na środku kuchni w wąskiej strudze światła , którą wlewa ukośne okienko wciśnięte w długą framugę . Olbrzymia postać dziewczyny rysuje się w tej jasności , potęgując się jeszcze w porównaniu do innych , niknących w cieniu przedmiotów . Duża , silna głowa , złączona z kością pacierzową szerokim karkiem , pokryta ciemnym włosem i naprzód pochylona , ma w swym kształcie coś posągowego , pewne podobieństwo do tych starożytnych niewolnic , przeznaczonych do noszenia na głowie ciężkich , winem napełnionych amfor . Czoło niskie , gładkie , przecięte ciemnymi liniami brwi , nos prosty , nieruchomy , trochę w nozdrzach zgrubiały , usta świeże , zęby zdrowe , równe , podbródek okrągły — wszystko to rozjaśnione wielkimi , piwnymi źrenicami , tworzy całość miłą i pociągającą . Na tej kształtnej twarzy , sczerniałej od wichru i gorąca , widnieje dobroć nieograniczona , wiara w drugich i słodycz bezmierna . Olbrzymie , wypełnione ciałem ramiona , kształtne , choć zbyt silne zakreślenie gorsu , szerokie , ciężkie kończyny tworzą z tej dziewczyny typ zwierzęcia roboczego , przeznaczonego do dźwigania ciężarów i tak zwanej „ grubej ” domowej roboty . Jest to wspaniałe zdrowe ciało o pospolitych , śmiałych konturach , materiał na matkę licznego rodu , który odznaczał by się niewątpliwie nadzwyczajnym zdrowiem , wzrostem olbrzymim i siłą zwierzęcą . Mimo tej męskiej prawie wysokości i pleców rosłego mężczyzny , Kaśka jest kobietą w całym tego słowa znaczeniu . Zwykle zbyt silne , wybujałe kobiety zatracają w sobie powaby niewieście i obnoszą swe niekształtne formy mieszańców z niezgrabną śmiałością urlopowanych żołnierzy . U Kaśki , przeciwnie , cały wdzięk kobiecy pozostał pomimo nadzwyczajnego rozrośnięcia się kości , a ciało jędrne , młode , pełne świeżości dziewiczej , pokrywało szkielet i wypełniało go dokładnie . Jest to klasycznie zbudowana kobieta z gminu , gruba w pasie , na szerokich stopach — mimo to pełna wdzięku i łagodnej nieśmiałości . Głos wychodzący z tych szerokich piersi jest harmonijny , dźwięczny i cokolwiek drżący . Jest to raczej głos drobnej , szczupłej blondynki , zabłąkany w piersi tej wysokiej , tęgiej , ciemnookiej kobiety . Pani domu przypatruje się z zadowoleniem olbrzymiej dziewczynie zasłaniającej plecami ćwierć kuchennej przestrzeni . Jakkolwiek świadectwo pana Pinkusa Lewi mówi wyraźnie , że „ stajała przed bramu i buła piskate ” , pani nie chce wierzyć „ Żydom ” i przyjmuje Kaśkę do służby . Taka tęga dziewka ! Sama będzie nosić wodę , nie potrzeba więc płacić posługaczki … I skąpstwo polskiej gospodyni przemaga trwogę przed „ piskowaniem ” Kaśki . A zresztą czyż podobna , aby ta dziewczyna tak cicha , pokorna pomimo swych olbrzymich kształtów , pełna wdzięku łagodnego mogła mieć wadę zuchwalstwa ? I ku ogólnej radości obwieszcza pani monotonnym swym głosem , że przyjmuje Kaśkę do służby . Potem poucza nową sługę o froterowaniu podłogi , noszeniu wody i węgli , praniu , prasowaniu i wszystkich obowiązkach , jakie spaść mają na plecy dziewczyny . Kaśka stoi nieruchoma , z okiem utkwionym w brudną podłogę kuchni . Wie tylko , że ma gdzie zasnąć i przenieść swój ubogi kuferek . Reszta ją nie obchodzi ; praca jest zawsze pracą , czy tu , czy u Pinkusów Lewi . Nie rozumie nawet , po co ta pani mówi tyle … Przecież ona nie uchyla się od żadnego obowiązku ! … Pani podaje jej zmięty papierek guldenowy i żąda w zamian tak zwanego fantu . Kaśka wyciąga spod chustki złożoną starannie wełnianą spódnicę koloru fioletowego , przybraną plisami ze zrudziałego welwetu . Pani bierze fant i upomina Kaśkę , aby się stawiła najdalej za godzinę do służby . Kaśka przyrzeka , całuje pokornie rękę swej przyszłej chlebodawczyni i wychodzi wraz z woźnym z kuchenki . Wychodząc , uderza się czołem o niskie drzwi i stoi przez chwilę w ciemnej sionce , ściskając w ręku otrzymanego przed chwilą guldena . Przed nią majaczy drobna postać kantorowego , który po omacku stara się znaleźć poręcz od schodów . Znajduje ją wreszcie i woła na opóźniającą się dziewczynę . W gorącym zaduchu , pełnym kurzu i stęchlizny , wiją się kręcone schody , tak zwane „ kuchenne ” , popsute , otulone ścianą posmarowaną węglem i sczerniałą od dymiących lampek naftowych , którymi służące rozjaśniały wieczorem ciemną i wąską przestrzeń . Woźny , klnąc , nasuwa czapkę i rozpoczyna karkołomną wędrówkę , trzymając się mocno skrzypiącej poręczy . Kaśka idzie za nim szybko , otwierając oczy , pragnąc się w ten sposób przyzwyczaić do panującej w klatce schodowej ciemności . Słabe , na wpół spróchniałe deski , uginają się prawie pod olbrzymią stopą dziewczyny , spadającej ciężką masą w równych odstępach ; schodzi na dół , nie licząc nawet pięter , uspokojona o swą przyszłość , pełna wiary i otuchy w miłosierdzie boskie . Pani wydała się jej uosobieniem piękna i dobroci po brzydkiej , wrzaskliwej pani Lewi , która kazała się „ szanować ” i przeglądała ustawicznie w miedzianych rądlach lub samowarze . I Kaśka na samą myśl lepszego słowa lub pochwały z ust tej ślicznej pani dostaje jakby zawrotu w głowie i ciśnienia w gardle . Schodząc na dół , myślała więc , jak będzie się starać , aby zasłużyć na tę pochwałę , jak będzie pracować całymi dniami i nocami … Nagle zaciskają się jej oczy pod wpływem żółtawego światła , które zajaśniało na zakręcie schodów . Nie jest to przecież już światło słoneczne , ale mdły płomień świecy łojowej , osadzonej w latarce i niesionej przez młodego mężczyznę ubranego w szarawą bluzę i długi fartuch płócienny . Woźny , uszczęśliwiony z wypadku rozjaśniającego mu dalszą część klatki schodowej , spuszcza się czym prędzej na dół — na wąskim przejściu pozostaje sama Kaśka naprzeciw młodego mężczyzny niosącego w ręku latarkę . Ze zwykłą nieśmiałością przyciska się do ściany , pragnąc zostawić jak najszersze miejsce nadchodzącemu człowiekowi . Pomimo jednak jej dobrych chęci , szerokie jej ramiona zabierają wiele miejsca i mężczyzna mimo woli zmuszony jest otrzeć się o nią , aby przejść dalej . — Ihi , diabeł tu łazi ? — pyta niezbyt uprzejmym tonem , podnosząc w górę latarkę . — To ja , Kaśka — odpowiada dziewczyna , oblewając się rumieńcem . On przecież nie rumieni się wcale , ale owszem , śmieje się , pokazując w tym uśmiechu dwa rzędy zdrowych , białych zębów , jest to stróż kamieniczny , młody , przystojny chłopak , śpieszący na strych , aby tam z rozkazu gospodarza , obejrzeć popsuty dach . Dach nie ucieknie , a dziewczyna jest wcale ponętna . Patrzy więc na nią , szczęśliwy z jej zawstydzenia , ciśnie ją do muru z wyrachowaniem pełnym nagle obudzonej namiętności . Ona , odurzona , pełna bezwiednej trwogi , ustępuje na próżno , starając się uwolnić od dotknięcia chłopaka , którego widok i obecność miesza ją niewypowiedzianie . Ta wielka , dwudziestoletnia dziewczyna , świadoma tajemnic życia , które zna tylko z opowiadania swych przyjaciółek lub przeczuć , ucieka zwykle przed podobnym sam na sam , które gorącym warem żyły jej zalewa . Ona pamięta o tym , że może pójść za mąż , więc pragnie dobrze się prowadzić . Dlatego z takim wysiłkiem chce wyrwać się z przypadkowego sąsiedztwa , bo obecność tego uśmiechniętego chłopca jest dla niej nad wyraz ciężka i przykra . On wszakże nie pozwala jej postąpić dalej , zagradza jej drogę . — Co panna tu robi ? Skąd panna wraca ? Ja jestem stróż , muszę więc wiedzieć o wszystkim … Nie puszczę ! Jak Boga kocham , nie puszczę … Kaśka doznaje dziwnego ściśnienia w gardle . Ten młody , wesoły głos , rozlegający się czystą , dźwięczną gamą szczerego śmiechu , wzbija się w wąską , ciemną przestrzeń i spada na jej schyloną głowę odurzającą kaskadą . Z natury nieśmiała dziewczyna traci zupełnie przytomność wśród tej dusznej , gorącej atmosfery i z bezwładnością dziecięcą opiera się o ścianę . Mężczyzna widzi jej przestrach i przybiera ton uspakajający . — No ! Czegóż bo się strachać ? Ja panny nie ugryzę , ani do becyrku nie zaprowadzę . Pytam : skąd i po co ? Należy odpowiadać . Milczenie . Kaśka , coraz bardziej przyciskana do ściany , czuje gorący oddech młodego chłopaka i z przestrachem kryje głowę w ramiona . Ten gorący oddech robi na niej wrażenie oddechu rozjuszonego zwierza , dlatego z instynktem zachowawczym broni się przed nim , jak umie i może . — Gdyby panna nie powiedziała , co się nazywa Kaśka , myślał by m , że panna niemowa , ale teraz myślę inakszej , i nie puszczę , jakem Jan Viebig , dopóki panna nie przemówi i nie da buziaka . Mówiąc te słowa , stróż podnosi wyżej latarkę i oświeca twarz Kaśki , a korzystając z obezwładnienia dziewczyny , jedną ręką obejmuje jej kibić i przysuwa do siebie . — No — mówi dalej — powie panna , co tu robi ? Kaśka usiłuje zebrać myśli . Czuje , że jeżeli nie odpowie na zadawane jej pytania , młody chłopak nie puści jej tak prędko , a jedynym jej dążeniem jest wyswobodzić się z tej sytuacji . Jan Viebig z prawdziwą rozkoszą patrzy na zmieszanie dziewczyny . Rosła kobieta , pełna życia i siły , drży w jego ręku jak najnędzniejsze stworzenie . Z rozkoszą prawdziwą przypatruje się jej szyi i bogatym liniom gorsu , bo jak żyje nie widział takiej dziewczyny . Mdłe światło łojowej świeczki nie może dokładnie oświecić tej wspaniałej postaci , ale Jan odgaduje instynktem i milknie zdziwiony na widok tej kobiety . Zwykłe jego konkiety były to dziewczęta krępe , płaskie , czerwone , prawie zawsze małego wzrostu i nie dawały mu dokładnego wyobrażenia o podobnej doskonałości . W tej chwili stoi przed kobietą według jego pojęcia doskonałą , tak pod względem form , jak i karnacji , choć w mdłym oświetleniu nie może dojrzeć dokładnie właściwego koloru jej włosów ani cery twarzy . Porwany brutalną potęgą , chwyta jej spuszczoną głowę i zbliża swe wargi do ust dziewczyny . Kaśka nie odpycha go wcale , bo czuje , że jej sił zabraknie , ale drżącym , cichym głosem prosi łagodnie . — Proszę was , dajcie mi odejść ! Proszę … I tyle gorącej modlitwy drga w tym cichym szepcie , taka bezmierna trwoga bije z jej rozszerzonych źrenic , że Jan cofa się z wolna przed tą istotną niewinnością , która siłą nie umie , czy nie chce się bronić , a potężną osłonę znajduje tylko w serdecznej , szczerej prośbie kobiecej . — Dajcie mi odejść . Kaśka wyrzekła te słowa . Dodała jeszcze „ proszę ” , a ta cicha prośba była stokroć silniejsza od wszelkich gwałtownych walk , jakie nieraz staczały z nim inne kobiety z tej sfery , w której się obracał . Ta olbrzymia dziewczyna nie użyła pięści dla swej obrony , pomimo że pod względem siły mogła się z nim mierzyć . Ona zdała się na jego łaskę i prosi pokornie o litość nad jej słabością . Tym wdziękiem kobiecym , tą pokorą przed przewagą męską zwalczyła go bezwiednie i ukoiła wzburzone jego zmysły . Prosta , głupia , prawie zwierzęca natura uległa w milczeniu przed wyższością tej dziewczyny , różniącej się tak zewnętrznymi kształtami , jak i sposobem zachowania się od innych kobiet , które Jan w swoim życiu spotykał . Zawstydzony prawie usuwa się na bok w milczeniu i tylko podniesioną w górę latarnią oświeca ciągle twarz dziewczyny , która drżącą ręką zapina rozerwany koło szyi kaftanik . Wśród tego żółtego pasma bijącego przez potłuczone szyby latarni spotykają się nagle ich oczy . Źrenice dziewczyny ciemne , łagodne , pełne łez , i oczy mężczyzny niebieskie , płonące od