Józef Korzeniowski EMERYT Na Lesznie przed kościołem Karmelitów , między jedenastą i dwunastą , z rana , siedziały dwie baby , które dla zaokrąglenia sumki dzisiejszego zarobku oczekiwały na pobożnych , mających wyjść z kościoła przed jego zamknięciem . Obie w łachmanach , nacechowane tą szpetnością , jaką starym kobietom daje nędza , żebractwo i ślady niegdyś złych obyczajów , poglądały i na siebie z zazdrością , i na pustą ulicę z pewnym rodzajem gniewu i zniechęcenia . — Djabli cię tu przynieśli — rzekła jedna , poruszając plecami i poprawiając na głowie jakiś wypłowiały gałgan , z pod którego wyglądała pomięta szlarka starego czepka i wypadały kosmykami siwe włosy . — Wolno mi tu siedzieć , jak i tobie — odpowiedziała druga , i zasadziwszy rękę za dziurawy kaftan , także widać w celu naturalnej obrony swojego ciała , nienawistnie na sąsiadkę spojrzała . — Gdyby ś poszła gdzieindziej , było by i tobie , i mnie ; a tak obie pomrzemy z głodu . — A jak siedziała m na Krakowskim Przedmieściu przed Karmelitami , toś i ty tam przyłaziła , i ja ci nic nie mówiła m . — Bo wtenczas odpust był , chyba o tem zapomniała ś , stara czarownieo ! — rzekła pierwsza . Nie dała długo czekać na odpowiedź druga , i pokazawszy kilka dolnych chwiejących się zębów , i przymrużywszy prawe oko zaszłe pleśnią , podniosła ku niej pięść i rzekła : — Tyś sama czarownica i jeszcze coś — tfy ! Porwała się pierwsza z miejsca i podniosła do góry krzywą laseczkę ; ale w tem obie postrzegły idących trotoarem dwoje młodych ludzi , obie więc westchnęły , i pierwsza zaczęła mówić głośno : Zdrowaś Marya ! — a druga zanuciła chrypliwym głosem : — Kyrye elejson — i dalej śpiewała litanią do Najświętszej Panny . Przybywający oboje byli młodzi , a świeże ich twarze , piękne rysy , oczy pełne wyrazu i wzajem w sobie tonące , strój czysty i pełen gustu , stanowiły dziwny kontrast z pomarszczoną i zżółkła twarzą , z małemi oczkami , obwiedzionemi czerwoną obwódką , i z łachmanami pełnemi brudu i nędzy starych żebraczek . Oboje szli bardzo zwolna , jak gdyby chcieli dać sobie więcej czasu , czy do zabrania znajomości , czy do pożegnania się . Nie patrzyli na ulicę , zdawali się nie widzieć , co przed nimi ; jednakże panienka oglądała się kiedy niekiedy , jakby ją jaki ogarniał niepokój — i wówczas śliczne jej lice okrywał rumieniec , a oczy duże , błękitne , z czarnemi rzęsami , schylały się ku ziemi . Wówczas także poprawiała jedwabną chusteczkę na piersiach , których formy kształtne i dorodne były wyraźne pod szlafroczkiem , z ładnego płócienka zgrabnie i gustownie przykrejonym . Z całego jej ułożenia , z jej ubioru , z jej kapelusza słomkowego , z parasolika , który miała w ręku , i z rękawiczek ciemnych , widać było wyższe ukształcenie , skromność obyczajów , lecz oraz mierny dostatek . Kawaler zdawał się mieć więcej śmiałości , więcej lat , więcej doświadczenia i pieniędzy . Tużurek jego , chociaż podróżny , był bardzo elegancki , kamizelka axamitna , lakierowane buty , laseczka ze złotą gałką , kapelusz nowiuteńki i rękawiczki jasnożółte , tylko co wzięte ze sklepu . Ale dwie okoliczności pokazywały , że to nie był stały mieszkaniec Warszawy , piastujący tu jaki urząd , lub zajęty jakim zyskownym przemysłem . Wielkie wąsy , ładnie podstrzyżona czarna broda , tudzież koczyk podróżny , zaprzężony dzielną trójką w krakowskich chomątach , który szedł z wolna ulicą , dowodziły , że to był obywatel ze wsi , który na niejaki czas tylko do miasta przyjechał , oporządził się i do domu powracał . W rzeczy samej , ów młody człowiek , pan Roman Wyżopolski , mieszkał w Gostyńskiem , a owa panienka , znana na Żytniej ulicy pod nazwaniem pięknej profesorównej , była rzeczywiście córką zacnego emeryta , niegdyś nauczyciela łacińskiego języka , i wraz z ojcem na tejże ulicy mieszkała . Ponieważ zaś postanowili śmy rzecz tego opowiadania prowadzić po prostu , bez żadnych poetycznych ogródek , powiemy więc od razu , jak się ci młodzi ludzie poznali . Pan Roman przed tygodniem przyjechał do Warszawy , i przywiózł z sobą maleńką siostrzenicę , Helunię , dla ulokowania jej na pensyi . Właśnie na drugi dzień po swojem przybyciu siedział na krześle w bawialnym pokoju pani S , ochmistrzyni znanego zakładu naukowego , a ona , obok niego na paradnej kanapie ułożywszy się z dystynkcyą i powagią , kończyła z nim układ , gdy drzwi się otwarły i weszła śliczna i wysmukła panienka , zupełnie tak poprostu i tak czysto ubrana , jakeśmy ją dziś widzieli . Ta tylko była różnica , że kapelusik swój słomkowy miała w ręku , w których także trzymała parasolik , i przez to odkryła czoło jasne i czyste jak kość słoniowa , i włosy kasztanowe , lśniące , bujne i dziwnie ładnie przyczesane . Pan Roman , uderzony tym widokiem , przestał mówić , patrzał z uwagą na twarz nadobną , na figurkę zgrabną i giętką , na rączkę , która trzymała kapelusz , i na nóżkę małą i czystą , która lekko wysuwała się z pod sukienki i cicho spadała na gładką posadzkę . Poczuwszy się pod okiem nieznajomego mężczyzny , panna zaczerwieniła się , i ze spuszczonemi oczyma przeszedłszy zwolna przez cały salon , zbliżyła się do pani S i pocałowała ją w rękę . Poważna matrona pogładziła ręką jej twarz i włosy , i rzekła : — Siadaj , Kasiu ! a ojciec zdrów ? — Zdrów , kazał ucałować rączki pani — odpowiedziała panna i pan Roman znalazł , że głos odpowiadał twarzy i postaci . Był miękki , wyrobiony , nie nadto cichy , nie nadto ostry : słowem , wpadł od razu mile w jego uszy , jakby jaka muzyka , jak echo czegoś już znanego , co się słodko wspomina . Gdy Kasia usiadła , pani S , zwracając się do pana Romana , odchrząknęła i wzięła się do wytłómaczenia mu , jak kosztownem jest utrzymanie w Warszawie , jak wiele musi płacić za lokal , jakich porządków i expensy wymagają od niej rodzice i t . d . , a to wszystko dla przekonania młodego obywatela , że jeżeli żąda stu dukatów na rok za edukacyą jego dziesięcioletniej siostrzenicy , to żąda wcale niewiele . Pan Roman , który pierwej ostro się targował i dawał tylko siedmdziesiąt , ni ztąd ni zowąd zmiękł od razu , i chociaż nie słuchał wcale dowodzenia pani S , patrząc gdzie indziej , niby ku oknu , niby ku drzwiom , którędy weszła panna Katarzyna , odpowiedział niedbale : — Dobrze ; niech będzie jak pani każesz ; niniejsza o trzydzieści dukatów . Zmiana ta była tak niespodziewaną , ustępstwo , które zrobił raptem tak wielkie , że sama pani S , która spodziewała się , że może krakowskim targiem odtarguje tylko połowę zaprzeczanej sobie kwoty , zaczęła się dziwić mocy i gruntowności swojej wymowy . Wszakże pan oman wcale inne miał powody . Gdy pani S mówiła , on , poglądając na cudne lice siedzącej naprzeciw niego panny , myślał sobie , że ta śliczna istota musi być albo krewną , lub przynajmniej poufałą w tym domu ; że tu będzie ją mógł widywać , że może się jej podoba , i żeby się jej podobał , zacznie zaraz od tego , iż się okaże wspaniałym , nie dbającym o pieniądze , a zatem bogatym . Tak pomyślawszy , postanowił od razu , aby siostrzenica jego na pensji u pani S została , i dla tego zgodził się na proponowaną płacę . Pani S , widząc , że obywatel tak nagle skruszał , postanowiła także korzystać z niespodziewanego rozmiękczenia jego serca , i ścierając chusteczką kurzawę na brzegu stołu , niby od niechcenia , a właściwie dla pokazania , że lubi porządek , dodała : — Oprócz tego otrzymam od pana dobrodzieja łyżkę , widelec i nóż srebrny . Także obrus i sześć serwet . — Dobrze — odpowiedział pan Roman , patrząc gdzie indziej . — Zwykle rzeczy te — rzekła znowu pani S — zostają w zakładzie naukowym , gdy panna w nim przebędzie dwa lata . Ale ponieważ panowie — dodała ze znaczącym uśmiechem — często bez przyczyny odbieracie nam uczennice , ja mam zwyczaj kłaść za warunek , aby od razu były własnością mojej pensyi . — Dobrze — odpowiedział znowu pan Roman , zawsze patrząc gdzie indziej . — Ale półrocznie zechcesz pan dobrodziej zapłacić mi przy spisaniu kontraktu — mówiła prędko pani S , sądząc , że powinna pośpieszać i korzystać z dobrego usposobienia młodzieńca , na którego przekonanie tak mocno podziałała . — Dobrze — odpowiedział jeszcze pan Roman i rzucił nieznacznie okiem na twarz panny , która , jakby uczuła to spojrzenie , nieznacznym zapłonęła rumieńcem . Tu pani S umilkła i zamyśliła się ; pan Roman był także roztargnionym , a panienka siedziała , milcząc , ze spuszczonemi oczyma . Pani S namyślała się , coby jeszcze zaproponować , żeby sobie nie mieć do wyrzucenia , iż nie korzystała z tak dobrej zręczności , i po chwili , odchrząknąwszy i poprawiwszy się na kanapie , rzekła : — Zapewne pan dobrodziej będzie sobie życzył , żeby siostrzenica jego miała w porządku wszystkie książki , sexterna i karty geograficzne , tudzież żeby występowała w sukience mundurowej , jaką wszystkie panienki u mnie mają ; na to zechcesz mi pan zostawić dwadzieścia dukatów , z których rachunek panu dobrodziejowi złożę . — Dobrze — odpowiedział jeszcze pan Roman , a pani S aż podniosła się na miejscu , na którem siedziała , tak ją zbudowała łatwość i zaufanie młodego obywatela . Ale , chcąc rzecz doprowadzić do zupełnego skutku , zawsze w tym celu , żeby sobie nie mieć nic do zarzucenia , dodała jeszcze : — Zapewne Pan Bóg nas zachowa od takiego zmartwienia , ale ponieważ ludźmi jesteśmy , a siostrzenica pana dobrodzieja także , więc , na przypadek choroby , zechcesz pan dobrodziej zostawić mi dziesięć dukatów na doktora i aptekę , z których także rachunek jak najskrupulatniej panu dobrodziejowi złożę . — Dobrze — odpowiedział i tym razem pan Roman , i postrzegłszy że Kasia , nie wiedzieć dla czego , zapłoniła się znowu , spuścił oczy , i dla kontenansu podniósł kapelusz i zaczął ręką ogładzać . Pani S zdało się , że już chce wyjść . Postanowiła więc dać pokój dalszym propozycyom , i przestawszy rozumnie na tylu koncessyach , jakie już zrobił , zamierzyła utkwić mu je bardziej w pamięci , co się jej tem potrzebniejszem wydało , że to dobrze , którem na wszystko się zgadzał , z widocznem wymawiał roztargnieniem . Powstawszy więc z miejsca , rzekła : — Pozwoli pan dobrodziej , że ja te wszystkie warunki , na któreśmy się zgodzili , zapiszę . Notatka ta przyda się panu dobrodziejowi przy sprawdzeniu kontraktu , który tu spisać każę u siebie . — Potem obracając się do Kasi , mówiła : — Moja droga ! zabaw tu w mojem miejscu pana dobrodzieja , ja za chwilkę służyć będę . Jest to moja krewna i uczennica — dodała rekomendując . Słowa te , po których wyszła , wymówione były po francuzku dobrze i czysto . Pani S użyła tego języka , raz z przyzwyczajenia ochmistrzyni , a powtóre , dla pokazania panu Romanowi , jak sama mówi po francuzku , że zatem nie powinien żałować swojej powolności , gdyż i siostrzenica jego także tak mówić będzie , jeżeli do skończenia edukacyi na jej pensyi pozostanie . Gdy pan Roman został sam na sam z panienką , której uroda i ułożenie tak mocno mu się podobały , zmieszał się i sam nie wiedział od czego zacząć . Wyprowadziła go z tego ambarasu panna Katarzyna , zapytując , jak dawno przybył do Warszawy ? — Przyjechał em wczoraj — odpowiedział . — A pani zapewne mieszka w tym domu ? — O nie — odpowiedziała wdzięcznym głosem — przebyła m tu lat kilka , gdy m się znajdowała na pensyi , a teraz mieszkam przy ojcu . Pan Roman czekał , czy nie doda , gdzie mieszka , na której ulicy ; ale Kasia umilkła , a spytać jej o to nie śmiał . Żeby się więc rozmowa nie przerwała , i żeby pokazać , że umie ją prowadzić , chociaż mówi z osobą , nieznajomą , — że zna Warszawę , chociaż ją , tylko kiedy niekiedy odwiedza , — podniósł głowę , uśmiechnął się zawczasu , mając powiedzieć coś zręcznego i uderzającego ; ale wtem postrzegł , że oczy panny Katarzyny na niego patrzały ; że oczy te były błękitne z długiemi czarnemi rzęsami , że było w nich pełno wdzięku i wyrazu : zapomniał więc , co miał mówić , spuścił wzrok ku ziemi , i gładząc ręką kapelusz , rzekł z determinacyą : — Jak dziś gorąco ! Uśmiechnęła się nieznacznie Kasia i odpowiedziała : — Tak , w mieście między murami zwykle bywa goręcej , niż na otwartem powietrzu . Państwo zapewne na wsi nie doświadczacie takiego upału , jaki my tu czasem miewamy od rozpalonych kamieni . — My mamy drzewa , mamy ożywiający ich cień — rzekł pan Roman , przychodząc prędko do siebie i patrząc już śmielej na te oczy , które i teraz były błękitne , i teraz były piękne , ale już go nie tak mieszały cudnym promieniem . — A przytem — dodał — mieszkanie moje na wsi ma z jednej strony las , z drugiej rozległe łąki , przez które przechodzi rzeczka , która popod samym ogrodem przepływa i daje nam kąpiel wyborną . Ale — dodał , poprawiając się na krześle — nic tak w lecie nie zabezpiecza pokojów od gorąca , jak markizy . To też kazał em je tak urządzić , szczególniej w dwóch salonach , wychodzących prawie na południe , że mam w nich zawsze tyle chłodu , ile potrzeba . To powiedziawszy , umilkł pan Roman , a chociaż czuł , że nie wszystko , co powiedział , było bardzo potrzebnem i zręcznem ; kontent jednak był , że jej dał cokolwiek poznać swoję wieś i swój dom ; bo pomyślał sobie w duchu : — dobrze , niech i to wie ! — Gdy Kasia milczała , rzekł znowu : — A pani lubi wieś ? — Nie znam wcale wsi — odpowiedziała z prześlicznym uśmiechem , który odkrył ząbki białe i równe , który ułożył jej usta w tak rozkoszne kształty , że się pan Roman znowu zmieszał ; ale szczęściem , tym razem nie miał nic do odpowiedzenia . — Urodziła m się i wychowała m w mieście — mówiła dalej Kasia — jednak zdaje mi się , ile z usposobienia mego wnosić mogę , że wieś bardzo by m polubiła . Pan Roman ucieszył się widocznie , posłyszawszy te wyrazy , a Kasia znowu postrzegła się , że były niepotrzebne , że mógł by sobie Bóg wie co pomyślić , i zawstydziła się biedna , ale tak jej z tem było ładnie , że już teraz pan Roman poczuł , jakby jakieś wzruszenie , jakąś nieodpartą , chęć zbliżenia się i dotknięcia tej białej rączki , która trzymała chusteczkę , i wyrzeczenia czegoś , coby nie było ani wyrażeniem uczucia , ani zimnym komplimentem , ale coby trzymało ów wygodny we wszystkiem środek , z którego i naprzód pomknąć się można , i nazad wycofać się łatwo . Wszakże nie przyszło do tego , gdyż pani S weszła i przyniosła ową notatkę warunków , które na roztargnionym młodym człowieku wymogła . Wziął je pan Roman , nie czytając , i schował do kieszeni . Gdyby był je przejrzał , znalazł by , że pani S , rozmyśliwszy się w ciszy swego gabinetu , i śmielsza z piórem w ręku , dodała jeszcze , że na rozmaite , mogące się zdarzyć na pensyi fety , jako to : na imieniny jej samej i guwernantek , tudzież na jałmużny dla ubogich , dla przychodzących kwestarek i t . d . , potrzeba będzie na składki pięć dukatów rocznie , które z góry mają . być złożone . Pan Roman pożegnał uprzejmą , gospodynią , skłonił się pannie , i wychodząc , rzekł : — Jutro o tej porze będę pani służył z moją pupilka , którą , opiece pani oddam . — Będę pana oczekiwać — odpowiedziała pani S — a ja tymczasem każę spisać kontrakt . — Dobrze — rzekł znowu pan Roman , patrząc gdzie indziej , i gdy oczy jego w tej wędrówce zbiegły się na mgnienie z błękitnemi oczyma Kasi , powtórzył z pewnym przyciskiem , jakby chciał być dobrze rozumianym : — Jutro więc o tej porze — i jeszcze raz skłoniwszy się , wyszedł . Gdy się drzwi zamknęły , pani S uśmiechnęła się , i pomyślawszy sobie w duchu : — co to jest jednak dar mówienia ! — poszła na chwilę zobaczyć , co panny robią . Kasia została tymczasem w salonie , wzięła leżącą na stole robotę , ale wkrótce opuściwszy ją na kolana , oparła piękne swe czoło na dłoni , i tak siedziała zamyślona . A pan Roman ? . . . Pan Roman szedł ulicą , dawał się potrącać przechodzącym , i tylko co nie wpadł pod dyszel dorożkarza , który , zwyczajem warszawskim , mocniej zaciął konie i ruszył z kopyta wtenczas , gdy niespodzianie z jednej ulicy zawracał na drugą . Czy pan Roman zakochał się od razu w pięknej Kasi i to na dobre , tak jak to czynią wszyscy moi bohaterowie , z wielkiem zgorszeniem krytyki , która im tych raptusów darować nie może ? czy tylko podobała mu się tak sobie , nawiasowo , i miał względem niej jaki obywatelski planik ? — o tem jeszcze zdecydować mi tu nie wolno . Dosyć będzie powiedzieć , że do Marego ( który jeszcze wówczas kwitnął ) nie poszedł ; że do hotelu , w którym stał , kazał sobie zwyczajny przynieść obiad , i milcząc , zjadł go razem z zapłakaną Helunią ; że całe poobiedzie z krawcem się swoim nie widział , na balecie okropnie ziewał , i spał jak najgorzej . Biegli czytelnicy niech z tych symptomatów wniosą o stanie serca i umysłu pana Romana . Nazajutrz ten sam koczyk , który śmy już widzieli na Lesznie , wiózł pana Romana i strwożoną Helunię ku peneyi pani S . Właśnie biła umówiona godzina jedenasta . Dom , w którym się mieścił zakład naukowy , był już niedaleki . Biedna dziewczynka , ofiara oświecenia i dobrej pronuncyacyi , patrzyła na wszystkie strony , i co moment zapytywała wujcia , czy jeszcze daleko ? Ale wujcio nie odpowiadał , oglądał się na prawo i na lewo , jakby chciał kogoś obaczyć , jakby się spodziewał , że na tej ulicy , o tej godzinie , przed samym domem pani S , lub gdzieś niedaleko , ujrzy płócienkową sukienkę i słomkowy kapelusz . Zkąd i dla czego mógł mieć taką nadzieję ? tego ani on sam nie wiedział , ani nawet ja nie wiem ; a przecież coś mu szeptało , że to niepodobna , aby ich znajomość była tak krótką , tak przelotną , aby się skończyła na jednem wczorajszem widzeniu się , aby już nigdy nie zajrzał w te błękitne oczy , które tak wiele mówiły , i nie usłyszał tego głosu , który tak miło brzmiał w jego uszach . Jednakże napróżno patrzał . Wprawdzie widział wiele płócienkowych sukienek , ale te były jaskrawe i zmięte ; wiele ócz poglądało na niego , ale wszystkie były czarne lub siwe ; wiele głosów pięknych Warszawianek dochodziło do niego z trotoaru , ale te wszystkie były lub chrypliwe , jak rozbite dzwonki , lub ostre , jak szydła . Straciwszy więc nadzieję , tak bez żadnej zasady powziętą , stanął przed mieszkaniem pani S , wysiadł , wysadził Helunię , i już miał wchodzić w bramę podjazdową , gdy raz jeszcze spojrzawszy wzdłuż ulicy , ujrzał na przeciwległym trotoarze idącą śpiesznie osobę , która mu dokładnie przypomniała tę postać , o jakiej całe poobiedzie myślał i całą noc marzył . Zatrzymał się więc przy drzwiach bramy , przytulił do siebie Helunię , i tak czekał , dokąd się uda . Rzeczywiście była to Kasia . Zrównawszy się z bramą domu , stanęła , przypatrywała się stojącemu przed nią koczykowi , i na jej licu był jakiś wyraz niepokoju i wahania się . Pan Roman stanął tak , żeby go nie widziała , i zdało mu się , że czyta wyraźnie w jej pięknej twarzy chęć wejścia do pani S , gdzie była pewna , że go zastanie , i obawę spotkania się z nim znowu . Mocno go to ucieszyło i skłoniło do czekania cierpliwie , póki się nie zdecyduje . Nareszcie panienka potarła ręką czoło , potrzęsła głową , jakby chciała powiedzieć : nie , nie trzeba — i poszła dalej . Wtenczas pan Roman mocno się zmieszał . Przez chwilę sam nie wiedział co zrobić , ale wkrótce rzucił się na krok stanowczy , zapomniał o pani S , jej przekonywającej wymowie i ładnej francuzkiej pronuncyacyi , wsiadł na powrót do koczyka z Helunią , i kazał z wolna jechać w tym kierunku , w którym panna poszła szybko , jakby sama przed sobą , uciekała . — Więc już nie pojedziemy na pensyą ? — rzekła uradowana Helunia . — O ! jakże to dobrze ! — Chciał em ci jeszcze jednę rzecz kupić — odpowiedział pan Roman — żeby ś miała pamiątkę ode mnie . — Mój dobry wujciu ! jak ty o mnie tylko myślisz — powiedziała dziewczynka i rękę jego całować zaczęła . Ścisnął ją za rączkę pan Roman i zaczerwienił się , że skłamał przed dzieckiem . Bo on nie o niej myślał i gdzie indziej patrzył . Byli na KrakowskiemPrzedmieściu . Przypadkiem panna Katarzyna obejrzała się , spostrzegła koczyk i w nim młodego człowieka , który ją ścigał wzrokiem . Przez chwilę zastanowiła się , jakby się namyślając , co zrobić ; potem zwróciła się na lewo , i weszła do pierwszego magazynu , który był obok . Pan Roman , którego już determinacya nie opuszczała , wyskoczył z koczyka , wziął za rękę Helunię i wszedł także . Nic nie może być piękniejszego , jak twarz piękna młodej dziewczyny , kiedy się na niej w cudnych farbach wymaluje razem radość i bojaźń ; razem to przekonanie , że się podobała temu , któremu chciała się podobać , i ten kłopot dziewiczy , aby skłonności jej nie dostrzegł , aby nie usłyszał mocniejszego bicia jej serca . Pan Roman wyczytał te uczucia na jej licu , i przystąpiwszy do niej niezupełnie śmiało , rzekł drżącym głosem : — Dobry dzień pani I Jak wdzięczny jestem temu przypadkowi . . . — chciał coś jeszcze powiedzieć , ale czując , że zaczął od nieprawdy i bojąc się , aby się większem kłamstwem nie skompromitował , dał pokój i umilkł . — Tam zapewne pani S pana czeka — odpowiedziała ze spuszczonemi oczyma panienka , jakby mu chciała przypomnieć , co powinien był zrobić . — Tak — rzekł znowu — pamiętam o tem i już był em przed jej bramą , ale przypomniawszy sobie , żem miał zostawić mojej siostrzenicy jaką ładną pamiątkę , wrócił em tu . — To siostrzenica pana ? — mówiła , ośmielając się , Kasia — jakie ładne dziecko ! Będzie jej tam dobrze , możesz pan być spokojnym . Pani S kocha uczennice swoje , jak matka . Helunia , stojąc przy kantorze , na którym było tyle ładnych rzeczy , i trzymając na nim obie rączki w rękawiczkach obciętych po palce , przechyliła główkę i spojrzała na obcą . sobie twarz panny Katarzyny . Wówczas Kasia nachyliła się , i wziąwszy jej rączkę , pocałowała ją w czoło . Pocałowanie to było dość serdeczne . Zkąd się zaś wzięło i dokąd było adresowane , to Bóg raczy wiedzieć . — Dziękuję pani — rzekł wówczas ośmielony i uradowany pan Roman — że się moją siostrzenicą interesujesz . Ona biedaczka bardzo się boi tej pensyi . Podziękuj i ty , Heluniu — dodał , biorąc drugą rękę dziewczynki , która tym sposobem służyła za przewodnika pomiędzy temi sercami , które się ku sobie pociągać zaczynały . Helunia , mając jednę rączkę w rękach panny Katarzyny , a drugą w ręku wujaszka , dygnęła , a pan Roman dodał : — Niech pani będzie łaskawa pomoże rai co ładnego dla niej wybrać . Zaczęli więc wybierać to na sukienkę , to na mantylkę , to wstążeczki , to chusteczki ; przypatrywali się wzajem różnym rzeczom , a w tem przypatrywaniu się , zbliżały się mimowolnie twarze , spotykały się oczy , lekko dotykały się ręce . Było o czem mówić , i nie można było tak prędko się zdecydować , bo i Helunię pociągali do rady , i jak tylko się jej co niebardzo podobało , szukali czego innego . Tak więc wybierali długo , a tymczasem minęła już dwunasta , a pani S niecierpliwiąc się , czekając i obawiając się , czy ją nie ubiegła pani P , jej najzaciętsza rywalka , myślała sobie : — Otóż to jak nasi panowie cenią , wymowę i pronuncyacyą ! A zdawał się tak mocno przekonanym ! Ale jeżeli do tamtej pójdzie , sparzy się nieźle . Niech wreszcie sobie i idzie — dodała , chodząc po pokoju . — Co mi to szkodzi , że siostrzenica jego będzie mówić po francuzku jak kucharka ! Już sprawunki były zapakowane i panna Katarzyna , spojrzawszy na zegar sklepowy , zaczerwieniła się , że bez żadnej potrzeby więcej niż godzinę tam przebyła , gdy pan Roman przystąpił do niej , i obcierając ręką kapelusz , rzekł nieśmiało : — Miał by m panią o wielką łaskę prosić ! . . . — O cóż idzie ? — odpowiedziała zmieszana temi słowy , w których przecież nic nie było , coby zmieszać mogło . — Mam dosyć długi regestr sprawunków kobiecych , dla mojej siostry , dla mojej matki i innych pań z sąsiedztwa ; nie mam tu żadnej mi znajomej damy , któraby mi pomogła . Czy nie raczyła by ś pani poratować mnie w tym kłopocie ? — Kiedyż ja tak mało znam się na tem — odpowiedziała Kasia , mocno zaambarasowana . — Przepraszam , pani tu wybrała ś rzeczy takie ładne . Nie odmawiaj mi pani tej łaski — dodał błagającym tonem , a oczy jego jeszcze wyraźniej prosiły . — Zaraz ztąd odwożę Helunię do pani S , i jutro będę już zupełnie swobodnym . Gdyby ś mi pani raczyła wskazać swoje mieszkanie , przysłał by m konie i czekał by m panią o dziesiątej tu lub u Szlenkera . — Ponieważ pan koniecznie chcesz — odpowiedziała stłumionym głosem — przyjdę o dziesiątej do Szlenkera . Domyślił się pan Roman , że mu nie chciała powiedzieć gdzie mieszka . Uradowany więc , że otrzymał więcej , niż się mógł spodziewać , nie nastawał , ale ukłoniwszy się uprzejmie i spojrzawszy tak , aby oczy powiedziały jej to , czego nie mówiły usta , wyszedł . Za nim wyszła i Kasia , a schyliwszy piękną główkę i trąc palcami czoło , weszła do Rezlera kamienicy . Tam w sieniach , oparłszy się o schody i cisnąc ręką bijące mocno serce , postała z kilka minut , i potem poszła Miodową ulicą , ztamtąd na Długą , potem na Leszno i wreszqr'e na Żytnią , gdzie mieszkał jej ojciec , który , czekając na córkę z obiadem , dla rozrywki wyszedł na dziedziniec , usiadł na ławeczce przed domkiem , i czytał rozprawę jednego Niemca : „ De Particula Quum — ad obtinendum gradum Doctoris Philosophiae " . Źle spał tej nocy pan Roman , a Kasia jeszcze gorzej . Czuła ona , że te sprawunki są pretextem widzenia się , zbliżenia się do siebie , pomówienia z sobą . Gorzkie sobie czyniła wyrzuty , że i dziś poszła ; postanawiała jutro zostać w domu , i wśród tych wyrzutów , wśród tych zbawiennych postanowień , myślała oraz , jakiby sobie wymyślić interes , aby jutro znowu starego ojca opuścić i pobiedz daleko , w upał , gdzie ją ciągnęło serce , gdzie ją myśli porywać zaczynały . W takiem pasowaniu się ledwie nad ranem zasnęła , a gdy otwarła oczy , już słońce było daleko , i przy łóżeczku jej stał ojciec , w kwiecistym ale wysiedzianym szlafroczku , z czapeczką na głowie , z okularami na nosie , a w ręce drżącej , założywszy jeden palec w to miejsce gdzie czytał , trzymał ową rozprawę : de Particula Quum . — Napił by m się już kawy , moje dziecię — rzekł stary łagodnie . — W ten moment , ojcze — odpowiedziała córka ; zerwała się z łóżeczka , odpędziła krzyżem wszystkie mary , które ją trapiły , i odziawszy się prędziutko , zajęła się gospodarstwem . Ale już była ósma . Trzeba było i ojca nakarmić , i obiad zadysponować , i przyczesać włosy , żeby były gładkie i lśniące , i odziać się porządnie , żeby z sukienki widać było gust i prostotę , i przebiedz taki kawał z ulicy Żytniej na Senatorską , aby o dziesiątej być na umówionem miejscu , aby młody człowiek nie czekał i nie dręczył się czekając . Bo ona to czuła dobrze , że się będzie dręczyć , gdyby nie przyszła , i dlatego ten raz ostatni przezwycięży swoje skrupuły , swoje obawy , i pójdzie . Ale więcej już nigdy , to sobie święcie przyrzekła . Kto się przypatrzył działaniom kobiet , kiedy czego mocno chcą , kiedy postanowiły sobie zrobić coś prędko , kto uważał tę zadziwiającą energią , jaka się w nich wówczas rozwija , tę trafność rozporządzeń , przez które skracają czas i zbliżają się prosto do celu , ten dziwić się nie będzie , iż chociaż panna Katarzyna późno wstała , że i ojciec miał dobre śniadanie , i interes był wymyślony , i obiad zadysponowany , i w pokoikach sprzątnięto , i włoski były ładniej zaczesane niż zwykle , i sukienka wyprasowana i opięta leżała na niej zgrabniej , i miała pozór daleko większej elegancyi i gustu , niż w każdem innem zdarzeniu . Przedział nawet między ulicą . Żytnią i Senatorską jakoś się skrócił , tak , że gdy stanęła przed ratuszem i podniosła oczy na zegar , jeszcze pięć minut brakowało do dziesiątej . Nie będę nudził czytelników moich opisaniem drugiego ich spotkania . Dosyć powiedzieć , że już dwunasta wybiła , a jeszcze mało co wybrali , że nazwisko , kolor materyi i jej rozmaite gatunki podawały ciągle przedmioty do mówienia to o tem , to o owem , do długiego naradzania się , a zatem do patrzenia sobie w oczy , do dotykania ręką ręki , do przelotnego , mimowolnego ściśnienia paluszka , po którem całe ciało zadrżało i twarz oblewała się rumieńcem . Gdy się przyszło rozstać , pokazało się , że z długiego regestru sprawunków danych panu Romanowi , ledwie dwa czy trzy artykuły zostały zaspokojone ; że zatem konieczność wymagała , aby nazajutrz o tejże porze , panna Katarzyna przyszła do Sztumera , gdzieby resztę dokupić można . Takimto sposobem , mimo świętości pierwszego postanowienia , mimo wyrzutów , które sobie czyniła po pierwszem widzeniu się , mimo łez , które tajemnie wylewała po drugiem , widywali się co dzień przez dni pięć , chodzili po rozmaitych magazynach , i kupiwszy tu i owdzie cokolwiek , po godzin dwie lub trzy przepędzali z sobą na rozmowie pełnej czarów , pełnej rozkoszy , pełnej słodkich nadziei . Widzieli oni oboje , jak im było dobrze razem , jak miło i prędko płynie czas , lecą godziny ; a jednak pewien rodzaj nieśmiałości , zrodzony przez szacunek , jaki powziął dla dobrej , pięknej i rozumnej panienki , trzymał na wodzy język pana Romana . Sto razy miał już na ustach : — kocham cię szczerze , serdecznie — a przecież nie wymówił tego słowa . I ona go nie czekała , nie pragnęła nawet , przeczuwając , że tak jest niezawodnie ; wiedząc , że gdyby to słowo wymówił , musiała by także odpowiedzieć tak , lub nie , i wówczas , kto wie , czyby się nie rozbiło jej szczęście obecne o ten próg pewności , za który przestąpiwszy , idzie kobieta albo do ołtarza , albo do hańby . Dziś jej szczęście było pół prawdą , pół marzeniem ; dziś ona jeszcze bujała w krainie poetycznej , gdzie jej wolno było wyobrażać się jego panią , jego żoną , jego królową ; gdyby wyrzekła : tak , zstąpiła by na ziemię i możeby została tylko jego niewolnicą . W wigilią , wyjazdu , pan Roman , żegnając się z nią na ŚtoJerskiej ulicy , wziął jej rękę i rzekł drżącym głosem : — Panno Katarzyno ! ja jutro muszę już jechać . Czy przyjdziesz pani o dziesiątej do ogrodu Krasińskich ? — Jutro pan jedziesz ? — odpowiedziała , nie cofając rączki , i po chwili dodała : — dobrze , przyjdę — i prześliczne jej oczy zabłysnęły jakby łzą , w której złamał się promień słońca i błękit ich podniósł . Pan Roman spostrzegł jej wzruszenie i był by jej do nóg upadł , lecz nie mógł tego zrobić , gdyż dużo przechodziło żydów , którzy ich potrącali . Właśnie po tej ostatniej przechadzce w ogrodzie , gdy się już na długo rozstawali , rzekł pan Roman : — Czy nie otrzymam od pani nic , na pamiątkę tych kilku dni szczęśliwych ? Może nieprędko tu będę , bo mam wielką podróż przed sobą . — Pan jedziesz w wielką podróż ? — odpowiedziała , patrząc na ń z żalem i miłością — weź pan tę książeczkę . Od kilku lat ciągle się na niej modlę . Tam na każdej literze spoczywały tyle razy moje oczy , ona tyle westchnień moich słyszała , tam nie na jednej karcie znajdziesz pan ślady i łez moich . Może panu przyniesie spokój , bezpieczeństwo w drodze , i kiedy niekiedy wspomnienie o mnie . Wziął pan Roman z rozrzewnieniem drogi ten podarunek , przycisnął jej rękę do ust , i poszli ku bramie , gdzie stał już jego powóz , gotowy do drogi . — Pozwól mi pani — rzekł jeszcze pan Roman — odprowadzić się do domu . — Odprowadź mnie pan tylko do kościoła na Lesznie . Tam już pójdę sama . Chcąc nie chcąc , musiał się zgodzić i poszli z wolna trotoarem , rozmawiając jeszcze , żegnając się , widząc to we wzajemnem spojrzeniu , słysząc w głosie , że się kochają , ale nie czyniąc fobie żadnych oświadczeń , żadnych przyrzeczeń . Gdy się zbliżyli do owych dwóch żebraczek , od których się opowiadanie to zaczyna , jedna z nich , wyciągając rękę i przerywając litanią , rzekła : — Łaskawi państwo ! na kawałek chleba ! Zlituj się panienko nad starą sierota . — i odebrawszy jałmużnę , dodała : — Jesteś młoda i piękna , będziesz szczęśliwa ! — Opatrz biedną żebraczkę , moja panienko ! — rzekła druga , przestawszy mówić Zdrowaś Marya , i znowu po odebraniu jałmużny dodała : — Ale strzeż się ! strzeż się ! boś młoda i piękna . — Czemu ją straszysz , stara ? — odezwała się pierwsza — czy nie widzisz , że aż pobladła ? — Bo i ja była m taka , jak ona — odpowiedziała druga . — I mnie ostrzegali , alem nie słuchała . A teraz widzisz , czem jestem . Drżenie jakieś mimowolne ogarnęło pannę Katarzynę . Rzeczywiście mocno pobladła , kolana uginały się pod nią , i gdyby jej był pan Roman ręki nie podał , była by nie wstąpiła na schody . Gdy weszła do kościoła , upadła na twarz przed pierwszym ołtarzem , łzy puściły się z jej oczu , a słowa żebraczki brzmiały w jej uszach i okropny jej obraz snuł się przed myślą zatrwożoną . Niejeden zapewne z czytelników moich nie był na ulicy Żytniej . A przecież to ulica szeroka , długa , niebrukowana , ma parę murowanych domów , kilkanaście drewnianych dworków , i dochodzi do samych wałów miasta . Te jej zalety mogły by się wydać nie bardzo pociągającemi dla prawdziwych Warszawianów , którym potrzeba koniecznie bruku , kamiennych trotoarów , ciągnących się rzędem kamienic , i co trzeci dom , kawiarni lub cukierni ; mogły by nie bardzo zachęcić do jej odwiedzenia prawdziwie pięknych Warszawianek , którym potrzeba koniecznie Krakowskiego Przedmieścia , Nowego Światu , i ścisku algierek , zdolnego ocenić ich wejrzenie , ich chód elastyczny , ich mantyle i kapelusze . Ale jabym chciał zniewolić dla ulicy Żytniej te dusze czułe i melancholiczne , które mogą . się obejść bez szyneczku i bawarskiego piwa , które lubią trawę pod nogami , parkan dla oparcia się i odpoczynku , których serce rozrzewni się widokiem kur grzebiących na śmieciach dziedzińców , których oko , zajrzawszy przez szpary parkanów , otaczających ogrody , spocznie z rozkoszą na związujących się główkach kapusty , na dojrzewających jagodach agrestu , i na rumieniących się , jak lica dziewic , wiśniach i malinach . Otóż , w jednym z tych dworków , gdzie był dziedziniec obwiedziony parkanem , gdzie był ogród warzywny i fruktowy , najmował sobie trzy pokoje z kuchenką , pan Cypryan Ambrożyński , niegdyś nauczyciel łacińskiego języka w szkole powiatowej , a od czterech lat emeryt , pobierający całkowitą , wysłużoną pensyę . Niewielki wprawdzie miał on fundusz , ale mu wystarczał , gdyż to był człowiek , który bardzo mało potrzebował . Rano szklanka kawy , dwie lub trzy potrawy na obiad , przed wieczorem w lecie szklanka chłodnego mleka z chlebem , zimą , kiedy niekiedy , gdy się czuł niezdrowym , szklaneczka herbaty : oto było wszystko , czem karmił i utrzymywał swoje ciało . Tak skromny sposób życia czynił go zdrowym , lekkim do pracy , i nie wycieńczał jego szczupłych dochodów . Proporcyonalnie więcej daleko konsumował jego nos , niż on sam ; gdyż ze wszystkich części ciała , to była jedna , której dogadzał i którą pieścił . W jego szafce podręcznej , gdzie na jednej półce znajdowały się same łacińskie grammatyki , na drugiej same dykcyonarze i wypisy , stały na trzeciej słoiki szklane , z tabaką rozmaitego gatunku . Począwszy od petersburskiej mocnej i zielonej , stały jedna za drugą : holenderska , St . Omer , Maroko , francuzka , ośmio i dziesięoiogroszowa , nie mówiąc już o Albance miałkiej i grubej , która częścią za licencyą , często kontrabandowym sposobem wchodziła do szafki . Te słoiki , zamykające czysty i oryginalny kordyał , stały się fundamentem następnych , odznaczonych etykietami innego koloru , i w których znajdowały się rozmaite mieszaniny poprzednich . I tak : petersburska z holenderską , petersburska z francuzką , St . Omer z francuzka , holenderka z Albanką grubą , z Albanką miałką i t . d . Słowem , ile z pierwiastkowych gatunków można było zrobić kombinacyi , biorąc po dwa lub trzy do jednej , wszystkie były zrobione , w oddzielnym zamknięte słoiku , stosowną oznaczone etykietą , i systematycznie na półce ulokowane . Wiele sobie zacny emeryt nałamał głowy , nim doszedł do trzydziestu słoików , to jest , do liczby dni w miesiącu , aby na każdy dzień nos jego miał rozmaite pożywienie , i jednostajnym pokarmem się nie znudził . Wprawdzie niektóre miesiące , mające po dni trzydzieści jeden , ambarasowały go cokolwiek ; ale go salwował miesiąc Luty , z którego mu zostawały dwa słoiki , któremi zapełniał ten niedostatek , ratując się w innych miesiącach to dyetą , to resztkami z każdego dnia , które z tabakierki w osobny słoik zsypywał , i tym sposobem sumaryczną jakąś mieszaninę ze wszystkich gatunków i ze wszystkich ich kombinacyi formował . Pan Ambrożyński celował także w sposobie zaprawiania tabaki , że była miękka , zimna , ani zbyt wilgotna , ani zbyt sucha , ale właśnie taka , że łechtała przyjemnie każdy nos , znający się na przymiotach takiego przysmaku , przylegała rozkosznie do ścian jego , ani lecąc do gardła , ani wypadając na ziemię . Sekret ten przyrządzania jej tak umiejętnie stanowił jedyną próżność tego zacnego człowieka . Można mu było powiedzieć , że nie wie , jak się tłómaczą po polsku imiesłowy na rus i dus , że nie potrafi dobrze użyć Gerundivum i nie zna rządu słowa jubeo ; w takim razie uśmiechał się tylko ironicznie doświadczony pedagog , ale się nie obrażał bynajmniej . Lecz kiedy kto brał niedbale tabakę z jego tabakierki , kiedy połowę zażył a połowę wysypał , lub zażywszy dobrze nie posmakował , nie wykrzyknął — a ! — i jeszcze o jedne szczyptę nie poprosił ; od takiego stronił , dąsał się , tracił do niego ufność , a gdy miał jaki interes , przystępował z wielką nieśmiałością i z żadną prawie nadzieją skutku . Pan Ambrożyński był wysoki , chudy , cokolwiek przygarbiony , miał długie ręce i stopy , które stawiał niezgrabnie , zakrzywiając więcej do środka , i nosząc buty z nadzwyczajnie długiemi nosami , wprzód jeszcze , nim moda sprowadziła ten wygodny krój obuwia . Chustkę zawsze nosił białą . ; wprawdzie najczęściej ona była przybrukaną , zawsze jednak podnosiła kolor oliwkowy jego twarzy ściągłej i dość przyjemnej , oznaczonej wystającym i charakterystycznym nosem , czołem wysokiem , łysem i pełnem spokoju . A chociaż włosy już siwiejące z tyłu głowy zaczesywał na łysinę , i zawsze w kamizelce miał grzebyk rogowy ; najczęściej jednak spadały one napowrót , buntując się przeciw temu zmuszonemu kierunkowi , rozrzucały się nieporządnie i całej głowie jego dawały filologiczny pozór . Od tego czasu , jak otrzymał emeryturę , nosił ciągle długi tabaczkowy surdut ; gdyż oko jego , przywykłe do wpatrywania się w tabakę , przy częstem jej zażywaniu , przy kombinowaniu rozmaitych jej gatunków i zaprawianiu skombinowanych , polubiło ten kolor i raziło się innemi . Czasem tylko , i to w dni wielkiej uroczystości , naciągał dawny , granatowy wicemundur , z manszestrowym , wypłowiałym kołnierzem i z herbowemi guzikami ; wówczas także brał białą kamizelkę , niezawsze wprawdzie wolną od plam tabaczkowych i ziarn tabaki , sterczących gdzie niegdzie między fałdami i zagięciami , zawsze jednak , jak na filologa , dość czystą . Unieblowanie mieszkania zacnego emeryta było skromne i odpowiednie jego funduszom . Pierwszy pokój był razem salą jadalną i bawialnym salonem . Dla odpowiedzenia temu podwójnemu przeznaczeniu , miał między oknami kanapę długą , pokrytą perkalem w kwiaty , przed którą stał stolik okrągły , mały , i mający na środku wrobioną szachownicę ; pod ścianą zaś był stół okrągły , z wiszącemi klapami , obok którego stała kredensowa szafka , a między nią i piecem wisiał zegar z wagami , który dość chrapliwie , ale głośno i regularnie wybijał godziny . Administracya tego pokoju należała do panny Katarzyny . Tu mogła ona sprzątać bezkarnie , ile się jej podobało , i nawet z myciem podłogi nie doznawała wielkiego kłopotu . Wcale inaczej rzecz się miała z drugim pokojem , który był właściwem mieszkaniem zacnego emeryta , gdzie było jego łóżko , jego szaragi , na których wisiał płaszcz , szlafrok i surdut tabaczkowy ; gdzie stały jego buty z długiemi nosami , a przy nich szczotki ; gdzie były jego półki , na których we wzorowym nieporządku leżały książki , w dość znacznej liczbie , wcale dobrze dobrane , ale uszkodzone przez pożyczki , defektowe co do liczby tomów , i mające na sobie odwieczną kurzawę , która wpiła się w papier , i nawet kolor okładek pozmieniała . Na dolnej półce leżała massa sexternów i innych papierów . Były to studya grammatyczne naszego pedagoga i ćwiczenia uczniów , których kilka z każdej klassy zatrzymywał zawsze u siebie , i od roku z zanotowaniem daty i nazwiska , na pamiątkę postępu uczniów chował . Przy stole jego długim , pokrytym zielonem suknem , pełnem także kurzawy , dziur i atramentu , stała wspomniana już wyżej szafka , z