Deotyma Panienka z okienka Starodawny romansik Szedł sobie najspokojniej , powłócząc oczami po tych cudnych i cudacznych rzeczach , których może póki życia nie miał już oglądać , gdy znienacka ozwały się za nim wesołe przygrywania i szmery posuwiste , jakoby od nadciągającej ciżby . Obejrzał się , przystanął — a tu z bocznej przecznicy płynie orszak strojny z kapelą na czele . Przodem i dokoła — jak to zwykle w podobnych razach — wali tłum ciekawej gawiedzi . Wnet się też zrobiło tak ciasno , że pan Kazimierz musiał co prędzej ustąpić pod ścianę . Wprawdzie ulica nie należała bynajmniej do wąskich , ale , jak wszystkie główniejsze ulice Gdańska , była z obu stron zastawiona dwoma szeregami dużych ganków , czyli raczej tarasów , które głęboko wrzynając się w jej koryto , szczupły tylko przepływ zostawiały dla jezdnych i pieszych . Oparł się więc o podmurowanie jednego z onych tarasów , a że był słuszny , mógł ponad głowami dobrze widzieć przeciąganie wesela , bo zaraz poznał , że to weselny orszak . Naprzód , po trzech rzędem , szli grajkowie dmący w trąby , piszczałki , fletnie i różne inne fujary takie pokręcone , takie pozawijane , jakby jakie świeciste węże . Potem szła gromada młodych ludzi dość suto wyglądających . Buty miękkie , lejkowato rozwarte . Ubiory obcisłe , o bufiastych rękawach , niby pozszywane z pasów dwubarwnych w podłuż popękanych i nasianych sterczącymi wypuszczkami . U jednych krezy okrągłe , u drugich już nowomodne , obwisłe kołnierze , spadające na piersi we dwa trójkątne , koronkowe końce . U ramion krótkie płaszczyki , tak zwane wówczas „ półmancia ” . Nad tym wszystkim kapelusze ogromne , o wywiniętym skrzydle i kiściastych piórach . Jeden tylko pan młody nie miał pióra ; miał za to inną ozdobę , która naszemu widzowi mile wpadła w oczy ; były to dwa malutkie , zieloniuchne wianeczki , wzajemnie w siebie zadzierzgnięte , jakby dwa ogniwa łańcucha , i przytwierdzone do główki kapelusza , gdzie tworzyły rodzaj kokardy mirtowej , a dla bystrych oczu — hieroglif miłości . Za kawalerami szły panny także po trzy rzędem . Ubrania ich pstrzyły się różnymi barwami , ale krój miały jeden nieodmienny . Suknia sztywna w ciągnione floresowe wzory , z tyłu mocno powłóczysta , u dołu strefowana kilku pasamonami z ciemnych taśm kamelorowych albo z czarnego aksamitu . Na przód spódnicy spuszczał się długi a wąski fartuszek , w domu zwykle płócienny , a od stroju rąbkowy , powiewny , jakby biała szarfa . Stanik twardy i długi dosadnie zarysowywał utoczenie kibici . Rękawy , podobne do męskich , wydęte , rozporkami zatrzęsione , ściągały się u dłoni pod koronkowy mankiet , a z ramion tworzyły dwie wypukłe bańki , niby dwie podpórki mające podtrzymywać równowagę krezy . Ta ostatnia bywała najrozmaitszych rodzajów ; czasem grubo rurkowana , a mała w obwodzie , czasem znów cieniuchna , ledwie troszeczkę falująca , a za to szeroka jakby tarcza . Z jej środka , niby pisklę z gniazda , wystawała główka gładka i mydłkowata , bo przy krezie wszelkie bogatsze ufryzowanie stawało się niemożebnym ; głowa musiała być maleńką i okrągluchną , ażeby mogła poruszać się swobodnie w tej ciasnej , ostro prążkowanej konsze . Toteż wszystkie włosy podczesywano w górę i zaplatano w jeden warkocz , którego kręgi ukrywały się z tyłu pod czarną aksamitną bramką lub pod czółkiem z różnobarwnych wstążek . Białogłowa , idąca do kościoła , zarzucała jeszcze na suknię płaszczyk osobliwszy a prześliczny ; kładł on się pod krezę , z którą stanowił niby jedną całość ; uszyty po prostu w kwadrat z muślinu lub lekkiej wełny , nie miał rękawów ani żadnych ozdób , tylko pod szyją był lekko zmarszczony i cały w podłuż karbowany , tak że kobieta szła spowinięta od stóp do głowy w jeden wielki a miękki wachlarz . Czasem , gdy płaszczyk się odchylił , można było dojrzeć jeszcze inny szczegół cechujący ubranie ówczesnej gdańszczanki ; na przykład cięgaturę , czyli ów sznur nieodstępny , jakim się okręcała w pasie , a którego jeden koniec opadał na fartuszek , podczas kiedy drugi , opatrzony całym pękiem kluczyków , igielników , nożyczek i szydełek , wpuszczony był zazwyczaj do bocznej kieszeni . Na tym sznurze przewieszano też i facolet , czyli chustkę od nosa , gdy rączka strudziła się jej trzymaniem ; a i chustka była wzorzysta , chwaścikami u czterech rogów zakończona i rączka schludnie zawinięta w rękawicę o misternych wyszywaniach . Panowie i panny widocznie byli zadowoleni ze swojej strojności , bo szli z piersią wydętą jak u pawia , zerkając na przyglądające im się tłumy . Ale pan Kazimierz patrzył obojętnie ; podobnych strojów , mniej lub więcej wykwintnych , mógł co dzień widywać krocie ; podobny orszak weselny to w ludnym Gdańsku nie nowina . Dopiero za szeregami panien dostrzegł coś takiego , co go naprawdę zadziwiło , coś tak nadzwyczajnego , że oparł obie ręce o czekanik , aby wspiąć się na palce i lepiej zobaczyć . Szła panna młoda między dwiema druhnami . Wszystkie trzy miały suknie z najprzedniejszej białopłowej „ pawłoki ” ( która , jak wiadomo , była uprzywilejowaną tkanką szat koronacyjnych ) , a na sukniach płaszcze okrągłe , purpurowe , z gronostajowymi wyłogami u przodu , z bogatą klamrą u spięcia . I , o dziwo ! Płaszcze te w górze nie wywijały się żadnym kołnierzem , ale były wszyte w obramowanie złote i wycięte kołem tak szerokim , że nie tylko szyja , ale i skrawek popiersia wykwitały z nich bez osłony . Włosy też wolne od pęt codziennych , jakby drugi płaszcz rozpuszczono , wiły się po ramionach i spływały po barkach . Na włosach każda z nich miała koronę złotą , cudnie wyrobioną w różne liściowe przezrocza i strzeliste pąki . Korona panny młodej była najwyższa . Wzrostem także oblubienica górowała nad parą swoich towarzyszek i postawę miała okazałą , i w obliczu taką powagę , że ludzie przed nią się rozstępowali jakby przed urodzoną królową . W czasach kiedy rosnąca ciągle srogość praw przeciwzbytkowych wykluczała z ubiorów mieszczańskich wszelkie cenniejsze tkaniny i futra , a zwłaszcza wszelkie drogie kruszce i kamienie , w czasach kiedy protestantyzm , coraz bardziej zacinający się i posępniejący , zaczynał narzucać już nie tylko duszom , ale i sukniom purytańską surowość — w takich czasach te łabędzie szyje , te szkarłaty i złota mogły słusznie zadziwiać na ulicach Gdańska i pan Kazimierz teraz dopiero zrozumiał , dlaczego tak wielka ciżba leciała za tym orszakiem . Po drodze też ciągle przybywało śledzących oczu ; na wszystkich piętrach zapalały się one poza wypukłymi szybkami ; niejedno okno zabrzękło roztwierane co żywo dla przepuszczenia kilku głów natłoczonych . Ale widowisko krótko trwało . Trzy koronne postacie przepłynęły jakby widziadła . Za nimi pokazali się rodzice państwa młodych otoczeni starszyzną . Tu , między mężatkami , znowu karbowane kołnierze i płaszcze , znowu suknie sztywne , tylko już bez fartuszków , na głowach czarne bramki , ale już obszyte koronką tworzącą z nich diademowe półkornecie . Między starszymi mężczyznami więcej biretów niżeli kapeluszy , więcej futrzanych armmantelów niżeli obcisłych kabatów . Na koniec wysypała się ostatnia kupka ciekawych , orszak skręcił w inny poprzeczny zaułek , fletnie i stąpania powoli przycichły i pan Kazimierz znów się znalazł na pustej ulicy . „ A to mi panna młoda ! — pomyślał . — Ustrojona jakoby druga Ester . Taką prowadzić do ołtarza to splendor . Ona wszystkim królowa , a pan mąż jej król . Niech no ja tylko stanę kiedy na ślubnym kobiercu , to moja panna musi bez pardonu mieć takowy płaszcz i koronę . Będą ci tam , co prawda , panowie bracia u nas wydziwiali nad oną komedią , ależ morskiemu człeku wolno przecie ustroić żonę per modum Gedanensem . Będzie tedy tak obleczona , jeno buzię musi mieć inakszą , bo ta nijak nie przypadła mi do serca ; okrutnie pyszna i na dobitkę włosy jak u kruka . Żona kruk to i mruk . Wedle mego widzimisię żonka powinna być nie za duża , ustrugana jako ta łątka , ze złotymi kędziorkami , z turkusikowymi oczkami , a wiecznie śmiejąca się jako ten mały ptaszek , co to zawdy podskakiwa , podśpiewywa , a jak chcesz , to z ręki je , a jak chcesz , to dzióbka daje . Rzecze kto , że o taką łatwo , a nieprawda . Jam już niemało świata objachał , no i jeszczem nie nalazł owej , co mi się śni ” . Tu pan Kazimierz trochę sobie westchnął i — jak zwykle czynią ci , którzy wzdychają — podniósł w górę oczy . Ledwie podniósł , a tu cały się wzdrygnął , złożył ręce i szepnął : — Jezu najsłodszy ! A wszak ci to akurat ona ! Mówiąc te słowa , patrzył w najwyższe okno domu , który stał naprzeciw niego po drugiej stronie ulicy . Okno to , wycięte w samym szczycie budynku , było zupełnie okrągłe , obrębione sznurową rzeźbą . W tym kamiennym pierścieniu rozkwitało coś podobnego do wielkiej stokrotki ; kreza biała , przejrzysta , drobno prążkowana , wypełniała prawie całe okienko , a jak w środku białej stokrotki połyska złota kulka , tak w tym okrągłym kołnierzyku świeciła główka złotowłosa , bramką z niebieskich wstążek przepasana , bijąca słonecznym blaskiem świeżej cery , wdzięku i figlarności , z ustami jak maliny , z oczami jak turkusiki . Oczy te były ciekawie wpatrzone w pana Kazimierza . I miały na co patrzeć . Już i podczas pochodu weselnego niejedna głowa zwracała się ku niemu , niejedno spojrzenie skrzyżowało się z jego wzrokiem . Bo też imci pan Kazimierz Korycki , porucznik od Marynarki Jego Królewskiej Mości Władysława IV , był wyraźnie stworzony do dwóch rzeczy : do bicia nieprzyjaciół i podbijania serduszek . Wysoki a smukły , mocny a zwinny , wdzięczący się a zuchowaty , lubił każdemu i każdej blisko zaglądać w oczy . Twarz miał ogorzałą porządnie od morskich nawałności a jędrną jak spiż i przy każdym wzruszeniu buchającą rumieńcami , które przelatywały szybko niby błyśnięcie lontu . I piwne jego źrenice były tak pełne iskier , że gdy się w kogo bystro wpatrzył , to go tymi oczyma siekł jakby rózgami płomiennymi . Siarczysty kawaler . Ubrany był dość osobliwie : na wpół po naszemu , a na wpół z cudzoziemska , bo też tak mniej więcej wyglądała cała flota pucka , w której urządzeniu wzorowano się z początku na marynarkach obcych , a zwłaszcza na