— Ha ! — Co ci jest , Szczygieł ? — Ktoś z nas umrze ! — To twój zegar , mnie to nie dotyczy . — Śmierdzi bydlak ! — Minogi mają zwykle taką woń słodkawą . — Idjota ! — mówił Szczygieł . — Te selery są doskonale wybielone ! I chester jest pierwszorzędny . — Świat jest piękny — odpowiada Szczygieł . — Głowę więcej na lewo , bo rozbiję ! — On , zdaje się , jest derwisz ! — szepnął raz do mnie Szczygieł . — Znowu święto . . . trzebaby już może . . . co ? . . . jakoś ładniej , . . . ha ! Ktoś dobry niezmiernie , słucha modlitwy mojej tak pokornej , tak pokornej . . . Raz jednak Szczygieł , czyniąc obłąkane ruchypędzlem i paletą , powiada : — Ja już wiem . . . — Co wiesz ? Ten podczłowiek pokazuje na ścianę i mówi : — On . . . — Aha ! " on " . . . I cóż takiego wiesz ? — Kto on taki ? . . . — Gadajże prędko i o ile możności po ludzku . Któż to taki ? Wreszcie powiada : — Kiedy ja nie wiem , jak się taki nazywa ? — Jaki taki ? — Taki , jak on . Szczygieł spojrzał na mnie z litościwą pogardą i mówi : — Bogdajeś skonał ! — powiadam mu z tkliwem uznaniem . — Co się stało ? — pytam z przerażeniem . — Nic ! — powiada Szczygieł , — ale sobie przypomniał em . " On " jest eremita . O ! — Słyszysz ? Szczygieł zakrył twarz rękoma i coś szeptał . — Uspokój się , Szczygieł , przyjdzie , i na to kolej ! Tydzień ten wogóle był obfity w sensacje . — Uważaj , ho ! ho ! już ja się na tem znam . . . — Na co mam uważać i na czem ty się znasz ? — Łapią nas ! Ale niedoczekanie . . . — Nie bój się Haneczko , ten pan nic złego ci nie zrobi . — Choć , Eustachy , panny czekają — Szczygieł , coby ś powiedział na to , gdyby śmy złożyli wizytę ? — Komu ? — " Jej " . — Ja się nie boję ! Szczygieł poczerwieniał i powiedział nieśmiało : — Wiesz , przyjacielu , że , cię bardzo kocham ? — Wiem . — Nie powiem , — szepce on pokornie . — Daj słowo ! Szczygieł długo rozważa , wreszcie mówi : — W imię Boże , Eustaszku , chodźmy . . . — Tak ! — odrzekł on krótko , ponuro i prawie z rozpaczą . — Może nogą , bo nie usłyszy ? Biedactwo długo myślało , potem mówi : — A mamusi niema , Haneczka sama . — A gdzie mamusia ? — Poszła , ja nie wiem . — A Haneczka co robi ? ^ — Haneczka siedzi na ziemi . — Sama siedzi ? — Nie , z lalką . Powiadam wiać : — A Haneczka może głodna ? — Nie wiem . . . — A smutno Haneczce ? — Nie wiem . — Aha ! to dobrze . . . — A kiedy mamusia , wróci ? — Nie wiem . — Powie . . . — My za to będziemy Haneczkę bardzo kochali . A Haneczka nas kocha ? — Kocha ! — Zapuka . — Haneczka idzie . . . — Ludzie mają takie śliczne , mądre dzieci , a ja co ? — My tego przyjąć nie możemy . — Szkoda — rzekł Szczygieł — to bardzo ładny kicz . Chciał em mu to właśnie rzec , kiedy usłyszał em jakieś szmery przy drzwiach . Nikt nie odpowiada , tylko dalej drapie . — Albo śmierć ? ! — odpowiadam — w takim razie niech poczeka . — Kto się puka ? Haneczka ! — A co to ? — Mamusia mówiła przyjść ! — Mówiła przyjść ? — Tak ! — Zaraz ? — Nie wiem . — A może jutro ? — Tak , jutro ! — A