Władysław Łoziński HAZARDY Powieść współczesna SPUŚCIZNA SAMOBÓJCY W teatrze było pełno . Grano nową sztukę a grano ją na cel dobroczynny , wzięty tym razem w opiekę przez najarystokratyczniejsze koła stolicy . Najwykwintniejsze towarzystwo zajęło loże — a demokratyczny parkiet nie dał się także zawstydzić . Roił się od niezliczonych widzów , którzy z prawdziwie katońską wytrwałością znosili parną i duszną atmosferę sali . Bardzo to było modnie , być tego wieczora w teatrze ! Bardziej nawet modnie niż miłosiernie . Miłosierdzie dla ubogich było tym razem koniecznością dobrego tonu . Tak trudno było dostać biletów ! Dwie księżny i cztery hrabiny przedawały je same przy kasie ! Obecność w teatrze nadawała patent wyższego " szyku " , a samo przedstawienie podwójnie było ciekawe ! Były bowiem tego wieczora dwa spektakle . Jeden na scenie , drugi między widzami . Można było podziwiać najwytworniejsze towarzystwo , najpiękniejsze damy , najprzepyszniejsze toalety — poić się widokiem ognistych oczów i błyszczących brylantów , pięście ucho fałszywą deklamacją bohaterki na scenie i słodkim szeptem bohaterek po lożach . Pierwsza bohaterka na scenie była tego wieczora wyjątkowo ostatnią . Nikt nie patrzył na nią , nikt nie słuchał biedaczki . Najtragiczniejsze jej pozy i najczulsze modulacje głosu nie mogły wytrzymać rywalizacji z zajęciem , które wzbudzała widokiem swym barwnym i świetnym sama publiczność . Było tego wieczora dużo satysfakcji dla oka , dużo przyjernności dla dobroczynnego serca i dużo dochodu dla ubogich . . . Wśród takiej olśniewającej świetności i barwności towarzystwa trudno było tak prędko zwrócić na siebie uwagę jednostce , zwłaszcza jeżeli jednostka ta nie była dama strojna w najczarowniejsze wdzięki urody i w najbogatszy przepych stroju . A przecież każde bystrzejsze oko , każdego widza z zmysłem spostrzegawczym musiała uderzyć twarz jedna ujęta w ramy parterowej loży . Była to twarz tak wybitna swym wyrazem , tak jakiemś odmiennem , jaskrawem piętnem różniąca się od reszty pogodnych i uśmiechniętych albo przynajmniej spokojnych fizjognomij — że niepodobna było nie spostrzedz jej od razu , a spostrzegłszy nie obserwowaćjej dłużej . Twarz ta była piękna , a należała do młodego mężczyzny . Blada , ocieniona bujnym , z fantazją i w nieładzie podgarniętym włosem , więziła wyrazem przenikającym , patrzyła oczyma gorejącemi , pełnemi tajemniczej głębi i zagadki , drgała uśmiechem oryginalnym , prawie strasznym . . . Miała w sobie coś rozpacznego i wyzywającego zarazem , urągało z niej jakieś szyderstwo , pałała gorączka , maskowana dziwna zawziętością i zuchwałą butą . Zdawało się , że ten człowiek chciał brawować swoją twarzą publiczność całą , tak przyzwoitą , tak piękną , tak modną , tak wystrojoną i tak gładko strychulcem dobrego tonu zniwelowaną . . . Parter nie od razu zauważał tego pięknego , młodego mężczyznę z takim oryginalnym wyrazem twarzy , ale z lóż przypatrywano mu się ciekawie . Poznać nawet można było łatwo , że go znano , że coś o nim szczególnego wiedziano , bo mnóstwo spojrzeń , maskowanych binoklami , zwracało się ku niemu . Na niektórych twarzach , a nawet na bardzo pięknych niewieścich , widać było przy tem wyraz pewnej sympatji , a niektóre przecudne oczka oblewały go takiem spojrzeniem współczucia , że nie jeden lew z wymuskaną grzywą pozazdrościć mu mógł tego szczęścia . Ale to właśnie zdawało się niecierpliwić a nawet gniewać młodego mężczyznę . Ile razy bowiem spotkał się z takiem spojrzeniem , przybierał zawsze minę jeszcze dumniejszą , jeszcze bardziej wyzywającą , stanowczo niegrzeczną i effroncka nawet . Osobliwie uśmiechem szyderczym straszył wszystkich , tak że ukradkiem tylko na ń patrzano , aby się z nim nie spotkać . Osobliwie w jednej z przeciwnych lóż pierwszego piętra praktykowano taką maskowaną , bojaźliwą ale uporną obserwację . Siedziały tam dwie komtessy i jedna baronowa . Komtessy na przodzie , baronowa z tylu , ze względów szlacheckiej rangi zapewne . Komtessy były bardzo stare i bardzo nieładne , a baronowa była bardzo nieładna i bardzo stara , a wszystkie trzy były widocznie bardzo ciekawe i bardzo gadatliwe . Go chwila jedna szeptała coś drugiej do ucha , a ruch ich ufontaziowanych głów przy wzajemnem nadstawianiu uszu był tak regularny i szybki , że przypominał jakąś bardzo dowcipnie skombinowaną maszynę . Miedzy temi trzema twarzami pojawiała się z ciemnej perspektywy loży trzecia , męzka , pomarszczona , zgrzybiała i gładko ogolona , której blade , bezzębne usta poruszały się z taką szybkością , że sprawiały mały zawrót głowy , a na której najwyraźniej widać było , że jej właściciel wprosił się do loży i że był bezpłatnym widzem " dobroczynnego przedstawienia . . " Ale za gościnność odpłacał się trzem paniom bardzo hojnie , bo opowiadał im jakieś wielce ciekawe rzeczy . Opowiadał im coś o tym zagadkowym młodym człowieku i dla tego też i my pospieszymy podsłuchać tę rozmowę . — Więc powiadasz pan , panie Norbercie — poczęła jedna z pań — że już po nim ! . . . I machnęła znacząco suchą , wychudłą dłonią . — Kompletny bankrut — pospieszył z odpowiedzią pan Norbert — przed dwoma dniami oddał cały majątek za długi , nie został mu ani szeląg . . . — No i patrzcie — odezwała się baronowa — a taką ma dobrą minę ! — To prawdziwy skandal — rzekł na to p . Norbert — patrzcie panie , z jaką on dumą i effronterją patrzy na wszystkich ! Trzeba być bezwstydnym , aby tak fanfaronować ! Człowiek bez jutra , człowiek , co nie miał by już czem zapłacić fiakra , gdyby nie chciał wracać piechotą z teatru do domu ! To prawdziwy skandal ! — I co go tak do reszty zrujnowało ? — Najpierw jego szaleństwo . To waryat był zawsze . Nie miał nigdy wielkiego majątku , a wyrzucał pieniądze jak Nabob indyjski ! Grał pierwszą rolę , dogadzał swej fantazji , która trochę za bujną była , i przyszło , co przyjść musiało ! Ale to taka familja . A stryj jego ? Przed dwoma miesiącami wrócił zgrany do nitki z zagranicy , przybył obszarpany , odarty i głodny jak żebrak , ale bratanek poratował go już nie wiem po raz który , nie wiedząc że sam tak rychło zmieni się w nędzarza prawie ! . . . — Cóż on teraz pocznie ! Zapewne ma jakie talenta i będzie zarabiał . . . — Ale on nic nie umie ! Co zarobi człowiek , qui n'est bon , qu'd faire des bouteilles vides avec des bouteilles pleines . . . — Słyszała m — odezwała się jedna z pań — że jakaś awanturę zrobił tu temi dniami ! — Ale czy jedną ! hrabino — podchwycił szybko p . Norbert — to szalony człowiek , rabiat , morderca . Kiedy był zmuszony jednem posunięciem pióra zrzec się całego majątku , została mu jeszcze jakaś sumka gotówki . Zaraz wyprawił suta kolacyjkę kawalerską , orgię bachancką , na której . . . — Były zapewne i kobiety ! Ach ! nie opowiadaj wszystkiego panie Norbercie — zawołała skromnie baronowa — to jakaś skandaliczna historja . . . — Najskandaliczniejszy był koniec . Po niewiem już ilu kieliszkach szampana począł prawić swym towarzyszom najokropniejsze impertynencje . Każdemu palnął upokarzające kazanie i zmusił zaraz nazajutrz trzech do pojedynku : Augusta , Artura i Kamila . — Okropnie ! — August stchórzył na placu i musi teraz biedaczysko odbywać podróż , aby zniknąć z oczów na czas jakiś , Arturowi strzaskał kulą ramię , a Kamil biedny stracił pół , ale to literalnie pół nosa od szabli tego szaleńca ! — Mógł stracić ; miał z czego ! - rzekła złośliwie baronowa — Kamil miał tyle nosa ! Pan Norbert uśmiechnął się grzecznie na ten dowcip i opowiadał dalej : — Potem uganiał cały dzień na swym wierzchowcu , przepysznym arabie , za którego ofiarował mu był przed chwilą hrabia Seweryn dwa tysiące dukatów . . . Gdy wracał z tej szalonej gonitwy , zlazł przed rogatka z konia , dobył rewolweru , palnął koniowi w łeb kulą i wrócił piechotą do miasta . Po drodze obłożył szpicrutem jakiegoś majora , jak powiada za to , że miał uszy kłapiaste , których on od dzieciństwa nie lubił . . . — A to straszny szaleniec ! — Nie do uwierzenia , co wyrabiał . Chciał być dzisiaj koniecznie w teatrze a była tylko jedna loża , właśnie vis á vis tej , którą ma pani Sylwia . . . — Pani Sylwia ! — szepnęły od razu wszystkie trzy emerytowane gracje — więc ona jest w teatrze ! — Jest , i dla tego tak mu chodziło o tę lożę . Ale ten sam powód miał i książę Neron . Poczęli się licytować o bilet , i kupił go za reńskich , bo książę stchórzył i przed wysoką sumą i przed szaloną miną tego opryszka . . . — Dzięki Bogu — westchnęła jedna hrabina — że to wieczór dla ubogich ! — A cóż pani Sylwia ? . . . — zapytała druga . — Pani Sylwia nie kocha go , i to go właśnie do owej furji przyprowadza . Więc ona jest w teatrze i siedzi naprzeciw niego — szepnęły znowu chórem damy — jak też wygląda ? I trzy chude pomarszczone szyje wyciągnęły się z loży . Pójdziemy za kierunkiem spojrzeń ciekawych dam i zaglądniemy do wskazanej loży . Na tle ciemnem loży rysowało się popiersie kobiety , której piękność była w całem znaczeniu tego słowa imponującą . Kobieta ta mogła mieć lat dwadzieścia kilka , a była w owym stanie najzupełniejszego , najrozkoszniejszego rozwoju , jakie się spotyka tylko u młodych mężatek . Twarz jej była cery wielce białej i delikatnej , ale uderzała zarazem wyrazem . zdrowia i życia . Rysy twarzy nie były może skończenie piękne , ale niepospolite i wybitne . Był w nich powab jakiś nie ujęty a olśniewający . Nad czołem prześlicznie sklepionem zwijały się bogate sploty bujnych , półciemnych włosów , oczy duże pałały ogniem namiętnym , tryskały siłą temperamentu , choć je troche tłumiła . lekka mgła marzenia i obojętności czy przesytu . Nosek jej był wielce powabnego choć nie klasycznego zakroju , cudowne usta mówiły milcząc . Kobieta ta rozparta niedbale w krześle patrzyła obojętnym wzrokiem na scenę lub rozmawiała z znajomymi mężczyznami , którzy ją często odwiedzali w loży . Najczęściej oczy jej nie patrzyły nigdzie , tonęły gdzieś w próżni , w powietrzu . . . pójść za ich spojrzeniem było niepodobna . To dodawało im osobnego uroku . Ów młody mężczyzna z tak dziwnie wzburzoną a tak wyzywającą twarzą spoglądał ustawicznie na tę piękną kobietę . Gdy patrzył na nią , można było widzieć , jak twarz jego bardziej jeszcze grać zaczynała wzruszeniem , namiętnością , gniewną rozpaczą nawet . Nieraz wzrok jego przenikający , ognisty i prawie straszny tkwił całemi minutami w pięknej twarzy . Zdawało się , że taki wzrok nieprzepartą swą magnetyczną siłą zmusi osobę , na którą patrzy , aby się zwróciła oczyma ku niemu . Tym razem magnetyzm ten był bezsilnym . Pani Sylwia nie widziała wcale siedzącego naprzeciw mężczyzny , nie uważała go ; oczy jej , które zdawały się być wszędzie , nie spoczęły nigdy na jego loży . Może go widzieć nie chciała . W tym niemem prawie , bo tylko na cichych szeptach i spojrzeniach opartem widowisku , które się odbywało w teatrze po za sceną , odgrywało rolę swoją także pewne indywiduum , oddzielone zda się całą przepaścią towarzyskiej różnicy od osób opisanych . Do gry spojrzeń w regionie lóż wmieszała się para siwych , dużych i bystrych oczu z regionu najwyższego , z galerji . Ta para oczów patrzyła się upornie na młodego mężczyznę w loży , z zajęciem spokojnem i pełnem pewności . Wśród tłumu szaraczkowej publiczności na galerji wyróżniało się od razu jakieś indywiduum wysokie , krępe , brodate i po swojemu oryginalne . Był to mężczyzna w średnim wieku , ubrany w bluzę wypłowiałą i najdziwaczniej pogięty kapelusz włoski , który z fantazją przechylał mu się na prawe ucho . Twarz jego