Gabriela Zapolska Sezonowa miłość Wróciwszy do hotelu pani Tuśka raz jeszcze przeliczyła pieniądze . Miała całe czterysta rubli , bo w Krakowie starała się nie kupić nic prócz rzeczy niezbędnych dla siebie i Pity . Trzy kapelusze , dwie parasolki , cztery metry aplikacji , kilka par bucików białych i szarych ( tych karlsbadzkich ) , za które w Warszawie zapłaciło by się trzy , cztery razy tyle … Za to ani ona , ani Pita przez dwa dni nie jadły obiadu . Piły kawę , jadły ciastka , nawet i szynkę przyniesioną w sekrecie pod peleryną do hotelu . Oszczędność przede wszystkim ! — Tuśka zniosła nawet afront pokojowej , która znalazłszy koło umywalni zatłuszczony papier z okrawkami szynki , przestała jej mówić „ jaśnie pani ” . Lecz Tuśka i ten cios dźwignęła z heroizmem . Przechyliwszy się przez okno , wsłuchiwała się w jęczące melodie Mariackiego hejnału . Udawała , że ją to zajmuje nad wyraz . W gruncie rzeczy jednak cierpiała nad zanikiem szacunku u wykrochmalonej hotelowej sługi i z cierpienia tego wykwitł ( jak zresztą zwykle w takich razach ) żal — do męża . Pita spała opakowana papataczami i drożdżowymi ciastkami . Rozrzuciła dokoła siebie prześcieradła i całą masę delikatnych i złotych , jak źdźbła żyta , włosów . — Wiecznie się rozkrywa — pomyślała prawie ze złością . Tuśka wlepiła swe oczy w płonące bukiety lamp i znów machinalnie obliczała pieniądze . — Czterysta rubli , to pięćset guldenów … I zaraz przyszła jej myśl ostra i niemiła : — Gdzie ja podziała m już około stu rubli ? — Musieli mi ukraść czy co … Aż nią targnęło — zdawało się jej , że jacyś złoczyńcy obdarli ją żywcem ze skóry i taką obdartą pozostawili na słotę i spiekotę słońca . — Musieli mnie gdzieś okraść . Lecz powoli przychodziła refleksja . — Nie , nie … zobaczymy … Liczyła teraz cyfry i doliczyła się rzeczywiście wydanych pieniędzy . Znów ogarnęła ją złość na męża . — Przez niego muszę się martwić i nerwy sobie targać . Nogi ją bolały . Ten brak szczerości był znamienną cechą całego ich pożycia . Każde dziecko miało już w sobie to coś „ między liniami ” , czego nie wykazywało w chwili nawet , zda się , najserdeczniejszej . Czy szło to od matki , czy od ojca , tego zbadać nikt nie mógł , bo pomiędzy Tuśką a jej mężem było pod tym względem wielkie podobieństwo , nieledwie identyczność moralna . W ciasnym mieszkaniu , gdzie najlepszy pokój stał pustką , „ salonem ” ochrzczony i zastawiony masą palm i fikusów , nikt z tych ludzi kilkorga nie obijał się o drugiego moralnie ani fizycznie i nikt nikomu przemocą do duszy się nie wdzierał . Gdy powiększyło się ich grono o jedną jeszcze żywą istotę , przyjmowano ją z pewną kurtuazją , ścieśniając się tylko trochę na przestrzeni życiowej . Rozmawiali wtedy , ale była to rozmowa nie poruszająca nigdy tej drugiej warstwy ich dusz . — Tak będzie najlepiej . Z wolna wyjęczała dziewiąta na miejskich zegarach . Głos jego był matowy , ochrypły . — A pisz ! … Chciała i ona mu coś powiedzieć , coś jakby serdecznego , nie mogła jednak naprędce znaleźć nic odpowiedniego . — Gdyby jednak — zaczęła — to jedzenie w restauracji nie służyło ci … Lecz on uśmiechnął się blado . — Ja też nie mówię o chłopcach , chodzi mi o ciebie … Przechodził chłopiec roznoszący pisma ilustrowane . — Może ci co kupić ? — zapytał . W tej samej chwili Pita wyjrzała z wagonu . — A może Pita chce pomarańczę ? — zapytał Żebrowski . Natychmiast dziewczynka grzecznie bardzo odpowiedziała : — Dziękuję tatusiowi ! Wybierał starannie , macając skórkę chudymi , klekocącymi palcami . Wreszcie zapłacił i pomarańcze do okienka , w którym wciąż jak w ramie bielała twarz Pity , podniósł . — Proszę cię , moje dziecko … Ale Pita uważała za stosowne ceremoniować . — Nie … nie … dziękuję … Pani Tuśka wmieszała się z grzeczną interwencją : — Ależ , moje dziecko , weź , skoro tatuś taki dobry … — Zrób mi tę przyjemność — prosił ojciec . Pani Tuśka myślała , iż źle robiła nie biorąc na drogę lepszej sukni . Panie , które wchodziły do wagonów , ubrane były świeżo i elegancko . Postanowiła ubrać się w Krakowie via Chabówka - Zakopane elegancko i zgrabnie . — Jedziemy ? — Tak … Łańcuchy szczęknęły , zakołysały się wagony . Pita , Tuśka i Żebrowski uśmiechali się jednakowo , blado , uprzejmie . — Bądźcie zdrowe ! — Ucałuj chłopców ! … — Tak … tak ! … Tuśka wysunęła rękę , Żebrowski uścisnął ją , ku Picie powiał kapeluszem . Uprzejmość całej rodziny zwiększyła się znacznie ; widocznie chciano wyładować wzajemnie pewną ilość grzeczności , aby nic sobie nie pozostać dłużnymi . Pociąg zaczął dreptać coraz szybciej , charcząc , gdakając gniewliwie . Dwoje rączek dziecinnych oddało mu przez chwilkę ukłon , następnie powiało ku niemu ramię żony w szerokim rękawie piaskowej , wełnianej bluzki , aż wreszcie znikło wszystko . I skręciwszy na miejscu , mechanicznym , bezmyślnym krokiem wyszedł z peronu . * Pani Tuśka patrzała chwilę na córkę . Gdy nagle pociąg wyjechał na czyste pole , w jasnym świetle wypłynęła dokładnie gładziucha , młodziutka twarzyczka dziewczynki . Drobne usteczka zacięte nikły prawie w żółtawobiałej cerze prerafaelowskiego aniołka , cieniuchne pasma wysilonych włosków bramowały czoło trochę podłużne , wypukłe . Jasne rzęsy zakrywały oczy bladobłękitne , pocętkowane rudymi plamkami . Całość dziewczynki była chłodna , zamknięta w sobie — silnie już indywidualna . Nagle dziecko rozłożyło na rączce obraną i podzieloną na ćwiarteczki pomarańczę i jakby różę krwawozłocistą podało matce . — Proszę … mamusiu — wyrzekła uprzejmie . — Proszę , mamusiu . — Dziękuję ci ! A równocześnie myślała : — Ależ to jego uśmiech , to cały ojciec ! Nie widziała w tej chwili siebie i nie czuła zwierciadlanej dokładności , z jaką wyraz twarzy córki odbił się na jej własnej twarzy . — A wreszcie mógł wziąć palto na wypłaty — pomyślała wyruszając ramionami — ja to robię , a korona mi z głowy nie spada . Skoro mi da miesięczną pensję na dom , zanoszę ratę do krawcowej i wszystko jest w porządku . Nie chodzę nigdy jak dziadówka … Zastanowiła się , iż zanadto zajmuje się mężem i jego paltotem . „ Starał się ” — i zdaje się , że to było zupełnie naturalne . I dlatego z dumą osądziła , że jest „ stróżem domowego ogniska ” . Takie były słowa i treść główna artykułu . Podeszła do stołu i zaczęła przyglądać się kupionym aplikacjom . — Znów mnie oszukali — pomyślała ze złością . Nagle zastanowiła się . Odzywały się dwa głosy — męski i kobiecy . Ten ostatni dominował , podkreślany charakterystycznym podciąganiem nosa — forpocztą płaczu . Zresztą było to nawet dość tragiczne , tym tragiczniejsze , że głos męski nie tracił ani na chwilę swobody i raz przyjętego tonu . Zalega milczenie . — No … cóż dziwnego ! Parsknięcie śmiechem . — Moja córka ! — Ależ owszem , kiedyś chętnie przyjadę . — Och ! mówisz już tak trzy lata . — Jakżeż nie miała m wyjechać ? Musiała m ! — E ! … — Sam mnie namawiał eś . Przyrzekał eś , że przyjedziesz na sezon , na ślub … — Tylko , proszę cię , nie zaczynaj tej kwestii . Chyba chcesz , żeby m zaraz uciekł … Głos kobiety nie mięknie , stawia się trochę hardo . — Tak , ja wiem … ty zaraz uciekasz . To najwygodniej . — Proszę cię , jestem zdenerwowany . — A ja ! … — A ty się nie pytasz , skąd mam na to wszystko ? Aż huczy od tej dyskrecji i wygodnej polityki naokoło płaczliwego głosu kobiety . — Dyskretny ! … — Spodziewam się . Inny na moim miejscu nie mówił by z tobą , odwrócił się , a ja zawsze przychodzę , ile razy mnie wezwiesz . Czy masz mi co do zarzucenia ? No … powiedz ! … no … no … Przez zęby zaciśnięte pada : — Dyskretny ! … — Podły ! … Kobieta znów uparcie powtarza : — Dyskretny ! … I wybuchła silnym , zawodzącym płaczem . W Tuśce budzi się przeogromna solidarność kobieca . Pomimo mieszczańskiej moralności , jaką jest opancerzona , czuje , że tamta , przez drzwi łkająca kobieta , jest w prawie roztaczać taką głośną rozpacz i manifestować wielkość swego bólu . Nie ma bowiem w tym jęku nic bezwstydnego ani narzucającego się , jest tylko łkanie człowieka , przed którym bezlitośnie objawiło się jego przeznaczenie , idące naprzeciw niego z narzędziami męki w wyciągniętych dłoniach . Lecz Tuśka nie odczuwa jeszcze , iż tak być musiało i że ta kobieta łka teraz i tarza w bolu swą głowę o twarde poduszki hotelowego łóżka , a duszę w całym polu cieni okwitłych krwią jej złudzeń , dlatego że jeden łańcuch faktów wziął zaczątek przed wiekami w tym kierunku i zajął ją w swe ogniwa , ją i jej łzy . Tuśka do tego punktu patrzenia na objawy życia przez zaczątki nie doszła , bierze sam objaw i w niego się wnurza gwałtownym impetem swej wiecznie trzymanej na uwięzi natury . — Dlaczego ona tylko płacze ? — myśli wzburzona . — Dlaczego ona nie powie mu więcej , więcej nad to „ podły ” , bo przecież to „ więcej ” aż się samo na usta prosi ? A może wyszedł , może uciekł , tak jak to bywa „ najwygodniej ” . Nie , jest . Chodzi teraz po pokoju , chodzi pewnym , równym krokiem . Nie mówi jednak nic . Zapewne ma minę zrezygnowaną i znosi ten płacz z cierpliwością i wspaniałością dyskretną . Prosto z domu rodziców weszła pod dach męża . Czytała wiele . Ale w książce to pewna ilość czarnych literek mówi „ kobieta płakała ” i to wszystko . W życiu taka gama szlochania to sam przez się cały poemat bolu , cała synteza odczucia , poszarpania życia i stoczenia się na dno przepastnej czerni , na którym już się nie klnie