może dzisiaj ? — pytał em przezornie . — Dzisiaj ! — Pewnie razem z Haneczką ? . - . Tak z Haneczką . — Tak ! — dodała Haneczka poważnie . — A widzisz ! — A kto to ? Dziewczynka zdumiona odpowiadała : — To Haneczka . Haneczka śpi ! — To ty Szczygieł ? — Ja . — Późno już ? — Nie wiem , pewnie późno . — Wszystko zresztą jedno ! — Cholera , nie kobieta ! — I ty także ! I poszedł spać . — Źle spał em . . . — Nie wierzysz ? — Wierzę , wierzę , ale mi się zdawało , żeś się przez sen uśmiechał . — Pożycz mi swego pióra . — Ha ! — myślę , — trudno ! warjaci mają najmniej prawdopodobne zachcenia . Pytam go jednak na wszelki wypadek : — Eustaszku , będziesz pisał ? — Nie używam pióra do czyszczenia zębów , — odrzecze Szczygieł . — Bardzo dobrze , a cóż ty będziesz pisał ? — Testament , albo wiersze , co mi się podoba . — Co ? — A czy nie lepiej będzie , jeśli to samo namalujesz ? To znacznie łatwiej . — Namaluję ciebie , ale na katafalku . — Niech ci Bóg zapłaci , przyjacielu . Masz Po chwili , nie odwracając głowy , pyta ; — Co dziś za dzień ? — Dzień , w którym nas obu Bóg stworzył , — odrzekł em , — niedziela ! Szczygieł się odwrócił zdumiony : — Jakże to może być niedziela ? — Przecież " on " dzisiaj nie gadał , jakże może być niedziela ? — Możeby tam pójść ? — Trzeba , — odrzekł Szczygieł , — bo to dziwne . — A może go niema ? — Jest , słyszał em raniutko szmery . Trzeba pukać . — A jeśli nie otworzy ? — Wszystko jedno , chodźmy . . . — Tak ! — szepnął . Zapukał em więc lekko w drzwi i znowu poczęli śmy nasłuchiwać . — Niema go ! — szepnął em . Ma łóżku siedział " on " . — Śpi ! — szepnął mi w tej chwili wprost do ucha Szczygieł . — Ja mu je potem pomaluję . . . Wydał em cichy krzyk i serce we mnie zamarło . — Jezus , Marja ! -szepnął Szczygieł i pochylił się nad nim . I tak zamarł w tem widzeniu . — Idź tam , Eustachy , to pewnie Haneczka puka . . . Ucałuj ją odemnie . . . — Jezus , Marja ! ksiądz . . . — szepnął Szczygieł . — Ksiądz mrużył oczy i szybko przesunął wzrok po pracowni . — Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ! — rzekł głosem ostrym . — Moje uszanowanie . . . — odrzekł niepewnym głosem Szczygieł . Usiadł , nie zwróciwszy nawet uwagi na moją uprzejmość . Potem rzekł : — To jest malarska pracownia ? — Tak , — odpowiedział em . — Obrazy można obejrzeć ? — Można . — To wszystko ? — Wszystko . . . — bąknął Szczygieł , zmieszany . — To mało , — powiedział nasz gość . — U panów nędza , co ? — Jako tako . . . . - odrzekł em niepewnie . — Pascal , — potwierdził em zdziwiony . — A pan co o tem sądzi ? — zwrócił się do Szczygła . — Pan się nazywa Eustachy Szczygieł ? — Tak . — A pan ? — Można , — powiedział Eustachy , — czasem jest słońce ! — Mała pociecha , — rzekł ksiądz , — ot , życie , psiakrew ! — Namalujesz pan witraż ! Szczygieł zbladł . Ksiądz mówił : — Potrzeba mi witrażu z Męką Chrystusową . . Czy słucha mnie pan Szczygieł ? — Słucham . . . — odrzekł Eustachy cicho . — Słyszę , — odezwał się szept z pod