Narcyza Żmichowska Książka pamiątek Młoda dziewczyna stała nad rzeką , Rzeka do morza płynęła ; Młoda dziewczyna smutnie westchnęła : I życie płynie daleko ! . . . Daleko płynie , z pamięci ginie , Lilije rosną nad wodą , Biedna dziewczyna , któż ją wspomina , Chociaż umarła tak młodo ? . . . Któż się zasmuci , kto piasku rzuci , Garść piasku młodej dziewczynie ? Ona kochana , już zapomniana , A rzeka do morza płynie ! . . . Stara piosneczka Ja piasku rzucę , ja pieśń zanucę , Pieśń żalu młodej dziewczynie , Bo mnie kochano , mnie zapomniano , A mnie nic z serca nie ginie ! . . . Nowy śpiewak Zmuszony do kilkomiesięcznego pobytu w Warszawie , zaczął em się starać o najęcie małej , byle cichej i wygodnej izdebki . Tu mi ulica była za głośna , tam schody za wysokie , aż na Walicowie , w porządnym , choć drewnianym dworku , znalazł em na koniec , czego mi było potrzeba , więcej nawet : znalazł em , czegom sobie życzył od dawna . Na piętrze dwa pokoiki od strony ogrodu czysto wybielone , z czerwono zaprawną podłogą , z jasnymi oknami , z których jedno otwierało się na mały ganeczek , prześlicznie w dużej akacji uwikłany konary . Był to czerwiec właśnie i bujne drzewo , czepiając się po szybach , zielonymi gałązki prześcignęło zrąb dachu i aż wyżej nad domem swobodnie powiewało sobie . Wiatr lekko nim zakołysał , promienie słońca rozłamały się w tysiące ruchliwych światełek i cieni , jakiś ptaszyna ozwał się z gniazdeczka , jakaś czystość , spokojność , można powiedzieć — białość jakaś duszę owionęła i tak mi serce rozlubowało w tej ustroni , że idącemu za sobą chłopcu pierwej kazał em o sprowadzenie rzeczy się postarać , niż sam z gospodarzem względem ceny lokalu pomówił em . Lecz gospodarz , człowiek poczciwy , nie spekulant na ludzkie wrażenia , miesiąc takiego pomieszkania , to jest śnieżne ściany i woskowaną podłogę , i ogródek przed oknami , i akację przy oknie , i słońce w oknach , i cichość , i swobodę , i śpiew swego ptaszka , zysk najpiękniejszy nieujętnej własności , on to wszystko na 40 złp . miesięcznie oszacował . Łatwo pojąć , że sprzeczki nie było . Przed wieczorem znieśli moje rzeczy i sprzęty . W pierwszym pokoju został kuferek , płaszcz na wbitym gwoździu zawieszony , buty , mały drewniany stołeczek ze wszystkim , co mi z rana do mycia i golenia przydatnym być mogło , szczotki , słowem , cała proza powszedniego życia śmiertelnych ; do drugiego pokoiku , do tego , co to miał okno na drewniany balkonik otwierające się i cień akacji , i słońca promienie , wniosł em dwa trzciną wyplatane jesionowe krzesła , jesionowy , zielonym suknem pokryty stolik , twardo , lecz biało usłane łóżko , półeczki z książkami wiszące przy ścianie , fajki i duży , głęboki fotel — słowem , całą poezję dni świątecznych człowieka , całą poezję . . . bo sen , nauki , marzenia . Potem , gdy się już urządził em w mojej nowej dziedzinie , zszedł em na dół , żeby zaraz całą półroczną należytość z góry opłacić ; zwyczajnie , przez dzieciństwo zdawało mi się , że tym sposobem zupełnie się ubezpieczę w mojej posiadłości , a już mię smutek ogarniał na myśl , iż mię cokolwiek oddalić z niej może . Gospodarz zdziwił się niezwykłym pośpiechem . — Zdaje mi się , że o dwóch miesiącach mówili śmy dziś rano — rzekł do mnie . — Rozmyślił em się lepiej i wolał by m na całe sześć zapewnić sobie stałe pomieszkanie . Wszakże pan nic nie ma przeciw temu ? — dodał em z prędkością . — Ale bo to my zwykle miesięczną tylko opłatę z góry przyjmujemy . — Mnie by dogodniej było od razu się uiścić . — No , zresztą na jedno to wychodzi . . . lecz . . . widzi pan , mam w tym pewien przesąd . — A to jaki ? czy wolno spytać ? — Najpierw niech się pan bardzo nie lęka , ludzka dola , boska wola , to jest prawda najlepsza , jednakże kiedy się tak dziwnie zbiegną okoliczności , sam człowiek nie wie , czy ma wierzyć czy nie wierzyć . — Wytłumacz mi pan tę rzecz trochę obszerniej — rzekł em , prawdziwą ciekawością zdjęty . Gospodarz jednym spojrzeniem od stóp do głowy mię zmierzył . — Och ! tak — rzekł znowu — młody i silny , pan ma prawo najlepsze śmiać się najgłośniej z moich przywidzeń , wszelako dziwnie czasem rzeczy na świecie się dzieją ; nie wierz im pan , boć bajka bajką , przypadek przypadkiem , ale zawsze jakoś ze wszystkich lokatorów , co przed panem w tych pokojach mieszkali , ile razy się zdarzyło , iż który naprzód kwartalne opłacił , tyle razy . . . chociaż się jedno drugiego nie trzyma . . . — No cóż , tyle razy . . . — Nie doczekał drugiego kwartału . — Jak to , czy się wyprowadził ? — Nie , zawsze umarł . Prawda , że pierwszy był to sobie w podeszłym wieku staruszek , niewiele mu się należało , jakiś urzędnik , pobierał emeryturę i wypożyczał swój kapitalik na pewne , ale uczciwe , nie lichwiarskie procenta . Miał em w domu trochę biedy właśnie , bo mi się żona rozchorowała , poszedł em więc do niego , żeby pożyczyć , jak inni pożyczali , lecz jemu tak się dom podobał , bo to i porządnie umieciono zawsze , i bez krzyków , i bez kłótni , że za odstąpieniem kilku złotych opłacił mi z góry całe półrocze , i wyobraźże pan sobie , dwóch miesięcy nie dociągnął dobre człowieczysko , umarł , doktor powiedział , że na wątrobę . Potem w jakiś czas przemieniło się kilka osób , aż na koniec wynajął całą górkę jakiś pan , wysoki , otyły , nic się nie targował i za całe sześć miesięcy od razu 240 zł na stole położył , No , i ten to jeszcze sam sobie winien ; jak się później przekonał em , gdyby z góry nie płacił , pewno by go dłużej niż miesiąc nikt nad sobą nie ścierpiał , bo to , proszę pana , komediant i pijak . Czasem po całych nocach biegał , krzyczał , sam z sobą rozmawiał , a kiedy mu z rana kosz piwa przyniesiono , to iść do niego wieczór , znajdziesz pół kosza szkła natłuczonego , ni mniej ni więcej . Był by m się już pieniędzy i lokatorów wyrzekł , ale choć mu kilkakrotnie zwracać chciał em komorne , choć się prosił em , nic nie pomogło : śmiał się i krzyczał , aż też musiało mu raz w tych krzykach gardło zawiać , bo dostał mocnego zapalenia , położył się w sobotę po południu , a na drugą sobotę już go zupełnie spokojnym do Powązek wieźli . — Teraz pojmuję , dlaczego pan ma taki wstręt do pobierania z góry półrocznej opłaty — rzekł em z lekkim uśmiechem — ten drugi przypadek zwłaszcza mógł wielkiej ostrożności nauczyć , lecz co do mnie . . . — Och ! co do pana , ja wcale nie myślał em żadnego przystosowania robić ; ten domek się dostało w puściźnie dawno temu , a Bóg dał , że osobliwością był ów jeden hałaśnik . Poczciwi poczciwych się trzymają , bez pochwały mogę sobie przyznać , że zawsze jakaś dobra dusza do nas zawita , i gdyby tylko o te dwa zdarzenia człowiekowi chodziło , pewno by je prędko z uwagi wypuścił ; ale rok temu przeszło znowu coś podobnego nas spotkało . Pomartwili śmy się szczerze z moją żoną i ona mi najpierwsza zrobiła to spostrzeżenie, że się nie szczęści wszystkim lokatorom , którzy na kwartał lub pół roku pierwej za mieszkanie swoje płacą . Nawet , pan się dziwić nie będziesz , kobietom i dzieciom trzeba czasem dogadzać w kaprysach — otóż więc ja przyrzekł em Jaguli , że z nikim podobnej ugody nie zawrę . Co miesiąc czterdzieści złotych do ręki , inaczej wolał by m wcale stancji nie wypuszczać . . . — Jeśli ma od tego warunku nasza zgoda zależeć , to ja nie będę wcale z pieniędzmi się naprzykrzał i gdy pan chcesz koniecznie , to będę czekał nawet , aż sam się o nie upomnisz , ale czy nawzajem mogę mieć przyrzeczone odnowienie kilkakrotne wyznaczonego terminu ? — O ile można przyrzec , że się żyć będzie , mój dobry panie , o ile tylko można to przyrzec , ja mu święcie przyrzekam . Niech się pan jednak bardzo nie śmieje , wszystkiemu żona winna , ma nadzwyczajnie dobre serce , okropnie ją zwłaszcza trzecia śmierć tej pani przeraziła , a prócz tego mieć ciągle owe wieko od trumny przede drzwiami , słyszeć , jak baby kościelne nad głową śpiewają , pogrzeby , księża , to mi się dzieci straszą tylko . Ostatnim razem Karolek ledwo mi z płaczu nie zachorował , a Helusia , chociaż znacznie starsza od niego , tak się jakoś wzruszyła , że dotąd jeszcze nieraz matkę płaczem obudzi i po imieniu zmarłej przez sen woła . — Prawda , dziwny zbieg okoliczności , bo się domyślam , że ta pani musiała także z góry całe półrocze opłacić ? — Całe półrocze , mój dobry panie , całe półrocze , a w trzecim miesiącu wyniosła się do innego , wiecznego pomieszkania . — Czy młoda była ? . . . — Młodziuteczka , nawet pomimo tego , że drobna , delikatna , jak dziecko niewyrosłe , zdawała się dosyć silna i zdrowa . Mówiła raz Helusi , że już dwudziesty piąty rok kończy , ale nikt by jej więcej nie dał nad siedmnaście , bo wyobraź pan sobie : niziutka , szczupła , biała nieledwie przezroczysto , biała jak najpiękniejsza porcelana , i zawsze dwa świeże rumieńce na twarzy , myślał by ktoś , że umyślnie wymalowane , tak odznaczone , tak równe . Kiedy czasem dla pośpiechu swoje długie , jasne włosy rozdzieliła na warkocze i tak splecione , puściła od skroni po ramionach aż do stóp prawie , to ledwo na starszą siostrę mojej dziewczynki wyglądała , a jeszcze też gdy obiedwie na ziemi sobie siadały , gdy Helusia zaczęła figlować , stroić ją w kwiatki , bo kwiatków pełno musiało być co dzień świeżych w jej pokoju , gdy ona się do niej uśmiechnęła takim anielskim , takim dziecinnym uśmiechem . . . doprawdy , przypuściwszy , że dom się zapalił , ja był by m sam nie wiedział , którą pierwej ratować . Kochali śmy ją z żoną niby trzecie dziecko nasze . — Jak się nazywała ? — Otóż to jeszcze jedna osobliwość , której nigdy pojąć nie mogł em : powiedziała swoje nazwisko , boć przecież było do zameldowania potrzebne , ale prosiła nas , żeby go nikomu na próżno nie powtarzać i w razie nawet , gdyby się kto jako znajomy o nią dopytywał , powiedzieć , że już jej nie ma . W wigilię śmierci zmieniła to postanowienie , kilka razy na pocztę wysyłała naszą służącą , która jej także uprzątała w pokojach , i zaleciła , żeby wpuścić natychmiast każdego , co by się do niej zgłosił , ale jak pierwej zakaz , tak potem rozkaz był zbyteczny . Nikt nie przyszedł i nikt nie przychodził . Zdaje się jednak , że kogoś z wielkim czekała upragnieniem ; kilka razy mówiła , że chciała by choć na dwa dni tylko mieć okna od ulicy , a pierwej to się jej właśnie najlepiej podobało , że na ogród wychodzą . Potem , może na kilka godzin przed śmiercią , pokazała mojej żonie mały zapieczętowany pakiecik i prosiła , ale tak cichym , tak słabym głosem , że ledwo dosłyszeć można było : „ Jeśli tu przyjdzie pani jaka , wysoka , piękna , brunetka , choćby w rok po mojej śmierci , zapyta o mnie , to jej oddacie te listy i powiecie . . . powiecie wszystko , coście widzieli . . . wszystko , co pamiętasz , Helusiu ” , przydała zwracając się do mojej córki , która jąciągle za rękę trzymała , a była , od tych łez widać , co jej chyba do serca spadały , bo oczami ta dziewczyna prawie nigdy nie płacze , była , mówię , tak zmieniona i blada , jak gdyby na nią właśnie ostatnie przyszły chwile . „ Jeśli nikt spytać nie przyjdzie , kończyła chora z wyraźnym utrudzeniem , to czekajcie rok drugi . . . jeśli nikt znowu . . . to będzie można , będzie nawet trzeba spalić ” , a widać ciężarem były jej te słowa ostatnie , bo aż mocniejszy kaszel ją porwał i dwie duże łzy jak ziarnka grochu po twarzy się stoczyły . . . Ot , mnie samemu , kiedy sobie wspomnę tę chwilę i noc , która po niej nastąpiła , tomitak smutno , jak gdyby m miał zapłakać . . . Boć , proszę pana , czyż sposób nie pożałować ? . . . młode , śliczne , dobre jak Najświętsza Panna stworzenie , a takie samo , takie opuszczone , że gdyby nie my , to by jej w ostatniej chwili nie miał kto dobrym słowem na wieki pożegnać . — Więc nikogo , zupełnie nikogo przy sobie nie miała ? — Jak panu powiadam , żywej duszy . — Nawet w czasie choroby ? . . . — Ona bo , prawdę mówiąc , nie chorowała wcale . Była coraz , szczuplejszą , coraz żywszych dostawała rumieńców , oczy jej coraz głębiej zapadały , ale się nigdy na nic nie skarżyła . Dopiero kiedy jej sił tak zabrakło , że już sama przez pokój przejść nie mogła i po całych dniach przeleżała na łóżku lub na kanapie , moja poczciwa Jagula zaczęła jej o doktorze wspominać ; ale gdzież tam , i słuchać nawet nie chciała . „ Jeśli to jest chwilowe osłabienie , mówiła , to samo z siebie ustąpi , jeśli choroba , to i doktor nie pomoże . ” — A w istocie cóż to było ? — Ksiądz nasz znajomy , którego do spowiedzi przywołano , powiedział , że jakaś wolno trawiąca gorączka . — Zapewne suchoty ? . . . — Ha , mogły być i suchoty , ale pan nie masz powodu lękać się zarażenia ; kazał em wszystko wyczyścić , wybielić , miesiąc cały okna były otwarte w późną jesień , wiatr dobrze wydmuchał , a i tak już drugi rok idzie i pan się nawetnie pierwszy sprowadza ; jakieś szwaczki przez pięć miesięcy we trzy po całych dniach i nocach tam szyły , a żadnej nic nie było . Wszystkie w najlepszym opuściły nas zdrowiu , to pan także spokojnym być możesz . — Jestem nim , chciej pan wierzyć , że jestem , co się tyczy mego zdrowia , tylko mi ciągle na oczach ta młoda nieznajoma pani . . . — Dobrze się zastanowiwszy . . . po roku , czemuż by m nie miał powiedzieć jej nazwiska , przecież nie zbrodniarka żadna . — Och ! nie powiadaj pan — przerwał em z żywością — bo mię cześć jakaś przejęła ku ostatniemu życzeniu biednej umarłej — nie powiadaj pan ani mnie , ani nikomu , co by dla próżnej ciekawości chciał zbadać ową tajemnicę , jedyny skarb może wielkiego nieszczęścia . — Prawda , prawda , święte pańskie słowa i zapewne uczciwe , prawe serce pańskie — rzekł nieco wzruszony ślusarz wyciągając ku mnie swoją sczerniałą , kościstą rękę . Uścisnął em ją w obu dłoniach moich , bo mi tajemne przeczucie mówiło , że to szlachetnego człowieka ręka . — Jednakże — odezwał em się po chwili milczenia — przynajmniej ta kobieta żadnego nie cierpiała niedostatku ? — Trudno by to z pewnością zaręczyć ; miała niby tyle , ile jej było potrzeba , i na skromny pogrzeb zostało się jeszcze , ale czy nigdy więcej nie potrzebowała , czy jej sposób życia był z upodobania czy z konieczności wybrany , tego nie wiem i po wielu domysłach , wnioskach , przypuszczeniach nic stanowczego wyrzec by m nie mógł . Najpierw , jak to już panu wspomniał em , całe półrocze zapłaciła naprzód i nam , i na zaręczenie , naszej służącej , która już od kilkunastu lat domu wiernie się trzyma ; potem codziennie robiono jej tu na dole spory imbryczek czarnej kawy , a czasem w wieczór herbaty — zresztą garnuszek mleka , dwie bułeczki , którymi się zwykle z ptakami dzieliła , co drugi dzień talerz rosołu , także od nas wzięty , mięsa ledwo na ząb jeden , wszystko to pewnie i trzydziestu złotych nie wyniosło miesięcznie , ale za to świece zawsze musiały być woskowe i nieraz późno w noc migotały z jej okienka ; książek ślicznie oprawnych pełna szafka ; bielizna porządna ; sukien ładnych dosyć , chociaż najczęściej w czarnej tylko lub w białych rannych chodziła szlafroczkach ; mebli niewiele , ale za to bardzo porządne i tak jakoś rozstawione , iż gdy do niej się weszło , to człowiek myślał , iż do salonów najpyszniejszych wchodzi . Wszystko przed śmiercią darowała mojej Helusi , a po śmierci tośmy znaleźli jeszcze pismo jakieś w stoliku , gdzie ta darowizna ze wszelkimi formalnościami poświadczoną była . Upominała , żeby spalić te rzeczy , które jej do bliższego służyły użytku ; ja sam chętnie był by m wypełnił to ostatnie jej zlecenie , ale mi córka niczego tknąć nie dała , co droższe , co nowsze , to wszystko pozwoliła matce wziąć , sprzedać lub poprzestawiać do naszych pokoi , ale czego wyłącznie chora używała , tego nikomu nie ustąpiła dziewczynina . Wybłagała sobie jakieś schowanko pod strychem i tam jest łóżko usłane tymże samym co dla nieboszczki sposobem , kanapa , na której leżała bardzo często , dywan , co się na nim bawiły w początkach , skrzyneczka z rzeczami , które do ostatniej chwili nosiła , i fotel , w którym umarła , bo to najdziwniejsza , że kiedy przy spowiedzi ksiądz jej o bardzo bliskiej śmierci prawił , ona zaraz się