doborem grammatyk łacińskich , dykcyonarzów , wypisów i ze słoikami tabaki . Ta miała zaszklone drzwiczki , i była zawsze starannie zamknięta . Do tego pokoju panna Katarzyna wchodziła tylko ukradkiem ze ściereczką i szczotką . A chociaż stary nie gniewał się , złapawszy ją na gorącym uczynku , bo gniew był uczuciem zupełnie obcem sercu tego człowieka , ale widziała , że go to martwiło , że z roztargnieniem i nie smakując wcale , zażywał tabakę i rozsypywał ją po ziemi ; że już z mniejszym apetytem jadł obiad , chociaż był barszcz różowy i wonny ; że cały dzień unikał swego pokoju , jakby ten stracił już dla niego swój powab , że był wyprzątnięty i czystszy . Bolała nad tem dobra i delikatna córka , i dla tego tylko kiedy niekiedy pozwalała sobie koniecznego uporządkowania , nie myśląc już wcale o wymyciu tam podłogi , która od lat kilku pokrywała się coraz grubszą warstwą brudu , tak dalece , że oko najwprawniejszego naturalisty nie było by w stanie dojrzeć słojów drzewa , z którego była zrobioną . Z tego pokoju były wprawdzie drzwi do pokoju Kasi , ale prawie zawsze na klucz zamknięte . Co dzień jednak dobry ten ojciec otwierał je , wchodził do mieszkania córki , i wówczas serce jego radowało się widokiem dorodnej panny , cieszyło się czystością , i elegancyą . jej sprzęcików , jej strojem , zawsze pełnym skrzętności i gustu , jej ciągł em zajęciem to robotą i igłą , to książką , i piórem , to kwiatkami , które zdobiły jej okno , to modlitwą przy łóżeczku panieńskiem , przy którem ją , czasem na kolanach zastawał . I wówczas nie wchodził wcale ; postał tylko , popatrzył , niekiedy łza zakręciła się w jego oku , i cicho drzwi zamknąwszy , do siebie powracał . Bo też rzeczywiście miło było wejść do tej stancyjki , gdzie wszędzie jaśniał porządek , gdzie wszystko było białe i czyste , gdzie łóżeczko było tak zasłane , jakby na niem nigdy nikt nie spał , gdzie każdy mebel , każdy gracik , tak się świecił , tak uśmiechał , jakby dopiero co przyszedł od rzemieślnika i ze sklepu . Urok dziewictwa leżał na wszystkiem , co się tam znajdowało , a cisza , jaka tam panowała , świadczyła jak skromnem , jak cichem było to serce , którego spokoju i swobody dotąd nic nie zamieszało . Przywykłszy do ciągłej pracy , do ustawicznego zajęcia przez lat trzydzieści pięć nauczycielstwa , pan Cypryan Ambrożyński , doczekawszy się wysłużonego odpoczynku , nie próżnował wcale . Z nałogu , z przyzwyczajenia , ciągle i zawsze myślał tylko o łacinie i radby jej nauczać . Gdy , rano wstawszy , skończył pacierz , gdy już sobie przyrządził i napełnił tabakierkę z tego słoika , jaki z kolei na ten dzień przypadał ; wtenczas przeglądał grammatyki łacińskie , porównywał jednę z drugą , notował gdzie to lub owo prawidło łatwiej lub trafniej wyrażone , gdzie przykład do prawidła lepiej dobrany . Czasem brał w rękę jakiego autora , ale jedynie w tym celu , aby w nim znaleźć i podkreślić frazes , który się do jakiego trudniejszego miejsca grammatyki stosował . Szczególniej lubił imiesłowy , gerundia i supinum , i składnią ich ze wszystkiemi szczegółami i wyjątkami znał na palcach . Także Ablativus consequentiae , zwykle zwany absolutnym , wielką miał u niego łaskę , a całą metafizykę partykuły quum znal bardzo dobrze , usunąwszy właśnie teraz osiatnie wątpliwości , jakie mu w tej zawiłej materyi pozostały , tą rozprawą , ad obtinendum gradum Doctoris Philosopluae , z którąśmy go już poprzednio widzieli . Nałóg jest drugą naturą . To też czasem wertując swoje grammatyki , wyobrażał sobie , że się gotuje na lekcyą . A gdy wybiła ósma na zegarze , po której zwykle wychodził , żeby się nie spóźnić na dziewiątą , zawiązywał czem prędzej chustkę , wołał o kawę i naciągał na siebie wicemundur , szukając tej , lub owej książki , jaką miał wziąć z sobą . Dopiero , gdy weszła Kasia , niosąc mu śniadanie , gdy zapytała dokąd się tak rano wybiera , przypominał sobie , że zawód jego skończony , uśmiechał się ze swego roztargnienia , i kiwnąwszy ręką , dodawał czasem : — Szkoda ! a miał em właśnie świeże przykłady , któreby chłopcom dobrze wyjaśniły użycie słów : interest i refert . Siadaj , Kasiu , powiem ci to , bo to ciekawe i nie w każdej grammatyce to znajdziesz . Siadali więc oboje , on pił kawę , i trzymając w ręku umoczoną bułeczkę , objaśniał córce ten szczegół grammatyki . Słuchała go panna z uwagą , i choć nie zawsze i nie wszystko rozumiała , dla uciechy ojea zagadnęła go czasem tą lub ową kwestyą . Wówczas radość błysnęła w oczach emeryta , zapał pedagogiczny objaśniał jego wysokie czoło , a postęp córki w takich trudnościach , pod któremi niejeden chłopak szkolny upadał , był jego prawdziwym i niewinnym tryumfem . Nie była też Kasia tak zupełnie obcą . w łacinie , jak są . inne panny . Ukończywszy nauki u pani S , częścią dla zabawy , częścią dla ucieszenia starego ojca , którego nad życie kochała , nauczyła się w sekrecie deklinacyi i konjugacyi słów foremnych , i ten zapas nowych wiadomości przyniosła mu raz na wiązanie w dzień jego imienin , prosząc aby ją wyexaminował . Rozpłakał się stary , uściskał i pobłogosławił córkę , i odtąd , gdy go napadała niepowściągniona chęć uczenia , sadzał ją obok siebie , i z zamiłowaniem i gorliwością wpajał w nią , rudimenta tej mowy , którą Horacy pochlebiał Augustowi , którą Wirgiliusz pieścił uszy miękkiego faworyta , którą Cycero grzmiał z mównicy , i przygotowanemi dobrze improwizacyami zbawiał Rzym , i siebie pod niebiosa wynosił . Wszakże niekiedy , gdy go sumienie dręczyło , że męczył dziewczynę rzeczą , która się jej na nic przydać nie mogła , choć czuł zbliżający się paroxyzm pedagogiczny , nie wołał jej do siebie , ale brał się do poprawiania dawnych ćwiczeń , uśmiechał się niekiedy ze swoich własnych poprawek , w pierwszych latach nauczycielskiego zawodu czynionych , porównywał je z późniejszemi i tak swój własny postęp kontrolował . Póki był w czynnej służbie , szanowali go zwierzchnicy , kochali koledzy i uczniowie . Wszakże nieraz się zdarzało , że młodsi i mniej ochoczy do uczenia towarzysze , nadużywali jego dobroci i gotowości . Byle go który poprosił , byle zażył ze smakiem i pieszczotą jego tabaki , byle nie odgadł mieszaniny , z której była złożona , czując się niższym do zgłębiania takiego sekretu , zastępował ich z ochotą , tak , że mu po trzy i po cztery godziny lekcyi na tydzień przybywało . Dobroduszny i szczery , gotów i innemi sposobami przysługiwać się kolegom , wierzył każdej prośbie i pożyczał ile mógł , wierzył oraz każdej exkuzie , i albo nie śmiał upomnieć się , lub zapominał o długu , jeżeli zręczny dłużnik , tłómacząc się z niemożności , delektował się jego tabaką i chwalił jej wzorową przyprawę . Takim był ten szanowny człowiek , którego życie upływało dziś w ciszy i nałogowem zajęciu ; o którego ograniczonych potrzebach pamiętała skrupulatnie najlepsza córka , którego sercu i oku starała się przynieść tyle pociechy , ile tylko mogła , któremu umiarkowanie dało zdrowie , a spokój wewnętrzny , cisza i praca , dały humor wesoły i jednostajny . To też odmówiwszy pacierz , i uściskawszy córkę , zasypiał spokojnie , konjugując sobie w myśli jaki trudny Deponens , lub szykując prawidła de consecutione temporum , i spał cicho do piątej , o której zwykle wstawał . Czasem tylko jaki sen przykry , co się i najcnotliwszym zdarza , mieszał ten błogi odpoczynek . Niekiedy mu się przyśniło , że słowa utor użył z przypadkiem czwartym ; że kazawszy któremuś malcowi deklinować epulum , dopuścił , że ten w liczbie mnogiej mówił epula , orum i nie poprawił go wcale ; że gdy przyszło do wytłómaczenia składni Supinum , zapomniał , jak venio salutatum amicos powiedzieć siedm razy inaczej , i chociaż go uczniowie o to pytali , wytłómaczyć im tego nie umiał . Zdręczony i zimnym potem oblany , budził się wówczas , siadał na pościeli , i opamiętawszy się , żegnał się i dziękował Bogu , że to był sen tylko . To były jedyne zmartwienia , których doznawał . Zasłużył on swojem usposobieniem , swoim charakterem , swojem sercem kochającem ludzi i naukę , aby nie doznał innych , aby dni jego dopłynęły w tej ciszy , w tym spokoju do tej mety , gdzie cisza wieczna i pokój niczem niezmieszany : aby wprzód jeszcze obaczył i pobłogosławił szczęściu tego dziecka , które tak kochał , i które tak na miłość zasługiwało . — Ale życie ziemskie musi wziąć swoje i nie przepuści nikomu . Dognało ono i tego starca nad grobem z gorzką swą czarą , zmusiło go wypić ją prawie do dna , aby przeszedłszy tam , gdzie nie ma goryczy i cienia , mógł powiedzieć : — i ja żyłem , i ja wiem co to ziemia . I zaraz po wyjeździe pana Romana postrzegł nasz emeryt , że córka jego zesmutniała , że roztargniona , że ani w jej zachodzie gospodarskim , ani w uporządkowaniu pokoików , ani w jej ubraniu , niema tego zajęcia , tego oddania się zupełnego robocie , przy którem ona jedynie postępuje i przynosi ulgę i rozkosz . Dawniej sprzątając , prasując swoje sukienkę , podlewając i oczyszczając kwiatki , śpiewała sobie , jak ptaszek swobodny , pewny , że ma dość nieba do ' lotu , dość ziarn na polu do dziennego pożywienia . Od kilku dni ani jedna nuta nie zabrzmiała na jej ustach , ani razu nie przemówiła do ojca sama , ani razu nie przyszła do niego z prośbą o objaśnienie jakiego frazesu z Eutropiusza , który stanowił całą jej łacińską lekturę , którego gdzie niegdzie umyślnie czasem nie rozumiała , żeby ucieszyć starego nauczyciela , dając mu powód do długiego tłómaczenia i delikatnych objaśnień . Z początku udawał on , że nie uważa tej zmiany , częściej tylko zachodził do jej pokoiku i starał się z daleka i nieznacznie postrzeżenie swoje sprawdzić ; ale gdy ją raz zszedł na kolanach gorzko płaczącą , zmartwił się seryo , i nie mógł zbyć z myśli tego widoku , na który serce jego ojcowskie zabolało . Wprawdzie Kasia , spostrzegłszy , że ojciec widzi już jej smutek i obserwuje zmianę jej humoru i twarzy , prędko otarła łzy , umyła oczy zimną wodą i przyszła do niego tegoż wieczora z Eutropiuszem ; lecz stary odłożył na inny czas objaśnienie trudności grammatycznych , a posadziwszy córkę koło siebie , zaczął ją badać i wypytywać . Ale ona zbyła go to tem , to owem ; upewniała , że jej tak jakoś smutno się zrobiło , że sama nie wie , jakaby mogła być przyczyna tej zmiany jej humoru , że się czuła cokolwiek niezdrową , ale że to już przechodzi : i zmuszała się biedna do uśmiechu , do wesołości , do rozmowy obojętnej , która nie płynęła z jej serca i której dusza jej nie słyszała wcale . Uspokoiło to cokolwiek ojca ; jednak , gdy sobie powiedzieli dobranoc , długo jeszcze chodził po pokoju , a leżąc już po odmówieniu pacierza , zamiast innych części mowy trudniejszych i zawilszych , gdzie mu się nawinęła mimowolnie prosta deklinacya filia lacrimans , przeszedł w myśli przez obie liczby i wszystkie przypadki , i poczuł doprawdy łzę , która się przez zmrużone jego powieki przeciskała . Wszystkiego początki są słabe , nawet biedy i klęsk , które spotykają pojedynczych ludzi i całe narody . I te właśnie , które ze słabych początków rosną , rozwijają się i wzmagają do nieskończonej nędzy , są najgorsze , są nieuleczone , jak choroby chroniczne , jak suchoty , które trawią ciało , wyniszczają życie , póki śmierć nie położy końca i nie da ulgi . Klęski gwałtowne , niespodziane , są jak burze , które mogą złamać , ale gdy nie złamią przydają świeżości i mocy ; są jak zapalenia , które jeśli nie zabijają , podnosi się z nich ciało prędko i odnowionem niejako tchnie życiem . Ale to , co powoli zabija i kaleczy , zabija dobrze , kaleczy zawsze śmiertelnie . Pierwsze to bolesne wrażenie , sprawione przez smutek i tajoną , boleść córki , zatarło się prędko ; gdyż Kasia , czując , że nie powinna być powodem niepokoju dla człowieka , który przez trzydzieści pięć lat gorliwie pracował na to , aby miał spokój i odpoczynek , całą siłą woli i miłości utaiła w sobie , co czuła ; wróciła do dawnego trybu postępowania , i pracą i zajęciem odpędzała te chmury , jakie nasuwały się na jej piękne czoło , gdy weszła w swe serce , gdy widziała , że tam się usadowiło uczucie silne i może daremne , że tęsknota niewysłowiona ciągnęła jej myśli za obrazem , za uśmiechem , za głosem młodego człowieka , który może dla igraszki zajął się nią przez chwilę , a teraz oddalony zapomniał , i wkrótce zapewne całkiem zapomni . W nocy tylko pozwalała sobie gorzkich myśli , i często dziewiczą poduszkę , na której głowa jej dotąd tak cicho , tak smacznie odpoczywała , zlewała obfitemi łzami , które przynosiły jej ulgę i sen przywoływały . Odwiedzała także kiedy niekiedy pensyą pani S ; każdym razem szła pomiędzy panienki , bawiła się to z tą , to z ową , kończąc zawsze na Heluni , którą przyciągała do siebie , tuliła w swem objęciu , i całując jej oczki i buzię , nieraz czerwieniła się od wstydu i rozkoszy . Dziewczynka przywiązała się do niej serdecznie ; nie wiedzieć dla czego nazywała ją ciocią , i wówczas Kasia drżała od radości , i coś prorockiego słyszała w tym niewinnym głosie , i w tem nienauczonem nazwisku . Ale gdy wracała do domu , tem boleśniej dręczyły ją niepewność i niepodobieństwo , aby się ta szczęśliwa wróżba kiedykolwiek ziściła . Owszem , ile razy przechodziła przed kościołem na Lesznie , stawał przed jej myślą , obraz owej baby w łachmanach , i słowa jej : „ i ja była m taką , a teraz patrz , czem jestem " , rozlegały się w jej sercu i wszelką głuszyły nadzieję . Często więc postanawiała sobie nie iść więcej do pani S , lub przynajmniej nie widzieć i nie pieścić tej dziewczynki , która była powodem i ich poznania się , i stała się niejako ogniwem między ich sercami . Ale próżne były obietnice , które sama sobie czyniła . Napadały ją chwile niewymownej tęsknoty , i wówczas biegła do domu dawnej swojej ochmistrzyni , prędko , nie patrząc na nic , jak gdyby się na lekcyą spóźniła , i skoro tylko mogła bez widocznego narażenia się na jakieś posądzenie dopaść gdzie Heluni , tysiącznemi okrywała ją pieszczotami . Raz w takiem usposobieniu przyszedłszy , zastała panienkę płaczącą . Nie śmiała zrazu spytać jej o powód łez , ale dziewczynka sama ją uprzedziła : — Ciociu Kasiu ! — rzekła — patrz , odebrała m list od wujcia . Wujcio pojechał daleko , bardzo daleko , gdzieś na jakieś Pobereże ; i czy ja wiem , gdzie to Pobereże ? To musi być gdzieś na samym brzegu świata , a ja tu zostanę , i nikt po mnie nie przyjedzie . — Czyż na tak długo wujcio pojechał ? — zapytała panna Katarzyna , blednąc i siadając , gdyż nogi pod nią drżeć zaczęły . — Ach ! na bardzo długo . Pisze wujcio , że nie wróci aż za rok , albo i później . Patrz , ciociu Kasiu , przeczytaj ten list , a obaczysz sama , jak ja nieszczęśliwa . Panna Katarzyna wzięła , przeczytała ; słowa były obojętne , zimne , w żadnem z nich ani śladu żalu , niepokoju , z żadnego ani domyśleć się nie można było , iż się spodziewał , że może i ona je przeczyta , że okiem i duszą wygrzebywać w nich będzie jakiejkolwiek wzmianki o sobie , jakiegokolwiek wspomnienia o dniach razem spędzonych . Zamykało się w nich proste tylko doniesienie , że jedzie i nie wróci aż za rok , albo i później ; upomnienie , żeby się uczyła , żeby była posłuszną , że matka chora i odwiedzieć jej prędko nie może i na wakacye nie weźmie . Drżącą ręką oddała panna Katarzyna list Heluni , i poszła , nie pożegnawszy się nawet z zadziwioną dziewczynką . Chodziła długo , myśląc nad sobą , walcząc z bólem , któremu na chwilę mężne jej serce uległo . Ale jak się często zdarza , że złe , gdy przyjdzie , gdy stanie przed oczyma w formach wyraźnych i skończonych , nie tak silnie uderza , nie tyle przynosi spustoszenia , a zatem nie tak strasznem się wydaje , jak wówczas , gdy się dopiero przybliża i w groźnej i niepewnej postaci nasuwa ; to też i w duszy heroiny naszej znalazło się więcej mocy , niż sama się spodziewała . Nie obeszło się wprawdzie bez zamyślenia w samotności , bez łez przy modlitwie , które skrapiały książeczkę do nabożeństwa , przypominającą jej każdym razem tę , którą oddała na pamiątkę , a zatem i wszystkie przechadzki , i wszystkie rozmowy , i cały urok pierwszej miłości : ale powoli , stopniami zaczęła się oswajać z tą myślą , że wszystko to było snem , bańką , która pękła , chmurką w cudne formy ukształconą , którą wiatr rozegnał , żadnego śladu nie zostawiwszy . Takie uważanie wypadku , który zakłócił jej spokój , poczytywała za święty swój obowiązek ; rozsądkiem i perswazyą zaszczepiała w sobie , że tak powiem , zapomnienie owej szczęśliwej chwili , i gdy pamięć uparta wracała do niej , gdy to lub owo nasuwało jej na myśl , jakby draźniąc słodkie mamidła , odpychała je od siebie pracą , ciągł em zajęciem koło domu , koło kuchni , koło garderoby swojej i ojcowskiej , wynajdywaniem nawet zatrudnień , któreby koniecznie pochłonęły w siebie całą , jej uwagę . Tymto sposobem przeszła od Eutropiusza do Korneliusza Nepo ~ sa ; przygotowała się do wytłómaczenia życia Annibala ; wyszukała w dykcyonarzu wszystkie wyrazy , których nie wiedziała ; łamała sobie głowę , aby dojść z nich sensu i myśl autora wyczytać . Do tej ostatniej pracy miała i ten powód , żeby ucieszyć ojca i zatrzeć bolesne wrażenie , jakie na sercu jego jej smutek , jej bladość , i cała raptowna zmiana jej wewnętrznego bytu sprawiły . Tak święte postanowienia , tak rozumnie obrane do tego środki , przyniosły pożądany owoc . Kasia uspokoiła się , wróciła prawie do dawnego stanu , a stary pedagog , gdy pierwszy raz usiadł do tak pożądanej dla niego lekcyi , gdy zażył tabaki , jak dawniej stuknął parę razy tabakierką o stolik , dla obudzenia uwagi , i poprawiwszy okulary zaczął : Hannibal , Hamilcaris filius , Carthaginensis i t . d . , nie posiadał się z radości i zapomniał o wszystkich gorzkich myślach , jakie go przez kilka tygodni dręczyły . W takim stanie były rzeczy , gdy nowy wypadek wpłynął stanowczo na życie jego i poplątał znowu ten regularny tryb , jaki sobie ułożył i na którego stałość miał prawo rachować , wysłużywszy trzydzieści pięć lat w mozolnym stanie nauczycielskim . Pan Cypryan Ambrożyński miał dawniejszego kolegę , znacznie młodszego wiekiem , ale z którym razem w jednej szkole nauczał . Nazywał się on Marek Wielowiedzki . Nazwisko zdaje się być i jest rzeczywiście czemściś zupełnie przypadkowem , i nie powinno by mieć żadnej konsekwencyi ; historya jednak i życie prywatne dowodzą nieraz przeciwnie . Nie mówiąc już o nazwiskach , do których przywiązany urok zasług i chwały , i które wkładają , na człowieka pewne obowiązki ; ale najpospolitsze i zupełnie nowe wpływają czasem na powołanie , kierunek umysłu i tryby charakteru . Znał em jednego , który był przeznaczony na księdza , ale że się nazywał Schabowski , został traktyernikiem . Młody jeden chłopak , nazwiskiem Kopytnicki , oddany do wojska , uciekł z pułku i przystał do szewca . A chociaż schwytany był i dostał plagi , nic to nie pomogło ; wykręcił się jakoś od karabina i wrócił do kopyta , do którego go nazwisko jego ciągnęło . Takich przykładów możnaby wiele naliczyć . Do jednego z nich należy pan Marek . Już najprzód przez ten wzgląd , że mu dano imię Marek , był próżny jak Marek Tulliusz , krzykliwy jak on , i wszystko , co się tylko robiło w sferze jego działania , sobie jedynie przypisywał . Każda jego rozmowa zaczynała się zawsze od ja , kończyła się na ja , a i w środku te ja stały od siebie gęsto w równych odległościach , jak koły w płocie , które go utrzymują . I rzeczywiście , wszystko co mówił , na tem się opierało . Gdzie nie było można wtrącić ja , lub do niego rozmowy naciągnąć , tam pan Marek nie umiał się już tak dobrze znaleźć , i nie był tak wymownym i tak pewnym tego , co mówił . Chociaż w ogólności nie można mu było zaprzeczyć nauki , gdyż i samo nazwisko jego powoływało go do uczoności ; chociaż dobrze umiał po łacinie , czytał po francuzku i cokolwiek po niemiecku , a w młodości przetłómaczył jednę księgę Georgik Wirgiliusza , jakąś tragedyę z francuakiego , i pisywał niegdyś ody i listy wierszem trzynastozgłoskowym ; ale byłto , że się tak wyrażę , literat zastygły , jakich mamy jeszcze rzadkie z dawniejszych czasów exemplarze . On uczył się i pracował do r . . Co do tej pory w literaturze naszej zrobiono , o tem wiedział i to cenił . Ale na tym punkcie