Józef Ignacy Kraszewski Pogrobek Powieść z czasów przemysławowskich Izby Handlowej Krakowskiej Panu Baranowskiemu na pamiątkę z nim odbytej podróży ofiaruje Autor 1880 . W dzień Zwiastowania N . Panny Drezno . — Mów , gość a nie goście ! — zawołał książę do chłopca , który stał z oczyma wesołymi , pewien , że mu za nowinę będą wdzięczni . I kubek na stole postawił . — Ależ goście , proszę Miłości Waszej — dodało chłopię — bo nie sam książę Przemko , ale z nim dużo jakichś panów . Księżna Jolanta wstała trochę niespokojna , spoglądając na męża : Książę Bolesław ręce podniósł żywo do góry . Przemko się zasępił i obrócił ku swemu wojewodzie . — Mówcież wy za mną ! — zawołał . — Mówcie wy ! Wojewoda podszedł krok ku księciu Bolesławowi . — Stryju miłościwy ! Puść ! Puść mnie ! Wrócimy cali . Przedpełk mi za kuma do tego chrztu krwi służyć będzie . Mąż jest doświadczony . — Nie przeczę — zawołał książę — ale i ja w kumy nie gorszym od niego ! Wojewoda cofnął się , schylając głowę . — W porę mi przychodzisz — zwrócił się do niego Bolesław — ty , stary mój ! Pomożesz mi ! Ten młokos , patrzaj go , wyrywa mi się . Słyszysz ? Chce mu się Santoka ! Skłonił się kasztelan . — Beze mnie się obchodzić ! — dodał książę . — Niech próbuje ! — wstawił się wojewoda poznański . — A , a — mówił — ja bo na tej twej głowie wszystkie przyszłości złożył em nadzieje ! Śmieje mi się na niej więcej niż książęca czapka . Kto wie ? Odrodzona korona może ! Przemko się zarumienił , oczy mu się zaiskrzyły , wtem Bolesław nagle umilkł , spuścił wzrok ku ziemi , posmutniał . Przemko upadł na kolana i natychmiast porwał się , rękę podnosząc do góry , zwrócony ku swoim . Ksiądz Malcher począł z cicha : Ksiądz potwierdził wniosek . Wzdychał biedny opiekun ciężko . — Jedną z moich dziewcząt był by m mu swatał — mówił Bolesław — choć powinowactwo bliskie , ale wiek nie przystał i rachuba była niedobra . Po mnie on i tak Kalisz zabierze , a trzeba mu innej , co by albo ziemię , albo nadzieję dziedzictwa przyniosła . — Bóg łaskaw — rzekł starowina uspokajając . Twarz się Przemkowi zapalała , gdy mówił . Krzywosąd śmiał się , ocierając uznojone czoło . — Co za sprawa ? — A gdzież ta branka jest ? — spytał książę . — Spletli ci baśń — odparł stary książę — bo ja tu o żadnej takiej dziewce nie wiem . — Przecież jej by nie zabili ani by się mogła ukryć ! — Ja o niej nie wiem — rzekł . — Co się z tą Niemką stało ? — naparł go . — Ty wiesz ? Janko pomilczał trochę . Bolesław namarszczył się i zakłopotał . — A widział eś ty ją ? — spytał . — Młodość , głupstwo ! — odparł książę . — Masz brankę ? — Cóż się z nią stało ? — Różnie mnie uwodzili , że zbiegła nocą , drudzy , że po drodze głodem się morząc , zmarła . — A ksiądz Tylon , a Przedpełk ? Ci wiedzieć muszą , co się z jeńcami stało ! — Przemka pytał eś ? Tu Krzywosąd , pomilczawszy , dokończył : Kaliski książę zdał się być dobrej myśli i ozwał się do synowca żartobliwie : Zarumienił się Przemko , inni po sobie patrzali . Przemko milczał , dolewał do kubka stryjowi i ręka mu drżała . Gdy to mówił , Przemko słuchał go z oczyma na stół zwróconymi , lice mu się wcale nie rozjaśniało . Książę się uśmiechał . — A mnie mówiono , że on ją gdzieś na zamku chowa . I rękami potrząsał . — Wojewoda mówi , że o niczym nie wie — rzekł książę . Notarius oburzył się . — Zatem winien niedbalstwa , opieszałości , gnuśności , ślepoty ! Winien jest , gdy , postawiony na straży , nie strzeże , gdy opiekunem będąc , nie opiekuje się . Odetchnąwszy , Tylon rzekł już łagodniej : Z wielką ufnością , że małżeństwo wszystkiemu zaradzi i lekceważeniem całej sprawy , ksiądz Tylon ręką zamachnął . Pokłonił się . — Cóż to ? Żenić chce was ten poganin kaliski ! Ten stary ! — zawołała . — Ja tu drugiej nie zniosę , a biada tej , co mi się poważy … Zacisnęła ręce . Przemko objął ją i ucałował , usta zamykając pocałunkami . — Ty zawsze u mnie będziesz jedyna . — Był mi ojcem . A gdy Przemko milczał , dodała ze złością dziecięcą : — Przyprowadź sobie żonę , przyprowadź ! Ja ją zabiję lub struję ! Przemko milczał sparty na ręku . Im bardziej mu ją chwalono , tym się wydawała wstrętliwszą , niewiedzieć dlaczego . — Nie bójcie się — odezwał się wojewoda ze strony — znajdzie ona i u nas miłość i chuchanie . Strzec będziemy kwiatuszka , a posadzimy go na pięknym , wysokim zamku . Spuścił głowę . — Nam tu bez niej zostać jak bez słonka , bez powietrza i bez wody . — Coż , ty stary ? Radujesz się ? — zapytał . — Czemu by m nie miał być rad ? — I narzeczony potem wesół będzie — rzekł Barwin . Kluska głową kręcił . — Księżniczka płacze też . — A ty ? — przerwał stary książę . Barwin się pogniewał . Wesołek po chwili mruczał znowu : — Nie było jej przed czasem swatać ! Nie było ! Niechby pączek rozkwitnął , niechby my się nim pocieszyli ! — Jadą ! Jadą ! Krywicha mówiła do Wojtkowej : Wojtkowa potwierdziła wszystko . — Z twarzy niczego , ino blada , blada ! Czym oni ją tam karmili ? — A co ? A co ? — A ! Jaki to zamek straszny ! Jak grób ! — wyjąknęła Lukierda . — Ja jestem jej piastunką ! — Ja tu , nie kto , jestem starszą do usług waszych ! — zawołała . — Możesz Wasza Miłość spoczywać — poczęła zuchwale Bertocha — my na obcych się zdać nie chcemy , nam tu usługa należy ! Głosu jej brakło , a Bertocha przerwała : — Pierwszy u mnie rozkaz mego pana ! Dreszcz przechodził nieszczęśliwą wygnankę , chwyciła za szyję Orchę i płacząc szeptać poczęła : — Uspokój się , gołąbko moja ! Zaśnij , zaśnij ! Piastunka mówić jej dłużej nie dała . — Dokąd Miłość Wasza ? Przemkowi oczy się zaiskrzyły i popchnął go . Zaręba nie ustępował . Książę , coraz gniewniej unosząc się , rękę podniósł na niego . — Tyś tu panem czy ja ? ! — krzyknął . — Idź mi z drogi zaraz precz ! Zaręba do nóg mu się schylił . — Puszczaj ! — powtórzył , miecza dobywając , Przemko . — Puszczaj albo ubiję ! Nagle , jakby opamiętawszy się , popchnęła go od siebie . — Precz , ty przeniewierco ! — krzyknęła . Przemko ręce ku niej wyciągnął . — Wracaj , Miłość Wasza , dopóki nie zadnieje , potem ludzie poznają ! Przemko rzucił się na posłanie . — Hej ! — zawołał , rękę ściśniętą wyciągając ku niemu . — Jeśli ty mi raz jeszcze się ośmielisz … Przemko obojętnie głowę sobie zakrywał . — Nie potrzebuję nic — zawarczał — precz idź ! — Ty idź tam ! — rzekł . — Idź ! Pilnuj ! Spocznę . Baba miała coś jeszcze do powiedzenia , uśmiech dwuznaczny przebiegł po jej wargach , obejrzała się dokoła po izbie , kagnek podnosząc i z wolna próg jej przestąpiła . Pokręciła głową . — Jak to ? — pochwycił Bolesław . — Czemu ? Książę słuchał z obawą razem i niedowierzaniem . — Na co jej baba ta ? Dosyć nas jest , obcych nie potrzebujemy ! Wahała się z odpowiedzią Lukierda , gdy Orcha , nisko się pokłoniwszy , odważyła panią zastąpić . Książę słuchał , patrząc wciąż na Lukierdę , która oczy spuściwszy , odpowiadać mu nie śmiała . — Pilnuj mi ty jej i strzeż , a miłuj — odezwał się stary — żeby prędzej ośmieliła się a panią tu poczuła i rozkwitła znowu . Litując się jej a sądząc , że się go wstyda , Bolesław zabrał się do wyjścia , samych ich chcąc zostawić . Przemko z przymuszonym śmiechem pożegnawszy żonę , pośpieszył za stryjem . — E , twoja wina czy nie — rzekł Bolesław , za drzwi wyszedłszy — ale smutna ona jest , zabawiać ją potrzeba ! — Tęskni za dziadem i za swymi — odparł Przemko . — Pląsów nie lubi . Dziś turniej będzie , to mu się przypatrzy i rozerwie . Sług też ma dosyć , jest komu i pieśni śpiewać , i baśni prawić . — Piastunkę tę starą — dodał — wypadnie precz stąd wysłać do Szczecina , bo ona jej dziada przypomina i głowę smutkami nabija . — Rycerzowi za niesławę się nie płaci ! — odparł leżący . — Ja mówię , że niesławy nie ma ! — odparł książę . — Nagrodę turniejową odstąpił em dla ciebie — ale mnie paść nie przystało ! To powiedziawszy , wyszedł książę , a dwaj przyjaciele zostali sami i długo siedzieli milczący . — Gdzie ty pójdziesz , tam i ja z tabą — dodał Nałęcz — o tym nie ma co i mówić . Ale mnie tego zamku , a bodaj i księcia , żal będzie . Zawsze człowiek tu jak w swoim gnieździe się czuje . Rozśmiał się . — Pójdę stąd — dodał bez namysłu — ciężko mi , nie strzymam . Wiesz czemu ? Zamyślił się Zaręba długo . Przemko uśmiechnął się z niedowierzaniem . — Gdy Bóg zechce a zrządzi , i bez krwi się obejść może — dorzucił Świnka . — Ot , Miłość Wasza , macie już Polskę Większą . Bóg da , weźmiecie co z Pomorza . Przemkowi uśmiech dumy przeleciał po ustach . — Amen ! — dokończył sędziwy biskup poznański . Przemko się nasrożył . — Więc chyba śmierci mej chcecie ! — płacząc odpowiedziała Lukierda . W tym roku długo spoczywający książę Przemysław , któremu tęskno było , że wojować z kim nie miał , znalazł przecież sposobność wynijść z domu i rycerzy swych wyprowadzić w pole . Rogatka dosłyszał . — Zjesz licha niżeli ty albo i sam diabeł mu pomoże ! — krzyknął . — A po co lazł ? Ma to , na co zarobił , niechaj łapę ssie ! Zaklął się po niemiecku . Tymczasem Mina po swojemu piękną Sonkę uchadzała . Rogatka zżymał się niespokojny . — Precz z nią stąd ! — wołał . — No to wsadź mnie z nim do więzienia ! — krzyknęła Niemka wstając . — Wsadź ! Będę siedzieć z nim razem ! — On żonkę ma , co tobie do niego ? — Mówże , książę , czego od niego chcesz , to ci dadzą ! — No to go każ z lochu do izby jakiej przeprowadzić ! — nalegała Dorenowa , może aby się pozbyć Miny i jej wejrzeń zalotnych . Książę się za wąsy targnął . Odwrócił się do gęślarza . — Graj , ty jucho ! Zabrzęczały struny , a Łysy począł wyśpiewywać poświstując . — Ha ! ha ! — przerwał . — Piosenki ! piosenki ! Henryczek synowczyk mój , ten to śpiewki składać umie . Niechajże teraz sobie zaśpiewa ! Wtem Bolesław uderzył o stół pięścią ogromną . — Ty jakaś ! Co ty tu będziesz dawała rozkazy ? — Słyszał eś ? Ja każę — i on musi to kazać , co i ja ! Łysy się po głowie musnął . — Grajku , psi synu , grajże na pociechę ! Mina pochwyciła go , wiodąc z sobą na górę . — Chodź , chodź ! To nie więzienie , a grób ! — krzyknęła . — Cóż ! Swobodęś mi przyniosła ? ! — zawołał , gdy wyszli na górę . Począł rozpytywać Niemkę . Przemko się nachmurzył . — A czyjaż ? — podchwyciła Mina . Mina głową kręciła . — Jeszcześ mało w tym gniłym lochu siedział , kiedy tak mówisz — odparła . — Grzywny mu zapłacę ! Okup dam ! — Ale on i grzywien chce , i ziemi — zawołała Niemka — a życie twoje droższe niż oboje ! Co ci po ziemi , gdy w lochu siedzieć będziesz ? — Kto ? Wszak pobił wszystkich ! — wołała Mina . — On ? On pierwszy zbiegł z placu . — Syna ma lepszego niż sam . Przemko westchnął ciężko . — Ziemi chce ! — zamruczał . — Ziemi nie dam ! Nigdy ! Przemkowi nowy duch do piersi wstąpił , ogrzał się , wyciągnął , napił , miał przemówić do kogo . Nierychło spytał , co się u niego na zamku działo . Niemka ramionami ruszyła . — Co się tam ma dziać ? ! — zawołała . — Na Lignicę cię odbijać nie pójdą , sił nie mają . Było was kilku na Łysego , a nie zmogli ście go , toć wojewoda Przedpełk z Petrykiem się nie porwą na niego ! Przemko surowo spojrzał na nią . Sonka uśmiechała się i pyszniła . — A ! Ty ! pochlebnico ! — mruczała . — O o , to trudno — szepnęła Dorenowa . — To trudno ! — A co dla was trudnego ? Jak wy mu się uśmiechniecie i pogładzicie pod brodę ? Sonka głową kręciła . — Grzywny dla was i dla księcia lepsze — mówiła Mina . — Co po ziemi , którą nieustannie strzec trzeba , a i ludzi pilnować ? Książę , choć podpiwszy , jedno miał ciągle na ustach : — Ziemi musi mi dać ! Nie wymogła nic na nim kochanka , bo pomrukiwał ciągle : Głaskała go Sonka próżno , nie dał się ugłaskać . Sonka potwierdzała . — Dobrze mówi ! Rozum ma ! — Da ziemi czy nie , a żądać trzeba — rzekł . — Mów , że ziemi chcę ! Grajkowi śpiewać kazał i zaświstał nutę , którą on pochwycił . — Okup dam — rzeki Przemko krótko i sucho . — Ojciec ziemi chce — odparł Otyły . Henryk Otyły , choć nie proszony , usiadł przy więźniu na ławie i w boki się ujął . — A jak nazad do lochu wrzucą ? Otyły uderzył go po kolanie . — Co grzywien dacie ? — spytał . Przemko zwrócił się żywo . — Mów , co chcesz , dam , co mogę . — A rycerskie słowo ? — Po grzywny do Poznania nie potrzeba ! — zawołała . — Tysiąc grzywien znajdzie się w Lignicy dla polskiego księcia . Nie tłumacząc się więcej , przystąpiła do swojego pana . Od rana dla wygody przeodziała się znów po kobiecemu i pięknie jej w tym było . Henryk Otyły wstał . — Szatan nie baba — rzekł — ale żeby w Lignicy dla was tysiąc grzywien znalazła , wierzyć mi się nie chce . Z niedowierzaniem wpatrzył się w nią stary i cmoknął . Miało to znaczyć , że zarobku nikt nie odpycha . — Nu — rzekł cicho — nu ? — Książę się musi z tej niewoli przeklętej wykupić , pieniędzy mu potrzeba dużo , potrzeba prędko . W Poznaniu jest ich dosyć , ale słać nie czas . Kto mu je zaraz da , dostanie dobrą nagrodę . Juda patrzył na mówiącą , jakby chciał ją na wskroś przejrzeć . — Tysiąc grzywien srebra potrzeba ! — dodała żywo . — Któż taką straszną sumę pieniędzy mieć może ! — zabełkotał . Kulawy Hans , który się przysłuchiwał , uderzył go po ramieniu i rozśmiał się . Juda drgnął i cofnął się . — Nagroda będzie książęca ! — dodała Mina niecierpliwie . Mówiąc to , jednak nie odchodził , nie zrywał rozmowy . Usłyszawszy to imię , Juda drgnął , zrobił minę pogardliwą . Mina ruszyła się z miejsca , Żyd śmiał się . — Nie mam czasu do stracenia ! — zawołała . Mina już odchodzić miała , gdy Juda z lekka ją za suknię pociągnąwszy , oczyma Hansa ukazał . Zrozumiawszy to , dziewczyna dobyła z kieszeni kilka sztuczek drobnych pieniędzy . Mina Przemkowi wiadomość pocieszającą przyniosła śmiejąca się i dumna . — Pozwólcie mi was pożegnać , boć mi do domu spocząć pilno . Dosyćem się po niewoli u was w Lignicy wysiedział ! Zaczął się śmiać . Przemka groźba oburzyła . Łysemu dziko zaświeciły oczy . — Ej , ty ! — wrzasnął . — Jeszczem ci ja buty nie przytarł ? ! Sonka , głaszcząc go , ułagodziła , głową tylko wahał . Ksiądz Teodoryk ośmielił się temu zaprzeczyć . Dwie kobiety naradzać się poczęły nad przyszłością . Przemka potrzeba było do reszty od niej odstręczyć — a potem … — Rozkaz dany nie może być zmieniony . Służba u mnie posłuszną być musi ! Nałęcz , nie bardzo wierząc w przeczucia , uśmiechał się . — Cóż to pani do snu nie idzie ? — zapytała . — Orchy nie ma — drżącym głosem odpowiedziała Lukierda . — Albo to bez niej posługi brak ! Ona przecież nie jedna ! — burknęła Niemka . — A gdzież ona jest ? — Orcha nigdy pijaną nie była ! — zawołała księżna . Postawiona na straży przez Bertochę dziewczyna i komornik przychodzących odprawili ode drzwi tym , że księżna nikogo widzieć nie chciała i puszczać nie dozwoliła . Oprócz tych stróżów bezlitosnych więcej nikogo nie widziała Lukierda . Mina , która kręcąc się wypatrywała , co się z nią dzieje , cieszyła się , widząc obumierającą . — Nie zechce on — wołali — my pójdziemy sami i odzyszczemy , co nasze ! — Nie wasza to rzecz — odezwał się — pilnujcie krosien i kądzieli . — Jam kądzieli nigdy w ręku nie miała ! — hardo odparła Mina . — Nie dziś o tym mówić — odparł Tomisław . — Dziś i zawsze na pamięci to mieć potrzeba — rzekł z goryczą książę . A po chwili spytał : — Co mi przynosicie ? Tu głos zniżając , szepnął : Zadumał się Przemko . — Serce mi pęknie , gdy taką umowę podpisywać przyjdzie — zamruczał — lecz muszę . Wolnym być potrzebuję , aby o przyszłości innej myśleć . Widać było wstyd , nie umiał się tłumaczyć . — Nie oszczędził em was — przebąknął Henryk — ale i bliższych mnie tenże los spotkał . Spojrzeli na się . Przemko zimno i pogardliwie , Henryk z pewną trwogą . Z dala skłonili się sobie . — Coście z nią zrobiły ? — zapytał . Przemko spojrzał surowo , Bertocha zarumieniła się i nie pytana przysięgać się zaczęła . — My , my nie wiemy nic ! Stara poszła gdzieś , przepadła ! — Ona , księżna ta przeklęta , winna wszystkiemu ! — zawołała . — Ma litość nad nią ! Póki ona żywa , nie będzie końca . Padła z rękami pościskanymi na łóżko . Przemko , który tylko co Teodoryka odprawił , jego zatrzymał . Książę zwrócił się do towarzyszącego mu w milczeniu kapłana . Westchnął ciężko . — A jestże w mocy ludzkiej radzić na to ? — odparł kanclerz . Ksiądz Wincenty popatrzał na ń zdumiony . Ksiądz Wincenty zdobył się na odpowiedź w końcu : Książę , ledwie dając dokończyć , mówił dalej : Obejrzał się ku niemu . — Jak myślicie — odezwał się książę — rychło-li będzie obsadzona katedra w Gnieźnie ? — Jeden Bóg wie — rzekł kanclerz . — Zabiegi są tam wielorakie . Być bardzo może , iż żaden z naszych nie osiędzie na katedrze świętego Wojciecha , a naślą nam z Rzymu Włocha lub Francuza . Teraźniejszy Ojciec Święty cały być ma Francji oddany . — Do Rzymu daleko ! — westchnął ksiądz Wincenty . Jechali milczący . Kanclerz spojrzał zdziwiony . — Ale skądże tego męża weźmiemy ? — spytał ksiądz Wincenty . — Czy Wasza Miłość masz kogo w myśli ? Przemko oczy zwrócił w niebo , jakby w nim rady szukał . Zamilkł chwilę . Zdumiał się znowu mowie tej w ustach księcia niezwyczajnej ksiądz Wincenty , sam Przemysław teraz zdał mu się powołanym przez Boga . Oczy mu się