tłumionej namiętności . Przez chwilę obydwie pary oczu toną w sobie z dziwnym , nieokreślonym uporem i śmiałością ze strony dziewczyny . Nagle światło przygasa , migoce kilkakrotnie jak wzrok konającego i — świeczka gaśnie , Kaśka , Jan , ściany , schody , wszystko ginie w ciemności ; ale dziewczyna teraz się nie lęka . Może być sto razy ciemniej , ona wie , że krzywdy nie dozna żadnej . I otulając się w chustkę , prosi swym rzewnym słodkim głosem : — Pomóżcie mi zejść , bo nic nie widzę , a schodów nie znam . On , z uległością zbitego zwierzęcia , czyni zadość jej żądaniu i schodzi pierwszy , prowadząc ją z dziwną delikatnością . Wśród ciemnych , wąskich ścian , pomiędzy którymi wiją się schody , słychać tylko odgłos ich ciężkich kroków i przyśpieszony oddech Jana . Gorący zaduch owiewa mu rozpaloną głowę i wpada do płuc . W dłoni swej czuje grubą , szeroką rękę dziewczyny , drżącą jeszcze nerwowo , a drganie to sprawia mu przykrość nieokreśloną . W tej chwili zdaje mu się , że ona jest bardzo drobnym , małym stworzeniem , które przeraził swą brutalną napaścią i które pragnął by przeprosić za uczynioną przykrość . A ona idzie wolno , wsłuchując się w jego oddech , którego gorące uderzenia czuje jeszcze na swej rozpalonej twarzy . Postępuje jednak za nim uspokojona i pewna jego uczciwości . Gdy nagle weszli do jasnej sieni , wśród której gorące promienie słoneczne rozpościerały się z całą brutalnością śródlecia , doznali oboje olśnienia . W ostrym blasku słonecznym Kaśka olbrzymiała jeszcze i stała przed nim w całej potężnej piękności rozwiniętej kobiety . Wszystkie postanowienia Jana , powzięte wśród ciemności , co do uzyskania przebaczenia , pierzchły od razu na widok szerokich ramion i wspaniałych rozmiarów dziewczyny . Tam , na górze , w wąskim schodowym przejściu zdawała mu się Kaśka drobnym , drżącym stworzeniem . Gdy ją sprowadzał na dół , nikła mu w ciemności ; czuł jej szorstką rękę w swej dłoni i słyszał stąpanie . Tu , w blasku dziennym jaśnieje przed nim niezrównanym blaskiem urody , świeżości i pięknością kształtów . Pomimo nadzwyczajnej swej śmiałości i znanej odwagi do kobiet , czuje on się teraz wobec tej pięknej dziewczyny nieśmiały . Pragnie coś przemówić , aby choć częściowo naprawić swój błąd i dać jej lepsze o sobie wyobrażenie . Ona powróciła już zupełnie do swej równowagi moralnej , w oczach jej nie widać śladu gniewu , tylko jakiś żal migoce . Czuje ona , że gniewać się nie powinna . Młody chłopiec spotkał ją w ciemnym przejściu i próbował szczęścia . Nie jego to wina : gdyby inne dziewczęta nie upadały z taką łatwością , nie był by przecież tak śmiały . Zresztą nie stało się nic złego . I serdecznym , miłym swym głosem dziękuje mu za sprowadzenie z niewygodnych schodów i wskazanie drogi . — Przyszła m frontowymi — odpowiada , patrząc zawsze w ziemię . — Pani zaprowadziła nas do kuchni , woźny poszedł pierwszy , a ja nie wiedziała m , gdzie jestem i co robię … Nie lubię ciemnicy . Jan dorozumiewa się , że to służąca , zgodzona do państwa z trzeciego piętra . — To panna będzie służyć u tych … z majstratu ? — pyta , wykrzywiając się pogardliwie i odzyskując powoli rezon utracony . — Zdaje się , że pan jest w majstracie — odpowiada Kaśka — zgodziła m się do wszystkiego . Wyraz twarzy Jana stawał się coraz pogardliwszy . — Oj , to ci panna trafiła ! Takie państwo … Kaśka podniosła spuszczone powieki i utkwiła w mówiącego zdziwione oczy . Dla niej „ państwo ” było zawsze „ państwem ” , rodzajem półbogów , o których nie mówi się inaczej , jak tylko z uszanowaniem . Gdyby nie „ państwo ” , umarłaby przecież z głodu ; płacono jej , żywiono , pozwalano spać cztery godziny na dobę , a w Wielką Sobotę chodzić na boże groby . Swojej ciężkiej pracy nie liczyła wcale . Przecież musiała coś robić . Siedzieć z założonymi rękami mogły tylko panie , a zresztą nie pragnęła tego wcale . I w bezmiernym zdziwieniu patrzy na stojącego przed nią stróża , który z taką pyszną pogardą krzywi swe wydęte wargi , mówiąc : „ Takie państwo ! Takie państwo ! ” . Nie przerywa wszakże i czeka dalszego wyjaśnienia , które otrzymuje niebawem w następującej formie : — Widzi panna , jest państwo i państwo . Tu , na ten przykład , na pierwszym , mieszka pani hrabina ze synem … to jest państwo . A ci z majstratu , co panna do nich idzie , to nie państwo . Kaśka uznaje za stosowne wtrącić : — Przecież tak samo regularnie płacą . Jan kiwa głową . — Ta , niby . Ale się panna naharuje , zanim tych głupich pieniędzy się dokopie . Kaśka macha ręką . — Wszędzie trzeba pracować … Teraz przyszła kolej na Jana , aby się zadziwił ; próbuje więc wytłumaczyć Kaśce dokładniej różnicę między państwem a państwem . — Ta , pewnie , że pracować trzeba , aleć już niech rozkazuje lajtnant a nie furwez , jak mówił nieboszczyk Szczepaniak . Szkoda , że panna nie znała Szczepaniaka , bo to był tęgi hułan . Otóż , widzi panna , ta hrabina , to lajtnant , a taka z majstratu , to furwez . Choć ja by tam wolał być panem i rozkazywać , taj do bramy dzwonić . U tych z majstratu bieda aż skrzypi . Ona skąpa , on złośnik . Już tego kwartału dwie zmienili , a bez co ? Bez to , że to nie „ państwo ” — dodał , wracając uporczywie do swego założenia , jak koń w deptaku , wiecznie koło jednego punktu krążący . Widocznie jednak oboje mieli coś wspólnego w swoim sposobie układania myśli , bo i Kaśka powtórzyła przed chwilą wygłoszoną filozoficzną sentencję : — Wszędy trzeba pracować . I z całą niedbałością silnego zwierzęcia wstrząsa potężnymi barkami , jakby z niecierpliwości i pożądania tej pracy , która ma spaść na nią równocześnie z przyjęciem nowych zobowiązań . Jan patrzy na nią z uwielbieniem . — Panna silna , prawda ? — zapytuje po chwili . Za całą odpowiedź Kaśka uśmiecha się łagodnie , odsłaniając zdrowe i czyste zęby , oprawione w dziąsła różowe . — To jeszcze dobrze — ciągnie Jan dalej — bo jakby panna była nie przymierzając chyrlawa , to by długo na tym trzecim piętrze nie pociągnęła . Trzeba cięgiem nosić wodę , bo ta … pani to się pluszcze i pluszcze przez końca , posadzkę gładzić , a na wosk skąpią . Oj ! Puścił by ja ich w taniec choć raz na rok , to by popróbowali , jak to przyjemnie tak harować od świtu do nocki … W błękitnych oczach Jana zaświeciła nagle niedobra iskra . Cała nienawiść dręczonego zwierzęcia , które nigdy nie może się wyspać , ozwała się w tym głosie , drżącym od dawno przebudzonej i nurtującej myśli . Wszystkie noce zimowe , gdy bezlitosny głos dzwonka zrywał go z posłania i ledwo osłoniętemu kazał biec dla wpuszczania spóźnionych lokatorów , powracających często z nocnej hulanki ; wszystkie te senne marzenia przerwane z całą gwałtownością ludzi pijanych lub złych z powodu bezsennie przepędzonej nocy ; wszystkie te początki tak zwanych katzenjamerów karnawałowych , które musiał znosić z uległością tresowanego psa , wszystko to wybuchało w tych kilku słowach : — Oj , puścił by m ich w taniec ! Ten chłop , to zwierzę domowe , pozornie przyswojone , które w głębi swej natury zachowało całą siłę męską , pragnącą użycia i rwącą się jak koń stepowy poza zamkniętą bramę — gdzieś w dal , w tajemnicze wnętrze miasta , którego niezdrowy , odurzający powiew wpadł w ciężką atmosferę bramy razem z tym fircykiem , bladym od bezsenności i nocnej rozpusty . Fircyk nie cierpiał Jana za długie wyczekiwanie pod bramą , co zwłaszcza w zimie lub dżdżyste noce nie należało do nadzwyczajnych rozkoszy . — Ach , kanalia ! — mruczał przez zęby , zaciskając swój cienki paltocik i kryjąc ręce zziębnięte . — Ach , kanalia ! — mruczał stróż w swej izdebce , przecierając senne oczy — dzwoń , bestio , dzwoń ; a bodaj ci tak zadzwoniło przy skonaniu ! Była to głucha , cicha walka dwóch zdrowych ciał w pełni młodości . Ze strony Jana przeważała zazdrość i chęć niszczenia swych sił w ten tajemniczy a nieznany mu sposób , który instynktem zgadywał ; ze strony powracającego późno do domu eleganta — upokorzona duma i złość przeciw niememu świadkowi jego wad i słabości . Czasem piękny kawaler powracał na wpół pijany — wśród ciemności czuł wlepiony w siebie ponury wzrok stróża , co śledził jego skrzywioną postać i drwił z kroków niepewnych . Był to przymusowy powiernik , cichy i milczący pogardliwie , ale zawsze powiernik , co go przyjmował na progu bramy z przykrą surowością , liczył godziny jego nieobecności i prawie odgadywał , ile panicz przegrał w karty i zebrał pocałunków z ust istot oczekujących na zarobek w mdłym świetle latarni . Ten to elegant miał , według zapatrywań Jana , pierwszy iść „ w taniec ” . Po nim cała rzesza drobnych lokatorów , których dzieci napełniały wrzaskami wąskie wnętrze dziedzińca ; dalej ten z „ majstratu ” , taki hardy , opryskliwy , pełen źle strawionej żółci ; stara panna z drugiego piętra , której psy zanieczyszczały schody ; właścicielka norymberskiego sklepiku , garbata i sucha wdowa , i sługi pani hrabiny , głupie , bezczelne dziewczęta z gęsto przystrzyżonymi grzywkami nad wyblakłymi oczami , wygolony aktor zajmujący pokoik na dole , który wykrzykiwał dniami i nocami swoje role — słowem , cały ten dom brudny , źle utrzymany , pełen ludzi nędznie odżywianych , chudych , o profilach wydłużonych , których postacie znikały bez szmeru wśród ciemności zapadającej nocy jak widma wywołane ręką magika na brudnej , źle oświetlonej scenie . Wyjątek stanowiła pobożna hrabina wraz ze swoim , również pobożnym , synem . Ci nie poszliby w ów „ taniec ” nie ze względu na ich klerykalne usposobienie , ale dlatego , że to było „ państwo ” odpowiadające na pozdrowienie Jana zawsze uprzejmym skinieniem głowy . W naturze tego człowieka było coś z Ragabasa . Jedwabne słówko głaskało go więcej niż brzęk pieniędzy . Urzędnicy , sklepikarka , aktor , a nawet ów elegant z wiecznie głodnym żołądkiem przesuwali się koło niego ze złym humorem — przeciwnie pani hrabina , gdy po rannej kawie wracała z kościoła na bulion z grzankami , uśmiechała się do Jana słodko i mówiła z uprzejmością matrony chrześcijańskiej : — Jak się masz , mój poczciwy Janie ? Okrągłe oczy Jana otwierały się szeroko , a twarz rozjaśniał wyraz nieokreślonej błogości . Było mu wtedy tak przyjemnie , jakby mu się coś dobrego prześlizgnęło po gardle . Jakkolwiek Jan utworzył sobie swą własną religię , do kościoła nie chodził , a księży nie cierpiał , tolerował on przecież aksamitną książeczkę hrabiny i jej długi różaniec z ziarnek kokosowych . — Grzeczna pani — mawiał , pijąc wódkę w narożnej szynkowni — grzeczna , choć … jezuitka . Jezuici należeli także do owego „ tańca ” , który Jan miał na myśli ; nienawidził ich , jak w ogóle wszystkich księży . Czarna sutanna wstrząsała nim do głębi . A przecież niewiara i brak szacunku dla duchowieństwa zrodziły się już w późniejszym wieku , przy trumnie matki , której ksiądz nie chciał „ uczciwie ” pochować , żądając za „ paradę ” większej sumy , aniżeli mu Jan mógł wówczas ofiarować . Z tak błahego powodu wybuchnął nagle w Janie płomień niewiary , a wszystkie zasady religijne runęły nagle , gdy zażądano osobnego wynagrodzenia za mowę odczytaną przed eksportacją zwłok matki . W zdrowym umyśle chłopca powstała nagle wielka jasność . Nie studiując , nie badając , nie stawiając tez teologicznych , doszedł do punktu , z którego wyszedł ; to jest , stał się znów małym