ZYGMUNT KACZKOWSKI OLBRACHTOWI RYCERZE POWIEŚĆ Sie horen nicht die folgenden Gesange , Die Seelen , denen ich die ersten sang ; Zerstoben ist das freundliche Gedrange , Verklungen , ach ! der erste Wiederklang . Mein Lied ertont der unbekannten Menge , Ihr Beifall selbst macht meinem Herzen bang ; Und was sich sonst an meinem Lied erfreuet , Wenn es noch lebt , irrt in der Welt zerstreuet . GOETHE „ Wy , którym pierwsze wyśpiewał em pieśni , O duchy dobre , dalszych nie słyszycie ; Kędyż jesteście bracia i rówieśni ? W echu pobrzmiewa zapomniane życie . Cierpienie moje już się nie rozwieśni , Czym że nieznani ? cóż po ich zachwycie ? Kogóż śpiew skrzepi ? jakich mam słuchaczy ? Zmarłych jedynie , jedynie tułaczy ” . FAUST ( DEDYKACJA ) , PRZEKŁ . E . ZEGADŁOWICZA , WADOWICE 1926 , S . 8 . WSTĘP Pomiędzy rzekami Stryjem a Dniestrem , w kraju dziś sławnym nieprzebranymi bogactwy olejów skalnych , o trzy mile na przestrzał od staroruskiego miasta Drohobycza , a o sześć mil od szczytu Bieszczadów , w dolinie zaklęsłej a rozramienionej pomiędzy grzbietami gór , sterczą szeroko porozrzucane olbrzymie skaliska , które od wieków są dziwowiskiem podróżnych a zarazem siedzibą potwornych podań ludowych . Skaliska te , znane powszechnie pod nazwiskiem „ Kamienia w Uryczu ” , dzielą się na dwie odrębne gromady , nie zdradzając na pozór żadnego związku z sobą . Jedna z nich , leżąca po drugiej stronie doliny , składa się też w istocie z kilkudziesięciu większych i mniejszych kamiennych brył , poprzerastanych czarnym jodłowym lasem , leszczyną i jałowcami : było ich przed wiekami zapewne więcej , ale z czasem przykryły je ziemia , mchy i dzikie krzewiny . W tej gromadzie widać nieład natury , jakoby pobojowisko po jakiejś gwałtownej rewolucji żywiołów : ręka ludzka nie zostawiła tam żadnego śladu po sobie . Natomiast druga gromada , więcej skupiona a stercząca ze stoku góry nad bezdenną przepaścią od północnego wschodu , uderza na pierwszy rzut oka widokiem jakby ruin ogromnego i bardzo starożytnego zamczyska . Skalisty ten potwór , piętrzący się w chmury swymi pozostałymi basztami , a z jednej strony jakby nad samą paszczą piekielną zawieszony , w którejkolwiek dnia dobie widziany , przejmuje podziwem i grozą . Tu bowiem obok olbrzymich tworów natury , pnących się w niebo z zuchwalstwem niczym nie okiełznanych żywiołów a zarazem głęboko wbitych w wnętrzności ziemi , widoczne są ślady , że tutaj niegdyś mieszkali ludzie . Dość rzucić okiem na te skaliska , ażeby dostrzec , że kiedyś , zapewne jeszcze w wiekach zamierzchłych , człowiek opanował tę w puszczach leśnych zatopioną dzikach zwierząt siedzibę i pracą wielu lat i wielu tysięcy rąk ludzkich zamienił w zamek obronny . Albowiem na najwyższych szczytach tych skał widać izby wewnątrz wykute i wschody do nich wiodące a opatrzone kamiennymi gankami ; gdzie indziej zaś wyglądają spod mchów i krzewin sążniste mury z cegły i wapna , które z wiekami także zlały się w kamień . Z tych skał ogromnych , które się zwycięsko oparły zniszczeniu wieków , a wyglądają jak baszty lub wieże w gruz zapadłego zamczyska , dzisiaj jeszcze jest cztery . Dwie mniejsze , sterczące od północy w odległości kilkunastu stóp jedna od drugiej , stały widocznie swojego czasu na straży głównego wjazdu i obejmowały pomiędzy sobą bramę zamkową . Pomiędzy nie wchodzi się w obszerny dziedziniec , dziś trawa i chwastem zarosły , lecz bez wątpienia naturalną i jednolitą płytą kamienną nakryty . Pod dziedzińcem musi być próżnia , zapewne ludzkimi rękami wykuta , nawet prawdopodobnie do dalszych prowadząca podziemi , bo za uderzeniem w posadzkę głuche odzywa się echo , powtarza się kilkakrotnie w oddali i dopiero po chwili ucicha . W jednym rogu dziedzińca jest studnia w skale wykuta , dziś zasypana gruzami . Po lewej ręce ciągnie się mur skalisty , którego posady wszakże dojrzeć nie można , zwiesza się bowiem nad bezdenną przepaścią , która tak jest głęboką , że rosnące po jej brzegach wiekowe jodły szczytami swymi zaledwie dosięgają poziomu dziedzińca . Przepaści tej , na której dnie leżą trupy drzew przedwiekowych i olbrzymie kawały skał , a na nich znowu pnie zmurszałych jodeł , jeszcze nigdy promień słońca nie przedarł i nigdy stopa ludzka nie dotknęła . Nad nią , w rogu dziedzińca , wznosi się najwyższa baszta zamkowa . Jest to wieża skalista , mierząca sto kilkadziesiąt stóp wysokości , rozdwojona u szczytu i piętrząca się dwiema iglicami ku niebu . O kilkanaście stóp poniżej iglic znajduje się izba w skale wykuta , opatrzona resztkami krużganku . Z tego krużganku , na który jeszcze niedawno wejść było można po kamiennych , chociaż już bardzo oślizganych progach , również w skale wykutych , przepyszny nawet gołemu oku przedstawiał się widok . Obejmował on bowiem kilkadziesiąt mil kraju , bogatego jak róg obfitości we wszystkie dary natury , płynącego od wieków mlekiem i miodem , a przerzniętego srebrnymi wstęgami Tyśmienicy i Stryja , Świcy i Dniestru , i wielu innych rzek mniejszych , wijących cię między tłustymi łąkami i cienistymi dąbrowy . Po prawej ręce widział eś miasto Stryj , śpiące spokojnie na rozległej dolinie ; przed tobą roił się handlowy gród starej Rusi Drohobycz , cokolwiek dalej na lewo gubił się w sinawej mgle Sambor z wspaniałymi wieżami swoich kościołów i cerkwi , z białymi jak śnieg ulicami , otoczony dokoła pysznymi sadami drzew owocowych i złotymi łanami pszenicy , a siedzący na brzegu uciekającej przed twoim okiem równiny , która jest niby pierwszym kobiercem stepów podolskich , ścielącym się pod nogi apostołom ludzkości i oświaty , przybywającym z zachodu . . . Czwarta na koniec baszta , cokolwiek niższa od poprzedzającej a stojąca w rogu zachodnim , lecz także niegdyś mieszkalna , dzisiaj zaś w różnych miejscach poprzerywana u szczytu , w dziwnych przedstawia się kształtach , które zdają się być jakoby ruchome i w wyobraźni przybierają rysunek ludzkich postaci . Tak z jednej strony , gdzie skała chyli się ku wschodowi , widzisz jakoby stojącego na jej szczycie rycerza , który na hełm i zbroję kaptur mnisi zarzucił i stoi tak nad przepaścią , jak gdyby się w nią chciał rzucić , a przed śmiercią ostatnim dumnym spojrzeniem grozi pogardzonemu przez siebie światu . Z drugiej strony , gdzie skała się zwiesza ku dziedzińcowi , widzisz jakoby dziewicę z załamanymi z rozpaczy rękami , która chciała by z miejsca się ruszyć i zstąpić w dziedziniec — a nie może , bo jest skamieniałą . Kiedy warstwa mgły białej położy się na tych ruinach , co się często zdarza w tych górach , tak że tylko wierzchołki tych skał nad nią się wznoszą i zdają się wisieć w powietrzu , wtedy postacie te rysują się daleko wyraźniej : natenczas i dumnie w przepaść spoglądającego rycerza , i skamieniałą w swym ruchu dziewicę widać jakoby żywe — i jest to widowisko wspaniałe i groźne , przed którym oczy twoje się otwierają szeroko i oddech zapiera się w piersi . Widok ten wszakże staje się strasznym i przejmującym wśród jasnej nocy ; natenczas bowiem postacie te malują się czarno na niebios błękicie , duch w nie wstępuje , zdaje się ruszać na swoich kamiennych podstawach — a kiedy wyobraźnia usiłuje przeczuwać ich myśli i czyny z tych czasów , kiedy żyły na ziemi , w piwnicach zamku głuche odzywają się echa , w głębiach zaś tej przepaści , gdzie stare pnie leżą przysypane drzazgami skał , słychać szumy i jęki przytłumione , niknące w dali , ale tak przeraźliwe i takie nieziemskie , że ktokolwiek je słyszał , uczuł drżenie w głębi swej duszy i uwierzył powieści ludowej , że tam mieszkają duchy pokutujące . Toż jeszcze nikt tam nocy nie przespał w tych strasznych ruinach , a kto przypadkiem o zmroku się zabłąka , żegna się krzyżem świętym , popędza konie i mija je jak najprędzej . . . Pomiędzy ludem okolicznym krążą wielorakie , lecz dziwnie zamglono i poplątane ze sobą podania o tym starym zamczysku . Najdawniejsze z nich sięgają tego pomroku dziejów , z którego na podstawie jakiejś ustnej lub pisanej wieści o jakimś chanie lub carzyku , o niezliczonych hordach , którym hetmanił , o wielu zamkach , które posiadał , o złotych skarbach , które zakopał , tak samo bajarze gminni , jak i piśmienni , wysnuwają mniej albo więcej potworna baśnie , nie mające żadnego wiarogodnego świadectwa za sobą . Podania te , krążące po chatach sąsiednich bojków , a uporządkowane cokolwiek przez ludzi piśmiennych , mówią , co następuje : Przed tylu a tylu wiekami , kiedy jeszcze Rusi nie było , a góry te były zamieszkane przez szczep słowiański Weletów , zwących się także Wilkami , jeden wielki żupan Weletów , który sam się Wilkiem nazywał , mając duchy nieczyste na swoje usługi , zmurował z tych skalisk odwieczny zamek obronny i kazał pod nim wykuć obszerne piwnice , w których chował swe skarby , a które podziemnym kanałem , idącym popod rzekę i staw , łączyły się z ową drugą gromadą skał , leżącą po tamtej stronie doliny . Weletowie , szczep milionowy i bardzo waleczny , pociągnęli dalej ku północnemu zachodowi , zalewając sobą wszystkie kraje , opierające się o morza północne , i sięgając nawet do wysp za tymi morzami leżących . Wilk wszakże tutaj pozostał , żyjąc z swą młodą żoną na swoim zamku w szczęściu i dostatkach , które za pomocą duchów nieczystych ustawicznie pomnażał . Biesiady , muzyka i tańce trwały po całych nocach na jego zamku aż do świtania : wszakże kiedy jednego zarania , nie dosłyszawszy piania kurów , złamał zawartą z duchami umowę , duchy zburzyły zamek i zamieniły jego i jego żonę w owe poprzerywane skały , które jeszcze dziś stoją na ruinach zamkowych . Jaka to była umowa , podanie nie wie , lecz opowiada dalej : W wiele lat potem Tatarzy zaleli powstałe tymczasem księstwo halickie , a na ich czele szedł ich chan ówczesny , Szełudywy Buniak , półczłowiek , półdemon , z czupryną wichrowatą jak strzecha , z brodą sięgającą do ziemi , która jego czeladź na rozkaz podnosiła złotymi widłami , z brzuchem otwartym i koszlawymi nogami , i podstąpił pod miasto Bycz , zbudowane nad rzeką Tyśmienicą , gdzie dzisiaj leży wieś Tustanowice . Mieszczanie byccy , ufając wałom i częstokołom , którymi było otoczone ich miasto , mając przy tym dostatek broni , zawarli się w mieście i postanowili stawić opór Tatarom . Buniak oblegał ich długo daremnie , aż wreszcie użył fortelu . Wyprawił posły do miasta z zapewnieniem , że od oblężenia odstąpi , a przyjmie okup i żąda niewiele : z każdego dymu tylko jednego gołębia . Byczanie zaraz na tę umowę przystali i posłali mu po jednym gołębiu z każdego dymu . Lecz chytry Buniak poprzyczepiał każdemu gołębiowi zatloną hubkę pod skrzydła i puścił je wolno . Gołębie wróciły każdy do swego dymu pod strzechę , a w chwili potem całe miasto stanęło w płomieniach . Tatarzy skorzystali z pożaru , napadli na miasto , złupili je i zniszczyli tak , że kamień na kamieniu nie został , mieszkańców zaś w części wymordowali , a w części wzięli w niewolę . Tymi niewolnikami Buniak założył nowe miasto , drugi Bycz , dzisiejszy Drohobycz . Sam zaś z swym dworem osiadł na zamku uryckim , który na nowo odbudował , basztami i strzelnicami opatrzył i napełnił nieprzebranymi skarbami . Podanie dodaje z naciskiem , iż w osadach zamkowi podległych pozakładał warsztaty tkackie , na których wyrabiano parczowe jedwabie 1 i sędy ze złota i srebra , tkając z nich przepyszne kamchy2 , aksamity i złotogłowia , które sprzedawał w mieście Tustaniu , w Drohobyczy i we Lwowie . Tym trybem nagromadził wielkie bogactwa , które chował w piwnicach . Przy nich żył hucznie i szumne , wśród biesiad i tańców , ale bez muzyki , bo nie miał grajków pomiędzy swoimi Tatary . Była wieść głucha , że diabeł , z którym był w zmowie , zakazał mu grania na zamku , tylko mu śpiewać pozwolił . Aż jednego dnia przyszli muzykanci pod zamek , przyszli wierzchem Starego - horbu , wracając z wesela ze Schodnicy , a była ich cała sotnia albo i więcej . Tatarski burgrabia dał o tym znać swemu panu , a Buniak ich przyjął z ochotą . I kazał zwołać cały swój dwór i wyprawił wielką biesiadę z tańcami , przy której wina i miody lały się strugami . Ale muzykanci tylko udawali , że piją , w rzeczy zaś leli wino w zanadrze ; toż kiedy Buniak tak się upił z swym dworem , że wszyscy leżeli bez duszy , muzykanci się spuścili do piwnic , zabrali skarbów , co mogli , a wychodząc obładowani , pozostawili zatlone wióry przy beczkach prochu , przechowywanych w piwnicy . Kiedy już wszyscy wyszli szczęśliwie poza ostatnie okopy zamku , straszliwy huk dał się słyszeć , prochy się zapaliły i zamek wyleciał w powietrze . . . Szełudywy Buniak , ile że sam był czarnoksiężnikiem , oszukał diabła i ocalał — a wsiadłszy na złotą koleśnicę3 , do której zaprzągł skrzydlate konie , ujechał do Węgier . Ale diabeł dopędził go na szczycie Bieszczadu , zrzucił woźnicę z kozła , sam wziął lejce do ręki i koleśnicę w jar głęboki wywrócił , gdzie się razem z Buniakiem zapadła pod ziemię . Wszelako i muzykanci nie uszli bezkarnie , bo starszy murza Buniaka , którego podanie także zwie Wilkiem , zebrał Tatarów , leżących po wsiach obozem , zgonił ich , skarby odebrał i uszy im poobcinał : potomkowie ich żyją do dziś dnia we wsi Kruszelnicy , nazywają się Czulewicze i noszą imionisko Bezuszków . Są jeszcze inne podania z cokolwiek późniejszych czasów , w których na miejscu chana carzyk panuje na zamku , zabiera drugiemu carzykowi żonę i na zamek przywozi ; zaś jego rywal , przyzwawszy diabła na pomoc , zdobywa zamek i carzyka zwodziciela zabija , a diabeł burzy zamek za pomocą ogniów piekielnych . Jednak w tych wszystkich podaniach występuje ktoś zwany Wilkiem i powtarza się z rozmaitymi zmianami powieść o diable , o muzyce i o zburzeniu zamku nadnaturalnymi siłami . Gdzie we wszystkich podaniach , zmieniających swe formy z wiekami , lecz przywiązanych do jednego miejsca , pewna treść stała się ciągle powtarza , tam w tej treści bywa zazwyczaj cokolwiek prawdy . Dlatego , napatrzywszy się do syta tym olbrzymim skaliskom i zagadkowym ruinom i wysłuchawszy wszystkich powieści o carzykach i chanach , którzy w wyobraźni ludowej w nich niegdyś mieszkali , ciekawy podróżny wchodzi jeszcze raz na dziedziniec i szuka bądź śladów architektury , bądź jakichkolwiek napisów , z których by mógł jakieś pewniejsze zbudować wnioski , tak o epoce , w której ten zamek był zaludniony , jak i o jego mieszkańcach . Ale z architektury owego czasu nie masz dziś prawie żadnego śladu : ani jednego filaru , ani jednego odłamku sklepieni , ani jednego gzymsu nie można się doszukać w nastroszonych w dziedzińcu drzazgach tej starożytnej budowy . Widać tylko resztki sążnistych murów z cegły i wapna — a mury takie mogą pochodzić z każdego wieku . Powykuwane w naturalnych skałach izby , krużganki , wschody , nieprzemierzone pod dziedzińcem piwnice i dla gęstego powietrza dziś całkiem niedostępne pieczary , każą się tylko domniemywać , że są to roboty z czasów przedhistorycznych , z czasów takich , gdzie praca ludzka nie miała wartości , bo ją można było wygwałcić , ale epoki ich nikt nie oznaczy . Znajdowane różnymi czasy w tutejszych dziuplach okruchy kamiennych posągów dziwotwornej postaci i kształtów , rozmaite kruszcowe i kamienne narzędzia , których użytku już nie można odgadnąć , wygrzebywane wreszcie kociołki z pieniędzmi , o których wieść niesie , dozwalają przypuszczać , że dziwne te schowki i pieczary służyły niegdyś poganom jako świątynie i że może niejednokrotnie przechowywali się tutaj opryszki , których w tych górach po wszystkie wieki nie brakło . Na tym się kończą wszystkie ślady widoczne z tych czasów , które następne wieki przykryły swym pyłem . Są wszelako napisy na ścianach skalistych . Przed laty blisko czterdziestu , kiedy śmy te ruiny po kilkakrotnie zwiedzali , było takich napisów , jakkolwiek już wtedy mocno zniszczonych i trudnych do odczytania , jeszcze bardzo wiele . Mianowicie na owej olbrzymiej skale , u której szczytu znajdowała się izba z krużgankiem , była jedna ściana , bardzo obszerna i dosyć gładka , która niemal cała była zasiana napisami , nawet w takiej wysokości , że ci , którzy po niej ryli żelaznym narzędziem , musieli używać drabiny . Powyżej tej ściany znajdowała się głęboka szczelina z progiem tak szerokim , że na nim nadzwyczaj gęsto powyrastały krzewiny . Pomiędzy nimi bujały przede wszystkim dzikie róże i powoje , których krzaczyste gałęzie zwieszały się na dół i zakrywały wyższą część ściany . Krzewy te utrzymywały cień i wilgoć przy ścianie , skąd poszło , że nawet dosyć głęboko wyryte litery zarastały mchem i ulegały zniszczeniu . Nowsze napisy , których zresztą i po innych miejscach była mnogość niemała , nie mogą nikogo zajmować . Z najdawniejszych można było jeszcze wyczytać : Ewar . . . Kuropat . . . zapewne Ewaryst Kuropatnicki , znany jeograf i zbieracz z końca XVIII wieku . Zaklika Tarto . 1512 . Herburth , z Fulsztyna . . . 1585 . Byli to bez wątpienia ciekawi podróżni z bliższych okolic . W innym miejscu widać było bardzo wiele myśli nasuwający napis w tych słowach : Veni et vidi , nunc credo . J . F . Comes de Kergor . . .4 trzy albo cztery litery nieczytelne , a dalej rok : 1500 . Tuż zaraz pod nim napis już wcale zagadkowy : Pax tibi , amice . Auctus5 . Obok tych dwóch inny równie niejasny : Na pohybel . . . potem kilka słów całkiem zatartych , a pod nimi podpis bardzo trudny do wyczytania : Biołowus Kniaź . Wszelako jedna część tej ściany była nakryta obszernym napisem , który , lubo najwięcej zniszczony , był jednak najwięcej zajmującym . Wyglądał on jakby nagrobek albo też napis na nagłówku kościoła , z czego powszechnie wnoszono , że w tym miejscu , we wnętrzu skały , znajdowała się kaplica , a pod nią zapewne groby familijne . U góry bowiem , na parę sążni wysokości , widać było wyryte trzy wielkie litery : D . O . M . , ponad którymi wyżłobiony był krzyż prawie pół sążnia wysoki . Pod literami były wyryte dwa wiersze łacińskie , ale tak zniszczone , że tylko z wielką trudnością można się było domyśleć tych słów : Piae menoriae . . . illustris . . . Dominae . . . ex stirpe Kmytharum.6 Pod tymi słowami znowu krzyż mniejszy , a pod nim cztery Wiersze polskie . Wiersze te były niegdyś bardzo starannie i dosyć głęboko wyżłobione w piaskowcu , a nawet , o ile się zdaje , zapuszczone jakąś smolą , zapewne w celu zachowania ich od zniszczenia ; mimo to jednak zniszczały więcej niż inne , prawdopodobnie skutkiem pęknięcia skały w tym miejscu od prawej ręki u góry ku lewej na dole , przez co się utworzyła zaklęsłość , ściągająca wilgoć ku sobie . Wiersze te były jeszcze dlatego bardzo trudne do odczytania , ile że ten , który je rył , pomieszał litery gockie z łacińskimi , jak to niejednokrotnie w rękopismach owego czasu widzimy , tak że pozostałe fragmenty , zwłaszcza przy tamtoczesnej , całkiem dowolnej pisowni , stały się prawdziwymi hieroglifami . Toż z tego czterowierszowego hieroglifu można było jakokolwiek wyczytać tylko te słowa : Duscha moya . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zyemsską ssthrza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . róża Nath zytsyem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Panye , Day . