Michał Bałucki PAN BURMISTRZ Z PIPIDÓWKI ( Powieść życia autonomicznego Galicji ) CO NIECO O SAMEJ PIPIDÓWCE Przede wszystkim muszę uprzedzić z góry czytelników , aby się daremnie nie trudzili nad szukaniem wyżej wyrażonego miasteczka na mapach Galicji i Lodomerii , bo go tam nie znajdą . Nie dlatego , jakoby Pipidówka nie istniała w rzeczywistości i była tylko wytworem fantazji autora , ale po prostu dlatego , że mieszkańcy owego sławnego grodu , urosłszy z czasem w ambicję , uważali tę nazwę jako ubliżającą ich powadze i podali do c . k . namiestnictwa pokorną prośbę o pozwolenie zamienienia jej na inną . Podobne zamiany nazwisk praktykują się dość często w Galicji , szczególnie u pojedynczych osób , które nie czując się na siłach uszlachetnienia sobą , swymi czynami własnego nazwiska , chcą nazwiskiem uszlachetnić siebie , i tak np . pan Cham prosi , aby mu wolno było nazywać się panem Grafem , i c . k . namiestnictwo , pobłażliwe na tego rodzaju słabości ludzkie , przychyla się zwykle łaskawie do prośby suplikanta i niejeden cham zostaje grafem — przynajmniej na papierze . Tak i tutaj się stało . Miasto otrzymało pokaźniejszą nazwę , ale lud okoliczny dotąd jeszcze po dawnemu je nazywa i żaden chłop , wiozący drzewo do miasta , nie powie ci inaczej , tylko że wiezie je do Pipidówki , a każda baba , wracająca z miasta , gdy ją zapytasz : „ A skąd tam Pan Jezus prowadzi ? " — od razu ci palnie : „ Z przeproszeniem wielmożnego pana — z Pipidówki " . Dlatego i my , idąc za tradycją ludu , zatrzymali śmy dawną nazwę . Nazwa to stara — sięga bardzo dawnych czasów , jak to wyszperał w aktach kościelnych jeden z miejscowych uczonych , a powstała z okazji biby , którą jakiś magnat wyprawił był myśliwym , polującym z nim w tych stronach . Na uwiecznienie tego wspaniałego bankietu jasny pan kazał wybudować miasteczko , które z tej okazji nazwano Bibidówką , później zaś na Pipidówkę przekręcono . Równocześnie z miastem wybudowano niedaleko na górze zamek i nazwano go Obidówką — z tego powodu , że tam magnat ów miał kazać obić porządnie jednego z dworskich ludzi , zawiadujących psiarnią , za to , że mu gdzieś w lesie zaprzepaścił najpiękniejszego ogara . Na szczęście ogar się potem znalazł , a magnat , ' wynagradzając biednego Szczukę — tak się nazywał ów dworzanin — za niesprawiedliwe obicie , wystawił mu zamek , od obicia Obidówką nazwany , i oddał wraz z miasteczkiem i przyległymi borami w wieczyste posiadanie . W taki sposób , dzięki ogarowi i obiciu , ród Szczuków przyszedł potem do znaczenia i liczył wielu znakomitych i wsławionych piórem i orężem mężów w kraju , a nawet w Wiedniu w ostatnich czasach niemałego dostąpił znaczenia , jak się to szczegółowo wykaże w ciągu niniejszej powieści . W posiadaniu Szczuków Pipidówka szybko wzrastała i z lichej osady , jaką była pierwotnie , prędko zamieniła się na szykowne miasteczko z ratuszem na środku rynku i kościołem , który wnuk owego Szczuki obitego postawił Panu Bogu , na przebłaganie go za gwałtowne kopnięcie swojej pierwszej żony , która wskutek tego z nie donoszonym dziecięciem przeniosła się na poczekaniu do wieczności . W jakiś czas potem znowu ten sam pan Szczuka , rozgniewany o coś na jednego z dworzan swoich , zamalował go po fizjonomii tak potężnie ciężką prawicą swoją , że dworzanin ani się spostrzegł , jak i kiedy zobaczył się nagle na łonie Abrahama . Była to już widać dziedziczna skłonność Szczuków , datująca się od owego obicia za ogara . Duch obitego Szczuki mścił się w potomkach swoich , na kim mógł . Była to jakoby nemezys historyczna , która jednak nie uwalniała Szczuki od wyrzutów sumienia ; jasko iż był pan wielkiej przy tym pobożności , wystawił Panu Bogu drugi kościół i kto wie ile by jeszcze przy wrodzonej gwałtowności swojej był nafundował tych kościołów , gdyby go Pan Bóg nie był powołał wcześniej do osobistej odpowiedzialności przed Swój trybunał najwyższy . Jak tam wypadła sprawa śp . Szczuki na sądzie boskim , nie wiadomo ; w każdym razie mieszkańcy Pipidówki nieźle wyszli na tym , bo przyszli do dwóch wcale ładnych kościołów , z których jeden był uprzywilejowanym miejscem modlitwy cechu szewskiego , a w drugim zdunowie zgromadzali się na nabożeństwo . Dwa te cechy — stanowiące główną ludność miasteczka — były w ciągłej walce między sobą o znaczenie i prawo pierwszeństwa . Ta wzajemna zawziętość sięgała tak daleko , że jakkolwiek oba cechy wyznawały religię rzymskokatolicką , jednak aby jeden nie był zmuszony robić to samo , co drugi , pod odmiennymi całkiem adresami wysyłali swoje modlitwy do nieba . I tak , ponieważ zdunowie mieli szczególniejsze nabożeństwo do Pana Jezusa Milatyńskiego , szewcy , nie chcąc iść za ich przykładem , sprowadzili sobie aż z Kobylan cudowny obraz Pana Jezusa i temu cześć boską oddawali . Zdunowie modlili się do Matki Boskiej Częstochowskiej , szewcy , na złość im , do Kalwaryjskiej ; gdy szewcy dzień swoich patronów , Kryspina i Kryspiana , uroczystym obchodzili świętem , które kończyło się solenną pijatyką , zdunowie pracowali w ten dzień zawzięciej niż kiedykolwiek i żaden z nich ani w kościele , ani w karczmie się nie pokazał . Na złość sobie byli by gotowi każdy innego Pana Boga wyznawać , gdyby Kościół katolicki pozwalał na podobne herezje . Żony także nie zostały w tyle za mężami i brały również gorący udział w tej walce , starając się wzajemnie zakasować , a mianowicie bogactwem i jaskrawością strojów . Jest to broń , którą do dziś dnia wojują kobiety ze sobą bez różnicy stanów i wyznań , czy ona tam szewcowa , czy hrabina , czy luterka , czy żydówka ; ale pobożne pipidówczanki w tym się różniły od naszych dzisiejszych elegantek , że ich emulacja odbywała się na tle religijnym , że walka na stroje odbywała się przeważnie w czasie uroczystych nabożeństw , szczególnie na Boże Ciało , i że wysadzały się wtedy na stroje nie tylko dla swoich grzesznych ciał , ale i dla obrazów świętych . I tak np . , kiedy panie szewcowe na uroczystą procesję sprawiły świętemu Kryspinowi i Kryspianowi srebrną sukienkę w pozłacane kwiaty , majstrowe zduńskiego cechu dodały swojemu patronowi koronę z prawdziwymi perłami i drogimi kamieniami . Za to szewcowe na następną procesję , chcąc zakasować Matkę Boską przeciwniczek , która była z drzewa zwyczajnymi kolorami lakierowanego , sprowadziły aż skądś z Niemiec do swojego feretronu Matkę Boską z wosku , z prawdziwymi włosami , która ruszała oczami , obracała głową i miała prześliczny aksamitny płaszcz niebieski ze srebrnymi gwiazdami . Zdunianki , jak to zobaczyły , z wielkiej złości i alteracji głosu nawet z piersi dobyć nie mogły dla zaintonowania pobożnej pieśni , a gdy jeszcze ksiądz celebrujący woskowej Matce Boskiej dał pierwszeństwo w pochodzie procesyjnym , wzburzenie ich tak się spotęgowało , że kto wie , czyby nie było przyszło do jakiego gorszącego zajścia , gdyby przewidująca Opatrzność nie była spuściła ulewnego deszczu , który ochłodził zagorzałe przeciwniczki i rozpędził je do domu jeszcze przed końcem procesji . W ogóle wszystkie takie wspólne wystąpienia dwóch cechów dawały wielkie powody do obaw , do poważnych obaw , mówiąc stylem dzisiejszych dziennikarzy . To jeszcze wielkie szczęście , że ów Szczuka miał po dwakroe wyrzuty sumienia , bo gdyby tak obu cechom przyszło w jednym mieścić się kościele , kto wie do jakich zajść przyjść by musiało . Gdy tymczasem przy takim rozdziale walka i współzawodnictwo ograniczało się przeważnie na praktykach religijnych . I tak np . gdy szewcy oprócz słuchania mszy świętej , śpiewania litanii , godzinek , antyfon etc . urządzili sobie jeszcze dodatkowe nabożeństwo pod nazwą : „ kaganek pobożności " , cech zdunów dla zaćmienia „ kaganka " założył w swoim kościele „ latarnię zbawienia " . Dotknięci tym szewcy w swojej ambicji zgasili co tchu skromny kaganek i urządzili sobie nabożeństwo „ drabiny cnót chrześcijańskich " , po której każdy człowiek spinać się mógł coraz wyżej w miarę ilości odprawionych modlitw , postów i innych dobrych uczynków . Ale zdunowie i pod tym względem nie dali się prześcignąć i ufundowali u siebie „ schody niebieskie " . Co schody , to nie drabina i koniec końców zdunowie tryumfowali . Ale niedługo , gdyż szewców w tym czasie spotkał niesłychany honor , a mianowicie , że jeden ze Szczuków , pan na Obidówce , Pipidówce i wreszcie okolicznych wsiach , wpisał się do bractwa cechu szewskiego . Stało się to zaś w ten sposób , że ów pan Szczuka wskutek żywego temperamentu i wielkiej ambicji , jaką odziedziczył po przodkach , wyprawił jednego dnia na tamten świat w krwawym pojedynku pewnego mizernego szlachcica , co mu nasłał swatów o córkę . Córka , jako iż żywiła skryty afekt do owego szlachcica , nie mogła przenieść jego śmierci i uprosiwszy sobie u Pana Boga jakąś ciężką chorobę , wymknęła się z jej pomocą spod rodzicielskiej opieki , przenosząc się tam , gdzie już ojciec nie mógł jej wzbronić połączenia się z ukochanym w krainie wiecznej szczęśliwości . Pan Szczuka uczuł bardzo tę stratę i żałował niesłychanie popędliwości swojej , a że nie miał już funduszów na postawienie trzeciego kościoła , więc dla upokorzenia butnej ambicji swojej poniżył się tak dalece , że on , szlachcic z dziada i pradziada , wpisał się do bractwa mizernych szewców , wnosząc zarazem wieczystą fundację dwadzieścia pięć kamieni wosku na światło rocznie i dochody z jednego folwarku na mszę żałobną za duszę córki i owego zarąbanego przez siebie szlachcica . Można sobie wyobrazić , jaką to dumą nadęło szewców pozyskanie takiego personata dla swego cechu i jak ten ich honor musiał zdunów kłuć w oczy . Poczęli i oni teraz szukać na gwałt po okolicy jakiegoś dostojnika , którego nazwiskiem mogli by przyozdobić swoje księgi cechowe . I udało im się rzeczywiście złapać jakiegoś przybysza , udekorowanego podobno jakimś zagranicznym tytuł em , który nie od dawna osiedlił się w tych stronach i pisał się com.es imperii . Szlachetny komes dla pozyskania sobie miejscowej ludności chętnie dał się wciągnąć w księgi cechu zduńskiego . Odtąd zaczęły się z obu stron formalne obławy na członków honorowych . Gdzie tylko w okolicy znaleziono jakiego szlachcica , co miał mankament na sumieniu , który trzeba było zmazać pokutą , albo gonił za popularnością , wnet cechy słały do niego swoich delegatów , zapraszając na członka honorowego . Dodać tu jeszcze trzeba , że zdunowie materialnie stali o wiele lepiej od szewców , a to z tego względu , że podczas kiedy wyroby ich równie w szlacheckich dworkach , jak i chłopskich chatach stały się niezbędnymi , bez butów bardzo wielu ludzi w onych czasach się obywało , równie jak i dzisiaj , gdy wskutek wyśrubowanych niesłychanie podatków i dodatków od podatków także.wielu z konieczności bez butów obywać się musi . Mieli jednak szewcy w Pipidówce swój wiek złoty , a zaczął się on od zaślubin jednego ze Szczuków , który , mniej dumny od swoich przodków albo też może więcej od nich potrzebujący pieniędzy na zbytkowne wydatki i pokrycie różnych deficytów , pojął za żonę córkę jakiegoś handlarza drzewa na Śląsku , z którym to handlarzem zabrał był bliższą znajomość przy wytrzebianiu swoich lasów , także dla pokrycia deficytów . Handlarz potrzebował zięcia szlachcica , pan Szczuka potrzebował pieniędzy i rzecz cała ułożyła się przez faktorów ku obopólnemu zadowoleniu . Otóż w chwili gdy pan młody miał wracać z weselnych godów do domu , mieszkańcy Pipidówki otrzymali Wink von oben , tj . od zarządcy dóbr i plenipotenta , że dobrze było by , aby na przyjęcie młodej pary urządzili jaką owację . A że wtedy nie znano jeszcze fakelcugów , serenad , obiadów składkowych , theatre-parc i innych podobnych wymysłów , którymi dzisiejsze pokolenia czczą swoje znakomitości , przeto mieszkańcy Pipidówki , a względnie zdunowie i szewcy , ograniczyli się na tym , że zabrali z kościoła cechowe chorągwie i inne insygnia i wyszli z tym na spotkanie nowożeńców do najbliższej karczmy . Czekano godzin kilka , a że się na deszcz zanosiło i mrok zaczął zapadać , a państwa młodych jak nie widać , tak nie widać , więc zdunowie , którzy zatęsknili do żon i pierzyny , zakasawszy poły świątecznych kapot , powrócili do miasta . Szewcy byli by może to samo zrobili , gdyby nie ta okoliczność , że przez te kilka godzin czekania tak się zakrapiali szpagatówką czy też jakimś innym odwarem okowity , że im nogi odmówiły posłuszeństwa do powrotu i radzi nieradzi zostać musieli , rozkwaterowani to po ławach karczmy , to na ziemi , dopóki im ostatnie krople okowity nie wyparują z mózgownic . Właśnie byli na ukończeniu tej operacji i niektórzy myśleli już o świeżym napełnieniu się alkoholem , kiedy znać dano , że orszak ślubny przy blasku zapalonego łuczywa ukazał się na drodze od strony lasu . Szewcy łap co tchu za chorągwie i wybiegli przed karczmę na powitanie dziedzica , co go tak rozczuliło i ujęło za serce , że w przystąpię dobrego humoru oddał cechowi szewskiemu wyłączny przywilej utrzymywania szynków i pędzenia wódki w Pipidówce . Przez ten fawor cech szewców przyszedł wkrótce do znacznych dochodów i był by się zapewne wielce żbogacił , gdyby umiał pomiernie używać tego szczęścia , co na ń spadło tak niespodziewanie . Ale szewcom poprzewracało się w głowach , zaczęli zbytkować , urządzali sobie blaumontagi * , trwające nieraz całe tygodnie , kazali się chłopom nosić w lektykach po mieście , naśladując w tym wielkich panów , znęcali się nad zdunami , wyprawiali bezeceństwa i pijatyki , tak że należało do osobliwości spotkać szewca nie powalanego w błocie , bez podbitego oka i czerwonego nosa . Rozpili się na potęgę , zaniedbali warsztaty , rozłajdaczyli się , rozpróżniaczyli , potracili to , co mieli , aż w końcu przyszło do tego , że dla ratowania się od ostatecznej nędzy musieli prawo propinacyjne odprzedać Żydom . Od tego czasu datuje się wejście Izraelitów do Pipidówki . Dotąd na mocy jakiegoś przywileju nie wolno im było osiedlać się w mieście i mieszkali za rzeczką , której nazwiska tutaj ze względu przyzwoitości powtórzyć nie możemy , a która była straszniejszą do przebycia dla Izraelitów niż ongi Morze Czerwone , bo choć niejednemu z nich udało się z pomocą kładki lub mostka przejść ją suchą nogą i odważył się wejść do miasta , to z powrotem z pewnością nie wrócił sucho dzięki czujności pauprów miejskich , którzy lepiej niż niejedna straż graniczna czuwali nad pochwyceniem kontrabandy żywego mięsa żydowskiego i skoro takowe w chałacie lub jupicy pojawiło się w jakiej uliczce , wnet ścigali je gradem kamieni , pantoflami i co było pod ręką . Żydzi więc rzadko kiedy pojawiali się w mieście . Za to piękne mieszkanki Pipidówki odprawiały częste pielgrzymki za rzeczkę po sprawunki i towary , za które katoliccy kupcy w mieście kazali sobie dwa razy tyle płacić . Ci to kupcy głównie gardłowali przeciwko wpuszczeniu Żydów do miasteczka , powołując się na jakiś stary przywilej któregoś ze Szczuków . Ale szewcy , którym szło o korzystne spieniężenie prawa wyszynku , wspólnie z Żydami tak manewrowali , tak umieli przerobić na swoją stronę plenipotenta pana Szczuki , który pod nieobecność , właściciela , siedzącego w Wiedniu , zawiadywał majątkiem i wszelkimi interesami , że przywilejowi łeb skręcono i szewcy , jak drugi Mojżesz , wprowadzili Żydów do „ ziemi obiecanej " . Pipidówka , jak niegdyś Jerycho , poddała się Żydom , z tą tylko różnicą , że pod Jerycho Żydzi trąbili i od tego trąbienia upadły mury , a tu trąbienie katolików , a specjalnie szewców , ułatwiło im zdobycie miasta . Wbrew przyjętemu przez zwycięzców zwyczajowi Żydzi nie odprawili tryumfalnego wjazdu do zdobytego miasta ; wsunęli się do niego prawie po jezuicku , chyłkiem , cichutko , przeważnie nocą , wioząc na tryumfalnych wozach kolorowe bety , brudne , rude , kędzierzawe bachory i paki z towarami . Kupcy katoliccy próbowali ratować się w tej inwazji żydowskiej jeszcze w ten sposób , że usiłowali nakłonić właścicieli domów w imię patriotyzmu , solidarności , wspólności religii , aby niewiernym Żydom nie wynajmowano mieszkań w mieście . Ale solidarność katolicka nie wytrzymała ataku żydowskich pugilaresów , które wydawały niesłychane dotąd w mieście ceny za mieszkania , i stało się , że po paru miesiącach nie tylko na bocznych uliczkach , ale nawet w głównym rynku zajaśniały jaskrawymi kolorami wystawy sklepów żydowskich . Tu „ handel pod kogutkiem , gdzie jest piwo z dobrem wutkiem " , tam golarnia żydowska z dużym szyldem przedstawiającym jakiegoś szlachcica z pomydloną brodą i pijawką na policzku , którego Żyd za nos trzymał , gdzie indziej znowu w oknie powystawiano na pokaz i przynętę rozmaite części ubrania , począwszy od kapeluszy , a skończywszy na takich , o których się nie mówi przy damach i nie pisze w książkach . Nastała tedy rywalizacja , na której wprawdzie kilku kupców wyszło z torbami z miasta , ale miasto samo zyskało i od tego czasu podnosić się zaczęło , szczególnie gdy przeniesiono do niego urząd powiatowy . Z urzędem przybyła poczta , apteka , doktor , potem szkoła wydziałowa , trafika i loteria , a z tym wszystkim nowa , napływowa ludność , wobec której dawna , jako biedniejsza i nieoświecona , cofnęła się na dalszy plan i mieściła się na przedmieściach i poddaszach . Ze zdunów zaledwie czterech czy pięciu utrzymało się w miasteczku , reszta rozeszła się po świecie za zarobkiem , nie mogąc wytrzymać konkurencji z zagranicznymi wyrobami , które się ukazały na jarmarkach , a szewcy , zbiedniali i obdarci , trudnili się głównie wyrobem chłopskiego obuwia , które na kijach roznosili na sprzedaż po jarmarkach i odpustach . Z ich dawnej świetności zostały im tylko księgi cechowe , chorągwie bractwa , z którymi występowali na Boże Ciało , i wspomnienie miłe , którym się rozweselali przy anyżówce lub rosolisach w szynku propinacyjnym . Dom , w którym dawniej ich cech się mieścił , należał teraz do Szai Mendla , handlarza żelaza , który przerobił go na piętrową kamienicę . Na drugiej stronie rynku aptekarz także wybudował sobie murowany dom , którym , jak utrzymywał , przyczynił się niemało do podniesienia świetności miasta . Najwspanialej jednak wyglądała oberża Pod Złotym Lwem , na którą zwracam szczególniejszą uwagę czytelników moich , gdyż właścicielem jej był pan Mikołaj Pocięgłewicz , którego pozwolił em sobie wziąć na bohatera niniejszej powieści . PIERWSZE KROKI NA POLITYCZNYM TORZE Z dziecinnych lat mego bohatera niewiele mam do zanotowania . Urodzeniu jego nie towarzyszyły żadne szczególniejsze zjawiska niebieskie , wyjąwszy tych znaków niebieskich , które się ukazały na twarzy jego rodzica po nocy spędzonej w karczmie , gdzie z kolegami swymi oblewał przyjście na świat pierworodnego syna swego . W parę tygodni potem wpisano małego Mikołajka do ksiąg parafialnych jako urodzonego legitime , skoro z ojca Tomasza Pocięgla , majstra kunsztu szewskiego , i Marianny ze Skorupkiewiczów , którzy to Skorupkiewicze trudnili , się od dawien dawna wyrabianiem garnków i innych glinianych naczyń . Tak więc , jak widzimy , latorośle dwóch cechów , które przez tyle lat zaciętą ze sobą prowadziły wojnę , splotły się ze sobą węzł em małżeńskim , ażeby wydać na świat tego , który miał być chlubą rodzinnego miasta . W życiorysach znakomitych ludzi zwykle po dacie urodzenia i niektórych szczególniejszych właściwościach opisywanej osoby następuje wiadomość , że w szkołach już odznaczał się niesłychaną pilnością , zdolnościami itd . O moim bohaterze niestety tego powiedzieć nie mogę , bo w szkołach szło mu tak z nauką , jak nie przymierzając Galicji z podniesieniem przemysłu i dobrobytu , tj . , że ciągle się do tego zabierał , aby skończyć szkoły , i jakoś skończyć ich nie mógł , i już był chłop pod wąsem , zupełnie dojrzały , a nie mógł się jeszcze zdobyć na złożenie egzaminu dojrzałości . Koledzy jego już pozostawali profesorami , doktorami , byli nawet już bezpłatnymi praktykantami w c . k . sądzie , a on jeszcze męczył się nad przygotowaniem do egzaminu , belferując zarazem prywatnie dla własnego utrzymania , i był by może zmarniał , i nie doszedł na tej drodze do niczego , gdyby na szczęście w rodzinnym jego mieście Pipidówce nie był umarł w tym czasie niejaki Oskuciński , po którym pozostała wdowa , wraz ze sklepem i majątkiem , odegrała mniej więcej taką samą rolę w życiu mojego bohatera , jak ongi wdowa Kadżidża w losach proroka Mahometa , tj . , że pomogła mu wypłynąć na widownię i stać się głośnym . Śp . bowiem Oskuciński był z zawodu świniobójcą , i to świniobójcą pierwszej wody , gdyż jego wyroby miały pokup wielki nie tylko w samej Pipidówce , ale i we Lwowie , i w Krakowie , dopóki miejscowi świniobójcy nie zaćmili tam sławy imienia jego . Wskutek tego nadzwyczajnego powodzenia zostawił on wcale ładny mająteczek , ale zarazem i kłopoty , i interesa , którym jako iż sturbowana wdowa poradzić nie mogła , więc wezwała do pomocy bawiącego wówczas w Pipidówce , a raczej przygotowującego się do matury , młodego Pocięgla , nazywającego się już teraz Pocięglewiczem . Miał on już wtedy lat dwadzieścia pięć i był z niego chłop taki rosły i barczysty , że śp . Oskuciński ani się mógł z nim równać ; nic więc dziwnego , że wdowa po bliższym przypatrzeniu się kandydatowi do egzaminu dojrzałości , który jej prowadził rachunki , załatwiał ekspedycje pocztowe , pisywał listy , przekazy etc . , uważała za rzecz korzystniejszą nabyć sobie takiego nieocenionego pomocnika na własność i oddała mu wraz z majątkiem , sklepem i kamienicą swoją pulchną rękę i okazałą personę . Była wprawdzie o całe dwadzieścia lat starszą od niego , miała wola na szyi , który starannie zakrywała kilkoma sznurami grubych , prześlicznych korali , miała także i piegi na twarzy , mimo to nie było jednego kawalera w Pipidówce , który by nie zazdrościł Pocięglewiczowi takiego szczęścia , i długo nie mogli zapomnieć mu tego , że im sprzątnął spod nosa taką ciepłą wdówkę . Matka Mikołajka nie doczekała już tej szczęśliwej chwili , bo na kilka lat przed ożenieniem się syna , właśnie kiedy po raz pierwszy zabierał się do matury , przeniosła się do wieczności , nie przeczuwając , że jej jedynak na innym wcale polu składać będzie dowody swojej dojrzałości . Ojciec zaś , ucieszony szczęściem syna , spił się na to konto przy zaręczynach tak , że już do wesela nigdy go trzeźwym nie widziano , a po weselu w tym samym stanie nieprzytomnym poszedł połączyć się ze swoją nieboszczką żoną na łonie Abrahama . Pan Mikołaj sprawił mu suty pogrzeb , postarał się nawet o mowcę , który na cmentarzu chwalił cnoty i zasługi nieboszczyka , że aż słuchaczy do łez rozczulił , a w parę miesięcy po pogrzebie wystawił obojgu zmarłym rodzicom taki wspaniały pomnik , że ludzie chodzili umyślnie na cmentarz oglądać to dziwowisko i nachwalić się nie mogli pomnika i syna , który tak czcić umie pamięć życiodawców swoich . Wdowa była również zadowoloną z młodego małżonka , bo załatwiał on wszystkie interesa w sposób przechodzący wszelkie oczekiwania . O ile w szkołach był nieradny i leniwy , o tyle teraz pokazał się energicznym , czynnym , pomysłowym , jak gdyby chciał stwierdzić prawdziwość przysłowia : „ przybądź szczęście , rozum będzie " . Mikołajek miał teraz taki rozum , że w zdumienie wprawiał wszystkich , a majątek śp . Oskucińskiego rozmnażał mu się i rósł w rękach w rozlicznych spekulacjach . Zaczął od tego , że mały , drewniany domek żony przeistoczył na piękną piętrową kamienicę , którą niebawem zamienił w oberżę , gdy się dowiedział , że oddział techników , mający prowadzić trasę nowej linii kolei , obrał sobie Pipidówkę za stały punkt operacyjny . Od razu pourządzał z komfortem gościnne pokoje , założył restaurację , kręgielnię w ogrodzie , sprowadził bilard , parę beczek pilzneńskiego piwa , zaprenumerował dwie gazety polskie i trzy niemieckie , a kiedy inżynierowie zjawili się w miasteczku , miał już wszystko gotowe na ich przyjęcie i oni też u niego założyli biuro i główną kwaterę . Tu zajeżdżała szlachta okoliczna , która z prowadzącymi trasę miała rozliczne umowy , konszachty i interesa ; tu schodziły się tłumy robotników po wypłatę , tu zjawiały się od czasu do czasu grube , urzędowe figury , a od każdego , czy to pan , czy robotnik , czy służący , zarabiał właściciel oberży i ciągnął niemałe zyski . Jaki taki mieszczanin desperował potem , że on nie wpadł na podobną myśl i nie urządził u siebie takiego zajazdu ; ale już było poniewczasie i każdy w duchu przyznać musiał , że pan Mikołaj ma głowę nie od parady i umie dobrze chodzić koło interesów . Oprócz tego zmienił on dotychczasowy sklepik żony na obszerny sklep , w którym wyroby masarskie podrzędne tylko zajmowały miejsce obok innych towarów . Co tam nie było teraz w tym sklepie ? I korzenne towary , i norymberskie , i galanteryjne , i wiktuały wszelkiego gatunku , i zabawki dziecinne , i wyroby powroźnicze , i szkło , i porcelana , i różne artykuły należące do damskiej toalety , czego kto chciał , co tylko mogły zapotrzebować okoliczne dwory , wszystko można było znaleźć w tym sklepie . A że Pocięglewicz sprowadzał towary z.pierwszej ręki , prosto z fabryk , że kontentował się małym zyskiem , więc miał odbyt ogromny , więc w dnie targowe był u niego ścisk jak nigdzie ; ludzi tyle , że jedni drugim przez głowy sięgali , a Pocięglewicz z żoną i pomocnikami nastarczyć nie mogli w obsługi . waniu gości . Handel jego w krótkim czasie stał się niebezpiecznym rywalem dla żydowskich , bo ich pobijał ' taniością . Pocięglewicz bowiem trzymał się zasady , że lepiej mieć parę centów zysku na funcie , a sprzedawać towar cetnarami , niż łakomić się na duże zyski , a nie mieć odbytu . Było to bardzo mądre rozumowanie i pokazało się , że Pocięglewicz był na tym punkcie rachmistrz nie lada , choć w szkołach miewał najgorszy stopień z rachunków . Żydzi nadziwić się nie mogli jego zdolnościom spekulacyjnym i utrzymywali , że on musiał pochodzić z Żydów , nie przypuszczając w prawdziwym katoliku tyle sprytu do handlu . Niemniejsze zdolności okazał w administracji swojego majątku . Pomimo licznych i różnorodnych zajęć w całym gospodarstwie był porządek wzorowy , wszystko szło jak w zegarku , kierowane energiczną ręką i bacznym okiem pana . Przy stosownym rozkładzie miał czas na wszystko , wszędzie sam zajrzał i przypilnował : i w sklepie , i w ogrodzie , i w restauracji , i poza domem , gdzie miał także różne interesa . A wszystko to robił spokojnie , bez owego gorączkowego rzucania się , latania , krzyku i hałasu , który cechuje zwykle ludzi nieradnych , krzątających się wiele , a robiących mało . Jemu nigdy się nie śpieszyło , a wszędzie był na czas i miał czas na wszystko . Te przymioty coraz więcej jednały mu u ludzi poważanie i respekt , a gdy doszedł do lat przepisanych ustawą , wybrano go ogromną większością głosów na radcę miejskiego . Było to bowiem w tym czasie , kiedy Galicja , a względnie Pipidówka , cieszyła się już od lat kilku rządem autonomicznym . Z początku miała ona niemały kłopot z tą autonomią , jak ów chłop z zegarkiem , z którym nie wiedział , co robić , bo go nakręcać nie umiał . Pipidówka także nie umiała nakręcać się odpowiednio do autonomii ani autonomii nakręcać na własny użytek ; czuła się tym niejako zdetonowaną , a w głowach i ustach