dziecięciem wierzącym w istność Boga , ale nieświadomym tej mistycznej zasłony , która majestat Stwórcy zasłania . Z pyszną obojętnością odwrócił się wtedy od księdza i rzekł : — To się obejdzie ! Odrzucił wszystkie formy , a zostawił tylko Boga . Wszystkich księży bez wyjątku przezwał jezuitami , a sam przybrał nazwę „ farmazona ” . Z czapką na bakier przekręconą reformował swych znajomych pomiędzy jedną a drugą blaszanką i uderzał energicznie pięścią w stół , zapewne dla dosadniejszego określenia swych argumentów . Dlatego , gdy Kaśka , zbierając się do odejścia , rzekła swym słodkim głosem : „ Trzeba państwo szanować , bo tak ksiądz przykazuje … ” — pociągnął ją gwałtownie za chustkę i wykrzywił usta . Ale Kaśka nie zwróciła na to uwagi . Miała wrócić za godzinę , a zmarnowała blisko dziesięć minut na pogawędce z Janem . Pragnie więc odejść jak najprędzej , aby wrócić jeszcze na czas właściwy . Jan z wielką galanterią ofiaruje się do pomocy przy transportowaniu kufra i pościeli . Kaśka przyjmuje , a rozmawiając , wychodzą na podwórko i stoją tam jeszcze przez chwilę w gorącym blasku słonecznym . Podwórko jest dość szczupłe , opasane z trzech stron murami kamienicy , a z czwartej zupełnie otwarte . Przylega do wielkiego , pustego , trawą zarośniętego placu , za którym w dali widnieje plac musztry i żółte mury , a majaczą postacie przebiegających żołnierzy . Wzrok Kaśki błądzi z roztargnieniem po tej szerokiej przestrzeni , przeciętej na prawo zieloną , równą ścianą nasypu kolejowego , wznoszącego się na kształt fortecznego wału . Nie jest to smutny widok , i owszem , ten ruch miejski i ta zieloność wiejska tworzą przyjemny kontrast , łagodząc się i dopełniając wzajemnie . Mówi więc Janowi z radością w głosie , że lubi drzewa i otwarte pole , a gdy to wszystko zobaczy , to zaraz jej weselej . Jan przyznaje pewną rację tym poglądom i pokazuje jej bardzo porządny śmietnik , dopiero w przeszłym ukończony tygodniu . Kaśka błądzi wzrokiem od zielonego placu i rozłożystego kasztana do trawy w jasnym świetle skąpanej i do szarych desek śmietnika wznoszącego się po lewej stronie podwórka z pretensją wystrojonego terminatora . Zapewne śmietnik taki to rzecz bardzo wygodna , zamykany , tylko że długo trwać nie może . Musi się zepsuć … deszcz , śniegi … Jan zapewnia , że użyto do budowy trwałego materiału i uderza w deski rękami kościstymi . Chwilę jeszcze rozmawiają , a wspomniawszy o schodach kuchennych , nagle zamilkli . — To bardzo niewygodne schody — mówi Jan i urywa nagle , bo twarz dziewczyny pokrywa gorący rumieniec . I on doznaje jakiegoś głupiego uczucia , z którego nie umie zdać sobie sprawy . Było to niejasne wspomnienie pierwszego spotkania z tą dziewczyną . Te schody pozostaną dla nich wspomnieniem pierwszego poznania , które zarysowało się niejasno w tym wąskim , ciemnym przejściu i teraz sprowadza im na twarz rumieniec i dziwne zamieszanie w głowie . Gdy wielka postać Kaśki zniknęła wreszcie w bramie domu , Jan stał jeszcze przez chwilę oparty o ścianę śmietnika , jakby rozbierając doznane wrażenia . Ta duża , piękna dziewczyna zwyciężyła go dzisiaj , a przecież nie dała mu uczuć swego zwycięstwa . Nie śmiała się i nie szydziła , że ją puścił na jej prośbę pokorną . Ale cóż miał robić , kiedy tak miłosiernie patrzyła , że aż go coś pod piersiami ściskało . Raz chciał z wysokości trzeciopiętrowej zrzucić kotkę , która przybłąkała się do kamienicy i łaziła po strychu . Kotka nie broniła się wcale tylko wywróciła ślepie i patrzyła tak zupełnie jak ta dziewczyna , kiedy ją cisnął do ściany … Jan myśli sobie : dziwna dziewczyna ! Inna na jej miejscu śmiała by się , bo przecież takie żarty uchodzą , a nawet dziewczęta je lubią . Ale to nie racja . Są tacy , którzy lubią kluski z serem , a są tacy , co klusek nie lubią . Kaśka nie musi lubić klusek . I Jan zapada w głęboką zadumę mającą na celu bliższe zbadanie usposobienia i słabych stron świeżo poznanej dziewczyny . Przyjaciółka , która dała dla Kasi na noc przytułek , nazywała się Rózia i posługiwała w mleczarni . Czas służby przedstawiał cyfrę czternastu godzin na dobę , resztę miała do rozporządzenia . Niska , krępa szatynka , z cerą , zda się , pożyczoną od salaterek kwaśnego mleka , które nosiła przez sześć miesięcy w roku , z suknią wiecznie pod prawą pachą rozprutą . Szastała się całe dnie po zakładzie z bezczelną arogancją dziewcząt przemienionych w kelnerów . Jej różowy perkalik , stanowiący rodzaj uniformu dla wszystkich dziewcząt kręcących się po owej mleczarni , miał ten sam nieznośny , impertynencki sposób obcierania się o gości , jak i frak strojący grzbiet wypomadowanego kelnera . Rzucanie łyżek lub chleba , wpatrywanie się w oczy płacącego gościa i tradycjonalne „ całuję rączki ” , czyniło z Rózi typ posługaczki , która sześć miesięcy na rok spędzała w mleczarni , a przez drugie sześć miesięcy uprzyjemniała „ gościom ” rozkoszny pobyt w tak zwanych nocnych kawiarniach . Łatwo zgadnąć , co przywiązało niską , krępą dziewczynę do człowieka , który mając dwa razy tyle lat co ona , wyzyskiwał jej młodość , a wreszcie marnował jej drobne dochodziki . Nie śmiał jednak naruszyć dwóch listów banku hipotecznego , których niebieskie numera odbijały wyraźnie na tle białego papieru . Drobne pieniądze wybierane codziennie z szufladki stanowiły rodzaj przekąski , przygotowując podniebienie Feliksa do ugryzienia czegoś twardego . Teraz jeszcze nie śmiał wystąpić z projektem spieniężenia listów hipotecznych , jakkolwiek bowiem ujarzmił zmysły dziewczyny , zrywała się ona nieraz i rzucała , jakby pragnąc potargać krępujące ją węzły — ale na próżno . Gdy wracała do domu z chęcią zerwania i na widok pustej szufladki wybuchała gniewem , Feliks pozwalał wylać się pierwszemu uniesieniu słów trywialnych , pozbieranych w dusznej atmosferze kawiarni , a po upływie pewnego czasu zbliżał się do niej w sposób jemu tylko właściwy . Ona usuwała się , łkając , ale w końcu była bezsilna . Wiązały ją z tym człowiekiem zmysły , a bez pieszczot jego istnieć by nie mogła . Rano chmurna , milcząca , z głową ociężałą , cała drżąca , szła do swej pracy , przybierając przez drogę uśmiech bezczelnej kelnerki i powracała znów wieczorem pełna siły i gniewu . Żyli tak ciągle , on — marnując pieniądze , ona — młodość i zdrowie . Pokoik , który zajmowali , był cały przesiąkły jakąś niezdrową , odurzającą wonią . Nigdy niesprzątany , niezamiatany , wyglądał jak wielki śmietnik , wilgotny i ponury . Feliks zdawał się być gościem w tym mieszkaniu . Rzeczy jego mieściły się w wielkiej skrzyni tuż pod oknem . Było tam wszystko , co komfort mieć przykazuje : stary szapoklak , nawet i biały atłasowy krawat . Rózia nie dbała o siebie . Różową swą sukienkę zostawiała w zakładzie , a w zimie chodziła w jednej i tej samej bluzce szafirowej i spódniczce z wytartego kamlotu . Fartuszki tylko prała w misce i suszyła w mieszkaniu . Tego wymagała jej służba . Dla niej fartuch był tym , czym dla kelnera serweta na ramieniu . Feliks pracował bardzo mało . Twierdził , że jest czeladnikiem krawieckim — ale u jakiego krawca pracował , sam , zdaje się , nie wiedział . Całe dnie trawił na paleniu „ kabanosów ” i naprawianiu swych garniturów . Jadał w garkuchniach . O żonie i dzieciach nie wspominał nigdy . Kaśka , wyszedłszy z bramy , skierowała się szybko na prawo . Przeszła kilka ulic , usuwając się wszystkim z drogi i oddychając ciężko z powodu gorąca . Kryjąca jej głowę i ramiona chustka wełniana ciężyła jej przykro i przytłaczała ku ziemi . Ponad nią błękitne niebo , aż szarawe w swej przezroczystości . W środku olbrzymie słońce , żółte i okrągłe jak dukat , lejące ze siebie potoki złotego światła . Wszystko niknęło w tej suchej powodzi — dachy domów z rynnami połyskującymi w blasku słonecznym , na placu wodotrysk , zawstydzony prawie ciemnawą barwą wody w rezerwuarze , kamienną otoczony balustradą i drobne drzewka okalające plac dokoła . Wszystko to błyszczało , pyszniło się prawie tą złocistą strugą , płynącą z góry i odbijającą się blaskiem jarzącym w szybach przymkniętych okien , które gorzały wzdłuż murów kamienic jak olbrzymie , promienne świece . I była to iluminacja urządzona w dzień biały z całą bezczelnością natury , świadomej swej potęgi , z rozrzutnością bogacza rozsypującego swe skarby z całym przeświadczeniem o niewyczerpalności tego złota , o wiecznym istnieniu tych blasków promiennych . Kaśka zatrzymała się chwilę i spojrzała na plac jakby olśniona tym bogactwem , które się jej słało pod stopy . Natura to była wrażliwa i pojmująca piękno instynktowo . Podniosła głowę i popatrzyła chwilę prosto w tarczę słoneczną . Co też to się w górze tak pali ? Skąd się ten ogień bierze ? Przypomniała sobie jednak , że czas ucieka , a nie chciała zasłużyć na naganę ze strony swej przyszłej pani . Szybko postąpiła jeszcze kilka kroków i znalazła się przed parkanem , w którym otwarta furtka prowadziła do wnętrza mleczarni . Tam usługiwała Rózia . Kaśka pragnęła pożegnać się z nią i oddać pożyczone piętnaście centów . Lecz jak tu wejść główną furtką ? W małym , kwadratowym ogródku kilka osób pije kawę przy stołach z grubych szklanek zielonawych lub zajada mleko z fajansowych , nadszczerbionych salaterek . Stoły pozasłaniane czerwonymi w białe desenie serwetami stoją równo w szeregi , maczając swe grube , skrzyżowane nogi w żółtym piasku ogródka . Kilka rozwiniętych kasztanów rzuca cień , rozpościerając swe zielone , wachlarzowate liście , przysypane pyłem i nadwiędłe wskutek zbyt wielkiego gorąca . W głębi , za sztachetkami , na podwyższeniu widnieje olbrzymia postać właścicielki zakładu , rodzaj tłumoka złożonego z miękkiego ciała i szarego kretonu . Ta szeroka plama rozlewa się na żółtym tle ściany wznoszącego się w głębi ogrodu budynku . Szara barwa sukni i żółte włosy schodzą się w harmonijnym akordzie z barwą ściany i nikną w niepewnych liniach . Przed właścicielką rodzaj bufetu pokrytego szeroką wstęgą blachy , na której stoją rzędem , do góry dnem poobracane , grube , zielonawe szklanki wznoszące jedną , wysoką nóżkę ze sztywną gracją skoczka cyrkowego . Na wyszczerbionym półmisku bieleje cały stos drobno posiekanego cukru . Cynowe łyżeczki , wytarte od ciągłego dotykania ust rozmaitych , świecące niezdrowym , fałszywym blaskiem , leżą pokotem jak wojsko zakute w stare pancerze , czekające na rozkaz wodza i na apel poranny . Co chwila przybiega dziewczyna i pochyla się nad bufetem , wybierając cukier lub chwytając łyżeczkę . Gruba kobieta nie porusza się wcale . Patrzy na niekształtne palce dziewczyny , przemykające się szybko po powierzchni bufetu i tylko cichym , uprzejmym głosem upomina w razie , jeżeli kelnerka kładzie zbyt wielkie kawałki cukru na małe , podłużne miseczki . Od czasu do czasu wstaje ktoś z gości i podchodzi również do bufetu , płacąc za kawę lub mleko . Właścicielka wysuwa swą tłustą rękę i powolnym ruchem zgarnia pieniądze do otworu , wykrojonego w środku bufetu , po czym zapada znów w bezwładność , a szare , bezbarwne źrenice spoglądają z dziwnym uporem w deski wznoszącego się przed bufetem parkanu . Dziewczęta , szeleszcząc wykrochmalonymi spódnicami , uwijają się pomiędzy gośćmi . Ich ciężkie , niezgrabne , źle usznurowane figury z płaskimi , zgniecionymi piersiami , przesuwają się pomiędzy