zatrzymał się i zastygł ; a jakikolwiek kierunek i lot wzięła potem poezya , cokolwiek pomyślano i napisano , to już nie przystało do jego głowy i serca , to uważał za nic , nie czytał wcale , i gdy mu o nowych i celujących uczuciem i imaginacyą płodach mówiono , ruszał ramionami , śmiał się ironicznie , i odwołując się do lekcyi L . Osińskiego , do tłómaczeń tragików francuzkich , przechodził naturalnie do Wirgiliusza i jego Georgik , a nadewszystko do owej tragedyi , którą sam przełożył , i całą dysputę kończył na ja , w czem już trudno go było przeprzeć i przegadać . Pan Marek prędko porzucił stan nauczycielski , przeszedł do innej służby , i trafiwszy przypadkiem na zwierzchnika , który pozwalał sobie zamydlać oczy samochwalstwem , który uwierzył , że w biurze jego wszystko się robi ręką i głową pana Marka , dość wysoko się pokierował . Człowiek tak próżny i tak pełen siebie , jest naturalnie egoistą i w innych względach : bo miłość własna , która jest zasadą próżności , rozciągało zamiłowanie siebie nie tylko do jakiegoś przedmiotu umysłu lub ciała , ale i do całej osoby , do całego życia i wszystkich jego stosunków . Ztąd więc ludzie tacy żądają wszystkiego od innych , sami nic nie dając : pragną przysług , do jakich nie są gotowi , jak pragną pochwał i admiracyi , której sami nie mają . dla nikogo , tylko dla siebie . Przypadek zdarzył , że biedna familia przysłała panu Markowi jednego ze swych członków , aby mu dał jakikolwiek kierunek na świecie , i kawałek chleba zapewnił . Chociaż on takich komisów nie lubił , i nikim ze swoich krewnych nie zajmował się wcale , tym razem jednak , czy to z pobudek sumienia , czy z innych jakich tajemnych powodów , postanowił popchnąć młodzieńca , który go jakoś więcej niż inni krewni zajął . Gdy go jednak wyexaminował , gdy się pokazało , że nic nie umie , że źle czyta i pisze , że tabliczka Pitagorasa równie mu obca , jak lira tego filozofa i jego złote wyrzeczenia , chciał go z razu oddać do blacharza lub do lakiernika ; ale młody człowiek objawił stanowczo , że ma tylko chęć do stanu uczonego , i sam pan Marek zastanowił się , i w sercu swojem poczuł jakby głos własnej krwi , który szeptał , aby jej nie poniżał rzemiosłem . Przyszło mu więc na myśl przygotować młodzieńca , aby jako tako zdał examin na nauczyciela szkoły elementarnej , a potem , używszy wpływów osobistych i obcych protekcyi , wyrobić mu zyskowną posadę . Lecz sam zająć się nim nie chciał , bo raz , że uczyć nie lubił i dlatego stan nauczycielski porzucił , a potem , żeby to było zajęcie za nizkie dla człowieka , na którego barkach stało biuro całe , i który , jako literat , pamiętał o tem , że chodził na lekcye Ludwika Osińskiego , że tłómaczył Georgiki Wirgiliusza i jedne tragedyą francuzką przełożył . Myśląc więc , komuby powierzyć wyrostka , żeby się nim zajął gorliwie i umiejętnie , przypomniał sobie dawnego swego kolegę , teraźniejszego emeryta , którego namiętność pedagogiczną znał , i pewnym był , że właśnie teraz , gdy nie ma dla niej pokarmu , wdzięcznym mu będzie za taką pracę , i zajmie się jego pupillem z całą , gorliwością . Widywał czasem pan Marek naszego pedagoga w ogrodzie Krasińskich , gdzie się wieczorem obadwaj przechadzać lubili . Zawsze sam go zaczepiał i do rozmowy zaciągał , zwłaszcza , wtenczas , gdy nie miał innej kompanii , gdy nie było przed kim wygadać o herkulesowych trudach , jakie w biurze swojem podejmował , o tej zadziwiającej sprężystości , z którą całą nawę , powierzoną sterowi swemu , prowadził , o tem niedbalstwie i niedołężności podwładnych , za których wszystko sam robić musiał . Wszakże nieraz wpadali i na inny dyskurs . Pan Marek , który lubił imponować i tem chętniej i głośniej perorował , im pokorniej i z gorętszą wiarą go słuchano , chętnie wszczynał i rozmowę literacką z człowiekiem potulnym , na wszystko przystającym , z człowiekiem starej daty , który w kwestyach literatury i krytyki żył tylko wspomnieniami młodości . Śmiech czasem brał przechodzących , gdy w roku od narodzenia Chrystusa Pana , słyszeli pochwały gładkiego wiersza świątyni Wenery w Knidos , lub stanowcze decyzye pana Marka , któremi rozstrzygał spór o klassyczności i romantyczności . Fatalność jakaś , która przywiązała się do stóp naszego emeryta , jakby go ścigając z tem postanowieniem : otoż nie będziesz miał pokoju , choć pracował eś na to całe życie , choć jesteś bez żółci i bez żądła , choć nikomu nie umiesz wody zamącić , ja ci ją zamącę ; sprowadziła i tego dnia pana Cypryana do ogrodu Krasińskich , i zetknęła z panem Markiem właśnie w tej chwili , gdy go ten szukał i wyglądał . Po przywitaniu się i zażyciu tabaczki , pan Marek , który do wszystkich ludzi skromnych i potulnych przystępował hardo i z wyrazem swojej wyższości , od razu powiedział panu Cypryanowi o nowym do domu swego przybyszu , o swojem wylaniu dla krewnych ; i wyłożywszy dalsze swoje względem tego młodzieńca widoki , zaproponował panu Cypryanowi , aby się przygotowaniem do examinu zajął . — Jabym to sam najlepiej i najprędzej zrobił , — dodał , pusząc się , — bo ja do czego się wezmę , to idzie ; ale ja nie mam czasu , ja robię za wszystkich . Niedawno odebrał em pochwałę na piśmie od naszego zwierzchnika za moje sprężystość . Ty masz czas , dla ciebie to będzie zabawka . Nie potrzebował tych dowodów stary nauczyciel , i przystał na propozycyą z największą ochotą . Pożegnali się więc , tym razem nic nie mówiąc o literaturze , i umówiwszy się , że młody człowiek nazajutrz rano do pana Cypryana przybędzie , każdy poszedł w swoję stronę . Fan Marek obejrzał się jeszcze po ogrodzie , czy nie znajdzie kogo z podwładnych , aby się przed nim pochwalić z dobrodziejstwa , które dla dawniejszego kolegi zrobił , i aby ztąd wykazała się działalność jego nie tylko w biurze , ale i w ogrodzie Krasińskich , nie tylko oficyalna , ale i moralna ; zaś emeryt nasz poszedł do domu , kontent , że będzie uczył , i tego tylko żałując , że to nie po łacinie . Ale przyjdę ja i do tego , rzekł sobie po cichu i z uśmiechem , jeżeli tylko chłopak zdatny i ochoczy . Gdy wrócił do siebie , nic nie powiedział córce , co go spotkało i jaki zrobił układ . Chciał on jej zrobić siurpryzę niespodziewanem zjawieniem się nowego ucznia ; a chociaż go świerzbiał język , zacierał tylko ręce i na twarzy jego widoczne było ukontentowanie . Postrzegła Kasia ten niezwykły stan ojca i zapytała o przyczynę ; wówczas stary pogładził ją po twarzy , uśmiechnął się i rzekł : obaczysz jutro . Nazajutrz koło godziny dziewiątej chodził już pan Ambrożyński niespokojny po pierwszym pokoju i wyglądał nowego swojego ucznia . Niecierpliwość malowała się na jego twarzy : jużby chciał go mieć przy sobie i przynajmniej przeexaminować , dla dowiedzenia się , co umie i jakiej użyć metody i pedagogicznych sposobów . Ale młody człowiek nie przychodził . Dla skrócenia więc czasu czekania , zawołał córkę , kazał jej usiąść z robotą , w ręku , i że jedno drugiemu nie przeszkadzało , powtarzać konjugacyą volo , nolo , malo , w których , pomimo pozornego podobieństwa , subtelne pokazywał jej różnice . Wśród tego mechanicznego zajęcia , Kasia cokolwiek zdziwiona i roztargniona niepokojem ojca , wyjrzała oknem i postrzegła w otwartej bramie dziedzińca tę sarnę żebraczkę z Leszna , której zbyć z myśli nie mogła . Stała obdarta i przygarbiona baba na samym progu bramy , oparta jedną ręką , na laseczce , a drugą pokazywała ich mieszkanie , kiwając tak , jakby wyraźnie mówiła , że z sieni trzeba iść na prawo . W twarzy jej był jakiś wyraz szyderstwa , i uśmiech złośliwy wykrzywiał to lice pomarszczone , pożółkłe i pomięte , w którem nie było żadnego śladu owej piękności , o jakiej sama mówiła . Przy niej stał młody człowiek , wysoki i pleczysty , w surduciku wytartym i ciasnym , w żółtych pluderkach wązkich i brudnych , które nie zakrywały zupełnie cholew jego butów , zdradzających wyraźnie wiejskie swe pochodzenie . Czerwonawą jakąś chusteczkę miał na szyi , a na głowie czapkę szarą z daszkiem , także widać zszarzaną i niedbale na tył głowy spadającą . Twarz jego była przystojna , biała i rumiana , oczki siwe i bystre , włosy niezmiernie jasne , ręce duże i czerwone ; ale w całem jego ułożeniu i ruchach było coś rubasznego , co zdradzało wychowanie we wsi zagonowej szlachty , tchnęło karczemką i fuzyjką , było razem hardem i głupowatem . Zadrżała heroina nasza na ten widok mimowolnie , nie mogąc zdać sobie sprawy dlaczego . Ta postać złowrogiej żebraczki , która ją tak mocno strwożyła , niespodziewanie zjawiona ; ten młody człowiek , który widać się o nich dopytywał ; ten domysł , że zapewne żebraczka zna ją i może dla jakich widoków mają na oku ; to oczekiwanie ojca , jego wczorajszy misterny uśmiech i obietnica : „ obaczysz jutro " , wszystko to wprowadziło ją w takie roztargnienie , że nie słyszała wcale charakterystyki czasu przyszłego w trybie oznajmującym , odróżniającej go tak wyraźnie od czasu teraźniejszego w trybie łączącym , którą jej ojciec właśnie w tejże chwili wykładał . Już ją chciał stary upomnieć , że nie uważa , i trzymając w ręku tabakierkę , spuścił ją trzy razy pionowo ku ziemi , dla uderzenia niby w stół , którego wszakże pod ręką jego nie było ; gdy drzwi się raptem otwarły , potem zamknęły się z trzaskiem , i ów młody człowiek , którego baba zainformowała , stanął przed nimi . Rzucił on bystro okiem naokoło , posunął prawą nogą w tył , i machnąwszy czapką , którą w mgnieniu oka w trąbkę skręcił i w obie wziął ręce , rzekł : — Upadam do nóg . A to zapewnoś tu ? — Co tu ? — zapytał stary . — A jużci zapewnoś tu mieszka pan profesor — mówił zerkając na Kasię — bo mi to baba powiedziała . — Któż ty jesteś , młody człowieku ? — zapytał znowu zdekoncertowany trochę pedagog . — Ja ? oho ! — odpowiedział uśmiechając się — żeby m to ja wiedział , kto jestem ; ale ja sam nie wiem . A nazywam się Marcin Wiedzki , co to mnie tu do pana profesora jaśnie wielmożny referendarz przysłał , żeby m się uczył . Bo ja chcę się bardzo uczyć . — Avidus scientiae ! — rzekł sam do siebie pan Cypryan , któremu w tejże chwili przyszła na myśl składnia Genitivu , i przez cały ciąg tej rozmowy snuła mu się po głowie . — A co blacharzem albo lakiernikiem , to nie będę wcale , żeby mi tam nie wiem co zrobili — mówił dalej młody człowiek . — Wolę drugich rozumu uczyć . — A ! więc to ty , młody człowieku ? — A ja sam , jak mnie pan profesor widzisz — odpowiedział , kłaniając się , niezgrabnie . — A cóż ty umiesz ? — Ja ? proszę pana profesora , oho ! ja umiem do celu strzelać doskonale ; ja umiem obertasa dobrze . . . — Ale , mój kochany , tu nie o to idzie — zawołał zmieszany pedagog . — Czy umiesz ty czytać , pisać , rachować ? — Rachować ? ale ! rachować umiem doskonale — odpowiedział , uśmiechając się i poglądając na Kasię . — Jak bywało wujaszek , pan Bartłomiej Siechurski , pan wie , ten , co to jego wszyscy bali się we wsi jak ognia , wywiózł po ciemku z lasów rządowych furę łat , to zawsze mnie kazał przerachować ; i choć była noc , że oczy wykól , to ja przecież nie omylił em się i porachował em wszystkie . Ale takich rachunków , o jakie mnie już jaśnie wielmożny referendarz pytał , to takich nic nie umiem . — To źle — rzekł , zażywając tabakę pan Ambrożynski , i dodał ciszej — rudis litterarum . — Eh ! nic to — odpowiedział chłopak , machając czapką . — ja taki będę miał rozum , i jak zechcę , to się wszystkiego prędko nauczę ; bo ja . . . Gdy to mówił , zwrócił znowu oczy na pannę Katarzynę , i postrzegłszy , że jakby z trwogą , na niego patrzyła , spuścił wzrok ku ziemi , zaczerwienił się i umilkł . Kasi dziwnie się jakoś zrobiło . Wstała i wyszła : a młody człowiek prowadził za nią wzrokiem , póki drzwi nie zamknęła , i potem , obracając się i widząc , że stary przechadzał się zamyślony , odwrócił się jeszcze raz ku drzwiom i rzekł po cichu : — Oj ! oj ! jakaż ona śliczna ! niechże ją djabli wezmą ! Taki był uczeń , którego pan Marek koledze swemu w widoku dobrodziejstwa narzucił . Jakie było jego wychowanie , jak się później rozwinął , jakiej zmianie uległa głowa i serce tego nieuka i zaściankowego gbura , jak jego zjawienie się związało się z dalszemi losami naszego emeryta i jego córki ; to się w następnem rozwinięciu tego opowiadania pokaże . Jeżeli któremu z czytelników naszych zdarzyło się jechać traktem do Łomży , którego biała linia sunie się nad malowniczemi brzegami Narwi , ten pamięta zapewne okolicę nieżyzną , lesistą i dosyć smutną , co się po lewej ' stronie traktu za Pułtuskiem zaczyna , i poza Sieluń ku Ostrołęce ciągnie . Tam , o małą milę od Sielunia , na pochyłości , przytykającej z jednej strony do wielkich lasów rządowych , a z drugiej do lasów także niegdyś wielkich , a dziś najeżonych tylko spróchniałemi pniami i gęstwiną drobnych sosenek , rozlega się ku dolinie i rzeczce wieś szlachecka , nazwiskiem Siechurska Wola . Jest to główna siedziba Siechurskich , Wielowiedzkich , Małowiedzkich i poprostu Wiedzkich , bez żadnego przyrostka , wielość lub małość wiedzy oznaczającego . Z tejto wsi wyszedł nasz pan Marek , którego matka , z domu Siechurska , ciągle tam w biednym domku swym mieszkała , i tamże przed dziesięciu laty umarła ; w tej wsi także urodził się i wychował nasz Marcin Wiedzki , vulgo Marcinek , z niewiadomego ojca i krewnej pana Bartłomieja Siechurskiego , którego , jak sobie to czytelnicy przypominają , nazwał swoim wujaszkiem . Matka łotra Marcinka , jak go tam powszechniej , zwłaszcza gdy podrósł , nazywano , kobieta młoda , przystojna i po urodzeniu tego chłopca zawsze smutna , płacząca i chora , mimo gwałtowności charakteru pana Bartłomieja , u którego mieszkała , i różnych podstępów , jakich używały sąsiadki i krewne , żeby z niej wydobyć sekret , który taiła , nie dała się skłonić do żadnych wyznań , i wolała cierpieć prześladowanie , a niekiedy i szturchańce znosić , niż zdradzić nazwisko człowieka , którego widać szczerze pokochała . Gdy wszakże przykrości , wymówki i szyderstwa doszły do ostatnich granic , gdy pan Bartłomiej , podpiwszy sobie raz we własnej karczmie , gdzie i żonę zaciągnął i także spoił , wrócił do domu w błogiej niepamięci rzeczy teraźniejszych i przyszłych , i spostrzegł Maryannę Wiedzką siedzącą na ganeczku i oczekującą ich powrotu , — zamiast być wdzięcznym za czujność nad domem , opuszczonym przez gospodarza i gospodynią , napadł na nią , że ich szpieguje , że krzywdzi ich dom , że nie tylko ją , ale jeszcze nie wiedzieć jakiego jej chłopca karmić muszą , i chwyciwszy po brutalsku za kosę bujnych jej włosów chciał ją obciąć , jako niewłaściwie zdobiącą jej głowę . Wyrwała się z rąk jego nieszczęśliwa kobieta , wbiegła do izby , i wziąwszy na ręce dwuletniego wówczas Marcinka , o godzinie dwunastej w nocy , innemi drzwiami przez ogród uciekła . Krzyk i przekleństwa pijanej ' pani SiechurskieJ ukazały mężowi drogę , którędy ofiara jego gniewu zemknęła . Rzucił się za nią także pan Bartłomiej z nożycami w ręku , chcąc koniecznie swego dokazać i zdjąć z tej znękanej głowy zdobiący ją warkocz ; ale nogi mu nie służyły , oczy zachodziły mgłą , plątał się między grządkami , zawadzał o kapustę i buraki , i nareszcie zaczepiwszy się o wąsy ogórków , upadł w głęboką bruzdę i uderzył się łbem zamroczonym o brzuch potężnej dyni , która w łożu tem spokojnie sobie leżąc i oczekując porannej rosy , tak gwałtownego ciosu się nie spodziewała . Uwolniona tym sposobem od pogoni Maryanna , przelazła przeoryny ogradzające ogród , i tuląc w swem objęciu płaczące i przestraszone dziecko , poszła gdzie ją oczy niosły . Dom pana Bartłomieja Siechurskiego był na brzegu wsi . Zaraz za jego ogrodem leżało niewielkie pole , zasiane żytem , którego kłosy można było policzyć , a dalej były krzaki jałowcu i mieszając się z niemi krzaki sośniny , coraz gęstsze , coraz dziwaczniejszych form , coraz smutniejszy widok całej okolicy dające . Gdzie niegdzie tylko sterczał pień dawno już ściętego drzewa , dogniwały pod nogami wióry i gałęzie , a tu i owdzie podnosiła się wysoko sosna koślawa , niezgrabna i podcięta , tak , że tylko na wierzchu zostawiono jej czub gałęzi , aby miała czymkolwiek nagość swą osłonić . Noc była ciemna , krzaki smutno szeleściły , w około leżała pustynia głucha i posępna , z gęstwiny , niewyraźnie ograniczonej , wymykające się wysokie i nagie drzewa dziwaczne przybierały postaci ; a jednak , mimo trwogi , jaką biedną kobietę ta pora i ta okolica przejmowały , szła ona coraz dalej , coraz prędzej , nie wiedząc dokąd dąży , i gdzie odpocznie . Nareszcie , gdy minęła wyniszczony las , należący do szlachty Siechurskiej , i obaczyła się przed potężną ścianą puszczy rządowej , gdy zajrzała w ciemne jej łono , i usłyszała nad głową swą szum olbrzymich drzew , jakby głos zapytujący : po co tam wchodzisz ? gdy się obejrzała wokoło i obaczyła się samą wśród nocy , w miejscu dzikiem i odludnem : taki strach ją ogarnął , że z całej siły zaczęła biedz napowrót . Ale wkrótce pozbawiona wszelkich sił , usiadła pod pierwszem drzewem , ułożyła płaczącego chłopca na kolanach , a gdy się utulił i zasnął , gdy i ją pierwsza trwoga ominęła , zakryła twarz rękoma , i myśląc nad położeniem swojem , gorzko płakać zaczęła . Sen nie przyszedł ulżyć jej troskom , i dać chwilowe zapomnienie , bo sen , ohoć nie zawsze trzyma z fortuną i często panów unika , ale przyjaciel spokoju i pracy , ucieka także od wielkiego nieszczęścia , zwłaszcza gdy to jest skutkiem własnej winy , jakby nie chciał przeszkadzać sumieniu w jego robocie i czuwania jego przerywać . Przesiedziała więc tak biedna kobieta do dnia samego . Dopiero gdy słońce weszło , gdy ranek odświeżył całą naturę , gdy się obudziły wesołe ptaszki i śpiewać zaczęły , oschły jej łzy , opadło cokolwiek ciężaru z jej serca , i widząc przed sobą wszystko tak zielonym , tak świeżem , tak pełnem życia , nabrała odwagi , postanowiła radzić sobie jakkolwiek , i nie oddawać się rozpaczy . Ale gdy pomyślała , że wkrótce zapewne umrze , że dziecię jej zostanie sierotą . , znowu serce jej zwątlało i słabnące siły odebrały odwagę . Przyszło jej także na myśl , że nie ma ani odzienia , ani grosza przy duszy , ani żadnego świadectwa ; że jeżeliby nawet odważyła się żebrać przed znalezieniem gdzie służby , wziętoby ją za włóczęgę , odprowadzono by do wsi , i wróciła by z podwójną hańbą tam , zkąd teraz przed wstydem i urąganiem ucieka . Te gorzkie myśli skłoniły ją uciec się do ostatniego środka , który i dawniej już przychodził jej do głowy , ale którego dotąd chwycić się nie śmiała . Wzięła więc śpiące jeszcze dziecię na ręce , i poszła napowrót do wsi , ale kołując zdaleka od domu krewnego , przed którego gwałtownością uciekła . Na drugim końcu wsi był domek Wielowiedzkiej . Tam udała się biedna Maryanna . Stanęła z pokorą , ale z rezygnacyą przed matką pana Marka , i upadłszy jej do nóg , wyznała przed nią swą winę , i wyjawiła ten sekret , który przed całą wsią i innemi krewnymi z takim uporem taiła . Zasmuciła się staruszka , gorzko zapłakała ; ale litując się nad biednemi sierotami , utuliła płaczącą Maryannę , pocałowała ładnego chłopca , i wzięła pod swoje protekcyą matkę i syna . Wszakże nie na długo posłużyła Maryannie dobroć zacnej kobiety , i nie mogła jej osłonić przed impetem szlachcica , który , chociaż po trzeźwemu miał popędy szlachetne , i prosty , nieuczony , ale bardzo zdrowy sąd o rzeczach , stawał się burdą gwałtownym i na nic nie uważającym , gdy dobre serce swe w wódce skąpał i jasny rozum swój zalał . Gniewał się pan Bartłomiej na siostrę , że przyjęła do domu swego Maryannę i przestał do niej chodzić . Ale raz , dobrze pijany , gdy wracał z sąsiedniej karczmy z kilkoma towarzyszami , i mimo mieszkania jej przejeżdżał , Marcinek właśnie wylazł na ulicę i za wrotami się bawił . Nastraszyło się dziecko krzyczącej i pijanej zgrai , i mocno płakać zaczęło . Matka , przelękniona płaczem chłopca , nie zważając kto jedzie , wybiegła za wrota . Ale za późno się spostrzegła . Jeszcze nie doszła do płaczącego syna , gdy pan Bartłomiej zeskoczył z wózka , schwycił ją za włosy i tarzając nieszczęśliwą po ziemi , bił okrutnie i nogami deptał . Próżny był płacz dziecka , próżne krzyki siostry , która z izby wyszła . Dopiero gdy Maryanna bez zmysłów upadła , opamiętał się trochę pan Bartłomiej , a koledzy , chociaż także pijani , pochwycili go bezsilnego prawie i na wóz wsadzili . Okropny ten wypadek , którego sam pan Bartłomiej darować sobie nie mógł , gdy się wytrzeźwił , zniszczył do reszty zdrowie znękanej moralnie kobiety . We trzy miesiące potem Maryanna umarła , a Marcinek został sierotą na łasce matki pana Marka . Nie było mu tam źle wcale , owszem , pieściła go i psuła przywiązana staruszka , odejmując sobie , żeby miał dobrą strawę i odzienie , łając jedyną , sługę i parobka , gdy przyprowadzili chłopca do płaczu , gdy mu odmówili jakiego zachcenia , lub za jaką psotę i swawolę skarcili . Tym sposobem Marcinek doszedł do lat dziesięciu , nic nie umiejąc , niczem nie chcąc się zająć , rumiany , ładny , z jasnemi jak len włosami , ale bujny swawolnik , kłócący się ząb za ząb ze starszymi , a z rówiennikaini stający zaraz do bójki i kułaków , gdy go słuchać nie chcieli , gdy nie przystawali na jego łotrowskie pomysły , gdy nie pozwalali , aby im rej wodził , i we wszystkich grach , we wszystkich psotach i figlach przewodniczył . Zaraz po śmierci Maryanny i w pierwszym jeszcze żalu , napisała Wielowiedzka do syna , uwiadamiając go o zeznaniu nieboszczki , określając jej żal , jej boleść i smutną utratę zdrowia i życia , oraz donosząc mu o swojem biednem położeniu , i prosząc na wszystko , aby do niej przyjechał . Ale pan Marek , który już wówczas porzucił był stan nauczycielski i właśnie był na drodze skarbienia sobie ufności zwierzchnika , którego biuro brał na swoje barki , wymówił się obowiązkami nowego urzędu , przysłał matce kilkaset złotych , a o zmarłej i jej dziecku nie wspomniał ani słowa . W przeciągu następnych lat ośmiu , kilka razy jeszcze pisała do syna Wielowiedzka , przychodząca do coraz widoczniejszego upadku i w siłach i w nędznem swem gospodarstwie , wspominając o swojej wielkiej biedzie , i o potrzebie pomyślenia o edukacyi i kierunku chłopca , któremu już rady dać nie mogła ; ale pan Marek zawsze nie miał czasu , za każdym listem posyłał jej po kilkaset złotych , o chłopcu zaś , jakby nie rozumiał o czem mowa , żadnej nigdy nie czynił wzmianki . Tak doszły rzeczy do roku . Staruszka , znękana niedostatkiem , wiekiem , troską o dalszy los chłopca , do którego się najserdeczniej przywiązała , a nadewszystko niewdzięcznością i zapomnieniem własnego syna , który , rosnąc w honory i zamożność , zbywał ją lichym datkiem a zdawał się wstydzić zagonowej szlachcianki , z której wziął życie , — ciężko zachorowała , i przy braku zupełnym lekarskiej pomocy i wygód , widziała się blizką , śmierci . W tak smutnem znajdując się położeniu , chociaż zażalona na brata za gwałt , jakiego się w jej oczach dopuścił , chociaż od czasu tej haniebnej sceny nie widziała go wcale , posłała jednak powiedzieć mu , że umierając pragnie się z nim widzieć i z nim pomówić . Pan Bartłomiej Siechurski , znacznie młodszy od siostry i mający dla niej mimowolny szacunek , gdyż w całej wsi była poważana , a żałując przytem oddawna swojego postępku , i wyrzucając sobie skutki tak zwierzęcej gwałtowności , czekał tylko podobnego wezwania , i nie zwlekając poszedł , skoro je odebrał . Gdy stanął przy nędznem łóżku starej kobiety , zmieszany i przejęty bólem , zagryzł wąsy , miął żylastą ręką poły szaraczkowej kapoty , którą miał na sobie , pobladł widocznie , i przyciskał powiekami oczy , jakby chciał wepchnąć nazad łzy , które się mimo jego woli wydobywały . Długa była między nimi konferencya . Dowiedział się w niej widać pan Bartłomiej o wszystkiem , obowiązał się zapewne do sekretu , gdyż powróciwszy do domu smutny i mocno zalterowany , nic nikomu o treści rozmowy nie mówił . Wieczorem był znowu u siostry ; i przez trzy dni , które jeszcze przebyła na ziemi w męczarniach konania , prawie jej nie odstępował . Gdy umarła , sprawił jej pogrzeb jak mógł najporządniejszy , biedny jej i walący się domek zamknął , a ubogi dobytek i Marcinka zabrał do siebie . Ta zmiana tem bardziej dziwiła sąsiadów , a szczególnie żonę , że w czasiepogrzebu siostry ukląkł na grobie Maryanny , bił się mocno w piersi i płakał , że dał na mszę żałobną za jej duszę , a chłopca , którego widoku dotąd unikał , dlatego , jak mówił , gdy był podpiły , żeby się nie unieść i kości mu nie połamać , nie tylko do domu przyjął , ale jeszcze pieścił i karesował . Takim tedy sposobem Marcinek znalazł się pod opieką pana Bartłomieja , przypatrywał się coraz bliżej jego obyczajom , i jego sposób życia , a nawet wyrażenia jego przejmował . Z początku bał się on niezmiernie swojego nowego wujaszka , ale wkrótce oswoił się z jego djabłami , które pan Bartłomiej zawsze liczył na krocie , nauczył się unikać pierwszego impetu jego gniewu , a gdy spostrzegł w ręku jego kij lub polano , widły lub cep , a nawet nóż lub topór , gdy nadto dojrzał nad gęstemi brwiami jego rumieniec i plamę czerwoną na lewym policzku ; wtenczas zmykał jak sarna , sadził przez płoty i kłody , i nie wprzód przyszedł do domu , aż miarkował , że się wujaszek wyspał i do zwyczajnego stanu powrócił . Nie gniewał się o tę ostrożność pan Bartłomiej , gdyż od czasu pobicia słabej i bezbronnej kobiety , co sobie zawsze wyrzucał , wdzięcznym był każdemu , kto jego gwałtowności unikał . Owszem , chwalił potem , śmiejąc się , zręczność chłopca , polubił go za śmiałość i przytomność ; a Marcinek , ozuchwalony taką pobłażliwością trzeźwego pana Bartłomieja , i czuwając tylko nad tem , aby pijanemu nie wpadł w ręce , rósł jak źrebiec na stepie bez hamulca i wędzidła , bujał po wsi , tysiączne robił psoty , upędzał się za dziewczętami , zaglądał już czasem do karczemki , zaprzyjaźnił się z gajowymi w puszczy rządowej , I wykradłszy wujaszkowi schowaną dobrze fuzyjkę , puszczał się z nią . w las , i często dopiero drugiego lub trzeciego dnia wracał . Tak doszedł do lat siedmnastu , zmężniał , rozwinął się fizycznie , nauczył się dobrze strzelać , na wszystkich uroczystościach pierwszym był tancerzem , silny i z dzieciństwa przyuczony do kułaczków , nikomu z drogi nie ustąpił , a mając za sobą . powagę i potężne ramię pana Bartłomieja , często nawet i starszym śmiałe postawił czoło i ostro odburknął . Jednakże trzeba mu i tę oddać sprawiedliwość , że z wielu względów był panu Bartłomiejowi użytecznym . Pan Bartłomiej był gospodarzem wiejskim , ale szczupłe pola , które posiadał , nie wystarczały na jego utrzymania . Radził więc sobie , jak mógł : skupował drzewo i sprowadzał je do Narwi , podejmował się dostawy różnych produktów do miasteczka , gdzie bywały jarmarki , a nawet najmował się furmanką , i woził do Pułtuska , a czasem i do Warszawy , to jakiego panicza , który dążył po fortunkę , to jakiego żydka , który wiózł cichaczem przemycone towary pruskie . Otóż równie w gospodarstwie , jak i w tym przemyśle , przydał się panu Bartłomiejowi Marcinek , gdyż miał ten przymiot , że co mu powiedziano , od razu pojął , co mu kazano , zrobił dobrze i prędko , a to zawsze z tej pobudki , aby naznaczonego sobie pensum zbyć się jak najrychlej , aby znowu być swobodnym i pobujać według woli i zachcenia . Rok za rokiem Marcinek stawał się nieodłącznym towarzyszem swojego wujaszka , we wszystkiem , co zysk przynosiło , gdzie potrzeba było dozoru , śmiałości i zuchwalstwa . Najkapitalniej usługiwał mu w expedycyachnocnych po drzewo , dla dopełnienia skupionego w części materyału przedsiębranych , już jako przyjaciel stróżów rządowego lasu , już jako znający dobrze wszystkie jego ścieżki i drożyny . Na jarmarkach , przy najmie koni i furmankowaniu , służył czasem za woźnicę , i śmiałą postawą , gburowatym pozorem i słowem odstraszał każdego , ktoby chciał albo nadużyć koni , albo umniejszyć co z ceny , albo jakimkolwiek sposobem wykręcić się od umowy . Za takie przysługi był też towarzyszem pana Bartłomieja i w tem , co tenże uważał za ulgę po pracy , i konieczną dla gospodarza rozrywkę . Prowadził go więc z sobą do karczemki , pozwalał wypić kieliszek jeden i drugi , póki sam był jeszcze trzeźwym , ale gdy sobie podochocił , nietylko do większej liczby zachęcał , ale często zmuszał chłopaka iść z sobą na wyścigi , kto kogo przepije . Podobało się to szermierstwo Marcinkowi , i wkrótce nie tylko z panem Bartłomiejem i z jego upoważnienia , ale i z innemi i bez jego wiedzy , szedł tym sposobem o lepszą i dobijał się wygranej . Na ucztach , i w niedzielę , i święta , na które zgromadzały się do karczmy i kobiety , rej wodził . Lubiły one łotra Marcinka , bo był swawolny i śmiały , bo za jego staraniem miały często muzykę , bo w pierwszą parę w krakowiaku on zawsze stawał i nie zająknął się nigdy , gdy przyszło dwuwiersz zabawny zaśpiewać , a w obertasie tak tancerkę swoję unosił , tak nią obracał , tak trzymał doskonale w silnem ramieniu , że się jej w głowie przewracało , a nogi prawie ziemi nie dotykały . Do nauki nie miał Marcin wielkiej ochoty , chociaż miał zdolność i nie był tak zupełnie rudis litterarum , jak to pan Cypryan wyrzekł . Był we wsi jeden chłopak chorowity i ułomny , który w szkółce parafialnej sąsiedniej znajdował się lat kilka , wyuczył się doskonale czytać , pisał bardzo dobrze i nieźle rachował . Niedołężność fizyczna była powodem , że rodzina , do której należał , uwolniła go od wszelkiego cięższego zatrudnienia i pozwalała zajmować się książką i piórem . Chociaż młody , bo ledwie liczył rok ośmnasty , był już niezmiernie poważny i zupełnie spokojny sensat . Starsi lubili go za chętną usługę , gdy trzeba było któremu list napisać , lub prośbę skoncypować , lub skargę na sąsiada ułożyć i czytelnie przepisać ; ale rówiennicy , że się z nimi nie wdawał , do ich gier i swawoli nie należał , nazywali go rabinem garbatym , i rozmaicie prześladowali . Marcin Wiedzki , który przy całej bujności obyczajów , gwałtowności i zuchwalstwie charakteru , miał dobre serce , ni ztąd , ni z owąd , użalił się nad prześladowanym garbusem , i stanął w jego obronie tak skutecznie , iż objawiwsey kolegom , że łeb rozwali każdemu , kto choć palec zakrzywi na garbatego notaryusza Siechurskiej Woli , odstraszył wszystkich i zjednał kalece zupełną spokojność . Wywdzięczając się za taką przysługę , garbusek ofiarował się uczyć Marcinka . Ze ta propozycya zrobiona była panu Bartłomiejowi samemu , że ją stary szlachcic z wdzięcznością przyjął i wychowańca swego do przyjęcia jej zobowiązał , dla ucieszenia więc opiekuna swego wziął się Marcinek ochoczo i do tej pracy , i w przeciągu kilkunastu miesięcy nauczył się nieźle czytać , pisał dość zgrabnie , rachował jako tako , słowem , okazał i w tym względzie i wielkie zdolności , i to mocne postanowienie , że gdy czego chciał , tego pewnie dokazał . Był by może wkrótce nauczycielowi swemu wyrównał , ale garbusekzachorował , umarł , i tak edukacya Marcinka na rok prawie przed przybyciem jego do Warszawy przerwała się zupełnie . Takim był ów uczeń pana Cypryana , który mu się nieszczególnie , ale stosownie do tego wychowania , jakie w Siechurskiej Woli odebrał , zaprezentował . Wdali śmy się cokolwiek może zadługo w szczegóły tyczące się jego dzieciństwa i młodości , za co najmocniej czytelników naszych przepraszamy , upewniając oraz , że im się to przyda w dalszym ciągu tej historyi , jeżeli ją . czytać zechcą , i jak sobie pochlebiamy , zajmą się losem naszego Emeryta i jego pięknej córki . Marcin Wiedzki był by może zostawał w rodzinnej swej wiosce i tam po dawnemu bujał , ale następujący wypadek skłonił pana Bartłomieja do pozbawienia Siechurskiej Woli je " j lwa i najznakomitszego tancerza . Pan Marek , czy ulegając jakiej pokusie łakomstwa , czy chcąc tylko zaimponować w miejscu swego urodzenia podpisem : Referendarz Stanu , Marek Wielowiedzki , czy z innych jakich powodów , przypomniał sobie w lat blizko dziesięć , że matka jego umarła , że taż matka miała dom i dobytek , i napisał dość ostro do pana Bartłomieja , że doszło do niego , iż wuj wszelką pozostałość po siostrze zabrał , a zatem , że powinien , jeżeli nie zwrócić , to przynajmniej z niej się wyrachować , i o przekaz legalny na siebie , prawego właściciela , poprosić . Pan Bartłomiej , przesyllabizowawszy i wyrozumiawszy ten list , krzyknął z gniewu tak , że się dom zatrząsł , pochwycił się za wąsy , jakby je chciał z korzeniem wyrwać , i tak w osłupieniu i namyśle stał na środku izby , nie wiedząc z razu , co począć . W tej chwili wszedł Marcinek , i zadziwiony taką frasobliwą i gniewną , postacią wujaszka , wiedząc oraz , że dziś jeszcze w karczmie nie był , zatrzymał się przy drzwiach i myślał , coby to znaczyć mogło . Podniósł wówczas głowę pan Bartłomiej , spojrzał na swego wychowańca , i uderzając się ręką w czoło , zawołał : — Aha ! poczekaj ty , jaśnie wielmożny ! oddam ci , oddam do kroćset tysięcy djabłów , com zabrał . tem postanowieniem wzmocniony , wziął czapkę , nasunął na prawe ucho , i narzuciwszy na ramiona szaraczkową . kapotę , poszedł prosto do karczmy . Marcin spostrzegł list , który wujaszek rzucił , przeczytał go jak mógł , i domyślając się , że to właśnie musiał być powód jego gniewu , bojąc się oraz , aby ze złości nie zrobił jakiej burdy , pobiegł za nim także . Zastał go już za stołem u przyjaciela propinatora , człowieka biegłego w swojem rzemiośle , tak dalece , że arendując od szlachty siechurskiej ich karczmę za kilkaset złotych , nie tylko że im nic nie płacił , ale jeszcze od nich to fantami , to gotówką , to różnemi produktami do kilkuset złotych rocznie wybierał . Gdy Marcinek usiadł naprzeciw wujaszka , i oddając mu rzucony list , o powód gniewu zapytał , nastąpiło objaśnienie , za tem poszły odgrażania się pana Bartłomieja , że się da we znaki siostrzeńcowi swemu , choć on jaśnie wielmożny , i wreszcie zrobiona została Marcinowi propozycya , aby się udał do Warszawy i tam się do czego sposobił . Z początku Marcinek zmieszał się i zafrasował . Żal mu się zrobiło Siechurskiej Woli , tej długiej , szerokiej i piaszczystej ulicy , po której pełzał jako dziecię , po której swawolił z innetni chłopcami jako niedorostek , na której , już dużym będąc chłopakiem , tyle dziewcząt nastraszył i wyściskał , tyle kłótni przebył , tyle kułaków rozdał , tyle zwycięztw odniósł , — żal mu się zrobiło tej świeżej i czystej rzeczki , gdzie się tyle razy kąpał , gdzie zakradłszy się w krzakach łoziny , wypadał nagle , zabierał odzienie kąpiących się kobiet i dopiero nadrożywszy się z niemi dobrze , oddawał , — żal mu było i lasów rządowych , gdzie tyle wiewiórek grochem wystrzelał , i koników pana Bartłomieja , i nawet psa Kruczka , słowem wszystkiego , na co spojrzał , wszystkiego , o czem tylko z różnych epok życia wspominał . Spostrzegł pan Bartłomiej żal chłopaka i łzy , które się w oczach jego kręciły . I jemu żal się zrobiło wychowańca , którego polubił , który był wiernym jego towarzyszem i przy expedycyach nocnych , i przy pługu i kosie , i przy kieliszku i burdach , nieodłącznych od tych gęstych libacyi . Był by może odstąpił od tego przedsięwzięcia , natchnionego pierwszem uniesieniem gniewu , ale Marcinek otarł łzy , nalał sobie kwaterkę wódki , połknął ją duszkiem , i pomyślawszy , że obaczy Warszawę , że jak mu się tam nie podoba , drapnie sobie jak nic i powróci do Siechurskiej Woli , zawołał : — Eh ! cóż robić ! Niech się dzieje wola Boża i wujaszkowa ; gdy tak trzeba , pojadę . Tu dopiero zaczęli nawzajem wynurzać sobie przywiązanie , żegnać się i całować . Każdy wyraz miłości , wzajemnych przysług , i każde pocałowanie polewali kordyałem , którego im propinator dostarczał ; a gdy na końcu wspomnieli sobie , pan Bartłomiej siostrę rodzoną , Marcinek pierwszą opiekunkę i dobrodziejkę swoje i swej matki , wtenczas , rozwodząc się nad jej biednym stanem , nad jej chorobą , nad jej śmiercią , i zapomnieniem niewdzięcznego syna , wśród ubolewań i płaczu tak się spili , że gdy nazajutrz pan Bartłomiej otworzył oczy , obaczył się na ławie propinatora , a Marcinek , gdy się przebudził , zdziwił się , że był ubrany i na stole w karczmie oparty . Nikogo to zapewne nie zastanowi , że tak ważne postanowienie dojrzało w karczmie i przy kieliszku . Kto zna nasze dzieje i obyczaje , ten wie dobrze , jaką rolę grał i gra kielich we wszystkich aktach naszego dawnego i teraźniejszego życia , we wszystkich naszych radościach i smutkach , we wszystkich nadziejach i planach . Brzęk jego , czy się on napełnia wódką , czy miodem , czy szampanem , miesza się z krzykiem dziecka przychodzącego na świat , z płaczem poetycznym młodej piękności , gdy podaje rękę kochankowi i śpieszy przed ołtarz , z ponurym odgłosem dzwonów , towarzyszących umarłym na cmentarz . Kielich u nas , to dawca kredytu , to protektor suplikantów , to pochodnia rozjaśniająca zawikłane sprawy , to bęben , który budzi odwagę , to zorza , której promienie oświecają , chmurną nasze przyszłość . Wszakże nie tylko u nas tak się dzieje . Jest to wszędzie i było zawsze . Józef De Maistre , ów rzadki pisarz , którego geniusz i nauka nie tylko że jego samego postawiły na czele autorów naszego wieku , ale wystarczyły jeszcze do wykarmienia kilku znakomitości literatury naszej , z właściwego sobie stanowiska mówi o tym przedmiocie . Ciekawych dowiedzenia się , jak filozoficznoreligijne miały i mają znaczenie uczty w życiu społeczności , odsyłamy do drugiego tomu jego Wieczorów . My wspomnieli śmy o tem nie dlatego , aby się popisać , że śmy , także De Maistra czytali i znamyźródło , zkąd mądrość czerpać można ale żeby choć w części wytłómaczyć pana Bartłomieja i jego wychowańca , Marcinka , iż ulegli słabości , która jest wrodzoną naturze naszej , i której cała ludzkość od wieków ulegała i ulegać będzie . W kilka dni po przespaniu się w karczmie , wychodził z Bednarskiej ulicy na KrakowskiePrzedmieście pan Bartłomiej w nowej szaraczkowej kapocie , w granatowych spodniach , w wysokich aż do kolan butach , w nowej czapce zawiesisto ku prawemu uchu pochylonej , spoglądając śmiało na przechodzących , gładząc kiedy niekiedy siwe i duże wąsy , i podnosząc plecy szerokie okazałej swej i dość imponującej postaci . Z jego ruchów i wejrzenia widać było , że mu Warszawa nie obca , że go ani algierki paniczów , ani salopy i kapelusze pań nie zadziwiały , ani ruch i wrzawa miejska nie trwożyły . Rumieńca nad brwiami jeszcze nie miał , plamy czerwonej na lewym policzku jeszcze nie było , widać więc pan Bartłomiej był trzeźwym , ale oko jego jaśniało , i jaśniało zapewne tylko postanowieniem rozmówienia się z siostrzeńcem , jak na to zasługiwał . Za nim szedł Marcinek w tym samym ciasnym surduciku , w żółtych pluderkach , czerwonawej chustce na szyi , i czapce szarej na tył głowy spadającej , w których jużeśmy go widzieli . Gapił się on ogromnie . Bawiły go beczki , malowane na szyldach szynków przy rogu ulic , śmiał się z kiełbasek drewnianych , które wisiały nade drzwiami sklepów z mięsiwem , rachował okna kamienic i doliczyć się nie mógł , chciał zaczepiać przechodniów i pytać co to , a co owo , pokusa go brała otrzeć się o jaką dziewczynę , przebiegającą z koszykiem ; a gdy wpadł w tumultprzed pocztą , zagłuszony turkotem karet , koczów i dorożek , brzękiem przeraźliwym wozów , wiozących próżne beczki , odurzony ściskiem przechodzących , to panów , to żydów , to wystrojonych dam , to żebraczek w łachmanach , zmieszany nagleni wrzaśnięciem chłopca , wołającego : piasku ! popchnięty przez woźnego z plikiem aktów , nie mógł się wstrzymać , żeby nie zawołał : — Aj ! aj ! co tu ludzi ! Niechże ich wszyscy djabli wezmą ! Gdy stanęli na Długiej ulicy , przed kamienicą , w której pan Marek mieszkał , panu Bartłomiejowi jakoś markotno się zrobiło . Naczczo źle przystępować do tak ważnego interesu , pomyślał sobie ; obejrzał się więc na prawo i na lewo , i spostrzegłszy w oknie niedaleko ładne , białe , przezroczyste butelki z różnokolorowym płynem , splunął , pogładził wąsy lewą , ręką , i wszedł z determinacyą . Tam wypił sporą lampeczkę anyżówki , Marcinka poczęstował tylko małym kieliszkiem słodkiej i różowej wódki , a tak umocniony na duchu , wszedł do sąsiedniej kamienicy , pod bramę , przypatrzywszy się wprzód numerowi na niebieskiej tabliczce wypisanemu , i porównawszy go z notatką , którą miał w zanadrzu . — Czy tu mieszka pan Marek ? — zapytał stróża , który z wielkim kluczem w