Jerzy Żuławski Powrót Tuum fac nes respicias finem . Przez wpół przymknięte powieki uśmiechał się jeszcze do snu , który już odlatywał . Bladły mu w oczach subtelne barwy jedwabnych kakemonów , rozwieszonych na trzcinowej ścianie otwartej ku morzu werandy , gubiły się w dziwnie rozkosznym szmerze słodkie , dyskretne , do rytmicznego spadku drobnych pereł na szklaną czarę podobne dźwięki harf , w srebrnej mgle roztapiały się uśmiechnięte postacie o porcelanowych twarzyczkach : niknęły już , a uśmiech ich pobladły wisiał jeszcze we mgle i w ostatnim , zapachem wiśniowego kwiatu przepojonym tchnieniu letniego wiatru … Szukał mętnym spojrzeniem wewnątrz snu liliowej twarzy słodkiej Tonami , która właśnie coś do ń przez łzy mówiła , ale poprzez widzenie przebijała już słonecznie złota , nad wyraz rozkoszna świadomość , że powrócił , że jest już tutaj po długiej , długiej nieobecności , w kraju rodzinnym , w mieście swojej młodości … Otworzył oczy cicho , z jasnym , ze snu pozostałym w źrenicach uśmiechem i zdawało mu się , że wszystko się do ń śmieje , co tylko w źrenice mu wpadło . Nie ruszał się z miejsca , nie odwracał nawet głowy na poduszce , jakby się bał spłoszyć to , co snem już przecie nie było . Spostrzegł naprzód jasny , złoty płat słońca na przeciwległej ścianie , potem błyszczącą ramę jakiegoś obrazu , brzeg kaflowego pieca z niby brązowym ujęciem i dwie małe papużki , malowane w rogu sufitu , które mu się przez jedną chwilę wydały dziwnie znanymi , jak gdyby patrzył na nie już niegdyś … Nie myślał zresztą o tym , nie był zdolny myśleć . Okno było snadź przez całą noc uchylone , bo rzeźwy , zapachem kwitnących kasztanów przepojony powiew miłym chłodem muskał mu skronie . Chwytał go łakomie rozdętymi nozdrzami , błądząc okiem po ścianach , perłowym pokrytych obiciem , po czerwonych , pluszowych meblach dużego pokoju , urządzonego z wyszukanym , nowoczesnym , iście hotelowym i barbarzyńskim przepychem … Były momenty , że nie zdawał sobie dokładnie sprawy z tego , gdzie się znajduje . Zamajaczyły mu w pamięci podobnie błyszczące , podobnie obojętne i sprzedajne pokoje różnych palace'ów w Port - Saidzie , w Kalkucie , w Tientsinie , w Yokohamie … Spojrzenie jego padło na duży , żółtą skórą obity kufer podróżny , pokryty niemal całkowicie nalepionymi kartkami z nazwami stacji , hotelów , kompanii okrętowych … Uczuł , że sen mu znowu ciąży na powiekach . Jakiś wczesny turkot uliczny wpadł mu w ucho i gubił się wraz ze świadomością chwili obecnej ; zdało mu się , że słyszy znów krzyk okrętowej służby , a potem miarowy łoskot pociągu po żelaznych szynach , który przez tyle dni go ogłuszał . I nagle dziwna , słodka błogość : jestem w ojczyźnie ! Nieokreślone , jak cień drzewa , wiatrem poruszanego , kołyszące się w półsennej świadomości wyobrażenia tego wszystkiego , co przed dziesięciu laty rzucił , za czym tęsknił mimowolnie a ciągle , na stepach i w miastach , w trudzie i w dostatku : wieże mariackie na pokłębionym obłokami niebie , jakiś oderwany dźwięk z hejnału , zapach kwitnących kasztanów , sylweta wawelskiej katedry , ponad zielone drzewa widziana … I znowu dawniejsze , dziecinne przypomnienie : ogród , pełen jaśminu i świeżej rosy , błyszczącej na kwiatach , na puszystej trawie … Boso na nią wybiegł , rad z dni wakacyjnych , z młodości chłopięcej , ze świecącego słońca … Coś mu w głowie zamajaczyło ; przeskok wpółsennego przypomnienia przerzucił go zaś na drugą półkulę , w wiśniowy sad z widokiem na morze o srebrnej , drobnej , łyskliwej , z cicha pluszczącej fali . — Dlaczego płaczesz , Tonami ? Nie smuć się . Wiedziała ś przecie , że ja tu zawsze nie pozostanę … Ja , widzisz , jestem z daleka , z bardzo daleka … Muszę powracać … — Chcesz złota , Tonami ? Mam go dużo , bardzo dużo . Przed dziesięciu laty wyjechał em w świat z gołymi rę­koma … Czemu się oburzasz ? Chciał em , musiał em wiele złota zarobić … Nie chcesz go ? To szkoda . Nic ci więcej nie mogę dać . Właściwie nie kocham cię wcale , śliczna , droga Tonami ! Błysnęła mu po przez sen smuga krótkiego japońskiego miecza … Jakiś krzyk … Rozwarł powieki . — Śmieszne . Przecież ja jestem już tutaj . Leżąc na wznak , patrzył w górę , przed siebie . Wpadły mu znowu w oczy dwie papużki w klatce ze złotych prętów , oplecionych winogradem , malowane w rogu sufitu … — Gdzie ja je widział em ? — pomyślał zrazu obojętnie . Naraz przebłysk jasności , przerzut wstecz o całe długie lata . Oto leży tak na sofie z podwiniętymi pod głowę rękoma i patrzy już godzinę całą na śmieszne , w rogu sufitu malowane papużki , licząc minuty i nadsłuchując znanego , jedwabistego szelestu na schodach , lekkich , szybkich kroków … Za chwilę drzwi się otworzą … Zerwał się i usiadł na łóżku . Reszta senności w jednej chwili pierzchnęła mu z powiek . Wyskoczył z łóżka i jednym rzutem ramion rozwarł uchylone okno na rozścież . Świeża rzeźwość letniego poranku , poczynająca się już z lekka mącić gorącym oddechem nadchodzącego upału dnia , buchnęła na ń szeroką , kwietnymi woniami przepojoną falą . Wsparł się łokciami na parapecie , wychylając głowę na ulicę . Rondel Floriański i brama omszała , ciężka , zadumana , dalej ponad dachy czerwone , nad zielone , pachnące drzewa , widna w parnej śreżodze smukła wieża Mariacka … Patrzył na to wszystko w tylu pamiętnych dniach ! — Przecież to tutaj było — szepnął do siebie niemal głośno — właśnie tutaj . Zadzwonił gwałtownie na służącego . Przez jeden moment miał ochotę kazać rzeczy spakować i przenieść się gdzieś na inny koniec miasta albo uciec znów , jak ongi , ale opamiętał się rychło . — Jak się ten hotel nazywa ? — spytał zjawiającego się w progu lokaja . Lokaj wymienił znaną mu dobrze nazwę . — A numer ? Numer pokoju ? — Czterdzieści jeden . — Ach ! — odetchnął jakby z mimowolną ulgą . Tak . Teraz jest więcej pokojów , od czasu jak hotel odnowiono , bo teraz mamy i tamto skrzydło , gdzie przedtem były prywatne mieszkania … Dawniej , na przykład , ten pokój był już ostatni z naszych w korytarzu i miał numer dwudziesty dziewiąty . Dwudziesty dziewiąty ! Ostatni w korytarzu ! Pamięta , pamięta … Tuż obok były drzwi szklane , którymi można się było wślizgnąć niepostrzeżenie z prywatnych obok schodów , nie mijając w bramie hotelowego portiera , nie pokazując się służbie w korytarzach … We dnie był tam zawsze mrok , wieczorem wystarczało światło gazowe przede drzwiami nieco przykręcić lub zgasić nieznacznie … Dał służącemu krótki znak , aby wyszedł . Lokaj jednakże wskazał ręką papier leżący na stole . — Jaśnie pan jeszcze się nie zameldował . — Ach tak ! Pochwycił skwapliwie to przypomnienie , aby nie myśleć teraz dalej . Sprawa zapisania swego nazwiska na przygotowanej karcie meldunkowej wydała mu się naraz bardzo ważną i pilną . Ujął pióro w rękę nawet z pewnym uczuciem rozbawienia , że będzie teraz jako obcy podawał swe nazwisko tutaj , gdzie spędził całą niemal swoją młodość i kęs wieku dojrzałego … Roman Turski — napisał i zawahał się . Przez dziesięć lat dodawał do tego nazwiska : robotnik , kupiec , podróżnik , przemysłowiec , jak gdzie i kiedy padło i nie myślał już w końcu o tym , że niegdyś , przed dziesięciu laty i dawniej , mówiło się i pisało : Roman Turski , literat . Teraz przypomniało mu się to po raz pierwszy od dłuższego czasu . Właśnie teraz i tu . Zmarszczył brwi z niechęcią . Tamten okres życia zamknięty raz na zawsze i przekreślony dobrowolnie . Ale wszakże i kupcem i przemysłowcem przestał już być , odkąd , zlikwidowawszy swoje w ostatnich czasach nader rozległe interesy w Azji , siadł na okręt , aby tutaj powrócić . Uczuł pierwszy raz w życiu , że nie wie właściwie , czym jest w tej chwili . Żywym ruchem przekreślił pole , na którym powinien był wypisać swój zawód i wypełniwszy , stojąc , pośpiesznie kartę do końca — rzucił ją na ręce czekającego lokaja . — Trzeba się ubrać — pomyślał , gdy służący zamknął drzwi za sobą . Z przyzwyczajenia , jak człowiek , który nie miewał czasu na stracenie , zrazu szybko rzucał na siebie odzież , ale wnet ruchy jego zwolniały . Obezwładnienie jakieś ogarnęło go nieprzemożenie . Stał w słońcu , w bieliźnie do pasa , z odkrytą ogorzałą piersią , z twarzą koloru brązu , z której świeciło twardym połyskiem dwoje szaro niebieskich , teraz zadumą przyćmionych nieco oczu . — Jakże się to stało ? Przyjechał dziś w nocy , kazał się dorożkarzowi zawieźć do najbliższego hotelu — zmęczony długą podróżą , nie uważał , w której stronie miasta wysiada ani gdzie wchodzi , gdy mu służący drzwi otwierał … Odetchnął głęboko i usiadł w fotelu . Rysy stwardniały mu — spoza zaciśniętych ust , z szeroko rozwartych oczu wyjrzała jakaś uporczywa zawziętość … Niechże się tedy walka ostatnia rozegra . Dobrze się stało , że w tym jest właśnie pokoju — że nim ją samą zobaczy , czuje w tej chwili jej dawną obecność , chwyta uchem gdzieś z załomów portier jej szept , co dziesięć lat tu na niego czekał , nozdrzami delikatną , rozpyloną w powietrzu woń jej ciała , co nie zginęła dotychczas , mimo że tylu obojętnych ludzi przeszło tędy , za kilka srebrniaków własność tego pokoju na jedną noc , na parę dni sobie kupując … Uczuł coś jakby cień zmory dawnej , krążącej około niego w powietrzu . Nie odpędzał go w tej chwili , jak to przez dziesięć lat czynił , lecz owszem przyzywał ku sobie , oko w oko świadomie z