Eliza Orzeszkowa Marta Życie kobiety to wiecznie gorejący płomień miłości — powiadają jedni . Życie kobiety to zaparcie się — twierdzą inni . Życie kobiety to macierzyństwo — wołają tamci . Życie kobiety to igraszka — żartują inni jeszcze . Cnota kobiety to ślepa wiara — chórem zgadzają się wszyscy . Kobiety wierzą ślepo ; kochają , poświęcają się , hodują dzieci , bawią się … spełniają zatem wszystko , co świat speł­niać im nakazuje , a jednak świat krzywo jakoś na nie spo­gląda i od czasu do czasu odzywa się w kształcie wyrzutu lub napomnienia : — Źle dzieje się z wami ! Spomiędzy kobiet samych przenikliwsze , rozumniejsze lub nieszczęśliwsze , wglądając w siebie lub rozglądając się dokoła , powtarzają : — Źle dzieje się z nami ! Na wszelkie złe niezbędnym jest środek zaradczy ; ci i owi upatrują go w tym lub w owym , ale choroba nie ustępuje przed receptą . Niedawno jeden z najsłuszniej poważanych w kraju naszym pisarzy ( pan Zachariasiewicz w powieści pt . Al­bina ) podał do wiadomości publicznej , że kobiety fizycz­nie i moralnie chorują dlatego , że brak im wielkiej miłości ( naturalnie dla mężczyzny ) . Nieba ! Jakaż to olbrzymia niesprawiedliwość ! Niech różowy bożek Eros zleci nam ku pomocy i za­świadczy , iż całe życie nasze nie jest czym innym jak ka­dzidłem na cześć jego nieustannie palonym ! Zaledwie odrósłszy od ziemi słyszymy już , że przezna­czeniem naszym będzie kochać jednego z panów stworze­nia ; podlotki , marzymy o tym panu i władcy każdego wie­czora , w którym na niebiosach księżyc świeci lub gwiazdy błyszczą , każdego poranku , w którym śnieżne lilie rozwi­jają ku słońcu wonne swe kielichy , marzymy i wzdychamy . Wzdychamy do chwili , w której wolno nam będzie , jak liliom ku słońcu , zwrócić się ku temu , który z mgły po­rannych obłoków lub powodzi księżycowego światła wy­łania się przed wyobraźnią naszą z postacią Adonisa śpią­cego na tajemnicy … Potem … cóż potem ? Adonis zstępuje z chmur , wciela się , zamieniamy z nim obrączki i wycho­dzimy za mąż … Jest to także akt miłości , a chociaż wyżej nadmieniony pisarz w bardzo zresztą pięknych swych po­wieściach utrzymywać chce , iż zawsze i nieodmiennie jest to tylko akt rachuby , nie zgadzamy się z nim w tej mierze . Akt rachuby w wyjątkowych sferach i okolicznościach , powszechnie bywa to akt miłości . Jakiej miłości ? Wcale to już inna a wielce subtelna i długiego mówienia o sobie wymagająca materia , dość przecież , że gdy w białych mu­ślinach wstydliwą twarz słoniąc tiulowymi zwojami idzie­my do ołtarza , śliczniutki Eros leci przed nami i wstrząsa nam nad głową pochodnią o różanych płomykach . Potem ? Cóż potem ? Kochamy znowu … Jeżeli nie tego z panów stworzenia , który podlotkowi objawiał się w ma­rzeniu , a dziewicy obrączkę ślubną na palec włożył — to innego , jeżeli zresztą nie kochamy żadnego , to kochać pragniemy … usychamy , suchot dostajemy , jędzami często­kroć się stajemy z pragnienia kochania … A z tego wszystkiego co wynika ? Jedne z nas , otulone skrzydłami bożka miłości , przelatują wprawdzie przez całe życie uczciwie , cnotliwie i szczęśliwie , inne przecież , liczniejsze , daleko liczniejsze , zakrwawionymi stopami chodzą po ziemi walcząc o chleb , o spokój , o cnotę , łzy lejąc obfite , cierpiąc straszliwie , grzesząc okrutnie , spada­jąc w otchłanie wstydu , umierając z głodu … Recepta tedy zamykająca się w słowie „ kochajcie ! ” nie na wszystkie służy choroby . Może by dodać jej jedną jeszcze ingrediencję , aby sku­teczniejsza była . Jaką ? Powie nam to może karta wydarta z życia kobiety … * Dziedziniec to był czysty , dość obszerny , z czterech stron otoczony wysokimi murowanymi budowlami . Budowla znajdująca się w głębi była najmniejsza , ale po wielkich oknach , szerokim wejściu i ładnym ganku wejście to przy­ozdabiającym wnosić można było , że znajdujące się w niej mieszkania były wygodne i ozdobne . Na ganku stała młoda kobieta w żałobnej sukni z bladą bardzo twarzą . Blada również i w żałobę przyodziana czte­roletnia dziewczynka czepiała się rąk jej , które , nie za­łamane wprawdzie , zwisały jednak bezsilnie , nadając postaci kobiety pozór wielkiego smutku i znękania . Z czystych , szerokich wschodów prowadzących na wyższe piętro budowli schodzili wciąż ludzie w grubej odzieży i grubym opylonym obuwiu . Byli tam tragarze niosący najrozmaitsze sprzęty , jakimi tylko napełnionym i przybranym być może mieszkanie , jeśli niezbyt obszerne i wytworne , to przynajmniej ładnie i wygodnie urządzo­ne . Były tam łóżka mahoniowe , kanapy i fotele obite pą­sowym wełnianym adamaszkiem , kształtne szafy i komo­dy , parę konsolek nawet z marmurowymi płytami , parę sporych zwierciadeł , dwa wielkie drzewa oleandrowe w doniczkach i datura , na której gałęziach zwieszało się jeszcze kilka niezupełnie okwitłych kielichów białego kwiecia . Tragarze wszystkie przedmioty te znosili ze wschodów i mijając stojącą na ganku kobietę ustawiali je na bruku dziedzińca albo umieszczali na dwóch wozach w bliskości bramy stojących , albo jeszcze wynosili na ulicę . Kobieta stała nieruchomo i wiodła oczami za każdym z wynoszo­nych sprzętów . Znać było , że przedmioty te , z którymi rozstawała się widocznie , posiadały dla niej nie tylko ma­terialną cenę ; żegnała je ona tak , jak się żegna widome znaki , kreślące przed oczami naszymi dzieje znikłej bez­powrotnie przeszłości , jak się żegna niemych świadków utraconego szczęścia . Blade czarnookie dziecię silniej po­ciągnęło suknię matki . — Mamo ! — szepnęła dziewczynka . — Patrz ! Biurko ojca ! Tragarze znosili ze wschodów i ustawiali na wozie ob­szerne biurko męskie , zielonym suknem obite i ładnie rzeźbioną galeryjką ozdobione . Kobieta w żałobie długim spojrzeniem okryła sprzęt wskazywany jej drobnym pa­luszkiem dziecka . — Mamo ! — szeptała dziewczynka . — Czy widzisz tę wielką czarną plamę na biurku ojca ? … Ja pamiętam , jak się to stało … Ojciec siedział przed biurkiem i trzymał mię na kolanach , ty , mamo , przyszła ś i chciała ś mię ojcu ode­brać . Ojciec śmiał się i nie oddawał mię , ja swawoliła m i rozlała m atrament … Ojciec nie gniewał się . Ojciec był dobry , nigdy nie gniewał się ani na mnie , ani na ciebie … Dziecko szeptało słowa te , kryjąc twarzyczkę w fałdy żałobnej sukni matczynej , całym drobnym ciałkiem swym tuląc się do jej kolan . Znać i nad tym dziecinnym sercem wspomnienia wywierały już moc swoją , ściskając je bólem nieświadomym samego siebie . Z suchych dotąd oczu ko­biety spłynęły dwie łzy grube ; chwila , wywołana przed pamięć jej słowami dziecka , zagubiona niegdyś w milio­nach chwil podobnych jej , codziennych , uśmiechnęła się teraz ku nieszczęśliwej czarującą goryczą utraconego raju . Być może , iż pomyślała także , że swoboda , wesołość owej chwili opłacona została dziś utratą jednego z ostatnich kę­sów chleba , pozostałych jej i jej dziecku , opłacona zosta­nie jutro — głodem ; plama atramentowa , powstała śród śmiechu dziecka i pocałunków rodziców , kilkanaście zło­tych ujęła wartości sprzętu . Po biurku ukazał się na dziedzińcu ładny kralowski fortepian , ale kobieta w żałobie obojętniej już za nim wzrokiem powiodła . Nie była znać wcale artystką , instru­ment muzyczny najmniej obudzał w niej żalów i wspom­nień , za to malutkie mahoniowe łóżeczko , orzucone na­kryciem z kolorowej włóczki wyrabianym , wyniesione z domu i ustawione na wozie , przykuło do siebie spojrze­nie matki , napełniło łzami oczy dziecięcia . — Łóżeczko moje , mamo ! — zawołała dziewczynka . — Ludzie ci i łóżeczko moje zabierają , i tę kołderkę , którąś mi sama zrobiła ! Ja nie chcę , aby oni to zabierali ! Odbierz , mamo , od nich łóżeczko moje i kołderkę . Za całą odpowiedź kobieta przycisnęła silniej do kolan głowę płaczącego dziecka , oczy jej czarne , piękne , zapadłe nieco , suche były znowu , blade , delikatne usta zwarte i milczące . Ładne dziecięce łóżeczko owo było już ostatnim z wy­niesionych sprzętów . Otworzono na oścież bramę , wozy naładowane sprzętami wjechały w ładną ulicę , za nimi odeszli tragarze , niosąc na barkach resztę ciężarów , a zza szyb kilku sąsiednich okien poznikały głowy ludzkie , cie­kawie dotąd na dziedziniec wyglądające . Ze wschodów zstąpiła młoda dziewczyna w okryciu i kapeluszu i stanęła przed kobietą w żałobie . — Pani — rzekła — załatwiła m już wszystko … zapła­ciła m , komu było potrzeba … oto jest reszta pieniędzy … Mówiąc to młoda dziewczyna podawała kobiecie w ża­łobie mały zwój asygnat . Kobieta z wolna zwróciła twarz ku niej . — Dziękuję ci , Zosiu — rzekła cicho . — Była ś dla mnie bardzo dobra . — Pani to była ś zawsze dobra dla mnie — zawołała dziewczyna — służyła m u pani cztery lata i nigdzie nie było mi i nie będzie już lepiej jak u pani . Rzekłszy to przeciągnęła po oczach zwilżonych łzami rękę , na której znaczne były ślady igły i żelazka , ale ko­bieta pochwyciła rękę tę zgrubiałą i uścisnęła ją silnie w swych białych , drobnych dłoniach . — A teraz , Zosiu — rzekła — bądź zdrowa … — Ja panią odwiozę do nowego mieszkania — zawo­łała dziewczyna . — Zaraz zawoła m dorożki . W kwadrans po tej rozmowie dwie kobiety i dziecię wysiadały z dorożki przed jedną z kamienic przy ulicy Piwnej stojących . Kamienica to była wąska od frontu , ale wysoka , trzy­piętrowa , pozór miała stary i dość smutny . Mała Jancia szeroko otwartymi oczami patrzyła na ściany i okna budowy . — Mamo , czy tu mieszkać będziemy ? — Tu , moje dziecko — cichym zawsze głosem odparła kobieta w żałobie i zwróciła się do stojącego w bramie stróża : — Proszę pana o klucz do mieszkania , które dwa dni temu najęła m . — A ! Na facjatce zapewne — odparł stróż i dodał . — Niech pani idzie na górę , otworzę zaraz . Z małego kwadratowego podwórka , z dwóch stron otoczonego ślepym murem ceglastej barwy , a z dwóch in­nych starymi , drewnianymi drwalniami i spichrzami , ko­biety i dziecię weszły na wschody wąskie , ciemne i brudne . Młoda dziewczyna wzięła dziecię w objęcia i poszła przo­dem , kobieta w żałobie z wolna postępowała za nią . Izba , której drzwi stróż otworzył , była dość obszerna , ale niska i ciemna , jedno niewielkie okienko , otwierające się nad dachem , źle ją oświetlało , sufit , pochylający się z góry na dół w ukośnej linii , zdawał się uciskać ściany , od których wiał wilgotny zapach wapna , jakim świeżo je znać pobielono . W kącie obok pieca z prostej cegły był tam niewielki komin do gotowania , naprzeciw pod jedną ze ścian stała niewielka szafka , dalej jeszcze łóżko bez poręczy , kanapka podartym perkalem obita , stół na czarny kolor umalowany i kilka żółtych krzesełek ze słomianą siatką , w części porwaną i wklęsłą . Kobieta w żałobie zatrzymała się chwilę na progu , obrzuciła izbę powolnym spojrzeniem , po czym , postąpiw­szy kilka kroków , opuściła się na kanapkę . Dziecię stanęło przy matce i nieruchome , blade wo­dziło dokoła oczami , w których malowały się zdziwienie i przestrach . Młoda dziewczyna odprawiła dorożkarza , który wniósł do izby dwa małe tłomoczki , i krzątać się zaczęła koło uporządkowania rzeczy z tłomoczków wyjętych . Nie było ich wiele , porządkowanie więc trwało krótko . Dziewczyna , nie zdejmując okrycia i kapelusza , ułożyła w jednym z tłomoczków parę sukienek dziecinnych i troszkę bielizny , drugi wypróżniony usunęła w kąt izby , łóżko zasłała dwoma poduszkami i wełnianą kołdrą , u okna zawiesiła białą firankę , w szafie ustawiła kilka talerzy i garnuszków , dzbanek gliniany do wody , takąż miednicę , mosiężny lichtarz i mały samowarek . Uczyniw­szy to wszystko , wzięła jeszcze zza pieca wiązkę drewek i rozpaliła na kominie wesoły ogień . — Ot , tak — rzekła , powstając z klęczek i twarz zaru­mienioną od rozdmuchiwania płomienia zwracając ku nie­ruchomej kobiecie — rozpaliła m ogień i zaraz tu będzie pani cieplej i widniej . Drzewo na opał — mówiła dalej — znajdzie pani za piecem , będzie tam jego pewnie na jakie dwa tygodnie , suknie i bielizna w tłomoku , naczynia ku­chenne i kredensowe w szafie , świeca wprawiona w lich­tarz także w szafie . Mówiąc to poczciwa sługa zdobywała się widocznie na ton wesoły , ale uśmiech zsuwał się z ust jej , a oczy na­pływały łzami . — A teraz — rzekła ciszej , składając ręce — a teraz , pani moja , trzeba mi już iść ! Kobieta w żałobie podniosła głowę . — Trzeba ci już iść , Zosiu — powtórzyła — to praw­da — dodała , rzucając spojrzenie za okno . — Zmierzchać już zaczyna … będzie ci straszno iść wieczorem przez miasto . — O , nie to , droga pani ! — zawołała dziewczyna . — Ja dla pani poszła by m w noc najciemniejszą na koniec świata … ale … nowi moi państwo jutro bardzo rano wy­jeżdżają z Warszawy i kazali mi przyjść przed zmrokiem . Muszę iść , bo będę im dziś jeszcze potrzebna … Przy ostatnich wyrazach młoda służąca schyliła się i ująwszy białą rękę kobiety chciała podnieść ją do ust . Ale kobieta podniosła się nagle i oba ramiona zarzuciła na szyję dziewczyny . Obie płakały , dziecię rozpłakało się także i obiema rączkami pochwyciło sukienne okrycie służącej . — Nie idź , Zosiu ! — wołała Jancia . — Nie idź ! Tu tak straszno jakoś , tak smutno ! Dziewczyna całowała dawną panią swoją w ramiona i w ręce , przyciskała do piersi płaczące dziecię . — Muszę , muszę iść ! — powtarzała łkając . — Mam biedną matkę i małe siostry , muszę dla nich pracować … Kobieta w żałobie podniosła twarz bladą i wyprosto­wała wiotką kibić . — I ja także , Zosiu , pracować będę — wyrzekła gło­sem pewniejszym niż ten , którym przemawiała dotąd . — I ja mam dziecię , na które pracować powinna m … — Niech Pan Bóg cię nie opuszcza i błogosławi , dobra , droga pani moja ! — zawołała młoda służąca i raz jeszcze ucałowawszy ręce matki i zapłakaną twarzyczkę dziecka , nie oglądając się , wybiegła z izby . Po wyjściu dziewczyny zrobiła się w izbie wielka cisza , przerywana tylko trzaskiem ognia palącego się na kominie i gwarem ulicy głucho i niewyraźnie dochodzą­cym na wysokie poddasze . Kobieta w żałobie siedziała na kanapce , dziecko płakało zrazu , potem przytuliło się do piersi matki , ucichło i zmęczone usnęło . Kobieta wsparła głowę na dłoni , ramieniem opasała drobną kibić śpiącego na kolanach jej dziecięcia i nieruchomymi oczami wpa­trzyła się w migotliwy blask płomienia . Z odejściem wiernej i przywiązanej sługi odeszła od niej ostatnia twarz ludzka , która była świadkiem jej przeszłości , ostatnia podpora , pozostała jej po zniknięciu wszystkiego , co wprzódy służyło jej wsparciem , pomocą i usługą . Po­została teraz sama , oddana na moc losu , trudy samotnej doli , siłę własnych dłoni i głowy , a z nią razem była tylko ta mała , słaba istotka , która mogła tylko przy piersi jej szukać spoczynku , od ust żądać pieszczoty , z dłoni jej wy­glądać pożywienia . Dom jej , niegdyś urządzony dla niej kochającą ręką męża , opuszczony przez nią , przyjmował teraz w ściany nowych mieszkańców ; dobry , ukochany człowiek , który dotąd otaczał ją miłością i dostatkiem , od kilku dni spoczywał w mogile … Wszystko minęło … miłość , dostatek , spokój i pogoda życia , a jedynym śladem znikłej jak sen przeszłości były dla nieszczęśliwej kobiety bolesne wspomnienia i to blade , wątłe dziecię , które teraz , otworzywszy oczy ze snu chwi­lowego , zarzuciło jej rączęta na szyję i drobne usteczka przyciskając do jej twarzy szepnęło : — Mamo ! Daj mi jeść ! Teraz jeszcze prośba ta nie miała w sobie nic takiego , co by obudzić mogło obawę lub smutek w sercu matki . Wdowa sięgnęła do kieszeni i wydobyła pugilares zawie­rający kilka asygnat — cały majątek jej i córki . Zarzuciła chustkę na ramiona i powiedziawszy dziecku , aby spokojnie na powrót jej czekało , wyszła z izby . W połowie wschodów spotkała stróża , który wiązkę drzewa niósł do jednego z mieszkań , znajdujących się na pierwszym piętrze . — Kochany panie — rzekła wdowa uprzejmie i nieco nieśmiało — czy nie mógł by ś pan mi przynieść z jakiego bliskiego sklepiku mleka i bułek dla dziecka ? Stróż nie zatrzymując się słów tych wysłuchał , po czym odwrócił głowę i odparł z zaledwie tajoną niechęcią : — A kto tam ma czas chodzić po mleko i bułki … Ja tu nie dlatego jestem , aby m lokatorom jedzenie przynosił . Wymawiając ostatnie słowa zniknął za załomem muru . Wdowa zstąpiła niżej . „ Nie chciał mi oddać przysługi — myślała — bo do­myśla się , że jestem biedna … Tym , od których spodziewa się otrzymać zapłatę , ciężką wiązkę drzewa poniósł . ” Zeszła aż na dziedziniec i rozejrzała się dokoła . — A czego to pani tak się ogląda ? — zabrzmiał koło niej głos kobiecy , chropowaty i niemiły . Wdowa ujrzała stojącą przed niskimi drzwiczkami znajdującymi się w pobliżu bramy kobietę , której twarzy w zmroku nie rozpoznawała , ale której krótka spódnica , wielki płócienny czepiec i gruba chustka krzywo na plecy zarzucona , a także dźwięk głosu i ton mówienia oznaj­miały kobietę z ludu . Wdowa domyśliła się w niej żony stróża . — Moja dobra pani — rzekła — czy nie znajdę tu kogo , kto by mi przyniósł mleka i bułek ? Kobieta namyślała się chwilkę . — A z którego to piętra ? — zapytała . — Cościś ja pani jeszcze nie znam . — Dziś zamieszkała m na facjatce … — A , na facjatce ! To po cóż asani gadasz o przynosze­niu ci tam czegoś ? Nie możesz sama pójść do miasta ? — Zapłaciła by m za fatygę — szepnęła wdowa , ale żo­na stróża nie słyszała czy udała , że nie słyszy słów jej , otuliła się lepiej chustką i zniknęła za małymi drzwicz­kami . Wdowa stała przez chwilę nieruchoma , nie wiedząc wi­docznie , co czynić i do kogo się już udać , westchnęła i opuściła ręce ; po chwili jednak podniosła głowę i wszedł­szy w bramę otworzyła furtkę wiodącą na ulicę . Wieczór nie był jeszcze późny , ale dość ciemny , rzadkie latarnie źle oświecały ulicę wąską i napełnioną tłumami ludzi ; na chodnikach były szerokie miejsca w zupełnych prawie pogrążone cieniach . Fala chłodnego jesiennego wiatru wpłynęła w bramę przez otwartą furtkę , rzuciła się w twarz wdowy i zakręciła końcami czarnej jej chustki ; turkot dorożek i gwar zmieszanych rozmów ogłu­szył ją , cienie zalegające chodniki przeraziły . Cofnęła się kilka kroków w głąb bramy i stała znowu chwilę ze spusz­czoną głową , nagle jednak wyprostowała się i postąpiła naprzód . Przypomniała sobie może dziecko swe , które czekało pożywienia , albo uczuła , iż powinna była zdobyć od woli swej i odwagi to , co odtąd zdobywać już jej przyj­dzie w każdym dniu , w każdej godzinie . Zarzuciła chustkę na głowę i przestąpiła próg furtki . Nie wiedziała , w której stronie szukać należało sklepiku z wiktuałami . Uszła spo­ry kawał , pilnie przyglądając się wystawom okien skle­powych , minęła parę dystrybucji cygar , jakąś kawiarnię , jakiś sklep z bławatnymi towarami i wróciła . Nie śmiała dalej zapuszczać się w ulicę ani prosić kogo o objaśnienie . Udała się w inną stronę . Po kwadransie wracała z kilku bułkami w białej chusteczce . Mleka nie przynosiła : nie było go w sklepiku , w którym znalazła bułki . Nie chciała , nie mogła szukać dłużej , niespokojna była o dziecię , wra­cała szybko , biegła prawie . Była już o kilka kroków od bramy , gdy tuż za sobą usłyszała głos męski nucący pio­senkę : „ Stój , zaczekaj , moja duszko ; skąd drobniutką strzyżesz nóżką ” . Usiłowała w duchu upewnić siebie , że piosenka nie do niej się stosuje , przyśpieszyła kroku i już dotykała furtki , gdy głos śpiewający przemienił się w mó­wiący . — Dokąd tak pilno ? Dokąd ? Wieczór piękny ! Może by trochę pospacerować ! Bez tchu , drżąca cała z trwogi i obrazy , młoda wdowa wpadła w bramę i furtkę za sobą zatrzasnęła . W parę mi­nut potem Jancia , widząc wchodzącą do izby matkę , rzu­ciła się ku niej , tuląc się w jej objęcia . — Tak długo nie wracała ś , mamo ! — zawołała , ale nagle umilkła i wpatrzyła się w matkę . — Mamo , ty zno­wu płaczesz i znowu wyglądasz tak … tak jak wtedy , gdy ojca wynoszono w trumnie z naszego mieszkania . Młoda kobieta drżała w istocie całym ciałem , łzy obfite płynęły po rozognionych jej policzkach . To , co przeniosła przez kwadrans wycieczki swej na miasto , walka z trwożliwością własną , szybki bieg po śliskiej ulicy śród tłumu ludzi i zimnych fal wichru , obelga nade wszystko , dozna­na od nieznanego wprawdzie człowieka , ale doznana po raz pierwszy w życiu , wstrząsnęły nią do głębi . Znać było jednak , że postanowiła zwyciężać samą siebie na każ­dym kroku , bo szybko uspokoiła się , otarła łzy , pocało­wała dziecko i rozniecając ogień na kominie rzekła : — Przyniosła m ci bułek , Janciu , a teraz nastawię sa­mowar i urządzę herbatę . Wzięła z szafy gliniany dzbanek i zaleciwszy dziecku ostrożność z ogniem , zeszła znowu na dziedziniec ku studni . Wróciła niebawem zdyszana i zmęczona , z ramieniem ugi­nającym się pod ciężarem dzbanka napełnionego wodą ; nie spoczęła jednak ani chwili , tylko zaraz wzięła się do nastawiania samowaru . Czynność ta , którą spełniała wi­docznie po raz pierwszy w życiu , szła jej z trudnością , nie­mniej przeto w niespełna godzinę herbata była wypita , Jancia rozebrana i uśpiona . Równy , cichy oddech dziecka oznajmiał sen spokojny , z bladej twarzyczki zniknęły ślady łez , tak obficie przez dzień cały wylewanych . Ale młoda matka nie spała ; w żałobnej sukni swej , z rozpuszczonymi czarnymi warkoczami , z twarzą opartą na dłoni , siedziała nieruchoma naprzeciw dogasającego ogniska i myślała . Zrazu gryząca boleść sfałdowała białe czoło jej w kilka zmarszczek głębokich , oczy zaszły łza­mi , pierś , podnosiła się ciężkim westchnieniem . Po chwili jednak wstrząsnęła głową , jakby odpędzić chciała oblega­jące ją tłumy żalów i obaw , powstała , wyprostowała kibić i rzekła z cicha : — Nowe życie ! Tak , kobieta ta , młoda , piękna , z białymi rękami i wiotką kibicią , wstępowała w nowe dla siebie życie , dzień ten miał być dla niej początkiem nieznanej przy­szłości . Jakąż była jej przeszłość ? * Przeszłość Marty Świckiej krótka była ze względu na lata , prosta ze względu na wypadki . Marta urodziła się w dworku szlacheckim , niezbyt wspaniałym i bogatym , ale ozdobnym i wygodnym . Posiadłość ojca jej , o kilka mil zaledwie od Warszawy położona , składała się z kilkunastu włók urodzajnej zie­mi , kwiecistej , sporą przestrzeń gruntu zajmującej łąki , pięknego brzozowego gaju , który dostarczał opału w zi­mie i ponętnych przechadzek w lecie , z obszernego sadu pełnego drzew owocowych i ładnego domku z sześciu fron­towymi oknami , wychodzącymi na okrągło wykrojony , gładką murawą zasłany dziedziniec , z zielonymi , wesoło wyglądającymi żaluzjami , z gankiem o czterech słupach , na które pięły się fasole z pąsowym kwieciem i powoje o bujnych liliowych kielichach . Nad kolebką tedy Marty słowiki śpiewały i stare lipy poważnymi czołami powiewały , róże kwitły i kłosy psze­niczne fale złota toczyły . Pochylała się też nad nią piękna twarz matki i gorącymi pocałunkami okrywała czarno­włosą główkę dziecięcia . Matka Marty była kobietą piękną i dobrą , ojciec czło­wiekiem ukształconym i także dobrym . Jedyne dziecię rodziców tych wzrastało śród miłości ludzi i pieszczot dostatku . Pierwszą boleścią , która spadła na bezchmurne dotąd życie pięknej , wesołej , hożej dziewczyny , była utrata mat­ki . Marta miała wtedy lat szesnaście , rozpaczała czas ja­kiś , tęskniła długo , ale młodość balsam gojący położyła na pierwszą ranę jej serca , rumieńce odkwitły na jej twarzy , wesołość , nadzieje i marzenia wróciły . Inne przecież klęski nadeszły wkrótce . Ojciec Marty w części nieopatrznością własną , a głównie wskutek za­szłych w kraju zmian ekonomicznych ujrzał się zagrożo­nym utratą swej posiadłości . Zdrowie jego zachwiało się , przewidywał zarówno upadek swej fortuny jak bliski ko­niec życia . Los jednak Marty zdawał się już wtedy zabez­pieczonym . Kochała i była kochana . Jan Świcki , młody urzędnik zajmujący dość wysoką już posadę w jednym z biur rządowych w Warszawie , po­kochał piękną czarnooką pannę i wzbudził w niej wzajemne uczucie szacunku i miłości . Ślub Marty o kilka ty­godni zaledwie poprzedził śmierć jej ojca . Zrujnowany szlachcic , który niegdyś marzył może dla jedynaczki swej o świetniejszym losie , z radością składał dłoń jej w rękę niemajętnego , lecz pracowitego człowieka ; myśląc , iż wraz z odejściem Marty od ślubnego ołtarza przyszłość jej otrzymała dostateczne ochrony od cierpień samotności i niebezpieczeństw ubóstwa , umarł spokojnie . Marta po raz drugi w życiu spotkała się z wielką bo­leścią , ale tym razem koiła ją nie tylko już sama młodość , ale i miłość żony , a potem matki . Piękne miejsce jej ro­dzinne zostało dla niej na zawsze straconym , przeszło w ręce ludzi obcych , ale natomiast ukochany i kochający mąż śród gwaru miejskiego usłał jej miękkie , ciepłe , wy­godne gniazdo , w którym wkrótce ozwał się srebrzysty głos dziecięcia . Śród uciech i obowiązków rodzinnych pięć lat zeszło dla młodej kobiety szczęśliwie i szybko . Jan Świcki pracował sumiennie i umiejętnie , pobierał znaczną płacę , dość znaczną , aby móc otoczyć kobietę , któ­rą kochał , wszystkim , do czego od kolebki przywykła , co stanowić mogło urok każdej chwili , spokój każdego jutra . Każdego ? Nie ! Najbliższego tylko . Jan Świcki nie był dość opatrznym , aby myśleć o dalszej przyszłości z najmniejszym choćby uszczerbkiem dla pory obecnej . Młody , silny , pracowity , liczył na młodość swą , siłę i pracowitość , myśląc , iż skarby te nie wyczerpią się ni­gdy . Wyczerpały się jednak zbyt prędko . Mąż Marty uległ chorobie ciężkiej i nagłej , z której nie uratowały go rady lekarzy ani starania zrozpaczonej żony . Umarł . Wraz ze śmiercią jego skończyło się nie tylko szczęście domowe Marty , ale usunęła się spod stóp jej podstawa materialne­go jej bytu . Nie na zawsze więc ślubny ołtarz uratował młodą ko­bietę od cierpień samotności i niebezpieczeństw ubóstwa . Stary jak świat aksjomat opiewający , że nic nie ma sta­łego na świecie , sprawdził się na niej o tyle , o ile jest prawdziwym . Nie jest on bowiem prawdziwym w zupeł­ności . Wszystko , co z zewnątrz ku człowiekowi przyby­wa , mija i mieni się dokoła niego pod wpływem tych ty­sięcznych prądów i zagmatwień , jakimi postępują , w jakie wiążą się społeczne stosunki i ustawy , pod wpływem czę­stokroć najstraszniejszym , bo najmniej przewidzieć i obrachować się dającym , ślepego trafu . Ale los człowieka na ziemi był by w istocie pożałowania godnym , gdyby cała moc , wszystkie bogactwa i rękojmie jego zawierały się w tych tylko żywiołach zewnętrznych , zmiennych i umkliwych jak fale wodne , poddane rozkazom wichrów . Tak , nic nie ma stałego na ziemi prócz tego , co człowiek posia­da we własnej piersi i głowie : prócz wiedzy , która wska­zuje drogi i uczy stąpać po nich , prócz pracy , która roz­jaśnia samotność i odżegnywa nędzę , prócz doświadcze­nia , które naucza , i wysoko podniesionych uczuć , które od złego chronią . I tu jeszcze stałość względną jest zapewne , łamie je posępna , lecz niezłomna potęga choroby i śmier­ci . Ale dopóki niewzruszenie i prawidłowo trwa i rozwi­ja się ten proces ruchu , myśli i uczuć ludzkich , który zwie się życiem , póty człowiek nie rozstaje się z samym sobą , póty sam sobie służy , dopomaga , stale podpiera się tym , co uzbierać sobie zdołał w przeszłości , co służy mu orę­żem w walce z zawikłaniami życia , ze zmiennością losu , z okrucieństwem trafu . Martę zawiodło i opuściło wszystko , co przybywając z zewnątrz przyjaznym jej było dotąd i opiekuńczym . Los , jakiemu uległa , nie był wcale wyjątkowym losem , nie­szczęście jej nie wzięło źródła z dziwnej jakiejś , niepo­spolitej przygody , ze zdumiewającej jakiejś , w rocznikach ludzkości rzadko pojawiającej się katastrofy . Ruina i śmierć odgrywały dotąd w życiu jej rolę niszczycielek spokoju i szczęścia . Cóż pospolitszego wszędzie , cóż mia­nowicie w społeczeństwie naszym pospolitszego nad pierwszą , co konieczniejszego , częstszego , bardziej