ręku siedział sobie na przymurku , nigdzie nie patrząc , i założywszy pracowicie nogę na nogę . — Jaki pan Marek ? — odpowiedział po niejakim czasie stróż , zmiarkowawszy , że do niego mówią . — Jaśnie wielmożny referendarz — rzekł uśmiechając się ironicznie pan Bartłomiej . — Wielowiedzki ? — Tak , Wielowiedzki . — Aha ! słyszał em — odpowiedział stróż , nie zmieniając pozycyi , kiwnąwszy tylko parę razy nogą , która była oparta na drugiej . — Którędyż nam do niego ? — mówił zniecierpliwiony szlachcic . — Nie wiem — odpowiedział stróż , odwracając się — bo ja tu dopiero tydzień . Ale może na pierwszem piętrze . Marcinek miał już wielką ochotę poczęstować zuchwałego niedbalca po swojemu , ale widząc , że pan Bartłomiej się nie uniósł , i sądząc , że to tak w Warszawie być powinno , dał pokój i poszedł za wujaszkiem na schody . Na pierwszem piętrze stanęli przed drzwiami , do których przybita była tabliczka , i na niej złoconemi literami napis . Pan Bartłomiej zaczął syllabizować , a Marcinek wyczytał , że to były drzwi referendarza Wielowiedzkiego . Pociągnął pan Bartłomiej za rączkę na grubym drucie wiszącą , i wewnątrz odezwał się dzwonek . — Ehe ! a to dzwoni — zawołał Marcinek . — Bo drzwi zamknięte — odpowiedział pan Bartłomiej ze znajomością rzeczy . — A na cóż oni się zamykają ? chyba , że tu dużo złodziejów . — Nie odzywaj się z niczem — rzekł pan Bartłomiej — bo to miasto , a tyś jeszcze tu nie był i nic nie wiesz . — Aha ! rozumiem — odpowiedział chłopak , machnąwszy czerwoną ręką — ale zmiarkuję ja tu wszystko prędko . Otwarły się drzwi i wyszedł lokaj w kurteczce w paski , w ciemnych szarawarkach , w trzewikach i z serwetą w ręku . — Czego ? — zapytał , mierząc zuchwale wzrokiem szlachcica w kapocie i jego towarzysza w biednym surduciku . — W domu pan Marek ? — rzekł , burząc się już , pan Bartłomiej . — Jaki pan Marek ? — Pan referendarz Wielowiedzki , do wszystkich djabłów ! — krzyknął pan Bartłomiej . — Idź mu powiedz , że Bartłomiej Siechureki tu jest i chce się z nim widzieć . — A to mi wielka persona ! — rzekł rejterując się za drzwi lokaj i mając zamiar zamknąć je prędko . Ale żylasta ręka pana Bartłomieja już była na klamce i drzwi stanęły murem i ruszyć się z miejsca nie dały . Zmieszałsię cokolwiek sługus , jednakże , nie tracąc fantazyi , przybrał oficyalną minę i rzekł : — Jaźnie wielmożny pan zaraz wychodzi do biura i nie ma teraz czasu . Jeżeli macie interes , to idźcie tam . — Idź ty do djabła , Niemcze trzewiczkowy ! — zawołał gniewny pan Bartłomiej , odepchnął lokaja i weszli obaj z Marcinkiem , którego już język i ręce świerzbiały , ale milczał dlatego , że mu wujaszek nie kazał się odzywać . Było to między dziewiątą i dziesiątą z rana . Pan Marek rzeczywiście wychodził do biura , chcąc dać przykład akuratności i złapać na uczynku którego z opóźniających się podwładnych , aby mu zmyć dobrze głowę , i aby się okazała ta zadziwiająca sprężystość , o której i sam zawsze mówił , i za którą niedawno odebrał pochwałę w osobnym na to reskrypcie . Usłyszawszy wrzawę , która go cokolwiek zadziwiłabrakiem uszanowania , wyszedł do przedpokoju z sali bawialnej , w kapeluszu na głowie , z laską w ręku i ze wstążśczką w pętlicy . Za pierwszym rzutem oka nie poznał pan Marek swojego wuja . Jeszcze był wówczas młodym nauczycielem , gdy jedne wakacye w Siechurskiej Woli u matki przepędził , gdzie właśnie Georgiki Wirgiliusza tłómaczył , i tłómaczenie swe Maryannie Wiedzkiej , często wówczas u matki jego przesiadującej , czytywał . Ale od dwudziestu trzech lat w rodzinnej wiosce swej nie był i nikogo z krewnych swych nie widział . Dumnie spojrzawszy na zagonowego szlachcica , który się tak zuchwale do domu jego wdzierał , rzekł pan Marek : — Co to za śmiałość , mój kochany ? czego tak hałasujesz ? Kiedy ci mówią , że nie mam czasu , to muszę być zajęty . Ja mam nie jedno na głowie . — Ja mówił em , że jasny pan wychodzi do biura , ale on pchnął mnie i wszedł gwałtem — rzekł lokaj . — Gwałt w moim domu ? — zawołał pan Marek — czy wiesz , czem to pachnie ? Takiego burdę potrafimy tu prędko ukrócić . — Wielka mi osoba , jakiś pan Bartłomiej Siechurski — rzekł znowu lokaj , ośmielony obecnością i hardą postawą pana . — Nie widzieli śmy takich Bartłomiejów . . . patrzaj ! — Bartłomiej Siechurski ! — wybąkał zmieszany cokolwiek pan Marek , i obracając się do lokaja , dodał : — Idź do roboty . Spojrzał lokaj na pana , rzucił okiem na szlachcica , który stał wyprostowany , milcząc i pogładzając tylko wąsy , i ruszywszy ramionami , wyszedł . — Więc to pan Bartłomiej Siechurski ? — rzekł wówczas pan Marek łagodniejszym tonem . — Brat rodzony twojej matki , panie Marku , który przyszedł tu zdać ci sprawę z sukcessyi , jaką wziął po niej , i zwrócić ci , co zabrał do siebie — odpowiedział pan Bartłomiej , zagryzając wargi i mnąc ręką połę kapoty , nad którą się zwykle pastwił , gdy wybuchnąć nie mógł , lub nie chciał . — Czyż ja tego seryo chciał em ! — mówił dalej referendarz , poglądając na Marcinka , którego rysy obudziły w nim dawno zatarte wspomnienia . — Już czy seryo , czy żartem , to mnie nic do tego — rzekł chmurząc się pan Bartłomiej . — Ale ja , choć nie jaśnie wielmożny i nie referendarz , choć nieuk i hołysz zagonowy , choć mnie mają za burdę i pijaka , jestem przecież uczciwy szlachcic , i chcę się z tobą , mój jasny panie , porachować sumiennie , aby nic twego przy mnie nie zostało . — Co mi tam — odezwał się , krzepiąc , pan Marek , ale zawsze poglądając na barczystego chłopaka , który stanowił potężny odwód pana Bartłomieja . — Ja o takie głupstwo nie dbam . Napisał em , bo mi się tak podobało , a teraz mówię : posiadaj sobie , panie Bartłomieju , coś Wziął , jak posiadał eś , i dajcie mi pokój . Ja nie mam czasu . — To powiedziawszy , ruszył ku drzwiom , chcąc wyjść czem prędzej z domu . — Nie masz czasu mówić z bratem twojej matki — rzekł , podnosząc głos pan Bartłomiej i stając ode drzwi — i nazywasz go panem Bartłomiejem , i śpieszysz się tak , że z nim gadasz w sieniach i z nakrytą głową , jak gdyby ś miał wróble pod kapeluszem . Jeśli nie masz innej izby , gdzieby śmy mogli swobodnie pomówić , to mniejsza o to , i tu jest stołek , ja sobie i tu usiądę , mnie twarda ława nie zastrasza . A szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie , a cóż dopiero referendarzowi . Kiedy tobie kapelusz do łba przyrósł , gdy mówisz z wujem rodzonym , to i wuj może także nakryć siwą , choć pustą głowę , i tak z tobą pogadać . — To rzekłszy , usiadł , nałożył czapkę i nacisnął ją mocno na prawe ucho . Postrzegł pan Marek , że to nie przelewki , że łatwiej w biurze buszować , gdzie podwładni radzi nieradzi muszą znosić przymówki , tolerować przechwalania się , i pokornie patrzeć na pompatyczne miny zwierzchnika ; że szlachcic , który nie ma nic do stracenia , nie da sobie zaimponować , tem bardziej , że ma za sobą chłopaka , którego twarz , jakby jakie corpus delicti , do niego przemawiała . Zdjął więc kapelusz pan Marek , obejrzał się , czy go lokaj nie podsłuchuje , i rzekł ciszej : — No , no , niech się wuj nie gniewa ! Chodźmy tam , tam nam będzie wygodniej . — Chodźmy , jeżeli chcesz i zmiarkował eś się trochę — odpowiedział szlachcic , podnosząc się i zdejmując także czapkę . Potem obrócił się do Marcinka , który został na miejscu , mnąc swoję czapkę , i dodał : — Chodź i ty chłopcze z nami , bo tu najwięcej o ciebie idzie . Tylko , tylko co pan Marek nie zapytał wuja , co to za chłopak ; ale spojrzał raz jeszcze , twarz jego ocuciła znowu wspomnienie , które chciał by zatrzeć w pamięci , zawstydził się więc i zamilkł . Gdy weszli do salonu , ubranego przyzwoicie i nawet ze zbytkiem , pan Marek posadził wuja i wziął się do zażywania tabaki , gdyż nie wiedział , od czego zacząć . Wyprowadził go z ambarasu pan Bartłomiej , a oglądając się po pokoju i gładząc wąsy , rzekł : — Pięknie tu u ciebie , panie Marku , bogato , czysto , słowem po pańsku . — Cóż to dziwnego — odpowiedział pan Marek . — Pracuję lat tyle , mam znaczenie i ufność mojej władzy , dość wysoki urząd i niemałą pensyą . Ale bo też ja robię za wszystkich , i gdyby nie moja sprężystość . . . — tu chciał już wpaść na ulubioną materyą , z której trudno go było zepchnąć ; ale prosty zagonowy szlachcic pierwszą tylko część jego odpowiedzi zrozumiał , i kładąc ciężką swą rękę na jego ramieniu , skonfundował go tym rubasznym giestem i od razu zatrzymał . — Nic to , prawda , dziwnego — rzekł potem — że masz dostatek , że u ciebie bogato i ładnie , kiedy masz wysoki urząd , dobrą płacę , i kiedyś nie hultaj , i nie pijak taki , jak ja . Ale to dziwna , że już oddawna nie jesteś w biedzie , że już oddawna miał eś więcej , niż ci było potrzeba , boś sam i nieżonaty , a twoja matka umarła w nędzy , a ja , hołysz i burda , zamknął em jej powieki , zimne jej ciało obwinął em w łachmany , włożył em między gołe cztery deski , i nikt z blizkich nie szedł za trumną , tylko ja i ten chłopak , i nikt za nią nie płakał , tylko ja i ten chłopak ; to źle , mój jasny panie , to dziwna , że ci Pan Bóg wszystko dał , tylko pamięci nie dał . To powiedziawszy , powstał , przeszedł się po pokoju , i połą od kapoty otarł łzy , które mu się w oczach zakręciły . Nigdy pan Marek bardziej pomieszanym i zawstydzonym nie był . Kurs wymowy , którego niegdyś nauczał , wyleciał mu z myśli , i cała sprężystość , za którą niedawno reskrypt pochwalny odebrał , nagle go odstąpiła . Chciał się tłómaczyć , chciał się wymawiać brakiem czasu , zajęciami urzędu , posyłaniem zasiłku matce ; ale pan Bartłomiej , mocniejszy dobrą sprawą , uzbrojony prostym szlacheckim rozumem , który tylko przed wódką ustępował , przerwał mu : — Daj pokój , panie Marku , bo będziesz musiał łgać , a to brzydko na referendarza . To uszło by w karczmie takiemu pijakowi , jak ja , gdyby miał potrzebę wykręcać się , że zapomniał o gnieździe , z którego wyszedł , że zapomniał o piersi , co go wykarmiła , i dał jej zeschnąć w bólu i niedostatku . Ale my , prości ludzie , tego nie umiemy . U nas po pijanemu zrobi się burda , a czasem i cóś takiego , co człowiekowi całe życie siedzi , jak ćwiek w głowie , jak robak w sercu ; ale po trzeźwemu brat nie wstydzi się brata , syn matki , ani ojciec dziecka . To tylko u was się praktykuje , kiedy uczony rozum siądzie na miejscu prostego chłopskiego rozumu ; kiedy ot taki kusy fraczek zepchnie z pleców szlachcica siwą kapotę , a kapelusik ściśnie głowę , któraby powinna pod czapką ołysieć i posiwie " ć . To tylko wam się zdarza , co nie pijecie wódki , ale wino , gdy was przypadek , lub jakie licho spanoszy . A wiesz czemu , panie Marku ? Oto temu , że kiedy sowa skogucieje , to wyżej sokoła lata i zapomina głupia , że była sową . — Panie Bartłomieju ! — zawołał zniecierpliwiony pan Marek i powstał z miejsca . — Nie nazywaj mnie panem Bartłomiejem , do kroćset tysięcy djabłów ! — krzyknął rozgniewany szlachcic i położył obie ręce na ramionach referendarza . Siadł referendarz na krześle , jakby antaba przymocowany , a pan Bartłomiej , odgarnąwszy z ust wąsy , żeby mu nie zawadzały , tak dalej mówił : — Siedź i słuchaj . Wywołał eś mnie sam z legowiska , teraz masz tu Siechurskiego niedźwiedzia , który ryknie po swojemu do twojego pańskiego ucha . Chciał eś , żeby m się wyrachował z tego , com wziął po twojej matce . Oto jest wszystko , co twoja matka zostawiła : chałupę waląca , się z dziurawym dachem , przez który woda ciekła na jej siw głowę ; z pobitemi oknami , przez które wiatr świstał koło jej uszów ; z wygniłą podłogą , z pod której wyłaziło różne robactwo , gdzie lęgły się myszy i harcowały szczury , nie dając jej zasnąć i zapomnieć o nędzy . Tę chałupę zamknął em , przez lat dziesięć dowaliła się ona do reszty , dogniła do szczętu , i możesz sobie wziąć co jeszcze sterczy , jeśli odważysz się tam zajrzeć . Zabrał em skrzynię z rzeczami i bielizną twojej matki . Skrzynia była bez zamka , i znajdował się w niej stary kaftanik , parę podartych czepców i trzy dziurawe koszule . Łachmany te , z innemi drobniejszemi , leżą tam dotąd . Możesz je obaczyć , jeżeli zechcesz , ale ci ich nie oddam . Weźmiesz za nie nowe i całe . Tamte zostaną u mnie na pamiątkę biedy mojej siostry i serca jej syna . Zabrał em dwie krowy , które już zdechły , i parę koni , które ją wywiozły na cmentarz . Za ten dobytek otrzymasz inny , bo ja twojego nie chcę . Nareszcie , panie Marku , wziął em tego sierotę , którego ci oddaję . Twoja matka kochała go , jam go wychował ; więcej oto pewnie szanuje jej pamięć , niż ty . Wolał by zostać przy mnie , niż u ciebie . Ale ja go zatrzymać nie mogę ; weź go , weź go sobie . Tu umilkł pań Bartłomiej , wysilony temi słowy i żalem głębokim ; Marcinek płakał rzewnie i głośno ; a pan Marek jak winowajca , któremu czytają wyrok , siedział z zakrytą twarzą i czuł w głębi duszy każde słowo , co go jak ostrze zakłówało . Nareszcie , nie mogąc znieść tego stanu , porwał się z miejsca , spojrzał na płaczącego chłopca , i przybliżając się do pana Bartłomieja , rzekł stłumionym głosem : — Dosyć wuju ! dosyć ! Źle się stało , to prawda ; za późnom się opatrzył , ale tamtego naprawić już nie można . Wuju — dodał odprowadzając go na bok — kto jest ten chłopiec ? — Pytasz mnie o to ? — rzekł , marszcząc brwi , pan Bartłomiej . — Czy on wie wszystko ? — dodał jeszcze ciszej pan Marek . — On nic nie wić , ja wiem wszystko — odpowiedział szlachcic odwracając się . — Cicho , wuju , chodźże ze mną . — Prędko poszedł do gabinetu pan Marek ; szlachcic patrzył za nim przez chwilę , pokiwał głową , ale wreszcie wszedł także , i drzwi się za nimi zamknęły . Marcinek został sam w pokoju . Stał z początku zamyślony , kiedyniekiedy jeszcze łzy ocierały — ale że drzwi ciągle były zamknięte , znudził się swoim smutkiem , zaczął się przypatrywać różnym rzeczom , przyglądać obrazom , dotykać palcami bronzów , i nareszcie usiadł na miękkiem krześle , poprawił się , rozparł , i rzucając okiem wokoło , rzekł półgłosem : — Jak tu ładnie ! niechże go djabli wezmą ! Blizko pół godziny trwała rozmowa pana Marka z wujem , której nikt nie słyszał , której treści wszakże domyślić się można , przypomniawszy sobie zwłaszcza Wirgiliusza i tłómaczenie jego Georgik . Gdy wyszli z gabinetu , pan Marek był niezmiernie blady , krzepił się jednak i udawał spokojność ; cała zaś postać pana Bartłomieja wyrażała dumę i radość , że dokazał swego , i powinności , która mu dawno ciężyła na sercu , dopełnił . Marcinek , obaczywszy ich , powstał z krzesła , a pan Bartłomiej rzekł : — Chodź tu , chłopcze , pocałuj w rękę i upadnij do nóg jaśnie wielmożnego referendarza , który cię bierze pod swoją opiekę i wyprowadzi na ludzi , jeżeli będziesz pilny i posłuszny . Marcinek zdziwiony tą zmianą mowy i głosu wujaazka , sam nie wiedział , co robić ; ale postrzegłszy marsa na jego brwiach , przystąpił prędko do pana Marka , nachylił się do jego kolan , a gdy ten go podniósł i pocałował w głowę , popatrzył mu chłopak w oczy , zamyślił się trochę , i potem tkliwiej jakoś i szczerzej rękę jego uściskał . Takim sposobem Marcin Wiedzki dostał się do domu pana Marka . Nazajutrz pożegnał się on ze swoim kochanym wujaszkiem , który podpił sobie na waletę , płakał i ściskał płaczącego także od żalu chłopca , i upominał go ciągle , aby broń Boże nie pił , aby się uczył i słuchał , aby po mieście nie biegał , żadnej psoty nikomu nie robił , i żadnej burdy nie wszczynał ; oświeciwszy go , że co miasto , to nie wieś , że tam wójtowi można było pogrozić , a tu wezmą i skórę wygrzmocą . Nadewszystko polecał mu , aby o tej rozmowie , którą słyszał , nikomu nic nie rzekł , aby pana Marka szanował i nigdy do niego inaczej nie mówił , jak : jaśnie wielmożny panie i co jaśnie wielmożny pan każe ? a przed innymi nie nazywał go inaczej , jak jaśnie wielmożny referendarz . Upadł do nóg pana Bartłomieja rozrzewniony chłopiec , gdy ten już miał siadać na wózek ; przyrzekł , że wszystkiego dopełni , jak mu polecił , kazał raz jeszcze pokłonić się Siechurskiej Woli , — i pobiegł , oglądając się za odjeżdżającym swym dobroczyńcą . Po takiejto scenie , po takiej rozmowie , pan Marek w kilka dni po wyjeździe wuja wrócił do dawnej spokojności i dawnego zamiłowania siebie . Serce jego , które energiczne choć proste słowa szlachcica wyciągnęły jak na torturach , zbiegło się znowu do swej skurczonej egoizmem postaci , jak guma elastyczna , gdy ją ręce ciągnące odpuszczą . Chciał on co prędzej pozbyć się z domu chłopca ; i gdyby mu był Marcinek nie objawił wręcz , że się chce uczyć , że jeżeli ma być blacharzem lub lakiernikiem , to wróci do Siechurskiej Woli , do pługa i do cepa , był by może pan Marek tę pierwszą myśl swoją przyprowadził do skutku . Teraz wiemy już , jaki mu przeznaczył zawód , jak go ulokował , i jak się chwalił dobrodziejstwem , które i krewnemu , i dawnemu koledze zrobił . Wróćmyż więc na Żytnią ulicę , a znając już lepiej Marcinka i jego antecedencye , obaczmy , jak będzie korzystał i z gorliwości zacnego Emeryta , i z towarzystwa jego pięknej córki . Dramat i powieść są to jedyne rodzaja poezyi , które czas , zmiana wyobrażeń o literaturze i stanie spółeczności , a szczególnie powódź dziennikarstwa od zagłady ocaliły . Wszystkie inne rodzaje zaginęły na zawsze , a z niemi i formy tak rozmaite , niekiedy tak miłe i wdzięczne , przepadły i powrócić już nie mogą . Życie dziś uchodzi tak prędko , tyle w niem porusza się kwestyi , że to co najmocniej interesuje społeczność , nie mieści się już w owych kształtach udatnych , ale w drobnych lub wyszukanych ; nie cierpi zwłoki omówień , figur i rymowania , ale musi być zamknięte w obrazach branych wprost z życia , mieć inne rozmiary , więcej wmieszczające ramy , i wyrażać się językiem tegoż życia , poprostu , jędrnie , jak mówi każdy człowiek , który się śpieszy , którego czas rozliczony i zajęcie silne i stanowcze . Coraz bardziej społeczność dzisiejsza zrywa z historyą . Czy to lepiej dla niej , czy gorzej ? — inne to wcale i nie należące tu pytanie ; wszakże fakt to oczywisty , który się i w literaturze odbija . Zkąd dramat i powieść obrabiają dziś prawie wyłącznie przedmioty współczesne , aby z nich lepiej i wydatniej wyszły na jaw te myśli i uczucia , które są codziennym pokarmem naszego ducha , które on łakomie chwyta , żuje i przeżuwa , bo ich jeszcze nie przetrawił i w krew krwi swojej nie przelał ? Rzeczy historyczne , jako przedmioty poezyi , są już za późne , lub jeszcze za wczesne . W tym tylko razie interesują one dzisiejszą społeczność , jeżeli ta , przebiwszy starodawną łupinę , może się dobrać do świeżego i dzisiejszego ziarna , a zatem , gdy przeszłość jest niejako pokrywką teraźniejszości i zamyka wyraźne i widne do chwili obecnej zastosowanie . Dla tejto przyczyny dramata i powieści historyczne tak rzadko się ukazują i tak źle się udają . Nie pochodzi to z braku talentu pisarzów , lub niedostatku w nich koniecznych do tego wiadomości , bo są tacy , którym i na tem nie zbywa ; ale ztąd , że obecne życie naszejest tak wyłącznem , tak ruchliwem , iż owa Magistra vitae przestała być , nie wiadomo na jak długo , naszą nauczycielką , że trudno w niej wynaleźć wskazówki , któreby mierzyły nasze gorączkowe pulsacye , trudno odkryć położenia i obrazy , któreby nas tak mocno zajmowały , jak nas zajmuje i pochłania to , co się dziś w nas i wokoło nas dzieje . Jeżeli taki stan rzeczy jest z jednej strony niby ograniczeniem pola , na którem poezya niegdyś kwiaty swoje zrywała , z drugiej strony daje daleko poważniejsze stanowisko pisarzom , mającym , dość siły i widoków do schwycenia najbardziej ożywczych momentów obecnego życia , dość talentu i imaginacyi do wystawienia ich w dramacie i w powieści sposobem pociągającym i żywym . Dlategoto ci pisarze są dziś , że tak powiem , jedynymi reprezentantami tak zwanej pięknej literatury , mając możność skoncentrowania w swoich płodach tego wszystkiego , co się dawniej w tragedyach , komedyach , satyrach , bajkach i t . d . rozpraszało ; mogąc złocić obrazami imaginacyi , zaprawiać interesem niezmiennych uczuć serca ludzkiego , poważne , żywotne , choć może przemijające kwestye ; mogąc nareszcie uderzać satyrą i śmiesznością wszystkie te szumowiny , które w dzisiejszem wrzeniu społeczności