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Pod tymi wierszami był rok , z którego wszakże tylko trzy pierwsze cyfry zostały M D C , dalsze nieczytelne . Z tych kilku napisów , chociaż tylko w maleńkiej cząstce zdecyfrowanych , zwłaszcza jeśli je porównamy z podaniami krążącymi pomiędzy ludem , w których koniecznie musiało być jakieś ziarnko prawdy , zdaje się niewątpliwie wynikać , że zamek ten , chociaż jego początki giną może w czasach zamierzchłych , istniał i był zamieszkanym jeszcze w wieku XV . Jeszcze natenczas mieszkali tu jacyś ludzie rycerscy , wrzały tu jakieś wielkie namiętności , odgrywały się jakieś sceny gwałtowne i zapewne tragiczne , po których nastąpiły w sposób niezwykły a silnie działający na wyobraźnię zniszczenie zamku i śmierć jego mieszkańców . Zaś po ich śmierci zostali ludzie , którzy , wiedzeni ciekawością , wiarą i niewiarą , miłością i nienawiścią , odprawiali tutaj pielgrzymki i zostawiali po sobie napisy . Jakiż to był ten zamek , którego okruchy , toczone rdzą tylu wieków i roznoszone wichrami , mają jeszcze dziś tak ogromne rozmiary ? Jacy to byli ci ludzie , którzy takich olbrzymich skalisk potrzebowali na swoje mieszkanie ? Jakie to były te wrzące namiętności , te wielkie cnoty lub zbrodnie , co sprowadziły gwałtowne zniszczenie zamku , a może i ludzi , wtenczas się tam znajdujących ? Jakaż to wreszcie była ta nadludzka potęga , która z takich olbrzymich skał zbudowane zamczysko rozbiła w gruzy , a jego szczątki porozrzucała po całej dolinie ? Za tym niejeden uczony grzebał cierpliwie po zapleśniałych pergaminach i księgach i nic nie wygrzebał . Nad tym niejeden zbieracz starych pamiątek , badając słowo za słowem wszystkie podania i składając głoskę do głoski ze wszystkich napisów , bardzo mozolnie rozmyślał — i nic nie wymyślił . Tu , pod tą olbrzymią skałą , która swoimi niebotycznymi iglicami porze przelatujące chmury , śród uroczystej ciszy tego cmentarza wspomnień dziejowych , niejeden młodzieniec , rozmiłowany w narodowej przeszłości , długie godziny przemarzył — i nic nie wymarzył . Ale jest człowiek , który to wie , i tobie opowie , twoim polskim językiem , prostym a przeźroczystym , ażeby ci się rozjaśniła ta przeszłość , szarą mgłą zapomnienia nakryta , i ażeby ci się zdawało , żeś sam żył wtedy i wszystko to widział własnymi oczyma , jak to wyczytasz poniżej . I ZAMEK TUSTAŃ Ruiny zamku , które dziś się nazywają „ Kamieniem w Uryczu ” , w dawniejszych wiekach nie nosiły tego nazwiska . Wieś Urycz , leżąca nad Zgniłą Lipą , została założoną dopiero przed dwustu kilkudziesięcią laty , a dawniej nie było tu żadnej osady , noszącej podobną nazwę . Zamek , tutaj stojący od najdawniejszych czasów , nazywał się Tustań . Nawet te skały , nim jeszcze je zamieniono na mieszkanie dla ludzi , a raczej cała tutejsza okolica , nosiły prawdopodobnie to samo nazwisko , o czym są także głuche wieści w podaniach ludowych . Skały te w owej przedhistorycznej dobie , kiedy ludność tutejsza nie znała jeszcze chrześcijańskiej nauki , służyły za świątynię poganom , w której bałwochwalcze odprawiały się nabożeństwa ; nawet i później , kiedy tutejsze bójki , szczep mieszańców krwi słowiańskiej i wołoskiej , co jeszcze dziś widać po ich budowie i rysach twarzy , przyjęli chrzest pod naciskiem swych książąt , a w gruncie serca hołdowali jeszcze pogaństwu , w tutejszych głębokich pieczarach kryli się ich kapłani i odbywały się bałwochwalcze ofiary . Owe okruchy bożków kamiennych i rozmaitych narzędzi nie znanego dzisiaj użytku , które jeszcze niedawno tu znajdowano , z tamtych pochodzą czasów . W XIII wieku , kiedy Tatarzy pod wodzą Batu-chana po raz pierwszy rozpuścili swoje zagony w Ruś owoczesną , pędząc jak burza piekielna wzdłuż Wisły w kraje polskie na Kraków , na Szląsk i do Węgier , zrabowawszy Ruś całą do szczętu , pozostawiali za sobą załogi , które pilnowały skarbów zabranych . Ruś była wtedy jednym z najbogatszych krajów południowowschodnich ; prowadząc nadzwyczajnie ruchliwy handel z Grecją , z całym Wschodem , a nawet lądową drogą z Indiami , nagromadziła bogactw wszelkiego rodzaju bez miary ; liczni jej wówczas mieszkańcy , nie tylko po miastach i grodach , ale i po wsiach opływali w złoto , srebro i najpyszniejsze tkaniny wschodnie : dla przechowania tych cennych łupów , nimby mogły być przewiezione w kraje tatarskie , potrzeba było schowków obszernych i jakokolwiek obronnych . Owo więc wówczas Tatarzy , osadzając swoimi ludźmi co bezpieczniejsze zamki po kraju , opanowali tamże te skały tustańskie i zmurowali tu zamek swym obyczajem , który tym pewniej mógł stawić czoło jakimkolwiek napadom , ile że broniły go już od natury wzniesione , niedostępne skaliska . Wtedy też niewolnikami , których w kraju zniszczonym i zupełnie bezbronnym mogli mieć tysiącami , powykuwali te izby obszerne w skałach , porozszerzali dawniejsze pod skałami pieczary i przekopali kanał podziemny , wiodący popod rzekę i staw aż do owej drugiej gromady skał , którą jeszcze dziś widać po tamtej stronie doliny , a gdzie zbudowali drugie , również obronne schronisko . Tatarzy ci jednak , którzy tutaj osiedli , zdaje się , że jeszcze po ustąpieniu Batu - chana z Węgier w swe stepy zapadłe , przez długie lata tutaj siedzieli , albowiem wtedy opodal od zamku powstało ludne i bardzo ruchliwe miasteczko , które także nazywało się Tustań . Miasteczko to , którego ludność była mieszana ze skłonnych do handlu Tatarów i równie przemyślnych bojków , bardzo szybko się rozwinęło i przyszło do pewnego znaczenia . Mieszkańcy jego trudnili się głównie tkactwem , wyrabiając płótna z lnu i konopi , które wysyłali na Wschód , sprowadzając natomiast stamtąd bogate tkaniny wschodnie i skóry barwione . Czy miasteczko to jeszcze wtedy nazywali Rusini Bycz , jak utrzymuje podanie ludowe , czy była tu przedtem osada pod nazwą Chorostków , jak chcą kronikarze , tego dziś dociec nie można ; wiemy tylko , iż z końcem owego wieku było ono otoczone obronnymi murami i było bogatszym niżeli Stryj i Drohobycz , a jego składy towarów były sławne na całej Rusi . W tym czasie nie było już wszakże Tatarów ani w mieście , ani na zamku . Bogaci mieszczanie zapewne ich w części strawili pomiędzy sobą i przerobili w Rusinów , a zresztą wykurzyli z zamku za pomocą swych książąt . Wtedy też zamek spustoszał , a tylko miasteczko zostało . Pod owe czasy zagnieździli się w zamku czarnoksiężnicy , którzy rozmaitymi gusłami ściągali do siebie lud okoliczny . Widywano tam wtenczas duchy , błądzące po nocy pomiędzy murami ; czasem na najwyższych szczytach zamkowych baszt zjawiały się nieludzkie postacie , ziejące ogniem około siebie , a wtedy i z okien zamku wyskakiwały płomienne języki i czarne dymy z iskrami , które zapach siarki ścieliły po całej dolinie ; innym razem słychać było huk głośny w zamkowych podziemiach , jak gdyby kucie młotów w hamerni.7 Byli to zapewne potomkowie Tatarów albo może Opryszki , którzy w dzień się zabawiali gusłami , aby odwrócić uwagę od swego rzemiosła , a w nocy przekuwali złoto i srebro , zrabowane pomiędzy ludźmi . Wielu ludzi rozumnych , których i wtedy nie brakło , było tego mniemania : wszelako żaden z książąt ruskich ani wołoskich o ten zaczarowany zamek się nie pokusił — i zamek dalej pustoszał . Dopiero Kazimierz Wielki , zabrawszy Czerwoną Ruś , zwrócił na ń swoją uwagę , jako na budowę z natury i z położenia silnie obronną , tak przeciw Węgrom albo Wołochom , jak przeciw nawale tatarskiej ; nie bojąc się zaś ani duchów , ani czarnoksiężników , kazał go na nowo oprawić . Tak w owym czasie , kiedy za mądrą radą tego niespracowanego króla - murarza wzniesiono z gruntu albo poodnawiano zamki we Lwowie , w Sanoku , w Przemyślu , w Lubaczowie , w Trembowli , w Haliczu i Włodzimierzu , odmurowano także zamek w Tustaniu i postawiono go w stanie doskonalej obrony . Wówczas , gdzie dzisiaj stoją ostatki dwóch baszt od północy , stała ogromna brama żelazna , obracająca się na żelaznych wrzeciądzach ; nad nią zaś między dwiema basztami wznosiła się obszerna strażnica , opatrzona zewnątrz i wewnątrz kamiennym krużgankiem . Naokoło obszernego dziedzińca wznosiły się zabudowania zamkowe z muru grubego na sążeń , a na dwa piątra wysokie . Na dole znajdowały się stajnie , wozownie , lamusy , kordegarda8 i inne izby dla sług i żołnierzy , na pierwszym piętrze wysokie komnaty mieszkalne , na drugim zaś mnóstwo izb mniejszych dla fraucymeru i gości . Kilka schodów kamiennych prowadziło do komnat , z których główne , znajdujące się przeciw bramy wjezdnej , były szerokie na kilka sążni i zaczynały się już na dziedzińcu , gdzie były opatrzone podwójną balustradą kamienną i ogromnymi kolumnami , na których spoczywał szeroki krużganek pierwszego piętra . Na tych schodach czekali zwykle żołnierze i goście postronni co pośledniejsi , nim zostali wpuszczeni do pańskich pokojów . Z tych schodów także pan zamku miewał przemowy i wydawał rozkazy zgromadzonym w dziedzińcu żołnierzom , mieszczanom lub chłopom . Dwie baszty narożne , z których pozostały jeszcze do dziś dnia takie olbrzymie szkielety , były podówczas jeszcze daleko grubsze i wyższe , obydwie zaś opatrzone strzelnicami . W czasach późniejszych uzbrojono je w śmigownice , których było po cztery na każdej , zaraz powyżej zębatych dachów zamkowych . Najwyższa zaś baszta skalista , w której jest izba wykuta , była opatrzoną szerokim kamiennym krużgankiem , na którym można było siedzieć wygodnie i cieszyć się owym wspaniałym widokiem na okoliczne miasta i kraje . Ten krużganek basztowy , jak go też nazywano , był tak wysoki i tak górował wszystkie inne baszty i mury , że można było zeń widzieć jakby na dłoni , kto wchodził lub wjeżdżał w główną bramę zamkową . Natomiast nie można było patrzeć na dół pod basztę na zewnątrz , tam bowiem znajdowała się owa przepaść , dzisiaj drzazgami skał i zmurszałymi drzewy zasypana , a przepaść ta tak wtedy była głęboką , że nikt w miej nie mógł zapuścić wzroku , każdy dostawał zawrotu głowy i musiał się zaraz oprzeć o poręcz i oczy odwrócić . W tej baszcie , na równi z poziomem zamku , znajdowała się kaplica , a pod nią groby , ale próżne po wszystkie czasy , bo panowie tutejsi , chociaż mieszkali za życia , nie chcieli się chować w tym zamku . Chowali się wszyscy w Drohobyczy pod cerkwią , za Władysława Jagiełły zamienioną na kościół . Obok wchodu do grobów zaczynał się kamień podziemny , wtedy wycembrowany na nowo a wychodzący na powierzchnię ziemia w tym miejscu , gdzie dzisiaj widać drugą gromadę skał lasem jodłowym zarosłych . Wówczas znajdował się tam folwark zamkowy , zwany Posadą , w którym mało zajmowano się gospodarstwem rolnym , natomiast wszakże w bardzo obszernych stajniach i szopach chowano konie , bardzo piękne , silne i rosłe , które też na bujnych i tłustych pastwiskach leśnych tak dobrze się udawały , że w niczym nie ustępowały sławnym naówczas koniom stada Buczackich . Zamek razem z miasteczkiem i bardzo wielkim obszarem łąk , pastwisk i lasów dokoła , na którym jednak wtedy jeszcze niewiele było osad i wiosek , był własnością królewską — a że zbudowany był na to , ażeby stanowił ogniwo całego łańcucha zamków obronnych od granicy węgierskiej , więc nigdy nie został zamieniony w starostwo , a siedział na nim po wszystkie czasy rotmistrz , mianowany przez króla , należący do wojskowego dworu królewskiego i mający pod sobą załogę , złożoną z żołnierzy utrzymywanych sumptem9 królewskim . Był też zawsze zależnym tylko od króla i własną miał jurysdykcją.10 Starostowie grodowi bliższych okolic , stryjscy , żydaczowscy , przemyscy , wodząc się ustawicznie za łby ze sobą o granice swych jurysdykcyj , niejednokrotnie wyciągali rękę po zwierzchnictwo nad zamkiem tustańskim . Ale tutejsi rotmistrze zawsze im się umieli obronić — a w razie potrzeby król stawał w obronie ich niezawisłości , bo każdemu królowi , zwłaszcza od czasu kiedy rozzuchwalona szlachta w imię powszechnej wolności zaczęła władzę królewską coraz bardziej ukrócać , niemało zależało na tym , aby miał zbrojnych ludzi rozsianych po całym kraju , na których by w każdym wypadku mógł liczyć . Toteż bywały niejednokrotnie tarcia pomiędzy tymi rotmistrzami a szlachtą , urzędnicy ziemscy i wojewódzcy ich nie lubili ; a chociaż im się należał tytuł starostów , bo w urzędowych aktach tytułowano ich capitaneus , przecież zwykle nazywali ich rotmistrzami . Kazimierz Wielki miał obok siebie powiernika i przyjaciela , który się zwał Jan Suchywilk ze Strzelec , herbu Grzymała , a był najprzód dziekanem krakowskim , potem kanclerzem koronnym , aż go w końcu król przy śmierci mianował egzekutorem swego testamentu . Kiedy król zabrał Czerwoną Ruś , Suchywilk był niejako jego zastępcą do wszelkich spraw tych krajów zabranych i dlatego powszechnie dawano mu tytuł kanclerza dla ziem ruskich . Korzystając ze swego owoczesnego wpływu , jako to zawsze rad pomaga swój swemu , ksiądz kanclerz za łaską królewską osadził swojego brata na zamku tustańskim . Brat ten się pisał czasem Mikołaj , a czasem Nyczko de Strzelcze et de Baranów Suchywilk Grzymalita . Grzymałowie , zarówno z Nałęczami , byli od dawna jednym z najpotężniejszych rodów w Wielkiejpolsce — wszakżeż niebawem potem prowadzili wojny ze sobą , które sam król Jagiełło musiał rozimać — ale byli też bardzo rozrodzeni i nie wszytkim wystarczało na suty kawałek chleba . Mikołaj pochodził tylko ze Strzelec , ale ich nie miał ; miał wprawdzie Baranów , w tłustych ziemiach leżący nad Wisłą , ale go musiał zastawić , bo bijąc się przez cały wiek młody po cudzych krajach , narobił długów , z których się nie mógł inaczej wydobyć : toż to starostwo w Tustaniu było dla niego prawdziwym darem Opatrzności , który należało szanować i ile możności utrzymać . Jakoż stało się to niejako tradycyjnym przykazaniem w jego rodzinie : trzymać się Tustania , a Baranów wykupić . Potomkowie jego , chociaż niektórzy z nich byli już bliscy tego upragnionego celu , przecież Baranowa nie wykupili , bo zawsze , kiedy już grosz był uzbierany i mało co brakowało , to albo wojna wybuchła i dużo grosza napsuła , albo syna trzeba było w cudze kraje wyprawić , albo też córkom wypłacać posagi . Było też proroctwo w ich domu , które jakiś wędrowny rybałt im zostawił , napisawszy na szkaplerzu przyniesionym ze Ziemi Świętej te słowa : „ Który z was Baranów wykupi , będzie ostatnim z rodu ” . Tak ten i ów może by był mógł ten majątek wykupić , ale bał się proroctwa . Natomiast wszakże wszyscy trzymali się rękami i nogami Tustania — i stała się ta rzecz , dosyć dziwna pod owe czasy , że go przez króle węgierskie i książęta opolskie i przeróżne matactwa duchowne i świeckie za Kazimierza Jagiellończyka przetrzymali , przez sto pięćdziesiąt lat blisko nie wypuścili z ręki i do dziś dnia na nim siedzieli . Tak skalistą i niepożytą była naówczas ta prześwietna krew wielkopolska , natchniona duchem świętym miłości ziemi przez Bolesława Chrobrego , a zaprawiona nieustającą walką z Niemcami . Ale też ci Grzymalici Wilkowie , jak ich powszechnie nazywano w tym kraju , a do którego to nazwiska i podanie ludowe się przyczepiło , byli to ludzie twardzi , wytrwali i trzymający się ściśle swoich rodowych przykazań . Każdy z nich już z dziecka przykładał się do rycerskiego rzemiosła na zamku ojcowskim , wyrostkiem szedł na służbę do najprzedniejszych rycerzy w ojczyźnie , młodzieńcem zaś wyprawiał się w cudze kraje , kędy właśnie wojny bywały , i tam się bijał z Maury , Murzyny i Saraceny , aż póki nie wrócił z zaszczytnymi świadectwy od królów postronnych na zamek krakowski . Wtedy żaden król nie śmiał jemu odmówić sukcesji po ojcu — a kiedy ten zamek odzierżał , podobno już nikomu i na myśl nie przyszło mu go odbierać , bo tych skalisk tutejszych nikt by i zębami nie ugryzł . Za króla Olbrachta siedział na tym zamku Lenard Suchywilk Grzymalita , piszący się zawsze de Strzelcze et de Baranów , Rothmagister Serenissimi Regis , Capitaneus in Castro Tustań . 11Był to wtedy człek jeszcze młody , miał lat dwadzieścia sześć albo mało co więcej , pięknego był wzrostu , ale nie nadto wysoki , a suchej kompleksji , jak wszyscy jego przodkowie , z czego też i przezwisko Suchywilk jeszcze jego praszczurowi , owemu kanclerzowi ziem ruskich , przyrosło . Mimo to jednak kość miał potężną , muszkuły silne , a taką sprawność w całej postaci , że w pełnym rynsztunku wskoczyć na konia bez strzemion albo się wdrapać na najwyższy cypel wieży było mu prawie zabawką , do czego zresztą się przede wszystkim wprawiało całe owoczesne rycerstwo . Twarz także miał chudą , cerę z lekka smagławą , lecz zdrową , nos chrząstkowaty i równy , oczy wyraziste i zwykle bardzo łagodne , lecz czasem dziko błyszczące , wąs niewielki i bródkę przystrzyżoną spiczasto ; zaś swój włos ciemny , bogaty nosił w kędziorach spadających na plecy , tylko nad czołem go krótko przystrzygał , ażeby w bitwie , gdzie często piersią o pierś trzeba się zetrzeć , jakiś wróg zapalczywy nie mógł go wziąć za czuprynę , co już dla knechta było by rzeczą bardzo szpetną , a dla rycerza wcale haniebną . Kiedy sam bywał w domu , ubierał się w kaftan łosiowy brunatny , a przepasywał się pasem skórzanym , nosił buty wysokie powyżej kolan , pod kolanami rzemykiem spięte i opatrzone w srebrne ostrogi , a na głowie kapelusz pilśniowy z szeroką krezą i strusimi piórami . Głowę nosił wedle humoru , który od chwili do chwili się zmieniał u niego . Czasem był cichy , spokojny i zamyślony , a ludzie jego zauważali , że wtedy z duchami rozmawia . W takie dnie często wieczorami wykradał się z zamku i nikt nigdy nie wiedział , gdzie bywał . . . Lecz często głowę nosił wysoko , męczył swoich żołnierzy musztrami konno i pieszo , kazał występować załodze w miasteczku , opatrywał mury i baszty , burczał wszystkich , tego i owego kazał wrzucić do turmy — a wtedy , choćby kto był kasztelanem lub wojewodą , musiał mu zmilczeć , zwłaszcza na jego terytorium , gdzie też miał jurysdykcją . Toteż w całej okolicy mówiono sobie , że to pan wielki , czuje króla i kardynała za sobą i kiedyś przyjdzie do wielkich dostojeństw . Wszelako mimo tych zmiennych humorów , czy pogoda , czy słota , ba , nawet po mrozie trzaskającym , codziennie rano wsiadał na koń i jechał na folwark , gdzie w obszernych dziedzińcach konie ujeżdżał albo swoim pacholikom kazał je musztrować przed sobą . Albowiem zawsze miał kilku , a czasem i kilkunastu młodzieży przy sobie , którzy się u niego uczyli rycerskiego rzemiosła . Byli to synowie drobniejszej szlachty , bogatych kmieci albo i mieszczan z bliższych okolic , którzy szli chętnie na służbę do niego , bo w swojej szkole umiejętnej a twardej bardzo prędko ich wyuczał na knechtów , zaczem w czasie wojny mogli się tym łatwiej odznaczyć i pasowani być na rycerzy . Toż szkoła jego , chociaż dopiero od lat kilku tu mieszkał , była sławną na całej Rusi , lecz jeszcze sławniejszym jego stado , prowadzone przez jego ojców od blisko półtora wieku z wielką skrzętnością i znawstwem . Od najdawniejszych czasów dwa gatunki chowano w tym stadzie : jedne ogromne , niezmiernie silne i bardzo wyniosłe , które nosiły na sobie zbroję żelazną i których rycerz zażywał do bitwy — a drugie mniejsze , równie silne , lecz szybsze do biegu , a przeto dogodniejsze do podróży i pod pacholików . Tamte zwane dextrarius12 — i były to konie bardzo rozumne , przytomne , waleczne , rozumiejące się z jeźdźcem , a często z nim razem walczące zębami i kopytami . Konie tej rasy , w Polsce chowane , były często już z urodzenia całkiem białej sierści i były znane i bardzo cenione w całych Niemczech i we Francji , o czym niemało jest wspomnień w ówczesnych pamiętnikach tych obydwóch narodów . Suchywilk miał zawsze kilka takich ogierów ( na klacze żaden rycerz owego czasu nie siadał ) , często całe dnie z nimi trawił i wyuczał je takich sztuk rozmaitych , że wszystkich nimi zadziwiał . Toteż lud okoliczny opowiadał sobie o nim , że się mowy końskiej nauczył i z koniem tak samo rozmawiał , jak z człekiem . Młody Lenard ówczesnym zwyczajem rycerskim do siedmiu lat chował się w domu pod opieką matki , potem siedem lat strawił na dworze Kmitów na Sobniu , gdzie był bardzo kochany i jeszcze później czasem powracał , stamtąd się dostał na dwór królewski na pazia , ale niebawem przeniósł się do dworu królewicza Fryderyka , gdzie przepędził lat kilka . Jednak już w dwudziestym roku życia poszedł w cudze kraje , gdzie w Niemczech , we Francji i Hiszpanii u rozmaitych książąt trzy lata przesłużył , i dopiero w roku wstąpienia na tron króla Olbrachta do Polski powrócił . Wtedy , zyskawszy łaskę królewską , a zresztą za przyczyną królewskiego brata , który tymczasem został biskupem krakowskim , wszedł w komput13 armii królewskiej i jest mianowany rotmistrzem . W tej służbie przepędził jakie pół roku — a kiedy właśnie jego ojciec , umiera ( matka już od lat kilku nie żyła ) , król mu oddaje Tustań po ojcu . Natenczas Wilczek — bo tak go nazywano jeszcze u Kmitów i to przezwisko mu na zawsze zostało — osiadł na zamku ojcowskim , objął komendę nad zamkiem i załogami , ale mało co zmienił w urządzeniach ojcowskich . Załogi te w czasie pokoju były bardzo nieliczne . Na zamku było tylko czterdziestu czeladzi konnej , razem z starszyzną , których z niemiecka nazywano knechtami . Każdy z nich miał na sobie kaftan łosiowy , lekki pancerz na piersi z półpłaciem na plecach , łapki żelazne na rękach i hełmik bez piór ; uzbrojony zaś był tylko w miecz krótki , w toporek i tarczę w blachę okutą . Pióra na hełmie nosił tylko namiestnik , zaś obok niego tylko ci żołnierze , co pochodzili z rodzin szlacheckich . Nad nimi miał komendę pan Ramułt , który był zarazem burgrabią na zamku i rządcą całego obszaru i wszystkich włości , które należały do zamku . Był to szlachcic herbowny i mający własną posiadłość pod Drohobyczem ( nagrobki jego potomków