swej doli , nie gryzie rąk załamanych , nie targa się tak zwanego sumienia , aby z niego na pociechę wytrząsnąć choćby kilka kropli krwawej własnej winy … Teraz niemniej Tuśka wiedziała , że są takie bole . Nie czuła ich , nie rozumiała ich ogromu , ale o istnieniu ich miała zupełną świadomość . Nagle to widowisko przeczuwane znalazło się w pobliżu niej z całą potęgą i siłą . Nie wiedziała , jak je przyjąć i ile włożyć z siebie w to , co się dokoła niej rozsnuwać zaczęło . — Dlaczego mu nie powie , że go nienawidzi , że nim gardzi za tę dyskrecję , którą on się tak pyszni . Wszakże to jasne , że ktoś inny wychowuje i łoży na jego dziecko . I on to przyjmuje … bo choć nie bezpośrednio , ale zawsze przecież , skoro to jego dziecko … Nagle przystanął i dał się słyszeć jego głos : — A masz papierosy ? … Tuśka wstrzymała oddech . — Co ona mu odpowie ? Porwie się jak lwica , może mu do gardła skoczy , że on nie potrafi nawet uszanować tej jej bolesnej chwili , w której duch w łkaniach się rozłamuje i siatką nad ciałem się rozpina . Lecz cisza zupełna . Musiała mu gestem wskazać , gdzie były papierosy . Zapalił , a teraz chodzi znów lekko , skrzypiąc nowymi prawdopodobnie butami . Łkania kobiety przycichają z wolna . Tuśka siada , przytulona do rogu kanapy , i słucha . Równocześnie wyobraża sobie i ją , i jego , tak dawniej sobie bliskich , tak bardzo bliskich . A i to trzecie pomiędzy nimi , ta mała dziewczynka , pielęgnowana przez francuską guwernantkę i żywiona kosztem kogoś nieznanego … To dziwne być musi uczucie , straszne i pełne grozy , kazać żywić dziecko cudze … To musi być pełne grozy i wielkiego wstrętu do samej siebie w czasie takich bezsennych , długich nocy . Taki płacz wtedy musi chwytać za gardło , jak ten , który dogorywa tam , za drzwiami w sąsiednim numerze . Lecz jeśli się ma przed sobą tego , który jest sprawcą tej pełnej grozy sytuacji , gdy mu można wypluć w oczy całą prawdę i spalić serce łzami … Wtedy się to wszystko mówi , wtedy się to wszystko rzuca prosto w twarz tak szczelnie oblepioną maską obojętności i „ niebrania nic na serio … ” Tuśka czeka , co będzie dalej . Zdaje się , że czyta jakąś powieść , że za chwilę odwróci kartę i rozpocznie się rozdział , pełen siły i namiętnej nienawiści , że ta kobieta będzie tą zbiorową kobietą , powstając z całym majestatem przeciw majestatowi siły obojętności mężczyzny . Dyszy tam od tej końcowej walki dwóch płci , tej jedności rozerwanej i żądnej połączenia . Od Pomyłek aż drży i jęczy w przestworzu . Błądzą i mylą się ciągle w poszukiwaniu jedności . W spotkaniach i próbach powstają nowe życia , lecz najczęściej to nieharmonijne właśnie zlanie się dwóch istot w trzecią jedną , to ten dysonans , ta walka , to rwanie się i ujadanie , rozpaczliwie uwięzione w nowej , nieszczęsnej istocie … Tam daleko , w Łodzi , mała dziewczynka , zgrabniuchna figurka o zdziwionych i trochę mętnych źrenicach i o silnie rozwiniętej inteligencji nie oczekiwanych na klombie ustaw społecznych kwiatów … Tak , tak , taka mała dziewczynka . Pani Tuśka cała aż zastygła w oczekiwaniu katastrofy . Życzy sobie , by tamta kobieta miała siłę wielką , miała i swoją siłę , i jej , Tuśki , siłę odwetu choćby słownego . Zdaje się jej , że to właśnie jest doskonały moment , jedyna chwila , w której może być mowa o całej , pełnej nienawiści , nieprawości podobnego postąpienia . Tuśka ma w sobie w tej chwili chęć i siłę świeżą , bo nigdy nie potrzebowała zużywać jej w tym kierunku . Jej zatargi ciche z mężem były zupełnie innej natury . Nie było w nich nic ogólnoludzkiego ani tego tajemniczego i groźnego , jakie drży tam , przez ścianę . Więc … Łkanie prawie zupełnie cichnie . Słychać tylko jęk słaby — ot , jakby postrzelone zwierzę skarżyło się gdzieś w głębi lasu . — Czemu ona płacze ? czemu nie mówi ? Lecz teraz słychać kroki mężczyzny ciche i układne . Przez Tuśkę przebiega mróz od tych kilku słów . Taki słodki , miły głos . Takie proste słowa i to „ kiciątko ” nigdy nie słyszane . Zupełnie jakby ktoś aksamitną łapką gładził , pieścił , tulił . * — Kiciątko ! … — Och , ty ! … ty ! … I potem prawie szeptem jeszcze wśród łkania : — Mój ! mój ! … — Jak ? co ? Więc nic . Żadnych wyrzutów ? Żadnej siły ? Żadnego majestatu ? Żadnych wrogów naprzeciw siebie , ziejących wieczystą nienawiścią i męką ? Takie marne słowo wzniecające dreszcze , jedno „ kiciątko ” i zaraz zarzucanie na szyję rąk , przemoczonych łzami , przytulenie twarzy , jeszcze gorącej i nabrzmiałej od tarzania się po rozrzuconych dokoła włosach . I to wszystko dla jednego słowa . — Tak — ale jakie to ! jakie ! Wszystko jedno ! ona nie powinna była , nie powinna . Tak myśli Tuśka , tak chce myśleć Tuśka , bo w gruncie rzeczy druga jej warstwa myśli coś zupełnie innego , myśli owym dreszczem , a raczej odczuciem owego dreszczu , jaki przejął ją , gdy słyszała to proste , a tak aksamitne słowo : „ kiciątko ” . Tymczasem tam , przeze drzwi , aż się rozszemrało od pocałunków i dobrych słów . To ona ! A on ? Niewiele słów , lecz ręce zarzucił na jej szyję , włosy gładzi i mówi : — Kiciątko … a złe , a ładne zawsze … W Tuśce coś się aż kłębi , aż unosi od sprzecznych uczuć . Za gardło ją chwyta niby rozrzewnienie nieokreślone , którego zanalizować nie umie , jakiś żal , złość , pogarda dla siebie , dla tamtej przebaczającej , dla kobiet w ogóle . Przebacza , słania się w ramiona . Och ! głupia ! nędzna ! Takiego pozoru chwyta się Tuśka , ażeby pokryć nim wzruszenie , dreszcz , żal i to coś , jakby zazdrość czegoś nieznanego , a przecież pełnego okrytej dla niej brylantową zasłoną strony życiowej . Więc porywa się i przez chwilę traci prawie przytomność z podniecającego ją uczucia gniewu . — Nędzna , przebaczyła ! … Do dzwonka się rzuca i przyciska guzik . Tak , tak , to bezwstyd takie przebaczenie , ta kobieta ma , na co zasłużyła . Dobrze zrobił , że ją opuścił . Wchodzi pokojowa , ta sama , która straciła szacunek dla Tuśki , za to , że Tuśka przynosi w papierze szynkę do hotelu . Tuśka pragnie zrehabilitować się w oczach tej dziewczyny . — Proszę iść do tamtego numeru i powiedzieć tym państwu , żeby się inaczej zachowywali . Nie jestem przyzwyczajona znosić coś podobnego ! Dziewczyna patrzy szeroko rozwartymi oczami na wzburzoną twarz Tuśki . — Proszę pani … — Proszę iść … — Dobrze , proszę jaśnie pani ! Rozkazujący gest , wspaniała mina naprawiły to , co zepsuło pół funta szynki . Dziewczyna wysunęła się cicho i za chwilę słychać było , jak szeptem coś przekładała w sąsiednim pokoju , tłumaczyła „ tym państwu ” … Rozległ się szczery , serdeczny wybuch śmiechu i równocześnie pokorne prawie tłumaczenie się kobiety : — Ale cóż znowu ? Ta pani zwariowała ? … My przecież nie robimy nic złego ! … Tuśka drżała teraz jak w febrze i chodziła gorączkowo po pokoju , potrącając meble . Nienawidziła i siebie , i ich , tych dwoje , którym czuła , że wyrządza krzywdę , obelgę , że policzkuje tamtą kobietę niesłusznie , bo przecież była w prawie przebaczyć , gdy chciała . Mężczyzna zadecydował nagle . — Chodźmy stąd . I tak chciał em coś zjeść . Przejdziemy się . — Dobrze , chodźmy . To jakaś zła kobieta ta pani ! Wychodzą . Zła kobieta . Gdzieś niegdyś czytała , że najpierwszym obowiązkiem kobiety jest … być dobrą . A ona była złą . Na próżno pragnie utwierdzić się w przekonaniu , że postąpiła słusznie , moralnie , etycznie . Nie chciała słuchać szmeru pieszczot i pocałunków — ona , kobieta moralna i nieposzlakowana . Przy tym te pieszczoty były z jednej strony wyłudzone podstępem i obłudą , z drugiej strony dozwolone głupią słabością i brakiem godności własnej . Były więc zupełnie karygodne i zasługiwały na wypędzenie z ciepłego kręgu , w którym przebywają ludzie uczciwi . Obowiązkiem kobiety być dobrą . Złą była kobietą przed chwilą . Czuła to i rozumiała dobrze . Nie miała w sobie białej i jasnej wyrozumiałości dobrej wróżki , snującej dobroczynne promienie rąk nad chwilami , które osuszają łzy i w ciemnie smutku świetlane promienie wprowadzają . Kazała zejść tej kobiecie w pogardzie spojrzeń służby hotelowej , a uczyniła to prawie bezprzytomnie , pod wpływem ni to szaleństwa wzgardy , ni to gniewu , ni to zawiści . Dlaczego to uczyniła — nie wie sama . Była to chwilowa ułuda szczęścia cichego , wtulenie się w zamknięte ściany , granice świata w zaciśniętych na szyi ramionach … Ona to wszystko zniszczyła , rozegnała jedną myślą pyszną i nieukróconą . To nawet , co mogło być piękne , to wielkie przebaczenie bezgranicznej kobiecej dobroci zbezcześciła brzydką , podejrzliwą myślą banalnej hotelowej awantury . Uczuła to w głębi duszy jak cierń , jak kolce . Wstyd ją ogarnął kobiecy . Może podsunęła im myśl , której nawet nie mieli . Doznała ulgi na myśl , że na dole , na tablicy , nie kazała pisać swego nazwiska . Miała bowiem w Krakowie daleką rodzinę męża , rodzinę ubogą , taką , do której w ogóle się nie przyznaje , bo odzież wytarta i maniery fatalne , więc wyraźnie zapowiedziała , ażeby nie umieszczono jej nazwiska w spisie gości . — Nie dowiedzą się , jak się nazywam ! — pomyślała prawie z radością . Lecz zaraz chciała sobie przyznać rację , bo uparta była i pyszna nawet wobec siebie samej . — Musiała m to zrobić — musiała m , choćby przez wzgląd na Pitę … Uszczęśliwiona , że znalazła pretekst , spojrzała na łóżko , na którym leżała mała . Dziecko miało oczy szeroko otwarte , lecz