Wanda Grot-Bęczkowska Co będzie z naszego chłopca ? — Matko , co będzie z naszego chłopca ? — Albo ja wiem ? Akurat czas myśleć o tem . — Jakto nie czas ? Pleciesz , Anulko , sama nie wiesz co . Skoro go nam Bóg dał , to już od tej chwili myśleć o nim należy . — Ale mój Jasiu , czego bo zaraz tak krzyczysz ? Dziecko mi obudzisz . Przytulone do piersi matki niemowlę spało , cmokając kiedy niekiedy usteczkami . Wysoki , niezbyt już młody mężczyzna zbliżył się do siedzącej przed kominkiem żony i pogładził ją czule po głowie . Pobrali się przed laty trzema . Trapili się już , że dzieci mieć nie będą , gdy oto w sam raz na „ Alleluja " Bóg chłopaka im zesłał . I jakiego chłopaka ! — Panie Wojtaszewski ! — krzyczała babka , pilnująca chorej — a obaczcie ino , co wam to szkaradne bocianisko wrzuciło . . . Wykąpała m gałganucha małego , klapsa mu przysądziła m , jak się patrzy , żeby wiedział odrazu , co go tu cackać nie będą ; teraz pan zobacz , ile waży ? Rozpromieniony , zmieszany niemal zaszczytem ojcowstwa , Wojtaszewski zbliżył się do dziecka . W poczciwych jego oczach świeciły łzy , ręce mu drżały , gdy ujmował w nie spowite już w poduszce dziecię . — A co ? Podrzuć no pan nim do góry . Przecież nie z cukru , ani ze szkła — wołała niecierpliwa babka . — Dwanaście funtów waży co najmniej . To nie byle co ! Z łóżka , zasłanego białą pościelą , wsuniętego nieco we framugę , ozwał się słaby głos : Jasiu , pokaż mi dziecko . . . Babka skoczyła do Wojtaszewskiego . — Daj no . pan dziecko . Trzeba matce pokazać . Któż ma prawo , jeżeli nie ona ? Łzy , jak gdyby zamówione , pojawiły się w oczach babki . W ślad za niemi poszło głośne czyszczenie nosa i głębokie westchnienie . Wojtaszewski z tego skorzystał , przytulił delikatnie do siebie dzieciątko i postąpił w stronę łóżka . Babka spostrzegła to i zabiegła mu drogę . — Daj no pan , do mnie należy pokazać . To już taki zwyczaj . — Zaraz oddam , zaraz — szepnął Wojtaszewski . — Niech no pani wypije tymczasem herbatę . Przygotował em na stole tam , gdzie warsztat . Placka też kawałek się znajdzie . Anulka nie zapomniała . . . Propozycya była zbyt nęcącą . Wzdragając się niby , użalając nad kosztem i subjekcyą , babka cofnęła się ku drzwiom . Wojtaszewski wnet znalazł się przy łóżku . Z oczu biły mu takie promienie , że aż blada twarz chorej rumieńcem szczęścia się oblekła . — Anulko — szepnął , pochylając się ku niej — jacy śmy szczęśliwi ! Stojąc teraz przed swoją Anulką , zapatrzony w uśpionego malca , zapytał : — Powiedz że mi , Anulko , czem nasz chłopak będzie ? — Masz go ! Już swoje ! Przecież on jeszcze taki mały . — Ależ z małego wyrośnie duży . — Jeżeli go Bóg i Matka Najświętsza uchowa — dodała szybko , trwogą zabobonną zdjęta Anulka . — To się rozumie . Jabym chciał . . . Wiesz co , Anulko ? Chciał by m , żeby był urzędnikiem . Zawszeć co urzędnik , to urzędnik . Ludzie zaraz inaczej patrzą . Czy przy suplikacyach , czy podczas procesyj , któż , jeżeli nie urzędnik , kanonika pod ramię podtrzymuje ? Toć to niemały zaszczyt . Powiem ci , ilem razy patrzył , jak ten niedołęga Barański rękawiczki nadziewa , głowa , panie dobrodzieju , do góry , wąsa postawi i do księdza szust , to aż mnie mdliło . Przecież , nie chwaląc się , i ja dwie klasy skończył em , a że tylko z kopytem mam do czynienia , to cóż ? Mam jakie uważanie , albo li do kanonika mogę podczas procesyi przystąpić ? Co ? Nie odpowiedziała . Wpatrzona w swojego malca , który spał cicho , zadumała się głęboko . I ona przyszłość syna w różowych widziała barwach . — Oddamy go do szkół , Anusiu — rzekł szewc po chwili , rozpromieniony myślami . — Do Warszawy , albo i do Pietrzkowa . Będę pracował dzień i noc , i grosza nie stracę . Ty takoż . A jak w mundurze ze srebrnemi guzikami przyjedzie , zobaczysz , czy kto pozna , że to szewckie dziecko ? — A jeżeli się rodziców zawstydzi ? — szepnęła Anna . — Głupstwoś rzekła , kochanie ! Jakim go wyhodujesz , takim będziesz miała . Twoja głowa , Anulko . Z Bogiem , z szacunkiem dla rodziców , z pracą i uczciwością gdy pójdzie w świat , to się i przed złem ostoi . Nie bój się , toć to nasza krew . . . Wyparła by ś się ty ojca , albo i matki , chociażby ś w złocie chodziła ? A jabym się wyparł ? . . . Próżne strachy ! Za naszego Antka ręczę . . . Uderzył się w piersi , aż jęknęło . Anna się przestraszyła . — Obudzisz mi dziecko ! Chłopak już oczy ze snu otworzył . Z początku skrzywił usteczka do płaczu ; matka , uprzedzając , pierś mu podała z pośpiechem . Wojtaszewski nie mógł oczu oderwać od zaróżowionego snem chłopaka . — Charakterny chłopiec ! — rzekł . — Nie dadzą mu jeść odrazu , to się zaraz do krzyku bierze . Tęgi będzie z niego podsędek , albo i inny jaki urzędnik . Zobaczysz , matka . Nie wątpiła . Słońce zajrzało przez wycięte w okiennicy serduszko . Z łóżka , stojącego pod ścianą , zerwał się dziesięcioletni chłopiec . Wstał po cichu , ubrał się i wybiegł . W ogródku rozejrzał się niespokojnie . Cisza była dokoła . Poranną rosę czuł eś jeszcze w powietrzu . Słońce ledwie wstało . — Pogoda ! — szepnął chłopak , przyjrzawszy się niebu . — Bogu dzięki ! Jakby to święty Jacek podczas deszczu wyglądał ? Kramówby nie rozłożyli . . . Dopiero się Florka ucieszy ! Dźwięk dzwonka przeciął powietrze . Płynął od strony klasztoru , z początku słaby , potem coraz głośniejszy , aż połączył się z brzmieniem wielkiego dzwonu , które echo niosło w każdy niemal zakątek mieściny . Drzwi domku , sąsiadującego z domem szewca , otworzyły się i pomiędzy malwy i słoneczniki wsunęła się zręczna , jak wiewiórka , dziewczyna . Florka , córka organisty , prawie w tych samych latach co Antek , przewyższała go wzrostem i kształtną budową . Nie była ładną . Włosy , jak len jasne , twarde i proste , we dwa cienkie warkoczyki splecione , spadały jej na ramiona ; cera , lubo biała , nosiła lekkie ślady przebytej ospy ; tylko modre , prawdziwie piękne oczy połyskiwały , mieniły się i ożywiały twarz całą . Widocznie dzwon ją zbudził i wprost ze snu , różową jeszcze i ciepłą , wywabił do ogrodu . Zobaczyła chłopca i uśmiechnęła się . — Antek , pogoda ! — klasnęła w ręce . — A pogoda . Toż będzie odpust , Floruś . . . Myślał em , że zaśpisz . — Zaraz zaspała by m ci ! — Ale coś ty taka dzisiaj , Florka ? Oczy ci się śmieją . — Ba ! chodź bliżej , to ci powiem . Rozsunął splątane malwy i krzaki malin i zbliżył się do płotka , który ogródki rozdzielał . Florka z minką tajemniczą sięgnęła za stanik . — Zgadnij , co to ? — spytała , pokazując mu przedmiot jakiś zdaleka . — Czy ja wiem ? Pewno medalik . Kupili ci wczoraj , jak kramarze przyjechali . — Uhum ! Zgadł eś ! — Roześmiała się i zwolna rozwinęła pakiecik . Z zielonych liści bzowych wyjrzały ku chłopcu dwie srebrne , nowiutkie monety . — Zkądeś wzięła , Florka ? — spytał zdumiony . — Zkąd ? Babula dali jedną , dziaduś drugą . Mówili , co by m sobie kupiła na odpuście różności . Chłopak stał smutny , upokorzony . On ledwie czwartą część tego na odpust uciułał . — I co se kupisz ? — spytał znowu z zazdrością mimowolną . Dziewczyna zachychotała . — Siła rzeczy — rzekła wesoło — paciorków , i obrazków świętych , i pierników maczkiem posypanych . . . O jej ! Aby o to głowa nie boli . Wszystkiego na kramach dostanie . — Jużci prawda — mruknął chłopiec . Gorycz ustąpiła już z jego serca , wzrokiem rozradowanym patrzył na