nie­uniknionego nad drugą ? Marta spotkała się oko w oko z tym , z czym spotyka­ją się miliony ludzi , miliony kobiet . Któż w życiu swym po wielekroć nie napotkał ludzi płaczących nad wodami Babilonu opływającymi gruzy utraconej fortuny ? Kto zrachuje , ile razy w życiu swym patrzał na szatę wdowią , na blade twarze i łzami zmęczone oczy sierot ? Wszystko więc , co towarzyszyło dotąd życiu młodej kobiety , rozstało się z nią , umknęło od niej , ale ona nie rozstała się z samą sobą . Czym mogła być sama dla siebie samej ? Co uzbierać sobie zdołała w przeszłości ? Jakie oręże wiedzy , woli , doświadczenia służyć jej mogły w walce z zawikłaniami społecznymi , biedą , trafem , samotnością ? W pytaniach tych mieściła się zagadka jej przyszłości , kwestia życia i śmierci jej , i nie tylko jej , ale jeszcze i jej dziecka . Materialnie młoda matka ta nie posiadała nic albo prawie nic . Paręset złotych , pozostałe ze sprzedaży sprzę­tów po opłaceniu drobnych długów i kosztów pogrzebu męża , trochę bielizny , dwie suknie — stanowiły cały jej majątek . Klejnotów wielkiej ceny nie miała nigdy ; te , które miała , spieniężone przez nią w czasie choroby męża , zapłaciły nadaremne rady lekarskie i również nadaremne leki . Ubogie nawet sprzęty napełniające nowe jej siedli­sko nie były jej własnością . Wynajęła je razem z izbą na poddaszu , za używanie ich , również jak za izbę , płacić obowiązała się z każdym pierwszym dniem każdego miesiąca . Była to teraźniejszość smutna zapewne , naga , ale wy­raźnie już określona . Nieokreślona pozostawała przy­szłość . Trzeba ją było zdobyć , stworzyć niemal . Czy młoda , piękna ta kobieta ze smukłą kibicią , bia­łymi rękami i jedwabistym kruczym włosem , opływają­cym kształtną głowę , posiadała jaką siłę zdobywczą ? Czy z przeszłości swej wyniosła cokolwiek , z czego by stwo­rzyć mogła przyszłość ? Myślała o tym , siedząc na niskim drewnianym stołku przed żarzącymi się węglami ogniska . Oczy jej z wyrazem niewymownej miłości tkwiły w dzie­cięcej twarzyczce , spokojnie uśpionej śród bieli poduszek . — Dla niej — wymówiła po chwili — dla siebie , na chleb , na dach , na spokój pracować będę ! Stanęła przed oknem . Noc była ciemna , Marta nie wi­działa nic : ani stromych dachów , które jeżyły się poniżej wysokiego poddasza mnóstwem wschodów i załomów , ani ciemnych , zakopconych kominów nad dachami sterczą­cych , ani latarni ulicznych , których mętne blaski nie do­sięgały wysokości jej okienka . Nie widziała nawet nieba , bo pokryte było chmurami i nie świeciło żadną gwiazdą . Ale gwar wielkiego miasta dochodził uszu jej nieustannie , choć nocny , ogłuszający , choć stłumiony odległością . Po­ra nie była zbyt późna ; na szerokich , wspaniałych ulicach zarówno jak śród ciasnych i mrocznych uliczek ludzie chodzili jeszcze , jeździli , gonili za przyjemnością , szukali zysku , biegli tam , gdzie wzywała ich ciekawość myśli , rozkosz serca lub nadzieja zdobyczy . Marta opuściła czoło na splecione ręce i zamknęła oczy . Wsłuchiwała się w tysiączne głosy , zlane w jeden głos olbrzymi i choć niewyraźny , monotonny , a jednak pełen gorączkowych wybuchów , nagłych uciszeń się , głu­chych wykrzyków i tajemniczych szmerów . Wielkie mia­sto stanęło przed oczami wyobraźni jej w kształcie ol­brzymiego ula , w którym poruszało się , wrzało życiem i gonitwą mnóstwo istot ludzkich . Każda z istot tych po­siadała miejsce , na którym pracowała , i to , na którym spoczywała , cele , do jakich dążyła , narzędzia , jakimi dro­gę sobie torowała śród tłumu . Jakim będzie dla niej , dla biednej , w bezbrzeżną samotność strąconej kobiety , miej­sce pracy i spoczynku ? Kędy ten cel , do którego podąży ona ? Skąd wezmą się oręże , które utorują drogę ubogiej i opuszczonej ? A także jakimi będą dla niej te istoty ludz­kie , które tam tak gwarzą nieustannie , z których oddechu powstaje ten szmer gorączkowy , w którego to podnoszących się , to opadających falach ona teraz słuch swój zatapia ? Będąż one dla niej sprawiedliwymi lub okrutnymi , litościwymi lub miłosiernymi ? Otworząż się przed krokami jej te ściśle zwarte falangi tłoczące się ku szczęściu i dobrobytowi lub zewrą się ściślej jeszcze , aby nowo przy­była nie zwęziła im miejsca , nie ubiegła której z nich w mozolnej gonitwie ? Jakie ustawy i obyczaje przyjazny­mi jej będą , a jakie wrogimi , i których więcej będzie , pierwszych czy drugich ? Nade wszystko zaś , nade wszyst­ko — potrafiż ona sama przezwyciężać żywioły wrogie , wyzyskiwać przyjazne , każdą chwilę , każde uderzenie serca , każdą myśl przelatującą przez głowę ? Każde drgnie­nie poruszające fibrami ciała skupić w jedną moc rozumną , wytrwałą , niespożytą , w moc taką , jaka jedynie odegnać zdoła nędzę , zabezpieczyć od poniżenia się godność czło­wieka , uchronić od bezowocnych bólów , rozpaczy i — śmierci głodowej ? W pytaniach tych skupiła się cała dusza Marty . Wspomnienia rozkoszne i zarazem gryzące , wspomnienia kobiety , która niegdyś , hożym i wesołym będąc dziewczę­ciem , lekkimi stopami deptała świeżą murawę i barwne kwiecie rodzinnej wioski , potem u boku ukochanego mę­ża pędziła dnie szczęśliwe , wolne od trosk i smutków , a te­raz we wdowiej szacie stała u małego okienka poddasza , z bladym czołem opuszczonym na załamane dłonie ; wspomnienia kobiety , które przez cały dzień miniony ota­czały ją rojem widm nęcących po to , aby krwawić i rozdzierać , uleciały teraz od niej przed groźnym , tajemni­czym , lecz dotykalnym jak rzeczywistość zjawiskiem te­raźniejszości . Zjawisko to pochłaniało jej myśli , ale nie znać było , aby ją przerażało . Czy odwagę swą czerpała z miłości macierzyńskiej napełniającej jej serce ? Czy posiadała w sobie tę dumę , która brzydzi się trwogą ? Czy … nie znała świata i samej siebie ? Nie lękała się . Gdy pod­niosła twarz , były na niej ślady łez , obficie od dni kilku wylewanych , był na niej wyraz żalu i tęsknoty , ale oba­wy i zwątpienia nie było . * Nazajutrz po przeniesieniu się swym na poddasze Mar­ta o godzinie dziesiątej z rana była już na mieście . Pilno jej znać było dojść do celu , paląca jakaś myśl , niespokojna nadzieja — popędzały ją naprzód , bo szła prędko , a zwolniła kroku wtedy dopiero , gdy znalazła się na ulicy Długiej . Tu jednak szła już coraz wolniej , słaby rumieniec wybił się na blade jej policzki , oddech stał się śpieszniejszym , jak bywa zwykle przy zbliżaniu się chwi­li upragnionej i zarazem strasznej , wzywającej do wysileń wszystkie władze umysłu i woli , obudzającej nadzie­ję , nieśmiałość . Kto wie ? Wstyd może mimowolny , z przy­zwyczajeń całego życia , z surowej nowości położenia po­wstały . Przed bramą jednej z najpokaźniejszych kamienic za­trzymała się , spojrzała na numer domu . Był znać tym samym , który miała w pamięci , bo po jednym dłuższym nieco i głębszym odetchnięciu z wolna zaczęła wstępować na widne i szerokie wschody . Zaledwie przebyła kilkanaście stopni , ujrzała zstępu­jące dwie kobiety . Jedna z nich ubrana była starannie , z pewnym nawet wykwintem , postawę miała pewną sie­bie , wyraz twarzy więcej niż spokojny , bo zadowolony . Druga , młodsza , bardzo młoda , w ciemnej wełnianej su­kience , wyszarzałym nieco szalu na ramionach , w kapelu­siku , który widocznie niejedną już jesień pamiętał , szła z opuszczonymi rękami , ze wzrokiem wbitym w ziemię . Zaczerwienione nieco powieki , blada cera twarzy i szczu­płość kibici nadawały całej postaci młodziutkiej i dość ładnej dziewczyny tej wyraz smutku , słabości i zmęcze­nia . Dwie te kobiety znały się widać z bliska , bo rozma­wiały z sobą poufnie . — Boże mój , Boże ! — mówiła młodsza z cicha i nieco jękliwie . — Co ja teraz , nieszczęśliwa , pocznę ? Ostatnia na­dzieja mnie zawiodła . Jak powiem matce , że i dziś jeszcze nie dostała m lekcji , rozchoruje się gorzej … A tu i jeść w domu tak dobrze , jak nie ma już czego … — No , no — odrzekła starsza tonem , w którym obok współczucia odzywała się struna silnie uczuwanej wyż­szości własnej — nie martw się tak bardzo ! Oto popracuj jeszcze trochę nad muzyką … — Ach ! Gdyby m ja tak grać mogła jak pani ! — zawo­łała młodsza . — Ale nie mogę … — Talentu nie masz , kochanko ! — wymówiła star­sza . — Cóż robić ? Talentu nie masz ! Zamieniając te wyrazy dwie kobiety mijały Martę . By­ły tak zajęte , jedna zadowoleniem swym , druga swym smutkiem , że najmniejszej nie zwróciły uwagi na kobietę , której żałobna suknia z bliska przesunęła się koło nich . Ale ona stanęła nagle i wiodła za nimi wzrokiem . Były wi­docznie nauczycielkami , które opuszczały miejsce , do ja­kiego ona dążyła . Jedna z nich wprawdzie odchodziła z twarzą promieniejącą , ale druga ze łzami . Za pół go­dziny , za kwadrans może , ona także zstępować będzie z tych wschodów , po których teraz wstępuje . Czy radość , czy łzy dostaną się jej w udziale ? Serce jej uderzało sil­nie , gdy poruszyła dzwonek przytwierdzony do drzwi , na których połyskiwała mosiężna blacha z napisem : BIURO INFORMACYJNE DLA NAUCZYCIELI I NAUCZYCIELEK LUDWIKI ŻMIŃSKIEJ Z małego przedpokoiku , którego drzwi otworzyły się na odgłos dzwonka , Marta weszła do obszernego pokoju , oświetlonego dwoma wielkimi oknami na ludną ulicę wy­chodzącymi , ostawionego ładnymi sprzętami , spośród któ­rych wyróżniał się i wchodzącemu od razu w oczy wpa­dał nowiutki , bardzo ozdobny i kosztowny fortepian . W pokoju znajdowały się trzy osoby , z których jedna powstała na spotkanie Marty . Była to kobieta średniego wieku , z włosami niepewnego koloru , gładko przyczesanymi pod kształtnym białym czepeczkiem , z postawą tro­chę sztywną . Twarz jej , dość regularnych rysów , nie no­siła na sobie żadnej wyraźnej cechy i tak jak popielata suknia , pozbawiona wszelkich ozdób i rzędem monoton­nych guzików spięta na piersi , nie raziła niczym i niczym nie pociągała . Była to postać od stóp do głowy obleczona w wyraz urzędowości ; kobieta ta umiała może w innych porach i w innym miejscu uśmiechać się swobodnie , pa­trzeć z czułością , serdecznym ruchem wyciągnąć dłoń do uścisku , ale tu , w saloniku tym , w którym przyjmowała osoby wzywające jej porady i pomocy , występowała w charakterze urzędowej pośredniczki pomiędzy osoba­mi tymi a społeczeństwem , była taka , jaka zapewne być była powinna , grzeczna i przyzwoita , ale powściągliwa i ostrożna . Salonik ten miał tylko pozór saloniku ; w grun­cie był miejscem handlu takim , jakim bywają wszelkie inne miejsca handlu ; właścicielka jego ofiarowywała po­rady swe , wskazówki , stosunki tym , którzy ich od niej żądali , w zamian wzajemnej usługi tłumaczącej się monetą . Był to także czyściec , przez który przechodziły dusze ludzkie , wstępując zeń w niebo zdobytej pracy lub zstę­pując w piekło przymusowego bezrobocia . Marta zatrzymała się chwilę przy drzwiach i ogarnęła wzrokiem twarz i postać postępującej na spotkanie jej ko­biety . Oczy jej , które wczoraj napełniały się co chwila łzami , dziś suche i połyskliwe , nabrały wyrazu niepospoli­tej bystrości , przenikliwości niemal . Skupiły się w nich widocznie wszystkie władze myślenia młodej kobiety i usiłowały przez zewnętrzną powłokę przedrzeć się w głę­bię istoty , której usta wydać miały sąd o przyszłej niedoli jej lub spokoju . Pierwszy to raz w swym życiu Marta przychodziła do kogoś za interesem ; interes zaś ten był jednym z najważniejszych interesów ludzi biednych : po­trzeba zarobku . — Pani dobrodziejka do biura informacyjnego zapew­ne ? — wymówiła gospodyni domu . — Tak , pani — odrzekła przybywająca i dodała . — Jestem Marta Świcka . — Chciej pani usiąść i zaczekać chwilę , aż ukończę roz­mowę z tymi paniami , które przybyły pierwej . Marta usiadła na wskazanym sobie fotelu i teraz do­piero zwróciła uwagę na dwie inne znajdujące się w po­koju osoby . Osoby te różniły się ze sobą niezmiernie wiekiem , ubiorem i powierzchownością . Jedną z nich była dwudzie­stoletnia może panna , bardzo ładna , z uśmiechem na różowych ustach , z błękitnymi oczami , które patrzały po­godnie , prawie wesoło , w jedwabnej sukni jasnego koloru i malutkim kapelusiku , pięknie strojącym jasnopłowe włosy . Z nią właśnie rozmawiać musiała Ludwika Żmińska przed wejściem Marty , bo do niej zwróciła się zaraz po przywitaniu przybyłej . Mówiła po angielsku , a z pierwszych zaraz wyrazów odpowiedzi młodej panny odgadnąć w niej można było rodowitą Angielkę . Marta nie rozumia­ła rozmowy dwóch kobiet , bo nie znała języka , którym ją prowadzono , widziała tylko , że swobodny uśmiech nie zni­kał z ust pięknej Angielki , że twarz jej , postawa i sposób mówienia wyrażały śmiałość osoby przywykłej do powo­dzenia , pewnej siebie i losu , który ją czeka . Po krótkiej rozmowie gospodyni domu wzięła ćwiartkę papieru i poczęła zakreślać ją biegłym pismem . Marta z wytężoną uwagą ścigająca szczegóły sceny , która bliską łączność miała z własnym jej położeniem , widziała , że Ludwika Żmińska pisała list po francusku , umieściła w nim cyfrę wyrażającą sumę 600 rubli , na ko­percie zaś wypisała jedno z hrabiowskich nazwisk krajo­wych i dodała do ń nazwę najpiękniejszej w Warszawie ulicy . Uczyniwszy to wszystko z grzecznym uśmiechem wręczyła pismo Angielce , która powstała , skłoniła się i wyszła z pokoju krokiem lekkim , z głową podniesioną i uśmiechem zadowolenia na ustach . „ Sześćset rubli rocznie — myślała Marta — jakież to bogactwa , mój Boże ! Jakie to szczęście móc tyle zarobić ! Gdyby mi choć połowę sumy tej przyrzeczono , byłabym spokojna o Jancię i o siebie ! ” Myśląc tak , młoda kobieta z zajęciem i mimowolnym politowaniem spoglądała na osobę , z którą po odejściu An­gielki gospodyni domu rozmowę rozpoczęła . Była to kobieta mogąca mieć około lat sześćdziesięciu , drobna , chuda , ze zwiędłą twarzą , okrytą mnóstwem zmarszczek , z zupełnie prawie białymi włosami , w dwa gładkie pasma przyczesanymi pod kapeluszem czarnym , zmiętym i bardzo dawną modę pamiętającym . Czarna wełniana suknia i jedwabna