Stefan Żeromski Dzieje grzechu W czasie powrotu do domu Ewa miała oczy spuszczone . Wszystkimi siłami starała się nie patrzeć na przechodniów i unikać ich wzroku . Wiedziała przecie , że każdy przechodzący mężczyzna … Chciała widzieć i spod powiek widziała jedynie wyślizganą szarzyznę betonowego chodnika , chropowatą równię środka ulicy z jej dołami i zbitym brukiem drewnianym , nagość bezbarwną drzewek ujętych w żelazne pręty ogrodzeń . Barwy te były podobne do jej myśli i odpowiadały potrzebie duszy . Dbała o to , żeby myśli były właśnie takie , pozbawione piękności , jak gdyby odbarwione ze wszelkiego uroku . Była bowiem szczególna wzniosłość i nieznany powab w tym dobrowolnym i pilnym wyzbyciu się wesela . Nie rzeczy się też przesuwały , lecz niematerialne wrażenia , nikłe uczucia w różne postaci zamknięte . Przez nieuwagę jedynie postrzegała konary , gałęzie i pręty drzew skweru , profile kamienic , osrebrzone od słońca porankowego . Drzewa czarne , jakby urobione z węgla … Spulchniona rola skweru … Ślady na niej grabi niby ślady zabawy dziecięcej . W świeżym szarym gruncie poobcinane patyki krzewin . Na chodniku nieoczekiwane cienie drzew . Cienie smagłe , cienie ruchome i żywe ! Widły , pnie , gałązki ! Nogi wstępują na żywe pnie . Uczucie niepostrzegalne , że się niedelikatnie przeszkadza cudzemu bytowi … W okrągłych zagłębieniach pod żelaznymi kratami dookoła pniów uwięzionych — jeszcze śnieg . Czarny śnieg , przywalony nawozem , odpadkami , prochem śmieci , górami niedopałków . Ciemność mogiły … Lecz już tam trawa zielona puściła pędy . Wiatr chwieje i nagina maleńkie jej pióra . Wiatr chłodny , rozwichrzający włosy , dociera do ich korzeni . Mnóstwo wszędzie połysków , skupień światła , ognisk , polśniewań , barw … Żebrak ! Leży na chodniku przy marmurowych schodach wielkiego gmachu . Wyciągnął kule i potworne kikuty . Rozwalił się jak u siebie na barłogu . Łachmany szare . Twarz potężna , wzgardliwa , oko głęboko nienawidzące . Wyciągnął rękę . Ujrzała podarte i zatłuszczone wnętrze jego czapczyny . Rzuciła w nie wszystko , co miała : srebrny pieniądz czterdziestogroszowy . Niespodziewane zastanowienie , cudze otamowanie : gdyby tak każdemu dziadowi … W tej samej chwili serdeczny żal i tępa rozpacz : — czemu ten człowiek nie zabija , lecz jęczy ; czemu nie lży , lecz błaga ? Uczucie ciężkie i nieruchome poruszyło się w piersiach i popłynęło , popłynęło palącymi strugami . W ślad za nim samowładne słowa : — O miasto , miasto ! Gdybyż była w człowieku moc , żeby mógł przycisnąć do piersi ciebie , o miasto ! Gdybyż można było odkupić wszystek nieszczęśliwy świat … Odkupić świat z rąk łotrów , z posiadania plugawych tyraniąt , z władzy oszustów , bogaczów , panów — z opieki najgorszych i najpodlejszych — biernych widzów , obojętnych , jedzących w spokoju i pijących w weselu … Jakże tu żyć , chodząc w sukniach pięknych , co osłaniają ciało aż do ziemi — pomiędzy łachmany żebraków ? Jakże można dawać jałmużnę , brud ręki swej , na pożywienie bratu — bliźniemu ? Łzy z najgłębszej krynicy serca przemknęły się między zwartymi powieki , niepostrzeżenie . Chwila głębokiej skruchy , męki strasznej i groźnej . Serce w piersiach ukrzyżowane , w niemocy swej gwoździami przebite . Wytryska zeń i szybuje żądza ofiary . W górze nad głową wszędzie obecny , roztoczony firmament . Słowo olbrzymie , miłościwe , kojące , słowo drogocenne ! Ogarnia sobą męczarnię . Jak nowy powiew wietrzyka przefruwa znowu ta sama , dawna , cudna i głupia myśl- pokuszenie : doskonałość duszy , czystość serca … jest to także egoizm . Jakże tu iść w swej czystości wśród grzechów straszliwych świata ? Chrześcijanin powinien przecie zbawić ludzkość , gdyż inaczej … Myśl ulotna przefrunęła , dziwnie szemrząc , jakoby wiatr w gałęziach brzóz . Lecz za nią nadciąga inna , myśl cofająca się w tył , myśl ślepa i zamknięta w sobie , patrząca w ziarno rzeczy i nieubłagana , jakoby owoc przedziwnej wiadomości , który by stoczył się we wszystko , czym kiedykolwiek był — w zawiązek , w kwiat , aż do samego początku : „ Bądźcie pozdrowieni , upadli , grzesznicy obarczeni przez zbrodnie ! Pan z wami , zbrodniarze . Niechaj się dusze wasze uciszą . Niech sen zejdzie na wasze powieki . Wytchnijcie w spokoju , zbójcy i mordercy , wyrzuceni z rodu ludzkiego ” . Ewa minęła szereg ulic półbezwiednie , nie pozwalając uczuciu swemu obniżyć się i zmaleć . Niosła je w sobie z ostrożną czujnością , podobnie jak pierwsi chrześcijanie nosić musieli na przeciągu korytarzy podziemnych , w głębi nocy , kaganki gliniane , u których końca płonął nikły knotek zanurzony w oliwie . Na poły wiedząc o tym , gdzie jest , weszła w bramę , oddała grzeczniejszy niż zwykle ukłon stróżowi Ambrożemu . Uroczo zdrowymi , prześlicznymi kroki , melodyjnie pewnym stąpaniem dzikiej kozy po skałach , przebyła asfaltowy chodniczek , przeciskający się w poprzek dziedzińca między prastarym brukiem . Wiatr gwałtowny zawiał zza drzwi obłupanych ze starej , wiecznie rozwartej i , niestety , wiecznie cuchnącej , „ chorej ” sieni . Chłodnym tchnieniem ogarnął nogi aż do kolan , wcisnął się pod suknie … Zaśmiała się wbrew woli , wewnętrznie i ustami , ujrzawszy swe śliczne , kochane , połyskliwe buciki na wysokich obcasach , i zakrzyknęła na bezczelny wiatr bez wydania głosu : — ach , ty ! … Skończył się chodniczek ową dziurą wyłupaną przed laty , wyrwą , którą noga zna tak dobrze , jak wnętrze rozkosznie miłego bucika — biedną , starą znajomą „ kawerną ” . Jeszcze w niej tai się jędza -kałuża , ostatni ślad nocy wichrowych . Ewa rzuciła okiem w okna mieszkania , na brudne szyby , niemyte od jesieni , na zeschłe ślady szarug , deszczów , kurzów , na futryny obłupione z pokostu i kitu , i wkroczyła , wzdychając , na schody . Ciężko jej było iść po tych schodach poprzecznej oficyny . Były paskudne jak życie oficynowe : brudne , lepkie od zbłoconych nóg , z wyślizganą poręczą od niezliczonych rąk , które jej dotykały w biegu , w pośpiechu ubogiego życia . Szła , marząc czy modląc się pragnieniami , żeby to wyprowadzić stąd rodziców , żeby to coś takiego przedsięwziąć , aby mogli wyjść wszyscy z tych miejsc , dokądś na lepsze … Ciche , nieznane w codziennym życiu westchnienia spływały , na wargach przeistaczając się w szept lecący w górę . Wiedziała , że nic uczynić nie może , nic poradzić , nic zmienić , ale wiedząc o tym , oddawała się konieczności szeptania , które z jej piersi ulatało jak oddech . Nie wiedzieć kiedy stanęła przede drzwiami . Mimo woli oparła się o odrzwia ramieniem i , trzymając już rękę na guziku dzwonka , śniła przez chwilę . Tak przykro było wracać do domu z powietrza , które już nasiąkło zapachem fiołków i drgało wiosennym gwarem … Jeszcze miała w oczach te smużki i kępki maleńkiej a połyskliwej trawy , co się koło żelaznych sztachet i ogrodzeń chyłkiem czaiły . Teraz oczy jej leżały bezwładnie na drzwiach zamkniętych , uczernionych i wyświechtanych w pobliżu klamki — na biletach wizytowych szanownych lokatorów . Czytała z ohydą stokroć znajome litery : — Jan Faustyn Cygler — a pod tym napis głupkowaty , nie wiedzieć czemu olbrzymimi literami : „ Dzwonić trzy razy ! ” . Obok nie mniej srogimi kulfonami wylitografowane nazwisko : — Stanisław Czapowski — Stud . Med . Dalej : „ Dzwonić dwa razy ” . Na górze ordynarnym i zaiste chamskim drukiem : — Adolf Horst — Filozof — „ Nie dzwonić ani razu ” . Najniżej to posępne miejsce bielsze , puste — i znaki po świeżo oderwanym bilecie , cztery czarne zagłębienia po pluskiewkach . Ewa zatrzymała wzrok na białej plamie . Czoło jej zmarszczyło się , twarz przybrała wyraz bolesny . „ Kto też najmie ten pokój ? Boże , Boże ! Tyle czasu pokój stoi pustką ! ” . Była to jednak obłudna , a przynajmniej na pół świadoma troskliwość . Ewa usiłowała nią zatrzeć ( w interesie czystości duszy ) obrazy i myśli , które ją tłumem obiegły , skoro tylko rzuciła okiem na napis : — Adolf Horst — Filozof — „ Nie dzwonić ani razu ” . Jak żywa stanęła jej teraz w pamięci cała spowiedź przed godziną odbyta , wszystkie towarzyszące jej okoliczności , uczucia , wzruszenia , stany bierne , a nawet ruchy i bezwiedne spojrzenia oczu . Jeszcze czuła ścierpnięcie poniżej kolana od długotrwałego ucisku kości przez ostry gzyms schodka , kiedy przyklęknąwszy niewygodnie przetrwała w jednej pozie całą spowiedź . Jeszcze czuła na twarzy swej spoczywający wzrok kapłana i oddech jego ust . Teraz ogarnęło ją przedziwne lenistwo ciała i ducha . Wszystka tajemnica i potęga spełnionego aktu spowiedzi była jakoby brzemię złożone z ramion . Nie zeszło jeszcze z głowy , nie osunęło się z myśli . Przeciwnie — minęła już rozkosz biernego poczucia , że święty obowiązek został wypełniony , wrażenie radości , że już jest po wszystkim , które niosło ją było niby mroczny a miły obłok przez ulice miasta i zasłaniało przed oczyma ziemię . W chwili gdy stała pode drzwiami domu , wracało , włamywało się do duszy i oblegało zmysły dotykalne , leniwe uczucie życia . Ewa nacisnęła dzwonek i usłyszała znajomy tupot nóg służącej . Skoro się drzwi otwarły , wsunęła się cicho i pochwyciwszy za rękaw kucharkę , szeptała jej do ucha ze zmarszczonymi brwiami : — Leośka , nie masz do mnie o nic żalu ? Nie gniewasz się na mnie ? O nic , gadajże ? Tamta wytrzeszczyła idiotycznie oczy , zachichotała — aż nagle poczęła z przejęciem szeptać : — Była panienka u księdza Jutkiewicza ? — Była m . Przebaczasz mi wszystko ? — No , przecież ! Cóż znowu nie mam przebaczyć … — Ale słuchaj , z serca ! — No ! A do Stołu Pańskiego panienka przystąpiła ? — Nie , jutro . — Czemu ? — Bo już było za późno . — Widzicie ! Jakże to cały dzień i całą noc bez