Stefan Żeromski  Dzieje grzechu  W czasie powrotu do domu Ewa miała oczy spuszczone .  Wszystkimi siłami starała się nie patrzeć na przechodniów i unikać ich wzroku .  Wiedziała przecie , że każdy przechodzący mężczyzna …  Chciała widzieć i spod powiek widziała jedynie wyślizganą szarzyznę betonowego chodnika , chropowatą równię środka ulicy z jej dołami i zbitym brukiem drewnianym , nagość bezbarwną drzewek ujętych w żelazne pręty ogrodzeń .  Barwy te były podobne do jej myśli i odpowiadały potrzebie duszy .  Dbała o to , żeby myśli były właśnie takie , pozbawione piękności , jak gdyby odbarwione ze wszelkiego uroku .  Była bowiem szczególna wzniosłość i nieznany powab w tym dobrowolnym i pilnym wyzbyciu się wesela .  Nie rzeczy się też przesuwały , lecz niematerialne wrażenia , nikłe uczucia w różne postaci zamknięte .  Przez nieuwagę jedynie postrzegała konary , gałęzie i pręty drzew skweru , profile kamienic , osrebrzone od słońca porankowego .  Drzewa czarne , jakby urobione z węgla …  Spulchniona rola skweru …  Ślady na niej grabi niby ślady zabawy dziecięcej .  W świeżym szarym gruncie poobcinane patyki krzewin .  Na chodniku nieoczekiwane cienie drzew .  Cienie smagłe , cienie ruchome i żywe !  Widły , pnie , gałązki !  Nogi wstępują na żywe pnie .  Uczucie niepostrzegalne , że się niedelikatnie przeszkadza cudzemu bytowi …  W okrągłych zagłębieniach pod żelaznymi kratami dookoła pniów uwięzionych — jeszcze śnieg .  Czarny śnieg , przywalony nawozem , odpadkami , prochem śmieci , górami niedopałków .  Ciemność mogiły …  Lecz już tam trawa zielona puściła pędy .  Wiatr chwieje i nagina maleńkie jej pióra .  Wiatr chłodny , rozwichrzający włosy , dociera do ich korzeni .  Mnóstwo wszędzie połysków , skupień światła , ognisk , polśniewań , barw …  Żebrak !  Leży na chodniku przy marmurowych schodach wielkiego gmachu .  Wyciągnął kule i potworne kikuty .  Rozwalił się jak u siebie na barłogu .  Łachmany szare .  Twarz potężna , wzgardliwa , oko głęboko nienawidzące .  Wyciągnął rękę .  Ujrzała podarte i zatłuszczone wnętrze jego czapczyny .  Rzuciła w nie wszystko , co miała : srebrny pieniądz czterdziestogroszowy .  Niespodziewane zastanowienie , cudze otamowanie : gdyby tak każdemu dziadowi …  W tej samej chwili serdeczny żal i tępa rozpacz : — czemu ten człowiek nie zabija , lecz jęczy ; czemu nie lży , lecz błaga ?  Uczucie ciężkie i nieruchome poruszyło się w piersiach i popłynęło , popłynęło palącymi strugami .  W ślad za nim samowładne słowa :  — O miasto , miasto !  Gdybyż była w człowieku moc , żeby mógł przycisnąć do piersi ciebie , o miasto !  Gdybyż można było odkupić wszystek nieszczęśliwy świat …  Odkupić świat z rąk łotrów , z posiadania plugawych tyraniąt , z władzy oszustów , bogaczów , panów — z opieki najgorszych i najpodlejszych — biernych widzów , obojętnych , jedzących w spokoju i pijących w weselu …  Jakże tu żyć , chodząc w sukniach pięknych , co osłaniają ciało aż do ziemi — pomiędzy łachmany żebraków ?  Jakże można dawać jałmużnę , brud ręki swej , na pożywienie bratu — bliźniemu ?  Łzy z najgłębszej krynicy serca przemknęły się między zwartymi powieki , niepostrzeżenie .  Chwila głębokiej skruchy , męki strasznej i groźnej .  Serce w piersiach ukrzyżowane , w niemocy swej gwoździami przebite .  Wytryska zeń i szybuje żądza ofiary .  W górze nad głową wszędzie obecny , roztoczony firmament .  Słowo olbrzymie , miłościwe , kojące , słowo drogocenne !  Ogarnia sobą męczarnię .  Jak nowy powiew wietrzyka przefruwa znowu ta sama , dawna , cudna i głupia myśl- pokuszenie : doskonałość duszy , czystość serca … jest to także egoizm .  Jakże tu iść w swej czystości wśród grzechów straszliwych świata ?  Chrześcijanin powinien przecie zbawić ludzkość , gdyż inaczej …  Myśl ulotna przefrunęła , dziwnie szemrząc , jakoby wiatr w gałęziach brzóz .  Lecz za nią nadciąga inna , myśl cofająca się w tył , myśl ślepa i zamknięta w sobie , patrząca w ziarno rzeczy i nieubłagana , jakoby owoc przedziwnej wiadomości , który by stoczył się we wszystko , czym kiedykolwiek był — w zawiązek , w kwiat , aż do samego początku :  „ Bądźcie pozdrowieni , upadli , grzesznicy obarczeni przez zbrodnie !  Pan z wami , zbrodniarze .  Niechaj się dusze wasze uciszą .  Niech sen zejdzie na wasze powieki .  Wytchnijcie w spokoju , zbójcy i mordercy , wyrzuceni z rodu ludzkiego ” .  Ewa minęła szereg ulic półbezwiednie , nie pozwalając uczuciu swemu obniżyć się i zmaleć .  Niosła je w sobie z ostrożną czujnością , podobnie jak pierwsi chrześcijanie nosić musieli na przeciągu korytarzy podziemnych , w głębi nocy , kaganki gliniane , u których końca płonął nikły knotek zanurzony w oliwie .  Na poły wiedząc o tym , gdzie jest , weszła w bramę , oddała grzeczniejszy niż zwykle ukłon stróżowi Ambrożemu .  Uroczo zdrowymi , prześlicznymi kroki , melodyjnie pewnym stąpaniem dzikiej kozy po skałach , przebyła asfaltowy chodniczek , przeciskający się w poprzek dziedzińca między prastarym brukiem .  Wiatr gwałtowny zawiał zza drzwi obłupanych ze starej , wiecznie rozwartej i , niestety , wiecznie cuchnącej , „ chorej ” sieni .  Chłodnym tchnieniem ogarnął nogi aż do kolan , wcisnął się pod suknie …  Zaśmiała się wbrew woli , wewnętrznie i ustami , ujrzawszy swe śliczne , kochane , połyskliwe buciki na wysokich obcasach , i zakrzyknęła na bezczelny wiatr bez wydania głosu : — ach , ty ! …  Skończył się chodniczek ową dziurą wyłupaną przed laty , wyrwą , którą noga zna tak dobrze , jak wnętrze rozkosznie miłego bucika — biedną , starą znajomą „ kawerną ” .  Jeszcze w niej tai się jędza -kałuża , ostatni ślad nocy wichrowych .  Ewa rzuciła okiem w okna mieszkania , na brudne szyby , niemyte od jesieni , na zeschłe ślady szarug , deszczów , kurzów , na futryny obłupione z pokostu i kitu , i wkroczyła , wzdychając , na schody .  Ciężko jej było iść po tych schodach poprzecznej oficyny .  Były paskudne jak życie oficynowe : brudne , lepkie od zbłoconych nóg , z wyślizganą poręczą od niezliczonych rąk , które jej dotykały w biegu , w pośpiechu ubogiego życia .  Szła , marząc czy modląc się pragnieniami , żeby to wyprowadzić stąd rodziców , żeby to coś takiego przedsięwziąć , aby mogli wyjść wszyscy z tych miejsc , dokądś na lepsze …  Ciche , nieznane w codziennym życiu westchnienia spływały , na wargach przeistaczając się w szept lecący w górę .  Wiedziała , że nic uczynić nie może , nic poradzić , nic zmienić , ale wiedząc o tym , oddawała się konieczności szeptania , które z jej piersi ulatało jak oddech .  Nie wiedzieć kiedy stanęła przede drzwiami .  Mimo woli oparła się o odrzwia ramieniem i , trzymając już rękę na guziku dzwonka , śniła przez chwilę .  Tak przykro było wracać do domu z powietrza , które już nasiąkło zapachem fiołków i drgało wiosennym gwarem …  Jeszcze miała w oczach te smużki i kępki maleńkiej a połyskliwej trawy , co się koło żelaznych sztachet i ogrodzeń chyłkiem czaiły .  Teraz oczy jej leżały bezwładnie na drzwiach zamkniętych , uczernionych i wyświechtanych w pobliżu klamki — na biletach wizytowych szanownych lokatorów .  Czytała z ohydą stokroć znajome litery : — Jan Faustyn Cygler — a pod tym napis głupkowaty , nie wiedzieć czemu olbrzymimi literami : „ Dzwonić trzy razy ! ” .  Obok nie mniej srogimi kulfonami wylitografowane nazwisko : — Stanisław Czapowski — Stud .  Med . Dalej : „ Dzwonić dwa razy ” .  Na górze ordynarnym i zaiste chamskim drukiem : — Adolf Horst — Filozof — „ Nie dzwonić ani razu ” .  Najniżej to posępne miejsce bielsze , puste — i znaki po świeżo oderwanym bilecie , cztery czarne zagłębienia po pluskiewkach .  Ewa zatrzymała wzrok na białej plamie .  Czoło jej zmarszczyło się , twarz przybrała wyraz bolesny .  „ Kto też najmie ten pokój ?  Boże , Boże !  Tyle czasu pokój stoi pustką ! ” .  Była to jednak obłudna , a przynajmniej na pół świadoma troskliwość .  Ewa usiłowała nią zatrzeć ( w interesie czystości duszy ) obrazy i myśli , które ją tłumem obiegły , skoro tylko rzuciła okiem na napis : — Adolf Horst — Filozof — „ Nie dzwonić ani razu ” .  Jak żywa stanęła jej teraz w pamięci cała spowiedź przed godziną odbyta , wszystkie towarzyszące jej okoliczności , uczucia , wzruszenia , stany bierne , a nawet ruchy i bezwiedne spojrzenia oczu .  Jeszcze czuła ścierpnięcie poniżej kolana od długotrwałego ucisku kości przez ostry gzyms schodka , kiedy przyklęknąwszy niewygodnie przetrwała w jednej pozie całą spowiedź .  Jeszcze czuła na twarzy swej spoczywający wzrok kapłana i oddech jego ust .  Teraz ogarnęło ją przedziwne lenistwo ciała i ducha .  Wszystka tajemnica i potęga spełnionego aktu spowiedzi była jakoby brzemię złożone z ramion .  Nie zeszło jeszcze z głowy , nie osunęło się z myśli .  Przeciwnie — minęła już rozkosz biernego poczucia , że święty obowiązek został wypełniony , wrażenie radości , że już jest po wszystkim , które niosło ją było niby mroczny a miły obłok przez ulice miasta i zasłaniało przed oczyma ziemię .  W chwili gdy stała pode drzwiami domu , wracało , włamywało się do duszy i oblegało zmysły dotykalne , leniwe uczucie życia .  Ewa nacisnęła dzwonek i usłyszała znajomy tupot nóg służącej .  Skoro się drzwi otwarły , wsunęła się cicho i pochwyciwszy za rękaw kucharkę , szeptała jej do ucha ze zmarszczonymi brwiami :  — Leośka , nie masz do mnie o nic żalu ?  Nie gniewasz się na mnie ?  O nic , gadajże ?  Tamta wytrzeszczyła idiotycznie oczy , zachichotała — aż nagle poczęła z przejęciem szeptać :  — Była panienka u księdza Jutkiewicza ?  — Była m .  Przebaczasz mi wszystko ?  — No , przecież !  Cóż znowu nie mam przebaczyć …  — Ale słuchaj , z serca !  — No !  A do Stołu Pańskiego panienka przystąpiła ?  — Nie , jutro .  — Czemu ?  — Bo już było za późno .  — Widzicie !  Jakże to cały dzień i całą noc bez grzechu .  