domyśliła , że to już życia niewiele , chociaż była niby silniejszą i zdrowszą , kazała się ubrać Małgosi jakby do trumny w świeżą zupełnie bieliznę , wstała , przeprowadzono ją przez pokój , siadła w fotelu naprzeciw okna i pomimo namowy , prośby , rady już więcej do łóżka nie wróciła . — I miała przytomność do ostatniej chwili ? — Zupełną , ciągle patrzyła . . . — Wtem nagle mój gospodarz umilkł , odkaszlnął , mrugnął na mnie i zaczął donośniejszym głosem mówić , jak gdyby dalszy ciąg ugodnej rozmowy : — Piec wcale nie będzie dymił ; jeśli pan u nas i na zimę zostanie , to mu będzie ciepło jak w ulu , jak w ulu , mój dobry panie ; na wszystkie strony opatrzone , oblepione , a z południa to mu i wiaterek nie dokuczy nawet . . . Przyczyną tak niespodziewanego zwrotu było wejście młodej dziewczynki , która stanąwszy przy stoliku , bystre , przenikliwe , długie spojrzenie na twarz ojca zwróciła . Ślusarz kaszlnął kilka razy , posunął krzesłem , zaczerwienił się i widocznie prosił mię wzrokiem o poratowanie go w tym kłamstwie niewinnym , przez które , jak się łatwo domyślał em , ukochanemu dziecięciu przykrego chciał oszczędzić wspomnienia — lecz ja w tej chwili inną zupełnie zajęty był em myślą . Dziwne wrażenie zrobiła na mnie ta dziewczynka , co tak długą żałobą kilkotygodniowej znajomości przechowywała pamięć . Na pierwszy rzut oka dziecko , i brzydkie dziecko : śniade , chude , z wysokim czołem , z bladosiwymi oczyma . W drugiej chwili , gdy lepiej rozróżnił eś dobiegające swej pełności kształty i lśniący połysk na dwoje rozczesanych warkoczy , i błękit żył pod przezroczystą , delikatną , choć ciemną krzyżujących się skórą — to ci widomie z dziecięcia wyrastała dziewica piękna , smutna , urocza jak tajemniczość , a gdyś jeszcze wzrok swój na jej wzroku zatrzymał , gdy po tych niebieskawych światełkach roztoczyło się czarnym płomieniem koło zwiększonej źrenicy i dostrzec mogł eś złotawego osnucia , które z nazewnątrz do środka jej promieniami biegło , jak gdyby całą dnia jasność , całe uczuć światło tam daleko w głąb piersi przed ludźmi i przed światem chciało wciągnąć sobie , gdy szczególniej przypatrzył eś się temu czołu za wysokiemu nieco , ale tak czysto , rysunkowo od włosów po dwie równe , wąziutkie , czarne jak aksamit brwi spadającemu , och ! wtedy nie dziewczyna , nie dziewica stała już przed tobą , ale kobieta w całym majestacie swojej wielkości , święta myślą , uczuciem , boleścią . Nic dziwnego , że przy pierwszym spotkaniu wieku jej domyślić się nie mogł em : wyglądała na lat dwanaście , mogła kończyć rok szesnasty , a jednak w tej chwili , kiedy tak badawczo na ojca patrzyła , kiedy w dwie głębokie zmarszczki jakby do zwyczajnego układu jej czołosię ściągnęło , kiedy zwierzchnia warga , lekko , niedostrzeżonym meszkiem ocieniona , zadrżała , mimowolnie i przymuszonym rozśmiała się uśmiechem , ja był by m jej bez wahania się nawet więcej niż dwadzieścia lat policzył , w istocie zaś niespełna piętnaście ich miała . — To moja córka , Helusia — rzekł na koniec gospodarz widząc , że nie przerywam przykrego milczenia . Skłonił em się pełnym poszanowania pokłonem , jak przed najsławniejszą warszawskich salonów królową , a może głębiej i pokorniej jeszcze , bo nie pamiętał em , żeby kiedy najsławniejsza piękność takie wrażenie czci i podziwienia zbudziła we mnie prócz tej jednej , której z nikim , w żadnym zdarzeniu życia porównaniem nie stawił em nigdy . Młoda dziewczyna lekkim skinieniem głowy odpowiedziała na mą grzeczność , a jej ojciec , zdziwiony , patrzył na nas koleją i sam nie wiedział , co już mówić dalej . Szczęściem dla niego znowu drzwi się otworzyły . Weszła do pokoju młoda jeszcze kobieta , bardzo przystojna , sześcioletniego chłopczyka za rękę trzymając . — Mamy nowego lokatora — rzekł do niej ślusarz wskazując na mnie — układ skończony tylko na miesiąc , tylko na miesiąc , moje serce , lecz zdaje mi się , że da Bóg , dłużej z sobą zostaniemy . Pan chciał koniecznie z góry półroczne opłacić . . . — Dziękuję ci , żeś o mej prośbie pamiętał — ze smutnym , uśmiechem odpowiedziała mu kobieta i przywitawszy mię raczej spojrzeniem niż ukłonem , prędko do pobliskiego przeszła pokoju . Córka zapewne ją tam uprzedzić musiała , bo kiedy zwrócił em się ku niej , już jej nie było , zniknęła . Ja sam też prędko odliczył em miesięczną należytość , raz jeszcze ścisnął em rękę dobrego gospodarza i oddalił em się do moich pokoików . Tym razem ich widok przejął mię głębokim jakimś , trudnym do opisania uczuciem , jak gdyby piękne ramy wypełniły się ciemnym i ponurych przedmiotów obrazem . Nie była to dziecinna bojaźń , ale nie był także czystej litości żal za umarłą ; jeśli bez wystawienia się na śmieszność można dwudziestokilkuletniemu mężczyźnie coś o swoich nerwach wspominać , to ja się przyznam , że może ich działania doświadczył em wtedy . Zrobiło mi się tak ciężko na piersi , tak smutno w myślach jak przed burzą lub przed nieszczęściem , choć właśnie nadzieja dobrej przyszłości zaczynała się niby rzeczywistnić w mym życiu , a pogoda świeciła z nieba pełnym księżycem tak jasno , jak gdyby mi kto w wielkie morowego srebra blachy powybijał ściany pokoju , deski podłogi i łóżka przykrycie . Trudno sobie wyobrazić , trudno życzyć w spokojniejszym schronieniu ozdobniejszej cichości — a mnie jednak było smutno i przykro . Powieść ślusarza niedokończona , niepewna , bezimienna , dręczyła mnie niby kartka wydarta z zajmującej książki , gdy zaś usiadł em w moim fotelu , gdy zapalił em fajkę , a dym białawy rozmajaczył kłębami po świetle księżyca , zaczęła mi się tak uprawdzać , tak uprzytomniać , że doświadczał em zupełnie podobnego wrażenia , jak gdyby mię ze świeżym trupem zamknięto . Zimne poczucie nicości , które wtedy mimowolnie do serca przystępuje , usposobienie do gorzkich , szyderczych myśli , pamięć bardziej ku niemiłym zwrócona wspomnieniom — zachwianie ogólne w nadziejach i w woli moralnej , tego wszystkiego razem doznawał em , sam sobie nie mogąc zdać sprawy , jak i czemu ? . . . Przecież człowiek pierwej niejedną legendę już słyszał , przecież o wielu naczytał się okropnościach , a choć w jego życiu przeszłość latami niedługa , to kilka chwil cierpienia wypełniło ją doświadczeniem rozmaitych kolei . Patrzył em na śmierć ojca ; raz już mi się zdawało , że matkę utracę . Odprowadzał em na Powązki ciało kolegi i przyjaciela szkolnego , był em nawet raz obecny strasznemu nagłego zgonu wypadkowi , a zawsze w każdym zdarzeniu czuł em męstwo , siłę , krew zimną i odwagę ; nie wiedzieć skąd wtedy proste opowiadanie najpospolitszej historii tak zadziałało na mnie . Że piękna młoda kobieta dostaje suchot i umiera , że ja w rok później sprowadzam się do tego samegopomieszkania , to były rzeczy zwyczajne powszednie i za takie uznawał em je przed sądem mego rozumu , a jednak nerwowa władza fantazjowania wzięła górę . Zrazu chciał em jej oporem lodowatą stawić krytykę , ale rozśmieszyła mię wkrótce tak silna walka przeciw tak drobnemu niebezpieczeństwu , odrzucił em tę broń zbyteczną i zdał em się bezwarunkowo na dowolne dziwactwa mych wrażeń . Powoli , powoli ustępować zaczął pierwotny niesmak i zamarzył em się w tysiączne domysły , obrazy , wnioski , i nie postrzegł em nawet , jak z marzenia w rojenie , z rojenia w senne widziadła rozsnuła się cała bezładnych myśli osnowa . Nagle w fotelu moim , naprzeciw tego okna z ganeczkiem zielonym , nie ja siedział em , lecz przeszłoroczna poprzedniczka moja , biała , w białej szacie , umierająca i zadumana swoją ostatnią myślą na ziemi . Myśl tę widział em pod jej czołem lub raczej we własnym sercu czuł em , ale nie wyrazami . Niby to był żal głęboki niepowrotnej straty , niby jakieś do uniknienia , a nieuniknione nieszczęście — ja znał em jego przyczynę , pojmował em okropność , lecz jak to we śnie bywa , bez określenia żadnego . Moja nieznajoma , wbrew wszelkim przepisom pięknego konania , wzrok miała nie do nieba wzniesiony , lecz trochę przywarty i spuszczony w dół między czerniejące krzaki ogródka . Czoło jej było równe , czyste , rozświecone blaskiem księżyca i tylko przy skroniach lekko żółknąć poczynało jak starożytny marmur posągów . Pod tym czołem trudnym do opisania wdziękiem jaśniała twarz jej delikatna , drobna , dziecinna prawie , a taka już smutna , taka cierpiąca , że mi się płakać nad nią chciało . Rączki maleńkie palcami splotła i na kolano zarzuciła , a potem , jak gdyby ją bezsilną ciągnęły za sobą , z usposobieniem właściwym suchotnikom naprzód się zupełnie podała i na wątłej kibici jak kwiatek złamany zawisła . Promienie księżyca okoliły ją w tej ślicznej postaci , lecz cień akacji nieznacznie się zbliżył , a niby ona wiedziała i niby ja wiedział em , że jak się zbliży , jak jej na twarz padnie , będziemusiała umierać — i tak chwila po chwili , tchnienie po tchnieniu mogł em liczyć ubytek jej życia i liczył em , ale gdy się cień zbliżył , gdy już , już skonać miała , jej postać zmieniła się nagle w córkę ślusarza , z tym głębokim , tajemniczym na twarzy wyrazem , z tym nieszczerym uśmiechem na ustach , z tym spojrzeniem , z jakim na zakłopotanego ojca spoglądała . . . Kilkakrotnie wracało mi widzenie i czucie tych samych obrazów , aż na koniec mocniejszy chłód przedświtu zbudził mnie na chwalę , lecz nie roztrzeźwił wcale , instynktem tylko zaszedł em do łóżka , cisnął em się na nie w ubraniu i znowu zaczęło mi się kleić mar tysiące . To widział em czarną trumnę , z której przez źle zabite wieko wydostawały się długie jasnych włosów pierścienie , to głowę śniadej Helusi na marmurowych umarłej ramionach , to zupełnie twarz obcą , nieznaną , ale z ową jakby w złotą obrączkę — w promienie objętą źrenicą , to nawet inne , przecudne , niedostępne życzeń moich zjawisko , sen mojej rzeczywistości , słońce natchnień moich — Ona — stawała przy oknie balkonu , zrywała liście akacji , zerwane — w jakiś długi bez końca plotła wieniec , a kiedy chciał em ze splecionych koło na jej głowę spoić , była znowu przede mną ta postać w śnieżystej bieliźnie , z przywartymi oczyma , z cierpieniem konających na bladym obliczu . Jednak nie męczyły mię wcale okropne te przemiany , choć jak na jawie , każde uczucie : litość , podziwienie , miłość , wstręt niekiedy , czuł em . Czy długo to trwało ? nie umiem powiedzieć — wiem . tylko , że nazajutrz bardzo późno się obudził em . Zawstydził em się trochę przy świetle dziennym za moją wieczorną wrażliwość , wstał em co prędzej , z gorączkowych snów i marzeń czoło zimną wodą obmył em , przebrał em się i zostawiwszy klucz mój Małgosi , z którą poprzednio takąż samą i w takichże warunkach jak zmarła pani zawarł em ugodę , śpiesznie wybiegł em na miasto . O wpół do jedenastej czekała mię ważna bardzo z mecenasem narada . Szło o udowodnienie prawa do kilkudziesięciu tysięcy spadku , którego nam nikt wprawdzie nie zaprzeczał , ale za którym już od miesiąca siedział em w Warszawie i długo jeszcze posiedzieć mogł em dzięki nadzwyczajnej sumienności naszych prawników , którzy mi ani literki z aktów sądowych oszczędzić nie chcieli . Przychodzę , mecenasa już w domu nie ma — spóźnił em się o pięć minut , a to człowiek bardzo wzięty i akuratny jak kompas . „ Oho ! — pomyślał em sobie — nie najszczęśliwiej obejmuję w posiadłość moje nowe pomieszkanie . W nocy śpię za mało , z rana za długo , chybiam umówionej godziny , a może kilku tygodni marudztwa przyczyniam sobie , kto wie , czy w tym jakiegoś fatalizmu nie ma ? ” — I rozśmiał em się na pobratymstwo tej obawy z przesądami pani ślusarzowej , rozśmiał em tym weselej , że cóż mógł być za fatalizm w tym domku spokojnym , w którym mi się wszystko z wszystkimi razem podobało , nawet ostatnia moja znajomość , pani Małgosia , blisko pięćdziesiąt lat mająca , trochę dziobata , trochę za niska , trochę za tłusta , lecz taka przyjacielska , taka chętna , taka łatwa do zgody , że śmy od pierwszej rozmowy bardzo się polubili . Wracał em więc powoli , przypatrując się wszystkim szyldom , a droga jak co dzień , tak i wtedy wykręciła mi się na Daniłłowiczowską ulicę . Przy pałacu Załuskich silniej mi serce w piersiach zastukało , bo tam w oknie którym pierwszego piętra na lewo mogła właśnie bardzo biała ręka spuszczone podnosić story , mogła bardzo piękna głowa na zakratowany wychylić się dziedziniec . Bodaj to te miary czasu , tak zmienne w swojej wartości ! Do mecenasa przybył em za późno , tutaj za wcześnie by m przybył — gdyby jednak ? . . . Pięć minut po jedenastej minęło . Pójdę się tylko zapytać o zamiary na wieczór dzisiejszy . Przez chwilkę stał em . A któż tak nie stał ? Dziecinny , niepewny , śmieszny , w rozmysłach u podwoi swej wybranej jak przed świątynią swego bóstwa ? Szczęśliwa , bałwochwalcza młodości chwila ! Tymczasem mnie stojącego potrącił jakiś pan z podwórza właśnie wychodzący . — Przepraszam . — Nic nie szkodzi . I obadwa uchylili śmy kapeluszy , i obadwa z uchylonymi zostali przypatrując się sobie , przypominając z półuśmiechem , z półkłopotem . — Jeśli się nie mylę ? . . . — rzekł em . — Zdaje mi się . . . — odpowiedział . — Pan Romuald . . . — To Ludwik ! — i ramiona wyciągnęły się do wzajemnego uścisku . Romuald był Jej bratem , znali śmy się w szkołach jeszcze , potem nas wypadki życia rozdzieliły ; słyszał em tylko o nim , że utalentowany artysta , dla wykształcenia się w muzyce na lat kilka za granicę pojechał ; ja zaś dopiero w czasie jego niebytności , ze wsi , gdziem przy matce gospodarzył , Warszawę odwiedzając , poznał em się z jego siostrą . — Zapewne do nas szedł eś — rzekł , żartobliwie w oczy mi patrząc — Maria Regina miała przeczucie , że cię wcześniej dzisiaj zobaczyin gratiamświęta mojego powrotu . — Ależ to powrót zupełnie niespodziewany ; przedwczoraj był list od ciebie . — Z Berlina ośm dni temu jak pisany . . . toć przecież nam muzykom wolno temat życia wariować . — Szczególniej , gdy jak na teraz w tak miłym ułożą go tonie . I wymieniając wzajemnie oderwane słowa weszli śmy do bawialnego pokoju , w którym Maria Regina , schylona nad ogromną paką , przerzucała w zwojach nut swego brata . — A widzisz , Romualdzie — rzekła do niego , ku mnie rękę na szczerego powitania uścisk wyciągając — wszakże ci mówiła m , że pan Ludwik niedługo przyjdzie , bo mu się jego cząstka w radości dobrych przyjaciół należy . — Niech pani za tę myśl i za to proroctwo z chwili dzisiejszej podobnych całe życie się złoży . — Złe życzenia , panie Ludwiku ; chwile podobne , nudne chwile . Wiesz przecie — dodała z uśmiechem — że ja dnia najszczęśliwszego dwa razy by m przeżyć nie chciała . I wskazawszy nam miejsca , sama do zaczętego przeglądu wróciła . Usiadł em trochę smutniejszy niż w pierwszej mego wejścia chwili , bo ostatnie jej wyrazy przypomniały mi niedawną rozmowę , w której nie mogli śmy się zgodzić , a w której szło nam właśnie o trwałość wrażeń , o świętość uczucia . Ona , kobieta , broniła wszelkiej zmiany ; w zmianie , czyli przemianie , jak się wyrażała , był dla niej jedyny , prawdziwy postęp i rozwój życia . Zaiste ! sam dzisiaj wiem najlepiej , że miała słuszność w bezwzględnym , oderwalnym słów tych znaczeniu — lecz wtedy mnie i od niej coś podobnego usłyszeć . . . kiedy serce w wieczność jednego rzutu oka wierzy , kiedy mą w nadziejach nieskończoność dla każdej chwili szczęścia , odwagę choćby przeciw nieśmiertelności . . . To proszę , jakżeż się smucić nie miał em ? Ach ! co to za czarodziejka była ta Maria Regina , bo tak ją zawsze dwuimieniem w rodzinie i między bliższymi znajomymi nazywano . Przy ojcu , od dziesiątego roku po matce sierota , z bratem tylko dwa lata starszym wychowana , samoistnie prawie ukształciła się na pełną wdzięku i siły kobietę . Nigdy nie zapomnę tej chwili , kiedy ją pierwszy raz w loży wspólnej naszej znajomej zobaczył em . Od sceny siedząc , bokiem się ku niej zwróciła , a w tym poruszeniu futrzana peleryna , osunąwszy się nieco , ciemnobrunatnym obwodem spadek prześlicznej długiej szyi i okrągłość ramion odznaczyła . Śnieżysta białość jej cery , świeżej , choć jednostajnie bladej , zadziwiała przy czarnych , ale to jakąś metaliczną , granatową