Maria Rodziewiczówna Berlin spał . Pogasły światła po magazynach , po teatrach , po mieszkaniach filistrów , po suterynach i strychach . — Naturalnie . — Lubię cię za to ! — Za co ? — spytał , biorąc pierścień jej włosów i bawiąc się nim . — Za to , że mną się nie afiszujesz . Młody człowiek się zaśmiał . — Nie uznaję tego za pochwałę . Afiszują się tylko błazny i parweniusze . Czyż mnie zaliczasz do jednej z tych kategorii ? — Ejże , bohaterze ! Zdarza się to i tobie ! — Może być . Jeżeli kogo nie cenię lub nie kocham . — Więc mnie cenisz i kochasz niby ? — Tak , ciebie jedynie , teraz i podobno zawsze ! — Nie , jutrzenko . Ani jednego ! — Pfe ! Prawisz impertynencje . — Wiesz , stanowczo zrywam z tobą ! Nie chcę być jedną z wielu . — Ja jednak cierpliwie znoszę takie stanowisko . — Ty szkaradna istoto ! Powiedz choć jedno . — Dziesięć , Auroro ! Primo : twój mąż … — Secundo : książę Herbert . — Ach , nonsens ! Zaśmiała m się może parę razy . — Tertio : ten kuzynek z Harcu ! — Ale ty mnie kochasz , szkaradniku … nie rzucił by ś dla nikogo ! — Dla nikogo , nigdy , Auroro ! — odparł bez namysłu . — Słowo hrabiego Croy - Dülmen ? — Słowo twojego Wentzla . — Masz , pocałuj mnie za to . — Włosy mi się jeżą ze zgrozy . — I nic więcej ? — Nic ! — Och , a ja cię tak kocham … ubóstwiam … nie dam nikomu , nigdy ! Tymczasem zegar w sąsiednim pokoju wybił powoli drugą godzinę . Półgłosem nucił znowu Lorelei . Napastnik poskoczył — znalazł się oko w oko z hrabią — zdumiał się . Minął napastnika i spytał kobietę o adres . Baron włożył ręce w kieszenie i roześmiał się lekceważąco : — Powtórz , błaźnie ! — krzyknął zdławionym od wściekłości głosem . Głos mu świstał przez zaciśnięte zęby ; wziął ramię przeciwnika i wstrząsnął nim . Przewyższał go o głowę , a uścisk był żelazny . — Ruszaj pan swoją drogą , bo dalej nie ręczę za siebie . Mogę zapomnieć , że śmy obaj szlachtą . Młody człowiek zwrócił się do swej damy i uchylił kapelusza . — Pani daruje zwłokę . Służę . Rozdrażnienie drgało mu jeszcze w głosie , a twarz przed chwilą niefrasobliwa i uśmiechnięta , zachowała wyraz dzikiej zaciętości i ledwie hamowanego wybuchu . Gdy jej podał ramię , usunęła się na bok i ruszyła naprzód w milczeniu . Piękny panicz czuł się w obowiązku zagaić rozmowę . Mówiła po francusku bardzo poprawnie , więc i on zaczął w tym języku . — Dziękuję . To lekarstwo , tak trudno zdobyte , doniosę sama — odparła . — Pani ma kogo chorego ? Skinęła tylko głową . Była by wtedy porywającym czarem . — Pani jest cudzoziemką ? — spytał . — O , najzupełniej ! — Sądząc z tonu , nie lubi pani Niemców . — Jak mało czego na świecie — odparła szczerze . — Pani ma do tego jakie powody ? Jesteśmy przecie pierwszym narodem w Europie . — Pod względem zarozumiałości , niezawodnie . — O , pan ją ceni niesłychanie . Słyszała m to przed chwilą . — I pani by nie zniosła , gdyby zarzucono wam pochodzenie … żydowskie na przykład . — Człowiek , który się wstydzi swego pochodzenia jest albo nikczemny , albo słaby ! — rzuciła przez zęby . — Pani jest bardzo surowa dla mnie , nieznajomego . — Jestem z rzeczypospolitej San Marino — odparła z lekkim uśmiechem . — Muszą to być bardzo lodowate względy . — Syzyfowa praca być musi dla zdobycia owych serc ukrytych . — Nasi mężczyźni do tego przywykli . — Winszuję , ale nie zazdroszczę . Nie lubię z zasady trudnych rzeczy . Stanęła nagle i zwróciła się do niego . — Oto i koniec pana poświęceń i mojej wędrówki . Dziękuję za grzeczność i obronę . — Czy w San Marino za usługę nie płacą ? — spytał z uśmiechem . — Owszem , jeśli wymagania słuszne . Mogę panu dać za kurs posłańca . — Za mnie ! — zaśmiała się ironicznie . — Sprzeczkę o kobietę zapili by ście jutro szampanem . Pan będzie walczył o swój honor pruski , niecierpiący skazy mezaliansu z Polką czy Żydówką . Za to … ja nie płacę . — Na przykład co ? — Ach , drobiazg ! Pamiątkę … jeden pocałunek … Cofnęła się o krok , zarumieniła jak maki polne i , rzucając mu spojrzenie obrażonej królewny , odparła z niesłychaną dumą : — Na ten drobiazg nie starczyło by panu milionów . U nas się nie sprzedaje pocałunków . Daje się je darmo albo nie daje wcale ! — A żeby dostać ? — Więc dla mnie droga zamknięta ? — I owszem ! Gdy pan przyjmie jako obrazę , jeśli cię kto nazwie Prusakiem , wówczas , przed takim pojedynkiem , ja panu zapłacę ! Hrabia ukłonił się głęboko . — Za komplement dziękuję i żegnam ! — rzekła szyderczo . — Zakład przyjmuję . Żal mi daremnej pana fatygi , ale trochę upokorzenia zarozumiałości pójdzie panu na zdrowie . Zatem , do wiedzenia ! — Aaaa … szklankę kseresu , Urbanie ! Nim skończył ziewnięcie , rozkaz był spełniony . Wypił wino , otarł wąsy i sięgnął opieszale po stos listów na stole . — Że też tym ludziom nigdy nie zabraknie konceptu i atramentu ! — mruczał niecierpliwie . — Prawda , że te wszystkie miłe misywy śpiewają dwa psalmy : pieniędzy i miłości ! Aaaa … Herbert się zgrał … Lidia chce brylantowych kolczyków . Idiotyczne istoty ! — Daj mi tu papieru i pióra , Urbanie ! Przez zielone story gabinetu brzask się wdzierał — hrabia wyglądał haniebnie zmęczony . — Listy te odeślesz zaraz , a tamte spalisz , oprócz tego jednego . Przygotuj pistolety i szpadę … Będę się bił … Ale milczeć o tym ! Nie budź mnie pod żadnym pozorem , choćby się paliło , chyba gdy ci panowie przyjdą . Nikogo zresztą nie przyjmować , zwłaszcza kobiet . Rozumiesz ? Lokaj skłonił się w milczeniu . Odzywał się tylko w nadzwyczajnej potrzebie z konieczności . Hrabia ledwie się rozebrał , już spał . Uleciały mu z myśli piękne panie , niemiecki honor , pojedynki ; odpoczynku tego nie oddał by za uścisk hrabiny Aurory . Nie był nigdy dzieckiem , a młodym duszą może ledwie parę miesięcy . Był najzupełniej z losu zadowolony . Major Koop i ciocia Dora byli dlań nudną miksturą , jak się wyrażał . Za oczami była silna , w oczy oburzenie jej topniało , gniew niknął — piękny panicz ogarnął i ją swym urokiem . Na odchodnym zawołał lokaja . — Zu Befehl , Herr Graf ! Wentzel się ubrał i zszedł do ciotki . Pojedynek był naznaczony na poobiedzie , w lasku o parę stacji za stolicą . Było zaledwie czasu na śniadanie i parę wizyt . Ciotka Dorota przyjęła swego jawnogrzesznika w swym saloniku , ucałowała go w głowę i oczy , posadziła u zastawionego stołu . Położył przed nią list . — To Panu Bogu na chwałę … stuła na twój ślub , chłopaku . — Po cóż ten pośpiech gorączkowy ? Zbutwieje cioci robota . Szkoda ! Wentzel popił ten srogi wyrok na stułę łykiem kawy i zaśmiał się . — No , tak , zapewne … są grzechy … Miał minę mistyczno - zgorszoną . Ciotka Dorota pokręciła głową . — Ach ! Boże ! — westchnęła znowu . Hrabia pokiwał głową . Staruszka z żałości rozgniewała się . — Gwałtu ! Z cioci był by istny Torquemada ! Aż mnie dreszcz chwyta ! Wstał i pochylił się nad jej ręką . Staruszka otarła łzy i spojrzała mu w oczy . — Więc pojedynek nieodwołalny ? — szepnęła . — Obydwaj nie należymy do tchórzów . W tej chwili otworzyły się drzwi salonu ; zajrzała posępna twarz Urbana . — Konie podane ! Za drzwiami roześmiał się jak szalony . — Co prawda , wolę pożegnanie z Aurorą ; ta mi dopiero da szkaplerzyk ! — Nun ? Urban się wyprostował jak we froncie . — Zum Teufel ! Co dalej ? — Baron Schöneich czeka na pana hrabiego . — Słucham ! — Pewnie się bijesz ? — zawołał na wstępie . — Jakby ś zgadł . — O co ? — O moją piętę achillesową vel polską . — Z kim ? — Z Wilhelmem . Schöneich pokręcił głową . — Ha , to urządź krucjatę na Poznań . — Do diabła z konceptami ! Powiedz choć raz co rozsądnego . — Wstąp do służby . — Na przykład do jakiej ? — Do dyplomacji . Jesteś na to stworzony . — Skąd ten pewnik ? — zaśmiał się Croy - Dülmen . — Herbert rad by mnie się pozbyć z Berlina . — No , sądzę , iż przede wszystkim z jednego pałacu Berlina . Biedaczysko schnie z zawiści . Croy - Dülmen ruszył ramionami . Spojrzał na zegarek i poruszył się niespokojnie . — Cóż chcesz , boję się spóźnić na pojedynek . Ciocia Dorota odprawiała koronkę , a piękna pani mówiła cała wzburzona . — Wiesz , jeżeli ten błazen cię zadraśnie , to ja mu zrobię coś okropnego … ja , ja … — Wypowiesz mu swój dom ! — podchwycił hrabia . Szyderczy grymas przeszedł twarz Wentzla . — Za taką ofiarę , mój skarbie , zachowam dla ciebie dozgonną wdzięczność — rzekł z całym przejęciem . Nie udało mu się tak , jak sobie tego życzył . — Musi być znak — wołał jeden . — Nie będzie przy zimnych okładach — przeczyli dwaj drudzy . Tu pacjent wmieszał się do rozmowy . Schöneich powitał bohatera uśmiechem . — Nie będzie przy użyciu zimnej wody ! — poczęli wołać medycy . — Jaką panią ? — zagadnął udając naiwnego Schöneich . Staruszka już miała wejść , już podniosła nogę , gdy ją przykuł do podłogi żartobliwy głos barona . Tego było za wiele . Croy - Dülmen skoczył , jakby skorpiona nadeptał . — To co ? — prawił spokojnie medyk . — Ja się bić nie umiem , a spostrzeżenie fizjologiczne nie jest przecież obrazą . Pan hrabia rodzi się z Polki , to pewnik ; że ród matki wpływa bardzo silnie na dzieci , to drugi pewnik ; a że pan bardzo do matki podobny , to trzeci ! Dixi . — Po ojcu prawdopodobnie ! — Jak to prawdopodobnie ? — krzyknął młody człowiek , czerwieniejąc z pasji . — Śmiesz o mojej matce mówić podobny frazes ! — Jakby ś znała choć jednego . — No , chociażby ty , przez pół . Rzucił się niecierpliwie . Nie znalazł dla niej uśmiechu , gryzł niecierpliwie wąsy i kręcił brodę . Trąciła go nieznacznie pantofelkiem . Ruch nie uszedł oka hrabiny . — Ach , comme tu prends feu ! — rzekła z dąsem . — Nie wiedziała ś o tym ? — spytał z lekką ironią . — Z San Marino . — Gdzie to jest ? Na prowincji ? We Włoszech ? — A gdzieś tam blisko ! Nie pamiętam . Opędzał się od pytań , a oczu nie spuszczał z loży naprzeciw . Wentzel Croy - Dülmen wciąż patrzył , znosząc obojętnie impertynencje obrażonej hrabiny . Tupała nóżkami z wściekłości . — Tu es d'une grossièreté horrible ! Idź , przynieś mi cukierków ! Nie połykaj jej oczami . Nie puszczę cię ! Nie masz prawa tam iść , rozumiesz ? Nie pozwalam ! Tam nie ma miejsca dla ciebie . Ten blondynek … — Auroro ! — szepnął z wyrzutem . — Gdzieś ją poznał ? Mów ! Że też tobie żadna nie ujdzie ! Ach , wpakowała by m cię z przyjemnością na statek admiralski z zakazem odwiedzania portów ! Co to za jedna ? — Obywatelka rzeczypospolitej San Marino . — Tu es stupide … z tą twoją rzecząpospolitą ! — Cóż robić ! Nie mogę cię lepiej objaśnić , bo