Stanisław Ignacy Witkiewicz Nienasycenie Młody chłopiec , syn srogiego barona - browarnika , wraca po maturze do rodzinnego dworu . Wydarzenia rozgrywają się bardzo szybko . W ciągu jednej nocy śmierć ojca i podwójna inicjacja seksualna oraz szereg dziwacznych znajomości , które zniechęcają naszego bohatera do sztuki , filozofii i religii , potem nacjonalizacja rodzinnego majątku , cios ze strony kochanki ( rozbuchanej , starzejącej się femme fatale ) i „ upadek ” matki w ramiona dziarskiego przedstawiciela „ ludu ” . Barwnym tłem tego dramatu jest wyuzdana political fiction : pogrążona w chaosie Polska , otoczona republikami bolszewickimi , w Rosji zwyciężyli biali , by zaraz ulec potędze bezdusznych Chińczyków . W atmosferze przygniatającej schyłkowości ( upadek w różnych formach i kierunkach dotyczy wszystkich i wszystkiego ) , w ogólnym dojmującym nienasyceniu , wpływy zdobywa demoniczny , nieodgadniony Mąż Opatrznościowy — krzywonogi Generał- Kwatermistrz Kocmołuchowicz . Autor skupia się na dogłębnych opisach chwilowych stanów emocjonalnych , drgnień duszy . Analizuje zwłaszcza wszelkie wstydliwe i budzące wstręt aspekty relacji międzyludzkich , błyskotliwie zaklinając w materię swoistego , groteskowego języka świeże wówczas idee freudowskie ( np . papidło — figura zmarłego , ale wciąż wszechwładnego ojca ) . NienasyceniePowieść Autor prosi o przeczytanie przedmowy Poświęcone pamięci Tadeusza Micińskiego „ Ja , wybierając los mój , wybrał em szaleństwo . ” Tadeusz Miciński , W mroku gwiazd Przedmowa Nie wchodząc w kwestię , czy powieść jest dziełem sztuki , czy nie — ( dla mnie , nie ) — poruszyć chcę problemat stosunku powieściopisarza do jego życia i otoczenia . Powieść jest dla mnie przede wszystkim opisaniem trwania pewnego wycinka rzeczywistości — wymyślonego , czy prawdziwego — to obojętne — rzeczywistości w tym znaczeniu , że główną rzeczą w niej jest treść , a nie forma . Nie wyklucza to oczywiście najdzikszej fantastyczności tematu i psychologii występujących osób — chodzi tylko o to , aby czytający był zmuszony wierzyć , że tak właśnie , a nie inaczej było lub być mogło . To wrażenie zależne jest też od sposobu przedstawienia rzeczy , czyli od formy poszczególnych części i zdań i od kompozycji ogólnej , ale elementy artystyczne nie stanowią w powieści całości działającej formalnie bezpośrednio swoją konstrukcją ; służą raczej do spotęgowania treści życiowej , do zasugestionowania czytelnikowi poczucia rzeczywistości opisanych ludzi i wypadków . Jednak konstrukcja całości jest czymś według mnie w powieści drugorzędnym , co powstaje jako produkt uboczny opisu życia , i co nie powinno z góry wpływać deformująco na rzeczywistość według czysto formalnych wymagań . Lepiej oczywiście , żeby była , ale brak jej nie stanowi zasadniczej wady powieści , w przeciwieństwie do dzieł Sztuki Czystej , gdzie po prostu bez wartości formalnej całości nie może być mowy o artystycznym wrażeniu , gdzie jeśli jej nie ma , nie ma dzieła sztuki w ogóle , a jest co najwyżej w pewien sposób przetworzona rzeczywistość i chaos niezwiązanych ze sobą czysto formalnych elementów . Dlatego powieść może być wszystkim , w uniezależnieniu od praw kompozycji , począwszy od a - psychologicznej awantury , przedstawionej od zewnątrz , do czegoś , co może graniczyć z traktatem filozoficznym lub społecznym . Oczywiście jednak musi się coś w niej dziać : idee i ich walka muszą być pokazane na ludziach żywych , a nie porozwieszane na manekinach . Jeśli ma być tak , to lepiej napisać broszurę lub traktat . Przekonanie , że powieść musi być koniecznie przedstawieniem ciasnego wycinka życia , przy czym autor , z klapami koło oczu , jak strachliwy koń , unika wszelkich rzeczywistych i pozornych nawet dygresji , wydaje mi się niesłuszne — z wyjątkiem grafomanicznych bzdur i niepotrzebnych nikomu płytkich naświetleń nieciekawych ludzi , wszystko jest usprawiedliwione — nawet największe odstępstwa od „ tematu ” . Podlizywanie się najniższym gustom przeciętnej publiczności i strach przed własnymi myślami lub niechęcią danej kliki , czynią z naszej literatury ( z małymi wyjątkami ) tę letnią wodę , od której chce się po prostu rzygać . Słusznie twierdzi Antoni Ambrożewicz , że u nas literatura była tylko funkcją walki o niepodległość — z chwilą jej osiągnięcia zdaje się kończyć beznadziejnie . Proszę nie posądzać mnie o megalomanię i chęć wmówienia publiczności , że moje powieści są ideałem , a wszystko inne głupstwem . Daleki jestem ( i to bardzo ) od tego . Ale twierdzę , że dzisiejsza krytyka , z powodu fałszywego poczucia społecznego obowiązku i chęci nauczania małych cnótek małych ludzi , nie chce widzieć groźnych zagadnień i ich możliwych rozwiązań i stanowczo wpływa hamująco na rozwój w wielkim stylu naszej literatury . Co jest niewygodne , jest przemilczane lub programowo źle zrozumiane i zinterpretowane . Fałsz i tchórzostwo cechuje całe nasze życie literackie , a ci , którzy nawet słusznie rzucają się na różne przykre objawy ( np . Słonimski ) są bezsilni z powodu braku podstaw pojęciowych i programowego antyintelektualizmu . Niedokształcenie umysłowe większości krytyków , brak u nich jakichkolwiek jednoznacznych systemów pojęć dla wartościowania , brak intelektualnych szkieletów , w połączeniu z produkcją miernoty i zalaniem rynku tłomaczeniami zagranicznej tandety , daje smutny obraz literackiego upadku . Czegóż wymagać od publiczności , jeśli krytyka stoi poniżej jej przeciętnego poziomu . Nie będę walczył tu o idee ogólne z poszczególnymi krytykami ( polemika ukaże się w oddzielnej książce pt . Ostatnia pigułka dla „ wrogów ” ) — chcę się ograniczyć do jednego problemu : stosunku życia prywatnego autora do jego pracy . We wstępie do Pożegnania Jesieni napisał em zdanie , które cytuję tu dosłownie : „ To , co pisze drugi mój bardzo przykry „ wróg ” , Karol Irzykowski , o stosunku krytyki do dzieł sztuki poprzez autora , jest bardzo słuszne . Babranie się w autorze à propos jego utworu jest niedyskretne , niestosowne , niedżentelmeńskie . Niestety , każdy może być narażony na tego rodzaju świństwa . Jest to bardzo nieprzyjemne ” . W odpowiedzi na to oświadczenie spotkał em się z następującymi reakcjami na moją powieść . Pan Emil Breiter zatytułował swoją krytykę „ pseudo - powieść ” , a następnie na końcu zaznaczył , objaśniając niedomyślnym cel tego tytułu , że moja książka jest „ spowiedzią ” . Przezornie nie dodał słowa „ ideowa ” , aby móc być dwuznacznie zrozumianym . A więc każdy przeciętny człowiek myśli sobie ( i na to liczy p . B . , aby mi dokuczyć i zaszkodzić ) , że po prostu opisuję fakty z mego życia , o którym on , p . B . , ma jakieś tajemnicze informacje — a więc : że był em zgwałcony przez jakiegoś hrabiego „ pod kokainą ” , że był em na utrzymaniu u pewnej bogatej Żydówki na Cejlonie , że zakokainował em niedźwiedzicę w Tatrach itp . Nie posądzą mnie o to , że został em rozstrzelany przez komunistów , bo nie ma w Polsce Sowietów i ja niestety żyję i na razie piszę dalej . Potem , na tle takich krytyk i plotek spotykają mnie tego rodzaju powiedzenia : jakaś dama po skończonym portrecie mówi : „ tak się pana bała m — myślała m : jak ja wytrzymam godzinę z takim strasznym ( ! ) człowiekiem , jak pan — a pan jest zupełnie normalny i nawet dobrze wychowany ” . Matki boją się zamawiać portrety swoich córek w mojej firmie , nawet dorośli mężczyźni siadają z niewyraźnymi minami „ na aparat ” , tak , jakby się spodziewali , że co najmniej , zamiast rysować , powyrywam im znienacka zęby lub wykłuję oczy ołówkiem . Drugi fakt : Karol Irzykowski ( z którego Walką o treść załatwię się obszernie w wyżej wspomnianej broszurze ) pisze krytykę najwidoczniej programowo dwuznaczną ( używa pojęcia : genialny grafoman — to tak jakby kwadratowe koło , a może gorzej ) , w której używa słowa „ cynizm ” , w dość nieokreślonym dla przeciętnego człowieka znaczeniu , a następnie dodaje ( on właśnie , o którym napisał em wyżej przytoczone zdanie , na tle jego własnych enuncjacji ) , że zanadto opieram moją powieść na tle osobistych przeżyć . Skąd ci panowie ośmielają się domyślać takich rzeczy ? Czy na podstawie ohydnych plotek , których jestem przedmiotem ? Mogą się domyślać — Bóg z nimi — ale pisanie tego w krytykach literackich jest szczytem bezczelności . Mam wrażenie , że jestem w tym wypadku wyjątkiem — o nikim jeszcze nic podobnego nie czytał em . Nie mogę cofnąć wyrażenia użytego poprzednio , ponieważ panowie ci sami się pod nie , że tak powiem , „ podstawiają ” . Bo przecież realizm jakiegoś opisu nie implikuje bynajmniej kopiowania bezpośrednio danej rzeczywistości — może być dowodem np . talentu realistycznego autora . Ale jeśli chodzi o mnie , to nawet to , co mogło by być komplimentem , zostaje perfidnie odwrócone na zarzut , i to w dodatku czysto osobisty i gołosłowny , a szkodliwy dla mnie życiowo . Jakże to inaczej nazwać , niż ja to uczynił em ? Tym bardziej jest to dziwne , że ani jeden fakt w Pożegnaniu Jesieni nie odpowiada rzeczywistości . Chyba panowie ci liczą na to , że autor , w ten sposób oszkalowany przed publicznością , przestanie pisać lub co najmniej straci swobodę wypowiadania się , ze szkodą dla swej pracy . Do podobnych , ale mniej przykrych objawów , należy robienie pasztetu z dowolnie wybranych cytat , przy czym wypowiedzenia „ bohaterów ” pomięszane są umiejętnie ze zdaniami autora , i przedstawianie sfałszowanego w ten sposób tekstu uznane za jego ideologię . Nie chodzi o to , aby być chwalonym , tylko uczciwie zwalczanym — ale nawet o to jest u nas bardzo trudno . „ Cósta z głupim bees gadał ” , jak mówił Jan Marduła . Ale lepszy jest nawet głupi , niż świadomie nieuczciwy krytyk . Chciało by się wierzyć w dobrą wolę przynajmniej , ale i to czasem jest wprost niemożliwe . Nie ma autora , który by nie zużywał introspekcji i obserwacji innych ludzi dla celów powieściowych . Przecież zdolność wyobrażania sobie stanów urojonych osób lub transpozycji danej rzeczywistości , przy czym niezmiernie mały fakt może wystarczyć jako ośrodek dla krystalizacji całej koncepcji , musi być zasadniczą cechą powieściopisarza . Trudno , żeby ktoś żyjący w pewnej atmosferze nie karmił się nią . Chodzi o to , w jaki sposób zużytkowuje ten pokarm . Jest pewna granica wyraźności typów ( jakieś szczególne znamiona , jak w pasportach ) , poza którą daje się w przybliżeniu powiedzieć , że dany autor przedstawia rzeczywiście danego realnego człowieka . Ale na to trzeba przede wszystkim tego chcieć — dla celów jakichś tajemniczych : osobistej zemsty , czy reklamy , albo dla polityki . Zaznaczam , że jest mi to obce w zupełności i że każdą interpretację tego rodzaju , tak w stosunku do mnie , jak i do aktualnej rzeczywistości społecznej , będę uważał za programowe świństwo w stosunku do mnie , w celu szkodzenia mi osobiście . Szkoda , że polemika między Kadenem - Bandrowskim , a Irzykowskim na ten właśnie temat , utknęła w osobistych wymyślaniach , nie rozjaśniając mroków okrywających twórczość pisarską . Jeśli tak dyskutują : największy nasz pisarz obecnie i ten , który uważany jest za największą powagę krytyczną , to dowodzi , że źle się dzieje w naszych literackich sferach . S . I . W . 4 / XII 1929 . Genezyp Kapen nie znosił niewoli w żadnej formie — od najwcześniejszego dzieciństwa okazywał wstręt do niej nieprzezwyciężony . ( Mimo to , jakimś niepojętym cudem wytrzymał ośmioletnią tresurę ojca - despoty . Ale to było czymś w rodzaju nakręcania sprężyny — wiedział , że kiedyś rozkręcić się musi i to go trzymało ) . Gdy miał zaledwie cztery lata ( już wtedy ! ) , błagał matkę i guwernantki na letnich spacerach , aby pozwolono mu choćby pogłaskać jakiegoś kundla , rzucającego się groźnie na łańcuchu lub małego , melancholijnego pieseczka , podwywającego cicho na progu budy — pogłaskać tylko i dać mu coś do zjedzenia , jeśli już nie mogło być mowy o spuszczeniu go z uwięzi na wolność . Z początku pozwalano mu brać z domu jedzenie dla tych jego nieszczęśliwych przyjaciół . Ale wkrótce mania ta przeszła rozmiary wykonalne nawet w jego warunkach . Zabroniono mu tej przyjemności , jedynej istotnej . Działo się to przeważnie u nich na wsi , w podbeskidzko - tatrzańskim Ludzimierzu . Ale kiedyś , za bytności w regionalnej stolicy K . , zaprowadził go ojciec do menażerii . Po bezowocnych prośbach o wypuszczenie z klatek jakichś małp „ hamadria ” , pierwszych zwierząt , które tam zobaczył , rzucił się na dozorcę i bił go długo po brzuchu małymi piąstkami , raniąc się o klamrę paska jego spodni . Na zawsze zapamiętał Zypcio błękit nieba tego sierpniowego dnia , zimny i tak okrutnie obojętny na cierpienia biednych zwierząt . I to rozkoszne słońce , kiedy im ( i jemu ) było tak źle . . . A była w tym na dnie jakaś wstrętna przyjemność . . . Skończyło się spazmatycznym płaczem i ciężkim nerwowym atakiem . Trzy doby prawie nie spał wtedy Genezyp . Dręczyły go potworne koszmary . Widział siebie jako szarą małpę , ocierającą się o klatkę i nie mogącą dostać się do innej podobnej małpy . Ta druga miała coś dziwnego : czerwone to było z niebieskim i okropne nad wyraz . Nie pamiętał , czy widział to naprawdę . Zlanie się w jedno dławiącego bólu w piersiach z przeczuciem jakiejś zakazanej , wstrętnej rozkoszy . . . Tą drugą małpą był również on sam , a jednocześnie patrzył na siebie z boku . Jakim sposobem się to działo , nie pojął nigdy . A potem olbrzymie słonie , leniwe wielkie koty , węże i smutne kondory — wszystkie stały się nim samym i jednocześnie wcale nim nie były . [ W rzeczywistości widział tylko przelotnie te stworzenia , kiedy wyprowadzano go innym wyjściem , rzucającego się , w suchych łkaniach ] . W jakimś dziwnym świecie zabronionych mąk , bolesnego wstydu , ohydnej słodyczy i tajemniczego podniecenia przebywał te trzy dni , leżąc przy tym najwyraźniej w swoim własnym łóżeczku . Kiedy się ocknął po tym wszystkim , słaby był jak flaczek , ale za to nabrał słusznej pogardy do siebie samego i wszelkiej słabości w ogóle . Coś się w nim zacięło przeciw niemu samemu — był to zarodek świadomego tworzenia się siły samej w sobie . Marnotrawny stryj , zakała rodziny , rezydent ludzimierski mówił : „ Ludzie dobrzy dla zwierząt bywają potworami w stosunku do bliźnich swoich . Zypka trzeba chować ostro — inaczej wyrośnie z niego monstrum ” . Tak też chował go później