Ludwika Godlewska  KWIAT ALOESU  — Mamusiu , czy pan Kazimierz przyjdzie dzisiaj napewno ?  — Nie wiem , moje dziecko .  Napisał , że jeśli mu tylko siły pozwolą , to przyjdzie .  — Ach , jak to dobrze !  Ostatnie wyrazy zostały wymówione ciszej , ale brzmiało w nich zadowolenie i prócz tego coś jeszcze , co się bliżej określić nie da , lecz co prawdopodobnie zrobiło by przyjemność owemu panu Kazimierzowi , gdyby był mimowolny okrzyk dziewczyny usłyszał .  Pokój , w którym prowadzono tę rozmowę , obszerny i ciepły , robił wrażenie tego właśnie , co Niemcy określają wyrazem " gemüthlich . "  Jego ściany były obciągnięte pięknem , aksamitnem obiciem , naśladującem błękit nieba , nabity gwiazdami .  Posadzkę pokrywał olbrzymi dywan , miękkie meble , poustawiane małemi grupami , zachęcały do wypoczynku i poufnej gawędki , a błękitna lampa rzucała księżycowe blaski na polne róże i rumiany kanapek , pogłębiała barwę palm , dracen i paproci i usposabiała do miłej zadumy .  W rogu pokoju , przed wysokiem lustrem , na którego kryształową szybę padał blask od zapalonego kandelabru , podtrzymywanego przez alabastrową Hebę , młoda panienka poprawiała bertę przy staniku i przypinała kwiaty .  Lustro odbijało wiernie jej białą cerę , jasne włosy , upięte z tyłu głowy w zgrabny węzeł , i szafirowe oczy , ozdobione długiemi , do góry poodwijanemi rzęsami , co je czyniło pobobnemi do oczu ździwionego dziecka , lub do oczu dzikiej kozy , gdy , uczepiona u skały , patrzy ciekawie na wschodzące słońce .  Z odkrytą szyją , w białym oparze gazy , dziewczyna wyglądała jak narcyz i powinna była być wdzięczna zwierciadłu , które bez żadnej dyplomacji mówiło jej : jesteś piękna .  Tymczasem w szafirowych oczach nie było nic więcej , tylko zdziwienie i ciekawość dziecka .  Dziewczyna stała , obojętnie przypinając do stanika żółte róże , choć po okrzyku : — ach , jak to dobrze ! w jej źrenicach coś zamigotało na chwilę , co możeby znowu zrobiło przyjemność panu Kazimierzowi .  Za to dama , siedząca w cieniu palmy na kanapie i przyglądająca się panience wzrokiem badawczym , miała w oczach i na ustach uśmiech , którego tamtej brakowało .  Był to uśmiech zadowolenia i dumy , uśmiech kupca , podziwiającego własny towar , uśmiech generała , robiącego przegląd armii w wilię głównego ataku i z tej armii zadowolonego zupełnie .  Wtem , na tle błękitnej portyery , ukazała się druga panienka .  Była także w sukience z białej gazy i miała róże u gorsu , ale tej włosy były ciemniejsze , czarne oczy zaś patrzyły przed siebie , nie z wyrazem ciekawego dziecka , lecz kobiety , zdającej sobie sprawę z potęgi swego spojrzenia .  — Wszystko w porządku , mamusiu , nawet muzyka już jest — rzekła , stając obok siostry i spoglądając w zwierciadło z zadowoleniem .  — To dobrze , — odparła matka — niedługo zaczną się zjeżdżać , a teraz pokażcie mi się obie .  Panienki wzięły się za ręce i stanęły przed poważną damą , odzianą w złocisty jedwab .  Jedna patrzyła na matkę z uśmiechem , druga ze zwykłym wyrazem zdziwienia , a poważna dama , zrobiwszy szczegółowy przegląd strojów i wyglądu tej ładnej armii , gotowej do szarży , rzekła :  — Jestem z was zadowolona , po dzisiejszym wieczorze , da Bóg , będę zupełnie szczęśliwa .  Udały się Adeli te suknie , ale najważniejsza , że wam w nich dobrze .  Wiesz , Aniu , na balu kostyumowym niektóre panie już mi składały powinszowania , naturalnie przedwczesne , ale dziś . . .  Jak myślisz ?  Czy pan Adam . . .  — O ! niech mamusia będzie zupełnie spokojna ! — odrzekła panienka ciemnowłosa .  — Gdyby m była chciała , był by mi się już dawno oświadczył , lecz jeśli się jest siebie pewną , dlaczego się nie podrożyć ?  Mógł by jeszcze pomyśleć , że mi robi łaskę !  — Zapewne , można się podrożyć , byle nie zanadto — zauważyła matka .  — Wiem , wiem ! i dlatego postanowiła m już go dzisiaj więcej nie dręczyć .  Powiedział mi , że jak się ożeni , zaraz zawiezie żonę za granicę , słyszysz , mamusiu ?  Szafirowe oczy blondynki zatrzymały się pytająco na twarzy starszej siostry .  — To ty się z tego tak cieszysz , Aniu ?  — A naturalnie !  Widziała ś Rzym , widziała ś Paryż ?  — Nie widziała m , ale nie miała by m żadnej przyjemności , gdyby m te cuda musiała oglądać w towarzystwie starego , grubego i do tego zupełnie obcego .  Za nic na świecie nie pojechała by m tak daleko sama , z panem Adamem , albo z panem Arturem , brr . . . aż się zimno robi !  Matka zmarszczyła brwi i z niezadowoleniem popatrzyła na młodszą córkę .  — Jesteś nierozsądna , Wandziu i przytem złośliwa .  Przedewszystkien ? , pan Adam nie jest wcale stary , bo nie ma więcej jak czterdzieści lat , a że trochę tęgi .  to przy innych przymiotach łatwo mu wybaczyć .  Na męża nie szuka się ładnego , tylko dobrego , pamiętaj .  Uroda , to dodatek , wprawdzie miły , lecz nie konieczny .  Podróż poślubna , zagranicę , należy do najprzyjemniejszych rzeczy , to zaś , co ty mówisz , jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe .  — A ona ciągle mi wymawia okrągłą figurę i grube palce pana Adama , wszystko dlatego , że jej się udało złapać ładnego pana Artura ! — poskarżyła się panna Ania , patrząc na siostrę z ogromnem oburzeniem .  — Ona łapie mężczyzn , zupełnie tak samo jak koty , wprawiła się !  Jasnowłosa panienka poczerwieniała jak mak i , zwróciwszy na siostrę oczy , które w jednej chwili zaszły łzami , zawołała z równem oburzeniem .  — Nieprawda !  nie łapię nikogo !  Mój kot sam się do mnie przyczepił na Świętokrzyskiej , a żeby ś widziała , jak był pokaleczony przez psy , była by ś także zabrała go ze sobą .  — Cicho , nie sprzeczajcie się , bo to dowód złego wychowania — godziła zwaśnione córki matka — Nie lubię , gdy używacie trywialnych wyrażeń .  Żadna , z przyzwoitego domu panienka nie łapie sobie męża , pozostawia to pokojówkom , co zaś do panów Adama i Artura , myślę , że obie zrobiłyście dobry wybór i że dziś powinnyście się trochę postarać , aby losy tych panów się rozstrzygnęły .  Pamiętajcie , że posagów nie macie .  Jeśli wam dam porządne wyprawy , zaledwie tyle nam pozostanie , że mię nie będziecie potrzebowały zabierać do siebie .  Posąg w osobie matki nie jest przyjemny ani dla córek , ani dla zięciów , nie zapominajcie o tem .  Podniosła się i majestatycznie przeszła do przyległego salonu .  Panna Ania zbliżyła się do lustra .  Wandzia zaś przeprowadziła zamyślonemi oczami matkę , chwilę stała bez ruchu , potem wolno poszła , za klomb paproci , oparła czoło o szybę i patrzyła w ogród .  Szron pokrył miękkim puchem sztywne gałęzie , księżyc pokładł na białym obrusie śniegu dużo jasnych smug , obok długich , szafirowych , cieni , gwiazdy iskrzyły się w górze , na dole lśniły zimne , lodowe ogniki i panowała w tym zakątku wielkomiejskim niezmiernie pusta cisza .  Dziewczyna patrzyła w srebrną noc , ale w duszy nie miała spokoju , którego może szukała , tam , na dole , wśród nieruchomych , martwych cieni i jasnych smug księżycowych .  Ją niepokoiła ciągle , bezustannie , jedna , jedyna myśl , uparta jak mucha , która się nie daje wypędzić za okno , męcząca jak włosek kaktusa , gdy utkwi w palcu i choć niewidoczny , wciąż o swojej obecności przypomina ledwie wyczuwanem ukłóciem .  — Czy on mię kocha ?  Czy ja go kocham ?  Ania jest pewna pana Adama , ale ja ?  I poczemby też można poznać , bo znać chyba trzeba ?  Małżeństwo , to już na całe życie , to właśnie ten , który ma mię zabrać na zawsze .  Ale fraki i tużurki są jednakowe , wszystkie mówią , to samo , czyli nie mówią nic . . .  — " Jeśli mię wybiera z pośród tylu kobiet , to już kocha " , mówi mama , lecz zaco kocha , kiedy z pewnocią nie wie , kto ja jestem ?  Naprawdę , to nikt nie wie , kto ja jestem , nikt , tylko ja sama .  A może nawet i ja sama siebie nie znam ?  Czasami nie wiem czy jestem zła , czy dobra ?  Tu , w Warszawie , szczególnie gdy deszcz pada i na ulicach leży błoto , jestem zła z pewnością , a na wsi , zwłaszcza na wiosnę , gdy się drzewa zaczynają rozwijać , gdy słonce zagląda mi w oczy serdecznie , gdy skowronek pocznie do mnie śpiewać i leci w górę , ach ! wtenczas jestem bardzo dobra !  Oddała by m własną duszę ludziom , całowała by m zwierzęta , śmiała by m się cały dzień do lasu i łąki , do zagonów , choć czarne i rozmiękłe , nawet do rowów , choć pełne błota i choć jeszcze niezapominajek w nich niema . . .  Usta dziewczyny rozchyliły się cudnym uśmiechem dziecka , lecz tylko na chwilę .  Uparta mucha nie dała się wypędzić , włosek tkwił jeszcze .  — Czy też on mię kocha ?  A jeśli kocha , czy zato , że jestem zła , czy zato , że jestem dobra , czy tylko zato , że jestem . . . ładna ? . .  Biedna Wandzia nie zdążyła rozwiązać zagadki .  W przedpokoju dzwonek zadźwięczał raz , drugi i trzeci , potem już brzmiał ciągle , a z salonu zaczął dochodzić gwar coraz większy i śmiechy coraz głośniejsze .  Więc wyszła ze swego ukrycia , jeszcze chwilę stała na środku pokoju , a potem szepnęła :  — Niech się stanie , co się ma stać !  I , zrobiwszy na czole szybki znak krzyża , wybiegła .  W salonie , na tle malinowych obić i złoceń , w morzu światła , które zalewało błyszczącą posadzkę przeglądało się w zwierciadłach , a w kryształach zapalało rubiny i dyamenty , snuło się już mnóstwo kobiet , barwnopiórych kolibrów i mężczyzn , do czarnych jaskółek podobnych .  Wandzia ukazała się we drzwiach wśród bogatych fałd malinowej , ciężkiej portyery i ledwie postąpiła parę kroków , gdy z gromadki mężczyn wysunął się zgrabny , wysoki brunet .  Kołyszącym , lekko niedbałym krokiem zbliżył się do panienki i , składając przed nią głęboki ukłon , rzekł :  — Pierwszy walc i pierwszy kontredans do mnie należą , prawda , panno Wando ?  A ona utkwiła w jego twarzy oczy , może szukała rozwiązania zagadki ? . . . I , zasmuconym głosem , w którym wyraźnie brzmiał zawód , rzuciwszy : — dobrze , pośpieszyła na środek pokoju i wmieszała się w tłum gości .  Zabawa się rozpoczęła , pary wirowały przy dźwiękach walca , uśmiechy wykwitały na ustach , z piersi ulatywały westchnienia , wywołane zmęczeniem , lub rozmarzeniem .  Któż jest w staniewniknąć w duszę i odtworzyć samą istotę balu tak , by zadowolić wszystkich , kiedy ona dla jednych jest wyobrażeniem tłoku , duszności , gorąca i nudnie powtarzanych melodyi , wyobrażeniem gromady szaleńców , czy starych dzieci , chwytających się w pół tylko poto , aby nienaturalni mi skokami zmęczyć nogi i pozbawić płuca równowagi oddechu ?  Kiedy dla drugich bal jest areną , raczej giełdą , na której się nabywa i sprzedaje renty , posagi , kapitały , a niekiedy nawet dusze i serca ludzkie ; dla jeszcze innych zaś , opalowa chwila , odkradzioną prozie życia , zapomnieniem , upojeniem , szał em , poezyą .  " Wandzia , unoszona ramieniem młodego bruneta , płynęła wokoło wielkiego salonu , podobna do białego kwiatu .  Lubiła walca , a pan Artur był mistrzem tańca namiętności .  Teraz , kołysał dziewczynę wolno , jakby sennie , lecz w miarę pochłanianej przestrzeni , jego ruchy przechodziły w rytm szybszy , coraz szybszy , szalony , a wtedy ramię , otaczające tancerkę lekko i pieściwie , zacieśniało się , tuliło do siebie miękko , lecz coraz silniej , wreszcie porwało ją w jakiś odmęt zawrotny , namiętny , na łaskę i niełaskę , aż cały pokój , światła , dźwięki muzyki , on i ona , zlali się i stopili w jedną całość , w jedną zapamiętałą pieśń uniesienia , zwaną walcem .  — Cudownie tańczą !  ładna para ! — powtarzano wokoło , gdy pan Artur się zatrzymał i , podtrzymując ramieniem odurzoną Wandzię , prowadził ją do wolnego krzesła .  