lśniły , patrzał , jak gdyby już ją miał na skroni . — Jedziesz do Rzymu ? — spytał milczącego kanclerza . — Spełnię rozkazy Wasze — odpowiedział chłodno kanclerz — chociaż tej wiary , jaką Was Bóg obdarzył , nie mam w sobie ! Czyńcie ze mną , co się wam podoba ! Pozwólcie jednak przypomnieć , że ojciec wasz duchowny ksiądz Teodoryk do tego poselstwa zdolniejszym był by nade mnie . Zna lepiej obce kraje , bystrzejszym i przebieglejszym jest . — Nie znam od was godniejszego ! Spojrzał na ń wyzywająco . — Jedźcie , księże Wincenty ! — Pojadę ! — odparł , skłaniając głowę , kanclerz . Na tym dokończył książę . Byli już daleko od miasta . — Naprzód — rzekł — drzwi obejrzyjcie , aby śmy podsłuchani nie byli . Przychodzę do was z rozkazem księcia . Po obejrzeniu drzwi i sieni , zaryglowaniu się wewnątrz , począł ksiądz Wincenty opowiadać o swej z Przemysławem rozmowie i podróży do Rzymu . Przerażony i smutny wrócił do izby , którą z Nałęczem zajmowali . Nie zwierzając się z podejrzeń swych przed druhem , począł jak zwykle rozwodzić żale nad losem nieszczęśliwej . — Niech się dzieje , co chce ! — krzyknął Zaręba . — A że śmy pobratymy — dołożył spokojnie Nałęcz — rozumie się , co tobie , to i mnie . Posprzeczali się , pogodzili i uścisnęli . Przemko zwrócił się oburzony tą zuchwałą mową . — Szalony jesteś ! Ty ! Zaręba się nie cofnął . — A tobie co do tego , niepoczciwy jakiś ! — krzyknął Przemysław . — Coś to ty jej brat , opiekun czy kochanek ? Zaręba z największą namiętnością wybuchnął . — Milcz , ty ! — zawołał , napadając na ń , Przemysław . — Co się stało ? Mina , posłyszawszy , w ręce plasnęła z radości . — Czarownica jest jak Orcha ! — mówiła Bertocha . Wejście męża przebudziło ją ; wstała . Spojrzała na ń , milcząc , oczyma przeszywającymi , obłąkanymi i zachwiawszy się na nogach , musiała upaść na siedzenie . W Przemysławie widok jej zamiast litości , gniew wywoływał . Lukierda nie zdawała się rozumieć . — Kochankiem ? — odezwała się po namyśle . — A któż takiego trupa jak ja kochać może ? Wyciągnąwszy ręce wychudłe , odsłoniła twarz bladą i spojrzała z pogardą na męża . — Któż cię tu męczy ? — mruknął . Bertocha z Miną drogę mu zabiegły . — Księżnie ? — odparł roztargniony Przemko . — Księżnie ? Rzucił to słówko ksiądz Teodoryk sądząc , że nim może dobędzie coś z księcia , którego , zdało mu się , że odgadnął . Przemysław , jakby nie posłyszawszy nawet , czy nie chcąc rozumieć , odparł : — We wszystkim godzić się potrzeba z wolą bożą . Nareszcie wieczora jednego udało jej się zastąpić mu drogę . Przemko nie odpowiedział . — Potrzebuję rozmówić się z wami ! — dodała . Niemka z bólu i gniewu zdrętwiała . Wołała tak , nie zważając na to , iż w podwórcu ludzie przechodzili , książę stał dumny , coraz groźniej się marszcząc i widoczniej niecierpliwiąc . Oziębłość ta i pogarda wzmagały gniew Miny . Siadł potem znużony , opierając się na ręku , twarz miał zasępioną . — Ani dobrego słowa ! — zawołała . — Widzę — rzekła — że ście , choć późno , pokochali się w żonie ! I tym jeszcze nie wywołała odpowiedzi . — Jej dni policzone ! — dodała . — Ledwie dysze . — Jak nie ją i nie mnie , to przecie sobie inną może znaleźli ście do kochania ? — odezwała się Niemka . Książę się rozśmiał pogardliwie . — Wam ino to bzdurstwo w głowie ! — zamruczał . I na to książę nie rzekł nic . Chciała go wyciągnąć na słowo , lecz Przemysław słuchał roztargniony . Myślami był gdzie indziej , szczebiotanie to i przypominanie żony męczyło go . Przemko w końcu rzucił się i wybuchnął , ręką bijąc o stół . Wskazał na gardło . Dopił kubka , cisnął nim i wyszedł z izby . Miny oczy zaświeciły . — Powiedział , powiedział , żeby go od tego trupa uwolnić ! Uśmiechnęła się , spoglądając na drzwi . — Mam słowo ! Uwolnim cię od niego ! Włodek się strasznie żachnął . — Pogańskie syny ! Bezbożnik ! Cóżeście to zrobili ? ! — zakrzyczał . Włodek głową zaczął kręcić . — Kłamiesz ! — rzekł . — Prawdem powiedział , jak mi Bóg miły ! — A u mnie , myślicie , dla dwu łotrów z rozpustnego dworu schronienie ? ! — zawołał Włodek . — Ja dla was życia nie zmienię , a wy tu nie wytrwacie . Czy ty nie wiesz , jakie u mnie życie ? — Klasztoru u mnie nie ma — przerwał stary — ale chrześcijańskie życie jest , takie , jakie wszędzie powinno być ! Modlitwa , od której nikomu się nie dam uwolnić , post , karność . Co mnie tu po takich dwu trutniach , nawykłych do dworskiej rozpusty ! Co wy tu robić będziecie ? — Odpoczniemy dzień jaki . Włodek mruczał . — Toć i my nie poganie ! — A , poganie , poganie ! Tak jakem ja był , dopókim nie przejrzał ! — odezwał się stary . — Cielsko u was Bogiem , brzuch ołtarzem , rozpusta nałogiem ! Poganie jesteście . Był em ja wam podobnym , za to teraz pokutuję . — My też do pokuty czas mamy . Pawłek stał milcząc , bo ze starym spierać się niedobrze było . Nałęcz chciał coś powiedzieć , stary mu usta zamknął . — U mnie posłuszeństwo pierwsze prawo — dodał . — Chcecie przytułku , nagnijcie karku . Pawłek się skłonił , Włodek krzyknął poza się do dworu : — Zadra ! Sam tu ! Zjawił się stary człek , także buro i ubogo odziany , w czapeczce na łysej głowie , z oczyma przymrużonymi . Wtem z różańcem w ręku nadciągnął Ojczulo , który się z dala przybyszom przypatrywał . Pawłek , wiedząc , kto był , skłonił mu się pokornie . — A w rękę duchownego nie możesz pocałować ? ! — krzyknął Włodek . Trzeba było pójść do ręki , którą mnich go pobłogosławił . Włodek i Ojczulo , który , choć Niemiec , mowę polską rozumiał , słuchali pilnie . Ojczulo przysłuchiwał się modląc po cichu . Włodek na dwór u wrót wskazał i rzekł krótko : — Idźcież spocząć ! — Ty , co lepiej pana stryja znasz — zapytał Michno w podwórzu — powiedz