Wacław Berent Ozimina Lodowy połysk czarnej tafli fortepianu i mocne lśnienie posadzki rzucały mu na salę jakby pył powietrzny i ogromne zmatowanie barw w głębi . W tym dla oka oddaleniu tonowała się jaskrawa rozmaitość kobiecych strojów w kilka plam zamglonych pod czarnym wirem mężczyzn . Tylko na krześle najbliższym odsadą barw mocnych — widniała jakaś bluzka o wodnej zieleni , twarz otwarta , jasna i włos ciemny , rozjaśniany w ciepłe połyski , zda się , kontrastem do tej hebanowej czerni fortepianu , sponad której padały oczy jego . Stał jak wyczekujący rybak tej czarnej łodzi , przerzucając białe karty nut rozłożonych na hebanie . A dziewczyna przyglądała mu się przez zmrużone rzęsy pozornie nigdzie nie patrzących oczu . Obserwowała go z przedziwnie długim spokojem , zamknąwszy złożonymi na kolanach dłońmi dwa doskonałe półkola toczonych ramion , obciśniętych wysoko w białą skórę rękawiczek . Czoło spokojne , prawie kamienne , z odgarniętym zuchowato ciemnym włosem , oczy zmrużone , a żywe jak u węża , rzucały aż na skroń wibrującą zmarszczkę uwagi . Rozmigotanie ciekawości , pytań i półuśmiechów przepływało , zda się , spod oczu przez pełne jak jabłka policzki ku ustom i wracało falą pod zmrużoną powiekę ; zaciśnięte wargi rzucały od kątów w stronę uszu drgające rysy swawoli czy czegoś gorszego . Zastawiał się za ten wyraz głupkowaty podbródek o migdałowym owalu i miękkości dziecięcej . Siedziała nieruchoma jak posąg , półkręgami ramion obejmując wydatną pierś ; pazury krótkich łapek , rzekł by ś , miękko złożone , tkwiły w rękawiczkach — pod to przymrużone , wężowe zapatrzenie skośnych oczu . Gdy po niejakim czasie wyszedł do dalszych pokojów , w małym przejściu za salonem spotkał się oko w oko z tym uśmiechem na wibrujących policzkach . Dłoń spokojnie złożona w dłoni zamykała toczone półkręgi ramion nieruchomych . „ Cóż to znów znaczy ? — myślał . — Obcej kobiety uśmiech dobrze mi znany zastępuje mi drogę jak w wizji ” . „ Pan mnie nie poznaje ? ” — pytały oczy zmrużone . „ Nie . Ponieważ rzecz dziać się powinna w ponurym wąwozie ” . Roześmiała się niemo : białym błyskiem zębów oraz niewolnym podrzuceniem piersi wydatnej , a cała postać rozbłysła życiem w tym uśmiechu . W bliskości tej kobiety uderzył w niego wiew świeżyzny jak od owoców , a zarazem skwaru , w którym one dojrzewają ; jakaś tryumfująca wegetatywność bujnego życia , leniwa do słowa , ciężka do głosu i gestu — jak w letnie południe . Urażona czy też zbyt opieszała , aby się przypominać w rozmowie , zwróciła się ku drzwiom sąsiedniego pokoju ; na znak , że wyszła tu jedynie dla poprawienia uczesania , wyjęła szpilkę rogową i wbijała ją po drodze niedbale w włosy , jak widły w snop . „ Amalteo ! ” — zaczął już było , gdy ten gest ostatni tajemniczym kojarzeniem drobiazgów naprowadził go na dawne wspomnienie . „ Czyżby ta mała ze wsi ? Czyżby ona ? ” — Panna Nina ? — zgadywał tedy , zapatrzony w sowitą jędrność i pełnię kształtów , które , rychło patrzeć , staną się przelewne . — Ja ! Krwiste wargi rozchyliły się w uśmiechu długą szczeliną , jak pękający owoc granatu , a słowo z nich wyłuskało się ciężkie , soczyste , jak purpurowe tego granatu ziarno ; zakwitły policzki . Roześmiał się . „ To dumne samopoczucie tego « ja » ! Ta smakowita błogość tego słowa , jak u Murzyna . Wierzę , tu można być zwięzłą w słowie ; wszystko inne jest zresztą zbyt wymowne ” . — Już ? ! — krzyknął . — Już „ ja ” ? Ależ to poszło w tempie tropikalnym ! Kiedyż przeniesiono do miejskich cieplarń ? — Pan utył . Ta lapidarność powitalnej konstatacji obcięła mu od razu słowa i myśli wszelkie . Czuł się tak samo oglądany i ważony nieomal , jak sam to czynił ; bodajże z jednym wynikiem . Jego ostatnie pytanie i jej konstatacja zbiegały się na jednym motywie . Myśl ruchliwa utkwiła mu nagle na wzajemnych uśmiechach . „ Doświadczam lakonicznego szczęścia młodego padyszacha — pomyślał , splatając dłonie na dołku . — Odzyskawszy kontenans , pozostawało by już chyba tylko siąść na tym miękkim jak puch dywanie , wesprzeć głowę o taboret z poduszek , jeść sorbet i całować się słodkimi wargi ” . „ Cóż za ubikacja przedziwnie leniwego nabożeństwa ! — mówił do siebie , rozglądając się po tym spiętrzeniu dywanowych poduszek , taboretów , otoman , foteli , portier , kotar , kobierców i wezgłowi . — Cóż za wykwint kaukaski ! Jakaż profuzja tapicerskiego geniuszu i perskiego natchnienia ! ” Poczęła wyłuskiwać z rękawiczek pięści małe i twarde jak orzechy , ogromnie żywe tym ogorzeniem i połyskami jak na miedzi . Ręce , w sobie krzepkie , zdały się jeszcze jędrniejsze spod rękawiczek . — Pani musi być silna ? W odpowiedzi wystawiła mu na zgiętych łokciach swe szpony . Zanurzył palce w ich ciepło żywe i pozwolił sobie oczywiście przegiąć dłonie . Lecz w tejże chwili pożałował tego . „ Na tę głupią stawkę gotówem na samym wstępie przegrać wszystko ” . — Jaki pan słaby ! — rzekła , odymając wargi . Podeszła wreszcie do lustra , by poprawić włosy . — Któż to jest ta panna Ola ? — pytała wzgardliwie . — Och , jak ja jej nie cierpię . — Za co ? ! — Ona pewnie jest taka sztuczna , a wy ją wszyscy może tak adorujecie : artystka ! Odpowiedź rozprysła mu się w śmiechu . — „ Pewnie ” i „ może ” — powtórzył . — A ja wiem o tym panu Tańskim . A co ! — Już ? — O , kobiety wszystko o sobie wiedzą ! Ja mu się tam dobrze przypatrzyła m . — Wcześnie ! — mruknął . — Ile też panna Nina ma lat ? Pokazała mu czubek języka w lustrze . — No , a pani domu — drażnił dalej — pani Lena ? Ta jest naprawdę piękna . Panna Nina stała się uważającą ; źrenice pod zmrużonymi powiekami spłynęły na boki : „ Och , te palce pod pięściami ! ” — zauważył mimochodem . — Panie , co to było z nią i z tym poetą ? — zadygotała cała z nagłej ciekawości . — Z Woydą ? Nie wiadomo . Dwa lata temu na takim jak dziś zebraniu przyszedł tu oto , do tego pokoju , chodził długo po tym miękkim jak śnieg dywanie i dziwił się pewno , czemu śnieg jest tak purpurowoczerwony , jakby krwią nasiąkły . Nalał sobie wody — ot , z tego dzbana , który trzyma ta wielka kukła Murzyna — nalał wody , połknął coś wyjętego z kieszeni od kamizelki , popił i siadł tu … w tym oto kącie … Tak usiadł . — Niech pan przestanie ! — krzyknęła nagle i przysłoniła oburącz oczy . — Fe , i ten dywan ! — kaprysiła pod grą wyobraźni , podgarniając czym prędzej suknię . A gdy uległ temu wezwaniu i zaniechał opowiadania : — No i co było dalej ? — Tu usiadł . A tam na sali grano właśnie kwartet jakiś jemu na rozmarzenie , więc mu się głowa tak oto w tył pochyliła w zasłuchaniu , otwierały się oczy . Tak . A z salonu wymknęła się tymczasem piękna pani i przysiadła się do niego marząca . Tym razem wstrząsnęła się całym ciałem i poczęła przysłaniać sobie na przemian oczy i uszy . Im dłużej myślała , tym większego impetu nabierała wyobraźnia . — Nie ! nie ! — krzyczała coraz gwałtowniej . — Niech pan nie mówi ! — A do zadyszanej piersi przyciskając obie dłonie , pytała wnet tłumionym szeptem przerażenia : — I co było dalej ? Ale on kończył już niechętnie : — Piękna pani poczuła rychło , przy kim siadła . I pierwszym jej uczuciem był pewno wstręt , drugim strach , trzecim groza , że z człowiekiem , z nami , tak łatwo stać się to może . I wtedy zapewnie zemdlała . Po ocuceniu się , oczywiście , rozpaczała . Gdy zaś w samotności o rozpaczaniu zapomnieć musiała , wtedy zjawił się może nawet i żal . Dziś , gdy samej siebie zapyta , czy go aby jeszcze pamięta , odpowiada sobie bez wątpienia : „ O , tak ” . Ale pani , panno Nino , wcale już mnie nie słucha ? Ocknęła się z zadumy podrzutem ciemnej grzywy zuchowato odgarniętej z czoła . I wtedy dopiero ujrzał te skośne oczy po raz pierwszy otwarte : ich źrenice małe jak grochy ; złotoczarne , złe , niespokojne oczy . — Dla niej ? ! — krzyknęła . — Dla niej ? ! … Oo ! I jęła chodzić nagle po pokoju ; zrazu ociężale , przelewnie jak gołąb ; potem stawał się jej krok miękkim na dywanie , szukającym rytmu , nerwowym i czujnym jak u kota . — Co ? ! — zatrzymała się nagle , jakby przerażona wibracją swych wyobrażeń czy też jego zapatrzeniem się badawczym . — Ni-ic — odpowiadał przeciągle . — Ja nic nie mówił em . — I czemu pan tak na mnie patrzy ? Nie , ja nie chcę ! — kaprysiła , otrząsając z siebie jego spojrzenie . — Czy ja co powiedziała m ? A może co złego ? Pan tylko ze mnie wyciąga … — Liszkę . Policzki ma panna Nina jak jabłka . W nagłym opadzie w nieufność co do siebie powróciła smętnie pod lustro , do kominka . Jakaś chusteczka , tegoż wodnego koloru co i bluzka , znalazła się w dłoni , potem między dłonią a zębami , w upartym widocznie postanowieniu nieobcierania oczu . Czego on od niej chce ? Dopiero kiedy ujął ją za rękę , wlało w nią to ufność do siebie , a wraz z nią i zaczepność . — Niech mi pan lepiej zapnie rękawiczki — mówiła obrażona , wyciągając ramię w tył , by nie widzieć go na oczy . Ale jemu splątały się rychło palce ; zapiął krzywo , krzywe rozpiął i rozchylił szczelinę rękawiczek aż poza łokieć . A gdy spiżowej zwartości i chłodu ciała dotknęły jego wargi , ramię wydłużyło się niewolnie : mięśnie same prężyły się pod pocałunkiem . — Jacy wy wszyscy jesteście nieznośni ! — Już „ wszyscy ” ? ! — mruknął smętnie . Lecz w tejże chwili drobna garść schwyciła go za czarny czub włosów nad czołem . — Zawsze się ze mną drażni — jak wtedy na wsi ! Zawsze mnie tylko na słówkach przyłapuje . Niejedno mi wyskoczy , bo ja sobie nic w głowie nie układam . Mnie wszystko samo przychodzi . — Tam do diabła , wierzę ! W gwałtownym pod uściskiem w tył pochyleniu pierś i szyja dziewczyny zdały się jak z granitu ciosane . A uśmiech jej ust rozedrganych rozpłynął się w pocałunku długim i powolnym jak łza . Zaś to warg roztkliwienie przelotne przeniosła wibrująca fala na jabłkowe policzki , pod rzęsy długie , w czujną ciekawość wciąż przymrużonych oczu . A gdy głowa szarpała się raz w raz : — Dosyć ! … Ludzie ! — pulsujące przy ustach rysy pytały ze złośliwym spokojem : „ Co dalej ? … ” „ Rzeczywiście , ludzie ! ” — krzyknęło w nim niepokojem . — Ładnie by śmy wyglądali potem ! — wyrwało się z ust głośno . I odskoczył . Rozbieganymi palcami zapięła w mig rękawiczki na ramionach . Lekkie przygładzenie włosów przed lustrem , wraz spokojne i kokieteryjne , chwyt boczny za suknię i , ku temu chwytowi lekko podana , oddalała się do salonu swym gołębim krokiem wśród suchego turkania sukien . Wargi szeptały coś . Już wpółukryta za portierą zwróciła ku niemu usta i tę rysę przy nich , w profilu tak jawnie złośliwą . — „ Potem ” ? „ Potem ” ? O tym nie myśli się przedtem . Parsknął suchym śmiechem jak ryś i poskoczył . Zaplątany w ciężką portierę , targnął ją w pasji i uderzył się z całym rozmachem w czoło . Drzwi za portierą były już zamknięte . Przez szczelinę ledwo uchylonych drzwi przemknęła się niebawem osóbka malutka i cicha jak ćma i cieniem zapadła w głęboki fotel najmroczniejszego kąta pokoju . Coś jakby skrzydła tej ćmy zatrzepotało się koło głowy płowej — splotły się dłonie na twarzy i przysłoniły oczy . Kształtem drobnym wsiąkła w fotel , ledwo płaską plamą w krzyż znaczyła się na szerokim kadłubie oparcia i w wysokich jego ramionach jak w skrzydłach nietoperza — jasna główka i przezrocze dłonie jakby poświatą muśnięte . I tak oto wniosła ze sobą oćmę , księżyc , ciszę i to trzepotanie się stworzenia nocnego . — Jak pana oburzyło to przyrównanie do mnie ! — próbowała się uśmiechnąć . — Ja sama nie wiem , skąd mi się i to wzięło … Wie pan — mówiła z tym impetem kobiet nerwowych , które , gdy raz przerwą swe uparte milczenia , wpadają wraz w nową inercję — wie pan , ja zawsze o sobie myślę ; ciągle , nieustannie . Obrzydliwe to jest ! — wiem . Ale przy tym wszystkim myślę inaczej : nie osobą , nie postacią . Gdy ujrzę chałupę omszałą w smugach deszczu , oślizgłą , brunatną , opłotek przy niej rozpadły , krzyż bez ramion