starożytna mantylka zwisały na chudym ciele staruszki , ręce jej , przezroczyste , białe i drobne , niespokojnym ruchem mięły wciąż i obracały w kościstych palcach leżącą na kolanach białą , płócienną chustkę . Podobnaż niespokojność malowała się w błękit­nych znać niegdyś , lecz teraz spłowiałych i pozbawionych blasku jej źrenicach , które to podnosiły się na twarz go­spodyni domu , to okrywały się zaczerwienionymi powie­kami , to przebiegały z przedmiotu na przedmiot , odzwier­ciedlając tym niejako niepokój i bolesne targanie się ste­ranego umysłu , szukającego dla siebie jakiegoś niby punk­tu oparcia , jakiegoś przytułku i ukojenia . — Czy pani była ś już kiedy nauczycielką ? — wymó­wiła po francusku Ludwika Żmińska , zwracając się do sta­ruszki . Biedna kobieta poruszyła się na krześle , przebiegła oczami wzdłuż i wszerz przeciwległą ścianę , konwulsyjnym ruchem zacisnęła palce wkoło zwiniętej w kłąb chustki i zaczęła z cicha : — Non , madame , c'est le première fois que je … je … Urwała ; szukała widocznie obcych wyrazów , którymi by wypowiedzieć mogła myśl swoją , ale one umykały zmę­czonej jej pamięci . — J'avais … — zaczęła po chwili — j'a vais la fortu­ne … mon fils avait le malheur de la perdre … Gospodyni domu zimna i wyprostowana siedziała na kanapie . Błędy językowe , popełniane przez staruszkę , trudna i przykro brzmiąca jej wymowa nie wywołały na usta jej uśmiechu , tak jak znękanie jej i bolesny niepo­kój nie zdawały się budzić w niej współczucia . — To smutno — rzekła — i pani tego jednego tylko masz syna ? — Nie mam go już ! — zawołała po polsku stara kobie­ta , lecz nagle przypominając sobie obowiązek wykazania umiejętności obcej mowy , dodała : — Il est mourru par désespoir ! Spłowiałe źrenice staruszki nie zwilżyły się łzą ani zaświeciły najmniejszym blaskiem , gdy wymawiała ostat­nie wyrazy , ale blade , wąskie usta jej drgnęły śród roju otaczających je zmarszczek i pierś wklęsła zadrżała pod staroświecką mantylką . — Pani posiadasz muzykę ? — zapytała gospodyni do­mu po polsku , jakby z kilku słów zamienionych dostatecz­nie już oświadomiona została z francuskim ukształceniem staruszki . — Grywała m kiedyś , ale … bardzo już dawno … nie wiem doprawdy , czy mogła by m już teraz … — A więc może niemiecki język … Za całą odpowiedź staruszka przecząco wstrząsnęła głową . — A więc czegóż pani dobrodziejka nauczać może ? Pytanie to zadane było tonem grzecznym wprawdzie , ale zarazem tak suchym i zimnym , że znaczyło tyleż , ile wyraźna odprawa . Stara kobieta przecież nie zrozumiała lub wysiliła się na niezrozumienie . Francuski język był znać tą z umiejętności jej , na którą rachowała najwięcej — przez którą spodziewała się otrzymać kęs chleba , ma­jący uchronić od nędzy ostatnie dnie steranego jej życia . Czując , że grunt usuwa się pod jej stopami , że właściciel­ka biura informacyjnego zamierza ukończyć rozmowę z nią , nie udzieliwszy jej żadnej informacji , pochwyciła tę jedyną , ostatnią według niej deskę zbawienia i coraz sil­niej mnąc płócienną chustkę w drżących palcach , pośpiesz­nie zaczęła : — La géographie , la histoire , les commencements de l'arithmétique … Umilkła nagle i osłupiały wzrok utkwiła w przeciwle­głej ścianie , bo Ludwika Żmińska powstała . — Przykro mi to bardzo — zaczęła z wolna gospodyni domu — ale nie mam obecnie na widoku żadnego miej­sca , które by dla pani odpowiednim być mogło … Skończyła i stała z rękami założonymi na surowym staniku popielatej sukni , oczekując wyraźnie pożegnania . Ale staruszka siedziała jak przykuta do miejsca , ruchliwe dotąd ręce jej i oczy znieruchomiały , blade usta za to roz­tworzyły się i drgały nerwowo . — Żadnego ! — wyszeptała po chwili . — Żadnego ! — powtórzyła i sztywna , niezależną jakby od niej samej mo­cą poruszona , z wolna podniosła się z krzesła . Nie odchodziła jednak . Teraz dopiero powieki jej na­brzmiewały , blade źrenice zaszły szklistą powłoką . Oparła trzęsącą się dłoń na poręczy krzesła i rzekła z cicha : — Może potem … może kiedykolwiek potem … będzie jakie miejsce … — Nie , pani , przyrzekać nie mogę — jednostajnie zaw­sze grzecznie i sztywnie odrzekła gospodyni domu . Przez parę sekund zupełne milczenie panowało w po­koju . Nagle po zmarszczonych policzkach starej kobiety popłynęły dwa strumienie bujnych , obfitych łez . Nie wy­dała jednak żadnego głosu , nie wymówiła ani jednego słowa , skłoniła się gospodyni domu i szybko opuściła po­kój . Wstydziła się może łez swych i pragnęła ukryć je co najprędzej , albo może do miejsca innego , lecz podobnego temu , jakie opuszczała , śpieszyła z nową nadzieją po no­wy zawód … Teraz Marta została sam na sam z kobietą , która roz­strzygać miała kwestię spełnienia lub upadku najdroż­szych dla niej nadziei , najusilniejszych pragnień . Nie czu­ła się przelękniona , tylko głęboko smutna . Sceny , które od kilku chwil przesuwały się przed jej oczami , wywarły na umyśle jej silne wrażenie , tym sil­niejsze , że całkiem nowe . Nie była przyzwyczajona do widoku ludzi szukających zarobku , upędzających się za kęsem chleba , nie odgadywała , nie przeczuwała nigdy , aby gonitwa ta zawierała tyle w sobie niepokojów , udręczeń , zawodów . Praca zjawiała się w wyobraźni Marty , ilekroć dotąd myślała o niej , w postaci czegoś , po co nachylić się tylko trzeba , aby osiągnąć przedmiot upragniony . Tu , na pierwszej zaraz stacji nieznanej tej drogi , zaczynała do­myślać się rzeczy strasznych , niemniej jednak nie drżała , upewniała siebie w myśli , że ją , kobietę młodą i zdrową , starannie kiedyś wychowywaną przez najlepszych rodzi­ców , ją , towarzyszkę człowieka rozsądnego i umysłową pracą zarabiającego sobie na życie , spotkać nie może los podobny temu , jaki spotkał tę biedną , smutną dziewczy­nę , którą spotkała na wschodach , i tę stokroć nieszczę­śliwszą jeszcze staruszkę , która odeszła przed chwilą z dwoma strumieniami łez opływającymi zmarszczone policzki . Ludwika Żmińska zaczęła od pytania , od którego zwy­czajnie znać zaczynała rozmowy ze zjawiającymi się kan­dydatkami na nauczycielskie posady : — Pani trudniła ś się już nauczycielstwem ? — Nie , pani ; jestem wdową po urzędniku zmarłym przed kilku dniami . Teraz dopiero po raz pierwszy pragnę rozpocząć zawód nauczycielki . — A ! Więc posiadasz pani może świadectwo ukończe­nia którego z wyższych naukowych zakładów ? — Nie , pani ; wychowała m się w domu . Słowa te dwie kobiety zamieniały ze sobą po francu­sku . Marta wyrażała się w języku tym poprawnie i z łat­wością , wymowa jej nie była jak najdoskonalsza , ale nie raziła żadnymi osobliwszymi uchybieniami . — Jakichże przedmiotów pani możesz i życzysz sobie udzielać ? Marta nie zaraz odpowiedziała . Rzecz dziwna , przyszła tu z zamiarem wyjednania dla siebie miejsca nauczyciel­ki , ale nie wiedziała dobrze , czego właściwie nauczać mo­gła i chciała . Nie była przyzwyczajona do rachowania się z posiadanymi zasobami umysłu , wiedziała tylko o tym , że to , co umiała , było zupełnie wystarczającym dla kobiety zostającej w tych położeniach , w jakich ona zostawała , dla córki szlacheckiej , dla żony urzędnika . Nie czas jednak był namyślać się długo ; pamięci Marty nasunęły się natu­ralnie te przedmioty , nad którymi w dzieciństwie praco­wała najwięcej , które stanowiły tło ukształcenia jej i jej rówieśnic . — Mogła by m dawać lekcje muzyki i francuskiego języka — rzekła . — Co do drugiego — odparła gospodyni domu — uwa­żam , iż pani posiadasz wymowę francuską dość biegłą i poprawną , a chociaż nie jest ona jeszcze wszystkim , cze­go potrzeba dla możności nauczania , to jednak pewna je­stem , iż pani i gramatyka , i pisownia , i może nieco pi­śmiennictwo francuskie obcymi nie są … Co do muzyki … racz pani przebaczyć … ale muszę znać stopień artystycz­nego jej wykształcenia , ażeby znaleźć sposób odpowied­niego dlań zużytkowania . Na blade policzki Marty wystąpiły rumieńce . Wycho­wała się w domu , nie zdawała nigdy egzaminów żadnych przed nikim , nie produkowała się nawet przed światem , bo w kilka miesięcy po ślubie , zamknąwszy kupiony jej przez męża fortepian , otwierała go zaledwie parę razy , i to wtedy zawsze , kiedy gry jej słuchały tylko cztery ściany ładnego jej saloniku i drobniutkie uszki Janci , skaczącej na kolanach piastunki w takt muzyki matczy­nej . A jednak żądanie właścicielki informacyjnego biura nie miało w sobie nic takiego , co by obrażać powinno , za­sadzało się na tym prawidle prostym i powszechnie w świecie pracujących przyjętym , że aby powiedzieć coś o cenie i właściwościach przedmiotu , trzeba go naprzód obejrzeć , zważyć i tak dopasować , kędy on okaże się po­trzebnym i stosownym . Rozumiała to Marta , podniosła się z fotela i zdjąwszy rękawiczki przystąpiła do forte­pianu . Tu stała chwilę z oczami spuszczonymi na klawia­turę . Przypominała sobie panieński swój repertuar muzyczny i wahała się pomiędzy kompozycjami , które da­rzyły ją niegdyś pochwałą nauczycielki i uściskami ro­dziców . Usiadła i rozmawiała jeszcze wciąż ze swoją pa­mięcią , gdy drzwi otworzyły się z łoskotem , a od progu ozwał się głos kobiecy , ostry i przenikający : — Eh bien ! Mame ! La comtesse arrive-t - elle à Varsovie ? Ze słowami tymi wpadła raczej , niż weszła do pokoju kobieta żwawa , przystojna , ciemnej płci , średniego wzro­stu , w oryginalnym płaszczyku z pąsowym kapiszonem , jaskrawo odbijającym przy głębokiej czarności włosów i śniadości cery . Czarne połyskliwe oczy przybyłej obie­gły szybko pokój i spotkały się z postacią kobiety siedzącej przy fortepianie . — Ah , vous avez du monde , madame ! — zawołała . — Continuez , continuez , je puis attendre ! Mówiąc to rzuciła się w fotel , oparła głowę o tylną poręcz , skrzyżowała nogi , przez co ukazała bardzo zgrab­ne stopy , obute w ładne buciki , i zakładając ręce na piersi , ciekawy , przenikliwy wzrok utkwiła w twarzy Marty . Na policzkach młodej wdowy wzmogły się rumieńce , nowy świadek popisowej gry jej nie ujmował przykrości jej położenia . Ale Ludwika Żmińska zwróciła ku niej gło­wę z tym szczególnym zajęciem i wyrazem twarzy , które zdają się mówić : „ Czekamy ! ” Marta zaczęła grać . Grała la Prière d'une Vierge . W porze , w której uczyła się muzyki , młode panny gry­wały powszechnie la Prière d'une Vierge , tę tkliwą kompozycję , której tony w całość pełną melancholii zle­wały się z wnikającymi przez okna księżycowymi promie­niami i ulatującymi z piersi dziewiczymi westchnieniami . Ale salonik informacyjnego biura oświetlony był jasnym , trzeźwym blaskiem dziennym , westchnienia kobiety gra­jącej la Prière d'une Vierge nie były takimi westchnie­niami , które lecą „ w nadziemskie krainy ” lub na ów łan zielony , kędy pędzi „ konik wrony ” , ale takimi , które tłu­mione , spychane na dno piersi wciąż się jednak podnoszą , wlewając w ucho kobiety - matki prosty , ziemski , pospo­lity , trywialny , a jednak tragiczny , groźny , natarczywy , rozdzierający wykrzyk : „ Chleba ! Zarobku ! ” — Mais c'est une petite horreur qu'elle joue là — za­wołała Francuzka półgłosem wprawdzie , ale wykrzyk jej usłyszała i Marta . — Chut ! Madmoiselle Delphine ! — szepnęła gospody­ni domu . Marta uderzyła ostatni akord tkliwej kompozycji i za­raz , nie podnosząc oczu ni rąk znad klawiszów , zaczęła grać Nocturne Zientarskiego . Czuła , jak niepomyślne dla niej wrażenie gra jej wywarła na kobietę trzymającą w swoim ręku najdroższe jej nadzieje ; czuła , że niezręcznie dotykając klawiszów , wypuszcza zarazem z dłoni jedno z nielicznych narzędzi zarobku , na jakie liczyła , że każdy fałszywy ton , spod palców jej wychodzący , rwie i przecina jedną z nielicznych nici , na których zawisł byt jej i jej dziecka . „ Muszę zagrać lepiej ! ” — powiedziała sobie w myśli i bez chwili namysłu zaczęła grać smętny Nocturne . A jednak nie grała lepiej niż wprzódy , grała nawet gorzej , kompozycja była trudniejsza , w rękach odzwyczajo­nych od gry uczuwać zaczęła ból i zesztywnienie . — Elle touche faux , mame ! He , he ! Comme elle touche faux ! — zawołała znowu Francuzka , strzelając śmiejącymi się oczami i zgrabne stopy opierając na pobliskim fotelu . — Chut , je vous en prie , madmoiselle Delphine ! — po­wtórzyła gospodyni domu z lekkim niezadowoleniem wzruszając ramionami . Marta wstała od fortepianu . Rumieńce jej , lekkie wprzódy , przemieniły się teraz w purpurowe plamy , oczy błyszczały połyskiem silnego wzruszenia . Stało się ! Z dło­ni jej wypadło jedno z narządzi , na jakie rachowała , jedna z nici mogących prowadzić ją ku zarobkowi urwała się stanowczo . Wiedziała już teraz , że lekcji muzyki otrzymać nie może ; nie spuściła oczu i pewnym krokiem przystąpiła do stołu , przy którym siedziały dwie obecne w pokoju ko­biety . — Nie miała m nigdy talentu do muzyki — zaczęła gło­sem dość cichym , ale nie stłumionym i nie drżącym — uczyła m się jej przecież przez lat dziewięć , ale do czego się nie ma zdolności , to zapomina się łatwo . Przy tym przez pięć lat po zamążpójściu nie grywała m wcale . Mówiła to z lekkim uśmiechem . Utkwione w nią spoj­rzenia bystrych oczu Francuzki ciążyły jej dotkliwie , lę­kała się ujrzeć w nich litość lub szyderstwo . Ale Fran­cuzka nie zrozumiawszy słów Marty , wymówionych po polsku , ziewnęła szeroko i głośno . — Éh bien ! Mame ! — zwróciła się do gospodyni do­mu . — Skończ pani ze mną ; mam do powiedzenia kilka słów tylko . Kiedy hrabina przyjedzie ? — Za dni kilka . — Pisała ś pani do niej o warunkach , jakie położyła m ? — Tak , i pani hrabina przyjęła je . — Więc moje czterysta rubli są pewnymi ? — Najzupełniej . — I małą siostrzenicę moją będę mogła mieć przy sobie ? — Tak . — I będę miała osobny pokój , osobną sługę , konie do przejażdżki , kiedy zechcę , i dwa miesiące wakacji ? — Na wszystkie warunki te zgodziła się pani hrabina . — To dobrze — powstając rzekła Francuzka . — Za kilka dni przyjdę dowiedzieć się znowu o przyjeździe pani hrabiny . Jeżeli jednak