Usiadła , chwilę patrzyła nieprzytomnie wprost przed siebie , a potem , westchnąwszy głęboko , rzuciła przymglonym wzrokiem na prawo i na lewo .  Na prawo , jakiś młodzieniec uprowadzał panienkę w niebieskiej sukience , na lewo patrzyły na nią poważne oczy . . .  Zaledwie Wandzia spojrzała na lewo , szybkim ruchem podniosła paluszki do trzepocących powiek i przetarła je , poczem obie ręce wyciągnęła do przypadkowego sąsiada i zawołała z ogromną radością :  — Pan Kazimierz !  Uścisnęli się za ręce , jak dobrzy koledzy i przyjaciele .  Panienka utkwiła oczy w twarzy młodzieńca , patrzyła na niego uważnie , a w tym dziecinnym wzroku można było wtedy czytać , jak w otwartej książce .  Najpierw zajaśniała w nim wielka radość , potem zaćmił go nagły smutek , a w końcu wyjrzało zeń tyle serdecznego współczucia , że młodzieniec powtórnie wyciągiął rękę i , choć milczała , on , jakby w odpowiedzi na dobre słowa , rzekł :  — Dziękuję .  Porwano ją znowu do walca , ale gdy po chwili wróciła na dawne miejsce , poczęła niecierpliwie odmawiać wszystkim tancerzom , do sąsiada zaś mówiła :  — Nie ma pan pojęcia , jak się dziś ucieszyła m , gdy nam przyniesiono pański list !  Wiedziała m , że pan był bardzo chory i byłabym dała wiele , oh !  nikt nie wie , jak wiele , żeby mię do pana zaprowadzono .  Mama nigdy nie chciała mnie wziąć ze sobą .  choć raz się nawet spłakała m .  Mój Boże ! czyż w tak wielkiem nieszczęściu powinno się pamiętać , co wypada , a co nie wypada ?  Pan przecież był dla , nas zawsze najbliższym , jakby bratem i ja prócz tego czuła m , że dla chorego moja obecność była by przyjemna , prawda ?  Pan Kazimierz słuchał tej mowy serdecznej z niejakiem zdziwieniem , a gdy Wandzia umilkła , rzekł cicho , raczej do własnych myśli niż do niej .  — Bardzo mi się dziewczątko przez ten rok zmieniło , ale poczciwe serce dziwacznego dziecka z Olszówki pozostało to samo .  Czyż naprawdę rok życia tu spędzony nic na panią nie wpłynął ?  Panna Wanda poczerwieniała .  — O ! wpłynął — odparła .  — Jestem przecież panną na wydaniu , a na wsi , nawet nie wiedziała m , że taki fach istnieje .  Teraz umiem rozróżnić , co wypada , a co nie wypada , czem można ująć takiego pana we fraku , a czem zrazie , w czem mi do twarzy , a w czem mi brzydko ! . . tylko , zapominam się czasami .  Gdy pana zobaczyła m , zaraz mi się przypomniały dawne czasy i zupełnie wyszła m z roli . . .  Ach , panie Kazimierzu , jaka to szkoda , że te dawne czasy minęły !  — Szkoda — powtórzył Kazimierz jak echo , nie spuszczając swego poważnego wzroku z twarzy dziewczyny ale . . . jakże pani może żałować tych czasów , pani , taka piękna , taka podobno uwielbiana ?  Czy to szczere , panno Wando ?  Panna Wanda zarumieniła się jeszcze bardziej , śpuściła główkę i dopiero po chwili , z widocznym smutkiem w głosie odparła .  — Myślała m , że pan lepszy od innych , tak się cieszyła m , że pomówimy dzisiaj ze sobą szczerze i poczciwie ! . . a tymczasem . . . widocznie wszyscy mężczyzni są jednakowi .  Westchnęła głęboko i mówiła dalej , teraz z goryczą .  — Piękna , piękna , zawsze tylko piękna .  Toż to można własną twarz znienawidzić !  Nawet gdy była m malutka , już wiecznie o mnie : — jakie ładne dziecko — tylko tatuś zawsze mię wtedy gładził po głowie i poprawiał tych , co chwalili : — nie ładne , lecz grzeczne , prawda , Dziuniu ?  Ładne mówi się tylko o pieskach , bo pieski nie mogą się zdobyć na nic lepszego .  Tu dziewczyna niecierpliwym ruchem zamknęła wachlarz i zawołała z żalem :  — Wie pan , panie Kazimierzu , że teraz , ile razy tylko mówi mi kto : — ładna , śliczna , piękna !  zawsze i choćbym nawet nie chciała , przypominają mi się słowa ojczusia , przyczem doznaję wrażenia , jakby m była psem , lub własną suknią od Herzego !  Czyż naprawdę panna ma tylko tyle wartości dla ludzi , o ile jest piękna ?  Tu nikt się nie stara poznać , czy ja mam duszę i jaką ?  Nikogo nie obchodzi , nawet mamę , czem ja właściwie jestem , czego pragnę , co kocham !  Ładna , to już dosyć .  Ale . . . tylko proszę , słuchaj pan uważnie , przecież , gdy w Olszówce wpadła m do stawu , wskoczył eś za mną do wody , choć miał eś febrę , więc musisz mię lubić ; otóż tam , nikt nie mówił , że jestem ładna , a wszyscy mię kochali , tatko , mama , Ania , stara Krupecka , niania , kulawy Ignac , wszystkie dzieci ze wsi , wszystkie koty i psy .  I ja wtenczas wyobraziła m sobie , że świat tylko po to istnieje , żeby na nim wszyscy byli dobrzy i żeby się wszyscy kochali .  Czy pan pamięta starą nianię Agatę ? . .  Ona mi raz powiedziała bajkę , ale pan nie uważa ? . .  Ja pana nudzę , prawda ?  Nachyliła się do Kazimierza , który , oparłszy łokieć na złoconym stoliku , zakrył sobie ręką oczy i siedział bez ruchu .  Teraz lekko się wstrząsnął , lecz nie zmienił postawy , tylko odparł łagodnie .  — Nie , nie nudzisz mię Wan . . . panno Wando .  Proszę , mów dalej i opowiedz mi bajkę starej niani Agaty .  Więc dziewczyna się uśmiechnęła , złożyła rączki na kolanach i przy dźwiękach nieustającego walca , wśród śmiechów , szelestu i gwaru balowego , mówiła dalej .  — Oto Agata tak opowiadała .  Gdy pan Bóg stworzył ludzi , to potem się okazało , że miał zamało dusz .  Była wielka narada , co z tem zrobić , ale jeden z aniołów wyprowadził Boga z kłopotu .  Wszystkie dusze porozcinano na połowy mieczem świętego Michała i dopiero wtedy aniołowie porozdawali je ludziom .  Jeśli jedną półduszę dostał mężczyzna , to drugą tej samej duszy dostawała kobieta .  Potem wszyscy poszli na ziemię , pomieszali się , porozchodzili i teraz każda kobieta szuka mężczyzny , który zabrał połowę jej duszy , a każdy mężczyzna tęskni do kobiety , która wędruje z jego połową .  I gdy się zejdą właściwe półdusze , muszą się kochać , choćby nie chciały , a jeśli się stanie przeciwnie , wtedy się kojarzą niedobrane małżeństwa .  Mówią , że bajki są mądrością narodów , ta jest śliczna , prawda , panie Kazimierzu ?  — Prawda , prześliczna !  Dziewczynie błysnęły oczy .  Przysunęła się do złoconego stolika .  — Więc powiedz pan teraz , czy ludzie , którzy mają iść razem przez całe życie , nie powinni się starać poznać własne dusze ?  Powinni , ale tu o tem nikt nie myśli ; tu o pannach mówią tylko : — ładna , albo dobrze ułożona , jak wyżeł i jeśli się nie ma posagu .  uroda jest majątkiem kobiety .  O brzydkie nikt nie dba , choć mnie się zdaje , że one są lepsze od ładnych .  To wszystko jest bardzo smutne i dlatego mnie tak straszno wybierać męża .  Sama nie wiem , kogo kocham , bo nikogo nie znam , nie wiem także , kto mnie kocha , a gdy pomyślę , że może przez całe życie będzie mi zimno i ciemno jak teraz , to się okropnie boję !  Kazimierz ciągle milczał , pomimo że dziewczyna już od chwili przestała mówić i oczami szukała na jego twarzy odpowiedzi , mającej rozwiązać niepokojącą zagadkę .  — Parne Kazimierzu ! — zaczęła znowu i , nachyli wszy się , próbowała spotkać się z jego wzrokiem — powiedz mi koniecznie , po czem się poznaje miłość , ale powiedz dziś , teraz !  Mama chce , żeby m dziś dała stanowczą odpowiedź panu Arturowi , a ja nic , nic nie wiem i boję się .  W powietrzu zabrzmiała pobudka do kontredansa .  Czarne jaskółki i barwne kolibry poczęły się dopierać parami , przez salon popłynęła fala mieniąca o kolorach białych , różowych , błękitnych , żółtych i zwolna zamieniała się w stubarwną , owalną tęczę , oprawną w ramę czarnych fraków .  Pan Kazimierz odjął rękę od oczu , wilgotny wzrok skierował na twarz czekającej dziewczyny i rzekł cicho :  — Dziękuję ci , panno Wandziu , za zaufanie , ale radzić nie umiem .  Pytaj serca , tylko własnego serca , więcej nikogo .  Gdy przemówi , poznasz , zrozumiesz bez mojej rady .  — Służę pani !  Wandzia odeszła , uprowadzona przez Artura , Kazimierz powiódł za nią wzrokiem i już ten jego wzrok towarzyszył jej we wszystkich obrotach kontredansa .  . . .  Czy to jednak nie dziwne , że on dopiero dziś zajrzał w samą głąb tego kryształowego serca ?  Przecież ją znał tak dawno !  Tak często śmiał się z jej zabawnych uwag i zapytań !  Ileż razy bawił się jej dziecinną ufnością i wiarą we wszystko , co mówił on , pan Kazimierz !  Jaka ona teraz ładna !  Z dziecka wyrosła dziewczyna jak sama poezya i on dopiero dziś to spostrzegł .  Tylko oczy , zawsze ździwione , pozostały te same .  Śliczne oczy !  Widocznie prawdą jest , że one właśnie są źwierciadłem duszy , bo jej dusza nie zmieniła się tak samo , jak oazy . . .  Czy też taki Artur umie w nich czytać ?  Zabawne pytanie !  Przecież obaj twierdzili zawsze , że kobieta , to książka już dawno napisana .  Niema w niej tajemnic , ani zagadek , człowiek , znający życie , podbije każdą , tylko trochę odmiennemi sposobami . . .  Jakim on sposobem podbije to dziecko ?  Ciekawa rzecz , tylko cóż to może obchodzić jego , Kazimierza ?  Jego już nie obchodzi ani ten cały tłum , ani świat , nic .  Gdyby był zdrów , albo miał przynajmniej pewność powrotu do zdrowia , kiedyś tam , niechby i za parę lat dopiero , może wtedy obchodziło by go cośkolwiek na ziemi .  Chociaż . . . i to wątpliwe .  Prawdziwej filozofii uczy tylko nieszczęście , a gdy się raz zostanie filozofem , przepadło . . .  Doktorzy twierdzą , że ostatecznie mogą go wyleczyć i to prędko ; z drugim atakiem , także jeszcze będzie pół biedy , ale trzeci , trzeci . . .  I pomyśleć , że to ojciec zostawił mu taką spuściznę , rodzony ojciec ; jakże ?  przecież nie matki , tylko ojcowie mają monopol na takie schedy dla swych dzieci : Artur może także obdarzy tę białą Wandę synem , który we krwi zarazek jego wesołych chwil na świat przyniesie ?  Czemu nie ? . . .  Jasne życie będzie miał ów pasażer . . . bardzo jasne ! . .  Ot , głupstwo !  Jest też nad czem myśleć , zwłaszcza wtenczas , gdy wokoło tańczą !  Przyjdzie śmierć i kwita .  Dlaczego właśnie jemu , Kazimierzowi , ten trzeci atak miał by odjąć na zawsze władzę w członkach , bystrość umysłu , mowę , nawet wzrok ? . . .  Dlaczego właśnie on miał by być zamieniony w bezwładne zwierzę , wegetujące w tak rozkosznym stanie lata , całe , długie lata ?  Na dziesięć się kończy śmiercią , a śmierć . . . cóż to wielkiego śmierć ?  Wszystkich to samo czeka , tylko o tem nikt nie myśli .  O ile on jednak wyprzedził innych ludzi !  Toż gdyby nawet duch z tamtego świata stanął teraz pomiędzy temi roztańczonemi parami i powiedział : — czeka was śmierć , nie uwierzono by mu .  Wszyscyby się śmiali , wciągnęliby go w swój odmęt , możeby nieproszonemu gościowi dali kieliszek szampana ? . . .  Zabawne !  On , Kazimierz , nie potrzebuje widzieć ducha , a wie , że umrze tak samo , jak umrze śliczna aniołWandzia , zgrabny Artur , głupi , gruby Adam .  Wszystkich to czeka , wszystkich bez wyjątku i cała różnica w czasie .  Naturalnie było by przyjemniej żyć trochę dłużej , zwłaszcza w dobrem zdrowiu , ale ostatecznie .  . porównawszy taką .  różnicę długości życia z przestrzenia w czasie , zajmowaną , dajmy na to . . . przez żywot piramid egipskich , marnego tworu rąk ludzkich , taka różnica wyda się prochem , atomem , stanowczo niczem .  Tak , tylko nieszczęście uczy prawdziwej filozofii i tylko nędzni głupcy mogą nie mieć szacunku dla nieszczęścia .  Ale . . . prawdę mówiąc , dawniej i on był takim nędznym głupcem .  Nieraz mijał obojętnie ślepych i beznogich i ani mu przyszło do głowy , że brak nogi , lub wzroku nie da się porównać z żadną nędzą .  