Florkę . — Dobrze , coś dostała — rzekł . — Jabym ci sam wszystkie kramy zakupił , żeby m ino miał pieniądze , ale u nas tak jakoś ciężko . . . Jak przyjdzie grosz wydać , to ci mówię , tak stękają , że aż strach ! — A wiesz ty , Antoś , bez co ? Oni tak dla ciebie ciułają . Bo to raz słyszała m , jak do ojca gadali : „ Trzeba zbierać , trza harować , aby dla Antka na szkoły starczyło , bo on szewcem nie może być . " — Pewnikiem , że nie będę kopytem obracał — rzekł hardo chłopak . Florka się rozśmiała . — Oj , już się jeżysz ! A cóż to kopyto co złego , co tak niem pomiatasz ? . . . — Złego , nie złego — burknął . — Ale co tam o tem gadać . Polecę na prymaryę . — Czekajno , niech ci się w piętach nie pali ! — zawołała Florka . — Masz jeszcze czas ! Przysunęła się do płotka . — Antek — szepnęła , patrząc na ń szafirowemi , jak modraki oczyma — i ty dał eś temu wiarę , że ja będę pierniki i paciorki kupowała ? A toś ty dopiero głupi ! Te pieniądze , com dostała , to na skrzypki dla ciebie . . . Nie bez tego , żeby i matuś ci co nie dołożyli , więc skrzypce będziesz miał . Antek poczerwieniał , jak burak . W oczach błysnął mu taki ogień , aż Florka ze śmiechem zagadnęła : — Cieszysz się , co ? Schwycił ją za szyję . — Florka , ty sobie nie kpisz ze mnie ? — spytał drżącym głosem . Dziewczyna pieniądze owinęła starannie i włożyła mu w rękę . — A nie zgub — mówiła tonem macierzyńskiej powagi . — Na odpuście to i złodziejów nie brak . — Nie bój się , nie zgubię . Ja ci tego , Florka , do śmierci nie zapomnę . Teraz będę zbierał grosz do grosza , i do skarbonki kładł . Już skarbonkę to muszą mi matka dziś kupić . Nie wiem , jak prędko zbiorę , ale zawszeć kiedyś zbiorę , to ci oddam . I paciorków ci prócz tego kupię , i pierniczków z maczkiem i z migdałami . . . — No , no — śmiała się Florka , ucieszona jego radością — żeby m się ino nie objadła bardzo tych pierników . . . Chłopiec na furtkę ogródka obejrzał się niespokojnie . Radby już jednej chwili biedz do kościoła . — Na Szerokiej ulicy pewnikiem kramy porozstawiali . Może już i skrzypce są ? . . . Florka to spostrzegła . — Lećże , leć ! — rzekła . — A ino się targuj . Wiadomo , jak to kramarze drzeć potrafią . Rzucił jej całusa i popędził , jak strzała . Florka wpadła do domu . U fary nie było dziś nabożeństwa , a klasztor miał swego organistę . Więc Grudka spał jeszcze , a Grudkowa ledwie oczy ze snu przecierała . — Gdzieżeś to chadzała ? — spytała córki . — W ogródku była m . — I zarosiła ś pewnikiem spódnicę . . . Dam ja ci ! Dziewczę skoczyło do matki . — Wstawajcie , matuchno ! Trzeba się wcześnie ogarnąć , żeby się aby do kościoła dostać . Ale święty Jacekby się pogniewał , gdyby ście dziś żuru na śniadanie nagotowali . Kawę będziemy pić , prawda ? Dużo cykoryi włóżcie , to zaraz smaczniejsza . Ja polecę pędem po obwarzanki . Toż to będzie uciecha ! — Chciała m sprzedać mleko — broniła się organiścina . — Zawsze przy odpuście lepiej płacą . — Co tam ! przedacie jutro . Bo to codzień świętego Jacka ? — To i prawda — odparła przekonana . Dziewczyna furknęła do komina , roznieciła ogień , a po chwili , różową chusteczkę włożywszy na głowę , pobiegła po obwarzanki . Jakaż ona dziś szczęśliwa ! Wszystko się do niej śmieje i ona do wszystkiego . Matusia narządzili jej perkalową spódniczkę białą , tarlatanową zasłonę i wstążki niebieskie . Szewc Wojtaszewski wysadził się na takie pantofelki , że aż dziw . Florka bardzo kocha starego szewca , szewcową i Antosia . Antosia najwięcej . Razem się bawią , razem do szkółki chodzą . Ona , jak nikt lepiej , rozumie chłopaka . Chęci jego są jej chęciami . Zawsze im dobrze z sobą . — Głupie dzieciska , moja kumo — powiada nieraz organiścina do szewcowej . — Tak to lgnie do siebie , jakby rodzone . Szewcowa wzdychała . Szkoda , że Antek idzie do szkół ! — myślała z żalem . Z Florki była by dobra synowa . Wiadomo , że zawsze co swoje , to swoje . Dzieci tymczasem rosły i kochały się coraz to mocniej . A już co dzisiejszy postępek Florki , to obudził w sercu Antka taką wdzięczność , że przysiągł sobie duszę oddać za nią . Oddawna bowiem wzdychał do skrzypiec i cały w słuch się zamieniał , ilekroć smętne ich dźwięki rozległy się na chórze lub wesoło wtórowały oberkowi w karczmie . Wszystkie jego marzenia dziecięce zamknęły się w jednej myśli o tera , aby posiąść skrzypki i umieć na nich przygrywać , to wesoło , to smętnie , jak dusza rada . Florce tylko z pragnień swoich się zwierzał , i oboje biadali , że tak ciężko dopiąć swego . Przed świętym Jackiem , kiedy to na kramach bywa skrzypek co nie miara , chodził Antek jak struty . Spodziewał się , że coś od ojca dostanie , a matka też jedynakowi trochę doda . A tu nic , jakby się uwzięli . Tylko ta poczciwa Florka pamiętała . Trzeba teraz próbować , może się jakie tanie znajdzie . Na dzień świętego Jacka przypadał w Kalenicach wielki odpust . Mała ta osada usiadła nad brzegami wązkiej rzeki , otuliła się lasami . Cicha i senna w zimie , od Swiąt Zielonych do Wszystkich Świętych kipiała życiem . Do klasztoru ciągnęły ciżby , kompanie nawet ze stron dalekich tu podążały . W dni świąteczne powozy nawet , zmieszane z bryczkami , zajmowały całą , do klasztoru wiodącą , ulicę . Miała ona po obu stronach szereg wybielonych domków z okiennicami malowanemi i gankami , z ogródkami ustrojonemi zalotnie w bzy , maki dubeltowe , róże i jaśminy . Tam przemieszkiwała arystokracya miasteczkowa . Więc starzy emeryci , podupadli obywatele i podstarzałe wdowy . Dobrze się tam działo ludziskom . Mieli zawsze mszę św . z orkiestrą o godzinie zrana , potem lub przedtem kawę wyśmienitą z kożuszkami , bułeczki świeżuchne i rogaliki rumiane , Co będzie z naszego chłopca ? no i wiele , wiele innych jeszcze dogodności , jakich mieszkańcom sąsiednich wsi i miasteczek brakło . Nie zajmowali się polityką , sprawy społeczne nie obchodziły ich zgoła , reszta świata mogła by dla nich nie istnieć . Rzadko zaglądała tam książka lub gazeta , bo spokojni mieszkańcy żywili przekonanie , że drukowana bibuła jeno apetyt odbiera . Dużo bywało swiąt , dużo odpustów w klasztorze kalenickim , ale najwspanialszy na świętego Jacka . Gdy zahuczały bębny , ryknęły trąby , to biedny człek mimowoli szeptał przejęty : „ Z prochuś powstał , w proch się obrócisz . " Kościołek farny , zmurszały od starości , stał na uboczu w uliczce , skręcającej od wjazdu ku rzece . Okalały go również domki z ogródkami z jednej i drugiej strony , ale nie malowane i bez ganków . Arystokracya z ulicy Szerokiej ( można ją było i Klasztorną nazywać ) powiadała , że przy ulicy Farnej mieszkają „ łyki " . Sami przecież mieszkańcy skromnej uliczki zwali się poprostu między sobą pp . szewcami , pp . krawcami , ot zwyczajnie ludzie pracy . Ztamtąd to właśnie wczesnym rankiem pędził w stronę klasztoru Antek . Taki ścisk wszędzie panował , że ledwie z pomiędzy fur się wydostał . A tu jeszcze i kompania nadchodziła . Przy figurze witała ich z wieży kościelnej muzyka . Poważne tony obudziły w sercach pątników wszystkie smutki , rozpacze i boleści . Śpiew pobożny zmieszał się z okrzykami i szlochaniem . Tłum padł na klęczki , i odmówiwszy dopiero modlitwę dziękczynną , ruszył do kaplicy Matki Boskiej , gdzie runął z jękiem na posadzkę . I Antek tam podążył , lecz nie mógł opanować swoich myśli ; odmówiwszy więc codzienne i świąteczne modlitwy , przecisnął się ku cmentarzowi i wnet znalazł się w rozgwarze jarmarcznym . Wprędce odszukał Florkę i pospołu już udali się po „ grające drzewo . " — Florka ! — krzyknął naraz Antek , aż się ludzie obejrzeli — Florka , a widzisz je ? — Nie krzycz tak — upomniała go Florka . — Toć i tak zobaczę ! Przystąpili do kramu , gdzie leżały krzyżyki , obrazki , paciorki i inne piękne rzeczy . Skrzypce burakowego koloru uderzyły zaraz na wstępie wzrok dzieci . — Florka — szepnął Antek — ty mów , ty targuj . Z pewną dumą przysunęła się Florka do kramu . — Ile pani żądacie za te skrzypce ? — spytała , cedząc słowo po słowie . Pokojówka od burmistrza zawsze tak mówiła , gdy się chciała pomocnikowi organisty podobać . Florka , że to szło o skrzypce , tego samego sposobu użyła . Właścicielka kramu , objętością ciała przewyższająca swoje sąsiadki , uśmiechnęła się uprzejmie . — Proszę , panieneczko , proszę . Są skrzypce , a jakże . Na śliczny kolor pomalowane i bardzo pięknie grają . Florka obejrzała się na Antka . Chłopak zbliżył się i ujął skrzypce . Oglądał , brzdąkał po strunach . — A ile to pani żądacie ? — spytał wreszcie bojaźliwym głosem . — Ośm złotych . — Ile ? — zapytali z trwogą . — Ośm złotych — powtórzyła pulchna jejmość . Spojrzeli na siebie zrozpaczeni . Przecież oni mieli tylko złotych trzy i groszy dziesięć . Ogarnął ich wstyd . Florka odzyskała odwagę prędzej od Antka . Odebrała mu z ręki skrzypce i położyła na straganie . — My nie takich chcieli — rzekła cicho . — Pójdź , Antek . Ale kramarka nie myślała wypuścić ich tak łatwo . — Więc nie takie ? A jakież być mają ? Mam i inne . Lepsze , gorsze , jakie kto chce . U mnie zawsze wszystka pubelika kupuje i kużden kontenty odchodzi . A może za drogie ? Dam tańsze . Zresztą , jak do zgody . Jak do zgody , piękna panienko i piękny kawalerze ! To brat i siostra , prawda ? Zarutko pomyślała m . Tacy podobni , jak . . . — Pięść do nosa — przerwała jej sąsiadka z lewej strony , której kramik łączył się z kramem pulchnej jejmości . — Ja do pani nie mówię — odcięła się pierwsza . — Niech każdy swego nosa pilnuje . — A jak mu się zachce i cudzych nosów pilnować , to co ? — spytała słodziutko druga . — To tak przytnę , że się odechce ! — krzyknęła na dobre już zaperzona jejmość . — Widzisz ją ! — Ją ? Co to za ją ? Moja pani Krubska , niechno się pani nie zapomina — zawsze słodko rzecze sąsiadka . — Proszę nie tykać , bo od tego wara ! Ja sobie sprawiedliwość znajdę . Niech panienka do mnie idzie — zwróciła się do Florki z gestem zapraszającym . — U mnie też są skrzypce , a nie drę , jak ona . — Bodaj cię choroba zadusiła ! — wrzasnęła fioletowa ze złości tłuściocha . — Niech cię Marya błogosławi — odparła tamta z łagodnym spokojem . — Po pięć groszy mendaliki , paniusieczko — zwróciła się do oglądającej towar mieszczki . — Po pięć groszy . Bardzo tanio , jak Boziuchnę kocham ! Ot , widzi paniuleczka , jaka to sąsiadka . Kłóciła by się bez cały odpust . . . Nasłuchująca tłuściocha nie mogła ścierpieć i wykrzyknęła : — A żeby cię kołtun spętał , czarownico ! Na co w odpowiedzi usłyszała słodko wymówione : — Niech cię święty Jacunio błogosławi ! — Cóżem ja winna , paniuleczko — mówiła dalej , zwracając się do kupującej — że ją Bóg takiem cielskiem ukarał , a mnie dał tyle , co potrza ? Bez to ciągły kram , ciągle się czepia . Obraza Boska i tyla . — Kłamiesz ! — krzyknęła tamta . — Jeszczeby m się na twoje chude gnaty nie zamieniła . Niedarmo się Wątróbską nazywasz . — A taki przyjdzie do tego . Już widzę , jak pani Krubska kosteczki po śmietnikach zbiera . . . Krubska nie zdołała zapanować nad sobą , porwała skrzypce , ów przedmiot pożądań Antosia , i była by niechybnie cisnęła niemi na głowę sąsiadki , gdyby nie kilkoro rąk , które jej dokonać zamiaru przeszkodziły . — Co się to dzieje ? co to jest ? — wołano zewsząd . — Dajcież imoście pokój ! Ludzie się zbierają , klasztor pod bokiem . — Niech ją Marya błogosławi — zakończyła spór Wątróbska . — Proszę , niech państwo kupują . Bardzo proszę ! Mam wizerunki święte , pierniczki z lukierkiem , słodziutkie , smaczniutkie , szczotki , lusterka i różności . A kupże pani piejącego kogutka maluśkiemu , bo mu oczki na wierzch wyjdą ! Dzieci wędrowały od kramu do kramu , lecz najtańsze skrzypce wszędzie kosztowały kopiejek . Antoś desperował , lecz od kupczących nie odchodził . Pięciozłotowe skrzypki , jako że były dla niego najprzystępniejsze , obracał wciąż w rękach , a miał minę taką , jakby się zbierał do płaczu . Do kramu zbliżyło się młode państwo . Pani żywa , drobniutka , mówiła do męża : — Kupię dzieciakom wiejskim pierników i obrazków . Dopieroż będzie uciecha ! Elegancki magazyn warszawki nie zajmował ją tyle , co nowością nęcące kramiki i stragany małomiejskie . — Ach ! i skrzypce są ! — wołała , spostrzegłszy je w rękach Antosia . — Czy kupujesz , kochanku ? A czy się znasz na skrzypcach , chłopysiu ? — zapytała , ujmując go rączką pod brodę . Antek z niemym wyrazem boleści podniósł na nią oczy załzawione . — Czemu płaczesz , mały ? — zagadnęła tkliwie . Florka , której milczenie zaczynało już ciążyć , a miluchna twarz pani obudziła zaufanie , dygnęła nizko . — To bez te skrzypce , proszę wielmożnej pani — rzekła rezolutnie . — Aa ! — szepnęła pani . — Mały chciał je kupić zapewne ? Ja sobie inne wybiorę . Cóż , zgadła m ? — Juści że tak — uśmiechnęła się Florka . — Ino mu pieniędzy nie starczyło , to i płacze . — Dużo mu braknie ? — zapytała pani , mrugając figlarnie ku mężowi . — O ! dużo , aż kopiejek — odparła dziewczyna i odwróciła się . — Chodź , Antoś — rzekła — tu już nic nie wystoisz , a matuś krzyczeć będą . . . Z uśmiechem szczerego wesela pani wyjęła z sakiewki pieniądze i podała chłopcu . — Przyjmij to ode mnie , kochanku — rzekła — lubię grzeczne dzieci , a tobie z oczu patrzy , żeś poczciwe chłopię . Antek oniemiał . Widok pieniędzy sprowadził walkę w jego duszy . Jak tu wziąć , kiedy matusia zawsze mówią , że tylko zapracowane pieniądze się bierze ? Florka prędzej pogodziła się z datkiem i ze zwykłą rzutkością szturgnęła towarzysza w łokieć . — Cóż stoisz , jak kołek ? A bierzże i pokłoń się wielmożnej pani . Oj ! Antek , Antek , aż mi wstyd za ciebie . A ruszże się ! Dygnęła znów przed panią . — Dziękujemy wielmożnej pani — rzekła . — On już i sypiać i jeść nie mógł , ino ciągle o tych skrzypcach myślał . Pani jednak pojęła skrupuły chłopaka . — Ode mnie możesz przyjąć . . . Gdy już dorośniesz i będziesz pięknie grał na skrzypcach , oddasz te pieniądze jakiemu małemu chłopcu , który , jak ty teraz , będzie pragnął posiadać skrzypce . Zgoda ? Z czarnych oczu chłopca strzelił blask radości . — Oddam , proszę pani — wyrzekł Antek , prostując się z dumą . Pochylił się do ręki pani i ucałował z wdzięcznością . Wieczorem dopiero spotkali się nad rzeką . Antka ogarnęło rozmarzenie , a Florkę uroczyste oczekiwanie . — Zacznijże już , Antek — mówiła zcicha , patrząc na leżące na murawie skrzypce . Antek nie słyszał . Florka się zniecierpliwiła . — Antek ! — woła , ciągnąc go za rękaw . — Czyś ogłuchł , czyś zaniemiał ? Chłopak się odwrócił . — Ale bo widzisz — mówił — boję się . Tak jakoś dziwno się robi . . . Niewiadomo co . . . Niby już mam te skrzypce , juści prawda . A taki lęk mnie bierze . Onieśmielał wobec gorąco pożądanego narzędzia , stanowiącego nakoniec jego własność . Czyż