ojciec , nie wierząc zresztą zupełnie w dobre wyniki tej metody — czynił to , z początku szczególniej , jedynie dla własnej satysfakcji . „ Znał em dwie panienki z tzw . „ dobrego domu ” , wychowane w klasztorze — mawiał . — Jedna była k . . . , a druga zakonnica . A ojciec obu na pewno był ten sam ” . Kiedy Genezyp doszedł do lat siedmiu , objawy tego rodzaju ucichły pozornie zupełnie . Wszystko cofnęło się w głąb . Sponurzał w tym czasie i między innymi oddał się odmiennej od wszystkich zabawie . Chodził teraz na spacery sam lub ze swoim kuzynem Toldziem , który wprowadzał go w nowy świat autoerotycznych perwersji . Straszliwe były to chwile , gdy podniecająca muzyka grała w pobliskim parku , a ukryci w krzakach młodzieńcy rozjątrzali się wzajemnie , mówiąc subtelne obrzydliwości i badając różne zapachy . Aż w końcu nieprzytomni , z rozpalonymi policzkami i oczyma skoszonymi od niewyrażalnego pożądania , przytuleni do siebie , wywoływali w swych zdrowych , biednych ciałkach piekielny dreszcz nieznanej , wiecznie tajemniczej , niedosiężnej rozkoszy . Próbowali zgłębiać ją coraz częściej — ale nie mogli . I znowu próbowali — jeszcze częściej . Wychodzili potem z krzaków bladzi , z czerwonymi uszami i oczami , przemykali się jak złodzieje , pełni dziwnego „ malaise ” , prawie bólu , gdzieś tam . . . Dziwnie nieprzyjemne robiły na nich wrażenie bawiące się wesoło dziewczynki . Był w tym smutek i strach , i żal czegoś niewiadomego , beznadziejny , okropny , a mimo to przyjemny . Jakaś wyższość plugawa nad wszystkim napełniała ich obrzydliwą dumą . Z pogardą i ukrytym wstydem patrzyli się na innych chłopców , a widok pięknych młodych ludzi , flirtujących z dorosłymi damami napełniał ich nienawiścią , zmieszaną z ponurą , upakarzającą zazdrością , w której jednak krył się urok jakiś niesamowity wywindowania się ponad normalne codzienne życie . Wszystkiemu winien był ( potem oczywiście ) Toldzio . Ale przedtem był właśnie tym najbliższym , przyjacielem najistotniejszym , który posiadł pierwszy dziwną tajemnicę złowrogiej rozkoszy i raczył nauczyć jej Zypka . Ale czemu potem tak bardzo nie lubiał go Zypek . Trwało to dwa lata z przerwami . Ale pod koniec drugiego roku przyjaźń ich zaczęła się psuć . Może właśnie dlatego . W tym czasie , w związku z tajemniczymi rozkoszami wystąpiły nowe jakieś objawy . . . Zypcio przeraził się . Może to jakaś straszna choroba ? Może kara za grzech ? W tym czasie również matka , wbrew woli ojca , zaczęła go uczyć religii . O tym nie było tam jednak mowy , jako o jednym z grzechów . A mimo to zawsze czuł Zypcio , że , oddając się praktykom Toldzia , popełnia coś dziecinnie „ niedżentelmeńskiego ” , coś złego . Ale to zło było całkiem innego wymiaru niż nieuczenie się lekcji , gniew na rodziców czy dokuczanie małej siostrzyczce , która zresztą poza tym nie istniała dla niego zupełnie . Skąd miał to poczucie zła i czemu potem napadał go smutek i wyrzuty sumienia , nie mógł pojąć . Zdecydował się na krok stanowczy : z odwagą skazańca poszedł do ojca i opowiedział o wszystkim . Zbity straszliwie i przerażony gorzej niż biciem perspektywą zidiocenia , zawziął się w sobie i zaprzestał ohydnego procederu . Cenił bowiem w sobie ten rozum , który w dyskusjach przyrodniczych nad tajemnicami natury stawiał go ponad rówieśnikami , a nawet ponad przewrotnym , starszym o rok Toldziem , który do tego jeszcze był hrabią , — on zaś sam tylko baronem i to „ podejrzanym ” , jak się od niego właśnie dowiedział . Rozpoczął się okres zdrowego zbydlęcenia . Bitwy , gonitwy , sport we wszystkich odmianach wypędził z jego duszy wspomnienie ciekawych jednak mimo wszystko z „ przyrodniczego punktu widzenia ” ( ? ) zjawisk . Ojciec nie podał bowiem wystarczającej ich teorii . Ale mania uwalniania uwięzionych psów wróciła ze zdwojoną siłą . Teraz było to połączone ze sportem — było też szlachetną próbą odwagi . Często wracał do domu pokąsany , z podartym ubraniem , wytarzany w błocie . Raz dwa tygodnie chodzić musiał z ręką na temblaku , co popsuło pewną serię szalenie istotnych bitew z przeciwną partią „ młodoturków ” . Wypadek ten osłabił w nim trochę zapał w tym kierunku . Coraz rzadziej odbywał swoje oswobodzicielskie wyprawy , ale przecie . A działo się to zawsze wtedy , kiedy by skądinąd miał ochotę właśnie na co innego . . . Czynności zastępcze . Nadszedł tak zwany okres sublimacji . Ale brutalnie przecięła go szkoła . Zabójcza dla pewnych natur ( bardzo zresztą nielicznych ) przymusowa , prawie mechaniczna praca , zniechęcająca raczej do nauki , niż podniecająca zainteresowanie się jej tajemnicami , przerwała ten najlepszy czas w życiu chłopca , kiedy to przeczucia nieznanego łączą się z budzącymi się sentymentami do panienek ( raczej do „ tej jednej , jedynej ” ) , stwarzając opar nieuświadomionej metafizycznej dziwaczności ( jeszcze nie dziwności ) ponad zwykłym codziennym życiem . Zypcio , mimo notorycznych zdolności , uczył się ciężko . Przymus niszczył w nim wszelki spontaniczny zapał . Całą zimę uginał się wprost duchowo pod ciężarem pracy , a krótkie wakacje na wsi zapełnione były również obowiązkowym teraz sportem i wiejskimi rozrywkami . Prócz wyznaczonych mu na ten cel rówieśników nie widywał nikogo i nigdzie w okolicy nie „ bywał ” . Kiedy ku jesieni zaczynał się już trochę odginać , przychodziło znowu to samo i tak dotrwał do matury . Przysiągł ojcu , że przyjedzie wprost z egzaminu na wieś i przysięgi dochował . Uniknął w ten sposób bydlęcych pomaturycznych uroczystości i czysty i niewinny , ale z poczuciem piekielnych możliwości życiowych , zajechał przed dwór — tak zwany pałac rodzicielski , stojący w podgórskiej okolicy niedaleko Ludzimierza . Tu dopiero się zaczęło . Informacja : Jak wiadomo , już przed szkołą uświadomił sobie , że jest baronem i że jego ojciec , właściciel olbrzymiego browaru , jest nie to , co matka , hrabianka z przymieszką krwi węgierskiej . Przeszedł krótki okres snobizmu , ale pozbawionego zupełnego zadowolenia : niby po matce wszystko było dobrze — jakieś bohatery , mongoły , dzikie rzezie za Władysława IV — ale przodkowie papy nie nasycili jego ambicji . Dlatego , wiedziony szczęśliwym instynktem , już od klasy czwartej ( do trzeciej poszedł do szkoły ) stał się demokratą i zlekceważył ten niedoskonały kompleks swego pochodzenia . To zjednało mu wiele uznania , pozwalając pewne poniżenie odwrócić na wartości pozytywne . Był rad z tego wynalazku . Zbudził się po krótkim śnie popołudniowym . Zbudził się nie tylko z tego snu , ale i z tamtego , który trwał pięć lat . Od bydlęcych czasów walk dziecinnych oddzielała go pustynia . Jakże żałował , że tak nie mogło trwać wiecznie ! Ta ważność wszystkiego , jedyność i konieczność , przy jednoczesnym poczuciu , że to nie jest na serio na tym planie rzeczywistości — i wynikająca stąd lekkość i beztroska , nawet w obliczu klęski przegranych bitew . Już nigdy . . . ! Ale to , co być miało , zdawało się jeszcze ciekawszym , o — o wiele — o nieskończoność ! Inny świat . I nie wiadomo czemu wspomnienie dziecinnych perwersji przesunęło się teraz z całkowitym ciężarem wyrzutu za te „ zbrodnie ” , jakby rzeczywiście one to „ zaważały ” na całym przyszłym życiu . Może i tak w istocie było . Po latach zachciało mu się tego samego , ale się wstrzymał . Wstrzymał go wstyd wobec nieznanych mu jeszcze kobiet . Nieznanych do głębi , bo przecie właśnie wczoraj . . . Informacja : Na stancji trzymany był w kolczastej dyscyplinie , a na wakacjach — ha — to towarzystwo wiecznie nie to , jakiego by pragnął . Słyszał jednak coś niecoś od kolegów , którzy łyknęli więcej rzeczywistości od niego . Ale to nie było najważniejszym . Więc jednak wszystko jest . Skonstatowanie tego nie było tak banalnym , jakby się to zdawać mogło . Podświadoma , zwierzęca ontologia , przeważnie animistyczna , niczym jest wobec pierwszego błysku ontologii pojęciowej , pierwszego ogólnego egzystencjonalnego sądu . Sam fakt istnienia nie przedstawiał dotąd dla niego nic dziwnego . Pierwszy raz teraz zrozumiał przepaścistą niezgłębialność tego problemu . Zamajaczyło mu w jakimś po dziecinnemu zaczarowanym i po dziecinnemu złotym , prześwietlonym w pyle nieziemskiej tęsknoty , świecie najlepszych , niepowrotnych dni , najdawniejsze dzieciństwo : pałac rodziny matki we Wschodniej Galicji i obłok , jakby rozżarzony do białości , pod którym czaiła się burza i żaby kumkające w gliniankach koło cegielni i zgrzyt zardzewiałej studni . Przypomniał się też wierszyk pewnego kolegi , z którym nie pozwolono mu się bawić . „ O dziwne , ciche , letnie popołudnia I pełne głębi soczystych owoce , W cieniu chłodnącym zapomniana studnia , Potem obłędne wieczory i noce . . . ” To właśnie wyrażał dla niego ten marny wierszyk , to : ogrom życia i niepojętość każdej jego chwili i nudę straszną , i tęsknotę za czymś nieobjęcie wielkim . Ale to teraz dopiero pojął dokładnie . Wtedy , gdy po raz pierwszy czytał mu Ptaś tę bzdurkę , w wychodku szkolnym , nie wyrażała ona jeszcze nic . Przeszłość rozświetlała się w błyskawicy objawienia teraźniejszości , jak inny , nieznany dotąd świat . Trwało to jakiś ułamek sekundy i zapadło znowu , wraz ze wspomnieniem , w tajemnicze gąszcza podświadomości . Wstał , zbliżył się do okna i oparł głowę o szybę . Wielkie , żółte zimowe słońce zniżało się szybko , prawie trącając rozdwojony szczyt Wielkiego Pagóra . Oślepiające światło stapiało wszystko w rozedrganą masę rozpalonego złota i miedzi . — Fioletowe cienie wydłużały się niepomiernie , a las w pobliżu słońca mienił się czarną purpurą , zmieniającą się co chwila w wybladłą , oślepłą zieleń . Ziemia nie była miejscem codziennego dnia , tym , co o niej i o jej stosunku do ludzkiego świata wiadomo — była planetą , widzianą z teleskopowych jakby odległości . Zębatym , rzeźbionym zrębem gór , wznoszących się na lewo , daleko za połogimi stokami Wielkiego Pagóra , zdawała się przechylać ku nadciągającej z międzygwiezdnych przestrzeni , nie wiadomo czemu „ żałobnej ” nocy . Słońce , teraz już wyraźnie ruchome , stawało się czasem czarno - zielonym krążkiem o złotoczerwonej obwódce . Nagle dotknęło się lękliwym , ociągającym się jakby , ruchem , rozszczepionej w krwawe ostrza linii dalekich lasów . Czerwono - czarny aksamit zmienił się w granat , kiedy ostatni promień , rozszczepiony na tęczowy snop prześwietlił się po raz ostatni przez ciężkie zwały świerków . W nieskończoność rzucone spojrzenie , ciągnione oślepiającym blaskiem , napotkało twardy opór mrocznego , nieskończenie bardziej rzeczywistego świata . Genezyp uczuł coś w rodzaju głuchego bólu w piersiach . Minęła dziwna chwila pojmowania tajemnicy i realna pospolitość ukazała spod tej maski swoje szare i pełne nudy oblicze . Co zrobić z dzisiejszym wieczorem ? Pytanie to przypomniało mu poprzednie i zamyślił się głęboko , tak głęboko , że stracił zupełnie poczucie chwili obecnej . Nie wiedział , że to właśnie jest czasem najwyższym szczęściem . Księżna stanęła mu ( stanęła dęba ) w wyobraźni jak żywa . Ale obraz ten nie był odbiciem wczorajszej rzeczywistości . Przypomniały się nieprzyzwoite sztychy widziane w bibliotece jakiegoś przyjaciela ojca , gdy skorzystał z nieuwagi tych panów i zajrzał do niedomkniętej szuflady . Zobaczył , jak na jakimś bezwstydnym wizerunku nagą jej postać , oblaną potokiem ciemno - rudych włosów . Kolisty szereg małp złowieszczo uśmiechniętych , które spacerowały koło niej z wyuzdanym wdziękiem ( każda z nich trzymała małe eliptyczne lusterko ) był najwyraźniej ucieleśnieniem pewnego rysunku koncentrycznych kółek , mających symbolizować sfery życiowe według ich ważności . Czyżby to było właśnie to najistotniejsze kółko środkowe ? Zarysowały się dwa niewspółmierne punkty widzenia i płynący stąd męczący rozdział . Brutalnie można to było ująć jako : idealizm programowy ojca i chęć użycia zakazanych przyjemności , co wiązało się nieznanym sposobem z matką . Prawie fizycznie czuł to Genezyp w piersiach i w dołku . Przed chwilą tego nie było , a teraz cała przeszłość i pobyt w szkole i dzieciństwo , stały się dalekie , złączone w nierozdzielną całość — negatywnie jedynie , przez brak rozwiązania nowopowstałego , niepochwytnego problemu . Tajemnica rzeczywistego rozstrzygnięcia kwestii tych była dla niego zawsze — od czasu uświadomienia — czymś niepokojącym i złowrogim . Niezdrowa ( czemu nie zdrowa do pioruna ! ? ) ciekawość zalała go jakby jakąś ciepłą , obrzydliwie przyjemną mazią . Wzdrygnął się i nagle teraz dopiero przypomniał sobie tylko co prześniony sen . Usłyszał głos czyjś w otchłani bezosobowego wzroku , wpijającego się w niego z zabójczym pytaniem , na które odpowiedzi znaleźć nie mógł . Czuł się tak , jak gdyby nie obkuł się dostatecznie do egzaminu . A głos ten mówił szybko , bełkotliwie — było to zdanie z tego snu : „ mieduwalszczycy skarmią na widok czarnego beata , buwaja piecyty ” . Objęły go żelazne ręce i uczuł pod żebrami ból łaskotliwy . To było to nieprzyjemne uczucie , z którym się zbudził , a którego określić nie mógł . [ I czy warto wszystko to przeżywać i wgłębiać się w to i rozbebeszać , na to , aby potem . . . brrr — ale o tym później ] . Prawie z radością spostrzegł teraz dopiero na pamięciowym obrazie włochatego pyska muzyka Tengiera ( którego poznał wczoraj wieczorem ) to samo zagadkowe rozdwojenie , które sam teraz wewnętrznie przeżywał . Skrępowana siła , widna jak na dłoni w oczach tamtego samca , wytwarzała niemożliwe ciśnienia . Słowa jego , słyszane wczoraj ( i niezrozumiane ) , stały się nagle jasne w całości , jako niezanalizowana masa , raczej tylko ich ton ogólny . O sensie pojęciowym nie było nawet mowy . Dwoisty sens życia dudniał głucho pod skorupą konwencjonalnych „ szkolnych ” tajemnic . Tę to skorupę rozrywały bezsensowne wyrazy : „ Niech się stanie wszystko . Wszystko zdoła m objąć , pokonać , zgryźć i strawić : wszelką nudę i najgorsze nieszczęście . Dlaczego tak myślę ? Jest to zupełnie banalne i gdyby mi ktoś dawał takie rady , wyśmiał by m go . A teraz mówię to sam sobie jak najgłębszą prawdę , najistotniejszą nowość ” . Wczoraj jeszcze słowa te miały by inne , zwykłe znaczenie — dziś zdawały się symbolem nowych , jakby w zupełnie innym wymiarze roztwierających się horyzontów . Tajemnica urodzenia i niewyobrażalności świata bez przyjęcia własnego „ ja ” były jedynymi świetlistymi punktami mrocznego