stołami , często bez najmniejszej potrzeby , chyba dla ruchu , do którego przywykły ich stopy . Kasztany szumią bezustannie , strząsając pył na lśniące od pomady włosy tych kobiet lub na stosy razowego chleba poukładanego na każdym stole w drucianych koszyczkach . Kaśka stoi we drzwiach , nie śmiejąc postąpić kroku . Widzi doskonale Rózię , która z bezczelną arogancją usługuje jakimś dwom paniom , pijącym mleko z wysokich , wąskich kufelków . Wejść do ogrodu nie śmie , ale przypadek przychodzi jej z pomocą . Rózia spoglądała w stronę furtki i spostrzegła przyjaciółkę . Zbliża się szybko , strącając z krzesła parasolkę jednej z pań i przewróciwszy jedną ławkę , staje przed Kaśką . — Idź do kuchni … wiesz , tą drugą bramą … zaraz przyjdę . Odchodzi i staje pod tablicą zawieszoną na ścianie domu , na której czarnym tle widnieje z daleka napis „ Cennik jadła i napojów ” , i z budującym spokojem przypatruje się damie , która usiłuje oczyścić unurzaną w piasku parasolkę . — Niech psiakrew nie kładzie swojej elegancji na drodze … — mruczy z całą nienawiścią biednej a zazdrosnej dziewczyny . Po czym zawraca się i niknie w głębi zabudowania . Za nią słychać wołanie : — Panienko ! Proszę świeżej wody . Rózia zatrzymuje się chwilę . — Zaraz , zaraz ! — odpowiada , przeciągając na ostatniej zgłosce z całą dokładnością iście kelnerskiej intonacji . — Cholerę ci , a nie wodę — dodaje , biegnąc przez dwie puste sale do kuchni , w której od kilku minut czeka na nią Kaśka . Wielka , widna izba z olbrzymim kominem i płytą opatrzoną niezliczoną ilością fajerek , przesiąkła cała kwaśnym zapachem mleka , przedstawia się raczej jak świeżo wyczyszczona , olbrzymia obora , z której wyprowadzono krowy . Mleko w hładyszkach , mleko w cebrzykach , mleko w kamiennych garnkach , śmietanka rozlana w wielkich , szerokich miskach , na półkach serwatka , drżąca w szklanych , ogromnych słojach ; przewrócone pod stołem szafliki drewniane , wznoszące się wzdłuż ścian piramidalnie stosy świeżo skoszonej trawy , pełnej polnych kwiatów , przetykanej żółtymi jaskrami , powojami lub macierzanką , jak kobierce wschodnie — całe to gospodarstwo mleczne , praca wspólna zwierząt i ludzi przedstawia się w tej widnej , przestronnej izbie , wśród kwaśnego zapachu nabiału . Poza tymi stosami trawy , poza olbrzymimi garnkami lub cebrami zdają się występować kontury tych dobrych , o wielkich oczach , mlekodajnych zwierząt , przynoszących ze sobą wonie pastwiska , ostry zapach macierzanki , suchy trzask łamanej lebiody . W tej kuchni zastawionej tyloma naczyniami otwierającymi szerokie wnętrza mlekiem napełnione błąkało się niewyraźne wspomnienie wsi skąpanej w promieniach słońca , szumiącej swobodą drzew , zielonej szmaragdową trawą — wsi wolnej , uśmiechniętej jak oblicze wiejskiej mołodycy . Kaśka czuła się swobodna w tej atmosferze i uśmiechała się na widok tych zapasów śnieżnego płynu , którego szerokie strugi zalewały nawet podłogę kuchni . Kilka dziewek bosych maczało swe zamulone nogi w kałuży mlecznej , przenosząc garnki i porządkując poustawiane naczynia . Zdrowe , silne , zabłocone , o szerokich biodrach , z czołami prawie kwadratowymi , z olbrzymimi piersiami zarysowującymi się pod zgrzebną koszulą , miały one wiele podobieństwa do tych zwierząt — karmicielek , około których krzątały się dniami i nocami . Całe ich ubranie było przesiąknięte zapachem obory i mleka . Kaśka patrzyła na nie z pewną zazdrością . Taka praca odpowiadała by najwięcej jej silnej , rozwiniętej naturze . Chętnie zdjęła by swoje skórkowe buciki , które ją piekły na podbiciu , i umaczała by rozpalone stopy w chłodnym , sinawym mleku , którego szeroka struga zalewała podłogę . Z jakąż radością zanurzyła by swe ręce w stosie tej świeżej trawy , której zapach przypominał jej chałupę matki i spędzone dziecinne lata , bez troski , na przedmieściu małego miasteczka . Stoi więc rozmarzona , uśmiechnięta , śledząc wzrokiem postacie dziewek , które z właściwym tylko chłopkom falowaniem kłębów uwijają się po kuchni i nie pytają nawet , czego chce pomiędzy nimi dziewczyna stojąca w milczeniu prawie na progu . Nagle otwierają się z trzaskiem drzwi od sali i wpada przez nie Rózia , powtarzająca ciągle : — Cholera tobie , nie woda . Potrącając dziewki , unosi spódnicę , a pokazując pod czystą sukienką szare od brudu i opadające w kilku fałdach pończochy , przeskakuje biały rynsztok , zagradzający jej drogę do przyjaciółki . — No i cóż ? — pyta Kaśkę , zwracając ku niej twarz namiętnej kobiety , o podkowach barwy stalowej , okrążających oczy czerwone od płaczu i bezsenności . — Mam służbę — odpowiada Kaśka — dziś się przenoszę . Na twarzy Rózi przemknął wyraz zadowolenia . Ten świadek jej pożycia z Feliksem był zbyt ciężki , aby go mogła długo znosić . Nie śmiała przecież tego powiedzieć Kaśce , którą lubiła za jej łagodność i miłe wejrzenie ; ale teraz jest zadowolona , że pozostanie z nim sama w swej ciasnej izdebce , w której rzeczywiście nie było miejsca na troje . — Idę zabrać mój kuferek i chcę ci oddać te piętnaście centów , które pożyczyła m już tak dawno — mówi Kaśka z pewną nieśmiałością , przesuwając w ręku papierek guldenowy . — Jakeś taka pani , że możesz długi płacić , to płać — odpowiada Rózia — ale lepiej zrobisz , jak długów nie zapłacisz . Długi ci nie uciekną … tej choroby dosyć zawsze człowiekowi . A widząc , że Kaśka milczy , dodała : — Po kuferek idź ! Ten wagabunda Feliks pewnie siedzi w domu i kurzy kabanosy . Oj ! To też pokaranie z takim ananasem ! Kaśka poruszyła się nieco żywiej . — Czegóż z nim siedzisz ? — zapytała nieśmiało , spoglądając na przyjaciółkę . Rózia machnęła ręką . — Abo ja wiem ! Nieraz to mnie chwyci taka złość , że chciała by m go wygnać za setną górę , bo próżniak i nic dobrego . Ja się naharuję cały dzień , a on furt traci i traci … A bodaj go raz pokręciło … I mimo woli chwytała ją ta sama pasja , która ją ogarniała co wieczór na widok bladej twarzy Feliksa złożonej wygodnie wśród brudnej i dawno niezmienianej pościeli , gdy zmęczona po całodziennej pracy powracała do domu . Lecz namiętność wstrząsająca nią co wieczór zaczynała powoli napełniać ją całą i dlatego na powtórzone pytanie Kaśki odpowiedziała szybko , błądząc niepewnymi oczami po przeciwległej ścianie : — Ta cóż , przyzwyczaiła m się , ot i cała bieda . Przyzwyczaiła się ! W tym jednym słowie zawarta była cała prawda jej życia ; w tym przyzwyczajeniu dzwoniły wszystkie okowy łańcucha , którym skrępowała się z tym wyzyskującym ją mężczyzną . Przyzwyczaiła się do codziennej kłótni , do tego własnego wrzasku , do jego próżniactwa , dymu kabanosów , do jego nerwowej , suchej , zwiędłej powierzchowności , do tej szufladki , napełnionej co dzień rano drobną miedzianą monetą , a świecącej co wieczór pustkami — nawet do tej żony otoczonej drobnymi dziećmi , której widmo wywoływała codziennie swym głosem ochrypłym . Przyzwyczaiła się … Kaśka utkwiła z podziwieniem wzrok w twarzy swej przyjaciółki trapionej namiętnością , która powracała o jednej i tej samej porze dnia jakby uparta febra . Kaśka nie pojmowała swej przyjaciółki . Dla niej Feliks był brzydkim , podstarzałym człowiekiem , sprawiającym wrażenie wstrętne . Co więcej , był to próżniak wyzyskujący pracę kobiety i żyjący z nią w związku nieślubnym . Kaśka rozprawiła by się z nim krótko . Odesłała by go natychmiast do żony i warsztatu . Ona nauczyła by go respektu … Tymczasem żegna Rózię i zabiera się do wyjścia . Wychodzą przed kuchnię , na małe podwórko otoczone dokoła niskimi oborami , których drzwi stoją otworem . Kupy gnoju i słomy leżą na ziemi , a kilka cienkich , smukłych drzewek wznosi ku niebu swe młode gałęzie . Obydwie stoją tu jeszcze przez chwilę , a Kaśka zdejmuje ze siebie ciężką chustkę wełnianą , pod którą kryje swe ramiona . Ma ona na sobie trykotowy stanik darowany w przystępie dobrego humoru przez pannę Lewi . Ciemnoczerwona barwa trykotu niewiele różni się od koloru szyi , nabrzmiałej i jakby spuchniętej z gorąca . Ale za to cały gors Kaśki odznacza się śmiało i pewnie pod tą ciągnącą się tkaniną , która rzeźbi najdokładniej ramiona , wypukłą deskę i piersi , których objętość rozdziera stanik , widocznie na drobniejszą postać zrobiony . Brak dwóch guzików dozwala widzieć brzeg grubej , lecz czystej koszuli i mały trójkąt ciała ciemnego , pociągniętego złocistą powłoką , właściwą tylko brunetkom . Kaśka , znużona ciężarem chustki , podnosi w górę ręce i przeciąga się , układając w prostej linii łokcie i zaciskając pięście . Nagle natrafia na wystającą belkę i chwyta drzewo zawieszone na pół łokcia ponad jej głową . Bezwiednie nachyla się ku przodowi , zgina łokcie , a cofnąwszy w tył biodra , stoi tak chwilę , patrząc na rozmawiającą Rózię , która powróciła znów do żalów na temat Feliksa i jego niepoprawnego lenistwa . Wśród tej gorącej atmosfery dziedzińca przesyconej zapachem obory Kaśka ma uczucie błogości nieokreślonej . Z rozwartymi oczami i wilgotnymi wargami stoi , wciągając w siebie całymi kłębami tę woń błotnistą , właściwą tylko rozkładającym się roślinom . Krzykliwy głos Rózi rozbija się w ciasnym wnętrzu podwórka , ginąc w ciemności otwartych obór . Kaśka nie słyszy słów swej przyjaciółki — stoi nieruchoma , cała zatopiona w wspomnieniach , które , razem z wonią w piersi jej zbudzone , otaczają ją , odrywając od teraźniejszości . I tak jak w kuchni , wśród fal mleka , przychodzi do niej cała przeszłość , matka , siostry , praca w fabryce i przyjazd do miasta . Zasłuchana w piosenkę dzieciństwa nie widzi , jak otwierają się ukryte w parkanie drzwiczki i na progu staje dwóch młodych mężczyzn . Rózia podbiega ku nim z wyrazem niezadowolenia na twarzy . — Czego panowie tędy ? — pyta przybyłych . — Pani się gniewa , jak goście łażą przez kuchnię … Jest przecie furtka od tego . — E ! Głupia jesteś — odpowiada jeden z młodych ludzi . — Po co nam obchodzić dokoła wśród takiej spiekoty … Urywa nagle , trącony przez swego towarzysza . Ten ostatni , młody chłopak , dość przystojny , ale drobny i prawie nierozwinięty , zwrócił od razu wzrok na Kaśkę , która z rękami podniesionymi i podpierającymi belkę , z torsem form klasycznych , z głową naprzód podaną stała ciągle nieruchoma , nie zwracając uwagi na to , co się dokoła niej działo . Taka to już była natura tej dziewczyny . Zamyślała się często i bezwiednie , a wtedy stała na miejscu , jak posąg nieruchoma , cicha , milcząca , z oczyma szeroko otwartymi . W tej chwili „ napadło ją znów ” , jak mówiła sama , przyszedłszy do samowiedzy . W trykotowym staniku , przylegającym z dziwną dokładnością do jej ciała , rysowały się jej piersi i ramiona nader plastycznie . Od pasa ukryta wąską spódnicą , zdawała się wyrastać z tej czarnej ziemi , na której oparła swe szerokie stopy . Była to istotnie dziewczyna piękna , silna , olbrzymia , z głową foremną , niskim czołem dawnych posągów greckich . Twarz jej , świecąca od potu , brązowa , mieniła się w cieniu zalegającym podwórko i nadawała całej jej postaci charakter odlewu brązowego . Dwaj młodzi ludzie patrzyli na nią przez chwilkę , po czym jeden z nich , młody i przystojny chłopak , wyrzekł jedno tylko słowo : — Kariatyda ! Po wypowiedzeniu tego słowa można było przeczuć rzeźbiarza . Zgłoski spadały z głuchym odgłosem młota , obracanego silną