Panienko , chodźmy stąd !  Uciekajmy !  — Dlaczego ?  — No , dymajmy — i tyle !  — Powiedzże prosto !  — Nie powiem .  — Kiedy to z tobą zawsze !  Chcesz , widać , żeby m się w takim dniu rozzłościła .  — A to niech sobie panienka wie !  Nie moja wina , jeśli panienka …  — Cóż takiego ?  — A to , że znowu u Horsta ta sama dziewka , ta , co to malowana na gniado …  Obiedwie na te słowa pierzchnęły z korytarza w takim popłochu , jakby w nie z pistoletu strzelano zza węgła — jedna prosto , we drzwi kuchenne , druga na prawo .  Wbiegłszy do pokoju , który był w całym mieszkaniu jednym schronieniem rodziny ,  Ewa przypadła na łóżko za parawanem .  Skuliła się tam natychmiast i co tchu zabrała do pracy duchowej , zupełnie jakby się wszystka , z głową , nakryła wielkim całunem kościelnym .  Siedziała z rękoma obwisłymi , z głową pochyloną na piersi , z oczyma zamkniętymi .  Zrazu modliła się cicho , wymawiając boleśnie i z trudem prawdziwym wyrazy : „ Panie Boże mój !  Jakże ja nędzna odważę się przystąpić do Ciebie , którego tyle razy obraziła m ?  Panie !  Nie jestem godna , aby ś wszedł do przybytku serca mego !  Jezu , pomnóż pokorę moją … ” .  W miarę jak wielekroć wymawiała te słowa , szerzyła się w niej jak gdyby jasność owego kaganka , z którym w sobie szła przez ulice miasta .  Poczęły wynikać w duszy pożądane obszary , rozwierać się i przeistaczać ni to w okolice nieznane o poranku , okryte jeszcze mgłą …  Było dobrze iść wśród tego świata duszy , iść dokąd oczy poniosą .  Było dobrze i lekko , obrawszy którykolwiek kierunek , wędrować z rozstajnych dróg , na których teraz stała .  Zaszemrały nad głową słowa - tchnienia , słowa - poszumy , jakoby szelest liści odwiecznych w jakowejś ciemnej alei …  Mocne postanowienie poprawy !  „ Jakże to zrobić ? — zadała sobie natarczywe pytanie .  „ Jak to zrobić doskonale , mocno , na zawsze ?  Żeby móc wiecznie spać na trawie zwanej » Baranek Czysty « ?  Żeby mieć boskie prawo zawsze stać przy Krzyżu duchem przez rozmyślanie , a rzeczywiście przez Komunię Świętą ? ” .  Przymknęła powieki , zacisnęła ręce , nabrała pełne piersi mocnego tchu …  Idzie przed się znowu dalej w wiośniany kraj , potężnymi kroki .  Poprzysięga sobie w duszy , samej sobie rozkazuje , co i jak teraz będzie czyniła .  Wszystko , co w chwili tej postanawia , okazuje się do wykonania łatwe , rysuje się jako mądre i tak proste , tak naturalne i celowe , jak na przykład kształt drzwi , budowa domu , pomysł i wykonanie szafy .  Czemuż człowiek nie ma być tym , czym być chce ?  Dlaczegóż nie być czystą , dlaczego nie być dziewicą nie tylko ciałem , lecz i duszą ?  Azaliż lepiej jest być czymś brudnym niż czystym ?  Czyż kwiat może być brudny , oblany pomyjami ?  Czy mógł by żyć oblany pomyjami ?  Czyż nie jest to rzecz prosta a najmądrzejsza , że kwiat jest czysty ?  Bóg go stworzył po to , żeby był czysty .  W duszy , w pamięci , w uchu brzmią teraz słowa kapłana …  Świętego Pawła słowo do Koryncjan : „ Wszystko mi wolno , ale nie wszystko pożyteczno … ” .  A dalej przykład , wyjęty ze świętego Franciszka Salezego , o drzewie migdałowym , którego owoce przemienią się z gorzkich na słodkie za pomocą wypuszczenia z pnia złych soków .  Ewa zapytuje samej siebie , czemu by nie miała wznieść się do tej poprawy i stanąć w cnocie czystości obok oblubienicy z Pieśni nad pieśniami , obok tej , co w palcach swych przecedza mirrę , płyn broniący od zepsucia — tej , co ma oczy przepasane przepaską złotą na znak czystej mowy , co ma oczy jak gołębica ? …  Ogarnia ją rozkosz tego obrazu , porywa wyniosłość pragnienia , zdejmuje wola mocna , odurzenie przecudne , żeby się wznieść ku dobru wysokiemu .  Wyplenić ze siebie obmierzłe upodobanie do kokieterii , wytrącić z duszy ową rozkosz niewymowną do szelestu jedwabiu , do piękności sukien , które owiewają ciało różowością jutrzenki albo lazurem wiosennego nieba — do połysku pantofelków lakierowanych — dreszczowy czar zwiastujący ( zawsze , zawsze ! ) nadejście studenta ( a nawet tego gałgana Horsta ! ) .  Nigdy już , przenigdy ( przysięga to sobie ! ) nie pójdzie , niby to przypadkiem , a w gruncie rzeczy ze świadomym zamiarem ujrzenia Czapowskiego ( przysięga to sobie ) , gdy on wychodzi …  Nigdy już nie zaszeleści jedwabną halką jak wówczas , kiedy to stanął na schodach i zwrócił na nią wielkie marzące oczy …  Głupiec jeden , kabotyn , oślak !  Co on sobie mógł wtedy myśleć !  Po pierwsze — won ! — pantofle .  Od jutrzejszego dnia trzewiki , klapy , błotochody , ciapostępy — trzewiki do skończenia świata !  Po drugie — halka .  Won !  Zatkała uszy , żeby nie słyszeć jedwabnego szelestu przecudnej ulubienicy ze ślubnej niegdyś sukni matczynej , zachwytu swego i radości .  Żamrużyła oczy , żeby nie widzieć żółtego połysku przepięknych bucików , wysmukłych , obcisłych , na wysokich korkach .  Ileż to razy wycałowała je oczyma , wypieściła myślą , gdy jeszcze stały na wystawie za wielką szybą , na lustrzanej tafli .  Straciła na nie wiele , wiele nocy , przepisując akta biurowe do rana .  Teraz — won , won , won !  „ Won ! ” — powtórzyła raz jeszcze .  Myśli po tym rozkazie pierzchły na wszystkie strony .  Jakiś tylko szum w uszach , szelest wyrazów …  Wymawia się won , a pisze się Vaughan .  — Księżniczka … Księżniczka Vaughan !  Prześliczne , błękitne oczy , sploty włosów , głowa lekko pochylona na prawe ramię .  Na głowie kapelusik z czarnej materii , jedwabnie lśniącej , rodzaj spłaszczonego cylinderka , z szerokim rondem i rozszerzeniem w kierunku dna .  Kapelusz otoczony woalką nieopisanie pięknego koloru .  Obnażona szyja i błękitny paltocik z bufiastymi rękawami .  Ach , ty śliczna , ty przecudowna , ty śmieszna !  Gdyby tak teraz wyjść w tym paltociku , w tym kapeluszu , z tą woalką !  Z tą bajeczną woalką !  Księżniczka Vaughan …  Widywała ją tylekroć na wspaniałej miniaturze w mieszkaniu lichwiarki Barnawskiej !  Zawsze posyłała jej uśmiech , jak przyjaciółce , jak siostrzyczce .  Gdzież ona żyła , kiedy , co robiła ?  Nie ma jej nigdzie na ziemi , nie ma nigdzie !  Umarła przed setką , a może przed setkami lat …  Ona umarła — ten uśmiech umarł , te oczy , ten promień słońca zagasł !  Ta bliska sercu , ta przyjaciółka , ta droga — to złudzenie !  Ach , gdybyż to z nią wszcząć rozmowę , posłyszeć pieszczotliwe słowa z tych czarodziejskich ust , które milczą dyskretnie tyle już lat , które unikają wyznania prawdy i uśmiechają się wiecznie ponad głowami tylu ludzkich pokoleń !  Gdyby ją spotkać choć we śnie …  „ Księżniczko — szłyby śmy razem w Aleje — ja i ty …  Toż by to wytrzeszczali trzeszcze , gapili się , szeptali o nas …  O mnie i o tobie …  O której by szeptali , że piękniejsza ?  Powiedz , powiedz prawdę , księżniczko ! ” .  Spostrzegła się , o czym myśli …  Spuściła oczy na książkę francuską , która Bóg wie skąd i kiedy zabłąkała się między rupiecie domowe , na Choix des monuments primitifs de l'Eglise — i na ów rozdział z pisma świętego Cypriana , który częstokroć musiała czytać z polecenia matki : De la conduite prescrite aux viérges :  „ Gdy wspaniale uczesane i przystrojone zjawiacie się wśród ludzi , ściągacie na się oczy i westchnienia młodzieży , gdy zapalacie w sercach ogień miłości — cóż z tego , że nie giniecie same , skoro gubicie bliźnich , dla których niebezpieczniejszymi jesteście niż żelazo i trucizna ” .  „ Ech , » żelazo i trucizna « to znowu przesada ! — pomyślała ( ze wzruszeniem ramion i z lekka wywieszając język ) prędzej , niż była w stanie zorientować się , jaki grzech popełniła .  Schyliła się tedy jeszcze bardziej i zatopiwszy się wszystka w medytacji marzyła po polsku , czytając wiersze francuskie kazania :  „ Jeżeli pozostaniesz czystą i dziewicą — jesteś równą aniołom Boga .  Usiłuj zachować całość dziewictwa twego i skończyć z wytrwałością , coś z męstwem zaczęła .  Nie ubiegaj się za ubiorami ciała , lecz za cnotą duszy .  Zatapiaj się w Bogu i w niebiosach , a wzniósłszy już oczy tak wysoko , nie zniżaj ich ku ziemi … ” .  „ O Boże mój ! … ” — wzdychała z radością , wzdychała weselnie nad tymi cudnymi wierszami .  Zrozumiała ich pachnący , jakoby lotny i rozkwitły sens i unosiła się oczyma ku niebu .  Toteż z najwyższą przykrością posłyszała jednokrotny dźwięk dzwonka .  Tupot nóg Leośki .  Za chwilę wsunął się do pokoju ojciec .  Był po wiosennemu wyświeżony , w letnim paletku , które liczyło już sobie dziewiątą czy dziesiątą wiosnę i zdołało przybrać odcień zielonkaworudy .  Nie mniej wiosennym kolorem uderzały wąsy podkręcone , z rana uczernione na szwarc szatański , a obecnie nabierające od promieni słonecznych barwy świeżo skoszonego , aczkolwiek już nieco podeschłego sianka .  Stary pan miał w dziurce od klapy paltota wetknięty pięciogroszowy bukiecik fiołkowy , na prawicy rękawiczkę z palcami wielokrotnie ześcibianymi czarną nicią .  W lewej ręce niósł pieszczotliwie sławną swoją laseczkę , pamiątkowy dar imieninowy od „ grona ” przyjaciół , z rączką notorycznie posrebrzaną , w kształcie zgiętej nogi końskiej , z monogramem stosownym i datą .  Pan Pobratyński nucił wbiegając do pokoju .  Zmrużone jego oczy przeszukały wszystkie kąty pokoju , ucho uchwyciło dźwięki dolatujące z kuchni .  Gdy intelekt przyszedł do samowiedzy , że „ żoneczka ” nie jest w lokalu obecną , znużone ciało radośnie spoczęło w szerokim fotelu obok szafy , obwieszonym arcydziełami szydełkowej roboty .  Pan Pobratyński dumał tam chwilę , nie zdejmując kapelusza , naprzeciwko okrągłego stołu , skazanego na dźwiganie serwety i wiecznie krzywej , „ ozdobnej ” lampy , którą ze swej strony ozdabiał , oczywiście , abażur ze strzyżonej bibułki .  Gdy stopy pięknego starca , obute w kamaszki wylękłe z obwisłymi melodyjnie gumami , spoczęły na dywaniku ze strzyżonych kawałków , głowa jego pochyliła się w stronę Ewy .  