leżało nieruchome jak woskowa laleczka . — Dawno się obudziła ś ? — zapytała Tuśka . — Niedawno , mamusiu ! Tuśka chciała zapytać córkę , czy słyszała cokolwiek z tego , co zaszło , lecz wiedziała , że dziecko wyśliznie się jej grzecznie i nie powie prawdy . — Śpij , proszę cię . Już późno . — Dobrze , mamusiu ! Pita natychmiast zamknęła oczy i długie , jasne rzęsy zapadły na śliczne szafirowe oczy . I Tuśka przed tym sfinksowym uśmieszkiem córki czuła się bezsilną , zmrożoną , bo tam był jakiś sąd , coś instynktem kierowanego , coś kiełkującego , z czego ani to anielskie dziecko , ani ona sama zdać sobie sprawy nie były w stanie . Dokoła niego tulą się zydle i stół przystrojony nacięciami , mającymi przedstawiać „ zdobnictwo ludowe ” . W oknach pokrochmalone firanki rozwłóczą dzień dziwny , specjalny , mokry dzień górski , który się rozłazi jak wilgotny krab , wyciągający daleko swe macki , z których cieknie szara , ciągnąca się ciecz deszczowa . W piecu zielonym o kaflach lśniących , piecu dostatnim , brzuchatym , stanowiącym dumę słuszną i przedmiot wyzysku ze strony wynajmujących gazdów , tli się kilka mokrych szczapek . Syczą , piszczą , plują , gniewają się na te płomyczki nieśmiałe , które do nich doskakują , chwytają , chcą objąć , zniszczyć i nie potrafią . Tuśka patrzy z pogardą na ten nędzny ogień , nie mogący zwalczyć paru gałązek sośniny . Pita patrzy z podziwem na smugi deszczowe , zwalczające wszystko . Zaciekłość , wściekła nienawiść , pęd jakiś dziki , nieukrócony , chęć zagłady , zniszczenia tego mrowiska , tych ciał ludzkich , pozbawionych już sierści i tulących się w sierść innych zwierząt , to pragnienie przemoczenia zgniłego na wskroś istoty ludzi , drzew , ziemi , rzeczy , rozmoczenia duszy zbiorowej tych objawów życia , rozszalało się w tej ulewie , wyjącej chromatyczną gamą w obramowaniu gór przechodzących w stan legendy . Gór tych nie ma , znikły jakby okryte rozsnutymi włosami jakichś wampirzyc , które suszą w ten sposób swe włosy , suszą , wyżymają bezlitośnie , chichocąc wichrem , łomocąc piętami po twardych dachach zakopiańskich chałup . Tuśka nigdy jeszcze nie była tak długo odosobniona i pozostawiona sobie i własnym resursom , jakie każdy ma w duszy . Już po raz tysiączny może przetrawiała swe istnienie , układ , jaki zrobiło z nią życie , charakter tych , którzy jej istnienie sprzęgli ze swoim . Siebie tylko samej nie bada , nie wsłuchuje się w nic swego , bo nie wie , jak się do tego zabrać . I tamtych innych nie sądzi głębokością , odpowiednią do ich bólów lub chwil zadumy . Przedstawia ich sobie w fazie spokoju i równowagi . Stąd ma wrażenie , że wszystko dokoła niej było w życiu w porządku dla innych i że nic nie wykraczało poza ramy ściśle określonego rozumnego postępowania . Ten „ rozum ” , zdawało się Tuśce , że jest jej zasługą i że to ona swoim taktem daje nutę dominującą całemu otoczeniu . Nigdy tak nie odczuwała tego , jak obecnie , gdy oddaliła się od owego „ wnętrza ” przy ulicy Wareckiej . Dawniej zdawało się jej , że ów rozumny ton domu wypływa z układu faktów , które , piętrząc się , utworzyły ich wspólne życie . Obecnie starała się doszukać przyczyny i od razu tę przyczynę ujrzała , i uświęciła siebie , nie badając , czy rzeczywiście miała na to dość siły , a jeśli ją miała , skąd siła ta pochodziła właśnie . Spojrzała na córkę i utwierdziła się w tym przekonaniu . To grzeczne dziecko , patrzące tak spokojnie w okno , było bezwarunkowo „ rozumne ” . Pita siedziała jak dorosła kobieta , prościuchna , milutka , złożywszy nóżki w śliczną linię , tak jak siadają baletniczki w chwilach odpoczynku . Siedziała tak całymi dniami , nie męcząc matki , nie pytając o nic , wpatrzona w rozmokły przed oknami las maluchnych świerków , wystarczająca sobie czy udająca doskonale to wystarczanie . W każdym razie rozumna . Tuśka powróciła znów wzrokiem do nędznego ognika , który powoli przygasał zupełnie we wnętrzu pieca . — Ożenił się , niech ma na dzieci i na żonę . Z tej zasady wychodziła Tuśka i z niej powstawały te ukrywane płomienie gniewne , gdy musiała zgodzić się , że na coś jej nie stać . I teraz chwilami doznaje takiej błyskawicy , przejmującej ją po prostu fizycznym bólem . Mąż dał jej mało pieniędzy na owo Zakopane . I dlatego nie mogła zajechać do żadnego z zakładów ani pensjonatów . Tam bawią się w takie dżdżyste dnie . Ona musiała wynająć pokój w małym domku i teraz siedzi odosobniona , odcięta od ludzi , w jednym pokoju z Pitą , jakby uwięziona . Lekarz w Warszawie mówił : „ Niech się pani rozrywa , niech pani stara się być wesołą , to i apetyt wróci , siły się znajdą … ” Choćby przez wzgląd na jej zdrowie mógł się ostatecznie postarać o więcej pieniędzy . Mówił , że mu ciężko przyszło , ale nie powinien był i tego mówić , bo to było niedelikatnością z jego strony , i ona ukarała go w ten sposób , że spojrzała na niego chłodno i powiedziała : — Przepraszam cię … ale muszę zwrócić ci uwagę , iż jesteś niedelikatny … Przeprosił ją zaraz , tylko coś , jakby ironia , zaigrało mu naokoło ust . W ten rozumny sposób załatwiała najczęściej kwestie finansowe . Poza tym jednak to powściąganie się , to trzymanie na uwięzi pewnej dozy temperamentu , jaki posiadać musiała , kosztowało ją trochę nerwów i zdrowia . Nagromadzone razem te wysiłki rzeczywiście podkopały trochę jej organizm , wstrząśnięty dwukrotnym płucnym zapaleniem . Mogła śmiało liczyć się do „ chorych ” , choć wyglądała świeżo i zdrowo . Pielęgnowała jednak dość troskliwie swą cerę i figurkę zgrabnej warszawianki i głównie tej staranności zawdzięczała ten dobry wygląd . Rano była żółta i miała oczy podkrążone , a usta spalone . Sypiała źle , zrywała się i doznawała ciągłego uczucia niepokoju , a ta uprzejma spokojność jej ruchów zaczynała ją kosztować dużo wysiłku . Chwilami zdawało się jej , że dusi się , wychodziła na balkon , piła wodę i powracała do normalnego stanu . Lecz znów przychodził jakiś okres niepokoju , duszności , zdenerwowania i wtedy musiała przyzywać na pomoc cały „ rozsądek ” , aby nie wydać się z istotnym stanem swego zdrowia . Bo kładła te wszystkie objawy na karb fizycznego niedomagania . Niczego więcej . Zresztą miała już trzydzieści trzy lata i chwilami myślała , że to wszystko są oznaki zbliżającej się starości . — Starzeję się … — myślała z dziwną i bolesną goryczą . I cóż ? To kolej rzeczy nieuniknionych . Tylko trzeba umieć starzeć się z godnością i rozumem . Deszcz lał ciągle z jednaką siłą i teraz już potokami spływał po szybach , bo bił ukośnymi strugami i rozpłaszczał się na szkle jakby tłuszczem przepojony . Ani to znać było , iż przyszło południe i nad górami się rozsnuło . Pokorne były i żadne wobec tej nawałnicy , trwającej już dnie całe . Z dachu płynęły strumienie i zdawały się żłobić doły w rozmokłej rudawej ziemi . Jeden taki strumień bił w ułożony z kamieni koło progu stopień i znalazłszy otwór wytryskiwał w górę z zaciekłością rozplutego i rozwścieczonego zwierzęcia . Pod dachem tuliły się wróble ćwierkając cichutko . Jakaś spłoszona kawka darła się przez chwilę i znikła w szarej pluchocie . Tuśka powstała od pieca i podeszła do okna . Równocześnie prawie cichutko Pita powstała od okna i jak cień posunęła w stronę pieca . Zamieniły się na krzesła i utkwiły źrenice w inne przedmioty , lecz nie zamieniły z sobą ani jednej myśli . Nie czuły potrzeby . Tuśka usiadła na krześle , które przed chwilą zajmowała córka , i zupełnie tą samą , co i dziecko , linią wyciągnęła przed siebie nogi , obute w popielate buciki . Zmieniła pozę i miejsce , lecz te same myśli powlokły się za nią . Ciągle przeżuwała swe dotychczasowe życie . Ciągle błądziła po mieszkaniu na Wareckiej ulicy . Nie dlatego , żeby tęskniła za pozostawioną tam rodziną , lecz z przyzwyczajenia i nałogu . Ona nigdy nie badała się , czy kocha swe dzieci , a zwłaszcza , jak je kocha . Wiedziała , że to jej obowiązek , a to , co było obowiązkiem , rozum jej każe wypełniać . A więc tak , naturalnie , kochała te grzeczne i miłe istoty , które były ładnie ułożone same przez się , uczyły się dobrze , nie chorowały i nie zabierały dużo miejsca . Wie , że już nie ma ich na Wareckiej , że są na wsi , że im jest dobrze , dlaczego ma się o nie troszczyć ? Błądzi jednak znów po swoim mieszkaniu . Nudzi ją to i męczy . Dudnienie bosych nóg w sieni . Sapanie , macanie klamki i wreszcie wpadnięcie zlanej deszczem gaździny z menażkami . — Dobre południe ! Od pieca senny i zdziwiony wzrok Pity pada na tę góralkę z rozchamraną na piersiach koszulą , w serdaku o wywróconym włosie , z chustką żółtą , spraną deszczem na kosmykach włosów czarnych jak hebany . A dla kontrastu z tą czernią i gęstwą włosów młodych i zdrowych — twarz dzika , na wpół zwiędła , bez wieku , podobna do zbłoconego jesiennego liścia , wbitego w ziemię bezlitośnie , a potem wichurą wydartego z błota i rzuconego o mroźnym wieczorze w przestrzeń bezdrożną . Ta kobieta nie ma oznaczonych lat . Starcze bruzdy twarz ryją , oczy iskrzą się temperamentem młodości . Pod serdakiem pierś zwiędła , a nogi jak młodej kozicy , co po reglach skacze . Przypadła do stołu , uderzyła w niego menażkami , rzuciła talerze , widelce , łyżki , noże … Pokazała rząd białych , czystych zębów . — Psota ? — ha ? … — wyrzekła , ocierając szerokie ręce o fartuch . Pita patrzała ciągle na gaździnę jak na ciekawy okaz lub ilustrację w