nim stając . I cień przybliżył się ku niemu jak lekka mgła wszystko w sobie pochłaniająca . Przymknął oczy , gorący , dawno nieznany dreszcz przebiegł jego ciało . Ileż to lat już temu ? Dziesięć a dwa — dwanaście lat … Przyjechał tutaj skądś , dla jakichś odczytów , które wygłosić zobowiązał się był dawno i niepodobna mu się było teraz wymówić … Wszak był literatem — wówczas ! Stanął w tym hotelu — ten właśnie pokój mu dano … Położył się wcześnie spać , zły na siebie , że wyjechać musiał , prześladowany zwidzeniem przedziwnych , dumnych ust , kuszących jak śmierć , a tak niedostępnych … Ust , co tak wyglądały , jak gdyby — stworzone do całowań , rozkoszy i szału — dotąd niczyich nie tknęły warg przez dumę niewypowiedzianą i strach — rozkoszy samej , co spala ? Pokalania się ? Zawodu ? ( Nie ma nic więcej przewrotnego , pomyślał , jak dziewiczość — fałszywa ? — na twarzy kobiety zamężnej ) . Na kilka dni przed wyjazdem mówił do niej obłąkane słowa miłości . Zresztą wówczas nie wierzył jeszcze sam w to , co mówił . Przyzwyczaił się uwodzić , bawiło go to , mniej mu zależało na wyniku … Patrzyła mu w oczy bez zmrużenia powiek , bez uśmiechu , z uwagą , ale nic nie odrzekła . Nie mógł zrozumieć , czy gniewa się na ń , czy słucha go chętnie , nawet cień rumieńca nie przeszedł jej po bladej twarzy , rozświetlonej dwojgiem czystych a wiecznie głodnych oczu . Spotkał ją znowu w dzień odjazdu . — Pan ma odczyty w Krakowie ? — zagadnęła go znienacka . — Tak , księżno — odparł . ( Księżną była po mężu , choć sama z ubogiej i nieznacznej pono pochodziła rodziny ) . — Książę wyjechał na pogrzeb mojego ojca — rzekła powoli , zapatrzona przed siebie . Naraz zwróciła się żywo ku niemu . — W którym hotelu pan staje ? Wymienił nazwę bezmyślnie i chciał coś dalej mówić , ale przerwała mu ruchem ręki . — Do widzenia ! Został sam na ulicy . Patrzył , jak odchodziła drobnym , elastycznym krokiem , kołysząc się z lekka w biodrach . Chód jej miał w sobie coś tanecznego ; mimo swą „ poprawność ” przywodził mu na myśl ruchy baletnic w wyuzdanych , orgiastycznych pląsach . — Skąd mi to przyszło — szepnął do siebie , ruszając ramionami . W hotelu w Krakowie długo nie mógł zasnąć . Zwidywały mu się ciągle usta księżnej Heleny i drażniło go to zwidzenie , bo wiedział , że jest beznadziejne . Zmorzył go wreszcie sen nagły i ciężki . Po pewnym czasie we śnie zdało mu się , że ktoś drzwi otwiera . — Musi być rano — pomyślał na wpół przytomny — zapomniał em drzwi zamknąć ; służący przychodzi po ubranie … Nie otwierał oczu , aby się nie rozbudzić przedwcześnie ; pora była jesienna , do dnia pewno jeszcze daleko . Usiłował nie słyszeć szelestu poruszającej się w pokoju po ciemku osoby . Naraz uczuł miękkie , ciepłe , nagie ramiona , które obejmowały go za szyję . Obezwładniająca woń ciała … — Hela ! Straszliwy obłąkany pocałunek zamknął mu usta . — Ja nie jestem Hela , nie jestem księżna , nie mam imienia , jestem twym snem tylko , rozkoszą , która spada niespodziewanie , szczęściem ja jestem , co przyszło do ciebie na przelotną chwilę i jutro przepadnie ! … Kiedy rankiem , o godzinie , gdy pierwszy pociąg odchodził , pozostał sam w pokoju , pełnym jeszcze przedziwnej woni jej ciała , włosów i sukni , nie mógł się opamiętać , czy to jawa była rzeczywiście , czy też tylko jakiś niepojęty sen . Bolała go po prostu pustka tego pokoju i brutalne światło dnia , przez okno się wdzierające . Przymykał oczy , aby przywołać znowu w zwidzeniu tę noc szaleństwa , obłędu i rozkoszy , ponad ludzkie nazwanie straszliwej , noc nieprzytomną i tym do snu podobniejszą , że ona nie pozwalała mu światła zapalać . — Wszakże znajdziesz usta moje i po ciemku . Nie czujesz jak pachną ? Nagły dreszcz nim zatrząsł i przejmującym mrozem przeszedł po kościach . … Gdy zegar wydzwonił godzinę czwartą , kazała mu wyjść z pokoju . Powróciwszy po kilkunastu minutach , na jej znak , zastał ją już ubraną . Światło elektryczne płonęło teraz . Stanął w progu , wstydząc się naraz swego negliżu , płaszcza pośpiesznie narzuconego na bieliznę . — Bądź zdrów … Zaledwie dosłyszał jej słowa , stłumione gęstym , kilkakroć koło twarzy owiniętym woalem , przez który nawet rysów nie można było rozpoznać . — Hela … — Bądź zdrów . Pociąg za chwilę odchodzi . Muszę dzisiaj być w domu . — Ust . Raz jeszcze ust mi daj ! Zawstydził się sam swego głosu , takie w nim było psie niemal błaganie . — Nie . Dość . Twardo zabrzmiały jej słowa . Wyszła , nie oglądając się . Słyszał jej elastyczne kroki , jak się oddalały w korytarzu , jak ginęły na schodach , dywanem tłumione … Nagły szał go ogarnął ; uczuł , że tę kobietę , którą przed kilku dniami jeszcze chciał obojętnie uwodzić , kocha do nieprzytomności — właśnie teraz , gdy mu się oddała … Przestraszył się , aż krew mu w sercu zamarła , bo zwykle u niego to było końcem , co oto początkiem się stawało … Zobaczył ją znów po tygodniu . Przywitała go swobodnym uśmiechem i rozmawiała z nim uprzejmie i wiele , tak jak zawsze , tak jak z innymi . Czekał chwili , kiedy znajdą się sami . Nie unikała tego . — Hela ! Spojrzała na ń ze zdumieniem , przerywając w połowie jakieś uprzejme zdanie . — Hela ! Tęsknię za tobą … — Panie Romanie ? Miał wrażenie , że go cięto biczem przez twarz . Krew uderzyła mu do głowy . — Czy nie pamiętasz ? — wyjąknął całkiem głupio . — Pamiętam . Patrzyła mu w oczy wyzywająco . — Więc … więc cóż to było ? — Nie wiem . Niech pan zgadnie . Uśmiechnęła się naraz nadzwyczaj uprzejmie i niewinnie dumnymi ustami , kończąc : — Może moja fantazja . Teraz uczuł , że blednie . Zęby zacisnęły mu się kurczowo . Wstał i chwycił ją za rękę . — Słuchaj księżno — wykrztusił — jeśliś ty chciała mnie jak parobka … jeśliś myślała , że dość mi będzie potem … drzwi pokazać … Urwał , szukając słów . Księżna Helena patrzyła mu wciąż w oczy , jeno wzrok jej począł mętnieć i mgłą się zasnuwać , a ramię , palcami jego jak obręczą ściśnięte , zadrżało lekko . — Kochasz mnie ? — zapytała . — Tak . I ty musisz być moja , musisz ! I moja będziesz ! Choćby nie wiedzieć , co — muszę cię zdobyć . — Zdobywaj . Nie parsknął śmiechem w twarz i nie odszedł . Przyszło upragnione zwycięstwo i stało się jego ostatecznym pogromem . Ta najstraszliwsza choroba , ten obłęd najgorszy , który się miłością nazywa , ogarnął go jak płomień i pożerał w dosłownym znaczeniu . Poczęły się miesiące , kiedy ona była nie najważniejszą myślą , ale jedyną , do jakiej mózg jego był zdolny . Dnie , na których zegarze była jedna tylko godzina , ta właśnie , o której ją miał zobaczyć . Pocałunki od których się umiera tysiąc razy w jednej minucie i uściski takie , co trwają wieczność , bo serce się zatrzymuje i nie mierzy upływającego gdzieś tam na świecie czasu . Chwile szczęścia niewypowiedzianego : chłodne mrozem a pożądliwe , wilgotne usta , całowane przy powitaniu na schadzkach , dotknięcia dłoni niby przypadkowe i przelotne na balach lub w loży teatrów , spojrzenia wśród tłumu z pod spuszczonych powiek rzucone , długie , oddające się , do szału upojne , ruch warg ledwo dostrzegalny , mówiący : kocham ! gdy ludzie patrzą i nie rozumieją , spotkania w zacisznym mieszkaniu , pod zielonymi drzewami , w mknącym wagonie nocnego pociągu pośpiesznego , który , hucząc po szynach , unosił szalonym pędem miłość ich w świat ! W świat ! W świat ! Dzień po dniu , godzina po godzinie , rozwijał ze wspomnień długą wstęgę wypadków i zdarzeń i dziwił się , że tak ich wiele w przeciągu krótkich dwóch lat i że je pamięta wszystkie , jak gdyby wczoraj zaszły dopiero : że wie jeszcze i czuje , jaki zapach miały jej usta , jakie sypkie były jej włosy czarne , ogromne , małej głowie jak chmura słońcu ciężące … Pochylił twarz i ukrył rozgorzałe skronie w obu dłoniach . Ileż to razy — w tym właśnie pokoju — gdy ona z mężem przeniosła się do tego miasta , oczekiwał jej przyjścia w mroczne , zimowe popołudnia i w przedwczesne wieczory , albo w letnie dnie słoneczne , kiedy ludzie chodzący po ulicach zbyt są zajęci światłem , barwą i życiem wszystkiego dookoła , aby zauważyć postać kobiecą , wślizgującą się do bramy kamienicy , połączonej na piętrze korytarzem z hotelem … Jeżdżąc po świecie , gdy tu miał przybyć , telegraficznie zawsze ten pokój zamawiał ; dzisiaj po raz pierwszy dano mu go bez zamówienia , chociaż on go już nie potrzebuje . Zgrzytnęło coś w jego wspomnieniach , jak gdyby przyschła rana , na nowo brutalnymi palcami rozdarta : ból zaparł mu oddech na jedną chwilę . Tu oto , na tej podłodze leżał po raz ostatni u jej nóg i białe , sprężyste kolana całował , błagając , aby wyłącznie do niego należała , stargawszy luźne oficjalne więzy , które ją z innym człowiekiem łączyły — i stąd wstał , cięty brutalnym słowem jak szpicrutą , by iść w świat na dziesięcioletnią tułaczkę , na trud i walkę i pracę , na zapomnienie tego wszystkiego , co było … — Wrócisz ! — zaśmiała się za nim . Powrócił . Miał wrażenie , że otchłań otwiera się przed nim na nowo . — Turski powrócił ! Poleskiemu wpadły te słowa w ucho gdzieś od drugiego stolika i powtórzył je kilkakrotnie bezmyślnie , patrząc z natężeniem w stojące przed nim figury szachowe . — Turski powrócił … Turski powrócił ; teraz , panie kochany , szach ! Turski powrócił … Nareszcie zauważył , co mówi . Wzniósł żywo głowę i spojrzał w stronę , skąd głos go doleciał . — Kto