Zato dziś wie i rozumie całą płytkość tych wszystkich ludzi którzy się śmieją , marzą , robią plany na przyszłość w jego obecności i ani pomyślą , że on cale tygodnie leżał , jak kłoda , że dziś włóczy za sobą nogi , jak starzec , że nie ma teraz prawa do niczego , że jest , wyobrażniem młodości , bez nadziei , serca , które gwałt skązał na wieczne milczenie , duszy , której niewolno zataczać kolisk , obejmujących świat od krańca do krańca !  Podła ludzkości , nawet dla własnych , okaleczałych członków nie masz współczucia !  Tylko ona jedna .  Była by dała wiele , — nikt nie wie , jak wiele — by go zobaczyć , gdy leżał powalony niemocą i zrozpaczony !  Gdyby mu powrócono zdrowie , może pogodził by się ze światem , przez nią .  Takiemi wyjątkami , jak ona , natura stara się okupywać własną nędzę .  Słodkie dziecko . . .  Kto wie , dawniej , gdyby się był o to postarał , jej wiara w niego może była by rozkwitła w inny kwiat , słoneczny , z kwiatów życia najpiękniejszy ? . .  Teraz , on , nędzarz , a ona , sama młodość , sama piękność , sama nadzieja , i czystość i dobroć ! . .  Kochała zawsze wszystkie najbrzydsze i najbrudniejsze dzieciaki , dlatego — że ich pewno nikt nie kocha ; pieściła wszystkie okaleczone psy i wszystkie osmalone w piekarniku koty , dla tego : — że brzydkie . . .  — Dziwaczne dziecko !  Śmiał się z niej , ale to go zawsze rozrzewniało , a dziś ?  Dziś , kto wie ?  Może , gdyby stanął przed nią i powiedział : — jestem chory , biedny , zwątpiały , ale jedno , wierne , ludzkie serce wynagrodzi mi wszystko . . .  Kto wie ? .  Ona zawsze kochała to , co było brzydkie i opuszczone i sama była więcej wyobrażeniem miłosierdzia , aniżeli miłości .  Drogie , serdeczne dziecko , a on ?  O nędzo ludzkiego ducha !  Więc on , Kazimierz , był by w stanie wyzyskać takie serce ?  Miał by odwagę przykuć je do siebie , za rok , dwa , żyjącego trupa ?  Aa ! gdzież ty się lężesz , ludzka myśli ?  Jeżeli w duszy uczciwego człowieka mogą się rodzić podobne pomysły , przez antytezę , zbrodniarze musza chyba miewać chwilami zachcianki geniuszów serca ! . .  W salonie tańczące pary znowu stworzyły olbrzymie koło tęczowe , tylko teraz każde ogniwo tego koła wirowało jak szalone .  Muzyka grała zapamiętale galopadę .  Kazimierz patrzał i , wtulony głębiej , jakby skurczony w swoim fotelu , szeptał :  — Zero , pionek usunięty z szachownicy — to ja .  Ale świat pomimo to pójdzie zwykłym torem ; ludzie przejdą po pionku , jak po zeszłorocznych liściach i zawsze będą marzyli o wiośnie .  Z tem się trzeba pogodzić . . .  Jutro , jutro kręci się w kółko i kręcić się będzie od dnia do dnia , aż do ostatniej głoski czasokresu , a wszystkie wczoraj , to były pochodnie , które w drodze do śmierci przyświecały naszej głupocie . .  I czemże jest życie ?  Nędznym okresem , który , swoją rolę odegrawszy , schował się za kulisy . . .  Bajka idyoty , to także , zdaniem mędrca — poety , równoznacznik życia . . .  Więc czego żałować ?  Shakespearowi musiał chyba grozić także paraliż , inaczej nie był by w stanie zrobić tak genialnego spostrzeżenia , tylko . . . zdaje się , że umarł na zupełnie co innego .  Ciekawa rzecz jednak , co taki jegomość czuje , gdy pisze ?  Phi . . . prawdopodobnie tylko zmęczenie w palcach .  Gdyby mu było tak słodko , jak mnie , rzucił by swoją filozoficzną lupę i układał by przepisy dla gospodyń .  Ale pocóż taki pan ma czuć to co pisze ?  Przecież był by tak godną litości osobą , jak pies , którego pozostawiono w pustym domu , z przyciętym ogonem .  W dodatku niktby go nie rozumiał .  Alboż najedzeni rozumieją głód , alboż bezmyślni pojmują idyotyzm życia ?  a tacy jak ja . . . no , ja muszę sobie oddać sprawiedliwość , że odczuwam dość dobrze pesymizm p . Shakespeara , tylko . . . oddał by m pół życia , by go nie odczuwać .  Pół życia ! . . .  Zadziwiająca hojność !  I coby mi też dali ci lichwiarze , lub w lombardzie , gdyby m im przedstawił do oceny ten mój kosztowny klejnot .  Wartoby spróbować , ale ja wolał em przyjść na bal , jakby bale istniały dla duchowych trupów . . .  Artur dobrze tańczy , tylko mógł by trochę oszczędzać swoich nóg .  Idyota !  nie wie , co to za skarb zdrowe nogi .  Jaka ona ślicza !  Możnaby się wyrzec wszystkiego za jedno takie dziewicze serce !  Artur je pewnie dostanie .  Będzie się przeglądał w jego nieskalanym krysztale , w czystem źródle obmyje błoto , w którem się do tej pory lubował i bodaj uwierzy , że sam jest aniołem . . .  Mężczyzni wierzą święcie , że są marmurem , a czysta kobieta gąbką , która zmyje stare plamy i przywróci dawny blask marmurowi .  Bydlęta ! . . . ale właściwie , czemu nie mają wierzyć , kiedy wierzą w tyle innych idyotyzmów , które podają za prawdy , bo są dla nich wygodne ? . . .  Artur będzie ją potem nauczał swojej życiowej mądrości , będzie ją oskubywał z jej dawnych wiar , zbyt kłójących przy jego wyszarzanym sceptycyzmie , a jeszcze potem sprzykszy mu się nowa zabawka , jakiś czas będzie się tylko pysznił piękną żoną no ! i w końcu . . . pójdzie czytać inne książki .  Biedna Wandziu !  jesteś kwiatem , który raz na sto lat zakwita , ale człowiek , którego nieszczęście nauczyło cię rozumieć , już nie jest z tego świata !  Kontredans się skończył , przebrzmiały tony polki i mazura , pary znowu płynęły na falach rozmarzonego walca .  Teraz dłonie zaciskały się silniej , oczy śmielej tonęły w innych oczach , na niedomówione pytania i zaklęcia odpowiadały ciche , lecz głębokie westchnienia .  Pan Artur posadził Wandę na kanapie , pod palmowym wachlarzem i , patrząc roziskrzonym wzrokiem w jej zmęczone oczy , mówił :  — Panno Wando !  gdy tańczyli śmy teraz , myślał em sobie , że chętnie uniósł by m panią dalej , coraz dalej , poza ten cały , wrzaskliwy tłum , a potem klęknął by m przed mojem białem dziewczątkiem i modlił by m się do niego , choćby przez całą więczność !  " Wanda przesunęła dłonią po oczach i przytomniej spojrzała na uniesionego towarzysza .  — Modlił by się pan do mnie ? — powtórzyła — i o co ?  Jej oczy już straciły poprzedni wyraz zmęczenia i patrzyły jak zwykle .  Tego szczerego wzroku nie mógł wytrzymać żaden mężczyzna , więc pan Artur spuścił powieki i rzekł trochę mniej pewnym głosem :  — O to , by ś mi pani pozwoliła pozostać tak , na zawsze , o to , by ś się zgodziła zostać moją , na życie i śmierć , o to , by m mógł być twoim sługą , twoim niewolnikiem , by twoje każde życzenie było dla mnie rozkazem , twoja wola moją wolą !  Znowu się zapalił , mówił gorąco , oczy mu pałały .  — A gdyby m zażądała od pana złego czynu ? — odezwała się na to panienka i mówiła głosem tak spokojnym , że ten spokój mógł by ostudzić nawet wrzątek .  Ale pan Artur stopniem gorączki musiał przewyższać wrzątek .  — Złego czynu ? — powtórzył — wszystko jedno !  Dla pani , dla jednego uśmiechu tych ust , dla jednego spojrzenia tych gwiaździstych oczu , jestem gotów zostać zbrodniarzem .  Wtedy na ustach Wandy zjawił się uśmiech tak smutny , że smutkiem powlókł i jej całą twarzyczkę .  — To niemożebne , co pan mówisz ! — rzekła — to kłamstwo !  Jeżeli jesteś uczciwym człowiekiem , nie mógł by ś na żądanie popełnić zbrodni , jak nie mógł by ś kochać osoby , która była by w stanie namawiać do złego czynu .  Artur się uśmiechnął .  — Ja też mówię figurycznie , bo pani jesteś wyobrażeniem nie tylko piękna , lecz także dobra !  Ja mógł by m na to przysiądz !  — A to jakim sposobem ?  Dotąd jeszcze nigdy nie rozmawiali śmy ze sobą poważniej , więc zkądże pan wie , co ja myślę i czem jestem ?  Teraz Artur roześmiał się głośno .  — Zkąd wiem ?  Ależ mnie wystarcza spojrzeć w pani oczy , a prócz tego , gdyby ś pani nawet rzeczywiście nie była dobra , to dla mnie jest wszystko jedno !  My , mężczyźni , nie targujemy się z nasz mi sercami , jak panie .  Oddajemy je całe ; omotani w czary , nie pytamy , kto nas omotał , bo poco ?  Tylko kochamy , pragniemy posiąść , zdobyć , a jeśli spotykamy przeszkody , jesteśmy gotowi wyzwać do walki niebo i piekło !  Wanda słuchała dość uważnie , lecz wzrokiem błądziła po salonie , jakby pociągana przez coś , czego odnaleźć nie mogła .  Wtem wstrząsnęła się .  Nawprost piej , pan Kazimierz siedział zasunięty w fotela i patrzył na nią .  Jego wzrok był smutny , ach !  jaki smutny i dobry , a jej się zdało , że on ją , błogosławi tym wzrokiem , że jej życzy szczęścia , że gdyby mógł , oddał by jej wszystko , co jest dobrego na ziemi , ale mu smutno samemu , bezbrzeżnie smutno i tęskno . . . do niej .  Serce zatrzepotało jej w piersi , jak biedny , przestraszony ptak , więc je przycisnęła obu dłońmi , siedziała chwilę w uroczystem skupieniu , a potem się podniosła i , nie odwracając oczu od twarzy Kazimierza , rzekła :  — Przepraszam pana , panie Arturze . . .już wiem , że mnie nie kochasz tak , jak ja chciała m być kochaną i , ja pana nie kocham także .  Nie jesteśmy stworzeni dla siebie , a jeżelim winna temu , że pan miał eś co do tego złudzenia , to proszę mi darować . . .  Nie spojrzawszy nawet w stronę swego tancerza , pozostawiła go samego , odeszła cicho i z rękami , ciągle przyciśniętemi do serca , stanęła przed Kazimierzem .  — Panie Kazimierzu , — zaczęła drżącemi ustami — serce już mi powiedziało , kogo kocham i kto mnie kocha Teraz wiem . . . .  Siadła i , bardzo wzruszona , patrzyła , na niego oczami , pełnemi łez .  Milczeli oboje , wreszcie on wyciągnął rękę i rzekł z widocznym trudem :  — Winszuję pani i życzę , żeby ś była tak szczęśliwą , jak na to zasługujesz i jak ja tego pragnę .  Wtedy ona poczerwieniała , nie wzięła wy ciągniętej ręki i rzekła ciszej :  — Nie udawaj pan , że nie rozumiesz , bo mnie i tak bardzo ciężko mówić .  Właściwie odmówiła m panu Arturowi i . . . i przyszła m tu , gdyż pana oczy powiedziały mi , jak wygląda prawdziwe kochanie . . .  Poczerwieniała jeszcze bardziej , jeszcze niżej schyliła główkę , i już ledwie dosłyszalnie szepnęła :  — Ja także cię kocham , panie Kazimierzu .  Cofnęła się , przerażona własnym głosem i tak siedzieli oboje , ze schylonemi głowami , z zapartym oddechem ; przed nimi goniły się pary , szalejące w walcu .  Jakie myśli przelatywały przez te dwie młode głowy , może oni sami nie wiedzieli ?  Ciemne były i jasne , nasiąkłe bólem i radosne , pełne nadziei i pełne zwątpienia .  W oczach Kazimierza , przez krótka chwilę paliła się bezpamiętna radość , lecz ta radość zaraz ustąpiła miejsca rozpaczy , rozpacz usunęła się przed gryzącem szyderstwem , aż pierzchło i szyderstwo , a na zbielałej twarzy mężczyzny zapanowało bezpodzielnie rozrzewnienie i niezmiernie cicha pokora .  Obtarł chustką kilka kropel potu , które mu się pokazały na czole , parę razy poruszał ustami , jakby probując , czy go nie zawiodą , w końcu zwrócił się do milczącej dziewczyny i rzekł niezwykle spokojnie :  — Czy pani wie , panno Wando , co ja teraz jestem za człowiek i jaka mnie czeka przyszłość ?  Ja nie mam prawa do niczego , nacieraną wisi śmierć , albo długa męka , o wiele gorsza od śmierci i prócz tego , uważam się za uczciwego człowieka .  Gdyby m skorzystał z pani szlachetności , gdyby m chciał poryw ludzkiego serca uważać za prawdziwe i trwałe uczucie , gdyby m się zgodził przykuć pani młodość do siebie , żyjącego trupa , był by m zbrodniarzem .  Tak , panno Wando , gdyby m cię nawet kochał , jak sobie wyobraziła ś , gdyby mi . nawet miało serce pęknąć , jeszcze odrzucił by m twoją ofiarę , bo przedewszystkiem trzeba być uczciwym .  