Narcyza Żmichowska Poganka Powieść przy kominkowym ogniu opowiadana Wyobraźcie sobie państwo zieloną oazis w pustyni Sahary , wyobraźcie w świecie dzisiejszym , w świecie złota , srebra , miedzi i gałganów na bankowe papiery przerobionych , rodzinę liczną , ubogą , a szczęśliwą — w tej rodzinie — lat temu dwadzieścia sześć , o godzinie pierwszej po północy , przy najpiękniejszym świetle księżyca , pełnią swoją rozświecającego najpiękniejszą noc sierpniową , urodziło się dziecię płci męskiej , dziewiąte z kolei — a rzecz dziwna , rzecz nadzwyczajna , przyjęte taką radością , takim błogosławieństwem jak upragniony pierwszy potomek gasnącego już imienia , oczekiwany dziedzic wielkiego majątku — lecz nie — bluźnierstwem jest to porównanie — dziecię przyjęto taką miłością jak wszystkie dzieci w miłości zrodzone — tym dziecięciem ja był em . — Nad przygotowaną dla mnie kolebką nie zaciężyła żadna skarga , ni to starszej siostry , że w domu nowy kłopot będzie i nowych trudów się przysporzy , ani dobiegającego swej młodzieńczości brata , że mu jedna ręka więcej do rozszarpania spodziewanej puścizny przybędzie , ani drobniejszego rodzeństwa , że się zaczną dla niego chwile przymusowej cichości — narzuconego rozsądku , uskąpionych pieszczot — ani matki , że z danym życiem jej życia się ujmie , — że ją noce bezsenne , karmienie , prace hodowania czekają — ani ojca nawet , że ciężkie czasy , że wychować będzie trudno , że na obmyślenie zawodu , sił i sposobu już nie wystarczy — dziwna rzecz , stokroć dziwna , tego wszystkiego nie było . I takie były moje narodziny . — Przez długi czas nie miał em imienia : zwano mię tylko maleńkim — synkiem — pieszczotką — a narady odbywały się długie , jak zwać miano na później , — Teresia , moja mała poprzedniczka w rodzeństwie , załatwiła wszelką wątpliwość ; kiedy jej na starych obrazkach opowiadał jeden z braci historię synów Jakubowych , tak się rozmiłowała w małym Beniaminku , że gdy wieczorem wznowiono o wkrótce nastąpić mającym chrzcie moim rozmowę — dziewczynka siedząca w tej chwili nad kołyską , uroczyście wzniosła swój paluszek do góry i powiedziała stanowczym głosem : — Ty , maleńki , będziesz Beniaminkiem . Od tej chwili nadano mi imię Beniamina . Moja najstarsza siostra Julcia kochała dumki ukraińskie — a mój brat Adam kochał niebieskie oczy córki bliskiego sąsiada — a mój brat Józef kochał ziemię , której uprawą się trudnił , a moja siostra Ludwina kochała wodę bieżącą i kwiaty niezerwane — a mój brat Karol kochał psa , konia i strzelbę swoją dwururkę — a moja siostra Bronisia kochała gwiazdy i niebo — a mój brat Cyprian kochał obrazy — a moja siostra Terenia kochała powieści , a mój ojciec kochał książki , a moja matka kochała ludzi — i tak dla mnie pierwsze wrażenia z ich wszystkich ulubionych wrażeń się złożyły . Najdawniejszy obrazek , w którym Julcię pamiętam , to jakaś ławeczka drewniana pod otwartym oknem . Dzień był bardzo ciepły niby , ale taki pochmurny , jak gdyby kto ołowiu po niebie rozlał . — Julcia nad szyciem schylona śpiewała taką rzewną , takich przeciągłych , a coraz smętniejszych tonów piosnkę — że widać nie mogły się w ciężkim rozpłynąć powietrzu , tylko mi wszystkie siedzącemu przy jej nogach o piersi się odbijały i zaczął em płakać . Julcia spojrzała na mnie — przez chwilę umilkła , lecz w tym milczeniu , mój płacz cichy zrazu wybuchnął prawdziwej boleści łkaniem , wtedy siostra przytuliła mi głowę do kolan swoich , upieściła gładzącą włosy ręką i znowu śpiewać zaczęła — a ja znowu zaczął em cichuteczko płakać i było mi z tymi łzami tak dobrze , tak miło , jak nigdy z podarowanym przez starą piastunkę ptaszkiem — wesołą makolągwą — co do mnie w klateczce , na każdy widok skrzydełkami trzepotała . Józefa najstalszym przypomnieniem widzę wśród żniwiarzy na polu . — Śmieje się , snopki wiąże , na wyładowanych zbożem wozach z fornalami się ściga , a na jeden ładowany mnie winduje i ja siedzę przy nim jakoby na tronie , a on mi pokazuje ziemię , królestwo wszech ludzi , przyszłe państwo moje , które ja prawem natury odziedziczę , a w którym pracą rządzić będę — i nazywa mi wszystko ślicznymi słowy — żyto srebrem , pszenicę złotem — czerwieniejącą tatarkę purpurą ; a ja mu wierzę , że to jest właściwie srebro , złoto , purpura — że innych nie ma w świecie . — Józio po drodze zrywa dla mnie ukoralone już gałęzie jarzębiny , którą na kilka staj rodzice wysadzili gościniec — ja sam trzymam pęki uzbieranych modraków — kąkoli — bratków — kłosów dojrzałych żyta — niedojrzałych owsa — i mieszam te białe i te zielone kity w różnych zastosowaniach — to między grona jarzębiny , to między modraków równianki — i czuję , że mam wszystko — że natura w korzyściach — w piękności swojej , natura cała — natura zawsze moją . Tylko sobie słowami tego nie mówię , ale uczuciem , czynem , chwilą w życiu mam . — Ludwinię moją najmniej ładną , najcichszą , najtęskniejszą z całego rodzeństwa siostrę , pamiętam najdokładniej w obrazku , nad którym może najdłużej , może najpierwej główka moja rozmyślać zaczęła . — Przy końcu naszego sadu za rzędem wierzb bujnie rozrosłych , płynęła rzeczka maleńka — bezimienna , wąska , tak że się zdało przeskoczyć ją można , a żwirem drobniuteńkim na dnie wysypana , że tylko liczyć , tylko zbierać jego ziarna różnokolorowe — nad tą rzeczką usiadła sobie Ludwina tuż przy brzegu , przegięła się nieco i w wodzie do połowy odbiła się jej postać — a woda odbitą kołysała równie , ciągle , spokojnie jak do snu . — Zmęczony bieganiem przyklęknął em obok Ludwinki i zaczął em gałązką pluskać w srebrne kropelki . — Nie budź mnie , Beniaminku — szepnęła tylko siostra — i to tak cichutkim głosem , że ledwo dosłyszeć mogł em . — Czy ty śpisz Ludwinko ? — spytał em . — Śpię , śpię , braciszku — odpowiedziała jeszcze ciszej , ale ja patrzył em w jej oczy i widział em , że oczy choć ku wodzie spuszczone , niezamknięte , niezaspane były . — Och ! żartujesz — zawołał em z pustotą , i uderzył em jeszcze mocniej , aż się cała nadbrzeżna woda zmąciła . Ludwinka drgnęła , jak gdyby m to ją był moją gałązką uderzył . Obudził eś mię — rzekła bardzo , bardzo smutnie — i ja zaraz poczuł em , że coś złego , coś najgorszego zrobił em , przykrość temu , co już cierpiał . — Ale kiedyś ty nie spała — rzekł em na ostateczne usprawiedliwienie — tyś nie spała , Ludwinko — dodał em z prośbą . — Siostra nic mi nie odrzekła na to , tylko mię wzięła na ręce i pochyliwszy się wraz ze mną , na uspokojoną wodę lekko palcem wskazała . — Zobaczył em siebie i Ludwinkę . — Jak zwierciadełko zabawił mnie ten obrazek , lecz z wolna , im dłużej w niego patrzył em , tym zupełniej ogarniała mię jakaś senność , a nie oczu , nie ciała , bo oczy miał em roztwarte , bo ciało silnie w jednymże utrzymane wygięciu — była to raczej senność mojego odbicia — jakiejś cząstki ze mnie , co na drobno łamaną falę rzeczki padła i w jej kryształach chwiała się jednostajnie bez przerwy — bez zmiany . — Ale na błękitnym tle nieba , którego barwą rzeczka jakby własnym swoim kolorem płynęła , tuż nad naszymi głowami właśnie osunął się odłamek srebrnego obłoczku i przerwał jedność widzenia — zaraz pobiegły za nim oczy moje dziecinne — lecz obłoczek i na niebie , i w rzeczce gdzieś zginął . — A gdzie on — gdzie on ? Ludwiko ? Ludwika nie patrzyła za obłoczkiem , jednak widziała jego przejście i zrozumiała pytanie . Ja tam „ kiedyś ” dojdę , rzekł em sobie , kiedyś — jak starszym będę i wracał em uspokojony tym zamiarem i po drodze zbierałem kwiatki dla mojej siostry Ludwinki . — Uzbieranymi znienacka zasypał em w tymże samym miejscu , tak samo nieruchomie nad wodą siedzącą . Ludwinka zgromadziła je wszystkie , popatrzyła chwilkę i zwracając się ku mnie : — Szkoda — rzekła — szkoda tylu kwiatków Beniaminku . Potem wzięła , wybrała co świeższe , co trwalsze , co w cieple rąk moich nie zwiędły i każdy kwiatek kolejno i starannie w wilgotnym piasku nadbrzeża sadzić zaczęła , jak czasem dzieci w swoich sztucznych jednogodzinnych zasadzają ogródkach . — Pomagał em jej w tej pracy , odgadłem ja , dziecię , ją , marzycielkę kobietę — lub raczej nie odgadłem , uczuł em tylko , co ona czuła i gdy wszystkie zasadzili śmy , kwiateczki świeżością zajaśniały . — Im tu będzie lepiej — odezwał em się swobodnie — lepiej niż tam na polu pod skwarem słońca , nawet dłużej będą żyły . — Ale gdy więdnąć przyjdzie , to smutniej zwiędną — odpowiedziała siostra , a ja nie pytał em o słów tych znaczenie — to były także słowa mojego instynktu . Brata Karola nie przypominam sobie wyłącznym wspomnieniem w pierwszych chwilach mojego dzieciństwa , bo Karol z nas wszystkich najmniej w domu przesiadywał . Przy rozdziale ogólnej gospodarskiej pracy jemu się część leśna , bardziej domyślną należnością niż wyraźną ugodą dostała . — Może już dziewięć lat miał em , kiedy się pierwszy raz stanowczo osobną w moim życiu wyrył pamiątką . Zdaje mi się , że go dziś widzę jeszcze , rześki dwudziestoletni chłopak , opalony jak góral , ciemnowłosy , czarnooki , w zielonej bajowej burce . — Świsnął i na świśnięcie poskoczył ku niemu wielki czarny brytan . — Karol go dla tej barwy przezwał Molochem , lecz nieraz żal mu było , że tak najszlachetniejsze , najulubieńsze mu zwierzę , czartowskim mianem zbezcześcił ; — chciał mu je zmienić nawet , ale mu w tym Ludwinka przeszkodziła — „ Niechże i Moloch zacznie być dobrym , choćby jako zwierzę tylko ” rzekła do niego . — A Karol , jakkolwiek wszystkim dość częsty i dość żwawy stawiał opór — to nigdy Ludwince . Ludwinka była jego wybraną , jego najukochańszą z ukochanych , więc też Moloch został Molochem . — A był to pies rzadkiej cnoty — rzadkiej siły i odwagi — zadziwiającego instynktu — nigdy nie ukąsił nikogo ; lecz kiedy mu się kto nie podobał , to go na ziemię wywrócił i trzymał go spokojnie , ale mocno dopóty , dopóki kto z domowych obronić nie wyszedł . — Karol nigdy nie był by zaufał tak przyjętemu od Molocha gościowi — i kiedy chciał o kim powiedzieć , że złym jest człowiekiem — to mawiał zwykle : „ Poterał by go Moloch , oj poterał , jak się należy ” . — Wspanialszego ani łagodniejszego w całym psim rodzie nie widział em stworzenia , choćby czasem jaki pokojowiec i szczeknął , i rzucił się na niego — to Moloch dumnie tylko machnął ogonem , otrząsnął się jakby z wody lub kurzawy i szedł dalej w niezachwianej powadze swego majestatu . — No , nie śmiejcie się państwo , że wam tyle o tym Malochu prawię — w całym życiu nie spotkał em podobnego jemu … człowieka . — Obwinę , obwinę , bądźcie spokojni — odkrzyknął Karol i wziął mię przed siebie , do piersi jedną ręką przycisnął , a drugą lekko uzdeczki potrząsnął . Na ten znak Zitta sunęła — sunął Moloch i w kilka minut już dom i wioskę stracili śmy z oczu . Dzień był prześliczny , mroźny wprawdzie , że aż śnieg skrzypiał , ale taki jasny , taki ubrylantowany słońcem , że aż w oczy ćmiło . — Pędzili śmy z bratem — pędzili , aż na koniec i w bór się wjechało — ja się nie mogł em nacieszyć iskierkom różnolśniącym po drzew gałęziach , po drodze naszej rozsianym , i tej czarnej Zitcie i temu czarnemu Molochowi , wśród owej dokoła rażącej białości . Nagle Zitta strzygła uszami — Moloch stanął i sierści najeżył . — Bratu rozdęły się nozdrza , cmoknął ustami , jakby chciał powietrze ucałować i konia zatrzymał . — A to co będzie Karolku ? — spytał em . — Cicho , cicho , to wilk . — O wilkach słyszał em tylko z powiastek Teresi , powiastki były okropne , lecz i moja ciekawość wielka . Brat się przechylił , popatrzył mi w oczy i tę rękę , którą mię obejmował , bardziej na lewy bok przesunął . — Spojrzeniu jego dość spokojnym odpowiedział em spojrzeniem , jednak ręczyć nie śmiem , czy pod ręką brata coś tam w piersiach moich silniej nie zastukało . — Dobrze , dobrze ! wcale nieźle , — poszepnął Karol sam do siebie , a potem głośniej dodał : — Zabijemy wilka , Beniaminku ! — Jak to , czy i ja go zabiję ? — I ty , chłopcze — tylko uważaj , baczność — przytul się do mnie plecami , tak , dobrze — teraz — wziął fuzję , wymierzył — teraz daj tu obie ręce , trzymaj , gdzie ja trzymam — i ułożył mi palce na kurku i na moich dopiero swój własny położył . W czasie tych przygotowań mały punkcik na drodze z dala czerniący przybliżył się wolno , poważnie jak monarcha w granicach państwa swojego — było to ogromne wilczysko . Moloch warknął , Zitta parsknęła , Karol zawołał „ psyt ” i znów wszystko ucichło , a wilk szedł naprzód nieustraszony — zuchwały . Ten wilk , dowiedzieli śmy się później , był sławny w okolicy . Dopiero na kilkanaście kroków od nas dał ogromnego susa . Moloch także nie mógł wytrzymać — rzucił się naprzód , ale Karol głośno zawołał znowu — leżeć — i Moloch przyległ , skowycząc wściekle i tarzając się po śniegu , jakby z rozpaczy upokorzenia . Wilk stanął — w tej chwili brat mi palec nacisnął — strzał wypadł i śnieg się zarumienił czerwoną farbą . — Ale prędzej niż to wszystko mogli śmy spojrzeniem objąć , zwierz skaleczony rzucił się prosto do piersi Zitty — klacz przeraźliwie zarżała i tak gwałtownie cisnęła na bok , że ja , który się ani siodła , ani brata nie trzymał em w tej chwili , spadł em jak kulka na ziemię . — Kiedym się zerwał równymi nogami — pamiętam w najdrobniejszych szczegółach obraz , który mi się przedstawił . Takich obrazów mam kilka w mej duszy — mimo wiedzy prawie odbiły się na niej tak dokładnie — tak silnie , że czasem aż się sam wydziwić nie mogę , skąd mi do pamięci wracają wycieniowane zupełnie jak obecność . — Z tego obrazu na przykład widzę doskonale nie tylko mego brata , co z siodła zeskoczył — przede mną stanął i obie ręce rozgarnął , by mię własnymi piersiami lepiej od wszelkiego niebezpieczeństwa zasłonił , nie tylko Zittę , która się wspięła , pod przemożnymi łapami wilka , co choć targany przez Molocha jej napierśnika trzymał się jeszcze — nie tylko Molocha , co w kudły przeciwnika łeb zanurzył , w rozszarpane mięso tak pysk utopił , że mu go nawet już widać nie było — nie tylko wilka owego , jak na tylnych łapach wzniesiony odwrócił się do nieprzyjaciela , gwałtownym karku przegięciem ; ale widzę krwawo migotliwe jego spojrzenie , buro - żółty połysk sierści — widzę wszystkie zęby w rozwartej paszczęce i mógł by m je anatomowi wyrysować bez uchybienia żadnego . Karol po tej pierwszej chwili niespokojności usunął się sprzede mnie , wziął fuzję i z najzimniejszą krwią do rąk mi ją podał znowu — jednym rzutem oka wymierzył — za palec mój pociągnął i wilczysko ani zipnęło już nawet . — Brat prosto poszedł do Zitty , piersi jej trochę okaleczone chustką przyłożył , rzemieniem tręzli obwiązał , Molocha pogłaskał , za uszy wytargał , w łeb szeroki pocałował , potem skoczył lekko na siodło i znów gwizdnął , żeby Zitta przede mną uklękła . — Przez całą drogę rozmawiali śmy , jakie to śliczne z tego wilka będzie futro pod nogi dla matki — rozmawiali śmy o wielu innych rzeczach — tylko jeden wyraz żadnemu z nas do ust się nie przyplątał — wyraz „ bojaźń ” . — Karol nie wspomniał go i w zapytaniu nawet ; dał mi uczuć szczęście pierwszego zwycięstwa jako najnaturalniejszą własność , jako przynależne mojej ludzkiej istocie zdarzenie . — Później coraz częściej brał mię z sobą na polowanie — i kiedym zabił pierwszego dzika , aż mię uściskał z radości , lecz uściskał dlatego , że dzik był pysznym odyńcem , a nie dlatego wcale , że mu dał em na pięć kroków do siebie przypędzić i tak celnie trafił em , jak gdyby kulę życzenie poniosło . Siostra Bronisława jedno słowo tylko rzuciła w życie moje . Nie pamiętam , która to już była rocznica mych urodzin — przypadała , jak widać , w tej chwili rozwijania się , kiedy człowiek zaczyna głowę podnosić i w niebo spoglądać . — Późnym wieczorem siedział em na kamieniu pod szeroką , cienistą lipą na samym środku dziedzińca rosnącą . Bronisława siedziała przy mnie , milczeli śmy oboje ; ale powietrze , ziemia , niebo całe , odzywały się do nas jakimsiś wyraźnym , choć nie wyrażonym głosem rojących nad trawami owadów , hukających żab po stawach , drżących w chłodzie listków drzewa . — Księżyc znowu był w pełni , gwiazdy wszystkie tak przed nim zbladły , że gdzieś z dala od niego ze dwie ich ledwie świeciło , a białe chmurki goniły się po ciemnobłękitnej przestrzeni jak rozigrane trzody białorunych owiec niewidzialnego pasterza albo jak stada śnieżnych gołąbków , albo też rozkładały się w srebrne pióra żeglujących po wodzie łabędzi , unoszących się orłów . — Czasem nawet przepłynęła jakaś łódka z tajemniczymi postaciami ; czasem niby anioł w długiej powłóczystej szacie , bo i czegóż ja tam nie widział em ! — aż siostra wzięła mię za rękę . — Beniaminie — rzekła , gdyż ona jedna nigdy pieszczotą nie zmieniała