szwedzkiej , najbliższej nam wedle sąsiedztwa i najlepiej znanej z powodu częstych zbrojnych sporów . Miał więc pan Kazimierz obcisły kaftan , czyli tak zwany kolet z łosiej skóry , na ukos przepasany czarnym rzemiennym bandoletem , u którego wisiał obosieczny , nieco zakrzywiony kordelas . Rajtuzy , uszyte z granatowej rasy , pod kolanem były przewiązane i wpuszczone w obuwie składające się nie ze zwykłych butów , ale ze zgrabnych półbucików bez cholew , żeglarz bowiem jak góral potrzebował nóg lekkich dla uwijania się po stromych piąterkach i oślizgłych wklęsłościach ówczesnych okrętow . Na kolecie nosił półkopieniak z kroju dość podobny do burki , ciemny i włochaty po wierzchu , więc dobry na słotę lub wichury , ale dobry i na pogodę , bo podbity czerwonymi nicami , które w dzień jasny odrzucały się na ramiona i rozweselały ubranie . Głowa pana Kazimierza nie była podgoloną ; mało kto jeszcze wtedy u nas oszpecał się owym dzikim , tatarskim wymysłem . Włosy jego , drobno skędzierzawione . przypominały ten sposób uczesania , jaki później został nazwany à la Titus , a który na ówczesnych wizerunkach już często daje się spostrzegać . Włosy te pan Kazimierz przykrywał nie spiczastym , szwedzkim ani okrągłym , niemieckim kapeluszem , ale kosmatą , szczeropolską czapką , jedną z owych prześlicznych , fantastycznych czapek , jakie u nas kwitły za Wazów . Brzegi jej były w górę wywinięte i przeróżnie ponacinane , a u przodu stała kitka czarna , przytwierdzona zanklem srebrnym z emalią , gdzie drobniutko wymalowany kraśniał herb marynarki puckiej , ten sam , co był wyszyty na banderze królewskiej , mianowicie : ręka po ramię obnażona , trzymająca dobyty miecz ; wszystko w polu czerwonym . Jednak ta czapka , choć tak piękna , stała się teraz dla pana Kazimierza narzędziem niepomyślnej próby . Ledwie bowiem spostrzegł , że panienka z okienka na niego spogląda , zerwał ową czapkę z głowy i bardzo układnie się ukłonił . Tymczasem skutek zawiódł oczekiwanie . Panienka nie tylko nie oddała ukłonu , ale przestraszona zaczepką nieznajomego zapłoniła się gwałtownie ( przez co — wedle uwagi pana Kazimierza — obrazek uległ takiej zmianie , jakby kto w złote serduszko stokrotki wetknął czerwony pączek róży ) , wycofała głowę z okienka i znikła w jego ciemnej głębi . — Szkoda ! — mruknął pan Kazimierz . — Spłoszył em oną śliczną aparycję . Trzeba rzecz naprawić . Czasem dobra wiolencja , a czasem pacjencja . Zażyjmy teraz tej wtórej . Powiedają , że kiedy diabeł nie może białogłowy na żaden lep ułowić , to zawsze w końcu weźmie ją na ciekawość . Poczekajmyż . Może i ta panienusia z ciekawości raz jeszcze wyściubi swój aniołkowaty pyszczek . Dalej więc stał i wpatrywał się w kamienny pierścień . Czasem wodził oczami po niższych trzech piętrach kamienicy dla sprawdzenia , czy panienka nie wygląda jakim innym oknem . A tak patrząc , dziwił się i piękności domu . — Dalibóg , nie dom , jeno templum . Że też to ta cackana struktura nie wpadła mi jeszcze nigdy w oczy ? ! … Rzecz łatwo się tłumaczyła . Zajęty swoją wodną służbą , pan porucznik rzadko bywał w Gdańsku , a jeżeli się tam pokazał , to tylko na kilka godzin dla przelotnej uciechy ; wtedy chodził najczęściej po ulicy Długiej , która jest najludniejszą i najweselszą w Gdańsku , a choć czasem przeszedł się po innej , to wolał patrzeć na buziaki niżeli na domy . Dzisiaj wszakże , nie mając nic innego przed oczami , dobrze się przypatrzył „ cackanej ” kamienicy . Należała ona do węższych , dwuokiennych , ale do najspójniejszych . Oko nie mogło się tam doszukać ani skrawka nagiego muru ; od góry do dołu była to jedna kaskada złoceń , rzeźb , szkiełek i malowań . A najprzód część dolna wysuwała się do widza tarasem ( tak zwanym przez miejscowych mieszkańców beischlagiem ) , na który prowadziło pięć schodków kamiennych . Taras był ubrany w kwitnące donice i obwiedziony kratką wykutą , a raczej wydzierganą z żelaza ; sploty jej , pogięte w zakrętne gałązki , miały nawet wiele części suto pozłacanych , zwłaszcza tam , gdzie kowacz powypuszczał z nich liście , szyszki i jabłuszka . Pozłocił on i poręcze od schodków oparte na dwóch kamiennych kulach , owych sławnych kulach przedgankowych , które zawsze stanowiły jedną ze znamiennych cech budownictwa gdańskiego . Na taras wychodziło dolne okno zaplecione także wyzłacaną kratą i drzwi o jednym skrzydle , dębowe , przepięte świecącymi antabami , wprawione w odrzwia kamienne , których łuk okrągły wywijał się w górę lekką igłą . Każde z wyższych piąter przedstawiało dla oka trzy filary przedzielone dwoma wysokimi oknami . W tych oknach już nie było zakratowań , tylko siatka z ołowianych oczek , w których szyby , drobne a wypukłe na kształt kukiełek , błyszczały pod słońcem z iście brylantową rzęsistością . Na pierwszym piętrze do filarów grubych i bogatych przyparte były posągi trzech mężów . Patrzący mógł dobrze się z nimi poznajomić , bo na podstawach wyrżnięto ich imiona . W środku , między oknami , przyobleczony po cesarsku , z globusem i krzyżem w ręku , stał Carolus Magnus . Po dwóch bokach , zbrojni w rzymskie hełmy i rynsztunki , wspierali się na włóczniach Grakchus i Machabeus Jaka myśl kierowała rzeźbiarzem , gdy zaślubiał te trzy postacie , to pozostanie jedną z tysiącznych tajemnic , które fantazja dawnych mistrzów zaklęła w stare kamienie . Na drugim piętrze , przy filarach już dużo lżejszych i smuklejszych , bielały także trzy posągi , tu już same kobiece . Wszystkie trzy były prześliczne , chociaż — prawdę mówiąc — nie bardzo budujące , bo tylko rozpuszczonymi włosami odziane . Pan Kazimierz pomyślał sobie , że to jest zapewne Matka Ewa , trudno jednak przypuścić , aby artysta powtarzał aż trzy razy jeden pomysł ; musiały to być raczej gracje , tym bardziej że wszystkie trzy unosiły w rękach jedną wielką plecionkę z kwiatów , która , spuszczając się pod okna , całą tę część budowli ubierała w świąteczne wieńce . Na trzecim piętrze już nie było posągów , tylko medaliony o tłach złotych , a na nich namalowane kosze pełne róż , winogron i dzióbiących je ptaszków . Na koniec , nad owymi ptaszkami , wystrzelał szczyt domu , nie prosty trójkąt , jak u gockich dachów , ale rodzaj liry wygiętej we dwa esy , pochylone ku sobie i związane w górze . Ze związania tego , niby klucz sklepieniowy , kręto wywijał się smok złoty o zielonych połyskach spiżu , wysuwający na powietrze swoje skrzelaste skrzydła i łuszczkowaną głowę , którą podejrzliwie zwracał ku domowi , jakby strzegł skarbów tam zaklętych . Pod tymi to właśnie skrzydłami , w środku rzekomej liry , otwierało się owo tajemnicze okienko , do którego ciągle wracały oczy imci pana Kazimierza . Oczy jego wracały , ale „ aparycja ” nie wracała . Po kryjomu też zaglądać nie mogła , bo w pierścieniu okiennym nie było ani szybek , ani żadnych zasłon . Raz , co prawda , wydało się patrzącemu , jakby jakiś obłoczek przepłynął po czarnym denku ; ale czy to było złudzenie strudzonego wzroku , czy panienka na widok szpiega cofnęła się po raz drugi , dość że okienko pozostało pustym , a pan Kazimierz wielce markotnym . Na koniec złości go wzięły . — Cóż u licha ? Czy ja taki nieciekawy do widzenia ? Czy ona znowu taka święta ? Oj , będziesz ty jeszcze mi się przypatrowała , moja ty święta z fimfami ! No i to czy nie istny ferał , aby m ją dopiero dzisia zdybał , dzisia , w ostatni dzień ! A , żeby tak dostać się do tej kamienicznej fortecy ? Dobra inspiracja , dalibóg , jeno jaki tu asumpt wziąć ? Abo ja wiem , kto tam siedzi ? Czy jakowe miłosierne dusze , czy srogie Menelausy ? Gdy tak sobie rzeczy rozbierał , tymczasem w głębi ulicy ozwały się kroki nadchodzącego człowieka . Był to pachołek miejski w ubiorze pasiastym o pręgach granatowych i brunatnych ; w ręku miał berdysz oparty na ramieniu . Szedł dosyć ospale , nie śpiesząc się , może tylko dla pilnowania spokoju na ulicach , a może miał wypuszczać jakiego więźnia z wieży albo miejskie zegary ponakręcać , bo w drugim ręku niósł kilka dużych kluczy . Pan Kazimierz go zaczepił . — Chodź tu sam , drabik ! — Na usługi pana łeficerza ! — Do kogo to przynależy ta kamienica ? — Jeśli łaska waszej wielmożności , która ? — No ta , z figurami . — A , ta ? Oho ! Zara widać , jako wasza dostojność wysiada zza morza , kiej się pyta o takową rzecz , co każdy dzieciak u nas wie . Toć to Bursztynowy Dom . — Nie kpij , chłopie . Nie widzę tu ni szczypty bursztynu . Cegła i kamień jako u jenszych . — Proszę ja waszej wielmożności , kto by to z onego kadzidła miał domy ulepiać ? I sam król Dawid , kiedy budował swoją świętą wieżę , to urobił ją z kości , a nie z bursztynu , bo to rzecz za droga i za mało jej Pan Bóg dał na świecie , tyla jeno , co u nas rośnie wedle morza , więcej nie ma nigdzie ani krzty . — Za cóż tedy ten dom tak zową ? — Za to , co w nim żywie największy kupiec na bursztyny . Drugiego takiego nie ma w całkim Gdańsku , he ! Pono i w całkiej Hanzie . — A co to za jeden zacz ? — Johann Schultz . — Pfu ! Niemiec ! — Nie ze wszystkim . Ociec jego jeszcze nie gadał , ale on już gada , i nieźle , i pono dosyć się kocha w naszych królech . Sam też sprawuje urząd miejski . To jeden ze stu panów rajców . — Taki znaczny człek ? — Oj , haniebnie znaczny ! U niego całkie komory pełne bursztynowych jasełek . Wszystkie wójty i ławniki , ba ! i burmistrze do niego chodzom . A temu sześć czy siedem roków to sam król nieboszczyk , pan nasz Zygmunt Trzeci , przysyłał do niego pisanie . — Proszę ! Czego to król mógł chcieć ? — Ludzie gadali , co chce mieć tron całki z bursztynu . Aleć ja tego nie wiem . To jeno wiem , że posłaniec z Warszawy był , bom ja sam drogę jemu pokazował , właśnie aż tu , do tych drzwiów . — A ludzki też to człek ? — Tak sobie , dosyć . Jeno zawdy szkoda , co pół - Niemiec i pies luter . — Aha , to on z tamtych ! No , ale ty przynajmniej nie luter ? — A niechże Pan Bóg uchowa ! Ja Kaszuba , Jakub Grubasek , z dobrych Kaszubów , z tłustych Żuław . — Jam też zara to poznał po twojej tłustej gębie . — Dziękuję waszej dostojności . U nas , chwała Bogu , chleba w bród . Żeby jeno lutry nie bijały się z naszymi po ulicech , toby my mieli święte życie . Tera