grzechu . Panienko , chodźmy stąd ! Uciekajmy ! — Dlaczego ? — No , dymajmy — i tyle ! — Powiedzże prosto ! — Nie powiem . — Kiedy to z tobą zawsze ! Chcesz , widać , żeby m się w takim dniu rozzłościła . — A to niech sobie panienka wie ! Nie moja wina , jeśli panienka … — Cóż takiego ? — A to , że znowu u Horsta ta sama dziewka , ta , co to malowana na gniado … Obiedwie na te słowa pierzchnęły z korytarza w takim popłochu , jakby w nie z pistoletu strzelano zza węgła — jedna prosto , we drzwi kuchenne , druga na prawo . Wbiegłszy do pokoju , który był w całym mieszkaniu jednym schronieniem rodziny , Ewa przypadła na łóżko za parawanem . Skuliła się tam natychmiast i co tchu zabrała do pracy duchowej , zupełnie jakby się wszystka , z głową , nakryła wielkim całunem kościelnym . Siedziała z rękoma obwisłymi , z głową pochyloną na piersi , z oczyma zamkniętymi . Zrazu modliła się cicho , wymawiając boleśnie i z trudem prawdziwym wyrazy : „ Panie Boże mój ! Jakże ja nędzna odważę się przystąpić do Ciebie , którego tyle razy obraziła m ? Panie ! Nie jestem godna , aby ś wszedł do przybytku serca mego ! Jezu , pomnóż pokorę moją … ” . W miarę jak wielekroć wymawiała te słowa , szerzyła się w niej jak gdyby jasność owego kaganka , z którym w sobie szła przez ulice miasta . Poczęły wynikać w duszy pożądane obszary , rozwierać się i przeistaczać ni to w okolice nieznane o poranku , okryte jeszcze mgłą … Było dobrze iść wśród tego świata duszy , iść dokąd oczy poniosą . Było dobrze i lekko , obrawszy którykolwiek kierunek , wędrować z rozstajnych dróg , na których teraz stała . Zaszemrały nad głową słowa - tchnienia , słowa - poszumy , jakoby szelest liści odwiecznych w jakowejś ciemnej alei … Mocne postanowienie poprawy ! „ Jakże to zrobić ? — zadała sobie natarczywe pytanie . „ Jak to zrobić doskonale , mocno , na zawsze ? Żeby móc wiecznie spać na trawie zwanej » Baranek Czysty « ? Żeby mieć boskie prawo zawsze stać przy Krzyżu duchem przez rozmyślanie , a rzeczywiście przez Komunię Świętą ? ” . Przymknęła powieki , zacisnęła ręce , nabrała pełne piersi mocnego tchu … Idzie przed się znowu dalej w wiośniany kraj , potężnymi kroki . Poprzysięga sobie w duszy , samej sobie rozkazuje , co i jak teraz będzie czyniła . Wszystko , co w chwili tej postanawia , okazuje się do wykonania łatwe , rysuje się jako mądre i tak proste , tak naturalne i celowe , jak na przykład kształt drzwi , budowa domu , pomysł i wykonanie szafy . Czemuż człowiek nie ma być tym , czym być chce ? Dlaczegóż nie być czystą , dlaczego nie być dziewicą nie tylko ciałem , lecz i duszą ? Azaliż lepiej jest być czymś brudnym niż czystym ? Czyż kwiat może być brudny , oblany pomyjami ? Czy mógł by żyć oblany pomyjami ? Czyż nie jest to rzecz prosta a najmądrzejsza , że kwiat jest czysty ? Bóg go stworzył po to , żeby był czysty . W duszy , w pamięci , w uchu brzmią teraz słowa kapłana … Świętego Pawła słowo do Koryncjan : „ Wszystko mi wolno , ale nie wszystko pożyteczno … ” . A dalej przykład , wyjęty ze świętego Franciszka Salezego , o drzewie migdałowym , którego owoce przemienią się z gorzkich na słodkie za pomocą wypuszczenia z pnia złych soków . Ewa zapytuje samej siebie , czemu by nie miała wznieść się do tej poprawy i stanąć w cnocie czystości obok oblubienicy z Pieśni nad pieśniami , obok tej , co w palcach swych przecedza mirrę , płyn broniący od zepsucia — tej , co ma oczy przepasane przepaską złotą na znak czystej mowy , co ma oczy jak gołębica ? … Ogarnia ją rozkosz tego obrazu , porywa wyniosłość pragnienia , zdejmuje wola mocna , odurzenie przecudne , żeby się wznieść ku dobru wysokiemu . Wyplenić ze siebie obmierzłe upodobanie do kokieterii , wytrącić z duszy ową rozkosz niewymowną do szelestu jedwabiu , do piękności sukien , które owiewają ciało różowością jutrzenki albo lazurem wiosennego nieba — do połysku pantofelków lakierowanych — dreszczowy czar zwiastujący ( zawsze , zawsze ! ) nadejście studenta ( a nawet tego gałgana Horsta ! ) . Nigdy już , przenigdy ( przysięga to sobie ! ) nie pójdzie , niby to przypadkiem , a w gruncie rzeczy ze świadomym zamiarem ujrzenia Czapowskiego ( przysięga to sobie ) , gdy on wychodzi … Nigdy już nie zaszeleści jedwabną halką jak wówczas , kiedy to stanął na schodach i zwrócił na nią wielkie marzące oczy … Głupiec jeden , kabotyn , oślak ! Co on sobie mógł wtedy myśleć ! Po pierwsze — won ! — pantofle . Od jutrzejszego dnia trzewiki , klapy , błotochody , ciapostępy — trzewiki do skończenia świata ! Po drugie — halka . Won ! Zatkała uszy , żeby nie słyszeć jedwabnego szelestu przecudnej ulubienicy ze ślubnej niegdyś sukni matczynej , zachwytu swego i radości . Żamrużyła oczy , żeby nie widzieć żółtego połysku przepięknych bucików , wysmukłych , obcisłych , na wysokich korkach . Ileż to razy wycałowała je oczyma , wypieściła myślą , gdy jeszcze stały na wystawie za wielką szybą , na lustrzanej tafli . Straciła na nie wiele , wiele nocy , przepisując akta biurowe do rana . Teraz — won , won , won ! „ Won ! ” — powtórzyła raz jeszcze . Myśli po tym rozkazie pierzchły na wszystkie strony . Jakiś tylko szum w uszach , szelest wyrazów … Wymawia się won , a pisze się Vaughan . — Księżniczka … Księżniczka Vaughan ! Prześliczne , błękitne oczy , sploty włosów , głowa lekko pochylona na prawe ramię . Na głowie kapelusik z czarnej materii , jedwabnie lśniącej , rodzaj spłaszczonego cylinderka , z szerokim rondem i rozszerzeniem w kierunku dna . Kapelusz otoczony woalką nieopisanie pięknego koloru . Obnażona szyja i błękitny paltocik z bufiastymi rękawami . Ach , ty śliczna , ty przecudowna , ty śmieszna ! Gdyby tak teraz wyjść w tym paltociku , w tym kapeluszu , z tą woalką ! Z tą bajeczną woalką ! Księżniczka Vaughan … Widywała ją tylekroć na wspaniałej miniaturze w mieszkaniu lichwiarki Barnawskiej ! Zawsze posyłała jej uśmiech , jak przyjaciółce , jak siostrzyczce . Gdzież ona żyła , kiedy , co robiła ? Nie ma jej nigdzie na ziemi , nie ma nigdzie ! Umarła przed setką , a może przed setkami lat … Ona umarła — ten uśmiech umarł , te oczy , ten promień słońca zagasł ! Ta bliska sercu , ta przyjaciółka , ta droga — to złudzenie ! Ach , gdybyż to z nią wszcząć rozmowę , posłyszeć pieszczotliwe słowa z tych czarodziejskich ust , które milczą dyskretnie tyle już lat , które unikają wyznania prawdy i uśmiechają się wiecznie ponad głowami tylu ludzkich pokoleń ! Gdyby ją spotkać choć we śnie … „ Księżniczko — szłyby śmy razem w Aleje — ja i ty … Toż by to wytrzeszczali trzeszcze , gapili się , szeptali o nas … O mnie i o tobie … O której by szeptali , że piękniejsza ? Powiedz , powiedz prawdę , księżniczko ! ” . Spostrzegła się , o czym myśli … Spuściła oczy na książkę francuską , która Bóg wie skąd i kiedy zabłąkała się między rupiecie domowe , na Choix des monuments primitifs de l'Eglise — i na ów rozdział z pisma świętego Cypriana , który częstokroć musiała czytać z polecenia matki : De la conduite prescrite aux viérges : „ Gdy wspaniale uczesane i przystrojone zjawiacie się wśród ludzi , ściągacie na się oczy i westchnienia młodzieży , gdy zapalacie w sercach ogień miłości — cóż z tego , że nie giniecie same , skoro gubicie bliźnich , dla których niebezpieczniejszymi jesteście niż żelazo i trucizna ” . „ Ech , » żelazo i trucizna « to znowu przesada ! — pomyślała ( ze wzruszeniem ramion i z lekka wywieszając język ) prędzej , niż była w stanie zorientować się , jaki grzech popełniła . Schyliła się tedy jeszcze bardziej i zatopiwszy się wszystka w medytacji marzyła po polsku , czytając wiersze francuskie kazania : „ Jeżeli pozostaniesz czystą i dziewicą — jesteś równą aniołom Boga . Usiłuj zachować całość dziewictwa twego i skończyć z wytrwałością , coś z męstwem zaczęła . Nie ubiegaj się za ubiorami ciała , lecz za cnotą duszy . Zatapiaj się w Bogu i w niebiosach , a wzniósłszy już oczy tak wysoko , nie zniżaj ich ku ziemi … ” . „ O Boże mój ! … ” — wzdychała z radością , wzdychała weselnie nad tymi cudnymi wierszami . Zrozumiała ich pachnący , jakoby lotny i rozkwitły sens i unosiła się oczyma ku niebu . Toteż z najwyższą przykrością posłyszała jednokrotny dźwięk dzwonka . Tupot nóg Leośki . Za chwilę wsunął się do pokoju ojciec . Był po wiosennemu wyświeżony , w letnim paletku , które liczyło już sobie dziewiątą czy dziesiątą wiosnę i zdołało przybrać odcień zielonkaworudy . Nie mniej wiosennym kolorem uderzały wąsy podkręcone , z rana uczernione na szwarc szatański , a obecnie nabierające od promieni słonecznych barwy świeżo skoszonego , aczkolwiek już nieco podeschłego sianka . Stary pan miał w dziurce od klapy paltota wetknięty pięciogroszowy bukiecik fiołkowy , na prawicy rękawiczkę z palcami wielokrotnie ześcibianymi czarną nicią . W lewej ręce niósł pieszczotliwie sławną swoją laseczkę , pamiątkowy dar imieninowy od „ grona ” przyjaciół , z rączką notorycznie posrebrzaną , w kształcie zgiętej nogi końskiej , z monogramem stosownym i datą . Pan Pobratyński nucił wbiegając do pokoju . Zmrużone jego oczy przeszukały wszystkie kąty pokoju , ucho uchwyciło dźwięki dolatujące z kuchni . Gdy intelekt przyszedł do samowiedzy , że „ żoneczka ” nie jest w lokalu obecną , znużone ciało radośnie spoczęło w szerokim fotelu obok szafy , obwieszonym arcydziełami szydełkowej roboty . Pan Pobratyński dumał tam chwilę , nie zdejmując kapelusza , naprzeciwko okrągłego stołu , skazanego na dźwiganie serwety i wiecznie krzywej , „ ozdobnej ” lampy , którą ze swej strony ozdabiał , oczywiście , abażur ze strzyżonej bibułki . Gdy stopy pięknego starca , obute w kamaszki wylękłe z obwisłymi melodyjnie gumami , spoczęły na dywaniku ze strzyżonych kawałków , głowa jego pochyliła się w stronę Ewy . Blade , wypełzłe , odbarwione oczy , oczy - przylaszczki spoczęły na tej twarzy . Figlarny uśmiech wykwitł na wargach . — Jakże też tam z rozgrzeszeniem ? Czy aby ? … Ewa wstała ze swego miejsca i podeszła do ojca . Nie podnosząc oczu pocałowała go w wyświechtaną rękawiczkę . Stary pan potarł się o nią ramieniem , potem połą surduta . Przechylił głowę i usiłował zajrzeć w oczy . Oczy te były spuszczone … Za chwilę jednak uśmiech taki sam jak u ojca , uśmiech radosny , ni to figlarny , ni to smutny , uśmiech ladaco i nie wiedzieć co , ukazał się na jej ustach . Spojrzała w wypłukane oczy . Zaśmiali się oboje wraz jednako . Przypadli do siebie na chwilę : głowa do głowy , usta do ust , oczy do oczu . Staremu spod powiek wylazły jakoweś quasi-łzy i wnet się skryły . Z piersi jęknęło jakoweś westchnienie — i przepadło . — Dała by ś staremu ojcu troszeczkę tej świętości , skąpico jedna ! … — szeptał cicho , patrząc z bezbrzeżną czułością na jej włosy jasne — jasne , kołysząc ją na sobie , jakby była sześcioletnią smerdą , którą huśtał na nodze … — A to niech tatko sam sobie pójdzie do spowiedzi … — powiedziała kokieteryjnie , wodząc wargami po jego czole , między oczami , po policzkach . — Ja … tego … Owszem , dziecko , ja pójdę . W tych dniach się nawet , ma foi , wybierałem . — Ech ! … — Ale no ! Jak honor kocham ! Ja ci to mówię … — Jak honor kocham , ale do cukierni … — Cicho bądź , jędzo ! To postępki ojca będziesz sądziła — he ? Takie to mocne postanowienie poprawy życia ? — Gdzie ja tam sądzę ! … — Widzisz , Ewuś , ja już jestem stary , grzeszny człowiek . W starym człowieku , uważasz , to się tyle nazbiera grzechów , paskudztw , wiadomości … Cóż tam zresztą — ja ! Grzeszny człowiek … Ja by m tylko chciał , żeby na mnie nikt uwagi nie zwracał . Nic nie wymagam , toteż niech i ode mnie nic nie żądają . Ja na uboczu … Dzisiaj już tego , co było … dawniej — gdzie ! … Inna rzecz z tobą … ma foi … inna . Powiem ci pod słowem honoru , że nie masz lepszej rzeczy jak czystość serca i to , wiesz , mocne postanowienie . Tak i tak — no i basta . Jak się było w Liceum Świętej Anny … miły Boże . Oczy starego pana rozweseliły się , zaszły mgłą . Schylił się ku córce i nie patrząc na nią szeptał do ucha : — Bądź , dziecko , zawsze niewinna , czysta , wiesz , ma foi … Tak jak dzisiaj … Ty za mnie i za siebie , za mamę , za nas wszystkich bądź czysta . Pan Bóg … Jak się ty za mnie pomodlisz , to na pewno , na pewno … i posada … i to wszystko , to wszystko … — Ale żeby tatko przestał chodzić … „ ma foi ” … do tej knajpy , toby był tatko jeszcze bardziej kochańszy … — wzdychała przed nim . — Co — co ? — Żeby tatko przestał zadawać się z Horstem , ulegać mu , nie dał wyciągać się z domu po obiedzie . Prędzej by się i posada trafiła , bo Pan Bóg wszechmogący … — E … pleciesz koszały opały ! — mruknął z wyraźną niechęcią . — Co ma wspólnego chodzenie do cukierni — z posadą ! Gdzie Rzym , gdzie Krym ! A jeszcze Horst ! Cóż mi Horst ? Także ! … Ja , zrozum to , ja muszę bywać między ludźmi ! — I co może być za przyjemność … — szeptała zapamiętale , nie słuchając tego , co mówił … — Brudno tam , obmierźle , zakopcone . Umyślnie przecież chodziła m . — A ty po co ? — Te ciastczyska i te , żal się Boże , cukry po prostu śmierdzą . A przecie to dzień w dzień . Przecie to kosztuje ! Jakże tu mama nie ma narzekać przed ludźmi ? … — Więc i ty żałujesz mi tej jednej małej - czarnej … — mówił z rozdzierającym wyrzutem , patrząc w przestrzeń . — Jednej małej - czarnej z pasztecikiem i jeszcze z czymś … I jeszcze z drugim czymś , a czasami … A ileż to godzin traci się na wysiadywanie ! Przy tym te piękne rozmowy z Horstem . — Właśnie tego nie rozumiesz , tak samo jak matka ! Właśnie tego ! Może być , nie przeczę , wysiadywanie bezczynne i bezcelowe , a może też być wysiadywanie - czynność , akcja , działanie ! Tak , moje dziecko ! Złośliwy uśmiech wydobywał się na jej wargi , toteż go powstrzymywała . Rzekła jeszcze : — Jednakże wszyscy ludzie z pozycją źle o tym mówią . Niedawno Rokicki przychodzi i prosto w nos mówi mamie : „ Cóż , pan dziedzic dobrodziej oczywiście w knajpeczce z Horścikiem … ” . Już mama nawet mówiła , że wolała by go nie stołować , żeby tylko tatki nie wyciągał . Bo jakże mama to wszystko może wytrzymać ? Nie ma na to nerwów … Szarpie się , żyły ze siebie wyciąga … — O , już są i te „ żyły ” … Naucz się tylko jeszcze tego ulubionego zwrotu mamy : „ wbij zęby w ścianę ! ” — to już przynajmniej będzie cały garnitur . Żyły i zęby ! — Gdzie się co takiego dzieje ? Nic , tylko przesady , tragedie , opery , hiperbole ! — A tatko znowu tak sobie powie : hiperbole , i koniec . A my ani bielizny , ani ubrania . Wszystko idzie na Barnawską . Żyjemy byle czym … Przecie tak wiecznie być nie może . Musi tatko także pomyśleć ! Właśnie i dziś … ksiądz spowiednik … — Tylko mi aby rzeczy ze spowiedzi nie rozkładaj ! Wiesz chyba o tym , że tajemnica spowiedzi … Masz , chwalić Boga , dwadzieścia lat jak oblał … — Ja , tatusiu , nie ze spowiedzi , tylko że wszyscy … Coraz nam gorzej , coraz gorzej … Mama jakaś rozdrażniona , rozstrojona , niespokojna … A tatko jak gdyby nigdy nic , jakby wszystko szło jak najlepiej na świecie … Ludzie widzą … roznoszą plotki po świecie . A zresztą jest to niewątpliwie prawo Boże … — No , już ty mię aby nie ucz , co mam robić na świecie ! Matka was ponauczała tych na mnie gadań . Sama gada , Aniela gada , teraz nareszcie i ty … Ale ostatecznie , co wolno matce , tego tobie nie wolno — rozumiesz ? Ściągnął dramatycznym ruchem rękawiczkę i wykonawszy szereg ruchów istotnie wytwornych przesiadł się pod okno , tyłem do córki . Stało tam tak zwane biurko , grat poobłupywany , ze starą politurą , przywalony mnóstwem cacek najrozmaitszego pochodzenia . Kiedy Ewa wróciła ze smutkiem na brzeżek swego łóżka , stary pan ( ze zmarszczoną groźnie brwią ) wydobył z kieszeni kluczyk , otwarł i wysunął szufladę i zagłębił się w pożółkłe papiery . Jedne z nich rozwijał z gazet , inne pobieżnie przeglądał , inne wreszcie starannie czytał . Ewa miała oczy spuszczone na książkę , ale myśli jej wbrew woli , uporczywie zaglądały zza ramion ojca w owe papiery . Wiedziała przecie aż nadto dobrze , że pod pozorem przepatrywania starych próśb o posady , świadectw , zawsze „ chlubnych ” , listów polecających i bilecików odczepnych , ojciec wydobywa na światło dzienne i korzystając z nieobecności żony odczytuje dawne listy miłosne od rozmaitych dam swego serca . Kopie się w skarbach swych . Wzdycha . Rokrocznie przecież około Wielkiejnocy to czyni . Gdy słońce przygrzeje , gdy fiołki zapachną w zatęchłych ulicach Warszawy , oddaje się sekretnej pasji przeczytywania zżółkłych listów . Ewa z matką czytały je również , dobrawszy się do szufladki za pomocą pewnego kluczyka , a cała rodzina miała na określenie tej czynności wyrobioną nazwę . Mówiono , że tatko przewietrza swe miłostki i przesypuje je naftaliną . Oczy jej mimo woli znowu poszły ku ojcu . Patrzała na prześliczny profil tej twarzy , widziała niezrównane piękno rysunku subtelnego nosa , doskonałego istotnie kształtu brody , zarysu oka , ucha , owalu głowy . Serce jej poczęło bić z żalu . To prześliczne białe czoło , tak doskonale lekkomyślne , to czoło „ pańskie ” poryły już , ośmieliły się poryć wzdłuż tyloletnie myśli o posadzie . Dookoła najcudniejszych męskich oczu , oczu , nad którymi , zdawało się , starość nie będzie miała siły wykonać swej władzy , utworzyła się trwożliwa sieć zmarszczek . Białe , wypieszczone ręce ze szlifowanymi paznokciami , ręce bezsilne i bezwładne , pośpiesznie mięły , przerzucały stare papiery . Ewa poczuła , że zagłębiając się w myśli o ojcu popadnie w grzech , że już się grzechowi oddaje , płacząc nad jego dolą . Bo gorzko bolała nad tym , że ojciec cierpi patrząc na zżółkłe listy , na minione miłostki , na zaszłe już słońce swego życia … Westchnęła patrząc mimo wiedzy na natarczywą wszędzie- obecność grzechu , na jego niezwalczoną władzę . Zrozumiała , że nie powinna teraz pozostawać w jednym pokoju z ojcem . Wstała tedy i na palcach wyszła . Było jej lekko , grzesznie , ale lekko na myśl , że wyświadczy mu usługę , gdy będzie mógł bez świadków i bezkarnie czytać swe „ dokumenty ” , wzdychać nad nimi bez kontroli i upuszczać w martwe papiery martwe łzy . Zamykając drzwi bez szelestu , z uśmiechem anielskim , widziała , że nie odwrócił głowy . Westchnęła bez możności powzięcia myśli , że grzech już spełniony … Miała zamiar pójść do kuchni i tam między szafą i zlewem , w kącie , odprawić dalszy ciąg medytacji , ale oto przypomniała sobie o wolnym chwilowo pokoju i , uradowana niewymownie tym odkryciem , weszła tam natychmiast . Pokój ów od kilku tygodni stał już pustką . Jak trzy inne , był wynajmowany przez rozmaitych „ kawalerów ” i nosił na sobie ślady kawalerskiego żywota . Tapety na ścianach były tak poobdzierane , pełne dziur , z których sypało się suche wapno , usiane istnymi ranami od gwoździ , bretnali i haków , wbijanych w miejscach najmniej prawdopodobnych — jakby w obrębie tych czterech ścian toczyły się jakieś zapasy na drągi , maczugi , dzidy i włócznie . Dookoła drzwiczek pieca kafle były spękane , przepalone i czarne . Rura blaszana , uchodząca z wierzchołka jego w ścianę , okryta była kurzem i popiołem , a całą okolicę swego istnienia powlekła sadzą . Sprzęty , jak łóżko , szafka , potworne obrazki , służące jakoby do „ ozdoby ” lokalu — wszystko , na co padły oczy , było sponiewierane , poniekąd udręczone , jak rzecz cudza , a przecie należąca do tego , kto za jej chwilowe posiadanie płaci — więc wyzyskana i wzięta