ulewą ociekły , jakiś szmat drogi błotnej , wiodący po pustkowiu pewno nigdzie — wówczas myślę aż do bólu w piersiach , że to ja . Nie w przenośni żadnej , ale tak , po prostu , w pierwszej chwili . Nie myślę nawet wcale , czuję tak . I cóż ja na to poradzę … Gdy maluję kwiaty … Powiadają , że moje kwiaty są jakby dreszczem zatulone , pąki zawsze zwiędłe … „ Uch ! — westchnął w duchu . — Brunatne , rude , rdzawe , żółtawe , oślizgłe , ociekłe , dymne , nadgniłe , błotne , zwiędłe : cała słota miejska ! Przed chwilą widział em dziewczynę , której milczenie mieni się wszystkimi barwami słońca ” . I przysiadłszy się do niej , mówił z jakąś głuchą i bezceremonialną już pasją : — Wyobraźnia jest dla kobiet niebezpieczniejszym ogniem od zmysłów , zwłaszcza ta wielkomiejska : sztucznie hodowana i już w dziecku boleśnie znużona . Szare jej źrenice rozbiegły się w niepokoju jak krople rtęci . — Po co pan to mówi ? — wyszeptała zaledwie . I nagle łzy sypkie i podłużne jak perły poczęły się ścigać z ogromnym pośpiechem po policzkach . Zagryzł gniewnie usta , które się przegadały , i pochylił się czym prędzej nad nią . — Panno Olo , ja dalibóg … Opuszczała głowę coraz to niżej . Miał wrażenie , że gdyby musnął dłonią te jej płowe włosy , z suchego ich puchu sypnie mu się w palce grad drobnych iskier . Ujął ją za rękę — i oto chłodnym prądem poczęło mu się rozlewać po żyłach poprzednio już zaznane uczucie jakiegoś przygnębienia , fizycznej jakby niechęci do samego siebie , goryczy wewnętrznej , która podejmowała się niby suchą i palącą zgagą , właziła mu w szczęki i zamykała je twardym zaciskiem . „ Nerwy ! — myślał . — Ta jest wyładowana tą energią czyśćca ! A te jej siły wewnętrzne , wymknięte z ślepych konieczności organicznego ładu i z panowania woli , siepią się oto bez sprzęgu i wybijają na zewnątrz jakąś potępieńczą władzą bolesnych odgadywań , przeczuć , wróżbnoczucia . Czarownica ! ” Oto opadła ta gorączkująca głowa dziecka w chłód splecionych dłoni , chyli się coraz niżej , zwisa coraz to bezsilniej , zginając w pokurcz rozpaczy jej postać drobną . Jemu na ten widok krew uderzyła do głowy , a wraz z nią i ta myśl nagła : „ Ratuj głowę chłodnym upieszczeniem dłoni . Spaląć ludzie twym własnym ogniem ! ” I nie patrząc już na nią , wyszedł szybko z pokoju . — Przepraszam — usłyszał słowo rozlewne , szerokoustne , które owiało go jak zasapany oddech . Z tamtej strony drzwi natknął się na pana Tańskiego . — Proszę ! — krzyknął nieomal z pasją , rozchylając przed nim skrzydło drzwi , które był zamknął przed chwilą . I przemykając się przez tłumy w salonie , wydostał się do gabinetu , gdzie palono . Wraz z dymem tytoniowym wracało opanowanie myśli . „ Uspokój się — mówił do siebie — tam się łatwiej zgodzą , niźli przypuszczasz … Nie ma takiego nieprawdopodobieństwa , które by w podświadomym po mrokach bytowaniu takiej ćmy dojrzeć nie mogło . Cóż łatwiejszego niż takiej bierności narzucić sposób odczuwania . Niewolą sama się zamota . Zażycie takiego stworzenia jest przecie tylko przebolesnym składaniem ofiary z ciała chłodnego za głowę gorącą ” . Ktoś wychodzący nie zamknął za sobą drzwi do przedpokoju . Tam w głębi stała ona w rotundzie na ramionach . Złota głowa o migdałowym owalu i ustach dziecka spoczywała na białym futrze podniesionego kołnierza jak na misie ofiarnej , cała w dymach od cygar jak w kadzidłach obrządkowych ; tymi kłębami buchnęło ku niej powietrze androceum przez uchylone drzwi palarni . Ilu mężczyzn tu było , oczy wszystkie roziskrzyły się ciekawością . „ Tak to czyściec w duszy kobiety — pomyślał — magnesem was pociąga i obiecuje gnuśności waszej rozkosze dziwne : spalenia tej ofiary jej własnym ogniem ” . „ Przecież to jest chyba somnambula ! ” — krzyknęło w nim coś , gdy poczuł na sobie jej wzrok . Wielkie kręgi tych oczu świeciły w tej chwili blaskiem żółtym jak u sowy . I to przez okna źrenic jakby widne , złowróżbne żagwienie się tego mózgu przylgnęło do niego spojrzeniem czarownicy . Tym blaskiem oczu dziwnym w niego zapatrzona , zda się mówić , wróżyć mu uparcie : „ I pan jest taki sam ! ” „ Co ? ! ” — szarpnął się cały . I doskoczył ku niej mimo woli zza progu palarni . Podobno panna Ola zasłabła , podobno pan Tański jest tak uprzejmy , że odprowadza ją — podobno do domu . Pono drzwi zatrzasnęły się w tej chwili za nimi . Stał oto przed tymi drzwiami i powtarzał urągliwie : „ Zaszczytne jest dla mnie przyrównanie do takiej osóbki żeńskiej ! Co ta somnambula mogła mieć na myśli : « I pan jest taki jak ja ? ! » Trawiony zimną gorączką wielkomiejską ? Wleczony biernie w tej gorączki rozpustę ? Spalony przez innych ogniem własnym ? … ” Do przedpokoju wpadł w rozwianym fraku młodzieniec , przez niego tu dziś wprowadzony : muzyk , o którym już tyle mówiono , że pani chciała go widzieć u siebie i popisać się nim przed swoimi gośćmi . Wpadł oto , zawiał połami , przebiegłszy do palarni , wichrzył tam długie włosy i zaglądał ludziom niespokojnie w oczy . Po chwili znów się we drzwiach ukazał . — Nie widział pan przypadkiem panny Oli ? Że zasłabła i powróciła do domu , odpowiedział w dymie . — Z kim ? … To jest , kto odprowadził ? — z przymilającym się uśmiechem poprawiał czym prędzej impet pierwszego pytania . — Nie wie pan ? — uprzedzał w arcynaiwny sposób cierpkie ociąganie się z odpowiedzią . Był tak dalece nieopierzony w doświadczenie , że oszczędził mu w ogóle odezwania się , decydując w pośpiechu za niego : — Pan nie zauważył ! I oglądał się , aby zagadnąć kogoś ze służby . Chłopak miał w oczach desperacką bezradność , jak zbłąkany pies . O framugę drzwi wsparty , mdły tym ustawieniem niedbałym , w stroju frakowym wysmukły i wiotki , jakby rozchwiany w nonszalancji swojej , zwracał ku ludziom swą twarz białą , z uśmiechem warg nigdy nie domkniętych , podgarniał dłonią kruczą czuprynę . W tym zbiorowisku mijał szybko oczami kobiety surowe , suche na twarzy i rękach , ubrane sztywno i bez gustu — niewiasty o charakterze żadnym w postaci , stroju i obliczu : młode reprezentantki posagów , matki skrofulicznych dzieci , osoby bez płci i wieku ; przyschłe w hugonockiej cnocie bogobojne małżonki solidnych mężów . Lecz oto inne : gładkie ciała wszelkich sfer , małżonki nabywane po wszystkich targach — białogłowy cieliste o miękkim wejrzeniu i pulchnych policzkach , rzekł by ś , jak to na Wschodzie , ciastem karmione i zopierzałe na tej strawie . Twarze lekko obrzękłe , mleczne i przezrocze — przedziwne tło dla oczu ciemnych , w których tli się życie monotonne w lubieżności cichej . Ręce nie z tych , co się do rozkazywania lub marzycielskich bezczynności rodziły , raczej kuse , forsownie pielęgnowane , przebiałe ; dłonie , które chyba nigdy niczego się nie dotykały i służyły na to tylko , by obładowane w pierścionki spoczywać przed oczyma ludzi na materiach sukien . Wszystkie te kobiety , rzucało mu się i to w oczy , siedzą nieco za szeroko na krzesłach — nie domykały się kolana nóg krótkich ; sprawia to może pulchność osób lub , co prawdopodobniej , ta w bierności zawsze półsenna egzystencja hodowanych stworzeń , to ich nieustanne poczuwanie się do kobiecości — fizycznej . Siedzą tedy luksusowe małżonki i dyszą perfumami , promieniują w powietrze fluidum cielesności białych — wytwarzają atmosferę cieplarni . Przytrafia się wśród tych ciał wystawnych niewiasta dorodna , jak ta , na której zatrzymało się jego spojrzenie . Lico gładkie wykrzywia lekki wyraz semicki lub może nuda zastygła oto w tym kwaśnym grymasie ust , rozchylonych w dziób ptaka na posusze . Ułożyła się melancholia tej głowy na przegięciu szyi smukłej , wsparła w czarnym opuchu włosów przebujnych i spogląda przed siebie mdło — purpurowych warg kręgiem , zębów perłowych błyskiem i płowiejącym jakby aksamitem oczu . Tych to oczu opieszałość i chłodne wyszczerzenie zębów zatrzymały się na nim , gdy stanął we framudze drzwi ; a zwrócone ku niemu , zdały się mówić : „ podziwiaj ! ” . Pod tych to oczu hipnozą podgarniał mimo woli czuprynę , poprawiał wąsa i uśmiechał się niedomkniętymi wargi oraz nonszalancją postawy całej , opływając równocześnie spojrzeniem wszystkie kształty tej najdorodniejszej . I tak oto wystawiali się oboje na jarmarku narcyzowych próżności , czyniąc beznamiętnymi oczy kłamne po salonach tokowiska . Z drugiego końca spoglądała na ń tymczasem swą długą twarzą pani domu . Siedzi jakby niedbale , postacią swą pełną giętko zagłębiona w fotel głęboki . Jej suknie , w chodzie tak powłóczyste , mąciły się teraz w kapryśne fałdy , opadały ciężko na jeden bok , wyciskając obciśle sowity kształt biodra . Z włosów bursztynowych pokrętnego snopa wywijał się splot łukowy i opasywał grubą liną szopę nad czołem : włosy , które wchłonęły , rzekł by ś , w siebie cały nadmiar wegetacyjnych soków wspaniałego ciała i zaskrzepły lśniącą żywicą . „ I pomyśleć — mówił do siebie — że dla tej kobiety rozhukał ktoś swoją wyobraźnię aż do granic samobójczych ” . Lecz oto spogląda ku niemu wciąż z chłodnym i długim uporem , aż póki się nie domyślił i nie przystąpił . — Chciała m pana o czymś uprzedzić — mówiła głosem , jakim porusza się bardzo drażliwą sprawę . Na jej długiej twarzy i szerokich wargach błąkał się uśmiech zakłopotania . — Już wiem ! Nieboszczka moja ma tu dziś śpiewać u pani , więc w wielkiej swej dobroci wolała mnie pani uprzedzić , aby mię nie przeraziło widmo postarzałe . Uśmiechnęła się miękko szerokimi wargi . — Takie przeszłości nie umierają nigdy . Najlepszy dowód , że przybył tutaj — a teraz dopiero przychodzi jej do głowy , że nie mógł wiedzieć o tryumfalnym przyjeździe — nieboszczki . Co zaś do postarzenia się , czeka go miłe rozczarowanie . Po chwili , nie mogąc pohamować lekkiego dreszczyku : — Ogromnie ciekawa jestem waszego spotkania ! — Czy pani zna bliżej pannę Olę ? — przecinał dosyć ostro tę sprawę . — Ach , jak ona ślicznie dziś wygląda ! — Westalicznie — mruknął pod wąsem , nie spodziewając się wcale , że wywoła tym to zadrganie dziwnego uśmieszku wokół ust pani . „ Więc i tu wiadomo ! — mówił do siebie . — Zresztą prawda : kobiety zawsze wszystko o sobie nawzajem wiedzą — powiadano mi dziś . I szeroko tolerują , o ile rzecz nie dochodzi do jawnego skandalu . A co ważniejsza , chłoną wszystko w indolencję dusz . Jakie warstwy cynizmu układać się w nich muszą ! ” W tym błędnym uśmieszku wokół dużych warg była gotowa pobłażliwość na wszystko , co jej powiedzieć zechce , a nawet pewne wezwanie . Zjawiało się to zawsze , ilekroć miała sposobność do krótkiej z nim rozmowy . „ Hm ! — pomyślał — więc tak ? ” I częstował dalej tą tabaczką : — Wyglądała rzeczywiście cudownie . Pan Tański musiał sobie nadzwyczajnie pochlebiać wyrzutami sumienia . Krótki wyraz oburzenia wyparł przemożną siłą ów kaprys , wibrujący niepochwytnym uśmieszkiem wokół warg . — Pochlebiać sobie wyrzutami sumienia ! — pani załamała białe ręce : przecież to jest straszny cynizm ! I w tejże chwili nieco ciszej , z tymże uśmieszkiem koło ust : — Więc pan Tański pochlebia sobie tylko wyrzutami ? Może pan śmiało powiedzieć — mówiła wobec jego milczenia . — Uszu moich pan wprawdzie nie oszczędza … Zbliżył się do nich jakiś brodacz wysoki i nawiązywał rozmowę z panią . Pozostawił mu ją tedy i ustąpiwszy , rozglądał się dalej po gwarnym wokół ulu . Od tego roju oderwana błąka się z dala miodna pszczoła — w miód marzeń rozkładowych na życie zasobna : młody muzyk o bezradnym niepokoju w oczach snuł się po kątach . W drugim końcu sali bzyka gestami wśród kobiet postać kosmata i niespokojna , o ruchach niby roztargnionych , a dopraszających się uwagi oczu kobiecych : bzyka jak bąk wśród kwiatów . Wreszcie spada na kwiat upatrzony . Oto lilia o wątpliwym panieństwie w oczach , osóbka myjąca raz po raz kocią łapką swą czarną główkę , tak wdzięcznie , tak poduszkowo w ramionach pochyloną , że gest ten o miłych horoskopach przywabił do niej