Ale . . . dziecko ty moje serdeczne ! . . . ja , ja ciebie nie kocham , kocham kogo innego . . . a właściwie , nie jestem zdolny do miłości . . . życie mię wyziębiło . . . gdyby m był nawet zdrów , nie przyjął by m skarbu , który mi tak nieopatrznie podały twoje dziecinne rączki . . .  Zapomnijmy o dzisiejszej rozmowie , pozostańmy przyjaciółmi , jak dawniej ; ja wierzę , że znajdziesz serce siebie godne , tylko szukaj i badaj sama siebie .  A teraz , pożegnajmy się , na mnie już czas ; dobranoc , panno Wando !  Podniósł się z widocznym trudem , oparł na lasce i wyciągnął do dziewczyny rękę ; lecz gdy ona jej nie widziała na pochylonej główce spoczął smutnemi oczami i odszedł .  Gdy się znalazł w przedpokoju , począł gorączkowo w stosie palt i futer szukać własnego pła szcza , wyciągnął go z trudem , a gdy zmęczony i już ubrany , położył rękę na klamce drzwi wchodowych , wbiegła do przedpokoju Wanda .  — Panie Kazimierzu , my nie możemy się tak rozejść ! — wołała , a głos jej się rwał od powstrzymywanego płaczu .  — Dziś ani czas , ani miejsce na podobną rozmową , wiem , lecz jutro pan musisz przyjść koniecznie !  Oboje winni śmy sobie bliższe wytłómaczenie , więc przyjdź pan o trzeciej , będę sama , proszę !  Kazimierz stał , do gruntu poruszony jej bladością i tym bezładem słów , które wyrzucała drżącemi ustami .  Miał ochotę porwać ją w objęcia i krzyczeć z całej mocy : — tyś moja , bo cię kocham wszystkiemi resztkami moich biednych sił , moją całą nędzą , moim duchem skołatanym i wszystką rozpaczą , jaka jest we mnie !  Tymczasem mówił :  — Nie , panno Wando , nie przyjdę , aż kiedyś , później , gdy się uspokoisz i zapomnisz o dzisiejszem szaleństwie .  Żegnam panią .  Lecz dziewczyna schwyciła obu rękami jego ramię i , patrząc mu w same oczy , rzekła stanowczo , niemal rozkazująco :  — Otóż przyjdziesz pan , bo nie przyjść było by tchórzostwem i prócz tego nieuczciwością , której pan się tak obawiasz .  Jeżeli naprawdę nie kochasz mnie , powinien eś przyjść mi to powtórzyć .  Chcę wiedzieć prawdę ; dopiero wtedy uwierzę i dopiero wtedy pozwolę ci odejść w spokoju .  Łatwiej mi będzie iść przez życie samej z moim bólem , gdy będę pewna , że pan przezemnie nie cierpisz . . .  Czy przyjdziesz ?  — Przyjdę — odparł poważnie i niemal ponuro patrzył na dziecko , które w jego oczach zamieniło się w głęboko cierpiącą kobietę .  — Dziękuję .  Wanda weszła do błękitnego pokoju , cicho przesunęła się między zebranemi tam kobietami i , za paprociami ukryta , pod oknem stanęła .  Jak przed trzema godzinami , znowu oparła czoło o chłodną szybę , znowu patrzyła na blaski księżyca , ciche i srebrne i , na białą , uśpioną okiść , oślepiającą w światłościach miesięcznej nocy , patrzyła i wielkiemi gorącemi łzami płakała .  Przed lustrem panienki poprawiały stroje ; matki mówiły sobie wzajemne komplimenty i udzielały cichych uwag córkom .  Otyła dama , odziana w zielony aksamit , poprawiała młodziutkiej brunetce włosy i szeptała z niezadowoleniem :  — Nie pojmuję , jak mogła ś opowiadać w obecności pana Henryka , że ładnych rzeczy można dostać tylko u Hersego .  Każdy wie , jak on się boi rozrzutnych kobiet , ale ty zawsze musisz się z czemś wyrwać !  — Wie mama ? — mówiła w innym kącie ładna blondynka do wysokiej chudej pani w żółtej sukni — zdaje mi się , że pan Artur już się dziś oświadczył Wandzi .  — A , to tylko sobie podziękuj ! — odparła cierpko chuda pani .  — Asystował ci dosyć , więc trzeba było umieć korzystać z chwili .  — Trudno , żeby m go przytrzymywała za poły od fraka , nie umiem być kokietką ! — odcięła się córka .  — Kokietka , patrzcie ją !  I bez kokieteryi można przytrzymać .  Wandy i Ani nikt nie nazywa kokietkami , a one jednak złapały najlepsze partye i co im kto zrobi ?  Tymczasem na kanapie dwie panienki szeptały cichutko :  — Czy zauważyła ś tego wysokiego blondyna , co tańczył ze mną pierwszego kontredansa i mazura ? — mówiła jedna .  — Tego rudego niezdarę ?  Zauważyła m i było mi ciebie serdecznie żal .  Pierwsza się roześmiała wesoło .  — Było ci żal ?  A czy ty wiesz kto to jest ?  To syn piwowara Sznabe , jedynak , będzie miał ze dwa miliony , w dzisiejszych czasach zaś nawet za pół miliona można wybaczyć rude włosy i trochę ociężałe ruchy .  A panienka w niebieskiej sukience wciągnęła Anię w najdalszy kącik pokoju i pytała ciekawie :  — Powiedz , czy pan Adam naprawdę ci się oświadczył ?  no , powiedz ?  — Naprawdę — odpowiedziała panna Ania — tylko jeszcze nie mów nikomu .  — Dobrze , ale ja myślała m , że ty wolisz pana Juliusza ?  — Eh !  on dobry tylko do flirtu i także musi się ożenić bogato .  Wyjedziemy po ślubie do Włoch , a potem do Paryża , wiesz ?  — Szczęśliwa jesteś !  jak jabym chciała zobaczyć Włochy !  Jedna westchnęła druga się roześmiała , w końcu obie wzięły się pod ręce i poszły do salonu .  W parę godzin potem , zabawa miała się ku końcowi , ofiary kanapowe drzemały z nader różnemi wyrazami na zmęczonych twarzach i budziły się wzajemnie lekkiem trąceniem łokci , gdy wnoszono słodycze , lab chłodniki ; młodzież ziewała i nieznacznie znikała w przedpokoju ze stałym zamiarem nie wracania ; panienki patrzyły smutnie na swe pogniecione kwiaty , gazy i jedwabie , dumając rad krótkotrwałością i bezcelowością przyjemności tego świata .  Nareszcie salon się o , różnił zupełnie .  Dogasające , stearyną ciekące żyrandole i kinkiety , posadzka polana winem i usiana strzępami wstążek , kwiatów , oraz kotylionowych ozdób , próżne kanapy , porozstawiane bezładnie krzesła i fotele , wszystko to , co przed chwalą zdawało się brać udział w ogólnem weselu , ziewało teraz opuszczeniem i smutkiem .  Człowiek odszedł ; bezduszne sprzęty mówiły o nim i zdawały się czekać na powrót tego co minęło , pełne bezradnej skargi i niemego wyrzutu .  Jakieś echa , jakieś niepochwytne szmery i westchnienia błąkały się po tej smutnej pustce , lecz i one konały zwolna , duszone przez wszechwładną panią , nudę , która razem z szarym pyłem gasiła świetność błyszczącego niedawno salonu .  Dama w złocistym jedwabiu ziewnęła , powiodła wokoło siebie obojętnym wzrokiem i , rzuciwszy zaspanemu lokajowi jakieś zlecenie , weszła do buduaru .  — A cóż mi moje panienki powiedzą ? — zapytała , stojąc we drzwiach i patrząc na córki z uśmiechem .  Panna Ania siedziała na kanapie i , wygodnie oparta o miękką poręcz , drzemała .  Panna Wandzia , wciśnięta w głęboki fotel , dumała , z twarzą ukrytą w dłoniach .  Na głos matki drgnęły obie , a panna Ania , ziewnąwszy , rzekła :  — Możesz mi powinszować , mamusiu , pan Adam będzie dziś wieczorem u ciebie .  Matka widocznie odetchnęła .  — Mam nadzieję , że będziesz szczęśliwa , moje dziecko — mówiła poważnie .  — Pan Adam , to bardzo zacny człowiek i kocha cię . . .  A cóż ty mi powiesz , Wandziu ? — zwróciła się do młodszej córki .  — Uważała m , że nie tańczyła ś po kolacyi , czyżby z wrażenia ?  Czy już poddała ś serce pana Artura dostatecznej próbie ?  — Tak , mamusiu odrzekła Wandzia cicho i ze spuszczonemi oczyma .  Przekonała m się , że on mię nie kocha jakby m chciała , że ja nie kocham go wcale i powiedziała m mu to dzisiaj .  Panna Ania roztrzeźwiła się teraz zupełnie i szeroko otworzyła oczy , a na czole matki zarysowała się głęboka bruzda .  — Waryatka ! — wyrwało się z ust starszej siostry .  — Tak , waryatka , masz racyę , Aniu — powtórzyła sucho matka .  Poczem w pokoju zaległo milczenie , widocznie bardzo nieprzyjemne dla panny Wandy , bo rączki , któremi składała i rozkładała chusteczkę , mocno drżały .  Po chwili matka zrobiła ręką ruch jakby zniechęcenia i rzekła z nadspodziewanym , lecz lodowatym spokojem .  — Nie myślę ci robić uwag , moja Wandziu , bo wiem , że jesteś tak uparta , jak twój ojciec ; uważam wszakże sobie za obowiązek święty powiedzieć ci , iż zwichnęła ś sobie los .  Miała ś w ręku najlepszą partyę .  Pan Artur , prócz majątku i imienia , posiada młodość i urodę , zdolne zadowolić najwybredniejsze serce , lecz na szczęście , gdy z czasem poznasz własne głupstwo , będziesz musiała oskarżyć o nie tylko samą siebie .  Jesteś moją córką , sama cię wychowała m , ale oddaję sobie tę smutną sprawiedliwość , że nie pojmowała m cię dawniej i teraz nie pojmuję .  Myślała m , że życie cię zmieni , lecz trudno !  już widać zawsze pozostaniemy dwoma biegunami .  Pójdź , Aniu !  Wandzia została sama i długo patrzyła na drzwi , za któremi znikły matka i siostra .  — Tak — dumała — jesteśmy dwoma biegunami .  Cały tutejszy świat i ja , to także dwa bieguny , a przecież . . . to tak słodko kochać !  Ruchem opuszczonego dziecka osunęła się na dywan i z główką schowaną w fotelu myślała z żalem :  — Biedna mamą , ale przecież on biedniejszy !  I jak ja mogła m nie wiedzieć , że go kocham , kiedy teraz zdaje mi się , jakby m to już dawno miała w sobie ?  On mię kocha także ; choć się wyparł — kocha !  Widziała m , czuła m , wierzę , a tej wiary nawet on sam nie będzie mógł mi odebrać ! . . .  Chory ! grozi mu śmierć , albo życie gorsze od śmierci ! . . .  Więc cóż ztąd ?  Czy było by mu lżej umierać samemu , albo żyć samemu ?  czy ja mogła by m być szczęśliwa przy kimkolwiek , wiedząc , że on gdzieś tam leży chory i opuszczony ?  Zacisnęła rączkami skronie i szeptała przez łzy :  — Za nic w świecie !  Za żadne skarby !  Jeśli nieszczęście znowu wróci , będziemy je znosili razem !  Jeśli straci wzrok , będzie patrzał mojemi oczami ; jeśli straci mowę , pozostaną mu moje usta ; jeśli straci słuch . . nie , o , nie !  Boże , choć słuch mu zostaw !  Tyś dobry , tyś miłosierny !  On musi przecież słyszeć , że go kocham , że jestem przy nim szczęśliwa , że nie udaję , że nie chcę nic więcej , prócz tego , by być razem z nim !  Wybuchnęła serdecznym płaczem .  — O mój najdroższy ! o , mój ukochany !  nie pozostawię cię samego .  Tyś jedyny , tyś biedny , tyś mój !  Takiego kochania nawet nieszczęście się zlęknie i nie wróci !  O , Boże ! spraw , by nie wróciło , ten jeden raz ulituj się i pozwól , niech nie wraca !  Dziewczyna , wstrząsana łkaniem , to szeptała tkliwie , to wyrzucała z drżących ust gorące słowa prośby .  Lecz łzy musiały jej przynieść ulgę .  Uspokoiła się , długą chwilę siedziała na swoim dywanie , nieruchoma i cicha , z twarzyczką przyciśniętą do do miękkiego pluszu fotela , podobna do zmartwionego dziecka , potem się wolno podniosła i stanęła w oknie .  Daleko , nad bielą dachów i ogrodów , niebo poczęło się palić łuną srebrną i różową .  Świtało .  Ona patrzyła , uśmiechała się do zórz porannych i mówiła :  — Przyjdzie .  Dzisiaj przyjdzie i powtórzy , że uczciwość nie pozwala mu dać mi szczęścia , że na to trzeba być zbrodniarzem .  A ja wtedy opowiem mu wszystko , co tu przemyślała m .  Potem wezmę jego obie ręce , uścisnę je ze wszystkich sił , do własnego serca przyłożę , by odczuł , jak ono dla niego bije i w oczy mu patrzeć będę i głowę do jego piersi przytulę . . .  Czyżby zorza przejrzała się teraz w oczach i odbiła na twarzyczce dziewczyny , zapatrzonej w srebro i róże świtania ?  Wandzia spuściła rzęsy , stanęła w ogniu , ukryła twarz w ręce i zawstydzona szepnęła :  — Nie wypada . . nie wypada . . . spalę się , nie będę umiała , nie będę mogła . . .  Ale , podobno mężczyzni nie umieją się oprzeć , gdy ich ukochana kobieta bardzo o co prosi . . . więc . . .  Odjęła dłonie od twarzy , odrzuciła główkę i śmiało w niebo spojrzała .  — Trudno !  On musi uwierzyć , że go kocham taką miłością , co to przychodzi raz w życiu ; że dla mnie , tylko jego odmowa będzie nieszczęściem , tak !  Ja chcę , żeby miłość zwyciężyła . . . nawet uczciwość jego !  Warszawa , w marcu , r .  W KARNAWALE .  