imienia mojego . — Beniaminie , czy słyszysz ? — Och ! słucham ciągle siostrzyczko , wszakże to łąki i drzewa tak grają . — Beniaminie , czy widzisz ? — spytała znowu i wskazała do góry . — Och , patrzę ciągle siostrzyczko , bo to piękniejsze niż wszystkie Cypriana obrazki . — Beniaminie , a czy czujesz co w twojej własnej piersi ? — i przyłożyła mi rękę do serca . — Ja czuję — odpowiedział em po chwili — że tak mi dobrze , jak kiedy Julcia śpiewa , jak kiedy mię mama na kolana weźmie , jak kiedy mię Karolek na swoją Zittę wsadzi — i lepiej jeszcze , bo mi jest tak dobrze , jak wtedy kiedy nie ze zmartwienia płaczę i kiedy w radości śmiać się nie mogę , jak kiedy chciał by m was wszystkich jednym objęciem uściskać i wszystkiemu jednym rzutem oka zapanować . A to wszystko razem jest … ja ci nie umiem powiedzieć , czym to jest siostrzyczko . — A ja ci powiem , Beniaminie — tylko pamiętaj na całe życie swoje — to co słyszysz w tej chwili — co widzisz przed sobą , co czujesz w sobie — to wszystko — śpiewne , piękne , jasne , szczęśliwe — to wszystko jest Bóg … I zachował em słowa Bronisławy , jako sama kazała , na całe życie moje — i przerzucił em wiele ksiąg mądrych i niemądrych — kłamstw i prawd nasłuchał em się wiele , namarzył em więcej jeszcze ; lecz w każdej chwili , i po każdym przejściu wracały mi te w dzieciństwie od siostry usłyszane wyrazy . Na nich rozwinął się ciąg ducha mojego , zaprzeczył em sobie samemu , nie zaprzeczył em im . — Był em zmartwiony a bolejący — lecz choć nie czuł em , widział em przynajmniej zawsze , że wszystko śpiewne , piękne , jasne i szczęśliwe to Bóg — że mądrość to Bóg — że szczęście to Bóg — że miłość to Bóg … Cały ów wieczór na kamieniu pod lipą z Bronisławą przesiedziany był wstępną życia mojego modlitwą . — Ojcze , ojcze ! co cię boli ? — powtórzył em z płaczem nieledwie . — Mnie to boli — rzekł ojciec , wskazując na książkę . — Szkaradna , niegodziwa książka — zawołał em z oburzeniem i rzucił em ją na ziemię . — Źle robisz synku — odpowiedział , podnosząc ją spokojnie . — A cóż to jest ojcze ? — Historia . — A cóż jest w tej historii ? — O mój synku ! wszystko , czego już nie ma , wszystko , co jest , wszystko , co będzie , to się znajduje w książkach do tej książki podobnych . — A kiedym ja się dziwił bardzo , ojciec pokazał mi kartkę , na której różne znaczki były , i powiedział mi , że za pomocą tych znaczków mogę kiedyś wiedzieć , co robili umarli , słyszeć o czym mówiono najdalej lub najdawniej , widzieć aż po krańce ziemi i nieba , aż po głębię duszy ludzkiej . — Ja też co prędzej wszystkich nauczył em się znaczków , ich użycie sam ojciec mi wskazał dziwnym sposobem . Pamiętam , kiedy pierwszy raz dał mi do złożenia te słowa : „ Mama cię kocha ” , to mi potem odebrał elementarz , kazał oczy zamknąć i wyobrazić sobie mamę w tej chwili , gdy nad moim łóżeczkiem schylona budzi mnie pocałowaniem na dnia dobrego życzenie . Później obiecał mi , że w kilku literach zobaczę dużo kwiatów , drzew , owoców i dał mi przeczytać — „ ogród ” — Później na wyraz — „ gwiazda ” — przypomniał mi , jak to ona maleńka drżącym światełkiem , gdzieś wysoko na niebie migoce , a powiedział mi jednak , że gwiazda to świat . I ja tak nauczył em się czytać od niego wyraz każdy obrazem , uczuciem i myślą . — Ale wy moi drodzy dziwicie się zapewne , czemu dotychczas o matce mojej nic nie nadmienił em jeszcze . Ach ! bo dla mnie w każdym wspomnieniu ona tak była obecna , tak ją czuł em przy sobie , że mi się zdało , jakby m ciągle o niej tylko albo do niej mówił . — Matka … Czy wy wiecie , dlaczego ja z takim uszanowaniem z drogi ustępuję i głowy uchylam , gdy koło mnie przejdzie w podeszłym wieku kobieta ? — czy wiecie wy , dlaczego nieraz w kościele , a nade wszystko w jakim ubogim , małym , wiejskim kościołku , mnie się łzy w oczach zakręcą , gdy postrzegę z dala przed stopniami ołtarza klęczącą postać kobiety ? — Czy wy wiecie , dlaczego nigdy nie przejdę koło żebraka , by m do niego z jałmużną ręki nie wyciągnął , koło smutnego , by m z chęcią pociechy myśli ku niemu nie zwrócił , koło płaczącego na drodze dziecka , by m go wyrazem pieszczoty nie utulił , na ręce nie wziął , w zimie przy własnej piersi nie rozgrzał lub w lecie od przejeżdżających wozów z niebezpiecznego miejsca nie usunął ? — czy wiecie wy dlaczego ? oto dlatego , bo miał em matkę ! … bo w każdej chwili podobnej , zawsze ją widzę przed sobą — tkliwą , anielską , błogosławiącą … tak wszystko czyniącą , jak ja przy niej czynić nawykł em . — Och ! doprawdy , kiedy mi się błogie dni pierwszej młodości w pamięci rozwiną — kiedy późniejsze w przeciwieństwo stawię … ale przecież wy nie lirycznej elegii chcieli ście ode mnie , ja mam tylko co do wypadków mego życia waszą ciekawość zaspokoić , jednak pozwólcie na chwilkę rozdziwaczenia . Czy się z was komu śniło kiedy , że go z wysokiej bardzo i bardzo stromej góry , np . z takiej góry , z jakiej Chrystus widział wszystkie królestwa ziemi i wszystkie skarby królestw , że go , mówię , z takiej góry w przepaść jakąś strąciła — ot , dajmy na to , ręka szatana , któremu on , co nie jest Chrystusem , jak Bogowi zaufał . — Przypominacież wy sobie owo spadanie , coraz wolniejsze , coraz cięższe , — ziemia cała już sprzed oczu zniknęła , niebo tylko widać przez małą szczelinę , ale i niebo znika , — a coraz ciemniej , coraz okropniej , a spadający wie , że tam gdzieś na dnie rozbić się musi , tylko dna nie dojrzy , nie dojrzy ! — Och ! wtedy po pierwszej chwili odurzenia następują długie chwile wściekłej rozpaczy — jest czas na wspomnienie każdej radości straconej — wszystkich nadziei swoich , wszystkich czynów swoich , wszystkich wzniosłych zamiarów , wszystkich może wielkich , może dla świata użytecznych zdolności — co tak bez śladu zniszczeją — których już nie ma nawet , choć my jesteśmy jeszcze . — A tu jakby dla zaostrzenia tortury piekielną fantasmagorią rozwija się przed nami ów obraz na owej górze podziwiany ; — i choć poznali śmy szatana , my czujemy , żeby śmy znowu za jedną chwilę podobną drugi raz wieczność oddali . — I tylko nam sęp żalu kawałami serce szarpie , że gdy się miało umierać , czemu się z tej góry głowy nie rozbiło ? — A potem inna boleść , potem widzimy najdokładniej każde ziółko , którego jeszcze w upadku uchwycić się można było , rozważamy każdy sposób , każde podobieństwo ratunku , przekonywamy się , że byli by śmy nie upadli , że byli by śmy się podźwignęli — gdyby jeden krok tylko , jedno poruszenie — jedna myśl — a teraz daremnie , teraz praw natury nie cofniemy , zaciężyli śmy nad głębią , trzeba spadać — spadać — spadać ! Jedna przyszłość nam została — jedna nadzieja tylko , zdruzgotania się tam na dnie — i gdyby raz już skończyć — gdyby spaść — gdyby nie żyć — cała rozpacz przesila się w tę szaloną niecierpliwość , ale przepaść głęboka — przepaść Miltonowska , do której to się leci dziewięć dni i dziewięć nocy . Więc niecierpliwość sama siebie zużyła nareszcie — człowiek jest kamieniem — wie i pamięta , lecz nie boleje — nie rozpacza już . Człowiek kamień gdy upadnie , czyż choć tam w głębi — ostatnią iskrą w rozbiciu ostatnim zaświeci ? … Ach ! darujcie mi , darujcie państwo , miał em zupełnie o czym innym mówić , ten sen , ta przepaść , to do niczego niepodobne — chyba do tego , com ja czuł na jawie — ale wam niech los szczęści , cieszę się nieskończenie , że mnie tu nikt nie zrozumiał . Ale za to zrozumieli ście mój wiek dziecinny i ówczesną naturę moją — wiecie , że zrodził em się kochanym , wzrosł em kochającym — kochanie , zawsze kochanie , to cały moich kursów pedagogicznych sumariusz ; w przydatku do niego nauczył em się górnictwa i mając rok siedemnasty , został em górnikiem . Od tego to siedemnastego roku zaczyna się dziwaczna powieść bardzo zabawnych zdarzeń — uśmiejecie się serdecznie . W domu rodziców obchodzono Wigilię Bożego Narodzenia . Dzieci się pozjeżdżały , bo już nie wszystkie pod rodzinnym żyły dachem . — Dwóch braci ożenionych , Adam i Józef , w dalszych mieszkali okolicach . — Trzy siostry poszły za mąż : Julcia , Bronisia i Terenia . — Karol wojskowo służył w Królestwie i z Lubelskiego na czas krótki tylko za urlopem przyjechał , Cyprian gdzieś aż z Rzymu ostatni list pisał , ja sam z Węgier wracał em , a przy rodzicach aniołem pociechy tylko Ludwinka została — moja Ludwinka zawsze blada , zawsze smutna , zawsze , nawet w chwilach radości swojej , jakby za szczęściem nieujętnym tęschniąca . — Ja dziś myślę , że Ludwinka musiała żyć z jakimś utajonym w głębi duszy cierpieniem , jak nieraz kwiatki te kochane jej rosną długo z zjadliwym w cieniu swych listków owadem . Na pewne jednak ręczyć za to nie mogę , Ludwinka nigdy , przed nikim się nie skarżyła . Wtedy na wigilię , stół długi białym obrusem przykryto , świeżym sianem podesłano i gdy pierwsza gwiazdeczka błysnęła , na odgłos dzwonka zgromadzili śmy się wszyscy koło niego — rodzice , dzieci , wnuki , domownicy . Matka wzięła opłatek i podając go ojcu : — Do wsiego roku ! — rzekła uroczystym , choć lekko drżącym od wzruszenia głosem — do wsiego roku , mężu mój , dzieci wszystkie moje — Do wsiego roku ! — Niech każde z was tak kiedyś łamie się chlebem Bożym z rękoma dzielnych synów , szczęśliwych córek , pięknych wnucząt , przyjaznych sług domu swojego ; niech kiedyś dłoń , co na jego dłoni z niezawiedzioną ufnością przez długie lata się wsparła , tak mu poda święcony opłatek , jak ja w tej chwili ojcu waszemu podaję — Amen — odpowiedzieli śmy wszyscy — i rodzice rozłamali się opłatkiem , a potem matka szła koleją od najstarszych do najmłodszych , każdemu dając część jego i tej części cząstkę oddaną przyjmując ; lecz gdy Terenia w następstwie rękę wyciągnęła , matka cofnęła się nieco i łzy jej w oczach stanęły . — Nie , to kolej oddalonego — rzekła — na imię Cypriana z błogosławieństwem moim , niech będzie aż do chwili jego powrotu ten kawałek opłatka zachowany — i według słów swoich szła go na bok odłożyć … W tej chwili drzwi się rozwarły — ktoś na progu stanął … — Matko , syn wraca o dział swój w szczęściu rodzinnym się upomnieć — przemówił głos tak dobrze znany , że każda pierś go okrzykiem radości odbiła . — Cyprian ! nasz Cyprian … W istocie brat mój Cyprian , malarz , wędrowiec , artysta powrócił … — Albercie filozofie ! powiedz mi , czy jest przeczucie ? … Ha ! szczęście twoje , że tak poważnie skinieniem głowy potakującą dał eś mi odpowiedź , bo cię miał em zaraz drugim uderzyć zapytaniem : dlaczego mnie na wejście Cypriana serce się boleścią ścisnęło ? Tak jest , moi państwo , wyraźnie mówię , boleścią , chociaż w pierwszej chwili nie umiał em jej od wielkiej radości rozróżnić . Po kilku latach rozstania witać brata , wspólnika myśli i zabaw dziecinnych , witać ze łzą w oku , drżącą ręką i bladym czołem , mnie się to zdawało , tylko nowym jakimś na uczucie szczęścia sposobem . Sposób dziwny jednak … później dokładniej zdał em sobie z niego sprawę i dziś ręczyć mogę , że on był tylko boleścią przerażenia . Cyprian matkę najpierw uściskał , ojca rękę najpierw ucałował , a potem siostry jedna przez drugą cisnęły się ku niemu , a które z nich dzieci miały , to mu je wyciągały na ręku , do wcześniejszej pieszczoty , na lepsze powitanie . — Ja ostatni się zbliżył em . Cyprian objął mię za szyję , lecz nim do piersi przycisnął , zatrzymał się jakby zdziwiony — oczy jego utkwiły w mej twarzy , dłonie zesztywniały niby na moich barkach — i tak mię trzymał przez chwilę oddalonego ich wyciągnięciem — i tak patrzył ciągle na mnie — i tak dziwny uśmiech zachwycenia z ust jego rozświecił , że sam go nie pojmując , odśmiechnął em się także i niby przemocą uwalniając się z narzuconego rozdziału : — Cóż to ? — rzekł em — czy Beniamina tylko nie poznał eś ? — Och ! Matko , jaki on cudnie piękny ! — zawołał Cyprian do stojącej za nim , odwracając się nieco . — Więc dlatego już mię i przywitać nie chcesz ? … Cyprian przywitał może radośniej niż nasze całe rodzeństwo , ale czy serdeczniej ? … ja nie wiem , jednak z pewnym wyrzutem mu rzekł em : — Zdaje mi się , żeś w tej chwili więcej malarzem niż bratem . — Prawda — odpowiedział przycichłym , uciętym głosem i znowu patrzył na mnie . Bo ja podobno piękny , ale to bardzo piękny wtedy był em — dzisiaj nie wierzyła by ś temu Anno , i wy wszystkie zaprzeczyłyby ście — dzisiaj oczy mi wpadły , wyblakły , zagasły — włosy zrzedniały , bodaj czy już i siwieć nie zaczynają , skóra na chudych policzkach urysowała się szkaradnymi zmarszczkami — cera nie sczerniała i nie zbladła , tylko zaschła , niby jakiś papier zbrudzony — a usta wykrzywiły się w taki nałogowy uśmiech niesmaku , że wesołym aż nudno patrzyć na mnie . Co to jest tak się zestarzeć w dwudziestym szóstym roku swego życia ! … wszak prawda , moje panie , że to się nie godzi ? Ha ! przynajmniej na pociechę mogę powiedzieć sobie , że kiedyś piękny był em … piękny … piękny … Cyprian ile razy spojrzał na mnie , to mu niby jaśniejsza myśl widomie po twarzy przeciągała — czasem zamykał oczy , jak gdyby tej myśli chciał się lepiej w swojej własnej głowie przypatrzyć , a czasem też coś go niby gniewało na mnie i brwi marszczył , warg przygryzał . — Ta ostatnia zmiana coraz częściej zaczęła mu z końcem wieczerzy na rysy wybijać , bo ja także baczniejszą na niego zwrócił em uwagę . Gdy pierwsze uniesienie wzajemnych powitań uspokoiło się nieco , gdy twarz Cypriana uściskami ożywiona , przejściem nagłym pod światło i ciepło rozgrzana , zaczęła powoli do zwyczajnego wracać układu — aż mię zimno wskroś przejęło , tak okropnego wyniszczenia śladów na niej dostrzegł em . Cyprian miał wszystkie rysy ojca , lecz jasne włosy i płeć białą matki . — Teraz , rysy owe wyciągnęły się bez żadnej proporcji , płeć niegdyś tak świeża nabrała kredowej martwości , otwory oczu zwiększyły się wprawdzie , ale oczy gdzieś pod czoło głęboko uciekły — wyłysiał , ot , więcej prawie niż ja dzisiaj , nos mu okropnie zgarbaciał , broda naprzód wyszczerzyła , — szczęki kościste ledwo skóry nie przebijały . Matka trwożliwie spoglądała na niego — zapewne uważać to musiał , bo przez chwilę milczący i niby znużony , ożywił się znowu , zaczął głośno rozmawiać , śmiać się , opowiadać tysiączne swej podróży szczegóły . Nawał em słów , jak widać , i prędkością poruszeń , chciał Cyprian oszukać ten wzrok matki badawczy , smutny , a niemylny , chorobliwe usposobienie zwyciężyło go jednak na chwilę — zaciął się nagle i długo tłumionym kaszlem wybuchnął . Między kobietami ruch niespokojny powstał . — Cyprian skinął na nie , żeby jemu i sobie dały pokój — usta chustką zasłonił , a potem ostatek napadu w pusty śmiech przeprowadził . — To nic , to nic , zakrztusił em się tylko — rzekł , prędko chustkę do kieszeni chowając . Ja siedział em tuż przy nim i sam jeden spostrzegł em , że krew była na chustce . — Ten kielich waszej spokojności święcę — mówił dalej wesoło . — Napij się lepiej wody — szepnął em mu z cicha i po karafkę sięgnąwszy , niby nie naumyślnie trącił em go tak mocno , że wszystko wino z kieliszka na obrus się rozlało . Cyprian zwrócił się ku mnie niecierpliwym ruchem . — Braciszku , trochę jesteś niezgrabny — to szkoda — i z wyraźnym niezadowoleniem patrzył mi w oczy — przetrzymał em wzrok jego . — Napij się wody — powtórzył em wpół z prośbą , wpół z rozkazem . — Napiję , czego chcesz Beniaminku — odpowiedział trochę rozjaśniony uśmiechem — napiję choćby i octu z żółcią , bo znów jesteś prześliczny , ale jednej rady mojej usłuchać musisz … — Trzech rad twoich Cyprianie — tylko ty dwa słowa przyjmij ode mnie — jesteś chory — rzucił em mu do ucha . — O tym potem — rzekł jak najobojętniej i wypróżnioną szklanką mocno w stół uderzył , by zgłuszyć zamienione ze mną wyrazy . — Moja rada , Beniaminie , jest ta , że przede wszystkim powinien eś być szczęśliwym — ale to powiadam ci , koniecznie szczęśliwym , bo jak nie , to zbrzydniesz — zbrzydniesz tak okropnie , że nawet Ludwinka , która wszystko smutne lubi , nie pozna cię wtedy i minie ze wstrętem . Poczciwa siostra zaprzeczyła temu co prędzej — lecz Cyprian nie chciał ustąpić . — Z zupełną pewnością wyrokuję w tym względzie — mówił on — studiował em jako malarz różne przemiany , różnych wrażeń i na różnych rysach — przysiąc wam mogę , że Beniamin okropnie zbrzydnie w nieszczęściu — bo jego twarz do odbijania samej tylko radości stworzona … Och ! już co wtedy , to się sam za sobą ujął em . — Radośną ją widzisz w tej chwili — rzekł em — może nawet dziecinną jeszcze , ale skąd tobie być prorokiem moich uczuć w chwilach odmiennych , mojej twarzy w niepewnej przyszłości ? Więc ja tak słaby i wątły jestem ? — a niedawno chwalił eś piękność moją — jaką piękność ? czy roślinną — według gatunku i koloru — zdrowia i czerstwości . — Ja myślał em , że mi z czoła za pierwszym spojrzeniem wyczytał eś wszystkie ducha tajemnice i dojrzawszy w nich własnej istoty odbicia — tym artystycznym słowem „ piękny ” powitał eś — a ty , jak teraz poznaję , tylko linię i farby miał eś na pamięci . — Gniewaj się , gniewaj dziecko moje — z uśmiechem na te wszystkie wyrzuty odpowiedział . Ja się nie gniewał em , ale mi się okropnie smutno zrobiło . — Cyprianie — rzekł em po chwili — choćby się nawet miała ziścić twoja przepowiednia — mniejsza o to , ja śmiało nieszczęście do walki wyzywam , będę brzydszym , ale będę lepszym . — W nieszczęściu ? — Tak jest ! w nieszczęściu , kiedy spróbuję wszystkich sił moich , użyję wszystkich praw człowieczeństwa — bo walka z nieszczęściem jest najwyższym prawem — bo walka z nieszczęściem jest siłą najwyższą ! Coś ja podobno i więcej o tym mówił em , lecz teraz słówka sobie nie przypominam nawet , a choćbym chciał z natchnienia brak wspomnień wynagrodzić , to doprawdy trudniej jeszcze , nie mogę ani w uczuciu , ani w rozumie znaleźć coś podobnego — do tych błogosławionych marzeń świeżej wyobraźni . — Wzniosł em nieszczęście do potęgi ideału — na cześć jego złożył em hymn i ostatnią myślą ostatniej zwrotki jego cisnął em złym losom najdumniejsze wyznanie . Szalony ! … Cyprian słuchał , patrzył się — uśmiechał — gdy m skończył , jego białe , długie palce od niechcenia zamieszały się w moje po góralsku na ramiona spadające włosy i rzekł niby sam do siebie : — Jakie to dziecko ! jakie to piękne dziecko jeszcze ! — On nie wie , że w najwyższości swojej , istota ludzka ma tylko władze używania , zdolność do szczęścia — siły do stwarzania rozkoszy — a jednak choć od matki , to słyszał przecież o dziewiątym niebie , gdzie twarz w twarz z Panem Bogiem przez całą wieczność wybrani się radują … Walka z cierpieniem … jemu się zdaje , że to będzie chwila takiej improwizacji , jaką teraz ułożył , takiej gry nerwów , takiego przyspieszonego krwi obiegu , jak go obecnie doświadczył — moje najdroższe , najśliczniejsze dziecko — to będzie jednak zupełnie coś innego — a palce jego przez całą długość włosów moich musnęły — to będą te włosy — mówił dalej — te cudnie , słoneczno promieniejące włosy , zrzedniałe i zsiwiałe od nocy bezsennych ; to będą te myśli , dziś grające po mózgu tysiącem obrazów tęczowych , zawikłane w jakieś obliczania wypadków , czynów , prawdopodobieństw i fałszów — to będą te piersi tchnące dziś pełnią życia , zachrzypłe kaszlem , zerwane astmą ; — to będzie to oko szklisto - czarne , powleczone siatką krwawych żyłek i żółcią nabiegłe — to będzie choroba , odrętwiałość , wielki kłopot o majątek , o kobietę , o jakiś plan życia może , ale nie będzie walka z nieszczęściem , jak ty ją sobie wyobrażasz , Beniaminku . — Tobie się zdaje , że nieszczęście wygląda jak biały anioł w czarne krepy uwinięty , z gorejącym mieczem w dłoni i dlatego chciał by ś z nim pójść już w zapasy — och ! wierzę bardzo , że nie zbrzydł by ś wtedy — lecz ja ci powiadam , że nieszczęście wcale nie anioł żaden — nieszczęście wygląda jak pies , co milczkiem kąsa , jak stara dewotka , co pobożnie obgaduje , jak Żyd lichwiarz obszarpany , co dukaty obrzyna , i co ci wszystką złotą monetę życia twojego fałszuje — nieszczęście wygląda jak pijanica nad rankiem — jak nietoperz — jak błoto — jak palce z zanokcicą — jak brudna chustka od nosa — fe ! fe ! słuchaj mojej rady , bądź lepiej szczęśliwym Beniaminku — i głośnym śmiechem , a cichym kaszlem zakończył . Nikt z nas się nie zaśmiał wzajemnie — każdemu ciężko było pod słowami owej dziwnej ironii — Bronisława tylko rzekła : — Zabawnie wypowiedział eś wielką prawdę , Cyprianie — ależ na drugi raz nie ubieraj jej w takie łachmany , bo się dzieci straszą , — i schyliwszy się do wspartego o jej kolana synka — prześlicznego chłopczyny , z szerokim , bladym czołem , z wielkimi , ciemnymi oczyma : — Nieszczęście , mój Bohdanie , brzydkie jest bardzo — przydała — gdyż nieszczęście to jest — złe , które się zrobiło , i dobre , którego się zrobić nie mogło — grzech twój lub grzech ludzi , braci twoich — unikajże nieszczęścia . Chłopczyk zamyślił się i po chwili odpowiedział : — Będę unikał , matko . Nic nie mówiąc , wskazał em go Cyprianowi — Cyprian zrozumiał tę przymówkę , lecz wstrząsnął głową — popatrzył trochę i rzekł niedbale : — To wcale co innego — Bohdan starszy od ciebie — on dziś — a ty jutro . W żaden sposób nie mogli śmy się porozumieć . Na koniec też i wieczór się skończył — wszyscy spać poszli według tego , jak gdzie komu starania Ludwinki nocleg przyrządziły . Karol , Cyprian i ja dostali śmy maleńką na poddaszu izdebkę . Cyprian pierwszy się położył i o zgaszenie świecy upomniał . Zmęczonemu podróżą , choremu nawet , jak to z twarzy jego było widać , nie chcieli śmy chwil do spoczynku potrzebnych zabierać . Poszli śmy oba za jego przykładem , skoczyli prędko w łóżka nasze i prędzej jeszcze zasnęli owym smacznym , błogosławionym , pierwszym snem wszystkich nocy spokojnej jeszcze młodości — przynajmniej ja tak usnął em . Nagle , w parę godzin może , blask mię jakiś przebudził . — Patrzę — aż tu Cyprian stoi nad moim łóżkiem . W jednej ręce trzymał on zapaloną świecę , a drugą tak jej płomień obejmował , żeby cień w stronę Karola padał , całe zaś światło na mnie — przez rozchrzestaną koszulę widać było jego piersi zapadłe , i wszystkie kości z anatomiczną dokładnością spod skóry się rysujące — rzekł by ś , że to szkielet jaki z lekka tylko cielistą błoną pociągnięty , lecz za to całe życie trupich piersi do twarzy jego uciekło , — była to twarz na ową chwilę grą nerwów i muskułów , do pierwszej młodzieńczości wrócona — były to oczy ciepłym promieniem bijące — usta , purpurą świeżej krwi wypełnione , czoło , jakby od niewidzialnej gwiazdy jaśniejące — była to jednym słowem głowa wskrzesiciela — na ramionach umarłego . — Sprzeczność uderzająca , niesłychana a cudna . Pod jej urokiem , w chwili niespodzianego przebudzenia , nawet sobie wyrazów na zapytanie dobrać nie mogł em — przetarł em tylko oczy , zerwał em się i usiadł em . — Brat lekko mię znów ręką na posłanie przechylił i dał znak milczenia . — Cóż to jest ? — spytał em go się wreszcie . Cyprian trochę brwi zmarszczył , siadł na brzegu łóżka , świecę jeszcze zupełniej ku twarzy mojej obrócił , ale nic nie odpowiedział . — Cóż to jest ? — powtórzył em raz drugi . Znowu milczał — lecz po chwili : — O czym ci się śniło ? — zagadnął mię wzajemnie . — Nic a nic nie pamiętam — odrzekł em , gdyż tak było w istocie . — To bardzo źle , Beniaminie — spróbuj , może przypomnisz sobie . — Doprawdy , nie mogę ani słówka . — A ja by m dał sobie lewą rękę po sam łokieć uciąć , żeby ś mógł . — Nie czekaj na to Cyprianie , bo się przeziębisz jeszcze . — Jak można z takim kaszlem w noc Bożego Narodzenia wstawać boso i nawet płaszcza nie zarzucić . Brat syknął i ust przygryzł . — Ja pytam , co ci się śniło ? — powtórzył z przyciskiem . — Pomówimy o tym , tylko weź co cieplejszego na siebie lub połóż się przy mnie . — No już nic , już nic nie powiem — lepiej ty mów , czego chcesz ? — Chcę wiedzieć , o czym ci się śniło ? … — A to dziwny człowiek ! chyba z natchnienia naprędce sen jaki ułożę . — I owszem , proszę , układaj … — Otóż słuchaj — śniło mi się , że z drżącą lampką w ręku spuszczał em się do głębokiej pieczary — w pieczarze były skarby tak wielkie … — Kłamiesz Beniaminie , ja ci mogę lepiej twój własny sen przypomnieć — zastanów się tylko , czyś nie roił , że był eś Grekiem w pięknych młodej Grecji latach . — Och ! nie , za to ci ręczyć mogę — we wszystkich snach przeszłego i przyszłego życia , jestem zawsze tatrzańskim górnikiem — synem ojców moich . — Alboż ty wiesz , Beniaminie ? może ci się też śniło , że był eś poetą , lecz zrozumiejmy się dobrze — nie takim poetą z piórem w ręku , z palcami w atramencie uwalanymi , nad drewnianym stolikiem , a do tego jeszcze w szlafroku i pantoflach — och ! nie , może ci się śniło , że był eś poetą w dawnych wiekach i na młodszej ziemi , że miał eś siedmiostrunną lutnię w dłoni , a nad sobą tylko niebo , a dokoła siebie zamiast czterech ścian wilgotnego muru , przestrzeń bez końca i mur życiem bijących piersi . I wtedy śpiewał eś sobie pieśń wielką , głośną , śmiałą , a lud słuchał — czuł — wierzył — i śmiał się , i płakał — i w żelazne miecze dzwonił według tego , jak pieśń brzmiała . — A pieśń twoja Beniaminie — i wieniec olimpijski twój — bo dla tłumu wielu śpiewało , lecz ty sam zwyciężył eś — tobie tłum ludu padł pod nogi i bracia - mistrze się ukorzyli . — No , cóż myślisz ? snem takim , czyżby śnić nie warto — chociażby potem zaniemieć na wieki … — Prawdę rzekł eś , bracie , ty lepiej ode mnie moje własne sny pamiętasz — snem poety ja nieraz marzył em , ale bez wieńca olimpijskiego — bez ukorzonych współzawodników — bez tłumów u nóg moich — marzył em tylko , że wszystkie serca tętnem krwi mojej biły — że w moim uczuciu spromieniło się każde w świat Boży rzucone uczucie — że był em ze wszystkimi i wszyscy byli ze mną — nie niżej , nie dalej , tylko tuż pod bratniej ręki dotknięciem , tuż w samym dźwięku mej pieśni . Brat zamilkł i patrzył na mnie . — Jużcić , przyznam się państwu , że było wtedy mówić do mnie o koniach , o wyścigach , o tych przemianach zwątpień i nadziei , to jak gdyby kto w oczach szulera najpiękniejsze tasował karty i pobrzękiwał złotymi stawkami — jakoś mi się cieplej zrobiło — śmiać się zaczął em , a Cyprian rozgarnął mi włosy i znów dalej mówił , lecz głos jego był uroczystszy , głębszy , czasem trochę drżący nawet . Ucichł znowu Cyprian — ja go słuchał em jeszcze , dziwy mi się po głowie roiły , wszystkimi jego słowami niby krew w żyłach wzbierała — jednak czuł em potrzebę odparcia tych wrażeń . — Kusicielu ! — rzekł em z cicha . Brat się nachylił , pocałował mię w czoło — ale nagle świeca , którą trzymał , zadrżała , upadła z lichtarzem na ziemię i zgasła . — Schwycił em Cypriana za rękę , ręka była zimna jak lód — krzyknął em — Karol się obudził — wstał prędko — świecę znów zapalił i przy jej świetle ujrzeli śmy Cypriana bez przytomności , na krawędzi łóżka przewieszonego … krew mu się kawałami z ust waliła … był przerażającej , żółtej jakiejś bladości … myślał em , że już umarł . W tej chwili dzwonić w kościołku na mszę pasterską zaczęto … Przepraszam państwa … muszę odpocząć trochę — kiedy sobie ten obraz przypomnę — jest mi okropniej niż wtedy było nawet . A cała ta okropność , czy też się domyślacie , skąd przyczynę wzięła , gdzie cel obrała sobie ? … Cyprian do wykończenia jakiegoś obrazu , potrzebował moich rysów i układał je sobie w zamierzonych wrażeń odbicie — artystą , wielkim artystą był mój brat , Cyprian . Cyprian z wolna przychodził do siebie , spojrzeniem i niepewnym uśmiechem za troskliwość dziękował , ale mówić nie mógł , bo zanadto był osłabiony — usnął wreszcie i mieli śmy go pilnować koleją , — ja pierwszy miejsce przy nim zajął em , lecz gdy się wszyscy rozeszli , nikogo później puścić nie chciał em . Siedząc tak , siedząc godzinę po godzinie w najgłębszej cichości , sam nie wiem , jakim spadkiem myśli zadumał em się nad wszystkim , co mi Cyprian przed swoim zemdleniem mówił — i było to dziwne dumanie . Robiło mi się czasem rozpaczliwie tęschno i duszno , a później znowu było mi jak gdyby m się miał spieszyć gwałtownie , jak gdyby coś o jedną chwilę życia uciec mi lub dogonić mnie miało — było mi , jak gdyby m się niecierpliwił , jak gdyby m nie mógł prędko rozpieczętować najpożądańszego listu , zerwać lub rozsupłać powrozu , którym by mi nogi skrępowano , nagłym ruchem zacisnął em palce o palce , że aż mi wszystkie stawy chrupnęły i przerzucił em obie ręce na założone kolano . Nie wiem , czy ten ruch prędki , czy inny jaki powód zbudził Cypriana , ale gdy spojrzał em ku niemu , już miał oczy otwarte i smutno wlepione we mnie . — Może ja źle zrobił em ? — rzekł swoim dawnym , poczciwym braterskim głosem — wplotł em przedwczesne marzenia w twoją duszę i już cierpisz . — Och ! cóż ty znowu o cierpieniu mówisz ! — szczerze go uspokajał em — śpij , śpij braciszku , ja nigdy nie był by m szczęśliwszy , gdyby nie choroba twoja . — Jeśli tak , to dobrze . Obudził em się z jakąś myślą żalu właśnie w tej chwili , kiedy ręce załamywał eś , resztką snu przywidziało mi się , że ja początkiem twojej niespokojności . — Niespokojności , być może — a najpierw o ciebie , Cyprianie . — Cóż to za obraz ? cóż to za obraz ? — powtarzał em w małych przestankach jego mowy . — Obraz Aspazji i Alcybiadesa — czemu Aspazji , czemu Alcybiadesa ? o to samego Pana Boga pytaj . Raz przed cudnie zrobioną Matką Bolesną w zachwyceniu stał em — usta , co się nie skarżą , łzy , co bez wiedzy płyną , dusza z przewagi nerwów wyzwolona , świat ziemski daleko w przepaść zapomnienia odepchnięty — widział em , rozumiał em wszystko ; wtem nagle postaci mego obrazu wzrok mi przesłoniły , niech ci mędrzec prawem ostateczności ten objaw tłumaczy , ja wiem tylko , że podziwiał em świętość w najokropniejszej boleści , a mnie się ukazała świętość w najżywszym szczęścia uniesieniu ; wiem , że się modlił em do Chrześcijan Niepokalanej Dziewicy , a mnie pojęcie całej przeszłości poganizmu do duszy wstąpiło i kazało się malować ; — wyraźnie kazało się malować — i odtąd całe życie moje było ciągiem jednej nad tym obrazem pracy , a nie przed sztalugą tylko . Ja wszędzie i w każdej chwili zbierałem farby , zarysy , pod wszystkie światła promienie ustawiał em go sobie , i na koniec treść jego przejęła mię , przepełniła i zaczął em nią żyć , żyć — po ateńsku , chwilami rozkoszy , piękności i siły młodzieńczej … o ! jednak to chyba ludzie się cofnęli , kiedy dziś śmieją takiemu życiu zaprzeczać … o ! jednak to mój Beniaminie pieśni , tańce , gwar szumnej uczty , powiewne szaty białych kobiet , rubinowe i złote płyny w przejrzystych szumiące kształtach — wonne kwiaty i wonne kadzielnic kosztownych dymy , światło czystej oliwy , światło drogich kamieni i najświatlejsze światło spojrzeń pięknych oczu ! — o ! jednak to mój Beniaminie , to dobre , bo to szczęśliwe — tego odpychać nie można — a kiedy wyżej od tego jeszcze myśl twoja uleci — kiedy to nawet przedążysz sławy pragnieniem i przepięknisz chwilą natchnienia — kiedy więcej niż tak wiele da ci talent twój — o doprawdy wtedy i życia , i miłości , i sił swoich nie ma po co żałować ! Ja dziś rozumiem , dlaczego Ateńczycy taką mieli przeciw śmierci odwagę , jakiej w całych dziejach ludzkości już nie znajdziesz potem ? — oto dlatego tylko — bo żyli ! — żyli wszystkimi skłonnościami swoimi , wszelką możliwością natury ! Kto umiera z silną wiarą , że do nieba idzie , ten nie ma odwagi przeciw śmierci , ten ma tylko wielką lepszego życia niecierpliwość — ale kto nie wie , co go później spotka , lub też upewniony jest właśnie , że go nic spotkać nie może , kto w zgonie widzi tylko rozstrojenie organizmu , ból choroby , martwość trupa i popiół urny grobowej , a jednak śmiało naprzód postępuje , ten się dopiero śmierci nie boi . — Ja ci zaś powiem , kto może tak się nie bać — oto szczęśliwy jedynie — wierz mi bracie , szczęście najlepiej człowieka z koniecznością godzi — kto wesoło użył wszystkiego , kto naczerpał pełnymi rękoma w skarbach ziemskich i pełnym mózgiem w rozumie bogactwa , ten się nie będzie z przeznaczeniem kłócił . Jest w każdym człowieku pewna miara kupieckiej rzetelności … bierze się od natury tyle — oddaje tyle , i kwita . — Bierze się życie — oddaje życie . Bierze się do użycia — oddaje zużyte , rachunek czysty , sumy równiuteńkie — komu by się tam chciało o nadmiar targować . — Ale kiedy nieszczęście przy twojej jednostce długi szereg okropnych nicości , smutnych zer dopisze — zwiększa się wtedy mimowolnie , na sta i tysiące zwiększa się jej wartość . A jak tu oddać , co ja łzami mymi okupił em ? — a jak tu oddać , co mię tyle cierpień kosztowało ? — a jak tu oddać , czego nie wziął em jeszcze ? — na łzy i cierpienia , szachrajską taksą zgonu są konwulsje — na lata przebolałe omylną miarą kalendarzowy podział . — Jeśli nieszczęśliwy w paroksyzmie rozpaczy , w napadzie obłąkania , sam sobie życia nie odbierze ; to nie wierz mu nigdy , że chce umierać — nieszczęśliwy chce żyć właśnie — nieszczęśliwy trzyma się jutra całymi siłami drętwiejących rąk swoich , bo z jutrem łączy go coś silniejszego od nadziei samej , łączy go ciekawość : — jakie też to szczęście być może ? i nieszczęśliwy boi się wszystkiego , nieszczęśliwy jest najnikczemniejszym tchórzem , chociaż sam przed sobą i przed drugimi zapiera się tego — nieszczęśliwy , gdy mu umierać przychodzi , umiera z przekleństwem na ustach , wyrzuca