niejako za gardło . Stolik , którego najszczerzej sosnową prostoduszność suto i wielekroć powlekła politura domowego rozprowadzania , znowu miał na wierzchu swym pobojowisko pełne dziur , bolesnych oparzelisk od węgli samowarowych , od szybko nastawianych maszynek , i istne rany wystygłe od żrących jodyn , terpentyn , spirytusów oraz kawalerskich soli i kwasów . Podłoga była nie dość że wydeptana , ale wprost powygryzana gwoździami obcasów . W rogu , gdzie zanudzała swym widokiem ohydna „ umywalka ” blaszana z drzwiczkami wiszącymi na jednym haku , było najbardziej sponiewierane miejsce pokoju . Ewa wszedłszy tam doświadczyła uczucia ohydy . Nie , nie będzie w stanie modlić się w tym miejscu ! Pokój ten był czymś publicznym , zużytym i , jako właśnie rzecz publiczna , jakby oplutym i spapranym . Wszelaki brud życia zdawał się cuchnąć ze ścian , kurzyć się z podłogi , kątów , szpar , sprzętów … Wśród tego wrażenia , potykając się o myśl , co robić teraz , stojąc bezradnie z przymkniętymi powiekami , Ewa znienacka ujrzała prawdę : toż to jest obraz mojego życia przed spowiedzią ! W tejże chwili nawiedziła ją łaska skruchy i łaska głębokiego żalu . Po wtóre , a z równą siłą , jak w chwili szeptania drżącymi wargami w ślad za głuchym łoskotem serca słów Spowiedzi Powszechnej , popadła w rozczulenie ducha . Po wtóre stała się duszą grzeszną i drżącą ze wstydu pod nawał em ciężkiego aktu . Ciało jak przy konfesjonale osunęło się na ziemię . Kolana uderzyły o podłogę , głowa bezwładnie oparła się o plugawą ścianę . Z warg gorzkich i suchych padały słowa surowe , niezbłagane , pełne najoczywistszej prawdy : „ Ja grzeszna spowiadam się Panu Bogu Wszechmogącemu ” … Owładnęły nią ataki , głuche impulsy i dreszcze rozbudzonego sumienia . W drżeniu ciała , w trwodze i prostracji szukała po ciemku w głębinach duszy — czy wszystko , czy wszystko ? … Wyraźne , niemal olśniewające wspomnienie nasunęło tamtą chwilę : zgubiony w drodze do domu zarys twarzy spowiednika , brzmienie jego szeptu , szczególny sens każdego wyrazu i osobliwą , męską niejako barwę i bryłowatość słów . Pamiętała coraz żywiej tę chwilę , kiedy ujrzała tuż za grubą i kanciastą kratką błysk szychu stuły i jakąś fioletową jej półbarwę ; dolną część ucha , nieco rdzawego policzka z sinością świeżo ogolonych włosów … Pamiętała początkową oschłość głosu , zapytań martwych , jakby urzędniczych . Powtórnie przeżyła wrażenie przejmującego popłochu , sromu bezgranicznego , iście kobiecej niedoli , ową chęć ucieczki chyba pod posadzkę , kiedy kapłan zwrócił się ku niej twarzą , zatopił oczy w jej oczach , długo nie spuszczał wzroku z twarzy i słuchał . Przyszło ku niej dobrotliwe wspomnienie zmiany jego głosu , przeobrażenie się suchej indagacji w natchniony i bolesny obrządek dobrowolnych zwierzeń , do gruntu , do samego dna , w tajemniczy sakrament , pełen potęgi ściskającej serce . Gdy już była wyznała grzechy i , bezmiernie zmęczona , bezsilna i jakby mieczem ścięta , blada i odrętwiała , uczepiła się kurczowo palcami gzymsu konfesjonałowego — a on wtedy zaczął mówić … O słodka , cicha mowo ! Nauko mądra i pokorna ! Ewa czuła jeszcze na policzku gorący oddech i martwe , pełne mgły spojrzenie oczu . Słyszała w sobie zaklęcia i prośby , krzyki ducha tego młodego sługi ołtarza , żeby została niewinną i żeby pokochała cnotę . Mówił jej wtedy za świętym Cyprianem , że dziewice są to kwiaty wonne Kościoła , że są to arcytwory piękności , ozdoby naszej ludzkiej natury , dzieło jej doskonałe i niepodlegające zepsuciu , obraz Boga , w którym wizerunek swój ma świętość naszego Zbawcy … Mówił jej wtedy słowy aniołów z Apokalipsy , śpiewających tę pieśń nową , że dziewice są istotami „ kupionymi z ludzi ” , gdyż one „ naśladują Baranka , gdziekolwiek idzie , a w ustach ich nie masz zdrady ” . Mówił jej słowy świętego Pawła z listu do Koryncjan , że ten , co nie pojął małżonki , stara się o rzeczy Pańskie i pełen jest pragnienia , żeby się Bogu podobać . Ten zaś , kto pojmie żonę , stara się o rzeczy świata i pełen jest pragnienia , jakoby się żonie podobał . „ Która nie poszła za mąż — mówił — stara się o rzeczy Pańskie , aby była święta ciałem i duchem ” . Wspomniała sobie teraz wyraźnie , jak , bezpośrednio zwracając się do niej samej , kapłan począł omawiać grzechy niby brzemię wstrętnych rupieci złożone u jego stóp . Słowa jego były prawie nieśmiałe , określenia delikatne i nad wszelki wyraz dyskretne . Zdawało się , że to lekarz doskonały świadomymi palcami dotyka środka ogniłej rany . A jednak nie zapomniał o żadnym grzechu . Pamiętał każdy z nich z wszelkimi szczegółami . Widać było , że od razu pojął całkowite życie , wszystkie sprawy domowe . Nadto stało się rzeczą oczywistą , że nie tylko przewidział wszystko , co mogło się stać w danej chwili , w danych warunkach , ale odczuł uczucia , wątpliwości , pokusy … Mówił śmiało o piękności cielesnej , nie jako człowiek i młody mężczyzna , lecz jako mędrzec daleki , który widzi i rozważa zjawisko , bada i roztrząsa wszystko bez wyjątku , bo nawet swój stosunek do tej piękności . — Jesteś piękną — szeptał w natchnieniu — jak kwiat lilii , jak gałąź bzu albo jak młoda róża . Bóg miłosierny dał tobie jednej jedynej to , czego odmówił tysiącowi niewiast : piękność niezmierną . Któż pojmie , dlaczego tak uczynił ? Była by to rzecz straszliwa , sprawa przerażająca i haniebna , gdyby ś sponiewierała ten dar niebiański , gdyby ś go uczyniła swoją własnością . Było by to dzieło potworne jak złupienie świątyni , jak sprofanowanie kielicha . „ Ciało twoje jest kościołem Ducha Świętego , który w nas jest , którego mamy od Boga , a nie jesteśmy sami swoi ” . Płomienne wersety listu do Koryncjan tak mówią . Pomyśl — szeptał — wszakże niczym nie przyczyniła ś się do piękności swego oblicza . Stało się ono pięknym pomimo nawet twej wiedzy . Utwórzże w sobie duszę anielską , co w twojej jest już mocy , i stań się tak piękna , jak jesteś piękną cieleśnie , ażeby ś była i duchem podobną do aniołów . Nie prowadź nigdy rozmów lekkomyślnych , bo „ złe rozmowy psują dobre obyczaje ” — mówi święty Paweł . Zamykaj oczy przed widokiem grzechu … — A co jest grzech ? — spytała . — Grzechem jest zły czyn człowieka . — A który czyn jest zły , jak poznać ? — Czyn ten musi być przede wszystkim dobrowolny . Wola ludzka ma podwójne zastrzeżenie : jedno bliskie , to jest rozum ludzki , drugie dalsze , prawo przedwieczne , czyli rozum Boga . Grzech tedy jest obrazą Boga . W grzechu nędzne stworzenie podnosi rękę na Boga . Przyczynę grzechu stanowi rozum i wola . Dalszą , wewnętrzną przyczynę stanowi wyobraźnia i pożądliwość . Święty Tomasz , oprócz pożądliwości , wylicza jeszcze nieświadomość i złość . Ale przyczyną zewnętrzną , stojącą poza człowiekiem , może być tylko inny człowiek albo szatan . Czytamy w Piśmie , że „ Bóg zatwardza i zaślepia grzeszników ” … Co to znaczy ? Znaczy to , że Bóg nie daje łaski człowiekowi grzesznemu . Święty Tomasz z Akwinu w dziele swym Questiones disputatae , w rozdziale o źródle grzechu mówi : „ Na pytanie , czy Bóg może być źródłem grzechu , odpowiedź jest , że tak ” … Szymon Magus , manichejczycy , Luter , Kalwin , Cwingliusz , Beza i inni kacerze za przyczynę i rzeczywistego sprawcę grzechu uważali Boga . Ale Sobór Trydencki stwierdził , że jeśliby kto powiedział , że nie jest człowiek w możności drogi swoje złymi uczynić , lecz tak złe czyny jak i dobre Bóg wykonywa … niech będzie wyklęty . Wszystkie przyczyny pobudzające do grzechu można zawrzeć w jednym wyrazie — pokusa . Szatan , nie mogąc wywierać wpływu bezpośrednio na wolę człowieka , zaciemnia jego rozum , działa na wyobraźnię , podnieca żądze . Więc złą jest wszelka pokusa . Nie czytaj nigdy książek utworzonych dla szerzenia grzechu , nie oglądaj rysunków i malowideł ohydnych , a główna rzecz — nie myśl nigdy o rzeczach , które są urocze na zewnątrz , ale wewnątrz plugawe . W nich to mieszczą się pokusy szatana . A teraz co do ludzi … Wszak prawda , że gdy idziesz ulicą , zwracają się na ciebie setki spojrzeń ludzi młodych — nieprawdaż ? — Tak jest … — wyszeptała była wówczas . — Wszak prawda , że gdy mijasz orszak młodzieży płci męskiej , doświadczasz uczucia nieokiełznanej wesołości , idziesz jak gdyby przez aleję pełną światła , róż i zapachu ? Wszak prawda , że spojrzenia osób zupełnie ci nieznanych budzą w tobie jakąś niespokojną , niemieszczącą się w ciele rozkosz , której nazwać nawet nie sposób ? Otóż — niechże te spojrzenia nie budzą w tobie radości . Od tego zacznij . Z chwilą , kiedy zwyciężysz nędzną dumę z tego tytułu , żeś piękna , i niską radość , że uliczni panowie obrzucają cię zuchwałymi oczami , a zaczepiają uśmiechem , wejdziesz na drogę poprawy , bo na drogę zdeptania pokus — a z niej na stromą ścieżeczkę doskonałości . Na tej ścieżeczce znajdziesz stan łaski . Przyjdzie czas , że nie będziesz się pyszniła przed samą sobą nie tylko z tego powodu , żeś piękna , ale nawet z tego , żeś czysta duszą . Wówczas nie trzeba będzie zadawać pytania — co jest grzech i jak grzech poznać , bo zbliżysz się do stanu prostoty samej w sobie , która nie dopuszcza do siebie brudu , a tak idąc dojdziesz do źródełka świętej pokory , do tego , co wielki apostoł Paweł nazywa „ miłością i duchem cichości ” . Wtedy to ośmieliła się spytać : — A czy taki stan — „ miłość i duch cichości ” — nie jest egoizmem ? Kapłan zadziwił się i pytał po chwili milczenia . — Jakże to miłość może być egoizmem ? Nie umiała oczywiście wyjaśnić … Jąkając się , bełkocąc sylaby poczęła coś pleść o tym , że stan własnej cichości ducha wobec męczarni i huraganu żądz , jakie znosi ten , na przykład , co zamordował człowieka , albo ten , co ukradł , ucieka , kryje się , truchleje — jest egoizmem , gdyż jest niejako używaniem bogactwa , spokojem bogacza w obliczu ogromu nędzy tych , co nie mają , czym by płaczące dzieci nakarmić . Kapłan zwrócił na nią spojrzenie . Widziała niegasnący uśmiech na jego wargach . Wreszcie ciche , wzniosłe słowa : — Wyucz się modlitw własnych , ukochanych , słów - potęg i symbolów , które jak miecz rozcinają pokusy . Wzdychaj cicho , z uporem , z męstwem , z niezłomną wytrwałością . Stan łaski nie będzie ci odjęty . Gdy w tej chwili uczynisz mocne postanowienie poprawy … Teraz właśnie nasunęła się przed oczy ducha istna radość : mocne postanowienie poprawy ! Za chwilę wołała na siebie : „ Nie , nie , siostrzyczko ! Nie mocne postanowienie poprawy , lecz poprawa sama ! ” . Złożyła swój Panthèon littéraire na skancerowanym stoliku i chyłkiem pobiegła do kuchni . Tam , słowa nie mówiąc Leośce , rozrobiła z mąki i wody talerz lepkiego klajstru , zabrała ze sobą ścierki mokre , szczotki , butelkę z lakierem czarnym i drugą z farbą białą , nadto różne niezbędne zamszowe skórki , puszkę z zaprawą do podłóg , kredę itd . Obładowana tym wszystkim wróciła do pokoju opuszczonego przed chwilą . Zamknęła na klucz drzwi , zrzuciła z ramion stanik i zabrała się do pracy . Szybko popodklejała wiszące i odstające strzępy tapetów skrawkami , doskonale utrafiając w deseń , z istnym artyzmem pozalepiała wybite dziury . Oczyściła piec , a czarne szpary między kaflami zaciągnęła „ śnieżystą ” masą gipsowokredową . Wytarła potworną rurę pieca — i wówczas dopiero zabrała się do podłogi . Starła ją mokrymi ścierkami i w miejscach najbardziej zdrapanych pomalowała farbą . To samo uczyniła z parapetem okna . Wówczas przyszedł czas i na stolik . Pracowicie a z bajeczną wprawą nalewała na zamszową skórkę resztki zaschłego w butli lakieru i trąc nimi silnie powierzchnię nie tylko zniweczyła ślady oparzeń , ale nadto obdarzyła stoliczysko „ wyrazem ” zupełnej ( no , względnie ! ) nowości . Radość biła na duszę jej , kiedy stół z potwora , ze wstrętnego grzesznika przeistaczał się w cudo wdzięku , śmiał się do niej swą lustrzaną , czarną powierzchnią ten stół z krzywymi nogami , zaiste jak twarz człowieka , któremu grzechy jego odpuszczono . Gdy tak szybko , chwytając oddech i wyrzucając ramiona , z zaciśniętymi zębami tarła ów stolik , włosy jej rozpuściły się i burza ich spadła na obnażone ramiona . Prześliczne , królewskiej piękności ręce ustały od pracy . Do głowy krew uderzyła . Oczy zasłoniła mgła strudzenia . Ewa bez sił usiadła , a później położyła się na wznak na żelaznych prętach pustego łóżka , niby na ruszcie piekielnym . Objęła oczyma pokój — i cała przemieniła się w uśmiech . Toż to już nie obmierzły „ pokój pojedynczy przy familii , z samowarem i usługą ” — toż to jest cela świętej Teresy . Jeszcze tylko widoku nieba ! Wstała leniwie i mocnym ruchem na ścieżaj otwarła okno . Za chwilę leżała znowu na prętach żelaznego łoża , rżnących ciało jak włosiennica . Jednym ruchem ręki ujęła wszystkie włosy i położyła je sobie jak poduszkę pod głowę . Przyszło jej na myśl to słowo : „ Włosiennica … Włosiennica ! ” . Ach , spróbować ! Zacząć ! W tajemnicy przed wszystkimi . Mama spostrzeże … No , mamę można przypuścić do sekretu . A więcej nikt … Tatkę by można , ale to papla … Jeszcze by wygadał Horstowi … Do czego też dojść można ujarzmiwszy włosiennicą ciało … Źródełko świętej pokory … Wówczas to — boska radości ! — miała przez chwileczkę w powiekach widzenie niejakie postaci . Twarz biała , oczy zgasłe , kwef śnieżysty … Poszepnęła sobie samej wśród tumultu myśli , wśród rozruchu uczuć : „ Święta Tereso , pójdę za tobą … Tyżeś to , ty ? Święta Katarzyno , co koło swojej męki i miecz katowski , symbole swego męczeństwa , niesiesz — tyżeś to , ty ? Pójdę za tobą … Niepokalaną duszę Nieśmiertelną Oblubieńcowi zachowam … Wdzieję włosiennicę i będę się biczowała co dzień wieczorem ” . Znikło widzenie . Miała przed oczyma niebo . Teraz je dopiero spostrzegła i zawołała na nie z głębin otchłani duszy : „ O niebo ! ” . Wiosenne , kwietniowe , rozkwitłe , przedwielkanocne obłoki płynęły i powiewały w głębokości niebieskiej . Jedne były śniade , w głębiach swych kłębów stalowosine lub bure , ale obrzeżone pozłocistą białością , zrodzoną ze szczerego słońca — inne fiołkowe i miłościwe dla oczu jak bukiety , jak smugi fiołków . Za obłokami taił się tęgi błękit jakoby przecudny bóg młodości z łukiem naciągniętym przez niezłomne jego ramię i z czujną , chybką , pierzastą na cięciwie strzałą . „ Obłoki , obłoki … ” . Widziały się jakoby burza ciągnąca , jakoby przednie cugi i tabory gromów , jakoby sztandary i zwiastuny czyhających za skałami piorunów , piętrzyły się chyżo białymi masami niby wierzchoły Alpów , a były jeno przeczystą pogodą . Tam i sam przemykał się wśród nich mars ciemnosiny , podobien do tarczy stalowej i , roztrącając rozkoszną słabość a cichą dobroć siostrzaną , ukazywał za sobą okienko nieba wiecznego . Oto z głębin wznosiły się kłębami śnieżnobiałe mocarstwa , moce , panowania , księstwa … Płynęły za ramę okna i ginęły . Ginęły tamże jakoweś wojny trojańskie , punickie , wędrówki narodów , pochody krzyżowe , zmagania się plemion trzydziestoletnie , rewolucje pełne zgrozy , krzyku i krwi … Rozwierały się wybrzeża skalne , które otaczają błękitny ocean bez początku i końca … Niosły się same obłoczki , rozwiane , siewne i powłóczyste , nic o sobie i swej piękności niewiedzące , a których istnienie było po to , żeby dać świadectwo piękności — i zginąć . Ciągnęły się wzajem ku sobie i ginęły jedne w drugich , podobnie jak miłosne spojrzenia . Chmurki te , chyżo lecące w niebiosach , ściskały serce widokiem swoim . Złotymi nićmi , co w oczach stają się wraz poniekąd białością i błękitem , oplatały duszę . Z najodleglejszych głębin wypłynął obłoczek biały jak poranny śnieg — w oczach rozszerzył się , rozpostarł białe skrzydła … Usta Ewy z radością , bojaźnią i czcią wyszeptały : „ Serafin … ” . Wszystka istność duchowa podała się ku niemu , a ciało zawisło niejako w powietrzu . Zaostrzył się zmysł słuchu i powonienia . Zmysł widzenia i zdolność pojmowania wzrosły bez granic . Można by wówczas zaiste rozumieć skomlenie i ryk zwierząt , słuchać dziejów ich cierpień , wiedzieć , co wyśpiewują ptaki , pojmować , co między sobą szepcą szelesty sitowia nad głębinami wód . Można by ogarniać jestestwem swoim dzieje wewnętrzne skał i tragedie głębiny ziemskiej , można by podsłuchać , czemu płaczą i jak — warkocze brzóz nad wybojami dróg zdeptanych przez bose nogi i przez kopyta smaganych koni … Jasne obłoki poczęły rymować się w dźwięki przecudne , jak wiersze wyjęte z głębin , z pokładów mowy pospolitej , z języka narodu , jęły przepływać w melodie , których piękność i najwyższa doskonałość powinna by zostać na wieki , podobnie jak zostaje diament urodzony w grubych pokładach czarnego węgla ziemi . W duszy zabrzmiał śpiew jednogłośny duszy przeistoczonej w anioła , a może i śpiew tronów , cherubinów , serafinów , aniołów i archaniołów , rozlegający się pod niebem , płynący po rosach obłoków , po niwach , siołach i miastach na rozległości ziemskiej — hymn węglem żarzącym w sercu pisany : „ Jakże szczęśliwy jest człowiek , który zwyciężył grzech i wytrącił go z serca ! Jakże szczęśliwy jest płynąc w kompanii obłoków ! Płynie ku Bogu swojemu , śpiesząc się co prędzej a bez odpoczynku , żeby w Jego drzwi zakołatać . Jakże szczęśliwy jest człowiek , idąc na klęczkach po schodach niebieskich na obraz chłopów ciągnących do cudownego w Częstochowie obrazu ! Jakże szczęśliwy jest człowiek , kiedy Pana może przyjąć w ciało swoje niewinne i nosić go pod sercem czystym ! Otom się stała , Panie , aniołem Twoim i w obłok odziana leżę w niebiesiech . Ręce mam splecione na sercu głośno bijącym , a w ciele czuję rozkosz bytowania . Nic nie wiem i jestem ciemna . Łaska Twoja , wiosenne światło — na duszy mej . Woń fiołkowa — dziecięctwo moje — znów ze mną . Jedno szczęście kołacące serca mojego pod dłońmi słyszę . Spalę się jako kadzidło , a jako dym błękitny kadzenia z ręki anioła wstąpię przed Twe oblicze . Oczy zatapiam w Twój błękit bez granic , a ustami całuję siostry me chmury — serafiny , chmury — anioły … Zobacz mię , Panie , grzeszną i dźwignij mię z prochu ziemskiego . Pokropisz mię hyzopem i będę czystą , obmyjesz mię — i nad śniegi bielszą się stanę . Będę , jak obłok powiewny , bielsza od śniegu , Twoich przebitych nóg rany czerwone przewijać sobą . Stanę się gładkim i wonnym płateczkiem róży rumianej , co pod słońcem wiosny ogorzał — na rany Twoich rąk przypadnę niepostrzeżona ” . Z tych marzeń , jakoby z twardego snu , wyrwał ją nowy głos dzwonka . Ocknęła się z trudem , z przykrością . Poznała niezwłocznie , że to dzwoni obca ręka . Tak nie mógł dawać znać o sobie nikt z lokatorów i nikt z domowych . Niechętnie wdziała na siebie suknię , związała prędko włosy , zabrała rozrzucone naczynia , narzędzia i farby . Pomknęła do kuchni . Kuchnia była pusta : Leośka gdzieś wyszła . Ewa zajrzała do pokoju mieszkalnego . Tam siedział nad papierami stary pan . Nie wiedział o niczym . W takich chwilach nie wolno mu było przeszkadzać , gdyż był jak poeta w chwili natchnienia . Ewa z pośpiechem przyczesała i przywiodła do porządku włosy , suknię , stanik , szybko umyła twarz i ręce , a gdy dzwonek powtórnie i ze zdwojoną natarczywością się ozwał , pobiegła drzwi otworzyć . Za progiem stał jegomość mniej więcej trzydziestoletni , porządnie ubrany . Uchylił kapelusza z zapytaniem : — Czy to tutaj pokój do wynajęcia ? Ewa usunęła się ode drzwi i wpuściła go do korytarza , a