koścista , ogorzała , była wybitnie markowaną , tak że nawet z dołu mimo znacznej odległości galerji można było zając się jej rysami . Bujny , zdziczały zarost ocieniał twarz tego widza , a z pod gęstej brody wyglądała naga , szeroka , po herkulesowsku muskularna szyja , ujęta tylko w szeroki , wyłożony kołnierz czerwonej koszuli . Człowiek ten wyglądał na ujeżdżacza lub akrobatę . Spoglądał on często na rąbek kurtyny , jakby pragnął , aby się prędko spuściła . Nareszcie doczekał się tego , akt się skończył — a w tejże chwili zniknął brodacz w czerwonej koszuli z swego miejsca na galerji . W kilka chwil potem można było zauważać , jak oczy prawie całej publiczności zwróciły się nagle do loży owego młodego człowieka z twarzą tak dziwnie wzburzoną i z dumna desperacką . Posypały się spojrzenia na jego lożę — skierował się ku niej rój cały lornetek . Bo tez istotnie można się było zdziwić . Po za plecyma młodego człowieka pojawiła się barczysta , wysoka postać brodacza w czerwonej koszuli , który nie tylko nie zdjął kapelusza wchodząc do loży , ale go jeszcze dziwaczniej na bok zasadził . Młody mężczyzna łowił w tej chwili tak rozpaczliwie spojrzenie pięknej kobiety z loży naprzeciw położonej , a tak był rozjątrzony i wzburzony , że nie słyszał nawet , iż ktoś wszedł do jego loży . Człowiek w czerwonej koszuli stał chwilkę spokojnie , jakby nie chciał przeszkadzać , i spoglądnął wzrokiem śmiałym i pewnym na salę teatralną — potem postąpił bliżej i podniósłszy swą szeroką , dużą dłoń , położył ją na ramieniu młodego mężczyzny . . . Dotknięty dłonią zwrócił się szybko i spojrzał gniewnym i zdziwionym zarazem wzrokiem na swego oryginalnego gościa . . . Oryginał w czerwonej koszuli nie zmięszał się tem niegościnnem powitaniem , ale zmierzył spokojnym , badawczym wzrokiem młodego człowieka , który zniecierpliwiony i rozgniewany poufałością nieznajomego , chciał już wybuchnąć głośno niechęcią . Ale właśnie owo spokojne , pełne pewności spojrzenie , z jakiem się spotkał , dziwną siłą powstrzymało go zaraz w pierwszym impecie . — Kto pan jesteś , czego żądasz ? — zapytał łagodniej nieco niż zamierzał , ale zawsze szorstko młody człowiek . — Omylił eś się pan zapewne . . . — Wszakże mówię z panem Amadeuszem Ordawskim ? . . . — odpowiedział spokojnym głosem nieznajomy . Młody człowiek skinął w odpowiedź głową a potem spojrzał niecierpliwie na swego gościa , jakby go wzywał do szybkiego usprawiedliwienia się z tak niestosownej wizyty . Nieznajomy w czerwonej koszuli przypatrywał mu się tymczasem pilnie i z zajęciem . — Cóż u licha ! — wybuchnął Amadeusz , bo odtąd już tak nazywać go możemy — czy mnie pan przyszedł eś oglądnąć ! . . . — Zaczął em wprawdzie od tego — odpowiedział z lekkim uśmiechem nieznajomy — ale to nie jedyny cel mych odwiedzin , choć ciekawą jest rzeczą widzieć tak młodego człowieka . . Amadeusz tupnął nogą o podłogę loży i mars wystąpił mu na czoło . — Tak młodego człowieka — kończył z niewzruszoną flegmą nieznajomy — który tak prędko skwitował się ze światem i znalazł się nagle bez jutra . . . Amadeusz osłupiał na słowa nieznajomego , który na wzrok jego rozsrożony odpowiadał ciągle spokojną miną i uśmiechem na pół żartobliwym , na pół szyderczym . . . — Wychodź pan natychmiast ! — zawołał po chwili , tłumiąc głos i hamując oburzenie . — Ależ powoli . . . powoli . . . panie Amadeuszu . . . — odpowiedział gość niezmięszany — zostaniesz lwem dnia , nie potrzebując expensować się na skandal w teatrze . . . Żart na bok " mam do pana interes . . . — Tu nie pora i nie miejsce do interesów , a pańskie natręctwo jest niesłychanem ! — Są , mój panie Amadeuszu , interesa — odpowiedział nieznajomy tonem najspokojniejszym , który najbardziej zdawał się jątrzyć młodego człowieka — są interesa , na które zawsze pora i miejsce . . . Zresztą gdzie cię szukać i gdzie z tobą mówić , kiedy zdajesz się być na wylocie gdzieś na koniec świata . . . albo . . . albo i dalej . . . Ostatnie te słowa wyrzekł nieznajomy z ironicznym naciskiem i spojrzał znaczącym wzrokiem na Amadeusza . — Jesteś dzieckiem szczęścia , faworytem ślepego przypadku , pieszczoszkiem hazardu , panie Amadeuszu . . . — ciągnął dalej nieznajomy nie dając przyjść do słowa zdumionemu . Skończył eś , a z nieba spada ci początek , przehulał eś wczoraj a ono do ciebie wraca , nie miał eś już jutra a przynoszą ci je niespodzianie . . . Amadeusz patrzał na mówiącego jak na szaleńca . — Dziwią cię te argumenta moje — prawił tymczasem dalej brodacz w czerwonej koszuli — mam silniejsze w kieszeni . . . Ale patrz , jak nas obserwują zewsząd , uważam , że zaczynam ci być niebezpiecznym . . . Moja osoba sprawia więcej senzacji niż ty . . . Wyjdźmy chyba , nie stracisz na tem nic , moge ci zaręczyć . . . Sztuka nudna , a publiczność jeszcze nudniejsza . . . Chodźmy panie Amadeuszu , bo nie mam czasu , Lwów nie był mi wcale po drodze , z grzeczności podjął em się tylko polecenia do ciebie . — Ale któż pan jesteś , powiedz nareście ! — Jestem posłannikiem człowieka , który kazał cię przeprosić , że taką dziką figurą jak ja się wyręcza , ale nie mógł zrobić inaczej , bo sobie w łeb strzelił . . . — Mówisz pan samemi zagadkami . . . Ta cała mistyfikacja zaczyna mnie nudzić . . . Któż tedy do licha mógł ci dać polecenie do mnie ? . . . — Twój stryj , panie Amadeuszu , pan Krzysztof . Amadeusz zbladł nagle . Wiadomość , udzielona mu przez nieznajomego sprawiła na nim ogromne wrażenie . — Na Boga ! — zawołał drżącym głosem — więc mój stryj odebrał sobie życie ! Nieznajomy potwierdził milczeniem . — Jak to się stało , kiedy , dlaczego ? mów pan ! — zawołał Amadeusz z naciskiem prawdziwego uczucia . — Opowiem ci zaraz — odrzekł nieznajomy — ale przedewszystkiem wyjdźmy z teatru . . . Od godziny nie mieszkasz pan nigdzie , wiem o tem . . . Ale noc jest prześliczna , jasna i ciepła , możemy pomówić pod otwartem niebem . . . Amadeusz chwycił za kapelusz i wyszedł za nieznajomym . Otrzymana wieść sprawiła na młodym człowieku wrażenie bolesne i głębokie . Z twarzy jego , dotąd tak butnej a rozgorączkowanej , tak dumnej a desperackiej , znikł wyraz gwałtowności bez śladu , oczy złagodniały mu smutnem wzruszeniem . . . Nieznajomy uważał to i zdawał się patrzyć z współczuciem i satysfakcją zarazem na swego młodego towarzysza . Gdy się znaleźli na ulicy , Amadeusz chwycił za ramię nieznajomego . — Mów tedy , słucham cię . . . Niespodziewał em się , aby m dziś jeszcze doznał wrażenia , któreby kazało mi zapomnieć o wszystkiem i dowiodło , że ja , który wszystko stracił em , miał em jeszcze jedna stratę do poniesienia . . . Ale to już strata ostatnia . . . Biedny Krzysztof . . . on jeden mnie kochał i rozumiał , i ja go szczerze kochał em . . . Mów , gdzie zaszła ta katastrofa i kiedy ? . . . — Przed dwoma tygodniami , w Homburgu . . . — W Homburgu . . . — powtórzył Amadeusz — więc skończył , jak żył , wieczna ofiara swej namiętności i hazardu . . . — Tak jest , skończył jak żył — powtórzył nieznajomy — bo tacy ludzie nie umierają naturalną śmiercią . . . Zabijają ich lub zabijają się sami . . . — Przypominam sobie te słowa , mówił to sam do mnie o sobie . . . — A do mnie mówił je także o tobie , panie Amadeuszu — dodał nieznajomy . Amadeusz westchnął i milczał . Po chwili przecierając dłonią swe czoło rzekł : — Słucham cię . — Nie dawno , przed kilku zaledwie miesiącami — począł nieznajomy — widział eś się z twym stryjem . . . Amadeusz pochylił głową potakująco . — Krzysztof przyszedł wtedy do ciebie jako nędzarz prawie . . . — To nie należy do rzeczy — przerwał Amadeusz . — Owszem należy , bądź tylko cierpliwym . Srodze go był wtedy zmaltretował los , z którym wieczny podjazd prowadził . . . Fortuna wyrzuciła go na bruk z swego najniegodziwszego młynka , obszarpanego , obdartego , głodnego nawet . . Wszystko co miał , stracił i przegrał . . . Mniej więcej znajdował się w takiej samej pozycji , jak ty dziś , panie Amadeuszu . . . Nie było mnie wtedy przy nim , ale gdy się dowiedział em o tem , był em pewnym , że biedny Krzysztof w łeb sobie palnie . . . Lubił em go bardzo i przyjemnie mi było , żem się omylił . . . Krzysztof wrócił do kraju , sam nie wiem , o jakich środkach . . . Przybył tu i odszukał ciebie . . . — Lecz cóż dalej , cóż dalej ! . . . — Pan znajdował eś się wówczas już sam na schyłku — ciągnął dalej spokojnie nieznajomy , nie zważając na niecierpliwość Amadeusza — ale uczynił eś dlań co mogł eś , owszem sto razy więcej niż mogł eś . . . Wrócił napowrót z pieniądzmi za granicę i swoim zwyczajem uwijał się między bankami gier . W tym czasie raz się z nim tylko spotkał em . Było to w Wiesbaden . Przypominam sobie , mówiono właśnie wiele o jakimś Niemcu , co zgrawszy się do nitki , odebrał sobie życie , zostawiając całą rodzinę swoją w najostatniejszej nędzy . Krzysztof rzekł do mnie wówczas na pół żartobliwie — ale kiedyż on mówił serjo ? — następujące słowa : — Jacy ci ludzie głupi . . . Ten Niemiec gniewa mnie prawdziwie . . . Człowiek rozumny , który się poświęcił hazardowi , nie strzela sobie wtedy w łeb , kiedy przegrał , ale wtedy , kiedy wygrał . . . — Jestem tedy spokojny o ciebie — odparł em tym samym tonem żartobliwym . I istotnie mogł em być spokojnym , bo grał zawsze najnieroztropniej i najnieszczęśliwiej w świecie . Rozstał em się z nim , bo miał em inny cel podróży . Był em właśnie w Berlinie , kiedy otrzymuję nagle list od Krzysztofa . Mniej więcej taka była jego osnowa : Niesłychane stały się rzeczy , mój dziki oryginale ! Wystaw sobie , ten biedny markiz włoski , któremu pożyczył em przed trzema laty , gdy wszystko przegrał co miał , kilka tysięcy dukatów , pojawił się tu w Homburgu i oddał mi pieniądze ! Dodawszy je do tych , któremi poratował mnie poczciwy Amadeuszek , rozpoczął em straszliwą kampanję — i oto wygrywał em , wygrywał em bez końca . Wygrana rosła szalenie . . . aż wczoraj , wczoraj , wyobraź sobie rozbił em bank , ale to rozbił em w puch . . . Wierny zasadzie , nim ten list odbierzesz , strzelę sobie w łeb . Przyjeżdżaj proszę cię natychmiast , zgłoś się do naszego wspólnego znajomego Artura , który tu bawi i bądź egzekutorem mego testamentu . . — To były mniej więcej słowa listu — ciągnął dalej nieznajomy — wypuszczam z niego niektóre ekspektoracje , które do mnie się stosowały i mnie tylko obchodzą . Przyjechał em zaraz do Homburga , udał em się do wskazanej osoby i dowiedział em się , że Krzysztof już nie żyje a nawet już pochowany . Pod pozorem , że ma odbyć krótką podróż zostawił u wspomnianej osoby papiery i wszystkie pieniądze , z poleceniem , aby je mnie wydano . Ale zaraz na drugi dzień po zniknięciu znaleziono jego ciało w okolicy . Odebrał sobie życie wystrzał em z pistoletu . Amadeusz słuchał opowiadania z bolesnem zajęciem . — Go za szaleństwo , Boże mój ! . . . — szepnął drżącym i wzruszonym głosem . — Odebrał em pieniądze i papiery i wypełniam woię mego przyjaciela — mówił dalej nieznajomy . — Tak jest mego przyjaciela , bo kochał em go i on mnie kochał . Zdawało się , że rozrzewnienie opanowało przy tych słowach nieznajomego . Ale trwało to tylko jedną , przelotną chwilkę . Głosem spokojnym , prawie chłodnym mówił dalej : — Jakiego rodzaju były ostatnie rozporządzenia Krzysztofa , jakie mi dał informacje , jaką w ogóle zostawił spuściznę , to cię nie obchodzi , panie Amadeuszu , a choćby ś był ciekawym , na nicby ci się to nie zdało . Jest to sprawa między mną a nieboszczykiem , i niczego się w niej nie dowiesz odemnie . . . Amadeusz zdawał się być zatopionym w smutnych