jakimś dzienniku . Góralka wzrok dziewczyny podchwyciła . — Cni się wam ? Pita z przyzwyczajenia uśmiechnęła się , choć nic nie rozumiała . — Nie banujcie , bo się osbiere . Pan Jezus da , że się osbiere ! Uśmieszek uprzejmy Pity przechodzi w ironię . — Pojedźcie se , to się wam tak cnić nie będzie . Chmury uciekną żyćkie i będziecie wartko latali po ulicy , kielko sami zekcecie ! … Tuśka podeszła do stołu i porządkowała nakrycie . — Moja gaździno , a to wasz dom będzie tak cały stał pustką ? — spytała . — Nie … — odparła góralka — do tej izby naprzeciw przyjedzie jeden pan niepłony . On już trzeci rok do nas przyjeżdża . Miał już być , ale cosi kansi się stało i ni ma go do dzisiok . Ale przyjedzie . Pita i Tuśka siedziały już za stołem i matka dostrzegła , że dziecko , zamiast jeść , pilnie obserwuje góralkę , uśmiechając się ironicznie . — Pito , proszę cię , jedz zupę ! — wyrzekła , o ile możności najrozumniejszym tonem . Podchodzi do pieca , obciera z lubością kafle mokrym fartuchem , a potem patrzy z dumą na „ kanapę ” , którą nabyła umyślnie , aby móc podwyższyć czynsz od „ sezonu ” . — Pikna kanapka ? co ? … — pyta żądając przyświadczenia . — Chciała m was prosić , żeby ście ją wynieśli — odpowiada Tuśka . Oczy gaździny mało nie wyskoczą z orbitów . — Locego ? — Bo ją czuć sianem . Gaździna widocznie uczuła się dotknięta . — Pikna kanapka — powtórzyła — ale jak jej nie chcom , to jom damy panu , co przyjedzie wnetki . Po chwili znów z lubością zaczęła piec ścierać fartuchem . — Pikny piec … — zamamrotała . — Cóż , kiedy się w nim nie chce palić — odrzuciła Tuśka . — O ! … co też ta gadajom … takie tafle śklące , to je pikny piec . Dałak za niego dużo pieniędzy . — Może … ale patrzcie , co tu dymu … — E ! … bo co wam powiem … to bez te kawcyska . — Jak to ? — Ano … nie słysom , jak się to dreją ? — Ach ! … to kawki . — No , ale kawcyska . Do komina się napcha i tam się tak wędzi … Tuśka wsłuchiwała się w ten ochrypły głos z jakąś nieokreśloną przyjemnością . Skrzypiało to , świszczało , czasem jęknęło . Wolała słuchać niż patrzeć na tę gaździnę , bo twarz płaska i jakby rozgnieciona zdawała się nie mieć w sobie ani jednej iskierki łagodności . Nic kobiecego . Coś surowego , kanciastego jak cały styl chaty , jak te belki , obciosane silnymi uderzeniami siekiery . Natomiast w głosie coś się łamało , coś tam drgało miękko , zwłaszcza gdy z lubością ta kobieta zwracała się ku swej własności , ku temu , co posiadła już siłą wielkiej woli i starań całej przeoranej młodości . Ustępowały sobie wzajemnie lepsze kawałki ; ceremoniując się coraz wykwintniej . Zwyczajem przyjętym , Tuśce zdawało się , iż wypełnia obowiązki dobrej matki , zmuszając dziecko do wlewania w siebie dużej ilości letniej , tłustej wody , nazwanej rosołem , i do usilnego darcia zębami łyka krowiego mięsa , ochrzczonego polędwicą . — Jedz … proszę cię … Dziewczyna żuje z widocznym , choć pokrywanym wstrętem szablonową strawę , która ma ją „ odżywiać ” . Deszcze leje na dworze z coraz większą zaciekłością . — Siąpi ! — wyrokuje gaździna , która teraz wpadła w ekstazę przed wykrochmalonymi firankami , podpiętymi kawałkami niebieskiego papieru . — Pikne firanki … — zaczyna . Lecz Tuśka , która w tej chwili czuje całe mizeractwo otoczenia i owej upragnionej „ wiledżiatury ” — postanawia czymś ubarwić sobie i dziecku to życie . — Chcesz ciastko z kremem ? — zapytuje Pity , odsuwając z niezadowoleniem talerze . — Dziękuję mamusi ! — Czy tu jest cukiernia ? — Hej , cegok by nie było . — Może wasz syn by poszedł po ciastka ? Dostanie za drogę . Gaździna parsknęła śmiechem . — Mój syn ? — Adyk on w Hameryce ! — No , a ten młody góral , co nam tu wczoraj pomagał rzeczy rozpakować ? — Jakowy ? — O , mamuńciu — zawołała Pita — ot , on idzie do szopy … Gaździna wyjrzała przez okno , unosząc delikatnie firankę . — Ten ? … dy to … mój … — No , więc … — Mój mąż , a nie syn . Zapanowało chwilowe milczenie . * Do szopy poszedł i strząsnąwszy z deszczu kapelusz Józek Obidowski , Chrobakiem nazwany , mąż ślubny Wikty Obidowskiej , wszedł pod wystający daszek na trochę suche miejsce i cały na tle złotych belek zarysował się jak figurka kunsztownie odrobiona . Proste to było , smukłe , śmigłe , odziane dostatnio , całe białe i młodzieńcze . Para oczu jak latarnie , włosy ciemne , gęste , rysy dziwnie prostolinijne , usta trochę ironicznie uśmiechnięte . Zuchwałość dziwna w pozie , w nabieraniu oddechu , w błyskaniu oczyma , świeżość lic kalinna i pieściwa , ręce od bezrobocia dobrowolnego delikatne . A z tej całości beztroska niemal dziecinna , ta ufność , iż z tej piękności i smukłego ciała zawsze wyłoni się jakiś punkt wyjścia w oparciu życiowym , to płynięcie szczęśliwe bez potrąceń o skały , słowem , młodość bujna , rozwichrzona , wykołysana wiatrami halnymi i bielą kwiatów śniegowych . Józef Chrobak stoi tak oparty o złociste belki , on — mąż dwudziestoletni przeszło pięćdziesięcioletniej Wikty , i rad jest , że się sprzedał dobrze w małżeństwo , że go „ baba głupia ” kupiła na męża — jego , który prócz „ guńki , portecek , pasieka i fajcyska ” nie miał nic , nic . Jeno te ślepia jak latarnie albo gwiazdy w nocy świecące , a jako gencjany niebieściutkie , jeno te usta gorące zawsze , jakoby słońce nad turniami , i ta gębusia gładziuśka , i ta siła , co to go nosi — hań , hań ! … po skałach , po piargu , po żlebach , dźwigając panom z miasta ich serdaki , koniaki , kociełki , ich strachy i zawroty głowy . * — Pikny mój mąż ? ha ? — pyta gaździna niemal tym samym tonem , jakim pytała o piec , o kanapkę , o firanki . Lecz coś innego jest na dnie tego głosu , coś jakby macierzyńskiego , jakby namiętnego . Lecz to takie drobne , takie nikłe , że ledwo , ledwo wyczuwalne . I to trzeba być inaczej do tego usposobionym i przejść całe wychowanie uczuciowe , inne niż Tuśka , która w tej chwili nie widzi znów nic więcej w Wikcie jak tylko posiadaczkę , chwalącą się zdobytą własnością . — To wasz mąż ? — pyta z pewną niewiarą w głosie . — A haj … Dwa roki , jakeśmy się pobrali … Bezera jest leń , ale pikny . I po chwili dodaje : — To je trzeci . Jest jakiś tryumf w tym obwieszczeniu , coś , co jest prawie okrucieństwem istoty żywej , stającej silną jeszcze stopą na powierzchni ziemi , kryjącej tych , którzy tej stopy tryumfującej zrzucić już z siebie nie mogą . Tuśka podeszła także do okna i tak razem z Pitą patrzą na owego „ piknego męża ” , który już nie napycha fajki „ habryką ” , ale zza pazuchy wyjął złamanego papierosa , prostuje go i zapala . Wicher gasi mu zapałki jedną po drugiej , ale on uparcie stara się na tym wietrze zapalić papierosa . — O ! … jak to ćmi papierosa — mówi Wikta — tak się od panów nauczył , jak z nimi po górach lata … Ale się to przewodnictwo skończy . Będzie tyloś ich widział ! Coś się zagotowało w głębi duszy góralki , bo i pięść wyciągnęła w stronę „ piknego męża ” . — Kapelus , cuchę , portki — syćko zamknę , a nie puscę ! — wyrzekła twardo . — Ależ dlaczego ? Lecz nie było odpowiedzi . Wikta brwi marszczyła i usta zacinała gniewnie . — Czemu nie chcecie puszczać męża w góry ? — ponowiła pytanie Tuśka , zwracając się prawie natarczywie ku gaździnie . — Jus ja wim , cemu ! … — odparła wreszcie góralka i stąpając ciężko , jakby chciała stopami ze złości przebić deski podłogi , wyszła , unosząc z sobą menażki i talerze , z których dwa zdołała stłuc zaraz za progiem . — Mamuńciu … czy to to góry ? — Tak ! Po raz pierwszy od chwili przyjazdu Pita zapytała się o coś matki . Spoza mgieł i pasem deszczowych zarysowały się wreszcie te Giewonty , Hawranie , Gubałówki wraz ze swymi widmami o skamieniałych , a tak rozwiewnych konturach . Źle widać te dźwigające się masy , ale duchy ich rozsnuwają dżdżyste opary i przebijają się czernią kosodrzewiny , srebrem jakby zastygłych potoków . Pita zatrzymuje się na środku Nowotarskiej ulicy i patrzy . Drobna jej dusza , dusza anemicznego , miejskiego dziecka , jakby trwoży się i lęka tego ogromu nieruchomego , tak bliskiego , a przecież niedościgłego . Stoi tak śliczna , kształtna , w narzuconym na ramionka żakieciku granatowym ; na ustach jej przewija się ciągle ten zagadkowy , ironiczny półuśmieszek małego , a tym więcej tajemniczego sfinksa , i teraz nie pyta już o nic , ani o nazwy tych gór , ani o ich formacje , ani o to , co tak lśni na żlebach , czy to śnieg , czy to srebro , lecz stoi i patrzy . Tuśka także patrzy , lecz w zupełnie odmienny sposób . Ogarnia wzrokiem całość i pewne zaciekawienie mieszczki dominuje nad tym wrażeniem barw lub kształtów . — Ogromne — myśli — ale po co właściwie ludzie się na to drapią ? Czuje jednak , iż gdyby miała towarzystwo i kostium , może zaryzykowała by się na taką wyprawę . — Tylko … cóż … przecież sama z Pitą nie pójdę ! I znowu ogarnia ją wielkie znudzenie i uczucie nie tęsknoty , ale jakiegoś wysadzenia z siodła . Była już u lekarza . Opukana , osłuchana , idzie nadziana receptami i przepisami . Wstąpiła z Pitą do cukierni . Na werandzie , przesiąkłej od deszczu wilgocią , wysiedziały się , zjadłszy dużo ciastek i opiwszy się czekoladą . Trochę gości kręciło się po cukierni , ale żadnego ożywienia nie było . Armia kelnerów melancholijnie podpierała ściany . Ze sklepów wyzierały blade i senne twarze „ panów kupców ” . — Czy tu tak zawsze ? — myślała Tuśka , jedząc trzeci marcepanowy kartofelek , nadziewany powidłami . — Czy tu tak zawsze ? — myślała Pita , jedząc czwarte ciastko tortowe , posmarowane powidłami . Na ścianie cukierni powiała czerwona płachta . — To teatr . Jutro grają . — A ! … Pita , zapalona zwolenniczka teatru , nie mówi nic , lecz błękitne jej oczy nie opuszczają ani na chwilę jaskrawego afisza . Z daleka czyta tytuł sztuki i cała dyszy chęcią zobaczenia teatru w Zakopanem . Twarzyczka jej nie zmienia jednak wyrazu , gdy słyszy pytanie matki : — A gdzież można dostać bilety ? W duszach tych dwóch kobiet , dorosłej i podrastającej , zachichotał wampir miejski , gnieżdżący się wśród murów i zaułków ulic . Rozjęczał się , rozegrał , rozturkotał , zionął ciasnotą , zdenerwowaniem i wieczystym napięciem wyobraźni naokół , a weranda cukierni , stłoczone kamienice , zasłaniające przestwór i sylwetki gór , dopomagały mu z całą mocą . I gdy później obie kobiety wracały powoli do domu przesiąkłą deszczem ulicą , gdy przed ich oczami wyłaniać się zaczęły widma gór , a powiało od nich milczącym majestatem ogromu i świeżości , żadnej z nich w oczach nie zamigotało to „ coś ” , co świetlanym ognikiem pobiegło ku czerwonej płachcie teatralnego afisza . Nie było kontaktu tych dwóch dusz z duszą przyrody , stały one prawie martwe i tylko zdziwione , bez ściśnienia serca i potrzeby złowienia szerszego oddechu . Dziecko milczało , zdjęte podziwem i nie śmiejące sformułować całości wrażenia , jakie odniosło . Kobieta myślała : — Gdyby m miała towarzystwo , dla tego towarzystwa poszła by m może na wirchy . W gruncie rzeczy jednak krew w nich krążyła leniwo , a te drugie istoty , te „ one ” rzeczywiste i prawdziwe , wracały umysłem do powiewającej na werandzie rozmokłej płachty teatralnej , która miała je zaprowadzić w krainę płóciennych , cuchnących smreków i strumieni , białą farbą namazanych . Odczuwały , rozumiały tak naturę . Z nią , z tą papierową i cuchnącą , wchodziły szybko w kontakt i bez natężania pływały po powierzchni sztucznego stawku , napełnionego letnią wodą . Nie potrzebowały zdobywać się na wysiłek , jeden — jedyny , który był by wprowadził je w głębie oceanu Piękna istotnego i dał im możność zlania ich dusz z duszą przyrody . Zmartwiały wśród pyłów i kamieni miast , martwo czuły i martwe były ich upodobania … Przed nimi powoli wyłonił się cały łańcuch gór , ułożonych w trzy ostro odcinające się warstwy . I każda z nich miała inny ton , jak trzy warstwy szmaragdu , szafiru i opalu . Najbliższa — ta , która łączyła się ze szczytami smreków , a miejscami spływała jasnozieloną strugą łąki , niknącej wśród will i domów , zielona była , aksamitna , wyraźna i przeciemna . Nad nią wznosił się drugi taras z szafiru , przetykanego srebrem śniegu , i smuga ta miała w sobie tajemniczość znikającego w szmaragdowej toni , szeroko rozwartego , archanielskiego skrzydła . Rozmodlone , rozwarte ku górze jak hymn , jak strażnica pięło się to skrzydło niewidzialnego ducha ku opalowej warstwie widmowej , wyniosłej , dalekiej , rozpływającej się w błękicie bladym niebios , na które biały księżyc wypłynął , ni to obłok , ni to nagłe rozwarcie się tego błękitu w srebrny , lekki puch . Od Tatr , od hal , od wianków kosodrzewiny , na które spływał welon śniegów , niosło przedziwną wonią świeżej żywicy i czystego Ducha . Dobro tam panowało . Dobro ciche i ukojenie bez granic . Dobro to płynęło całym potokiem ku ludzkim piersiom , ku ludzkim duszom . Chciało w nie wniknąć , rozmarzyć , ukoić , nauczyć kochać , przebaczyć , zapomnieć i stanąć wobec wielkiej Zagadki bez trwogi , z przygotowaniem zupełnym . Lecz o warstwę nędzy , niby zdobytej doskonałością życiowych , ludzkich , mrówczych zabiegów w celu ulepszenia bytu i umożliwienia wygodnej podściółki duszy i ciała , obijały się często na próżno owe świeże , wonne i czyste wiewy nad szmaragdem lasów wznoszącego się archanielskiego skrzydła . Wzrok ludzki , przyzwyczajony ryć bruk miejski , z trudnością sięgał do wyżyn opalowych i tam starał się odnaleźć początek wszelkich najpiękniejszych idei ludzkości . Rył ciągle , rył powoli , pod ciężarem powiek wpółsennych i chorych . Przed łańcuchem Tatr , przed ich szmaragdem , szafirem i opalem , przed ich mądrą i wielką pięknością stają dwie postacie kobiece w popielatych bucikach , na wysokich , francuskich obcaskach , z szyjami szczelnie opancerzonymi w wysokie jak u pruskich junkrów kołnierze . I jedna mówi do drugiej : — Chodźmy już do domu . — Dobrze , mamusiu . — A uważaj i patrz przed siebie , żeby ś nie zabłociła bucików . I idą sobie , jedna za drugą , mniejsza przodem , w jednakowych , narzuconych na plecy granatowych żakiecikach o złotych guziczkach . Idąc patrzą ciągle w ziemię , ryją wzrokiem po chodniku , wybierając suchsze miejsca i chroniąc jasne buciki . Nagle opalowe , widmowe kontury gór obrysowały się złotopurpurowym paskiem . Jest to nadzwyczaj piękne , niewypowiedzianie piękne zjawisko i chwila to dziwna , uroczysta , jakby natura dyszała żarem swej drugiej , doskonalszej , astralnej duszy . Lecz idące dwie kobiety nie dostrzegają tych cudów , one idą jedna za drugą w swych granatowych żakiecikach i patrzą uważnie na dół na ziemię , aby ocalić nowe , śliczne , popielate buciki . Doszły do domu , który jak dziwne , żółte pudełko wdzięczył się z daleka kolorowymi szybkami werandki , osłonionej lasem maluchnych choinek . Delikatny rumieniec pokrył jej twarzyczkę . Idąca za nią matka zatrzymała się zdziwiona . — Dlaczego nie idziesz ? — zapytała dziecka . Lecz ona chwilowo zdawała się wahać z odpowiedzią . — Nie wiem … noga mnie zabolała — wyrzekła cichutko . — Cóż znowu ! Może zwichnęła ś ? — Nic , nic … Tuśka usunęła dziecko i weszła do sieni . Jakieś dwie postacie ciemne przylgnęły w kącie do siebie i tak były rozszeptane , iż nie widziały wejścia Tuśki i Pity . Kobieta uczepiła się u szyi mężczyzny i coś mu mówiła do ucha , przekładała , tłumaczyła . On tylko kiedy niekiedy potrząsał głową i z cichym chichotem całował ją raz po raz w szyję . Jego ręka bieliła się na brązowym tle jej serdaka . Z jej głowy spadła chustka , a ukośne światło , bijące na nich cieniutką strugą , rozświetlało jej włosy płowe złotawą , delikatną mgiełką . Zaszyli się tak w kąt sieni pomiędzy wióry nagromadzone tu i heblowiny jak w mech , jak w trawę . Bezpieczni byli i radzi sobie , a prości , młodzi jak dwa smreki rosnące na jednym stoku góry . Tuśka natychmiast rozpoznała w mężczyźnie Józka , zwanego Chrobakiem , „ piknego ” męża gaździny . Kobiety nie znała , nie widziała jej nigdy w chacie . Ogarnęło ją uczucie niesmaku . To oszukiwanie starej żony pod progiem jej mieszkania przejęło ją wstrętem . — Idźcie stąd precz ! — wyrzekła twardo . Wówczas Tuśka przypomniała sobie o córce i zwróciła się ku niej wzburzona : — Chodź , Pito — możesz już przejść . Dziecko z ciekawością patrzyło w kąt , gdzie przed chwilą stała całująca się para . Ociągając się wchodziła do pokoju . — Chodź już ! — zawołała matka . W pokoju znalazły gaździnę , która fartuchem miłośnie ocierała piec . W serdaku , wywróconym włosem do góry ; z włosami jak atrament , spadającymi w cienkich kosmyczkach po obu stronach pociągłej , żółtej twarzy , robiła wrażenie wodza indyjskiego , wziętego w niewolę i zmuszonego do sprzątania w zakopiańskich izbach . Ta sama niemal złość , to coś niewysłowionego , co chwytało istotę Tuśki gorącą obręczą żalu , tęsknoty i wzgardy , przejęło ją i teraz . Zwróciła się do gaździny : — Moja gospodyni — wyrzekła zdławionym głosem — proszę was , żeby m na drugi raz mogła spokojnie przejść przez sień … — A dy bez co nie mogom przeńść ? Tuśka w tej chwili pomiarkowała się , iż słucha ją Pita , która bardzo spokojnie zdejmowała z siebie żakiecik , kapelusz i układała ubranie do pudełek i szafy . — Wasz mąż … — zaczęła po chwili wahania — zajął całą sień z jakąś kobietą , rozmawia , sprzecza się czy co … nie wiem … Gaździna splasnęła w ręce . — Dy to Hanusia . — Nie wiem … Pita ukosem patrzyła na gaździnę . Tuśka ten wzrok podchwyciła . I zwracając się do córki tłumaczy : — To była siostra gazdy . Lecz Wikta psuje szyki . — Dzie zaś — mówi spokojnie — Józek siostry nijakiej nie ma . Hanka Pazerna to je taka , co z nim przedtem siedziała … I widząc szeroko rozwarte oczy Tuśki , która po raz pierwszy spotyka się z tym brutalnym określeniem żywiołowej miłości , dodaje : — No , wicie … siedziała . Ino ksiądz ich wywoływał z ambony , a potem Józek se zmiarkował , że niby je pikny chłop i może mieć jense życie , a nie takie płone , i rozszedł się z kupy , a za mnie się wydał . I zwróciwszy się do pieca , znów kafle obcierać zaczęła . Tuśka starała się odzyskiwać równowagę . — Proszę was , moja gaździno , chodźcie ze mną do sieni . Weszły obie i cofnęły się w kąt , tonąc stopami w wiórach jeszcze mokrych od błota kierpców Hanki i Józka . — Moja gospodyni — zaczęła Tuśka , mrużąc oczy i przybierając ten sam ton , jaki przybrała w Krakowie , wydając hotelowej pokojówce rozkaz banicji „ kiciusia ” i jej uwodziciela — ja sobie nie życzę , aby coś takiego działo się pod moim progiem . Wikta spojrzała na nią zdziwiona . — Co sobie nie życom ? — spytała — tych wiórów ? Mało pomału ich wyzeniem do pola . — To nie o wióry chodzi , ale wasz mąż całował się z tą dziewczyną tutaj w sieni … Przepraszam was , że wam tym robię przykrość , ale musiała m to wam powiedzieć … Tymczasem gaździna nie