ściany . — Rozumiem , — odrzekł Szczygieł bardzo cicho . Szczygieł nic nie odrzekł . Ksiądz powstał z trudem . Mrok już był zupełny . — Eremita ! — szepnął Szczygieł , — tu za tą ścianą . — Eremita ? — powtórzył zdumiony , bardzo cicho . — Ksiądz był na jego pogrzebie — Jeszcze chwilę ! — rzekł em . — Jakaś góra wchodzi do nas , pomyśl sobie , Haneczka , a to ksiądz . . . Haneczka uczyniła się groźna , więc wielki malarz szybko dodaje : — Umarł ! — powiada Haneczka z wielką radością bez bliżej określonego powodu . — Wujcio jest Szczygieł , — potwierdza maleństwo i oboje w śmiech . Ja w kącie nakrył em twarz ręką , bo mnie również radość porwała . — Dobrze , — zgadza się ona po rozpatrzeniu mdłego projektu Szczygła . " Oddaj mi się , jak kwiat jabłoni ! " — Chodź się śmiać ! — Do mnie ? — zapytał ze strachem . — To nie do mnie ! — powtarza wreszcie i uradował się . z wynalazku . — Oszalał eś , Szczygieł ? Spójrz na adres . — Tak , to moje nazwisko , ale to pewnie pomyłka . — Dlaczego ma być pomyłka ? — Od barbarzyńcy nikt tego nie wymaga ; czytaj list , — to od kobiety . Szczygieł porwał się z miejsca . — Co powiadasz ? — Odebrać raczy ? Patrzcie , patrzcie ! — rzekł on . — Racja ! — dodał z głębokiem przekonaniem Szczygieł . — Słuchaj , — powiada wreszcie — może lepiej nie czytać ? — Czemu ? — Moje uszanowanie ! — zawołał em mimowoli , dokończywszy czytania . — To bardzo wiele znaczy , bardzo ładna historja . — Gadajże u licha ! — O , o , o ! — wykrzyknął on zdumiony . Na wszelki wypadek zapytał em : — Mam czytać dalej ? — Szczygieł , co teraz będzie ? — Nic , — odpowiedział , — mam córkę . — To bardzo ładnie z twojej strony , ale co my z nią zrobimy ? Szczygieł uczynił twarz zdziwioną . — Jakto co ? Będziemy wychowywali , potem wyjdzie za mąż . — Za mąż wyjdzie ? Ty bardzo prędko myślisz . — Bardzo prędko . — A jeśli ci ją za rok odbiorą ? — Hal — krzyknął Szczygieł , — nie dam ! — A jeśli matka wróci ? — Ona nie wróci . — Ty skąd masz takie wiadomości ? Pisze , że kiedyś wróci . — Ona ci to powiedziała ? — Ona . — I co jeszcze mówiła ? — Przecie mnie mówiła , że ma męża ? — Tak , widzisz . . . tego . . . gadanie . . . — Ładne gadanie . Czego ona chciała ? — Jak każda kobieta . . . — Nie wiem czego chce każda kobieta . — No , tak , uważasz jak z Chrząszczem . — Żenić się ? — Bardzo słusznie . A ty co na to ? — Ja ! Oho , mnie na to nie weźmie . — Tak jej odpowiedział eś ? — Mówiła ci : ty ? — Powiedziała więc : bądź jej ojcem ! — a ty pewnie w nogi ? — Wielka szkoda . — To w istocie wspaniale powiedziane . Zemdlała ? — Nie , tylko w płacz i wtedy dopiero . . . — No ? co wtedy ? — Wtedy dopiero uciekł em . — I co , i co ? — Wiedział eś , że ona wyjedzie ? — Coś tak niby . . . bardzo szukała pieniędzy . — I znalazła ? — Tak , znalazła . — Któż jej dał ? — Ja ! — odrzekł Szczygieł spokojnie . — Ja jej naprawdą dał em pieniądze , — rzekł z wielką mocą . — Ty jej pieniądze ? — Ja jej pieniądze . . . — Ile ? — Wszystko ? — Pewnie , że