myślach i milczał ciągle . — Ale nieboszczyk stryj twój — mówił znowu nieznajomy — zostawił także polecenie , które ciebie obchodzi . Mam list dla ciebie . . . — Gdzież jest , daj mi go pan natychmiast . . . — zawołał niecierpliwie Amadeusz . — A oprócz listu mam ci wypłacić także dług , który stryj zaciągnął u ciebie , notabene z procentami , który kapitalik ten przyniósł . Procenta te wynoszą trzydzieści razy tyle , ile wynosiła pożyczona suma . Mam ci , panie Amadeuszu , wypłacić : trzykroć sto tysięcy — zł . reńskich gotówką . . . Wymawiając te słowa a mianowicie sumę pieniędzy powolnie i z naciskiem , nieznajomy spoglądnął badawczo na Amadeusza . Amadeusz miał wprawdzie minę zdziwioną , ale z twarzy jego me zniknął wyraz smutku i współczucia . — Skończył em — odezwał się nieznajomy — a jeżeli ci to nie zrobi różnicy , skończymy natychmiast interes . Chciał by m jutro raniutko wyjechać . . . Amadeusz milczał i po chwili dopiero budząc się z zadumy odpowiedział : — Wszystko , co mi pan teraz powiedział eś , jak sen wygląda . . . Istotnie nie wiem , czy marzę czy mówię na jawie z panem , który stajesz przedemną jak w fantastycznej bajce . . . . Mówił eś mi , że przynosisz mi niespodziewane jutro . Nie wiem czy to jutro przyjąć moge . . . . Jestem zanadto pod wrażeniem wiadomości , które mi pan przynosisz . . . — Będziesz miał czas ochłonąć z tych wrażeń — odparł nieznajomy — ja nie mam dziś czasu czynić na panu obserwacji psychologicznych . Żałuję nawet tego , bo lubię je . . . zresztą co mnie obchodzi , ie ci się całe zajście wydaje tak fantastycznem . Widział em fantastyczniejsze . . . . — Ale powiedzie mi pan przynajmniej — zapytał Amadeusz — jak się nazywasz , kto jesteś ? . . . — Roch . — To imię tylko . — Imię albo nazwisko , jak ci się podoba . . . — Ależ mój panie — dodał Amadeusz — uwziął eś się nielitościwie , do całego swego awanturniczego poselstwa dodawać jeszcze więcej mistycznych pozorów . . . Wyznaj sam czy mi wystarcza . . . — Nazwisko , które ci wymienił em ? — przerwał nieznajomy — jeżeli tylko ono mnie wystarczało i zawsze wystarcza , czemużby nie wystarczyło tobie ? Osoba moja nie znaczy nic w tej całej dziwnej historji , jeżeli ci się ją tak nazwać podoba . Jestem prostym pośrednikiem , spełniam ostatnią wolę mego przyjaciela , nazywam się Roch , nie mam czasu , powiedział em ci wszystko , zaczynam się nudzić i proszę za mną , bo tu mieszkam . . . Amadeusz , który dotąd szedł machinalnie za nieznajomym , ujrzał teraz że znalazł się przed jednym z pospolitszych hotelów . Chciał jeszcze coś mówić , ale nieznajomy wziął go pod ramię i poprowadził z sobą . Wyszli na pierwsze piętro a nieznajomy otworzył drzwi do jednego z pokojów , i wszedłszy do środka zapalił świecę . Na stole i na ziemi leżały skromne przybory podróżne : płaszcz , plaid , torba , rewolwer w futerale i nie duży skórzany kuferek . Nieznajomy prosił Amadeusza , aby usiadł , a sam wydobył z zanadrza ogromny pulares . Wyciągnął z pośród mnóstwa papierów list jeden i wręczył go Amadeuszowi . Amadeusz szybko rozłamał pieczątkę i począł czytać . List był krótki , dziwaczny , a nawet wesoły i jowialny , lecz nie zawierał żadnych nowych szczegółów . Stryj Krzysztof odwoływał się w nim do swego poufnika i przyjaciela — Rocha , jak się wyrażał : " bestyi dzikiej , oryginalnej , ale poczciwej i bardzo ciekawej " . — Czytaj pan uważnie — odezwał się Roch — przewracając między papierami olbrzymiego swego portfelu . — Ten waryat stary umiał pisać ciekawe listy . Mam ich całą kollekcję . W domu odczytaj go raz jeszcze . Krzysztof umiał pisać między wierszami . Cóż z tego ! Był to najgłupszy rozumny człowiek , którego znał em . . . — Proszę teraz bliżej — odezwał się po chwili milczenia Roch — masz tu pieniądze . Zmienił em je na wexle najlepszych domów . Jeden masz na dom bankowy tutejszy , trzy na domy zagraniczne . . . Amadeusz wziął wexle machinalnie z rak nieznajomego . — Tylko je oglądnij dobrze panie Amudeuszu — napominał tenże — bo podpiszesz mi kwit na odebraną sumę . . . I podsuwając mu kartkę małą papieru , podał mu ołówek . Amadeusz , który w całem tem dziwnem zajściu przestawał sobie już zdawać sprawę z tego , co słyszał i co mu robić kazano , podpisał rzuciwszy okiem pobieżnie na kartkę . Nieznajomy schował kwit podpisany i rzekł do młodego człowieka : — A teraz , panie Amadeuszu , żegnam cię . . . — Jak to , wiec nic mi pan już nie powiesz ani o stryju , ani o sobie , ani o całej tej historji , która , powtarzam , snem mi się istnym wydaje ? . . . — Nic . Mógł by m ci tylko wyciągnąć z niej morał piękny . . . Ale nie wierzę w skuteczność morałów . . . Doświadczenia nie można antycypować . . . Idź , śnij co chcesz i rób co chcesz . . . Dobranoc ! — Ależ tak być nie może ! — zawołał zniecierpliwiony Amadeusz — Jesteś pan bardziej zagadkowym niż poselstwo twoje , niż los , który cię tu sprowadza , w tej chwili właśnie , kiedy ja . . . — Ale wiem , wiem o wszystkiem , znam historję twoją dokładniej niź ty sam . . . — To niepodobna ! — Dobranoc ! — Do jutra tedy , a jutro zobaczymy się przecież ? — Nie . Skoro świt wyjeżdżam . — Gdzież pana mam szukać ? — Po co ? — Czyż nie spotkamy się już nigdy w życiu ? — Może . Odpowiadając krótko i z lekkim uśmiechem ironicznej jakiejś satysfakcji , nieznajomy wziął świecę ze stoła i stanąwszy przy drzwiach otworzył je Amadeuszowi . Amadeusz chciał się oprzeć jeszcze , chciał co mówić , ale wzrok nieznajomego zdawał się coraz natarczywiej nalegać , aby się usunął . Przekroczył tedy próg a nieznajomy wziął go za rękę , uścisnął ją , a potem drzwi głośno zamknął i zaryglował . REDIVIVUS ! Wyszedłszy z hotelu , Amadeusz zatrzymał się na ulicy , przetarł dłonią czoło , jak człowiek , który goni pamięcią widziadła snu dziwnego , i usiłował wyjść z osłupienia , w które go całe to niezwyczajne zdarzenie wprawiło . . . Począł się gniewać sam na siebie , że nie był natarczywszym , ie nie zmusił nieznajomego do bliższych wyjaśnień , że nie umiał zedrzeć tajemniczej osłony z jego zagadkowej osoby . . . Mruknął prawie gniewnie kilka słów do siebie , zwrócił się ku hotelowi i spojrzał w okno pokoju , w którym rozmawiał z oryginałem . W oknie było już ciemno . . . W Amadeuszu obudziła się gwałtowna i natarczywa natura ; chciał powrócić , zbudzić nieznajomego , zmusić go po prostu do bliższych szczegółów i wyjaśnień . Ale uniesienie to nie miało siły decyzji — Amadeusz zawahał się , i zamiast wrócić , jak zamierzał , do nieznajomego , stał nieruchomo na ulicy i patrzył w okno dalej . . . Wszystkie okna na piętrze były oświetlone , to jedno tylko było ciemne jak zagadka . . . Z początku zdawało się Amadeuszowi , że nic łatwiejszego , jak ochłonąwszy z pierwszego zdziwienia powrócić do nieznajomego i zażądać powtórnie informacyi , do których przecież miał najsłuszniejsze prawo , ale zadanie to na pozór tak proste i naturalne , stawało się wobec osoby z którą miał Amadeusz do czynienia , trudnem a nawet niepodobnem . Stała mu jeszcze ciągle przed oczyma ta postać dziwaczna a imponująca . Nieznajomy , mimo swej prostoty i tak stanowczej pogardy wszelkich form konwenansowych , niewytłumaczoną jakąś przewagą odbierał Amadeuszowi wszelka śmiałość . Przebijały się w jego postępowaniu pewność siebie , poczucie wyższości jakiejś moralnej i stanowczość niezachwiana . Można było od razu przekonać się , że taki człowiek nie powie nic więcej nad to , co powiedzieć mu się podoba , że równie bezskuteczną bronią były by wobec niego tak zręczny podstęp jak i otwarta natarczywość . Chwilę stał jeszcze Amadeusz bezradny i zniecierpliwiony , raz jeszcze zwrócił przeciągłe spojrzenie ku ciemnemu oknu , i w końcu wzruszywszy ramionami począł powoli oddalać się od hotelu . Pora nie była jeszcze późną , letni wieczór zaledwie rozsunął mrok swój po ulicach miasta . Z pod krańców horyzontu wysuwał się księżyc w pełni , tak przyćmiony jeszcze resztkami dziennego światła w swym połysku , że nie różnił się od białych świetlanych obłoków , które rozpostarły się po pogodnym błękicie . Amadeusz szedł dalej prawie machinalnie , bez celu . Wrażenia których doznał w ostatnich czasach , były tak silne , tak gwałtowne , a dopełniło ich szeregu tak dziwnie całe niespodziewane zajście , które opisali śmy że umysł młodego człowieka daremnie starał się przyjść do jakiej takiej równowagi i zorjentować się w nowem położeniu rzeczy . Z krótkiej rozmowy między owemi podeszłemi damami a panem Norbertem w teatrze dowiedzieli śmy się już o kilku szczegółach jego losu . Los ten zmienił się nagle , cudownie prawie . Nieznajomy wyraził się trafnie , mówiąc , że przynosi mu stracone a niespodziewane jutro . Przed chwilą bankrut w najfatalniejszem tego słowa znaczeniu , rozbitek szalonego życia , wyrzucony z pozycji , po za którą nie widział żadnego ratunku , żadnych warunków istnienia — uczuł nagle znowu ziemię pod swemi stopami , widział się ocalonym od tej straszliwej mary , którą była dlań kwestja życia , kwestja bytu . . . Ruina meterjalna bowiem , której ofiarą padł Amadeusz , była dla niego prawdziwą kwestją życia . . . Amadeusz nie należał do ludzi , co umieją godzić się z losem i śmiał em spojrzeniem rezygnacji zmierzyć się ze zmianą stosunków , która wyrasta nagle jakby z pod ziemi , i staje między szczęśliwą przeszłością a zatrważającą tajemnicą jutra upiorem walki niepewnej , trosk nieskończonych , upokorzenia i głodu może . . . U ludzi , którym za jedyną dyrektywę życia służy fantazja , których jedyną siłą jest namiętność , męztwo takie w walce z losem jest niepodobnem . . . Tak się właśnie miało z Amadeuszem . Fantazja i namiętność składały się na jego charakter . To wystarcza na akt jeden zwycięzki , na tryumf jednej wygranej bitwy , ale codzienna powszednia walka z życiem , z troską , z czernią kłopotów , upokorzeń , niepowodzeń , nie rozstrzyga się jednym namiętnym wysiłkiem , jednym odważnym hazardem . Walka to ustawiczna , drobna , nużąca . Heroizmem tu abnegacja , żołnierską cnotą cierpliwość , rękojmią zwycięztwa najczęściej — nic . . . W walce takiej Amadeusz uważał się za stronę nieskończenie słabszą . . . Zresztą nie obliczał się on nawet z swemi siłami . Fantazja źle liczy — namiętność nie liczy wcale . . . Ostatnie chwile w życiu Amadeusza przed owem poselstwem nieznajomego wypełnione były całym szał em tej namiętności . Koleje jego były pasmem gwałtownych wrażeń , jednym obłędem uniesień , jednym prawie snem gorączki . Namiętność bardziej ślepą jest niż lekkomyślność ; wzrok pierwszej sięga na przestrzeń króciutką tylko , druga nie widzi wcale . . . To też Amadeusz znalazł się nad przepaścią nagle , w szalonym pędzie stanął na krańcu , po za którym nie było już dlań ratunku . . . Otchłani , nad którą zawisł , nie wskazywały mu ani rozwaga , ani instynkt niebezpieczeństwa , ani nawet żaden przelotny , jaśniejszy moment opamiętania . Mogła mu ją tuż u stopy szalonej oświecić nagle chyba błyskawica piorunu , którego światło było by ostrzegło , którego grom jednak był by zabił zapaleńca . . Na taki grom zbierało się w dusznej , ciężkiej atmosferze , w której znalazł się Amadeusz . W piersi jego namiętność wzbierała już burzą , a ostatnim burzy tej piorunem mogła być tylko owa katastrofa , do której doprowadza namiętnych ludzi natchnienie rozpaczy . . . — Krzysztof wyręczył mnie . . . Ta salwa ostatnia mnie się należała ! . . . — to były pierwsze słowa , które Amadeusz szepnął sam do siebie idąc przez ulicę dalej w zamyśleniu . I istotnie było to jedyne wyjście dla człowieka z naturą