Władysław Łoziński Oko proroka czyli Hanusz Bystry i jego przygody . Powieść historyczna z XVII w . K + M + B/ 1614 — Masz tam który dobre konie ? Ojciec mój podbiegł do swojego wozu i mówi : — Mam , panie . — Dawaj sam , a duchem ! — A jako się zowiesz ? — Marek Bystry , Miłościwy Królu ! — Z Podborza , z ekonomii samborskiej , Miłościwy Panie . — Tedy z Rusi , a mówisz dobrze po polsku . — Bom ja jest Polak i łaciński . — Najmiłościwszy Królu ! Błagam ja pokornie miłosierdzia Waszego , biedny pachołek ! — Hej , ho ! Hej , ho ! — Hej , ho ! Hej , ho ! — woła na mnie patrzącego — a odewrzesz ty wrota , kotiuho ! — Sława Bohu ! Daj Boże zdrowie , pani matko ! — A kiedy wy nieposłuszny i niesłużebny , to czemu służycie i słuchacie ? — mówi matka . — A ciebie jak wołają ? — pyta mnie ten Kozak . — Zostawcie ; ja to lepiej umiem ! — Ogień jest , woda jest , ino waryty , koby buło szczo ! — A gdzie pojechał ? — pyta Kozak . — Daleko , bardzo daleko , aż do Czarnego Morza . Kozak klasnął w dłonie i woła : Zadumał ja się bardzo , a tymczasem matka mówi : — A wy tam byli , Semen ? — Tak piechotą , brzegiem dniestrowym ? — pytam ja teraz . I zaczął się śmiać bardzo ze mnie , a ja się już wstydził em pytać , co to są czajki , bo znał em tylko czajki ptaki i słyszał em , że jesienią wybierają się za morze , ale matka pyta : — A cóż to są czajki ? — Sława Bohu ! A wy od Taraszczy ? — A od Taraszczy . Od Łebedynej Grobli . — A skąd jedziecie ? — Aż z siedmiogrodzkiej ziemi . — A dokąd Bóg prowadzi ? — A wóz i konie wasze ? — Gdyby moje ! Ja czumak biedny . Nie moje , żydowskie … — A jaki to Żyd ? — Chocimski , turski Żyd , Czarny Mordach . — To ja , Hanusiku , ja . Semen . Gdzie moje pistolety ? — Schował em je w izbie — odpowiem . — Chodźmy . — Spamiętał eś dobrze drogę ? — Spamiętał em . — Trafisz do domu ? — Trafię . — A z domu ? — I z domu . — Ile tobie lal ? — pyta dalej . — Piętnasty . — Przysięgnę ! — mówię śmiało . — Przysięgam . — Co on wam zrobił , Semen ? — zapytał em . — A co to było ? — pytam . — Widzę . Zrobił em tak , jak Semen chciał . Zrobił em dziewięć kroków . — Teraz uklęknij na jedno kolano . — Nic takiego nie widzę — odpowiedział em . — A ty tego nie weźmiesz ? — pytam Semena . Oko Proroka Synopa Archioka — A koń kędy ? — Hanuszek , tyżeś to ? Kędyż ty biegał po nocy ? — I więcej nic ? — pyta matka . — Więcej nic . Terpyty , terpyty , Z Bohom sia ne byty ! — Z łukiem idzie — mówi inny — zbrojno , hej ? Sołtystwa dobywać będzie ! — A co u was słychać , Matysku ? — pytam go . — A tobie jako się dzieje ? — A pleciesz , Matysku , pleciesz ! — mówię ja śmiejąc się . — A w którymże to miejscu ? Żegnaj cię pies , żegnaj cię pies , Cyganku ! Witaj cię bies , witaj cię bies , Cyganku ! — Tu się będzie kopać — odpowiada . — A kiedyż zaczniecie ? — A , ty żłodeju , co ty kopasz ! — Bij ! zabij ! — woła . — Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus ! — Hejże , hola , panie arkuariusz ! … Za tym chłopcem ruszyli się i ci wszyscy , co byli na polanie , i wołają : Tak na mnie wrzeszczą , a wszyscy naraz , że ani zrozumieć czego chcą , aż ów wyrostek do nich : — A co tam za nami rucha się między drzewy ! … aby tak był śmiały , Jakoby się z wojny zawsze wrócił cały . Bo wszędy pustki , popiół i pożogi . Tak ciała leżą , strumieniem krew płynie w pustej krainie . Córeczkom miłym przy rodzicach smutnych , Ledwie stanęły w ich oczach okrutnych , Nie przepuścili ani ich wstydowi , Ani stanowi . Drugie w dalekie zaprzedane kraje , Opłakiwując pogańskie zwyczaje , Psom bisurmańskim ścielą brzydkie łoże , Pożal się Boże ! Synowie mili takie lamentują , Ojca ni matki , ni przyjaciół czują , W niewolę wzięci na ciężką robotę , Wieczną sromotę ! Czy nie żal gorzki , kiedy dziatki małe Na rzeź prowadzą psie ręce zuchwałe ? Matki nieszczęsne , gdy na to patrzają , Wpół umierają . — Wynijdę ja z lasu , a obaczę , co tam na polu . Wracam dopiero po chwili na polankę i rzekę : — O Jezu słodki ! Pan Heliasz ! Ratujcie , ratujcie , o Panno Święta ! Tatarzy gonią pana Heliasza ! — Hajże , hu ! Na tę wieść pan Grygier od razu stał się srogim rycerzem , zacznie oczyma przewracać i szabli dobywa . — A jak było wołać , kiedyście uciekli schować się w leszczynę — mówi Urbanek . Pierwszy obudził się Urbanek , a widząc mnie z książeczką w ręku , rzecze zdziwiony : — A co to znaczy : mendyczek ? — pytam . — A dokąd idziesz ? — pytam . — Do Krakowa , a potem do Padwy . Roześmiał się głośno mendyczek i powiada : — A potem będziesz pan . Nie porzucaj nadzieje , Jakoć się kolwiek dzieje , Bo nie już słońce ostatnie zachodzi , A po złej chwili piękny dzień przychodzi … Nic wiecznego na świecie , Radość się z troską plecie : A kiedy jedna weźmie moc największą , Wtenczas masz ujrzeć odmianę najprędszą . Ale człowiek hardzieje . Gdy mu się dobrze dzieje . Więc też , kiedy go fortuna omyli , Wnet głowę zwiesi i powagę zmyli , Lecz na szczęście wszelakie Serce ma być jednakie , Bo z nas fortuna w żywe oczy szydzi , To da , co weźmie , jako się jej widzi . Ty nie miej za stracone , Co może być wrócone : Siła Bóg może wywrócić w godzinie . A kto mu kolwiek ufa , nie zaginie ! Stanął sobie tedy ten mendyczek na środku polany i zaczął głośno śpiewać : Hejnał świta , już dzień biały , Każdy człowiek , wierze stały , Budzi się do Pańskiej chwały ! Hejnał świta , już i z morza Rumiana powstaje zorza , Jutrzenka w swojej jasności Rozgania nocne ciemności . Wstań , oraczu , hejnał świta , Ciebie na polu sowita Praca czeka ; wstawaj i ty , Rzemieślniku pracowity ! — A co tam będziesz robił ? — Szukał chleba . Zrywam się tedy z posłania i krzyczę z wielkim strachem : — Musztułuk ! — Wstawaj ! Pan Heliasz cię woła . BOGA SIĘ BÓJ , CNOTY SIĘ DZIERŻ , FORTUNIE NIE UFAJ . Ja aż skoczę do niego , całuję go w rękę i woła m : — Panna Marianeczka ! — zawoła mendyczek , jakby