Zygmunt Kaczkowski MURDELIO Kto tak mądry , że zgadnie Co na ń jutro przypadnie ? Sam Bóg wie przyszłe rzeczy , a śmieje się z nieba , Kiedy się człowiek troszcze więcej niżli trzeba . J . Kochanowski , Pieśń IX Wstęp Za życia mojego ojca , lubo nigdy nie znał em macierzyńskiej miłości , bardzo był em szczęśliwy . Fortuna nasza była dostatnią , a chociaż owe dwie wioski , któreśmy mieli w Sandomierskiem dziedziczne , ojciec oddał był mojej siostrze , która wyszła była za pana Krzysztofa Michałowskiego , herbu Poraj , stolnikowicza sandomierskiego , to jednak tutaj została nam jeszcze Bóbrka i Zabrodzie , od jw . Ossolińskiego , wojewody wołyńskiego , w zastawie , przeszło dwakroć sto tysięcy w gotowiźnie a sprzętach i taki dobytek w domu i w gospodarstwie , żeby go znaczniejszym i u jakiego drążkowego kasztelana nie znalazł . Mój ojciec był w obyczajach surowy i wielki impetyk , ale prawością swoją i dobrodusznością tak sobie umiał zyskiwać szacunek i poważanie u wszystkich , że chociażby mnie było przyszło i daleko więcej znieść surowości , niżeli jej zniosł em w rzeczy , to zawsze było by mnie to ani na włos nie zachwiało w tej , którą dla niego miał em , miłości . Wychowując się prawie ciągle w domu i będąc ustawicznie pod jego okiem , daleko prędzej pozyskał em u niego wiarę niźli moi rówiennicy , okolicznej szlachty synowie , którym się częstokroć jeszcze wtedy obrywały bizuny , kiedy już wąsy mogli zakręcać za ucho . Ja tylko raz w życiu poczuł em na sobie gniewną rękę ojcowską — ale też za to , nie mając więcej nad lat dziewiętnaście , był em już wyzwolony i wraz z ojcem stojąc w szeregu i bijąc się pod pana Puławskiego komendą , już przez to samo wszedł em w koło krajowego rycerstwa i obywatelstwa . Mój ojciec żył jeszcze potem lat kilka , ja mieszkał em przy nim i był em więcej uważany jakby mu równy niżeli podległy , co było rzadkością na owe czasy ; pomimo to jednak nie było mi wolno ani się wtrącać do gospodarstwa , ani w czymkolwiek samemu się rządzić . Wtedy to , przypatrując się temu gospodarstwu z daleka i widząc i to , i owo , niejedno cale mi się nie podobało — myślał em też sobie nieraz : nic tak by to było , gdyby był przy mnie regiment!1 Otóż jakoś na rok przed końcem owych rozruchów konfederackich ojciec mój , już dobrze starością przygarbiony , zapadłszy bardziej na zdrowiu , pożegnał się z tym światem . Żal głęboki mnie porwał i długom się z niego nie mógł ocucić , a lubo mnie sąsiedzi moi przez ten czas prawie ani na krok nie odstępywali , jednak zdawało mi się , żem już sam a sam został na świecie , żem jest najnieszczęśliwszy sierota i że nie mam nawet żyć po co . Więc wymurował em mu grób wielki w Bóbrce , na którym kazał em postawić głaz piękny z napisem , a nad nim anioła z białego kamienia ze złamanym kordem w jednej , a z przygaszoną pochodnią w drugiej ręce ; chodził em prawie przez całe lato i jesień na grób ten , rozpamiętywał em czynny i pełen cnót wzniosłych żywot nieboszczyka rodzica , rozpamiętywał em tych nieszczęść ogromy , które wtedy i mnie , i innych dotknęły , modlił em się tam za dusze zmarłych i poległych — ot ! i przeszło to jakoś . Bo już tak Bóg dał , że najczulsze dzieci mogą przenieść stratę rodziców . Nadeszła zima , a śród niej i zapusty ; nastąpiły wesołe tańce i biesiady . I nie tylko w ziemi sanockiej , ale w całej tej podkarpackiej kramie pierwsze lata tej nowej naszego żywota epoki były bardzo wesołe ; bo raz , że to zwyczajnie lata po długich wojnach albo uporczywych rozruchach bywają zawsze wesołe , a po wtóre , że z wkroczeniem wojsk cesarskich w te kraje , które przez lat kilka najnieporządniejszej pod słońcem wojnie służyły za scenę , spokój prawie stały zawitał , od lat kilku już tak przez wszystkich pragniony . Więc kto był smutny , ten sobie mógł płakać w kąciku , ale reszta bawiła się gwarno i Wesoło . Do tych wesołości jednak ja nie bardzo się zabierałem , bo anim jeszcze miał serce do tego , anim był tak bardzo ośmielony do wielkich kompanij . Z wiosną dopiero , rozpatrzywszy się dobrze w tym , co mi po ojcu zostało , i poczuwszy się , żem jest tego wszystkiego pan samowładny , tupnął em nogą o ziemię , poprawił em czuprynę i powiedział em sobie : otóż mam i regiment ! Pierwsza myśl , która mi wtedy wpadła do głowy , była ta , że nie mam właściwie dziedzictwa i że lada kto może mnie nazwać włóczykijem , arendarzem , spekulantem albo czym zechce . Siadł em więc zaraz do stolika pisać list do jw . wojewody z prośbą , czyby nie przyjął ode mnie dopłaty do sumy zastawnej , za której prowizję trzymał em Bóbrkę i Zabrodzie , a to tak , aby te wsie obiedwie przeszły pod moje dziedzictwo . — Ale tylko co kazał em zawołać pachołka , aby go wysłać z tym listem , przynosi mnie kozak jw . wojewody list od niego do mnie . Czytam — łzy mnie w oczach stanęły . Wojewoda pisze , aby m przyjeżdżał do Leska odebrać sobie tę sumkę , za której procent trzymał em Zabrodzie , albowiem wioska ta już sprzedana jakiemuś panu Grossowi , szlachcicowi z Wielkopolski , który tymi czasy , wpadłszy w niełaskę u króla jegomości pruskiego i uciekając przed jego wojskami , z rekomendacją jw . Mielżyńskiego z Brudzewa , tamtejszego znakomitego pana , do wojewody przybył , ażeby się tu gdzie tymczasem pomieścił ; a że nie chciał ani służby , ani dzierżawy , więc mu wojewoda sprzedał Zabrodzie za czterdzieści tysięcy . Żal mnie wielki stąd dotknął , a to i za posesją tak pięknej wioski nad samym Sanem położonej i tak urodzajnej , że mój ojciec na niej kilkanaście tysięcy zarobił — i za inwentarzem , który tam miał em , a którego odtąd nie miał em gdzie podziać — a na koniec i za samym sąsiedztwem : bo jużciż wolał em sąsiadować ze sobą samym niż z obywatelem tak szlachetnego nazwiska , o którym , choćby go tam i sto razy pan Mielżyński rekomendował , ja jednak , znając całe Gniazdo cnoty i Herby rycerstwa na pamięć , jak mnie Bóg miły ! nic a nic sobie przypomnieć nie mogł em . Lubo najniesłuszniej tak myślał em o panu Grossie , bo sąsiadując z nim potem lat jakie dwanaście , przekonał em się jawnie , że to był szlachcic dobry , niegdy z Warmii przybyły , za Sasa pierwszego nobilitowany i człowiek najuczciwszy pod słońcem . Jednak na moją zgryzotę nie było rady . Pojechał em do Leska i moją sumkę odebrał em od wojewody , ale wraz go prosił em o sprzedanie mi Bóbrki . — Obaczemy i obaczemy — odpowiadał wciąż wojewoda , ale słowa dać nie chciał . Poradzono mi , aby m się o to z panem Jakubem Tarnowieckim , stolnikiem owruckim a jw . wojewody generalnym komisarzem , rozmówił , bo czego czasem nie zrobisz z głową , to zrobisz z ogonem . Ja się też znał em na rzeczach i delikatnie obiecał em trzysta dukatów w złocie niby to porękawicznego panu komisarzowi , jeżeliby mi do tego kupna dopomógł — ale i to się na nic nie zdało . Plunął em więc na wszystko i lubo mi żal było zrywać z Ossolińskimi , z którymi moi przodkowie parę wieków w nieprzerwanych przeżyli stosunkach , jednak rzekł em : — Jak sobie chcecie ! ja Ossolińskich na obronę mojej osoby nie potrzebuję , a z gotówką jeszcze się nikt poniewierać nie dał i nie da ! — i z tym pojechał em do domu . Jeszcze mi wprawdzie Bóbrki nie odbierano z zastawu , jednak tak mnie już zapaliła owa chętka dziedzictwa , żem postanowił w razie konieczności nawet ziemię sanocką opuścić , a koniecznie na własnym gdzie osiąść zagonie . Ale niedługo turbował em się z tymi myślami , bo przyjaciele , których wtedy miał em bez liku , zaraz mnie na to poradzili . Owóż jednego dnia w Lesku , zasiadłszy w winiarni za stołem , pan Urbański z Komborni , brat podstolego sanockiego , który był szlachcic zasobny i miał piękną fortunę , ale w Jabłonkach pod samym Bieszczadem mieszkał dla polowania na niedźwiedzie i dziki i jeszcze po staremu na oszczep je brał — odezwie się do mnie w te słowa : — Wiesz waszmość co , kiedy ci tak pilno dziedzictwa , to kup sobie Rabe z Huczwicami i Czarnem . Jest to własność pupilów2 , a ja mam nad nimi opiekę i administrację majątku : kością w gardle mi to już stoi , bo na co mnie jeszcze cudzych kłopotów ? — Substytuował3 mi wprawdzie pan podczaszy , nieboszczyk , pana Załęskiego w tej kuratorii , ale ten nie tylko że mi nic zgoła nie pomaga w tym zatrudnieniu , ale jeszcze kiedym gdzieś niechcący powiedział , że darował by m dzierżawę Kolonie temu , który by mnie w tej administracji zastąpił , on , to biorąc do siebie , wyzwał mnie i musiał em się z nim wyrąbać , chociaż Bóg mi świadkiem , że nie jego myślał em . Kup Rabe , panie skarbnikowiczu , będziemy sąsiadować ze sobą , a co się niedźwiedzi nabijemy i dzików za jedną zimę , to tego wszyscy Mazurowie , jak są , za dziesięć lat nie nabiją . Kup Rabe , a wiesz , że w tamtejszych górach jest rdzeńżelaza , kto wie , co z tego być może . — Może tam gdzie i złoto jest — odpowiedział em — to by jeszcze lepiej . Ale mniejsza ; tylko że to w takich górach , że tam świat jest deskami zabity , a gościa chybaby aż na łyku pociągnąć . — O to to ! miej tylko dobre wino , a kniei każ dobrze pilnować , to obaczysz , że się i nie opędzisz od szlachty . Ale i na sąsiedztwach tam wcale nie braknie : bo , ot , panowie Karszniccy teraz w Balogrodzie , pan Osuchowski we Mchawie , mój brat w Żahoczewiu , pan Bal w Nowosiołkach , a ja , a pan Nurkowski w Łubnem , a niech no jarmark w Balogrodzie , to i nie dorachujesz się gości , wszystko na noc pociągnie do ciebie . Podobało mnie się to , że tam z dobrą szlachtą sąsiedztwa , i zaraz pojechał em oglądnąć . Dziura to wielka i tylko z jednej strony jest przystęp , dalej już ani pies by nie przeszedł ; mała tylko dróżynka idzie przez górę Bałandę , i to tylko do Kołonic — ale że ziemi , chociaż chudej , jest jednak dosyć , pastwiska wielkie po lasach , a lasu półtora tysiąca morgów , wiecem się ułakomił . Za sto sześćdziesiąt tysięcy stanęła pomiędzy nami ugoda , ale wziąć zaraz nie mogł em , bo to już akta grodzkie z Sanoka wtedy były przeniesione do Tarnowa i forum szlacheckie4 tam ustanowione ; więc aż tam trzeba było jechać , nie tylko dla wniesienia dziedzictwa do aktów i do odebrania pozwolenia na to od forum , jako pupilarnej instancji , ale i dla napisania samej transakcji , bo tu , w Sanoku , już by ani jednego palestranta był natenczas nie znalazł , tak to wszystko pociągnęło za sądem , jak muchy za miodem . Wsiedli śmy tedy z panem Urbańskim obadwa na wóz czterokonny , w Lesku na targu tam będącego zabrali śmy z sobą pana Załęskiego , podstolego drohickiego , jako drugiego opiekuna , i pojechali śmy do Tarnowa . Jechali śmy bardzo wesoło , gawędząc to o tym , to o owym przez drogę . Ja prawie tak jakby nigdy jeszcze nie był em na Mazurach , a dziwne mnie rzeczy opowiadano o tym narodzie , więc rzeknę do pana Urbańskiego : — Cieszę się bardzo tą podróżą , bo przy tej okazji przecie obaczę kawałek kraju i poznam znów trochę ludzi . — A pan Załęski na to : — Będzie tam co widzieć , będzie dla ciebie , bo tam szlachta twarda i bitna , chociaż przecie nasza twarda i do korda , i do kufla , i podobno lepszej już nie ma na świecie , chybaby to aż Łęczycanie , co to także wytrzymali przy kuflu , a tak skorzy do bójki , że aż w przysłowie poszli . I chciał dalej coś mówić , ale mu pan Urbański przerwie i rzecze : — Ho ho ! panie bracie ! cale to inny naród te Mazury ; napatrzysz się ich dosyć i w Pilźnie , i w Tarnowie , bo oni tam siedzą i piwo smolą przemyskie albo aż nawet wareckie . Cale to inny naród jak nasi . Mazur sięślepo rodzi i aż dopiero trzeciego tygodnia trochę słońca dojrzewa . Mazur każdy mały i nabity jak pień , jada jaglaną kaszę ze śliwkami i jajecznicę z kiełbasą , wąsiska ma duże jak sum , a w piwie tak wymoczone , że o pół mili cuchnie jak browar . Każdy leniwy do roboty i ciężki jak wół , że kiedy by cię na nogę nadeptał , to zaraz odpadnie . Leżą też sobie na piochach i wygrzewają się do słonia , bo słońce to u nich słoń się nazywa . Na Mazura kiedy by bieda przyszła i zaczęła go jeść od palców , toby go mogła zjeść aż do karku , on by się ani ruszył ; głowy mu żadna bieda nie uje , bo twarda . W boju żadnej odwagi nie mają , aż kiedy by ś którego uderzył , dopiero ci jak gad skoczy , a wtedy choćby ś go pociął w kawałki , to jeszcze każdym kawałkiem ruszać się będzie aż do zachodu słońca . Biją się zawzięcie , ale tylko ze złości . Nabożni są , którzy się w katolickiej wierze chowają , ale siła jest heretyków pomiędzy nimi , a nawet są lutry i kalwiny . Mowa ich inna jak nasza , a nawet niełatwo ich wyrozumieć : bo oni , kiedy z góry jadą , to mówią : pod górę , a kiedy droga jest pochyla , to u nich : z posłużą . Kiedy który rękę za pas włożył , to mówi , że wraził , koń to u nich psina , a drób domowy to gad . Polowania u nich nie ma , a lis , co się tam liszka nazywa , to już drapieżny zwierz ; ale za to tchórzów u nich bez końca , a z kunami sypiają , i to także gad u nich . Szablę noszą przy boku , ale nią nie umieją narabiać , lepsza u nich bitwa na suche razy i dlatego z nich każdy wozi z sobą kij gruby , nakrzesany krzemykiem , co po naszemu pałka , a u nich kitajka . — A przecie kitajka to tafta po staremu . — No , a u nich to pałka — odpowiedział Urbański . No , no — myślał em sobie — to to kraj niedaleki , a naród już inny ! i dużo mnie w głowie siedziała ta bitwa na suche razy , bo to rzecz nieszlachecka i człowiek by się jakoś wzdragał przed taką zabawą ; ale przeciem sobie potajemnie pomyślał , że musi sobie pan Urbański dworować ze mnie . I aby oddać dobre za nadobne , począł em im opowiadać duby smalone o Wołyniu , Podolu i Litwie , gdzie ja znów był em , a oni nie byli . Otóż przyjechali śmy do Tarnowa i zaraześmy ową sprawę naszą przy boskiej i palestrantów pomocy , którzy za pieniądze są bardzo usłużni , załatwili ; poznali śmy też zaraz i kilku Mazurów , którzy takoż tam stali w gospodzie . Dopiero przekonał em się dowodnie , że owa mowa to żart był ze strony pana Urbańskiego : kubek w kubek taka sama to szlachta , jak nasi , tylko w mowie trochę różnicy , a kiedym się z nimi lepiej zapoznał , tośmy się tak pokochali , że śmy się aż popłakali nad sobą i nieszczęściami naszymi . Owóż było ich pięciu : jeden Bielański , cześnikowicz sądecki , bardzo grzeczny kawaler , drugi Bzowski , którego wołano sędzią , trzeci Konopka , młody , i dwóch jeszcze braci rodzonych , których nazwiska nie pamiętam . Mnie Konopka najwięcej przypadł do smaku , bo był gładkich obyczajów i po świecie już bywał , a równy mi był w latach . Był on w szkołach w Krakowie , ale uciekłszy z Akademii , przystąpił do konfederatów i uwijał się z nimi blisko dwa lata . Jeździł jeszcze potem za jeneralnością aż do królestwa Bawarii — to już nie wiedzieć po co ; bo chociaż tam trochę się otarł pomiędzy różne ludzie i narody , jednak tym tak swego ojca rozgniewał na siebie , że kiedy powrócił do Krakowa i wszedł do rodzicielskiego domu , to dostał w gębę od ojca i został wypchniętym za drzwi . — Kiedy cię skóra świerzbi — krzyczał ojciec do niego — to się bij i za samego diabła , nie tylko za konfederatów , ale mi poczciwego nazwiska nie poniewieraj pomiędzy Niemce i cudze narody ! — I wypchnął go ; ale się przecie dał udobruchać i przyjął go znowu do siebie , tylko , umierając , znacznie mu fortuny nadszarpnął , bo trzecią część na kościoły , zapisał . Tak mnie to sam syn opowiadał przy wszystkich , nawet przy palestrantach , a wszystko tak krotochwilnie , że śmy się aż za boki brali od śmiechu . I bardzo nam tam czas szedł zabawnie pomiędzy tymi Mazurami , ale że śmy to już dni parę siedzieli w Tarnowie , a to był bliski czas sianokosów , więc ja się odezwę : — Miło nam tu jest między wami , panowie bracia , ale trzeba już dalej myśleć i o powrocie , bo to czas na sznurku nie stoi , a świętojanka niedaleko ; nuż lunie niespodziewanie i siedźże tu parę tygodni . — Na to pan Załęski : — Czekaj no jeszcze , niebożę , musisz przecie jakoś opłukać to nowe dziedzictwo , bo choć sprawa ta w nowomodnym forum załatwiona , ale my jeszcze po staremu . Palestranciki , którzy także lubią hungaricum , chociaż ich głowa tak wiele nie zniesie , bo mają piersi wąskie i mało powietrza w płucach od siedzenia za stołem , a którzy także temu byli przytomni , nuż do mnie : — A ! należało by się , panie skarbniku dobrodzieju ! a to dawny obyczaj ! śp . ojciec pana skarbnika dobrodzieja suto każdą sprawę oblewał w Sanoku ! — i tak dalej ; i zrobili mnie franci skarbnikiem , żem już nim odtąd został na całe życie , chociaż mi się ten tytuł nie należał . Już to ja z ojca jeszcze od serca nie lubił em palestry , bo to naród nieszlachecki i na szachrajstwie tylko chowany : w chłopskiej chatce albo pod warsztatem gdzieś się to rodzi ; od czyszczenia bucików poczyna , szlachcie bakęświeci i tumani przez całe życie , a na koniec i herb się skądeś tam bierze , i szabelka przy boku , i dziedzictwo niemałe : a już fuma potem i pogarda dla drugich , że w kąt i szlachcic od Bolesławów , i senator mu za nic ! — Więc nie miał em ochoty siadać z nimi za stołem i bratać się z tym , co tak dobrze jak szewc , jak krawiec albo inny lud rzemieślniczy za robotę grosz bierze na rękę , ale siadał pan Urbański , siadał pan Załęski , siadali inni , więc i ja siadł em . Jednakże popoiwszy wkrótce tych piórowych rycerzów , powynosili śmy ich wraz z ławami , na których leżeli , na drugą stronę , aby śmy sami swoi zostali . Dopieroż ja przysiadł em się do Konopki , bo mnie ta przyjaźń jego , ile że to w szkołach tylko rok był em we Lwowie i owego koleżeństwa tyle sławnego prawie cale nie zaznał em , a w konfederacji , chociaż kilkoma nawrotami służył em , jednak zawsze tak na gorąco trafiałem , że i nie było czasu pomyśleć o osobistej przyjaźni — więc owa przyjaźń jego bardzo mnie zajmowała . A tym bardziej przy winie , gdzie to i język się rozkowuje , i serce się zaraz rozlewa , to prędko to idzie ; owóż w parę godzin jużeśmy tak byli z Konopką , jakby śmy się znali z kolebki , co się jeszcze przez to ugruntowało , że kiedy śmy się obrachowali , pokazało się , że nasi ojcowie jednego dnia i jednego roku pomarli . Więc rzecze do mnie Konopką : — Jeszcze by tego potrzeba , żeby śmy się jednego dnia pożenili . — Dobrze mówisz , panie bracie — odpowiem — ot , dla kompanii uczyńmy to . — Ba ! to by pięknie , ale kiedy jednemu się zechce ożenić , to drugi pierwszej lepszej baby nie weźmie li dla dotrzymania terminu . Ale wiesz co , Nieczuja , uczyńmy tak : który się pierwej żenić będzie , temu drugi będzie drużbował , a przyjechać musi , choćby na drugim końcu świata był . — Dobrze ! — odpowiem . — Parol ? — Parol . — A ja jestem za świadka — dorzucił pan Urbański — biadaż temu , który by się nie stawił ; mnie by się musiał za to sprawić . — O ! nie będzie z tego nic — odpowiedział Konopką — każdy się postawi , za to ręczę . — A tymczasem pan Urbański począł opowiadać