gwałtowną , dumną i do szaleństwa namiętną . Teraz dopiero począł sobie po trosze zdawać sprawę z położenia , w jakiem się znajdował . Gdy przelotnie objął wspomnieniem dzieje wczorajsze , gdy pomyślał o tem jutrze , na które był by nie czekał . . . dreszcz przeszedł go od stóp do głowy . . . Przetarł czoło , jak człowiek , który odgonić chce marę senną , i zaczerpnął pełną piersią powietrze , krzepiące łagodnym chłodem wieczornym . . . Ale chwilowe to ukojenie , którego doznawał nie bez rozkoszy , ustąpiło wkrótce innemu uczuciu . Było to uczucie przykre i upokarzające zarazem . Odezwało mu się ono wyrzutem , który mu rumieniec wyciskał na lica . Ten , który go uratował , nie żył już . Na spuściźnie , która mu się tak niespodziewanie dostała , czerwieniła się jeszcze krew samobójcy , człowieka , którego może kochał , który jego może kochał . Mówimy " może " , bo między Amadeuszem a jego stryjem nie zachodziły nigdy bliższe i stalsze stosunki . Widywali się rzadko bardzo , a wiązała ich nie tyle może miłość rodzinna , co sympatja dwóch charakterów o równych przymiotach . Ale ta sympatja sama wystarczała już zupełnie , aby wzbudzić w sercu Amadeusza szczery żal za stryjem . Przypominał sobie tę postać , przebiegał myślą te chwile , które z nim spędził razem — a reminiscencje te poczęły opromieniać mu osobę zmarłego i przepełniać pierś rozrzewnieniem . Nie mógł sobie przebaczyć , że choć na przelotną chwilkę mógł się oddać pewnemu ukontentowaniu z doznanego ratunku . Gorszył się i czuł się upokorzonym doświadczeniem , że egoistyczne uczucie potrafiło w nim wziąć górę . Wyrzucał sobie podłość prawie . — Zaprawdę ! — rzekł sam do siebie w myśli — za te nikczemną słabość należało by siebie tak ukarać : Podrzeć wexle i — pójść przeprosić Krzysztofa ! Czy szkoda było by pieniędzy ? Czy szkoda było by życia ? Ale czyż znał Amadeusz ich wartość , czyż cenił kiedykolwiek jedno lub drugie ? . . . Złoto to materjał na cacka dla kapryśnej fantazji , życie to igraszka szału , namiętności , hazardów . . . . A i biedny Krzysztof , ten najgłupszy rozumny człowiek , jak go zagadkowy Roch nazwał , nie miał o tem lepszych wyobrażeń . . . W liście swoim wyraził się przecież , że jedyną wolą jego ostatnią jest , aby mu Amadeusz nie był wdzięcznym za schedę i nie żałował jego śmierci . Przykro by mi było mieć spadkobiercę głupca , a głupiec ten , co ceni sobie życie i pieniądze . . . Za pieniądze podziękuj papie Blancowi lub Benazet , a na życie moje proszę nie patrzyć z żadnego sentymentalnego stanowiska , bo nie zastrzelił em się z pretensją do czułostek , ale ot tak . . . z kaprysu , dla przyjemności , dla zadrwienia z fortuny , dla radykalnego wyleczenia podagry . . . dla wszystkiego i niczego . . . i nikomu nic do tego , a tobie najmniej ! Farewell ! Żyj wesoło i długo ou pends-toi , jak ci się podoba ! Swawolne słowa listu , tak pełne pustego humoru — nie całkiem jednak wydały się śmiesznemi Amadeuszowi . Ten śmiech z poza grobu miał w sobie coś przenikającego do głębi . Czy ten awanturnik Krzysztof persiflował siebie tylko , czy to było szyderstwem z losu i życia w Ogóle , czy może te słowa parodyować miały lekkomyślność jego charakteru , który tak był podobnym do charakteru Amadeusza ? . . . Czy to farsa była czy satyra ? Bądź co bądź Amadeusz począł się zamyślać głębiej nad tym szczególnym testamentem — którego text pusty sprawiał na nim poważniejsze wrażenie niż najwymowniejszy , najsurowszy morał . Stanęła mu przeszłość cała przed oczyma . . . Czy warto żyć tak dalej ? Czy warto zmieniać życie ? . . Zdawał się obliczać szansę obustronne . . . Niedawno , wczoraj , przed godziną jeszcze , był nad samym krańcem przepaści , na skrzydłach ślepego przypadku przeleciał ją , hazard szczęścia przesadził go na brzeg bezpieczny — lecz w dalszej gonitwie szalonej nie otworzyż się przed nim przepaść druga , trzecia ? . . . Może nawrócić ? może spojrzeć w poważne oblicze nowego życia , oblicze surowe i spokojne , które nie drga wprawdzie nigdy namiętnym szał em uniesień , ale i nie zmienia się nigdy w straszliwą maskę Meduzy ! . . . Takie i tym podobne myśli po raz pierwszy w życiu przepełniały umysł Amadeusza . Myśli te nastroiły go na chwilę tak poważnie , ze nie poznawał prawie sam siebie . . . Zatrzymał się pod latarnią , w której właśnie co zapłonął płomień gazowy , i wydobywszy list Krzysztofa chciał go raz jeszcze odczytać : — Przykroby mi było mieć spadkobiercę głupca . . . — a głupiec ten , co ceni sobie życie i pieniądze . . . Te słowa wpadły mu najpierw w oczy . Było to hasło , którego dotąd trzymał się Amadeusz , a przecież w jaskrawej tej formule odezwało się ono teraz jakąś niemiłą dysharmonją . Nie czytał dalej listu , lecz zmiąwszy go schował do kieszeni i szedł dalej . Zaledwie uszedł kilkanaście kroków , gdy go wstrzymała gromadka ludzi , stojąca na chodniku . Amadeusz zatrzymał się także machinalnie i przyglądać się począł obojętnie scenie , która się odgrywała . Po kamieniach chodnika czołgał się na klęczkach jakiś wyrobnik ubogi , a przekupka z pobliskiego stragana przyświecała mu latarką . Wyrobnik ten ubrany był w nędzna płótniankę , przepasaną pękiem powrozów do dźwigania ciężarów , a twarz jego , oświetlona latarką przyświecającej mu przekupki , przedstawiała widok poruszający . Blada była od przestrachu , z czoła sączył się pot , a oczy wydzierając się na wierzch , biegały po kamieniach . . . — Biedak . . . — mruczano sobie w gromadce ciekawych — zgubił pieniądze . . . Jedni patrzyli na szukającego z współczuciem , drudzy z obojętną , zimną ciekawością , byli nawet tacy , co popisywali się bezlitośnemi żartami . Amadeusza zajął widok nieszczęśliwego i przedarł się przez gromadkę bliżej . Nędzarz szukał coraz niecierpliwiej , czołgał się w rozmaitych kierunkach , a na twarzy jego i w oczach coraz rozpaczliwszy przebijał się wyraz . — Zgubił eś co ? — zapytał Amadeusz . Robotnik spojrzał tylko na pytającego okiem , które zda się nie szukało bo nie spodziewało się pomocy , i znowu zwrócił twarz ku ziemi . — Ot nieszczęśliwy — odpowiedziała zań przekupka — wziął zapłatę za cały tydzień z fabryki i zgubił . . . Przychodzi kupić u mnie chleba , a tu pieniędzy nie ma . . . Bóg tam wie , gdzie mu wypadły . . . A tu i żona i dzieci w domu czekają głodne . . . Gały tydzień pracował i licho wzięło wszystko . Tymczasem wyrobnik biedny stracił nadzieję odszukania swej zguby . . Podniósł się z ziemi , obtarł dłonią czoło i westchnął ciężko . Westchnienie to wydobyło się gdzieś z głębi piersi ściśniętej rozpaczliwą troską . . . i zdolne było wzruszyć najobojętniejszego widza tej sceny . . . Westchnieniem tem żegnał się ten nędzarz z owocem sześciu dni długich , ciężkich , pełnych krwawej pracy i znoju , z nadzieją snu spokojnego i podzielenia się suchym kawałkiem chleba z rodziną , do której powrócić miał teraz z próżną dłonią . . . Raz jeszcze potoczył wzrokiem ponurym po ziemi i zwrócił się milcząc , aby pójść dalej . — Czekaj — zawołał Amadeusz — ile tam było ? . . . — Jeden papierek panie — odrzekł suchym głosem wyrobnik — reńskowy , panie łaskawy . . . takem go schował dobrze i ot . . . przepadło . . . Amadeusz sięgnął do kieszeni , wyciągnął banknot dziesięcioreńskowy , cały ostatek swej gotówki , i podawszy go wyrobnikowi , pospieszył dalej , jakby chciał uciec przed podziękowaniem uszczęśliwiongo nędzarza . . . Dopiero skręciwszy szybko na boczną ulicę powstrzymał się nieco w biegu . — To illustracja do słów Krzysztofa ! ! — zawołał do siebie pod wrażeniem tego zajścia . Ileż takich illustracji , ileż takich komentarzy do testamentu swego stryja mógł by był znaleźć Amadeusz na przestrzeni jednej ulicy , pod gontami jednego poddasza , w obrębie czterech nagich ścian jednej izdebki ! Tym razem wystarczył mu jeden przykład , aby dać mu wątek do dalszych rozmyślań . . . Szedł też dalej zwolna , pogrążony w zadumie o tak nowych dla niego tematach , gdy nagle uczuł na ramieniu swojem dłoń czyjąś i usłyszał głos znajomy : — Amadyś ! . . . Dobry wieczór ! Witający był to mężczyzna młody , z miny i stroju wyglądający na dandysa , z twarzą bez wyrazu ale uśmiechniętą i zadowoloną . Amadeusz spojrzał na ń tak , jakby go nie poznał . A przecie był to jeden z najbliższych jego znajomych i towarzyszy ! Ale owa krótka chwila rozmyślania , owa scena jedna z ubogim wyrobnikiem tak go była przeniosła w świat inny , że ta twarz wyjęta z wczorajszego życia , z towarzystwa , w którem przed chwilą jeszcze był jak u siebie , wydała mu się obcą prawie . . . — Ri ! . . . — zawołał po chwili dopiero — jak się masz Ri . . . . Młody człowiek nazywał się właściwie Henryk , ale cygańskie- imię jego było Ri , co miało być zapewne skróceniem francuzkiego Henri . — Go tu robisz na tej ulicy ? . . . Taki zamyślony , taki ponury ? . . . — Uczę się arytmetyki . . . — odparł z lekkim uśmiechem Amadeusz . — To trochę za późno — odparł Ri — tylko się nie gniewaj , mnie ci to wolno powiedzieć , bo widzisz , ja . . . ja także . . . już ! . . . I machnął znacząco dłonią . — Wcale nie późno — odparł Amadeusz — nauczył em się tego , o czem mi się dotąd nie śniło , a i tobie pewnie . . . — Oho ! . . . — mruknął Ri — dawaj tu ! . . . — Słuchaj Ri , ile lat żyjesz na świecie . . . Trzydzieści , nie prawdaż ? Rachować cię uczono w szkole i próbował eś przecie rachować czasami . Powiedz mi tedy ignorancie , ile wart reński ? . . . — Jak ? . . . — zapytał zdziwiony Ri — ile wart reński ? . . . Sto grajcarów . . . reński ma sto grajcarów . — Nieprawda — rzekł Amadeusz — reński jeden ma sto godzin ciężkiej pracy i krwawego znoju , ma walor stu godzin głodu i nędzy , ma w sobie kilka żołądków próżnych , łaknących najniezbędniejszej strawy , a za azio służą mu łzy i rozpacz . . . — Brrr ! — zawołał młody człowiek — Amadyś ! Amadyś ! — Ja taki reński widział em — mówił Amadeusz — tu przed chwilą na ulicy . . . Czy miał eś kiedy wyobrażenie o takim kursie ? . . . Henryk spojrzał z najwyższem zdziwieniem na Amadeusza . Gdy ujrzał wyraz twarzy jego , który wcale nie był żartobliwym , zdziwienie to zmieniło się w obawę . — Amadyś . . . opamiętaj się — rzekł tonem uroczystym — trzeba mieć rezygnację , słowo honoru ! Z tym wyjątkiem , że mam bogatą a skąpą ciotunię , u której przy gospodarstwie pokutować będę — moje położenie , powiadam ci , zupełnie takie same , jak twoje , a przecież charakter mi został , tak charakter pełen rezygnacji . . . Il fant , mój przyjacielu , il faut . . . — A wiesz ty , Ri — przerwał mu nagle i niechętnie Amadeusz — żeś ty głupszy jeszcze , niż o tem kiedykolwiek myślał em . . . Biedny Ri osłupiał , a po chwili zawołał : — Adieu ! Amadyś ! — i skręciwszy sie chciał pobiedz dalej . — Ale poczekaj , poczekaj Ri ! — zawołał Amadeusz — mam cię się zapytać o wiele rzeczy . . . — Dobrze — odparł poczciwy Ri — ale powiedz , czemu ja mam być głupszym niż dawniej ? . . . Ri wyrzekł te słowa z takim naciskiem żalu i dobrodusznego wyrzutu , że Amadeusz niemógł się wstrzymać od uśmiechu . — Dla tego , że mi dajesz nauki , których ja niepotrzebuję — odparł — bo myślisz , że desperuję za tem , co stracił em a ja tymczasem drwię z was i jutro pieniędzy ci pożyczę . . . — Ty — y ! — rzeki przeciągając zdziwiony Henryk . — Ja — odparł sucho Amadeusz — Ale powiedz mi mój drogi , co tam o mnie mówią ? . . . Trzy dni nie był em w naszym świecie i zdaje mi się , że to trzy wieki ; może dla tego że nigdy do ń powrócić się nie spodziewał em . . . — Co mówią ? — odpowiedział Ri — jedni cię żałują , drudzy się