potrafi kiedykolwiek , jak organista Zapałkiewicz , wyśpiewać tonami pieśni śliczne ? Florka śmiała się . — Oj ! głupi , głupi — rzekła drwiąco . — Boisz się , sam nie wiesz , czego . Nijakiego gadania dziś z tobą nie ma . Pójdę do Balbisi bawić się lalką . Nie poszła jednak . Oparła jasną główkę na ramieniu Antka i patrzyła na rzekę , która cicho szemrała w dali . — Czy pani Wojtaszewska wysadziła już placki ? Cóż , dobrze wyrosły ? — Nieosobliwie . Z Grzybińską to zawsze tak : „ Świeże drożdże , świeżutkie " , a tymczasowie trzymała je pewno w domu od Bóg wie kiedy . Wojtaszewska czerwona , spocona , stała przy stole , na którym rumieniły się dopiero co wyjęte z pieca placki . — Zobaczno , Florciu , na samym środku posypka się zapadła . A jużem jej nie żałowała , bo wiem , że Antoś lubi . Jakby na złość . . . Młoda dziewczyna przysunęła się do stołu . Więc to Florka istotnie ? Tak w górę śmignęła , jak topolka , i odmieniła się jakoś . Twarz po ospie wygładziła się nieco , cera , jak dawniej , przejrzyście biała , a modremi oczyma , zda się , cała dusza dziewczęcia przegląda . Nie można powiedzieć , żeby pociągała pięknością , każdy jednak lgnie do niej dla jej dobroci , dla jej łagodności . Stojąc teraz przy stole , gibka i smukła , silnie w ramionach rozwinięta , a szczupła w pasie , w szafirowej sukni kamlotowej , w fartuszku białym i haftowanej szerokiej kryzie , wyglądała milutko . Oczy wyrażały rozradowanie , usta się śmiały . Ba ! było się czego radować ; toć Antoś dzisiaj przyjeżdża , Antoś , towarzysz jej lat dziecinnych , którego nie widziała oddawna . Chłopak pracował w szkołach zawzięcie . Przechodził z klasy do klasy , nie z nagrodami wprawdzie , bo wybitnych zdolności do nauki nie posiadał , ale też bez wycierania ławek oślich . Podczas wakacyj przysposabiał uczniów do klas niższych , grosz każdy chowając skrzętnie , z myślą o upragnionym celu , uosobionym w skrzypcach . Florka swoje dwie srebrne monety odebrała zaraz w pierwszym roku , gdy Antek na lato przyjechał ; przywiózł jej nadto książkę do nabożeństwa w suto złoconej oprawie . Był to owoc jego oszczędności . Cieszyli się oboje co niemiara , po raz setny ślubując sobie przyjaźń dozgonną . I oto teraz Antek , ukończywszy szkoły , wraca do domu . Cóż dziwnego , że Florce serce bije tak mocno , że ledwie nie wyskoczy ? — Niech pani nie narzeka — mówiła do Wojtaszewskiej , oglądając placki . — Ślicznie wyrosły . Posypka zarumieniona w sam raz . Antoś będzie kontent . Wojtaszewska z wdzięcznością niemal spojrzała na nią i ogarnęła okiem izbę . Wybielona i czysta , wyglądała odświętnie . Nie brakło firanek muślinowych , pelargonij kwitnących , a nawet hortensyi . Szewc Wojtaszewski przeniósł swój warsztat do kuchni , pod okno . „ Trzebaż coś dla chłopca uczynić , Anulko — mówił — on już do lepszego przywykł . Dopóki nie dostanie kwatery przy urzędzie , musimy się ścisnąć . " W ciągu lat kilku , które nad głową przemknęły , stary majster zczerniał z pracy i niewywczasu . Zagrzewała go jednak nadzieja przyszłości , którą tęczowemi barwami malował . „ Niechby się ino Antoś zaczepił — mawiał do żony , gdy w długie wieczory zimowe siedzieli oboje przy bladem świetle lampki , on krając skóry , ona kokardy i ozdoby różne przyszywając do pantofli , lub guziki do bucików . — Niechby się zaczepił , czy to w sądzie , czy w urzędzie gminnym . . . potemby już łatwiej poszło . Wiesz , Anulka , ani mi praca nie ciężka , ani to kocołowanie po nocach , gdy sobie pomyślę , czem nasz chłopiec będzie . Mówię ci , nieraz mnie tak po kościach łamie , taki mam dech krótki , bo to człek , prawdę mówiący , cięgiem nad kopytem schylony siedzi . Ale to nic ! Odpoczniemy oboje ! " Coś we trzy lata po oddaniu Antka do szkół , stary odważył się na krok śmiały . Uciuławszy papierków kilkanaście , spakował węzełek i stanął przed swoją Anulką . — Musisz się , żono , rządzić beze mnie — rzekł z powagą . — Idę do miasta i zejdzie pewno kilka niedziel , nim powrócę . Anna spojrzała na ń z przerażeniem . — Już ino nie skrzecz mi nad uszami , żono — ciągnął , zapobiegając pytaniom i perswazyom . — Tak być musi , i tyla ! Ot posłuchaj , co obmyślił em : Grzywkiewicz , ten z Klasztornej , wiesz ? uczciwie edukowany i na szewctwie zna się niebyle jakiem . Więc i do klasztoru robi , i orkiestrze robi , a zda mi się , że i sędzianki u niego bierają . Więc nie dziwota , że sobie dom wymurował z gankiem i z przystawkami , a Grzywkiewiczowa , kiedy się ubierze do kościoła , niewiadomo , czy pani jaka od powozu , alboli sędzina ? A ja , człowiek nienauczny , zawdy biedę klepał em i klepię . Dlategom sobie wymiarkował , że do miasta iść trzeba i szewctwa galanteryjnego się wyuczyć . Co od chłopa kilkanaście złotówek za buty i trzewiki wziąć , to nie to , co papierki od plebana lub sędziego . — Sędzia pono nie płaci — zauważyła nieśmiało Wojtaszewska , zgnębiona zamiarem męża . — Samam słyszała , jak Grzywkiewicz klął ich od cholery , aż uszy puchły . — To nic nie znaczy , Anulko . Tego się nie bój ! To się dla Antosia przyda . Ucałował żonę i rozstali się . Po dwóch miesiącach wrócił . Wymizerniał , schudł , ale poweselał . Zaprzągł się , jak wół , do roboty i w końcu tygodnia żonę do siebie przywołał . Na warsztacie leżały buciki węgierskie , wyszywane , z guziczkami i dziurkami , maszynką wybijanemi , z noskami w deseń . — Jakże , Anno ? — spytał z miną zwycięzcy . — Podoba ci się ? Wojtaszewska ręce skrzyżowała . — Bój się Boga , Jasiu — mówiła zdumiona — takie śliczności ! I ty to sam zrobił eś ? — A któżby ? — Wojtaszewski śmiał się z jej podziwu , który go jednak mile po sercu łechtał . — Grzywkiewicz pęknie teraz ze złości . — O ! pewnikiem będzie gniewu co niemiara ! Pogłupieją , dalibóg ! — Terazby mi się odziać , zawinąć robotę i po panach przejść — rzekł szewc po chwili " wzdychając , bo snadź wędrówka z towarem pod pachą sprawiała mu przykrość . Żona pogłaskała go po zmarszczonej twarzy . — Ja pójdę , Jasiu — słodko przemówiła . — Babie zawsze lżej ; prędzej strzyma , choćby i drzwi gdzie pokazali . Ubiorę się i pójdę . Już ja potrafię , nie bój się ! Wojtaszewski się rozczulił . — Za co mi też to Pan Bóg ciebie dał , Anuś ? — szepnął . Powędrowała majstrowa i po niejakim czasie , pomimo kopania dołków przez Grzywkiewicza , Wojtaszewski zdobył dla swego towaru kilka domów na arystokratycznej ulicy Klasztornej . To byt ich polepszyło nieco . Trudno odgadnąć , czy w dzień przyjazdu Antka ręka Wojtaszewskiego , wygładzająca delikatną skórę na buciki , obstalowane nareszcie przez sędzinę , drżała z pośpiechu i zmęczenia , czy z pełnej niepokoju radości rodzicielskiej ? I jemu serce biło spieszniej . Zmierzchało się już na dobre , gdy Judka , pachciarz kalenicki , wtoczył się dryndulką na podwórze szewca . Po chwili Antek obejmował już z rozrzewnieniem kolana ojcowe . Matka stała na uboczu , czekając po starszeństwie kolei i prawie nieświadoma , że po twarzy łzy grube ściekają . — Mój Judka — szepnęła do stojącego u drzwi żyda — jutro się obrachujemy . Dziś nie mam głowy , sami widzicie . Może ja tam dla waszego Chamioska buciny jakie u swojego wyproszę za to , coście mi syna bez wypadku przywieźli . Żyd ustami cmoknął . — U pani Wojtaszewskiej delikatne serce jest , ja to wiem . Dziś tylko kuferków od panicza zniosę , a jutro , jak Pan Bóg zdrowie da , to