ożenienie się swoje , co bardzo było ciekawym . Otóż przy takich opowiadaniach i krążeniu kielichów zeszedł nam czas pięknie aż do samego rana ; a kiedy śmy już mieli kazać zaprzęgać i żegnać się , a Konopką koniecznie stawił się na tym , aby śmy do niego jechali na obiad , wszedłŻyd , faktor pana Załęskiego , i dał nam znać , że Węgrzy wino przypławili Dunajcem i że można by tanio kupić ; więc pan Urbański mi mówi : — Jedźmy tam , panie bracie , może co wybierzemy , a mamy wózek próżny pana Załęskiego , toby było gdzie wziąć . Więc pojechali śmy — a to półtory mili , bo aż pod Wojnicz . Tameśmy znowu inną szlachtę poznali , która przyciągnęła do wina . Więc byli tam Rogalińscy i Stojowscy , Jordanowie , Lubienieccy i Dąbscy , Niemyscy i Brodzcy , i innych wiele , to tam się formalny jarmark zrobił , a beczek było paręset . My śmy kupili sobie trzy i wracali śmy nazad , ale na pół drogi na gościńcu zastąpił nam cale niespodziewanie Konopką , który naówczas jeszcze o swój majątek leżący w Krakowskiem musiał się procesować i tymczasem Koszyce trzymał dzierżawą i prawie mocą nas zabrał do siebie . Koszyce były to dobra niegdyś do oo . Jezuitów należące , później po tychże zniesieniu przez rząd administrowane i wypuszczane , teraz zaś przez cesarza jmć panu Łętowskiemu , posłowi sejmowemu , za jakieś zasługi darowane , i od niego to wziął je dzierżawą Konopka . Tam tedy ; pili śmy już na zabój ; ażeby jeszcze gospodarzowi naszemu przystojną jego gościnę odwetować , wzięli śmy go jeszcze ze sobą do Tarnowa i sprosiwszy cokolwiek szlachty , pod przywództwem panów Urbańskiego i Załęskiego , począwszy po sanocku , dwie naszych beczek wina wypili śmy za jedną noc . — Tęgo ci my pijema — mówili Mazurowie — ale Sanoczanie , pal ich kat ! — Bośmy też mieli czym się pochwalić : pan Urbański , wzrostem nieduży , ale tuszą potężny , mógł tyle pić , ile chciał , a kiedy mu się w głowie zaczęło cokolwiek kręcić , to tylko choćby nawet przez okienko zachlipnął trochęświeżego powietrza , już się i wytrzeźwił , i mógł pić de noviter5 , jak gdyby na czczo ; pan Załęski zaś mówił : — Sztuką kozły tłuką , mosanie , a Mazury kubkiem ! — i palił kubek półgarncowy jednym oddechem . Więc Mazury tylko oczy wytrzeszczali na nas , bo i mnie było niczego , a wciąż mówili : — Oto owsiani doją jak smoki , a jaka u nich fantazja , jakby się na ryżu wypasali , a nie na górskiej owsinie . — Ho , ho ! — krzyknie pan Urbański — w górach owies skacze , a na dołach pszenica leży albo ją pławią do Warszawy , aby za nią piwa nazwozić . — I tak przycinając jedni drugim dla krotochwili , wyciągnęli śmy obie beczki ; ale przy końcu już się jakoś z Mazurami niewiele można było dogadać ; więc kiedy my się jeszcze trochę trzymamy na nogach , rzeknie pan Załęski : — Jedźmy , panie bracie , bo i tej beczki nie dowieziemy . — A ja na to : — Trudno to i tak będzie , do domu jeszcze daleko . Idźmy lepiej spać . Więc poszli śmy — a dopiero na drugi dzień koło południa Mazurowie nas z kapelą wyprowadzili aż do mostu , z ćwierć mili za miastem leżącego nad potokiem , który oni po swojemu nazywają wontokiem . Nie pojechali śmy atoli daleko , bośmy bardzo byli ponużeni , i nocowali śmy w Pilźnie , niegdyś stolicy tegoż powiatu ; z Pilzna dopiero wyjechawszy o świcie , ruszyli śmy wielkim krokiem , co mil parę popasując i zawsze z owej beczki nam jeszcze pozostałej po trochę pociągając . I dobrze już było z południa , kiedy śmy stanęli popasem w Krośnie ; jeszcze ja mówię do pana Urbańskiego : — Pono ja tu waszmościów porzucę i skręcę do Dukli . — A on na to : — Po cóż to , panie bracie ? — Bo , słyszę , beczka już podzwaniać zaczyna , a mnie podobno i na gruncie jeszcze trzeba będzie oblewać to dziedzictwo . — Ej , gdzie , gdzie ! — odpowie pan Załęski– nie upili śmy jak cztery garnce , jest jeszcze dosyć . A zresztą , niepróżna tam bóbrecka piwnica . — Ba , niepróżna ! ale to ojcowska puścizna i nie masz tam wina , którego by nie szkoda było dla wielkich kompanij . — No , to u Łatesa w Lesku dostaniesz , jakiego zechcesz . I tak wjechali śmy do gospody , gdzie , popasając koniom i pachołkom , sami śmy także się pokarmili i cedząc z owej beczki , po trochę popijali śmy . Ale kiedy ja chciał em tylko tyle utoczyć , ile by w miarę było do obiadu , oni zaraz obsiedli beczkę i zabrali się do niej na piękne , żartując sobie jeszcze : — Ho , ho ! pełniuteńka . Nie chodziło mi o to wino , bo to była fraszka na owe czasy , ale że nie jestem zwolennikiem rozmyślnego pijaństwa , odpowiedział em : — Ale gdzież tam , już niepełna ! — Jeśli niepełna , to tym ci lepiej — poderwał pan podstoli — prędzej zajedziemy do domu . — Jak waszmość chcecie — odpowiedział em chmurnie i wyszedł em , aby m już tego nie miał na moim sumieniu , co się tam będzie działo . Poszedł em na miasto , bo Krosno jest to piękne miasteczko : stare , bo ma jeszcze od Ludwika Węgierskiego przywileje ; katolickie i wierne , bo ma kilka kościołów , a Żyda w nim ani na oko ; miłe , bo ma wiele starożytnych pamiątek . Pomiędzy innymi są tam pod kościołem oo . Franciszkanów trumny obojga Oświecimów , brata i siostry , którzy , zapłonąwszy do siebie nieczystym ogniem , chcieli się byli pobrać i na to już dyspensę od Ojca Świętego dostali , ale Bóg jednak tej zgrozy nie dopuścił i przed ślubem jeszcze zabrał oboje z tego świata . Powiadano mi , że ich ciała leżą tak całkowicie do dziś dnia , jakby dopiero wczoraj były chowane , więc mnie ciekawość wzięła ten cud boski obaczyć . Przyszedłszy do furty klasztornej i znalazłszy ją nie zamkniętą , wszedł em w dziedziniec . Zaraz też wyszedł mnich jeden z klasztoru , więc ja do niego . — Laudetur Jesus Christus6 . — In saecula saeculorum7 . Czym możemy służyć waszmości ? — Chciał by m , gdyby to można , nawiedzić groby Oświecimów . — A to na co ? — zapytał mnich surowo — ciekawość was tu przywiodła patrzeć się na ofiary bożego gniewu , jak na światową komedię ? — Nie ciekawość , mój ojcze — odpowiedział em — ale uciekłszy od pijatyki , którą oto tam w gospodzie poczynają moi towarzysze podróżni , sądził em , że nie na złe obrócę tę godzinę , odwiedziwszy i pomodliwszy się za dusze moich grzesznych współbraci . — Od pijaków waszmość uciekł eś ? — rzeknie ksiądz — czy jeszcze piją ? Dopijają tych resztek , które im po ojcach zostały ? Kiedyż się dobiorą do owego krwawego osadu , który po winie ostał się na ziemi ? Chodź , waszmość , ja cię zaprowadzę do grobów . Przypatrzył em się temu księdzu , bo mnie jakoś dziwnie swoją mową uderzył . Był to mąż wzrostem wysoki , barki miał silne , twarz cokolwiek pooraną zmarszczkami , ale nie były to ślady lat mnogich , bo nie mógł ich mieć więcej jak czterdzieści i kilka , w czarnych zaś oczach jego jakieś dziwne płomienie gorzały . Głos miał mocny i przenikający , ale często się w nim jakaśżałość przebijała ; jego cała postać była tak pełną powagi i chłodu , że niby odtrącała od siebie , a przecie przyciągała . Takiego mnicha nie widział em nigdy na życiu . . . Powierzchowność nawet jego nie zdawała się odpowiadać klasztornemu powołaniu — ale że to były czasy , w których klasztory swoimi habitami nierzadko okrywały światowe i cale nieklasztonych powołań osoby , więc mnie nie tyle spotkanie to zadziwiło , ile zajęła ciekawość , samymże rozbudzona wrażeniem . O czym się zamyśliwszy , ani uważał em , że śmy już zeszli byli do grobów i stali pomiędzy trumnami . — Oto są ! — rzekł tedy ksiądz , pokazując mi dwie trumny — za kazirodztwo poczęte w myśli Bóg ich nie tylko zabrał z tego świata , ale nie dał nawet zgnić ich ciałom , ażeby były przykładem światu , że sakramenta święte pochodzą od Boga . Za kazirodztwo poczęte w myśli . . . Przypatrzył em się bliżej i w rzeczy tak było . Straszne to trupy tych Oświecimów . Włosy im z głów powyłaziły , powypadały zęby , powygniwały oczy , szaty wszystkie na proch się rozsypały i starły , a ciała tylko mocno pożółkły i nietknięte zostały . — Widoczny to w tym cud Boży , mój ojcze — rzekł em po chwili — kamień by już mchem był porósł za tyle lat . — Cud jest — odpowiedział ksiądz — przez który Pan Bóg objawił gniew swój na grzesznych . Pierwszego sprawcę nowego grzechu zawsze Pan Bóg na tej ziemi karał tą karą . Siciński , który pierwsze rozpustne veto zapraktykował na sejmie , ziemię sobą rozorał i wyszedł z grobowca : jego trup się wala do dziś dnia po upickiej kostnicy i jest pośmiewiskiem żaków , a postrachem podróżnych ; żaden człowiek go się ręką nie dotknie , dziki zwierz umiera z głodu przy jego ścierwie , najzjadliwszy robak go się nie imie ! . . . Tarło , wojewoda lubelski , który pierwszy się na śmierć pojedynkował o rzecz prywatną , nie zgnił do dziś dnia , a jego trup zeschnięty jak deska i brunatny jak spiż nagi leży dziś w Luszowicach . Owóż Oświecimów widzisz dziś takich za pierwszą myśl kazirodczą między wiernymi . I widział em ja więcej takich świadków Bożego gniewu , a odtąd , kto wie , azali gnić będą ciała całych pokoleń . Stali śmy jeszcze tak jaką chwilę nad tymi trumnami , obadwa zamyśleni nad wszechmocą Boską , objawiającą się w każdym zakątku tej ziemi , a nawet i w grobach jeszcze : po czym chłód mnie objął po całym ciele , wstrząsłem się i wyszedł em z tego strasznego grobowca ; mnich się został zamyślony nad trumną . Przechodząc popod kościół i widząc drzwi otwarte , wszedł em tam i uklęknąwszy pod filarami , odmówił em modlitwę za dusze zmarłych . Wychodząc , spotkał em mojego księdza pod drzwiami , więc pokłoniwszy się , rzekł em do niego : — Dziękuję wam , mój ojcze , za tę bratnią przysługę — a wiedząc , że franciszkanie są ex ordine mendicantium8 , dodał em : — a jeżeli kiedy na was kolej przypadnie wyjechania po świecie , nie zapomnijcie mnie nawiedzić w Rabach , aby m się też mógł jakim darem przysłużyć waszemu konwentowi . — Któż wasze ? — zapytał ksiądz . — Jestem Marcin Nieczuja . . . — Śląski ? . . . — przerwał ksiądz . — Tak jest . — To znam . Ojciec , skarbnik zakroczymski , ożenił się z Mężykówną , herbu Wadwicz , Litwinką ; czyś z niej urodzony ? — Nie , jam z Zakliczanki , wdowy po Godlewskim , z którą mój ojciec po śmierci pierwszej żony . . . — A tak , tak , słyszał em . Czy żyje stary ? — Nie , trzeci rok już mija . . . — Jak umarł , aha ! szkoda ! dobry żołnierz był , służył w wojsku francuskim za Augusta II , służył potem w wojsku rosyjskim i chodził na Turka — po wojnach mieszkał w Sandomierskiem , Ossolińskich partyzant9 , nieprzyjaciel Familii10 . Pamiętam , pamiętam . Zadziwiło mnie to niepomału , skąd mnich krośnieński mógł tak znać ród mój od wieków gnieżdżący się za Wisłą , więc spytał em nieśmiało : — Waszmość podobno nie od samej młodości siedzisz w tym klasztorze ? — Może ! . . . tak , był em kiedyś na świecie . — Bo by to trochę przykro było siedzieć w wilgotnej celi i nie znaćświata prócz tego , który widać zza kraty , i wspomnień nie mieć innych oprócz jakiego dobrego przyjęcia w domu szlacheckim w czasie kwesty albo , co się dziś prawie częściej wydarza , jakiejś niegrzecznej rekuzy . — Znam ja podobno więcej świata , mój panie , jak go widać przez kratę ; ma się też niejedno wspomnienie z własnego życia . Pamięta się i dobre przyjęcia , ale się też pamięta i rekuzy ! . . . Ale to wszystko zmieniło się dzisiaj u mnie w memento mori11 i nakazuje silentium12 . To mówił w wielkim zamyśleniu , po którym ocknąwszy się : — Bądź waszmość zdrów ! — rzecze — przypomniał eś mi wiele okazyj , w których przychodziło mi się zdybywać z twoim ojcem . . . no ! może i my się jeszcze kiedy zdybiemy w życiu . — I chciał iść , ale ja jeszcze : — Jakże mam honor poznać waszmości ? — Imię moje Murdelio . To mówiąc zniknął . Widząc , że nie masz już mnicha przede mną , szedł em na powrót ku gospodzie . Bardzo jednak był em zamyślony i niby czymś zafrasowany , z czegom sobie sam nie umiał zdać sprawy ; całe te odwiedziny w podziemiach , owe trumny ze żywymi trupami wewnątrz , ów ksiądz , który pod mnisim habitem jakąś miał duszę wcale nie mnisią , owa powaga jego , owa pańskość , którą mi się zdawało było widzieć w jego mowie i ruchach , owe jego słowa : czy się szlachta jeszcze nie dopiła krwawego osadu , który się po winie miał ostać na ziemi ? — owa jego znajomość z moim ojcem na koniec , jakieś okazje z nim razem przeżyte . . . wszystko to zdawało mi się jakby sen jaki , jak gdyby wizja , którą ludzie miewają w chorobach — czego też nie mogąc wyrozumieć dokładnie ani w jakikolwiek sens złożyć i różnie o tym myśląc , przeżegnałem się krzyżem świętym i wchodząc w bramę gospody , już zaczynał em Ave Maria13 , kiedy nagle coś zaturkotało poza mną . Umknął em się z drogi i pochwyciwszy za klamkę , otworzył em drzwi od izby , w której pan Urbański z Załęskim siedzieli przy ostatniej beczce naszego wina . To obaczywszy , jeszcze smutniej mi się zrobiło , ale wtem mnie ktoś z tyłu uderzył po lewym ramieniu . Oglądnął em się , był to pan Deręgowski , mój niejako powinowaty przez Zaklików , chłop olbrzymiego wzrostu , a wielki junak i biba swojego czasu . — Jak się masz , Marcinku ? – zawoła on do mnie , zanim miał em czas myśli moje zebrać do kupy . — Witaj , waćpan , panie Józefie — odpowiedział em — skądże tak nagle w Krośnie ? — A skądże wasze ? — Ja wracam z Tarnowa , gdziem wyliczał pieniądze za Rabe i oblatował14 dziedzictwo . — A ja do Tarnowa , bo mi ciocia w Sandeckiem umarła i teraz mam z krewniaczkami o sukcesję proceder . — No , to grajże waszmość dobrze z nimi , a kiedy wygrasz , to może i mnie się stamtąd jaka cząstka dostanie . — Oho , serdeńko ! to do tego ci się odzywa apetyt ? już tak za młodu tego metaliku dźwięk ci się podoba ? tobie , który siedzisz na pół milionie gotowizny ? Oj ! żeby to skarbnik nieboszczyk . . . — Oho ! jużci zaraz i pół miliona ! co to ludzie nie nagadają ! a tu nie wiem , czyby się i do trzechkroć sta tysięcy nazbierało , i to złotych , mój Boże ! To mówiąc , stali śmy przy drzwiach otwartych wprawdzie , ale W sieni , że pan Deręgowski nie widział onej szlachty ukrytej za beczką , a tymczasem Urbański dobrze pijanym głosem zawoła : — Panie stolniku ! w ręce twoje . — Jak do jasnej świecy ! — odpowie tenże , nie wiedząc nawet wcale , kto woła , a obaczywszy , którzy są : — Hej ! mospanowie , a to tu , widzę , na gody trafił em . — Nalejże mu spełna — jąknął na to Załęski — ho , ho ! bo to biba jak wór dziurawy , dużo zniesie . Dopieroż zaczęli pić . Ale gdzie Deręgowski , to tam niedługa sprawa . Umiał on nie tylko sam pić , ale i dogadywać , bo przy wielkim gardle duch w nim był taki ochoczy a żartobliwy , że gotów by był kiedy i kark skręcić dla samej fantazji . Więc przy kuflu : — O ! to tam stolniczeńko Mazurów nasiecze , kiedy się pomiędzy nich dostanie . — Ja Mazurów ? uchowaj Boże ! możem się już z jakie trzysta razy na rękę próbował przez moje życie , a jeszcze ani razu z Mazurem . — Ej ! to jeszcze tak do nieba nie pójdziesz , musisz i tego popróbować . — Ha ! jak Bóg da , trudno to , panie Jędrzeju , wyłamywać się spod tego , co Pan Bóg na człowieka nadeszle . — Widzisz , to na niego Pan Bóg burdy nasyła . — A cóż ? przeciem katolik i z szatanami spraw nie mam . A teraz na przykład : staję w Sanoku i usiadłszy sobie przed bramą gospody , czekam , póki pachołek koni nie popasie , aż tu nagle słyszę gwar jakiś w sieni . Przybiegam , patrzę , aż tu jakiś z niemiecka przybrany pyta mojego sługę o paszport . — O paszport ! — zawołali obadwa żałosnym głosem przy beczce . — O paszport . Ja do niego : — Co zacz ? — a on i mnie o paszport . — Ja tutejszy , mospanie , ale ty co za jeden ? — A on z krzykiem : — Ale ty co za jeden ? — Hej ! jak porwę gwintówkę z mojego wozika . . . poszedł , jakby go nigdy nie było . — O paszport go pytali ! mój Boże ! — zawołali znowu obadwa od beczki . — O paszport ! jak mnie Bóg miły ! – . odpowie Deręgowski ze łzami . — O paszport go pytali ! — odezwie się takoż , płacząc , Załęski — w ręce twoje , stolniku . — O paszport ! . . . w ręce twoje , podstoli . . . I tak tym paszportem przegradzając kufle , płakali a pili bez miłosierdzia . Jam stał i patrzał , i słuchał ich opowiadań i żalów , i jęków , co trwało poty , póki beczka nie zadzwoniła . Po czym Deręgowski powstawszy i z zaciśniętymi zębami : — Hej ! . . . nnno ! . . . — i kopnął nogą w dno beczki , które wyleciało w ten moment , a on sobie nalał pełny garniec lagru15 i zjadł go . Po czym , obaczywszy , że tamci obadwaj posnęli , zalani łzami i winem , obrócił się do mnie i rzekł : — A jako tę utracicie , już wam o innej nie myśleć — powiedział ksiądz Skarga Pawęski , a ja to powtarzam i dodaję , że jakom ten lagier zjadł , tak i całą beczkę zjem , kiedy zechcę , a bez paszportu pojadę i na kraj świata , a oni i kufla nie wypiją , i z paszportami już jeździć będą aż do sądnego dnia . Bądź wasze zdrów ! To rzekłszy siadł i pojechał . Powróciwszy do Rabe i wyprawiwszy po staremu stypę in gratiam16 instalacji mojej na , to dziedzictwo , wziął em się na gorąco do gospodarstwa ; raz , że to młody zawsze się na gorąco ima wszystkiego , a po wtóre , że zawsze to milej pracować i wkłady czynić na swoim niźli na cudzym . Ale jakem się był od razu zapalił i nic tam nie widział , tylko samo dobro , tak teraz z każdym dniem prawie nowe spostrzegał em niedogodności . Więc przekonał em się nąjpierwej , że owo za górne i za skaliste tej wsi położenie nie tyle złym było dlatego , że gość by tam był rzadki , ile dlatego , że każda rzecz , którą kupił em , dla trudności przywozu prawie dwa razy mię tyle kosztowała , każda zaś , którą przedał em , o znaczną część taniej z rąk moich wychodzić musiała . Nie było tam ani dworu dobrego , ani stajni , ani zabudowań gospodarskich w porządku i wszystko to trzeba było dopiero stawiać . — Kto buduje , procesuje a leczy , tego bieda ćwiczy — mówili starzy , a na mnie się to zaraz sprawdziło : bo chociaż materiał miał em pod nosem i na swoim gruncie , to jednak , nimem go przywiózł , był by m go łatwiej gdzie indziej o milę był przeprowadził . Robotnik , któregom tam mógł tylko z trudnością dostać , był w najgorszym gatunku i niesłychanie drogi . Sług nawet nie mogł em dostać , bo w góry komuż się chciało iść , kiedy są służby na dołach . Wkrótce też przekonał em się , że ziemia tam daleko gorsza , niż sam myślał em — owies ledwie brat brata dawał , ziemniaków jeszcze wtedy tak nie sadzono , inne zboże się wcale nie udawało — i gdyby m był nie miał gotowego grosza , to by m był musiał mrzeć z głodu wraz z moją czeladzią . Pastwiska , chociaż były pożywne , to jednak tak niedogodne , że do jednych godzina drogi , drugie tylko w stałą pogodę przystępne , a nie było takiego tygodnia , w którym by mi wilk był nie porwał jakiego drobiazgu , niedźwiedź nie ubił krowy lub wołu , źrebię się nie podarło na pniaku albo nie upadło ze skały . Jednego dnia nawet , rozkazawszy mego perłowego turczynka — com go był kupił po panu Franciszku Puławskim , z ran , w bitwie pod Hoszowem otrzymanych , na leskim zamku umarłym , i pielęgnował jak oko w głowie — dla krotochwili wypuścić na paszę , napędzonego przez nieuważnego komucha na pniaki , przez przebicie się utracił em na wieki . I tak wszystko mi jakoś ginęło lub nicestwiało . Widział em już jawnie , że o intracie stąd nie było co ani myśleć , chyba że aż za lat kilka ; a na dobitkę jeszcze los mnie obdarzył był takim podstarościm , frantem zza siedmiu piekieł , żem się ani na krok z domu nie mógł wyruszyć , bo pod jego rękami wszystko gorzało . Rozpatrzywszy się dobrze w tym , a do tego wziąwszy i to na uwagę , że mi przez to takie piękne gospodarstwo w Bóbrce upada , srodzem się zafrasował , a owo dziedzictwo , do którego niedawno tak gorąco wzdychał em , poczęło mi stawać kością w gardle , żem przez nią nie mógł oddychać . I dzień w dzień nowe przychodziły zgryzoty . Tak nie minęło ani trzy miesiące od mego przyjazdu , kiedy mnie już ten frasunek tak głęboko począł dojmować , żem już ani po nocach nie sypiał , ani we dnie nie miał chętki do pracy , ani apetytu do strawy codziennej — wszystko mi już było niemiłe . A tu o radę ani rusz prosić kogo : bo jakżeż , proszę , było mi się wystawiać na oczywisty śmiech ludzki i złośliwych szyderstwo ? Samotnie więc tylko bijąc się w piersi za moją lekkomyślność , wciąż sobie powtarzał em : — Otóż do czego próżność i pycha nie prowadzą na świecie ! Gdyby mi się było nie zachciewało dziedzictwa i gdyby m był pamiętał na to , żem przy uczciwości i tym dobrym imieniu , które mi zostawili przodkowie , jeszcze może lepszy jak wielu , i raczej Panu Bogu dziękował za to , że mnie w dobrej wiosce zastawnej i w pięknej jeszcze gotówce przy śmierci ojca zostać się dozwolił , i nie piął się bezpotrzebnie do góry dla czczej famy tylko , to by m był nie poniósł strat tylu i nie doświadczył tyle zgryzoty . Teraz , kto wie jeszcze , na czym się to zakończy ; worek mój z każdym dniem słabszy , zdrowie się nadweręża , broń Boże jeszcze choroby , to już zginąć tu przyjdzie pomiędzy wilkami i niedźwiedziami . O ojcze mój ! czemuż mi się kiedy nie pokazał eś , aby mnie ostrzec przed tym nieszczęściem ! I tak dnie moje licząc na frasunki i do Boga posyłane modlitwy o dobrą myśl jaką , która by mnie z tego nieszczęścia wyrwała , przeżył em srodze pamiętne to lato dla mnie aż do żniw samych , które tam są po prostu kośbą , bo żąć nie ma co , i odbywają się aż o późnej jesieni . W żniwa tedy , zgryziony jeszcze bardziej , bo mi się prawie nic nie urodziło , ze smutnym sercem wyszedł em do kosarzy i opatrzywszy robotę , że to już niedaleko było do wieczora , usiadł em pod jakąś lasówką na miedzy . Różne myśli mi poczęły przeciągać przez głowę , a taka ciężkość mi usiadła na piersiach , żem zaledwie mógł cokolwiek oddychać : grzech tej próżności mojej , która mnie nie tylko do straty grosza i spokoju przywiodła , ale jeszcze w owej chwili , kiedy mi tylko , w świat wchodzić było , zamknęła mnie w takich górach i lasach , stanął mi jakby wiedźma jaka przed zapłakanymi oczyma — nie wiedział em , jak się od niej ochronić ; żegnałem się , modlił em się i na koniec ciężko usnął em . Otóż zaledwie oczy zamknął em , zaraz zdawało mi się , że jestem w jakiejś pięknej krainie , leżę sobie pod rosochatym drzewem , pode mną zieleń taka miękka , jak najprzedniejszy wenecki aksamit , a wkoło mnie tak cudownie woniejące kwiecie i takie jakieś liściaste krzewy , jakich nie masz w mojej ojczyźnie . Niebo było aż granatowe i tak przeźroczyste , jak kryształ , a co mnie najmocniej dziwiło , to , że w dzień biały około słońca najwyraźniej widział em księżyc i wszystkie gwiazdy świecące , a może nawet i więcej , bo straszna gąszcz mi się zdawała . Z daleka tylko przed sobą ujrzał em jakąś niewielką chmurkę , która się w moich oczach zwiększała , zgoła tak , jakoby kto jechał po niebie i kurzyło się za nim , a musiał jechać prędko , bo aż gwiazdy podskakiwały i wywracały się w owym tumanie niebieskiego kurzu . Patrzę ja się na to , przecieram oczy i myślę , co by to być mogło ? ale tu ani pół Ave nie minęło , kiedy tuż przede mną na ziemi stanął rycerz w okrutnie lśniącej zbroi i hennie z piórami , z gołym mieczem w ręku , ale na moim własnym , niedawno co utraconym turczynku . Strach mnie wziął zrazu i pomyślał em : pewnie pan Puławski nieboszczyk ! — więc zerwał em się na równe nogi , ale popatrzywszy owemu rycerzowi w oczy , tak mnie jakieś promienie olśniły , żem wraz padł na kolana . Dopiero rycerz ów , miecz spuściwszy ku ziemi , dziwnie pięknym głosem odezwie się do mnie : — Nie bój się , Marcinie ! widzę , mnie nie poznajesz , przeciem ja patron twój . Chciał em coś przemówić i już otworzył em był usta ku temu , ale mi tak język zakołkowało , że ani rusz . A święty Marcin dalej : — Dziękuję ci za konia ; dobra szkapa , a w sam czas mi się dostała , bo u nas już tak stadnina podupadła , że ledwie do pługa z niej co mamy . To mnie tak strzęsło , żem o mało nie upadł , bo jak pierwej cośświętego czuł em w tym rycerzu , tak teraz , kiedym już był pewny , że on na moim turczynku , wzdrygnął em się okrutnie : azaż bowiem nie z tego miejsca ten rycerz jest , dokąd końskie dusze idą po śmierci ? — alem się trochę opamiętał . Dopiero rycerz znowu : . — Czegóżeś tak smutny , Marcinie , żeś cale oniemiał ? — Jakże nie mam być smutny — odpowiedział em już trochę ośmielony , ale jeszcze zawsze klęczący i z pokorą — kiedy mnie to Rabe kością w gardle już stoi . — Bo ci tak potrzeba było dziedzictwa , jak turczynka puszczać na paszę . Dobrze to jest nie wypuszczać z rąk ojcowizny , ale zaprawdę powiadam tobie , że nie ten jest pierwszy u Pana Boga , który ziemskie dziedzictwo po swoich ojcach wszelkimi siłami dzierży , ale ten , który łaski Bożej nie wypuszcza ze swego posiadania i przechowuje ją dla swoich dzieci i wnuków . Kto o posiadaniu ziem wielu myśli i na to je nabywa , aby ziemskiego blasku dodał imieniowi swojemu , ten choćby posiadł tyle wsi , ile ich oko zajrzy z najwyższej góry , za nic ważony będzie , jeżeli innej nie położy zasługi , albowiem nie po imionach waszych was wołać będą na sądzie , ale po uczynkach , które was odznaczą od innych . Na jednym zagonie i w dreliszku niebożę , a z łaską Bożą i wiarą , a z pokorą i cierpliwością na losy doczesne , kto tak wytrwa i z takim świadectwem stanie w owym dniu strasznym przed Panem Bogiem , tego jedno westchnienie więcej zaważy wtedy niżeli wszystkie skarbce bogaczów i ich najęte modlitwy . I zaprawdę powiadam tobie : Kiedy tam twoje oko popatrzy , to ujrzy , że z tych , którzy deptać będą po złotogłowiu i złocie , większa część będzie w drelichach , a wiele lam i jedwabiów pokaże się pokalanych w błocie . I skazani będą do ogniów i błota , iżby ogień wyżarł plamy z ich szat , a błoto pozostało się w błocie . — Tobie na cóż było dziedzictwa ? czy ci źle było w Bóbrce ? czy twój ojciec nie przesiedział tam lat dwadzieścia ? czy nie przyrobił tam sporo fortuny ? czy nie miał estymy i dobrego zachowania u szlachty ? hę ? A z ciebie to taki syn kochający ? Ledwieś ojca przywalił kamieniem , ledwie trawą porósł grób jego , jużeś i nie miał nic pilniejszego , jak ruszyć jego krwawo zapracowanego grosza i dalejże puszyć się przed światem jego zasługą i pracą ! Trzeba ci było porzucać Bóbrkę i dać ochłonąć temu szczęściu , które Pan Bóg tam na was zsyłał ? trzeba ci było domu tego odjeżdżać , w którym by ci cnoty i rozum twojego ojca , trzymające się jeszcze każdego kąta , dawały lepszą radę niż twoje najmądrzejsze sąsiady ? trzeba ci było pamiątek tyle bez uczczenia porzucać , aby iść między niedźwiedzie i wilki ? sługi stare a wierne samym sobie zostawić i podać im okazję nauczenia się kradzieży , a tutaj iść pilnować poprzyjmowanych złodziejów ? Kości twojego ojca , stary kościółek porzucać , a żyć tutaj bez księdza , bez spowiedzi , bez mszy świętej i bez uczciwej w domu Bożym modlitwy ? . . . Maszże teraz za twoją głupotę , masz za żądzę dziedzictwa ! Milczał em , bom czuł , że mi . prawdę mówił ten rycerz ; a on znowu : — Milczysz ? ciężko ci ? czemuż sobie na to nie radzisz ? — Jakżeż ja mam sobie radzić — szepnął em z cicha — kiedy nie umiem . — To broić umiesz , a radzić sobie nie umiesz ? Sprzedaj Rabe . — Sprzedać ? a któż to kupi ? — Prawda , że niewielu takich głupich , jak ty , ale ja ci dam radę . Jeszczęś się nie stał niegodnym tej łaski , którą Bóg miał zawsze dla twego rodu . Wierz , jak oni wierzyli , a kupiec będzie na święty Marcin . Po czym zwrócił konia i jeszcze dodał : — Z Mazurami bądź ostrożny , bo to nieszczęśliwa ziemia dla Sanoczanów . Bądź zdrów i kłaniaj się panu Urbańskiemu ode mnie , a powiedz mu , niech już sobie raz da pokój z tym polowaniem , bo i niedźwiedzi nie wygubi , i do kufla się przyzwyczai , i w Komborni go tak rozkradną , że jeno puste ściany zostaną . A szkoda by ich , dobry ród . Klęczał em tak jeszcze przez jedno Ave Maria i czekał em , czy jeszcze mi czego nie powie ; ale naraz straszny chłód mnie obwiał dokoła , rzucił em się mocno , i przebudził em się . Słońce już się było schowało , wieczór był chłodny , jak zwykle w górach , a zwłaszcza w jesieni ; robotnicy szli już dołem do domu , a nade mną stał podstarości , prosząc , aby m szedł już , bo noc . Wstał em , obejrzał em się i rzucił em się w tył całym krokiem — pod ową lasówką bowiem stał z brewiarzem ów mnich , franciszkan , który mnie opanował tak w Krośnie , a któremu imię było Murdelio . Pokłonił em mu się , on nic — podstarości się dziwnie wypatrzył na mnie , a tymczasem mnich ruszył naprzód , ja za nim , podstarości za mną i tak szli śmy aż do samego dworu . Co się dalej stało , tego już nie wiem — to tylko pamiętam , że po owym mnichu we dworze nie było ani śladu i nikt go z żyjących nie widział — śnieg upadł tej nocy — mnie zaś , widzącego ustawicznie jakieś marzydła , sroga gorączka powaliła na łoże . Była to straszna choroba — ból głowy , jakby mnie kto żaru nasypał pod czaszkę , nudności aż do skonania i takie pragnienie , że zrywając się nocą na równe nogi , nieraz po garncu krynicznej wody wypijał em od razu . Temu wszystkiemu towarzyszyła nieprzytomność bez przerwy , a straszne jakieś wiedźmy i upiory , które się dniem kręciły koło mnie , tak mnie męczyły bez przestanku , żem przez kilka tygodni po sto razy poczynał modlitwę i ani razu jej nie mógł dokończyć . Chwile , w których cokolwiek miał em przytomności , były jeszcze straszniejsze od wszystkich boleści : wtedy bowiem sumienie , wyrzucając mi grzechy moje i ową próżność moją , rozpoczynało grę swoją . Więc raz bił em się w piersi , jakby jaki pokutnik , za grzechy śmiertelne i urywanymi słowy błagał em Boga o miłosierdzie . Drugi raz myślał em nad sobą i wtedy drżał em od strachu : widział em bowiem , jako sam leżę śród samych wertep i lasów , sierota bez ojca i krewnych ; siostra o mil kilkadziesiąt , sąsiedzi tylko o jedną , ale głusi i nic nie wiedzący — widział em , jako sługi jedne odbiegały mnie samowolnie , drugie się na to zostały , aby mnie okraść do reszty . Posyłał em raz po lekarza Włocha do Leska , ale ten , puściwszy się do mnie , kiedy mu koń nogę złamał na drodze , piechotą wrócił i ani słyszeć nie chciał o Rabach . Posyłał em po księdza ritus graeci17 do Balogroda ; odpowiedział , że nigdy nie bywam w cerkwi i że luter być muszę , a on do lutra nie pójdzie . Łaciński proboszcz mojej parafii mieszkał o mil trzy i był starzec stuletni . — Boże ! — pomyślał em — otóż mnie pokarał eś , że nawet sam nie wiem , za co mnie Twoja ręka dotyka . Święty Marcinie ! czegóż mnie takiej nabawił eś choroby ? — To za żądzę dziedzictwa , za próżność , za lekkość umysłu twego , za to , żeś odstąpił błogosławionych kości i wiary twojego ojca ! — odpowiadała mi z kąta wiedźma jakaś , która raz była babą starą z wężowymi włosami , raz psem ogromnym , raz niedźwiedziem , to znowu gadem , ziejącym ogień z paszczy zębatej . Inny raz znowu widziało mi się , że cała izba moja się pali szczerym płomieniem , że się dymi i skrzy , a głownie i węgle rozżarzone , kłębiąc się między sobą , odskakują od pożaru i padają mi na twarz , na ręce , na piersi . Czasem Murdelio z psałterzem w ręku stał mi w kącie izby i czytał modlitwy . Kilka razy matka moja nieboszczka , której nawet nie pamiętał em postaci , stawała we drzwiach z podniesioną do góry ręką i powtarzała uroczystym głosem . — Trwaj i wierz , a zdrów będziesz . Raz tylko jeden pokazał mi się ojciec mój kochany : leżał w jakiejś trumnie kamiennej , cały wyschnięty i zżółkły ; ale szaty na nim tak były podarte i błotem powalane , pas rozszarpany i szabla tak aż do węgla spalona , żem się zatrząsł cały i okropnym głosem zawołał do Boga o pomstę nad tymi , którzy rozrywają groby umarłych . Wtedy on w trumnie Swojej prawą rękę podniósł , położył na piersi , pierś rozdarł aż do samego wnętrza i pokazał tam serce takie czyste , jak brylant . I tak dziwne dręczyły mnie sny i widzenia — aż na koniec , kiedy jakiś potwór morski napełnił swym cielskiem sprośnym całą izbę moją i wywracając się w strasznych kłębach , to puchł w mych oczach aż do pułapu , to znów się zsychał tak , że mu ażżebra było widać , i nareszcie tak zmalał , jak człek zwyczajny — a temu człowiekowi poczęło z wolna ciało odpadać od kości i wnętrzności snuć się z niego i znikać w jakichś dymach ze siarki i smoły , że za chwilkężywa śmierć z kosą i klepsydrą stanęła w głowach mojego łoża — wtedy zebrał em wszystkie reszty sit moich i uklęknąwszy na łożu rzekł em : Panie ! jam jest twój wierny i z dziada z pradziada służę tylko Tobie i chwale Twojej ! Daszże mnie zginąć , jak jakiemu opryszkowi pośród tych wertep i lasów , bez księdza , bez spowiedzi i bez świętych Twoich sakramentów ? Dopuścisz , Panie , aby m jako poganin szedł z tego świata ? aby moje ciało zgniło nie pokropione , aby ani jedno oko nie zapłakało , ani pies nawet nie zawył na moim pogrzebie ? . . . — I z słowami : — Ale niech się dzieje Twa wola . . . — upadł em na łóżko i ciężki sen zamknął mi powieki . Ta noc była punktem przesilenia się mojej choroby . Przecie korpus Nieczujów przemógł kiepskie malum terrestre18 , chociaż aż zamorskimi gadami szturm przypuściło . Na drugi dzień , Panu Bogu niech będzie chwała ! już mi dużo lżej było . Głowa lekka , oddech wolny , wzrok czysty , tyłkom słaby byt jeszcze i czupryna mi tak do szczętu wylazła , że kiedym spojrzał w zwierciadło , to mi się zdawało , że mój ojciec nieboszczyk do mnie zaziera . Kiedy człowiek sam sobie pomoże , to już zaraz i wszyscy gdzieś się z pomocą znachodzą i wszystko jakoś się składa . Więc zaraz tego dnia rano przyszedł do mnie wójt z kilkoma starszymi z gromady z oświadczeniem , że się ofiaruje strzec dworu i gospodarstwem kierować , bo już przekonał się nieodmiennie , że mnie kradną bez miłosierdzia . Podziękował em za sentyment , alem się prędko zbył tego tałatajstwa : co za sztuka przyjść teraz ? czemuż nie widział em was , kiedym był tak niemocen , żem kroku dać nie mógł ? — Koło południa przyjechał też i mój Węgrzynek , jedyny mój sługa , można powiedzieć przyjaciel , któremum na nieszczęście właśnie na dni parę przed owym zjawieniem mi sięśw . Marcina we śnie był pozwolił pojechać do krewnych do Bieszczad . Już też i cale inaczej zrobiło się w Rabach : jeszczeż i dnia tego pan Urbański polujący z panem Osuchowskim , cześnikowiczem bielskim , w kołonickich lasach zabłąkali się w mojej Bałandzie i będąc już prawie nad samym dworem , przyszli mnie trochę nawiedzić . leszczem był bardzo słaby , ale przecie mogł em już trochę rozmawiać , więc też nie czekając opowiedział em im moją wizjęśw . Marcina i jego słowa . — Hej ! a może mnie tam i kradną w Komborni ! — krzyknie pan Urbański , kiedym mu powtórzył pokłon świętego — oj ! powywieszał by m drabów do dziesiątego pokolenia ! — A ja na to : — Ej ! nie sroż się tak , panie Jędrzeju ! bo oto i mnie okradli do szczętu podczas mojej choroby , a ja przecie ich wieszać nie będę . — A czemu ? — Bo pouciekali . — A ! to co innego . Dopiero ja im opowiadał em cały kurs mojej choroby , wszystkie strachy i wiedźmy , i smoki , i gady , i owąśmierć . A kiedym skończył , rzecze znów pan Urbański : — Widzi mi się , panie bracie , że to nie święty był , kiedy cię takiej choroby nabawił . — A któż ? — To coś nieczystego . — Jakże by to mógł być nieczysty , kiedy mnie takie piękne dawał nauki ? nie może być . — Chyba żeś wiele grzeszków miał , na które przychodzi czas , bo inaczej to nie wiem , co . — Nie dziwna to , panie bracie — odpowiedział em — że nie wiesz , co . Boskich rzeczy nigdy nie trzeba rozumem dochodzić , bo albo się głupstwo wywiedzie , albo dogmat taki , który człowieka z drogi wiary sprowadzi i od Pana Boga odwraca . — Tak jest — dodał pan Osuchowski — a kto by chciał rozumem wszystkiego dochodzić i zginie , a nie będzie umiał w to ugodzić — jak mówi Kochanowski . — Ba ! ale czy to wszystko prawda– zarzucił znowu pan Urbański — co ci ten święty powiadał ? — No , prawda nieprawda , to . wszystko jedno ; to był sen , a mogł em ja czego nie dosłyszeć albo potem przekręcić . — Obaczymy — odpowie on — kiedy kupiec będzie na św . Marcin , to twoja prawda , a kiedy nie będzie , to moja . — Dla mnie zawsze moja wiara jest prawdą — odpowiedział em , a tymczasem pan Osuchowski : — Ej ! co się tam będziecie spierać o prawdy , których obadwa nie rozumiecie . Jest który z was ksiądz czy teolog , czy biskup ? Jak stoi w piśmie , tak wierz , a kiedy w wierze twojej najdzie się fałsz , to ty za to odpowiadać nie będziesz przed Panem Bogiem , jeno ten , co pismo pisał ; boś ty jest prosty człowiek i nieuczony . Tak było u nas od wieków i dobrze było z tym ; wszyscy w jedno wierzyli i jedno robili ; a dzisiaj , kiedy się namnożyło piśmiennych a mądrych głów , to już każdy poszedł swoim torem i owóż , gdzieśmy tym zaszli . Ale i to gadanie na nic się nie zdało ; lepiej opatrzyć gospodarstwo pana skarbnikowicza i od szkody go zabezpieczyć , kiedy się jeszcze nie może ruszać sam . I tak się zaraz stało : Osuchowski , poczciwe człeczysko , poszedł na moją zagrodę , a pan Urbański został się przy mnie . I gawędzili śmy sobie pomału , bom ja nie bardzo się mógł natężać . Tymczasem wrócił pan Osuchowski i rzekł , że niepodobna mu w nocy oglądnąć wszystkiego ; więc nocowali ci goście u mnie . Na drugi dzień pan Urbański , niespokojny o swoją Kombornię , wyjechał do niej ; pan Osuchowski zaś został i od tego począł ład w moim gospodarstwie , że resztę złodziei , którzy nie pouciekali , porozpędzał na cztery wiatry , a postanowiwszy już zostać u mnie , póki całkiem nie wyzdrowieję , swoich kilku ludzi ze Mchawy tymczasem sprowadził i przy nich pomału dla mnie nowe sługi przyjmował . Mnie tymczasem znacznie zrobiło się lepiej , zabierałem się całymi siłami , tylko głód mnie morzył niesłychanie , a broniono mi jeść wszystkiego oprócz delikatnych legumin . Kiedym już stał dobrze na nogach i przechodził się z wolna po izbie , i ów Włoch , doktor Gondoni , którego jw . wojewodzina , pani wspaniałego umysłu i serca , dowiedziawszy się o mojej niebezpiecznej chorobie , gwałtem do mnie wysłała , cale niespodziewanie do Rab przyjechał . Frakowy perukarz ten kazał mnie sobie rzecz całą opowiadać ab ovo19 , a na koniec i niemało mi kwestyj zadał o całego życia mojego curriculum20 , mrucząc sobie na każde słowo coś po swojemu i zażywając tabakę . A wysłuchawszy i wymacawszy mnie po wszystkich żyłach , od uszu aż do pięt , rzekł tak : — Signor się dużo martwił po śmierci ojca , z czego dużo żółci wylało się w jego krew . Stąd musiała nastąpić choroba , ale nie przez to , że sięświęty pokazał we śnie . Wszakże i to , uderzając na nerwy i mózg , z czego ciało spotniało , a potem na jesiennym wietrze na górze się zaziębiło , mogło się wiele do choroby przyczynić albo ją zgoła przyśpieszyć . Ale teraz już nic , signor będzie zdrów , tylko trzeba zachować dietę i przez dziesięć dni jeszcze nie wychodzić z izby . Powiedziawszy tę sentencję i dawszy mi maść na odrośnięcie czupryny , wziął dwadzieścia czerwonych złotych , niedźwiedziego sadła parę garncy i odjechał ; a ja , wysmarowawszy czuprynę jego maścią , zjadł em zaraz kapłona i wypił em szklankę starego wina dla zachowania diety . Tak zachowując co dzień dietę około końca października Pan Bóg mi dał , żem się już nie potrzebował wyręczać panem Osuchowskim , sam chodząc około mojego gospodarstwa ; a na Wszystkich Świętych był em już u spowiedzi w kościele w Hoczwi i z pokorą słuchał em mszy świętej i pięknego kazania na tekst : „ Wierz , a wiara cię zbawi ” . — Młody ksiądz jakiś , mnich z pozoru , z wielką wymową i żarliwością powiedział to kazanie , dzieląc rzecz tak , że w pierwszej części wyłożył artykuły wiary świętej wedle przepisów Kościoła , z drugiej zaś uczynił mowę pełną aluzji do polityki tamtego czasu , a bijąc groźnie w to , iż z osłabieniem wiary w narodzie przyszły na ń klęski doczesne , nieraz słuchaczom przywodził na pamięć słowa nieśmiertelnego ks . Skargi , który dzisiejszy stan rzeczy na dwa wieki już przepowiedział — i różne inne miejsca , które się właśnie do ówczesnego stanu tego kawałka kraju naszego jak najwyborniej stosowały . Kazanie to bardzo trafiło do mego przekonania i dziwił em się , skąd się nagle w tym ustroniu tak wymowny wziął kaznodzieja ; dopiero po mszy świętej dowiedział em się , że to był mnich z zakonu misjonarzy św . Wincentego a Paulo , którzy właśnie nauką i kaznodziejstwem słynęli i odprawowali misje po kraju dla nawracania zbłąkanych albo niewiernych . Dziwnie oni się różnili od innych mnichów ; zaraz tedy ubiorem — nosili bowiem suknię długą z czarnego sukna , z wysokim kołnierzem , białym płótnem obszytym , na wierzchu mantolet kanoniczny21 , a na głowie czapka sukienna z opuszką z trzech końskich ogonów . Jakoż i w regule swojej mieli inne obowiązki od drugich mnichów , a najpierwszym z nich misje . Przyjmowali też rekolektantów dobrowolnych do domów swoich i udzielali im przez pięć dni pomieszkania , strawy i nauki bez żadnej za to nagrody . Poznał em się zaraz z tym księdzem i prosił em go , aby na drugi dzień odprawił nabożeństwo na intencję mojego wyzdrowienia , i dawał em mu na to wedle zwyczaju pieniądze , ale przyjąć nie chciał , a przyrzekł , że nabożeństwo odprawi i tak . Zaprosił em go więc , żeby mnie przynajmniej nawiedził kiedy w własnym mym domu , jak znów z misją pojedzie w te strony . — Na przyszły rok , da Bóg doczekać , może się tu pokażemy — odpowiedział on — rzadkie tu kościoły łacińskiego obrządku , a wiele dusz łaknie słowa Bożego . I prawda , że tam rzadkie kościoły , bo Rabe na przykład należą do parafii w Wołkowyi , gdzie , gdyby m chciał na mszy świętej być , to by m musiał dzień naprzód , i to rano , od siebie wyjeżdżać , a są wsie , którym jeszcze dalej jest do parafialnego kościoła ; więc szlachta i łacinnicy , słudzy lub rzemieślnicy modlą się Panu Bogu po cerkwiach unickich , spowiedź świętą raz tylko odprawiają do roku , i to przed księdzem ritus graeci , bo jak się lody spiętrzą około Wielkiej Nocy , to ani kroku stamtąd nie można dać . To wszystko jedno przed Panem Bogiem , ale zawsze jest to grzech szlachty niemały , bo gdyby o to stali , to złożywszy się po lada czym , co parę wiosek swój kościółek by mogli mieć . Ten dzień już strawił em cały na plebanii i spędził em go na pobożnej rozmowie z owym kaznodzieją , który także tam stał , a który na długi czas spragnioną duszę moją zasilił i w wierze świętej o wiele mnie wzmocnił . Dziwnie bowiem mądry to kapłan był , uczony we wszystkich świętych rzeczach , tak że już trudno sobie więcej pomyśleć , a co dziwniejsza , że przy tym i światowe rzeczy doskonale znał , tak jak który szlachcic ziemianin . A świątobliwość taka biła od niego , że kiedym z nim mówił , tom się go ręką dotknąć nie śmiał , jakby jakich relikwij . Doradził mi też on , ażeby m , kiedy na mnie przyjdą frasunki i troski , Pismo święte do ręki ujął i czytał w nim albo kazania świątobliwych mężów i świętych żywoty , nad które nie masz skuteczniejszego lekarstwa na upadek duszy i utrzymanie się w wytrwałości w ziemskiej wędrówce tej . Usłuchał em jego rad i niemało z nich ulgi i pociechy doświadczył em w późniejszym życiu . Następnego dnia poszedł em do zamku , który stoi o kilkadziesiąt kroków od plebanii nad rzeką Hoczewką , wpadającą zaraz zp . Wsią do Sanu . Pan Fredro , podstoli pomorski — mąż już niemłody , ale piękny jeszcze kawaler , od czasu swoich podróży po Włoszech jakiś bardzo frasobliwy i tylko czarny kolor na sobie noszący — mieszkał w tym zamku . Pan ten , ile że z bocznej linii senatorów idący i więcej do panów aspirujący , lubo szlachty pospolitej nie lubił i tylko dlatego z niążył , ażeby z niej dworować , z nią pić i w pałasze się bić albo dokazywać na koniach – przyjął mnie jednak po starej znajomości grzecznie i zaraz na wstępie rzekł : — Cóż , wymodlił eś się już za twoją chorobę ? hę ? teraz by podobno wypadało dać na mszę do św . Marcina , co ? — Dał em już na mszęświętą do Pana Boga , panie podstoli dobrodzieju , to i za świętych stanie . — Masz rację — odpowie on — zawsze lepiej sprawę miećż panem niż z podstarościm . Odszedł em zaraz witać się z gośćmi , bo nie lubię słuchać mów takich filozofów , u których i najświętsze rzeczy nie ważą nic , a pan podstoli na dobre był przejęty tą filozofią i podobno innych książek nie znał jak Woltera i jego kolegów , których dzieła tyle wstrząśnień potem wywołały we Francji — a że było wiele szlachty w tej sali , więc jakoś mi to uszło . Tam też został em na obiedzie , przy którym po staremu pito wielką gębą i mnie też siłowano , alem się na ten raz wyprosił , bo raz , żem był niedawno po chorobie , a po wtóre , że dla nabożeństwa i rozmowy z Panem Bogiem w to miejsce przyjechawszy , nie godziło mi się już wdawać w takąświatową rzecz . Otóż po obiedzie rzecze do mnie pan Fredro : — Gdyby m nie wiedział , że ci aż pan Urbański wino musiał przywozić do Rab , to by m był może na święty Marcin się zaprosił do ciebie , aby trochę zażyć górskiego polowania . — Nic to nie wadzi , panie podstoli dobrodzieju — odpowiedział em natychmiast — u mnie , chwała Bogu , jest winka dosyć w Bóbrce ; ja je tylko dlatego nie trzymam w Rabach , że i nie mam tam piwnicy i kto wie , azali tam długo pomieszkam , ale na święty Marcin , to będzie . — No , no , ja żartuję — odpowiedział pan Fredro — i bez wina by m był przyjechał do Rab , bośmy to już o tym mówili ; świadkiem pan Bal . Otóż z obietnicą gości , a spokojniejszy na duszy i zdrowszy na ciele , pojechał em do Bóbrki , aby stamtąd zabrać , co trzeba było , na przyjęcie gości do Rab ; bom to jeszcze prócz inwentarzów z Zabrodzia mało co tam był posprowadzał ; z Bóbrki zaś już prosto do domu , gdzie nadglądając roboty szynek , salcesonów i kiełbas i młócąc owies dla koni gościnnych , czekał em z niecierpliwością owego tyle dla mnie ciekawego dnia świętego Marcina . Śród ciągłego zatrudnienia i oczekiwania minęło mi tych dni kilka jak z bicza trząsł . Święty Marcin przybył , ale już nie na białym koniu , jak wtedy we śnie ; widać musieli i w niebie na paszę wypuszczać turczynka . Dzień był ponowny22 , chłodny , ale nie wietrzny , jakich wiele u nas w jesieni . Około południa poczęli się zjeżdżać goście i po staremu ci , co mieli drogę najdalszą , przyjechali najpierwej , bo się najraniej wybrali , ci , co mieszkali najbliżej , przybyli najpóźniej . Starczył się w słowie pan Fredro i z dwoma Balami , i z panem Tarnowieckim stawił się pierwszy . Tuż za nim nadciągnął od Huczwic działami23 pan Edmund Chojnacki , stolnikowicz rawski albo pisarzewicz grodzki sanocki , kiedy by go tytułować po ojcu ; ale miał on natenczas już i sam się czym pochwalić , bo pierwszym rębaczem i junakiem swojego czasu był . Żył on natenczas w przyjaźni wielkiej z panem Janem Cieszanowskim , łowczym sieradzkim , i z nim razem z Kamicy przyjechał . Dalej przyciągnęli : pan Urbański z Nurkowskim , Karsznicki z Balogroda , Strzeleccy z Łopienki i Krajewski z Terki , podczaszy przasnyski ; nie minęła mnie też wizyta pana Bobrowskiego , sędzica grodzkiego sanockiego a właściciela Żernicy , którego matka była Karsznicka z domu , podkomorzanka halicka , urodzona z tejże samej Balówny , z którą miasteczko Balogród z rodziny Balów przeszło w dom Karsznickich . Przyjechali i inni , dalecy i bliscy , znajomi i nieznajomi , i zaraz z góry po odbytych powinszowaniach zapowiedzieli mnie , że będą polować u mnie ; przyjął em to bardzo wdzięcznie , ale pan Urbański , utrzymując nie bez słuszności , że polowanie u mnie i trzy grosze niewarte , bo nie mam ani psów siła , ani knieję znających myśliwych , zaprosił wszystkich do siebie . Na mnie więc tylko pozostało dać dobry obiad i wina nie skąpić , co też przyrządził em , jak należało . Podczas obiadu zrobił się gwar jak w ulu i wtedy dopiero poczęły się owe serdeczności , całowania i przezdrowia24 , którymi wszyscy chcieli mi dawać dowody swoich afektów i sentymentów . Jam był więcej zamyślony niż wesół i przyznam się , że mnie ta wesołość wcale nie pocieszała , a z tego , com widział , przymuszony był em sobie powiedzieć te słowa : hej , hej ! jak to , kiedy człowiek zdrów , worek ma pełny i stół ma czym zastawić , to mu i przyjaciół nie braknie ; a niedawno , kiedym był chory , że mnie ani do rozmowy , ani do traktamentu nie było , to mogł em i skonać bez ludzkiej twarzy widoku , a niejeden z tych , którzy mnie dzisiaj ściskają i całują serdecznie , może dobrze wiedział o moim nieszczęściu , ale mu ani na myśl nie przyszło podać mi rękę pomocną albo przyjść choć przynajmniej dla pocieszenia . I gdyby m był skonał przed trzema dniami , tak samo ciż sami goście pili by byli po moim pogrzebie , jako dziś piją w mój anniwersarz25 . Jakże to prawdę napisał ów poganin , mówiąc : Donec felix eris , multos numerabis amicos ; Tempora si fuerint nubila , solus eris26 . Widać już musiało tak bywać i za pogańskich czasów , kiedy on o tym wiedział . Mój Boże , jakże złą w gruncie jest ludzka natura ! Wtem pan Urbański , który tuż przy mnie siedział przy obiedzie , trącił mnie w łokieć i rzekł : — Panie bracie ! jakoś sięświęty Marcin nie starczy w słowie . — Ha ! taka już wola boska — odpowiedział em — mam ja przecież nadzieję , że jeszcze jego słowo się stanie . — Jakież to słowo , jeżeli się godzi zapytać ? — odezwie się na to pan Janicki , który siedział znów obok pana Urbańskiego . Ten pan Janicki nie był mi znany i teraz nawet po raz pierwszy jawił się w ziemi sanockiej . Kto on był w rzeczy , trudno mi to powiedzieć ; mówiono o nim , że się bawił palestrą w Pilźnie i na tym kilkakroć sto . tysięcy uciułał ; teraz zaś , porzuciwszy kotlarzem i na tym się fortuny dorobił ; bądź co bądź , jednak to pewna , że go znano za konfederacji z pałaszem w ręku , że potem rzeczywiście ziemię w Sanockiem zakupił , ze szlachectwa się wywiódł i był uczciwym człowiekiem . Otóż powiedział em mu całą rzecz . — Hm ! — odpowie on — może to ja jestem tym kupcem od świętego Marcina przysłanym , bo , dalibóg , że się tylko losem tu dzisiaj znajduję . Wiele ważą te dobra ? Odtrącił em teraz ja znów pana Urbańskiego w łokieć i odpowiedział em : — Ja dał em sto sześćdziesiąt tysięcy . — Ou ! to sól , mospanie ! — odpowiedział na to Janicki — ziemia licha , a góry , że aż strach . Pan Urbański popatrzył się tylko spod oka na niego i brwi namarszczył , bo to on sam mi przecie te wsie sprzedawał , a wtem Janicki odezwie się znów : — Strasznie to przesolone , bo ciekawym nawet , jak by tu procent odpowiedni wydusić ? — Mospanie ! — rzeknie na to pan Urbański — waszmość nie wiesz , co mówisz ! to ja sam sprzedawał em panu Nieczui te dobra i pewnie grosza nie wziął em nad wartość . — Tak to się mówi , mości dobrodzieju — odpowie tamten — kle każdy na tyle swoją ziemię wyciąga , na ile może . — Waść rzeczy bierzesz po palestrancku i może się to gdzie dzieje na świecie , ale u nas nie ! — Przecieżby dziś za to tamtej sumy nikt nie zwrócił ! — Otóżżeby m waści przekonał , że Rabe warte są te pieniądze — krzyknie już zacietrzewiony Urbański — to ja sam wrócę tę sumę . Panie skarbnikowiczu , daj Boże szczęście ! Jam stał osłupiony tym , co się w mych oczach działo ; jakoż rzekł em po chwili : — Nie może być ! ja waszmości nie sprzedam Rab , cóż poczniesz z .tym ? — Co tobie do tego , co ja z tym pocznę ! — zawoła on już w pasji — kiedy pieniądze mam , to mi kupić wolno , co chcę ! a jak mi z tym nie pójdzie w ład , to .sprzedam Kombomię i wszystkie tamte ziemie , a całe góry tutaj zakupię , to może wtedy pójdzie w ład ! a choćby i nie poszło , to sobie lada komu w oczy ćwikać nie dam , żem więcej wziął , jak co jest warte ! — Ale ja przepraszam bardzo waszmości dobrodzieja — odezwie się pan Janicki . — Co mnie tam waszmości przeprosiny ! przepraszaj sobie waszeć takich , którzy dobrami frymarczą i za lada tysiączek gotowi duszę swoją skląć od wszystkich diabłów ; ja bez przeprosin zostanę ten , którym był , i prędzej jeszcze Rabe komu daruję , niżbym miał o grosz więcej na nich wziąć . Z tymi słowy wstał pan Urbański od stołu i wyszedłszy na ganek , zaraz wyrostka swego po pieniądze do siebie słał ; ale ja wybiegł em za nim i prosił em , aby dał temu pokój , wszakże jutro mam w Jabłonkach być , to już tam zakończymy . I tak się stało . Tego dnia przy pomiernej zabawie jeszcze wszyscy u mnie zostali , a na drugi dzień znowu wszyscy śmy byli w Jabłonkach oprócz owego pana Janickiego , któremu już nie godziło się jechać tam , bo stanął na bakier z samymże gospodarzem . Polowali śmy tam przez kilka dni i na tym polowaniu doświadczali śmy każdy swoich sił i odwagi , ażeby to lepszym od drugiego być — i było jeszcze na co patrzeć natenczas , bo młódź szlachecka polowanie uważała niby za swoje rzemiosło i wiele dawała na to , ażeby we wszystkich łowieckich sztukach zręczną być . Ja nie mogł em jeszcze tak gorącego brać udziału w tej pięknej zabawie , bo przecie to jeszcze choroba dawała się czuć . Po polowaniu zaraz mi pan Urbański wypłacił owe sto sześćdziesiąt tysięcy i Rabe wziął . I tak Pan Bóg przez szczególne zrządzenie swoje dał , że się obietnica owa dana mi we śnie sprawdziła do krzty , a jeszcze się stała przy tym i ta osobliwsza rzecz , że nie tylko na wyznaczony dzień istotnie kupiec był , ale nadto jeszcze tym kupcem musiał być ten , który owej przepowiedni wiary nie chciał dać . Dopieroż mi się przypomniały słowa owego świętego , który mówił wyraźnie : — Wierz , jak oni wierzyli , a kupiec będzie . — I prawda : bo gdyby m ja nie był wierzył , to nie było by przyszło do owej niewiary pana Urbańskiego i był by był nie miał powodu rzec do mnie owych słów : — Panie bracie , jakoś sięświęty Marcin nie starczy w słowie — na które się pan Janicki odezwał i wywołał całą tę rzecz . Bądź co bądź , jednak ja na tym wszystkim najwięcej zyskał em , bom się z owego piekła prędko , gładko i z bardzo małą tylko stratą wycofał . Panu Urbańskiemu nawet owo szlachetne utrzymanie swego honoru wcale na złe nie wyszło , bo w rok potem stała się ta dziwna rzecz , że owe Rabe tenże sam pan Janicki i za . też samą sumę odkupił , i mieszkał tam przez kilkanaście lat , gdzie mu się wcale nieźle wiodło . Fortuna ta jednak wyszła potem i z jego rąk , a nabył ją pan Jacek Fredro , krewny pana podstolego pomorskiego , ale idąc od głównej linii , to jest od owego kasztelana Andrzeja Maksymiliana Fredry , który jest sławnym i w senacie , i w światowych naukach , i do dawnego splendoru swojego rodu niemało się przyczynia . Co opowiedziawszy na wstępie , wracam znowu do mojego chudopacholstwa i będę opowiadał te owe dziwne losy , które mnie w czasie następnym spotkały , a które , lubo cale już były innego rodzaju i same w sobie przeważnie na całe życie moje wpłynęły , jednakże nie gdzie indziej , jeno w owym nieszczęśliwym kupnie Rab swoje źródło i przyczynę miały . I Owóż wydobywszy się w taki prawie cudowny sposób z mojego dziedzictwa , zaraz , nie czekąwszy , poszedł em na powrót na moją arendę i jeszcze Panu Bogu podziękował em za to , nie dbając wcale o to , czy mnie tam kto nazwie włóczykijem , arendarzem , spekulantem lub nie . Jakoż dawszy sobie do zwierciadła parol kawalerski , że już nigdy w żadne kupno bez statecznego zastanowienia mojego i mądrych ludzi porady nie wejdę , oddał em się mojemu staremu gospodarstwu z wielką pilnością . Jednak już jakoś i tutaj mi nie szło ; urodzaju nie miał em tego roku , burze jesienne dużo mi dachów popsuły , sadowina , źle ususzona , cale mi wygniła na strychu , kilkanaście sztuk bydła mi wypadało i dom przez to , że przez całe lato i jesień stał zamknięty i pusty , niemałemu popadł zniszczeniu , osobliwie też na dwóch konterfektach moich przodków taka jakaś pleśń nagle osiadła , żem je aż musiał dać przemalować . Mój podstarości , człowiek stary a praktyk wielki , który jeszcze z moim ojcem służył w konfederacji dzikowskiej i był aż pod Gdańskiem , mówił mi : — Wszystkiemu to temu , panie , winny te niepotrzebne przenosiny . Poruszyło się nieszczęście — które nieboszczyk pan skarbnik , lat dwadzieścia siedząc na jednym miejscu , przygniótł był sobą do ziemi — i teraz hula . Jak tylko się gdzie wiedzie , to nie pytać , czy to arenda , czy zastaw , czy respekt27 nawet , jeno siedzieć tam , choćby do śmierci — a kiedy nie idzie , to i z dziedzictwa uciekać . Toć my przecie z Sandomierskiego z własnych dziedzicznych wiosek poszli , a jeno przez to , że nam tam nie szło . Ot ! i Pan Bóg jakoś odmienił ! — ale młodemu to zawsze się hulać chce , a fortuny swojej próbować , bo pstro w głowie , mospanie , i cała rzecz . Wysłuchawszy tej