wszystko , to był jeden banknot . . . — Zawinął eś W papierek i co ? W papierku jej pieniądze dawał eś ? — Za co miał eś płacić ? Szczygieł się uczynił purpurowy ; widać było , że kluczy , jak zając . — Czy ja tak powiedział em ? — Powiedział eś ; że mogło to wyglądać , na zapłatę . . . Tak , czy nie ? Szczygieł był bliski płaczu . — Nie dam ci spokoju . Robisz głupstwa , to teraz cierp i gadaj . Co było ? — Ona co . na to ? — Nic . . . — Nic nie powiedziała ? — I cóżeś zrobił ? — Ja nie , ale może się zdarzyć . — I Haneczka jej oddała ? — Pewnie oddała . — A ona co na to ? — Nie wiem , nic o tem nie pisze . To delikatnie . Prawda , co ? — Bodajby ś skonał , — odpowiedział em mu serdecznie . Nie mogł em jednakże przełknąć tego tak łatwo , rzekł em więc : — Głupio ! — odrzekł Szczygieł z należytą wiarą w swoje słowa . Począł trzeć ręką czoło i miał minę zrozpaczoną . Powiada wreszcie : — Poradź ? — Może jaki obraz . . . tego . . . — Wiem już ! Moja matka . . . — Co twoja matka ? — A jeśli ojciec nie pozwoli ? Szczygieł się uśmiechnął do swoich młodzieńczych wspomnień i rzekł : — A gdzie mamusia , Haneczko ? — Nie wiem . — A mówiła , że kiedy wróci ? — Nie mówiła . — A Haneczka bardzo kocha mamusię ? — Bardzo . — A mnie i wujcia Szczygła także bardzo kocha ? — Bardzo kocha . — A kogo więcej kocha — mamusię , czy mnie i wujcia Szczygła ? — Mamusię więcej i ciebie i wujcia Szczygła więcej . — Aha ! Haneczka jest dobra i milutka dziewczynka . A chce wrócić do domu ? — Nie chce . — I zostanie Hanusia z nami ? — Zostanie . — Ja chcę na spacer ! — Nie mogł eś zostawić choć stu rubli ? — rzekł em smutno . — To był jeden banknot , — odpowiedział cicho . — A zmienić nie mogł eś ? — Byli by mnie zamknęli . — Czy Haneczka chce , — zapytał em — aby do nas tutaj przenieść jej łóżeczko ? — Ładna historja , — powiadam — trzeba będzie zamek , wyłamać ? Szczygieł się zarumienił po raz dziesiąty tego dnia . — Nie potrzeba — rzekł — ja mam klucz . — Aaa ! — Czego kraczesz ? każdy człowiek może mieć klucz . . . — Jeślibym cię w tej chwili zabił , każdy sąd mnie uniewinni . — Bardzo słusznie , otwieraj . — Haneczko droga ! czy wujcio Szczygieł dał ci niedawno papierek dla mamusi ? — Dał wujcio . . . — rzecze ona . — Co ty znowu ? przestań — szepnął on . — Ja nie dała m mamusi . . . — odpowiedziała . — O , o ! — zdumiał się Szczygieł , otworzywszy szeroko usta . — Miech sobie Haneczka przypomni . Czemuś tego mamusi nie oddała ? — Zapomniała m . — A gdzie jest ten papierek ? — Nie wiem . . . — Przypomnij sobie , dziecinko . Może wrzuciła ś do pieca ? — Nie wrzuciła m . — A może tutaj , między zabawki ? — Między zabawki . — Doskonale ! — Stary Apisie ! — rzekł em mu dobrotliwie , a on spuścił głowę . — Dobre matczysko ! — rzekł wreszcie z uznaniem . — Ale ojciec to się na ciebie zawziął ? — Gdzie tam ! to jest zacny stolarz , ale u nas to się tylko tak pisze . — Ale matka nie przyjedzie ? — Ha ! nie przyjedzie . Ale to nic , mamy pieniądze . — Wcale nie