jej mieszkańców pojęcia autonomii i detonomii mieszały się ciągle ze sobą i jedno brano często za drugie . Przyzwyczajeni od lat tylu do rządów c . k . komisarza powiatowego , czcigodni obywatele Pipidówki nie mogli na razie oswoić się z myślą , jak to być może , żeby oni sami mieli myśleć i radzić o swoich potrzebach i poczynać coś bez pozwolenia c . k . urzędu powiatowego . Dziś , gdy już oswoili śmy się z autonomią i kontuszami i poruszamy się w nich z pewną wprawą , trudno zrozumieć , jakie męki przechodzić musieli szanowni obywatele Pipidówki , kiedy im przyszło stawiać pierwsze kroki na politycznym torze . Aktor , grywający lokajów , gdyby mu kazano objąć rolę pierwszego amanta bohaterskiego , nie był by więcej zakłopotany , jak pierwsi rajcowie Pipidówki . Powiadają , że gdy . się z nich który spotkał wtedy przypadkiem z c . k . komisarzem albo nawet wachmistrzem od żandarmów , to miał minę człowieka złapanego na jakim złym uczynku i pokornym wzrokiem zdawał się , jak skruszony grzesznik , prosić ich o przebaczenie , że śmiał wobec rządowej władzy reprezentować inną jeszcze jakąś władzę . Tak nie mogli biedacy zrozumieć racji swego bytu jako radcy . Trudniej im jeszcze było zrozumieć , jakby to być mogło , żeby oni dobrowolnie spomiędzy siebie obierać mieli jednego , który by nimi rządził . Skąd ? Jakim prawem ? Z jakiej racji ? Bo jeżeli rządził c . k . komisarz , to całkiem inna rzecz , bo on rządził w imieniu rządu , z jego upoważnienia , a miał na swoje rozkazy i policjantów , i żandarmów , a w ostatecznym razie nawet wojsko z ostrymi ładunkami i nasadzonymi bagnetami , którymi mógł nakazać uszanowanie władzy i nieposłusznych zmusić do posłuszeństwa ; ale żeby można słuchać obywatela równego sobie , człowieka całkiem prywatnego , który nie nosił złotego kołnierza ani nawet chociażby paru gwiazdek na kołnierzu , to się w głowach szanownych pipidówczanów żadną miarą pomieścić nie mogło . Właściciel sklepu bławatnego nie mógł pojąć , z jakiej racji on miał by słuchać lada kupca korzennego , blacharz uważał sobie za ubliżenie wykonywać rozkazy kowala i każdy rozumował sobie , że taki on dobry , jak i drugi . Dlatego postanowiono wysłać deputację do pana komisarza z prośbą , czyby on nie zechciał przyjąć tej godności ; był by to bowiem najłatwiejszy sposób uniknienia wszelkich zawiści i nieporozumień . Ale pan komisarz , dziękując delegatom za te lojalne objawy i dowód zaufania , oświadczył , że jemu , jako c . k . urzędnikowi , ani godności radcy , ani burmistrza przyjmować nie wolno , że szanowna rada według paragrafu jednego spośród siebie wybrać powinna , i to najdalej w ciągu dwóch tygodni od chwili ukonstytuowania się . Ponieważ dwa tygodnie już upłynęło od tego czasu , przeto na rozkaz c . k . komisarza przystąpiono do urny i zgodzono się ostatecznie na pana Pomadkiewicza , aptekarza , raz , że to była najpokaźniejsza figura w mieście , co się tyczy powierzchowności , po wtóre , że liczył się do inteligencji , bo drukował był kiedyś w jakimś kalendarzu rozprawę o cebulkach włosów i był sam wynalazcą pomady na porost włosów , a na koniec , co najważniejsze , że to był jedyny człowiek w mieście , który ze wszystkimi żył w zgodzie i nigdy nikomu się nie narażał . Zawsze świeżutko i czyściutko ubrany , z wypomadowanymi i dołem ufryzowanymi włosami , starannie ułożoną i uczernioną brodą , w rażącej białości gorsie , wykrochmalonym jak pancerz , pan aptekarz był wzorem elegancji i uprzejmości . Gdy przechodził przez miasto , lśniący jak nowiutki zawsze jego cylinder , oddawał ciągle ukłony na lewo i na prawo , witał wszystkich znajomych bez różnicy stanu , wyznania i wieku i tym jednał sobie wszystkich . Toteż kiedy trzeba było ostatecznie zdecydować się na wybór prezydenta , głos ogólny powołał na tę godność pana Pomadkiewicza w nadziei , że jarzmo takiego grzecznego człowieka najlżejsze jeszcze będzie do zniesienia . Nowy burmistrz jednak , nie mniej jak rajcowie , był zakłopotany tą władzą , którą oddano w jego ręce , bo nie wiedział po prostu , co z tym fantem robić . Pierwsze posiedzenie odbyło się jeszcze jako tako , bo większą część czasu zabrało nabożeństwo solenne , potem odbieranie przysięgi , potem pan prezydent w sali przybranej ad hoc wieńcami i kwiatami wynurzał na rozmaite sposoby wdzięczność swoją panującemu monarsze za tę łaskę , że raczył uszczęśliwić nasz kraj autonomią , a Pipidówkę w szczególności radą miejską ; w końcu powitał szanownych rajców , zachęcając ich do wspólnej pracy dla dobra kraju i miasta — no i jakoś zabito czas na tym pierwszym posiedzeniu . Ale na drugim nie wiedziano , co robić dalej . Poschodzili się z bardzo poważnymi minami , posiadali w krzesłach z wielką powagą ; ale dalej ani rusz . Rajcowie czekali na prezydenta , co im powie ; prezydent znowu spodziewał się coś od radców usłyszeć — i tak wzajemnie czekano na siebie , pochrząkując i pokaszlując . Gdyby to było w handelku , przy lampce wina , nie tak trudno było by o przedmiot do rozmowy , bo mieszkańcy Pipidówki mieli pociąg do wielkiej polityki i nieraz , jak się im języki rozwiązały , wypowiadali wojny , zawierali traktaty w imieniu mocarstw europejskich , wypowiadali bardzo zbawienne rady panującym , stawiali polityczne horoskopy i wyciągali arcytrafne wnioski z bieżących wypadków ; ale gdy przyszło im radzić o takich drobnostkach , jak sprawy miejskie , i to jeszcze na sucho , żaden ust otworzyć nie umiał — i kto wie , czyby się nie byli porozchodzili do domów bez żadnego rezultatu , gdyby nie był powstał pan Pocięglewicz i nie zażądał głosu . Mówił przeszło pół godziny , a mówił tak , że wszyscy , nie wyjmując samego pana burmistrza , gęby z podziwu otworzyli , a jeden z rajców podobno z taką otwartą gębą do domu powrócił zapomniawszy ją zamknąć przez drogę z wielkiego podziwu ; wszystkim bowiem to się w głowie pomieścić nie mogło , że taki Pocięglewicz , który o wyprawie meksykańskiej albo o sprawie wschodniej trzech słów się nigdy nie odezwał , stał się naraz tak wymownym , gdy przyszło mówić o sprawach miejskich . Zaczął od tego , że wstrzymuje się jeszcze z wyrażeniem swojej radości z powodu zaprowadzenia rządów autonomicznych , bo to dopiero z czasem się pokaże , czy mamy się tak bardzo z czego cieszyć ; zależeć to będzie od tego , czy śmy już dorośli do rządzenia , czy będziemy umieli gospodarować na własną rękę . — Dotąd — mówił — byli śmy niejako w kurateli , rząd za nas myślał o nowych potrzebach , rozporządzał według swojej woli naszymi pieniędzmi . ( Tu rajcowie z przestrachem obejrzeli się , czy pan komisarz nie stoi gdzie w pobliżu i nie słyszy tych słów , które można było uważać za krytykę a nawet obrazę rządu . ) Teraz oddano gospodarkę w nasze ręce . Gospodarujmy więc dobrze , żeby się w praktyce nie pokazało , że jesteśmy gorszymi gospodarzami niż nasi dotychczasowi opiekunowie . Nie zapominajcie panowie — mówił dalej — że urzędy autonomiczne : takie rady miejskie , rady powiatowe , wydział krajowy , które będą rządziły krajem nie same , ale w połączeniu z biurokracją , a raczej będą stanowiły obok właściwych urzędów rodzaj honorowej asysty z głosem doradczym , a bez władzy wykonawczej — że te , powiedział by m , honorowe urzędy narażą nas , dosyć już i tak wyciśniętych podatkami , na nowe wydatki , a tym samym i podatki , baczyć więc pilnie na to należy , aby te wydatki nam się opłaciły , aby obstała skórka za wyprawę i rządy autonomiczne nasze nie były tylko kosztownym zbytkiem . Rząd nam pozwolił wypowiadać głośno nasze potrzeby , krytykować jego czynności , to bardzo ładnie z jego strony , że pozwolił na to , co nam się już dawno należało ; ale idzie teraz o to , aby się tylko na gadaniu nie skończyło , aby ci , których powołano do reprezentowania życzeń kraju , nie tyle dbali o sławę dobrych mowców , ile o praktyczne rezultaty swojego gadania . Gadanie jest potrzebne , panowie , dla porozumienia się , bo mamy przykład w Biblii , że jak Pan Bóg ludziom pomieszał języki , to porozumiewać się nie mogli i wieży Babel nie skończyli . Ale idzie o to , żeby nie było więcej gadania niż roboty , boć i przekupki mielą językiem na rynku od rana do nocy , i to nieraz tak wprawnie , żeby niejednego mowcę zakasowały ; a jednak takim gadaniem nic nie zbudują , tyle tylko , że się rozjątrzają wzajem na siebie . Przechodząc następnie do spraw miejskich , oświadczył , że jeżeli gdzie , to w tych sprawach samorząd ma największą rację bytu i że nam się to od dawna należało , boć urzędnicy nasyłani od rządu nie mogą tak dbać o dobro miasta , jak obywatel tu zamieszkały stale i od dawna . — Co , pytam się — mówił — może obchodzić los Pipidówki takiego na przykład pana komisarza , który dziś jest tu , a jutro może awansować na starostę i być przeniesionym do jakiego większego miasta . Toteż nie można się dziwić , że ci panowie po macoszemu traktowali nasze sprawy miejskie , nasze potrzeby . Tu rajcowie znowu z przestrachem zaczęli obracać się poza siebie , podziwiać mowcę , że miał odwagę mówić tak śmiało i groźno o panu komisarzu , który nie podobna , żeby się o tym nie dowiedział , a jak się dowie , to może jak nic pana Pocięglewicza zapakować do kozy . Boć jeżeli za obrazę policjanta robiono to nieraz tej lub owej przekupce , to cóż dopiero za obrazę pana komisarza . Takie pojęcia mieli wtedy rajcowie Pipidówki o wolności słowa w państwie konstytucyjnym . Sam mowca jednak musiał mieć inne o tym zdanie i tak mówił dalej : — Dość spojrzeć na nasze miasteczka , aby się przekonać , jak mało dbano dotąd o ich podniesienie . Nasza na przykład Pipidówka przedstawia się nie o wiele lepiej od niejednej wioski na Śląsku pruskim ( pan Pocięglewicz , jako handlujący nierogacizną , miewał w tych stronach częste interesa ) . Mamy niby to rynek , a w nim parę murowanych domów i kramów ; ale aby się do nich dostać , trzeba brnąć po kolana w błocie , nie mówiąc już o nocy , w której panują u nas egipskie ciemności , dzięki którym niedawno jeden pijak , wracający późno do domu , śmierć znalazł w kałuży , i to w samym środku miasta . Mniejsza tam o jednego pijaka , ale to przecież wstyd dla nas mieć takie bagna w mieście , a większy jeszcze wstyd nie mieć latarń nawet , które by pozwoliły orientować się wśród ciemności . I wiele , wiele takich braków dało by się wyliczyć . Toteż kiedy szedł em na tę radę , był em pewny , że nie dostanę się do głosu , tak wielu domagać się go będzie i wyliczać potrzeby naszego miasta i to , co nam dla zaradzenia temu czynić należy . Pomimo całego podziwu i uwielbienia dla talentu krasomówczego pana Pocięglewicza rajcowie czuli się urażeni tym przytykiem , który przetłumaczony na język zwyczajny , używany przez rajców poza murami ratusza , brzmiał mniej więcej tak : Jesteście wszyscy osły i żaden z was gęby otworzyć nie umie , choć was wybrano rajcami . Toteż pan Wystalski , malarz i lakiernik z powołania , człowiek wielce ambitny , który z powodu swego zawodu więcej się do artystów niż do rzemieślników zaliczał , nie wstając ze swego siedzenia , nie prosząc wcale o głos pana burmistrza , bo o tych zwyczajach parlamentarnych nie wiedziano jeszcze wtedy w Pipidówce , odezwał się z miejsca głośno , że to nie wielga sztuka wyliczać , czego miastu potrzeba , tylko skąd wziąć na te potrzeby . — A toteż my od tego rajcowie , żeby radzić na to — odciął mu się od razu pan Pocięgiewicz . — Musimy sobie sami stworzyć źródła dochodów . — Niby to tak łatwo — mruknął malarz i lakiernik w jednej osobie i westchnął , bo mu się przypomniało , ile to on starań i zabiegów nieraz robił około wytrzaśnięcia kilkunastu guldenów na własne potrzeby . Ale pan Pocięglewicz wytłumaczył mu , że co pojedynczy człowiek , to nie miasto , że jakkolwiek miasteczko jest bardzo biedne , ma jednak jakie takie dochody z propinacji , z pastwiska , z lasu — a można będzie te dochody znacznie powiększyć , jeżeli się uzyska pozwolenie sejmu na zaprowadzenie rogatek wkoło miasta i pobieranie myta , jako też dodatku do podatku na potrzeby miasta , podatku od psów itd . Objaśnił go także , że z tymi skromnymi funduszami , jakie obecnie znajdują się w kasie miastowej , będzie już można rozpocząć niektóre roboty najpotrzebniejsze , jak np . sprawienie kilku latarń i zrobienie gładkiego chodnika kamiennego choćby w najpryncypalniejszej części rynku . Rajcowie po wysłuchaniu tej mowy uważali sobie za obowiązek iść co tchu do pana komisarza dla wybadania go , czy przypadkiem nie będzie im to w oczach rządu za złe uważane , za rodzaj buntu , nielojalności . Nie poszli oni tam razem , jawnie , ale każdy w sekrecie przed drugimi , chcąc się w cztery oczy usprawiedliwić przed władzą , gdyby tego okazała się potrzeba . Gdy jednak pan komisarz oświadczył im , że rząd nie tylko nic nie ma przeciw takim gadaniom , ale owszem , życzy sobie , aby obywatele głośno i otwarcie wypowiadali swoje myśli , wtedy dopiero odetchnęli swobodniej , a w miarę tego rosło także ich uwielbienie dla Pocięglewicza , że on tak umiał zwąchać zamiary rządu . Byli jednak tacy , a między nimi Wystalski , którzy utrzymywali , że to odważne wystąpienie w radzie Pocięglewicza nastąpiło po poprzednim porozumieniu się z panem Komisarzem i za jego łaskawym pozwoleniem . PRZEDMIEŚCIE SAINT - GERMAIN W PIPIDÓWCE Sześć lat upłynęło od czasu pierwszej mowy Pocięglewicza w radzie miejskiej , a przez te sześć lat rajcowie , którzy z początku ust otworzyć nie umieli , tak się wprawili w gadanie , że zakasowali zupełnie i prześcignęli swój pierwowzór . Szczególnie pan Wystalski , któremu.sława Pocięglewicza spać nie dawała , a któremu się zdawało , że cała działalność rajcy zasadza się najgłówniej na pięknej wymowie , ćwicząc się w kunszcie krasomówczym , odczytując pilnie po dziennikach wszystkie mowy z posiedzeń rad miejskich , powiatowych i sejmowych , zabierając głos w radzie miejskiej , ile mu się tylko dało , doszedł z czasem do takiej wprawy , że stał się uniwersalnym mówcą nie tylko w radzie miejskiej , ale i poza radą , na weselach , chrzcinach , pogrzebach i innych tym podobnych uroczystościach , na które dobijano się o jego obecność właśnie dla tej jego swady oratorskiej . Przykład jego znalazł bardzo wielu naśladowców i szanowni rajcowie Pipidówki z czasem tak się rozgadali , jakby im kto dał zażyć lekarstwa na gadanie . A tymczasem w mieście po dawnemu egipskie panowały ciemności i świnie urządzały sobie błotne sitzbady na środku rynku . Gadano wprawdzie dużo o potrzebie zaradzenia temu ; rajcowie wysilali sobie mózgi na wyszukanie najrozmaitszych sposobów oświetlenia miasta . Wystalski nawet dał projekt , aby wysłać — rozumie się kosztem miasta — deputację do Ameryki w celu zbadania oświetlenia elektrycznego i osądzenia , czy takowe nie dało by się z korzyścią zastosować w Pipidówce ; ale w praktyce nie zdobyto się nawet na kilka naftowych latarń . Na każdym posiedzeniu rady miejskiej stawiano najmniej kilka projektów upiększenia miasta i podniesienia go w opinii świata . Ten radził zaprowadzenie wodociągów , inny budowę teatru , inny znowu proponował wybudowanie olbrzymiego cyrku , aby zachęcić takiego Renza , Sidolego do zatrzymywania się w Pipidówce ze swym towarzystwem . Projekty sypały się jak z rękawa , wyznaczano komisje do szczegółowego obrabiania , a właściwie ogadywania tych projektów — i komisje schodziły się , gadały i naznaczały sobie nowe terminy do schodzenia się i gadania — i tak trwało lata . Pocięglewicza brała szewska pasja , gdy się przysłuchiwał tym gadaniom , które do niczego nie prowadziły , aż raz , zirytowany do żywego , gdy Wystalski postawił wniosek , że należało by pomyśleć o wystawieniu jeszcze jednego kościoła , bo to wstyd niemały ( mówił ) dla miasta , że kiedy taki Kraków , mający około czterdzieści świątyń pańskich , stawia coraz nowe kościoły , Pipidówka liczy ich zaledwie parę — wstał i poprosiwszy o głos , zawołał oburzony : — Cóż u stu diabłów , panowie , czy my się tu schodzimy na żarty , na kpiny jakieś czy co ? Bo jużcić na serio traktować nie można tego , co tu słyszę od lat kilku . Coraz to nowe jakieś projekty , wymysły i nazbierało się ich tyle , że gdyby śmy mieli dochody Wiednia albo Paryża , to jeszcze nie starczyło by nam pieniędzy na wykonanie choćby połowy tych projektów . „ Nie w i e l g a sztuka — cytuję tu własne słowa pana Wystalskiego — wyliczać , czego miastu potrzeba , tylko skąd wziąć na te potrzeby " , a jeżeli rada nie zdobyła się jeszcze przez lat sześć na wyszukanie funduszów do rozpoczęcia najpilniejszych robót , które by naszej Pipidówce dały jaki taki pozór przyzwoitego miasteczka , to po co , pytam się , stawiać coraz nowe projekty , które nas tylko na śmiech narażają . Tak jest , na śmiech — dodał głosem podniesionym , aby zapanować nad szemraniem , które się dało słyszeć między rajcami — bo czy to nie warte śmiechu , panowie , że kiedy mamy dwa kościoły , które i tak po całych dniach stoją pustkami , bo zaledwie we święta napełniają się one ichmościankami , które tam chodzą prezentować swoje nowe stroje , czy to nie śmiech myśleć o budowie jeszcze trzeciego kościoła ? Dlatego ja stawiam wniosek , aby pan burmistrz i rada zabronili nadal , a nawet karami obłożyli stawianie takich wniosków , do których wykonania wnioskodawca nie poda zarazem praktycznych środków i możebnych funduszów . Korzyść z tego będzie ta , że zamiast bajać o głupich projektach , bo niewykonalnych , zyskamy czas potrzebny do zrobienia tego , co możliwe do wykonania . Mowa ta , wypowiedziana głosem podniesionym i szorstkim tonem , wywołała niesłychane oburzenie w radzie i protesty . Przede wszystkim za nieparlamentarne użycie „ stu diabłów " wezwał zaraz z samego początku burmistrz mówcę do porządku i zażądał cofnięcia tego wyrażenia . Pan Pocięglewicz , któremu właściwie nie chodziło tak o stu diabłów , jak raczej o dosadne wyrażenie swego oburzenia , zrezygnował z setki i poprzestał na jednym diable , tj . że powiedział : „ cóż u diabła " ; gdy jednak rada w ogóle „ diabła " uznała za rzecz nieparlamentarną , pan Pocięglewicz „ diabła " zmienić musiał na „ licho " , aby nie tracić prawa do głosu i wypowiedzieć to , co mu na sercu ciężyło . Słuchano go niespokojnie , przerywano mowę krzykami , drwinami i głośnym śmiechem , a gdy skończył , zrobiła się w zgromadzeniu taka wrzawa , taki hałas , że głos dzwonka i głos prezydenta , nawołujący do porządku i spokoju , zginął w tej burzy . Rajcowie jeden po drugim biegli do trybuny zapisując się do głosu . Szło im przede wszystkim o to , że ich znakomite mowy ośmielono się nazwać : „ bajaniem " , a projekty „ głupimi " . Każdy więc po kolei starał się udowodnić mądrość swych projektów , a na pobicie „ warcholskich " zarzutów Pocięglewicza przytaczano Kraków i argumentowano , że jeżeli takie mądre , takie uczone miasto , które w łonie swoim ma tyle poważnych instytucji naukowych , a w radzie miejskiej tylu znakomitych reprezentantów tychże instytucyj , bawi się także projektowaniem różnych monumentalnych budowli , przechodzących możność tego miasta — to projektów rajców Pipidówki w żaden sposób głupimi nazwać nie wolno i że wyrażenie to uważają za osobistą obrazę , i żądają odwołania . Pan Pocięglewicz i na tym punkcie zrobił ustępstwo i wyrażenie „ głupie projekty " zmienił na „ niemądre projekty " , czyim jednak wcale nie przejednał rady i wniosek jego przepadł przy głosowaniu ogromną większością głosów . Ale nie tylko w radzie miejskiej Pocięglewicz narobił sobie wrogów swoim śmiałym wystąpieniem ; mowa jego , szczególnie ustęp o kościołach i damach , które — jak utrzymywał — używały tych kościołów do wystawiania swoich wdzięków i toalet , wywołała oburzenie poza radą między wszystkimi mieszkankami Pipidówki , które go za to nazwały bezbożnikiem , heretykiem , bluźniercą ; arystokracja zaś miejscowa ochrzciła go przydomkiem „ niebezpieczne indywiduum " i ze wstrętem i pogardą odwracała się od niego . Spytasz mnie zapewne , czytelniku , skąd w Pipidówce , mieście zamieszkałym przeważnie przez mizernych szewców i lichych zdunów , a następnie okraszonym trochę przez przypływ ludności żydowskiej , mogła się wziąć arystokracja ? Na to odpowiem ci pytaniem : Powiedz mi , gdzie jej właściwie nie ma ? Arystokracja jest wszędzie ; w górze , na ziemi i na każdym miejscu ; arystokratyczne fumy widzimy nie tylko na pańskich salonach , ale i w chłopskich chatach i w różnych warstwach mieszczaństwa , i u psów , i u koni , a nawet u dzikich zwierząt . Suczka bonońska , żywiona łakociami ze stołu pańskiego , z równą pogardą i lekceważeniem pogląda z ganku pałacowego na ordynarnych kundysów , strzegących bramy , jak panna hrabianka na pracowitego oficjalistę . Słowem , arystokracja jest wszędzie , bo to jest prawo natury , że jedno uważa się za lepsze od drugiego i chce żyć kosztem drugiego . Pipidówka jednak oprócz arystokracji psiej , końskiej , żydowskiej i mieszczańskiej , miała także prawdziwie pańską arystokrację , ze wszystkimi jej przymiotami i zaletami , jako to : herbami , krwią błękitną u mężczyzn , skrofułami u dzieci , a blednicą u kobiet , ze znajomością języka francuskiego obok niedołężnego wymawiania polskich wyrazów , krótkim wzrokiem , złą pamięcią do nazwisk gminnych , plebejuszowskich i niepłaceniem długów ; dostała się zaś do Pipidówki w następujący sposób : Sławetny ród Szczuków w ciągu paru stuleci rozmnożył się tak licznie , że nie wszystkim starczyło mienia i ziemi do utrzymania się na pańskiej stopie . Dla podtrzymania nie już świetności rodu , ale mizernej egzystencji , niektórzy zmuszeni byli zmieszać szlachetną krew swoją z plebejuszowską , a nawet izraelską , ( chrzczoną w celach matrymonialnych święconą wodą ) i w ten sposób zatracili swoje pochodzenie . Tyczy się to głównie kobiet , których większa część utonęła w ten sposób w mieszczańskich sferach . Byli jednak i tacy , którzy szanując klejnot rodzinny , woleli w charakterze rezydentów , zauszników , darmozjadów wieszać się przy bogatych i możnych kuzynach w Wiedniu , niż łączyć się z mieszczaństwem lub , broń Boże , pracą zarabiać na swoje utrzymanie . W taki sposób Artur Szczuka , wnuk owego Szczuki , ożenionego z córką śląskiego handlarza drzewa , który się księciem obecnie tytułował i mieszkał stale w Wiedniu za przykładem swoich przodków , przesiedlonych tam z kraju zaraz po zajęciu Galicji przez wojska Marii Teresy , miał około siebie całą zgraję takich podupadłych kuzynów i kuzynek , a że żywienie i chowanie ich na bruku wiedeńskim było za uciążliwe na zaszarganą już mocno fortunę jego , więc każdego takiego kuzyna , któremu się nie udało wyrobić odpowiedniej kariery czy to w sferach finansowych , czy dyplomatycznych , i każdą kuzynkę , co już straciła nadzieję wydania się za mąż , wysyłał niby na letnią rezydencję do Pipidówki . Podobnież , jeżeli który z członków rodziny zrobił jaki fałszywy krok w życiu , tak że niemożliwym był już dłużej w porządnym towarzystwie , wysyłano go za karę również do Pipidówki . Do tych ostatnich należała niejaka pani Hortensja , daleka kuzyna księcia , a żona jakiegoś pułkownika od huzarów , w której kochali się na zabój wszyscy oficerowie w pułku , nie wyjmując księcia , który był wtedy adiutantem pułkownika i szalał za piękną kuzynką , jak mówiono , nie bez wzajemności . Czy pułkownik dowiedział się o tym , czy też , jak utrzymywali inni , zmartwił się , przegrawszy całą fortunę w karty , dość że kiedy jednego dnia znaleziono go z przestrzeloną czaszką w sypialnym pokoju , krok ten desperacki samobójcy przypisywano nietaktownemu postępowaniu żony , co ją zrobiło niemożliwą w towarzystwach , i książę Artur widział się zniewolonym usunąć ją sprzed oczów zgorszonych dam i osadzić w Pipidówce . Z tych rozmaitych wyrzutków i uciekinierów wiedeńskich uzbierała się z czasem spora kolonijka , do której przyłączyli się eksguwernerowie książąt Szczuków , osadzani tu także na łaskawym chlebie , wysłużeni oficjaliści , którzy jako ocierający się o panów , mieli także pewne pretensje do arystokracji ; wszyscy ci mieszkali częścią w pałacu , częścią w budynkach folwarcznych , stojących za pałacem , niektórzy nawet pobudowali sobie własne domki i wille na drodze , prowadzącej od pałacu do starego zamczyska , rozsypanego już w ruinę , i utworzyli dzielnicę arystokratyczną , rodzaj Saint - Germain Pipidówki . Ponieważ w tej dzielnicy znajdował się jeden z dwóch kościołów , fundowanych przez Szczuków , przeto owa arystokracja zrobiła go sobie uprzywilejowanym miejscem nabożnych konferencji , a że proboszcz rezydujący przy drugim kościele , gdzie właściwie była parafia , nie odpowiadał we wszystkim duchowym potrzebom części arystokratycznej , głównie dlatego , że mówił tylko po polsku , którym to językiem wielu ze Szczuków nie umiało porozumiewać się z Panem Bogiem , przeto dla wygody sprowadzono z zagranicy paru oo . jezuitów , którzy w krótkim czasie stali się panami sytuacji , bo i mieszczanki , chcące uchodzić za coś lepszego , zaczęły uczęszczać na nabożeństwa i do spowiedzi do arystokratycznego kościoła ; i lud prosty : służące , przekupki — wszystko to ciągnęło do ojców jezuitów , uważając nabożeństwo w ich kościele , połączone z wystawnością i rozmaitymi upiększeniami , jako skuteczniejsze dla zbawienia duszy . Tylko starsza generacja , szczególnie mężczyźni , trzymali się dawnego proboszcza i parafialnego kościoła ; ale takich było niewielu . Toteż nieraz zdarzyło się , że w parafialnym kościele były pustki , nawet w święto , a u oo . jezuitów ścisk taki , że kobiety , mdlały od gorąca i zaduchu . Dlatego to między pobożnymi damami powstała myśl , jakby to dobrze było , aby dla oo . jezuitów wybudować kościół duży , wspaniały , obszerny , w którym wszyscy wierni zwolennicy tego zakonu wygodnie pomieścić by się mogli . Pobożne to życzenie za pośrednictwem pani Wystalskiej doszło do pana Wystałskiego , a że ten był amatorem nowych pomysłów , więc z łapczywością pochwycił ów projekt i zaniósł go na posiedzenie rady , gdzie się spotkał , jak wiemy , z opozycją Pocięglewicza . Gwałtowne jego wystąpienie zrobiło to , że projekt ten wcale nie przyszedł pod obrady , toteż cała partia z dzielnicy Saint - Germain Pipidówki i jej adherenci zaczęli uważać odtąd Pocięglewicza za prześladowcę religii , libertyna , demagoga i Bóg wie jakiego potwora , gdy przeciwnie , Wystalski stanął u nich niejako in odore sanctitatis ; nazywano go dzielnym szermierzem Kościoła , zaszczycano względami , a nawet zaproszono go wraz z żoną na święcone do pałacu , co Pocięgłewiczową , która także miała skłonność do oo . jezuitów i arystokracji , tak struło , że sceny mężowi wyprawiała za jego odezwanie się w radzie miejskiej . Pocięglewicz żonę sklął i zbeształ , że się miesza w nie swoje rzeczy , a w radzie miejskiej oświadczył , że jeżeli dalej tak pójdzie , to on zrzeka się godności radcy , bo ma coś ważniejszego do roboty niż chodzenie na posiedzenia po to tylko , aby słuchać niedowarzonych pomysłów i próżnego gadania . Jakoż niedługo potem rzeczywiście ustąpił z rady ku wielkiemu zadowoleniu Wystalskiego i kilku innych , którzy ręce zacierali z radości , że im się udało wygryźć tego , co im był solą w oku . Byli jednak tacy , którzy w duszy przyznawali , iż rzeczywiście