Baronowa Mahert uważała się za skończoną wielką damę , ale pomimo to w częstych chwilach zniecierpliwienia nie przebierała w wyrazach .  Bal u hrabiny Leonowej zawsze się rozpoczynał punktualnie o godzinie naznaczonej , a tu dzisiaj fryzyer się spóźnił , z magazynu jeszcze nie odesłano sukni panny baronówny i w dodatku niezgrabna pokojówka , sznurująca gorset panny , z wielkiego pośpiechu zerwała sznurowadło .  To sznurowadło było kroplą ostatnią i decydującą .  — Ruszaj precz , niezdaro , oślico jedna ! — zasyczało w ustach wielkiej damy .  — Niechaj Antonina przyjdzie ubierać pannę baronównę .  Pokojówka wypuściła z drżących rąk jedwabną tasiemkę i z twarzą ceglastą od wypieków wybiegła .  Lecz w tej samej chwili , w przedpokoju , dzwonek zadźwięczał raz , potem jeszcze raz , do goto walni wpadła zadyszana służąca , równocześnie druga , przed chwilą wypędzona wniosła podłużne , żółte pudło , w końcu ukazał się ufryzowany młodzieniec , cały w zgrabnych ukłonach woniejący , z miodem na ustach i paczką w ręku .  — Nareszcie !  Baronowa odetchnęła wolniej i już spokojniejszym tonem poczęła wydawać rozkazy :  — Dobrze .  Postaw pudło i otwórz . . . wyjmę sama . . . ty nakładaj pannie baronównie buciki . . .  Antonino , peniuar panny baronówny ! . . .  Proszę , proszę bliżej , niech pan się śpieszy , tylko wolno , żeby było dobrze .  Kuafiura niechaj będzie a la vierge , byle nie zanadto poszerzała głowę .  Trzy osoby poczęły się teraz uwijać koło panny , siedzącej przed wysokiem lustrem i patrzącej w jego jasną szybę ze spokojem sfinksa .  Nakładano jej buciki , nakrywano batystowym płaszczem ramiona , odkryte zupełnie i różowe w białych koronkach koszuli ; woniejący fryzjer ruchem margrabiego rozrzucał na tualecie szpilki , rurki , szczypce , grzebienie i grzebyki , a baronowa z przejęciem , z iście macierzyńską pieczołowitością , drżącemi od ciekawości rękami wyjmowała z pudła gazy jedwabie , istne chmurki z błękitu i srebra i składała e ostrożnie na szerokiej otomanie .  Ale drzwi znowu się otworzyły , tym razem z impetem i trzaskiem ; do pokoju wpadło dziesięcioletnie dziecko białe , różowe i jasnowłose , jak baronówna , siedząca przed lustrem , a za niem wbiegła dziewczyna , bardzo młoda i bardzo drobna , z ciemnemi warkoczami wokoło małej główki , w barchanowej bluzce , obciśniętej skórzanym paskiem .  '  Miała wesołe uśmiechy w oczach i na wiśniowych ustach , ruchy zwinnego kociaka , dziwnie małe rączki i wyglądała jak drugie dziecko .  Na widok gazy i jedwabiu , błyszczących na otomanie , jak skrawek jeziora , po którem płyną chmurki ze śniegu i srebra , na twarzy dziecka — dziewczyny pojawiło się zdumienie nieopisane i zachwyt bezmierny .  Stanęła i błyszczącemi oczami zdawała się pić lazur sukni panny baronówny , a tymczasem dziewczynka schwyciła skrzydlaty stanik siostry i zarzuciwszy go sobie na jasną głowę , poczęła tańczyć wokoło pokoju .  Na ten widok baronowa krzyknęła , wyrwała dziecku zdobycz i , wyprostowana , majestatyczna zwróciła się do dziewczyny .  — Zdaje mi się , że rozbijanie się po pokojach i asystowanie przy ubieraniu mojej córki nie należy do obowiązków nauczycielki ! — zasyczała tym samym tonem , który przed chwilą wywołał był rumieńce na twarzy pokojówki .  Dziewczyna drgnęła , z widocznym trudem oderwała oczy od cudu sztuki krawieckiej i zarumieniona po białka szepnęła :  — Przepraszam panią baronową , już dziewiąta i przyszła m tylko powiedzieć , że wychodzę . . .  — Tak ?  Bardzo jest panna Stefania punktualną , gdy idzie o powrót do domu , ale możnaby też czasami wejść w położenie osób , u których się ma pracę i gdy cała służba jest zajętą , pomyśleć , co się też stanie z dzieckiem , pozostawionem bez żadnej opieki .  Panna Stefania zarumieniła się powtórnie .  — Ja przecież pamiętała m o tem — usprawiedliwiała się gorąco — ale już jest wpół do dziesiątej , więc przyszła m się dowiedzieć , czy Antosia będzie teraz mogła zająć się Ilką .  — A niech się zajmie , niech się zajmie — mruknęła cierpko baronowa , poczem dodała ciszej : — Urwanie głowy z tą służbą !  Lecz panna Stefania nie odchodziła .  Stała wahająca się i niepewna , wreszcie z wysiłkiem , jakby zbierając całą odwagę , rzekła :  — Chciała m jeszcze prosić panią baronową . . . dziś już jest trzeci miesiąca i ja . . . to jest . . bardzo by m chciała . .  Dama rzuciła się niecierpliwie .  — Wiem , wiem , ale rozerwać się nie mogę , to trudno .  Proszę zaczekać , albo przypomnieć mi jutro — wypłacę .  — To już będzie czwarte jutro — pomyślała dziewczyna , głośno zaś rzekła :  — Zaczekam , pani baronowo .  — I owszem , jak panna Stefania chce , ale proszę tymczasem zabrać Ilkę , bo przeszkadza .  Odwróciła się do otomany , dziewczyna zaś ujęła dziecko za rękę i wyszła .  A w dziecinnym pokoju siadła przy stole , wsparła twarz na obu dłoniach i zamyśliła się głęboko .  — Panno Stefciu , opowiedz mi bajkę — prosiła tymczasem Ilka i starała się zajrzeć w twarz nauczycielki .  Lecz panna Stefcia nie słyszała , bo przed oczami jej duszy znowu błękitniał jedwab i srebrzyła się gaza Widziała salon wielki , błyszczący od złoceń i gorejący od świateł i widziała siebie całą w błękicie i srebrze , rozkołysaną w walcu , wspartą na ramieniu wysokiego , zgrabnego chłopaka , o wąsiku podkręconym wojowniczo i rozmarzonych oczach .  — Co to musi być za rozkosz , co za raj , co za cudowny sen ! — śpiewało jej w duszy .  Ilka zaś wołała coraz niecierpliwiej :  — Panno Stefcia . . . bajkę !  I poczęła ciągnąć zamyśloną dziewczynę za rękaw , więc zbudzona jak ze snu , drgnęła , przetarła oczy i , niezupełnie przytomnie patrząc na dziecko , rzekła :  — Już zapóźno na bajkę , Ilciu , zato jutro powiem ci aż dwie .  — To dobrze , ale niech pani nie myśli , albo niech pani mówi , o czem myśli ?  — O tobie , że była ś niegrzeczna i że pogniotła ś siostrze stanik .  — Phi . ..taki stanik !  Jak będę duża , muszą mi dać ładniejszy .  Panna Stefcia się uśmiechnęła .  — Doprawdy ?  — A tak .  Będę miała suknię całą różową i dużo lilii białych i panowie mi powiedzą , że wyglądam jak jutrzenka .  — Bardzo tego pragniesz ?  — A tak .  A paniby nie chciała ?  Pani nie lubi balów ?  Panna Stefcia zarumieniła się , dobrze nie wiedząc dlaczego , poczem rzekła trochę smutnie :  — Nie wiem , nigdy nie była m na żadnym .  W oczach dziewczynki pokazało się teraz bezbrzeżtie zdumienie .  — Nigdy ?  I nigdy pani nie pójdzie ?  — Nie . . . a może . . .  Dziewczyna urwała i twarzyczka jej pojąśniała .  Tak , czemużby nie miała pójść ?  Ręczniki kupiła by sobie w przyszłym miesiącu , a za dwa ruble mużnaby mieć bluzkę .  Zosia zaklinała się , że wielkich strojów nie będzie , że gotowa dla jej towarzystwa włożyć także ciemną spódniczkę i jasny stanik , a pan Stanisław taką miał wtedy prośbę w oczach . . .  Może naprawdę wolał by tego pierwszego kontredansa i mazura tańczyć z nią , niż z innemi ? . . .  Boże , jaki to był by śliczny wieczór !  Nigdy nie tańczyła z prawdziwymi mężczyznami we frakach . . . na pensyonarskich wieczorkach bywali tylko uczniowie . . . a on musi ślicznie tańczyć . . . taki zgrabny i taki do Zosi podobny ! . . .  Ciekawa rzecz , czy naprawdę ucieszył by się , gdyby sobie kupiła bluzkę i przyszła ?  W tej wełnie z Marszałkowskiej , ( na różowem tle fiołki ) było by jej pewno ładnie , ładniej niż w owych szkaradnych barchanach , które nosi na świątek i piątek , jak zakonnica habit . . .  Po czterdzieści kopiejek łokieć , pięć łokci powinno wystarczyć , w nocyby posiedziała i uszyła . . .  Rękawiczki i pantofelki ma , jeszcze z zeszłorocznego wieczorku na pensyi , ręczniki dadzą , się wycerować i wystarczą na jakie dwa miesiące , a potem . . . może się zdarzy lepsza lekcya . . .  Twarz dziewczyny stawała się coraz jaśniejszą , aż w końcu oczy jej zabłysły do tego marzenia , jak gwiazdy .  Lecz Ilka wołała : — Co pani myśli ?  Niech pani myśli głośno !  Nauczycielka znowu drgnęła , a potem się roześmiała serdecznie i , pochwyciwszy dziecko na kolana , poczęła je całować .  — Dobrze , dobrze , będę myślała głośno : pójdę na bal , kupię sobie bluzkę , śliczną jak maj , ale teraz zrobimy rachunek , bo trzeba zobaczyć , czy naprawdę wystarczy pieniędzy .  Prędko sięgnęła po ołówek i na marginesie Kuryera pisała .  — U Kirschnerów sześć rubli . . .  — A za ile godzin ? — zapytała Ilka .  — Za jedną .  — Codzień ?  — Tak .  — A czy to dużo sześć rubli za godzinę ?  — Tak sobie . . . u Dziubickich dziesięć rubli . . .  — Za ile godzin ? — pytała znowu Ilka .  — Za dwie . . . u pani baronowej dziesięć . . . razem dwadzieścia sześć . . .  Ilka poruszyła się niespokojnie .  — Dlaczego u mamusi tylko dziesięć , kiedy pani przychodzi o trzeciej i siedzi ze mną do dziewiątej ? . . . dlaczego ? — wołała i , odwróciwszy główkę , patrzyła w oczy nauczycielki jakby z obawą .  — Dlatego dziesięć , że mam jeszcze obiady , nie przeszkadzaj ! — odparła dziewczyna niecierpliwie i , pisząc dalej , szeptała półgłosem :  — Mieszkanie osiem . . . za usługę rubla . . . herbaty i drobne wydatki siedem . . . buciki cztery i pół . . .  abonament książek pięćdziesiąt kopiejek , pranie rubla , dwie pary pończoch rubla , rękawiczki rubla , ręczniki . . . ręczniki się wyceruje . . . razem dwadzieścia cztery , zatem dwa ruble pozostaje . . .  — Panno Stefanio , proszę , oto pieniądze !  Baronowa weszła prędko , położyła na stole jedną pięciorublówkę i trzy papierki pojedyńcze i zabierała się do odejścia , ale powstrzymał ją okrzyk nauczycielki .  — Osiem rubli ?  Dziewczyna patrzyła na pieniądze i poczęła mówić dalej , szybko i gorączkowo :  — Przecież była umowa . . . pani baronowa sama . . .  Teraz pani baronowa zbliżyła się do stołu powtórnie i rzekła z niejakiem zdziwieniem :  — Ja nigdy nie zapominam umów , które zawieram , ale proszę sobie przypomnieć , że panna Stefania cztery dni chorowała , że przedtem było jakieś święto , przed świętem jakieś imieniny , dla których lekcya została skróconą , jednem słowem , cały tydzień panna Stefania opuściła i ja też za ten tydzień wytrącam .  Zdaje się , że to zupełnie naturalne .  Dziewczyna milczała , ale gdy baronowa znowu się odwróciła z zamiarem opuszczenia pokoju , podniosła głowę i z twarzą w rumieńcach drżącym głosem zawołała :  — Daję lekcye u żydów i żydzi mi tych czterech dni nie wytrącili — nawet o nich nie wspominali !  — Doprawdy ?  Baronowa zatrzymała się we drzwiach i , wyprostowana , błyszcząca jedwabiem i brylantami , mierzyła dziewczynę wzrokiem od stóp do głowy .  — Dziwi mię , jak panna Stefania mogła nie zauważyć jeszcze do tej pory , że inne są zwyczaje u żydów i inne u arystokracyi .  Jeżeli się wszakże nie podoba , nikt tu panny Stefanii nie przytrzymuje gwałtem .  Mówiła sucho i zimno , poczem wyszła z szelestem .  A dziewczyna stała z opuszczonemi rękami , z szumem w głowie i dziwnem wrażeniem pustki , czy ciemności , w której majaczyły jakieś niewyraźne pojęcia krzywdy , niesprawiedliwości i żalu .  Z tego stanu ocknęła się dopiero wtedy , gdy poczuła na szyi parę ciepłych rączek dziecinnych i usłyszała nieśmiały , jakby trwożny szept Ilki :  — Czy pani już sobie nie kupi tej różowej bluzki ? . . . panno Stefciu !  — Nie kupi , dziecinko .  W głosie nauczycielki był smutek , więc pod wpływem tego smutku , lub może innego wrażenia , Ilka załkała głośno i wśród serdecznego płaczu cała drżąca poczęła wołać :  — Mama jest zła , prawda ? . . .  Mama jest gorsza od tych żydów , prawda ? . . .  — Nie , Ilciu , nie .  Tak się nie mówi o mamie nigdy , pamiętaj i uspokój się ! . . .  