szeregu chwil . Tak się wszystko pokiełbasiło . I po co ? Kiedy koniec miał być tak . . . — ale o tym później . Jeszcze wczoraj cała niedawna młodość rysowała się z wyrazistością nadmierną , jak żywa , stająca się bez ustanku teraźniejszość . Podział jej nieskończenie drobny uniemożliwiał utworzenie epok , mimo ( obecnie pozornie ) epokowych zdarzeń . Teraz tajemnym wyrokiem zciemniona i oddalona , zapadała cała ta „ wielka ” ( ? ) połać życia w jakąś sferę niezmienności i ukończenia , nabierając przez to znikomego , nieuchwytnego uroku po raz pierwszy tragicznie odczuwanej bezpowrotności przeszłości . Na tym niespokojnym falowaniu zmian , zachodzących jakby w samym medium , w którym odbywało się dawne życie , zmian , które pozostawiały wszystko absolutnie tym samym , a jednak niewspółmiernym ze sobą wczorajszym , sen tylko co przypomniany występował jak plątanina ostra , ciemna , i wyrazista w sylwecie , a zagmatwana wewnętrznie , na obojętnym , wodnisto - przeźroczym , pustką świecącym ekranie teraźniejszości . Błyskawiczne rozstąpienie perspektyw , jak kiedy wzrok zmęczony widzi nagle wszystko niezmiernie dalekim , małym i niedosiężnym , a jeden jakiś przedmiot zachowuje naturalną wielkość , przy czym fakt ten nie zmienia jakimś tajemniczym sposobem ogólnej , dającej się łatwo skonstatować , obiektywnej wzajemnej proporcji części w całym polu widzenia . [ Zaburzenia w ocenianiu odległości , widzenie przedmiotów w ich rzeczywistej pozornej wielkości , bez współczynnika uświadamianego dystansu , zmieniającego na tle możliwych wrażeń dotykowych , wrażenie bezpośrednie stosunków przestrzennych w dwóch wymiarach . — Mniejsza o to ] . Genezyp zaczął przypominać sobie sen w odwrotnym porządku w stosunku do jego naturalnego przebiegu . [ Bo sen przecie nigdy nie jest przeżywany bezpośrednio aktualnie w chwili swego śnienia się — istnieje tylko i jedynie jako wspomnienie . Stąd dziwny charakter specyficzny najpospolitszej jego treści . Dlatego to wspomnienia , których dokładnie zlokalizować w przeszłości nie możemy , przyjmują to właśnie specjalne zabarwienie sennych marzeń ] . Z głębi tajemniczej urojonego świata powstawał szereg zdarzeń pozornie wątłych i nikłych , niby do niczyjej pamięci nie należących , a tak jego , Genezypa , własnych i mocnych jakąś zaświatową mocą , że zdawały się , mimo swej jednoczesnej nikłości , rzucać cień groźny , pełen przeczuć i wyrzutów za niespełnione winy na teraźniejszą chwilę pomaturycznej beztroski i złocistego blasku gasnącego wśród purpurowych lasów zimowego słońca . „ Krew ” — wyszeptał i jednocześnie z wizją czerwonej barwy doznał gwałtownego ściśnięcia serca . Ujrzał ostatnie ogniwo popełnionej zbrodni i dalej jeszcze , tajemniczy jej początek , gubiący się w czarnej nicości sennego niebytu . „ Skąd krew — kiedy we śnie jej wcale nie było ” — spytał sam siebie półgłosem . W tej chwili zgasło słońce . Tylko las na stoku Wielkiego Pagóra świecił na blado - pomarańczowym niebie postrzępioną piłą złocisto gorejących strzał . Świat popielał w niebieskawo - fioletowej pomroce , a niebo wyjaśniało się krótkotrwałą , płomienistą zimową zorzą , w której jak zielona iskra migotała zachodząca Wenus . Sen występował coraz wyraźniej w swojej anegdotycznej treści , a treść jego istotna , nieuchwytna i niewyrażalna , zatracała się w konkretności wspominanych wydarzeń , dając ledwie znać o jakimś drugim , niedościgłym , znikającym na krańcach świadomości , życiu . Sen : Szedł jakąś ulicą w nieznanym mieście , przypominającym stolicę i jeszcze jakieś w przelocie widziane włoskie miasteczko . W pewnej chwili spostrzegł , że nie jest sam i że , prócz obowiązkowego w snach kuzyna Toldzia , idzie z nim jakiś nieznany mu , wysoki i barczysty drab z ciemno - blond brodą . Chciał zobaczyć jego twarz , ale zawsze znikała mu ona w dziwaczny , a jednak we śnie zupełnie naturalny sposób , gdy tylko na nią spojrzał . Widział jedynie brodę i ona to stanowiła właściwie zasadniczą treść nieznanego „ typa ” . Weszli do małej kawiarni na parterze . Nieznajomy stanął we drzwiach przeciwległych i przyzywać zaczął Genezypa nieznacznymi ruchami . Zypcio uczuł nieprzezwyciężoną chęć pójścia za nim do dalszych pokoi . Toldzio uśmiechał się wszechwiedzącym ironicznym uśmieszkiem , jakby dobrze wiedział o tym , co nastąpić miało i o czym dobrze jakoby wiedział , a jednak nie wiedział nic naprawdę sam Genezyp . Wstał i wyszedł za nieznanym . Tam był pokój o suficie niskim , skłębionym w chwiejne kształty gęstego dymu . Nad nimi przestrzeń zdawała się niezmierzona . Nieznajomy zbliżył się do Zypcia i począł go ściskać z jakąś niemiłą serdecznością . „ Jestem twoim bratem — imię moje jest Jaguary ” — wyszeptał mu cicho w samo ucho , co było połączone z piekielną łaskotką . Już miał się Zypcio ( tak go nazywano w domu ) , zbudzić , ale wytrzymał . Uczuł za to wstręt nieprzezwyciężony . Chwycił nieznajomego za szyję i począł go giąć ku ziemi , dusząc go jednocześnie ze wszystkich sił . Coś ( już nie ktoś ) , jakaś masa miękka i bezwładna , zwaliła się na podłogę , a na nią upadł Zypcio . Zbrodnia została dokonana . Czuł przy tym , że Toldzio widzi w nim dokładnie zupełny brak wyrzutów i jedyne wyraźne uczucie : chęć wymigania się z trudnej sytuacji . Zypcio , który mówił Toldziowi coś niezrozumiałego , podszedł znowu do trupa . Twarz była teraz widoczna , ale był to raczej jeden wielki , potwornie bezkształtny siniec , a na szyi , koło przeklętej brody , widać było wyraźnie czerwono - sine pręgi od zaciśniętych poprzednio palców . „ Jeśli mnie skażą na rok — wytrzymam — jeśli na pięć — koniec ” — pomyślał Zypcio i wyszedł do trzeciego pokoju , chcąc się wydostać drugą stroną domu na ulicę . Ale pokój ten pełen był żandarmów i zbrodniarz z przerażeniem poznał w jednym z nich swoją matkę , przebraną w szary hełm i żandarmski szynel . „ Podaj prośbę ” — mówiła szybko . — „ Szef ciebie wysłucha ” . I podała mu duży papier . W środku kursywą wydrukowane było zdanie , które we śnie pełne było jakiejś potwornej grozy , a jednocześnie jedynej nadziei . A teraz , wydobyte z trudem z zapadających w mrok niepamięci wspomnień , miało tylko charakter niezdarnego baliwernu : „ Mieduwalszczycy skarmią na widok czarnego beata , buwaja piecyty ” . Koniec snu . Mrok stawał się gęstszym , a niebo przybierało głęboki , fijołkowy ton , zdający się bezpośrednio utożsamiać z zapachem nieznanych z nazwiska perfum księżnej Ticonderoga , mistrzyni wczorajszego wieczoru . ( Potem dowiedział się Zypcio , że była to słynna „ Femelle enragée ” Fontassiniego ) . Patrząc na zapalające się gwiazdy doznawał wrażenia przykrej pustki . Poprzedni stan : sen zbrodniczy i poczucie jakiegoś niewyczerpanego bogactwa w sobie i poza sobą — wszystko znikło bez śladu . Coś przeszło jak cień , zostawiając nudę , niepokój i jakiś niemiły , nie dający się przemienić na nic wznioślejszego , pozbawiony uroku smutek . Pozornie nie zmieniło się nic , a jednak Zypcio wiedział , że zaszło coś niezmiernie ważnego , coś , co może zdecydować o całym jego dalszym życiu . Stan ten był nieściśliwy , opierał się wszelkim wysiłkom zrozumienia — był to blok bez skazy [ I czy warto zajmować się tak sobą , żeby potem . . . A ! Ale o tym nie teraz ] . Nieznany rachmistrz pomnożył wszystko przez jakiś współczynnik nieokreślonej wielkości . Czemu wszystko jest takie dziwne ? Stan metafizyczny bez formy . A tu tak : w Boga nie mógł uwierzyć nigdy ( chociaż zdaje się , że matka właśnie o tym mówiła z nim dawno , dawno temu — nie o Bogu samym jakby , tylko o dziwności . „ . . . Wierzę w Boga , ale innego , niż ten , który jest przedstawiony w dogmatach naszego Kościoła . Bóg jest wszystkim i nie rządzi światem , tylko samym sobą w sobie ” ) . Wtedy to doznał Zypcio uczucia , że świat cały ( jako Bóg ) , jest tylko błękitną wklęsłością chińskiej filiżanki , takiej , jakich szereg stał na dębowym kredensie w jadalni ich domu . Wrażenie to było czymś „ intraductible , irreductible , intransmissible et par excellence irrationnel ” . Trudno . Chrystus był dla niego tylko czarownikiem . Mówił o tym niańce swojej w siódmym roku życia i tym doprowadzał staruszkę do rozpaczy . Wiara matki przemawiała mu bardziej do przekonania i czuł , że nikogo tak bliskiego mu jak ona w najtajniejszych myślach jego nigdy w życiu mieć już nie będzie . A jednak był między nimi jakiś mur nieprzekraczalny , nawet w najlepszych chwilach . Ojciec , straszny w gniewie i na zimno nieugięty w spokoju , napawał go bezdennym strachem . Wiedział , że razem z matką walczą przeciw jakiejś złej potędze życia , po stronie której jednak zawsze jest słuszność . Chciał teraz pójść do matki i poskarżyć się przed nią , że sny są straszne i że w życiu kryją się zasadzki okropne , w które on , bezbronny i niedoświadczony , mimo całej siły , czy prędzej czy później wpaść musi . Gwałtownym nawrotem ambicji pokonał tę słabość i z męską stanowczością obliczył szybko swoje dane : ma lat 18 skończonych — jest stary , bardzo stary — 20 lat to przecie starość zupełna . Tajemnicę poznać musi i pozna — w małych kawałkach , po kolei , powoli — trudno . Bać się nie będzie niczego , zwycięży wszystko , albo oczywiście zginie i to z honorem . Tylko po co , w imię czego to wszystko robić ? Ogarnęło go nagłe zniechęcenie . Zdanie , to bez sensu dla świata tego , nabierało znaczenia jakiegoś tajemniczego zaklęcia , którym wszystko rozwiązać by można . Szybko zapadał mrok i tylko resztki światła zorzy odbijały się w szkłach obrazów , wiszących na ścianie . I nagle tajemnica snu tego i erotycznej przyszłości stała się tajemnicą wszystkiego — ogarnęła świat cały i jego samego . Nie była to już niezrozumiałość każdej chwili życia z osobna — była to niedocieczona tajemnica całego wszechświata , Boga i wklęsłości niebieskiej filiżanki . Ale znowu nie jako problem wiary czy niewiary , postawiony na zimno . Wszystko to żyło i działo się jednocześnie , a przy tym marzło w nieruchomości absolutnej , zamierało w oczekiwaniu jakiegoś cudu nie do pomyślenia , objawienia ostatecznego , poza którym nie było by już nic — chyba sama najdoskonalsza , najcudowniejsza , nie dająca się w żaden sposób wyobrazić Nicość . W takiej to chwili przestał już raz wierzyć tą wymuszoną wiarą , którą wzbudzał w sobie sztucznie przed egzaminami — na żądanie matki — religia nie była przedmiotem obowiązkowym . A zresztą usymbolizowana w niebieskiej filiżance wiara matki daleka była od przekonań miejscowego wikarego . Trudno było założyć własną sektę — już nawet tego odechciało się wszystkim . Objawienie zawiodło definitywnie . Odtąd wszystkie religijne praktyki stały się programowym kłamstwem , które zawdzięczał matce — nie mogła dać mu wiary nawet ona — ta jedynie naprawdę ukochana istota . Był to dysonans , który kiedyś w przyszłości również przeważył pewną małą , pozornie mało ważną szalkę . Mimo całej notorycznej cnoty matki , wiedział Zypcio , że kryją się w niej jakieś niezbadane otchłanie , związane z tą ciemną stroną życia , na którą teraz on sam z wolna nieznacznie się prześlizgiwał . I za to pogardzał trochę matką , ukrywając to sam przed sobą . Wiedział , że bliższej istoty nad nią w życiu mieć nie będzie , wiedział również , że musi ją wkrótce utracić i do tego ta pogarda ! Nic , psia-krew , nie działo się po prostu — wszystko było pokłębione , poplątane , skiełbaszone , jak naumyślnie przyprawiona przez złego ducha piekielna życiowa sałatka . Teraz mu się tak wydawało — a cóż dopiero później ! Chociaż może z pewnego punktu widzenia uprościły się potem pewne rzeczy przez to nieznaczne życiowe ześwinienie , któremu chyba jedynie Święci nie podlegają . Bo czy miał prawo nią pogardzać ? Jednoczesność dwóch sprzecznych uczuć : dzikiego przywiązania i pogardy , podnosiła całość tego układu do wyżyn nieprawdopodobnego szaleństwa . A jednocześnie wszystko stało w miejscu i nie zmieniało się nic . Przerwać tę wewnętrzną tamę , oddzielającą go od niego samego , zburzyć wszystkie zastawki , rozwalić płotki sztucznie odgraniczające pólka szkolnej nauczki ! Och — czemuż spał tyle czasu ! A przy tym dziwnie doświadczona ( jak jemu samemu się zdawało ) myśl , że w ten sposób ( to znaczy na tle takiej przeszłości , jak jego ) użyje dwa , trzy , cztery razy silniej . . . Ale czego ? Życie jako takie prawie jeszcze nie istniało dla niego . I wstyd przy tym taki za tę myśl — nigdy tego właśnie matce nie powie , nigdy , przenigdy . Zatrzeszczały stare parkiety w przyległym pokoju i dziecinny straszek zmieszał się w rozkoszny melanż z rodzącą się męską odwagą . Teraz dopiero uświadomił sobie Genezyp , że już przeszło 24 godziny upłynęły od przyjazdu . Informacja . — Matura odbyła się w zimie . W obawie przed wojną rok szkolny zakończono w lutym . Potrzeba było na gwałt oficerów . W marcu wszyscy spodziewali się nadzwyczajnych wypadków . Awangardy chińskich komunistów stały już na Uralu — o krok jeden od tonącej w kontrrewolucyjnych rzeziach Moskwy . Omamieni manifestami cara Kiryła chłopi mścili się potwornie za mimo woli wyrządzone im konieczne zło ( — wyrządzone z poczuciem spełnionego dobra — ) nie wiedząc , że gotują sobie los stokroć gorszy jeszcze . Stary Kapen coraz bardziej tracił pod sobą grunt dawnego życia . Nawet nie mógł już być tak srogim jak dawniej , mimo że srogość tę z powodzeniem udawał . Widział już wizyjnie potoki , rzeki , morza całe swego świetnego ludźmierskiego piwa , skanalizowane , w określonych kierunkach , znacjonalizowane , zsocjalizowane , — zakłady bez możności rozwoju różnych dodatkowych „ tricków ” , których sam tyle wprowadził , dostawszy po swym ojcu browar w stanie tak pierwotnym , że przypominał raczej coś samorzutnie z ziemi wyrosłego niż pracę rąk i mózgu człowieka . Nudne to było jak piła . Trzeba to było załatwić jakimś „ wyczynem ” ( ? ) , w którym by przeróść mógł samego siebie i uprzedzić dowolnością swego postępowania możliwy przymus sił wyższych . Zypcio pomyślał o ojcu z niemiłym dreszczykiem w plecach . Czy skończy się wreszcie ta straszliwa władza nad nim , którą znosił już lat 12 świadomie ? ( Reszta mąk tonęła w mroczniejącym okresie wczesnego dzieciństwa ) . Czy potrafi przeciwstawić się w sposób ciągły tej łamiącej w nim każdy samodzielny odruch potędze ? Wczorajsze doświadczenie w tym kierunku pozostawiło go wewnętrznie rozdartym , niezdecydowanym . Tak więc