Maria Rodziewiczówna * Było ich wtedy trzech . Dzikie wino i róże pokryły ściany , chata się stopiła , wrosła w okalający ją szczelnie las . Nazywali ją leśni ludzie swoim wyrajem . A daleko , wśród ludzkiego mrowia , leśni ludzie o tej chacie swojej marzyli tęskniący i myślą byli z sikorami , gilami i z całą tą resztą swych letnich współtowarzyszy . I czekali wiosny . Więc gdy w końcu lutego ujrzał Rosomak kopertę z patykowatym pismem druha , rzekł tylko : I komu z nich wierzyć , boć i skowronki są — a jakże ! Poszedł em z nimi się przywitać aż daleko w pole . I komu wierzyć , i jak tu wytrzymać ! Gdy wszystko w jeden głos tak krzyknie , zawoła m do was : bywajcie ! Tymczasem sposobię chodaki , konopacę czółno , kosze i więcierze narządzam i czekam drżąc z ochoty . Tyle było listu . Rosomak go raz jeszcze przejrzał . — Dżdżownice nie ruszyły — rzekł . — Jędza jeszcze wróci . Westchnęli obaj . Tęsknica skręciła ich serca i Żuraw dodał : — Biedna nasza Bogatka ! — rzekł Żuraw , patrząc na tumany śniegu . — Bogatka pewnie przy pierwszej zadymce zastukała do okna i wróciła na zimowe leże do Pantery — odparł Rosomak . Puścili się we dwóch za rogatki , trafili na zagajnik śniegiem zawalony , jęli otrząsać biały całun . Rozpoznali drzewiny i mówili do nich jak do serdecznych przyjaciół . Zmierzch dopiero spędził ich od roboty , a w nocy stało się , co powiedział Rosomak . Mróz-kat pięść z kleszczami ścisnął . — I po co to ? — szepnął Żuraw . Trzy dni mróz katował ziemię , trzy noce wichry się szamotały , za bary się wodząc i zmagając , w tumanach śnieżnego kurzu , z wyciem , poświstem , warczeniem , jękiem , aż pewnego ranka na nowiu miesiąca z południa jakby fala runęła powietrzna : hetmański hufiec wiosenny . Wołało coś w nich , wszystko inne głusząc : — Na byt swój , na byt swój ! Na wyraj , na wyraj , na wyraj ! W ciszy nocnej szmerem kropel budził , na gody namawiał , a gdy słońce wstało , ziemia ku niemu wystąpiła już strojna , wonna , barwna i rozśpiewana . — Pewnie , że ja coś zapomniał em ! — troskał się Żuraw stękając . Znało bydlątko , co znaczy to ładowanie . — Nie ! — Hatora nie lubiła „ bamboły ” . Przed paru laty , gdy ją ustrojono w to straszydło , bezustannie gadające , oszalała z trwogi i wstrętu , umęczyła się okropnie , starając się pozbyć , zedrzeć ze siebie po gąszczach obmierzłego stracha . Spróbowała smaku siana , poszukała na dnie worka z obrokiem , parsknęła , ziewnęła , przeciągnęła się i z rezygnacją podała głowę do chomąta . — Powiedz Żurawiu wodzowi , że gotowe ; szmat drogi , ledwie zdążymy na odwieczerzę . Mało się znali , ale dość , by się nienawidzić , chociażby dlatego , że jeden drugiemu nie dawał spać . W nocy Tupcio bezustannym dreptaniem płoszył Kubę , że wyprowadzony z cierpliwości wysadzał pyszczek z gniazda na piecu i wymyślał . — Czołgaczu plugawy , zjadaczu stonóg , pantoflarzu obmierzły , bodajżeś się żabą udławił . Oka zmrużyć nie daje ten robaczarz ! W dzień Kuba , szperając po kątach , zaglądał i za poręcz kanapy , zatykał tam orzechy , które spadały na śpiącego Tupcia , że się budził i fukał rozsierdzony . A tego dnia właśnie , korzystając z zamętu wyprawy , Dziamdzia wśliznęła się do domu , wznieciła straszny popłoch . Tupcio był tak rozsierdzony , że razem z butem podskakiwał i fukał : — Nie , to nie ! — rzekł Rosomak , garść orzechów chowając w zanadrze , i wziął but z Tupciem . — Co masz w kieszeni , pokaż ? — Kuba spadł mu na głowę i dał nurka w zanadrze . Rozległo się zajadłe piłowanie skorupy orzecha i mruczenie zadowolenia . Pokój był zawarty . — Na wyraj , jazda ! — zakomenderował Rosomak , lokując but z Tupciem i siadając sam byle jak , z nogami poza drabiną . Uczepił się wśród tobołków Żuraw , przysiadł na drążku Pantera - woźnica , parsknęła ochoczo klacz , zabamboliła Hatora i tabor ruszył . — Hejnał , wodzu ! — upomniał się Pantera . A Rosomak ziemi , błękitom borów i pól rzucił : Hetmanko polnych rot ! Oto ci na hełm borowy liść , Oto ci w rękę rozmaju kiść , Powiedziesz ty , powiedziesz nas Na ten słoneczny szlak , Gdzie kwitnąć sercom i pieśniom czas , Gdzie szumu czeka uśpiony las , Gdzie czeka lotu ptak ! Powiedziesz ty , powiedziesz świat W zwycięski pochód twój , Gdzie z prochów świeży wykwita kwiat , Gdzie brzask wybucha zza nocy krat , Gdzie stoczysz życia bój ! Klacz weszła ochoczo w bród , schyliła głowę i muskając wodę wargami , szukała najwyższego prądu , tam stanęła i zaczęła pić . Hatora poszła za jej przykładem i ludzie zaczerpnęli też wody w dłoń . — Pijmy jak z Lety . Zapomnienie tamtego świata ! — rzekł Rosomak . — Smaczna jak brzozowy sok . Niczym wino ! — dodał Pantera . — Roi się od zarybku . Widzicie , na piasku chmara ! — zauważył Żuraw . — O , i kaczor zielonogłowy tam , pod łozą . — A nie złorzeczcie ludziom , choć wy niebogie zwierzęta - męczenniki ! My waszej niedoli niewinni — szepnął Rosomak . Czytał historię zimy swego kraju . — Do chaty , Łatana Skóro ! Nam się też obiad należy . O , jest i posłaniec ! Pantera i Żuraw czekali u furtki i wnet zaczęli raport . Odkryli głowy i Rosomak powitał Majestat narodu pierwszym słowem i pokłonem : Trójgłos zgodny , uroczysty , radosny napełnił izbę . — Oho , kwaterunek zimowy nie chybił ! — zaśmiali się . Ale że oni , bardzo zajęci , nie zwracali uwagi , zajął się Żurawiem . — Nie psuj — usunął go Żuraw . Tedy się Kuba rozjuszył . — Moje , moje , moje ! — zaskrzeczał . — Twoje , ale nie na teraz . W skórze się nie zmieścisz , obżartuchu ! — Moje ! Dawaj ! — wrzeszczał Kuba . — Nie dam , łakomcze ! — zniecierpliwił się Żuraw . Nastąpiło kotłowanie , rejwach i nagle ze spiżarni wyleciał Kuba rozfukany , z nastroszonym pióropuszem , wdrapał się na szczyt lipy i stamtąd skrzeczał i krzyczał . — Co się stało ? Co Kubie za krzywda ? — zawołał Rosomak troskliwie . — Oj , i moje kiszki gotowe ! — wyprostował się Pantera . — Przepłoszyli śmy mrowie , umietli , reszta na potem ! Jeść ! — Naprzód domowniki ! — przypomniał Rosomak . — Prawda ! — zakrzątał się Pantera . — Obiad na stole ! — zawołał Żuraw z izby . Na białym stole klonowym pod obrazami leżał bochen chleba , parowała misa pięknie malowana , leżały drewniane łyżki . Stanowczo ludzie jadają niesmaczne rzeczy — pomyślał z grymasem , przymykając oczy . Gdy łyżki zagrzechotały po dnie misy , Rosomak rzekł : — Przede wszystkim ja by m rad zmienić skórę — rzekł Pantera , patrząc po swym ubraniu . Podniosły łby i rozmówili się „ po leśnemu ” . — Dobre , zdrowe ! — parsknęła Łatana Skóra . — Trochę za wodniste ! — zamruczała Hatora . Pogłaskał je z czółna i ostrzegł : Bo leśni ludzie znali zasady obcowania z naturą . Unikali gwałtownych ruchów , hałasu , płoszenia , gonienia , trwogi . Była w tym chrapliwość bojowych starodawnych surm i jakby wołanie i odzew strażniczej czujności . — Hej — czuj — stróżuj ! Hej — czuj — stróżuj ! Wieczorne tuż zorze — wieczorny — tuż czas ! Hej — czuj — stróżuj ! To z błot niedostępnych dawały wieczorny sygnał żurawie - wartowniki . A hejnał leciał po trzykroć , coraz przeciąglejszy , stanowczy . — Wieczorne już zorze ! Wieczorny już czas ! Hej , czuj , czuj ! Gdy Rosomak przybił do chatnej polany , i tam panował ruch kończącego się dnia . — Witajcie , wodzu ! Nie mogli śmy się doczekać ! — Albo co ? — Pewnie też nie brak piór sikorzych . Trzeba ją będzie wyprosić . — A w obórce jest ten sam wąż wodny ; wyrósł z pół łokcia . — W trzech skrzyniach przy chacie już osiedliły się bogatki , a w jednej krętogłów . — Nasza dzika grusza biała jest jak panna młoda . — Orzechów będzie mnóstwo . Leszczyna czerwona od kutasików ! — We wrzosach przy warzywniku cieciora siedzi na sześciu jajach . — Tupcio już poszedł na swój chleb . — Pszczoły żyją w barci ; mocno chodzą . — Zapchajże jej gardło , Pantero ! — zaśmiał się Rosomak . — Ale ! Tej sztuki nikt nie dokaże . To nie brzuch , to otchłań ! Chodźże , beczko bezdenna ! — Olaboga ! woda mi kipi ! — dosłyszał Żuraw i kopnął się do chaty . Ale oni się nie kwapili do izb i jadła . I z cicha Rosomak zaczął : I tak skończył się pierwszy dzień bytu leśnych ludzi . Wreszcie odróżnił inną śpiewkę . — Ledwuchna zaczyna ! — szepnął . I nagle z błot uderzył ranny hejnał żurawich stróży . Pantera się zerwał i w bieliźnie , bosy , wyskoczył oknem . Gdy wyszedł z wody , wytarzał się w trawie , pobiegał po łące i czerwony jak rak wrócił do chaty . — Maczał by m szubę na takiej rosie ! Dobre to dla gołych — zamruczał lekceważąco . — Kis , Kis ! Chcesz mleka ? — przemówił do ń Pantera . Chciał zapewne , bo czekał , asystując . Żuraw dopiero skoczy , jak mu bestia pryśnie do oczu — pomyślał . — Leniwie się sączy . Poszedł w pąki ! — Ziewnął wreszcie , wyciągnął się i zadrzemał . — Aha , to dostanę ! Wódz chciał w chałupie powiesić . Jazda ! Wtedy , widząc , że jest blisko południa , pognał do osady . — Jezu , Mario ! Leśny upiór , nie człowiek ! — krzyknął Żuraw . — Nie zrewidujecie koszów , wodzu ? — spytał nareszcie Pantera . — Gdzież by ? Tam , gdzie zwykle . — Kiedy bo … może do jutra poczekać ? — Nie , właśnie pora ! Dogódź sobie ! Lubisz bobrować ! Szedł zaraz z wiadrami po wodę do krynicy i czytał po polanie . Kis wypijał mleko i szedł na łowy . Ale miał zwyczaj skręcać do zdroju i Żuraw go tam często spotykał . Wysoko wzniesiony nad wodą , przeglądał się , jak w zwierciadle , kołysząc się zalotnie . Wtedy rozważano robotę dzienną . — Będzie jej pewnie Sroka na imię . — Może by ś poszukał raków w jeziorku , Żurawiu ? — Chyba po południu ! Jeszcze ogródka nie doprowadził em do porządku i mam kram z mlekiem . — To mi daj soli w torbę i zostawaj zdrów ! Ozuli się . Pantera kosę wytoczył i poszli . Usunął się szybko z obawy przed żmiją , ale ujrzał zdziwiony Tupcia . — Dlaczego Tupcio nie śpi o tej porze ? — Może Tupcio głodny ? Nie , sądząc z tuszy , raczej był obżarty . — Ale twarożku Tupcio zje ? Prawda ? Pogłaskał go Żuraw po łagodnie złożonych kolcach . — Przyjdzie Tupcio do izby ; są świeżutkie rybie wątróbki . Także gust ! — myślał . — Taki cudny czas przesypiać w jaskini . Rozumiem , że to się robi zimą , ale teraz ? Idiota ! — Chr-chr-chr ! — zagadali do siebie . Gdy leśni ludzie zasiedli do obiadu , Rosomak zauważył brak współbiesiadnika . — Gdzie Kuba ? — Zbałamuciła go ruda zalotnica — odparł Żuraw . — Jeszcze biedaka sowa w nocy uchwyci . — Zgłodnieje niebożątko . Zaraz po obiedzie Pantera założył klacz do wozu i ruszył po ściółkę . Rosomak popłynął do koszów rybnych . Znowu Żuraw sam został . — Poczekaj chwilę ! Zwiozę resztę i razem pójdziemy . Znam najlepsze pieczary . — To nie ja ! Dalibóg ! — Więc któż ? Może Rosomak ? — On dziwy umie robić ! Straszny psotnik ! — I „ domowy ” wężową skórę włożył mi do pościeli . I Pantera , śmiejąc się , popędził klacz . Żuraw wziął siatkę , na obręczy rozpiętą , torbę na raki i poszedł . Z biegiem czasu przecierali ścieżyny tyle co zwierz i nigdy się w kierunku nie zawahali . — Jesteś — rzekł z triumfem , chwytając ostrożnie