za tydzień nie przyjedzie lub nie przyśle po mnie , zerwę umowę . Czekać dłużej nie chcę i nie potrzebuję . Mogę mieć miejsc podobnych dziesięć . Bon jour , madame . Kiwnęła głową gospodyni domu , Marcie i odeszła . U progu nasunęła na głowę pąsowy kapiszon i otwierając drzwi zanuciła fałszywie francuską piosenkę . Marta po raz pierwszy w życiu uczuła coś na kształt zazdrości . Słu­chając rozmowy francuskiej guwernantki z właścicielką biura myślała : „ Czterysta rubli i pozwolenie zatrzymania przy sobie małej siostrzenicy , osobny pokój , sługa , konie , długie wa­kacje ! Boże mój ! Ileż to warunków , jakże szczęśliwa , świetna jest pozycja tej kobiety , która jednak nie wydaje się ani bardzo ukształcona , ani wielce pociągająca ! Gdyby mi przyrzeczono czterysta rubli rocznie i pozwolono mieć Jancię przy sobie … ” . — Pani ! — ozwała się głośno . — Rada byłabym otrzy­mać stałą jaką posadę . Żmińska namyślała się chwilę . — Nie jest to zupełnie niepodobne , ale nie jest także i łatwe , a do tego wątpię , aby dla pani było korzystne . Spodziewam się , iż pani uznasz , że w stosunkach z osoba­mi udającymi się do mnie otwartość jest moim obo­wiązkiem . Z francuszczyzną pani niezłą , ale niezupełnie paryską , z małym , żadnym prawie ukształceniem muzy­kalnym mogła by ś pani zostać nauczycielką tylko na początki . — Co znaczy ? — z bijącym sercem zapytała Marta . — Co znaczy , że otrzymywała by ś pani 600 , 800 , naj­wyżej 1000 złotych rocznie . Marta nie namyślała się ani chwili . — Zgodziła by m się na tę zapłatę — rzekła — gdyby przyjęto mię wraz z małą moją córeczką . Oczy Ludwiki Żmińskiej , wyrażające przed chwilą nadzieję budzący namysł , ochłodły . — A ! — wymówiła . — Pani nie jesteś więc sama , masz dziecko … — Czteroletnią dziewczynkę , łagodną , spokojną , która nikomu nie wyrządziła by nigdy przykrości żadnej … — Wierzę — rzekła Żmińska — a jednak nie mogę udzielić pani najmniejszej nadziei otrzymania miejsca wraz z dzieckiem . Marta patrzała na mówiącą ze zdziwieniem . — Pani — wymówiła po chwili — osobę , która tylko co stąd odeszła , przyjęto przecież wraz z małą jej krewną … i tylu … tylu innymi warunkami . Czy jest ona tak wysoce wykształcona ? — Nie — odpowiedziała Żmińska — wykształcenie jej nie przechodzi granic mierności ; ale jest ona cudzoziemką . Po ustach surowej właścicielki biura po raz pierwszy w ciągu rozmowy przewinął się uśmiech , a zimne jej oczy spojrzały w twarz Marty z wyrazem , który zdawał się mówić : „ Jak to ! Nie wiedziała ś więc o tym ? Skądże przy­bywasz ? ” Marta przybywała z rodzinnej wioski , kędy róże kwitły i słowiki śpiewały , z ładnego mieszkania przy ulicy Granicznej położonego , kędy były cztery ściany ustrojone , ogrzane , dokoła świat przed oczami jej zasła­niające ; przybyła ona z krainy , w której panują naprzód naiwność i nieświadomość dziewicy , potem wesołość i nie­świadomość młodej mężatki , przybywała ona z tego kręgu żywiołów ludzkich , w którym niewiasta spuszcza oczy , a więc nic nie widzi , nie zapytuje o nic , a więc o niczym nie wie … Nie wiedziała lub mimochodem , przelotnie za­ledwie zasłyszała była coś o tym , że co wolno Jowiszowi , tego nie wolno wołowi . Oczy Ludwiki Żmińskiej zimne , ale rozumne , z błądzącą w źrenicach ironią w tej chwili na nią spoglądające mówiły jej : „ Tamta kobieta w pąso­wym kapiszonie , ostro mówiąca , głośno wykrzykująca , stopy na krzesło zakładająca , jest Jowiszem , ty , biedna istota , trywialnie urodzona na tej samej ziemi , na której rodzą się wszystkie matki wszystkich naszych dzieci , je­steś wołem ” . — Gdyby ś się pani rozstać mogła ze swą córeczką , gdyby ś umieściła ją gdziekolwiek , bardzo być może , iż znalazła by ś dla siebie miejsce z tysiącem złotych rocznie . — Nigdy ! — splatając ręce zawołała Marta . — Nigdy nie rozstanę się z moim dzieckiem , nie oddam go w ręce obce … Jest ono wszystkim , co pozostało mi na ziemi … Wykrzyk ten przemocą wydarł się z piersi matki , ale Marta pojęła szybko niestosowność jego i bezużyteczność . Uczyniła nad sobą wysilenie i spokojnie mówić zaczęła : — Skoro więc nie mogę mieć nadziei otrzymania po­sady stałej , racz pani dostarczyć mi lekcji prywatnych … — Lekcji francuskiego języka ? — wtrąciła gospodyni domu . — Tak , pani , i innych przedmiotów także , jak na przy­kład jeografii , historii powszechnej , historii literatury polskiej … Uczyła m się kiedyś tego wszystkiego , potem czytywała m , niezbyt wiele wprawdzie , zawsze jednak tro­chę czytywała m . Pracując nad sobą dopełniła by m moich wiadomości … — Na nic by się to pani nie przydało — przerwała Żmińska . — Jak to , pani ? — Tak , bo ani ja , ani żadna z właścicielek biur infor­macyjnych nie mogłyby śmy sumiennie przyrzekać pani lekcji wspomnianych przez panią nauk … Marta szeroko otwartymi oczami spoglądała na mówią­cą kobietę ; ta po krótkiej chwili przestanku dodała : — Ponieważ zajmują się nimi wyłącznie prawie męż­czyźni . — Mężczyźni — wyjąkała Marta . — Dlaczego wyłącznie mężczyźni ? Żmińska podniosła na młodą kobietę oczy , które mówi­ły znowu : „ Skądże przybywasz ? ” Głośno zaś rzekła : — Dlatego zapewne , że mężczyźni są mężczyznami . Marta przybywała z krainy błogiej nieświadomości niewieściej , zamyśliła się więc przez chwilę nad wyraza­mi właścicielki biura . Po raz pierwszy w życiu zawikłania i zagadnienia społeczne jawiły się przed jej oczami , mętne , niewyraźnie ; splątane ich zarysy , wywierając na nią bezwiedne , dolegliwe wrażenie , nie nauczały jej prze­cież niczego . — Pani — odezwała się po chwili — zdaje mi się , iż zrozumiała m , dlaczego mężczyźni więcej pożądanymi są , gdy idzie o nauczanie ; posiadają oni wykształcenie wyż­sze , gruntowniejsze niż kobiety … Tak , ale wzgląd ten może mieć miejsce tam tylko , gdzie nauczanie przybiera szero­kie już rozmiary , gdzie wiedza nauczyciela powinna być tak obszerna i gruntowna , aby odpowiedzieć mogła po­trzebom dojrzewającego już umysłu ucznia . Ale ja , pani , nie roszczę tak wysokich pretensji . Chciała by m nauczać początków historii , jeografii , historii piśmiennictwa naszego … — Początków tych nauczają zazwyczaj także męż­czyźni … — przerwała Żmińska . — Wtedy zapewne , kiedy idzie o dawanie lekcji chłopcom — wtrąciła Marta . — I dziewczętom także — dokończyła właścicielka in­formacyjnego biura . Marta zamyśliła się znowu . — A więc — rzekła po chwili — cóż w dziedzinie nau­czycielstwa pozostaje kobietom ? … — Języki , talenta … Oczy Marty zaświeciły nadzieją . Ostatni wyraz Żmińskiej przypomniał jej jedno jeszcze narzędzie zdobywcze , o którym dotąd nie myślała . — Talenta — wymówiła z pośpiechem — a więc nie tylko przecież muzyka … Ja uczyła m się rysować … chwa­lono nawet kiedyś moje rysunki . Na twarzy Żmińskiej osiadł znowu wyraz obiecujące­go namysłu . — Zapewne — rzekła — umiejętność rysunku może się pani na coś przydać , daleko mniej jednak , niżby się przy­dała biegłość w muzyce … — Dlaczego , pani ? — Dlatego zapewne , że rysunek jest cichy , a muzyka głośna … W każdym razie — dodała Żmińska — przynieś mi pani próby swego rysunku . Jeżeli jesteś w nim pani bardzo biegła , jeżeli potrafisz wyrysować coś , co by oznaj­miało talent wielki i wysoko ukształcony , będę mogła zna­leźć dla pani jedną lub dwie lekcje … — Bardzo biegłą w rysunku nie jestem — odparła Marta . — Nie zdaje mi się też , aby talent mój do rysowania był wielkim , ukształcenie zaś , jakie w nim posiadła m , nie może wcale nazwać się wysokim . Znam przecież rysunek o tyle , aby m początkowych prawideł jego nauczać mogła . — W takim razie nie przyrzekam pani początkowych lekcji rysunku — spokojnie , krzyżując ręce na piersi rzekła Żmińska . Ale dłonie Marty splatały się coraz silniej pod wpły­wem coraz przykrzejszego uczucia . — Dlaczego , pani ? — szepnęła młoda kobieta . — Dlatego , że udzielają ich mężczyźni — odrzekła właścicielka biura . Marta pochyliła głowę na piersi i tym razem przesie­działa ze dwie minuty w głębokim pogrążona zamyśleniu . — Przebacz pani — wymówiła po chwili , podnosząc twarz , na której malował się wyraz dręczącego niepoko­ju — przebacz pani , że tak długo zajmuję ją mą rozmową . Jestem kobietą niedoświadczoną , za mało może dotąd zwracała m uwagi na stosunki ludzkie i na porządek spraw , które nie tyczyły się mnie osobiście . Nie rozumiem wszystkiego , o czym mi pani powiadasz , rozsądek mój , a zdawało mi się , że go mam , sprzecza się z tymi licznymi niemożnościami , jakie mi pani wskazujesz , bo nie dostrze­ga , jakie mogły by być ich przyczyny . Otrzymanie pracy , jak największej ilości pracy , jest dla mnie więcej niż kwestią życia i śmierci , bo kwestią życia , a potem i wychowania mego dziecka … Myśli moje wikłają się … pragnę­łabym słusznie sądzić o rzeczach , zrozumieć … ale … nie mogę … nie rozumiem … Gdy Marta mówiła te słowa , właścicielka biura patrza­ła na nią zrazu obojętnie , potem bacznie i ze skupioną uwa­gą , potem jeszcze chłodne oczy jej rozgrzały się cieplej­szym światłem . Spuściła szybko wzrok i chwilę milczała , po surowym czole jej przesunęło się parę ruchomych zmarszczek , smutny uśmiech owinął na chwilę obojętne zwykle usta . Urzędowa powłoka , którą okrywała się wła­ścicielka informacyjnego biura , nie opadła z niej całkiem , ale stała się przezroczysta ; można było teraz dostrzec zza niej kobietę , która przypomniała sobie niejedną kartę z własnego życia , niejeden obraz z życia innych kobiet . Podniosła z wolna głowę i spotkała spojrzeniem utkwione w nią , głębokie w tej chwili , błyszczące i niespokojne oczy Marty . — Nie pani pierwsza — zaczęła głosem mniej suchym , niż dotąd mówiła — nie pani pierwsza przemawiasz do mnie w ten sposób . Od lat ośmiu , to jest od czasu , w któ­rym stanęła m na czele zakładu tego , przychodzą tu wciąż kobiety różnych wieków , stanów , uzdolnień , rozmawiają ze mną i mówią : „ Nie rozumiemy ! ” . Ja rozumiem to , czego one nie rozumieją , gdyż wiele widziała m i niemniej doświadczyła m sama . Tłumaczenia jednak rzeczy dla nie­doświadczonych , ciemnych i niezrozumiałych nie podejmuję się , wytłumaczą je każdemu dostatecznie walki nie­zbędne , zawody nieuniknione , fakty jasne jak dzień i za­razem ponure jak noc . Gorzka jakaś ironia przebrzmiewała w głosie niemłodej kobiety o surowych rysach , gdy wymawiała te wyrazy . Oczy jej spoczywały wciąż na bladej już teraz twarzy Marty . Było w ich głębi nieco tego współczucia , z jakim człowiek dojrzały , znający dobrze ciemne strony życia , spogląda na naiwne dziecię , które całe je ma jeszcze przed sobą . Marta milczała . Powiedziała przed chwilą prawdę : myśli wikłały się w jej głowie , nie mogąc żadnym wy­razem objąć tego , co przedstawiło się nagle jej wyobraźni , obiegło jej rozwagę . Jedną tylko rzecz spostrzegła jasno i wyraźnie : spostrzegła , że praca nie jest wcale przedmio­tem takim , po który człowiek , po który mianowicie ko­bieta schylić by się tylko potrzebowała , aby go posiąść . I jeszcze jedną rzecz widziała jasno i wyraźnie : białą twa­rzyczkę Janci i wielkie , czarne oczy dziecięcia , których wzrok bódł serce jej jak nieustanne , natarczywe przy­pomnienie jakiejś wielkiej , gwałtownej , nieodegnanej po­trzeby … — Daremnie pani łamiesz się z myślami swymi — ciągnęła po chwili Ludwika Żmińska . — Nic one ci nie po­wiedzą , bo nie żyła ś dotąd śród świata rzeczywistego , miała ś swój świat marzeń panieńskich naprzód , uczuć ro­dzinnych potem , co było poza tym , to cię nie obchodziło . Nie znasz świata , choć przeżyła ś na nim lat dwadzieścia kilka , tak jak nie umiesz grać , choć uczyła ś się muzyki lat dziewięć . Otóż fakty , które ze wszech stron panią otoczą i własnym życiem twym rządzić będą , nauczą cię świata , ludzi , społeczeństwa . Co do mnie , to tylko powiedzieć chcę , mogę i powinna m . W społeczeństwie naszym , pani , taka tylko kobieta zdobyć sobie może zarobek dla życia dosta­teczny i los swój od wielkich cierpień i nędz ochronić , która posiada wysokie udoskonalenie w jakiejkolwiek umiejętności lub prawdziwy jaki i energiczny talent . Wszelkie początkowe wiadomości i mierne uzdolnienia nie zdobywają nic wcale albo , co najwięcej , zdobywają suchy i twardy kęs chleba , rozmoczony chyba w łzach i okraszo­ny — upokorzeniami . Środka tu nie ma , kobieta musi w jakimkolwiek dziale pracy być doskonała , doskonałością tą wyrobić sobie imię , rozgłos , a więc wziętość . Jednym , dwoma stopniami stojąc niżej w umiejętności , talencie , wszystko ma przeciwko sobie — za sobą nie ma nic . Marta słów tych słuchała z chciwością , ale im dłużej słuchała , tym więcej stawało się widocznym , że i do jej głowy takie napływają myśli , na usta tłoczą się wyrazy . — Pani ! — wymówiła . — Czyliż wszyscy mężczyźni także muszą posiąść doskonałość jakąś , aby zdobyć sobie byt wolny od wielkich cierpień i nędzy ? Żmińska zaśmiała się z cicha . — Sąż — rzekła — doskonałymi w jakiejkolwiek umie­jętności kanceliści kopiujący po biurach cudze pisma , sklepowi i subiekci , metrowie uczący początków jeografii , historii , rysunków itd . ? — A więc — zawołała Marta z niezwykłym sobie unie­sieniem — a więc przebacz pani , że raz jeszcze powtórzę : dlaczego , dlaczego pole pracy , otwarte dla jednych od po­czątku do końca , mierzy się innym na piędzie i cale ? Dla­czego brat mój , gdyby m go miała , mógł by udzielać lekcji rysunku , tyleż co ja mając talentu i uzdolnienia , a ja nie mogę ? Dlaczego mógł by kopiować po biurach cudze pisma , a ja nie mogę ? Dlaczego jemu pozwolonym by było zu­żytkować dla siebie i swoich wszystko , wszystko , cokolwiek by posiadał w zasobach swego umysłu , a ja nic wię­cej zużytkować nie mogę jak grę na fortepianie , do której nie mam zdolności , i znajomość obcych języków , którą posiadam w niskim stopniu ? Marta mówiła to ustami drżącymi , oczy i policzki jej zapałały . Nie była świetną damą , na aksamitnej sofie sa­lonu snującą dowcipną gawędkę o równouprawnieniu