Antoni Sygietyński NA SKAŁACH CALVADOS Dniało . Złote promienie wschodzącego słońca przesuwały się po przejrzystych falach Lamanszy i migoczącym blaskiem drżały na szczytach wspiuąjącej się wody . Wiatr wiał od wschodu i zininćm , przejmującym tchnieniem , strychował po płótnach wysmukłej Eufmzyi , która powoli ciągnęła za " sobą wielki włok rybacki po piaszczysteni dnie morza . Lina gruba , jak ręka , przytwierdzona do nosa statku i owinięta na wale żelaznej windy , przebiegała wzdłuż całej burty aż do samego tyłu i ztąd , zwracając się ostro od drewnianej łapy , spadała w morze pod wpływem ciężaru , wiszącego na jej końcu włoku . Na pokładzie , przewieszony brzuchem przez bakort , stał młody wyrostek i trzymając linę w ręku , gwizdał pod nosem tęskną piosnkę rybacką . Włok widocznie szedł równo po dnie morza , wolnym od kamieni i odłamów skal , gdyż wyciągnięta przed łapą , lina drgała regularnie i spokojnie w ręku czuwającego nad nią Orange'a . Nagle chłopak przestał gwizdać w połowie pieśni . Zimno jesiennego poranku i wiatr , dmący mu prosto w oczy , przejęły go do szpiku kości . Puścił linę , wstrząsnął się gwałtownie pa całem ciele , zatarł ręce i odwróciwszy się twarzą do kajuty , wychodzącej wysoką paką nad pokład , spojrzał gniewnie w ciemny jej otwór i plunął . Nie był to pierwszy objaw niezadowolenia siedmnastoletniego chłopca , który od kilku miesięcy buntował się przeciwko właścicielowi i dowódzcy rybackiego statku . Służąc sześć lat na pokładzie Eufrazyi , jako chłopiec okrętowy , Orange czul się dosyć już silnym i wprawnym rybakiem , aby przestać podawać starszym hubkę do fajki i pobierać połowę płacy zwyczajnego majtka . Zresztą sam fakt powierzania w jego ręce sieci i rudla , był dostatecznym dowodem fizycznych i moralnych zalet młodego rybaka i dostateczną pobudką do wybuchów jego niezadowolenia , ile razy został się sam na pokładzie . Tym razem Orange postanowił zakończyć ostatecznie walkę i wyzwolić się złym , lub dobrym sposobem z pod władzy Boudard'a . — Nie będę mu dłużej służył za „ malca ” — mruknął ponuro pod nosem i zacisniętemi pięściami zatrząsł nad paką kajuty , Po chwili , jakgdyby dla dodania sobie otuchy , spojrzał dumnie po wypukłych piersiach swojego szerokiego tułowia i tupnąwszy nogą w pokład , odwrócił się , napowrót do liny . Sieć wlokła się wciąż równo za statkiem , który kołysząc się po lekkich falach , za podmuchem wschodniego wiatru , powoli zbliżał się ku czarnym beczkom , przykutym łańcuchami do najwyższych szczytów podwodnych skał Calvados . Słońce wzbiło się wyżej nad ziemie i przebitemi przez poszarpane chmury promieniami , barwiło powierzchnię morza różnokolorowemi smugami światła . Orange , przechylony przez bartę , trzymał linę w ręku i w milczeniu , ponurym wzrokiem wpatrywał się w morze , czystym szmaragdem zieleniejące pod cieniem statku Nagle włok zaczął szarpać się na linie . Orange , krzyknąwszy Da cały głos : „ chłopcy ! " zrzucił linę z łapy i pobiegł w ciężkich podskokach na sam przód statku . Zanim rybacy , ocknąwszy się ze snu , zdążyli wyjść na pokład , już statek , ulegając ciężarowi włoku , który go ciągnął za nos , zwrócił się z pierwotnej swej drogi i stanął nad nim , jakby na kotwicy . Boudard wyszedł z kajuty ostatni i zaspanym głosem spytał : — Kamień , czy skala ? — Kamień — odpowiedział Orange sucho . W jednej chwili rybacy spuścili żagle i schwycili się we czterech razem z Orange'em za korbę windy , która żelaznemi zębami zadzwoniła żałośnie po wrębach kola . Boudard drapał się w głowę pod futrzaną czapką i rwał niespokojnie szpakowatoryżą brodę . Po półgodzinnem windowaniu , żelazny łuk włoku pokazał się nareszcie jego siwym oczom . Majtkowie dla wypoczynku zaprzestali pracy ua chwilę . Pot lal się im z czoła , a piersi wznosiły się i opadały , jak torby kowalskich miechów . Boudard przenikliwym wzrokiem wpatrywał się ; w morze . Cala sieć była jeszcze pod wodą : co zatem znajdowało się w matni , oprócz kamienia , musiało zostać dlań tajemnicą , aż do ostatniej chwili windowania sicci na pokład . Korzystając z wypoczynku majtków , nabił krótką glinianą fajeczkę , nio odwróciwszy głowy od żelaznego gardła sieci , zawołał : — Malec ! . . . Hubka ! Orange za cała odpowiedź odwrócił się tyłem do „ gospodarza ” i usiadł na belce od nosa statku , obeierająe sobie obojętnie czoło rękawem wełnianego kaftana . — Malec ! . . . Hubka ! — Nie możecie sami pójść po nia , kiedy stoicie przy kajucie ? — odpowiedział wyrostek przez ramię . — Twoje psic prawo robić , eo ci każę ' . — krzykną ! „ gospodarz ” statku , czerwieniąc się pomiędzy zmarszczkami skóry , potrzaskanej od starości i morskich wiatrów . —Kiedy mówie hubka , to hubka ! ! Orange rozsiadł się lepiej na belce i nie odwracając głowy w stronę gospodarza , splunął na pokład przez zaciśnięte zęby . Majtkowie , nic rozpoczynając roboty ua nowo , czekali z ciekawością rozwiązania sprzeczki , która nie raz już powtarzała się na lądzie i morzu , ale bez tak wyraźnego charakteru buntu , jak obecnie . — Pójdziesz po hubkę , czy nie ? ! — Jeżeli mi dacie moję , część , to pójdę , cnociażcm majtek . — Za co ci mam dać ? — Za co ? . . . Czyż to nic mam siedmnastu lat ? Czy może nie pracuję , jak każdy ? . . . Cóż to ! nic ciągnę sieci razem ze wszystkimi , albo może nie wywieszam żagla , kiedy leżycie do góry brzuchem w kajucie ? — A tobie co do tego , bękarcie jakiś ? ! — Patrzcie go , bękarcie ! . . . Cóż to ? ! gonili ście się z moją matką , czy co ? — Miał by m też z kim ? . . . — Ej ! wara wam od matki , bojak zamaluję ! . . . — krzyknął Orange , porywając się z miejsca na nogi . — Tylko mi się rusz na pokładzie , to ci kąpiel sprawię ! — Jeszcze fam niewiadomo , ktoby z nas prędzej napił się wody ! Zresztą gadajcie sobie , jak chcecie , tylko mi dajcie moję część . — Cóż to ? ! ja może ci będę podawał Imbkę do łajki ? — Ja tam waszej nie potrzebuję , ale też i dla was po nia złazić nie będę . Weźcie sobie innego smarkacza ua pokład , bo ja już dłużej „ malcem ” być nie chcę . — Patrzcie go , jaki hardy ! A któż to cię żywił od dziesięciu lat przeszło ? — Wy—odpowiedział Orange sucho . — A kto mi zapłaci za twoje jedzenie , ubranie i opierunek ? — Dawno już wam zapłacił em i to z procentem . Cóż to ? ! wiosłem nie robię od dwóch lat ua czółnie ? . . . A może statku nie prowadzę , jak się spijecie w kajucie ? — Za twoje pieniądze , blaźnic jakiś ? — Juściże za moje , kiedy mi połowę tylku płacicie za robotę , a nie tak . jak innym . — Służba ! Do windy ! — huknął gospodarz groźnym głosem . Dwóch majtków schwyciło za jedno ramię korby , a trzeci za drugie . Winda z jękiem zaszczekała żelaznemi zębami po kole . — Do windy , mówie ! — krzyknął Boudard powtórnie , zmierzywszy Orange'a od stóp do głowy przenikliwym wzrokiem . — To sobie windujcie sarai , kiedy nio chcecie płacić— odburkną ! wyrostek i rozsiadł się ponownie na belce Boudard , krokiem , kołyszącym się od starości i życia na pokładzie , puścił się ciężko na przód statku . Zanim jeduak ujął za rękojeść windy , stanął nad Orange'm i ochrypłym od złości głosem krzyknął mu nad głową : — Do budy , smarkaczu ! . . . . Nauczę ja cię n syndyka , poczekaj ! — Przecież mi łba z karku nie zdejmio — odpowiedział obojętnie Orange , nie podnosząc głowy . — Do budy ! — krzyknął Bondard po nad szczękiem windy i zakręcił korbą tak silnie , że aż zęby żelaznego bębna zadzwoniły raźniej . Orange , nad którego zacięciem się wzięło górę posłuszeństwo majtka , podniósł sio prawic obojętnie z belki i kołysanym krokiem przeszedł mimo Boudard'a . Zstępując jednak po żelaznych schodkach kajuty , zatrzymywał się na każdym stopniu , jakby dla urągania „ gospodarzowi , ” któremu prosto i wyzywająco patrzył w oczy . Tymczasem majtkowie , wyciągnąwszy włok na pokład , przywiązali postronkami olbrzymi kamień do burty , aby , taczając się po pokładzie , nio uszkodził statku ; następuie uwiesiwszy się u liny powoli , z wysiłkiem , „ whyzowali reję z żaglem w wierzch masztu . " Za chwilę wiatr zadął po żaglu i zatętuił w uim miarowem tętnem głuchego dźwięku . Eufrazya , pochyliwszy się na bok pod parciem wialni i ciężarem płócien , popłynęła raźnie ku brzegom . Przesunąwszy się pomiędzy dwoma beczkami , znaczącemi dwa najwyższe szczyty podwodnych skał , wpłynęła poważnie do zatoki Graudcamp i zmieniwszy bartę na inną , pod wiatr , wolno skierowała się ku lądowi osady . Białwany wiecznie ruchliwej Lamanszy , rozbite o długi grzebień skal Calvados , spokojnie rozlewały się po płaskiem dnie przybrzeżnej zatoki i lekko unosiły tułów Eufrazyi , która powoli spływała ku brzegowi , zostawiając pas spienionej wody za sobą . Kilka statków kołysało się już na kotwicach : reszta spieszyła za Enfrazyą , lub wpływała równo z nia do olbrzymiej przystani , zbudowanej ręką natury przy jej wulkanicznych rewolucyacb oddzielania lądu od wody . W polowie drogi , pomiędzy podwodnemi skalami , a brzegiem statku , wielkie , głęboko wydęte czółna , czekały z kotwicami na załogi statków . Eufrazya uderzyła nosem w bok swojego czółna i odarta z żagli , zatrzymała się na miejscu . Majtkowie przenieśli olbrzymią kotwicę na pokład i przeciągnąwszy długi jej sztak koło nosa statku , zrzucili zardzewiałe żelazo w morze . Kamień , przywieziony na brzeg , z pluskiem spad ! w wodę . — No , przynajmniej tego nic złapiemy już w sicci ! — zawoła ! jeden z majtków . — To pewna — odpowiedział drugi i zrobił znak krzyża nad miejscem spoczynku przywiezionego kamienia . Ryby leżały już w koszach . Płaskie fladry , odwrócone białemi , lepkiemi brzuchami do góry , postykane ze sobą paszczami , rozchodziły się w promienie naokoło dna płytkiego koszyka , ostrym blaskiem świecąc na słońcu . W głębszych koszach gniotły się olbrzymie raje i długiemi ogonami , zwieszonemi po przez brzegi , dawały ieszcze znaki życia . Barweny , ułożone podobnie , jak fladry , lecz w czerwoną , zlotem i srebrem przetykaną gwiazdę promieni , zeszły do czółna w rękach samego gospodarza , który „ królowę " smacznych ryb sani zwykł był znosić z pokładu . Zielone makrele poszły za tamtemi . Płaszczki nie były jeszcze gotowe . Niezręczny majtek wpychał grubopłaskie ryby do kosza , przygniatając niesforniejsze pięścią . Ostatnia , położona na wierzchu , największa i najwytrzymalsza na ciśnienie powietrza bez wody , w chwili , kiedy majtek podnosił kusz do góry , dobywszy ostatka sił , rzuciła się na pokład , 'lekko przechylony ciążeniem kotwicy ku morzu . Troche słonej wody wpadało pomiędzy burtą , a pokładem . W rozpaczuej obronie przed śmiercią , płaszczka , dostawszy się do wody , tak silnie utknęła nosem w szparze , że majtek w żaden sposób wyciągnąć jej nie mogł za wyślizgujący mu się z rąk krótki ogon . Boudard , gromiąc niezdarność majtka , wetknął łopatę wiosła w szparę i burtę podważył cokolwiek do góry . Majtek wsunął rękę pod burtę i wbiwszy sdnie palec w oko płaszczce , wyciągnął ją na pokład , gruckoeząe jej za niesforność kości grzbietu obcasem . — Bądź że człowiekiem ! — zawołał Boudard z odcieniem wyrzutu w głosie . — Któż mi teraz kupi potłuczoną rybę ? ! — Nic się złego nie stało . . . tylko jej głowę trochę naznaczył em — odpowiedział majtek , spuszczając kosz do czółna . Za chwilę trzej rybacy trzymali już wiosła w rękach i czekali rozkazu Boudarda , który milcząc , wbijał w bok czółna żelazne dulki . Orange , pewny , że go nie zostawią na morza , uśmiechał się złośliwie pod nosem i nie wychodzi ! ua pokład , jakkolwiek słyszał , że załoga już się ma do odjazdu . — Malec ! — krzyknął Boudard , niespokojnie przerabiając wiosłem po wodzie . Orange , jakby nie do niego rozkaz się stosowa ! , ani drgnął pod pokładem . Boudard zrozumiał grę od razu i po krótkiej chwili czekania , zawołał : — Gabryel ! Wyrostek , ciężko stąpając po żelaznych schodkach kajuty , wszedł na pokład . Podniósłszy głowę butnie do góry , nasunął czapkę na czoło , przekroczył szyrabort i zsunął się tylem do czółna . Bomdard trzymał jego wiosło w ręku . Orange , nic spiesząc z pomocą wiosłowania nikomu , rozsiadł się wygodnie na tyle i zaraz z miejsca zagwizdał wesołą piosnkę „ powrotu rybaków ” Dwie pary olbrzymieli wioseł szczęknęły w dulkach i wypukła koncha dębowa , kołysząc się na przód i w tył po drobnych falach zatoki , pomknęła ku brzegom . W kwadrans wielki pająk drewniany , przerabiając długiemi nogami po morza , przybił do lądu . Na piasku stali handlarze i gapie , zawsze oczekujący przybycia rybaków z każdym drugim przypływem morza . W gruppie handlarzy , jaśniała rumiana twarz opasłego syndyka , który razem ze wszystkimi mieszkańcami Grandcamp , pociągnął ua targ , więcej z nudów , niż przez ciekawość , a więcej ieszcze przez ciekawość , niż z obowiązku czuwania nad moraluem i Hzycznem dobrem rybaków . Boudard mrugnął na ń ukośnem okiem i upewniwszy się , że syudyk nie odejdzie z largu , zabrał się najspokojniej do zwykłej licytacyi . Najpierw poszły płaszczki , a potem dopiero barweuy , makrele i fladry . Kaje były tak wielkie , że Boudard musiał rozprzedać je na sztuki . Rozlicytowawszy pomiędzy uboższą ludność rybacką psy morskie , Boudard z czółna zaczął głośno opowiadać syndykowi o buncie „ malca ” przeciwko prawej władzy „ gospodarza . " Syndyk słuchał skargi z nabożeństwem i uwagą . Widząc jednak , że Bondard przesta ! już rozwijać motywy , a natomiast ustawicznie wraca się po dawne , odezwał się do buntownika głosem urzcdowopoważuym : — Czy przyznajesz się do winy i przestępstwa przeciwko władzy " gospodarza , " który cię w tej chwili oskarża przed urzędem syndyka rybaków ? — Przyznaję — odpowiedział sucho Orange , stając prosto na dnie czółna i patrząc siniało w rumianą twarz sędziego . — Czy masz co do przytoczenia na swojo obronę ? — Mam . — A mianowicie ? . . — spytał syndyk łagodnie , nadstawiając ucha słowom Orange'a . — A to , że — m mocny , jak każdy majtek , a Boudard nie chce mi dać całej części , mówiąc , że mi się nie należy , chociaż dawno robię już wiosłem i prowadzę statek po morzu . — Czy to jest wszystko , co na swoje obronę przytoczyć mi możesz ? — Wszystko , panic syndyku . Nie chcę być dłużej „ malcem " i koniec . — Dobrze — odpowiedział syndyk łagodnie . — Pójdziesz ua sześć dni do kozy o chlebie i wodzie . — A niecb tam ! to pójdę , byle się raz skończyło — mruknął gburowato Orange i nasunął czapkę na oczy . — Huszaj mi zaraz do merostwa i powiedz stróżowi , żeby cię zamknął na górze— dodał syndyk stanowczym głosem i wskazał mu ręką ulicę , która prowadziła prosto na plac wysokiego urzędu . — Niech pan syndyk pozwoli mu przynajmniej zjeść obiad , com przygotowała dla niego na dzisiaj — wtrąciła dobrotliwym tonem zona Bondard'a , i dla wzruszenia sędziego , podstawiła ma pod uos jedną ręką miskę z gotowanemi rybami , a drugą kawał czerstwego chleba . — Nie bójcie się , nie umrze z głodu — odezwał się syndyk poważnie i machnąwszy ręką , odszedł . — To wytrzymały wilk ! — Tego mi tylko brakowało ! — krzyknął lioudard na żonę . — Nie dość , żem przez sześć lat chował żmiję w zanadrzu , jeszcze mi tu go będziesz pieścić ua pożegnanie ? Do domu mi zaraz z temi miskami ! Staruszka pochyliła głowę ua znak poddania się mężowi i kolacąc drewniauemi sabotami po bruku , pociągnęła do domu na starych nogach , które nie bardzo ją od pewnego czasu słuchały , choć sama czuła się jeszcze dość rzeżką w sobie . Astma i reumatyzm męczyły ją ua każdą zmianę i częstokroć po kilka dni zatrzymywały w łóżku . Było to dla niej wielkie zmartwienie , gdyż w takich razach nic mogła dobrze obsłużyć I!oudard'a , który , niecierpliwiąc się nie ua czas przygotowanem jedzeniem , nastawa ! koniecznie , aby sprowadzić córkę z Caen i położyć koniec , z jednej strony nieporządkowi w domu , a z drugiej „ rozpróżniaczaniu się ” dziewczyny w wielkiem mieście . Bondard'owa ani słyszeć 0 tem nic chciała i smarując nogi spirytusem mrówczanym na reumatyzm , a popijając ziółka Ślazowe na rozwijającą się astmę , dreptała koło kuchni z większą jeszcze gorliwością , niż zwykle . Obecnie ubył jej Orange , którego żywiła za niewielkiem wynagrodzeniem , jakie Boudard strącał ze skromnej części „ malca . ” Oddalenie ho , jakkolwiek przewidywała je oddawna , poszło staruszce w niesmak . Przyzwyczaiła się do niego 1 polubiła , jak swoje dziecko , właśnie za jego bntność i energią . Nic śmiała jednak wstawić się za nim do Boudard'a . Zresztą był by to próżny wysiłek . Jak Boudard się uprze , nic go nie przekona . Staruszka poszła więc w milczeniu do domu i odtąd imienia Orange'a nie wymówiła już nigdy przy mężu , wiedząc doskonale , że i chłopak i ona , najgorzej na temby wyszli . Orange , bez jedzenia , bez wichrów morskich i bez błękitnego koła widnokręgu , przesiedział swoje sześć dni pod kluczem , który siódmego dnia dopiero zaskrzypiał po raz ostatni dla niego w zardzewiałym zamku i zamiast więziennego chleba i wody , zwiastował mu możność działania i poruszania się swobodnie po zemi i wodach normandzkiej osady . Była to Niedziela Czterdzieści rybackich jednomasztowycb statków kiwało się na kotwicach w dali , a czterdzieści wypukłych czółen obijało sobie boki o łagodnie wychodzący z morza piaszczysty brzeg lądu . Długi ua sto kilkadziesiąt metrów kamienny bulwar chronił ziemię przed szturmami bałwanów i najeżony kilkoma drewnianemi tamami , które , jak wązkie noże , wchodziły w wodę , nadstawiał swoje granitową pierś w obronie osady przeciwko rozhukanemu żywiołowi , w czasie księżycowych morszczyzn i zimowych burz . Poobrywane po obu stronach osady piaszczyste brzegi lądu , czariiemi paszczami jam wzywały rząd i gminę do rozciągnięcia bulwaru wzdłuż całej osady i tem samem do zabezpieczenia rybackich lepianek przed niechybną zgubą na dnie morza , które z każdym nowym przypływem , rzucało się w dawne jamy , jak we właściwe sobie łożyska , i ztąd następnie rozpoczynało dalszą pracę zniszczenia . Kilka chat stało na gruncie , silnie już podmytym od spodu , i za każdem uderzeniem tali , dzwoniło szybami , jakby ze strachu , lub obowiązku ostrzegania mieszkańców przed grożącem im niebezpieczeństwem . Hozpoczęty za drugiego cesarstwa bulwar czekał lepszych czasów i kupami rozrzuconych na swych krańcach kamieni natrząsał się do wspólki z mieszkańcami osady z rządów trzeciej rzeczypospolitej , która do tej pory nie zdążyła jeszcze swojem biurokratycznoadministracyjnem okiem wglądnąć w ten zakątek rybackiego życia i przyjść w pomoc żywiołowi ziemi przeciw żywiołowi morza . Wprawdzie grzbiet podwodnych skał Calvados , ua kilka kilometrów odległych od lądu , wstrzymywał pierwszy szturm rozhukanych bałwanów i naturalną tamą rozdzielał wody ua wiecznie burzliwą Lamanszę i spokojną zatokę Graudcanip ; jednakże przy wielkich przypływach morza , ua przesileniu , lub porównaniu dnia z uoca , i przy silnym wietrze północnowschodnim , bałwany przechodziły wierzchem skal , i na kilka godzin , spienioncmi rzutami wody zalewały niższą część osady . Tej niedzieli , więcej niż kiedykolwiek , morze rzucało się ua ściany dwupiętrowych willi , wznoszących się z jcduostąjuą symetrya wzdłuż całego bulwaru i okrążywszy mury kamienic , wpływało na Wielką ulia ; , która po za ich tyłami wiła się fautastyczną linią biednych lepianek z gliny i nieociosauego kamienia . Gdzieniegdzie woda , zatrzymawszy się w płaskich dolach ulicy , tworzyła w poprzek drogi szerokie jeziora , które nie mogąc spłynąć napowrót do morza , czekały słońca , aby swoje duszną parę powierzyć chmurom i obłokom . Pomimo święta , na WialkiSj ulicy było pusto . Rybacy pili po szynkach i tygodniowy zarobek przegrywali w karty , domino lub kręgle . Kobiety siedziały po domach , pozbijane w większe gromadki u starszych , lub zamożniejszych rybaczek i przędły nić plotek na kółku wzajemnych obmów i oszczerstw . Młodsze , nie znużone jeszcze małżeńskiem pożyciem , siedziały przy bokach mężów i wpatrywały się bezmyślnym wzrokiem w czarne punkta dominowych kostek , lub zabłocone kręgle , przewracające się z hałasem pod uderzeniem olbrzymiej drewnianej kuli , która wyrzucana wprawną ręką rybaków , wartko pędziła po długiej desce kręgielni . Z szynków , rozsianych wzdłuż Wielkiej ulicy i bulwaru , wyrywaiy się tłumione zamkniętą izbą głosy ucztujących i mieszały ze świstem wiatru , który z Iona bałwanów , gotujących się na brzegu , porywał garście spienionej wody i przy pogodnem niebie bębnił nią po szybach i spiczastych dachach , jakgdyby rzęsistemi kroplami zawiejnego deszczu . Słońce tęczowemi kolorami przeglądało się w zroszonych szybach i gorącą barwą zachodu krwawiło się na wysokich kominach domów i zakopconych szybach . Gabryel Orange , wypuszczony z kozy , przemykał się ostrożnie pod ścianami chat i kierował prosto do ojca Renoufa , który na początku Wielkiej ulicy trzymał hotel vel zajazd dla po drożnych i szynk dla rybaków Ponieważ chciał mienie ' pokład , musiał Iakże zmienić i szynkarza . Kiedy bowiem załoga Eufrazyi pila i zaopatrywała się w żywność u ojca Lclaudois , prawie na samym końcu osady , to załoga Petreii była stałym gościem ojca Boionia , który pilnował wejścia do Grandcamp ua jego początku . Ojciec Renouf , chudy , kościsty ua twarzy , z ustami mocno śeiśniętcmi i wiecznie migoczący siwcnii oczkami ua wszystkie strony , stał w tej chwili przed szynkiem , ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma i jakgdyby to go żywo obchodziło , wpatrywał się w zachodzące słońce dla wybadadania z jego kolorowych przepowiedni rodzaju pogody na jutro . Usłyszawszy za sobą kroki Orange'a , odwróci ! się ku przeskakującemu przez kałuże chłopakowi i zawoła ! drwiąco do niego z daleka : — Z kozyś , bratku ? — Z kozy . Dajcie jeść . — Jeść . . . jeść . . A kto zapłaci ? — Juściźe nie ja , tylko Petreii . — Cóż to ? ! wsiadł eś już na nia , że pijesz na jej kredyt ? _ Niby nie wiecie . . . . Przecież Lemoinc przy was mówił , że jak wyląduję z Eufrazyi , to mnie weźmie do siebie . — A czy ty nie wiesz , że się pogodzili z Boudard'eiii ? — E ! . co tam taka zgoda ! Jak przemówicie za mną , to jeszcze dzisiaj będę na Petreii . — Co nie mam przemówić ! . . . Tylko nie zaraz , bo Lemeine zly , że malo wczoraj nałowił , a ja mam dużo do roboty . — Wy tam zawsze macie coś do roboty , kiedy komu trzebaby wygodzie . — Słuchaj , Gabryel , ja nie Roudard ! Ze mną złością nie wskórasz . — Dobrze , dobrze ; tylko dajcie jeść , boni się sześć dui dyabelnie wypościł . — Pójdź do stancyi ! — zawołał Itenouf i pociągnął za sobą młodego chłopaka do małej izdebki przy szynkwasie , która służyła za skład rupieci , schowanie drobiu , przeznaczonego ua zarżnięcie , i zarazem za kancelaryą szynkarza , jak o tem świadczyło kilka książek rachunkowych , rozrzuconych bezładnie ua stole i stołkach . Tamto , w towarzystwie kaczek , żerujących po glinianej podłodze , i kur , krzekorząeych nad okruchami chleba , Orange doczekał się sakramentalnej mateloty , kawałka baraniej kości , funta czerstwego chleba , dwócb litrów cydru i Lemoine'a , którego ojciec Renouf , niby nie chcący , przyprowadził do stancyi i połączy ! ze zgłodniałym wyrostkiem . Jakkolwiek wszyscy trzej wiedzieli dobrze o co im idzie , nie przeszkodziło im to jednak pierw czaić się do siebie , skradać i przebąkiwać półsłówkami o celu spotkania , zanim w niego uderzyli następnie i postawili sobie pytania wprost . JJylo to iście normandzkie traktowanie sprawy . — Więc chciał by ś koniecznie wsiąść na Petrekf— spytał Lemoine po półgodzinnein nicieniu językiem ua ten sam temat . — Juści że nie na pocztową brykę , kiedym się nie urodzi ! pocztylionem . — Toć i ja triem przecie , żeś u Bondard'a nic konie czyścił , jeno pokład . Ale czy ty wiesz , że Petrela kładzie się na bok okrulnie , kiedy z tyłu zawieje ? — A niech się kładzie i na dwa ! . . . Niby ja jej nie znam ! — Juściże ją pewnie znasz , kiedyś tutejszy ; ale zawsze Jetrela , to nie Eufrazya . . . Spać na niej nie można , kiedy morze przyjdzie na plecy . — Dobrze nie raz i Eufrazya tańcowała po tali , a ja prowadził em ją na morze , choć i siedmnastu lat nie miał em jeszcze . Cóż to ? ! nic znam brzegów , czy co ? ! Na każdym kamieniu stanc ja wam nic tylko w Grandcamp , ale i pod Anglija . Ze mną sieci nic porwiecie tak łatwo na skałach , bo je znam wszystkie ! Zresztą , czy to piję , albo kurka mam na oczach ? — Wiem ci ja , że masz łeb tegi do picia , a oczy nie od święta , ale . . . — Ale co ? . , . No ! możem nie mocny ? — Co masz być nie mocny ! Ale widzisz teraz ryby nie idą , a wszystko w dwójnasób drogie . — Co rai tam będziecie gadać , że ryby nie idą ! Za diva tygodnie trzeba jechać do Anglii , to też we czterech nie wsiądziecie na pokład , bo nie dacie rady . — Juściże nie wsiądziemy we czterech , ale jabym tam zawsze wolał dużego „ malca , niż majtka . — Takżeście dobrzy ! Żeby m chciał za „ malca , ” to by m sio został z Boudard'em , który mówi , że mu krzywda na mnie . Po cóżbym zresztą miał zmieniać pokład , gdyby stary był mi dał całą część , jak mi się należało z prawa . — Z prawa . . . hm ! . . . Albos to w marynarce już służył ? — Ta i cóż , żem nic służył , kiedym i tak ua pokładzie przeszło sześć lat harował . — Wiem ci ja , żeś harował , ales też u Boudard'a całej części nie brał . — Nie hral . . nie brał . . . To też teraz chcę ją wziąść , kiedym i w kozie już siedział za nią . No , weźmiecie muie na Petrelą , czy nie ? — A jeżeli nio wezmę , to co ? — To pójdę do innych , albo do Cherbourga . — Co masz chodzić do Cherbourga , kiedy możesz zostać ze swojemi . Nic z tego tyś tu kraju , boś się w Grandoamp nie urodzi ! , ale zawsze swój . Toby się i lepiej zostać z nami , niż po obcych chodzić . — To też go weź— wtrącił Renouf—bo i tak was czterech tylko . — Co czterech , to czterech , ale jak piąta gęba oa pokład przyjdzie , to do działu nie czterech będzie , tylko pięciu — odparł Lemoine stanowczo i z wiarą w siłę argumentu , który nikomu innemu , oprócz niego , do głowy i przyjść nawetby nie mogł . Nastąpiła chwila milczenia . — A do Anglii także ne czterech pojedziecie ? — przerwał Orange . — Ja tam pewnie tej zimy nie będę przemycać — mruknął Lemoine , udając pogardę dla zwykłego rzemiosła rybaków francuzkich , którzy zimą zakupują ryby w Auglii , zamiast je łowić na swoich brzegach . — Głupiemu gadać ! Niby to raz na Petrelę nacierał rządowy — odparł Orange złośliwie , mrugając na Lemoińe'a . — Bywało i tak , co prawda , ale to zawsze strach i dla mnie i dla armatora . Żebyto rządowy nie miał szkieł , jak je ma . . . — Ja się tam jego szkieł nie boję , kiedy mnie i razu jeszcze moje oczy nie zawiodły , chociażem tylko do podawania hupki u Boudard'a służył . — No , to wsiądź już na Petrelę , kiedy tak chcesz koniecznie , a niech nie będzie twoja krzywda — odpowiedział Lemoine , puszczając niby mimo uszu przechwałki Orange'ao jego bystrym wzroku . — Ja piacę pierwsze kółko — dorzucił Kenouf i wyszedł do izby szynkownej . Obydwaj rybacy , uderzywszy się w dłonie na znak stwierdzenia umowy , poszli za szyukarzem . Trzech majtków z załogi Petreii grało w kręgle z innymi rybakami na podwórzu zajazdu Pod Gniadym Koniem . Zawiadomieni przez ojca Ite noufa o zaeiąguięciu Orange'a ua pokład Petreii , porzucili kulę i przybiegli powitać „ nowego . ” Wczoraj jeszcze nazywali go buntownikiem , dziś zasiedli z wyzwolonym o rok zawcześnie „ malcem przy długim stole szynku , jako przyjaciele , i uderzyli w kieliszki za jego pomyślność , za jego zdrowie . Nazajutrz Lemoine zameldował u syndyka przyjęcie Orange'a na swój pokład i wczorajszy buntownikmalec pojechał na morze , jako rybak majtek . Ojciec Renouf , tymczasem zagiąwszy w książce nową . kartkę , wypisał na jej wierzchu wielkiemi a niezdarueari literami : „ Gabryel Orange . " jakkolwiek miody rybak ani mu słowa pisnął o kredycie Rzecz rozumiała się sama przez się . Tam bowiem , gdzie robotnik płacony jest z dołu , a jeść musi z góry , któś będiic zawsze jego wierzycielem , jeżeli nie przez całe życie , to przynajmniej przez rok , lub choćby przez miesiąc tylko , nazywając się przy tem dobroczyńcą cierpiącej ludzkości . Takiemi wierzycielami z urzędu nad morzem są szynkarze , u których nic rzadko po pięć , po dziesięć załóg od razn zaopatruje'się we wszystko , co tylko do iedzenia i picia jest potrzebnem Obrachunki odbywają się co tydzień z Soboty na Niedzielę , w wigiliją dnia , w którym rybacy na tem większą chwalę Pana Boga piją przez cala dobę na lądzie . Polowa tygodniowego zarobku idzie Da armatora , jedną szóstą z drugiej polowy bierze gospodarz " statku , a resztą dopiero dzielą się majtkowie do wspólki z gospodarzem . Że jednak załoga prowiduje się na wspólny koszt w materjały spożywcze , cydr , kawę gotowaną , arak , światło , drzewo i różne drobiazgi u szynkarza , szynkarzto więc , mówiąc właściwie , bierze ową resztę na pokrycie swojego rachunku i pozostałą odrobinę dzieli pomiędzyniajtków . jeżeli który z nich i tej jeszcze cząstki indywidualnie nio przejadł , lub nie przepił . Lecz Orange cząstki swojej nie przejadał , ani tćż nie przepijał . Cala jego żądzą , jedyną namiętnością był pieniądz , za który mógł by sobie kupić choć jaki taki stateczek i na nun się majątku , a uważania u ludzi dobijać . Nikt go nie widział pod rękę z dziewczyną , ani z prezentem pod pachą . Kiedy i uni , wysiadłszy na brzeg , przez cala Niedzielę włóczyli się od szynku do szynku i co z tygodniowego zarobku nie prze pili , to przegrali w kręgle , on , zawiązawszy w supełek te kilka franków , które mu się pozostawały po potrąceniu kosztów utrzymania ua pokładzie od Poniedziałku rano do Soboty wieczór , siadał spokojnie u ojca Kenoufa do partyi domina i dzięki swemu talentowi do kombinaey j umysłowych , wygrywał od towarzyszów po kilka racyj kawy , co mu za całą przyjemność życia starczyło . Gdyby był mogł , niezawodnie był by sypiał na pokładzie , byle zaoszczędzić jakie pięć , czy sześć franków miesięcznie na mieszkaniu . Prawo jednak i zwyczaj stanęły mu na przeszkodzie , oddalając odeń tym sposobom owo szczęście posiadania statku na jakie kilka miesięcy , a może i więcej . Ponieważ skórzane buty , kosztujące od czterdziestu do pięćdziesięciu franków , były by pochłonęły od razu dwumiesięczne jego oszczędności , zimą i latem więc chodził w drewnianych sabotach , nie zważając ani na niewygody , ani na drwiny osady . Dziewczyny nazywały go niedźwiedziem , a mężczyźni lapigroszem , co mu nic przeszkadzało bynajmniej iść prosto do celu , do tego statku , który był jego życiem , jego duszą . W całej jednak osadzie dwóch tylko miał nieprzyjacioł rzeczywistych : Boudarda , który go nienawidził instynktownie i Kenoufa , który się ua uim haniebnie zawiódł . Wszakże na szynkarzuto Orange robił swoje oszczędności : jego rujnował , jego okradał na każdym franku , zawiązanym w pończochę , jego , swego dobroczyńca , i poplecznika , którego wpływom miejsce ua pokładzie Petreii zawdzięczał . Była chwiia , że nawet dość jawnie pracocwał nad wyrzuceniem młodego rybaka z pokla du Petreii , wystawiając go Lemoine'owi , jako człowieka niebezpiecznego pod wielu a wielu wzglądami , jako wciąż hardego , ambitnego i popędliwego przy lada sprzeczce , co na morzu nie jest zbyc bezpiecznem dla „ gospodarza ” już w pewnym wieku . Lemoine jednak miał słabość do Orange'a , zwłaszcza , że Orange'owi zawdzięczał większe dochody z Petreii , która „ nigdy jeszcze nic niosła na swych plecach majtka , jak on , śmiałego , pracowitego i o takiem oku , które i ze szklarni rządowego mierzyć się może . " Ileuoui , chcąc nie chcąc , postanowił czekać czasu , kiedy Orange , z tytułu rybaka opuściwszy pokład Prtreli , będzie musiał przez czterdzieśc dwa miesiące odbywać marynarską powinność w Cherbourgu . Jakież jednak było jego zdziwienie , kiedy pewnej Niedzieli , Orange , jakby na umyślnie , przesiedział swoich towarzyszów w szyDku , i zostawszy z nim sara na sam , zażądał dwóch filiżanek kawy z arakiem , „ ale z tym , co to wiecie . " Od czasu , jak został rybakiem , to mu się pierwszy raz zdarzyło . Ojciec Renoiif , szybko podawszy kawę , zasiadł na przeciwko ( ) range'a , widocznie zaciekawiony . — Za tydzień trzeba rai będzie do Cberbourga przerwał rybak pierwszy . — Hal . . . Czas , żeby ś i rządowi odsłużył , co mu się należy . — Czy mu się należy , to nie wiem , ale że muszę robotę porzucić , to wiem . — Za to świata kawał zobaczysz za darmo i nowego admirała , co ma przyjechać na jesień do Cherbourga . — Ja tam innego świata widzieć nie chcę nad ten , co mnie żywi , a od admirała niczego się nie spodziewam . — Ha ! kto wie ? Powiadają , że teraz Rzeczpospolita bardzo ma dużo starania o lud . — Co mi tam za Rzeczpospolita , kiedy biedny rybak , jak służył , tak służy , jak nie mogł do śmierci spokojnie łowić , tak i nie może . Niech tylko gdzie któś się zasierdzi , tak i zaraz do apelu . Żeby to chociaż coś w tem wielkiem mieście zarobić się dało ! — Eh ! ty i tam dasz sobie radę . — Juściźe pewnie moich pieniędzy rząd nie zobaczy , ale czy ja co wskóram na rządzie , to nie wiem . Chyba , żeby m jakiemu ofiicerowi pożyczył . . . — wtrącił , niby od niechcenia . — Officerów ! ? . . . To na nic się nie zdało — przerwał szynkarz bez namysłu . — Lepićjby ci u ludzi zostawić pieniądze , żeby na ciebie same pracowały , aniżeli ryzykować u officerów , co to dyabli wiedzą , gdzie icb potem szukać . — I ja tez sobie tak myślał em — odparł spokojnie Orange. —Ale nie wiem , komuby je zostawić ? — A ileby ś tez chciał procenta ? — Mam , widzicie , siedmset dwadzieścia i sześć franków , com składał frank po franku przez dwa lata i miesięcy dziewięć . . . — Ja , co prawda , liczył em cię tylko na sześć set i coś . . . — Bóg pozwolił uzbierać bez mala ośmset , ale jak przyszło buty kupić , a w koszule do służby się zaopatrzyć , tak nie zostało się więcej nad te marue siedmset dwadzieścia franków , któreby m chciał u was zostawić , żeby ście mi tak dali papier na cały tysiąc za czterdzieści dwa miesiące . Ojciec Kenouf wyjął kredę z kieszeni , i powoli przeszedłszy do szynkwasu , na którym leżała czarna tablica , zaczął liczyć w milczeniu . Z rachunku wypadło mu bez mala po jedenaście od sta . — Ależto lichwa ! — wykrzyknął z przerażeniem . — Niby to wy nic na lichwę dajecie , kiedy każecie sobie płacić po pięć i po sześć na miesiąc . — Może ; że i daję , ale nie biorę . Zresztą ci , co potrzebują , to mogą płacić po pięć na mieBiąc , ale ja nie moge . Chcesz dziewięćset ? — Nie , ho muszę mieć cały tysiąc , jak wrócę z Cherbourga . Ojciec Renouf zamyślił się . Gotówki na robienie operacyi było mu zawsze potrzeba , ponieważ cały majątek miał w towarze i w „ książce . ” Wiedząc też , że kiedy cbłop się uprze , na nic się perswazye nic zdadzą , weksel bez dalszych omówień wystawił , dodając : — Tylko dla ciebie to robię , żeby ś pieniędzy w wielkiem mieście nie zmarnował . — Nie bójcie się ! nie taki ja głupi ! Tego , eom morzu pazurami z wnętrzności wydarł i pazurami sobie odebrać nie pozwolę , bo to na tę „ łupinę , " w której się moja głowa odmaleńkości kołysze . Ale o czćm tu myśleć ? Nawet takiej Petreii , choć stara , i za czternaście tysięcy by nie kupił . — Ha ! kto wie ? Wszystko jest w ręku Boga . Napijmy się jeszcze tego samego ! Na dworcu rozległ się dzwonek . Za chwilę , pociąg , biegnący z Paryża , stanął na stacyi Isigny , i drzwi wagonów roztworzyły się na oścież . Orange ciężkim krokiem podbiegi do wagonu trzeciej klassy i postawił nogę na stopniu . Zanim jednak zdążył wejść do przedziału , z wagonu wysiadła córka Boudard'a . — Berta ! — zawołał radośnie towarzysz dziecinnych lat dziewczyny . — Gabryel ! A ty gdzie ? — odpowiedziała Berta , nieco zakłopotana zjawieniem się młodego rybaka , którego wełniany kaftan drutową robotą uraził w oczy dziewczynę , ubraną po miejsku i odwykłą już od rubasznej serdeczności wiejskich mieszkańców . — Jadę na powinność — dorzucił gniewnie Orange , i miejscowym zwyczajem pocałował Bertę w oba policzki . — Siadać ! — krzyknął konduktor , gwiżdżąc na maszynistę . Drzwi z