zaraz na wstępie oświadczył Genezyp papie , że piwem zajmować się nie będzie , że na politechnikę nie pójdzie i że we wrześniu , o ile wojna nie wybuchnie , zapisze się i pójdzie na wydział literatur zachodnich , do czego już zaczął się w ostatnich miesiącach szkoły gotować . Literatura miała zastąpić w idealnym wymiarze męczącą różnorodność życia — przy pomocy niej można było połknąć wszystko , nie trując się i nie stając się świnią . Tak sobie myślał nieświadomy swoich losów naiwny przyszły adiutant Naczelnego Wodza . Odpowiedzią ojca , mimo całej niewiary w przyszłość , był lekki apoplektyczny atak . Stary nie miał jeszcze jasnej koncepcji co do przyszłości tego ciamkacza — było to w związku z ostatnimi wypadkami i przemianami wewnętrznymi — ale sam fakt synowskiego nieposłuszeństwa mało go nie udusił , jakby jakaś materialna wroga osobistość . Genezyp zniósł to ze stałością godną marabuta . Życie ojca przestało go nagle interesować . Był to obcy jakiś człowiek , zawalający mu drogę , sprzeciwiający się jego najistotniejszemu przeznaczeniu . Po tej scenie ubrał się pierwszy raz we frak ( atak nastąpił o siódmej wieczorem — było ciemno już i zadymka szalała wokół ludzimierskiego dworu ) i o dziewiątej pojechał saniami na bal do księżnej Ticonderoga . Teraz twarz jej mignęła mu wśród zwojów piwnej nudy , którą odtrącił na zawsze . „ Tylko nie stać się figurą z powieści o nieokreślonym człowieku ” — wyszeptał Genezyp twardo podczas drogi . Działo się to na małej polance , która kilka razy miała jeszcze odegrać rolę miejsca przemian istotnych . Szepcząc tak nie rozumiał dobrze znaczenia słów własnych — za mało miał doświadczenia . Nieomylny instynkt samoobrony ( głos Dajmoniona ) działał niezależnie od inteligencji , ale w jej rejonach . Twarz księżnej — nie , raczej maska zdjęta z twarzy tej w chwili maksymalnego natężenia płciowego szału — oto był ten tajemniczy cyferblat , na którym miała ukazać się godzina próby i rodzaj przeznaczenia w jakichś jemu tylko wiadomych znakach . Już coś widział tam przecie , coś majaczącego się . Jak odcyfrować te symbole , jak tu się nie pomylić , nie wiedząc dosłownie nic . Informacja : Wojna antykomunistyczna stworzyła dziwnie paradoksalny stan wszystkich narodów , które wzięły w niej udział . Teraz wszyscy uczestnicy mieli chroniczną rewolucję bolszewicką u siebie , a w Moskwie właśnie „ szalał ” Biały Terror z byłym Wielkim Księciem , a obecnie „ Carem ” Kirył em na czele . Polska za cenę straszliwych pozornych wysiłków paru ludzi ( jednym z nich był obecny minister Spraw Wewnętrznych Dyament Kołdryk ) ( w istocie zupełnie coś innego wpłynęło na powodzenie ich słynnej misji ) zachowała neutralność i nie przyjęła udziału w przeciw - bolszewickiej krucjacie . Wskutek tego nie miała jeszcze u siebie rewolucji . Jakim cudem wszystko trzymało się jak na włosku , nikt na razie powiedzieć nie umiał . Wszyscy czekali teoretycznego przynajmniej rozwiązania tego problemu od uczniów szkoły profesora Smolo - Paluchowskiego , twórcy „ podwójnego systemu wartościowań społecznych ” . Przekonał się on bowiem , że uczony socjolog dzisiejszy , nie starający się o świadomy dualizm , jako wstęp do dalszego , świńskiego po prostu pluralizmu , mógł być tylko „ une dupe des illusions ” obiektywizmu i wyrażać jedynie steoretyzowaną magmę poglądów danego społecznego odłamu . Istotą praktyczną tego systemu , który właśnie uczniowie ci szeroko rozbabrali , była naukowa organizacja pracy — rzecz nudna sama w sobie jak opowiadania starca o dawnych dobrych czasach . Dzięki niej jednak trzymało się wszystko w jakiej takiej kupie , ponieważ ludzie , ogłupiali mechanicznością swych czynów , przestawali powoli rozumieć , w imię czego je spełniali , utożsamiając się między sobą w „ opupieniu ” i bezideowości . Szła jakoś praca , ale co to było au fonds des fonds , nikt nie wiedział . Idea państwowości jako takiej ( i innych wynikających stąd złudzeń ) dawno przestała być wystarczającym motorem najprostszych nawet poświęceń i rezygnacji z indywidualnej świniowatości . A jednak wszystko szło jakąś tajemniczą inercją , której źródła daremnie doszukać się chcieli ideolodzy pozornie rządzącej partii : Syndykatu Zbawienia Narodowego . Wszystko działo się pozornie — to było istotą epoki . Kobiety na tym szybko amerykanizującym się gruncie swoistego prymitywu inteligentniały przerażająco , w stosunku do ogłupionych pracą mężczyzn . Rzadka u nas dawniej „ précieuse’a ” spadła w cenie wskutek ogromnej podaży — to prawda — pojedyńczo tak . Ale masa ich nadawała umysłowy ton życiu całego kraju . Pozorni ludzie , pozorna praca , pozorny kraj — przewaga bab nie była pozorną . Był jeden człowiek : Kocmołuchowicz — ale o tym później . A do tego skomunizowani Chińczycy tuż za bezwładną , zdezorganizowaną , wyludnioną Rosją . „ Doczekali śmy się ” — powtarzali drżąc ze strachu i wściekłości różni ludzie , lubiący choć trochę dobrobyt . Ale na dnie cieszyli się bardzo , choć nieszczerze . Oni zawsze mówili , że tak się stanie . „ Bo żeby śmy nie mówili . . . ” I co z tego ? Teraz po przebudzeniu się wczorajszy wieczór wyrósł Zypciowi ponad niego samego jak złowrogi nierówny , czarny miraż , piętrząc się z drugiej strony dawnego , sennego życia , wylewając się w zdeformowanych kształtach do tej jego połowy , czy w ogóle części , która zaczynała się właśnie na tle najdziwniejszych przemian dziejowych , porównywalnych jedynie z samym początkiem rewolucji rosyjskiej . Tamto było „ declanchement ” — teraz naprawdę ludzkość przewalała się na drugą stronę swej historii . Upadek Rzymu , Rewolucja Francuska zdawały się dziecinnymi igraszkami wobec tego , co miało nastąpić teraz . Teraz — ta właśnie chwilka , która ucieka i nie wróci — ta chwilka wyciśnięta asymptotycznie przez pokrywające się ogonami i głowami skończone w czasie zdarzenia metodą Whiteheada . „ Teraźniejszość jest jak rana — chyba żeby zapełnić ją rozkoszą , to może . . . ” — tak mówiła z niewinnym uśmieszkiem księżna Ticonderoga , chrupiąc migdałowe ciasteczko , to samo w istocie swej , co on — poczucie tego samego smaku , idei tego smaku rozłożonego na dwie zwierzęce mordy — [ miał wczoraj wrażenie , że wszyscy są poprzebieranymi bydlętami , co dalekie od prawdy nie było , ] — skondensowało w nim poczucie teraźniejszości , jednoczesności i tożsamości , od której wszystko zdawało się pękać . Nic nie mieściło się w sobie . Ale czemu dopiero teraz ? Och — jakież to nudne — „ temu ” , że właśnie pewne gruczoły siknęły wydzieliną w wewnętrzny miąższ organizmu , zamiast puszczać to zwykłymi kanałami . „ Czyżbym zawdzięczał to oczom tego starego pudła ” — pomyślał o księżnej Irinie , wiedząc , że popełnia straszną niesprawiedliwość , że niedługo przyjdzie mu się kajać ( tak , kajać — jakże nie cierpiał tego słowa ! ) przed swoją dla niej miłością , że będzie jej to mówił — to właśnie jej ! — ( wstrząsnął się z poczucia obrzydliwej , zwierzęcej , z lekka niepachnącej poufałości , do której przyjść kiedyś musi ) , to właśnie , z tym okrucieństwem młodości , które burzy ostatnie resztki wysychających soków w trupieszejących pół- starcach i staruszkach . Oczywiście nie rozumiał całego swojego wstrętnego uroku : on — „ Valentino - obraznoje suszczestwo ” — jak nazwała go wczoraj księżna , za co się tak strasznie na nią oburzył — on , z krótkim , tak prostym , że aż prawie zadartym , małym , mięsistym , rozdwojonym , a nic nie rozplaskanym przy tym nosie , o twardo zarysowanych , esofloresowato wywiniętych , ale przy tym nic nie murzyńskich , ciemno - krwawych wargach — nie był bardzo wysoki ( jakie 185 cm ) , ale cudownie proporcjonalnie zbudowany , zawierał w sobie potencjalnie całe morze cierpień nieznanych mu obecnie bab . I nieświadomie cieszyły się już tym wszystkie komórki jego zdrowego jak byczy jęzor ciała . Dusza unosiła się nad tym olimpijskim igrzyskiem komórek ( innego słowa na to nie było ) z lekka koślawa , anemiczna , troszkę nawet potworkowata , a nade wszystko nierozwinięta zupełnie — nic o niej nie można było powiedzieć — chyba może jakiś psychiatra i to dobry — może taki Bechmetiew ? Ale coraz mniej było na szczęście różniczek społecznych tego typu i nawet scałkowanie ich wszystkich w danym miejscu i czasie nie wpłynęło by już na wypadkową biegu wypadków . A więc znowu : jeszcze wczoraj spał w tamtym dawnym szkolnym życiu , jeszcze nawet na tym wieczorku , gdzie jak mu się zdawało , reprezentował bądź co bądź , zupełnie mimo woli , całą piwną potęgę baronów Kapenów de Vahàz , obecnie Ludzimierskieh — a dziś ? Sam nie lubił piwa , a poczucie siebie samego jako pasożyta na życiach nieszczęsnych ( tak po prostu ) robotników , nawet tonących w takiej sztucznej polskiej na amerykański sposób „ prosperity ” i udoskonalonych w swej mechanizacji do absurdu , ciężkie było aż do bólu . Jedyną ekspiacją było by oddanie się jakiejś pracy nic z tym wszystkim wspólnego nie mającej . Już wybrał literaturę , jako zawierającą w sobie całość życia , a tu — trach ! — ojca trafił szlag . Teraz przekonał się , że wcale nie kochał tego osławionego wielkiego piwowara — ( „ króla słodu ” — jak go nazywano ) — to jest w porównaniu oczywiście do bolesnej i aż do obrzmienia nudnej miłości do matki . Nie — żyć męką ( choćby nieświadomą ) zapracowanych czort wie po co w ten sposób pseudo - ludzkich półbydląt — nie będzie . [ Ach jakże łatwo było by zrobić z nich świetliste duchy ! Ale trzeba na to idei — no i pewnego obcięcia tych odpadków dawnej giełdy , które błąkały się jeszcze aż brudne i śmierdzące od interesów po zakamarkach nędzy polskiego ducha , tego przez wielkie D ( mimo że o nim tyle gadano ) ] . Co najwyżej może dostawać jakiś procent ( mały kompromis już ) — matka też i siostra ( maska kompromisu ) . Dobrze jest za wszelką cenę uniknąć sprzeczności ze sobą samym po „ przebudzeniu się ” . Ale dziś postanowienie to nabrało innej wagi — objęło śpiącą przeszłość , zbudziło w niej echa niebyłych wyrzutów , zachwiało pewne stałe punkty jak : dom , rodzina , matka , i osobno od domu piętnastoletnia siostra ( której dotąd prawie nie zauważał ) , lniano - włosa Lilian . Między innymi cała szkolna nauka rozwiała się , jak gdyby nie była szkolną , porządną , jedyną prawdziwą nauką , tylko bzdurą , która mogła być taką lub inną , albo nie być nawet wcale . Już zaraz — trochę cierpliwości , a zacznie się życie : świństwa , wypadki , ciekawe przeżycia i pornografia . Ach dosyć — na czym- że u diabła polegała ta zmiana . Niepokój w dolnej części brzucha , budzący się w związku ze spojrzeniem wszechwiedzących , podobnych do turkusowych gałek w świńskiej oprawie , oczu księżnej — ( Genezyp miał oczy orzechowe — wspaniały kontrast ) — lekkie upokorzenie na ten temat — on miał być funkcją takich głupstw ! Do dziwności niższego stopnia w porównaniu z minioną chwilą należały wspomnienia tego wieczora , teraz dopiero układające się w jakąś pozornie przynajmniej zrozumiałą łamigłówkę . Jak w jakimś przyśpieszonym kinie mignęły mu obrazy i w postaci ciemnych , przelatujących jak pociski przez gąszcz znaczeniowej sfery , piguł , przesunęły się też rozmowy . O jakże inaczej pojmował ich sens w tej chwili . Niebieskooki sęp na ogromnej kanapie i rączka dziwnie miękka , jakby nieprzyzwoita w swej miękkości ( „ gdyby ona , tak jak Toldzio kiedyś w lesie próbował w te dni niezapomniane . . . ” — mignęło coś niejasno . — „ Ach , więc to tędy płynie ” ) . Aż do bólu wstydliwa i bezwstydna rączka , wszechwiedząca , jak i oczy . Czego bo się ona w życiu już nie dotykała — a co jeszcze było przed nią w tej sferze . Już mówił : — Właśnie zdał em przyśpieszoną maturę . Czekam na przyszłość , jak na pociąg na małej stacyjce . Może będzie to zagraniczny ekspres , a może zwykły osobowy gruchot , który skręci na jakąś lokalną linię małych zagmatwań . — Oczy jej , jak oczy sowy , obracały się , a twarz była nieruchoma . Czuć było w niej cały „ żal za beznadziejnie uciekającym życiem ” — pod takim tytuł em walca wykonał przed chwilą wyfraczony , brodaty , długowłosy , z lekka garbaty i jak garbus zbudowany , długopalczasty , kulawy ( z powodu na wpół uschniętej nogi ) , Putrycydes Tengier , lat czterdziestu dwóch , genialny , oczywiście nieuznany oficjalnie kompozytor . — Panie Putrysiu — niech pan gra dalej . W muzykę zawiniętą chcę oglądać duszę tego chłopca . Cudny jest tak , że aż wstrętny w tym swoim wewnętrznym zaniedbaniu — mówiła księżna tak nieprzyjemnie , że Genezyp o mało jej w twarz nie uderzył . — Ach , gdyby m to zrobił — odwagi nie mam — zaskowyczał w nim dziecinny głosik . Fotele puchły , chłonąc innych gości , którzy zdawali się zanikać i rozpływać we mgle . A był tam ten wielki czciciel Onana , kuzyn Toldzio , już od dwóch lat marnujący się w szkole dla młodych dyplomatycznych głuptasiów . Był sam Ticonderoga , od środka zgrzybiały , ale zewnętrznie zawiesisty i zwalisty starzec i mnóstwo dam z sąsiedztwa z córkami i synkami , i jacyś wiecznie podejrzani i niepojęci w istocie swej bankierzy i byznesmani — jeden prawdziwy król giełdy w dawnym stylu , obecnie unikat tego typu , na wątrobowych wywczasach . Używać musiał krajowych źródeł , a tam w „ prawdziwych ” tarzali się bolszewiccy dygnitarze całego świata ! Żaden bowiem „ większościowy ” Polak nie miał prawa wjazdu do wszechświatowej „ cultural reality ” — mógł żyć złudzeniami , ale tylko u siebie . Była też pewna sierota , daleka kuzynka pani domu , Eliza Bałachońska , podobno nawet jakaś tam księżniczka . Było to pozornie bardzo niepozorne stworzenie — jakieś blond - loczki , jakieś zwrócone do środka oczka i rumieniec koloru jesiennej zorzy . Tylko usta , usta . . . Genezyp nie mógł jej nawet zauważyć istotnie swymi narządami poznania życia w ich obecnym stadium rozwoju . A jednak coś w nim drgnęło tam , w tym ośrodku przeczuć , w którym kłębiła się potencjalnie przyszłość , ciemna , może okropna . „ Oto jest żona dla mnie ” — rzekł w nim ten głos proroczy , którego tak bał się , prawie nienawidził . A tam tymczasem , w gronie trochę przerażonych i ubawionych kobiet , młody ( 27 lat ) Sturfan Abnol , powieściopisarz , krzyczał prawie na tle dzikiej muzyki podpitego z lekka Tengiera . — . ..ja mam się popisywać z moją znajomością życia przed tą publicznością , którą pogardzam , do której obrzydzenie czuję , jak do robaków w zgniłym serze ? Przed tą ohydną gawiedzią