cieszą , a wszyscy zgadzają się na to , żes warjat . . Uważają cię zresztą za człowieka pogrzebionego . . . wypisano ci epitafium . . . Umarł em i chodzę już po śmierci w plotkach tylko . . . — dodał Amadeusz . Tak , tak , kompletnie umarł eś , wczoraj u Gwidonów śpiewano nad tobą , jak nad nieboszczykiem , chórem De profundis . . . — A jak nieboszczyk zmartwychwstanie ? . . . — odezwał się Amadeusz . — Ale mów dalej Ri , mów wszystko . . . — nalegał po chwilce . — Nie chciał by m robić komerażów . . . — Pani Sylwia , czy wie już także ? . . . — A ! . . . pospieszył jej opowiedzieć wszystko książe Neron , a jak się wyraziła pani Eugenja , to pani Sylwia wysłuchawszy miała oczy tak pełne żalu , że porównać je było można do lamp żałobnych , zapalonych na grobie drogiego nieboszczyka . . . — Żart niesmaczny . . . — rzekł Amadeusz , jakby go przykro bardzo dotknęły te słowa . — Ale . . . ba ! nie żarty . . . Pani Sylwia stanęła nawet w twojej obronie , słyszysz szczęśliwy śmiertelniku ! — trzepał Henryk , który rozpaplał się na dobre — Wystaw sobie , Albin , ten Albin , gdy go zapytano , co się z tobą dzieje , powiedział , że kieszeń jego w żałobie jest po tobie . . . — Co to miało znaczyć ? — Tak go też zapytano . . . W odpowiedź mówił , że niestety musiał kupić od ciebie rupiecie nazwane meblami , i całe urządzenie twego pomieszkania , za które musiał zapłacić trzy razy tyle , ile były warte , ale cóż miał robić , kiedyś potrzebował wsparcia . . . . Kiedy więc mówił , że kieszeń jego w żałobie , podsłuchano , jak pani Sylwia rzekła do swej sąsiadki : " Naturalnie , jak po swym dobroczyńcy . . . " Amadeusz był oburzony . Henryk tymczasem , puściwszy raz wodze plotkarskiej żyłce , począł go obsypywać rozmaitemi wiadomostkami . Dobre oko , lepszy słuch , i jeszcze lepszy język , to były główne i jedyne zalety jego . Sprawozdanie , które dał Amadeuszowi , mogło istotnie przejmywać gniewem i goryczą . Z sprawozdania tego dowiedział się Amadeusz o wszystkich potwarzach , żartach , złośliwościach , któremi na koszt jego osoby się bawiono , o wszystkich zdradach przyjacielskich , o nikczemnościach i nikczemnostkach towarzyskich , których jako zrujnowany bankrut był ofiarą . . . Wszystko to , o czem się dowiedział , było by dla niego przed otrzymaniem niespodziewanej spuścizny po stryju prawdziwem lekarstwem , było by ulżyło mu w fatalnej sytuacji i przepoiło wstrętem do świata , w którym przebywał — teraz jednakowo , kiedy powrót do dawnych stosunków stał się dlań możliwym , plotki Henryka były prawdziwą trucizną . Amadeusz zapomniał o wszystkiem , co przebył , z głowy wywietrzały mu w jednej chwili poważniejsze myśli — zawrzał gniewem i chęcią odwetu . — Pięknie , bardzo pięknie ! — odezwał się z pozornym spokojem — Jestem ci mocno obowiązanym , Ri . . . Chodź do mnie . . . . — Dobrze , ale gdzież ty mieszkasz ? — Tam gdzie wpierwej . — A Albin ! Wszak Albin zajął twoje mieszkanie ? — Wyrzucę go — odparł krótko Amadeusz i biorąc towarzysza pod ramię , poprowadził go z sobą . Wyprzedzimy na chwilę Amadeusza i jego towarzysza i udamy się wcześniej tam , dokąd obaj zmierzali . Na jednej z najgłówniejszych ulic stolicy , w domie okazałym , na pierwszem piętrze , bawiło się gwarnie i hucznie grono przeważnie młodych ludzi . Pokój , w którym zastajemy to wesołe towarzystwo , był to salonik kawalerski , urządzony z bogatym , wykwintnym smakiem . W całem urządzeniu tem łączyła sie moda z oryginalnością , elegancja z fantazją , przepych z gustem i swobodą . . . Na szezlągach , fotelach i sofach siedziało i leżało około dziesięciu osób . Na jednym z stołów leżały zimne zastawy , przekąski i cukry , i buchały parą samowary — obok w koszach w lód opatrzonych mroziły się butelki szampanu . Zgromadzeni gwarzyli głośno i wesoło , wychylając podawane przez służbę kieliszki lub paląc sygara . Na samym środku saloniku , rozparty wygodnie w fotelu głębokim , siedział młody jeszcze człowiek , ale z twarzą wybladłą i zużytą , o rysach regularnych i nie brzydkich , ale mimo to wcale nie sympatycznych , z oczyma jasnemi , wypukłemi , tlejącemi przymglonym połyskiem . Był to gospodarz domu , a goście nazywali go Albinem . Pan Albin wzburzył sobie fryzurę , demaskując widoczną bardzo , a pełną najpiękniejszych na- dzieję łysinę — oparł głowę o tylny poręcz fotelu i z włożonemi w kieszenie rękami rozciągnął się w całej swej długości , patrząc się zadowolonym wzrokiem na swych gości . Zdawał się być wielce uradowanym z dobrego humoru towarzystwa i obejmywał wszystkich życzliwem spojrzeniem i swobodnym uśmiechem , ale i w spojrzeniu tym i w uśmiechu uważniejszy spostrzegacz był by dopatrzył się pewnej ironji i zdradliwego wyrazu obłudy . . — Zygmusiu — ozwał się Albin do młodziutkiego jeszcze chłopaka , który z trochę rozpaczliwą a mocno rozognioną twarzą siedział na sofie naprzeciw niego — kieliszek próżny a mina kwaśna . . . Mówiąc to skinął na lokaja i w tej chwili zapieniło się szlachetnym perłowym szumem wino w kieliszku . Młody chłopak porwał go i wychylając jednym haustem , zawołał : — Niech cię djabli porwą Albinie ! Jesteś dobry chłopiec i przyjemny gospodarz , choć przed chwilą zadał eś mi straszliwą klęskę na tem zielonem pobojowisku ! Mówiąc to wskazał Zygmuś oczyma na stół duży , stojący przy ścianie przeciwległej , na którym leżały jeszcze w nieładzie rzucone karty . — To rzecz do odwetowania , choćby zaraz . . . — odparł Albin uśmiechając się dziwnie . . . — Nie radzę zaraz — ozwał się głos trzeci . — Albin zmasakrował dziś wszystkich , szczęście z nim dzisiaj w aljansie upartym . — Niech go djabli porwą — powtórzył niepewnym głosem młodziutki Zygmuś — ale kocham go . . Dał mi lekcję tęgą . . . ale co tam . . . panowie , niech żyje Albin , niech żyje gospodarz . . . Ostatnie słowa wybełkotał już niezrozumiale . Ostatni kielich wina dopełnił widocznie miarki i Zygmuś padł bezwładnie na sofę . — Biedny dzieciuch — szepnął jeden z młodzieży — co jutro mama powie ! Otóż mamy już jednego trupa ! — A propos trupa , moi panowie — odezwał się jakiś nie pierwszej już młodości ale wygładzony i wyświeżony mężczyzna — to powiem wam otwarcie , moi panowie , że te przenosiny Albina , ten cały wieczorek dzisiejszy , przypomina mi stypę pogrzebową . . . — A gdzież nieboszczyk ? . . . — zapytano . — A Amadeusz ? Zapomnieli ście już o nim ? — Amadeusz ! — powtórzyli chórem obecni — wszakże on w tem samem pomieszkaniu przed kilku dniami był gospodarzem ! — Kto tu mówi o Amadeuszu ? — zapytał opasły jakiś mężczyzna z rzadkiemi bakenbardami i maleńkiemi zmrużonemi oczkami — kto tu wspomniał to imię ? Sic transit gloria mundi — dodał z rozrzewnieniem komicznem — nie ma tygodnia , jak tu w tym samym pokoju , owego wieczora , kiedy to wpadł w taką furję , nazwał mnie poczciwym bałwanem . . . Opasły mężczyzna wyrzekł to tonem tak rzewnym , lirycznym , że zgromadzeni parsknęli śmiechem . — Go za czułe wspomnienie ! — zawołano . — Ale to przecież był dobry chłopak ! — Wyborny , jedyny ! Nie prawdaż Albinie ? — De mortuis nil nisi bene ! — Co to znaczy i po jakiemu to ? — Po łacinie , i znaczy , nie wywołuj wilka z lasu ! — rzeki z uśmiechem jeden z zgromadzonych , z chudą , długą twarzą , i z złośliwym uśmiechem spojrzał na Albina . — Choćby ś go wołał nie wyjdzie . . . Już po nim . . . — Radykalnie ? — Z czubem ! — Czyż istotnie nic a nic mu nie pozostało ? — Owszem , pozostała mu piękna alternatywa . . . — Piękna Alternatywa . . . co to za jedna ? — zapytał naiwnie opasły młodzieniec . Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem . — Jest to sobie istota , która trzyma w jednej ręce pistolet nabity , a w drugiej — przymus do pracy . . . — Brrr ! — Co Amadeuszek wybierze ? — Okropna baba ! . . . ta alternatywa ! — mruknął opasły młodzieniec . — Oho ! — zawoła ! nagle jeden z gości , młody oficer — który przyglądał się figurkom ustawionym na pięknie rzeźbionym kominie — Oho ! czy i to należy do urządzenia , które nabył eś od Albina ? Wszyscy spojrzeli w stroną mówiącego . Oficer trzymał w podniesionej dłoni list jakiś . — List do kogo ? od kogo ? — zawołano zewsząd . — Adres opiewa : Monsieur Amadée Ordawski . Od kogo nie wiem . . . Ale z pewnością to pismo kobiece ! — Zkąd się wziął ten list ? — zapytał Albin jednego z lokajów . — Przyniesiono go przed kilku godzinami . Odebrał em go , myśląc że to do pana . . . . — Daj go tu — rzekł Albin do oficera . — Nie dam . . to moja zdobycz ! — Ależ to moja własność . . . — Jakim tytuł em ? . . . Nie kupił eś go przecież razem z meblami ! . . . Bilet dostał się tu , jak ten gap powiedział , przed kilku godzinami przez pomyłkę , i nie należał do inwentarza objętego ugodą . . . — Oddam go Amadeuszowi ! — certował się Albin . — I ja to potrafię , jeżeli go spotkam . . . ale toż sam mówił eś , że pożegnał eś się z Amadysiem do wiecznego niewidzenia . . . . Albin począł się naprawdę spierać z swym gościem . — Stójcie ! — zawołał nagle jeden z młodych ludzi — mam pomysł monumentalny , gigantyczny , piramidalny ! Słuchajcie ! Amadeusz umarł , jak powiadacie . Ten list , który moie zawiera słodką tajemnicę , który pochodzi może z rączek cudownych , który może kluczem być do romantycznej intrygi ! . . . ten list . . . o panowie ! jest nie objętą żadnym testamentem schedą . . . Amadeusz nie miał krewnych , spuścizna ta do nas należy ! — Więc otworzyć go i odczytać ! — Nie , tak się stać niemoże . . . Zostawmy mu urok tajemnicy . Nie profanujmy drogiej tej resztki . Rzućmy go do puli i pociągnijmy karty , tak aby nienaruszony dostał się do rąk szczęśliwca , który go wygra ! — Brawo ! Bravissimo ! ! — zawołano przerażającym chórem — twój pomysł wzniosły jak obelisk , szczytny , jak Himalaja ! — Wiwat Himalaja ! Wiwat Alternatywa ! — wołał opasły młodzieniec , który podczas tego wychylił całą butelkę wina i stracił do reszty przytomność — Przedstawcie mnie tym paniom , nie znam ich jeszcze ! . . . Tym razem nie zważano już na ten wykrzyknik — bo wszyscy zajęci pomysłem oryginalnym rzucili się do zielonego stolika . Albin oponował jeszcze , ale opór był bezskutecznym . . . Rzucono karty i odkryto . Albin i młody oficer najlepszą ale równą mieli kartę . Przy rozgrywaniu się Albin pociągnął wyżej . List dostał się mu jako wygrana . — Co za bezczelne szczęście ! — zawołano . Albin schował list do portfelu i skinął na służbę , która pospieszyła z pełnemi kieliszkami . — Panowie ! Zdrowie korespondentki ! — Ja wnoszę zdrowie adresanta ! Wychylam ostatni toast w pamięć nieboszczyka Amadeusza ! Wszyscy podnieśli do ust kieliszki , kiedy nagle w tej samej chwili ozwał się od drzwi głos donośny : — Dziękuję ! Wszyscy spojrzeli ku drzwiom . Stał tam Amadeusz z twarzą uśmiechniętą szyderczo . — Amadyś ! Naprawdę Amadyś ! — zawołało kilka głosów — Amadyś redivivus ! Witaj nam ! Wiwat Amadyś ! Amadeusz odpowiedział na to huczne powitanie lekkiem skinieniem głowy i patrzyć się zdawał z zadowoleniem na zdziwienie całego grona . Goście poczęli się cisnąć do niego , obsypując go wybuchami swej pijanej fantazji , całując go , szarpiąc na wszystkie strony i ściskając . Jeden tylko gospodarz , pan Albin , pozostał na dawnem swem miejscu a nawet zamiast podać dłoń Amadeuszowi , sięgnął nią niejako instynktownie do piersiowej kieszeni , w której ukrył był przed chwilą bilecik wygrany . Na twarzy Albina znać było zdziwienie i zakłopotanie . Amadeusz opędzał się jak mógł podochoconym gościom i zwrócił wzrok swój na Albina . Spojrzenie to zmieszało jeszcze bardziej Albina . Spuścił na chwilę