można jeszcze dziś widzieć w drohobyckim kościele ) , człowiek lat pięćdziesięciu , z pięknym wąsem szpakowatym i krótko podstrzyżoną czupryną , barczysty i słuszny , żołnierz doświadczony , lecz przy tym gospodarz wyborny , umiejący łączyć zapobiegliwość z nieposzlakowaną zacnością . Bywał on zwykle milczący i chmurny , ale pod tymi chmurami złote kryło się serce . Zamożny był z dawna , ale ponieważ jego przodkowie bywali burgrabiami na zamku i namiestnikami tamtejszych rotmistrzów , więc i on został w tej służbie . Wielce był niegdyś przywiązany do ojca Lenarda , więc czuwał także z miłością nad synem , chociaż nie zawsze był z niego zadowolony . Był żonaty i dużo miał dzieci ; żona jego zawiadywała gospodarstwem kobiecym na zamku i często tu przebywała , ale daleko chętniej zdawała ten urząd na starą klucznicę , a sama się wymykała do swego dworku ; wyjeżdżając zaś , zwykle mówiła na ucho swemu mężowi : — A piłuj tam naszego pana , aby się kędyś ożenił , bo tak niedobrze . Załoga w mieście powinna była wynosić sto ludzi , a między nimi dwudziestu łuczników konnych , reszta zaś kopijników pieszych , uzbrojonych włóczniami i toporami . Utrzymanie tych ludzi było właściwie obowiązkiem starosty rezydującego na zamku , ale od czasu jak miasto zaczęło się podnosić i urosło w bogactwa , wtłoczono ten ciężar na mieszczan , którzy wprawdzie mieli swojego burmistrza i radnych , ale magdeburgii nie mieli i byli podlegli tustańskiemu staroście . Starosta miał pewne powody nie obciążać mieszczan , a patrzeć na stan tej załogi przez szpary : toż zamiast ośmdziesięciu kopijników , chociaż wszyscy byli spisani i broń dla nich była w cekhauzie14 , błąkało się tam ledwie kilkunastu halabardników , których cała służba ograniczała się na chwytaniu złodziejów i stróży nocnej . Natomiast wszakże musieli utrzymywać , wprawdzie także nie dwudziestu , ale dziesięciu łuczników konnych , bo nad tą miejską załogą miał komendę Biłowus , człek uparty i nieużyty . O piechotę nie dbał , ale tych konnych mieć musiał : proszony i podarunkami obsypywany przez mieszczan , z dwudziestu spuścił na dziesięciu , ale ci dziesięciu musieli koniecznie i zawsze mieć konie i całe uzbrojenie w porządku . Szczęściem , że z poszanowania dla dawnych tradycyj nie bronił zwierzchności miejskiej używać ich na posyłki i do innych służb miejskich , zwłaszcza podczas jarmarków — a tak ten wielki wydatek , choć w małej części , opłacał się miastu . Wilczek , objąwszy rządy , zrazu był się zamachnął , aby Biłowusowi tę komendę odebrać . Nie chodziło mu o tę dziesiątkę łuczników , lecz o to , że w obrębie swego starostwa nie chciał cierpieć urzędu i urzędnika nie mianowanych przez niego samego . Prócz tego Biłowus sprawował urząd poborcy podatków we wszytkich osadach należących do zamku — a ile razy się dowiedział , że Wilczek wyprawił którego z swych knechtów z listami , zawsze się zjawiał u niego i natarczywie upominał się o to , ażeby tylko jego wyprawiano z wszelkimi poselstwy , bo mu się to z dawnego prawa należy . Toż Wilczek przez blisko dwa lata ponawiał kilkakrotnie swoje przeciwko niemu zamachy , a mianowicie za każdym razem , kiedy po kilkomiesięcznym pobycie w Krakowie albo we Lwowie powracał na zamek . Ale Biłowus nigdy nie dał się przemóc — a jak mu tylko o ustąpieniu wspomniano , skakał w oczy jak gadzina choćby samemu panu , a potem jeszcze i groził . Rusin ten bowiem pochodził z bojarów putnych — a to bywali ludzie twardzi jak krzemień . Dawnymi czasy , za książąt ruskich , niektórzy z nich byli prawdziwymi bojarami dumnymi , miewali znaczne posiadłości i własne drużyny , ale z czasem zmaleli ; niektórzy dlatego , że zagony tatarskie zniszczyły ich mienie do szczętu , inni zaś z tego powodu , iż wobec zalewających te kraje Węgrów i Polaków nie umieli im kroku dotrzymać ani w sprawach rycerskich , ani w utrzymywaniu swoich majątków , ani w obronie praw swoich . Tak wielu z nich zeszło na bojarów putnych , którzy się utrzymywali tylko przy swoich małych osadach , a których panowie używali zazwyczaj do poboru podatków i ważniejszych posyłek z publicznymi pismami , za co im dawali jurgielty15 i podarunki . O przodkach Biłowusa była wieść , że byli niegdyś bojarami dumnymi i posiadali w okolicach zamku wielkie obszary ziemi , na których ludne znajdowały się osady , lecz z czasem także podupadli , tak że dzisiejszy Biłowus miał już tylko dwa łany ziemi , a na nich bardzo skromne budynki i maleńką forteczkę , i był tylko wójtem we wsi należącej do zamku . Wójtów we wsiach ruskich . nazywano kniaziami , dlatego i on nosił ten tytuł . Został mu także urząd poborcy podatków , nie przynoszący wprawdzie miłości u ludu , ale cokolwiek dochodu , prawo rozwożenia listów starosty , które mu odebrano , i komenda nad miejską załogą , jak się już wyżej wspomniało , nadzwyczajnie zmalałą . Teraz młody starosta chciał mu i to jeszcze odebrać ; Biłowus się bronił pazurami i kłami i wtedy nieraz okrutnie wykrzykiwał po dziedzińcu zanikowym : — A szczo to ! — wołał językiem mieszanym , ale tak głośno , że szyby w oknach brzęczały — z bojara mnie zgnietli na kniazia , z sotnyka na dziesiatnyka , z poborcy na draba , bo biedni ludzie nie mają czym płacić i trzeba ich grabić — a i to jeszcze chcą mi odbierać ? ! Ej ! ty panie starosto ! nie graj ty ze mną , bo ja chłopom podatki daruję i zburzę czerniawę — a wtedy patrz ! aby ś się ty na swoim zamku odzierżył . Ale nie zdzierżysz , powiadam tobie , nie zdzierżysz ! — A tak hałasując , wykrzykiwania swoje i groźby powtarzał jeszcze zza bramy . Tak trwały te swary przez blisko dwa lata — a wtedy załoga zamkowa pomiędzy sobą mówiła , że wszystko to się na nic nie zdało , ile że starosta jest twardszy od Biłowusa , znosi mu jego opór do czasu , bo pewnie nie chce , aby mu kniaź chłopów poburzył ; ale któregoś dnia , jak go gniew porwie , nie tylko z miejskiej komendy , ale z jego fortecy tak go wyrzuci , jak by kto jabłko strącił z jabłoni . Tak to starosta sam nieraz powiadał knechtom , kiedy z nimi po pracy na folwarku spoczywał . . . Tymczasem , temu rok jakoś albo mało co więcej , starosta nagle dla Biłowusa się zmienił , ale tak nagle , jak gdyby czarownica rzuciła na niego uroki . Już odtąd nigdy ani jednego złego słowa nie wyrzekł o nim , owszem , nieraz go chwalił przed służbą , mówiąc : — Staroświecki to żołnierz , ale waleczny i może bardzo być pożytecznym . Trzeba owych sto ludzi nazad postawić na nogi w mieście i oddać mu nad nimi komendę . — Jakoż i w rzeczy kazał miastu z jakich trzydziestu kopijników uzbroić , a Biłowusa wciąż pilił , aby ich dobrze służby nauczył . Wtedy też niemal co dwa tygodnie go wyprawiał z listami do Sambora , do Przemyśla , a nawet do Lwowa , tam zaś nie zaraz go odprawiano , tak że czasem i cały miesiąc był w drodze . Zaczem szły zawsze sowite jurgielty od starosty na drogę , traktamenty od panów , do których jeździł z listami , a po powrocie znów podarunki , że się dobrze sprawił z poselstwem . Ludzie zamkowi bardzo się dziwowali tej szczodrobliwości , mówiąc : — Ot ! jako to łaska pańska na pstrym koniu jeździ , a nigdy nie wiedzieć , kiedy przyjedzie , a kiedy odjedzie . Tylko pomiędzy babami , że to są zawsze ciekawsze od mężczyzn , rozmaite chodziły plotki . Tam , przy studni i przy kądzieli , opowiadano sobie , że Biłowus ma córkę , bardzo piękną dziewczynę , której strzeże jak oka w głowie , bo ją chce wydać za jakiego bojara , któremu by mógł spuścić swoje majątki i swoje urzędy . Dziewka tak jest przezeń strzeżoną , że nawet do cerkwi sam ją prowadzi i sam odprowadza do domu . Ale jest przy niej jakieś stare babsko , którą powiadają jej ciotką , a której bardzo źle patrzy z oczu . A że to baba i diabła oszuka , więc kto tam wie , co się tam dzieje . . . Baba ta , tak to sobie opowiadano , ma kędyś pod Wisznią , niedaleko od jakiegoś cudotwórczego klasztoru , swoją własną osadę , gdzie też po wszystkie czasy mieszkała . Ludzie , którzy chodzili do klasztoru , prosząc księży o pomoc , kiedy księża im nie pomogli , szli oni do niej po radę — iż tym jej bardzo dobrze się działo . A przecież porzuciła własne obejście i przyszła do Biłowusa , gdzie z pani stała się sługą , swej woli nie ma , a często jeszcze od tego starego niedźwiedzia może szturchańca oberwie . Niechże to kto wytłumaczy . Nareszcie co świegotliwsze kobiety jeszcze i to dodawały , że wcale nie wiedzieć , kędy się wieczorami wymyka starosta , że go widziano , jak przy płocie z tą starą babą rozmawiał , że nawet jednego wieczora zauważono , jako wszedł do Biłowusa chałupy i zniknął . Ta stara baba nazywała się Marucha , dziewce zaś Białowusowej było na imię Ofka — i takie to powieści o nich noszono po kątach zamkowych , z uszczerbkiem dobrej sławy może cale niewinnej dziewczyny i takiego możnego pana , jakim był młody starosta . Powieści te nie dochodziły do uszu knechtów zamkowych , bo ci po całych dniach byli w pracy , a kiedy mieli jaką godzinę wolną , to się wymykali do miasta , gdzie między pięknymi mieszczkami każdy znalazł sobie lepszą rozrywkę niżeli plotki o cudzych amorach . Ale był między nimi jeden pacholik , nazywał się Włostek i był synem zamożnego kniazia ze Synowódzka , który wielki handel prowadził suszonymi śliwkami , solą i winem , dorobił się grzecznej fortuny i chciał swego syna wyforytować na szlachcica albo i na rycerza . Włostek miał wtenczas lat prawie dwadzieścia , a że szedł z bojków , więc był nabity , włosy miał krucze , oczy czarne jak węgiel , nos orli i cerę mocno smagławą . Nie umiał ani czytać , ani pisać , co jednak wtedy i wielkim panom się wydarzało ; ale mimo to był to chłopak setny , serdeczny i śmiały , a do tego rozumny , bo grał na teorbanie i takie piękne piosnki śpiewał , że inni pacholikowie nie mogli się ich odsłuchać , a dziewki płakały . Otóż ten Włostek , mając łatwiejszy przystęp do babskiej załogi , niż wszyscy inni , pierwszy dosłyszał owych pokątnych powieści , zaczem uszu naszczurzył — a kiedy jednego dnia baby przy studni podsłuchał , jako je powtarzały , okrutnie je zjeździł , mówiąc z zaciśniętymi pięściami : — Niechże u was raz jeszcze takie klekotanie posłyszę o pannie Biłowusowej , to was strzaskam jak stare garnki , a wasze czerepy rozrzucę po całym dziedzińcu ! A potem sam powiem staroście , niech mnie każe powiesić ; ale podobno starosta każe jeszcze wasze bebechy pozbierać i rzucić psom na pożarcie , bo też psia to jest robota ! — Zaczem plotki cokolwiek przycichły . A tymczasem Biłowus był kontent z siebie i ze swego starosty . Do swoich dziesięciu konnych dostał trzydziestu piechoty , mieszczanie go respektowali i kłaniali mu się niżej niż kiedykolwiek , aby nie naglił o uzbrojenie reszty , pieczone i warzone posyłano mu z miasta , ocierał się o burmistrzów , komendantów i panów , kiedy jeździł z listami , pomiędzy szerokie grosze praskie zabłąkał się teraz nierzadko i złoty węgierski , a prócz tego miał już szeroką drogę otwartą do odzyskania dawnego znaczenia swych ojców : czegóż mu więcej było potrzeba ? Toteż teraz często przychodził na zamek , szeroko się rozsiadał w kordegardzie zamkowej , w ożywionej rozmowie wyciął tego i owego knechta po ramieniu , niejednego pacholika nogą potrącił , a nawet i samemu namiestnikowi śmiało zajrzał w oczy , swojego skórzanego hełmu przed nim nie uchylił i często mu co takiego powiedział , za co by Ramułt nawet najstarszego knechta szlachcica był wsadził co najmniej na trzy dni do turmy . Jemu zmilczał , a jeno wzruszywszy ramionami , odchodził . Tylko raz jeden — a miało się już wtedy ku wiośnie — kiedy go zastał znów w kordegardzie przechwalającego się bez żadnej miary swoimi u starosty łaskami i kiedy rozzuchwalony Biłowus jemu samemu bryzgnął w oczy rzekomym wpływem , jaki miał na starostę , Ramułt przegiął się nad nim , uśmiechnął się prawie szydersko , splunął na ziemię i rzekł : — Jakom żyw , jeszczem takiego durnia nie widział ! Śmiech głośny , chóralny wszystkich żołnierzy i pacholików , jak gdyby kto z kilkunastu muszkietów od razu wystrzelił , zawtórzył tym słowom Ramułta — a wtedy i Biłowusowi jakoś się twarz przeciągnęła , a język mu zdrewniał . Jakoż pobawił jeszcze tylko mrugnienie oka w kordegardzie , zaczem wyszedł milczący i zamyślony w dziedziniec i zniknął za bramą . I dziwna rzecz , albowiem od tego czasu przez kilkanaście dni się nie pokazał na zamku . A przez ten czas nowe plotki zaczęły chodzić po kuchniach i izbach kobiecych . Powiadano , że Biłowusa bies napadł . Szeptano sobie , że bił Maruchę i Ofkę i powytłukał wszystkie błony w chałupie . Inni mówili , że chciał je obydwie wypędzić i już ich szmaty powyrzucał na drogę , ale go jakoś Marucha udobruchała . Szła także wieść , że kazał obydwom kobietom iść do starosty na zamek , ale Marucha i to mu wybiła z głowy . Opowiadano sobie nareszcie , że te gniewy stąd poszły , że Biłowus się niespodziewanie dowiedział , jakoby starosta wieczorami do chałupy przychodził i usiłował bałamucić dziewczynę , ale nic więcej — i dlatego nie tylko żołnierze , ale i baby srodze potępiały tego starego niedźwiedzia , że takie gwałty wyprawia za taką rzecz marną . . . Potem się jakoś uspokoiło w chałupie . Nazajutrz zaś Biłowus wsiadł na koń i w góry pojechał . Jest wielkie podobieństwo , że jeździł w głębokie Bieszczady i tam się radził czarownic , które w niedostępnych jarugach16 pomiędzy skałami mieszkają i umieją radzić na wszystko . I zdaje się , że czarownice dały mu dobrą radę i dobrą przyszłość mu wywróżyły , bo kiedy po kilku dniach wrócił , to był wcale uspokojny i tylko czasami jeszcze wykrzykiwał z zaciśniętymi pięściami , mówiąc : — Ale jak jej nie weźmie , to was obydwie zbiję na proch i wyrzucę z chałupy ! Naówczas widywano także popa z miasteczka , jako kilka razy wchodził do jego zagrody i długie godziny tam bawił . Biłowus zapewne także i jego się radził , bo był to człek mądry . W budne dnie17 szewstwem się bawił i szył buty tak piękne , że mu za nie bardzo drogo płacono , po trzy grosze za parę , a za trzewiki dwa grosze ; zaś w niedzielę i święta , zwłaszcza gdy podpił , miewał takie kazania , że go się ludzie odsłuchać nie mogli . Ale i na tygodniu służył ludziom , gdy było potrzeba , a zawsze bardzo skutecznie , bo i chorobę zażegnał , i diabła wypędził z człowieka , a jeszcze i mądrą dał radę . Co jednak Biłowusowi poradził , tego się nie można było dowiedzieć . Włostek co wieczór wymykał się z zamku i biegał do Biłowusowej zagrody ; do chałupy nie wchodził , bo Biłowus żadnego żołnierza do siebie nie wpuszczał , ale zapewne się pod chałupę podkradał i podsłuchiwał . Raz nawet knechtowie , powracający z miasta , widzieli go rozmawiającego z Maruchą , ale nie mogli dosłyszeć ich całej rozmowy , bo też i nie godziło się podsłuchiwać ludziom rycerskim . Dosłyszeli tylko , przechodząc z wolna , jak Włostek mówił do Maruchy głosem zalanym łzami : — Wiedzcież , Marucho , że nie masz rzeczy , której by m ja nie zrobił dla Ofki , choćby mnie ludzie wyśmiali . — A Maruchą na to : — Nie gadaj tak , bo ty nie wiesz wszystkiego . Bądź , jakiś był , a tylko mnie jednej się zwierzaj , bo Ofka cię nie chce , a Biłowus by ci kości połamał , gdyby ś tu przyszedł z swatami . Niechaj no się stary rozmówi z starostą , a potem jaki czas minie , to wtedy ja tobie pomogę . . . — Kiedy Włostek wracał do zamku , ten i ów trącał go łokciem i rozmaite zadawał pytania . Ale on nikomu nie odpowiadał i słowa . Zasiadał ze wszystkimi do wieczerzy , ale nie jadł i nie pił , zaś po wieczerzy zasuwał się w kąt — a kiedy inni hałaśliwie gwarzyli ze sobą , on ciężko wzdychał i milczał . Tak minęło tych dni kilkanaście . Tymczasem po zimie , która w tym roku 1496 była bardzo łagodną i prawie bez śniegu , bardzo szybko zazieleniła się wiosna . Były to dopiero ostatnie dnie kwietnia , a lasy już wcale bujną się okryły zielenią , długie klucze żurawi było widać ciągnące ku Polsce , stada dzikich gęsi padały na stawy , bocian przechadzał się z wyciągniętym dziobem po rozległych moczarach , jaskółki budowały swe gniazda przy gzymsach zamkowych , jabłonie i grusze okryły się białymi kwiatami , bzy napełniły swoją ożywiającą wonią powietrze , a chaty w liściastych zanurzyły się sadach jak w lasach . Ciepło też było jak w lecie i od dni kilku jasna , tej pełną wiosną oddychającej ziemi , przyświecała pogoda . Wilczek w te czasy wstawał o świcie , o wschodzie słońca już był na Posadzie i tam do samego południa zabawiał się końmi , każąc je ostrzygać , podkuwać i przejeżdżać przed sobą . Rycerz ówczesny dbał bardzo o swoje konie i strzegł ich w domu i w polu jak oka w głowie , trzymając się hiszpańskiego , lecz między rycerstwem wszech krajów upowszechnionego przysłowia : Muerto el caballo , perdido el caballero18 . Rycerz spieszony , mawiano u nas naówczas w Polsce , to posąg strącony . Toż pielęgnowano naówczas konie z nie znaną dziś starannością i uczono je z daleko większą cierpliwością niż dzieci , bo szła spadkiem od wieków w zamkach rycerskich nauka : że człowiek sam się może wyuczyć , a koń potrzebuje nauczyciela . Wszelako Wilczek i godziny popołudniowe trawił na Posadzie , bo kazał rzemienie , kułbaki , wędzidła i wszelkie wojenne przybory opatrywać , czyścić i w razie potrzeby naprawiać , ażeby wszystko było na zawołanie gotowe . Roboty te zwykle się odbywały z zaraniem wiosny , bo Tatarzy często już z bocianami zalewali te kraje i trzeba było być zawczasu przygotowanym na ich przyjęcie . Zaś wczas przed zachodem słońca wracał na zamek , bo i tutaj pacholikowie siedzieli w rynsztunkowej sali po całych dniach nad czyszczeniem i naprawianiem hełmów , misiurek i wszelkiej broni — a pilnowali ich starsi żołnierze , którzy wszyscy pod owe czasy znali się na płatnerstwie i rusznikarstwie . Włostek pomiędzy nimi celował , zwłaszcza w polerowaniu stali , i bardzo był rad , że miał zajęcie przez cały dzień , bo robota odpędzała odeń czarne myśli , które mu się wciąż naciskały . Toż był prawie wesół z innymi , tylko czasem zaklął na Biłowusa , nie wiadomo dlaczego , ale zapewne z tego powodu , że pobił Ofkę , o czym on się dopiero przed kilką dniami dowiedział . Tego dnia Wilczek wrócił po południu jak zwykle , pobawił jakiś czas w zbrojowni , gdzie Ramułt pilnował roboty , a potem z nim razem przeszedł do przyległej komnaty , pierwszej od wejścia , gdzie najchętniej siadywał . Komnata ta była duża , o bardzo wysokim pułapie , z wąskimi a wysokimi oknami , bardzo poważna , ale bez żadnych ozdób : ściany jej były drzewem wyłożone , niegdyś pięknie rzeźbione , ale dzisiaj już w wielu miejscach zmurszałe , sprzęty w niej grube , drewniane i bardzo niezgrabne , kilka poręczowych stołków stało przy stole , które niegdyś były skórą złoconą nakryte , ale dzisiaj złocenie było już starte , jakieś dwie malatury wisiały na ścianie w czarnych ramach drewnianych , zapewne i dawniej nie bardzo do ludzi podobne , dzisiaj już wcale nie do rozeznania . Daleko wspanialsze , chociaż cokolwiek niższe izby się znajdowały na drugim piętrze ; były tam sprzęty złocone i adamaszki albo makaty na ścianach , ale tam Wilczek nigdy nie mieszkał . Teraz siadł na stołku drewnianym przy stole pod ścianą , a przy nim stanął Ramułt i patrzał mu w twarz z ciekawością albo też z niepokojem , jak gdyby się chciał od niego dowiedzieć , albo jak gdyby mu chciał coś ważnego powiedzieć i badał , azali chwila po temu sposobna . Tymczasem Wilczek poprawił kapelusza , odetchnął z głębi piersi i rzekł : — Jużem się też dzisiaj spracował jak wół , bo mi Wrony nie chciał statkować . Koń to silny jak niedźwiedź , mimo swego ciężaru szybki jak sarna , a rozumniejszy od niektórego chłopa , ale niekiedy ma swoje fochy , nie chce człowieka zrozumieć , zrób że z nim wtedy , co chcesz . — Nie bardzo ja trzymam za Wronym — rzekł na to Ramułt — niechby się tam kto inny nim bawił . — Cóżeś sobie do niego upatrzył ? — zapytał Wilczek — przecież i sam mi nieraz mówił eś , że to najlepszy koń w całej stajni . — Ale wrony — powiedział Ramułt — a taki koń szczęścia nie niesie . — To prawda — odpowie Wilczek — ale ma wielką łysinę i wszystkie cztery nogi białe po same kolana , więc raczej srokacz jest niżeli wrony . Ramułt pomyślał nad tym cokolwiek , a potem rzekł wesoło : — Jużci i to prawda . Kiedyż wasza miłość myśli wyjeżdżać ? na podróż do Lwowa i do Krakowa jeszcze podobno za wcześnie . — Ja też jeszcze o podróży wcale nie myślę — odpowiedział mu Wilczek . — W mojej skrzyni pusto jak na tej wieży , gdzie puchacze mieszkają , a Kijas teraz