Blade , wypełzłe , odbarwione oczy , oczy - przylaszczki spoczęły na tej twarzy .  Figlarny uśmiech wykwitł na wargach .  — Jakże też tam z rozgrzeszeniem ?  Czy aby ? …  Ewa wstała ze swego miejsca i podeszła do ojca .  Nie podnosząc oczu pocałowała go w wyświechtaną rękawiczkę .  Stary pan potarł się o nią ramieniem , potem połą surduta .  Przechylił głowę i usiłował zajrzeć w oczy .  Oczy te były spuszczone …  Za chwilę jednak uśmiech taki sam jak u ojca , uśmiech radosny , ni to figlarny , ni to smutny , uśmiech ladaco i nie wiedzieć co , ukazał się na jej ustach .  Spojrzała w wypłukane oczy .  Zaśmiali się oboje wraz jednako .  Przypadli do siebie na chwilę : głowa do głowy , usta do ust , oczy do oczu .  Staremu spod powiek wylazły jakoweś quasi-łzy i wnet się skryły .  Z piersi jęknęło jakoweś westchnienie — i przepadło .  — Dała by ś staremu ojcu troszeczkę tej świętości , skąpico jedna ! … — szeptał cicho , patrząc z bezbrzeżną czułością na jej włosy jasne — jasne , kołysząc ją na sobie , jakby była sześcioletnią smerdą , którą huśtał na nodze …  — A to niech tatko sam sobie pójdzie do spowiedzi … — powiedziała kokieteryjnie , wodząc wargami po jego czole , między oczami , po policzkach .  — Ja … tego …  Owszem , dziecko , ja pójdę .  W tych dniach się nawet , ma foi , wybierałem .  — Ech ! …  — Ale no !  Jak honor kocham !  Ja ci to mówię …  — Jak honor kocham , ale do cukierni …  — Cicho bądź , jędzo !  To postępki ojca będziesz sądziła — he ?  Takie to mocne postanowienie poprawy życia ?  — Gdzie ja tam sądzę ! …  — Widzisz , Ewuś , ja już jestem stary , grzeszny człowiek .  W starym człowieku , uważasz , to się tyle nazbiera grzechów , paskudztw , wiadomości …  Cóż tam zresztą — ja !  Grzeszny człowiek …  Ja by m tylko chciał , żeby na mnie nikt uwagi nie zwracał .  Nic nie wymagam , toteż niech i ode mnie nic nie żądają .  Ja na uboczu …  Dzisiaj już tego , co było … dawniej — gdzie ! …  Inna rzecz z tobą … ma foi … inna .  Powiem ci pod słowem honoru , że nie masz lepszej rzeczy jak czystość serca i to , wiesz , mocne postanowienie .  Tak i tak — no i basta .  Jak się było w Liceum Świętej Anny … miły Boże .  Oczy starego pana rozweseliły się , zaszły mgłą .  Schylił się ku córce i nie patrząc na nią szeptał do ucha :  — Bądź , dziecko , zawsze niewinna , czysta , wiesz , ma foi …  Tak jak dzisiaj …  Ty za mnie i za siebie , za mamę , za nas wszystkich bądź czysta .  Pan Bóg …  Jak się ty za mnie pomodlisz , to na pewno , na pewno … i posada … i to wszystko , to wszystko …  — Ale żeby tatko przestał chodzić … „ ma foi ” … do tej knajpy , toby był tatko jeszcze bardziej kochańszy … — wzdychała przed nim .  — Co — co ?  — Żeby tatko przestał zadawać się z Horstem , ulegać mu , nie dał wyciągać się z domu po obiedzie .  Prędzej by się i posada trafiła , bo Pan Bóg wszechmogący …  — E … pleciesz koszały opały ! — mruknął z wyraźną niechęcią .  — Co ma wspólnego chodzenie do cukierni — z posadą !  Gdzie Rzym , gdzie Krym !  A jeszcze Horst !  Cóż mi Horst ?  Także ! …  Ja , zrozum to , ja muszę bywać między ludźmi !  — I co może być za przyjemność … — szeptała zapamiętale , nie słuchając tego , co mówił …  — Brudno tam , obmierźle , zakopcone .  Umyślnie przecież chodziła m .  — A ty po co ?  — Te ciastczyska i te , żal się Boże , cukry po prostu śmierdzą .  A przecie to dzień w dzień .  Przecie to kosztuje !  Jakże tu mama nie ma narzekać przed ludźmi ? …  — Więc i ty żałujesz mi tej jednej małej - czarnej … — mówił z rozdzierającym wyrzutem , patrząc w przestrzeń .  — Jednej małej - czarnej z pasztecikiem i jeszcze z czymś …  I jeszcze z drugim czymś , a czasami …  A ileż to godzin traci się na wysiadywanie !  Przy tym te piękne rozmowy z Horstem .  — Właśnie tego nie rozumiesz , tak samo jak matka !  Właśnie tego !  Może być , nie przeczę , wysiadywanie bezczynne i bezcelowe , a może też być wysiadywanie - czynność , akcja , działanie !  Tak , moje dziecko !  Złośliwy uśmiech wydobywał się na jej wargi , toteż go powstrzymywała .  Rzekła jeszcze :  — Jednakże wszyscy ludzie z pozycją źle o tym mówią .  Niedawno Rokicki przychodzi i prosto w nos mówi mamie : „ Cóż , pan dziedzic dobrodziej oczywiście w knajpeczce z Horścikiem … ” .  Już mama nawet mówiła , że wolała by go nie stołować , żeby tylko tatki nie wyciągał .  Bo jakże mama to wszystko może wytrzymać ?  Nie ma na to nerwów …  Szarpie się , żyły ze siebie wyciąga …  — O , już są i te „ żyły ” …  Naucz się tylko jeszcze tego ulubionego zwrotu mamy : „ wbij zęby w ścianę ! ” — to już przynajmniej będzie cały garnitur .  Żyły i zęby !  — Gdzie się co takiego dzieje ?  Nic , tylko przesady , tragedie , opery , hiperbole !  — A tatko znowu tak sobie powie : hiperbole , i koniec .  A my ani bielizny , ani ubrania .  Wszystko idzie na Barnawską .  Żyjemy byle czym …  Przecie tak wiecznie być nie może .  Musi tatko także pomyśleć !  Właśnie i dziś … ksiądz spowiednik …  — Tylko mi aby rzeczy ze spowiedzi nie rozkładaj !  Wiesz chyba o tym , że tajemnica spowiedzi …  Masz , chwalić Boga , dwadzieścia lat jak oblał …  — Ja , tatusiu , nie ze spowiedzi , tylko że wszyscy …  Coraz nam gorzej , coraz gorzej …  Mama jakaś rozdrażniona , rozstrojona , niespokojna …  A tatko jak gdyby nigdy nic , jakby wszystko szło jak najlepiej na świecie …  Ludzie widzą … roznoszą plotki po świecie .  A zresztą jest to niewątpliwie prawo Boże …  — No , już ty mię aby nie ucz , co mam robić na świecie !  Matka was ponauczała tych na mnie gadań .  Sama gada , Aniela gada , teraz nareszcie i ty …  Ale ostatecznie , co wolno matce , tego tobie nie wolno — rozumiesz ?  Ściągnął dramatycznym ruchem rękawiczkę i wykonawszy szereg ruchów istotnie wytwornych przesiadł się pod okno , tyłem do córki .  Stało tam tak zwane biurko , grat poobłupywany , ze starą politurą , przywalony mnóstwem cacek najrozmaitszego pochodzenia .  Kiedy Ewa wróciła ze smutkiem na brzeżek swego łóżka , stary pan ( ze zmarszczoną groźnie brwią ) wydobył z kieszeni kluczyk , otwarł i wysunął szufladę i zagłębił się w pożółkłe papiery .  Jedne z nich rozwijał z gazet , inne pobieżnie przeglądał , inne wreszcie starannie czytał .  Ewa miała oczy spuszczone na książkę , ale myśli jej wbrew woli , uporczywie zaglądały zza ramion ojca w owe papiery .  Wiedziała przecie aż nadto dobrze , że pod pozorem przepatrywania starych próśb o posady , świadectw , zawsze „ chlubnych ” , listów polecających i bilecików odczepnych , ojciec wydobywa na światło dzienne i korzystając z nieobecności żony odczytuje dawne listy miłosne od rozmaitych dam swego serca .  Kopie się w skarbach swych .  Wzdycha .  Rokrocznie przecież około Wielkiejnocy to czyni .  Gdy słońce przygrzeje , gdy fiołki zapachną w zatęchłych ulicach Warszawy , oddaje się sekretnej pasji przeczytywania zżółkłych listów .  Ewa z matką czytały je również , dobrawszy się do szufladki za pomocą pewnego kluczyka , a cała rodzina miała na określenie tej czynności wyrobioną nazwę .  Mówiono , że tatko przewietrza swe miłostki i przesypuje je naftaliną .  Oczy jej mimo woli znowu poszły ku ojcu .  Patrzała na prześliczny profil tej twarzy , widziała niezrównane piękno rysunku subtelnego nosa , doskonałego istotnie kształtu brody , zarysu oka , ucha , owalu głowy .  Serce jej poczęło bić z żalu .  To prześliczne białe czoło , tak doskonale lekkomyślne , to czoło „ pańskie ” poryły już , ośmieliły się poryć wzdłuż tyloletnie myśli o posadzie .  Dookoła najcudniejszych męskich oczu , oczu , nad którymi , zdawało się , starość nie będzie miała siły wykonać swej władzy , utworzyła się trwożliwa sieć zmarszczek .  Białe , wypieszczone ręce ze szlifowanymi paznokciami , ręce bezsilne i bezwładne , pośpiesznie mięły , przerzucały stare papiery .  Ewa poczuła , że zagłębiając się w myśli o ojcu popadnie w grzech , że już się grzechowi oddaje , płacząc nad jego dolą .  Bo gorzko bolała nad tym , że ojciec cierpi patrząc na zżółkłe listy , na minione miłostki , na zaszłe już słońce swego życia …  Westchnęła patrząc mimo wiedzy na natarczywą wszędzie- obecność grzechu , na jego niezwalczoną władzę .  Zrozumiała , że nie powinna teraz pozostawać w jednym pokoju z ojcem .  Wstała tedy i na palcach wyszła .  Było jej lekko , grzesznie , ale lekko na myśl , że wyświadczy mu usługę , gdy będzie mógł bez świadków i bezkarnie czytać swe „ dokumenty ” , wzdychać nad nimi bez kontroli i upuszczać w martwe papiery martwe łzy .  Zamykając drzwi bez szelestu , z uśmiechem anielskim , widziała , że nie odwrócił głowy .  Westchnęła bez możności powzięcia myśli , że grzech już spełniony …  Miała zamiar pójść do kuchni i tam między szafą i zlewem , w kącie , odprawić dalszy ciąg medytacji , ale oto przypomniała sobie o wolnym chwilowo pokoju i , uradowana niewymownie tym odkryciem , weszła tam natychmiast .  Pokój ów od kilku tygodni stał już pustką .  Jak trzy inne , był wynajmowany przez rozmaitych „ kawalerów ” i nosił na sobie ślady kawalerskiego żywota .  Tapety na ścianach były tak poobdzierane , pełne dziur , z których sypało się suche wapno , usiane istnymi ranami od gwoździ , bretnali i haków , wbijanych w miejscach najmniej prawdopodobnych — jakby w obrębie tych czterech ścian toczyły się jakieś zapasy na drągi , maczugi , dzidy i włócznie .  Dookoła drzwiczek pieca kafle były spękane , przepalone i czarne .  Rura blaszana , uchodząca z wierzchołka jego w ścianę , okryta była kurzem i popiołem , a całą okolicę swego istnienia powlekła sadzą .  Sprzęty , jak łóżko , szafka , potworne obrazki , służące jakoby do „ ozdoby ” lokalu — wszystko , na co padły oczy , było sponiewierane , poniekąd udręczone , jak rzecz cudza , a przecie należąca do tego , kto za jej chwilowe posiadanie płaci — więc wyzyskana i wzięta niejako za gardło .  