dłonią wykształconą na wzorach greckich . — Kariatyda ! I młode , nierozwinięte chłopię , noszące z niewieścim wdziękiem swój popielaty garniturek , rósł prawie pod dźwiękiem tego słowa , nabierał siły i wprawną ręką lepił w myśli tors tej dziewczyny , której nieruchoma postać wskrzeszała w nim wspomnienia całego szeregu wielkich kobiet kamiennych , nagich , z biodrami owiniętymi draperią , podtrzymujących sztukaterie pałaców . I była to rzeczywiście kariatyda , siostra tych sennych olbrzymek , które , wpatrzone w przestrzeń kamiennymi źrenicami , stoją na straży dumne w swej niewoli , dźwigając ciężary na barkach królewskich . Wśród zacieśnionego podwórka , otoczona kupami gnoju i błota , oparta o szarą ścianę obory , wznosiła się harmonijnie piękna , silna , jak posąg starożytny znaleziony pod owczarnią pasterza . — Kariatyda ! I gdy słowo to zawarczało nagle w powietrzu , zbudziła się Kaśka ze swej zadumy . Instynktowo poczuła , że ta nazwa dla niej jest przeznaczona . W swej ciemnocie nie miała najmniejszego pojęcia o znaczeniu tego słowa , ale wpadło ono w jej ucho i przeniknęło do głębi mózgu . Wyryło się tam dokładnie i pozostało wśród tysiąca trywialnych wyrazów , zasłyszanych od dzieciństwa . Z nadzwyczajnym pomieszaniem , z gorącym rumieńcem na spoconej twarzy , zaczęła Kaśka owijać się w chustkę , pragnąc czym prędzej uniknąć spojrzeń tych mężczyzn , których ciekawy wzrok palił ją i mieszał niewypowiedzianie . Czuła , jak ją rozbierali , jak zdzierali z niej suknie i stawiali przed swymi oczami nagą — a ta myśl doprowadzała ją do rozpaczy . Wszyscy ci mężczyźni patrzyli na nią w tak przykry sposób . Cóż ona temu winna , że tak wyrosła i że jej ramiona tak szerokie ? Nie powinna nigdy zrzucać chustki , ale zawsze otulać się nią szczelnie , nawet w czasie upałów . To będzie sposób najlepszy . Mężczyźni postąpili kilka kroków i zbliżyli się do dziewcząt . Rózia odzyskała już dobry humor i przybrała na twarz maskę uprzejmej kelnerki . Starszy z przybyłych był przystojnym mężczyzną o regularnie zakreślonym profilu i dość zgrabnej postawie . Ubranie jego nie odznaczało się za to zbytnią starannością . Brudna i zmięta koszula otwierała się na piersiach , ukazując brak spinek i dekę piersiową , pokrytą rzadkimi włosami . Kamizelka wycięta , zapożyczona widocznie z balowego garnituru , źle harmonizowała z letnią , rozpiętą marynarką , obciągniętą ku dołowi jakimiś ciężarkami , przepełniającymi kieszenie . Spodnie z tego samego materiału co marynarka , dość krótkie , odsłaniały nogę kształtną i wąską , ustrojoną w czerwone skarpetki z fil d'Ecosse i lakierowane , lecz wykrzywione półbuciki . Twarz tego człowieka , przedstawiająca typ czysto słowiański , z nieco zagiętym , krogulczym nosem , ustami łagodnymi , ocienionymi gęstym i pięknym wąsem , przypominała nadzwyczajnie brązową twarz „ Gladiatora ” Welońskiego . I tu , i tam był ten sam wyraz bolesnej rezygnacji , żalu za młodością , pokrytego wspaniałą siłą woli , która spazmatycznie podnosi męskie głowy na powitanie śmierci i ze spokojem witać każe możnego , wszechwładnego zabójcę . Gladiator pozdrawiał tak cezara , dla którego szedł w bój i szukał śmierci . Na twarzy tego człowieka rysuje się to samo śmiertelne pozdrowienie przed silniejszą od cezarów potęgą , bo przed nałogiem pijaństwa . Wskazuje na to już ta twarz spuchnięta , z drobną siatką zmarszczek , oczyma czerwonymi od bezsenności i nadużycia trunków rozpalających , te ręce małe , kształtne , suche , rozpalone i drżące bezustannie , ta postać złamana , pochylona wiecznie , jakby oparcia szukająca , wreszcie ten głos niepewny , rzucający najczęściej ironiczne , a olbrzymią inteligencją tryskające słowa , wreszcie cała istota tego człowieka , spalona , zmięta , pełna nadzwyczajnego talentu literackiego , zbrudzona życiem w knajpie , wytarta jak powierzchnia stołu kawiarnianego . Wszystko to rzuca w daleką przestrzeń słowa idącego na śmierć gladiatora : — Morituri te salutant ! A przed nim , przed tym ciałem zniszczonym , przed tym życiem spalonym , przed tym talentem na miazgi zgniecionym wznosi się olbrzymia postać ohydnej , niezwalczonej choroby , która z obojętnością cezara przyjmuje rozpaczliwe pozdrowienie swej ofiary , a na płomienistym swym tronie drwi z wodnych kuracji , wyciągając swój suchy , kościsty palec dla naznaczenia nowej , na śmierć skazanej ofiary . Potem puszcza ją w taniec na materacach szpitalnych i dręczy dniami i nocami , sprowadzając do łoża konającego ohydne wizje , zmuszając do nieustannej pracy mózg przekrwawiony , męczący się w bolesnym natężeniu . Towarzysz tego człowieka , ów młody chłopiec , rzeźbiarz , o ładnej twarzyczce ożywionej niewielkimi , czarnymi oczkami , szczupły w ramionach , a giętki w pasie , przejął od swego przyjaciela coś z tego ohydnego nałogu , zaraźliwego jak ospa i jak ospa śmiertelnego . Był to dopiero nowicjusz . Twarz jego gładka nie miała jeszcze tych kurczowych skrzywień , właściwych tylko organizmom przesiąkłym na wskroś alkoholem , ale snadź czuwali razem , włócząc się po szynkowniach i knajpach , bo obaj mieli czerwone powieki i tę nieokreśloną woń właściwą dusznym i źle oświetlonym salom , gdzie złe wino , tłuste potrawy , dym tanich papierosów i tysiące ludzkich oddechów tworzą gęstą mgłę opadającą brudnym , cuchnącym obłokiem na suknie i włosy stałych gości . Do mleczarni przychodzili zwykle po obiedzie , pijąc chętnie kwaśne mleko , które gasiło chwilowo pożar trawiący ich wnętrzności . Obaj zbliżyli się do Kaśki , kołysząc się , z minami zwycięzców , z wypiętnowaną na twarzach pogardą dla kobiet zbieraną po ciemnych zaułkach w objęciach istot sprzedajnych . Żartami uczyniono Kaśce propozycję „ pozowania ” , a widząc , że jest nadto głupia , by mogła zrozumieć znaczenie tego wyrazu , tłumaczyli jasno i otwarcie , czego od niej żądają . Ona zarumieniła się nagle , usłyszawszy , że bez żadnej osłony ma stanąć przed nimi tak , jak ją Bóg stworzył ! O ! nie — na to nie zgodzi się nigdy . I drżącymi rękami zaciska na piersiach swą wełnianą chustkę , jakby bojąc się , aby jej nie przymuszono zaraz stanąć nagą — wśród dnia białego , na środku podwórka . Rózia śmieje się , pobudzona w swej zmysłowości nagłym pragnieniem pocałunków i pieszczot Feliksa . — Jaka ty głupia ! — tłumaczy jej literat , a głos rwie się w ciągłej czkawce wznoszącej jego piersi z jakimś okrutnym uporem . — Jaka ty głupia ! Nic ci się przecie złego nie stanie … postoisz kilka godzin , a ten pan ulepi cię z gliny . Zobaczysz przynajmniej , jak wyglądasz . Kaśka nie odpowiada . W umyśle jej przesuwa się w chaotycznym nieładzie jej własna postać , naga , oblepiona mokrą gliną . To musi być coś szkaradnego . — I zapłacę — dodaje rzeźbiarz — zapłacę trzy szóstki za godzinę … — Nie blaguj — przerywa mu literat — wypchaj się z twoją zapłatą . Rózia zachwycona . Trzydzieści centów za próżnowanie przez godzinę ! I ofiarowuje się sama , poruszając ramionami i wysuwając naprzód swój zgnieciony gors , okryty różowym perkalem . Ona pójdzie chętnie pozować , jeśli tylko Feliks pozwoli . Ale rzeźbiarz wstrząsa głową i odmawia . Kaśka co innego . Jeżeli zechce , dostanie nawet cztery szóstki . Przyjdzie tylko kilka razy . Wszystko to przecież nie skutkuje . Kaśka milczy uparcie , szukając oczyma wolnego przejścia , aby czym prędzej uciec od męczących ją propozycji . Nagle literat zapytuje ją z ironiczną miną : — A umiesz ty katechizm ? Kaśka spogląda ze zdziwieniem na mężczyznę . Po co ją ten pan pyta o katechizm ? Umie i to umie dokładnie , wyuczyła się wśród ciszy wiejskiego kościoła od księdza staruszka ; ale po co temu panu ta wiadomość ? Co może mieć wspólnego katechizm z oblepieniem ją gliną tak , jak chcą ci panowie ? I nagle jak piorun spada na nią znów pytanie : — Kto cię stworzył ! — Pan Bóg — odpowiada machinalnie Kaśka z posłuszeństwem katarynki , którą nakręcają do odegrania arii . — Z czego ? — pyta dalej literat , mrużąc swe czerwone oczy i patrząc na nią przez rzadkie rzęsy . — Z … gliny i tchnął we mnie ducha , a ożywił ciało — recytuje Kaśka , kręcąc palce ruchem gnuśnych dzieciaków w szkole . Literat zatrzymuje wspaniałym ruchem ręki ten potok wyrazów . — A więc z gliny . A bolało cię to , jak cię lepił ? Bolało ? Kaśka sięga pamięcią w najodleglejsze wspomnienia swego dzieciństwa , ale nie może sobie przypomnieć tej chwili . Milczy więc uparcie . — A widzisz , idiotko — konkluduje literat . — Nie bolało cię wtedy , to nie będzie cię boleć i teraz . — I trzy szóstki dostaniesz za godzinę — przerywa rzeźbiarz , wysuwając naprzód swą drobną figurkę i kładąc ręce w puste kieszenie , aby pobrzękawszy kluczykami , zwrócić uwagę Kaśki na dźwięk niby gotówki przepełniającej kieszenie jego letniego garnituru . Kaśka doznaje silnego zawrotu głowy . Jak to ? Ten cienki , młody chłopiec , miał by być tak bogatym i mądrym jak Bóg Ojciec ? Kaśka zgorszona jest takim rzucaniem imienia boskiego . I jakiś niezdrowy , odurzający powiew zawraca jej głowę ; doznaje dziwnego ciśnienia w piersiach , jakby przestrachu przed czymś nieznanym , czarnym , przed ciemną przestrzenią otwierającą się pod jej stopami . Jest jej tak , jakby napiła się zbyt silnego odurzającego napoju , którego słaba jej głowa znieść nie może . Mężczyźni śmieją się ciągle . Rózia , uradowana , że zażartowano z jej przyjaciółki , poddaje się tej wesołości , która napełnia hałasem całe podwórko . Kaśka z coraz większą trwogą ogląda się na wpół otwartą furtkę , pragnąc uciec jak najprędzej . Zdaje się jej , jakby popełniono jakiś występek , którego niegodziwość wstrząsa nią do głębi . I zdobywając się na energię , porywa się z miejsca i biegnie ku furtce z rozpaczliwym pośpiechem . Mały rzeźbiarz puszcza się za nią w pogoń . — Ty — krzyczy — jak się namyślisz , a nie będziesz miała co jeść , przyjdź do mnie . Wiesz gdzie Politechnika ? Nie wiesz ? To ten duży dom biały , ze schodami , na Zakrętarskiej ulicy . No , teraz wiesz ? I dopadłszy ją tuż przy furtce , chwyta wpół , dostając jej ledwie do ramienia . Drobny , szczupły , źle wyrośnięty , wygląda jak dziecko wobec tej silnie zbudowanej dziewczyny . Ona czuje to i patrzy na ń z góry z jakimś dziwnym uśmiechem . — Puść mię pan , bo się śpieszę … Ale on nie słucha jej głosu . Uśmiecha się i kołysze swą postać , przysuwa się coraz bliżej . Ostry zapach alkoholu wydobywa się z przyśpieszonym oddechem z jego ust ciągle wilgotnych . Kaśka pragnie silną ręką usunąć natrętnego chłopca . Ale on , płacąc siłą za siłę , nagłym ruchem porywa jej ramię i ściska jak w kleszczach . Drobne , cienkie palce młodzieńca otaczają je z siłą stalowych obręczy . Kaśka zwraca ku niemu swe łagodne , załzawione oczy . — Panie ! To boli ! … Rzeźbiarz ciśnie w tej chwili ramię dziewczyny z nadzwyczajną rozkoszą . — Panie ! To boli ! … I wielkie , ciemne źrenice patrzą na zaczerwienioną twarz chłopca z wyrzutem bezsilnej , niższej społecznie istoty , niemogącej się bronić i odpłacić równą miarą . Palce rzeźbiarza rozsuwają się z wolna . Puszcza ją i stoi , patrząc na nią , gdy znikła w otwartej furtce i przebiega ulicę . Literat z Rózią zniknęli w głębi zabudowania , wlokąc za sobą hałas żartów , dwuznaczników i klapsów . Rzeźbiarz stał jeszcze przez chwilę na środku podwórka i spoglądał z pewnym zajęciem