mówi , że Turski powrócił ? — zapytał teraz z zupełną świadomością . Przy stoliku obok siedziało kilku ludzi . Jeden z nich , łysawy blondyn z ryżą brodą i powiekami bez rzęs , zapijający właśnie czwartą czy piątą szklankę wody po wypitej przed godziną czarnej kawie , powstał i nie wyjmując rąk z kieszeni , podszedł ku Poleskiemu . — Pan nie słyszał ? Zobaczył em go dzisiaj na ulicy … — Turskiego ? Romana Turskiego ? — Tak jest . Ledwo mogł em go poznać . Ogorzał , wygolony … — Może to nie on ! — rzucił od stolika przedziwnie chudy jegomość z pospolitą , starannie anglizowaną twarzą i złotymi zębami . — Musiał eś się pan omylić , panie Merser ! Ryży blondyn obrócił się żywo , potrącając sterczącymi łokciami stojących obok . — Jakże ! Przecież z nim mówił em … Poleski wsparł się obiema rękami na poręczy krzesła i zwrócił z trudem swą garbatą postać ku mówiącemu . — Mówił pan z Turskim ? Dziś ? Tu ? — Dajże pan pokój jakiemuś tam Turskiemu ! Ja już posunął em . Graj pan ! Ale Poleski nie zważał . Powstał i zbliżył się do sąsiedniego stolika . Partner jego , stary radca sądowy , wzruszył ramionami z niechęcią i począł bębnić niecierpliwie palcami po stole . Po chwili , słysząc obok żywą roz­mowę , zwrócił się do sąsiada czytającego gazetę . — Co za Turski ? — Turski ? Nie wiem . Ktoś dalszy odpowiedział : — Literat . Grają właśnie dzisiaj jakąś jego sztukę w teatrze . — Patrzcie , patrzcie — zdziwił się radca nie bez urazy w głosie . — I gdzież on wyjeżdżał ? Merser tymczasem opowiadał : — Szedł em sobie przez rynek . Chciał em właśnie dzisiaj kupić lożę do teatru , więc trzeba było zobaczyć , co grają … — Mógł się pan mnie zapytać — wtrącił chudy , który zostawszy niedawno recenzentem w jakimś dzienniku , uważał się za osobę bezpośrednio i ważnie z teatrem złączoną , a przeto nader kompetentną w sprawach repertuaru , aktorek , dekoracji , dramatów , reżyserii i wszelkich innych rzeczy . — Nie było pana pod ręką . Otóż staję na rogu i czytam afisz . Zasłania mi ktoś stojący przede mną . Poglądam przez jego ramię : Wiosenne dziwy . Pasja mnie wzięła , bo to , panie , grywają już od dziesięciu lat , a ja myślał em , że będzie co nowego … — Dziś niedziela — odezwał się recenzent . — W niedzielę dyrekcja nowych sztuk nie daje , bo … — Nie przerywaj pan , panie Koper ! — Więc cóż dalej ? — A nic . Zaklął em z cicha : mogli by już raz tym wiosennym dziwom dać spokój ! A ten jegomość , co stał przede mną , odwraca się i mówi z uśmiechem : I ja tak myślę . — No i co powiecie , panowie , był to Turski , autor Wiosennych dziw , czy dziwów , czy jak się tam mówi ! — Przyjechał pewno po tantiemy — rzekł Koper , uśmiechając się jedną połową ust . Poleski przysunął się . — Czekajno , pan . To takie mało prawdopodobne . Czy to nie był kto inny ? O Turskim od dziesięciu lat zaginęły wieści … — No i znalazł się ! — rzekł Merser z triumfem , jak gdyby on był Stanleyem , który z narażeniem życia odszukał Livingstone'a . — To nieprawda ! Turski nie żyje . Poleski drgnął niespokojnie . — Skąd pan to przypuszczasz ? — Nie przypuszczam , lecz wiem . Z za odrzuconej gazety wyłoniła się zasępiona , wąsata , krzaczastymi brwiami ocieniona twarz Rogockiego , który dotychczas , zatopiony w czytaniu , zdawał się wcale nie zwracać uwagi na to , co około niego mówiono . Wpatrzył się na chwilę okrągłymi oczyma w garbatego lekarza i powtórzył z uporem : — Turski nie żyje . Merser śmiał się głośno . — Rogocki mówi z taką pewnością , jakby był na jego pogrzebie … — Był em . — Nie pleć pan głupstw ! Przecież mówię , że dzisiaj z Turskim rozmawiał em ! Rogocki już nie odpowiadał . Zakrył się znowu gazetą , spoza której buchały jeno kłęby dymu jego cygara . Kawiarnia tymczasem napełniała się coraz więcej . Dochodziła godzina piąta i pomimo upalnego letniego dnia , który wabił za miasto , stali bywalcy ściągali na zwykłą kawę poobiednią , na gazety , na partię szachów lub bilardu . Kilku przybyszów przysiadło się do stolika Mersera , dziennikarz jakiś starszy , z którym Koper z głośno akcentowanym koleżeństwem począł zaraz „ fachowo ” rozmawiać o teatrze , a osobliwie o jednej z młodszych aktorek , pozwalając się domyślać , iż ma z nią stosunek ; poeta przez kilku ludzi w mieście wysoko ceniony , siwiejący malarz , wieczyście o niesprawiedliwości społeczeństwa mówiący i jeszcze jakiś młody , w klerykalnym miesięczniku pracujący bałwan , o przedziwnie ciasnej głowie , który uchodził za bardzo zdolnego , ponieważ przed kilku laty zdał z odznaczeniem maturę , a niedawno otrzymał doktorat sub auspiciis imperatoris . Poleski stracił partnera , który , nie mogąc się go doczekać , odszedł z gniewem od szachownicy . Nie zatrzymywany przez nikogo , widząc , że się niczego więcej o Turskim nie dowie , gdyż opowiadający właściwie sam nic nie wiedział , usunął się we framugę okna , gdzie właśnie jakiś gość wychodzący opróżnił mały stolik . Kawiarnia znajdowała się na piętrze starej kamienicy w rynku i z głębokich , w trójłokciowym murze wykutych wnęków okiennych , poza zrąb naprzeciw stojącego domu widać było dużą część placu , z kolorowymi Sukiennicami w pośrodku i górującą nad nimi z prawej strony dawną wieżą ratuszową . Kościół Mariacki za węgł em już skryty , znaczył się tylko kawałkiem niższej wieży ; ciężkim ceglanym cielskiem widną oku przestrzeń odgraniczającej … Nad Sukiennicami dalej mroczyły się mury Szarej Kamienicy , ustępującej w głąb uliczną ponurą , długą boczną fasadą , ale plac cały na dole pełen był barw i słońca . Poleski patrzył , na dłoń głowę wsunąwszy , jak pod zielenią drzew grały wszystkimi kolorami tęczy stroje wieśniaków , co na niedzielę do miasta ściągnęli , jak się snuły w lekkich , jasnych sukniach przechadzające się , do ptaków , motyli i kwiatów podobne kobiety , jak płonęły na stołach przekupniów kwiaty prawdziwe , a ówdzie znów zabawki dziecięce : z barwnych skrawków papieru sklejone wiatraczki i pęki baloników kolorowych , podobne z dala do jakichś bajecznych , w powietrzu się unoszących winnych gron … Przypomniał mu się mimo woli jeszcze więcej słoń­em , kwiatami i barwą kobiecych ust kolorowy . Plac Hiszpański w Rzymie . Przymknął nieco oczy . … Schodziła po schodach , marmurową kaskadą od Trinità del Monte w dół bijących , a po obu brzegach tej śnieżnobiałej rzeki , z którą płynęła , były kwiaty : całe pęki , całe snopy kwiatów , róże , gwoździki , hiacynty , gałęzie całe rozkwitłego drzewa migdałowego , akacji pachnącej i do złotych pióropuszów podobnej mimozy . Stał w dole koło fontanny i patrzył , jak w cud . Zdało mu się , że miasto całe zbudowano , i schody białe , i strzelisty obelisk , że kwiaty wyhodowano na dalekich niwach i zwieziono je wszystkie tu , na te stopnie marmurowe po to jeno , aby ona mogła tak schodzić o tej popołudniowej godzinie , w piękności niesłychanej i w złotym słońcu , wprost na twarz jej świecącym . Cudu jakiegoś oczekiwał : może nagle kwiaty śpiewać jej poczną , może woda , w fontannie szemrząca , przedziwną muzyką się rozdzwoni , może ludzie naraz poczną klękać i głowy chylić , jak przed zjawieniem … I stał się cud ! Księżna Helena ! Nie mówił z nią więcej nigdy w życiu . Mógł ją był spotkać często tutaj , na zabawach , w teatrze , u niej w domu wreszcie , gdyż przyjmowała wszystkich , ale sama myśl , że przed majestatem jej piękności będzie stał garbaty , wątły i nieporadny , była tak straszna , że unikał wszelkiego do niej zbliżenia … Posłyszał , że ktoś usuwa gazety , leżące obok niego po przeciwnej stronie stolika . Odwrócił głowę . Rogocki wtłaczał się na pluszową kanapkę we wnęku okna . — Nie przeszkadzam panu ? — Nie , nie . Owszem , proszę … — odparł nienawistnie . Rogocki nachylił się do ń przez stolik . — Czy pan wierzy tym głupstwom , które Merser opowiada ? — Jakim głupstwom ? Udał , że nie wie , o czym mowa , myśląc , że się pozbędzie w ten sposób natręta . — No , jakimże ! Tym o Turskim . To jest śmieszne . Turski nie żyje . — Skąd pan wiesz o tym ? — Wiem . Przybliżył kudłatą głowę jeszcze więcej do twarzy Poleskiego i szepnął tajemniczo : — Czy pan wie , że on się kochał w księżnej Helenie ? Poleski skinął głową powoli . — Tak . Słyszał em coś nie coś o tym . Powstał i chciał odejść . Rogocki chwycił go za połę surduta . — Panie , to jest kobieta dziwna ! On szalał za nią , ale ona go nie kochała . Był za słaby , aby się wyrwać , więc … rozumie pan ? — Tak , tak . Rozumiem . Do widzenia . — Pan jeszcze nie wie , lecz ja panu powiem . Ona mówiła … komuś , no tak , mnie nawet mówiła , że Turski wtenczas , przed dziesięciu laty , napisał do niej list , z którego zrozumiała na pewno , że on sobie życie odbiera , a nie chce się do tego przyznać tylko na złość , aby jej nie dać triumfować … — Pan temu wierzy ? — No , jakże ! Przecie gdy ona go odepchnęła … Zaduch ciasnej izby uderzył na ń nieprzyjemnie . Stróż spał w ubraniu na łóżku , najzupełniej pijany , na stole pod wysoko umieszczonym oknem siedziało czworo dzieci , widocznie świeżo obitych , jeszcze ze łzami na twarzy . — Czy jest matka w domu ? — Mamusia poszła na nieszpory , a nam kazała tatusia pilnować … — Dobrze , dobrze … — Poleski zawahał się . — A czy pan doktor czego potrzebuje ? — spytała najstarsza dziewczynka … Poleski miał ochotę zapytać , czy tu kto , jaki obcy pan tymczasem nie dowiadywał się o niego , ale nie