Mój ptak serdeczny ! . .  Mama nie winna , że nie miała m kaloszy i że się zaziębiła m , teraz już mam kalosze i nawet kupię sobie nowe buciki i już nigdy nie zachoruję , zobaczysz Ileczko ! . . .  Glos panny Stefci drżał trochę , ale dziecko pojmowało tylko znaczenie wyrazów .  Zmiany dźwięków głosowych jeszcze nie były zrozumiałe dla jego uszu .  Uspokoiło się prędko , a wtedy panna Stefcia włożyła syberynowy paltocik i czapeczkę włóczkową , jeszcze raz ucałowała dziewczynkę i wyszła .  Miasto wrzało ruchem i zgiełkiem karnawału , było całe białe od świeżo spadłego śniegu , jasne w przeczystem powietrzu zimowej nocy i błyszczącemi oczami okien i latarni patrzyło w gwiazdy wyiskrzone mrozem .  A dziewczyna szła wśród blasków i wrzącego rucnu , szła szybko i od czasu do czasu spoglądała w niebo .  Cóż ją mogła obchodzić rozbawiona Warszawa ?  Była małym , zupełnie małym i samotnym pyłkiem , była jak ten liść , którym byle wiatr pomiata .  Naprawdę nikt się o nią nie troszczy dziś , ani nie zatroszczy jutro , a ten cały świat szczęśliwy , wesoły , kochany — jest od niej tak daleki , jak te gwiazdy hen w górze .  FEMINISTKA .  OBRAZEK Z ŻYCIA .  Warszawa , w maju , r .  Z wąskiej , bocznej uliczki wybiegła młoda dziewczyna i , skręciwszy na ulicę główna , szła w kierunku kolejowego dworca i publicznego ogrodu .  Nie zwracała uwagi przechodniów niczem : ani dwiema paczkami , które niosła pod pachą i w ręku , ani wygniecioną na bokach , za krótką bronzową spódnicą , ani rękawiczkami mocno wytartemi na palcach , ani kapeluszem widocznie pośpiesznie włożonym , okrągłym i uzbrojonym z boku w pęk piór kogucich .  Kobiety , tak ubrane , tak spiesznie idące z paczkami , po których kształcie łatwo odgadnąć , że zawierają zeszyty i książki , można w naszem mieście spotkać dość często , na każdej ulicy , na każdym placu , o każdej porze , lecz najczęściej między godziną ósmą i dziesiątą zrana .  Bywają między niemi zręczne , ładne , nawet bardzo ładne i — lecz to już się zdarza rzadziej — wesoło uśmiechnięte ; najczęściej wszakże te młode twarze są zamyślone , zmęczone i patrzące wprost przed siebie oczami , które zdają się nie widzieć nic z tego , co je otacza .  Dziewczyna idąca w kierunku publicznego ogrodu , należała do tego drugiego gatunku .  Szła zamaszyście , przyczem chwiały się kogucie pióra na jej kapeluszu i wzdymała czarna peleryna na ramionach , omijała przechodniów machinalnie , jakby nie widząc , ale z zadziwiającą wprawą , powtarzała od czasu do czasu , jak automat — przepraszam ! — i patrzyła przed siebie szaremi oczami , które nad nosem zanadto wydatnym , w twarzy chudej i żółtawej , aż zadziwiały , tak były podobne do gwiazd pierwszego rzędu i tak godne uwagi astronomów , studyujących tego rodzaju firmamenty .  W tym samym czasie z pierwszorzędnej cukierni , patrzącej na ulicę lustrzanemi szybami , wyszło dwóch młodzieńców .  Obaj stanęli w bramie , i jeden , gwiżdżąc zcicha , drugi , ziewając , patrzyli na przechodniów a gdy dziewczyna z pękiem kogucich piór na kapeluszu nadbiegła , niższy , pękaty brunet , dostrzegł ją i rzekł :  — Orliczówna dyma na lekcyę , widzicie ?  Na to drugi ziewnął szerzej i kiwnął złotawą głową .  — Widzę . . . z temi piórami , istny żandarm , typowa ! . . .  Sam kryształ feminizmu !  Teraz pierwszy roześmiał się złośliwie .  — Jako feminista , woleli by ście , żeby feministki były szykowaiejsze , co ?  To przysłowie — w braku laku dobry i opłatek — dyabła warte , nie ?  A blondyn , głową przenoszący towarzysza .  szczupły , bardzo przystojny i starannie ubrany , zmarszczył ciemne brwi poczem odparł wolno :  — Wasze dowcipy , Herz , są zawsze rasowe Kaftalem pachną , i ja już stracił em nadzieję , aby ście się pod tym względem ucywilizowali .  Co zaś do feminizmu . ..to , jeżeli łażenie na zebrania „ sawantnych " niewiast jest patentem na feminizm , wy . . .  — Ja jestem opatentowany także — wpadł ma w słowo tamten .  Hm . . . tylko we mnie jednak feminizmu nie czują , bo tak nie ubóstwiają , ja nie odprowadzam spotkanych niewiast na lekcye , nie łżę w żywe oczy " Izmom " i " Pierwiosnkom " , że są Safonami , nie czytam im swoich arcydzieł . . .  Czuć było w jego głosie złość .  Blondyn gładził wąs i uśmiechał się .  — Wczoraj Dundziłł czytał u Bajkulskiej swój sonet , a wy podobno . . .  — Co , czytał ? . . .  Pękać ze śmiechu !  Nie miał em w ostatnich dniach czasu , ale dzisiaj idę do Duszyńskiej , choćbym miał później do rana siedzieć nad kroniką !  Blondyn się ciągle uśmiechał .  — Nie wątpię .  Mówiła Duszyńska , że ście im obiecali przeczytać wasze " Kogutowilki " , czy coś innego .  Teraz Herz się zaczerwienił , poprawił pod lewą pachą wypchaną tekę i mruknął .  — A jakże !  niech się cieszą .  Mordowały mię o to z godzinę , ale nawet mi się nie śni !  Tu wykręcił się na krzywym obcasie i dodał ze złością :  — Nie chcę wchodzić w drogę wam i Dundzille .  Bądźcie na wieki wieków atamanami niewieścich koszów , amen .  Idę do czytelni .  I zniknął w bramie w tej samej chwili , w której Orliczówna mijała cukiernię .  — Dzień dobry pani !  Na dźwięk niskiego , dźwięcznego głosu mężczyzny , drgnęła i zatrzymała się , blondyn zaś rzucił okiem na znikającego Herza i , zrównoważywszy się z nią , jeszcze raz zdjął kapelusz .  — Czy do pani Kasińskiej ?  Skinęła głową , ale potem zaczęła iść równie prędko , jak wprzódy .  On podążał obok niej i mówił dalej , lecz teraz głosem przerywanym , bo mu szybki chód przeszkadzał .  — Odprowadzę panią do ogrodu ; proszę złożyć moje uszanowanie pannie Róży ; wczoraj widzieli śmy się u panny Bajkulskiej ; niech pani zapyta , czy panna Róża bardzo się na mnie gniewa za przegrany zakład ?  Ostatnie wyrazy wymówił dość lekko , lecz Orliczówna wzruszyła ramionami .  — Ani myślę się wdawać w takie dzieciństwa i nie rozumiem , że pana to bawi .  Lecz mężczyźni są zawsze nielogiczni .  Nawet ci , którzy seryo mówią o poważniejszem traktowaniu kobiety , ciągną do naiwnej gęsi , jak żelazo do magnesu .  — Panna Róża nie jest gęsią . . .  — O ! dobra dziewczyna , ale widzi tylko koniec własnego nosa , więc jest gęsią .  Blondyn poruszył ustami , jakgdyby znowu chciał żywo zaprzeczyć , lecz nie rzekł nic , przygryzł wąsy i dopiero po chwili zapytał .  — Czemu pani wczoraj nie przyszła ?  Wszyscy wyczekiwali śmy i napróżno !  Orliczówna potrząsnęła głową .  — Przecież Wanda wie , że ja mam zawsze v ieczory zajęte .  I dodała łagodniej :  — Czy pan także co czytał ?  — Nie .  Nawet miał em z sobą jeden ze szkiców , ale jeszcze niezupełnie wykończony , prócz tego . . . chodziło mi bardzo o zdanie pani . . .  Dziewczyna poczerwieniała , potem spojrzała mu prosto w twarz , jakby badając , wreszcie rzekła :  — Dziękuję , ale czy naprawdę moje zdanie może mieć dla pana jaką wartość ?  Mam mało czasu i tak .  niewiele czytam . . .  — Właśnie .  Takie świeże , nieskrępowane szablonem uwagi , bywają czasami bardzo trafne .  Prócz tego , pani już się nieraz zdradziła , że umie nietylko oceniać , lecz także patrzeć .  Ja , na jej miejscu , próbował by m pisać . . .  Orliczówna znowu się zaczerwieniła i odwróciła głowę .  Młodzieniec przyglądał jej się z wielką uwagą , przyczem , w kącikach jego ust drżały ledwie widoczne uśmiechy szyderstwa , a ona po chwili milczenia rzekła :  — Już i tak dość się oburzacie na piszące kobiety , nie pan naturalnie , ale inni . . .  Tu urwała , poczem zaczęła mówić z większem ożywieniem .  — Ja nieraz już o tem myślała m i doszła m do przekonania , że dopóki i między wami będą piszący dla zarobku , dopóty nie macie prawa powstawać na tak samo zarobkujące kobiety .  My mamy daleko mniej gałęzi pracy , a prócz tego . .  Gdyby zebrać dane o wszystkich nędzotach , które wychodzą z pod piór autorskich , jako liczba , wasz dział był by z pewnością większy , choć utrzymujecie przeciwnie .  Przytem , w kobiecych utworach , nawet w niezdarnych , są zawsze uczciwe myśli .  Te nieartystyczne utwory „ kurzych mózgów " , jak je nazywacie , mogą zepsuć smak artystyczny , lecz nie zepsują smaku moralnego , tak !  I my przynajmniej . . . znamy gramatykę !  Orliczówna rozgrzewała się własnemi słowami , w końcu tak uniosła , że wyrazy leciały jej z ust , jakby ją paliły , rumieniec okrasił policzki i ogień szedł z oczu .  Młodzieniec wciąż się przyglądał z pod oka .  Linia szyderstwa w kącikach jego ust stała się wyraźniejsza , lecz znikła natychmiast , gdy mówiąca nagle urwała i , twarz ku niema zwróciwszy , machnęła ręką , uzbrojoną w paczkę książek .  — Ot , niema o czem mówić !  Natura nas krzywdzi , więc zkądżeż wy mieli by ście być sprawiedliwszymi ?  Urządzili ście sobie ładne społeczne cacko na ziemi , ale całe szczęście , że to cacko przygniata nie tylko nas , kobiety !  Do widzenia !  Podała mu rękę i zawróciła ku bramie ogrodu , lecz tu się zatrzymała i stanęła .  — Panie Szeliski !  — Słucham panią .  — Czy pan będzie dzisiaj w redakcyi ?  — Właśnie idę .  Orliczówna się zawahała , ale tylko na chwilę .  — Chciała m pana prosić . . . może sama wpadnę koło czwartej , bo tam są złożone dwa manuskrypty , wiersze i proza , pan pewno wie ? . . .  Proszono mię o dowiedzenie się , czy będą odpowiednie dla " Gońca " , otóż . . . może pan będzie łaskaw przypomnieć redaktorowi . . .  To mu nie zajmie wiele czasu . . .  Mówiła z trudem i z widoczną przykrością .  Szeliski się uśmiechnął .  — Redaktor coś wczoraj wspominał o tem .  Czy pani zna autorów , bo zdaje mi się , że te rzeczy nie są , pisane przez jedną osobę , prawda ?  — Rzeczywiście .  Zkąd pan wie o tem ?  — Miał em w ręku manuskrypty .  — I może pan je czytał ?  Po twarzy dziewczyny przeszły ognie i znikły .  — Nie , tylko rzucił em wzrokiem .  Charaktery pisma zupełnie różne .  — No , to jeszcze nie dowód .  Przypomni pan redaktorowi ?  — Przypomnę , ale niech mi pani powie nazwiska autorek , bo to autorki , nie ?  Potrząsnęła głową przecząco , a on się ciągle uśmiechał , — Więc nie .  Widocznie nie zasłużył em na zaufanie , ale przysługa za przysługę .  " Darmo nic , taki świat ! "  Niech pani to za mnie sprzeda , panno Anno , dobrze ?  Ja doprawdy nie umiem , probował em i nic !  Wyjął z kieszeni od kamizelki trzy białe , numerowane kartki i podawał dziewczynie .  Ona na to patrzyła i kiwała głową .  — Niepodobna !  Tylko trzy panu dano i ani jeden nie sprzedany .  Ależ to naprawdę wstyd .  — Więc ja się będę wstydził , ale pani niech je weźmie pod swoją opiekę .  Niewiasty stanowczo do tego zręczniejsze .  — Doprawdy ?  A może tylko niewiasty są wytrzymalsze na przykrości i drobne ukłucia , gdy mają .  przed sobą cel nie drobny ?  Może wy umiecie tylko nawoływać do roboty ? . . .  " Im Anfang war die That " , powiedział Faust i , tyle tylko , że powiedział .  Wszyscy jesteście Faustami , ale niech tam !  Dawaj pan .  Wzięła bilety i , chwiejąc koguciemi piórami , poszła .  — Wszyscy . . . tylko on jest inny , niż wszyscy — myślała , biegnąc ruchliwa ulicą .  — Gdyby ogół mężczyzn był do niego podobny , lepiejby stała nasza sprawa i ogólna .  Szli by śmy ręka w rękę , wałem ; dzierlatek między kobietami było by coraz mniej , choćby dlatego , że nie miały by obiegu na ulepszonej giełdzie matrymonialnej , na której żądano by czegoś więcej , niż ładnej buzi i naiwności . . . Biedaczysko !  Dogryzła m mu dziś parę razy , sama nie wiem dlaczego , ale się nie obraził .  Wie , że takim , jak ja , trzeba czasem więcej wybaczyć , niż innym , że belferka jest jak rdza : przegryza nawet stalowe nerwy .  Poczciwy !  