trzaskiem zamknęły się za Orai , gc'm , i w chwilę potem lokomotywa , huknąwszy parą po kolach , i szumem porwała za Boba pociąg do Cherhourga . licrta , nic obejrzawszy się za odjeżdżającym , podjęła z ziemi koszyczki i zwolna puściła sie drogą do Grandcatup . Chata Boudarda , z okrągłych kamieni i gliny , staią poniżej bulwaru , tuż nad samem morzem . Dwa prawic kwadratowe okna i drzwi z boku , nicsystematyeznem ich umieszczeniem pozwalały wątpić z pozoru o przeznaczeniu lepianki , która przy wysokim dachu , pokrytym słomą i narośuiętym ua nim zielonym mchu , wyglądała raczej na zapadnięty spichrz , niż ua mieszkanie człowieka Wielki , płaski kamień , służący za ławkę poobiedniej sieety , lub w razie potrzeby za stół do sprawiania ryb , leżał nierówno pod oknem i wygładzoną od siedzenia powierzchnią skrzył się na słońcu kroplami słonej wody , jaka po ostatniej falistej morszczyznie , zostaią w jego zagłębieniu . Po jednej i po drugiej stronie chaty , sterczały wysokie dwupietrowe kamienice , przygniatając lepiankę wielkością swych rozmiarów i wstydząc ją symetrya drzwi , okieu i gipsowych ozdób nad gzymsami . Ze spuszczonemi na oknach firankami i z drzwiami zamkniętemi na wielką klamkę , odrapana i zestarzała cha ta Boudarda , przy symetrycznych kamieniach miejskiej architektury wyglądała jak skulony we dwoje i trzęsący się w łachmanach żebrak pomiędzy dwoma wysokimi wyświeźonymi a sztywnymi żandarmami . Berta , przyszedłszy do Grandcamp , stanęła na progu biednego domu rodziców i z bijącem sercem wzięła za klamkę . Drzwi skrzypnęły przeraźliwie na zardzewiałych zawiasach i otworzyły wejście do sieni biegnącej z boku , wzdłuż całego domu . Sądeczki , beczułki , połamane obręcze , kawałki porwanych sieci , drewniano druty i szpulki , stare kosze od ryb , kilka pieńków nie porąbanego jeszcze drzewa i stosy popsutych przyrządów rybackich przewalały się po glinianej podłodze sieni , tamując drogę do izby i kuchni . Berta otworzyła drzwi na lewo i zaszła do paradnej izby Boudard'ów . Tutaj dopiero , zamożność rybaka , skryta dla oczu od zewnątrz widniała z każdego kąciki . Przy ścianach , naprzeciwko siebie , stały dwie wysokie , aż pod pułap , orzechowe szaty w stylu Ludwika XVIgo z boaterai rzeźbami kwiatów i z parami gołąbków całujących się w dziobki miłośnie i z wdziękiem właściwym epoce . Przy drzwiach tykał miarowym ruchem brązowy zegar w mahoniowej szatie , której boki , wygięte u dołu dla dania miejsca wacbadłu , rozpierały z jednej strony dębowe odrzwia , a z drugiej ciemną palisaudrowąkomodę , przeładowaną porcelanowymi chińczykami , malowauemi zabawkami z drzewa i wszelkiego rodzaju pudełeczkami . Pod oknem staią kanapa o powyginanych silnie poręczach i kryla swoje aksamitne obicie pod szarym płótnem pokrowca . Na ścianach pomiędzy szafami , u góry i na dole , wisiały w mosiężnych łapkach talerze , miski , półmiski i dzbanki z normandzkicgo polerowanego fajansu , rozweselając oko róźnobarwnemi bukietami kwiatów , wpalonych w siwoniebieskawe tła , lśniącej się polewy . Na środku stal okrąły , dębowy stół z ciężką rzeźbioną nogą o trzech gryfach , przykryty wielkim do samej ziemi , kolorowym obrusem i otoczony do kola wyplatanemi krzesłami o wysokich , prostolinijnych oparciach . Berta , zastała wszystko , jak przed pięciu laty . Nawet bukiet sztucznych kwiatów w szklannym , malowanym na niebiesko wazonie , stał na środku stołu i dwoma złamanemi gałązkami przyglądał się , z jednej strony staremu albumowi fotografij , a z drugiej oprawnemu w złote ramki portretowi Eufrazyi , która doczekała się artystycznego uwiecznienia z ręki miejscowego ślusarza biegłego w swojej sztuce i w sztuce rysunku ostro zatemperowanyra ołówkiem . Brak świeżego powietrza i światła , któremu upartą tamę stawiały wełniane tiranki , czerwonemi festonami zwieszające się przy oknie , nadawał paradnej izbie Boudard'ów charakter ciężko umublowanej piwnicy , do której , przez uszanowanie dla mebli , starzy małżonkowie , wraz ze swoimi gośćmi , schodzii raz ua rok tylko dla uroczystego obchodu rocznicy ślubu . Berta przesunąwszy się zręcznie pomiędzy krzesłami a szalą i komodą , weszła do sypialni rodziców . Wielkie łóżko mahoniowe , z ciężkiemi wełnianemii kotarami , zajmowało jedną połowę ważkiej izby , a drugą stół do jedzenia , jesionowa komoda , orzechowa szala , również w stylu Ludwika XVIgo , jak dwie pierwsze , i głęboki wyścielany fotel stojący pod oknem . Na ścianach , zamiast fajansów , wisiały jaskrawe cbromolitografie , przedstawiające w mniejszych , lub większych rozmiarach , Napoleona III go i jego wojenne tryumfy . Tu również , jak w pierwszej izbic , nic było nikogo . Berta zwróeiła się na prawo i przez małe drzwiczki , kolo łóżka , weszła do swojej dawnej izdebki . To sann łóżko , wysoko usiane , pod ścianą , naprzeciwko drzwi od kuchni , ten sam okrągły stoliczek , ta sama szafa oszklona , te same krzesła wyplatane słomą i ta sama klatka zielona przy oknie , co i dawniej , tylko , że w niej kanarek już nie świergotał od czasu swój śmierci na niestrawność , czy też ze starości . Berta , zdziwiwszy się , że nie zastała firanek przy oknie , wyszła do kuchni . Na zadymionych ścianach iskrzyły się miedziane radlę , żelazne garnki , blaszane patelnie , cynowe durszlaki i fajansowe miski . Rzuciwszy przelotem okiem na oślepiający blask świecących sit ; kolorów czerwonej miedzi , czarnego żelaza , szarej blachy , białej polewy i niebieskawego fajansu , porzuciła szybko kuchnią i weszła do sieni na jej drugim końcu . Dostrzegłszy matkę przez drzwi od ogrodu , wybiegła pędem na dwór i rzuciła się jej na szyję . Staruszka wygrzewała się na słońcu i przerabiając kościstemi palcami po kolanach , dusiła się krótkim oddechem silnie rozwiniętej już astmy . Przytuliwszy głowę córki do zaschłej piersi , na chwilę zaniemówiła z wzruszenia , i osłupiałym wzrokiem wodząc po niebie , zdawała się szukać czegóś w pamięci . Xa zakończenie milczenia i matce i córce puściły się rzęsiste łzy radości z oczu . Była to zarazem przcgrywka do ductu zapytań i odpowiedzi o przyspieszonem tempie i nierównomiernych taktach , w których przerywany suchy kaszel matki , zastępował miejsce pauz . Berta , ze skrzyżowanetni na łouie rękoma , stała przed staruszką i opowiadała bez związku i ładu dzieje swojego pobytu w Caeu . Na Jej twarzy malował się błogi spokój osiemnastoletniej dziewczyny , o rozwijającem się dopiero życiu zmysłów i o silnem znamieniu marzycielskiego usposobibuia . Z głową nieco przydługą , z profilem zarysowanym ładnemi linijatni nizkiego czoła , prostego nosa , Jekko wywiniętych warg i cokolwiek nnprzód wysuniętej brody , licrta , przy białej , przejrzystej cerze twarzy i błękit nycb , głęboko osadzonych oczach , zdradzała od pierwszego wejrzenia jedną z tych wybujałych natur , w której brak sił fizycznych wywoływał chwiejność moralnych . Nawet głos jej dźwięczny , choć nosowy , brzmiał zawsze tęskną nutą w ustack i najweselszym opowiadaniom nadawał cechę jakiegoś smutku i niepewności w wyrazie . Matka wsłuchiwała się w jćj opowiadanie i kazała sobie co chwila powtarzać wypowiedziane już przedtem szczegóły o zdrowiu ciotki , wielkości miasta , drogości sukienek , lub handlu miasta Caen rybami . Przybycie Bondard'a położyło koniec tym nieustającym zapytaniom i odpowiedziom w których nawale matka i córka zapominały o istnieniu starego rybaka . — Nareszcie będę mial na czas jedzenie ! — zawołał Boudard , całując Bertę w czoło i przypatrując się z ukosa jej miejskiemu strojowi . Berta nie zdążyła jeszcze zdjąć z głowy okrągłego kapelusza krepowego z niebieskim woalem i ściągnąć z rąk bladoblękitnych rękawiczek z kozłowej skóry . Boudard w milczeniu i chmurnie przyglądał się jej wiotkiej kibici , ujętej zgrabnie w nieco wytarty już paltocik bronzowy o kształcie ciała , w czarną kamlotową suknię , wlokącą się z tyłu , cokolwiek po ziemi . Dostrzegłszy metalowe gu ziki wysokich bucików z pod sukni , mruknął : „ panna . ' ” i wyszedł do kuchni . 0 obiedzie nikt ani pomyślał . — Cóż to ? ! nawet ognia nie miałyście czasu zapalić ? ! — krzyknął z progu , ujmując się pod boki . Matka i córka pobiegły do kuchni i zabrały się do gotowania obiadu dla zgłodniałego rybaka , który , trzasnąwszy gniewnie drzwiami za sobą , poszedł napić się cydru do ojca Lelandois . Od tej chwili dla Berty rozpoczęło się nowe . życie . Kilkoletni pobyt w Caen zrobił głęboką szczerbę w jej myślach i uczuciach . Słabowita od urodzenia i wychuchana przez matkę , spędziła dziecinne lata w bezwzględnej swobodzie i bezczynności , budując domki z piasku i zbierając muszle ua dnie morza . W chwilach wolnych od zabaw chodziła do miejscowej szkółki dla dziewczyn , prowadzonej przez ' pobożne siostry , i tam nauczyła się czytać , pisać i rachować , przeplatając suchy wykład powyższych zawiłych nauk gorącym mistycyzmem katolickiej wiary . Ponieważ znaią aż nadto dobrze morze i jego widoki , plusk zatem fal w miłosnych jej marzeniach zajmował miejsce zupełnie podrzędne . Naturalnie ani skromne mieszkanie ciotki , żyjącej z maleńkiej emerytury po mężu 1 z zasiłków , otrzymywanych od Boudard'a , ani też rybacki dom rodziców , nie mogły jej zapewnić tego szczę scia wygody i swobodnych marzeń . Tu i tum czu ! a się , jakby nie u siebie i w przelocie tylko . Z początku , po przybyciu do Grandcanip , wzięła się , jak wszystkie towarzyszki , do robienia sieci i obszywania żagli rabandami . Ku swojemu i Jjoudarda zmartwi enin , musiała jednak zrzec się przyjemności wypełniania dnia pracą , ponieważ szpagatowe nici przerzynały jej rękę i krwawiły wciąż palce . Na cało zajęcie pozostało jej gotowanie śniadania dla matki i obiadu dla ojca , narządzanie bielizny i robienie pończochpraca jednostajna i nudna , którą spełniała bez wyraźnego wstrętu , ale też i bez najmniejszej przyjemności Nie mając do czytania nowych powieści , żyła wspomnieniem dawnych i rozstrajała umysł bezustannym marzeniem o nieokreślonych kształtach , w którem wszyscy i wszystko znajdowało swoje miejsce , z wyjątkiem rybaków z Grand camp i ich grubego życia . Ten i ów majtek , uwiedziony jedwabnem spojrzeniem jej niebieskich oczu , skubnął ją w plecy , lub połechtał pod pachami , przy spotkaniu ua bulwarze , ale wkrótce wszyscy , odstraszeni jej obojętnem zachowaniem się w obec tych wymownych oznak nczucia , odsunęli się na bok od panny i nie starali się nawet zwrócić jej uwagi na siebie . Z początku lioudard napomyka ! po kilkakroć córce o bogatym synu Duvala , lub „ porządnym ” ( w znaczeniu większego jeszcze bogactwa ) Totain'ie ; aio ponieważ , jak mówiła , wcale niebyło jej pilno za mąż , wkrótce więc jćj życie z życiem mieszkańców Graudcamp straciło prawie ” wszelki związek . Pomału , pod naciskiem naigrawania się towarzyszek i niezadowolenia ojca , zrzekła się sukienek do figury , krepowego kapelusza i kozłowych rękawiczek . Przywdziawszy natomiast biały czepsczek bawełniany na głowę , perkalowy kaftanik , spadający luźno z ramion i ciężką spódnicę kolorową , grnbo sfaldowaną na biodrach , zostawiła przy sobie dwie tylko oznaki lepszego wychowania w wielkiem mieście : książkę do nabożeństwa w kościele i skórkowe trzewiki , zapinane na metalowe guziki . Po upływie dwóch lat , jednostajne życie w Grandcarap stało się istotną męką dla jej imaginacyjnego umyfilu . Potrzebowała powietrza wrażeń , a dusiła się w zacisznej atmosferze rybackiego życia . W chwilach nudy , wyrzucała sobie swoje obojętność dla officerów marynarki , paniczów z Paryża i miejscowych szykistów , którzy co dnia zatrzymywali się przed jej oknem w Caen i posyłali w górę błędne spojrzenia ulicznych zalotników , poparte wymownemi pocałunkami od ręki . Pcd wpływem tych wspomnień postanowiła pewnej nocy uciec do Caen i tam zamieszkać na nowo przy ciotce , pewna , że jej życie stanie się rozkoszą , jakiej dotąd nie zażyła jeszcze nigdy . Światło dzienne onieśmieliło zamysł jćj nocnej gorączki . Zostaią . Tymczasem życie w Grandcamp szlo swoim zwyczajem i