następnie do pokoju . Pod nieobecność służącej i matki , które korzystały z niedzieli , musiała przedstawić zalety i wyłuszczyć cenę lokalu . Młody pan z pewną mrukliwą niechęcią rozglądał się po kątach , kilkakroć w nieznośny sposób badał rurę do pieca , rewidował oczyma rokokowe przegięcia prętów i nóg żelaznego łoża . Zdawało się , że nic z tego , że nie wynajmie . Ewa , nie patrząc już na niego , czekała za progiem . Jeszcze raz spytał o cenę , o samowar , służącą , zajrzał tu i tam , a wreszcie oświadczył , że zajmuje ten pokój i zaraz zniesie tu swoje rzeczy . Wydobył pugilares i zapłacił od razu 15 rubli za miesiąc . Ewa z radością trzymała w ręce trzy papierki i mimo woli , bez słów modliła się dziękczynnie . Nigdy bardziej te pieniądze nie były w domu potrzebne , nigdy bardziej w porę nie zjawiła się taka suma . Zaiste ! … Pan Bóg chyba posłał tego człowieka … Przez chwileczkę wspomniała sobie pracę przedgodzinną w tym pokoju — fizyczną i duchową — i nie wiedzieć czemu — z najgłębszej , „ anielskiej ” głębokości serca spojrzała przejrzystymi do dna oczyma , z dołu w górę . Uśmiechnęła się do przybyłego lokatora . Wyrazy drżały na jej wargach … Gdybyż on wiedział , jak dalece ludzie są braćmi i dziećmi jednego Ojca ! Gdybyż on wiedział , kto go tu posłał ! … Ale , o dziwo ! wtedy dopiero ujrzała tego pana . Bokiem do niej zwrócony , od niechcenia , spod powiek i z ukosa patrzał na nią . Spostrzegła jego czoło białe , prześliczne i w mig nazwała je za poetą „ upojonym myślami ” . Zauważyła jego prosty nos , lekki , ciemny zarost , usta wykrojone delikatnie , i nazwała go w myśli : „ jakiś taki swój człowieczyna ” . Ale nie było to trafne , boć widziała , jaki to arogant i pyszałek . Wyszedł z pomrukiem , że każe tu natychmiast znieść z dorożki rzeczy . Mówił jak do służącej , gdy stała w korytarzu … Uśmiech jej poszedł za nim , gdy się już drzwi zamknęły . — Gdy mama przyjdzie — ileż to na raz szczęśliwych nowin ! Liczyła : „ Rozgrzeszenie , pokój wynajęty , 15 rubli gotówką — i cóż to jeszcze ? … Coś jeszcze takiego ” … Najważniejsze to , że wynajął nie studencina , nie „ obibok ” , nie byle jaki warszawiak , lecz ten pan . Kto też to może być ? … Tak … Zamelduje się , co pewna , ale żeby wiedzieć … Wróciła do pokoju i usiadła w swoim kąciku , nic ojcu nie mówiąc o tym , co zaszło . On przez ramię , ze zwykłą flegmą i wielkopańskością zapytał : — Kto to przychodził , dziecino ? Odpowiedziała niezdecydowanie , to to tam … lokator … Tymczasem nasłuchiwała cicho , pełna wzruszenia , podrażnienia , jakby rozłaskotania duszy . Pragnęła , żeby matka przyszła jak najprędzej i żeby sama wprowadziła sobie owego mruka . Tymczasem dzwonek uderzył znowu . Pobiegła . Wszedł „ ten pan ” ze stróżem i posłańcem , dźwigającymi jego rzeczy . Były nieliczne i niebogate : kosz , wyszarzały tłumoczek podróżny , lekka jakaś kołdra w paskach , skórzana poduszka . Wstydliwie i nie tak już wyniośle lokator umieścił swe rzeczy w pokoju , zapłacił tragarzy . Ewa czuła się w obowiązku zawiadomić go , że niektóre miejsca w pokoju są świeżo pomalowane olejną farbą , białą — tam znowu żółtą . Weszła tedy w otwarte drzwi i wskazała parapet , podłogę … Czuła przy tym , że wszystka jest w ogniach . Zrobiło jej się nad wyraz przykro i wstyd . Przytrafiło jej się to , co zawsze , gdy była prezentowana — to jest , że nic nie widziała , traciła zdolność widzenia rzeczy . Miała o to głuchą pretensję do tego jegomości i do siebie . To , że przed chwilą była tu bez stanika , tylko w koszuli , zdawało się być wiadome temu panu , widoczne dla jego oczu , utrwalone niejako w kliszy fotograficznej . Zarazem przemknęło jak obłoczek wspomnienie anielskich marzeń w tym miejscu , gdzie teraz leżą jego obce , męskie rzeczy … Senny smutek … Smutek , wiosenny cień … Jakowaś postać żalu czy , z niewiadomej przyczyny , wyrzutu sumienia … Nowy lokator kilkakroć ukłonił się chłodno a bez wdzięku . W tłoku swych wrażeń usłyszała jego głos : — Dziękuję pani … Zresztą … To drobnostka . Będę uważał . Pozwoli pani , że się jej przedstawię : Łukasz Niepołomski . Obojętnie przyjęła do wiadomości to imię i nazwisko . Słyszała jego głos jakby z pewnej oddali . Odpowiedziała strzępkami wyrazów — „ bardzo mi przyjemnie ” i pośpiesznie wymknęła się z pokoju . Uniosła ze sobą obraz jego twarzy i znieruchomiały wizerunek spojrzenia . Spojrzenie było uważne , badawcze , zdumione i zastygłe . Była nareszcie znowu w swym kącie , za parawanikiem . Ujęła książkę religijną , rozwarła ją w dawnym miejscu i , z oczyma wbitymi w stronicę , zastygła w sobie , usnęła duchem . Był to już drugi dnia tego sen jej duszy . Poznała go po szczęściu , które rozsiewał . Wciągała w siebie szczęście , jak stęsknione płuca wciągają radosne powietrze wiosennego poranka . Odkrył się przed nią obręb samego dobra . Nagle i niespodziewanie się rozwarł niby dolina błogosławiona w skalistych górach . Błądziły tam powiewy bezinteresownych trwóg , lęki duszy o coś jej obcego , troski o kruchą i słabą nad wszelki wyraz koronę kwiatu , widną zza krat w pańskim , w królewskim ogrodzie . Jedno nieszczęsne potrącenie może zabić na wieki wieków bezcenny kwiat . Czyje ? Jakie ? Skąd przyjdzie ? Przesuwały się , na obraz mgiełek wiosennych w parowach gór , życzenia zwrócone w nieistnienie , objawiały się ruchy pragnień dążące w stronę niewiadomą , rosły w tajemnicy przed wolą i wiedzą , aż do ogromu potężnych sił i stawały się jak wybuchowe miny uczuć dusznych , których piersi nie były w stanie objąć i zmieścić w sobie . Z burzy tej wysunęła się nagle dobroć powszechna i łaska wszechobejmująca . Ona się stała krwią i mózgiem , ona ruchem cielesnym i życiem duszy , uśmiechem ust , wzrokiem i słuchem . Gdybyż to uczucie trwać mogło wiecznie ! Gdybyż w tym stanie łaski żyć i umierać ! Ale ono nie trwa . Coś wewnątrz niego , w samym nim stało się nagle . Stało się niewątpliwie a znikąd , jak staje się w próżni ton muzyczny . Rozdzielił , rozciął stan łaski na dwie połowice ( jak ton rozcina ciszę ) , a one się jedna od drugiej posłusznie rozeszły . Wynikła z duszy i poczęła drżeć — tęsknota . Za czymś zupełnie nieznanym , za groźnym , za cudnym , za straszliwym , a tak bliskim , jak bliską jest własna dusza , własne bicie serca , własny oddech . Coś objawiało się w głębokościach duszy i stanęło przed nią . Serce kołace przed Tajemnicą . Oczy szukają w mroku . Drży ciało . A gdy jeszcze oczy szukają i ciało drży — już smutek idzie przez duszę . Sam jeden idzie , straszliwy i mądry . Wszystko przejrzał , nad wszystkim dumał . Przeszedł , przeszedł , wlokąc za sobą czarny swój cień . Załamał suche , koślawe ręce … Dość ma : obaczył kres … Serce się wznosi , czoło się dźwiga ku niebu . Oczy i usta pragną . Usta szeptają błagalną modlitwę o jedną jeszcze poprzednią chwilę : — Wróć się , wróć się , chwilo łaski … * Łukasz Niepołomski stał we framudze otwartego okna i obojętnie patrzał na zaułek podwórzowy . Obecność w tej nieznanej izbie czy obecność w tym miejscu Ewy sprawiła , że ruchy jego zleniwiały , wola gdzieś zginęła i rozproszyły się myśli . Popadł w stan jakby wycofania się z życia swego i chwilowego powrotu do stanów półświadomych dzieciństwa . Widziało mu się , że jeszcze słucha głosu złotowłosej panienki , że jeszcze wobec niej składa ukłon , a jednocześnie , gdy trwał ów stan siły wrażenia , niosła go złuda do miejsc dawno i zupełnie zapomnianych , do wsi we wczesnej młodości opuszczonej na zawsze . Miał w całej duszy , w oczach , w głowie , w uszach dwoistą świadomość , dwoiste niejako wrażenie . Ta żywa , piękna dziewczyna wywarła na ń urok jak gdyby ( osobliwa rzecz ! ) nurtu głębokiej , czarnej , bujnej wody w rzece rodzinnej . Tam ! Wytrysła w duszy jakby kopia przedziwna , jedyna w świecie , oryginału , niepodobna do ń , a przecie taka sama co do siły i rodzaju . Wodę tę , śliskimi zwojami , skręty , kłęby pędzącą , przebijało ongi poranne słońce . Nad wartem jej bujały ważki błękitne . Widać było jej dno tajemnicze , niedostępne dla nogi , złote od piasku , czarnozielone od ruchomych porostów . Niegdyś w czasie była chwila , gdy stał nad tą wodą szczęśliwy i kochał ją bez granic wszechsiłą młodego jestestwa nie wiedzieć za co i nie wiedząc o tym , czego doświadcza . Stała się ta chwila i na wieki , nieznana duszy , zginęła w przeszłości . Teraz odnalazła ją jakowaś władza jak zgubioną uriańską perłę i z wolna pracując , przemieniła w silną a oczywistą ideę . Panienka , co przed chwilą z tego pokoju odeszła , była jakoby tamta woda . Taka sama . Wiecznie żywa , bezmiernie bujna , jasna , przezroczysta . Ani jeden jej ruch nie był w stanie spoczynku . Wszystko w niej było stawaniem się i żywotem . I była w sposób niepojęty , tajemniczo pociągająca , jak tamta rzeczna woda rodzinnej wsi . Wspomniał , a raczej ujrzał po wtóre , jak słońce zanurzyło się przelotnie w jej włosach niby w żywiole swym rodzimym , niby w samym sobie — i jęknął cicho . Poczuł w sobie dziwne wzniesienie , jak gdyby on , rzeka i ta dziewczyna — to było jedno i to samo . Starał się otrząsnąć z tego dziwactwa i odegnać je logicznym wywodem . — Wskutek wytężonego rozwoju pojęć rozumowych czysto — rozmyślał — zaciera się zdolność odtwarzania sobie wypadków z życia minionego z taką samą intensywnością czucia , jaka im towarzyszyła . Są momenty , utrwalone w nieświadomym myśleniu , które mają cechę czegoś od naszej zdolności czucia i myślenia odmiennego , jakowychś wprost poza nami bytujących stanów . Związek między nimi a nami jest luźny nad wyraz , a często żaden . Patrząc tak w odległość , doświadczamy wrażenia , że człowiek składa się z szeregu postaci , które