żuka . Przysiadł i zapuścił ryj w kielich , czy miodu w nim jeszcze wiele : wszczął rozmowę o sztuce i literaturze , by przemycać w niej rzeczy śliskie . Zawisł kosmaty nad kielichem , wystawia różki , maca płaty , eterycznych olejków szuka . Rzuca powiedzenia , które były by sprośne , gdyby nie powaga przedmiotu : gdyby nie sztuka i literatura . Trysnął tedy łatwy miód i dla niego . Żuk kosmaty zawiesza się nad kielichem , sięga w najwstydliwsze dno kwiatu i ssie wonne etery słów lubieżnych . Młodzieniec flirtuje z panną . Tuż obok małą i pulchną mężatkę o rozbieganym języku i niespokojnej nóżce zdobywał obcesowo dziennikarz , eksploatując jej specyficznie wielkomiejską , erotyczną ciekawość do popularnych ludzi dnia . Pytała równocześnie o kilku ; był najhojniejszy w informacjach , nie tracąc spokojnej nadziei , że wszystko skończy się na nim . Oto pani o długiej twarzy i bursztynowych włosach wsunęła się w fotel jak w sedię kamienną . Ramię od łokcia wsparło się na niskiej poręczy , zwisła opieszale ręka pani duża . Układem swych pełnych kształtów władna , zmysłami cicha , spoczywa niedbałym gestem wyniosłości cielesnej jak rzymska matrona . Wsparty ramieniem o niską kolumnę , chylił się nad nią wielki brodacz i świeci szkłami okularów . Rozpowiada jędrnie , jak ktoś ożywiony towarzystwem kobiety , mówi z tą przekonywającą mocą powściągliwego gestu , jak to czynią starsi , uduchowieni mężczyźni . Pani ledwie brwi ściągnie lub rozchyli usta ; półsłówka rzuca , spokojem nęci . Pochlebia jej ta rozmowa , nie przeraża natarczywy raz po raz wybłysk okularów ani cierpkie od czasu do czasu uwagi rzucane pod adresem innych ludzi . Przyjezdnemu z Krakowa niejedno nie podoba się tutaj , a że wypowiada się to przy niej tak ostro , sprawia to właśnie siła kontrastu . Wybacza mu tedy przelotne akcenty surowości czy też karcenia , rozumiejąc , że jest to przełamanie się głosu pod wrażeniem chwili , jak u młodzieniaszków dyszkancik koguci w chwilach , gdy im coś piersi rozpiera ; starsze koguty pieją wtedy basowym podrywem godności . Więc tylko gdy chmurniał zanadto , zwracała ku niemu uprzejmiej głowę jasną na półłęku szyi powolnym . Wówczas milkł . Długimi muskularnymi palcami głaskał i grabił wielką brodę , a zezem oczu ponad szkłami wpatrywał się w nią nieufnie . Po czym rozglądał się po obecnych , tu i ówdzie dłużej wzrok zatrzymał — wtedy gwałtowniej targał brodę . I nagle pochylając się do niej : — Pani — zaczął impetycznie , jakby ze środka swych myśli — wiek jeszcze nie minął , kiedy w takich oto salonach niewiasty zwracały się do mężczyzn z pytaniem : „ Ileś waćpan harmat zdobył ? ” Jakże inne wiodą tu dziś gawędy ! Odpowiedziały mu jej brwi , wygięte nagle jak łuki . „ Co to ma znaczyć ? ” — pytały . Wreszcie pochyliła się ku niemu bokiem przez poręcz i przeplatając powoli palce białych rąk : — A więc , ileż waćpan tych harmat zdobył , profesorze ? Szarpnął okulary otwartą dłonią . Nie po myśli była mu w tej chwili szermierka z kobiecym języczkiem . — Pani ! — wybuchnął po raz drugi — onego czasu przychodzili tu ludzie po kontakt czuciowy ze społecznością . Każdy nić własnej przędzy wplatał w tę tkaninę duchowego stylu czasów . Tu się rozpłomieniały serca i umysły przy rozumie i wdzięku kobiet . Nawet lekkomyślność tych pań wzbogacała życie . Bywały bo wtedy namiętności i uczucia , które nawet kaprys kobiecych względów potrafiły ponieść w niespodziane zupełnie ujścia czynu i ducha . Brwi pani ściągnęły się chmurnie , a spojrzenie spod oka pytało nieufnie : „ Co tobie właściwie po głowie się snuje ? Czy nie tamten : nieboszczyk ? ” — Ha — mówiła po chwili , rozplatając ręce — żyjemy w czasach bardzo niearmatnich . A mężczyźni ? Niech się pan przyjrzy ich dzisiejszym namiętnościom … Urwała nagle . I , przeprosiwszy go niemo błędnym uśmiechem , powstała szybko z miejsca . Bo oto z szelestem ogromnym , jakby wleczonej za sobą gałęzi , sunęła ode drzwi kobieta w srebrzystobiałym stroju , o włosach jak miedź , cała od lśnień sukni i od brylantów na szyi jak od rosy połyskliwa . Gestem ramienia skrętnym podejmowała tren sukni z tyłu , nieco niżej stanu i niby łabędź nastroszony płynęła środkiem salonu , piersią i osadą bioder wypięta , kształtem litery S , łączącej dwie wysady nazbyt sowite i sobą jakby pyszne . Sukniami szumna , jakimś szalem czy też puchowym boa w barokowe arabeski obramiona , zwracała ku ludziom bardzo białą twarz i zimny na niej uśmiech , który jawił się i zamierał jak w automacie . Od nagiej piersi szedł wiew perfum mocnych . Nieco zapóźniony wkraczał za śpiewaczką jej towarzysz światowych tryumfów : chłop nieco przytęgi , lecz doskonałym frakiem jak koń dobrze stroczony . Rozdawał swe szczęście w ukłonach , rozsiewał je w uśmiechach . Gdzie przeraźliwie lśniący gors jego koszuli ludziom w oczy zaświecił , tam ukłon , uśmiech i krótki rzut ubrylantowanej prawicy zdawał się mówić : „ to ja ! ” , zaś zwrócona ku śpiewaczce dłoń lewa : „ to my ! ” Z lic kobiet co ładniejszych tryskała ciekawość na pierwszy widok śpiewaczki i jej sukni , lecz wnet potem odbiła się na nich jakby niechęć i osadzenie się nieufne . Starsze damy z ciekawością okrucieństwa szukały po sali Bolesława Zaremby , młodsze oglądały się za nim ze smętkiem w oczach , ogromnie w tej chwili kobiecych . Lecz jego nie było już w salonie , przepadł gdzieś za drzwiami . Młodzież męska doświadczała tymczasem obiecującego dreszczyku poznania sławnej diwy . Gradem tedy posypały się wersje , plotki i świństwa , szeptane na ucho . Profesor miał wrażenie , że z wejściem tych egzotycznych ptaków buchnęła na salę woń jakby z areny : zapach ostrych perfum pomieszany z powiewem od końskiego nawozu . I myślał , że temu panu w nienagannym fraku było by zupełnie do twarzy z eleganckim biczem w ręku . Lecz oto widzieć musiał , jak pani domu , zwykle o tak wyniośle ociągającym się kroku , teraz oto pośpiesza nerwowo i , chwytając podaną szeroko dłoń sławnej diwy , zmniejsza się jakby w fałdach sukien , przykuca nieomal dygiem . Widzi nadto , że zwykle tak chłodno odbierająca hołdy otoczenia , miesza się najwyraźniej i chce jakby cofnąć swą rękę , gdy sławny śpiewak w sztywnym ukłonie podnosi ją niezgrabnie do wygolonych szczęk swoich . Profesor targał brodę . Bo wśród tych tu kauczukowych kobiet , na których odciskało się każde zaciekawienie elastyczną przymilnością wdzięku , ta jedna wydała mu się z kręgosłupem i mającą w sobie jeszcze jakąś nikłą resztkę rasy , jakiegoś ładu w instynktach : w tym pogodnym bodaj spokoju wejrzenia i gestu , którymi schlebiała dotychczas wszystkim zmysłom jego . „ Zgnuśniała , zmieszczała Helena z Komierowskich baronowa Nieman ! ” — mruczał gniewnie w brodę . Nie zauważył , jak tuż nad nim stanął długą postacią o łysej głowie charmeur niewiast tutejszych : pan Horodyski . Na ostrych wąsikach i w oczach świdrujących wisiał już jakiś koncept o kobietach czy też sekret którejś z nich . Jakoż wskazując na trzy postacie z dala , jął coś opowiadać o mamie i dwóch córeczkach , o krótkich sukienkach i lekarzu . „ Tfu ! ” — przerwał mu w myślach profesor , nie siląc się nawet na zrozumienie , o co idzie . Omierzły był dlań ten typ wielkomiejskich doświadczonych , a jeszcze wstrętniejsze to przeświadczenie , że one właśnie , kobiety po miastach , bywają wprost fascynowane przez takie typy . „ Grzyb — myślał , spojrzawszy po chwili na tę łysą głowę na długiej szyi . — Dosyć pajęczyny gnuśności rozsnuwa się tu po kątach , aby z tej plechy nie miał wreszcie wyrosnąć właściwy plemnik cynizmu . A jest ich tu pono więcej : ilu zniszczonych i wytlonych w młodości bezambitnej , ile słabizny sentymentalnej , tyle purchawek zastoju , tyle grzybów z plemnią gatunkową jak one — we łbach ! Bo ta szaruga brzydliwości w słowach i myślach , zohydzająca nieomal oblicza ludzkie , wżera się przecie w niejedne oczy jak gęsta mgła , gotowa oślepić najniezawodniejsze w człowieku instynkty : zaszczute upiorami domniemanej życia brzydliwości , egoizmy nieczynne a tęskliwe podlegają najłatwiej takiej właśnie sugestii . W ten sposób pleni się to licho zastoju : od przegniłych ku najwrażliwszym ” . „ Niech się pan przyjrzy namiętnościom dzisiejszym tych mężczyzn ” — przypominały mu się jej słowa ostatnie . „ Tak ! — dodawał w myślach — gdy fala energii powszechnych opada , kobietom przede wszystkim leniwieją dusze i zatruwają się wyobraźnie próżne . Już nie ci , co « harmaty » zdobywali , królują w marzeniach , lecz egzystencje na atmosferę pokojów najczulej wrażliwe — artyści ; dokonywają im oni władz uczuciowych rozkładu lub też sami w tchnieniu dusz leniwych i wyobraźni zatrutych giną . To z Woydą nie było tylko egzaltacją uczuć zawiedzionych , lecz może głębszym sensem tego tu życia , jego koniecznością nieomal — tu sztuka sama zatruwa się dziś swą niegdyś podnietą romantyczną . Duch w kobietach z towarzystwa , szersze tchnienie ich wyobraźni i głębszy nurt marzycielstwa pozostanie pono na zawsze pogrzebaną legendą romantyzmu : kiedy to muzy sielskie , pełne szlachetnie stylowej pozy , pozwalały się ubóstwiać czarnym wieszczom , interesując się jednak bardziej harmat kolorowymi zdobywcami . Zepchnięte z koturnów romantycznych , rozsznurowane z katolicko - salonowego gorsetu empirowej mody , « równouprawnione » przede wszystkim w pogoni za dosytem , te biedne niewiasty jałowieją po prostu z samego poczucia swojej dziś pospolitości . Taki ot grzyb wielkomiejski lub śpiewak przejezdny : oni to rozbudzają jeszcze ich ciekawość do życia , rozgrzewają wyobraźnie ” . Wśród wielkich czołobitności przystawiono tymczasem śpiewaka do fortepianu . Nad klawiaturą chylił się młody muzyk , znoszący z determinacją taką tu rolę oraz protekcyjną rękę na swoim ramieniu . Tylko gdy na nuty okiem rzucił , szarpnął się niechętnie i z tym większym impetem uderzył w pierwsze akordy . Śpiewak poprawiał mankiety , chrząkał . Ramiona zwiesił jak atleta , obłąkiem ku sobie , lekką nóżką kozła przed się wystąpił i — rozpromieniał . Zaśmiały się ku niemu dziesiątki kobiecych oczu roziskrzonych ciekawością . Śpiewak chrząknął raz jeszcze , akordy władnym spojrzeniem przeciął , pierwszych nut czekał . Odął wreszcie grdykę indora , miechy podjął , łeb czarny na krótkiej szyi w tył chylił , wyrzucił ramię i uderzył jak w róg alpejski : wzburzone fale … Jeszcze rozedrgane dźwięki pulsowały w sali , gdy śpiewak już zęby radośnie szczerzył , podziw zbierał . I ku oczekiwaniu wdzięcznie pochylony , oddawał echo z piersi zasobnej , rozsiewał je ludziom na zachwyty : wzburzone fa-le … Tak żywioły uśmiechem zwyciężywszy , szczerzył zęby dalej . I ryczał za żywioły . Gdy uciszono się wreszcie na żądanie bisów , gdy nawet pogwarki kobiet milknąć już poczęły , wiotka dama z wyrazem nudy na ustach rozszerzonych w dziób ptaka , chyląc powoli w stronę śpiewaka swój stan giętki i długą szyję , szepnęła prośbą smętną : — Chanson du Torero . Z Carmeny . On , widząc przepych perłowej kolii na tej szyi , kłaniał się z wielkim szacunkiem . I krótkim ruchem dłoni nakazał odpowiedni akompaniament . A gdy padły pierwsze nuty , chylił się wraz ku słuchaczom , twarz jak księżyc uśmiechnięty obracał za tłumem i szerokim kołem ubrylantowanej prawicy wodząc po gościach , uderzył w dzwonną pierś : — wpieszczało się aksamitnie w rozkosznym dla północnych kobiet połechtaniu niezrozumiałych słów włoskich . Wywabiony śpiewem z dalszych pokojów stanął Bolesław Zaremba we framudze drzwi i wbił spojrzenie w podłogę . Powoli , jakby zmagając się ze sobą , uniósł głowę i zawiesił spojrzenie na niej . Zdziwiło go przede wszystkim mroźne tchnienie obcości , jakie owiało go w tej chwili . I równocześnie zastanowił rudy jej włos . „ Jeszcze bardziej się przebarwił — myślał z zastanawiającą dla samego siebie apatią . — I przybyło tych włosów dziwnie na te spiętrzenia pokrętne , oploty i węże skłębione . Chociaż