ogłupioną przez kino , dancing , sport , radio i kolejowe biblioteki ? Ja mam dla ich zabawy pisać takie właśnie kolejowe romanse , żeby żyć ? A niedoczekanie ich ( czuło się wyraźnie , że ledwo się wstrzymywał , aby nie zakląć ohydnie — słowo „ skurwysyny ” wisiało w powietrzu ) , tego plemienia prostytutów i platytudów ! — Zachłystywał się pianą wściekłości i oburzenia . Informacja : Specjalnością księżnej byli niedoceniani artyści , których nawet częstokroć materialnie wspomagała , jednak nigdy o wiele powyżej tzw . punktu „ nie - zdechnięcia- z - głodu ” . Przestali by być bowiem w takim razie niedocenionymi . A znanych ludzi tej sfery i uznanych cierpieć wprost nie mogła , uważając ich nie wiadomo czemu za żywą obrazę najistotniejszych jej uczuć rodowych . Lubiła sztukę , ale nie mogła znieść jej „ rozpanoszenia się ” , jak mówiła . Dziwne było to zdanie na tle zupełnego prawie zaniku artystycznej twórczości w ogóle . Może u nas właśnie coś tam tlało jeszcze , na tle nienormalnych , sztucznych stosunków społecznych , ale w ogóle — pożal się Boże ! — Nie — nie będę ich błaznem — piał dalej zapieniony Sturfan . „ Zachliobywałsia ” i pluł jadem . — Będę pisał powieści , kiedy już w sztuce , prawdziwej sztuce nic do zrobienia nie ma — ale powieści me-ta-fi-zy - czne ! Rozumiecie ? Dosyć już tego parszywego „ znawstwa życia ” — zostawiam to wyprutym z talentu podglądaczom miernoty i odtwarzającym ją z lubością . Bo czemu to właśnie robią ? Bo nie mogą nikogo wyobrazić sobie ponad siebie samych . Nie mogli by stworzyć typów wyższych i zdobyć się wobec nich na ten , tak zwany przez krytycznych pasożytów , „ pogodny , ten pseudo - grecki uśmiech pobłażania ” z wysokości niedosiężnej twierdzenia , że wszyscy są świnie i ja też , i przebaczam to im i sobie też . Do cholery już raz z tą całą Grecją i tym odgrzewaniem pseudo - klasycznych rzygowin . A nie ! — To to się u nich , tych krytykonów , tych tasiemców i trychin w ciele konającej sztuki , nazywa obiektywizmem i oni śmią przy tym wspominać Flauberta ! Nie — tu ten pseudo -obiektywny , to jest świńsko - uśmiechnięty , ogólną pospolitością zbabrany autor wałęsa się sam osobiście między stworzonymi — ha — to się nazywa twórczością : to podpatrywanie przez dziurkę od klucza tych , których podpatrzeć się może — wyżsi ludzie , o ile są w ogóle , tak łatwo podpatrzeć się byle komu nie dadzą , więc jakże tu ich opisać ? Tak — otóż autor wałęsa się jako jeden z całej kompanii , pije z nimi „ na ty ” , sam pijany niezdrową manią nikomu niepotrzebnego poniżania się , zwierza się niegodnym nawet siebie swoim bohaterom — i to się nazywa obiektywizmem ! I to się nazywa społecznie wartościową literaturą — ukazuje się wady różnym draniom , tworzy się sztuczne papierowe pozytywne typki , które nie są zdolne przekabacić negatywnego wyniku na płaski zresztą optymizm , opierający się na ślepocie . I taką hołotę chwalą . . . ! — Zakrztusił się i pozostał chwilkę w pozie pełnej rozpaczy , po czym zaczął pić na nowo . Po szalonym końcowym bębnieniu zerwał się od zmęczonego Steinway’a spocony , z pomiętym gorsem i rozwichrzonymi a jednak skołtuniałymi włosami , Tengier . Jego oczy płonęły kolorem „ bleu électrique ” . Nie panując nad sobą zbliżył się chwiejnym krokiem do księżnej . Genezyp siedział tuż obok — już zaczynała się w nim przemiana . Teraz wiedział , kto mu pokaże dalszą drogę życia . „ Chociaż kto wie , czy nie wolał by m z tamtymi ” — pomyślał niejasno na tle mglistego obrazu zabronionej mu przez ojca , niewyobrażalnej nawet w przybliżeniu oficjalnej rozpusty . Coś się rwało w nim jak kawał płótna — tylko pierwsze pociągnięcie było bolesne ( czyniły to jakieś łapy zwierzęce w nim samym , zaczynając od tak zwanego „ dołka ” , a potem dalej , aż po niższą część brzucha , tam . . . ) , potem szło to już coraz prędzej z niebezpieczną łatwością . W tej chwili stracił dziewictwo , a nie jutro , jak to potem sobie wyobrażał . — Irina Wsiewołodowna — mówił Tengier , nie zwracając na Genezypa żadnej uwagi . — Ja muszę wrócić do pani , nie jako pokorny substytut erotyczny z dawnych czasów , tylko jako zdobywca . Niech pani raz puści mnie tam , do tej zamkniętej komnaty — raz — a potem na zawsze cię zdobędę — zobaczysz . Nie pożałujesz tego . Irina Wsiewołodowna — jęknął boleśnie . — Niech pan wraca do swojej chamki . — ( Później dowiedział się Genezyp , że żoną Tengiera była młoda jeszcze i przystojna góralka , z którą ożenił się był on dla pieniędzy i chałupy . Zresztą podobała mu się nawet trochę z początku ) . — Wie pan przynajmniej , co to jest szczęście , i niech to panu wystarcza — szeptała dalej księżna , uśmiechając się przy tym uprzejmie . — A dla muzyki pana , to lepiej , że pan cierpi . Artysta , prawdziwy artysta , a nie przeintelektualizowany młynek , mielący automatycznie wszystkie możliwe wariacje i permutacje , nie powinien bać się cierpienia . Genezyp poczuł w sobie jakiegoś okrutnego polipa , który czepiał się ścian jego duszy , lepkich i zaognionych i pełzł wyżej i wyżej ( w kierunku mózgu może ? ) , łaskocąc przy tym wszystkie nieczułe dawniej miejsca , rozkosznie i niemiłosiernie . Nie — on nie będzie cierpiał za nic . W tej chwili poczuł się starym rozpustnikiem , takim jak ojciec Toldzia , brat jego matki , hrabia Porayski — taki „ galicyjski ” jeszcze — okaz zachowany z niepamiętnych czasów . Kiedyś marzył , aby być takim zblazowanym draniem — teraz , mimo że żadnych danych ku temu nie miał , obraz takiej przyszłości przejął go wstrętnym lękiem . Czas pędził jak wściekły . — Jak de Quincey pod wpływem opium , przeżywał teraz Zypcio setki lat ściśnięte w sekundy , niby w sprasowane szalonym ciśnieniem pigułki skomprymowanego trwania . Wszystko było już nieodwołalnie postanowione . Wierzył , że może z niczego stworzyć siłę , którą opanuje tego babiego potwora , dyskretnie rozwalonego przed nim wspaniałym ruchem na kanapie . Wiedział , że ona jest starowata , mimo dziewczynkowatego chwilami wyglądu — trzydziestu ośmiu do czterdziestu lat — ta właśnie nieświeżość , ta wszechwiedza tego przepięknego babiszona podniecały go w tej chwili aż do nieprzytomności . Ani się opatrzył , a już był po tej zakazanej dotąd przez ojca stronie życia . A przy tym zimna myśl : musi być złym mężczyzną . Tengier najwyraźniej wąchał szerokim , obrzydliwym nosem , pochylając się nad obnażonym ramieniem księżnej . Był niesamowicie odrażający , a jednak czuło się w nim skrępowaną siłę najprawdziwszego geniusza . Wydał się Zypciowi w tej chwili psem na łańcuchu z dawnych lat . Ale tego psa nie chciał by spuścić — nie — właśnie niech się męczy — była w tym wstrętna , zbrodnicza , aż mdląca jakąś tajemniczą ohydą , niepachnąca rozkosz . ( Sama obecność tej kobiety wydobywała ze wszystkich to , co było w nich najgorszego , najplugawszego . Roili się od potworności , jak ścierwa od robaków ) . A wszystko to pod maską artystycznego wieczorku z okazami błaznów , dla zabawy „ najlepszego ” towarzystwa . I nawet Zypcio , tylko co jeszcze niewinne dziecko prawie , już był takim kandydatem na rozkładającego się psychicznego trupa , dla uciechy niesytego babskiego ciała . Dawny chłopczyk , czysty i dobry , tłukł się w nim rozpaczliwie jak motyl za szybą , chcąc uciec od oczekujących go okropności . Rozkosz ! Być bydlęciem bezpamiętnym człowieczej godności , wpajanej mu a ) przez ojca na wakacjach , b ) przez panią Czatyrską , podupadłą arystokratkę o książęcych pretensjach , u której mieszkał na stancji , c ) przez profesorów i d ) specjalnie wzniosłych , ponurych kolegów , których mu dobrał na żądanie papy sam dyrektor . Och — ta człowieczość nudna i blada , narzucona mu z góry — jakże jej nienawidził ! Miał jakąś swoją godność własną , niczym nie gorszą w jego mniemaniu od tamtej . A musiał ją ukrywać , bo „ tamci ” by ją zadeptali , zatłamsili w zarodku . Ta jego godność była wcieleniem buntu : wszystkie psy spuścić z łańcucha , rozpędzić robotników ojca , podzieliwszy między nich całe piwo , wypuścić wszystkich więźniów i wariatów — wtedy mógł by iść przez świat z podniesioną głową . A tu nagle zaprzeczenie tego wszystkiego w postaci tej bezwstydnej baby i rozkosz w tym zaprzeczeniu właśnie . Ale czemu ona była symbolem odwrotności dawnych , własnych i narzuconych ideałów ? Czyż mógł by od niej „ dowiedzieć się o życiu ” , pozostając tamtym ? Okropne , ale rozkoszne — nie było na to rady . Wzburzona od samego dna , nawarstwiona przedtem sztucznie pod ciśnieniem szlachetność ( ta prosta , nie dająca się opisać zupełnie ) i idealizm ( wiara w jakieś bliżej nieokreślone „ rzeczy wyższe ” , które oznaczało środkowe kółeczko w schemacie „ jaźni ” własnego pomysłu ) , napotkały tamę wycyzelowanej osobiście i od wieków kobiecej zwierzęcości , najeżonej różnorodną płciową bronią , jak pancernik lub twierdza armatami . Jednak u podstawy wszystkich początków czegokolwiek bądź w jego życiu był ojciec , ten opasły piwowar z siwymi wąsiskami à la polonaise . Mógł przecie nie pozwolić mu pójść na ten „ Kinderbal ” , jak nazywał wieczorki u księżnej . Nie — on sam pchał go w ten gomon rozpusty i użycia , sam go do tego namówił , jak tylko poczuł się lepiej po „ szlagu ” . Może tym chciał go odciągnąć od wymarzonej literatury ? Ale znowu czyż on mógł być autorytetem , gdy mówił o przodującym stanowisku swego narodu w pochodzie cywilizacyjnym ( ale za cenę wypełnienia pewnych warunków : organizacji pracy , wyrzeczenia się socjalizmu , powrotu do religii , oczywiście katolickiej ) , jak mógł dziś uważać się za kogoś wybranego na tle tego , co działo się na świecie całym , on , niepomiernie używający życia pseudo - wojewodowaty starzec , wyrosły jak grzyb potworny na bagnie nędzy i krzywdy swoich robotników , których wysysał maksymalnie , według zasad tej właśnie naukowej organizacji , wmawiając im , że za 200 lat osiągną fordowski dobrobyt , który tam dawno się już skończył . ( Okazało się , że ludzie nie są znowu tak wielkim bydłem i że bez idei żyć im trudno . I pękła cała ta osławiona Ameryka , jak olbrzymi , okropny wrzód . Może i gorzej im było potem na razie , ale wiedzieli przynajmniej , choćby na krótko , że nie są automatami w rękach takich samych automatów , tylko trochę mędrszych . A zresztą czy tak czy inaczej wszystko się skończy tym samym , to jest zupełną mechanizacją — chyba , że stanie się cud ) . [ Nie mógł znieść Zypcio widoku tych robociarzy bez obrzydliwych dreszczów i mdłości w dolnych bebechach . ( A jednak kto wie czy i w tym nie było czegoś erotycznego . Erotomania ? Nie — tylko nie trzeba chować głowy pod poduszkę , gdy zbóje rżną sąsiada ) . Oto teraz snuli się na drodze , wiodącej od kompleksu fabryk do pałacu w błękitnej pomroce gasnącego zimowego wieczoru , przerywanej fioletowymi snopami światła łukowych lamp . Bezmierny smutek niepogodzonych nigdy sprzeczności : indywidualnego i gatunkowego istnienia , powiał na niego od tego widoczku ( jakby z jakiejś pocztówki nie z tego świata ) i osiadł na przypomnianych znowu słowach młodego literata , Sturfana Abnola ] . — . . .nie będę błaznem — powtarzał wtedy pijany Abnol z uporem . — Robię to tylko dla tajemnych celów mego własnego wewnętrznego rozwoju . Zatruty jestem od rzeczy niewypowiedzianych , które tylko pisząc powieść uświadomić sobie mogę . One to rozkładając się w moim mózgu wytwarzają ptomainy niejasności , lenistwa i bezwładu . Muszę zobaczyć , co jest poza tym , a to , że to czytać będzie banda dzisiejszych , niegodnych prawdziwej twórczości , pół- zmechanizowanych bydląt z pretensjami na pół - bogów i paru może mądrych ginących ludzi , których pewno osobiście nie poznam , co to mnie , mnie obchodzić może ? ! Ja nie mam zamiaru być tym wytwórcą wzmacniających zastrzyków dla zdychających narodowych uczuć , czy degenerujących się społecznych instynktów tych wymierających robaków na resztkach zgniłego ścierwa wspaniałego bydlęcia z dawnych wieków . Ja nie chcę opisywać tych ludzi przyszłości , od których wieje pustka bydlęcego zdrowia . Co o nich w ogóle ktoś naprawdę inteligentny powiedzieć może — o tych , co jak szpada w pochwę czy klejnot w futerał wchodzą w swoje przeznaczenie . Idealnie dopasowana do narzędzia funkcja nie jest niczym psychologicznie ciekawym , a powieść epicka jest dziś fikcją bezpłodnych grafomanów . A najciekawsze jest absolutne ( ! ) niedopasowanie człowieka do funkcji istnienia . I to występuje tylko w epokach dekadencji . Tam to widać dopiero metafizyczne prawa bytu w całej ich nagiej okropności . Mogą mi zarzucać , że robię ludzi bez woli , próżniaków , analityków niezdolnych do czynu . Mogą się innymi typami i nawet ich tropikalnymi awanturami czy sportem zająć ludzie mniej ode mnie inteligentni . Ja nie będę opisywał tego , co byle dureń zobaczyć i opisać potrafi . Ja muszę sięgnąć w niewiadome , w sam najistotniejszy podkład tego , czego powierzchnię durnie widzą i opisują bez trudu . Ja chcę zbadać prawa historii świata nie tylko tu , ale wszędzie , gdzie są myślące stworzenia . Nie mam ambicji opisania całości życia , bo ta całość nudna jest , jak nudnym jest wykład teorii Einsteina , tego ostatniego wielkiego twórcy w fizyce , dla mojej kucharki . — Tengier przestał wąchać ramię księżnej i sprężył się cały , akcentując potworność swojej pół- karlej budowy . — A jednak będziesz błaznem , Sturfanie Abnolu — rzekł olbrzymiejąc ponad całym tym salonem w gigantycznej wizji swojej własnej przyszłości . ( Nawet księżna Irina Wsiewołodowna poddała się temu i ujrzała go nagle innym : jakby w jakimś hyper-bajzlu wszechświatowej metropolii na piramidzie gołych i ( innych ) cudownie ubranych dziewczynek , w chwale wynalazcy nowego narkotyku , po wyczerpaniu wszystkich kokain , peyotlów i apotransformin . Ona u jego nóg ( z których jedna była sucha — ( o niej to o tej nodze mówili wrogowie , że przynajmniej mniej będzie śmierdział ten potwór , jeśli mu ją obetną ) ) — ( on też był goły ) nóg włochatych , wykręconych , o wstrętnych stopach żaby . Na kolanach i brzuchach przed nim tarzali się w ostatnich drgawkach szału wyznawcy - nałogowcy jego jadu ) . Informacja : Wszystko to była gruba przesada . Już prawie nikt sztuki nie potrzebował . Rzadcy maniacy utrzymywali ten snobizm w pewnych ograniczonych kółkach z niesłychanym wysiłkiem . On , dobroczynny truciciel ginących widm , stał uśmiechnięty diabelsko , przepojony tryumfem