wiadomo dlaczego wstyd mu się zrobiło pytania , więc zostawiwszy tylko dzieciom kilka groszy ( właściwie nie wiedział , dlaczego to robi ) , poszedł do siebie na piętro . Jedyny jego służący miał w niedzielę dzień wolny , mieszkanie więc było najzupełniej puste . Minął przedpokój i chłodny , rozpaczliwie przykry , banalny salon , będący zarazem poczekalnią dla pacjentów i dopiero w gabinecie swym zauważył , że wbrew zwyczajowi i na wspak swemu pedantycznemu zamiłowaniu do porządku , wszedł aż tutaj z laską , w kapeluszu i w zakurzonej , podczas największych upałów nawet nieodstępnej zarzutce z peleryną , którą , jak utrzymywali jego złośliwi przyjaciele , usiłował na ulicy swe kalectwo maskować . Wpadł w złość i zaczął wołać na służącego , o którym wiedział , że jest w tej chwili na mieście . Laską z gumowym końcem uderzył w biurko , kapelusz rzucił do kosza z papierami i z watą , którą sobie po badaniu chorych palce wycierał , a płaszcz — pod ceratową sofę na wyciąganych żelaznych nogach , stojącą naprzeciw okna . Teraz dopiero zastanowił się , że robi głupstwa . Pozbierał porozrzucane ubranie i zaniósł wszystko na właściwe miejsce , po czym przeszedł do trzeciego z zajmowanych przez siebie pokojów . Poleski , wszedłszy do sypialni , zamknął drzwi na klucz , pomimo że w mieszkaniu nie było nikogo , kto by mu mógł przeszkadzać , po czym zdjąwszy karabelę ze ściany , stanął w pozycji z ręką wysoko wzniesioną , by końcem brzeszczotu nie zawadzić o podłogę . Stał tak chwilę bez ruchu i nagle puścił młyńca . Mała , kaleka postać jego sprężyła się w sobie , nogi o za wielkich stopach wrosły w ziemię , długie ramię aż po przegub dłoni stwardniało w nieruchomy konar , na którego końcu był wicher okiem nieuchwytnych ruchów i błyskawica wijącej się i gwiżdżącej w powietrzu stali . Dużą głowę wcisnął między wysokie ramiona — na twarz wystąpiły mu wnet ceglaste rumieńce , oddech począł się rwać i zgrzytać w piersi . Z młyńca — bez wypoczynku — przeszedł do cięć zadawanych w powietrze podstępnie i pewnie , z długą szablą w ręku wyglądał jak potworna , piekielna maszyna , jedynie do poruszania tej błyszczącej stali wymyślona . Była to zresztą jego duma i samoobrona , ta mistrzowska sztuka szermierska , przez którą potrafił ułomną swą postać zrobić straszną dla każdego , kto by go chciał lekceważyć lub zadrwić z jego kalectwa … Nareszcie rzucił szablę . Zmęczenie tym razem nie chciało mu uspokoić rozigranych nerwów . Wskoczył wyczerpany na fotel i zginął niemal w jego głębi . Z jedną nogą podwiniętą pod kolano , z drugą zwieszoną i niesięgającą posadzki , z rozrzuconymi na poręczach długimi rękoma , dysząc ciężko , wbił oczy w portret smukłego ułana , dziada swojego , co sponad żółtych rabatów wpół zwróconą twarzą uśmiechał się do ń ze ściany niemal szyderczo i złośliwie . Poleski pobladł i przygryzł wargi . Powolnym i jakby mimowolnym ruchem głowy przeniósł wzrok na hebanowy , perłową macicą inkrustowany stolik obok kominka , na którym stała niewielka , żelazna szkatułka . Turski ! Szkatułka , którą przed dziesięciu laty przyjął obojętnie , owszem , ze skrytym uśmiechem politowania , że Turski do tak marnej rzeczy przywiązuje wagę i daje mu ją do przechowania — ta szkatułka stała się powoli częścią jego życia i myślenia , tak że możliwość samą , iż mu będzie odebrana , uważał teraz za groźbę amputacji , po której pustka trupia w głowie zostanie . Sam nie wiedział , jak się to stało i kiedy . W każdym razie było to na długo przed tym , nim księżną Helenę zobaczył w Rzymie na Schodach Hiszpańskich wśród kwiatów ze słońcem ku niemu idącą . Przypomniała mu się teraz znowu ta dziwna godzina . Usiłował rozwikłać w sobie wszystko , co się z nim działo , wynaleźć związek , następstwo i sens tych rzeczy . Obie nogi podwinął pod siebie , ręce zsunął aż na koniec poręczy fotelu , skulił się i zgarbił jeszcze więcej i siedział tak nieruchomy , jak jakieś potworne lasów australskich zwie­rzątko , z oczyma uporczywie wytrzeszczonymi przed siebie . Więc co jest właściwie ? Od dziecka — może właśnie dzięki swemu upokarzającemu kalectwu — miał nienawistny wstręt do wszystkiego , co tylko było kobietą , bez względu na wiek , postać , stanowisko … Malcem z przedziwną i wyszukaną złośliwością darł suknie swoim kuzynkom i kłuł je okrutnie a niespodziewanie ; na uniwersytecie był wrogiem koleżanek ; jako człowiek dojrzały z wytwornie zimną grzecznością i bezlitosną wzgardą szydził z kobiet , jak gdyby ciętym dowcipem i całą wyższością jasnego umysłu mszcząc się na nich za to , że plecy jego garbate , śpiczasta głowa wciśnięta między krzywe ramiona , piersi kogucie , stopy i dłonie za duże … Nienawiść tę zawziętą podniecała w nim jeszcze i potęgowała nieokiełzana jego zmysłowość o zwierzęcych iście wybuchach . W kochankach , jakie posiadał , przeważnie płatnych i krótkotrwałych , nienawidził kobiety , jako istoty duchowo niższej i pośledniej , a także fizycznie mu obcej i niezrozumiałej , która mimo to gorszą , zwierzęcą stronę jego jestestwa ciągnęła ku sobie nieprzeparcie i … upodlała . Nienawidził w nich po prostu swojej własnej , górującej w pewnych chwilach zmysłowości i gardził nimi bezgranicznie za to właśnie , że jego , kalekę i niedorodka , gotowe są jako samca przyjmować … A jednak poza tą chmurą czarną , poza nienawiścią , wzgardą , wstrętem i złością spało w nim jakieś słońce ze wschodniej bajki , jakaś tęsknota za tym , aby było inaczej ; przytłumiony wolą , szyderstwem na siedem spustów zamknięty sen o zaklętej królewnie , o piękności podobnej kwiatom czystym i wonnym , o uśmiechu , z którego zorza się rodzi . Czuł to wszystko w sobie , ale nie umiał tego jasno przed sobą sformułować i na próżno się męczył , skulony w fotelu , z oczyma wbitymi w żelazną szkatułkę , pełną listów nie do niego pisanych , chcąc zrozumieć to , co się w nim dzieje , a raczej już się stało . To jedno było mu pewne , że wydobyło się z duszy jego na wierzch coś , o czym nie chciał wiedzieć , że w niej w ogóle istnieje , a z czym teraz walczyć już za późno . Uczuł się bezradnym , jak dziecko . Tym bezradniejszym i nędzniejszym , że nie miał nic przed sobą , ku czemu by mógł dążyć , co by się mógł starać zdobyć , czy osiągnąć . Nie chciał nawet niczego . Gdyby w tej chwili księżna Helena z całym przepychem swojej urody zeszła ku niemu i przez szaleństwo jakieś niepojęte ramiona z oddaniem wyciągnęła , parsknął by jej niewątpliwie śmiechem w twarz i znienawidził za to , że śmiała tak się skalać i poniżyć … Nie , nie ! Nie chciał niczego , jeno był tak strasznie , tak bezdennie nieszczęśliwy — na przekór sobie samemu . A zresztą — czyż tu naprawdę o księżną Helenę idzie ? Czyż nie jest rzeczą ważniejszą , ba , jedynie ważną ta tylko głupia okoliczność , że w jego pokoju , w tej zimnej żelaznej szkatułce zamknięta jest tajemnica miłości ? Tajemnica czegoś pono świętego , pono wielkiego i niepojętego , co bywa udziałem ludzi zdrowych i pięknych , czym się cieszy świat jak słońcem , a co on sam zna jeno z tego ohydnego , podłego surogatu , jakim jest dreszcz zmysłowej rozkoszy , wstręt i nienawiść po sobie zostawiający … Ktoś kołatał do wchodowych drzwi od korytarza . Poleski wzniósł żywo głowę z wielkimi , odstającymi uszami , jak zając bliskim ujadaniem psów zaniepokojony . Przyszło mu na myśl , że to musi być Turski . Przez jeden moment miał ochotę wpuścić go tutaj i trzasnąć wchodzącego w łeb żelazną szkatułką z listami , a potem wziąć te dwie stare , zawsze wyostrzone karabele ze ściany i pokazać mu , że on , ułomek i kaleka , nie jest gorszy od najzdrowszego , gdy na śmierć i życie gra pójdzie … Kołatanie powtórzyło się . To jednak nie mógł być Turski , gdyż on dzwonił by raczej … Namyślał się przez jakiś czas , kto to może być — bez najmniejszej chęci wpuszczenia natręta , ale służący widocznie był już z miasta powrócił i drzwi do przedpokoju otworzył . Za chwilę zapukano ostrożnie wprost do jego sypialni . Wstał i machinalnie przekręcił klucz w zamku : mógł to być ostatecznie posłaniec , wzywający go do chorego , a od tego — nie przez miłość ludzi , której nie posiadał , lecz przez sumienne poczucie obowiązku — nigdy się nie wymawiał . Na progu stanęła uśmiechnięta , osiemnastoletnia może dziewczyna o jasnych jak len . włosach z narzuconą na nie niebieską , włóczkową chusteczką . Strój miała na sobie niedzielny , skromniutki , w pokłutych igłą dłoniach trzymała perkalową barwną parasolkę . — Rózia ! Czego tu chcesz ? Z uśmiechem , cicho zamknęła drzwi za sobą i zrzuciwszy chustkę z głowy , podeszła ku cofającemu się nieco lekarzowi . . — Pan doktor zapomniał ? Kazał mi pan przyjść dzisiaj , w niedzielę , przed wieczorem … — Ach , tak . Wtłoczył się znowu w fotel i patrzył obojętnym wzrokiem przed siebie , unikając jakby z umysłu spojrzenia dziewczyny . Naraz urwała i jęła się bacznie przypatrywać milczącemu wciąż Poleskiemu . — Co panu jest dzisiaj ? Mruknął przez zęby coś niezrozumiałego i nienawistnego . Podeszła ku niemu i delikatnie , cichutko , cichutko , położyła mu spracowane ręce na zimnym potem okrytych skroniach … — Chory dziś czy zmęczony ? — spytała miękko i lękliwie . Poleski patrzył jej teraz w oczy zimnym , nieubłaganym spojrzeniem . — No , nie patrzyć tak , panie doktorze , ja nie chcę ! — Mój , mój malutki , biedny doktorek ! Cicho , Rózia