Józef Korzeniowski GARBATY Dzisiejszy powiat ostrołęcki , przekroczywszy Narew i porzuciwszy jej piaszczyste brzegi , jej wydmy drobną zarosłe sośninką , jej bagna zdradną i nieużyteczną pokryte zielonością , rozciąga się aż do Buga i tu , stając się prawdziwym Podlasiem , raduje oko podróżnego przez rozległe i kwieciste łąki , przez obszerne pola , na których bujne rodzi się żyto , przez wioski ludniejsze , dobrze zabudowane , ozdobione ładnymi dworami i ocienione to sadami chłopów , to bogatszymi w ogromne i cieniste drzewa ogrodami ich panów . W tym to miejscu , powyżej Nura i wciąż ponad Bugiem , leżą znaczne dobra , których rezydencją jest jedna z takich wsi , nazwiskiem Rutka Mazowiecka . Dom mieszkalny w Rutce , na wzgórku zbudowany , otoczony oficynami , mający tuż ogromny ogród ze starożytną aleją , ozdobiony rzędem późniejszych , ale niemniej okazałych topoli , widny był z daleka i zdawał się przyzywać do siebie roztworzystą swą bramą , na której , równie jak i nad galerią ganku o czterech kolumnach , jaśniał herb podwójny , wiążący w nierozerwany węzeł klejnoty szlacheckie małżonków , którzy dom ten zamieszkiwali . Symbola te rodu ułożone były tak , że okazywały i pochodzenie , ale oraz i przewagę matrymonialną jednej głowy familii nad drugą . Tarcza męża znajdowała się z lewej strony i przygnieciona była niejako przez tarczę żony . Na pierwszej z nich prawie niewidne były cztery rogi bawole , a z korony nad nią umieszczonej , niezmiernie płasko i jakby bojaźliwie wyskakiwał do połowy kozioł , którego rogi zdawały się ledwo trzymać na jego zbiedzonej głowie . Przeciwnie , na drugiej tarczy wypukło i dobitnie nalepione były dwie szczęki jakiejś zjadliwej ryby , z dużymi i niezmiernie ostrymi zębami , a z korony , ozdobnej w punkta , takież szczęki wysuwały się śmiało i widocznie , jakby zagrażały zupełnym przytarciem rogom biednego kozła . Kto się zna na heraldyce , nauce , dziś zaniedbanej , ale mającej z czasem stać się znowu jedną z najważniejszych gałęzi wiadomości ludzkich , ten łatwo zgadnie , że pierwszy z tych herbów był to herb Cieszewskich , familii w dawnych czasach mało znaczącej , gdyż o niej ani Paprocki , ani Okolski nie wspomina , a drugi był klejnotem herbowym znakomitej niegdyś rodziny Luzyańskich , która w paranteli swej po mieczu miała dwóch wojewodów chełmińskich i jednego biskupa warmińskiego , a po kądzieli spowinowacona była z owym Kasprem . Denhofem , którego Władysław IV , dla ocenienia wdzięków i przymiotów Cecylii Renaty , w poufnej misji do stolicy państwa niemieckiego wyprawił . Zresztą dom ten , chociaż bez piętra , ale obszerny , zamożny , mogący sam w sobie mieścić znaczną liczbę osób i domowych , i przyjezdnych , powiększony jeszcze oficynami , w których kilka znajdowało się pokoi , nie miał ani w swym urządzeniu , ani umeblowaniu nic takiego , co by na szczegółowy opis zasługiwało . Podobnym on był do wszystkich prawie zamożniejszych dworów naszych , a zatem łatwo w nim można było dostrzec cokolwiek niedbałości , cokolwiek nieładu , dość brudnych kątów , dość świeżych ruin , mało wygody , a wiele pretensyj do pańskości i zakrawania na pałac . Mimo to wszystko słynął on z gościnności i wesołej , towarzyskiej zabawy . Często widzieć można było karety , kolaski i bryczki , dążące tam od Andrzejowa , Czyżewa , Zambrowa i Broka , a nawet z tamtej strony Buga , spoza Sterdynia i Sokołowa , i wiozące wystrojone panie z całym zapasem francuskich frazesów , przyczesanych i ufryzowanych panów i paniczów , a zwłaszcza takich , co wystudiowali dobrze Fizjologią małżeństwa Balzaka , znali Salamandrą Eugeniusza Sue i umieli na pamięć , i admirowali Lelię Jerzego Sanda . Dom ten był dawniej , pod tym zwłaszcza względem , wcale innym . Wtedy dopiero stał się on tak uczęszczanym i zrobił się punktem zbornym najdystyngowańszych osób z sąsiedztwa , gdy obecny jego właściciel , pan Janusz Cieszewski , miał szczęście dostać za powtórną małżonkę pannę Teofilę Luzyańską ; gdy syn ich Kasper , na pamiątkę owego Kaspra Denhofa tak nazwany , podrósł i zaczął prześlicznie mówić po francusku , a córka ich Klotylda wyszła także z dzieciństwa , zrobiła się niezmiernie muzykalną , cienką w pasie , i dostała melancholiczne loki blond , twarz bladą i oczy duże niebieskie , które ze znaczeniem patrzyły w sufit . Toteż za zbliżeniem , się świętej Teofili , świętych Kaspra i Klotyldy o niczym nie było mowy w okolicy , tylko o balu lub o wielkim obiedzie , albo o podwieczorku u pani Cieszewskiej , gdyż o samym panu Januszu , z takichże powodów , dla których w wielu domach naszych o żyjącym mężu głębokie zachowuje się milczenie , nikt żadnej nie czynił wzmianki . Gdy dni te , pożądane w sąsiedztwie , nadeszły , sunęły się zewsząd powozy , z okien dworu rutkowskiego biły światła , słychać było trąby i kotły witające przyjezdnych z galerii nad gankiem umieszczonej , a dym , który walił z kominów w oficynie kuchennej , zwiastował , że się tam krew lała obficie i że stoły suto i smaczno zastawione zostaną . Wszakże ta wesołość , ten huk i wrzawa , ta muzyka i tańce były tylko pozorem szczęścia . W tym dworze zamożnym i ludnym , w tym domu obywatelskim , któremu Bóg dał niezależność , dostatek , a nawet sposobem wyjątkowym sumiennego i dobru pańskiemu poświęconego rządcę , nie było od dawna , a tym bardziej między rokiem i , gdy zaszły wypadki , które opisywać będziemy , nie było , mówię , ani zgody , ani pokoju , ani prawdziwego wesela , które każdą chwilę życia złoci , a krzykliwe muzyki , uczty i bale czyni niepotrzebnymi . O ćwierć mili od Rutki Mazowieckiej , a o parę wiorst od tej pięknej rzeki , co przerzynając część Galicji , dotykając krańców Wołynia , wodami swymi zasila Narew , a drzewo i zboże wołyńskie przenosi do Wisły , był mały folwarczek , zamykający mieszkalny dworek , trzy włościańskie chaty , cztery włóki gruntu i kilka morgów opałowego lasu . Folwarczek ów , nazwany Dymoszczyzną , należał zawsze do Rutki Mazowieckiej , był jej dependencją , a dworek jego był z dawna mieszkaniem leśniczego , który nad wszystkimi lasami , do tych dóbr należącymi , główny miał nadzór . Dworek ten , jak zwykle u nas mieszkania oficjalistów , był zdezelowany , nie opatrzony , miał dziurawy dach , zaklejone papierem okna i prawie żadnego ogrodzenia . Ci , co tu mieszkali , widząc , że są tylko z dnia na dzień , że lub własna niedbałość i niesumienność w wypełnieniu obowiązków , lub lada kaprys państwa może ich wyrugować , nie troszczyli się bynajmniej ani o wygodę , ani o ozdobę . Że jednak miejsce było ładne i rezydencji pańskiej tak bliskie , że dworek sam i zabudowania gospodarskie były jeszcze niestare i zdrowe , a wszystko dawało się tak oddzielić i uregulować , że folwarczek , choć mały , miał by i chleb , i trawę , i ryby , i grzyby , postanowił pan Janusz Cieszewski maleńką tę własność jako tako urządzić i obdarzyć nią starego przyjaciela Józefa Kalasantego Narbuta , właśnie owego fenomenalnego rządcę , o którym wyżej wspomnieli śmy . Przyszło mu to tym łatwiej , że pani Cieszewska , chcąc się pozbyć kontuszowego szlachcica , a nade wszystko małomównego , upartego w swych decyzjach , surowego dla siebie i dla drugich Litwina , pragnąc zarząd majątku powierzyć komu innemu , a sądząc przy tym , że proste odprawienie z kwitkiem człowieka , który lat trzydzieści kilka rozbijał się o ich dobro i sobie nic zgoła nie przysporzył , było by rzeczą pomiędzy dystyngowanymi sąsiadami zanadto krzyczącą , nie sprzeciwiała się wdzięcznym uczuciom męża i na wszystko pozwoliła . Otynkowano więc na nowo cały dom , poszyto go nowym słomianym dachem , cały dziedziniec i ogród od strony frontowej obniesiono żywym , grabowym płotem i po zaprowadzeniu tam inwentarza , napełnieniu spichlerza zbożem , do tymczasowego utrzymania gospodarstwa i na zasiew potrzebnym , po zaopatrzeniu domu i kuchni w meble , a spiżami w zapasy kilkomiesięczne , od już było samej pani pożegnalną galanterią , stary , sześćdziesięcioośmioletni gracjalista , siwy jak gołąb , ale czerstwy jeszcze , silny i energiczny , urządzoną tym sposobem dla siebie majętność na wiosnę roku w posiadanie objął . Łatwo sobie wyobrazić , że taki gospodarz , który lat tyle i w tak trudnych okolicznościach dawał radę wielkiemu gospodarstwu , mały swój kącik wkrótce do wzorowego przyprowadził ( porządku . Swój wydział męski ujął on w karby posłuszeństwa i akuratności , wydział żeński powierzył dalekiej krewnej swej żony , z Dąbskich Szumejkowej , jak się zawsze nazywała , staruszce ciekawej , gadatliwej , trochę pretensjonalnej i zabawnej , ale czujnej gospodyni , poczciwej kobiecinie , przywiązanej i wdzięcznej z całej duszy człowiekowi , u którego w opuszczeniu swym i sieroctwie od lat kilkunastu znalazła chleb i przytułek . Dworek uporządkował Narbut wewnątrz inaczej i zrobił wygodniejszym dla siebie i dla tych , co z nim mieszkali ; zewnątrz oczyścił go jeszcze , ozdobił gankiem z łat , obsadzonym dzikim winogradem i cienistą fomującym altankę ; dziedziniec pokryty trawą zrównał i podosiewał łysiny ; żywy płotek — te niekosztowne , a tak wielkie wioski upiększenie — pielęgnował oduczając sługi swe od tej wrodzonej nam chęci psucia i łamania , aby były koniecznie słowiańskie dziury i coś niecałego i rozbitego ; ogród obszerny , ale zaniedbany , mający dosyć drzew owocowych i prześliczny gaik brzozowy , za pomocą toporka , rydla i gracy wkrótce przyprowadził do ładu , ale szczególniej zajął się największą ozdobą swego dziedzictwa , ogromną , prawie stuletnią lipą , która stała sama jedna w rogu dziedzińca , a była tak piękna , tak szeroko wokoło cień rzucająca , że mogła by najwspanialszy ogród ozdobić . Narbut , który lubił czasem i książką się zabawić , po łacinie dobrze umiał , a z dawną i stanisławowską literaturą dosyć był obeznany , nazywał tę lipę lipą Jana Kochanowskiego ; okrzesał ją z suchych gałęzi , oczyścił starannie i kazawszy przyrządzić prostą kanapkę z brzeziny , często na niej siadywał wieczorami i raniutko odmawiał pacierze . Drzewo to było mu tym milsze , że miał wnuczkę Urszulę , śliczną siedemnastoletnią panienkę , która w rok po zamieszkaniu jego w Dymoszczyznie , straciwszy ojca na Litwie i zostawszy zupełną sierotą , przyjechała do dziadka i z nim zamieszkała . Patrząc na jej czoło jasne i rozumne , na jej ciemne i wymowne oczy , na jej wzrost słuszny i dorodność , słuchając jej wdzięcznego głosu , ciesząc się jej każdym ruchem , jej wesołym i serdecznym krzątaniem się koło kwiatków , koło ogródka i krówek , spoglądał starzec na swoją lipę i przypominając sobie śpiewaka Czarnolesia , dziękował Panu Bogu za tę szczególną nad sobą łaskę , że on , nieuczony prostak , jest daleko szczęśliwszym , niż był ten mąż , tak całemu krajowi zasłużony . Tamten Urszulę swoją stracił i opłakał , a on swoją widzi co dzień zdrowszą , co dzień dorodniejszą i cieszy się jej rozwijającym się rozumem , jej wdziękami i przywiązaniem . Taki był dworek ten gracjalisty i tacy jego mieszkańcy . O zabawach światowych , o hucznej jakiej rozrywce , o popisywaniu się z czymkolwiek bądź nikt tu ani pomyślał . Było tam zawsze cicho i spokojnie ; kiedy niekiedy tylko rozległ się energiczny i krótki rozkaz gospodarza , śpiewka Urszuli lub głośniejsza rozmowa gadatliwej staruszki , gdy siedząc na ganku lub pod lipą robiła pończoszkę i opowiadała o konkurach swego nieboszczyka męża , cytując wszystkie okoliczności , wskutek których ona , z domu Dąbska , a do tego z Korony , musiała pójść za Litwina , który się nazywał Szumejko . Wszakże pokój tego cichego ustronia wkrótce się zamącił , a szczęście , jakiego przez niejaki czas mieszkańcy jego używali , jak wszystko jasne na ziemi , prędko się zamgliło i zachmurzyło . Taki jest bowiem odwieczny porządek na świecie , gdzie żadna radość nie obejdzie się bez przymieszania . łez i troski , której widać życie nasze , aby się nie stało ckliwym i niesmacznym , jakby jakiej gryzącej przyprawy , koniecznie potrzebuje . W tym to dworze i w tym dworku gracjalisty odbędzie się znaczna część wypadków , któreśmy w niniejszym opowiadaniu skreślić zamierzyli . Oznaczyli śmy to miejsce działania z wszelką topograficzną ścisłością , aby każdy , kto by nas posądził o zbyt okrzyczane , tak dziś niewczesne , a zawsze nam obce dążenia , lub komu by w powieści naszej wydało się co naciągniętym , nienaturalnym i przesadzonym , wziąwszy do rąk kartę Królestwa , mógł wiedzieć , dokąd się ma udać , aby się przekonał na miejscu , że śmy wszystko oparli na faktach rzeczywistych i żadnego nie pozwolili sobie dodatku . , Żeby jednak czytelnicy nasi lepiej pojąć mogli wszystkie okoliczności treści niniejszego opowiadania dotyczące się , a teraz lekko tylko wzmiankowane , musimy cofnąć się do lat upłynionych i z zupełną dokładnością dać im poznać skład tego zamożnego dworu , z którego i bohater nasz , o którym dotąd nie było jeszcze ani słowa , początek swój bierze . Pan Janusz Cieszewski , dzisiejszy dóbr tych i tego dworu właściciel , był synem Baltazara Cieszewskiego , który oprócz tego , że był stolnikiem nurskim i . znaczny posiadał majątek , całe życie starał się o jakąś łaskę u dworu , jakie starostwo lub krzesło i nigdy nic otrzymać nie mógł . Sądząc , że przez syna , który rosnąc stawał się coraz piękniejszym chłopczykiem i niejakie okazywał zdolności , łatwiej będzie mógł dopiąć owego celu , przeznaczył go naprzód na pazia , a potem na szambelana i w tym zamiarze kazał go dobrze wyuczyć po francusku , aby mu dać klucz do łaski dam , a przez nie do łaski królewskiej . Dla okoliczności krajowych ani do paziostwa , ani do szambelaństwa nie przyszło , ale pan Janusz zawczasu w takich widokach chowany , choć dość delikatny i nerwowy , gdy dorósł , stał się młodzieńcem bardzo miłym , bardzo zgrabnym i ściągającym na . siebie oczy wszystkich sąsiadek . W roku ojciec go odumarł i zostawił mu znaczną majętność , czystą , nieodłużoną , a oprócz tego zostawił mu prawie tyle co majątek , bo mu przekazał przychylność , wierność i oddanie się jego dobru takiego rządcy , jak Narbut . Ładny młodzieniec , skoro ujrzał się panem swojej woli , postanowił użyć swojego mienia i swojej osoby . Były to wówczas tak nazwane pruskie czasy i Warszawa stała się znowu stolicą , ale stolicą zabaw , zbiegowiskiem najpiękniejszych kobiet , najpobłażliwszych i najbardziej wyperswadowanych mężów i młodzieży , która w braku wyższych celów i poważniejszego zajęcia , puściła się . na intrygi miłosne , szalała na zabawach i partiach nocnych i dziennych , cisnęła się do Jabłonny i Pod Blachę i w tym zawodzie bez użytku i honoru marnowała ojcowskie fortuny , i pozbywała sił i zdrowia . Pan Janusz przeniósł się także do Warszawy . Tyle jednak miał rozumu , że cały , swój majątek oddał do wiernych rąk Narbuta , dawszy mu przy tym solenne słowo , że długów zaciągać nie będzie i tyle tylko straci , ile mu ten z intrat do stracenia przeznaczy . W Warszawie dał się pan Janusz prędko poznać . Wpadł w łaski u pań najlepiej używających życia i tak umiejętnie z pruskich czasów korzystał , że schudł , wycieńczał i do tego stopnia nerwy swe rozdrażnił , że go każdy krzyk niemile dotykał , a każde stuknienie , każdy huk niespodziewany prawie przerażał . Chociaż więc przyszedł do tak opłakanego , stanu zdrowia , a nigdy ducha wojennego nie miał , po ustanowieniu jednak Księstwa Warszawskiego , punktem honoru i prądem ogólnego zapału uniesiony , wszedł wraz z innymi do wojska . Ale w roku ciężko pod Sandomierzem ranny , korzystał z tego zdarzenia i po wyleczeniu z ran wziął dymisję , ' i do domu powrócił . Miał wówczas pan Janusz dwadzieścia siedem lat , ale nadużywszy młodości nie czuł w sobie żadnej potrzeby kochania , żadnego popędu do dopełnienia swej istności drugą połową życia ; nie widział wokoło siebie nic , co by serce jego pobudziło do słodkiego i łagodnego uczucia lub ocknęło w nim jedną , z tych burz , która czasem otwiera raj na ziemi lub całą przyszłość niszczy i niweczy . On żył sobie na wsi spokojnie , na wiosnę pił kozie mleko , latem jeździł do wód , zresztą z lekka tylko bawiąc się literaturą , nie gospodarując wcale , gdyż tego bynajmniej nie potrzebował , słowem , unikając wszystkiego , co by go niespodzianie wstrząsnąć lub nerwy jego rozdrażnić mogło . Z tego powodu spokojnych tylko i cichych gości przyjmował i do takich tylko sąsiadów , i to w czasie najlepszej drogi , jeździł , u których było cicho , gdzie dzieci nie hałasowały i nie wywracały niespodziewanie stołów i krzeseł , gdzie gospodarz i goście nie strzelali do celu , gdzie nie było wiedeńskiego fortepianu , na którym by panna na wydaniu wygrywała huczne sonaty i przeraźliwymi akordy zwabiała do siebie konkurentów . Wśród takiej troskliwości o zdrowie i menażowanie nerwów pan Janusz nie bawił się w patriotyzm i roku pozostał w domu , a po przywróceniu Królestwa , chociaż był jeszcze młody i podupadłe siły znacznie pokrzepił , ani do wojska nowoorganizującego się nie wstąpił , ani do żadnego urzędu się tnie piął . Całym jego staraniem było urządzenie domu takie , aby miał zupełną wygodę , najzupełniejszą ciszę i usunięcie się od wszelkiej wrzawy gospodarstwa , hałasu , stuku , co by mu przykrość robiło . Stąd wszystkie pokoiki , które zamieszkał , wysłane były kobiercami , jak jaki dom angielski ; dziedziniec od bramy aż do stajni wysypany był grubą warstwą piasku ; w całym dworze nie było ani jednego psa , który by raptem szczeknął , strzelby nikt i na lekarstwo nie znalazł , a o obcasach i podkówkach u butów wszyscy otaczający go słudzy i zapomnieli , gdyż równie sam pan Janusz chodził zawsze w trzewikach przykrytych kamaszami i nikt z usługujących inaczej do obowiązku swego pokazywać się nie śmiał . Jeden tylko Narbut miał przywilej na dubeltówkę , na legawca i na kozłowe buty . Na nieszczęście każde amatorstwo , jeżeli kto ma czas i sposoby , doprowadza daleko dalej , niż sobie człowiek z początku zamierza . Pan Janusz szukał zrazu spokojności i chciał , oszczędzając swe nerwy , ze zbytecznej je drażliwości wyleczyć , a doszedł na tej drodze do przesady , która go zrobiła dziwacznym , śmiesznym i odstręczyła od niego sąsiadów . Szlachta nasza , z natury hałaśliwa i głośna , której nerwy lada czym się się zrażają , której uszy przywykły i niejako lubią ciągłe skrzypienie drzwi , stuk nieprzywiązanych okiennic , świst wiatru przez wybite szyby , brzęk roztrząśnionych i co chwila grożących wywrotem powozów , zaczęła sobie z niego drwić , nazywając dom jego zaklętym pałacem , gdzie uczciwemu szlachcicowi kichnąć nawet nie wolno , wyłożonym kobiercami klasztorem , a jego samego , chorującym na państwo trzewiczkowym karmelitą . Żarciki te dochodziły go rozmaitymi drogami , zrażały go coraz bardziej tak dalece , że po kilku latach lada jakich stosunków z sąsiadami , nastąpił rozbrat zupełny i pan Janusz , okrzyczany wygodnisiem , dziwakiem , egoistą , wielkim panem itd . , został prawie zupełnie samotnym . W takim znajdując się położeniu , w jesieni roku , gdy się losy Europy ważyły i nowy rzeczy porządek miał nastąpić , pan Janusz , tym bardziej zakopany w domu i na krok z niego nie wychylający się , zwrócił oczy na śliczną , osiemnastoletnią dziewczynę , która się raptem we dworze jego pokazała , a której dawniej nie widział . Była to rzeczywiście nowa , cichego domu tego mieszkanka , siostrzenica jego klucznicy , wzięta przez tę dobrą kobietę w sieroctwie swym i opuszczeniu , gdyż matka ją odumarła , a ojciec rozpił się , gdzieś się powlókł i bez wieści przepadł . Marianna była słuszna , dziwnie pięknie złożona , miała twarz ściągłą , nie rumianą , ale zdrową i pełną wyrazu , włosy ciemne i lśniące , oczy błękitne , nadzwyczaj wymowne i piękne , przy tym była skromna , cicha i nie pokazywała żadnej chęci do zwabienia kogokolwiek z dworskich , choćby w uczciwej chęci zjednania sobie męża . Przez niejaki czas pan Janusz uważał ją , postrzegał , prawie szpiegował i przekonawszy się , że biedna sierota ma i piękność , i obyczaje , a w oczach wyraz duszy , która by i wyższe usposobienie prędko pojęła , i do śmielszego nawet lotu miała skrzydła , zaczął szukać zręczności widywania jej , rozmowy , dawał jej rozmaite polecenia ; pod pozorem sieroctwa i dla ulżenia ciotce naznaczył pensję , robił nieznacznie i bez narażenia się na jakie bądź porozumienie , prezenta i w tym wszystkim zachował takie umiarkowanie , taką okazał cierpliwość , że nikt we dworze tej skłonności jego nie postrzegł . Nawet poczciwej klucznicy , która go miała za świętego i tak do niego była przywiązana , że dla miłości jego nerwów cicho gospodarowała , nie przyszło do głowy , że pan na serio polubił Mariannę i że i ona także wyglądała tylko tej chwili , kiedy go obaczy , kiedy do niej zagada lub da jakie polecenie . Przy tak wzajemnych dobrych chęciach , przy stosunku pana do sługi , w domu tak uorganizowanym , gdzie nikt niepotrzebnego słowa nie powiedział i niepotrzebnego kroku nie zrobił , przyszło do częstszych poleceń , do przypadkowego spotykania się tam , gdzie nie było ani ciekawego oka , ani czujnego ucha , a zatem do ujęcia za rękę , mimo pracy białą i pulchną , do pogładzenia matowej twarzy , do zajrzenia z bliska w te błękitne oczy , które już nie miały siły odwrócić się i słodko i głęboko w pańskie lice patrzały . Po niejakim czasie pokazało się , że Marianna jeszcze bardziej pobladła , zaczęła tajemnie płakać , że pan Janusz był coraz smutniejszym , chodził zamyślony i ponury , jakby sobie co wyrzucał i z sobą walczył . Ale pan Janusz , chociaż pruskich czasów i ich obyczajów nie zapomniał , był człowiekiem uczciwym , nie mogącym znieść krzywdy sieroty , co mu , zawierzyła , że nie nadużyje słabości , . której nie była w stanie pokonać . Zresztą zanadto ją pokochał , zanadto znudził się samotnością , zanadto ucieszył się nadzieją , że się odrodzi na nowo i swoje dotąd zmarnowane życie przeleje w gałązkę świeżą i młodą , która głowę jego nową zielonością otoczy . Niedługo się więc wahał pan Janusz i jednego wieczora po naradzie z Narbutem kazał do siebie poprosić Mariannę . Wyraz ten uderzył lokaja , któremu rozkaz był dany , i utwierdził go w postrzeżeniach , które od niejakiego czasu zrobił i których i innym służalcom udzielił . Gdy więc wszedł do