Stolik , którego najszczerzej sosnową prostoduszność suto i wielekroć powlekła politura domowego rozprowadzania , znowu miał na wierzchu swym pobojowisko pełne dziur , bolesnych oparzelisk od węgli samowarowych , od szybko nastawianych maszynek , i istne rany wystygłe od żrących jodyn , terpentyn , spirytusów oraz kawalerskich soli i kwasów .  Podłoga była nie dość że wydeptana , ale wprost powygryzana gwoździami obcasów .  W rogu , gdzie zanudzała swym widokiem ohydna „ umywalka ” blaszana z drzwiczkami wiszącymi na jednym haku , było najbardziej sponiewierane miejsce pokoju .  Ewa wszedłszy tam doświadczyła uczucia ohydy .  Nie , nie będzie w stanie modlić się w tym miejscu !  Pokój ten był czymś publicznym , zużytym i , jako właśnie rzecz publiczna , jakby oplutym i spapranym .  Wszelaki brud życia zdawał się cuchnąć ze ścian , kurzyć się z podłogi , kątów , szpar , sprzętów …  Wśród tego wrażenia , potykając się o myśl , co robić teraz , stojąc bezradnie z przymkniętymi powiekami ,  Ewa znienacka ujrzała prawdę : toż to jest obraz mojego życia przed spowiedzią !  W tejże chwili nawiedziła ją łaska skruchy i łaska głębokiego żalu .  Po wtóre , a z równą siłą , jak w chwili szeptania drżącymi wargami w ślad za głuchym łoskotem serca słów Spowiedzi Powszechnej , popadła w rozczulenie ducha .  Po wtóre stała się duszą grzeszną i drżącą ze wstydu pod nawał em ciężkiego aktu .  Ciało jak przy konfesjonale osunęło się na ziemię .  Kolana uderzyły o podłogę , głowa bezwładnie oparła się o plugawą ścianę .  Z warg gorzkich i suchych padały słowa surowe , niezbłagane , pełne najoczywistszej prawdy : „ Ja grzeszna spowiadam się Panu Bogu Wszechmogącemu ” …  Owładnęły nią ataki , głuche impulsy i dreszcze rozbudzonego sumienia .  W drżeniu ciała , w trwodze i prostracji szukała po ciemku w głębinach duszy — czy wszystko , czy wszystko ? …  Wyraźne , niemal olśniewające wspomnienie nasunęło tamtą chwilę : zgubiony w drodze do domu zarys twarzy spowiednika , brzmienie jego szeptu , szczególny sens każdego wyrazu i osobliwą , męską niejako barwę i bryłowatość słów .  Pamiętała coraz żywiej tę chwilę , kiedy ujrzała tuż za grubą i kanciastą kratką błysk szychu stuły i jakąś fioletową jej półbarwę ; dolną część ucha , nieco rdzawego policzka z sinością świeżo ogolonych włosów …  Pamiętała początkową oschłość głosu , zapytań martwych , jakby urzędniczych .  Powtórnie przeżyła wrażenie przejmującego popłochu , sromu bezgranicznego , iście kobiecej niedoli , ową chęć ucieczki chyba pod posadzkę , kiedy kapłan zwrócił się ku niej twarzą , zatopił oczy w jej oczach , długo nie spuszczał wzroku z twarzy i słuchał .  Przyszło ku niej dobrotliwe wspomnienie zmiany jego głosu , przeobrażenie się suchej indagacji w natchniony i bolesny obrządek dobrowolnych zwierzeń , do gruntu , do samego dna , w tajemniczy sakrament , pełen potęgi ściskającej serce .  Gdy już była wyznała grzechy i , bezmiernie zmęczona , bezsilna i jakby mieczem ścięta , blada i odrętwiała , uczepiła się kurczowo palcami gzymsu konfesjonałowego — a on wtedy zaczął mówić …  O słodka , cicha mowo !  Nauko mądra i pokorna !  Ewa czuła jeszcze na policzku gorący oddech i martwe , pełne mgły spojrzenie oczu .  Słyszała w sobie zaklęcia i prośby , krzyki ducha tego młodego sługi ołtarza , żeby została niewinną i żeby pokochała cnotę .  Mówił jej wtedy za świętym Cyprianem , że dziewice są to kwiaty wonne Kościoła , że są to arcytwory piękności , ozdoby naszej ludzkiej natury , dzieło jej doskonałe i niepodlegające zepsuciu , obraz Boga , w którym wizerunek swój ma świętość naszego Zbawcy …  Mówił jej wtedy słowy aniołów z Apokalipsy , śpiewających tę pieśń nową , że dziewice są istotami „ kupionymi z ludzi ” , gdyż one „ naśladują Baranka , gdziekolwiek idzie , a w ustach ich nie masz zdrady ” .  Mówił jej słowy świętego Pawła z listu do Koryncjan , że ten , co nie pojął małżonki , stara się o rzeczy Pańskie i pełen jest pragnienia , żeby się Bogu podobać .  Ten zaś , kto pojmie żonę , stara się o rzeczy świata i pełen jest pragnienia , jakoby się żonie podobał .  „ Która nie poszła za mąż — mówił — stara się o rzeczy Pańskie , aby była święta ciałem i duchem ” .  Wspomniała sobie teraz wyraźnie , jak , bezpośrednio zwracając się do niej samej , kapłan począł omawiać grzechy niby brzemię wstrętnych rupieci złożone u jego stóp .  Słowa jego były prawie nieśmiałe , określenia delikatne i nad wszelki wyraz dyskretne .  Zdawało się , że to lekarz doskonały świadomymi palcami dotyka środka ogniłej rany .  A jednak nie zapomniał o żadnym grzechu .  Pamiętał każdy z nich z wszelkimi szczegółami .  Widać było , że od razu pojął całkowite życie , wszystkie sprawy domowe .  Nadto stało się rzeczą oczywistą , że nie tylko przewidział wszystko , co mogło się stać w danej chwili , w danych warunkach , ale odczuł uczucia , wątpliwości , pokusy …  Mówił śmiało o piękności cielesnej , nie jako człowiek i młody mężczyzna , lecz jako mędrzec daleki , który widzi i rozważa zjawisko , bada i roztrząsa wszystko bez wyjątku , bo nawet swój stosunek do tej piękności .  — Jesteś piękną — szeptał w natchnieniu — jak kwiat lilii , jak gałąź bzu albo jak młoda róża .  Bóg miłosierny dał tobie jednej jedynej to , czego odmówił tysiącowi niewiast : piękność niezmierną .  Któż pojmie , dlaczego tak uczynił ?  Była by to rzecz straszliwa , sprawa przerażająca i haniebna , gdyby ś sponiewierała ten dar niebiański , gdyby ś go uczyniła swoją własnością .  Było by to dzieło potworne jak złupienie świątyni , jak sprofanowanie kielicha .  „ Ciało twoje jest kościołem Ducha Świętego , który w nas jest , którego mamy od Boga , a nie jesteśmy sami swoi ” .  Płomienne wersety listu do Koryncjan tak mówią .  Pomyśl — szeptał — wszakże niczym nie przyczyniła ś się do piękności swego oblicza .  Stało się ono pięknym pomimo nawet twej wiedzy .  Utwórzże w sobie duszę anielską , co w twojej jest już mocy , i stań się tak piękna , jak jesteś piękną cieleśnie , ażeby ś była i duchem podobną do aniołów .  Nie prowadź nigdy rozmów lekkomyślnych , bo „ złe rozmowy psują dobre obyczaje ” — mówi święty Paweł .  Zamykaj oczy przed widokiem grzechu …  — A co jest grzech ? — spytała .  — Grzechem jest zły czyn człowieka .  — A który czyn jest zły , jak poznać ?  — Czyn ten musi być przede wszystkim dobrowolny .  Wola ludzka ma podwójne zastrzeżenie : jedno bliskie , to jest rozum ludzki , drugie dalsze , prawo przedwieczne , czyli rozum Boga .  Grzech tedy jest obrazą Boga .  W grzechu nędzne stworzenie podnosi rękę na Boga .  Przyczynę grzechu stanowi rozum i wola .  Dalszą , wewnętrzną przyczynę stanowi wyobraźnia i pożądliwość .  Święty Tomasz , oprócz pożądliwości , wylicza jeszcze nieświadomość i złość .  Ale przyczyną zewnętrzną , stojącą poza człowiekiem , może być tylko inny człowiek albo szatan .  Czytamy w Piśmie , że „ Bóg zatwardza i zaślepia grzeszników ” …  Co to znaczy ?  Znaczy to , że Bóg nie daje łaski człowiekowi grzesznemu .  Święty Tomasz z Akwinu w dziele swym Questiones disputatae , w rozdziale o źródle grzechu mówi : „ Na pytanie , czy Bóg może być źródłem grzechu , odpowiedź jest , że tak ” …  Szymon Magus , manichejczycy , Luter , Kalwin , Cwingliusz , Beza i inni kacerze za przyczynę i rzeczywistego sprawcę grzechu uważali Boga .  Ale Sobór Trydencki stwierdził , że jeśliby kto powiedział , że nie jest człowiek w możności drogi swoje złymi uczynić , lecz tak złe czyny jak i dobre Bóg wykonywa … niech będzie wyklęty .  Wszystkie przyczyny pobudzające do grzechu można zawrzeć w jednym wyrazie — pokusa .  Szatan , nie mogąc wywierać wpływu bezpośrednio na wolę człowieka , zaciemnia jego rozum , działa na wyobraźnię , podnieca żądze .  Więc złą jest wszelka pokusa .  Nie czytaj nigdy książek utworzonych dla szerzenia grzechu , nie oglądaj rysunków i malowideł ohydnych , a główna rzecz — nie myśl nigdy o rzeczach , które są urocze na zewnątrz , ale wewnątrz plugawe .  W nich to mieszczą się pokusy szatana .  A teraz co do ludzi …  Wszak prawda , że gdy idziesz ulicą , zwracają się na ciebie setki spojrzeń ludzi młodych — nieprawdaż ?  — Tak jest … — wyszeptała była wówczas .  — Wszak prawda , że gdy mijasz orszak młodzieży płci męskiej , doświadczasz uczucia nieokiełznanej wesołości , idziesz jak gdyby przez aleję pełną światła , róż i zapachu ?  Wszak prawda , że spojrzenia osób zupełnie ci nieznanych budzą w tobie jakąś niespokojną , niemieszczącą się w ciele rozkosz , której nazwać nawet nie sposób ?  Otóż — niechże te spojrzenia nie budzą w tobie radości .  Od tego zacznij .  Z chwilą , kiedy zwyciężysz nędzną dumę z tego tytułu , żeś piękna , i niską radość , że uliczni panowie obrzucają cię zuchwałymi oczami , a zaczepiają uśmiechem , wejdziesz na drogę poprawy , bo na drogę zdeptania pokus — a z niej na stromą ścieżeczkę doskonałości .  Na tej ścieżeczce znajdziesz stan łaski .  Przyjdzie czas , że nie będziesz się pyszniła przed samą sobą nie tylko z tego powodu , żeś piękna , ale nawet z tego , żeś czysta duszą .  Wówczas nie trzeba będzie zadawać pytania — co jest grzech i jak grzech poznać , bo zbliżysz się do stanu prostoty samej w sobie , która nie dopuszcza do siebie brudu , a tak idąc dojdziesz do źródełka świętej pokory , do tego , co wielki apostoł Paweł nazywa „ miłością i duchem cichości ” .  Wtedy to ośmieliła się spytać :  — A czy taki stan — „ miłość i duch cichości ” — nie jest egoizmem ?  Kapłan zadziwił się i pytał po chwili milczenia .  — Jakże to miłość może być egoizmem ?  Nie umiała oczywiście wyjaśnić …  Jąkając się , bełkocąc sylaby poczęła coś pleść o tym , że stan własnej cichości ducha wobec męczarni i huraganu żądz , jakie znosi ten , na przykład , co zamordował człowieka , albo ten , co ukradł , ucieka , kryje się , truchleje — jest egoizmem , gdyż jest niejako używaniem bogactwa , spokojem bogacza w obliczu ogromu nędzy tych , co nie mają , czym by płaczące dzieci nakarmić .  