i sławą , którą wypełniona była przestrzeń dookolna aż po brzegi . W nieskończoność szły fale eteru , czy też rozprzestrzeniały się prostopadle magnetyczne pola ( wszystko jedno — i to mało kogo obchodziło z wyjątkiem paru ginących teoretycznych fizyków ) , niosąc w międzyplanetarną , wymarłą przestrzeń fale dźwięków , dobyte z jego mrocznej , brudnej duszy za późno sycącego się życiem starszawego pana — raczej chamowatego pół - panka . Tengier mówił dalej do zapadającego w zupełną prostrację pisarza : — Nic cię od tego błazeństwa nie uchroni , choćby ś całkiem inaczej o sobie myślał . Czy to jest prawdą o tobie , co sam sobie wyobrażasz , czy to , czym jesteś faktycznie w splotach kłębiącej się według transcendentalnych , metafizycznych praw , społeczności . Artyści byli zawsze błaznami wielkich świata tego i takimi pozostaną , dopóki choćby takie odpadki tej wielkości walać się będą po świecie , jak tu obecni we własnym pałacu księstwo Ticonderoga . ( Księżna zamarła w najwyższym zadowoleniu swych ambicji . Lubiła odwagę towarzyską swoich gości „ niższego ” gatunku . Pyszniła się ich impertynencjami — kolekcjonowała je , zapisując w swoim „ dzienniczku ” , jak nazywała ten stek najbezwstydniejszych samiczych wywnętrzeń ) . — Możesz sobie wyobrażać , że piszesz dla swego pogłębienia , a społecznie jesteś tylko saltembankiem , rozweselającym znudzone nasyceniem wszystkich pragnień dusze tej byłej elity , a dziś hołoty , która u nas jeszcze utrzymuje się jakimi cudem na wierzchu , jak brudna pianka na rwącym nurcie wstającej nowej ludzkości . Ja tylko zdaję sobie z tego sprawę i innym być by m nie mógł , a ty . . . — Ja nie chcę znać społeczeństwa . Muszę żyć w tym błocie , ale też izoluję się od niego — krzyknął znowu w nagłej pasji Abnol . — Chyba , żeby to było społeczeństwo idealne , a nie nasza zakłamana demokracja . Może tam na Zachodzie lub w Chinach . . . — — Więc nie społecznie , jeśli już chcesz koniecznie , ale istotnie — poza własnymi złudzeniami w każdym razie — w odniesieniu do wieków przyszłych . Nie trzeba czekać Sądu Ostatecznego — za 200 lat każdy z nas będzie tym , kim jest — bez pięknych sukienek , bez różnych ozdóbek , bez których żyć by nie mógł , bez osobistych uroków — — Szczególniej pan , panie Putrysiu — wtrąciła jadowicie księżna . Tengier nie spojrzał nawet na nią . — Wiadomo będzie , co zdziałał tym swoim osobistym urokiem . A zresztą to wcale nie jest złe nawet w sferze sztuki , nie mówiąc już o życiu działaczy , zdobywców i tym podobnych przemieniaczy realnych wartości . O — gdyby m ja nie był garbusem o wyschniętej na patyk nodze . . . — — Wiemy wszyscy , jak pan stara się udowodnić sam przed sobą siłę swego ducha i dźwiękowych kombinacji . Ale to trochę nieczysta sprawka z tą siłą ducha właśnie . Gdyby nie emocjonalne działanie samych dźwięków . . . — — Mówi pani — ( Tengier nigdy nie tytułował utytułowanych ) — o tych tak zwanych uwiedzionych przeze mnie bubkach . — ( Homoseksualizm był od dawna już dozwolony i bardzo stracił przez to na sile ) . — O tych efebach , którzy zastępują mi całe moje zawiedzione życie ? — rzekł Putrycydes brutalnie , jakby się wyrzygał na wspaniały ruszczucki dywan . — Tak — nie potrzebuję się ukrywać . — Mgła potęgi lubieżnej przesłoniła mu twarz — był prawie piękny . — To mój jedyny tryumf , kiedy ja , wstrętny kaleka , bez cienia prawdziwego pożądania , plugawię jakieś czyste , piękne . . . — Dosyć . — I kiedy taki pójdzie potem do swoich dziewczynek — ja jestem już ponad tym i wtedy mogę się zapaść w mój świat czystej konstrukcji dźwięków , gdzie jestem pogodny jak sam Walter Pater , poza tą wstrętną seksualną ponurością , poza przypadkiem chwil takich , a nie innych — jestem w bezjakościowym państwie absolutnej konieczności w dowolności ! Bo cóż jest straszniejszego , jak ta godzina od drugiej do trzeciej popołudniu , kiedy nic ukryć przed sobą nie można i naga okropność metafizyczna przebija jak kieł zwaliska codziennych złud , którymi staramy się zabić bezsens życia bez wiary . . . O , Boże ! — Zakrył pysk rękami i zastygł . Przerażeni goście kiwali głowami myśląc : „ co też to musi się dziać w tym włochatym łbie , tuż obok nas ? ” A jednak mało kto nie zazdrościł Tengierowi tego , choćby urojonego , nie dającego żadnych dochodów niepojętego świata , w którym on żył sobie „ ot tak ” , swobodnie , jak oni na tej męczącej nawet dobrobytem wyspie spóźnionego pseudo - faszystowsko - fordowskiego galimatiasu . Księżna gładziła Tengiera po głowie , zapatrzona w swoją starość . Nagle coś się jej przekręciło . Znała takich chwil tysiące i bała się ich obłędnie . Genezyp nie rozumiał w istocie nic , ale bebechy jego darły się dalej w nieskończoność . Pił pierwszy raz w życiu i dziwne rzeczy zaczynały mu się dziać w głowie i całym ciele . A wszystko jednak było jak na obrazku — „ intereslose Anschaung ” . Chwila oderwana od przeszłości i przyszłości , wyjęta spod sądu zaszczepionych mu ideałów - nowotworów , wygięta lekko , podawała się zadem w nieskończoność — tam był jeszcze ktoś osobowy , jakiś młody bóg ( a chwila ta , to była księżna ) — „ tęcza była mu przy pasie , księżyc obok nóg ” — Miciński , Izis . Piekielna „ frajda ” nieodpowiedzialności — nagle zrozumiał ostatnie słowa Tengiera — „ konieczność w dowolności ” — cóż za głębia była w tym powiedzeniu . „ To ja , to ja ” — szeptał radośnie . Widział samego siebie jakby po drugiej stronie rzeczywistości za rzeką jakąś , niby Styksem z rysunku Doré’go . Był doskonały w swej skończonej piękności , a w rzece pływały utopione ziemskie żądze , jak krwawe flaki . [ Ale to wszystko nie było jeszcze to , co teraz ] . Stało się . Żałował swojej nieświadomości , kiedy było już za późno na wszystko . Zatęsknił do szaleństwa za naprawdę nieodpowiedzialną epoką dziecinnej dyscypliny i swojej niepowrotnej jednolitości . A jednocześnie jakby ostatnia skorupa fałszu i obłudy spadła z ojca jego ( może konał tam teraz na apopleksję ? ) i nagi pęd , nieprzyzwoity jak szparag czy młody bambus , wydobył się z mokrego , parującego gnojowiska . To on sam był tym bogiem w oddali i tym pędem głupim — stał się dwoistym , „ odtąd i na zawsze ” . Wszystko to poczuł znowu od środka : dziwność była w nim samym — świat : salon , panienki , stara rozpustnica ( jej uśmiech ostry szaleństwem żalu za niepowrotnym kobiecym świństwem , za panowaniem nad tymi „ głupio - mądrymi koczkodanami ” [ inaczej w myślach mężczyzn nie nazywała ] ) to wszystko było w nim . Zupełnie zwątpił na sekundę w realność tej całej fantasmagorii — był sam i było mu rozkosznie . Nie wiedział , że jakieś panienkowate oczy wpatrzone są w niego , że widzą wszystko i że chcą go ratować — były to oczy Elizy . Wobec bestialskich jego przemian wewnętrznych było to jak ukąszenie komara w zmiażdżoną łydkę . Gdyby tylko mógł odwrócić się teraz od oczu tej baby i spojrzeć w tamten kąt koło fortepianu — całe życie wyglądało by inaczej . „ Jednak to jest upokarzające — to przeznaczenie zawarte w jakiejś babie — bo oczywiście to są niższe stworzenia ” — tak by pomyślał jeszcze pięć lat temu , kiedy to uciekł od pocałunków jakiejś przewrotnej pokojówki , o czym zupełnie zresztą zapomniał . Nie mógł pomyśleć tak teraz . [ Ale czym że były te pijane wrażeńka wobec obecnej chwili przebudzenia . Teraz dopiero zdawał się wiedzieć wszystko , a ileż chwil takich , coraz wyższych ( czy niższych ? — to zależy od charakteru całości splotu , od jego wykładnika w sferze etyki ) stopni wtajemniczenia w misterium świata , miał jeszcze przed sobą ? ] A księżna zwróciła na niego oczy , wszechwiedzące w rozkoszy i w męce i oblizała go całego tym wzrokiem : był jej . „ To ona wprowadzi mnie w to ” — pomyślał ze strachem i nagle poczuł koło siebie matkę jak żywą , jakby tu przy nim stała , broniąc go przed tą zwyrodniałą , starowatą nadsamicą . Przecież ta ukochana mama jest czymś zupełnie podobnym do tego potwora — jeśli nie aktualnie , to potencjalnie . Mogła by być taką rozpustnicą — i co wtedy ? „ Nic — kochał by m ją tak samo ” — myślał dalej z trochę wymuszonym dżentelmeństwem . „ A jednak szczęście , że tak nie jest ” . Poczuł zazdrość matki i tajemnicę straszliwą macierzyństwa — to , że ona ma do niego jakieś prawo — ale nie było w tym nic z uczucia wdzięczności . Mimo wszystkich tych pozornych związków on spadł skądś przypadkiem ( tym najstraszniejszym , bo koniecznym — oto tajemnica ) na ten świat i nikt nie jest za to odpowiedzialny — nawet matka — a tym bardziej ojciec . Źródło jego istnienia , ten ciąg zawiłych tragedii tylu ciał i duchów niezgodnych ze sobą i między sobą ( i to wszystko dla wytworzenia takiego wyrodka ) stał się na chwilę zrozumiałym . „ Tym właśnie miał em być , raz na wieczność całą — takim właśnie , albo wcale . ” Miał intuicję bezsilności pojęcia przyczynowości wobec istnienia : poczucie statystyczności całej fizyki i „ pochodności ” pojęcia przyczynowości psychologicznej z dwóch źródeł : konieczności logicznej i fizjologii , w granicy sprowadzalnej do fizyki . Ale o tym nie wiedział — miał się dowiedzieć nieco później . A zaraz obok śmierć — najwyższa sankcja osobowego istnienia . Tylko za tę cenę . . . Dalej myślał o matce : „ Gdyby była umarłą , obroniła by mnie — żywa nic nie pomoże . Zanadto jest ludzka , codzienna , niedoskonała i grzeszna w kościelnym znaczeniu . Przecież ona musiała coś takiego robić z ojcem . . . Brr . . . ” Zrozumiawszy tę straszną prawdę , niedziecinną , jak mu się zdawało , uczuł się dumnym . I już jako „ starszy ” poddał się tamtemu mrokowi i zmieszany powiedział jej : ( oczami tylko ) — „ tak ” . I strasznie się zawstydził , wstrętnie po „ chłopięcemu ” , niegodnie . A ona , odwracając się do tamtych , oblizała wargę ostrym , różowym kocim języczkiem w tryumfie . Kute na wszystkie kopyta , lubieżne babsko wiedziało już , że zdobycz jest jej . I wzdrygnęło się jej mądre ciało , już w myśli odbierając dziewictwo temu ślicznemu , valentinowatemu chłopczykowi . Nawet Sturfan Abnol , który dawno przestał być jej kochankiem i pokonał ją ( raczej jej erotyczną wiedzę ) zupełnie , doznał raptownego wstrząsu niższych warstw . Gdyby mógł mieć ją teraz , od razu , z tym uśmieszkiem , pożądającą tamtego , beznadziejnie zimną — och , to była by rozkosz ! Ale szybko przeszła mu ta mała , nagła chętka . Za to Tengier był w płciowej rozpaczy zbabrany jak w gnojówce . „ I stworzyć taką siłę wpierw , by móc żyć całkiem bez tych ścierw ” — bąknął wierszyk jakiegoś młodego hyper- realisty bez talentu , jednego z tych , co łączą słowa syndetikonem deformacyjnej perwersji w stosunku do sensu , a nie natchnieniem . Zamajaczyła mu w pamięci pustelnia kniazia Bazylego , z tych czasów , kiedy to „ świetlejszyj ” uznawał jeszcze narkotyki , nie doszedłszy do tego ostatniego , którym jest mistycyzm . Mistycyzm , a nie religia . „ Religia jest najgłębszą prawdą . A te wszystkie jej pochodne to już nie wiara , tylko omamienie słabych dusz , niezdolnych do patrzenia oko w oko własnej ich metafizycznej pustce . To już nie to . I niektórzy wiedzą o tym i trują się świadomie przez sflaczenie ducha , brak woli do prawdy i strach przed bezsensem , który odkrywa wszelka ostateczna prawda , jeśli go nie zakrywa szczelnie granicznymi pojęciami . Ale na luksus pojęć granicznych nie każdy sobie pozwolić może ” . Tak mówił kiedyś do Bazylego Tengier . A jednak była to rozkosz , kiedy daleko , daleko poza seledynem rozciągał się bezkresny kraj „ Czarnego Placka ” . . . Tak nazywał się ów ląd , na którym zdawała się lądować bezprzestrzenna w granicy jaźń , po przepłynięciu groźnego , ale skończonego oceanu zupełnej nicości — to było cudem . Tam dojechali z trudem ostatniego razu dwa lata temu , zużywszy we trzech — trzecim był logistyk Afanasol Benz vel Bęc — litr eteru . Ale bezpłodność tych światów na krańcach świadomości , te przyjemnościowe jedynie przejażdżki w krainę zaktualizowanej nicości i absolutnej , prawie metafizycznej samotności i niemożność zużycia ich dla swoistej , zamkniętej sfery samokonstruujących się dźwięków , zniechęciły Tengiera do tego zakazanego zresztą procederu . A żona przy tym prała zdrowo po włochatym pysku , gdy zionął z niego na drugi dzień wstrętnym zapachem jałowej trucizny . Tak to z dwóch niewspółmiernych powodów wyrzekł się Tengier ostatniego z narkotyków wyższej marki i został przy starym , dobrym alkoholu — ten działał na twórczość bezpośrednio , był nawet zapładniający , poza kolosalnym ułatwieniem technicznym , doprowadzaniem do zgęstnienia nieuchwytnej wizji muzycznej . Nie darmo mówił o Putrycydesie pewien moskiewski hyperkonstruktywista : „ etot Tengier piszet kak choczet ” — nie było takiej wizyjnej kombinacji dźwięków , której by ten zamknięty w małej pastylce metafizyczny wulkan nie rozłożył na zrozumiały rytmicznie i głosowo symbolizm . Ale i to miało przejść niedługo w sferę niepowrotnych cudów — życiowe nasycenie złamało ten wspaniały talent , rosnący proporcjonalnie do dysproporcji między żądzą , a jej spełnieniem . Księżna miała rację , jak wszystkie „ précieuse’y ” jej epoki . Genezyp urżnął się nagle do utraty zmysłów . Coś mówił z księżną , coś jej obiecywał — działy się rzeczy niewymierne , nawet gdyby mogła istnieć „ psychiczna miara Lebesgue’a ” , możność zróżniczkowania ostatnich , najdrobniejszych wykrzywień psychiki ludzkiej . Świat zdawał się pękać od samonienasyconości ostatecznej . Darły się w strzępy „ kawały duszy ” , które roznosił w nieznane strony płomienny wir alkoholu , zmieszanego z chłopczykowatym mózgiem . W pewnej chwili Zypcio wstał , wyszedł jak automat z pokoju , ubrał się sam i wybiegł z pałacu . Czas był najwyższy . Rzygał strasznie . Za chwilę mroźna zadymka krupowa owionęła go na Krupowej Równi . Ale jeszcze nie zbudził się tego wieczoru — jeszcze nie pojął ostatecznej grozy niepowrotnych chwil . Ojciec umierał nad ranem . Mógł jeszcze pożyć dwa do trzech dni . Stała się rzecz okropna , tylko nie wiadomo dla kogo , dla jakichś ciotek może : zanim stary umarł , przestał istnieć dla Genezypa kompletnie . Wiatr wył i gwizdał , okręcając piwowarski pałac lotnymi warkoczami rozwydrzonej „ baby - kurniawy ” . W ciemno - zielonym gabinecie starego Kapena była tylko pielęgniarka , panna Ela . Genezyp pocałował pulchną łapę umierającego ojca bez najmniejszego wzruszenia . — Ja wiem , że ty musisz zostać jej