mi : chyba tu nie co dzień takie gody , na jakieśmy dziś trafili ? — Owszem , porządek to powszedni , a czasem i gorzej bywa — rozśmiał się Pawłek . — To tylko adwent , a w wielkim poście we dwoje ostrzejszy post , w dwójnasób dłuższa modlitwa dzienna i nocna . — Wolał by m już naprawdę mnichem zostać ! — rzekł Zaręba . — Do tych by i nam potrzeba — zakończył Zaręba — bo rychło z głodu poumieramy . Kapliczka była nie wytworna , ale schludna . U wielkiego ołtarza stał sam Ojczulo , a Włodek w komży mu posługiwał . Śpiewano pieśni , odmawiano modlitwy , padano na twarz i nabożeństwo niemal do nocy się przeciągnęło . Nałęcz prędko spowiadać mu się począł ze wszystkiego i zaprowadził go do izby , w której Zaręba odziewał się dopiero . Powitali się . Tomko , który na dworze książęcym probował żyć , a nie powiodło mu się , Przemysława nie bardzo lubił . Słuchał więc powieści gorąco potakując i biorąc ją do serca . — Cóż , już na łowy ? Od rana ? A mszy słuchał eś ? — Nie zdążył em na nią — rzekł Tomko . — Ja Pawłka i Zarębę do siebie namawiam — zawołał , domyśliwszy się , Tomko . — Oni tu u was umrą z głodu i tęsknicy . Stary poruszył ramionami . Gubcie dusze , ale niech ja na to nie patrzę . U nas dziś suchoty . — Dobrze , ojcze kochany — odparł Tomko . — A ja za pozwoleniem twym sam pójdę do piwnicy i na kuchnie pogospodarować . — Idź , ale bez pozwolenia — rzekł Włodek . Dano do dworku dnia tego obficiej jadła i lepszego , co Tomkowi zawdzięczali . Po obiedzie rannym pożegnali gospodarza i wyruszyli z Nałęczyna . Młody zawiózł ich do swojego dworu . Nowy on był na wydartych świeżo trzebieżach w puszczy , nie obronny , bo las dokoła go osłaniał . Mało się tu najazdu obawiano . Dostatnio było na nowosiedlinach , wesoło i ochoczo . — A nowy pan zawsze lepszy ! — dodał Tomko . Pawłek obyczajem swym milczał . Co dla Zaręby dobrym było , to i on przyjmował chętnie . Umówiono się więc do Orlika Zaręby , który w głębi Kaliskiego mieszkał , Nałęczów zwołać i Zarębów , aby się naradzić , jak przeciw księciu Przemysławowi występować mieli i co czynić . — A wy skąd ? — Któż mianowany ? Włoch czy Francuz ? — Ani Włoch , ani Francuz , ani żaden obcy , nasz własny rodzic — tylko , że jeszcze duchownych święceń nie ma … pan nasz , Jakub Świnka . Oniemiał kanclerz z podziwu i ręce załamał . — Jakże to może być ? ! — wołał . — Dlaczegóż by być nie miało ! — prawił gadatliwy dworzanin . — Wola Ojca Świętego wszystko może . Z naszym panem niegdy przyjaciółmi byli , towarzyszami . Ojciec Święty go uprosił , zaklął i nakłonił siłą prawie , aby suknię duchowną wdział i to dostojeństwo przyjął . — Juści wy — przerwał kanclerz — nie żartowali by ście sobie ze mnie ! — Nie śmieli by śmy z osoby duchownej — rzekł dworzanin . — Bóg niech uchowa ! Święta prawda jest , co mówię . Jedziemy wprost z listy rzymskimi , aby naszego pana wyświęcili biskupi . — Ja wprost z Poznania jadę — rzekł . — Tylko co przybywam i tylko co się dowiaduję o arcybiskupie , oznajmijcie mu o mnie . Prawym mężem był ksiądz Wincenty , a od wszelkiego pochlebstwa dalekim , spuścił głowę i rzekł z cicha : — Co Bóg nam przez pomazańca swego uczynić raczył , dobrym być musi . Zatem wola Jego błogosławiona . Szczęśliw jestem , że ja pierwszy witam przyszłego pasterza . Czuć było przejęcie wielkie i uniesienie w mowie nowego arcypasterza . Ksiądz Wincenty czytał w nim , jak głęboko był jeszcze poruszony nowym powołaniem swoim . Mówił żywo , a słowa płynęły mu z gorączkowym pośpiechem . — Wola boża w tym jest — rzekł — a ja się szczególniej cieszę , że się ona teraz objawiła , bo przyniesiecie prędką pociechę panu naszemu , a mnie uwolnicie od obowiązku ciężkiego podróży do Rzymu . Świnka zbliżył się ku niemu ciekawie . — Tak jest — kończył kanclerz — pan nasz Przemysław , który wielce boleje nad tym , iż od tak dawna stoi osieroconą ta stolica , wysyłał mnie o to z listami i prośbą do Ojca Świętego , aby co rychlej ją obsadzić raczył . — A miałże kogo na myśli ? — zapytał Świnka . Świnka zadumany ręce załamał . Mowa ta poruszyła mocniej jeszcze kanclerza . Przeżegnał się Świnka i dodał , rękę wyciągając do kanclerza . — Gdyby m był zawczasu wiedział — rzekł — posłał by m rybaków sieci zarzucić , może by co lepszego złowić się udało . — Mówcie mi , jako pan nasz jest ? Co z nim ? Długo się na odpowiedź kanclerz namyślać musiał . — Jeśli ma wolę dobrą , Bóg siły użyczy ! — odparł nominat . — A księżna wasza ? — zapytał po małym przestanku . Kanclerz zaniemiał , oczy spuścił — wzdychał . — Onże jej dla niej nie ma ? — zapytał nominat . — Cóż się to wam w drodze nadarzyło , że tak nieswoi wyglądacie ? — Cóż to jest ? — podchwycił kanclerz . — Chrześcijanin do wściekłości nigdy się nie powinien dopuszczać — dodał Świnka . — Jak to ? ! — wybuchnął przybyły . — Miał by patrzeć obojętnie , gdy się takie zbrodnie dzieją ? ! Gdy niewinni cierpią męczeństwo ? ! Dusza musi poruszyć się i wołać o pomstę do Boga ! — Na Boga , upamiętajcież się ! — przerwał Świnka . — Uspokójcie ! … Kto wy jesteście ? O czym mówicie ? Twarz wasza zda mi znajomą ! — Nie sądź , aby ś sądzonym nie był — podchwycił kanclerz . — Człecze , upamiętaj się ! Kanclerz przystąpił do ń niespokojny , wołając : — Stało się co ? Mów ! Okrzyk zgrozy dał się słyszeć z ust wszystkich . — Nie może to być ! Potwarz jest ! — zawołał kanclerz . Wieczorem wezwała do siebie Bertochę i poić ją zaczęła . — No , to po cóż dłużej ma męczyć nas i jego ? ! Ja ci powiadam , on mówił sam , że chce , aby go od niej uwolniono ! Bertocha krzywiła się , spuszczała oczy , z widoczną niechęcią słuchała tej rozmowy . Mina dolewała jej ciepłego wina z korzeniami , biegała , rzucała się jak w