Kapłan zwrócił na nią spojrzenie .  Widziała niegasnący uśmiech na jego wargach .  Wreszcie ciche , wzniosłe słowa :  — Wyucz się modlitw własnych , ukochanych , słów - potęg i symbolów , które jak miecz rozcinają pokusy .  Wzdychaj cicho , z uporem , z męstwem , z niezłomną wytrwałością .  Stan łaski nie będzie ci odjęty .  Gdy w tej chwili uczynisz mocne postanowienie poprawy …  Teraz właśnie nasunęła się przed oczy ducha istna radość : mocne postanowienie poprawy !  Za chwilę wołała na siebie :  „ Nie , nie , siostrzyczko !  Nie mocne postanowienie poprawy , lecz poprawa sama ! ” .  Złożyła swój Panthèon littéraire na skancerowanym stoliku i chyłkiem pobiegła do kuchni .  Tam , słowa nie mówiąc Leośce , rozrobiła z mąki i wody talerz lepkiego klajstru , zabrała ze sobą ścierki mokre , szczotki , butelkę z lakierem czarnym i drugą z farbą białą , nadto różne niezbędne zamszowe skórki , puszkę z zaprawą do podłóg , kredę itd .  Obładowana tym wszystkim wróciła do pokoju opuszczonego przed chwilą .  Zamknęła na klucz drzwi , zrzuciła z ramion stanik i zabrała się do pracy .  Szybko popodklejała wiszące i odstające strzępy tapetów skrawkami , doskonale utrafiając w deseń , z istnym artyzmem pozalepiała wybite dziury .  Oczyściła piec , a czarne szpary między kaflami zaciągnęła „ śnieżystą ” masą gipsowokredową .  Wytarła potworną rurę pieca — i wówczas dopiero zabrała się do podłogi .  Starła ją mokrymi ścierkami i w miejscach najbardziej zdrapanych pomalowała farbą .  To samo uczyniła z parapetem okna .  Wówczas przyszedł czas i na stolik .  Pracowicie a z bajeczną wprawą nalewała na zamszową skórkę resztki zaschłego w butli lakieru i trąc nimi silnie powierzchnię nie tylko zniweczyła ślady oparzeń , ale nadto obdarzyła stoliczysko „ wyrazem ” zupełnej ( no , względnie ! ) nowości .  Radość biła na duszę jej , kiedy stół z potwora , ze wstrętnego grzesznika przeistaczał się w cudo wdzięku , śmiał się do niej swą lustrzaną , czarną powierzchnią ten stół z krzywymi nogami , zaiste jak twarz człowieka , któremu grzechy jego odpuszczono .  Gdy tak szybko , chwytając oddech i wyrzucając ramiona , z zaciśniętymi zębami tarła ów stolik , włosy jej rozpuściły się i burza ich spadła na obnażone ramiona .  Prześliczne , królewskiej piękności ręce ustały od pracy .  Do głowy krew uderzyła .  Oczy zasłoniła mgła strudzenia .  Ewa bez sił usiadła , a później położyła się na wznak na żelaznych prętach pustego łóżka , niby na ruszcie piekielnym .  Objęła oczyma pokój — i cała przemieniła się w uśmiech .  Toż to już nie obmierzły „ pokój pojedynczy przy familii , z samowarem i usługą ” — toż to jest cela świętej Teresy .  Jeszcze tylko widoku nieba !  Wstała leniwie i mocnym ruchem na ścieżaj otwarła okno .  Za chwilę leżała znowu na prętach żelaznego łoża , rżnących ciało jak włosiennica .  Jednym ruchem ręki ujęła wszystkie włosy i położyła je sobie jak poduszkę pod głowę .  Przyszło jej na myśl to słowo : „ Włosiennica …  Włosiennica ! ” .  Ach , spróbować !  Zacząć !  W tajemnicy przed wszystkimi .  Mama spostrzeże …  No , mamę można przypuścić do sekretu .  A więcej nikt …  Tatkę by można , ale to papla …  Jeszcze by wygadał Horstowi …  Do czego też dojść można ujarzmiwszy włosiennicą ciało …  Źródełko świętej pokory …  Wówczas to — boska radości ! — miała przez chwileczkę w powiekach widzenie niejakie postaci .  Twarz biała , oczy zgasłe , kwef śnieżysty …  Poszepnęła sobie samej wśród tumultu myśli , wśród rozruchu uczuć : „ Święta Tereso , pójdę za tobą …  Tyżeś to , ty ?  Święta Katarzyno , co koło swojej męki i miecz katowski , symbole swego męczeństwa , niesiesz — tyżeś to , ty ?  Pójdę za tobą …  Niepokalaną duszę Nieśmiertelną Oblubieńcowi zachowam …  Wdzieję włosiennicę i będę się biczowała co dzień wieczorem ” .  Znikło widzenie .  Miała przed oczyma niebo .  Teraz je dopiero spostrzegła i zawołała na nie z głębin otchłani duszy :  „ O niebo ! ” .  Wiosenne , kwietniowe , rozkwitłe , przedwielkanocne obłoki płynęły i powiewały w głębokości niebieskiej .  Jedne były śniade , w głębiach swych kłębów stalowosine lub bure , ale obrzeżone pozłocistą białością , zrodzoną ze szczerego słońca — inne fiołkowe i miłościwe dla oczu jak bukiety , jak smugi fiołków .  Za obłokami taił się tęgi błękit jakoby przecudny bóg młodości z łukiem naciągniętym przez niezłomne jego ramię i z czujną , chybką , pierzastą na cięciwie strzałą .  „ Obłoki , obłoki … ” .  Widziały się jakoby burza ciągnąca , jakoby przednie cugi i tabory gromów , jakoby sztandary i zwiastuny czyhających za skałami piorunów , piętrzyły się chyżo białymi masami niby wierzchoły Alpów , a były jeno przeczystą pogodą .  Tam i sam przemykał się wśród nich mars ciemnosiny , podobien do tarczy stalowej i , roztrącając rozkoszną słabość a cichą dobroć siostrzaną , ukazywał za sobą okienko nieba wiecznego .  Oto z głębin wznosiły się kłębami śnieżnobiałe mocarstwa , moce , panowania , księstwa …  Płynęły za ramę okna i ginęły .  Ginęły tamże jakoweś wojny trojańskie , punickie , wędrówki narodów , pochody krzyżowe , zmagania się plemion trzydziestoletnie , rewolucje pełne zgrozy , krzyku i krwi …  Rozwierały się wybrzeża skalne , które otaczają błękitny ocean bez początku i końca …  Niosły się same obłoczki , rozwiane , siewne i powłóczyste , nic o sobie i swej piękności niewiedzące , a których istnienie było po to , żeby dać świadectwo piękności — i zginąć .  Ciągnęły się wzajem ku sobie i ginęły jedne w drugich , podobnie jak miłosne spojrzenia .  Chmurki te , chyżo lecące w niebiosach , ściskały serce widokiem swoim .  Złotymi nićmi , co w oczach stają się wraz poniekąd białością i błękitem , oplatały duszę .  Z najodleglejszych głębin wypłynął obłoczek biały jak poranny śnieg — w oczach rozszerzył się , rozpostarł białe skrzydła …  Usta Ewy z radością , bojaźnią i czcią wyszeptały :  „ Serafin … ” .  Wszystka istność duchowa podała się ku niemu , a ciało zawisło niejako w powietrzu .  Zaostrzył się zmysł słuchu i powonienia .  Zmysł widzenia i zdolność pojmowania wzrosły bez granic .  Można by wówczas zaiste rozumieć skomlenie i ryk zwierząt , słuchać dziejów ich cierpień , wiedzieć , co wyśpiewują ptaki , pojmować , co między sobą szepcą szelesty sitowia nad głębinami wód .  Można by ogarniać jestestwem swoim dzieje wewnętrzne skał i tragedie głębiny ziemskiej , można by podsłuchać , czemu płaczą i jak — warkocze brzóz nad wybojami dróg zdeptanych przez bose nogi i przez kopyta smaganych koni …  Jasne obłoki poczęły rymować się w dźwięki przecudne , jak wiersze wyjęte z głębin , z pokładów mowy pospolitej , z języka narodu , jęły przepływać w melodie , których piękność i najwyższa doskonałość powinna by zostać na wieki , podobnie jak zostaje diament urodzony w grubych pokładach czarnego węgla ziemi .  W duszy zabrzmiał śpiew jednogłośny duszy przeistoczonej w anioła , a może i śpiew tronów , cherubinów , serafinów , aniołów i archaniołów , rozlegający się pod niebem , płynący po rosach obłoków , po niwach , siołach i miastach na rozległości ziemskiej — hymn węglem żarzącym w sercu pisany :  „ Jakże szczęśliwy jest człowiek , który zwyciężył grzech i wytrącił go z serca !  Jakże szczęśliwy jest płynąc w kompanii obłoków !  Płynie ku Bogu swojemu , śpiesząc się co prędzej a bez odpoczynku , żeby w Jego drzwi zakołatać .  Jakże szczęśliwy jest człowiek , idąc na klęczkach po schodach niebieskich na obraz chłopów ciągnących do cudownego w Częstochowie obrazu !  Jakże szczęśliwy jest człowiek , kiedy Pana może przyjąć w ciało swoje niewinne i nosić go pod sercem czystym !  Otom się stała , Panie , aniołem Twoim i w obłok odziana leżę w niebiesiech .  Ręce mam splecione na sercu głośno bijącym , a w ciele czuję rozkosz bytowania .  Nic nie wiem i jestem ciemna .  Łaska Twoja , wiosenne światło — na duszy mej .  Woń fiołkowa — dziecięctwo moje — znów ze mną .  Jedno szczęście kołacące serca mojego pod dłońmi słyszę .  Spalę się jako kadzidło , a jako dym błękitny kadzenia z ręki anioła wstąpię przed Twe oblicze .  Oczy zatapiam w Twój błękit bez granic , a ustami całuję siostry me chmury — serafiny , chmury — anioły …  Zobacz mię , Panie , grzeszną i dźwignij mię z prochu ziemskiego .  Pokropisz mię hyzopem i będę czystą , obmyjesz mię — i nad śniegi bielszą się stanę .  Będę , jak obłok powiewny , bielsza od śniegu ,  Twoich przebitych nóg rany czerwone przewijać sobą .  Stanę się gładkim i wonnym płateczkiem róży rumianej , co pod słońcem wiosny ogorzał — na rany Twoich rąk przypadnę niepostrzeżona ” .  Z tych marzeń , jakoby z twardego snu , wyrwał ją nowy głos dzwonka .  Ocknęła się z trudem , z przykrością .  Poznała niezwłocznie , że to dzwoni obca ręka .  Tak nie mógł dawać znać o sobie nikt z lokatorów i nikt z domowych .  Niechętnie wdziała na siebie suknię , związała prędko włosy , zabrała rozrzucone naczynia , narzędzia i farby .  Pomknęła do kuchni .  Kuchnia była pusta : Leośka gdzieś wyszła .  Ewa zajrzała do pokoju mieszkalnego .  Tam siedział nad papierami stary pan .  Nie wiedział o niczym .  W takich chwilach nie wolno mu było przeszkadzać , gdyż był jak poeta w chwili natchnienia .  Ewa z pośpiechem przyczesała i przywiodła do porządku włosy , suknię , stanik , szybko umyła twarz i ręce , a gdy dzwonek powtórnie i ze zdwojoną natarczywością się ozwał , pobiegła drzwi otworzyć .  Za progiem stał jegomość mniej więcej trzydziestoletni , porządnie ubrany .  Uchylił kapelusza z zapytaniem :  — Czy to tutaj pokój do wynajęcia ?  Ewa usunęła się ode drzwi i wpuściła go do korytarza , a następnie do pokoju .  