za grzbiet zdobycz i rzucając do torby . Zakotłowało się w wodzie , jakaś wielka ryba ośliznęła się po nim , połknął sporo wody , ale wnet oprzytomniał i wydostał się na powietrze . Musiał płynąć parę sążni , zanim zgruntował , potem znowu wpław łapać kapelusz i siatkę , wreszcie na brzeg wyskoczył . — No , tym razem to chyba psota „ domowego ” . Pomacał torbę — była pusta . Raki wydostały się na swobodę . Wybrali się ku niemu niespokojni . — Czyś ty zbłądził ? — spytał Rosomak . — Nie , tylkom się zagapił i wpadł em w tę jamę pod olchą . — A suma nie było ? Pantera już torbę obmacywał . — Co tam ? Kilka szczypawek . — My śmy o ciebie byli trwożni . Nie patrzał em . — A wieczerzy nie ma ? Gdy przyszedł na wieczerzę , rzekł z pewnym zawodem w głosie : — Wiecie ? Kuba jest w rękawie . — Toć się troskał eś , by w lesie nie nocował . — No tak , pewnie , ale zawsze to dowód strasznego sybarytyzmu . — Nareszcie przekonał eś się ! — zaśmiał się Rosomak . Żuraw zaczął jeść ; rozmarzyło go gorąco , ogarnęła nieprzeparta senność . — Nie wylej zacierki z łyżki do ucha ! — droczył się Pantera . Ale oni dali mu drzemać i dokończyli domowe porządki . Nie pamiętał , jak się znalazł w łóżku , tylko wszystko sobie przypomniał rano , znalazłszy pod poduszką dwa raki , upominek Pantery . — W leszczynie , prawie na ziemi ; wiem , to dzierzba ! — albo : Miewał specjalnych faworytów . Las ledwie porastał w drobne liście ; była to najlepsza , ale krótka pora do spostrzeżeń ornitologicznych . W tym roku działo się najgorzej . — Nie ma matki ! — rzekł Rosomak po dłuższej obserwacji . Ruszył w puszczę i rozmyślał . Rosomak powstał z triumfem . — Tam są i mają matkę ! — rzekł , puszczając się za nimi na wschód . Po drodze obejrzał każde stare drzewo ; coraz na polankach przystawał , znowu owady śledził , znowu za nimi dążył , aż stanął nad nieprzezwyciężoną zaporą . Była to smuga trzęsawiska . — Aha ! W borze barć mają ! Żółte są jako żywica . Że mi to na myśl nie przyszło ! Tam im raj , w tej choinie . Za trzęsawiskiem , jakby wyspa wśród morza , była wyniosłość niewielka , porosła starymi sosnami . — Wiecie , wodzu , dudek zagląda do skrzynki ! — pochwalił się Pantera z odkrycia . — Toś rewidował skrzynki ? — A tak mnie ochota wzięła Kubę naśladować ! Przejrzał em siedemnaście . — Ładna porcja jak na jeden dzień . — Było by więcej , ale na jesionie ladaco gałąź mnie zdradziła . Gruchnął em o ziemię i nadwichnął em rękę . — No i co ? — Ano nic , zhukał em Żurawia - doktora , w mig mi nastawił , ale zabronił udawania Kuby przez parę dni . — Cóż znalazł eś w skrzynkach ? — No któż by ? Może dzięcioł ? — Trzmiele ! Niewielkie , szare . Sypnęły mi się do oczu , więc zmykał em co tchu i przez to na gałęzie nie zważał em , i gruchnął em . — No , a w którejże było to gniazdo gołych mysząt , coś mi je łaskawie włożył do maszynki kawianej ? — spytał spokojnie Żuraw . — Ja ? Myszęta ? Jakie ? Kiedy ? — Ach , prawda ! To także pewnie „ domowy ” ! Żeś go nie wołał o pomoc przy zwichniętej ręce ! — „ Domowy ” na medycynę nie chadza . — A ja mam złą wieść . Pszczoły w wierzbie nie mają matki ! Zafrasowali się obydwaj i jęli radzić . — Pójdę po czerw do Odrowąża — ofiarował się Pantera . — Gdzie ? Pewnie „ domowy ” wyniósł i schował lub przepasł nim Hatorę — zaśmiał się Rosomak . — Wypatrzył em drugą barć — rozstrzygnął kwestię Rosomak . — No to i po co majaczysz i nas się radzisz ? Szli bez drogi za Rosomakiem i mówili o zamierzonej robocie . — Co roku na świętą Annę poglądam na tę Chojową Górę i łeb suszę , jak by się tam dostać — rzekł Pantera . — Dlaczegóż specjalnie na świętą Annę ? — spytał Żuraw . — Ten do nas pasuje . Temum rad — uśmiechnął się przyjaźnie Rosomak . — On mnie uczył leśnego bytu . Stanęli nad topielą i zaraz zawzięcie zabrali się do roboty . — Wracaj , pora do chaty ! — zawołał Żuraw . — Wracajcie , ja tu zostanę , zanocuję . Jutro rano przynieście , ile znajdziecie , sznurów , garnek z żurem , kapelusz z siatką , co wisi na ścianie w komorze , no i chleba kawałek na śniadanie . — Zgłodniejesz , zmarzniesz w mokrej bieliźnie ! — wołał Żuraw troskliwie . — Do zobaczenia ! Będziemy o świcie . Ani ujawniania się , ani świergotu , ani przedwieczornego rozgardiaszu . — Jakiś zaklęty kąt ! — szepnął powstając . Obszedł brzegiem , rozglądając się . Ród starych sosen mieszał się dalej ze zwartym świerkowym porostem , podszytym gęstwą paproci i jeżyn . Rosomak instynktownie za pień się cofnął i spojrzał w górę . Zawrócił i odszedł , rzuciwszy ten pozew . Jeszcze korzystając z ostatnich chwil dnia , odszukał barć . Wskazały mu ją wracające z boru pracownice i ucieszył się , że była niewysoko i otwór miała dość szeroki . — Teraz spocznę i ciszy posłucham — rzekł wyciągając się na mchach . Obruszyło to panów ostępu . — Uhu , uhu ! Unguibus et rostro ! Szponami i dziobem ! Herbowa dewiza i bojowy zew ! Uhu , uhu ! Nagle rozdarł powietrze krzyk bólu , grozy , śmierci — i znowu cisza . — Zadarł zająca ! — szepnął Rosomak . Na niebo wypłynął księżyc . Mgły w jego widmowym świetle potworzyły korowody tańczących mar w gzłach powłóczystych . Żabie kapele im grały ; powiew wiatru układał figury , grupy , koła . Jak widmo , bez szelestu piór rabuś znowu nad nim przeleciał , zapadł w gąszczu . — Z łupem wraca ! Ma w gnieździe małe ! I takim snem czarodziejskim skończył się pracowity dzień wodza - Rosomaka . Na dziobach i pazurach miały śliskość świeżej posoki . Cofnął się Rosomak , ognisko