czarnością czarnych włosach . Koloru jej oczu jak wtedy , tak długo potem rozpoznać nie mogł em . Trzymała je ciągle kusławnej naszej aktorce zwrócone i kiedy Ritta Hiszpanka , zdradzona , wyśmiana , jednym słowem obelgi policzkuje zwodziciela , ona z krzesła się uniosła , lekkim rumieńcem zakraśniała i entuzjastka - artystka artystce silnie w obie klasnęła dłonie , potem dopiero , jakby na świadectwo swemu uniesieniu , spojrzała ku nam , lecz tyle światła łamało się w jej źrenicach , tak były lśniące , promienne , że nie czarne , nie błękitne , ale diamentowe mi się zdały . I były to prawdziwie oczy jej duszy , bo teraz nawet , gdy sobie chcę wytłumaczyć tę kobietę , zawsze mi diamenty , zawsze jej spojrzenia na myśl przychodzą , tak równie czysta , jasna , piękna , a jednakże tak równie i kamienna była . Diamentu własnością ona także pod promieniem słońca mieniła się w tysiączne blaski swej fantazji ; jakie wrażenie na nią padło , w takiego barwę przeoblekała cały świat swój naokoło , a barwy zawsze cudne , choć coraz inne , nieujętne , migotliwe , zwyczajnie jak połyski diamentu , jak połyski diamentu , bo nawet z nazewnątrz odbiciem tylko świecące , a czym jest diament w istocie swojej ? . . , węglem i x , niewiadomą ; a czym ona była w treści ducha swego ? . . . mnie się zdaje , że była wielkim talentem , wielką pychą i . . . tajemnicą ! Obdarzona mistrzowskiej potęgi wyobraźnią , przywykła do zupełnej w czynach i myślach niezawisłości , nigdy przecież w nadzwyczajność z ubitej nie zboczyła drogi , nigdy za określone towarzyskimi wymaganiami nie przestąpiła granice , lecz za to w ów powszedniości obręb ściągnęła tyle sobie tylko właściwej poezji , tak zekształtowała najpospolitsze życia zdarzenia , tak z wszystkiego , co ją otaczało , nowe umiała wyciągnąć żywioły , tak tworzyła czy przetwarzała , że nigdy rozsądniejszej i dziwaczniejszej nie zdarzyło mi się widzieć kobiety . Od kołnierzyka , co potrójnym puszkiem tiulików i koronek jej szyję obejmował , aż po sztalugę , na której schnął olejny , trupią głowę między kwiatami przedstawiający obraz , wszystko w jej ubiorze , w rozstawieniu jej mebli , w rozkładzie jej codziennych zatrudnień było jakby niespodzianie zaimprowizowane , jakby czarnoksięską laską wywiedzione z krainycudów i piękna . Ona sama w tym świecie własnych pomysłów wysoka , dumna czy też pełna godności , prawdziwa Dziewica Królowa , Maria Regina , jak ją nazwano chrztem Kościoła z przypadku , a sądem przyjaciół z podobieństwa , zdawała się prawie obcą na ziemi , w poezjach wymarzoną istotą — i to wszystko w niej było ogniem czy , jak tam jubilerowie mówią , wodą diamentową . Lecz w stanowczych chwilach życia owa istota miała tak zimny pogląd na rzeczy jak cięcie skalpelu ; wcześnie zarząd ojcowskiego domu objąwszy wyrobiła w sobie jakąś przenikliwą zręczność , jakiś sąd męski i niezachwiany w zakierowaniu rodzinnymi sprawami i to w niej było skamieniałością diamentową . . . Ale na cóż ja piszę dzisiaj to , czego wówczas nie myślał em ? . . . Wówczas siedzieli śmy naprzeciw siebie z Romualdem przypatrując się jeden drugiemu , bo po kilku latach odnawiać znajomość to trudniej daleko niż zupełnie nową zabierać . Maria Regina , opodal stojąc , półgłosem nuciła przeglądaną muzykę , a w ustępach rzucała oderwane wyrazy do naszej bardzo obojętnej rozmowy . — ToAndantegrał eś na ostatnich imieninach naszej matki i ułożył eś fantazję do pierwszego swego koncertu ; proszę cię , nie każ go nigdzie drukować . . . mnie daruj , schowam , bo to rodzinna pamiątka . . . Jak widzę , po tej stronie są wszystkie twoje sztuki , a tutaj sam Lipiński . . . Ach ! przypominam sobie , kiedy grał eś w tym kwintecie , prześlicznym był eś chłopcem , teraz zbrzydł mój Romuald , wszak prawda , panie Ludwiku ? Aż mię wstyd , że śmy tacy do siebie podobni . . . W istocie , podobieństwo rysów było zadziwiające , kiedy się jedną twarz przy drugiej widziało , lecz osobno każda z nich tak była różna wyrazem , że się wcale nie przypominały wzajemnie . Młody artysta , blady i brunet jak siostra , był daleko chudszy , wątlejszy . Profil jego , ostrzej narysowany , zdradzał nierównie drażliwszą naturę . Linia , która od trochę pochylonego w tył czoła po klasyczno orlim nosiebiegła , prędko łamała się ku dość wydatnym ustom i może za kończasto odcinała nieco wystającą brodę . Z lekkiego drgania skóry , na kościach policzków wyciągniętej , z cieniu , co sinym półkolem wpadłe , więcej jaskrawe niż jaśniejące oczy podkreślał , łatwo można było się domyślić przejścia wielu gwałtownych czasem , zmiennych zawsze wrażeń i namiętności . W duszy Marii Reginy przeczuwał każdy jakiś grunt niewzruszony , stały , ciągle tożsamy pod przemienną fantazjowania powłoką , nie dosięgnięty i nie skłócony nigdy ; tutaj widać było , że każde wstrząśnienie aż do głębi całą mąciło naturę , że ta natura nigdzie nie miała pewności ujęcia , oparcia . W tej chwili jednak dla wszystkich , którzy go z dawną jego młodzieńczą świeżością porównać nie mogli , Romuald bynajmniej na zarzut swej siostry nie zasługiwał ; piękny był i ową nerwową dziwacznością swej fizjognomii , i tą smukłą , niedbale w ramiona szerokiego fotelu rzuconą postacią ; piękny nawet pięknością białej ręki , wąskiej , ulazurowanej przejrzystymi żyłami , zakończonej w długie , przy paznokciach różowe palce , którymi od czasu do czasu mieszał krucze swych włosów pierścienie lub gładził śliczny i lśniący jak jedwab wąsik . Te tak częste u innych mężczyzn przesadą tchnące poruszenia u niego miały właśnie wdzięk naturalności , bezwiedzy i zapomnienia o sobie , bo to była także jasna , promieniejąca pod światło iskierka , tylko że nie z kamienia , ale . . . . ale z kropli rosy . Roześmiał się głośno na odpowiedź swej siostrze i niby z niedowierzaniem zapytał mię : — No , a ty , Ludwiku , jakiegoż zdania jesteś ? . . . — Ja ciebie tylko dzieckiem i niedorostkiem znał em , czy zbrzydł eś , nie wiem , ale bardzo się zmienił eś . — Oho , pan , jak widzę , zręczny dyplomata ; zapewne to moje podobieństwo z Marią Reginą tak mu usta wiąże . — Mylisz się , Romualdzie , dla mnie między wami żadnego nie ma podobieństwa . — Jeśli tak , to możesz się pochwalić najoryginalniejszym sposobem patrzenia na ludzi ; ręczę ci , że zawsze będziesz sam jeden swego zdania . — Więcej ci nawet powiem : między tobą , chłopcem siedmnastoletnim , którego po raz ostatni na uroczystości szkolnej widział em , a tobą , dzisiejszym mężczyzną . . . nie śmiej się ze mnie , ale jak gdyby ciągu żadnego nie było , jak gdyby się coś zerwało , jak gdyby ś nie wyrósł , tylko stał się innym . — Przyznam się , że lepiej trochę zrozumiał em gorzką prawdę mojej siostry . — Ja ci radzę — odezwała się znowu Maria Regina — żeby ś bardzo uważnie w tym przedmiocie pana Ludwika słuchał ; to prawdziwy fizjognomiczny talent , a niedawno wszystkie dzieła Lawatera odczytywał . — Czy tak ? a więc proszę cię , mój dobry , mój kochany Ludwiku , co to się zerwało między dawnym studentem a najpokorniej kłaniającym ci się muzykusem ? — Nie ufajże zbyt ślepo zaręczeniu panny Marii Reginy ; mój talent co do sztuki Lawatera jest jeszcze w zupełnie rodzimym stanie , żadną nie wsparty nauką . — Bez przyczyny jednak nie zrobił eś tej uwagi , więc mi przyczynę powiedz tylko . — Oto przypominam sobie , jakie wtedy zrobił eś na mnie wrażenie . Czy pamiętasz ? podczas mszy na chórze , ty , wróżący tak znakomitego artystę , grał eś na skrzypcach , ja śpiewał em z innymi , przed Podniesieniem wypadło ci piękne , pełne uroczystości solo , a na odgłos dzwonka długa pauza , w czasie której odzywał się tylko czysty , srebrny sopran małego Adasia . Nie , ja nigdy nie zapomnę , jakeś w tej chwili nieme skrzypce do piersi przycisnął , jak spojrzał eś w górę ku wybiegłym sklepieniom kościoła , jak był eś dumny , silny , zachwycony . Odtąd , ile razy pomyślał em o tobie , dalekim i kształcącym się , to mi zawsze ta chwila obrazem wracała , rozwijał em ją w prawdopodobne następstwa i zdawałomi się , że jak cię spotkam , będziesz jakoś żywszy , poważniejszy , że ci twarz bardziej zżółknie , włosy trochę zrzednieją , czoło więcej się odsłoni . — Że się prędzej zestarzeję ? . . . Wdzięcznym panu za przepowiednię , a sobie za to , żem jej nie spełnił — i uśmiechnął się , lecz niewyraźnym , smutnym prawie uśmiechem . Po tych jego słowach nastąpiła chwila milczenia , bo każdy się o swoich wspomnieniach zadumał , a Maria Regina , wziąwszy jakieś pisane nuty do ręki , także coś widać głęboko i tęschno marzyła . — Romualdzie — rzekła na koniec — to jest jej ulubiona wielkopolska piosneczka . Romuald spojrzał na papier i brwi mu drgnęły jakby do zmarszczenia . — Nie wyjmuj tego , Mario Regino , nigdy jej nie grywam ; może na spodzie zostać . Maria Regina prędko zwinięty krążek do paki wsunęła i porzuciwszy wszystko , przy nas usiadła . — Pana Ludwika zatrzymuję na obiad — rzekła z uprzejmością — a potem , jeśli mi wolno resztą dnia jego rozrządzić , to go mianuję aż do wieczora przewodnikiem , a po części i mentorem mego brata . — Okropnie złe dajesz mu o mnie wyobrażenie takim brakiem zaufania . — Najpierw , niech cię to nie obraża , chociaż młodszy od nas obojga ( a w istocie rokiem od Marii Reginy młodszy był em , często w żartach , czasem i w poważniejszej rozmowie sama mi to przypominała , nawet urościła stąd sobie prawo do pewnej moralnej i towarzyskiej nade mną opieki , której ja , zaczarowany , owładnięty , bezwarunkowo się poddał em ) — chociaż młodszy , mówię , pan Ludwik poważny jak Kato , a surowy jak purytanin — szesnastoletnia dziewczynka mogła by się jego przewodnictwu powierzyć , a mnie bardzo chodzi o troskliwą dla ciebie opiekę . Wy , artyści , zawsze coś na powietrzu słyszycie lub widzicie , a żaden z was nie wie , jak po ziemi nogi stawiać . Przydaję ci więc pana Ludwika dla obrony , bezpieczeństwa i dobrej rady . A tej ostatniej — rzekła do mnie się zwracając — zaraz nawet żądać będę , bo wyobraź pan sobie , Romuald pomimo wszelkich próśb moich nie chce dać koncertu . — I dlaczegóż to ? — spytał em . — Dlaczego ? dlaczego ? — z widoczną niecierpliwością powtórzył — a dlaczegóż ty nie chciał eś nam nigdy swoich wierszy głośno w klasie przeczytać ? Maria Regina z zadziwieniem spojrzała na mnie . — Aa ! to pan wiersze pisze ? Zaczerwienił em się jak piwonia . — Dawniej napadało minie czasem to szaleństwo , lecz przy wzmocnionym rozumie zupełnie się z niego wyleczył em . Jeśli zaś wtedy nie chciał em przed wami prób moich pokazywać , to najpierw dlatego , Romualdzie , że nie czuł em w sobie talentu , że to była raczej potrzeba ulania przepełniających moje serce uczuć niż jakie poetyczne natchnienie , a na koniec , że z natury rzeczy dozwolone jest człowiekowi myśleć i pisać w cichości , lecz muzyka muzyką na to , by się jej słuchało , dźwięku nie schowasz do pudełka , nie zamkniesz w pokoju , dźwięk ci przez dziurkę od klucza , przez szpary okien między ludzi ucieknie , bo to ich własność , ja więc ci mówię , że grać powinien eś , kiedy grać umiesz . — Paradoksa , paradoksa , mój drogi ! Nazwij mię Paganinim , Ole Bullem , Vieuxtempsem , to ci dam i niejeden koncert w Warszawie . Ale tak na afiszu ogłosić się tylko Romuald ; słyszeć może , jak czytający będą między sobą pytali : „ Romuald . . . ? co to za jeden ? ” „ Ja go nie znam . ” „ A ty ? czy pójdziesz ? Idź , niech się . dowiem od ciebie najpierw , czy warto posłuchać . ” Bardzo , bardzo państwu dziękuję . . . — Podrzędne to względy — odrzekł em — jeśli tylko pewny siebie jesteś , cóż cię może dziwić albo gniewać zimna obojętność takich , co cię nie znają ? Daj się poznać właśnie . — A komu ? ze dwudziestu próżniakom , którzy dla zwyczaju lub na uproszonego się zejdą , którzy mię nie zrozumieją , przy których ja , nareszcie , źle grać będę , bo to dziwna rzecz , że kiedy już są słuchacze jacykolwiek , to między nimi a grającym magnetyczny tworzy się stosunek ; przy znudzonych , niechętnych , głupich on musi fałszywie rzępolić . Nie , nie , ja tu nie dam koncertu . — A za granicą dawał eś ? Za granicą od razu licznie pojmująca i ceniąca otoczyła cię publiczność ? — Och ! to zupełnie co innego ; kiedy występował em w Dreznie , Münich , Berlinie , ożywiała mnie nadzieja , jeśli nie europejskiej sławy , to przynajmniej pobratania się z tamecznymi mistrzami , utworzenia sobie wśród nich stosunków i znajomości . Oni chrzest wziętości dają imieniowi artysty i stopień jego między sobą znaczą , lecz tutaj , tutaj , gdzie ani na imię , ani na stopień zarobić sobie nie można , cóż mi będzie pobudką i zachętą ? — To , Romualdzie , że , w wielkiej czy w małej liczbie , rodacy cię słuchać będą . Od obcych możesz głośniejszą wziąć sławę , swoim dasz może głębsze i prawdziwsze wrażenie . — Pan Ludwik ma słuszność , wielką słuszność — powtórzyła Maria Regina stanowczym głosem . Romuald śmiać się zaczął . — Jeśli o to wam idzie , żeby mnie moi mili ziomkowie słuchali i żeby m na nich wielkie wrażenia zrobił , to mi się zdaje , że najlepiej w myśl waszą trafię , jak stanę na środku Krasińskiego placu albo też pod Zygmuntem , bliżej Starego Miasta ; sami przyznajcie , że , licząc w to wszystkich uliczników , najwięcej wtedy rodaków mnie słuchać będzie , a jak im utnę krakowiaka , to niezawodnie silniejsze wrażenie zrobię niż arcydziełem Paganiniego . — Czemuż nie ? — odpowiedział em zimno , bo mię jakieś oburzenie na taką myśli mojej parodię przejęło — jeśli jesteś artystą i pojmujesz muzykę , to najlepiej wiesz zapewne , czy to jest jakieś ugodne przebieranie akordów , którymi się tylko znawcy między sobą rozmawiają , czy też głos w piersiach natury podsłuchany , język wszechbóstwa , który wszechświatu zrozumiałym bywa , którym się do mas , do tłumów przemawia . Ja , Romualdzie , gdyby m umiał według mej woli smyczkiem twoim władać , to ci się przyznam , żeby m wolał pod kolumną naszego Zygmunta zagrać całemu Starego Miasta i znad Wisły , i zza Pragi ubóstwu niż gdzieś , choćby w teatrze La Scala albo San Carlo przed Rossinim albo nawet wskrzeszonym Mozartem najhuczniejsze oklaski zbierać . Ha , prawda , że ja nie wirtuoz , że ja dalekich nie zwiedził em krain , może największe niedorzeczności prawię . Twarz Marii Reginy od początku naszej sprzeczki zdradzała jakieś pomieszanie . Ta , jakem ją sobie w duszy nazwał , diamentowa kobieta , jeśli kiedykolwiek uczuciem serca , nie sądem rozumu ukochała kogo , to właśnie swego brata , swego Romualda , którego młodością zakierowała dowolnie , którego talent wypieściła , wyżywiła bogactwem własnych zdolności i na którego przyszłość stawiła całą swoją świetnych powodzeń i rozgłośnej sławy nadzieję . Wiedział em o tym i dlatego jak gdyby m to ja sam co złego powiedział , taki był em zakłopotany , tak mię bolał lekkomyślny sposób mówienia i dręczyła samolubna , drobiazgowa próżność Romualda , że nie śmiał em spojrzeć na jego siostrę . Przybycie kilku osób wywiodło nas z tego usposobienia , ale na chwilę tylko , bo Romuald wniósł znowu porzucony do rozmowy przedmiot i odwołał się w tej mierze na zdanie pana Krzysztofa . Krzysztof , nasz znakomity , prawy , niepoślakowany urzędnik i najpoczciwszy w świecie filantrop , łatwo zrozumiał , że Romuald nie chce dać koncertu , który by mu sławy niewiele i pieniędzy bardzo mało przyniósł , ale też zaraz całą wątpliwość na swoje ulubione stanowisko zwrócił i rozstrzygnął polubownym dla stron obydwóch sposobem , to jest radząc , aby na pierwsze wystąpienie grać na poranku muzykalnym , z którego dochód dla sal ochrony miał być przeznaczonym ; Romuald mógł korzystnie wtedy dać się poznać najświetniejszemu i najbardziej wykształconemu zgromadzeniu słuchaczy , a potem dopiero , według przyjęcia , koncertowe narzucać im warunki . Ku tej radzie dość prędko skłonił się Romuald . — Więc jak zawsze tak i teraz woli twojejamen — rzekł z uśmiechem do Marii Reginy , ale Maria nie odśmiechnęła mu się wzajemnie , cichym tylko głosem , którego ja sam jeden pojmował em znaczenie : — Romualdzie , Romualdzie ! — rzekła — miał on słuszność , nie wyrosł eś , lecz innym się stał eś ! . . . Przy obiedzie