Pod nieobecność służącej i matki , które korzystały z niedzieli , musiała przedstawić zalety i wyłuszczyć cenę lokalu .  Młody pan z pewną mrukliwą niechęcią rozglądał się po kątach , kilkakroć w nieznośny sposób badał rurę do pieca , rewidował oczyma rokokowe przegięcia prętów i nóg żelaznego łoża .  Zdawało się , że nic z tego , że nie wynajmie .  Ewa , nie patrząc już na niego , czekała za progiem .  Jeszcze raz spytał o cenę , o samowar , służącą , zajrzał tu i tam , a wreszcie oświadczył , że zajmuje ten pokój i zaraz zniesie tu swoje rzeczy .  Wydobył pugilares i zapłacił od razu 15 rubli za miesiąc .  Ewa z radością trzymała w ręce trzy papierki i mimo woli , bez słów modliła się dziękczynnie .  Nigdy bardziej te pieniądze nie były w domu potrzebne , nigdy bardziej w porę nie zjawiła się taka suma .  Zaiste ! …  Pan Bóg chyba posłał tego człowieka …  Przez chwileczkę wspomniała sobie pracę przedgodzinną w tym pokoju — fizyczną i duchową — i nie wiedzieć czemu — z najgłębszej , „ anielskiej ” głębokości serca spojrzała przejrzystymi do dna oczyma , z dołu w górę .  Uśmiechnęła się do przybyłego lokatora .  Wyrazy drżały na jej wargach …  Gdybyż on wiedział , jak dalece ludzie są braćmi i dziećmi jednego Ojca !  Gdybyż on wiedział , kto go tu posłał ! …  Ale , o dziwo !  wtedy dopiero ujrzała tego pana .  Bokiem do niej zwrócony , od niechcenia , spod powiek i z ukosa patrzał na nią .  Spostrzegła jego czoło białe , prześliczne i w mig nazwała je za poetą „ upojonym myślami ” .  Zauważyła jego prosty nos , lekki , ciemny zarost , usta wykrojone delikatnie , i nazwała go w myśli : „ jakiś taki swój człowieczyna ” .  Ale nie było to trafne , boć widziała , jaki to arogant i pyszałek .  Wyszedł z pomrukiem , że każe tu natychmiast znieść z dorożki rzeczy .  Mówił jak do służącej , gdy stała w korytarzu …  Uśmiech jej poszedł za nim , gdy się już drzwi zamknęły .  — Gdy mama przyjdzie — ileż to na raz szczęśliwych nowin !  Liczyła : „ Rozgrzeszenie , pokój wynajęty , 15 rubli gotówką — i cóż to jeszcze ? …  Coś jeszcze takiego ” …  Najważniejsze to , że wynajął nie studencina , nie „ obibok ” , nie byle jaki warszawiak , lecz ten pan .  Kto też to może być ? …  Tak …  Zamelduje się , co pewna , ale żeby wiedzieć …  Wróciła do pokoju i usiadła w swoim kąciku , nic ojcu nie mówiąc o tym , co zaszło .  On przez ramię , ze zwykłą flegmą i wielkopańskością zapytał :  — Kto to przychodził , dziecino ?  Odpowiedziała niezdecydowanie , to to tam … lokator …  Tymczasem nasłuchiwała cicho , pełna wzruszenia , podrażnienia , jakby rozłaskotania duszy .  Pragnęła , żeby matka przyszła jak najprędzej i żeby sama wprowadziła sobie owego mruka .  Tymczasem dzwonek uderzył znowu .  Pobiegła .  Wszedł „ ten pan ” ze stróżem i posłańcem , dźwigającymi jego rzeczy .  Były nieliczne i niebogate : kosz , wyszarzały tłumoczek podróżny , lekka jakaś kołdra w paskach , skórzana poduszka .  Wstydliwie i nie tak już wyniośle lokator umieścił swe rzeczy w pokoju , zapłacił tragarzy .  Ewa czuła się w obowiązku zawiadomić go , że niektóre miejsca w pokoju są świeżo pomalowane olejną farbą , białą — tam znowu żółtą .  Weszła tedy w otwarte drzwi i wskazała parapet , podłogę …  Czuła przy tym , że wszystka jest w ogniach .  Zrobiło jej się nad wyraz przykro i wstyd .  Przytrafiło jej się to , co zawsze , gdy była prezentowana — to jest , że nic nie widziała , traciła zdolność widzenia rzeczy .  Miała o to głuchą pretensję do tego jegomości i do siebie .  To , że przed chwilą była tu bez stanika , tylko w koszuli , zdawało się być wiadome temu panu , widoczne dla jego oczu , utrwalone niejako w kliszy fotograficznej .  Zarazem przemknęło jak obłoczek wspomnienie anielskich marzeń w tym miejscu , gdzie teraz leżą jego obce , męskie rzeczy …  Senny smutek …  Smutek , wiosenny cień …  Jakowaś postać żalu czy , z niewiadomej przyczyny , wyrzutu sumienia …  Nowy lokator kilkakroć ukłonił się chłodno a bez wdzięku .  W tłoku swych wrażeń usłyszała jego głos :  — Dziękuję pani …  Zresztą …  To drobnostka .  Będę uważał .  Pozwoli pani , że się jej przedstawię : Łukasz Niepołomski .  Obojętnie przyjęła do wiadomości to imię i nazwisko .  Słyszała jego głos jakby z pewnej oddali .  Odpowiedziała strzępkami wyrazów — „ bardzo mi przyjemnie ” i pośpiesznie wymknęła się z pokoju .  Uniosła ze sobą obraz jego twarzy i znieruchomiały wizerunek spojrzenia .  Spojrzenie było uważne , badawcze , zdumione i zastygłe .  Była nareszcie znowu w swym kącie , za parawanikiem .  Ujęła książkę religijną , rozwarła ją w dawnym miejscu i , z oczyma wbitymi w stronicę , zastygła w sobie , usnęła duchem .  Był to już drugi dnia tego sen jej duszy .  Poznała go po szczęściu , które rozsiewał .  Wciągała w siebie szczęście , jak stęsknione płuca wciągają radosne powietrze wiosennego poranka .  Odkrył się przed nią obręb samego dobra .  Nagle i niespodziewanie się rozwarł niby dolina błogosławiona w skalistych górach .  Błądziły tam powiewy bezinteresownych trwóg , lęki duszy o coś jej obcego , troski o kruchą i słabą nad wszelki wyraz koronę kwiatu , widną zza krat w pańskim , w królewskim ogrodzie .  Jedno nieszczęsne potrącenie może zabić na wieki wieków bezcenny kwiat .  Czyje ?  Jakie ?  Skąd przyjdzie ?  Przesuwały się , na obraz mgiełek wiosennych w parowach gór , życzenia zwrócone w nieistnienie , objawiały się ruchy pragnień dążące w stronę niewiadomą , rosły w tajemnicy przed wolą i wiedzą , aż do ogromu potężnych sił i stawały się jak wybuchowe miny uczuć dusznych , których piersi nie były w stanie objąć i zmieścić w sobie .  Z burzy tej wysunęła się nagle dobroć powszechna i łaska wszechobejmująca .  Ona się stała krwią i mózgiem , ona ruchem cielesnym i życiem duszy , uśmiechem ust , wzrokiem i słuchem .  Gdybyż to uczucie trwać mogło wiecznie !  Gdybyż w tym stanie łaski żyć i umierać !  Ale ono nie trwa .  Coś wewnątrz niego , w samym nim stało się nagle .  Stało się niewątpliwie a znikąd , jak staje się w próżni ton muzyczny .  Rozdzielił , rozciął stan łaski na dwie połowice ( jak ton rozcina ciszę ) , a one się jedna od drugiej posłusznie rozeszły .  Wynikła z duszy i poczęła drżeć — tęsknota .  Za czymś zupełnie nieznanym , za groźnym , za cudnym , za straszliwym , a tak bliskim , jak bliską jest własna dusza , własne bicie serca , własny oddech .  Coś objawiało się w głębokościach duszy i stanęło przed nią .  Serce kołace przed Tajemnicą .  Oczy szukają w mroku .  Drży ciało .  A gdy jeszcze oczy szukają i ciało drży — już smutek idzie przez duszę .  Sam jeden idzie , straszliwy i mądry .  Wszystko przejrzał , nad wszystkim dumał .  Przeszedł , przeszedł , wlokąc za sobą czarny swój cień .  Załamał suche , koślawe ręce …  Dość ma : obaczył kres …  Serce się wznosi , czoło się dźwiga ku niebu .  Oczy i usta pragną .  Usta szeptają błagalną modlitwę o jedną jeszcze poprzednią chwilę :  — Wróć się , wróć się , chwilo łaski …  *  Łukasz Niepołomski stał we framudze otwartego okna i obojętnie patrzał na zaułek podwórzowy .  Obecność w tej nieznanej izbie czy obecność w tym miejscu Ewy sprawiła , że ruchy jego zleniwiały , wola gdzieś zginęła i rozproszyły się myśli .  Popadł w stan jakby wycofania się z życia swego i chwilowego powrotu do stanów półświadomych dzieciństwa .  Widziało mu się , że jeszcze słucha głosu złotowłosej panienki , że jeszcze wobec niej składa ukłon , a jednocześnie , gdy trwał ów stan siły wrażenia , niosła go złuda do miejsc dawno i zupełnie zapomnianych , do wsi we wczesnej młodości opuszczonej na zawsze .  Miał w całej duszy , w oczach , w głowie , w uszach dwoistą świadomość , dwoiste niejako wrażenie .  Ta żywa , piękna dziewczyna wywarła na ń urok jak gdyby ( osobliwa rzecz ! ) nurtu głębokiej , czarnej , bujnej wody w rzece rodzinnej .  Tam !  Wytrysła w duszy jakby kopia przedziwna , jedyna w świecie , oryginału , niepodobna do ń , a przecie taka sama co do siły i rodzaju .  Wodę tę , śliskimi zwojami , skręty , kłęby pędzącą , przebijało ongi poranne słońce .  Nad wartem jej bujały ważki błękitne .  Widać było jej dno tajemnicze , niedostępne dla nogi , złote od piasku , czarnozielone od ruchomych porostów .  Niegdyś w czasie była chwila , gdy stał nad tą wodą szczęśliwy i kochał ją bez granic wszechsiłą młodego jestestwa nie wiedzieć za co i nie wiedząc o tym , czego doświadcza .  Stała się ta chwila i na wieki , nieznana duszy , zginęła w przeszłości .  Teraz odnalazła ją jakowaś władza jak zgubioną uriańską perłę i z wolna pracując , przemieniła w silną a oczywistą ideę .  Panienka , co przed chwilą z tego pokoju odeszła , była jakoby tamta woda .  Taka sama .  Wiecznie żywa , bezmiernie bujna , jasna , przezroczysta .  Ani jeden jej ruch nie był w stanie spoczynku .  Wszystko w niej było stawaniem się i żywotem .  I była w sposób niepojęty , tajemniczo pociągająca , jak tamta rzeczna woda rodzinnej wsi .  Wspomniał , a raczej ujrzał po wtóre , jak słońce zanurzyło się przelotnie w jej włosach niby w żywiole swym rodzimym , niby w samym sobie — i jęknął cicho .  Poczuł w sobie dziwne wzniesienie , jak gdyby on , rzeka i ta dziewczyna — to było jedno i to samo .  Starał się otrząsnąć z tego dziwactwa i odegnać je logicznym wywodem .  — Wskutek wytężonego rozwoju pojęć rozumowych czysto — rozmyślał — zaciera się zdolność odtwarzania sobie wypadków z życia minionego z taką samą intensywnością czucia , jaka im towarzyszyła .  Są momenty , utrwalone w nieświadomym myśleniu , które mają cechę czegoś od naszej zdolności czucia i myślenia odmiennego , jakowychś wprost poza nami bytujących stanów .  Związek między nimi a nami jest luźny nad wyraz , a często żaden .  Patrząc tak w odległość , doświadczamy wrażenia , że człowiek składa się z szeregu postaci , które częstokroć nie mają pomiędzy sobą nic wspólnego .  