ko­biet , ani teoretykiem w czterech ścianach gabinetu , ważącym i mierzącym mózg męski i kobiecy w celu wyna­lezienia pomiędzy nimi podobieństw i różnic . Pytania , cisnące się na jej usta , były pytaniami , które targały serce matki , rozpalały głowę kobiety ubogiej , wysuwały się przed nią jak puklerz zasłaniający od — śmierci głodowej ! Żmińska wzruszyła lekko ramionami i rzekła z wolna : — Powtórzyła ś pani wiele razy : dlaczego ? Nie formu­łując kategorycznie odpowiedzi , powiem pani , iż dlatego zapewne najbardziej i przede wszystkim , że mężczyźni są głowami domów , ojcami rodzin . Marta patrzała w mówiącą kobietę jak w tęczę . Silne połyski oczu jej , wywołane przed chwilą cieka­wością myśli i gwałtem uczuć , kryły się za dwoma łzami , które wypłynęły spod powiek i oszkliły źrenice . Ręce jej splotły się jakby mimo woli . — Pani — wymówiła — i ja także jestem matką . Ludwika Żmińska powstała . W przedpokoju ozwał się dzwonek zwiastujący przybycie nowej jakiejś osoby , wła­ścicielka biura zmierzała do ukończenia rozmowy z młodą wdową . — Uczynię wszystko , co będę mogła , aby wynaleźć dla pani odpowiednie zajęcie ; nie spodziewaj się pani jednak otrzymać je prędko . W ogóle w dziedzinie nauczycielstwa ofiara pracy przewyższa o wiele jej żądanie . Nauczycielki z bardzo wysokim językowym i artystycznym uzdolnie­niem były by pożądanymi i otrzymują świetne stosunkowo posady , takich jest przecież najmniej , za mało nawet w stosunkach do potrzeby ; co do początkowego zaś nau­czania , zajmuje się nim lub zajmować pragnie takie mnó­stwo kobiet , że nadmierna ta konkurencja nie tylko spro­wadza do niesłychanie niskiej cyfry cenę pracy , ale utrud­nia , dla większości uniemożebnia zdobycie tej ostatniej ! Powtarzam jednak , że uczynię wszystko , co będę mogła , aby znaleźć dla pani lekcje . Idzie tu zresztą tak dobrze o interes pani , jak o mój własny . Za dni kilka , za tydzień , chciej pani przyjść tu znowu , a może znajdziesz już jaką wiadomość . Mówiąc te słowa , właścicielka biura od stóp do głowy okryta już była urzędowym chłodem i sztywnością , w po­koju bowiem ukazała się nowa postać kobieca . W kamienicy sąsiadującej z tą , w której było jej mie­szkanie , znajdowała się garkuchnia . Marta weszła do za­kładu tego i prosiła o przynoszenie jej obiadów . Przez wzgląd na bliskość miejsca i z warunkiem małej dopłaty zgodzono się przysyłać jej obiady na poddasze przez ma­łego posługacza . Żądano tylko opłaty z góry , która wy­nosić miała dziesięć złotych tygodniowo , sumę wielką dla Marty , której majątek cały wynosił niespełna złotych dwieście . Otwierając pugilaresik , który majątek ten mieścił w sobie , Marta uczuła pewien nieokreślony , ale dolegliwy niepokój . Uczucie to zwiększyło się w niej jeszcze , gdy wstąpiwszy do mieszkania rządcy domu , wręczyła mu dwadzieścia pięć złotych miesięcznej opłaty za wynajmo­wanie izdebki i znajdujących się w niej sprzętów . Wprzó­dy jeszcze kupiła w sklepiku z wiktuałami trochę cukru , herbaty , kilka bułek , małą lampkę i trochę nafty . Wszyst­ko to razem o czwartą część zmniejszyło jej majątek . Jancia , zamknięta przez cały ranek w izdebce , wydała okrzyk radości , usłyszawszy klucz obracający się w zam­ku . Rzuciła się na szyję wchodzącej matki i twarz jej okryła pocałunkami . Wrażenie chwili jest jedyną mocą silnie działającą na organizacje dziecięce . Przyszłość nie istnieje dla ich myśli , przeszłość zaciera się szybko w ich pamięci . Dzień wczo­rajszy jest już dla dziecka odległą przeszłością , to , co było , działo się lub stało przed kilku dniami , znika i roz­lewa się przed ich oczami w mgle zapomnienia . Jancia była wesoła . Wąski promień słońca , wnikający do izby na poddaszu przez małe okienko , radował ją , kominek z okopconą głę­bią zastanawiał i zaciekawiał , zawierała znajomość z no­wymi sprzętami , śmiała się z dwóch krzeseł , u których jedna noga krótsza była od trzech innych , i porównywała je do kalek staruszków , widywanych przez nią na ulicach miasta . Samotność , śród jakiej przepędziła cały ranek , utworzyła w główce jej zapasik myśli , które języczek spragniony mówienia z pośpiesznym i głośnym szczebio­tem wypowiadał przed matką . Po raz pierwszy wesołość dziecięcia ciężkie wrażenie wywarła na umyśle Marty . Wczoraj , gdy Jancia lepiej jeszcze pamiętała o znikłej sprzed oczu jej postaci ojca , kiedy zasmucona utratą ścian , śród których żyła dotąd , i wszystkich pięknych rzeczy , do których widoku na­wykła , z płaczem odmawiała pożywienia , wielkie czarne swe oczy podnosiła na twarz matki z wyrazem bolesnego błagania i bezświadomego przerażenia , Marta oddała by wszystko , co pozostało jej jeszcze , aby wywołać uśmiech na drobne jej usteczka , rumieniec zdrowia na pobladłe policzki . Dziś srebrny śmiech dziecka napełniał ją nie­określoną , ale ciężką trwogą . Cóż więc zmieniło się w jej położeniu ? Była samotna jak wczoraj , ubogą jak wczoraj , ale pomiędzy wczoraj i dziś stał ów ranek probierczy , w którym po raz pierwszy , wszedłszy w świat nieznany , ściślej niż kiedykolwiek porachowała się sama z sobą . Wczoraj była pewna , że nim doba upłynie , będzie już po­siadała w ręku możność pracowania i obrachowania się ze spodziewanym zarobkiem , mającym pewne określone zarysy nadać jej przyszłości . Doba upłynęła , a przyszłość pozostała nieokreślona . Kazano jej czekać , nie oznaczając nawet czasu oczekiwania , czekać na coś , co w każdym ra­zie będzie musiało być bardzo drobnym . „ Jakże była m niedoświadczona myśląc , iż oczekiwać nie będę potrzebowała , jakże była m nierozumna , spodzie­wając się od siebie samej rzeczy wielkich ! ” Tak myślała Marta stojąc wieczorem u okna , za którym wisiało czarne niebo jesienne i wielkie miasto gwarzyło nieustannie . „ Co za natłok ! Wszystkie stany , wieki , narodowości cisną się tam , kędy ja iść zamierzyła m ! Czy utoruję sobie drogę śród tego tłumu i czym utoruję , skoro tak małe po­siadam narzędzia do walki ! A jeśli nie wpuszczą mię wcale na drogę tę , jeżeli upłynie tydzień , dwa , miesiąc , a ja nie znajdę zarobku ? ” Na myśl tę zimny dreszcz przebiegł po ciele Marty . Odwróciła głowę szybko i ogarnęła uśpioną główkę Janci takim wzrokiem , jakby się o nią nagle przelękła , jakby nagle ujrzała wiszące nad nią groźne jakieś niebezpie­czeństwo . * Brzydki to był szary , dżdżysty , błotnisty dzień listo­padowy , w którym Marta bardzo pośpiesznym krokiem dążyła z ulicy Długiej na Piwną , z biura informacyjnego do domu . Obłoki płakały , ale twarz młodej kobiety jaśnia­ła . Ludzie osłaniali się przed deszczem parasolami , przed chłodem płaszczami , ale ona nie osłaniając się niczym , obojętna na dokuczliwość natury , tak jak obojętna była by zapewne w tej chwili na jej pieszczoty , biegła lekko po zbłoconych chodnikach , z głową podniesioną , ze wzrokiem błyszczącym . Nigdy jeszcze , odkąd na wysokim zamieszkała pod­daszu , przebycie wąskich , brudnych , ciemnych , trzypię­trowych wschodów nie przyszło jej z taką łatwością ; uśmiechała się wydostając z kieszeni klucz ciężki i zardze­wiały , z uśmiechem przestąpiła , przeskoczyła niemal próg izby , przyklękła , otworzyła ramiona i milcząc przycisnęła mocno do piersi czarnookie dziecię , które z krzykiem ra­dości rzuciło się na jej spotkanie . Przylgnęła ustami do czoła dziewczynki . — Dzięki Bogu , dzięki Bogu , Janciu ! — szepnęła , chciała coś więcej powiedzieć , nie mogła ; dwie łzy spły­nęły na uśmiechnione jej usta . — Czego ty , mamo , śmiejesz się ? Czego ty płaczesz ? — zaszczebiotała Jancia , drobnymi rączkami muskając roz­palone policzki matki . Marta nie odpowiedziała ; zerwała się z ziemi i spoj­rzała w czarną głębię komina . Teraz dopiero uczuła , że była zmoknięta , że w izbie było zimno . — Możemy dziś sobie ogień rozpalić na kominku — rzekła , biorąc zza pieca jedyną znajdującą się tam wiązkę drzewa . Jancia poskoczyła z radości . — Ogień ! Ogień ! — wołała . — Ja lubię ogień , mamo ! Tak dawno nie zapalała ś już go na kominku ! Kiedy żółte płomienie strzeliły do góry , gorącym bla­skiem napełniły czarną głąb komina i falę przyjemnego ciepła rozlały po izbie , Marta usiadła przed ogniem i wzię­ła dziecię swe na kolana . — Janciu ! — rzekła pochylając się ku bladej twa­rzyczce . — Jesteś małą jeszcze dzieciną , ale powinna ś zro­zumieć już to , co ci powiem . Mama twoja była bardzo , bardzo biedna , bardzo smu­tna . Wydała wszystkie swoje pieniążki i za kilka dni nie miała by już za co kupić ani obiadu dla ciebie i dla siebie , ani drewek do zapalenia w piecu . Dziś dano mamie twojej robotę , za którą jej zapłacą … Dlatego przychodząc , mówi­ła m ci , aby ś podziękowała Bogu , dlatego rozpaliła m ten piękny ogień , aby nam było dziś ciepło i wesoło … Marta otrzymała w istocie robotę . Po miesiącu oczeki­wania , po kilkunastu bezowocnych wycieczkach do infor­macyjnego biura , Ludwika Żmińska oświadczyła młodej kobiecie , iż otrzymała dla niej lekcję francuskiego języka . Zarobek ów , pół rubla codziennie wynosić mający , wydał się Marcie otworzoną przed nią kopalnią bogactw . W tej samej izbie , w której mieszkała teraz , również oszczędnie , oszczędniej może niż dotąd opędzając swe potrzeby , z za­sobem tym żyć mogła z dzieckiem . Żyć mogła ! Dwa te wyrazy znaczyły wiele dla kobiety , która w przeddzień jeszcze otrzymania pomyślnej tej wiadomości dowiady­wała się , gdzie i komu sprzedać można zbywającą cząstkę odzieży . Do tego jeszcze pierwszy błysk pomyślności oświecił perspektywę z lepszą przyszłością u końca . — Jeżeli — rzekła Żmińska — w domu , do którego cię wprowadzam , zdobędziesz sobie imię nauczycielki su­miennej i umiejętnej , bardzo być może , iż lekcje jej za­żądanymi będą przez wiele innych . Wtedy otrzymasz pani prawo nie tylko wyboru , ale wymagania warunków zy­skowniejszych nad te , które ci teraz ofiarowanymi zostały . Były to słowa , którymi Ludwika Żmińska zakończyła rozmowę z młodą wdową . W głowie Marty uwięzły głę­boko dwa wyrazy : „ sumienna i umiejętna ” . Pierwszy z dwóch tych wyrazów nie budził w niej naj­lżejszej obawy ni wątpliwości , drugi , nie wiedziała sama , dlaczego odpychała od siebie ; pragnęła o nim zapomnieć , niby o czymś , co zmącić jej mogło pierwszą od dawna chwilę uspokojenia . O oznaczonej godzinie Marta wchodziła do jednego z mieszkań przy ulicy Świętojerskiej położonych . W pięk­nym , smakownie i dość kosztownie urządzonym saloniku spotkała ją kobieta młoda jeszcze , bardzo ładna , bardzo ładnie ubrana , prawdziwy typ warszawianki , z układem żywym i pełnym wdzięku , z twarzą oświeconą wyrazem bystrego pojęcia , z mową prędką , ożywioną i wytworną . Była to żona jednego z głośniejszych literatów miejscowych , pani Maria Rudzińska . Tuż za nią wbiegła do saloniku dwunastoletnia dziewczynka , śmiejąca się , błyska­jąca pojętnymi oczami , powiewająca króciutką , ozdobną , według ostatniej mody sporządzoną sukienką i ciągnąca za sobą długi pąsowy sznur , z którym przed chwilą odby­wała zapewne po wygodnym i obszernym mieszkaniu swych rodziców gimnastyczne ćwiczenia . — Panią Martę Świcką zapewne mam przyjemność wi­dzieć — przemówiła gospodyni domu , wyciągając jedną rękę ku przybywającej , drugą wskazując jej jeden z fotelów przy kanapie stojących . — Pani Żmińska mówiła mi wczoraj wiele o pani , szczerze więc cieszę się , że ją poznaję . Przedstawiam pani moją córkę a przyszłą jej uczennicę . Jadwisiu ! Ta pani jest tak dobra , że chce da­wać ci lekcje francuskiego języka , pamiętaj , aby ś nie sprawiała jej najmniejszego zmartwienia i uczyła się tak dobrze jak przy pannie Dupont ! Dziewczynka ze smukłą i giętką kibicią , z fizjonomią pełną swobody i pojętności , bez najmniejszego zmieszania ukłoniła się przyszłej nauczycielce swej bardzo zgrabnie . W tej samej chwili w przedpokoju ozwał się dzwonek ; do salonu jednak nikt nie wszedł , tylko po kilkunastu se­kundach portiera , całkiem prawie przysłaniająca drzwi sąsiedniego pokoju , poruszyła się i w szczelinie , utworzonej pomiędzy ciężkimi fałdami pąsowej materii , ukazała się para czarnych jak węgiel , ognistych oczu , należących wi­docznie do twarzy męskiej , bo ponad nią widać też było kawałek śniadego czoła , z gęstą , czarną , krótko przystrzy­żoną fryzurą , a poniżej ukazywał się rożek czarnej ster­czącej bródki . Wszystko to jednak zaledwie było widocz­nym wśród gęstych załomów materii , a pozostało zupełnie niewidzialnym dla osób rozmawiających w salonie , pro­filem do drzwi zwróconych . Gospodyni domu ciągnęła dalej rozmowę swą z Martą . — Ostatnia nauczycielka córki mojej , panna Dupont , uczyła bardzo dobrze i Jadzia czyniła przy niej znaczne postępy . Mąż mój przecież sądził i mnie o tym przeko­nał , że niezupełnie dobrze było z naszej strony dawać sposobność pracowania cudzoziemce wtedy , gdy naokoło nas tyle znajduje się najzacniejszych kobiet miejsco­wych , tak usilnie poszukujących pracy i z taką trudnością ją znajdujących . Do wszystkich zresztą nauczycieli , któ­rzy kształcą umysł naszej córki , tak ja jak mąż mój zano­simy jedyną prośbę , aby nauczanie było gruntowne , sze­rokie , wyczerpujące , aby obejmowało wszystkie gałęzie danego przedmiotu , tak iżby dziecko nasze mogło kiedyś władać nim i mieć go w zupełnym swym posiadaniu . Marta skłoniła się w milczeniu i powstała . — Jeżeli pani od dziś już rozpocząć raczysz lekcje … — rzekła gospodyni domu , powstając także i uprzejmym ge­stem wskazując drzwi z portierą , zza której wraz z po­wstaniem dwóch kobiet zniknęła para oczu , wąsiki i bród­ka — oto jest gabinet przeznaczony do nauki dla mojej córki . Gabinet skromniej był urządzony niż salon , panowały w nim przecież dobry smak i wygoda . Pod jedną ze ścian stał duży stół zielonym suknem okryty , pełen książek , ze­szytów i przyborów do pisania . Jadzia czuła się tu już u siebie i podnosząc ładne oczy na twarz przyszłej nau­czycielki , z poważną minką przybliżyła do stołu wygodny