prześwietna rada oprócz tego , że wykształciła kilku mówców , dla dobra miasta nic a nic nie zrobiła . Pan burmistrz Pomadkiewicz , wypomadowany , grzeczny , uśmiechnięty , chodził tylko na wszystkie śluby , chrzciny , wesela i pogrzeby dla uczczenia zmarłych i żywych powagą swego urzędu , kłaniał się uprzejmie wszystkim , ściskał za ręce bliższych , uczęszczał nawet na wszystkie uroczystsze nabożeństwa do kościoła oo . jezuitów ad captandam sobie benevolentiam dzielnicy arystokratycznej ; ale też na tym ograniczała się cała jego działalność dla miasta . Toteż kiedy przyszło do wyboru na następne lata , niektórzy rajcowie powzięli myśl wybrania Pocięglewicza do rady miejskiej , aby go potem można zrobić burmistrzem . Wywołało to niesłychane oburzenie w dzielnicy arystokratycznej i u nieprzyjaciół Pocięglewicza , na czele których stał Wystalski , rozpoczęły się agitacje w mieście za i przeciw , cała ludność nie wyjmując kobiet , podzieliła się na dwa nieprzyjazne obozy : Pocięglewiczów i Poinadkiewiczów , które urządzały , każdy na własną rękę , zgromadzenia przedwyborcze , wygłaszały piorunujące mowy , wywlekając na widok publiczny najrozmaitsze zarzuty i słabostki , którymi sobie wzajemnie w twarz rzucano . Niewiasty Pipidówki , jak niegdyś żony Cymbrów i Teutonów , brały , jak to już wspomniał em , także żywy udział w tej walce , używając języków jako dzielnej i skutecznej broni dla pokonywania przeciwników , i podczas kiedy mężczyźni na publicznych zebraniach wymyślali sobie według reguł parlamentarnych , one podjazdową taktykę praktykowały i plotkami , bajkami , obmowami , prażyły , gdzie mogły i jak mogły , posiłkowane w tym względzie przez służące , kucharki , pokojówki , które jako obznajmione z domowymi sekretami państwa , odgrywały rolę politycznych szpiegów i dostarczały amunicji do bajczarskich strzałów . Słowem , ruch ogromny zapanował w Pipidówce ; podrażnione namiętności zapalały wszystkich do walkiwyborczej . Punktem zbornym Pocięglewiczów była , rozumie się , restauracja Pod Złotym Lwem ; Pomadkiewicze zaś zgromadzili się w klubie arystokratycznym " który właściwie był domem gry , gdzie dla zabicia czasu i z nałogu przesiadywali po całych dniach rezydenci pałacowi , ograbując się wzajemnie z resztek pieniędzy " to za pomocą pikiety , to bezika , to taroka , a zasobniejsi i gorętsi puszczali się nawet na lancusia , bakarata i sztosa . Czasem , gdy jakaś ryba zawitała do Pipidówki z dobrze wyładowanym pugilaresem , urządzano na uczczenie tak zacnego gościa ruletkę , w której także płeć piękna brała udział , i przypominano sobie w ten sposób świetne chwile pobytu w Homburgu i Monaco . Tak bywało tutaj zwykle ; ale teraz , przed wyborami , gdy w grę weszły namiętności polityczne , dom gry przemienił się chwilowo w klub polityczny , do którego Wystalski sprowadzał przeciwników Pocięglewicza , a arystokracja Pipidówki przymuszała się do okazywania mieszczuchom braterskiego afektu , aby ich przeciągnąć na swoją stronę i utworzyć sobie armię pod hasłem nienawiści dla wspólnego wroga . Wielu dało się złapać na tę przynętę , wspólność akcji z panami schlebiała ich próżności ; więc cisnęli się do klubu , gdzie ich przyjmowano z wielką niby serdecznością i ugaszczano prawdziwie po pańsku : herbatką , ciastkami , słodyczami i słodszymi jeszcze od cukrów słówkami i obietnicami . Z każdym dniem rosła liczba stronników klubu arystokratycznego i nie ulegało wątpliwości , że przy wyborach będą oni mieli ogromną przewagę . Było to jednak złudzenie tylko . Wystalskiemu , co prawda , udało się wielu wciągnąć do klubu ; jedni poszli tam przez ciekawość , drudzy przez próżność , inni przez nienawiść do Pocięglewicza , który umiał sobie zrażać wielu zbyteczną prawdomównością i szorstkością , ale wielu z nich , przypatrzywszy się z bliska owemu światu arystokratycznemu , który z daleka tak się pokaźnie i wspaniale prezentował , poczęło go sobie troszeczkę lżej traktować i mniej dbać o jego względy ; inni z niedowierzaniem przyjmowali przesadne oznaki serdeczności pańskiej , wietrząc w tym nieszczerość i komedię . „ My i oni — mówiono — to nie przymierzając woda i oliwa — dziś się to wszystko zakłóciło , a więc i zmieszało się chwilowo w jedno ; ale niech no tylko skończą się wybory , wnet oliwa od nas się odłączy i na wierzch wyjdzie , a ci , co nas dzisiaj ściskają , znać potem nie będą chcieli . A po co nam własnymi rękami wyciągać dla nich z pieca kasztany ? " Tak rozumował sobie ten i ów , a wszyscy w głębi duszy byli przekonani , że bez Pocięglewicza rada miejska nic nie zrobi ; że jaki tam on jest , zawsze sto razy lepszy od innych i potrzebniejszy . Wygadywano na niego głośno , bo każdy przy sposobności chciał ulżyć sercu i wygadać się z żalami , jakie miał do niego ; ale każdy , co był za słusznością , przyznać musiał , że człowiek , który własne interesa tak dobrze prowadzić umie , i miastem dobrze gospodarzyć będzie umiał . Toteż gdy przyszło do wyborów , sekretnie za nim głosowali , a nowo wybrana rada , składająca się przeważnie z jego stronników , wybrała go potem ogromną większością głosów na burmistrza miasta Pipidówki . AKCJA SIĘ ZACZYNA Nie dla własnego honoru , bo przyznacie mi , panowie , że to znowu nie tak wielki honor być burmistrzem w Pipidówce , ale dla dobra miasta przyjął em tę godność , a raczej ten ciężki obowiązek , bo chcę pokazać , co można zrobić na tym stanowisku , jak się ma chęci po temu i energię . Chcę pracować dla dobra miasta , ale trud mój będzie daremny , jeżeli mi , panowie , nie dopomożecie szczerze i sumiennie . Wóz ciągniony w różne strony , choćby przez rącze rumaki , nie ruszy się z miejsca , tylko jedność w działaniu może wydać korzyści . Dlatego zapraszam panów do wspólnej pracy . Dotąd gadało się dużo , a nic nie robiło ; teraz będziemy mało gadać , a dużo robić . To cały mój program . Tak przemówił nowoobrany burmistrz na pierwszym posiedzeniu rady , a mowę tę , treściwą i jędrną , przyjęli wszyscy hucznymi oklaskami , z wyjątkiem nieprzejednanych , na czele których stał Wystalski , osobiście dotknięty w swojej ambicji wzmianką , że się dotąd tylko gadało w radzie miejskiej , a nic nie robiło , a że teraz będzie się mało gadać , a dużo robić . Uważał on te słowa za napaść na jego prawa i przywileje , gdyż całe dotychczasowe znaczenie zawdzięczał on jedynie swojej wymowie ; bez oratorskich popisów Wystałski tracił siłę , jak Samson bez włosów ; miał więc słuszne powody nienawidzenia z całej duszy tego , który go znaczenia pozbawiał , a że nie mógł w radzie samej wypowiedzieć swoich zarzutów , bo Pocięglewicz pobij ał go na każdym punkcie albo po prostu bez ceremonii odbierał głos , gdy odchodził od przedmiotu i puszczał się w osobiste wycieczki ; przeto szył mu buty poza radą , w mieście , gdzie tylko mógł . Pochwyciwszy ustęp z mowy burmistrza , w której ten lekceważąco się wyraził o Pipidówce , utrzymując , że to nie honor wcale być burmistrzem takiego miasta , ukuł on z tego wyrażenia broń przeciw niemu i przedstawiał go wszędzie jako człowieka obrażającego wszystkich , nie szanującego swego miasta rodzinnego ani jego tradycji . „ Zły to musi być ptak , co własne miasto kala " — to był argument , z którym Wystalski i cała opozycja wystąpili do walki i zaczęli kopać dołki pod nowym burmistrzem . Ponieważ tenże uchodził w ich oczach za liberała i bezbożnika , przeto oni , dla wyraźniejszego zaakcentowania swojej odrębności , stali się zaciekłymi konserwatystami i kłerykałami i szukali dla siebie poparcia w dzielnicy arystokratycznej . Wystalski miał tam już wyrobione stosunki , częścią przez własne zasługi w walce przedwyborczej , częścią przez swoją połowicę , która pani Hortensji , mającej szczególniejsze upodobanie w hodowaniu pokojowych piesków , dostarczała , skąd mogła , najróżnorodniejsze gatunki i odmiany pinczów , mopsików , kurlandczyków i w ten sposób zawiązała z nią bliższą znajomość , i pozyskała jej względy i zaufanie . Bywała częstym gościem w jej domu , dostawała zaproszenia na popołudniową kawę , na wieczorową herbatkę , na której dużo rozmawiano o zaletach Żulki , o szczęśliwym rozwiązaniu Pini , o sposobie wygubienia pchełek , które trapiły delikatnego Azorka , o niesłychanym rozumie Zefirka itd . , itd . Pani Wystalska zaś za ten honor odwdzięczała się czcigodnej amatorce psiego rodu , szyjąc dla całej kolonii jej ulubieńców to poduszeczki na posłanie , to kołderki z herbami do wyjścia na zimowe spacery , to obróżki ozdobione haftami , i przez to stała się jej tak drogą i niezbędną , że hrabina chciała ją mieć codziennym gościem u siebie i przy lada niedyspozycji którego z piesków posyłała zaraz po Wystalsię , jak ją poufale nazywała , dla zrobienia z nią konsylium . A że pani Hortensja prócz hodowania piesków uprawiała także pobożność na wielką skalę , a jako dama z wielkiego świata , i do tego pieniężna , miała niemałe wpływy w dzielnicy Saint - Germain - Pipidówka , przeto znajomość jej z panią Wystalska miała także niemałe znaczenie dla jej męża . Dzięki tej protekcji , miał on tam nie tylko doskonały zarobek jako malarz pokojowy i lakiernik , ale także jako gorliwy stronnik arystokracji i wierny syn Kościoła , szczególnie od czasu , gdy bez pretensji wszelkiej pozłocił sukienkę św . Antoniego w wielkim ołtarzu u oo . jezuitów i odlakierował również gratis zdezolowany bardzo obraz św . Magdaleny . Dostał za to od oo . jezuitów list pochwalny , od hrabiny Hortensji flaszeczkę wody z Lourdes i nazywano go w dzielnicy arystokratycznej : „ nasz artysta " , a że , miał przy tym kark giętki , umiał się kłaniać i przypodobać , gotów był zawsze na pańskie usługi , więc chętnie widziano go w dzielnicy arystokratycznej i nazywano : „ nasz poczciwy Wystalski " . Otóż ten poczciwy Wystalski zajął teraz stanowisko pośrednika pomiędzy opozycją , jaka się w mieście wytwarzała przeciw nowemu burmistrzowi , a arystokracją , wrogo także przeciw niemu usposobioną . Obserwował bacznym okiem każdy objaw niechęci i niezadowolonych wciągał do spisku , przygotowując w ten sposób siły na przyszłość do walki wyborczej . Sposobność do tego często się nadarzała , bo nowy burmistrz , jako gorączka i człowiek szorstki , miał talent obrażania ludzi i nawet usiłowania jego i prace podjęte dla dobra miasta , mnożyły mu niechętnych . Tak na przykład stało się , że kiedy w pierwszym zaraz roku , dorwawszy co nieco funduszów miejskich , zabrał się do brukowania rynku , kładzenia płyt kamiennych na pryncypalnych miejscach , mieszkańcy pobocznych ulic uczuli się tym urażeni i pokrzywdzeni i głośno szemrać zaczęli , że upiększa sobie rynek , dlatego że tam mieszka , że kładzie trotoary przed własnym domem , czyli że używa grosza publicznego dla swoich wygód i przyjemności . Nie uwzględniano wcale , że skoro nie ma funduszów , aby można od razu wybrukować całe miasto , więc należało zacząć od najpryncypalniejszej jego części , tj . od rynku , i panie rajczynie , które mieszkały na odleglejszych ulicach i musiały z tego powodu brnąć po błocie na targ i do kościoła , nie dawały pokoju mężom swoim , podżegając ich przeciw burmistrzowi i żądając dla siebie tych samych względów , jakie miały raj czynie mieszkając w rynku . Wskutek tego na każdym prawie posiedzeniu słyszeć można było , że mieszkańcy ulicy tej a tej ze względów że tak samo , jak inni , płacą podatki i ponoszą ciężary , proszą prześwietną radę o bruk i chodniki . Ponieważ zaś tym wszystkim żądaniom na raz zadośćuczynić nie można było , powstawały stąd kwasy , niechęci , których ofiarą był burmistrz . Gorzej jeszcze stało się z zaprowadzeniem podatku od psów , który pan Mikołaj wykołatał w sejmie dla powiększenia funduszów miasta . Wszystkie właścicielki psów uczuły się osobiście dotknięte tym barbarzyńskim , jak nazywały , wymysłem , a pani hrabina Hortensja uważała to jako zamach wymierzony głównie przeciw jej ulubieńcom ; toteż kiedy przyszło jej płacić kilkadziesiąt guldenów psiego podatku , wysyłała zarazem pod adresem Pana Boga i wszystkich świętych tyle gorących westchnień o ukaranie bezbożnego prezydenta , że gdyby Pan Bóg połowę ich tylko był wysłuchał , pan Pocięglewicz był by już od dawna w dziesięcioro połamany , kilka razy apopleksją tknięty , ociemniały , jobowym trądem obsypany i najstraszniejszymi chorobami dręczony . Na szczęście Pipidówki pobożne te życzenia , prawdopodobnie wskutek niesumienności poczty niebieskiej , nie doszły do miejsca swego przeznaczenia i pan Mikołaj chodził zdrów i żywy , drwiąc sobie i nic nie robiąc z malkontentów , którzy bądź co bądź byli w znacznej mniejszości i szkodzić mu nie mogli . Bo jakkolwiek nie miał on wielu przyjaciół i było dużo takich , którzy narzekali na jego brutalność , despotyczne postępowanie , szorstkie obejście , to jednak każdy przyznać musiał , że za jego rządów i prawie wyłącznie za jego staraniem Pipidówka szybko się podnosiła i przychodziła do dobrobytu . Dotąd nie miała ona żadnych prawie dochodów , dopiero pomysłowy pan Mikołaj stworzył je i wyszukał . W każdym roku , jakby Mojżesz jaki , odkrywał nowe źródła , z których tryskały fundusze dla miasta . Jedne wyprocesował na mocy dawnych przywilejów miejskich , drugie wymęczył , wykołatał w sejmie , podając coraz to inne prośby , to o to , to o owo . W taki sposób uzyskał dla miasta jarmarki na konie , prawo pobierania kopytkowego , które w dnie targowe niemały dochód przynosiło , rewindykował dla miasta część lasu i pastwiska , które dwór przywłaszczył sobie bezprawnie , i od razu zawarł kontrakt z koleją względem dostawy progów i ogrodzeń , wydzierżawił spółce kamieniarskiej kamieniołom miejski bardzo korzystnie , wybudował młyn , cegielnię i wielu innych używał sposobów dla pomnożenia majątku miasta . A co uzbierał grosza , to zaraz obracał na różne ulepszenia i potrzeby , przez co Pipidówka z każdym rokiem ozdobniejszą przybierała postać . Po kilkunastu latach nie było uliczki , która by nie miała swego chodnika , wygodnych bruków i kilku naftowych latarni . Ratusz , rozpadający się już w ruinę od starości , odrestaurowano ozdobnie i okazale ; wybudowano szkołę , szpital , do czego wydział krajowy przyczynił się znaczną subwencją , a resztę uzbierał zapobiegliwy burmistrz drogą składek , loteryj i przedstawień amatorskich . Robił on to wszystko spokojnie , powoli , bez gorączkowego pośpiechu , ale ciągle , wytrwale ; dlatego pracę jego znać było , bo z każdym rokiem coś przybywało , a pracując w ten sposób dla miasta , nie zaniedbywał i własnych interesów , umiał połączyć jedno z drugim i miał czas na wszystko . Nieraz zdawało się , że nic nie robi , że sobie spaceruje , ot , tak po mieście dla zabicia czasu ; a on tymczasem bacznie rozglądał się w potrzebach miasta , pilnował porządku i rozmyślał na tym , co by tu jeszcze dało się zrobić . Na jednym na przykład z takich spacerów zauważył , że w bliskości parafialnego kościoła między uliczkami jest duża przestrzeńopustoszała , zasypana rumowiskiem w części , nierówna , pełna dołów , w których stojąca , deszczowa woda tworzyła kałuże cuchnące . Kazał on aresztantom tę przestrzeń wyrównać , doły zasypać rumowiskiem , nawieźć urodzajnej ziemi , posadził kilkaset drzewek i otoczył to wysokim parkanem , a po kilkunastu latach , gdy drzewa podrosły , zrobił się z tego wcale piękny ogród , który nazwał Ogrodem Miejskim , a dokonał tego na własną rękę , nie pytając nikogo o radę , bez debatów , komisyj , prawie bez kosztów . Nie było tam co prawda kwiatowych klombów , kosztownych roślin , wazonów z terrakoty i misternie odlewanych sztachetek z żelaza ; ale było to , co najpotrzebniejsze , co stanowi istotną wartość ogrodu publicznego , tj . cieniste drzewa , chroniące od upału i dające świeżość powietrzu , sporo ławek do siedzenia i gęste trawniki , po których dziatwa tarzała się z rozkoszą , jak po miękkim dywanie , brojąc i bawiąc się wesoło , podczas gdy mamy , ciocie i babcie , siedząc z robótkami na ławeczkach , zawiązywały ze sobą bliższe znajomości , wciągając w nie także swoich mężów , którzy wieczorami po pracy dziennej schodzili się tutaj także na gawędki polityczne . W taki sposób ogród przyczynił się niemało do ożywienia towarzyskiego życia , co także było poniekąd zasługą burmistrza . Dla podtrzymania tego życia w zimie , założył kasyno miejskie i oddał na ten cel jedną salkę w swoim hotelu , gdzie także w karnawale odbywały się zabawy tańcujące , teatry amatorskie , tombole , gromadząc liczne grono osób . Równocześnie z zakładaniem ogrodu wysadził pan burmistrz drzewami rynek i drogi prowadzące do miasta , szczególnie drogę przez pastwisko miejskie , która w gorące dnie lata była prawie niemożliwą do przebycia dla braku cienia ; zacienił ją więc drzewkami i po kilkunastu latach utworzyła się długa , cienista aleja , która także stała się uprzywilejowanym miejscem spacerów publicznych . Tak samo bez wielkich zachodów i kosztów udało mu się sformować muzykę miejską . Dotąd Pipidówka bardzo mało była muzykalną ; owej plagi fortepianowej , która prześladuje i dręczy mieszkańców innych miast , gdzie to na każdej ulicy , na każdym piętrze , w każdej kamienicy odzywają się na różne tony brzęczące te instrumenty , tworząc chaotyczną wrzawę , z której się rodzą migreny i różne nerwowe choroby , owej plagi Pipidówka nie miała wcale . W całym mieście ( nie licząc dzielnicy arystokratycznej , w której pani Hortensja uprawiała muzykę con amore i zarażała tą chorobą młodsze pokolenie panien i panienek ) , był tylko jeden klawicymbał starej bardzo konstrukcji u organisty , który był zapalonym muzykiem i grywał na kilku instrumentach . Oprócz niego uprawiał jeszcze muzykę poczmistrz , który gwizdał przecudnie przy akompaniamencie gitary , i ksiądz proboszcz , grywający wieczorami na flecie . Zresztą o żadnej muzyce w mieście nie słyszano , chyba gdy się zjawił jakiś wędrowny kataryniarz czasem albo miejscowi mlaskoci zagrali komu pod drzwiami w dzień imienin lub na weselu . Było jednak w mieście kilku wysłużonych żołnierzy , o których wieści chodziły , że praktykowali niegdyś przy muzyce wojskowej . Burmistrz , dowiedziawszy się o tym , zaproponował organiście jednego razu , tak mimochodem , od niechcenia niby , czyby nie dało się z tych rozproszonych żywiołów muzykalnych złożyć jakiej takiej orkiestry na chwałę Pana Boga , tj . , aby mogła zagrać na sumie w niedzielę ; obiecał nawet sprawić potrzebne instrumenty , gdyby się to dało doprowadzić do skutku . Organista rękami i nogami chwycił się tego projektu , bo godność kapelmistrza była już od dawna celem jego ambicji ; po wyszukiwał więc owych wysłużonych muzykantów i za pomocą trąb , kupionych kosztem miasta , rozdmuchał w nich uśpione już zdolności muzyczne , zwerbował także paru mlaskotów , przedstawiwszy im wysoki honor służenia w orkiestrze miejskiej , no , i udało mu się stworzyć komplecik , który jak zagrał jednej niedzieli na sumie , to zdawało się , że mury kościelne i serca ludzkie rozpadną się od wielkiego wzruszenia . Z czasem orkiestra ta , która z początku grywała tylko na chwałę boską , zaczęła także dla przyjemności ludzkiej dawać koncerty w Ogrodzie Miejskim , grywać po balach , weselach , nie tylko w mieście , ale i w okolicznych dworach i wioskach , co przynosiło jej wcale niezły dochód , a że panowie muzykanci mieli oprócz tego także swoje specjalne zajęcia , które im dawały utrzymanie , bo jeden był woźnym w magistracie , inny futernikiem , inny stolarzem , a muzykę traktowali więcej jako przyjemność i zabawkę , która im się opłacała , więc pan burmistrz poddał im myśl , aby pewną część tego zarobku odkładali do wspólnej kasy , z której by mogli czerpać pomoc w razie choroby lub innego nieszczęścia . Pod tym względem Pipidówka prześcignęła nawet Kraków , który jak wiemy , nie zdobył się dotąd na własną orkiestrę , a tej , którą chwilowo sformował , nie mógł przez dłuższy czas utrzymać dla braku funduszów . Pan burmistrz więc Pipidówki mógł być słusznie dumnym , że bez wielkich kłopotów dokazał tego , na co większe nierównie miasta zdobyć się nie mogły . Mimo to nie spoczął on na laurach , jak się to trafia wielu innym zasłużonym wielkościom ; ruchliwy i przedsiębierczy jego umysł pracował ciągle i przemyśliwał , . co by jeszcze zrobić należało . Mała często na pozór okoliczność podsuwała mu nowe plany do nowych robót . I tak np . raz w kościele , podczas nabożeństwa , gdy ' zobaczył szyję i uszy jakiejś elegantki miejskiej siedzącej przed nim , przyszła mu myśl wybudowania łazienek . Dotąd bowiem mieszkańcy Pipidówki jedynie w gorących dniach lata płukali swoje ciała w nurtach rzeczki płynącej za miastem ; w zimie zaś spełniali tę czynność jedynie w wigilię większych świąt i uroczystości ; robiąc porządek w mieszkaniu , przyprowadzali także siebie do porządku za pomocą mydła i gorącej wody . Pan burmistrz tedy , chcąc im ułatwić to zadanie i zachęcić do większej dbałości o grzeszne ciało , postawił na własne ryzyko , bo rada sprzeciwiała się wszelkim na ten cel wydatkom , łazienki i łaźnię . Z początku nie opłacały się one i stały zwykle pustką , bo jak się wspomniało , zwyczaj miejscowy uważał częste używanie kąpieli za niepotrzebny zbytek ; powoli jednak znajdowało się coraz więcej amatorów i amatorek , szczególnie łaźni parowej , tak że stała się ona z czasem niezbędną potrzebą i wielu mieszczan zamożniejszych tak się do tego przyzwyczaiło , że co tydzień , jak zapisał , szli odświeżać tam swoje ciało i bijąc się ostrymi miotełkami , powtarzali sobie z zadowoleniem : „ A ! to zdrowo , panie dobrodzieju " . Nie skończył by m prędko , gdyby m chciał wyliczać wszystko , co pan burmistrz w ciągu długiego swojego urzędowania zrobił dla porządku i użytku miasta . Człek to był rozumny i praktyczny , wiedział , co prawdziwą korzyść przynieść może , i dbał przede wszystkim o to , co potrzebne było dla zdrowia i dobrobytu mieszkańców ; nie szło mu o paradę i wystawność , jeno o istotny pożytek . Doglądał porządku nie tylko po ulicach , ale i po domach , powiększył liczbę studzien , zorganizował straż pożarną ochotniczą i zaopatrzył ją w odpowiednie narzędzia do ratowania , oczyścił przystęp do rzeki z błota i piasków , wybudował letnie łazienki , uporządkował cmentarz i otoczył go murem , i wiele innych zaprowadził ulepszeń . Wobec takich zasług i niezmordowanej pracy nic dziwnego , że opozycja czuła się bezsilną i nie mogła zdobyć sobie większości ani w radzie , ani w mieście ; a jakkolwiek ten i ów żywił osobistą niechęć i urazę do burmistrza , to za brutalne słowo , to za lekceważące znalezienie się , to jednak gdy przyszło do nowych wyborów , głos rozsądku przeważał nad osobistymi sympatiami , każdy dobrze myślący przyznać musiał , że lepszego burmistrza ze świecą by nie znalazł w mieście , no i wskutek tego pan Mikołaj utrzymywał się długie lata na stanowisku swoim , jakby ono było dziedzicznym , a nie wybieralnym . Zdawało się , że żadna potęga nie jest w stanie zachwiać go na tym stanowisku , gdy niespodziewanie zaszły wypadki , które osłabiły znacznie to mniemanie i dodały ducha opozycji do podjęcia na nowo akcji przeciw jego dyktatorskim rządom . „ KRÓL JAGIEŁŁO BIŁ KRZYŻAKI I PAN KRUPA CHCIAŁ BYĆ TAKI " , CZYLI AMBITNE ZACHCIANKI PANA MIKOŁAJA Niekorzystny ten zwrot w życiu pana Mikołaja datuje się od czasu jego wyjazdu do Krakowa na jubileusz Kraszewskiego . Kiedy wieść o tym jubileuszu na papierowych skrzydłach gazet doszła do Pipidówki , zaczęły się w radzie miejskiej debaty , czy wysłać deputację , czy nie wysłać . Opozycjoniści byli przeciw wysyłaniu , argumentując , że to ubliżało by Pipidówce , aby jakiemuś tam panu Kraszewskiemu , który nie był nigdy rajcą miejskim ani piastował żadnego urzędu , i jest sobie zwyczajnym pisarzem , oddawała hołdy , jakie się jedynie panującym albo ich namiestnikom należą , zwłaszcza że ten pisarz źle był notowany w rządzie i u władz kościelnych , co , jak donosiły dzienniki , spowodowało nawet biskupa krakowskiego do sekretnego wydalenia się z miasta , aby uchylić się od brania udziału w tej uroczystości . Wystalski , chcąc pobić burmistrza jego własną bronią , traktował tę sprawę ze stanowiska czysto praktycznego i utrzymywał , że nie godzi się narażać miasta na niepotrzebne wydatki i wyrzucać pieniądze na jakieś tam deputację , gdy za to można coś pożyteczniejszego zrobić . Ale Pocięglewicź odciął mu na poczekaniu , że tu nikt nie myśli o wysłaniu deputacji na koszt miasta , bo znajdzie się wielu takich , którzy o własnych funduszach drogę tę odbyć mogą i uważali by sobie za ubliżenie , gdyby im miano płacić za to , że bądą mieli honor reprezentowania miasta . Następnie , zbiwszy po kolei argumenty innych mowców opozycji , przemawiał gorąco za wysłaniem deputacji . Nie szło mu o samego pana Kraszewskiego , którego , prawdę powiedziawszy , znał zaledwie co nieco ze słyszenia i z podręcznika literatury , z którego się uczył w szkołach , ale dowodził , że skoro takie miasto , jak Kraków , postanowiło uczcić tego człowieka , to obowiązkiem koleżeńskim jest , aby i inne miasta galicyjskie wzięły udział w tej uroczystości . „ Więcej niż obowiązek — bo to psia powinność nasza " — dodał kończąc to przemówienie po swojemu , szorstko , brutalnie i uciął tym jak siekierą wszelkie dalsze debaty . Przystąpiono do głosowania i stało się po woli pana Mikołaja , bo większość oświadczyła się za wysłaniem deputacji , do której oprócz burmistrza wybrano pięciu najpokaźniejszych i najzamożniejszych mieszczan , aby godnie reprezentować Pipidówkę na zjeździe krakowskim . Chłopy były rosłe i miniaste , do tego każdy z nich sprawił sobie kapotę z pętlicami , palone buty i granatowe rogatywki , co w Pipidówce uważane było za największą paradę ; toteż miasto z dumą poglądało na swoich deputatów , gdy w takiej paradzie wyruszyli na kolej , ufając , że nawet wśród najliczniejszego zjazdu dobrze się wydadzą , tym bardziej że ten , co im przewodniczył , nie od parady nosił głowę na karku i będzie umiał odezwać się w porę . Od dnia wyjazdu ich z niecierpliwością wyczekiwano poczty i nowych gazet , które czytywano z większą niż kiedykolwiek skwapliwością , szukając w nich wzmianki o swojej deputacji . Ale ku wielkiemu zdziwieniu wzmianki tej doczytać się i doczekać nie mogli . Były w gazecie mowy i mówki różnych deputacji i narodowości , ale o Pipidówce ani wzmianki , ani słóweczka . Pipidówczanie nie mogli tego zrozumieć . Niektórzy podejrzewali , że gazety umyślnie pomijają milczeniem ich deputację , tak jak biskup krakowski pominął w swym pasterskim przemówieniu całkiem jubilata Kraszewskiego i przedstawił całą rzecz w ten sposób , jakoby jedynie dla uczczenia kramów sukienniczych zjechało się tyle ludu z różnych stron Polski , Litwy , Rusi , Czech i innych ziem pobratymczych . Czekali jeden dzień , drugi , trzeci — i nic . Ani w opisach obiadu wspólnego , ani świetnego balu , gdzie były wymienione wszystkie , nawet najmniej znakomite znakomitości , nigdzie słuchu nie było o panu Mikołaju z Pipidówki . Nieprzyjaciele jego zacierali ręce z radości i mówili tryumfując : — A co ? Pokazało się , co to z niego za bohater . Tu umiał rej wodzić , a tam to języka w gębie zapomniał — i zginął , jak ruda mysz w popiele , bo co Kraków , to nie Pipidówka . Ci jednak , co znali bliżej pana Mikołaja , nie przypuszczali , żeby się dał tak łatwo skonsternować , no , ale dlaczegoż milczy , dlaczego o nim ani wzmianki ? Jeżeli tam jakiemuś koledze Wystalskiego , co świeczniki pomalował i darował krajowi , robiono takie owacje , że nawet „ z faklami " oprowadzano go po mieście , to burmistrza Pipidówki choć skromną wzmianką w gazecie uczcić należało . Chyba że deputacja nie dojechała do Krakowa , chyba że burmistrz zachorował śmiertelnie w drodze , ale w takim razie był by list jakiś , jakaś wiadomość , a tu nic . Pojechali , przepadli jak kamień w wodę i ani wieści o nich . Całe miasto było zaniepokojone z tego powodu , a żony deputatów biegały co chwila na pocztę z zapłakanymi oczami , dopytując się o listy . Listów nie było i deputatów nie było . Nareszcie piątego dnia od czasu wyjazdu zjawili się z powrotem , ale jakoś dziwnie skwaszeni , z nosami na kwintę , źli i małomówni . Pocięglewicz żonę , gdy go zaczęła dopytywać : „ Co tam było ? " „ Jak tam było ? " , odesłał do wszystkich diabłów i do gazet , jeżeli taka ciekawa , a jemu żeby dała święty spokój . Inni deputaci także niewiele więcej mówili o tej swojej wycieczce . Coś ich tam musiało spotkać nieprzyjemnego , ale co ? O tym się nikt dowiedzieć nie mógł . Wystalski domyślał się jakiejś grubej kompromitacji , a domysły swoje puszczał w obieg w formie najrozmaitszych plotek . Jedne z nich głosiły , że prezydent miasta Krakowa , gdy mu się Pocięglewicz przedstawił na balu , odwrócił się plecami do niego i nie podał mu ręki , inne utrzymywały gorzej jeszcze , że deputacja , przybywszy w wilię uroczystości do Krakowa , nie dostała już ani kwatery w mieście , ani biletów wstępu , bo wszystko już było rozdane , że zaledwie udało się jej wcisnąć gdzieś na ostatnie miejsce , skąd prócz pleców stojących przed sobą osób nic więcej nie widziała , że Pocięglewicz próbował osobiście złożyć wizytę koleżeńską prezydentowi krakowskiemu , ale ten go nie przyjął itd . , itd . Co w tym było prawdy , trudno było osądzić , bo deputaci sami ponure zachowywali w tej sprawie milczenie . Coś tam zajść musiało , tylko nie w ten sposób , jak to przedstawiali nieprzyjaciele Pocięglewicza , bo był on za rozsądny , aby się miał urażać o niepodanie ręki lub niegrzeczny obrót prezydenta krakowskiego , który w tym czasie miał tyle rąk do ściskania , ' tyle mów do powiedzenia , tyle innych ważnych rzeczy do załatwienia , że było by nierozsądkiem wymagać od niego , aby się do każdego tylko frontem obracał albo komplementy same mówił . A jednak w gruncie rzeczy nikt inny , tylko prezydent krakowski popsuł humor Pocięglewiczowi , nie z umysłu ani osobiście , broń Boże , bo podobno przez cały czas uroczystości nie nadarzyła się burmistrzowi z Pipidówki sposobność stanąć twarz w twarz z prezydentem krakowskim , a tym mniej z nim rozmawiać ; całe zmartwienie Pocięglewicza wynikło z komparacji . Dotąd zdawało mu się , że on czymś jest , coś znaczy , że to , co zrobił dla rodzinnego miasta , dawało mu prawo do pewnej estymy między ludźmi , ale przybywszy do Krakowa , przekonał się dopiero , jak małą i lichą jest figurą . W tym nieprzeliczonym tłumie panów , dygnitarzy , ludzi uczonych , reprezentantów różnych instytucyj — burmistrz krakowski ubrany , niby dawny magnat jaki , w jedwabie , aksamity , sobolowy kołpak i drogie kamienie , jaśniał niby słońce jakie , w którego blasku zginął nawet ten pan Kraszewski , że go prawie nigdzie znać nie było , a on , Pocięglewicz , jakkolwiek także burmistrz , stał gdzieś przy drzwiach na szarym końcu , bo rzeczywiście z powodu późnego zgłoszenia się o bilety tam mu się zaledwie miejsce dostało — nie znany ani respektowany przez nikogo . Nie miał on pretensji stawiać się na równi z burmistrzem takiego miasta , jak Kraków , ale zdawało mu się , że w uroczystości urządzanej przez miasto on , jako burmistrz jednego z miast galicyjskich , zajmie jakie poczesne miejsce obok swego kolegi , wyższego rangą i znaczeniem , a tymczasem zobaczył tak wielką przestrzeń między nim a sobą , że brakło mu odwagi zbliżyć się i przedstawić , a choć nareszcie zdobył się na tę odwagę , to mu to nie na wiele się przydało , bo prezydent krakowski , zajęty dostojnymi figurami i robiący honory damom , nie zwrócił nawet na niego uwagi . To mu odebrało do reszty fantazję ; upokorzony , skonfundowany , cofnął się w kąt i z boku tylko zawistnym okiem obserwował tryumfy swego niby kolegi . Słyszał , jak nazwisko jego było na wszystkich ustach , jak nazywano go drugim Wierzynkiem , choć nie za swoje pieniądze ugaszczał w Sukiennicach kilkotysięczny tłum gości , widział nazwisko jego wyryte na marmurze złotymi literami i zewnątrz , i wewnątrz Sukiennic , i na dole , i na piętrze , a gazety na wszystkie strony świata roztrębywały sławę jego imienia , i pomyślał sobie z goryczą ; — „ I cóż ty , kpie jakiś , mizerna kreaturo , znaczysz wobec takiego potentata ? " I to , co zrobił dotąd dla dobra swojego miasta , wydawało mu się tak małym , tak nędznym w porównaniu z tym , co zrobiono w Krakowie ; wprawdzie dowiedział się postronnie , że krakowskie studnie dostarczały mieszkańcom więcej chorób niż zdrowej wody , że pożyczka zaciągnięta na wodociągi została roztrwonioną na nieprodukcyjne i zbytkowne budowle , że pomimo swej pozornej świetności miasto coraz więcej upada pod względem materialnym , że wydatki na przyjęcie gości i różne parady wyczerpały do dna kasę miejską ; ale takie wieści uwłaczające rozsiewali tylko malkontenci , osobiści nieprzyjaciele burmistrza , i to tylko w sekrecie , pokątnie , podczas gdy głośno wznoszono na cześć jego peany i sławiono go za te monumentalne dzieła , którymi ozdobił gród Piastów i Jagiellonów . Ale bo też jakie to wspaniałe gmachy ! Nie mówiąc już o Sukiennicach , „ tej murowanej legendzie naszej sławy dziejowej — jak pisały dzienniki — leżącej w ruinie , z której dzielny prezydent z pomocą nowego Sansovina , genialnego budowniczego , mistrza Prylińskiego , wysnuł wielką epopeję , pełną fantazji , poezji " burmistrz Pipidówki z wzrastającym podziwem i uwielbieniem oglądał i inne gmachy , jak strażnicę pożarną , która lubo na strażnicę najmniej się nadawała , ale wyglądała jak misterny jakiś pałacyk wenecki , bo nawet laguny swoje miała w piwnicach i w nurtach ich płukała swoje kamienne stopy , jak to miał sposobność osobiście sprawdzić Pocięglewicz . A cóż dopiero mówić o rzezalni miejskiej , urządzonej z takim przepychem i komfortem , że człowiek mizerny , patrząc na to , zazdrościł wołom i cielętom śmierci w takich zbytkach i wygodach . Wszystko to oglądał bacznie burmistrz z Pipidówki i gorycz rozsiadła się w jego sercu , gdy z tymi wiekopomnymi dziełami zestawił swoje prace . Bo i cóż on takiego zrobił ? Pokopał wprawdzie dużo studni w Pi ' pidówce , aby dostarczyć mieszkańcom zdrowej wody do picia ; ale ani na jednej studni nie figuruje jego nazwisko , choćby żelaznymi , nie złotymi literami wypisane , a do tego zrobił sobie z doktora i aptekarza zapamiętałych nieprzyjaciół , że im przez to zmniejszył liczbę pacjentów ; wybudował szpital i szkołę , ale bez żadnej ornamentyki , skromnie , prawie ubogo , że nawet dziad proszalny nie zachwyca się tą budową , a tym mniej nazwie ją monumentalną ; jego ochotnicza straż pożarna ma skład swoich , przyrządów w takiej budzie , że budki sodowe krakowskie pałacami się przy niej wydawać by mogły , nie mówiąc już o ogrodzie , który ani mógł wytrzymać porównania z plantacjami krakowskimi . To wszystko tak zmartwiło i zgryzło pana Mikołaja , że stracił zupełnie humor i apetyt ; milczący i osowiały wałęsał się po Krakowie , a za nim jego satelici , również niekontenci z przyjęcia , jakiego tu doznali . Toteż zabawili jedynie tak długo , dopóki nie pozałatwiali interesów i sprawunków , które mieli wypisane w notatkach , i piątego dnia już byli z powrotem w Pipidówce . Przed swoimi próbowali udawać wesołość i nadrabiali minami , jak mogli ; ale mimo to wszyscy poznali , że deputaci wrócili w kiepskim sosie . Najwięcej jednak struty i zgryziony wrócił sam burmistrz . Tryumfy prezydenta krakowskiego wciąż mu stały na oczach , szumiały w uszach , w nocy ze snu budziły i spokoju nie dawały . Człowiek taki trzeźwy i praktyczny , jakim on był dotąd , uczuł teraz w sobie symptomaty owej niebezpiecznej choroby , która się nazywa chorobą wielkości , żądzą sławy , ambicją . Nie cieszył go już ani odbyt w sklepie , ani zwiększony dochód z hotelu , z restauracji , a do robienia kiełbas i salcesonów dostał formalnego obrzydzenia , bo wszystko to , i sklep , i restaurację , i kiełbasy , i żonę nawet , uważał jako uwłaczające jego godności , jako przeszkodę do zyskania należytej powagi , i respektu między ludźmi . ( Do żony zdegustował się , odkąd dowiedział się , że prezydent krakowski w kawalerskim sobie żyje staniku . ) Gdyby nie wiek spóźniony , chętnie by rzucił to wszystko , wrócił jeszcze raz do owej nieszczęśliwej matury , skończył uniwersytet i został adwokatem , aby tylko wejść w ślady tego , który stał się teraz przedmiotem jego marzeń . Z upodobaniem przypatrywał się teraz swojemu zaczerwienionemu nosowi , bo upatrywał w nim niejakie podobieństwo do nosa burmistrza krakowskiego ; toteż nos ten stał mu się podwójnie drogim i pielęgnował ' czerwoność jego z ojcowską prawie troskliwością , przez szacunek dla jego podobizny . Zapuścił także w tym celu brodę i przystrzygał ją krótko , na rzadko , aby więcej jeszcze zbliżyć ich podobieństwo do swego ideału . — On Mikołaj i ja Mikołaj — powtarzał sobie nieraz z upodobaniem — on burmistrz i ja burmistrz , on latorośl mieszczańskiego szczepu , ja także mieszczańskie dziecko ; dlaczegożbym więc nie mógł stać się jemu podobnym ? I aby stać się jemu podobnym , sprawił sobie błękitny kontusz , biały atłasowy żupan , lity pas , żółte buty , soboli kołpak z kitką i brylantową spinkę ; a dla sprezentowania tego paradnego stroju „ szerszej publiczności " postanowił urządzić w karnawale kosztem miasta bal w ratuszu , który miał być niejako kopią balu w krakowskich Sukiennicach . Wprawdzie nie było tam nigdzie większej sali , bo cały ratusz składał się z kilku sklepionych izb o grubych murach i małych oknach okratowanych , gdzie niewiele osób pomieścić się mogło , ale Pocięglewicz nie dbał o to . — Niech się duszą , gniotą — myślał sobie — jak będą mogli , byleby można potem do gazet napisać , że w Pipidówce odbył się bal w ratuszu , który wspaniałością , okazałą wystawą , świetnością toalet i licznym zebraniem najprzedniejszych dygnitarzy miejscowych i okolicznego obywatelstwa przypominał w miniaturze niedawne uroczystości krakowskie . Prezydent sam ( bo prezydentem miał zamiar zatytułować się w tej korespondencji do gazet i tytuł ten zostawić już sobie na dalszy użytek ) z gościnnością , przypominającą wierzynkową ucztę ( o Wierzynku koniecznie chciał wspomnieć ) , podejmował dostojnych gości i zapisał się niezatartymi ' głoskami w ich pamięci i sercu . Taką korespondencję mniej więcej ułożył sobie w głowie . Poprzestawał tymczasem na zapisaniu swego nazwiska w gazetach , w sercach i w pamięci uczestników balu , zanim los pozwoli mu to nazwisko uwiecznić na marmurze . Aby taką korespondencjęmożna było wysłać do gazet , trzeba koniecznie wydać bal , bal który miał podnieść sławę imienia jego nie tylko w samej Pipidówce i okolicy , bo o to mu najmniej chodziło , ale szeroko po świecie . Dla zadośćuczynienia tym swoim ambitnym pragnieniom żadna ofiara nie wydawała mu się za ciężką ; toteż kiedy na radzie miejskiej spotkał się z głosami opozycyjnymi , że miasto jest za ubogie , aby sobie na takie zbytkowne wydatki pozwalać mogło , wstał i oświadczył , że jeżeli miastu wydaje się to zbyt wielkim ciężarem , to on sam bierze na siebie wszystkie koszta , w czym , jak mu się zdawało , przerósł o całą głowę prezydenta krakowskiego . Ofiarność tę jego przyjęto rzęsistymi oklaskami . Bal zapowiadał się bardzo świetnie ; rozesłano tysiąc przeszło litografowanych zaproszeń nie tylko do okolicznej szlachty , ale i dalszych miast i okolic ; zamówiono cukiernika z Krakowa , pani Pocięglewiczowa sprawiła sobie na tę uroczystość , za inicjatywą małżonka , aksamitną suknię , i to w Wiedniu , stamtąd także miały być sprowadzone kwiaty i karneciki z porządkiem tańców . Wszystkie te wieści o balu , powiększane i przeistaczane w najrozmaitszy sposób , kursowały po mieście , budząc niesłychaną ciekawość i zajęcie ; wszystkie panie radczynie dobijały się o zaszczyt , aby być zaproszonymi ; te , które dostały zaproszenia , z dumą obnosiły je po swoich przyjaciółkach , pokazywały niby od niechcenia , a jednak z widoczną chęcią pochwalenia się ; nie zaproszone zaś mdlały z irytacji i oburzenia , wyprawiały mężom sceny , groziły , że nie przeżyją tej hańby , tego upokorzenia , że sobie życie odbiorą , jeżeli nie będą na balu . Mężowie rwali sobie czupryny zdesperowani , ale poradzić na to nic nie mogli . Gdyby to był bal kosztem miasta , ha ! wtedy mogli by jako rajcowie upomnieć się prawnie o zaproszenia ; że jednak bal wydawał sam burmistrz , musieli w milczeniu strawić to upokorzenie , jakie spotkało ich i ich połowice , nie mogli nawet głośno wyrazić swego oburzenia , aby nie zdradzić się , że im coś na tym zależy . Udawali lekceważenie i z drwiącą miną , z kpinami i żartami przypatrywali się przygotowaniom do balu . Przygotowania te odbywały się na kilka dni naprzód . Aresztanci oczyszczali z błota i śniegu rynek i ulicę , a nawet drogę prowadzącą do arystokratycznej dzielnicy , bo i tam wysłano kilka zaproszeń , nie tyle przez życzliwość dla ich mieszkańców , jak raczej , aby ich osobami podnieść świetność balu . Chłopi zwozili z pobliskiego lasu młode świerczki do ustrojenia nimi placu przed ratuszem , wieńce z sośniny dla ubrania sali i schodów ; w magistracie zawieszono na ten czas wszystkie czynności urzędowe , a ważniejsze załatwiano w prywatnych mieszkaniach urzędników , bo w kancelariach restaurowano podłogi , ściany , bielono , malowano , froterowano , myto okna , a biurka i szafy z urzędowymi papierami powynoszono do magazynu ; słowem , chaos i rozgardiasz panował ogromny . Kanceliści , aby się przypodobać panu burmistrzowi , podjęli się z własnej chęci doglądania robotników , biegania za sprawunkami , niektórzy zaś posunęli gorliwość swoją tak daleko , że pozdejmowawszy surduty , pracowali zarówno z robotnikami nad upinaniem festonów , zakładaniem lamp itp . W taki sposób cały personel magistracki , od pachołka aż do sekretarza — wszyscy brali żywy udział w pracach przygotowawczych . Nadszedł nareszcie uroczysty dzień balu . Miasto od samego rana miało minę świąteczną , tym bardziej że to była sobota , więc sklepy żydowskie , których było w rynku kilkanaście , były pozamykane . Ponieważ pan Pocięglewicz był antysemicko usposobiony i żadnego Żyda nie zaprosił na bal , nawet Arona Dattelbauma , choć nosił się już z pańska i nie zakręcał sobie pejsów , przeto zajmowali oni względem balu także stanowisko biernej opozycji i spacerując koło swoich domów w atłasowych jupicach i sobolowych jarmułkach , z daleka tylko przypatrywali się wszystkiemu , podśmiechując się sekretnie . Za to gawiedź uliczna od rana samego cisnęła się i gromadziła na placu przed magistratem , który wysypany piaskiem i obsadzony świerczkami , wyglądał jakby ogród jaki , a gdy wieczorem zaczęto zapalać lampki , którymi brama wchodowa i gzymsy były udekorowane , to natłok ludu był taki , że policjanci miejscy , postrojeni także w nowe mundury i gałązki choiny przy czapkach , pałaszami musieli odpędzać hołotę , aby zrobić wolne przejście dla rajców i prezydenta , którzy jako gospodarze pierwsi przybyli do ratusza . Kiedy ten ostatni , tj . prezydent , przechodził w błękitnym kontuszu i kołpaku z kitką , pobrzękując karabelą po bruku , naród gapiący się tak był olśniony tym widokiem , że bez żadnej namowy i zachęty z własnej woli zaczął krzyczeć : — Niech żyje nasz prezydent ! Wiwat , wiwat ! — a policjanci , wyciągnięci jak struny , po wojskowemu salutowali przechodzącego . Musiały go mile pogłaskać po sercu te objawy zapału publicznego , bo się uśmiechał zadowolony i ręką posyłał ludowi podziękowanie . Po schodach , wysłanych dywanami , przystrojonych w lustra , oleandry i świeczniki , stąpał w górę jak tryumfator jaki , rzucając przelotne spojrzenia w każde lustro , gdzie odbijała się wspaniała jego postać , przypominająca bardzo na pierwsze wejrzenie prezydenta krakowskiego . Ucieszyło go to wielce i wtedy pierwszy raz przeszła mu przez głowę myśl , żeby się dać malować w tym stroju i portret ten zawiesić potem w magistracie na wieczną pamiątkę . Na sali , oświetlonej kilkudziesięcioma lampami najrozmaitszego kształtu i wielkości , bo zbierano je z różnych sklepów i domów , przybranej w chorągiewki , wieńce , choiny i perkalowe festony w kolorach miasta — oczekiwali go rajcowie i paru kancelistów , których zaproszono dlatego , że wykazali się przedtem znajomością tańca i posiadaniem fraków — a muzyka usadowiona koło pieca na podwyższeniu zagrała , w chwili gdy wszedł , hucznego poloneza na powitanie . Rozradowało się serce jego tym hołdem muzycznym ; ale chcąc dać dowód umiarkowania , dał znak ręką , aby zaprzestano grać , gdyż za wcześnie jeszcze do poloneza , a tymczasem poszedł na przegląd dalszych pokojów , także rzęsiście oświetlonych i udekorowanych , w towarzystwie kilku radców i kancelistów , którzy jak adiutanci i świta , sunęli szybkim krokiem za nim . Obejrzał najprzód garderobę damską , w której jakaś blada szwaczka w czarnym szlafroczku , nadzianym z frontu całą baterią szpilek i igieł do użytku dam , skłoniła mu się z głębokim uszanowaniem . Nie zwróciwszy nawet uwagi na tak mizerną figurę , poszedł do następnej sali , gdzie na długich stołach , nakrytych białymi obrusami , stały poza gęstym szeregiem butelek wina i piwa różne mięsne specjały i zimne przekąski , jak : ozory , szynki , galarety , auszpiki i inne tym podobne przysmaki . Były między nimi po największej części dzieła jego ręki ; ale nie przyznając się do nich publicznie i udając , że ich nie poznaje , odwrócił się w przeciwną stronę , gdzie znowu za ogromnymi stertami ciast i pączków stał oparty o stół , na tle błyszczących , ogromnych samowarów , cukiernik z porcelanowymi oczami , kędzierzawą brodą , w białym kaftanie , sprowadzony umyślnie z Krakowa na tę uroczystość , i powitał przechodzącego prezydenta poważnym skinieniem głowy . Prezydent skinął mu protekcjonalnie ręką i zbliżył się łaskawie do bufetu , bo mu szło o dobrą opinię tego reprezentanta kunsztu słodkiego , który własnymi oczyma oglądał w podobnych okolicznościach prezydenta krakowskiego , mógł więc być najkompetentniejszym do osądzenia , o ile on , burmistrz z Pipidówki , dorósł do wysokości swego pierwowzoru , i zdanie to zawiezie do Krakowa . Z tego powodu raczył zagadać do niego kilka słów , obejrzał szczegółowo pudełka z cukrami , pochwalił gust w ułożeniu i obszedłszy w ten sposób jeszcze pokoje do kart , do palenia — powrócił drugimi drzwiami na salę balową . Kto go widział w czasie tego przeglądu , aniby był przypuścił , że to ten sam człowiek , który kilka miesięcy temu stał sobie skromnie pod ścianą na balu w Sukiennicach krakowskich w kapocie z pętlicami i miętosząc czapkę w rękach , obgryzając końce wąsów , ścigał zazdrosnym spojrzeniem tamtejszego prezydenta obserwując każdy ruch jego . Że obserwował dobrze , to pokazało się teraz , gdy imitował jego krok nierówny , jakby gotujący się ciągle do skoku , marsa wrzynającego się głęboko między krzaczastymi brwiami i to niespokojne , błyskawiczne spojrzenie , którym obrzucał co chwila to pustą salę , to zegarek wyjmowany gorączkowym ruchem z kieszeni . Była już dziesiąta blisko , a na sali oprócz dwóch czy trzech radnych więcej , którzy się zjawili później — nie było jeszcze nikogo , nawet pani prezydentowej , która przecież miała robić honory gospodyni w swojej aksamitnej sukni . Prezydent , zniecierpliwiony , posłał po nią ; ale była jeszcze , jak mu powiedziano , nie gotowa . Takie same relacje otrzymali inni rajcowie od swoich żon . Rzecz się jednak miała trochę inaczej i gdyby prezydent lub którykolwiek z rajców był osobiście pofatygował się do domu , byli by ze zdziwieniem zobaczyli , że ich żony blisko już od godziny były najzupełniej gotowe , wyściskane , usznurowane , szczególnie korpulentniejsze , jak np . pani prezydentowa , której mało oczy od tego z oprawy nie wyskoczyły , nawet już miały na rękach powciskane z trudem rękawiczki na kilka guziczków i pudrem należycie obsypane spotniałe oblicza — i w tym stanie , proste , sztywne jak manekiny stały albo siedziały na brzegu stołka ( przez wysoki respekt dla swoich aksamitnych i atłasowych sukien , aby się przed balem nie pomięły ) i czekały — na co ? — na relacje swoich pokojówek , które wysłały przed ratusz na zwiady , czy która z pań zjawiła się już na sali balowej ; żadna za nic w świecie nie chciała być pierwszą , gdyż to było by ubliżeniem według miejscowej mody i zwyczajów . ( Moda ta podobno poza granicami Pipidówki także ma swoje wyznawczynie . ) Pokojówki , jak kuriery , co chwila biegały od ratusza do domów , od domów do ratusza , a ciągle z jedną i tą samą wiadomością , że jeszcze nie ma żadnej z pań na sali . I to wzajemne wyczekiwanie było by trwało Bóg wie jak długo , gdyby pan prezydent , do pasji do , prowadzony „ tym babskim guzdraniem się " , nie był posłał do żony sekretnego ultimatum ołówkiem na bilecie , że ją policjantami każe sprowadzić do sali , jeżeli „ w siej czas " się nie zjawi . Ultimatum to poskutkowało , bo pani prezydentowa znała męża , że żartować nie lubi , i w kilka minut potem była już na sali zadyszana , zasapana , ale jaśniejąca od pereł i drogich kamieni , którymi pookrywała sobie woła na szyi , czerwone uszy i głowę w dziwaczne , piętrowe fioki ustrojoną . Za prezydentową , jakby za danym znakiem , pojawiły się niezadługo wszystkie inne radczynie , które otrzymały zaproszenie ; ale oprócz nich nie przyszedł nikt więcej , nikt z okolicznej szlachty ani arystokratycznej dzielnicy , o co prezydentowi najwięcej chodziło . Tylko że to panowie lubią spóźniać się zwykle , a szlachta okoliczna dla złych dróg także trudno , żeby na czas przybyła . Tak sobie tłumaczył tę zwłokę , chodząc zły i niespokojny po sali i zbliżając się od czasu do czasu do okna , przez które poglądał na plac jasno oświetlony przed ratuszem . Gawiedzi ulicznej stała tam cała gromada , jakby żywy płot , którego kołkami byli policjanci , utrzymujący porządek . Poza tym płotem — dalej — na białym tle jednej z kamienic stało kilku mężczyzn paląc cygara . Poeięglewiczowi jeden z nich z ruchów i kapelusza na bakier zdawał się podobnym do Wystalskiego . Niemiłym mu był widok tego człowieka , który stał tam , jakby się chciał naigrawać z nieudanego balu , i dlatego odsunął się od okna . Spojrzał na zegarek , była już jedenasta . Dłużej wyczekiwać nie podobna było , choćby przez wzgląd na tych , co tam stali razem z Wystalskim na rynku . — Ci , co się spóźnią , niech sobie sami winę przypiszą , że nie byli na rozpoczęciu — pomyślał sobie i dał znak muzyce , aby zagrała poloneza , do którego wziął pierwszą lepszą raj czynię z brzega , podczas gdy jego magnifika sunęła za nim z jednym z radców w drugą parę , a dalej kilka innych par . Dla kancelistów brakło dam , dlatego dyskretnie usunęli się ku drzwiom , skąd przypatrywali się z uszanowaniem swemu zwierzchnikowi , prowadzącemu poloneza . Miał on jednak minę wcale nie balową , szedł zły i nachmurzony , stawiając nogi z takim zamachem na posadzce , jakby kopał nimi , a co się obejrzał w tył poza siebie i zobaczył kusy ogonek polonezowy , złożony zaledwie z kilku par , mars jego między brwiami pogłębiał się jeszcze więcej . Nie o takim on marzył polonezie przed kilkoma dniami ; ani przypuszczał takich pustek . Widział salę przepełnioną obywatelstwem , duszącą się od ścisku i gorąca . Słyszał wesołą wrzawę , wśród której powtarzano jego imię wśród szmeru pochwał i adoracji . Widok , jaki teraz miał przed sobą , był tak odmienny od tego , jaki sobie wymarzył , że nie mógł go znieść i dlatego skończył , a raczej urwał poloneza i kazawszy muzyce grać walca , poszedł z kilkoma radnymi do bufetu na kieliszek wina , obiecując sobie , że się nie pokaże , aż sala zapełni się już należycie gośćmi . — Ja czekał em na nich , niech oni teraz na mnie czekają — powiedział sobie i kazał posługującemu otworzyć butelkę węgrzyna . Ponieważ irytacja wysuszyła mu gardło i czuł szalone pragnienie , a rajcowie chętnie szli za przykładem burmistrza , więc pierwsza butelka tylko się migła , za nią poszła druga , trzecia i czwarta . Była już dwunasta , a na sali balowej , którą dobrze widać było z bufetu przez otwarte na roścież drzwi , wciąż jeszcze było pusto — i z oczekiwanych gości nikt się więcej nie zjawił oprócz jakiegoś wychrzczonego niedawno obywatela , który miał wioskę o parę mil od Pipidówki , a który podając burmistrzowi na powitanie swoje pulchne palce , bogato sygnetami wyzłocone , wyraził zdziwienie , „ że tak mało nas , braci szlachtę , zebrało szie na tego bal , kiedy mi , szlachte , powinne sobie bratacz z mieszczaństwem , bo tego wimaga duch czasu " . To odezwanie się świeżo ochrzczonego „ brata szlachcica " , którego Pocięglewicz znał przed kilku laty jako handlarza wołów , przepełniło miarę jego cierpliwości , a że był już po kilku kieliszkach , więc jak nie palnie pięścią w stół , jak nie zaklnie , że aż „ brat szlachcic " ze strachu na parę łokci odskoczył , i zaczął dopiero wymyślać od huncwotów , od łajdaków , w czym już nie naśladował prezydenta krakowskiego ani nikogo , tylko był samym sobą , oryginalnym na wskroś . — Szelmy , psubraty — wołał podniesionym głosem — nie przyszli , to niech ich diabli biorą , obejdziemy się bez nich , a ty , Żydzie , wynoś się , pókiś cały , bo jak cię zamaluję . Tu powstał dla wykonania odpowiedniego ruchu ; ale go powstrzymano i usiłowano uspokoić prosząc , aby nie doprowadzał do skandalu . — To niech się wynosi — wołał dalej podchmielony burmistrz — bo ja tu nie dla Żydów , nie dla parchów zrobił em bal . Niech się wynosi , bo . . . Dalsze pogróżki były zbyteczne , bo „ brat szlachcic " , urażony w obywatelskiej dumie swojej takim grubiańskim przyjęciem — sam bez namowy wycofał się ku drzwiom oświadczając , że „ z takim bidłem , jak nasze mieszczaństwo , porządny szlachcic wdawacz szie nie powinien " . — Panie Mikołaju , dajcie pokój , jego już nie ma , poszedł sobie — mitygowali go towarzysze . — Poszedł , to dobrze , bo ja , jeżeli dał em bal , to . . . to dlatego , że mi się tak podobało — a nikomu nic do tego . Prawda ? No , to dawajcie wina — wino moje , bal mój , wszystko moje — bo . . . bo ja , panie , Wierzynek . Co ? może myślicie , że nie Wierzynek ? — Ale Wierzynek , Wierzynek . — No , to dawajcie wina . Kieliszki już stały nalane — jeden z biesiadników wzniósł zdrowie prezydenta . — Niech nam żyje Mikołaj Pocięglewicz . — Wierzynek , durniu jakiś , nie żaden Pocięglewicz . — Niech żyje Wierzynek ! — poprawił się wznoszący toast , a za nim wszyscy powtórzyli , aby dogodzić zechceniom pijanego : — Niech