pokoju klucznicy i zastał dziewczynę siedzącą w kącie i w ciężkich myślach pogrążoną , z uśmiechem i z przyciskiem rzekł , że pan prosi pannę Mariannę do siebie . Ten uśmiech postrzegła ciotka , która już także zaczęła coś miarkować i załamawszy ręce , gorzko zapłakała . Ale w pół godziny po wyjściu Marianny , nie mogąc się jej doczekać i znieść tego stanu trwogi , pragnąc oraz bądź co bądź przekonać się , jak dalece jej obawy są słuszne , poszła za swą siostrzenicą , dręczona gorzkimi myślami i wyrzucająca sobie niebaczność i ślepotę . Gdy otwarła drzwi od pokoju , który był przed sypialnią pańską , obaczyła na środku stojącego pana Janusza , który trzymał w objęciu swym Mariannę , tulącą się do niego z miłością i całującą z uniesieniem jego rękę . Krzyknęła przeraźliwie na ten widok poczciwa kobieta . Pan Janusz , chociaż drgnął na ten krzyk , pierwszy może w domu jego od roku , ale że był kontent z siebie i szczęśliwy , nie rozgniewał się i tylko się uśmiechnął , a Marianna , wyrwawszy się z jego objęcia , pobiegła do ciotki , upadła jej do nóg i zawołała : — Ciociu ! zgrzeszyła m , ale ten szlachetny człowiek obmył mnie z mego grzechu . Daruj mi , biedna ciotko , daruj , matko , bom ja bardzo , bardzo szczęśliwa ! Przybliżył się i pan Janusz , wziął za rękę odurzoną kobietę i rzekł : — Chodź tu do nas , chodź , dobra moja Szypółkosiu ; była ś moją wierną gospodynią od lat tylu , teraz zastąp nam miejsce matki i pobłogosław , bo to moja żona — dodał ukazując na Mariannę i gdy mu się ta rzuciła w objęcie , z uniesieniem do serca ją swego przycisnął . Łatwo sobie wyobrazić podziwienie , śmiech i płacz radości starej kobiety , gdy przyszła do siebie i zmierzyła całą rozległość szczęścia i siostrzenicy , i swego ; łatwo sobie wystawić zadziwienie dworu , gdy nazajutrz zaraz z rozkazu Narbuta ekonom do Warszawy pojechał po indult , a w parę tygodni potem w kościółku parafialnym stanęła przed ołtarzem kochająca się para i w obecności oficjalistów i zgromadzonego wiejskiego ludu błogosławieństwo otrzymała . Prędko ta wiadomość rozbiegła się po okolicy i pan Janusz , o którym od niejakiego czasu zupełnie zapomniano , stał się znowu przedmiotem żartów , drwin i ogadywań wszelkiego rodzaju . Ale pan Janusz o to nie dbał . On był tak szczęśliwym , że wspominając sobie swoje młode lata , nieraz przestraszał się swym szczęściem mówiąc sobie w duszy , że nie może być trwałe , bo on nie wart takiego błogosławieństwa , jakie Bóg zlał na jego głowę . Rzeczywiście , Marianna była rzadką istotą , zdolną ozdobić i osłodzić żywot takiego , jak pan Janusz , człowieka . Biedna szlachcianeczka , której matka była bardzo ograniczoną , a ojciec pijak , która umiała tylko dobrze czytać , jako tako pisać i trochę rachować , czego się w szkółce parafialnej miasteczka , w którym rodzice jej mieszkali , nauczyła , natchnieniem szczęśliwej i wyższej natury tak się wyrobiła , że od razu uczuła się zdolną pojąć wszystkie potrzeby serca swego męża i każdą z nich uprzedzić , i we wszystkim mu dogodzić umiała . On też dziwiąc się jej instynktowi , ceniąc nieograniczoną dobroć i jej zdrowy rozsądek , chciał ją stroić , ubierać , chciał się nawet nią pochwalić i sąsiadom i sąsiadkom pokazać . Ale ona na to nie pozwoliła mówiąc mu zawsze : — Później , później kiedyś , jak się przy tobie okrzeszę , jak się trochę waszego państwa nauczę , zrobię , jak każesz . Teraz jeszcze jestem bardzo ograniczoną , mogła by m ci wstyd zrobić i przestał by ś mię kochać . Mnie tak dobrze z tobą i w domu , że mi nic nie trzeba , tylko żeby ś zawsze był ze mnie kontent , żeby ś mnie kochał , żeby m widziała , żeś szczęśliwy . Pan Janusz więc żył jak dawniej , cicho , w . domu , bez gości i wizyt , ale już ten dom nie był dla niego pustką , owszem , stał się rajem , z którego , niestety , wielkie nieszczęście wkrótce go wygnało . W czerwcu roku urodził mu się syn . Ale biedne to dziecię , przeznaczone od pierwszej chwili swego istnienia na ciężką walkę ze światem , na który ledwie przyszło , poniosło zaraz największą stratę , jaką dziecię ponieść może , bo trzeciego dnia jego bytu na ziemi matka , której męki były niewymowne , której ratunek był może zły i nieumiejętny , już nie żyła . Ciężką była boleść pana Janusza , stan jego bliski rozpaczy i tym okropniejszy , że syn , który miał uwieńczyć jego szczęśliwość , a po tak strasznym przejściu stać się jego pociechą i ulgą w żalu , okazawszy się nędznym , chorowitym , jakimściś pokręconym i nieforemnie złożonym stworzeniem , nie tylko piękności i zdrowia , ale nawet i długiego życia nie rokował . Wszakże ta ostatnia obawa nie ziściła się . Otoczony wszelkimi staraniami , na jakie miłość ojca i troskliwość poczciwej Szypółkowskiej zdobyć się mogły , syn pana Janusza zaczął się poprawiać , ukrzepiać , rosnąć , a choć z tym wzrostem i nieforemność jego ciała stawała się coraz widoczniejszą , otworzył jednak na świat prześliczne niebieskie oczy , oczy matki , w których pan Janusz i promienie duszy tej nieodżałowanej kobiety wyczytał . Przywiązał się więc całym sercem do biednego garbuska , na pamiątkę żony nazwał go na chrzcie świętym Marianem i wychowaniem jego cały się zajął . Stan taki trwał lat dwa . Ale że czas wszystko tępi i równie cierpieniu jak i radości odcina kolce , które boleśnie drapią lub przyjemnie łechcą , przyszedł więc i pan Janusz do stanu normalnego , tj . zaczął znowu chorować , poczuł drażliwość nerwów i nudy z samotnego i nieczynnego życia . W czerwcu więc roku , uściskawszy syna , który już gadał i okazywał bystre pojęcie , poleciwszy go opiece . Narbuta i Szypółkowskiej i pożegnawszy grób żony , który na cmentarzu kościoła parafialnego wystawić kazał , a pożegnawszy go ze smutkiem i z jakimściś przeczuciem , że lub nie wróci , lub się mu przeniewierzy , pojechał naturalnie do Karlsbadu , gdyż mieć jaki taki dłużek i być w Karlsbadzie , należało wówczas do niezbędnych warunków szlacheckiej i obywatelskiej godności . W Dreźnie ' spotkał familię Luzyańskich , w Hrubieszowskiem zamieszkałą i złożoną z ojca , którego zwano szambelanem , z córki już pełnoletniej , bo mogła mieć lat dwadzieścia siedem , i z syna , który o trzy lata od siostry swej był starszy . Ponieważ stali w jednym hotelu , przy jednym stole jedli i o tejże godzinie wyjechali , choć pan Janusz nie był skory do robienia znajomości , znajomość się mimowolnie zrobiła . Na stacjach pocztowych , na przestankach , gdzie był obiad i wieczerza , jeszcze bliżej poznali się i panowie , i słudzy . Nie uważał tego pan Janusz i lokaj jego nie domyślił się , dlaczego kamerdyner pana Luzyańskiego tak z nim , mówiąc nowożytnym wyrazem , fraternizuje , częstuje go ciągle dobrym sznapsem , a ( nawet dzbany niemieckiej kawy na stacjach , gdzie tylko można , przed nim stawia . Było to z rozkazu państwa . Wszyscy okazywali wielką ciekawość dowiedzenia się , kto właściwie jest towarzysz ich podróży , i nim do Karlsbadu dojechali , już wiedzieli , że to wdowiec bogaty , że ma tylko jednego garbatego synka , że lubi bardzo spokojność , że nie cierpi głośnego gadania , nie znosi muzyki , boi się wszelkiego stuku , że on i cały dwór chodzi zawsze w trzewikach i na palcach , że u niego we wszystkich pokojach dywany , nawet w sieniach leży kilimek , z którego wytrzepywaniem mają tyle kłopotu . Słowem , kamerdyner , do takich dyplomatycznych misji już widać wprawiony , póty z rąk swych lokaja pana Janusza nie wypuścił , póki od niego nie wydobył wszystkich wiadomości , jakie mu instrukcją ' jego , szczególnie przez pannę Teofilę dana , wskazywała . Czytelnicy łatwo się domyślą , że nie sama . ciekawość skłaniała ojca i dzieci do zebrania tych przedwstępnych wiadomości . Pan szambelan , stary stanisławowski dyplomata , który już ostatkami gonił , a w modlitwę , którą by mógł uprosić sobie u Boga dobrego zięcia i bogatej synowej , nie wierzył wcale , puszczał się na wszystkie sposoby , aby pozbyć się z domu córki , która w miarę dojrzewającego dziewictwa stawała się coraz despatyczniejszą ; aby puścić syna na swój chleb , to jest , aby kosztem mającego się wziąć posagu długi ' swe popłacił i nie wyciągał od niego ostatków grosza na . udawanie pana i zamydlanie oczów pannom posażnym , które stawały si,ę coraz rzadszymi , i kredytorom , których liczba coraz się pomnażała . Między innymi sposobami , uważał pan szambelan , że i jeżdżenie do wód było dobre i mogło doprowadzić do celu , gdyż u wód i znajomość się łatwiej robi , i przez codzienne widywanie się pod płaszczykiem poufałości i sentyment zakraść się może , i jest jakaś rękojmia , że ci , co do wód przyjeżdżają , mają za co odbywać podróże za granicę , a zatem mogą się żenić z panną bez posagu i wziąć na swój kark zadłużonego kawalera , nade wszystko zaś , że u wód za granicą , daleko od domu , bez porównania łatwiej łgać przed rodakami z różnych prowincyj przyjeżdżającymi i jakie takie zero , i do kapitałów , i do dochodów przydać . Właśnie w tym celu i teraz państwo Luzyańscy do Karlsbadu jechali , mając zamiar niedługo tam bawić , gdyby się nic upolować nie dało , i puścić się dalej do Marienbadu , do Eger , dotrzeć aż do Ems , a nawet do Spaa , jeżeliby korespondencja , której w Karlsbadzie oczekiwali , okazała , że w którym z tych miejsc jest jaka nadzieja dobrego połowu i mniej zaatakowanej wątroby . Ponieważ od czasów Filipa Macedońskiego fortuna zawsze sprzyjała rozumnym filutom , nastręczyła więc im pana Janusza , na którego zaraz , od pierwszego poznania , zagięli parol , jakby na czole jego było wypisano , że jest do wzięcia i że interes z nim nie pójdzie zbyt twardo . Po zebraniu więc potrzebnych wiadomości , ponieważ panna Teofila nie zrażała się ani jego bladością i wycieńczeniem , ani garbaty synek nie odstraszał jej wcale , a nie mając nic przeciwko kobiercom i trzewikom z kamaszami , wstręt jego do muzyki , do domowego ruchu , jak równie i zamiłowanie samotności i ciszy przezwyciężyć spodziewała się , przed przybyciem więc " jeszcze do Karlsbadu w karecie złożono familijną radę i tam cały plan postępowania ukartowanym został . Skoro się ulokowali na tak nazwanej Wizie , najpierw wystarali się i najęli kobierzec , którym jako tako wysłano bawialny , niewielki pokój , znaleźli nawet podłużny , choć trochę dziurawy dywanik , którym wymościli schody . Potem pan szambelan dla siebie , dla syna i dla kamerdynera kupił lekkie i niestukające trzewiki , a sprowadzonemu jeszcze przed śniadaniem krawcowi wytłumaczył dokładnie , jak ma zrobić kamasze , cieliste dla panów , a jasno sieraczkowe dla sługi . Na galerię do Milbrunu poszedł nazajutrz tylko ojciec . i syn . Gdy się spotkali z panem Januszem i ten przez grzeczność zapytał o córkę , odpowiedzieli , że wszyscy dostali bólu głowy od huku tej muzyki , która ich wczoraj w wieczór pod oknem witała i zwiastowała ich przybycie . Szczególniej zaś panna Teofila , która żadnej wrzawy znieść nie może i której muzyka , a nawet fortepian szkodzi , dostała migreny i dotąd w łóżku leżeć musi . Ta migrena tak ujęła pana Janusza , że postanowił bliżej poznać osobę , której usposobienie tak jego przyzwyczajeniom i skłonnościom odpowiadało . Przy tym uważał i podobało mu się to bardzo , że i szambelan , i syn jego mówili z cicha , delikatnie i krzywili się zatykając nieznacznie uszy , gdy kto z przechodzących stuknął mocniej obcasem lub głośniej zagadał , lub niespodzianym parsknął śmiechem . — Z tymi ludźmi będę mógł przestawać — pomyślał sobie ; i tegoż dnia wieczorem , przechodząc Wizą i postrzegłszy szambelana i córkę jego w oknie , po oddaniu ukłonu na uprzejmy ukłon , uważał za obowiązek grzeczności wstąpić i powinszować pannie , że ją migrena tak prędko opuściła . Jeszcze lepszą powziął o nich opinię , gdy obaczył na schodach dywanik , czego w żadnym domu w Karlsbadzie nie było , i gdy w ( pokoju bawialnym stąpał po kobiercu , i ujrzał się wśród osób cicho mówiących i szanujących nerwy swoje i cudze . Gdy kamerdyner , nieznacznie i bez hałasu przywołany , przyniósł naprzód pannie wodę , a potem wniósł świece , uważał pan Janusz , że chodził cichutko i na palcach , każdą rzecz brał i kładł ostrożnie , słowem , tak odpowiadał na zapytania i tak postępował , jakby w jego domu i w jego szkole był wyćwiczony . Nazajutrz pokazał się szambelan i syn jego u wód w trzewikach i cielistych kamaszach , zupełnie takich , jakie miał pan Janusz , a gdy panna Teofila trzy kubki milbrunu skończyła i szklaneczkę swą kamerdynerowi oddała , obaczył z ukontentowaniem , że i lokaj miał na nogach , sieraczkowe kamasze i stąpał w nich tak , jak gdyby się bał przerwać czyj sen lub zamyślenie . Takimi przedwstępnymi , choć na pozór drobnymi środkami ujęty " pan Janusz , przylgnął do kompanii łudzi , którzy , dowiedziawszy się o wszystkich jego słabościach i gustach , wiernie je u siebie kopiowali dla pokazania , że kubek w kubek tak jak on żyją , czują i myślą . Ciągle więc im towarzyszył , i u wód , i na obiadach , i na spacerach ; w rozmowach , nastrojonych na jego ład , dowiadywał się o gustach , o cnotach domowych , o dobroci panny Teofili , , a gdy na jego nieszczęście i głos jej przypominał mu głos Marianny , słuchał chętnie , gdy mówiła , nachylał się ku niej publicznie , gdy szli razem , aby ją lepiej słyszeć , bo mówiła cicho i miękko , słowem , że w oczach wszystkich , którzy na nich patrzyli , sam nie wiedząc o tym wcale , bo mu to i przez myśl nie przeszło , miał minę starającego się i dobrze widzianego konkurenta . Szambelan i syn jego nie ukrywali wcale mniemanych zamiarów pana Janusza , owszem , dali poznać to temu , to owemu , że rzecz już jakby zrobiona i zadecydowana , tak że niektóre osoby , znające ze słyszenia sytuację pana Janusza , winszowały ojcu i pannie , która spuszczała oczy , niby rumieniła się i nie zaprzeczała wcale . Po trzech tygodniach tak niewinnego kompromitowania się pan Janusz , przechodząc koło magazynu broni , postrzegł , że pan Ksawery Luzyański wybierał pistolety . Dziwnym mu się to . wydało w tak spokojnym i cichym człowieku , który zawsze mówił półgębkiem i chodził w trzewikach , przykrytych cielistymi kamaszami ; — Dla kogo to pan kupujesz pistolety ? — zapytał . — Dla siebie — odpowiedział młody człowiek przypatrując się broni jako znawca , mierząc i próbując zamek . — Nie jestem ja , jak mię znasz , człowiek zaczepiający — dodał cicho i słodko — nie lubię tego wstrząśnienia , które wystrzał daje ; ale w młodszym wieku strzelał em dużo . Bawił w naszym domu krewny , dawny legionista , który doskonale strzelał i nie mając co robić męczył mnie i wprawiał w tej sztuce , czasem przydatnej mężczyźnie . Choć więc ze wstrętem , ale oswajając się przez lat trzy , nabył em takiej wprawy , że o dziesięć kroków biję w asa , chybiając raz lub dwa najwięcej na piętnastu strzałach . — Na cóż się to panu teraz przyda — rzekł pan Janusz — kiedy przy takim usposobieniu familijnym , jakie miał em szczęście poznać , nie bardzo chętnym był by ś dci zaczepki . — Do zaczepki jestem i był em niechętny — odpowiedział jeszcze słodziej pan Ksawery . — Ale przy całej drażliwości na wszelką niepotrzebną wrzawę , nie jestem tchórzem . A mając starego ojca i siostrę , których najmniejszą krzywdę ( musiał by m obmyć , powinien em być zawsze gotów . Tym bardziej że i tu , i u nas pełno jest takich głupców , którzy widząc ludzi spokojnych , delikatnych w każdym ruchu i słowie , sądzą , że im można kołki na głowie ciosać . Właśnie za kilka dni będę miał sposobność pokazać jednemu z takich ichmościów , że się mocno pomylił . Przeszłego roku byli śmy w Marienbadzie . Był tam jeden młody człowiek z Płockiego , który się z nami zbliżył , siostrze mojej ciągle nadskakiwał , wszędzie i zawsze z nami był , słowem , widocznym takim staraniem się odstręczył jednego bardzo porządnego sąsiada , który właśnie za nami przyjechał , aby się jej oświadczyć , ale gdy postrzegł w łaskach młodszego i przystojniejszego , zwątpił o swym powodzeniu i zdesperowany , nic wszakże przez delikatność nie powiedziawszy , wyjechał . Czekali śmy jeszcze tydzień na deklarację naszego konkurenta , on tymczasem milczał . Wszyscy rodacy i cudzoziemcy zapytywali nas , winszowali , słowem , stawili nas w bardzo przykrym położeniu . Zapytał em więc mojego panicza przez list , co myśli . A " on , wyobraź sobie , zamiast odpowiedzi , wyjechał w godzinę potem do Paryża i dotąd tam ' siedział . Nie mogł em go ścigać , bom nie wiedział zrazu , dokąd się udał , a przy tym kończył się nam paszport . Ale wczoraj dowiedział em się , że za trzy dni , nie wiedząc zapewne , że tu jesteśmy , przyjedzie do Karlsbadu . Bardzo mi to przykro , ale widzisz sam , że muszę paniczowi porządną dać lekcję . A ! doskonałeż to pistolety ! — dodał płacąc i kazawszy zapakować . — A dokąd idziesz , panie Januszu ? — Ja ? — odpowiedział roztargniony trochę pan Janusz — pójdą w góry na spacer . I rozeszli się , pan Ksawery śmiejąc się w duchu , a pan Janusz mocno zamyślony . Na Wizie spotkał pewnego gadułę , który niedawno z Polski przybył , wszystkim się rekomendował , o wszystko się wywiadywał , aby każdemu miał coś powiedzieć . Ten , przywitawszy raptem zamyślonego pana Janusza i nabawiwszy go nerwowego drżenia , zaczął mu zaraz winszować , że się żeni i że się łączy ze znakomitą rodziną , która ma w paranteli swej po mieczu dwóch wojewodów i jednego biskupa warmińskiego , po kądzieli połączona z Denhofami , a przez tych sięga do Koniecpolskich , od których znowu aż do Leszczyńskich i do Radziwiłłów dochodzi . O tym wszystkim wiedział już pan Janusz " gdyż koneksje te nieraz były przedmiotem rozmowy , chociaż niby nawiasowo , cicho i bardzo skromnie prowadzonej , ale o tym , że się żeni , nie wiedział biedak wcale . Gdy więc odurzony nie znalazł się na razie , nie zaprzeczył , ale skłoniwszy się tylko i pogrążony w myślach dalej poszedł , utwierdził owego gadułę w przekonaniu , że tak jest istotnie , do tego stopnia , że ów nie mający co robić próżniak , kogo tylko z rodaków spotkał , każdego pod słowem honoru upewniał , że pan Cieszewski żeni się z panną Teofilą Luzyańską , że mu się sam przyznał i nie może sobie miejsca znaleźć , tak powodzeniem swym uszczęśliwiony . Na drugi dzień u wód , kto tylko spotkał Luzyańskich , każdy im już głośno winszował , kto tylko znał pana Janusza , każdy mu życzenia swe składał . Zbywał pan Janusz jednych ruszeniem ramionami , drugich upewniał , że się mylą , ale widząc , że i ci , i ci nie wierzą , a coraz nowe od najmniej znajomych sypią mu się powinszowania , postrzegłszy nadto , że familia Luzyańskich otoczona kołem życzliwych i z wesołą miną przyjmuje ukłony , ściskania za rękę i na niego z daleka spogląda , uciekł biedak z szumem i stukaniem pulsów w głowie i zamknąwszy się w swoim pokoju , nad osobliwszym swym po łożeniem rozmyślać zaczął . Zrazu nie mógł pojąć , skąd taka plotka urosła , kiedy mu ta myśl nigdy i w głowie nie postała , ale gdy sobie przypomniał , że z nimi przyjechał , że ciągle prawie był razem , że im wszędzie towarzyszył , że parę razy nawet na Wizie niósł szal panny Teofili , a to wszystko dla tej przyczyny , że mu się zdawali ludzie spokojni , przyzwoici i szanujący , równie jak on , swe nerwy , widział oczywiście , że te pozory mogły dać powód do gadania próżniakom szprudlowym , ale nie suponował wcale , aby takie czcze gadaniny do jakiejś rzeczy stanowczej , czego sobie wcale nie życzył , doprowadziły . Po godzinie takiego rozmyślania , lokaj zapukawszy delikatnie , oddał mu od pana Ksawerego bilecik następujący : „ Mój przeciwnik jest już w Dreźnie , tylko com odebrał o tym wiadomość . Jutro będzie tu , a za parę dni zapewne spotkam się z nim , aby go trochę oduczyć od niewczesnego żartowania z takimi , jak my , ludźmi . Jeśli to nie chłystek , któremu warto grzbiet obić kijem , to mi się tym razem nie wymknie i do odpowiedzi stanie . Cela va sans dire , że będziesz moim sekundantem , gdyż honor mojej siostry równie cię teraz obchodzi , jak i mnie , gdyś zamiary swe publicznie dał poznać . Nie mamy ci za złe , kochany panie Januszu , żeś się z chęcią swą przed obcymi wymówił , nie objawiwszy nam jej formalnie , ale czytali śmy twe myśli w twoim postępowaniu i ty mogł eś nawzajem widzieć , jak intencje twe , zanadto widoczne , przyjmujemy . Dla ludzi rozumnych nie potrzeba wiele słów , a ludzie uczciwi w układach , czy tyczących się serca , czy kieszeni , nie dbają o formalności , potrzebne tylko dla tych , co mają zamiar oszukać . Uważamy więc rzecz za zrobioną i czekamy cię z upragnieniem " . Panu Januszowi ręce opadły i zimny pot na czoło jego wystąpił . Zaplątać się do sprawy pojedynkowej i ożenić się , i to wszystko bez zdania racji , bez myśli i chęci , to byłq zanadto na jednego człowieka . Uderzony tak niespodziewanie , nie wiedział na razie , jak sobie poradzić . Najprostszym mu się zdało , zamiast odpowiedzi na tak dziwny list , kazać spakować rzeczy , wziąć pocztę i wyjechać , ale jak sobie przypomniał owe pistolety , jak mu podziurawiony as stanął przed myślą , gdy skombinował fatalne połączenie wypadków i tę okoliczność , że powtórzony afront pannie Teofili mógł by tak rozzłościć brata — chociaż to człowiek cichy i chodzi w trzewikach z cielistymi kamaszami — że i tamtego zastrzeli , i jego skaleczy , dał pokój ucieczce , która zresztą była rzeczą nieuczciwą i niezgodną z jego charakterem . Postanowił więc inny jaki wynaleźć środek . — Jużci nikt nie ma prawa zmusić mię do ożenienia — pomyślał sobie — kiedy mi to w głowie nie postało i nie mam do tego chęci . — Umyślił więc pójść do Luzyańskich i powiedzieć im wprost , że sobie bywanie jego w ich domu dziwnie wytłumaczyli , że żadnym słowem ani krokiem nie dał poznać , że ma zamiar żenienia się , że jako człowiek uczciwy nie może brać na siebie obowiązków , do których wypełnienia nie przygotował się wcale , że zatem spokojny w swoim sumieniu , iż żadnym płochym awansem nie skompromitował panny , prosi ich , aby mu tylko przyjaźń swoją zachowali , a zresztą dali mu święty spokój , który on nad wszystko przenosi i którego od lat tylu szuka . Kontent z tej przemowy i sądząc , że nie podobna , aby do przekonania tak rozumnych ludzi nie trafiła , już chciał ubrać się i wyjść , gdy znowu przyszedł mu na myśl pojedynek