gorączce . — Nie ! To trzeba skończyć ! Trzeba skończyć jak najprędzej ! Nachyliła się do ucha Bertochy i szeptała : — Ty i ja … nas dwóch dosyć — dodała z zajadłością Mina . — On kazał ! Kazał ! Bertocha podniosła oczy , wino ją czyniło mężniejszą . Niemce oczy zaczynały gorzeć coraz jaśniej . Wstała . Bertocha wciąż niedowierzająco trzęsła głową . — Otóż ja lepiej go znam niż ty ! — odburknęła Mina . Uśmiechnęła się znacząco . Bertocha , która już z ławy powstała , jęcząc się na nią rzuciła . — Nie chcę ! Rób sama ! Niemka wina jej dodała . Piła zamyślona Bertocha , a po głowie się jej kręciły klejnoty i łańcuchy , i rozkaz księcia , i zapewniona bezkarność łatwej zbrodni . Ciągłe rozmowy o śmierci bliskiej , a nieuchronnej Lukierdy uczyniły ją prawie obojętną na nią . — Czekać trzeba , aż się położy — mruczała . — Wówczas … — Czas wam spać ! — odezwała się . Lukierda spojrzała na nią bez odpowiedzi . Mina i Bertocha czekały , kazawszy sobie dać znać , aż księżna sama się położy . Czekały na próżno . Słabym głosem , chwytając go za rękę , książę się odezwał : — Lukierda … nie żyje ! Ojcie … popełniono zbrodnię , zabójstwo … Jam nie winien ! Jam nie winien ! Teodoryk podniósł oczy ku niemu . To mówiąc , lektor ujął go za rękę i poprowadził do sypialni , sam zaś natychmiast poszedł do sypialni księżnej . Do drzwi doszedłszy , zawołał ksiądz Teodoryk na komorników , którzy się pobudzili , i u progu postawił ich na straży , jednego wysłał do kościoła . Uderzono w wielki dzwon za umarłych . — Księżna umarła ! — wołali jedni . — Księżnę uduszono — szeptali drudzy . Przemysław oczy podniósł . Ksiądz Teodoryk milczał , głowę spuściwszy . Patrzał trwożnie . A po chwili dodał : Przemysław , jakby nie słysząc , rzekł żywo : Było już blisko południe , gdy książę odziany żałobnie , w towarzystwie księdza Teodoryka , mając u boku kasztelana Tomisława , wyszedł z izb swoich do kościoła . Podwórce pełne było ludzi . Było już blisko południe , gdy książę odziany żałobnie , w towarzystwie księdza Teodoryka , mając u boku kasztelana Tomisława , wyszedł z izb swoich do kościoła . Podwórce pełne było ludzi . A z głębi kościoła przynosił mu szmer tłumu słowa Zaręby : „ Karan będziesz śmiercią gwałtowną , jaką poniosła ona … ” Zostali sami . Przemysław namyślał się długo , nim rozpoczął poufną rozmowę , której pożądał . — Grzech jest spadkiem wszystkich ludzi po pierwszych rodzicach — odparł Świnka — ale po Chrystusie skruchę powinni śmy dziedziczyć . Tu mu prawie zabrakło głosu i krew twarz oblała . Uderzył się w piersi . — Chciał em się z tego wyspowiadać przed wami … Świnka słuchał zasmucony i milczący . Tu zatrzymał się chwilę i począł powoli : Załamał ręce . To mówiąc , powstał . — Pokutujcie — dokończył — my się za Was modlić będziemy . Przemysław przystąpił do ń i ze łzami ściskając go zaczął . Nie wszyscy może oni , równie z księdzem Janem poznańskim radzi byli wyborowi wodza nowego . Doszła już do nich wiadomość o nim , znano go z energii i rozumu . Miał to być wódz i głowa nie z imienia tylko , ale rzeczą samą , nie dający się powodować nikomu . Z pewną obawą spoglądano na tę postać rycerską , poważną , która wyrażała obawę , zdając się jakby z miedzi wykutą . — Ten — mówili cicho duchowni — nie ulęknie się nikogo . — Dość tego w podwórzu — zamruczał Sędziwój . — Szczęście , że was tu nikt nie zna , chodźcie do izby za mną . — Póki nie muszę , nie zrobię tego — rzekł kasztelan . Szli do zabudowania oba jakoś nieochoczo . — Cóż — spytał . — Nie sprzykrzyło ci się jeszcze , jak lisowi przez psy gnanemu , wymykać ? Chcesz przebłagać pana ? Sędziwój ciekawy być musiał , nie zamknął mu ust , czekał . — Milczże ! — ponuro przerwał Sędziwój . Kasztelan przerwał znowu niecierpliwie : — Bzdurstwa pleciesz ! Przelękły i zdziwiony Sędziwój się rzucił . Zaręba się rozśmiał . — A tyś to się oglądał , gdyś w tę kaszę wlazł , w której siedzisz ? — odparł Sędziwój . Sędziwój rzucił na ń oczyma badającymi . Michno zmienił nieco mowę . Sędziwój był nastraszony tym zuchwalstwem . Śmiało mu popatrzał w oczy . I trzymając Zęba za pas , badał go nieustraszony Michno . — Rozkazu nie dawał — odparł Ząb . — Nieprawda ! Rozpaczał , gdy się to stało . Mina przed pomstą jego natychmiast uchodzić musiała , o mało ją nie zabił . Zaręba śmiał się szydersko . — Aż póki ułapiwszy cię , stracić nie dadzą — dokończył Ząb . — Nie wiem nic ! — Widział em tylko księdza Teodoryka . Kasztelan żachnął się . Przemysław nie mógł się pohamować w gniewie . Uśmiechnął się Michno . Krótko się kasztelan namyślał . — We Wrocławiu i tak być miał em — odparł , udając obojętność . — Nie ma w tym grzechu księciu się pokłonić . Ale … co z tego ! Książę stał chwilę jak przybity . — Sędziwój ! Henryk ! — począł niewyraźnie . — Skąd wieść ? Spojrzał na pana , który się nie odzywał , okazując tylko wzruszenie wielkie . Nagle Przemysław podniósł głowę i zawołał głosem silnym : Zabrakło mu tchu na chwilę . — Ani godziny nie traćcie ! — dorzucił prędko . — Natychmiast gońców słać na wszystkie strony ! Idziemy jutro ! Poszedł by m dziś , gdyby można ! Drugiego dnia już dowiedziano się , że zamek był silną opatrzony załogą i do oblężenia spodziewanego przygotowany . Klęska ta miała tylko dobrą stronę , że Przemysława z odrętwienia wywiodła , zmusiła do wojny , do zapomnienia , co mu na sercu leżało . Gdy w kilka dni potem ściągnięte siły pod wodzą Tomisława i samego książęcia na Kalisz szły , w twarzy Przemysława widać było gorączkowe walki pragnienie i zapał rycerski . Naglił , wydawał rozkazy , sam wszystkim się chciał zajmować . Wojewoda próbował ułagodzić księcia , nie dopuścił mówić . Wojewoda musiał wyjść posłuszny jego woli . Wysłanych