przy ogromnej bieli twarzy i marmurowym chłodzie piersi obnażonych niemal po brodawki niespokojna pokrętność tych włosów oraz ich barwa gorąca robią dobrą plamę — myślał patrząc zimno jak na dziw obcy — przy tych szatach zwłaszcza o srebrzystej bieli i łuskowych refleksach oraz białych rękawiczkach aż po pachy ” . Gestem królującej w salonie diwy bokiem o oparcie rzucona , słała sobie podnóże z spiętrzonych fałd trenu , bardziej jeszcze połyskliwych od sukni . Pochylona ku śpiewakowi , skręcała się w sobie jak łodyga słonecznika , prężąc w tym przegięciu pychę i chłód nagiej piersi i wytłaczając niemal w przeciwną stronę obciśnięte sukniami biodra . Puchowe boa opadające z ramion ujmowało ją w białe ramy wirowych , niespokojnych skrętów , wężowym wychyleniem gięło się sztucznie i ramię wsparte na łokciu . I tym kształtem rysowała się cała : w kapryśnych esach , zygzakach , arabeskach — w barokowej fanfarze wielkostołecznego szychu . I biła od tej kobiety fanfarą owa melodia wartkiego po stolicach życia , gdy roziskrzą się światła wieczorne i roztworzą najjaskrawsze kramy podniet nerwowych dla tłumów , gdy sztucznych świateł podnieta gorączkowa zagra jakby do ataku wszystkim pulsom woli w tym podwieczornym niepokoju wibrującego wprost czasu , gdy bruki same niosą elastycznymi kroki w świetliste chromy tłumnej żądzy użycia . Oto widzi wspomnieniem te wylegające na podwieczerz ciżby . „ Circenses ! ” — grzmi w tym gwarze i rozhuku wieczornym . Walą tłumy z burzą tej żądzy tajemnej , co chleb życia na chleb wyobraźni mieniać im każe , te same nieomal , co ongi za widowiska sprzedawały imperatorom wolności dusze , a dziewkę cyrkową wynosiły na tron Justynianowy . „ Teodora ! ” — ryczał taki sam tłum może jak ten , który pcha się oto w natłokach po marmurowych schodach świetlistego pałacu , a szum swój głuchy przycisza nagle w szepty , rozstępuje się na boki ; gdyż oto po marmuru stopniach , ścieżką purpurowego dywanu wstępuje lekką stopą , szelestna i wonna , w puchach zarzutki jak w piórach ptaka białego , czubem włosów miedzianych i lodowatą dla tłumów twarzą widna … Ona ! Zaś dołem , w cieniu teatru — te z wieczornego przypływu tłumów na ulicach , z niezliczonych gorączkowych twarzy na schodach pałacu wyłaniające się w półmroku sali postacie spokojne jak robaki w burzy : te dżentelmeny z mdłego Cosmopolis , te fraki i smokingi bezlicowe , którym zwierciadło twarzy chyba nie powtórzy ; wejrzenia poprawno nijakie , nienagannie żadne ; ten stołeczny patrycjat użycia , te bezkręgowce miękkie , których najburzliwsza fala miękko niesie , te czarne robaki , żerujące z flegmą w barwnych burzach namiętności tłumnych . „ Ah — bravo Toro ! urla la gente … ” — wpieszczał się tymczasem w salonie głos śpiewaka bogaczom przymilny . Tak było i wówczas ! Taki sam głos , o tymże brzmieniu i barwie rozlegał się był wtedy na scenie , gdy zatopiony w morzu głów ludzkich w samym środku frakowych dżentelmenów kurczył się i jeżył na fotelu w swej kurtce aksamitnej — Pierrot chyba ? — myślały monokle . Oto wtula głowę w ramiona , jak sowa w pióra , ręce wbił po łokcie w kieszenie szerokich rajtuzów , a białą twarzą i oczami wilka spogląda na nią , jak w kostiumie Cyganki czy też Colombiny jarmarcznej przemyka się oto ptakiem nieuchwytnym przed pożądaniami tysięcy — śmiechem i szydem śpiewająca . I zdawało się monoklom , że nad krzesła wyrzuci się ramionami Pierrot i krzyknie temu rywalowi o wejrzeniu tysięcy : „ A jednak moja ! moja ! moja ! ” W stonowanym blasku marmurowej hali , gdzie brązowe świeczniki rozlewały czerwonawe światła , jej postać zatulona w białych puchach zarzutki , włosów miedzianych błysk , twarzy sztuczne zlodowacenie przed bliskimi oczami i uśmiech prawie bolesny , gdy jej podawał rękę do powozu . Drzwi ledwo słyszne zapadnięcie w zamku , cwał em a lekko ponoszona po brukach kareta . „ A jednak moja ! moja ! moja ! ” Oddechy obojga gorące , w usta sobie przerzucane , warga o wargę . Przed nimi koni lekki cwał , za nimi szum odpływu głuchy : wezbrane morze tłumnej namiętności wraca w swe łożyska , bujny tłum rozpływa się po ulicach , rozszczepia w gnuśne jednostki . „ Patrzy ! ” — krzyknęło w nim jakby na alarm , gdy diwa , poruszywszy się nieco na krześle , teraz dopiero spojrzała po raz pierwszy w jego stronę . Szarpnął się w tył i wywinął za portierę do sąsiedniego pokoju , omal nie nastąpiwszy na czarną kukłę Murzyna , wyciągającą ku niemu swą tacę mosiężną , a na niej dzban kryształowy i czarę : te same , które onego wieczora podawał było Woydzie . Pamięta ! Burza egzotycznej po świecie namiętności wyrzuciła go w życie rodzime jak rybę na piachy — w onym właśnie czasie , gdy tu Woyda skończył ze sobą . Pamięta ! Karawan brzydki aż do załkania kołatał i zgrzytał chwiejnymi kołami pod zakasaną spódnicą żałobnego wozu , pluskał po kałużach , kolebał trupem w pudle i podążał głupkowatym truchcikiem indolencji w grząskie piachy podmiejskie . Chowano marzyciela . Ta smętna karykatura rodzimego pognębienia wrażała mu w mózg jakby brunatnożółtą barwę rdzy , co przeżera , zda się , tę nędzę okolną i rzuca się nieomal na ludzkie oblicza , stępia nagle marudą bezduszną , która jest na tych twarzach beznadziejnym smutkiem apatii . Przez te nędze , halizny i piachy , pod spojrzeniem ludzi ponurych wiedzie droga do czyśćca … chyba — myślał — w jakiś buddyjski koszmar dzisiejszego świata . I wlokąc się tak za trumną z owstrętnionymi usty , spostrzegał ze zdumieniem , że takich jak on jest tu więcej : ludzi porozumiewających się niemo wyrazem niesmaku i pogardy dla wszystkiego , co ich otacza , dusz czyśćcowych , które zaprzepaściły w sobie impulsy do życia . Jak ten oto , którego chowają ! I zdawało mu się , że temu samobójcy z miłości zaśpiewają jego żałobnicy to requiem krucze : „ Ohyda fałszu i obłudy , pakość jadowita porasta dziś te niwy , na których ongi młodsi znajdowali zachwycenie i poryw , starsi — wolę i dokonanie . Zatrute jest źródło ochoty wszelkiej ! Nie warto niczego chcieć ! Nie warto ku niczemu marzeniem nawet wybiegać ! Zaś ta nędza , ten smęt , to ponure niedołęstwo naokół : wszystko to pozostać widocznie tak musi ” . „ Niejedenże to sercu rezultat — myślał teraz — i niejeden życiu okolnemu zysk : to moje spalenie się w żądzy egzotycznej i to ich wytlenie w uczuciach rodzimego zastoju ? ” I nagle stanęła mu przed oczami ta mała — Ola : to ciche marzycielstwo dziewczyny , zakażone gnuśnością okolną ; jej drobne , zimne ciałko , spalone przez gnuśnych żarem własnej zmylonej duszy ; jej słowa wreszcie , niby tego żagwienia się wnętrznego dymy fatalne : „ brunatne , rude , rdzawe , ociekłe , błotne , zwiędłe , zmurszałe … ” Otrząsł się całym ciałem . A gdy oczy podniósł , wzdrygnąć się musiał po raz drugi . Spozierały na niego ślepia białe tej wielkiej kukły Murzyna , wyciągającej w swych łapach goryla tacę mosiężną , a w niej dzban kryształowy i lodową niby czarę : te same , które onego wieczora podawał było Woydzie . Bydlęcą powagą nieodpartej jakby siły spoglądał na niego stróż zastoju , jak sam czas niemy , uczuć i namiętności rozkładowych świadek ponury , eunuch czarny z ślepiami jak przerażenie . Ocknął go z tego otępienia głos śpiewaka donośny : „ O czym że to on śpiewa ? — zamyślił się nagle . — O « valore » : dzielności ! że jej to świętem radosnym jest miłość — tam na świecie : gdzie krew z żył gorąca i w ramiona skore niby żelazo roztopione wpływa , gdzie każda namiętność czyni się sama życia potęgą zwycięską ” . Śpiew wzbijał się wciąż ! — jak gdy ostatni na wiosnę słowik w kląsk ostatni uderzy , gardłem czas jaki przebiera , nutę wyciągnie i zapamięta się śpiewakiem : za echem własnym śląc głos już nie swój — w te gwiazdy po nocy migające ; by tam aż , w gwiazd obliczu , przełamać głos podniebny w krzyk żądzy najniecierpliwszy ! … Cieliste kobiety z dobrobytowego opasu , panie o miękkich spojrzeniach i pulchnych policzkach , luksusowe małżonki siedzące zawsze z apatycznym ruchem kolan niedomkniętych i te wiotkie , z cierpkim grymasem nudy na licu zopierzałym — wszystkie te kobiety spięła iskra życia w jeden łańcuch oczekiwania , przez który przebiegał niespodziany prąd namiętności egzotycznej . I uderzył w nie ten prąd raz w raz ! raz w raz ! łechcąc , drażniąc , podrywając nerwy w ciałach tłustych aż do zachwytliwego bólu . A gdy się śpiew skończył , oczywista na nucie efektu wysokiej , rozdartej , samego śpiewaka podejmującej na palce , wówczas stał się z kobietami szał . W długim grzmocie oklasków szelest sukien kobiecych podrywny , w zaszum mgły zerwanego stada kuropatw , skłębienie się szelestne barwnego wieńca kobiet wokół śpiewaka , gwarne rozkołysanie złotych i ciemnych główek , ramion w białych rękawiczkach wyrzucanie się w górę i kwiatów pęki przez nie miotane . — Och , jakiż to artysta ! — wzdychały zasapane na krzesłach matrony . Od strony gabinetu poczęły wchodzić do sąsiedniego pokoju grupy starszych panów w gęstej dymnicy od cygar i w basowym pomruku rozmów . Zjawił się i gospodarz : gorzko uprzejmy , grzecznie wyniosły , ubrany z wyszukaną sztywnością . Czarny i tłusty włos okalający łysinę na ciemieniu miał coś z nadmiernego połysku i martwoty peruki , zresztą i niepokalany gors koszuli był trupiego blasku : wszystko jakby martwiało na tym człowieku , niby na uroczystość dworskiej żało by . Najsztywniejsze wszakże były szeroko rozwidlone szpakowate baki , nadające obgolonym wargom w tej jamie włosów coś z rybiego wyrazu . Pan powrócił dopiero co z Petersburga , miał dużo do powiedzenia i jeszcze więcej do przemilczenia : świeżym kontaktem ze stołecznymi sferami wzbudzał większy niż kiedykolwiek szacunek wśród swoich gości . Teraz oto prowadził pod ramię wielkiego jak piec chłopa o podgolonej jasnej czuprynie i ostro rozstawionych wąsach . Profesorowi powiedziano , że jest to podobno korespondent do gazet berlińskich i że na opinii europejskiej zależy nam wszak bardzo . Suchy i sztywny wygląd gościa wywołał na pół ironiczne zaciekawienie gości do koszarowego fashion . Jego bardzo lakoniczne odpowiedzi wzbudzały jednak poważanie dla prasy europejskiej , zaś ostre i krótkie gesty znalazły już naśladowców . Koło gospodarza i berlińskiego gościa krystalizowała się tedy powaga . Ten stateczny korowód panów , zahaczywszy o profesora z Krakowa , stał się jeszcze bardziej poważny i surowy . W milczeniu gości oraz w ich chrząchaniach czuć było chwilę oczekiwania : wiadomo było z doświadczenia , że zebrania w tym domu mają zawsze swoje clou sprawy publicznej . Z salonu biła tymczasem pełną falą muzyka . Gospodarz z lekkim zniecierpliwieniem zamykał cicho wielkie skrzydła i zasuwał portiery , ktoś usłużny uczynił to i przy drugich drzwiach . Półmrok ogarnął panów : rozpłomieniły się w nim zarzewia cygar , rzucając ostre , czerwone błyski i głębokie cienie na twarze starcze . Lecz wnet zapłonęła lampa u góry , ścieląc po twarzach zimniejsze półświatło i łagodniejsze cienie : to lokaj zgasił świecę na kominku i rozniecił elektryczność , by oddalić się wnet krokiem bezszelestnym i tajemniczym . Panowie chrząchali coraz twardziej , na nieomylne świadectwo , że niejeden z nich się czuł niezręcznie ; ten i ów doświadczał nawet interesującego dreszczu spiskowca . Wśród wysztywnionych białych gorsów i dymiących cygar panowała skrzepła , sucha atmosfera wysilonej powagi po tak swobodnych rozmowach przy preferansie . Ta nakazowość chwili schlebiała najwidoczniej wszystkim instynktom gospodarza , bo uznawszy wreszcie moment za stosowny , powstał i , unikając najstaranniej wszystkiego , co by mogło trącić stylem i okrasą , wygłosił w starannie oglądane paznokcie swej ręki , że obecne kłopoty rządowe w czasie , kto wie , czy nie przedwojennym , czynią go bardziej pokojowym na wewnątrz . I tak , na przykład , w rozmowie z pewnym „ miarodajnym czynnikiem ” wyniósł gospodarz wrażenie , że pewna finansowa inicjatywa społeczna w zakresie użytku publicznego , przy umiejętnym przepchaniu jej przez niższe dykasterie , nie natrafiła by na zbyt silny opór u góry . Miano wprawdzie na myśli herbaciarnie lub przytułki , lecz przy umiejętnej formalistyce i zręcznym argumentowaniu interesem rękodzieł , eksportu , zdolności można nakierować pozwolenie na muzeum sztuk pięknych , o którym była już tylokrotnie mowa w gronie panów . Wypadało by również skorzystać z jakiej okoliczności galówkowej , okazji czy egidy , dla których mają tam smak . Po tym obwieszczeniu wszczął się gwar bezładnej rozmowy . Uwagę wszystkich pociągali dwaj panowie : stary o czerwonej twarzy i siwych wąsiskach oraz pan smukły o długiej pogarbionej szyi , maskujący zakłopotanie niezmierną dla wszystkich uprzejmością . Wiadomo było , że stary jegomość , bogacz ukraiński , „ pragnie coś zrobić ” i że hrabia zamierza zerwać z bardzo przewlekłą i nieco płochą młodością w sposób równie obywatelski , jak hojny . Kilku publicystów miało za to pomysły i ambicję . Stanęła tedy rada tajna przy zachowaniu zwykłych ostrożności , to jest pod osłoną hucznego przyjęcia u gospodarza . Oto wystąpił pierwszy publicysta z wielkim rękopisem w dłoni . — Panowie — zaczął z szerokim gestem — pierwszą troską cywilizowanych narodów , powiada mądrość … Gospodarz ujął go bardzo delikatnie za łokieć i z cierpką uprzejmością tłumaczył , że nie wystarczy czasu na wysłuchanie kilku , interesujących skądinąd , prelekcji . Rozległ się pomruk aprobaty . — W takim razie wycofuję się z moim referatem ! — obwieścił wyzywająco rzecz przez innych już postanowioną . — Wielmożni panowie — odezwał się z kolei głos ochrypły i , wyłamując z trzaskiem palce zakłopotanych dłoni , wystąpił uwędzony w dymie tytoniowym niezmiernie długi i zaschły pod żółtą skórą jegomość . — Prawdziwie wielmożni panowie ! bo fortuna w rzeczach publicznych dobrze użyta całemu narodowi adjuvat , a jego dobrodziejom chwały i godności przysparza . Gdy głód w Polsce panował , otwierały się królewskie i pańskie śpichrze . Otwórzcie duchowe śpichrze , dobrodzieje nasi ! Ten głód ciężką klęską nam grozi , wysiewają się już tylko chwasty i co jałowsze ziarna . Użyczcie książek ! Dosypcie grosza ! — błagał i trzaskał palcami suchotniczy pan . — Załóżcie śpichrz pod zasiewy nowe : stwórzcie bibliotekę ! … — A niech wam tak Bóg fortunę podwoi oraz w tym i przyszłym życiu nagrodzi , amen ! — zakończył ktoś półgłębkiem i pociągnął suchotniczego pana za rękaw tak silnie , że posadził go z impetem obok siebie . — Jak pan może w ten sposób ! — Ależ drogi i najmilszy ! — Suchotniczy pan pochwycił sąsiada za obie dłonie , kierując w jego stronę impet swego wzburzenia . — Pan , który bywał eś w Paryżu ! … Pan , który także nauką się zajmujesz ! … Gdy nagle zakasłał ciężko i musiał wyjść z pokoju . — Proś ty ich , młody panie ! — wykasłał w chustkę na pożegnanie . — Proś ! Jakoż młody pan głaskał czas jakiś swą kozią bródkę , układając w myślach przemowę , wreszcie osadził nerwowo binokle i poprosił o głos : — Tradycyjne to wprawdzie kolumny polskiej oświaty : pańska i mieszczańska łaska , a młodzież nasza od wieków nie wychodzi z żebraczej roli żaka z misą na progach cudzych kuchen … Kilku starszych i mniej ruchliwych panów zadowoliło się wypuszczeniem gęstych kłębów cygarowego dymu i wzgardliwym okrzykiem : „ Ba ! ba ! ba ! ” Wszakże z ust bardziej krewkich padały pod nosem i obelżywe słowa . — Także owoc pańskiej łaski w czasach demokratycznych ! — syknął w kącie starszy głos . — Pan Karski z Wójtówki posyłał „ to ” do szkół . Ekonomem u pana Karskiego był ojciec oratora . Gdy niespodzianie wyskoczył na środek student i opinając szczupłe piersi w mundurek : — W imieniu ! — obwieszczał — uczącej się młodzieży ! — okrzykiwał — protestuję ! — roznamiętniał się nerwowo . — A idź pan do stu par diabłów ! — zniecierpliwił się ostatecznie starczy głos . Gospodarz ruchem desperackim obu dłoni głaskał tłusty włos na skroniach . Warcholi i smarkacze zburzyli na samym początku całą powagę zgromadzenia . „ To są sympatie żony ! ” — myślał z goryczą . Na domiar od strony salonu przemycał się raz w raz ktoś obcy . Oto wpadł młodzieniec z ostrym wąsikiem , krótkowzrocznymi oczyma oraz nosem człowieka najwidoczniej zawsze krzętnego ; wpadł , rozejrzał się , powąchał i w pas się kłaniał . — Jestem przyrodnikiem ! — mówił z ukłonem — asystentem stacji biologicznej na Białym Morzu . Korzystając z bytności w kraju i tak szczęśliwego trafu narady szanownych panów , przybiegł em umyślnie , by rzucić myśl , projekt , który tylokrotnie zaprzątał na obczyźnie moją ambicję Polaka . Od czasu gdy stopa polska dotknęła lodów podbiegunowych ( mam na myśli pana Arctowskiego ) , projekt naszej ekspedycji w arktyczne regiony stał się marzeniem przyrodnika i patrioty . Okręt ochrzcili śmy czcigodnym imieniem Jana z Kolna , w pamięć tego , który przed Kolumbem dopłynął pono do brzegów Ameryki . Nie wątpię , że znaleźliby się u nas ludzie hojni i nauce w duszy oddani , których fascynować musi myśl , aby sztandar duchowy naszej stolicy zatknąć na biegunie kuli ziemskiej . Czerwony wąsal z Ukrainy wypuścił z ust cygaro i otrzepywał impetycznie płonące jeszcze popioły na swoich i cudzych kolanach . — Bój się pan Boga ! — Panowie ! panowie ? — piszczał cienko i wymachiwał rękami jakiś frasobliwie niespokojny osobnik . — Toż dyskusja się rozprasza ! Proszę o głos w sprawie formalnej . I zwracając się do korespondenta niemieckiego : — Nie mamy wyrobienia parlamentarnego . — Allerdings . Ja . Leider . Te twarde , z berlińska odbębnione słowa stropiły zupełnie nieświadomie wielomówny temperament zebrania . Nastała cisza . — To -to ! — podrzuciła się z basowym pomrukiem otyła osoba o rozlanych szeroko na kanapie brutalnie tłustych udach . — Muzea ! … A tam jeszcze : i sztuki piękne ! … W porę ktoś skoczył w arktyczne aż regiony . To są , panie , arktyczne regiony na dziś : te wasze muzea i sztuki piękne . I równo mi z tymi sztandarami na biegunach . Śmiech i wstyd ! Ot , zrób który ekspedycję na powiat : popatrz , powąchaj ! Sprawa krajowa ma być powszechną … Chyba ! Nie ? … Ot , któryś z sąsiadów już dobrze mówił : „ a to drogi ! a to szosy ! — a to spławy ! — a to melioracje ! — a to kredyt rolny ! ” Wyliczając to wszystko , trzymał sztywno do góry palec wskazujący , a raczej kusy pierst z ciężkim sygnetem herbowym . — Ot , wam dobro publiczne ! Jest nad czym głowy suszyć i debaty wszczynać . A tamto ? — zamyślił się i , opuszczając powoli wyroczny palec , kończył tonem minorowym : — Dobre , serdeczne słyszano tu mowy gorącej młodzieży . Szanuję młodzież i ja . Ale gdzie męże do rady ? Podrzuciwszy ciężkie ciało na dłoniach , dał nura w głąb kanapy , wystawiając na salę podeszwy krótkich nóg . W tej pozycji machnął wzgardliwie ręką : — Człowiekowi nieraz za swój naród „ wstydno ” ! I tłusty pan przytłoczył sobą całą sprawę . Jak pierzyna wielka stłumił sobą gwary . Tylko na podtrzymanie jego autorytetu rozlegały się w ciszy już twarde i pewne siebie , wyzywające wprost chrząkania panów ze wsi . Milczano . Gospodarz zwiesił z niesmakiem rybią wargę . Gdy wąsal czerwony , siedzący obok tłustego pana , począł opozycyjnie trzeć grzbietem o kanapę . Jego autorytet nababa , mający ostatecznie rozstrzygnąć wszystko , czynił ciszę napiętą . Stary przede wszystkim splunął gromko w kraciastą chustkę , chrząknął , wreszcie jął mówić : — Krowy są — zaczął od razu od najniedelikatniejszej aluzji do siebie , spoglądając zarazem i na hrabiego . — I dójek nie brak . Boję się tylko , że nas w dziurawe beczki wydoić pragną : każda tu sprawa głodna , każde cielę przepaściste . Głodnyś — sadowią cię przed misą i mówią : „ Weź , bracie , ale jedną tylko krupkę , jedynieńką ” . Co ja mówię ! — kup sobie krupkę , powiadają , ale jedną , nie śmiej więcej ! Myślę , gąb głodnych dziesięć posadź z takim nakazem u misy , każda inną krupkę wybierze : ta moja , pomyśli , najtłuściejsza . Zgody między nami , najmilejsi moi , nie będzie . I nie będzie nigdy zgody między nami o te krupki . Nad siły to i możności ludzkie . Gdyby na rady jawne przyszło , o krupki , najmilejsi , sprzeczali by śmy się wiek cały . Najswarliwszym narodem na świecie uczynią . Za czym wyjął z kieszeni kraciastą chustę , strzepnął szeroko , ujął pośrodku garścią i ukrył w nią nos wielki . I trąbiąc przeraźliwie długo , przemagał w tym ukryciu twarzy swe wzburzenie wobec tak uporczywego wpatrzenia się ludzi . Wreszcie wychylił twarz czerwoną zza chusty i podgarnął chmurnie wąsa . A że ludzie wciąż jeszcze oczu z niego nie spuszczali , jakby oczekując dalszego ciągu , więc się stary ofuknął : — No , gadaj , który z panów wiesz lepiej ! Druga krowa , którą wydoić miano , stała tymczasem cierpliwie na uboczu : hrabia o długiej szyi darzył uprzejmym baczeniem każdego , kto tylko przemówił . Gospodarz , cierpki i niezadowolony z obrotu dysputy , prosił tymczasem panów o powrót do gabinetu : tam miał nadzieję ująć rzecz w swoje dłonie ; tu naprzykrzała się wciąż muzyka i raz po raz wchodził z salonu ktoś niepożądany . Wszakże narada panów rozbijała się już w liczne gawędy grup . Profesora zatrzymał suchotniczy pan , który tymczasem powrócił był do grona . Nazwał się Downar , Antoni Downar , podkreślał imię , jako niezmiernie ważne widocznie , i schwyciwszy jego rękę , ściskał mu ją gestem ponurego braterstwa — jak mason . Przed laty kilkunastu miał nawet zaszczyt przesłać mu swoją książkę . „ Aha , także uczony ! ” — tłumaczył sobie profesor to dziwne powitanie . Pan Downar westchnął : — U nas , panie … I splatając kościste palce o martwych , białych paznokciach , rzęził monotonnie o tym , jak to swego czasu sprzedał zaledwie kilka egzemplarzy swej książki , a wydał własnym nakładem . Ma już od lat sześciu gotowe dzieło O czytelnictwie w Anglii . W ostatnich czasach dopiero zajęli się wreszcie wydawnictwem tamci ludzie zacni , mówił , wskazując na wychodzących panów . Gdy dzieło ukaże się na półkach , nie omieszka przesłać je profesorowi . Panowie uścisnęli sobie ręce . — Głównie brak książek , profesorze ! Bo zresztą robimy i my tutaj , co się da . Wydajemy encyklopedie … — Jakież to ? — przerwał profesor . — Niezliczone i nieskończone — wtrącił z ubocza jakiś głos . — Niech pan tak nie mówi — prosił łagodnie pan Downar , przeginając z trzaskiem długie palce . — Jest w tym tyle rzetelnej „ pracy ” w nieprzespanych nocach , po „ czynności ” biurowej . Niech pan powie o tym , komu należy — pan żyje z dziennikarzami … Właśnie dwaj moi niegdyś uczniowie pragną prosić pana o doradę — zwrócił się tymże żałosnym głosem do profesora . „ Mikulski ” — „ Bogdanowicz ” — przedstawiło się wraz dwóch młodzieńców . Z bezładnego nieco wstępu dowiedział się profesor przede wszystkim , że młodzi panowie zdążyli już wydeptać bruki i omieszkać poddasza wszystkich stolic . Z nieustannych zaś komentarzy pana Downara i kłótliwych opowieści młodych wyrobił sobie rychło jaki taki obraz ich życia : oto młodzi panowie za swe ubóstwo , lichą schludność odzienia i nieukładność wschodnią lekceważeni wszędzie przez swych „ burżuazyjnych ” po Europie kolegów , napastowani brutalnie przez obcą policję , wycierali ławy po aulach wszystkich cudzoziemskich i pogardliwie wobec nich obojętnych duchowych „ mater ” . Kryjąc się zaś ze swym niedostatkiem po stołecznych gettach wszelkiej biedy , nasiąkali — jak przypuszczał — nie tyle kulturą , ile krzywdą i fermentem nędzarzy całego świata . W obecnej prośbie o doradę szło im o „ studia społeczne ” dla osłodzenia sobie omierzłej „ techniki ” , której uczą się dla chleba . — Panie ! — akompaniował im pan Downar westchnieniem — u nas trzeba być bohaterem , żeby „ uprawiać pole nauki ” — wołał , nie zapominając w swym wzburzeniu i o obowiązkowej kwiecistości wyrażenia , skoro mowa o nauce . — Nauki ? — powtórzył profesor mrukliwie , patrząc z ponurą niechęcią na „ encyklopedystę ” pana Downara za tych dwóch jego adeptów . Tłusty szlachcic z Litwy baczył na to wszystko z daleka jednym okiem i uchem , wreszcie rozkiwał głowę , zasapał złośliwie i zanucił niespodzianie na nutę Tysiąc walecznych opuszcza Warszawę : — Tysiąc zżydziałych włóczy się po świecie ! … — Panie ! — nastąpił na niego pan Downar , z impetycznym trzaskiem swych poplątanych jakoś palców — panie , tą drogą dochodzi do nas dziś trzy czwarte niezarobkowej wiedzy . Tą drogą dojdzie kiedyś … Zakasłał i nie mógł mówić dalej . Hrabiego zagadywała tymczasem zręcznie i zatrzymywała przed obrazami na ścianach osoba duchowna : ksiądz wielkomiejski w wytwornie skrojonej sutannie ; w pasie cienki , w uśmiechu słodki jak stara panna . — Ach , z tego muzeum zwykłym trybem nic nie będzie — machnął ręką na wychodzących panów . — Ale kiedy mowa o sprawach publicznych , pozwoli sobie hrabia przedstawić kilka ziaren , nie chcę powiedzieć lichych , lecz drobnych , skromnych ziarenek , rzucanych przecie z wiarą w naszą ubożuchną glebę . — „ Dzwonek Loretański ” — odczytywał hrabia grzecznie wetkniętą do rąk gazetkę — „ pismo dla sług ” . A że nie przemawiano do niego , wyczytując wciąż z oczu wrażenie , więc obracał gazetkę w palcach , przewrócił ją do góry nogami . — O , bez wątpienia … — rzekł nieokreślenie i z niezmiernym szacunkiem zwracał księdzu te pobożnie zadrukowane ćwiartki papieru . Wówczas ksiądz jął mówić o poniechanym biednym ludzie , o fermentach w nim współczesnych , nieznajdujących przeciwwagi w duchu obywatelskim , który odgraniczył się od maluczkich wyniosłością . A wszak służba i lokajstwo ma u nas tradycję pierwszego związku ludowego ( niestety jakobińskiego ! ) za czasów Sejmu Wielkiego . Obyż teraz było inaczej ! A wszak każdemu z nas zależeć musi przede wszystkim na usposobieniu i przychylności tej służby , która go bezpośrednio otacza . Wszakże to pisemko , podtrzymywane jedynie wdowim groszem ludzi najbiedniejszych , będzie musiało upaść dla braku środków . Więc zanim księdzu ręce nie opadną , choć z przykrością , choć przemożeniem się , pomny na niezachwianą cierpliwość błogosławionej pamięci księdza Boduena … Skończyło się rychło na tym , że w rękach hrabiego znalazła się książeczka czekowa , a jedna jej kartka przed opuszczonymi oczyma księdza . — Tylko — mówił hrabia nieco zakłopotany — prosił by m — ( o dyskrecję — chciał był powiedzieć ) — o bezimienność — poprawił się rychło . — Bo właściwie co ja … ze służącymi ? — rozmyślał głośno już dla siebie . — To jest nawet trochę rigolo ! Zresztą nie mogę , uważa ksiądz , ze względu na mego Józefa , który jest widocznie innych przekonań , bo przemyca mi nieustannie jakieś odezwy między listami . — Hm ! Jakież to przekonania i odezwy ? — zaniepokoił się surowo ksiądz . — O , nie wiem . Zresztą , choć młody , robi najpoprawniej starego sługę i analfabetę . Więc mi to jest obojętne . Tak to hrabia , orientując się nieco późno , dolewał sporo żółci do zbyt pochopnego daru . Poczuł to ksiądz i starał się czym prędzej zamknąć sprawę , dziękując za dar tak królewski , który stawia pismo na trwałych i szerokich podstawach . W następnym numerze „ Dzwonka ” znajdzie się najwdzięczniejsze pokwitowanie … A wobec przerażonych oczu hrabiego łagodził czym prędzej : — Niby dla uczczenia pamięci … na zlecenie nieboszczki hrabiny matki . — Właściwie … — ( hrabia stawał się nerwowy ) . — To już lepiej na imię nieboszczki ciotki . O , tak ! świętej pamięci Moniki . — Nasz związek nie omieszka w dniu świętej patronki prosić na mszę zaduszną — rzekł ksiądz , chyląc głowę . I drobnym krokiem ruszył ku drzwiom gabinetu . Tknięty po drodze jakby inną myślą , odbił się wzniesionymi nieco dłońmi o warstwę powietrza , wejrzał ku górze , złośliwy uśmiech szerokich ust zwrócił na drzwi , zza których dolatywał gwar męski — i cofnął się . — Raz jeszcze dziękuję w imieniu moich tercjarzy ! — rzekł podając rękę doskonale krągłym gestem światowego człowieka . A gdy mu dłoń ściskano , wtulił się w ramiona i pochylił postać długą , jak osoba duchowna . — Ależ to ja , księże kanoniku , dziękować winien em — odparł hrabia najpoprawniej . Był na tyle uprzejmym , że zechciał zakończyć rozmowę akcentem towarzyskim , aby zatrzeć wzajemne może niesmaki po tych nudnych sprawach pieniężnych . Mówił tedy : — Nasz gospodarz jest w zachowaniu się , w atitiudach , w sposobie ujęcia sprawy i wytrwałości całkowicie ministrable … Aa — zupełnie ministrable ! Ksiądz zwrócił się tym razem ku przysłoniętym wciąż jeszcze drzwiom do salonu i wślizgnął się giętki za ich portierę . W grupach panów ukazywał się mundur wojskowy , witany zdumieniem w oczach i przesadną wnet potem uprzejmością gestu . Pułkownik obracał się w tej atmosferze z wschodnią dyplomacją : był dobrodusznie zażyły , poczciwie niedbały , nie oszczędzając sobie po wschodniemu i cichej złośliwości w akcentowaniu swej prostoty wobec tego nadmiaru cudzej gentilezzy . Odnalazłszy na kanapie tłustego obywatela z Litwy , przysiadł się do niego , a raczej dał za jego przykładem nura ku poduszkom i szeptał mu do ucha : — Z tymi tu ludźmi nigdy nie zażyjesz ! Coraz to grzeczniej między nimi i coraz to bardziej ślisko . Każdy masło uprzejmości z oczu i ust sączy , byleś się o niego nie otarł odrębnością jaką , byle życie samo prześlizgnęło mu się gładko po duszy . Żadna ręka tu drugiej mocno nie chwyta , żadna myśl cudzą się dolą nie zatroska . Poodgradzali się tu ludzie od siebie grzecznością , każdy w skorupce swej gładkiej . I wszyscy , rzekł by ś , jednacy . U nas choć ćwieki w głowach — a wyróżniają ludzi . I tym życie pociąga , że ludzie w nim wszelacy ; a każdy tym stoi , że od innych odmienny . Wszystko ludzkie jak kleszcz ciebie się tam u nas chwyta : ciekawa bo rzecz , przeciekawa , „ człowiek ” to ! I ona to , ciekawość nasza do ludzi , w dole ludzkie nieraz wirem pociąga , każdego żyć zmusza i , chcesz nie chcesz , twoją prawdę życia z ciebie dobywa . Zaduszewniej żyją ludzie nasi ! … Tu się każdy jak robak w sobie zwija , swoje namiętności pod ziemią chowa , jak grób o sobie milczy i jak grób dla drugich się wybiela . Spojrzysz — życia nie dopatrzysz , słuchasz — westchnienie chyba usłyszysz . — Jak na cmentarzu — hę ? — Toż mówię . Jest u mnie Sasza , syn . Ten zawsze na mnie nastaje : „ Czego ty , papa , do nich leziesz ? ” Mało czego ! — przywyka człowiek do ludzi . Ileż to lat od sześćdziesiątego trzeciego ? I kamień na polu jego trawą porasta . Swój ja język zepsuł , waszego się nie nauczył . Śmieje się ze mnie Sasza . — Nie lubi nas syn ? — A czort go wie , lubi czy nie lubi ! I nie w tym rzecz między ludźmi . Tu on się rodził , tu chował , a bardziej on wam obcy : „ No , co u nich ? — pyta . — No co ? Czego leziesz ? ” — Młodości i życia nie czuje on w was : ot co ! Tłusty pan nabrał powietrza w policzki i wypuścił je z odętej twarzy jak dym . — Tak — wydmuchał wreszcie . — Gdy ojcowie współczuwać już zaczynają , synowie już lekceważą . Zwykła kolej . — Nu , Wojciech Stanisławowicz ! — mitygował go pułkownik , położywszy mu rękę na kolanie . — Tu to was szlachtę — na honorze połechtaj . Dziad jenerałem był napoleońskim — wiadomo . Siwe oczki pułkownika dokończyły zezem : „ Zatłuściał wnuk ! ” Ujrzawszy tymczasem kogoś w tłumie , począł się przyglądać , przechylać bokiem , wreszcie zerwał się z miejsca . Dobrozacna złośliwość w siwych oczach zgasła natychmiast , zatliła się w nich iskra szczerej życzliwości ; a na siwych wąsach i rudawej brodzie osiadła ta powaga prostoty , z jaką tamtejsi ludzie starsi umieją się jeszcze zbliżać do kobiet i dzieci . Kłaniał się z początku z rezerwą , lecz uradowany wraz wyciągniętą ręką dziewczyny i krzepkim uchwytem dłoni , zatrząsł mocno jej ramieniem . — Bóg zapłać , że poznała ! … Ot i panna zrobiła się tymczasem . Ile to lat — tam na wsi ? … Sześć ? Cała wieczność w tym wieku ! Nie wypuszczając jej ręki , odstąpił nieco w tył i ogarniał ją całą wzrokiem . — Wszystko , co w dziecku brzydkie było , ładne się stało i „ ważne ” . Znaczy się , kobieta cała była w tej główce małej . I dola ! Bo ja znachor po trosze . Tylko nie z ręki wróżę , a z oczu , gdy jasne , z ust , gdy nie kwaśne . Ot i ten uśmiech ! Dla kogo psotny , dla kogo niespokojny , komu co obiecujący , a dla mnie „ ważny ” — jak życie , jak młodość sama … Daj Boże , jak najwięcej radości ! — wołał , ściskając jej rękę aż do bólu . Nina sprężała się niewolnie w poczuciu rześkości wielkiej , jaka wstępowała w nią przed tymi oczami , tak szczerze radującymi się jej młodością . Człowiek ten , widziany niegdyś w dzieciństwie , był mimo wszystko tak dziko obcy jej życiu i stosunkom , że najprostsze słowa powitania z trudem przychodziły na usta . A jednak krzepkość tej poważnej postaci , ukłon jej chrzęstny , krótki pobrzęk szabli , munduru nawet barwa i połyski narzucały jej jakby rytmy szparkie . Wstrząsnęła bezwiednie grzywą i , wciąż jakby urastając , rozpłomieniała cała uśmiechem otuchy … do samej siebie : rzekł by ś — powitanie ojcowskie , które żwawy puls jej krwi błyskiem w swe oczy chwyciło , jej uśmiechem roziskrzyło się całe , za bary jakby chwyta , w górę podnosi i na konia chyba posadzi . Hej ! ochoty w życiu jak najwięcej ! Jedna z dam w stroju ni to empirowym , ni to w szacie dla osoby brzemiennej — w sukni „ reformowanej ” , znudzona mdłą gawędą kobiet w salonie i nieodważająca się wejść do gabinetu pełnego niskiego rozgwaru mężczyzn , snuła się tęsknie w pobliżu , wdychając pełną piersią dymy od cygar . Siadła wreszcie skromnie tuż przy drzwiach palarni , dobyła z wielkiej na przodzie kieszeni swych sukien całą garść notatek i zapisanych skrawków papieru , odnalazła wśród tych szpargałów zapałki , bagaż swój spakowała z powrotem w kieszeń chłonną i , przybrawszy obronny wyraz twarzy , zapaliła papierosa . Przepuściwszy mimo oczu uważnych całe szeregi panów , stała się nagle czujną . — Kto to jest ? — rzuciła niecierpliwie w pusty pokój , ledwo drzwi zamknęły się za jednym z przechodzących . — Były przyjaciel naszej diwy — podwinął się nie wiadomo skąd pan Horodyski . — Ach , tak ! — rzekła głuchym altem . — No , to się rzecz tłumaczy . Artystki zabierają tym klępom z salonu zawsze najlepsze kąski . Pan Horodyski rozpromieniał w okamgnieniu . I , rad tej znajdzie niespodzianej , zatarł suche ręce , gotując się na dobrą rozmówkę . — Dlaczego to , proszę pani , wśród tylu tu „ kąsków ” ten jeden ma być najlepszy ? Nerwy kobiece są wprawdzie przedziwnym dynamometrem … — Serce kobiety doznaje w życiu więcej zawodów niźli jej nerwy . — Ale te ostatnie bywają dla niej bardziej nieukojone . Parskał i chichotał sam , bo dama z niezmąconym spokojem na twarzy pogodnej otrząsała popiół z papierosa . Jego ogarniał już entuzjazm dla otwartego wejrzenia niewiasty świadomej . Nieprędko spostrzegł , że tuż przy nim trząsł brzuchem dostatnim jegomość o dziwnie lśniącej pełni roześmianych w tej chwili policzków . Pan Horodyski poznał znajomego fabrykanta Szolca i przedstawił go wnet . Dama spoglądała nie bez aprobaty , jak między wyłogami fraka wyciskał się ten brzuch śmiejący , niby dojrzały kasztan z pękniętej łupiny . „ Rond-point ” , nazwała to sobie w myślach . A gdy ją zaleciał błękitny dymek cygara , rozchyliła nozdrza . — Ogromnie lubię , kiedy mężczyzna pali cygaro — rzekła swym niskim altem . Pan Szolc w odpowiedzi na ten niespodziewany awans wyprostował krępą postać , wystawił swą małą nóżkę spod brzucha i zaciągnął się mocno cygarem . I to nieoczekiwane podrażnienie fantazji skojarzyło się w nim rychło z łatwą pobudliwością apetytu . Pomyślał tedy , że z tą panią miło by było spożyć na osobności kolację , gdyż takie zwykły jadać dużo i ze smakiem , nie pijąc , podniecają się dziwnie samym jedzeniem i bywają wtedy najciekawsze w sprośnych