Przemiana materii sprowadza ten skutek , że ciało odbudowuje się z nowych wciąż pierwiastków , z tego samego wprawdzie materiału , ale w nowych , wciąż nowych warunkach i formach bytowania .  I do duszy wdzierają się pierwiastki nowe .  Dawne giną .  Człowiek jest jak owa rzeka dzieciństwa .  Jak tam wciąż nowe wody płyną w tym samym łożysku , tak samo w nim nieustannie nowe — rzec można — duchy przepływają w granicach tego samego ciała .  Rzeka jest wciąż tą samą rzeką , lecz któż odnajdzie wody upłynione ?  Gdzie je odszukać ?  I jakże odnaleźć dokładne sformułowanie samego siebie ?  Istotnie , w plastycznej formie można by je przedstawić chyba tylko jako szereg istot duchowych o najrozmaitszych obliczach .  A im bardziej i wyżej człowiek wznosi się na szczeblach rozwoju , tym głębsze w nim zapewne zachodzić muszą różnice .  Z takiego pojmowania wieloosobowości jaźni wynika nowy świat odpowiedzialności …  W tak zwanym zbrodniarzu — któż wie ? — karzemy może dawno pogrzebionego człowieka grzechu , może strącamy z Tarpejskiej Skały świętego , który z tamtym ma tylko wspólne imię i nazwisko …  Niepołomski uśmiechnął się z szyderstwem …  Przez całe życie dążył to tego , żeby poznawać , badać , zgłębiać .  Wszystko , co jest pod utwierdzeniem , przekłuwać , przebijać , sondować jako przedmiot iglicą badania , zestawiać i wnioskować .  Nie miało być w nim i poza nim nic , czego by nie znał , nie ujął pincetem , nie rozciął skalpelem , nie rozdzielił mikrotomem i nie określił za pomocą sylogizmu .  A oto przyszło wspomnienie chwili niewiedzy , momentu ciemności , który jednak był jakimś światem tajemnic , a którego niepodobna było niczym ująć , rozłożyć na czynniki pierwsze .  Jedno , z odległych skutków wnosząc , można było o naturze tamtej chwili nadmienić , że tkwi w niej jakiś splot , węzeł sił duszy elementarnych i niewiadomych , z którego na całe życie starczyć może uczuć wszelkiego rodzaju , czyli woli .  Byłaż to radość czy rozpacz , cnota czy podłość ?  — Nic nie wiadomo .  Zadumał się , zagłębił i ujrzał przed sobą oczy o barwie gencjany górskiej i owej wody w rodzinnej wsi , oczy zaklęte , oczy — wszechświat ducha , oczy najmądrzejsze i nieśmiertelne …  Usiadł na prętach żelaznego łóżka i wodząc wzrokiem po nowo najętej izbie posłyszał nagle zza ściany najrubaszniejszy śmiech męski i ochrypły , obmierzły chichot kobiecy .  Drgnął cały i obudził się do rzeczywistości .  Po chwili , chcąc rozpoznać , kto tak pięknie się bawi , wysunął głowę na korytarz .  Głośny śmiech wychodził zza drzwi ozdobionych napisem : Adolf Horst , Filozof .  *  Około godziny piątej tego samego dnia pan Pobratyński drzemał wśród połamanych sprężyn starej kanapy , jak zwykle o tej porze .  Pani Pobratyńska pruła jakieś zatłuszczone barchany .  Ewa zajęta była reparacją domowej bielizny .  Na drewnianym stołku , tyłem do okna , siedział lokator Adolf Horst .  Był to przystojny mężczyzna , nieokreślonego wieku ( od lat 30 do 50 ) , z twarzą najzupełniej zadowoloną i bystrymi oczyma .  Był dosyć zażywny , nie do tego jednak stopnia , żeby go można zaliczyć do grubasów .  Twarz miał starannie wygoloną z pozostawieniem podskubanego wąsika , włosy ostrzyżone przy samiutkiej skórze , co niweczyło niemal bez śladu zarysy zbyt już rozległych kątów łysiny .  Ubrany był w całym znaczeniu tego wyrazu porządnie i wykwintnie , aczkolwiek suknie jego były dosyć wytarte i powypychane na łokciach .  Tuż u nóg lokatora Horsta leżał śliczny taks , długi i lśniący , nie spuszczając oka ani na sekundę z oblicza swego pana .  Pan Pobratyński ocknął się już i poziewał .  Dało się słyszeć lekkie stukanie we drzwi .  Brudne barchany , zwinięte jednym zamachem w potężny kłąb , znikły pod kołdrą .  Lokal z lekka zatrząsł się w posadach od podskoków matki rodu zdążającej do kuchni dla ukrycia negliżyków poobiednich .  Pan Pobratyński przybrał pozę wykwintnie niedbałą , jedno z arcydzieł swego ducha .  Ewa otwarła drzwi .  — Państwo przebaczą … — mówił Niepołomski , wchodząc do pokoju — pragnę złożyć rządcy domu moje legitymacje .  Stróż mię objaśnił , że szanowny ojciec pani właśnie prowadzi meldunki w tym domu …  — Tak jest .  Proszę pana … — rzekła usuwając się ode drzwi .  Gość wszedł do cubiculum familii ( niedostatecznie przewietrzanego ) .  Stary pan z dystynkcją i pewną odmianką wdzięczności przyjął wręczone mu dowody legitymacyjne .  Wyszukał okulary , nałożył je na nos i dopiero ministerialnym gestem przedstawił gościowi lokatora Horsta .  Zarazem wskazał mu fotel , głęboki jak wanna - nasiadówka .  Nowy lokator zapuścił się w głębiny starego mebla nie bez uczucia męstwa .  Kolana jego znalazły się na linii krawata , a głowa i plecy utworzyły coś w rodzaju znaku zapytania .  Pan Pobratyński z wolna wydłubywał z szuflady papierosy , karty meldunkowe , przygotowywał pióro i był na tropie flaszeczki z atramentem .  — Pan dobrodziej przybywa tedy do nas z ulicy Wilczej ? — rzekł pochylając głowę z uśmiechem poniekąd współczującym .  — Tak , z Wilczej .  — Tu ciszej , choć to i środek miasta … — dodał z ojcowską dobrotliwością .  — Kto lubi ciszę …  — A szanowny pan może woli gwar , życie ?  Rozmaite są temperamenty .  — Co prawda , to mi wszystko jedno .  Nie myślał em o tym nigdy , co wolę : gwar czy ciszę .  — To dobrze , o , to dobrze !  To znak , że się pan łaskawy cieszy zdrowiem .  W dzisiejszym wieku , wieku neurastenii … — mówił stary pan , badając jednocześnie spoza okularów , jakie też wywiera wrażenie jego styl niepowszedni .  Gość nic nie mówił .  W ciągu tego czasu Horst nie spuszczał zeń oczu , mierzył go od stóp do głów , jakby mu brał miarę na ubranie albo na trumnę .  — Nie wiem , czy służba urządziła panu dobrodziejowi wszystko jak należy ? — pytał jeszcze pan domu .  — Ja sam urządził em sobie tam już wszystko , co mi jest potrzebne .  Wymagam od służącej , żeby na czas czyściła obuwie , przynosiła bułki , samowar i , co najgłówniejsza , żeby nie wchodziła do pokoju , jeśli jej nie wołał em .  — I żeby , oczywiście , nie otwierała bez specjalnego zaproszenia rzeczy pozamykanych … — dodał życzliwie Horst .  — Złote zasady ! — wyrzekł pan Pobratyński .  — Nie wiem , czy to są jakie zasady — mruknął Niepołomski do siebie .  — Pan dobrodziej , jak widzę , żonaty ? — zapytał , a raczej stwierdził , patrząc w papiery , rządca domu .  Chwila milczenia .  Potem odpowiedź zimna i twarda jak potrącenie pięścią :  — Tak .  Jestem żonaty .  Horst z cicha , z ledwie dosłyszalnym odcieniem wesołości zakaszlał .  Ewa przyjęła do wiadomości słowa wyrzeczone przez Niepołomskiego w taki sposób , jakby ją istotnie ktoś pięścią uderzył w głowę .  Uczucie brutalne , obmierzłe , uczucie rozczarowania oblazło ją od stóp do głów .  — Czy i współmałżonka pańska zamieszka tutaj ? — dopytywał się rządca ze słodyczą .  — Nie .  Był to ten sam głos twardy i głuchy .  Czoło zmarszczone , oczy jak z surowego żelaza …  — Bo gdyby chodziło o szczupłość lokalu albo , przypuszczam , o drugie łóżko … — wywodził pan Pobratyński — zdejmując wskutek emocji okulary .  — Nie , panie .  Toćbym żądał , gdyby zachodziła potrzeba .  Żona moja … mieszka gdzie indziej .  Przebywam tutaj , w Warszawie , właśnie w celu uzyskania z żoną moją rozwodu .  Ewa drgnęła wewnętrznie .  Olśniło ją światło , owionął zapach .  Była to chwila radości , chwila nowa po tylu innych radosnych bieżącego dnia .  Rumieniec z policzków spłynął dokądś , jakby na miejsce cichego spoczynku — i stał się rzewnym pytaniem :  „ Czemuż się cieszysz , duszyczko moja ? … ” .  — Rozwód — mówił w zadumie stary administrator — twardy to orzech do zgryzienia , jeżeli ma go się otrzymać w naszym katolickim kościele .  — Sapristi ! — dorzucił Horst .  — Tak jest , to twardy orzech — rzekł gość .  Uśmiechnął się przy tym dziwnie , połową twarzy .  Jego suche , śniade , pociągłe rysy jeszcze się bardziej zaostrzyły .  — Znam się trochę na tym — prawił pan Pobratyński — to to , szukając posady , człowiek ociera się o wszelkie sprawy tego padołu , a nadto miał em kuzyna , który był w sytuacji właśnie jak szanowny pan …  — A to pan poszukuje posady ? — zapytał Niepołomski dość ostro , z pewnym namysłem , ale najoczywiściej dla przerwania epopei o kuzynie rozwodniku …  — Tak jest , łaskawy panie .  W obecnej chwili …  Pomimo nader licznych i najsolenniejszych przyrzeczeń , pomimo bardzo wpływowych protekcji …  Taka trudność , taki zastój , takie przepakowanie ludźmi ! …  — Hm …  A w jakiej dziedzinie pan poszukuje zajęcia ?  Stary pan rozłożył ręce , podniósł brwi .  — Wszystko wezmę , panie łaskawy , od a do z , byleby kawałek chleba …  Uśmiech zaszczuty , pokorny , spłoszony , gotów przelać się w mars subordynacji czy w grymas rozpaczy i pogardy …  Horst ziewał .  Nawet ziewanie jego było jakieś wesołe i hulaszcze .  — Ja tak oto pytam …  Nie mam tu stosunków , bo mieszkam właściwie za granicą dla studiów .  — Pan dobrodziej jeszcze studiuje ?  — Uczymy się do śmierci ! … — uśmiechnął się Niepołomski .  — Zajmuję się kwestiami naukowymi .  — A gdzie mianowicie pan … studiuje , jeśli wolno zapytać ? — rzekł grzecznie Horst .  — Najłatwiej człowiek uczy się w Paryżu .  Tam też siedzę .  W Genewie również , w Belgii …  — Tak … — mruknął rządca .  — Wracając do posady … proszę pana , jakież są pańskie … właściwie warunki , no , wymagania , kwalifikacje …  — Pracował em po biurach , przy buchalterii , pracował em i w technicznej branży : był em w Szulcowskich warsztatach magazynierem , był em nawet ekspedytorem po redakcjach .  Ale to …  Mam chlubne świadectwa .  I mimo to wszystko , łaskawy panie , na mój wiek podeszły wskazują .  Młodzi nas biorą — oto rdzeń rzeczy .  Stary pan jesteś , powiada jeden z drugim , idź precz !  Młody nam składa ofertę na niższą cenę .  