sam więcej nie wiem ! Nareszcie znalazła hrabina sposób na swego kochanka . Spojrzał na nią piorunującym wzrokiem , wziął kapelusz , ukłonił się i wyszedł . Była pewna , że już nie spojrzy na lożę . — Alzatka ! — zdecydował Herbert . — Mniejsza skąd , ale piękna . Co za szyk królewski ! Wertheima nie było . Leczył się jeszcze . Więc Wentzel ze swą znajomością się nie pochwalił . Co prawda , nie było tak bardzo czym . Przypuszczenie Herberta uderzyło go . — Był eś w Alzacji ? — zagadnął . — Dwa miesiące , z komisją rewizyjną . — Za pół roku ona będzie moja ! — rzekł lekceważąco . Herbert natychmiast nadstawił uszu . Chwytał w lot każdą inicjatywę . — Albo moja ! — zawołał . — Nie ! — poprawił Wentzel . — Moja albo niczyja ! — Pari ? — Zgoda ! O co ? — O twego „ Scherza ” ! — I o twego „ Fingala ” ! — A ja trzymam , że obydwaj zjecie po mydełku — ozwał się Schöneich . — Stawiam swoją czwórkę , zabiorę waszego „ Scherza ” i Osjanowego bohatera ; każę jutro zacząć rozszerzać stajnię . — Skąd ta pewność , Michel ? — To i ja pójdę z tobą ! — Widział eś dokąd pojechała ? — zagadnął Croy - Dülmen . — Wiesz , nie ; był em zajęty . Nie uważał em . Bankiet przeciągnął się do rana . Było to nazajutrz . Hrabia zjawił się o południu , zhulany , blady , ziewający pomimo wiosennego słońca . Wyglądał jak uosobienie swawoli i nadużycia . — Wybieram się w odwiedziny do majora . — A ty się tam nie wybierasz ? — Mój nieoszacowany , kochany chłopaku ! Za tę przyjemność , zrobioną starej , spotka cię wielkie szczęście . Zobaczysz ! A ofiara szła nieopatrznie na zastawioną wędkę . Do doskonałości brakło mu , wedle majora i ciotki , tylko żony . Panna Dora odchrząknąwszy zagaiła rozmowę : Hrabia się ocknął jak ze snu . — Bukiet majorównie ? Czy ona się jutro konfirmuje ? — zapytał . — Ale co ty gadasz ! Wszakże to dorosła panienka ! — Przerosła ! — mruknął . — Jak to ? Sam kwiat ! — To ładnie ! — Uhm ! Czy ciocia stuły jeszcze nie skończyła ? — Będzie na czas , chłopaku , będzie ! — zaśmiała się kiwając głową . — A to po co ? — No , przecież major twój opiekun ! — A , no to jemu się należy bukiet . — Co ciocię tak zajmuje major i jego familia ? — O , i bardzo ! — wtrącił hrabia . — Tylko tyle ! Odrobina ! — zaśmiał się szyderczo . — Pewnie , że to nic wielkiego . Major przyjmie cię z otwartymi ramiony , a Mila … — Panna także ramion nie odmówi . — Mila cię pokocha . — O tym nie wątpię ! — Więc cóż , zgoda ? — spytała ciocia Dora , wstając na wpół . Hrabia się przeciągnął , ulokował wygodniej na kanapie i ziewnął nieznacznie . — Źle wybrał , źle wybrał ! Nie słuchał mnie ! — wołała żywo . — Ciocia sama nigdy nie była zamężna … — Ach , co tam mnie wspominać ! — Wentzel ! — zawołała zgorszona . — Tak jest , ciociu ! Tod oder Turandot ! Bezkarnie się nie obcuje z ideałem . Przysięgał em sobie ciocię zbałamucić : to mój cel i marzenie . — A to mi się udało ! Ciocia wyperswaduje sobie matrymonialne zaczepki . Cha , cha , cha ! Przebiła się własnym ostrzem ! Przysięgnę , że uwierzyła w połowie i będzie mnie unikała jak złego ducha . Drzwi zatarasuje ! Co za oburzenie niebotyczne ! A ten gest ostatni : „ Ty nie wiesz , co to marzenie ! ” . Spojrzysz , już ją masz ! Kto mnie miał czułości i sentymentalizmu nauczyć ? Rozejrzał się po niebie i ziemi . Błyszczące w księżycu fale rzeki wzbudziły obraz jasnowłosej czarodziejki . Znowu spojrzał w nocny krajobraz i półgłosem nucić począł : Zum Rhein , zum Rhein , zum deutschen Rhein,Wer will des Stromes Hüter sein ! Lieb Vaterland , magst ruhig sein, Fest steht und treu die Wacht am Rhein ! Factotum wyrosło jak spod ziemi . — Pakować ! Jutro jedziemy do Kolonii . Wentzla czyn od myśli był bardzo niedaleko . Nazajutrz ciocia Dora otrzymała przez lokaja wonny opoponaksem bilecik hrabiego : Biedny Wentzel ” . — Co to jest ? — wrzasnęła staruszka . — Gdzie hrabia ? — Wyjechał dziś rano — oznajmił sługa . — W którą stronę ? — Na stację kolei . Konie już wróciły . — Oh , Herr Jesu ! Okropność ! Gdzie Urban ? … — I Urbana nie ma . — Niech Fryc siodła ! Pojedzie do majora . Dam mu list . Goniec poleciał cwał em . Pod wieczór major się zjawił , cały wzburzony . — Alle Wetter ! — klął na wstępie . — Cóż to znowu przystąpiło do tego junkra ! — Ach , majorze , straszny cios nas dotknął … — Do rzeczy , do rzeczy ! Krótko i węzłowato ! Pani pewnie coś zmalowała nie w porę ? — No , a on co na to ? Uciekł , der Schurke . — Uciekł dzisiaj , a wczoraj … a wczoraj … — Cóż wczoraj ? — Wczoraj oświadczył się o mnie ! — Potztausend ! Zwariował ! — huknął major , wytrzeszczając oczy . — A to nam się udało ! Gdzież pojechał ? — Nie wiem ! Straciła m głowę ! — Przeprasza , obiecuje poprawę i zmianę . Prosi o modły . — Majorze ! Co za mowa nieprzystojna ! Kto wie , kiedy dobre natchnienie ogarnie człowieka ? Po godzinie masztalerz wrócił . Hrabia wziął bilet do Francji . — Dlaczego zawsze złe posądzenia ? — przeczył dyszkancik cioci Dory . — Bo są fakty . — Może się zmienić . W rezultacie rozjechali się w gniewie i zerwali stosunki . Herbert siedział naprzeciw , a obok niego średnich lat mężczyzna w marynarskim mundurze . Owych dwóch naprzeciw siebie oglądał Schöneich z miną amatora inwentarza . Nosili niezawodnie