niepodobieństwo odmówienia posługi przyjacielskiej człowiekowi , który się mści za honor siostry , powtórnie niby skompromitowanej . Ale ten człowiek na piętnaście strzałów dwa razy tylko chybia do asa , pomyślał sobie pan Janusz , gotów więc zabić swego przeciwnika i Niemcy , którzy w takich zdarzeniach nie żartują , gotowi do kozy wsadzić i jego , i sekundanta . A wiadomo , co to koza austriacka . Szpilberg miał już i wówczas kolosalną reputację . To wyobrażenie Szpilbergu , z całym akompaniamentem ciemnoty , wilgoci , zimna , głodu , brzęku łańcuchów i stuku zamykających się ryglów , tak uderzyło jego nerwy , że go silne przejęło drżenie , że . usiadł , zakrył twarz obiema rękami i ratując się , jak człowiek tonący , zmusił swą myśl , że się do innego zwróciła przedmiotu . Zaczął więc sobie wyobrażać pannę Teofilę , jej kibić kształtną i pełną , jej prześliczną nóżkę , której nie mógł nie widzieć , bo jej nie kryła , jej twarz woale niebrzydką , jej oczy , chociaż nie błękitne , ale ładne , pełne wyrazu , jej głos tak do głosu drogiej mu zawsze Marianny podobny ; od tych zewnętrznych przymiotów przeszedł do jej moralnego usposobienia , do tego ducha tak cichego , tak lubiącego tulić się pod domową strzechą , do . tej delikatności , a nawet drażliwości nerwów , która jej dawała wstręt do wszelkiej wrzawy , do światowego szamotania się i do tego natłoku ludzi , gdzie człowiek tylko szturchańce fizyczne i moralne odbiera ; od tych zalet ducha posunął się do zacności rodu , do wysokich koligacyj w minionych wiekach , co dla polskiego szlachcica ma zawsze niewymowny powab . Tymi wszystkimi obrazami tak się ożywił i tak upadającego ducha ukrzepił , że powstał i zawołał sam do siebie : — A cóż ? To kobieta dla mnie ! Czemuż by m się nie miał ożenić ? Z pierwszą żoną było mi tak dobrze ; tak miło , choć była prostą szlachcianką bez edukacji . Cóż będzie z tą , kiedy przymioty i serce takie same , a wychowanie i ród przybywają ? Uwolnię się od kłopotu tłumaczenia wszystkim , że sądzili ż pozorów , od przykrości perswadowania ojcu i bratu , żem nie miał chęci kompromitować panny , której już wszyscy , winszowali , jak to widział em , i która widać była z tego kontenta . — Tak mówiąc w sobie pan Janusz głośniej , a ciszej i sekretniej dodawszy : — Nie będę sekundował panu Ksaweremu i nie pójdę do kozy , a co gorsza nie będę się z nim strzelał i nie zostanę jak as przestrzelonym . — Wziął czyste rękawiczki , nowe cieliste kamasze , wyczesał się , pokropił kolońską wodą , spojrzał w zwierciadło i bez wahania się poszedł , kontent prawie , że się tak stało i że przy jednym ogniu dwie pieczenie upiecze . Luzyańscy czekali niespokojna skutku hazardownego swego poselstwa , panna Teofila była melancholicznie ubrana i stroiła swój głos do tonów cichych i łagodnych , ojciec zaglądał co chwila do okna , a pan Ksawery , siedząc naprzeciw drzwi , . bawił się pistoletem w tej myśli , aby pan Janusz , jeżeli przyjdzie , najpierwej argument ten obaczył . Pan Janusz , chcąc całej rzeczy taki dać obrót , aby się bynajmniej nie okazywało , że jest lub zmuszony , lub że się nie spodziewał tego , co go spotyka , położył na swojej twarzy tyle uszczęśliwienia , ile tylko mógł , i wszedłszy do pokoju , zwrócił . się prosto do panny Teofili , wziął jej rękę i ściskając w obu dłoniach niby z wdzięcznością , czule ucałował . Panna Teofila doprawdy zmieszała się , nie spodziewając się , że się to wszystko bez wszelkich korowodów załatwi . Pan Janusz spojrzał jej w oczy , znalazł ją w tym prawdziwym zmieszaniu wcale niebrzydką i jeszcze raz całując jej rękę rzekł : — Pani mię rozumiesz bez wątpienia . Wtedy odebrawszy zamiast odpowiedzi dość mocne ściśnienie ręki i zwracając się do ojca , dodał : — Bardzo państwu dziękuję , że ście ze mną tak postąpili . Jestem z natury w takich okolicznościach nieśmiały i może by m się nieprędko zdobył na powiedzenie tego , co było szczerym życzeniem mego serca . Ale pan Ksawery uspokoił mnie swym listem , że mi tego braku formalności nie weźmiecie za złe . Pan Luzyański spojrzał na córkę i syna , nic na razie nie odpowiedział , tylko potrząsł rękę pana Janusza , który tak dalej mówił : — W tym tylko chciał by m się przed państwem wytłumaczyć , że nie wiem doprawdy , jakim sposobem intencje moje wyszły na jaw przed ludźmi , którzy mi dziś winszowali , kiedy ja nikomu o tym ani słowa nie mówił em . Zanadto jestem delikatnym , aby m się chwalił mym szczęściem , kiedym go nie był pewnym . Może mię moje postępowanie zdradziło , może oczy wydały . Każde przedwczesne słowo uważał by m za uchybienie , za które mogli by ście się gniewać . — Ot ! panie Januszu ! — rzekł tylko ojciec poglądając na syna , który patrzył w sufit , i na córkę , która patrzyła w ziemię . A pan Janusz dodał : — Z okazywanej mi zawsze uprzejmości państwa , z dzisiejszych słów pana Ksawerego , z teraźniejszego waszego przyjęcia wnoszę , że mi już wolno być śmielszym i prosić pana dobrodzieja stanowczo , aby ś mię za syna swego przyjął . — Drogi mój synu ! — zawołał wówczas ż komicznym rozrzewnieniem stary filut , otwierając ramiona , w które padł pan Janusz . Panna Teofila usiadła na kanapie , zakryła oczy chusteczką i niby płacząc podnosiła piękne swe piersi i wyciągnęła piękniejszą jeszcze nóżkę , sądząc , że pan . Janusz , wyrwawszy się z objęcia ojca , nie zaniedba uklęknąć i uściskać ten skarb , który miał do niego należeć . Ale improwizowany konkurent , któremu pilniej było upewnić się , że go Szpilberg nie czeka , zwrócił się do pana Ksawerego i rzekł : — Ponieważ mogę teraz nazwać pana mym bratem , sądzę , że zrobisz dla mnie jedną ofiarę której nie śmiem kłaść za warunek , ale której stanowczo żądam . — Cóż to takiego ? mów pan — odpowiedział Ksawery . — Jeżeli i panna Teofila tej samej ofiary od pana zażąda — mówił dalej pan Janusz — wniosę stąd , że nasze myśli są zgodne we wszystkim , i uważać to będę za tym pewniejszą rękojmię mojego przyszłego szczęścia . — Ja żądam , panie Januszu — rzekła cichym głosem i patrząc na ń słodko panna Teofila — choć nie wiem , o co idzie . — Dziękuję pani — dodał amant całując jej rękę i odbierając wstydliwe ściśnienie — teraz pewny jestem skutku . Panie Ksawery ! nie chcę , aby ś narażał swe życie lub wolność swą w ( pojedynku , o którym zamyślasz . Jeżeli ten jegomość , który nie umiał cenić tylu ( przymiotów , przyjedzie , udasz , że go nie znasz . Tego żąda i twoja siostra , nieprawdaż , pani ? — Tyle razy prosiła m już o to mego brata — mówiła panna Teofila spuszczając oczy , gdyż ( kłamstwo cięży jakoś na powiekach , nawet ludzi bez czoła . — Naturalnie , naturalnie — rzekł ojciec — po co ma taki błazen zakwaszać nam nasze obecne szczęście . — Ha ! — rzekł z rezygnacją pan Ksawery — jeżeli państwo tak chcecie , niechże tak będzie — i wspaniale darował życie przeciwnikowi , który nie egzystował wcale . Wówczas mężczyźni uściskali się na nowo , panna Teofila na rozkaz ojca nastawiła narzeczonemu czoło , które on pocałował , potem zaprosiwszy nową rodzinę swą na obiad do Posthofu i śpiesząc urządzić familijną ucztę , pożegnał się i poszedł , bo go zbytek wysilenia tak zdenerwował , że już czuł zbliżające się drżenie , co by go może z nóg zwaliło . Gdy drzwi zaniknął , ojciec długo patrzył na córkę , córka na ojca i brata , potem wszyscy głośnym parsknęli śmiechem . Ślub odbył się w Zarubińcach , majątku pana Luzyańskiego , w tak nazwanym pałacu , na którym dach nie był wprawdzie zupełnie cały i tynki nie wszędzie dobrze się trzymały , ale wewnątrz było jednak dość okazale , szczególniej w sali przodków , gdzie się znajdowały dwa portrety wojewodów chełmińskich , jeden biskupa warmińskiego oraz owej prababki Luzyańskich , podobno ciotecznej siostry Kaspra Denhofa , który też obok niej w złoconych ramach wisiał i na piersiach miał medalion Cecylii Renaty , na złotym łańcuchu spadający . Postrzegł wprawdzie pan Janusz , że . to nazwisko pałacu i cała ta heraldyczna pretensja jest tylko pozłotą pokrywającą długi i ruinę ; nie podobało mu się także , że kobierzec był tylko w jednym pokoju i to całego nie zakrywał , w innych zaś były brudne podłogi lub posadzki pogarbione i nadgniłe ; że jeden tylko kamerdyner chodził w trzewikach i w kamaszach , reszta zaś służby stukała butami , które były po większej części dziurawe i wykrzywione ; że ów nerwowy pan Ksawery miał psiarnię , z którą polował i która źle utrzymana i głodna , nieznośnie wyła i każdego Żyda i dziada z przerażającym krzykiem napadała ; że zostały jeszcze we dworze resztki dawniejszej kapeli i nad gankiem była galeria , na której znajdowały się trąby i kotły do witania gości — słowem , z wielkim smutkiem przekonał się , że cała familia w usposobieniu swym daleka była od tego zamiłowania pokoju , cichości i domowego ustronia , które afiszowała w Karlsbadzie , i że nerwy jej są daleko grubsze i wytrzymalsze , niż mu się zdawało wtedy , gdy przed nim komedią tę dla złapania go odgrywano . Ale nie czas już było żałować i cofać się ; musiał więc stanąć przed ołtarzem z panną . Teofila , która go mimo jego woli i przyczynienia się darem swej ręki i osoby uszczęśliwiła . Trzeba jednak oddać tę sprawiedliwość Teofili z Luzyańskich Cieszewskiej , że przybywszy do domu męża , nie od razu na swój ład przekształcać go zaczęła . Owszem , z początku okazywała tyle uległości jego nałogom i przyzwyczajeniom , tak stosowała się we wszystkim nawet do jego wymysłów , tak go otaczała najtkliwszymi staraniami i tak słodkim miłości nektarem poiła , że oszołomiony pan Janusz znowu dziękował ' Panu Bogu , że dostał drugi egzemplarz swojej Marianny , tylko . ze złoconymi brzegami , na welinowym papierze i w prześlicznej francuskiej oprawie . Co dzień więc przywiązywał się więcej do swojej żony , której wytrzymałość i cierpliwość w pozyskaniu jego serca i opanowaniu całej myśli zasługiwała doprawdy na podziwienie . Nie będziemy tu wyliczać szczegółowo sposobów , ' jakich pani Januszowa do dopięcia celu swego używała . To by nam za wiele zabrało czasu i odwiodło by nas od głównego powieści . tej przedmiotu . Zresztą na cóż by się te szczegóły przydały Polkom , które to czytać będą ? Potrzebaż je uczyć , jak się słabi mężowie podbijają i za nos wodzą ? Dość powiedzieć , że ledwie rok upłynął , a pan Janusz widział tylko oczami swej żony , słyszał jej uchem , działał jej rozumem i kierował się we wszystkim jej wolą . Było to jeszcze jarzmo dość przyjemne , bo różowym sznureczkiem miłości do szyi jego przywiązane , ale przywiązane było tak mocno , jego kark tak już do noszenia go włożył się i ugiął , że gdyby wówczas był mu kto oczy otworzył i do zrzucenia go skłonił , był by dopiero poznał , że złapano go na zawsze i skrępowano bez ratunku , Gdy się urodził pierwszy syn , pan Janusz powitał go z niewymowną radością . Chociaż to był chłopczyk prześliczny , wymogła żona na mężu , że na pamiątkę Kaspra Denhofa , który po Cecylię Renatę jeździł , nazwano go także Kasprem . Pan Janusz nie lubił tego imienia , bo miał szewca Kaspra , który mu najczęściej ciasne i stukające trzewiki robił , lecz musiał ulec , i był to pierwszy krok do poddania się , który z samopoznaniem , a niechętnie zrobił . Marian z Szypółkowską ulokowanym był jeszcze w samym domu , pod okiem ojca , i w dwóch pokojach wygodnych i ładnych , które nawet z gabinetem pana Janusza miały komunikację . Chociaż macocha , która z początku dobrze obchodziła się z naszym garbuskiem , dawno go już nie widziała pod pretekstem niezapatrzenia się , dowiadywała się jednak z troskliwością o jego zdrowie , kazała jak najgorliwiej opatrywać jego potrzeby i widząc , jak go mąż kocha , przez okazywanie upośledzonej sierocie przywiązania i pamięć o niej , wkradała się najmocniej do jego serca . Gdy postrzegła , że już męża ma w ręku , stopniami zaczęła odrzucać wszystkie rusztowania , które z taką cierpliwością dla wybudowania gmachu swej władzy wznosiła . Ani się obejrzał pan Janusz , jak sprowadzono dla żony jego fortepian , jak pokazało się , że jej muzyka nie szkodzi ; owszem , że gra nieźle , bije w klawisze jak mężczyzna i grać bardzo lubi . Zatykał z początku pan Janusz uszy , ale nie było rady ; przyzwyczaił się , musiał słuchać i polubić muzykę . Wkrótce znalazła się potrzeba odwiedzenia sąsiadów i poznajomienia się z dalszymi dystyngowanymi domami , które przez wyraźne awanse dawały poznać , że życzą sobie wejść w stosunki zażyłości i przyjaźni . Nie było co robić . Ubierał się pan Janusz w nowy frak , brał ciasne rękawiczki , nakładał cieliste kamasze i jeździł z wizytami o kilka mil po drogach złych i trzęsących . Bywał nawet i tam , gdzie panienki , które tylko co powróciły z pensji , przyjmowały gości uwerturą ze Sroki na cztery ręce graną , i tam , gdzie fenomenalny chłopczyk wskakiwał , mu raptem na nogi , chwytał za szyję i w ucho kukał lub zakradłszy się z tyłu , dawał ognia z pukawki . Wizyty pociągnęły za sobą rewizyty , a zatem stosowniejsze urządzenie domu . Wyrugowano więc pana Janusza z jego ulubionych pokoików , gdzie mu było tak cicho i miękko , a dla zyskania miejsca wyniesiono Mariana i Szypółkowską do oficyn . Wkrótce , ponieważ była dość obszerna sala , a zbierających się gości i przyjeżdżającej z nimi młodzieży nie było czym zająć , okazała się potrzeba muzyki , która tym łatwiej urządzona została , że pan Luzyański , chcąc zrobić siurpryzę córce na jej imieniny , przysłał jej resztki swojej kapeli , już mu teraz niepotrzebnej , i darował jej trąby i kotły , którymi zwykle u niego przyjmowano gości , gdyż mało już kogo przyjmował i dom swój zupełnie na kawalerski zamienił . Biedny pan Janusz dostał okropnego bólu głowy , nerwowego drżenia , gdy nowoprzybyli , pod komendą samej pani , zaczęli się organizować i próbować rozmaite uwertury i tańce ; gdy odkryty gdzieś w miasteczku dawniejszy ekspocztylion , co prędzej przez panią przyjęty , trąbił na ganku rozmaite salwy , a wzięty z kuchni chłopak bił w bęben z zapał em — obaj jak najgorliwiej wprawiać się zaczęli , aby tym sposobem osoby , na zbliżające się imieniny zaproszone , godnie i solennie powitać . Poznał wtedy pan Janusz , że chociaż żona zawsze go niby kocha , zawsze o niego troskliwa , otula go i pieści , ale robi , co chce , i dom jego do góry nogami przewraca . Zaczynały mu się otwierać oczy i przyszłość w czarnych stawała kolorach , tym bardziej że zmiarkował , jak zręczną w swych sposobach , jak wytrzymałą i cierpliwą w przeprowadzeniu swoich planów jest ta , która zdawała mu się zrazu gruchającą tylko z cicha gołębicą , tulącą się z drżeniem i miłością pod jego skrzydło turkawką . Wszakże mimo to przekonanie o jej wytrzymałości i trudnym do przełamania charakterze , spróbował jednak najeżyć mężowską swą grzywę i pozwoliwszy na resztę , przynajmniej przeciwko trąbom i kotłom zaprotestował . żeby ś sobie całe życie , gdyby cię Bóg ukarał za twój upór i dał garbatą i połamaną dziewczynę ? O , ja by m pewnie umarłą z rozpaczy , a ty , ty , nieszczęśliwy Januszu , masz tyle sumienia , aby ś do tego dopuścił ? Janusz rzeczywiście miał sumienie . A chociaż jeszcze nie był pewnym , że to będzie córka , ale wiedząc , że ułomność i szpetność jest sto razy większym nieszczęściem dla kobiety niż dla mężczyzny , przestraszył się i sam , zaczął błagać żonę , aby sobie takimi myślami nie nabijała głowy , zaczął wreszcie płakać , ściskać jej ręce , przepraszać , i na koniec przyszło do tego , że karetę odprowadzono do wozowni , że Marian został na folwarku , a trąby i kotły powróciły na ganek . Szły rzeczy takim porządkiem coraz dalej i głębiej , a po urodzeniu panny Klotyldy w roku , gdy się pokazało , że dziewczyna była niebrzydka , prosta i równa , pan Janusz tak się ucieszył , że już patrzył przez szpary , gdy u wjazdu murowano bramę i na niej wylepiano ów potworny herb , jaki śmy widzieli ; gdy nad gankiem budowano krytą galerię , z takimże herbem na czole , w której muzykanci zmieścić by się mogli i w której trąby i kotły stałą otrzymały lokację . Nic tak nie dowodzi , że człowiek od początku stworzenia nie był nigdy dzikim , ale zawsze swojskim zwierzęciem , jak to , że prędko oswaja się z tym wszystkim , co zrazu zdaje się jego usposobieniu i naturze przeciwnym . Nie ma pracy , nie ma jarzma , do którego by się z czasem nie włożył , nie ma chłosty , do której by stopniami nie przywykł , nie ma ciężaru , którego by nie dźwignął , jeżeli mu nie raptem narzucony , ale zwolna i stopniowo na plecy się jego wkłada . Po pewnym przeciągu czasu znajduje on stan swój tak naturalnym jak koń , który sam staje do dyszla i dziwi się , czemu go furman nie smaga batogiem ; jak wół , który sam nastawia potężną swą szyję i przyjmuje twardą uprząż , która ją często aż do krwi zaciera . Po upływie pewnej liczby lat pan Janusz znajdował także stan swój zupełnie normalnym i tak się włożył do wizyt i rewizyt , do ruchu i wrzawy domowej , szczególniej w czasie balów na świętą Teofilę , w czasie obiadów na świętego Kaspra i podwieczorków na świętą Klotyldę , z taką rezygnacją słuchał żony , gdy grała , muzykantów , gdy się nowego tańca uczyli , i kuchcika , gdy w bęben walił , że mu się zdawało , że to drżenie nerwowe i ból głowy , którego zawsze jednak doświadczał , jest tylko przywidzeniem i że na stan jego zdrowia bynajmniej nie wpływa . Tego nawet nie uważał za przeciwne swojej naturze , że żona przyjęła strzelca , zaprowadziła psy gończe i charty , które szczekały , opadały przychodniów i znienacka rzucały się nawet na samego pana . Innowacja ta wprowadzona została w tym celu , aby stół ich mógł być opatrywany zwierzyną , gdy się kto trafi z dystyngowańszych gości , i aby pan Ksawery , który stracił już nadzieję bogatego ożenienia się , puścił się na starego kawalera i część roku , a szczególnie jesień , u siostry przesiadywał , miał zabawkę w polowaniu , które bardzo lubił , i mógł czasem strzelać do celu na dziedzińcu lub w ogrodzie z odwiedzającymi go mężczyznami , gdy pora nie pozwalała pójść z gończymi do lasu lub wyjechać z chartami w pole . Tak schodziły lata . Pan Janusz nędzniał , starzał się , stawał się coraz słabszym na ciele i pokorniejszym na duchu , żona tyła , stawała się coraz pewniejszą siebie , coraz otwartszą dla gości , coraz szersze zyskującą wpływy i w domu , i w sąsiedztwie ; dom stawał się coraz roztworzystszym , coraz huczniejszym , coraz bardziej różnym od owego , jak go sobie pan Janusz urządził ; a dzieci tymczasem rosły , rozwijały się z tą jednak różnicą , że nie pod jednym dachem , gdyż Marian ciągle wychowywał się na folwarku , a Kasper i Klotylda pod okiem ojca i matki . Na próżno pan Janusz chciał , aby najstarszy syn jego mieścił się razem z innymi dziećmi , aby nikt między tamtym i tymi nie robił różnicy i aby same dzieci , przyzwyczaiwszy się do siebie , nauczyły się kochać siebie nawzajem i po bratersku z sobą i nadal postępować . Te jego insynuacje nie tylko że nie miały żadnego skutku , ale owszem , wywoływały sceny , z których jedną widzieli śmy , a które się często powtarzały . Nie wolno więc było biednemu garbusowi przychodzić na pokoje , kiedy chciał , i przygnębiony ojciec , aby obaczyć syna , musiał iść na folwark , opodal ode dworu ze wszystkimi zabudowaniami gospodarskimi leżący . Wszakże ta okoliczność wyszła na dobre bohaterowi naszemu . Ojciec bowiem , gdy już tam raz poszedł , kilka godzin siedział , bawił się z chłopcem , uczył go czytać i pisać , rysował mu głowy , komie i drzewa i cieszył się , że garbaty malec dziwne okazywał pojęcie , czytał doskonale , pisał ładnie i poprawnie , a do ołówka i rysunku takie okazywał usposobienie , że kopiował wybornie narysowane przez ojca wzory , a nawet lżej i czyściej je oddawał niż sam pan Janusz , który , lubił rysunek , bawił się nim w swojej samotności i kiedyś wcale nieźle rysował . Wszakże dzieci znały się z sobą , Kasperek i Klotylda wiedzieli , że to ich garbaty braciszek , i nieraz ' prosili matkę , aby mu pozwoliła przyjść i z nimi się bawić . Pani Cieszewska czyniła zadość prośbie swych dzieci , pozwalała Marianowi przychodzić i z nimi przebywać , ale koncesja ta robiona była dla dwóch tylko celów . Chociaż pan Janusz pozwolił żonie robić w domu , co by się jej podobało , i wywracać jego tryb i porządek , chociaż dostarczał jej pieniędzy na różne ekspensa , jakich dawniej wcale nie robił , ale w ogóle finanse zostawił sobie i żadnymi sztukami , żadną matrymonialną przemocą departamentu tego wydrzeć sobie nie dał . Otóż gdy pani Cieszewska potrzebowała funduszu , lub na sprawienie jakiej niespodzianki sąsiadom , lub na opatrzenie nowym garniturem pana Ksawerego , słowem , na jakikolwiek planik , który w głowie jej , płodnej w plany , urósł , wtedy przyzywała Mariana , obchodziła się z nim jak najlepiej , pogłaskała go czasem przy ojcu , nazwała : moje dziecko itp . Pan Janusz tak był tym uszczęśliwiony , taką dla małżonki swej przejmował się wdzięcznością , tak jej otwierał swe serce , że ani się spostrzegł , że razem otworzył i szkatułkę . Ale skoro spora sumka , nad zwyczajny budżet , przechodziła do rąk żony , Marian znikał z pokoju , usuwano go z towarzystwa dzieci i znowu , aż do dalszej potrzeby , odprawiano na folwark . To był jeden cel , który się jej najczęściej udawał . Drugi cel był dla niej daleko ważniejszy , daleko rozleglejszy i bez porównania mniej uczciwy . Z chytrością i cierpliwością kotki , przebiegła ta kobieta czyhała , lub na zapis majątku dla siebie , lub przynajmniej na . usunienie Mariana od równego z innymi dziećmi podziału . Gdy na insynuacje co do pierwszego , tak przez nią , jak i przez inne nastawione osoby czynione , pan Janusz mimo całej swej słabości okazywał się zupełnie głuchym , postanowiła więc całą forsą przeprowadzić drugie . Biedny garbusek i tu służył za narzędzie . Kazała mu czasem przyjść i być z dziećmi , ale tak ' kierowała ich zabawą , że się chłopcy poróżnili ; czasem Kasper , mając się za coś lepszego , uderzył Mariana , co mu ten , jako starszy i silniejszy , w trójnasób oddawał , a raz zbił go nawet potężnie , mszcząc się za jakieś obraźliwe słowo , którym młodszy brat , nauczony widać i nastrojony , matkę jego pokrzywdził . Wtedy następowała scena wyrzekania , płaczu , ataków nerwowych . Pan Janusz brał