już kęs czasu nie było bijatyki , to i cicho , i człek się wypasa . Co jeszcze pan łeficerz każe ? Kazimierz był by jeszcze chętnie zapytał , czy pan Schultz ma córkę lub młodziuchną żonę , ale sobie pomyślał : „ E ! Wstyd mi wdawać się ze stróżem w takowe kordialne konfidencje ” . Rzekł więc tylko : — Już nic . Bóg wam zapłać , mój Grubasku . — Sługa pokorny — odpowiedział tamten , przy czym , zdjąwszy swój szafirowy beret , nisko się pokłonił i odszedł powoli , pobrzękując kluczami . Pan Kazimierz klasnął w dłonie . — Wiwat ! Jest asumpt ! Pójdziem po bursztyny . Co prawda , mieszek już okrutnie chudy , aleć potargować zawdy wolno , za to na gardle nie karzą . A więc do lin ! I brać karawelę . Rzekł , przemierzył wszerz ulicę , skoczył na taras i , ująwszy pięknie rzeźbioną kołatkę , zaczął nią bić po kawalersku we drzwi Bursztynowego Domu . Długo musiał czekać pode drzwiami . Przynajmniej naszemu gorączce wszelkie czekanie zawsze wydawało się długim . Na koniec z wewnętrza zaszemrały kroki dosyć lekkie . „ Oho ! Jużem ściągnął mego ptaszka z poddaszka . A może to i nie ptaszek . Jakoś trocha ślamazarnie nóżki za sobą ciąga … ” Warknął gruby rygiel i w szparze drzwi odchylonych ukazała się głowa , co prawda kobieca , dosyć nawet przyjemna , ale nic a nic niepodobna do tamtej . Musiała to być niewiasta służebna i dobrze już wysłużona ; dobiegała co najmniej pięćdziesiątki . Ubrana była chędogo w kołnierz z muślinu , prawda że grubego , ale suto nakarbowanego ( bo wtedy czy sługa , czy przekupka — żadna nie ruszyła się bez krezy ) , i w inderak , czyli spódnicę staroświecką , pękato wywatowaną koło bioder . — Co to ? — zapytała . — Czy tutaj kram na bursztyny ? — Ja — odrzekła i rozwarła tak szeroko drzwi , że uderzenie ich o ścianę odbiło się przeciągłym echem po sieni nadzwyczaj długiej , wyłożonej piękną , polewaną cegłą . Pod sklepieniami wisiały rogi jelenie i różne obrazy , którym jednak trudno było się przypatrzeć , bo choć owo złoto - kraciaste okno wpuszczało tam sporo światła , jednak sień była taka głęboka , że już od połowy tonęła w półcieniu . Na samej głębi , przez inne drzwi wpółotwarte , oczy mogły rozróżnić równie długą i głęboką kuchnię , zakończoną dwoma oknami wychodzącymi na mroczny dziedzińczyk . Że pora była poobiednia , więc wszystko tam stało we wzorowym porządku ; z półokrągłych wnęk powyżłabianych w murze jakieś brzuchate kociołki mrugały miedzianymi połyskami , a skośnie oparte na półkach misy i talerze cynowe świeciły rzędem jakby tarcze . Drzwi te zajmowały jeden z kątów sieni . W drugim kącie , wokoło grubego słupa , kręciły się ślimakiem schody obwite przejrzystą , z orzechowego drzewa toczoną poręczą , której tralki były powyginane w najśliczniejsze palmy i chimery . Tam niewiasta wskazała , mówiąc : — Na pierwszym trepie . I znikła w głębiach kuchni . Wszedłszy na kilka stopni , Kazimierz wydał przytłumiony wykrzyk ; o dwa zakręty wyżej , przechylona przez poręcz , zwieszała się ku niemu koronkowa stokrotka i wyglądająca z niej ciekawie złota główka . Puścił się szybko , ażeby ją dogonić , ale ona jeszcze szybciej mknęła i tylko jej błękitna suknia przerabiana w białe floresy migała za orzechowymi floresami kraty , wydając takie sztywne chrzęsty , jak gdyby drzewo tam szumiało . Kiedy na koniec wybiegł na korytarz przecinający pierwsze piętro , już ona śmignęła poza majaczące przezrocza innych schodów , co nowym ślimakiem wywijały się w górę . Wielką miał ochotę i tam za nią popędzić , ale w tej chwili odemknęły się jedne ze drzwi korytarzowych i ukazała się w nich posępna głowa młodego człowieka , który spytał : — Kto tutaj chodzi ? — To ja . Wedle bursztynów . — A ! To tam , wasza dostojność , naprzeciwko . Więc Kazimierz skierował się do drzwi z naprzeciwka , i do jakich drzwi ! Gdyby nie półciemność panująca w korytarzu , gdyby zwłaszcza nie gwałtowność , z jaką wszystko zwykł czynić , był by mógł zgubić oczy w tej wikłaninie wstęg , powojów i skrzydlatych geniuszków , co się tam roiły na tle z jasnego dębu . Ale za otworzeniem piękność drzwi gasła jeszcze przy piękności komnaty , zatrzęsionej także dębową snycerszczyzną . Z misternych , czworobocznych przegródek sufitu wyglądały rzeźbione głowy ( ozdoba ulubiona polskim budowniczym ) . Przy ścianach ciągnęły się sławne gdańskie szafy o kulistych nogach , o wrotach bajecznie dłutowanych , o szeroko przysiadłych dachach , istne pałacyki dla driad i domowych larów . Zastawiona takimi gmachami komnata wydawała się mocno ciemną , tym bardziej , że była wąska w stosunku do swojej wielkiej głębokości . Na samym jej końcu dopiero świeciły dwa okna , te właśnie , między którymi na zewnątrz stał Carolus Magnus , a pod którymi tutaj ciągnął się stół ogromny , zarzucony mnóstwem świderków , pilników , baniek i miseczek . Przy stole w dużym , poręczowym krześle siedział mistrz Johann Schultz . Miał na sobie kurtę z kasztanowatego falendyszu o małym , karbowanym kołnierzu i bufiastych rękawach , szare pludry , zielone pończochy i trzewiki z pęczkami wstążek . Na długawych , szpakowatych włosach nosił mały , czarny birecik , bo wtedy i w domu nakrywano głowę . Siedział pochylony do światła i pulchnymi rękami urabiał maleńkiego amorka z bursztynu . A nie tylko ręce , ale i twarz miał pulchną , i cała jego osoba jaśniała okazałą tuszą , tak że Kazimierz pomyślał sobie : „ Jeśli ci tamten Grubasek , to ten cały grubas ” . Ale ta grubość była przejrzystsza , wykwintniejsza . Rysy nawet musiały być niegdyś bardzo ładne , dopóki długie lata siedzącego życia i długa zażyłość z kuflem nie zaokrągliły ich zbytecznie . Podczas gdy Kazimierz czynił w duchu takie uwagi , mistrz Johann oddawał pięknym za nadobne . Spostrzegłszy świetny wygląd wojskowego , pomyślał sobie : „ Oho ! Może jakowy utracjusz ? Będzie zeń dojny kundman ” . Przy czym wstawszy powolutku , skłonił się z powagą i patrzył na gościa w postawie wyczekującej , bo wielcy kupcy owych czasów byli tacy , jakimi są jeszcze dziś na Wschodzie : uprzejmi , ale małomówni i nienarzucający się z towarem . Wszelką sztukę „ reklamy ” , wszelkie przechwałki z bębnami pozostawiali krzykaczom jarmarcznym , a sami twierdzili , że czego kto naprawdę potrzebuje , to sobie zawsze znajdzie . Nie wiedzieli , prostoduszni , że można ludzi kusić i na to , czego im nie trzeba ! Toteż i w ich składach nic nie stało na pokaz , nic się nie uśmiechało spoza szyb kryształowych . I tutaj oto któż był by mógł odgadnąć , co ta surowa komnata ukrywa w swoich szczelnie pozamykanych tajnikach ! Kazimierz pierwszy zaczął : — Jutro wyjeżdżam , chcę zawieźć doma gościniec , z tej racji przyszedł em do waści , panie kupiec . — Toś wasza miłość richtig trafił . U nas grasuje przysłowie : Zawiózł panek do Gdańska półszkutek pszenicy , Za to przywiózł bernsztejnu aż pół rękawicy . — A ! Paradnieś to waść przycytował — rzekł gość , któremu bardzo się podobała krotochwilność gospodarza . — Obaczmyż , co ja mam nasypować do onej rękawicy , chociażby do jednego palca w gantelecie . Kupiec tedy zaczął jedną po drugiej otwierać owe zaczarowane szafy . Tam , na głębokich policach , stały rzędami bursztynowe posążki , czarki , kropielniczki , solniczki , ampułki . Były i przedmioty niby innego porządku , jako to : srebrne puchary i talerze , kryształowe szklenice i nalewki , ale wszystko nasadzane maskaronami albo figurkami z bursztynu ; były i krucyfiksy hebanowe ze słonecznym Panem Jezusem , i świątyńki z kości słoniowej , gdzie bawiły się różne żółciuchne osóbki . Potem kupiec wyciągnął płaskie szuflady , gdzie leżały rzeczy drobniejsze , ale niemniej kosztowne , bo z najbielszego bursztynu wycinane i złotymi oprawami niewidzialnie podszyte . Spoczywały tam na czarnych aksamitach naszyjniki , krzyżyki , zausznice , alszbanty i wszelkie inne figle białogłowskie , wyrobione tak cieniuchno , jakby z wosku . Gdzie indziej znów guzy do żupanów , spinki do kitek i kołnierzy , kule i różne wisiory do rzędów końskich , kameryzowane gdzieniegdzie upstrzeniami z pereł i drogich kamyczków . Tu już pan Kazimierz zaczął tracić głowę . Mieszek jego — co prawda — piszczał srodze na haniebne ceny , jakie mistrz Johann obojętnie wymieniał , ale Kazimierz nie okazywał żadnego zmieszania ani się owym cenom dziwował ; a czynił tak dla dwóch powodów : najprzód chciał koniecznie przedłużyć rozmowę , w nadziei , że panienka z okienka zajrzy na koniec do komnaty ; po wtóre , chciał się nasycić , jeżeli nie posiadaniem , to przynajmniej oglądaniem tylu przecudności , bo nasza młodzież wojenna zawsze kochała się w splendorze . Więc wszystko po kolei brał do ręki , najdroższe rzeczy targował , a jeśli nie sypał zlotem , to sypał hojnie i szczerze pochwałami , czym niezmiernie sobie ujął gospodarza , bo majster Johann był jeszcze więcej kunsztmistrzem niż kupcem . Widząc , że młodzieniec najpilniej ogląda figurki niewieście , odezwał się z uśmiechem : — He , he ! Mam ja tu coś echt dla pana oficyjera , jeno tam jeszcze grubszy koszt , bo to mój Meisterstück . Tu wysunął na środek pokoju swoje wielkie krzesło ( z dębu rzeźbione jak wszystkie inne sprzęty , a wybite skórą z Korduby , o tle dereniowym i złotych wyciskach ) . Potem z kieszeni wyjął kluczyk , a wtedy Kazimierz spostrzegł nie bez podziwu , że pod siedzeniem jest ukryta szuflada z misternym zameczkiem . — Przebóg ! Czego też te Niemcy nie wymyślą ? ! — zawołał . — A to , bez urazy , można by o waści powiedzieć , co się zawdy o sknerze powiada , że „ siedzi na swoich skarbiech ” . — Ja , ja . Siedzi . Czego nie ma siedzieć , kiedy skarby są ? — odparł bez urazy gospodarz i , wyciągnąwszy szufladę , zaczął przeglądać jej różne przegrody . W jednych , na kształt kiełbasek , wiły się długie sakiewki , przez których dziergankę przeglądały rulony holenderskich dukatów . Gdzie indziej były drobne łańcuszki i paciorki . — To — mówił — różne andenkieny po mojej nieboszczce . — Waść wdowiec ? — A wdowiec . Już dwie lecie z górą minęło , jak my ją pogrzebli . Na koniec , z najgłębszej skrytki wyjął długie puzderko , gdzie na szafirowym atłasie ukazał się bursztynowy sztuciec . Trzonki u wszystkich trzech narzędzi były wyrobione w