w jego myśli zoologiczne określenie . — Czy ci braknie konceptu , Michel ? — zagadnął ktoś z boku . — Nie było go w Baden . Konie jego wzięły tam trzy nagrody . — Zapraszał em go na polowanie … Żadnej odpowiedzi . — Nie spotkał em go w Ostendzie . Podniósł się chór głosów . — Jesteśmy obydwaj poszkodowani , panie baronie — wtrącił markotnie admirał . — Pan szuka przyjaciela , a ja się nie mogę żony doczekać … „ Uhm … te obie zguby pewnie się znalazły ” — pomyślał Schöneich . — Może się ożenił i święci miodowy miesiąc . Wszyscy wybuchnęli homerycznym śmiechem . — Może umarł ? — Pewnie pojechał do Konstantynopola ! — A może go pan , hrabio , spotkał na Ladronach ? Robiono coraz dziwaczniejsze przypuszczenia . — No , no , że też ty coś wiesz nowego ! — szydził Schöneich . — Przegrał zakład ze mną . Wstydzi się pokazać i żałuje „ Scherza ” . — Jaki zakład ? — O piękną damę , kiedyś w teatrze . — Było to w Ems … W tej chwili za drzwiami rozległo się szastanie lokajów i głos rozkazujący . — To dobrze . Otwieraj ! — Prosit — Mahlzeit ! — powitał wesoło . — Aaaa ! — rozległo się na wszystkie tony . Porwano się gromadnie z powitaniem . Dobry kwadrans krzyżowały się wykrzykniki , pytania , śmiechy , koncepty ; potem usadowiono ulubieńca na honorowym miejscu i zaczął się formalny szturm ciekawości . Admirał pierwszy przyszedł do słowa . — Czy nie spotkał pan przypadkiem mojej żony ? — zagadnął naiwnie . — I owszem . Miał em przyjemność podróżowania jednym pociągiem — odparł spokojnie . — Czyż tylko jednym pociągiem ? — zamruczał Schöneich . — Jak to ! Kiedyż pan wrócił ? — Przed godziną . Ledwiem się przebrał i rozmówił ze Sperlingiem , i oto jestem . — Więc Aurora już jest ? — Jest i czeka na pana niecierpliwie . Za nim pogonił grad dowcipów . — Coś porabiał tyle czasu ? Można było podbić Europę ! — Objechać kraj cały ! Napisać strategiczne dzieło ! — Posądzają , żeś się ożenił , żeś się sturczył , żeś umarł nawet ! — Lidia lada dzień … — Co lada dzień ? — przerwał niespokojnie . — Czemuś nie przyjechał na polowanie ? — Znalazł em dziś zaproszenie na biurku . — Gdzież ciebie szatan nosił ? Wentzel zaspokoił głód i pragnienie — zabrał głos . — Był em , koledzy , w srogich opałach . O mało mnie nie ożeniono . — A to gdzie ? — Nad Renem . — Pewno z Emilią Koop ! — zawołał Schöneich . — Naturalnie . Czy ciebie ciotka wtajemniczyła ? — Jakżeś się obronił ? — Uciekł em i schował em się we Francji . — Aha , żeglował eś po admiralskim morzu ! — Broń Boże ! Studiował em naszych sąsiadów . — Kierujesz się na ambasadora , wedle mojej rady . Winszuję . — Nie , mam zamiar wydać dzieło statystyczne ! — Ani grosza . Jeździł em od miasta do miasta , od domu do domu prywatnymi ekwipażami . — W roli sąsiada ? — W roli stroiciela fortepianów . Czegóż się śmiejecie ? Mein Wort ! Miał em kamerton i klucz . — Cha , cha , cha ! A toś im urządził instrumenty ! Pyszny koncept ! — śmiał się Herbert . — Zostawiam ci go do dyspozycji w razie potrzeby . — I twój Urban stroił fortepiany ? — Gdzież się zjechał eś z admirałową ? — Po drodze , wypadkiem . Mein Ehrenwort ! — Chcemy wierzyć , chcemy ! — kiwał głową Schöneich . — A wiesz , co się tymczasem stało z twym „ Scherzem ” ? — Pochwalił mi się dżokej , ledwiem wysiadł w domu . Wygrał 25 000 w Baden . — Uhm ? … To i koniec . Herbert dowodzi , że koń już jego . — Jego ? A to jakim sposobem ? — Znalazł piękną nieznajomą . — Cooo ? … Herbert ! Potz Blitz ! Gdzie ? Jak ? — Było to w Ems … — zaczął dumnie triumfator . — W Ems ? … Ty tam jeździł eś ? … — A tak . Towarzyszył em pani … — Ale gdzież tam ! Poddana pruska z Poznania . — Taak ? Nie może być ! — Ależ niezawodnie . Czytał em w spisie gości … — Tak prędko ? ! Za wiele wymagasz ! — Dostał eś pocałunek ? — Nie , tak dalece … — Uścisk dłoni , spojrzenie , obietnicę ? — Nie . — Cóż pleciesz o wygranej ? — Bo jestem na drodze do wygranej . Znalazł em ją , wiem , jak się nazywa , gdzie mieszka ; posłał em jej bukiet z cyklamenów … — Który przyjęła ? — No , nie … odesłała … — Przecie już słyszał eś . Dostał figę . — Dostał em fotografię ! — pochwalił się właściciel „ Fingala ” . — Pokaż , pokaż ! — zawołali wszyscy . Schöneich z kolei wziął fotografię , obejrzał i ruszył ramionami . — A , no , prawda ! Przecie nie mogł em prosić , bo … — Boś jej głosu nie słyszał . — Owszem , ale mówiła do swej towarzyszki . — Więc była i eskorta ? — A jakże . Stara , okropna megiera w przeraźliwej żałobie . I panienka ubierała się czarno . Chodził em za nimi jak cień i może wreszcie znalazł by m sposobność poznajomienia się , choć z trudem , bo ci Polacy trzymają się klanem , gdyby nie to … — Że usłyszał eś impertynencje … — Pewnie narzeczony . — Nie , krewny . Nazywali się po imieniu . — No , więc ty go wyzwał eś i zabił eś … — Ciekawym usłyszeć ten twój plan pierworodny ! — szydził Schöneich Croy - Dülmen zrazu słuchał zawstydzony . Herbert okazał się rozumniejszy od niego . Była to hańba , skaza na opinii . — Jadę do Poznania , kupuję w sąsiedztwie majątek i zaczynam starać według wszelkich form . W ostateczności gotówem się ożenić . — Jeżeli cię zechcą ! — mruknął Schöneich . — Mnie ? ! — oburzył się magnat . — Żeby m był panną , to by m odmówił . — Kto by tam tobie proponował ! — Możem nieładny , nieszykowny ? — Jadwiga . — One wszystkie widocznie Jadwigi . — Albo znasz więcej tego imienia ? — Nazwisko dzikie , trzeba się zakrztusić : Chrząstkowska … — Jak ? Co ? — A ten młody , co jej towarzyszył , także Chrząstkowski ? — Zdaje mi się . — Jan ? — Skądże mogę wiedzieć ? Co tobie ? — Verflucht , verdammt — krzyknął hrabia , zrywając się na równe nogi . — Bywajcie zdrowi ! — Sfiksował ! — wołał Schöneich . Taranty stały przed bramą . Skoczył do karety . — Do pana Sperligna ! Galopem ! Wentzel wyskoczył w biegu , zginął w bramie . — Jest pan Sperling ? — spytał szwajcara . — Nie wychodził , a może nie wrócił . Od urodzenia tak się nie zmęczył i od urodzenia nie odwiedzał plenipotentów — dawał audiencje u siebie w pałacu . Toteż , gdy zadzwonił — Sperling , otwierający zamiast lokaja , aż się cofnął z podziwu . — Pan hrabia ? Co się stało ? — Gdzie listy , któreś ode mnie zabrał ? — Są u mnie . — Zaraz , proszę do gabinetu . Weszli do izdebki , zawalonej foliałami ; przy biurku pisała młoda kobieta . — Gdzie są listy hrabiego , Lili ? Kobieta w milczeniu podała pakiet , skłoniła się i wyszła . Przy czym pozostaję z należnym szacunkiem Jan Chrząstkowski . Wentzel przetarł oczy i powtórzył półgłosem : — Owszem . Nie odkładam nigdy do jutra . — Człowieku ! I cóżeś odpisał ? — Nie ja , panie hrabio — rzekł z ukłonem jurysta . — I list poszedł ? — Przed godziną . Wentzel garściami wziął się za włosy . — Trzeba go wycofać ! — Poczta nie wydaje . — Zum Kuckuck poczta ! Ja ją własnymi rękami podpalę , byle ten nieszczęsny list zatrzymać . Prędzej , bierz kapelusz , jedźmy . I stała się rzecz niesłychana : Wentzel , patriota i zapaleniec pruski , klął tego wieczora zarząd niemiecki , złajał od „ lumpów ” urzędników pocztowych , groził pobiciem starszemu , proponował łapówki — i nareszcie około północy znalazł się w kancelarii cyrkułu , oskarżony o naruszenie porządku , o gwałt , o nieposzanowanie przepisów , o obraźliwe słowa i ruchy . Cioci Dorze zastygła krew w żyłach . — Co ty robisz ? — spytała lokaja . — Co to jest ? Gdzie ty jedziesz ? — Ja jadę do św . Jadwigi ! — Do kościoła ? Z rzeczami ? ! — Uhm , myślę odprawiać tam rekolekcje ! — Co ty gadasz ! Takie nieładne żarty ! Mów prawdę . Kiedy wrócisz ? — Pfe ! Dorosły człowiek , a błaznuje jak łobuz ! Jesteś źle wychowany ! — Marsch ! — zakomenderował hrabia stangretowi . Wolant wytoczył się na ulicę i popędził na dworzec kolei . Z pomocą karty geograficznej odnalazł Croy - Dülmen miejscowość Braniszcze . „ To dopiero Metys polsko - pruski ! ” — pomyślał Wentzel wzgardliwie . Dnia tego nie można było myśleć o dalszej podróży . Rozgościł się w najlepszej izbie , zjadł kolację i legł spać , zdając bezpieczeństwo swej osoby i mienia w ręce wiernego Urbana . Gdy się obudził , na świecie było południe . — Urban ! — zawołał . Drzwi się otwarły , w promieniach światła ukazała się wypomadowana , uczesana modnie głowa lokaja . — Was gibt's — ziewnął Croy - Dülmen . — Gut Mariampol ; Besitzerin Wohlgeborene Frau Thekla von Ostrowska ; liegt ungefähr zwei Meilen nach Osten ! — Głupiś ze swoim Osten ! Najął eś konie ? — Pocztę , jasny panie . — To dobrze . Będę wstawał . Nie odzywał się nigdy niezapytany . A Wentzel stroił się jak na królewskie salony , z całą starannością kobiecego ulubieńca i wytwornego eleganta . — Gdzieś dostał wiadomość ? — zagadnął . — Któż tu rozumie po ludzku ? — Poczthalter , jasny panie , jedyny cywilizowany człowiek . Ein echter Preusse ! — Pani Ostrowska sama mieszka ? — Po śmierci męża mieszka przy niej panienka , sąsiadka , Fräulein von Żonżoska , której brat , Herr von Żonżoski , zarządza majątkiem i interesami . — Cóż o nich wszystkich mówi poczthalter ? Urban pozwolił sobie na gest oburzenia . — Schauderhafte Geschichten ! Niemców tam nie puszczają na dziedziniec , nie przyjmują na służbę . Stara pani nie przyjmuje nikogo , kto ich językiem nie mówi , a pan Żonżoski przestrzelił sobie umyślnie prawą rękę , żeby nie służyć w armii naszej . — Ho , ho ! Scewola ! — mruknął Wentzel . — Daj perfum . A o panience nic nie mówił ? — Panienka jest okropnie dumna ! Sie ist verlobt mit Herrn von Glembocki aus Struka . — Masz zdumiewającą pamięć . Tymi nazwiskami można język połamać . No , daj mi tu kawy i każ konie zakładać . Urban zwrócił się na pięcie i zniknął . — Nikiej nie rozumiem , wielmożny panie ! — rzekł . — Ciekawym , jak się poczthalter z nim porozumiewa — mruknął Niemiec , a Urban na koźle zawyrokował : — Polnisches Vieh ! — Bodaj cię kolki rozparły , szwabska pokrako ! — A ot i panicz z Olszanki stoją — rzekł . Ale sługa rękami tylko strzepnął . — Pan nie mówi po polsku ? — spytał . Wentzel ramionami ruszył — nie rozumiał . — Może przyjmie , spojrzawszy na bilet — protestował młody człowiek . — Eh , nie , żeby i z nieba bilet … tego … pani nikogo takiego … nie widuje . To pan Jan … umie po szwabsku . Proszę pana … ja … tego … zaprowadzę . — Cicho , Śpiewak . A czego tam , Walenty ? — Niemca przyprowadził em do panicza , żeby go wyrozumieć . — Czym mogę panu służyć ? — Jestem wnuk pani Ostrowskiej , Croy - Dülmen . — Jan Chrząstkowski , jej sąsiad i wychowaniec . Croy - Dülmen pierwszy się odezwał : — Bardzo proszę o to . Polak wyszedł i wrócił po chwili . — Pani Ostrowska pozwala panu przyjść . Wymaga wyłącznie francuskiej rozmowy . Była to audiencja jak u cesarza . — Czy wy się dziś nie uspokoicie ? Kto tam znowu ? — Hrabia Croy - Dülmen , moja siostra — przedstawił Jan po francusku . Panienka w milczeniu skłoniła lekko swe piękne blade czoło — nic więcej . — Ja nie mówię po niemiecku — zaczęła staruszka — ale pan rozumie po francusku ? — Naturalnie — potwierdził w ponownym ukłonie . Wtem piękna dziewczyna podniosła głowę ; na twarzy przez wyraz powagi przedzierał się mimowolny uśmiech . Hrabiemu wypadł z ręki kapelusz . Otworzył usta , wlepił wzrok w staruszkę . Czy to dom wariatów , czy on śni ? — Nie przyszedł em tu po krytykę i sąd mego ojca i moją narodowość — zaczął głucho . — Rodziców obojga nie pamiętam , o mezaliansach mam wręcz przeciwne przekonanie ; co zaś do Polaków , mamy względem nich najlepsze intencje . — Babuniu ! — upomniał , korzystając z chwili , Jan . — Hrabia jest pod naszym dachem … — Mam prawo mówić prawdę : niech słucha . — Słuchał em długo i cierpliwie — zaczął Wentzel dziwnym tonem — pani jesteś moją babką i starą , zbolałą kobietą ; więc nie wdaję się w swary . Przyznaję jednak , że nie spodziewał em się takiego przyjęcia tam , gdziem osobiście nic nie zawinił . Jestem Niemiec wychowaniem , krwią , pojęciami i życiem , ale nie przestępował em tego progu jako wróg . Moje intencje były czyste i prawe . Przepraszam najmocniej za żywe słowo , jeślim nim obraził . Chciał em , choć późno , poznać kraj mojej matki , myślał em , że zastanę tu rodzinę . Pozwoli pani się pożegnać . Rozmowy zawiązać nie widział sposobu , gdy wtem ona spojrzała na ń po swojemu , posępnie , i spytała : — Pan bawi stale w Berlinie ? — Całe lato był em nieobecny , pani . Część czasu spędził em w dobrach , resztę we Francji . — W Biarritz — dodała spokojnie . Rzucił jej zdziwione spojrzenie — czy była jasnowidząca ? Zrozumiała widocznie myśl wzroku , bo dorzuciła w formie objaśnienia : — Hrabina Mielżyńska bawiła tam i spotykała pana . W tej chwili Jan ukazał się z powrotem . — Konie gotowe — rzekł , wahając się — ale deszcz leje strumieniami . Croy - Dülmen złożył dwa milczące ukłony i wyszedł z Chrząstkowskim . Deszcz padał jak z cebra . Młody człowiek wyszedł z gościem na ganek i wzdrygnął się . — Nie sposób jechać — zauważył . — Może pan się zgodzi przenocować u mnie w oficynie . Mam dwa pokoje na usługi . Croy - Dülmen spojrzał w szczerą twarz chłopaka . — Pan się nie boi przyjmować Niemca na dziedzińcu pani Ostrowskiej ? — Jutro by m dostał burę , gdyby m pana wypuścił w taki czas . Proszę za mną . A ty , przyjacielu , ruszaj do stajni ze zwierzętami , a potem spać do czeladzi . Wara mi tylko z papierosami . Walenty , parasol ! Po godzinie siedzieli obydwaj przed kominem , na stole szumiał samowar i dymiła obfita kolacja . Urban w sąsiednim pokoju słał łóżka . Jana oderwano na chwilę do spraw gospodarskich . Wentzel zamyślił się nad wypadkami ubiegłego dnia . Dziwny kraj , gdzie młodzież była tak cicha , skupiona w sobie , milcząca , a starzy przy siwych włosach zachowali gorące uczucia , zapał i siłę . Dziwny kraj , dziwni ludzie ! Pani Tekla to nie była ciocia Dora , którą można było ułagodzić konceptem i uśmiechem lub nastraszyć lada czym . Hrabia poruszył się niecierpliwie . — Weźmie Michel „ Scherza ” — zamruczał upokorzony — i „ Fingala ” — dodał jako pociechę , ciskając w płomień niedopalone cygaro . — Cóż pan taki markotny , hrabio ? — ozwał się Jan . — Na złą pogodę — odparł . — Barometr idzie w górę — pocieszył wieśniak . Usiadł znowu naprzeciw gościa i podrzucił drew na ogień . — Pan dzierżawi Mariampol ? — Pan nieżonaty ? Chłopak się zaśmiał . Ten śmiech zerwał lody . — Czy wyglądam tak staro ? — Państwo tu wszyscy macie wygląd nad wiek poważny . Chmura przeszła po czole Polaka . — Pan nie bywa nigdy w Berlinie ? — Więc to było tak nagle ? — Do rana jeszcze daleko , a pan bardzo do swej matki podobny , sądząc z portretu . Widocznie , że nabierał ochoty na ponowną wizytę u gniewliwej staruszki , nawet z perspektywą powtórnego łajania . Ach , jakie one piękne były by w uczuciu , w uśmiechu , w kochaniu ! Ach ! — Czy istotnie stracili ście państwo brata we Francji ? — ozwał się po przerwie . — Istotnie , zginął zaraz na początku wojny . Był kapitanem w pułku poznańskim . Szukali śmy z Jadzią daremnie grobu . Leży gdzieś we wspólnym dole . Wojna nie matka , lecz macocha . Wola boża ! Zginął jak bohater ! I pan służył ? — I ta szrama na czole to z wojny order ? — zagadnął Jan , nie podnosząc ostatniej uwagi . — Na nową znajomość , z całą przyjemnością . Nie rozumiem ja was , a wy mnie macie za wroga , za szpiega może . Ten pierwszy kieliszek waszego miodu piję za zgodę i porozumienie , a jeśli zechcecie , na dobrą znajomość . — Lewą ? ! — uśmiechnął się Croy - Dülmen . — Prawą mam uschniętą , bezwładną , ale lewa jest szczera i wierna — odparł — może jej pan zaufać . Wypili toast duszkiem . — A teraz spać — zawołał gospodarz , już zupełnie swobodnie — północ , a pan wygląda zmęczony . I ja dziś dzień cały polował em na zające . — Czy pan wie , co