na belkę , o którą oparła się Kaśka w chwili jego wejścia . Tak ! Dziewczyna ta była jedynym modelem do kariatydy , o której marzył nieraz , siedząc w knajpie i rysując swój projekt na zakurzonym stole palcem umaczanym w winie lub piwie . Wszystkie jego posągi powstały zresztą w ten sam sposób . Występowały wśród nocy i dręczyły go w sali kawiarnianej . Wylewał wtedy kieliszek wina na stół i rozmawiając z towarzyszami , rysował postacie idealnej piękności drżącą trochę ręką , a mimo to czyste formą , pojęciem i stroną duchową . W krzyku i hałasie na pół pijanych felietonistów , recenzentów i aktorów stwarzały się arcydzieła , wygładzały kontury , uśmiechały biusty , płaskorzeźby , całe posągi . Z głową odurzoną winem rzucał nieraz słowo cyniczne lub podsuwał projekt dalszej nocnej wędrówki , ale ręka jego kreśliła wciąż te postacie , które drzemały senne w głębi jego piersi i rwały się na świat , do życia , do sławy ! Był to talent olbrzymi , idący za postępem , z kierunkiem bardziej realnym , dążącym prawdą do ideału . Nie tworzył istot nadziemskich , niebywałych , tak doskonałych pięknością i wygładzeniem , że zdają się być lalkami odlanymi ze stearyny . On brał człowieka z jego poetycznej strony , ale pozostawiał mu chropowatość i zagięcia skóry , zarost włosów , a czasem niegrecką linię nosa . Wychodził z zasady , że natura nie jest macochą , i był przekonany , że właśnie udoskonalenie tego profilu popsuło by harmonię całego ciała . Pracował niewiele . Był biedny , zostawiony samemu sobie , nie kochał nic i nikogo i na wzajem nie był kochany . Szedł przez życie puszczony samopas , aż oparł się w knajpie , w tym salonie inteligencji artystów miejscowych . W pierwszej chwili cofnął się z przerażeniem , a potem przywykł i szedł tam co wieczór , a powracał nad ranem , wrzeszcząc , hałasując po ulicach , zaczepiając policjantów i dziewczęta , kładąc się w poprzek chodnika niby dotknięty nagłą śmiercią człowiek i wyprawiając tysiące podobnych uciesznych zabawek . Na progu pracowni witały go białe czyste jego posągi , patrzące ze smutkiem na tę twarz młodą , obrzękłą , sinawą — na te włosy miękkie , falujące , pełne słomy , trawy i kurzu — na te ręce zabłocone , wpakowane z pijackim uporem w kieszenie obszarpanego palta ! Tu , na tym dziedzińcu wyrosła nagle wspaniała kariatyda z szeroko zakreślonymi liniami , tchnąca zdrowiem i siłą . Zostawiła w jego pamięci wdzięczne wygięcie ciała , wspaniały tors , pochylony w kształtnym skróceniu . Pragnął by jednak zobaczyć ją jeszcze , aby stworzyć prawdziwy typ kobiety - olbrzymki , bez przesady , bez naśladowania tych niekształtnych posągów podpierających balkony lub ornamenty kamienic . Dlatego stoi tak na środku dziedzińca i patrząc na ścianę , rysuje myślą kontury , wypełnia przestrzeń i wznosi Kaśkę - kariatydę , wspaniałą , piękną , silną , o muskularnych , a mimo to kobiecych ramionach . * Kuferek Kaśki , jakkolwiek niewielki , zajmował znaczną część izdebki zamieszkanej przez Rózię i Feliksa . Kaśka , wyszedłszy z mleczarni , udała się tam prosto , pragnąc zabrać swoje rzeczy i przenieść się czym prędzej . Gdy weszła , zastała Feliksa leżącego według zwyczaju wśród brudnej i porozrzucanej pościeli , z miną człowieka , któremu pewno ulokowany kapitał przynosi przyzwoity i stały dochód . Pofałdowana i niekształtna twarz tego człowieka ginęła w kłębach dymu kabanosa . Niedawno powrócił z obiadu , a teraz ze spokojem odprawiał sjestę poobiednią . Brudne , szare ściany izdebki przesiąkłe dymem cygar , pooblepiane były kawałkami kolorowego papieru , wycinkami z żurnalu , anonsami lub złoconymi literami , poodrywanymi widocznie ze sztuk muślinu lub tarlatanu . Była to jedyna praca , której oddawał się czasem Feliks . Pomnąc na maksymę : utile cum dulci , ozdabiał ściany niezamiatanej izdebki wycinkami ze starych gazet i kolorowymi obrazkami . — Będziesz miała po mnie pamiątkę — wyrzekł raz do Rózi , gdy ta gniewała się za zużywanie mąki na klajster . Gdy Kaśka otworzyła drzwi , Feliks nie podniósł się ze swego legowiska . Od dawna zatracił całą galanterię dla dam i uważał kobietę jako istotę niższą , przeznaczoną jedynie dla utrzymywania jego drogocennego życia . Gorąca , duszna atmosfera nieprzewietrzanej nigdy izby uderzyła niemile wchodzącą dziewczynę i przygniotła od razu jej płuca . Pomimo że nie cierpiała Feliksa , wrodzona jej uprzejmość nakazywała jej być grzeczną . — Dzień dobry — wyrzekła , otwierając swój kuferek i składając swe drobiazgi z jak największą uwagą . Feliks nic nie odpowiedział , tylko zaczął się przyglądać pochylonej dziewczynie . Kaśka była stanowczo piękniejsza od Rózi , a w mleczarni lub w kawiarni mogła przy dobrych chęciach przynosić korzyść podwójną . O wiele młodsza , świeższa , z łagodną siłą konia meklemburskiego , przedstawiała się o wiele korzystniej jako materiał zarobkowy , z którego można by dłużej i więcej ciągnąć dochodów . W milczeniu przeżuwał myśli od dawna w jego głowie powstałe . Rózia zaczynała się starzeć . Coraz mniej monety brzęczało na dnie szufladki . Niedbała , zmęczona i niechętna , traciła poboczne dochodziki za usługę ; przy tym z głupim uporem trwała w jakiejś wierności , której on w gruncie rzeczy nie wymagał i nie pragnął . Dla miłości Feliksa odtrącała każde poufalsze zbliżenie się gości z miną zadąsanej , źle wychowanej dziewczyny , a tym samym omijały ją coraz częściej owe drobne pieniądze „ na piwo ” , które w początkach ich pożycia wynosiły codziennie po kilka guldenów . Wtedy żyli przyzwoicie , a dwa listy banku hipotecznego datowały się z owych czasów , w których oprócz utrzymania Feliksa mogła Rózia odłożyć coś na czarną godzinę . Wprawdzie nieraz dokoła ich mieszkania krążyły postacie rozmaitych mężczyzn , starszych i młodszych , którzy zaglądali z pewną niecierpliwością do bramy i głośno kaszlali , spacerując pod oknami , a Rózia , najczęściej pod pozorem odwiedzenia chorej przyjaciółki lub ciotki , wybiegała na miasto i wracała dopiero po kilku godzinach — ale Feliks udawał , że tego wszystkiego nie dostrzega . Udając sen twardy , widział wszystko i domyślał się prawdy , lecz nie robił żadnych awantur . Po co ? Tak było lepiej obojgu . Zżółkła jego maska uśmiechała się mimo woli , gdy Rózia z nadzwyczajnym strachem pochylała się nad nim , aby się przekonać , czy nie słyszał , że powróciła o tak późnej porze . Dla niego mogła powrócić i rano . To mu było zupełnie obojętnym . W swej pogardzie dla kobiety nie pojmował , co to jest szczęście wynikłe z przeświadczenia o wyłącznym posiadaniu ukochanej i kochającej istoty . Wszakże nie przeszkadzało to pewnemu artystycznemu zmarszczeniu brwi , gdy Rózia opowiadała o niezmiernie zajmującej historii obok mieszkającego szewca , który żonę swoją złapał na niewierności małżeńskiej . — Gdyby tak na mnie — mówił , usiłując wydąć swoją drobną , zawiędłą postać — zabił by m psubrata na miejscu . A Rózia spuszczała głowę i drżała ze strachu , marząc o morderstwie , krwi , sądach przysięgłych , kryminale … I powoli , z coraz większą zaciekłością czepiała się Feliksa , pragnąc tylko jego pocałunków i pieszczot . Pozrywała dawne znajomości i zaczęła być wierną na wielką skalę , z uporem kobiety , której bezgraniczna namiętność znalazła wreszcie ukojenie . Przy tym stawała się coraz więcej nerwowa , krzykliwa i zawiędła w tym bezustannym dymie cygar i zgniecionej , wilgotnej atmosferze . Nie dbała o nic i nie troszczyła się nawet o byt materialny . Feliks , od pewnego czasu znacznie w swoich wydatkach ścieśniony , patrzył na Rózię z dobrze maskowanym wstrętem . Nigdy wszakże nie zrobił jej żadnej wymówki , tylko klął w czasie jej nieobecności , gdy otwarta szuflada przedstawiała widok niezadowalający . Był on na pozór względnie dobrze wychowanym człowiekiem i miał pewną delikatność , gdyż otwarte przyznanie się do wyzyskiwania kobiet mogło by mu popsuć dalszą karierę . Stosował się więc w milczeniu do pogorszonej sytuacji , ale oglądał się za czymś lepszym , przynoszącym mu większy dochód , który by mu pozwalał żyć lepiej i jadać w przyzwoitszych restauracjach . Uwaga jego zwróciła się na … Kaśkę . Któż mógł być lepszym materiałem do wyzyskania jak ta dziewczyna łagodna , cicha , pełna siły , a zarazem bezsilna wobec ostro postawionego żądania ? Patrząc na długą linię jej grzbietu nad kuferkiem pochylonego , Feliks powziął nagle myśl zużytkowania dla siebie tej młodej , zdrowej istoty , która mogła znieść wiele w zaprzęgu i nie zużyć się tak łatwo jak Rózia . — Panna Kasia idzie na spacer ? — zapytuje z niezwykłą uprzejmością , widząc , że dziewczyna wydobywa z kufra czysty , biały kaftanik i odkłada go na bok . — Nie , panie Feliksie , przenoszę się tylko — odpowiada Kaśka , szukając pomiędzy bielizną pocerowanych pończoch . — Panna Kasia idzie do służby ? — Idę . Chwila milczenia . Kasia wyszukała pończochy , ale z rozpaczą dostrzega na jednej niewielką dziurę na pięcie . Siada więc na brzegu kuferka i sięgnąwszy ręką , dobywa małe pudełko od proszków seidlickich , pełniące funkcję neseserki lub kasetki do robót . W pudełku znajduje trochę bawełny , naparstek i dużą igłę zardzewiałą . Wsuwa pończochę na lewą rękę , a wyciągając piętę na złożonej pięści , rozpoczyna cerowanie . Szyjąc , przechyla za każdym sztychem głowę i zacina usta z wyrazem nadzwyczajnej uwagi . Feliks podwaja uprzejmość i powoli wstaje z pościeli . — Po co panna Kasia idzie do służby ? — pyta , przeglądając się w małym kieszonkowym lusterku . — Jak to po co ? Ażeby nie zdechnąć z głodu — odpowiada Kaśka , nie podnosząc głowy . — Panna Kasia jakby zechciała , to by mogła iść do jakiej innej , lekciejszej roboty , rondle i szafliki to dla innych , brzydszych … Kaśka roześmiała się szczerze . — Niech pan Feliks nie dworuje . Ta cóż by m robiła inakszego ? … Trafiła się niezła służba … Pani zda się dobra . — Oj ! One wszystkie niby dobre — mówi Feliks skrzywiony . — Ale ja znalazł by m coś innego , delikatniejszego , polityczniejszego . Ot na przykład do mleczarni jak Rózia albo do kawiarni … Hę ? … I rzuciwszy projekt , patrzy z uwagą w twarz Kaśki , aby dostrzec , jakie zrobił wrażenie . Kaśka opuszcza nagle rękę , na której trzyma pończochę , a drugą dłonią pociera ramię . Silne palce rzeźbiarza , zaciśnięte z uporem powyżej jej łokcia , zostawiły czerwone pręgi bolesne , jakby od skrępowania powrozem . Stara się więc uśmierzyć ból za pomocą rozcierania . — Ja do mleczarni ? Zanadto jestem niezgrabna , za brzydka . Rózia co innego … Feliks postanawia uderzyć w strunę próżności , a przy tym nie pragnie oszczędzać swej kochanki . — Hi , hi , hi ! Pewnie , że Rózia a panna , to co innego . Panna bo młodsza i ładniejsza , i zdrowsza … Rózia przy pannie to jak zduszona cytryna … Kaśka doznaje tego samego zdziwienia , jakie ogarnęło ją w kuchni , gdy rozgniewana Rózia nazywała Feliksa „ ananasem ” . Teraz on nazywa ją „ zduszoną cytryną ” . Cóż wiąże tych dwoje ludzi , skoro się nawzajem nienawidzą ? I tą samą intonacją głosu pyta : — Dlaczegóż pan z nią siedzisz ? Feliks krzywi wąskie usta i szuka przez chwilę odpowiedzi . — Ot , przyzwyczaił em się … taka moja głupia natura . I ten się przyzwyczaił ? Kaśka wzrusza ramionami i zaczyna cerować pończochę . Feliks pragnie widocznie coś dodać , bo zbliża się do kuferka , a