perory podstarościego , którą zawsze mu wolno było mieć do mnie , bo kolegował z ojcem i przez długie lata dobrego zachowania u niego zażywał , pomyślał em sobie : może też ma i prawdę ? cóż ja mogę wiedzieć , jakie są drogi Opatrzności ? Jednak nie frasował em się tym tak bardzo , bom strat wcale wielkich nie poniósł , a choćbym był i poniósł niektóre , to i to było by mi znowu tak wiele nie szkodziło ; zbytków wcale nie był em łakomy , a miał em tyle , że mi mogło i na zbytki wystarczyć . Gorszym było dla mnie , że zima nadchodziła , a z nią długie wieczory , i nudno mi tak było samemu . Wedle rady owego świątobliwego misjonarza brałem sobie wieczorami jakąś księgę poważną , więc Biblię Nowego Testamentu albo żywoty świętych Pańskich i czytywał em je zrazu sam , po parę godzin codziennie , ale widząc , że taż samą robotą mogę się stać użytecznym i drugim ludziom , a osobliwie tym ludziom , których Pan Bóg mojej powierzył opiece i za ich dusze mnie odpowiedzialnym uczynił , zarządził em , aby po wydaniu obroków , po zamknięciu wrót wszystkich i spuszczeniu psów z łańcuchów , co wieczora przychodził podstarości , dyspozytor i kucharz , ex officio28 też mój Węgrzynek , do słuchania tej . przystojnej lektury . I działo się tak codziennie , co wszyscy czynili chętnie " bo księgi te są rzeczą tak prostą , że je każdy zrozumie , a zarazem tak wzniosłą i zajmującą , że się ich odsłuchać nie można . Po odczytaniu kilkunastu kartek ja zawsze jeszcze zaintonował em którą kolędę i słuchaczy moich rozdzielił em na głosy , co się bardzo pięknie wydawało , a tak się wszystkim podobało , że nigdy żaden na tę nabożną praktykę nie chybił ani się nawet spóźnił . Nie dosyć na tym : obcowanie za pośrednictwem Pana Boga z moimi ludźmi przyniosło mi i ten pożytek , że się wszyscy daleko lepiej podtenczas pilnowali w robocie , nabrali więcej poufałości do mnie , ale zarazem i uszanowania . Niebawem też i kilku parobków przyszło do mnie z prośbą o pozwolenie im przychodzenia także na tę kolędę , a szewc bóbrecki z swoim szwagrem kowalem nie ustąpili mi się poty , pókim ich także do tego bractwa nie przyjął . Jakoż dzień cały gospodarką , a wieczór ową nabożną praktyką wypełniwszy , anim się spostrzegł , że Boże Narodzenie już dawno minęło , a my śmy po lekturze miast kolęd śpiewywali godzinki , w których szewc , jako mistrz w tym kancie , swojej profesji właściwym , pomimo mego intonowania , jednak zawsze potem prym sobie zdobył i rzecz całą prowadził . Nie odbierałem szewcowi tej pociechy , jako jedynej okazji , w której rej wodzić mógł , i owszem , ciesząc się z tego , żem się przez ten mój pomysł stał kilku przynajmniej ludziom do pobożnej służby Panu Bogu powodem , starał em się każdemu z moich gości wieczornych jakiś prym dawać w czymsiś , iżby się tym więcej przywiązywał do tej rzeczy . I zajmowała , i bawiła mnie ta robota ; począł em nawet sobie już jakieś plany układać , czyby nie można to bractwo moje na całą wioskę rozciągnąć . I myślał em sobie nieraz , jaka by to była piękna przed Panem Bogiem i ludźmi zasługa , gdyby m to ja gromadę moją pomału , przez opowiadanie słowa Bożego i żywotów świętych , w tej przenajświętszej , w której się rodzą , żyją i umierają , katolickiej religii pięknie umocnił , pobożność i cnotę w nich ugruntował , pokory i wytrwałości w tych nieszczęściach światowych nauczył — jacy by to potem byli ojcowie , jacy gospodarze , a jacy słudzy Kościoła . Zresztą , czemuż by to i żołnierz nie miał z tego być ? Widział em ci , że monarchowie postronni mają całe regimenta z samych chłopów złożone . I tak różne myśli mi się snuły po głowie i Bóg wie co za ogromną rzecz był by m wymyślił , gdyby nie ta ułomność ludzkiej natury , której , niestety , i ja podlegał em . Owóż jak drzewo każde ku wiośnie ożywia się wewnątrz , puszcza pączki i liście i już nieodmiennie musi odbyć tę , którą Bóg mu przeznaczył , kwitnienia sprawę , tak i ja wtedy , mając się albo raczej już będąc w wiośnie mego żywota , musiał em uczuć w sobie ową czczość i jakieś przy tym pragnienie , które mi powiadało : Jesteś sam , a przecież nie to jest twoje przeznaczenie . To poczuwszy , długo się zastanawiał em nad sobą . Żenić się , wcale to ludzka rzecz i obowiązkiem każdego jest , owoż i mnie należało by się uczynić to , ale azaliż już do tego dla mnie jest czas ? Młodym jest , skąpo doświadczenia u mnie , ot ! niedawno uczynił em rzecz , z której cudem Bożym wybrnął em , sam sobie w żaden sposób rady dać nie umiał em — nużżona spyta o jaką radę ! a jak należy robić to albo owo ? jak dzieci chować ? jak je potem prowadzić ? jak fortuną zarządzić ? Naprzeli się czego , co będzie złym — znajdęż ja tyle w mej głowie rozumu , aby m ją od wszystkiego złego powstrzymał i żonie , i dzieciom dobry przykład ze siebie dał ? Przyjdąli , Boże uchowaj ! jakie nieszczęścia albo frasunki , które nie tylko samemu potrzeba będzie znieść , ale jeszcze i żonę w troskach utulić i pocieszyć , i od dalszych nieszczęść ochronić — będęż do tego potrzebną moc duszy i cierpliwość miał ? Więc kiedy mi się takie myśli snują po głowie i męczą mnie , to z drugiej strony znów jakaś niespokojna krew powtarza mi wciąż : żeń się i żeń ; tyś dzisiaj na świecie nic , stoisz na tej ziemi sam , jak ono drzewko liche na miedzy , i choćby ś wyrósł wielki jak dąb , przyjdzie czas , upadniesz w proch , zgnijesz i ani śladu nie zostanie po tobie . I tak to było , kiedym sobie przypomniał słowa nieboszczyka mojego ojca , który krótko przed śmiercią mówił mi : — Starym już , panie Marcinie , i lada dzień przyjdzie mi iść do owej gromady Nieczujów , którzy gdzieś w niebie dosługują Panu Bogu tych służb , których przez wojny i niepokoje nie mogli dosłużyć tu . O ! i u mnie się znajdzie niemały do zapłacenia dług , bo się wiele czasu zmarnotrawiło na służbach postronnych . Ale ty zostaniesz młody i zaledwie od ziemi odrosły , któż ciebie poprowadzi w dalszy świat ? Rad specjalnych żadnych nie mogę ci dać , bo czyż to wiem , w jakich terminach będziesz ? Ale pamiętaj sobie to : primo , bez wysłuchania mszy świętej żadnej wielkiej nie poczynaj imprezy ; secundo , bez spowiedzi i przyjęcia ciała i krwi Pańskiej żadnego solennego aktu nie czyń ; a tertio , kiedy będziesz in dubio29 w jakiejkolwiek materii , starych a prawych ludzi się radź . Póki żyje pan Błoński , niechaj on będzie kompasem dla ciebie . Pan Błoński , dziedzic Kotowa , Berezki i wielu innych włości , dawniej chorąży , później stolnik sanocki , a podczas konfederacji jednomyślnie marszałkiem obrany , który to urząd jednak dla wieku swego i podagry odrzucił , mieszkał tylko o milę ode mnie . Zaraz też nazajutrz pojechał em do niego i pograwszy z nim jaką godzinkę w warcaby , w którą to grę każden gość zawsze z nim musiał grać , rozpoczął em długą w materii ożenienia się mego naradę . Owóż , wysłuchawszy mnie , tak mi on rzekł : — Chwali się to waści i bardzo , że postanowienie się w stanie małżeńskim za akt ważny uważasz i czynisz go materią statecznego rozmysłu . Cieszył by się skarbnik nieboszczyk tym niepomału , gdyby żył jeszcze ; jednakże zanadto skrupulatnie rzecz bierzesz i za mało ufasz sobie . Rannego wstania , rannej siejby i rannego ożenienia jeszcze nikt nie żałował , a którego doświadczenia jeszcze dziś nie masz , tego z czasem nabędziesz . Moja rada , nie marnować czasu daremnie za młodu i samowolnie się nie narażać na złe pokusy . Puść się waść trochę w świat , właśnie idą zapusty , oglądaj się pomiędzy ludzi i szukaj , a kiedy co znajdziesz , do czego by ś pociąg sreca miał , to niech Bóg błogosławi . Tylko się nie pnij pomiędzy pany , bo z paniątkiem to bieda . Ja też odpowiedział em : — Niech mnie Bóg broni ! panie chorąży dobrodzieju , żeby m się piął wysoko ; Nieczujowie zawsze pośrodku , ale dobrego rodu musi być , bo z byle kim krwi mojej nie zmieszam . Nie dał by m spać spokojnie moim ojcom po grobach . — Tak się należy — odpowiedział pan Błoński — ale szlachta nasza sanocka jest dobry ród , chociaż ubogi , a może i niejednemu senatorowi by trochę dziadów i babek zabrakło , gdyby się z nimi obliczył . Kto tego ciekawy , niech zaglądnie do ich familijnych papierów , które starannie chowają , a przekona się , że prawda jest , co powiadam . Kiedym stolnikował tej ziemi , zdarzało mi się nieraz widzieć u nich dokumenta jeszcze od Bolesławów in originali30 , a to niemała rzecz , mospanie , bo u nas , jeżeli kto sięgnie rodem do Ludwika Węgierskiego , to już powiada się wielką krwią . Inie ma się co na to oglądać , że ich przodkowie ani się gęsto rozsiadali w senacie , ani się bardzo pięli do wysokich zaszczytów , bo przecie wiadomo jest , że ziemia ta nawet nieczęsto bywa wspominana w historii . Nie , wadzi to jednak nic do starożytności rodu tutejszej szlachty . Ziemia ta , odgraniczona prawie dokoła górami od innych , a południową stroną do samych Węgier przypierająca , od wieków rada zamykała się w sobie samej , a jak ona mało mieszała się do wewnętrznych spraw Rzeczypospolitej , tak i Rzeczpospolita nawzajem mało wglądała w nią . I dobrze było obudwom z tym , a to o tyle lepiej , ile że Rzeczpospolita z przyczyny ziemi sanockiej nie miała nigdy żadnych ciężarów ani kłopotów , a natomiast miała z niej pewną i uczciwą pomoc w każdym naglejszym razie . I tak nieodmienna tradycja jest , że podczas wojny Jagiełły z Krzyżakami ziemia ta tak piękną wystawiła chorągiew , że aż samemu królowi wpadła w oko i miało być tak , że kiedy w siedem lat po owej bitwie grunwaldzkiej Władysław król z Elżbietą , córką Ottona z Pilczy a wdową po hrabi Granowskim , ślub miał brać , to przez wdzięczność za ową przysługę sanockiego rycerstwa , brał . go w kościele w Sanoku , któremu to obrzędowi szlachta tutejsza asystowała in pleno31 , o czym nawet piszą historykowie . Jednak kto by chciał historię tej ziemi układać , co by była rzecz bardzo piękna i uczciwa , ten daleko dalej by musiał sięgnąć , a to aż w owe zamierzchłe czasy , kiedy całe góry sanockie były tylko kilku rodów szlacheckich własnością . Niektóre z nich chowają się jeszcze dzisiaj , a lubo już tak podupadły , że tylko na jednej albo na kilku wioskach siadują , to jednak znajdą się u nich dowody na to , czym ich przodkowie bywali dawniej i kędy były ich dziedzictwa granice . Ile mnie jest wiadomo , to najdawniejszymi rodami w tych górach są : Urbańscy , Karszniccy , Osuchowscy , Troskulascy i Wisłoccy . Późniejszymi czasy przyszli dopiero z Węgier Balowie i wciąż ziemie kupując a bogato siężeniąc , do wielkiej powagi tu przyszli , a nawet i owych starodawnych przyćmili , bo najdują się i w senacie , i na kasztelaniach drążkowych , i podkomorstwach bardzo gęsto . Bobowscy zaś , Strzeleccy , Krajewscy , Górscy to już późniejsi , ale za to znowu od nich dawniejsi Laskowscy , którzy idą od Oświecimów , i Konarscy . Jakoż piękne miejsce zajmują Bukowscy z Nozdrca i Bukowa , Trzcińscy z Dynowa , Żurowscy z Rączyn , Nowosielscy z Wojtkowy , Chojnaccy ze Strwiążyka , Dydyńscy z Sielnicy i Witryłowa , Łazowscy z Dydni ; dalej Tamowieccy , Łaszewscy , Walewscy i Zarembowie , na koniec Pieniążkowie , którzy z krakowskiej , Wiktorowie z sądeckiej , Brześciańscy z Rusi Czerwonej , Gniewoszowie z przemyskiej , Łosiowie z halickiej ziemi , a Jordanowie znad Wisły tutaj pozachodzili , gdzieś aż około pierwszego najazdu Szwedów na Polskę . Że nie wspominam o znakomitszych tej ziemi domach , jako o dawno wygasłych już Kmitach i dziśżyjących Krasickich i Stadnickich , którzy , lubo tutaj niektóre ziemie posiadali , jednak pierwsi mając Krasiczyn , drudzy Łańcut kolebkami swych rodów i mieszkając już prawie w senacie , raczej do całej Rzeczypospolitej należą i w komput32 prowincjonalnej szlachty nie wchodzą . Na dowód starożytności owych rodów szlacheckich , o których najpierwej wspomniał em , nie tylko służyć mogą niektóre dokumenta i pamiątki , które się pomiędzy potomkami przechowały , ale głównie podania , które się w ich ubogich dziś dworkach razem ze starymi Bibliami i kronikami pielęgnują . Do niektórych imion przywiązane są odwieczne , a czasem bardzo piękne powieści , które jawnie świadczą o ich najdawniejszym pochodzeniu i owym , dziś już wyziębłym , znaczeniu , którego dawnych czasów zażywały . Przodek pomiędzy nimi wszystkimi trzyma ród starodawny Urbańskich , o których to powiadają : praszczur ich w prostej linii , który żył za króla Bolesława Chrobrego , a jeszcze wedle ówczesnych obyczajów się inaczej nazywał , był okrutnie bitnym rycerzem i mając własną na swoim sumpcie33 utrzymywaną chorągiew , całe życie trawił na wojnach . Owoż , kiedy Bolesław król wojnę miał z Rusinami , ów Urbański przyszedł mu ofiarować swój sukurs34 i wyćwiczonym żołnierzem swoim tak potężnie Rusinów gromił , że aż sobie szacunek , a potem i przyjaźń królewską pozyskał . Owoż , kiedy się Polacy z Rusinami spotkali nad Bugiem i wielką bitwę im dali , jakoś szczęście poszło na stronę nieprzyjacielską ; Urbański jednak przytomności nie tracąc , a widząc , w którym miejscu najgroźniej nieprzyjaciel prze , kiedy tam wytnie ze swoimi , zaraz też i szala szczęścia przeważyła się na stronę naszą , a Bolesław król po staremu ze zwycięstwem odeszedł . Urbańskiemu jednak za owo męstwo dał taki przywilej , żeby szedł tutaj w te góry i ile sobie ziemi mieczem zdobędzie , tyle jej może posiąść dla siebie i potomków swoich . Otóż on , jak tu wpadł , to całą przestrzeń , co to dziś nazywają za Chwaniowem , od samego Przemyśla i Dobromila po prawym brzegu Sanu , aż po dzisiejsze Lesko i Ustrzyki , zabrał i opanował . Wielkie miał tedy państwo ten rycerz , a chociaż potem dużo ziemi od jego potomków poodpadało i snadź pomieniali za inne , to jednak tej familii fortuna tutaj przez długie czasy największą była , a za mojej pamięci jeszcze do Urbańskich w samym Sanockiem należało do kilkudziesiąt wsi ; ale służbę około Rzeczypospolitej nigdy inaczej nie odbywali , jeno z żelazem w ręku , a do wysokich urzędów się nie pięli , bo już taki był obyczaj w ich rodzie . Co nawet bardzo pięknie za nimi świadczy , bo owe parcie się do zaszczytów i urzędów , to zawsze pokazywało się , że to jeno była żądza starostw , intrat lub władzy w celach jakich partykularnych35 . Otóż to tak było , mospanie — kończył pan Błoński — i tak się ma rzecz z owym szlachectwem sanockim ; gdzie zaczepisz , mospanie , to czy będzie fortuna , czy nie , ale krew pewnie jest . Z wielką uwagą słuchał em tych pana chorążego powieści , które jeszcze dalej ciągnął , bo jako tak stary człowiek , każdy prawie ród na palcach znał . I dawniej to jakoś u wszystkich pierwsza była rzecz , ażeby i swój ród , i sąsiadów dobrze znać i stąd zawsze wiedzieć , co się komu należy . Za moich czasów dopiero , kiedy ludzie poczęli się filozofią bawić , a rozum nad dawne zwyczaje wynosić , dopiero i tamto wszystko wzięło w łeb , a dziś niejeden już może nie wie , jaki był jego dziad . Otóż nasłuchawszy się wielu ciekawych rzeczy od pana chorążego i wszystko to sobie pięknie w głowie rozważywszy , wrócił em z postanowieniem puszczenia się trochę w świat , a kiedy by Bóg dał , to i poszukania sobie żony w jakim uczciwym domu szlacheckim . Dopieroż począł em sobie roić po głowie , jaki wóz wezmę w tę podróż ? jakie konie ? jak sobie ludzi ubiorę ? w którą udam się stronę ? ot ! jak to u młodych bywa zwyczajnie . Ale to człowiek tak , a Pan Bóg inak . Jednego dnia , kiedym ani pomyślał o tej podróży i w mróz trzaskający , że aż gonty pękały na dachach , krzątam się koło spichrza , patrzę , sunie Mazur z kobiałką na plecach i z listem za wstążką od kapelusza , a zziąbł jak lód . — Pochwalony . — Na wieki . A skąd to ? — Z Kosyc . — Od kogo ? — Od Konopki . — Od Konopki ! — zawołał em — a cóż to , Konopka twój brat ? — A widzi , tak go wołają . — Co widzi ? co wołają ? przecie to twój pan . — A ino . — No to kiedy ino , to mówże „ pan ” . — Jj ! to ta wszyćko jedno , jegumość , bom straśnie zziąb . — A żeby ś i zamarzł , to jeszcze oddaj , co się komu należy . — Jj ! on ta na to nie dba , będzie on i tak panem . — No to pewna , że będzie ! — i wziął em list od Mazura ; a kazał em go dobrze paść i poić , żeby tam między Mazurami nie nagadał , że tu nie dosyć , że zimno , ale jeszcze głód . Otóż Konopka pisał mi tak : „ Kochany bracie ! Żenię się , przyjeżdżaj , bo zaraz ślub . Twój sługa i brat . Konopka ręką swą ” . No ! — pomyślał em — jeno by im nagrobki dać pisać tym Mazurom ! jak pałką uciął , taki list . Nie darmo to mi o nich mówił pan Urbański , że leniwi . Żeby choć był napisał , kiedy ten ślub ? w jakiej wsi ? z kim siężeni ? Ale to już trudno , musi i tak być . Rozporządził em więc zaraz cztery dobre podjezdki , skarbniczek36 przystojny jeszcze po moim ojcu , ale prawie jak nowy . Węgrzynka mego w nowy mundur ubrał em , wierzchowego konia osiodławszy , kazał em przypiąć do dyszlowych , aby to mieć zaraz szkapę od jakiego przypadku — i na drugi dzieńświtem ruszył em w Mazury . Kto mnie zdybał jadącego tak buczno , chociaż to nie powinno było nikogo zadziwiać , bo to rzecz kawalerska , każdy pytał : — A dokąd to waszmość tak strojnie ? — Na Mazury — odpowiadam . — Oho ! to już pewnie gdzieś w konkur ; dajże Boże szczęście ! Nic nie odpowiadał em już na to , bo gdzieżby to się każdemu tłumaczyć ? zresztą myślcie wy sobie , co chcecie , a ja wiem swoje . Otóż dnia drugiego wieczorem , przyjechawszy do Tarnowa , prosto walę w gospodę — a stała ta gospoda na tym miejscu , gdzie się przedmieście Strusina zaczyna , na samym rogu po prawej ręce , i był to dom lichy , drewniany , przygarbiony i stary . Dach na nim mchem obrośnięty i miejscami pozapadany , brama krzywa z ogromnym drewnianym progiem ; jednak wszyscy tam zajeżdżali , więc i ja , zajechawszy i ze skarbniczka wylazłszy , pytam zaraz na wstępie : — Nie masz tu pana Konopki ? — Nie ma — odpowiada gospodarz , człek mały , rudowłosy i w szarą jakąś opończę zagarnięty . — A kiedyż jego ślub ? — Nie wiemy , panie . — Z kimże siężeni ? — Hanuś — zawołał tedy gospodarz na swojążonę — z kim to siężeni pan Konopka ? Wyszła z drugiej izby młoda a figlarnych oczu gosposia i pokłoniwszy się mnie : — Pan Konopka ? — odpowiedziała — pan Konopka się cale nie żeni ; on się dopiero stara o pannę ze Źwiernika , ale to jeszcze daleko . — Nie może być — rzekł em na to — lada dzieńślub . — Już to nie , panie-– odpowiedziała karczmareczka — przecieżbym ci o tym wiedziała . — Nie wiem , dlaczego by ś koniecznie miała to wiedzieć — mruknął em to sobie pod nosem i spytał em znowu : — A nie masz tu kogo z okolicznej szlachty ? — Są , panie , w izbie na drugiej stronie . Szedł em więc tam , ale ponieważ karczmareczka z swoim filuternym wzroczkiem wyszta jeszcze za mną do . sieni , aby mi drzwi do tamtej izby pokazać , więc rzeknę do niej : — Aspani znasz pana Konopkę ? — Czemuż by m nie miała znać , panie ? — odpowiedziała mi na to z uśmiechem . — To mnie bardzo kontentuje — odpowiedział em również z uśmiechem i wszedł em do owej izby . Przy stole , pod samym oknem , siedziało tam trzech szlachty . Mazurów — ale jakiejś pospolitej szlachty , bo mieli na sobie wytarte delie albo raczej opończe baranami podbite , spod których niemniej wytarte wyglądały żupany — i śród chmur dymu tytuniowego , którego używanie jakoś z wejściem wojsk cesarsko - niemieckich bardzo poczęło było wchodzić w modę , pociągali sobie z blaszanych półgarcówek piwo tarnowskie . Koło nich stałżołnierz cesarski , którego rangi jednak nie mogł em rozeznać z munduru , i kurząc ogromną lulkę , coś im tam rozpowiadał . Kiedym wszedł , rozmowa ich nie przycichła , aż kiedym rzekł : — Pochwalony ! — dopiero odezwali się : — Na wieki ! — i dyskurs przerwali . — Przepraszam waszmościów — rzekł em — że im zabawę przerywam , ale jestem obcy , a chciał by m się tu dopytać o pana Konopkę . — Aż daleka waszmość ? — odezwie się jeden , poprawiając czapki zabrukanej na bakier . — O , z daleka , mospanie . — O pana Konopkę waszmość pytasz ? — odezwie się drugi , który był siwy jak gołąb , wysoki , szaraczkowy żupan baranami podbity na sobie miał , a pasem litym bogatym , ale wyszarzanym po wierzchu był opasany ; patron jakiś trybunalski czy foralny37 , jak mi to potem powiadano : — Był on tu wczoraj z rana , ale z panami Lubienieckimi pojechał do siebie . — Kiedyżślub ? — zapytam . — Ślub ? — rzeknie stary — pono jeszcze daleko . — Co u diabła ! — mruknął em sobie pod nosem — przecie pisze wyraźnie , że zaraz . Tymczasem druga szlachta znów do mnie : — Kogóż mamy honor poznać w waszmości ? — Obcy , mospanie ; przepraszam , że przerwał em zabawę — odpowiedział em i wyszedł em widząc , że to nie dla mnie kompania , ale wychodząc , słyszał em wyraźnie głosy : — Paniątko jakieś ! — a drugi : — Może konfederacik , któremu się nie podoba kompania z cesarskim . Tymczasem już i noc nadchodziła , więc rzekł em do gospodyni : — Ja by m tu i przenocował , gdyby była izba jaka po temu . — Nie masz , wielmożny panie , innej jak tamta — odpowiedziała gospodyni — a to pijacy , to posiedzą do późna w noc , zwłaszcza że ta szlachta to dzierżawcy książęcy i mają jakiś proceder z księciem , w czym zasięgają rady owego patrona , a ten patron lubi piwo , to pewnie radę swoją będzie przedłużał choćby i do północy . — Jaki zaś jest ten żołnierz ? — spytał em . — To jest syn owego patrona , który już lat parę służy u cesarskich , a którego wszędy ojciec bierze ze sobą , gdzie darmo pić dają . — Bardzo pięknie mówisz , moja mościa pani , musiała ś się gdzieś chować w przystojnym domu . — Ja jestem rodem z Radomyśla , mieszczańskie dziecko , ale służyła m kilka lat w domu pani Strzegockiej w Źwierniku , a to dom wielki i pański . . . — Tamże to , gdzie konkuruje pan Konopka ? — Tam , panie ; ho ho ! wiem ci ja o wszystkim , wiem . — No , to bardzo ładnie , ale przecie ja by m chciał gdzieś kąta jakiego do spania . . . ot ! wiesz asani co , kiedyś taka sprytna , szepnij , no temu patronowi do ucha , że ja by m mu zapłacił garniec dobrego miodu , jeżeliby się ze swymi klientami przeniósł do Waszej izby . — Przecie jegomość mógł by i w naszym alkierzu nocować . — Zapewnię , że mógł by m , ale ja wolę już tam . — Jak wielmożny pan rozkaże . I poszła sprytna karczmareczka , a niegdy służąca pani stolnikowej Strzegockiej , do swoich gości i wnet ich przeniosła do siebie . Tym sposobem dostał em kwaterę , w której też zaraz rozgościł em się jak u siebie . Ale ledwie co pacierze odmówiwszy , począł em trochę usypiać , słyszę jakiś hałas na drugiej stronie . Pomacał em koło siebie , azali szabla stoi przy łóżku i czy ręką pistoletów dosięgnę leżących na stole , i znowu się położył em . Aliści hałas znowu się odzywa , ba ! słychać nawet turkot i trzask jakiś wyraźny . Zerwał em się z łóżka i wciągam prędko buty na siebie , kiedy w tym momencie słyszę szturm do drzwi moich . Biegnę z pałaszem dobytym w lewej , a z pistoletem w prawej ku drzwiom , aż tu i głos pode drzwiami kobiecy : – Na miłość Boga żywego , puść mnie pan ! — Otwieram : zaraz tedy wpadła karczmarka do mojej izby , zadyszana i drżąca ze strachu . Już więc nie pytam , co to jest , bo sam widzę wyraźnie , jak w owej izbie naprzeciwko jacyś ludzie tłumią się między sobą , a to tak , że się aż po podłodze walają , a mój Węgrzynek wali to wszystko z góry stołkiem , a lub na innym forum . patron leje wodę na nich , właśnie jakby na psy , kiedy się pożrą pomiędzy sobą . Przybiegł em więc aż do tamtych drzwi , aby się przypatrzyć , ale trudno było dobrze rozróżnić , bo pełno było dymu w izbie , a łojówka się słabo paliła ; poznał em tylko zaraz owych dwóch szlachty i owego żołnierza w mundurze , jakoż jeszcze kilku , to w ciemnych kapotach , to w białych mundurach , przy których się guziki świeciły . Więc aby także coś zrobić ze swojej strony , wymierzył em z pistoletu w jakiś guzik świecący i wypalił em , a potem Węgrzynkowi przyszedłszy na sukurs , poczęli śmy prędko i jednych , i drugich na dwór wyrzucać , to oknem , to drzwiami , jak się zdarzyło ; wszędzie zaś , gdzie się guzik zaświecił , jeszcze pięścią po łbie albo w kark doprawiając . Przymieszał się do nas niebawem i sam gospodarz , który z szczerej niechęci ku wszelkiej bitwie już był gdzieś leżał pod żłobem , i takeśmy prędko plac oczyścili , że mój Węgrzynek , rozmachawszy się , kiedy już nieprzyjaciół zabrakło , nawet i samego gospodarza oknem na dwór wyrzucił . Po czym chciał bramę zamykać i spokojnie się do snu układać , ale ja rzekł em : – Nie ma tu podobno co długo popasać — i rozkazał em w ten moment zaprzęgać , a jako tako rzeczy spakowawszy i do skarbniczka wrzuciwszy , zaraz drugą bramą wyjechał em z gospody . Dopiero objechawszy miasto na drugi koniec i wynalazłszy gdzieś przy lwowskim trakcie jakąś karczminę , tam się w chudobnej izdebce rozlokował em . Jednak długo usnąć nie mogł em . Na drugi dzień rano , tylko trochę szarzeć poczęło , budzi mnie zaraz Węgrzynek i mówi : — Niech pan wstaje , konie już napasione i wszystko do drogi gotowe ; tylko tłumok wypakować i jedźmy , bo tu lud jakoś bitny ; nieciężko znowu przyjść gdzie do jakiej bitwy , a w dwóch to niekoniecznieśmy mocni . — Prawda , że tu lud bitny — odpowiedział em — ale trudnoż tak jechać , nie oddawszy Panu Bogu należnej czci , kiedy się jest przy kościele . — Ba ! ale bo nas poznają . — Wielka rzecz ! to się przecie tak brać nie damy , jak owce . — Dobrze , panie . Więc zebrawszy się i kazawszy mu tymczasem rzeczy popakować , sam poszedł em na mszęśw . do Franciszkańskiego kościoła . Dopiero po wysłuchaniu mszy św . , powróciwszy do mojej gospody i zastawszy już wszystko gotowe , ruszył em do Koszyc . Niedaleka to droga , więc też niebawem na boku od gościńca pokazał mi się dwór koszycki . Około stajen i wozowni stało mnóstwo wozików , karabonów38 i kałamaszek , bo chociaż to było w samym środku zimy , jednak sannej drogi jeszcze nie było — jakoż i wielu ludzi stało przed oficyną . Na turkot mego skarbniczka wybiegło wiele szlachty przed ganek , a na ich czele Konopka . — Witaj , bracie ! — rzekł em wyskakując ze skarbniczka . — A co , czy w czas przyjechał em ? Głośny śmiech rozległ się między gośćmi , a Konopka do mnie : — Aj ! niech ci Bóg sekunduje , jakiś słowny ! Już mnie to trochę ubodło i ów śmiech , i to przywitanie , a że mi mój ojciec nieboszczyk jeszcze na godzinę przed śmiercią powtarzał : — Nie dawaj zadrwić ze siebie nikomu , bo jak raz zadrwią , to już drwić będą przez całe życie ; — więc ja zaraz na progu : — Co ten śmiech znaczy ? — a oni znów w śmiech . Skonfundowało mnie to trochę , alem się zaraz połapał i zawołał em : — Mości Konopka ! opatrz no mnie , jakeś jest mój przyjaciel , czy ja nie mam na sobie czego śmiesznego . Oni jeszcze raz w śmiech — a Konopka na półśmiejąc się , a na pól smutno znów do mnie : — Aj ! niech go diabli ! . . . jaki słowny . A działo się to na pół w sieni , a na pół na dziedzińcu ; więc kiedy mnie już złość na to porwała , sięgnę ręką do szabli i krzyknę : — Co to jest ! jakem Nieczuja , ja ze siebie drwić nie dam ! A tu jeszcze większy śmiech , że aż się zachodzą ; a pod ścianą po prawej stronie najwyraźniej widział em , jak jeden młody pucułowaty blondynek , jakem się później dowiedział , nazwiskiem Lgocki , skacze jak opętany i ciągle woła : — Niecuja , Niecuja ! cha , cha , cha , Niecuja ! — Co to jest ! — krzyknę i znów się porwę do szabli , kiedy oni wraz podniosą ręce i krzykną : – No , no ! powoli ! — Dopiero mi się przypomniały owe kitajki i suche razy , o których mi w lecie powiadał był pan Urbański i trochę dreszcz mnie przeszła po skórze : ale kiedy się oglądnę i ujrzę , że za mną mój Węgrzynek stoi już z gołą szablą , więc ja znowu do mojej i pomyślawszy sobie : dziej się wola Boża ! — chciał em uderzyć i siekać . Ale w tymże okamgnieniu wysunął się Stojowski ze sieni ( jeden z dwóch braci starościców , którzy na Grudnej siedzieli , a potem się na Dąbrowę , od książąt Lubomirskich nabytą , przenieśli ) chłop duży , o wielkich sumiastych wąsach i minę pana mający — bo już to i mina , i wąsy to rodowe Stojowskich — i wziąwszy mnie z krwią zimną pod ramię , rzecze na strome : — Panie Nieczujo ! Na bezbronnych nikt zbrojnie nie bije . Nie z waszmości sięśmiano , aleś swoim niewczesnym junactwem śmiech ściągnął na siebie . Uspokój się , to ustanie . — Ba ! dobrze ! ustanie ; ale co się naśmiano , to ja tego darować nie mogę . — Jak sobie zechcesz ; tutaj też nikt o darowiznę nie prosi , bo to nie od łokcia ani od miarki kompania , tylko szlachta karmazynowa . Uspokój się , a z szablą się nie sroż , bo by tu ani kawałka z ciebie nie pozostało . — To niechaj nie zostanie ! — krzyknął em , bom już był w złości — kiedy honor zostanie , to wszystko zostanie . U mnie ręka ani noga nie znaczy nic , tam gdzie idzie o duszę . — No , to bardzo pięknie — znowu zimno odpowiedział Stojowski — tylko uspokój się . — Konopce pierwszemu nie podaruję , bo jako gospodarz powinien był bronić swojego gościa . — Daj mu pokój ; to jest jovialis39 . — A żeby on był i diabeł sam , kiedy uczciwe imię ma , to niechaj o honor dba , a kiedy nie dba , to ja mu go tak naznaczę , że go już nigdy nie zapomni . — Daj no pokój , u każdego kija dwa końce , kto wie , kto kogo naznaczy ? A potem , na co tego , on się teraz kocha , jakżeż pójdzie z kresą do panny ? — Jak to kocha ? przecie jużślub . — Oj , nie jeszcze . — Nie ? a po cóż ja przyjechał ? — Bo się Konopka z panem Lubienieckim założył , że waszmość nie przyjedziesz na drużbę i że Sanoczanie słowa nie dotrzymują . — Konopka to powiedział ! gdzie on jest , ten jovialis , ja go zaraz nauczę ! I wyrwawszy się z rąk Stojowskiemu , pobiegł em zaraz szukać tego jovialisa . Goście już byli poszli do izb , bo mróz był trzaskący , i tam się jeszcze zachodzili od śmiechu . Wyszukał em go zaraz i mówię tuż : — Mospanie Konopka ! sprowadził eś mnie tutaj na zakłady jakieś , jakby jaką rzecz , a nie szlachcica i brata ; wystawił eś mnie na wstyd i śmiech ; wiedzże tedy , że ja takich żartów płazem nie puszczam . — Na to on łagodnie : — Ale bo widzisz . . . to była niewinna rzecz . . . ja stawał em w twojej obronie . . . to jakoś nie wypada . . . — Aha ! — rzeknę — małyś teraz ? a jakiś wielki był , kiedy sięśmiano ze mnie . Stawaj zaraz do sprawy , to już daremna rzecz . — No , no ! — odpowie on — nie taki ja bardzo mały , jak ci się zdaje — i zaraz szablę wziął z kąta i szli śmy . A że u niego izby małe , więceśmy poszli przed ganek , a mróz był , że aż gonty trzeszczały na dachu . Idąc , Konopka zaraz sobie Stojowskiego wziął na sekundanta ; ja przechodząc , rzucił em okiem w kupę Mazurów , ale że żaden z nich sam mi się nie ofiarował , co się przecie należało , kiedy wiedzieli , że ja nie mam nikogo znajomego , więc ja sam stanął em po prawej stronie przed gankiem , oni po lewej . Więc oni : — A gdzież sekundant ? — Ja też na to do mojego Węgrzynka : — Janczi ! weź pałasz i stawaj za mną . — A oni znowu : — Pfe , sługa ! — Więc ja głośno : — Mości Janczi Mighaza de Isztvanferet , proszę waszmości na sekundanta ! Węgrzynek zaraz stanął , a oni się wypatrzyli rozumiejąc , że ja jakiego ukrytego magnata węgierskiego ze sobą wożę , co się tak długo nazywa . Tymczasem on w rzeczy szlachcic był , węgierski boczkorosz , niby nasz chodaczkowy , zwał się Mighaza , a był rodem z Isztvanferet , wsi , która leży gdzieś w pustkach debreczyńskich , a dostał em gobył od grata Syrmaja , kiedym tam konie woził na przedaż . Ale źle się spisał Mighaza , bo tylko cośmy stanęli , on widząc , że kamerdyner Konopki , zapatrzywszy się na niego , także z gołą szablą stanął za swoim panem , wraz przyskoczył do niego i tegoż kamerdynera tak pięścią w gębę zajechał , że aż nieborak w śnieg się wywrócił . Dopieroż taki śmiech opanował wszystkich , że śmy się aż brali za boki . Konopka jeszcze zaczął dogadywać do tego , tak że ja , trzymając goły pałasz w ręku , co chcę minę wroga zrobić , to ani rusz ; zawsze mnie śmiech bierze : to z Konopki , który niestworzone rzeczy do tego plecie , to z kamerdynera , który się przy studni otrzepuje ze śniegu , a gębę już ma jak pudło , to na koniec z Węgrzynka , który , uczyniwszy swoją heroiczność , stał jak słup przy ostrogach i ani się ruszył . Co widząc , Stojowski ( pięknym głosem rzecze do mnie : — Ot ! dajcie pokój tej bitwie , już jakoś sam Pan Bóg jej nie chce . Daję słowo honoru , że ci tu nikt nie krzyw , panie Nieczujo ! A w ganku ów blondynek , znów uderzywszy się dłoniami w kolana : — Cha , cha , cha ! Niecuja ! Alem już miał zastanowienie . . . Więc podał em rękę Konopce i kilku co przedniejszym z kolei — i nie mogę powiedzieć , jak tylko to , że dobrzy są ludzie i polubili mnie zaraz . Jeno mi ten blondynek ze swoim „ Niecuja ” nie mógł wyjść z głowy , bo mi się wyraźnie wydawał jak jaki szatan , który wlazł w kadłub Mazura , aby mnie swoim piekielnym śmiechem prześladował . Konopka zaś , rozgadawszy się ze mną na stronie , tak mnie mówił : — Ot ! co ci tam na tym zależy , że ślubu jeszcze nie ma ? Ja , tak mi Boże dopomóż , myślał em , że to żart był , kiedy śmy sobie wzajemnie słowo dawali i drużbowanie przyrzekali . Pan Lubieniecki zaś utrzymywał , że zna sanocką szlachtę i chybaby nie Sanoczanin to był , który by choćżartem danego parolu nie dotrzymał . Więc założyli śmy się ; że inaczej nie można było zakładu rozstrzygnąć , więc aż musiał em pisać . Pisał em zaś umyślnie tak krótko , ażeby , kiedy Bóg da , ciebie w wątpliwość wprowadzić . Owoż rzecz . Zaś z ożenieniem jest tak : jestem po słowie z panną Strzegocką , stolnikówną rzeczycką ze Źwiernika , ale ze ślubem jeszcze zwlekają . — Czemuż to , panie bracie ? — Właściwie ważnej przyczyny temu nie masz żadnej , ale radzi Murdelio , więc go tam słuchają . — Jaki Murdelio ? — zawołał em . — Cóż ci powiem , Murdelio , mnich , kwestarz . — Franciszkan z Krosna ? — Tak . — Cóż on tam ma do dysponowania ? krewny to jaki tego domu ? — Nie , krewny nie jest — odpowiedział Konopka — ale jakiś mąż świątobliwy czy tak bardzo rozumny , że jego rady tam słuchają bez kwestii . Albo cóż ciebie to tak zadziwia ? — Nic — rzekł em — poznał em go niedawno i dlatego się pytam . — Gdzie go poznał eś ? — W Krośnie . — Tak , bo on tam siedzi . Więc owo — prowadził dalej Konopka — choćby ś tu trochę na Mazurach pobawił , cóż by ci to wadziło ? Luty jest , zapust jeszcze kilka tygodni , zabawisz się ; w post pojedziemy sobie do Krakowa , a kiedy zechcesz , to i tamtędy pomiędzy szlachtę — a już koniom twoim owsa sypać będę , co zjedzą , i Mighazę winem spoję co dwa dni , kiedy taki zuch . I tak zbiegnie , do wiosny . — Hm ! — rzeknę — nieźle by to było być w Krakowie przy tej okazji , nieźle by i zabawić się tutaj . Może tedy tak będzie . Ale powiedz no mi , panie bracie , jaki to jest ten szlachcic , który się tak wciąż śmieje i woła „ Niecuja ” ? — Cha , cha , cha ! — zawołał Konopka — to Jędruś staroście . Otóż ci powiem , że ten Jędruś stara się o drugą córkę pani stolnikowej ; panna piękna i młoda , ale nadto delikatna i szczupła . — Przecie mu jej nie dadzą ? — Otóż widzisz , że mają dać , bo ten Jędruś bogaty , rachują go do miliona , familia jego piękna i zresztą bardzo poczciwe z niego chłopczysko . — Ba , ależ setnie głupi mi się wydaje . — Ach ! jaki głupi ! – - odpowiedział Konopka i roześmiał się . — Czegóż sięśmiejesz ? — zapytał em . — Bom sobie przypomniał to , co mi właśnie o dowcipie Lgockiego opowiadano . Trzeba ci wiedzieć , że on już majątek rodzicielski odebrał i sam go administruje , a lubo i ten już jest bardzo wielki , toż jeszcze po panu Kąkolnickim prawie drugie tyle dostanie . Otóż , jak on gospodaruje . W jednej jego wsi , która leży nad Wisłą i w której on sam mieszka , łąka jednego kmiecia wyzwolonego tak przypierała do jego sadu z tyłu , że mu się ją kupić zachciało . Posłał tedy tam podstarościego , ale gdy ten mu przyniósł odpowiedź , że właśnie przed kilkoma dniami sprzedana : — Dobrze — rzecze — byle nie była pod moim sadem . — W parę tygodni jednak , gdy wyszedłszy za sad obaczył tę łąkę na tymże samym miejscu : — Tak ! — zawoła — to powiedzieli , że łąka sprzedana , a łąka tu ? — i posławszy po tego kmiecia , sypnął mu pięćdziesiąt bizunów za kłamstwo . — O ! głupi ! — odpowiedział em . — Ale mu przez to pannę dają . — O , nie będzie jej miał ! — zawołał em . — Dlaczegóż ? ty mu jej przecie me zabierzesz . — Kto wie — odpowiedział em i jakaś myśl mi zaświtała w głowie , która mi nasuwała sposobność upieczenia dwóch pieczeni przy jednym rożnie ; ale tymczasem przeszli śmy do izb tamtych , kędy drudzy zabawiali się goście . Więc poznał em się bliżej z piękną szlachtą tamtych okolic : jako z panem Rogalińskim , który , chociaż młody , niemałe już miał znaczenie u szlachty ; z panami Stojowskimi , z których jeden nieodstępnym był towarzyszem księcia Marcina Lubomirskiego , marszałka konfederacji krakowskiej , mąż rycerski i prawy ; z panem Jordanem , który potem służył ze mną w wojsku regularnym , z p . Krasuckim , który był tak gruby , że za dobrego wołu ważył , a zjadałćwierć pirogów o zakład , i z wielu innymi jeszcze — tylko owego Jędrusia starościca omijał em z umysłu , bom go był znienawidził . Niebawem też dano obiad , przy którym pociągali śmy po kropelce , fetując się nawzajem przy każdym kielichu przemowami i życzeniami . Jednak rozpusty nie było , a pod wieczór wszystko się rozjechało , bo każdemu niedaleko było do domu , my zaś z panem Konopką rozeszli śmy się wcześnie spać , każdy do izby osobnej . Owóż znalazłszy się sam , dopiero począł em się pomału spowiadać z tego wszystkiego , co mi się od czasu mego wyjazdu z domu zdarzyło , jakoż i po trochę namyślać się nad tym , co mi dalej czynić wypada . I ze