oczy a potem postąpił bliżej ku Amadeuszowi . Tymczasem towarzystwo całe otoczyło do koła niespodziewanego gościa , nie dając mu prawie ruszyć sięz miejsca . — Amadyś ! zuch Amadyś ! wypływa ! — wołał jeden . — Witajże Piotrowinie salonowy ! — wołał drugi . — Zdejmujcie żałobę z zielonych stolików ! Wiwat Amadyś ! — Mówiono o tobie straszne rzeczy — krzyczał trzeci , usiłując przygłuszyć resztę . — Zapewniano nas , żeś stracony dla świata , że uciekasz z stolicy , że odpływasz do Ameryki , że w łeb sobie palnął eś ! . . . — Et caetera , et caetera . . . — odpowiedział Amadeusz , usiłując się wyrwać z tego żywego koła , którem go opasano — wiem . . . wiem wszystko , co o mnie mówiono . . . Poczciwi jesteście chłopcy , ale raczcie mnie puścić nareszcie . . . — A przynajmniej puśćcie mnie do gościa , jako gospodarza — ozwał się Albin . — Jak się masz Amadeuszu ? Nie spodziewał em się widzieć cię jeszcze , czy zapomniał eś czego , czy masz mi dać jeszcze jakie polecenie ! — Czy przychodzisz z kodycylem do swego testamentu ? . . . My tu właśnie rozgrywali śmy się o twoje resztki ! — zawołano . — Na miłość Boga , uciszcież się przecie ! — zawołał Albin , któremu znać nie miłą była aluzya do gry o list znaleziony . — Na bok moi panowie , przyjaźń się już wygadała , a teraz przemawia wino ! Dajcież nam pomówić z sobą ! — Wasz Amfitryon ma rację — odezwał się Amadeusz , spoglądając pogardliwie na Albina — jesteście wszyscy pijani moi chłopcy , wszyscy z wyjątkiem jednego . . . — Oho ! któż to ! ! — zawołało odrazu kilka głosów . — Albin — odpowiedział z naciskiem Amadeusz . — On jeden trzeźwy , on . . . To wzór trzeźwego człowieka , on się nigdy nie upija , nigdy i niczem ! I mądrze robi , bardzo mądrze , on wie jak to dobrze być trzeźwym z pijanymi ! Albin skrzywił twarz do uśmiechu , spojrzał przelotnie na Amadeusza i odpowiedział : — Mówisz zagadkowo , a było by to zanadto dla mnie silić się na rozwiązanie dwóch zagadek od razu . . . — Więc słowa moje to już druga zagadka ? — rzekł z lekkiem szyderstwem Amadeusz — a cóż jest pierwszą ? — Twoje zjawienie się , a właściwie cel jego . . . — Nie będę cię narażał na trudy — odparł Amadeusz — rozwiążę ci obie . . . — Więc służę ci — rzekł Albin — przejdźmy do drugiego pokoju , zostawmy ich tu , wszakże nie potrzeba nam świadków . — Ale tem mniej tajemnicy . . . — odparł Amadeusz — zostaniemy tutaj . Rzekłszy to Amadeusz usiadł sobie na krześle , rzucił kapelusz i zawołał na jednego z lokajów : — Tomasz , wina ! Lokaj pospieszył z wypełnieniem rozkazu . Amadeusz skosztował i skrzywił się . — Ośle ty stary ! — zawołał — zkąd brał eś ten szampan niegodziwy ! Czy nie wiesz , gdzie i jaki zawsze kupuję ? Fagas spojrzał zdziwiony na Amadeusza i wybąknął : — Jaśnie pan . . . ka . . . kazał . . . — Kto , ja ? — Nie . . . jaśnie pan — jąkał się Tomasz wskazując okiem na Albina . — Jak to źle , kiedy gospodarza niema w domu — rzekł Amadeusz — źle mnie zastąpił eś Albinie , skompromitował eś moje wieczorki . . . Traktujesz gości , jak u siebie ! Przepraszam was panowie ! Albin z zdziwieniem i niepokojem spojrzał na Amadeusza . Trzeźwiejsi gości patrzyli zdumieni na Albina i Amadeusza , nie pojmując co znaczyć ma cała ta scena . — Jaką on ma dobrą pamięć ! — rzekł Albin rozjątrzonym głosem — Jak wybornie przypomina sobie swą rolę . . . wczorajszą . . . I dzisiejszą potrafię odegrać doskonale ! — odparł z naciskiem silnym Amadeusz — Ale wracam do zagadki , którą ci rozwiązać przyrzekł em . Ciekaw jesteś co tu robię ? nieprawdaż . . . — Zdawało by się , że ciekawość to do wytłumaczenia . — Najzupełniej . Ot widzisz , przypomniał em sobie , że dziś wieczorek u mnie , że będzie gierka i wesołe towarzystwo . Natura ciągnie wilka do lasu ! Przyszedł em zrobić partyjkę z tobą . . . Albin wzruszył ramionami i niecierpliwie spojrzał na Amadeusza . Amadeusz przysunął się z fotelem do stołu , na którym leżały karty , i wziąwszy je mięszał niedbale , spoglądając na Albina . Albin machinalnie zbliżył się do stołu . — Go to znaczy Amadeuszu ? — szepnął po cicho — nie rozumię cię . . . Mów czego żądasz właściwie ? . . . Tymczasem wszyscy ci goście , którzy jeszcze nie spoczęli snem błogim po libacjach , otoczyli stół dokoła . — Mów głośno — rzekł spokojnie Amadeusz — To nieprzyzwoicie szeptać przy gościach . . . Zaczynajmy ! — Niecierpliwisz mnie — odezwał się Albin , nie mogąc stłumić już gniewu — Dość tego żartu ! Nie gram . — Czy dla tego grać nie chcesz może , żem trzeźwy ? . . . — Czy dla tego grać chcesz , aby sprobować , czy się nie uda szczęśliwym hazardem na mój koszt się podreparować ? To trudno mój drogi ! — Tyś to umiał przecie — Nie równa broń ! Go ty przegrać możesz ! . . . Graj na małą loterję , Amadeuszu , może ci sio uda ambo ! Amndeusza twarz zapłonęła rumieńcem gniewu . Rzucił na Albina spojrzenie groźne i porwał się z fotelu . W tej samej chwili jednak pokonał swe wzburzenie . Usiadł z pozornym spokojem napowrót , uśmiechnął się i sięgnął do portfelu , z którego wyciągnął kilka błękitnych świstków . — A ! pojmuję . . . Masz rację - rzekł z szyderczym naciskiem . Ty znasz się na wekslach , nieprawdaż . . . Patrz , tu masz do wyboru . Oto Rotszyld , tu Marquardt , tu Sina , tu dwie firmy berlińskie . . . a tu jeden malutki , na tutejszego bankiera , głupich kilkanaście tysięcy franków , akuratnie tyle , ile obowiązałes się zapłacić za mnie , biorąc w zamian wszystko , co mi pozostało ! Albin z najwyższem zdumieniem spojrzał na Amadeusza . Na twarzy jego odbijał się przestrach formalny ! Amadeusz zdawał się rozkoszować wrażeniem , które sprawił na biednym Albinie . — Brawo ! brawo ! — krzyknęli z całego gardła i chórem obecni — Amadyś nie upiór , przedkłada wymowne dowody życia ! — Rzucaj karty ! — rzekł Amadeusz nie zważając na hałas . Albin się zawahał . — Prędzej . . . — powtórzył Amadeusz . Albin nie miał odwagi opierać się . Karty padły . — Moja — rzeki z najspokojniejszą miną Amadeusz . Albin zbladł i zmięszał się ogromnie . — Qnitte ou double ! — rzekł dalej Amadeusz — Trzymam Karty ! W pokoju zaległa cisza . Albin drzą ją ręką rzucił znowu karty . Amadeusz wygrał znowu . . Twarz Albina przybrała kolor kredy . . Na czoło wystąpiły mu rzęsiste kropli potu . — Daję rewanż . Gramy dalej ? Albin przetarł czoło i nagłym ruchem odsunął się wraz z fotelem od stoiu . Amadeusz patrzył na ń z nielitościwym uśmiechem . — Uspokój się — zawołał po chwili — to żart był , panie Albinie ! Nie chcę go posuwać dalej , bo zachorujesz z przestrachu ! Albin usiłował coś odpowiedzieć , ale słów jego zrozumieć nie było można . — Tak , to żart był tylko , biedny panie Albinie — powtórzył z wyrazem politowania Amadeusz — Uważaj to wszystko za nie byłe . Powiem ci tylko , ie kwituję cię z zobowiązań , które na siebie przyjął eś . Obejmując resztki po mnie miał eś natomiast spłacić niektórych wierzycieli moich . . . Nie potrzebujesz ich spłacać , ja to sam teraz zrobię . . . Wszakże jeszcze tego nie załatwił eś ? — Nie . . . — szepnął Albin . — Otóż widzisz , jak to dobrze , ze tak mam dobrą pamięć i że nie zapomniał em mojej roli wczorajszej ! Jestem więc znowu gospodarzem u siebie , nie prawdaż ? Albin milczał w swem pomieszaniu . — Tomasz ! — zawołał Amadeusz . Lokaj zawołany stawił się w tej chwili . — Podaj laskę i kapelusz temu panu ! I kłaniając się z szyderczym uśmiechem Albinowi dodał : — Dobranoc ! — Ale poczekaj no jeszcze ! — dodał po chwili tym samym tonem - gdyby ś mi za to " Dobra noc " chciał jutro powiedzie " Dzień dobry " — rozumiesz : — gdyby ś mi chciał jutro powiedzie : " Dzień dobry ! " to udaj się do Henryka . . . — Ri ! . . . — rzekł zwracając się do Henryka , którego znają już nasi czytelnicy — ty mi zrobisz tę przyjacielską usługę ? Ri oświadczył gotowość swoją uściśnięciem podanej sobie dłoni . Odprowadzony do drzwi spojrzeniami gości , którzy osłupieli pod wrażeniem całej tej sceny , Albin znikł z pokoju . — A teraz moi panowie — zawołał Amadeusz wesoło — witajcie mi ! Wchodzę napowrót w prawo gospodarza ! Wina ! — Wiwat Amadyś ! — zawołało całe grono . — Dziękuję moi poczciwi chłopcy — odpowiedział Amadeusz , kiedy spełniono już toast . — Nazwali ście mnie przed chwilą jeszcze nieboszczykiem , i był em nim istotnie dla was , dla świata , w którym dotąd żyłem , dla siebie nawet ! — Ale zmartwychwstał eś szczęśliwie ! — Tak jest . zmartwychwstał em i staję znowu w szeregi gwardji ! Ale przyniosł em z sobą trochę doświadczenia ; dwa dni wystarczyło , aby się przekonać , ile nikczemnych było między tymi , co mnie otaczali ! Nie będę korzystał z doświadczenia ; jednego winowajcę ukarał em , reszcie ogłaszam amnestję ! — Jakże tam wygląda na tamtym świecie , opowiedz co tam widział eś ? — zapytał jeden z gości żartobliwie . — Wystawcie sobie , uczył się tam arytmetyki ! — zawołał śmiejąc się Henryk . — Osobliwie ciekawy odkrył kurs pieniędzy i mówi , że jeden gulden ma w sobie . . . — Dziesięć stawek na małą loterję — dla biedaka ! Nie , nie nauczył em się rachować . . . Sztuka ta nie wynaleziona dla mnie , moi panowie . Widzicie przed sobą spadkobiercę hazardu ! Nie sprzeniewierzę się intencjom mego legatarjusza ! HRABIA AHASWER . Jeżeli poprzedniemu rozdziałowi uszedł nadpis Redivivus ! — to nic nie było by stosowniejszego , jak poniższy opatrzyć dewizą Moriturus ! Człowiek bowiem , którego przedstawić mamy zamiar w tym rozdziale naszym czytelnikom , odznaczał się przedewszystkiem tą właściwością , że od lat dwudziestu blizko — umierał . . . Widzimy już z góry , jak czytelnik ramionami wzrusza a krytyk brwi marszczy groźnie na samą zapowiedź tak szczególnego rodzaju figury . . . Człowiek , który od lat dwudziestu — umierał ! . . . Co za dziwaczna anomalja , co za jaskrawe nieprawdopodobieństwo ! . . . A przecież mimo to nie odstępujemy od naszego zamiaru . Światek ów osobny , który wyroił sobie powieściopisarz w swej imaginacji , ma dlań tyle autentyczności , ze gotów zakląć się na prawdziwość każdej jego figury . . . Owóż i my zaręczamy czytelnikom łaskawym , że tak było w istocie . . . Mniej więcej każdy człowiek ma swoją specjalność , swój wyłączny rys charakterystyczny . Często o specjalności tej on sam tylko wie a nie spostrzegają jej ludzie znajomi , częściej nie przeczuwa jej sam , a dobrze wiedzą o niej widzowie , a kto wie , czy najczęściej nic wie o niej ani on ani jego choćby najbliższe otoczenie . . . Wszystkie te trzy przypadki nie zmieniają reguły — specjalność istnieje . Taką specjalność miał także p . hrabia Daniel Zmierski — a specjalność ta polegała na tem , że , jak to już po raz trzeci powtarzamy , od lat dwudziestu prawie — umierał , i to ciągle umierał . . Był to po prostu fach jego , w którym doprowadził do prawdziwej sztuki , do nieprześcignionej doskonałości . O tej specjalności swojej wiedział dobrze sam hr . Daniel , wiedzieli o niej wszyscy bliżsi i dalsi znajomi . Od lat dwudziestu on sam o sobie a inni o nim wyrażali się zwykłym frazesem : że " nie pociągnie długo . . . " Tymczasem hr . Daniel " ciągnął " i " ciągnął " — " ciągnął " przez lat dwadzieścia , " przeciągnął " wielu z swych rówieśników , a ustawicznie dzielił przekonanie krewnych , przyjaciół , znajomych i lekarzy , że " długo nie pociągnie . " Reputacji tej odpowiadała w zupełności postać biednego hrabiego . Miał lat zaledwie czterdzieści , ale znad było po nim doskonale , że to delinkwent nieszczęśliwy , który skazany bez apellacji na smierć , dwadzieścia lat czeka na wykonanie nieodwołalnego wyroku . Był to nizki , niezmiernie