wyszły na wierzch i jeszcze z łona jej występują . Stan taki rzeczy nie przeszkadza wcale malowaniu indywiduów i rozmaitych klas , do których one należą . Owszem , wprowadza na scenę nieznane dotąd lub okrywane pogardą typy , i obrazem ich pozwala zajmować lub śmieszyć . A gdy gościnniejszemi się stały w dramacie i powieści uprzywilejowane niegdyś i panujące tam figury , dopuszczając do swojej kompanii i tych , około którychradzi nieradzi i w życiu ocierać się muszą ; gdy dziś wszyscy wszystkich pilnie postrzegają i lepiej pojmują , więc też każdy dla każdego stał się bardziej zajmującym przedmiotem . Chociaż dramat i powieść , owładnąwszy całą dziedziną poezyi , dotąd jeszcze przyjazne podają sobie dłonie , gdyż czerpiąc z jednegoż źródła , co do treści i wrażeń jakie czynią , są jednem i temże samem ; zdaje się wszakże , że powieść , nieznana prawie w starożytności , długo poniewierana , jako najpośledniejszy z rodzajów , przeszedłszy pod piórem WalterSkota najwyższą fazę historyczną , do jakiej się już nie podniesie , zamknie w sobie z czasem wszystkie elementa poezyi , a nawet dramat zagłuszy i wyruguje . Ten wzrost , to rozszerzenie da jej forma pełna swobody , elastyczna i wszystko w sobie mieszcząca . Dramat , zmuszony rozwijać się w oczach widzów , pozbawiony pomocy opowiadania , licząc tylko na teraźniejszą chwilę i posuwając swoją treść jedynie przez rozmowę , porusza się w takiej ciasnocie , tak związany jest niedoskonałym mechanizmem sceny i jednostajnemi postaciami aktorów , że nie będzie mógł wyrazić tego wszystkiego , co wyraża i ogarnia powieść . Ustąpi więc miejsca swojej młodszej towarzyszce , pełnej życia , pełnej sił , swobodnej w swoich ruchach , i ani miejscem , ani czasem nie skrępowanej . Przewaga tej powieści nad dramatem już się nawet zaczęła i szybko postępuje . Ztąd wszystkie prawie teatra europejskie przestają coraz bardziej być pokarmem dla myśli i uczucia , wyrzekają się coraz dobrowolniej wymownego i poważnego słowa , zamieniając się na miejsce zabawy dla oka i ucha — czemu też wkrótce zapewne wyłącznie poświęcone zostaną . Taką jest rola , jaką grać będzie w literaturze ten rodzaj , którym się także i my zajmujemy , i który zapewne sam jeden przeznaczony jest kwitnąć na polu poezyi . Zastanowi to może niejednego z czytelników , dlaczego pozwolili śmy sobie tych kilka uwag , śmiało wywracających dawniejszą poetykę , nawet naszą własną , a nadewszystko przerywających bez widocznej konieczności ciąg naszego opowiadania . Na to odpowiadamy , że nas głównie do tego skłoniły ubliżające cokolwiek zajęciu naszemu rozmowy jednego z owych geniuszów , jakich tu mamy , co sami nic wprawdzie nie piszą , ale jak wulkany , pełne wewnętrznego ognia , ciągle tylko dymią , grożąc wybuchem , który , ma nas kiedyś oświecić . Nim to nastąpi , chcieli śmy tymczasem dać poznać , że się mylą , i równie są niesprawiedliwi , jak i ci , co przez dawniejsze szkiełka patrząc na bieg rzeczy i nie umiejąc postawić się na nowem stanowisku , na którem wszystko stanęło , także lekce sobie ważą ten rodzaj poezyi i nie mają za poetów tych , co mu się poświęcili ; chcieli śmy ośmielić tych , co nie mogąc zdać sobie sprawy , dlaczego im się podoba powieść , wstydzą się , że ją czytają z upodobaniem i czytają tylko ukradkiem , aby sobie pozwolili jawnie tej niewinnej uciechy , w której i ich rozum , i głębsze zastanowienie znajdą często pożywny pokarm ; nakoniec chcieli śmy uprzedzić tych którzy nic nie czytają , odkładając zajęcie się literaturą do tego czasu , aż się zjawią ważniejsze niby utwory poetyczne pod dawniejszemi ich formami , że oczekiwanie ich próżne , gdyż to nie nastąpi wcale , lub przyjdzie do nas w jakichś apokaliptycznych ciemnościach , których nikt nie zrozumie , a które będą znakiem końca wszelkiej literatury . Takie mieli śmy powody do tej , że ją tak nazwiemy , międzymowy , którą nam czytelnicy wybaczą , jeżeli nie przez wzgląd na dobre nasze chęci , to przynajmniej przez wzgląd , że śmy ich dotąd żadną jeszcze przedmową nie nudzili . A teraz wracamy na Żytnią ulicę , jak to na końcu poprzedzającego rozdziału zapowiedzianem było . W tej części pierwszego pokoju pana Cypryana Ambrożyńskiego , która reprezentowała pokój bawialny , niedaleko od kanapy , przy oknie wychodzącem na dziedziniec , stał stolik , na którym znajdowały się książki do pierwiastkowego wychowania należące , a między niemi kurs Pedagogiki , Grammatyka łacińska , Eutropiusz , Korneliusz Nepos i początkowa Geografia . Było tam także dużo sexternów , ze wzorów kaligraficznych spisanych , rysowane od ręki karty Europy i innych części świata ; przytem kałamarzyk mały z koreczkiem na łańcuszku , cyrkiel , linia i t . d . Wszystko to leżało w porządku i okazywało , że właściciel tych przyborów szkolnych lubił ochędóztwo , był akuratny i pilny . Przy tym stoliku , który zdawał się należeć do jakiegoś ucznia klassy , co najwięcej , drugiej , a zatem do chłopczyka z czerwonym kołnierzem u surduta , z rumianą i figlarną twarzą , z nożykiem w brudnej ręce , którymby krajał stół , lub psuł ołówek , siedział młody człowiek słuszny , pleczysty , z długiemi jasnemi włosami , i oparłszy głowę na dłoni jednej ręki , drugą na leżącym przed nim arkuszu pisał dość zgrabnie i prędko : panna Katarzyna , Katarzyna , Kasia i t . p . , powtarzając ten wyraz ustawicznie , bez przecinka i przerwy przez wszystkie zmiany zdrobnienia i pieszczoty , dodając tylko do niego rozmaiteprzymiotniki , które malowały , jak piękną ta panna Katarzyna była w jego oczach i jak droga jego sercu . Gdy tak zapisał cały prawie półarkusz , położył pióro , wziął się za głowę obiema rękoma , i westchnąwszy głęboko , zawołał : — A ! niechże cię wszyscy . . . — Ale nie dokończył tego wykrzyknienia , które , widać zwyczajne jego wychowaniu , wyrwało mu się bez myśli , jako wspomnienie dawne i nałogowe ; owszem , zaczerwienił się zawstydzony , że i tyle wymówił , oderznął zapisany półarkusz od reszty czystego papieru , złożył go i schował . Potem obejrzawszy się na zegar , na którym dochodziła dziesiąta , wziął się do książki i zaczął pilnie powtarzać zadaną sobie lekcyą . Łatwo się każdy domyśli , że to był Marcinek z Siechurskiej Woli , którego już dobrze znamy . Nie chcieli śmy nudzić czytelników naszych szczegółami jego pierwszych postępów i przekształcenia się ; ale po ośmiomiesięcznej przerwie , stawimy go przed ich oczy takim , jakim go wrodzone zdolności , niezmordowana gorliwość naszego emeryta , a nadewszystko miłość , która się w sercu jego dla pięknej heroiny naszej zajęła , uczyniły . Marcin Wiedzki niepodobnym był już wcale do tego gbura i nieuka , jakim się z wujaszkiem swoim w Warszawie pokazał . Oczarowany wdziękami panny Katarzyny , ujęty potem jej dobrocią , gdy wyręczając ojca w drobiazgach takiego pierwiastkowego nauczycielstwa , przesłuchywała go w czytaniu , uczyła temperować pióra , liniować sexterna , i sama je po większej części liniowała ; przejęty podziwieniem dla jej układu i obejścia się równie z sobą , jak i ze wszystkimi ; nie mogąc się odsłuchać , gdy mówiła , i delikatnych jej wyrażeń , i cudnejmodulacyi jej głosu ; słowem , podziwiając każdy jej krok , każde ruszenie , poznał prędko całą swoją , niższość , zawstydził się jej , zrobił się bojaźliwym i nieśmiałym , i postanowił koniecznie być takim , jak inni młodzi ludzie , których na ulicach Warszawy widział , którzy nie tak jak on wyglądali i mówili . Pracował więc dzień i noc , aby jak najwięcej postąpić . Po kilkanaście stronnic czytywał głośno i poty , póki nie szło gładko i bez zająknienia ; po parę arkuszy i więcej zapisywał codzień w domu , oprócz tego , co miał napisać na lekcyi . Ta praca szczególnie tem milszą mu była , że pierwszy wiersz , zwłaszcza na początkowych sexternach , miał sobie napisany ręką panny Katarzyny . Nieraz , gdy już sam był wprawniejszyin , gdy oko jego przywykło uznawać , co foremne , a co niekształtne , wpatrywał się ze łzami w oczach w ten pierwszy wiersz tak piękny , z takim spokojem i pewnością nakreślony , i siedział przy stoliku do dnia prawie , aby kopia nie była zbyt daleką od wzoru . Nie obeszło się z początku bez wyrwania się z jakim ruchem rubasznym , z jakiem słowem , zdradzającem dawniejsze nałogi i przywyknienia ; ale gdy pan Cypryan , spostrzegłszy dobrą chęć chłopaka , zajął się od razu nie tylko jego instrukcyą , ale i edukacyą , gdy każde jego prostackie wyrażenie zganił , i z łagodnością i pobłażaniem nauczył go , jak się to samo mówi sposobem delikatnym i okazującym dobre wychowanie ; gdy często przy tych rozmowach obecną była i panna Katarzyna , i może mimowolnym nieraz uśmiechem zdawała się jakby szydzić z jego nieuctwa i nieobyczajności ; wówczas wstyd oblewał twarz jego , ból jakiś niewypowiedziany napełniał serce , i postanowienie przerodzenia się , przekształcenia naczłowieka , który był by jej godnym , wrażało się głęboko w jego umysł , odejmowało mu sen i apetyt , podwajało nieśmiałość i pracowitość . W takich zakatach , jak Siechurska Wola , jest wiele wad obyczajowych , poniżających niejako naturę ludzką . . Niewiadomość , prostactwo , a nadewszystko pijatyka , każą , szczególnie mieszkańców tych szlacheckich wiosek . Zawziętość , kłótnie sąsiedzkie , rozwiązują ich usta , i wówczas lecą jak grad klątwy i wymówki , łajania i wymyślania bez hamulca i wyboru . W stosunkach kobiet i mężczyzn nie ma także tego ogładzenia , które podnosi ich powab i równa niejako słabego z mocnym . Młodzież zwłaszcza , nie zajęta całkiem kieliszkiem i pracą , jest względem kobiet swawolna ; pozwala sobie żarcików i nawet ruchów nie bardzo grzecznych i czasem obrażających . Ztąd i miłość rzadko się tam zjawia z oczarowaniem serca i głowy , z przepełnieniem duszy namiętnością gwałtowną . i wyłączną . Ale też w ogólności niema tam i tej rozpusty denerwującej ' młodzież miejską , poniżającej ją . moralnie , osuszającej wszystkie źródła , zkąd wypływa prawdziwa szczęśliwość , wysokie i pełne poświęcenia uniesienie . Lubił i Marcin Wiedzki swawolę i sprzeciwiania się pięknościom Siechurskiej Woli , lubił pożartować z dziewczyną , uściskać ją , gdy mu się nawinęła , w tańcu i grach być faworytem i pożądanym od wszystkich bohaterem ; ale w myśli jego nie tkwiły wcale brudzące ją obrazy , ale serce jego nie miało najmniejszego udziału w tych zabawkach , które niekiedy dochodziły trochę za daleko , nie zostawiały jednak żadnego po sobie śladu , w mgnieniu oka zapomniały się i nikły . Nowemi więc były , pełnemi energii i siły i jego ciało , i jego serce . A gdy go uderzyła z blizka piękność , jakiej jeszcze nie widział ; gdy spostrzegł ten odskok nadzwyczajny , jaki oddziela kobietę wykształconą od mężczyzny ; gdy porównał wdzięk , słodycz , miękkość jakąś i czystość tej , z którą prawie po całych dniach się znajdował , z grubem , parobkowatem i mało różnem od męzkiego ułożenia , ułożeniem i ruchami dawnych swoich towarzyszek : przejął się jakiemś póbożnem uwielbieniem , rozbudził się z całą , siłą dziewiczego serca i ciała , i korzył się w duszy przed tą postacią , co nim owładnęła , co ani w dzień , ani w nocy , ani w czuwaniu , ani w snach , z myśli jego nie ustępowała wcale . Przy takich okolicznościach nie dziw , że postępy jego były szybkie , nadzwyczajne i przekształcenie ię we wszystkiem oczywiste . Nawet wyraz twarzy jego zmienił się zupełnie . A gdy pan Marek spostrzegł , że prędzej niż się spodziewał będzie mógł ułożony względem niego plan doprowadzić do końca , i dawszy mu kawałek chleba , zaspokoić niejako swoje sumienie ; gdy dla zachęcenia go , kazał mu z przechodzonych cokolwiek swoich sukien zrobić porządniejszą garderobę , dał swój kapelusz , którego na deszcz używał , i przybrukane cokolwiek darował rękawiczki : Marcinek wcale przystojnie wyglądał i coraz dorzeczniejszym i podobniejszym do wykształconego młodzieńca stawał się chłopakiem . Pan Cypryan pysznił się owocami swojej pracy , i nieraz przechodząc myślą najpilniejszych uczniów swoich od roku , których nazwiska zapamiętał , porównywał ich postępy z jego . zadziwiającemi postępami . Jakoż już po kilku miesiącach Marcin Wiedzki czytał bardzo dobrze , pisał zgrabnie i prędko , choć jeszcze trochę krzywo , zwłaszcza gdy pisał bez linii , z arytmetyki już i regułętrzech pojmował , a podział wszystkich części świata , stolice państw i granice wszystkich krajów europejskich tak znał doskonale , że nawet kartę Niemiec mógł spamiętać i bez myślenia narysować ołówkiem ze wszystkiemi szczegółami . Sposobiąc się na nauczyciela , najwięcej wszakże przykładał się do pedagogiki , nad którą po parę godzin na dzień trawił . Posłużyła ona rzeczywiście do rozwinięcia umysłu i do u kształcenia młodego człowieka , gdyż stary i doświadczony pedagog nie uczył jej z książki , ale rozmową , praktycznie , zastanawiając uwagę jego nad sposobami , jakiemi sam z nim postępował , mówiąc mu o rozmaitych usposobieniach dzieci , jakie sam widział , wskazując drogi , jakiemi zawsze trafiał do ich głowy i serca . Przy tych lekcyach bywała najczęściej i panna Katarzyna ; a jej czarowna obecność , jej wzrok nieraz zwrócony na słuchającego młodzieńca , nie tylko że mu nie przyczyniały roztargnienia , ale owszem , podwajały jego pojętność , mnożyły siłę ducha , który , jak kwiat przy ożywczym promieniu , rozwijał się i dojrzewał . Bo właściwie miłość , miłość głęboka i tajona , była jego nauczycielką , jego natchnieniem , jego światłem , i tworzyła w nim te wszystkie raptowne przemiany , te cuda rozwinięcia , które pan Cypryan w prostocie ducha sobie tylko przypisywał , któremi się cieszył , za które go już po upływie kilku miesięcy jak własnego syna pokochał . Przywiązanie to zacnego człowieka doszło prawie do słabości i zaślepienia , gdy oprócz zwyczajnych przedmiotów , dla początkowego nauczyciela potrzebnych , ochoczy młodzieniec wziął się jeszcze do łaciny i otworzył staremu pole do nowych pedagogicznych wawrzynów , któremi tak chętnie czoło swe ozdabiał . Powodem do tej nowej pracy , bez której mógł sięobejść , było Marcinowi to , że język ten i pannie Katarzynie nie był obcy , i że miał sposobność częściej ją prosić , aby go przesłuchała deklinacyi i konjugacyi , aby mu pomogła w tłómaczeniu Eutropiusza , aby patrzył na nią , gdy ślicznemi ustami wymawiała łacińskie wyrazy , i poił się muzyką jej głosu , który mu się nigdy piękniejszym nie wydawał i milej do ucha jego nie wpadał , jak wtenczas , gdy mówiła : amarem , amares , amaret . Panna Katarzyna lubiła go przez wdzięczność , że tyle pociechy przynosił jej ojcu , że zajęcie to dawało zdrowie staremu i nowem życiem go napełniało . Interesował ją także tak nagły postęp młodzieńca , taka zmiana i codzienne przeradzanie się z nieokrzesanego i gburowatego prostaka , na człowieka , który poczuwał w sobiemyśl , którego dusza zaczynała pojmować piękność i przyzwoitość , którego oczy otwierały się na świat Boży i rozumieć zaczynały przeznaczenie bytu ziemskiego . Ale ciesząc się tą bryłą , która przerabiała się pod jej okiem na ładny i pełen wyraz posąg , nie wiedziała o tem , nie domyślała się nawet , że ona jest tym snycerzem , który ją ożywiał i kształcił . Jej myśl była gdzie indziej , a przywiązanie jej do pana Romana było tak szczere , tak serdeczne , że jej wystarczało na czas jego nieobecności i jakby zapomnienia , i nie zostawiało chwili do zajęcia się innym przedmiotem , ani swobody do jakiejbądź chęci kokieteryi i przypodobania się . Przytem młody nasz kandydat do stanu nauczycielskiego , im bardziej się nią zajmował , im głębiej jej obraz wrażał w rozbudzającą się swą duszę , tira bojaźliwszym , tem skromniejszym się stawał . Cała jego namiętność leżała w głębi piersi , ale ani do ócz , a tem bardziej na usta wystąpić nie śmiała . Upokarzająceuczucie niższości więziło ją na dnie serca . Czuł on , jak bardzo jest jej niegodnym , czuł , że nie potrafi tego wyrazić co czuje , i wolał taić i zamykać w sobie tę cześć , niż ją okazać sposobem jakimściś koślawym , i zrobić maleńkiem i drobnem to , co w nim było wielkiem i nieskończonem . Takim trybem na Żytniej ulicy przeminęło lato , skończyła się jesień i zaczęła się zima . Marcin przychodził codzień o godzinie dziewiątej i siadał przy stoliku , który mu pan Cypryan przyrządził . Gdy zastawał w pokoju pannę Katarzynę , kończącą sprzątanie , kłaniał się z daleka , mówił dobry dzień , i stawał ze spuszczonemi oczyma przyrządzając sobie to książki , to papier , póki nie wyszła . Dopiero wtenczas odetchnął z głębi piersi , podnosił głowę i wpatrywał się w to miejsce , na którem ją zastał , jakby ją tam widział jeszcze , i śmielej śledził jej wdzięczną postać i lice , o którem całą noc marzył . Na obiad wracał do pana Marka ; po obiedzie znowu przybiegał . Gdy przyszła jesień , czas słotny i zimny , pan Cypryan zostawiał go u siebie na obiedzie i nie pozwalał , aby ulubiony uczeń tak daleko chodził po błocie i niepogodzie . Pan Marek domyślił się , iż mu nie wypada żądać , żeby biedny emeryt wychowańca jego darmo karmił , w nagrodę niby za to dobrodziejstwo , że mu nastręczył daremne jego uczenie . Zdecydował się więc płacić za jego obiad ; a gdy Marcin ze łzami w oczach uprosił starego , że przyjął ofiarowaną za jego wyżywienie płacę , zostawał już cały dzień u swego nauczyciela , szczęśliwy , że mógł być tak długo pod tym dachem , gdzie gospodynią była panna Katarzyna , gdzie siadał do stołu przez nią przygotowanego , karmił się potrawami , które ona przyrządzała , i delektował się kąskami , które nieraz wybierała dla niego i sama na talerz mu kładła . Potrzebował wielkiej siły energiczny młodzieniec , aby w takim razie ukryć co czuł , aby zamknąć w sobie tę szczęśliwość , co piersi jego zalewała , i powstrzymać łzy , które się do oczu jego cisnęły . A przecież Kasia robiła to przez prostą jedynie przychylność , przez zwykłą u nas uprzejmość dobrej gospodyni , wreszcie przez miłość dla ojca , którego to widocznie radowało , gdy o ulubionym uczniu jego pamiętała . Czasem wprawdzie myślała sobie , jakby była szczęśliwą , gdyby mogła przy stole swoim mieć gościa , dla którego przyrządzała by różne przysmaczki ; ale ten gość inaczej wyglądał , niż biedny i rozkochany Marcinek . Czarne oczy tamtego śmielej i miłośniej na nią poglądały , w układzie jego był wdzięk i łatwość dobrego wychowania , w głosie słodycz i harmonia , która miała echo w jej sercu , a pod czarnemi wąsami usta piękne , których uśmiech rozumny świadczył o jego dobroci i otwartości charakteru . Ale tamtego nie było , i kilka upłynęło miesięcy , a żadna o nim wzmianka nie pocieszyła stęsknionej . Nawet Helunię odwiedzała bardzo rzadko , gdyż i do niej pan Roman nie pisywał . Raz wszakże ożyło w jej sercu wspomnienie tych kilku dni , które jej tak rozkosznie z nim przeszły . W czasie świąt Bożego Narodzenia odwiedziła panna Katarzyna dawną swą ochmistrzynią . Helunia wybiegła do niej uradowana , rzuciła jej się na szyję , i zaczęła ją żywiej pieścić i karesować . Gdy się obie usunęły na stronę , szepnęła jej dziewczynka z jakimś figlarnym domysłem : — Ciociu Kasiu ! mam list od wujcia . Ale co tam wujcio pisze ! obaczysz . — Zadrżało serce w piersiach panny Katarzyny , rumieniec oblał jej lice , z którego znikły już dawno żywe barwy szczęścia i spokoju , a Helunia patrząc na nią , jeszcze raz ją pocałowała i pociągnęła za sobą . List ów datowany był z Kijowa , gdzie pan Roman dla interesów bawił . Zawierał on następujące wyrazy : „ Dawno do ciebie nie pisał em , moja droga Heluniu , tak był em zajęty i zakłopotany . Wiem jednak , żeś zdrowa , i że z ciebie na pensyi kontenci . Pewnieś podrosła przez te kilka miesięcy i sukienka ta , którąm ci kupił wtenczas , gdy śmy już do pani S jechali , musi być krótka i ciasna . Możeś ją zszarzała i podarła . To źle , moja droga Heluniu , powinna ś cenić ten podarunek ode mnie , a zwłaszcza dla tego , że ja nigdy w życiu szczęśliwszym nie był em jak wtenczas , kiedym ci go robił . Jak wrócę do Warszawy , pojedziemy znowu do tego magazynu i wybierzesz sobie , co ci się podoba . Radbym , żeby to już nastąpiło jak najprędzej , bo mię tu nudzą niemiłosiernie , a jabym pragnął jak zbawienia , obaczyć jak najprędzej Warszawę , i ciebie , moja Heluniu , uściskać ! Tymczasem pamiętaj , aby