piekielne szyderstwo Bogu i pluje na świat , co mu niezrozumiały , niepojęty , dał potrzeby bez zaspokojenia , dał czas do cierpień , a nie dał jednej chwili do radości . — Ja tak nie umrę , mój bracie ; był em szczęśliwy , kochał em , używał em , stworzył em mój obraz ; miał em wszystko , nie żałuję niczego . I z ostatnim słowem Cyprian , który w ciągu swej mowy rzeźwiał i silniał widocznie , nagle wstał z łóżka , jak gdyby najzdrowszy w świecie i prędko ubierać się zaczął . — Aha ! mój Beniaminku — ze śmiechem wołał na mnie — jeszcze mnie ledwo przez połowę rozumiesz — jeszcze mnie wcale nie rozumiesz nawet . — Wcale nie rozumiem , prawdę powiedział eś — odrzekł em wolno , z namysłem . — Bo też ty niczego nie rozumiesz , ani szczęścia , ani nieszczęścia , ty dziecko jeszcze ! — Mylisz się , ja tylko nie rozumiem siebie w twoim obrazie . — Ale chciał by ś zrozumieć — ot , ciekawość , pierwszy gradus do piekła — i zdaje ci się niby , iż mógł by ś walczyć z nieszczęściem , które jest wieczną , niespokojną i nigdy niezaspokojoną życia ciekawością — daj pokój tym urojeniom — idź swoją drogą , bądź szczęśliwym — poznawaj i bierz . Jako widzicie , moi państwo , Cyprian zaczynał dziwaczyć , miał gorączkę , ale po co ja go słuchał em , tak słuchał em uchem i duchem . On tymczasem chodząc , rozmawiając , zbliżył się do wielkiego zwoju płótna , który stał w głowach jego łóżka , niedaleko ode mnie właśnie , dotknął się go i , dziwna rzecz , drgnął em , jak gdyby m niespodzianie uczuł owo dotknięcie . — Pokaż ! — zawołał em tylko . — Cyprian wstrzymał się , — ona tu jest , rzekł z cicha — moją Aspazję już mam — pierś wzniosła się westchnieniem , czoło potęgą myśli rozświetliło , usta otwarły słowem miłości , może pocałunku obietnicą , — już ją mam , ona tu jest blisko nas obu — moja Aspazja płomień — moja Aspazja dźwięk — moja Aspazja rozkosz w mądrości i mądrość w rozkoszy ! — moja Aspazja , ta kochanka moja , co mi zobojętniła na koniec wszystkich kobiet wdzięki , co wiecznym złudzeniem , nieodstępną wizją , stanęła w dziecinnych moich dumaniach i w snach nocy niespokojnych — moja Aspazja ! … moja ! … lecz ty będziesz jej — o tak , Beniaminie — wyczerpnął em wszystkie skarby duszy mojej na utworzenie tego obrazu kobiety — dziś nie wiem , czy ona tak bogatą , czy ja tak ubogim , ale zabrakło mi nawet ideału do stworzenia godnego jej miłości kochanka , kiedy już wystąpiła z martwego płótna , żywa i jasna , kiedy usiadła przede mną w całym majestacie podzielanego szczęścia , cofnął em się przed własną potęgą i przed własną nieudolnością . Zrobiwszy tyle , zadrżał em … bo mi się zdało , że już więcej zrobić nie potrafię , od roku żyję w tej walce okropnej , w tych zapasach z niedokończonym dziełem , może być , że mnie to utrzymuje właśnie , bo juścić pewnym zdaje mi się , że gdy skończę mój obraz , skończę cały mój zawód i umrę , ale jak ci mówił em przed chwilą , śmierć mnie nie przeraża , gdy przeciwnie , tak długie wysilenie trudzić zaczynało , — od wczoraj dwukrotnie szczęśliwy jestem — znalazł em ! — znalazł em ! — Bóg mi sam ciebie dał , Beniaminie ! jaki ty szczęśliwy ! jaki piękny przy jej boku będziesz ! — Cały wieczór wczoraj uważał em cudny owal twojej twarzy i tę ruchów rześkość , i tę miękkość spojrzenia , i ten hardy rzut młodego karku , i ten pieszczotliwy ust całych obwód … sprzeciwiał eś mi się czasem jakimś wyrazem niespokojnego smutku , ja ciebie nie mogę pojąć smutnym … nie … mów , co chcesz sobie — smutek ci nie przystoi . — Ty powinien eś być szczęśliwym — dlatego to położywszy się , daremnie chciał em zasnąć , mienił eś mi się we wszystkie zmiany twojego oblicza , a dobrej chwili podchwycić nie mogł em — ha ! — wtedy wziął em świecę — poszedł em do ciebie , i znowu — znowu ty był eś tym , którego po świecie szukał em tak długo — piękny ! o jaki piękny ! — pod głowę lekko w tył zarzuconą jedną rękę podłożył eś , druga sama niedbale wyciągnięta wzdłuż ciała twego opadła , szyja biała niby utoczona , cudnym spadkiem łączyła się z nieco odkrytymi ramionami , pierś młoda , marmurowa a gorąca drżała przyspieszonym oddechem i rajskie jakieś widziadła na uśpione rysy wstępowały , niby duchy z głębi spokojnej wody na jej powierzchnię szklisto falującą — obudził eś się , myślał em zrazu , że wszystko utracę , lecz nie , ja wszystko odzyskał em , och i więcej nawet ! — Jakżeby m chciał już wziąć paletę i pędzel do ręki , żeby mnie nie odbiegła ta postać snem własnym i wrażeniem słów moich ożywiona , żeby mi się mgłą nie rozwiał ten młodzieniec z jasnym czołem , z przesilającym się w męskość dzieciństwem , z gwałtownością pierwszej żądzy , ze słabością ostatniej trwożliwości swojej ; ten młodzieniec taki już silny , taki już dumny , taki już chciwy , że by chciał na jednych ustach — „ pocałować wszystkie kobiety od północy do południa ” albo jednym zamachem ściąć wszystkie głowy straszliwej hydry tego świata , albo jednym ramion objęciem wszystkich ludzi jak braci do serca przytulić , albo jedną złotą czarą wszystkich uciech spełnić toast i być sławnym , pięknym , szczęśliwym , kochanym , — ach ! i kochać ! bez miary , bez końca … wszakże to jest mój Alcybiades , mój Beniamin , mój prześlicznej Aspazji kochanek … Cyprianowi koniecznie trzeba było tak się rozmarzyć , Cyprian był artystą , — lecz ja dzieckiem wtedy był em i naprawdę rozlubował em się … szczęściem , nie w sobie jeszcze — ale w słowach jego , w takim , jak on go wyrazami malował , Alcybiadesie . Czuł em , że od serca po całej piersi , a od tyłu głowy po całym czole rozchodziły mi się niby jakieś gorące promienie i koła , pochwycił em trzymane przez Cypriana płótno i zaczął em wszystkie obwijające je sznurki rozrywać z pośpiechem . A wtem drzwi się uchyliły , na palcach , cichuteczko weszła matka o syna swego niespokojna . Cyprian wytrącił mi z rąk na wpół odwiniętą pakę i pospieszył do wchodzącej . — Jeśli z was kto ma jaką skłonność do mistycyzmu , niech sobie wystawi , że w tej chwili dwa duchy walczyły o całą przyszłość moją , duch ciemny , niekształtnie jeszcze uwinięty w owe grube pakunkowe płótno , potrącony ręką brata , z wolna toczył się po ziemi jak gad plugawy , co by niechętnie miejsca ustępował ; a duch jasny , kobieta , matka , spokojnym uśmiechem , tkliwym słowem ścierała jego potęgę , zabierała mu chwilę po chwili życia mojego i odepchnęła go wreszcie daleko , przynajmniej na czas jakiś odepchnęła jeszcze . Z początku łajała matka Cypriana , że wstał zbyt prędko , widząc go jednak prawdziwie zdrowszym i weselszym , sprowadziła nas obu do pokoju , w którym wszyscy razem , tak jak tu dzisiaj na przykład , ciepły obsiedli śmy kominek . Julcia trochę śpiewała , dzieci dużo krzyczały , a gdy śmy na noc do siebie wrócili , Cyprian już nie chciał płótna swego rozwinąć . — Tak przeszły wszystkie dni świąteczne i wyjechał em z domu , obrazu nie widział em , a Cyprian był zdrowszy . Święć się , święć się , wieku młody ! Śnie na kwiatach , śnie mój złoty ! Ideale wiary , cnoty , I miłości , i swobody ! O , bodaj to mieć młode , czyste jeszcze serce ! to jak muszla z dalekiego morza ! — w niej każda rana — perłą ; w nim każdy niepokój ideałem — rzuć garść błota do takiego serca , po jednej marzeń godzinie będziesz miał błoto w diament skrysztalone . — Święć się , święć się , wieku młody . Ach ! żeby ście wiedzieli , jak ja skrysztalił em słowa Cypriana ! a mieszkał em z nimi całe sześć miesięcy prawie sam na sam , wśród gór i lasów . — Pokochał em się w Aspazji — nie była to owa marzycielska , bezcelna miłość , nie były to owe sny i tęschnoty za niepoznanym uczuciem — owe błąkanie się po raz pierwszy zbudzonego napływem gorętszej krwi serca . Nie , ja kochał em wyraźnie słowa mego brata i tę postać z obrazu , która przecież istniała , chociażem jej nigdy nie widział . Miał em pojęcie na uczucia moje , miał em i przedmiot pojęcia , tylko jednego rzutu oka brakowało . Czasem był by m dosiadł konia i ku domowi pędził niecierpliwy — ale częściej — co mi po tym spojrzeniu ! ja kochał em Aspazję , kapłankę szczęścia , piękności , rozumu . Szczęście , piękność i rozum , to była miłość moja . — Pierwej żyłem tym , co mi samo przez się z życiem nadpłynęło , — teraz roztworzył em chciwe ręce i sięgał em na wszystkie strony po marzenia , po objawy , po wiedzę . — Pierwej , gdy co nie było ukochaniem moim , to mijał em bez uwagi , bez myśli ; — pierwej świat mój był najcudniejszym zaiste światem , ale światem maleńkim , światem , od którego odpadła dla mnie w niebyłość cała jego resztująca masa — teraz nic obojętnym , nic czczym — teraz z wszystkiego ja muszę coś wziąć , muszę wycisnąć chwilkę przyjemności , zajęcia , nauki , a jeśli nie , to dopiero ciskam z oburzeniem i odznaczam sobie uczuciem wstrętu , gniewu , pogardy ; a martwego nic nie ma dla mnie . Dostał mi się świat nowy , świat drugi , zupełny ; więc wszak prawda , że kochał em Aspazję ? — Mnie się zdaje , że wtedy kochał em ją najwięcej , najprawdziwiej , bo wtedy i tylko wtedy niby ptak , co wszystkie pióra do lotu rozwinie , niby okręt , co wszystkie żagle na wiatr pomyślny rozpuści , ja rozwinął em wszystkie władze mego ducha , rozpuścił em wszystkie istoty mojej żywioły i leciał em i pędził em w nieskończoność — w nieskończoność ! … O , ja wtedy najwięcej Aspazję kochał em ! Jednego dnia , był to dzień lipca , ale już ku wieczorowi schodzący — duszny , bez słońca i bez burzy , ciężki jak niebo , gdy deszczem zapłakać nie może , a coraz niżej , coraz ciemniejszymi i pełniejszymi chmurami ziemię naciskać musi . Gdyby m w dniu takim był spokojnie z założonymi rękoma chciał siedzieć , to by mi było piersi rozsadziło — wiedział już o tym poczciwy Bazyl , mój najdawniejszy jeszcze z lat dziecinnych znajomy , a teraz więcej towarzysz niż sługa . — W pogodę nie pytał się o mnie , lecz na słotę , zawsze starannie konia obrządził i wszystko do okulbaczenia przygotował , bo niemylnie po skończonej pracy siadał em na mego bieguna i dalej w góry , w lasy ; tego dnia jednak miał em inny cel podróży . Na poczcie sąsiedniego miasteczka musiał być dla mnie list z domu , już od dwóch tygodni czekał em go z największą niecierpliwością , a zawsze daremnie ! mój kary Sokół , jak gdyby wiedział o tym , sadził najposuwistsze kroki najrówniejszego galopu , a ja tak się ukołysał em , że mi cugle z rąk wypadły . Jechali śmy lasem , gęstość drzew przejmowała resztki nieczystego światła , naokoło była tylko owa , jak to się często zdarza , owa widna ciemność . Wtem niespodzianie gałęzie jakiegoś drzewa z szelestem łamać się zaczęły , coś parschnęło , syknęło , dwie źrenice dzikiego żbika jak dwie krwawe iskry zaświeciły i tuż przed łbem końskim z łoskotem ciało jakieś na ziemię upadło ; nim zdążył em pomiarkować , co to być mogło , już mój Sokół zarżał przeraźliwie , w bok się rzucił i poniósł mię jak szalony . Pozwieszane nad gościńcem dłuższe drzew konary biły mię w twarz , biły mię w oczy — łatwo mogł em o pień który głowę sobie rozbić . — Cóż tu czynić , moi państwo ? — Oto żeby ście wiedzieli , z całej siły na większy pośpiech gwizdnął em Sokołowi — a potem przytulił em się do jego miękkiej grzywy , jak dziecię do najwygodniejszej poduszki — i myślał em — „ ha ! niech sobie leci , gdzie chce i póki chce mój Sokół ” . — Więc też Sokół leciał — a mnie leciały przez głowę różne obrazki , roidła , wspomnienia — aż nadleciały i słowa Cypriana w owej pamiętnej nocy słyszane . — Doprawdy zdało mi się , że nie przez porównanie , ale rzeczywiście , widomie , osobiście , z przestrzenią się ścigam . — Było to jakieś dziwnie miłe uczucie — przestrzeń uciekała poza mnie czarnym potokiem usuwającej się spod końskich kopyt ziemi — przestrzeń tuż obok mnie biegła dwoma rzędami ciemnych , dziwaczących , olbrzymich postaci — przestrzeń wyścignęła mię w górze wielką z rozpiętymi skrzydłami chmurą , której dobiec nigdy nie mogł em , którą zawsze jakby ducha ptaka widział em przed sobą . — Ach ! powiadam wam , że to było prześlicznie . — Gwizdnął em raz jeszcze — Sokół nie biegł , nie leciał — Sokół chyba swoim mocnym przyśpieszonym oddechem wciągnął w siebie całą bajeczną miejsca odległość — gdyż nagle uciekły postacie olbrzymy , uciekł ptak chmura , został tylko przestwór bez granic — bez przedmiotu — bez tła — ale przestwór głośny świszczącym koło uszu powietrzem i bijącymi o kamienisty grunt podkowami , przestwór rozjaśniony od spodu rzęsistym gradem iskier , które w przelocie łącząc się promieniami , tworzyły czasem niby łamania się jakiejś ognistej fali — a z jednej i z drugiej strony tak ciemny — tak ciemny , że chyba świata nie było . — Wtem nagle wyskakuje masa czarna , ogromna — to góra , ale daleko — na tej górze łuną bije godna tego krajobrazu pochodnia — może wybuch Wulkanu ? … ot , już blisko … nie , to nie Wulkan — to gmach tylko cały w płomieniach — a mury grube jak czarna siarka odbijają nieprzejrzystymi kratami od tej ze wszystkich okien rażącej światłości . — Czy gmach się pali ? … Nie — to jakaś uczta zapewne , bo mię niby dźwięk muzyki zaleciał — niby gwar ludzkich głosów — ale Sokół tym okropnym rżeniem boleści i trwogi , co to je kwikiem końskim nazywają , zgłuszył wszystko — poczuł em drgnięcie całej skóry jego — mokre płaty ciepłej piany padły mi na ręce i na czoło — znać było , że sił nowych dobywa . — Chciał em wstrzymać — żal mi się zrobiło karego — lecz gdzież tam wstrzymać podobna ? — Szarpali śmy się przez chwilę , a ledwie tego dokazał em , że gdy m chciał w tył zawrócić , on na bok skręcił i znowu biegł strzałą . A więcej moja niż jego była w tym wina . — Przyznam się , że lubił em ową tabunową niesforność — i nigdy go od tysiącznych nie odzwyczaił em narowów , bo mi jakoś było przyjemniej pohulać na takim samowolnym i dzikim stworzeniu , milej popróbować się lub jak dnia owego poszaleć z taką swobodną i nieugiętą naturą , niż mieć tylko ciągle posłuszne mej woli narzędzie . — Zresztą trzech rzeczy pewny był em — nóg Sokoła , że się nie potkną — popręgu siodła , że nie pęknie — siebie samego , że nie spadnę i że gdy zechcę , bez szwanku choćby w największym pędzie na ziemię zeskoczę . Tymczasem przez cały dzień nabrzmiewające chmury coraz gęściej zbijały się po niebie — przeciągły huk grzmotu rozlegał się i konał długim , ponurem echem — od chwili do chwili błyskawica zapalała pół widnokręgu i znów gasła — gorącość jakaś ciężka , dusząca wypełniła powietrze , ale żaden wichru poświst , żadna deszczu kropla nie ulżyły obłokom , nie odświeżyły ziemi . — Spojrzał em dokoła , góra , zamek , światła , wszystko jakby się w ziemię zapadło i zniknęło bez śladu . — Gdzie szła droga , ni dopatrzyć , ni domyślić się nawet . — Wtem chrapliwy i natężony oddech drugiego konia ucho moje uderzył . — Zwrócił em się na prawo i rozeznał em wśród ogólnej czarności jakąś czarność mocniejszą , prawie do cieniu mojego podobną , gdyż miała także kształt ludzkiej na koniu siedzącej postaci . — Z drogi , z drogi ! — ozwał się głos pewny , rozkazujący , lecz miękki , jak gdyby się z piersi niedorosłego młodzieńca wydobył . — A z której i na którą , mój niewidzialny towarzyszu ? — odrzekł em bardzo wesoło — wdzięcznym ci będę , jeśli mi to powiesz , gdyż właśnie zdaje mi się , że zbłądził em trochę . Zamiast odpowiedzi usłyszał em mocne świśnienie pręta i smagnienie , które na łeb Sokołowi padło — a potem śmiech przycięty , wyzywający i szelest niby długiej szaty , która mię w przelocie lekko nawet z boku musnęła . Zerwał em się na strzemionach , jak gdyby m mógł był i sam dowidzieć , i stać się widzialnym . — Ha ! kiedy tak ! — krzyknął em — więc teraz mnie z drogi , mnie z drogi precz ! I w tejże chwili owładnął em Sokoła , co się zżymał i wyginał , potoczył em nim jak dzieckiem , jak własną ręką , jak myślą moją — nie zastanowił em się , co chcę uczynić , co zrobię ? tylko instynktowie czuł em potrzebę ciśnięcia się na poprzek temu szaleńcowi , choćby śmy we wzajemnym starciu wszystkie kości mogli strzaskać sobie . — Mój kary odgadł zamiar — rozjątrzony własną obelgą , lepiej , zupełniej zjednoczył się z chęciami moimi ; wszystkich muskułów siłę natężył i wspiął się niby do przeskoczenia najwyższej bariery — lecz nagle — długim wężem rozdarło się niebo — piorun — trzask — blask — jedno oka mgnienie — czy wy rozumiecie , jak to wszystko było prędkie — jak niespodziane . — A jak to trwa długo ! … Jam ją wtedy ujrzał po raz pierwszy . Tak jest , po raz pierwszy ujrzał em przy jednym błysku pioruna . — I najpierw zalśniła mi tylko jej twarz blada a cudnie piękna — reszty postaci dowidzieć nie mogł em . — Pamiętam , że targnął em koniem — że później on mną targnął — że niepojętym dziwem utrzymali śmy się oba , ale jak