przestraszony . — Jam się ani spodziewał ! — A ty po coś tu przyszedł ? — A ty spod Sambora ? — pyta Marianeczka . — Tatarów nie ma , ale bywają ludzie gorsi od Tatarów . — To go przecież nie zamordowali ? — A jakoż go nie szukano , kiedy był człek znaczny ? — Pod ziemią ! — A i to wszystko przepadło ? — pytam pana Dominika . — Może i wie , ale nie powie . — A czy go pytano na ratuszu ? — A wy , panie Dominiku — pytam — co o tym myślicie ? — Fok ! — krzyknie znowu Woroba gdzieś spoza miechów i kuf , jakby spod ziemi . — Panie Dominiku , a co za człowiek jest ten Fok ! — Panie Heliaszu , kto jest ten człowiek , który was pozdrowił ? — A co to za ludzie i skąd ? — pytam udając , że ich nic znam . — We Lwowie mu wzięto ? — pytam Lorenca . — Panie Fok — mówię — puśćcie mnie , co mnie szarpiecie ? — To ty mnie znasz ? — odpowiada i wiedzie mnie dalej . — A za cóż mnie imać mają ? — pytam . — Za co ? Za to , żeś zbójca i złodziej . — To nieprawda ! — Bo ciebie ratować chcę , Hanusz . — Ratował mnie będzie Pan Bóg , a wy mnie puśćcie . — A cóż wy wiecie przeciw mnie ? Wytrzymał em jego spojrzenie , anim mrugnął , i mówię : — Nic . — Nie wiem , o niczym nie wiem . — Gdzieś to podział ? — Panie Fok , a jak to umyślili ście ? Sobie wam się chce ? — Kto tam ? — zapytał , a mnie dał znak , aby m milczał . — A to źle jest — słyszę głos Foka — kiedy tego chłopca nie macie jeszcze . — To i nie wróci — powiada Fok . — Szukają , ale nie znajdą — rzecze krótko pan Fok . — Czemużby nie ? — pyta hajduk . — Bo uciekł . — Uciekł ! — zawołali razem hajduk i Żyd . — Bo wiem , gdzie uciekł . Jakiś czas cicho było w izbie ; przynajmniej jam nic słyszeć nie mógł , choć miał em ucho do drzwiczek przytknięte . — Co mam dać ? — pyta Żyd . — Co wam ten chłopiec wart ? — pyta Fok . — A co was ten chłopiec kosztuje ? — pyta Żyd . — To , co wam wart — mówi Fok . — A jak przy nim to jest ? — Sto dukatów — rzecze Żyd . — To bardzo mało . — Dwieście dukatów . — To jeszcze mało . — Trzysta ! — Jeszcze mało . — Pięćset ! Andreas Curtius — Doctor Medicinae — Aspetta , ladro ! Czekaj , złodzieju ! — Uciekaj za mną ! — Woroba , a mnie tu szukano z ratusza ? — Co to za papiery i skąd je masz ? — pyta pan Heliasz . — Fokowi je zabrał em , a co w nich jest , obaczcie . — Powiadaj , jakoś tych papierów dostał ? — pyta . — Co tobie za sprawa z panem Fokiem ? — Ani mnie ? — Mamże zaraz iść ? — pytam . — Do Turek ! — zawołał em , uszom własnym nie wierząc . — Fok ! — Fok ! Uciekł Fok ! — O północy przyjdę . Pójdziemy do pana Harbarasza . — A dokąd Bóg prowadzi ? — Do Turek z karawaną jadę zaraz o świcie . — Woroba ! Hamał , zamruczawszy po swojemu , zatrzymał się u wyjścia . — Woroba ! Razu jednego był Kozak … Woroba otworzył na mnie szeroko oczy i mówi : — A co to , bajka będzie ? — Przysięgnę — rzekł Woroba i rękę do góry podniósł . — A to jest już wszystek ten „ sposób ” ? — A jak wy to ukryjecie ? — pytam