jednostajnym trybem . Rybacy przyjeżdżali z porannym , lub wieczornym przypływem , hałasowali na bulwarze i w szynkach przez kilka godzin morszczyzny i następnie odjeżdża ! ! z odpływem na całą dobę połowów . Zamiast „ buntu malca , ” przedmiotem rozmowy stało się oberwanie kawałka lądu pod chatami , nieubezpieczonenii tamą , ni kamiennym bulwarem , i dało niewyczerpany materyał do narzekania na rząd rzeczypospolitej , który w swoich „ anarchicznych dążnościach , " zostawiał mienie rybaków na łasce rozhukanego zimowemi burzami żywiołu . Mężczyźni radzili , kobiety płakały , a wszyscy razem z założonemi rękoma czekali ratunku , z którym rząd się nie spieszył , mając przed sobą wiele innych naglejszych i ważniejszych prac do wykonania . Rybacy ze swej strony nie zabezpieczali się sami ; woda zatem podmywała im grunt pod chatami co raz dalej . Tym sposobem kółko narzekań kręciło się wciąż na tej samej osi i czekało wypadku , któryby wstrzymał , lub zmienił jego codzienny bieg . Powrót Orange'a z wojennej służby , dał właśnie w samą porę nowy materyał do rozmów , gdyż łagodniejsza , niż zwykle , zima , kazała ry bakom zapomnieć o szturmach wody na stały ląd ich biednych siedzib . Od tej pory cala uwaga mieszkańców Grandcamp zwróciła się na młodego rybaka i jego opowiadania z czasu służby w wojennym porcie . I ci , którzy odsłużyli już swoje czterdzieści dwa miesiące , i ci , którzy dopiero odsługiwać mieli , z natarczywością cisnęli się do Orange'a i , zarzucając go pytaniami , zmuszali do powtarzania po setki razy tych samych szczegółów , które znali tak dobrze , jak i on , a które niczem się nie różniły od innych opowiadań „ powrotnych ” marynarzy . Jedyna odmiana jego wojskowego życia polegała na tem , że kiedy wszyscy służyli na wojennym okręcie przez całe czterdzieści dwa miesiące , on marynarzem , we właściwem znaczeniu tej nazwy , nie był nawet roku . Cały schłonięty żądzą zarobienia , choćby solda , byłe uciułać potrzebną summę na kupienie rybackiego statku , Orange wszelkiemi silami starał się wyróżnić z massy majtków i wydostać z wojennego pokładu na stały ląd Cherbourg'a . Od przyjaźni z podofficerem , doszedł do pochwał kapitana , a od sentymentalnych usług kapitanowi , do intratnego przedpokoju komendanta twierdzy . Przez dwa lata podawania płaszczów gościom komendanta i wożenia ich w czółnie po przystani , franki leciały do jego kieszeni , a oczy śmiały mu się dzikim blaskiem chciwości . W ostatniem półroczu zwolniony całkiem od ćwiczeń i żołnierskiej gimnastyki , stal prawie stale w przedpokoju , lub też dowodził osiemnastoma wiosłami „ rządowego ” czólna . „ . Napiwki " sypały się eo dzień i tak zaokrąglały summe wytrwale zaoszędzanych pieniędzy , że po skończeniu marynarsko lokajskiej służby , dwa tysiące frauków szeleściato papierowemi stulrankówkami w wytartym jego skórzanym woreczku . — Ach ! żeby tak jeszcze choć z dziesięć , albo jedenaście tysiąezków ! — zawoła ! z westchnieniem , składając w sekrecie pieniądze u ojca Kenoufa . — Dasz ty sobie radę — odrzekł szynkarz z filuternym uśmiechem , wręczając Orange'owi kwit na złożoną przez niego summę . — Nie tak łatwo . Dużo mi jeszcze potrzeba , a tu nic , tylko dziesięć palców . — Masz głowę ua karku . . . — Ta i cóż , że mam , kiedy ryby tanie , a nawet i „ gospodarzem " nie jestem . — To się ożeń . — Bab ! . . . ' A z kim ? — Weź Marya . . Andrzej DnTal daje pięć tysięcy za nią . — Kiedy kulawa . — Weż Lizę . . . cztery tysiące z okładem . — Nic chcę , bo zła okrutnie i dużo pyskuje . — Jak zbijesz tęgo , to się ułagodzi . — Nic chcę . Za malo dają . — Weź Ameliją . — Nie chcę , bo ciekawa do kieliszka , a i czterech tysięcy nie dadzą . Wolał by m Bertę . . . — Boudard ci nie da . — Co niema dać ? . . . Dawno juz mam chrapkę na nią . — Chrapkę ! . . . kiedy stary ma złość do ciebie , a córkę odda tylko bogatemu . — To tam jeszcze niewiadomo , kto będzie bogatszy ! — Prawda , ze niewiadomo , ale Berta nie dla ciebie . To panna . ' na kreweta nie pójdzie , i saitci nie narządzi . Jćj za urzędnika jakiego , a nie za rybaka . — Kiedy Boudard da ze dwadzieściatysięey . . . — Da . . . da . . . Da , ale nie tobie , i to jeszcze pytanie . — Niech tam ! to się nie ożenię . Ale , ale , ojcze Uenoufic '. . . jakby wasz szwagier Totain potrzebował „ gospodarza ” na Petrełę , to przemówcie za mną . — Niby to nie wiesz , ie Lemoine siedzi u niego w kieszeni : jak go puści , to i pieniędzy więcej nie zobaczy . — Jak nie puści , to może więcćj jeszcze stracić ! Lemoine nie dowidzi bardzo . . . żeby go czasem kiedy „ rządowy " nic przyłapał — dodał obojętnie i wyszedł ze stancyi ojca IŁenoufa . Na bulwarze siadzialy kobiety kupkami i z daleka pokazywały soóie Orange'a . Czego natura nie data mu od urodzenia , to poprawiła kilkoletuia służba na okręcie i w przedpokoju komendanta . Syn niewiadomego pocbodzeuia , z matki rybaczki i z ojca przejezdnego podobno gościa przez kąpielowe miasto Treport , Orange urodził się bez wielkiego tułowia , grubych rąk i słabych nóg . Kiedy inoe dzieci rybackie przychodzą na świat z dziedzicznie już szerokiemi biodrami i dążnością do kołysania się na słabszych od innych części ciała , nogach , on , nie odziedziczywszy po ojcu fizycznych znamion rybaka , pracującego przy wiośle przeważnie górną połową ciała , odznaczał się proporcyonalnośeią od urodzenia . Początkowo za słaby do ciężkiej pracy rybackiej , na statku Boudard'a i w wojennym porcie rozwinął się w muskularnego atletę , z którym inni rybacy , o tułowiu hippopotama , kołyszącym się na nogach kaczki , ani na siłę , ani na piękność mierzyć się nie mogli . Wygolony zupełnie po marynarsku , z krótko strzi żonemi włosami , które jeżyły się czarnym gąszczem na nizkiem czołem , wiecznie zmarszczonem przy osadzie prostolinijnego nosa , z czarnemi , jak węgiel , oczyma , głęboko osadzonemi w czaszce , z nozdrzami silnie wyciętemi po bokach , z dolną szczęką , wyraźnie wysuniętą naprzód i z wargami namiętnie wywiniętemi , jakgdyby umyślnie do docałunków , Orange , wypołorowany przez wojenny szyk , od pierwszego pokazania się na plaży Gramlcamp , stał sio celową tarczą , ( lo której normandzkie córy strzelały na wyścigi z niebieskich oczu . Ale Orange'owi nie o „ głupstwach ” myśleć ! Na przewracanie oczyma odpowiadał wstrząśnieniem ramion . Zaledwie zatrzymując się , chwilkę dla powitania znajomych , które z ławek podbiegały ku niemu i zasypywały go pytaniami , szedł prosto do chaty Boudard'a , ua drugim końcu osady , i obójętnemi słowy zbywał natarczywą ciekawość cór Ewy . — Za rok muszę mieć Petreii : i Bertęl — zawołał do siebie stanowczo i jakby na przekór rozmowie z ojcem Renoufem . Przez pięć lat nie wszedłszy do chaty Boudard , dziś po raz pierwszy dawny „ malec " i buntownik , dumny uciułanym groszem , ośmielił się przestąpić próg domu swego „ gospodarza " i spojrzeć mu prosto w oczy . W paradnej izbie nie było nikogo . Potrąciwszy krzesła , zawalające mu drogę , wszedł do sypialni . Ani śladu żywej duszy . — Pomarli , czy co ? — mruknął pod nosem , otwierając drzwi koło wielkiego łóżka i wchodząc do izdebki Berty . Przy oknie , otwartćra na ogród , zona Boudarda , zaschnięta w astmatycznej starości , siedziała w głębokim fotelu i drzemała . Biały czepek zsunął się jej na czoło i odsłoni ! kępki potarganych siwych włosów na tyle głowy . — Jak się macie , matko Boudard ? ! — zawoła ) Orange donośnym głosem . Staruszka drgnęła ua fotelu i skostniałą dłonią przetarła oczy . — A . . . to ty — odpowiedziała , dusząc się od kaszlu , — Tak , to ja . Powrócił em z służby wojskowej i przyszedł em was pozdrowić , boście mnie chowali i żywili . — A . . . tak , tak — mruczała starowina , pokasłując i ściskając bezsilną ręką żylastą dion Orange'a . — Boudard'a niema w domu ? — Na morzu . . . przecież wiesz . . — Juściże wiem , ale myślał em sobie , może nie pojechał . Chciał em go pozdrowić i Bertę także . — lierta w kuchni . . . zaraz przyjdzie . . . — Pójdę sam ją zobaczyć . . . pewnie wyładniała — rzeki Orange do matki Boudard i wyszedł do kuchni . Berta siedziała na stołeczku przed kominem i wkrawała ryby do żelaznego rądla . Płomienie buchającego ognia czerwonym odblaskiem barwiły delikatną skórę jćj pulchnych policzków , które żywo odbijały od szerokich sinawych podków pod oczyma i białego czepeczka , płasko obciśniętego na tyle głowy . — Jak się masz , Berta ? ! — zawołał Orange , zamykając drzwi za sobą . — Ach ! to ty — odrzekła wesoło dziewczyna i nadstawiła mu gorący jeszcze policzek do pocałowania , nie przestając jednak mieszać łyżką kawałków ryb z sosem z masła , włoszczyzny i pieprzu , skwierczącym ua dnie głębokiego ra dla . Orange schylił się , pocałował , i przysunąwszy pień drzewa do komina , usiadł tuż przy Bercie . — Wyładniała ś ogromnie przez te trzy lata , com cię nie widział — Co miała m wyładnieć ! — odrzekła dziewczyna , spuszczając na dół niebieskie oczy i bawiąc się końcami swoich długich palców z obrąbkiem białej zapaski . — Kiedy mówie , żeś wyładniała , toś wyładniała ! I taka blada nie jesteś , jak dawniej i urosła ś jeszcze porządnie , i stluścialaś trochę w solue . Berta w odpowiedzi potrząsnęła tak silnie radleni , że z pod pokrywy wyleciało kilkanaście kropel tłustego sosu i zaskwierczało przeraźliwie ua rozpalonych węglach . — O małom nie przypaliła matloty . — Nic jej nie będzie . . . kiwaj tylko ciągle radiem na boki . A Boudard zawsze zły na mnie ? — Zly — odpowiedziała dziewczyna i skrzywiła niechętnie usta . — .Iak cię mu wezmę , to się udobrucha . — Nie wiem , czy weźmiesz — odcięła Berta i uśmiechnąwszy się figlarnie prosto w oczy Orangeowi , kiwnęła znowu radiem za mocno . — Dolej trochę wody , bo się ryby przypalą . '— zawoła ! Orange , podsuwając wiadro do nóg Bercie . — Przeszkadzasz rai gotować ! rzekła , niby gniewnie , i odstawiła motlotę na bok : — Głupstwo ! Uroń mnie tylko przed ojcem , to cię wezmę . — Jak się ociepli ! Wcale mi nie pilno za mąż — Niby ś ty inna , jak wszystkieszepnął jej Orange do ucha i objął w pół . — Właśnie , żem inna — odparła ( Serta i wymknąwszy się z jego rąk , odskoczyła na bok . Widząc , że młody rybak chce ją złapać powtórnie , otworzyła szybko drzwi od sieni i przemykając się zręcznie pomiędzy koszami , sądeczkanii i kłodami drzew , wybiegła przed chatę . Orange poskoczył za nią ; spostrzegłszy jednak ludzi , którzy zaczęli się schodzić na targ . kiwnął jćj głową ua pożegnanie i poszedł witać się ze znajomymi i przyjaciółmi . Uia lierty , która mieszkaią przez pięć lat prawie w wielkiem mieście i kończyła , tak zwaną przez matkę Boudard , „ edukacya , " która czytała historyą świętą , wybór najcelniejszych poezyj i kilkanaście romantycznych powieści , która wid dala officerów marynarki , urzędników z telegrafu i paniczów , przyjeżdżających z Paryża na coroczne wyścigi do Caen , — dla niej , która nauczyła się marzyć o mibści przy blasku księ życa i gitarze , ani ta postać barczystego herkulesa , ani to oświadczenie się o rękę bez poprze dniego stukania dc serca , ani to przyszłe życie rybackie , grube i poziome , a zuane jej aż nadto dobrze z doświadczenia , ani też ten dom przyszły o dwóch izbach uietapctowanycb , a może i bez posadzki , ani to łóżko bez ozdób i ciężkich kotar , ani też to narządzanie sieci i wełnianych pończoch dla męża , nie mogło zwyciężyć jćj serca , bijącego słabo pod lekko zaokrągloną piersią i opanować od razu myślami , bujającemi aż dotąd bezładnie w jej pociągłej a kształtnej główce . Widząc jeduak Orange'a na tle zgarbionych i niezgrabnych rybaków , którzyspracowanemi rękoma nic mogli odpowiedzieć serdecznie ua uścisk „ powrotnego , " którzy podbiegali ku niemu , kołysząc się na nogach , jak tłuste kaczki , spędzone z wody , których twarze gubily się w bujnych i krzaczastych brodach , a kolorowe szlafmyce słabo odbijały od brudnych kaftanów wełnianych , Berta zamyśliła się głęboko i pomimo roboty w kuchni , zostaią przed domem . Koło przychodzących na targ zwiększało się z