żyje nasz Wierzynek ! — Bo , uważacie , to wszystko będzie , panie , w gazetach — mówił burmistrz rozmarzonym już głosem , bo mu język chodził luzem w ustach jak w pantoflu — dlatego trzeba : „ Wierzynek " — tylko dajcie wina . Zaczęła się pijatyka na dobre , wznoszono różne zdrowia , przy których pan prezydent stracił swoje zdrowie i resztę przytomności , że musiano go potem na rękach zanieść do domu , bo się na nogach utrzymać nie mógł . Pani prezydentowa także sobie ze swoimi kumoszkami pozwoliła małej libacji , tylko na słodkim winie , że aż ochoty do tańca dostała , a że się nawinął jeden z dawnych znajomych , z którym przed laty oberka na weselach wycinała , więc przypomniały im się te czasy ; rajca klasnął w dłonie , krzyknął na muzykę : „ Oberka ! tylko takiego od ucha " — i objął silnym ramieniem okazałą tuszę pani prezydentowej , która zapomniawszy o tuszy , wieku , godności męża , sukni aksamitnej , zarzuciła długi ogon na rękę i puściła się w tany — hu ! ha ! — że się aż lampy trzęsły na ścianach , a nieliczni widzowie klaskali z uciechy . Smutno jednak skończyła się ta uciecha , bo kobiecina była już nie dzisiejsza , strzęsła się przy oberku , zrobiło jej się niedobrze i także w ślad za małżonkiem odprowadzić ją do domu musiano , gdzie potem kilka dni odleżała i odchorowała ten bal . Po tym balu burmistrz długo nie pokazywał się w mieście , które wrzało od plotek i gadania . Wstyd mu było przed ludźmi , że jego bal zrobił takie fiasco , że go taki afront spotkał od okolicznej szlachty . Nie był to jednak afront umyślny , jak się później okazało , bo jakkolwiek szlachta okoliczna z pewnym lekceważeniem traktowała mieszczaństwo , uważając się za coś lepszego , to jednak niektóre jej okazy były by z pewnoścą zaszczyciły bal w Pipidówce swoją obecnością , choćby ze względu na przyszłe wybory do sejmu , gdyby nie to , że ktoś urządził sobie figla i na parę dni przed balem wysłał do wszystkich dworów zawiadomienie , że z powodu niespodziewanych przeszkód bal zostaje odłożonym na czas nieoznaczony . To było powodem , że okolica całkiem nie dopisała . Kto się tak przysłużył burmistrzowi , trudno było dociec , bo pismo było zmienione do niepoznania przez użycie drukowanych liter . Podejrzenie wszelkie było na Wystalskiego , ale dowodów nie było . Była to w każdym razie niemała radość dla nieprzyjaciół Pocięglewicza ; żaden z nich nie wątpił , że to upokorzenie , jakiego doznał , długo będzie pamiętał i że mu bardzo zrzednie po tym mina . Ale się pomylili bardzo , bo rozbudzone uczucie próżności nie tak łatwo dało się przytłumić i Pocięglewicz , jakkolwiek chwilowo był przygnębiony , wnet jednak otrząsł się z tego i zapragnął nowymi tryumfami zatrzeć dawne niepowodzenie . A jakich tryumfów mu się zachciewało , to zobaczymy w następującym rozdziale . EXEGI MONUMENTUM . . . Był koło ratusza budynek podłużny z wysokim dachem , zarosłym pleśnią i różnym zielskiem od starości , z wystającymi drewnianymi rynnami , z których w czasie ulewnych deszczów strumienie wody dużym łukiem wylewały się na bruk , rozpryskując się o kamienie . Budynek ten nie miał okien , tylko z obydwóch stron szereg drzwi na czerwono malowanych , które stanowiły wejścia do małych sklepików , czyli kramów . Podobno kramy te dawniej , kiedyś , bardzo dawno , były drewniane i należały przeważnie do płócienników z sąsiedniej wioski , których wyroby sławne były w owe czasy , że o kilkanaście mil z okolicy zjeżdżano tu na jarmarki dla zakupna tego towaru . Z czasem płóciennicy , przyszedłszy do zamożności , zaczęli stawiać sobie trwalsze , murowane kramy , jeden tuż obok drugiego , tak że tworzyły one niejako jedną całość , którą potem nakryto wspólnym dachem i nazwano , że były głównie składem towarów płóciennych — Płóciennicami . Nazwa ta utrzymała się , choć już płócienników nie było . Zniknęli oni z powierzchni Pipidówki jak przedpotopowe zwierzęta , bo potop wyrobów śląskich i niemieckich , które się tu dostały wraz z objęciem Galicji przez rządy austriackie , zalał je z kretesem i przyprowadził do ubóstwa nie tylko płócienników , ale i inne rodzaje domowego przemysłu . Kramy po nich długi czas stały pustką . Wynajmowano je tylko na czas jarmarku przybywającym kupcom i rzemieślnikom , ale tylko katolickim , bo Żydom , nawet po wtargnięciu ich do wnętrza miasta , kramów tych wynajmować nie chciano . Następnie z powiększeniem się ludności zakwaterowały się tutaj : mączniczki z worami kaszy , mąki i grochu , przekupki ż przeróżnymi wiktuałami , handlarze żelastwa , paru powroźników , jeden stolarz i jeden kuśnierz z baranimi kożuchami . Budynek ten , nie odnawiany przez tyle lat , coraz więcej chylił się ku upadkowi , dach zaklęsł się i podziurawiony w wielu miejscach , przepuszczał wilgoć , od której mury gniły i rozpadały się . Stał on jak straszydło jakie na rynku , szpecąc go szkaradnie . Nieraz burmistrzowi przychodziła ochota zburzyć tę ruinę , że jednak przynosiła ona miastu jaki taki dochód , a więcej jeszcze , że nie było nigdzie odpowiedniego miejsca na przeniesienie przekupniów i handlarzy , więc cierpiano tę ruderę , łatając dach od czasu do czasu i reparując popękane mury . Dopiero teraz burmistrzowi , po powrocie z krakowskich uroczystości , a właściwie dopiero po owym nieudanym balu w ratuszu , wpadło jednego dnia do głowy , żeby tę ruderę zamienić na wspaniały bazar , na podobieństwo odrestaurowanych Sukiennic krakowskich , i podzieliwszy się z tym projektem z owymi kilkoma rajcami , którzy wspólnie z nim byli wtedy w Krakowie , wzniósł za ich pośrednictwem sprawę tę na posiedzenie rady . Natrafił on tam na opozycję , która jako główny zarzut stawiała bezużyteczność zupełną takiego gmachu , gdyż miasto , a względnie rynek , posiada dostateczną ilość sklepów , a zaś dla przekupek i drobniejszych handlarzy sadowienie się w takim wspaniałym budynku będzie i za kosztowne , i niewłaściwe . — Stanie się wtedy — utrzymywał Wystalski — że reszta Żydów zza rzeki wpakuje się nam w sam środek rynku , na szkodę katolickich kupców . Pan burmistrz nie próbował zbijać tych zarzutów , bo sam był w duszy przekonanym o ich słuszności ; wiedział on dobrze , iż budynek projektowany przez niego nie przyniesie miastu korzyści , owszem , na straty narazić je może , ale nie szło mu wcale o korzyść , tylko o zaspokojenie ambicji swojej ; szło mu o postawienie gmachu , na którym by nazwisko swoje mógł wyryć złotymi literami na wieczne czasy , i ambicję podobną usiłował rozbudzić w radcach miejskich . — Jeżeli Kraków — mówił — może stawiać tak wspaniałe gmachy , to — pytam ; się -— w czym Pipidówka gorsza od Krakowa , żeby się nie mogła zdobyć bodaj na jedną porządną budowę , która nazwiska nasze przekaże potomności ? Nie zapominajcie , panowie , że te stare mury — to świadki naszej świetnej przeszłości , że w ich poważnym cieniu przechadzali się niegdyś przodkowie nasi ; mamyż lekceważyć sobie ich pamięć i pozwolić , aby budynek , dźwigający na swoich omszałych barkach tradycję tylu wieków , rozpadł się w gruzy i zniknął bezpowrotnie ? Nie , nie i jeszcze raz nie , jeżeli nie chcemy , aby nas wytykano palcami jako wandalów , którzy pamiątki własnej przeszłości depczą i niweczą , którzy nie szanują tradycji . Choćby restauracja tej pamiątki historycznej nie przyniosła nam spodziewanych korzyści , jak to niektórzy utrzymują , to jeszcze nie zwalnia nas od dokonania jej , bo , panowie , do takich dzieł nie można kupieckiej przykładać miary , bo nie dla korzyści odnawiamy zabytki naszej przeszłości , ale dla zadośćuczynienia potrzebie serc naszych , dumie narodowej i świętym uczuciom miłości ojczyzny . Wszakże i grobowce , które stawiacie na cmentarzach , nie przynoszą wam żadnych korzyści materialnych , a jednak stawiacie je , stawiacie wspaniałe , często ponad możność , aby dać dowód czci , pamięci i miłości dla tych , co już nie żyją . I my , panowie , nie dla czego innego chcemy podnieść z gruzów ten gmach , tylko aby oddać hołd zmarłym , hołd naszej przeszłości . Gdzie idzie o spełnienie takiego dzieła , tam zimna rachuba była by bluźnierstwem i świętokradztwem i fundusze na taką budowę muszą się znaleźć . W ten sens mówił on jeszcze dosyć długo ; nieprzyjaciel wszelkich popisów oratorskich , rozgadał się gorzej niż Wystalski kiedykolwiek , kręcąc się ciągle koło jednej myśli , którą przerabiał na różne odmiany , że odbudowanie Płóciennic jest obowiązkiem patriotycznym , że będzie to dowodem i miarą , jak i o ile kochamy przeszłość , zaklętą w murach tego gmachu . Mówił długo , bo chciał nie tylko prześwietną radę , ale i siebie samego przekonać o potrzebie zrestaurowania rudery , do której , prawdę powiedziawszy , nie tylko nigdy żadnej miłości nie uczuwał , ale była nawet chwila , że ją całkiem chciał kazać rozebrać , a na to miejsce trochę drzewek posadzić . No , i ostatecznie bądź co bądź przekonał , bo projekt restauracji w zasadzie znaczną większością głosów został przyjęty . Rajcowie głosowali za nim , nie tyle przez wzgląd na przeszłość , ile na przyszłością raczej na siebie samych , że nazwiska ich będą na owym budynku przekazane potomności . To tak miło widzieć się wyrytym na marmurze i do tego pozłacanymi głoskami . Była to pokusa , której nawet Wystalski uległ i choć pozornie niby sprzeciwiał się burmistrzowi , bo opozycja weszła mu już w nałóg , to w duszy z lubością i rozkoszą myślał , aby projekt ten jak najprędzej mógł się urzeczywistnić . Rozchodziło się teraz o zebranie potrzebnych na budowę funduszów . Burmistrz zaradził temu w sposób praktykowany w Galicji nie tylko przez większe miasta , ale i przez pojedyncze osoby , tj . przez zaciągnięcie pożyczki . Znalazł się miejscowy bankier w osobie znanego nam już po trochu Szai Mendla — handlarza żelaza , który ofiarował się pożyczyć miastu 80 000 — na tyle bowiem w przybliżeniu obliczono koszta budowy , pod warunkiem , że miasto na umorzenie tego długu odstąpi mu prawo pobierania myta na lat dwanaście . Był to warunek dosyć ciężki , bo myto stanowiło znaczny dochód , z którego miasto opędzało większą część swoich wydatków ; pozbawienie się więc tych dochodów na tak długi przeciąg czasu groziło koniecznością zaciągania nowych długów na bieżące potrzeby . Rozumiał to aż nadto dobrze sam burmistrz i dawniej był by pierwszy wystąpił przeciw podobnej operacji finansowej , która miasto narażała na oczywiste bankructwo ; ale teraz żądza sławy , chęć urzeczywistnienia jak najprędzej swojego projektu tak go zaślepiała , że bez długich namysłów zgodził się na propozycję Mendla , tym bardziej , że nikt inny nie zgłaszał się z korzystniejszymi dla miasta warunkami , a banki , do których się udawał , pożyczki odmówiły . Zawarto więc kontrakt z Mendlem i co tchu sprowadzono architekta , któremu za warunek położono , aby , za sumę , jaką miasto rozporządzało , tj . 80 000 , postawił gmach , który by w głównych zarysach przypominał Sukiennice krakowskie i był niejako ich miniaturą . Następnie wzięto się z zapał em do rozwalania starych murów i kramów ku wielkiemu strapieniu handlarzy , co w nich mieli swoje siedziby , a którzy rozproszyli się teraz po różnych stronach miasteczka , szukając dla siebie przytułku to pod murem kościelnym , to koło studni , to po sieniach prywatnych domów . Na rynku zapanował ruch niebywały ; jedna część robotników rozrywała stare dachy , które z trzaskiem waliły się i upadały na bruk , rozbijała kilofami mury , od czego miasto było popielate , bo wiatr roznosił kurz na wszystkie strony , że nie tylko na oknach , gzymsach domów , dachach znać go było , ale nawet w ustach mieszkańców trzeszczał między zębami i pchał się w oczy , powodując zapalenie ; inni znowu zwozili materiały budowlane , jak : belki , kamienie , cegły , piasek . Posklecano naprędce szopy , w których kamieniarze stukali młotkami od rana do wieczora , nawet w nocy przy świetle , bo ich gnano do pośpiechu ; pokopano doły do gaszenia wapna ; cieśle tuż koło ratusza obrabiali belki . Wszystko to razem tworzyło taką wrzawę , taki hałas , że aż ogłuszało . Robotnicy , chcąc ze sobą rozmawiać , porozumieć się , wrzeszczeć musieli , a ponieważ każdy chciał , żeby go najlepiej słyszano , i wskutek tego wrzeszczał najgłośniej , więc jeden drugiego zagłuszał i stało się zamieszanie jak przy budowaniu wieży Babel . W ratuszu tymczasem , w pryncypalnej sali , wystawione były na widok publiczny plany przyszłej budowy , którym się radcy z respektem i zajęciem wielkim przypatrywali , upatrując szczególnie wizerunku owych tablic marmurowych , na których nazwiska ich miały być umieszczone . Jeden z nich nawet troskliwość o swoją nieśmiertelność tak daleko posunął , że chciał owe tablice oprawić za szkło , aby je uchronić od wpływu powietrza i zniszczenia . Pan prezydent znowu lustrował plany dla przekonania się , czy budowniczy nie przeoczył którego z wymagań jego ; żądał on bowiem , aby gmach miał sklepione podcienia tak jak Sukiennice , salę dużą albo i dwie , w których by bale dawać można , attykę zakończoną w różne esy i floresy , które by dach w zupełności zasłaniały i odpowiednią ilość sklepów , które by dochód pewien przynosić mogły , a najgłówniejszy warunek był , aby się to wszystko wspaniale i ozdobnie prezentowało na zewnątrz . Warunkowi temu stało się zadość , bo gmach na papierze wyglądał jak cacko , jak malowanie i prezydent , zadowolony w zupełności , przyznał wobec radców , że budowniczy jest mistrzem w całym tego słowa znaczeniu . Rzeczywiście był on mistrzem w rysowaniu , bo to była jego specjalność , która mu wyrobiła korzystną posadę w biurze dyrektora budownictwa , ale o prowadzeniu budowy , o praktycznym wykonaniu tego , co narysował , nie miał najmniejszego wyobrażenia , a Płóciennice w Pipidówce miały być pierwszą jego próbą w tym względzie . Toteż potykał się o coraz nowe trudności , popełniał błędy , z których nawet podmajstrowie mularscy i ciesielscy śmieli się pokątnie . Co kilka dni coś trzeba było zmieniać , poprawiać , nieraz całe ściany zwalić musiano , aby wprzód urządzić potrzebne podmurowania , o których z początku zapomniano , nieraz ściany same się waliły wskutek złej konstrukcji i musiano je ankrami ściągać , drutować , restaurować i podnosić . Często już po zdjęciu rusztowania pokazało się , że tam jeszcze na górze zapomniano dać jakąś ornamentykę albo daszek ; trzeba więc było na nowo wybijać dziury w świeżym murze , zaciągać belki , stawiać rusztowania ; aby uzupełnić robotę . Takie poprawki powtarzały się dość często , przez co mury i sklepienia się osłabiały , że trzeba je było podpierać , stemplować i wzmacniać . Do tego jeszcze przyłączyła się wilgoć , wilgoć taka , że ściany formalnie wyglądały jakby zlane wodą i tak rozmiękły , że palcem można było wytłaczać w nich dziury i wklęsłości . Z początku tłumaczono sobie to tym , że wapno jeszcze nie wyschło ; gdy jednak minęło parę miesięcy , a mury zawsze jeszcze były wilgotne , zaczęło to wszystkich dziwić , tym bardziej że w czasie upałowych dni mury nieco obsychały , a po każdym deszczu na nowo ciemniały od wilgoci . Prezydent , który całe prawie dnie spędzał przy budowie , łaził po równiach pochyłych , zaopatrzonych w łaty , jak gimnastyk jaki , spinał się po rusztowaniach , wpadł na myśl , czy przypadkiem przez dach gdzie woda deszczowa nie przecieka , i postanowił osobiście się przekonać o tym . Że zaś schody na strych były jeszcze nie gotowe , więc kazał z zewnątrz do murów attyki przystawić drabinę i dla dobra miasta wspinał się po niej na górę . Dostawszy się tam i zajrzawszy za mur zakrywający dach , zrobił taki gwatłowny ruch przestrachu zdziwienia , że robotnicy , patrząc na niego w tej chwili , byli pewni , że zleci , że mu się słabo zrobiło . Jakże nie miał się dziwić , kiedy wychyliwszy głowę za mur , zamiast dachu , zobaczył na szczycie swojej nieśmiertelnej budowy ogromny , prostokątny staw , któremu tylko brakowało łódek , kilku amatorów ryb z wędkami na brzegu , aby złudzenie było kompletne . — Na miłość boską — zawołał zdesperowany na budowniczego — pan zapomniał eś zupełnie o rynnach . — Ach ! prawda ; ale to się jeszcze zrobi — odrzekł tenże z flegmą , która niecierpliwego burmistrza do wściekłości przyprowadziła . — Ależ to trzeba zaraz , bo mury na nic rozmiękną od wilgoci . — Prędzej nie można , aż rynny będą gotowe . Sprowadzono tedy blacharzy i kazano im na gwałt fabrykować rynny , a gdy te były już przymocowane , przewiercono dziury w murach otaczających dach i woda z górnego rezerwoaru z szumem i łoskotem powędrowała sobie na dół , odsłaniając dach , który wyglądał teraz , jak niegdyś ziemia po potopie wyglądać musiała . Niezadługo jednak między robotnikami zaczęły krążyć wieści , że piwnice pod gmachem pełne są wody . Chłopaki , podający cegły na rusztowania , zrobili pierwsi to odkrycie ; któryś z nich , rzucając z figlów kawałki cegły do piwnicy , usłyszał plusk jakby w studni . Po bliższym zbadaniu tego fenomenu pokazało się , że budowniczy przy zakładaniu rynien zapomniał o urządzeniu odpowiedniego ścieku , a że grunt koło budynku był miękki , nieubity jeszcze i niebrukowany , więc wszystka prawie woda z dachu wsiąkła w ziemię i przeniosła się do piwnic , gdzie utworzyła jeziorko , którego by się nawet kopalnie wielickie nie powstydziły . Prezydent , gdy to zobaczył , nie mógł już powstrzymać swego niezadowolenia i zwracając się do budowniczego , spytał go dość szorstko : — I cóż z pana za budowniczy ? Pan widać dopiero uczysz się budować naszym kosztem . Na to budowniczy , którego poprzednie pochwały i tytuł „ mistrz " , jakim go sam burmistrz zaszczycił wobec wszystkich , wbiły w niemałą ambicję , odparł mu również ostrym tonem , że przy budowie Sukiennic krakowskich zdarzały się gorsze niespodzianki , a nikomu nie przyszło na myśl robić z tego zarzutu budowniczemu ; przypisano to po prostu przyczynom elementarnym i rzecz skończona ; że tylko taka Pipidówka mogła się pokazać tak źle wychowaną , aby o podobne rzeczy czepiać się budowniczego , że przeto on , czując się obrażonym , usuwa się zupełnie od budowy , a pretensji swoich dochodzić będzie na drodze prawnej . Odpowiedzią tą zagwoździł kompletnie Pocięglewicza — nie dlatego , aby ten uląkł się procesu , bo na dwoje jeszcze babka wróżyła , komu by proces wypadł na niekorzyść ; tylko ta wzmianka o Krakowie tak mu klinem w głowę zajechała . Dla niego to , co Kraków zrobił , co Kraków powiedział , to było jak paragraf , więcej jeszcze — bo jak przykazanie . — Jeżeli więc — pomyślał sobie — Kraków tolerował takie przypadłości , to skądże mizerna Pipidówka ma prawo oburzać się na coś podobnego ? Bał się także przerwy i zwłoki w robocie , której ukończenia oczekiwał z gorączkową niecierpliwością , szczególnie od ponownej bytności swojej w Krakowie , gdzie znowu miał sposobność patrzeć na tryumfy i powodzenie burmistrza krakowskiego , i to już nie wobec jakiegoś tam Kraszewskiego , ale wobec najdostojniejszych osób . Pałał żądzą spróbowania czegoś podobnego w Pipidówce choćby na małą skalę , ale do tego trzeba było pierwej koniecznie skończyć te nieszczęśliwe Płóciennice , aby miasto zyskało odpowiednią ozdobę . Dla miłości więc Płóciennic schował obrazę w kieszeń , zaprosił nawet budowniczego na sute śniadanko dla załatwienia nieporozumień i zgody , aby tylko budowa szła dalej . Szła ona jednak bardzo wolno , z przerwami , bo ciągłe przeróbki i poprawki wyczerpały przed czasem fundusz tak dalece , że roboty były zaledwie do połowy doprowadzone , gdy z owych 80 000 , wziętych od Szai Mendla , nie było już ani grosza i trzeba było znowu przedłużać na dalsze sześć lat kontrakt dzierżawy , aby uzyskać od niego jeszcze 20 000 ; a gdy i to nie wystarczyło , zdecydowała się rada miasta sprzedać las , aby tylko zyskać fundusze do dalszej budowy . Wszystkich bowiem rajców , nie wyjmując Wystalskiego , opanował jakiś szał budowlany ; z gorączkową niecierpliwością przypatrywali się budowie tego gmachu , który miał unieśmiertelnić ich nazwiska , i dlatego nieoględnie , bez rachuby , szastali funduszami miasta , byle tylko to dzieło jak najprędzej doprowadzić do skutku . Zaledwie kilku , którzy trzeźwiej zapatrywali się na rzeczy i zgorszeni byli taką gospodarką , stanęło w opozycji i sprzeciwiało się marnowaniu grosza publicznego na jakieś parady , okazałości , ale ich zakrzyczano i nazwano warchołami . PANI PULCHERIA Dotąd obserwowali śmy pana burmistrza — przepraszam — prezydenta ( bo tak teraz tytułować się kazał ) ze strony jego publicznej działalności , nie wglądając w jego sprawy sercowe , głównie dlatego , że śmy się ich dopatrzeć nie mogli . Może tam gdzieś , kiedyś , za studenckich czasów , uganiał się za spódniczkami , czatował wieczorami na magazynierki i szwaczki wracające z roboty , aby je odprowadzić do domu ; wystawał pod oknami pięknych nieznajomych albo w teatrze z parteru zerkał oczkami na lożę aktorek , ale o tych jego studenckich miłostkach żadne pewniejsze nie doszły nas wieści , a od czasu pojawienia się jego na arenie Pipidówki z żadną podobną słabostką się nie zdradził . Ożenił się — to prawda ; małżeństwo to jednak zawarł więcej ze względów utylitarnych i serce jego w tym bardzo małą odgrywało rolę , o co go nawet tak bardzo winić nie można , zważywszy , że żona była o dwadzieścia lat starszą , z powierzchownością nie bardzo zachęcającą do zakochania . Spełniał względem niej obowiązki uczciwego i porządnego małżonka z całą sumiennością , to jest : prowadził ją co niedzielę na sumę do kościoła , obchodził uroczyście dzień jej imienin sutą kolacją , na którą spraszał wszystkich znajomych z miasta , nie żałował jej pieniędzy na garderobę i wydatki domowe , był dla niej grzecznym , uprzejmym , wyjąwszy wtedy , kiedy się mieszać chciała w jego publiczne sprawy ; ale też na tym kończyły się jego cnoty małżeńskie . Serce w nich nie miało prawie żadnego udziału ; żona zajmowała w jego życiu stanowisko drugorzędne , bo na pierwszym planie były interesa prywatne i publiczne , które go całkiem absorbowały i zabierały mu wszystek czas prawie . Nie mając dzieci , chciał w dziełach swoich przechować o sobie pamięć potomności , aby o nim kiedyś można było napisać , że zastał Pipidówkę drewnianą , a zostawił ją murowaną . Tej ambicji poświęcił się cały i zdawało się , że żadna inna namiętność , żadne inne pragnienie nie znajdzie przystępu do jego serca . Stało się jednak inaczej . Wszechwładny Kupido , który najmizerniejsze kreatury i największych potentatów świata lubi czynić swoimi niewolnikami , zastawił jednego razu i na niego swoje siatki , i to w miejscu , gdzie się tego najmniej spodziewał , bo w pociągu kolejowym , jadącym z Wiednia do Krakowa , w oddziale drugiej klasy . Pan prezydent wracał wtedy z Wiednia , dokąd jeździł dla wyrobienia miastu pożyczki , a także i za własnymi interesami . W oddziale , w którym się usadowił , jechało kilka osób , te jednak na różnych stacjach między Wiedniem a Przyrowem powysiadały , tak że za Boguminem , czyli Oderbergiem , jak chcą niektórzy , znalazł się sam na sam z jakąś damą , która , korzystając z opróżnionego miejsca , ułożyła się wygodnie wzdłuż ławki i zasnęła . Pocięglewicz z początku nie zwracał na nią uwagi , raz , że był zajęty własnymi myślami , a po wtóre , że zasłonięta lampa niewiele dawała światła . Gdy jednak dzień zaczął się robić i przedmioty coraz wyraźniej wydobywały się z cieniów nocy — postać śpiącej niewiasty tak wystąpiła wyraziście , że nie podobna jej było nie widzieć . Pan prezydent zobaczył najprzód to , co było najbliżej niego , to jest elegancki bucik , potem popielatą wełnianą suknię , na której spoczywała kształtna , wąska rączka w rękawiczce zapiętej na kilkanaście guzików — następnie okazały biust , falujący miarowo za każdym oddechem śpiącej , a w chwili opadania tych wspaniałych fal odsłaniała się na dalszym planie twarz o pięknych liniach , z otwartymi nieco ustami , za którymi szkliły się białe , równe , gęste ząbki . Czarne włosy , rozrzucone trochę bez ładu , stanowiły ramy tej twarzy , bladej trochę i zmęczonej czy to życiem , czy podróżą , co się uwydatniało w błękitnych obwódkach pod oczami . W drugiej ręce , którą podłożyła pod głowę , trzymała delikatną batystową chustkę i lakierowany pasek od czarnej skórzanej torbeczki , którą miała przewieszoną przez ramię , nad nią w zielonej siatce spoczywała walizka podróżna , na którą zarzuciła niedbale szkocki burnus i rembrantowski kapelusz z dużym strusim piórem . Pocięglewicz potrzebował pewnego czasu , zanim się rozpatrzył w tych wszystkich szczegółach ; robił to nieśmiało , ukradkiem , bo takie bliskie sąsiedztwo , i to do tego sam na sam z damą śpiącą , należącą , jak wnosił ze wszystkiego , do sfer wyższych , wywierało na niego dziwne wrażenie i wprawiało w zakłopotanie . Nigdy jeszcze nie znajdował się w podobnym przypadku i sytuacja wydawała mu się drażliwą nadzwyczaj i jak dla prezydenta miasta — niewłaściwą . Zdawało mu się , żeby go to niesłychanie skompromitować mogło , gdyby ktoś , wszedłszy do wagonu , zastał go sam na sam ze śpiącą damą . Dlatego postanowił sobie na najbliższej stacji przesiąść się do innego wagonu i nie chcąc nawet bez świadków uchybić swojej powadze , odwrócił się do okna . Prędko jednak znudził go widok słupów telegraficznych , przemykających się szybko koło okien wagonu , i świerkowego lasu , przez który właśnie przesuwał się pociąg , zakrywając drzewa gęstymi kłębami dymu — i zwrócił oczy znowu w stronę pięknej nieznajomej . Jako kupiec i znawca zaczął po szczególe przypatrywać się różnym częściom jej toalety i uznał , że wszystko było w najlepszym gatunku , z najpierwszych magazynów . Toż samo przyznać musiał , gdy od ubrania przeszedł następnie do ocenienia samej właścicielki tych strojów i tu znalazł wszystko w najlepszym gatunku . Wprawdzie na tym punkcie mniej miał już wprawne oko i jedyną miarą , według której mógł ocenić zewnętrzne zalety swej towarzyszki , była jego żona ; otóż przykładając tę miarę , przyznać musiał , że była ogromna różnica , że prawie nie można było robić żadnego porównania między tak ordynarną babą , jak jego żona , a tą , która w każdym calu zdradzała damę wyższego świata . Te porównawcze studia tak go zajęły , że minęli kilka stacji , a on ani pomyślał o przesiadaniu do innego wagonu — zapomniał nawet zupełnie , że miał ten zamiar . Kiedy dojeżdżali do Krzeszowic , dama na głos dzwonka kolejowego przebudziła się , podniosła głowę i oparta jedną ręką o poduszkę siedzenia , spytała zaspana jeszcze nieco : — Czy to już Kraków ? — Nie pani , jeszcze mamy dwie małe stacje do Krakowa — pośpieszył z odpowiedzią Pocięglewicz , usiłując przy tyrn głos swój zrobić , ile możności , najsłodszym i najgrzeczniejszym . Dama podziękowała mu za tę przysługę spojrzeniem , od którego mu się aż gorąco zrobiło ; ale bo co to były za oczy ! Kiedy je otworzyła , to twarz jej wydawała mu się sto razy piękniejszą , tyle wdzięku , uroku , życia dodały jej te oczy . Pocięglewicz nigdy jeszcze w życiu takich oczów nie widział . Zdawało mu się , jakby w nich tysiące płomyków się paliło , a każdy płomyk i rozpalał , i wabił , i nadskakiwał filuternie , i pociągał jak pokusa — i niby uciekał , ale tak jakby pozwalał się złapać — i podczas kiedy