wątłej budowy człowieczek , wiecznie otulony w szale i futra , wiecznie cierpiący , wiecznie zawieszony w oczekiwaniu , czy go lada wietrzyk , przedzierający się przez źle zamknięte okno , nie zwionie z spisu żyjących ! . . . Kiedy tak z otulonemi w futro nogami , tonąc małym swym korpusikiem w olbrzymim poduszkowym fotelu , z wychudłemi dłońmi , złożonemi na kolanach , siedział przy ogniu palącym się na kominie — cóż to za postać była mizerna ! . . . Twarz jego , bardzo regularna i w niepospolity sposób zarysowana , była płowoblada , i uderzała w zasmucający sposób wyrazem ogromnego znużenia i śladem cierpień — oczy pokryte zawsze do połowy powiekami , które zda się utraciły wszelką sprężystość , migotały zaledwie słabem , dogorywającem światłem , usta pobladłe , zaciśnięte bywały zazwyczaj hippokratycznie . . . Już tedy sam widok wystarczał , aby orzec , ie ten chory człowiek znajduje się in articulo mortis . Cóż dopiero , kiedy sam opisywać począł stan swój opłakany , kiedy jednym tchem wyliczał tuzinami całemi najrozmaitsze choroby , z których każda z osobna wystarczała na zabicie dziesięciu takich biedaków , a które przecież sprzymierzone razem , nie mogły odnieść tryumfu nad jednym ! Zazwyczaj bywało , ze kiedy kto w towarzystwie zaczął mówić od słów : — Hrabia Daniel . . — to natychmiast przerywano mu pytaniem : — Umarł już ? . . . — Dotąd nie . . . — odpowiadał zapytany — ale dogorywa . . . Najdalej w marcu . . . — Biedny ! Tak piękny ma majątek ! — kończyły czułe dusze z westchnieniem . — W marcu ! . . . — dodawano — no proszę , i tyleby mu obiecywać nie można . . . I tak czekano na śmierć p . Daniela od marca do marca — a marców takich nazbierało się kilkadziesiąt . Pan Daniel jak żył , tak żył , czyli raczej jak umierał , tyk umierał — co podobno wychodzić ma na jedno . Człowiek ten był narzędziem torturowem dla swych krewnych — a do prawdziwej desperacji doprowadzał fakultet medyczny . Nie mówiąc już o krewnych , których spory szereg ząb śmierci przerzedził ogromnie , a z których najsłabszy kwalifikował się na przeżycie kilku takich dogorywających biedaków , jak hr . Daniel — nie mówiąc już o tych biednych , biednych krewnych , obliczono , że większa połowa tych lekarzy , którzy skazali otwarcie na smierć pacyenta , zeszła już dawno do grobu . Kiedy hr . Daniel był dzieckiem , ubolewano , że przyszedł na świat , na którym chwilkę moie tylko zabawić , kiedy wyrósł w chłopaka , żałowano , że nieumarł niemowlęciem , kiedy zaś na przekór wróżbom i ubolewaniom doszedł lat młodzieńczych , rozpływano się już z góry w elegjach pośmiertnych nad jego jasnowłosą główką , która lada dzień ma paść pod kosą śmierci . . . . Nawet rodzice przygotowali się na cios , któóry ich niechybnie miał spotkać . Rodzice Zmierskiego posiadali znaczny bardzo majątek , ale oprócz Daniela mieli trzech młodszych synów , zdrowych i silnych . Przy kombinacjach majątkowych , przy rozliczaniu schedy na głowy , nie wchodził nigdy w rachubę Daniel . Tymczasem zmarli rodzice , zmarli trzej bracia , a Daniel został sam , i on , wydziedziczony , na śmierć skazany , został panem całej fortuny ! Tak minęło lat kilkanaście — i hr . Daniel doczekał się trzydziestego roku . Krewni , którzy liczyli na majątek jego , jak na swój własny , tracili cierpliwość — lekarze tracili głowę . Dodać bowiem trzeba do tego , że Dan iei sam najrozpaczliwiej przedstawiał stan swojego zdrowia , i najbardziej zatrważające dyktował lekarzom symptomata swej choroby . Krewni , przed którymi osobliwie lubił żalić się na smutne swe przeznaczenie , słuchali go z bolesnym udziałem , lekarze , których zawsze mnóstwem pytań obsypywał , kiwali złowrogo mądremi głowami — ale ani z pierwszych ani z drugich nikt nie dostrzegł , ie z pod obwisłych , prawie martwych powiek oczy Daniela błysnęły nieraz przy takiej sposobności promieniem jakiegoś złośliwego ukontentowania , że blade jego usta krzywiły się nieznacznie uśmiechem , w którym wyczytać można było ironię i szyderstwo . . . Szyderstwo to przebijało się najwyraźniej wtedy , gdy hr . Daniel przywołał lekarza takiego , który otwarcie jemu samemu , albo jego krewnym i przyjaciołom zapowiedział był blizki a nieochybny koniec . Regularnie po kilku latach przywoływał takiego Eskulapa i witając go osłabionym głosem , mówił : — Miał eś rację konsyliarzu kochany , miał eś rację , kiedyś mi przed trzema laty przepowiedział , że za dziesięć dni najdalej umrę ! I usta chorego drgały przy tych słowach zazwyczaj uśmiechem słabym , ledwie widzialnym , ale tak subtelnie szyderczym , ze biedny lekarz radby się był schować pod ziemię . — Moi drodzy ! — mawiał do krewnych , ile razy którego z nich ujrzał u siebie — moi drodzy ! Żal mi formalnie , ie znowu muszę tego roku pojechać do kąpiel , ie w ogóle tyle pieniędzy wyrzucam na leki i lekarzy , którzy nic mi pomódz nie mogą . Wy , których Bóg zdrowiem obdarzył , użyli by ście lepiej mego majątku a ja go uszczuplam niepotrzebnie . . . Ale on wasz będzie jutro , po jutrze najdalej . . . — Wszakże wiecie — ciągnął dalej rzucając złośliwe spojrzenia z pod na pół przymkniętych powiek — doktor Rabę to sławny był lekarz , a on przecież obliczył z matematyczną dokładnością , ze najdłużej rok mego mizernego istnienia na świecie . . . Wszakże pamiętacie doktora Rabo . . . to ten sam , co umarł przed sześciu laty . . . Szczególna miał hr . Daniel passję : nie opuścić pogrzebu żadnego z tych lekarzy , którzy go kiedykolwiek leczyli . Wtedy nabywał w jakiś niewytłumaczony , cudowny sposób sił — i choćby to było zimą lub o jesiennej , przykrej porze , opuszczał swój fotel , ubierał się i każąc się wieźć do pomieszkania zmarłego , wysiadał z karety i z miną zasmuconą , żałobną szedł spory kawał pieszo za trumną . . . W tej ustawicznej chorobie swojej , która nie dała się nigdy zdefiniować , a na którą składały się najrozmaitsze cierpienia , a głównie brak sił żywotnych — miewał hr . Daniel chwile takiego pogorszenia , że zdawał się być całkiem sparaliżowanym , i że każde prawie tchnienie jego było policzone . Ale właśnie po takich przesileniach następował zwrot dziwny i niespodziewany , chory nagle wstawał z łóżka , ubierał się , chodził i z uśmiechem ironicznym na ustach , patrzył na zdumione miny lekarzy , służby i kochanych krewnych , dla których to ostatnich był zawsze nielitościwie słodkim i czułym . . . Mimo tak opłakanego stanu zdrowia hr . Daniel był wzorem dobrego gospodarza . Jak już wiemy , posiadał znaczny majątek , który rozsądna administracją o wiele powiększył . Nie można go było jednak żadną miarą pomawiać o skąpstwo ; przeciwnie lubił żyć ÓW wystawnie , wydawał bardzo wiele na utrzymanie arystokratycznego splendoru i miewał nawet różnemi czasami różne szlachetne passje , które go bardzo dużo kosztowały — ale że budżet swój umiał regulować zawsze miarą rozsądną , więc nie spożywał nigdy więcej , niźli wynosiły jego czyste dochody . W prawdziwe zdumienie wprawiał hr . Daniel wszystkich swoich znajomych tem , ie administracji majątku swego doglądał sam osobiście , że nigdy nie wyręczał się w ważniejszych sprawach zastępcami . Nikt pojąć nie mógł , zkąd w człowieku , którego życie uważano za ustawiczne dogorywanie tylko , brały się siły do pracy , do wytrwałości żelaznej , zkąd czerpał tę bystrość myśli , którą umiał wszystko ogarnąć , wszystko przeniknąć ! Bystrością tą swoją wprawiał nieraz w paniczny przestrach officjalistów , z których niejeden licząc na jego medołęztwo fizyczne , na znękanie ogromne , usiłował z początku bogacić się nierzetelnym zyskiem i zrywkami . Mimo że trzymał sekretarza i lektora , zawsze sam kontrolował wszelkie rachunki i raporta , a wtedy najmniejsza nawet niedokładność nie uszła jego uwadze . Gdy przyjechał do ń kiedy officjalista z rachunkami , witał go zawsze skargą na swój stan smutny , i mawiał : — Rachunki , raporta ! Na co mi się to zdało , kochanie ! Jestem chory , bezwładny , gdzież ja wasze rachunki skontrolować jestem w stanie ? Spuszczam się na waszą uczciwość , kochanku , i spodziewam się ie macie wzgląd na swego pana . Jak mnie poderw . pan , będziesz miał grzech podwójny na sumieniu , a najmniejszej , uważasz , najmniejszej zasługi sprytu ! Słowa te mówił tonem biednej , bezsilnej ofiary , która zdaje się na łaskę lub niełaskę i do miłosierdzia tylko chrześciańskiego apeluje . Officjalista uderzał się tez w piersi , z namaszczeniem prawił o swej sumienności , o szczęściu , jaku m go przejmuje zaufanie p . hrabiego , i uważał już sprawę za załatwioną . — No , jak powiadani — mawiał wtedy hr . Daniel — na nic się nie zda moja kontrola , ale kiedyś już przyjechał , nie chcę , aby fatyga twoja była daremną . Siadaj proszę i czytaj . Oficjalista siadał i począł odczytywać specyfikację dochodów i wydatków , spiesząc się i rzucając powodzią cyfr . — Proszę cię łaskawco — odzywał się hr . Daniel — czytaj powoli , nie dla tego aby to coś pomogło mi do objęcia raportu , ale widzisz , może zasnę , bo takie powolne czytanie usypia mnie , a sen dla mnie , to dobrodziejstwo i jedyna ulga . . . . Mówiąc to , kazał poprawić sobie poduszkę , wyciągał się wygodnie w fotelu i głowę pochylał bezwładnie na piersi . Tak leżał z twarzą obojętna , z oczyma zmrużonemi , od czasu tylko do czasu wydając bolesne , westchnienia — niezdolny , zda się , pochwycić choćby treści czytanej rzeczy . Gdy officjalista skończył czytać , hr . Daniel otwierał trochę powieki , rzucał na biedaka swe zwykłe złośliwe spojrzenie , uśmiechał się z ironją i mówił : — Pomylił eś się w rachunkach . Skutek to zapewne nieuwagi . Widzisz , mój kochanku , dochód z młynów wynosi o dwieście reńskich więcej . Sągów sprzedanych niebyło sto trzydzieści pięć , ale sto pięćdziesiąt trzy . To mała pomyłka , zamiast piątka po trójce ma być trójka po piątce . W rubryce dochodów opuszczono podobno ostatnią odstawkę okowity . W multiplikacji . nie jesteś mocny , a substrakcja także się nie udała , od , to nie , braknie jeszcze ! I kiedy zdumiony do najwyższego stopnia ekonom lub rachmistrz nie mógł słowa przemówić , poczynał dopiero hr . Daniel wytykać wszystkie mimowolne : łumyślne pomyłki i omissje , i pokazywało się , że- nie Iruszła mu najdrobniejsza cyfra , że przerachował w myśli za czytającym wszystkie pozycje , że skontrował rachunek z najściślejszą dokładnością . — Idź , moje serce — kończył hr . Daniel — idź i raz jeszcze uzupełnij raport i przelicz dobrze , aby nie było bałamuctwa , bo jak ty , zdrów i swobodnej myśli człowiek , będziesz się mylił , to jakie ja chory i znękany potrafię zrektyfikować ? Musiał by m przyjąć kogoś , co lepiej umie liczyć . Idź serce i przerachuj , jutro cię czekam znowu . Słowa te mówił tonem grzecznym , słodziutkim , ale tchnęło z nich takie szyderstwo piekące , że nieszczęśliwy officjalista nie mógł wybąknąć i słowa , i w konfuzji swej macał za klamką , choć jasny dzień nie poskąpił światła . Ale najdowcipniejszą sztuczką spłatał hr . Daniel , dobiegając czterdziestki . Skazany z góry na śmierć przedwczesną , wiecznie chory i wiecznie opuszczany przez lekarzy , hr . Daniel zapewne nigdy nie marzył o miłości , nigdy nie oglądał się za towarzyszką życia . Mimo słabowitości swej a właśnie może dla niej łatwo by się był mógł ożenić . Podsuwano mu nawet partje , swatano go nieraz , spekulowano na rękę bogatego , umierającego człowieka , który miał czem pocieszyć pozostałą po sobie wdowę . Dotąd jednakże spiski te rozbijały się o opór hrabiego , który zanadto był rozumny , zanadto bystro patrzył na świat i ludzi , aby nie zdołał przejrzeć niezgrabnie stawianych mu sideł . Otóż przed kilku laty , licząc od czasu w którym się powieść nasza rozpoczyna , hr . Daniel bardziej chory niż kiedykolwiek wybrał się do wód za granice . Zazwyczaj do każdej takiej podróży ofiarował mu się za towarzysza któryś z czułych krewnych , a hr . Daniel przyjmował chętnie jego propozycje , mając w tym cel swój odrębny , ironiczny . Towarzysz taki był zazwyczaj pewnym , ze go nie dowiezie do celu podróży , lub ze stanąwszy w końcu na miejscu , będzie miał smutny obowiązek podania współspadkobiercom wesołej wieści o zgonie , tak długo przepowiadanym . I tym razem odprowadzał go jeden z kuzynów , pomógł do ulokowania się , przeczekał czas jakiś , jak też będzie ze zdrowiem kochanego Daniela , a nareście wrócił do domu , bo życie u wód dla zdrowych kosztowniejsze jest jeszcze niż dla chorych , a hr . Daniel nie miał zwyczaju podejmować narzucającego się opiekuna własnym kosztem . Wracając jednak do domu , uprosił kąpielowego lekarza , aby w razie niebezpieczeństwa telegrafował natychmiast do niego . Minęło kilka tygodni — gdy naraz kuzynek otrzymał telegram , że hr . Daniel ma się źle bardzo , że blizkim jest śmierci . Jakkolwiek wiadomość tę zatrzymał w najściślejszym sekrecie i potajemnie wybrał się w drogę , Przecież cudem jakimś a prawdopodobniej tą samą drogą dowiedziała się o tem i reszta krewnych , i pewnego pięknego poranku pół tuzina cioteczno - przyrodniostryjecznych podążyło z szalonym pośpiechem do umierającego . Zjechawszy się niespodzianie razem , i równe mając powody do wstydu i pomięszania , prędko skwitowali się nawzajem z kłopotliwej sytuacji , złożyli sejmik generalny i wysłali do hr . Daniela deputację z dwóch osób złożoną , która miała zbadać stan rzeczy . Obaj czuli kuzynowie udali się do pomieszkania chorego , przed którem zastali drogę wyłożoną słoma , co uważali za wskazówkę , że chory ma się źle bardzo . Na zapytanie , jak się ma hrabia ? odpowiedział stary lokaj , wielki ulubieniec i poufnik Daniela , z uśmiechem ironicznym , którego zda się nauczył od swego pana , że chory ma się lepiej i zameldowawszy gości , prosił ich natychmiast do salonu . Obaj kuzyni weszli , ale zastali historyczny fotel hrabiago próżny . W salonie nie było nikogo . Naraz drzwi od sąsiednich pokojów się otworzyły i ku nieopisanemu zdziwieniu ujrzeli krewni hr . Daniela w stanie zdrowia , w którym dotąd nigdy go nie widzieli . Hrabia wszedł sam , bez pomocy , opierając się tylko na lasce , do salonu i uśmiechem wesołym powitał gości . Ubrany był elegancko , nawet z pewną młodzieńczą pretensją , włosy miał ufryzowane a w pętelce modnego surduta tkwiła kamelja . Krokiem nieco chwiejnym , ale dość szybkim zbliżył się do krewnych , uścisnął im dłoń serdecznie i zawołał : — Co za traf szczęśliwy was tu sprowadza , moi drodzy ! Wymarzyć niepodobna lepszego natchnienia ! Was mi tylko brakło , moi kochani , a oto i was przypadek nadnosi . Ale poczekajcie chwile , poczekajcie , zaraz powrócę ! rzekłszy to hrabia wyszedł z salonu . Ledwie obaj kuzynkowie mieli czas ochłonąć z pierwszego zdumienia , kiedy gospodarz powrócił . Nie wszedł tym razem sam . Zamiast na lasce , opierał się na ramieniu młodej , ślicznej kobiety , uśmiechniętej wdziękiem młodości i powabu . — Moi kochani , przygotujcie się na usłyszenie dobrej wieści . Rekomenduję wam — moją żonę . . . — Żo . . . żonę . . . — powtórzyli przeciągłym tonem kuzynkowie i osłupieli z zdziwienia . — Tak jest , moją żonę — potwierdził hr . Daniel tonem , który ironicznym swym akcentem budził z osłupienia obu krewnych . — Ożenił em się . . . i proszę was dla mojej żony o tę samą życzliwość , o to same przywiązanie , którem mnie samego dotąd raczyli ście obdarzać . Niepodobna wyobrazić sobie powszechnego zdziwienia , które wzbudziła wieść rozniesiona szybko przez kuzynów . Najkomiczniejszą atoli była scena , która z tego powodu odegrała się w jednym z salonów stołecznych . Jeden z kuzynów hr . Daniela , zastąpiony na owym kongresie generalnym przez swego brata , znajdował się Właśnie na wieczorze w bardzo licznem towarzystwie , kiedy nagle doręczono mu telegram , którego się spodziewał i który tu przynieść kazał . Telegram pochodził od brata , a datowany był z miejsca kąpielowego , w którem właśnie znajdował się hrabia Daniel . Z gorączkowym tedy pospiechem porwał podany telegram i rozrywając szybko kopertę , rzucił okiem na papier . Na samym początku spostrzegł słowa : " Wielce smutna wiadomość . . . " Odczytawszy te pierwsze słowa a nie przebiegłszy jeszcze następnych pewnym był , że telegram przynosi mu wieść o zgonie hrabiego . W tejże chwili zapytali go najbliżej siedzący znajomi , kto i o czem mu telegrafuje ? — Telegram od mego brata , o biednym Danielu . . . — odparł zapytany . — Cóż tedy donosi ? — zapytano zewsząd ciekawie — Hrabia był podobno bardzo chory . . . Czyż by zdarzyć się miało nieszczęście ? — Niestety — odparł czuły kuzynek przybierając minę żałobną — ale nie odczytał em jeszcze całego telegramu . . . I zbliżając się z kartką do światła począł czytać głośno i tonem wzruszonym : — Bardzo smutna wiadomość . Dnia bieżącego miesiąca hrabia Daniel . . . Tu nagle przerwał czytanie i jakby z przestrachu opuścił telegram na posadzkę . — Umarł ! . . . — dokończono w salonie — Ha , cóż robić , szkoda go , ale to była rzecz do przewidzenia . . . Tak długo się męczył . . . Czuły kuzynek zaprzeczył ruchem głowy i milczał chwilę jeszcze , nie mogąc przyjść do siebie z pomięszania , aż wreście zawołał w zapomnieniu : — Ale gdzietam , moi państwo ! Wyobraźcie sobie — on się o . . . o . . . ożenił ! — Ożenił się ! — zawołało całe towarzystwo jednym chórem zdumienia . — Ależ to niepodobna ! — wołano dalej — to chyba żart , chyba omyłka jakaś ! Jeden z gości pochylił się po telegram a podniósłszy go przebiegł okiem i czytał tonem parodjowanej uroczystości : — Nie , moi państwo ! To nie pomyłka , telegram jest wyraźnym . " Bardzo smutna wiadomość " : Dnia b . m . hrabia Daniel — — — się ożenił . . . Młoda pani ma lat dwadzieścia i taka ładna , że aż rozpacz zbiera . Twój Alfred . . Nacisk tragiczny , z jakim żartowniś odczytał ten telegram , wzbudził homeryczny śmiech w całem gronie , Ten i ów posunął do pomięszanego i zawstydzonego kuzynka z słowami kondolencji . Biedak bronił się słabo , silił się na dowcip , ale uśmiech zastygał mu na ustach : — Ten paliwoda Alfred . . . Zawsze mu pustota na myśli . . . Dawać do takiej wieści taki wstęp . . . Słowo honoru przestraszył em się . . . — Jest nawet czego — szepną ? mu złośliwie jeden z przyjaciół — teraz to już pewnie biedny Daniel pożegna się rychło ze światem . — Wiesz co — odparł mu w konfidencji wprawdzie , ale wychodząc z kontenansu kuzyn hrabiego — niech sobie teraz żyje jak żyd wieczny ! . . . I nie chcąc odgrywać dalej komicznej roli w salonie wybiegł do domu . Na drugi dzień wiadomość ta gruchnęła po całem mieście . Nikt jej zrazu wierzyć nie chciał i przypuszczano , że telegram był tylko mistyfikacją . Ale wkrótce nadbiegły wiadomości najpewniejsze . Powróciły osoby , które w tych samych co hrabia Daniel przebywały kąpielach , i potwierdziły pogłoskę . Hrabia Daniel ożenił się istotnie . Daremnie jednak dopytywano się o bliższe szczegóły . Nikt nie umiał opowiedzieć , jak się to stało . Cała historja zaślubin okrytą była najgłębszą tajemnicą . Wiedziano o fakcie , ale nie znano najmniejszych nawet akcessorjów . Nikt z najbliższych nawet znajomych i towarzyszy kąpielowych hr . Daniela nie wiedział , gdzie poznał swoją żonę , zkąd ją przywiózł , i jakim cudem jej rękę pozyskał . Wiedziano tylko , że hrabina była młodą i cudnie piękną . Kiedy wiadomość ta przybyła , Amadeusza nie było w stolicy . To też skoro się tylko zjawił , pierwsza wieść , którą go przywitał znany już naszym czytelnikom p . Henryk , była : — Amadyś , czy ty wiesz , czy ty zdołasz uwierzyć . . . Ten hrabia Daniel . . . — Ten hrabia Ahaswer . . . — poprawił Amadeusz z obojętnym uśmiechem . — Ten hrabia Ahaswer . . . ożenił się ! — Z kim ? kiedy ? — Z prześliczną , młodą kobietą , przed miesiącem . Ciekaw jestem go teraz widzieć , tego chorego Ahaswera . . . — A ja panią Ahaswerową — odparł z uśmiechem Amadeusz — skoro istotnie młoda i prześliczna ! — Patrzcie Don - Żuanka ! — zawołał Ri . — Zobaczymy ! zobaczymy ! Nie ty jeden zagniesz tu parol ! Ale słuchajże dalej . Hrabia Ahaswer trzy głupstwa odrazu popełnił : primo ożenił się , secundo zamiast uciec z zdobyczą w ustroń najskrytszą , zjechał tu do stolicy ; tertio otwiera salony . . . — Dużo będzie miał gości ! Przypomnij mi Ri , pójdziemy zaraz . . . Ta kobieta musi być arcyciekawem zjawiskiem . . . Pragnę ją widzieć jak najprędzej . . . Rozmowa ta odbywała się na ulicy wieczorem , a właśnie kiedy Amadeusz ostatnich słów domawiał , nadjeżdżający powóz zmusił obu przyjaciół do umknięcia na stronę . . . Przepędziła koło nich przepyszna kareta , uprzężona dzielnemi rumakami . — To on , hrabia Daniel ! — zawołał Ri , który znał wyśmienicie każdy ekwipaz , i po koniach , po cyfrach i barwach lokajów odgadywał zaraz , do kogo należą . — I to z nią nawet ! — dodał Amadeusz . — Patrz , skręcają do teatru ! Chodźmy , ujrzymy ja dziś jeszcze ! Obaj udali się zaraz do teatru . Amadeusz znalazłszy się w sali teatralnej począł ciekawie przeglądać loży , szukając hr . Daniela i jego młodej żony . Niebawem odkrył młode małżenstwo . . . I wówczas to po raz pierwszy ujrzał Amadeusz tę kobietę olśniewającego uroku , tę prześliczną szatenkę z namiętnym , marzącym wzrokiem i dziwnie niepospolitym wyrazem twarzy , ku której w długi czas poźniej , owego wieczora teatralnego , opisanego przez nas w pierwszym rozdziale , zwracały się ustawicznie jego oczy pałające namiętnością , gorączką i rozpaczliwą dumą zarazem . . . Prosta ciekawość kierowała jego wzrokiem przy tem pierwszem spotkaniu , ale ciekawość ta zmieniła się rychło w żywe , głębokie nawet zajęcie . . . Amadeusz ócz nie mógł oderwać od żony hr . Daniela . Widok jej olśnił go formalnie — jej charakterystyczna , niepospolita piękność uwięziła go odrazu . . . Amadeusz odniósł jedno z tych wrażeń fatalnych , błyskawicznych , decydujących w jednej chwili o całej przyszłości . . . Kilka razy oczy pięknej kobiety spotkały się z jego wzrokiem . Wówczas dotknięty takiem przelotnem spojrzeniem , Amadeusz doznawał takiego uczucia , jak gdyby go oblewały fale magnetyczne , jakby kąpał się w strudze magicznych blasków . . . Ta kobieta miała oczy czarodziejskie . . . — I ta kobieta oddala rękę Danielowi ! — rzekł w myśli do siebie Amadeusz . — To zagadka ! . . . To sfinx- kobieta ! . . Zapatrzony w piękną hrabinę Amadeusz nie uważał nawet jej męża . Biedny hrabia Daniel niknął też zupełnie wobec swej młodej żony . Cofnięty w głąb loży , otulony w futra i szale , siedział blady , schorzały , zmęczony . Twarz jego bardziej wydawała się cierpiącą niż zazwyczaj , tylko powieki były rozwarte i odkrywały oczy , spoglądające z złośliwą ciekawością i ukontentowaniem . Hrabia Ahaswer zdawał się śledzić wrażenie , jakie sprawia widok jego żony , a na ustach igrał mu przy tem lekki uśmiech . Wzrok jego padł na Amadeusza i utkwił w nim nieruchomo . Zajęcie młodego człowieka , jego zapatrzenie się w piękną kobietę , zdawało się bawić wielce hr . Daniela . Gdy raz przecie spojrzenie Amadeusza przebiegło przelotnie po postaci hrabiego , podchwycił je tenże skwapliwie , podniósł się nieco z krzesła i ukłonił się uprzejmie , serdecznie , ale z szyderczym uśmiechem .