wszystkiego tego , co mi się przez myśl przesunęło , najbardziej mi głowę zagwoździł ów Jędruś staroście , który mnie tak głęboko dojął swym śmiechem , jakoż i owa panna piękna i delikatna , która już to niby miała popaść w ręce tego pucułowatego Mazura . Już przy pierwszym wspomnieniu Konopki o pani stolnikowej Strzegockiej , gdzieś mnie to nazwisko wydało się być znajomym , nad czym pomyślawszy cokolwiek , doszedł em wkrótce , że siostra mego dziada , a rodzona ciotka mojego ojca była za jakimś Strzegockim ; przy dokładniejszym atoli namyśleniu się przypomniał em sobie na pewno , że ów Strzegocki nazywał się Jakub i był wojskim sieradzkim , ale musiało to być jeszcze gdzieś za czasu najazdu Szwedów na Polskę , bo i to pamiętał em , że gdzieś zginął na wojnie . Ale czy tenże pan wojski był w rzeczy albo mógł być przynajmniej jakim krewnym męża pani stolnikowej , o którym nic nie wiedział em , tego już zgadnąć nie mogł em . Jednak , bądź co bądź — pomyślał em — za grzeczność nikogo nie biją : uda się ? to dobrze , a nie uda się , to mogę sobie prosto ze Źwiernika pojechać do Bóbrki i wcale już nie drużbować temu , który moje najlepsze chęci swymi żartami i zakładami znieważył . — Po czym zwyczajnie odmówiwszy pacierze , smaczne usnął em . II Dnia następnego rano , powiedziawszy Konopce , że kiedy już tu na Mazurach mam się zabawić przez kilka tygodni , to wypada mi najprzód ze sprawami moimi obłatwić się w forum tarnowskim , gdzie mi jeszcze mój podpis położyć należy względem owej odsprzedaży Rab panu Urbańskiemu , i zostawiwszy u niego mojego podjezdka , sam wyruszył em do Tamowa . Przez drogę namyślał em się jeszcze , gdzie stanąć w mieście , jednak nie suponując40 , aby z burdy przedwczorajszej mogły być jakie bardzo złe skutki , zajechał em wprost do tejże samej gospody . Aliści ledwie co w bramę zajechał em , wybiegła do mnie owa karczmareczka i ze łzami w oczach zakomunikowała mi tę fatalną nowinę : że mąż jej już całą dobę siedzi w kałauzie41 , że go biorą na śledztwo i że go zapewne niebawem wezmą i na tortury , bo jeden z żołnierzy , którzy partycypowali42 w owej bitwie , ranny jest śmiertelnie i był by pewnie zabity , gdyby nie to , że kula trafiła w guzik metalowy i straciwszy pęd , tylko głęboko wryła się za skórę . Opowiadała dalej , że jest najnieszczęśliwszą kobietą pod słońcem , bo chociaż pewną jest tego , że jej mąż nie strzelał naówczas , czego dowód w tym , że żadnej broni palnej nie posiadał w swym domu , jednak ona , nie mogąc się wcale domyśleć , kto ten niefortunny strzał puścił , nie może z niego przed sądem usunąć suspicji43 . Przychodził wprawdzie do niej ów stary patron , który byłświadkiem owej bitwy , i powiadał jej , że namyśliwszy się dobrze , może by sobie mógł wcale przypomnieć , kto był fen , który strzelił , jednak to by wiele kosztowało pieniędzy . — Poiła m go — rzecze na koniec karczmareczka — częstowała m miodkiem wybornym , którego garniec przedajemy po ośm złotych , postawiła m mu nawet flaszeczkę wina białego , aby sobie pamięć orzeźwił , ale jakoś nic nie pomogło . — Więc ja na to : — Hm ! ciekawa by to rzecz była — rzekę — dowiedzieć się , kto to strzelał do żywego żołnierza , ale to zapewne dzisiaj już trudno . Słyszał em ci ja wprawdzie strzał ten , ale mi się widzi , że wypadł zza okna , bo coś właśnie wtedy szyby zabrzęczały . . . Tymczasem niech was tu Pan Bóg ma w swojej opiece ; ja , nawiedziwszy pana Dąbskiego w Wojniczu , wracam już do siebie w Bełskie i śpieszę się , bo mnie listy doszły , że mi żona zasłabła . Bądź aspani zdrowa . I zaraz wskoczył em na powrót do skarbniczka ; szynkareczka jeszcze mnie zapytała : — Wielmożny pan z Bełskiego ? — Z Bełskiego , duszeczko , i nazywam się Niewiadomski — i zawinąwszy się z głową w delię , kazał em ruszać z kopyta . Objechawszy miasto zaułkami i przedmieściami , dopiero na lwowskim trakcie odetchnął em troszeczkę i tam przepytawszy się , kędy jest droga do Źwiernika , ruszył em koło Gumnisk ku Górze Świętego Marcina . WieśŹwiernik leży o dwie mile od miasta Tarnowa , jednak wypadało mi popaść koniecznie ; raz , że droga była haniebna i jechało się noga z nogi ; po wtóre , że mi się trzeba było przebrać trochę , aby się godnie zaprezentować ; a na koniec , że należało mi tak celować , aby m nie trafił na obiad , co było by dowodem lichego wychowania i uchybienia przeciwko etykiecie , już naówczas obserwowanej i po domach szlacheckich . Więc obaczywszy jakąś porządniejszą karczemkę przy drodze , kazał em do niej zajechać , a podczas kiedy woźnica mój bawił się z końmi , ja zaś wypiwszy kieliszek gorzałki z własnego puzderka , posilał em się jajami przez Żydówkę dla mnie ugotowanymi naprędce — Węgrzynek mój , rozpakowawszy tłumok , wybierał suknie i rozkładał na ławie , iżbym sobie wybrać mógł , które by mi się na dzisiaj odpowiednie zdawały . Były to czasy , w których próżność ludzka objawiała się w ubiorze , a po prostu elegancja owładnęła już całą młodzieżą polską , a z rzadka trafiało się już zdybać choćby i pomiędzy chudobniejszą szlachtą młodzieńca , który by większą połowę swojego mieszka nie wypróżniał na jedwab i złoto ciągnione44 . Dwojaki jednak byt wtedy sposób pojmowania tej niby - wykwintności w stroju i dwojaka maniera zadawalniania tej chuci . Więc jedni , pozostawszy przy staroświeckim swoich ojców sarmackich zwyczaju , najwyższą piękność w tym względzie upatrywali w zgrabnie przykrej onym kontuszu , w ozdobnym i gładko leżącym żupanie , w bogatym perskim lub drogo cenionym chińskim pasie , który to ostatni nazywano bawolim , a który , nie mając żadnej kruszcowej nitki w sobie , z wełny lub jedwabiu był tak misternie tkanym , że pomimo trzech- i czterołokciowej swej szerokości , dawał się przez pierścień przeciągać , a często osobliwie , kiedy dno miał białe , kosztował sto i dwieście dukatów — strojność widzieli oni w czapce pięknej i zgrabnym buciku , w szabli bogato oprawnej i wąsiku przystrzyżonym misternie , a na koniec w klejnotach , którymi mogły być ozdobione piórka u czapek , spinki u żupanów , rękojeście i pochwy u szabel , i ręce w pierścieniach . Inni atoli , uroiwszy sobie jakąś niechęć do staroświecczyzny i wypatrzywszy grubość i niezgrabność w sukni swych ojców , całą piękność założyli sobie w sukniach zagranicznych , kusych a ogoniastych , w pluderkach wąziutkich , w pończoszkach i trzewikach z bogatymi klamrami , w kamizelkach bramowanych galonami i kolbertynami45 , w perukach fryzowanych i pudrowanych , a na koniec w koszulach i mankietach , których jedna para , kiedy była z cienkiego batystu i przednimi koronkami obszyta , wyprowadzała za siebie z Polski cenę kilkuset korcy pszenicy . Gust ten , nazwany francuskim , albo inny jemu podobny , nazwany włoskim , a obadwa koniecznie perfum wymagające dla siebie , kilka razy się już zapędzali na tę ziemię kontuszów . Suknia kusa jedwabna i trzewik pokazały się niegdy nad Wisłą z królową Boną , snuły się po Krakowie za Zygmunta Augusta , wjechały nowym transportem z Henrykiem Walezym , atoli niebawem szwedzkiej ustępując się kryzie , nie pojawiły się znowu , aż na dworze Marii Ludwiki , Jana Kazimierza małżonki . Nigdy jeszcze wszakże do tego czasu nie zaraziła się nią prowincja , a lubo w senacie znachodziła niemało miłośników dla siebie , jednak zawsze pozostawała w nader szczupłej mniejszości — a kiedy za tegoż króla kontuszowi Polacy na otwartym teatrze z łuków wystrzelali francuskich aktorów , najbardziej tę cudzoziemszczyznę propagujących , to i znikła z kretesem , a za króla Jana i za cenę drugiego zwycięstwa pod Wiedniem nie znalazł by był nikt w Polsce męskiej nogi w trzewiku . Jednak za Sasa pierwszego znowu pomału poczęły się jawić peruki , za drugiego Warszawa więcej miała peruk niż czupryn naturalnych , a z początkiem panowania Stanisława Augusta już i na prowincji zagęściły się tak te dziwadła , że stary żupan nieraz musiał ustępować z placu przed przycinkami harbejtla46 . I tak , czego żaden cudzoziemiec król ani królowa nie zdołali uczynić , tego Piast rodowity dokazał z łatwością . Owóż w tych czasach , które opowiadam w tej chwili , na Mazurach już i głównie w okolicach bliskich bitego gościńca i częstszej z zagranicą komunikacji , trudno już było znaleźć gdzie liczniejszą kompanię , w której by się przynajmniej kilku tych perukarzów nie spotkało , a nawet i w ziemiach oddalonych , jakimi są : sandecka , sanocka i Ruś Czerwona , nierzadko pomiędzy wylotami wykręcał się i woń swego pudru roznosił jaki panicz kolbertynowy ; i lubo nas , staroświeckich , jeszcze wtedy było daleko więcej i pomimo to nawet , że szczególna pasja była pomiędzy nami podkówkami deptać po safianowych trzewikach i dmuchać w perukę , a niejakim heroizmem pomiędzy młodzieżą brać na szable tych konduktorów perfum i pudru , niceśmy przecie nie dokazali , a wola Boża została na nas spełnioną , jako stało już od wieka zapisano w księdze przeznaczeń . Jednakże lubo się tak stało , że śmy od owych miłośników peruk i perfum a adwersarzy47 naszych pobici zostali , jeszcze zawsze przyznać im nie mogę prawdy w tym , jakoby strój ów dawny był gruby i brzydki . Rzecz , którą jeden z niepoślednich narodów z prawdziwym zamiłowaniem pielęgnował i pieścił przez tyle wieków , nie była nigdy za życia , a nawet i dzisiaj w grobie jeszcze nie może być brzydką ; wątpię nawet , ażeby strój nowomodny , który dzisiaj cały świat cywilizowany ubiera , kiedykolwiek w najdalszej przyszłości i w czasach swojego najwyższego udoskonalenia z owym staroświeckim a grubym , we względzie piękności i powagi chociaż w najodleglejsze mógł pójść porównanie . Którą to prawdę odebrawszy wraz z wielu innymi puścizną po moim ojcu , miał em ją w sobie niezachwianą i w czasie mojej młodości , i w czasie mojego gaszkostwa ; a lubo wiedział em dobrze , że nasze kobiety daleko chętniej przytulają się do piersi koronkami okrytej niżeli twardym obleczonej kontuszem i że nie obawiając się pokłuć około twarzy ogolonej i gładkiej , prędzej koło niej migną swoimi usteczkami i bieluchną pogładzą ją rączką , jednak wolał em już rezygnować z tych łask fartuszkowych i perukarzom niejednego na tym polu odstąpić zwycięstwa , ale to za to , aby nie dawać zwyciężać gdzie indziej . I został em przy stroju mojego ojca . Więc i Węgrzynek , rozkładając szaty moje na ławie , nie rozkładał tam ani peruk , ani batystowych koszulek , ani fraków aksamitnych , ani trzewików , jeno położywszy trzy żupany i tyleż kontuszów , trzy pary butów różnej barwy i trzy czapek z pasami , stanął do ubierania . Lubiał em się ubierać i za młodu wiele dawał em na elegancję , ale szło to u mnie piorunem : wskoczywszy w buty , ani jedno Ave nie minęło , kiedym już stał gotowy et quidem48 na ten raz w białym srebrno - kwiecistym żupanie , kontusz na nim koloru orzechowego z białą atłasową podszewką , czapka biała aksamitna z kasztanowatym barankiem , bucik żółty na skórzanych obcasach i pas karmazynowy bawoli , a skoro przypiął em do boku lwowską szmelcowaną czeczugę49 , z rękojeścią w srebro oprawną i na srebrnej , i na karmazynowej rapci50 zawieszoną , i delię zarzucił em na siebie , to już jeno siadać było i jechać . Jakoż i ruszył em natychmiast , a właśnie się zbierało ku wieczorowi , kiedym dwór źwiernicki obaczył . A dwór ten był piękny , murowany i niby pałac wyglądał . Środek jego był okrągły niby nawa jakiego kościoła , przed którym stał ganek wielki kamienny , z wielkimi szklanymi po bokach ścianami , których górne szyby były z szkieł różnobarwnych złożone ; po obudwu stronach tej nawy środkowej rozciągały się dwa pawilony , tak duże , jakby dwa dworki odrębne , nad nią podnosiło się piętro wysokim dachem okryte , z którego środka wychodziła niewielka wieżyczka , ozdobiona z blachy wyciętym i za wiatrem obracającym się herbem familii . Nad obudwoma pawilonami wznosiły się zamiast piętra tylko murowane facjaty , z framugami we środku , w których każdej był zamieszczony jakiśświęty czy rycerz z kamienia wykuty . Zabudowania gospodarskie , stojące po prawej stronie , wszystkie były z kamienia lub cegły , takaż oficyna wyciągnięta po lewej ; pomiędzy tym wszystkim zaś dziedziniec gładki z klombem krzewów i kwiatów na środku , na teraz umarzniętych , ale zapewnię cudnie pięknych w czasie wiosny i lata . Czwartą zaśścianę tego kwadratu formowały pięknie malowane sztachety z bramą murowaną we środku , a w jednej z jej kolumn znajdowała się budka dla odźwiernego , dzisiaj jednak już próżno stojąca . Naokoło zaś tego wszystkiego widać było ogród częstokołem obwiedziony , ozdobiony altankami , parasolami , kamiennymi figurami i Bóg wie nie czym jeszcze : zgoła wszystko więcej po pańsku niż po szlachecku . Więc to obaczywszy , trochę mnie dreszcz przeszła , żeby tu co głupiego nie zrobić , ale myślę sobie : ej ! jakoś to Pan Bóg da ! fortes fortuna juvat51 , a jeżeli się co trochę nie uda albo zakołkuje w dyskursie , to już to musi pójść na konto powinowactwa . I wylazłszy z woziku , walę prosto do sieni ; jednak to mnie jakoś zdziwiło , że na moje przybycie ani jedna twarz nie wyjrzała , ani pies nawet nie szczeknął . Albo nie masz nikogo w domu ? albo już tu taka pałacowa powaga ? ale , bądź co bądź , delię oddał em Węgrzynkowi w sieni , wąs pomuskał em , pogładził em czuprynę , pasa poprawił em i w tył zarzuciwszy wyloty , wchodzę w pierwsze drzwi po prawej . I trafił em dobrze , bo do anty kamery52 , w której było cichutko jak mak siał , jeno stary jakiś sługa , siwiuteńki jak gołąb , siedział pod piecem i przez zakopcone okulary czytał tak starą , jak on , książkę nabożną . — Niech będzie pochwalony . — Na wieki wieków ! — odpowiedział zerwawszy się rączo . — Jest pani stolnikowa ? — Jest , jw . panie . — Którędyż iść ? Dopiero mi się z bliska przypatrzył i pyta : — Jakże honor jw . pana ? — Mój honor ? — rzeknę — jestem Marcin Nieczuja Śląski , skarbnikowicz zakroczymski , szlachcic ziemi sanockiej . — Pójdę meldować — rzekł , a gdy odchodził , słyszał em najwyraźniej , jak sobie mruczał pod nosem : — Marcin Szuja Nieczulski Zakroczymski . — Ale niebawem powrócił i pokiwawszy głową , rzekł z ukłonem : — Pani prosi . Więc ja zaraz Węgrzynkowi kazał em złożyć delię w antykamerze , staremu położył em czerwony złoty na stole i rzekł em : — Pilnujże mi tu szuby , a ty idź do powozu . Rozumiał em , że stary , wziąwszy dukata , wnet sobie „ szuję ” wybił z głowy , a ja , poprawiwszy jeszcze wylotów , rznę prosto do pokojów . Otwieram drzwi , ba ! od razu sala tak wielka , że i na drugi koniec nie widać ; ściany adamaszkiem obite , posadzka szlifowana , pełno pięknych sprzętów i różnych misternych gracików , duże zwierciadła w brązowych ramach , kobierce , świece woskowe w kilkuramiennych świecznikach , jednak pomimo tej wykwintności , we wszystkim przebija gust staroświecki . Widać , że wszystko tu nie tykane i stoi tak , jak przed laty kilkudziesięciu . Na adamaszkowej , tego samego koloru co ściany , poręczowej kanapie siedziała pani stolnikowa , kobieta lat może już koło czterdziestu , ale jeszcze tak piękna , że mogła by była ujść nawet za pannę , gdyby nie to , że ogień jej oczu błękitnych zdawał mi się zanadto przyćmiony i jak gdyby łzami zalany i że cała jej postać tyle miała stateczności i prawie posągowej powagi , ile jej tylko w podeszłego wieku i znakomitego rodu matronach znachodzić się zdarza . Jakoż i tej powadze , która zapewne pochodziła albo już z przyrodzonego usposobienia duszy , albo z wielu bolesnych doświadczeń , przeżytych jeszcze za młodu , odpowiadał strój niewykwintny i w ciemnych kolorach trzymany : więc lekka czarna kapuza na głowie , ciemnoróżowym atłasem podbita , i długi robron53 materialny wiśniowy , na który zarzucona była czarna jedwabna pielgrzymka54 . Koło okna siedziały jakieś dwie inne istoty niewieście , które coś haftowały przy krosnach , tych jednak od razu obejrzeć nie mogł em , bo ujrzawszy kanapę niepróżną , sunął em prosto ku niej . Pani stolnikowa , widząc mnie wchodzącego , zaraz podniosła się z swego miejsca i postąpiła parę kroków naprzód , więc ja z pięknym ukłonem i z prawą ręką , w której czapkę trzymał em , wyciągniętą naprzód , ale pochyloną ku ziemi , natychmiast począł em w ten sens : — Mam honor prezentować się pani stolnikowej dobrodziejce : jestem Marcin Nieczuja Śląski , skarbnikowicz zakroczymski , szlachcic ziemi sanockiej . — Pani stolnikowa też na to : — Miło mi jest powitać waszmość pana w tym domu , ale jakiemuż wypadkowi mam przypisać ten zaszczyt , który mnie tak niespodziewanie spotyka ? — i wskazała mi ręką krzesło , sama opuszczone przez siebie zajmując miejsce . — Nie jest to żaden niespodziewany przypadek , mościa dobrodziejko — odpowiedział em , delikatnie na misterne siadając krzesło , iżby mnie nie zdradziło — ale wypełnienie najżywszej mojego serca intencji . Mój ojciec , śp . pan Marcin MieczująŚląski , niegdy rotmistrz w wojskach : polskim , francuskim i jejmość imperatorowej rosyjskiej , później skarbnik zakroczymski i towarzysz pancernej chorągwi polskiego autoramentu , opowiadając mnie po staremu dzieje naszego rodu , nie zapomniał i o tym , że jego rodzona ciotka była niegdyś za panem Jakubem Strzegockim , Wojskim sieradzkim . Będąc tedy w tych stronach i dowiedziawszy się od mego przyjaciela , pana Konopki , że w Źwierniku mieszka pani stolnikowa Strzegocka , a suponując , że pomiędzy nami musi być jakieś powinowactwo , postanowił em nie opuszczać tej szczęśliwej dla mnie okazji i , bądź co bądź , u nóg pani stolnikowej dobrodziejki osobiście złożyć moją nic nie znaczącą , a jednak szczerą rewerencję . To jednym tchem wymówiwszy , rzucił em z boku oczkiem na panny , a pani stolnikowa do mnie : — Dziękuję waszmość panu bardzo za jego tak otwarte sentymenta i wielce sobie szacuję jego piękną pamięć dla koligacji ; muszę mu nawet powiedzieć , że o ile mnie znajomą jest parantela śp . mojego męża , stolnika rzeczyckiego a pułkownika — to słowo wymówiła z przyciskiem — chorągwi husarskiej polskiego autoramentu , rzeczywiście pan Jakub Strzegocki , wojski sieradzki a rodzony ojciec nieboszczyka , miałŚlaskę za sobą . Ale zaraz my się tu przekonamy . — To mówiąc , obróciła się do panien i dodała : — Zosiu ! idź no , poproś tutaj dziadunia albo przynieś mi manualik55 herbowy w czerwony aksamit oprawny , leżący na moim biurku . Zosia porzuciła krosienka i lekką nóżką jak ptaszek pobiegła po dziadunia lub manualik ; pani stolnikowa zaś tymczasem do mnie : — Tam jest zakonotowana cała parantela śp . mojego męża ; było to kiedyś coś , było — dodała z westchnieniem — ale od króla Jana nie ma już na co patrzeć . Upadli śmy , panie skarbnikowiczu , bardzo upadli ! — Trudno to , mościa dobrodziejko — odpowiedział em — skarżyć się na los niefortunny , bo też i niepodobna , ażeby w wielkim mieście , które się wali w gruzy od końca do końca , jeden