rozdmuchał i znowu omamił głód tytoniem . — My som ! Wodzu ! — rozległo się za topielą . Porwał się Rosomak . — Witajcie ! Przynieśli ście sznury ? — Całe mnóstwo . — Co się stało ? Ryś tam może siedzi ? — Gorszy zbrodniarz ! Śmigaj , chyża Pantero ! Sznur padł w wodę niedaleko sosen . Rosomak go dostał , przytwierdził do drzewa i po chwili Żuraw wylądował obładowany . — Chleba ! — upomniał się Rosomak . Dostał pełną torbę . — Na kogo śmierć ? — zapytał Żuraw . — Zaraz ci pokażę . — Barć jest ? — Wziął em . — Toś zuch ! — Ano , tyle lat w twojej szkole . Wykształcił em się . A u nas nowina ! Przyleciał ze dworu chłopak , że jakiś do ciebie gość przyjechał . — Kto ? Co za licho ! — Mówił , że jakiś panicz . — To mi pokaż zdobycz . — Poczekaj na Panterę . Nie można bestii płoszyć . — Co mu się stało ? — Zobaczył kata lasu . Chodźmy , ino po łowiecku , cicho ! Wziął Rosomak strzelbę , założył naboje i z gotową do strzału ruszył . — Mnisze plemię grabicieli , zbójów ! — szepnął . — Junkier Eduard i Kunigonda ! — dopowiedział Żuraw . — Bić , wodzu ! — warknął Pantera . — To był dubelt mistrzowski ! — zawołał Pantera . — Na ziemi ? — Wodzu , tu na świerku jest jakaś kupa gałęzi , ale ja się nie wdrapię ! — zawołał Pantera z gąszczu . A wtem spod świerka rozległ się żałosny okrzyk Pantery : — O zbrodniarz ! Toć tu leży skórka z naszego Tupcia ! Zamilkł , więc Rosomak spytał : — No i co ? — Nie żywić przeklętego płodu ! Łby im pokręcić ! Rosomak cisnął na ziemię gniazdo i lęg . — Szczeźnijcie do ostatniego ! — warknął . Leśny człowiek spełnił odwet puszczy . Wrócili pod sosnę - przodownicę i założyli obóz . — Powiesić je po śmierci ! Nazajutrz po straceniu pary morderców wśród nocy Żuraw się zbudził na kołatanie do komory . — Zaraz , zaraz ! — zamamrotał i spał dalej . — Srokate ? — Jak jesienne kasztany , co się dzieci bawią . — Czy mam wstać ? — rozbudził się Żuraw . — Nie . Przepadło ci honorarium ! — Potrzebnieś budził ! — Tupcio tak uczynił i źle skończył . Źrebiątko , trochę jeszcze chwiejne na nóżkach , wyzierało już ciekawie na boży świat , od boku matki nie odstępując . — Istna karta geograficzna — zaśmiał się Żuraw . — Frontowa będzie panna ! — pogłaskał ją Rosomak . A Pantera zawiązał na cienkiej szyjce krasną kitajkę „ od uroku ” . A potem , śmiejąc się , rzekł tajemniczo : — Może sam zobaczysz . Ja mam dość tych prezentów . Ale Rosomak się zaciekawił i zajrzał na półkę do garneczka . — Zacny „ domowy ” ! — rzekł wyjmując coś szarego , okrągłego , wielkości cytryny . — Co to ? — spytał Żuraw nieufnie . — Tupcio był jeszcze mniejszy . Prawie goły . Ulokujemy go w skrzynce , we mchu i liściach suchych , jutro już będzie mleko chłeptał . — Ja go biorę na wychowanie ! — ucieszył się Żuraw . W ogóle nawet nie wiedział , czy istnieją . Aż stanął nad nim Żuraw . — Słuchaj no , a ten gość , co czeka we dworze ? Milczenie . Ostatnie cięcia — skórka była oddzielona . Rosomak z triumfem dzieło swe oglądał . — A masz takie pomarańczowe oczy ? Zastanowił się Rosomak . — Mam , ale czym zabrał pudełko ? Poszedł do komory , chwilę zabawił . — Właśnie , że pudełko w biurku we dworze ! — rzekł frasobliwie . — Dzięki Bogu . Z tej racji może obmyślisz , jak by się do dworu dostać . Zapalił Rosomak fajkę i z westchnieniem się zdecydował . — A tam u brzegu , widzisz ? Łabędzie ! — Przelotem bywają . A ryby jak się rzucają ! — Pod którą spróbujemy ? — Ano , pod tą z suchym czółnem , gdziem się wtedy skąpał . — Jest ! — krzyknął Żuraw , czując uderzenie w sieć . — Uf ! a to ci patriarcha ! Będzie ważył parę pudów — rzekł Pantera , wywlekając z trudem olbrzyma z siecią na ląd . — Jak to ? — No nie , bo ja też na zimowe posty chcę mieć wyżerkę . — Ano , to szukam buta ! A głowę to by m rad spreparować . — Do brzegu ! Toniemy ! — krzyknął Żuraw . Jednakże raczył zwrócić czółno do brzegu i o łozę zahaczyć . Potem w mig wiosłem nadmiar wody wyrzucił . I zawrócił na rzekę . — Żurawiu , jeść ! — zawołał Pantera . — Zaraz ogień rozpalam . Dać ci suche szatki ? — Jak się taką bestię urządza ? — Tyle roboty ! Zaraz ci przyjdę pomagać . — Wątpię , jeśli gościa zastał . Przed wieczorem skoczymy do Tęczowego Mostu na spotkanie . A może mu jakiego figla spłatać ? Wystraszyć ? — A wędzarnia , smolne karpy , kosze rybne ? — Głupstwo ! Po obiedzie wszystko sprawię . — Dziś nie Tęczowy , ale Złoty Most do naszego raju . Ale wiecznie niespokojny Pantera poruszył się rychło . — Jadą ! — szepnął Żuraw . Nastawili uszu , zaparli oddech . Huknęli . Długi zew i urywany odzew . Czyste echo pobiegło po wodzie , odbiło się od lasu i powtórzyło odzew . Nadsłuchiwali . — Czemu Rosomak nie odpowiada ? — Z kimś rozmawiał ? Co to ? W głębi dalekiej zamajaczyły końskie łby — zachlupała woda . — Co to ? Ktoś jedzie z Rosomakiem . — No , fornal . — Fornal jest trzeci . Zmykajmy ! — Co znowu ! Jeśli Rosomak kogoś wiezie , to gość . Może Odrowąż ? Patrzyli , wóz się zbliżał . — Jakiś smarkacz . Potrzebne nam dzieci ! — mruknął Pantera . — Już wiem ! — szepnął Żuraw . — To pewnie Stefan pani Anny . — Wodzowej siostry syn , urwipołeć ! Żuraw tylko głową skinął , bo wóz był już tuż i Rosomak ich pozdrowił . — Witajcie ! Rekruta wiozę ! Wóz wylądował i stanął . Fornal zaczął wyładowywać zeń różne tobołki ; oni się witali . Rekruta obejrzeli bacznie a nieufnie leśni ludzie . Miejska murowa stonoga ! — nazwał go w duchu Pantera niechętnie . Pajęczyna ! — zdecydował Żuraw . Ale dopust losu trzeba z rezygnacją