uśmiech rozjaśnia jego twarz obojętną . — Ale z tym wszystkim mógł by m z nią skończyć w każdej chwili . Zrobiła się z niej taka jędza , że , jak Boga kocham , nie do wytrzymania . Ja lubię kobiety grzeczne i edukowane . Myślał em , że ją wytresuję , ale niech ją tam … Kaśka słucha ze zdziwieniem tej mowy . On wymaga od Rózi grzeczności i chce ją tresować ! Feliks przysuwa się bliżej i siada na brzegu kuferka . — I widzi panna , Rózia próżnuje teraz , nic nie robi . Dawniej to była iskra nie dziewczyna ; teraz ledwo ciągnie za sobą nogi . Ja nie lubię kobiet , które się włóczą po kątach i nic nie robią . Kaśka mimo woli zatrzymała swój wzrok na długich , suchych , bezczynnie złożonych rękach Feliksa . Na czwartym palcu lewej ręki błyszczał kokieteryjnie pierścionek ozdobiony fałszywym brylantem . Feliks patrzał także na ręce Kaśki , grube , szerokie , pokryte lśniącą , czerwoną skórą , i oboje zajęci byli jedną myślą — mianowicie obliczali , ile dziennego dochodu mogły dać ich ręce w ciągłą puszczone pracę . Przy tym wzrok Feliksa obejmował całą postać dziewczyny ze skrupulatną uwagą , tą samą , z jaką się ogląda kamienicę , na której się chce ulokować swój kapitał zaraz po towarzystwie . Widocznie egzamin wypadł na korzyść dziewczyny , bo Feliks poprawił krawatkę i przychylając się z wdziękiem , zaczął trochę przyciszonym mówić głosem : — Ja pannie Kasi powiem … gdyby panna Kasia zechciała , to ja by m się postarał , aby panna Kasia dostała się na miejsce Rózi w mleczarni . To będzie łatwo , bo Rózia jakaś chuderlawa i coraz bardziej włóczy nogami . Ale za to panna Kasia będzie moja i będzie ze mną siedzieć tak , jak teraz Rózia . Krzywdy nie zrobię , jak Boga kocham , bom uczciwy człowiek , i zobaczy panna Kasia , jaki ze mnie dobry mąż … I zaczął suchymi , chudymi palcami szukać rąk dziewczyny , która siedziała na brzegu kuferka przerażona , doznając wrażenia , jakby ją nagle obryzgano błotem . On , biorąc milczenie Kaśki za znak niemego z jej strony zachwytu , ciągnął dalej swe propozycje , zwracając ku niej swą zżółkłą , zmarszczoną twarz próżniaka zeschniętego w bezczynności , trawiącego obcą pracę z całą bezczelnością pasożyta . Nie — to było nadto bolesne . Czym że zasłużyła na podobne upodlenie ? Czego chcieli od niej ci mężczyźni niedozwalający jej żyć spokojnie ? Dziś po raz trzeci czuje na swej twarzy gorący oddech męski , pomieszany z zapachem cygar i złego wina . Nie ! Stanowczo tego za wiele ! Jakiś nieokreślony smutek przepełnia jej piersi , łzy nabiegają do oczu i Kaśka wybucha głośnym płaczem , ocierając łzy trzymaną w ręku pończochą . Czyż tak będzie całe życie ? Więc nigdy nie znajdzie spokoju , nigdy chwili wytchnienia ? Czyż wszyscy mają prawo rzucać się na nią dlatego , że jest biedną służącą , zmuszoną iść z odkrytą głową przez ulicę ? Feliks , nie przewidując łez na zakończenie swych świetnych propozycji , milknie zmieszany i wstaje z kuferka . Duma jego dotknięta każe usunąć się co prędzej ; dlatego ze źle ukrytą złością chwyta rzucony pod stół kapelusz i wychodzi , trzaskając drzwiami . — Klucz oddać stróżowej ! — rozkazuje , stojąc we drzwiach ; a Kaśka nie odwraca nawet głowy , tylko płacze ciągle , opierając skroń o ścianę . Te łzy sprawiają jej ulgę i przynoszą trochę spokoju . Ubogie swe sukienki przewiozła w dorożce razem z pościelą zawiązaną w grube , białe prześcieradło . Dojechawszy przed bramę , oglądała się na próżno za swym nowym znajomym , Janem … Nigdzie go nie było — poszedł zapewne na miasto . Kaśka nie mogła zrozumieć , dlaczego nieobecność stróża sprawiła jej przykrość . Pragnęła , aby przyjazna twarz chłopca przywitała ją na wstępie do nowego mieszkania . Nie obawiała się z jego strony napaści , owszem , miała dlań ufność i pragnęła jego opieki . Z pomocą dorożkarza przeniosła kuferek i pościel , a sama pani otworzyła jej drzwi kuchenne . Gdy zasłała ze starych desek pozbijane łóżko i pokryła je grubym prześcieradłem , a na ścianie powiesiła rzędem cztery piękne malowane obrazy , uśmiechnęła się w swym ubóstwie i czuła się zadowolona . Te obrazy były jej jedynym bogactwem . Święta Trójca z szafirową kulą , przedstawiająca świat cały , Matka Boska Kochawińska , wychylająca czarną twarz z pozłocistej sukni i Święty Wincenty à Paulo z dzieciakiem na ręku . Czwartym w tej galerii obrazów był Bogumił Dawidson rozparty w purpurowym płaszczu i koronie cezarów . Kaśka , nie znając bohaterów sceny , umieściła tragika pomiędzy obrazami świętymi , uważając go za coś wysokiego ze względu na czerwony płaszcz i dumną , wyzywającą pozę , z jaką się rozpierał koło urny , na kolumnie wysokiej sterczącej . W kuchni znalazła mnóstwo śmieci i kurzu ; po kątach stosy kości , łupiny od kartofli itd . Po rozpatrzeniu się bliższym , zauważyła brak wielu koniecznych naczyń , szczotek , żelazek . Z wielką energią rozpoczynała więc sprzątanie tego kąta , w którym odtąd żyć miała . Gdy obmyła podłogę , zabrała się do czyszczenia ścian , ale tu niewiele pomogły jej dobre chęci . Czarne smugi pokryły dawno niebielone ściany . Niewielkie okienko wychodziło na małą boczną galeryjkę opatrzoną cienką , żelazną poręczą , zakrzywioną na rogu i ciągnącą się w górę po szpiczastym dachu niższego budynku . Okienko to dawało mało światła i powietrza . Kaśka westchnęła … Szerokie jej piersi wciągały od razu wielką ilość powietrza , gdyż inaczej krew ją dusiła i zalewała jej głowę . Nagle drzwi od pokoju otworzyły się i w nich stanął mężczyzna niemłody , w szlafroku — widocznie pan domu . Kaśka wyprostowała się i podeszła , pragnąc w fałdach wyszarzanej perskiej tkaniny znaleźć rękę swego chlebodawcy i wycisnąć na niej pełen szacunku pocałunek . Ręka jednak zniknęła w zbyt obszernym rękawie , a natomiast z piersi mężczyzny wybiegł cichy zachrypnięty głos , podobny do piania koguta . — Cóż to za nowy tłumok tak hałasuje , że człowiek myśleć nawet nie może ? Kaśka , biorąc zawsze najgorsze dla siebie , zastosowała tym razem wyraz „ tłumok ” do swej osoby . — To ja , proszę wielmożnego pana , Kaśka . Chudy mężczyzna skrzywił się . — Nowa sługa , hm … hm … gorsza złodziejka i latawiec niż tamte . No , no , ja się do ciebie wezmę i będziesz mnie słuchać . Nie panią , tylko mnie , bo u mnie służysz . Rozumiesz , ja płacę ! Pani nic nie ma , to wszystko moje . To moja krwawa praca , którą ona niszczy . I wstrząsając długim rękawem , pod którym kryła się zapewne ręka , ukazywał Kaśce tę całą swoją własność , owoc krwawej pracy : kilka rondli , stary pogrzebacz i szczypce , blaszany samowar , dziurawą konewkę , rdzą pokryty kociołek i resztę innych gratów , nędznych , kryjących się po zaciemnionych kątach ze wstydem obszarpanych nędzarzy . Człowiek w brudnym szlafroku wyciągał rękę i zakreślał koło , mówiąc „ to moje ” z dumą skąpca , który całe lata gromadzi stosy zaśniedziałych monet . Były to skarby smutne , własność , o którą sprzeczać się było dziwactwem , a przecież ten mąż wydziedziczał z nich żonę , wskazując siebie jako głowę domu i pana w całym tego słowa znaczeniu . Wszystko należało do niego — i to wygasłe ognisko , i ta stolnica czerwona jeszcze od mięsa , i ten szczerbaty garnuszek , i ten moździerz bez tłuczka , w którym tłuczono cukier lub pieprz starą rączką od dzwonka . Tym wspaniałym ruchem rękawa obejmował w posiadanie i nową służącą , która w niemym podziwie spoglądała na tę łysą , szpiczastą głowę , obciągniętą żółtą skórą , a zapadającą się w kilku miejscach w doły okrągłe i równe . Nos długi , haczykowaty , zwieszał się nad wąskimi wargami i prawie łączył z wystającą brodą . Zamiłowanie w gderaniu i bezustannym gniewie na siebie i na wszystkich przebijało się aż nadto widocznie w tej skurczonej , pochylonej postaci , jakby zaczajonej dla rzucenia się na upatrzoną sobie ofiarę . Chudy , mały , miał ruchy wariata , machając ustawicznie rękami i wyginając dolną wargę w właściwy sobie sposób . Kaśka , mimo całego szacunku dla „ państwa ” , nie mogła ukorzyć się przed tą figurą , migającą się w niepewnym blasku przyciemnionej kuchenki . — Ile ci pani dała zadatku ? — pyta człowiek w szlafroku , zaczajając się jakby do skoku . — Reńskiego w srebrze — odpowiada Kaśka . — Oddaj go ! Kaśka , przerażona , nie może przez długi czas znaleźć odpowiedzi . — Oddaj — powtarza mężczyzna — kto cię tam zna … Może jesteś Bóg wie jaka przywłoka … Jutro ukradniesz co i pójdziesz , a ja ci mam jeszcze za to płacić ? Ta głupia Julka zawsze tak robi … Szast , prast … pieniądze wyrzuca jakby swą własność ! … Miłosierny Boże ! Co to ze mną będzie … co to będzie ! … Postąpił kilka kroków naprzód . — Czy to ma być wyszorowana podłoga ? — zapytuje , przysiadając na ziemi i wlokąc za sobą sznur długi i obszarpany . — To jest tylko brud rozmazany , a wszystkie plamy zaraz jutro wyjdą … Popraw to zaraz … Siedząc na ziemi , rozglądał się dokoła uważnie , jakby coś obliczał i przypominał sobie . — Masz tu czternaście kawałków drzewa na jutro do obiadu … to ci wystarczy . Naczynie utrzymuj czysto , bo to moja praca i kosztuje mnie niemało … Nagle porwał się z ziemi i rzucił na stojący na stole samowar . — Miłosierdzie boże ! — zawołał , chwytając samowar przez materię rękawa . — Miłosierdzie boże ! I za chwilę zniknął z samowarem we drzwiach prowadzących do pokoju . Kaśka pozostała sama . Chwilę stała nieruchoma , porządkując wrażenia , jakie zrobił na niej ten człowiek dziwaczny . Czekała jego powrotu i powtórnego rozkazu zwrócenia zadatku . Czuła , że służba jej będzie bardzo ciężka , ale nie miała wyboru . Wśród kwartału gdzież znaleźć mogła lepszą ? W najwyższej trwodze zabrała się do powtórnego szorowania podłogi . Oddychała ciężko , pocąc się wśród gorąca i w przyśpieszonym ruchu . Pan nie powracał wraz z samowarem , bo zniknął we wnętrzu mieszkania . Kaśka z ciągłą trwogą spoglądała na drzwi od pokoju . Zmrok zapadał z wolna , ścieląc się ciemnymi smugami po wilgotnej podłodze i pustych kątach . Wszystkie przedmioty tonęły w ciemnościach napełniających powoli ciasne wnętrze kuchni . Kaśka spocona , zmęczona , skurczona w wielką , bezkształtną masę , szorowała ciągle z jakimś nerwowym uporem , prawie bezmyślnie . Pragnęła widocznie coś przemówić do klęczącej naprzeciw niej dziewczyny , nie wiedziała jednak , od czego zacząć . — Bardzo tu było brudno — wyrzekła powoli , a głos jej drżał lekko , prawie niedostrzegalnie . — Tak , proszę wielmożnej pani , ale jakoś się to uładzi — odpowiada Kaśka , szczęśliwa , że jej piękna pani tak uprzejmie do niej przemawia . — Mąż mój … to jest pan — poprawiła się — lubi porządek … trzeba mu dogadzać … proszę cię o to … Kaśka podniosła głowę i zastanowiła się chwilę . Jak to ? Ta pani prosi ją o wypełnienie obowiązku ? I kończąc te słowa , wyciągnęła pani swą tłustą , białą rękę , podając Kaśce list zaadresowany dużymi literami . Jakieś dziwne zakłopotanie ogarnęło obie kobiety . Kaśka , nie wstając z klęczek , otarła mokre ręce i ująwszy list , wsunęła go za kaftanik . Pani nakazywała jej kłamać i oszukiwać pana , oddając mu list z uwagą , że przyniósł go właśnie posłaniec . Kaśka czuła , że to nie było dobrze , i kryła w cieniu pomieszanie , które ogarnęło ją nagle . Pani , w szarym i przyćmionym blasku padającym z okienka , miała w swej bladej twarzy wyraz lekkiego zakłopotania z tego przymusowego