oczy te tak rozzuchwalały i ośmielały , twarz pięknej nieznajomej , jakby z kości słoniowej misternie rzeźbiona , miała jakąś pańską powagę , która trzymała w przyzwoitej odległości każdego śmiałka i nakazywała uszanowanie . Ten kontrast pomiędzy powagą twarzy , która szczególnie koncentrowała się na wąskich , ostro zakrojonych ustach , z tymi płomienistymi , zalotnymi oczami , stanowił właśnie ów nieopisany urok , który od pierwszej chwili tak chwycił Pocięglewicza , że był gotów na jedno skinienie nieznajomej dosiąść nieujeżdżonego rumaka — on , co nigdy na koniu nie siedział — skoczyć w ogień , w wodę , gdzieby rozkazała . Na szczęście nieznajoma była skromniejszą w swych żądaniach i poprosiła go tylko , gdy pociąg wstrzymał się na dworcu kolejowym w Krakowie na czas dłuższy , aby jej kazał przynieść do wagonu porcję kawy . Pocięglewicz pobiegł jak na skrzydłach spełnić to życzenie . Kto by z dawniejszych znajomych był go widział w tej chwili , nie poznał by go , tak odmłodniał pod wpływem pięknych oczów nieznajomej , zrobił się lekki , motylkowy prawie . Więcej jeszcze się ożywił , gdy minąwszy już Kraków , dama zapytała go , czy nie wie , na której stacji trzeba się przesiąść chcąc jechać do Pipidówki . — Jak to ? pani jedzie do Pipidówki ? — spytał Pocięglewicz uradowany , jakby go kto na sto koni wsadził . — Tak . Czy pan znasz to miasteczko ? — Jestem przecież jego prezydentem — odrzekł z dumą . — A ! więc to pan — rzekła , a oczy jej żywszym zamigotały blaskiem . — Jakże się cieszę z poznania . Słyszała m już tyle o panu . — Pani o mnie ? Wolne żarty . . . Cóż pani mogła słyszeć o mnie . — W tych kołach polskich w Wiedniu , w których żyję , dużo mówiono o pańskich zdolnościach , pańskiej energii , zasługach dla miasta . Porównywano pana z prezydentem miasta Krakowa . Pocięglewicz zarumienił się jak student , usłyszawszy taką pochwałę , która była szczytem marzeń jego . Niczym go więcej ucieszyć nie mogła , toteż gdyby to była nawet kobieta brzydka jak nieszczęście , z takimi słowami na ustach wydawała by mu się aniołem ; cóż dopiero , gdy pochwałę taką wygłosiły usta takie piękne , takie ponętne . Pocięglewicz był oczarowany , oszołomiony , podbity ; gdyby nie wstydził się ludzi , był by na klęczkach chodził koło niej , jak na odpuście w Leżajsku , całował ją po nogach i gdzieby tylko chciała , taką czuł dla niej adorację ; że jednak nie mógł w tym względzie zadość uczynić chęciom swoim , starał się przynajmniej nadskakującą grzecznością wyrazić jej swoje uczucia . Kiedy przyszło przesiadać się z pociągu kolei KarolaLudwika na ten , który miał ich oboje zawieźć do Pipidówki , nie dał żadnemu tratgarzowi dotknąć jej rzeczy uważając to za profanację : sam pozabierał wszystkie jej walizki , pudełka , torbeczki i obładowany tym jak osieł , spocony , zgrzany , biegał to po stołek dla niej , aby mogła wygodnie na wolnym powietrzu czekać na godzinę odjazdu , to po wodę z sokiem , to po ogień do papierosa , bo dama paliła , ale paliła z takim wdziękiem , że Pocięglewicz , który pierwszy raz widział palącą kobietę , przyznał w duszy , że nic nie może być piękniejszego nad to . W ciągu dalszej podróży dama , czy także uczuła pewną sympatię do osoby prezydenta Pipidówki , czy też miała wrodzoną skłonność do poufnych zwierzeń , dość że wyspowiadała mu się , że zwie się Pulcherią , że jest mężatką , ale od kilku lat żyje z mężem w separacji i ma nawet zamiar starać się o rozwód , że mieszka stale w Wiedniu , że jedzie do Pipidówki do swojej ciotki , hrabiny Hortensji , a wszystko to opowiadała z takim wdziękiem , naturalnością zaprawną dowcipem , w sposób tak zajmujący i ujmujący , że prezydent nie wiedział , jak i kiedy minął mu czas na patrzeniu i słuchaniu ; ze zdziwieniem , a zarazem z uczuciem smutku i niezadowolenia spostrzegł , że się już zbliżają do Pipidówki . Był by dał wiele za to , żeby mógł o kilka godzin przedłużyć tę jazdę i ośmielił się nawet głośno wypowiedzieć to uczucie . Pani Pulcheria również oświadczyła mu , że jej czas bardzo przyjemnie prze szedł w jego miłym towarzystwie , i podając mu wąziutką swoją rączkę na pożegnanie , powiedziała , że spodziewa się częściej go widzieć w Pipidówce u siebie . — Ja nie bywam u pani hrabiny — odrzekł z pewnym smutkiem w głosie — i w ogóle w tym towarzystwie , w którym pani hrabina przebywa nie jestem wcale mile widzianym . — Dlaczego ? — spytała ze zdziwieniem . — Może się czym naraził em . — A ! wątpię , żeby człowiek taki miły , jak pan , mógł narazić się komu . To chyba uprzedzenie . Nie lubicie się wzajemnie , bo się nie znacie , ale gdy pana pozna bliżej moja ciocia , jestem pewną , że będzie dla pana z równą , jak ja , życzliwością . Dlatego chcę i proszę o to koniecznie , aby ś nas pan odwiedził . Czy zgoda ? — rzekła wyciągając do niego rączkę , która jakoś przypadkiem w czasie rozmowy pozbyła się rękawiczki i ukazała się w swojej alabastrowej białości , od której cudownie odbijały błyszczące diamenty pierścionków . — Czy zgoda ? — spytała powtórnie , przeszywając go swoimi płomienistymi oczami . Pan prezydent ze skwapliwością ucałował podaną sobie rączkę i rzekł : — Stanie się według rozkazu pani . Więcej już nie miał czasu powiedzieć , bo pociąg zatrzymał się , konduktor zawołał : — Pipidówka , trzy minuty ! — i z trzaskiem otworzył drzwi raju , chciał em powiedzieć wagonu , w którym siedzieli , a głowa posługacza kolejowego wsunęła się i zapytała o pakunki . Pan prezydent , jakkolwiek niezgrabnie , ale z galanterią kawalerską , pomagał damie wysiąść i skwapliwie zbierał po obu ławkach rozrzucone jej drobiazgi podróżne , aby je podać posługaczowi , następnie wyszedł także za nią i miał chęć gorącą towarzyszenia jej aż do mieszkania , gdy jakaś olbrzymia masa ciała zasłoniła mu całkiem piękną towarzyszkę i rzuciła mu się w objęcia . Była to jego żona Petronela . Przyzwoitość nakazywała odwzajemnić serdeczne uściski czułej połowicy i coś powiedzieć na powitanie . Gdy się nareszcie oswobodził z tych nad wyraz niemiłych mu w tej chwili obowiązków małżeńskich i obejrzał się wokoło , pięknej nieznajomej już nie było na dworcu . Znikła — według słów ballady — jak lekki powiew wietrzyka , a on sam ( z żoną ) pozostał . Gdyby mógł był na skrzydłach tego wietrzyka przenieść się niewidzialny do mieszkania hrabiny Hortensji , był by usłyszał , jak piękna jego nieznajoma , rozbierając się , opowiadała ciotce ze śmiechem przygody swojej podróży , a ciotka , słuchając jej z miną , z jaką się słucha opowiadań o strachach i dzikich potworach , zapytywała co chwila : — I nie bała ś się ? — Czego ? Wszakże ciocia wie dobrze , że ja nie takich umiała m obłaskawiać . — Ależ to musi być okropne towarzystwo takiego człowieka . — No , nie taki on straszny , jak go malują . Ciocia go nie zna osobiście ? — Uchowaj Boże . Nigdy go na oczy nie widziała m . — To go ciocia teraz zobaczy , bo go zaprosiła m , aby nas odwiedził . — Pulcherio ! — zawołała ze zgorszeniem pani Hortensja — daj pokój takim niesmacznym żartom . — Ależ to nie żart , cioteczko . — Jak to ? On by śmiał ? — Skoro go zaprosiła m . — Ale ja na to nigdy nie pozwolę , aby taki potwór , taki bezbożnik , przestąpił próg mego domu . — Będziemy go nawracać na naszą wiarę . Rodzaj misji apostolskiej . — Nigdy , nigdy . Co by na to książę powiedział . — Właśnie z jego polecenia to robię . — Z polecenia księcia Artura ? — Tak . Zaraz cię przekonam , cioteczko . Nacisnęła paluszkiem zameczek swojej podróżnej torebki , wyjęła z niego list z monogramem i mitrą książęcą i podając go ciotce rzekła : — Masz , czytaj . — Adresowany do plenipotenta — rzekła pani Hortensja patrząc na list . — Ale nie zapieczętowany , nie ma sekretu , przynajmniej dla nas . Możesz czytać cioteczko bez skrupułu . Pani Hortensja wyjęła list z koperty i czytała , co następuje : „ . . . Starać się o pozyskanie dla nas jak najwięcej zwolenników w okolicy i w mieście ; szczególnie należy urobić sobie burmistrza , który tam podobno ma potężne stronnictwo za sobą . Nie żałować kosztów i uprzejmości . Być może , że mi to będzie bardzo potrzebne w niedalekiej przyszłości " . — A co , cioteczko ? — spytała Pulcheria ciotki , która pod wrażeniem przeczytanego listu stała jeszcze odurzona i zamyślona . — Rozumiesz teraz , dlaczego była m tak grzeczną dla waszego burmistrza ? Występowała m w roli agenta dyplomatycznego i książę liczył na to , że się nie zawiedzie powierzając mi tę rolę . No , czy teraz przyjmiesz u siebie burmistrza ? — Skoro książę sobie tego życzy — ha ! — i z pokornym poddaniem schyliła głowę . METAMORFOZY „ . Burmistrz był u hrabiny Hortensji ! " Ta wieść rozeszła się szybko po mieście i wprawiła wszystkich w niemałe zdziwienie . Nie tyle się dziwowano , że burmistrz był tam z wizytą , jak że go tam przyjęto , bo dom hrabiny Hortensji uważany był jako twierdza konserwatyzmu i pobożności , niedostępna dla zwyczajnych śmiertelników mieszczańskiego pochodzenia , a tym więcej dla takich libertynów , za jakiego miano burmistrza . Bo jakkolwiek pipidówkowska hrabina po kilkakroć dziennie obiecywała w pacierzach Panu Bogu kochać bliźnich jak siebie samą , mimo to nie wpuszczała ona do swego salonu żadnego takiego bliźniego ani żadnej takiej bliźniej , którzy by nie mogli wylegitymować się jakim herbem lub tytuł em . Że zaś Wystalska tam bywała , to jedynie w charakterze powiernicy albo raczej w roli zaufanej służącej , którą się hrabina posługiwała w sprawach tyczących się swoich ulubieńców piesków , słuchając przy tym łaskawym uchem rozmaitych piątek i bajeczek , których jej ta wraz ze szczególniejszymi okazami osobliwszych piesków dostarczała . Że te bajeczki i plotki miały przede wszystkim na celu osobę burmistrza , do którego Wystalska wraz z mężem czuła wstręt niesłychany , o tym , sądzę , nawet wspominać nie potrzeba . Toteż zdziwienie było tym większe , że hrabina mimo takiego osmarowywania ustawicznego burmistrza przez Wystalską , przez co zrobiła go czarniejszym od samego diabła , przyjęła go u siebie , a nawet przyjmowała go potem dość często , że stał się u niej prawie codziennym gościem . Co więcej — dowiedziano się , że bywał także w klubie arystokratycznym , że przyjęto go tam na stałego członka , a nawet na uroczyste przyjęcie urządzono pono obiad czy kolację , na której pito jego zdrowie . To wszystko nie mogło się pomieścić w głowach mieszkańców Pipidówki . Skąd ich burmistrz , dotąd zacięty nieprzyjaciel arystokracji , przyjść mógł nagle do takich względów ! Jedni mówili , a szczególnie Wystalski , który od czasu , jak burmistrz zdobywał sobie uznanie w dzielnicy arystokratycznej , stawał się coraz więcej demokratą — że Pocięglewicz liże się panom , stał się ich służką , aby wkręcić się w ich łaski ; inni jednak , mający lepsze o nim wyobrażenie , utrzymywali , że Pocięglewicza na to nie złapią , że jeżeli on wszedł w tamte sfery , to nie bez racji , że ma w tym swoje plany i wyrachowanie . Sam Pocięglewicz utwierdzał ich w tym mniemaniu i nieraz , jakkolwiek niezbyt wyraźnie , ogródkami dawał im do poznania , że przez tych ludzi i przez wpływy , jakie mają , da się niejedną dobrą rzecz zrobić dla miasta . Obiecywał im kredyt w bankach wiedeńskich , różne ulgi w podatkach , stypendia dla synów kształcących się w szkołach i tymi obietnicami jednał ich sobie . Stronnicy jego z dumą powiadali : „ He , he , nasz burmistrz ma głowę nie od parady — i co zechce , to zrobi " . Tak mówili mężczyźni , dla kobiet jednak wyjaśnienie to nie wystarczało ; szukały więc innych powodów tej nagłej zmiany w usposobieniu burmistrza — i jak zaczęły szukać , szperać , dochodzić , tak dowiedziały się za pomocą Wystalskiej , która w domu hrabiny odgrywała teraz rolę agenta policyjnego , że zmiana ta datuje się od czasu przybycia kuzynki hrabiny , osoby bardzo ładnej , ale i bardzo swobodnego obejścia , która z burmistrzem jest , mimo tak krótkiej znajomości , na bardzo poufałej stopie , że burmistrz przepędza z nią nieraz całe wieczory , że jest dla niej nadzwyczaj grzeczny , nadskakujący , że służy jej , jak się wyraziła , jak pies na dwóch łapkach . Wiadomości tych nie omieszkały udzielić osobie najwięcej w tej sprawie zainteresowanej , to jest małżonce szanownego burmistrza . Babina zbeczała się , jakby jej kto cebulą potarł oczy , bo nigdy jej na myśl nawet nie przyszło posądzać o niewierność małżeńską swojego Mikołajka . Nie był on , co prawda , nigdy bardzo czuły dla niej ; ale że i poprzedni małżonek był dla niej pod tym względem nie lepszy , więc nie miała o to żalu ani urazy do niego , zwłaszcza że zachowywał względem niej wszystkie formy przyzwoitego małżonka ; dopiero po ostatnim jego powrocie z podróży zauważyła , że stał się jakiś gwałtowny , niecierpliwy , opryskliwy , że o byle co się gniewał i rzucał , że niezadowolony był z obiadów , że w bieliźnie nie można mu było dogodzić ; parę razy ze złością rzucał jej pod nogi koszule , bo mu się wydawały nie dość białe , nie dość krochmalne i źle uprasowane , a co najgorsza , nigdy teraz wieczorami nie siedział w domu , jak dawniej , i wracał zawsze późno w nocy . Nie mogła sobie tej nagłej zmiany wytłumaczyć — dopiero usłużne kumoszki otworzyły jej oczy . Przychodziło z tego powodu między małżonkami teraz do scen domowych , wzajemnych zarzutów i wyrzutów , które zwykle kończyły się tym , że burmistrz , zwymyślawszy żonę od ostatnich , trzasnął drzwiami i wychodził z domu na długo , żona zaś wychodziła na użalanie się i pocieszenie do przyjaciółek swoich . Czasem spraszała je do siebie to na kawę , to na ponczyk , mówiąc : „ tyle teraz mojego " — a pogawędka przy takich libacjach toczyła się na temat niestałości mężczyzn , niewierności małżonków . W braku przyjaciółek sama dla pocieszenia zaglądała do kieliszka i szukała pociechy w trunkach różnego rodzaju , do czego powoli tak się wciągnęła , że rzadko można ją było widzieć trzeźwą . Pożycie małżeńskie stawało się z każdym dniem gorsze , nieznośniejsze ; on bywał prawie gościem w domu , tyle zaglądał tam , aby się przespać , przebrać i co tchu wynosił się , nie mogąc znieść widoku żony , która wzdychała po kątach , ocierała zaczerwienione od płaczu oczy i patrzyła na niego z wyrzutem . Uciekał więc od niej albo do hrabiny Hortensji , szukać rozweselenia przy boku pięknej rozwódki , albo przesiadywał w klubie , grając w karty . Chodziły po mieście wieści , że przegrywał tam grube sumy , po nim jednak widać tego nie było , chodził bowiem wesoły , zadowolony , może dlatego , żeby pokazać się przed panami , że przegrana nie stanowiła dla niego wielkiej różnicy , a może też cieszyło go to ustawiczne przegrywanie w karty , bo dowodziło , że był szczęśliwy w miłości . Nie krył on się wcale ze swoim uczuciem dla pięknej rozwódki , raz , że to pochlebiało jego dumie romansować z damą wysokiego rodu , a po wtóre , że na serio zapalił się do niej wielkim afektem . Miłość ta objawiła się z taką siłą i gwałtownością , jakby chciała wynagrodzić sobie wszystkie lata stracone , w których , zaniedbana , zapomniana , spoczywała bezczynnie na dnie jego serca . Była to miłość — powiedział by m — skondensowana , o sile , nie wiem już ilu atmosfer , toteż pchała go z szaloną szybkością do popełniania tysiącznych niedorzeczności . Kazał na przykład muzyce miejskiej wygrywać serenady pod jej oknami , założył skwer przed domem hrabiny Hortensji , aby zielonością akacji , róż i wszelakich kwiatów rozweselić oczy swojej najdroższej , wyasfaltował jej chodnik do kościoła , a w dzień jej imienin urządził w klubie wspaniały bankiet , na którym — jak mówiono — wypito tyle szampana , że jak Pipidówka Pipidówką , nigdy o czymś podobnym nie słyszano . Poczmistrz miejscowy wygadał się raz w kasynie , że burmistrz sprowadza z Wiednia dla tej pani różne kosztowności , i to na grube sumy . Oprócz tego robił inne szaleństwa , które go na ogromne koszta narażały . Sama na przykład studnia kamienna z posągiem na wierzchu św . Pulcherii , którą postawił na rynku własnym kosztem , bo rada miejska przyjąć jej na swój koszt nie chciała , kosztowała go przeszło 2 000 złr . Sprawił także za własne pieniądze wspaniałą , jedwabną chorągiew dla straży ogniowej , aby miał sposobność zaprosić do niej na matkę chrzestną panią Pulcherię i uwiecznić tym jej nazwisko w dziejach miasta . Kiedy dama ta , która się teraz wszechwładną stała w Pipidówce przez wpływ , jaki wywierała na burmistrza , urządziła w salach ratuszowych loterię fantową na budowę nowego kościoła , Pocięglewicz nie tylko dostarczył jej znaczną ilość nadzwyczaj cennych fantów , ale w braku gości na sali sam zakupił większą połowę biletów . I tak przy każdej sposobności wyrzucał pieniądze z prawdziwie pańską fantazją dla pokazania się w jej oczach i zaskarbienia sobie jej względów . Do tego dodać trzeba , że życie towarzyskie w klubie , miłość dla pani Pulcherii i budowa Płóciennic tak mu zajmowały wszystek czas , że zaniedbał przez to nie tylko inne sprawy miejskie , ale i własne interesa . Tymi ostatnimi nie zajmował się prawie całkiem , uważając sobie za ubliżenie , aby człowiek z takim stanowiskiem , z takimi znajomościami , mierzył i ważył towary w sklepie lub usługiwał gościom w restauracji . Zdał te sprawy na swoich pomocników i zastępców i wskutek tego dochody jego zmniejszały się z każdym miesiącem . Doszło w końcu do tego , że widząc , iż interesa te się nie opłacają , zaczął się ich pozbywać powoli . Łaźnię i sklep odstąpił Szai Mendlowi , z którym od czasu , gdy wydatki jego zwiększyły się tak bardzo , zawiązał bliższe stosunki . Utrzymywali niektórzy , że się u niego tak zadłużył , iż był zmuszony odstąpić mu tych interesów dla pokrycia długu . Hotel zaś wraz z restauracją nabył od niego jakiś Niemiec , który utrzymywał bufet na dworcu kolei . Pozbywał się tych nieruchomości , aby oswobodzić się od obowiązków , które , jak sądził , ubliżały tylko powadze jego urzędu , i przyjść do posiadania gotówki na zbytkowne wydatki . O ile dawniej był oszczędny , o tyle teraz stał się rozrzutny i marnotrawny , sypał pieniędzmi bez rachuby , gdzie szło o pokazanie się , rozgłos publiczny . Nazwisko jego figurowało na wszystkich listach składek w pismach publicznych . Nie tylko miłość i próżność skłaniała go do tego ; miał także w tym pewne wyrachowanie , liczył bowiem na to , że w ten sposób utoruje sobie drogę do wyższych zaszczytów . Godność burmistrza Pipidówki nie zaspokajała już jego ambitnych pragnień , marzył on o wyższych zaszczytach , o działalności na szerszej arenie ; Wiedeń stał się teraz celem jego dążności , a ambitne te pragnienia rozbudziła w nim pani Pulcheria i członkowie klubu arystokratycznego , którzy wciąż wmawiali w niego , że szkoda , aby człowiek z takimi zdolnościami zagrzebał się w takiej mieścinie , jak Pipidówka , że tylko stolica była by godnym polem działania dla niego , i obiecywali mu różne korzystne posady na podstawie swoich wpływów i stosunków . Szło tylko o to , aby się tam raz dostać , a najlepszą drogą do tego wydawało mu się starać się o mandat poselski do Rady Państwa . Do urzeczywistnienia tego zamiaru zastosował całe postępowanie swoje i zjednywał sobie jak najwięcej stronników i przyjaciół . To jedynie skłaniało go do podtrzymywania dobrych stosunków z mieszczaństwem , które w duszy lekceważył sobie , odkąd wszedł w sfery arystokratyczne dzielnicy Saint - Germain . Uważał się on już teraz bowiem za coś lepszego od swoich współobywateli , w klubie wyrażał się o nich z drwinami lub pogardą , nie nazywając ich inaczej , tylko albo łyki miejskie , albo mieszczuchy , a czasem nawet , gdy nie chcieli iść ślepo za jego wolą lub kaprysem , tytułował ich w rozdrażnieniu : „ to bydło " . Gdybyż był mógł , zerwał by z nimi wszelkie stosunki , aby raz na zawsze wydobyć się z tych stosunków małomieszczańskich , w których było mu teraz obco , nieswojsko , nieprzyjemnie . Tak jednoroczny pobyt między panami , a raczej między lichą imitacją wielkiego świata , zmienił do niepoznania naszego Mikołajka . Wstydził się swego mieszczańskiego pochodzenia , nie przyznawał się do niego nigdy i skomponował sobie w tym celu jakąś historię o swoich przodkach , którzy przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności i zbyteczną ofiarność dla kraju zubożeli , osiedli na miejskim bruku i zeszli w ten sposób między mieszczaństwo . Arystokracja Pipidówki przyjęła tę wiadomość ze wszelkimi pozorami dobrej wiary , któryś z nich nawet , zajmujący się specjalnie heraldyką , potakując mu , dodał , że zdaje mu się , iż gdzieś czytał o jakimś Pocięglewiczu , który brał udział w wyprawach Chrobrego i odznaczał się rycerskim animuszem . Mówił zaś to z taką powagą , że sam Pocięglewicz uwierzył w prawdziwość historii przez siebie zmyślonej i podniósłszy w ten sposób swoją rodzinę do stanu szlacheckiego , zamyślał o dodaniu na nagrobku swoich rodziców jakiego przyzwoitego herbu i wyrycia go zarazem na swoim złotym sygnecie . Wraz z uszlachceniem przybyło mu fantazji szlacheckiej i buty pańskiej , i pewności siebie . Identyfikował się tak dalece z arystokracją , że mówiąc : „ my " , nie przypuszczał wcale , aby ktoś mógł myśleć pod tym wyrażeniem co innego , jak „ my , panowie " . Kiedy jednego razu debatowano nad przyjęciem jakiegoś obywatela ziemskiego , który pochodził z mieszczaństwa , Pocięglewicz najenergiczniej wystąpił przeciw temu , motywując swoją opozycję tymi słowami , że jak raz otworzymy swoje salony mieszczuchom , to się potem od nich opędzić nie będziemy mogli i klub nasz straci swój charakter . Jak Żyd chrzczony przesadza w pobożności i praktykach religijnych najgorliwszych katolików , tak on wkrótce zakasował wszystkich na przedmieściu Saint - Germain Pipidówki w surowym przestrzeganiu czystości zasad arystokratycznych i wszystkich przepisów etykiety , i dobrego tonu . Jadał tylko wybredne potrawy , i to jeszcze z .pewnymi grymasami , w których mu było trudno dogodzić ; pijał tylko szampana , utrzymując , że nie rozumie porządnego obiadu lub porządnej kolacji bez tego napoju ; palił najdroższe cygara . — słowem , zrobił się z niego taki smakosz , taki znawca wszelkich delikatesów , że nikt nie był by przypuścił , że ten człowiek uchował się na barszczu , ziemniakach i kapuście . Tak mu wydelikaciła podniebienie jednoroczna praktyka , odbywana przy śniadankach i obiadach w klubie , wyprawianych przeważnie jego kosztem . Również hojnym był dla służby , rzucał jej pieniądze bez rachuby za każdą usługę ; ale niech Bóg broni , żeby który był zapomniał zatytułować go jaśnie wielmożnym panem albo podać cygaro lub przekąskę na talerzu , nie na srebrnej tacy . Zwymyślał wtedy od ostatnich , z błotem zmieszał . Potomek zdunów , nabrał nieprzezwyciężonego wstrętu do glinianych naczyń , zachciało mu się jadać na srebrze , jakby z bankierskiej pochodził rodziny . Członkowie klubu podśmiechiwali się na boku z tych pańskich zachcianek parweniusza ; ale w oczy chwalili go za to i nazywali gentelmanem w każdym calu , raz dlatego , że książę sobie tego życzył , aby go niczym nie zrażali , a więcej jeszcze dlatego , że im się nieźle działo ; grywał bowiem grubo , przegrywał najczęściej , płacił nie słowem honoru , ale czymś lepszym od honoru , bo gotówką , upajał ich szampanem , wyprawiał śniadanka , obiady . Dla zbankrutowanych panków była to gratka , której lekceważyć nie mogli . Z takimi przewróconymi pojęciami , rozumie się , że nie mógł on się czuć swobodnym w rodzinnym mieście , gdzie go krępowały dawne stosunki i znajomości , gdzie z każdego niemal kąta wysuwały się wspomnienia przeszłości i wyszczerzały się drwiąco z jego pańskości i fumy ; toteż pragnął jak najrychlej wyrwać się stąd , do czego wybór na posła dawał mu najlepszą sposobność ; mógł bowiem wtedy , najprzód czasowo , a potem na zawsze osiąść w Wiedniu i usunąć się w ten sposób nie tylko od dawnych znajomości , ale co najważniejsza , pozbyć się swojej połowicy , która była czarną plamą na błękicie jego marzeń i ambitnych planów ; była ona niejako wcieleniem tej przeszłości , od której rad by był uciec jak najprędzej ; widok tej wołowatej , gnuśnej , prostej kobiety prześladował go wśród wykwintnej uczty życia jak . . . chciał by m powiedzieć , jak duch Banka , gdyby nie to , że opasła Petronela wcale na ducha nie wyglądała , nie miała nawet nic duchowego w sobie i miała się tak do pani jego myśli teraźniejszych jak jego cała przeszłość do obecnej chwili . Pocięglewicz patrzeć na nią nie mógł formalnie , niedobrze mu się już robiło , gdy wchodził do mieszkania , w którym ona przebywała , gdy mu przyszło spędzić z nią razem parę godzin . Przychodziły mu wtedy takie myśli do głowy , że każda z nich kwalifikowała go do kryminału albo na szubienicę , a przychodziły mu one dlatego , że nie widział sposobu uwolnienia się od tej kobiety . Wypędzić ją z domu — będzie robić awantury ; separować się z nią w dobry sposób nie podobna , bo nie chciała ani słyszeć o tym . Jedynym punktem wyjścia z tego fatalnego położenia było poselstwo . Pod pozorem pełnienia obowiązków posła będzie mógł odsunąć się od niej bez skandalu , bez scen gwałtownych — wyjechać do Wiednia niby na czas trwania Rady Państwa , a potem pod różnymi pozorami przedłużać swój pobyt do nieskończoności — i łudzić ją obietnicą powrotu . Najważniejszym jednak powodem tych gorączkowych pragnień jego przesiedlenia się do Wiednia — była Pulcheria . Wiedział , że ona tylko czasowo bawi u ciotki , że przyjdzie czas , w którym będzie musiała wrócić do miejsca swego stałego pobytu , mówiła mu nawet nieraz , że już dawno powinna by wrócić , gdyby ją tutaj nie zatrzymywało coś . . . Nie mówiła mu co , ale domyślił się , że tu o nim była mowa , że nie miała siły zerwać tej sympatycznej nici , która związała ich serca , i dlatego zwlekała z wyjazdem . Choćby więc dla niczego innego , to tylko dlatego , aby być blisko niej , pragnął jak najprędzej przenieść się do Wiednia . Pragnienie to górowało nawet ponad jego ambicją , choć tej miał sporą dozę , a skoro te dwie tak silne namiętności mógł równocześnie zaspokoić , to dziwić się nie można , że dokładał wszelkich starań dla zdobycia sobie mandatu poselskiego , który nie tylko miał go oswobodzić z niewoli małżeńskiej i mieszczańskich znajomości , ale zarazem wprowadzić do krainy szczęśliwości , zaszczytów i miłości . Nie było ofiary , której by nie poniósł dla urzeczywistnienia tych swoich pragnień . Dla nich powściągnął swoje despotyczne zachcianki , by się nie narazić komu , ściskał przyjaźnie ręce tych , których nie cierpiał , nie wyjmując Wystalskiego , kłaniał się grzeczniej jeszcze od Pomadkiewicza , ad captandam sobie benevolentiam wyborców , spraszał do siebie na święta , urządzał szumne przyjęcia , poił , karmił , sypał obficie grzeczne słowa i frazesy chwytające za serce ; robił to z ogromnym przymusem , zadając straszny gwałt swojej naturze , jak ten koń cyrkowy , któremu każą tańczyć podług taktu , przyklękać , stąpać powoli , podczas gdy on miał by ochotę potargać wędzidło , wierzgnąć i polecieć gdzieś daleko w rozpędzonym galopie ; dlatego sapie , parska , poci się i z męką niesłychaną nagina się do konieczności . Tak i on sapał , burzył się wewnątrz i męczył , gdy mu przyszło być grzecznym dla tych , których