się to stało ? jakim sposobem wkrótce zrównałem się z nią i przy jej boku koń w konia sadził em ? — tego dziś jeszcze sobie wytłumaczyć nie mogę . Długo jechali śmy tak obok siebie w najgłębszym milczeniu , tylko już wicher zrywać się zaczynał ; kiedy niekiedy szerokie krople deszczu na twarz lub ręce spadały i kiedy niekiedy znowu świstał w powietrzu ów pręt do biegu naglący — ale przynajmniej nie mojego na ten raz wierzchowca . I owszem , znać było , że ciemna postać kobiety chce mnie prawem prostego wyścigu uprzedzić . Lecz nie z Sokołem taka sprawa — mój Sokół wyciągnął się struną tuż przy ziemi i na krok przegonić się nie dał — i pędzili śmy oboje , a tylko z ruchu i ze słuchu miarkował em , że po kamieniach lub po piasku , że po zagonach lub po łąkach pluskających wilgocią . — Nareszcie droga w górę się podniosła i galop naszych koni ociężał trochę . Towarzyszka moja z największą niecierpliwością kilka razy syknęła — a mnie się zdało , że poza nami tętent jakiś słychać było . — Nie — nie ! aby też oni mię nie dościgną ! — powtórzył kilkakrotnie ten sam głos śmiały a dźwięczny , który mi się z początku głosem młodzieńca wydawał i nie wiem , czy za jego pomocą czy za pomocą ostrogi na długość szyi końskiej ciemna postać wysunęła się przede mnie . — Deszcz już wtedy lał strumieniami — błyskanie ustało — nie widział em nic a nic dokoła — tylko mi wśród czarnych owej nocy obrazów świeciła jakby czarodziejską sztuką dokładniej w pamięci odbita twarz tej kobiety — a twarz sama bez innych członków ciała , bez zaokrąglenia nawet w pełność wydatnej głowy — twarz jakby z srebrnej tarczy księżyca wykrojona na tle zupełnie bezbarwnego nieba . Czyż ja chciał em ją gonić — to Sokół mój gonił przecież — gonił — i gdy śmy u szczytu góry stanęli , kopyta jego o bruk zadzwoniły . — Rozeznał em jakieś załamy murów — po odbiciu tętentu odgadłem , że się jedno i drugie sklepienie przebywa , aż na koniec brzęknął gdzieś łańcuch — rozpadła się , mógł by m najsprawiedliwiej powiedzieć : rozpękła , wzniesiona przed nami masa i niespodzianie płomienna jasność wylała się z tego otworu — domyślił em się tylko , że to był ów gorejący zamek , do którego z innej przybył em strony , ale przekonać w pierwszej chwili nie mogł em się zupełnie , tak mię to nagłe światło oślepiło . — Gdy mi źrenica nieco przywykła do niego — ujrzał em przez dwóch ludzi trzymaną i pąsowym okrytą czaprakiem śliczną arabską klaczkę , trochę do naszej Zitty podobną , ale daleko piękniejszej rasy jeszcze . — Ta , która na niej jechała przed chwilą — już zsiadła i zniknęła — przy mnie zaś stał Murzyn w bogatym żółtym ubiorze i niby na odebranie cugli czekał jedynie . Gdyby m się był wtedy kogo bądź tylko o drogę zapytał — gdyby konia skręcił , gdyby wrócił do domu ! … ha , prawda ! nic by to nie pomogło już . — Mnie też myśli podobne nie przyszły do głowy . — Zeskoczył em na ziemię , Murzyn konia odebrał , a przy progu sieni stojący z wielką srebrną laską , żółto i czarno ubrany szwajcar , w milczeniu skłonił mi się i drzwi wskazał na lewo — poszedł em na lewo i tak ciągle niemymi znakami służących wiedziony przebył em pełno salonów azjatyckim zbytkiem ozdobnych , aż na koniec wszedł em do małej przybocznej komnaty , gdzie dwóch chłopców naraz jako gotowych do usług stanęło . — Co pan rozkaże ? — Jakiego pan sobie życzy przebrania ? W istocie czas było , żeby już przecie głos ludzki wywiódł mię z tego odurzenia , w którym od chwili mego przybycia zostawał em . Zapytania chłopców przekonały mię , że mój sen rzeczywistością — że ja z żywymi ludźmi mam do czynienia . — Nic nie rozkazuję i żadnego nie chcę przebrania — odpowiedział em im po chwili — szczególniejszy przypadek sprowadził mię w te miejsca — nie znam w nich nikogo , ale znać by m pragnął , żeby się z obecności mojej usprawiedliwić i wytłumaczyć . Chłopcy z zadziwieniem po sobie spojrzeli . — Przed kim pan chcesz się tłumaczyć ? — zagadnął jeden z nich wreszcie . — Przed panem lub panią waszą . — Pana nie mamy — odparł z niejaką dumą starszy , prześliczny brunecik w szkockim ubiorze , w czarnej , aksamitnej , z orlim piórem czapeczce . — I pani jest panią tego zamku , lecz nie naszą panią — przydał drugi młodszy jego towarzysz , jaśniejszych włosów , jaśniejszych oczu , ale tak podobny pierwszemu , jak drobniejsze i nieco bledsze tylko tego samego obrazka odbicie . — Więc chciejcież mi powiedzieć , czy z panią tego zamku będę mógł się widzieć ? Rzucili okiem na zegar i prawie jednocześnie odrzekli : — Za dwie godziny dopiero ma się bal zacząć . — Lecz ponieważ ja na balu nie będę — niech który z was pójdzie i wcześniejsze wyrobi mi posłuchanie . Ledwo tych słów domówił em , drzwi się otworzyły i wszedł wysoki , chudy mężczyzna cały czarno ubrany ze złotym łańcuchem , który mu po zwierzchniej sukni od ramion aż za piersi spadał . — Moja pani — rzekł tak jednotonnym głosem , jak gdyby echo w nim tylko jego własne powtarzało słowa — moja pani pozdrawia pana gościem w domu swoim — prosi , żeby ś z nią dzielił ucztę nocy dzisiejszej i przyjął , jaki sam zechcesz , ubiór dla odmienienia sukien deszczem zmoczonych . — Proszę w imieniu moim ( znowuż uczuł em , że mię sen ogarnia , odpowiedział em jednak z największą w świecie powagą ) , złożyć za gościnność dzięki — a na rozkazy oświadczyć posłuszeństwo . — A zatem pan będziesz na balu i przebierzesz się ? — zapytał młodszy chłopiec po odejściu wysokiego jegomości . — Będę na balu i przebiorę się — powtórzył em jakby z pamięci jedynie . — Och ! to dobrze ! och ! to dobrze ! — zawołały chłopczyki i potem jeden przez drugiego zaczęli mi różne wyliczać stroje . — Przebierz się pan za Turka , to strój taki pyszny , diamentów na nim tyle — mówił starszy . — Przebierz się pan za minstrela ! to nierównie piękniej — głosował młodszy . — Za rycerza , mamy zbroję lekką , stalową , całą złotem nabijaną . — Za Albańczyka , och ! już lepiej za Albańczyka ! — A ja powiadam , że za króla z uczty Baltazara ! to najbogatsze . — Co też ty wygadujesz — ten pan taki młody miał by się za jakiegoś starego króla przebierać — ot , ja wiem , co on wybierze , pewno szatę lewity — wszak wiesz bracie , ową szatę dorastającego Samuela — białą z najcieńszej kaszmirskiej utkaną wełny — panu w niej będzie prześlicznie . — Już ja się przyznam , że by m wolał jako uczestnik tajemnic Mitry wystąpić . I długo tak jeszcze prędka szła między nimi rozmowa , i wyliczali wszystkie przepychy , kosztowności jakby na rozkaz mój czekające , a ja do wyboru myśli i woli zebrać nie mogł em . — Wreszcie jakieś życzenie błysnęło mi w duszy . — Czy macie strój dawnych Greków ? — strój Ateńczyków ? — zagadnął em niechcący . — Och ! są ! są cudne ! — wykrzyknęli oba i w ręce klasnęli . — Są ubiory Harmodiusa i Arystogitona — ubiory świąteczne , ze sztyletami wśród wieńców bluszczowych . — Jest ubiór mędrca Platona . — Jest ubiór poety , zwycięzcy na olimpijskich igrzyskach . — Jest ubiór Alcybiadesa … Ten ostatni wyraz uderzył mię , jak gdyby własna myśl moja wyskoczyła z głowy i znów do niej cudzym chciała wrócić głosem — wrażenie było silne , lecz też przywołało wszystkie w rozmarzeniu zawieszone władze mojego umysłu . — Nie , nie — odparł em dość prędko — nie chcę pożyczonym zbytkiem i kłamaną postacią witać miejsc tych pani — dajcie mi skromne góralskie odzienie lub w moich własnych sukniach do niej pójdę . Skrzywił się trochę starszy chłopiec — młodszy zastanowił się przez chwilkę , ale wkrótce dość wesoło uśmiechnął . — No , ja ci mówię , że i tak będzie mu pięknie — rzekł półgłosem do brata — i oba wrócili niezadługo z najwierniej naśladowanym — ale jakże wykwintnym strojem tatrzańskiego górala . Przywdziałem go — zupełnie dla mnie prawie zrobiony — i biała nieprzebitej gęstości koszula — i płaszcz ciemny kolisty — i pas , i kapelusz , i łapcie nawet z jedwabiem lśniącego łyka palmy uplecione . — Starszy chłopiec kilka razy przeciągnął ręką po moich włosach , włosy nigdy gładziej w bogatszych i połyskliwszych pierścieniach na ramiona moje nie spadły . — Młodszy docisnął zawiązek obuwia i noga moja nigdy swobodniejszą i lżejszą się nie poczuła . — Od czasu do czasu patrzyli mi w oczy , potakiwali głową i uśmiechali się . Na koniec wybiła godzina pierwsza nocy , druga mojego pobytu — znów drzwi się otworzyły , znów mi skinieniem ręki drogę wskazano , znów od drzwi do drzwi , od znaków do znaków przechodził em pokoje , schody , niby sienie wielkie , niby długie krużganki , a tłumiona muzyka przedzierała się zewsząd : ze ścian , sufitów , posadzek — a mnóstwo postaci snuło się i migało różnokolorowymi strojami szat swoich , a każdy to uśmiechem , to ruchem głowy , to spojrzeniem się witał z innymi , a ja sam szedł em — nieznany — nie znający — lecz dumny i śmiały . — Ostatnie podwoje rozwarł przede mną jakiś herkulesowych kształtów Afrykańczyk z pojętnym wzrokiem , z świecącą od czarności skórą — jakby umyślnie postawiony tam dla przeciwieństwa z tym , co go odsłaniał , widokiem . — Bo jakiż widok , moi państwo ! — jakie rażące blaski od świec , od lamp kryształowych , od strojów mężczyzn i kobiet — za lada poruszeniem czoła , ręki lub szaty przewiewnej padały iskry diamentów , rubinowe połyski , a co tam głów , co rąk , co tam szat w ruchu ! a ile dźwięków i tej niewidzialnej muzyki , i tego gwaru poszeptów , i tego szelestu miękkich jedwabnych materyj — a ile woni najrzadszych kwiatów , najkosztowniejszych kadzideł , a jak to wszystko objęte z trzech stron trzema zadziwiającej wielkości zwierciadlnymi taflami , a z czwartej przedłużone w nieskończoność jakiegoś ciemnego zagajenia , które białym kwieciem pomarańczy i świeżymi liściami akacji , gwałtem się między biesiadników cisnęło ; a jak to wszystko cudnie z wierzchu szklaną przyodziane kopułą , że tylko klęknij i módl się , bo już ucichła burza , najczystsze niebo widzisz nad sobą i Bóg sam wszystkimi gwiazdami przygląda się , czy też to prawda , że na jego ziemi ludzie tak bardzo szczęśliwi być mogą . Rzucił em się na pierwsze bliżej spotkane węzgłowie , zdjął em kapelusz , bo mi dla skroni wszystkimi pulsami bijących już zbyt ciasnym się zdawał , przycisnął em ręce do piersi i w słuchu , w oku zawisłem całą duszą moją . Kilka osób przemówiło coś do mnie — popatrzył em , nie odpowiedział em i odeszły z uśmiechem na twarzy — one pojąć nie mogły bez wątpienia , co znaczy takie bezsłowne uniesienie przybysza — one zrodziły się i wzrosły wśród tych przepychów — ale mnie , z ubogiej rodziny najmłodszemu dziecku , mnie , biednemu górnikowi , mnie , któremu zasiane przez Cypriana fantazje tak bujno rozkrzewiły się w nieograniczone marzenia i chęci — cóż dziwnego , że przy ich pierwszym nadspodziewanym spełnieniu , trochę się zaćmiło w oczach , trochę pokręciło w głowie . Jednakże wtedy jeszcze przy niespożytych zasobach mej młodzieńczej siły , to zawsze miał em w sobie , że pomimo największej skłonności do roztopienia się w jakiejś , że tak powiem , senliwej ułudzie , pomimo najżywszej , najdziecinniejszej wrażliwości mojej ; z każdą chwilą gwałtowniejszego przejścia odzyskiwał em zupełną równowagę władz mego umysłu i to zazwyczaj , co się zdawało być przeznaczonym do zupełnego stargania już nadwątlonych włókien zimnego sądu i stanowczej woli , to mię zwykle właśnie wyzwalało spod zewnętrznych wpływów — to mi sąd i wolę , kamienną wolę , wracało . Otóż i tej nocy dźwiękami , woniami , światłami upił em się niby wymiarkowaną na ten skutek dozą wschodniego narkotyku — lecz tuż przy mnie ozwał się dźwięk jej głosu , rozpłynęła dokoła woń jej szaty , zaświecił blask jej cudnego oblicza — jam powinien był od razu stracić rozum — oszaleć … a ja właśnie na chwilę przyszedł em do rozsądku . — No , proszę was , piękne panie i młodzi panowie , nie krzywcie się tak bardzo na ten wyraz — Rozsądek — to jest kawałek owego powszedniego chleba , o który w pacierzu matki was prosić uczyły — rozsądek , najpośledniejszy wyrób ludzkiego mózgu , szmatka , na którą wszyscy ubodzy w duchu zdobyć się mogą , klej , co w spójności trzyma mędrców i prostaczków , gdy im najwyższego religiamentu , gdy im miłości zabraknie . — Francuzi trochę lepsze od nas mają na to wyrażenie , oni ten rozsądek , o którym ja chcę mówić , zowią : le sens commun — i w istocie jest to jakiś zmysł powszechny , za pomocą którego można przyswoić sobie , można się wtajemniczyć niejako , w sposób widzenia tak ogólny , że na co spojrzę , to mi się przedstawi takim , jakim jest dla wzroku innych , a dopiero co ja tam dojrzę w przydatku , w ujemności lub w odmianie zupełnej , to już moja własność , mój twór — ale zawsze , bądź co bądź , ja do źrenicy mojej gromadzę wszystkie promienie , pod którymi ludzie bracia na świat Boży patrzą — ja mam zmysł powszechny — sens commun — który , jeśli chcecie , ochrzcijcie sobie nawet pospolitym zmysłem , zawszeć on mię włączy w masę ogółu , zawszeć on mi nie da odpaść w dziwactwo i niepojętość . Bo , proszę was , powiedzcie mi , na co się niepojętość przyda ? na co ja przydał em ? — Ach ! prawda , i Bóg także jest niepojęty — Bóg konieczność — Bóg przeznaczenie — lecz On ma czas , wieczność i prawdę niezjawioną — a człowiek co ma — a ja co mam ? Szaleństwo … Wtedy miał em jeszcze rozsądek — i widzicie , o moi dobrzy słuchacze , bez owej resztki rozsądku nie był by m dziś w stanie powiedzieć wam nawet , jaką to była ta kobieta , co mi życie wzięła — bo jaką ja widział em ją potem , och ! to wy pewno nic byście nie zrozumieli , gdyby m wam gadać zaczął — czy są też wyrazy po temu , ja nie wiem i nie szukał em ich nigdy — ale jaką ona dla innych wydawać się mogła , to wam powiem — słuchajcie . — Wysoka była — blondyna , miała w czarnych rzęsach ciemnozielone oczy — na twarzy jakby ślad znikającego rumieńca , na spadzistych ramionach , na wydatnej piersi lekko - żółkniejącą białość marmuru . — No i cóż , wszakże jak gdyby ście ją widzieli przed sobą ? — Och ! prawda — właśnie też — ona wysoka — ale przecież nie jak inni ludzie , wysoka wzrostem i ciałem — ona wysoka postacią — chodem — ruchem — ona wysoka spojrzeniem patrzących na nią , bo to spojrzenie musi w proch upaść — musi w ziemi utkwić pierwej , nim się ku jej obliczu wzniesie — a od ziemi do jej oblicza , to jak od ziemi do nieba — i dlatego mierzy się ją rozmiarem doznanych wrażeń i mówi : ona wysoka . — A czy blondyna ? wierzcie mi państwo , że ponieważ nigdy na pamiątkę nie dostał em od niej „ plecionki włosów , różową wstążeczką lub błękitną pelą związanej ” — nic a nic nie wiem o właściwym ich kolorze — w pierwszej chwili nazwał em blondyną , gdyż to chyba złocistych pierścieni zwoje , mogły wkoło jej twarzy roztoczyć taką jasną , przeświecającą niby wszystkimi odcieniami bursztynu , niby wszystkimi połyskami topazu aureolę . — Co do jej oczu , to prawdę powiedział em : były ciemnozielone , ale ciemno - zielone jak malachit , nie jak szmaragd — świeciły z wierzchu odbiciem tylko — bez żadnej promienności — bez tego przezrocza , którym to czasami aż dno serca widać — jej oczy były jak nie jej oczy — były jak gdyby zamarłe od dawna — jak pożyczone u trupa — najpiękniejsze , ale do patrzenia jedynie — do użytku , nie do szczęścia — co za dziwna sprzeczność z czołem wyniosłym i rysującym się w każdy wyraz myśli każdej — co za dziwna sprzeczność z licem bladym , ale zda się , gorącym jeszcze od krwi dopiero co ubiegłej — lub gorącym już od krwi , co ma z pierwszym serca uderzeniem nadpłynąć — co za sprzeczność , co za najdziwaczniejsza sprzeczność z ustami szczególniej — z tymi jej drobnymi , choć wydatnymi , z tymi jej świeżymi jak niewinność — namiętnymi jak pieszczota ustami — takie oczy i takie usta ! śmierć i życie ! alboż to kiedy razem się widuje — och ! ja widział em — ja też żyłem i umarł em . — Żyłem wtedy — umarł em teraz — wy żyjecie teraz i umrzecie kiedyś , niezadługo — oto cała między nami istniejąca różnica . — Powinni ście mię przynajmniej z ciekawością słuchać — ja wam wszystko opowiem , jak to się umiera za życia , ale nie teraz jeszcze — teraz ja żyję — ja mam lat siedemnaście i siedzę na złotolitym wezgłowiu w pysznym salonie zaczarowanego zamku . — Ona stanęła przy mnie — chrzęsnęła tęga mora jej szafirowej sukni , przewionął mi koło oczu lekki białej gazy obłok , na jaśniejących włosach zaskrzyła wąska na ćwierć cala tylko , lecz równymi w całej szerokości swojej diamentami nabijana opaska i poznał em ją — poznał em twarz ową z blaskiem pioruna ujrzaną raz pierwszy . — A kto doścignął , a kto w równi stanął ? — mówiła ona — pytacie — szukacie daremnie — to on — i trącił mię po ramieniu jej wachlarz kosztownymi piórami chwiejący — podniosł em głowę i oczy — sam z miejsca nie wstał em — wszakże