każdą chwilą , a statki zajeżdżały do przystani co raz częściej . Nareszcie i Boudard zawinął do brzegu . Cały schlonięty licytaeyą i wychwalaniem ryb , nie spostrzegł Orange'a , który podszedł ku niemu i czekał wolnej chwili do przywitania . Po raz pierwszyto od czasów buntu , Orange chciał prze mówie do swego dawnego „ gospodarza ” i zawiązać z nim stosunek na nowo . — Jak się macie , ojcze lioudard ? — zawołał młody rybak spokojnym głosem . — Dobrze , A ty ? — odpowiedział stary obojętnie , jakgdyby pomiędzy niemi nigdy nic nic zaszło . — Niezgorzej . Przyjechał em dziś rano z Ckerbourga koleją , bo mi pilno już było do was i do statku . — Juściżc dosyć napróżnował eś się w porcie . Czasby ci już pewnie do roboty . — To też jutro pojadę z Leraoine'm , jeżeli mnie weźmie . — Co cię niema wziąć ! Albos to jadł u niego dareiuuie ? — Wy tam zawsze złość macic do mnie , żem was porzucił . . . — Cóż to ? ! chleba mi brakuje , żeś poszedł ? . . . Kie chciał eś być ze mną , toś sobie i wsiadł ua inny pokład . Pewnie ci lepiej ? ! — Ma się rozumieć , że lepiej , kiedy teraz mam już cala część , a Petreio , chodzi , jaK żaden ! — Żeby ście jeszcze kiedy nie poszli za daleko na niej , jak wam się położy — odrzekł lioudard chytrze , przymawiając wadliwej budowie Petreii , która w skutek ważkości tułowia , chodziła niezmiernie szybko , ale tćż i zbyt przcchylała się na wodę , kiedy wiatr strychowa ! po żaglach , a bałwany podrzucały do góry . — Ja się jćj tam nie boję . . . niech się kładzie ! — Wicmci ja , że się nie boisz niczego ! . . . Zawsze jemu tam nie dobrze z oczu patrzy — dodał z cicha lioudard , i wchodząo do siebie , pociągnął zamyśloną Iiertę za rękę . Orange tymczasem pospieszył na spotkanie Lemoine'a , którego czółno utknęło na piasku tak silnie , że , przy śmiechu publiczności , wszyscy jego rybacy upadli na piersi . Wskoczywszy do czółna , „ powrotny ” zainstalował się od razu ua pokładzie ' ełreli wykrzykiwaniem ceny ryb , które szacował , dla żartu , przynajmniej dwa razy za drogo . W pól godziny handlarze i ciekawi rozeszli się . targn Zony rybaków poprzychodziły z garnkami i miskami na bulwar , pociągając zgłodniałych mężów ua ławki i podstawiając im jedzenie pod nos . lioudard sam sobie przyniósł matlote i kawał chleba na bulwar , aby spożyć wieczerzę nad brzegiem tego samego morza , z którego dopiero co powrócił . W chwilę potem Berta przyniosła mu gliniankę cydru i usiadłszy koło niego , jakby ją to obchodziło , zaczęła wypytywać o dzieje przebytej doby ua połowach , o losy sieci i o gatunki ryb , przywiezionych ua pokładzie Enfrasyi Pomału zaczęło się zmierzchać . Kobiety wynosiły się do chat , a mężczyźni do szynków . Po kilku godzinach krzyków , hałasów i śpiewów w zaciśniętych izbach szynkarskich , ua bul warze rozległy się wołania : ,na morze . '. . ! odpływ . '. . . dachem ! . . . ” i w krótce potem na brzegu słychać było tylko miarowe stąpania znudzonego celnika , który przy blasku księżyca i plusku odchodzącej fali , ziewa ! przeciągle , marząc o zmianie warty i odwachowem łóżku . Zanim latarnia morska źóltawem światłem zaiskrzyła się nad dachami najwyższych domów senny spokój panował już w calćj osadzie Grandcamp . Berta nie mogła zasnąć Orange stał jej ciągle na pamięci , spędzając seo z powiek czarnemi oczyma , namiętnie wywinięterai ustami zgrabnym chodem , podniesioną do góry giową i ceratowym kapeluszem którego skrzydło , jak u rzymskiego kasku spadało , mu szeroko na plecy , w chwili odjazdu u a morze . — A jeżeli ojciec pozwoli ? — spytała się w duszy z głębi puchowych poduszek . — Nie , to nie pójdę za niego . Przecież znowu nie jest tak piękny . . . nie ma wąsów . . . ręce grube , paznokcie krótkie . . A jeżeli nie pozwoli ? . . Ta Bercie przyszły na myśl opowiadania starej kuzynki z Caen o romantycznych historyach miłości z przeszkodami , o wykradaniu bogatych księżniczek przez ubogich pastuszków , o ściganiu kochanków przez drabów zagniewanego ojca , o śmierci lubego z ręki mściciela , lub o tych pocałunkach zakazanych , a wymienianych z ua miętnym pośpiechem w sicui , w ogrodzie , nad stawem , lub w kucbni , bo i tam przecię kochankowie , jak się jej to z Orange'ra zdarzyło , znaleźć się mogą czasem . Powoli Berta zaczęła opromieniać młodego rybaka aureolą fizycznych i moralnych zalet , które zaćmiły i usunęły z jej pamięci nawet ucieranie nosa na ziemię i wydychanie cydrowych wyziewów . W miarę , jak bezsenne noce przywodziły jej na myśl wyidealizowaną postać Orange'a , a rzeczywistość w porównaniu z innymi rybakami przedstawiała go w czystej koszuli i z twarzą zawsze starannie ogoloną , połączenie się tych dwóch istot w jedno małżeńskie stadło , stawało się coraz silniejszą koniecznością i potrzebą , jej macierzyńskiego umysłu . Kiedy po kilku miesięcznym widywaniu się ukradkiem , po kątach osady , i dokładuem ogadaniu wszystkich wspomnień z życia kochanki w Cae , a kochanka w Cherbourgu , Orange zagadnął Bertę z nienacka czy pójdzie za niego ona po chwilowem ważeniu dawno sobie znanych już myśli , odpowiedziała sakramentalnie : „ Zapytaj ojca ! ” Nazajutrz rano , a było to w pierwszą Niedzielę po Wielkiej nocy , Orange , starannie wygolony , jak zawsze , w czystej , mocno skrochmalonej koszuli i w wełnianym kaftanie bez rękawów , przedstawił się u Boudard'a , który siedział przy oknie swej sypialni i brzdąkając po szybie starał się zagłuszyć ciężki oddech astmatycznej żony , dogorywającej ua miękiem lożo małżeńskiem . — Jak się macie , ojcze Boudard ? Jak się macie , matko Boudard ? — zawołał Orange z progu , nie zdejmując czapki , jak ua to zwyczaj miejscowy pozwalał . — Kiepsko . '. . . stara ledwie dyszy — odpowiedział rybak , cokolwiek zakłopotany uiespidziewanemi odwiedzinami . — Jeszcze się wyliże , niech tylko słońce mocniej przygrzeje . A Berta ? — Nie wiem , gdzie poszła . Bo co ? — Chciał em wam mówić , żeby ście mi ją dali za żonę . — Nic dam — odpowiedział Boudard sucho i odwrócił głowę do okna . — Dlaczego ? — ilo nie dam . — Cóż to ? ! za księcia chcecie ją wydać ? — A tobie co do tego ? ! Za kogo wydam , to wydam ; ale ty jej posagu nic zobaczysz . — Ja tam na wasze pieniądze nie kroję , jeno córkę chcę wziąć , bo mi żony potrzeba . — To sobie poszukaj u innych . — Cóż to ? ! złodziej jestem , albo galernik , że mi jej dać nie chcecie ? — Albo ja znam twoich rodziców , żeby m ją miał dać ? — Przecię znacie moją matkę , boć to krewna waszej żony . — A ojciec ? — Hm ! ojciec ! . . . czyż to moja wina , że nie cbciat mnie widzieć ? — Twoja , czy nie twoja , zawsze ja ci Berty nie dam , bo . . . — Bo co ? — Bo ci z oczu nie dobrze patrzy . — Cóż to ? ! okradł em was , czy kościoł podpalił em , że tak mówicie ? — Aniś ty mnie okradł , ani kościoła podpalił , ale ci córki nie dam , bos nie dla niej ! — To się jćj spytajcie . — Po co się mam pytać , kiedy ci nie dam i koniec— rzeki Boudard stanowczo i znowu głowę odwrócił do okna . — Te dobrze— odpowiedział głośno rozgniewany kochanek i dumnym krokiem wyszedł na bulwar . Kiedy Boudard wysapał się z gniewu do woli i od wrócił głowę do żony , aby przed nią obrzucić Orange'a garściami poważnych urojonych zarzutów , babina już nie dyszała na łóżku , ani tez „ drapała ” palcami po pierzynie . Życie jej skończyło się z chwilą , kiedy Boudard po raz wtóry odmówił córki Orangeowi . Stary rybak popatrzył smutnie w pomarszczoną twarz żony , westchnął głęboko na wspomnienie minionej przeszłości , i zamknąwszy drzwi po cichu , wyszedł na ulice obwieścić światu , gminie i księdzu , że towarzyszka jego życia umarła . Berta schodziła właśnie z pagórka przed kościołem . Ujrzawszy ojca na doie , zwolniła kroku i opóźniła z uini spotkauie , jakby przeczuwając zawczaeu odmowę małżeństwa . — Gabryel cbce cię za żonę ! — zawołał Boudard , zbliżając się do niej , a jeszcze wzburzony propozycyi Orangea . — cóz wy ua to ? — Nie dam . — Jak sobie chcecie . — A spiesz prędko do domu , bo matka nie żyje . — Umarła ! ! ! . . .—krzyknęła Beria rozdzierającym głosem i pędem puściła się do cbaty — Umarła ! — zawołała raz jeszcze , zatrzymując się bezwiednie na progu i zakrywając rozpacznie twarz obiema rękoma . — Umarła ! . . . — szepnęła z westchnieniem przy łóżku , i tuląc głowę w pierzyny matki , cicho zapłakała . Trzeciego dnia rybacy opuścili jeden odpływ , kobiety porzuciły rozpoczęte sieci i pończochy , a dzieci nie poszły do szkoły . Dziad zadzwonił w kościele , ksiądz pokropił trumnę , mężczyźni odkryli głowy i cały orszak pogrzebowy ruszył na cmentarz . Wpuszczono trumnę do grobu . Berta osłupiałym wzrokiem patrzyła w ciemną jamo wiecznego spoczynku matki , i jak głaz , nieruchomo , stała w pośród tłumu . Ksiądz zaśpiewał reauiescant i pokropiwszy jeszcze raz drewniane wieko święconą wodą , rzucił garść ziemi ua umarłą . Trumna zahuczała ponuro pod uderzeniami ziemi , rzucanej z pośpiechem przez obojętnego na smutną czynność grabarza . Kiedy na miejscu ciemnego dołu wzniosła się góra żółtego piasku , Berta uderzyła w płacz . Żal ścisnął jej serce . — Nie żyje ! . . . — jęknęła żałośnie i potoczyła błędnym wzrokiem po zgromadzonych . Boudard schodził już z pagórka i chwiejnym krokiem toczył się do szynku z przyjaciółmi , dla szybszego pocieszenia się w smutku . Grabarz deptał jeszcze ziemię nogami , kiedy wszyscy mężczyźni opuśoili cmentarz . Zostały tylko kobiety i Orange . Berta zalzawionem okiem spójrzała na niego i wybuchnąwszy nowym płaczem , upadla na ziemię . Kobiety podniosły ją z wolna i pocieszając w drodze , odprowadziły do chaty ojca i nieboszczki matki . Gabryel wyszedł z cmentarza ostatni . — Jeszcze jedno kółko , ojcze I.elandois , kiedy Boudarł'owi zona umarła ! — zawołał Andrzej Totaiu z tak głośnem westchnieniem , że aż szyby zadrżały w szynku . — ? le mi teraz będzie , moje chłopcy , bez kobiety — ciągnął Boudard żałośnie . — W ostatnich latach biedaczka nic już pracować nie mogła , to też ją żywił em , a leczył em , jak mnie tyłko stać było na to . ? le mi teraz będzie , źle , moi drodzy ! Chociaż nie pracowała , zawszeć to była kobieta . A cóż teraz ? sam oto będę w domui Berta pewnie pójdzie za mąż . . — Czy jej się kto tralia ? — Eb ! nikt , chociaż nic brzydka i nie głupia . Muszę ją wydać za porządnego rybaka , bo Orange coś nagabuje na jej posag . — To ją daj Orangeowi ! — zawołał Dural . — Cóż to ? ! zuam może jego ojca ? — To prawda . . . to prawda — odpowiedzieli chórem towarzysze . — Zachciało nio . się posagu , a ja nie dam* bo mu niedowierzam . — To prawda — potwierdził Duval i zapatrzywszy się w kieliszek , zamyślił się głęboko nad słusznym zarzutem . — A widzisz ? — poderwał Boudard i pytającym wzrokiem patrzył na Duval'a . Ojciec Lelandois rozstawił szklanki do kawy i kieliszki na stole . — Tylko araku przynieście w butelce ! — zawołał Boudard— bo już mam dosyć tych naparstków . . . Nieboszczka ostatuietny czasy to już i jeść nie mogła . Kiedy raz jej sam ugotował em węgorza , to go zaraz zrzuciła , — Także wam przyszło do głowy węgorza gotować — wtrącił szyukarz , stukając się kieliszkiem z biesiadnikami . — Ha ! myślał em sobie , węgorz nic pomoże biedaczce , ale zawsze dobre to na odmianę . — To też sio i odmieniło — zawyrokował Duval , trącając się z Boudard'em . — Wasze zdrowie ! — Wasze zdrowie ! I po tem kółku poszło nowe , a po tem zuowu inno , po taratem Duvala , a po tem Boudard'a , i tak dalej bez liku , aż nocna morszczyzna zahuczała na brzegu i swoim odpływem położyła koniec niekłamanemu już przy kieliszku smutkowi rybaków . Ze wszystkich szynków wysypały się załogi na bulwar i chwiejnym krokiem poskoezyły do czółen . W chwilę potem cisza zaległa w osadzie . Celnik drzemał w swej budce , a kobiety zasnęły po domach . Chmurna noc dudniła wiatrem po szybach i gwizdała żałośnie w kominach . Berta siedziała w swej izdebce , i uwolniwszy się od pocieszających ją przyjaciółek , płakała swobodnie , tęskno myśląc o przyszłości . Matka w grobie , ojciec na połowach , a ona sama jedna w pustej