sobie obrachujemy . Ale co to za panicz jest ! Aj waj ! wszystkie się za nim oglądali i na Klasztornej , i od muzykanty . Wytoczył się za drzwi . Szewcowej się zdawało , że urosła . Panicz , toć to jej syn , jej Antoś , i wszyscy się na ń oglądali . Nic dziwnego . Chłopiec prosty , jak dębczak , wąsy mu się wysypały gęste , surdut na nim leży , jak ulał . Rodziców się jednak nie zawstydził . Gdy powitania się skończyły , matka stół do wieczerzy nakryła . — Głodnyś pewno po drodze , Antoś ? — mówiła , wodząc za chłopcem oczyma . — Mam kawę gorącą i placek z posypką . Florka mówiła , że zdarzony . . . Antek zerwał się z krzeszła . — Wrócę zaraz , matusiu — szepnął . — Kawa tymczasem nie ucieknie . Ucałował ręce matki i wybiegł . Pomiędzy splątanemi krzewami malin , agrestu i róży dzikiej , które rzędem sadzone tworzyły rodzaj płotka , rozdzielającego dwa ogródki , w zmroku wieczornym mignęła Antkowi biała twarz Florki i warkocz jej jasny . Kilkoma skokami przebiegł starannie uprawione przez matkę , grzędy cebuli , sałaty i buraków i stanął przy dziewczynie , — Floruś ! Floruś ! — wołał Antek podawnemu , wyciągając ku niej ręce . Zmrok wieczorny ukrył rumieniec , który twarz dziewczyny umalował . Jak się przywitali , czy po modnemu , boć przecież Antek z miasta dużego wracał , czy tak jak dawniej , mogły by chyba opowiedzieć krzaki malin , agrestu i róży dzikiej . Szewcowa dostrzegła tylko tyle , że Antek z ogrodu wrócił rozradowany czegoś , kawy sobie dolewał i dolewał , placek ogromny zjadł , a oczy mu wciąż błyszczały . — Widział eś Florkę ? — spytała matka . — A jakże ! — odparł i pokraśniał . — No i cóż ? Panna się z niej zrobiła . Wszyscy mówią , że wcale niczego . Antek mruknął : — A ładna ! I taka wysoka ! Wojtaszewski kawę wypił i wąsy otarł . — Nie zawracajno chłopcu głowy , Anulko — rzekł . — Florka dziewczyna poczciwa , to się wie . Ale co tam o tem ! Antoś musi się wyspać i zaraz jutro sędziemu się pokłonić , i plebanowi , i wójtowi . Tak się należy . Rozeszli się . Chłopcu pod dachem rodzicielskim dobrze się spało . — Widziała ś , Anulko , jak pacierz klęczący mówił — szeptał stary szewc do żony , gdy doszło do ich uszu chrapanie Antka . — Poczciwa krew ! Ani o Bogu , ani o rodzicach nie zapomniał . — Anulko ! — powiedział nazajutrz rano szewc do krzątającej się około komina żony — pójdziemy o dziesiątej na „ orkiestrową " . Należy się przecie Panience Najświętszej podziękować . Poszli do kościoła , i Florka z nimi . Szewc całą mszę klęczał i bił się w piersi ; szewcowa , zwyczajnie , jak matka , więcej się łzami modliła aniżeli usty . Florce z pod białej chusteczki muślinowej wyglądał buziak kraśny , jak mak polny , lubo dziewczyna nigdy takich rumieńców nie miewała ; oczy pod muślin schowała i raz jeden tylko , gdy Zapałkiewicz zaczął przed podniesieniem swoje solo skrzypcowe , podniosła je i spojrzała na Antka . Widziała , jak drgnął i w słuch się cały zamienił . Po nabożeństwie szewc fajkę zapalił i Antka do siebie zawołał . W doskonałym był humorze . Sam Zapałkiewicz syna mu winszował i rękę uścisnął , a że było to przed klasztorem , więc wszyscy ludzie ten honor widzieli . Szewc w duszy ślubował sobie , że na święta piękne buty Zapałkiewiczowi zrobi i o zapłatę się nie upomni . Aż mu wstyd teraz , że nieraz kredytować " mu nie chciał . Przyglądając się teraz z dumą rodzicielską stojącemu przed nim synowi , mówił : — Przy pomocy Boga i dobrem zdrowiu , a takoż i kalkulacyi naszej rodzicielskiej , nauczył eś się tego i owego , i kopytem , jak ojcu , obracać ci nie przyjdzie . Możesz czy to w urzędzie gminnym , czy u sędziego w kancelaryi pisanie dostać , a potem , jak Bóg da . Niewiadomo , co ci Stwórca Najwyższy przeznaczył , ale zawdy , kiedy komu w głowie oleju nie brak , a uczciwe serce ma , to mu droga wszędy otwarta , chociaż szewckiem dzieckiem jest . Wolno i tobie urzędnikiem być . Cóż , miarkujesz ? Antek głowę nizko opuścił . — Oczywiście wolno — odparł . Stary nie zauważył , jak smutno brzmiała odpowiedź Antka . — Tak — ciągnął dalej . — Aby uczciwie , aby z Bogiem , a od ludzi zdaleka . Grzecznie , składnie oddać każdemu , co mu się należy , ale zdaleka . Tak ci radzę , bo ich znam ! W oczy pocałuje , za oczyma ugryzie . Sam o sobie myśl , a pomocy ludzkiej nie szukaj . Nie mówię ci ja , żeby ś ludziom źle życzył , ale . . . ( tu ręką machnął ) . Że się rychło kawałka chleba dorobisz , to wiem , i nam dopomożesz , bo starzejemy i coraz nam ciężej harować , a tyś dobry syn . Abo to pisarz u sędziego mądrzejszy od ciebie ? Włóżno teraz surdut . Matka da ci bieliznę czystą . Pójdziemy w odwiedziny , do plebana , a potem do sędziego i wójta . Niechybnie znajdzie się dla ciebie pisanie w kancelaryi . Chłopiec nie ruszył się jednak i nierychło na odpowiedź się zebrał . Przywiązanie i wdzięczność dla rodziców walczyły w nim z popędem serca i rojeniami o innej przyszłości , jaką sobie chciał stworzyć . I one przemogły i dodały odwagi . — Ojcze — rzekł pokornie , lecz stanowczo — mówili ście , że dziecko wasze dobre jest , a nie wiedzieli ście , że wam zgryzotę gotuje . Zawsze i wszędzie będę wam służył i spełniał , co każecie , tylko tego . . . tego jednego uczynić nie mogę . Majster osłupiał . — Nie miarkuję , co gadasz , Antek ? — Jam się nie zdał na urzędnika , ojcze ! Ujął w ramiona osłupiałego ojca i w krześle posadził , sam zaś , uklęknąwszy przy nim , długo przemawiał z pokorą . Opowiedział , jak ukochał muzykę , jak w szkołach z głodu przymierał , byleby mieć na lekcye gry skrzypcowej , zapewniał , że jako artysta o wiele wyżej stanie i więcej posiędzie , aniżeli gdyby został kancelistą . — Jabym już chyba nie mógł żyć bez moich skrzypiec — zakończył . Stary majster słuchał uważnie , lecz milczał ; łzy zawodu połykał , na odpowiedź zdobyć się nie mógł . Przykre dla obudwu milczenie przerwała matka , powiadając : — Będzie jeszcze czas pogadać o tem . Ty , Antku , mógł by ś i urzędnikiem być , i na skrzypcach swoich wygrywać . To już ojciec rozrządzi , ale tymczasem ostaw go w pokoju , niech poduma . Antek ucałował ręce rodziców i wyszedł . Czuł się zmęczonym i bardzo smutnym . W ogródku oczekiwała na ń zaniepokojona Florka ; dojrzawszy Antosia , zapomniała o długiej sukni i poskoczyła ku niemu przez zagony . — No i co ? — pytała gorączkowo . — Cóż ojciec ? Antek głęboko odetchnął . — Niewiadomo — odparł . — Ciężko było . — E , to nic ! — rzekła żywo . — Najgorsze już minęło . Pomarkoczą się trochę i przestaną . Patrzyła na Antka . Twarz jego okrywała bladość , a wzrok wymykał się po za drzewa ogrodu i nizkie chaty domowstw . — Nie byli śmy jeszcze nad rzeką , Antoś . . . panie Antoni — poprawiła się i spłonęła rumieńcem . Na pagórku zielonym , po nad modrą rzeką , zapatrzyli się w siebie , odnawiając wspomnienia dawne . Antek mówił z zapał em o przyszłości swojej , jak to o on dotrze na szczyt sławy w krainie melodyi , jak wyśpiewa to wszystko , co czuje , choćby to miał być śpiew łabędzi . Dziewczyna słuchała , pojąc się dźwiękiem głosu i bogactwem Antkowej wymowy . Kiedy zamilkł , oczy jej pobiegły ku cicho szemrzącej fali . Dokąd ona płynie ? — myślała . — Czy doścignąwszy wspaniałego , lecz i burzliwego morza , znajdzie spokój i wstecz cofnąć się nie zapragnie ? Czyż nie wolała by jasne nurty swoje sączyć po żółtym piasku i kamykach , łagodnie szemrząc , jak teraz , aby potem , gdzieś w olszynie zielonej , zatoczyć falą szerzej i zwolna wsiąkać w ziemię swoją ? Rojenia złociste Antka rozmarzyły ją , lecz nie tak dalece , aby kochające serce pozbyło się bojaźliwych przeczuć , z których sama sobie sprawy zdać nie umiała . Smutno jej było . Za powrotem nie zastali starego majstra . Matka powiedziała , że lubo bardzo strapiony , pogodził się jednakże z myślą , że syn jego urzędować nie będzie . Ona tylko wiedziała , jak ciężko przyszło mu wyrzec się nadziei swoich . — Co się pan targuje ? Taka piękna stancya i za ruble miesięcznie . Słyszane rzeczy ? Toć to za darmo prawie . Antek ramionami ruszył . — Ciupka taka i na poddaszu . Latem uciekać chyba od gorąca , zimą od mrozu , a myszy i karaluchy pewno za pan brat z lokatorami . — Mój Boże ! Jak też to teraz te panowie młode wydziwiają ! Karaluchy , myszy . . . jeszcze co może ? Wiadomo , że pan musi ganić , ale to , proszę pana , wcale jest brzydko . — No , mniejsza z tem , — odparł Antek . — Może się pomieszczę w tem pudełku . Oto zadatek . Niech pani każe pajęczynę zebrać ze ścian i podłogę nieco oczyścić , bo dziś jeszcze się wprowadzę . Trzymając się poręczy , zszedł ostrożnie ze schodów skrzypiących pod nogami ; odetchnął głęboko , gdy się znalazł na ulicy . We trzy godziny potem dorożka wiozła Antoniego i jego manatki na Tamkę , gdzie wynajął apartament na trzeciem piętrze . Urządzenie mieszkania niewiele czasu zajęło ; tegoż dnia jeszcze wieczorem , przy oknie otwartem tony skrzypiec rozlały się szeroką melodyą po zacieśnionych podwórzach . „ Pieśń wieczorna " Schumanna , improwizacya na temata ludowe zwabiły nawet słuchaczów . Ten i ów głowę z okna wychylił , ta i owa zamarzyła o czemś lepszem , rozkołysana melodyą . Nazajutrz miał Antoni egzamin w Instytucie muzycznym , i serce biło mu w piersiach niespokojnie , gdy znalazł się w sali , oczekując profesorów . Oni mieli postanowić o jego losie i wydać wyrok . Szumiało mu w uszach , przed oczyma latały iskry , a tu trzeba odwagi i pewności ręki , która , jak na przekorę , drżała . Zebrali się nareszcie . Kilka zapytań , kilkanaście taktów zagranych i — usłyszał wyrok . Trzeba było naukę zaczynać od początku . Ton był za słaby , technika mało rozwinięta , o teoryi nie miał pojęcia . — Sześć lat pracy przed tobą , młodzieńcze , i to pracy nie byle jakiej ! — rzekł profesor , ujęty skromną i smutną postacią Antka . — Potem zobaczymy . Chłopcu pytanie drgało na ustach , wyglądało z oczu otwartych szeroko i wpatrzonych w profesora z wyrazem błagalnym . Profesor snadź przypomniał sobie , że i on niegdyś gorączkę podobną przechodził , bo poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się życzliwie . — Niech cię to nie zraża — rzekł . — Talent masz bez zaprzeczenia , i byle pracy dołożyć , możesz zajść wysoko . Bierz się do gamm i do etiud . Antkowi oczy zabłysły . Gdyby nie obawa , był by rękę profesora ucałował . Jak pijany wyszedł na ulicę . Więc on ma talent ! Ten jeden wyraz rozpierał mu piersi , tamował oddech . Ma talent i może zajść wysoko ! Powiedział mu to profesor artysta ! On przecież mylić się nie może . W susach popędził do Łazienek . Nie potrafił by zamknąć się teraz w swojej klatce na trzeciem piętrze ; potrzeba mu szeroko , pełną piersią odetchnąć , widzieć obok siebie ludzi , słyszeć gwar , szybkim ruchem ukołysać nerwy . Wieczorem dopiero powrócił do izdebki . Nie czuł zmęczenia , ani głodu , chociaż w ciągu dnia całego wypił jedynie szklankę mleka . Rzucił się na łóżko nierozebrany i snem kamiennym przespał do rana . Dopiero gdy słońce poranne zajrzało mu w oczy , ocknął się . Dzień ubiegły odbił się jasno w jego pamięci . „ Masz talent i możesz zajść wysoko — powtarzał sobie , lecz wrażenia tych słów osłabiały znacznie inne , później wyrzeczone : „ Musisz zacząć od gamm ; czeka cię sześć lat pracy . " Praca to fraszka ! Jej się nie ulęknie , ale jakim sposobem utrzymać się w Warszawie w ciągu tych lat ? Przecież starego ojca nie godzi się bez pomocy zostawić . Znacznie na duchu osłabły ujął pudełko ze skrzypcami i podążył do Instytutu . Pierwsza lekcya stała się torturą . Oczywiście i rękę źle układał , i skrzypce źle trzymał . Przyszło niemal od abecadła zaczynać . Ale go to bynajmniej nie zrażało . Mijały dni , tygodnie , miesiące w ciągłej pracy . Grał i grał , rankami , wieczorami , i w dzień i w nocy , aż go pewnego wieczora zagadnął sąsiad : — Pan kochany grywa nawet nocą ; sypiać nie mogę . — Bardzo mi przykro — wyszeptał chłopak zmieszany . — Uczę się . — Ba ! dla przyjemności z pewnością niktby tak nie wygrywał . Ale kochany pan wytrwały , o ! wytrwały ! Dalibóg , uszy puchną ! Antek kapelusza uchylił i wymknął się co chyżej staremu , który , stąpając zwolna po schodach , mruczał wciąż pod nosem . Znajomość była zawarta . Odtąd kłaniali się wzajem . Stary częstował młodzieńca tabaką , zatrzymywał na gawędę , a nawet odwiedził go , ażeby — jak powiadał — obejrzeć skrzypce , które mu sypiać nie dawały . Stroniącemu od ludzi i pozbawionemu znajomości Antkowi gadatliwy staruszek przypadł do serca ; przypominał mu ojca . Stary Kawęcki , niegdyś woźny w biurze komunikacyj , pozostał sam na świecie , jak kołek w rozwalonym płocie . Żonę stracił oddawna , córka , niegdyś jego „ oczko w głowie " , a potem utrapienie , frunęła w świat i przepadła bez wieści . Znękany życiem , posiwiał przedwcześnie , z trochą pozostałego grosza zamieszkał facyatę na Tamce , coś przed dwudziestu czy więcej bodaj laty . Wszyscy go tutaj znali , nietylko w kamienicy i sklepach sąsiednich , lecz na całej ulicy , i wszyscy lubili . W sklepiku na dole wertował skrupulatnie „ Kuryera " , naprzeciwko wypijał kufel mleka , a w dystrybucyi na rogu rozprawiał o polityce i biadał , że tabaka coraz to gorsza . Do Antka przywiązał się niebawem . Człowiek coś przecież kochać musi . Nadeszły święta Bożego Narodzenia . I brak czasu , i brak zapasu grosza nie pozwolił Antkowi wymknąć się do rodziców . Chodził więc z kąta w kąt po pokoju w dzień Wigilii , gdy wtem przyniesiono mu dwa listy . Jeden pochodził od rodziców , którzy błogosławili syna , a w drugim był tylko kawałek białego papieru i opłatek , nic więcej . Florka ! przemknęło mu po głowie i jakoś raźniej się poczuł . Poszybował myślą do Kalenic . Matczysko krząta się około wieczerzy i narzeka , że strucle się nie udały , Florka przybiegła podzielić się opłatkiem , ojciec uprzątnał warsztat , zasiadł z fajką przy kominie i duma , jak inaczej wyglądało by wszystko , gdyby Antek urzędował . Smutny siedział szarą godziną przy oknie , nie zapalając przez oszczędność światła . Samotność w dniu tym wyjątkowo mu ciążyła . Do drzwi ktoś lekko zapukał . Siwa głowa exwoźnego ukazała się we drzwiach . — A co to tak po ciemku sąsiad medytuje ? — spytał , wchodząc po omacku i usiłując nadać głosowi ton żartobliwy . — Dalibóg , nie pasuje . Toć to dziś nigdzie światła nie żałują . Antoni zerwał się z pośpiechem . — Tak jakoś zeszło — próbował tłómaczyć się . — Zamyślił em się i tyle . — To się wie . Sąsiadowi przypomniała się pewno choinka , którą mu matczysko w Wigilię stroiła , i zupka rybna , i grzybki z kapustą , i inne przysmaki . Cóż ? zgadłem ? — Może pan i zgadł — odparł Antek , lampę zapalając — lecz nie o przysmakach myślał em . Stary zasiadł wygodnie u stołu i z kieszeni jął zawiniątka wydobywać . Po