popieści , utuli . Przez chwilę poddawał się biernie pieszczocie , aż naraz odepchnął ją gwałtownie od siebie . Zatoczyła się i usiadła na sofie , patrząc na ń zdumiałymi , przerażonymi oczyma . — Pan się na mnie gniewa ? Co ja zrobiła m ? Milczał przez jakiś czas , nie spuszczając z niej oka . — Słuchaj , Róziu , czy ty mnie kochasz ? — Kocham , kocham ! Przecież pan wie , nikogo oprócz pana … Zaśmiał się cicho . — Dlaczego mnie kochasz ? — Jak to : dlaczego ? — Za co ? — Za co ? No tak . Bo kocham . — Jakaś ty głupia . Przecież ja ładny nie jestem . — No … nie jest pan doktor znowu taki brzydki . Zeskoczył z fotelu i stanął przed nią . — Patrz , jestem garbaty , prawda ? Na plecach i tu na piersi . Prawe ramię wyższe . Ręce sięgają do kolan ; prawa dłuższa — mówi się znajomym , że to od robienia szablą , ha , ha ! Krzywe nogi , stopy za duże ; gotowych trzewików dostać nie mogę … — Oczy ma pan prześliczne … — Właśnie . W pargaminowej , długiej twarzy o szerokiej gębie i odstających uszach . Zwłaszcza czaszka jest śliczna , śpiczasta , szczeciną porosła . — Czemu pan tak mówi ! Ja nie chcę . — Dobry dla ciebie także nie jestem . — Owszem … — Nie pleć głupstw . Dokuczam ci . Co ? Prawda ? Odpowiadaj , dokuczam ci czy nie ? — Czasem . — Nie pamiętam . — Łżesz . I hojny nie jestem . Pieniędzy ty sama nie chcesz przez głupotę … Podarunków ode mnie nie otrzymujesz … — O , przepraszam ! Kupił mi pan niebieską sukienkę … — Perkalową ! Za kilkanaście koron ! Przed kilku miesiącami ! Raz w życiu ! I ty za to … przynosisz mi tu swoje młode , dotąd przez nikogo nietknięte ciało i narażasz się , gdyby ś matką została … — Panie doktorze ! — Milcz . I myślisz może , że ja cię kocham ? Że cię lubię przynajmniej ? Że nie czuję dla ciebie tak samo wstrętu , nienawiści , pogardy ? — Jezus Maryja ! Co panu jest ? — No , mów , mów , mów ? Dlaczego mnie kochasz ? — Nie wiem … Doprawdy … jakoś nie zastanawiała m się nad tym . Może ja naprawdę jestem taka głupia … Wypchnął ją brutalnie z pokoju i zamknąwszy drzwi , rzucił się na podłogę , wijąc się i targając na sobie ubranie w ataku histerycznego płaczu . Kilku młodych ludzi , usiłujących wyglądać jak najbardziej dystyngowanie , stało między fotelami tyłem do sceny , patrząc z miną światowych bywalców na loże , w których nie było nikogo z ich znajomych … Ktoś obok mówił : — Mańka obiecała przyjść , ale to ci jest taka dziewczyna , że jej nigdy wierzyć nie można . Na darmo wydał em trzy korony . Ktoś inny znowu : — Po drugim akcie trzeba klaskać . Wyjdzie na scenę autor . — Głupstwo . Przecie nie żyje . — Ale gdzież tam ! Jest w Krakowie . Mówiono mi dzisiaj w kawiarni . Podobno na jego przybycie dyrekcja sztukę wznowiła . Jeden z foteli recenzyjnych zaszczękał otwierany z przykrym zdumieniem , że mu w dniu niewłaściwym służbę każą odbywać . Na jeden moment we włosiennym wnętrzu jego zbudziła się jeszcze nadzieja , że może jakaś przyjemna kuzynka potentata opinii w drodze łaski dzisiaj go zajmie , rychło jednak lekki , lecz dotkliwie kościsty ciężar rozwiał jego złudzenia . Doktor Koper wszedł do teatru . Z miną lekko uśmiechniętą i tajemniczą rozejrzał się szybko po widowni i usiadł nieruchomie w zapuszczoną kurtynę wpatrzony . Zjawienie się jego wywarło wrażenie . Poczęto sobie szeptać i robić domysły , co ma znaczyć tak niespodziewany dla dzisiejszego przedstawienia zaszczyt . Człowiek poinformowany wskazał na ń głową z triumfem : — A co ? Nie mówił em ! Publiczność zaczynała się niecierpliwić ; był już czas , aby rozpocząć widowisko . W przejściu pojawił się sekretarz teatralny . Wysoki , z płaską , wygoloną twarzą , pomyszkował wzrokiem między siedzącymi , a dojrzawszy Kopra , podszedł z uciechą ku niemu . — Kochany doktorze , doskonale się składa , że pan przyszedł … — Pan wie , że Turski jest w Krakowie ? — przerwał Koper godnie . — Właśnie , właśnie … Otóż czy go nie ma na widowni ? Kaprała go tylko zna , ale już ucharakteryzowany . Samemu dyrektorowi zaś nie wypada … Koper , który chodził do gimnazjum w czasie , gdy Turski zniknął i nie miał najmniejszego wyobrażenia , jak on może wyglądać , począł się pilnie przypatrywać siedzącym dookoła , a spojrzawszy także kilkakrotnie najzupełniej obojętnie w twarz Turskiemu , zawyrokował . — Nie ma go . Musiał by m go poznać . Przyjdzie później . Turski słuchał , jakby to wszystko nie do niego się odnosiło . Zgnębiony był porannymi wspomnieniami , zmęczony pierwszym dniem pobytu w tym mieście , włóczęgą bezcelową po ulicach , siedzeniem w jakiejś nowej , nudnej , nieznanej mu dawniej kawiarni . Oprócz Mersera nikogo ze znajomych nie spotkał , nie szukał nawet nikogo , odkładając sobie na później odwiedziny u dawnych przyjaciół , o których nie wiedział nawet , czy wszyscy dotąd żyją . Wyczytawszy z afisza , że sztukę jego grają , poszedł do teatru bez ciekawości i bez osobliwego celu , po prostu aby wieczór długiego dnia jakoś przepędzić . Nie obiecywał sobie wzruszeń ani niespodzianek ; patrzył też obojętnie , jak kurtyna się wzniosła , odkrywając przed nim zniszczony i połatany płócienny krajobraz , który mu się wyśnił przed kilkunastu laty w bogactwie tęcz , słońca , kwiatów i płynącej wody . Na początek przedstawienia patrzył okiem nieubłaganego krytyka . Raziły go liche dekoracje — barbarzyńskie , do niedzielnych przedstawień zastosowane skrócenia reżyserskie i gra aktorów bezduszna , którzy na darmo tylekroć powtarzanym i zmartwiałym , zmanierowanym w swych ustach wyrazom często granej sztuki usiłowali nadać cokolwiek nowego życia ze względu na zachwyconą za kulisami wieść , iż autor po dziesięcioletniej nieobecności pono dziś będzie w teatrze . Pamięć i rutyna biednych , umęczonych wyrobników sceny brała już górę , znać było , że próżno się zmuszają , aby myśleć o tym , co mówią . Stargam kolczastą zaporę tych stopy twoje raniących gałęzi ! Oto twe dłonie jak dwa ptaki biorę ; wszak nogi twoje tylko krzak ten więzi ! Pójdź za rękoma swemi , które do mnie idą stęsknione , pójdź za ócz spojrzeniem , co chcą być przy mnie ! Świat jest tak ogromnie jasny ! Tu czarem wszystko jest i — cieniem ! Świat jest tak jasny ! Pokażę ci drogę na ten świat jasny ! — Wszak tyś sam zbłąkany ! — Ach , zapomniał em ! Ale wyjść stąd mogę , jeśli zapomnę , w tobie rozkochany , Pójdź ze mną , kwiecie ! Turski mimo woli zaczął słuchać uważniej . Treść słów , mówionych ze sceny , była mu dość obojętna , ale odnalazł coś , jak gdyby nić , wiążącą obecne jego jestestwo z tym człowiekiem , który te słowa pisał przed laty . Wsparł łokieć na kolanie i twarz na dłoni położył . Powieki przymknął nieco ; patrzył nie na to , co się przed nim w tej chwili działo , lecz na jakiś dawny , jasny , słoneczny dzień swojego życia . … W teatrze , w tym samym teatrze grano po raz pierwszy Wiosenne dziwy . Siedział w loży za plecami księżnej Heleny i oddychał upajającą wonią jej odkrytych ramion . Wsparła się z lekka na poręczy krzesła , na której on położył swą rękę . Drgnęła , jakby chcąc się cofnąć , ale powstrzymało ją widocznie nieme błaganie jego oczu ; widział ją z profilu : spod ociężałych marzeniem powiek , z rozchylonymi nieco ustami patrzyła na scenę … Był to dzień jego tryumfu ; jedyny prawdziwie upojny dzień w jego życiu . Wiosenne dziwy przyjmowano burzą oklasków , zrywającą się ze wzmożoną siłą po każdym akcie . Wywoływano go bez końca , rzucano mu kwiaty i wieńce . Zniósł je wszystkie do loży księżnej Heleny i rzucił pod jej stopy . Uśmiechnęła się do niego nabrzmiałymi pragnieniem ustami . Czuł na sobie palące jej spojrzenie i drżał . Nieprzytomnie odpowiadał recenzentom , którzy przychodzili dłoń mu uścisnąć , nie uważał jadowitych żądeł w słodkich gratulacjach kolegów - pisarzy . Za kulisami wyrósł przez jeden wieczór na boga . Jakiś stary aktor , podobno mąż grającej rolę boginki róż młodej artystki , zapraszał go do siebie i zapewniał o przyjaźni swej żony , inni zwykły tytuł „ panie autorze ” , zastępowali również śmiesznym , lecz więcej uroczystym „ panie mistrzu ” . — Księcia nie ma . Odprowadź mnie do domu — ty ! W ciemnej głębi loży wpiła się pożerczymi ustami w jego wargi spragnione … Nagle rozpalające się światło w widowni i mdłe , pospieszne brawa przerwały Turskiemu wspomnienia . Nie zauważył nawet , kiedy pierwszy akt doszedł do końca . W teatrze przed spuszczoną kurtyną zrobiło się jasno , ludzie wstawali z krzeseł , jedni wychodzili , inni poczynali banalne , gwarne rozmowy . Turski odwrócił się i spojrzał mimo woli w stronę , gdzie była loża , z której ongi patrzył na pierwsze przedstawienie Dziwów wiosennych . Siedziała w niej księżna Helena — jak ongi . Poznał ją na pierwszy rzut oka i zdziwił się , że nie doznał żadnego wrażenia . Oto była przed nim niedaleko , żywa , w tym samym miejscu , na którym przed chwilą jeszcze widział ją we wspomnieniu gorącym i była mu najzupełniej obojętna . Miał raczej uczucie przesytu , prawie że niesmaku . Coś się w nim złamało niepowrotnie i aż mu się wstyd zrobiło , aż żal , że się tak stało , choć starał się o to przez dziesięć lat usilnie . — To jest ona ? Piękna jest , ale naprawdę , że za dużo o niej myślał em . Skłonił się jej głęboko z uczuciem takiem , jakby witał kogoś dobrze znajomego , z kim przed dwoma czy trzema dniami się rozstał , ale na kim nigdy mu nic zgoła nie zależało . W tej chwili