kształcie mitologicznych posążków , a przy tym obmyślone z podwójnym dowcipem : i tak , po jednej stronie bożek Mars , gorejącej barwy , trzymał nad ramieniem wzniesiony mieczyk złoty , który zarazem tworzył i klingę noża . Po drugiej stronie Neptun , trochę szarawy , trzymał trójzęb , którego złote szpikulczyki tworzyły widelec . Najwięcej panu Kazimierzowi podobała się łyżka ; była to stubarwna , okrągło - wklęsła muszla , z której wychodziła bogini Wenus ; a bursztyn , użyty na tę postać , przeświecał taką mleczną białawością , że wydawała się naprawdę istotą z morskiej piany . Pan Kazimierz przyglądał się tej niebiance z iście pogańskim nabożeństwem . Niemniej pilnie jej się przyglądał i własny jej twórca , a nawet w tym jego patrzeniu była jakaś lubość , taka daleka od czystego artyzmu , że młodzieniec , spostrzegłszy jego usta lekko rozchylone jak u ryby , pomyślał sobie : „ Ej , ty niemiecki Sylenusie ! Mimoć latek ona bogini , jak widzę , dobrze cię jeszcze za łeb dzierży ” . Jednak uwagę tę schował dla siebie , a na głos powtarzał : — Mirabilia ! Godne królewskiego stołu ! — A ja zawdy powiedam , że to stworzone dla was , panie oficyjerze , bo jako się widzi z moderunku , wasza miłość służysz i Marsowi , i Neptunowi , a jako się patrzy z oczu , to takoż … — … i Wenerze — dokończył pan Kazimierz . — Co prawda , to prawda . Służęć ja tej bogini z ferworem i zabrał by m waszecin sztuciec jeszcze dzisia , cóż , kiedy w sepecik nie wlezie . Mówiąc to , wziął jedną ze swoich rękawic i chciał niby wsunąć w nią puzdro , które oczywiście nie mogło się tam zmieścić . Obaj się roześmieli , a podczas kiedy kupiec zamykał na powrót szufladę , Kazimierz mówił z niekłamanym zachwyceniem : — Wielki z waści magister w tym rzemieśle . Wie to cała Hanza i cała Korona . Mnie nawet gadano , co król jegomość nieboszczyk do waści pisywał . Czy to może być ? — A może być , kiedy było . Ho ! Nasz pan miłościwy to nie tylko był mądry König , ale i mądry Kunstmeister . Inne królowie , kiedy się sfatygują , to wyprawiają sobie turniery , szlichtady i różne lusztyki . A król Zygmunt nie — jeno siadał wonczas do warsztatu i dłubał sobie we złocie albo srybrze to kubeczki , to łańcuchy , to monstrancyje , i to nie dla żartu , ale rzeczy fein , coby się ich i prawyMeister nie powstydał . Owóż jednego dnia przyszła mu takowa chęć , aby sobie zrobić Trinkbecher z czystego bernsztejnu , jeno nie wiedział , skąd wziąć tej substancji ani jak to się robi ? Kazał tedy pisać do mnie , aby m ja mu przysłał kawały , jakie mam najlepsze , i takoż w piśmie zapytował o nasze niektóre majsterskie sekreta . Jam tedy posłał i z sekretów onych się spuścił , jako wierny sługa i poddany . — I cóż król , zrobił ten kielich ? — Gadali mi panowie , co płynęli ode Warszawy , że zrobił i że tam wygrawował swój osobisty konterfekt . Mówili przy tym , że i moim sekretom był rad . — Fiu ! Fiu ! To wasze , panie konsul , w korespondencjach z królami ! Felicytuję ! I pan Kazimierz spojrzał na niego innymi oczyma , i odtąd zaczął go tytułować już nie „ panem kupcem ” ani „ majstrem ” , ale „ panem konsulem ” ( bo tak u nas niekiedy z rzymska chrzczono rajców , którzy byli niezmiernie radzi owej nazwie ) . — Co też to tych precjozów tutaj ! — mówił , oglądając się dokoła . — Jakem żyw , jeszczem nigdy tego cudownego electrum tyle na raz nie widział . Czy i w tej szafie takoż ? — Oho ! Abo to tylko w tej szafie ? I abo to tylko w tej komorze ? Ja na każdym sztoku mam izbę pełną tego i cały strych takoż pełen . — Nie może być ! Nie uwierzę , chyba że obaczę . Pokaż mi waszeć wszystko bez ekscepcyji . Ja już może nigdy tu w Gdańsku nie będę , to niechże per omnia temporanapasę nos i oczy tą pachnącą ambrą . — Ano , czemu nie ? Jeśli Herr oficyjer ciekaw , to pójdziem na górę . Będzie w czym wybierać . Tu gospodarz zdjął ze ściany klucze i , otworzywszy drzwi komnaty , wypuścił naprzód Kazimierza , który wyszedł , tryumfując w duszy . „ Aha ! Postawił ja ci na swoim . Jak poczniem cały dom lustrować , toć przecie nam się ta biała myszka nie wyśliźnie ” . Zaraz w korytarzu widząc owe drzwi , z których posępny młodzieniec wskazywał mu drogę , pan Kazimierz zapytał : — A tu co ? Takoż skarbczyk ? — Nie , to warsztat . I kupiec otworzył drzwi do izby wąskiej a głębokiej : rozciągała się ona ponad kuchnią i dwa jej okna również wychodziły na mroczny dziedzińczyk . Ściany były nagie , pod ścianami ciągnęły się stoły z prostych desek . Przy stołach pracowały zamorusane chłopaki . — Oni — mówił kupiec — obrabiają z grubego ; ja dopiero potem biorę do forszneidunku . — A oto — rzekł , wskazując na młodego człowieka o posępnej twarzy , który stał pod oknem — oto mój Altgeselle , człek tęgi , Kornelius Storm . Z Ollendrów on , z narodu pracowitego . Będzie to kiedyś także Meister , jeno musi jeszcze dobrze fałdów przysiedzieć . Kornelius pokłonił się , a potem powiedział : — Herr Meister , była tu frajlein Hedwiga i pytała o pana majstra . — Nic pilnego . Ta fryga musi co godzina cały dom obieżeć . Niech sobie czeka . Teraz mam gościa , i to rarytnego , takiego , co nie tylko na rzemieśle wojennym , ale i na wszelakim innym się zna . Tak to nasz kawaler prędko potrafił zawojować pana rajcę . Gdy wrócili do korytarza i zaczęli wchodzić na schody , Kazimierzowi błysnął znowu nad poręczą jakiś krążek biały , jakby kreza . Jednakże u wierzchu nie znalazł nikogo . Rozkład wszystkich piąter był jednakowy : wszędzie tylko dwa , niezmiernie długie , przeciwległe sobie pokoje rozdzielone korytarzem , przez który przebijała się śruba schodowa . Korytarz taki , biegnąc w poprzek domu , nie mógł posiadać właściwych okien ; czasem jednak na wspanialszych piętrach — jak tu na przykład — był nieco rozświecony przez otwory wycięte w wewnętrznych ścianach , a które od strony pokoju zasuwano wedle woli ruchomą deszczułką . Na drugim piętrze , w komnacie od ulicy , stały znowu szafy ogromne , ale już skromniejsze , a w nich znowu krocie przedmiotów bursztynowych , ale już mniej kosztownych . I te jednak były prześliczne i Kazimierz zaczął już na dobre targować pewien kubeczek z godłami rycerskimi , co wedle słów jego : „ przydał by się dla pana oćca jak ulał ” . Przed końcem targu wszakże oświadczył , że „ musi jeszcze wziąć na medytację i że tu grzech coś rezolwować , dopóki się nie zlustrowało wszystkiego ” . Wrócili więc na korytarz , gdzie kupiec sam wskazał drzwi przeciwne , mówiąc : — To mój Schlafzimmer . I wprowadził gościa do komnaty cudniejszej niżeli wszystkie inne . Wprawdzie okna jej wychodziły na dziedzińczyk , ale tu już przy większym wyniesieniu światło było mocniejsze i skrawek lazurowego nieba rysował się za szybkami . Zresztą , kto by tu miał ochotę patrzeć na resztę świata ? Każdy wolał patrzeć wkoło siebie . Było na co . Nogi grzęzły w pstrokatym smyrneńskim dywanie . U drzwi i okien wisiały chodzące na kółkach mięsiste zapony , tak zwane huisverts , gdzie były wyszyte w tkaninie rozmaite obrazy , przeważnie zielone , bo wzięte najczęściej z życia myśliwskiego . Na murach , w ogromnych dębowych obramowaniach , rozpinały się sztywne , flamandzkie kobierce , a na nich też ogromne wytkane obrazy z figurami rycerzy , pięknych dam i bogów . Poniżej stały nie tylko szafy gdańskie , ale i śliczne szafeczki toruńskie wykładane mozaiką z drzewa , którego słoje tworzyły najuczeńsze rysunki . Były i stoły , i krzesła , i półeczki o wyrzynanych brzegach , o skręcanych nogach . A na tych stołach i półkach różne rzeczy ciekawe : tu srebrny półmisek z dzbanem , ówdzie Biblia w cudownej oprawie z emaliami , a wszędzie pełno tych pękatych fajansów delftyjskich , których tło białe jest nażyłkowane błękitnymi albo czerwonymi wzorkami . Było też dużo i fraszek niewieścich . Z boku , nad wszystkim królujący , piętrzył się pod ścianą wspaniały pawilon , po trzech stronach zasunięty złoto - zieloną makatą z Arrasu . Pan Kazimierz rozglądał się , kręcił głową i mówił : — Proszę ! Proszę ! Waszecina kamieniczka druga królowa Bona . A toż ona sumy neapolitańskie połknęła . Kupiec zaś powzdychiwał i powtarzał : — Cóż , kiedy pustki . Tu przez dwadzieścia lat gospodarowała moja biedna Dorotea . Kazimierz , spostrzegłszy w tej chwili klęcznik z bursztynową figurą Matki Boskiej , zdziwił się i zapytał : — A toć to chyba nie była dysydentka , kiedy widzę tu takie świętości ? — A nie — odparł z przekąsem gospodarz . — Katoliczka była , i zażarta . Dobrze mi dojadła swoim wiecznym śledziem i litaniami . — Rememoruję waści , że i ja katolik , i praw . Gospodarz odpowiedział półszyderczo : — Pokornie waszą miłość przepraszam . Ale my tu we Gdańsku nie owijamy tej rzeczy w bawełnę , jako kto wierzy , tak i gada . U nas tak . Potem , znów nastroiwszy smutny wyraz twarzy , utyskiwał : — Otóż ja tutaj od roków dwóch i więcej mizerny pustelnik . Ale — dodał z tajemniczym uśmiechem — niedługo już tego będzie … Nie ma Lei , to się znajdzie Rachelka . Po czym wyprowadził gościa , który tymczasem klął w duchu : „ A ty paskudny heretyku ! Nie dość , że nie respektujesz postnego śledzia , jeszcze tej panniusi chcesz napędzić macochę ? Boć ta frajlein Hedwiga musi być jego dziewka , tak mi się precz widzi ” . Trzecie schody były już dużo węższe i mniej ozdobne , a w korytarzu , pozbawionym ściennych wyględów , panowały takie ciemności , że Kazimierz nie mógł dopatrzyć żadnej krezy . Zdawało mu się wprawdzie , że słyszy jakieś szmery , ale musiało się to tylko zdawać , bo na trzecim piętrze nie znalazł nikogo . Tu kupiec pokazał mu od ulicy komorę o ścianach nagich , gdzie stały szafy ogromne , ale proste , a w nich nic , tylko tysiące i miliony bursztynowych paciorków ; jedne już nanizane w rzędy i różańce , inne luźno zsypane do szufladek ; tu grubsze , jakby przezroczyste orzeszki , tam drobne , jakby złote krupy . Białogłowa była by godzinami całymi przebierała w tych perłach ; dla oficera niewielka była tu zabawa . Prędko się też stąd wyniósł , a widząc , jak otwarcie gospodarz mu wszystko pokazuje , sam przystąpił do drzwi przeciwnych i już ujął za klamkę , aliści tu właśnie śmiałość jego nie w porę wypadła ; mistrz Johann przyskoczył zaperzony , przytrzymał jego rękę i zawołał : — O , tu nie można ! Tu Frauzimmer . Kazimierz cofnął się , z pańską uprzejmością przepraszając : — Ekskuzuj waszeć ignorancję . Anim wiedział , co tu za sanktuarium . Tu pewnie żywie panna Hedwiga , waszecina dziewka ? Mówił tak , chcąc nareszcie się dowiedzieć , kim jest naprawdę owa „ frajlein ” . Ale jego dyplomacja na nic się nie zdała ; kupiec nachmurzony wcale nie odpowiedział . Natomiast wskazał na nowe schody i rzekł niechętnie : — Teraz już tylko strych . Czy wasza miłość jeszcze ciekaw ? Tam już nic nie trzymam , jeno bernsztejn surowy , a wysoko iść . — Co , wysoko ? A toć właśnie w to mi graj ! — zawołał Kazimierz . — Jać-em jeszcze niedawno latał jak opętaniec po linach i masztach . Bywało , nieraz pół dnia siedzę w bocianim gnieździe . Im wyżej , tym człeku weselej . Mówiąc to , puścił się co żywo na schody istotnie drabiniaste . Musiał się tam w ciemnościach ktoś ukrywać , bo tuż przed nim zatupotały jakieś nóżki , a przy tym dały się słyszeć tak mocne szelesty , że nawet zasapany pan majster zaczął głowę zadzierać i pytać niespokojnie : — Co tutaj tak fiuka ? Czy Hedwich znowu sobie kota chowa ? Ta dziewczyna zawdy coś musi wymyślić . A Kazimierz śmiał się w duchu i szeptał sobie : „ Głupiś asan . To nie kot umyka , jeno mysz , a jeśli kto tutaj kota personifikuje , to chyba ja , co się za nią upędzam po całej twojej chałupie ” . Strych był także na dwie części rozgrodzony , ale tylko lekkim przepierzeniem . Tu i tam stały ogromne skrzynie zamknięte na kłódki . Nie wszystkie jednak znalazły się w porządku . Gospodarz , zajrzawszy do tylnej przegrody , chwycił się za głowę i jął krzyczeć : — Herr Jesu ! Paka roztworzona ! Już tu znowu któryś chłopak mi plądrował . I klnąc półgłosem ( ale na ten raz już w czystej niemiecczyźnie ) , zaczął najprzód zamykać wieko , potem szukać zarzuconej kłódki . Tymczasem pan Kazimierz zajrzał do drugiej przegrody , gdzie świeciło niewielkie , okrągłe okienko , i tam , o radości ! dostrzegł na koniec swoją „ aparycję ” . Stała ona w najciemniejszym kąciku ; szczuplutka , niebieska i cała wystraszona , jakby chochlik domowy , którego czarnoksiężnik uwięził w zaklętym kółku . Pan Kazimierz grzecznie się zbliżył , zdjął czapkę i z pięknym ukłonem rzekł : — Po raz wtóry składam wacpannie moją rewerencję . Zarumieniła się i dygnęła . On zaś ciągnął dalej : — A czemuś to wacpanna nie chciała mi się kłaniać , kiedym był na dole ? Panienka , której szybko wracała przytomność , wyskoczyła z ciemnego narożnika i odparła , figlarnie przechylając główkę : — A czemuś to wacpan kłaniał się takowej , której nie znasz ? — Boś wacpanna patrzyła na mnie . — Albo to prawda ? Jam patrzyła za tym weselem , co ciągnęło mimo naszego domu . — Teraz ja znowu powiem : abo to prawda ? Nie mogła ś wacpanna patrzeć za tym weselem , kiedy już było na trzeciej ulicy . — Tam z dołu już go nikt nie widział , ale jam jeszcze widziała . Stąd widać dziesięcioro ulic . Przyjrzyj no się jeno wacpan , a dasz wiarę . Kazimierz wetknął głowę w okienko . — A prawda . Co tu tego widać ! Ulic , domostw , kieby cacek na stole . Ale co mi tam po tym , wolę z wacpanną gadać . Ładne było wesele ? Co ? — Ach ! Jam jeno sobie myślała , daj mi , Boże , nosić taką suknię na moim weselu . — A to dziw , jak Pan Bóg te same akurat chęci nam zsyła ! Bom i ja sobie myślał : „ Niech no się tylko żenię , a moja panna musi mieć punkt w punkt podobniusieńkie obleczenie ” . — To winszuję onej pannie . — Czego ? Takowego męża ? — Nie , takowego płaszcza i ukoronowania . Zaczęli się śmiać i było im bardzo wesoło , kiedy nagle na tę wesołość spadła chmura : mistrz Johann zajrzał do przegrody i mocno brwi naciągnął . — Co ty tu robisz , Hedwich ? — Ja ? Ja tu przyszła m , aby się popatrzeć na ono przecudne wesele . A dobrodziej widział ? — A widział em ci ! — odrzekł z pogardliwym wzruszeniem ramion . — Jakoż nie miał em wstać i pojrzeć , kiedy szli z takimi piszczkami , coby i umarłych pobudzili ? Widno jakieś uparte katoliki po staremu święciły swój sakrament . — Aha ! — rzekł Kazimierz . — Więc to były gody wedle starego obyczaju ? — A tak . U nas w Gdańsku dawniej wszelka panna młoda musiała się tak wycudaczyć . Ale jak przyszła nasza wiara , tak i zdmuchnęła te błazeństwa . Bo i do czego to podobne przebrać jakąś Mädchen za królowę , kiedy ona właśnie ma wiedzieć , że nie będzie w domu królową , jeno pierwszą sługą swego męża ? — A wszelako — rzekła , przymilając się panna Hedwiga — jak będzie mój szlub , to ja się tak przebiorę . Dobrodziej pozwoli ? Ej , pozwoli ! — Nie pozwolę — odparł twardo . Ale widząc , jak panienka zmartwione oczy spuszcza i już do nich fartuszek przytyka , zmiękł nagle . — No , no , nie lamentuj , Hedwich ! Obaczym jeszcze . A teraz lepiej zejdź do kuchni , pomyśl , co już niedługo czas na mój podwieczorek . Zastaw mi go na beischlagu . Panienka potoczyła wkoło wzrokiem zasmuconym ; widocznie żal jej było stąd odchodzić . Jednakże krótko się wahała ; jeden dyg , drugi dyg i zaczęła zlatywać po schodkach z takim chrzęstem sukni , jakby wicher się tam zakręcił . — A to się Panu Bogu stworzenie udało ! — zawołał pan Kazimierz . — Nie dziewka , jeno marcypan . Musi w domu pana konsula być konkurentów huk ? Pan konsul najeżył się jak puchacz i , z ukosa patrząc na młodzieńca , odpowiedział : — U mnie w domu niepotrzebne konkurenty , bo dla Hedwigi mąż już obmyślony . Panu Kazimierzowi nie podobała się ta wiadomość . — Czy tak ? — rzekł z przekąsem . — I cóż to za jeden ów obmyślony feniks ? Czy także gatunku kupieckiego ? — Tak , mości kawalerze , i to najlepszego , bo to ja sam . — W imię Ojca i Syna … Jakoż to może być ? A mnie się przywidziało , że to waścina córka ? — No , niby tak … Ona respektuje mnie jak oćca , ale ja nie żaden dla niej ociec ani ona mi żadna córka . To dziecko wzięte z litości na wychówek . Pan Kazimierz krzywo się spojrzał i przez zęby wycedził : — Hm ! Piękny to chrześcijański uczynek , jeno go sobie waść sowicie własnymi rękoma płacisz . — Co chcesz , mości oficyjerze ? Odbierać swoje długi nie żaden kryminał . Wychowała się ta dziewka moim sumptem i fatygą , niechże mi za to wszystko jako żona odsłuży . No i co jej za krzywda ? Będzie panią , jakich niewiele w Gdańsku . — Prawda i to … in articulo fortuny jest racja , ale zresztą … Ha , może jej właśnie te luksusy do gustu ? Pewnie to jaka mizerna sierotka ? Tu kupiec odparł dość wyniośle : — Nie wiem ja , czy mizerna , i nie wiem , czy sierota . Może jaka wojewodzianka ? Może jest u was jakowyś wielki pan , co by oddał całe swoje senatorstwo za odzyskanie tej dziewki ? Jeno nie wie , że ona u mnie , a ja nie wiem , gdzie jego szukać . — Co waść gadasz ? Jak Boga kocham , nic a nic nie rozumiem . — A bo to cała historia … To jest dziewczynina odbita z jasyru . Naszli my ją na rynku lwowskim . — Jezus Maria ! Józefie święty ! I kiedyż to było ? Temu lat piętnaście ? Po wiktorii pana Koniecpolskiego pod Martynowem ? — A tak ! Właśnie wonczas . Ale jakżeś to waszmość utrafił tak richtig w datę ? — Abo i ja wtedy był em , jako małe chłopię , zabrany w ten jasyr ! I to jeszcze z siostrą niedużą . I mnie ojciec i matka naleźli na rynku lwowskim , ale onej siostrzyczki już nie odnaleźli . Przepadła jak kamień w wodę ! A może ta panna Hedwiga to akurat ona ? Co my jej się naszukali po świecie ! Co my przetrzęśli miast i wsiów ! I nic ! … A teraz oto … Ach , może to sam Pan Bóg mnie tu nagnał ? A toż by się pan ociec radował ! Oj , czemu też to pani matka nie doczekała tej godziny ! I chwycił się za skronie . A tymczasem kupiec zdumiały podnosił ręce i powtarzał : — Herr Gott ! Herr Gott ! A to naprawdę był by cudowny casus . Obaj od wzruszenia zamilkli . Nagle Kazimierz zaczął go trząść za ramię . — Ależ gadaj waść wszystko , co wiesz o tej dziewce ! Niechże ja wysonduję , czy to Krysia , czy nie Krysia ? Gadaj , bo mnie już emocja zadławia . — Za pozwoleniem … — stęknął kupiec , wysuwając się spod żelaznej ręki wojskowego . — Zaraz … opowiem wszystko dokumentnie , jeno tu na strychu jakoś nam nieglaźno . Może zejdziemy do komory ? Albo jeszcze lepiej na beischlag ? Już dzień roboczy skończony , ja zawdy sobie wieczorem na chłodku siaduję , tam będzie nam najlepiej poszprechować . — Gdzie chcesz , panie radny , chociaby i w lochu , jeno mi zdejm ten kamień z serca . I zaczęli co prędzej schodzić . Kupiec jednak , mimo „ emocji ” , zajrzał jeszcze do każdej komnaty , aby się przekonać , czy wszystkie szafy dobrze pozamykane , a potem wpadł i do warsztatu dla sprawdzenia roboty dziennej . Tymczasem pan Kazimierz zbiegał . Już ledwie kilka stopni miał do zejścia , gdy spostrzegł w sieni brzeg niebieskiej sukni wystający z otwartych drzwi kuchennych i usłyszał głos panny Hedwigi , która mówiła z uniesieniem : — Ach , Mina ! Mina ! Co to za kawaler ! Jeszczem jak żyję takiego nie widziała ! A toć to anioł z nieba ! — E ! Co mi za anioł z wąsami ? — sarknęła w głębi kuchni Wilhelmina . — I taki na gębie osmalony , jakby z diabłami w piekle przy smole kucharował . — Ach , nie gadaj tak , Mina … Powiadam ci , anioł . A jaki galant w dyskursie ! Bo przyszło i do dyskursu . Ja chciała m jeno mu się przypatrzeć , więc wyleciała m na schody . A tu on z dobrodziejem zaczyna iść na górę . Więc ja , hyc , uciekam . A oni precz coraz wyżej , aż pod dach . Jak mnie tam przyparli do ściany , tak już i nie było gdzie uciekać . Ale się fortunnie stało . Gadał mi takie śliczne rzeczy … na ten przykład , że jak ja co pomyślę , to zaraz i on musi to samo pomyślić . Tu Wilhelmina zaśmiała się i rzekła : — Ej , żeby to tak był Freibitter , a porwał na swoją freigatkę , toby panienka z nim pojachała na morze , co ? — Ojoj ! Na koniec świata ! Do Indyjanów , do Ameryków , gdzie by jeno chciał . Tu okręciła się na wysokim trzewiczku i nagle , spostrzegłszy Kazimierza schodzącego z ostatnich stopni , cała stanęła w ogniu . On wpatrywał się w nią dość długo , ale tym razem poważnie i ująwszy jej rękę , zapytał : — Powiedz mi , wacpanna , ile tobie latek ? — Na siedemnasty . Uderzył się w czoło , szepnął : — Owóż tedy , nie ! Po czym rękę jej