pieniędzy nam nie da , chyba aż po jarmarku , jak zwykle , a do jarmarku jeszcze dwa tygodnie z okładem . Jeszcze i towarów nie zabrał z Tustania , więc nawet nie wiedzieć , ile nam się będzie od niego należeć . A potem , choćby i nie dał , to także by mi nie było dziwno , bom się już tak u niego zadłużył , że i sam by m nie doszedł rachunku . Ale na to się Ramułt uśmiechnął i rzekł : — Nie wiem , co on tam waszej miłości o tych długach powiada , ale ja prowadzę dokładny rachunek . Pilnuje on się w swym handlu , ale i ja jego pilnuję . Ot ! i teraz od dwóch tygodni z okładem , odkąd drogi cokolwiek podeschły , dzień w dzień idą towary z Tustania do Lwowa , a u mnie i każda bryka jest zakarbowana , i to , co było na bryce . Jak przyjdzie kiedyś dzień sądny , to się okaże , że nie jegomość jemu co winien , ale raczej on nam co jeszcze dopłaci . O pieniądze jegomość się nie potrzebuje turbować . . . — Prawdęż to mówisz , mój stary ? — zapytał go Wilczek śmiejącymi oczyma . — Jakem wierny sługa waszej miłości . — Kiedy tak , to i lepiej . Bo wiesz , żem ja w rachunkach nie mocen , nawet i wstręt mnie bierze mówić o pieniądzach , bo to rzecz nie rycerska . Jużem też nieraz rozumiał , że Kijas za łeb mnie trzyma długami . Wierzę tobie , boś mnie nigdy nie okłamał : jeno tak nie mów , jakeś dopiero powiedział , bo między mną a Kijasem dnia sądnego nigdy nie będzie . Jam wdzięczność powinien temu zacnemu Ormianinowi i nigdy się z nim nie pokłócę , a zwłaszcza też o pieniądze . Wiesz przecie , jakie on położył zasługi około naszego domu . Jeżeli nasze miasteczko jest dziś tak bogate i takie znaczne nam przynosi intraty , toż to jego robota . Już i dla mego ojca jego worek był zawsze otwarty , a cóż dopiero dla mnie ? Małoż on mi pieniędzy dosyłał , kiedym sługiwał po wielkich dworach ? Małoż mi on pomagał , kiedym wojował po Niemczech i Francji ? Małoż to długów za mnie popłacił w Krakowie — a czyż i tutaj nie jest on moim nieomylnym podskarbim ? Słuchaj mnie , Ramułt , kiedy by mi przyszło tego człowieka piersią moją zastawić , to by m chętnie to zrobił — a kiedy by mi przyszło zginąć za niego , to jeszcze by to była śmierć nie najgorsza , bo też i on mnie kocha jak syna i także by mnie bronił przed każdą napaścią . A ty ? zaliż ty się możesz skarżyć na niego ? — Chowaj mnie Boże — rzekł Ramułt z pośpiechem sługi , który wchodzi w myśl swego pana — owszem , nie miał em z nim nigdy żadnego sporu . — Więc czegóż mówisz o jakimś dniu sądnym ? — Takem to wspomniał — odpowie Ramułt trochę zakłopotany — bo mi się widzi , że na naszych mieszczanach i chłopach wielkie zbiera bogactwa i mógł by nam jeszcze daniny postąpić . — Dajże mu pokój — zawołał Wilczek — na to kurka grzebie , aby co wygrzebała . Niechże sobie zbiera bogactwa , tym lepiej dla nas , bo tym pewniej się znajdzie pomoc u niego w potrzebie ! Ot ! i tak mi już parę razy wspominał , że co roku coś tam odkłada na wykupienie Baranowa , a nawet podobno już dał jakiś zadatek . — Coś i ja o tym słyszał em — rzekł Ramułt — ale nie pora dziś o tym mówić . Pomówimy o tym kiedyś , jak się wasza miłość ożeni . A na to pora i wielka , bo dziwnie tu pusto w tym zamku , nigdy tu tak nie bywało . Ojcowie waszej miłości żenili się młodo , zawczasu postanawiali swe dzieci i dobrze z tym było . — Jużci i mnie teraz smutno samemu — rzekł Wilczek . — Z wychowanicą Kijasa chętnie by m się był ożenił . Nie burzyła mi się krew na jej widok , ale cudnie wdzięczna była to dziewka , poczciwa , dobra , a nawet uczona , zaś przy tym wszystkim wyniosłego umysłu , zgoła tak , jak przystało na żonę rycerza : był by m mógł całe życie przeżyć z nią w niezamąconej przyjaźni , którą też i bez tego dla niej zachowam na zawsze . Ale cóż , kiedy Kijasowi się uroiło z nią swego syna ożenić . Para to taka dobrana , właśnie jak gdyby kto podłego kota zaprzągł do jednego wozu z szlachetną lwicą ; nie wiem też , jak jej tam do smaku z tym mężem , chociaż to jarzmo znosi cierpliwie i z wielką godnością . Mogł em ja potrzaskać te swaty , nawet już jednej nocy prawiem to był postanowił . Ale nad ranem ta myśl mnie odeszła : widać , że mnie serce nie pociągnęło w tę stronę . A dziś sobie powiadam , że tak lepiej się stało , bo przecie by mi było wstrętne wodzić się za łby o dziewkę ze starym Kijasem , który mi prawie jest drugim ojcem . — Szkoda to wielka — powiedział Ramułt — bo to panna wielkiego rodu i znaczne szły za nią w podolskiej ziemi puścizny . Ale Bóg nie chciał , więc trudno się skarżyć . Godzi się raczej kędy indziej obejrzeć . . . A kiedy zacny namiestnik to mówił , wszedł pacholik służbowy i rzekł : — Kniaż Biłowus przyszedł i prosi , aby się mógł jegomości pokłonić . — Biłowus ? — rzekł Wilczek i trochę się zmienił , ale i Ramułt się zmienił i powiedział prędko : — A ja właśnie chciał em waszej miłości napomknąć , że z tym człowiekiem trzeba by rozumnie pogadać . — Już ja z nim pogadam — rzekł Wilczek — niech wejdzie . W małą chwilkę potem wszedł do komnaty Biłowus . Był to człowiek mający wówczas już pięćdziesiąt lat z górą , nie bardzo wielki wzrostem , przynajmniej tak się wydawał , bo miał plecy bardzo wypukłe , ale niezmiernie barczysty , ramiona tam były u niego jak u innych uda , a ręce i nogi jak u niedźwiedzia . Twarz miał szeroką , czuprynę i brodę kłaczyste i już siwiejące , a oczy siwe , okrągłe jak gałki . Był dzisiaj w wielkiej paradzie : miał na sobie cały pancerz z nagolennikami , ale wszystkie jego części z grubej bawolej skóry , krótki miecz w pochwie skórzanej u boku i hełm także skórzany , który jednakże zostawił w sieni . Rękawic także dzisiaj nie włożył , a swoje łapy brunatne niósł gołe przed sobą . Tak wszedł i kilkakrotnie się Wilczkowi pokłonił , uśmiechając się wdzięcznie . W Wilczka , jak go tylko obaczył , całkiem inny duch wstąpił . Dotąd łagodny jak dziecko i prawie tkliwy , wstał , naprężył się , głowę podniósł wysoko , twarz okrył surową powagą i oparł się o stół stojący pod oknem , rzekł jednak spokojnie : — Co mi tam powiesz , Biłowus ? Na to Biłowus rozszerzył najprzód ramiona , potem klasnął z lekka w swoje szerokie dłonie , uśmiechnął się jeszcze raz i powiedział , rzucając wzrokiem na Ramułta : — Chciał em waszej miłości co powiedzieć na osobności . — Mów śmiało — rzecze mu Wilczek — ja przed Ramułtem nie mam sekretów , a ty masz w nim przyjaciela . — Tak i powiem — powiedział Biłowus , a klaskając od czasu do czasu w swe dłonie i uśmiechając się ciągle , tak mówił dalej z ruska po polsku : — U nas tutaj na Rusi jest zwyczaj , że dziewki same posyłają swych swatów do pana młodego , którego z wolą rodziców sobie upatrzą . Owoż moja Ofka upatrzyła sobie waszą miłość , naszego starostę — a ja na to zezwolił . Ale żeby w to cudzych ludzi nie mieszać i że ja sam jestem w łasce u wielmożnego starosty , bo to nasze familie żyją z sobą w zgodzie od wieków , więc ja sam przyszedł em zaswatać moją dziewkę waszej miłości . To rzekłszy , widocznie kontent był z siebie , bo jeszcze raz klasnął w dłonie i bardzo się wdzięcznie uśmiechnął . Jakoż istotnie propozycja ta musiała być śmieszną , bo i Wilczek się także uśmiechnął i spojrzał śmiejącymi oczyma na Ramułta ; ale Ramułt się nie śmiał , tylko patrzał bardzo groźnym wzrokiem na Biłowusa . Wszelako putny bojar wcale na to nie zważał , natomiast zaś prawie jak gdyby pewnym był swego , znów klasnął w dłonie i tak mówił dalej : — Wiem ja dobrze , że panu staroście lackim zwyczajem ludzie będą raić jaką kasztelankę , ale moja familia idzie z bojarów dumnych , a nasz bojar prawdziwy dotrzyma rodem niejednemu lackiemu kasztelanowi , co tam na swoich piaskach mazurskich może sam chodził za pługiem , a tutaj zrobiono go senatorem . A fortuna kołem się toczy ; jak Pan Bóg pobłogosławi , to prędko będzie bogacz z żebraka . A u Pana Boga ani pan lepszy , ani chłop lepszy , bo On błogosławi tylko ludziom uczciwym . Ot ! tak , panie starosto , weźcie Ofkę do zamku , a ja wam pobłogosławię i będziemy sobie razem . . . Tu wszakże Wilczek stracił cierpliwość i rzekł do niego już gniewnie , ale jeszcze się powstrzymując : — Tobie , jak widzę — przewróciło się we łbie . Myślał em zrazu , że jakieś żarty chcesz stroić , ale jeżeliś z tym przyszedł naprawdę , to bądź kontent , jeżeli cię puszczę całego , a idź sobie do tysiąc diabłów ! A wtedy i Biłowus twarz swoją nasrożył , nie klaskał już w dłonie , tylko powiedział surowo : — Nie tak , nie tak , panie starosto ! — ja z tym nie pójdę . . . — Nie pójdziesz ? ! — zawołał Wilczek gwałtownie , a wtedy żyły mu zaczęły nabiegać na twarzy i dłonie mu się zacisnęły . — Nie pójdę ! — zawołał Biłowus — bom jest ukrzywdzony na mojej sławie i plotki już chodzą o mojej dziewczynie . — Któż ciebie ukrzywdził ? — rzekł Wilczek , jeszcze panując nad sobą . — Wy ! panie starosto ! — zawołał Biłowus głosem chrypliwym i jakby łzami zalanym — bo po cóż wy się zakradacie do mojej chałupy ? Po cóż wy bałamucicie moją niewinną gołąbkę . . . A wtedy Wilczek już nie mógł się opanować . Wszystka krew mu skoczyła do twarzy , z oczu posypały się iskry , wargi mu konwulsyjnie zadrżały i krzyknął : — Ty ! . . . mnie ! . . . paszoł , chłopie ! . . . I rzucił się jak lew rozjuszony na niego , a porwawszy go swymi żelaznymi rękami , jak gdyby taranem wybił nim drzwi i wyrzucił do sieni . Zaczem z progu zawołał : — Hej , chłopcy ! a doprawcie tam temu buntownikowi i wyjedźcie na nim za bramę . . . i żeby mi tu ślad po nim zaginął ! Ramułt krok w krok biegł za swym panem , trzymając w pogotowiu swe pięście , ażeby w razie potrzeby mógł mu dopomóc . Tymczasem chłopcy , pracujący w zbrojowni , wylecieli do sieni , jak gdyby kto groch z worka wysypał . A jak tylko spostrzegli , o co chodzi , wszyscy na Biłowusa zawzięci , a Włostek najbardziej , w kilkunastu rzucili się na niego i waląc go w łeb , w kark i gdzie go który mógł dorwać , a krzycząc przy tym : — Paszoł ! won ! paszoł ! — prawie na rękach przez dziedziniec przenieśli i jakby snop zboża wyrzucili za bramę . Zaczem , wesoło gwarząc , wrócili z tryumfem w dziedziniec . Wilczek , u którego gniew i wesołość jak błyskawice występowały po sobie , stał już wtedy na ganku wychodzącym w dziedziniec i śmiał się , i rzekł do Ramułta , który stał za nim : — Ot i pierzchnął pan teść , jak by świecę kto zdmuchnął . Każże im beczkę piwa do wieczerzy wytoczyć , ażeby się poweselili za tę fatygę . A potem wrócił do swojej komnaty . Czy pop , czy czarownice dały Biłowusowi tę radę , aby starostę ze swoją córką zaswatał , o tym trudno się było dowiedzieć . Ale rada była dobra : bo Biłowus , zmłócony jak snop zboża na toku , ledwie się dowlókł do swojej chałupy — a kiedy się dowlókł nareszcie , Marucha musiała mu warzyć gorzałkę z miodem , leźć po drabinie do jego fortecy , smarować go całego olejem i nakryć go jak babę swoją pierzyną , aby się przez noc z tych opałów obaczył . II RUSINI Zagroda Biłowusa , chociaż to był człek stosunkowo zamożny , wyglądała na pozór bardzo ubogo . O kilkanaście kroków od drogi na lewo , a ledwie o jedno stajanie od zamku , stała tam chata , dosyć obszerna , ale z nieociosanych kloców jodłowych bardzo niezgrabnie zbudowana . W szpary pomiędzy tymi klocami nabito gliny z mchem pomieszanej i przybito tę masę drewnianymi kołkami , ażeby w zimie ciepło nie uciekało z chałupy . Kołki sterczały ze ścian , a końce z kloców z każdego węgła ; wzdłuż ściany frontowej biegła przyzba z gliny ulepiona i niskim płotem podparta , ale także bardzo zaniedbana . Chata ta była nakryta strzechą , niegdyś z całych snopów żytniej słomy dosyć starannie utkaną , ale dzisiaj wichry ją rozczesały i rozburzyły , łączem tu i ówdzie przykryto ją dranicami , a przy nich pokładziono bryły kamieni , ażeby ją ochronić od wichrów . W chacie okna były małe i zakopconymi błonami nakryte , tylko w świetlicy i przyległej komorze były okna szklane , dosyć jasno umyte . W jednym trakcie z chatą szły obora i stajnia na konie , do której były przybudowane chlewy i kurnik . Za chatą stała jeszcze stara szopa na wpół otwarta , w której chowano koleśnice i trochę sprzętów gospodarskich drewnianych , ledwie tu i ówdzie żelazem okutych , lecz dalej żadnych zabudowań nie było : zboże i siano chowano w brogach . Zgoła widać było na pierwszy rzut oka , że Biłowus nie dbał o gospodarstwo , chociaż jego przodkowie musieli dbać o nie inaczej , bo cała ta dziś tak uboga zagroda tonęła w sadach bardzo bogatych i bujnych , gdzie ogromne jabłonie i grusze stały tak gęsto przy sobie , że ich gałęzie splatały się w dach nieprzebity , zwieszający się nad tym całym ogromnym sadem — a przed chatą od drogi , gdzie niegdyś zapewne był wał częstokołem zjeżony , łączyły się w taką samą gąszcz ze sobą ogromne bzy liliowe i białe , berberysy , dzikie róże krzaczyste , winograd i głogi . U wchodu była szeroka furta drewniana , zawsze stojąca otworem — a cokolwiek wyżej między krzakami stał krzyż wysoki , trzymający pomiędzy swymi ramiony znamiona Męki Pańskiej , a obwieszony tu i ówdzie strzępami szmat , które ubodzy ludzie jako pobożne ofiary tam zawieszali . Biłowus rzeczywiście niewiele dbał o swoje zagrodę i chatę . Było to według niego babskie mieszkanie , niewarte większego zachodu , bo żony nie miał , był wdowcem już od lat kilku , a córkę i tak ktoś weźmie i zaprowadzi do swojej zagrody . Dla siebie zaś nie potrzebował chałupy , bo jako żołnierz z dziada z pradziada miał swoje fortecę . O paręset kroków od zagrody , bliżej zamku niżeli miasteczka , stał dąb starożytny , istny potwór w rodzinie drzew , jakiego długo trzeba było szukać nawet w lasach ówczesnych , chociaż w nich tego rodzaju olbrzymów wcale nie brakowało . Dębowi temu liczono lat tysiąc albo może i więcej , bo szła wieść między ludem , że ma tyle set lat , ile głównych konarów , a tych miał więcej niż dziesięć . Cóżkolwiek bądź , był to dąb tak olbrzymi , że jego pień mierzył objętości około czterdziestu łokci kupieckich . A musiał być bardzo stary , bo był wypróchniały i zaraz u dołu znajdowała się w nim izba tak wielka , że Biłowus z niej zrobił stajnię . Chował też w niej swego konia przy drabinie i żłobie , a obok konia jeszcze dosyć miał miejsca na wszystkie kułbaki , łęki , munsztuki , czapraki i inne narządy , których miał z dawnych lat bardzo znaczne zapasy , a które w wielkim porządku były porozwieszane po ścianach tej stajni . A i koń jego potrzebował także niemało miejsca , był to bowiem kałmuk prawdziwy , nie ta wielki jak konie zbrojne rycerskie , ale duży , a tak niezmiernie szeroki w piersiach i krzyżu , że swoją budową był wcale do swego pana podobny . Ogier ten ( bo i Biłowus także na klacze nie siadał ) miał łeb kwadratowy z chrapą rozdartą , oczy ogromne i dzikie jak u morskiego potworu , grzywę kołtunowatą i długą , a ogon także rozczochrany i niezmiernej grubości , maści zaś był tak niepewnej , że trudno dla niej wynaleźć nazwę . Był bowiem właściwie żółtawopłowy , ale na grzbiecie i nogach czarną okryty szerścią , a do tego jeszcze tu i ówdzie miał cętki ciemnego koloru . Był to koń tak niesamowity , że nikt do niego nie mógł przystąpić , bo kąsał i bił nie tylko zadem , ale i przednimi nogami jak niedźdwiedź , toż i paść go nie było można swobodnie , tylko na linie albo w oparkanionej zagrodzie . Ale Biłowus był z nim jak z bratem ; pokazywał nawet nieraz zdziwionym mieszczanom na rynku , jaki to koń spokojny i posłuszny jak dziecko i jak niesprawiedliwie go oczerniano : wtedy podłaził mu pod brzuch , podnosił każdą jego nogę z osobna , całował go w mordę , a kiedy mu to na rozum powiedział , to konisko stał sam przed domem albo gospodą , kędy jego pan bawił , i z miejsca nie ruszył , choćby miał całą noc czekać na niego . Biłowus go dostał od panów braci z Paniowa , ówczesnych starostów na Stryju i Żydaczowie , którzy mało co przedtem siła takich koni na Tatarach zdobyli i rozpłodzili z nich całe stado u siebie . Dostawszy go zaś źrebcem dwuletnim , sam go wychował i tak się z czasem do niego przywiązał , że gdyby już miał co stracić koniecznie , to prędzej by swoją zagrodę i wszystkie swoje urzędy , a może nawet i swoją córkę przebolał , niżeli swego kałmuka . Pień tego tak niesłychanie grubego dębu był tak wysoki , że nad stajnią jeszcze druga tak samo obszerna znajdowała się izba , w której Biłowus sam mieszkał . W izbie tej miał wąski tapczan jelenimi i niedźwiedzimi skórami nakryty , około tapczana stał stół , na którym leżały rozmaite rusznikarskie narzędzia , popod ścianami na ławach leżały sajdaki19 łuki , strzały , miecze i noże w pochwach skórzanych , a na ścianach wisiały tarcze , hełmy i siatki druciane , których sobie z czasem także niemało uzbierał . Znał on bowiem wszystkie rodzaje broni , których wówczas była moc niezliczona , i umiał z nich każdą narabiać jak którykolwiek z rycerzy , ale prócz łuku , który miał zawsze w poszanowaniu , niewiele do nich przywiązywał wartości : jego ulubioną bronią była pałka i topór , pałka z samorodnego dębczaka , starannie wystrugana i główkami graniastych gwoździ nabita , i topór krótki , ale szeroki , opatrzony z jednej strony w młot , a z drugiej w siekierę , mającą kształt półksiężyca . Kiedy ciągnął na wojnę , a nawet w dalszych podróżach w czasie spokoju , wsiadając na koń , brał pałkę na temlak,20 topór przywiązywał rzemieniem do kułbaki pod lewym kolanem , na plecach zaś zawieszał łuk ze sajdakiem , a tak uzbrojony , wedle zwyczaju swych przodków , bywał strasznym żołnierzem . W jednym rogu swej izby pod ścianą miał skrzynię dębową mocno żelazem okutą , w której chował szerokie grosze praskie , półgroszki i skojce21 , zaś w osobnej mecherzynie22 złote floreny węgierskie — a jeżeli się tam czasem pomiędzy grosze prawdziwe , zwłaszcza przy poborze podatków , jaki „ piorunek ” 23 zabłąkał , to także go schował , bo przy sposobności dawał go Żydom , którzy puścili go w obieg . Nad skrzynią wisiały w pękach starannie związanych skórki kun , tchórzów , lisie i rysie , które także stanowiły majątek , bo nimi wówczas tak jak pieniędzmi płacono . Tak była ta izba jego sypialnią , zbrojownią i skarbcem — a były do niej trzy wchody : jeden po zwykłej drewnianej drabinie , która stała wewnątrz , a którą Biłowus tylko na noc w górę wyciągał , drugi również zewnątrz po sękach dębu , które stanowiły jakoby schody , a trzeci ze stajni po drabinie splecionej z wici , a która prowadziła do kryjomego wyłomu wewnątrz , łączącego wyższą izbę ze stajnią . Nad izbą mieszkalną , pomiędzy licznymi konarami , z których każdy był jeszcze ogromnej grubości , znajdowała się jakoby platforma splotami drobniejszych gałęzi nakryta . Z tej platformy odkrywał się widok daleki na wszystkie strony , na miasteczko , na zamek , na nieprzebyte puszcze leśne ciągnące się ku zachodowi i na całą dolinę ku południowi , poprzerzynaną kosmykami lasów i chaszczów . Tam Biłowus w pogodne dnie , nawet zimowe , chętnie siadywał i bawił się polowaniem , posyłając ze swego łuku śmiertelne strzały sarnom , lisom i wilkom , kiedy który z nich się na pole wychylił , a nieraz i niedźwiedzia położył , który rad z lasu wychodził na owies albo na miodową ucztę do pasiek przyległych . Chłopcy ze wsi , w której Biłowus był wójtem , chociaż była odległą , bo dopiero na pół stajania od jego zagrody stały pierwsze jej chaty , wychodzili kupkami patrzeć czy Biłowus siedzi ze swoim łukiem na wierzchu dębu . Wtedy czatowali cierpliwie , dopóki jego strzała nie świśnie , kiedy zaś dostrzegli , że zwierza położył , przybiegali z krzykiem ku niemu i dobijali go pałkami . Tak chłopcy wiejscy mieli uczciwą zabawkę — a Biłowus swój dwór myśliwski , który go nic nie kosztował . Biłowus miał syna , któremu wtedy było już lat dwadzieścia z okładem , a nazywał się Tymko , ale go nie trzymał przy sobie . Już siedmioletnim chłopięciem oddał go do młodych Kierdejowiczów , panów ruskich , którzy wtenczas odziedziczyli po ojcu starostwa na Trembowli i Pomorzanach , na służbę i na naukę , bo chciał z niego zrobić rycerza . Młody Biłowus wcale nie był kontent z tej nauki na zamku trembowelskim , bo Kierdejowicze , bez względu na jakieś tam pokrewieństwa z Biłowusami , dali jego do diaka , a diak kazał mu gęsi paść tymczasem , nim do nauki podrośnie . Zdarzało się to wprawdzie wtenczas i synom rycerskim : ale młodemu Biłowusowi , któremu ojciec tym nabił głowę , że jest potomkiem bojarów , było to przykro , zwłaszcza że ta niepoczesna nauka trwała lat parę , więc uciekł z Trembowli i wrócił o zebranym chlebie do ojca . Wszelako ojciec go przyjął