jeszcze . Ojczyzno , czemu płaczesz , czemuś tak struchlała ? Bołeść serceć ścisnęła i w mowieś ustała ! Między polskimi miastami Wieść w rańtuch czarny przybrana . Słońce jut padło , ciemno noc zachodzi , Nie wiem , co za głos uszu mych dochodzi , Postoję mało , a dowiem się pewnie , Dlaczego płacze ta pani tak rzewnie . — A jakże się twój ojciec nazywa , który ma być w niewoli tureckiej , jako tu w liście stoi ? — Marek Bystry . — A gdzie go widzieli ście , ojcze dobrodzieju , i co robił ? — Szukacie , panie , arabadżyka ? A trzeba wiedzieć , że tak tu z turska furmanów zowią . — Szukam . — Weźcie mnie , jeśli wola . — A łatwie wam uciec było ? — Jeden Kozak mnie nauczył — rzekę . — Może i bywał — odrzekł Pańko i na tym przestał . — Galery , cesarskie galery ; a wy tu skąd ? — Z daleka — odpowiem — z bardzo daleka … — A po co wam tu było , kiedy z daleka ? — A kogo tam chcecie widzieć ; może jakiego hadama ? — To mało , trzeba mu dwa — i łakomym okiem na mieszek spojrzał . Mocny Boże , to był mój ojciec ! — Ojcze ! ojcze ! — To ja , Hanusz , to ja , ojcze ! Czy ty mnie poznał ? I naraz z wielkim strachem w oczach dodał : — Dziecko nieszczęsne , to i ciebie wzięto ! — Boguż chwała , że mój ojciec nie jest z tych potępieńców , co wiosłami robią , jeno ciesielkę odprawuje ! — Boże miłosierny , więc ma mój ojciec śmierci czekać , aż go ona wykupi z tej męki doczesnej ! — A cóż ty masz i co dać możesz ? — Masz taki drugi ? — pyta mnie szeptem . — Nie mam . — A tego nie dasz ? — A wy chrześcijanka ? — pytam . I oglądnąwszy się ostrożnie dokoła , tak mówi dalej : — Czy Jowan zdradę mi gotuje ? — pytam . — Joł hair olsun ! — Co on mówi ? — pytam Jowana . — Jowan — rzekę ja teraz i dotykam się jego ramienia — na prawo nam droga . — A ja przecież na prawo chcę i na prawo pójdę . — Na skręcenie karku pójdziesz ! Czyś ty zwariował ? — Hanusz — rzecze ojciec do mnie — ten dobry człowiek lepiej drogę zna ; idźmy , kędy on każe ; jakże ty możesz lepiej od niego wiedzieć ? КАТАКАЛЛО — Katakallo ! Katakallo ! — Katakallo ! Katakallo ! — Pańko ! Słońce już padło , ciemna noc zachodzi , Nie wiem , co za głos uszu mych dochodzi , Postoję mało , a dowiem się pewnie , Dlaczego płacze ta pani tak rzewnie . — Pan Bonarek ! — zawołał em z wielką radością i poskoczył em do gospody , zostawiając zdziwionego ojca na drodze . Cny Chmielecki , mężu sławny , Jakiego czas nie miał dawny , Nie jeden wiek , nie dwa minie , A twa sława nie zaginie ! Oko Proroka Synopa Archioka — Semen ! — zawołał em — Semen ! — Semen ! Za co mnie , jak Tatary , tak w łykach wleczecie ? — Ty wiesz , za co — odpowiada krótko Semen . — Ani ja wiem , ani ty wiesz , boś mnie jeszcze nie pytał . — Co ci powiadano ? — Żeś wykopał i uciekł . — To ci źle powiadano . — Albożeś nie wykopał ? — pyta Semen . — Czemuż ty dalej nie mówisz ? — A gdzieś to podział , coś wykopał ? — pyta Semen . — Tam , gdzie mi się bezpieczno zdało — odpowiem . — U siebie masz ? — Nie u siebie ; we Lwowie mam . — Gdzie ? — W pewnych rękach to jest — rzekę . — Pańko ! — Pańko ! — Hanusik , to ty mnie nie poznajesz ? — Jakoż cię poznać , kiedyś taki strojny , że w tym czerwonym kontuszu wyglądasz jak starosta ! — A czyjże ty teraz sługa ? — pytam . — A ja tę nędzę zaraz wypędzę ! — A to co jest ? — A to co jest ? — powtarzam ja także wraz z ojcem . — Dekret królewski jest ! — woła Matysek . — Konfirmacja na sołtystwo przyszła . Było to pismo podłużne , pięknie pisane , z wielką pieczęcią na opłatku , a z samego wierzchu stało dużymi literami : — Possessor privilegiatus ! Possessor privilegiatus ! — powtarzał ciągle i pytał : — Co to znaczy ? — Possessor privilegiatus ! „ Dasz mi 200 złotych ! ” „ Dam pięćdziesiąt ! ” „ Dasz dwieście ! ” „ Kat ciebie bierz ; dam sto ! ” „ Dobre jedno i drugie ; czemużby nie ? ” „ A jak nie będzie ? ” „ Matys , a gdzie ja jestem ? ” „ U siebie w domu , panie , jesteście . ” „ Tedy ty mi żupan zdejmij i buty mi wyzuj , bo spać pójdę . ” — Urbanku , a Woroba co też porabia , czy zdrów jest ? — Woroba umarł — rzecze Urbanek . — Pokaż tę deskę — rzecze do mnie Bedryszko . — Byk jest — rzecze Opanas — boś ty byk , ale wrót nie ma . — A ja wam mówię , że to wrota ! — woła znowu Midopak . — Chodźmy szukać tych wrót ! — A gdzież ja oczy mam ! Hanusz , gdzie tu u was wieszają ? Popatrzę na niego zdziwiony , bom od razu nie zrozumiał . — Siekiera — rzekę . — Krzyż — mówię , pokazując na desce . — Co dalej ? — mówi Opanas — jak tam stoi na desce ? Odmierzył dziewięć kroków i zawołał : — Midopak , teraz kop , teraz ty mądry ! — Jest ! — zawołali uradowani Kozacy , a Opanas Bedryszko wydobył z ziemi pudło i nożem odsądził wieczko . — Ale ja tobie — rzecze Semen . — A wiesz ty , co w tym mieszku jest ? — A skąd ty o tym wiesz ? Zaraz poszli śmy do pana Przeździeckiego , a on wysłuchawszy ojca , powiada : — A to królewski dekret nic nie znaczy ? — pyta ojciec . — Mocny Boże — zawołał ojciec żałośnie — tom ja jeszcze sprawy nie wygrał ? — A pan starosta za wami ? — A co wy , Marku , taki frasobliwy ? — Tak jest , wielmożny panie starosto — powiada Bedryszko . Powstał na te słowa ksiądz Benignus i rzecze : — Jam jest piąty , w imię Chrystusa ! Midopak spokorniał na takie słowa i już milczał . — Zgoda , panie starosto , zgoda ! — zawołali obaj Bedryszkowie , ojciec i syn . — A ja nie wezmę ! — zawołał em . I dał mi drugi taki wałek . Ale ojciec teraz dopiero w wielką śmiałość urósł i mówi : A tak stanęło na tym , że pojutrze zbrojno najedziemy na Kajdasza . — Marek wrócił z Turek ! Marek wrócił z Turek ! — Zbóju ! Fora ze dwora ! — Żegnaj się ty teraz ze światem ; zaraz wisieć będziesz ! — Znasz ty to ? Kiedy śmy tak zostali sami nasi , rzecze stary Bedryszko : — Zbliż się który , a łeb kulą roztrzaskam ! Stój , bo strzelę ! — Jakie pieniądze ? — A Kajdasza bierzecie na siebie ? — pyta ojciec .