znieść , więc obydwaj podali chłopcu prawice . A tamci szli lekko , cicho , prędko i niknęli jak widma w gąszczu . — Wuju ! — zawołał z przestrachem . Ale zamiast wuja Pantera ku niemu wrócił . — No i co tam ? Ustał eś ? — Nie . Tylko mi czapkę zdarło i stracił em was z oczu . — Czapkę zdarło , boś się lasowi nie ukłonił , a to wysoki pan i możny . Respekt trzeba przed nim mieć . — A gdzie tamci ? — Dziękuję panu . Dam radę . — A czy my nie zbłądzimy tak bez drogi — rzekł po chwili chłopak . — Jak to bez drogi ? Toć szlak , jak pocztowy , drzewami sadzony . — A co to błyszczy przy ziemi ? To pewnie wilcze oczy się świecą . — Gdzie ? Ach , to ? Świetliki latarki zapaliły . — Co to ? — Bo coś szeleści pod nogami . Pewnie żmija . — Co to ? — szepnął . — A bodaj cię ! Co znowu ! — To , co krzyknęło tam w prawo ? — Ale ludzi nie ma ! — Ale tak ciemno ! — Jeszcze daleko do domu ? — Niedaleko . Nie czujesz dymu ? — Nie . A co znaczy dym ? — No , wieczerzę warzą . — To tamci już są w domu ? — Już dawno . Przecie nie pełzną jak my ! — Bardzo trudno iść prędko . — No , no , nie próbuj , bo upadniesz ! Ot , już widać światło w chacie . — Dzięki Bogu ! — szepnął chłopak . — Hej , wy tam ! — rozległ się głos Rosomaka . — My ! — odkrzyknął Pantera . — Bywajcie ! Chcieli śmy już iść was szukać . — Blisko tego . Spotkał ich Rosomak przy furtce . Pantera cisnął na ziemię worek , kuferek . — Pozdrów Królową ! — wskazał mu Rosomak obraz . Przeżegnał się i spytał skwapliwie : — Może mam co robić ? — Będziesz wszystko robił jak i my . Tymczasem spocznij na ławie . — Jak tu cudnie ! — Ciekawym , jakie ! — zawołał Pantera , wchodząc do izby z wiaderkiem mleka . — A także ciekawym , jak tego nowego przybysza będziemy wołać . Ja już mam dla niego nazwę ! — zaśmiał się . — Jaką ? — spytał chłopak . — Coto ! Gdy śmy szli , co krok wołał : co to , co to , co to ? Żuraw postawił na stole misę jakiejś polewki ; obsiedli stół . — Co to ? — spytał po chwili . Wszyscy się zaśmieli . — No i nowych przybyszów : źrebię , Tupcio i Coto . — I kosięta się wylęgły w szopce Hatory ! Tylko małoletni Tupcio , wierny tradycji rodu , biegał drobnymi kroczkami po całej chacie i tępił zawzięcie wszelakie owady , które się zakradły ze dworu . — Udały się ! — rzekł triumfująco do Żurawia . — A co tam pilnego ? — Przede wszystkim chłopak . — Poszedł w las szukać gniazd . Chce zebrać kolekcję jaj . Przede wszystkim odwiedził pszczoły . Opodal barci stanął i patrzał . — Matka jest . — Kiedy matka mi nie dała pieniędzy . — To sobie na drogę zapracuj ! — Gdzie , jak ? Coto umilkł . Wszystkie te sposoby nie trafiały mu jakoś do gustu . — Żeby m ja mógł pożyczyć pieniędzy na drogę — bąknął . — Hm ! — odparł Pantera . — A skądże oddasz ? — Mama musi mi dać . — Na podróż do ukochanej ? To by ci od razu w Warszawie dała , zamiast tu przysyłać , gdyby chciała twym amorom dogadzać . Na taki interes nikt ci nie pożyczy . Całkiem bieda , rekrucie Coto ! Zamiast takiej pożyczki oszukańczej , zrób szczerzej i prawdziwiej : zaczaj się w nocy przy trakcie i obedrzyj słabszego i głupszego . Albo stań pod kościołem i lamentuj : litościwe osoby , choć grosik dla poratowania zranionego serca ! — Pantera żartuje , drwi ze mnie ! — Co zaś ! Jakby m w twej desperacji był , to by m tak zrobił . Tu Rosomak , czując potrzebę interwencji , rozsunął firankę łozy i wynurzył się za plecami rozmawiających . Coto zerwał się przerażony . Pantera zaświecił zębami w uśmiechu i dalej obdzierał łozę z kory , kunsztownie zwijając łyko na chodaki . — To ona ma dzieci ? — zaśmiał się Pantera . — Czworo . W tym córka piętnastoletnia . — Coto ! — zawołał Pantera tonem zgrozy i śmiechu . — Nie , wuju , nie potrzebuję do jutra się namyślać ! Tak nie chcę . — Więc czego chcesz ? — Nie być rekrutem Coto ! … — zaśmiał się Pantera . — Wuj się na mnie gniewa ? — szepnął chłopak nieśmiało . Coto spojrzał na zegarek : — Wuj na minutę nie chybił . To sztuka ! — Ja większą sztukę potrafię — rzekł Pantera . — Wódz musi na słońce spojrzeć , a ja ino kiszek posłuchać . I wiem , na jakie idziesz widowisko . Wódz posadzi Edwarda czy Kunegundę na starku , wleziecie pod szaterek i będziecie kuwiekać na ptaszki . Ja ci jutro pokażę podobne widowisko u wodopoju przy Tęczowym Moście . Ruszyli . Rosomak spytał : — Znalazł eś już dużo gniazd ? — Piszesz pewnie , tworzysz ? — Skąd wuj wie ? Mama pisała ? Uśmiechnął się Rosomak . — Mogę wziąć jedno jajko ? — spytał Coto . — Jeśli jasne , to jest mało zalęgłe . Inaczej zniszczeje przy wydmuchiwaniu . — A to czyje ? Coto zaczął oglądać każdy krzak czeremchy . — Pilnuj też jałowców ! To kopalnie gniazd . A ot na brzozie kunsztowna kobiałka zięby ; widzisz , przyklejone do tej rosochy jakby zgrubienie pnia . — Wdrapię się ! — Jazda ! — Czekaj ! — Masz pomoc . Opasz się końcem , masz węzeł w środku , wciągaj się . Wciągnął się Coto . — Co za cudny koszyczek , wyłożony czerwonymi , jedwabnymi nitkami ; dwa jajka , jak kamyki szarosine w plamki ciemne . — Weź jedno ! Dopiero lęg zaczęły , może się nie doliczy . — Ale jak zniosę na dół ? — Ano w dziobku , jak kukułka swoje podrzuca . Coto z ostrożnością umieścił zdobycz w tubce . — Ależ wuj ma oczy ! — zachwycał się . Teraz Coto zaczął się potykać , bo oglądał każdą brzozę i czeremchę . Raptem spod nóg porwała mu się malutka żółto - szara ptaszyna . — Wuju , tu coś jest ! — zawołał gorączkowo , padając na ziemię . — Nie , tu nic nie ma . — Jest , jest ! Otworek , na ziemi , mnóstwo jająt , jak pacioreczki ! — Weź jedno i umykajmy , bo strasznie lamentują ! — Wuju , to już naprawdę moja znajda , pierwsza ? — Tak , ino nie mów Panterze , bo cię przezwie piecuszkiem lub świtunką przy leśnych chrzcinach . — A kiedy będą moje leśne chrzciny ? Coto przyglądał się szarej polance , pokrytej zeschłą trawą . — Teraz i ja go słyszę , i zapamiętam . Rosomak przystanął . Coto poskoczył , rozchylił z trudem zwarte igliwie , wspiął się na palce . — Są trzy jajka — błękitne , czerwone cętki ! — Ano to szczęśliwie wróciły ! Niechże się latem cieszą ! — Wuj to każde drzewo zna . — Jak to ? — Ano , zobaczysz ! Pojutrze niedziela . Szli chwilę w milczeniu , wreszcie Coto się odezwał : — A jakich gniazd wuj dotąd nie znalazł ? — Pięć , w różnych językach , z barwnymi tablicami . — To wracajmy do domu ! Zaraz się biorę do roboty . — Wróćże sam , ja jeszcze zboczę w te łozy . Coto obejrzał się bezradnie . — Nie trafię . Coto pokręcił frasobliwie głową , westchnął i zawrócił . — Pantera wie , że sam , sam znalazł em gniazdo świtunki ? Mam jajko ! — Co to takiego ? — Czarny bocian leśny . Wódz się ucieszy . Niedaleko było tego miejsca , gdziem łozę darł . — Będziemy razem wydmuchiwać ! Pobiegli obaj do osady . Oparty o płot , już Rosomak czekał . — Nie zbłądził eś ? — spytał . — Owszem , ale uratowała mnie Hatora . — Nie łże — będą z niego ludzie ! — rzekł Pantera . Coto poprosił zaraz o podręczniki i nawet nie czuł głodu , tak się tablicami zajął . — Ludniej niż w mieście stołecznym . — Do ptaków mam największą ochotę . — Daj no tymczasem jaja do spreparowania ! — rzekł Rosomak . — Niezły . — No to zajmujemy stanowisko ! — A na co polujemy ? — To szkoda , że wuj nie wziął strzelby . — Widzę ! Jakie to cudne ! — A ten taki cętkowany , co tak szyję wyciąga i głową kręci ? — To krętogłów ! Spryciarz , symulant . No , ale teraz musimy ratować puchacza . Już skrzeczą sójki i sroki , i ot ! jastrząb wisi nad polaną . Skończone widowisko , bo dojdzie do awantury , poleci pierze z puchacza i nasza sztuka drugi raz się nie uda . — Zbójca ze Starych Chojarów ukazał się w jasny dzień na Wdowiej Polanie ! O dolo , o losie ! Wrócił , wrócił ! — A jak nie uwięzi , to nic , to nic , to nic ! Ja mu jutro oczy wydziobię ! — woła zziajany królik malutki . A Rosomak wracał z Cotem , i ten , cały przejęty , „ wydawał ” lekcję . Natknęli się na Żurawia , który , idąc zamyślony , zasłuchany , pogwizdywał na fletni z wierzby . — Kosy ci będą odpowiadać , tak doskonale je naśladujesz . — Dokąd idziesz z workiem na plecach ? — Ano , piątek ! Chleb nam mieli dostawić do Tęczowego Mostu . Rosomak pozbył się swego ładunku , ukrył pod płachtą puchacza . — To chodźmy też na koncert ! Ruszyli ścieżyną za Żurawiem . — To zięby i trznadle hulają i dwuwiersz poddają . — Hej ha ! Chłopcy z dziewuchami , ostro ! — Brawo , brawo , brawo ! — rzuciła przelatująca kukułka . A wtem zgłuszył i zakasował duet mistrzowski trel słowika . Rosomak kapelusz uchylił . — Cześć , mistrzu Bekwarku ! — uśmiechnął się . Lutnista opanował całą rzeszę śpiewaczą . Górował nad chórem i orkiestrą , zmógł wszystkich . Kunsztowna , pełna łkań , namiętnych zwierzeń , miłosnych szeptów , zapamiętałych przysiąg i zachwytów , płynęła pieśń miłosna wiosny . — Bandyta ! — rzekł . A oto stanęli nad Tęczowym Mostem . — Zostań tu ! Za chwilę wrócimy — rzekł Rosomak , wchodząc z Żurawiem do brodu . Aż surmy żurawie zagrały donośnie hejnał wieczornej straży . — A co to krzyczy tak przeraźliwie ? — spytał Coto . Gdy stanęli na polanie , znaleźli Panterę zajętego ściąganiem z trawy i z gałęzi upranej bielizny . Hatora i Łatana Skóra ze swą miniaturką - córeczką chodziły za nim , dopominając się obroku , Kuba pokazywał łamane sztuki na lipie , ogień błyskał z chaty . — Zrewidował eś kosze rybne , Pantero ? — spytał Rosomak . — A jakże , alem ryb nie sprawił . Czekam na Cota . — Chcę ! — rzekł Coto , rękawem ocierając twarz , że stała się krwawa . Ruszyli do chaty z oczyszczonymi rybami i Coto spytał : — Nauczę się ! — uparcie rzekł Coto . Zasiedli do wieczerzy i Żuraw rzekł : — Można by kładki popsuć . Coto wyszedł jeszcze przed chatę . Oswoił się z nocą tyle , że powędrował aż na polanę , unikając jednak bliskości gąszczy , i chwilę stał , nasłuchując . Ale gdy się znalazł pod dachem , uczuł się bezpieczny , znużony , senny . Rozebrał się prędko i zasnął , oswojony już ze swym twardym posłaniem . Ale drzwi się otworzyły i głos Rosomaka spytał spokojnie : — Co ci , chłopcze ? — Wuju , tu coś strasznego się ukazuje ! Jasna poświata nocy objęła sień ; widziadło znikło . — Nie dziwię się , żeś wrzasnął . Ale to spryciarz ! No , trzeba to biedactwo wypuścić na swobodę , a że już na świt się zbiera , pójdziemy powitać las przed ledwuchną . — To ptak ? — Skowronek borowy . Tak go zwie nasz szanowny Kluk kanonik . Pozdejmował całe urządzenie , zajrzał do alkierza . — Pantera prysnął na nową wyprawę , figiel spłatawszy ! Bądź gotów na to , że to nie ostatni , i wypleniaj lęk . I cisnął pogardliwie arcydzieło . — No , nieźle ! — zdecydował pocieszająco Rosomak po obejrzeniu . A Żuraw popatrzał i dał chłopcu z zapasu inną parę . Arcydzieło zostało wyrzucone za płot . Ledwie skończyli , Pantera krzyknął : — Wodzu , dudek jest w tej skrzynce ! — Widział eś ? — A jak się nazywa dudek po łacinie ? — spytał Coto . — Pewnie Coto vulgaris . — Radzę ci nie cytować łaciny , bo Pantera cię przezwie i tak zostanie ! — zaśmiał się Rosomak , patrząc z radością na brzozę . Zakrzątał się każdy i poszli . Dzień był świąteczny , pogodny , za upalny nawet . — Poświęci nas majowy deszcz po południu — rzekł Żuraw , rozglądając się po niebie . Powiedziesz ty , powiedziesz nas , Na ten słoneczny szlak , Gdzie kwitnąć sercom i pieśniom czas , Gdzie szumu czeka uśpiony las , Gdzie czeka lotu ptak ! Żuraw się wysunął : — Mam dwa kwiaty i grzyba . — Żeby cię tak tu zostawić samego ! — rzekł Pantera do Cota . — Spróbujcie , wybrnę ! — odparł zuchowato . Wreszcie w jakimś zadrzewionym mokradle , złożonym z brzóz , podszytych zielskiem , stanął Żuraw i wskazał . Sam jeden — plama barwy i subtelnego wdzięku — wznosił się smukły kwiat o fantastycznej formie . — Racja ! Zrobię to jutro . — Widzę ! — odparł ten po chwili szukania . — Widzę . — A wiesz , co to jest ? — Mech . — Po wierzchu , a wewnątrz ? — Wewnątrz ? Pewnie narośl na drzewie . — Nie może być ! Pójdę , obejrzę . — Wuj ma takie gniazdo ? — Mam ! Zresztą tego ruszyć nie można , bo zamieszkałe . Gdy Coto dotknął brzozy , by się na nią wdrapać , zaruszał się mchowy domek . Ruszyli dalej , coraz głębiej zapuszczając się w bagna ; wreszcie znaleźli się wśród istnego łanu irysów w kwiecie . — Boże , czy to jeszcze daleko ? — szeptał wreszcie z rozpaczą . — No już ! Podnieś głowę i patrz ! — No , ale gdzie to cudo , Żurawiu ? — spytał Pantera . Ten rękę podniósł . — Nie widzisz tego jednego kwiatu i pąka ? — Prawda ! Jeden się urodził jaskraworóżowy . Skąd ? Jak ? Dlaczego ? — Tam w otchłani bagna żyje też widocznie myśl-fantazja Arcymistrza . — Daj pokój ! — sprzeciwił się Rosomak — pamiętasz , jakiej dostali śmy wysypki wtedy , przy mierzeniu głębi ? Zaśmiał się i nagi skoczył w czarną głąb . — Wuj mnie nauczy pływać ! — poprosił Coto . — I owszem , od jutra . Było to jajko . — Dostanie miodu i mleka ! — zaśmiał się Żuraw . Przykucnął , puszkę swą otworzył i schował starannie zdobycz . Pantera tymczasem wytarł się nieco trawą i oblekł szaty . — Osina w kołnierzu . — To grzyb ? — zdumiał się Coto . — Najlepsza hubka do ognia jest osinowa — rzekł Pantera . Tu spojrzał na słońce i wyciągnął się jak długi . — Obiad ! Krokiem się dalej nie ruszę . — Będzie burza ! — szepnął Żuraw , układając się wygodniej . I zasnęli wszyscy . Łosza ocierała szyję o drzewo ; małe , trochę za matką ukryte , skubało gałązki . W tej chwili chłopak się obudził i zerwał . Zwierzęta dały sus potężny ; rozległ się trzask łamanych krzaków — zniknęły w gąszczu . Teraz się wszyscy porwali i Coto lamentował na opowieść Rosomaka . — Żeby m się nie ruszył ! — Ba , nastąpiła by na ciebie klępa , i tak by ś wyglądał jak twój kapelusz . — Olaboga ! Jeść ! — zakrzątał się Pantera . — Masz , Coto , spróbuj delikatesów ! Aha ! Nie ufasz ! No to nie dostaniesz . I Pantera zjadł ostatnie . — Więc podróżniczka nie znalazł eś ? Teraz Pantera wysunął się na czoło . Rosomak mijane ostępy nazywał dla nauki Cota , wrażał mu w pamięć charakterystyczne ich cechy . — A ot Janosik — ten świerk masztowy , wśród czarnego zagaju . Odkryli głowy i szli chwilę w skupionym milczeniu , aż Pantera niepoprawny rzekł : — Mnie się widzi , że ten stary , co mu trochę głowa łysieje , ma lokatora w dziupli . — Co zaś ? — zdziwił się Rosomak . — I ja ! — szepnął prosząco Coto . Żuraw , mniej zajadły do ornitologii , spytał ocierając pot z czoła : — Naucz mnie , jak się to znajduje taką igłę w stogu siana ! — Pantero , niecnoto ! — zawołał Żuraw — dobrał eś się do moich narzędzi ; toć to jedwab opatrunkowy ! I oddał mu sumiennie brudny , splątany węzeł drogocennych nici . Rosomak troskliwie zebrał gniazdo i jaja do kolekcji i uczył Cota . — To i koniec ! Wódz się niczym nie chwali ? Ani Coto ? — Wybrnijmy stąd i niech zabezpieczę jajka . Widział em coś ślicznego , ale pewnie poszło . Zaprowadzę was w każdym razie . — Poszło ? Co może być takiego ? Gdy mijali jakąś wrzosem pokrytą haliznę , nagle ujrzeli coś czerwonego , sunącego pędem po ziemi . — Kuba ! — ucieszył się Żuraw . Ale Żuraw czekał widocznie na swego faworyta , bo wkrótce w zanadrzu jego rozległo się zapalczywe gryzienie orzechowej skorupy i zazdrosne mruczenie , by nikt się nie ważył do udziału w uczcie . — Jest ! Nie poszło ! — Widzisz polankę w gąszczu ? Brzozy , jak wianek , wkoło ! Coto postanowił też okazać niefrasobliwość i zaczął gwizdać , ale Pantera dość niedelikatnie trącił go w bok . — A jeść suszoną rybę wolno ? — Wolno , bom głodny . Ale nawet głupi kos wie , że gwizdać podczas burzy nieobyczajność chamska jest . Ot , masz karę . — Teraz kłusem do chaty — zakomenderował Rosomak . — Obejdziemy się bez chininy — rzekł Żuraw , wchodząc do izby . — Teraz ino spać — rzekł Coto . — Co tu jest jednak roboty ! Poszli boso do szopki . Hatora , sucha , przeżuwała flegmatycznie , Łatana Skóra była też rozsądnie pod dachem . Łatana Skóra obwąchała zielę , ręce Cota i pozwoliła łaskawie dotknąć córki . Maleństwo też przychylnie poddawało się operacji . Gdy Pantera skończył doić , nalał mleka w skorupkę dla węża , a potem wynalazł w kącie garnek i rzekł z cicha : — Kropelkę też daję małej , ale Żuraw o tym nie wie . Szkoda niebożątka , jeszcze trawy nie skubie , a komary tną . Naści , rośnij zdrowo ! Patrzyli przyjaźnie . Wąż wnurzył głowę do mleka , źrebię ssało garnuszek z lubością . — To ? — posłuchał Pantera . — To znak długiej słoty . To żmija ! — Nie może być ! Węże są przecie nieme . — Chodź , zobacz . Tylko cicho ! Pantera zmiażdżył mu głowę i