bardzo niegrzecznie , bo go obił dębczakiem , a wsiadłszy na koń , odprowadził pieszo przy koniu nazad do Trembowli , powtarzając mu ciągle przez drogę : — Znaj , pesi synu , żem ja pasł świnie za młodu u Lachów , możesz ty popaść gęsi czas jaki u naszych ruskich starostów . — Zaczem Tymko , chociaż się skruszył przed ojcem , poszedł do głowy po rozum , diakowi gęsi jedna po drugiej wydusił udając zmyślnie przed diakiem , że przyszedł na nie pomorek — a kiedy już nie miał co paść , diak go wyuczył naprędce cokolwiek azbuki24 i jako już wyuczonego parobka oddał na powrót na zamek . Tam Tymko musiał jeszcze ciężkie przebywać terminy , będąc przez kilka lat poturnakiem zamkowych żołnierzy , ale trwał stale w tej służbie , poduczył się rycerskiego rzemiosła , dostał z czasem sam ubiór i zbroję , aż w końcu się wkręcił na służbę do pana Olizara Kierdejowicza , sławnego w tym czasie ruskiego rycerza , co wodził sto koni pod sobą , zwykle u króla polskiego , a czasem u ruskich książąt sługiwał , kiedy zaś u nich wojny nie było , robił wyprawy na własną rękę na Tatary , na Wołochy i Turki albo też i na dwory panów ruskich i polskich , kiedy się z nimi pokłócił . Wtedy Tymkowi już dobrze się działo , jakoż nieraz na jakie dni kilka wymykał się do ojca , przyjeżdżał na dobrym koniu ze swoim sługą , ubrany w pakłaki25 i uzbrojony dostatnio , miewał szerokie grosze w kalecie , a czerwone złote w pochwie od miecza , traktował mieszczan tustańskich w ojcowskiej chałupie , a ojcu się grzecznie przymawiał , że chciał by przy nim pozostać na jego zagrodzie . Ale ojciec go słuchał tylko półuchem i odpowiadał zazwyczaj : — Jużci ja zagrody ze sobą nie wezmę , kiedy mnie Pan Bóg powoła do siebie , aby m mu niebo oganiał od diabłów . Dziewce dam garniec szerokich groszy i sorok26 skór do wyboru — a tobie się dostaną dąb , cała zagroda i wszystkie moje urzędy ; ale to jeszcze czas na to . — Po czym zawsze palnął go w papę i dodał : — A służ wiernie twojemu panu , i znaj , pesi synu , że jak przyjdą skargi na ciebie , to i zagrody ci nie dam , jeno sto buków i napędzę do trzysta diabłów , a na moich urzędach będzie zięć – po mnie dziedziczył . — Więc Tymko i z tego był kontent , bo policzek to furda , chociaż Biłowus niedźwiedzie miał łapy , a wiele warta była mu pewność , że będzie dziedziczył po ojcu . Tymko kochał swoją siostrę serdecznie i zawsze przywoził jej podarunki : raz sznurek korali i trzęsidła z szczerego złota , to znowu sztukę aksamitu i kamchy jedwabnej , a wreszcie poczwórny dukat węgierski i po trzy mniejsze po każdej stronie , a wszystko to nanizane na sznurek jedwabny do noszenia na szyi . Podarunki te mogły pewne podejrzenia obudzać , bo skąd żołnierz ubogi miał brać takie klejnoty ? Ale na wojnach ówczesnych nietrudno było o łupy , więc była ekskuza27 — a zresztą Ofka była to dziewczyna tak dobra i wdzięczna , że nawet i cudzy młodzieniec był by zbrodnię popełnił , aby się jej przypodobać . Toż w mieście Tustaniu nie było dostatniejszego parobka , któremu by się nie śniła po nocach , niektórzy z nich podkradali się wieczorami pod chatę i wieńce zielone zawieszali na furcie , a byli i tacy odważni , co nawet i swatów posyłali do ojca . Natenczas zaniesionym z Polski zwyczajem szlacheckim , którym chcieli zapewne Biłowusowi pochlebić , przyjeżdżało trzech zacnych mieszczan konno przed chatę , na ich czele zazwyczaj poważny starosta w bogatej opończy ; ten zsiadał z konia i pukał w okno świetlicy , wołając : — Hej ! kniaziu Biłowus ! podobno tam macie dziewkę w swej chacie , której czas za mąż . My zaś mamy młodzieńca , który by się chciał postanowić i rad by waszej dziewce posłużyć . Jeżeli wasza wola po temu , otwórzcie wrota , aby śmy się wam pokłonili i mogli z wami pomówić . — Ale Biłowus zawsze im odpowiadał , otworzywszy okienko : — Nie masz tu dziewki w tej chacie , jedźcie z Bogiem . — A kiedy kilku odprawił tak stanowczą odmową , już potem nikt się nie zgłaszał , a w mieście powiadano sobie na ucho : — Obaczymy , jaki to rycerz albo starosta zapuka kiedyś o Ofkę . Ofka miała wtedy lat ośmnaście , włos lniany , oczy duże błękitne , usta jak wiśnie , zęby białe jakby z kości słoniowej , a chociaż mieszkała w zadymionej chałupie , cerę miała tak jasną i przeźroczystą , jak gdyby się w pańskich chowała komnatach . Do niedawna jeszcze bardzo żywe miała rumieńce , ale od niejakiego czasu cokolwiek przybladła , co było by wcale nie czyniło ujmy jej nadzwyczajnej piękności , gdyby nie to , że mimo bladości na twarzy miała postać zanadto okrągłą i jakoby ociężałą , co wcale nie licowało z jej ranną młodością . Osobliwie też od czasu , kiedy ojciec ją pobił , stała się bardzo smutną , osowiałą , milczącą , a po jej oczach widział kto nie chciał , że bardzo często płakała . Stara Marucha była to baba niegdyś zapewne budowy potężnej , ale musiała już bardzo być stara , bo była chuda jak szczypa , plecy miała zgarbione , twarz pooraną zmarszczkami i włosy mocno już posiwiałe ; tylko spomiędzy jej ust przybladłych wyglądały zęby zdrowe i całe , a zielone jej oczy świeciły jak ślepie u kota . Pomimo starości ubierała się schludnie : miała zazwyczaj na głowie czerwonokwiecistą chustkę zawiązaną z turecka i kaftan sukienny , szeroki , ze świecącymi guzami , że wyglądała zgoła jak mieszczka . Najczęściej bywała wesoła i gadatliwa , że się jej nie można było odsłuchać , toż ludzie słuchali jej z ciekawością i byli by nieraz przy jej powieściach , jak ów Buniak przy uczcie , przesłyszeli pianie koguta ; ale kiedy nocą wracali do domu , to ich lęk brał po drodze , bo było w niej coś takiego , czego się nie widuje u innych ludzi . Rzeczy te bowiem , które opowiadała , działy się zawsze w krajach takich , jakich żaden człowiek , żyjący na tej ziemi , nie zaznał ; nawet pątnicy , wracający ze Ziemi świętej , co tak okrutnie łgali , że im ledwie kto wierzył , takich krajów czarownych i takich duchów straszliwych nie umieli wymyśleć . Czasem zaś mówić wcale nie chciała , jeno zasuwała się w kąt i wpadała w takie zamyślenie , że żaden hałas jej nie mógł obudzić — a kiedy się przebudziła , przyznawała się sama , że rozmawiała z duchami , którzy ją nawiedzili . Kiedy indziej szła w las i dopiero z północy , a nieraz aż nad ranem wracała , i nikt nie wiedział , czego tam w puszczy szukała . Domyślano się tylko , że zbierała zioła lekarskie , które trzeba rwać po północy , aby były skuteczne , bo była zawołaną lekarką . Jednak leczyła chorych nie tylko ziołami , bo czasem chłop przyszedł i skarżył się , że go tłucze zimnica , ona mu tylko w oczy spojrzała i rzekła : — Głupiś ! ty nie masz zimnicy , jeno ci się przywidziało , idź sobie ; — i chłop poszedł , a zimnica go opuściła . Innym przykładała rękę w to miejsce , gdzie gościec go trapił albo kolka kłuła — i ból ustępywał . Ale wszyscy opowiadali , że jej ręka ich piekła jak ogień — a byli i tacy , co pokazywali pięć palców jej ręki , wypieczonych na ich ciele : ten i ów był przekonany , że palce te widział , a kto nie widział , ten wierzył i skutek był jednakowy u wszystkich . Ofka zdawała się być mocno przywiązana do tej dziwnej kobiety , ale może tak tylko , jak tonący się trzyma ostatniej deski , która z jego czółna została . Toteż ten i ów się domyślał , że ta młoda dziewczyna , jak mało która do szczęścia stworzona , pomiędzy takim niedźwiedziowatym ojcem a taką niesamowitą babą , nie musi być bardzo szczęśliwą . Biłowus , wysmarowany olejem po guzach wczorajszych i pierzynami nakryty , przespał noc całą jak kłoda , a kiedy rano się zbudził i po całym ciele obmacał , to spostrzegł , że czul daleko boleśniej obrazę honoru niż guzy . Jakoż mocno się nad tym zamyślił i długo nie wychodził ze swej fortecy . Ale myśli jakoś nie szły mu ładem , bo często swoją kudłatą głową potrząsał , ręce zaciskał i mruczał pod nosem : — Pan , bo pan . . . a ty sługa : cóż jemu zrobisz ? Z nim wszystkie pany trzymają , a za tobą i pies nie zaszczeka . Ej ! gdyby m ja ciebie gdzie zeszedł we cztery oczy . . . jeszcze by m ja tobie pokazał , że moja chłopska ręka mocniejsza niżeli twoja , choć pańska . Ale ty zawsze otoczony twoimi drabami . Chybaby strzałę wypuścić na ciebie . . . Jednak i to mu jakoś się nie zdawało , bo myślał jeszcze długo i bardzo mozolnie , aż wreszcie rzekł : — Niech radzi Marucha . Zaczem spuścił drabinę , zlazł po niej na ziemię i poszedł wolnym krokiem do chaty . W chacie Marucha siedziała przy oknie , a Ofka za piecem , bo też od niejakiego czasu rzadko się pokazywała przy świetle , obydwie zaś były mocno zasumowane . Zdaje się , że od rana rozmawiały ze sobą , a kiedy już sobie wszystko powiedziały , umilkły . Zaczem znów po niejakim namyśle rzekła Marucha : — Cóż ! kiedy nie ma rady , to nie ma . Ale i tak nie zginiemy . Trzeba się rzucić do nóg staroście , aby się nad tobą zlitował i obmyślił ci jakie schowanie . Może się tego pan Ramułt podejmie , ja się zakradnę do niego . A jeśli starosta się nie zlituje , to musimy uciekać , bo ten bisnowaty Biłowus nas pozabija . Wymkniemy się nocą , a ja cię przechowam u siebie . Przeczą mi księża mojej zagrody , ale dopóki mój stary żyje , przecie mnie nie wyrzucą . Na to zaś rzekła Ofka : — On dobry , on się zlituje . A wtedy wszedł Biłowus do chaty . Na Ofkę ani nie spojrzał , jeno stanął jak pień przed Maruchą i mówił chmurno : — Świaszczennik i czarownice dobrą dali mi radę . Ja świaszczennikowi dębczakiem skórę wymłócę , a za grzech dam dwie woskowe świece do cerkwi . Czarownice z łuku wystrzelam jak borsuki , a w ich jamy ognia nałożę . A ty , Marucho , radź teraz , bo jak nie poradzisz , to was obydwie wytłukę jak gadziny i chałupę po was wykurzę . Ja za twoją radą od dziewki wszystkich swatów poodganiał , któż teraz ją weźmie , kiedy wszyscy już wiedzą , że do niej pan chodził ? Chociażbym przysiągł przed carskimi wrotami , że jest niewinna , kto temu uwierzy ? Hańby tej nikt z niej nie zdejmie — a to ty temu winna , Marucho ! A na to powiedziała Marucha : — Jam niczemu nie winna , ano tyś winien . Czemuż ty jak bocian mieszkasz na dębie , a nie jak ojciec przy córce ? Czemuż ty twojej dziewce z dziecka nabił tym głowę , że ją wydasz za jakiego rycerza ? Gdyby ś ty był siedział w chałupie , a ludzi gościł u siebie jak inni , gdyby ś był twoje dziewkę wodził w gościnę do miasta , do burmistrza , do panów ławników , do kupców , i tam szukał zięcia , a nie po zamkach rycerskich , to Ofka była by już dawno wydana i nie było by tego wszystkiego . A potem co ? Pan tu był dwa albo trzy razy wszystkiego i gadał z Ofka przy furcie — a tobie zaraz ludzie łeb przewrócili plotkami . Siedź jeno cicho , ludzie jeszcze jaki czas pogadają , a potem zapomną . Tak Marucha bardzo rozumnie starała się go uspokoić . I Biłowus zdawał się zrazu nad tym namyślać , jak gdyby się istotnie poczuwał do winy , ale w lot znowu się ocknął i rzekł gwałtownie : — A ja tobie powiadam , radź , a z radą nie czekaj , bo starosta zawsze w drogę jedzie na wiosnę , a jak wyjedzie , to będziesz go szukać jak wiatru na stepie . Natenczas zaś Marucha głośnym parsknęła śmiechem i zawołała : — Jużeś ty , jak widzę , całkiem pozbył rozumu , Biłowus ! Potrzeba , aby ci starościńscy żołnierze wsypali jeszcze dwa razy tyle kułaków , aby ś choć trochę otrzeźwiał . Czy ty wciąż jeszcze rozumiesz , że starosta się z Ofka ożeni ? Zaczem Biłowus znacznie złagodniał i rzekł , przymilając się babie : — A czary od czego ? Marucha na to machnęła ręką , ale się prędko spostrzegła i dodała : — Jeszcze czas na to . Biłowus z tym wyszedł , a Marucha rzekła do Ofki : — Z tym człowiekiem się nie dogadasz , do tygodnia nas tu nie będzie . Wilczek , naśmiawszy się wczoraj z Biłowusa do syta , zaprosił sobie kilku swoich pancernych do wieczerzy , kazał wina nanosić , bawił się z nimi wesoło przez cały wieczór , a potem najlepszej myśli spać się położył . Ale nie przespał całej nocy tak twardo , jak Biłowus . Zrazu zasnął jak zwykle , ale już w jaką godzinę się zbudził , a potem już przez całą noc tylko się z boku na bok przewracał . Widać go jakieś niepokojące myśli trapiły , o których sam tylko wiedział . Jakoż zaledwie pierwszy brzask w okna uderzył , zerwał się z loża , ubrał się w lot , jak gdyby się pod nim paliło , i zaraz kazał Ramułta wołać do siebie . — Ramułt — rzecze do niego — namyślił em się w nocy . Jeszcze dziś w drogę ruszymy , nagotuj wszystko , aby śmy zaraz z południa mogli wyjechać . Ramułt jak gdyby spadł z nieba , ale wiedząc dobrze , że temu młodemu panu w niczym się nie można sprzeciwiać , zapytał tylko : — Dokądże wasza miłość wyrusza i na jak długo , bo według tego trzeba poczet zgotować . — Najprzód pojedziem do Lwowa — rzekł Wilczek — tam zabawimy mało niewiele , wedle potrzeby i okoliczności , a stamtąd ruszymy do Krakowa . Król pono teraz w Poznaniu , stamtąd ma jechać w Mazowsze , ale nim dojedziemy , będzie z powrotem . Opatrz poczet tak , jakby śmy mieli zabawić w podróży trzy albo cztery miesiące . Takie też chorążemu daj dyspozycje . Ramułt się jakoś bardzo zamyślił ; widać , że podróż ta wcale mu nie była na rękę , jakoż prawie w roztargnieniu zapytał : — Ileż ludzi weźmiemy ze sobą ? — Sześciu towarzyszy pancernych wraz z tobą , dwóch trębaczy i czterech żołnierzy , jeden wóz , a cztery konie juczne , to dosyć . Ramułt z tym wyszedł i zaraz całą załogę zamkową pobudził , Wilczek zaś wsiadł na koń i z kilką żołnierzy na folwark pojechał , ażeby wybrać konie do tej podróży . Odtąd zawrzało na folwarku i w zamku jak w kotle : wyprowadzano konie , czyszczono je , myto i podkuwano , wynoszono ze zbrojowni broń , zbroje i inne wojenne przybory , z lamusów kułbaki , wojłoki , troki i rozmaite rzemienie ; kowale , ślusarze , szewcy nie mogli nastarczyć roboty ; zgoła hałas i tartas , i wrzawa , jak gdyby przyszła wieść o Tatarach , bo pan surowy i prędki gotów zabić za zwłokę , a zaraz z południa ma być wszystko gotowe . Pomiędzy tymi żołnierzami i pachołkami , którzy się w takim pośpiechu po dziedzińcu kręcili , a do których z końmi i rozmaitym wojennym narzędziem wciąż przybywali nowi z folwarku , przechadzał się wolnym krokiem , ale z swym bystrym okiem , stary chorąży , prawdziwa Opatrzność Boża nad żołnierzami , bo się znał na statku wojennym jak nikt w całym zamku i gdzie spojrzał , tam niezawodnie mądrą dał radę , a gdzie ręką się dotknął , tam zaraz szła robota jak z płatka . Chorąży był to najstarszy żołnierz na zamku , ba , nawet może na całej Czerwonej Rusi , bo mu lat ośmdziesiąt liczono , a jeszcze Jagiełłowe czasy pamiętał . Nazywał się Kukuć , niewielki był wzrostem , ale szeroki , a na starość się roztył ; czuprynę miał gęstą jak szczotka , twarz rumianą , brodę z wąsami białą jak mleko , oczy błękitne , bystre jak u żbika , a nos ogórkowaty miedzianego koloru , bo lubiał na dno garnca zaglądać . Ale mimo to pamięć miał czerstwą i co kiedykolwiek widział w swym życiu , to doskonale pamiętał . A widział wiele , bo jeszcze za Warneńczyka stanął na służbę jako pacholik u pana Przedbora Koniecpolskiego , naówczas przemyskiego starosty , a w chorągwi jego syna pierwsze swe żołdy czynił przeciwko Turkom po Węgrzech . Potem przeniósł się w służbę do dziada dzisiejszego swojego pana na zamek tustański i tak z nim , jak z jego synem , daleko więcej bitew odprawił , niżeli miał włosów na głowie . Był obecnym na koronacji Kazimierza Jagiellończyka , gdzie książęta opawscy , raciborscy , cieszyńscy hołd składali polskiemu królowi ; w parę lat potem bił Tatarów pod Bełzem i Łuckiem , Krzyżaków pod Friedlandem i uganiał się za bandami krzyżackich palaczy po Szląsku ; później oblegał Wrocław z pospolitym ruszeniem ; i znów się borykał z Tatary około Zbaraża , aż w końcu , lat temu dopiero dwanaście , nie więcej , niósł swoje chorągiew w Multany , kiedy tamtejszego wojewodę Stefana Turcy ścisnęli , a Polacy z woli króla szli mu na pomoc . Był jeszcze z dzisiejszym królem , a wówczas królewiczem Olbrachtem , na Węgrzech , ale już to była jego wyprawa ostatnia . Toż przez ten czas całą Polskę , ba , i wiele krajów postronnych własnymi stopami przemierzył . A przez te lat kilkadziesiąt bywał na sejmach i wszelakiego rodzaju konwokacjach rycerskich , asystował przy uroczystych wjazdach biskupów i książąt , prowadzał jeńców tatarskich , tureckich , węgierskich , szląskich , krzyżackich , mieszkiwał po miastach , po wsiach , po klasztorach , po fortecach , po zamkach , napatrzył się ludzi najrozmaitszych nacyj postronnych , nasłuchał się ich niemieckich języków , nadziwował się ich obyczajom : szkoda , że pisać nie umiał , bo był by wszystkich ówczesnych kronikarzy przepisał , którzy jeden za drugim powtarzają powszechnie znane wypadki , a od których ani rusz się dowiedzieć , jak wyglądał świat ówczesny i jak wyglądali ci ludzie , co na nim mieszkali . Jednakże Kukuć umiał powiadać . Toż kiedy czasem zasiadł w kordegardzie pomiędzy młodzieżą i jął opowiadać swe czasy , jeno dzban było przed nim postawić , to i kury zapiały do jego powieści , jakoż i sam starosta nieraz wieczorem kazał go wołać do siebie i słuchał go z ciekawością , aż póki mu oczu sen nie zakleił . Tak wtedy uczono się dziejów narodu . I była to daleko lepsza nauka , niż ową na akademiach i z książek , bo żywe słowo takiego nauczyciela , który sam widział to , co opowiada , cale inaczej się chwyta pamięci i idzie prosto do serca . Z nim , jako krew ciepła przelewa się z ojca na syna , przepływają z pokoleń na pokolenia wszystkie myśli przewodnie narodu , które go zrobiły wielkim i sławnym , przepływa jego duch bohaterski , uwielbienie dla cnót pradziadowskich i owa gorąca miłość , nie tylko tej ziemi , która rodzi pszenicę , ale tej wzniosłej duchowej ojczyzny , w której jak w skarbcu , zagospodarowanym starannie i skrzętnie , przechowuje się nieprzerwanymi warstwami cały duchowy majątek wszystkich poprzednich pokoleń . Majątek ten jest jako strumień , płynący wspaniale pomiędzy swymi brzegami — a utrzymać go może w jego korycie tylko żywe słowo , przekazywane w rodzinie z ojca na syna , a z dziada na wnuka . Biada narodom , które ten strumień żywego słowa przerwały ; czeka je śmierć , chociaż powolna , lecz nieochybna : wtedy tylko wielki człowiek , który sam stanie za naród , może jeszcze go zbawić — a takich ludzi nie tworzą książki i akademie . Jakkolwiek Ramułt krzątał się skrzętnie od świtu , a Kukuć do każdej roboty sam rękę przykładał , przecież ubiegło ze cztery godzin z południa , nim cały poczet stanął pogotowiu w dziedzińcu . Wtedy Wilczek zbiegł szybkim krokiem ze schodów , sam jeszcze każdego jeźdźca i każdego konia obejrzał , zaczem wsiadł na koń ; lecz kiedy już siedział na Wronym , jeszcze raz się ku żołnierzom pozostającym na zamku obrócił i zapytał : — Gdzie Kukuć ? A Kukuć , z odkrytą głową , w pakłakowym kubraczku , w pasie skórzanym i ciężkich butach z cholewami powyżej kolan , stał o dwa kroki od niego i rzekł : — Sługa waszej miłości . — Słuchaj , Kukuć — powiedział wtedy Wilczek łaskawie — wyjeżdżam na trzy albo cztery miesiące i zostawiam tu wszystko na twojej opiece . Patrzajże , aby się żołnierze nie rozpuścili , a co dzień musztrowali — a jeśliby który co zbroił , to wiesz , co z nim robić . A na to Kukuć . — Jak bywało po wszystkie czasy , kiedym miał w zamku komendę , tak będzie i teraz . Żołnierze nie zapomną niczego , chyba że się jeszcze czego nauczą , jak namiestnika nie będzie . Tu Kukuć rzucił śmiejącym się okiem na Ramułta , ale Ramułt się nie zachmurzył na niego , bo wiedział , że stary lubiał żartować . Toż i Wilczek się także uśmiechnął i rzekł : — Ja wiem , że Ramułt psuje żołnierzy , bo nie wie , jak to dawniej bywało . Trzymajże ich w ryzach jak dawniej . Ale przy tym czuj duch naokoło , bo wiesz , że to wiosna . Lada dzień mogą się zjawić Tatarzy , żeby więc brama była nawciąż zamknięta , a straż dniem i nocą na bramie i na baszcie zamkowej . — Szkoda mówić , miłościwy paniczu — odpowiedział mu Kukuć — jak się Tatarzy na strzał pokażą , to się ich siekańcami ze śmigownic poparzy , a kiedy by sobie chcieli zęby połamać na skałach zamkowych , to będziemy się im przypatrywać z galerii . Damy też znać zawczasu przez folwark do miasta . — Pamiętajże więc o wszystkim — dodał jeszcze starosta — a miej też Biłowusa na oku . Dobrze by też wiedzieć , co on tam będzie gadał swoim żołnierzom w mieście . — Biłowus , miłościwy paniczu — odpowiedział mu na to chorąży — nieprędko się z tych guzów wyliże , co mu chłopcy wczoraj wsypali . A jak się wyliże , to będzie słuchał