się za głowę , sam wysyłał syna na folwark , a żona , korzystając z oburzenia męża , wciskała mu każdym razem tę myśl , że powinien zrobić formalne rozporządzenie , zawczasu przeznaczyć coś Marianowi , żeby miał z czego żyć , aby na przypadek śmierci czy jej , czy jego , czy obojga rodziców , dzieci tak różne , tak niezgodne z sobą , nie zostały na łasce najstarszego brata , który okazując taką zawziętość i tak zły charakter , pewnie je skrzywdzi . Pan Janusz dla pozbycia się tej natarczywości przyrzekał , że o tym pomyśli , ale gdy się zastanowił nad niesprawiedliwością takiego dzieła , gdy rozważył złe intencje żony i sposoby , którymi do tego dochodziła , wzdrygał się na samą myśl takiego pokrzywdzenia dziecka , które już natura skrzywdziła , i nigdy nic podobnego nie zrobił . Żeby jednak odjąć żonie pretekst do atakowania go i nie myśleć już o tym , na co się sumienie jego i miłość ojcowska oburzała , zawiózł Mariana , mającego już wówczas dwunasty rok , do Łukowa i tam go w szkole wojewódzkiej , bardzo wówczas reputowanej , umieścił . W tym to ustronnym miasteczku , gdzie tylu zacnych i użytecznych ludzi pobierało nauki , gdzie później tylu celujących gorliwością i zdolnością nauczycieli nauczało młodzież , gdy szkoła ta na gimnazjum przekształconą została , bohater nasz także rozwinął się dostatecznie i we właściwym sobie kierunku . Tam on zaraz od początku pobytu swego , od ceniących pracę i wielkie zdolności był lubionym ; tam także z powodu swej ułomności zaczął doświadczać tych przykrych zajść , tego szyderstwa i urągań , które odkrywały mu złą stronę natury ludzkiej i zaostrzały jego wzrok na upatrywanie ułomności i garbów moralnych w tych , którzy tylko garb na jego plecach widzieli . Wpłynęło to na nadanie szorstkości jego obejściu , ostrości jego . językowi , ale nie zepsuło jego serca . Opatrzność , która czuwa nad każdą słabą i upośledzoną istotą , nadarzyła mu tam przyjaciela , który słodził jego przykrości , i biegłego nauczyciela , który wpłynął stanowczo na jego artystyczne powołanie . Pod wpływem dwóch tych kochających go istot chłopiec fizycznie upośledzony , czy przez wstręt do swojej własnej postaci i chęć odwrócenia myśli od form swojego ciała , czy przez dobrodziejstwo natury , co jakby dla pocieszenia go w jego kalectwie , wlała w niego instynkt piękności , pokochał udatność form we wszystkim i od pierwszej zaraz młodości szukał jej i lgnął do niej całą duszą , czy mu się pokazała w twarzy ludzkiej , czy w obliczu natury , Czy w kopii jednego i drugiego , przez sztukę dokonanej . Tym nieocenionym dla Mariana człowiekiem był nauczyciel rysunków w szkole łukowskiej , pan Anzelm Łęczycka , a tym przyjacielem syn jego , Igna ś , równego z Marianem wieku i w jednej z nim klasie znajdujący się . Ów pan Anzelm , abnegat w najwyższym stopniu , zatabaczony , brudny , nie wstydzący się ani dziurawego surduta , ani szyneczku , do którego czasem wieczorem po lekcjach zaglądał , został za ten niepoczesny pozór i nałóg , który w nim władza dostrzegła , do tej ustronnej szkoły relegowanym . Był to jednak wielki miłośnik swojego powołania , nauczyciel niezmordowany , rysownik bardzo biegły i pełen gustu , znający technicznie malarstwo , i wyborny restaurator starych , zepsutych malowideł , które nad wszystko cenił . Sam nie bawił się pędzlem wcale i nic nie malował , ale wtajemniczony we wszystkie sekreta sztuki , był jednym z , tych biernych talentów , którym natura dała wszelkie usposobienie na artystę oprócz siły produkcyjnej , które mogą wskazać wybornie , jak robić , ale same nic nie robią , a które porównać można do owych słupów drogowych z napisem na ręku , co doskonale pokazują , którędy iść należy , ale same stoją na miejscu . Pan Anzelm postrzegł prędko wielkie zdolności w garbatym uczniu pierwszej klasy , zwrócił na niego szczególną uwagę , przywiązał się do upośledzonego malca i przywiązał go do siebie , uczył go nie tylko w szkole , ale i w domu , tak że w przeciągu lat trzech Marian , któremu to wyłączne zajęcie się rysunkami nie przeszkadzało bynajmniej do celowania i w naukach , był najpierwszym w szkole całej rysownikiem , zdolnym przekopiować z największą dokładnością wzór , umiejącym zrysować mniej więcej dobrze z natury , co tylko widział : czy pochylony łukowski ' dworek , w którym mieszkali studenci ; czy stragan , w którym siedziała z bułkami stara i oryginalna Żydówka ; czy dziadka , który siedział co rana na schodach kościoła , brał od studentów podatek w kawałkach bułek pozostałych od śniadania i ciągle litanię zaczynał , a nigdy nie kończył ; czy nareszcie samego swego nauczyciela , jak w dziurawym surducie , z teczką pod pachą , z czapką na tył spadającą , szedł do szkoły . Takich szkiców i drobniejszych rysuneczków stołów , krzeseł , stołowego naczynia , szaf , drzwi wpółotwartych , książek bez ładu na stół rzuconych , słowem , najrozmaitszych przedmiotów mnóstwo Marian robił , gdyż gorliwy i cieszący się postępem jego nauczyciel nie dawał mu odpoczynku i przyuczał go każdą niedzielę i święto przepędzić z ołówkiem w ręku i nie gardzić żadnym przedmiotem , którego przeniesienie na papier i postawienie tak , aby nie padał , nie chylił się , słowem , aby był takim na płaszczyźnie , jakim jest w naturze , uważał za sztuką trudną i niezmiernej potrzebującą wprawy . Gdy pan Janusz , który dla pokoju domowego nie brał syna na wakacje , odwiedzał go w Łukowie , zadziwiony i uradowany jego postępem , za radą i namową jego nauczyciela pojechał stamtąd prosto do Warszawy i ile tylko mógł znaleźć co najlepszych gipsowych głów , rąk , nóg i całych figurek , dodawszy do tego , dobór wzorów cieniowanych , w jednej ogromnej pace do Łukowa wyprawił . Tu dopiero odkryło się Marianowi nowe pole nauki . Jedną głowę , jedną rękę , jedną figurę musiał dwadzieścia i trzydzieści razy w różnych pozycjach i z różnych stron narysować , ciągłymi rysami oznaczyć , coraz prędszym i śmielszym rzutem zakreślić i zacieniować wiszorkiem lub węglem , żywo i dokładnie , tak aby ta praca uczyła go tylko , jak i gdzie lokują się cienie , jak na płaszczyźnie formują się wypukłości , ale żeby nie marnowała dużo czasu i nie zużywała sił na próżnym wydłubywaniu i nieużytecznych kropkach . W takim tedy ręku i na takiej drodze był nasz bohater . Tymczasem brata jego , Kaspra , wychowywał w domu i pod okiem matki guwerner Francuz , nazwiskiem Albert de Lambineau , a Klotyldę guwernantka , także Francuzka , nazwiskiem Zoé Carel . Pierwszego zdobyła pani Cieszewska dopiero w roku , i to z wielką trudnością , i po długim czekaniu , pisaniu i jeżdżeniu do Warszawy i na powrót , gdyż jako reputowany guwerner i autor dzieła , na usilne prośby dam polskich wierszem napisanego , a obejmującego prawidła doskonałego wymawiania francuszczyzny , nie był nigdy bez wybornego miejsca . Drugą dostała łatwiej i dawniej , chociaż także musiała przepłacić , gdyż panna Zoé , jako słynąca gruntowną znajomością generałbasu i z tego względu mocno poszukiwana , wysoko siebie ceniła . Pod takim tedy kierunkiem była edukacja dzieci pani Cieszewskiej i odbywała się sposobem łatwym , bez łamania sobie głowy i potu czoła , równie ze strony nauczycieli , jak i uczniów . Wszystko kończyło się na konwersacji , na dyktowaniu , na wyuczaniu na pamięć małej liczby wyjątków , między którymi znakomita tyrada : A peine nous sortions des portes de Trézne itd . , najgłówniejsze zajmowała miejsce i zwykle do popisu służyła . Wiadomości z nauk przyrodzonych kompletowały się na spacerach pieszych i konnych , na polowaniu i na różnego rodzaju ekskursjach , często nawet wieczornych i dość późnych , gdzie Kasper , zaczynający już rok siedemnasty , uczył się poznawać firmament i z gwiazdami się poufalił . Wiadomości z historii i z literatury francuskiej dopełniały się czytaniem dzieł , które wówczas słynęły , które pani Cieszewska sprowadzała dla siebie i dla pana Ksawerego , które oboje dawali panu Lambineau , a ten pod sekretem swojemu uczniowi , który znowu dawał je pod sekretem pannie Carel , od której wykradała je Klotylda i oświecała się na końcu . Z tego czytelnicy łatwo wniosą , jak się rozwinął faworyt matczyny , gdy doszedł lat osiemnastu , jak się rozwinęła panna Klotylda , gdy zaczynała rok szesnasty i głowę , przedwczesnymi myślami zajętą , w melancholiczne ubierać zaczęła loki . Pan Janusz , chociaż sam gruntownego nie odebrał wychowania , ale pamiętając ekscesa swe za pruskich czasów i ich skutki , zresztą przez długie samotne życie i użyteczne czytanie ukształcony , widział ze smutkiem , że ' dzieci jego nic zgoła nie umieją ; że się nauczyły tylko ładnie i śmiało szczebiotać ; że polubiły próżnowanie , wizyty , zabawy ; że córka zbyt wcześnie zamyśla się , zawraca oczy w tańcu , chętnie rozmawia z mężczyznami i w kwestiach serca objawia stanowcze i śmiałe decyzje ; że syn tylko bąki zbija , konie zajeżdża , żadnym użytecznym zajęciu nie myśli , nad żadną robotą , którą mu czasem ojciec naznacza , nie może i pół godziny posiedzieć , a w konwersacji z damami gładki , szczególniej z takimi lubi rozmowę i szepty , o których pan Janusz , radząc się dawniejszego swego doświadczenia , nienajlepszą miał opinię ; przy tym próżny ze swojej piękności , strojniś nie okazujący ani matce , ani ojcu należnego uszanowania . Ale biedny ten człowiek tak był zahukany , że wszystkie te uwagi robił sobie po cichu . Gdy czasem wziął na serce , gdy się odważył zganić co któremu dziecku , gdy przypadkiem powstał przeciw guwernerowi lub guwernantce , że próżniaki , że darmo pieniądze biorą , wtedy miał wszystkich przeciwko , sobie . Żona stawała murem za panem Lambineau i spazmowała ; pan Ksawery bronił ogniście panny Carel i gniewał się ; syn ruszał ramionami , z trzaskiem drzwi wychodził i kazawszy sobie podać konia , nie wracał aż nazajutrz , a córka , nadąsawszy się , siadała do fortepianu i tak biła w klawisze , tak huczała basem i piszczała wiolinem , że biedny pan Janusz zatykał sobie uszy , uciekał do swego pokoju i usiadłszy gdzie w kącie i zakrywszy blade lice obiema rękami , myślał o swoim kochanym garbusie , dziecku poczciwej Marianny , rozbierał ze łzami jego przymioty , cieszył się jego zdolnościami i serce , odepchnięte przez tych , którym natura dała wszystko i których on pielęgnował , oddawał z całą miłością temu , którego taż natura upośledziła , którego musiał z daleka od łona swojego trzymać i głośno , i jawnie nawet kochać nie śmiał . Po jednej takiej scenie , sroższej niż inne , pan Janusz kazał sobie zaprząc konie i pojechał do Łukowa . Było to przy końcu czerwca roku . Marian właśnie kończył szkoły , składał ostateczne egzamina i spodziewając się , jak w liście swym wyraził , że je złoży i może nagrodę otrzyma , prosił ojca , aby chciał być obecnym na akcie publicznym . Pan Janusz niczego bardziej nie pragnął , jak sprawić tę fetę sercu swemu , a potem wziąć syna do domu . Życie jego tak było smutne , tak się widział osamotnionym , tak usuniętym od wszelkiej pociechy familijnej , że chociaż przewidywał walki i przykrości , na jakie go to postanowienie narazi , wziął niejako na kieł i gotów był nawet wojować z żoną , z panem Ksawerym i z Francuzami , którzy na dobre rozsiedli się w jego domu , byle miał obok siebie choć jedną pierś przychylną i kochającą , na której mógł by czasem stroskaną głowę swą położyć ! List Mariana , który kładziemy tu dlatego , że maluje i serce jego i sposób widzenia świata i ludzi odkrywa , zamykał następujące słowa : „ Najdroższy Ojcze ! „ Kończy się siódmy rok naszego rozdziału i najmilsza , jak mówią starsi , epoka w życiu człowieka . Chociaż myśli moje wyrywają się z ciekawością w świat i rade by obejrzeć go i ogarnąć we wszystkich wielkich jego tajemnicach , wierzę jednak chętnie tym ludziom doświadczonym , że na świecie czekają nas tylko zawody i rozczarowanie i że każdy chętnie by wrócił do tej stancyjki , gdzie jako student ślęczał nad książką , a wyobrażeniami swymi gonił marę wolności i używania , gdzie mierzył się co tydzień przy oddźwierku , jak wiele wyrósł , i przyglądał się co dzień w swoim rozbitym lusterku , czy mu nie rosną wąsy i bakenbardy . „ Rzeczywiście , szczęśliwy , kto rośnie , czy ciałem , czy duchem , bo wzrost , to życie , a gdzie go nie ma , tam życie ustaje i śmierć bliska . Ja , w moim wyłącznym położeniu , mam jak najmniej powodów wyrwać się z tego ustronia , gdziem tyle lat przebył : raz , że mi tu z łaski twej , drogi ojcze , było dobrze , a po wtóre , że upośledzony od natury , rażący oczy ludzkie nieforemną i potworną postacią , nie mogę się spodziewać tego szczęścia , do jakiego młode serce wzdycha , tego używania , jakie sobie dwudziestoletnia imaginacja wyobraża . „ Dlatego to prawie ze strachem widzę , że się kończy pobyt mój w szkołach , że mi przyjdzie opuścić te poczciwe kąty , skąd do głowy i serca mego wpadały stopniami coraz nowe i coraz jaśniejsze promienie , tych zacnych ludzi , którzy otwierali myśl i oczy moje na dzieła boże , tych dobrych i prostych mieszkańców małej mieściny , którzy już przywykli do mojego garbu i nie odwracają się już od mojej twarzy , od której ja sam się czasem odwracam , gdy malując piękne lice , gdy wydobywając z płótna formy , które tkwią w mojej głowie , spojrzę w zwierciadło i ten twór mojej ręki z sobą samym porównam . „ Przyjedź więc , drogi ojcze ! wyglądam cię i pragnę , raz dlatego , że ci to bez wątpienia sprawi radość , gdy obaczysz , żem korzystał z twoich dobrodziejstw , że złożę dobrze egzamen , otrzymam patent , a może i pierwszą nagrodę ; a głównie dlatego , aby śmy się naradzili , co mam nadal z sobą zrobić . „ Ja czuję to , mój ojcze , że jestem w duszy artystą , że powołaniem moim jest książka , a szczególniej ołówek i pędzel . Z książką więc , z pędzlem i naturą , na każdym punkcie wielką , niewyczerpaną w swej rozmaitości i zawsze dostarczającą mnóstwa przedmiotów temu , kto nauczył się na nią patrzeć i pokochał jej cuda , wszędzie będzie mi dobrze . Ale sztuka nie ma granic , a widok jej rozmaitych dzieł otwiera oczy i podnosi tę tajemniczą zasłonę , pod którą kryje się umiejętność , gdzie leżą przyczajone te wszystkie sposoby , łatwe i proste , a na które trafić trudno , nic nie widząc i trzymając się tylko jednej ścieżki , jaką człowieka chodzić nauczono . „ Przeszłych wakacji , za pozwoleniem i z łaski twej , dobry ojcze , był em w Warszawie . Odwiedzał em pracownie naszych malarzy ; był em w Wilanowie , w Królikarni , w Łazienkach i u małej liczby amatorów , którzy ściany swoich mieszkań starali się ożywić , zaludnić i ozdobić pracą genialnych mistrzów . Niewiele wprawdzie widział em dzieł kapitalnych , o jakich czytam , słyszę i marzę , a jednak ileż przywiozł em zdobyczy do mojej stancyjki ? jak inaczej spojrzał em na moje roboty ? jak te myśli , których nabył em , te kolory , których napiły się , że tak powiem , moje oczy , ośmieliły duszę do odważniejszych pojęć , inszy ruch i jakby pęd nadały memu pędzlowi ! „ Z tego widzę , że mi zapewne przyjdzie wychylić się za granicę naszego biednego kraju , gdzie nie myślano o sztuce , i odwiedzić przynajmniej Drezno , gdzie zebrano tyle jej skarbów i może w części za nasze pieniądze . Tak mi radzi zacny mój nauczyciel , ów oryginał pełen serca i zdolności , twierdząc , że jego rady już mi nie wystarczają , że ja już tyle umiem co i on i że powinien em postarać się o lepszego mistrza i przewodnika . Wprawdzie nie wierzę ja tym pochlebstwom starego abnegata , który sobie ze mnie żartuje , tak jak żartuje ze wszystkiego , co go otacza , nawet i z dziur swojego surduta i ze swoich wykrzywionych butów . Jednak rad by m , aby ś posłuchał , drogi ojcze , co on mówi , a może z tego wyrośnie jaki projekt , który mnie posunie naprzód na tym polu , z którego już mi zejść trudno i którego odłogiem zostawić nie mogę . „ Jedna tylko okoliczność oziębia mój zapał do podróży i oddalenie moje z kraju uczyniła by dla mnie prawdziwą męczarnią . Nie pisał em ci o tym dotąd , kochany ojcze , bo rana moja była zanadto świeżą , i bał em się , aby m nie powiedział za wiele . Jest to zresztą moja wada , za którą już niemało cierpiał em od kolegów i innych ludzi , że w takich razach , gdy mnie co oburza , nie miarkuję się w słowach , nie złocę pigułek i gorzkiej prawdy nie obwijam w bawełnę . „ Cóż robić ! takim już jestem , chociaż sądzę , że okoliczności dalszego życia nauczą mię rozumu i trzymania języka za zębami , co jest najpotrzebniejszą cnotą . Nie przestanę wprawdzie widzieć zdrożności ludzkiej i ich złych chęci równie łatwo i bystro , jak inni widzą garb na moich plecach , ale przynajmniej nauczę się milczeć i zostawię ludziom ich nieforemności moralne , aby je dźwigali tak , jak ja dźwigam to siodło , które na mnie natura włożyła . „ Ale wracam do rzeczy , chociaż niechętnie i z bojaźnią . Przed trzema miesiącami był u mnie stary Narbut . Wielka to była dla mnie radość , gdy m po tylu latach obaczył zacnego starca , który się mną tak serdecznie opiekował , gdy m był chłopcem małym i obok niego na folwarku mieszkał . Ale z drugiej strony jego przybycie głęboko mnie zmartwiło . Wierzę każdemu jego słowu , bo nigdy jeszcze zapewne kłamstwo lub przesada ust jego nie skalały . Niestety ! on mi opisał wszystko , co się w domu twoim dzieje . „ Z , tego widzę , mój najlepszy ojcze , że dla ciebie nie ma już szczęścia na tej ziemi ; że masz żonę , która cię nie kocha , dzieci , które cię nie szanują ; że obcy obsiedli twój dom i ledwie że się nie poważają wyrugować cię z tego kąta , gdzie się chronisz przed wrzawą , jaką sprowadzili do twoich progów ; gdzie może ze łzą w oku rozmyślasz o cnotach mojej biednej matki , z którą tak szlachetnie postąpił eś , a która była by ci pewnie czyn twój poczciwy zapłaciła szczęściem , któregoś tylko kilka kropel skosztował . „ Podobało się Bogu zabrać ci anielską kobietę , która cię kochała , ale został jej syn , którego obowiązkiem jest osłodzić twoją starość , a nawet , gdyby tego była potrzeba , stać się twoją obroną i tarczą przeciwko tym , co tak haniebnie nadużywają twojej słabości i poddania się . „ Daruj mi , ojcze , te ostatnie wyrazy . Ale Bóg widzi , że ani się serce kraje , gdy myślę , jaki ból musi nieraz piersi twe zalewać , jak ci potrzeba kogoś , co by cię kochał , co by przyjął połowę goryczy , jaką cię karmią , co by czasem odwrócił od ust twoich tę czarę upokorzenia , którą ci najdroższe ręce podają . „ Otóż to jest powód , mój ojcze , który mię skłania do wyrzeczenia się podróży i do powrotu do domu . Wiem dobrze , co mię tam czeka , ale nie trwóż się , mój biedny ojcze , wytrzymam wszystko , zniosę cierpliwie urągania i pokrzywdzenia ; choć ułomny i słaby ciałem , ale mocny duszą , samą obecnością moją położę hamulec na ich zuchwałość , a spojrzeniem i słowem zawstydzę nieraz i powstrzymam tych , których , niestety , powinien by m szanować i pragnął by m kochać . Przybywaj więc , drogi mój ojcze , czekam twego uścisku i poddaję się z miłością i posłuszeństwem twojej woli . " Pan Janusz , dojeżdżając już do Łukowa , gdy konie zwolna szły po piaskach drogi wiodącej ód Siedlec , a z daleka pokazały się mury pijarskiego gmachu , dobył list syna , przeczytał go dziesiąty zapewne raz i otarłszy łzy , które przy ostatnich wyrazach Mariana z ócz się jego puściły , kazał zaciąć konie i jak można pośpieszać , taką miłością napełniła się jego pierś , taką niecierpliwością zadrżało jego serce . Idąc od gmachu księży pijarów , gdzie się mieściła szkoła , po lewej stronie wielkiego placu , znajdującego się przed tymże gmachem , wchodzi się w niewielką uliczkę , na której w jesieni dużo błota , latem dość trawy , na której ledwie widać ślady kół , tak mało kto po niej jeździ , ale za to doskonale ubita ścieżka przez kilkudziesięciu studentów , którzy na tej uliczce główną swą mają siedzibę . Między kilkunastu dworkami , z których większa połowa krzywych , pochylonych , z niskimi drzwiami , z oknami tu i owdzie zaklejonymi papierem , stał domek dosyć spory , oddzielony od innych parkanem , wprawdzie do połowy rozebranym , ale ogradzającym jako tako zielony i zarosły trawą dziedziniec , na który wychodziły cztery okna dworku i ganek , przy drzwiach wchodowych znajdujący się . Ganek ten opierał się na drewnianych słupach , miał podłogę popaczoną i nierówną , ale życzący sobie odetchnąć świeżym powietrzem , znalazł tam dwie ławeczki , na których można było usiąść bezpiecznie , i tuż wielki klon , który dawał chłód i cień , a kładąc się szerokimi liśćmi swymi na daszek ganku , zastępował w czasie deszczu gonty , których w wielu miejscach nie było . Wejdźmy do środka tego mieszkania , gdzie jak się czytelnicy domyślają , znajdziemy interesujące nas osoby . Z ciemnej i nie obszernej sieni były wprost drzwi otwarte do kuchni , okazującej małe i ubogie gospodarstwo . Niewielki ogień tlał na ognisku , kilka tylko garnków przy nim stało , i to jeden z nich był odratowany , a z drugiego sterczała spora kość , którą widać na próżno w głąb garnka zanurzyć usiłowano . Naprzeciw ogniska stał stół pod oknem , z którego padało światło na przedmioty znajdujące się na stole , a mianowicie na stolnicę , na której było zamieszone ciasto i miska z serem przygotowanym na pierożki ; dalej pęczek marchwi , pęczek pietruszki , kupka kartofli , nóż , warzecha i blaszane naczynie do wody . Przy stole siedziała stara kobieta , mająca na głowie biały i czysty czepek , spod którego wyglądały siwe już włosy , Ubrana w jasno błękitny kaftanik , w kwiecistą spódnicę , i ostrugując kartofle , rzucała je w cebrzyczek z wodą , który stał przy jej nogach . Na twarzy jej przy starości ładnej i wyrazistej był spokój , pilna uwaga i jakiś dobroduszny uśmiech , jak gdyby zdawała się myśleć , jak smaczne i sypkie będą te kartofelki , które tak starannie oskrobuje . W sieniach z lewej strony były schody łamiące się i nade drzwiami kuchni prowadzące na strych . Pod nimi stało parę zepsutych krzeseł i jakby na straży szczotka i dwie miotły . Z prawej zaś strony , w kącie mocno ocienionym , była beczka z wodą , a przy niej dwie konewki i cebrzyczek . Wszystko to stanowiło flamandzki obrazek , było doskonale oświecone i ocienione , a kucharka z taką spokojnością siedziała , tak zwolna ostrugiwała kartofle , taki nadała twarzy swej wyraz , jakby wiedziała , że jest modelem i że ją przenoszą na papier . Jakoż w tejże sieni , przy otwartych drzwiach od pokoju z prawej strony , siedział na niskim stołku rysownik ; na kolanach trzymał rejsbret oparty na nóżkach i poglądając na przedmioty , które już wiernie i dokładnie leżały na papierze , grubym wiszorkiem rzucał cienie , wzmacniając je tu i ówdzie pastelowym ołówkiem , który trzymał w zębach . Młody ten człowiek był garbaty , piersi miał wypukłe i pogięte , długie i kościste ręce , a chociaż siedział , poznać było można , jak cienkie i nieproporcjonalnie wysokie miał nogi . To go czyniło wyższym , niż są zwykle podlegające tej ułomności kaleki . . Twarz jego była brzydka , nos duży , usta szerokie , kości na policzkach wystające , czoło wysokie , ale wąskie a najeżonym i szorstkim włosem okryte . Mimo tej szpetności , twarz ta na pierwsze tylko wejrzenie odrażała . Coś rozumnego leżało w tych rysach pogiętych i niegładkich , a w prześlicznych oczach niebieskich , ciemną rzęsą osłonionych i osadzonych głęboko , łatwo było wyczytać połyski jakiegoś wyższego usposobienia i jakby uśmiech dobroci , łagodzący cierpkość słów , które czasem usta jego wymawiały . Głos jego był niekiedy ostry i przenikający , ale czy go natężał , czy łagodził , wrażał się silnie w umysł słuchającego i podbijał jego przekonanie . Tak więc , kto miał odwagę pierwszy wstręt przezwyciężyć , mógł być pewnym , że pod wpływem tego wejrzenia i tego głosu zapomni niewątpliwie , że ten , co tak patrzy i tak mówi , więcej do orangutanga niż do człowieka podobny . Za garbatym rysownikiem , oparty o oddźwierek , ale tak , że mu nie przejmował światła , stał słuszny , dwudziestoletni młodzieniec i z uśmiechem życzliwości i jakby podziwienia , że robota tak szybko idzie , przyglądał się pracy kolegi . Był to blondyn silnej budowy , szerokiego czoła , rysów dziwnie foremnych i wyrazistych . Kolor twarzy jego czerstwej , rumianej i z lekka tylko opalonej okazywał zdrowie i zaszanowaną młodość , oczy błękitne i ciemnymi ocienione rzęsami malowały śmiałe , wesołe i kochające serce , a uśmiech składający prześlicznie jego foremne usta , dodawał takiego wdzięku całej jego fizjonomii , że kto go tylko poznał , musiał go pokochać , tak nie zawodziła ta powierzchowność , tak piękną i szlachetną okrywała duszę . Czytelnicy bez wątpienia zgadują , że garbaty ów rysownik był to Marian Cieszewski , a towarzysz jego , przyglądający się robocie , był to Igna ś Łęczycka , syn pana Anzelma , od tylu lat kolega i przyjaciel naszego bohatera . Stosunek ten wzajemnej przyjaźni zawiązał się między nimi od dawna , a zwłaszcza od tego czasu , gdy pan Anzelm , postrzegłszy niepospolite zdolności w Marianie , wziął go pod szczególną swą opiekę i pozwolił każdą wolną chwilę w domu swym przesiadywać . Igna ś , równego z nim wieku , już małym będąc chłopcem , był piękny , silny , najdzielniejszy szermierz z całej klasy , najpierwszy do piłki i wszelkich gier , jakimi młodzież się bawiła . Chociaż więc nie celował nauką , miał jednak miłość kolegów i wielką u nich powagę . Marian , choć w każdej klasie był najpierwszym z postępu i obyczajów , chociaż ceniony przez ( nauczycieli , lubiony przez kilku najpilniejszych i najcichszych kolegów , stał się jednak dla swej ułomności i słabych sił pastwą reszty , a szczególniej owych swywolników i próżniaków , którzy mają dowcip tylko na figle i których ciało i siła rozwija się tym bujniej , im spokojniej myśl ich leży odłogiem . Długo oni nie dawali spokoju biednemu garbusowi , który odcinał się tylko słowem , często ostrym , ale zawsze słabszym od kułaka , do którego czasem przychodziło . Wtedy to Ignasiowi żal się zrobiło ojcowskiego faworyta , który sam bronić się nie mógł . Został więc jego protektorem , objawił to wszystkim i nieraz srogo pomścił się za krzywdę Mariana , który tulił się tym chętniej pod jego skrzydło , że rozwijający się w nim instynkt piękności pociągał go mimowolnie do kochania śmiałego chłopca , co był równie poczciwym jak pięknym . Stopniami przyszło do tego , że się stali nierozłącznymi towarzyszami . Marian przykładem swym , namową , pomocą w objaśnieniu lekcyj zachęcał Ignasia , że się pilniej brał do książki i do ołówka ; Igna ś ze swej strony , czując , że mu z tym lepiej , odbierając pochwały nauczycieli i widząc radość ojca , z serdeczną wdzięcznością przylgnął do rozumnego kolegi , którego bronił i zasłaniał siłą swego ciała . Czas i wzrost umacniał tylko ten związek przyjaźni między dwoma tak różnymi powierzchownie i wewnętrznie młodzieńcami . Żadna kłótnia nigdy ich nie poróżniła , żadne nieporozumienie lub zawiść nie zepsuły tej harmonii , która między nimi panowała . Marian bowiem wpatrywał się z przywiązaniem i jako artysta w cudne formy młodzieńca i nie miał żadnej pretensji dorównać mu siłą ciała i wdziękiem powierzchownym ; Igna ś zaś prawie ze czcią poglądał na rozwijającą się siłę ducha i talentu w garbatym swym przyjacielu , słuchał z poddaniem się , gdy mówił , i czując , że się z nim razem podnosi , nie tylko nie miał mu za złe jego wyższości , ale owszem , tym mocniej go za nią kochał . Ten związek młodych ludzi , ta użyteczna dla nich przyjaźń cieszyła nadzwyczajnie starego pana Anzelma . Przywykł on do tego stopnia widzieć ich razem , że chociaż to miało minę narzucania się , co z hardym usposobieniem starca nie zgadzało się wcale , napisał jednak do pana Janusza prosząc , aby syna swego u niego ulokował . Wszakże tak łatwe ofiarował warunki , tak serdeczne do prośby swej przyłączył powody , że pan Janusz na wszystko chętnie się zgodził i najczulsze jeszcze przesłał podziękowanie . Od trzech więc lat oba przyjaciele nie tylko że w szkole na jednej siedzieli ławce , ale i pod jednym żyjąc dachem , w tymże samym pokoju sypiali i przy tymże samym jedli stole . — Bardzo dobrze — rzekł Igna ś prostując się i podnosząc bujne włosy na jasnym swym czole . — Najpodobniejsze są miotły , nieprawdaż ? — odpowiedział garbaty z uśmiechem , kilku śmiałymi sztrychami wzmacniając cienie i czyniąc wydatniejszymi kontury . — Gdzie tam miotły ! — mówił dalej piękny młodzieniec . — Łukaszowa podobniejsza i ładniejsza niż miotły . — Co tam , panicze , o Łukaszowej i o miotłach gadacie ? — odezwała się kucharka , podnosząc głowę i rzucając w cebrzyczek oskrobany kartofel . — Także mi mądrość , porównywać starą kobietę z miotłą ! Jeszcze was na świecie nie było , a już Łukaszowa była ładna i nikt jej nie mówił , że do miotły podobna . — Nikt i teraz tego nie mówi , moja dobra Łukaszowo — rzekł Marian . — Posiedź no jeszcze chwilkę tak jak pierwej , z tym miłym uśmiechem , z którym wdzięczysz się do kartofli , a obaczysz , jaka i teraz będziesz ładna . — Obaczysz siebie , moja poczciwa Łukaszowo , jak w zwierciedle — dodał Igna ś . — Et ! wam bzdurstwa w głowie — odpowiedziała stara , uśmiechając się jednak i ustawiając w dawniejszej pozycji — a mnie tam tymczasem wszystko powylatuje z garnków . Jak jegomość wróci , a nie będzie obiadu , to wam dobrze zmyje głowę . Ale jam temu nie winna , że mnie tu trzymacie godzinę nad taką robotą , którą by m skończyła za kwadrans , gdyby ście tam nie wiedzieć czego nie smarowali i nie trzymali mnie tu jak przykutą . — Czy wiesz ty , Łukaszowa , co to jest nieśmiertelność ? — zapytał Igna ś . — Ej ! daj mi tam panicz pokój ze . swoją nieśmiertelnością ! Ja nie mam na to czasu . Matko Boska ! a toć doprawdy rosół zbiega ! Chybaż go sobie namalujecie , bo prawdziwego , dalibóg , nie będzie . I rzuciwszy kartofel porwała się z miejsca , i pobiegła ratować mięso , które kipiąca mocno woda wysadzała z garnka . Igna ś zaśmiał się , a Marian skończywszy rysunek odsunął go cokolwiek od oka i przypatrywał mu się z daleka . Gdy Łukaszowa ocaliła rosół i wróciwszy do stołu zaczęła przyrządzać jarzyny , wtedy Igna ś zawołał ją , aby się sobie przypatrzyła i o robocie Mariana dała swe zdanie . Miała ona do tego to same prawo jak i kucharka Moliera , której ten wielki komik dzieła swe czytał . Żeby tak znakomity znawca mógł się lepiej przypatrzyć , złożono rysunek na sztaludze w pracowni Mariana , ustawiono go w dobrym świetle i oba młodzi ludzie ciekawi byli , co też powie stara prosta kobieta , której oczy wprawdzie oswojone były z rysunkiem niektórych dobrze jej znanych przedmiotów , ale która miała zawsze na pogotowiu uwagi , co ich bawiły , a niekiedy mogły i dobrą dać skazówkę . Przyszła Łukaszowa i trzymając w jednej ręce marchew , w drugiej nóż , którym ją skrobać zaczęła , przypatrywała się długo , kiwając głową i uśmiechając się . Marian tymczasem , oparty na ramieniu Ignasia , stał z boku i oczekiwał sądu . Nareszcie Łukaszowa , obracając się do młodych ludzi , rzekła : — Oj ! swywola , swywola , panicze ! Nie macie co lepszego robić , to psujecie papier i smarujecie na nim stare baby i stare miotły ! — A co ? prawda , żeś podobniuteńka , moja śliczna Łukaszuniu — rzekł Igna ś , zbliżając się i chcąc staruszkę uściskać . — Śliczna ! proszę , jaki mi ! — odpowiedziała stara , śmiejąc się i odpychając młodzieńca . — Daj no panicz pokój z tymi komplementami i z tymi umizgami . A ze ślicznością panicz nie żartuj , bo choć nie śliczna , ale była kiedyś Łukaszowa do ludzi podobna . Tylko szkoda , że to już dawno . Pięćdziesiąt kilka lat , to nie palcem przekiwać . A sześcioro dzieci ! to panicz myślisz , że to tak , jak pędzlem nabazgrać ! Oj ! spróbował by ś , to by ś obaczył . A jednakowo będzie ze dwadzieścia lat , jak się , bywało , Łukaszowa wystroi i pójdzie do Skórca na odpust do księży marianów , to i panicze przypatrują się i pokazują sobie palcami , i szepczą między sobą . — Szkoda , że cię Marian wówczas nie widział — rzekł Igna ś — była by ś ładniejsza niż tu . — Ej ! zapewne . Może by m wtenczas nie miała tej plamy pod nosem , jak gdyby m była zatabaczona , kiedy ja tabaki nigdy w życiu nie zażywała m . Marian gałeczką z chleba wyciągnął cokolwiek cień pod nosem i zrobił go przezroczystszym . — Ot , teraz to już lepiej — rzekła stara — twarz jak twarz , nie ma co mówić , to ja , jakby m w lusterko patrzała . Ale cóż to , ot to ? Już dalibóg nie wiem . — Czyż nie widzisz , że to ręka , w której trzymała ś kartofel — odpowiedział Igna ś . — Żartuj sobie panicz zdrów — odpowiedziała ruszając ramionami — takiej ręki , jak żyję , nie miała m . Taż to coś spuchniętego , jak gdyby w gnieździe szerszeniów leżało . — Ma rację — szepnął Marian i wytarłszy prawie zupełnie rękę , inaczej ją narysował . — Ot , teraz to i do ręki podobne — rzekła Łukaszowa — tylko jeszcze jednego nie wiem . Może to tak i potrzeba , ale dalibóg ten stół upadnie i stolnica z niego zleci . Marian czym prędzej poprawił linie stołu i kilku cieniami podniósł bok jego bliżej oka znajdujący się . — A dalibóg że panicz i wierzy , co ja ' gadam — dodała stara z wyraźnym ukontentowaniem . — To chyba dlatego , że ja tam siedziała m jak malowana tak długo , że aż mi sen lazł na oczy . — Nie dlatego , moja dobra Łukaszowa — rzekł Marian — ale dlatego , że masz dobre oko . Teraz patrzaj , stół prosty , nieprawdaż ? — A prawda . Ot , widzicie państwo ! a ja myślała m , że umiem tylko rosół gotować i pierożki lepić . A tu , widzę , człek i do takiego majsterstwa może się na coś przydać . — Za to Łukaszowa posiedzi znowu — rzekł Igna ś — jak Marian będzie robił obraz Matki Boskiej do kościoła księży marianów w Skórcu . — Ja mam siedzieć , jak będzie robił obraz Matki Boskiej ? — zawołała cofając się stara . — Przeżegnaj się panicz , taż by mi ksiądz rozgrzeszenia nie dał , żeby m się takiego grzechu dopuściła . — Posiedzi , posiedzi Łukaszowa , jak Marian będzie malował świętą Annę — odpowiedział Igna ś uśmiechając się — która już była stara , a nam do obrazu potrzebna . — A choćby i świętą Annę — rzekła ze zgrozą — nibyż to święta Anna nie taka dobra święta , jak i inne , żeby m ja się z nią równać miała i żeby się potem ludzie do mojej grzesznej twarzy modlili ? Fe , paniczu ! nie żartuj tak , bo to grzech , i niech mnie Bóg uchowa , żeby m poczciwym ludziskom takie zgorszenie robiła . Ale cicho ! Ot , tobie masz ! Ja tu zagadała m się , a tam rosół zbiegł już naprawdę . I zabrawszy się pobiegła do kuchni , zostawiwszy młodych ludzi poglądających na siebie i rozmyślających o tym , co od prostej kobiety słyszeli . — Cóż ty na to , Marianie ? — rzekł wreszcie Igna ś . — A cóż — odpowiedział artysta , poprawiając jeszcze swój rysunek . — Ma rację , tak jak i w tym , że pod nosem nie . był cień , ale tabaka , że ręka była spuchnięta i stół krzywy . Taki obrazek jak ten , może być portretem . Tym będzie lepszy , tym wyrazistszy , im wierniej oddam jej twarz i wypiszę na niej te codzienne jej myśli , które ją i w czasie tej roboty zajmowały i które urobiły , że tak powiem , jej fizjonomię . Gdyby m chciał odmalować stragan i w nim przekupkę , czy mógł by m znaleźć lepszy wzór nad kulawą Józefę , której tyle robili ście figlów i która z taką chciwością patrzyła wam zawsze na ręce , aby ście jej jakiego rogalika nie sprzątnęli . Na obraz kuźni , czy może być lepszy model jak Jucewicz , gdy klęczy przy koniu i z tak komiczną rozwagą przymierza podkowę do kopyta lub trzymając w obcęgach rozpalone żelazo , dysponuje majestatycznie gapiącemu się chłopcu , jakim młotem ma uderzać . Na takie rzeczy nie trzeba sobie łamać głowy ; cała sztuka w dokładności rysunku , w doskonałej kopii natury . Inaczej nawet nie trafisz na prawdę , nie tylko w szczegółach i drobiazgach otaczających główną postać , ale nawet w wyrazie jej twarzy , na której długie zajęcie jedną i tąż samą rzeczą przylepia prawie pewny charakter , który tylko skopiować można , ale który wymyślić się nie da . To jest tak dalece prawdą , że sportretuj doskonale krawca , ale posadź go na warsztacie szewskim i daj mu w rękę dratwę i kopyto , każdy powie , że szczegóły doskonałe , ale twarz nie ma charakteru , to nie jest szewc . — W tym masz rację — odpowiedział Igna ś . — Ale . . . — Dlatego to — mówił dalej garbaty , siadając i nie zważając na przerwę zrobioną przez kolegę — jeżeli mi Bóg pozwoli oddać się zupełnie sztuce — jak to jest gorącym moim pragnieniem — inszej drogi trzymać się nie myślę , ale w takich tylko przedmiotach , gdzie wolno jest i trzeba skopiować to , co się w codziennym życiu widzi . Co innego wcale jest obraz historyczny , a tym bardziej obraz kościelny . Jakichże to potrzeba twarzy , jakiego na nich wyrazu , aby malowidło pomagało do modlitwy , jak to jego jest celem ; aby dusza klęczącego przed obrazem grzesznika oczyszczała się bez jego wiedzy i podnosiła się mimowolnie do tych uczuć , jakie swą postawą , swym obliczem i jego charakterem wyrażają osoby , przedstawiające dzieje wiary , dzieje miłości chrześcijańskiej , świętość tajemnic lub uniesienie zupełnego oddania się Bogu . Dobrze bardzo powiedziała ta stara , dobroduszna kobieta , że jej twarz zda się na kucharkę , ale nie może wyobrażać tej prorokini i kapłanki , o której Ewangelia pisze : że nie odchodziła z kościoła , postami i modlitwami służąc Bogu we dnie i w nocy . Podobnie , gdzież jest dzieweczka , choćby cudnie piękna , której twarz wyrażała by to , co myślała i czuła Maria , słuchając matki swej i nauczycielki Anny ? Takich twarzy próżno by m szukał wkoło siebie . Nie znalazł by m ich pewnie . A gdyby m zrobił dwa portrety , każdy by powiedział , że to jakaś ochmistrzyni , a to jej uczennica , i przypomniał by sobie pensję pani Sławkowskiej , ale nie kościół jerozolimski . — A gdzież znajdziesz modele do tego obrazu , który ci się od dawna marzy — rzekł Igna ś śmiejąc się — jeżeli ani pani Sławkowskiej , ani Łukaszowej nie chcesz ? — Gdzie ? — odpowiedział Marian serio i kładąc rękę swą na czole . — Tu , tu , mój przyjacielu , gdzie się stworzyło pojęcie stosunku między świętą , przeznaczoną na Matkę Bożą , dziewicą , a starą kobietą , która na to dziecię swe patrzy jako na najdroższy dar Boga , jako na największy cud Jego potęgi ! — Oh ! zapewne , jeżeli to zechcesz wyrazić ! — zawołał Igna ś . — „ Zechcesz ! zechcesz ! " — przerwał Marian , powstając i łamiąc kościste swe ręce . — Zapewne , że zechcę , ale czy potrafię , to insza kwestia . Wiele jeszcze wody upłynie , nim zdoła m pokazać oczom waszym to , co widzę w sobie ; nim ręka moja nauczy się być posłuszną myśli ; nim na jej robotę rozleje się ta harmonia , ta prawda , jaką widzę w obrazie mym , gdy leży jeszcze w głębi mej duszy , gdy oczy moje zamknięte , gdy wy wszyscy chrapiecie doskonale , a ja marzę i czasem modlę się , i płaczę prosząc Boga , aby to , com wymarzył , wystąpiło kiedy na jaw i drgające życiem i myślą do martwego płótna przylgnęło . Igna ś rozrzewniony objął przyjaciela , położył jego głowę na swojej piersi i rzekł : — Dajmy temu pokój , Marianie ! Grzeszysz doprawdy takim zwątpieniem o swoich siłach i szkodzisz swemu zdrowiu . Ot , teraz drżysz cały i pulsa biją jak w gorączce . To cię robi często nieszczęśliwym , choć nie masz powodu trwożyć się o twoją przyszłość . Będziesz miał majątek . . . Uśmiechasz się . . . Dajmy , że cię macocha z kwitkiem puści ; czyż nie masz majątku w swej głowie , w swoim ręku ? Moje położenie sto razy gorsze . Skończył em szkoły , a do czego się wezmę , nie wiem . Jutro akt uroczysty zawiąże mi oczy i puści na ogromną salę świata , aby m grał tam w ślepą babkę i z rozstawionymi rękami łapał fortunę . Czyż ty jej nie schwytasz ? ty ? — przerwał Marian biorąc jego rękę i patrząc mu w oczy z życzliwością i jakby z zamiłowaniem . — Czy dlatego tak myślisz — mówił dalej Igna ś — żem rosły , prosty i równy ? Cóż mi da wzrost i siła ciała ? Piłatem nie będę . A do czegóż jestem zdatny ? Umiem mało , talentu nie mam . Ledwie jaki taki ze mnie kopista , a od biedy oczyścić i zrestaurować zepsuty obraz potrafię . A jednak widzisz , jestem wesół , szczęśliwy i nie wątpię o sobie . — Właśnie też dlatego jesteś szczęśliwy i nie wątpisz o sobie — odezwał się Marian , lecz prędko przestał zmiarkowawszy , że mógł mu ubliżyć i zranić przyjaciela . — Właśnie dlatego , że nie mam talentu , żem tylko kopista — rzekł wówczas Igna ś czerwieniąc się z lekka . — To chciał eś powiedzieć , nieprawdaż ? Nie wstydź się swojej myśli , bo ja ją przenikam doskonale . Rzeczywiście tak jest , ' mój przyjacielu . ' Ja nie potrzebuję łamać sobie głowy tak jak ty , który tworzysz ; nie snuję z siebie jak pająk i nie wyciągam swej duszy na te nitki cienkie i wątle , które się co chwila rwą , a z których jednak piękną urobić potrzeba tkankę . — O ! to prawda — zawołał z westchnieniem Marian trąc ręką czoło — to męczarnia ! — Moja robota — mówił dalej Igna ś — zawsze gotowa , czeka mnie z uśmiechem na pulpicie i ja świszcząc biorę paletę i pędzle i smaruję jak machina to , co kto inny wymyślił . Świszcząc także ścieram palcem stary werniks , piłuję raszplą stare płótno i jak każdy rzemieślnik , jestem spokojny , bylem miał obstalunek . Marian uśmiechnął się , a Igna ś mówił dalej : — Widzisz , żem to samo powiedział , coś ty chciał powiedzieć , tylko prościej , tylko gorzej . Ty by ś był tę . samą rzecz ubrał inaczej i jakoś ładniej by wyglądała , i zdawała by się czymściś niepospolitym . Ale wieszże ty , czym jest ten mój pokój , to moje szczęście , którego mi może czasem zazdrościsz ? Oto niczym innym , tylko drobną miedzianą monetą do codziennego użycia , wystarczającą tylko na kawałek chleba i na nic więcej . Ty dziś jej nie masz , jutro nie masz i pojutrze możesz nie mieć . Ale przychodzi szczęśliwy moment , natchnienie rozpromienia twoją głowę i to , coś długo nosił w sobie , występuje na jaw z ciałem i duszą , i widzisz na płótnie wystawione podziwieniu wszystkich , utrwalone na zawsze lotne rojenia twoje , owe pajęcze nitki , któreś snuł i plątał w sobie długo z męką i prawie z bólem . O wierz mi , wówczas radość twoja jest czystym złotem , bo to świecąca , brylantowa chwila , której by ś nie wymieniał za lata mojego zwyczajnego wesela i której taki bazgracz jak ja nigdy nie dożyje . Marian porwał się z miejsca , rzucił się na szyję Ignasia i serdecznie go ucałował . Potem uspokoiwszy się wziął jego rękę i ściskając rzekł : — Dziękuję ci , przyjacielu ! Jeżeli kiedy takiej chwili dożyje . ) pewnie podzielę się nią z tobą . A teraz dajmy temu pokój . Jeszczem za młody , aby m desperował . Uczyć się , pracować i czekać : to moje hasło . I obydwa usiedli , każdy przy swojej sztaludze . Igna ś jak mówił , tak zrobił . Świszcząc wziął paletrę i pędzle i kopiował dalej ładną , niewielką madonnę Czechowicza , którą ojciec jego oczyścił i wyrestaurował , a którą Zieliński , pomnażający co dzień swój kosztowny zbiór , wygrzebał gdzieś zakopconą i połamaną i staremu znajomemu do oczyszczenia przysłał . Marian zaś , zamyślony i milczący , usiadł na swoim miejscu i świeży rysunek swój poprawiał , przyglądając musie w lusterku , zdejmując lub wzmacniając cienie i prostując linie konturów . Pokój ten miał dwa okna wychodzące na dziedziniec . Pomiędzy oknami stał wysoki blejtram , obciągnięty prostym płótnem i przegradzający izbę do połowy na dwie komórki , z których każda miała swoje światło i stanowiła osobną dla każdego z młodych ludzi pracownię . Nie było tam naturalnie wielkiego porządku i bardzo starannej czystości , bo Łukaszowa , jedyna w tym domu . sługa , wszystkiemu wystarczyć nie mogła , a panicze , jak ich nazywała , nie mieli czasu i chęci co dzień zamiatać i co dzień wszystko układać . Leżały więc rysunki na ziemi ; stały po kątach i na małych koszlawych stołach zakurzone głowy gipsowe , chyliły się do upadku niewielkie Apolliny , muzy i fauny , wyglądały spod kawałków płócien ręce i nogi , a do ścian parawana poprzypinane były szpilkami to szkice Mariana na papierze lub na obrzynkach płótna robione , lub kopie czystsze i równiej , porządniej pozawieszane w komórce Ignasia . Zresztą w jednej i w drugiej stało po parze pustych sztalug , były skrzyneczki z kredą i z węglami , pudełka na farby , kupa pędzli i kilka buteleczek z olejami różnego gatunku . Na ścianie naprzeciw drzwi wisiał bez ram portret Ignasia , siedzącego przy sztaludze i z paletrą w ręku , bardzo podobny i wcale ładny ; dalej zaś jeszcze lepszy i charakterystyczniejszy portret pana Anzelma , trzymającego w obu rękach zakopcony zupełnie obraz i uśmiechającego się do tej masy sczerniałej i niewyraźnej , spod której miał wydobyć może arcydzieło jakiego mistrza , tające się pod tym wiekowym brudem . W drugim pokoju był gabinet i pracownia pana Anzelma . Tam na środku stał duży i niezmiernie równy stół , na którym kładł obrazy podkartonowane i równał je żelazem , zdejmował raszplą stare płótno i naklejał nowe ; tam były szafy , jedna z rysunkami szkolnej młodzieży , z których lepsze wybierał i chował u siebie , aby było co pokazać na egzamen ; druga z najcelniejszymi wzorami , które tylko zdatniejszym uczniom dawał , a w trzeciej były różne przybory do reparacji obrazów potrzebne , jako to : rozmaite farby , mastyksy , oleje , spirytusy , piłki , pilniki , raszple , kraty na śrubach ściągających do sklejenia pękniętych obrazów na drzewie itd . W tych szafach tylko i na stole był porządek , zresztą na izbie taki sam nieład , jak i u młodych malarzy . Na ziemi porysowane i podarte papiery , puste sztalugi po kątach , kilka blejtramów bez płótna , na ścianach paletry czyste i z zaschniętymi farbami , szkatułka otwarta , w której mnóstwo pogniecionych pęcherzyków , i na niskim stoliczku kupa pędzli , które daremniuteńko stały przy sztaludze , na której nie było roboty nawet zaczętej . Jedna tylko prawdziwie kosztowna ozdoba znajdowała się w tym pokoju . Na ścianie z prawej strony w dużych złoconych ramach wisiał obraz , ochrzczony Sebastianem del Piombo i przedstawiający Chrystusa wskrzeszającego Łazarza . Po grubym nałożeniu farb , po śmiałości rysunku , szerokich światłach i draperiach wnosić można było , że to jest dzieło tego mistrza , którego Michał Anioł wystawiał jako współzawodnika Rafaelowi , zazdroszcząc tajemnie jego wziętości i chwale . Tak przynajmniej utrzymywał pan Anzelm i nikt by mu nie wyperswadował , że to nie jest Sebastian , ale może inny jaki ze szkoły rzymskiej malarz . Nim go jeszcze translokowano do Łukowa , wyszukał gdzieś w Warszawie u Żydów to stare i zakopcone płótno , zapłacił tylko za ramy i po kilkunastu miesiącach najtroskliwszej i najsumienniejszej pracy , przyprowadził do tego stanu świeżości i blasku , który rzeczywiście należało admirować . Toteż z religijną prawie czcią szanował swego Sebastiana , kazał synowi i Marianowi co dzień przynajmniej kwadrans przypatrywać mu się z uwagą i chociaż już nieraz ofiarowano mu za niego , jak na biedne nasze amatorstwo , niezłą nawet sumkę , zbyć go nie chciał mówiąc : — Jak nie będą miał butów , to będę chodził boso ; jak nie będę miał kawałka mięsa , to jeść będę suchy chleb , a to , com wydobył z rąk żydowskich i spod dymu i sadzy wyjął , zostanie u mnie , aby ście wszyscy wiedzieli , co można zrobić , kiedy jest cierpliwość , jaki taki sens w głowie i wielka miłość sztuki w sercu . Został więc Sebastian na ścianie pana Anzelma , a gdy stary abnegat nie miał grosza przy duszy , siadał sobie ( naprzeciwko obrazu i przypominając , w jak opłakanym stanie klejnot swój nabył , a jakim jest teraz , był kontent , wesół i żartował ze swojej biedy . Taką była prawa strona domku pana Anzelma . Na lewej było także dwa pokoje . W pierwszym , niby jadalnym , stały łóżka Mariana i Ignasia , a przy nich stoliki ich z książkami i seksternami . W drugim pokoju sypiał pań Anzelm i czuwał z prawdziwie ojcowską troskliwością nad obyczajami młodych ludzi . Oba te pokoje były pod wyłączną inspekcją Łukaszowej . Więcej też w nich porządku i czystości dawało się postrzegać ; przynajmniej co dzień były zamiecione , kurzawa co dzień starta i łóżka porządnie zasłane , zawsze czystą i białą świeciły bielizną . Dali śmy poznać cokolwiek szczegółowiej skromne to obejście biednego nauczyciela , sądzili śmy bowiem , że miło będzie czytelnikom widzieć to miejsce , gdzie bohater nasz zaczął myśleć , gdzie zaczął czuć gorące bicie swego serca dla przyjaźni i sztuki , gdzie mu przeszły najlepsze lata dzieciństwa i chwile młodości , w których czas rzuca nasiona na przyszłość . Po scenie , którąśmy opisali , o godzinie pierwszej z południa w domku tym zupełna panowała cichość . Marian milczał i rysował , Igna ś czasem tylko poświstywał kopiując Madonnę , a Łukaszowa kiedy niekiedy skrzypnęła drzwiami od sieni , wyzierała na ganek i kiwając głową , szeptała : — Oho ! już gdzieś zagawędził się stary . Właśnie gdy po szósty raz wyszła i głośniej odmawiała monolog , równie naturalny jak te , które się obficie zdarzają — choćby i w naszych własnych dramatach , tylko cokolwiek krótszy — otwarły się drzwi od furtki i wszedł na dziedziniec pan Anzelm z czapką na bakier , z jednym kołnierzem od koszuli wyżej niż drugi wyciągniętym , z twarzą więcej niż zwykle zarumienioną i z powiększonymi a błyszczącymi oczami . Stuknął on mocno drzwiami i podnosząc nogi wyżej , niż było potrzeba na równym miejscu , uśmiechał się dobrodusznie do swojej kucharki . Pan Anzelm miał już blisko lat sześćdziesiąt , jeszcze jednak był zdrów i dość czerstwo wyglądał . Twarz jego regularna okazywała ślady dawnej piękności : nos tylko cokolwiek spuchł i poczerwieniał , policzki okryły się jakimściś stałym i plamistym rumieńcem , a zmarszczki zaczęły się pokazywać na czole i pod oczami . Zęba nie miał ani jednego i to dawało szczególny wyraz jego śmiechowi , który często wybuchał , zwłaszcza gdy miał cokolwiek w czubku . Oczy jego siwe , bystre i okazujące niepospolite zdolności , wyjaśniały się i błyszczały szczególniej , gdy myśl jego była sztucznym sposobem podniesiona . Głowę miał zupełnie siwą i cokolwiek łysą ; długie jednak i srebrzyste włosy , które mu na policzki i na tył głowy spadały , nadawały całej jego postaci wiele charakteru i powagi . Średniego wzrostu , lecz trochę przygarbiony od ciągłego nachylania się nad robotą , nosił najczęściej surdut oliwkowy , prawie zawsze stary , wytarty i często świecący łokciami . Wicemundur urzędowy , który tylko w wielkich okazjach przywdziewał , leżał gdzieś w kącie jego pracowni , między starymi płótnami i szkicami , z których ani jeden nie był skończony . Rękawiczek prawie nie znał , kapelusza nie cierpiał , równie jak i nowych butów , które jeśli były całe , to prawie zawsze łatane . Gdy dążył do klasy , a zatem w stanie zupełnej trzeźwości , szedł potulnie , przygarbiony , z teką pod pachą , z czapką pochyloną na tył głowy . Lecz gdy wracał do domu . wieczorem z jakiego miejsca , gdzie go uczęstowano lub gdzie się sam uczęstował , wtedy prostując się i chrząkając podnosił nogi wysoko jakby w marszu , i położywszy czapkę na bakier , często ją na prawe ucho naciskał . Wszakże nigdy nie widział go nikt tak pijanym , aby się czegoś nieprzyzwoitego dopuścił lub jaką burdę zrobił , lub od rzeczy gadał . Owszem , w tym stanie podchmielenia umysł jego nabierał siły , pamięć stawała się żywszą , język dobitniejszym . Wówczas to mówił najchętniej o sztuce , wychwalał swoje zajęcie restauratora starych obrazów , wyjaśniał synowi szczegóły , które on już dziesięć razy słyszał , zaprawiając te perory sarkazmami , którymi zacinał to amatorów , którzy sami nie wiedzą , co kupują , to malarzów , którzy biorą się nie do swojej rzeczy , to wreszcie ogół publiczności naszej , którą więcej obchodzą ramy niż to , co się w nich zamyka . Miał pan Anzelm wielu przyjaciół w Łukowie , wszyscy bowiem cenili jego zdolność i akuratność w wypełnieniu obowiązków . A chociaż przykro było kolegom , że się czasem potajemnie wymykał do takich miejsc , gdzieby człowiek w jego położeniu znajdować się nie powinien , nie stronili jednak od niego ; owszem , zapraszali go chętnie do siebie , raz , aby go odwieść od wizyty w ustronnym jakim szyneczku , a po wtóre , aby się zabawić jego gawędą , która przy szklance herbaty , podsyconej ożywczym duchem , lub przy kieliszku dobrego wina stawała się i pocieszną , i nauczającą . Gdy Łukaszowa obaczyła pana swego w niezwykłym o takiej godzinie humorze , westchnąwszy i kiwając głową , rzekła : — A chodźże jegomość , chodź ! Kto to widział o drugiej na obiad przychodzić ? Dobre będą pierożki , które się , już od godziny gotują . — Oh ! wielka rzecz ! Co to ? lekcję mam na karku czy co ? Teraz wakacje , stara babo , nie gniewaj się i nie gderaj ! Zatrzymał mię u siebie ksiądz regens — mówił dalej pan Anzelm , postawiwszy z pośpiechu nogę trochę za daleko , tak że się cokolwiek zatoczył . — A dobre wino mają księża w konwikcie Szaniawskich ! — Widzę , widzę . I to widać , że już Pan Bóg dał wakacje , bo jegomość o dwunastej na obiad nie przychodzisz , a i z czym innym do wieczora nie czekasz . Tak mruknąwszy wierna i poczciwa sługa , odwróciła się i splunąwszy poszła do kuchni . — W złym humorze moja stara . Ba ! z żoną , świeć Panie nad jej duszą , była by gorsza przeprawa — rzekł pan Anzelm , śmiejąc się głośno i usiadłszy na ganeczku , krzyknął na młodych ludzi , aby do niego wyszli . Gdy oba się zjawili , Marian z ołówkiem w ręku , Igna ś z laską i pędzlem , stary spojrzał na nich z ukontentowaniem i dodał : — Aha ! widzę , pracujecie , korzystacie z wolnego czasu . Dobrze chłopaki ! Czas , to stary ' dziad , ale ma skrzydła i szybko leci . Kto go umie chwytać za nogi , ten chodzi w całych butach i nie świeci łokciami . Ale i ja nie próżnował em , choć ten garbaty Mieris patrzy na mnie tak , jak gdyby mi chciał kłamstwo zadać . Dostał em piękną rzecz , to jest , teraz niepiękna , bo zakopcona , zakurzona , mało co widać i niejeden z naszych amatorów , co lubi piękne ramy i czerwone , i niebieskie draperie , rzucił by to w kąt . Ale już ja węchem czuję Andrea del Sarto albo Anibala pod tym grubym lakierem , którym to biedne , pokaleczone płótno jakiś partacz naciągnął , sądząc , że to bryczka na resorach . Jak obaczycie tam nóżkę aniołka , do której dotarł em się prostą wódką i kawałkiem mydła , to sami powiecie , że miał em rację wychylić u księdza regensa na wiwat takiej zdobyczy parę kieliszków dobrego " wina . Ale chodźmy jeść — dodał powstając . — Stara dąsa się na mnie , żem się spóźnił . Jej się zdaje , że pierożki są najważniejszą rzeczą , dla której trzeba stary obraz porzucić . A mnie się zdaje , że stary obraz , to coś tak osobliwego , że dla niego można zapomnieć o jedzeniu . Każda liszka swój ogon chwali . Każdy kowal myśli , że bez jego młota świat wywróci się do góry nogami . Wszyscy śmy jednakowe kpy , kiedy śmy głodni i gdy rosół gorący , to wszyscy jednakowo w łyżkę dmuchamy . Chyba że kto musi w kułak dmuchać , jak nie ma rosołu . Ale to się nam nie zdarzy , póki poczciwa Łukaszowa żyje . No ! chodźmyż . I poszli , pan Anzelm naprzód , śmiejąc się i bijąc mocno nogami w podłogę , a młodzi ludzie za nim , spoglądając na siebie i z wyrazem , w którym jawnie można było wyczytać : szkoda tego człowieka ! Przy obiedzie pan Anzelm uwiadomił młodych ludzi , że go ksiądz regens zaprosił do siebie i pokazał jakieś stare malowidło , dosyć spore , ale zakopcone i znacznie uszkodzone , które mu ktoś znajomy z Warszawy przysłał dowiedziawszy się , że jest w Łukowie biedny nauczyciel rysunków , który chodzi w dziurawym surducie i który za tanie pieniądze ze starych . rzeczy robi nowe . Marian i Igna ś uśmiechnęli się , a pan Anzelm zawołał : — Czegóż wy się śmiejecie ? Czy z amatora , który mnie aż tu znalazł , mając w Warszawie dosyć takich , którzy by mu tę przysługę zrobili ? O fryce ! o żaki ! wy nie wiecie , co to są nasi amatorowie . Jest , prawda , w Warszawie człowiek , który kocha sztukę więcej niż siebie i żonę , i tym jest Zieliński ; jest jeszcze kilka osób znakomitych i bogatych , którzy się znają i kupują , którzy kupią i starą rzecz i dadzą ją porządnie wyrestaurować , i mową naszego malarza , jeśli zrobił co z talentem , z natchnieniem i nie tylko na dziś , bez stadiów i przysiedzenia fałdów . Ale to , widać , amator nie taki . To musi być jeden z tych , jakich mamy wielu , bo przecież musi ich być dosyć kiedy tyle obrazów jest w handlu , tyle ram wisi na ścianach w każdym dostatniejszym domu . Historia takiego amatora — mówił dalej pan Anzelm , zapomniawszy o jedzeniu — jest na przykład taka : Jegomość dostał wyższy urząd lub sukcesję , i państwo przenieśli się z mniejszego lokalu do większego . Meblują się i mają przyjmować gości . Puścili się w wielki świat , oddają wizyty samym panom i dla takiej tylko kompanii , z wyłączeniem nawet krewnych , mają dawać wieczory . Aż tu imość patrzy , że ma w salonach kilka ścian próżnych . Zwierciadeł nie wystarczyło , firanek tam dociągnąć i przyczepić nie można . „ Mężu ! — woła więc na gwałt — co tu zrobić ! Idź na Franciszkańską ulicę , kup obrazów olejnych " . Mąż mierzy ściany i z nitką , na której pani popoprawiała węzełki , żeby się osieł nie pomylił , idzie na Franciszkany . Tam . znajduje ramy świeżo odzłocone i właśnie przypadające do miary , ale w nich obrazy stare , czarne , zakopcone , na których nic nie widać . Żyd rekomenduje : „ Kup pan to , tanio przedam , to Rembraindt " . „ Dlaczegoż to Rembrandt , kochanku ! " — pyta kandydat na amatora . „ Jak to dlaczego ? " — odpowiada Żyd . — „ Albo to pan nie widzi , że tu nic nie widać , tylko czoło i piętę " . I pan kupuje w tym przekonaniu , że za wartość ram kupił kilka Rembrandtów . Tymczasem pani postrzegłszy , że na jednym widać tylko czoło , na drugim tylko koniec nosa mocno nałożony , na trzecim tylko piętę lub palce od nogi , łamie ręce i krzyczy : „ Cóżeś ty najlepszego zrobił ! Jakże to powiesić , kiedy to czarne , brudne , zakopcone , połamane ! O ja nieszczęśliwa ! " Mąż perswaduje , że to Rembrandty . Co jej po Rembrandtach , kiedy u niej mają być na wieczorze sami panowie ; kiedy jej potrzeba , aby ściany błyszczały , aby z nich jaśniały kolory białe , niebieskie i czerwone i aby wszystko pokryte było werniksem , co by szklił się jak zwierciadło . Dalej więc mąż z obrazami do malarza : „ Zrób pan z tych starych rzeczy nowe " . Malarz postrzegłszy , że głupiec , zgadza się , ale położył ogromną cenę . Jegomość wziął się za głowę . „ Jak to ? Odnowienie starej rzeczy ma więcej kosztować niż obraz cały z ramą razem ! " Szuka więc innego i rozpytuje się , gdzie jest taki człowiek , co by tanio z tych starych obrazów zrobił nowe . Ktoś mu powiedział , że jest w Łukowie taki majster , co podobne cuda wykonywa , i na próbę przysłał jedno z tych biednych płócien , na których leżą pokrzywdzenia wieków , a pod nimi może się ukrywa ręka jakiego mistrza , co się nie spodziewał zawędrować na Franciszkańską ulicę i wpaść w ręce amatora , co go kupił dlatego , że jego żonie potrzeba było ram suto wyzłoconych . Tym to sposobem u nas — mówił dalej pan Anzelm — idzie handel rzeczami sztuki i w takim też celu dostaje się nam robota . I wieluż to jest partaczów , co się jej podejmują ? Wieleż znajdziesz obrazów , nawet po znaczniejszych zbiorach , na których z wierzchu nowe leżą bazgraniny , a pod spodem może się arcydzieło ukrywa . Żal się Boże , doprawdy ! — Jedz no , jegomość , jedz , bo wszystko ostygnie — rzekła Łukaszowa , stojąc za krzesłem perorującego pana Anzelma . Zaśmiał się stary i sprzątnąwszy kilkanaście pierożków , które świeciły się przed mim od masła , odsunął próżny talerz , wyciągnął się na krześle i tak dalej mówił : — Mato jest , mało takich , co by mieli pojęcie , co to jest restaurowanie starych , uszkodzonych dzieł sztuki ! Czy oni o tym wiedzą , że dobry ; restaurator powinien im oddać oryginał w takim stanie , w jakim wyszedł z rąk mistrza , aby nikt nie powiedział , że go ktoś późniejszy miał w ręku , aby najbieglejszy znawca nie poznał , że ten ktoś tarł go palcem do potu , smarował watą namoczoną spirytusem i olejkiem terpentynowym , dotykał strużkiem , pilniczkiem i raszplą , namaczał gąbką , wygładzał garbizny żelazem , ponaklejał łuszczki zeszklone , które poodskakiwały , a nareszcie z cierpliwością miniaturzysty , ze znajomością maniery i sposobów różnych szkół i różnych mistrzów , kładł swoje farby tam , gdzie ich nie było , zestosowywał koloryt ze starym kolorytem pracowicie i tak ostrożnie , aby się nie rozgniewały cienie mistrza , że po jego arcydziele błąkał się partacki pędzel , ma przykład jakiegoś nauczyciela rysunków . I to jest właśnie sztuka restauratora ! Takim to mozołem , taką drogą przyszedł em do mojego Sebastiana . — Jakże ojciec chcesz — odezwał się wówczas Igna ś — aby każdy , komu się jakim przypadkiem dostanie stary obraz , znał wszystkie tajemnice tak wyłącznego i trudnego kunsztu . — Każdy ! każdy ! — zawołał pan Anzelm , zagartując włosy . — Któż to mówi ? Ja takiej pretensji nie mam wcale , ani mam za złe temu głupcowi , co mi towar swój sprzedał , że wyraźne dołączył żądanie , aby m mu za cenę od do rubli srebrnych , ze starego obrazu zrobił nowy . Ale chciał by m , aby każdy prawdziwy amator , aby każdy , co robi zbiory , co kupuje i gromadzi dzieła sztuki z samopoznaniem i krytyką , wiedział także , a wiedział dokładnie , ile wart człowiek pracowity i biegły , co naprawia szczerby zrobione przez czas i niedbałość ludzką , co oddaje wysoką wartość rzeczy , która w takim stanie , w jakim do rąk jego przychodzi , nie ma żadnej . Bo pytam się , co komu z tego przyjdzie , gdy jakąś brudną , zasmarowaną i zakopconą przestrzeń w złoconej tylko ramie na ścianie swej powiesi . Czy to jest ta rozkosz wysoka i tajemnicza , jaką daje sztuka ? jakiej doznaje człowiek oświecony , gdy patrzy na mistrzowskie powtórzenie natury lub gdy go otoczą postaci święte i wzniosłe , gdy do jego serca przemówią te oblicza , jakie widzi na Madonnach Rafaela i Murilla , na Chrystusach Tycjana , Weroneza i Guida ? Prawdziwy amator powinien wiedzieć , że przyprowadzenie uszkodzonego dzieła do jego pierwotnego stanu nie jest rzemiosłem , ale jest sztuką ; że wymaga pracy , nauki i , śmiało powiem , talentu ; że zatem ten talent trzeba uznać , trzeba go ocenić , tym więcej że nie masz żadnego , który by był bardziej niewdzięcznym i mniej sam siebie wynagradzał . Każdy talent wydaje coś oddzielnego , co nosi na sobie piętno swego twórcy , a jego zdolność i imię utrwala . Talent restauratora ma tysiąc trudności do pokonania , a sam siebie zatrzeć musi . Jest on tym większy , im go mniej widać , im zręczniej robotę swą ukrywa , im kunsztowniej niknie przed okiem znawcy . Nie ma więc dla niego sławy , która sama jest już najpiękniejszą nagrodą ; powinna więc być nagroda insza , powinien być nie taki szacunek , " jaki ma pan Anzelm Łęczycka , który chodzi w łatanych butach . Ale niech ich tam Pan Bóg sekunduje ! — dodał zaśmiawszy się i kiwnąwszy ręką . — Szkoda psuć sobie krew po obiedzie pani Łukaszowej , który chociaż się przestał , jednak był doskonały . Ot , pokażcie mi lepiej , coście zrobili . Marian i Igna ś poszli po swoje roboty . Ale nim się zebrali , nim ten poprawił jeszcze parę błędów , które świeżo postrzegł , a Igna ś złagodził półcieniem jedno miejsce , które mu się raptem za ostre wydało i które ojciec zganił by pewnie , przeszedł dobry kwadrans . Gdy weszli do izby jadalnej , postrzegli , że pan Anzelm , sfatygowany długim mówieniem i rozmarzony parą szklankami piwa , którymi miarkę dopełnił , pochylił głowę na piersiach i w najlepsze chrapał . Zamknęli więc cicho drzwi i gdy powrócili do swojej pracowni i na sztalugach roboty swe złożyli , Igna ś , biorąc rękę Mariana , rzekł : — Drogi mój Marianie ! jak ty mi czasem wyrażeniami swymi ojca mego przypominasz ! — Za kilka dni — odpowiedział Marian , patrząc przenikliwie na pięknego młodzieńca — gdy odjadę , gdy wasz domek opuszczę , to ci nawzajem twój ojciec mnie przypominać będzie . Ale tam , tam Ignasiu , gdzie pewnie nikt mnie nie zrozumie , kto mi ciebie przypomni ? — i w oczach jego wymalowała się czułość i żal , i dziwna jakaś tęsknota , a Igna ś utulił go na swych piersiach i kilka łez z pięknych oczu młodzieńca spadło na szorstką i nieforemną głowę rozrzewnionego garbusa . Wieczorem tego samego dnia przyjechał ojciec Mariana , a nazajutrz odbył się akt publiczny ze zwykłą uroczystością . Pan Anzelm w wicemundurze , w granatowych szarawarkach i w białej chustce , spod której wysokie wychodziły kołnierze , pokazywał zebranym gościom rysunki uczniów " zachowując na koniec szkice Mariana z natury rysowane i jego roboty olejne . Wszyscy się dziwili prawdzie , łatwości pierwszych i pięknemu kolorytowi drugich . Pan Janusz miał łzy w oczach , słysząc tak pochlebne głosy , a pan Anzelm poprawiał tylko swą białą chustkę , w którą ubrał się jedynie dlatego , że miał się czym popisać , że pragnął tym sposobem uczcić talent pierwszego ucznia swego . Inaczej nigdy by się był takiego ekscesu w toalecie swej nie dopuścił . Po skończeniu aktu , na którym Marian obdarzony był pierwszą nagrodą , dwaj przyjaciele i ich ojcowie poszli do pana Anzelma na obiad . Tu Łukaszowa wysadziła się ze swą kulinarną sztuką ; dała barszcz różowy z uszkami , sztufadę z kartofelkami ; dała kurę pieczoną z kompotem i hreczuszki osmażane , po których , jak sama potem mówiła , wszyscy oblizywali palce . Gdy po obiedzie oba starzy zostali przy stole , ciągnęli buteleczkę , którą pan Janusz zafundował , i rozmawiali o przyszłym kierunku , jaki młodemu człowiekowi okazującemu tak znakomite zdolności dać należało , młodzi przyjaciele poszli odwiedzić niektórych kolegów , a potem Marian , mający nazajutrz Łuków opuścić , udał się z pożegnaniem do zwierzchnika szkoły i niektórych profesorów , którzy mu najwięcej przychylności okazywali . Dziwnymi uczuciami miotane było serce garbatego artysty . Żal mu było serdecznie pana Anzelma , którego rady , a nawet cichy domek , tak odpowiadały jego usposobieniu , tak mu były moralnie i artystycznie potrzebne . Łzy miał w oczach , ile razy pomyślał o rozłączeniu siwym z przyjacielem dzieciństwa , który go bronił , a którego on kształcił ; którego piękność stała się dla niego jakby typem piękności męskiej , a serce i humor źródłem tylu pociech , jakich już w krótkim życiu swym nieraz potrzebował . Ciągnęło go Drezno ze swoją Madonną del Sisto , z Nocą Corregia , z płótnami Pawła z Werony i Chrystusem Tycjana i Guida , ciągnęło go tym bardziej , że ojciec i sam widząc ogromny postęp , i argumentami pana Anzelma przekonany , zgadzał się już na tę podróż i przeznaczał na to potrzebny fundusz . Ale biedny Marian , widząc blade lice ojca , postrzegłszy , że na samą wzmiankę lub zostawienia go jeszcze w Łukowie , lub wysłania za granicę bladł daleko mocniej , wzdychał i łzy miał w oczach , wyrzekł się wszystkiego , a chociaż wiedział , co go w Rutce Mazowieckiej czeka , ucałował ręce ojca , podziękował mu za jego dobre chęci i zapomnienie siebie i prosił stanowczo , aby go wziął z sobą do domu , a wszystkie projekta dalszego ukształcenia odłożył na potem . Sceny pożegnania z panem Anzelmem i z Ignasiem , z Łukaszową i całym Łukowem opisywać nie będziemy . Każdy z czytelników , jeśli był tak szczęśliwym , że w jednym i tymże samym miejscu zaczął i skończył nauki , łatwo znajdzie w swej pamięci tę chwilę , razem rozkoszną i bolesną , gdy z ciasnego , gorącego miłością i znajomego w każdym zakątku gniazda , które wychowało jego ducha i serce , puszczał się na świat szeroki i zimny , wstępował z trwogą i nadzieją na tę przestrzeń nieograniczoną , nieznajomymi manowcami zarosłą i obfitą w zdradne perspektywy , przy których końcu , tylko fatyga , zawód i rozczarowanie . Spakowawszy więc swoje książki i artystyczne graty , którymi brykę ojcowską naładował , i zostawiwszy na progu cichego domku płaczącego pana Anzelma i szlochającą starą kucharkę , leżąc długo i sam płacząc na piersiach Ignasia przy mogile . Jadźwingów , do której go młody człowiek odprowadził , usiadł wreszcie milczący obok rozrzewnionego do gruntu serca ojca i do domu , gdzie go najwięcej grób matki i powinność synowska ciągnęły , pojechał . Z wielką polityką i nawet oznakami uprzejmości przyjęła go macocha , dość niedbale Kasper , dość zimno i z ukośnym spojrzeniem Klotylda . Ale przynajmniej i brat , i siostra zachowali się w granicach przyzwoitych i nie obrazili garbusa żadną oznaką wstrętu , jaki postać jego na pierwszy rzut oka dać by mogła każdemu , kto by nie miał potrzeby wrażenia swego ukrywać lub nie miał żadnej chęci poznać bliżej tak ciężko upośledzoną przez naturę istotę . Ale rozgospodarowany w domu tym guwerner i protego wana mocno guwernantka , czując się dobrodziejami naszej cywilizacji i mając się za jedyne kagańce , które ciemności nasze rozświecają , nie widzieli żadnej potrzeby żenować się i powstrzymywać , jak nie widzą żadnej przeszkody w rozwalaniu się po kanapach w salonach naszych , w obracaniu się tyłem do ludzi zasłużonych i tulących się tam po kątach i w zagłuszaniu swym modnym żargonem naszej poczciwej mowy , której właściwym miejscem sądzą przedpokój . Panna Zoé , spodziewając się tegoż dnia przybycia pana Ksawerego , a zatem i śmielsza , i okryta łańcuszkami , bransoletami skuta , i mająca na wszystkich możliwych punktach swojego gorsu poprzypinane rozmaite symboliczne brosze , zaczęła pierwsza zezem na Mariana poglądać , uśmiechać się , szeptać do pana Lambineau i do Klotyldy i nareszcie dusić się od śmiechu . Pan Lambineau wtórował jej we wszystkim , czyniąc przy tym po francusku rozmaite dowcipne uwagi . Jedna z nich zabawiła nawet samą panią Cieszewską , która jednak taki dała obrót i konceptów Francuza , i swemu rozweseleniu , że przykrość , jaką stąd mógł mieć pan Janusz , złagodziła się zupełnie . Wszystko to było by się tym razem jako tako skończyło , gdyby panna Zoé nie była się spodziewała przybycia pana Ksawerego , a zatem gdyby nie była pewna , że cokolwiek powie , to pan Ksawery i pan Lambineau znajdą dowcipnym , pani Cieszewską puści to mimo ucha , a pan Janusz , choć dosłyszy i zrozumie , nie będzie śmiał uważać za niedorzeczne lub obrażające . — Mówcie państwo , co chcecie — rzekła więc po francusku i podnosząc obnażone ramiona , jakby się czegoś bała — ale ja tu dziś na herbatę nie pokażę się wcale . Są rzeczy , na które niebezpiecznie patrzeć pod noc . Okropne zmory dręczyły by mnie do dnia , tak żeby m oka zaniknąć nie mogła . — A cóż by to szkodziło ? — rzekł wówczas Marian , patrząc na nią bystro i głosem ostrym i przenikającym . — Teraz noc ciepła , księżyc nie świeci . Będziesz panna mogła przechadzać się w alei ogrodowej . Słyszał em , że takie spacery lubisz . Zaczerwieniła się Francuzka , zacisnęła wargi i złą polszczyzną zapytała : — To pan rozumie po francusku ? — Rozumiem , moja panno — odpowiedział Marian głośniej i dobitniej — i dlatego radzę ci , aby ś mówiła po angielsku , jeżeli chcesz naśmiewać się ze mnie i żartować z mojej ułomności , której sobie sam nie dała m . Mówiąc językiem , który pojmuję , dajesz panna podwójnie zły przykład swojej uczennicy i narażasz się na niegrzeczny odwet . — C'est inoui ! — zawołała guwernantka i odrzuciwszy krzesło , na którym siedziała , wyszła . Pani Cieszewska zagadała tę przykrą sprawę inszą materią , ale postrzegła od razu , że garbaty ma bystry wzrok i ostry język . Znaczącym więc spojrzeniem dała znak panu Lambineau , aby się moderował , co widać Francuz pojął , gdyż przystąpił grzecznie do Mariana i zaczął z nim mówić łamaną polszczyzną o gimnazjum w Łukowie , o sposobie , jakim tam uczą francuskiego języka , i kto uczy , wychwalając przy tym rysunki Mariana , które pan Janusz dawniej przywoził i jemu pokazywał . Pan Janusz odetchnął widząc , że syna jego , choć ułomny i słaby , nie tak łatwo zjedzą w kaszy , jak może się im zdawało ; że się im nie da zahukać , tak jak on sam na to pozwolił ; a zatem że znajdzie w nim skuteczną obronę , a może z jego pomocą pozbędzie się z domu tej obcej szarańczy , który mu cały plon jego życia , to jest pokój domowy na starość i miłość rodziny , zjadła i zniweczyła . Chociaż Marian tym sposobem pokazał , że zna swoje położenie i nie da sobie deptać po nogach , nie chcąc jednak rozpoczynać wojny z macochą i czując , żeby tym wcale nie umniejszył trosk ojcu , okazywał jej w każdym kroku synowskie uszanowanie , ustępował we wszystkim jej woli i znosił najcierpliwiej kaprysy i przycinki , jeżeli ich sobie pozwoliła . Zaraz nawet z początku , sądząc , że jej tym dogodzi , prosił jej , aby mu kazała oczyścić pokój w oficynie , nie w samym domu , to tylko za warunek kładąc , aby nie był zbyt ciasny i aby miał okno na północ . Z panem Ksawerym , który zmarnowawszy resztę ojcowskiej fortuny , na ciągłego już wyszedł rezydenta , był niezmiernie grzecznym , nie zważał na nadużycia , jakie robił , na zajeżdżanie ojcowskich koni , utrzymywanie zgrai psów i zbyt pańskie obchodzenie się z ludźmi . Ale każde uchybienie ojcu postrzegał natychmiast i to przenikliwym spojrzeniem , to słowem , które pokazywało , że pojmuje bardzo dobrze intencję każdego gestu , każdego poruszenia , każdego wyrazu wujaszka , jak go tam nazywano , powstrzymywał pana Ksawerego , który z wiekiem straciwszy dawniejszą swą butność i czując , że jest ktoś , co widzi , jak jeżdżą po biednym panu Januszu , stał się dla niego delikatniejszym i dla Mariana także wiele okazywał grzeczności . Z bratem i siostrą próbował Marian z początku drogi serdecznej . Chciał ich do siebie przyciągnąć , chciał Kaspra zachęcić do użytecznego zajęcia , a widząc , że nic zgoła nie umie , zaproponował mu , aby się wzajemnie uczyli : młodszy starszego po francusku , a starszy młodszego po polsku . Nauka ta odbywała się rozmową i pisaniem . Trwała kilka miesięcy i tyle tylko przyniosła korzyści , że Marian , który jak do każdej rzeczy , tak i do tego wziął się wszystkimi siłami , wcale nieźle się wprawił do mówienia i pisania po francusku . Kasper zaś tyle się tylko nauczył , ile chłopak dość pojętny , ale zupełnie nie przygotowany , mógł skorzystać z rozmowy zdolnego gimnazisty o fizyce , o chemii , o historii naturalnej , o dziejach różnych epok i narodów , co wszystko garbaty nauczyciel starał się jak najjaśniej i najszczegółowiej wyłożyć , a czego zepsuty nałogiem próżnowania i czytaniem złych romansów panicz czasem z uwagą , a najczęściej z roztargnieniem słuchał . Ale do spisywania czego bądź w treści , dla wprawy stylu i ortografii , nie mógł go nigdy Marian skłonić i ów potomek wojewodów pomorskich , biskupa warmińskiego i kuzyn po kądzieli Kaspra Denhofa , który po Cecylię Renatę jeździł , nie mógł ćwiartkowego listu napisać , żeby w nim nie było takich omyłek , którymi by się dama najpierwszych rodzin poszczycić mogła . Wszakże i te nauki , jakkolwiek z nich niewiele wynikało pożytku , wkrótce się przerwały . Pan Lambineau , który się Mariana bał , bo ten się z nim wcale nie żenował i nie oszczędzając go bynajmniej , przy każdym zdarzeniu przycierał mu rogów , odwiódł ucznia swego od korzystania z dobrych chęci i poświęcenia brata . Wrodzone i zaszczepione lenistwo poparło argumenta Francuza , a szepty i tajemne namowy panny Zoé , która garbatego cierpieć nie mogła , a w sekrecie przed panem Ksawerym ładnego młodzieńca na dobrą naprowadzała drogę , przywiodły rzecz do tego stopnia , że Kasper nie tylko na naukę do Mariana nie przychodził , ale z początku oziębły , wcale do jego stancyjki nie zazierał , a na koniec , dla przyczyn , które zaraz wyjaśnimy , zupełnie go znienawidził . To samo było i z Klotyldą . Tu wprawdzie żadne nauczycielstwo nie miało miejsca . Bo chociaż Marian ofiarował się uczyć ją po polsku , ale panna Klotylda wręcz mu oświadczyła , że jej to wcale nie potrzebne , co matka i guwernantka potwierdziły . Że jednak dobre serce Mariana , cierpiało mocno , nie z powodu ograniczonych wiadomości siostry , ale z tego powodu , że na swój wiek wie już za wiele , że ją czytanie i zły przykład za mocno oświeca , postanowił więc , choć nie proszony , czuwać nad nią , nakłaniać do lepszego wyboru książek , a przy zdarzonej okazji , choćby z narażeniem siebie , dać dobrą nauczkę . Wprawdzie Klotylda miarkując to , że Marian ma na nią oko , że ją traktuje jak dziecko i nie przepuszcza żadnego wyskoku kokieterii , wystrzegała się go i nie lubiła ; ale gdy raz przy nim zapomniawszy się , z młodymi ludźmi , co ich odwiedzali , wdała się w rezonowania , jakby z Lelii lub Fizjologii małżeństwa wzięte , Marian w ciągu rozmowy tak ją ostro ścinał , tak bez miłosierdzia zawstydzał , tak jawnie i głośno ganił jej lektury i odsyłał do gramatyki , do geografii i historii , że panna Klotylda , płacząc ze złości , a nie śmiejąc skarżyć się matce , bo i ojciec popierał zdanie garbatego faworyta swego i to samo mówił , serdecznie go także znienawidziła i gadać do niego przestała . Odtąd więc stosunki między rodzeństwem przerwały się zupełnie . Marian widywał brata i siostrę tylko przy obiedzie i przy herbacie , jeżeli czasem przyszedł , ale żadnym od nich słówkiem , żadną oznaką braterskiego przywiązania uraczonym nie był . Pani Cieszewska długo się jeszcze z nim ceremoniowała , pan Ksawery także , a Francuzi go nie zaczepiali , bo im się odcinał bez względu na to , kto i jak mógł by się obrazić . Tym więc sposobem biedny Marian , widząc wszystkich przeciwko sobie spiknionych , a jako biegły fizjonomista , czytając na każdej twarzy jej tajemne myśli , które wszystkie , mimo pozornej grzeczności jednych i obojętności drugich , były mu nieprzyjazne , cierpiąc przy każdym obiedzie i przy każdym podwieczorku niewymowne męki , często się od nich uwalniał , a jeżeli przychodził , to jedynie dlatego , że ojciec przy nim był śmielszym , rozmowniejszym , jakoś niby gospodarza domu udawał i z lepszym jadł apetytem . Resztą dnia przepędzał przy swojej sztaludze , lub z ołówkiem w ręku , a wieczory z Pismem . Świętym , z Żywotami Skargi , z dziełami zamykającymi historię ludów polityczną lub opisy ich obyczajów i dzieje literatury i sztuki . Był więc prawie samotnym . Ale ta samotność nie była mu wcale przykrą , bo godziny prędko schodziły przy pracy , a gdy znużony , wyciągał się na łóżku i z zamkniętymi oczyma odpoczywał lub wybiegał do bliskiego lasu i tam siedząc nad brzegiem Bugu , w ciemne jego wpatrywał się fale , wówczas marzenia jego rozpromieniała postać cudna , nie z czczych ideałów zlepiona , ale dotykająca grządek ogródka małą i lekką nóżką , zdobiąca gęste swe i lśniące włosy goździkami , które sama pielęgnowała , dojąca krówki , które pieściła , a przy tym tak świeżym , tak donośnym głosem śpiewająca pobożną piosnkę wieczorem , gdy myślała , że ją nikt nie słyszy , że Marian nie wiedział , nie pojmował , kiedy i jak przeszło mu dwie lub trzy godziny , które jak jedno mgnienie zniknęły . Jakim sposobem do tego przyszło , zaraz powiemy . W tydzień po instalacji w oficynie , gdzie mu grzeczna macocha sama wybrała pokój z północnym światłem i jedno okno zasłonić , a drugie znacznie podnieść i rozszerzyć kazała ; po rozłożeniu i uszykowaniu wszystkich swych książek , po rozwieszeniu szkiców , rysunków i przyrządzeniu sztalugi jednej i drugiej , które mu domowy stolarz naprędce zrobił , Marian dowiedziawszy się , że Narbut powrócił z drogi swej na Litwę , dokąd do familii jeździł , poszedł na Dymoszczyznę , którą już znamy , aby starego przyjaciela swego i opiekuna lat dziecinnych odwiedzić . Było to wieczorem dnia lipca roku . Notujemy tę epokę dla tej samej przyczyny , dla której w dziejach ludów notują się pewne ery , od których ich żywot zewnętrzny lub duchowny inny bierze kierunek . Słońce , idąc za biegiem Bugu , zapadało za te same lasy , za którymi ginęły i fale rzeki , złocące się kiedy niekiedy w swym biegu niknącymi promieniami i uderzające Jednostajnie o brzeg cichy i samotny . Już więc upał zniknął , ale jeszcze było widno i zostały resztki ciepła , co , nie paląc ciała , ogrzewało razem i ciało , i duszę . Chociaż Marian widział kiedyś w dzieciństwie ten folwark , do którego teraz w dziwnym Jakimś usposobieniu dążył , ale nie znał go jeszcze w tym stanie , do jakiego przyprowadził go wdzięczny ojciec , chcąc tym darem wiernego sługę i przyjaciela nagrodzić . Zbliżywszy się więc i stanąwszy za żywym , grabowym płotkiem , który całe obejście otaczał , dziwił się porządkowi i czystości , jaka wszędzie panowała ; admirował wymyte i błyszczące , jak woda Bugu , okienka ; pieścił w myśli dorodne geranie , różnokolorowe goździki i aksamitne lewkonie , które w nich stały ; zazdrościł cieniu i chłodu , jaki czuł pod tym prostym ganeczkiem , z łat zbitym i dzikim winogradem obrosłym ; kochał , sam nie wiedział dlaczego , białą brzozową kanapkę , opartą o pień ogromnej lipy , róg trawiastego dziedzińca zdobiącej , jakby przeczuwał , że tam niejeden wieczór przesiedzi , że mu poważny szept tej stuletniej głowy niejedną myśl natchnie , a chłód z tej zielonej korony spadający niejedną łzę osuszy . Gdy tak stał , trzymając się obiema rękami rozrastającej się grabiny , i pogrążony w myślach czekał , aż się poruszą drzwi , aż zaszczeka piesek lub siwa głowa starego Litwina pokaże się w oknie , a jego biały wąs mignie między nakrapianym bukietem wonnych goździków , nagle spomiędzy wiotkich gałęzi brzozowego gaiku , ocieniającego ogród , wydobył się głos donośny , czysty i dzwoniący jak srebro , który zanucił : Wszystkie nasze dzienne sprawy . Marian zadrżał , pochylił głowę i słuchał tej prostej , rzewnej , pobożnej pieśni , którą tak dobrze znał , której nuta towarzyszyła jego wzrostowi i rozbudzającej się w nim myśli , którą śpiewała Szypółkowska przy jego łóżeczku , którą później śpiewał stary Narbut , gdy zajęcia gospodarskie pokończył , którą jeszcze później śpiewała co dzień Łukaszowa , gdy sprzątnąwszy wszystko w domu , pana swego oczekiwała . Ale nigdy ta nuta nie rozległa się takim echem w jego duszy , nie budziła jej tak potężnie do rozpamiętywania przeszłości i do zaglądania w daleką i niepewną przyszłość . Marian zapomniał się zupełnie i wsparłszy zapadłe swe skronie na twardej i kościstej ręce , tak doczekał zupełnego zmroku . Już było prawie ciemno , gdy go ocknęło z zamyślenia raptowne szczekanie wielkiego psa i głos silny zawołał : — Kto tam ? Był to stary Narbut , z dubeltówką na plecach , z parą kaczek przytroczonych do torby borsuczej , którą miał na ramieniu , i z wiernym swym legawcem przy boku . Marian porwał się z miejsca , przystąpił do zdziwionego Litwina i wyciągnął do niego ręce dla powitania . — A słowo stało się ciałem ! — zawołał stary . — To ty , mój drogi Marianie ? Skądże się tu wziął eś i co robisz pod moim płotem ? Czy cię już ta zgraja wyrzuciła z ojcowskiego domu ? — Wcale nie , mój zacny przyjacielu ! — odpowiedział ' Marian . — Skończył em szkoły , ojciec przywiózł mnie do domu , gdzie teraz pocieszać go i bronić będę , ile zdoła m . Stary machnął ręką , jak gdyby to było na próżno , a Marian mówił dalej : — Ale nie wątp tak o moim wpływie . Jestem w łaskach i pani ulokowała mię sama doskonale , sama starała się , aby m miał dobre światło , nie kiwające się sztalugi i wygodne łóżko . — Timeo Danaos et dona ferentes — odpowiedział stary Litwin . — Ja też nie bardzo tym pozornym karesom ufam i nie drażniąc macochy bez potrzeby , jużem im trochę pokazał moje małpie pazury . Francuzce tak zmył em głowę pierwszego zaraz dnia , że wszyscy poskromnieli i ojciec trochę odetchnął . — Przysiedliż bo go ! ha ! Żeby m się Boga nie bał . . — mówił Narbut i westchnąwszy , przestał . — Ale po cóż my tu stoimy ? Czemuż nie wszedł eś do domu ? — Nie widział em nikogo — odpowiedział Marian . — Jak to nikogo ? — zawołał stary . — Czyż Urszulki tam nie ma ? — Jakiej Urszulki ? — zapytał Marian i dziwne jakieś gorąco oblało jego serce . Stary zaśmiał się i dodał : — A prawda , prawda , nie mogł em ci tego powiedzieć w Łukowie , że moja wnuczka od dwóch miesięcy u mnie gości i jest moją gosposią i pociechą moich oczu , które już sześćdziesiąt dziewięć lat na świat boży patrzą . Chodź " chodź , pokażę ci ją . I poszli oba ku domowi , a Urszula , usłyszawszy głos wiernego Azora , który zawsze przed gankiem parę razy szczeknął , dając znać , że pan idzie , wzięła świecę i wyszła do sieni , a potem do ganeczku na spotkanie kochanego dziadunia , któremu świeciła , podnosząc w górę światło , aby się stary nie spotknął . Wtenczas to na zielonym tle winogradu odmalowała się cudnie oświecona postać siedemnastoletniej dziewczyny w białym , letnim kaftaniczku , z uwolnionym od grzebienia i spadającym na ramiona warkoczem . Taką też odbiła się ona w imaginacji garbatego artysty , który wtedy dopiero wytłumaczył sobie , dlaczego ta pieśń , którą niedawno słyszał , tak głębokie na nim zrobiła wrażenie . Stary Narbut miał rację , że Urszula mogła być pociechą jego oczu , bo też trudno sobie było wyobrazić coś bardziej pięknego i doskonalej ukształconego , jak była jej twarz , jej główka , falami ciemnych włosów okryta ; jej oczy , jak aksamit tak miękkie , a przy tym tak pełne blasku ; jej usta , gdzie słowo kojarzyło się z uśmiechem ; jej postać słuszna , dorodna , a jednak tak delikatna i lekka , że zdawało się , przynajmniej Marianowi tak się zdawało , że nie dotykała ziemi , że do niej nie należała wcale i za zdmuchnięciem świecy mogła zniknąć , rozwiać się w powietrzu i zlać się z tymi tonami pieśni wieczornej , z którymi już w myśli jego stanowiła jedną i tęż samą całość . — Patrz no , Urszulko ! — rzekł Narbut — jaka to z ciebie gospodyni . Oto syn naszego dobrodzieja , pan Marian , który przyszedł tu mnie powitać z drogi , a z godzinę tam stał przed bramą pod płotem i tyś go do izby nie poprosiła ! — Doprawdy , dziaduniu ! — odpowiedziała Urszula tym samym srebrnym głosem , który śpiewał w gaiku — żem nie widziała nikogo . Przepraszam pana — dodała z lekkim litewskim akcentem — jużci ja nie chciała by m panu uchybić . I podniosła świecę na zbliżającego się Mariana , chcąc go lepiej obaczyć i ukłonić się . Ale gdy światło padło na jego wąskie czoło , na zapadłe skronie , na wystające na policzkach kości , na całą tę postać nierówną i połamaną , biedna dziewczyna zbladła , cofnęła się parę kroków i schyliwszy oczy i świecę ku ziemi , tak stała bez ruchu . Zrozumiał Marian , co znaczyło to poruszenie , i uczuł taki ból w sercu , że gdyby go był wówczas stary przyjaciel nie wziął za rękę i kazawszy wnuczce przyrządzić jaką kolacyjkę , nie poprowadził za sobą , był by uciekł i może by był nigdy już nie wrócił do tego miejsca , gdzie w tejże samej prawie chwili poznał , jakim by mógł być raj na ziemi , a jak trudno , takiemu jak on człowiekowi , jego zaczarowany próg przestąpić . Nie będziemy powtarzać rozmowy między dwoma przyjaciółmi w czasie wieczerzy prostej , wiejskiej i prędziutko przez siedemnastoletnią gospodynię przyrządzonej . Rozmowa ta toczyła się naturalnie o znanych nam okolicznościach , wszakże jeden jej szczegół wydobyć musimy . Stary Narbut zapytał Mariana , co on tu będzie robił . Wtedy młody artysta zaczął mówić o swoim zamiłowaniu sztuki , o szybkości , z jaką mu czas schodzi , gdy siedzi przy robocie , gdy pod pędzlem jego rosną postaci , które wypieścił , wykochał w myśli , a które mu winny byt , życie i tę duszę " jaka się w ich postawie , w ich geście i twarzy wyraża . Potem dał poznać , ile mu zajmuje czasu sumienne przygotowanie się do każdej roboty , jak długo i ustawicznie musi uczyć się i przypatrywać naturze , aby ją z prawdą i z życiem przenieść na płótno , jak szukać w twarzach ludzkich tej piękności rysów , która harmonizuje z każdym stanem i poruszeniem duszy , z niewinnością myśli i pędem jej ku niebu lub ze znajomością i żądzą ziemskiego szczęścia , i z pochyleniem jej ku ziemi . Gdy w tym punkcie rozmowy podniósł wzrok na siedzącą naprzeciw niego Urszulę , zadrżał minio woli , bo postrzegł , że go pilnie słuchała , że wsparta na białej i delikatnej rączce , z otwartymi na wpół ustami , wlepiła w niego ciemne i połyskujące się oczy i zdawała się nie widzieć tego wcale , że ten , co tak mówił o piękności , nie miał jej w postaci swej ani śladu i był zupełnie zapomnianym przez to bóstwo , któremu tak czysty hołd składał . Postrzeżenie to pocieszyło biednego Mariana , dało mu cokolwiek zapomnieć o tym bólu , jaki uczuł , gdy Urszula cofnęła się na jego widok , schyliła oczy do ziemi i bała się widać podnieść je , sądząc , że to , co ujrzała , było tylko straszliwym przewidzeniem . Wtedy to nadzieja , która jak woda przeciska się najdrobniejszą szczeliną , nawet w , skale granitowej , znowu wstąpiła do jego serca , wtedy we dwójnasób pokochał sztukę , uważając i ją samą , i gorący o niej wyraz niejako za kładkę do tego raju , od którego przed chwilą widział się niezgruntowaną przepaścią oddzielonym . Z początku rzadko Marian odwiedzał Dymoszczyznę . Ale im bardziej odstręczał się