kolei na rozesłanej gazecie położył bułkę chleba białego , parę śledzi wędzonych , a wreszcie flaszeczkę araku . — Abośmy to jacy tacy , panie Antoni ! — zawołał wesoło . — I nas stać na wyprawienie sobie w taką uroczystość uczty . Jam śledzia przyniósł , a pan herbaty zafundujesz . W spółce będzie weselej . Niebawem zasiedli obaj do wieczerzy . Stary dowcipkował i Antka rozweselić pragnął . Niebardzo mu się to udawało , bo młodzian wciąż pod rodzinną strzechę myślą uciekał . I starego wreszcie zmęczyła sztuczna wesołość . Bo też wieczór wigilijny zapisał się feralnie w jego życiu . W wigilię Bożego Narodzenia umarła jego poczciwa Agnieszka , w Wigilię jedyne jego dziecię , czarnobrewa Paulisia , wyszedłszy za sprawunkami do miasta , nie powróciła więcej . Żal go dojmujący ogarnął , a jednak wyszeptał tylko słowa : „ Niechaj ci Bóg przebaczy ! " — Lepiej nie ruszać wspomnień — przemówił Antek , w którym sieroctwo starca niekłamane współczucie obudzało . — Same lazą do głowy , nie trzeba ich prosić — odparł . Zamilkli . Kawęcki fajkę zapalił i po stancyjce przechadzać się zaczął , Antoni zaś dumał o tem , jaka też jego starość czeka ? W tem stary się otrząsnął i zagadnął : — A jakże tam z muzyką ? Antoni wnet się ożywił . — Pracuję . Alboż pan nie słyszy ? Kawęcki się roześmiał . — Prawdę rzekłszy , tom się z początku do tego grania nie mógł przyzwyczaić . Zawsze jedno w kółko , aż mnie dyabli brali . A teraz tom już przywyknął . Ot ! zagrał by ś staremu kolędę : „ Narodziło się w Betleem Dzieciątko . " Antek skrzypce wydostał i zasłyszaną jeszcze w dzieciństwie melodyę z uczuciem zagrał . Szły potem koleją coraz inne kolędy , i ani się spostrzegli , jak pośród ciszy nocnej zegar wydzwonił północ . — Cóż , Florka ? Jakże miarkujesz ? — Mówiła m , że nie chcę . — A cóż ojciec powiedzą ? — Nie przyniewolą chyba . Każdy ojciec przecie swoje dziecko kocha i nie ciągnął by go do zguby . Grudkowa argumentacyę córki uznała za słuszną . — No , to jakże będzie ? Chyba sama powiesz ojcu ? — Toć powiem . Pewno się nie zlęknę . Grudkowa usiadła przy córce . — Moja ty Florka — rzekła — czyś ty sobie aby dobrze w głowie rozłożyła ? Zawsze to nie byle kto z brzega . Taki kościelny przy klasztorze u wszystkich uważanie ma . Wdowiec , juści prawda . Ale co tam to jedno dzieciątko , co po nieboszczce zostało , to jest nic ! Gospodarstwo własne i chałupę ma . Dopieroby ci wszystkie zazdrościły ! — Już ja tego nie chcę . Niech tam której innej zazdroszczą . Grudkowa westchnęła . — Zawdy żal ! . . . Niewiadomo , czy się drugi taki trafi . Lata ci idą . Pomiarkujno , Florka . A i z ojcem ciężko będzie . Wczoraj jeszcze mówił do mnie , żeby z weselem długo nie zwlekać . — Już mi dajcie spokój , matuś — rzekła Florka prosząco . — Tyleście mi już o nim nagadali . Ze szczętem mi obmierzł ten dziad . — Ale bo widzisz , Florka , ojciec . . . — Ojciec z nim żyć nie będzie — mruknęła . Stara Grudkowa siedziała zafrasowana . — Nie martwcie się , matuś moja — szepnęła Florka . — Żeby ście to dużo córek mieli , no , to jeszcze kłopot . . . ale ze mną jedną , choćby i nikt nie wziął , to co wielkiego ? Będę wam służyć do śmierci . Lepiej wcale zamąż nie iść , aniżeli iść po przymusie . . . Grudkowa westchnęła . — A no , prawda — rzekła , głaszcząc głowę córki . — Aleć wiecznie przy nas nie będziesz , i my nie długowieczni . Boże broń śmierci , zostaniesz sama . Ni to brata , ni siostry . — E ! matuś . Co tam o takich smutnych rzeczach gadać . Niewiadomo , kto z brzegu — zaśmiała się dziewczyna . — Biedy się nie boję , bo z łaski waszej coś niecoś umiem i zarobić potrafię . — A ezemużeś czeladnika od Grzywkiewicza nie chciała ? Warsztat założy sam na siebie i dorobi się , bo uczciwy i porządny człowiek . — Ani czeladnika , ani tego z klasztoru , ani pana , ani pogana nie chcę . Nie niewolcie mnie . — Czyś ty ogłupiała , czy co ? A toć cię palcami będą pokazywali ; niechno jeszcze parę łatek upłynie , a powiedzą , żeś się nie wydała , bo cię nikt nie chciał . — Niech mówią , co chcą — odparła rezolutnie dziewczyna . Grudkowa głową kiwała . — No , no ! — Wtem myśl jakaś błysnęła jej w głowie . — Florka ! — zawołała — a możeś ty taka harda przez tego Antka Wojtaszewskiego , co ? Bój się Boga , żem ja też tego odrazu nie spenetrowała ! . . . Florka , ukrywając rumieniec , chciała wymknąć się z izby , lecz matka zatrzymała ją słowami : — Siadajno przy mnie i powiedz , czy myślisz , że Antek będzie się z tobą żenił . Dziewczyna oczy spuściła . — Matuś , dali by ście spokój tym pytaniom — szepnęła . Grudkowa pokiwała głową i rzekła : — Antkowi nikt poczciwości nie ujmie , i jego rodzicom takoż , ale poczciwość poczciwością , a kochanie kochaniem . Słyszę , że Antek gdzieś w wielkiem mieście uczy się na skrzypka podobno . Zostanie organistą i ani spojrzy na ciebie . Nie widzisz to , jaki Kalinowski hardy , a z niej taka pani , że aptekarzowej nie ustąpi . Ej ! Florka , głowę sobie po próżnicy zawracasz . Twój Antek , dorobiwszy się , poszuka sobie równej . . . Florka posmutniała . — Co będzie , to będzie ! Tylko was proszę , nie swatajcie mi nikogo . Podeszła do okna i kurz z liści otrzepywała . Chciała ukryć przed matką łzy , które jej do oczu biegły . Wprędce jednak już uśmiechnięta zwróciła się do matki : — Wiecie , matuś , pani sędzina pytała mnie wczoraj , czyby m się do niej szyć nie zgodziła ? Pół rubla za dzień daje , i obiad i kolacyę . Powiedziała m , że się was zapytam . Grudkowa klasnęła w ręce . — Co ty mówisz , Florka ? Toć mogła ś zaraz i beze mnie się zgodzić . U sędziny szyć . . . ho ! ho ! Nie byle jaka się wkręci . Zapłata oczywiście dobra i uważanie . . . Kiedyż pójdziesz ? A idźże , idź , choćby i zaraz — powtarzała , szukając chustki , bo jej pilno było do sąsiadki szewcowej z nowiną . — Moja kumo — opowiadała po chwili — i dziewczynie mojej okazya niebyle jaka się zdarzyła . Ot , sędzina ją do siebie szyć prosiła . Grudkowa nie dostrzegła , że sąsiadka ma oczy od płaczu zaczerwienione , więc dziwiła się , że jej nie bada o szczegóły . — Jakże kuma miarkujesz ? — zagadnęła niecierpliwie . — Cud Boski , mówię kumie , bo akuratnie mój chce wydać dziewczynę za Drylskiego , wiecie ? z klasztoru . A ona ani słuchać nie chce . Dopóki się stary nie uspokoi , dobrze , że mu Florka z oczu zejdzie . Wojtaszewska westchnęła , inną snadź myślą zajęta . — Bogu dziękować — odezwała się nareszcie . — Ale czemu to Florka Drylskiego nie chce ? Grudkowa ramionami wzruszyła i teraz dopiero , spojrzawszy bacznie na szewcową , zauważyła : — Kuma czegoś markotni ? Może wasz Antoś zaniemógł ? Wojtaszewska siadła przy niej . — Zdrów , Bogu dziękować , moja kumo , ale w tem bieda , że mu raz wraz pieniędzy trzeba . Zkąd brać , ani pomyślenia już nie mam . Stary haruje od rana do nocy , a choć głośno nie narzeka , alem ja nie ślepa . W piersiach go dusi ; nieraz , mówię wam , jak się zatchnie , to mu aż oczy krwią nabiegną . Otarła oczy i westchnęła . — A tu Antoś w tej Warszawie i stancyę opłacić musi — mówiła dalej — i tych profesorów , co na muzykantów kierują , i opranie . Nie trza wam mówić . . . Grudkowa głową kiwała . — Zawdy mówię , że te wielkie miasta nic potem . Nie lepiejże to było po woli ojcowskiej iść , w kancelaryi za stołem siedzieć i pieniądze brać ? Nasz pisarz już gospodarkę założył , chałupę wystawił , a jakie krowy