chacie ! Co robić ? Zlękła się swego losu i zaczęła rozwijać przed sobą plany działania . Sicci dziergać nic mogła . Nogi Die przyzwyczajone do drewnianych sabotów i kałuży po odpłyniętćm morzu , z pewnością nic pozwolą jej chodzić na kreweta , ani ua homara . Ojciec wzbrania jćj za mąż . Postanowiła po krótkim namyśle wstąpić do klasztoru , o którego eichem szczęściu tyle się nasłuchała od ciotki i naczytała w książkach . Coś zaszeleścialo w ogrodzie . Berta , drgnąwszy na całem ciele , nadstawiła ucha . Wiatr pchał się w okno i od czasu do czasu dzwonił szybami . Już się uspokoiła , kiedy w ogrodzie zaszeleścialo zuowu , ale też pod samem okuciu . Zrobiwszy znak krzyża świętego na piersiach z przestrachem wsunęła się między ścianę i szalę . W pierwszej izbic zegar wybił jedenastą . Z ostatnim jego jękiem po pustej chacie ua szybie rozległo się kilkakrotne pukauic . Ciarki przebiegły ją po krzyżu , a nogi zgięły się w kolauach . Szyby zabrzęczały znowu , ale silniej , niż przedtem . — Kto tam ? ! — krzyknęła przez ściśnione gardło z takim stłumionym wrzaskiem , jakby ją kto dusił w morderczych dłoniach . — To ja , Gabryel . . . Nic bój się , Berla — odpowiedział glos z zewnątrz , szybko i cicho . Bella odetchnęła . Zimny pni spływał jej z czoła . Nie śmiała jednak otworzyć okna . Na szybie rozległo się nowe pukanie . Zadrzała na całem ciele i potoczyła się chwiejnym krokiem ku oknu . Otworzyła . — Co ty tu robisz , Gabryel ? ! — zawołała wy . straszonym głosem . — Przyszedł em cię pocieszyć . . . Matka ci umarła , a ojciec wzbrania za maż . Wszyscy pojechali ua ryby , tom leż i przyszedł w nocy , żeby mnie nikt nio widział . Lemoine myśli , żem chory i dla tego został em w domu . Kiedy Boudard nic chce , żeby ś szla za mnie , to się muszę kryć przed ludźmi i złemi językami , coby nas oszczekały , że się widujemy . Dobry Bóg mi świadkiem , że cię chciał em za żonę , a Boudard powiedział , że na twój posag czycham . Jinic jego pieniędzy nio potrzeba . Jak zostanę „ gospodarzem , ” to statek sam sobie kupię , [ . ' ciułał em trochę grosza , może Bóg da , że i resztę za parę lat zarobię , a ciebie i siebie i tak wyżywię . Czego płaczesz , Berta ? — Smutno mi i strach . — Nie strachaj się , kiedy ja z tobą — rzekł Orange , głaszcząc ją pod brodę . Nie wchodź ! — zawołała dziewczyna stanowczo , widząc , że Orange przekracza framugę . . Młody rybak usiadł na oknie , objął dziewczynę w pól i przeplatając słowa pocałunkami , zaczął ją uspokajać i tulić w płaczu . Berta po zwalała się ściskać i całować , słuchając machinalnie jego opowiadania . — Hej ! Boudard ma złość do moie , źem mu nic chciał dłużej służyć za malca . Cóż toV ! dlatego , żem sierota , to miał em zawsze może pracować ua EufmzyU Nie głupim ! Poszedł em na Petrelę , ho dyahelnic ostro chodzi , choć i nie bardzo wieje . Żeby m mogł ją tak kupić na własność , jak nie moge , to by m i z Boudard'em zmierzył się na majątek . Ale cóż ? ! Ja sierota i ty sierota ! . . Jakże mam tu się dorabiać majątku , kiedy ledwie trzy tysiące mam u Henoufa , a Boudard nic chce mi cię dać . — Będę prosiła ojca , jak się uspokoi — przerwała Berta , połykając łzy , obficie ściekające jej z długich rzęs . — Nic mów mu ani słowa ! . . . Jeszcze stary gorzej się . zatnie na mnie . Jak dostanę Patrelę na gospodarstwo , to może wszystko samo się uladzi . Teraz do czasu musiemy tak jeszcze cierpieć , jak cierpiemy . Poźniej , może będzie łatwiej , a może i znajdę jaki sposób . . . — Jak sobie chcesz— wyszeptała Berta z westchnieniem i przytuliła głowę do twarzy Orange'a . Po chwili jednak , jakby zląkłszy się swojej czułości , zawołała : Idż już do domu , idź ! . , jeszcze kto zobaczy . — Masz racyę bądź zdrowa ! A chcesz pełnić moje wolę ? — Chcę . — To dobrze . . . bądź zdrowa — zawołał spokojnym głosem i znikł w ciemnościach nocy . Berta zamnęła okno , zapaliła świecę i przeszedłszy się kilka razy wzdłuż i wszerz po izbie , usiadła ua ksześlc przy łóżku . Myśli bezładne zaczęły jej tańcować po głowie . Z początku , zeschły trup matki i brodata twarz wciąż gniewnie zmarszczonego ojca rywalizowały z Orange'm o picrszeństwo miejsca w jej myślach . Powoli jednak , w miarę jak senność ujmowała ją w sieć fizycznej i umysłowej bezsilności , kochanek zyskiwał co raz szersze miejsce i silniejszą podporę w jej woli . Nocne jej zjawienie się pod oknem , w obec świeżego jeszcze trupa matki , zrobiło wyraźny znak na jej umyśle , zdolnym do poddawania się nieokreślonym wrażcuiom i wywołało w nim , pomimo braku temperameniu , chęć stawienia oporu woli ojca . Zasnęła z wiarą w konieczność zakazanego małżeństwa . Im dalej ślub odsuwał się od dnia tego jej stałego postanowienia , tem miłość nabierała eo raz romautyczniejszych barw . Zakaz ojca do pewnego nawet stopnia doda ! czaru jej myślowemu życiu . Zgrabna postać rybaka rosła do rozmiarów bohatera , zwyciężającego nadludzkie prze szkody , upór ojca stawał się tyraniją kata , obojętnie ścinającego głowę niewinnym ofiarom , a jćj pójście za głosem serca świętym obowiązkiem cierpiących , a błogosławionych w przyszł em życiu niewiast . Widując się z Orange'm co raz rzadziej i co raz tajemniej , Berta ezala w sobie rosnącą z każdym dniem poirzebę zakończenia romansu ua kor.yść kochanka i wyrwania się z pod woli ojca . która ua niej ciążyła kamieniem , jakkolwiek stary lioudard słowa nie powiedział córce od czasu śmierci matki . Żyć z Oraoge'm , albo nie żyć wcale , a było jedyną osią jej myśli i marzeń . Chciała poświęcić wszystko , wszystkich i siebie dla niego . Poświęcenie się stało się odtąd koniecznością jej życia . I kiedy pewnego wieczoru Lipcowego kochankowie spotkali się przypadkiem , czy też umyślnie , daleko za wsią , krew jakoś inaczej zaczęła im tętnić w skroniach , a nogi uginać się pod ciężarem ciał . Ująwszy się za ręce , usiedli na pierwszej skale . Ciepły wiatr południowy lagodnern i spokojnem tchnieniem wieczoru łechtał ich po twarzach . Fala z cichćtn westchnieniem „ umierała ” u stóp skały , a srebrne światła księżyca bladym odblaskiem drżało w zamglonych ich oczach . Przysunęli się bliżej . Spojeni ramionami , osunęli się bezsilnie na dziką trawę skały . Namiętne ich pocałunki zagłuszyły szmer pluszczącej lali i cichy oddech pogodnej nocy . Czas uciekał , a oni żyli tylko sobą . Kiedy zegar z kościelnej wieży wyjęezał dwunastą , Berta porwała się z ziemi i pędem puściła się do wsi . Orange dogonił ją w biegu i zatrzymał . — Puść mnie , puść . . . Czegoś mi strach ! — Nie bój się , głupia . Zostań jeszcze chwilę , to przejdzie . Jakby cię ojciec zobaczył , toby się dziś zaraz domyślił . Berta usłuchała i rwąc zroszoną trawę z ziemi , przykładała ją do rozpalonych policzków i ciała . Zwolna podeszli aż pod pierwsze domy osady . Z zaciśniętych izb szynkarskich dochodziła ich stłumiona wrzawa pijących rybaków , pomieszana z wesołemi śpiewkami dziewcząt , tańczących na morskim piasku . Zwolnili jeszcze więcej kroku , aby pozwolić krwi uspokoić się zupełnie . Berta za nic nic śmiała wejść do wsi . — Idź , idź teraz tyłami , kiedy dziewczyny są na brzegu , a ludzie w szynkach . — Dobrze . A czy ty się ze mną teraz ożenisz aby ? — Ma się rozumieć : niech tylko Boudard pozwoli . Berta zarzuciła mu ręce na szyję i utopiwszy usta w długim pocałunku , przylepiła się do niego szczelnie , jak bluszcz do pnia silnego drzewa . Orange naglił . Poprawiwszy włosy , wymykające się z pod białego czcpeczka , pobiegła do domu przez ogrody . — Mam cię teraz , stary wilku ! — krzyknął Orauge pełną piersią i potrząsając pięścią w górze , długo groził widmu Boudard'a . Przyszedłszy do szynku ojca Kenoufa , zastał wszystkich towarzyszów przy niedzielnym poczęstunku . Nigdy jeszcze załoga Petreii nic widziała go w tak wesołym humorze i z taką chętką do kieliszka . Kółko szlo za kółkiem , a wszystko na rachunek Orangea . — Co tobie się dziś stało , że tak pijesz ? — spytał ojciec Kenouf , wyprawiwszy resztę załogi do domów . — E . . . nic . . . Tak sobie na odwagę do połowów . — W tem musi być coś . — Mówię , że nic . Ot , lcpiejby ście powiedzieli Totain'owi , żeby mi dał Petrelę . — A cóż zrobi z Lemoine'ni ? — Niech go pośle do dyabła ! — Takżcś mądry ! — Kiedy mi się chce gospodarzyć samemu bo pieniędzy potrzeba . — Chcesz się żenić ? — Może . . . ale pierwej muszę mieć Petrtlę . — A ja co dostanę za tor — Będę wam sprzedawał ryby i posłem je prosto do Paryża . — Pomyślę . Ales też nic hojny ! — To zwiążcie się z innym . — Ja twojej rady nie potrzebuję . Badż takim , jakeś sam ! — Cóż tam będziecie się zaraz gniewać . Interesto dobry . Weźmiemy agenta w Paryżu i zawsze lepiej zarobiemy , jak przez tutejszych . Przecież nie stracicie ; a jak dobrze pójdzie , to Pełrele kupiemy do współki . — Niech i tak będzie . Ale jak Totain nie zechce ? — Już ja na to poradzę , żeby mu się Lemoine sprzykrzył , tylko przemówcie za mną . Dobra noc ! — Dobra noc ! — odpowiedział szyukarz i zamknąwszy sklep , poszedł na górę . Orange , gwiżdżąc wesoło , puścił się lekkim krokiem do domu . Kiedy jednak młody rybak zasypiał spokojnie na słomie drewnianego tapczanu , zadowolony zwycięztwami żelaznej swój woli i podstępnej wytrwałości , Berta co chwila zrywała się z miękkiej pościeli i siadała na łóżku , kryjąc twarz w konwulsyjuie ściskające się dłonie . „ Co to będzie ? ” wirowało jej w głowie . To widziała się zamężną i otoczoną dziećmi , które ssały jej lekko zaokrągloną pierś i szarpały ją z boków za spódnice : to znowu czuła , że ziemia rozstępuje się pod nią , a jej biedne ciało płynie po powietrzu czarnej przepaści bez dna . Ojciec gonił ją z klątwą na ustach , matka złorzeczyia z grobu , towarzyszki zamykały drzwi przed nia , aby występnej nie wpuścić do wnętrza czystych rodzinnych ognisk , morze usuwało się od brzegów , aby jej nie pozwolić popełnić dzieciobójstwa , a Gabryel z pokładu statku śmiał się dzikim głosem szyderstwa . Porwała się z łóżka i chciała biedź prosto do Gabryela , aby od razu uwiesić się u jego szyi na zawsze . Nie mogła żyć sama . Jak wiotka alga potrzebowała przyczepić się organicznie do niego , niby do kamienia , lub kawałka skały , aby oprzeć się burzom życia i nie być wyrzuconą na brzeg śmierci przez pierwszą silniejszą jego morszczyznę . Ubierając się z gorączkowym pośpiechem , przewróciła stołek . — Czemu ty nie śpisz ? — zapytał Boudard z drugiej izby . — Coś mi przeszkadza . . . — Glupiaś ! . . . Spij ! Berta , uspokojona obojętnym dźwiękiem ochryplego głosu Boudard'a , położyła się na powrót do łóżka i zaczęła marzyć bardziej różowo . Po godzinie wicia się w poduszkach , sen ją zmorzył . Zasnęła . Nad ranem przed odpływem morza , Boudard wszedł cicho do izdebki Berty i popatrzywszy chwilę na rozpaloną twarz córki , zaczął mruczeć pod nosem : — Ze je leż zawsze zmory dusić muszą ! . . . Nie mogł em uawet wyspać się porządnie . . . Takie to zupełnie , jak nieboszczka matka ! Bywało , przed ślubem nieraz ją dusiło , a trapiła się ciągle po nocach , choć wiedziała , że się z nią ożenię na pewno , bo jćj przecie samochcąc przyobiecał em . Ale cóż robić , kiedy one wszystkie takie głupie ? ! W kilka tygodni później , w rybackiej osadzie zagrało nowe życie . Kobiety w szeptach rozpowiadały sobie niestworzone dziwy , a mężczyźni po niewinnych półsłówkach wybuchali głośnym śmiechem . Wszyscy miel ' sobie coś do powiedzenia i wszyscy szeptali po kątach od rana do nocy , wystrzegając się jedni drugich . Nikt nie śmiał mówić głośno , jakkolwiek cała osada trzęsła się jedną i ta samą wieścią . Pewnego razu dopiero , kiedy rybacy wyjechali na morze , a kobiety roztasowały się po wybrzeżu i na bulwarze , matka Gibeii , stara handlarka ryb , o małych oczkach , spiczastym nosie , ważkich ustach i chudej , wydłużonej postaci , stanęła ua środku bulwaru i tajemniczem ! gestami wezwała płeć piękną do siebie . Pomiędzy białemi czepeczkami powstał ruch nadzwyczajny . Po razto pierwszy bowiem sprawa , zajmująca cala osadę , miała być rozstrzyganą na