pojmujecie , że gdyby przed którym z was objawiła się jaka święta — gdyby wizją stanął anioł na przykład — to by żaden z was przecież nie mógł zerwać się z krzesła lub kanapy i ukłonić według towarzyskiej grzeczności przepisów . — Ja też siedział em i patrzył em — jej kamienne oczy przycisnęły mię do miejsca — ale jej usta — zaczynały się z wolna uśmiechem rozciągać — z wolna , z wolna , aż perłami drobnych ząbków błysnęły . — „ Przyznajcie też , czy się komu bądź sprawiedliwiej należało pierwszeństwo ? ” — dodała , ciągle swoim wachlarzem o ramię moje wsparta . Już na pierwsze jej słowa dość znaczne wkoło nas zebrało się grono , po tych ostatnich wyrazach jeszcze więcej kobiet i mężczyzn przybyło . — Och ! prawda . — Och ! śliczny — och ! piękny ! — mówiono dokoła , a ja nawet nie uczuł em najlżejszego pomieszania , które tak naturalnym w moim wieku i w moim położeniu mogło być uczuciem — ja patrzył em na nią i czy mówiła , czy milczała słuchał em jej głosu tylko . — Powiedzże mi , góralskie dziecię , wiele lat mieć możesz ? — zapytała tym swoim głosem — tymi swoimi ustami . Co za szczęście , że , jak już wam wspomniał em , każda ostateczność wtedy nową siłę wywoływała ze mnie — mogł em jej odpowiedzieć dość przytomnie . — A pani powiedz mi także , ile to lat bywa we wszystkich dniach marzeń i w jednej ich urzeczywistnienia godzinie ? — Czy tak ? — rzekła z tym samym lekkiego szyderstwa dźwiękiem , który już pierwej wśród ciemnej nocy dosłyszał em . — Czy tak ! Mój biedny góralski chłopcze ? — wszystkie dni marzeń i godzina ich zrzeczywistnienia — oho ! ja ci powiadam , że to jest sto lat z górą … — Więc ja mam sto lat z górą — odparł em spokojnie . — Ha ! ha ! ha , szanowny starcze ! — zaśmiała się jakaś inna kobieta — powiedz nam teraz według kalendarza datę twojego urodzenia . — Dobrze — jeśli wzajemne odbiorę zwierzenie . — No , patrzcie , co to za mała gadzina ! — ozwał się znowu jej głos wesołą pustotą w udanej surowości wyrazów zmiękczony . — Alboż to ci się zdaje , że gdzie na swoim świecie żyjesz , na tym świecie , w którym to podobno czas złoczyńca z wdziękami i szczęściem w długiej zawsze niezgodnie po krótkiej harmonii bywa . — Spojrzyj dokoła — czy która z nas lękać się go lub zapierać może — czy której z nas braknie piękności — siły i uciech , prostaczku ! a wiesz ty lata nasze ? — ot patrz , z nas każda żyła wiek swej szaty . Właśnie ta , co cię zagadnęła , jest wielką kapłanką Izydy — i śmiała się z Napoleona , który przy jej grobie coś o czterdziestu wiekach do swoich mrówek przebąknął — ja sama … — Ty pani — przerwał em z żywością — nic mi nie mów o sobie , ja wiem już wszystko … — Przedziwny ! on wie już wszystko — no powiedz , zawsze niech się przekonam , czy owe wszystko jest podobne do owej cząstki tego , co ja się domyślam — gdyż naprawdę nie śmiem powiedzieć tego , co wiem … — Pani urodziła ś się w którymś roku którejś olimpiady greckiej — przemówił em bez uśmiechu , bez zająknienia głosem stałym i pewnym jako akt urzędowy — przepraszam , iż w tej chwili stanowczo jej oznaczyć nie mogę , ale mi erudycji nie starczy na wyszczególnienie daty z tego czasu , który w ojczyźnie twojej Peryklesowym wiekiem nazywano . Zatrzymał em się — uśmiech z jej ust zniknął — czoło jakby natężeniem szukanego wspomnienia pomarszczyło się między dwoma ciemnych brwi łukami , wzrok jeszcze zupełniej zastygł w źrenicy . — No mów , dalej — mów dalej , wieszczbiarzu . — Ja nie wieszczbiarzem , ja , pani , przepowiedzieć by m nie mógł ani jednej chwili z przyszłości , ani jednego z jej zamiarów — ja tylko przeszłość widzę — jak historyk . W tej przeszłości imię twoje było : Aspazja . Gdyby jej oczy mogły były spoglądać , nie patrzyć tylko , to by m zapewne do głębi mej piersi poczuł ich przenikliwe i długie spojrzenie — ale ona choć wzrok swój badawczo zatrzymała na mnie , uderzyła jedynie , wskroś przejąć nie mogła — inne rysy jej twarzy odbiły lekkie ulotne zadziwienie i znów pierwszy swój wyraz odzyskały , nie mogę powiedzieć wrodzonej , lecz jak gdyby przedsięwziętej pustoty . — Prawdę rzekł eś — odezwała się po chwili — jam Aspazją — a ty ? — Mnie rodzice Beniaminem nazwali . — Więc ty Beniamin ! Oho ! Beniamin to znaczy dziecię ukochane , dziecię wypieszczone , dziecię szczęśliwe — dziecię kochające . — Tak jest , pani — to znaczy to wszystko . — Słuchajcie , słuchajcie ! — zawołała Aspazja — on jest kochany i kocha — potem siadłszy obok mnie tak blisko , że czuł em z każdym jej ruchem każdy ruch dotykającej mnie szaty — jakże ty kochasz Beniaminie — dodała z półuśmiechem tak wyzywającym , tak zalotnie czarownym , że wszystkie żyły gorętszą krwią plusnęły . — A jak ty kochasz , jak ty kochasz , kobieto Aspazjo ? — Hej , dziewczęta ! przynieście mi lutnię — ja kocham jak śpiewam , a wiem , że kocham , tylko wtedy , kiedy śpiewam . W stojącym z dala gronie młodych niby kwiatki wiosenne dziewczynek pewien ruch się zrobił — i prędzej niż dopatrzyć zdołał em , jedna z nich już żądaną podawała lutnię . Czy to prawdziwa tylko lutnia była ? kształt dość podobny , ale z kryształu i struny złote z srebrnymi mieszane . — Jak ja kocham ? — powtórzyła niby rozmarzona , niby rozmyślająca — jak ja kocham ? — i ręka jej trąciła o wszystkie struny od razu , a ręka tak muskularnie silna , pomimo najdoskonalszego zaokrąglenia , pomimo najdelikatniejszej czystości wszystkich rysunkowych obwodów , że od jej uderzenia struny ledwo nie pękły , że zamiast wydania dźwięku one krzyknęły prawie — i od ich krzyku wszystko ucichło w salonie . W głuchym milczeniu czekano pieśni . — Och ! „ ja tak ” kocham ! — zawołała Aspazja i niespodzianie w przeraźliwym jęku wszystkie struny zerwały się pod jej palcami i odepchnięta lutnia z szklistą skargą o marmur posadzki rozbrzękła . Aspazja powiodła wkoło siebie okiem i dumnie śmiać się zaczęła . — Czy rozumiecie , co to znaczy ? — to znaczy , że ja kocham jak Bóg — zniszczeniem i tajemnicą . — Nie , pani , to szatan tak nienawidzi . — Co ty wiesz , góralski chłopcze ? — co ty wiesz , Beniaminie . — Szatan i Bóg , nienawiść i miłość , czyż to nie dwa oblicza nieskończoności ? — a odwróciwszy się ode mnie : — Ja kocham jak Bóg — mówiła do drugich . — Miłość Boga czyż to nie jest najwyższa wyłączność — najzupełniejsze zniszczenie — najnieprzystępniejsza tajemnica ? — To co trwa , to co istnieje — to Bóg wyrzucił z siebie i to jest światowe albo ludzkie — Przeszłość tylko , której nikt nie zapamięta , jest z Bogiem — przyszłość , której nikt nie odgadnie , jest w Bogu . — Życie gasnące wraca do Boga — umierający z Bogiem się łączy — dziewica , która zakonną przysięgę wymawia , Bogu się oddaje — Bóg wiecznie kocha , bo wiecznie posiada — wiecznie posiada , bo wiecznie niszczy . — Cóż wam się zdaje ? że On ma tylko ziemię i Niebo ? gwiazdy i słońca ? błyskawice i pioruny ? — Szaleni ! to wy macie — on ma to , czego wzrok wasz nie znieważy — ręka nie dosięgnie — i myśl nie zbezcześni — on ma tajemnicę i zniszczenie . — Początek i koniec — narodziny świata i zgon . — Według słów Pisma , czyż nie wiecie : że gdyby ście tknęli własności Jego — on by przestał być Bogiem , a wy byście się stali Bogami . — Toć przecie on musi kochać tę własność , która go Bogiem stanowi , a nie tę wypożyczoną jałmużnę , z której wy się radujecie . — Szaleni ! — Szaleni ! — Jeszcze raz powiadam wam , że ja kocham miłością bożą — kocham to , co moje — a moim jest to , co tak do mnie należy jak przeszłość do Boga — jak zakonnica do przysięgi — jak zapomnienie do tajemnicy — moją jest ta lutnia stłuczona , moją pieśń , której nie odśpiewała m — moją ta perła jedynie , którą , przykładem Kleopatry , rozpuszczoną z napojem wypiję — moim ten , co legnie w grobie . — Patrzcie , jak zbladło biedne dziecko — och ! ty zapewne inaczej kochasz , Beniaminie . — Grajcież , śpiewajcież temu dzieciątku wasze kłamliwe piosenki . Domawiając tych słów urągliwych , Aspazja wstała , a na jej miejsce dwóch chłopczyków zbliżyło się do mnie . Byli to ci sami , którzy mi w przebraniu moim pomagali . Uśmiech dowcipu i wesołości dziecinne ich twarze ożywił . Zasiedli sobie jeden po jednej , drugi po drugiej stronie mojej ; wychylili się przede mnie ; i patrzyli mi w oczy ciekawie , a złośliwie jak dwaj studenci przed spłataniem niespodziewanego figla albo jak dwa chochliki zdmuchujące młodej dziewczynie wszystkie pobożne wyrazy z kartek otworzonej do pacierza książki . — Otóż kiedy pani Aspazja chce tego — rzekł starszy na koniec — zaśpiewam ci , góralu , ale szkoda , że nie zrozumiesz mej pieśni , gdyż ja z natchnienia śpiewam po włosku jedynie — to język mojej natury , to ojczysta najmilsza mowa moja . — Niech cię nie wstrzymuje tak mała przeszkoda , braciszku — odezwał się młodszy — będę tłumaczył wiernie według myśli i ducha wszystkie stanze twej improwizacji . — A czy słuchacz zgodzi się na to ? — Słuchacz zgodzi się na wszystko . — Czy widzisz , jak mętnym i zadziwionym okiem spogląda wokoło . Ludzie do zadziwienia skłonni nie sprzeciwiają się nigdy i nikomu ; śpiewaj więc , śpiewaj śmiało , a z ogniem i natchnieniem . Dobrze , braciszku ! wyświadczę ci tęż samą przysługę i tłumaczyć będę pieśń twoją , chociaż z mej strony jest to nierównie większym poświęceniem , nierównie trudniejszą pracą . Ciebie tak często zrozumieć nie można . — O niegodziwy chłopcze ! … bracie Kainie . — Z wolna , z wolna , łagodny Ablu , to ma znaczyć tylko , że twój język mniej znany , mniej ludziom przystępny . — Niech sam Beniamin osądzi , — i zwracając się ku mnie — mój brat — rzecze on — w starożytnej celtyckiej mowie improwizuje zawsze — chcąc tę mowę bajeczną i umarłą przełożyć na wyrazy zrozumiałe dla dzisiejszych , dla góralskich uszu , wszakże stokroć większego wysilenia trzeba , niż kiedy idzie o dowolne prawie objaśnienie żywego narzecza . — Zobaczymy , zobaczymy ; ja cię przestrzegam tylko , synie Jakubów , miej się na ostrożności , gdy mój brat śpiewać zacznie , bo chociaż to najlepsze , najniewinniejsze , najczystsze dziecko ze wszystkich dzieci , które dotychczas przed skończeniem piętnastego roku życia swojego pomarły , ma jednak lekką skłonność do kłamstwa , zbytków , rozpusty , pijaństwa i mordów . — Aspazja , która nam losu według zdolności dobiera , przyrzekła mu bardzo świetny zawód … w najgorszym razie tron wielkiego Mogoła przynajmniej . — Strzeż się więc , strzeż , kiedy śpiewać zacznie . — A ja ci mówię , strzeż się brata mego , gdy śpiewać nie skończy , bo chociaż on dowcipniejszy , mędrszy , poważniejszy niż wszystkie szczury , które się kiedykolwiek dyplomatycznymi papierami japońskich i chińskich mandarynów utuczyły , lecz jest przy tym trochę dobroduszny , ślamazarny , romansowy , nerwy ma zdrażnione , mózg użyciem opium wzburzony , niektóre władze umysłu przytępione już , niektóre władze ciała niezbudzone jeszcze — słowem , powiadam ci , że Aspazja , która nam losu według zdolności dobiera , dla niego nie znalazła nic — radzi mu jednak wszystko stawić na kartę i pojechać do Niemiec , tam jedynie może się brat mój na przyzwoitego wykierować człowieka , objąć katedrę filozofii albo się zapić piwem bawarskim . Długo jeszcze słowa tej sprzeczki , tych żartów pustackich krzyżowały się przede mną niby race kongrewskie dwóch dziwacznych fajerwerków — chłopcy mówiły tak prędko , że nie miała m czasu nawet spytać ich się : — Kto wy jesteście ? — czego chcecie ode mnie ? — Nareszcie młodszy wyprostował się i umilkł , a starszy poprawił aksamitnego kołpaczka , kilka razy ręką przetarł czoło , zasłuchał się na chwilę w stłumionej , lecz rozkosznie dokoła brzmiącej muzyce i uderzając się w piersi : — Ja jestem śpiewak prawdy ! — zawołał — a to niewierny tłumacz mój — przydał , wskazując na brata — i zaczął nareszcie improwizację swoją , lecz mimo danego ostrzeżenia , zaczął ją po polsku , czystym i do taktu dzielonym głosem : Biedne było serce moje , Gdy bez echa , w pierś samotną Uderzało przepełnione Niepojętych pragnień krwią . Wtedy wszędzie na tym świecie , Na tym świecie tak szalonym , Tak diabelsko wyzłoconym , Że bierz tylko garścią pełną Wody , ognia , krwi czy błota , To się zawsze dojmiesz złota ; Na tym naszym pięknym świecie , Tym jedynym , ukochanym , Szachrującym , oszukanym , Rozśmieszonym , rozpłakanym , Całującym , wojującym , Hulającym , stękającym … No , czyż wiarę dać możecie : Jam się nudził na tym świecie . Z moich książek i kajetów , Z wonnych kwiatów świeżych łąk , Z łysin moich profesorów , Z srebrnych chmurek na błękicie , Nawet z szklanki i z talerza , Nawet z grzywy klaczki mej — Wszędzie , wszędzie przed mym okiem Wychylała się straszliwa , Żółta , blada , obrzydliwa , Ziewająca , głupia , stara Ta choroba — ta poczwara , Co się … co się nudą zwie ! … I nie chciało mi się jeść , I nie chciało na koń sieść , I nie chciało z śmiesznych śmiać , I nie chciało mi się pić , I nie chciało mi się żyć : Tylko mi się chciało spać . O , spać , spać , spać bez ustanku , Od wieczora do poranku , Od poranku aż do nocy , Gdyby w ludzkiej było mocy , Ja na całe lata , wieki , Był by m zamknąć chciał powieki — Bo gdy m zamknął — Ach ! to cuda , Czyż wyśpiewać mi się uda , Com ja widział , roił , śnił , Kim ja był em , gdziem ja był ? Ach to cuda ! — Lecz na jawie , Choć to wszystko trwało prawie , Chociaż czuł em , że mi płoną Lice , usta , piersi , łono Od całunków , od pieszczoty — Choć jedwabnych włosów sploty , I dłoń miękką , ciepłą , małą , Pod którą mi serce drżało , Ja tak czuł em jak w dotknięciu , Ja tak miał em jak w ujęciu … Przecież … przecież … O przekleństwo ! O szyderstwo ! o męczeństwo ! Taką rozkosz , szczęście śnić — A być głupim — dzieckiem być ! … Toć ja nawet nie umiał em Nazwać tego , a szalał em ; Łzy po twarzy nieraz ciekły , Nieraz palce gryzł em wściekły , O mur głowę rozbijał em , Albo ręce wyciągał em , By ta postać niedojrzana , Niepojęta , nienazwana , Ach ! ta postać by wcielona Sama zbiegła w me ramiona — By pierzchliwych marzeń rój Padł na koniec , widny , żywy , Skształtowany i prawdziwy — W namiętny uścisk mój ! Teraz , dosyć już przeżył em W niepokoju długich nocy — I w tęschnocie długich dni — Teraz ja wiem , jak się zowie Każde serca uderzenie , Każda moja gorzka łza . — Teraz ja wiem , jak się zowią Senne marzeń mych widziadła I czczość młodych moich lat — Czym są dłonie wyciągnięte , Czym westchnienia pierś wznoszące , Czym są usta pałające , Czym są tętna krwią bijące I czym życia cudna pieśń … O , ja wiem , ja znam , ja śpiewam , Ja dziś woła m i nazywam — Kobietą ! kobietą ! kobietą ! Pójdź , kobieto piękna , moja , Wymarzona , wyczekana , Wypragniona , wywołana , Do mnie ! do mnie pójdź ! O , ja kocham cię , kobieto ! Kocham ciemne twoje oczy , Kocham połysk twych warkoczy , Kocham wzniosłe czoło twe ! — Kocham ślad twej drobnej stopy , Kocham głosu twego dźwięki , Kocham białość twojej ręki , Kocham tchnienie twoich ust . — Kocham jedwab twojej szaty , Kocham spinkę , która świéci , U przepaski twej kibici . Kocham perły z szyi twej . — Blask diamentów na twej skroni , Wachlarz , co nim dłoń twa chwieje , Gazę , coć on z piersi zwieje , Twej postaci kocham cień . Piękna moja ! luba moja ! Do mnie , do mnie pójdź kobieto : Ja kochankiem , ja poetą , Do mnie ! do mnie ! do mnie pójdź ! Daj mi rękę , luba moja ! Przez świat idźmy ! niech się dziwi , Jak my młodzi i szczęśliwi , Jaką piękną ty ! Przez świat idźmy ! niech zazdrości Mnie twych pieszczot , twej miłości , Tobie pieśni mej . — Ale strzeż się — och , przez Boga ! Niech ja ciebie , moja droga , Nie zazdroszczę mu ! Bo gdy wspomnę , że spojrzenie , Że twój uśmiech , że westchnienie Wziąć by mi kto mógł — To mi tak coś w oczach błyska , To mi tak coś ręka ściska , Jak ogień — jak miecz . — Zaraz czuję , że twarz blada ; Zaraz widzę , że trup pada , A choć nie wiem czyj , Mnie tak zimno wkoło serca , Jakby trup ów lub morderca , Moje piersi miał . — Mnie tak straszno , mnie tak ciemno , Jakby ś ty nie była ze mną , A był przy mnie grób . — O , ja nie chcę takich myśli , O , ja nie chcę cierpień takich , Zawrót głowy mam . — Precz , precz z nimi do szatana , Ty mię kochasz , tyś kochana ; Z drogi , z drogi nam ! Jesteś moją — jam szczęśliwy — Hej muzyka ! tańce ! śpiéwy ! Hej kielichy i puchary ! Szampan , porto , węgrzyn stary , Niech zaszumią , niech popłyną ! Pijmy rozkosz — pijmy wino — Bo czas biegnie , a śmierć goni , A czy będzie tam co po niej — O to starych mnichów pytać ! Nam dziś tylko życie chwytać ; Nam dziś szaleć i ucztować ; Nam dziś pieścić i całować — A kto chwilkę choć zmarnuje , Wszystkich sił nie wycałuje : Wszystkich beczek nie wytoczy , Kto na wieki zamknie oczy , Kiedy jeszcze mu zostanie Niedopita