jak pies trąby , jak też zawsze bywało . Jeżeliby zaś raz nie posłuchał , to go wsadzę do turmy , aż do powrotu waszej miłości . A kiedy by m dostrzegł , że knuje jakie perfidie z daleka , to mu strzaskam jego dąb ze śmigownic , a nad żołnierzem w mieście innego komendanta posadzę . Szkoda mówić , paniczu ; Kukuć nie potrzebuje rady wojennej , ażeby wiedzieć , jak ma sobie poczynać . — Bywajże zdrów , a miej nas wszystkich w dobrej pamięci — rzekł Wilczek , odwrócił konia i z całym pocztem wyjechał za bramę . Poczet ten , chociaż mały , wyglądał wcale wojennie , bo tak pod owe czasy jeżdżono ; Wilczek zaś , że to był czasem lekceważony przez sąsiednich starostów , bogatych z rodu i mających intratne starostwa , lubił pokazywać się światu z pewną okazałością . I miał w tym słuszność , albowiem wówczas , daleko więcej niżeli w czasach późniejszych , powodowali się ludzie przysłowiem : jak cię widzą , tak cię piszą . Całym światem ówczesnym , chociaż tu i ówdzie już się zaczęły pojawiać pierwsze blaski myśli ludzkiej i siły duchowej , rządziła jeszcze przeważnie siła fizyczna . Piękność i okazałość zewnętrzna , potęga muszkułów i kości , zręczność w robieniu wszelkiego rodzaju bronią , wytrwałość w trudach i odwaga w bitwach zbiorowych lub pojedynkach , imponowały ludziom ówczesnym , dawały znaczenie i torowały drogę do najwyższych urzędów ; toż z tym wszystkim musiały iść w parze świetność ubioru , wystawność w podróży i w domu , i hojność we wszystkich takich wydatkach , gdzie o to chodziło , ażeby podnieść blask zewnętrzny osoby i rodu . Wilczek wydawał daleko więcej na okazałość , niżeli na to pozwalały jego stałe dochody . Toż i teraz , chociaż w podróży , i sam był w pancerzu i hełmie z piórami , i jego jezdni byli w pancerzach . Lekkie to były pancerze , tylko z naramiennikami , a bez łapek , na których miejscu mieli wszyscy piękne rękawice łosiowe ; nie mieli także nagolenników ni butów żelaznych , tylko spodnie i buty skórzane z wielkimi ostrogami , jak była moda natenczas . Ale ich pancerze i hełmy lśniły się jak kryształy do słońca — a Wilczek miał swoje Grzymałę na piersiach pancerza i srebrne ostrogi . Broń także lekką mieli przy sobie , miecz krótki u boku w pochwie okutej żelazem i jeszcze krótszy nóż albo sztylet , który nazywano z francuska la miséricorde , bo nim dobijano rannych , którzy skonać nie mogli . Reszta zbroi i broni była na wozie . Żołnierze zaś mieli tylko półpancerze na piersiach , ale natomiast prócz mieczów uzbrojeni byli w topory i halabardy , bardzo przydatne na wypadek napaści . Muszkietów jeszcze mało używano natenczas , chyba tylko na wojnie , a nikt ich nie woził z sobą w podróży . Tak jechał Wilczek na czele swego dworu , a Ramułt jechał tuż obok niego , trzymając się jednak za nim o pół konia . Wilczek był milczący i zamyślony ; rad był temu , że z domu wyjechał , ale może by mu jeszcze lżej było na sercu , gdyby już miał całe swoje starostwo za swymi plecyma , a wieże drohobyckich kościołów obaczył . Ale jechali stępo — a tak po lewej ręce pokazała im się dopiero Biłowusowa zagroda . Minęli dąb , który stał opodal od drogi , i już minęli furtkę zagrody , która stała przy samej drodze , kiedy koń Wilczka przystrzygł uszyma , zżachnął się i skoczył cokolwiek na bok . Wilczek rzucił okiem w tę stronę — a wtedy całkiem niespodziewane pokazało mu się widowisko . Pomiędzy owymi gęstymi krzakami bzów właśnie kwitnących , dzikich róż i powojów , które odgradzały zagrodę od drogi , przy owym krzyżu z Męką Pańską , pomiędzy swymi ramiony , klęczała Ofka , zwrócona twarzą ku jeźdźcom . Była w tej chwili niezmiernie blada , bogate swe włosy miała rozpuszczone i jakby w nieładzie , oczy szeroko otwarte , lecz pełne łez , które jej strumieniami spływały po twarzy : złożyła ręce przed sobą jak do modlitwy i tak patrzała prosto w twarz Wilczka . Był to zapewne ostatni , rozpaczliwy krok tej nieszczęśliwej dziewczyny , ażeby obudzić nad sobą litość w sercu tego młodzieńca , którego pewnie jak drugiego Boga kochała . Wilczek , przyciągnąwszy cugli koniowi , spojrzał na Ofkę , objął cały ten obraz jednym rzutem oka od razu i przez jedno oka mgnienie stał w miejscu ; ale w ten moment dał koniowi ostrogę i ruszył naprzód krótkim galopem , a jego poczet posunął za nim . Ujechawszy tak kilkanaście kroków , znowu osadził konia i jechał dalej stępą jak pierwej , nie przemówiwszy do nikogo ani słowa . Jednak kiedy ujechali drugich kilkanaście kroków , od zagrody dały się im słyszeć krzyki tak rozgłośne , jak gdyby tam kogo żywcem rzezano , krzyki dwóch kobiet , a przy nich gwałtowne wybuchy głosów męskich , które były tak przeraźliwe , jako wycie psów albo ryk zranionego niedźwiedzia . Wilczek może głosów tych nie dosłyszał : ale dosłyszał je Włostek , który był między żołnierzami jadącymi za pocztem , i zaraz spiął konia , a przyskoczywszy do Ramułta , rzekł głosem strwożonym : — Ten niedźwiedź Biłowus morduje Ofkę ! Niech mi pan namiestnik pozwoli , aby m skoczył ku jej obronie . Ale Ramułt był chmurny , jak gdyby jego samego spotkało jakie nieszczęście , i odpowiedział mu groźnie : — Paszoł ! won do szeregu ! nie mieszaj się w rzeczy , co nie należą do ciebie . Włostek z spuszczoną głową wrócił do szeregu ; Wilczek , choć musiał słyszeć , o co Wiostek prosił Ramułta , udał , że nie słyszy — i jechali tak dalej w milczeniu . Nareszcie przyjechali do miasta Tustania , kiedy się już słońce zniżało . Wilczek , jadąc dotychczas także z głową spuszczoną , wyprostował się , kiedy wjechali w ulicę , i rzekł do Ramułta : — Trzeba zajechać na rynek i obaczyć , co się dzieje w mieście , a wydać rozkazy . Miasteczko to było obwarowane wałami i częstokołem , miało ulic kilkanaście dobrze zabudowanych , a rynek dosyć obszerny , otoczony dokoła dostatnimi domami , drewnianymi i murowanymi , pomiędzy którymi znajdowały się także piątrowe z wielkimi wjezdnymi bramami i krużgankami u piąter . Przy jednej połaci stał ratusz , okazała budowa z podsieniem , chociaż bardzo nieregularna ; przed nim stal pręgierz , od niepamięci bezużyteczny , bo ludzie żyli tu po bożemu , a występki nigdy się nie zdarzały , ale jako godło sprawiedliwości koniecznie potrzebny . Jakoż na pierwszy rzut oka było widać , że miasteczko to jest przybytkiem pracy i ładu , że jest zamożne , a jego mieszkańcy bogaci , bo wszystkie domy były czysto wybielone albo pomalowane w rozmaite kolory , drzwi do nich opatrzone w zamki żelazne , okna ze szkła , a w nich firanki , zaś wszyscy ludzie ubrani dostatnio . W tej chwili większa połowa rynku była zawalona wozami bez koni , które nakrywano dziegciem nasyconymi płótnami , na inne zaś ładowano jeszcze towary , które przynoszono ze składów . Zgoła ruch skrzętny jak gdyby w czasie jarmarku . Kiedy Wilczek stanął przed ratuszem na czele swojego pocztu , zaraz rozmaici ludzie go otoczyli i nisko mu się kłaniali , bo wszyscy znali swego starostę . I Wilczek znał także z nich wielu , jakoż poznawszy jednego , krzyknął ku niemu : — Hej ! skocz no prędko i zawołaj mi tu burmistrza . Chłop skoczył — a Wilczek czekał cierpliwie , rozpatrując się tymczasem ciekawie po rynku . Ale burmistrz nieprędko się zjawił , bo był właśnie mocno zajęty . Miasteczko to , jak się już rzekło , magdeburgii28 za przywilejem królewskim nie miało , ale mimo to rządziło się prawem magdeburskim z przywileju i w imieniu swojego dziedzica , którym był zawsze każdoczesny starosta tustański . Owocześni panowie dozwalali chętnie swoim mieszkańcom zaprowadzenia magdeburgii , prawo to bowiem utrzymując porządek , podnosiło zarazem znaczenie miasteczka i przyczyniało się do jego rozwoju i wzrostu ; jednakże zawsze , ażeby stąd nie wyrosły pretensje do niepodległości , zastrzegali sobie prawo mianowania urzędników i sankcją wszelkich wyroków i rozporządzeń . Miasteczko to miało zatem swego burmistrza , swoich rajców i ławników , ale wszyscy byli mianowani przez Wilczka , a sądy miejskie wydawały wyroki w jego imieniu . Tutejszy burmistrz miał zatem wcale niełatwe zadanie przed sobą , do którego spełnienia potrzeba było nawet bardzo wiele rozumu ; bo rządząc miastem , musiał nie tylko zadość uczynić wszelkim potrzebom jego mieszkańców , ale zarazem dogodzić woli , a nieraz i kaprysom swojego starosty . Lecz oprócz tego miał on jeszcze daleko trudniejsze zajęcie . Albowiem miasteczko zajmowało się bardzo skrzętnym przemysłem i prowadziło handel rozległy : wszyscy tutejsi mieszczanie bez żadnego wyjątku trudnili się tkactwem , a ich żony i córki hafciarstwem . Wyrabiali oni przede wszystkim płótna żaglowe , które szły Dniestrem do Kaffy29 i Carogrodu30 , dalej płótna konopne i lniane , które przez Lwów rozchodziły się po całym kraju , a wreszcie stołową bieliznę w różne desenie i kwiaty , prawie tak piękną , jak kamchy jedwabne , a bardzo poszukiwaną na całej Rusi . Prócz tego wyrabiali także i sukna , pakłaki i samodziały , za które dobrze płacono na całym Wschodzie , kobiety zaś na misternych warsztatach , z jedwabiów sprowadzanych ze Wschodu i złotych nici , które przywożono z Wenecji , tkały dość piękne , kwieciste materie , nie mające wprawdzie odbytu za granicą , ale znajdujące kupców na krajowych jarmarkach . Otóż do tych wyrobów potrzeba było wielkich ilości konopi , lnu , wełny , jedwabiów i innych materiałów surowych — i gdyby każdy mieszczanin był zakupywał te materiały na własną rękę , to byli by się podkupywali wzajemnie z wielką szkodą dla wszystkich : dlatego od dawna taki zaprowadzili pomiędzy sobą porządek , że nikomu nie było wolno kupować surowych towarów dla siebie , tylko burmistrz zakupywał wszelkie zapasy dla wszystkich i wedle potrzeby pomiędzy nich dzielił . Na to potrzeba było magazynów i kasy wspólnej i prowadzenia bardzo drobnostkowych rachunków — a że wtedy mało kto umiał pisać i wszystko trzeba było karbować , więc była to praca bardzo żmudna i wymagająca wielkiej pilności i sumienności . Jednak i wtedy rozumni ludzie umieli sobie radzić na wszystko : ażeby sobie tę pracę ułatwić , wyznaczono na to wielką komnatę w ratuszu , u której stropu wisiało na sznurkach tyle kijów laskowych , ilu było uczestników w tych spólnych rachunkach . Po jednej stronie kija karbowano pieniężną wartość materiałów wydanych na kredyt , po drugiej sumy na ten dług uiszczone , a u końca kija wisiała kartka , na której było wypisane nazwisko klienta . Taka to była ówczesna książkowość kupiecka , praktykowana w całej Europie przez wiele wieków , a z której się później wywiązała buchhalteria podwójna , używana dzisiaj powszechnie . Lecz była ona na swoje czasy dostateczną : jakoż chociaż ludność miasteczka była bardzo mieszana , bo się składała z Rusinów , Tatarów , Wołochów i Ormian , nigdy żadnych sporów nie było , bo każdy miał swój kij jakoby konto osobne , karbowano zawsze tylko w jego obecności , kto był przezorny , ten miał drugi kij z takimi samymi karbami u siebie , a kto miał jaką wątpliwość , dla tego buchhalteria laskowa na ratuszu stała zawsze otworem . Taką samą wspólność , jak w sprawach kupna , zachowywano także co do sprzedaży . Tylko sprzedaż nie przynosiła ze sobą tak wiele drobnostkowego zachodu , bo stary Kijas , najbogatszy naówczas kupiec we Lwowie , zakupywał wszystkie towary po cenach jednakowych dla wszystkich , które umawiał corocznie z burmistrzem i ławnikami , a nawet miał i kontrakt pisemny z miastem , że nikt nie miał prawa sprzedać komukolwiek innemu ani jednej sztuki towaru , chyba żeby on ją wybrakował . Jego zaś ludzie przyjeżdżali do Tustania tylko dwa razy do roku , o wiośnie i na jesieni , i odbierali towary , płacąc za nie natychmiast gotówką i wysyłając najętymi brykami , jedne do Dniestru , a drugie do Lwowa . Toż i teraz właśnie przyjechał jego włodarz , pan Kundrat , ze skarbnikiem ze Lwowa i zasiadłszy na rynku , odbierał towary i kazał je zaraz przy sobie pakować na bryki . Kundrat siedział za wielkim stołem , a przy nim stał burmistrz ze swym karbownikiem , każdy tkacz rozłożył i przemierzył swój towar na stole , Kundrat w pamięci należytość obliczył , napisał cyfrę tkaczowi kredą na plecach i odsyłał go po pieniądze . Zaczem tkacz szedł do gospody , gdzie w dziedzińcu znów skarbnik siedział za stołem z worami pieniędzy przed sobą , ten tkaczowi napisaną sumę wypłacił , po czym mu gąbką przejechał po plecach i to był kwit owoczesny . Przy tej robocie burmistrz musiał w własnej osobie stać nieodstępnie , bo ludzie są ludźmi , a gdzie idzie o grosz , każdy by go rad ująć drugiemu , a przyciągnąć ku sobie ; tym trybem przecież się robią wszystkie majątki , że co kto schował do skrzyni u siebie , to wziął komuś drugiemu . Toż i w tym razie Kundrat jakiego łokcia nie dorachował , to znowu tkacz łokcia nie domierzył ; były więc spory , które tylko sam burmistrz mógł swoją powagą rozstrzygnąć , a rozstrzygał je zawsze i nikt mu się nie przeciwił , bo zacny był człowiek i oprócz powagi miał zaufanie . Z tego też powodu nie mógł się od tej roboty oderwać i biec natychmiast na zawołanie starosty . Tymczasem Wilczek czekał cierpliwie jedne chwilę i drugą , aż nareszcie się zniecierpliwił , bo już i słońce się schowało za lasy , i dzień znacznie poszarzał . Jakoż rzekł do Ramułta : — Kiego diabła ci ludzie tam jeszcze siedzą za stołem ? Rozumiem dobrze , że poczętej roboty przerwać nie mogą , ale przecież o zmroku nikt nie odbiera towarów . Pchnij no tam jeszcze kogo , ażeby Daszkiewicz tu zaraz się stawił . Ramułt pchnął zaraz drugiego chłopa w tamte stronę rynku i jeszcze tak chwilkę czekali , aż wreszcie Ramułt rzekł : — Owo już idą . A wtedy widać było , jak burmistrz się z owego ścisku wozów i ludzi wydobył i szedł spiesznym krokiem ku ratuszowi . Była to postać bardzo poważna : człek wielki wzrostem i stary , ale rzeźwy jak młodzian . Twarz miał rumianą różowego koloru , nos orli , a oko sokole , wąs biały , przystrzyżony nad wargą , i włosy białe mu się wydobywały spod czapki . Czapkę miał bardzo wysoką na zawiasach z pięknego siwego baranka ( siwe czapki tylko mieszczanie nosili , chłopi musieli przestawać na czarnych ) , długą opończę sukienną sinawobłękitną , obłożoną takimże samym barankiem , pod nią krótki żupan słomianego koloru , a na nim pas skórzany na pół łokcia szeroki , hajdawery w butach , a buty wysokie ze skóry surowcowej tatarskiej . Kolory siwoniebieskie i żółtawosłomiany były już wtedy ulubione na Rusi . Podpierając się długą trzciną z gałką złoconą , szedł krokiem tak prędkim , że poły opończy rozwiewały się za nim i czapka mu się na głowie kiwała . Tak zbliżył się do starosty , a kiedy zdjął czapkę , pokazała się jego ogromna łysina , gładka jak dłoń , a także rumiana , która jednak wcale nie ujmowała jego imponującej postaci , owszem , jeszcze mu wiele przyczyniała powagi . Mąż ten nazywał się Jursza Daszkiewicz , pochodził ze staroruskiej rodziny mieszczańskiej , miał własną wioskę z dworem szlacheckim pod Stryjem , mógł był każdego czasu zająć poczesne miejsce na szarym końcu pomiędzy szlachtą , ale jako człowiek rozumny , wolał być pierwszym pomiędzy mieszczany , gdzie też był najbogatszym , a wójtem , czyli burmistrzem od lat przeszło trzydziestu . Nie przeszkadzało mu to wcale przyjmować szlachtę w swym domu , bo wtedy jeszcze się stany tak nie oddzielały od siebie , jak się to dziać poczęło w wieku następnym : toż okoliczni szlachcice często przyjeżdżali do niego , najedli się , napili , a jeszcze i worka mu uskubnęli na drogę , ale Daszkiewicz , chociaż umiarkowanie , jednak chętnie im pożyczał pieniędzy , bo wiedział , że na wszelkie wypadki dobrze mieć ludzi zbrojnych po swojej stronie . — Daszkiewicz ! — rzecze Wilczek do niego — już by twój pop był cały parastas31 odprawił za ten czas , co tu czekam na ciebie . Myślał em , że jeszcze dziś , choćby nocą , do Komarna dociągnę , a przez ciebie przyjdzie mi w Drohobyczy nocować . — Rad by m był skoczyć zaraz na rozkaz waszej miłości — odpowie mu burmistrz — ale trudno mi było tkaczów zostawić samych z panem Kundratem . . . — Wiem ja dobrze — rzekł przerywając mu Wilczek — że łokieć Kundrata nie zawsze się zgadza z łokciem tkackim i że tylko ty umiesz obydwa wyrównać ; ale mnie pilno . Słuchajże , Daszkiewicz , ja jadę w drogę , może i kilka miesięcy zabawię , a chciał by m , żeby się tu tymczasem jakie nieporządki nie wkradły . Kukuć będzie pilnować zamku , a twoja rzecz utrzymać ład w mieście . Trzymajże się za rękę z Kukuciem , w razie potrzeby niechaj ci da do pomocy żołnierzy , a gdyby zaszło co ważnego , pchnij zaraz konnego do Lwowa . A na Biłowusa także miej oko . Kazał em go wczoraj z zamku wyrzucić ; żeby się więc do jakiej pomsty nie porwał . W jego zwyczajnych funkcjach mu nie przeszkadzaj , ale jeżeliby chciał nowych ludzi uzbrajać albo knuł jakie zmowy , rozumiesz ? — Trzeba mi na to tylko rozkazu pana starosty , bo to i tak w ostatnich czasach zanadto mu się dawało wolności — odpowiedział Daszkiewicz — i chciał dalej swe skargi wywodzić , kiedy w tej chwili zbliżył się Kundrat i zdjąwszy z głowy swój biret niemiecki , pokłonił się Wilczkowi bardzo grzecznie , ale z uśmiechem i pewną poufałością . Kundrat był to człek koło czterdziestu lat wieku , średniego wzrostu , ale okrągły i dobrze żywiony , twarz miał ogoloną zupełnie , nos długi ciekawy , a oczy zielone , bardzo spokojne , ale wciąż uśmiechnione . Uśmiech igrał także około jego ust smacznych , a wtórowały mu dwa dołki po każdej stronie rumianej twarzy . Na pierwszy rzut oka widać było człowieka , któremu się dobrze powodzi i kontent jest z siebie . Ubrany był z niemiecka , w kaftan krótki z buchastymi rękawy , pludry krótkie , ale szerokie , wełniane pończochy i grube trzewiki ; tak siedział przy robocie za stołem , ale idąc na powitanie starosty , zarzucił krótka opończę na siebie z szerokimi rękawy . Kundrat był dzieckiem mieszczańskim ze Lwowa i miał tam kram własny , z dziada pradziada ; za miodu wysłano go do Krakowa , gdzie się dobrze wyćwiczył we wszelkich naukach i kunsztach i promowany jest doktorem obojga prawa ; miał zamiar promować się jeszcze na doktora teologii i zostać kapłanem , lecz przyjechawszy na krótki czas dla wytchnienia do Lwowa , poczuł w sobie wokacją32 do ojcowskiego rzemiosła , do przemysłu i handlu i zasiadł zaraz sam za swoim kramem . Jednakże wkrótce namówił się ze starym Kijasem i został u niego pierwszym włodarzem , gdzie , zawiadując pod jego mądrym kierunkiem niezliczonymi przedsiębiorstwami , mógł spożytkować swoje rozległe i gruntowne nauki , a zarazem daleko znaczniejsze zbierać dochody , niżeli jego ubogi kram mógł mu przynosić , chociaż dlatego wcale go nie porzucił . Kundrat miał dom własny we Lwowie i był notariuszem lonherii33 , więc go ludzie respektowali , a to tym więcej , ile że i worek czuli u niego ; ale Wilczek traktował go z lekka i zawsze rad z nim żartował . — Mości panie doktorze — rzekł teraz do niego — widzę po twojej twarzy , żeś moich tkaczy porządnie ogolił , jeżeliś i mnie także podgolił , to się pobijemy ze sobą . . . A na to Kundrat : — Mości panie starosto , w handlu jest jak na wojnie : kiedy można kogo pobić w otwartym polu , to się go bije w otwartym polu , a kiedy nie można , to sztuką kozły tłuką . Na tym świat stoi , tak w rycerstwie , jak i w mieszczaństwie . Ale nasz dom wojuje uczciwie . — Już to przyznaj się między nami — odpowie mu Wilczek — że twój katechizm nie bardzo czytelnymi literami pisany ; boć my to wiemy , że ty jak czerwony złoty obaczysz , to póty nie śpisz , póki go nie dostaniesz . A potem , jeśli nie w katechizmie , to w jakim statucie znajdziesz na to ekskuzę . Szło by to wcale inaczej , gdyby cię Kijas na wędzidle nie trzymał . Więc Kundrat śmiał się i rzekł : — Tutaj w Tustaniu nie trzeba wcale Kijasa , bo tu pan Daszkiewicz ma jeszcze twardsze wędzidło . Słysząc to Daszkiewicz , podniósł głowę dumnie do góry , ale rzekł skromnie : — Na diabła się tam zda moje wędzidło na takiego czarnoksiężnika . Bo i nie wiedzieć zaprawdę , jak on to robi . Towar mierzy niby rzetelnie i płaci niby rzetelnie , ale jak sobie odjedzie , a ludzie mają czas dobrze się z sobą obliczyć , to i jednego takiego nie znajdzie , co by mu czegoś nie brakowało . A wtedy Kundrat prędko poderwał się i rzekł : — A tak i miasto upada , i ludzie mrą z głodu , a niebawem i burmistrzowi na opończę nie stanie . Więc wszyscy się śmieli , bo im się wszystkim dobrze działo , a Wilczek dodał : — Już to że ście się obydwa z Kijasem zawzięli na to miasteczko i wkrótce go puścicie z torbami , o tym na całej Rusi