wesoła i dowcipna pustota Romualda , jeśli nie starła zupełnie , to przynajmniej zgłuszyła jego lekkomyślnością wywołane wrażenia . Maria Regina wprawdzie chmurną nieco i mało mówiącą była , ale jej ojciec , co się rzadko zdarzało , w dobrym humorze , uśmiechał się kiedy niekiedy i naczesywał po bokach skroni już tylko rosnące włosy . Pan prezes , zwykle hipohondryczne usposobienie cierpiący , usuwał się od towarzystwa , dzieciom wszelką wolność zostawiał , rzadko był razem z nimi widywany i tylko , jak się później przekonać mogł em , od czasu do czasu niespodziewanymi dziwactwami , zawsze w tajemnicy rodzinnego kółka zamkniętymi , dawał im swojej ojcowskiej powagi świadectwo . Długa biurowa praca stargała mu siły , ciągłe siedzenie rozwinęło skłonność do przewyższającego w nim żółciowego systematu i kiedy po trzydziestu latach uzyskał znaczną bardzo emeryturę , kiedy mógł swobodnym życiem w wolnym zupełnie czasie odetchnąć , on czasu tego użył na zamknięcie się przed ludźmi , na zmartwiałość , nie na wypoczynek . Dziwny przykład urzędnika - machiny , który poza obowiązkowość swoją nie wychylił się w żadne pojęcia i w zajęcie żadne . Celem pracy jest mu praca , przyszłość dla niego w hierarchicznym komisoriatu rozkładzie , a nadzieja w spoczynku na starość , której może nie doczeka lub z którą potem sam nie wie , co robić . Dziś , gdy pomyślę sobie , że Maria Regina wzrosła wśród tych dwóch serc męskich , tak rozstrzelonych z sobą , tak do jej własnego nie przystających serca — przy ojcu obojętnym , a dziwaczącym , przy bracie niby uczuciowym , a szalonym , słabszym od niej moralnie i nawet niższym umysłowo , to dopiero pojmując jej niewypełnione , kobiece życie wiele rzeczy pojmuję . . . wszystko usprawiedliwiam . Lecz dnia tego , jak mówił em , pan prezes był w niezwykłym usposobieniu , gawędka obiednia się przeciągnęła i dopiero nad wieczorem mogli śmy wyjść z Romualdem . Ręka pod rękę w najlepszej zgodzie przebiegali śmy aleje Saskiego Ogrodu śmiejąc się i żartując , kiedy mi się przypomniało , że trzeba jeszcze mego mecenasa odwiedzić i o drugie posłuchanie na pewne z nim się umówić . — Rzuć , do diabła , wszystkie twoje procesa , to brzydko , to niemoralnie pieniać się ciągle , a jeszcze w dzień mojego przyjazdu , kiedy nie odgrzebał em żadnej dawnej znajomości , kiedyby m musiał sam jak pokutująca dusza snuć się między tymi ludźmi . Uspokoił em go , że co do moralności , moja sprawa niczyjego nie mieszała spokoju , a co do rozstania , to bardzo krótko trwać miało , gdyż na zajście i powrócenie kwadrans czasu był mi wystarczającym . Jako więc prosił em , dał mi kwadrans urlopu i powiedzał , że u Marego czekać na mnie będzie . Pobiegł em prędko , załatwił em się z moim prawnikiem i na czas oznaczony przyszedł em do Marego . Romualda zastał em już przy kilku próżnych butelkach i w gronie kilkunastu z najmodniejszej młodzieży naszej . — Przybywaj ! przybywaj ! — wołał na mnie , we drzwiach jeszcze stojącego — ten kochany Antoś po wcięciu mego tużurka zgadł zaraz , że świeżo zza granicy wrócił em ; chciał się z bliska i kamizelce przypatrzyć , a jakeśmy się nosami trącili , poznał dawnego kolegę . Pójdź , Ludwiku , wypijesz za zdrowie Antosia ! Z widzenia tylko znał em nowych towarzyszów Romualda i wcale sobie nie życzył em w ściślejsze z nimi wchodzić stosunki . Obojętnym ukłonem odpowiedział em na zrobione mi wezwanie i podaną usunął em szklankę . — Cóż to ? nie pijesz ? — zawołał zdziwiony Romuald . — Gdyby ś sobie przypomniał nasze dawne czasy , to by ś wiedział o tym . — Ach ! prawda ! na moją duszę prawda , on nigdy nie pił ! Jednakże myślał em , że przez te lat kilka jużeś się doktoryzował na porządnego człowieka . — Ja nigdy nie ufam takiemu , co nie pije — odezwał się któryś z tego szanownego towarzystwa wietrzników . — I masz słuszność , Fabianie — przywtórzył mu drugi . — Kto nie pije , musi być albo zły , albo głupi , albo chory . — No , niechże na znajomego naszego Romualda wypadnie , że jest chory tylko — z rubasznym uśmiechem wykrzyknął sam pan Anitoś . — Nie , nie , słuchajcie ! Ja wam w sekrecie prawdę powiem — zawołał Romuald — Ludwik jest poetą . — Alboż to poeci nie piją lepiej niż my wszyscy prozaicy razem ? Cóż ty gadasz , Romualdzie ! — obruszył się pan Antoś — ja wiem przecie , że od ich króla aż do ostatniego z posługaczy , do wymiatającego śmiecie po innych , wszyscy na Parnasie lubią się różną zakrapiać hipokreną ; a ja wiem , co wiem . Hej , garson ! — krzyknął całym gardłem — dla tego pana bez faworytów szklankę orszady prędko ! Chłopiec poskoczył , a ja zawołał em nawzajem : — Garson ! — i przyszedł drugi . — Dla tego pana z łysiną karafkę zimnej wody co prędzej ! Przyjaciele Antosia zaczęli coś szeptać i coś burzyć się jak szampan w butelce , lecz Romuald aż się na stół ze śmiechu położył . — Cha ! cha ! cha ! lubię takie pojedynki ! . . . wybornie ! doskonale ! O cóż się gniewacie , moi panowie ? Dajcie pokój Ludwikowi , to najlepszy w świecie chłopiec , chociaż się nigdy nie upił . — I owszem , Romualdku — rzekł em powoli z największą spokojnością — dlatego właśnie , że się raz w życiu upił em , teraz już nigdy pić nie chcę — i ponieważ w tejże chwili chłopiec przyniósł mi zamówioną przez pana Antosia orszadę — na życzenie krwi zimnej i zdrowego rozsądku — rzekł em , niby ku Romualdowi skłaniając się tylko , i całą szklankę duszkiem wychylił em . Pan Antoś powstał z krzesła ; przybierał się , jak widać było , do stanowczej odpowiedzi , bo brwi zmarszczył , piersi nadstawił , ale Romuald tak niespodzianie go za połę od fraka pociągnął , że jeszcze prędzej siadł , niż wstał , a na domiar złego , siadając , stojącym przed sobą winem oblał sobie spodnie . — Ha ! wszakże mówił em — z większym jeszcze śmiechem wołał Romuald — wszakże mówił em , dajcie pokój Ludwikowi , to dobry chłopiec , to kwakier , to dzikie zwierzę , to asceta ! Z nim jest Bóg i jego święci ! Kto Ludwika zaczepi , mnie zaczepi ; kto przeciwko Ludwikowi rękę podniesie , obleje palce sobie ! Pan Antoś właśnie swoje obcierał i sam nie wiedział , czy na mnie , czy na Romualda się gniewać . — Wielką miał eś pan słuszność — rzekł wtedy jeden z jego towarzystwa — nasz Antoś jest bardzo przekonywającym dowodem , że z pewnym rodzajem świętych osób niebezpieczną i niewygodną bywa zbytnia poufałość , dlatego też korzystając z cudzego doświadczenia pozwolicie , panowie , że już ich pożegnani . Garson , rachunek ! — A toż co znowu , gniewy ? doprawdy gniewy ? Nie pozwalam ! Veto ! veto ! Póki kropla wina w butelce , veto ! gniewy na bok ! precz z urazami ! Gdyby mi kto poncz w głowie zapalił , to jeśli przy blasku jego płomyczków błękitnych dostrzeże choćby cienia złego zamiaru , choćby na łebek od szpilki nieżyczliwej wam myśli w moim mózgu , wtedy niech mi go strzał em pistoletowym wysadzi i każe jutro na drugie śniadanie u Marego przyrządzić . — Zostań , zostań , Olesiu — rzekł sam pan Antoś — widzisz przecie , że do kieliszka i do szklanki trudno lepszego znaleźć towarzysza jak ten łotr Romuald . Ja mu przebaczam , nawet muszę tym szczerzej , że w takim stanie , zmoczonemu , nie podobna mi wyjść na ulicę . — Prawda , gdyby cię spotkał kto z dobrych znajomych , to by gotów pomyśleć , że się przed zachodem słońca upił eś . — Fe , jak student — przydał Romuald . — Więc dla zachowania ci dobrej sławy trzeba zostać — rzekł zwany Olesiem . — Zostać do północy ! — Do rana ! — Dopóty , dopóki się nie upijemy wszyscy ! — Dopóki aby jeden utrzyma się na krześle ! Słysząc tak piękne zamiary , a widząc się szczęśliwie zapomnianym , chciał em korzystać z chwili ogólnego brzęku na zgodę wzniesionych szklanek i wynieść się nieznacznie , lecz wzrok Romualda padł na mnie w tej chwili właśnie , kiedy już za klamkę brałem . Skoczył jak młody kot i rękę mi przytrzymał . — Tak to pięknie dotrzymujesz Marii Reginie danego słowa ? A jak się upiję , jak pod stół legnę , kto mnie podniesie ? kto do domu odprowadzi ? kto wsparcie da ? Wstydź się , Ludwiku , w potrzebie największej przyjaciela odstępować ! Pić nie chcesz , to nie pij , ale zostać musisz , boś mi przyrzekł opiekę . Panowie , ten młodzieniec przyrzekł mi opiekę , niech zostanie , bo się rozbiję . . . rozbiję się . . . jeśli sam będę po pijanemu wracał . — Niech zostanie ! niech zostanie ! — zawtórowali ci wszyscy już dobrze podochoceni szaleńcy . — Niech zostanie ! — najgłośniej odzywał się Antoś — on mi kazał zimnej wody przynieść , on był przyczyną , że szklankę szampańskiego wina wylał em . Niech zostanie , niech jego błahorodność za karę patrzy , jak drudzy piją . . . — Jedz przez ten czas , ile chcesz tylko , ciastek i cukierków : ja wszystko na mój koszt biorę — rzekł pod brodę mię głaszcząc rozweselony Romuald . Cóż było robić ? został em — przyznam się nawet , że chętnie został em . Z dzieciństwa surowym dozorem ojca , a później tkliwą oględnością dobrej matki w życie wiedziony , najpierw dla braku sposobności , potem już z własnego przekonania uniknął em wszelkiego w podobnym rodzaju widoku i teraz on pogardliwe oburzenie , głęboki smutek budził we mnie , lecz mię przy nim jakaś ciekawość zatrzymywała , jak czasem przy najniedorzeczniejszej książce zatrzymuje . Cieszył em się , że widzę . . . to , o czym dawno wiedział em — że widzę ludzi młodych , pełnych siły , zdatności może , trwoniących życie chwila po chwili , zdrowie kropla po kropli , człowieczeństwo swoje myśl po myśli , godność wszelką , uczucie po uczuciu — i kiedy właśnie ? . . . Wtenczas , gdy coraz obszerniejsze do działania otwiera się pole , gdy coraz nowych do ukształcenia się przybywa sposobów , gdy sztuki piękne się rozwijają , nauki wznoszą , przemysł zakwita , gdy coraz głośniej słychać każdą skargę bliźniego , gdy każda nędza wyraźniej o swoje upomina się prawa , gdy można być uczonym , artystą , bogaczem . . . dla szczęścia swoich współbraci . Och ! doprawdy , z zajęciem patrzył em i rozważał em na takim tle taki dziwnej sprzeczności obrazek . A gdy rozważał em , oni pili tymczasem . . . Ej ! splunąć tylko warto na ich wspomnienie , bo jakże piły nawet te lalki ogładne ? Po tysiącznych przechwałkach i odgróżkach za godzinę już ociężały zużyte zbytkiem , a nigdy żadnym hartem nie wzmocnione głowy . Szampańskie wino bokiem drżących w ręku kieliszków zamiast do gardła na suknię i podłogę się lało . Płaskie , nieprzyzwoite żarty , zbeszczeszczone imiona kobiet , gęste kłęby dymu , wszystko to razem zmieszało się w jakąś brudną , błotnistą masę , tylko nad owym brudem , nad owym błotem Romuald sam jeden królował przytomnością swego pijaństwa , bystrością dowcipu . Pewna szlachetność ułożenia , pewna przyrodzona jego organizacji piękność w tych nawet chwilach go nie odstępowała . Żal mi się zrobiło tak nikczemnie trwonionych zdolności , był by m nie wiem co oddał , gdyby m go mógł był wziąć jak dziecię na ręce , unieść daleko z tej moralną zgnilizną zatrutej atmosfery i stawić gdzie w świeżym powietrzu , pod jasne słońca promienie , pod uczciwych ludzi oczy . — Hej karty ! Hej stolik ! — wrzasnął nagle jeden z bohaterów kieliszkowych — i waza ponczu ananasowego ! Romuald zaraz sięgnął ręką do kieszeni i wydostał pełną , przez delikatną siatkę jedwabiu złotem i srebrem świecącą sakiewkę ; mniej dbał em ó to , że ta sakiewka prędko bardzo mogła się wypróżnić w ręce wołającego jegomości , który , prawdę mówiąc , zdawał mi się trochę mniej pijanym , niż sam chciał się nim okazywać , lecz wiedział em , że podobny występ Romualda mógł jak najgorzej uprzedzić o nim tych właśnie , których ja opinię najwyżej cenił em sobie , pomyślał em o Marii Reginie i przedsięwziął em do uprowadzenia Romualda wszelkich dołożyć starań . Niespodzianą pomoc w tym względzie przyniosło mi nadejście kilku innych paniczów , którzy na ostatni akt modnego baletu przyszli widzów liczniejszych zamawiać . — Ty z nami — rzekł Romuald kręcąc nielitościwie guzikiem mego surduta . — Nie , lecz ty ze mną — odpowiedział em mu po cichu . — A to co się ma znaczyć ? — zawołał i szarpnął tak mocno , że aż mój biedny guzik w ręku pozostał . — To się ma znaczyć — jak najspokojniej odpowiedział em znowu — żeś mi guzik oderwał . — On się sam odpruł , dowiodę ci , że się sam odpruł — powtarzał ze zwykłym pijanych uporem , gdy m go wziąwszy pod rękę nieznacznie ku drzwiom prowadził . W progu zatrzymał się i spytał jeszcze : — Ty z nami , Ludwiku ? — Z tobą , z tobą , aż do jutra — odrzekł em na prędsze uspokojenie . — No to prowadź , bo ja mam kuroślep po zachodzie , po zachodzie . . . no , dokończże ! — Po zachodzie słońca . — A widzisz , że nie zgadł eś ! po zachodzie błękitno tlejącej wazy ponczu i konstelacji dwunastu wina butelek . Cha ! cha ! cha ! jakiś ty niedomyślny , chyba i tego nie zrozumiesz także , iż nie ja ci oberwał em guzik , tylko on sam się odpruł . — Spróbuj tłumaczyć , będę pilnie uważał . — Oto najpierw , mój Ludwisiu , ja guzika nie chciał em obrywać , a kto nie chce czego zrobić , choć zrobi , to nie zrobił , tylko się rzecz sama przez się zrobiła . W tym aforyzmie leży cały stosunek ludzkiej woli do przypadku ! jadę prosto z Berlina , wierz mi ślepo , bo przez całą godzinę słuchał em filozoficznej prelekcji i przez całą noc pił em z przyszłymi fifozofami . — I zaczął dalej w najpocieszniejszym sposobieo przeznaczeniu rozprawiać . — Wiesz co , Romualdzie , że księżyc bardzo w porę nam świeci — odpowiedział em szczęśliwy , iż mi się udało baczność jego od ulic , którymi go prowadził em , odwrócić . — Dlaczegóż to , mój panie ? — Bo przy tym , co gadasz , to mi tak ciemno , że mogli by śmy obadwa gdzie w rynsztok się zatoczyć , a było by trochę niewygodnie ; właśnie widać przed chwilą ulewa spadła i dosyć są pełne kałuże . — Och ! ja wiedział em , że mię nie zrozumiesz od razu ; tobie ciemno , a mnie każdy wyraz świeci w głowie niby gazowa lampeczka ; ot , teraz na przykład z guzika zrobił się pyszny fajerwerk , młynek ognisty , wkoło którego wiszące pozrywane nitki jak wstążeczki promienne się kręcą , a tobie ciemno , tobie ciemno , bo nic nie pił eś . . . dudku ! Na ten ostatni wyraz , w jego zwłaszcza położeniu wymówiony , szczerze śmiać się zaczął em . — Z czego się tak śmiejesz ? — zapytał . — Z jednego przysłowia , które mi na pamięć przyszło . Romuald , jak to już powiedział em , choć pijany , zachował całą dowcipu swego przenikliwość , stanął , a obejrzawszy się na wszystkie strony : — Hola ! hola ! mój panie ! — zawołał — przysłowia są mądrością narodów , więc nie mogą być głupstwem ludzi : „ dudka w pole wyprowadzić , choć się nie jednemu chciało , nie każdemu jednak udało ” . Myślał eś zapewne , że ja pijany jak bela , że mię zapakujesz do łóżka i w dodatku przekonasz , iż to jest loża , z której mogę wszystkie sylfidy na kwiatkach tańczące widzieć . Mocno wdzięczny , jak najwdzięczniejszy panu dobrodziejowi , niech się dłuższą opieką nie trudzi , bardzo proszę . . . — Ależ słuchaj , Romualdzie . . . — Niczego nie słucham , taki pijany jestem , że ze mną jak z uczciwym człowiekiem mówić nie warto , chyba mię teatr wytrzeźwi . — Dlatego właśnie , że tak pijanym nie jesteś , usprawiedliwisz mię zapewne , gdy się lepiej wytłumaczę . Tych ludzi , wśród których cały wieczór stracił eś , ja znam dobrze . . . — Znasz ? a to kłamstwo wierutne , jeszcze nim przyszedł eś , powiedział mi Antoś , że wcale z nimi nie żyjesz . — I powiedział prawdę , bo nie żyję dlatego właśnie , że ich znam . Wierz mi , Romualdzie , gdyby do sprawiedliwego rachunku między ludźmi przyszło , jeszcze by najlepszemu z tych wietrzników żaden uczciwy człowiek nie chciał ręki podać . — Jak to ? czyżby to byli tacy . . . chevaliers d'industrie , quasizłodzieje ? — Och ! teraz już rzeczy właściwym nie oznaczają się nazwiskiem . Ci panowie kradną tylko społeczeństwu procent od swoich zdolności , rodzinie kosztowne utrzymanie bez wzajemnej pracy , kobietom dobre imię , a sobie jedni drugim pieniądze przy zielonym stoliku , lecz ich nie zamykają do prochowni przez grzeczność towarzyskiego kodeksu , który na ten rodzaj kradzieży inne słowa wymyślił i tylko lekkomyślnością lub przy