mamy , to są pieniądze Haneczki , ona schowała i ona znalazła . Szczygieł serdecznie się ucieszył . — To inna sprawa . — Patrzcie , patrzcie ! — Czyje to dziecko ? Cały ten dzień był jakiś bardzo szczęśliwy i uroczysty . Około południa odwiedził nas ksiądz Łoś . — Dziewczynka , — odrzekł Szczygieł , rumieniąc się . — A wy skąd wzięli ście to cudo ? Panie Szczygieł , czy to aby nie namalowane ? — Będzie , jak Boga kocham , będzie , — krzyknął ten z mocą . — Będzie ! — potwierdziła Haneczka , bo Szczygieł tak powiedział . Ksiądz Łoś w ręce klasnął . Posmutniał , wyrzekłszy to słowo i chwilę przemilczał , potem dodał cicho : — Jakżeż wam się dzieje , moi kochani ? — Wesoło . . . — rzekł Szczygieł . — Wesoło — potwierdziła Haneczka . — No to i dzięki Bogu , co , Haneczko , prawda ? — Prawda . — Sroga ! — potwierdził Szczygieł z całą powagą . — Kto to taki ? — spytał em . — Cóż my możemy ? — zapytał em nieśmiało . Porozumiał em się oczyma ze Szczygł em i rzekł em : — Z największą przyjemnością . — Dobrze . — Żal mi . . . — szepnął Szczygieł . — Czego znów ? — Tej panienki . Ksiądz Łoś spojrzał na niego serdecznym wzrokiem i nic nie rzekł . — I o nas ? — rzekł cicho ksiądz Łoś . — Amen ! amen ! amen ! — szepnął ksiądz Łoś . — Idź sam , — rzekł — ja tam jak psu piąta noga . — Dobrze — odpowiedział em — obejrzę , co jest do obejrzenia , ty pilnuj Hanki . — Co ci to pomoże , kiedy ci z gęby zaraz widać , żeś pismak ? — Daj jej , Panie Boże , śmierć lekką i krótkie konanie . . . — Oby to ksiądz w dobrą wypowiedział godzinę ! — Szczygieł niańczy córkę . Pan Zabłocki uśmiechnął się dobrotliwie i rzekł : — To Szczygieł ! — rzekł em , wskazując głową obraz . — Boże mój ! — szepnął em . — Dziwna rzecz , — szepnął ksiądz Łoś . — Czy córka pańska nie ma przyjaciółek ? Przecież w tym wieku . . . serdecznie . — Jak to uczynić ? — zapytał em . — Ja proszę o życie dla mego dziecka , niech mi panowie pomogą z całego serca . Podniosł em się z krzesła i przystąpiwszy blisko do Zabłockiego , rzekł em : Zabłocki powstał również ; uścisnął mi rękę i rzekł : — Niech Pan Bóg zapłaci . Tak , niech Bóg zapłaci . . . — Jak dobrze , że tu się palą świece . — W tym domu niema lamp , — rzekł ksiądz Łoś , — nieprawdaż ? — Bardzo będę wdzięczny . — Moja córka . . . — Wejdźmy ! — rzekł cicho pan Zabłocki . Usłyszał em głos niski , altowy , przedziwnej piękności : — Jak się dziewczynka miewa , dobrze , co ? — Dobrze , — odrzekła swoim ślicznym niskim głosem . — I nic nie boli ? — Prawie nic . Z kolei staruszek się stropił . — Plotki robisz , dziewczyno niedobra . — To nie ja opowiadał em , — mruknął wesoło ksiądz . — Ciociu Isiu ! Kto to opowiadał ? — Ot , doczekał em się ! — mruknął ksiądz . Panna Zofja odpoczęła chwilę , potem , spojrzawszy mi w oczy , rzekła : — Pan musi być bardzo , bardzo dobry . . . Uśmiechnął em się sposobem cioci Isi . — A sama czyta je w łóżku , — rzekł ksiądz Łoś , uśmiechnąwszy się . — Niech pan wraca szybko . — Dobrze , — odpowiedział em — teraz mi już czas . Szczygieł nazwał starego Zabłockiego " masonem " i na to już nie było rady . — Dlaczego mason ? — zapytał em . — Bo on tak wygląda . — A widział eś kiedy masona ? — Nie widział em , ale on jest mason . Ty się zresztą na tem nie rozumiesz . — Ale ciebie uwielbia . — Ja księdza po śmierci też tak machnę , daję słowo ! — Ja to naprawdę zrobię , ha ! ja na wiatr nie gadam . Potem machnął ręką . — Nie idź z nim , dziecko , — wołał ksiądz , — bo to warjat . — Ja chcę jeść , — mówiła Haneczka . — Nie potrzeba , ja mało jem . — Jedz , jedz i niech ci będzie na zdrowie ! — Dzięki Bogu , znowu pogoda na parę dni . Szczygieł wpadał w rozpacz . — A widzisz ! — wołał ksiądz , uradowany ja dziecko . Wtedy Szczygieł słabnął i mówił : — Co to jest ? — Begonja , — odpowiadała ślicznym swoim głosem panna Zofja , — Ja myślała m . . . — Ale pewnie czegoś brakuje ? — Gadaj pani zdrowa . — Żeby zdrowa . . . — dodawała cicho panna Zofja . Czoło wtedy ocierał zmęczony , zacny Szczygieł i dodawał zawsze niezmiennie : — Zresztą głupstwa gadam , moje uszanowanie pani . — Dobra baba — rzekł mi . — Ożeń się , ona jeszcze dobrze wygląda . — Łykowata , — odpowiedział , czyniąc dziwne ruchy rękoma — zjełczała . — Z czego się robi słońce ? — A dlaczego smutny ? — Powiedział em ci , Hanuś , bo jest sam . — A dlaczego sam ? — Bo jest taki piękny , że drugiego takiego niema na świecie . — On na mnie patrzy . — Tak , dziecino , patrzy , — A co on mówi ? Hania myślała długo , potem szepce : — Powiedz mu , niech tu przyjdzie . — Idzie właśnie . — Jakto ? już wiosna ? — zapytał . — Jest już za miastem ! — Boże , Boże ! — szepnął stary mason . Mniej więcej dosłownie powtórzyła dialog ciocia Isia . Uczyniło mi się nijako . — My nie , my się nie boimy wiosny dla siebie , ale boimy się jej dla Zosi . — Nie rozumiem . . . — Śmierć ? ! — Czemuż to ? — Niech pani to weźmie , — rzekł em — to w istocie smutne kwiaty . Dobra kobiecina wzięła je i z nabożnym lękiem wyniosła z pokoju . Panna Zofja wiedziała już jednak o wiośnie . Rzekła mi : — Moje serce jest ciche . — Serce pana mówi . Mówi , a ja słyszę . — Co mówi serce moje ? Ona położyła rękę swoją na mojej i przymknęła oczy . — Ręka moja drży , bo . . . Głos jej , niski i przeczysty , brzmiał jak nabrzmiała śpiewem struna . Ozwał się jej cichy głos : — Boli ? Mówię spokojnie , prosto i jasno , aby ś mnie pojęła . — Ja wiem . . . wiem . . . od dawna . — Po co pani tu siedzi ? — spytał em . — Cicho , niech pani nie płacze , wszystko będzie dobrze . Ciocia Isia mówiła szeptem , chlipiąc cicho śmiesznem , poczciwem łkaniem . — Jak jest dzisiaj ? — Mówiła tak ? Ciocia Isia spojrzała na mnie uważnie i rzekła uroczyście : A kiedy śmy wypili z oczu naszych wszystką słodycz duszy , zapytała mnie : — Powiedz mi , co uczyniła wiosna ? Wiosna się cieszy . Chodzi po polu i sinieje — A co czynią drzewa ? — Szeleszczą o swojem szczęściu . — A co czynią ludzie ? — A oni ? — Skądże wezmą radość ? Miłość . . . — szepnęła