kropla w dzbanie , Albo z jego własnej winy Jeden uścisk u dziewczyny , Jedna w sercu jeszcze chęć … Temu hańba ! tego właśnie Niechaj jasny piorun trzaśnie , Niechaj porwie diabłów pięć ! ! ! Głośny wybuch śmiechu zakończył niby punktem to piekielne marnotrawstwo dowcipu i talentu . — Chciał em się znowu odezwać , lecz mnie uprzedził młodszy chłopczyk , ciągle dotychczas bez ruchu , jak porcelanowa figurka po prawej stronie mojej siedzący . — A teraz , szanowny słuchaczu — rzekł do mnie — zechciej to wszystko w prostej mowie przyjąć od pokornego tłumacza . — Śpiewak , o ile się zdaje , niedorostek jeszcze , ale krwistego temperamentu , powiada , że go już wszystko nudzić zaczynało — nie śmiał się nawet z łysin swoich nauczycieli , co znaczy , że pierwej musiał z nich często nieprzyzwoite stroić żarty , a więc był złym jak osa , jak żmija , która przy piersi rozgrzana itd . Śpiewak stracił apetyt i pić już nie lubił — co uważa za największe nieszczęście swoje , a więc dowodzi , iż był łakomy , niewstrzemięźliwy i do grzechu głównego obżarstwa skłonny . Śpiewak opowiada potem sny swoje i marzenia , które są największym poparciem tego zdania : iż nieświadomość a niewinność wielce się różnią . — Śpiewak oświadcza wreszcie , iż nawet nieświadomość ową już postradał zupełnie — dziś kocha jakąś kobietę , co ma ciemne oczy , białe ręce i małe nogi , a która musi być dosyć bogatą , gdyż się stroi porządnie w perły , jedwabie , gazy , diamenty . Śpiewak chce , żeby mu jej zazdrościli wszyscy , lecz żeby on jej nie zazdrościł nikomu — bo o ile mogł em z trochę ciemnej groźby zrozumieć , ma trochę tureckie w tym względzie pojęcia — ogniem i mieczem straszy , z lekka nawet o grobie kochanki nadmienia — z pewnością jednak nie powiada , czy ją czy siebie , czy kogo innego zabije , lecz mnie się zdaje , że swoją osobę właściwie pod największą wątpliwością zostawia . Następnie wszystkie te czarne myśli spędza śpiewak jak naprzykrzone muchy z nosa — radzi pić wino , całować dziewczęta , póki tylko życia stanie i kończy tym bardzo dobitnym wyrażeniem , by każdego , co inaczej postępuje , jasny piorun trząsł i pięć diabłów porwało — nie wiem dlaczego pięć ? — ażali to jest rym tylko lub też kabalistyczna liczba lub też ilość ilości zmysłów odpowiednia ? Krótkie te zdania śpiewaka , ozdobione są pasażami , forszlagami , fioriturami i tysiącznymi naddatkami , z których to jedynie wycisnąć można , że pieśń gorączką — a jej śpiewak — łotrem . Teraz niechaj mnie łaskawe twoje uszy posłuchają — no ! uważaj tłumaczu — i w tejże chwili zmiana ról nastąpiła . — Mój sąsiad z lewego boku , który przez cały ciąg tłumaczenia najniespokojniejszymi ruchami oburzenie swoje objawiał , nagle przycichł i znieruchomiał , a brat jego wdzięcznym głosem tak pieśń swoją zaczął . — Przepraszam was moi państwo , muszę się trochę namyślić — tej pieśni zapomniał em ; czekajcie chwilę maleńką — ot , już ją mam — tak ! to ona właśnie … Raz mi mówiono , że są tu na ziemi Białe anioły z skrzydłami białemi , Które gdy wezmą w poświęcone dłonie Serce człowiecze , to je drogą świata Ponad kałuże , błota i przepaści Niosą bezpiecznie , czyste , nieskalane , Promieniem Bożej myśli rozjaśnione , I tchnieniem Bożej miłości ogrzane . — A jam się pytał : gdzie anioły takie ? A przy mnie wtedy matka moja stała , Włos rozgarnęła , czoło całowała : I rzekła tylko — Tam , synku maleńki , Gdzie jest kobieta , która kocha ciebie . — O , prawdę , prawdę matka powiedziała , Bo tam jest anioł , tam ciche dni życia , I spokój serca , i myśli tam w niebie , Gdzie jest kobieta , która kocha ciebie . — Miłość kobiety — to świętość i cnota , Szczęście i siła — mądrość i natchnienie ; Miłość kobiety — to pierwsza pieszczota , Co biedne dziecko na tej ziemi wita ! — To pierwsza kropla pokarmu i życia , Którą niemowlę w głodne usta chwyta . To pieśń twej matki , która ci klęcząca Przy twej kolebce na uśpienie nuci ; — Miłość kobiety — to błogosławieństwo , Rada i wsparcie , które Bóg ci daje Na długą podróż przez nieznane kraje , Po śliskich ścieżkach złych i dobrych losów . — Miłość kobiety — to z twą siostrą młodą Wspólne marzenia i długie rozmowy O twej przyszłości , o zamiarach twoich , O tej nadziei młodzieńczego serca , Co ci spełnienie pięknych czynów wróży , A w którą ona tak ufa , tak wierzy , Że kiedyś może ty już wątpić będziesz , A ona jeszcze wierzyć nie przestanie , Miłość kobiety — to ręka podana W chwili złych myśli i pokus szatana ; To wzięte wszystkie z głębi twojej duszy Chęci szalone , żądze niespokojne , Namiętności nasienia zdradliwe , I pierwej nim się w truciznę rozplenią , Nim święty serca skalają przybytek , Nim przejmą czysty ducha twego promień — Pierwej , chryzmatem uczucia święcone W szczęście wyrosłe i w cnoty wszczepione . — Miłość kobiety — to nagroda twoja Przy trudnej pracy męskiego zawodu , To przy rodzinnym ognisku kapłanka , Błogich dni życia i uciech domowych ! To głos radości , co na progu wita Wracającego spośród obcych ludzi ; To białe ramię , które szyję twoją Okrąży słodkiej pieszczoty objęciem Kiedyś znużony i wierzyć przestajesz , Że jeszcze takie serca są na świecie , Które ci żywszym biciem odpowiedzą , Gdy ręka twoja do nich zakołata , Gdy wołać będziesz przyjaciela , brata , — To są te usta coć powiedzą wtedy : „ Przebacz i kochaj , bo jesteś kochany ” . To jest ta losu niemylność jedyna , Co gdy świat cały błotem cię zarzuci , Gdy ty sam nawet skłócisz się z sumieniem , Ona ci jedna zostanie i zawsze Przychylne dłonie ku tobie wyciągnie , I przed niechęcią ona cię otuli W śnieżysty rąbek swej szaty niewinnej , I przed zgryzotą ona cię osłoni Własnego serca boleścią i łzami , I przed występkiem ona cię obroni Swoją świętością i swymi prośbami , Ty ku niej idąc , złe drogi porzucisz , Ty za nią idąc , znów do nieba wrócisz . — Miłość kobiety ! — o ja z darów bożych , Niech sobie tylko ten jeden uproszę — Ja będę wielki , cnotliwy i święty , Samolubnego zrzeknę się starania O własne zyski i własne rozkosze , Ja znajdę w sercu do poświęceń siłę , Wiele dobrego bliźnim moim zrobię , I wiele złego bez szemrania zniosę , Pobłogosławię tym , co kląć mi będą , Uścisnę rękę , która cios mi zada , Otrę łzę każdą lub razem zapłaczę Z każdym , kto innej nie chce mieć pociechy , Wesprę , oświecę , ukocham , przebaczę , Zapomnę siebie — lecz niech o mnie święta , Niech kochająca kobieta pamięta … — Ta ta ta ta ! — dość tego braciszku — przerwał nagle zamówiony tłumacz — dość tego , bo ja zapomnę i Beniamin odjedzie , nie wiedząc nawet , co mu tak długo nad uchem brzęczało — to zaś jest w najprawdziwszym znaczeniu rzecz taka : Mój najckliwszy braciszek słyszał od mamy , że kobieta , która kocha , jest aniołkiem , rozpamiętywa te piękne słowa i wypada mu , że w istocie , ponieważ bardzo jest wygodnie mieć najpierw mamkę , potem niańkę , potem siostrę , która wierzy wszystkim przechwałkom , potem żonę , która zawsze potakuje , całuje , zapewne jeść gotuje i skarpetki robi — a więc kobieta jest aniołkiem , a więc jegomość przyrzeka nawet , że będzie bardzo grzecznym , jeśli takiego aniołka dostanie , a wszystko razem wzięte , przewielebny słuchaczu , wszystko razem — i niucha tabaki nie warte . Jest to sobie nędzna , a nieszczera parodia tego , co pierwej wręcz powiedział em — ja mówił em : „ chcę kobiety ” — on też mówi : „ chcę kobiety ” — ja mówił em : „ chcę kobiety , żeby mi szczęście dała ” — on też mówi : „ chcę kobiety , żeby mi szczęście dała ” — za panią matką pacierz — młynkował pod wiatr językiem , ale zawsze toż samo ziarno — żal mi ciebie , że przy pierwszych odwiedzinach musiał eś tak długo tych wszystkich bredni słuchać . — W nagrodę powiem ci ich króciuteńki sumariusz — powiem ci , czym jest ludzkie przeznaczenie . — Jest szaradą , której się od prawdziwych mędrców nauczył em — ale mój drogi , zaklinam cię na wszystko , nie zdradzaj mnie przed prawnikami , autorami , reformatorami , hipokrytami , głupcami i poczciwymi ludźmi . — Oto jest : pierwsze życie — druga śmierć , a wszystko razem , — używaj , używaj , używaj ! — Na ostatni wyraz oba malce zachychotały głośno . — Więc i ty się śmiejesz — rzekł em do młodszego , za rękę go biorąc . — O , ja najbardziej — cisnął mi wesoło i skłoniwszy się prędko , uciekł wraz z bratem swoim — mnie wtedy okropny smutek ogarnął , spuścił em oczy , bo czuł em , że mi się łzami napełniają , a nie chciał em dać łez moich na pośmiewisko tym ludziom bez serca . — Żywą sprzecznością stanął mi w pamięci nasz ubogi rodzinny domek i przesunęły wszystkich moich ukochanych postaci . — Żal mi się zrobiło tej dumnej , pięknej kobiety , którą ja był by m przed chwilą nad świętą matkę moją , nad wszystkie siostry moje ubóstwił . — Żal mi się jej zrobiło , bo czuł em już , jak to można nie kochać jej , a kiedy ja nie kochał em , to któż ją mógł kochać ? — i zdjęła mnie wielka litość , i wzniósłszy powieki długo wśród tłumu szukał em jej spojrzeniem , aż na koniec z dala siedzącej dostrzegł em . — Nie patrzyła na mnie — jakiś mężczyzna mówił do niej , ona słuchała i bawiła się niedbale zwojami białej gazy , co jej niby obłok przejrzysty od diamentowej przepaski na głowie po ramionach i całej spadała kibici . — Była ona tak piękną , tak spokojną , tak uważną na to , co jej prawił ów mężczyzna za patrycjusza rzymskiego przebrany , jak gdyby to nie ona przed chwilą odezwała się bluźnierczymi słowy , jak gdyby nie ona drażniła ze mną pieśniami swych paziów . — Zapomnienie maską niewinności przylgnęło do jej twarzy . Nie mogł em na ten widok oburzenia mego powściągnąć — wstał em , poszedł em ; tuż przy niej stanął em . — „ Żegnaj pani ” odezwał em się ; — lecz ona niecierpliwie brwi zmarszczyła i znak milczenia mi dała . A więc , pomyślał em sobie , niewitana , nieżegnana , zostań tutaj w zbytkach twoich — między mną a tobą na wieki wieków niepamięć zapadnie — i chciał em odejść , — lecz ona jakby zgadując zamiar mój , nie odwróciwszy się , nie spojrzawszy nawet , wzięła mnie za rękę , a młody patrycjusz tymczasem rozwijał jej w naukowych wyrażeniach architektoniczne plany względem podźwignięcia i zastosowania do użytku lub ozdoby wszystkich ruin wiecznego miasta , a ona podawała mu nowe pomysły , chwaliła , poprawiała go , jak najbieglejsza w tej sztuce mistrzyni , a ja dziwił em się trafności sądu i gruntowności jej nauki . — Czegóż chciał eś , moje dziecko ? — zapytała mnie wreszcie zupełnie niespodzianie wtedy , gdy mi się zdawało , że już ani myśli o mnie i że przez zapomnienie tylko dłoni mojej nie wypuszcza . — Przyszedł em pożegnać panią — odpowiedział em , ale trochę mniej pewnym głosem i bez oburzenia żadnego . — Jak to , pożegnać ? czy słońce już zbyt jasno świeci , a moje lampy zbyt ciemno już płoną ? — O nie , pani , słońce jeszcze nie wstało , a wonna lamp twoich oliwa czystym światłem goreje , ale ja cię pożegnać przyszedł em , bo mi tu nie dobrze , bo mi gorzko , smutno , duszno . — Przyznaj się , że ci musiały moje małe szatanki dokuczyć . — Prawda , pani , dokuczyły okropnie , okropnie ! — — To cóż ? alboż ty słabszy od nich ? czemu się nie zemścił eś ? mogł eś ich wybić , odpędzić od siebie albo też im nawzajem moralną piosnkę zaśpiewać . — Ja sama byłabym jej słuchała , bo już tamte znam , a twojej ciekawą jestem . — Nie , pani , ja by m tu nigdy nie zaśpiewał żadnej piosnki mojej , nie wymówił by m żadnego słowa ze słów uczuciu święconych . — A to dlaczego ? przez nieśmiałość , dumę , lękliwość , wzgardę czy nieufność ? — Przez pobożność jedynie , żeby relikwia mego serca nie przywiodła do nowego grzechu ludzi , co szydzić i bluźnić umieją . — Więc to , jak widzę , doprawdy między wami od żartu aż do gniewu przyszło — no , uspokój się , zawoła m ja marszałka dworu i każę temu starszemu lucyperkowi dać rózgą , bo zapewne on musiał cię w zły humor wprowadzić , ostre ma zęby , a jak nimi kąsać zacznie , to aż żywej żółci dojmie czasem … hej panie Seweriuszu ! … — O , przez litość , nie żartuj tak pani . — Ależ ja nie żartuję — ja się zupełnie , szczerze , prawdziwie bawię . — To nie baw się pani mną — i chciał em rękę wysunąć , lecz mi ją silniej jeszcze jej drobne palce ścisnęły . — Słuchaj , Beniaminie — rzekła mi ze swoim czarodziejskim półuśmiechem na twarzy — prześlicznie konno jeździsz , piękny jesteś jak przypomnienie dawnych czasów , kiedy się natura nie zubożyła jeszcze , kiedy musiało być mniej ludzi na świecie i kiedy każdy człowiek był zbiorem owych pierwiastków siły , wdzięku i szczęśliwości , którymi się później rozdrobnieni jego następcy dzielić musieli , jak dzieli trupem wylęgłe z niego robactwo — piękny jesteś , sama ci to przyznaję , ale nie gniewaj się — ale … bardzo nudny także . — Nie gniewam się i nie dziwię — pani tylko gniewać i dziwić możesz , bo nie wiesz , kogo w progi swoje przyjęła ś . Ten ubiór , co ci się wydaje zapewne chwilową igraszką upodobania , jest właśnie jedyny , w którym stanąć przed tobą bez oszukaństwa mogł em . — Góralem jestem — biednym , ubogim chłopcem — źle mi wśród was , źle i wam być musi z przybyszem , co ani pojąć , ani uznać nie chce tej saturnalii uczuć , rozumu , bogactwa — tych zbytków marnujących naturę i człowieczeństwo . — Żegnaj , żegnaj pani na zawsze , widział em obok ciebie nagromadzone wschodnich powieści przepychy , widział em tłumy strojnych i wesołych ludzi , widział em starców piętnastoletnich , co dla zabawy i wyśmiania twych gości przerzucali sobie w najohydniejszych myślach i w najświętszych wyrażeniach , jak w cackach do zepsucia przeznaczonych , jak w wyrzuconych na śmiecie klejnotach . Widział em ciebie pani tak cudną i zachwycającą , że w pierwszych chwilach upił em się blaskiem twojego oblicza i myślał em już , że tobie „ Aspazja ” na imię — ale widział em ciebie kobietą bogatą tylko , ucztującą , mądrą , dowcipną , szyderczą i dlatego odchodzę — i odchodząc skarżę cię pani przed sumieniem twoim , bo mogła ś być hojniejszą dla spotkanego na swej drodze prostaczka , mogła ś mu zostawić objawienie swoje do najgorętszej życia modlitwy , mogła ś mu sprawdzić choć na chwilę przyobiecany jego nadziejom ideał , los dał ci wszelką ku temu sposobność , ale ty , pani , skarby złota cisnęła ś na huczne biesiady — skarby umysłu na gawędki płonne , a piękność twoją stawiła ś na zadziwienie tylko , więc też zbłąkany góral opuści twój zamek bez jałmużny dobrego wspomnienia nawet , strząśnie pył z obuwia swojego i tylko opowiadając kiedy tę nocną przygodę rodzeństwu albo towarzyszom swoim — nazwie cię pani „ ta obca kobieta ” . — Mylisz się , Beniaminie — nazwie mię zawsze — „ ta piękna kobieta ” i wróci , o , wróci do mnie . Jej głos był śpiewem — pocałunkiem — zaklęciem , a jednak puściła rękę moją — zapewne chciała siły uroku próbować — ja się przed nią w milczeniu skłonił em i wolnym krokiem odszedł em — przy samym progu raz tylko spojrzał em na nią jeszcze — siedziała nieruchoma , zamyślona , bez uśmiechu , ale i bez smutku — jej oczy szły niby za mną , ale jej oczy nie wołały mnie — piękny posąg — mistrzowska rzeźba w marmurze , — spuścił em więc kosztowną podwoi zasłonę , a tylko było mi smutno jak po pierwszej w życiu omyłce . Z pośpiechem przebrał em się , podano mi mego konia , dosiadł em go i pędził em ku domowi . We mgle porannej kąpane czoło coraz bardziej chłodło z nocnych zjawisk i wrażeń . — Wstydź się , szaleńcze — mówił em sam do siebie — wstydź się , ty , co kochasz Aspazję , a mącisz jej obraz spojrzeniem pierwszej ładnej kokiety , która przypadkiem na twej drodze staje — czyż w tobie tylko gra ciekawość życia ? — czyż niespokojność wyobraźni przemawia jedynie ? — czy ty szukasz zdarzeń i okoliczności , czy dobierasz opisowych wypadków do powieści jakiejś , czy to każda niezwykłość bawi cię i uwodzi ? czy też masz w sercu życzenie , którego nie odstąpisz ? prawdę , której nie skłamiesz , choćby ona skłamała tobie , ku której iść będziesz , choćby ona przed tobą aż poza grób uciekła . O nie , dumna , dziwna kobieto ! nie wrócę ja do ciebie , nie przeniewierzę się nadziejom moim , oblubienicy mego przeznaczenia — piękną jesteś — świetną jesteś — kochaną być możesz , ale zamarła jasność twego oka , zastygła krew twojego łona , zatruła się myśl pod czołem twoim — głos twój pieściwy i nęcący , — dotknięcie rąk twoich miękkie i przejmujące , ale od słów twoich tchnienie w piersiach marznie , przy tobie serce cierpi i rozum się błąka — ty nie objawisz Boga , ty nie dasz nieba , biedna potępiona — o nie , nie ! — ja zapomnę o tobie , ja zdmuchnę jak mętne szumowiny obraz twój z mózgu mojego — ja o dzisiejszej nocy powiem sobie — nie była — i dalej pójdę — dalej , dalej , a w przyszłości — spotka mnie ona — piękniejsza , bo