uczuł , że biorą go w uścisk dwie wilgotne łapy i jakieś obrzydliwe , miękkie usta w policzek go całują . — A ! Drogiego , dawno niewidzianego mistrza … Cofnął się z przerażeniem . — Ledwie kochanego mistrza mogł em poznać ! Tyle lat ! … . A toż się żona ucieszy ! Nie mogła dzisiaj grać , bo … spodziewamy się błogosławieństwa bożego … Turski nie wiedział , jak się przywitać . — Bardzo mi miło . Pan co tu robi ? — Bąknął , ażeby cośkolwiek powiedzieć . — Jak to : co ? Jestem dyrektorem … — A ! Dyrektorem ? — Tak , tak , mistrzu kochany . Ciężki kawałek chleba . Z tą aktorską hołotą nie można sobie już poradzić . Czasy bardzo się na gorsze zmieniły . Ale co do tantiemy , owszem , nie odmawiam , chociaż czasy są ciężkie i to już nie idzie tak , jak dawniej . O , nie ! Ale obliczymy wszystko … Doktor Koper potrącił dyrektora w łokieć i rzekł szeptem tak , aby go Turski wyraźnie dosłyszał : — Niechże mi dyrektor przedstawi pana Turskiego . — Bardzo mi przyjemnie … — Pragnął em pana dawno poznać . O dzisiejszym przedstawieniu dam małą notatkę w dzienniku wobec powrotu pańskiego do kraju . To dobrze zrobi . Pan prawdopodobnie przywiózł nam jakąś nową sztukę ? … — Nie , nie ! — Szkoda . Ale to się napisze teraz tutaj . Polecę panu jedną małą aktoreczkę … — Koper uśmiechnął się znacząco . — Dyrektor sam przyzna , że ma znaczne zadatki … Turski uśmiechnął się mimo woli . — Nie , dyrektorze . Teraz tego już nie potrzebuję . Był czas , kiedy by się było przydało , ale teraz nie … Może to dyrektor użyć , na jaki zechce cel … Dyrektor , uspokojony , zniknął momentalnie , a ponieważ i Koper już poprzednio z ostentacyjną poufałością wszedł do jednej z mniejszych garderób damskich , więc Turski pozostał sam . Skierował się ku wyjściu , prześlizgując się w cieniu stosów opartych o ściany dekoracji w obawie , aby go znów kto znajomy nie spostrzegł i nie zatrzymał . W jaśniejszym jakimś przejściu natknął się niespodziewanie na człowieka starszego o długich , siwych włosach , w poprawnym , o wytwornym smaku świadczącym ubraniu i z gładko wygoloną twarzą . Spotkany chciał się usunąć , ale Turski go poznał . — Dyrektor ! — zawołał z niekłamaną radością . Starszy pan uśmiechnął się niewyraźnie . — Crimen laesae maiestatis . Z dyrektorem mówił pan przed chwilą . Ja tu jestem tylko … jednym z reżyserów . — Jak to ? Co się stało ? — Nic się nie stało . — Podniósł na Turskiego spokojne , jasne oczy , na ustach zaigrał mu ledwo dostrzegalny ironiczny uśmiech . — Dyrektor Malinowski raczył mnie zaangażować . Turski nie rozumiał tego zupełnie . Stojący przed nim w cieniu kulisy człowiek , to był Zaremba , po Koźmianie i Pawlikowskim trzeci , który niesłychanie wytwornym smakiem artystycznym i nieograniczoną ofiarnością przez szereg lat utrzymywał teatr polski na wyżynie prawdziwej sztuki . Z głębokiego i na pozór beznadziejnego upadku , jaki nastąpił bezpośrednio po ustąpieniu Pawlikowskiego , gdy scena wpadła w ręce przedsiębiorców i kabotynów , Zaremba , objąwszy po długiej walce dyrekcję teatru krakowskiego , dźwignął go , nie oszczędzając sił ani grosza i stworzył nowy rozkwit sztuki , którego Turski ongi , przed dziesięciu laty był świadkiem . Scenie nowe postawił zadania i wynalazł nowe środki wyrazu artystycznego , rozbudził twórczość dramatyczną , stworzył sobie z niczego i wychował całe pokolenie aktorów , umiejąc znaleźć nieomylnie talent tam , gdzie by się go nikt nie był spodziewał . I obecny dyrektor Malinowski , niegdyś zwyczajny Malik , był jego kreaturą . Zaremba wyszukał go — dawnego krawczyka — w jakiejś wędrownej operetce , gdzie błaznował , tańczył , objaśniał lampy i śpiewał , wziął w samym początku swej dyrekcji na scenę stołeczną , dał warunki rozwoju , zachęcił , pouczył i … patrzył . Umiał patrzeć . Patrzył , jak wzrastała niepoślednia indywidualność aktorska , jak bystry umysł chwytał w lot wskazówki , jak artystyczna natura zdobywała sobie pracą i intuicją nowe , właściwe środki wypowiedzenia . A że się Malik przedzierzgnął w Malinowskiego , że powoli , z wyjątkiem imienia chrzestnego , o którym zapomniano , nic w nim nie pozostało prawdziwego , że mówił , cieszył się i płakał słowami wyuczonych ról , że słowem pod rozrostem aktora zginął w nim człowiek oprócz jednej żądzy wywyższenia się i władzy za wszelką cenę : to już Zarembę nic nie obchodziło . Patrzył i uśmiechał się . Umiał się uśmiechać . Turski znał dobrze tę historię i nie mógł jakoś teraz zrozumieć zamiany ról , nie mógł pogodzić się z myślą , że Zaremba jest reżyserem u Malinowskiego . Szukał słów , jakby się o tę zmianę rzeczy zapytać , gdy nagle z głębi zabrzmiał ostry głos : — Panie Zaremba ! Gdzie pan się podziewa ? Czas już zaczynać ! To Malinowski wołał . Zaremba skłonił się szybko Turskiemu i nie podając mu ręki na pożegnanie , zniknął bez słowa między kulisami . Nim Turski wynalazł kogoś , kto mu otworzył żelazne drzwi , na widownię wiodące , akt drugi był już w pełnym toku . Nie miał ochoty patrzeć na to , co się dzieje na scenie , a przy tym niemiło mu było wchodzić teraz do krzeseł i wywoływać wrażenie pojawieniem się swej osoby , zwłaszcza że po ostentacyjnym powitaniu przez dyrektora cały teatr już zapewne wiedział , kim jest . Błądził więc przez jakiś czas po korytarzu , a potem zwrócił się na pierwsze piętro do loży , gdzie siedziała księżna Helena . Ostatecznie wcześniej czy później trzeba się z nią będzie przywitać . Wszedł bez zapukania . Wyczuł , że w zacienionej głębi znajduje się kilku mężczyzn ; minął ich i zbliżył się ku przodowi . Księżna siedziała w ogromnym , czarnym kapeluszu , przechylona przez parapet i patrzyła na scenę . Na odgłos kroków , tłumionych dywanem , obróciła się nieco , tylko tyle , aby uśmiech jej mógł zobaczyć i nie odrywając oczu od sceny , wyciągnęła rękę wstecz na powitanie . Białą , długą , wypieszczoną , brylantami w platynowej szarej oprawie strojną dłoń . Wiedziała snadź , kto przychodzi i uważała to przyjście za naturalne . Uścisnęła lekko palce Turskiego i — nie patrząc — pociągnęła go na krzesło obok siebie . Drugiego nie znał zupełnie . Był to młodzieniec wysoki , zbudowany jak cyrkowy akrobata , o małej ptasiej główce i dziwnie impertynencko zadartym nosie . Znać było , że uważa się za bardzo przystojnego i poniekąd zdobywcę niewieścich serc . Nagle księżna Helena zwróciła się do Turskiego : — Pamięta pan ? Głową wskazała na scenę . Młody aktor klęczał u nóg boginki róż , którą wywiódł nieopatrznie na bezwodną pustynię i mówił wiersze , a dekoracje za niego grały . Rzecz była mianowicie taka , że obiecywał swojej ubóstwianej różne cudowne rzeczy , których jej nie mógł dać , a dobrotliwa i również zakochana boginka , aby go nie martwić , stwarzała sobie sama to wszystko , co on jej obiecał . A więc z piasków wykwitały prześliczne kwiaty , woda zaczynała szemrać po wyschłych kamieniach , na nagle wyrosłych palmach pojawiały się bajeczne rajskie ptaki o tęczowych ogonach . Dekoracje były stare i zużyte , ale maszyneria działała jeszcze bez zarzutu i przy dobrej woli można się było łudzić , że cud się dzieje na scenie . — Pamiętam . — Ale ja panów jeszcze nie zapoznała m . Wierzbica pan sobie przypomina ? To pan Rohityn , a to — wskazała na akrobatę — pan Golimski , znany u nas zaszczytnie sportowiec — Roman Turski . W pewnej chwili , kiedy towarzyszący jej mężczyźni zajęci byli sobą , rzuciła mu niespodziewanie ze swoim zwykłym wyzywającym , prosto w źrenice idącym spojrzeniem : — Wiedziała m , że wrócisz . Turski zdumiał się . — Księżno ? … Mówiła już o czym innym . — Z księciem jeszcze się pan nie widział ? Rad panu będzie . Przyjdzie tutaj do loży . Obiecał przyjść . Rozwiodła m się z nim … Rohityn chrząknął znacząco i dumnie — po ustach malarza przemknął bolesny , ironiczny uśmiech — ufryzowany sportsmen patrzył o ile możności jak najgłupiej przed siebie . — Wszakże … mówiła pani , że książę tutaj będzie ? — zdziwił się Turski . — Tak jest . Żyjemy w jak najlepszej zgodzie z sobą . Ale rozwiodła m się z nim . A potem dodała z naciskiem i głośno , tak że wszyscy mogli słyszeć : — A widzi pan ! Trzeba było mieć cierpliwość . Turski pochylił głowę , ażeby ukryć uśmiech . Wydała mu się w tej chwili komediantką wcale nie gorszą od aktorki , pokazującej boginkę róż na scenie . Przypomniało mu się , ile razy niegdyś w miłosnym obłąkaniu błagał ją , aby się z mężem rozstała i z nim na życie los swój połączyła . Kazała mu zawsze czekać , nie odmawiając nigdy stanowczo , ale wyszukiwała wciąż powody ważne , dla których jeszcze teraz nie mogła tego uczynić … Aż nareszcie tego dnia , kiedy po raz ostatni przed dziesięciu laty z nią w ukrytym hotelowym pokoju mówił i błagał jak zawsze , rzuciła mu zniecierpliwiona brutalnie prosto w twarz : — Książę ma z górą sto tysięcy rocznego dochodu , a ty ile ? Skłonił się jej wówczas w milczeniu i wyszedł . Słyszał jeszcze za sobą z gniewem wyrzeczone słowa : — Dość miała m nędzy za młodu , nie chcę jej więcej kosztować . Dość , dość , dość ! To było ich ostatnie widzenie się przed laty . Turskiemu ta scena stanęła żywo przed oczyma . Pomyślał , że on jednak w tej chwili jest majętniejszy , niż wówczas był stary książę . — Pan się nazbyt spieszył … — dorzuciła księżna Helena z odcieniem melancholii w głosie . Rohityn zachrząknął znów groźnie . — A … obecnie jak się przedstawia