albo nie cierpiał , albo lekceważył . Nieraz bywało , że nie mógł zapanować nad sobą i wybuchał nagle , gwałtownie , zrywając ciążące mu więzy przymusu — i to w chwili , w której się najmniej tego spodziewano . Zdarzało się na ten przykład , że chcąc być niesłychanie grzecznym , uprzejmym dla swoich gości , w przystępie zbytniej gościnności brał sam półmisek z rąk służącej i obnosił , zapraszał i zachęcał do jedzenia ; ale gdy trafił na gościa , który przez ceremonię zwlekał z nałożeniem sobie potrawy , rzucał zniecierpliwiony półmisek na stół i odzywał się opryskliwie : — A bierzcież u stu diabłów i nie dajcie się prosić . Znoszono jednak pobłażliwie tę jego opryskliwość i gwałtowność , przypisując ją dziwacznemu i gorączkowemu usposobieniu , a byli nawet tacy , którym się to podobało i mówili o nim : — Impetyk , ale dzielny chłop , tacy pasjonaci mają najlepsze serca . Nawet zadawania się z panami nie mieli mu za złe , owszem , schlebiało to ich dumie , gdy widzieli , jak ich . burmistrz za pan brat przejeżdżał się lub przechodził z panami pod rękę , czuli się niejako uczczeni tym sposobem w jego osobie . Może by byli surowsi w sądach swoich , gdyby burmistrz mniej był hojnym i rozdawnym . Sprawdziło się tu przysłowie , że czapką i papką ludzi zniewolić sobie można , a burmistrz traktamentu nie żałował . Najwięcej jednak zjednał ich sobie wspaniałą budową Płóciennic ; w miarę , im bardziej mury tego gmachu wychodziły z powijaków rusztowań i odsłaniały swoje ozdoby , rosły dumą serca patrzących , a równocześnie i wdzięczność dla burmistrza , bo to był jego pomysł . Gmach już był prawie na ukończeniu , a w pracowni kamieniarskiej ryto już na marmurowych tablicach nazwiska rajców . Chodzili oni procesją odczytywać tam siebie z pozłacanych liter i dopytywali się , kiedy tablice te zostaną umieszczone na frontowej ścianie budynku . Miało się to stać najdalej za miesiąc . Nie obeszło się jednak bez zwłoki i najrozmaitszych niespodzianek , z których najważniejsza była ta , że gdy już odjęto rusztowania , łaty i drabinki , służące robotnikom do schodzenia , i kiedy rajcy z burmistrzem na czele chcieli wejść na górę dla obejrzenia sal , pokazało się , że nie było po czym wchodzić , bo budowniczy zapomniał zupełnie o schodach , nie pomyślał nawet o klatce schodowej — i trzeba by chyba dawać je zewnątrz gmachu , przez co wystąpiły by o kilkanaście łokci na środek rynku . To było niemożliwym ze względów estetycznych i praktycznych , bo schody nie przykryte były by nonsensem , a przykryte znowu w całej , długości wyglądały , jak przylepiona , ogromna buda . Wprawdzie budowniczy utrzymywał , że przy krakowskim teatrze istnieją także takie z zewnątrz przylepione i budą kryte schody , ale burmistrz mimo całego respektu dla Krakowa , nie chciał się zgodzić na takie oszpecenie budowy , co miała stanowić pomnik jego chwały . Zaczęto tedy radzić , debatować , co robić , i zgodzono się wreszcie na to , że nie pozostaje nic innego , jak połączyć Płóciennice z ratuszem za pomocą galeryjki i tamtędy urządzić wejście na sale . Projekt ten nawet dosyć spodobał się burmistrzowi , bo przez to zwiększyła się okazałość ratusza . Następnie jednemu z radców , który był kaflarzem z powołania , wpadło w oczy , że cały gmach nie miał ani jednego pieca , ani jednego komina . Było to bardzo naturalne , bo budowniczy przekopiował cały plan z jakiejś włoskiej budowy , która przypominała nieco krakowskie Sukiennice , a że Włosi obywają się bez pieców i kominów i na planie śladu ich nie było , więc też i budowniczy przeoczył tę drobnostkę . Bez tej jednak drobnostki gmach był niemożliwym w zimie do mieszkania . Cóż tedy robi pomysłowy budowniczy ? Oto umieszcza w pojedynczych sklepikach małe piecyki , rodzaj samowarów , od których rury wychodziły na zewnątrz w kształcie jakichś fantastycznych smoków , co dopóki było nowe i nie zadymione , prezentowało się wcale nieźle . Nareszcie po takich i tym podobnych niespodziankach i przeszkodach gmach ostatecznie został ukończony i uroczyste otwarcie jego naznaczono na dzień 10 września ; w tym dniu bowiem wypadały imieniny burmistrza , który je wprawdzie dawniej obchodził na Mikołaja biskupa , patrona dzieci , ale ponieważ patron ów nie wypatronował mu w niebie żadnego potomstwa , urażony pan burmistrz przeniósł je teraz na jakiegoś innego Mikołaja z Tolozy , głównie dlatego , że ujrzał go w kalendarzu wspólnie z Pulcherią panną . Ucieszyło go to niepomiernie , że w kalendarzu dwa te imiona stoją złączone nierozerwalnym węzł em ; było to niejako symboliczne przedstawienie jego stosunku z panią Pulcherią i dlatego postanowił w tym dniu obchodzić swoje imieniny i uroczyste otwarcie Płóciennic , aby tym sposobem uczcić zarazem panią swego serca . Porozsyłano o tym fakcie wiadomość do różnych gazet , następnie zaproszenia nie tylko do okolicznej szlachty , ale i do różnych miast i korporacji , a choć przybyła zaledwie dwudziesta część zaproszonych przez ciekawość zobaczenia tego dziwu , na który się Pipidówka zdobyła , to jednak , jak na Pipidówkę , zjazd był wcale pokaźny , a bal w ratuszu i salach Płóciennic , zaszczycony bytnością całej prawie miejscowej arystokracji , wypadł nadzwyczaj świetnie . Burmistrz był uszczęśliwiony , bo w zjeździe tym odgrywał on pierwszorzędną rolę , jako gospodarz , przedstawiciel miasta . Był na ustach wszystkich , słyszał zewsząd pochwały swojej zabiegliwości , energii , dbałości podniesienie miasta ; do niego odnosiła się większa część toastów , z hrabiną Hortensją prowadził poloneza . Nie dość na tym , bo na drugi dzień po balu stronnicy jego , chcąc mu okazać swoją życzliwość , wdzięczność i uwielbienie , urządzili mu korowód z pochodniami i muzyką . Pochód ten zjawił się pod jego mieszkaniem właśnie w czasie , gdy między nim a żoną odbywała się gwałtowna kłótnia z okazji wczorajszego balu . Szanowny prezydent bowiem nie uważał za stosowne zaprezentować swojej magnifiki z obawy , aby obecność jej nie umniejszyła mu splendoru . — Obejdzie się tam bez ciebie — rzekł . I kobiecina , przyzwyczajona słuchać męża w milczeniu , poddała się jego woli . Ale na drugi dzień kumoszki , które także nie otrzymały zaproszenia , zaczęły buntować ją , że nie powinna darować tego mężowi , iż ją tak spostponował przed ludźmi . — A to dopiero ładnie — mówiły one — żeby się mąż wstydził żony , a przez kogóż on to wyszedł tak wysoko , jeżeli nie przez ciebie . Dobrze mu teraz nadymać się i pana udawać , jak się dorobił twoimi pieniędzmi ; ale ciekawość , co by z niego było , żeby nie ty . Jeżeli on burmistrz , toś ty burmistrzowa i taki się tobie honor należy , jak i jemu , i na balu nikt inny , tylko burmistrzowa powinna iść w pierwszą parę . Jak jej zaczęły w ten sposób dogadywać , tak kobiecina wzięła sobie okrutnie do serca tę obrazę swojej godności małżeńskiej i najprzód na desperę wychyliła z kumoszkami po kilka kieliszków likieru , potem poprawiła to kilkoma szklankami ponczyku dla nabrania większego rezonu i gdy burmistrz , upojony owacjami , pochwałami , którymi go darzono od wczoraj , wrócił wieczorem do domu dla chwilowego odpoczynku , podchmielona już porządnie małżonka przyjęła go takim gradem słów , podyktowanych jej przez kumoszki , że burmistrz , nie przyzwyczajony do podobnej śmiałości u żony , w pierwszej chwili języka w gębie zapomniał ; dopiero kiedy ta , ośmielona jego milczeniem , coraz więcej podnosiła głosu i podparłszy się pod boki , zaczęła mu wymyślać od szubrawców i gałganów , przebrała mu się miara cierpliwości i krzyknął , i tupnął tak , że aż szyby w oknach zadzwoniły , a widząc , że to nie pomaga , zabrał się do skuteczniejszych sposobów przyprowadzenia żony do milczenia i uległości . Właśnie był w trakcie najzaciętszego okładania jej kułakami i szturchańcami , kiedy ogromna łuna zakrwawiła okna i burzliwe okrzyki idały się słyszeć przed domem . Burmistrz w pierwszej chwili myślał , że pożar , porzucił więc żonę i pobiegł ku oknu , i tu zobaczył przy blasku pochodni nieprzeliczoną czerniawę głów i twarzy , które patrzały w jego okna i głośne na cześć jego podnosiły okrzyki . Równocześnie wpadła służąca do pokoju , dając znać , że jacyś panowie pytają się o pana i idą tu na górę . Burmistrz domyślił się , że to deputacja , chwycił więc co tchu lamentującą na swój los żonę za łopatkę , wpakował do drugiego pokoju , zagroził , że jej wszystkie zęby powybija , jeżeli nie będzie tam siedzieć cicho , i zatrzasnąwszy za nią drzwi , zwrócił się z uprzejmym uśmiechem na powitanie deputacji . Zaczęły się mowy i mówki . Deputaci wysławiali jego cnoty publiczne i domowe , jego poświęcenie i zasługi dla miasta ; on znowu z udaną skromnością wymawiał się od tego , utrzymując , że jeżeli rzeczywiście udało mu się coś zrobić dla dobra miasta , to tylko dzięki współdziałaniu takich zacnych obywateli — i nie żałował kadzidła dla nich , a mówił podniesionym głosem , aby zatuszować nim płacz żony , który dochodził go z drugiego pokoju . Dla tego samego powodu nie zatrzymywał deputacji dłużej u siebie , ale ją zaprosił na traktament do kasyna . Wyprawił tam całej radzie wspaniałą ucztę , a gawiedzi ulicznej kazał wytoczyć parę beczek piwa . Toteż do późnej nocy w mieście słychać było muzykę i wesołe okrzyki . Był to najpiękniejszy dzień w życiu pana burmistrza . Wprawdzie wśród tej ogólnej radości , jaka panowała w mieście , własna żona odezwała się pewnym dysonansem , wyrzekając na tego , którego dziś wszyscy chwalili , ale burmistrz nie zważał na te babskie lamenty . Co mogło go obchodzić , że jedna kobieta , i do tego żona , na domiar stara i brzydka , była z niego niezadowoloną , skoro zadowoleni byli wszyscy , skoro piękna Pulcheria , gdy był dziś u niej podzielić się swymi tryumfami , powiedziała mu : — Panie Mikołaju , jestem dumną z tego , że się mogę poszczycić przyjaźnią takiego , jak ty , mężczyzny . KSIĄŻĘ PAN PRZYJEŻDŻA Od czasu owych uroczystości , które się odbywały z okazji ukończenia budowy Płóciennic , w Pipidówce rozpoczęło się inne życie , wszystkich bowiem jej mieszkańców ogarnęła jakaś epidemiczna chęć zabaw , owacji , wystawności . Ludzie , należący do towarzystw wstrzemięźliwości , utrzymują , że nic łatwiejszego , jak wstrzymać się od wódki , skoro jej się wcale nie pije , ale jakby się skosztowało — czego broń Boże — choćby kieliszek , to już trudno się wstrzymać od następnych , bo najgorzej raz zacząć . Otóż i Pipidówka jak raz zaczęła się bawić i urządzać parady , tak potem nie miała siły wstrzymać się od tego i brnęła coraz dalej . Za przykładem burmistrza każdy obywatel uważał sobie za obowiązek obchodzić suto i uroczyście dzień swoich imienin ; święta wielkanocne urządzano z takim przepychem , że stało się to nawet przysłowiem : „ Wystąpił jak pipidówczanie ze święconym " . Jeden sadził się nad drugiego , aby go zakasować . Także bale , wieczory tańcujące , majówki etc . były na porządku dziennym ; kobiety przy spotkaniu o niczym nie mówiły , tylko u której , kiedy będzie jaki wieczór , jaka zabawa . Znaleźli się do tego specjalni amatorowie , którzy trudnili się wyszukiwaniem najrozmaitszych sposobów zabawy , urządzali teatry amatorskie , obrazy żywe , koncerty , tombole , wycieczki , tańce etc . Wszystkie te rozrywki połączone były , rozumie się , z kosztownymi przyjęciami . Weszło także w modę wzajemne zapraszanie się na śniadanka , i to śniadanka wykwintne , złożone z różnych wybrednych delikatesów . Między godziną jedenastą a pierwszą w południe sklepy korzenne i piwiarnie w Pipidówce , których teraz namnożyło się bez liczby , były pełne gości . Śniadanka takie zwykle zaczynały się od koniaczku , śledzika , kawioru , potem szły crescendo do marynat przepijanych porterem , po czym następowały ciepłe dania z winem , a na końcu ukazywały się sery różnego gatunku , często w towarzystwie szampana , kawa czarna , likiery etc . Modę takich śniadań przywiózł do klubu arystokratycznego któryś ze Szczuków przybyły z Krakowa , burmistrz ją spopularyzował dla podpierania swojej kandydatury i z czasem zaaklimatyzowała się ona w Pipidówce , jak w domu . Kobiety znowu rywalizowały ze sobą w strojach . Jedna w tym względzie sadziła się nad drugą , a większe elegantki na każdą prawie niedzielę prezentowały się w nowej sukni . Kościół i rynek były zwykle miejscem popisu dla tych nowości . Mężczyźni nazywali to kirchparadą . Także i w urządzeniu mieszkań starała się jedna zawstydzić drugą . Jeżeli np . pani poczmistrzowa pochwaliła się , że sprowadziła sobie rypsem kryte meble z Wiednia za 400 fl . , to pani aptekarzowa dotąd suszyła mężowi głowę , póki jej nie sprawił atłasowego garnituru , który kosztował 600 fl . lub 700 fl . Jedna miała srebrne lichtarze , druga zaraz postarała się o dwu- lub trzyramienne świeczniki i wydawała umyślnie wieczór , aby je szerszej publiczności zaprezentować . Choroba ta wystawności , eleganckiego meblowania się , tak grasowała w Pipidówce , że nie było miesiąca , żeby nie przyszedł jaki świeży transport mebli lub przyborów do dekoracji mieszkań . I nie tylko między żywymi , ale w krainie umarłych , czyli po prostu mówiąc na cmentarzu , zapanował zbytek , o jakim się przedtem w Pipidówce ani śniło . Dawniej jeżeli komu postawiono nagrobek , to już musiał być człowiek bardzo zasłużony i zamożny ; jeszcze kiedy prezydent stawiał nagrobek swoim rodzicom , uważano podobne uczczenie zmarłych za coś nadzwyczajnego , gdy tymczasem teraz cmentarz zaroił się od nagrobków , i to jeden okazalszy od drugiego . Ludzie średniej fortuny stawiali sobie grobowce jak kaplice jakie , z ozdobną ornamentyką , marmurami i granitami , tak wszystkim chodziło o unieśmiertelnienie pamięci swojej i zaimponowanie ludziom , choćby z uszczerbkiem mienia swego . Bywały na przykład wypadki , że ludzie średniej zamożności , gdy im tylko trochę szczęście zaświeciło i dochody pomnażać się zaczęły , brali się zaraz do budowania sobie na cmentarzu grobowców , na jakie tylko bogacze zdobyć by się mogli ; toteż przy lada zmianie powodzenia , gdy dochody nie dopisały , trzeba było przerywać budowę wpaniałego grobowca , aby opędzić codzienne potrzeby , i niejeden mieszczanin , nie mogąc już potem zdobyć się na wykończenie miejsca swego pośmiertnego spoczynku według zamierzonego planu , zostawiał go w połowie lub w części zaledwie wybudowanym albo odprzedawał zamożniejszym , a sam szedł po śmierci do wspólnego grobu , bo rodzina zubożała nie tylko na pomnik , ale nawet na osobną mogiłę zdobyć się nie mogła . Odpowiednio do pomników odbywały się także pogrzeby suto , okazale , z pompą straszną i trzeba było już wielkiego biedaka między kupcami albo rzemieślnika , na którego pogrzebie nie było by muzyki , karawanu w cztery konie , lokajów z krepą na frakach i pochodniami ze świec jarzących setkami i innych tym podobnych zbytków , a wieńców laurowych z napisami miewał w Pipidówce niejeden zamożny szynkarz lub rzeźnik więcej niż w innych miastach jaki poeta albo zasłużony profesor . Rodzina zmarłego wydawała nieraz ostatni grosz na to , że nieraz po pogrzebie trzeba było zastawiać bieliznę stołową lub kosztowności , aby mieć na życie . Ale trudno było nie uczcić zmarłego , skoro to było modą panującą w Pipidówce i mniejsza okazałość poczytaną była by rodzinie za skąpstwo , za nieposzanowanie pamięci zmarłego . Weszło także w zwyczaj w Pipidówce obchodzenie uroczyście rozmaitych rocznic pamiątkowych tak prywatnych , jak i publicznych , jubileuszów dziesięcioletnich , piętnasto- , dwudziesto- , dwudziestopięcio- , trzydziesto- , trzydziestopięcioletnich ślubów , urzędów , w ogóle pracy w jakimkolwiek zawodzie . Przechodził na przykład jaki urzędnik na wyższy stopień , wnet wdzięczni mieszkańcy albo przynajmniej grono jego najbliższych znajomych wydawało na uczczenie go bankiet , za który on odwdzięczał się podobnie bankietem ; rzeźnik , który dwadzieścia pięć lat mordował niewinne bydlęta , uważał sobie za obowiązek obchodzić uroczyście tę wielką epokę w życiu swoim ; małżonkowie , nawet tacy , których pożycie małżeńskie było raczej rodzajem wojny domowej i ciągłych zaburzeń spokoju , wyprawiali sobie szumne srebrne wesela z wszelkimi ceremoniami i świeckimi , i kościelnymi , na które duchownych dygnitarzy , nawet z odleglejszych parafii zapraszano . Słowem , zabawy , uczty , wszelakie uroczystości tak weszły w program życia mieszkańców Pipidówki , że jeżeli przez dłuższy czas np . dwóch lub trzech tygodni nie zdarzyła się sposobność zabawy , to życie wydawało się jałowe , nudne , tak przywykli do rozrywek i przyjemności . Myślał by może kto , że ta chęć zabaw powstała wskutek zwiększonych dochodów , poprawionego znacznie dobrobytu . Bynajmniej , bo owszem , od czasu zaprowadzenia kolei , wskutek ułatwionej komunikacji z Wiedniem , szlachta okoliczna , która dawniej w Pipidówce wyłącznie zaopatrywała się w garderobę , obuwie , meble , towary , teraz sprowadzała je sobie wprost z fabryk śląskich , bazarów wiedeńskich i dlatego rzemiosła w Pipidówce nędzny wlokły żywot , sklepy bankrutowały i w ogóle wszyscy narzekali na brak zarobku . Najlepszych pracowników zniechęciło to do pracy , a życie knajpowe , rozrywki jeszcze więcej rozleniwiały ludzi , gdy tymczasem grasująca gorączka zbytku i wystawności wysuszała ostatnie fundusze . Narzekanie na biedę było ogólne i nie było prawie żadnego mieszczanina w Pipidówce , nie wyjmując nawet samego pana burmistrza , który by nie siedział w długach po uszy i nie szturmował o coraz nowe pożyczki do żydowskich kieszeni . To sprawiło , że Żydzi , którzy najprzód byli wykluczeni z Pipidówki , następnie zaledwie tolerowani , teraz powoli stawali się panami sytuacji i coraz większego znaczenia nabierali w mieście . O Szai Mendlu już wiemy , że stał się uniwersalnym poborcą dochodów miejskich ; był on oprócz tego także poborcą i prywatnych dochodów , bo znaczna część domów obciążoną była długiem na rzecz jego i od dobrej woli jego tylko zależało wystawienie tych domów na licytację . Że dotąd nie zrobił tego , to dlatego że wyczekiwanie mu się opłacało , bo przynosiło grube procenty . Burmistrz , jak to już wspomniał em , także zostawał w zależności od niego i nieraz wieczorami zachodził do niego w interesach pieniężnych ; odkąd bowiem wszedł w sfery wyższe , dochody jego , które jak na mieszczanina , były dość znaczne , mierzone miarą pańskich zachcianek wydawały się bardzo małe i topniały szybko . W przeciągu roku przeszastał całe , mienie , jakie otrzymał ze sprzedaży sklepu , łazienek i hotelu . Nie na same tylko hulanki , prezenty i grę w karty poszły te sumy ; była jeszcze inna droga , o której w mieście nikt nie wiedział , a którą szybko wyciekała fortuna jego , a tą był proces rozwodowy , który pani Pulcheria rozpoczęła z mężem , a który burmistrz popierał wszelkimi sposobami , a nawet podobno pierwszy namówił piękną rozwódkę do tego procesu . Ale bo narzekała przed nim tyle zawsze na tyranię swego męża , desperowała , że jeżeli nie uzyska rozwodu , to będzie musiała za powrotem do Wiednia być znowu zależną od tego człowieka , mieszkać z nim razem , wyrzec się stosunków i znajomości z najlepszymi przyjaciółmi ( mówiąc to patrzyła na niego wymownie i ściskała jego rękę ) , że biedny Pocięglewicz bojąc się , aby w czasie pobytu w stolicy nie był pozbawiony widoku swojej najdroższej , dokładał wszelkich usiłowań , aby proces rozwodowy jak najprędzej przyprowadzić do skutku . Wszelkie zaś usiłowania , jak mu to pani Pulcheria wytłumaczyła — koncentrowały się w tym jednym słowie : pieniędzy , pieniędzy i tylko pieniędzy , bo tylko tym złotym kluczem , jak mówiła , można było przyśpieszyć bieg sprawiedliwości i otworzyć jej wrota do upragnionej wolności — według przysłowia : „ Kto smaruje , ten jedzie " . Burmistrz tedy smarował , o ile mógł , rozumie się , nie występując jawnie w tej sprawie , by nie kompromitować sobą drogiej mu osoby , ale przez nią słał adwokatom i różnym innym figurom , od których zależało przyśpieszenie , potrzebne sumy . Dość było pani Pulcherii wspomnieć , że pisano do niej znowu z Wiednia o pieniądze „ na tę nieszczęśliwą sprawę " — a burmistrz tego dnia jeszcze dostarczał żądaną sumę . Sprawa ta pochłonęła dotąd już kilkanaście tysięcy , a widocznego rezultatu jeszcze nie było żadnego , chyba to , że burmistrzowi coraz trudniej było o pieniądze . Miał on jeszcze wprawdzie parę domów i trochę gruntu , ale i te już tak obłożone , że jak się Szaja Mendel raz wyraził , gdy przyszedł męczyć go o nową pożyczkę , że potrzeba mieć tyle przyjaźni dla pana burmistrza , co on ma , żeby na te nieruchomości pożyczać jeszcze , skoro ten dług , co już na nich ciąży , przewyższył dawno ich wartość . A więc tylko tytuł em znajomości , przyjaźni burmistrz mógł jeszcze zaciągać dalsze pożyczki ; toteż starał się bardzo o podtrzymanie tych stosunków przyjacielskich i robił dla Mendla niejedno , na co sprawiedliwość i ustawy musiały patrzeć przez palce . Tą przyjaźnią także tylko wytłumaczyć sobie można , że burmistrz , do niedawna jeszcze taki zapalony antysemita , teraz na bal w Płóciennicach porozsyłał także kilka zaproszeń do bogatszych Izraelitów , że Szaja Mendel zjawił się tam w atłasowym chałacie w towarzystwie matki swojej , którą na tę uroczystość poobwieszał precjozami wysokiej wartości , że na koniec , mimo uroczystych zapewnień burmistrza i rady , iż w sklepach Płóciennic nie będzie siedział żaden Żyd , większą część tych sklepów wynajęto właśnie Żydom . Nic dziwnego — miasto potrzebowało pieniędzy , a Żydzi jedynie je mieli i oni tylko mogli opłacać się dobrze tak prywatnym osobom , jak i publicznym instytucjom . Ich kosztem odbywały się zabawy , uczty , pijatyki , okazałe pogrzeby , wszelkie uroczystości , ich kosztem , mówię , bo za pieniądze od nich pożyczane . Oni byli jedyną ucieczką dla podupadłych , nadzieją dla nędzarzy . Prawda — przepraszam — nie jedyną , bo było jeszcze coś , w czym mieszkańcy Pipidówki widzieli źródło swego szczęścia , środek ratowania się z biedy i nadzieję zbogacenia się — a tym coś , tą deską ocalenia — była loteria liczbowa . W Pipidówce loterię liczbową znano i praktykowano już od dosyć dawna , zjawiła się ona tutaj równocześnie z białymi mundurami cesarsko - królewskich pułków , z czarnymi orzełkami na żółtych szyldach trafik , to jest sklepików , gdzie sprzedawano tytoń i papier stemplowy , znajdowała jednak zwolenników i wyznawców tylko w klasie niższej . Taka kucharka na przykład , gdy się jej przyśniły jakie numery , szła z nimi do kantoruloterii i stawiała na amboterno jedną albo dwie szóstki , zaoszczędzone z tych pieniędzy , które jej pani na kupno wiktuałów dawała ; także i niejeden pijaczyna spodziewał się za pomocą ces .-król . loterii odbić sobie straconą , w szynku fortunę i przesiadywał w kantorze , kombinując z ciągnień , ze stawek , z opowiadań , snów najpewniejsze terna . Z bogatszych jednak i porządniejszych osób nikt nie szukał na tej drodze szczęścia , wstydził by się nawet jeden drugi , gdyby go zobaczono stawiającego na loterii . Teraz jednak , gdy wystawne i hulaszcze życie pochłonęło skromne fortuny mieszczańskie i bieda zaczęła zaglądać tam , gdzie dawniej dobrobyt panował , w miarę rosnącej nędzy wzrastało także zamiłowanie do loterii liczbowej — zdobywała sobie ona coraz więcej zwolenników i zaprowadzono formalny kult tej pogańskiej bogini szczęścia w Pipidówce . Już jeden kantor loterii nie wystarczył na potrzeby miejscowej ludności , namnożyło się tego kilka od razu , a w każdym po parę różnych loterii : to lwowska , to wiedeńska , to berneńska ( bryńska , jak ją nazywano powszechnie ) , to praska , to triesteńska i Bóg wie jakie jeszcze , a każda miała swoje osobne barwy i swoich specjalnych wyznawców i czcicieli , którzy w dniach ciągnienia zgromadzali się tłumnie przed ulubionymi przez siebie trafikami , wyczekując na wiadomości o wygranych . Aby zaś sobie zapewnić wygrane , sprowadzano senniki egipskie , chaldejskie , w których się znajdowały wróżby snów , nieomylne , na snach oparte numery , przepowiednie szczęścia , małżeństw , długiego Życia etc . Miał nawet ten kult bogini Fortuny swoich kapłanów i wieszczbiarzy , jakiegoś na przykład kucharza od hrabiny Hortensji i kościelnego z parafialnego kościoła , którzy dlatego , że mieli szczęście parę razy trafić terno , stanowili wyrocznię w sprawach loteryjnych , wszystkie chwile wolne od zajęć swoich poświęcali loterii , przesiadywali w kantorach lub po szynkach w charakterze doradców , słuchali z powagą urzędową opowiadań o różnych snach i kombinowali z tego różne terna , kwaterna i kwinterna , na które biedaki stawiali ostatni grosz — a jeżeli , co się zazwyczaj zdarzało , numery te , tak mądrze wykombinowane , nie wyszły , to nie wróżbici byli winni temu , broń Boże , ale niedokładne opowiedzenie im , zapomnienie jakiej ! ważnej okoliczności , która wpływała na zmianę numeru „ o jedno oko " , a czasem i o więcej . Osoby „ porządniejsze " i inteligencja , do której liczył się cały personel urzędników , wstydząc się świecić swoje osoby między hołotliwym pospólstwem , urządzały stawki za pośrednictwem swoich stróżów , służących , chłopców z terminu ; ale wszyscy grali i grali na zabój . Przegrana nie odstręczała ich wcale , owszem , roznamiętniała jeszcze więcej do gry , każdy bowiem miał nadzieję przeforsować szczęście i zmusić je wytrwałością do sypnięcia wygranej z rogu obfitości . Skąd wziąć , to wziąć , byleby nie ominąć żadnej stawki — i zdarzało się , że kantorowicze sięgali w sekrecie do kasy swoich pryncypałów po pieniądze na stawki , ślubując sobie oddać je najsumienniej z najbliższej wygranej , służba podchodziła zamki swoich panów , także w najszczerszej intencji oddania kiedyś ; że zaś nie mogli oddać , to nie ich wina — i stało się , że kasjer miejski , pożyczając sobie w ten sposób grosza publicznego , znalazł się jednego dnia w deficycie i drapnął zabrawszy ze sobą , co można było , aby gdzie indziej jeszcze popróbować szczęścia , które mu w Pipidówce nie dopisywało . Tak stały rzeczy w tym mieście , gdy jednego dnia rozeszła się wieść , że pan i dziedzic niegdyś Pipidówki , książę Artur Szczuka , przybędzie z Wiednia do swoich posiadłości i prawdopodobnie zabawi w nich czas jakiś . Wiadomość tę przyjęto z niesłychanym zapał em , bo wiedziano , że książę jest osobą wielce wpływową w najwyższych sferach ; opowiadano sobie bajeczne prawie historie o potędze jego wpływu , o bogactwach , jakie sobie tam zdobył szczęśliwymi operacjami finansowymi , o hojności , z jaką rozrzucał podarki i jałmużny . Im mniej kto wiedział rzeczywistej prawdy , tym więcej dopełniał ją fantazją , powiększał , przesadzał i wskutek tego wieści o wpływie i majątku księcia doszły do niesłychanych rozmiarów . Toteż nic dziwnego , że przybycie takiego potentata obudziło w mieszkańcach Pipidówki więcej jeszcze nadziei niż loteria , bo każdy spodziewał wymodlić sobie u niego albo zapomogę , albo posadę , albo uzyskać za jego pośrednictwem pożyczkę w banku , ulgę w podatkach , stypendium dla syna i inne tym podobne dobrodziejstwa . Najwięcej jednak spodziewał się burmistrz . Nie szło mu wcale o materialne korzyści , bo ambicja , stanowisko wreszcie jego nie pozwalało mu na przyjmowanie od księcia