kochająca — bogatsza , bo szczęśliwa — i z tą będzie miłość moja , z tą matki błogosławieństwo , z tą niebo i Bóg … Daleko musiało być od zamku do mego pomieszkania . Sokół , własnemu zostawiony instynktowi , biegł prosto najkrótszą drogą , sadził przez rowy i płoty , a jednak cienie drzew przykurczyły się zupełnie i zaczynały z lekka na wschodnią stronę usuwać , gdy przed domem stanął em . Wyszedł Bazyli na moje spotkanie , pogderał trochę , że koń tak zmęczony , że ja po nocy karku gdzie nadkręcę , ale mimo to uśmiechał się tajemniczo i coś o niespodziance , o przybyłych gościach wspominał . W jednej minucie sto przypuszczeń mignęło mi przez głowę , co prędzej wbiegł em do pokoju — na pierwszy rzut oka uderzyła mnie tylko wielka jakaś pokostem pod światło błyszcząca tablica , ale gdy naprzód postąpił em , gdy w lepszym stanął em miejscu — o , doprawdy na chwilę zdawało mi się , że to czary , że to niepodobieństwo . — Naprzeciw łóżka mojego wisiał obraz kobiety pieszczącej wspartą na jej kolanach młodzieńca jakiegoś głowę . — Kobietą ona była — wyraźnie ona , też same rysy , też same czoło wzniosłe i milczące , też same usta namiętne a czyste i niewinne , taż sama włosów promienność , taż sama krągłość ramion i wyniosłość piersi , tenże sam odcień rumieńca na licach i białości na łonie , tej białości nie zimnej jako śnieg , nie martwej jako alabaster , lecz tej białości , na której czuć prawie ciepły słońca promień , pod którą widać nieledwie krwi młodej i zdrowej krążenie ; — tak jest , to była ona , ale więcej niż ona , więcej niż ta kobieta , którą mi blask piorunu i kunsztownych kagańców oświecił , jej kształty wypełniły się innym duchem — ona była taką , jaką być mogła , gdyby kochała , ona była szczęściem , objawieniem , miłością , — a tym młodzieńcem u jej kolan , tym pieszczonym , zachwyconym , tym kochanym , był em ja . — I nie mogł em rozczarować ułudzenia — gdyby chociaż raz spojrzała na mnie swoim kamiennym , ciemnopołyskliwym okiem , to by m może otrząsnął się z ogarniających mnie potęg , — ale nie , ona miała spuszczone powieki , i tylko na twarzy mojej odbiciem niewypowiedzianej rozkoszy , najżywszego uwielbienia i najtkliwszej podzięki rozświecał promień jej źrenicy . — Zgadywał em , przeczuwał em to spojrzenie , — serce mi się wydarło ku niemu , pół życia uciekło ze mnie i wstąpiło w pierś młodzieńca na obrazie — i miał em taką chwilę , jakiej z was żaden podobno mieć nie będzie — wyście marzyli , kochali , pragnęli , otrzymali — używali — jedną biedną duszą waszą , jednym waszym nędznym ciałem , jam miał dwie dusze , dwa ciała , dwa szczęścia , ja w obrazie drżał em pod jej pieszczotą , pił em jasność jej źrenicy — dumny był em radością jej — wielki był em miłością jej — a poza obrazem tkliwa we mnie pewność niezachwiana , spokojność rozumna , bo taka kobieta żyła przecież , a choć martwa , choć inna , to mnie do piersi zstąpiło tyle wiary we wszelką dobrego możliwość , tyle marzeń i nadziei , że ja , co tak ukochał em , czuł em , iż mogł em stworzyć miłość w niej , mogł em wstąpić choćby do piekieł , zbawić choćby szatana — obraz mi wszystko przyrzekał , obraz mi wszystkiego dotrzymywał . Wtem Bazyli wszedł do pokoju , kiwał głową i ręce zacierał — A co ? — rzekł — czy panicz wiedział o tym , ci śliczni państwo wczoraj do nas późnym wieczorem zjechali — i cóż ? panicz się o nic więcej nie pyta ? Prawda była , ja o nic nie pytał em , obraz już mi zdawał się koniecznością mojego życia . — Jest i list przecie — dodał Bazyli zniecierpliwiony trochę — list i paka okazją się tu dostały . List ? — powtórzył em drżącym głosem , a serce zaczęło mi bić gwałtownie , a z duszy w uroku szczęścia zawisłej wydobyła się nagle niczym na pozór nieusprawiedliwiona niespokojność i trwoga , co mi w piersiach oddech tamowała . — Chciał em sobie przypomnieć , czego ja się to lękać mogę ? — zrobił em wielkie wysilenie , od teraźniejszości oderwał em pamięć moją i cofnął em ją w przeszłość — ale pamięć dochowała mi tylko śladu jakiegoś przykrego wrażenia , jakiejś groźby niepewnej . Wszystko to zaledwie tyle czasu trwało , ile go potrzeba było Bazylemu do przejścia przez pokój , wyjęcia zachowanego między książki listu i podania mi na koniec ; widzę jeszcze poczciwie radosny uśmiech jego w tej chwili , gdy mi świecił przed oczyma znajomym podpisem — co prędzej wziął em , rozdarł em kopertę i pamięć mi wróciła , i przypomniał em sobie wszystko , bo oczy moje padły na te wyrazy ręką Ludwinki skreślone : — „ Miał eś brata Cypriana ” . Co się potem ze mną stało , nic a nic nie wiem . — Dobra to rzecz takie upadki nagłe i niespodziewane , z obłoków prosto w studnię . — Organizm natury nie może im wydążyć , robi małą synkopę , a czas idzie sobie , jako szedł , i policzony nam jest w życie według zegarka i według kalendarza . Kiedy moja synkopa ówczesna wartość swoją przetrwała już , a na klawisze pamięci kiedy los , ten fantastyczny wirtuoz , przyłożył swoje diabelskimi pazurami zakończone palce , była to noc właśnie — jak dziś jeszcze widzę i przypominam sobie wszystko . — Lampka musiała gdzieś stać na ziemi w głowach mojego łóżka , gdyż światło jakieś migotało po pokoju , a nie mogł em wytłumaczyć sobie , skąd się wzięło , lecz wkrótce wyobraził em sobie , że bez wątpienia w podłodze deska jakaś ciągle się unosi i spuszcza , a spod tej deski wydobywa taka ciecz powietrzna , jasna i w rozmaitym stopniu wszystkie przedmioty zalewająca ; przyznam się , że mnie też bardzo ucieszył mój dowcip w wynalezieniu tak prostej przyczyny . Rozpatrywał em się potem coraz lepiej i zobaczył em przy nogach moich na stołku jak na łódce chwiejącą się postać starej kobiety , która zupełnie do miary z wznoszeniem i opadaniem światła wznosiła i opuszczała głowę swoją , obok niej stał nieruchomy jakiś zwierz na czterech cienkich nogach , z białym łbem w środku ciała . — Ten zwierz przycichłym głosem ciągle mówił : tak , tak , tak . — Naprzeciw mnie zaś , niezupełnie naprzeciw mnie , ale nade mną , nad kobietą i nad zwierzem wyjęto kawał ściany — w tę stronę jasnej cieczy najwięcej płynęło , wyraźnie więc ujrzał em rozwarty pokój przepyszny , rozłożone najbogatsze wezgłowia , a na nich siedzącą Aspazję w białej greckiej tunice , u ramion dwoma kameami spiętej . — Zawstydził em się okropnie , że ja tak blisko nieubrany leżę — chciał em wstać , ale stara kobieta okropnie głową zatrzęsła , przestraszył em się , bo myślał em , że krzyknie na mnie , a gdyby krzyknęła , to by pewnie Aspazja , dotąd w głębi swej komnaty czym innym zajęta , wstała i przyszła zobaczyć , co się dzieje — i zobaczyła mnie — mnie w koszuli z jakąś chustką na głowie , pod flanelową kołdrą . — Nie , tej myśli przenieść na sobie nie mogł em , ogarniał mnie zaraz taki przestrach , czuł em się tak zhańbionym , że aż wszystkie poty biły na mnie , przyległ em więc cichuteńko , a stara baba zaczęła mi z wolna głową potakiwać , a zwierz jej potakiwał nawzajem , a ja tymczasem przemyśliwał em tylko , co by to zrobić , żeby ich oszukać , żeby się ubrać i uciec do tego pokoju , w którym Aspazja siedziała . — Kłopot wielki , bo suknie daleko ode mnie leżały , co więcej nawet składała je dni powszednich odzież , krótki z grubego sukna spencer i skórą oblamowane spodnie — nie można było tak wystąpić przecież , mnie się chciało także greckiej tuniki , purpurowego na zarzucenie przez jedno ramię płaszcza , greckich na nogi koturnów , bo inaczej Aspazja mi powie — „ idź precz — jesteś brzydki ” . — Przymierzał em ja sobie tych wszystkich strojów w życzeniach moich , aż na koniec ubrał em się w nie i podniosł em trochę , by zobaczyć , czy mi pięknie będzie — było prześlicznie — widział em , jak Aspazja objęła mi szyję w okrągłość cudnych kształtów ręki , przygarnęła do łona swego i patrzyła w oczy ku jej oczom wzniesione i mówiła mi : — A widzisz , że wrócił eś , Beniaminie — teraz ja ciebie kocham , teraz nie jesteś już nudny , ubogi i śmieszny — zabił eś smoka w jaskini wawelskiej , odebrał eś mu klucz od skarbów jego , przeczytał eś wszystkie książki , jakie były wystawione na lipskim jarmarku — o ! ja cię bardzo kocham Beniaminie , każesz mi zrobić balon z pajęczyny , mój Murzyn zaniesie go na najwyższą z gór Himalaja , tam sobie razem jak do kocza wsiądziemy , dwa moje małe szatanki dmuchną tylko i polecimy wysoko , wysoko szukać Cypriana na gwiazdce polarnej — spiesz się tylko , mój kochany , i weź co cieplejszego , bo śniegów pełno na wierzchołku skały ! Ja się spieszył em , gorąco mi się robiło , gdyż wiedział em , że lada chwila baba na mnie obejrzeć się może i znów mnie do łóżka zapakuje , a wtedy co ja pocznę , nieszczęśliwy ? wtedy Aspazja się dowie — że ja smoka nie zabił em — że ani jednej więcej książki od tego czasu nie przeczytał em , że nie mam tuniki , płaszcza , koturnów i że leżę pod flanelową kołdrą . — Męczył em się tą bojaźnią jak zmorą , która by mi na żołądku usiadła — co ją zepchnął em na chwilkę , to znów wracała upornie , zaledwie wstępował em w wyłom ściany i opierałem głowę o kolana Aspazji , zaledwie ona cośkolwiek przemówiła do mnie , zaraz tak wypadało , że powinien em był wstać , chodzić , ruszać się , bo albo mnie wysyłała po Cypriana , albo prosiła , żeby m jej przeczytał moje wiersze , które na samym dnie ogromnego kufra leżały , albo kazała sobie przynosić wachlarze , ołówki , cyrkle , harmoniki , worki pereł i czcionek drukarskich , pęki rozkwitłej paproci i pęki rózg liktorskich , i smocze zęby z szczękami . — A ja biedny skoro tylko jednym muskuł em drgnął em , zaraz się widział em rozciągniętym na łóżku z tą przy nogach moich babą szkaradną , która coraz wyżej i głębiej falowała na swojej łódce , coraz groźniej głową swoją trzęsła . — Na koniec przedsięwziął em pokorą ją wzruszyć — zaczął em do niej mówić głosem tak cichym jak myśl i prosił em , zaklinał em , żeby mi wstać pozwoliła , żeby mi nieznacznie podała te ubiory , które dla mnie za murem w otwartym pokoju wiszą , ale stara wykrzywiła się piekielnie i odpowiedziała mi , dzięki Bogu , że równie cicho przynajmniej : — Nie uciekniesz mi stąd , będę cię trzymała , póki ci włosy nie osiwieją i póki wszystkich zębów nie stracisz , przykryję cię niemiecką pierzyną , włożę ci białą szlafmycę na głowę i do samego końca nosa przystawię ci dwie ogromne pijawki . — Te pijawki , ta szlafmyca i pierzyna zabijały mnie — a tymczasem nad głową baby słyszał em , jak Aspazja mówiła : — Beniaminie , każ osiodłać twojego Sokoła , pojedziemy razem , o ! zawsze razem , mój Beniaminie , nasze konie będą miały rzędy koralowe i złote podkowy — puścimy się z gór Karpackich na ukraińskie stepy , jednym spięciem ostrogi Dniepr przeskoczymy i schwytamy Cypriana , przywieziem go matce , — prędko wybierajże się , Beniaminie mój ! Na słowa Aspazji mnie rozpacz ogarnęła , wlepił em oczy w starą moją strażniczkę i widząc , że nie uważa na mnie , wstał em jak mogł em najciszej — myślał em sobie , jeśli się obejrzy i krzyczeć zacznie , to ją uduszę — ale ona nie obejrzała się ! na ten raz dość jednostajnie zanurzała i wynurzała się wśród płynącego dokoła światła . — Uszczęśliwiony jej spokojnością , kocim krokiem podszedł em ku szafie z rzeczami , wyciągnął em płaszcz tylko , okrył em się nim i mając jakieś niepewne wyobrażenie , że choć to ubiór mniej dostateczny , będzie można jednak po drodze innego dostać , — sunął em się jak cień ku drzwiom — schwycił em za klamkę i dalej w nogi . — Zdawało mi się , że usłyszał em wkrótce głośne wołanie za sobą — „ Panie Beniaminie ! panie Beniaminie ” , lecz ja wiedział em , co mnie czeka — pierzyna , szlafmyca i pijawki u nosa , — nie odzywał em się przeto , biegł em ciągle , a noc była czarna jak atrament , a każdy krok mój cichy jak westchnienie , gdyż biegł em boso . — Według mojego zamiaru chciał em wielkie koło określić i z drugiej strony domu wejść do tego pokoju , w którym Aspazja czekała na mnie , kiedy mi się zdawało , że już bliski celu był em , nagle zimno dotkliwe nogi mi podcięło , — zachwiał em się i upadł em , upadł em w wodę . — Rzeczywistość niebezpieczeństwa — wróciła mię do przytomności , chciał em wołać o pomoc , ale woda zalała mi usta — zrobił em machinalnie kilka poruszeń jak do pływania i znów z sił opadł em , fałdy mego płaszcza uniosły mię tylko , nurt wody pchnął ku brzegowi , a czując pod ręką jakieś krzaki i zarośla , schwycił em się ich z całą mocą , która mi została jeszcze . Co ma być , to się stanie — wierzą Turcy i ja wierzę , nie uciekniesz przeznaczeniu . — Kiedy się po raz drugi ocknął em , głowa moja złożona była na łonie kobiety , oczy moje patrzyły jakby jeszcze w chorobliwej gorączki rojeniach na jej piękną twarz ku mojej twarzy schyloną . — Biedne dziecię — mówiła , a tak słodko i tkliwie , jakby matki głosem ; — biedne dziecię , co tobie ? czy ty doprawdy ubogi i nieszczęśliwy bardzo ? Na te słowa wróciło mi pojęcie życia z całą boleścią swoją i ze wszystkimi radościami swoimi — okropna strata i najpiękniejsza nadzieja razem w zbudzone serce uderzyły — wydołać im nie mogł em — łkania pierś przepełniły — zasłonił em twarz rękoma i rozpłakał em się rzewnymi łzami jak kobieta . — Czegóż ty płaczesz , chłopcze ? — pytała mię ciągle — czyś słaby , przeziębły , czy żałujesz , żeś nie utonął ? — Nie pani , ja tylko bardzo chory był em — w gorączce musiał em z domu wybiec ; nie wiem , jakim sposobem tutaj się dostał em , nie wiem , gdzie jestem , nie wiem , skąd przy tobie ? — A czy poznajesz mnie ? — Och ! poznaję . — I któż ja jestem ? — Ty jesteś … — zatrzymał em się , bom nie mógł przypomnieć sobie , czy mi powiedziała kiedykolwiek nazwisko swoje , a strach mi było , żeby niedokładnej odpowiedzi za nowy objaw choroby nie wzięła . Wreszcie przyszły mi na myśl jej własne słowa , uśmiechnął em się spoza łez moich i rzekł em . — Ty jesteś piękną kobietą . — Dobrą masz pamięć , Beniaminie — odpowiedziała wesoło — pójdź za to do łódki mojej , wrócimy razem na zamek . — Mój dom bliżej od zamku — przełożył em nieśmiele — za kilka chwil już będę miał dosyć siły , żeby m sam wrócił do niego . — Nie zdaje mi się , Beniaminie , bardzo jeszcze osłabionym jesteś — pójdź lepiej , razem do czółna wsiądziemy . — Oprzyj się na mnie , ja cię poprowadzę . — Och ! nie , nie — jeszcze nie wstawaj , pani , mnie tak najlepiej , jak teraz jestem ! — i w istocie mnie tak najlepiej było . Czuł em , że niby fale ciepła , jasności i życia uderzały o pierś moją , a pierś wzbierała nimi powoli , lecz bezprzestannie . — Sama wzmianka o jakiej bądź zmianie miejsca przejmowała mnie niepojętą trwogą . — Zamek i łódka , te wyrazy szczególniej dziwnym rozdrażnieniem wstrzymywały prawie przystęp sił wracających . — Ach ! gdyby ona była raczej o moim domku wspomniała — gdyby ona tak poszła ze mną , jak ja z nią później poszedł em — kto wie ? może to była chwila stanowcza ? — chwila , w której się losy nasze ważyły , w której ja mogł em ją przyciągnąć ku sobie i kołem ducha mojego zakreślić — i ukochaniem moim na całą naszą wspólną przyszłość zaczarować ! — Inaczej się stało — powstydził em się ubóstwa mojego — źle mówię , pożałował em tylko mojej pięknej w niskie progi i w nieozdobne ściany — nie śmiał em żądać , aby ona w moją stronę poszła i gdy mi się zdało , że mię przez litość odstąpić nie zechce , nie może — przyrzekł em wreszcie , iż jej stroną pójdę . — Ale zostańmy tu , zostańmy tu jeszcze — prosił em się jako dziecko i obwijał em sobie szyję białym jej ramieniem . — Czyż nie masz dość już mocy , by choć na chwilę powstać ? — pytała mię łagodnie . — Och ! to nie o moc chodzi — odpowiadał em jej — ja chcę tylko użyć daru Cypriana . — On śmiercią swoją kupił dla mnie zjawienie się twoje — ty musiała ś przyjść , musiała ś mię tak objąć wskrzeszającym uściskiem , tak przytulić do łona swojego — bo on kazał i umarł . — Cicho , cicho , znów ci gorączka wraca , a ja nie lubię maligny . — Może by ś chciała tak szydzić i żartować ze mnie jak w owej nocy , piękna , czy pamiętasz ją ? Och , ja się niczym nie zrażę — ja żadnemu złemu już nie uwierzę nigdy — bo ty mię kochać będziesz — widzisz sama , jak wszystko się składa według myśli Cypriana — ja cierpiał em — mnie śmierć zagrażała , a ty zstąpiła ś ku mnie , wzięła ś na ręce , życie przywołała ś ubiegłe . — Jakże ty mię kochać będziesz musiała , kiedy to się tak wielką miłością kocha tych , którym się dobrze czyni . — Wszak prawda , piękna moja ! — chociażby ś serce wyrzuciła z swej piersi , choćby ś wszelkiemu zaprzeczyła uczuciu , — choćby ś wzgardą i nienawiścią na cały świat ten cisnęła — jeszcze , jeszcze wtedy kochać by ś musiała tego , który by w potrzebie wsparcie , w niebezpieczeństwie życie przyjął od ciebie .