kochankiem , Zypciu — wysapał stary . — Ona cię nauczy życia . Widzę to po twoich oczach — możesz nie kłamać . Niech cię Bóg zachowa w swej opiece , bo nikt z żyjących nie wie , co ta gadzina naprawdę myśli . Piętnaście lat temu i ja był em jedną z jej wielkich miłości , kiedy brylował em na dworze naszego nieodżałowanego króla . [ Miała Polska kilkoletnie królestwo , ale bardzo nieistotne . Jakieś Bragançe , czy coś tam takiego . Wyrzucono to jak śmiecie ] . — Panie baronie : spokój — szepnęła Ela sugestywnie . — Milcz , waćpanna — uosobienie śmierci . Wcielona nicość jest ta Ela . Wiem , że umrę , ale wesoło idę na ten mostek , bo równie dobrze wiem , że z tej strony nic już nowego mnie nie spotka . Użył em życia — nie każdy to powiedzieć może . I w ekspansji i w kumulacji — jednym słowem twórczość — ot co . Ten wyskrobek mało mi się udał , ale po śmierci jeszcze go przetrząchnę , na miły Bóg : pekeflejsz z niego zrobię . Genezyp zmartwiał . Pierwszy raz widział ojca nie jako tego groźnego , bliskiego , kochanego — zaciekle , przez zaciśnięte zęby kochanego starca — tylko jako zupełnie kogoś innego , nieznanego , prawie obojętnego przechodnia — to było najważniejsze . A jednak był dlań w tej chwili o wiele sympatyczniejszym . Teraz mógł by zostać przyjacielem ojca lub znienawidzieć go na wieki , albo obojętnie odejść . Był on dla niego obcym panem , iksem , za które wszystko podstawić można . Patrzył na niego Zypcio z niezmiernej odległości , którą stwarzała nadchodząca śmierć , pierwsza śmierć w życiu . — Więc papuś mi przebacza i mogę robić co chcę — spytał Zypcio prawie z tkliwością . „ Wiedzenie ” tego , że ojciec był kiedyś kochankiem księżnej , zbliżyło go do niego , ale jakoś nieładnie i wstydliwie . — Tak — rzekł stary Kapen i z pewnym wysiłkiem zaśmiał się okrutnie , bestialsko i zielone jego oczki mignęły w fałdach tłuszczu zimnym rozumem i piekielną , nosorożcowatą złośliwością . Potworny starzec z dawno zapomnianego snu : jakieś jałowce , w których w podwieczornym mroku syczał przejmujący wiaterek i zbierał w nich chrust starzec o niewidzialnej twarzy — tylko brodę można i dozwolonym było widzieć — reszta była nie z tego świata . Wiedział stary , co robi , puszczając syna wolno , ale i on się nawet przerachował . Cała ochota na literackie studia odpadła Genezypowi natychmiast . Stał psychicznie nagi , trzęsący się z zimna , niewyspania , przepicia i pod - erotycznej gorączki . Przyszłość , wielokierunkowa , wichrowata , zawalała mu widok na obecną chwilę , która zmalała , jakby widziana przez odwrotny koniec lunety , znikła prawie pod ukrytym sensem grozy , zawartej w potencjalnie pożeranych już nadchodzących wypadkach . — Dowidzenia z ojcem , muszę iść spać — rzekł twardo i niegrzecznie i wyszedł . — A jednak moja krew — szepnął z zadowoleniem , nieomal że z tryumfem , papa do panny Eli i zapadł w przedśmiertną drzemkę . Niebieskawy świt zatulony w pędzące tumany śniegu wstawał za obłymi wzgórzami ludzimierskiego kraju . Informacja : Polityczne tło tego wszystkiego było chwilowo zbyt dalekie . Ale coś sunęło z mrocznych gór niewiadomego , jak lodowiec . Małe , śpieszne , nie mające tyle czasu co on lawinki tworzyły się po bokach , ale nikt nie zwracał na nie uwagi . Mężów stanu wszystkich partii , które zatraciły swoją dawną odrębność w ogólnym , sztucznym , pseudo - faszystowskim bezideowym au fond dobrobycie , ogarnęła nieznana dotąd w kraju szerokość poglądów i beztroska , granicząca już z jakimś zidioceniem na wesoło . Ruchomy mur chiński potężniał i rósł , rzucając złowrogi , żółtawy cień na całą resztę Azji i na Zachód . Dwa cienie — skąd pochodziło światło , nie wiedział nikt . Nawet Anglicy , rozbici na zbolszewizowane państewka , przekonali się nareszcie , że nie są jednym , jednolitym narodem . W ogóle poza Polską o narodach nikt nie mówił . Ostatnie wyniki antropologii były z tym zresztą w zgodzie . Kapen myślał niejasno : „ Atak sklerotyczny , wylanie się krwi na jakiś tam wzgórek mózgowy — cóż pomoże wyjaśnienie ? Jestem innym zupełnie człowiekiem . I gdyby m w tym stanie pożył jeszcze dalej , to może by m zsocjalizował fabrykę , to jest : zrobił by m z niej kooperatywę , a Zypcia puścił na zwykłego robotnika . Sam by m został może jakimś podmajstrzym . A kto wie , czy jeszcze tego nie zrobię — to jest pierwszego — nie ostatniego . Prześpię się i zrobię nowy testament . Nie umrę w tym śnie na pewno ! ” [ Ale jeszcze na ten temat miały mu przyjść inne myśli : ten dziwny jego przyjaciel Kocmołuchowicz , generalny kwatermistrz armii , co się w jego żonie jako pannie ( obojętnej teraz jak pniak ) kochał — i to jak ] . „ Złagodniał em psia-krew zupełnie ” — marzył dalej . — „ Dobrze , że umieram — wstyd było by żyć , nie wstydząc się swego upadku . Ale jako umierający mogę sobie jakąś „ zdrową sztukę wykinąć ” . Zawinął się w całe swoje życie , odbarwione , wyblakłe i dalekie , jak w tę kołdrę we fioletowe kwiaty . Jednocześnie zawinął się w obie te istności i zasnął z odwagą , z wiarą , że jeszcze raz choćby zobaczy ten świat . I z rozkoszą myślał , że jest mu to zupełnie obojętne , czy się obudzi jeszcze jutro i pojutrze . Genezyp poczuł w sobie złą siłę . Jednak musiał , przynajmniej dotąd , żyć tak , jak mu nakazywał już inny teraz , ale działający z głębin przeszłości automatycznie , jak maszynka jakaś popsuta , ojciec . Działał mimo tej „ inności ” — to było dziwnym nad wyraz , ale jeszcze nie w tym stopniu jak wszystko , absolutnie wszystko dziwnym było teraz , po tym dzisiejszym przebudzeniu się . Jasność bezimienna rozprzestrzeniała się tak szybko na coraz inne , dalsze krainy ducha , jak światło słońca pędzące za uciekającym cieniem gnanego wiatrem obłoku . I wtem przypomniał sobie , że w stanie maksymalnego opijanienia tuż przed wyjściem , umówił się z księżną na schadzkę o drugiej w nocy . Przeraził się , że aż tak daleko zabrnął . „ Teoretycznie ” znał przecie wszystko — to płciowe „ wszystko ” niewinnego ucznia ósmej klasy , ale nigdy nie spodziewał się , że ta teoretyczna wiedza może z taką łatwością zazębić się o rzeczywistość i to w takich wymiarach . Wszystko stanęło nagle jak wryte czy wkopane w ziemię — cała przeszłość była aktualnie tu przed nim jak na patelni , pozbawiona czasu , zastygła . I chwila obecna zakrzepła także w tym gąszczu bez trwania , jak nóż wbity w brzuch wroga . Niby mały strumyczek „ szemrało ” gdzieś między zwaliskami życie , ale to potęgowało tylko niesamowitą nieruchomość wszystkości . Zdawało się , że cały świat zatrzymał się w biegu , patrząc się w siebie wytrzeszczonymi z przerażenia oczami . „ Nic o nic nie zapyta w swym własnym pustym grobie ” — tak pisał ten „ zabroniony ” kolega . I nagle „ coś ” popuściło i poszło wszystko znowu w szalonym , przez kontrast z poprzednią nieruchomością , pędzie , jak rzeka gruchocąca lodowe zapory kry . Przepływanie zatrzymanego jakby poprzednio czasu stało się męką nie do zniesienia . — Nie wytrzymam tego sam — rzeki Genezyp półgłosem . Przypomniał mu się znowu włochaty pysk Tengiera i jego oczy , gdy mówił wczoraj o muzyce . — Ten musi wiedzieć wszystko i on wyjaśni mi , czemu wszystko jest właściwie nie tym , a jednak jednocześnie tak bardzo jest tym właśnie — pomyślał i postanowił zaraz iść do Tengiera . Owładnął nim nieprzezwyciężony niepokój i potrzeba ruchu . Zjadł szybko podwieczorek ( taki dawny , dziecinny , gdy tu takie rzeczy . . . ) i wyszedł z domu , nieświadomie prawie kierując się w stronę Wielkiego Pagóra , gdzie wśród lasów żył ze swą rodziną Tengier . Znał tego człowieka od wczoraj zaledwie i nie wiadomo czemu on właśnie zdawał mu się najbliższym ze wszystkich nowo poznanych osób , mimo iż nie czuł do niego wcale jakiejś szczególnej sympatii . Wierzył , że on jeden może zrozumieć jego stan obecny i coś mu może poradzi . Szedł potykając się , zapatrzony w niebo , na którym odprawiało się codzienne ( nie każdodzienne oczywiście ) misterium gwiaździstej nocy . Astronomia taka , jaką nauczył się ją pojmować w szkole , nie przedstawiała dla niego wielkiego uroku . Horyzont i azymut , kąty i deklinacje , skomplikowane wyliczenia , precesje i mutacje nudziły go okropnie . Krótki zarys astrofizyki i kosmogonii , zagubiony w nawale innych przedmiotów , był jedyną sferą , wzbudzającą lekki niepokój , graniczący z bardzo pierwotnym wzburzeniem metafizycznym . Ale „ niepokój astronomiczny ” , tak bliski niekiedy wyższym stanom , wiodącym do filozoficznych rozmyślań , codzienny dzień usuwa w dzisiejszych czasach szybko , jako niepotrzebny nikomu zbytek . Idąc teraz , Genezyp miał wrażenie , że patrzy w nocne niebo po raz pierwszy w życiu . Dotąd było ono dlań , mimo wszelkich wiadomości , dwuwymiarową płaszczyzną , pokrytą mniej lub więcej świecącymi punktami . Mimo poznania teorii , uczuciowo nie wychodził nigdy poza tę prymitywną koncepcję . Teraz przestrzeń dostała nagle trzeciego wymiaru , ukazując różnice odległości i nieskończone perspektywy . Myśl rzucona z szaloną siłą okrążyła dalekie światy , starając się przeniknąć ich sens ostateczny . Wiadomości nabyte , leżące w pamięci jak bezwładna masa , zaczęły teraz wydobywać się na wierzch i grupować koło pytań postawionych w nowej formie , nie jako zagadnienia umysłu , ale jako krzyk przerażenia wszechtajemnicą , zawartą w nieskończoności czasu i przestrzeni i w tym pozornie prostym fakcie , że wszystko było właśnie takim , a nie innym . Nad trzema wapiennymi wieżami Troistego Szczytu unosił się jak olbrzymi latawiec Orion , ciągnąc na swym ogonie rozszalałego Syriusza . Czerwona Betageuza i srebrzystobiały Rigel trzymały straż po obu bokach Laski Jakuba , a przestrzeń pruła na ostrzu bledsza od nich Bellatrix . Między Plejadami i Aldebaranem dwie gwiazdy - planety świeciły spokojnym , nierozedrganym światłem : pomarańczowy Mars i ołowiano - sinawy Saturn . Ciemny zrąb grani , ciągnącej się od Troistego Szczytu ku północnej baszcie Suchego Zadku , odcinał się wyraźnie niby grzbiet przedpotopowego jaszczura na tle świetlnego pyłu Mlecznej Drogi , zapadającej prostopadle za horyzont . Genezyp patrząc w gwiazdy doznawał zawrotu głowy . Góra i dół przestały istnieć — wisiał w straszliwej przepaści , amorficznej , bezjakościowej . Uświadomił sobie na chwilę aktualną nieskończoność przestrzeni : wszystko to istniało i trwało w tej właśnie sekundzie , którą przeżywał . Wieczność wydała mu się niczym wobec potworności istniejącej w nieskończonostce czasu całej nieskończonej przestrzeni i istniejących w niej światów . Jak tu pojąć tę rzecz ? Coś niewyobrażalnego , co narzuca się z absolutną ontologiczną koniecznością . Ta sama tajemnica ukazała mu znowu swą twarz zamaskowaną , ale inaczej . Ogrom świata i on metafizycznie samotny — ( trzeba by tworzyć z kimś jedność ) — bez możności porozumienia się — ( bo czym że są pojęcia wobec straszności bezpośrednio danego ! ? ) — mimo wszystko w poczuciu samotności tej była jakaś bolesna rozkosz . I w tej samej chwili uczuł się małym w nieskończonej plątaninie wszechświata — nie małym w stosunku do obszarów nocnego nieba , tylko małym w swoich najgłębszych uczuciach : do matki i księżnej . Genezyp szedł teraz z głową zwieszoną w dół i z rozpaczą słuchał skrzypienia śniegu . Bezpłodne chwile padały w przeszłość , pławiąc się w cierpieniu . Zmęczyły go już gwiazdy z ich niemą pogardą i porozumiewawczym mruganiem . Czuł niechęć do wszystkiego , nawet do rozmowy z Tengierem , ale wlókł się dalej bezwładem poprzedniego postanowienia . Droga szła w górę przez las świerkowy . Drzewa pokryte okiścią zdawały się wyciągać potworne białe łapy zakończone czarnymi pazurami , odprawiając nad nim jakieś tajemnicze zaklęcia . Przez ciemne gąszcza światło gwiazd przedzierało się chwilami , ostre i niepokojące , jak ostrzegający przed niebezpieczeństwem sygnał . Kiedy na wzgórzu za lasem błysnęły jaskrawo - żółte światła w domu Tengiera , Genezyp przekonał się nagle , że chwila ta jest zwrotnym punktem jego życia , że od tego , jak przeżyje ten wieczór , zależy cały łańcuch dalszych wypadków , w pewnym uniezależnieniu nawet od zewnętrznych możliwych konstelacji . Poczuł dziką siłę możności dowolnego kierowania rzeczywistością bez względu na nic — niech się góra na niego zawali — wygrzebie się — tylko nie popuścić tej uciekającej chwilki . Kontrast pajęczynek poruszających stalowe bloki i wały — kapryśny układ chmurki wieczornej , będący wyrokiem dla istnienia lub śmierci całych narodów ( deszcz w wilię bitwy pod Waterloo ) . Ale wszystko idzie od przypadkowości , od Wielkich Liczb , ku świadomemu kierownictwu i on będzie cząstką tego prądu , a nie zdezorganizowanym flakiem , kamykiem zaplątanym między zębate koła . „ Złudzenia pseudo - indywidualizmu , bujającego jak mały złośliwy nowotworek na rosnącym bezwładnie cielsku społeczności , w momencie ostatecznego spęknięcia dziejów ” — tak by powiedział logistyk Afanasol Benz . Genezyp zmierzył się wzrokiem z pałającymi oknami chałupy , jakby z czymś wrogiem , a mimo to drogim i bliskim , co jednak przezwyciężonym być musi , i wszedł do ogromnej sieni , oświetlonej małą dziwną lampką . Palta i futra Tengiera , wiszące na wieszadłach , przejęły go jakąś zabobonną trwogą . Nie wiadomo czemu wydały mu się czymś niezmiernie potężnym i złowrogim , potężniejszym w swej ilości i bezruchu od samego jedynego ich właściciela . Tajemnicza nieruchomość ubrań tych wyrażała jakby niezliczone możliwości dających się dokonać czynów , podczas gdy Tengier sam zdawał się być tylko chwilą przepływającej osobowości , nikłej , pozbawionej wszelkiej siły i ciągłości . Posłyszał teraz dopiero dźwięki fortepianu dochodzące z odległego pokoju . Muzyka niewidzialnego człowieka spotęgowała jeszcze wrażenie jego tajemniczej potęgi . Genezyp wstrząsnął się dreszczem niepokoju i trwogi i uderzył w gong wiszący na drzwiach na lewo od wejścia . ( O , jakże wszystko miało być zupełnie innym ! — załkały z bezsilnej rozpaczy dobre duszki opiekuńcze , w które nikt nie wierzył ) . Dźwięki fortepianu rozwiały się w metalicznym przewlekłym grzmocie i po chwili we drzwiach ukazał się Genezypowi , znany mu jakby od niepamiętnych czasów , potworny , włochaty pysk genialnego bydlęcia . — Proszę — rzekł Tengier groźnym , rozkazującym głosem . Zypcio wszedł i owionął go gorzki zapach leśnych ziół . Przeszli dalej . Ogromny pokój , pokryty czarnym