częstokroć nie mają pomiędzy sobą nic wspólnego . Przemiana materii sprowadza ten skutek , że ciało odbudowuje się z nowych wciąż pierwiastków , z tego samego wprawdzie materiału , ale w nowych , wciąż nowych warunkach i formach bytowania . I do duszy wdzierają się pierwiastki nowe . Dawne giną . Człowiek jest jak owa rzeka dzieciństwa . Jak tam wciąż nowe wody płyną w tym samym łożysku , tak samo w nim nieustannie nowe — rzec można — duchy przepływają w granicach tego samego ciała . Rzeka jest wciąż tą samą rzeką , lecz któż odnajdzie wody upłynione ? Gdzie je odszukać ? I jakże odnaleźć dokładne sformułowanie samego siebie ? Istotnie , w plastycznej formie można by je przedstawić chyba tylko jako szereg istot duchowych o najrozmaitszych obliczach . A im bardziej i wyżej człowiek wznosi się na szczeblach rozwoju , tym głębsze w nim zapewne zachodzić muszą różnice . Z takiego pojmowania wieloosobowości jaźni wynika nowy świat odpowiedzialności … W tak zwanym zbrodniarzu — któż wie ? — karzemy może dawno pogrzebionego człowieka grzechu , może strącamy z Tarpejskiej Skały świętego , który z tamtym ma tylko wspólne imię i nazwisko … Niepołomski uśmiechnął się z szyderstwem … Przez całe życie dążył to tego , żeby poznawać , badać , zgłębiać . Wszystko , co jest pod utwierdzeniem , przekłuwać , przebijać , sondować jako przedmiot iglicą badania , zestawiać i wnioskować . Nie miało być w nim i poza nim nic , czego by nie znał , nie ujął pincetem , nie rozciął skalpelem , nie rozdzielił mikrotomem i nie określił za pomocą sylogizmu . A oto przyszło wspomnienie chwili niewiedzy , momentu ciemności , który jednak był jakimś światem tajemnic , a którego niepodobna było niczym ująć , rozłożyć na czynniki pierwsze . Jedno , z odległych skutków wnosząc , można było o naturze tamtej chwili nadmienić , że tkwi w niej jakiś splot , węzeł sił duszy elementarnych i niewiadomych , z którego na całe życie starczyć może uczuć wszelkiego rodzaju , czyli woli . Byłaż to radość czy rozpacz , cnota czy podłość ? — Nic nie wiadomo . Zadumał się , zagłębił i ujrzał przed sobą oczy o barwie gencjany górskiej i owej wody w rodzinnej wsi , oczy zaklęte , oczy — wszechświat ducha , oczy najmądrzejsze i nieśmiertelne … Usiadł na prętach żelaznego łóżka i wodząc wzrokiem po nowo najętej izbie posłyszał nagle zza ściany najrubaszniejszy śmiech męski i ochrypły , obmierzły chichot kobiecy . Drgnął cały i obudził się do rzeczywistości . Po chwili , chcąc rozpoznać , kto tak pięknie się bawi , wysunął głowę na korytarz . Głośny śmiech wychodził zza drzwi ozdobionych napisem : Adolf Horst , Filozof . * Około godziny piątej tego samego dnia pan Pobratyński drzemał wśród połamanych sprężyn starej kanapy , jak zwykle o tej porze . Pani Pobratyńska pruła jakieś zatłuszczone barchany . Ewa zajęta była reparacją domowej bielizny . Na drewnianym stołku , tyłem do okna , siedział lokator Adolf Horst . Był to przystojny mężczyzna , nieokreślonego wieku ( od lat 30 do 50 ) , z twarzą najzupełniej zadowoloną i bystrymi oczyma . Był dosyć zażywny , nie do tego jednak stopnia , żeby go można zaliczyć do grubasów . Twarz miał starannie wygoloną z pozostawieniem podskubanego wąsika , włosy ostrzyżone przy samiutkiej skórze , co niweczyło niemal bez śladu zarysy zbyt już rozległych kątów łysiny . Ubrany był w całym znaczeniu tego wyrazu porządnie i wykwintnie , aczkolwiek suknie jego były dosyć wytarte i powypychane na łokciach . Tuż u nóg lokatora Horsta leżał śliczny taks , długi i lśniący , nie spuszczając oka ani na sekundę z oblicza swego pana . Pan Pobratyński ocknął się już i poziewał . Dało się słyszeć lekkie stukanie we drzwi . Brudne barchany , zwinięte jednym zamachem w potężny kłąb , znikły pod kołdrą . Lokal z lekka zatrząsł się w posadach od podskoków matki rodu zdążającej do kuchni dla ukrycia negliżyków poobiednich . Pan Pobratyński przybrał pozę wykwintnie niedbałą , jedno z arcydzieł swego ducha . Ewa otwarła drzwi . — Państwo przebaczą … — mówił Niepołomski , wchodząc do pokoju — pragnę złożyć rządcy domu moje legitymacje . Stróż mię objaśnił , że szanowny ojciec pani właśnie prowadzi meldunki w tym domu … — Tak jest . Proszę pana … — rzekła usuwając się ode drzwi . Gość wszedł do cubiculum familii ( niedostatecznie przewietrzanego ) . Stary pan z dystynkcją i pewną odmianką wdzięczności przyjął wręczone mu dowody legitymacyjne . Wyszukał okulary , nałożył je na nos i dopiero ministerialnym gestem przedstawił gościowi lokatora Horsta . Zarazem wskazał mu fotel , głęboki jak wanna - nasiadówka . Nowy lokator zapuścił się w głębiny starego mebla nie bez uczucia męstwa . Kolana jego znalazły się na linii krawata , a głowa i plecy utworzyły coś w rodzaju znaku zapytania . Pan Pobratyński z wolna wydłubywał z szuflady papierosy , karty meldunkowe , przygotowywał pióro i był na tropie flaszeczki z atramentem . — Pan dobrodziej przybywa tedy do nas z ulicy Wilczej ? — rzekł pochylając głowę z uśmiechem poniekąd współczującym . — Tak , z Wilczej . — Tu ciszej , choć to i środek miasta … — dodał z ojcowską dobrotliwością . — Kto lubi ciszę … — A szanowny pan może woli gwar , życie ? Rozmaite są temperamenty . — Co prawda , to mi wszystko jedno . Nie myślał em o tym nigdy , co wolę : gwar czy ciszę . — To dobrze , o , to dobrze ! To znak , że się pan łaskawy cieszy zdrowiem . W dzisiejszym wieku , wieku neurastenii … — mówił stary pan , badając jednocześnie spoza okularów , jakie też wywiera wrażenie jego styl niepowszedni . Gość nic nie mówił . W ciągu tego czasu Horst nie spuszczał zeń oczu , mierzył go od stóp do głów , jakby mu brał miarę na ubranie albo na trumnę . — Nie wiem , czy służba urządziła panu dobrodziejowi wszystko jak należy ? — pytał jeszcze pan domu . — Ja sam urządził em sobie tam już wszystko , co mi jest potrzebne . Wymagam od służącej , żeby na czas czyściła obuwie , przynosiła bułki , samowar i , co najgłówniejsza , żeby nie wchodziła do pokoju , jeśli jej nie wołał em . — I żeby , oczywiście , nie otwierała bez specjalnego zaproszenia rzeczy pozamykanych … — dodał życzliwie Horst . — Złote zasady ! — wyrzekł pan Pobratyński . — Nie wiem , czy to są jakie zasady — mruknął Niepołomski do siebie . — Pan dobrodziej , jak widzę , żonaty ? — zapytał , a raczej stwierdził , patrząc w papiery , rządca domu . Chwila milczenia . Potem odpowiedź zimna i twarda jak potrącenie pięścią : — Tak . Jestem żonaty . Horst z cicha , z ledwie dosłyszalnym odcieniem wesołości zakaszlał . Ewa przyjęła do wiadomości słowa wyrzeczone przez Niepołomskiego w taki sposób , jakby ją istotnie ktoś pięścią uderzył w głowę . Uczucie brutalne , obmierzłe , uczucie rozczarowania oblazło ją od stóp do głów . — Czy i współmałżonka pańska zamieszka tutaj ? — dopytywał się rządca ze słodyczą . — Nie . Był to ten sam głos twardy i głuchy . Czoło zmarszczone , oczy jak z surowego żelaza … — Bo gdyby chodziło o szczupłość lokalu albo , przypuszczam , o drugie łóżko … — wywodził pan Pobratyński — zdejmując wskutek emocji okulary . — Nie , panie . Toćbym żądał , gdyby zachodziła potrzeba . Żona moja … mieszka gdzie indziej . Przebywam tutaj , w Warszawie , właśnie w celu uzyskania z żoną moją rozwodu . Ewa drgnęła wewnętrznie . Olśniło ją światło , owionął zapach . Była to chwila radości , chwila nowa po tylu innych radosnych bieżącego dnia . Rumieniec z policzków spłynął dokądś , jakby na miejsce cichego spoczynku — i stał się rzewnym pytaniem : „ Czemuż się cieszysz , duszyczko moja ? … ” . — Rozwód — mówił w zadumie stary administrator — twardy to orzech do zgryzienia , jeżeli ma go się otrzymać w naszym katolickim kościele . — Sapristi ! — dorzucił Horst . — Tak jest , to twardy orzech — rzekł gość . Uśmiechnął się przy tym dziwnie , połową twarzy . Jego suche , śniade , pociągłe rysy jeszcze się bardziej zaostrzyły . — Znam się trochę na tym — prawił pan Pobratyński — to to , szukając posady , człowiek ociera się o wszelkie sprawy tego padołu , a nadto miał em kuzyna , który był w sytuacji właśnie jak szanowny pan … — A to pan poszukuje posady ? — zapytał Niepołomski dość ostro , z pewnym namysłem , ale najoczywiściej dla przerwania epopei o kuzynie rozwodniku … — Tak jest , łaskawy panie . W obecnej chwili … Pomimo nader licznych i najsolenniejszych przyrzeczeń , pomimo bardzo wpływowych protekcji … Taka trudność , taki zastój , takie przepakowanie ludźmi ! … — Hm … A w jakiej dziedzinie pan poszukuje zajęcia ? Stary pan rozłożył ręce , podniósł brwi . — Wszystko wezmę , panie łaskawy , od a do z , byleby kawałek chleba … Uśmiech zaszczuty , pokorny , spłoszony , gotów przelać się w mars subordynacji czy w grymas rozpaczy i pogardy … Horst ziewał . Nawet ziewanie jego było jakieś wesołe i hulaszcze . — Ja tak oto pytam … Nie mam tu stosunków , bo mieszkam właściwie za granicą dla studiów . — Pan dobrodziej jeszcze studiuje ? — Uczymy się do śmierci ! … — uśmiechnął się Niepołomski . — Zajmuję się kwestiami naukowymi . — A gdzie mianowicie pan … studiuje , jeśli wolno zapytać ? — rzekł grzecznie Horst . — Najłatwiej człowiek uczy się w Paryżu . Tam też siedzę . W Genewie również , w Belgii … — Tak … — mruknął rządca . — Wracając do posady … proszę pana , jakież są pańskie … właściwie warunki , no , wymagania , kwalifikacje … — Pracował em po biurach , przy buchalterii , pracował em i w technicznej branży : był em w Szulcowskich warsztatach magazynierem , był em nawet ekspedytorem po redakcjach . Ale to … Mam chlubne świadectwa . I mimo to wszystko , łaskawy panie , na mój wiek podeszły wskazują . Młodzi nas biorą — oto rdzeń rzeczy . Stary pan jesteś , powiada jeden z drugim , idź precz ! Młody nam