od ojcowskiego domu i rodzeństwa , tym częściej przychodził . Czy to przypadek zrządził , czy może wyrachowanie rodzącego się uczucia , ale zdarzało się , że nieraz przyszedł i wtedy , kiedy starzec był ze strzelbą nad rzeką lub w polu przy gospodarstwie . Urszula , pamiętająca pierwsze upomnienie dziadunia , przyjmowała go najgrzeczniej , jak skoro się pokazał ; starała się bawić , jak mogła , tak zacnego gościa i stopniami tak się spoufaliła i z jego postacią , i z tą myślą , że to syn ich pana i dobrodzieja , że ją ani rysy Mariana nie przestraszały , ani garb jego nie raził , że lubiła patrzeć mu w oczy i słuchać , gdy do niej mówił , a zapominając , że to tak znacząca dla niej osoba , prowadziła go z sobą do ogródka i tam przy nim , rozmawiając i śmiejąc się , pełła ogórki , oczyszczała grządki z chwastów , a gdy trzódka krów wróciła z pola , biegła ze skopkiem do obory , aby faworytkę swą wydoić , i wolała Mariana za sobą , aby się tej robocie przypatrzył i tak ją zrysował . Łatwo sobie wyobrazić , że gdy Marian w kilka dni przyszedł , przyniósł jej ładny szkic , w którym Urszula i swą oborę , i siebie , i ulubioną Babetę , czarną , prześliczną krówkę , od kolonistki tego imienia kupioną , poznała . Rumieniec oblał jej twarz , była cudnie piękną , gdy się temu obrazkowi przypatrywała , a gdy poprosiła artystę , aby jej swą pracę na kilka dni zostawił , w oczach jej było tyle wdzięczności , głos jej zrobił się tak miękki , tak słodki , że Marian , który całą mocą swej woli odsuwał od siebie tę myśl , aby go kiedykolwiek pokochać mogła , złudził się jej wejrzeniem , które głęboko w . serce jego zapadło , odurzył się tym głosem , który rozległ się po jego duszy owym echem potężnym , które się niczym ' stłumić i przekrzyczeć nie daje . Wszakże im silniejszą poczuwał w sobie namiętność , tym uparciej z nią walczył i żadnym poruszeniem , żadnym słowem ani Urszuli , ani staremu Narbutowi nie dał jej poznać . Musiał , się doskonale ukrywać , kiedy nawet znajoma nasza , z Dąbskich Szumejkowa , najczęściej obecna ich rozmowom , czy był Narbut w domu , czy go nie było , nic nie postrzegła i najmniejszego nie wzięła podejrzenia . Raz jednak tylko co się biedak garbaty nie zdradził , taka radość zalała jego serce . Gdy w parę tygodni po oddaniu szkicu , przedstawiającego śliczną dójkę , na Dymoszczyznę przyszedł , pani Szumejko , która na ganku z pończochą siedziała , zaczęła na niego kiwać i dawać znaki , aby szedł cicho i obecności swej nie zdradził . Marian przystąpił na palcach , a staruszka wzięła , go za rękę i podprowadziwszy pod okno , kazała w nie spojrzeć . Marian krzyknął mimowolnie , postrzegłszy Urszulę , która przy stoliczku : pod oknem siedziała i kopiowała ołówkiem rysunek przez niego zostawiony . Wydał się więc sekret , dlaczego ta piękna , naiwna dziewczyna z taką uwagą zawsze słuchała , wiele razy Marian o sztuce mówił . Wprawdzie w takim składzie osób rzadko się to zdarzać mogło , ale garbaty artysta postrzegłszy , że to jest magnes , którym ją do siebie przyciąga , sprowadzał , jak mógł , rozmowę na to pole . Wówczas widząc , że oczy jej nabierają blasku , że w nie wstępuje jakby natchnienie , że go słucha z uwagą i niemal każde słowo połyka , stawał się wymownym i ożywiał się sam tym czarującym tchnieniem , które z ust jej wpółotwartych zdawało się na niego spływać . Była więc Urszula w duszy także artystką , sama nie wiedząc o tym , dążyła tą samą drogą , którą on dąży , a zatem spotkają się kiedykolwiek , zejdą się i wspólnie już dalej wiedzeni tąż samą gwiazdą do końca zawodu swego pójdą . To była pierwsza myśl , jasna i wnikająca jak błyskawica , która się przez jego serce przesunęła . Gdy zestraszona dziewczyna dała się nareszcie uprosić , że rysunek swój pokazała , gdy Marian obaczył , że bez przygotowania , bez nauki , bez potrzebnych materiałów kopia jednak była wierna , rysy śmiałe i wszędzie widoczny ślad , że jest w niej coś , co czuje , jak trzeba , choć nie wie dlaczego , utwierdził się w tej myśli , że ta prosta , ale cudna dziewczyna , którą on już podniósł na szczyt wszystkich swoich ideałów , urodziła się artystką i urodziła się dla niego . Odtąd zaczęło się dla Mariana nowe zupełnie życie , silniejszym prądem krew jego biła , szerszymi otworami promienie nadziei wpadały do jego serca i nieraz doznawał nawet tej czystej rozkoszy artysty , gdy jego słowo lub ręka urabia bogaty materiał i cudowne mu nadaje formy , którą starożytność pod postacią Pigmaliona w tak dosadny i dotykalny zamieniła obraz . Marian uznał w Urszuli prawdziwy talent . Stary Narbut zdumiał się , gdy po niewielu skazówkach , po kilku niby lekcjach , obaczył ogromną różnicę w robotach wnuczki , która zawsze coś bazgrała i nie pojmując swego usposobienia , wykradała mu papier i wynosiła gruby czerwony ołówek , którym sobie w regestrach gospodarskich robił znaki i notaty . Pozwolił więc formalnie , aby gdy przyszła zima , korzystała z rad Mariana i popisała się przed nim , wiele razy przyjdzie . Chodził więc teraz Marian częściej , bo jakżeż było zaniedbywać takie zdolności , jak nie zanieść lepszych ołówków , gładszego papieru , rejsbreta i wzorów , czego wszystkiego na Dymoszczyźnie dostać było nie podobna . Przyszedłszy , jak nie było posiedzieć przy rysującej z zapał em dziewczynie , kiedy każde słowo jego rady wpadało do jej główki , jak jędrne ziarnko pszenicy w sandomierską skibę , kiedy każda następna kopia była lepsza i śmielsza od poprzedzającej , kiedy za każdą razą , gdy przyszedł , zastawał kilka rysunków różnych przedmiotów z natury , a zatem czuł , że i w tym idzie tąż drogą , co i on , że wierzy święcie temu , co on mówi , że wdzięcznym okiem patrzy mu w oczy , gdy co pochwali , i przyglądając się rzutom jego ręki , gdy co poprawia , woła z westchnieniem : — Och ! gdyby m ja kiedy tak mogła ! Tak przeszło Marianowi blisko dwa lata . Urszula dojrzewała moralnie i stawała się coraz piękniejszą . Kiedy niekiedy jaśniała ona tym wyrazem duszy natchnionej , która się budzi do właściwego jej życia , rozlewa się jakąś jasnością na czole , występuje dziwnym blaskiem w oczach , usta urabia do form zachwycających i całą postać zdaje się odrywać od ziemi . Gdy taka chwila minęła , stawała się znowu prostą , wiejską , serdeczną dziewczyną , gospodarującą z zapał em , pielęgnującą swoje kwiatki , kochającą swój ogródek i swą Babetkę , Marian sam nie wiedział , w której z tych chwil więcej w niej było uroku . W obu był on równie przy niej szczęśliwym . I czy w rozmowie ożywionej , którą pojmowała instynktem talentu , prowadził ją za sobą na wyżyny ' sztuki i mówił o tym wszystkim , co ją w niej oświecić , co podnieść mogło ; czy podawał jej wodę do podlewania kwiatków , " wyrzucał chwasty z bruzdy , z grządek , które ona wypełła , i niósł za nią skopek pełen mleka , które wydoiła , zawsze widział w niej istotę dla siebie stworzoną i uważał ją za wcielenie tej boskiej myśli , którą niebo w niego tchnęło i przez , którą był tym , czym był na ziemi . Odłączyć jej obrazu od siebie tak dobrze nie mógł , jak nie mógł odłączyć swej duszy od swego ciała . Nie pojmował więc bez niej życia , jak nie pojmował łąki bez zieloności , lasów bez cieniu i chłodu , sklepienia niebios bez czarującego oko błękitu . Wszakże i to głębokie i wsiąknięte już w całą jego istność uczucie , równie jak i pierwsze porywy rodzącej się namiętności , nie wyszło na jaw . Skryte w głębinach jego duszy , wyrażało się ono tylko naturalną przychylnością , która w zdolnościach uczennicy , w potrzebie rozrywki osamotnionego i odepchniętego od krewnych kaleki i we wdzięczności dla Narbuta , opiekuna jego dzieciństwa , dostateczne znajdowała wytłumaczenie . — Dziękuję ci , kochany Marianie — mówił nieraz stary , przypatrując się coraz ładniejszym , coraz prawdziwszym rysunkom Urszuli . — Widzę to sam , choć się znani na tym mało , że ta dziewczyna ma zdolności i pasję do rysowania . Takiej sierocie jak ona , choć dobra i ładna , i gospodarna , trudno o męża . Gdy umrę i zostanie sama na świecie , może z twojej łaski będzie miała kawałek chleba . A Urszula mówiła nieraz do pani Szumejko : — Jaki ten pan Marian dobry , jaki rozumny , jaki cierpliwy ze mną , biednym nieukiem , a jak doskonale rysuje ! Czego się dotknie , to zaraz nabiera życia i prawdy . Ach ! gdyby m ja kiedykolwiek nauczyła się choć przez pół tak robić , jak on robi . — Biedny on — odpowiadała pani Szumejko — syn takiego pana , a nie ma tam we dworze żadnej rozrywki . Tylko w malowaniu szuka pociechy i musi aż tu przychodzić do nas , żeby miał do kogo słowo przemówić . — Alboż to mała pociecha w malowaniu ? Czy myślisz , że mu potrzebne zabawy i kompanie ? — mówiła Urszula , podnosząc w górę piękne swe oczy . — Kiedy kto ma pędzel w ręku i farby przed sobą , i okno , z którego świat boży widać , nie potrzebuje nikogo . O ! gdyby m ja mogła już farbami robić , jakżeby m była szczęśliwa ! — Ej ! moja kochana ! — wołała wówczas pani Szumejko — jak pójdziesz za mąż , to ci to wszystko wyleci z głowy . — Za mąż ! — odpowiedziała Urszula . — A gdzież dla mnie mąż ? — I oko jej zwracało się na portret Vandyka , którego kopię , w Łukowie jeszcze z dobrego sztychu zrobioną , dał jej Marian do przerysowania . Z tych słów widać , że w Dymoszczyźnie nikomu ani przez myśl nie przechodziło , żeby w sercu tak upośledzonego od natury młodzieńca mogła znaleźć miejsce miłość dla kobiety , która odpłacić mu się wzajemnością , mimo obowiązków wdzięczności , mimo tożsamości gustów i talentu , nie była by zdolną . Z zapytania Urszuli : „ A gdzież dla mnie mąż ? " , ze zwrócenia się jej oczu ku pięknym rysom Vandyka , widać także , że i ona miała ideał piękności męskiej , ku któremu zwracała się jej myśl , nie tylko jako artystki , ale o którym i kobiece jej serce marzyło . Cała więc jej przychylność i poufałe obchodzenie się z Marianem było tylko wdzięcznym poddaniem się uczennicy z talentem kierunkowi biegłego nauczyciela , było oznaką radości naiwnej dziewczyny , że ten , co się urodził panem , nie gardził ich domem i wrodzoną uprzejmością Litwinki , której gościnność ma zawsze jakiś charakter serdeczny i na niewinną zakrawający kokieterię . Tym postępowaniem Urszuli , tym wyrazem jej oczu , czasem natchnionym , czasem słodkim i rzewnym , czasem figlarnym i pełnym serdecznego śmiechu — jak to już powiedzieli śmy — łudził się niekiedy biedny Marian . Przychodziło mu więc czasem na myśl powiedzieć jej wprost , czym dla niego była . Ale gdy to postanowienie opanowało jego głowę i serce , a wówczas spojrzał przypadkiem na swoją rękę długą i kościstą lub na swą pierś wypukłą i krótką , lub na wysokie nogi , kiedy wzdrygnąwszy się na myśl o sobie samym , przejrzał się jeszcze w zwierciedle , wtedy odskakiwał przestraszony , rzucał się na pościel bez sił i nadziei i z ciężkim westchnieniem , a czasem ze łzą gorzką i złorzeczącą , odstępował od tego przedsięwzięcia , które nie mogąc mu dać szczęścia , jakiego pragnął , mogło by mu odebrać to , jakiego używał , i życie jego zniweczyć i zatruć . Takim sposobem z ;tych częstych , z tych bolesnych walk z sobą samym wychodził zawsze zwycięzcą i pozorem tylko najzwyczajniejszej życzliwości okrywał uczucie głębokie i czyste , którego cudowny przedmiot zlał się i spoił w jego duszy z tym wszystkim , co miał za piękne i wzniosłe , z tym wszystkim , co tylko kochał i jako świętość czcił i wielbił . Na początku lipca roku , wieczorem , po prostym , wiejskim podwieczorku , który Urszula w dzień świętego Józefa Kalasantego , na uczczenie imienin dziadunia , kilku starym znajomym pod lipą wyprawiła , siedzieli wszyscy na brzozowej kanapce i wokoło zastawionego stołu używali ożywiającego chłodu po dniu gorącym i wesołą bawili się rozmową . Urszula cała w bieli , z bukiecikiem goździkowym przy gorsie , artystycznie ubrawszy głowę swą w ulubione kwiaty , krzątała się z takim zajęciem , tak była wesołą , tak ożywieniem swym i ruchem piękną , że biedny Marian musiał użyć całej siły , jaką go natura obdarzyła , aby nie ulec czarom i jakim niebacznym słowem gwałtu serca swego nie zdradzić . Wszakże ta walka śmiertelna , którą z sobą staczał , tak go zmęczyła , że nim jeszcze ciemno się zrobiło , pierwszy z gości pożegnał starca i zapytującą go ze współczuciem Urszulę , dlaczego w takim dniu tak prędko ich opuszcza , i ukłoniwszy się reszcie kompanii , poszedł chwiejąc się prawie i ledwie mogąc utrzymać się na nogach . W takim stanie doszedłszy do małego gaiku , który stał nad drogą między Rutką Mazowiecką a Dymoszczyzną i ocieniał małą dolinkę po której biegł wąski strumyk do Buga , położył się w gęstwinie i wsparłszy głowę na ręku , patrzał z daleka na to ciche ustronie , gdzie jego dusza została . Wtedy usłyszał tętent dwóch wierzchowych koni idących stępo . Odchyliwszy gałęzie poznał Kaspra , który z panem Ksawerem ku Dymoszczyźnie jechał . Gdy się zrównali z klombem , w którym Marian był ukryty i od którego widać było dobrze dworek Narbuta i dziedziniec , i lipę , i białą sukienkę Urszuli , która jeszcze się tam krzątała , nie chcąc widać gości swych puszczać , oba jeźdźcy zatrzymali się i Marian mimo woli usłyszał natępującą rozmowę : — Tam widno dużo ludzi i stary w domu . Wróćmy wujaszku , teraz nie pojadę . — Jesteś tchórz , mój kochany , i nie umiesz się decydować — odpowiedział wujaszek , który spostrzegłszy , że panna Zoé zanadto gorliwie zajmuje się pronuncjacją młodzieńca , postanowił gdzie indziej uwagę jego zwrócić . — Dziewczyna podobała ci się od pierwszego wejrzenia , gdyś ją w kościele obaczył . I w rzeczy samej czarująca . Oko żywe , ciemne , pełne ognia , figurka kształtna i urobiona jak u Diany , chód elastyczny , na com już wówczas uwagę twą zwrócił , a ty przez trzy miesiące marzysz tylko o niej jak jaki romansowy mazgaj i do tej pory nie ośmielił eś się zabrać z nią znajomości . Wstydź się doprawdy ! Jeśli tak będziesz bojaźliwym , to cię pierwsza lepsza jak nic zawojuje i jak bydlę jakie do jarzma , tak do ołtarza za sobą poprowadzi . — Myśli wujaszek , że to tak łatwo z tym starym — odpowiedział Kasper , westchnąwszy i spojrzawszy ku Dymoszczyźnie — widać dobrze ją strzeże i chowa . Słyszał em , że ta dziewczyna już tu jest od dwóch lat , a przecież nigdzie jej nie pokazał . I gdyby m był wówczas przypadkiem nie pojechał do kościoła , był by m jej dotąd nie widział i nie wiedział o jej egzystencji . — W takich razach lepiej późno niż nigdy — odpowiedział po francusku wujaszek , aby moralne zastosowanie tej ' maksymy stało się dobitniejszym . — Nie trać więc czasu , którego już i tak stracił eś tyle . Garbus zręczniejszy od ciebie . Wkręcił się tam już od dawna . A choć to potwór , a ty chłopiec gładki i powabny , zdmuchnie ci dziewczynę przed nosem . — Tego się nie lękam — odpowiedział Kasper śmiejąc się . — Pewnie nie ślepa , bo uważał em dobrze , że ma prześliczne oczy i musi nimi widzieć doskonale , choć je jeszcze po wiejsku spuszcza . — Jednakże ja ci mówię — rzekł znowu pan Ksawery — że garbus niebezpieczny . Nie podobna , aby on , artysta , widząc co dzień prawie tak piękną dziewczynę , nie zakochał się szalenie . — Cóż by to szkodziło , proszę wujaszka — odpowiedział Kasper — żeby się zakochał ? Wyśmiała by orangutanga . — Tak , ona by go może wyśmiała , gdyby jej zrobił taką propozycję , jaką ty jej zrobisz , podbiwszy jej sielskie serduszko — . rzekł pan Ksawery . — Ale Marian , student , nie zna świata i pamiętając na historię swej matki , nie zrobi tego . Zresztą to dla niego nie będzie żaden mezalians , jak był by dla ciebie . Oświadczy się po prostu staremu , który widząc w tym honor i szczęście dla wnuczki , nie tylko nie Odmówi , ale ją zmusi . A twój ojciec pewnie sprzeciwiać się nie będzie . — To masz rację , wujaszku , masz wielką rację — odpowiedział Kasper trąc czoło w niepokoju i niecierpliwości . — Muszę się spieszyć , żeby mnie przynajmniej poznała i obaczyła różnicę . A jednak dziś tam nie pojadę . Ten stary mię przeraża . To człowiek , co nie żartuje ; znam go dobrze . Poddam myśl mamie , aby namówiła ojca , żeby go z jakim interesem wyprawił do Warszawy . — To wyborna myśl ! — zawołał pan Ksawery . — Ja ci dopomogę . — Dziękuję ci , ' drogi wuju — rzekł Kasper — a wtedy obaczysz , jak gracko wezmę się do dzieła . Bo też warto , nieprawdaż , wujciu ? — Cudna , cudna dziewczyna ! — mówił pan Ksawery . — Do widzenia , mój aniołku — zawołał wówczas Kasper , posyłając ręką ku Dymoszczyźnie rzęsiste całusy — i potem oba zawrócili konie , i oddalili się galopem . Już tętent ustał , a Marian leżał jeszcze na ziemi , z uchem natężonym , z bladą twarzą i zastygłym sercem . Zamach ten haniebny zdawał mu się świętokradztwem ; ' łzy bólu i złości zalewały jego oczy , gdy pomyślał , że tchnienie zepsucia może owiać , błoto rozpusty może obryzgać ten nieskażony przedmiot jego czci i miłości . Sam nie wiedział , jak sobie poradzić , jak odwrócić , to nieszczęście , zagrażające jego życiu i wszystkim nadziejom , które w sobie wykarmił . Im bardziej o tym myślał , tym bliższą zdawała mix się ta klęska , której by nie przeżył . I wówczas włosy się jego jeszcze więcej zjeżyły , drżenie śmiertelne go przejęło , a sądząc , że każda chwila zwłoki zgubi go i zabije , porwał się z miejsca przestraszony i pobiegł na Dymoszczyznę . Stary Narbut siedział już wówczas na ganeczku i pacierze odmawiał . Gdy postrzegł Mariana tak okropnie zmienionego , przeląkł się niezmiernie , posadził zadyszanego i upadającego na siłach na ławeczce i zapytał troskliwie , co się stało i dlaczego powrócił . Marian chciał odpowiedzieć , ale w tejże chwili przez okna otwarte od pokoju rozległ się srebrny głos Urszuli śpiewającej : Wszystkie nasze dzienne sprawy . Wtedy biedny kaleka nie był już panem swego wzruszenia . Łzy puściły się z jego oczu , rzucił się , głośno płacząc w objęcie Narbuta i ukrywszy twarz swą na łonie zadziwionego starca , słowa przemówić nie mógł . Gdy się cokolwiek uspokoił czując , że się niewątpliwie zdradzi , że nie będzie mógł z zimną krwią rzeczy tak opowiedzieć , aby się stary nie przeląkł , nie oburzył i zamachu na swój honor i spokojność jakim gwałtownym czynem odwrócić nie postanowił , zwalił wszystko na nerwowe wzruszenie , które go w taki stan wprawiło i którego powodem są familijne jego stosunki . Że zaś nie czuł dosyć sił , aby mu wszystko opowiedzieć , prosił starego , aby go jutro rano odwiedził , i pożegnawszy go , poszedł . Starzec pokiwał głową , pokręcił wąsa , odprowadził Mariana spory kawał drogi w milczeniu i powiedziawszy mu „ dobranoc " , a upomniawszy , aby rzeczy , których zmienić już nie można , nie brał tak do serca , do domu powrócił . Marian całą noc nie mógł oka zamknąć . To chodził po pokoju , ciężkimi przybity myślami , to kładł się na łóżko ubrany , zamykał oczy i marzył o niewinnej i czystej dziewczynie , której dusza tak śmiałym lotem odlatywała czasem od ziemi a którą ludzie zepsuci i zdemoralizowani jak białą i podniebną gołębicę ująć i w brudnej kałuży życia zanurzyć chcieli . Ale już dnieć zaczynało , a sen ani myślał zamknąć jego powieki . Wtedy Marian powstał , ustawił na sztalugach dwa obrazy , już w znacznej części podmalowane , a w niektórych szczegółach staranniej nawet wyrobione , i usiadłszy naprzeciw nich w dużym krześle , przypatrywać się im zaczął . Na pierwszym z tych obrazów była Maria dwunastoletnia i słuchająca nauk Anny ; drugi wyobrażał tę chwilę stanowczą , gdy Józef budzi Marię , która się zdrzemała , siedząc z uśpionym na jej kolanach Jezusem , i ukazuje jej odlatującego już anioła , którego postać zaledwie widna , ale po którym jeszcze boski blask pozostał ; owego anioła , który przyszedł z woli bożej i rozkazał Józefowi zabrać żonę i dziecię i uciekać z nimi do Egiptu . Obie twarze Marii były cudnie piękne , obie — i rozwijająca się przez święte nauki dziewica , i upiękniona miłością macierzyńską niewiasta — były do siebie podobne , bo obie wyobrażały tę twarz , którą malarz w myśli i w sercu swym nosił i z którą nigdzie rozminąć się nie mógł . Długo tak Marian siedział ; nareszcie znużenie przemogło , oczy się jego przymknęły , głowa pochyliła się . na poręcz krzesła i sen smaczny i twardy przyszedł złagodzić troski i pokrzepić upadające pod takim wysileniem ciało . Już było po siódmej , gdy wszedł Narbut i zastawszy go jeszcze pogrążonym we śnie , zdziwił się mocno , że młody człowiek nie rozbierał się wcale i tak siedzący przespał noc całą . Sen Mariana był tak twardy , że nie słyszał , jak stary przyjaciel jego przybył , wziął sobie krzesło , nie opodal usiadł i mimowolnie spojrzawszy na stojące przed sobą obrazy , już z nich oka nie spuszczał . Poznał on od razu rysy , oczy i cały wyraz twarzy Urszuli , równie w młodziutkim obliczu dwunastoletniej dzieweczki , jak w dojrzałym i prześlicznym licu dziewicy matki , patrzącej z trwogą i wdzięcznością za uchodzącym aniołem . Przypomniawszy sobie wczorajszą wieczorną scenę , przywodząc na myśl tyle innych okoliczności , na które przez ciąg dwóch prawie lat nie zważał , odgadł Narbut wszystko , co się działo w sercu biednego artysty , i uderzając się w czoło , rzekł sam do siebie : — O ! ja osieł stary , jak mnie było tego się nie domyśleć . W tej chwili zbudził się Marian , zmieszał się widząc siedzącego obok siebie Narbuta , a powitawszy go z roztargnieniem , powstał , odwrócił sztalugę i jeden obraz drugim zasłonił . Stary Litwin udał , że tego nie uważa i zacząwszy od reprymandy , że niszczy wątłe swe zdrowie i pracą , i mocnym wzruszaniem się , głupstwami i złością ludzi głupich i złych , i niedosypianiem nocy jak się należy , zapytał , co go wczoraj tak przejęło i co mu ma powiedzieć . Marian sam nie wiedział , jak zacząć , jak złagodzić cios , który sercu starego przyjaciela miał zadać . Nareszcie zaczął od tego , że wczoraj był chory i rozdrażniony , że pożegnawszy ich wcześniej , niżby był sobie życzył , nie mógł dojść do domu , ale musiał na drodze położyć się dla odpoczynku . Przypadkiem wybrał na to miejsce w gaiku nad strumieniem , tam zakryty gęstwiną tak , że go nikt nie widział , mógł być świadkiem rozmowy , którą mu obowiązek sumienia nakazuje zakomunikować staremu , aby przedsięwziął środki , co by występne zamiary zniweczyć mogły .