A młodzik , panie , nieżonaty , może i za dziesięć złotych — bo byle na knajpę i jeszcze na coś starczyło , to świat .  A ty utrzymuj rodzinę …  I nie ma rady !  — No , bo to i racja .  — Racja ?  Jeżeli się , łaskawy panie , przepracowało w branży lat okrągłych osiem … nieskazitelnie ! „ Racja ” !  O , nie , panie , nigdy , panie !  — Widzi pan dobrodziej — to sprawa życiowa , nie etyczna .  Nie ma co !  — Mówił em … — dorzucił Horst zamykając kwestię .  — Ale ja nie jestem wcale stary .  Jestem pełen sił .  Dziesięciu młodych — ale co !  Diabła czubatego przeskoczę .  Ja , panie , za dziesięciu jeszcze obstaję , jak zechcę …  — A , jak pan zechcesz … — zgodził się Horst .  — Stary !  Ja , panie , folwark miał em , to , panie , od wczesnego świtania , koń między nogi , służba jak w zegarku !  — Krótko mówiąc , może by mi pan zechciał przedstawić swe świadectwa .  Mam tu kolegę , przyjaciela , młodego Krafta .  — Henryka ? — zapytał Horst , patrząc szyderczo , spode łba i tak przeszywającymi oczami , jakby miał zamiar Niepołomskiego natychmiast wyzwać .  — Nie , Wiktora .  — O — mruknął tamten — bratanek …  Gruba ryba .  Idealista , Wicek - socjalik .  Znam tego kpa i wątpię …  — Panie dobrodzieju łaskawy … — z nabożeństwem , cicho mówił Pobratyński .  — Ten Wiktor Kraft skończył studia w Antwerpii , objął teraz schedę i zabiera się do wielkiego , celowego przemysłu na dużą stopę .  Może dużo zrobić , bo głowa dobra i człowiek uczciwy .  Uczyli śmy się razem , nawet robili śmy niektóre rzeczy na spółkę .  Właśnie wczoraj wieczorem spotkał em się z nim po dwu latach .  Ma on dla mnie pewne zobowiązania .  Może by się udało wykołatać .  — Łaskawy panie !  — Kanalskie to jest plemię owe Krafty , ale co mi tam … owszem … — rzekł Horst .  — Zrobimy tak : ja napiszę do Wiktora Krafta list specjalny , a panu dam na rękę drugi , polecający .  Jest to bowiem zasada u tych panów , że tylko za dwoma listami …  — Łaskawy panie ! — szeptał stary , dźwigając się ze swego miejsca ze złożonymi rękami .  Nie było w nim nic z wykwintności wrodzonej ani z elegancji sztucznie nabytej .  Stał obok krzesła jak żebrak pode drzwiami .  Obwisłe ręce , zdawało się , lada chwila wyciągną się z błaganiem , a kolana o podłogę uderzą .  Dobroczyńca spojrzał od niechcenia w stronę Ewy .  Oczy jej były spuszczone na ręce , które splotły się na kolanach , usta ściśnięte , twarz trupioblada .  W owej chwili , bez uprzedzającego stukania , weszła do pokoju osobliwa dama .  Była tak olbrzymia , że ledwie się zmieściła we drzwiach .  Na głowie niosła płaski , strupieszały kapelusz , rodzaj prowincjonalnego katafalka , otoczony ruinami ponurej woalki .  Wchodząc do pokoju , zdjęła ów pseudokapelusz ruchem zgoła męskim .  Ogromna jej twarz , długa , przerżnięta wzdłuż linią nosa , a w poprzek głębokimi zmarszczkami czoła , miała w sobie jakąś niezwykłą prostotę , doprowadzoną do najwyższej granicy .  Można by ją było narysować kilkoma grubymi liniami .  Twarz ta otoczona była włosami podciętymi „ w czuprynkę ” równo , a w taki sposób , jak to lubią czynić wiekowi a stateczni gospodarze w Lubelskiem .  Włosy te , ściśle rozczesane na ciemieniu we dwie strony , gładko przylegały do skóry , zlepione ( prawdopodobnie ) pomadą .  Luźny kaftan z taniego materiału obojętnej barwy i gładka spódnica okrywały wielkie ciało przybyłej .  — Ciocia ! — zapiał radośnie Horst , nie ruszając się zresztą z miejsca .  — Już wiem , po co — oho !  Już wiem …  A tu właśnie będzie posada — aha !  — Proszę cię uprzejmie , mości Horst — stękała wielka osoba , zasiadając bez ceremonii na kanapie — proszę cię , zamknij no buzię .  — Pani pozwoli , że przedstawię … — mówił wykwintnie pan Pobratyński .  — Pan Niepołomski , nasz nowy lokator , pani Barnawska .  Dama dość niedbale skinęła Niepołomskiemu głową .  Niezwłocznie zwróciła się do Horsta :  — Panie , te , panie !  Masz zielone ?  — A to co znowu ! — żachnął się zapytany .  — Słyszane rzeczy !  Na wizycie ?  — No , tylko bez tych tam wszelkich !  Ty wiesz , mości Horst , że ja tego nie znoszę .  — Wstydź się , ciocia !  Wiosna radosna nadchodzi , cała przyroda budzi się , że tak powiem , słoneczko , fiołki , a ciocia wieczne swoje z tymi procentami .  To nieładnie !  — Ty wiesz , panie Horst , że ze mną żartów nie ma .  Pókim dobra , tom dobra …  — Ciocia jest zawsze dobra , ciocia jest zawsze skądinąd …  — Ale jeśli mię tylko kto myśli zarwać , to z miejsca zadzieram ogona i rwę co pary w gnatach !  — Ładny landszaft !  — A osobliwie też z tobą , kotku angorski , ceremonii nie będę stroiła .  — No i jakież kuku myśli mi cioteczka zrobić ?  Możesz ciocia licytować moje efekta .  Owszem !  Oddaję ciepłą rączką wszystko z wyjątkiem taksa i portretu miss Daisy .  — To tam już moja rzecz , co z tobą zrobię w razie potrzeby .  Ja tylko mam zwyczaj ostrzegać .  — Żeby m nawet tak chciał , jak nie chcę , to — na szatana ! — nie mam fenia .  Pan radca świadek !  — Jednak na Marcelin w małym , ale za to w doborowym towarzystwie toś miał w zeszły czwartek .  — Jużeś ciocia wyszpiclowała !  Co to za organizacja !  Może by śmy jednak o tym przez wzgląd … na obecność … panny Ewy …  — Patrzajcież , jakiś ty moralny …  „ Przez wzgląd na obecność ” …  No , ja cię , Horst , ostrzegam po raz drugi .  — Nie słyszał em .  — Żeby ś tylko nie żałował !  — Gdzie ja tam będę czego żałował !  Złudzenie !  Nie ma takiej rzeczy na tym padole , której by m żałował .  — Na nieszczęście ludzkie .  Za te pieniądze , coś je przełajdaczył na świecie , można by zbudować szpital na sześćset łóżek dla rakowatych !  — No-no — to już ciotka dobrodziejka domy dla rakowatych będziesz budować , i to z własnych oszczędności .  A o moich oszczędnościach i ich zużytkowaniu proszę zachować milczenie , powtarzam , milczenie , bo to nie należy do rzeczy .  Pani Barnawska patrzyła na Horsta białymi oczyma bez wyrazu .  On zapalił cygaretkę i , uśmiechając się łagodnie , mówił do Niepołomskiego :  — Żeby ś tylko ty , Horst , pierwej się nie przejechał !  — O , ho-ho — jeszcze czego !  Patrzcie no , państwo , na jaki się to ciotczysko koncept zmogło .  Nie , matrono nasza !  Już się u Świszczakowskiego suszą deseczki , trzyćwiercióweczki .  Ja w tym !  Mój to będzie akt wdzięczności , czysty gejzer tkliwości serca .  Trumieneczka jak pieścidełko , istna bombonierka .  Gdyby nie ciocia , i pan Pobratyński niejedną by gorzką chwilę przeżył w tych czasach stagnacji i braku posad .  A tak oto ciotczysko poczciwe przyjdzie , pocieszy , pogwarzy , zagra w zielone .  Jeśli już nie można w żaden inny sposób , to z musu , z konieczności , łkając w głębi serca , wejdzie na pensję biurową panny Ewy , namówi życzliwie , żeby wziąć do domu trzy „ normy ” z biura i pisać ceduły do białego ranka .  Boć praca uszlachetnia każde stworzenie w rodzaju ludzkim .  Nic tak nie uszlachetnia jak wyż wzmiankowana praca .  — Panie Horst , panie Horst — sykał pan Pobratyński niecierpliwie .  — W moim domu … takie słowa …  — Przecie nic złego nie powiedział em .  Czy się ciocia obraża ?  Widzi pan przecie , jak życzliwym okiem patrzy na moje zadumane czoło .  Stara dama uśmiechnęła się pogardliwie i wyniośle .  Rzekła po chwili :  — Starasz się być dowcipnym , co nie jest rzecz łatwa , a boisz się mojego spojrzenia .  — Ja ?  Chyba nie , ciociu .  Nigdy się jeszcze w życiu nie bał em .  Skądże by to teraz ? …  — A bo teraz starzejesz się , dobrodzieju , łysiejesz .  Strzyżenie przy samej skórze nie pomoże , mizdrzenie wąsiąt , wyszczypywanie siwych włosów , podczernianie z lekka baczków , czyszczenie starych marynarek od najbardziej angielskich krawców nie pomaga .  Ewa nie chce widzieć twych łajdackich uśmieszków i powłóczystych spojrzeń .  Tak , tak — nic nie pomoże wywracanie oczów do góry nogami …  Pan Horst z lekka przybladł .  — A widzisz , trafiam w to miejsce , gdzie cię boli .  Ja się znam na szelmostwie ludzkim .  — Tak to , tak !  Śmierć i ku tobie chyłkiem podąża .  — No , jużcić podążać podąża , ale w każdym razie przeżyję ciocię — i to grubo .  Ciocia sobie nadweręża wierzchołki , siedząc wciąż w kurzach sądowych , trudząc się osobiście po najwyższych facjatkach , gdzie właśnie najchętniej siadają wygłodzone a żarłoczne laseczniki .  Ciocia wrzeszczysz zbyt często na hołotę , zdzierasz się łażeniem do adwokatów i komorników .  Schnięcie żył …  Kiedy nawet sam ten uśmiech …  Dziadzio Pitagoras mówi , że najstaranniejsza obłuda nie jest w możności upiększyć śmiechu człowieka o złym serduszku .  Bo w śmiechu zdradza się człowieka .  A ja ?  Patrz ciotuchna na mnie : ja się śmieję od rana do wieczora .  Ja lubię jeść dużo i tylko rzeczy pożywne , zdrowe , smaczne , drogie , pić również , dobrze i czysto mieszkać , długo spać , mało , a nawet , jeśli to tylko możliwe , nic zgoła nie robić .  Więc cóż tu za porównanie ?  Nie przeczę wcale , że i ja kiedyś , jak mówi Anglik , „ przejdę do większości ” .  To się zrobi .  Niepodobna by przecież było przez wieczność całą zalegać w opłacie komornego i tych tam , Boże ! procentów , chodzić na szachy do cukierni , spotykać tych samych kapcanów na ulicy i czytać artykuły tych samych wciąż kapcanów w tak zwanych gazetach miasta Warszawy .  Mówię : w chwili właściwej dam się na wety pędrakom .  Niechże też spróbują , jak smakuje , po najrozmaitszej hołotce , taki oto utracjusz , optymista , trwoniciel nadwartości wydębionej z surowca przez prostaczków .  Uczyni się to jednak wówczas , gdy czas nadejdzie , kiedy już wszystko będzie dokonane tak dalece na tym „ padole ” , że po indywiduum noszącym chlubnie nazwę Adolf Horst — nawet kura nie będzie chciała zagdakać .  Dopiero wtedy .  Dziś nie ma o czym mówić …  Ewa niepostrzeżenie , cichaczem wyszła z pokoju do kuchni .  Przez chwilę trwało milczenie .