rzutem laski cisnął daleko w gąszcze . — Ale że to nie śmiertelny ten jad ! Wrócili do chaty . Żuraw w jakieś specjalne waty i bibuły spowijał różowy kwiat , Rosomak wydmuchiwał jajka . Żaden się nie odezwał . — A na jadalnym stole tylko chleb i sól . — Gdzie nasza wieczerza ? — Zabił eś gada ? — Zabił em i chcę kartofli suto omaszczonych i gęstych — mam dosyć płynów ! Rosomak skończył robotę , wyszedł z chaty i wróciwszy , rzekł : — Tak ! Będzie chłód i słota dni kilka . Nareszcie znajdę czas poreperować siatki i kosze . — A ja — pokatalogować zielnik ! — dodał Żuraw . — A ja — nas wszystkich obszyć i obłatać — rzekł Pantera . — A ja ? — spytał Coto . Rosomak wskazał półki z książkami : — Historię nowych znajomych poznać ! Zapalił fajkę , zdjął ze ściany skrzypce i po chwili zaczął grać . — Ot , dopiero prawdziwy niedzielny bal ! — szepnął Pantera . — Leśne , majowe ! — uśmiechnął się grajek - amator . — Co mam robić ? — spytał chłopak , gdy połknął śniadanie . — Do czego masz ochotę ? — Nauczyć się od wuja koszykarstwa . — Psiakrew ! Ja cię zmuszę ! — warknął . — Wuj się nigdy nie gniewa ? — Jeden pyszny szczupak . Kosz był dziurawy , więc się drobiazg wysupłał . — Oj ! Nawet go wódz oczyścił . Udał nam się wódz ! Ale widzę , że Coto ma już bąble na rękach . Przestań partolić , skocz na warzywnik , przynieś szczawiu i nowin ! Okryj plecy siermięgą , bo nie nastarczymy suszenia szmat ! Pobiegł Coto i wrócił z mokrym szczawiem i ze złymi nowinami . — Coś wyłamało płot i stratowało kartofle — pewnie Hatora . — Ten — byle biegać ! — zaśmiał się Rosomak i zaczął sam gospodarzyć przy kuchni . — Źle ! Nasze kartofle zwęszyły dziki . Możemy się z nimi pożegnać . — Mają dobry gust — rzekł filozoficznie Rosomak . — Można na nie zapolować , kiedy szkodniki — wyrwał się Coto . — To i na nas można polować , bo my też lubimy kartofle . — Ale swoje ! — I to racja ! — zgodził się Pantera , ale Coto milczał nieprzejednany . — Takem się spocił onegdaj , motykując ! — zamruczał . Po chwili wrócił Żuraw — druga gąbka — i ledwie do obiadu „ wałęgi ” , jak ich nazwał Rosomak , osuszyli siebie i izbę . — Ej ! Mnie się nie chce takiej babskiej roboty ! — mruknął lekceważąco chłopak . — Pantera zna tylko jedną kobietę — Drozdową ! — Już piętnaście zim się swarzymy : można poznać . — A Pantera nie miał żony ? — Żony ? A ty miał eś ? — Ja jeszcze nie , ale Pantera już gna pewnie trzydzieści lat . — I siedem , rekrucie . Ale mi to jeszcze nigdy do głowy nie przyszło . Począł się śmiać i zwrócił do Żurawia : — Doktorze ! Może by śmy sobie pofundowali po żonie ? — Spirea palustris ! — zamruczał Żuraw , pisząc . — A wuj był przecież żonaty ! — rzekł Coto . Rosomak milczał chwilę , bo zębami przytrzymywał wić . Coto spuścił głowę i poczerwieniał , ale Rosomak dobrotliwie po głowie go pogładził . — Leśny zakon , chłopcze ! Miłować , szanować ! — Patrzcie ! Nie mówił em ? Dudek wyleciał ze skrzynki . — Doskonała okazja prysnąć od łatania i jeszcze raz zmoknąć ! — zaśmiał się Rosomak . — Taka słota się nie sprzykrzy — rzekł wreszcie Coto . Gdy wylądował i wszedł do izby z rybami , rzekł „ widział em człowieka ! ” takim tonem , jakby mówił „ widział em hipopotama ” . — Co znowu ! W tę słotę ! To chyba jakiś śmiertelnie chory do Żurawia . Kładki muszą być znowu pod wodą . Żuraw stęknął i czekał na los . A Coto szczerze raportował : — Witajcie , ojcze ! — Siostry syn ! — odparł Rosomak . Stary był widocznie u siebie . Zajrzał do spiżarni , do sieni , do komory , umył ręce , rozwiesił swą kapotę na piecu , rozsiadł się ze swą kobiałką za stołem . — Remizowe gniazdo ! — krzyknął Pantera . — Przepyszny okaz — radował się Żuraw . — Skarby ! — Jak dla kogo . Dobrze uciechę sprawić . Jako dla mnie kiedyś Chorążego strzelba ! Nie znaleźli ście przypadkiem ? — To ów sławny Odrowąż ? A on kto taki właściwie ? — Mędrzec nad mędrce w leśnym bycie . On to z nami chałupę stawiał , on nas wszystkiego , co umiemy , uczył . Dla niego nie ma nic nieznanego tutaj . — Jutro będzie pogoda , a że woda zgórowała na niższe zalewy , możemy poszukać ryb w szuwarach z nakrywką . — Wuju , i ja popłynę ! — zawołał Coto . — Odziobał em całe pole . Wolnym na jutro . — Pantera tego właśnie chciał . — A gdzie tamci ? Wrócili i wnet się zabrali do porządkowania jakiegoś cudacznego kosza , który Rosomak zniósł ze strychu . — Podobne do muchołówki , takiej szklanej — zauważył Coto . — Twój wujko — majster do rybołowu . Zobaczysz , jaka to sztuka . — To weźmiecie mnie z sobą ? — Umiem już kosz nastawić i pływać ma mnie wuj nauczyć , i racze pieczary znam nad jeziorem , i wiem , jak się każda ryba zwie . — Nawet i taka , co piszczy ? — uśmiechnął się Odrowąż . — I pewnie kiełbie umiesz łapać ? — Hej , gadki się prawi po św . Marcinie albo spoczywając w skwarne , niedzielne południe . O tej porze światła nie wypada świecić wieczorem . Ze słonkiem trza iść spać , na żurawia wołanie wstawać . Coto postanowił świtu nie zasypiać , lecz zbudziły go nie trąby żurawie , ale monotonny , przeciągły głos ludzki . To Odrowąż odmawiał godzinki , a na świecie był pogodny ranek . — Nie takie to straszne , jak się zdaje — rzekł Coto , gdy po pierwszej próbie na brzeg się wydostał . — Zaraz ruszymy ? — spytał Coto . Nie kwapili się . Przy śniadaniu zaczęli sobie opowiadać różne rybackie wydarzenia ; potem wypalili po parę fajek i nareszcie ruszyli . Wreszcie wypłynęli na bezbrzeżną połać zatopionych nizin , porosłych szuwarami i tatarakiem .