się stało ? — zapytał . — Skądże ? — Babka mnie wyłajała . — Tak rano ? Za co ? — Za to , żem pana puścił w noc i w deszcz . — Przecież jestem ! — No , aleś się pan wreszcie usprawiedliwił ? — Jakoś , z wielkim trudem . Co dała , to wziął em . — I cóż powiedziała potem ? — Jeżeli to możliwe , bardzo . — Ano , to ja pójdę po radę do Jadzi . Niech panu wstęp ułatwi . — Czy pańska siostra wszechmogąca u staruszki ? — I z panem . — Nie mów pan tego pani Tekli . — Ani pańskiej siostrze ? — Dziękuję . Obejdę się bez tego zaszczytu . Losy zgodnego porozumienia składam w pana łaskawe ręce . Pragnę odjechać stąd w spokoju . Jan wyszedł , a hrabia spiesznie się ubrał i czekał rezultatu układów pokojowych . Szły widocznie z wielką trudnością . Nareszcie zjawił się Jan . — Gotowe . Babka czeka na pana . — Pani utrzymuje ochronkę ? — zagadnął Niemiec . — Są to dzieci oficjalistów i służby domowej . Uczę ich religii , historii i robót . — Pani lubi dzieci ? — zagadnął Wentzel . — Babka w ogrodzie ; zaprowadź , Jasiu , pana hrabiego . — A ty , co masz lepszego do roboty ? — Muszę się przebrać do obiadu . Ruszyła brwiami . Żaden nerw nie drgnął na tej lodowatej twarzy . — Zapomniał eś , że się co dzień przebieram — odparła chłodno , odchodząc ku domowi . — Pana siostra jest zaręczona ? Nie dokończył , ręką machnął . — Kiedyż wesele ? — badał Croy - Dülmen . — Nie wiem . Teraz żałoba . Pani Tekla ani słyszeć nie chce o małżeństwie , Jadzia po swojemu milczy na wszystko , a Głębockiego o zdanie nikt nie pyta . W takim stanie sprawy mogą się wlec ad infinitum , chyba się w to wmiesza opatrzność i ja … — Czy ten pan jest odszczepieńcem ? Przez oczy staruszki przeszło zdumienie , może radość , ale nie zrobiła żadnej uwagi . On pierwszy zagaił rozmowę — naturalnie po francusku . Zamiast się uspokoić , zaperzyła się jeszcze bardziej . — Już ty mi się tylko za przykład nie stawiaj ! Gotóweś jeszcze zaprzyjaźnić się z Niemcem , tego Szwaba za kolegę obrać . Croy - Dülmen skłonił się z uśmiechem . — Świadczę się niebem , że nie pierwszy wymówił em tę okropną nazwę . — Z konieczności , jakże mam powiedzieć ? Jesteś Szwab , opite bawarem Niemczysko ! — Jako żywo , nigdy piwa nie pijam ! Nie lubił em go nawet będąc studentem ; a co do nazwy , jestem przecie ochrzczony , dla rodziny mam imię jak każdy . Staruszka coś zamruczała . To wezwanie do pokrewieństwa nie rozczuliło jej bynajmniej , a jednak było to w ustach hrabiego monstrualne ustępstwo . Ach , ta nieszczęsna rozmowa na wiosnę ! Czy rozum stracił wtedy , mówiąc swe credo obcej , spotkanej na ulicy kobiecie ? Jakieś fatum go prześladowało ! Co ona myślała o nim ! — To nieuk , osioł , próżniak ! Okropność , jak ci Prusacy lud zdemoralizowali . — To drugi raz ! — szepnął hrabia Janowi . Obydwaj spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się pod wąsem . Nic nie uchodziło oka cholerycznej staruszki . — Et , co z wami gadać ! — zamruczała na odchodnym . Młodzi ludzie , obydwaj z natury weseli , zaśmiali się serdecznie ; uśmiechnęła się nawet poważna panna Jadwiga . Nagle pani Tekla obejrzała się i przystanęła . — Słyszysz , Jadziu , turkocze ! — wołała . — Już jedzie miły konkurent ! Wybrała ś go , idźże sama bawić . Nie znam nic nudniejszego nad tego człowieka , ale to nie moja rzecz . — Czy mamy ci iść w sukurs , Jadziu ? — żartował Jan . — Do woli — odparła po swojemu , krótko . — Zostawiam ci swobodę pierwszego powitania , żeby ś się nie potrzebowała krępować — drażnił się dalej . — Czemu się nie nauczysz krępować języka ? — odrzuciła z daleka . — Z konieczności muszę mówić jako reprezentant rodziny . Żeby m ten urząd tobie zlecił , miano by nas za głuchoniemych . Nie odrzekła nic więcej i znikła w cieniu szpaleru . — Co parę dni , regularnie od obiadu do kolacji . — Co robią narzeczeni ? Rozmawiają ? — A pan co wtedy robi ? — Niezawodnie . Arkadyjscy pasterze wyginęli . — Oprócz jednego Głębockiego . O , Walenty nas szuka . Pewnie obiad . Niebezpiecznie było z nim zaczynać walkę — był zazdrosny , mściwy i cierpliwy . — Jakże kartofle , Adamie ? — zagaił Chrząstkowski . — Niezgorzej . — A siewy ? — Schodzą . „ Dobrali się w korcu maku ” — pomyślał Croy - Dülmen . — A twoja „ Norma ” zdrowa ? Tu ożywiła się posępna twarz Głębockiego . — Żdżarski targował ją wczoraj — odparł żywiej nieco . — Sprzedał eś ? — Jeszcze nie . W ostateczności chyba . — Przecie ją Jadzia chciała nabyć . — Już nie chce . Mówiła mi … W salonie , wedle opowieści Jana , narzeczeni zajęli się milczącym przeglądaniem dzienników . Młodzi ludzie wymknęli się do oficyny . Rozmowę przerwał im stary lokaj . — Pani kazała się spytać , co się stało z Niemcem — objaśnił Chrząstkowskiemu swe przybycie . — Tyleczko wyjechał . — Tak wcześnie ! Oho ! To go dobry duch natchnął . W jadalni paliła się już lampa . Panna Jadwiga własnoręcznie przyrządzała herbatę . Brat ją spotkał żartem : — Tak krótko dziś grali ście w domino ! Szkoda . Kto kogo ograł ? — Już idę , na burę — mruknął , odchodząc w głąb domu . — Przyrzeczeń ? — powtórzyła pytająco . — Zdaje mi się , żem wygrał zakład z panią . — Może być , nie pamiętam . — Założył em się , że odnajdę panią . Ja nie zapomniał em . — Bardzo chwalebna pamięć . Cóż z tego ? Pytania te i odpowiedzi , krótkie , urywane , zimne jak cięcia stali , zbijały go z tropu , onieśmielały zupełnie . Był to jakby pojedynek , w którym on otrzymał tysiące pięknych razów , nie mogąc ich ani odbić , ani oddać . — Należy mi się nagroda . — A jeśli nie wystarczy ? — To musi . Potrząsnął zuchwale głową . — Czy wie pani , że Wentzel Croy - Dülmen tego słowa nie uznaje w stosunku do siebie ? — Znosił em wszystko dla zdobycia sposobności rozmowy z panią . — Czy pani nie przypuszcza , że zdanie można zmienić ? — Obraził em panią … — Mnie ? Pan ? Obrazić mnie może tylko ktoś , o kogo dbam . A więc widział Wentzel te oczy mroczne , pełne błysków , te usta milczące pełne życia , miał — czego pragnął . Wyprostowana , z brwią ściągniętą , rzucała mu lekceważenie po lekceważeniu , a w nim zamiast gniewu budziło się dzikie jakieś uczucie pożądania . Pod wpływem tym wyrwała mu się gwałtownie z ust zuchwała przysięga : — Zobaczymy , kto kogo zwycięży ! Ja jeszcze nie znam porażki — rzekł stanowczo . — Zastosuj to pan do siebie . — Wolę do pana Głębockiego — odparł zuchwale . — Ale nie moja . — Obejdę się bez tej wiadomości . Gdzie się podziało jego Cezarowe : veni , vidi , vici ! Jan go tak zastał . — Z całą przyjemnością . Dziękuję . — Posłyszy pan niejedno kazanie o Niemcach . — Cóż robić ! Cierpimy za winy ojców . — Jak to ? — Żeby ojciec mój dotrzymał obietnic danych rodzinie żony , było by inaczej , może lepiej — dodał powoli . * — Odprowadź „ Scherza ” do barona Michała von Schöneich ! Marsz ! Zamyślił się chwilę . — Wer da ? — Ich ! — odparł dumnie Jan , stając u okienka . Urzędnik pałacowy czytał dziennik i dość niechętnie przerwał politykę . Ale zatrzask odmykał się tylko z loży , a szwajcar nie spieszył się z pociśnięciem sprężyny . — Pan hrabia nie przyjmuje o tej godzinie — ogłosił jak dekret senatu , pokazując na zegar nad okienkiem . — To nie twój kłopot . Otwórz , dam sobie radę . — Oto bilet . Proszę oznajmić hrabiemu . Przyjmie niezawodnie — zawołał Jan niecierpliwie . — Zresztą zaledwie pierwsza . — I pięć minut . Kartę raczy pan przedstawić o trzeciej . — Bodajeś pękł , kufo browarna ! — zaburczał Polak , wściekły , zawracając z powrotem . Ciężkie dębowe podwoje zapadły za nim ; znalazł się na ulicy . Kobieta otarła się prawie o Jana , który na nią wytrzeszczał oczy , zmieszała się z tłumem i znikła . Zastukał raz i drugi do furtki , bez skutku — i dał za wygraną . Magnacki przepych bił ze ścian malowanych al fresco , z marmurów — przepełniał cały dom . Lokaj , zawsze milczący , wprowadził gościa do salonu obwieszonego gobelinami i zniknął , niosąc bilet na złoconej tacy . Po dość długim oczekiwaniu skrzypnęły drzwi . Jan się porwał uradowany i struchlał . — Tak , łaskawa pani ! — Jestem panna Dorota von Eschenbach , ciotka Wentzla — przedstawiła się dygając powtórnie . — Pan ma interes do niego ? Może dzierżawca ? Jest pan Sperling . Jan się zaśmiał . — Interes mój nie wymaga plenipotenta . Wystarczy mi godzina rozmowy z hrabią . Pąsowy lokaj ukazał się w progu . — Bardzo mi przykro , żem panią utrudzał . Żegnam . Wstał i wyszedł , życząc Wentzlowi diabłów i licha . Dzień był stracony . Poszedł wieczorem do teatru , ale darmo się rozglądał . Wentzla nie było , sztuki mało pojął , znajomych nie miał , ziewał jak na niemieckim kazaniu . Następnego dnia włóczył się po mieście , tam gdzie najwięcej było prywatnych ekwipaży , strojnych dam i okazałych magazynów — i tam nie było Wentzla . Zamiast niego los mu nadarzył Urbana . Factotum hrabiowskie widocznie było na urlopie . Miał na sobie kamerdyner angielskie palto , błyszczący cylinder , lakierki i jasne rękawiczki . Z nosem zadartym i rękami w kieszeniach wyglądał jak jego pan . Spod pachy wyglądała laseczka o złotej skuwce . Laseczką tą wydziobywał oczy przechodniom i gwizdał sobie aryjkę Straussa . — Czekaj no , czekaj — zatrzymał go Jan . — Gdzie twój pan ? Urban zrobił gest nieświadomości . — Przecie mogę się zobaczyć i spotkać z hrabią choćby w karnawale . — Możesz mi ułatwić wizytę ? — Chyba za tydzień . — Zwariował eś ! Mam do niego polecenie od jego babki z Mariampola . Tu Urban wyjął ręce z kieszeni i przybrał typowo lokajską pozę . — Die Wohlgeborene aus Mariampol ? Das ist etwas anderes . Mogę panu dać bilecik polecający do mego zastępcy , Augusta . — Tfu ! Będę chodził od fagasa do fagasa ! Wolę z niczym wrócić . Schönen Dank ! Obejdę się bez twojej pomocy . Było to dobre natchnienie . Wśród setek powozów i koni dwa przepyszne taranty mignęły mu jak błyskawica . Kazał stangretowi je dopędzić . Stanął w dorożce i wyglądał . Wszedł do kawiarni . Naprzeciw niego siedziało trzech panów , rozmawiając wesoło . Mimo woli zaczął półuchem nasłuchiwać . — Szkoda . Obiecała mi walca . — I cóż ? — Będą się bili ? Jan aż podskoczył na krześle i wytężył uwagę . — Co ? Nie słyszał em ! — spytał ciekawie jeden . Młodzi ludzie aż się pokładali od śmiechu . Jan miał ochotę im zawtórować . — Cóż Wentzel i Schöneich ? — Żeby nie hrabina , toby sto dam za nimi ręczyło . — Wiesz , że o Wentzla panna Annheim obiła szpicrutą Ellę Schwan ! — Widział em . Działo się to przy stu świadkach w maneżu . Kłóciły się jak przekupki .