jakich pieniężnych podarunków , choć tego bardzo potrzebował , miał jednak nadzieję wyreparowania swoich pieniężnych deficytów , gdy się jako poseł dostanie do Rady Państwa . Od księcia oczekiwał tylko moralnego poparcia , protekcji , wprowadzenia w wyższe sfery , w których już potem umiał by się pokierować . Jednego razu pani Pulcheria , gdy przyszedł do niej w błękitnym kontuszu i białym żupanie , patrząc na jego okazałą postać , wyraziła się , że ma minę dygnitarza , że nic mu nie brak do tego , chyba jakiej orderowej dekoracyjki . — Ta pierś — mówiła przytulając się do niego — jakby stworzona do orderów . Muszę przy sposobności natracić do księcia , on to zrobi dla mnie . Od tego czasu burmistrz ciągle tylko marzył o orderze ; śniło mu się nieraz , że pierś jego zasypana orderami , i myślał sobie z przyjemnością o tym , jakby to dobrze było , aby do Rady Państwa wszedł już udekorowany , nadało by mu to od razu więcej powagi i znaczenia . Przyjazd księcia do Pipidówki był mu bardzo na rękę z tego powodu , bo będzie miał sposobność zwrócenia uwagi księcia na siebie , a przy tym liczył wiele na protekcję Pulcherii . Aby zaś tym pewniej dojść do zamierzonego celu i zyskać względy takiego wpływowego magnata , postanowił urządzić dla niego królewskie przyjęcie . A że nie tylko on sam obiecywał sobie wiele korzyści z księcia , bo i inni liczyli na to , więc znalazł i w radzie miejskiej , i poza radą wielu takich , którzy gorąco poparli go w tym względzie . I zawiązał się osobny komitet , który ułożył cały program uroczystości , jakie się miały odbywać na uczczenie i powitanie dostojnego gościa . Zaczęto przygotowania dość wcześnie , bo najprzód zabrano się do naprawy bruków , szczególnie w stronę dzielnicy arystokratycznej i pałacu , w którym książę miał mieszkać . Odnawiano przy tym facjaty domów , malowano drzwi sklepów , myto okna , zupełnie jak na wielkie święta . Mieszkańcy tych ulic , przez które książę miał przejeżdżać z kolei , przygotowywali chorągwie , kwiaty i dywany dla udekorowania okien . Na drodze między dworcem kolei a miastem rozpoczęto budowę bramy tryumfalnej , do której projekt naszkicował ten sam budowniczy , który restaurował Płóciennice . Był także projekt , aby rada miejska na powitanie gościa wystąpiła na koniach i w tym celu nawet powypożyczano konie z pobliskich dworów ; ale gdy przy pierwszej próbie pokazało się , że konie nie miały dosyć uszanowania dla powagi radców i podrzucały ich na swoich grzbietach według swojego widzimisię i kaprysu , i chodziły sobie nie tam , gdzie sobie panowie rajcowie życzyli , ale gdzie się im podobało ; więc zaniechano tego zamiaru i rada zdecydowała piechotą witać księcia , a do eskorty powozu postanowiono na wzór krakowski urządzić banderię z dworskich parobków , poprzebieranych za krakusów . Pan Wystalski pracował gorliwie wraz z pomocnikami nad transparentami i różnymi dekoracjami , które miały być zawieszone na gmachach główniejsżych . Zwożono całe fury świerków , które miały imitować na rynku ogród , choinę na wieńce , zakładano lampy na ratuszu , wieży kościelnej i Płóciennicach , gdyż iluminacja i ognie sztuczne wchodziły także w program uroczystości . Muzyce miejskiej , aby się lepiej prezentowała , sprawiono mundury i kapelusze stosowane z ogromnymi białymi pióropuszami . Sprowadzono kucharzy z miejsc słynących większymi odpustami , cukierników z Krakowa . Odpustowe moździerze przeniesiono z dzwonnicy , gdzie były ich zwykłe leże , pod dworzec kolei , aby tam bić z nich na powitanie księcia . Panie znowu przygotowywały najświetniejsze toalety , aby się w nich zaprezentować księciu na balu ; nawet burmistrzowa wyciągnęła z szafy i dała do przerobienia , z powodu schudnięcia , swoją historyczną aksamitną suknię , a zrobiła to za pozwoleniem męża , który wobec księcia chciał okazać się dobrym i przykładnym mężem . Największy jednak luksus chciał burmistrz okazać w ozdobieniu ratusza i Płóciennic . Ponieważ tam miała się odbywać większa część uroczystości , jako to : prezentacja władz , obiad na cześć księcia , a szczególnie bal , który miał być punktem ciężkości całego przyjęcia , przeto chciał wystąpić tu z możliwym przepychem i okazałością . Posprowadzano z okolicy i miejscowych oranżeryjek , ile się tylko dało , kwiatów , krzewów , oleandrów , rododendronów , palm , dracen , pelargonij , tradeskancjów , fikusów i poubierano nimi sale , schody , a na schodach rozciągnięto dywan chodnikowy , wypożyczony za sowitą opłatą z bławatnego sklepu . U handlarza mebli i szkła wynajęto lustra , naczynie potrzebne do uczty i balu , świeczniki i lampy w imponującej liczbie . Wszystkie te przygotowania wymagały dosyć nakładów , a tu pieniędzy w kasie nie było i komitet widział się zmuszonym zaciągnąć na ten cel pożyczkę , bo bez pożyczki ani win sprowadzać , ani uczty przygotować nie było można . Szło tylko o to , od kogo będzie można dostać pożyczkę , bo wszyscy członkowie komitetu w szczególności i rada miejska w ogólności tak wyczerpali wszystkie źródła kredytu , że już nigdzie nowej pożyczki dostać nie mogli . Nareszcie po wielu ceregielach i prośbach Szaja Mendel zgodził się dać pożyczkę , ale pod warunkiem aby Izraelici z rabinem na czele mieli pierwszeństwo w powitaniu księcia . Rajcowie , przyciśnięci koniecznością , zgodzić się musieli na ten upakarzający ich godność warunek , a burmistrz dla pocieszenia ich i własnego spokoju objaśniał , iż przy wszystkich tego rodzaju uroczystościach zwykle podrzędniejsze figury wysyła się przodem , a grube ryby występują później , na samym ostatku ; podobnie jak na procesjach , gdzie najprzód idą bractwa , potem zakony , potem księża , a na końcu dopiero kanonicy i biskupi . Rajcowie więc w czasie powitania księcia mieli niby odgrywać rolę tych ostatnich . Niezależnie od tych przygotowań dzielnica arystokratyczna także czyniła osobno przygotowania na przyjęcie swego kuzyna i dobrodzieja ; przygotowania te miały charakter więcej przyjacielski , poufny , a ograniczały się na raucie u hrabiny Hortensji , gdzie ho . nory domu miała robić pani Pulcheria , śniadaniu w klubie , a następnie polowaniu na ptactwo , czego książę był wielkim lubownikiem . Księża jezuici przygotowali ze swej strony solenne nabożeństwo i dialog w guście średniowiecznym , z obrazem z żywych osób , który miał wyobrażać apoteozę księcia . Oprócz tego każdy , co miał jakie pretensje do oratorstwa albo chciał zwrócić na siebie uwagę księcia , przygotowywał mowy powitalne , toasty ; niektórzy nawet , jak Wystalski , mieli ich po kilka w zapasie , w nadziei , że nieraz zdarzy mu się sposobność popisania się nimi . Księża jezuici , mając zamiar przymówić się wszechwładnemu księciu o budowę kościoła , wystylizowali także kilka mówek w tym duchu . Był więc tych wszystkich mówek taki zapas , że połowa ich wystarczała , aby najcierpliwszego słuchacza zanudzić na śmierć , cóż dopiero księcia , który nie lubił się nudzić , bo przyzwyczajony był od dziecka bawić się tylko , a jedyną troską jego życia było , jak najprzyjemniej czas zabić . Chwilowa służba w pułku była także niczym innym , jak rozrywką . Wstąpił jako ochotnik do wojska , jedynie aby odmienić rodzaj zabaw , aby skosztować , jak smakuje życie w mundurze , poparadować na koniu z błyszczącą szabelką i przekonać się , o ile więcej szczęścia u płci pięknej mają wojskowi od cywilnych ; a gdy mu się to sprzykrzyło , gdy subordynacja wojskowa krępowała nieco swobodę jego zachceń , zrzucił mundur w randze oficera i wrócił do dawnego trybu życia , którego program stanowiły hulanki , przejażdżki , karty , miłostki , bankiety i inne tym podobne przyjemności . Żył tak z dnia na dzień , aż doczekał się starości z artretycznymi bólami , zwiędłą twarzą i mocno zaszarganą fortuną . To ostatnie najbardziej mu dokuczało i adwokat , prowadzący jego interesa , niemało się kłopotał , aby majątek księcia oczyścić o tyle , żeby mógł bez troski dokończyć życia , tak jak zaczął , i uprzyjemniać je sobie , o ile to możliwym było w jegq wieku . I udało mu się namówić jakieś finansowe konsorcjum do ofiarowania księciu intratnej synekury w jakiejś instytucji bankowej czy kolejowej , ale ofiarowano mu to pod warunkiem , jeżeli uzyska mandat poselski w Galicji którego z miast lub mniejszych posiadłości . Był to warunek dosyć ciężki , bo księcia w Galicji nie znano zupełnie ; miał on z tym krajem o tyle styczności , że od czasu do czasu odbierał stamtąd listy od swojego pełnomocnika , donoszące mu o dochodach z dóbr w okolicach Pipidówki , które zwykle nie przekraczały cyfry rozchodu i przynosiły właścicielowi w zysku zero . Toteż dbał o nie tyle , co o zero , i nigdy nie przyszła mu chęć obejrzenia tych posiadłości . Teraz jednak , dla zyskania mandatu , trzeba było zrobić bliższą znajomość z rodzinnym krajem , zyskać sobie stronników między wyborcami , a jako przednią straż , która miała przygotować księciu to wszystko , wysłano z porady adwokata panią Pulcherię . Jak pani Pulcheria wywiązała się ze swego zadania , to mogli śmy ocenić z małej próbki postępowania jej z burmistrzem . Z innymi używała znowu innych sposobów i w przeciągu roku liczyła w Pipidówce spory zastęp ludzi gotowych na jej skinienie . Toteż gdy adwokat otrzymał od niej wiadomość , że teren już dostatecznie przygotowany , zadecydował wysłać księcia do Galicji . Był już czas wielki po temu , bo wybory zostały właśnie rozpisane . Książę nie z wielką chęcią i przyjemnością gotował się do tej podróży , z trwogą myślał o śmiertelnych nudach , jakie go czekały w lichej galicyjskiej mieścinie , gdzie nie ma ani teatru , ani klubu , ani żadnych z tych przyjemności , do których był przyzwyczajony . Miał nawet ochotę wyrzec się całkiem tej podróży , bo żal mu było każdego dnia straconych rozrywek w stolicy , bał się niewygód podróży , towarzystwa nieznośnych mu figur ; ale adwokat wytłumaczył mu , że ta podróż jest niezbędną dla podreparowania jego interesów majątkowych i aby mu dodać odwagi do spełnienia tego koniecznego czynu , ofiarował się pojechać z nim razem w charakterze doradcy i przyjaciela . To dopiero skłoniło ostatecznie księcia do wyjazdu . NIESPODZIANKI Na dworcu kolejowym tłumno , ale mimo to w zebraniu panuje uroczysta cisza , bo wszyscy chowają głos swój na czas przybycia pociągu , na mowy powitalne , na wiwaty ; teraz wszyscy stoją w milczeniu , skupieniu ducha ; mowcy powtarzają sobie w pamięci najważniejsze frazesy , niemowcy rozmyślają o korzyściach , jakie spłyną na miasto w ogólności , a na nich w szczególności , z pobytu księcia . Zebrana na peronie publiczność składała się przeważnie z samych dygnitarzy miejscowych i wybitniejszych osobistości ; pospólstwo , cechy z chorągwiami , banderia krakusów — stoją na placu przed dworcem , a za nimi powóz szklący , zaprzężony w cztery konie karę , przygotowany dla księcia , i drugi z czwórką siwoszów , specjalnie na tę uroczystość wypożyczony u jednego z dworów wraz zjurmanem i lokajem , których prezydent przebrać kazał za błękitnych krakusów , według wzorów dostarczonych z Krakowa . Za tymi powozami stał szereg innych : okolicznej szlachty i miejscowej arystokracji . Miały one wyznaczony porządek , według którego wolno im było zajeżdżać przed dworzec i zabierać gości , którzy mieli towarzyszyć wjazdowi księcia do miasta . Na schodkach , prowadzących na dworzec , inspektorowie policyjni trzymali straż , przestrzegając porządku i nie wpuszczając na dworzec nikogo , tylko osoby uprawnione do tego . W salce klasy pierwszej siedziała pani Hortensja , pani Pulcheria i kilka jeszcze innych pań z towarzystwa , oczekujących niecierpliwie przybycia dostojnego kuzyna . W drugiej i trzeciej klasie zgromadziły się w znacznej liczbie żony radców i ich znajome ; wszystkie cisnęły się do okien i drzwi szklanych , prowadzących na peron , że te wyglądały jakby oblepione twarzami kobiecymi , z nosami spłaszczonymi o szyby , oczyma roziskrzonymi od ciekawości i oczekiwania . Muzyka w pióropuszach stała na jednym końcu peronu , skąd miał przybyć pociąg — straż ogniowa na drugim końcu . Najbliżej muzyki stał Szaja Mendel , pełniący w Pipidówce funkcję rabina , w atłasowym chałacie , z thorą na piersiach i szabasową płachtą na ramionach , stał wysunięty naprzód w towarzystwie kilku Żydków świątecznie ubranych i nie raczył się nawet spoglądać na resztę osób , jakby go to nie obchodziło zupełnie . Na twarzy jego znać było zadowolenie , że on pierwszy będzie miał zaszczyt powitać księcia . Pocierał brodę palcami i widocznie układał sobie w myśli , co ma mówić . Proboszcz miejscowy także musiał coś podobnego robić , bo bezwiednie macał i poprawiał co chwila na piersiach łańcuch złoty , oznakę honorowego kanonika , rękami ubranymi w fioletowe rękawiczki . Obok niego stał wikary , a za nim w pokornej postawie , w czarnych kapeluszach o szerokich kryzach , z oczami spuszczonymi ku ziemi kilku jezuitów , którzy chwile czekania skracali sobie przesuwaniem w palcach różańców wiszących u pasa , a jeden z nich odczytywał brewiarzyk dla lepszego zadokumentowania swojej pobożności . Za duchowieństwem dopiero stało gremium radców , komisarz policji w stosowanym kapeluszu i jasnych spodenkach z galonem , urzędnicy różnej rangi , zamożniejsi obywatele , nauczyciele etc . Brzegiem peronu przechadzał się prezydent niespokojnym krokiem , patrząc niecierpliwie to na zegarek , to na drogę , którą pociąg miał przybyć , a ruchliwe jego oczy rzucały jowiszowe spojrzenia od czasu do czasu na zebraną publiczność , aby się przekonać , czy wszystko w porządku . Nareszcie dał się słyszeć gwizd przeciągły , który wszystkich zelektryzował i naciągnął na uroczysty , urzędowy ton , a niedługo potem maszyna sapiąc i stękając wtoczyła się na dworzec , ciągnąc za sobą cały szereg wagonów , między którymi wszyscy pilnie upatrywali drzwiczek z klasą pierwszą , skąd miał wyjść oczekiwany gość . Prezydent tymczasem dał znak muzyce , która zagrała hymn i równocześnie dały się słyszeć dzwony kościelne i strzały moździerzowe , co wraz z okrzykami , wznoszonymi przez obecnych na peronie i zebrane przed dworcem pospólstwo , syczeniem pary , gwizdem lokomotywy — tworzyło głuszącą wrzawę . Drzwi jednego wagonu się otworzyły , a burmistrz i kilku rajców w też pędy tam pośpieszyło , aby podać rękę wysiadającemu mężczyźnie , wygolonemu po angielsku , z długimi po bokach faworytami , w jasnym ubraniu . Pokazało się jednak , że to był kamerdyner księcia , który skonfundowanych tą pomyłką radców zaprowadził do wagonu , gdzie się znajdował książę . Mendel , widząc to , z zadowoleniem pogładził brodę , wdzięczny sobie , że się nie spieszył , chcąc utrzymać należytą powagę . Ruszył z miejsca dopiero wtedy , gdy książę pan wysiadł i stanął na peronie . Co prawda , to nie wyglądał on wcale na księcia . Mały , zwiędły , wyłysiały , z rzadkim zarostem , był wcale niepokaźną figurą i śmiało można było kamerdynera wziąć przy nim za księcia , bo ten miał daleko więcej prezencji i wzrost okazały , i spojrzenie imponujące . Trzeba było więc aż informacji kamerdynera , aby w niepoczesnej figurce , ubranej z pewnym zaniedbaniem , ' można było poznać księcia . Miał on na sobie jakąś wytartą marynarkę aksamitną , szkocką czapkę bez daszka i jasne pantalonki . Blade usta ułożył do oficjalnego uśmiechu i według instrukcji swego towarzysza - adwokata , kłaniał się wszystkim na wszystkie strony , a najprzód rabinowi , który zbliżywszy się do niego , gadał coś długo , bo i usta otwierał , i poruszał rękami , ale z tego nic nie można było słyszeć z powodu okrzyków i hałasu przesuwanej lokomotywy . To samo stało się z przemową burmistrza ; zginęła ona wśród turkotu wozów , gwizdania , dzwonienia , krzyków konduktorów . Dopiero gdy pociąg ruszył dalej , otworzyło się dla mowców wygodniejsze pole popisu , ale adwokat , widząc , na co się zanosi i jak księciu twarz wydłuża się z nudów i umęczenia , przeprosił zgromadzonych , że książę potrzebuje wypoczynku po podróży . Wprowadzono go tylko na chwilę do sali , gdzie nastąpiło powitanie z hrabiną Hortensją i panią Pulcherią , po czym obie te panie i książę , i adwokat wsiedli do przygotowanego powozu . Prezydent , umieściwszy ich tamże , chciał pośpieszyć do swego powozu , aby siwkami przodem paradować przed nim przez ulice , gdy książę zawołał za nim głośno : — Panie burmistrz , a proszę zabrać ze sobą mego kamerdynera . Johan , pojedziesz z panem naprzód . Burmistrz stanął jakby piorunem rażony , bo życzenie księcia rujnowało cały plan jego . On sobie to tak pięknie ułożył , jak wsparty w powozie wjeżdżać będzie w tryumfie do miasta , anektując dla siebie także część tych okrzyków i owacyj , którymi witano księcia , a tu tymczasem wpakowano mu do powozu kamerdynera , służącego . Zimny pot oblewał mu czoło , gdy pomyślał , że będzie musiał pokazać się w takim towarzystwie , ale trudno było odmówić , zwłaszcza że ów Johan , nie czekając na niego , sam się bez ceremonii zakwaterował w powozie i dobywszy grube cygaro , zasadził sobie w usta i zapalił z największą flegmą . Biedny burmistrz mało apopleksji nie dostał z oburzenia na tę arogancję nieznośnego Niemca . Tak był tym wzburzony , że nie słyszał ani dzwonów , ani krzyków ludu , nie widział banderyj galopujących koło powozu , bo myślał tylko o tym , aby jak najprędzej skończyła się ta męcząca podróż przez miasto , która jemu wydawała się drogą przez rózgi , tym bardziej gdy pomyślał , że takie poniżenie jego godności stało się w przytomności pani Pulcherii , która dziś wydawała mtu się jakąś chłodną , obojętną , a wobec księcia prawie go nie uważała . A on tak wiele liczył na wrażenie , jakie zrobi na nią ową czwórką siwków i dwoma krakusami . Teraz przeklinał w duszy swój pomysł , bo gdyby nie miał był swego powozu , nie był by zmuszany święcić się publicznie w towarzystwie służącego . Aż mu się lżej zrobiło na sercu " gdy zobaczył pałac księcia za drzewami , bo tam kończyła się jego męka ; toteż ledwie stanęli przed bramą , wyskoczył co prędzej i poszedł do gromadki panien , które w białych sukniach , z bukietami i koszyczkami kwiatów oczekiwały księcia i miały odśpiewać na cześć jego kantatę , ułożoną przez byłego organistę , a dziś kapelmistrza , który oprócz tego miał przygotowaną mówkę i prośbę o hojniejsze uposażenie orkiestry miejscowej przez zasiłek rządowy . Książę przez grzeczność dla płci pięknej zatrzymał się dla wysłuchania kantaty , założył nawet szkiełka na swój garbaty nosek , aby się lepiej przypatrzeć twarzyczkom śpiewaczek , przyjął kwiaty z ich rąk , ale od przemowy się uwolnił , tłumacząc się potrzebą wypoczynku . Wieczór przepędził w pałacu w zamkniętym kółku swoich najbliższych krewnych i dopiero wieczorem przejechał się powozem po mieście dla zobaczenia iluminacji , której przypatrywał się z politowaniem , gdyż pomimo wysiłków ze strony burmistrza , nie mogła ona wytrzymać porównania nawet z najlichszymi tego rodzaju festynami , jakie przyzwyczajony był widywać w stolicy . Przymuszał się jednak , aby udawać zadowolenie , i jadąc kłaniał się znowu na wszystkie strony tłumom , które wraz z muzyką towarzyszyły powozowi i wznosiły ciągle okrzyki radosne na cześć jego . Następny dzień chciał także przepędzić w spokoju , ale mu wytłumaczono , że dla zyskania popularności , dla wywołania entuzjazmu potrzeba koniecznie poddać się programowi uroczystości przygotowanych na jego przyjęcie . Musiał więc przyjmować najrozmaitsze deputacje , wysłuchać różnego rodzaju mów , zwiedzać szkołę , szpital i chwalić wszystko , a zarazem odpowiadać na niektóre przemowy według wskazówek danych mu przez adwokata . Wieczorem był na balu , poprowadził do poloneza grubą panią prezydentową w aksamitnej sukni , uścisnął rękę kilku mieszczanom , powiedział prezydentowi kilka słów dziękczynnych za tak świetne przyjęcie . W czasie obiadu zaś , który odbył się trzeciego dnia , wzniósł toast za pomyślność Pipidówki , który przyjęto z niesłychanym entuzjazmem . Pipidówczanie nie posiadali się z radości , że taki pan , taki magnat w ten sposób uczcił ich miasto . Na drugi dzień , gdzieś się obrócił , wszędzie słyszeć można było rozprawiających o tym ważnym fakcie , niektórzy utrzymywali , że książę , wznosząc ten toast , miał łzy w oczach , i wyciągali stąd najpomyślniejsze wnioski dla miasta . Nazwisko księcia było na ustach wszystkich . Rozbierano każde jego słowo , każdy gest i unoszono się nad jego łaskawością i życzliwością dla miasta . Każdy , co miał szczęście usłyszeć od niego słów parę lub choćby znajdować się blisko jego osoby , nie omieszkał pochwalić się tym , gdzie tylko się dało ; ci , których ściskał za rękę , poglądali z pewnym rodzajem nabożeństwa na swoje ręce , co miały zaszczyt dotykania się takiego dostojnika . Formalny szał opanował na tym punkcie obywateli Pipidówki . Byli tacy , którzy gotowi byli do największych poświęceń , aby okazać wdzięczność swoją dostojnej jego osobie , która raczyła fatygować się tyle mil , narażać na niewygody podróży , aby w ich mieście przepędzić czas jakiś i uczcić je swoją obecnością . Jeden z mowców wyraził się , że pobyt księcia będzie stanowił epokę w dziejach Pipidówki , że od tego momentu zaczną dopiero liczyć lata swego szczęścia i pomyślności . Mecenas , który towarzyszył księciu , widząc te objawy zachwytu , jaki wywołał przyjazd jego klienta , zacierał ręce z radości i podczas kiedy książę odbierał publiczne hołdy , kuł żelazo na gorąco i korzystając z usposobienia publiczności , urabiał i przygotowywał grunt dla kandydatury . Natracił nawet w rozmowie z burmistrzem , że było by to wielkim szczęściem dla miasta , gdyby książę zgodził się na przyjęcie kandydatury . Burmistrzowi nie wypadało przeczyć temu , choć miał wielką ochotę , bo to krzyżowało jego plany ; odważył się tylko wyrazić wątpliwość , czy wybór z takiej mieściny , jak Pipidówka , mógł by księciu być pożądanym . — Dla takiego magnata — mówił on — odpowiedniejszym był by wybór z większych posiadłości albo powołanie przez monarchę do Izby Panów . Ale mecenas w zaufaniu zwierzył mu się , że o ile mógł księcia wyrozumieć , to właśnie najprzyjemniejszym było by mu zaufanie wyborców z miasta , bo było by ono miarą sympatii , jaką tutaj zdobyć sobie potrafił . Mówił dalej , że jakkolwiek okoliczności trzymają księcia z dala od rodzimego kraju , to jednak nie ostudziło jego miłości dla tego kraju i pragnął by dla niego coś zrobić sam w Wiedniu . „ Nie mogąc żyć w kraju , chciał by m żyć dla kraju " , to są słowa księcia — rzekł mecenas do burmistrza — a z tych słów możesz pan wnosić , jak gorąco pragnie być użytecznym krajowi , a mógł by być , wchodząc do Rady Państwa jako reprezentant potrzeb i życzeń tego kraju . Było to tak wyraźne przymówienie się o kandydaturę , że burmistrz ani wątpić nie mógł , że mecenas działa z woli księcia . To stawiało go w przykrym położeniu , bo kandydatury własnej zrzec się nie miał ochoty ; była ona kwestią jego życia , deską ratunku , a odmowa i wystąpienie przeciw księciu narazić go mogły na utracenie względów tegoż , na co także bardzo liczył . Nie mogąc się stanowczo zdecydować na jedną lub na drugą stronę , postanowił zasięgnąć w tym względzie rady pani Pulcherii , bo był najmocniej przekonany , że nie ma na świecie istoty bardziej troszczącej się o niego , jak ona , że miała spryt i instynkt w takich rzeczach , o czym się nieraz mógł przekonać , więc doradzi mu z pewnością jakiś zręczny sposób wydobycia się z tego kłopotu . Przy najbliższej więc sposobności zapytał ją o to . Udała nadzwyczaj zdziwioną , że książę ma zamiar starać się o mandat poselski , nie przypuszczała , żeby mu się chciało w takim wieku i tak schorowanemu brać na swoje barki taki ciężar , ale — mówiła dalej — jeżeli książę rzeczywiście powziął myśl taką , to należy go popierać , a on z pewnością będzie umiał wywdzięczyć się tym , którzy mu do tego pomogą . Innymi słowy znaczyło to : Popieraj księcia , a będzie ci z tym dobrze . Z konieczności więc burmistrz zdecydował się popierać księcia , ale tylko publicznie , prywatnie zaś w poufnych rozmowach podawał w wątpliwość korzyści , jakie by stąd wypaść mogły dla miasta . Niby chwaląc księcia , niby zalecając jego kandydaturę , zastanawiał się , czy to będzie dobrze , jeżeli miasto reprezentować będzie człowiek , który nie zna kraju , jego potrzeb , mieszka z daleka i nie zależy mu wiele na tym , czy wyborcy będą z niego zadowoleni , czy nie . — Co my , biedacy — mówił — możemy obchodzić takiego pana ? Jego nasz los ani ziębi , ani grzeje i bądź co bądź lepiej było by , aby który z nas został wybrany . Mówiąc tak , miał siebie na myśli , bo miał to przekonanie , że lepsze krzesło poselskie pewne , jak łaski księcia wątpliwe . Prowadził więc podwójną politykę : niby występował za księciem , ale przemawiając za nim , podnosił wszystkie zarzuty i wątpliwości przeciw niemu , spodziewając się , że tym sposobem utoruje sobie drogę . Ale przerachował się bardzo , bo ci nawet , którzy dawniej gorąco popierali jego kandydaturę , skoro się dowiedzieli , że książę ma zamiar stanąć jako kandydat przed nimi , skoro do tego jeszcze książę w pałacu wydał wspaniałą ucztę , na którą wszyscy prawie wyborcy otrzymali zaproszenia , wystylizowane na biletach wizytowych z mitrą książęcą , gdy podczas uczty książę w mowie , zredagowanej przez mecenasa , polecił kandydaturę swoją życzliwości „ panów braci i szanownych sąsiadów " i wyraził się , „ że dumny będzie z tego zaszczytu , jeżeli mu wolno będzie w stolicy reprezentować potrzeby i interesa przezacnego tego grodu mieszkańców " , wszyscy „ jak jeden mąż " stanęli po jego stronie , a każda inna kandydatura wobec takiego potentata wydawała im się tylko śmieszną pretensją . Toteż kiedy w parę dni później przyszło do wyborów , książę wybrany został ogromną większością , podczas kiedy za burmistrzem zaledwie kilkanaście głosów się oświadczyło . Wobec takiego wyniku nie wypadało mu jak tylko udawać ogromnie zadowolonego z takiego obrotu rzeczy i kiedy wieczorem po wyborach zentuzjazmowani mieszkańcy Pipidówki urządzili swemu nowemu posłowi pochód z pochodniami , burmistrz stanął na czele tego pochodu i pod oknami pałacu krzyczał razem z innymi : „ Niech żyje nasz poseł i niech żyje książę " . Taką samą komedię odegrał w czasie wyjazdu księcia ; szło mu o to , aby książę nie miał wątpliwości , że jemu tylko ma do zawdzięczenia pomyślny wynik wyboru i świetne przyjęcie , chciał ile możności uwidocznić swoje zasługi , aby go nie minęła należyta nagroda . Więc biegał wszędzie , wszystkim się zajmował , pierwszy podniósł okrzyki na cześć odjeżdżającego , dawał hasło muzyce do grania , moździerzom do wiwatów i starał się entuzjastyczny nastrój tłumów podtrzymać aż do nadejścia pociągu , który „ drogiego im , dostojnego gościa miał zabrać do Wiednia " . Nim się to stało , spotkała go , tj . burmistrza , jeszcze jedna niespodzianka , która mu także pokrzyżowała plany i zepsuła humor ; dowiedział się bowiem w ostatniej prawie chwili , że wraz z księciem odjeżdża także droga jego sercu osoba — pani Pulcheria . Sama mu oznajmiła na dworcu kolejowym tę smutną nowinę , w czasie kiedy książę zajęty był rozmową z oo . jezuitami , którzy mu w pokornej postawie polecali interesa swojego zakonu .