wiadomo . No , a co tam we Lwowie ? Jak się ma Kijas ? a Tigranes , a pani Formoza ? — Wszyscy zdrowi jak jagody , tęsknią za panem starostą . — A pani Pachna ? kiedyż wesele ? bo Daszkiewicz chciał by się choć raz napić twojej małmazji a potańcować u ciebie , ale się jakoś doczekać nie może . — Jeszcze się o tym nie myśli — rzekł na to Kundrat z uśmiechem — jeszcze u pani Pachny ze wysokie progi dla kupca . — Ba ! — rzecze Wilczek — ale tymczasem płacisz podatek nałożony na celibatorów . A to podobno cztery kopy groszy co roku . Powiedz prawdę , Kundrat , jak przyjdzie płacić , diable się musisz skrobać po głowie . Kundrat chciał coś odpowiedzieć , ale wtem łuna uderzyła na niebo i to tak nagle , jak gdyby kędyś , niedaleko od miasta , cała wieś stanęła od razu w płomieniach . Rycerze się obrócili w tę stronę , popłoch się rozniósł po całym rynku , a Daszkiewicz się rzucił ku ratuszowi i posłał zaraz halabardnika na dach ratusza , aby obaczył , kędy się pali . Tymczasem rozmawiający zgadywali , gdzie by to było . Jednakże wkrótce halabardnik zawołał wielkim głosem z dachu : — Biłowusa zagroda się pali ! Na to Wilczek spojrzał niespokojnymi oczyma przed siebie i rzekł : — Nie zdaje mi się , aby to była Biłowusowa zagroda , to kędyś dalej . Ale jedźmy , bo późno . I zaraz ruszył ku bramie północnej , a jego poczet ruszył za nim . A wtedy Włostek przyskoczył na koniu , już nie do Ramułta , tylko do samego Wilczka i rzekł głosem głęboko wzruszonym : — Proszę pana starosty pozwolić mi , aby m skoczył obaczyć , gdzie się to pali , ja pana starostę dogonię . Wilczek przez oka mgnienie się zastanowił , ale niebawem rzekł : — Ty ognia nie zgasisz . Ale jedź . . . a wracaj prędko do Drohobyczy , gdzie będziemy nocować . Tymczasem tłum wielki się zgromadził na rynku , a wszyscy patrzyli ciekawie ku południowi , bo już się ciemno zrobiło . Łuna im przyświecała czerwonym płomieniem , a na niebie widać było snopy iskier , które wyskakiwały w górę , a wiatr je unosił ku zachodowi . Daszkiewicz zwołał wszystkich halabardników i kazał miasta pilnować . Niektórzy ludzie wyłazili na wozy , na drzewa i dachy , ażeby pożar lepiej obaczyć . Inni , co śmielsi , chociaż nie mieli sikawek , wybiegli z miasta z hakami , nie tyle , aby ratować , lecz raczej , ażeby się cudzemu nieszczęściu nadziwić , i tłumem pędzili na miejsce pożaru . A daleko przed nimi słychać było tętent konia , pędzącego cwał em w tę samą stronę , a ilekroć ziemia przed nim się podnosiła , tyle razy widzieli na tle łuny czerwonej czarny cień jeźdźca , który , naprzód schylony , okładał harapem boki koniowi i znowu znikał w nizinach : był to Włostek . Pędził on na złamanie karku jak szatan Ofce na ratunek ; oczy jego , prócz ognia w oddali , nic nie widziały przed sobą , serce mu biło tak gwałtownie , jak gdyby mu chciało żebra rozeprzeć i pewnie dał by za to resztę swojego życia , gdyby już był na miejscu i widział , że się Ofce nic złego nie stało . Wszelako Wilczek jechał spokojnie stępa ku Drohobyczy , obok niego Ramułt , a za nimi żołnierze cokolwiek w oddali , ażeby mogli ze sobą swobodnie pogwarzyć o Biłowusie i o jego zagrodzie . Wilczek , dopiero co taki wesoły , teraz był znowu milczący i zasępiony . Jechał tak kilka stajań , nie przemówiwszy ani słowa , aż przecie nareszcie rzekł do Ramułta . — Jakże rozumiesz , kto tam mógł podpalić Biłowusową zagrodę ? — Męczę się nad tym jak pies , co wpadł w wodę , a pływać nie umie — odpowie mu Ramułt — ale niczego nie mogę wymyśleć . Bodajby jeno Biłowus sam nie zażegnął swojej chałupy . Nie poszło mu po jego myśli anielskiej , więc się chwycił myśli diabelskiej . Na to Wilczek znów umilkł ; zdało się , jakoby wcale nie chciał mówić o tej sprawie , która mu była przykrą , może nawet nieznośną , ale na którą nie widział ratunku . Jednakże Ramułt innego był zdania , bo rzekł po chwili : — Nie moja rzecz dawać rady waszej miłości , ale gdyby tak na mnie , to wolał by m to załagodzić . Lecz Wilczek , rozumiejąc zapewne , że Ramułt nie wie wszystkiego , parsknął głośno od śmiechu i zawołał : — Radźże , jeżeli umiesz . Powstrzymasz ty jabłoń , ażeby nie wydała owocu , kiedy ją lato rozgrzeje ? Już kiedy Marucha nie umiała poradzić , to i ty nie potrafisz , chyba żeś lepszy czarownik niż ona . — Na to wcale czarów nie trzeba — rzekł Ramułt . — Naszego czasu zdarzają się takie wypadki po wielkich dworach i po panieńskich klasztorach , a przecie je ludzie jakoś łagodzą . Biłowus człek dziki , z nim nie masz rozmowy , ale kiedy by na to przyszło , to można było Ofkę albo i jego samego kędy na jakie pół roku wyprawić . Wilczek , jeżdżący zawsze wielkim gościńcem , a nie znający wcale ubocznych przesmyków i ścieżek , pomyślał nad tym cokolwiek , lecz rzekł : — Pogadamy o tym we Lwowie . Tak dojechali już późno w nocy do Drohobyczy i stanęli przed gospodą na rynku , a jeden z żołnierzy , zsiadłszy z konia , zaczął kołatać do bramy , aby ją otworzono . A wtedy dał się słyszeć tętent kopyt końskich w ulicy i w małej chwili Włostek stanął przed Wilczkiem , a zeskoczywszy także z kułbaki , kłaniał mu się , ocierając pot z czoła , ale nie mogąc jeszcze ani słowa przemówić . — Cóżeś tam widział ? — zapytał Wilczek . — Panie starosto — odpowiedział mu Włostek przerywanymi słowy — Biłowus sam spalił swoją chałupę . — Sam spalił ? a to dlaczego ? — Bo proszę jegomości , napadł na obydwie kobiety pod krzyżem i chciał je mordować , a one schroniły się do chałupy i zatarasowały drzwi , a Marucha czary rzucała na niego przez okna . Więc on strzechę podpalił , aby je stamtąd wykurzyć . A potem wylazł na swój dąb i patrzał stamtąd , jak jego budynki gorzały i śmiał się śmiechem końskim , bo rżał właśnie jak koń . Tak mi opowiadał jego parobek . — I wykurzył kobiety ? — zapytał Wilczek . — Jużci wykurzył — rzekł Włostek . — Jeno jak się strzecha zapadła , Marucha wzięła Ofkę pod ramię i wśród dymu i iskier wyleciała z nią w powietrze . — Ot , gadasz — rzekł na to starosta . — Przysięgam Bogu — zawołał Włostek — żem je sam widział , jak ulatywały w powietrze . Jak tylko się strzecha z wielkim trzaskiem zapadła i wybuchnęły z niej płomienie , dymy i iskry , właśnie jak gdyby kto fortecę prochami wysadził w powietrze , wszyscy ludzie zaraz krzyknęli : owo Marucha z Ofką lecą do góry . Ja sam widział em jakby na dłoni , jak Marucha Ofkę trzymała pod pachy , a ich spódnice wydymały się jak kłęby , aż póki w górze nie znikły . Wszyscy ludzie tustańscy na to patrzali i gotowi są przysiąc , choćby i na ratuszu przed burmistrzem i panami rajcami . I Biłowus to widział ze swego dębu , i jeszcze raz zarżał , że rżenie jego się rozległo po lasach , a po wszystkich ludziach mróz poszedł . A wtedy jaki taki się przeżegnał i wrócił do miasta , a jam wrócił do mego pana . Na to Wilczek i Ramułt także się przeżegnali , a tymczasem otworzono bramę i zapalono światła w gospodzie . Więc cały poczet wjechał do gospody . Wilczek położył się spać w komorze , a jego żołnierze jeszcze długo w noc słuchali powieści Włostka w szynkowni . Nazajutrz zaś rano Wilczek wyruszył do Lwowa . III DWAJ RYCERZE W tydzień potem albo mało co więcej Wilczek , załatwiwszy pomyślnie swoje sprawy we Lwowie , wyjechał o wschodzie słońca z całym swym pocztem z miasta przez Bramę Krakowską , którą zwano także Porta Tartarica34 , i puścił się wielkim gościńcem na Gródek i Wisznię ku zachodowi ; ale sam jeszcze nie wiedział , dokąd właściwie zmierza . Celem jego podróży był Kraków , gdzie jako rotmistrz , należący do królewskiego dworu , po starym zwyczaju musiał pełnić służbę przez parę miesięcy co roku ; ale nie było mu pilno , bo wiedział , że króla nie było w Krakowie . Myślał zatem najprzód wstąpić do Koniecpolskich , swoich przyjaciół , a ówczesnych starostów w Przemyślu , gdzie by mu zeszło wesoło jakich parę tygodni , a potem się przebrać przez góry na zamek sobieński do Kmitów , gdzie strawił swoje lata pacholęce , gdzie go miłowano tak szczerze , a gdzie tak dawno już nie był . Tam mógł by znowu jaki czas się poweselić przy sercach poczciwych , przy tłustej kuchni i bogatej piwnicy , przy muzyce , tańcach a turniejach i tak by mu zeszedł cały ten czas , aż póki król nie powróci z Mazowsza . Więc jechał wolno , rozpatrując się po okolicy płaskiej i równej , a tak niepodobnej do tych gór , między którymi leżał zamek tustański . Ale i ten kraj płaski wcale inaczej wyglądał pod owe czasy niż dzisiaj . Wsie były rzadkie naówczas , dwory nieliczne , a przy nich , daleko porozrzucane od siebie , kmiece zagrody . Dziedzice i tenutariusze35 tych rozległych przestrzeni na próżno wystawiali wysokie pale przy drodze , opatrzone w tyle ramion przedziurawionych , ile zagród było we wsi do obsadzenia ; dość było kołek zabić w jedno z tych ramion , ażeby otrzymać spory szmat gruntu , często z chałupą , a zawsze jeszcze wcale nie ciężkimi obarczony powinnościami . Ale rzadki to był osadnik , który zagrody zapragnął — a i ci nawet , którzy już osiedli , po jednym roku albo po kilku , zazwyczaj po pierwszym zagonie Tatarów , wynosili się w góry , gdzie mieli chudy , ale daleko spokojniejszy kawałek chleba . Natomiast lasy okrywały nieprzejrzane okiem przestrzenie , lasy częstokroć wcale nie tknięte , nabite jak puszcze odwiecznymi dębami , jaworami i olbrzymami drzew szpilkowych , a zaludnione całymi stadami dzikiego zwierza , pomiędzy którymi często było można dosłyszeć donośny ryk żubra i trzask łamiącego przed sobą gałęzie niedźwiedzia . Pomiędzy tymi lasami szerokie rozlewały się wody , zwłaszcza w tym kraju , gdzie od Komarna aż po Krakowiec i dalej nieprzerwane a gęstymi trzcinami pozarastałe ciągnęły się stawy . Na tych stawach mieszkały nieprzeliczone roje dzikiego ptastwa , które niejednokrotnie tak przeraźliwym krzykiem napełniały powietrze , że przejeżdżający koło nich podróżni nie mogli własnej rozmowy dosłyszeć . Około stawów , często na bardzo dalekie przestrzenie , grząskie błyszczały moczary , których latem noga ludzka nie mogła przebrodzić — a w nich gnieździły się całe roje potwornych gadów i płazów , których ród dzisiaj zaginął . Gościniec , wiodący tym krajem od Lwowa ku Przemyślowi , był wprawdzie bardzo szeroki , bo każdy jechał kędy mu było składniej , ale ręka ludzka nigdy go nie dotknęła ; strumienie i rzeki w bród trzeba było przebywać , tylko w niektórych miejscach moczarnych walono kloce drzew jeden przy drugim , ażeby je jakokolwiek wymościć . Na tym gościńcu rzadko też zjawiał się jaki podróżny , chyba chłop albo szlachcic , bo kupcy ze swymi brykami radzi omijali wielkie gościńce , obawiając się spotkania z jakim podróżnym rycerzem , co zwykle się obyć nie mogło bez jakiegoś wykupu . Rzadki to był człek zbrojny naówczas , który ze spotkania się z kupcem nie skorzystał dla siebie — a broń Boże spotkać się z takim , co jechał z daleka , nie był tu znanym i tutejszych jurysdykcyj się nie obawiał , bo w takim razie kupiec się musiał pożegnać ze swoim towarem , a jego bryka próżno wracała do domu . Nawet sami rycerze mieli się na baczności w podróży , bo mogli się spotkać z drugim mocniejszym od siebie . . . a chociaż takiego prawa nie było , to był jeszcze stary obyczaj , że jeśli jeden rycerz zwyciężył drugiego , to nie licząc ran , które mu zadał , zabierał mu prawem zwycięzcy cały jego dobytek . Owóż niejeden rycerz miał tylko to , co wodził ze sobą . . . a któż mógł być pewnym , że się nie spotka z mocniejszym od siebie ? Bardzo piękne to były te wieki rycerskie , pełne uczuć wzniosłych , bohaterskich poświęceń i cudownego uroku , ale dla kieszeni i skóry niezupełnie bezpieczne . Jakoż i Wilczek , jeżeli się tak ciekawie rozpatrywał po kraju , to nie tylko aby podziwiać wspaniałą i dziką naturę , ale także i z ostrożności , ażeby go jaki zacny kolega znienacka nie napadł . Jednak jechał od rana , popasał w Bartatowie , przy karczmie w Gródku spoczywał jakie trzy godziny , a teraz już się zbliżał do Wiszni i dotąd nikogo nie spotkał prócz kilku kmieci na furkach i dwie czy trzy kupki wielkopolskich szlachciców , którzy na chudych szkapach przy wózkach bardzo ubogich ciągnęli w Bełskie , gdzie się chcieli osiedlić . Dopiero o jakie pół mili od Wiszni zdało mu się , że dojrzał przed sobą tłum ludzi konnych , jadących z wolna ku Lwowu . Dzień był majowy , pogodny , powietrze choć trochę wilgotne , lecz czyste , wzrok niósł bardzo daleko , jakoż widać było wyraźnie , że był to poczet ludzi konnych i zbrojnych , za którymi ciągnęły wozy . Ale było to dziwne widowisko . Albowiem na czele pocztu szedł wolnym krokiem koń biały , ogromny jak słoń i nadzwyczajnie wyniosły , ale nie było na nim widać rycerza . Wprawdzie około jego łba kiwały się pióra , ale tak nisko , że trudno było przypuścić , aby to były pióra u hełmu rycerza , a zdało się , jakoby raczej łeb koński w pióra był przystrojony . Coś się tam przy kułbace czerniło , ale nie można było rozeznać , czy to były nogi ludzkie , czy też czapraki . Natomiast za nimi widać było dobrze ośmiu albo dziesięciu żołnierzy w pancerzach i hełmach albo misiurkach , dalej trzy albo cztery powózki , ale także jakieś dziwaczne , bo bardzo wysokie i płótnem nakryte , a w każdej z nich tylko jeden ogromny koń uprzężony , idący w kabłąku i wielkim spiczastym chomącie . Więcej dojrzeć nie było można , bo słońce się już ku zachodowi zniżało i świeciło temu pocztowi w plecy , więc oko blasku wytrzymać nie mogło , a do tego jeszcze promienie , odbijające się od polerowanych pancerzy i hełmów , ile że poczet był w ruchu , jego widok nadzwyczajnie mąciły . — Jaki to diabeł być może , co się tam wlecze gościńcem ? — zapytał Wilczek Ramułta , który także wzrok wytężył w tę stronę — możesz rozeznać ? — Zda mi się , że baba tam siedzi na tym białym ogierze — rzekł Ramułt — inaczej było by widać hełm nad łbem konia , choćby też jak był wyniosły . A Wilczek na to : — Diabli go wiedzą , słońce mi oczy zaślepia . Może i baba , ale to chyba która księżna , bo orszak nie lada . Jednak co bądź , każ no zagrać trębaczom , aby i oni wiedzieli , z kim się tu spotykają . Na rozkaz Ramułta obydwa trębacze zagrali zaraz hasło królewskie , które grać było wolno tylko rotmistrzom , należącym do dworu króla . Jednak zaledwie trębacze hasło odegrali , w zbliżającym się poczcie odezwały się także dwie trąby i odegrały odzew królewski . — Baba konwojona przez wojsko królewskie ? — zawołał Wilczek — cóż to być może ? Ramułt ! spraw no żołnierzy , bo mi to rzecz podejrzana . Ramułt sprawił żołnierzy , miecze do ręki , obuchy spod kolan , a tymczasem obydwa poczty już się zbliżyły o kilkanaście kroków ku sobie . Tamci także błysnęli mieczami . Wilczek wytężył wzrok i wszystko tak znalazł , jak widział z daleka , tylko baby nie było , a na koniu siedział rycerz w lekkim pancerzu i hełmie z bogatymi piórami , jeno miał tułów tak krótki , że wszystkimi swymi piórami ledwie uszu końskich dosięgał . Wilczek się przeginał na prawo i na lewo , ażeby twarz jego obaczyć , ale dopiero kiedy się ich konie zrównały ze sobą , zawołał z głośnym śmiechem : — Kergolaj ! niechże cię wszyscy diabli wezmą ! Prędzej by m się śmierci spodziewał , niżeli ciebie widzieć na Rusi . Cóż ty tu robisz ? A tamten wołał spokojniej : — Wilczek ! Wilczek ! Otóż mi spotkanie ! Myślał em zawadzić o ciebie , ale mi powiedziano , że do twego zamku nawet nie dojechać na koniu . Tak więc się zaraz zbliżyli do siebie , kolano do kolana , podali sobie ręce raz , drugi i trzeci i zaczęli ze sobą gawędzić , a ich żołnierze stali opodal z respektem , jaki się od nich ich panom należał . Rycerz , co siedział na białym koniu , miał rzeczywiście tułów tak krótki , że zdawał się prawie garbatym , bo też i nogi miał cokolwiek przydługie ; może nawet był niegdyś garbatym za młodu , ale przez usilne gimnastyczne ćwiczenia ułomność ta znikła , a zostały z niej tylko piersi bardzo wypukłe , barki szerokie i silne i głowa cokolwiek wgnieciona pomiędzy ramiona . Był to zresztą człek wcale przystojny , twarz miał białą i gładką , nos długi , ale foremny , oczy piwne , spokojne , wesołe , ale bardzo ciekawe , wąs ciemny , obfity i włosy czarne , bogate , spadające w pięknych kędziorach na szyję . Miał wtedy lat może już blisko czterdziestu , lecz widać było po nim , że pielęgnował starannie swe zdrowie i dbał o swą powierzchowność . Nazywał się Jan Felix Batard de Kergolay , pochodził z jednej z najznakomitszych rodzin francuskich , nosił jej herb z dewizą : Ayde toy Kergolay et Dieu t’aydera36 i był właściwie z pochodzenia Francuzem , ale że się rodził z matki Polski , więc naturalnie stał się Polakiem . Urodzenie Kergolaja ( tak bowiem powszechnie nazywano go w Polsce ) było cokolwiek zachmurzone rozmaitymi powieściami , które już wtenczas nie bardzo były jasne , a których dziś już wcale niepodobna rozwikłać . Żona Mikołaja Kmity , pana na Wiśniczu , Dubiecku i Sobniu , który zmarł kasztelanem lwowskim , zdaje się z domu Lanckorońska z Brzezia , powiwszy swemu mężowi czterech synów i owdowiawszy , weszła w ponowne śluby z panem de Kergolay , kawalerem francuskim , który się był zabłąkał na dwór Kazimierza Jagiellończyka i w jego wojsku wodził chorągwie . Z nim miała syna , któremu dano na imię Jean Felix , ale ponieważ , jak powiadano , przy tym ślubie nie było wody święconej , więc rodzina jego ojca odmówiła mu prawa noszenia jej miana , a dopiero król francuski Ludwik XI powrócił mu ojcowskie nazwisko , jednak z nie ubliżającym zresztą podówczas przydatkiem Bâtard37 . Być może wszakże , że i woda święcona była przy ślubie , tylko zazdrośni krewni uknuli przeciwko niemu kabałę , ażeby go pozbawić majątku : albowiem Kmitowie , jego bracia przyrodni , nie zaparli się go wcale ; owszem , za wolą matki dali mu wieś Niewistkę , a nawet pomagali mu pieniędzmi . Czytamy bowiem jeszcze dziś w aktach grodzkich sanockich , jako generosus Johannes Kmytha nobili Felici alias Johanni fratri suo de Niewijastka quinquaginta marcas . . . debet38 . Jakoż zawsze go uważali za brata i po bratersku się z nim obchodzili . Matka , jak się to dzieje zazwyczaj z dziećmi upośledzonymi , kochała go więcej niżeli innych swych synów i wychowywała go zrazu przy sobie na Wiśniczu , gdzie się dobrze nauczył po polsku ; dopiero później dla dalszych nauk wyjechała z nim do Francji , gdzie znowu swój język polski trochę skaleczył , ale mówił nim wybornie i tylko niektóre głoski wymawiał z francuska . Po śmierci matki dostał się na dwór książąt sabaudzkich , którzy podówczas utrzymywali u siebie prawie najwyborniejszą szkołę rycerską i gdzie właśnie pod owe czasy najsławniejszy rycerz francuski , le gentil seigneur de Bayard , le bon chevalier sans peur et sans reproche39 , czynił pierwsze swe służby . Później się dostał na dwór króla Karola VIII , ostatniego ze starszej linii Walezych — a odznaczywszy się w wielu bitwach odwagą , męstwem i wszelkimi innymi kawalerskimi przymioty , już bardzo młodo pasowany jest na rycerza i otrzymuje złote ostrogi . Śród tego czasu , ile razy we Francji wojny nie było , zawsze przybywał do Polski i bawił na dworze królewskim , gdzie mianowany jest raz na zawsze rotmistrzem króla , chociaż nie miał własnej chorągwi . Tam poznał się z Wilczkiem i bardzo się z nim zaprzyjaźnił . W ostatnich latach służył znów w wojsku Karola VIII . Przed dwoma laty przeszedł z nim Alpy , wszedł w grudniu do Rzymu , a przeszłego roku był pomiędzy zdobywcami całego neapolitańskiego królestwa . Wkrótce potem zjawił się nagle na dworze królewskim w Krakowie ; powiadano o nim , jakoby miał misją od króla Karola VIII , aby namówił króla Olbrachta do wspólnej wojny przeciwko Turkom . Bawił wtedy także czas mały w Niewistce i na zamku sobieńskim , lecz znowu zniknął . Teraz znów się pojawił i ciągnie na Ruś : bardzo to Wilczka zdziwiło i rad by był wiedzieć co prędzej , dokąd Pan Bóg tego kawalera prowadzi i po co . — Powiedzże , Kergolaj — rzecze do niego Wilczek zaraz po przywitaniu — skądże ty jedziesz i dokąd , bom bardzo tego ciekawy . Kergolaj miał głos bardzo dziwny , prawie jak klarnet , chociaż tego instrumentu jeszcze wtedy nie znano , i obejmował nim wszystkie trzy oktawy , a że do tego miał oczy śmiejące , więc nigdy nie można było wiedzieć , czy mówi prawdę , czy też drwi sobie z poczciwego człowieka . — Ja jadę daleko — odpowie mu Kergolaj . — Znudziło mi się we Włoszech , a zatęskniło do Polski ; ale i w Polsce cicho jak mak siał i nie ma co robić . Był em w zimie u króla , przyjął mnie łaskawie , ale chorągwi mi nie dał , obiecując ją