pod mury z wezwaniem Niemcy przyjęli śmiechami . Urągali się wołając : — Chodźcie ! Weźcie ! Książę ledwie trzeciego dnia mógł cierpliwie doczekać i , mimo przedstawień wojewody , kazał na ranek gotować się do szturmu . Wszystkim on , oprócz niego , wydawał się nadaremnym , lecz książę mówić o tym nie dawał i jak szalony sam pędził do boju . Arcybiskup przeżegnał go . — Nie odstąpię stąd ! Raczej zginę ! — począł Przemysław . Arcybiskup rękę mu położył na ramieniu . — Nigdy ! — odparł książę . Trzeba go było jak dziecię pocieszać , Świnka używał wszelkich środków . — W Kaliszu się nie ostoicie ! — mówił Świnka . — Któż to wie ? — odparł Ślązak . — Ślązaków jest nas sporo , znajdziemy pomoc w teściu naszym , Ottonie . Wy jej nie możecie mieć znikąd . Zdobędziemy miasto , zawojujemy ziemie okoliczne . — Jakimże prawem ? Skąd powód do napaści i wojny ? — pytał Świnka . — Wojna prawa nie pyta — rzekł Niemiec , uderzając po mieczu dłonią — to prawo nasze ! Gdy umowa spisaną została , arcybiskup rzekł do Wernera : Ślązak przyjął to lekceważeniem . — A Kościół go wyklnie jak łupieżcę ! — zakończył gwałtownie arcybiskup . Werner i tym się nie dał poruszyć . Arcybiskup zbladł słysząc te zuchwałe słowa . — Pomścimy się za to ! — mówili . Królewna wyuczoną była słów kilku niemieckich , które śmiejąc się sama i śmiech starając stłumić , wymówiła śmiało . Przemysław nie słyszał , nie rozumiał nic , nie wiedział , co rzekł do niej . Wnet na konie siadać znak dano . Dwór cały szeptał : — Patrzcie ! Toż Lukierda , jaką była przed chorobą ! Pamiętacie , gdy wjeżdżali ? Taż sama ! Ona ! We wrotach kościoła stał arcybiskup ubrany w szaty złociste z wodą święconą i krzyżem . Wchodzącą parę błogosławił i powiódł z sobą do ołtarza , a pieśń ogromna , zwycięska , radośna się rozległa . Nałęcz , gdyż on to był z Zarębą , niewiele zważając , na ołtarz się wdrapał . Stanął na nim , spojrzał i przeżegnał się ze zdumienia . „ Przyjdzie więc nałożyć głową ! ” — pomyślał . Wydało się to , że on Sędziwoja namawiał pierwszy do poddania kaliskiego zamku , który tyle krwi kosztował , że Nałęczów i ród swój pociągnął do innych książąt i uczynił z nich wrogów Przemysława . Za schwytanie go , za głowę była nagroda wyznaczona . — Michno ! — wołano z góry . — Jestem tu ! Przekup stróżów ! Odarli mnie , marznę … Próbuj , co można , bo żywym stąd nie puszczą . — Straż u drzwi mocna , ludziom zagrożono . Nałęcz coś szepnął , w otworze znowu błysło światełko ; odszedł . Na trzeci dzień po wzięciu Zaręby kasztelan dopiero oznajmił Przemysławowi , że niepoczciwego Michna ujęto i trzymano w ciemnicy . Książę odparł krótko : — Zdrajca jawny , sprawić mu , na co zasłużył . Przemysław nie odpowiadał nic . — Schwytano zdrajcę ! Cóż z nim by ś uczyniła ? Ryksa brwi ściągnęła . — Śmiercią też karzą . — Kogóż zdradził ? Kasztelan wtrącił : — Z wrogami się znosił , ludzi przeciw panu buntował . — Krew na weselu — dodała — zła wróżba . — Odłożym tracenie na później — odezwał się kasztelan . Ryksa nie wstawiała się za winowajcą . Odwróciła się od kasztelana , popatrzała na męża , poczęła pytać o fraszki i śmiać się . Ci , którzy tu pamiętali Lukierdę , szeptali cicho : Nigdy go jeszcze tak powolnym nie widziano , chociaż powolność ta nie pochodziła z miłości , lecz z jakiejś zabobonnej obawy . Ryksa była dlań upiorem - mścicielem , sama nie wiedząc o tym . — A któż o to pyta ? — Taki , co by mógł poratować może , gdyby było warto . — Kto ? — Księżna , żona pana twego . Zaręba rozśmiał się szydersko . Nie wierzył . Ryksa powtórzyła : — Jam jest ! Przysięgam na to ! — A jam jest ten — odezwał się Zaręba — co bronił pierwszej żony Przemysława i ocalić jej nie umiał . Strzeż się , aby i ciebie ten , co ją , los nie spotkał ! Ryksa krzyknęła z oburzenia : — Kłamca jesteś ! — Nie — odparła Ryksa . — Ja dzisiaj chcę mówić z wami . Nie odpowiadając nic , zszedł na stronę i nóż , który miał przyczepiony do pasa , rzucił z trzaskiem na ławę . Ryska ani ruchu tego , ni milczenia , ni brzęku się nie ulękła . Mówiąc Przemysław rzucał się i gniewał . Ryksa przypatrywała mu się , śledząc krok każdy . Ruszyła ramionami , usta wydęła pogardliwie . — Wiecie wszystko — przerwał jej Przemysław z gniewem . — Po cóż pytacie mnie ? Nasłuchali ście się już baśni na zamku , przyniosły wam je baby usłużne . Wierzcie im sobie , gdy chcecie . — A wy ? — Mnie i siebie dręczyła ! — zawołał . — Czemuś ją nie odesłał do ojca ? Przemko rzucił głową . — Wszak prosiła o to … Brwi Ryksy się ściągnęły , drgnęła . — A wy , coście tu panem , dopuścili ście … Przemysław rozpostarł ręce : Przemysław spojrzał na nią . Stała nieulękniona , smutna tylko . — Nie winien em ! Milczeli oboje . Ryksa białą ręką pogładziła włosy złote , ustąpiła kilka kroków i na ławie przysiadła . Książę słuchał jej milczący . Wstała powoli z ławy . Ryksa popatrzała na ń . Z uspokojoną nieco twarzą książę się do niej przybliżył . — Żeby ś go ukarał ? — przerwała Ryksa . — Karz-że wszystkich , co pieśń tę śpiewają . Zżymnął się książę . Ryksa uśmiechnęła się . Książę przeżegnał się z przestrachem , po twarzy Ryksy przebiegło jakieś drgnięcie szyderskie . Widząc trwogę męża , ulitowała się w końcu nad nim . Jakby się do wyjścia przysposabiała , ściągnęła suknię . Księżna popatrzyła na lampę , po ścianach i , jak gdyby wszystko już było zapomniane i skończone , odezwała się głosem jasnym : Zwrócił się ku niej Przemysław , patrząc ciekawie . — Ołobok ! — wykrzyknął książę , podnosząc ręce . — Tak ! Odebrali go — mówiła Ryksa wesoło prawie — całą tę ziemię zawojowali . — A mnie tam nie było ! — z boleścią zawołał książę . — Bogu niech będą dzięki — rzekł . — Wszystkie spiski i knowania