Ale , ja go przeproszę .  Podniosła w górę oczy , i ktoby teraz w nie spojrzał , dojrzał by , że lśniły wilgocią .  W kwadrans potem siedziała pod oknem przy stole i otoczona trojgiem dzieci , z przejęciem wyjaśniała im tajemnice liczb wielorakich .  Wykład trwał całą godzinę , poczem słuchacze z wielkim szumem i hałasem zerwali się z krzeseł , a do pokoju wbiegła , młoda , pulchna i różowa blondynka .  Uściskawszy Orliczównę , siadła , oparła okrągłą główkę na białych rączkach i opowiadała szczebiotliwie , jak młody , ćwierkający wróbel .  — Wie pani , mama przyjechała .  Jestem strasznie rada , bo właśnie miała m do niej pisać w ważnej , bardzo ważnej sprawie . . .  I śmieje się pani , jak gdyby m ja naprawdę nie mogła myśleć o rzeczach ważnych !  Tymczasem wszystko się wyda !  Otóż wracam sobie wczoraj od panny Bajkulskiej ; pan Szeliski mię odprowadzał , nie prosiła m go jednakże na górę , bo już było późno , dzwonię , aż tu mi mama drzwi otwiera !  Nawet nie marzyła m , że tak się wszystko dobrze ułoży . . . ale niech pani idzie ze mną do salonu , to pokażę coś ładnego !  Panna Róża Grzankowska była siostrzenicą gospodyni domu , przyjechała na t . zw . „ dokończenie " , chodziła na lekcye zbiorowe , najpilniej na przyrodę , którą chciwym wiedzy panienkom wykładał pan Szeliski , i razem z Orliczówną biegała na herbatki literackie , na które zbierali się niedocenieni lub zupełnie zapoznani poeci i poetki , dramaturgowie i nowelistki , beletryści — dekadenci i nauczycielki .  Teraz panna Róża zerwała się z krzesła , by biedz do salonu , Orliczówna zaś pośpiesznie nakładała pelerynę , zwycięski kapelusz , oraz wytarte rękawiczki i mówiła :  — Owszem , zobaczę , byle oglądanie tego czegoś ładnego nie trwało zadługo , bo muszę się spieszyć na lekcyę aż pod rogatki .  A jakże się pani wczoraj bawiła u Bajkułskiej ?  — Doskonale !  Z początku czytali jakieś wiersze , które były nudne , ale później panie robiły jakieś rachunki , a ja się kłóciła m z panem Szeliskim i z panem Herzem .  Uśmiała m się tak , jak już nie pamiętam i było bardzo przyjemnie !  Na blade usta Orliczówny wybiegł szyderski uśmiech .  — Dziś , u Duszyńskiej rzekła — pan Herz ma czytać swój sonet ; Danyszówna może nareszcie pokaże swój dramat ; czy pani będzie także ?  Różowa dziewczyna zaprzeczyła energicznym ruchem głowy .  — O ! tem nikt mię nie zachęci .  Nie cierpię sonetów i dramatów , zresztą muszę być zagłupia , bo nic nie rozumiem i zaraz mi się spać chce .  Prócz tego , dziś nie mogę , w żaden sposób nie mogę , a dlaczego , powiem może jutro , może dopiero pojutrze .  Tam nawet nie będzie tych , których chciała by m widzieć .  Śmiała się serdecznym śmiechem młodych i szczęśliwych i pieszczotliwym ruchem kociaka ciągnęła Orliczównę do salonu .  — O ! proszę patrzeć i podziwiać !  Stanęły obie przed wielkiem lustrem , na którego rzeźbionej półeczce śmiał się do nich śliczny koszyk róż blado żółtych i liliowych hiacyntów .  Ułożone artystycznie kwiaty były przewiązane liliową , fantastyczną kokardą .  — Rzeczywiście cudna ! — zawołała Orliczówna .  Patrzyła przez chwilę , potem nagle nachyliła głowę i ostrożnie przytuliła twarz do puszystych listków różanych .  Musnęły ją aksamitem i owiały wonią .  . . . Boże !  jakżeż to pachnie wiosną " taką z pod szerokiego nieba , z nad słonecznych , wiejskich ogrodów , daleką , jakąś rzewną i niezapomnianą !  . . .  Miała wtedy sukienkę liliową , jak te hiacynty ; z rozwianemi włosami goniła motyle , zapełnie takie , jak listki róż w koszu i głos matki leciał do niej po rosie , sam świeży , jak rosa : — Andziu , włóż kapelusz , bo się opalisz i wyrośniesz na brzydką dziewczynę ! . . .  ...A w lipowej altanie żółta wilga , do pąka róży podobna , wpadała w ekstazę i wołała bez końca : Zoffija . . .  Zoffija !  A cichy staw , w ramie z zielonej leszczyny , tak zakwitł porostami , że krzak kaliny , nachylonej nad nim miłośnie , napróżno szukał w kochanem przezroczu własnego odbicia .  . . .Hej ! gdzie ta wiosna , rosą pachnąca i motyle ?  Gdzie staw zarosły i kalina w wianuszkach białych ?  Gdzie matka serdeczna , gdzie te lata z błękitu i złota i szczęścia ? . .  Gdy Orliczówna uniosła głowę z nad kwiatów , miała twarz jeszcze bardziej zmęczoną i żółtą , niż zwykle .  Tymczasem panna Róża tańczyła po salonie i , klaszcząc w białe ręce , wołała :  — Ładne , wiem , że ładne , ale od kogo , nie powiem , oo !  nie powiem , aż może jutro !  Orliczówna nie była ciekawa — od kogo , milcząc , zwróciła się do przedpokoju , lecz równocześnie weszły do saloniku pani Kasińska i pani Grzankowska .  Ta ostatnia , dość otyła , z niebieskiemi oczami i jasnemi włosami , nad czołem skarbowanemi w poważne loczki , pomimo różnicy wieku , bardzo przypominała różową dziewczynę , i Orliczówna domyśliła się łatwo , że ma przed sobą matkę panny Róży .  Jakoż panna Róża zaraz ją schwyciła za rękę i , przytrzymując , zawołała wesoło :  — Tylko niech pani nie ucieka !  Mamusiu , to jest właśnie panna Anna , o której tyle razy pisała m .  Szkoda , że już wszystkie swoje bilety na loteryę sprzedała , bo mama przez samą wdzięczność musiała by wziąć przynajmniej z dziesięć !  Na to pani Grzankowska wyciągnęła do młodej nauczycielki tłustą rękę i rzekła :  — Lepiej , że sprzedane , bo ja nie lubię żadnych loteryi , nawet z fajewerkami i tańcami .  W zeszłym roku urządzili taką tańcującą zabawę u nas w sąsiedztwie , ale to zawsze oszustwo .  Wygra się pudełko do zapałek albo nic , a co się tam później robi z pieniędzmi , lepiej nie zgłębiać .  Twarz Orliczówny stanęła w ogniu .  Machinalnie sięgnęła ręką do kieszeni , chcąc wyjąć bilety Szeliskiego , teraz ją wyciągnęła śpiesznie , panna Róża wybuchnęła zaś niepohamowanym śmiechem .  — Co ?  Jeszcze są ?  A wczoraj się pani chwaliła , że sprzedane ?  Była m pewna i tylko dlatego proponowała m Ha , ha , ha , mama tak nie cierpi wszystkich składek !  Ale jak tak , to trudno , trzeba kupić .  Słowo rzekła m i przepadło !  Lecz tu coś ją w twarzy Orliczówny musiało zastanowić , bo raptem przestała się śmiać i dodała serdecznie :  — Proszę , niech pani da te bilety , moja złota ?  Orliczówna potrząsnęła głową .  — Nie , my nikogo nie przymuszamy .  Zresztą ja mówiła m prawdę , że swoje sprzedała m .  To są bilety pana Szeliskiego , które mi dał dzisiaj , bo sam ich sprzedać nie umiał .  Żegnam panie .  Teraz matka Róży poruszyła się niespokojnie , spojrzała na córkę , poczem prędko zbliżyła do Orliczówny .  — Niechżeż pani nie wierzy , co ten pustak Rózia opowiada — zawołała uprzejmie .  Dlaczego miała by m nie lubić wszystkich składek , zkądże ?  Ludzie powinni ludziom pomagać , to przecież każdy rozumie .  No , proszę , panno Anno , pewno jaki piękny cel ! niechżeż mi pani nie robi przykrości !  Była w jej głosie taka sama serdeczność , jak przed chwilą w głosie córki .  Orliczówna z nagłym pośpiechem wyjęła bilety , pani Grzankowska je wzięła i mówiła dalej :  — Zupełnie co innego miasto i wieś !  Tu jest tyle potrzebujących . . . pani podobno zna dobrze pana Szeliskiego ?  Bawi się w literata , a jego stryj mieszka w naszych stronach .  Dziwak , ale bardzo zamożny człowiek , stary , bezdzietny i kochający rodzinę . . .  Tak , dziękuję pani .  Cóż dla obywatelki ziemskiej znaczy jakieś sześćdziesiąt fenigów , albo i talar ?  A może pani ma jeszcze co ?  Do miasta przyjeżdża się po to , aby zestawiać pieniądze .  Orliczówna , której kieszeń , zdaniem jej wszystkich znajomych , była skarbnicą bezdenną i niewyczerpaną , dobyła teraz paczkę obrazków Świętych .  A pani Grzankowska , dziwiąc się , że są tylko po pięć fenigów , choć ha tak piękny cel , wybrała po kilka sztuk świętych Janów , Antonich i Józefów , poczem tak rzekła :  — Moja czeladź to wszystko rozbierze , ale numery biletów niech pani będzie łaskawa zapisać , bo może co porządnego padnie ?  Gdy Orliczówna znikła za drzwiami , panna Róża uściskała matkę z ogromnem wylaniem .  — To , widzi mamusia , jest taka . . . jakżeż to pan Szeliski mówił ? . . . aha ! feministka , ale dobrze mamusia zrobiła , że kupiła tę parę biletów .  — Feministka ?  Cóż to jest feministka ?  — To taka , co nienawidzi mężczyzn i nie chce iść za mąż — objaśniła , uśmiechając się , pani Kasińska .  — Co ? !  Matka Róży popatrzyła na siostrę szeroko otwartemi oczami , a potem wybuchnęła śmiechem tak serdecznym , że z twarzą mokrą od łez upadła na kanapę i przez długą chwilę uspokoić się nie mogła .  Tymczasem feministka dążyła na swoja lekcyę pod rogatki .  — Jezus Marya ! — dumała , idąc , — jaka to dziwna kobieta !  Z początku jakaś nieprzyjemna i pospolita , później serdeczna i nawet dobra , nie chciała słyszeć o biletach , potem wzięła i obrazki , ale ostatecznie cóż to mię może obchodzić ?  Psychologiem nie jestem , dwadzieścia obrazków sprzedała m i tanie wydawnictwa zyskają .  Tak , pierwsze jej słowo było stanowczo obrażające . . . ale niniejsza o to !  Cóżby się dało zrobić , gdyby w takich razach każdy na siebie zwracał uwagę ?  Muszę to opowiedzieć Szeliskiemu . . .  Lecz tu jakaś nowa myśl przeleciała widać przez jej głowę , bo koguci pióropusz zakołysał się silniej dziewczyna zaś aż stanęła , patem wybuchnęła głośnym śmiechem i pobiegła dalej .  Kilku przechodniów obejrzało się na nią .  Jakaś staruszka w zrudziałym kapeluszu i mantynowej pelerynie , silnie przycisnęła ramieniem koszyczek , z którego wyglądała wiązka buraków obok łebka kaczki , trwożnie usuwając się na bok , szepnęła :  — Waryatka .  Orliczówna ani widziała , ani słyszała .  Ona biegła , szepcąc sama do siebie :  — Tak , tak .  To nazwisko Szeliskiego tak podziałało .  A to dopiero głupie !  On , marzący o kobiecie — towarzyszu i przyjacielu , równej inteligencyą , kochającej te same ideały , on , Szeliski ! i ta laleczka , poczciwa , wesoła pliszka , Rózia !  Ha , ha , ha !  Tak ją to odkrycie rozśmieszyło , że podczas całej lekcyi miała dobry humor .  Ale około trzeciej twarz jej poczęła gasnąć .  Zwykle o tej godzinie jadała obiad ; dzisiaj , zamiast do pani Torbowej , poszła do czytelni i tam obiadową godzinę spędziła .  Nie miała ani grosza w portmonetce .  Często się to zdarzało i właściwie , niewiadomo czemu , dziś wyjątkowo zesłabła .  Jutro pierwszy , poczciwa Sulska może jej nawet dzisiaj zapłaci , bo następna lekcya u niej będzie dopiero pojutrze , wieczorem kupi sobie cztery serdelki , albo ze trzy pary kiełbasek , nie , serdelki , bo serdelkami lepiej się naje . . .  Podczas tego dumania oczy Orliczówny poczęły się wyjaśniać .  Raźno wyszła z czytelni i raźno powędrowała do pani Sulskiej , lecz tu ją spotkał zawód .  — Miała m dzisiaj uiścić się pani z długu — rzekła młoda kobieta przy pożegnaniu , — ale mąż wyszedł wcześniej i nie zdążyła m mu przypomnieć , że to jutro pierwszy .  Przepraszam panią .  Orliczówna zaczęła mówić , że to drobnostka i że chętnie zaczeka do poniedziałku , gładziła ręką jasną główkę Henrysia , który był jej uczniem najbardziej kochanym , ale w wyrazie ust miała coś takiego , że pani Sulska po namyśle dodała :  — Doprawdy , jest mi bardzo przykro , bo wiem , że u nas ludzie nie są ściśli .  Przecież sama niegdyś dawała m lekcye i jeszcze pamiętam , że przed pierwszym i po pierwszym portmonetka nauczycielki jest zwykle pusta .  Otóż . . . jeśliby pani chciała , mogła by m dać a conto chociaż jeden papierek .  Tu się uśmiechnęła .  — Niewiele ofiarowuję , prawda ?  Ale jak pani wyjdzie za mąż , to się zaraz przekona , że biedne żony nigdy nie posiadają leżących kapitałów .  