strona finansowa położenia pani ? Wytrzymała jego spojrzenie bez zmrużenia powiek . — Doskonale . Dziękuję . Książę mnie zabezpieczył . Jestem najzupełniej niezależna . — Cieszę się bardzo ze względu na panią . Ożywiła się znowu . — Czy pan wie , że ja mam … syna ? — Syna ? ! — Tak . Patrzyła mu w oczy wyzywająco i mówiła bez zająknienia , nie zważając na dzikie pomruki siedzącego za nią tłustego bruneta : — Mam syna . Pan wyjechał w sierpniu . On przyszedł na świat w maju następnego roku . Mówią , że jest bardzo do mnie podobny . Książę nadzwyczajnie go kocha . Turski był zmieszany . Ta kobieta jednak panowała wolą i świadomością swej siły nad wszystkim . Ona spostrzegła jego zmieszanie i nie zdołała powstrzymać przelotnego uśmiechu triumfu . — Iwo mu na imię . Ładny i duży chłopak . Wedle umowy rozwodowej należy do księcia , ale obecnie jest u mnie … Kończący się na szczęście akt przerwał przykrą rozmowę , która pozostawiła Turskiemu niedające się zwalczyć uczucie niesmaku . Z chwilą rozjaśnienia się widowni wszedł książę do loży , wysoki , siwy , dystyngowany , do bardzo mocno zasuszonego śledzia podobny pan . Przywitał się z rozwiedzioną żoną pełnym szacunku pocałunkiem w rękę , skłonił się obecnym , Turskiemu kilka przyjemnych słów powiedział . Tuż za nim wsunął się Koper i zaraz zaczął krzykliwym głosem , z przesadną gestykulacją opowiadać coś banalnego księżnej , która go słuchała z najprzyjemniejszym w świecie uśmiechem na twarzy . Turskiemu robiło się ciasno i duszno . Chciał wyjść za wszelką cenę . Książę go zatrzymywał uprzejmie , ale się wymówił zmęczeniem po długiej podróży . Księżna podała mu rękę z rozkosznym uśmiechem , nie powstając z miejsca . — Gdzie pan mieszka ? — spytała . Wymienił nazwę hotelu . Zaśmiała się nieco złośliwie . — Czy zawsze jeszcze numer dwudziesty dziewiąty ? — Nie , księżno — skłamał . — Tego numeru podobno już wcale nie ma , jak wielu , wielu innych rzeczy , które były . Słuchała z roztargnieniem rzeczywistym czy też udanym . Skinęła mu jeszcze raz głową . — Książę pana zapewne odwiedzi . A do mnie — przyjdzie pan chyba sam ? Choćby dla zobaczenia … mojego syna . Wychodząc , zauważył dopiero w najciemniejszym kącie loży , na małym krzesełku pod wieszadłami zachmurzoną , osowiałą postać Rogockiego . — Ty tutaj ? — zdziwił się mimo woli . — Tak — mruknął były adwokat … — Siedział em przez cały akt , ale nie chciał em wam przeszkadzać . Czekaj , wyjdę wraz z tobą . Owinął się w lekką , wyszarzałą pelerynę i wyślizgnął się z loży , nieżegnany i niezatrzymywany przez nikogo . Na korytarzu dopiero w pobliżu świecznika przystanął i jął się przypatrywać Turskiemu . Po obrzękłej twarzy jego przeleciał jak gdyby cień roztkliwienia . — Tak cię dawno nie widział em ! Tyle lat … Myślał em , że już nie żyjesz . Turski zaśmiał się . W odpowiedzi Rogocki zamruczał coś niewyraźnego , jakby urażony , i nie czekając aż Turski wierzchnie odzienie z garderoby odbierze , wybiegł z teatru . Na ulicy chwycił Turskiego pod rękę . — Po coś ty tu przyjechał ? Ty nic nie wiesz jeszcze , ale ja ci opowiem ! Tutaj się straszne rzeczy dzieją ! Mówił pośpiesznie , z nerwowym niepokojem , nie dając towarzyszowi przyjść do słowa . — Ci trzej … widział eś ? Ale to nic . Trzeba o każdym z osobna … Takimi ludźmi ona się otacza ! Ty ją znasz . Nie tak wprawdzie jak ja , lecz zawsze znasz ją cokolwiek … Zachłysnął się i przystanął na rogu ulicy . — Zajdziemy może do jakiej kawiarni ? Tu niedaleko … Usiedli w kącie dużej i jasnej , niezbyt jeszcze o tej godzinie pełnej sali . Służba kręciła się bezczynnie między stolikami albo stała około bufetu , czekając gości , którzy po skończonym przedstawieniu w teatrze całą falą mieli napłynąć . Rogocki nachylił się do ucha Turskiemu . — Słuchaj , ja dzisiaj nie bardzo jestem przy pieniądzach . Wiesz , klienteli na razie nie mam … Otrzymam wprawdzie wkrótce poważniejszą sumę … Teraz dopiero w świetle zauważył Turski po jego niespokojnie błyszczących oczach , że jest już pijany . W milczeniu podał mu , jakby papierośnicę , rozwarty portfel . Rogocki chwycił łapczywie kilka banknotów i począł wołać na kelnera . Z grupy stojącej około bufetu oderwał się jeden i poszedł bez pośpiechu ku przybyłym . — Pan rozkaże ? — spytał Turskiego , odwracając się ostentacyjnie tyłem do byłego adwokata . Turski wskazał w milczeniu ręką swego towarzysza . — Szampana ! Roman , wszak napijesz się , co ? — zapraszał Rogocki uprzejmie . — Dwie flaszki . Mumm — extra dry ! — Ten Rohityn … Ty go jeszcze zobaczysz ! Opowiada , że ma wielkie dobra gdzieś na Wołyniu , ale to nieprawda . Golimski jest bałwan . Szkoda jej naprawdę … Ty jeszcze nie wiesz , kto ona jest właściwie . To jest święta , to jest nadzwyczajna kobieta . Drugiej takiej na świecie nie znajdziesz ! I bezpośrednio po tym zapewnieniu zaczął mówić najstraszniejsze rzeczy o księżnej Helenie , od których włosy mogły powstać na głowie . Trząsł się przy tym , unosił i pił coraz więcej . Każdy jej postępek , każde słowo , każdy stosunek choćby najniewinniejszy , urastał w jego powikłanej fantazji do jakichś piekielnych , demonicznych rozmiarów . Niepodobna było tego wszystkiego rozplątać ani zrozumieć , co tu prawdą może być istotnie , a co się tylko Rogockiemu prawdziwym wydaje . Patrząc bowiem na niego , na jego przerażone oczy , drżące usta , chwilami z wyrazem prawdziwego bólu się zacinające , Turski o świadome kłamstwo posądzić go nie mógł . Żal mu się go zrobiło niewypowiedzianie . Wina zabrakło , kazał przynieść dwie nowe flaszki kelnerowi , który nim wykonał zlecenie , zapytał przezornie Turskiego o zgodę . Rogocki mówił dalej : — A mimo wszystko , to nie jest zła kobieta . Nie , nie ! I ja ją kocham . Przyznam ci się otwarcie , może się tego nawet nie domyślał eś . Cóż na to poradzę ! Już szesnaście czy siedemnaście lat … Nie miał em wówczas jeszcze trzydziestu … Chciał em ją uratować i dzisiaj chcę . To jest bardzo trudno , ale ona widzi moją dobrą wolę . I wiesz , to jest jedyną moją pociechą , że ona , choć nigdy nie dała tego poznać po sobie , choć tego niczym nie objawiała , mnie jednego kochała i kocha … Turski od dawna nie słuchał . Paplanie Rogockiego w końcu było już nudne . Wodził okiem po dużej kawiarni , która zrazu zapełniała się z wolna , potem , gdy przedstawienie w teatrze się skończyło , zaroiła się naraz gwarnym tłumem mężczyzn i kobiet . Turski zauważył kilku dawnych znajomych ; niektórzy przypatrywali mu się pilnie , nie mogąc snadź poznać , inni podchodzili , aby się przywitać i kilka słów zamienić . Znać było , że niektórych od pozostania przy stoliku powstrzymywała tylko obecność Rogockiego , którego się bano powszechnie , gdyż niełatwo wypuszczał z łap swoich ofiarę . Jednego z przechodzących mimo , blondyna o dobrej , jasnej twarzy i wysokim , inteligentnym , w łysinę już nieco przechodzącym czole , zatrzymał Turski sam . — Wszak doktor Butrym , jeśli się nie mylę ? — Ach , to pan ! Słyszał em już o pańskim powrocie . Uściskali się serdecznie . Butrym usiadł obok , podawszy dłoń Rogockiemu . — Co pan tu robi ? — pytał Turski . Butrym się uśmiechnął . — Raczej by to mnie wypadło pana o to zapytać . Ja ciągnę swoją taczkę . Dostał em przed czterema laty katedrę astronomii na tutejszym uniwersytecie … Ożenił em się niedawno , mam synka … — I jakże się panu wiedzie ? — Dziękuję . Idzie jakoś . Widzi pan , nie trzeba nigdy za wiele wymagać , zwłaszcza że i małe wymagania rzadko w zupełności się spełniają . W domu mi dobrze . Pracuję . Ze skromnego sposobu mówienia profesora nie mógł by się domyśleć Turski , który od dawna to , co się w kraju działo , stracił był z oczu , że ten nie stary i cichy człowiek ma już dzisiaj europejską sławę jednego z najgenialniejszych uczonych . On sam zresztą nie mówił nigdy o swoich zdobyczach naukowych , nie wierząc , aby obchodzić mogły naprawdę kogoś , kto nie ma bezpośredniej z jego zawodową wiedzą styczności . Nie umiał zaś mówić powierzchownie , popularyzować się , rozpraszać ; chętniej więc rozmawiał z niewtajemniczonymi o rzeczach obojętnych i codziennych , a pytania znajomych laików , którymi ci spodziewali się sprawić mu przyjemność a równocześnie swoją świadomość rzeczy okazać , zbywał zazwyczaj pobłażliwym : „ Dajmy pokój tym nudnym rachunkom ” , jeszcze nie wiadomo , co z tego będzie , nad czym pracuję . I teraz zwrócił się do Turskiego z jasnym , przyjaznym uśmiechem : — Niechże pan nareszcie opowie , gdzie był ? Co robił ? Co widział ? Panie Romanie ! Od czasu przyjazdu po raz pierwszy został Turski o to zapytany i po raz pierwszy od długich lat miał ochotę opowiedzenia czegoś ze swoich przygód , rozwinięcia historii tej swojej zadziwiającej i niezwykłej wędrówki po Azji . Zaczęła się długa pogawędka , w której milczący Rogocki powoli także zaczął brać udział . Z chwilą , kiedy zapomniał o prześladującej go jak opętanie myśli o księżnej Helenie , stał się po prostu innym człowiekiem . Wiedział wiele i sądził rozumnie ; musiał niegdyś dużo czytać , patrzeć , podróżować . W barwne opowiadanie Turskiego wtrącał uwagi o sztuce japońskiej , o wschodnich ludach , religiach i obyczajach , świadczące o znawstwie i wytwornej inteligencji . Dla Turskiego nie było to niespodzianką , ale Butrym spojrzał na ń kilkakrotnie ze zdumieniem ; tak się powszechnie przyzwyczajono