przycisnął do piersi i znowuż owinął ją spojrzeniem , ale na ten raz już ognistym . W tej chwili załopotało po schodach ciężkie zstępowanie pana majstra . Panienka furknęła do kuchni . Kazimierz zaś raz jeszcze przeciągnął ręką po czole i szepnął : — Nie , to nie Krysia . Krysia miała cztery lata , jak nas wzięli , toby już teraz miała kole dwudziestki . A może ta dziewka kłamie ? Ej , chyba nie . Młodziusie to . Ja by m na oko i piętnastki jej nie dał . A przy tym i włos jenszy , i buzia . Tamta była kieby Cyganeczka . Ach nie , to nie Krysia . Już ona nigdy się nie najdzie ! I westchnął . Jednak smętność nie przylegała na długo do jego zuchowatej duszy . Więc zaraz się uśmiechnął i dokończył : — Że nie siostra , to nie . Ale staremu się nie przyznam . Niech sobie myśli , że siostra . Łacniej mnie będzie w domu cierpiał . I ona łacniej przyjdzie do konfidencji . Właśnie majster Johann go zachodził i , drzwi otworzywszy , z pięknym ukłonem przeprowadzał . — Proszę waszą miłość na beischlag . Hej ! Słyszysz tam , Hedwich ? Przynaszaj nam tu kufle ! Na tarasie , wzdłuż kraty , pomiędzy zielenią biegły dębowe ławy o rzezanych oparciach . W pośrodku wznosił się stół okrągły , raz na zawsze już wmurowany i wyrżnięty z tegoż samego szarego granitu , co i olbrzymie przedgankowe kule . Gdy siedli , majster Johann obejrzał się po ziółkach , które dokoła pachniały z doniczek , urwał listek i , ssąc go w miękkich wargach , zaczął powoli mówić : — Niewieleć ja wiem , ale i to jest coś . Owóż trzeba zacząć od tej biednej Dorotei . Moja żona była spod Przemyśla … — A ! To z moich stron — podchwycił pan Kazimierz . — Ale , cóż u Boga , na jakiż manier nasza przemyślanka tutaj się waszeci napatoczyła ? — Nie tu , jeno tam . Trza wiedzieć waszmości , że my , wielkie kupce gdańskie , mamy dużo konszachtów z Leopolem , bo tamtędy droga na handel z Lewantem . Ja teraz to tam tylko wyprawuję agenty , ale za młodych lat nieraz , bywało , jadę sam . Tam właśnie wlazła mi Dorotea w oczy . — A gładka była ? — A juści , to już keine gadanie . A po co by ja ją wziął ? Jam tu mógł dostać bogatej , ho , ho ! I jak jeszcze ! Ale dla mnie zawdy co schöne , to kunsztem pachniało . Gładka była . To jedno też tylko miała . Ha no , była i dosyć dobra , acz — jak to zawdy wasze niewiasty — trocha za harda . Przy tym nie dała mi nijakiej konsolacji . Ale była uczona ; czytać , pisać ani się zająknęła , powiedam waszmości , moje standbuchy to tak trzymała jakoby rathauzowysecretarius . Cóż , kiedy w domu Deserta Arabia ! Mnie to było ciężko , a już ona to dzień i noc lamentowała za kinderkiem . Tak zeszło z jakie pięć lat . A właśnie umarł jej Vater . Dużo to narobiło nam gomonu . Dorotea nie wychodziła ze łzów , a jam był zły , bo miała dwie sióstr za mężami , a te miłe szwagry chciały nas okpić . Fortunka po tym oćcu i tak mała na śmiech , a oni jeszcze chcą i to rozdrapać . Żona precz gadała : „ Oj , żeby m ja tam była , to by m nie dała ciebie skrzywdzić ” . A jam widział , że jej się chce w swoje strony i że jej się chce jeszcze starą matkę obaczyć i w tym frasunku ją zrekonfortować . A sam wonczas nie mogł em jachać . Ale właśnie tam jachał mój brat Michael . Możeś wasza miłość słyszał o Michaelu Schultzu ? — Tak , coś … To był morski człek ? — Ale gdzież tam ! Nigdy . To był sławny majster od zegarów ; taki sławny , co nie tylko w całej Hanzie miał reputację , ale i cesarz Rudolf bierał od niego horologia , i z Paryża o nie pisano . — Więc ten brat miał jachać do Lwowa ? — Ja . Teraz ja mówię : „ Dorotea , pojedź ty z Michaelem , obaczysz jeszcze starą matkę i siostrom się nie dasz odrwić ” . A ona całuje mię po rękach . Tandem pojachali . A tu w jaki miesiąc potem straszne rzeczy gadają ludzie : jako tam wpadli Tatarowie i pod Leopolem już plądrują . Tedy ja drżę o brata i także też o moją Doroteą . A tu po jakich dwóch miesiącach są ! Wracają zdrowi , żona przywozi trochę geldu po oćcu i w dodatku co jeszcze ? Małego kinderka . — O ! Proszę ! — Cóż , kiedy nie swoje to było dziecko , jeno znajdek . A w takich okrutnych imprezach nalezione , co i trudno uwierzyć , i ja też babskiemu gadaniu mało by m dał wiary , ale Michael tam był okulatem , a ten zawdy prawdę mawiał . Owóż tedy prawili tak we dwoje , co Tatarowie , rozlatawszy się po kraju , nie łapali prawie nijakiego niewolnika , jeno samych dzieciów . — A tak , prawdę wam brat powiedział , oni na to najbardziej łase , bo to ze starego już niełacno uczynić poganina , a z dzieci to zaraz narobią sobie Turków i Tatarów i jeszcze potem to biedactwo bije się za wiarę Mahometa , i to z takim zawziątkiem , jak żaden rodzony Turczyn . Zwyczajnie , zaprzaniec . Niechże będzie pochwalony Majestat Boski , że mnie na podobną infamię nie przyszło , a już mi było bliziusio , boć ja już piszczał em w ich ręku i nigdy pono jeszcze tyle tego maleństwa nie trzymali w garści . — Otóż to właśnie i mnie tak prawił Michael , co jeszcze , póka świat światem , nie nabrano tyle dzieciarni w jasyr ; to — prawił — nie na sta ni na tysiączki , ale na dziesiątki tysiąców ; jak fury z onymi jeńczykami zaczęły ciągnąć za ordą , to ciągnęły całkie trzy mile niemieckie . — To — prawił — była czysta wojna antykinderna . Owóż kiedy ten wielki generalissimus Koniecpolski rozbił ich na trzaski , tak tedy po wiktorii patrzy , a tu owe trzy mile pełne fur z dzieciaszkami . Co tu z tym robić ? Jedne zaraz na miejscu pobrały to oćce , to bracia , co kto swego znalazł . A resztę zawieźli do Leopola i tam na rynku tak wystawili jakoby w jarmarcznej budzie . Tam tedy zjeżdżały się matki różne , każda swego maleństwa szukała , a co nie nalazło ni matki , ni oćca , to poczciwe mieszczki leopolskie rozebrały pomiędzy siebie . A co to tam były za lamenty i jubilacje , ci się po znają , owi swego nie znajdują — tu się ściskają , tam płaczą — to jakoby Sądny Dzień . — Komu to waszeć mówisz ? Wszak ci ja tam był — i sprawiedliwie gadacie , co Sądny Dzień , bo iście wszyscy my zmartwychwstawali i jedni szli do raju , do rodziców , a drudzy niekoniecznie do raju , boć to tam niejedno pańskie dziecko poszło na nędzę do chałupy abo i z ran zmarniało , nim je swoi odszukali . — A tak , właśnie ; i wiele było i takich , co się nikt o nich nie spytał , nie wiem , z jakowej tam racji , czy że im Tatarowie ubili familię , czy że na czas nie zdążyła z szukaniem . Owóż tedy moja Dorotea , słysząc wielkie cuda o tej niesłychanej tragedii , wybrała się takoż z Michaelem na rynek . Poszli jeno tak , byle się napatrzeć , aleć jak obaczyła tyle tego maleństwa , ona , co się kochała w dzieciach , tak zara serce jej spłynęło dezolacją i afektem , a kiedy jeszcze widziała , jak mieszczki leopolskie rozbierają między siebie sierotki , tak sobie — powieda — zara pomyślała : „ A toć mię Pan Bóg na to właśnie tu przysłał , aby m i ja tu sobie wybrała pociechę ” . A było w czym wybierać , jeno kłopot , co brać ? Bo i to ładne , i to gładkie , a wszystko nieszczęśliwe . Wszelako najbardziej wpadło jej w oko to , co było najmniejsze , niemowlę malusie , co piszczało tam na słomie — tak powieda — jakby ten vogelek , co go złe chłopcy z gniazda precz wytrzęsły . Niewiasty po kolei to lulały , przynosiły temu trochę mleka , ale wziąć nikt nie śmiał ; każdy wolał brać starsze , bo to już łatwiejszy odchówek , a to było takie subtelne , że i dotknąć strach , i szatki były na tym bardzo pańskie . Dorotea tedy czekała jeden dzień i drugi dzień , i trzeci , aż obaczy , że ani żadna matka do tej odrobiny się nie przypytuje , ani żadna inna nie przygarnia , tak czwartego dnia zabrała jakby swoje i mnie tu przywiezła . — I cóż waszeć , ucieszył eś się ? — Bogać ja się tam ucieszył ! Żeby jeszcze chłopiec , to nie powiem , ale żona mi gadała tak : „ Jakby m ja wzięła chłopca , toby ś ty go wychowywał na lutra , a jak dziewczynę , to będzie moja dziewka i zrobię z niej dobrą katoliczkę ” . I prawda , zrobiła z niej taką zelantkę , jak i sama była . A kiedym jej mówił : „ A kto wie , czy i ona nie luterka ? Małoż to w Polsce dysydentów ? A może nawet z aryjanów ” . To ona mi pokazała szkaplerz , co znalazła na szyi dziecka , i to już keine gadanie była racja , bo żaden z naszych nie zawiesi dziecku na szyi takiego bałwochwalskiego amuletu . Nie marszcz się , wasza miłość , każdy gada wedle swojej perswazji . Owóż chciała bardzo , aby m i ja miłował tę dziewkę , i nazwała ją Hedwich , że to niby ta święta była Niemka , a swoją drogą jest patronką polskiego narodu . Alem ja długo nie mógł cierpieć owej dziewczyny : bo jak się Dorotea w niej rozpasjonowała , tak już i handbuchy w kąt , i gospodarstwo w kąt , i pan mąż w kąt , nic , tylko Hedwich i Hedwich . A jak dziewka podrosła , tak jeszcze gorzej , bo com ja miał jedną katoliczkę w domu , to teraz dwie , a nie wiadomo , która większa zelantka . A jak mi zaczęły sprowadzać a to dominikanów , a to takich , a to siakich mnichów , tak i minister już nie chciał do mnie przychodzić na kunsztyczekbieru . Fukał em , krzyczał em , aleć one zawsze postawiły na swoim , bo to były obie takie łasiwe , że i diabeł dał by się zawojować . Zwyczajnie , polnische Frau . — I kiedyż to waszeć postrzegł eś , że jednak ta panna Hedwiga warta miłowania ? — Póki Dorotea żyła , tom ja ją zawdy miał za małe i liche dziecko ; dopiero jak żony zabrakło , jak ta zaczęła mi usługować a nadskakować jak rodzonemu oćcu , tak na koniec i postrzegł em , że to bestyjka cudna , bo i buzia gładka , i włos jakby z bernsztejnu , i pańska maniera , i serce pełne rekognoscencji , zgoła gdyby nie ta żarliwość wedle wiary , toby na świecie nie było lepszej dla mnie żony . — I nie boisz się wasze owej żarliwości ? — Ba ! Poradził em z jedną , poradzę i z drugą . A to tym łacniej , że tu mam niby i ojcowską władzę . Kto to wie jeszcze , jak to tam dalej będzie ? Abom to ja raz widział największe fanatyczki , co jak poszły za lutrów , tak się i nawróciły ? — O ! Tego by m nie radził waszeci , bo nużby się znalazła jej familia , toby z waści duszę wywlekła . — Ja też nie myślę gwałtów robić , jeno tak sobie mówię : będzie chciała do nas przystać , ano to chwała Bogu — a nie będzie chciała , to i