wielkiej surowości rozpustą go zowie . . . . Zdawało się , że Romuald z wysiloną uwagą mię słuchał ; gdy m przestał mówić , nacisnął sobie kapelusz i prędko w tył się wrócił , a byli śmy właśnie już na Bielańskiej ulicy . Widząc , że ku teatrowi dąży , poskoczył em za nim . — Gdzież ty idziesz , Romualdzie ? Wspomnij sobie tylko , że w pierwszym dniu twego powrotu zza granicy siostra ma prawo na wieczór cię czekać . — Ma prawo , niezaprzeczone prawo , możesz nawet iść do niej , możesz zwiastować mój powrót za pół godzinki , za godzinkę , ale teraz puszczaj . . . puszczaj , bo zapomnę . . . — Czego zapomnisz ? . . . — Twojej przemowy , odniosę ją ciepłą jeszcze Antosiowi i tym drugim trzpiotom , na scenę wstąpię , całej publiczności wydam jak lekcję , aż do ostatniego przecinka , niech się wszyscy poprawią , upamiętają , bo to jest tak śliczne , tak wzruszające , tak nowe . . . — I całym głosem śmiać się zaczął , i tak śmiał się serdecznie , pod obadwa boki ująwszy , że go aż jakiś jegomość , zapewne w złym humorze , bo długo na przejściu czekający , trochę zbyt mocnym poruszeniem z trotuaru na bok usunął . Zły los padł lakierowanym butom mego towarzysza i pośliznęły się niespodzianie w stos na wywiezienie przygotowanego błota . Mówię o butach tylko , bo w gatunkach metafory uczył em się , że część za całość brać można . — Niech cię porwą wszystkie przeszłe i przyszłe diabłów pokolenia , z których ty sam pochodzisz , przeklęty niezgrabiuszu ! — zawołał naprawdę rozgniewany Romuald mażąc się żółto glansowanymi rękawiczkami w rozwilgłym od dawna błocie . — A to mnie umalował ; i myśleć nawet nie można , żeby się ludziom na oczy pokazać . — Szczęściem przynajmniej , że do domu blisko . — Dziękuję za to szczęście , nigdy w życiu tak by m się przed Marią Reginą nie stawił . Wie ona , bo sam nieraz opowiadał em i opisywał em , że lubię z przyjaciółmi pohulać , butelek dużo natłuc , w mieście czasem hałasu narobić , lecz co innego tak sobie o wesołym życiu artysty pogadać , a co innego przyjść zbłoconym , przesiąkłym wyziewami tytuniu , ponczu i wina . Wolą , mój dobry Ludwisiu , do ciebie na noc się zaprosić . — Może jednak siostra będzie o ciebie niespokojną . . . — Najpewniej , że nie , a choćby nią i była , wierz mi , to jest lepszym dla nas obojga , niż gdyby śmy w podobnej spotkali się chwili . Za te ostatnie wyrazy Romualda jeszcze staranniej obtarł em go moją chustką do nosa , jeszcze śpieszniej i chętniej sprowadził em najwygodniejszą ze stojących na rogu dorożek . — Ty chyba w antypodach mieszkasz — rzekł do mnie , gdy śmy w odludniejsze strony miasta wjechali — będę miał czas się wyspać , nim na miejscu staniemy . — I w istocie , głowa jego , przepełniona szumem niedawnej hulanki , powoli na piersi mu zwisnęła , lecz nim usnął zupełnie , dorożkarz zatrzymał się właśnie przed cichym dworkiem ślusarza . Jakiś żal serce mi ścisnął , że do owych białych pokoików uświęconych śmiercią , a bez wątpienia łzami mojej nieznajomej , będę musiał na pierwszą gościnę wprowadzić na wpół pijanego trzpiota . Musiało go przerwane drzemanie rozdrażnić , bo wyskoczył z powozu jak oparzony i tak zaczął pięściami do drzwi kołatać , że aż Małgosia , przestraszona , bosymi nogami z łóżka się zerwawszy , długi czas otworzyć nam nie mogła , bo jej ręce z przestrachu drżały i klucz w dziurkę nie trafiał . — Adyć , przez Boga , cicho bądźcie , moi panowie ! — wołała na nas — bo się gospodarstwo przebudzi i dzieci polękają . Ostatnia ta uwaga skłoniła mię do użycia fizycznej przeciw Romualdowi siły : gwałtem zatrzymał em mii ręce , a tymczasem i Małgosia drzwi przed nami rozwarła . Na widok poczciwej kobieciny , z głową bez czepka , trochę łysą i trochę potarganą , z zarzuconym jak chustka na koszulę szlafrokiem , Romuald strasznie się skrzywił , wyszczerzył na nią zęby i śmiejąc się szalonym śmiechem , co prędzej wbiegł na schody . — Przepraszam panią Małgosię za mojego kolegę — rzekł em do niej , gdy śmy sami zostali — wielki to pustak , a w tej chwili niespełna rozumu ; tylko dzisiejszą noc u mnie przepędzi . Gdyby gospodarz jutro spytał o przyczynę hałasu , powiedzcie mu to ode mnie i przeproście także , dalibóg nie moja wina , raz pierwszy i ostatni . — Gdyby też co dzień tak być miało , to by się człowiek i pieniędzy , i wszystkiego wyrzekł — mruczała niby sama do siebie pani Małgosia . — Nie chwal pogody przed wieczorem , człowieka przed śmiercią . . . a piękna mi noc teraz ! — No , no , nie gniewaj się na mnie , pani Małgosiu , przyrzekam poprawę , więcej tego nie będzie — mówił em z uśmiechem , idąc na górę , a dobra Małgosia , choć jeszcze coś sobie szeptała , świeciła mi jednak , póki na ostatnim nie stanął em schodzie . Romualda już zastał em rozebranego i w rozmysłach stojącego przed moim łóżkiem . — Powiedz mi , Ludwisiu — rzekł , piędzią mierząc szerokość posłania — na którym ty zwykle sypiasz boku ? . . . — Jak to , na którym boku ? . . . — Bo że sypiasz na boku , to pewny jestem . — Dlaczego ? — Dlatego , że jesteś prześlicznie zbudowany chłopiec , wąski w krzyżu , ale tak szeroki w plecach , iż gdyby ś tutaj na wznak się położył , to by cię obie krawędzie w same łopatki gniotły . — I wnosisz z tego , że tobie także niewygodnie będzie ? — Och ! mnie to zupełnie rzecz inna , ja chudy jak szpileczka , ale mam . . . — Myśl o sobie tylko ; dawnej gościnności zwyczajem ustępuję ci całego łóżka . — A sam co z sobą zrobisz ? — W tym fotelu się prześpię . — Przed próżnym stolikiem to sztuka ; mnie się podobna udaje , lecz wtedy jedynie , gdy na stoliku szkła dużo , dużo . . . — Ej , nie obmawiaj sam siebie ; nie był by ś zyskał takiego między artystami imienia , gdyby ci wiele nocy marzeniem i pracą nie zeszło . Przecież pamiętam , jak na pensjonie naszym pod strych raz uciekł eś , grał eś , aż cię dopiero z rana stary sługa nad skrzypcami uśpionego zastał . — A Francuz się wściekał potem , że mu tak zgrabnie z sypialni umknął em ; dobre czasy ! — I niedawne czasy . — Och ! bardzo dawne , mój kochany ; wszak sam powiedział eś , że między nimi a mną coś pękło , coś zerwało się . . . — To można jeszcze naprawić . . . — Naprawić ? ha , mój panie , ja znowuż nie widzę , żeby m tak bardzo był zepsuty . — Jednakże choć troszeczkę , przyznaj sam , Romualdzie . — Co ? czy dlatego , że w łóżku , nie na fotelu sypiam ? A to mi dziwny moralista . — Nie , lecz dlatego , bo nie pojmujesz , że można spać inaczej . — Pójdź , niech cię uściskam , zdjął eś mi kamień z serca . Mnie sumienie wyrzucało twoją niewygodę , a teraz spokojnie oczy zamknę i snem sprawiedliwych zachrapię , kiedy tak lubisz bohatersko całe noce na krzesłach przesiadywać . — Jeśli to ma do twojej spokojności się przyłożyć , to ci powiem nawet , że wczoraj dobrowolnie tej przyjemności użył em . — Pisał eś ? czytał eś ? improwizował eś ? — Improwizował em po części . — Na jaki temat ? — Na bardzo smutny . — To jest symptomat niebezpiecznego zapalenia serca . — Mylisz się , Romualdzie , tylko głowy . Romuald , leżący od chwili , powstał nieco , wsparł się na łokciu i badawczo patrzał w twarz moją , bo zapewne myślał , że to do jego siostry stosuję . — W tym pokoju — mówił em więc dalej — w tym samym miejscu , na którym fotel stoi , umarła przed rokiem piękna , młoda , jak się zdaje , bardzo nieszczęśliwa kobieta . — Ach ! temat prześliczny ; gdyby m miał skrzypce , to tym ci go wygrał zaraz . — Dla mnie strunami skrzypców były wszystkie mózgu gangliony ; jak zaczęły grać i dziwaczyć , to nad ranem dopiero się położył em . — Wiesz co , Ludwiku , elektryzuje mnie twoja wrażebność , podaj mi choć linię ze stolika , choć szczypce od pieca , będę grał , będę śpiewał , jestem natchniony ! Śmierć młodej dziewicy . . . — Podobno była już mężatką . — Kiedy ci mówię : dziewicy . . . jak gdyby m słyszał . . . Wietrzyk w liściach szeleści , ptaszek się odzywa . . . ona wzdycha . . . jest biało ubrana . . . bardzo blada . . . — I owszem , miała wypieczone suchotnicy rumieńce . — Bardzo blada , ciemne włosy na ramiona spadają . — Nie zgadujesz , blondynka . — Co ci do tego . Włosy ciemne , postać jak marmurowy nagrobek na łóżku wyciągnięta . . . Zachód słońca . — Nic a nic nie zgadujesz , Romualdzie , ona umarła w nocy i siedząc na fotelu . — A ! ty mi ciągle przeszkadzasz ! — Mnie jakoś przykro , że sobie z tego zdarzenia żartujesz . — Ja żartuję ? Broń Boże ! jeszcze mię nie znasz . Kiedy mi czasem podobny obrazek do głowy wpadnie , to muszę go sobie najpierw w najdrobniejszych szczegółach wycieniować , a potem wyszukać stosownych tonów i akordów . O , gdyby tu skrzypce były ! usłyszał by ś dopiero . . . Słońce , bądź zdrowe na wieki , ty grzejesz , a mnie już zimno , ty świecisz jeszcze , a mnie grobowym cieniem oczy już zachodzą . Żal słońca , ciepła , jasności ! Ale jutra żal najwięcej . Jutro to miała być młodość moja . Skocznych tanów muzyka . Wesołej nuty piosenki . Mleczne perły na białej upięte szyi . Suknia jedwabna w lekkim biegu szeleszcząca . Długi mój warkocz misternie spleciony . Wianek z róż krasnych na głowie . Jutro to miało być szczęście moje . Wrony konik pod okienkiem . On , mój piękny , przy okienku . Ciche słowa , głośne westchnienia . Ściśnienie ręki . Niebo całe w duszy . Ach ! i pierwszy pocałunek . Jutro to miało być życia uświęcenie . Przysięga żony . Modlitwa kobiety o jasnego u Stwórcy aniołka , o aniołka do wypieszczenia na ziemi , do przytulenia na sercu . Jutro to miała być spełniona matki mojej nadzieja . Prawda moich marzeń młodych . Cel mojego przeznaczenia . Piękność , miłość , radość , cnota . A mnie jutrem będzie grób ! Ludwiku ? czy pojmujesz , jaki to śliczny , rozdzierający akord złoży to jedno słowo grób ? Potem się tylko niby dzwony kościelne odezwą . Niby echo początku piosnki , jak echo wspomnienia dobrych ludzi za młodą umarłą , i pauza , i cichość głucha . . . I dziwaczny artysta , własnych wyrazów rozmarzony dźwiękiem , podparł głowę na ręku , zadumał się i takie w twarzy jego widać było natężenie , jak gdyby słuchał wewnątrz siebie tajemniczego głosu . Nie przerywał em milczenia , bo sam z zajęciem patrzył em na tę piękną młodzieńca postać , uwiniętą w białe prześcieradło niby w starożytną grecką draperię , spoczywającą w ułożeniu tak wdzięcznym , poważnym , szlachetnym , że zdało się mistrzowskim dłutem snycerza wykonane . Gdyby nie czarne włosy i lekki wąsik jego , był by m miał , ja , co się tak w starożytnych zaczytał em poetach , najlepsze wyobrażenie Endymiona , tym więcej że przy zgaszonej świecy blade promienie księżyca objęły go Wkoło niby srebrzystym bogini uściskiem . Po chwili dosłyszał em , że westchnął , ręka mu się osunęła , głowa na poduszkę schyliła i usnął piękny , spokojny jak . dziecię . Ileż to sprzecznych żywiołów zmieszało się czy skłóciło na utworzenie tak bogatej , tak kapryśnej , tak niedorzecznej , a tak zawsze jednak prześlicznej natury ! Pewny był em , że z początku chciał tylko wyszydzić moją łatwość do rozmarzenia się nad byle przedmiotem , lecz pewniejszy jeszcze , że w końcu sam uległ wpływowi niewypowiedzianych wrażeń , że był rozrzewniony , wzruszony , tęschny jak anioł wygnania za lepszym gdzieś światem . Długo , długo patrzył em na niego . . . Gdy się obudził em , dzień pełnym światłem bił we wszystkie okna . Romualdowi trochę lepiej było niż mnie w moim fotelu , chrapał też jak najprozaiczniej , a ja po cichu zszedł em na dół podwójne dla nas zamówić śniadanie . Zszedł em , wrócił em , ubrał em się ; Małgosi dwa razy kawa wykipiała , nim się mój gość ocknął na koniec . — Dzień dobry — rzekł em do niego z uśmiechem — melduję panu , że dziewiąta godzina tuż pode drzwiami czeka . Romuald ziewnął i przeciągnął się kilka razy . — Dziewiąta ! Czy ty kiedy przed dziewiątą wstajesz ? — Siedm razy na tydzień . — Źle skończysz . Bezsenność zawsze grozi pomięszaniem zmysłów . — A sen długi ? — Kto śpi , nie grzeszy ; ja był by m niezawodnie jeszcze ze dwie godziny nie grzeszył , gdyby mnie twoje przeklęte szastanie po pokoju nie zbudziło . . . Bogdajby wszystko , co złego przez ten czas zrobię , na twoją głowę spadło , a najpierw gniew tej niewiasty — przydał widząc wchodzącą ze śniadaniem Małgosię . — Moja panno — rzekł do niej — to bardzo nieładnie chłopców tak rano odwiedzać . — Dał by ś pan sobie pokój z żartami ; nieładniej daleko chłopcom , kiedy późno i z taką brewerią w nocy powracają . — Romualdzie , nie drażnij jej , bardzo cię proszę — z żywością po francusku rzekł em , przeczuwając złośliwą na końcu jego języka odpowiedź . — Ach , mój Boże ! co też ten pan Ludwik na panienkę wygaduje — niewstrzymany mą prośbą za wołał Romuald — toć on powiada , że musiał tak mocno stukać , bo panienka głucha . — Pan Ludwik , z przeproszeniem , nie był by takiego głupstwa ani powiedział , ani zrobił , bo najpierw dobrze wie , że ja nie panienka , tylko na chleb swój uczciwie pracująca wdowa , a potem i tego był by się domyślił , choćbym głuchą była , że są inni w domu , co bardzo delikatny słuch mieć mogą . Panna Helusia aż się dzisiaj na ból głowy skarżyła . — Czy być może , łaskawa pani dobrodziejko ? Proszę przeprosić co prędzej pannę Helusię w imieniu Romualda , trzpiota , pustaka , łotra . — Widzisz , Małgosiu , jak się zna dobrze — podchwycił em z prędkością — odpuśćże mu za ten pierwszy krok do poprawy . — A nade wszystko uniewinnij przed panną Helusią ; powiedz , że to były grzmoty , że jej ból głowy to dzisiejsze ciężkie powietrze , to burza , która się na obiad gotuje ; powiedz , że burza , siarczysta burza ! — krzyczał jeszcze za odchodzącą . — Ciekawym bardzo , czyby ś też żartował sobie z bólu głowy Helusi , gdyby ś ją samą widział . — Alboż co ? taka piękna czy taka straszna ? — Sąd w tej mierze zupełnie od sposobu patrzenia na nią zawisł ; dodał by m tylko , że jedni ludzie umieją , drudzy nie umieją patrzeć lub raczej widzieć , choć patrzą . — To ma się znaczyć brzydka , stara , koślawa ! Uniżony sługa . — Brzydka jak do gustu , ale nie stara i nie koślawa , bo wysmukła niby młoda roślinka , a chociaż wieku jej zgadnąć jeszcze nie mogł em . . . — Panie Ludwiku , panie Ludwiku , to na coś złego zakrawa . — Zdaje mi się jednak , że musi mieć więcej nad lat dwanaście . — Fe , wstydź się , chciał eś mnie zmistyfikować ! Któż słyszał o takim dzieciaku tak długo rozprawiać ? — Bo ten dzieciak , jeżeli tylko dzieciakiem jest jeszcze , coś nadzwyczajnego w przyszłości obiecuje . Niewiele słyszał em o niej , widział em przez krótką chwilę zaledwie , a powiadam ci , że gdyby m nawet nie zobaczył więcej , to by mi na całe życie jednak pamięć doznanego wrażenia została . — Musi to być jakieś cudo , które się nie uchowa ; powiedz mi tylko , skąd się wzięło na tej przepadłej ulicy ? — Helusia jest córką mego gospodarza . — A twój gospodarz jest w smoka zaczarowanym księciem ? — Nie w smoka , lecz w najpoczciwszego pod słońcem ślusarza . — Bądź mi zdrów z taką heroiną ! Jeżeli ją ojciec po twarzy głaszcze , musi jak Murzynka wyglądać . . . Zobaczysz , oskarżę ja cię przed moją siostrą . Maria Regina , ta entuzjastka piękności i dobrego smaku , porządnie cię złaje za takie . . . nieporządne upodobanie . — Maria Regina , właśnie dlatego , że jest entuzjastką wszelkiej piękności , uzna ją zapewne bez względu na podpis i ramy . — Ha , jakoś bardzo pewnym swego się zdajesz . — A szczególniej tych słów , które o Marii Reginie wyrzekł em . — Ty się w niej trochę kochasz , Ludwiku ? Na tak niespodziewane twierdzenie , czuł em , że mi krew z twarzy ubiegła . Przez chwalę milczał em , bo mnie samemu trzeba było po zupełną prawdę aż do głębi serca sięgnąć ; serce biło mocno , a ja na koniec śmiało Romualdowi w oczy patrząc : — Trochę się w niej nie kocham — powoli odrzekł em — ja kocham ją , bardzo kocham , tak , jak się kocha , gdy ma jedno uczucie na szczęście lub niedolę całego życia wystarczyć . Zapewne Romuald sądził , że nawiasem żart przez niego rzucony żartem wzajemnym odbiję lub najwięcej , że się zarumienię jak przy pierwszym bileciku pochwycony gimnazjasta . Omylił się . Szczerość mego wyznania , drżące wzruszeniem usta , uroczystość