ruszyła się z miejsca . — On jest w swoim prawie ! — wyrzekła wreszcie z jakąś uroczystą powagą . Tuśka aż drgnęła . — Jak to ? przecież to wasz mąż ! — Ale ona beła u niego pirsa … On jest w prawie ! … Mąt ogarnia umysł Tuśki . Czuje , że jest wobec czegoś , co sprzeciwia się najzupełniej układom społecznym , lecz równocześnie jest czymś potężnym i wielkim w bezgranicznym pojmowaniu istoty życia . — Bo wicie , co wam jesce powiem — mówi znów wolno gaździna — u nich jeszcze jest i mały chłopiec . Rozkłada szeroko rękoma . — To je tak . I powoli , spokojnie , wyniośle , lecz mimo to jakby na ramionach dźwigała dobrowolnie krzyż , wychodzi z sieni na ulicę . Tuśka patrzy za nią , jak idzie rosła , chuda , niby wyciosana siekierą , straszna i dziwna , z głową pochyloną , oblepioną kosmykami czarnych włosów , które łączą się z futrem serdaka . Idzie powoli , przechodzi kładkę . Dokoła jej chudych bioder kołysze się wyżarta słońcem kolorowa spódnica . Bose nogi wbijają się z siłą w cienką deskę kładki . Ręce wtuliła pod serdak . Ostro odcina się czarna i twarda na tle żółtawego światła , które włóczy się prawie przy ziemi , jakby z niej wysnuwało się ku ciemniejącemu powoli niebu . I ma w sobie ta prosta kobieta ogromną filozofię brania życia według warstw , w jakie się układa . Logika jej jest tak silnie ustawiona i pewna , jak jej chód , nigdy nie chwiejny i zawsze z całą wolą skierowany . Ona tylko zna jedno prawo własności ; i tak , jak może wynająć swoją izbę i „ pikny ” piec , i „ pikne firanki ” , tak samo może na pewien czas odstąpić swego „ piknego męża ” . Wszak pomimo to ona jest zawsze właścicielką sadyby , pieca , kanapy i Józka . Tego prawa nikt jej nie odejmie i nie zaprzeczy . Ani ci „ goście ” , wynajmujący na sezon jej sadybę , ani ta Hanuśka , do której serdaka tak przylepła miłośnie ręka Józka . Wikta niosła w sobie wyrobioną silnie , prawdziwą może i jedyną mądrość życiową . Nie walczyła przeciw samej sobie i poddawała się prawom , które jej instynkt do jej indywidualności przystosował . Nie wmawiała w siebie bolu , który według przyjętych obyczajów i zasad , musiała czuć każda kobieta w jej położeniu . To nie było jej własną tragedią , to był szablon tragiczności ułożonej do użytku całej bandy ludzi . Ona była jednak tak silna , że nie potrzebowała sięgać do owego szablonu , aby uczuć się wrażliwą w bolesny czy kojący sposób . Szła twarda , kanciasta , ostra dźwigając na swych ramionach jakąś potęgę , która z niej tworzyła odrębną , specjalnie czującą istotę . I przeszedłszy drogę zniknęła pnącą się ścieżynką wśród dużych złomów skalnych , po których rwał się bystro z grzechotem dziwny górski potok . Sala teatralna napełniała się powoli . Tu i owdzie widać jednak było duże szczerby i puste krzesła świeciły białością dobrze zheblowanego drzewa . Szczególnie dotyczyło to miejsc droższych . Kilka zaledwie pierwszorzędnych krzeseł zajęła publiczność dość strojna , ale jakaś cicha i jakby niezadowolona . Cała doza krytycyzmu quand même , charakteryzująca widzów teatralnych , spływała ze stropu czystej salki , utrzymanej forsownie w „ stylu ” , lecz oświetlonej skąpo i trochę smutnej . Od cukierni dolatywał gwar głosów i szczęk porcelany . Publiczność nie śpieszyła się z wejściem , siedziała przy stolikach lub stała w przejściach . Oglądano się za nimi . One obie prostowały się , przyjemnie podniecone tymi spojrzeniami , które za nimi pobiegły . Tuśkę jednak ukłuła ta myśl , iż to są najlepsze ich suknie . — Opatrzą się — pomyślała zmartwiona . Był to jej beau jour i rzeczywiście wyglądała bardzo ładnie . Troszkę pełne jej kształty opinał dość miękki szewiot bardzo szczęśliwie . Ogromny gipiurowy kołnierz , spadający z ramion , krył to , co mogło być poczytane za pewną zbyteczną obfitość . Natomiast twarzyczka była drobna , prawie porcelanowa . Szczególnie piękną była w linii i wyrazie broda Tuśki , ozdobiona ślicznym dołeczkiem . Młodzieńcza , świeża , jakaś ponętna i ciągnąca . Włosy gęste , złotawe , prześlicznie utrzymane , fryzowane w modne abażurowych kształtów sploty , odsłaniały kark równie młodzieńczy , pełny i biały . Oczy tylko pozostawiały dużo do życzenia . Były wprawdzie skośne , oryginalne , podobne do oczu Japonki i przybierały chwilami szczególny , niepokojący wyraz , lecz były małe i źle oprawne . W całości jednak Tuśka robiła dobre wrażenie wysokim wzrostem , ładnym chodem , ruchem nie pozbawionym dystynkcji . W białej sukni i dużym białym toku z kwiatów , przy wieczornym oświetleniu , zachwycić mogła nawet dość wybredne gusty . Szczególnie jednak pięknie przedstawia się Pita . Cera jej , delikatna jak płatek kamelii , mieniła się bladą barwą róży i alabastru . Chwilami zdawało się , że ktoś roznieca wewnątrz niej różowy płomień i że cudowne blaski przeświecają na wskroś jej twarzyczkę . Prześliczne rysy , drobniuchne , ironiczne usteczka , włoski o popielatej barwie , spływające spokojnie do połowy pleców , aureola białego kapelusza , ocienionego puszystym , śnieżnym piórem , i ten nieuchwytny wdzięk rozanielenia się w samej sobie , jaki mają dziewczynki w wieku Pity , tworzył z niej całość prawie nieziemską , połączenie anioła Ghirlandaja z dziewczętami Burne- Jonesa . Było to czyste , idące ponad życiem , a przecież ziemskością na wskroś przesiąkłe , od maluchnych stopek , obutych w błękitne , dobrze wyciągnięte pończoszki i białe buciki , a skończywszy na tej parze niewidzialnych skrzydeł , które z lasu popielatych włosów wystrzelać jak lilie się zdały . Gdy tak obie usiadły wśród pustych krzeseł , zabielało , zaśnieżyło się od nich w sali . Powiało jednak jakimś chłodem , sztucznością dobrze wysznurowanych dusz i klatek piersiowych . Obie jednakże uśmiechały się na „ kredyt ” , grzecznie i uprzejmie . A przecież doznały niemałego zawodu . Myślały , że w tym teatrze znajdą wiele osób , które podziwiać będą ich śnieżne szewioty i płaskie , anamickie kapelusze . Obie jednak nie wydały się ani na chwilę z owym zawodem , ani przed sobą , ani przed tą nieliczną garstką widzów , która im się przyglądała . Muzykanci w orkiestrze , przystrojeni po „ zakopiańsku ” , naziewawszy się i nakrzywiwszy dostatecznie , zaczęli rozwłóczyć swoją nudę tonami jakiejś niewyraźnej uwertury . Kurtyna ciemna i posępna , wyobrażająca Morskie Oko , poruszała się tajemniczo . Nie dochodziła do ziemi i co chwila jakaś para nóg , mniej lub więcej solidnie obutych , zjawiała się pod jej brzegiem . Nogi te , kobiece , męskie , wyśpiewywały całą tajemnicę takiej wędrownej , przygodnej trupy stołecznych aktorów , którzy „ dla odpoczynku i nabrania sił ” przewłóczą się z kąpielowego miejsca na miejsce kąpielowe , aby przeżyć te kilka tygodni na świeżym powietrzu i kto wie , zarobić może parę guldenów na zapłacenie długów zaciągniętych w zimie . Wreszcie kurtyna się podniosła . Grano jakąś farsę francuską , pełną dwuznaczników i jednoznacznych sytuacji . Od pierwszej sceny rosła i tłusta aktorka rozsiadła się na kolanach jednego z grających i nie miała zamiaru tak prędko ruszyć się z zajmowanego stanowiska . Wymagała tego sytuacja sceniczna , jak również całej serii dowcipów , wyplutych przez znudzonych aktorów z jakąś brutalną złośliwością . Tuśka ani drgnęła . Ona , która z taką troskliwością osłaniała Pitę przed widokiem Józka , całującego Hankę w sieni góralskiej chaty , tu , na scenie , uznawała za zupełnie naturalne to , co córka jej miała przed oczyma . Była w tym nieporównana konsekwencja większości kobiet , śmiesznych w swych odruchach źle pojętej ostrożności macierzyńskiej . Akt pierwszy skończył się szybko i kurtyna zapadła z szumem i łoskotem . Nikt nie porwał się do brawa . Nuda spadała z wolna z jasnego sufitu i chwytała za kark garstkę zbłąkanych widzów , którzy , przyjrzawszy się sobie i oceniwszy wzajemnie , siedzieli kurcząc się , garbiąc i kwaśniejąc jak rydze octem nalane . Nagle poza Pitą i Tuśką zrobiło się gwarniej i weselej : Jakieś towarzystwo , złożone z kilku osób , siadło poza nimi roześmiane i rozszeptane . Szeleściły jedwabne podszewki , dzwoniły breloki . Wionęła trèfle incarnat , violettes de Niva — rozpyliła się welutina Raya , nieśmiertelna welutina ! … Tuśka i Pita poruszały nozdrzami . Znalazły się w atmosferze pewnej światowej elegancji , uzewnętrzniającej się niemal w każdej sferze kobiet w jednakowy sposób . Towarzystwo to składało się z trzech kobiet i jednego mężczyzny . Przez chwilę wszyscy siedzieli we względnym spokoju , lecz szybko szepty się rozpoczęły . — Nie wszyscy przyszli — szeptała któraś z kobiet . Mężczyzna roześmiał się półgłosem . — A mówił em … nie jedźcie . — Pewnie — odparła inna kobieta — tobie dobrze , masz całą gażę i jesteś sam . — Ja ci kazał em zostać matką ? — Ach ! jaki pan jest trywialny . — Nie , no … to doskonałe . Wyjeżdżasz ze swymi dziećmi na każdym kroku . — Mój kochany , daj mi spokój . Nastąpiło znów chwilowe milczenie . — Gdzie pani zostawiła dzieci ? — pytała znów pierwsza z kobiet . — W numerze zamknięte . — Co też pani wyrabia ! Jeszcze się kiedy spalą . — Pochowała m zapałki . Zresztą one do tego przyzwyczajone . Będą siedziały po ciemku aż do mego powrotu . Wczoraj Kazio tylko westchnął , żeby choć było światełko … Ja mu mówię : „ Nie można , Kaziu . ” A on na to : „ Dobrze mamusiu , ja tylko tak … ” — Ile lat ma Kazio ? — Pięć . — A mała ? — Trzy . — Dlaczego pani je