bez tego gładka . Co mi tam u niewiasty doktorskie dysputy ? Byle ją na gębie Pan Bóg pobłogosławił , to już i dość dla niej mądrości . W tej chwili drzwi domu z wewnątrz się rozwarły i wyszedł z nich nieśmiało Kornelius już bez czeladniczego fartucha , z holenderska ciemno przybrany , z czystą krezą i włosem porządnie przygładzonym . Stanąwszy bokiem na progu , ręką przytrzymywał za sobą drzwi rozwarte dla przepuszczenia Hedwigi , która z głębi sieni nadchodziła czy raczej nadpływała , z tą wyprostowaną , niby łabędzią postawą , jaką przybiera osoba niosąca w obu rękach coś ciężkiego . Hedwiga niosła tacę krągławą , z hebanu kunsztownie wytoczoną , a na niej dzban i kilka wysokich szklenic . Wszystkie te naczynia , opatrzone srebrnymi pokrywami , były ze szkła ciemnozielonego ; na tym tle krotochwilny jakiś artysta pomalował figurki osobliwych garbusków o czapkach uszatych , o strojach pstrokatych , jakoweś karły , koboldy czy też błazny , którym z ust wywijały się wstęgi zapisane niemieckimi konceptami . Wyżej garbuski zupełnie takież same , tylko już ze srebra wyrobione , goniły się w pociesznych skokach , tworząc przy kuflach srebrne ucha i kłębiąc się na pokrywach jak gdyby w poplątane guzy . Oprócz dzbanka i kufli był jeszcze i chiński talerzyk , a na nim , w małą szychtę ułożone , majaczyły złotawe krajanki toruńskiego piernika . Na ten widok pan Kazimierz zerwał się i skoczył po rycersku , ażeby z rąk panieńskich odebrać tak niewygodny ciężar , na co znów panienka nie chciała pozwolić . W tym certowaniu się wzajemnym szklenice już zaczęły dzwonić i tylko dzięki obustronnej zgrabności taca bez szwanku dojechała do stołu . Mistrz Johann ruszał nieznacznie ramionami , na koniec ozwał się : — Po co też to wasza miłość czynisz sobie subiekcję ? Dziewki rzecz usługować mężom . — A jakże waszeć chcesz , aby m nie ulżył fatygi mojej pannie siostrze ? — A co ? Jak ona się uciesznie patrzy ? ! — zawołał majster , widząc zdumienie , z jakim Hedwiga spojrzała na pana Kazimierza . — Słyszysz , Hedwich ? Ten kawaler mi tu właśnie rozpowiada , że i on także był w tym samym kinderkowym jasyrze , co i ty , i że tam zgubił jakąś małą siostrzyczkę , i że całe życie jej szuka , i że to może ty właśnie jesteś oną siostrą ? — Jezu miłosierny ! — zawołała , składając ręce jakby do modlitwy . — Więc na koniec końców mogła by m wiedzieć , co ja za jedna , i to właśnie waszmość … Tu nie dokończyła i tylko ze złożonymi wciąż rękoma podniosła oczy na młodzieńca . On wpatrzył się w nią przenikliwie , chcąc wyczytać z jej twarzy , jakie wrażenie ta wiadomość na niej uczyni . W pierwszej chwili nic nie dostrzegł oprócz dziecięcego zdumienia . Ale co dostrzegł wyraźnie , to ponure oczy Korneliusa , które spoza ramienia Hedwigi strzeliły ku niemu niechętnie i podejrzliwie . Nie podobało mu się to spojrzenie i odpowiedział na nie wzrokiem pełnym wzgardy , która wyraźnie mówiła : „ A ty jakiś mizerny czeladniku , co tobie do mnie , porucznika jego królewskiej mości ? ” Hedwiga , wciąż trzymając ręce złożone , zapytała : — I waszmość masz rodzice ? Oćca ? Matkę ? — Ach , matki już nie . Ale pan ociec żyw . Przez ten czas gospodarz nalewał piwo do kufli . Jeden dla gościa , drugi dla siebie , trzeci podał Korneliusowi . — No , teraz — rzekł — kiedyś już wasza miłość ze mną zatrinkował , raczże nam powiedzieć , jak mamy waszmość tytułować ? — A prawda ! — odrzekł , śmiejąc się młodzieniec . — Jam zapomniał się sprezentować z godności , a waszecina dyskrecja wielce , jak widzę , cierpliwa . Owóż tedy jestem Kazimierz Korycki herbu Prus Primo . Po twarzy pana rajcy przeleciał maleńki cień rozczarowania . Zapewnie spodziewał się jakiegoś słynniejszego nazwiska . Ale Hedwiga powtarzała z radością : — Korycki ! Korycki ! Jak to się wdzięcznie wymawia ! Może ja panna Korycka ? No , a ten erb , jak on wygląda ? Pan Kazimierz zdjął z palca krwawnikowy sygnet i podając go panience , mówił : — Patrz wacpanna , tu jest półtora krzyża . — Aż półtora ? Jezu Chryste ! Dlaczego ? — Dlatego , że nasze dziady zawdy się za krzyż biły i nieraz też za to krzyż Pański znosiły . Exemplum : święty Stanisław ze Szczepanowa , który tegoż klejnotu , co i my , zażywał . — Tegoż samego ? Czy to może być ? — A tak , nie inaczej . Potem niektóre jeszcze familie pododawały tu kupę różnych emblematów , jakieś kosy , jakieś podkowy , z czego sobie porobiły Prusy Drugie i Trzecie , ale my trzymamy się starego , najlepszego , bo , jak powieda pan miecznik , mój ociec : Dla żołnirza Dość jest krzyża . Panna Hedwiga tymczasem , obracając sygnet na wszystkie strony , mówiła : — O Jezu kochany ! Jakież to nabożne ! I jak rychtownie wyrzezane ! Aż nagle posmutniała . — Wszystko to dobre — rzekła — jeno kto i jako to zweryfikuje , czy ja naprawdę siostra waszmościna ? — Sprawiedliwie wacpanna prawisz . Niełacna to rzecz będzie . Wacpanna nic nie pamiętasz ? Nic nam nie przycytujesz ? — O Boże , jakoż ja mam pamiętać , kiedy ze mnie było niemowlę ? Aniby ja wiedziała o tej mojej niewoli , żeby pani Dorota i starszy pan Schultz nie byli mi o niej gadali . Kiedym ja słuchała , to jakby gadali nie o mnie , ale o inszej personie . — A dokumentów też nie macie , wacpaństwo , nijakich ? — A jakoweż dokumenta mogą być ? — odparł majster . — Chyba one szatki , co je miała na leopolskim rynku . Chcesz waszmość , to choć to pokażę . Wołać mi tu Minę ! I przywołanej Minie rozkazał , aby przyniosła „ kinderkowe ” szatki . — Jest ci — dorzuciła Hedwiga — i ten kochany szkaplirzyk , aleć on nic nie powie . To mówiąc , spod krezy wyciągnęła szkaplerz mocno już znoszony . Pan Kazimierz pochwycił skwapliwie ten przedmiot , co przed chwilą spoczywał na jej łonie , i ucałował go z podwojonym nabożeństwem . — I wacpanna zawdy to nosisz ? — O , zawdy ! Już się sznurek przetarł , że ledwie dyszy , ale ja nie kładę nowego , bo to ten sam , uważże wasza miłość , ten sam , co mi tam kładły rodzice pewnie dufający , jako mię ta świętość zasalwuje . — Aha ! I pięknie zasalwowała ! — podchwycił szyderczo pan Schultz . — Aj , nie gadajcie tak , dobrodzieju . Zasalwowała , i jak jeszcze ! Wszak cim ja nie ostała u Tatarów , jeno u dobrodzieja chowam się po chrześcijańsku . Tu pochyliła się do kolan rajcy , a ten , głaszcząc ją po głowie , mówił : — Ej ty , ty , łasico , ty zawdy umiesz wszystko miodem posmarować ! Widząc tę pieszczotę , chociaż zupełnie ojcowską , pan Kazimierz zacisnął pięści pod stołem i miał ochotę powiedzieć panu majstrowi coś przykrego . Na szczęście w tejże chwili powróciła Mina niosąca piękną szkatułę z drewnianej mozaiki o brązowych listwach i antabach . — Widzisz waszmość — rzekł gospodarz — jako to moja Dorotea miłowała naszą Hedwich , te nawet oto jej gałganki chowała , niby jakie świętości , w swoim najlepszym sepeciku . Tu podniósł wieko i pan Kazimierz zobaczył najprzód sukienkę z niebieskiego teletu , naszywaną drabinkami ze złotych pasamonków , obrzeżoną u dołu i u góry sutym namarszczeniem ze złotych koronek , czyli , jak wówczas nazywano , forbotów . Sukienka była długa niby worek , ale maleńkie rozmiary staniczka , drobniutkie otwory na szyjkę i rączki dowodziły , że nosząca je dziecina nie mogła mieć więcej nad sześć do ośmiu miesięcy . Pod sukienką leżała koszulka jeszcze drobniejsza , cała zahaftowana mnóstwem flamandzkich wszywek i obszywek , niegdyś białych , dziś od zleżenia mocno zżółkłych . Pan Kazimierz , patrząc na te ubiorki , pomyślał sobie : „ No , już teraz wiem dokumentnie , jako to nie jest Krysia , a to dla dwóch racji . Pierwsza racja , że Krysia nigdy by w to nie była wlazła , kiedy już miała w one czasy kole czterech latek . Druga racja , że w naszym szaraczkowym domu nigdy takowych luksusów nie znano . Pani matka sama nie nosiła nijakich forbotów , ni białych , ni złotych , a jeszcze by miała dzieciaki nimi pstrzyć ? A toć by jej pan ociec , Boże odpuść , był na skórce forboty wydeseniował . Nie , to nie Krysia , i basta ” . Jednakże pan Kazimierz nie zdradził się z żadnym z tych spostrzeżeń i ani zmrużył oczu , gdy pan rajca , wytrząsając sukienkę , mówił : — Zbrukana ci ona i nie dziw , przeszła bez łapy tatarskie i bez rynki leopolskie , aleć zawdy widno , jako to z pańskiego domu dziecko , z takiego jak waszmościny , nieprawdaż ? Zagadnięty wywinął się uwagą : — Ale jakożeś to wacpanna robiła , aby się zmieścić w takowy łątkowy przyodziewek ? A gdy Hedwiga zapytała : — Powiedz mi waszmość , czy ta siostrzyczka była wonczas taka malutka jak i ja ? A może wasza miłość sobie przypomnisz , czy miała takowy przyodziewek ? Odpowiedział wymijająco : — Juścić , że mała była , to wiem . Ale czy miała takową sukienkę , tego ja wiedzieć nie mogę . Takie kuse chłopię , jakom ja był wonczas , nie baczy na żadne białogłowskie ochędóstwa , jeno za batem i konikiem się ugania . Ale ja powiem wacpaństwu tak : jutro wracam doma . Tedy opowiem wszystko panu miecznikowi … — Co to za miecznik ? — spytał majster . — Ano mój ociec . Tedy powiem wiernie panu oćcu , a juści on będzie wiedział najlepiej , czy Krysia miała takowe przyodzianie i czy nosiła szkaplirzyk , co jest u dziecka rzecz niebywała i może stanąć za „ lico ” . Tedy wacpaństwu napiszę , co pan ociec powiedział , a może i sam przywiozę tę odpowieść . Nie miał ci ja już , co prawda , tu powracać , ale dla panny siostry warto jachać i do morza , i nawet za morza . — Rozumnieś wasza miłość zakonkludował . Tedy , Hedwich , nie masz tu już co robić . Odnieś ten sepecik do Miny i ostań się tam w kuchni , a dopilnuj dla mnie kolacji . Ale pan Kazimierz okrzyknął się gwałtownie : — A nie rób że mi waszeć tak okrutnej krzywdy ! Wszak ci ja wciąż gadam , jako jutro jadę , niechże dzisia jeszcze nacieszę się panną siostrą . Hedwiga także , składając ręce , mówiła z przymileniem : — Ach , dobrodzieju ! Tam w kuchni takowy skwar ! Jużem ja do kolacji wszyściutko wydysponowała . Pozwól mi tu ostać … Majster w końcu przystał , choć niechętnie . — Ha no , to już i ostań , jeno weźże się do roboty , aby ś nie siedziała jako ten szyld malowany , co to mówi : „ A patrzajcież na mnie ! ” Panienka , ucieszona , pobiegła do sieni , skąd wytoczyła na ganek