fotel i położyła przed nim kilka książek i sporą ilość gru­bych zeszytów . Marta jednak nie zaraz usiadła . Twarz jej , która po upłynionym świeżo miesiącu oczekiwania chudsza i bled­sza była niż przedtem , okryła się w tej chwili wyrazem głębokiego zamyślenia , powieki w dół opadły , ręce , któ­rymi objęła krawędź stołu , drżały nieco . Stała tak parę minut , z nieruchomą twarzą i postawą . Można by rzec , że rozmyślała nad tylko co usłyszanymi słowami matki swej uczennicy albo sama sobie zadawała pytanie jakieś , odpowiedzi na nie szukając w rozumie swym lub sumie­niu . Gdy podniosła wzrok , spotkała się oczami z utkwio­nym w nią spojrzeniem gospodyni domu . Spojrzenie to opłynęło przez chwilę od stóp do głowy smukłą , delikatną , wytwornie piękną postać nowej nauczycielki . Zatrzyma­ło się przydłużej na szerokiej białej taśmie , żałobną pręgą okalającej czarną jej suknię , i spoczywało teraz na bla­dej , zamyślonej jej twarzy z wyrazem współczucia i tro­chę ciekawości . — Pani nosisz żałobę — zniżonym , łagodnym głosem wymówiła Maria Rudzińska — po matce może lub po ojcu … — Po mężu — wyrzekła Marta z cicha , a powieki jej znowu w dół opadły z wolna i ciężko . — Pani więc jesteś wdową ! — zawołała Maria , a w głosie jej brzmiał ten żal , ta trwoga , jakich kobieta szczęśliwa w małżeństwie doświadcza , ilekroć słyszy , że ktoś podobne szczęście utracił , a więc że i jej własne wiekuistym zapewne nie jest . — I może … może pani masz dzieci ? Tym razem Marta podniosła wzrok , w którym żywe zadrgały światła . — Mam córkę , pani ! — odrzekła , a jakby wyraz ten uderzył ją nagłym jakimś , nakazującym przypomnie­niem , usiadła na podanym jej przed chwilą fotelu i ręka­mi , które jeszcze drżały trochę , zaczęła jedną po drugiej otwierać złożone przed nią książki . Z książek tych Marta dorozumiewać się mogła , że dwunastoletnia Jadzia wiele już uczyła się i daleko zaszła w nauce ; o wysokiej znajomości języka , jaką posiadała przeszła nauczycielka dziewczynki , świadczyło tu i ów­dzie rozsypane po zeszytach pismo biegłe , przełamujące z widoczną łatwością największe trudności językowe , wnikające w grunt i subtelne odcienie przedmiotu . Marta powiodła dłonią po oczach , jakby wzrok sobie rozjaśnić lub myśl jakąś natrętną odpędzić od siebie chciała , i za­mykając kajety i książki , zadała uczennicy swej kilka py­tań . Maria Rudzińska tymczasem odeszła ku oknu i wziąwszy do rąk drobną jakąś robótkę , gotowała się usiąść z nią przy małym stoliczku , gdy portiera rozchy­liła się nieco i ozwał się zza niej głos męski i dźwięczny : — Kuzynko Maryniu ! Proszę tu na chwilę ! Maria cicho przebyła pokój , przyjazne spojrzenie raz jeszcze zatrzymała na twarzy nowej nauczycielki swej córki i z cicha zamknęła za sobą drzwi za portierą ukry­te , z gabinetu do salonu wiodące . Na środku salonu stał młody , dwudziestosześcioletni może mężczyzna , szczupły , zgrabny , według ostatniej mo­dy ubrany , ze śniadą , ściągłą twarzą , kruczymi włosami i jak węgiel czarnymi oczami . Powierzchowność człowie­ka tego miła była , a nawet na pierwszy rzut oka zajmują­ca . Uderzała w niej przede wszystkim niezmierna pełność życia swobodnego , wesołego , niecierpliwie jakby rwącego się i kapryśnie wybujałego . Pełność ta życia po bliższej uwadze wydawała się nawet jego nadmiarem . Źrenice młodego człowieka pałały , migotały , wkoło ust na wpół okrytych czarnym wąsikiem wiły się roje uśmieszków , to przymilających się , to figlarnych , to żartobliwych , cała fizjonomia w jednej sekundzie , w jednym mgnieniu oka , mieniła się wyrazem dowcipu , żartu . Był to widocznie człowiek wiekuistej wesołości , wiekuistego śmiechu , ale zarazem widać było , że był to człowiek wesołego , o nic niedbającego życia . To ostatnie objawiało się w zmęczonej nieco cerze jego twarzy , którą uwydatniały z przeci­wieństwem młodość całej postaci , ognisty połysk źrenic , dziecinna niemal pustota uśmiechów . W chwili gdy Maria Rudzińska wchodziła do salonu , postawa młodego człowieka tego była co najmniej osobli­wa . Stał on twarzą zwrócony do zamkniętych przez go­spodynię domu drzwi gabinetu , z postacią w tył nieco od­giętą , rękami wzniesionymi w górę , ze wzrokiem utkwio­nym w suficie . Teatralnej postawie tej towarzyszył wy­raz twarzy , oznaczający również teatralne i wielce ko­micznie wyglądające zachwycenie . — Olesiu ! — napominającym tonem wymówiła Ma­ria — Cóż to znowu za niedorzeczność ? — Bogini ! — półgłosem , nie zmieniając postawy ni wyrazu twarzy , wymówił młody człowiek . — Bogini ! — powtórzył i wzdychając na sposób bohaterów komedii , opuścił w dół głowę i ręce . Maria nie mogła powstrzymać się od uśmiechu . Wzru­szyła jednak ramionami i z robotą w ręku siadając na so­fie , rzekła tonem lekkiej wymówki : — Zapomniał eś przywitać się ze mną , Olesiu ! Na te słowa młody człowiek poskoczył i kilka poca­łunków złożył na ręku gospodyni domu . — Przebacz , Maryniu , przebacz ! — mówił tym samym wciąż co pierwej patetycznym tonem . — Był em tak za­chwycony ! Och ! Usiadł na krześle obok młodej kobiety i przycisnąw­szy dłoń do serca , podniósł znowu wzrok na sufit . Maria patrzała na niego tak , jak się patrzy na rozswawolone dziecko . — Jakież znowu dziwactwo zajechało ci do głowy ? — spytała po chwili , siląc się widocznie na powagę , lecz nie mogąc w zupełności ukryć uśmiechu . — Czy to w drodze do mego domu spotkał eś tę nową jakąś boginię , która cię w taki zachwyt pogrążyła ? Boję się doprawdy bardzo , aby na cały już dzień nie pozbawiła cię ona rozsądku . — Okrutna jesteś , Maryniu , z tym twoim rozsąd­kiem — z nowym westchnieniem wymówił młody czło­wiek . — W twoim to właśnie domu ujrzał em tę piękność … Przy ostatnim wyrazie z przesadzonym gestem wska­zał na drzwi gabinetu . Maria wydawała się na wpół roz­śmieszona , na wpół zdziwiona . — Jak to ? — rzekła . — Więc to o nowej nauczycielce Jadzi mówisz ? — Tak , kuzynko — przybierając nagle poważną minę odparł młody człowiek . — Mianuję ją królową wszystkich bogiń moich … — Ale gdzieżeś ją widział , wietrzniku ? — Przychodząc do ciebie , dowiedział em się w przed­pokoju , że jesteś zajęta rozmową z nową nauczycielką swojej córki . Nie chciał em ci przeszkadzać i wszedłszy drzwiami od kuchni zajrzał em przez portierę … Żart na stronę jednak — mówił dalej — cóż to za piękna osoba ! Jakie oczy ! Co za włosy ! Wzrost królewski ! — Olesiu ! — z lekką niechęcią przerwała gospodyni domu . — Jest to widocznie nieszczęśliwa jakaś kobieta : nosi żałobę po mężu … — Młoda wdówka ! — podnosząc znowu oczy w górę , zawołał młody człowiek . — Nie wiesz może o tym , kuzyn­ko , że nie ma na ziemi milszych istot jak młode wdówki … naturalnie wtedy , gdy są ładne … twarz blada , oczy senty­mentalne … Uwielbiam blade twarze i sentymentalne oczy u kobiet . — Bredzisz ! — wyrzekła Maria , wzruszając ramiona­mi . — Gdyby ś nie był moim ciotecznym rodzonym bratem i gdyby m nie wiedziała , że pomimo całej twej pustoty jesteś w gruncie dobrym chłopcem , mogła by m znie­nawidzić cię doprawdy za to dziwne lekceważenie ko­biet … — Lekceważenie ! — zawołał młody człowiek . — Ależ , kuzynko , ja uwielbiam kobiety ! Są to boginie serca mego i życia … — Boginie , które liczysz na tuziny . — Im więcej człowiek ma przedmiotów miłości , kuzynko , tym więcej kocha … Są to egzercycje , a tyl­ko przez egzercycje serce nabiera tej siły , tego ognia , który … — Dosyć już tego , Olesiu — z żywą już i widoczną niechęcią przerwała gospodyni domu . — Wiesz dobrze , jak martwi mię kierunek umysłu twego i serca … — Kuzynko ! Kuzyniu ! Kuzyneczko ! Amen ! Na Boga powiedz już amen ! — zawołał młody człowiek , odsuwając się wraz z krzesłem , na którym siedział , i składając ręce jak do pacierza . — Pięknym usteczkom kobiecym nic mniej nie przystoi jak kazanie … — Gdyby m była prawdziwie dobrą siostrą , mówiła­bym ci je od rana do wieczora … — I nic by ś dobrego nie uczyniła , siostruniu . Kazanie powinno być krótkim ; przepis wyjęty z praw moralnych , filozoficznych , artystycznych . Oto lepiej opowiedz mi cokolwiek o tej czarnookiej nimfie , która zaprawdę warta jest lepszego losu niż ślęczenie nad twoją Jadzią . — Oto lepiej — żywo podjęła gospodyni domu — po­wiedz mi , dlaczego w tej porze dnia jesteś tutaj ? — I gdzież mam być , jeśli nie u stópek twoich , droga kuzynko ? — W biurze — krótko odpowiedziała Maria Rudzińska . Młody człowiek westchnął , ręce załamał i głowę na pierś opuścił . — W biurze ! — szepnął . — O Maryniu ! Jakże jesteś okrutna ! Czyliż jestem śledziem ? Powiedz mi , czy na­prawdę podobny jestem do śledzia ? Wymawiając te pytania , człowiek wiekuistego śmie­chu podniósł głowę i patrzał na gospodynię domu tak sze­roko rozwartymi oczami , z tak komicznym wyrazem ża­lu , obrazy i zdumienia , że Maria nie mogła wstrzymać się od głośnego prawie śmiechu . Wkrótce jednak powaga zastąpiła u niej chwilowe roz­weselenie . — Nie jesteś śledziem — wyrzekła patrząc na robotę , którą trzymała w ręku , z obawy zapewne , aby nie zaśmiać się znowu — nie jesteś śledziem , ale jesteś … — Nie jestem śledziem ! — zawołał młody człowiek , jakby po wielkim przerażeniu oddychając głęboko . — Dzięki Bogu , nie jestem śledziem ! Ponieważ zaś nim nie jestem , rzecz prosta , iż nie mogę po całych dniach dusić się w biurze jak śledź w beczce … — Ale jesteś człowiekiem i powinien eś raz już przecie poważniej zastanowić się nad życiem i jego zadaniami . Możnaż tak zawsze bąki tylko zbijać i za boginiami się upędzać ? Żal mi doprawdy twego dobrego serca , które masz , i twych zdolności , których ci także nie brak . Jeszcze lat parę takiego życia , a staniesz się jednym z tych ludzi bez celu , bez zajęcia , bez przyszłości , których i tak już u nas za wiele … Urwała i z wyrazem prawdziwego smutku spuściła twarz ku robocie . Młody człowiek wyprostował się i wy­mówił z uroczystością : — Amen ! Kazanie długie było , nie można mu prze­cież odmówić pewnej esencji moralnej , w której skąpane serce moje , jak w łzach umoczona gąbka , pada do stóp twoich , droga kuzynko ! — Olesiu ! — rzekła powstając gospodyni domu . — Je­steś dziś nierozsądniejszym jeszcze jak zwykle … Nie mo­gę dłużej rozmawiać z tobą ; idź do biura , a ja pójdę do kuchni ! — Siostruniu ! Maryniu ! Do kuchni ! fi donc ! c'est mauvais genre ! Żona literata do kuchni ! Mąż jej pisze mo­że o poetyczności obowiązującej niewiastę , a ona idzie do kuchni ! Mówiąc to , wstał i z wyciągniętymi rękami patrzał na odchodzącą kobietę . — Siostro ! — zawołał raz jeszcze . — Mario ! Ach , nie opuszczaj mię ! Maria nie odwróciła się i była już przy drzwiach od przedpokoju . Wtedy młody człowiek poskoczył ku niej i pochwycił jej rękę . — Czy rozgniewała ś się na mnie , Maryniu ? Czy na­prawdę rozgniewała ś się na mnie ? No , wstydź się ! Daj pokój ! Czyż chciał em cię obrazić ? Czyż nie wiesz , że cię kocham jak rodzoniuteńką , najrodzeńszą siostrę ? Maryńku ! No , spójrzże na mnie ! Cóżem winien , żem młody ! Poprawię się , zobaczysz , niech tylko wprzódy postarzeję trochę ! Mówiąc to wszystko , całował ręce młodej kobiety , a fizjonomia jego mieniła się takim wyrazem połączonych lub szybko po sobie następujących — żalu , pustoty , smut­ku , czułości , przymilenia , że patrząc na nią można było śmiać się lub odejść wzruszając ramionami , ale gniewać się na to dorosłe dziecko nie było sposobu . Toteż Maria Rudzińska opierając się chwilę pieszczotom i przeprosi­nom brata skończyła na uśmiechu . — Ileż by m dała za to , aby ś ty mógł zmienić się , Olesiu … — Ileż by m dał za to , aby m mógł zmienić się , Mary­niu ! Ale … natura nie sługa , wilka do lasu … ciągnie … Mówiąc ostatni wyraz skurczył się na kształt dziecka nieśmiało wyrażającego swe żądanie i wskazujący palec wyciągnął ku drzwiom od gabinetu . — Czy znowu ? — rzekła Maria , kładąc dłoń na klamce . — Ani słowa już więcej nie powiem o czarnookiej tej bogini , którą , jak widzę , niby anioł stróż osłaniasz skrzy­dłami pobożnej opieki ! — zawołał Oleś , pochwytując zno­wu rękę kuzynki . — Ale przedstawisz mię jej , siostruniu ? Prawda , że przedstawisz ? — Ani myślę o tym — odparła Maria . — Moja droga ! Moja miła ! Moja jedyna ! Przedstaw mię jej , gdy tu wejdzie ! Powiedz : oto jest brat mój , wzór wszystkich przymiotów i doskonałości , chłopak poczciwy … — I zarazem wielkie nic dobrego ! Z ostatnimi słowami Maria wyszła z salonu . Oleś stał chwilę przy drzwiach , jakby niepewny , czy ma zostać , czy pójść za siostrą , po czym okręcił się na pięcie , stanął przed lustrem , poprawił krawata i fryzury , zanucił piosenkę , przestał nucić , na palcach podszedł ku drzwiom od ga­binetu i uchyliwszy portierę , ucho przyłożył do drzwi . Za drzwiami słychać było głos małej Jadzi mówiący : — L'imparfait du subjonctif ! Zapomniała m , jak mam pisać trzecią osobę . Z jakiego czasu , pani , tworzy się l'imparfait du subjonctif ? Odpowiedź nie zaraz nastąpiła . Słychać było prze­wracanie kartek książki . Nauczycielka szukała znać w książce odpowiedzi , jaką zmuszona była dać swej uczennicy . — Du passé défini de l'indicatif — wymówiła po chwili Marta . Oleś wyprostował się , wzniósł oczy w górę i powtórzył z cicha : — De l'in-di-ca-tif ! co za anielski głosik ! W gabinecie panowała znowu cisza . Uczennica zajęta widać była pisaniem i po chwili dopiero ozwała się : — Bateau ! Nie wiem , pani , jak się pisze bateau : eau czy au ? Odpowiedzi nie było , nauczycielka milczała . — O ! — szepnął Oleś . — Ciężko coś idzie mojej bogini ! Nie wie podobno , co odpowiedzieć na pytanie tej małej mądrali … a może marzy … ach ! Na palcach odszedł od drzwi i stanął przy oknie , za­ledwie jednak spojrzał przez szyby na dość ludną i ruch­liwą ulicę , zawołał : — Co widzę ! Panna Malwina tak rano już na mieście ? Biegnę , lecę , pędzę ! Mówiąc to , pędził w istocie ku drzwiom i z wielkim impetem otwierając je , spotkał się oko w oko z Marią , która do salonu wracała . — Dlaboga — rzekła gospodyni domu , cofając się do przedpokoju — dokądże tak pędzisz ? Czy do biura ? — Zobaczył em przez okno pannę Malwinę — śpiesznie wkładając paltot , odpowiedział młody człowiek . — Poszła ku placowi Krasińskich , zapewne do sklepów po spra­wunki . Muszę przecież być tam z nią koniecznie … — Czy obawiasz się , aby panna Malwina nie wydała w sklepach za wiele pieniędzy , jeśli opiekować się nią nie będziesz ? … — Głupstwo pieniądze ! Ale kawałeczek serca swego zgubić może po drodze . Do widzenia , Maryniu … kłaniaj się ode mnie czarnookiej bogini … Ostatnie słowa wymawiał już na wschodach . W niespełna godzinę potem Marta wchodziła do izby swej na poddaszu . Opuszczając ją , miała twarz ożywioną , krok lekki , z uśmiechem przyciskała do piersi i całowała w czoło małą córkę , nauczając ją , jak w czasie nieobecno­ści jej bawić się ma ze swą lalką i dwoma kalekimi krzesłami , służącymi lalce za łóżko i kołyskę ; wróciła powol­nym krokiem , ze spuszczonymi oczami i wyrazem ciężkiego zamyślenia na twarzy . Powitalnym wykrzykom i uściskom dziecka odpowiedziała przelotnym zaledwie , milczącym pocałunkiem . Jancia popatrzyła na matkę swymi wielkimi , pojętnymi oczami . — Mamo ! — rzekła , otaczając szyję matki drobnym ra­mieniem . — Czy nie dali ci roboty ? Nie śmiejesz się już , nie całujesz mię , jesteś znowu taką , jaką była ś wtedy … wtedy , kiedy ci nie dawano roboty . Dwie te istoty różnych wieków tak zeszły się ze sobą wśród biedy i osamotnienia , że dziecko z wyrazu twarzy i siły pocałunku odgadywało smutki i niepokoje kobiety . Tym razem jednak Jancia pytała daremnie , matka jej wsparła czoło na dłoni i w tak głębokie zapadła zamyśle­nie , iż nie słyszała nawet jej głosu . Po chwili jednak Mar­ta powstała . — Nie — rzekła z cicha . — Tak być nie może ! Nauczę się , muszę nauczyć się , muszę umieć ! Trzeba mi książek — dodała i po chwilowym namyśle otworzyła mały tłomoczek , wydobyła zeń jakiś przedmiot , owinęła go chustką i wyszła na miasto . Wróciła przynosząc ze sobą trzy książ­ki . Była to gramatyka francuska , chrestomatia i przeznaczona do użytku szkół historia francuskiego piśmien­nictwa . Wieczorem w izdebce na poddaszu paliła się mała lampka , a przy niej nad roztwartą książką siedziała Mar­ta . Oparła czoło na dłoniach i pożerała oczami karty książ­ki . Zawiłe prawidła gramatyczne , tysiączne zagadnienia jednej z najtrudniejszych w święcie pisowni plątały się przed oczami jej jak pasma powikłanych nici , jak labi­rynt wskazówek i faktów naukowych nieznanych całkiem lub tak dobrze jak nieznanych , bo zapomnianych . Marta skupiała całą moc swego pojęcia , wszystkie siły swej pa­mięci , aby w ciągu jednego wieczoru , jednej nocy , zrozumieć , zapamiętać , przywłaszczyć sobie to , czego zrozumie­nie wymaga pracy lat kilku , pracy powolnej , cierpliwej , systematycznej , loicznie prowadzonego , stopniowo za­okrąglanego kursu . Biedna kobieta myślała , że wytężone , gorączkowe wysilenie wynagrodzić zdoła umysłowi lata zastoju , że drobna chwila obecna zaważy na szali z prze­szłością całą i przeważy ją , że pragnienie niezmiernie jednoznaczy w życiu z możnością . Łudziła się . Długo łudzić się jednak nie mogła . Wysilenia jej trawiły się w gorącz­ce , nużyły ciało i ducha , samym swym naprężeniem uniemożebniały postęp wszelki , chwila obecna , na wskroś prze­jęta dolegliwym niepokojem , niewyraźną jeszcze , lecz już gryzącą gorycz sączyła w serce kobiety , która , opuszczona przez wszystko na ziemi , zaczynała pojmować , iż zawio­dła się na samej sobie , że najmniej była przyjazna dla stu­diów , które , aby obfite przyniosły owoce , jak ptak dla rozwoju skrzydeł swych powietrza , potrzebują spokoju . Najsilniejsze pragnienie , najgorętsza aspiracja ducha , naj­gwałtowniejsze porywy woli nie mogły sprawić , aby umysł nieświadomy przejrzał od razu tajemnice nauki , aby władze pojęcia i pamięci niewyćwiczone gięły się jak delikatne struny , jak błyskawice zakreślały szybkie krę­gi , jak wosk rozmiękczony w probierczym ogniu wsiąkały w siebie to , czym je pojono . Łudzić się długo Marta nie mogła , ale głusząc w sobie rozbiór wszelki , całą siłą umysłu swego i woli upierała się przy myśli : „ Naucz się ! ” — tak jak rozbitek walczący z falami morza całą siłą obu rąk swoich upiera się przy jedynej desce , której wsparcie wlewa mu do głowy myśl : „ Utrzymam się na powierzchni ! ” . Teraz , jak wprzódy , w ciągu długich jesiennych nocy na kształt szumiących wichrów huczały i nieskończoną gamą wzdymały się i opadały tajemnicze gwary wielkiego miasta , ale Marta już ich nie słuchała , słuchać lękała się , bo przejmowały ją tą nieokreśloną zgrozą , która ogarnia istotę ludzką , uczuwającą bezpomocne zapadanie w żywioł potężny , nieznany , przepaścisty . Teraz , o północnej godzinie , chodziła po izbie oświetlo­nej bladawym płomykiem lampki , z jaskrawymi rumień­cami na policzkach , z opuszczonymi na plecy czarnymi warkoczami , rękami splecionymi z nerwową siłą , z ustami szepcącymi wciąż , szepcącymi wyrazy obce zaczerpnięte z tej książki , która , roztwarta pod promieniem lampy , je­żyła się jak kolcami rzędami tysiącznych końcówek , znaków , cyfr oznaczających prawidła , nawiasów — wyjątki . Książką tą było owo dzieło Chapsala i Noëla , nauczające mnogich tajemnic subtelnej mowy Franków . Wyrazy po­wtarzane ustami Marty od zmroku do północy , częstokroć od północy do białego świtania , były to owe nudne dekli­nacje i koniugacje , nad którymi na kuli ziemskiej poziewają codziennie tysiące dzieci . Ale Marta nie poziewała . Brzmienia suche i monoton­ne , ściany szkół napełniające echami nudy , w ustach jej posiadały znaczenie tragiczne . Łamała się z nimi i z sobą , z pojęciem swym niewprawnym , z pamięcią niewyćwi­czoną , z myślą ulatającą gdzie indziej , z niecierpliwością wprawiającą ciało w nerwowe drżenie . Łamała się ze wszystkim , co było wkoło niej , nade wszystko z tym , co było w niej samej , a z tej walki upornej nie wynosiła nic lub prawie nic . Postępowała z wolna , bardzo z wolna , dzień jutrzejszy niszczył i w otchłań zapomnienia pogrążał częstokroć to , co z ciężkim mozołem zdobyć zdołała wczoraj ; wiedza przybliżała się i cofała , dawała okruchy pożytku , a zabie­rała ogromy sił i czasu . Marta załamywała ręce , jak po­sąg nieruchomy ze skamieniałą twarzą przesiadywała nad książką godziny całe ; wstawała , gorączkowym krokiem przebiegała izbę , piła zimną wodę , zanurzała w niej czoło i oczy i uczyła się znowu , aby nazajutrz obudziwszy się powiedzieć sobie : „ Nie umiem jeszcze nic ! ” . „ Czasu , czasu ! — wołała niekiedy w myśli swej młoda kobieta obrachowując , ile wierszy wyuczyć się może co dzień lub stronic co tydzień . — Gdyby m miała przed sobą dwa lata , rok , choćby kilka miesięcy czasu ! … ” Ale czas , tak hojny dla niej kiedyś w chwili bezczyn­ności i spoczynku , gnał ją teraz postrachem głodu , chłodu , wstydu , nędzy . Pragnęła na wyłączną własność swą po­siąść choćby rok jeden , a jutro nie należało już do niej . Jutro już powinna była umieć wszystko , czego zaledwie rok , szereg lat nauczyć może ; powinna była , musiała , je­śli nie chciała , aby z dłoni jej wypadło narzędzie zarobku . Pora , w której kobieta ta rozpoczynała walkę o byt swój i swego dziecka , nie była już dla niej porą do nauki spo­sobną , a jednak ona uczyła się … Miesiąc upływał od dnia , w którym młoda wdowa po raz pierwszy wchodziła do ładnego mieszkania przy Świętojerskiej ulicy . Pani tego mieszkania witała ją zawsze uprzejmie , przemawiała do niej przyjaźnie , nawet ser­decznie , ale do serdeczności przyłączał się coraz widocz­niejszy odcień milczącego politowania , zakłopotania , nawet niekiedy przymusu powstrzymującego na ustach trudne do wymówienia wyrazy . Mała Jadzia względem nauczy­cielki swej zachowywała nieprzerwanie grzeczność dobrze wychowywanego dziecka , ale z ruchliwych , pełnych życia jej oczu strzelał od czasu żartobliwy promyczek , na świe­żych ustach przebiegł uśmieszek figlarny , szybko wpraw­dzie stłumiony , niemniej przecież zdradzający wewnętrz­ne zadowolenie lub zdumienie uczennicy , podchwytującej smutną tajemnicę nieświadomości swej nauczycielki , mó­wiącej sobie w duchu : „ Ależ ja więcej umiem od niej ! ” . Nadszedł dzień , w którym Marta otrzymać miała od matki swej uczennicy zapłatę za całomiesięczną swą pra­cę . Maria Rudzińska siedziała w saloniku z robotą w ręku , którą jednak w zamyśleniu opuściła na kolano . Pogodne zwykle czoło szczęśliwej kobiety dnia tego zachmurzone było nieco , piękne oczy jej z wyrazem smutku tkwiły w zamkniętych i portierą okrytych drzwiach gabinetu . — Czy można wiedzieć , co drogą siostrę moją wpra­wiło dziś w tak ponure usposobienie ? — ozwał się przy oknie głos męski . Maria zwróciła wzrok w stronę mówiącego . — Jestem w istocie bardzo zmartwiona , Olesiu , i pro­szę cię , aby ś miał wzgląd na to moje usposobienie i nie niecierpliwił mię żadnymi żartami … — O , o , o , o ! — wymówił młody człowiek składając gazetę , którą dotąd twarz sobie przysłaniał . — Co za uro­czystość mowy ! Cóż się stało ? Czy artykułu nakreślonego utalentowanym piórem szwagra mego do druku nie przy­jęto ? Czy małej Jadzi koniec noska zabolał ? Czy melszpejs z jabłek nie dopiekł się dostatecznie ? Czy … Młody człowiek zadawał pytania te ze zwykłą sobie komiczną emfazą w głosie , nagle jednak przestał mówić , powstał , zbliżywszy się do siostry usiadł przy niej i przez chwilę popatrzył jej w twarz z dłuższą i baczniejszą uwa­gą , niż można się było spodziewać po tak ruchliwej i roz­trzepanej istocie . — Nie — wyrzekł po chwili — to nie artykuł i nosek Jadziny , i nie melszpejs . Jesteś , Maryniu , zmartwiona na­prawdę i czymś ważnym … Co to takiego ? Ostatnie wyrazy wymówił z prawdziwą czułością w głosie . Wziął przy tym rękę siostry i przycisnął ją do ust . — No — rzekł patrząc jej w oczy — co to takiego , co cię tak martwi ? Powiedz … W tej chwili człowiek ten wiekuistego śmiechu wyglą­dał na chłopaka dobrego i szczerze do siostry swej przy­wiązanego . Toteż Maria przyjaźnie na ń spojrzała . — Wiem , że masz dobre serce , Olesiu , i że smutek mój martwi cię szczerze . Rada by m ci powiedzieć go , ale lę­kam się wywołać twe żarty . Oleś wyprostował się i dłoń do serca przyłożył . — Mów śmiało , siostro ! — wyrzekł . — Słuchać cię będę z powagą księdza siedzącego w konfesjonale i z uczuciem brata , dla którego ty nieraz była ś dobrym aniołem spowiednikiem … Słuchać cię będę z gotowością na wszyst­ko … jeśli ci się zachciało drzewka śpiewającego lub ptasz­ka gadającego , pójdę po nie za góry i morza … Jeżeli Jadziunię nózia lub buzia zabolała , zwoła m wnet wszystkich doktorów , jacy tylko w Warszawie śpią i jedzą … Jeśli cię kto obraził … wyzwę na pojedynek lub … lub kijem obłożę , a że to wszystko zrobię i wykonam , przysięgam na wszyst­kie piękne oczy wszystkich moich bogiń … na pamięć lat dziecinnych z tobą , Mario , spędzonych , na okurzone ścia­ny mego biura i na komórki serca mego , w których jedna z twoją , siostro , krew płynie ! Kiedy młody człowiek mówił to wszystko , kameleono­wa natura jego okrywała mu twarz i postać tak rozliczny­mi i szybko mieniącymi się barwami pustej trzpiotowatości , serdecznego uczucia , przesadnej emfazy i rzeczy­wistej gotowości do poświęceń , że Maria czuła widocznie ochotę i do gniewu , i do śmiechu , i do uściśnienia ręki te­mu wietrznikowi , który jednak przypominał jej lata dzie­cinne wspólnie z nim spędzone i jedną krew w ich żyłach płynącą . — Nie jest to zresztą rzecz tak nadzwyczajnie waż­na — rzekła po chwili wahania się . — Nic takiego , co by wpłynąć mogło na los mój lub bliskich mi osób . Ale żal mi strasznie tej biednej kobiety , która w tej chwili jest tam , za tymi drzwiami … — A ! Więc to o czarnooką boginię chodzi ? No ! Chwała Bogu ! Odetchnął em swobodniej … Myślał em już dopraw­dy , że jakie nieszczęście … — Jest to w istocie nieszczęście , tylko nie nas tyczące się , ale jej … — Nieszczęście , doprawdy ? No , to chyba i ja pożałuję już trochę interesującej tej wdówki . Ale i cóż jej stać się mogło ? Czy nieboszczyk mąż przyśnił się ? Czy … — Daj pokój z żartami , Olesiu ! Jest to , jak widzę , nie­szczęśliwsza kobieta , niż zrazu sądziła m … biedna , a po­dobno nic nie umie … Oleś szeroko oczy roztworzył . — Nic nie umie ! I to całe nieszczęście ! Ha , ha , ha ! Beau malheur ma foi ! Taka młoda i ładna … Umiklł nagle , bo pąsowa portiera uchyliła się i do sa­lonu weszła Marta . Weszła , postąpiła parę kroków i sta­nęła z ręką opartą o poręcz fotela . Była w tej chwili bar­dzo piękna . Ciężka jakaś walka , ostatnia może chwila dłu­go w piersi jej toczącej się walki okryła blade policzki jej żywym rumieńcem ; przed minutą lub dwiema w przy­stępie wielkiej jakiejś boleści zapuścić musiała ręce w czarną gęstwinę swych włosów , bo dwa ich pasma kru­cze i kędzierzawe opadały teraz na czoło jej , głęboką bla­dością posępnie niemal odbijające od rumieńców opływających policzki . Gdy stanęła z pochyloną nieco głową i na wpół spuszczonymi oczami , postawa jej nie wyrażała ani wahania się , ani znękania , tylko głęboki , ostateczny namysł . Dość było jednego na nią spojrzenia , aby odgadnąć , że ważyła się ona w tej chwili na coś , co posiadało dla niej wagę ogromną , na krok jakiś , którego uczynić nie mogła bez wielkiego wysilenia , bez skupienia wszystkich władz swej woli . Podniosła na koniec głowę i postąpiła ku go­spodyni domu . — Lekcja już ukończona ? — ozwała się Maria , która przy wejściu młodej wdowy powstała i siliła się na uśmiech swobodny . — Tak , pani — zniżonym nieco , ale pewnym głosem odpowiedziała Marta — skończyła m dzisiejszą lekcję z panną Jadwigą i przyszła m , aby oznajmić pani , że była ona ostatnią . Nie mogę dłużej uczyć córki pani … Na twarzy Marii Rudzińskiej malowały się : zdziwie­nie , smutek i zmieszanie . Ostatnie było najsilniejszym .