wozi ze sobą ? — A gdzież je zostawię ? Przy kim ? Mam to ja kogo ? Rodzinę albo co ? … Pani dobrze , pani ma matkę … — E ! lepiej niech mi pani o tym nie mówi . W uszy Tuśki wpada ten szept doskonale , lepiej niż to , co mówią aktorzy na scenie . Zresztą przestała się interesować czworokątem , złożonym z męża , kokotki , żony i kochanka żony . Czuje instynktownie , że poza nią są właściwe tragikomedie i że tam aż kipi od życia i jego prawdziwej melancholii . Znów daje się słyszeć głos męski : — Czemu pani do domu nie idzie ? — Do jakiego domu ? — Ano , do numeru , do dzieci . — Przyszła m zobaczyć , może co dostanę z dzisiejszego przedstawienia . Aktorki zaczęły się śmiać dyskretnie . — Lepiej uciekaj — zawyrokował mężczyzna — bo okaże się , iż musicie dopłacić i będzie pani musiała coś z kieszonki dołożyć . — O ! o ! to mnie nie ma . Szelest sukni , brzęk breloków i z symfonii perfum ulatnia się i ginie trèfle incarnat . Jeszcze w przejściu szumi suknia , kiedy daje się słyszeć szept pozostałych : — Szalona ! — Daj spokój … Biedna kobieta . — Co , biedna ? — szydzi mężczyzna . — Potrzebne jej dzieci ? co ? — A ! mój drogi — oburza się jedna z aktorek — to trudno , kobieta , niestety , nie może być kukułką , tak jak ty . — Legenda o kukułce obalona — wymyśl pani co innego . — Nie wymyślę , dopóki będą tacy jak ty ludzie . — Zrobił em ci co złego ? — Mnie nie , ale … — No , to daj spokój , bo się zemszczę . — Ty ? — Ja … Śmiech leciuchną gamą wstrząsa brelokami . — Jak ? — Rozkocham i unieszczęśliwię . — Ach , ty głupi ! głupi ! … Jak kuglarze japońscy szklanymi kulami , tak ci ludzie igrają ze śmiechem i lekko tym , co stanowi często ból i tragedię życia . Tuśka ma dziwną ochotę obejrzeć się , zobaczyć , jak wyglądają te kobiety i ten mężczyzna . Wieku ich nie może odgadnąć . Głosy ich są świeże i wygimnastykowane . Teraz aktorki coś szepcą pomiędzy sobą , ale cicho , tak że już nic dosłyszeć nie można . Nagle odzywa się mężczyzna : — Żeby też jedna z was miała tak śliczne włosy , jak ta dziewczynka , która siedzi przed nami . — Przecież ja mam także złote włosy . — Aha , eau de fée czy tam aureoline czy jak tam . Ale ta mała ma miękkie , jasne , długie … — Wielka historia … w jej wieku … — A … toteż to … w jej wieku ! Pita siedzi nieporuszona , tylko uszki jej pokrywają się delikatną czerwienią i płoną wśród złotych włosów jak dwa płatki maku pomiędzy łanem zboża . — Co ty masz za pasję mówić nam przykre rzeczy ? — pyta wreszcie jedna z kobiet . — Bo was lubię . — Daj mi lepiej tę różę … miętosisz ją cały wieczór , zwiędnie . — Nie . Dam ją tej panience , która ma takie śliczne włosy . I nagle Pita czuje , jak sponad jej ramienia na jej kolanka , w środek złożonych rąk spada śliczna , aksamitna , purpurowa róża . Kwiat jest wesoły , przystrojony kilku świeżymi i mokrymi listkami ; dziecko mimo woli chwyta w paluszki łodygę kwiatu . Tuśka widzi doskonale , co zaszło , lecz doznaje dziwnego uczucia zmieszania . Nie wie , co ma robić . Czy pozwolić dziecku przyjąć ten kwiatek , rzucony z takim jakimś niedbałym wdziękiem przez nieznajomego aktora , czy zwrócić sama jako niewłaściwy i zbyt śmiały objaw przedwczesnego hołdu dla córki . Nie wie czemu , ale czuje , że to „ towarzystwo ” , lekkie i podobne do żonglerów cyrkowych na arenie życia , wyszydzi ją , jeśli okaże się zbyt surową . Pozostawić zaś tego kroku mężczyzny bez jakiejkolwiek interwencji niepodobna . W zakłopotaniu zwróciła się trochę profilem . Siedzący poza nią widzą jej ładne rysy , śliczny podbródek i ucho czerwieniące się jak płatek maku na tle złotych rozwichrzonych trochę włosów . — Szkoda , że nie mam drugiej róży ! — mówi półgłosem mężczyzna . Tuśkę przebiega gorący dreszcz . Czuje i rozumie , iż ta druga róża była by dla niej . — Nudny jesteś ! — śmieje się jedna z kobiet . — Czy ty się nigdy nie oduczysz latać … Urywa i nagle pyta : — Zostajemy tutaj na kolacji ? — Pewnie … Gdzież pójść ? — Dziura ! … te wszystkie Gubałówki , Giewonty i inne szczyty to blaga . Chodźmy ! — Chodźmy ! … Wstają , zbierają fałdy sukien , przesuwają się z szumem , z zupełną niedbałością form i zwyczajów . — No … chodź , stary . — Idę ! … Wychodzą . Gdy poszli , Tuśce zdaje się , iż wytworzyła się nagle dokoła niej dziwna i niezrozumiała pustka . Chłód wieje na nią , na jej kark z tych miejsc opustoszałych . Ci ludzie byli przecież dla niej obcy zupełnie , nie zna ich , przed chwilą nie wiedziała , że istnieją , nie wie nawet , jak wyglądają , a przecież , gdy odeszli , zabrakło jej nagle jakiegoś tła , w które się bezwiednie wtuliła . Purpurowa róża czerwieni się ciągle w rękach Pity . Jasna , wesoła , leciuchno woniejąca , sieje jakąś beztroskę , jak ci , którzy odeszli . Za chwilę zwiędnie , stanie się trupem . Oni tak samo . Ale przez dany moment życia promieniują z siebie tragikomiczną lekkość puchowych kwiatów , rozlatujących się z chwilą zaniku po mogiłach kretowin . Przedstawienie dobiegło końca . Tuśka z Pitą powstają z miejsc , ale wzrok ich przygasł , rumieńce znikły . Mają w sobie charakterystyczny wygląd błyskotliwych kobiet , którym nikt się nie przygląda . Narzucają po swojemu żakiety na ramiona i wychodzą na ulicę przez werandę , na której sinawe lampy sączą niewyraźne , jakby chorobliwe blaski . Jakby z mysich jam lub krecich nor nadbiegła nocą chmara publiczności . Zlecieli się do tych lamp sinych na kształt korowodu ciem i obsiedli blaszane blaty stolików . Miasto się rozgwarzyło i rozsiadło tryumfalnie w żelastwie i kurzu . Kobiety szczebiocą , wiewając płaskimi kapeluszami . Szerokie rękawy , falbany gaz i muślinów wysuwają się spod ponarzucanych białych , sukiennych zarzutek . Jakaś rodzina semicka , cała strojna w serdaki , wchodzi na werandę , potrząsając groźnie ciupagami , na których dzwonią kółeczka . Małe dziecko , przebrane za góralika , wierci się pomiędzy stołami . Tuśka i Pita prostują się , nabierają szyku , tego „ warszawskiego ” . Tuśka przygryza usta i staje niepewna i wahająca . Chciała by pozostać z Pitą „ wśród ludzi ” , bo już się do nich stęskniła . Jest jednak sama i widzi , że wszystkie stoliki , zajęte przez damy , mają jakąś asystę męską . Pokusa jest jednak nadto silna . Stolik na przejściu wolny . Tuśka mimo woli zbliża się ku niemu . — Może napijesz się herbaty ? — pyta uprzejmie córki . — Jesteś blada , może chora . Dziecko z przedziwną intuicją odgaduje intencje matki . — Jeżeli mama taka łaskawa . Siadają tuż przy balustradzie . Przed nimi bieleją dziwaczne grzbiety płótnem okrytych furek , na tle ciemnych kamienic . Woźnice siedzą w głębi budek , drzemią albo palą fajki . Tuśka , usiadłszy , doznaje znów uczucia ciepła i spokoju . Ogląda się : poza nią siedzą strojne panie w towarzystwie kilku jasno ubranych , dość eleganckich mężczyzn . Przy drugim stoliku kilku mężczyzn raczy winem jakiegoś górala , który stara się zwrócić ogólną uwagę , krzycząc głośno i produkując swój „ humor ” i błękitne wstążki , związane pod przebiegłą i chytrą brodą . — Panie ksiązęciu ! — mówi góral — panie książę , kcecie na wielką wantę ? Pójdziem ! Jo was , panie ksiązęciu , za portecki z tyłu chyce . Wendziemy . Młodzieniec , nazwany „ panem książęciem ” , skrzywił wygoloną , długą twarz i odparł z nieznacznym grymasem : — Ja sam się wydostanę bez waszej pomocy . Chytre oczki górala zaświeciły , zaczął czmychać nosem i trzeć dziwnie wykrojone usta . — Nikany nie wyjdom sami , bo w nóżkach słabe — czmychnął ze śmiechem . Tu i owdzie po stolikach siedzące towarzystwa zaczynają się mniej lub więcej dyskretnie zaśmiewać . Widzi to góral w niebieskiej obroży , rad powstaje z krzesła i coraz więcej pozuje dla galerii . Książę pakuje ręce w kieszenie od spodni i kołysze się na pogiętym , żelaznym krześle . — Żeby ście wy , Gąsiennico , tak często Matki Boskiej nie wzywali — mówi , patrząc na górala zamglonym , lecz pełnym głębi wzrokiem . Gąsiennica Wojtek machnął gunią i rozstawił nogi . — Jakże to ? nie wzywać , kiej to nasa Pani i Królowa , i wsyćko … — Toteż właśnie dlatego — tłumaczył książę . — Wy , Gąsiennico , gracie sobie teatr , a niby z nabożeństwa wzywacie ciągle Boga i świętych Jego ! … — Bo to je nasa Pani ! — darł się góral , wodząc chytrymi ślipkami dookoła . — Pani , co na kmurak se siedzi … A ja wam co powiem . Był taki plugac … — Dajcie spokój — przerwał mu książę — co tam będziecie Sabałę małpować . To już nudne ! Kelner , płacić ! Góral od pewnej chwili pozował głównie dla Tuśki . Kręcił się przed nią , uśmiechał , pokazywał białe i drobne zęby , błyskał oczkami , słowem , wyglądał jak tańczący kogut przed kuropatwą . Tuśka zauważyła ten manewr , ale go nie rozumiała . Czuła się tylko nieprzyjemnie zmieszaną , jakkolwiek z ciekawością śledziła krygi górala . Przywołanie kelnera ostudziło trochę zapały pięknego Wojtka . Czuł , że poczęstunek się kończy i „ panie ksiązęciu ” jest jakby obrażony . Przy tym to wyrażenie „ małpować Sabałę ” dotknęło ambicję w portecki wysywane i gunię niepłoną przystrojonej chytrej lalki , zapragnął rewanżu i zabrał się do niego z wielkim sprytem . — Gniwocie się , panie ksiązęciu ? — zapytał , zbliżając się do księcia — piknie ik pseprasam . Byłek zawse zajadliwy a wartki … Ale niech odpuscom … Chytrze się do księcia podbierał , łypając oczkami na wszystkie strony . Publiczność zaciekawiona aż wstawała z miejsc , patrząc na tę