tłumaczenia się przed sługą , którą od kilku godzin zaledwie poznała . — Czy wiesz , co masz robić ? Zrozumiała ś dobrze ? Kaśka wie wszystko , co ma zrobić , ale nie rozumie dlaczego . Wiedziona wszakże instynktem , nie pyta o nic , nie chcąc zawstydzać jeszcze więcej tej bladej kobiety , która stoi przed nią nędzna i przygnieciona prawie swym kłamstwem . — Pamiętaj wszakże — odzywa się pani łagodnym głosem — że służysz przede wszystkim u mnie . Dlatego liczę na ciebie i każę ci milczeć . Gdyby ś wszakże powiedziała cokolwiek panu , wypędzę cię , a mnie narazisz na przykrość … bardzo wielką . Głos jej nie miał tonu groźby , gdy mówiła „ wypędzę ” . Był to raczej senny dźwięk stłumionego łkania , które zastygło w tej szerokiej piersi . Gdy pani wyszła z kuchni , nakazując zapalić lampkę , nastawić samowar i podać filiżanki , Kaśka wstała z podłogi , na której dotąd klęczała , i przez chwilę stała z twarzą w dłoniach ukrytą . Pani , wychodząc , powiedziała : „ pośpiesz się , moje dziecko ! — a powiedziała tonem łagodnym , niknącym wśród ciemnej przestrzeni . — Moje dziecko ! Od śmierci swej matki Kaśka nie słyszała tego słowa . Teraz duszą i ciałem należy do tej dobrej kobiety , której głos drga jeszcze pod niskim kuchennym sufitem i płynie , napełniając powietrze miłą wonią . — Moje dziecko ! Dwa łóżka jednakowej wielkości , pokryte ciemnymi kapami , migały się w żółtawym światełku . Sypialnia łączyła się z salonikiem , którego drzwi prowadziły wprost na schody , tak zwane frontowe . Przedpokoju nie było . Gdy Kaśka wchodziła do jadalni , pan , nie odwracając nawet głowy i nie odrywając oczu od książek , mówił coś do żony , a głos jego , piejący i chrapliwy , z głuchym świstem obijał się o ściany pokoju . — A teraz … miłosierdzie boże ! … Spójrz , jak on wygląda ! — ciągnie piejący głos męża wskazującego z wyrazem boleści na ustawiony przez Kaśkę na stole samowar . — Boki pozapadane , galeryjka powykręcana … miłosierdzie boże ! Miłosierdzie boże ! Kaśka spogląda z niepokojem w stronę Julii , ciągle nieruchomej i jakby sennej . Czy pani zapomniała o liście ? Dlaczego nie zbliża się do stołu ? Dlaczego nie daje umówionego znaku ? Na koniec Kaśka odważa się przemówić : — Proszę pani , woda już się gotuje . I odkrywa przykrywkę porcelanowego czajnika wyciągającego swą nadtłuczoną szyjkę spomiędzy dwóch filiżanek fajansowych . — Głupia ! — wybucha pan ze złością . — To do mnie należy . Ja zasypuję herbatę , bo to moja herbata . Ona tu nic nie ma swego . Rozumiesz ? Podaj mi herbatę . Jest tam w kredensie , na górze , w blaszanej puszce . Wyjmij także druciany koszyk z bułkami . I z najwyższą uwagą wziął odrobinę herbaty swymi kościstymi palcami i wrzucił ją do czajnika . Potem zamknął szczelnie puszkę i kazał wstawić do kredensu . Kaśka czuła , że jej obecność jest w pokoju zbyteczna , lecz cóż miała zrobić z listem ? Czuła go ciągle na piersiach , za każdym ruchem ocierał się o nią gładką powierzchnią i przypominał jej swą obecność . Usunęła się cicho do drzwi i stała , śledząc z uwagą nieruchomą postać pani . Gdy tak stała , przyszła jej myśl , że źle robi , pomagając do jakiegoś czynu oszukańczego . Ten pan był bez wątpienia złym człowiekiem , przykrym , gderliwym , ale Kaśce nie uczynił jeszcze nic złego . A nawet gdyby ją skrzywdził , nie powinna przecież występować przeciw niemu … I niepewna , wahająca się , pragnąc zachować iście chłopską neutralność , ciśnie do piersi ów list fatalny , ciężący jej w tej chwili stufuntowym ciężarem . — Proszę ! proszę ! Jakkolwiek uczta ta daleką jest od luksusowych biesiad sprawianych w domu mamy dobrodziejki , ale niech pani pozwoli i zaszczyci mnie ubogiego swoją uprzejmością . Daję pani to , na co mnie stać . Dobrze , że mogę pani coś ofiarować , bo ze strony pani oprócz fochów i niszczenia inwentarza tudzież ruchomości , niczego się nie mogę doczekać . Owa wieczorna herbata była to zwykła pora dnia , w której występowały na pierwszy plan pretensje tego człowieka skierowane głównie do zawodu , jakiego doznał , nie dostawszy za żoną spodziewanego posagu . Odsunął on ją od zajęć domowych , odebrał wszelką władzę , wyrzucając jej ciągle ubóstwo i czyniąc z niej raczej sługę aniżeli żonę . Ona przyjęła swą rolę z pozornym posłuszeństwem , pleśniała w domu , który nie miał dla niej żadnego uroku , włóczyła się z kąta w kąt , nie mogąc wypełnić pustki każdej głupiej i źle wychowanej kobiety , która nie umie znaleźć rozrywki w sobie samej , w książce i w nabywaniu wiadomości . Od czasu do czasu chodziła do swej matki , sparaliżowanej staruszki , która dogorywała w skromnym mieszkaniu na Berlińskiej ulicy . Chodziła tam zwykle sama , bo mąż , srodze zagniewany , nie chciał widzieć „ tej starej jędzy , która go złapała ” — jak zwykł mówić w przystępie dobrego humoru . Julia tedy chodziła sama , odprowadzana zwykle przez sługę , a powracała w kilka godzin jeszcze bledsza i bardzo zmęczona . Budowski uważał żonę chwilami za rodzaj upiora , który niszczył go materialnie . — Proszę ! Bardzo proszę ! — ciągnął , odwracając swą pergaminową twarz ku siedzącej przy oknie kobiecie . — Może pani zobaczy przy lampie , co się tu zrobiło z takim ślicznym , nowym samowarem . Julia wstała i zbliżyła się na pozór machinalnie do stołu . Dziewiąta godzina wybiła na którymś z miejskich zegarów . Przeciągłe , niskie dźwięki dolatywały przez otwarte okno i ginęły przygniecione niskim sufitem . Stojąca przy drzwiach Kaśka policzyła uderzenia . Pani siadła przy stole i zaczęła spokojnie pić czystą herbatę z ruchami woskowego manekina . — I dziś rozporządziła ś się sama bez mojej wiedzy — mówi pan , dzwoniąc gwałtownie łyżeczką o filiżankę . — Przyjęła ś nową sługę , jakiegoś grenadiera , i dała ś zadatek . To może złodziejka ! Wyraz ten „ złodziejka ” rozległ się jak skrzyp ostrego narzędzia na gładkiej porcelanie . Kaśka mimowolnym ruchem porwała się za głowę . Ale ruch Julii przerwał jej przykre wrażenie . Machinalnie , na pozór bezmyślnie , wyciągnęła pani rękę i wzięła jedną bułeczkę z drucianego koszyka . Zrobiła to ze zwykłym spokojem . — Wyjdź , moje dziecko . Budowski nalewał właśnie drugą filiżankę herbaty , gdy Kaśka stanęła z wyciągniętą ręką u stołu . — Proszę pana … list … — przemówiła cichym , stłumionym głosem . Budowski rzucił się . — Co , jaki list ? Od kogo ? Chwycił podany papier i rozerwał kopertę . Julia milczała ciągle , jedząc bułkę i patrząc bezmyślnie przed siebie . Kaśka szczęśliwa , że ominęło straszne dla niej zapytanie : „ kto przyniósł ” , skierowała się ku drzwiom w zamiarze opuszczenia pokoju . — Czekaj ! — zawołał Budowski . — Będziesz potrzebna ! Masz ! — dodał , zwracając się do żony . — To od twej matki . Nie mogę przeczytać tych kulfonów . Czegóż znów chce ta … stara ? Ostatni wyraz wymówił z nietajonym wstrętem . Julia wyciągnęła powoli rękę , wzięła list i zaczęła czytać . Budowski usiadł na swym fotelu , zirytowany z powodu tego niekształtnego pisma , pochodzącego od kobiety , która według jego wyobrażenia leżała na pieniądzach , ale pozbyć się ich nawet dla córki nie chciała . I przez to uparte przekonanie o posiadanych przez matkę Julii skarbach pozwalał żonie odwiedzać matkę , sądząc , że wreszcie rozczulona wynagrodzi córce , a zarazem i jemu ów zawód pod względem posagu , na który liczył , idąc do ołtarza . Ale nadzieja otrzymania czegokolwiek nie łagodziła gniewu , jakim wybuchł na widok tych niekształtnych liter , które biedna staruszka kreśliła wolną od paraliżu prawą ręką , a w których zawsze wzywała swą córkę do siebie . — Kto przyniósł ten list ? — zapytał nagle , zwracając się do Kaśki . Kaśka milczała . Dla miłości swej pani zrobiła wiele , ale ciężko jej było usłyszeć swój własny głos rozlegający się kłamstwem wśród tej ciszy . Zwróciła więc błagalne spojrzenie na Julię , która zdawała się z trudnością odczytywać niekształtne i drżące pismo listu . Wypadek przyszedł jej z pomocą . Samowar , pozbawiony wody , syczał jakąś prawie śpiewną gamę i zdawał się skarżyć na ogień przepalający jego blaszane ciało . Budowski powstał gwałtownie z krzesła . — Zatyczka ! — wołał . — Miłosierdzie boże ! Zatyczka ! … bo się rozlutuje . Kaśka pobiegła do kuchni i przyniosła za chwilę żądany przedmiot . Tymczasem Julia przeczytała list i położyła koło filiżanki . Z niewzruszonym spokojem piła dalej zimną już prawie herbatę , patrząc w przestrzeń mętnymi oczyma . — Ty ! — rzekł Budowski za chwilę do Kaśki — Ubierz się , bo odprowadzisz panią — dodał , odzyskując na chwilę silniejszy , grubszy głos . — A wracaj prędko ! — zawołał starzec . — Jeżeli już umarła , to nie masz tam już co robić . — Pozamykaj tylko wszystko i zabierz klucze ze sobą . Gdy obie kobiety wydostały się na ulicę , odetchnęły swobodniej . Wpół do dziesiątej zadzwoniło nad miastem . Był to piątek , dlatego ciszej i przestronniej było na chodnikach . Oświecony wagon tramwajowy przesuwał się z brzękiem dzwonka , przedstawiając puste wnętrze , w którym drzemał jasno ubrany konduktor . Puste dorożki wracały od kolei , turkocząc hałaśliwie po nierównym bruku . W oknach domów płonęły mdłe światła przyćmione fałdami firanek , gdzieniegdzie tylko płonęły blaskiem szabasowej iluminacji . Julia zaczęła szybko biec ku miastu . Ruchem ręki kazała Kaśce iść tuż obok siebie . Nie mówiła nic , oddychała ciężko , widocznie się śpieszyła … Matula chorowała i Kaśka nieraz biegła z fabryki niespokojna , drżąca na wieść o pogorszeniu się choroby matki . A ten smutny wieczór , gdy zastała już trupa na pościeli ! Miły Boże ! Jakże wtedy bolało ją serce ! Jak gorzko płakała na ten widok swej zimnej , martwej matuli ! Gdyby też ta dobra pani miała zastać także tylko trupa ! To było by okropne . Nagle Julia przecina ulicę w poprzek . Koło kościoła stoi zamknięta dorożka , a przy niej chodzi jakiś mężczyzna wysoki , o zgrabnej postaci . Zapalony papieros oświetla chwilami niebrzydką jego twarz ginącą w cieniu jak fantastyczne zjawisko . Fiakier drzemie na koźle , wyczekując z filozoficzną obojętnością , kiedy mu każą ruszyć . Siwy , chudy koń z pokurczonymi kolanami spuścił głowę z zupełnym poddaniem się losowi . Cały ten ekwipaż , zamknięty , czarny , brzydki , ma podobieństwo do ubogiego karawanu , stojącego przed drzwiami kościoła . Julia podchodzi szybko do mężczyzny czekającego przy drzwiczkach powozu . On podaje jej rękę , rzuca papierosa i przygniata go nogą . Julia opiera się chwilę o zewnętrzną ścianę dorożki , zmęczona tym szybkim chodem i odurzona świeżym powietrzem . — Czekam już pół godziny — mówi mężczyzna z lekką wymówką w głosie . — Nie mogła m prędzej … wiesz , jak mi trudno — tłumaczy się kobieta , oddychając ciężko . Nagle przypomina sobie Kaśkę , która stoi w cieniu i patrzy na swą panią oświetloną żółtym płomieniem płynącym z dorożkarskiej latarni . Trzeba było coś zrobić z tą dziewczyną ; woła ją więc i szybko , urywanym głosem , daje Kaśce następującą instrukcję : Kaśka milczy , widząc , że wpada bezwiednie w coraz gorszy labirynt kłamstw ciągnących się za sobą jak paciorki na sznurku . Julia wsiada do dorożki , a za nią ów mężczyzna , co czekał na nią od „ pół godziny ” . Julia wychyla się jeszcze . — Zrób wszystko , jak cię proszę — dodaje , głaszcząc policzki dziewczyny , uśmiechającej się mimowolnie pod tą pieszczotą .