głosu i twarz zmieniona — jego samego w dziwne wprowadziły położenie . Stanął przede mną , niby się namyślał , niby coś chciał powiedzieć i czegoś nie powiedzieć , a na koniec w milczeniu tylko ujął obiedwie moje ręce i w swoich szczerze , przyjacielsko ścisnął . Nie ! ja dziś nawet wyrazić nie umiem , na jak wielką szczęścia nadzieję wytłumaczył em sobie to ściśnięcie . — Romualdzie , więc twoja siostra mnie kocha ? — wyjąknęłem stłumionym od wzruszenia głosem . — Czy Maria Regina cię kocha ? . . . Ależ doprawdy , mój Ludwiku , nie spodziewał em się wcale , że przyjdzie do tak stanowczego zapytania . Ja nic nie wiem , moja niewczesna pustota wyciągnęła ci z szlachetnego serca przyznanie tajemnicy , która mi teraz kłopotem ciąży . Na pośrednika między wami wcale się nie przydam , twoim powiernikiem być mi nie wypada , a doradcą siostry , choćbym chciał , to być nie mogę Marii Reginie powiedzieć : „ kochaj no tego lub owego ” , to chyba trzeba nie znać tej kobiety albo także powiedzieć gwiaździe jakiej : „ proszę cię , świeć tam , a nie tutaj ” . . . Zgadnąć też , czy kocha , póki sama uczucia jakiego nie przyzna , to zgadnąć , w którą stronę świata król orzeł poleci . Mnie nic do tego , bo w tym nic nie mogę . Wierz mi , Ludwiku , zapomnijmy obadwa słów przed chwilą wymówionych , kochajmy się trochę więcej , nie wspominając nigdy odkąd i dlaczego . . . Zimno w sercu mi się zrobiło , gdy m tych wyrazów słuchał , jak gdyby m z wysokości w głębszy dół się osunął , tak przyszłość moją , tak szczęście moje ujrzał em znów nad sobą wysoko , daleko ! Romuald zaś , do własnej rady się stosując , jak gdyby nigdy nic nie zaszło , wesołą na obojętne przedmioty zwrócił rozmowę i wytrwał w niej do końca , póki śmy się nie rozeszli . Od tej chwili nawet , jeśli mogł em się domyślić , że naprawdę o wszystkim nie zapomniał , to z tego chyba , iż nigdy słówkiem najlżejszym o tę strunę mego serca nie trącił , a jednakże stało się — on z niej pierwszy ten dźwięk wydobył , którym potem tak długo . . . może na zawsze brzmieć miała . Kiedym dnia tego Marię . Reginę zobaczył , zmieszał em się , jak gdyby do jej brata wymówione słowa już wiadome jej być mogły i jak gdyby ona odpowiedź swą na nie zawiesiła tylko — a właśnie sama siedziała w małym gabineciku , przyległym bawialnemu pokojowi . Przed nią stał z ogromnymin foliohebanowy , jakieś egipskie bóstwo wyobrażający pulpit . Przy niej stół papierami i rycinami okryty , za nią była głęboka jedynego okna framuga , w zwoje dwóch floss- passionisów jak w girlandę zieloną objęta , a zachodzącego słońca promieniami tak przez wszystkie szyby świecąca , że na tym tle jaskrawej purpury głowa i popiersie Marii Reginy , niby ciemna sylwetka , odkrawały się rysunkowo , dobitnie w ostre , ale czyste linie . — No i cóż , panie Ludwiku — spostrzegłszy mię rzekła — przychodzisz pan zdawać rachunek z powierzonej mu opieki ? Romuald już się do wszystkiego przyznał , teraz na pana kolej . . . Ot , z twarzy zaraz widać , żeś winowajca — patrzyła się na mnie , a ja prawdziwie jak winowajca pomięszany i nieśmiały stał em . — Jednak to dziwnie , pięknie i śmiesznie być musi , kiedy mężczyzna , ów silny , ów dumny , ów królujący , przed kobietą młodą , spokojną , tak lękliwie się upokorzy , tak zdziecinnieje , tak zadrży . — Czyż mnie brat pani oskarżył ? — z niepewności drżącym zapytał em głosem . Rozśmiała się Maria Regina . — A nie inaczej ; wiem najpierw , że w cukierni okropnie pan dokazywał eś , że ledwie do pojedynku nie przyszło , że potem całą noc przesiedział eś w fotelu i cały ranek przerozmawiał eś o córce ślusarza . Proszę mi teraz resztę dopowiedzieć . Ach ! ta reszta , to było moje wszystko ; ona sama żądała jej prawie , a jednak był by m się prędzej w Wiśle utopił , niż przed nią , taką spokojną , taką pełną powagi , choć jedną wyjąknął sylabę . — Zdaje mi się — odpowiedział em , na pozór równie jak ona spokojny — że nie dodać , lecz odjąć będzie trzeba z tego wszystkiego , co tu pani Romuald naprawił o mnie . — Ja też właściwie nie o panu chcę wiedzieć , tylko o tej nowej jego znajomości . . . — O Helusi ? To prawie dziecko jeszcze . . . — Jakiż śmieszny i pokorny wykrzyk ! Panie Ludwiku , gdyby m tu mój wachlarz miała , to by m cię nim za taką niezręczność po palcach trąciła . Wachlarz na drugim leżał stoliku , przyniosł em go i wraz z rękoma w milczeniu do kary podał em . Maria Regina nie uderzyła mnie nim , tylko moje ręce lekko sprzed siebie usunęła i zapytała znowu : — Pomimo tego , że Helusia dziecko , czy mi wolno będzie dowiedzieć się , czym tak szczególną pana zwróciła uwagę ? — Tym , że umie pamiętać . . . — Więc pan tak bardzo wysoko talent mnemoniczny cenisz ? — Bardzo wysoko , jeśli nim serce czyje obdarzone . — A zatem Helusia ma pamięć w sercu ? — Tak jest , pani ; przed rokiem u jej rodziców mieszkała i umarła młoda kobieta , którą ta dziewczynka pokochała bardzo ; od tego czasu wszystkich jej pamiątek strzeże , w nocy niekiedy z jej imieniem na ustach się budzi , a parę dni temu sam był em świadkiem , jak ojciec zaczętą przerwał powieść , żeby wchodzącej córki żalu nie rozdrażnić , i gdyby ś pani widziała to dziecię starsze nad wiek swój potęgą uczucia , tę drobną twarz , tak już posępnym wyrazem surową , pewny jestem , że sama by ś umiała artystyczną jej piękność ocenić . — Ocenić może , ale nie cenić . Wierz mi , panie Ludwiku , taki długi żal pierwszej straty to jest najzgubniejsze ducha ludzkiego usposobienie — i wsparłszy łokieć na kolanie , jak było jej zwyczajem , gdy coś z większym namysłem mówiła , ściśniętą dłonią przytrzymała lekko spuszczoną głowę , a po chwili znowu rzekła : — najzgubniejszym usposobieniem . Pomyśl pan tylko , ale to ciosów , boleści , zgryzot w serce nasze pada ; gdyby śmy wszystkie nie strawione , nie zużyte ciągnęli za sobą , ha ! to by śmy na zrąb mogiły dowlekli zaledwie jakiś zmurszały nie życia , lecz śmierci pamiętnik , jakąś w kółko powtarzającą się łez i nieszczęść litanię . Och ! nie , patrz lepiej na ziemię matkę naszą , co to jej trupów , ziarn , nieczystości rzucają , a ona wszystko przyswoi , przyjmie , wyda kwiatem , kruszcem , kamieniem . Tak i cierpienia do życia brać trzeba , dla użyźnienia swej natury , dla rozwinięcia władz nowych , dla podsycenia organizmu . Alboż to ja nie cierpiała m także ? — A ręka jej sięgnęła po jakąś dużą , w czarny aksamit oprawną księgę , której karty pod jednym palcem z nadzwyczajną szybkością przesunęła . — Co tu uczuć starganych , co imion wyrzuconych z pamięci . . . choć każde uczucie , choć imię każde było chwilą mej przeszłości , cząstką ducha mego . Ta książka sama to upominek zmarłej matki . Pan jeszcze masz swoją matkę ? Pan mężczyzna , nie pojmujesz i nie pojął by ś nigdy , jakim zepsuciem wszelkiej harmonii jest dla kobiety przedwczesna jej strata . Wedle prawa bożego postęp w bycie naszym rozwija się w nieprzerwane ogniwa ciągłych a kolejnych uczuć . Matka wypełnia całe dzieciństwo , młodość pierwszą , jest owym cementem , który nas w związku ze światem ogółu utrzymuje , póki w nas samych siły do kochania potrzebne nie wyrobią się , póki znowu nas doskonalsza wyłączność szczęścia , łączność uczucia nie pochwyci , na wznioślejsze nie posunie stanowisko , zupełniej z Bogiem i ludzkością nie zjednoczy . Matka uczy nas kochać , matka nas kocha , póki my nie ukochamy samodzielnym wyborem , póki nas nie ukochają na zawsze . Ach ! bez matki , przy rozpoczęciu trudnego zawodu , przy pierwszych krokach niepewnej podróży , och ! wierz mi , panie , smutno jest d pusto ! Na całe życie zostanie jakiś rozstęp , jakaś próżnia , jakiś znak zapytania w każdym serca uderzeniu . Taka wczesna sierota nawet kochać nie potrafi , do zbytku zawsze wyda lub zapragnie miłości ; owa najpotrzebniejsza nie w rozsądku , lecz w instynkcie miara uczucia dla niej straconą zupełnie . Ona musi wszystko zgadywać , jak gdyby dzieło jakie ze środka czytać zaczęła . Osamotniona przy kolebce , nie pojmująca się przy ślubnym ołtarzu , zaniepokojona obok własnego dziecięcia , zwątpiała może i zimno szydercza aż po deskę grobową : to jest kobieta , co matki nie miała ! A ja , panie Ludwiku , ja moją w dziewiątym już utraciła m roku ! . . . — I zamilkła na chwilę . — Jeżeli kiedy — rzekła znowu — nad moim charakterem zastanawiać się pan będziesz , nie zapominaj , że on się kształcił i rozwijał wtedy , gdy czuła m , że mnie nikt nie kocha ! — Lecz brat i ojciec zostali się pand . Maria Regina z niedowierzaniem głową poruszyła . — A ja panu mówię , że czuła m brak miłości , której by m celem , nie przydatkiem była . Brak tego upewnienia każdochwilowego , tego oparcia , tego jakby gruntu na dnie serca , brak tego słowa „ najwięcej ” . Wiesz pan jednak , co z tych pierwszych moich łez wycisnęła m ? O zaiste , nie smutek , nie rozrzewnienie , które by mi wszystkie władze duszy rozprzęgło ; w tych łzach , że tak powiem , ustaliła m moją istotę . W nich przywykła m do spokojnego pustelniotwa wśród obojętnych ludzi . Odtąd już zawsze każdą późniejszą boleść wrażeniem tylko , nie zdarzeniem przyjmowała m do życia . Bo wrażenie , skutek praw konieczności , od naszej woli nie zawisło wcale . Jak ręka oparzona , jak skaleczone ciało musi przecierpieć czas jakiś , tak patologicznie i my cierpimy wrażeniem . Lecz zdarzenie to co innego . To jest wrażenie wolą naszą przyjęte , uznane , stawione jako przyczyna długiemu następstw szeregowi . Dla mnie w każdym nieszczęściu zdarzeniem była ta część jedynie , którą na korzyść przyswoiła m sobie . Wszelki smutek , zawód , nawet ów najokropniejszy z zawodów , kiedy człowiek sam siebie omyli , ja koleją przechodziła m wszystkie i po wszystkich została mi nie pamięć , lecz pamiątka , myśl nowa , nowy pogląd na rzeczy , choćby nowe upodobanie tylko . Widzisz pan to pismo ? — I roztworzyła książkę . — Wszak piękne , równe , lecz nieczytelne ; zupełnie do niego piszący był podobnym . Mając lat dziewiętnaście kochała m tego człowieka . Olśnił mnie gruntownością specjalnych nauk , zajęciem wyższego w towarzystwie miejsca przez swoje zdolności jedynie . Chlubna była m , gdy od szacowanego wszędzie szacunku odbierała m dowody . On mi był wzorem prawdziwie męskiej , życiem i wypadkami kierującej siły . Kochała m go . . . jakby m sama kochaną być pragnęła , gdyby m się mogła mężczyzną urodzić , a teraz ? . . . — Uśmiechnęła się tak obojętnie , tak wesoło , że mi od chwili ciężarem niepojętym stłumiony w piersiach oddech swobodnym i szczęśliwym uleciał ku niej westchnieniem . — Teraz ? — mogł em powtórzyć z niecierpliwością . . . — Teraz , choć mnie oczy trochę pobolały od wczytywania się w ten niewyraźny charakter — dodała z ironicznym przyciskiem — zostało mi jednak wielkie poważniejszych nauk zamiłowanie ; sądziła m , że muszę wszechstronnie z jego przeznaczeniem się zmięszać . Jeśli nieco w matematyce i chemii postąpiła m , jemu to winna m . Prawda , że trochę dziwna po pierwszym romansie niezabudka , lecz mi się nieraz w życiu przydała . Mój drugi zaś romans . . . Ot , zaraz go panu pokażę . . . — I znowu zaczęła starannie karty swej książki przewracać . Myślał em , że na to drugie zwierzenie jakieś szatańskie pazury za serce mnie chwytają . Więc Maria Regina była zalotną , płochą , gorszą od wszystkich złych kobiet na świecie , bo stworzoną z większymi zasobami dobra , szczęścia i piękności — a zazdrość ? O , w tej chwili miał em jej objawienie przelotne , lecz zupełne . To brzydkie zielsko , które pierwszym zwątpieniem się sieje , a brakiem zrównoważenia w uczuciach rozplemia , ta pokrzywa nikczemna we wszystkie razem nerwy mnie sparzyła . Z początku myślał em , że Maria Regina kochać nie umie , jej więc pierwsze przyznanie , choć bolesnym zdziwieniem uderzyło , jakąś nadzieją zabłysło mi także , ale potem — zmieniać miłość niby zwrotkę piosenki , ssać jedną po drugiej dla małej miodu kropli , mieć żądło i krew zimną owadu , a być przy tym kobietą piękną , młodą , namiętną ! . . . O , to nie siła , Mario Regino , to nie mądrość , to nie wyższość żadna , to potworność tylko ! Dlaczegóż przede mną właśnie z takim cynizmem rozdarła ś ułudną szatę , która twoje ubóstwo kryła — brudne ubóstwo ? Jam cię o szczerość nie prosił , ja kłamstwa ani prawdy nie żądał em ; jaką mi się wydawała ś , taką cię chciał em mieć w sercu na zawsze . O twoje własne serce kto się pytał ? . . . I złorzeczył em , klął em i czuł em , że się w całej mojej istocie moralnej coś niszczy i coś psuje . Nie , z takimi wrażeniami igrać nie wolno . Jeśli Maria Regina choć w części się ich domyślała , to źle czyniła , że mi słówkiem , że mi spojrzeniem chociaż ukojenia nie przyniosła , lecz ona jako święty , cudowny obraz na wysokościach swej chwały , pogodna i wspaniała , zwolna odwijała kartkę za kartką i nawet jej marmurowa ręka nie zadrżała . Aż na koniec coś ze środka wyjęła , ostrożnie na czystej , białej ćwiartce ułożyła i mnie do obejrzenia podała . Nie dotknął em się tego , a w żyłach krew mi roztopioną lawą popłynęła , bo na tej ćwiartce papieru czerniła się sylwetka maleńka . Spojrzał em tylko na nią . . . spojrzał em i nagle — ja nie wiem , co Maria Regina pomyśleć o mnie mogła — wydarł em jej papier z sylwetką , a dłoń silnie pochwyciwszy , do ust przycisnął em w milczeniu . Na sylwetce było popiersie kobiety . Maria Regina przypatrywała mi się z wyrazem zadziwionego przestrachu , powoli jednak , gdy m jej rękę puścił , gdy mi rumieńcem wstydu i pomięszania blada przed chwilą twarz zaszła , na jej twarzy także przestrach i zadziwienie w jakiś pełen słodyczy rozpłynęły się uśmiech . — Wszakże piękna ? — spytała dźwięcznym , lekko stłumionym głosem . — O piękna ! — powtórzył em jak w modlitwie i dopiero na trzymaną sylwetkę spojrzał em . Sylwetka także na ten wykrzyknik zasługiwała bardzo : profil czysty , regularny , jakby z etruskiego wzoru przerobiony . — Więc to był pani drugi romans ? — rzekł em odważnie , niby kłamliwy śmiałek po uniknionym niebezpieczeństwie . — Mój drugi romans — powtórzyła , lecz już bez uśmiechu — ja tak zawsze nazywam każde zjednostkowione uczucie . — I nigdy pani żadnego miłością nie nazwiesz ? — O , miłość ! — a głos jej zadrżał , a oko się zaszkliło — miłość to Bóg w nas ; Bogiem wypełnisz wszystko , nie wypełnisz niczym Boga . Rzuć w to słowo szczęście , piękność , doskonałość , wieczność całą , poza najwięcej jeszcze więcej się zostanie . Zmieść , jeżeli możesz , słońce w oku pliszki , wlej morze do glinianego garnka , powiedz , gdzie się Bóg kończy , a potem kochaj miłością jednego człowieka . — Czemuż nie ? — odrzekł em z ufnością . — Wszystkie promienie światła zbiegają się w źrenicę najdrobniejszej ptaszyny , więc ma i pliszka całe słońce w oku . Glinianym garnkiem nie wypróżnię morza , lecz morzem garnek napełnię . A choć Bóg nigdzie się nie kończy , ja wiem , że się zaczyna wszędzie , gdzie myśl szlachetna rozbłyska , gdzie kochające uderza serce . — W dziewiętnastym roku była m tegoż samego zdania , panie Ludwiku . Ach , ostrożnie , bo mi sylwetkę zepsujesz . Moja poczciwa Anna ! Czy zgadniesz pan , dlaczego w taki sposób chciała m jej wizerunek zachować ? Oto dlatego , żeby się przekonać , czy od tej złocistowłosej , śnieżystobiałej , anielsko świętej istoty cień jak od innych ludzi , a nie jasność padnie , bo też to była prawdziwie wybrana , trochę miękka , trochę słaba , ale prześliczna organizacja . Jak na mnie wszyscy dwoma imionami wołają , tak i ja na nią wołać chciała m . Pamiętam jeszcze , cośmy to kalendarzy naprzewracały , co narad odbyły przed owym chrztem przyjaźni . Aż nareszcie przezwała m ją Klarą . To imię tylko było podobne do mojej Anny , takiej przezroczystej , kryształowej , jak woda strumienia , jak dziecięca łezka . Dwa lata naszego życia pomięszały nam się i zespoliły każdą myślą , każdym wypadkiem i uczuciem . Dziś jeszcze próżno by m w nich szukała na osobistą własność jakiego bądź wspomnienia . Nauki , prace , uciechy i smutki , ona ze wszystkiego wzięła , do wszystkiego przydała część swoją . A potem ? . . . Nasza przyjaźń się nie rozerwała , nasza przyjaźń się tylko . . . rozeszła , jak mówią ludzie , rozeszła i my rozeszły , każda w swoją stronę . Ja dzisiaj nie wiem , gdzie Anna Klara , ona o Marię Reginę nie pyta . Przyznam się nawet , że na mnie zaległa ostatniego jej listu odpowiedź , lecz donosiła mi w nim o swoim zamężciu ; mężatce taka piśmienna o kilkadziesiąt mil rozmowa najczęściej staje się tylko uciążliwą jakichś sumiennych względów obowiązkowością , mnie także nie była już potrzebną . Nie cierpię w życiu moim tych półuczuć , półprzywyknień ; co nadwątleje , to sama do reszty niszczę i precz z serca , precz z przeznaczenia mego wyrzucam . Nie odpisała m więc Annie Klarze i przestały śmy się kochać , bez sprzeczki , bez gniewu , zwyczajną koleją : zapomnieniem . Po niej została mi się jakaś rzewność , jakieś upodobanie we wszystkim , co do niej podobne , w kwiatach , w śpiewie ptasząt , w białym kolorze , w drobnostkach kobiecych zatrudnień , zdaje mi się , że umiem lepiej bratu i ojcu dogodzić , lecz nic więcej , i widzi pan , jak nam z tym dobrze ! Gdyby tak każdy stosunek człowiek chciał podług prawideł retorycznych w całość epopei układać , gdyby wszystko do ostatecznych przyprowadzał wynikłości , doprawdy , źle by na tym wyszedł . Ja na przykład musiała by m już zwątpić o miłości , o przyjaźni , o własnym sercu moim . — A jednak pani mu wierzy ? — Wierzę jeszcze . . . nadzieją , bo mi nigdy nadziei wspomnienia nie kłócą . Poradź pan swej znajomej , żeby tak samo z życiem się obliczyła ; na cóż takim lichwiarskim procentem boleści kilka chwil szczęścia pożyczonych od losu opłacać ? — Gdyby m miał radzić . . . — Dość już na dziś tej liryki — przerwała mi składając czarną książkę — gdyby ś pan miał radzić , to wszystko na bok odłożywszy poradził by ś mi najpierw , co mam z tym Romualdem robić , żeby go dłużej przy skrzypcach zatrzymać ? — Gdzie się on dzisiaj obraca ? — Z dnia wczorajszego możesz pan miarkować , że niełatwo się odpowiada na podobne zapytanie . On sam godziną pierwej nie wie nigdy , jaki zamiar i w którą poniesie go stronę . — Ale wie , kiedy na jego wolność i bezpieczeństwo spiski knowają — odezwał się , niespodzianie we drzwiach gabinetu stając . Maria Regina złajała go okrutnie ; za takie łajanie był by m oddał wtedy całego świata pochlebstwa ! — Wyobraźże pan sobie — mówiła do mnie ze ślicznym rozdąsaniem — przez te dwa dni mój brat miał takie ważne sprawy do załatwienia , żem go nawet grającym nie słyszała . — No , to jutro będziesz tego miała aż do zbytku ; dzisiaj zmęczony jestem , już późno . Prawdę mówił Romuald ; już późno było , grzechotki warczały z ulicy , dzień się skończył . Nie dla mnie skończył : takim dniem kilka lat się żyje ; to dzień - zdarzenie , według słów Marii Reginy , a słowa jej pamiętał em wszystkie i śniło mi się , że w nich gwiazda dobrej nadziei roztlała , że w nich było więcej żalu i tęschnoty za wyłącznym miłości uczuciem niż gry fantazji , niż talentu obrazowania . — Śniło mi się . . . śniło mi się . . . Zapewne Małgosia , z poprzedzających dni wnioskując , musiała sobie wyobrazić , że ja na noclegi jedynie moje śliczniutkie pokoiki wynajął em , bo gdy nazajutrz wcześnie z mecenasami i rejentami się ułatwiwszy do domu około trzeciej z południa wrócił em , powiedziano mi , że właśnie dopiero co poszła na górę uprzątać . Poszedł em i ja za nią . Przy drzwiach zdawało mi się , jak gdyby m dwa głosy rozmawiające słyszał . — Jak czterdzieści złotych miesięcznie zarobię . . . — mówił z nich jeden , a wyraźnie nie był to głos Małgosi . Wszedł em i z niemałym zdziwieniem ujrzał em Helusię w moim fotelu siedzącą . Wstała z niego spokojna , surowa jak w pierwszym dniu naszego poznania i kilka kroków naprzeciw mnie zrobiła . Jej twarz znowu o parę lat starszą mi się wydała , tak obok zwyczajnego smutku leżał na niej przedwczesnej starości , fizycznego cierpienia wyraz . — Przyszła m tu z Małgosią , bo nie wiedziała m , że pan dziś wcześnie wróci , a wiedziała m , że choćby ś wrócił , moje przyjście ani go zdziwi , ani go obrazi — rzekła do mnie zwolna , stanowczym głosem . Ten głos ja w niej przeczuł em prawie — nie mógł być inny , tylko głęboki w dźwięku , pełny , śmiały , a cichy jak ona . — Prawda , panno Heleno — odpowiedział em na to — prawda , bo i tak od pierwszej z twoim ojcem rozmowy zdaje mi się , jak gdyby m ci był jakąś prośbę o przebaczenie dłużny , jakąś wymówkę usprawiedliwiającą mnie , iż mimowolnie świętości twoich pamiątek dotknął em . — Gdyby to ode mnie zależało , nikt by pewnie tych dwóch pokoi nie zajmował , ale kiedy musi być inaczej , to wolę pana niż kogo bądź w świecie . Pan Jej nazwiska usłyszeć nie chciał eś . Z jego strony było to dobrze , poczciwie , szlachetnie i dlatego też przyszła m śmielej , siedziała m spokojniej , na sercu lżej mi było . — Ostatnie wyrazy zadrżały jej w piersiach ; nie skończyła mowy , lecz ją niby złamała , przecięła i oddaliła się pierwej , niż słowo jakie odrzec podążył em . Nadzwyczajnie ujął minie jej postępek ; było w nim coś dzikiego , nieskładnego , jak w postępku dziecięcia , a przecież pochlebiał duszy , jakby męskie prawego człowieka zaufanie . — Musiały się bardzo kochać — rzekł em na koniec , zbierając uwagę po długiej chwili milczenia . — Kto ? Panna Helusia i umarła ? — podchwyciła Małgosia — a juścić , że się kochały jak dwa gołąbki ; czasem to człowiek nawet pojąć nie mógł , co one tak po całych dniach mają z sobą do gadania . A bywało , kiedy siędą nad jaką książką , to czytają , czytają , śmieją się i płaczą , a jeszcze częściej płaczą , niż śmieją . Raz nawet nasze panisko chciało kiedyś gwoździami zabić wszystkie książki w szafie , bo strasznie zesmutniała dziewczynina ; ile razy się w nich zagrzebie , tyle razy przez dni kilka potem bledsza i bardziej milcząca , lecz to , proszę pana , chociaż Helusia jak baranek cicha , łagodna , już pono od urodzenia taki los jej wypadł , że czego nie chce , tego w domu nie zrobią . — Jednak wiesz co , Małgosiu — z lekkim namysłem rzekł em — rodzice powinni by się starać o rozerwanie jej smutku . — Cóż na to poradzą , kiedy go rozerwać nie daje ? Wyprowadzą gdzie na spacer , to wróci zmęczona ; uproszą w odwiedziny , to jeszcze bardziej zatęschni . Raz ją pani Piotrowa , żona bardzo majętnego cieśli , daleka krewna naszego pana , wzięła koniecznie do teatru ; była podobno taka ucieszna komedia , że się wszyscy za boki od śmiechu trzymali , a ona przy tym śmiechu rozchorowała się tylko . Ja powiadam , że ją ktoś urzekł , bo , dzięki Bogu , pięćdziesiąt dwa lat żyję na świecie , a jeszcze nie widziała m takiego dziecka , co by ani śmiać się , ani płakać nie mogło . — Czy też nikomu na myśl nie przyjdzie , że to jest chorobą może ? — Pan mówisz chorobą ? — powtórzyła Małgosia , niespokojnie patrząc się na mnie . — W istocie chorobą ; gdy ją dzisiaj zobaczył em , takie wrażenie zrobiła na mnie , jakby ją coś na duszy i na ciele bolało . — Och ! mój Chryste ! muszę ja zaraz naszemu panu słówko o tym napomknąć ! . . . — Tylkoż go bardzo nie przerażaj ; mało znam pannę Helusię , a może ona zawsze tak wygląda jak dzisiaj . . . ” — Prawda , że dawniej była trochę żółciejsza jeszcze , ale tych oczów wpadłych i świecących niby dwa złociste węgielki , tych wystających na policzkach kości to nigdy nie miała . Przecież pamiętam , spokojne to zawsze , niehałaśliwe , ale jak ptaszyna boża wesołe było dzieciątko ; śpiewała sobie od rana do wieczora , aż nam raźniej szła robota . Bóg wie , skąd ponauczała się różnych prześlicznych piosneczek , jeśli ich zabrakło kiedy , to sama składała nowe . Jać się nie znam na tym , ale mnie się cudnie piękne zdawały , szły jakby z serca do serca ; szkoda tylko , że po prześpiewaniu żadnej sobie spamiętać nie mogła . . . Teraz biedne dziecko ledwo czasem da się Karolkowi uprosić i zanuci co kiedy ; dom cały jakby ogłuchł . Juścić to pewne , że ona chora , bardzo chora niezawodnie . Powiem ojcu , że pan mówił eś . . . — Tylko tego nie powiadaj , czego ja nie mówił em — z mimowolnym uśmiechem przestrzegł em panią Małgosię , bo mi jej monolog wiele rzeczy wytłumaczył i całe usposobienie Helusi pojął em już nie chorobą , nie smutkiem nawet , ale jakimś przesileniem silnej organizacji , jakąś walką wydzierającego się ku światłu ducha , rodzącej się wśród bólów myśli , a kto wie , może wielkiej poetycznej zdolności . Małgosia tymczasem nie musiała bardzo z mojej przestrogi korzystać , bo nad wieczorem wszedł do mnie sam pan ślusarz niespokojny i zmartwiony . Z tego , co od poczciwej kobiety usłyszał , wyobraził sobie jeszcze groźniejsze niebezpieczeństwo i pomimo wszelkich upewnień moich widać było , że raz zbudzona obawa już mu na zawsze do serca przyrosła . Długo się wypytywał , czy naprawdę jego Helusia tak bardzo słabo wygląda , czy ja się znam na doktorstwie , czyby córki na wieś gdzie wysłać nie było potrzeba ? — Bo to widzi pan — mówił — na wsi zdrowe powietrze , lecz ja warsztatu , moja kobieta szycia porzucić nie możemy , a znam Helusię , serce by jej tęschnotą z dala od nas i od Karolka wyschło . Odchodząc ręką mi ścisnął . — Dziękuję — rzekł — dziękuję , mój dobry panie , za przestrogę i za pociechę , a jeśli też kiedy będziesz pan miał godzinkę czasu do stracenia , strać ją z nami na dole ; my sobie prości ludzie , lecz gdy komu przyjaciele , to przyjaciele na ogień i wodę , na deszcz i słońce , na płacz i śmiech . Szczery , serdeczny człowiek ! . . . Nieprędko jednak z jego wezwania korzystał em . Wszystkie wolne chwile święcił em Marii Reginie lub jej bratu na wspólne przejażdżki , odwiedziny , rozrywki . Cała koteria pana Antosia jak rój much obsiadła Romualda . Wśród takich głów pustych , wśród i takich serc próżnych , wśród takich rąk wiecznym lenistwem skamieniałych jego głowa pełna dowcipu , jego serce niekiedy entuzjazmem bijące , jego ręka dzielnie swoją sztuką władająca były upragnionym , a rzadkim zjawiskiem . . . Zepsucie , ów czart zbytkami w całą warstwę społeczeństwa wcielony , nudzi się czasem zbyt jednostajną potrawą . Ciągłe karty , wino , konie — ciągła rozpusta i plotki . . . trzeba zmienić ! Więc chodzi , ale nie chodzi jako lew ryczący w Ewangelii , ale jako pies : gdzie spotka talent przy miękkiej woli , tam się łasi i skomli ; niech muzyka przygrywa jego pijanej ochocie , niech malarz swymi obrazkami ściany jego sypialni zawiesza , niech mu poeta improwizuje ! Poeta , kapłan Boga — to tym śmieszniej właśnie ! Za jedną pochwałę , za jeden oklask , za ciastko na srebrnej tacy podane , za ukłon na wykładanej marmurem posadzce , za czcze echo rzęsisto oświetlonego salonu kupić sobie poetę , poetę na sługę zepsucia , zbytku , tego najbrudniejszego , najdrobniejszego , najnikczemniejszego ze wszystkich diabłów , poddanych władcy szatana , Zbrodni . Żal mi było Romualda , miał em pewien dobry instynkt szlachetniejszej jego natury i dlatego podwójnie starał em się korzystać z pierwszeństwa w przyjaźni , jakie mi przed innymi dawał . Dziwiło mnie tylko , że dla niego , artysty , sztuka nie była potrzebną i nieodstępną życia towarzyszką . Przez kilka dni uprosić go nie mogł em , by mi się dał słyszeć . Maria Regina powiadała , że i przy niej ledwo raz wziął skrzypce do ręki , ale taki postęp , takie mistrzostwo w tej pierwszej ulotnej próbie znalazła , iż cała duma braterska , zachwiana niegdyś nieszczęśliwą o koncercie sprzeczką , znów jej do serca wróciła . Tymczasem Warszawa ożywiła się przybywającymi ze wszech stron na jarmark świętojański obywatelami . Teatra , sztuczni jeźdźcy , akrobaci , menażerie , widowiska wszelkiego rodzaju nagromadziły się po zwykły procent od polskiej wełny , a niemieckich pieniędzy . Pan Krzysztof tak się starał , tak chodził , tak rozmaite poruszał sprężyny , by część owego procentu na swoją , to jest na sal ochrony odwrócić korzyść , że wreszcie dzięki jego staraniom poranek muzykalny z pewnością ułożony i obrany został . Modnych pań — bo modne panie prędzej zawsze na coś dobrego się zdadzą niż modni panowie — użyto wszystkich razem i ze wszystkich koterii , gdyż wiedzieć jeszcze trzeba , że każda z sal ma właściwe swoje przewodniczki ; użyto więc je wszystkie na rozprzedanie biletów . Z daleka patrzącemu smutnym jest widokiem zbiór takich młodych twarzy , takich atłasów , piór lekko chwiejących , powiewnych tarlatanów , przejrzystych koronek , takich naszyjników bogatych , takich spinek lśniących — a to wszystko przy zabawce na dobroczynność , na tle z łachmanów i głodu ! Lecz cóż robić dzisiaj , kiedy pełnym kielichem nie można spragnionych obdzielić : dobrze i kroplę ustom przepiłych wycisnąć . Jednego wieczora Marii Reginy nie było w domu ; Romuald zawichrzył się w jakiś pod Warszawą piknik ; sam bez ważniejszych zatrudnień przypominał em sobie o zaprosinach mego gospodarza . Gdy zszedł em , jeszcze go w domu nie było , bo miał warsztat aż na Elektoralnej ulicy i czasem dość późno od niego wracał . Zastał em tylko panią ślusarzową i dzieci w pokoju . Ona sama zajęta była szyciem cienkich męskich koszul ; Helusia pomagała jej , a Karolek , w jakieś stare z czerwonej włóczki szlify ubrany , na drewnianym koniku wywijał sobie swobodnie . Przyjęcie matki było trochę , nie mogł em z pierwszej chwili pomiarkować , zimne czy nieśmiałe . Córka lepiej mię powitała , w jej oczach zaświeciła jakby myśl życzliwa dla dawnej dobrej znajomości . Obok siebie wskazała mi miejsce , ale nie troszczyła się bynajmniej o rozpoczęcie jakiej rozumowy ; nad szyciem schylona , milczała , jak gdyby gościa w pokoju nie było . Pani Agnieszka od czasu do czasu tylko rzuciła jaką uwagę względem pogody , względem zaczynającego się jarmarku , a gdy jej kilka słów odpowiedział em , znowu na milczenie topniał lód wymuszonej rozmowy naszej . — Czemu pan do ogródka nie przyjdzie pracować ? — odezwała się raz tylko w jej ciągu Helusia . — Przy teraźniejszych upałach jest w nim dosyć cieniu ; cień pracy pomaga . Na przychylność tej rady szczerym podziękowaniem odpowiedział em . — Lusiu ! moja Lusiu ! napraw mi biczyk — zawołał z końca pokoju Karolek . Siostra poszła do niego , prośby wysłuchała i tak jak pierwej , obecnością moją nie zrażona i nie zajęta wcale , razem z nim bawić się zaczęła . Widząc ją taką smukłą , drobną , taką zręczną , łatwo był by każdy pomyślał , że prawem wieku jeszcze się jej ta dziecinna pustota należy . Ale ja pilniej wszystkie jej ruchy śledząc sam zesmutniał em na obraz takiej smutnej wesołości . Czy to uciekając przed goniącym braciszkiem , czy kryjąc mu się w fałdy matczynej sukni , czy inne wymyślając na uciechę jego żarty , Helusia nigdy się nie rozśmiała , jakby jej twarz była pozbawioną muszkułów potrzebnych do wydania tej oznaki radości , swobody , wesela . . . Powoli jednak i mnie Karolek wciągnął do swojej zabawy , a gdy ślusarz powrócił , już nas zastał w jak najlepszej , choć może trochę za głośnej przyjaźni . Pani Agnieszka , więcej rozmowna , szczerszy udział w niej brała , lecz Helusia , niby zmęczona , na bok się usunęła i tylko spokojnie , cicho patrzyła się na nas . Jej ojciec wszystkich do ogródka przeprowadził . Tam dopiero przy smacznej kawie , pod woniejącą białymi kwiatami akacją bliższa i przychylniejsza zabrała się znajomość . Karolek usnął mi na ręku , a my ze ślusarzem i Helusią rozgadali się o dawnych i niedawnych czasach , o rozmaitych naszego już życia wypadkach , a na niektóre wyrazy , na pewne wspomnienia twarz dziewczynki rumieńcem zachodziła , rozciągała się źrenica i drżała na piersiach skrzyżowana biała muślinowa chustka . Ile razy się odezwała , każde jej słowo , każde jej zdanie nowym dla mnie było podziwieniem . Spytać się chciał em nieledwie : — Ty dziecię , ty kobieto , od kogo tak się mówić nauczyła ś ? — Mój Boże , jak gdyby najlepszą tego nauką nie było szlachetne serce i życie wśród poczciwych ludzi pędzone . Kiedym ją żegnał dobrej nocy życzeniem , przez chwilę widać było na jej twarzy jakąś niepewność , jakiś rozmysł , aż nagle obiema rękoma moją rękę ujęła i tym swoim cichym , stanowczym , uroczystym głosem : — W imię umarłej — rzekła tylko . Powrócił em do siebie z uczuciem błogiego domowej zagrody spokoju , z wrażeniem jakby