rozmówkach nad talerzem . Dama tymczasem wychylała się ku drzwiom do dalszych pokojów , kiwając na kogoś z daleka . Na progu zjawiła się Nina . Jej jasnych sukien szmer i zwinność przyniosły jakby wiew ochłodny w duszną dymnicę cygar . Po niedawnej rozmowie z pułkownikiem w poczuciu wciąż jeszcze w dwójnasób lekka , tą rześkością niemal harda , śmiała się ku nim całą postacią , jakby wstrzymaną w skoku : głowy podrzutem pytającym , włosów zuchowatym odgarnieniem z czoła i twarzy otwartej roziskrzeniem ciekawym . — Ot , jaką ja sarnę wywabiła m na progi — rzekła dama . Szybkością ptasiego odruchu podrzuciła się głowa dziewczyny w stronę głosu . Zasłyszane słowa i ich sens znalazły się w tej głowie o wiele później . I wtedy dopiero zaniepokoiła się : tym zapatrzeniem się wszystkich i tą ciszą , jaką witano ją tutaj . Teraz osadziła się rzeczywiście jak sarna : wyciągnęła się szyja zdziwiona , zaokrągliły się oczy , na nozdrzach zapulsował niepokój . — Państwo śmieją się ze mnie ? … — Panno Nino ! … Proszę pani ! … Ależ , skądże ? — wołali jedno przez drugie , jak gdyby budząc się kolejno z zapatrzenia w tej bezwiednej adoracji — dla instynktu . Pan Szolc częstował damę papierosem , zwracając się na psotę i ku Ninie z cygarnicą otwartą . — Właśnie , że poproszę ! — sięgała zuchowato . — Pani nie była by tak mało zazdrosną o swoich chłopców ? — nawiązywała tymczasem dama przerwaną łaskotliwość dialogu . — Kiedy ja nie mam … — wyrwało się z ust już nazbyt prosto i niemądrze . Zaczerwieniła się w pierwszej chwili , ale gdy przyłożyła usta do papierosa , wydało jej się nawet zabawne . — Ja by m się z panią nie podzieliła moim , gdyby m miała . — „ Nie podzieliła ! ” — pisnął dyszkantem pan Horodyski . I zacierał ręce , strzygł oczy . — Dlaczegóż to nie ? — pytał alt . Właściwie nic już nie wiedziała , co ma powiedzieć . Do podnoszonego w widłach palców papierosa wyciągały się usta z daleka w długi i niemądry dziób . I tak się do niego przykładała ustami , cmokała w munsztuk , ku coraz to rozkoszniejszemu błyskowi w oczach panów . Wreszcie chwyciła dym . — Bo … — próbowała nawiązać zerwane nici w myślach , wypuszczając z fantazją smugę dymu . Już i papieros dawał się łatwo ; kłębił się dym w ustach i szczypał język niecierpliwy . W podrzucie głowy i upartym uśmiechu , który z warg mimo wysiłku spędzić się nie dał , był taki rezon i hazard na słowo , że panu Horodyskiemu aż się przymrużały oczy i pulsowały żyły na łysym ciemieniu . W bezinteresownej aż ekstazie gotów był milczeć , stulić się , nie istnieć , byleby móc słyszeć , jak to w takiej główce myśli sprośne jawią się nieomal intuicyjnie . Czerstwiejszy w swej tuszy elastycznej pan Szolc uwijał się żwawo koło dziewczyny ; w instynktowej potrzebie praktycznych wszędzie orientacji życiowych „ kalkulował ” pan Szolc swe pytania . Zagadując ją gwałtownie , odparował niejako od reszty towarzystwa , przyparł do kąta i rozpowiadał coś ochoczo a prędko , przemycając w tej gawędzie raz po raz jakieś pytanie ukryte . Nina zapalczywie pociągała papierosa . A on rozpowiadał coś w te dymy przed jej twarzą , mówił póty , aż się dziewczyna żachnęła . — Z chłopcami ? ! I ciągle o nich ! E , już mnie to znudziło ! Czy widuję się na spacerze ? Czy mam znajomych ? Nie rozumiem . Zaczęły się w niej budzić jakieś zastanowienia nieokreślone . — Et ! — żachnęła się nagle i odrzuciła precz papierosa . Szybkimi ruchami głowy zwracała spojrzenie na wszystkich po kolei i , nie mówiąc ani słowa , skierowała się ku wyjściu . Lecz pan Horodyski rozkrzyżował ramiona na progu . I tak się obaj zakrzątali koło niej gorliwie , z tak zabawnie zatroskanymi ruchami , że zagadali wraz i rozproszyli wszystkie jej myśli . Parsknęła śmiechem . Wobec tego zakrzątali się jeszcze gwarniej . Słyszała zaledwie piąte przez dziesiąte … — Tyle pań prosiło ( na uboczu oczywiście ) , a pan Szolc nie chce pokazać . W Aix-les-Bains kupił ten breloczek , dokąd co roku jeździ . — I obrazek znowuż jakiś ! — wydęła wargi na nich obu . — Byle głupstwo niewymyślne służy za haczyk … — Na ten najczulszy nerw w kobiecie : nerw ciekawości . — Och , te niemądre kobiety ! — Takie oburzanie się na wszystkie powiększa tylko gorączkę ciekawości u każdej . Tym razem spojrzała na nich z zabobonną już nieufnością . Wyciągnęła się znów szyja i rozchyliły wargi niemądrze . — Ot ! — machnęła nagle oburącz . I zakręciwszy się na pięcie , wybiegła z pokoju . Nie śpieszyła się jednak do salonu — w nudne , jak jej się teraz wydało , gawędy kobiet między sobą . W sąsiednim pokoju zatrzymała się przed lustrem pod pretekstem poprawienia włosów . Ramiona wzniesione splotła dłońmi w tyle , na ciemieniu , i zamyśliła się nad sobą przed zwierciadłem . Od kominka biła łuna na pokój , a przesycona mglistym pomrokiem wnętrza osiadła zaledwie nalotem czerwonym na tafli lustrzanej , nie wnikając w jej głąb ciemną . Otrząsła się ze swych myśli i z wyrazem niechęci ku sobie jęła szybkimi ruchami upinać włosy . Na palenisku osunęło się kilka bierwion , dobywając z zarzewia płomienie ostatnie , tak wartko trzepoczące się ognistymi skrzydły , tak żwawe w iskier warkoczach , niby w tańcu rozwianych , że ta ich chyżość i swawola zadrwiły — wydało się Ninie — z jej smętku . I póty szydziły z niej , aż nie ujęły wargom tego odęcia w zasępieniu . Zaśmiała się jak dziecko : wraz ze łzawym podrywem — w piersi nie wiadomo skąd zabłąkanym , a myślom zgoła obcym . Jakby z dalekich mroków zwierciadła wynurzona , skoczyła w lustrzane odbicie w przypochlebnych ruchach postać długa , zaświeciła w odbiciu białą plamą gorsu i kolącym błyskiem małych oczu . — Ach , to znowuż pan ? Boże , jak ja się przestraszyła m — mówiła zupełnie spokojnie . — Pan chyba myszą wyskoczył z ciemnego kąta lub nietoperzem przypadł od świecy tam . Nie odwracała się nawet ku niemu , obserwując tylko spod powiek jego odbicie lustrzane . Ruchliwe i ostre jak świderki oczy łysego pana śmiały się jakby chytrym posiadaniem jakichś sekretów , a na zajęczych jego wąsach dygotały przemilczenia ciekawe . I koło ust dziewczyny na przekór pogardliwemu wejrzeniu błąkać się znów począł uśmiech , niby żuk natrętny , przypadać do kątów warg i przemykać po policzkach ku oczom zawsze wpółprzymkniętym . Jego stać było na razie tylko na nieokreślone pomruki aprobaty : w czerwonej poświacie bijącej od komina złocił się śniady puch na szyi dziewczyny i prześwietlały zwiewne kosmyki włosów pod uszami . — Niech no pan spojrzy ! — krzyknęła nagle . — Tam w głębi lustra coś się rusza . Jeszcze naprawdę nietoperz … Cha ! cha ! — zaśmiała się mimo drgawki niespokojnej w gardle . — Lub może drugi , taki sam . — Przeciąg — mruknął — i płomyk świecy drga w odbiciu — tłumaczył spojrzawszy niechętnym zezem na to jej zatrzepotanie się dziwne . — Cha ! cha ! cha ! — chichotała , zła równocześnie na siebie , że tego śmiechu opanować nie potrafi . Przez uchylone drzwi wsunął ciekawą głowę pan Szolc , a ujrzawszy ich oboje , wywinął się elastycznie na środek pokoju . „ Już pan tu jest ? ” — witał Horodyskiego chytrym przymrużeniem oczu . Obaj ci panowie wydali jej się w tej chwili tak ogromnie , tak niewypowiedzianie zabawni , że … Cha-cha - cha ! i cha - cha - cha ! — zataczała się od śmiechu . — Ale — doskoczył pan Horodyski do pana Szolca i pochyliwszy się w pałąk , ściskał jego krępą figurę ponad brzuchem . — Mój kochany panie , ten obrazek w breloku ! Pani wyrażała już pewne zaciekawienie . — Ja nic nie mówiła m ! — krzyknęła jakby w przerażeniu . „ Nie — pomyślała równocześnie — ci dwaj panowie , ściskający się jak czuła para : Cha -cha - cha ! … ” — Ja tego pokazać nie mogę — zażegnywał się i zastawiał dłońmi pan Szolc , by wnet potem wyjąć z kieszeni kamizelki złoty zegarek z krótką dewizką i uwieszonym na niej brelokiem w formie gwiazdki . — Chyba tak na dłoni . Niech Bóg broni pod światło . — A drażnią kobiety jak koty — spadło z warg Niny w nadąsaniu nagłym . — Jak kotki — poprawił pan Horodyski . — Że też ja nigdy jeszcze nie widział em pani oczu , że też pani ma zawsze przymknięte powieki . — Nie ! — szarpnęła się nagle całym ciałem w kurczowym prawie podrzucie . — O , ja nie mogę znieść tego spojrzenia ! — doskoczyła do pana Horodyskiego . — I tych pańskich wąsów : długich , rzadkich , ostrych — właśnie jak u kota … O , ja by m pana biła ! — wyskoczyło z ust z przerażeniem dla niej samej . Łysy pan parsknął w krótki śmiech i zdławił się nim , bo opadłszy w fotel , zamilkł prawie : w tak częstych i tłumionych drgawkach śmiało się całe ciało jego . A ramiona wywijały mu się w tej radości ponad głową jak skrzydła wiatraka . — Ależ temperamencik ! … Wszystko , co Ninę bawiło jeszcze przed chwilą tak niepomiernie w szalonych wybuchach niemądrego śmiechu , wszystko to stało się nagle nieznośnym , dokuczliwym i drażniącym aż do łez hamowanych , do spazmu chwytającego za gardło . Wystarczył jeden rzut oka na pana Szolca , aby się w wargi zacisnęła uparta nagle zawziętość : im , sobie , światu całemu na złość . — Teraz niech mi pan pokaże ten obrazek — rzekła , siląc się na spokój . A że się certował i jak fryga koło niej kręcił : — Teraz ja chcę ! — krzyknęła nagle , tupiąc nogą . I sprężyła się cała przed nim . Panowie przerzucili się znaczącym spojrzeniem , bo oto powieki dziewczyny rozchyliły się po raz pierwszy , ukazując małe jak grochy , złotoczarne , złe , niespokojne źrenice . W skok znalazła się przy panu Szolcu i wyrwała mu z kamizelki zegarek z brelokiem ; lecz ledwo ramię podniosło się z nim do świecy , opadło gwałtownie — rozeszły się palce ręki , opuszczonej w sprężeniu odrazy . Pan Szolc schylał się po swą zgubę . I jakby nie prostując się wcale , przepadł z pokoju . Panu Horodyskiemu podrzuciły się aż długie nogi na fotelu , a ptasia głowa dziobała w torsji śmiechu własne kolana , kłuła je jak sęp padło , kołysząc tylko łysym ciemieniem . Ktoś poruszył drzwiami — długi pan stropił się wnet , zakręcił i znikł : myszą skrył się do nory , nietoperzem utonął w mrokach zwierciadła , z których był wystąpił . I jak mysz , jak nietoperz pozostawił po sobie tylko odór swój : woń pomady i tłustych perfum , męski zapach , starokawalerski „ bukiet ” . Na kominku dogasały tymczasem głownie , osuwała się ze zwierciadła pulsująca łuna , pozostawiając na nim tylko żółty blask świecy , a na tej chłodnej powierzchni odbicie jej twarzy , jak gdyby nagle nie do poznania zmienionej . Pulsujące płomienie policzków przyblakły , odbite w zmąconej toni ; psota , co błąkała się po nich nieustannie , zgasła niby płomień zdmuchnięty ; w bruzdach , jakie pozostawiła po sobie , osadzała się przekorność wzgardliwa , spoglądająca przed się otwartymi oczami i twarzą , rzekł by ś , nagą ; jak gdyby te spojrzenia i gawędy rozdarły niedostrzeżony przez innych woal , szeroko rozchyliły powieki , przygasiły lica , by spod tęczowych baniek pustoty i rojenia wywabić niepokój cielesności dojrzałej . Otrząsła się gwałtownie grzywą i imała włosów przed lustrem . Lecz ramiona opadły wnet jak ołowiane ciężary . Przysiadła na fotelu , szukając w tym osłabieniu oparcia ; głowa zwisła na piersi . Znikła gdzieś ta rześkość rytmiczna sprzed niedawna , to urastanie w lekkości radosnej , ta krwi otucha serdeczna . Jej rytmy szparkie z tętnic na nerwy przeskoczyły oto i , trzepoczące się przed chwilą w śmiechach niepohamowanych , pulsują teraz w drgawce wewnętrznej , rade jakby rozprząc wszystkie spoidła cielesnego ładu i stępiwszy myśli , wyostrzyć , przeczulić zmysły niespokojne , każąc im słyszeć , czuć , przeczuwać przez ściany dziesiąte — wyolbrzymiać wrażenie każde . Oto myślą bezładna , czuciem apatyczna — wszystkimi zmysłami natomiast w dwójnasób czujna , słyszy z daleka kroków miarowych chód tak siebie pewny , że wszystko naokół drgać z lekka poczyna w ten rytm , zwiastując niby marsza tłumioną muzykę tych kroków stęp coraz to bliższy . Mocno wybija się idący takt , drzwi pchnięte rozwarły się wszerz . Szabli do boku przyciśniętej szczęk , ostróg zberknięcie krótkie i u siwego czoła wystawiona dłoń : — Cześć — mam — kłaniać się ! Pułkownik zachwycił w oczy bystre ten jej gest mdły , spojrzenie niepewne oraz rumieniec przelotny . „ Hm ! — mruczał w brodę , gdy minął już pokój — naszego tu brata , co wróbli na tę wisznię ! Wiadomo : owoc dojrzały musi być zerwany , inaczej zwieje go pierwszy wiatr i zdepcze pierwsza stopa . Nie daj Boże , zostanie na drzewie : robak stoczy . A na gniłki urodzaj to u nich sławny ! ” Ktoś ujął go pod ramię . Ta łaskawość protekcyjnego gestu zjeżyła go odruchowo , lecz ujrzawszy przed sobą rozwidlone baki gospodarza , jednym drgnieniem „ ułożył się ” cały w ruch i wyraz człowieka , obiecującego zabiegliwość . Patrzał tedy czujnie w te rybie wargi w jamie włosów , cedzące słowa tak skąpo i blado , że trzeba było je sobie w myślach dopowiadać i dobarwiać za pana , który tylko myśleć raczył i chrząkać niecierpliwie , gdy jego intencji w lot nie pochwycono . Dowiadywał się tedy pułkownik z tej żmudy , że korespondent berliński ma sobie polecone od grupy kapitalistów , „ interesujących się sprawą komunikacji u nas , wybadanie gruntu w rzeczach tej kolei okolnej — nie tyle finansowego , ile … ” Wprawdzie koncesja wydana jest „ spółce obywatelskiej ” , w tym charakterze pragną ją tam widzieć , ale miejscowe czynniki może będą bardziej ustępliwe dla tej nowej , berlińskiej kombinacji … — Mój kochany pułkowniku ! … — Zrozumiał em . — Jest i druga sprawa . Ludzie zaangażowali się w te place w śródmieściu majątkami całymi , a o ulicy ani słychać . ( „ Zresztą i pułkownik masz przecie swój dział ” . ) Należało by tę sprawę pchnąć argumentacją , jaka tam trafi do przekonania . Ulica otworzy okazałą perspektywę na cerkiew , przesunie ku niej niejako dzielnicę całą i nada miastu przez to pożądany może charakter . — Et caetera i tam dalej ! — brzmiało najwymowniej z tego wszystkiego . — Zrozumiał em . — Mój kochany pułkowniku ! I gospodarz położywszy mu rękę na ramieniu sterował pułkownikiem jak nawą , holując go przez rojny od gości pokój do sąsiedniego bufetu . — Mój kochany pułkowniku ! … — Zrozumiał em ! — zaśmiał się pułkownik tym razem . Ale gospodarzowi nie było do jego złośliwości . Zaczepił go kilkoma słowami do kogoś z obecnych , mrugnął na służbę i wymknął się rychło . Pułkownik wolał jednak pozostać sam . „ Ty , bracie , potrafisz żyły wyciągać z człowieka ! — rachował się w myślach z gospodarzem . I teraz dopiero , jak gdyby prostował grzbiet , otrząsał się cały , wyciągał garścią sumiasty wąs . — I naprowadza taki « tasku » na duszę , że człowiek samemu sobie mierźnie . To jest u nich najwyższa szkoła dyplomacji : być tak bardzo interesującym ; słowo żadne nie śmie zadrgać życiem . Pies by mój zaskowyczał , gdyby ś ty go pogłaskał . Żonce to twojej powinszować … Nu , i czort z tobą ! ” — odmachnął się ręką . I tak wypił za zdrowie gospodarza . Rozmyślał cierpko , wystając po kątach z talerzem pod brodą , to przysiadając przy rozstawionych gęsto stolikach , to snując się znowu między ludźmi . „ Masz przecie pułkownik i swój plac . Masz , powiedział . Nachał ! A masz , boście mi go wetknęli gwałtem … Chadatajstwo — mruczał — machlerstwo po waszemu . Czort i z wami ” . — Nalej ! I pił tak samotnie dalsze zdrowia . „ Czego ty , papa , do nich leziesz ? — mruczał w brodę , siadłszy gdzieś na uboczu . — A ty nie leź ! … Dobrego tu w nich mało , a zło jest za mądre , za chytro - kryte jak na nas . Oba my przy nim durne jak chłopy . To korespondent zagraniczny , to agent kapitalistów berlińskich , « interesujący się » podmiejską komunikacją . A tam i fortami przede wszystkim … Oto czego on miłośnik ! ” — mruczało mu basem w piersiach , gdy wargi zacinały się zawzięcie , a złe , nieufne spojrzenie ogarniać poczęło wszystkich obecnych w pokoju . — Jaśnie pan każe ? — Niczego nie każe . Chcesz , nalej . Tylko mnie nie rozpytuj o swe „ wódeczki ” ; wolę już : nalej , z jakiej chcesz „ flaszeczki ” . Że też u nich każde słowo musi być ckliwe i fałszywe ! Ty służył w wojsku ? … U , obraził się za „ ty ” ! I poniechał „ jaśnie panem ” . Honorni oni tu wszyscy ! „ A ot — mruczał dalej do siebie — założyli « spółkę obywatelską » , ale gdzie tu u jaśnie panów dziś tych milionów znaleźć ; wiadomo , Niemiec przyjść musi . Za miliony swoje i jaśnie panów wnet znajdzie , i « spółką obywatelską » się nakryje . Będą i grafy , jest i baron , będzie i ruski pułkownik . Akcjami przecie obdarzą . Widzisz , Sasza , pajęczyna to jaka ! … Ni ! — odmachiwał się wskazującym palcem , na którym nosił obrączkę — pułkownika tam nie będzie . A akcje wasze to przepiszcie sobie na muzeum , na bibliotekę , na stypendia czy na ekspedycję polarną : jak tam z sesji wypadnie . Oj , czmucąż , czmucą głupim ludziom głowy ! Dwóch by zechciało : zrobili by . Ale im nie o to przecie . Po wierzchu muzea , sztuki piękne , biblioteki , stypendia , ekspedycje polarne — to żeby swoim głowy zadurzyć ; pod spodem « spółki obywatelskie » — to żeby nam piaskiem w oczy rzucić ; a na spodku , na dnie samym — Niemiec ” . — Puh ! — wydymał pułkownik powietrze z piersi wzdętej ; czerwieniał i bladł na przemian . „ Widzisz , Sasza , do czego oni tu doszli … O ulicy nowej chcesz wiedzieć ? Na cerkiew to naszą Żydy z nowych kamienic patrzeć będą i ubłażać się , i umilać . Widzisz , tak to oni za jednym ręki obrotem : i swego Boga się wyparli , i cudzym pohandlowali ” . Po chwili , nie zapiąwszy nawet mundura , przeciskał się szerokimi bary między ludźmi . A że gniewny i nieufny w tej chwili , więc mówił już tylko po francusku : „ Pardon ! ” — roztrącał i przepychał się bez ceremonii . Wydostawszy się z zapachu jadła i napojów , wstąpił w dymną atmosferę cygar . Jeszcze jedne drzwi i owiała go ledwo uchwytna woń perfum , ochłody i świeżyzny pełne tchnienie kobiece . „ Zażywnie tu u nich ” — pomyślał . I równocześnie dogoniła go tutaj melodia rozchwiejna . „ Tańcują ” — rzekł do siebie znacznie łagodniej . A gdy stanął na progu salonu , gdy w roztopie światła zaroił mu się przed oczami , niby karuzela barwna , ten wir rozkołysany , jakby w rozmarzeń gestach łagodnych pod muzyki i pogwarków kobiecych kapryśnie cichnące rytmy — wówczas pułkownik począł głaskać brodę . „ Elegancko ! ” — pomyślało mu się niespodzianie po polsku . Z drugiego końca salonu gospodarz złowił go spojrzeniem i zbliżył się wnet do żony — pochylał nad jej uchem . Wstąpiła między pary wirujące i w mimowolnym rytmie walca przemykała się lekka przez labirynt taneczny . Liniami sukien smukłych , rzekł by ś , pląsająca , jak wąż giętka na tej błędnej ścieżce , wychyliła z tłumnego zamętu wprost na pułkownika uśmiech twarzy jak zorza jasny i otwartą dłoń przyjaźni . Przerzucony z bufetu w to oślepienie świateł , przed barwną karuzelę zwiewnych szat i otwartych biustów kobiecych , podrażniony widokiem tej giętkości niewieściej , która w rojnym tłumie wężem się przemignie i maskę obłudy z taką lekkością na oblicza wkłada — odymał się pułkownik coraz to nieufniej . „ I na co to wszystko ? Po co tak przechytry krok ich tu każdy ? Jakie sprawy tu zawiłe , jakie losy tu się ważą ? Po co te przyjaźnie , umizgi , świadczenia i obłudy ? te stosunki szerokie , te sławnych śpiewaków po swych salonach prezentacje , te sesje o sprawach publicznych i cała ta szkoła dyplomacji … parszywej ! — zerwała się w nim wreszcie pasja tłumiona . — Czego ty , papa , do nich leziesz ? ! … A ty nie leź ! Młodości ty u nich szukał ! … ” Z tanecznego zamętu wywinęła się tymczasem jakaś para tuż koło niego . Młodzieniec kłaniał się pannie , rękę jej wypuszczając , i cofał się powoli ; muzyka wiodła go lekkim krokiem wprost na inną , pochylała przed nią , wpół ujętą zatrzymać kazała w oczekiwaniu taktu , by stopy zwrotem mocnym wkołysać ją miękko w rytmy walcowe . A pierwsza ani spojrzała za nim , cała w sobie pulsująca , wichrem własnej uciechy wciąż jeszcze owiana . Niby skrzydło motyla trzepał się w dłoni chybkiej wachlarz niecierpliwy pod te nozdrza pulsujące i oczu przymrużenie czujne . Pułkownik poznał Ninę i kiwał głową : „ Nie wysiepiesz ty w tym ochoty swojej — mruczał pod wąsem — nie wytańczysz jej całej , nie wybłyskasz uśmiechami ! … A wścibskie to musi być ! A ciekawe życia jak sroka gnata ! … Żal twej ochoty i sił daremnych ! … Czemu ty nie ruska ! Zażyła by ś duszoj ! ” Toteż niedługo tu zabawił : ledwie muzyka ścichła , wracał chmurny do bufetu . Pogonił za nim wiolonczeli ton podrywny , zaczepny , za poły jakby targający , i basetli chichot niski , niby pijanego śmiech ; a ponad nimi skrzypiec zew aż łkający w rozśmiechach radosnych — musowała lekka pianka powierzchnego życia , pianką jeno pustą wypełniając czarę młodości niejedną . „ Dziś ! dziś ! dziś ! ” — łaskotała wiolonczela wszystkie wyobraźnie krótkie na tokowy dzisiaj pląs . „ A bo my to jacy-tacy ! jacy - tacy ! ” — hukała inna basetla jurnym śmiechem sylena . A skrzypce ochotą aż rozełkane przynosiły jakieś strzępy pieśni podarte spazmem niecierpliwości — niby bachicznego chóru echo idące . Wyrywały się tymczasem pary na ochotnika i harcowały bezładnie . Powściągał te animusze i ustawiał szyki wodzirej tak lekki i posuwisty w kroku , że , zda się , kółka miał u stóp , gdy się tak snował bezszelestny i obiegał uśmiechnięty kolisko całe . Nina już się tu znalazła . A że stopom zbyt długo czekać wypadło , więc pod muzykę niecierpliwą pląsała w biodrach kibicią giętką . Oto basetli pohuki rytmiczne i wiolonczeli rozmarzyste tony wiodą naprzeciw niej tancerza wyzwaniem twarzy otwartej , jakby przy wąsa podgarnieniu , przy kontuszowego wyłoga podrzucie , pasa ujęciu hardym i nóg zatupotaniu . Odpowiadała na to wezwanie wdziękiem starodawnym , ustawiona w cichość warkoczową , w dzierlatki płochliwej wtulenie się dziewczęce . Za ręce ku górze wyrzuceni sunęli przed się : on głuszcem poszumnym , ona kokoszą drobiącą . I wiedli za sobą klucz par długi w rozruchu tanecznym . „ Dziś ! dziś ! dziś ! ” — naganiały ich rytmy dziarskie w boisko ochoty . „ A bo my to jacy-tacy ! jacy - tacy ! ” — wydymała piersi i gardziele pycha basu pijana . A skrzypce tej ciał młodych fantazji rzucały pod stopy melodie jakby z łopotu proporców dalekimi wichry zdmuchnięte : piosnki dawnej ochoty , co krwi własnością już się stały i na żyłach chyba grają , gdy tak w uszy wichrem uderzą i wskroś przez całe ciało przelecą jak skry . Tańczono mazura . Przez szparkę drzwi rozchylonych ręką nieśmiałą przemknęły się chyłkiem dwie dziewczyny i przysiadły ciche na uboczu . Stropiła je powaga wnętrza : rozglądały się w potulnym zaciekawieniu po tych półkach , czyniących z wielkiego pokoju labirynt stosów książek sięgających aż po sufit . Siedziały milczące , wyprostowane w namaszczeniu kościelnym . Zorientowawszy się jednak , że nie ma tu nikogo , jęły szeptać między sobą , zrazu cicho i lękliwie , potem coraz to swobodniej . — Jak pani cudownie tańczy ! — westchnęła z zachwytem osóbka w białej wełnianej sukni zapiętej surowo pod szyję . Nina przyjęła tę pochwałę niechętnie , nawet się ręką z lekka odmachnęła . — Ile w pani życia ! — wzdychała dalej blada osóbka . — Tak dawno nie widziała m ludzi pogodnych , że gdy patrzała m tam na panią , ciągnęło mnie coś , żeby się z panią poznać . Och , i tańczy pani inaczej niż te wszystkie kobiety . O , ja chciała m w ręce klaskać ! Nina kręciła się na miejscu … „ Ech ! ” — miała w myślach za całą odpowiedź . Nie lubiła żadnej przesady , a tej kobiecej , to już instynktownie znosić nie mogła . Zresztą gdyby jej taniec chwalił mężczyzna jaki , słuchała by pewno uchem czujnym , ale kobieta chwaląca wdzięki innej to był dla niej sąd żaden i egzaltacja tylko . — Niech się pani nie gniewa — głaskano ją po ręku , widząc Niny sztywność wobec tych pochwał .