puszystym dywanem , oświetlała lampa z różnokolorowym abażurem . W kącie na prawo stała olbrzymia rzeźba , przedstawiająca głowę jakiegoś wielkoluda , do której przyczepiony był mały pokraczny duszek . — Może przeszkadzam ? — spytał onieśmielony Genezyp . — Właściwie tak — a może i nie . Może lepiej , że przerwał em pewną improwizację . Niedobrze jest bezprawnie prześcignąć samego siebie . Mówiąc otwarcie nie lubię młodych ludzi w pańskim wieku . Nie mogę za nich brać odpowiedzialności wobec pewnych rzeczy , które . . . — ale mniejsza z tym . — Ach , tak : mówili ście państwo o tym tego wieczoru . Ale ja nie rozumiem . . . — Milczeć ! Był em pijany . A zresztą ( — zmiękł nagle i pomniejszył się o nieskończoność w psychicznych wymiarach — ) bądź moim przyjacielem . Ja odpowiedzialności żadnej nie biorę — powtórzył uroczyście . — Będę ci mówił „ ty ” . — Genezyp skręcał się z niesmaku . Ale czuł , że poza tą chwilą ukrywa się coś , za co warto zapłacić choćby nawet przemijającym wstrętem do samego siebie . — Przy tym nie zapraszał em cię zupełnie — przeciwnie , bronił em się przed tą wizytą — był eś pijany — nie pamiętasz . — Umilkł , namyślając się jakby nad czymś niezmiernie przykrym , wpatrzony w pogmatwane desenie wschodniego dywanu na ścianie . Genezyp uczuł się dotkniętym . — W takim razie — zaczął głosem , drżącym od wewnętrznego zranienia . — W takim razie siadaj . Dostaniesz kawy . — Genezyp usiadł na kanapie pchnięty jakąś niepojętą siłą . — Widocznie miał eś jakiś cel ważny przychodząc tu , jeśli cię nie odwiodła szalona ilość złego fluidu , nagromadzonego wokół mojej osoby . — Wyszedł do sąsiedniego pokoju i słychać było , jak sam krząta się koło maszynki . Po chwili siedzieli już przy stoliku , na którym dymiły się herbaciane filiżanki niezbyt subtelnie pachnącej , ale za to bardzo mocnej i słodkiej kawy . — A więc — spytał Tengier na tle ciszy , przerywanej tylko dalekim , „ tęsknym ” dźwiękiem dzwonka od sanek . Genezyp przysunął się do Tengiera i wziął go za rękę ( tamten drgnął ) . Po co czynił to ? Po co kłamał ? Czy to on był właśnie tym , który tak postępował ? Bez wątpienia nie — a jednak . . . O — straszna jest komplikacja niektórych osobników . Te warstwy obcych osobowości , te ukryte szufladki , te skrytki o zgubionych kluczach — nie zna ich nikt , nawet sam delikwent . . . Na tle poprzedniego szczerego stanu metafizycznej ciekawości i nadziei , że Tengier rozwiąże wszystkie wątpliwości jednym zdaniem , działo się teraz coś życiowo - obrzydliwego , obcego i z niczym niewspółmiernego . A przy tym takie to było wstrętnie swojskie , jakby już dawno . . . Wszystkiemu winien był Toldzio , który mu wczoraj z detalami zreferował całą tę historię . Już wtedy ogarnęło Genezypa niezdrowe podniecenie . Ale Toldzio nie był winien teraz , tylko dużo dawniej . I on , ten naiwny chłopczyk postanowił nagle oszukać Tengiera i udać jego ofiarę aż do „ ostatniej chwili ” , to znaczy do samego momentu gwałtu . Musi zdemaskować przed sobą dziwną potęgę tego człowieka , musi ją posiąść , wchłonąć w siebie , uczynić ją swoją własnością . On — ten ambitny chłopczyk to myślał — nie-do - uwierzenia prawie : on miał żyć czymś kradzionym , on , który chciał wszystko sam wynaleźć od początku , on , który wstydził się uczyć w szkole rzeczy zrobionych przez innych . „ O — gdyby m mógł całą matematykę napisać od samego początku , wtedy był by m matematykiem ” . Wszystko to zbłysnęło się w jednym zdaniu . Mówił je lekkomyślnie , wesoło prawie , a dla Tengiera była to jedna z najważniejszych możliwości mrocznego tryumfu nad jego własną brzydotą . Kto wie ( no kto ? ) , czy te chwile nie były istotniejsze dla jego muzycznej twórczości , niż wszelkie naprawdę przyjemnościowe i upokarzające niedociągnięciem „ miłostki ” normalne . ( Zwymiotować można od słowa „ miłostka ” . — Wiele jest słów w polskim języku , które jedynie w cudzysłowie są „ gebrauchsfähig ” , np . „ dziarski ” , „ junacki ” , „ swada ” „ werwa ” , „ wnikliwy ” , „ poczynania ” , itp . słowa „ wstydliwe ” ) . — Nie boję się pana zupełnie . Jestem zupełnie obojętny , ale jeśli pan chce , może pan się nie krępować . Jestem niewinny , tak zwany „ prawiczek ” , ale wiem wszystko i czuję w sobie fatalną siłę gubienia wszystkich , do których się zbliżę . — ( Tengier zapłonął nagle ohydnym ogniem — prawie prawdziwy był ten wybuch w stosunku do dawnych udanych ) . Głupie to było ponad wszelki wyraz , co Zypcio mówił . Ale zadowolony był z siebie , że on , ten nic nie wiedzący świeży maturzysta , może tak demonicznie blagować i oszukiwać tego wszechwiedzącego jakby się zdawało garbusa . Czy to nie było już działaniem gałek z błękitnej emalii , w które wpatrywał się zbyt może długo wczoraj . Sam o tym jeszcze nie wiedział . Tengier chcąc zbadać koeficjent „ obrzydliwości ” swego nowego przyjaciela — ( „ wstrętliwości ” , „ ohydliwości ” , — nie ma na to wyrazu , ani odpowiedniej transformacji końcówki ) — po prostu chcąc sprawdzić , jak łatwo jest obrzydzić Genezypowi siebie i swoje machinacje , pocałował go nagle w usta swymi szerokimi , pachnącymi ( raczej niepachnącymi ) surowym mięsem , czy zwierzęcym pyskiem , ustami . O , jakież to było obrzydliwe ! Uciekać , nic nie udawać , nie znać jego , ach — móc nie znać nawet tamtej kobiety — och , móc zwymiotować wszystko i kochać jakąś małą , biedną , swojską panienkę . I nagle jedna zimna myśl i zobiektywizowane obrzydzenie , unieszkodliwione , jak żmija z wydartymi zębami , „ stało ” już daleko , niby ból złamanej nogi po morfinie . „ Dla poznania tych tajemnic warto coś przecierpieć ” , pomyślało w nim obce stworzenie bez serca , sumienia i honoru . Odtąd hodował w sobie stale tego potworka i pisał dziennik — ( był to ten dziennik , który wydał Dr . Wuchert w r . 1997 pt . Zapiski schizofrenika i stał się przez to sławnym . Posądzano go o autorstwo . ) , będący właśnie opisem jego ( tego potworka ) przeżyć . Genezyp zamarł , poddając się biernie pierwszemu pocałunkowi w usta . Tengier mlaskał dalej , ale nie znajdując oporu przestał nagle — to nie podniecało jego ambicji . — Niech pan . . . to jest : przebacz Zypciu . Ten wybuch ma inne jeszcze znaczenie . Miał em brata , którego bardzo kochał em . Umarł na to samo choróbsko , — [ Czemu tak powiedział ? Było w tym jakieś kłamstwo . ] — które ja przezwyciężył em . Osteomyolitis scrofulosa . Ale jestem kaleką . Ale zawsze marzy mi się koniec wspaniały , w którym użyję za wszystkie czasy . Ale miłości właściwie nie znał em i nie poznam chyba nigdy . Ale ty tego nie rozumiesz . Ale czy wiesz , co to znaczy . — Wstręt dusił Genezypa tak , jakby zawalało się na niego nigdy nie myte , śmierdzące , spocone cielsko wielkości tego całego domu . Jeszcze wstrętniejsze zdawały mu się słowa Tengiera , niż ten ohydny pocałunek . A jednak poczuł dla niego współczucie , większe daleko niż dla umierającego ojca . Wziął go za ramię i uścisnął . — Niech pan powie mi zaraz wszystko od początku . Przecież pan jest żonaty . Mówiła mi wtedy księżna , że żona pana jest piękna . — To nie jest żadne małżeństwo . To jest jedna wielka zbrodnia z torturami . Ja nawet mam dzieci . Moja choroba nie jest dziedziczna w trzecim pokoleniu . Adolf Tengier będzie zdrowym człowiekiem i użyje życia za ojca , a nawet za stryja . Ninon będzie dobrą matką , bo moja żona jest też dobra . I to właśnie . . . — Nagle zaczął łkać gwałtownie , a Genezypowi oczy wyszły na łeb ze wstydu i litość — obrzydliwa jak rozdeptany karaluch , zatargała okrutnie , bezlitośnie właśnie , jego wnętrznościami . — Niech pan nie płacze . . . Jeszcze wszystko będzie dobrze . Ja przyszedł em dziś do pana dlatego , żeby mi pan rozwiązał wszystkie zagadki . Pan musi to wiedzieć , bo pana muzyka jest wszechwiedząca . Ale ja muszę to wiedzieć w pojęciach , a to całkiem co innego . Ale pan i to potrafi , bo pan wtedy już mówił coś takiego , co przekracza to , że wszystko jest takie , a nie inne . Ja nie umiem tego wyrazić . — ( Chlipanie Tengiera cichło powoli ) — Wczorajszy wieczór , choroba ojca — no , to może najmniej — i dzisiejsze przebudzenie się z popołudniowego snu przekręciło mnie zupełnie . Nic nie rozumiem , bo wszystko , co dotąd wydawało mi się najzwyklejsze w świecie , stanęło dęba nad jakąś przepaścią i tak trwa , nie mogąc się w nią stoczyć . Tam nie ma nic prócz czystej tajemnicy samej w sobie . Ale ja nigdy nie myślał em tak , aby móc to ująć , więc . . . — — Chwila objawienia , albo , jak się to teraz mówi , początki bzika — rzekł Tengier , wycierając oczy . — Miał em ci ja takie chwile , miał em — ( ach to „ ci ” — Genezyp wił się ) — Ale coraz mniej ich jest z biegiem czasu . Bo zanim zrozumiem , o co idzie to : fajt ! — i już wszystko zamienia się w dźwięki — nie same , tylko ich budowę , przerastającą mnie i wielu innych zresztą . Tylko dlatego nie wariuję . Ja mam poczucie tego , kim jestem , ale jeśli mnie nikt nigdy nie zrozumie — ani nawet po śmierci — czy będzie to dowodem , że jestem muzycznym grafomanem , ulegającym złudzeniu , że kimś był i jest — bo do cholery ja za dużo wiem , aby mieć takie złudzenia — czy też dowodem na to , że muzyka się skończyła i ja jestem tym przeklętym wybranym przez los , jak Judasz wybrany był na zdrajcę , żeby właśnie we mnie to się dokonało do końca . — [ Genezyp miał bezwzględne poczucie tego , że życie , które zakrzepłe w monotonii , dotąd jakby wcale nie trwało , wpadło na nowy tor , jakąś równię pochyłą i że teraz zacznie się to przyśpieszenie , którego oczekiwał i pożądał . Już migały się okoliczne znane stany ducha , zostając w przeszłości , jak widoki rodzinnych stron w oknach coraz szybciej pędzącego pociągu , unoszącego go w dalekie , niezbadane kraje ] . Tengier mówił dalej : — I tak być musi w ogóle . Przyjmuję transcendentalność tego prawa , jego absolutną konieczność — tego prawa — powtórzył , — że jeśli gdzie jest sztuka , w jakimkolwiek świecie , to musi przebiec tę linię rozwoju form , co u nas , musi być związana z religią i metafizyką , które są taką samą koniecznością istot myślących , jak i ona . Ale tylko w czasie właściwym . A potem musi zginąć , zjedzona przez to , co ją stworzyło , przez społeczną miazgę , która , krystalizując się w doskonałe formy , wyprzeć musi z siebie wszystko , co jej w tym procesie przeszkadza . Ale czemu ja właśnie jestem tym przeklętym ? Jakkolwiek — tak — poczucie prawdziwej konieczności swojej indywidualności , tej a nie innej właśnie — nie każdy to ma — to wielki zbytek . — Ha — mam tę wyższość nad innymi , że się nie ugnę — choćbym nawet chciał , coś mi nie pozwoli — jakaś siła ponade mnie wyższa : ambicja , ale nie w stosunku do świata : do nieskończoności . . . — Oczy błysnęły mu siłą sięgającą zdawało się aż w sam pępek wszechświata i nagle ta słaba pozornie , włochata pokraka wydała się Genezypowi jakimś potężnym bożkiem ( nie bogiem ) od jakiejś specjalnej funkcji czy zjawiska — na całe istnienie mogło być 40 – 50 takich , odpowiadających jakimś ważnym istnościom : muzyce , innym sztukom , wiatrom , w ogóle żywiołom , pogodzie , klęskom . . . A jednocześnie pomyślał : „ On jest koniecznością dla siebie , tylko dlatego , że jest artystą . On nigdy mnie nie zrozumie i tego mi nie wytłomaczy , dlaczego dla mnie dziwną do bezmiaru jest właśnie ta moja takość , a nie inność ” . I nagle wstrząsnęła nim wątpliwość : „ I o cóż to chodzi ? O te jakieś brzdąki nikomu w gruncie rzeczy niepotrzebne ? Nie — to jest lekka przesada ! Ani to nie jest takie ważne , ani wspaniałe . Pozorne głębie w nieokreśloności . Nie — ja wolę myśl — ale jaką ? Swojej nie mam nawet jeszcze w zalążku . Co myśleć ? ! Boże ! ! Nie natrafić na złudną drogę , na której można się tylko okłamywać do końca życia . Objawienie — ale któż zaręczy , że to , które napotykam , czy które na mnie spada , właśnie jest prawdziwe ? ” Poczuł , że tylko wytężenie się do krańców możliwości , ofiara siebie , askeza bezwzględna , wyrzeczenie się tego właśnie , co go dziś nieodwołalnie czekało i tak piekielnie nęciło złą rozkoszą ( zdawało się to nie wiadomo jakim sposobem zaprzeczeniem spuszczenia psa z łańcucha ) , może mu otworzyć tamten świat . Ha , to było ponad siły . W tej chwili zrezygnował z poznania na całe życie . Są natury , które nie mogą żyć w rozpuście i jednocześnie dostępować szczęścia poznania najwyższych prawd — trzeba wybierać . O , błogosławieni ci szczęśliwcy , którzy niszcząc się , tworzą się najistotniej i w ten sposób zdobywają swoją doskonałość na ziemi . Co tam z ich duchami się dzieje , to lepiej o tym nie myśleć , ale tu są doskonali , nawet w złem . Naprawdę dzień ten był zwrotnym — Ale czyj dzień ? Czy warto zajmować się przypadkowym pyłkiem w otchłani niewiadomego , pyłkiem takim , a nie innym , wśród alef w granicy innych pyłków ? [ Alef = pierwsza ponadskończona liczba Cantora ] . [ Istnień poszczególnych ( i to w granicy ) może być w całym nieskończonym istnieniu tylko alef a broń Boże nie continuum . Czemu tak jest , udowodnić tu się nie da ] . Istnienie pyłka tego nie da się wyrazić w ogólnym prawie , w którym za zmienne dały by się podstawić dowolnie wysokie w hierarchii istnień poszczególnych wartości . Jak to mówił Husserl ? ( Słowa jego powtarzał na lekcji matematyki gimnazjalny profesor : „ Jeśli jest Bóg , to jego logika i matematyka nie może różnić się od naszej ” ) . O takie rzeczy by chodziło , a nie o to , jak się tam czuje jakiś bałwan , czy nawet pseudo - inteligent , a nawet ( o blasfemio ! ) geniusz ! O prawa chodzi , a nie o ten tam lub inny wypadek . Tak się kłębiło w Genezypowym łebku . Błagalnie mówił do Tengiera : ( od takich chwil , od jednego słowa w porę zależy czasem całe życie , a ludzie nic nie wiedzą i wdeptują jeden drugiego ( czasem w imię ideałów ) w bagno rzeczywistości wykoszlawianej , zdeformowanej przez fałszywie zarzucone na nią siatki pojęć . Rzeczywistość puszcza sok najistotniejszy pod wpływem pojęć . Ale od ich gatunku zależy , czy będzie to trucizna , czy też najpożywniejsza witamina ) . — Panie Putrycy — ( tak nazywano dla skrócenia Putrycydesa Tengiera ) — Ja nie wiem , kim będę jutro . Wszystko mi się przekręciło i to nie o jakiś kąt na tej samej płaszczyźnie , tylko w innej przestrzeni . To za wysokie jak na mnie koncepcje — ( powiedział to z goryczą i ironią ) — ja nie wierzę w taką ważność sztuki , w jaką wierzy pan .