po spełnieniu dobrego uczynku . Nie myślał em tak wiele o Helusi ani o jej rodzicach , lecz mi przyszedł na pamięć drewniany domek mojej babki , obraz dziadka z czapką na bakier , stanęła mi w myśli matka witająca mego ojca po kilkomiesięcznym rozstaniu , przypomniał mi się każdy z naszej wioski chłopek , przypomniały wszystkie z młodymi przyjaciółmi rozmowy , przypomniała przeszłość i przyszłość . . . Nazajutrz wielkie zdziwienie przy obudzeniu mię czekało . Romuald z jakąś szkatułką pod pachą stal nade mną i śpiącego za rękę ciągnął . — Wszelki duch Pana Boga chwali ! . . . — krzyknął em mu zamiast dzień dobry . — I ja Go chwalę — odpowiedział , nabożnie ręce składając . — Więc to naprawdę ty jesteś , Romualdzie ? — Z grzesznym ciałem i z kościami , i ze wszystkimi nieszczęściami moimi . . . — Cóż to się stało tak nadzwyczajnego ? — Jutro ma być poranek muzykalny , a ja przychodzę na całe dzisiaj spokojności i milczenia pożyczyć u ciebie ; muszę sobie rękę trochę odświeżyć . . . — Niech ci za to przedsięwzięcie miliony oklasków spadają . — Ach ! inaczej być nie mogło , chyba musiał by m jak satyr w cienie lasów uciekać . Do Marii Reginy zjechało się całe grono prowincjonalnych znajomości ; mój pokój przy bawialnym ; jakby mi zaczęto nad uszami paplotać , to by m zdaje mi się skrzypce ze złości roztrzaskał ; do ciebie więc , Ludwisiu , przed tym niebezpieczeństwem się chronię . — I w cieniu mojej strzechy grać będziesz spokojnie . — Och ! wiem ! spokojnie jak tam , gdzie świat już deskami zabity . — Powiedz tylko , czy ja ci przeszkadzać nie będę ? — Wprawdzie za najwyższy dowód gościnności uważał by m to właśnie , gdyby ś z domu się wyniósł . — Lubię , kiedy kto tak jasno i zrozumiale myśli swoje wynurza . — Ależ , mój Ludwiniu , to jest życzenie tylko , a życzenie nie obraża nikogo , nawet najskromniejszej kobiety . — Potargujmy się jednak , panie Romualdzie ; pan sobie życzy zupełnie samotnym w mojej stancji pozostać , a ja sobie życzę jego muzyki słuchać , więc ja też nie odejdę , aż posłucham . — To słuchaj — rzekł Romuald i wydostawszy skrzypce wsparł je na mojej głowie , a potem zaczął niemiłosiernie , jak przy nastrajaniu brząkać . . . Niewiele myśląc zerwał em się z łóżka , płaszcz wziął em na siebie i wybiegł em do sieni , a drzwi na klucz zamknął em . Pode drzwiami takiego hałasu narobił em , że Romuald sam się musiał o sumienniejszą dopraszać ugodę . Stanęło na tym , że mi przyrzekł swoją własnąFantazję , całyKarnawał weneckiiSymfoniąBeriota ; ja mu przyrzekł em najpierw śniadanie , potem wyjście zupełne z domu , a nawet , jak się dopominał , z ulicy i cyrkułu . Kiedy śmy już przy najlepszej zgodzie herbatę zapijali , z ogrodu przez roztwarte okna dał się słyszeć krzyk dziecka . Romuald szklankę postawił , spojrzał na mnie z oburzeniem , porwał za czapkę i zawołał : — Ha ! zdrajco podstępny ! taką to mi ty spokojność za moją muzykę chcesz przedać ? Bądź zdrów , niech ci sto bębnów . . . wyraźnie mówię : sto bębnów aż do dnia sądnego nad uszami wrzeszczy ! Uśmiechnął em się , bo poznał em głos mego przyjaciela Karolka , który pomimo oporu Małgosi i przedstawień swej siostry koniecznie , o ile dosłyszeć mogł em , chciał iść na górę pana Ludwika zobaczyć . — Nie lękaj się — rzekł em Romualdowi — znam to dziecko , wyborny chłopczyk , przyprowadzę go tu na chwilę , bo właśnie do mnie się napiera , sam zobaczysz , jaki piękny i wesoły . Romuald schwycił mię za rękę . — Jeśli masz litość , nie sprowadzaj , bo ucieknę w góry , lasy , wąwozy . Ty chyba nie wiesz , jak ja dzieci nie cierpię ! — No , to mu przynajmniej z ganku co powiem — ale nim wstał em , Karolek już się uspokoił i słyszał em tylko , jak prosił siostry , by mu za to , że taki grzeczny , pani Anny zaśpiewała piosneczkę . Przez chwilę wszystko umilkło , żaden głos nas nie dochodził , czy dlatego , że śpiewać nie chciała , czy że przed śpiewem słowa i tony gromadziła w pamięci — ale na koniec wzbiła się ku nam tęschna wiejska nuta : W niedzielę rano , w niedzielę rano Wianeczki wiją . . . Romuald znowu szklankę postawił . Śpiew Helusi , trochę drżący zrazu , czyściał stopniowo , aż przelał się w dźwięk śklisty , jasny , niby skowronka pod niebem , niby aniołka w niebie . . . Lecz nie , skowronek tak się nie smuci , aniołek tak nie płacze , jak ona smuciła , jak ona płakała , coraz tkliwiej , coraz rzewniej , coraz śpiewniej przy każdej zwrotce piosenki , a gdy nuciła : Będziesz ty moją , będziesz ty moją , Będziesz dalibóg , Ludzie mi cię rają i rodzice dają , I sam z nieba Bóg . Nie będę twoją , nie będę twoją Ani niczyją , Tylko będę sobie na zielonym grobie Białą liliją . . . Gdy tak nuciła , mnie się zdawało , że to głos jakiegoś ducha niewidzialnego pieśnią i proroctwem nie z niej , lecz nad nią płynie — a ona tylko blada i martwa , jako we śnie moim , zapomnianym uśmiechem pociechy wita zwiastunnika . Romuald wstał powoli , krok za krokiem , ostrożnie , jak gdyby się lękał , by go poruszenie powietrza nie zdradziło , uchylił drzwi szklanych , stanął na ganku i wsparty o poręcz jego ze zmienioną twarzą , ze łzawymi oczyma , słuchał pilnie , słuchał długo , słuchał i wtedy jeszcze , gdy nawet śpiew Helusi w żałośnym skonał westchnieniu . Stanął em przy nim i wychylił em się trochę . Młoda dziewczyna siedziała na brzozowej pod akacją ławeczce i bawiła się złotymi włosami utulonego dziecięcia . — I cóż , Romualdzie ? — szepnął em wreszcie do niego . Romuald nic nie odpowiedział , patrzył ciągle , a gdy Helusia do domu weszła , on także na swoje miejsce powrócił , duszkiem herbatę wypił , cygaro zapalił i mocno dymu w usta naciągnął . — I cóż ? — znowu mu rzekł em , sprzeciwiając się nibywodwet za przeszłe jego żarty . — Pokochał em się w tej dziewczynie — odpowiedział mi jak najpoważniej . — Szkoda , że trochę zbyt prędko to mówisz , bo był by m ci prawie uwierzył . — Powiedz mi , Ludwiku , czyś ty słyszał kiedy legendę o Karolu Wielkim , że mu jakiś czarownik w miłość pierścionka serce zaczarował ? Nosiła ten pierścionek żona jego , onkochał żonę szalenie , umarła z nim , on kochał trupa ; trupowi inna odebrała kobieta , znów namiętnie kochał tę kobietę ; zazdrosna przed zgonem w jezioro rzuciła klejnot , król jezioro pokochał i nie odstąpił go aż do śmierci . Dla mnie dźwięk tej piosenki jest talizmanem , śmiej się , jak chcesz , ja ci prawdę powiedział em : przez cały ten czas , co ją śpiewała . . . Helusia , wszakże Helusia ? przez cały ten czas , mówię , w Helusi kochał em się jak . . . jak dawniej raz tylko w życiu . — Raz tylko w życiu , Romualdzie ? Nie zgadł by m nigdy , że znasz podobne zwroty polskiej mowy . — Może je znał em lepiej niż ktokolwiek , bo miał em wtedy lat dwadzieścia , raj nadziei przed sobą , a najpiękniejszą z córek Ewy przy sobie . — Czemuż się nie ożenił eś ? — A to dziwne pytanie ! Tak młodo żenić się mnie , artyście , i to jeszcze z osobą bez majątku , kiedy sam bogatym nie jestem ? — Och ! mój drogi ! jeśli cię tylko takie zatrzymały względy , nie bluźnij , nie mów , że kochał eś kiedyś . — Mylisz się , była chwila , w której chciał em wszystko pod nogi jej cisnąć : sztukę , sławę , przyszłość moją całą . W duszy Marii Reginy jedynie przeciw temu zawrotowi głowy potrzebnego zaczerpnął em męstwa . Siostra nas oboje bardzo kochała , lecz jak dla mnie pragnęła świetnej kolei , a nawet źle się wyrażam : ona , religią wszelkiego piękna natchniona kapłanka , jak mnie , jak mego talentu dla sztuki pragnęła , tak lękała się szczęścia swojej Anny zdać w ręce młodego zapaleńca , który nieraz , w trudności powszedniego życia uwikłany , pożałował by może pierwszych marzeń swoich . — I czy myślisz , że dobrze się stało ? — z lekkim przyciskiem spytał em . Romuald zastanowił się chwilkę . — Myślę , że jak najlepiej ; teraz szczególniej , kiedy echo tej piosnki już słabsze , sam widzę , że inaczej być nie mogło . Do mego szczęścia trzeba swobody , wolności , oklasków ; ja muszę mieć pewność , że gdy mi się zechce , to jutro będę w drodze do Paryża lub Wiednia , to pojutrze zobaczę Artot , upiję się z Lisztem , zapłaczę przy Ole Bullu . . . Cóż chcesz , by wtedy moja żona robiła ? — Masz słuszność , lepiej , żeś się nie ożenił . — W twoich wyrazach , Ludwiku , jest lekki podźwięk nagany . . . a ja zupełnie jeszcze do siebie nie przyszedł em , mnie wszystko łatwiej drażni . — Ha ! mój drogi , cóż ja winien , temu , że sobie przyjemnostek twojego życia na szczęście , a wyrzeczenia się Anny na miłość sztuki przetłomaczyć nie umiem ? Ze snów twoich własnych cię sądząc widzę , żeś ją porzucił nie dlatego , by sławnym mistrzem zostać , by wszystkie godziny do trudnej i poświęceń pełnej zaprząc pracy , ale dlatego jedynie , by częściej podróżować , by mieć swobodniejszą na świecie hulankę . — Mylisz się , Ludwiku — a tak mówił smutnie , tak łagodnie , że aż mi go się żal zrobiło — mylisz bardzo . Jeżelim powiedział , że mi ten ruch życia do szczęścia potrzebny , to dlatego jedynie , bo moje szczęście w talencie moim , a mój talent w nim ; zmianą , współzawodnictwem , uwielbieniem dla sławniejszych sam się kształcę i zagrzewam . Ale czy sądzisz , że ja także mojej cierniowej nie noszę korony ? . . . O , wierz mi , są dla mnie chwile tak cierpkie , tak gorzkie , tak głuche , że gdyby nie Maria Regina . . . nie miał by m cierpliwości na powrót weselszych czekać . Dzisiejszy ten śpiew na przykład zatruł mi duszę wspomnieniem . Ona śpiewała i dziwna rzecz , z takąż właśnie wyrazów odmianą . Gminna piosnka nie idzie , jak ją z ust Helusi przed chwilą słyszał eś : „ Nie będę ja twoją ani niczyją . ” To Anna tę całą zwrotkę ułożyła . Biedna Anna ! W ostatni razem spędzony wieczór słyszał em ją śpiewającą te słowa , a była bardzo blada , bardzo spokojna , tylko gdy m ją przy rozstaniu wziął za rękę , prawie konwulsyjnie ją ścisnęła i rzekła z cicha : „ Na zawsze ! ” Od tej chwili pięć lat blisko upłynęło , przechodził em różne koleje , różne szaleństwa , a ile razy pomyślał em o szczęściu i miłości , o pieszczocie kobiety , tyle razy te słowa jakby napisem grobowym odciskały się na sercu i w każdym jego uderzeniu czasem żalem , czasem szyderstwem , czasem rozpaczą słyszał em to jej ostatnie : „ Na zawsze ” . — Biedny Romualdzie ! Lecz teraz , kiedy już wykształcił eś się zupełnie , kiedy masz imię wśród współzawodników swoich , kiedy w tłumie już zrobił eś dość miejsca dla siebie , czy nie pomyślał eś , że możesz wrócić do twej Anny i przyjąć ją za uczestniczkę zrzeczywistnionych nadziei , choć ją towarzyszką pracy swojej mieć nie chciał eś ? — Od trzech lat Anna już poszła za mąż — i zaśmiał się krótkim , odciętym jak brzęk zerwanej struny śmiechem . — Kiedy poszła za mąż , to i ty pociesz się , Romualdzie : wszakże ci skrzypce zostały — a mówiąc to , podawał em mu je właśnie . Romuald odsunął je z gniewnym poruszeniem . Brwi jego czarne ściągnęły się boleśnie . Skóra policzków i usta drżały tym mimowolnym nerwowym drżeniem , które przy pierwszym niegdyś uważał em spotkaniu . Cisnął zgasłe cygaro i biorąc czapkę : — Pociesz się — przedrzyźnił z takimże samym jak pierwej uśmiechem — pociesz , bo za mąż poszła . Prawda , że to nie tragicznie , ale w tej komedii , choć śmieszna może , dalibóg jednak niewesoła dostała mi się rola . Daj mi pokój ze skrzypcami ; za złoto Ameryki i oklaski całej Europy nie wziął by m ich teraz do ręki . Mogą tu zostać nawet , przyślę po nie wieczorem , bądź zdrów , Ludwiku ! I oddalił się , wyciągniętej ku niemu nie ścisnąwszy dłoni . Cóż to pan bratu memu zrobił eś ? — w ustępie ogólniejszej rozmowy zapytała Maria Regina , gdy ją dnia tego przyszedł em odwiedzić . — Miał zostać u pana do wieczora , a wrócił rozstrojony jak skrzypce po koncercie . — Czy on sam pani o niczym nie wspomniał ? — Mówił o jakimś śpiewie . . . — I o przeszłości zapewne ? — I o przeszłości trochę . . . ale powiedz mi pan , wszakże to Helusia śpiewała ? — Tak jest , pani , taż sama Helusia , która zbyt długo pamięta . — Doprawdy , chciała by m bardzo poznać tę dziewczynkę . — Od córki ślusarza do , Marii Reginy tak daleko . . . tak daleko , jak od dzisiaj do . . . kiedyś . — Nie zasłużyła m na to — odpowiedziała lekko zarumieniona i wstawszy ze swego miejsca zbliżyła się do grona innych gości swoich ; po chwili jednak znowu stanęła przede mną , ale surowa , dumna , ze zmarszczonym czołem , z głosem niby powściągniętym , a rozkazującym . — Oto są — rzekła — dwa koncertowe bilety ; niech jutro Helunia z matką lub ojcem swoim na poranku muzykalnym będzie — i gdy na nią patrzył em , zdziwiony takim rozkazem — bo od Marii Reginy do córki ślusarza — przydała — jest nie dalej , wiedz pan o tym , jak od „ tak chcę ” do „ tak jest ” . Przyznam się , że nie umiał em zdać sobie sprawy , dlaczego nawiasowo rzucona uwaga względem towarzyskiego jedynie położenia tych dwóch kobiet mogła tak bardzo Marię Reginę obrazić ; nie pojmował em także owej niecierpliwości , z jaką chciała Helusię zobaczyć , a szczególniej nie pojmował em półgniewnego , półszyderczego spojrzenia , które jej wyrazom towarzyszyło , ale bo też kto pojmie taką jak Maria Regina kobietą ? Cóżkolwiek bądź , myśl przez nią narzucona zupełnie do mojej przystała myśli . Ze wszystkich pociech , ze wszystkich rozrywek muzyka jedynie przyjętą od Helusi być mogła . — Wszelkich dołożę starań , aby spełnieniem życzenia pani mimowolne moje zgładzić uchybienie — rzekł em więc , odbierając podane przez Marię Reginę bilety . — Nie wątpię o tym — rzuciła niedbale z tak dziwnym uśmiechem , że mi zostało po nim wrażenie jakby nie doczytanego w zajmującym liście wyrazu . Na ileż domysłów , na ileż wniosków tłumaczył em sobie ten wyraz , wcześniej niż zwykle wracając do domu , a jak się czasem łajał em za zbytnią zarozumiałość ! . . . a jaki czasem znowu nieszczęśliwy był em . . . jaki śmieszny ! Zaszedł em wprost do ogródka , bo wiedział em , że o tej porze w nim się zwykle rodzina ślusarza zbierała . Helusię samą tylko zastał em , bo jej rodzice gdzieś w odwiedziny poszli . — Jaka szkoda , że nie ma pani Agnieszki — rzekł em siadając obok smutnej dziewczynki — właśnie przychodzę tutajzułożonym zamiarem i z prośbą do pań obydwóch , ale tymczasem naradźmy się choć we dwoje , panno Heleno . Helusia wzniosła na mnie długim zadumaniem spuszczone w dół oczy i niespokojność jakaś przez jej ciemne rzęsy mignęła . — Jutro — mówił em dalej — ma być w pałacu Paca koncert przez najcelniejszych naszych lubowników muzyki wykonany ; bądź na nim , panno Heleno ! Przez chwilę jakby zdziwiona patrzyła mi w oczy . — Nie będę — rzekła na koniec wolnym , ale stanowczym głosem . — Porozumiejmy się lepiej . . . Ja , panno Heleno , ani bawić , ani rozrywać , ani nawet pocieszać cię nie chcę . — Dobrze pan robisz , bo i ja nie chcę . . . nie chcę niczego — powtórzyła z nagłą gwałtownością i ucichła , gdyż w tej namiętnej , a dziwnej organizacji cichość była niejako ostatnim , nigdy przed ludźmi nie domówionym wyrazem . — Źle mnie zrozumiała ś , panno Heleno — rzekł em jej na to — gdyby ś wiedziała , jak od pierwszej z twym ojcem rozmowy uczcił em , uszanował em świętość twojego żalu , to by ś mię nigdy nie posądziła , że ci chcę dziecinnym bawidełkiem lub przymusowym zapomnieniem uwłaczać , ale są chwile , w których boleść upięknia się i wznosi , są wrażenia , które jej się należą koniecznie i do których ona tylko prawo i potrzebne wykształcenie dać może , dlatego też , panno Heleno , o muzyce ci wspomniał em . — Nie gniewaj się pan na mnie — przemówiła już zupełnie łagodnym głosem — kiedyś mi pan zaczął o zamiarach na dzień jutrzejszy wspominać , coś mię w sercu zabolało , bo widzisz , panie Ludwiku , ja miała m przeczucie , że jesteś tak dobrym jak . . . — i zatrzymała się — jak nim jesteś — skończyła po chwili — dlatego też twój postępek boleśnie mię zdziwił . — A teraz kiedyś mnie usprawiedliwiła , panno Heleno , to i wysłuchasz zapewne . — Nie , panie Ludwiku , nie pójdę nigdzie , bo mi tak jest najlepiej . — Mylisz się , panno Heleno , są chwile , w których ci lepiej nierównie , na przykład wczoraj , gdy rozmawiała ś z nami . . . — Jak to ?