uważać dawnego i rozgłośnego adwokata za podupadłe , na wpół obłąkane indywiduum , że nikt w nim już nie podejrzewał innego człowieka . Było już dobrze po północy , kiedy Butrym powstał , aby się pożegnać . Turski spojrzał powoli dookoła siebie . — Zbyt krótko tutaj jestem , dopiero jeden dzień … — A więc wrażenia jednego dnia ? — Zewnętrznych zmian dużo ; wewnętrznie , obawiam się , że nic się właściwie nie zmieniło , a to wszystko , wśród czego dawniej żyłem , wydaje mi się teraz dziwnie , dziwnie … — Dokończ pan śmiało ! — Przewrotnym . Profesor Butrym spoważniał . — Obawiam się , że masz pan słuszność — rzekł z ledwo dostrzegalnym ironiczno - bolesnym uśmiechem na twarzy . Po odejściu profesora , Rogocki mimo wypitych kilku flaszek wina , mówił jeszcze jakiś czas zupełnie rozumnie , dopytywał się o ekonomiczne warunki Chińskiej Republiki i robił swoje uwagi , gdy nagle w środku jakiegoś zdania zamilkł i chwycił Turskiego nerwowo za rękę . — Słyszysz ? Turski wzniósł głowę . Tuż za ich plecami znajdowało się cienkie drewniane przepierzenie , oddzielające od głównej sali zamknięte osobne gabinety , do których wprost z korytarza się wchodziło . Z jednego z nich zalatywał gwar żywej rozmowy , przerywany brzękiem szkła i strzałami korków szampańskich , potem zabrzmiała srebrzysta , wysoka kaskada śmiechu kobiecego . Turski poznał ten głos , śmiała się księżna Helena . Rogocki powstał . — Daruj , muszę tam iść … na chwilę … — Daj pokój , zostań … Albo raczej chodźmy już do domu . — Nie , nie . Ona tam jest sama z tymi … Może mnie na co potrzebować … Próżno go było zatrzymywać , oczy świeciły mu znowu gorączkowo i nieprzytomnie . Na odchodnym rzucił jeszcze Turskiemu , zapomniawszy snadź o wziętych odeń banknotach : — Zapłać za mnie … nie mam dziś przy sobie , ale zwrócę ci wkrótce … Turski zadzwonił w szklankę i przywołał kelnera , aby załatwić rachunek . Z zamkniętego gabinetu brzmiał nieustannie coraz wyższymi gamami srebrzysty , kryształowy śmiech kobiecy … Turski nie był jeszcze ubrany , kiedy około południa przyniesiono mu bilet księcia z oznajmieniem , że gość czeka na ń w czytelni . Wyskoczył pospiesznie z łóżka , rad , że będzie mógł wymówić się rannym nieporządkiem od obowiązku przyjmowania księcia w tym samym pokoju , w którym niegdyś żonę jego przyjmował . W czytelni stary pan czekał na ń w trzcinowym fotelu z jakimś zeszłotygodniowym dziennikiem w ręce . Uścisnęli sobie krótko dłonie , oprócz nich nie było nikogo w dużej sali . Po wstępnych , zdawkowych grzecznościach i zapytaniach o zdrowie , rozmowa jakoś nie chciała się kleić . Turski nie mógł się oprzeć wrażeniu , że książę przyszedł do ń z jakimś określonym zamiarem i czekał chwili , kiedy go wyjawi . Jakoż rzeczywiście po pewnym czasie , kiedy już właściwie nad miarę przeciągającą się wizytę skończyć należało , książę zwrócił się do ń naraz z zapytaniem : — Wszak pan będzie u mojej … u księżnej Heleny , chciał em powiedzieć . Turski skinął głową . — Raczyła mi pozwolić się odwiedzić . — Tak , tak . Będzie panu rada . Niech pan tam zajdzie … — Urwał zmieszany , jakby szukając wyrazów dla wypowiedzenia dalszego ciągu swych myśli . Wreszcie wzniósł znowu oczy . Turski zauważył w tych oczach , ogromnie zmęczonych i przygasłych , jakiś wyraz głębokiego bólu , którego by nigdy nie był przypuszczał u tego przedziwnie zasuszonego i z pozorów zimnego starca . Książę tymczasem ciągnął dalej , z trudem widocznym słowa wymawiając : — Pan wie , słyszał pan , że ja z moją żoną … to jest z księżną Heleną … rozstali śmy się … Nie z jej winy , o , nie ! Ale okazało się , że tak może będzie lepiej … Ona jest jeszcze młoda … Ale ja mam syna , panie ! Poczerwieniał nagle , o ile tylko jego pergaminowosina skóra zdolna była poczerwienieć . W oczach na Turskiego wzniesionych malowało się teraz coś jakby strach i błaganie zarazem . — Mam syna … — powtórzył ciszej . Turski spuścił oczy ku ziemi . — Czy mogę księciu być w czym użytecznym ? — Tak , właśnie — podjął znów , żywiej . — Pan miał … wpływ duży na księżną , ma go pan jeszcze i dziś niewątpliwie … Ja jej nie mam nic do zarzucenia , wiem , że potrafi godność swą i moje nazwisko … szanować , ale … ludzie … młodych lat jej nie rozumieją i żywego usposobienia , gdy widzą , gdy patrzą na to wszystko … Jeśliby pan mógł słowo do niej przemówić … Usiadł wyczerpany , twarz w dłoniach ukrywając . — Je l'aime , je l'aime ! — dodał głucho i skończył , jak gdyby spazmem zrywającego się w piersi płaczu . Turski siedział w milczeniu , czując , że nic nie ma do odpowiedzenia . Gdy po chwili książę powstał , aby się pożegnać , nie było już znać na nim przebytego wzruszenia . Rysy zastygły mu na nowo ; około wąskich , sinych ust wieszał się zdawkowy , wytworny uśmiech grzeczności . — Pan daruje , że pana trudził em . — Niech książę raczy wierzyć , że jeżeli tylko cokolwiek będzie w mojej mocy … — Dobrze już , dobrze . Nie mówmy o tym . Ja panu wierzę . Zresztą i tak nie obiecuję sobie żyć nazbyt długo . Żegnam pana . A raczej do widzenia , bo wszak się jeszcze zobaczymy ? Wyszedł zgarbiony i Turski słyszał w korytarzu jego sztywny , wlokący się krok . Coraz duszniej , ciężej i głupiej mu było . — Nie trzeba było wcale wracać — pomyślał . — Księżna pani kazała jaśnie pana prosić natychmiast bez zameldowania do małego salonu . Otworzył szeroko drzwi z przedpokoju . Turski zdziwił się , skąd księżna domyślała się jego przyjścia , gdyż wizyty na ten dzień i godzinę nie zapowiadał . Wszedł do saloniku , będącego raczej przedziwnym , we wschodnim stylu urządzonym buduarem . Szyby w oknach były z kolorowych szkieł w arabeski ułożone ; na niskich , miękkich sofach leżały włochate , purpurą przeświecające bucharskie kobierce , ze środka stropu , obniżonego olbrzymią , w kształt namiotu rozpiętą makatą zwieszał się kuty świecznik miedziany . Nieco dusząca , ciężka woń wschodniego kadzidła unosiła się w ciepłem powietrzu . Uśmiechnął się mimo woli : — Doskonale dobrana dekoracja ! Z drugiego gdzieś pokoju dolatywał go głos księżnej , żegnającej się już od pół godziny z jakimiś dwiema odchodzącymi damami . — To potrwa jeszcze z pół godziny — pomyślał . Nie spostrzegł nawet , kiedy księżna Helena , ślizgając się cicho po dywanie , przed nim stanęła . Zerwał się , rzuciwszy papierosa i pochylił usta do jej ręki . Dłonie miała przedziwnie zimne i Turski nie mógł się obronić nierycersko podejrzliwej myśli , że dla wywarcia wrażenia ochłodziła je naumyślnie na jego przyjęcie pod wodociągiem . Usiedli w milczeniu naprzeciw siebie . Po raz pierwszy to od dziesięciu lat był z nią znowu sam na sam i nie wiedział po prostu , od czego rozpocząć rozmowę . W zmieszaniu jego nie było nic z dawnych wzruszeń . Owszem , patrzył na nią i czuł to , co wczoraj , to jest , że ta kobieta , od chwili gdy ją ujrzał , stała mu się obcą . A nawet nie to właściwie ! Tamta , którą kochał , żyła w nim do dziś dnia z całym swoim niezniszczalnym urokiem , jak kwiat nadgangesowy ręką indyjskiej dziewczyny w kryształowym słoju przezroczystego miodu zachowany , ale kobieta , którą miał teraz przed sobą , nie była już tamtą , chociaż na pozór nic się nie zmieniła . — Ja się jednak zmienić musiał em — pomyślał z na poły bolesną , na poły słodką melancholią . Księżna przerwała mu rozmyślania . — Czekam — rzekła prawie opryskliwie . Odzyskał przytomność i uśmiechnął się . — Wszakże się już przywitał em ? — To zrobił pan już i wczoraj . Chcę wiedzieć , po co przyszedł pan do mnie ! — Zaprosiła mnie pani … — Więc wdzięczna jestem za odwiedziny . I o nic więcej nie pytam . — Za to ja pytać będę . Skąd pani wiedziała , że dzisiaj przyjdę ? — Zaprosiła m pana — odcięła się , a potem dodała z nieco wyniosłym uśmiechem : — Wiedziała m , że pan powróci , czemużbym nie miała wiedzieć , że dziś pan będzie u mnie ? Uczuł się dotkniętym jej słowami i tonem . Podniósł na nią wzrok wyzywająco . — Więc dobrze , chce pani wiedzieć , po com przyjechał i po co tu dzisiaj przybył em ? Wzruszyła ramionami . — Wszystko mi jedno . — Ja jednak powiem . Otóż chciał em pani spojrzeć w oczy i przekonać się , że mnie już pani nic a nic nie obchodzi ! Zaledwie to powiedział , uczuł , że popełnił kapitalne głupstwo . Stało się to , co było do przewidzenia : księżna nie obraziła się , lecz patrzyła na ń teraz owszem badawczo , z odrzuconą w tył głową , spod przymkniętych powiek , na ustach igrał jej ironiczny uśmiech triumfu . — I przekonał się pan ? … Nie czekając odpowiedzi , podchwyciła żywo zmieniając zupełnie ton : — Książę był dzisiaj już u pana ? Zawahał się . — Tak . — I prosił pana , aby pan … wpłynął na mnie ? — Skąd pani wie o tym ? Powstała . — Ach , biedak ! Obchodzi od pewnego czasu wszystkich moich … znajomych i prosi , aby na mnie wpływali ! Nie lubię tego poniżania się bez celu . — Któż temu winien ? — Pan się pyta ? Pan ? ! Po tych , z wyrzutem wypowiedzianych słowach , roześmiała się naraz cicho i miękko . — Ach , prawda ! — zawołała nagle — Chciał pan zobaczyć … książątko . Nie chciał tego wprawdzie wcale , ale skinął głową potakująco i zaczął usilnie rozbudzać w sobie ciekawość , jak ten , dziesięcioletni już chłopiec , może wyglądać . Księżna zadzwoniła . — Niech tu przyjdzie Iwo — wydała polecenie jakiejś starszej , na odgłos dzwonka pojawiającej się lektorce czy damie do towarzystwa .