stłumione . Ołobok odebrany , oddycham lżej . — Tak ! Możecie i powinni ście iść teraz i zdobywać — dodała Ryksa . — Królewska córka , spodziewam się być królową ! — Ziściły się słowa ! — rzekł , ręce podnosząc ku Przemysławowi , który spieszył na jego powitanie . — Ziemi kawałek niewielki był , ale srom oderwania boleśny ! Boże błogosław ! Jest to wróżbą przyszłości lepszej . — A Henryk ? — odparł książę . Przemysław wzdychał : — Ojcze mój , daleko jeszcze do tego ! — Stracono go czy nie ? — zapytał książę . — Rozkazu nie było . — A toć nie on jest ! — zakrzyknął . — Gdzież tamten ? Oczekiwano w Gnieźnie na Przemysława , gotując się go przyjmować jak zwycięzcę po zajęciu Pomorza i obwarowaniu Gdańska , na który łakome oczy zwracali Brandeburgi , krzyżowi rycerze niemieccy i powinowaci zmarłego Mszczuja . — Bóg go zachowa cało ! — rzekł arcybiskup . — Zarębów i Nałęczów tych wszystkich precz wywołać należało , a książę ma ich i na dworze . — I tym sposobem ich rozbraja — dodał Świnka . Księżna pomimo odwagi swej nasłuchiwała ciągle niespokojna . Kanclerz , pomilczawszy , rozpoczął powoli : Gozdawa osłodził , jak mógł to , co wiedział , iż gorzkim się wyda . I zakończył głośno : Wkoło zaraz wszyscy powtarzać zaczęli : — Łoktek ! Łoktek ! — Gościem mi jesteś nie czekanym ! — odezwał się Przemysław . — Srogoż tam pustoszą Tatarowie ? — spytał . Podniósł twarz , na której gniew się napiętnował straszny . Po małym przestanku Łoktek dorzucił : — Wiecież , po com ja gnał za wami ? — Skądże mam wiedzieć — sucho odparł książę . Łoktek zdał się słuchać dosyć obojętnie . — Trudno z Bogiem wojować — szepnął trochę szydersko . Pomilczał trochę zamyślony i w stół uderzył . — Nie damy się ! Bóg łaskaw ! Trochę ironii było w głosie jego . Przemysław odprostował się dumnie . — Cóż my naówczas poczniemy ? — rzekł mały książę . Zamienili spojrzenie . — Włożyć koronę — dodał — nie tak ci to trudno — zamruczał — ale nosić ! Przemysław czoło uniósł ku górze , nie chciał odpowiadać już . Rozśmiał się . Przemysław się coraz więcej chmurzył . I śmiał się swawolnie . — Będą pomszczeni ! Poprzedziło to przypasanie miecza , bo użycie go było obowiązkiem mocarza ziemskiego , nie kapłana . Dobytym z pochew Przemysław na cztery strony świata przeszył powietrze i do złotej pochwy go schował . — Król niech żywie ! Niech żywie królowa ! Zeszli nieco na bok . — U mojego woza — począł Zebro — znajdzie się chleb , mięso i beczułka . Co się mamy dobijać , gdzie odpychają . — Mnie się zda , aby wozy zaprzęgać i do domu — odpowiedział Niechluj . — Lepszego się nie doczekamy , a i gorsze może być . — I mego stryjecznego — mruknął Niechluj . — Chodźmyż stąd ! — dokończył Zebro . — Czemu nie siadacie z drugimi ? — spytał . Odpowiedzi na to nie było , spojrzeli na ń i oczy pospuszczali . Konie powiódł niemowa do stajni , a oni szli do chaty , w której świeciło i gdzie Michno w łosiowym kaftanie i spodniach czekał na nich . — My też stamtąd wracamy — rzekł krótko Zebro . Niechluj głową ruszył dwuznacznie . Zaręba skoczył . — Łgą jak psy ci , co to szczekają ! — krzyknął . — Szanował em ją jako panią , litował em się nad nieszczęśliwą . Łgą , bo to była święta niewiasta ! Nie wznowiono o tym więcej rozmowy , uspokoił się Zaręba . — Hę ? — zapytał spocząwszy . — Z Gniezna powracacie ? Cóż ? Dali mu koronę włożyć ? Nie stało się nic ? — A cóż się stać mogło ? — spytał Niechluj . Zaręba się śmiał . Wtem Zebro , spluwając , wtrącił : — Zbieracie wy się na niego , odgrażacie lat siła ; mnie się widzi , że z tego nic nie będzie . Gospodarz odwrócił się od ognia , do którego przykładał łuczywa . Słuchając opowiadań , Michno się zżymał i klął . — Obejdziemy się i bez nich ! — pocieszał się Michno . Było już z południa , wszyscy się pod drzewy pokładli i posiadali , gdy w lesie zatętniło i zadzwoniło . — Cóż poczynacie ? — spytał po niemiecku ponurym , grobowym głosem . — Koronowaniu nie można było przeszkodzić — rzekł Zaręba . — Ukoronowali go , ha ! Nie na długo ! Niemiec popatrzał urągająco . ( On sam przywrócił Polakom zwycięskie znamiona ) . Polonorum położył em nie bez myśli — zjedzą się ze złości ! Uśmiechnął się Tylon i dodał : — Takiej pieczęci u nas nie bywało ni u żadnego z panów naszych ! — A wy się tym cieszycie — spytał Teodoryk . — Jakże nie ! Ręką zamachnął dokoła . — Zagarniemy wszystko ! Teodoryk smutnie się jakoś uśmiechał . Tylon oburzył się . Lektor zaciął usta i pomilczał . — Na zapusty ? Tak jest — rzekł Tylon . — Słusznie mu należy , aby się rozerwał i odetchnął i on , i dwór . — A w Poznaniu nie może ? — wtrącił Teodoryk . Spuścił głowę i ręce rozstawił szeroko . — Humanum est ! — Smutna to rzecz — westchnął ksiądz Teodoryk . — Królowie nie mają czasu dla siebie żyć a wesela szukać , królowanie kapłaństwem jest . Kto namaszczon był , ze człowieczeństwa się wyzuć powinien . — Miejcież wy litość nad nim ! — szepnął Tylon . Notariusz rozśmiał się tak serdecznie , szeroko , iż lektor zawstydzony się zmieszał . — I gdzie najgorsi , bo skryci , wrogowie wcisnąć się mogą ! — Na wielki post powróci z nami śpiewać żale do Poznania . Na te pochwały skrzywił się lektor . Działo się to w pierwszych dniach lutego . Jak Teodoryk mówił , w istocie król wybierał się na łowy w lasy pod Rogoźno , kilka dni zamierzając w miasteczku tym spędzić na spoczynku i zabawie . Kanclerz , ujrzawszy go , wykrzyknął : — Człecze , co ci jest ? ! Strach ogarnął kanclerza . — Człecze , na Boga ! Co ci jest ? — powtórzył . Ale jeszcze usta jego prócz jęku nic wydać nie mogły . — Boże wielki ! Mów , co się stało ? Tyś z Rogoźna ! Z ust nareście wyrwało się posłańcowi : — Król zabit ! — Jeszcze by ś żył ! — zaryczał mu nad uchem .