walnej naradzie głośno i ze wszystkiemi jej szczegółami . Matka Gibert czekała kompletu , półsłówkami zbywając przedwcześnie ciekawe , a nie dość liczne jeszcze zgromadzenie niewiast . Białe czepeczki okrążyły ją z początku małem kółkiem , które kręciło się po swoim własnym obwodzie i wciąż zmieniało miejsce dla ułatwienia drogi rozchodzącym się promieniom jćj słów . Na tćm kole wkrótce ukształtowało się nowe , a po tem znowu inne i tak dalej , aż do zupełnego otoczenia baby szerokim kręgiem czepeczków , które , jak stado białych owiec , skupionych łbami pod cieniem suchego chojaka w polu , stykały się szczelnie ze sobą i białym blaskiem migotały na żywem słońcu jesieni . Stara handlarka , oglądając się na wszystkie strony , czy kto jeszcze nie przybędzie , rzucała luźne słowa pomiędzy zgromadzone i nie starała się im nadać formy poważnego , jednolitego opowiadania . — To być nie możel — zawołała jedna ze słuchaczek . — Jakto nie ! — odparła matka Gibert z oburzeniem . — Przecież widziała m sama na własne oczy , jak przełaził przez płot od ogrodu i stukał do okna , kiedy wszyscy pojechali na ryby wo Środę , co to pochowali śmy matkę Boudard . Myślę sobie , pewno nic . . . gdzieżby tam śmiała w taki dzieli . . . i poszła m do domu , choć okno się otworzyło i wyraźnie słyszała m , jak z sobą gadali . Ale że jakoś tego gadania było mi za długo , przysunęła m się pod ogród i nadstawiła m ucha . „ A czy zostaniesz moją ? ” — słyszę , jak się pytał . „ Zostanę . . . ” — Nic prawda — przerwała jedna . — Mówili ście pierwej , że ona nic nie odpowiedziała . — Tak , tak . . . mówiła m , bo zapomniała m . Tak , tak . , , powiedziała „ zostanę " i zaniknęła okno . On wyskoczył z ogrodu i przeszedł mi prawie kolo samego nosa ; ale że było ciemno , bo narret żadna gwiazdka nie świeciła na niebie , więc mnie nie zobaczył . Ha ! co mi tam zresztą do tego — pomyślała m — i poszła m spać . ale nie upłynęło i dwóch miesięcy , kiedy raz sobie rwała m trawę dla świń w rowie za chałupą Osmonta , aż tu słyszę , któś się goni . Ciarki mnie przeszły po krzyżu i kucnęła m na ziemi . „ Puść mnie , puść ! " — słyszę , jak woła , a on odpowiedział : „ zaczekaj , bo się stary domyśli . " Zostali tak może ze dwa pacierze . Potem zaczęli się całować , ale tak całować , że aż dyabłom się pewnie nie mile robiło w piekle . . . i ona zapytała go : „ czy ty aby teraz ożenisz się ze mną ? " On jakoś nie chciał nic powiedzieć z początku , ale jak zaczęła go prosić , błagać , a całować po nogach , tak zawołał „ niech tam , ” i ona poszła tyłami do domu . — Głupia — wtrącił glos , mniej chrapliwy , niż inne . — Nie taka ona głupia , moje drogie ! Myślę sobie , w tem pewnie jest coś i zaczęła m patrzeć . Jak tylko rybacy przyjechali w biały dzień , tak nie było nic . On szedł do szynku , a ona gotowała jeść ojcu , jak zawsze , Ale niech tylko morze przypłynie na wieczór , a rybacy pójdą pić , tak oni zaraz za wieś , na skały . Myślę sobie , gdzie oni też chodząc i schowała m się w starym młynisku , nie w tym na górze , ale tam podle , na dole , nad morzem . Strach mnie wziął okrutny , bo bałwany tak się tłukły o mury , że już myślała m : zawali się . Ale nie upłynęło i pół godziny , aż tu oni idą i prosto do młyniska . Przycupnęła m w dziupli , oni wchodzą . ? le , myślę sobie . Zobaczą mnie pewnie przez otwór po drzwiach i może jeszcze zabiją . . . Ale nie ; zostali w pierwszej komorłe i siedli na kamieniach . Żal mi się ich zrobiło , bo żwir musiał im dowicrać . Ona zaczęła użalać się , a płakać , że ją zrobił nieszczęśliwą , że oczu teraz nie śmie podnieść do gory , że ludzie ją będą pokazywać palcami , bo ni panna , ni mężatka . On się śmiał , ale tak śmiał , że chciała m już za niebogą wydrapać mu oczy . Aż tu naraz ona zaczęła coś szeptać , trzeć się po czole , miąć zapaskę , a słaniać się koło niego , niby kotka koło nogi . On z początku słucbał i nic nie mówił ; ale potem ni ztąd , ni zowąd , zapytał : „ A ty zkąd wiesz o limi ' Ona wzięła go za szyje , obiema rękoma i spuściwszy głowę ran na ramię , odpowiedziała : „ Bo mnie tak coś ta męczy pod sercem , a nie dobrze mi ciągle i słabo . ” Jak on to usłyszał , jak się jął całować ją po rękacb , po nogach , a w piersi . . . — W piersi ! — ozwało się na raz kilka głosów z oburzeniem . — Tak , moje kochane ! — przywtórzyla stara , potrząsając głową , a załamując ręce . — Wielka rzecz , kiedy ma płaskie— wtrąc'ła jedna z najmłodszych słuchaczek . — Patrzcie państwo , to dla niej nic wielkiego ! — wykrzyknęła matka Gibert . — Niby to wasz was nie całował , jak byli ście młodszą ? — Ma się rozumieć , że całował i dobrze ; ale pytanie , gdzie ? — Kiedy tylko całował , to już wszystko jedno . — Niech i tak będzie ! Ale na tćm nie koniec . Pójdą sobie raz przecież — pomyślała m i wysunęła m trochę głowy naprzód , aby lepiej widzieć . Aż tu oni całują się w same usta . Nie dobrze mi się zrobiło i chciała m uciekać , ale nie wiedziała m , jak . Myślę sobie— skończą raz przecież i pójdą do domu . Ale gdzież tam ! całują się i całują , aż w głowie mi się ćmiło . — To niepodobna ! to niepodobnal — wykrzyknęło na raz kilka piskliwych głosów z głębokiem oburzeniem . — Juśoiże podobna , kiedy aż musiała m zejść do morza i zmaczać sobie głowę . Zresztą przecież umyślnie chodziła m za niemi , żeby się dowiedzieć , co robią za wsią po nocach . Myślę sobie pewnie chodzą tak , jak wszyscy i niema w tem obrazy Bozkiej . Dla pewności jednak dotarła m aż do młyniska i zobaczyła m , dziękuję , aż mi dziś jeszcze słabo się robi ! Oj ! nie dobrze się to skończy , bo i nie dobrze zaczęło ! — Co ma się skończyć nie dobrze ! — zawołała jedna ze słuchaczek . — Pewnie , że nie dobrze , bo stary prędki , a Gabryela nie lubi . — To i coż , że nie lubi , kiedy Gabryel taki dobry , jak i inny . — Dobry on tak , jak i inny , ale ojca nie ma , a źle mn z oczu patrzy . . . — Cóż to ? l oczarował was , czy co , że tak mówicie ? — Nie oczarowałci on mnie , ale Boudard po wiada , że mu źle z oczu patrzy , a hardy jest bardzo i podstępny , jak Włoch . Czyż to zresztą można nawet wiedzieć , kto on taki , kiedy nikt nie znał jego ojca , bo pewnie i matka sama nie wiedziała . — Co miała by znowu nie wiedzieć ? — Patrzcie ją , jaka niewiuna ! Niby to tak łatwo zmiarkować , jak się ma kilku gachów przy spódnicy ? . . . Pewnie , że nie wiedziała , bo w Treport to tyle się gości przewinie przez dzień , ile u uas i przez rok nie zobaczy . — Eh ! Gdzieby tam znowu tyie gości miało być w Treport , żeby aż matka nie wiedziała , kto Gabryelowi ojcem ! — A niech tam sobie wie , albo nłe wie ! Co to mnie obchodzi ! . . . Byle tylko Boudard się nie dowiedział , bo źle z Bertą będzie . Trzebaby chociaż niebogę oslrzedz , żeby się pilnowała , kiedy ludzie już wiedzą i gotowiby jeszcze oczernić ją przed ojcem . — Ni by ście to białego dziś na nią nakładli ! — zawołała jedna z rybaczek na cały glos i pogardliwie machnąwszy ręką , odeszła do domu . — To czemuś tak ciekawie słuchała ! — wykrzyknęła stara za odchodzącą i ująwszy się pod boki , zaczęła dalej rozpowiadać o wielkiej liczbie gości w Treport , o niepewnem pochodzeniu Gabryela i o potrzebie ostrzeżenia nieszczęśliwej dziewczyny , żeby się miała na baczności . Cztery co najzażylsze towarzyszki Berty podjęły się drażliwego posłannictwa i sejm niewieści dobrowolnie rozszedł się po domach . Nazajutrz rano , kiedy rybacy , rozprzedawszy ryby , przenieśli się do szynków , wszystkie kobiety z Grandcamp rozstawiły się kupkami po bulwarze i cicho szeptały ze sobą . Berty nie było . Od wczorajszej rozmowy z posłanniczkami matki Gibert , nie spała , nie jadła , a tylko płakała po kątach i tuliła głowę w ręce . liano , jak tylko podała jedzenie Bbudard'owi , tak zaraz pobiegła do kościoła , a potem na skały i przez cały dzień nie pokazała się na oczy . Bondard'owi tymczasem , jakgdyby na złość , rozpruła się pończocha i szukał córki , żeby mu zacerowała dziurę . — Nie widziałyście Berty ? — pytał wszystkich . — Nie widziały śmy . . . — odpowiadały kobiety sucho i odwracały głowy . — Co to ? ! Berty szukacie ? — spytała matka Gibert Boudard'a , wysuwając się z kupki kobiet . — Juściże nie was , kiedy o nią się pytam ! — Ha ! nie wiem . . . nie widziała m . . . Może do kościoła poszła , albo do starego młyniska . . . — A cóżby ona tam robiła ? — Nie wiem . . . może się modli , albo kogo szuka . . . — Cóż to dziś niedziela , żeby się miała modlić ? — Eh ! . . To też ona pewnie nie w kościele , tylko we młynisku . — A tam znowu po co ? — Alboż ja wiem ! . . . Przecież za nia nie chodzę . Pewnie poszła za wieś , bo jej tu markotno samej . Czasby już jej za mąż . . . Biedactwo zmarnuje się jeszcze , jak ją będziecie trzymać w domu tak długo . — Cóż to bronię jej za mąż , czy co ? ! — Pewnie , ie bronicie , kiedy Gabryel do niebogi po nocach musi chodzić . — Gabryel ? ! . . . po nocach ? ! . . . — wrzasnął Boudard ochrypłym głosem i zaperzył się , jak indyk na czerwoną płachtę . — Ma się rozumieć , ze po nocach , bo w dzień toby się wstydzili tego Bożego światła , co na niebie świeci . — Stul babo gębę , albo ei ją pięścią zamknę ! — krzyknął Boudard z wściekłością i zamierzył się ręką na matkę Gibert . — Mnie iam i zamkniecie , ale ludziom , co gadają , to nio tak łatwo ! — odkrzyknęła handlarka , a chowając się z pośpiechem w gruppc kobiet , stojących opodal , dodała : Patrzcie państwo ! Ja mówię do niego z pożałowaniem , a on mi pięścią grozi . — Cieszcie się , matko , że was naprawdę nie zamalował — rzekła szyderczo najmłodsza z rybaczek . — Tegoby tylko jeszcze brakowało ! — Ale to tak zawsze . Zrób komu dobrze , a on ua ciebie . Boudard spuściwszy głowę na dół , rzucił się z miejsca i pędem pobiegł ku domowi . Rozpierając kieszenie spodni pięściami zaciśniętych rąk , tupał za każdym krokiem nogami o kamienie , aż się rozlegało i rechotał nosem , jak byk węszący krew na ziemi . Futrzana czapka spadła mu na czoło , a krzaczasta , szpakowatoryżi broda , podniesiona do góry nagłym ruchem wcl nianćj chustki z szyi , sterczała mu przed nosem , jak potargana szczecina osmalonej szczotki . Siwe oczy świeciły się dzikim blaskiem złości i jak dwa błyszczące krzemienie skrzyły się pod łukami gęstych brwi , zbiegających się silnie ku podstawie nosa . Pomimo starych nóg , Boudard dobiegł pędem do domu . Stanąwszy na progu chaty , pchnął łokciem drzwi i wpadł do sieni . Roztrącając nogami kosze , kobiałki , sądeczki , motki szpagatu i miedziane donice od mleka , wszedł prosto do kuchni , i nie rzuciwszy nawet na nia okiem , runął lewem ramieniem na drzwi prowadzące do izdebki Berty . Drzwi ustąpiły . Izdebka była pusta . Boudard , obejrzawszy się dokoła , zwrócił się na lewo i prawie piersiami wypchnął drzwi do swojej sypialni . I tu nie było nikogo . Nie wyjmując rąk z kieszeni , wysadził ramieniem z rygla najpierw drzwi do izby paradnej , a potem przewróciwszy na ziemię dwa stołki , tamujące mu drogę , rzucił się na drzwi do sieni z większą jeszcze , niż dotąd wściekłością , jakby przewidując , że nie puszczą tak łatwo . Od jednego ciosu i rygiel i zawiasy z brzękiem upadły na ziemię . Nie zatrzymując się ani chwili w sieni , rozjuszony zniszczeniem , jakie zostawił za sobą , wybiegł na bulwar i ciężkim , zmęczonym krokiem puścił się ku szynkowi ojca Renoufa . Przy długim stole zastawionym filiżankami kawy i kieliszkami araku , załoga Petreii , skryta w jednym niebieskim obłoku dymu ogłuszała się swoim własnym gwarem . Wazyscy krzyczeli na raz , ale nikt nie słucha ! Nagle zrobiło się cicho , jak po burzy . Wszyscy spojrzeli po sobie pytającym wzrokiem , jak gdyhy zdziwieni niespodziewaną ciszą , a nikt nie umiał rozmowy zawiązać ua nowo . Po chwili , opasły Julek , najmłodszy towarzysz z załogi , przerwa ! milczenie i zwracając się prosto do Orange'a , zapytał bez przygotowania , prosto z mostu : — Gabryel ! — czemu ty się nie żenisz ? — A tobie co znowu do tego ! ? — Tak sobie , pytam się tylko . — Nie pilno mi wcale .