ś w tym nowym roku , który następuje , była jeszcze grzeczniejsza i zasłużyła na wszystkie siurpryzy , które ci zrobić myślę , jak tylko przyjadę . " — Otóż widzisz , ciociu Kasiu ! — zawołała dziewczynka , biorąc z drżących rąk panny Katarzyny swój list — widzisz , co tu ślicznych obietnic ! Żeby tylko wujcio jak najprędzej przyjechał . Mama moja zawsze chora , nie może wyjeżdżać z domu , a nikt więcej tak mnie nie kocha , jak wujcio . Co ja od niego paradnych rzeczy dostanę ! a ! . . . Ale nie prawdaż , ciociu Kasiu ! i ty pójdziesz z nami do tego magazynu ; bez ciebie wujcio nie potrafi dobrze wybrać . Na to nic nie odpowiedziała panna Katarzyna . Utuliła tylko w objęciu dziewczynkę , i zapłonione we lice odwracając od jej ciekawych oczu , pożegnała ją i poszła . Zimno było przykre , śnieg zasypywał jej oczy i padał na jej twarz , ale ona tego nie czuła ; bo twarz rozjaśniła się slodkiemi nadziejami i miłe wyrażała rojenia . Myślała sobie biedna panienka , że pan Roman widocznie pamiętał o niej , że Helunia musiała mu jaką wzmiankę zrobić o swojej cioci Kasi , i dla tego on , przeczuwając , że jej dziewczynka list swój pokaże , taki mu dał obrót . Dla czegóżby inaczej pisał , że nigdy w życiu tak szczęśliwym nie był , jak wtenczas , gdy byli razem w magazynie ? dla czegóżby jej pisał , że tak tęskni za Warszawą ? że się gotuje nowe robić jej siurpryzy ? Wszystko to dowodziło , że ani oddalenie , ani milczenie nie zmieniły go i nie wygładziły z jego serca jej obrazu , że zatem może czekać , cicho tęsknić i wiernie kochać . Drobnato wprawdzie była radość , która spotkała heroinę naszą przy końcu starego roku , ale dała jej wróżbę , że nowy będzie szczęśliwszym , że co się w tamtym zaczęło i zawiązało , to się w tym dokończy , a przynajmniej rozstrzygnie , czy szczęście , czy rezygnacya zastąpi miejsce oczekiwania i tak wątłych nadziei . W takich myślach , w takich prośbach do Boga i przy pacierzu , i w kościele , doszła do połowy Lutego . W tym czasie nawiedziły biedną troski wcale inne , i właśnie gdy jej nie stawało cierpliwości do zniesienia serdecznego bólu , co ją trawił , zagroziło jej nieszczęście wielkie , prawdziwe , przy którem jej dawniejsze cierpienia wydały się czeniścić tak nieznaczącem , tak mało godnem uwagi , że je można było do przywidzeń i dobrowolnego trapienia się policzyć . Jednego poranku , gdy weszła do pierwszego pokoju , usłyszała w drugim jęk bolesny i jakieś szamotanie się , którego sobie wytłómaczyć nie mogła . Przestraszona wpadła do pokoju ojca i zastała go na ziemi . Był niezmiernie blady , oczy miał zapadłe i zamknięte , a ręką bezsilną przysuwał do siebie krzesło , aby się na niem oprzóć i powstać . Krzyknęła biedna córka , rzuciła się do pomocy , i przyklęknąwszy przy zasłabłym starcu , głowę jego podnieść usiłowała . Wówczas otworzył oczy , spojrzał na miłą sobie twarz jedynego dziecka , i łzy potoczyły się po jego twarzy . — Co ci jest , ojcze drogi ? — zawołała panna Katarzyna . — Nie wiem , moje dziecię — odpowiedział słabym głosem — ale bardzo mi niedobrze . — O mój Boże ! żeby cię położyć na łóżku . — Chciała go podnieść sama , ale nie mogła ; więc pędem strzały wybiegła do kuchni , ale sługi już nie było , już poszła do miasta ; rzuciła się zatem do sąsiadki , której nie znała , tylko z widzenia ; tam przecież znalazła pomoc . Dobra kobieta przybiegła natychmiast , przesłały łóżko , położyły na niem starego i odcierać i ogrzewać zaczęły . — Biegnij panna po doktora , a ja tu zostanę — rzekła sąsiadka . Kasia pocałowała ją w rękę , zarzuciła na siebie , co miała pod ręką , i pobiegła . Tymczasem śnieg sypał grubemi płatami , a dolatując do ziemi topniał ; ślizgały się nogi , zimno wilgotne przenikało do kości , a biedna panienka w lekkich trzewiczkach , w rannej sukience , tylko z zarzuconą chustką na głowie , biegła , nie wiedzącdokąd się udać i kogoby wezwać . Ale przestrach śmiertelny był w jej duszy i nie czuła wcale , co dręczyło jej ciało . Tej samej nocy Marcin pracował więcej niż zwykle , myślał ciągle o swoim kochanym nauczycielu , myślał o jego córce , i dopiero nad ranem , jak był ubrany , rzucił się na swoje ubogie posłanie . Zasnął twardo i silnie . Gdy się obudził , serce jego biło gwałtownie , jakiś niepojęty niepokój go ogarnął , i zdawało mu się , że zaspał , że się spóźni ; nie spytawszy więc , która godzina , nie przebierając się wcale , narzucił na siebie płaszczyk i bez śniadania pobiegł . Za kościołem na Lesznie spotkał pannę Katarzynę . Ledwie mógł oczom swoim wierzyć , że to ona . Ale Kasia poznała go , i chwytając obie jego ręce , zawołała : — O , mój drogi panie Marcinie ! jakże to dobrze , że cię spotykam ; biegnij tam , mój ojciec bardzo chory . — Jezus Marya ! — krzyknął Marcin — ale dokądże panna Katarzyna ? — Idę po doktora . — Po którego ? gdzież on mieszka ? — Nie wiem — odpowiedziała , zaciskając wargi i postrzegłszy dopiero , jak ciężko biednym na świecie . — Nie znam żadnego . — Panno Katarzyno ! — rzekł Marcin , cisnąc do serca i ust jej zziębłe ręce — wróć do domu ; przeziębniesz i sama jeszcze zachorujesz : ja prędzej znajdę doktora . O ! bądź spokojna , ja go na rękach przyniosę . — Dziękuję ci , ale śpiesz ; tu gdzieś niedaleko szpital , może tam jest który . Marcin już był od niej o kilkadziesiąt kroków , i obejrzawszy się , że się zawróciła i poszła , puścił się pędem strzały . Pierwszego człowieka , którego spotkał , zatrzymał . — Gdzie dobry doktor mieszka ? — Dobry ? nie wiem — odpowiedział przechodzień . — Gdzie tu szpital ? — zapytał drugiego . — Jaki ? — odpowiedział stary jegomość , podnosząc z flegmą okulary . — Jakikolwiek — krzyknął Marcin zniecierpliwiony . — Nie wiem — odpowiedział stary , ruszając ramionami i odszedł . Nareszcie dowiedział się Marcin , już na końcu Leszna , gdzie jest szpital . Zawrócił się , pobiegł , ale lekarza , pod którego dozorem ten piękny zakład zostaje , nie było . Tam mu wszakże powiedziano , gdzie mieszka . Za pół kwadransa stanął nasz młodzieniec na ulicy Długiej przed jego mieszkaniem . Zapytuje stróża : czy tu mieszka doktor ? — Ot , tylko co pojechał , to jego koczyk . — O mój Boże ! — zawołał chłopak zadyszany i puścił się jak chart za zwierzem uciekającym . Na jego szczęście zbieg bryk ładownych zwolnił bieg koni doktorskich . Właśnie , gdy furman widząc swobodniejszy przejazd , miał je zaciąć , silna ręka schwyciła za cugle i konie stanęły . — Czekaj — zawołał Marcin na woźnicę ; potem zwracając się do zadziwionego lekarza , dodał z wyrazem rozpaczy : — Panie ! jedź pan ze mną , na miłość Boską ! — Cóż się stało ? ja nie mam teraz czasu . — Panie ! panie ! musisz mieć czas , ja cię nie odstąpię . . To niedaleko . — Ale o cóż idzie ? mówże pan . — Boże mój ! wszakżeś pan doktor ? — Tak jest , czy kto bardzo chory ? — O , mój drogi panie ! Najlepszy w świecie człowiek chory , i ona umrze , jeżeli mu się co złego stanie . — Posuń się , chłopaku — zawołał potem do woźnicy , wskoczył na kozioł , usiadł , i nim się furman opamiętał , już lejce były w ręku Marcina , i zwrócone na Leszno konie , poczuwszy rękę mistrza , pędziły rączym kłusem , tak , że wszyscy się oglądali . Młody i zacny lekarz , zmiarkowawszy , że ta ona musi być głęboko w sercu energicznego młodzieńca , uśmiechał się i rad był , że przyjdzie z pomocą tam , gdzie nie tylko ciało cierpi i zamiera . Choroba była ciężka i pomoc nagła i umiejętna była potrzebną . Gdy lekarz objawił pannie Katarzynie , że się zaniesie na długie leczenie , gdy zaczął polecać największą pilność i dozór nieustający , załamała biedna ręce , spojrzała , jakby wyrażała niemą prośbę , na stojącego obok Marcina , i w tej postawie zwątpiałej , zbolałej i błagającej , tak była cudnie piękną , że młody lekarz , wzruszony żywem współczuciem , wziął jej rękę i rzekł : — Bądź pani spokojną . Ja tu przyjeżdżać będę codzień i mam nadzieję , że Bóg pocieszy serce pani . Co się tyczy pomocy w dozorze chorego , nie wątpię , że ten pan , który mnie tu gwałtem przywiózł , nie odstąpi pani , i da dowód swojej troskliwości i przywiązania , które w nim już widział em . Kasia postrzegła w tej chwili w bladej twarzy Marcina wyraz tak serdecznej , tak szczerej boleści , tak nieograniczonego poświęcenia , że , nie pomyślawszy nawet nadtem , co robi i jak sobie jej poruszenie obecni wytłómaczą , przybliżyła się do niego , podała mu obie ręce i rzekła : — O ! o tem ja nie wątpię — i ściskając drżącą rękę uszczęśliwionego młodzieńca , dodała z uczuciem : — Bóg widzi , że nie wątpię ! Gdy Marcin wyprowadził lekarza na dziedziniec , zapytał ten ostatni : — Powiedz mi pan , czy mają oni na lekarstwa i na felczera , który będzie potrzebny ? — Wątpię — odpowiedział młodzieniec — pan professor ma niewielką emeryturę , a już połowa kwartału . Ale to nic — dodał pomyślawszy — może ja zkąd dostanę . — Odziej się pan i siadaj ze mną — rzekł lekarz . Wybiegł Marcin w swoim płaszczyku i z receptą w ręku ; wsiedli i pojechali do szpitala . Tam młody doktor polecił felczerowi , aby się natychmiast udał do chorego , powiedziawszy co ma robić i rozkazawszy odwiedzać go dwa razy na dzień . W aptece miejscowej przyrządzono zaraz lekarstwo , nadal zaś dał do rąk Marcinowi kartkę , w której prosił w najbliższej szpitala aptece o kredyt dla chorego na summę zł . , za którą ręczył . Choroba trwała kilka tygodni . Zacny medyk , szanujący swoje powołanie , nie oglądając się wcale na to , że to ludzie biedni , odwiedzał naszego emeryta codziennie , a czasem , gdy było jeszcze niebezpieczeństwo , i po dwa razy na dzień . Panna Katarzyna dopełniała swojej powinności z gotowością i wytrwaniem , któremu nikt się nie dziwi ; ale trudno by skreślić całe poświęcenie , całe oddanie się na usługi ojca i córki , jakich dał dowód Marcin . Nie opuszczał on już wcale tego domu , który Bóg nawiedził ; gotów na każde skinienie , biegł czy do apteki , czy do miasta , czy do felczera ; gdy przyszła noc , nie pozwolił , aby panna Katarzyna przy ojcu ciągle czuwała , i nad ranem dopiero , jak był ubrany , rzucał się na kanapę i tak zasypiał . Wówczas to panna Katarzyna nauczyła się jeszcze więcej ' cenić jego rozsądek , jego przytomność , jego szybkość w objęciu wszystkiego i wykonaniu ; ale wówczas także otwarły się jej oczy i poznała , że ona była duszą tej działalności , że całe to cudowna przeobrażenie było skutkiem nieograniczonej miłości , którą go , nie chcąc i nie myśląc o tem , natchnęła . To odkrycie zrobiła wtenczas , gdy ojciec był w największem niebezpieczeństwie . Już trzynaście dni i tyleż nocy byli na nogach . Pan Cypryan był w gorączce i bez przytomności ; nic i nikogo nie widział i nie poznawał . Jednej z tych nocy , panna Katarzyna znużona i spłakana usiadła na krzesełku w nogach jego , i patrząc na drogą , twarz zacnego człowieka , odpędzała od siebie wszelkiemi siłami myśli sieroctwa i opuszczenia , które ją opadały . Marcin poszedł do apteki . Cichość w pokoju była zupełna ; przerywał ją tylko prędki i mocny oddech chorego . W takich myślach , taki widok mając przed sobą , przymknęła zmęczone powieki i usnęła . Sen zupełnie inny przedstawił jej obraz . Zdało się jej , że się znajdowała na rozległych równinach Pobereża , że tam słońce cudnie świeciło , a błonia i sianożęci usłane najpiękniejszą trawą , ubarwione prześlicznemi kwiatami , rozściełały się pod jej nogą jak najpiękniejsze kobierce . Tam ona bujała lekka i szczęśliwa , i widziała z daleka ojca , który witał się z młodzieńcem urodziwym , i przyciskając go do piersi , całował jego głowę , ciemnemu włosami okrytą . Poznała ona z daleka młodzieńca , chciałabiedz ku niemu , ale czuła , że jej nogi spętane , że kroku zrobić nie może . Wówczas obudziła się : ojciec leżał jak pierwej , ale jakież było jej podziwienie , gdy obaczyła Marcina , który klęczał przy niej , obejmował lekko jej stopę , którą na małym stołeczku trzymała , i przytykając do niej delikatnie swe usta , rzewnie płakał . Trudno wypowiedzieć , jaki ból przeniknął jej serce , gdy to postrzegła , gdy nagle przekonała się , że jej domysły są prawdą , że nieoceniony młodzieniec , którego od czasu choroby ojca pokochała jak brata , czci ją jak bóstwo , i tak napróżno marnuje najpiękniejszy kwiat swego serca . Nie chcąc dać poznać , że widzi co się dzieje , przymknęła napowrót oczy i po chwili dopiero zaczęła się poruszać , jakby się z twardego snu budzić zaczynała . Za pierwszem jej poruszeniem Marcin zerwał się z miejsca , odskoczył na bok , otarł prędko łzy , i znowu był , jak zwykle , dalekim , bojaźliwym , choć gotowym na każde jej skinienie . Żadnym wybuchem namiętności , najwymowniejszym doborem słów , któreby ją , malowały , nie zdołał by tak ująć biednej dziewczyny , jak tą delikatną powściągliwością , która świadczyła i o jego dobrej naturze , i o mocy i głębokiej prawdzie jego uczucia . Następnej nocy przesilenie minęło szczęśliwie ; lekarz za przybyciem oświadczył , że niebezpieczeństwo przeszło , i radość powróciła do tego domu , gdzie niedawno było milczenie rozpaczy i snuły się obrazy śmierci i żało by . Gdy zostali sami , Marcin pochwycił rękę panny Katarzyny , i całując ją w uniesieniu , wołał : O mój Boże ! mój Boże ! jakżem szczęśliwy . Wierzę ci , mój drogi — rzekła Kasia , wzruszonado głębi duszy — i kocham cię , jak brata . Bo ty będziesz zawsze moim bratem , nie prawdaż ? — Bratem twoim , panno Katarzyno ? — odpowiedział młodzieniec , blednąc i drżąc — twoim bratem ? — dodał cichszym głosem ; potem puszczając jej rękę i patrząc na nią z wyrazem nieograniczonego przywiązania i pokory , rzekł : — Tak , będę twoim bratem , twoim bratem tylko . Odwróciła się biedna , łzy żalu puściły się z jej oczu , a Marcin patrząc na nią z daleka , stał nieporuszony , z suchem okiem , z zaciśniętemi wargami . W tym czasie skończył się kredyt w aptece i wyczerpały się także wszystkie zapasy , jakie panna Katarzyna na utrzymanie domu miała . Zdesperowany Marcin nie wiedział , co począć i dokąd się udać . Po długim namyśle i wahaniu się , postanowił wreszcie odezwać się do serca pana Marka . Poszedł więc do niego rano , gdy pan Marek na srebrnej maszynce robił sobie kawę , i paląc wyborne cygaro , przypatrywał się płonącemu spirytusowi . Od czasu choroby emeryta , ledwie parę razy zabiegał Marcin do domu , aby zmienić bieliznę . Wiedział referendarz , jaka była przyczyna nieobecności młodego człowieka i był zupełnie o niego spokojnym . Teraz , gdy go obaczył wchodzącego , z twarzą wynędznioną od bezsenności , trudów , głodu i wewnętrznej walki z miłością , której wyjawić nie śmiał ; gdy go ujrzał zupełnie przybitym i znękanym , pomyślał sobie : już chłopak dosyć przygotowany , a zatem stary kolega niepotrzebny . Puszczając więc dym z ust kółkiem , któremu się przypatrywał , rzekł : — Coś masz minę kwaśną ; czy stary już umarł ? Zimno przejęło serce szlachetnego młodzieńca na widok takiej obojętności , i głos zaparł się w jego piersiach . Stał on właśnie na tem miejscu , gdzie niedawno stał jego wujaszek z Sieehurskiej Woli . Przypomniał więc sobie żywo całą . tę scenę , i wyrzuty prostego , ale dobrego szlachcica , uprzytomniając się w jego pamięci , wydały mu się teraz dobrze zasłużonemi . — Czemuż nic nie mówisz ? — rzekł znowu pan Marek , poauwająr filiżankę pod robinet maszynki . — Więc umarł pan Cypryan ? — Mój nauczyciel , jąśnie wielmożny panie — rzekł wreszcie Marcin , pocierając czoło — nie umarł . Ma się lepiej i żyć będzie . — A . . . ma się lepiej ? . . . to dobrze — dodał obojętnie pan Marek . — Pan Bóg zmiłował się nad nami — rzekł prędko młody człowiek . — Nad nami ? — zapytał pan Marek , krzywiąc się i sądząc , że głupi chłopak w prostocie swego wdzięcznego serca w tej liczbie mnogiej i jego pomieścił . Biorąc więc to niejako za ubliżenie sobie , dodał : — Jakto nad nami ? — Chciał em powiedzieć nad córką jego — odpowiedział czerwieniąc się Marcin — a także nade mną , bo on tylko jeden jest dla mnie ojcem prawdziwym . — Aha ! nad córką ! prawda , zapomniał em , że on ma córkę — mówił pan Marek , patrząc bystro na chłopaka , i starając się wyrozumieć z jego twarzy , czy te ostatnie słowa nie były przycinkiem , z wiadomością , rzeczy zrobionym . Ale Marcin miał wzrok spuszczony do ziemi i twarz smutną , zapewne od przeczucia , że mu się zamiar jego nie uda . Po chwili , popijając kawę , dodał pan Marek : — Więc ty teraz próżnujesz , i przez czas choroby pana Cypryana nic nie robisz ? Jakże będzie z tym examinem ? ja długo łożyć na ciebie nie mogę . Trzeba , żeby ś już miał swój własny kawałek chleba . Odwrócił się młody człowiek , odszedł do okna i , stanąwszy za firanką , zaczął płakać . Ból ciężki przeniknął jego serce . Porównywał on w myśli cnoty , dobroć , wylanie dla siebie obcego zupełnie człowieka z tym sposobem suchym , twardym i zimnym , z jakim go traktował ten , dla którego chciał by w sercu swojem czuć cześć i miłość . Bo Marcin domyślał się i prawie wiedział , czem był dla niego pan Marek ; bo biedny sierota im więcej się oświecał , im bardziej uzacniał , im wyżej się podnosił przez towarzystwo dobrych ludzi i miłość świętej w oczach jego kobiety , tem ciężej walczył z potrzebą kochania tego , co mu dał życie , i z niemożnością obudzenia w sobie dla niego czci i szacunku . Pan Marek słyszał , że młody człowiek płacze , ale że pan Marek lubił kawę gorącą , nie przerywał więc sobie śniadania . Gdy je skończył , powstał , i idąc do swego gabinetu , żeby się ubrać i wyjść do biura , rzekł : — Czy ci tak bardzo żal straconego czasu , czy córeczki pana Cypryana , nad którą się litujesz ? Me lubię mazgajów ; od ludzi na świecie nic nie wypłaczesz , a na mnie nie spuszczaj się zupełnie . Idź już sobie , ja wychodzę z domu . — Idę już , idę — odezwał się nawpół z płaczem młodzieniec , i przechodząc mimo pana Marka , zatrzymał się , otarł łzy , i patrząc na niego z wyrazem żalu i serdecznego wyrzutu , dodał : — Dziękuję jaśnie wielmożnemu panu za to , com od niego otrzymał . Pójdę do tego dobregoczłowieka , który choć biedny i chory , nie wypędzi mnie od siebie , nim sobie znajdę kawałek chleba , aby m nie był nikomu ciężarem . — Jak na sierotę , jesteś trochę za hardy — rzekł pan Marek . — Wiem , żem sierota — odpowiedział z przyciskiem Marcin — ale sierota powinien więcej ufać Bogu i swoim siłom , niż kto inny ; bo nie ma na kogo się spuszczać . I jaśnie wielmożnemu panu już więcej uprzykrzać się nie będę , chociaż . . . ale jaśnie wielmożnemu panu pilno , a i mnie także . Raz jeszcze dziękuję jaśnie wielmożnemu panu . O ! Bóg widzi , że dziękuję serdecznie ! — To powiedziawszy chciał odejść , ale obrócił się , postrzegł , że pan Murek stał na miejscu zamyślony , wrócił więc raptem i , głośno płacząc , rzucił mu się do nóg . Przemogła natura i głos jej przebił skorupę egoizmu , triplea : aes , którem próżność otacza serce samoluba . Podniósł pan Marek rozrzewnionego i ściskającego nogi jego młodzieńca , przycisnął jego głowę do piersi , i rzekł : — No , no , uspokój się ; nie będziesz sierotą , póki ja żyję . — Ojcze mój ! — krzyknął uradowany Marcin całując jego ręce . — Cicho , głupcze ! — rzekł pan Marek , oglądając się , czy lokaj nie podsłuchuje — o tem ani słowa , to między nami , rozumiesz ? Jestem z ciebie kontent , pracował eś pilnie , postąpił eś dużo . Dobrze i to , żeś wdzięczny , tylko się nie kochaj , bo to się na nic nie zda . Pierwej trzeba myśleć o chlebie . Jak będziesz miał dobre miejsce , to cię ożenię , choćby i z córką pana Cypryana , jeżeli dobra gospodyni i panienka skromna i uczciwa . Marcinowi w oczach się ćmiło ; sam nie wiedział , co się z nim dzieje ; chciał wynieść pod niebo pannę Katarzynę , przed odzyskanym tak niespodzianie ojcem ; ale radość , uszanowanie i wszystkie nowe uczucia , które nagle zwaliły się do jego serca , odebrały mu mowę . Tulił tylko do ust rękę pana Marka i szeptał cicho : — Ojcze ! ojcze mój , jakżem szczęśliwy ! Zostawił go tak pan Marek na środku pokoju , a sam wszedł do gabinetu . Po chwili wyniósł zł . pol . i dając je synowi , rzekł : — Na , zanieś im to . Zapewne choroba ich wycieńczyła . Doktor i apteka kosztują . A przyjdę ja tam , przyjdę . Obaczę tę córeczkę , co ci głowę zawróciła . Tylko pamiętaj , jeżeli to jaka elegantka , to nic z tego nie będzie .