Orliczówna miała wielką ochotę odmówić , by się nie wydało , w jak przykrem jest położeniu , lecz gdy podniosła oczy na szczerą twarz matki Henrysia , odrazu wzięła pieniądze i ze zdwojoną energią wycałowała dziecko .  Już była we drzwiach wchodowych , gdy nagle coś jej się przypomniało .  Stanęła , chwilę się wahała , jakby walcząc ze sobą , wreszcie sięgnęła do kieszeni i wyjęła paczkę obrazków .  — Wiem , że to nieprzyjemne — zaczęła nieśmiało — ale państwo macie tak dużo znajomych . . .  Zresztą , pani ze mną postąpi otwarcie , jeśliby to jej miało robić zbyt wielką przykrość , prawda ? . . .  To na tanie wydawnictwa i tylko po pięć fenigów . . .  Pani Sulska kiwnęła głową .  — Dobrze , spróbuję jeszcze , toż raz udało mi się sprzedać aż trzydzieści biletów na ów teatr amatorski , ale myślę . . . czy pani nie zaczęsto się podejmuje tej sprzedaży ? . . .  — Tak , pani zapewne ma słuszność .  Gdy iniczej nie można . . .  Uścisnęły się mocno za ręce , poczem Orliczówna zbiegła ze schodów , jakgdyby miała skrzydła .  — A teraz do redakcyi ! — myślała .  — O piątej bywa tylko sam redaktor .  Jakoś mi dobrze dziś idzie , więc może i tam . . .  Jeśli tylko wezmą , oddam pieniądze Duszyńskiej .  Od Danyszówny nie można tej lekcyi darmo przyjmować .  Dziewczyna poprostu głodem mrze , dziurę w buciku aż waletem kierowym założyła , ale uczy !  Dzieciaki od niej najwięcej korzystają .  Uśmiechnęła się , widać , do ostatniej myśli i weszła w bramę trzypiętrowej kamienicy .  Z początku biegła po schodach szybko , na pierwszem piętrze zwolniła kroku , na drugiem ledwie się posuwała , wreszcie , zatrzymawszy się przed drzwiami , na których błyszczała blacha z napisem : " Redakcya i administracya Gońca " , przycisnęła obie ręce do piersi i ze wzrokiem , utkwionym w napisie , stała bez ruchu .  — Boże !  żeby chcieli wziąć !  Boże , daj , żeby wzięli ! — modliła się do sufitu , na którym tłuste amorki miały kończyny podobne do przewiązanych sznurkiem serdelków i śmiały się do niej szeroko .  Po chwili , dziewczyna wyciągnęła ramię do dzwonka , lecz je jeszcze prędzej cofnęła , jeszcze raz wyciągnęła i jeszcze raz ręka jej opadła , w końcu odetchnęła z głębi piersi , zacięła zęby i szybkim ru chem zrobiwszy znak krzyża na czole i piersiach , nacisnęła guzik dzwonka .  Przepadło !  Krew jej zalała czoło i policzki , potem zbiegła do serca , które się tłukło w piersiach , jak ryba wyrzucona na piasek .  Tymczasem otworzono drzwi i Orliczówna weszła do sali redakcyjnej , znowu czerwona , jak burak .  W sali było pełno .  — Czy mogę się widzieć z panem redaktorem ? — zapytała i zaraz zaczęła się dziwić — kto też to powiedział ?  bo przecież nie cna .  Ona , zamiast języka , miała w ustach kawałek suchej skóry , prócz tego , nogi jej się przylepiły do posadzki i główną myślą , która ją obecnie zajmowała , była ta : jak te podeszwy od ziemi oderwać ?  A przy kilku stolikach , jak we mgle , siedziało kilku młodych mężczyzn .  Jeden nawet się podniósł i coś mówił , lecz wobec tych kilku par oczu , utkwionych w nią z takim wyrazem , jaki muszą mieć na pewno lufy rewolwerów , nie dosłyszała .  Chryste !  czemu przyszła o tej porze !  Musiała trafić na jakąś sesyę .  Wpierw był tylko sam redaktor , a i ten wystarczył za dziesięciu !  Trzeba być idyotką , albo mieć jej , Orliczówny , szczęście !  — Proszę panią tutaj , bliżej — wpadło jej teraz w uszy , wyraźnie i czysto .  Więc pod wymierzonemi lufami spojrzeń poszła i na podanem krześle nawet usiadła .  — Uprzedził mię Szeliski i dlatego przejrzał em dzisiaj oba manuskrypty — mówił dalej ów głos wyraźny i czysty .  — Bardzo mi przykro , ale żaden nie przyda się do naszego pisma .  Proszę , oto są .  Orliczówna z buraka przemieniła się teraz w cytrynę .  . . .  Nie przydadzą się !  Więc czegóż się więcej obawiać ?  Co mogło się stać najgorszego , stało się .  Odważnie podniosła oczy na smagłą twarz kierownika " Gońca " i zapytała dość pewnym głosem :  — Dlaczego ?  — Dlaczego ? hm . . . Wiersz jest ładny , ale niezrozumiały , wreszcie , jako " Bój nadchmurny " , przyzna pani , że nie ma punktu oparcia .  Już sam tytuł o tem mówi .  Może autor czy . . . autorka zechciała by to przełożyć na prozę , a wtedy . . .  Przez salę redakcyjną przeszedł cichy szmer i wydał się Orliczównie podobnym do tłumionego śmiechu .  Wyprostowała się sztywnie i jeszcze pewniejszym głosem spytała :  — A szkic ?  — Szkic jest niezły , zapewne , tylko tendencya zdradza pióro niewieście , a że my jesteśmy przeciwnikami niektórych punktów emancypacyi kobiet , niektórych tylko , że prócz tego . . .  Czy pani czytała naczelny artykuł wczorajszego numeru naszego pisma ?  — Nie .  — To niech go pani przeczyta .  My musimy być logiczni .  Gdyby nie feministyczna tendencya szkicu , byli by śmy go drukowali , zwłaszcza , że pseudonim męski , ale tak . . . przez wzgląd na wczorajszy artykuł nie mogę , choć bardzo żałuję .  Począł przerzucać papiery , na znak , że posłuchanie skończone , a Orliczówna wstała , rzuciła mu spojrzenie nieopisanej pogardy , poczem , chwiejąc pióropuszem i nie patrząc na nikogo , wyszła .  W przelocie jednak dojrzała wielki nos Herza i teraz męczyła ją niepewność — Szeliski był , czy nie był ?  Wolała by , żeby nie był i odetchnęła swobodniej , gdy go spotkała na dole , w bramie .  Wybiegł z bocznej oficyny , gdzie mieszkał , skłonił jej się w przelocie i , uśmiechnięty , jeszcze bardziej wyświeżony , niż zwykle , pobiegł dalej .  Ją trochę ździwiło to , że się nie zatrzymał i nie zapytał o wynik rozmowy z redaktorem .  Zawsze go przecież zajmowało wszystko , co się jej tyczyło .  Nie mówił też nic o artykule , ale pewno chciał oszczędzić przykrości i jej i sobie .  Taki był wraźliwy na wszelką niesprawiedliwość i każdą głupotę !  Poczciwy !  Była mu wdzięczną i prócz tego . . .  Lecz tu panna Orliczówna tak się zachwiała , że aż musiała oprzeć się o ścianę domu .  — Cóż znowu ? — myślała chwilę potem , wolno się wlokąc ulicą — najwyraźniej nogi się podemną uginają , jakby m cały tydzień nic w ustach nie miała , a przecież wczoraj zjadła m dwa serdelki w południe , dziś rano dwie bułki i lekcyi miała m mniej , niż zwykle !  Możeby nie iść do Duszyńskiej ?  Miała wielką ochotę nie iść , zwłaszcza , że jej stanęły przed oczami wiecznie u przyjaciółki podawane suche ciastka z herbatą .  Na samą myśl o tych „ wiekuistych " , jak je nazywała Zilberówna , uczuła , że ją mdli , ale zaraz potem przypomniało jej się , że dziś miały robić rachunki i że trzeba przecież oddać pieniądze .  Poszła .  Zastała już Bajkulską , Drecką i Zilberównę .  Wszystkie trzy były wzburzone i rozmawiały z takiem ożywieniem , że nie odrazu spostrzegły ją , gdy weszła .  Ona też , nic nie mówiąc , rzuciła na łóżko kapelusz i papiery , poczem prawie upadła na fotel i odwróciła głowę , by nie patrzeć na koszyczek z " wiekuistemu , stojący na stole .  Dziwna rzecz !  Oto wcale nie mogła teraz myśleć o rzeczach słodkich , bo zaraz jej się robiło niedobrze , ale zato ciągle miała przed oczami talerz z befsztykiem , pływającym w maśle i suto obłożonym przysmażonemu kartoflami .  Prócz tego , probowała sobie wyobrazić , co czuje człowiek przejedzony , nie mogła , i to ją także męczyło .  Ale tamte ją teraz otoczyły i Duszyńska zapytała :  — Była ś w redakcyi ?  Orliczówna tylko wskazała ręką na papiery , leżące na łóżku , a wtedy pierwsza roześmiała się szydersko .  — Naturalnie , to było do przewidzenia , chociaż twój szkic był dobry , nawet więcej , niż dobry , wiesz ?  Ja ci to mówię !  Mojej fantazyi nie zrozumieli , co ?  Nowe prądy , nowe drogi i powietrze z nad szczytów nie dla żółwi , które się wloką po ujeżdżonych traktach !  Kretyny !  Dawniej tacy szli na gospodarzy , dziś idą na redaktorów , kierowników . . . ale mniejsza o to !  Chcąc być logicznymi , po dzisiejszym artykule powinni odrzucać nawet arcydzieła .  Czytała ś ?  — Nie , tylko redaktor o tem wspominał .  — Szubrawiec ! — wyleciało z ust Zilberówny .  A Bajkulska stanęła teraz przed Orliczówną i poczęła ją objaśniać , przyczem wyrazy wybiegały z jej szerokich ust , jakby się zajadle goniły i wzajemnie połykały .  — Wyobraź sobie , jakiś przedpotopowy osioł napisał , że kobiety zabagniają literaturę , że natchnioną twórczość zamieniają na niski środek zarobkowania , że zapominają o jedynej , właściwej dziedzinie kobiety , o kapłaństwie domowego ognia , miłości , no ! i pewno cerowaniu mężowskich skarpetek !  Urwała , by zaczerpnąć oddechu i pytająco patrzyła na Orliczównę , ta zaś przymrużyła oczy i zmęczonym , jakby sennym , głosem rzekła :  — Właściwie , dlaczego nas to drażni , kiedy inaczej nie może być ?  Człowiek , to przecież zwierzę .  W jego naturze leży obrona własnych interesów .  Kobieta nie chce umierać z głodu , więc szuka pracy ; mężczyzna nie chce współzawodnictwa , chce prócz tego mieć całe skarpetki , czyli żonę . .  — Żonę — wtrąciła z nową energią Bajkulska — któraby koniecznie wielbiła i podziwiała jego Jowiszową wyższość , naturalnie !  Prócz tego , żal mu , że życiu może zabraknąć pewnej strony humorystycznej — starej panny , strojącej się w niebieskie paciorki , różowe wstążki i w pięćdziesiątym roku życia zlewającej łzami stopnie ołtarzy o męża i własny kąt !  — Słusznie !  tylko : wodę warzyć , woda będzie , i niema o czem mówić — zgodziła się Zilberówna .  — Niechaj głupcy ręce łamią , a zawsze znajdą się i tacy , którzy zrozumieją czem dla ludzkości może się stać kobieta myśląca !  Tu odrzuciła z czoła czarną , krótko przyciętą czuprynę , ściągnęła brwi i dodała silniej :  — Zresztą , im ciasniej , tem lepiej .  Niech ściany trzeszczą , pękają , aż runą , i świat odetchnie szeroko .  Jakaś surowa zaciętość skurczyła teraz drobne rysy młodziutkiej dziewczyny i uczyniła ją podobną do biblijnej Judyty , gdy z mieczem w ręku nachyla piękną twarz nad śpiącym wrogiem swego ludu .  W małym pokoiku zrobiło się cicho lecz to milczenie zaraz przerwała Bajkulska .  — A jednak — rzekła wolno — chciała by m wiedzieć , kto ten mądry artykuł napisał ?  — Herz !  ja wam powiadam , że Herz ! — krzyknęła Zilberówna .  — Nie cierpi nas , bo oceniamy , iak należy , Szeliskiego .  To ten fałszywy żyd , jestem pewna , zresztą Szeliski nam powie !  — Nie powie , jest bardzo dyskretny , albo przypuszczam , że teraz przestanie pisywać do „ Gońca " .  Tu Orliczówna westchnęła .  — Gdyby byli mój szkic wydrukowali , byłabym wam oddała pieniądze , a teraz nie mam pojęcia , czem załacimy Danyszównie za lekcye .  Ona nie może uczyć darmo , bo na taki zbytek nie ma .  — Naturalnie , że nie ma , i ja pieniądze dam — odparła na to Duszyńska .  — Dostała m tłómaczenie do " Świata " ; założę i jak w kasie będzie , a mnie bieda przyciśnie , to sobie odbiorę .  — Aha , będzie !  Doczekasz ty się !  — Czemu nie ?  Wczoraj były u mnie aż trzy matki i zapowiedziały , że będą za naukę dzieci płaciły po rublu na miesiąc .  Może się takich więcej znajdzie ?  No , dawajcie , co która ma , bo trzeba uporządkować rachunki , nim tamci przyjdą .  Ku wielkiej uldze Orliczówny , Duszyńska usunęła koszyk z " wiekuistemi " , poczem wszystkie obsiadły stół i przez długi czas było słychać tylko cichy dźwięk srebra i miedzi , szelest papieru , skrzyp pióra , lub oderwane zdania .  O siódmej przyszli Dundził i Herz .  Herz był widocznie rozpromieniony i zaraz we drzwiach zawołał :  — Cóż tu nasze panie mówią na genialny artykuł " Gońca " ?  — Że jest genialny ! — odrzuciła Zilberówna z błyskiem w czarnych oczach .