ma ! Wojtaszewska westchnęła . — Stało się ! Może i on mieć będzie , ale tymczasem mój stary zamęczy się , bo dalibóg nie wydołamy . Czekam ino jarmarku , żeby krowinę sprzedać . Grudkowa ręce załamała . — Bójcie się Boga , coście rzekli ? Toć kapka mleka zawdy w domu potrzebna . Wojtaszewska się rozpłakała . — Toć i mnie żal . Ale staremuby do doktora potrza i mięsa kawałek zjeść . Antoś znów pisze , że palta nie ma na zimę i z koszul się wydarł . Florka , która już od kilku chwil niewidziana stała na uboczu , teraz do Wojtaszewskiej podbiegła . — Koszule ja Antosiowi uszyję — szepnęła , całując szewcową w rękę , poczem zwróciła się do matki : — Pożyczyli by ście , matulu , pani Wojtaszewskiej kilka rubli , które na wesele moje składacie . Ani jutro , ani za rok potrzebne nie będą . Zresztą , oddam wam ze swoich , matuchno . Szycia u sędziny starczy na całą zimę , bo panna Izabela zamąż idzie po Wielkiejnocy . Sędzina już pytała , czy aby haftować umiem , a od haftu dobrze płacą . Po co pani Wojtaszewska ma krowę sprzedawać ? Szewcowa z płaczem przytuliła dziewczynę do piersi . — Jakaś ty poczciwa , Floruś ! — szepnęła . — Niech cię Bóg nagrodzi za dobre chęci , ale . . . — Już niech pani nic nie mówi — śmiała się przez łzy dziewczyna . — Tak będzie , jak powiedziała m . Prawda , matuś ? Grudkowa nie umiała decydować się szybko , kiwała jeno głową i patrzyła na córkę . — Jak tam chcesz — rzekła wreszcie . — Przecie to twoje , a dla Antosia już jabym sama niczego nie żałowała . Poczciwy dzieciuch ! Wiecie kumo , jak przyjechał z onych szkół , z miasta , to choć w surducie był i w kapeluszu , ale się starych sąsiadów nie powstydził . Dacie wiarę ? I mnie , i starego w rękę całował . Staremu aż dziwno było ! . . . — A widzicie , matuchno ! — zawołała ucieszona Florka . — To już i wszystko dobrze . Ale Siwucha już przed wrotami ryczy . Sama jej powiem , że do żyda służyć nie pójdzie . Porwała , pomimo oporu Wojtaszewskiej , skopek , i wybiegła z izby . — Moja kumo — mówiła szewcowa — jakie to dziecko poczciwe ! Zawsze sobie myślała m i myślę , żeby ino Bóg dopomógł , a te dwoje dzieciuchów się pobrało , to jużbym umierała spokojnie . — Miarkuję i ja , że tam coś jest między niemi — odparła Grudkowa . — Przez to ona i kawalerów odpędza . Tylo , że Florce było by jeszcze długo czekać , prawda , kumo ? Staryby rad choćby jutro wesele jedynaczce wyprawić . . . Pójdę , przyniosę tę trochę papierków . Jak dać , to dać . Uściskały się . Wojtaszewska znowu się spłakała nad dobrocią sąsiadki i z uciechy , że Antkowi jutro poszle na odzież pieniądze . Oddam im po trosze — myślała . — To z nabiału , to za prosię grosz wpadnie , jakoś sobie poradzę , a starego martwić nie będę . Nazajutrz Florka , szczęśliwa cudzem szczęściem , zasiadła w pokoju panien sędzianek . Stosy płótna cienkiego zalegały staroświeckie , masywnie zbudowane kanapy . — Niech panienka się stara — mówiła uprzejma panna Izabella . — Roboty u nas nie zbraknie . Kto wie , czy dwóch wesel razem nie wyprawimy ? Florce oczy zaświeciły . — Będę się starała , proszę pani . Jakoż w parę tygodni po objęciu nowych obowiązków , Florka stała się niezbędną w domu sędziny . I bielizna pięknie była uszyta , i staniki zręcznie dopasowane . „ Muszę zarabiać dużo , dużo pieniędzy " — myślała , uśmiechając się do swoich marzeń . Wieczorami szyła koszule Antkowi . W ten sposób zima zbiegła i wiosna , i nadeszło lato . Na wakacye spodziewano się Antka . Florka rachowała nieledwie minuty , a stary Wojtaszewski doczekać się go nie mógł . — Ot , żeby to już dziś przyjechał — mawiał do żony . — Człowiekby zaraz poweselał . Słyszane rzeczy , Anulko ! Mamy niby syna , i nie mamy . Od ilu to on już lat po za oczyma naszemi . . . Aż przykro pomyśleć . ROZDZIAL VIII . Antek zjechał wcześniej , niż przypuszczano . Zamiast na Matkę Boską Skaplerną , w kilka dni po śś . Piotrze i Pawle stanął w Kalenicach . Starzy zaledwie syna poznali . W ciągu tych lat trzech tak wyrósł , zmężniał i wyprzystojniał , że nawet stary Wojtaszewski poweselał . Pudło ze skrzypcami omijał jednak zdaleka . Dowiedziawszy się od matki , o której godzinie Florka powraca , Antek wybrał się po nią , i kiedy dziewczę spracowane wybiegło z domu sędziego , zastąpił jej drogę niespodzianie . Nie poznała go odrazu , bo i mrok zapanował , i nie spodziewała się go ujrzeć ; zmarszczyła się tedy i rozgniewana na natręta , przyśpieszyła kroku . — Panno Florciu , to tak się wita przyjaciela ? — szepnął jej nad uchem , gdy się w ustronnej uliczce znaleźli . Stanęła , jak wryta . Głos poznała , lecz nie mogło pomieścić się jej w głowie , że jej ukochany Antoś stoi przed nią . On wziął ją za rękę i uścisnął . — Jakiż ze mnie niezdara ! — szepnął . — Takem cię przestraszył . — Nic nie szkodzi — odparła . Nie przyznała się , że to radość tak ją obezwładniła . Poszli razem do domu . — Jakaś ty śliczna , Floruś — mówił zcicha , gdy w godzinę potem stali przy kominku . Florka smażyła kiełbasę z jajecznicą , bo i Grudkowie oboje przyszli w odwiedziny . Spuściła oczy . — Panienki warszawskie ładniejsze — odpowiedziała . — Prawda była ! — zawołał . — Anim jednej ładnej nie widział . Powiem ci w sekrecie , że wszystkie bodaj malowane . . . — Bo już tam widać taka moda . — E ! — machnął ręką . — Co mi to za moda ! A mizdrzą się , a krygują ! Fe ! Myślisz , żeby się która zlękła , gdyby m jej tak , jak tobie , w oczy zajrzał ? Zapewne ! Jeszczeby tak spojrzała , że aż się człowiekowi gorąco robi . . . I uśmiechnęła by się . — A panu Antoniemu często się tak gorąco robiło ? — żartowała Florka . — E ! niebardzo . Śmieli się i napatrzyć na siebie nie mogli . . Raz przy wieczerzy , na której była i Florka , Wojtaszewska rzekła do Antka . — Czy wiesz , Antoś , kto ci koszule tak pięknie uszył ? Co ? Juści nikt inny , tylko Florka poczciwa . Cały dzień przy robocie , a potem wieczorem , zamiast odpocząć , brała się do twoich koszul , i nieraz to już wszyscy dobrze spali , a u niej jeszcze się świeciło . Antek podniósł oczy z nad talerza i spojrzał na zarumienioną dziewczynę . Nie rzekł nic , nie chcąc jej bardziej wstydzić , lecz gdy wyszli potem , jak zwykle do ogródka , gdzie Antek grywał wieczorami , ręka Florki znalazła się raptem w dłoni Antkowej . I teraz nic nie mówił , tylko każdy jej pokłóty palec oglądał i całował . Florka nie zdawała sobie sprawy z tego , co się z nią dzieje . Szczęście , duma , wstyd ogarniały ją naprzemian . Chciała wysunąć rękę , lecz Antek nie puszczał . Tego wieczora skrzypce słodko grały . Miesiąc wakacyj , jak dzień jeden , szybko przeminął . Pewnej środy , chmurnej i dżdżystej , bryczka Judkowa stała przed domkiem szewca . Wynoszono pakunki , Wojtaszewska z oczyma zapłakanemi pakowała węzełki i garnuszki . Grudkowa z pieczoną kurą , starannie owiniętą w papier , i flaszką mleka stała przy bryczce . Po długich wreszcie pożegnaniach wybiegł Antek wzruszony , z oczyma we łzach . Grudkowa , całując go i błogosławiąc , kurę mu w rękę wsuwała i polecała mleko niezbierane , nie takie , jak po karczmach przydrożnych . Antek szukał oczyma Florki ; wiedział , że musi być gdzieś blizko . Chociaż ranek był wczesny , nie zaspała by . Wpadł do ogródka . Stała przy płocie , smutna i blada . — Będziesz czekała na mnie , Floruś ? — spytał . — Wierzysz , że po ciebie przyjadę i z żadną inną się nie ożenię ?