jak echo . — Jest we mnie , Mówił em : — Pójdziemy przed siebie , wziąwszy się za ręce . Idziesz ze mną ? Idę z tobą . — Słyszę , — Pójdziemy razem . . . — Pragnę żyć , teraz pragnę żyć ! — Jestem z tobą . — Jestem szczęśliwa . — W oczach twoich jest radość , na ustach twoich drży słowo o szczęściu . Pochylił em się nad jej dziecinną twarzą i ucałował em ją w usta . — Szczygieł ! — zawołał em . — Kto to ? — zapytał on cicho . — Kto może być ? ja jestem . . . — Sam jesteś ? Szewska pasja mnie porwała . — Nie urządzaj kawałów , bo nie pora na to , otwieraj ! — Daj słowo , że jesteś sam . — Daję słowo , że jestem sam . — Obejrzyj się , czy nie ma kogo na schodach ? — Nie ma nikogo . — Dobrze obejrzał eś ? — Doskonale , otwieraj drzwi . — Wejdź prędko ! — szepnął . — Pomóż zamknąć ! — Przestraszył eś mnie . . . — Co się stało , gadajże już raz , kogo się boisz ? Hania gdzie ? — Tu , — rzekł , — w sypialni . Niczego nie rozumiał em . — Po co więzisz dziecko ? Człowieku , opamiętaj się . — Schował em . . . powiem , że niema . . . nikt nie znajdzie ! — Haneczki ? — Kogo ? za co ? Szczygieł dyszał ciężko i wreszcie rzekł : — Coś się stało o czwartej godzinie ? — Kto ? — Zasielska . — Aa ! — zdumiał em się i powstał em z krzesła Szczygieł powstał także . — A widzisz , przestraszył eś się . — Tak , tak . I co ? widziała was ? Szczygieł chwycił mnie za obie ręce . — Jak mówisz , — krzyknął , — nie odbierze ? — Zobaczmy , co ona robi ? — szepnął em . — Śpi — szepnął . — Co robić , poradź na miłość boską , co robić ? — Ale jutro może przyjść . . . Szczygieł chwycił kurczowo za poręcz krzesła . — Po co ? — zapytał . — Jak to , po co ? drogi mój , po dziecko . — Eustachy , Eustachy . . . — rzekł em z cichym wyrzutem . Miał łzy w oczach i był taki zbiedzony , jakby wstał po ciężkiej chorobie . — Ja się nie mylę , to była ona . — Mów , mów ! — Może do księdza , co ? Szczygłowi rozjaśniła się nagle twarz . — Prawda , do księdza , tak ! że też ja o tem nie pomyślał em . — Tak , ale co potem ? Ów jegomość rzekł : — Czego pan ? — zapytał em . Szczygieł jęknął i osunął się na krzesło . — Precz , precz , bo ja ci , łotrze . . . — Szczygieł ! — krzyknął em . Coś szeptał , lecz nie mógł nic powiedzieć , bo łzy zalewały mu słowa . Ktoś zapukał . Na progu stanęła ciocia Isia . Boże miłosierny ! Ona mówiła : — Niech pan pójdzie ze mną . . . zaraz . . . — Co się stało ? — Nic , nic się nie stało , ale niech pan idzie . — Czy panią przysyła panna Zofja . — Nie , nie , to ja sama . . . Niech pan zaraz idzie . . . Chwycił em ją za rękę , tak silnie , że ból przemknął po jej twarzy . — Gorzej ? — To pan . . . to dobrze , tam jest lekarz . — Woła pana . . . Usłyszał em szept : Czekała m na ciebie , aby cię . ujrzeć . . . Widzę cię . . . Ja dzisiaj umrę . . . Mówiła : Usłyszał em szept : Uśmiechnął em się . Bóg widział . — Ona tak mówiła , Haneczka . . . — I czuł em jak moje ciche , zbiedzone serce nagle rośnie , rośnie , rośnie ! . . . KONIEC . Sierpień , 1916 roku