dać , kiedy by wojna wybuchła . Był em w Niewistce , ale znalazł em skrzynie puste ; ledwie że kilka koni mi wychowano , które mi się przydały . Był em u Kmity na Sobniu , tamem się trochę rozerwał , ale tam przyszły mi różne myśli do głowy , które chcę teraz wykonać . — Skarżysz się — rzecze mu Wilczek — a bez racji , bo w rzeczy chyba tylko na to skarżyć się możesz , że ci się zanadto dobrze powodzi . Nie rozumiem , jak taki cavaliere di gran grido40 , jak ty , mógł się nudzić we Włoszech , zwłaszcza że ście tam zwyciężyli . Toż to tam podwiki musiały cię nosić na rękach , chyba żeś co u której przeskrobał . Król w tobie się kocha , wiem o tym pewnie i chorągwi ci nie zaprzeczy , jak będzie wojna . Niewistka nieszpetna to wieś , zwłaszcza że podobno należy do niej kilka folwarków nad Sanem . A jeśli ci czasem grzywien41 potrzeba , to Kmita pewnie ci ich nie odmówi . — Ba ! — zaśmiał się Kergolaj — kiedy generosus Kmita zawsze marcas debet . — A więc ty tymczasem — rzekł Wilczek żartując — wybrał eś się na Ruś , może Pan Bóg da szczęście . Ale tutaj gościńce puste . . . A Kergolaj śmiał się i mówił : — Masz racją . Zdechł by tu z głodu , kto by się musiał żywić na gościńcach . Ale ja o tym nie myślę . We Francji to dawno wyszło z mody , jeno jeszcze w Niemczech rycerze łuszczą kupców po drogach . Ja zresztą nigdy nie dotknął by m chrześcijan , tylko jeżeliby mi Żyd jaki zaplątał się między nogi , to by m mu nie darował , bo u Żyda zawsze się jakokolwiek obłowisz , a i Matka Najświętsza ci to wynagrodzi . A na to Wilczek : — Niewiele tu Żydów w tym kraju . Jest ich kupa we Lwowie , ale ja by m ci i tam nie radził ich łuszczyć , bo najprzód Żydzi — to oko w głowie u tamtejszego starosty , on sam ich łuszczy i nie pozwala , aby mu kto lazł w jego kapustę ; a potem jest tam dwa sądy , miejski i starościński , które się wiecznie swarzą pomiędzy sobą , więc jak kogo pochwycą , to jeden drze go za łeb , a drugi za nogi , aż póki go nie rozedrą . To mówiąc Wilczek rzucił okiem na jego szyję i lewe ramię i tam swój wzrok zatrzymał na chwilę . A było na czym , bo Kergolaj miał łańcuch żelazny obwinięty około szyi , a jego koniec przykuty do naramiennika na lewym ramieniu , zaś przy tym końcu był przyczepiony kłąb wstążek niebieskich i białych , ułożony w kokardę , a końce tych wstążek powiewały w powietrzu . — Ej ! — spostrzegłszy tę kokardę , zawoła Wilczek — to te wstążki gdzieś ciebie prowadzą ! Jużeś pewnie stanął u jakiej damy na służbę i jedziesz gdzieś w świat , aby jakiegoś ślubu dopełnić . Kergolaj uśmiechnął się na to z zadowoleniem i rzekł z dobrego serca : — Tobie powiem , jako przyjacielowi . Zastał em u Kmity jego siostrzenicę , pannę Jagienkę , co się chowała u panien klarysek na Starym Sączu , a teraz ją pani Kmicina wzięła do siebie na zamek i u niej służbę przyjął em . Słuchaj Wilczek , znasz ty się także na kobietach , ale pozwalam tobie łeb mi rozszczypać toporem , jeżeli mi powiesz , żeś widział piękniejszą . — Jaka to jest Jagienka ? — zapytał Wilczek , szukając w swojej pamięci — przecie ja lata strawił em na zamku sobieńskim , a nigdy o niej nic nie słyszał em . — Nie powiadano ci o niej — zaśpiewał swoim klarynetowym tonem Kergolaj — bo znając gorącą krew Wilczków tustańskich , pewnie się obawiano , ażeby ś jej zaraz nie porwał . — Ale któż ona jest ? — Córka Michała Kmity , stryjecznego sobieńskich , który jest zabit na Węgrzech . Chowała się , jak ci powiadam , w klasztorze , a teraz ją wzięli na zamek , bo idą na nią wielkie majątki na Szląsku i w Węgrzech i chcieli by ją dać za mąż wedle jej stanu . — O Michale Kmicie , co go zwano węgierskim i był zabit na Węgrzech , nieraz słyszał em , alem nie wiedział , że córkę zostawił . A więc tyś u niej stanął na służbę i jedziesz . . . — Jadę do Ziemi Świętej , bom jej obiecał przywieźć różę z Jerycho , a i Kmicie przyrzekł em , że mu przywiozę cierń z korony Chrystusa Pana , aby już odpokutował tych chłopów , co ich pozabijał . A na to Wilczek całkiem poważnie : — Różę w Jerycho dostaniesz , bo ten kwiat bujno się krzewi po tamtych krajach , ale o cierń z korony Chrystusa Pana to już chyba będziesz się musiał bić z tymi , co go mają , bo go nie znajdziesz na drodze . — A co mi tam na tym , że trochę Żydów natłukę ! — Ba ! — rzecze Wilczek bardzo rozumnie — kiedy bo to nie Żydy chowają te ciernie , jeno jeżeli jaki odpytasz , to chyba u chrześcijan . — Wiec się bić będę z chrześcijany . — Jaka to szkoda — rzekł Wilczek , zamyślając się nad tą ważną sprawą — że ja jestem przykuty i do mego starostwa , i do służby królewskiej właśnie jak pies na podwójnym łańcuchu , inaczej , zaraz by m się z tobą namówił i obrócił dyszel na Jeruzalem . Jam wprawdzie chłopów nie zabijał , ale i u mnie znajdą się grzechy , więc dobrze by było uderzyć czołem o grób Zbawiciela — a oprócz tego rad by m też i ja widzieć te święte kraje , które Chrystus Pan deptał swoimi stopami , o których tyle pięknych rzeczy mi powiadano , gdzie tylu chrześcijańskich rycerzy swoję krew przelewało — a tylko ja tam nie był em . . . Tu Wilczek głęboko się zamyślił , widać było , że jego bujna wyobraźnia zaczęła grać w jego głowie i przedstawiać mu czarujące obrazy . Kergolaj patrzał przez chwilę na niego , a potem powiedział : — To nawróć . — Ba ! — rzecze Wilczek głosem prawie żałosnym — kiedy mi się nie składa . Jestem podwójnym urzędnikiem królewskim , rotmistrzem u jego dworu i starostą na zamku tustańskim i bez jego pozwolenia w tak daleką podróż mi się jechać nie godzi . — To słuchaj — powie mu Kergolaj — to nawróć ze mną przynajmniej do Lwowa , bo ja i tam mam wypełnić jedną prośbę Jagienki , przy czym mógł by ś mi być bardzo pomocnym . Był em u Koniecpolskich w Przemyślu , chcąc ich się poradzić , ale tam tak mnie poili przez cały tydzień , żem się dopiero w Medyce wytrzeźwił , gdziem wczoraj nocował . Więc i trudno mi było z nimi się rozmówić . . . — Cóż to za prośba ? A wtedy Kergolaj taką mu rzecz opowiedział : — Wiesz o tym zapewne , że Michał Kmita węgierski miał siostrę , która wyszła za Murysona , szlachcica herbu Mora , co był wojskim trembowelskim , a na czas nawet podobno starostą . Muryson miał koło Trembowli rozległe majątki w ziemi podolskiej , a do tego jedyną dzieweczkę , którą nazywano Formoza . Otóż kilka lat temu albo może i więcej Tatarzy napadli na dwór Murysona , jego samego jego żonę i wszystkich jego ludzi wymordowali , a tylko dzieweczka uciekła i zabłąkała się na stepie . Na to nadjechał pewien lwowski Ormianin , dzieweczkę znalazł , zabrał ze sobą , podchował u siebie i dotąd ją trzyma w swoim haremie . A potem i dobra jej zabrał , przepisał w ziemstwie na siebie i także je trzyma . Formoza jest siostrą cioteczną Jagienki , więc Jagienka się nad nią szczerze lituje ; widział em ją nieraz , jak nad jej losem rzewnymi zalewała się łzami , więc to mnie wzruszyło i przysiągł em jej , że tego Ormianina odszukam i wezmę w moje objęcia — a jeżeli się nie upokorzy , to go na kiełbasę posiekam , a Formozę odbiorę razem z jej majątkami . Wilczek bardzo się kręcił w kulbace , słuchając tej powieści , a kiedy wysłuchał , pogodną twarz swoję nie dla żartu nasrożył , ale zapytał spokojnie i prawie szyderczo : — Któż to cię naszpikował takimi bajkami ? — Jak to bajkami ? — zawołał Kergolaj , któremu ten wyraz wcale się nie podobał — przecie o tym wiedzą wszyscy Kmitowie , a Jagienka nawet listy odbiera od Formozy . — To Kmitowie są głupi — rzekł Wilczek surowo — a twoja Jagienka czytać nie umie , bo w tym wszystkim nie masz krzty prawdy . Formoza Murysonówna po tatarskim zagonie została znaleziona na stepie , to prawda , ale poszła za mąż za Ormianina , bardzo zacnego człowieka , sam był em na ślubie . — Piękny to musiał być ślub obyczajem ormiańskim albo też bisurmańskim ! — zawołał Kergolaj jadowicie — nie wiem , coś tam mógł robić na takim ślubie , gdzie chyba tylko rzezańców biorą na świadków . — Dajże pokój ! — zawołał na to Wilczek , a twarz mu się zaczerwieniła i oczy już błyskać zaczęły iskrami — daj pokój , bo ja takich rzeczy nie znoszę ! Wiedz zasie o tym , że to rzecz nie rycerska czernić uczciwą kobietę . . . a choćbym był nawet rzezańcem , to jeszcze by m łeb temu rozpłatał , który to robi . Zresztą — krzyknął Wilczek , zapalając się coraz więcej swymi własnymi słowami — zresztą , i o tym wiedz także , że jeżeliś po to się wybrał , to nie pojedziesz do Lwowa . — Ja nie pojadę do Lwowa ? — zawołał Kergolaj , biorąc się obydwiema rękami pod boki — może ty mi zabronisz ? ! — Zabronię ! — wrzasnął Wilczek , pieniąc się już od złości — ja tobie zabronię ! i zaraz cię tutaj na gościńcu położę ! Po czym z głębi piersi odetchnął , a zmarszczywszy czoło jak Jowisz , rzekł surowo : — Na koniu czy pieszo ? — Jak wola — rzekł Kergolaj , rzucając piorunowym wzrokiem na niego i chwytając prawą ręką za rękojeść swojego miecza . — To pieszo — odpowiedział mu Wilczek — bo szkoda tego białego ogiera , chciał by m go też bez szwanku odziedziczyć po tobie . I zaraz obydwa zeskoczyli z koni , jak gdyby się pod nimi paliło , a Wilczek krzyknął ku swoim ludziom : — Hej ! Ramułt ! odmierz no pole na bitwę pieszą , a prędko , bo słońce zachodzi , a pilno mi widzieć , jak wyglądają jelita tego francuskiego pamfila ! 42 Jednocześnie zaś Kergolaj wołał także do swoich ludzi , ale wołał po francusku , że trudno go było zrozumieć , można się tylko było domyśleć , że jednemu z nich , pewno swemu namiestnikowi , każe mierzyć grunt razem z Ramułtem . A kiedy obydwa namiestnicy deptali ziemię koło gościńca , aby wynaleźć grunt gładki a twardy , zaś dwaj żołnierze wzięli konie swych panów za cugle , aby je odprowadzić na stronę , obydwa rycerze skakali jak jaszczurki do siebie , łechcąc się wzajem tą i ową grzeczności . — Ty weźmiesz mojego białego ogiera ? — wołał Kergolaj — pierwej ja tobie łeb rozpłatam , a kiedy cię kruki będą pożerać , wezmę twojego srokacza , chociaż niewart trzech groszy . — Ty pojedziesz do Lwowa ? — odpowiadał mu Wilczek — aby tam na poczciwych ludzi napadać i bezcześcić kobiety ? Śmiać mi się chce z takiego zbawcy sierot szlacheckich ! Otóż wiedz o tym , że Formozy dotknąć ci nie dam i jeszcze ci wezmę Jagienkę ! To mówiąc Wilczek , zapyrzony i czerwony jak indyk , z ustami drgającymi jak w febrze , z oczyma gorejącymi jak dwie świece jarzące , uderzył ręką po mieczu i już go do połowy wyciągnął : tego zaś Kergolaj już prawie nie mógł wytrzymać i jako to miał krew gorącą francuską , chociaż nieraz umiał wybornie nad nią panować , w tej chwili się uniósł , jak kot od Wilczka odskoczył , cały miecz z pochwy wyciągnął i stanął w rycerskiej paradzie . Jeszcze jedno oka mgnienie , jeszcze jedno słowo dotkliwe , jeszcze jeden ruch z której bądź strony — a już by byli uderzyli na siebie , gdzie stali , nie czekając wcale , aż póki im ich namiestnicy po rycersku gruntu nie wymierzą . Ale w tej właśnie chwili odezwał się dzwonek gdzieś z głębi lasów na prawo . Dzwonek doniosły , przeciągły , drgający w powietrzu jak arfa anielska , dzwonek wołający pobożnych ludzi na Anioł Pański . W tym dzwonku wieczornym , odzywającym się tonem żałosnym wśród wiejskiej ciszy i skłaniającej się do snu dzienną pracą zmęczonej natury , jest coś czarującego , jest moc jakaś nadziemska , przenikająca serce człowieka do głębi i pochylająca jego głowę w pokorę : zdaje się , jakoby z jego żałosnymi tonami Anioł Pański szedł ziemią w swojej własnej osobie i mówił do całej przyrody : Dzień Boży się skończył , idźcie w spokoju do domu . Tylko w Polsce dzwonek na Anioł Pański ma taką władzę anielską nad ludźmi : zgadzają się na to wszyscy podróżni i jeszcze żaden z nich się nie oparł temu wrażeniu . Na odgłos dzwonka obydwa rycerze uklękli i zaczęli mówić Ave Maria według zwyczaju — a wtedy już wszyscy ich żołnierze także klęczeli i odmawiali pacierze , nawet i obydwa namiestnicy uklękli na gruncie , który do bitwy obrali , zdjęli swe hełmy i ręce do modlitwy złożyli . A kto by był miał wzrok przeszywający lasy , trzciny rosnące na stawach i sady otaczające zagrody , ten był by widział , że jak daleko głos dzwonka dochodził , wszędzie w tej chwili klęczał z odkrytą głową lud Boży i z pokorą w sercu za własne grzechy , a z przebaczeniem win swoim bliźnim , gorące do nieba posyłał modlitwy . Kergolaj pierwszy , jako to Francuzi krótko się modlą , wstał z kolan i unikając wzroku swego przeciwnika , spojrzał na klęczących żołnierzy . A wtedy jego twarz się uspokoiła , chwilę jeszcze nie wiedział , co mówić , lecz kiedy Wilczek wstał także z klęczek , rzekł do niego spokojnie : — Niedobra to pora do bitwy . A Wilczek na to : — To dajmy pokój na teraz . Bóg nie chce . Tak jeszcze przez oka mgnienie stali w milczeniu , zaczem Francuz rzecze : — Gdzieś tu musi być jakiś kościół w tych lasach . — Nie kościół — odpowie mu Wilczek — jeno franciszkański klasztorek , a teraz to także kmitowska siedziba . — Tych Kmitów , gdzie nie posiejesz , to zejdą — rzecze Kergolaj — a gdzie się potkniesz , to potrącisz o Kmitę . Jeżeli i dalej tak rodzić się będą , jak dotąd , to niebawem w całej Polsce , co jaki szlachcic znaczniejszy , to będzie Kmita , a jeśli jaki inny się między nimi zabłąka , to będzie pewnie Tarnowski . Jakiż to Kmita siedzi w tych lasach ? Wilczek , ile że twardszy był od Francuza , jeszcze się całkiem nie wypogodził . Żal mu było zapewne , że mu się taka wyborna sposobność do bitwy zdarzyła z kawalerem tak zacnym i tak dobrze okrytym i właśnie dzwonek zadzwonił . Mówił więc jeszcze cokolwiek cierpko : — Niby to wiesz wszystko , a przecie są rzeczy , o których ci trzeba powiadać . Ów Michał Kmita węgierski , którego dziewka Jagienka ten łańcuch z wstążkami ci przyczepiła do lewego ramienia , a jak widzę , i łeb przewróciła z kretesem , miał starszego brata , co się urodził z Tęczyńskiej . Jan Chryzostom mu było na imię i był to rycerz znany po wszystkim świecie swojego czasu , bijał się bowiem z wielką chwałą dla swego oręża we Francji , w Hiszpanii , we Włoszech , a nawet po rozmaitych ziemiach murzyńskich : był wtedy także w Ziemi Świętej i tak jak ty nosił na sobie wstążki jakiejś damy , u której przyjął był służbę na całe życie . Ale u damy mu się nie powiodło , bo jej nie dostał ; aż kiedy już był zmęczony wojnami i ową służbą , miał Boże natchnienie , ażeby wojnie i miłości dał pokój , a raczej się służbie Bożej poświęcił . Natenczas pancerz i miecz rzucił o ziemię , odprawił jeszcze raz pielgrzymkę do grobu Chrystusa Pana , ale tym razem już nie konno i zbrojne dla bitwy , tylko pieszo dla pokory i dla pokuty , powróciwszy zaś , wstąpił do zakonu franciszkanów w Rzymie , u nich teologii wysłuchał i przyjął święcenia kapłańskie . Zaczem tu wrócił , osiadł w tej puszczy i tutaj zbudował sobie klasztorek . — Dawno to być musiało — rzecze Kergolaj — bom nic o nim nie słyszał . A ta puszcza , kmitowskaż to własność ? co by mnie wcale nie dziwiło , bo Stanisław , jak zacznie prawić o swoich majątkach , to utrzymuje , że i na księżycu ma posiadłości . A Wilczek na to : — Nie , ta puszcza nie należy do Kmitów . Dawnymi czasy była to królewszczyzna , aż dopiero Władysław Jagiełło , hojny pan na klasztory , nadał ją franciszkanom . Franciszkanie nie umieli z niej nic zrobić , jakoż przez lat kilkadziesiąt leżała odłogiem , a kto chciał , budował sobie w niej zagrodę , płacąc franciszkanom czynsz lada jaki . Dlatego Chryzostom ją łatwo otrzymał i tutaj się pobudował . I ten z niej coś zrobi , chociaż Panu Bogu oddany i sam żyje o chlebie i wodzie , nie zapomina przecież o dobrach doczesnych ; jakoż za tą puszczą , co ją tu widzisz , a nad stawami , co za nią się ciągną , znaczne już pobudował folwarki , a osadnicy ciągną do niego jak muchy na lep , bo znajdują tu ziemię tłustą za życia i zbawienie duszy po śmierci . — Och ! nie był by Kmitą , gdyby nie umiał pomnażać majątku — zawołał Kergolaj , śmiejąc się głośno . Zaraz zaś dodał : — Jedźmy chyba do niego , bo i tak trzeba kędyś nocować . Na to Wilczek rozejrzał się po niebie i ziemi , a widząc , że się już dobrze zmierzchało , rzekł głosem niepewnym ; — Jużci gdzieś trzeba nocować , do Wiszni jeszcze daleko , a do klasztoru ledwie jedno stajanie . Ale lada jaki będziemy tam mieć nocleg , o chlebie i wodzie ; jeśli nam dadzą tapczany , to i te będziem musieli sobie wyprosić , a ludzie nasi będą musieli koczować pod gołym niebem . A nadto jeszcze nie wiem , czy się duchów nie boisz , bo Chryzostom mieszka z duchami . Więc Kergolaj się zastanowił , a potem rzekł : — Prawdę mówiąc , ja duchów nie lubię . Już mi się nieraz zdarzyło spotkać z nimi i zawsze mi to wyszło na szkodę . Niedawno temu położył em się spać w starym zamczysku GirgentiBela i tam mnie koło północy takie straszliwe duchy opadły , żem ledwie żyw uciekł w koszuli . Trzebaż było jeszcze , żem nie znał tego zamczyska , któregom we dnie nigdy nie widział , więc uciekając śród ciemnej nocy , choć oko wykol , spadł em z muru w głęboką fosę , w której rosły same pokrzywy i głogi , i takem się tam poparzył i pokłuł , jak gdyby mnie kat wziął na tortury . Szczęściem , żem się przecież jakiegoś kamienia domacał , na którym też resztę nocy przesiedział em do rana . A co rzecz najdziwniejsza , to , że moi ludzie spali obok mnie w sali rycerskiej i żaden z nich duchów nie widział ; ale też i to prawda , że spali jak kamień , i chociaż na nich krzyczał em , jak gdyby mnie kto rzezał po gardle , żadnego z nich nie mogł em obudzić . Rozumiem tedy , że ich duchy uśpiły , aby mnie samego mogły męczyć spokojnie . Jakież to duchy są , co z Chryzostomem mieszkają ? Ale Wilczek się śmiał i mówił : — A wiesz ty , jakie to duchy cię tak męczyły ? Oto pewnie znalazł eś w piwnicach tego zamczyska jaki antałek lacrimae Christi43 i nalał eś go sobie w gardło po same dziurki , a wtedy duchy ci się pokazały . Toż widzi mi się , że i ów zamek zwie się raczej Girgenti , gdzie i ja był em , a dopiero po tobie nazwano go Bela , kiedyś się w nim spił jak Bela44 i upadł w pokrzywy . — Jużci prawda — odpowie Kergolaj — że się tam dobre wina znalazły w piwnicy , ale i moi ludzie pili , co szyja strzymała , a przecież żaden z nich duchów nie poczuł na sobie . — Bo twoi ludzie spali na marmurach , a ty , jako cię znam , pewnieś wlazł w bety , więc wino w tobie się zapaliło . — Może i tak . Ale żem duchy widział , a nawet i czuł , jako mi siadały na piersiach i za łeb mnie brały , na to zaraz przysięgnę . Chyba że w duchy nie wierzysz ? — Widział em i ja te nieboże stworzenia , a nawet i u mnie niektóre mieszkają na zamku , ale mi nigdy nie czynią nic złego . Gadają ze mną przystojnie , czasem o co mnie proszą , a nieraz dobrą dadzą mi radę , ale kiedy im powiem , aby mnie zostawiły w spokoju , to zaraz znikają . Kergolaj patrzał na niego z wielką uwagą , a potem rzekł : — Słysz , Wilczek , może ty masz komitywę z duchami ? Toż zdaje mi się , że Pan Bóg okazał łaskę swoją nade mną , kazawszy w samą porę na Anioł Pański zadzwonić , inaczej , był by ś mnie pewnie tu na gościńcu położył , bo mnie z tobą aniby na myśl było nie przyszło kazać ci się odprzysiąc , że twój miecz nie jest zaczarowany . Ale tu trudno było rozpoznać , azali Francuz mówi z szczerego serca , czy też sobie dworuje , jakoż Wilczek spojrzał na niego z ukosa ; ale zaraz mu odpowiedział ; — Ot , co tam ! ja się nigdy nie każę odprzysięgać nikomu , bo tak sobie mówię : jeżeli , ja jego zmacam mym mieczem , to choćby miał diabła przy sobie , przecie go przetnę na dwoje . — Masz racją — rzecze mu Francuz — każdy rycerz ma swoje cięcie albo swój sztych , który chowa dla siebie i nawet go duchom nie powie . Ale cóż ! jedziemy do klasztoru czy nie ? — A duchy ? — zapytał Wilczek . — Więc jakież to duchy tam mieszkają ? — Alboż ja wiem ? — Tego nikt ci nie powie , bo tu nawet nie wiedzieć , azali sam Chryzostom dawno nie zginął , jak mi to powiadano , a jeno duch jego tu pokutuje . Zawsze to pewna , że go ludzie w najrozmaitszych postaciach widują . Kiedy mszę prawi , to światło bije od niego ; kiedy każe z ambony , to rzuca błyskawicami , że ludzie , jakby piorunem rażeni , na ziemię padają — a kiedy kogo spowiada , to go bierze jak gdyby w rozpalone obcęgi i poty ciśnie i piecze , aż póki wszystkich grzechów zeń nie wydusi . Czasami zaś , w dnie pogodne , kiedy spoczywa , to rośnie w olbrzyma i głowę swoję wystawia ponad najwyższe drzewa i rozgląda się naokoło po kraju i patrzy , gdzie który człek grzeszy : już tu niejeden podróżny widział jego głowę sterczącą ponad lasami .