scenę z ironią i ciekawością . Książę , znudzony , ładną rasową ręką Wojtka z lekka usuwał . — No … no … dobrze … — Piknie ik pseprasam ! — jęczał Wojtek . — Dobrze , dobrze … tylko mnie czasem nie pocałujcie . Nastąpiła chwila ciszy . Widocznie góral coś sobie rozważał , kalkulował , rozliczał w tej króciuchnej chwili . Oczyma się obaj zwarli , książę chłodny i stalowy wzrok utkwił w migocące i przyczajone ślepki górala . I nagle Wojtek poskoczył , pochylił się , wionęła cuka biała jak śnieg na Wysokiej i pokryła przez sekundę księcia . Wojtek pocałował długą , białą , książęcą twarz , która stała się jeszcze bledsza , a jasne rzęsy pokryły stalowe źrenice , które cofnęły się w głąb jakby olśnione . Publiczność zaszemrała , ucieszona tym faktem , jakby wybornym rozwiązaniem sceny , której głąb uszedł jej zupełnie , a pozostała zrozumianą tylko farsowa strona akcji . Książę wstał , pchnął stolik i zwrócił się do towarzyszów , którzy dość apatycznie patrzyli na to całe zajście . — Chodźmy ! … Ale Gąsiennica w lot wyczuł , iż teraz książę został przez niego okryty śmiesznością . Wiedział także , iż stosunek jego z książęcą drużyną jest zerwany bezpowrotnie , więc zapragnął wyzyskać daną chwilę na swoją korzyść jak największą . — A , panie ksiązęciu ! — zawołał w ślad za odchodzącym — fstręt ik zebrał ? Coz to , gębusia moja nie taka jak wasa ? Zaraźliwa je , cy co ? Coz to ? Ja ciarapara ? hej ! … Książę zeszedł z werandy , nie oglądając się nawet , i zniknął ze swymi towarzyszami w cieniu źle oświetlonej ulicy . Gąsiennica pozostał sam na pobojowisku . Potoczył wzrokiem dokoła — tryumfalnie machnął ciupagą i zaczął : — Hej ! … Rozniosło się to jakoś dziwnie po stolikach , na których mokły słomki w mazagranach , grenadinach i orszadach . — Hej ! … Ani tego oddać żadne skrzypki nie potrafią , ile sentymentu włoży czasem góral w ten jeden króciuchny krzyk . Niesie on z sobą nędzę smutnych pól , poczepianych gniazd , jęk smreków , bijących pokłony pod grozą skrzydeł halnej wichury . Lecz zarazem i wyiskrzoną biel , i ciemnię kosodrzewiny , i huk młodzieńczy a silny walących się z gór potoków , i mgłę chmur , w których pławią się juhasi o spalonych od słońca twarzach . — Hej ! … Powiało to od hal , od łąk — rozbłękitniało płatami gencjan , nad którymi rozpięło się srebro śniegów i ametyst oparów kryjących iglice i tarasy Tatr . Była w tym krzyku dzikość i smętek , fantazja zbójnicka i szał „ tryfusowej ” gorączki , był duch ognia watr , nieconych przed szałasami , i rączy pościg migających jak orły kozic . Była rozpacz beznadziejna małych przydrożnych kapliczek i cmentarzów górskich , na których jarzębina tylko purpurę korali na opuszczone groby w noc zaduszną rzuca , była przygasłość wzroku kretynów obnoszących swe wola pod czernią łachmanów . — Hej ! … * Jakiś jakby dech silny i groźny przeleciał nad werandą , tonącą w sinym blasku kul . Cała dusza Tatr mignęła w tym tchu , gniewna za to najście wykrygowanych mrówek , wnoszących ze sobą szarą drobiazgowość zbytecznych potrzeb życia . Świętokradztwem od wichrów spadło i wstrząsnęło pod serdakiem ( krojem staników i żakietów ) piersiami . Była to jedna dziwna , nieuchwytna , nieprzetłumaczalna na język szablonów chwila . I znów ucichło wszystko . Widmo gór , które tak wystąpiło przeogromnie w tchnieniu swoim , cofnęło się i zastygło . Rozdzwoniły się łyżeczki , trzaskały zapałki , migały dzienniki na długich drągach . Przestano się interesować Gąsiennicą i jego błękitnymi wstążkami . Ciekawy był tylko w zestawieniu z księciem . Sam bladł i tracił zupełnie to , co więziło ku niemu oczy . Poczuł to jak aktor , który po tryumfach scenicznych wraca sam do domu pod parasolem i w zbyt dużych kaloszach . Lecz Gąsiennica wytrawny był i wytrwały . Zwrócił się znów ku Tuśce i zaczął świdrować oczkami . I nagle , jakby z kobzy jakiej wydobywał swe efekty , podskoczył , gwizdnął , krzyknął i puścił się po asfalcie werandy „ zbójnickiego ” . Dreptał i pozierał na „ nóżki ” , wyglądające jak maczugi owinięte płótnem . Zgrabnie podskakiwał i bił piętą w ziemię . Cucha rozlatywała się dokoła niego jak skrzydła . Głosem ochrypłym śpiewać zaczął wieczne i klasyczne W murowanej piwnicy Tańcowali zbójnicy … Dopiął swego . Publiczność zerwała się z miejsc i zaczęła przyglądać się tańczącemu jak pajacowi na linie . Pita w zachwycie złożyła ręce . Zewsząd dawały się słyszeć szepty : — Tańczy ! tańczy ! … Kazali se piknie grać I na nóżki pozirać … Podskakując epileptycznie , Gąsiennica łypał oczyma dokoła . Widział , że zrobił efekt , i napawał się nim . Zwrócił się widocznie ku Tuśce i na jej cześć bił się po karku i piętach . Robił wrażenie aszanta wykonywającego taniec wojenny . Tuśka , mimo woli podniecona i zdumiona , patrzała na te konwulsyjne łamańce otwartymi szeroko oczyma . Gąsiennica umiał doskonale umiarkować swe efekty . Czuł , iż powinien teraz zrobić efektowne wyjście , aby zachować przewagę nad publicznością . Jak koza leciuchno , w skokach nadzwyczajnych puścił się ku wyjściu z werandy . Przemknął biały i strojny pomiędzy stolikami , przebierając „ nóżkami ” , z ciupagą w górę wzniesioną jak zawodowy baletnik kończący zbyt trudne pas . Ogólny szmer uwielbienia , a nawet oklaski słyszeć się dały . On błysnął raz jeszcze zębami , łypnął oczkami — krzyknął : — Hej ! … — i zbiegłszy po schodach , zniknął w cieniu ulicy . Tuśka odetchnęła . Nie umiała wytłumaczyć sobie , dlaczego ten góral sprawiał na niej tak odpychające wrażenie . Lubiła przecież swoją gaździnę i patrzała na jej twarz i postać z pewną przyjemnością . Nagle uczuła , iż ktoś od ulicy przez balustradę pociąga ją za brzeg sukni . Mimo woli podniosła się i przechyliła , starając się zobaczyć , kto zaczepia ją w ten sposób . Na dole , u kamiennej ściany , dostrzegła białą guńkę i twarz o rozwartej czeluści ust ku niej wzniesioną . Z werandy padało trochę światła . Poznała Wojtka Gąsiennicę . Zarumieniona spytała prawie głośno : — Czego chcecie ? — Może póńdziecie f góry ze mną ? — wyskrzypiał głos górala . — Jo wos poprowadzę piknie na Giewont … gdzie fcecie … Nadali ście mi się . Propozycja była zwykłego przewodnika , ale zęby białe śmiały się , oczy w cieniu błyszczały . — Dajcie mi spokój — rzuciła gniewnie Tuśka . Pita podniosła się z krzesełka , oparta o balustradę , i patrzała . Lecz góral nie odchodził . Znów Tuśkę za suknię pociągnął . — Może póńdziecie … Lecz w tej chwili spoza balustrady mignęła czarna hebanowa laska z ogromnym srebrnym monogramem . — Mój człowieku , idźcie swoją drogą i zostawcie tę panią w spokoju . Tuśka spojrzała . Obok niej stał wysoki , młody mężczyzna z maleńkimi wąsikami , rosły , w białej kamizelce . Laską zręcznie usuwał natręta , a równocześnie patrzał na Tuśkę wielkimi czarnymi oczyma , które zdawały się błyszczeć jak dwa diamenty . Pod dotknięciem laski Gąsiennica rozpłynął się w ciemności z szybkością zmykającego kota . Od furek tylko , gdzie czekali woźnice , doleciały chichot i szepty . Tuśka spłoniona , przygryzając usta , skinęła głową w stronę mężczyzny . — Dziękuję panu ! — O ! … proszę ! … — odrzekł uchylając kapelusza . Tuśka usiadła znów na krześle . Miała zamiar odejść natychmiast , ale ogarnęła ją dziwna nieśmiałość . Czuła poza swymi plecami , iż towarzystwo strojne , które poznała po głosie , zajmuje się nią w tej chwili . Znów teatr , scena , aktorzy wcisnęli się w jej życie i otoczyli ją tym tłem , które było dla niej jakieś miłe i przytulne . Mimo to skrępowana była i po prostu ruszyć się nie śmiała z miejsca . Zdawało się jej , że to wyróżnienie napastliwe górala okryło ją śmiesznością w oczach tych ludzi . Siedziała więc naprzeciw Pity , zaczerwieniona , z uszami rozpalonymi i oczyma wbitymi w filiżankę z herbatą . Rozbierali plan dalszej wycieczki i wszyscy godzili się na jedno , że źle zrobili , decydując się na tę włóczęgę . — E ! … Aktor o hebanowej lasce , diamentowych oczach i małych wąsikach nie mówił nic , tylko pilnie wpatrywał się w kark Tuśki . — No … patrzcie na Porzyckiego , czy on źle zrobił ? — wyrzekła jedna z aktorek . — Tak , ale trzeba mieć papę i mamę , tak jak Porzycki . Jak zabraknie , dodadzą synalkowi . Aktor o diamentowych oczach wzruszył ramionami . — No … nie życzył by m ci mieć takie od rodziny dodatki , jakie ja miewam . — A zawsze masz pieniądze . — Bo oszczędzam . Stołuję się prywatnie , żyję jak filister , kocham się za darmo , a na ubranie zaabonował em się w Wiedniu . Dlatego mi wystarcza . — Podwyższyli ci gażę ? — Spodziewam się . Ale jak mi dadzą gdzie lepsze warunki , to pojadę . — Forszus wziął eś . — Oddam — do łapy mi nie przyrósł . — Oddasz ? no ! … — E … daj mi spokój ! Pies by z tobą tańcował polkę przez całe Planty , taka jesteś nudna . — A ty ordynarny . — Och ! … jaka hrabina ! … Pita słuchała pilnie , co mówią w tej grupie , i widocznie obraz psa , tańczącego polkę przez Planty z tą śliczną i elegancką panną , bawi ją w niezwykły u niej sposób . Zaczyna się leciuchno uśmiechać . Porzycki dostrzega ten śmiech . — Widzisz ! … — mówi do koleżanki — jesteś taka nudna , że ta śliczna panienka śmieje się z ciebie . — To z ciebie . — Nie , z ciebie . Tuśka czuje , iż powinna wstać i iść z tej werandy , gdzie swoboda grona aktorów wciąga i ją , i Pitę w swe zaczarowane koło . — Chodźmy , Pita ! Z piersi Porzyckiego wydziera się jakby westchnienie : — Szkoda !