leciuchny , misternie rzeźbiony kołowrotek , a Kornelius przyniósł dla niej zydelek z białego jaworowego drzewa ; śliczny to był sprzęcik : na trzech skośnych , kręconych nóżkach , miał deszczułkę z brzegiem wyrzynanym w liście jakby wianek , a z tyłu oparcie wąskie w obsadzie , coraz szersze w górze , całe wzorzysto pokłute w przezrocza , niby wachlarz ze słoniowej kości . Na tej filigranowej podstawie panienka przysiadła lekko jak ptaszę na gałązce i , błękitnym trzewiczkiem wprawiwszy w ruch warczące koło , zaczęła skręcać długie nitki lnu bladożółtego jak jej włosy . Przy tej robocie tak cudnie wyglądała , że pan Kazimierz zapatrzył się w nią całymi oczami , całą duszą i zapamiętał się zupełnie . Już nie wiedział ani gdzie jest , ani kto na niego patrzy , tylko sam patrzył , patrzył i w duszy sobie powtarzał : „ Aparycjo ze złotą nitką , bądźże parką mojego żywota ! ” Nagle przypomniał sobie , gdzie i u kogo bawi , odchrząknął , zwrócił głowę do pana rajcy i mówił : — Przypatrowam się bacznie pannie siostrze , bo chcę sobie zrememorować , do kogo z naszej familii ona posiadła podobieństwo . Tu z kąta głos Korneliusa odezwał się przekąśliwie : — Juści nie do waszej miłości . Majster spojrzał w tamten kąt zdziwiony , chwilkę pomyślał , potem dobrodusznie się roześmiał i mówił : — Ollender rzadko powie , ale już jak powie , to richtig . Waszmość — bez urazy — wyglądasz jak kruk , a oko waszmościne to jak ten Pharus , co w ciemną noc nad portem dygota . No , a Hedwich to bielusia jakby jagniątko , a oczko jej Vergissmeinnicht . Gdzież tu familia ? — O , za pozwoleniem ! — zaprzeczył z wielką powagą pan Kazimierz . — Abo to raz bywa rodzeństwo cale od siebie różne ? A wszelako każde z nich podobne do kogoś z antecesorów . Tak i panna Hedwiga … Czekajcie , wacpaństwo , do kogo to ona podobna ? A ! Już wiem . Jakem był mały , przychadzała do nas jedna moja ciotka . Nie była ci ona już taka młodziusia , ale włos miała żółtawy i oczy jako dwa modre kwiatuszki . Owóż panna Hedwiga kubek w kubek do niej podobniusieńka . O … im więcej patrzę , tym więcej to dopatrowam . I na rachunek owej żółtowłosej ciotki zaczął znowu i coraz to już śmielej przyglądać się pannie siostrze . Ta z początku rada była uwadze braterskiej , przy tym i podchlebiał jej taki hołd milczący , bo dobrze czuła , że w tych oczach pała nieopisany zachwyt . Niedługo jednak rotowy ich ogień zaczął ją niepokoić i mieszać ; po kilku chwilach myślała , że się skręci . Chcąc przerwać ten urok , co stawał się cierpieniem , sama wróciła do rozmowy . Uśmiechnęła się i rzekła : — Kto by to myślał , że my już raz tak bliziusio kole siebie byli i może na się patrzali i bez tyle lat nic o tym nie wiedzieli ! — Kędyż to było ? — pytał zdziwiony pan Kazimierz . — Ano tam , na leopolskim rynku . Przypomnij sobie waszmość dobrze , czyś tam nie widział wonczas takiej małej bzdury w niebieskiej szatce i złotych forbotkach ? — Wstydno mi wyznać , aleć takowej panienki nie pamiętam , acz pamiętam wiele innych rzeczy . — Na ten przykład co ? — Na ten przykład , kiedy nas wieźli , to pamiętam , jako mię jeden Tatarzyn chciał na wozie związać , a jam się mu nie dawał i takem się małymi rękami i nogami bronił , i takem się wściekał , że aż pomogło ; bo właśnie tamtędy jechał sam ich wódz , on sławny Kantemir , a obaczywszy , jako się dzieciak broni , zaczął się śmiać , że aż się za boki brał , i coś gadał do mego stróża , a ten zaraz dał mi pokój . Widno , że mu się ten animusz w dziecku podobał , chciał sobie może ze mnie zrobić tęgiego Tatarzyna . Aleć ja , leżąc na wozie , takem sobie medytował : „ Kiedy się mnie sam wódz pogański przeląkł , to ja w nocy wstanę i tego Kantemira i wszystkich jego regimentarzy wyduszę , za co mię nasi zara hetmanem okrzykną ” . — A to piękna rzecz , kiedy chłopiec tak eroicznie roi — zauważyła z wysokim zajęciem Hedwiga . — Był by ja też pewnie w nocy wylazł i byli by mię jak szczenię ubili , jeno że właśnie tegoż dnia , jeszcze przed nocą , pan Koniecpolski nadciągnął i wszystkich nas wyzwolił , z czego ja nie był bardzo rad , bo już cały mój eroizm na nic się nie przydał . Potem znowu pamiętam , że na onym rynku jakieś tłuste białogłowy posadziły mię na ziemi pod skarpą jakiegoś ogromnego domostwa i kazały mi na głos wywoływać moją godność , aby mię familia łacniej odszukała . Ale wnet pożałowały , bo jakem zaczął krzyczeć : „ Jam jest Kazio Korycki ! Kazio Korycki ! ” , tak na całym rynku nikogo jenszego już nie było słychać , jeno Kazia . Tedy mię znów prosiły , aby m przycichł , gębę mi łakociami zatykały , a ja nic , jeno się drę i drę , i takem się darł bez calutki dzień , aż mię i znalazło moje biedne matczysko , co już się też wyrwało z pogańskich łyków . — Jakoż to ? Więc i matka była w jasyr wzięta ? No , a ta siostrzyczka , kiedyż ją z waszmością rozłączono ? — Od samego początku . Jeden porwał matkę , drugi siostrę , trzeci mnie i wszyscy się rozlecieli na trzy strony , tak że ja z matką dopierom się tam na rynku nalazł , a siostrzyczki już nikt nigdy nie widział ani na pobojowisku , ani na woziech , ani w mieście . Nieraz my tak myśleli , że ją może Tatarzyn , uciekając , ubił , bo to nieraz oni wolą dziecko zarżnąć niżeli żywcem ostawić . A może ten , co ją wiózł , potrafił uciec aż na Krym , boć i tacy byli , co się przed nami salwowali . A może to po prostu jesteś wacpanna ? Tu pan majster , nalewając sobie po raz drugi kufel , otrząsnął się jak po zimnej kąpieli . — Brrr … Co to za szczęście , że oni tu nie dojeżdżają ! Paskudna rzecz taka wojna . Dobrześ waszmość uczynił , kiedyś wybrał służbę na wodzie . — A ja właśniem się już odprawił od Wodnej Armaty . — O , szkoda ! — zawołała Hedwiga i , oczami zmierzywszy jego postać , mówiła : — Szkoda ! Taki śliczny munderunek ! — I ja powiedam : szkoda ! Ha no , co robić , kiedy pan ociec każe ? — Dlaczego to ? — Dlatego : było nas trzech braci … — O ! Niceś waszmość nie mówił . To i oni poszli w on jasyr ? — Nie . Oni , jako starsze , już byli żakami u księży we Lwowie . To ich salwowało . Tedy potem jeden poszedł pod chorągiew pancerną , a drugi do haltylierów . Tedy ja widzę , że już mi wzięli i ziemię , i ogień , tedy proszę się pana oćca , aby mi dał iść na wodę , bo to wonczas wszyscy gadali , co to będzie za flota , jakiej świat nie widział , i że król buduje ono warowne miejsce Władysławów . Jam zawdy miłował awantury i takem sobie myślał : „ Niech jeno dostanę się na morze , będzie ich w bród ” . Pan ociec długo się wzbraniał , aż mię i odpuścił tutaj . Najprzód więc jachał em na okręciech kupieckich ; było się tam i siam , widziało się świata kawał , ale awantur mało . Tedy przystał em do Wodnej Armaty . A tu jeszcze gorzej . O batalie niełacno , jeśli się trafi , to jak ślepej kurze ziarno , a służba żmudna i sroga . Już ja tedy myślał wrócić pod flagę kupiecką i jachać do Indiów albo do Ameryki za onym panem Arciszewskim , co tyle o nim gadania , aż tu przychodzi wiadomość , że starszy brat zginął w potrzebie , a w rok później znowu wiadomość : drugi brat ubity — a tu pan ociec pisze do mnie : „ Wracajże , mój ty beniaminie , boś mi już jeden ostał się na świecie . Służ , jako chcesz , jeno już na lądzie , aby ś choć czasami przyjachał do mnie i w gospodarce był mi sukursem ” . Jakoż to nie posłuchać oćca , staruszka samotnego ? Wszystkich potracił , naprzód oną Krysię , potem panią matkę , potem dwóch starszych , już nikogo nie ma , jeno mnie . — I gdzież waszmość się zaciągniesz , do pancernych ? — Owóż nie . Na wodzie człek odwykł od konia , lepiej mi pójść do infanterii . Hetman Zamoyski zawdy kawalerów tak namawiał i gadał , jako to teraz największa siła będzie w infanterzach . Tak to różnie ja się już przegryzował przez życie i , jako widzę , jeszcze przyjdzie przegryzować się na inny manier , a zawdy awantur mało , chyba to może ja dzisia na nią się natknął , daj Boże szczęśliwie . W tej chwili pan majster , który już sobie nalewał trzeci kufel piwa , chciał i gościowi napełnić szklenicę , ale spostrzegł , że jest ledwie troszkę napoczęta . — O ! — zawołał ze zgorszeniem . — Jaki to waszmość niełaskaw na mój Bier . A paradny Bier , keine gadanie , paradny . Czy nieprawda ? Pan Kazimierz zakłopotany odpowiedział : — Ano tak … dobry … jeno my na wodzie skąpo zażywamy piwa … to człek i nie przywykł . Gdy kończył te słowa , Hedwiga się zerwała jakby wicher i wpadłszy do sieni , drzwi za sobą zaparła . — Co się stało ? — zapytał pan Kazimierz . — A kto ją wie ? — odrzekł majster . — Ona nigdy nie może na miejscu spokojnie usiedzieć . A i ty , Kornelius , czego tak stoisz jak ten słup , co drzwi podpiera ? Siadajże na swoim Ruhe , Trzeba wiedzieć waszej miłości , jako my tu mamy nasze miejsca na zawdy nominowane . Ja siaduję tu pod złotym oknem i ten kąt zwie się : Vaterstuhl . Moja Dorotea siadywała tuż kole drzwi , aby łacno mogła dopaść kuchni , to my zwali jej ławę „ na tymczasem ” . Hedwich na swoim zydelku — my gadamy „ na skrzydełku ” , bo wiecznie lata . No , a tam , po drugiej stronie drzwiów , ten drugi kąt ławy — to Kornelius Ruhe , bo Kornelius tam nic nie gada , jeno siedzi jak mruk i wzdycha za swoim Amsterdamem . A grzeszy chłopak ; dziękował by Panu Bogu , że jest w mieście tak zacnym i sławnym jak nasz Dantzig . Gadaj no , Kornelius , u was tam nie ma takich złoconych i rzezanych domów ani takich beischlagów , co ? — Prawda , panie majster , beischlagów nie ma , aleć za to u nas w Amsterdamie niech jeno człowiek wsadzi w okno głowę , a już cały dycha słonością wiatrów morskich , a tu co ? Ani wie , że jest kole morza . — Gadaj , co chcesz , już ja tam wolę nie mieć słoności w gębie , a dychać naszą aurą , co jest mocna i słodka jakoby Goldwasser . On mi się zawdy chwali ze swymi Amsterdamami , Rotterdamami , Harlemami , a ja powiedam : pierwsze miasto w świecie — Dantzig . Czy nieprawda , powiedz sam waszmość ? Kazimierz się uśmiechnął . — Żeby nie Kraków , to by m dał waszeci rację . — Wasza miłość nie był eś w Amsterdamie ? — zapytał Kornelius . — A był em . Gdzieżem ci ja nie był ? Ze mnie wielki nawigant . Jeno powiedam : „ Wszędzie dobrze , ale w domu najlepiej ” .