składa ofertę na niższą cenę . A młodzik , panie , nieżonaty , może i za dziesięć złotych — bo byle na knajpę i jeszcze na coś starczyło , to świat . A ty utrzymuj rodzinę … I nie ma rady ! — No , bo to i racja . — Racja ? Jeżeli się , łaskawy panie , przepracowało w branży lat okrągłych osiem … nieskazitelnie ! „ Racja ” ! O , nie , panie , nigdy , panie ! — Widzi pan dobrodziej — to sprawa życiowa , nie etyczna . Nie ma co ! — Mówił em … — dorzucił Horst zamykając kwestię . — Ale ja nie jestem wcale stary . Jestem pełen sił . Dziesięciu młodych — ale co ! Diabła czubatego przeskoczę . Ja , panie , za dziesięciu jeszcze obstaję , jak zechcę … — A , jak pan zechcesz … — zgodził się Horst . — Stary ! Ja , panie , folwark miał em , to , panie , od wczesnego świtania , koń między nogi , służba jak w zegarku ! — Krótko mówiąc , może by mi pan zechciał przedstawić swe świadectwa . Mam tu kolegę , przyjaciela , młodego Krafta . — Henryka ? — zapytał Horst , patrząc szyderczo , spode łba i tak przeszywającymi oczami , jakby miał zamiar Niepołomskiego natychmiast wyzwać . — Nie , Wiktora . — O — mruknął tamten — bratanek … Gruba ryba . Idealista , Wicek - socjalik . Znam tego kpa i wątpię … — Panie dobrodzieju łaskawy … — z nabożeństwem , cicho mówił Pobratyński . — Ten Wiktor Kraft skończył studia w Antwerpii , objął teraz schedę i zabiera się do wielkiego , celowego przemysłu na dużą stopę . Może dużo zrobić , bo głowa dobra i człowiek uczciwy . Uczyli śmy się razem , nawet robili śmy niektóre rzeczy na spółkę . Właśnie wczoraj wieczorem spotkał em się z nim po dwu latach . Ma on dla mnie pewne zobowiązania . Może by się udało wykołatać . — Łaskawy panie ! — Kanalskie to jest plemię owe Krafty , ale co mi tam … owszem … — rzekł Horst . — Zrobimy tak : ja napiszę do Wiktora Krafta list specjalny , a panu dam na rękę drugi , polecający . Jest to bowiem zasada u tych panów , że tylko za dwoma listami … — Łaskawy panie ! — szeptał stary , dźwigając się ze swego miejsca ze złożonymi rękami . Nie było w nim nic z wykwintności wrodzonej ani z elegancji sztucznie nabytej . Stał obok krzesła jak żebrak pode drzwiami . Obwisłe ręce , zdawało się , lada chwila wyciągną się z błaganiem , a kolana o podłogę uderzą . Dobroczyńca spojrzał od niechcenia w stronę Ewy . Oczy jej były spuszczone na ręce , które splotły się na kolanach , usta ściśnięte , twarz trupioblada . W owej chwili , bez uprzedzającego stukania , weszła do pokoju osobliwa dama . Była tak olbrzymia , że ledwie się zmieściła we drzwiach . Na głowie niosła płaski , strupieszały kapelusz , rodzaj prowincjonalnego katafalka , otoczony ruinami ponurej woalki . Wchodząc do pokoju , zdjęła ów pseudokapelusz ruchem zgoła męskim . Ogromna jej twarz , długa , przerżnięta wzdłuż linią nosa , a w poprzek głębokimi zmarszczkami czoła , miała w sobie jakąś niezwykłą prostotę , doprowadzoną do najwyższej granicy . Można by ją było narysować kilkoma grubymi liniami . Twarz ta otoczona była włosami podciętymi „ w czuprynkę ” równo , a w taki sposób , jak to lubią czynić wiekowi a stateczni gospodarze w Lubelskiem . Włosy te , ściśle rozczesane na ciemieniu we dwie strony , gładko przylegały do skóry , zlepione ( prawdopodobnie ) pomadą . Luźny kaftan z taniego materiału obojętnej barwy i gładka spódnica okrywały wielkie ciało przybyłej . — Ciocia ! — zapiał radośnie Horst , nie ruszając się zresztą z miejsca . — Już wiem , po co — oho ! Już wiem … A tu właśnie będzie posada — aha ! — Proszę cię uprzejmie , mości Horst — stękała wielka osoba , zasiadając bez ceremonii na kanapie — proszę cię , zamknij no buzię . — Pani pozwoli , że przedstawię … — mówił wykwintnie pan Pobratyński . — Pan Niepołomski , nasz nowy lokator , pani Barnawska . Dama dość niedbale skinęła Niepołomskiemu głową . Niezwłocznie zwróciła się do Horsta : — Panie , te , panie ! Masz zielone ? — A to co znowu ! — żachnął się zapytany . — Słyszane rzeczy ! Na wizycie ? — No , tylko bez tych tam wszelkich ! Ty wiesz , mości Horst , że ja tego nie znoszę . — Wstydź się , ciocia ! Wiosna radosna nadchodzi , cała przyroda budzi się , że tak powiem , słoneczko , fiołki , a ciocia wieczne swoje z tymi procentami . To nieładnie ! — Ty wiesz , panie Horst , że ze mną żartów nie ma . Pókim dobra , tom dobra … — Ciocia jest zawsze dobra , ciocia jest zawsze skądinąd … — Ale jeśli mię tylko kto myśli zarwać , to z miejsca zadzieram ogona i rwę co pary w gnatach ! — Ładny landszaft ! — A osobliwie też z tobą , kotku angorski , ceremonii nie będę stroiła . — No i jakież kuku myśli mi cioteczka zrobić ? Możesz ciocia licytować moje efekta . Owszem ! Oddaję ciepłą rączką wszystko z wyjątkiem taksa i portretu miss Daisy . — To tam już moja rzecz , co z tobą zrobię w razie potrzeby . Ja tylko mam zwyczaj ostrzegać . — Żeby m nawet tak chciał , jak nie chcę , to — na szatana ! — nie mam fenia . Pan radca świadek ! — Jednak na Marcelin w małym , ale za to w doborowym towarzystwie toś miał w zeszły czwartek . — Jużeś ciocia wyszpiclowała ! Co to za organizacja ! Może by śmy jednak o tym przez wzgląd … na obecność … panny Ewy … — Patrzajcież , jakiś ty moralny … „ Przez wzgląd na obecność ” … No , ja cię , Horst , ostrzegam po raz drugi . — Nie słyszał em . — Żeby ś tylko nie żałował ! — Gdzie ja tam będę czego żałował ! Złudzenie ! Nie ma takiej rzeczy na tym padole , której by m żałował . — Na nieszczęście ludzkie . Za te pieniądze , coś je przełajdaczył na świecie , można by zbudować szpital na sześćset łóżek dla rakowatych ! — No-no — to już ciotka dobrodziejka domy dla rakowatych będziesz budować , i to z własnych oszczędności . A o moich oszczędnościach i ich zużytkowaniu proszę zachować milczenie , powtarzam , milczenie , bo to nie należy do rzeczy . Pani Barnawska patrzyła na Horsta białymi oczyma bez wyrazu . On zapalił cygaretkę i , uśmiechając się łagodnie , mówił do Niepołomskiego : — Żeby ś tylko ty , Horst , pierwej się nie przejechał ! — O , ho-ho — jeszcze czego ! Patrzcie no , państwo , na jaki się to ciotczysko koncept zmogło . Nie , matrono nasza ! Już się u Świszczakowskiego suszą deseczki , trzyćwiercióweczki . Ja w tym ! Mój to będzie akt wdzięczności , czysty gejzer tkliwości serca . Trumieneczka jak pieścidełko , istna bombonierka . Gdyby nie ciocia , i pan Pobratyński niejedną by gorzką chwilę przeżył w tych czasach stagnacji i braku posad . A tak oto ciotczysko poczciwe przyjdzie , pocieszy , pogwarzy , zagra w zielone . Jeśli już nie można w żaden inny sposób , to z musu , z konieczności , łkając w głębi serca , wejdzie na pensję biurową panny Ewy , namówi życzliwie , żeby wziąć do domu trzy „ normy ” z biura i pisać ceduły do białego ranka . Boć praca uszlachetnia każde stworzenie w rodzaju ludzkim . Nic tak nie uszlachetnia jak wyż wzmiankowana praca . — Panie Horst , panie Horst — sykał pan Pobratyński niecierpliwie . — W moim domu … takie słowa … — Przecie nic złego nie powiedział em . Czy się ciocia obraża ? Widzi pan przecie , jak życzliwym okiem patrzy na moje zadumane czoło . Stara dama uśmiechnęła się pogardliwie i wyniośle . Rzekła po chwili : — Starasz się być dowcipnym , co nie jest rzecz łatwa , a boisz się mojego spojrzenia . — Ja ? Chyba nie , ciociu . Nigdy się jeszcze w życiu nie bał em . Skądże by to teraz ? … — A bo teraz starzejesz się , dobrodzieju , łysiejesz . Strzyżenie przy samej skórze nie pomoże , mizdrzenie wąsiąt , wyszczypywanie siwych włosów , podczernianie z lekka baczków , czyszczenie starych marynarek od najbardziej angielskich krawców nie pomaga . Ewa nie chce widzieć twych łajdackich uśmieszków i powłóczystych spojrzeń . Tak , tak — nic nie pomoże wywracanie oczów do góry nogami … Pan Horst z lekka przybladł . — A widzisz , trafiam w to miejsce , gdzie cię boli . Ja się znam na szelmostwie ludzkim . — Tak to , tak ! Śmierć i ku tobie chyłkiem podąża . — No , jużcić podążać podąża , ale w każdym razie przeżyję ciocię — i to grubo . Ciocia sobie nadweręża wierzchołki , siedząc wciąż w kurzach sądowych , trudząc się osobiście po najwyższych facjatkach , gdzie właśnie najchętniej siadają wygłodzone a żarłoczne laseczniki . Ciocia wrzeszczysz zbyt często na hołotę , zdzierasz się łażeniem do adwokatów i komorników . Schnięcie żył … Kiedy nawet sam ten uśmiech … Dziadzio Pitagoras mówi , że najstaranniejsza obłuda nie jest w możności upiększyć śmiechu człowieka o złym serduszku . Bo w śmiechu zdradza się człowieka . A ja ? Patrz ciotuchna na mnie : ja się śmieję od rana do wieczora . Ja lubię jeść dużo i tylko rzeczy pożywne , zdrowe , smaczne , drogie , pić również , dobrze i czysto mieszkać , długo spać , mało , a nawet , jeśli to tylko możliwe , nic zgoła nie robić . Więc cóż tu za porównanie ? Nie przeczę wcale , że i ja kiedyś , jak mówi Anglik , „ przejdę do większości ” . To się zrobi . Niepodobna by przecież było przez wieczność całą zalegać w opłacie komornego i tych tam , Boże ! procentów , chodzić na szachy do cukierni , spotykać tych samych kapcanów na ulicy i czytać artykuły tych samych wciąż kapcanów w tak zwanych gazetach miasta Warszawy . Mówię : w chwili właściwej dam się na wety pędrakom . Niechże też spróbują , jak smakuje , po najrozmaitszej hołotce , taki oto utracjusz , optymista , trwoniciel nadwartości wydębionej z surowca przez prostaczków . Uczyni się to jednak wówczas , gdy czas nadejdzie , kiedy już wszystko będzie dokonane tak dalece na tym „ padole ” , że po indywiduum noszącym chlubnie nazwę Adolf Horst — nawet kura nie będzie chciała zagdakać . Dopiero wtedy . Dziś nie ma o czym mówić … Ewa niepostrzeżenie , cichaczem wyszła z pokoju do kuchni . Przez chwilę trwało milczenie .