gdzieś domek został nie uszkodzony – a obejrzawszy się po sali i widząc w niej nie tylko piękność , ale i zbytek , dodał em : — Trudno mi tu zresztą dojrzeć upadku , mościa dobrodziejko , a jeżeli jeszcze wszystko odpowiada temu , co oto widzę , o czym wcale nie wątpię , tedy tylko jeszcze Panu Bogu wypada złożyć dzięki za jego łaskę . Oj ! bo to cale inaczej wyglądają domy obywatelskie po kraju ! O ! cale inaczej po tej nieszczęśliwej wojnie , która sobie właśnie te strony obrała na teatrum gry swojej . — Proszę mnie też nie obwiniać o to , jako by m miała szemrać przeciwko woli Najwyższego Boga i Jego wyrokom , ale kto miał senatorów w rodzie , sam umarł stolnikiem i nawet syna nie zostawił po sobie , na tego potomków się Pan Bóg nie pogniewa , jeżeli westchną za dawną świetnością . Nie przypominał em sobie , ażeby m kiedykolwiek był słyszał o senatorach Strzegockich , i domyśliwał em się , że musiał się między nimi nachodzić jaki jeden i drugi kasztelan drążkowy lub deputat sejmowy , którego pani stolnikowa w niewiadomości swojej bierze za senatora ; ale wtem drzwi się otworzyły i wszedł dziadunio , a za nim o pół kroku Zosia z manualikiem w ręku . Obaczywszy tego staruszka , wstał em zaraz i z głębokim uszanowaniem stanął em za moim krzesłem . Dziwnie bo to piękny staruszek był ten dziadunio . Wzrost miał więcej jak mierny , postać trochę przygarbioną , chód powolny i stąpanie niepewne , ale jeszcze dość rzeźwości i siły zdawał się mieć na swoje lata , które pewnie trzy razy przenosiły trzydziestkę . Włos jego biały jak mleko , długi aż do karku , ale już rzadki i tak rozwiany , że nad głęboko pooranym czołem poważna świeciła łysina . Twarz jego poważna , białym wąsem ozdobna , pełna była zmarszczków , które w różne porozbiegawszy się strony , tu i owdzie z różnymi kreskami złączone , dawały jej postać wcale zgrzybiałą , a pokrzyżowawszy i pozrastawszy się z sobą , trud , no dawały poznać , które z nich były samego wieku , a które szabli nieprzyjacielskiej śladami . Dziadunio miał na sobie kontusz popielatego koloru , delikatnymi kunami podbity , długi aż poniżej kolan i bez wylotów , pod nim żupan karmazynowego koloru , ale cokolwiek już wypełznięty , pas na wierzchu lekki siatkowy , żółty bucik na nogach i białą konfederatkę na głowie , ale tę zaraz we drzwiach zdjął lewą ręką , w prawej trzymając krótką trzcinę i opierając się na niej za każdym krokiem . Widok ten pochwycił mnie jakoś za serce , bo dziwnie piękny to starzec był : coś mnie przypomniał mojego ojca nieboszczyka , coś portrety mych dziadów , wiszące u mnie na ścianie , a coś znów w nim było takiego , żeby m mu był zaraz przypiął szablę do boku i dał mu klęknąć ze złożonymi rękami przy jakim wielkim kamiennym grobie , i niechby tak skamieniał i został na wieki wieków . Zbliżywszy się dziadunio ku stolikowi , który stał przed kanapą , popatrzył na mnie i starym , ale jeszcze dosyć czystym głosem zapytał : — Kogóż Pan Bóg przynosi w dom mojej córki ? — Imć pan Śląski , herbu Nieczuja — odpowiedziała pani stolnikowa . Tymczasem Zosia przysunęła poręczowe krzesło dziadkowi , na które on , czapkę złożywszy na stole , usiadł i po chwili namysłu zapytał : — Ze Sandomierskiego ? syn pana Marcina ? — Tak jest , panie dobrodzieju — odpowiedział em — sam Marcin i syn Marcina , skarbnika zakroczymskiego . — Hę ? ! — krzyknął głośno staruszek . Dopiero mi pani stolnikowa dała do zrozumienia , że trzeba dobrze gardło rozpuszczać , rozmawiając z dziaduniem . A on jeszcze raz : — Hę ? mów asan głośniej , bo u mnie każde ucho ma lat dziewięćdziesiąt i trzy , to ja już nie słyszę cichego gadania . Powtórzył em moją odpowiedź , dopiero on : — Takie to było jego skarbnikostwo ! Obwołali go zakroczymscy skarbnikiem , kiedy się starał o Mężykównę , powróciwszy z wojny tureckiej , ale podobno się skarbu ani ręką nie dotknął . Jakże mu się powodzi ? czy zawsze jeszcze siedzi w Sandomierskiem ? — Wyniósł się już stamtąd , panie dobrodzieju — odpowiedział em — i mieszkał potem w ziemi sanockiej przez lat przeszło dwadzieścia ; ale teraz już w Bogu odpoczywa . — Umarł ? proszę ! wiele , wiele młodszy ode mnie . Musiałże przynajmniej nahulać się jeszcze za ostatniej wojny ? hę ? bitny to szlachcic był . — Tak , po trosze , ale nie nadto , bo mu już ręka nie służyła . — Ale wasze musiał eś mu dopomagać , rękę musisz mieć dobrą ? — Niczego , panie dobrodzieju , niczego . Panu Bogu na chwałę , ale z owego żołnierstwa mojego podobno do nieśmiertelności nie przejdę , bo trudno się bardzo dystyngować na małej wojnie . — Łatwiej jak na wielkiej , gdzie tysiącami biją na kupę , jak było za króla Jana ; ale u niektórych to tak : na małej się nie biją , bo mała , a na wielkiej , bo wielka . Hm , hm . . . Śląski Nieczuja , Nieczuja Śląski . . . pomiędzy nami jakieś powinowactwo musi być ; przecie wojski krakowski , Nieczuja Jan , ten , który był poszedł z królem Janem na wojnę , a tu mu palestranci wyparowali byli żonę z dziećmi i zajechali dwór , że aż wróciwszy z wojny , zajazd musiał czynić na własną wieś . . . otóż ten wojski Jan , kiedym jeszcze byłżakiem na Akademii Krakowskiej , kazał mnie się był tytułować wujkiem , a matka moja nieboszczka . . . ba ! matka moja nieboszczka a jego żona były stryjeczne ; przecie Grzymałówny obydwie . . . o ! — Tak , panie dobrodzieju . — Hę ! cześnikiem mnie nazywają , chociaż takie było moje cześnikostwo , jak twego ojca skarbnikostwo . — Tak , panie cześniku dobrodzieju , ale jest jeszcze i drugi sposób , w który mam honor być asaństwu dobrodziejstwu powinowatym . . . — No , którędyż to ? – Przez śp . samego pana stolnika . — Przez Strzegockiego ? — zapytał dziadek , a namyśliwszy się cokolwiek , odpowiedział : — Prosta rzecz , rodzi go Śląska . A czym że ta Śląska była waści ? — Ta Śląska była rodzoną ciotką mojego ojca . — A tak ! — rzeknie starzec — pamiętam , bawiła za młodu przy jw . Ossolińskim na respekcie , sierotą była ubogą — bo dziad waści , syn Jana , Wojskiego krakowskiego , był człek lekki , całą fortunę przehulał ; ojciec twój nawet z jego domu wyjechał o dwóch koniach i jednym pachołku i nie mając co robić innego , wojną się bawił , a kiedy wojny nie było w domu , to szedł w służbę do postronnych potencyj . . . o ! . . . konfederat dzikowski ! dopiero mi się ochapia56 ; przecie był ze mną w Gdańsku , kiedy miasto było oblężone przez Sasów . . . to , to , to , dobrze pamiętam . Toś ty syn jego ? a pokażże mi się wasze , czyś do niego podobny ? I powstawszy cokolwiek , spojrzał na mnie , ale niebawem wzrok spuścił i na powrót usiadłszy , rzekł : — Nic już nie widzę . I w rzeczy ciemno się zrobiło , bo chociaż to ledwie parę godzin było Z południa , jednak , jak mówi poeta o tej porze : . . . w naszym miłym horyzoncie Gdy południe u okna , zawsze wieczór w kącie . Tedy pani stolnikowa kazała wnieść światło , które się składało z dwóch świec jarzących , a stary znów do mnie : — Gdzież ojciec mieszka ? — Nie żyje już — odpowiedziała pani stolnikowa . — Hę ? — krzyknął stary . — Umarł . — Aha ! umarł ! proszę , młody człowiek . . . ba ! młody , tak się to zdaje , przecie musiał mieć lat siedmdziesiąt z czubem . — O ! pewno miał — odpowiem — żali nie więcej . — Tedy i mnie już niebawem za nim iść ; małym on żaczkiem był , kiedy my pod Leszczyńskim parli sieniawszczyków na Rusi Czerwonej . — Ej ! nie ma się czego śpieszyć tam , panie cześniku dobrodzieju , i podobno nie zaraz to nastąpi , bo zdrowie jegomości chwała Bogu jeszcze w pięknym jest stanie . — Dworuj sobie zdrów — odpowie z uśmiechem stary — a pamiętasz : Płot trzy lata , kot trzy płoty , Człek trzy konie , koń trzy koty ; dłużej nie . A toć ja już trzy konie i jednego kota przeżył em , a kiedy Bóg da do świętego Wita doczekać , to jeszcze będzie i jeden płot . — Prawdać to , ale przysłowia to ludzka rzecz , a życie ludzkie , boska . — Boska , boska , nie ma co mówić i wiem co do siebie , że był by m pewnie setki dociągnął , gdyby nie tarapata . . . i różne termina , które przyszło przebrodzić . . . szkoda mówić . Ale pani stolnikowa zakończyła tę urywaną rozmowę naszą , mówiąc : — Tedy zamiast jednego pokazało się dwa powinowactwa pomiędzy nami , z czego mocno się cieszę , a to o tyle więcej , ile że sobie dobrze przypominam , z jaką czcią mój mąż nieboszczyk zawsze wspominał Nieczujów rodzinę . Więc pan skarbnikowicz nie mieszka już w Sandomierskiem ? — Ja mieszkam w tym momencie w ziemi sanockiej , gdzie trzymam wieś Bóbrkę od jw . wojewody wołyńskiego prawem zastawu . — Więc pan skarbnikowicz nie ma własnego dziedzictwa ? — zapytała znów pani Strzegocka . — Właśnie przeszłego lata skusiła mnie próżność moja zakupić parę wiosek w sąsiedztwie , bo się została gotowizna po moim ojcu i dobytku trochę więcej , niżeli jedna wieś zniesie ; ale tak mnie Pan Bóg pokarał za ten grzech mój , żem ledwie życia nie postradał w zawodzie tego nowego obywatelstwa . Z którego to punktu szła potem dalej rozmowa , w której , wyspowiadawszy się z mego życia i z mojej fortuny , powziął em w zamian wiadomość , że pani stolnikowa posiada po mężu wieś na Wołyniu , która daje półtora tysiąca dukatów z dzierżawy , niemniej też dobrą wioskę koło Oszmiany , która właściwie należy do pana cześnika , przy tym Źwiernik i Strzegocice tuż koło Źwiernika leżące , nie jest zresztą bez gotowizny . Mówili śmy jeszcze o innych stosunkach familijnych i niektórych wzajemnych przodkach naszych , przypominając sobie ich czyny i znaczenia , co jednakże pani stolnikowa wkrótce przerwała , mówiąc : — Ale jakżeż ja się zapominam ; nie zapoznała m jeszcze pana skarbnikowicza z moimi córkami . Chodźcie tu , panny . W tym momencie obiedwie panienki , porzuciwszy swoje hafty i szepty przy krosnach , stanęły pomiędzy mną a staruszkiem , mając przed sobą stolik , a za stolikiem matkę , siedzącą na kanapie . Wtem pani stolnikowa : — Oto jest moja starsza , Zuzia jej na imię , a zaręczona jest przyjacielowi waszmości , imć panu Konopce — i wskazała na tamtą , stojącą od strony dziadka , która usłyszawszy swojego przyszłego nazwisko , i tak dosyć rumianą twarz jeszcze potężniejszym oblała rumieńcem . — Ta zaś młodsza , imię jej Zosia — dodała matka , pokazując na drugą . Piękne to imię Zosia , bardzo jest piękne . . . ale że to nie pora była zamyślać się , więc przystąpiwszy do nich i ukłon uczyniwszy kawalerski , rzekę : — Wielce sobie szacuję ten dzień szczęśliwy , któren mi przynosi honor poznania dam tak znakomitych parentelą , jako też wdzięczną urodą i wychowaniem ; chwila atoli ta tym mi pamiętniejszą snadź będzie dlatego , iż mi daje prawo , a nie wątpię , że i łaskawe pozwolenie , nazywania się odtąd waszmość panien po modnemu kuzynem , a po staremu honorowym kawalerem i uniżonym ich sługą . — Niemniej i nas też to kontentuje — odezwała się Zuzia , trzymając zapłonioną Zosię za rękę – r poznać w waszmość panu naszej familii bliskiego kuzyna oraz kawalera cnót pięknych , odziedziczonych po ojcach . — Więc ja znowu do Zuzi z ukłonem : — Z którego to szczęśliwego korzystając momentu , nie mogę nie wyrazić mojego ukontentowania , którego doznam , drużbując niebawem tak wdzięcznie dobranej parze , jaką waszmość panna uformujesz z swoim narzeczonym , a moim przyjacielem , panem Konopką . — Jak ? — zapytała pani stolnikowa — więc waszmość jesteś już zaproszony na drużbę ? Tu dopiero musiał em , odchrząknąwszy , potężnym głosem całą rzecz opowiadać i zbaczając nieraz od materii , dziaduniowe zaspakajać pytania , które często do głośnego śmiechu pobudzały nas wszystkich , bo staruszek , nie dosłyszawszy lada czego swoim dziewięćdziesięciotrzechletnim uchem , nieraz o takie rzeczy się pytywał , o których nikt ani wspomniał . Jeszczem opowiadania nie był dokończył , kiedy ów stary sługa na jednej wielkiej tacy przyniósł gotową już kawę dla całej kompanii , a na osobnej tacy buteleczkę starego miodu z lampką dla dziadunia , bo ten , ile że zaprowadzenie kawy w Polsce sam zapamiętał , nie mógł się jednak poddać nowomodnemu trunkowi , nad orientalny ten specjał przenosząc likwor doma urodzony in crudo57 i doma do użytku sycony . Sługa nakrył tenże sam stolik przed kanapą wielkim w kwiaty tkanym obrusem i w ten moment całą tę przekąskę , czyli raczej przepitkę , zastawił . Pani stolnikowa zajęła się nalewaniem kawy we filiżanki i porządkowaniem talerzów z grzankami , ja zaś tymczasem miał em sposobność przypatrzenia się pannom , każdej z osobna . Otóż panienki te , chociaż siostry rodzone , jednak niejednakowo były ubrane , ale bo też i niejednakowe to były piękności . Panna Zuzanna była wzrostem słuszniejsza , miała na sobie suknię ciemną jedwabną , sznurowaną z przodu , z rękawami po łokieć , w staniku wciętą i całą z jednej materii . Na rękach miała rękawiczki irchowe , długie znowu po łokieć , z jednym palcem , a na resztę szła klapka z góry , która je nakrywała i była w złote kwiateczki po brzegach lita lub haftowana . Na ramionach miała zarzucony szal pojedynczy wełniany , różowego koloru , spod którego wyglądała róża czerwona naturalna , we włosy założona i cokolwiek przekwitła ; we włosach były ślady pudru woniejącego o dziesięć kroków . Panna Zuzanna wcale nie była piękna : talia jej gruba , ręce dość ciężkie , twarz wcale niezajmująca , włos lniany , oczy czarne , nos nieregularny , usta cokolwiek odrzucone i broda spiczasta czyniły twarz pociągłą wprawdzie , ale niemą i nic nie przemawiającą do duszy . Biegły fizjognomista jaki był by na niej dopatrzył trochę wyrazu złości , trochę dumy , trochę zarozumiałości , ale ani astronom nawet nie był by dopatrzył rozumu . Cale inną była panna Zofia . Wzrost jej niewielki , ale talia tak delikatna i zgrabna , że się zdawała nie po ziemi chodzić , ale unosić w powietrzu . Twarz miała więcej okrągłą niż ściągłą , ale bo też była prawie dziecięciem jeszcze . Nie wiem , azali więcej jak szesnaście razy lilie kwitły w jej oczach . Włos miała ciemny , czoło alabastrowej białości , oczy duże błękitne i tak mówiące , tak niewolące , a tak pełne promieni i blasku , że się zdawały migotać jak gwiazdy na niebie , których nieuzbrojone oko dojrzeć nie może . Nosek równiutki , usta ślicznie uformowane i tak mocno różowe , że żadna róża im sprostać nie mogła by w świeżości . Jednak na całej tej tak uderzająco pięknej twarzy jakaś nieodgadniona żałość była rozlana , jakaś smętność taka , jakaś miękkość serca i duszy , że gdyby mi kto kazał wyobrazić sobie mdlejącego anioła i z wolna zlatującego na ziemię , to by m był Zosię pomyślał . Ubiór też jej był dziwnie odpowiedni naturze ; miała na sobie jasnoniebieską suknię , delikatnego koloru , w górę ' prawie do szyi dochodzącą , fałdowaną w szerokie fałdy aż do stanika , a w staniku , pod którym snadźżadnego nie było gorsetu , ledwie co przyciągniętą i ujętą paskiem także błękitnym . Na ramionach miała zarzucony kontusik biały z cienkiej wełnianej materii , białym jedwabiem podszyty , który białymi sznurami spiętym był pod szyją ; u szyi śnieżnej jeden sznurek drobniutkich pereł , u których w środku uwiązany był krzyżyk złoty malutki i z perłami biegł między piersi ; na głowie , gładko uczesanej , szeroko uplecione warkocze złożone były w wianek wielki dokoła , który się zdawał z czarnych róż uwity — z róż czarnych , do których wydania z siebie ziemia nasza nie dosyć ma szlachetności albo nie dosyć smutku . . . I nie rosną też one nigdzie oprócz w sercach żałobnych kochanków na ziemi i na grobach aniołów w niebie . — Czy pan Marcin się z nami kawy napije , czy się przysiadzie do dziadunia do miodu ? — zapytała pani stolnikowa . — Ja , mościa dobrodziejko — odpowiedział em , budząc się nagle z zamyślenia — ja się kawy napiję z paniami , których zawsze jestem niezmordowanym i nieodstępnym sługą , a potem się do dziadunia i do miodu przysunę , bo już taka jest moja natura , że usłużywszy damom i wyczerpawszy przy nich moją niebogatą głowę z konceptów , idę do starych na nowo się zasilać mądrością . — Otóż to jest zwyczaj godny naśladowania — odpowie pani Strzegocka , a podczas kiedy dziadunio już drugą lampeczkę miodu pociągał i zasłoniwszy się dłonią od światła , przypatrywał mi się z daleka , panny się przysiadły do stolika do swoich filiżanek , w których było mleczko , dla sławy tylko kawą zafarbowane albo dlatego , ażeby mieć asumpt58 cukier rzucać do niego . — Dwa grzyby w barszcz , mospanie Nieczujo – ozwie się z wolna staruszek — cóż poczniesz wtedy , kiedy się z sobą pobiją ? — W moim państwie , panie cześniku dobrodzieju , bić się nie wolno , każdy musi czynić to , co mu każę . — Jakże pan skarbnikowicz tegoroczny zapust spędza ? wszakże to już niedaleko Popielec ? — zapytała panna Zuzanna , odejmując od ust filiżankę . — Wcale niewesoło , moja mościa panno — odpowiedział em — a prawdę mówiąc , jeszcze ani nogą nie ruszył em w tym roku . — Czy w Sanockiem nie tańcują ? — zapytała znów ona z przekąsem . — I owszem , może nawet więcej niż na Mazurach , co się tym dowodzi , że Sanoczanie , ile że na owsie chowani , o wiele lżejsi są od Mazurów i łatwiej ich kapela poruszy ; ja jednak , opleśniawszy , że tak rzekę , po smutnej śmierci śp . mojego ojca , prawie nie był em w stanie się z domu wyruszyć i gdyby nie pan Konopka . . . — O ! już to pan Konopka ma wielki geniusz rozweselania . . . — Osobliwie ciebie — rzeknie na to dziadunio , popatrzywszy na Zuzię — bo kiedy tylko jest tu w Źwierniku , to się zawsze tak chichoczecie , że ja przy was i oka zamrużyć nie mogę . Ja tymczasem spojrzał em na Zosię , która sucharek do ust przytuliwszy i białymi jak perły ząbkami go przycisnąwszy , ani go gryzła , ani od ust odejmowała , a zamyśliwszy się nie wiem o czym , swoje błękitne oczy tak wpatrzyła we mnie , że mnie aż za serce ścisnęło . — Czemu to Zosia zawsze cicha i spokojna ? — rzeknie znów dziadek . — Bo Zosia tak lubi — odpowie starsza siostra — ja zaś przenoszę wesołość nad smutek , bo to niezdrowo . — Prawdę masz ! — rzeknie dziadek żwawo — na co się to frasować za młodu i w stanie panieńskim ? dość czasu będzie na to w rok po weselu , kiedy . . . Ale pani stolnikowa przerwała mówiąc : — Teraz pan skarbnikowicz zechce się przysunąć do dziadunia . — Gotóweś z kawą , panie . . . jakże ci na imię ? — zapytał dziadek . — Jestem na usługi pana dobrodzieja — rzekł em i przysunął em krzesło moje do dziadka , który chciał mi nalać lampkę , ale wziąwszy butelkę w rękę , przechylił ją , bryzgnął raz z prawej , raz z lewej , to znowu pod samą szklankę , a na koniec rzekłszy : — Tak się starym dzieje , mosanie — i nic mi nie nalawszy , trzęsącą się ręką butelkę postawił na stole . Więc zacisnąwszy usta , iżbym się nie roześmiał , samem wziął butelkę i napełnił em lampkę , dziadek zaś tymczasem , porwawszy rękaw od kontusika Zosi , utarł nos w niego i najspokojniej go za swój pas zatknął , czego zamyślona Zosia cale nie uważała .